Ksiądz Jerzy w rękach oprawców: rzeczywiste przyczyny i przebieg porwania, i zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki  
 8387689661, 9788387689667 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

Kąkolewski Krzysztof Ksiądz Jerzy w rękach oprawców

Motto: Kulturę europejską tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci. Tworzyli ją także męczennicy na wschód od nas — i u nas — w ostatnich dziesięcioleciach. Tak! Tworzył ją ksiądzJerzy. On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak Chrystus. Jana Paweł II (Z homilii podczas Mszy św. we Włocławku, 07.08.1991 r.)

Krzysztof Kąkolewski

Ksiądz Jerzy w rękach oprawców Rzeczywiste przyczyny i przebieg porwania, i zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki Współpraca —Joanna Kąkolewska WYDAWNICTWO

Warszawa 2004

© Copyright by Krzysztof Kąkolewski © Copyright for this edition by Wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2004 Na okładce wykorzystano krzyż autorstwa Krzysztofa Dudzińskiego, fot. Bartosz Gawroński Wydawnictwo dziękuję ks. Stanisławowi Małkowskiemu za udostępnienie krzyża i sutanny. WYDAWNICTWO ^ u^ecck? 01-231 Warszawa ul. Płocka 8/132 tel./fax (0-22) 631 43 93 teł. 0 501 102 977 www.vb.com.pl e-mail: [email protected]

ISBN 83-87689-66-1 Skład i łamanie: WYDAWNICTWO u^uck^ Druk i oprawa: Drukarnia EFEKT, Warszawa, ul. Lubelska 30/32

Bystrych obserwatorów, a do takich należała sławna aktorka Kalina Jędrusik, związana z licznymi akcjami charytatywnymi i pomocą więźniom politycznym w latach stanu wojennego, prowadzonymi przez parafię pw. św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, uderzało swoiste podobieństwo wiszących tam obok siebie portretów: św. Maksymiliana i Grzegorza Przemyka. Dla Kaliny Jędrusik było ono przerażające. Zawierała się w nim prawie wprost wypowiedziana przez mieszkańca malej celki w domu przy-parafialnym zapowiedź jego losu. Połączenie obu tych postaci — pozornie odległych w czasie, przestrzeni — wydało się aktorce pewnym proroctwem dotyczącym losu ks. Jerzego. Może niepotrzebnie — ale jakże tego było nie zrobić — powtórzono ks. Jerzemu to, co powiedział trzeci lekarz z rzędu, Teresa G., badająca niebezpiecznego pacjenta — poprzedni unikali postawienia prawdziwej diagnozy, bo mogła prowadzić lekarza do więzienia. Teresa G. odważyła się powiedzieć prawdę: mały Przemyk musi być natychmiast odwieziony do szpitala, poddany badaniu przez chirurga i operacji. Tak się stało. „Nic nie można było zrobić. Po otwarciu brzucha zastałem tam miazgę. Czegoś podobnego dotąd nie widziałem" — powiedział asystent chirurga i rozpłakał się. Z kościoła pw. św. Stanisława Kostki wyruszył kondukt pogrzebowy Grzegorza Przemyka, dla którego egzamin dojrzałości był egzaminem śmierci. Zakaz wznoszenia okrzyków, niesienia transparentów czy wywoływania jakiegokolwiek nieporządku przez tysięczne tłumy, wydany przez proboszcza parafii, ks. Teofila Boguckiego, stał się —jak się okazało — generalną próbą przed pogrzebem ks. Jerzego. Ale także, jak się okaże 4

w innym rozdziale niniejszej książki, ważnym elementem przy rozważaniu kwestii: czy rzeczywiście —jak twierdziło wojskowo-policyjne przywództwo PZPR — zabicie ks. Jerzego mogło posłużyć elementom wrogim w ich partii do wywołania rozruchów. Sw. Maksymilian — według posiadanych przeze mnie informacji — był ulubionym, ukochanym świętym ks. Jerzego. Był świętym zwycięskim. Ocalony przez niego Gajowniczek żył — i miał o lata przeżyć ks. Jerzego, umierając niedawno, w późnej starości. Czyn św. Maksymiliana był tak bliski w czasie, że prawie widzialny i dotykalny. Sw. Maksymilian byłjedy-nym więźniem w historii obozów zagłady, obozów koncentracyjnych i obozów karnych III Rzeszy, którego usłuchał (spełnił jego wolę) oprawca, pan jego życia i śmierci, dygnitarz SS, zastępca dowódcy obozów Auschwitz-Birkenau. Było jednak uczucie męczeństwa u ks. Jerzego, podobnie jak przeczuwał poprzednictwo Grzegorza Przemyka — wynika to z jego kazań. Zgłębił antyreligijną, zwrócona przeciw Bogu, doktrynę komunistów, zdawał sobie sprawę z podobieństwa nazistowskiej i bolszewickiej interpretacji. — Co ks. Jerzy przewidywał? Jakie były jego przeczucia? — pytam jednego z jego najbliższych przyjaciół, księdza dr. Jana Sochonia. —Jerzy powiedział mi dwa miesiące przed śmiercią: „Nie mogę już wytrzymać. Nie jestem przygotowany do tych cierpień, do tego, by walczyć". Był wychudzony i zabiedzony. — „Boję się. Mogą mnie zabić" — i zaraz zaprzecza: — „Nie spodziewam się tego" — czyli śmierci — komentuje ksiądz Sochoń. Sw. Maksymilian był osadzony w obozie za to, że był polskim, katolickim kapłanem. Nastąpiło to w niedługim czasie po „białej naradzie" zimą 1940 r. w Zakopanem i ustaleniu wspólnych i czasowo ujednoliconych —po upadku III Rzeszy kontynuowanych tylko przez komunistów—działań gestapo i NKWD przeciw Polakom, a przede wszystkim przeciw ich przywódcom politycznym, inteligencji, osobom wykształconym, korpusowi oficerskiemu i duchowieństwu katolickiemu. Między zbrodnią katyńską a morderstwem na profesorach krakowskich i lwowskich istnieje wyraźne pokrewieństwo, także zbieżność czasowa. Ustalone wtedy pryn 5

cypia polityki wobec Polaków okazały się nie do zmienienia, tak były trafne i tak znakomicie wypracowane; obowiązywały na polskich terenach okupowanych przez Niemców aż do ich ucieczki, a potem, jak wykażemy to, aż do roku 1989 pod władzą Moskwy (obecnie zaś odradzają się pod władzą neokomunistów) w formie napaści ideologicznych, krzewienia niewiary w Boga, sterowanym satanizmie, pobłażliwości dla napadów bandyckich na księży itp. W totalitaryzmie niemieckim i rosyjskim wytyczne ideowe dla wyznawców i wykonawcze dla państwa dawali dyktatorzy, szczegółowe opracowania, dyrektywy, a zasady światopoglądowe rodziły się nie w katedrach filozofii obu krajów, ale w specjalnych departamentach tajnej policji politycznej. Oba państwa ateistyczne, o pogańskim i bałwochwalczym nastawieniu do swoich wodzów i partii, do 1939 r., różniły się jednak w polityce praktycznej. Hitler musiał się liczyć z katolikami niemieckimi, dopiero wkroczenie do Polski postawiło go wobec konieczności zniszczenia Kościoła polskiego. Podobne zagadnienie stanęło przed Stalinem w pięć lat potem, gdy armie radzieckie, wypierając Niemców, rozpoczęły podbój Polski. Oba państwa swój ateizm kierowały przede wszystkim przeciw Rzymowi. Pogański hitleryzm wyrósł bowiem na korzeniach luteranizmu i kalwinizmu. Marksiści zaś rosyjscy, szczególnie ich pierwsze pokolenia, nadające kierunek myślowy późniejszym, wychowały się w prawosławiu, które widziało największe zagrożenie dla siebie w Rzymie. Ponieważ cerkiew podlegała carowi, w dodatku utożsamiała się z jego imperialnym państwem, a Kościół katolicki nie — (zależał w dodatku od czynnika poza zasięgiem Moskwy), sprawa nabierała dramatycznego natężenia. Marksiści polscy, szkoleni zarówno w szkołach partyjnych, jak i wojskowych, i policyjnych w Moskwie, nauczyli się uważać Kościół katolicki w Polsce za największe dla siebie zagrożenie, a czasem było to jedynie legalnie istniejące zagrożenie dla władzy Moskwy na terenach Polski'. Zasadniczą tezą, opracowaną przez gestapo, Sichercheistdienst (Służba Bezpieczeństwa) oraz NKWD było głoszenie rzekomej pełnej tole1 Z odrodzeniem sie prawosławia w Rosji, uniemożliwiającego zawarcie konkordatu, przywódca SLDjednocześnie składa hołd prawosławiu ijego roli w Polsce (1995 r.).

6

rancji, ale ograniczenie roli Kościoła tylko do odmawiania pacierzy i udzielania sakramentów. Kościół miał obowiązek wyrzec się całej swojej nauki, nie mówiąc już o zaparciu się swojej roli nauczyciela, wychowawcy i współtwórcy ładu społecznego. Funkcjonariusze SB jeszcze w 1986 r. powoływali się na Ewangelię, cytując powypisywane fragmenty o tym, że co cesarskie — cesarzowi. Pominięto jednak rzecz zasadniczą: owo pytanie o cesarza zadał Chrystusowi tajny agent, który „podchwytywał go na słowach" i zbierał z jego nauczania materiał do oskarżenia. Ks. Jerzy wiedział, że męczeństwo ks. Maksymiliana przyszło z rozkazu Berlina. Zdawał sobie sprawę, jak mało kto w Polsce, z wielkiego stopnia niesuwerenności rządów PRL i tego, że jego wyrok śmierci, jeśli przyjdzie, to z Moskwy, przedtem przebiegającjako rozkaz, odpowiednie szczeble, i przekazany zostanie do wykonania Polakom. Obie sprawy miały implikacje międzynarodowe — o. Maksymilian był znany w Rzymie, wiedział o nim Pius XII, a także dobrze był znany Japończykom, którzy jeszcze nie przystąpili do wojny i należało się z nimi liczyć. Ks. Jerzy zaś miał przyjaciela w samym Rzymie w osobie papieża Jana Pawła II. Uderzenie w ks. Jerzego miało być uderzeniem bezpośrednio wjana Pawła II, ukazaniem mu jego bezsilności — ajak wykażę to w następnych rozdziałach — przypomnieniem mu o 13 maja 1981 r. 12 września 1984 r. bowiem w radzieckim organie „Izwiestia" ukazał się artykuł „Lekcja na darmo", w którym zaatakowano bezpośrednio osobę ks. Jerzego. Jak przypuszcza Waldemar Chrostowski, świadek jego porwania — pewnie na podstawie rozmowy z ks. Jerzym — była to reakcja na homilię z sierpniowej Mszy Św. za Ojczyznę, gdzie ks. Jerzy powiedział o oporze przeciw kulturom ludów barbarzyńskich, czym poczuła się dotknięta Moskwa. Jaki ma być Kościół katolicki, co ma robić i jak ma postępować, by być w zgodzie z własnym posłannictwem — wyznacza mu gestapo, SD, NKWD, KGB czy SB. Wytyczne tajnych policji politycznych w propagandzie przetwarzane są w następujący sposób: Kościół czy pojedynczy księża, którzy nie wykonują nakazów, nie stosują się do kodeksu policji totalitarnych, sprzeciwiają się tym Bogu i interesom Kościoła, szkodzą Mu, są jego wrogami. To nie tajne policje totalitarne szkodzą Bogu, Kościo 7

łowi, wierze, ale księża, biskupi i papież, którzy nie stosują się do ram wyznaczonych im przez te policje. Tę linię przyjął w swoim najsłynniejszym ataku na ks. Jerzgo Popie-łuszkę Jan Rem (pseudonim Jerzego Urbana). Jeśli w gronie wiernych zastanawiano się, który ksiądz będzie zgładzony: ks. Małkowski czy ks. Popiełuszko, od tamtego dnia wszystko przemawiało za tym, że ks. Jerzy. W totalitaryzmie zarówno hitlerowskim, stalinowskim jak poststali-nowskim zniesławienie ofiar zapowiada zastosowanie przemocy. Propaganda wskazuje przyszłe ofiary, znieważa je, odmawiając im cech ludzkich i mówiąc o ich domniemanych knowaniach, szkodliwości, niebezpieczeństwach grożących z ich strony, uzasadnia konieczność posłużenia się terrorem, przygotowując do niego masy. Zdania są podzielone, jak wysoko w hierarchii komunistycznej stał — czy stoi —Jerzy Urban. Wiemy od generała Władysława Pożogi, byłego szefa wywiadu i kontrwywiadu oraz I zastępcy ministra spraw wewnętrznych PRL, że należał on, wraz z ambasadorem PRL i RP w latach 1986— 1996 w Moskwie, Stanisławem Cioskiem, dojednego z największych sztabów — czy trustów mózgów — w byłej PRL. Generał Pożoga przyznaje, że Urban był „prawdziwym mózgiem zespołu". Tę grupę autor książki, Henryk Piecuch, nazywa „słynną trójką". Karyna Andrzejewska, była żona Jerzego Urbana twierdzi, że w sprawie porwania i zabójstwa ks. Jerzego, Urban udziału nie brał. „Nie był dopuszczony do takich wyżyn politycznych, żeby maczać w tym palce. To odbywało się poza nim (...)". Ajednak to Urbana można uważać za praojca i pomysłodawcę tzw. Okrągłego Stołu. Co prawdajuż przedtem, jesienią 1980 roku, na łamach „Życia Warszawy" pisał o Solidarności robotniczej „naszej z krwi i kości" Andrzej Werblan, ale dopiero Urban sformułował w swoim słynnym memoriale ideę, którą nazwał „wariantem koalicyjnym" lub „umową koalicyjną". Realizacją tego pomysłu było stworzenie władz komunistyczno-solidarnościowych w 1989 roku, gdzie prezydentem był komunista i wojskowy, gen. Jaruzelski, premierem de-sygnat Solidarności, Mazowiecki, a jego głównym zastępcą, szef wszystkich tajnych i jawnych policji komunistycznych, także wojskowy, gen. Kiszczak. Stało się to w wiele lat później, ale sądzę, że wyprzedzający 8

działania Gorbaczowa plan Urbana, ten ostatni miał na stole, gdy przygotowywano zmiany w Polsce. Ów jeden z największych i najsłynniejszych tekstów propagandy komunistycznej w latach 1944-89 zatytułowany został „Seanse nienawiści". Opublikowany był w pięć dni po enuncjacji radzieckich „Izwiestii". Najistotniejszy fragment artykułu brzmiał: (...) ten mówca, ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza, jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on często emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. (...) W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. (...) On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami. Uczucie nienawiści politycznej do komunistów, do władzy, do wszystkiego, co jest powojenną Polską, przynoszone jest na tę salę przez bywalców, a pod dyrygencją księdza Popiełuszki przestaje być wewnętrznym robakiem drążącym człowieka. Polityczne uczucia doznają publicznego wyładowania w tłumie podobnie czujących. Wyznawcy sfanatyzowanego księdza Popiełuszki nie potrzebują argumentów, dociekań, dyskusji, nie chcą poznawać, spierać się, zastanawiać i dochodzić do jakichś przekonań. Chodzi tylko o zbiorowe wylanie emocji. Ks. Jerzy Popiełuszko jest więc organizatorem sesji politycznej wścieklizny (...). 30 dni potem nastąpiło porwanie ks. Jerzego. Tu podobieństwo z losem św. Maksymiliana jest nadzwyczajne. Otóż, przed powtórnym aresztowaniem św. Maksymiliana (raz był internowany — co nam to określenie przypomina? — i wypuszczony): dnia 2 lutego 1940 roku. Jednocześnie w „Warschauer Zeitung" i „Krakauer Zeitung" na kolumnie „Z życia Generalnego Gubernatorstwa" ukazał się artykuł piętnujący klasztor w Niepokalanowie i o. Maksymiliana Kolbego osobiście. Artykuł można nazwać pocałunkiem Judasza. Zacytuję tylko opis strony tytułowej kalendarza niepokalanowskiego na rok 1940, a opis ten musiał być wstrząsem dla aktywu NSDAP, funkcjonariuszy policji i wojska niemieckiego: Środek rysunku zajmuje polski orzeł w granicach byłego państwa polskiego, nad gbwą orła przy cyfrze roku 1940 unosi się postać Mańi, a u stóp orła klęczy przy mapie żołnierz z karabinem i w stalowym hełmie z twarzą zwróconą 9

w kierunku Niemiec. Dalej jest doniesione o ucieczce braci zakonnych odpowiadających za druk „gadzinówki »Mały Dziennik«" i konkluzja: (...) ucieczka tych braci nie zmieniajednak okropnego faktu, że jedna z najbardziej rozwścieczonych i niebezpiecznych gadzinówek, która skutecznie dopomogła w sianiu tego ziarna, które pewnego dnia zostało podjęte w Bydgoszczy, ujrzała światło dzienne właśnie w klasztorze, miejscu, gdzie jego pasterze stale obłudnie podkreślają, że chcą bronić obyczajowości i moralności. Dobrze znamy władzę jaką Kościół katolicki w Polsce sprawował nad narodem. Do czego nadużył tej władzy, udowodnił nam Klasztor Niepokalanów (...). Teksty te nie tylko są paralelne, ale wzajemnie się uzupełniają, można je połączyć w jedno i stworzyć wspólny ujednolicony tekst oskarżenia wobec o. Maksymiliana i ks. Jerzego, wystosowany przez gestapo, służbę bezpieczeństwa Rzeszy i Służbę Bezpieczeństwa PRL, choć Jerzy Urban, korzystając z danych SB, nie działał w jej imieniu, a wojskowych władz partyjnych PRL. Dziedzictwo męczeństwa przejęte przez ks. Jerzego od św. Maksymiliana na tym się nie kończy. Kontynuacja przejawia się w co najmniej jeszcze jednym wątku. Jest nim sprawa Zdzisława R., jednego z pięciu (lub sześciu) tajnych współpracowników gestapo rozmieszczonych wokół lub w bezpośredniej bliskości klasztoru, których zadaniem było śledzenie św. Maksymiliana. Jeden z nich, co do którego tożsamości ani przeszłości trudno uzyskać pewność, Zdzisław R., został przez gestapo przysłany do schroniska przy Klasztorze Niepokalanowskim jako rzekomy żołnierz polski, który uniknął niewoli. Aczkolwiek mogło się wydać podejrzane, że pod koniec listopada 1940 r., przybył on do furty klasztornej w mundurze żołnierza polskiego —niktjuż nie śmiałby się tak pokazywać, było to zbyt niebezpieczne, a przybysz miał nawet guziki z orzełkami — bracia przyjęli go. Miał ze sobą skierowanie z PCK Do dziś nie udało się odtworzyć jego pełnych losów ani przed wojną, ani co robił od 1 września 1939 r. do 27 listopada 1940 r. Kontrwywiad ZWZ-AK wpadł na trop współpracy Zdzisława R, z gestapo dopiero wtedy, gdy po powtórnym aresztowaniu św. Maksymiliana Zdzisław R. został skierowany na inny odcinek — do obserwacji dworca 10

kolejowego w Szymanowie i śledzenia osób pojawiających się od strony Kampinosu, udających się lub przybywających z Warszawy. Skazany na śmierć wyrokiem sądu podziemnego, ciężko ranny w zamachu, leczył się w niemieckim szpitalu w Łodzi. Przyjechał 1 listopada 1944 r. po żonę i córkę, by wywieźć je do Wrocławia — miał przepustkę na teren Rzeszy i rozkaz ukrywania się tam, a właściwie ewakuacji, jeszcze zanim otrzymały go urzędy niemieckie. Od tego dnia niknie on na następne półtora roku. 1 kwietnia 1946 r. kolejarz ze stacji Szymanów, idąc ulicą Karową w dół, koło budynku Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, ujrzał wychodzącego z bramy Zdzisława R. w mundurze kapitana milicji. Tak się złożyło, że w ową listopadową noc ucieczki Zdzisława R. z Polski do Niemiec, agent gestapo kazał nieść sobie walizkę temu właśnie kolejarzowi. Nie mogło być pomyłki. Kolejarz Wojciech W., gdy agent gestapo się oddalił w górę Karowej, zawrócił, wszedł do biura przepustek KG MO i powiedział, że chce złożyć ważne zeznanie. Skierowano go do wydziału kontroli wewnętrznej. Pierwsze dni zapowiadały wielkie niebezpieczeństwo dla samego Wojciecha W. Kiedy jednak władze zorientowały się, że cała okolica: Teresin, Szymanów, Niepokalanów zna Zdzisława R. jako delatora klasztoru i o. Kolbego, wie o wyroku, jego nieudanym wykonaniu i ucieczce do Rzeszy, wytoczono mu proces, na którym zapadł wyrok śmierci. W aktach brakuje nie tylko protokołu wykonania wyroku, aktu zgonu skazanego, ale jakiejkolwiek wskazówki ojego dalszym losie, poza jedną: jest pokwitowanie wypożyczeniajego akt przez wywiad wojskowy PRL w mniej więcej rok po terminie, kiedy miał być wykonany wyrok śmierci. Jego córka często jeździ do Londynu i mówi się, że spotykała się lub — o ile on jeszcze żyje — spotyka z ojcem. Byłjednym z pierwszych wychowawców kadr resortu Bezpieczeństwa Publicznego. Jak okazało się pojego uwięzieniu w 1946 r., był od dawna członkiem PPR — ale od kiedy — nie udało się ustalić. Jak podaje w liście do ministra bezpieczeństwa publicznego do 1940 r. „był w lasach podolskich" — czyli w radzieckiej strefie okupacyjnej. Prawdopodobnie został przerzucony (przekazany) przez Rosjan do Generalnego Gubernatorstwa. Był członkiem Komitetu Miejskiego PPR w Lublinie, łącząc 11

prawdopodobnie tę funkcję z pracą wykładowcy. Przeciwstawiał się izolowaniu milicji od czynnego udziału w walce z podziemiem. Ostrzegał przed rolą Kościoła katolickiego — miał tu szczególne doświadczenia osobiste, którymi nie dzieli się jednak ze słuchaczami. Uwięziony, pisał do Stanisława Radkiewicza: „Do Kochanego i Drogiego mi Ojca". Zwracał uwagę, że znalazł się w więzieniu na skutek knowań faszystów. Ofiarowywał cenne o nich informacje. Prosił o umożliwienie jak najszybszego wyjścia z więzienia, by mógł wrócić do pracy w organach bezpieczeństwa dla dobra Polski Ludowej. Był tak wysoko zarachowany w aparacie bezpieczeństwa i tak nieufny wobec korespondencji przechodzącej przez ręce naczelnika więzienia, że pomijał swój przydział służbowy, ograniczając się tylko do funkcji w PPR. Tak więc jeden z delatorów o. Maksymiliana stanął u początku formowania siły, która zwróciła się przeciwko ks. Jerzemu. Wczesną wiosną 1985 roku przekazano mi oprawiony w angielskie płótno liczący 687 stron tom, którego karty dwustronnie zadrukowane były na powielaczu. Wolno mi było trzymać go dwa tygodnie, czekali na niego inni. Tytuł brzmiał: Proces o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, Toruń 1984. Nie było wydawcy ani autora. Dziś porównując „Pismo Okólne" Biura Prasowego Episkopatu Polski i jego numery z początku 1985 r. stwierdzam, że tom ten był oprawionym zespołem kilku numerów tegoż biuletynu, pozbawionym jednak wszelkich cech, które pozwoliłyby mi zidentyfikować wydawcę czy autora tekstu. Zrobiłem z tego dokumentu 70 stron notatek i zwróciłem go w terminie. Już w czasie pierwszej lektury tomu, a potem w czasie robienia notatek znalazłem się pod silnym wrażeniem wykrytej przez siebie łuki w procesie i materiale dowodowym, zasadniczym braku, pęknięciu, które poddaje w wątpliwość wszystko o czym w Toruniu mówiono, a przede wszystkim okoliczności i czas śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Stwierdziłem, że wszystko co wiemy o tej zbrodni, wiemy od oskarżonych, wysoko wyszkolonych oficerów tajnej komunistycznej policji politycznej, którzy sami siebie oskarżyli o dokonanie mordu i opisali jego przebieg. Jedyne świadectwo, jedyna relacja pochodzi z ust wspólników, osób, które okazały się jedynymi świadkami swojej zbrodni i to najmniej 12

wiarygodnymi. Zaproponowałem analizę procesu jednemu z pism wychodzących poza zasięgiem cenzury, ale spotkałem się z odmową następująco uzasadnioną: „To byłoby podważeniem wiarygodności procesu toruńskiego, a może obaleniem wyroku i to wykorzystałaby SB, starając się o rewizję, by w ten sposób uwolnić Piotrowskiego i innych. Musimy w każdym razie przez jakiś czas udawać, że proces toruński mimo wszystkich uchybień, uznajemy". Wydaje mi się, że tak uważali nawet ci, którzy należeli do grup, które dziś nazywamy niepodległościowymi, bo gdy po spotkaniu na plebanii u ks. Józefa Maja zjanem Olszewskimjesienią 1985 r. przedstawiłem mu swoją koncepcję, nie odpowiedział mi ani słowem. Gdyby uważał jednak, że moje rozumowanie jest całkowicie błędne, chyba by zareagował — sądziłem. Podobnie po dziesięciu latach zachował się prokurator Andrzej Witkowski, nie komentując mojego wywodu, ale na przełomie 2002 i 2003 roku ogłosił nową koncepcję przebiegu i celu porwania ks. Jerzego. Ku mojej radości opartajest na szkieletowej tezie niniejszej książki, którą to tezę raz jeszcze mu przekazałem najednym z zamkniętych zebrań klubu katolików warszawskich. Nieoczekiwanie, po wielu latach, gdy sprawa zbrodni na ks. Jerzym wciąż pozostaje niewyjaśniona, prokurator Witkowski nie tylko przerwał milczenie, ale wykorzystał moją tezę. Gdy A. Witkowski wystąpił z nią w TVP, prowadzący wywiad zwrócił mu uwagę, że „jeden z tygodników już przed kilku laty — nie wymienił nazwy tego pisma i tym bardziej pominął nazwisko autora — ogłosił taką koncepcję". Jednak prokurator obecnego Instytutu Pamięci Narodowej wypaczył moją tezę. Aczkolwiek przyznał, że ks. Jerzy był torturowany, a nie zabity od razu po porwaniu — co jużjest wielkim postępem — to jednak stwierdził, iż ks. Jerzego oddano w ręce specjalnego komando, a porywacze: Piotrowski i inni byli już osadzeni w areszcie. Tak więc teza o nielegalnym przesłuchiwaniu, torturach i w ich wyniku śmierci ks. Jerzego sprowadza się do zdjęcia z nich winy, szczególnie gdy dotyczy to Piotrowskiego, który, jak się wydaje, miał najwyższe kwalifikacje w SB do przesłuchiwania ks. Jerzego, choć specjaliści od tortur mogli być mu przydzieleni do pomocy. 13

Liczba torturujących mogła też być różna. Działali raczej na zmianę niż jednocześnie, gdyż oficerom śledczym chodziło o ochronienie życia przesłuchiwanego do czasu, gdy będzie potrzebny, a zbiorowe bicie mogło doprowadzić do wypadku śmiertelnego przed czasem. Enuncjacje A. Witkowskiego zostały przyjęte z mieszanymi uczuciami przez znających sprawę. W torturach stosowanych przez komunistów i nazistów bardzo często ktoś inny zadawał pytania (czasem nawet były to trzy osoby), a ktoś inny ciosy. Nie zmniejsza to odpowiedzialności pytającego czy dążącego do osiągnięcia swojego celu, nawet gdyby nie było go bezpośrednio przy tym przesłuchaniu. Podstawową przyczyną nieufności było to, że — bez swojej winy — prokurator Witkowski reprezentuje IPN, który utracił zaufanie i wiarygodność po rozpętaniu tzw. sprawy Jedwabnego. Jednak nawet ta wypowiedź A. Witkowskiego wywołała alarm w rządzącej partii komunistycznej. Nawet nieśmiałe próby wyjaśnienia rzeczywistych przyczyn porwania i morderstwa na ks. Jerzym wzbudziły tam popłoch. SLD wystąpiło z wnioskiem o likwidację IPN. Znaleźli się odważni dziennikarze, którzy skomentowali „inicjatywę senatorów SLD" jako próbę przerwania śledztw dla komunistów niewygodnych — przede wszystkim w sprawie ks. Jerzego. Mecenas Edward Wende zimą 1995 roku powiedział wręcz, że nie odrzuca mojego wywodu, w świetle powtórnego procesu morderców Grzegorza Przemyka (ten motyw zanalizuję dalej szczegółowo); spostrzega, że na procesie toruńskim „wszystko od początku do końca było reżyserowane". Wówczas Wende przypomniał słowa ministra Kiszczaka wypowiedziane do jednego z aktorów wielkiego widowiska toruńskiego, będącego pułkownikiem: „towarzyszu generale trzeba będzie posiedzieć". Oficerowi UB czy SB, któremu nie powiodłaby się nielegalna akcja, z góry wliczano w sprawę taką możliwość. Odsiadując więzienie dalej był na służbie, jak np. w przypadku zamieszanego w organizację zabójstwa Żydów w Kielcach w 1946 r. mjr/płk Władysława Spychają vel Sobczyńskiego. Pobyt w więzieniu zaliczono mu do stażu służbowego i do emerytury. Wypowiedź ta miała miejsce w czasie tłumnego spotkania w wieży kościoła św. Anny „U Katyniaków", gdzie Wende zjawił się początkowo jako obserwator. Jednak w 2001 r. w wypowiedzi dla jednej z gazet wycofał 14

się, stwierdzając, że było tak jak wykazał proces. Teraz już nie żyje. Ktoś dobrze poinformowany, kogo tożsamości jeszcze nie można zdradzić, powiedział; „Wende zabrał do grobu tajemnicę śmierci ks. Jerzego". Gdyby dwaj sanitariusze Michał Wysocki i Jacek Szyzdek nie przyznali się do winy, ich proces nie udałby się i nie obciążono by ich winą za śmierć Grzegorza Przemyka. Wjeszcze większej mierze powodzenie procesu toruńskiego i późniejszego generałów w Warszawie, było zależne od absolutnego posłuszeństwa Piotrowskiego i innych, nawet w tym, że przyznał się on do największej hańby dla pracownika tajnych służb — nieposłuszeństwa. W oskarżeniu Piotrowskiego i jego ludzi mamy do czynienia z podwójną przewrotnością. Wydano mu rozkaz, który on chciał spełnić z całą dokładnością, a zarzuca mu się niesubordynację. Identyczny propagandowy model przyjęto już w sprawie tzw. pogromu kieleckiego, gdzie jeśli sądzono winnych z UB i wojska, to pod pretekstem, że nie dopełnili obowiązków, a w rzeczywistości gorliwie i precyzyjnie je wypełnili. Owa perfidia wobec swoich ludzi nie może wywoływać ich buntu, sprzeciwu, gdyż równała by się ona wydaniu na siebie wyroku śmierci. W kontekście szalejących w stanie wojennym (i tzw. powojennym) sądów skazujących niewinnych ludzi Piotrowski i inni, zaliczają się do tych, których sądy potraktowały jak swoich, z wyrozumieniem dla faktu, że zbrodni musieli dokonać. Absurd polega na tym, że opierając się na informacjach z procesu można się dziwić czy oburzyć, że nie skazano ich wszystkich — trzech czy czterech, na kary śmierci. Jeśli jednak ktoś zna sprawę i wie ile osób uniknęło sądu i kary, do jakiego stopnia była to zbrodnia zespołowa, urzędnicza, zza biurka, systemowa, jego nienawiść do Piotrowskiego maleje. Instynktowne u chrześcijanina wybaczenie wskazuje właściwą drogę. Nie dysponujemy wewnętrzną oceną resortu SB-MSW i KGB z wykonania akcji przeciw ks. Jerzemu. Nie można wykluczyć, że wypadła ona niepomyślnie dla Piotrowskiego i jego rosyjskich kolegów. Mogli być postawieni przed wewnętrznym sądem KGB-SB i skazani na więzienie. Sądy te, całkowicie tajne, kapturowe, stanowiły dodatkowy czynnik zapewniający lojalność pracowników tajnych służb. Podobno —jak podano mi wjednym ze źródeł — były niezawisłe od szefów SB i ministrów, 15

ale sądziły surowiej niż oni by sądzili. Sądy wewnętrzne — więcej wiadomo o tych, które przeprowadzono do 1956 r. — skazywały nawet na śmierć za nielojalność wobec resortu. Rezun vel Suworow pisze nawet o „wewnętrznym prawie". „Wewnętrzne sądy" zapoczątkowane zostały przez areszty, jakie nakładali dowódcy czy sądy wojskowe na nieposłusznych czy tchórzliwych żołnierzy i przeszły z armii carskiej do Armii Czerwonej, a stamtąd do CzeKi i GPU, policji zmilitaryzowanych o silnych elementach podporządkowania i samych podporządkowanych wewnętrznemu terrorowi. Możliwe, że proces wewnętrzny, w którym policjanci sądzą policjantów, poprzedził tak zwany proces toruński co wpłynęło na niezwykłe wręcz przystosowanie się Piotrowskiego do tez kierownictwa PZPR w sprawie ks. Jerzego. Być może Piotrowski był oskarżony o nieudolne przeprowadzenie operacji, może nadmierną chęć wykazania się w działaniu przeciw ks. Jerzemu i stania się bohaterem tajnych służb, zamiast osiągnięcia właściwego celu. Na to, że porywacze ks. Jerzego mogli być zdyskwalifikowani, wskazuje oczywisty błąd popełniony na samym początku operacji — straszliwy cios jaki zadano księdzu Jerzemu — co potwierdza Chrostowski i Pękala. Taktyka porywaczy zawiodła od pierwszej chwili, gdy zbyt łatwo uwierzyli, że osiągną sukces, a potem nie zatrzymali się w punkcie krytycznym i pogodzili się z porażką i z tym, że ks. Jerzy „nie będzie do odzyskania". W 1996 r. opublikowałem pierwodruk tej książki. Był on raczej jej szkieletem, ideogramem, zarysem moich badań. Większość leża-łajeszcze przede mną, ale zdecydowałem się na druk, by jak najszybciej sprostować to, co ogłaszano, choć bez wdawania się w polemiki a tylko przedstawiając luki, bezsens i niewiarygodność wielu domniemanych ustaleń. Upłynęło siedem lat, w których nastąpiły nowe wydarzenia, ukazały się nowe publikacje prasowe i książkowe aja otrzymałem nowe informacje, których nie znałem w chwili ukazania się pierwodruku. UB-SB i informacja wojskowa miały utrudnione zadanie wobec Kościoła katolickiego — o absurdzie — z powodu znacznego dystansu między ofiarami a prześladowcami i wzajemnego niezrozumienia. Kluczem do zrozumienia dramatu Kościoła katolickiego w Polsce jest tragedia cerkwi prawosławnej. Została zniszczona, choć, a może dla 16

tego, że gotowa była do współpracy, dla dobra imperium. Hierarchia prawosławna była lepiej przygotowana do wytępienia i zniszczenia częs'ci cerkwi, traktując państwo sowieckie jako swojego zwierzchnika, przenosząc na Lenina i Stalina uprawnienia carów, wchodząc tym samym na ścieżkę samozagłady. Cerkiew prawosławna uważała cara Wszechrosji za głowę Kościoła. Toteż bolszewikom łatwo było postawić na miejsce carów Lenina, a potem Stalina. Część dostojników cerkiewnych była gotowa to zaakceptować. Jednak oni komunistom nie byli potrzebni, więc większość z nich zgładzono. Lenin i Stalin niejako samoczynnie weszli na miejsce carów, z tym, że religia była już inna. Lenin i Stalin byli przywódcami sekty komunistów w Rosji i na świecie, ale — czego nie było dotąd, byli bożkami religii, którą stworzyli. Bóstwo żywe, to wydawało się Rosjanom komunistom bardzo atrakcyjne. Można było bóstwo obejrzeć, modlić się do niego, składać mu hołd, a co najważniejsze, wykonywać jego rozkazy. Rosjanie współcześni nie unikając krytyki Stalina, raczej przedstawiają konieczności wobec których stanął — i tu trzeba przyznać im rację — bowiem utrzymanie nielegalnej władzy możliwe było tylko poprzez mordowanie potencjalnych do niej pretendentów, a z kolei istnienie socjalizmu realnego uwarunkowane było zniszczeniem absolutnym — fizycznym — najmniejszych odchyleń od linii. W przeciwnym wypadku ZSRR rozpadłaby się już w latach '20. Ale dzisiejsi analitycy: Wladislaw Zubok i Konstantin Pleszakow („Zimna wojna zza kulis Kremla. Od Stalina do Chruszczowa", Warszawa 1999 r., str. 270) samodeizację przypisują tylko Mao Tse Tungowi vel Mao Dze-Dung: „Mao myślał, że jest bogiem". Religijni marksiści rosyjscy nigdy nie przyznawali i nie przyznają, że Lenin czy Stalin uważali się za bogów. Ich krytycy przyznają najwyżej, że dążyli do tego, żeby za takich ich uważano. W Chinach bowiem w samo-ubóstwianiu łatwiej było się posunąć dalej niż w Rosji, w której niedawno jeszcze panowało chrześcijaństwo. Ostatecznie chwałę Mao Tse Tunga ułatwił manewr Chruszczowa, Malenkowa, Mikojana i oczywiście Berii, by dla umocnienia swojej władzy strącić Stalina z ołtarza. Byli więc Lenin i Stalin jednocześnie bożkami, szamanami rewolucji, kapłanami, którzy jak czarownicy walili w bęben i ostrzegali przed 17

złymi duchami demokracji parlamentarnej i kapitalizmu. Nie bez słuszności system łączenia stanowiska głowy państwa i głowy kościoła nazwano cezeropapizmem. Szczególne splecenie występuje w przypadku ZSRR, gdzie głową państwa były osoby czynnie zwalczające religię: Stalin, Breżniew czy Andropow, przyjmując rolę antypapieża, o ile nie Antychrysta. Współpracę duchowieństwa prawosławnego z Ochraną, a potem z komunistycznymi tajnymi policjami politycznymi uważano za oczywistość. Nawet za czasów caratu władze państwowe Rosji były zazdrosne o wpływy Cerkwi prawosławnej i kontrolowały ją poprzez sieć agentów. Według niektórych badaczy życia Józefa Stalina-Dżugaszwili, był on takim agentem w czasie nauki w seminarium duchownym w Tyflisie (Tibilisi), a potem kazano mu wystąpić i przerzucono do ruchu komunistycznego. Cerkiew w systemie socjalizmu realnego w ZSRR zmieniła się z nabożnej instytucji w wydział tajnych służb. Zaczęły znikać homilie i kazania. Popi bali się, gdyż tu słowa pochodziły od nich samych i narażały ich na śmierć, obóz koncentracyjny lub zesłanie. Samo pojawianie się w cerkwi było groźne. Kapłani mogli donieść na wiernych. Upadek autorytetu Cerkwi prawosławnej w Rosji wynika nie tyle z obalenia prawd wiary, ile podporządkowania kapłanów tajnej policji politycznej. Było to dodatkową korzyścią dla komunistów: wierni widzieli na własne oczy, ile warta jest religia. Popi nie bywali w komitetach partii. Kontaktowali się wyłącznie z tajną policją polityczną. W korespondencji między Berią a Stalinem, nie używa się nawet pseudonimów, ale nazwisk i pełnionych w tym Kościele stanowisk. Jak bardzo sytuacja Kościoła prawosławnego, ongiś dumy Rosji, była beznadziejna, może świadczyć fakt, że w okresie tzw. odwilży Chruszczow jeszcze zaostrzył prześladowania. Wszystko to było wzorem dla tajnych służb PRL i stanowiło tragiczne ostrzeżenie dla katolików polskich. Dopiero w księdze Christophera Andrew i Wasilija Mitrochina „Archiwum Mitrochina" ujawniło stwierdzenie ostatniego zastępcy przewodniczącego KGB Anatolija Olejnikowa, że: „współpracy z KGB odmawiało od 15 do 20% duchownych Kościoła prawosławnego, do których się zwracano". „W Kościele prawosławnym najbardziej skompromitowanym współpracą z KGB elementem byłajego hierarchia—stwierdzają autorzy—nie 18

mogło być inaczej, skoro osoba duchowna, która odmówiła współpracy, miała zamkniętą drogę do awansu". Nic też dziwnego, że już w 1917 roku duchownych określano na podobieństwo uczonych zwanych „pracownikami nauki" — „pracownikami religijnymi". W latach '20 powstała z kolei inna kategoria, że tak to określę, ustosunkowania się do religii, to „zawodowi antyreligijnicy". Lista patriarchów i metropolitów będących konfidentami jest długa. Natomiast listy męczenników są niekompletne. Wszystko to jednak dalej tam trwa. Gdy w 1965 r. ojciec Glebjakunin mianowanemu jeszcze przez Stalina patriarsze Aleksemu wytknął zdradę Cerkwi, został pozbawiony godności kapłańskiej. Przywrócony, w okresie tzw. pieriestroiki i wybrany w 1990 r. do Zgromadzenia Deputowanych, ujawnił materiały o współpracy Patriarchatu Moskiewskiego z KGB — został powtórnie pozbawiony święceń. (A. Zambrowski, Agentura w sutannach, „Tygodnik Solidarność", 7 marca 1997 r.). Ludzie Cerkwi prawosławnej nawet dziś nie rozumieją, że zawdzięczają swoje odrodzenie Janowi Pawłowi II. Gdy podbito kraje Europy wschodniej, zetknięto się z innym rodzajem religijności, nie utożsamiającym się z władcą, a co dopiero z władcą obcego państwa, które narzuciło swoją wolę zniewolonym. Lokalnych bóstw Stalin obawiał się powoływać, nauczony nieposłuszeństwem przywódcy Jugosławii Józefa Broz-Tito. Społeczeństwo polskie w czasach pierwszych rozbiorów i pierwszej niewoli miało już doświadczenie w odrzucaniu prawosławia. Dlatego też Polska nabrała znaczenia nie tylko ze względu na swą liczebność i położenie geostrategiczne, ale także tradycje tego kraju w oporze przeciw okupantowi który od dawna chciał też narzucić swoją religię. Jak podaje ojciec Roman Dzwonkowski SAC („Kościół katolicki w ZSRR 1917-39. Zarys historii", Lublin 1997) odstępstwo od wiary i kapłaństwa przez księży katolickich było mniej dotkliwe dla Kościoła niż to, co się zdarzyło w Cerkwi prawosławnej, gdzie apostazją została dotknięta bardzo duża liczba duchownych. Wiele ważniejszym celem było werbowanie księży katolickich oraz duchownych innych wyznań i wszelkich stopni, a także wyróżniających się pobożnością wiernych na tajnych 19

agentów GPU. Już w 1922 r. został przyjęty plan utworzenia sieci tajnych agentów we wszystkich Kościołach. W GPU istniała specjalna komórka, której zadaniem było zmuszanie księży za pomocą wszelkiego rodzaju dostępnych tajnej policji metod do współpracy. Stosowano szantaż, presję fizyczną i psychiczną, obietnicę pozostawienia na stanowisku, zagrożenie anonimową śmiercią (w takim przypadku znaleziono by w odległym miejscu nierozpoznane ciało a ofiara nie byłaby wliczona w cierpienia Kościoła — przyp. KK), uwięzienie, zesłanie do obozu koncentracyjnego kapłana, ale także jego najbliższej rodziny. Na tę groźbę najbardziej byli wystawieni kapłani cerkwi prawosławnej, na ogół mający żonę i dzieci, niż pozostający w celibacie księża katoliccy. W lutym 1930 roku GPU zażądało od księży podpisania deklaracji 0 współpracy. Tekst jej był następujący: ,Ja... zobowiązuję się do przekazywania GPU tego rodzaju informacji, jakie będą ode mnie wymagane 1 do zachowania tajemnicy pod karą według prawa wojennego". Tym, którzy odmawiali, dawano osiem dni do namysłu. Nie wiadomo — stwierdza o. Dzwonkowski —jak duży procent księży uległ zastraszeniu i sterroryzowaniu, lecz wiadomo, że pewna część deklarację podpisała. Niektórzy bezzwłocznie wyjawiali ten fakt swoim przełożonym nie tracąc ich zaufania. Autor książki podaje przykłady takiego powiadomienia. Ci, którzy zobowiązania współpracy nie wypełnili, byli aresztowani, skazywani a niekiedy rozstrzeliwani. Formą samoobrony było danie współkapła-nom do zrozumienia o podpisaniu deklaracji o współpracy. Zdarzały się wypadki jawnego wycofania się ze współpracy jak w przypadku biskupa diecezji Kiras Tiraspolskiej, który pod wpływem szantażu podpisał zobowiązanie a wycofał się z niego, pisząc o tym bezpośrednio do Ogólnoro-syjskiego Komitetu Wykonawczego w Moskwie, wiosną 1930 roku. Aresztowany, a później skazany na późniejszym o pięć lat procesie księży i sióstr zakonnych w Woroneżu, stwierdził, że swoje zeznania podczas prowadzącego śledztwa pisał pod dyktando oficera śledczego. Zauważmy, że w analizowanej przez nas sprawie kumulują się dwa późniejsze działania komunistycznych tajnych służb: terror przeciw ks. Jerzemu Popiełuszce i dyktowanie zeznań kpt. Grzegorzowi Piotrowskiemu. Nie udało się — czy uznano to za niecelowe — kolejne postawienie 20

księdza Jerzego przed sądem, ale nieuchronnym prawem rozwoju wydarzeń w socjalizmie realnym pod sądem znalazł się, choć formalnie z innego powodu Grzegorz Piotrowski, który poniósł klęskę, jako oficer SB usiłujący podporządkować sobie ks. Jerzego. Następną fazą, w której kształtowała się metoda walki z Kościołem katolickim był okres okupacji sowieckiej wschodnich ziem Polski, włączonych do ZSRR — w okresie od 17 września 1939 r. do 22 czerwca 1941 roku. Część archiwów NKWD znalazła się w rękach niemieckich, ale do dziś, o ile wiadomo autorowi tej książki, nie została przebadana. Niemcy wywozili archiwa sowieckie do Rzeszy z równą gorliwością jak czynili to potem Rosjanie wywożąc do ZSRR archiwa nazistów. Jest prawdopodobne, że część archiwów radzieckich przejęta przez Niemców została odnaleziona w Niemczech przez Armię Czerwoną i powróciła do ZSRR. Prawosławie znajdowało się w sytuacji dwuznacznej i podwójnie tragicznej — było religią panującą i prześladowanąjednocześnie. Komuniści nie uznali prawosławia za religię państwową, choć w latach wojny 1941-45 z wyznań chrześcijańskich uznawali tylko prawosławie, w ciężkim położeniu licząc na jego pomoc, inne religie delegalizując, niszcząc i krwawo prześladując. Jeżeli utrzymywali niektóre parafie, to po to, by wykorzystać współpracę duchownych z tajnymi policjami komunistycznymi wcale tego już nie kryjąc, by do końca zniszczyć autorytet tej religii. Stalin i jego następcy oczekiwali, że w krajach podbitych po 1944 r. katolicyzm uda się zmusić do przyjęcia podobnej linii. Ateizm sowiecki był nieprawym dzieckiem prawosławia i żydowskiej filozofii lewicowej. Zwraca uwagę fakt, że żaden z twórców marksizmu-leninizmu-stali-nizmu nie był dzieckiem urodzonym w rodzinie katolickiej. Byli tu Żydzi, protestanci, prawosławni, byli buddyści. Większość sowieckich Żydów z entuzjazmem porzuciło swoją wiarę. Następne pokolenia teoretyków przemocy komunistycznej wywodziły się już ze sfer lewicy antyreligijnej, komunistycznej. Wyszkolono ich jednak wadliwie. Tajne służby sowieckie każąc wykonać w Polsce dyrektywę, wypróbowaną na Cerkwii, popełnili błąd wynikający ze schematyzmu, w dodatku w ZSRR do 1941 r. stosowano bardziej gwałtowne i brutalne metody 21

wobec duchowieństwa katolickiego i wiernych, niż wobec prawosławia. Każdy etap prześladowań i męczeństwa ks. Jerzego ma swój odpowiednik w działaniach tajnych służb sowieckich na przestrzeni półwiecza. Zestaw oskarżeń i realizacja gier operacyjnych była wypróbowana w Rosji sowieckiej. Modelowe przećwiczenia operacyjne możemy odczytać w biogramach prześladowanych księży katolickich w ZSRR. Chociaż każdej ze zbrodni na księżach w latach 1976-91 w Polsce dokonano według innego schematu po to, by trudniej dojść ich wspólnego źródła, jednak w wypadku ks. Jerzego potwierdza się teza, że każda zbrodnia sowieckich służb specjalnych była wypróbowaniem skuteczności pewnej metody i dodawano do niej ocenę błędów, które należałoby wyeliminować w następnym jej wykorzystaniu, była archiwizowana i wchodziła do skarbca osiągnięć. Marksizm-leninizm ogłosił szereg określeń upozorowanych na naukowe, będących hasłami politycznymi, określając wedle swoich potrzeb różne ustroje, w tym zbudowany przez leninistów. W sowietologii brakuje innych niż tradycyjne określeń komunizmu. Socjalizm realny jest pierwszą w historii formacją polityczną, w której lumpenproletariat, san-kiuloci — „ludzie bez spodni", zdobył trwałą władzę nad całością społeczeństwa. Była to też pierwsza władza, jeszcze bardziej zakonspirowana i spiskująca przeciw własnym poddanym, obywatelom, niż jakakolwiek organizacja wywrotowa. Tajność, niejawność władzy była zalegalizowana nielegalnymi prawami. Grupa przestępców, zabójców, szpiegów i opłacanych prowokatorów (Lenin), znajdująca się w drastycznej mniejszości wobec większości społeczeństwa, stosując kryminalne metody, zdobyła władzę i przetworzyła społeczeństwo na swoje podobieństwo. Socjalizm realny był dyktaturą lumpenproletariatu. Pozornie, w czasach przewrotu bolszewickiego czy zdobycia wschodniej Europy przez ZSSR, każdy mógł znaleźć się we władzach nieobieralnych, w których autorytet zależał od stopnia przemocy jakiej gotów był użyć dany osobnik. Partie marksistowskie starały się o sojusz ze światem przestępczym i przeciągnięcie w swoje szeregi przestępców. Agitowano ich w więzieniach, przejmowano bandy rabunkowe (1917-21 oraz 1943-45) prze-mianowując ich na partyzantów komunistycznych. Władza ta narodziła 22

się w więzieniu i potrafiła, a także musiała posługiwać się strachem, dyscypliną, więzieniem, obozem koncentracyjnym i zbrodnią, jako środkami rządzenia. Wydoskonalano zbrodnię z urzędu, urzędniczą, seryjną, przemysłową. Dlatego socjalizm realny możemy nazwać demokracją policyjną, bo tylko tajna policja cieszyła się w tych krajach wolnością, choć też ograniczoną, ale taka im odpowiadała. Historia Niemiec nazistowskich czy Rosji sowieckiej jest przede wszystkim historią ich tajnych służb, policji, sił paramilitarnych. Potrzebna jest osobna dyscyplina historyczna i politologiczna — policjologia. Aparat partyjny i policyjny, który był wewnętrzną partią, w partii wymieniał się początkowo prawie wyłącznie drogą morderstw. Wykonywanie rozkazów wiązało się nie z ochroną obywateli, ale ściganiem ofiar, osób skrzywdzonych. Ogniwa policji, a także partii były zakonspirowane, jak gdyby nie znajdowały się one u władzy a działały w podbitym kraju wobec wrogiej ludności, nawet gdy ona nie stawiała oporu. Jedyny element demokratyczny w partii komunistycznej — to był wpływ aparatu przede wszystkim aktywu tajnych służb na Biuro i Sekretariat KC i komitety wojewódzkie. Szefowie służby bezpieczeństwa będąc członkami ścisłego kierownictwa partyjnego wwojewództwach, a funkcjonariusze SB, MO i innych służb będących członkami komitetów wojewódzkich PPR i PZPR wpływali przez głosowanie na decyzje dotyczące taktyki PPR i PZPR. Strategię ustalała Moskwa w porozumieniu z Warszawą. Jednak na kogo głosować w demokracji policyjnej — mieli oni podane przez zwierzchników. Delegaci z UB i SB, MO na zjazdy i plena nie mieli większości, ale ich głosy liczyły się po wielokroć i więcej znaczyły niż głosy pracowników aparatu partyjnego, którzy choćby formalnie byli zatrudniani przez zebrania plenarne. Wymieniani, podczas gdy kadra tajnych służb była de facto niezmienna. Kult tajnych służb był też częściowo tajny. Ich przedstawiciele rzadko odwiedzali szkoły i przedszkola z prelekcjami. Był to kult wewnętrzny, sam sobą napełniony, sobie cześć oddający. W wielu wypadkach wzorowano się na organizacji klasztorów. Wstąpienie do tych służb było nieodwracalne i nieodwołalne. Potężne lobby emerytów i rencistów — często ludzi w wieku około 30 lat, ochotniczych policjantów politycznych (w PRL 23

tzw. ORMO) oraz agentów utajonych (na podwójnych etatach), oraz tajnych współpracowników wzajemnie się kontrolujący, tworzyło państwowość nieznaną dotąd w dziejach, suwerenną w ramach niesuweren-nego państwa komunistycznego, z własnymi przedszkolami, hotelami, restauracjami, systemem lecznictwa, zaopatrzenia w żywność i odzież, domami wypoczynkowymi, osobnymi dzielnicami mieszkaniowymi, nawet ogródkami działkowymi. Zawód pracownika resortu zaczął być dziedziczny, z dziadka przechodził na ojca, z ojca na syna. Zawierano małżeństwa w obrębie tego policyjnego getta. Dla Piotrowskiego ojczyzną nie była Polska, ani nawet Polska Rzeczpospolita Ludowa, a tajne służby. Jego ojcem był resort, matką służba. Służba była sposobem życia. Funkcjonariusz znał większość prawdziwych informacji, utajonych przed społeczeństwem, ale odbierał je jedynie jako sygnały alarmowe o niebezpieczeństwie, zagrażającym resortowi i jemu osobiście. System zła i dobra wyglądał następująco: co dobre dla resortu, dobre dla mnie, co złe dla resortu jest złem rzeczywistym, samym w sobie. Rasizm w klasycznym, antropologicznym rozumieniu w socjalizmie występował raz po raz na rozkaz władz zwierzchnich (np. antysemityzm), jednak równolegle objawił się jego nowy typ: rasizm socjologiczny. Nie kolor skóry, narodowość czy rejon zamieszkania, ale pochodzenie socjalne, poglądy, a nawet wykonywany zawód powodowały, że taką osobę uznawano za nie-człowieka i stawiano niżej niż policyjnego psa. Automatyzm rasizmu socjologicznego działał identycznie jak antropologicznego. Osoby mające niewłaściwe pochodzenie były szantażowane tym, że okazano im łaskę pozwalając im żyć, a nawet być przyjętym do kadr wojska i policji i tam były elementem najposłuszniejszym. Osobom o pochodzeniu chłopskim, plebejskim i lumpenproletariackim przypominano, że byli niczym, że wyciągnięto ich ze wsi i dzielnic nędzy. Osobliwe podejście do stanu kapłańskiego i służby w tajnej policji przejawia Józef W. rozmówca z książki Barbary Stanisławczyk stworzonej przy współudziale Dariusza Wilczaka, „Pajęczyna" (Warszawa 1992, s. 46-48). „...Były dwie szybkie drogi by wydostać się z (...) chłopskiego dołka: przez SB i stan kapłański. Dla mnie nie ma różnicy między tą pierwszą a drugą służbą. Służy się tylko innemu bogu". 24

To cenne stwierdzenie naprowadza nas na parasatanistyczny wątek kapłaństwa tajnej policji, także na ubóstwienie przez nią pogańskiego bóstwa, także troistego: firmy (resortu), partii (PZPR) i ZSRR. Służbiści UB-SB składali śluby całego życia, ponieważ z tej służby nie można było — i do dziś nie można — odejść.*1 W socjalizmie realnym antyreligijna ideologia była w większym stopniu kształtowana przez tajne policje polityczne ZSRR niż nazizm przez Gestapo, SS i Sicherheistdienst. Te służby doradzały pewne rozwiązania Himmlerowi, przy czym nienawiść do religii stała na drugim miejscu po nienawiści rasowej. Kościół katolicki był znienawidzony przez marksistów-leninistów dlatego także, że postrzegając go tylko jako konkurencyjny aparat, widzieli nienawistną przewagę nad sobą, nawet w sile fizycznej, w chwilach gdy wierni stawali np. w obronie Krzyża. Funkcjonariusze służb specjalnych byli innowiercami: wierzyli głęboko w tezy materializmu dialektycznego i historycznego, uważali się za misjonarzy nowej wiary, która musi wytrzebić przestarzałe, szkodliwe wierzenia (w Jedynego Boga). Komuniści nie tylko uczynili go religią państwa (cuius regio eius religio), ale nazywali go „naukowym, materialistycznym poglądem na świat", a religie „nienaukowym idealistycznym poglądem na świat". Filozofowie policji, myśliciele policyjni stworzyli strategię i taktykę tajnych policji komunistycznych, która (o ile można wyprowadzić ją z nielicznych dostępnych tajnych dokumentów), była odwróceniem słynnej formuły Clausa Clausevitza: czas pokoju to wojna toczona odmiennymi środkami. Rodzaj permanentnej wojny (jak permanentna rewolucja Trockiego) przeciw wrogom zewnętrznym i wewnętrznym, z położeniem głównego nacisku na drugiego wroga, czyli własne społeczeństwo. Jeśli jest mowa o podobieństwach (tzw. bliźniaczych) między Gestapo a tajnymi służbami sowieckimi, różnica między nimi jest taka, że podczas gdy Gestapo nie miało nic prawie do roboty w swoim kraju, nastawione zostało na sterroryzowanie podbitych krajów, to komunistyczne *] Por. wypowiedź Wiktora Suworowa vel Riezuna dla dziennika „Rzeczpospolita" z dn. 5-6 lipca 2003 r.: „Nie ma byłych oficerów KGB, wszyscy pozostajemy nimi na cale życie".

25

służby i przenikały własne społeczeństwo, i dokonywały jego destrukcji. Dlatego Niemcy mimo sproszkowania przez bombardowania alianckie swojego kraju podnieśli się w dziesięć lat, a dźwignięcie się Rosji być może w ogóle jest niemożliwe. Władze komunistyczne traktowały rządzony przez siebie kraj jako wrogi. Komuniści wypowiedzieli w krajach podbitych wojnę wszystkim realnie istniejącym niezależnym siłom. Dezinformacja stała się bronią — poprzez masowe środki przekazu równą w rażeniu najnowocześniejszym środkom zagłady. Dezinformacja, oręż nowoczesnej wojny w czasie zimnej wojny, stała się długimi okresami ważniejsza niż siły konwencjonalne czy nuklearne. W stanie wojennym i powojennym (1981— 91) telewizja państwowa wyrządziła więcej szkód niż SB, ZOMO, ROMO, NOMO, ORMO, WOP, KBW. Klasykiem wojny dezinformacyjnej, jest chiński strateg Sun Cy, żyjący około 5 wieków przed Chrystusem. Zaleca zarówno prowokacyjne bezczeszczenie grobów, jak i: „7. Buntujcie młodych przeciwko starym; 8. Ośmieszajcie waszych przeciwników." Pierwsze zalecenie brzmi: „Dyskredytujcie wszystko co dobre w kraju przeciwnika". W socjalizmie tajne służby i aparat propagandy (nazywany dziś masowymi środkami informacji) są sprzęgnięte. Wytyczne marksizmu-le-ninizmu od śmierci Stalina powstawały nie w katedrach filozofii, ale w sztabach tajnych policji. W tych sztabach uczestniczyli tzw. „naukowcy" jako doradcy. Szkolenie dezinformacyjne zaczyna się od przyszłych dezinfor-matorów—agentów wpływu. Także fałszerze ankiet socjologicznych czy badań psychologicznych są specjalnie szkoleni w dobieraniu pytań i ich interpretacji. Do kontrwywiadu należało dążenie UB-SB do zawładnięcia danymi, którymi zdaniem tych służb rozporządzali księża spowiadający wiernych. Spowiedź w natężeniu sakramentalnej tajemnicy zbliżona jest do Eucharystii, którą poprzedza. W wypadku ks. Jerzego gwałtowność i długotrwałość tortur z tym się wiązała i w powiązaniu z tajemnicą spowiedzi, tajemnice podziemia Solidarności. Według pragmatyki służbowej komunistycznych tajnych policji politycznych pozyskiwanie duchowieństwa do współpracy było tylko obroną 26

kontrwywiadowczą. Stąd nieustanne wysiłki by w systemie kościelnym umieścić kontrwywiadowcdw — najlepiej księży, ale jeśli się nie uda organistów kościelnych, gospodynie, członkinie kółka różańcowego, czy osoby ustrajające kwiatami świątynie. Pojęcie tego, co jest tajne w ZSRR, Chinach, w Indochinach, Korei Północnej i na Kubie było rozciągnięte właściwie bez żadnych określonych granic. Biskupi i księża w krajach podbitych przez komunistów stanęli wobec faktu prześladowań na wielką skalę, o których nie wolno było mówić; w wypadku stwierdzeń traktowane były jako wroga propaganda lub jako ujawnienie tajemnicy państwowej. Osoby zwerbowane, czy służyły z własnej woli, za pieniądze, czy ulegały permanentnemu szantażowi —jako jednostki były nie tylko aspołeczne i groźne dla innych, ale ulegały atrofii, zostawały zneutralizowane i przestawały być wolne podwójnie — nie tylko jako poddani systemu, ale także wewnątrz tej niewoli traciły dyspozycyjność wobec własnej osoby, nawet w najdrobniejszych sprawach, a także żyły — a wiele z nich żyje dotąd—w nieustannej obawie przed zdemaskowaniem, połączonej z poczuciem winy, które często jest zagłuszane jeszcze bardziej destruktywnym upieraniem się, że to, co robili było słuszne i konieczne. W Rosji twierdzi się jakoby osoby werbowane tworzą rzesze tych, którzy chcą przywrócenia systemu komunistycznego, nie tylko z powodu, iż miały iluzję jakiejś roli, a nawet wpływu na wydarzenia i losy innych, ale w zapiekłej chęci przekonania siebie, że ich postępowanie było słuszne i szlachetne. Musimy tu rozróżnić: w kraju niepodległym — choć nie wolnym —jakim było ZSRR miała taka służba uzasadnienie: służyli swojemu imperium i byli patriotami rosyjsko-sowieckimi. W krajach podbitych było na odwrót — służyli supremacji obcego mocarstwa, które niszczyło ich kraj. Podobnie członkowie partii komunistycznych i tajnych służb w ZSRR ponoszą inny rodzaj odpowiedzialności niż w krajach podbitych. Choć doprowadzili Rosję do ruiny, wyjałowienia gleby, ducha, dążyli subiektywnie do wzmożenie jej potęgi. Partia komunistyczna w Polsce (i we wszystkich krajach podbitych) była tworem amorficznym, uzależnionym od ośrodków dyspozycyjnych znajdujących się poza nią, działałajak ugrupowanie niejawne, zakonspi 27

rowana w wielu działaniach nie tylko przed społeczeństwem polskim, ale przed własnymi członkami. W działaniach przeciw Kościołowi katolickiemu w Polsce uwzględniono nadto, że była to kwestia narodowa i niepodległościowa, co zdwa-jało stawkę, którą chciał wygrać Kreml i wpływało na intensyfikację stosowanych nadzwyczajnych posunięć przeciw Kościołowi i przeciw wierzącym, przy jednoczesnym zuchwałym kłamstwie o wolności wyznań w Polsce. Położenie Polski w 1944-45 roku po klęsce Powstania Warszawskiego i wkroczeniu Rosjan przypominało sytuację po wybuchu Powstania Styczniowego w 1863 roku. Po powstaniu poznańskim w czerwcu 1956 roku i tzw. Polskim Październiku Chruszczow poszedł drogą utrzymywania formalnej niezawisłości Polski przy poddaniu jej całkowitej podległości. Miało to zmylić Polaków i świat zachodni. Tkwiły u nas, w sercu Europy Wschodniej, dwa ciernie: tzw. indywidualna gospodarka chłopska oraz, choć ograniczana, niezależność Kościoła. Rosjanie wyznaczali różne terminy załatwienia tych spraw, a kolejni namiestnicy polskojęzyczni w Polsce zabiegali o prolongatę. Dokąd te rzeczy pozostawiano, Rosjanie nie czuli, że mają niepodzielną władzę nad Europą Środkowowschodnią i ciągle przyczyniali się do usuwania kolejnych osób, którym dali władzę w Polsce, ponieważ nie dowierzali, że tak prostych spraw nie są one w stanie rozwiązać. Nasilało się to w stanie wojennym i równie ciężkim okresie po jego formalnym odwołaniu, nawet upodabniając się do czasów walki z carskim zaborcą w latach 1862— 64—manifestacjami w kościele św. Anny, św. Stanisława Kostki i innych, na Krakowskim Przedmieściu, w czasie pogrzebu Grzegorza Przemyka, a potem jak w gigantycznym powiększeniu, w czasie drugiego pogrzebu — wielkiego bohatera tej książki. Komuniści byli w nieprzerwanym stanie wojny z narodami, którymi rządzili (Rosjanie z tego się nie wyleczyli), zresztą dwie wojny czeczeńskie świadczą, że uważając terytorium Republiki Czeczeńskiej za swoje, a jej obywateli za swoich — więc nominalnie cennych —jednocześnie ich mordują. I co charakterystyczne — walczą tam siły wojsk wewnętrznych i regularnej armii. Przeciwnika trzeba określić, trzeba go regularnie szukać i odnajdywać. Jest to symulacja wojny w czasie pokoju. 28

Na tajnych szkoleniach mówiono kadrze policji politycznej: my musimy wiedzieć o wydarzeniu na rok nim się ono zdarzy. Mamy je wywołać? — spytał jeden ze słuchaczy. Przewidywać i wywołać — brzmiała odpowiedź. Marksizm winien być rozpatrywany przez religioznawców, a nie historyków idei. Ale gdyby religioznawstwo zastosować do marksizmu-le-ninizmu wypadłby on gorzej niż pogaństwo (animizm). Był on cofnięciem się w stosunku do pogaństwa. Retoryka, dogmatyka i scholastyka marksizmu-leninizmu-stalinizmu zależała od potrzeb praktycznych sił komunistycznych w ZSRR. Komunizm wprowadzając bezbożnictwo cofnął się głębiej w prehistorię człowieka, niż nazizm, który głosił tylko powrót do pogaństwa i wielobóstwa oraz bóstw regionalnych (niemieckich). Wierze ludu, naiwnej i ufnej, na której opiera się chrześcijaństwo, przeciwstawiono populistyczny, plebejski, prymitywny ateizm, którego kwintesencją jest wypowiedź sowieckiego kosmonauty: „Byłem w kosmosie, ale żadnego Boga tam nie widziałem". Jeśli bowiem oni nazywali religię opium dla ludu, to marksizm-leninizm jest heroiną. Znieczula bowiem na wartości takie, jak: dobroć, lojalność, uczciwość, prawdomówność. Negacja wartości jest jedynym sposobem rządzenia i poddania się rządom w socjalizmie. Marksizm jest atrapą ideologiczno-filozoficzną, przyjętą przez lumpenproletariatjako łatwy do zrozumienia (prostacki) i negujący wszystko, co było niewygodne bandom kryminalistów, które doszły do władzy w państwie, które miało ich osłaniać i uzasadniać ich terror. Terror komunistyczny (a także nazistowski) występuje pod trzema postaciami: 1. Terror reaktywny — wprowadzany wobec oporu czy walki z ustrojem, państwem. 2. Terror prewencyjny — polegający na zastraszaniu, aresztowaniu lub zabijaniu osób, co do których zachodzi podejrzenie, że są potencjalnymi przeciwnikami. 3. Terror propagandowy — polegający z jednej strony na zatajaniu informacji, których suma narasta podobnie jak dodają się do siebie ujemne liczby w algebrze. Są to precyzyjnie połączone i spasowane w całość 29

kłamstwa. Tajną wiedzę mają komuniści czyniąc z niej użytek wobec rozbrojonego społeczeństwa. Terror reaktywny po październiku 1956 r. ujawniał się „w razie potrzeby", jak w następnych polskich miesiącach: grudniu, czerwcu i następnym grudniu — stanu wojennego. Przestrajano aparat przemocy na bezpośredni, przy użyciu ciężkiego sprzętu bojowego itp. Istotą systemu był terror prewencyjny, zabezpieczający przed koniecznością walki bezpośredniej. Traktowanie Kościoła jako siły politycznej, konkurującej w walce 0 władzę, traktowanie powołania kapłańskiego jako zawodu takiego samego jak kamasznik czy sprzedawca, w dodatku rzekomo lukratywnego, gdyż jak twierdzono księżom dzieje się nawet lepiej niż funkcjonariuszom tajnych służb, najlepiej streścił wjednym zdaniu na łamach antyre-ligijnego pisma „Res Humana", subwencjonowanego przez Towarzystwo Kultury Świeckiej, Adam Łopatka, były minister do spraw wyznań w PRL: „aparat Stolicy Apostolskiej ustawicznie ingeruje w sprawy państwa polskiego", co świadczy, że funkcjonariusze partii i tajnych służb zupełnie poważnie sądzili, że rywalizują z Kościołem, mając równocześnie fałszywy obraz tej instytucji jako takiej samej jak instytucje świeckie. Ci, którzy ogłaszają się za niewierzących, zachowują się jak osoby opierające się na wierze, z tym, że twierdzą, iż Boga nie ma. Ateiści mają dokładniejszy obraz Boga, z którym walczą, niż wierzący w Niego. Obraz ten jest na tyle fałszywy, że łatwiej jest z Nim walczyć 1 w tym sensie wojna między katolikami a ateistami jest wojną religijną. W tej wojnie posługują się kapłanobójstwem, bluźnierstwami, świętokradztwem, także satanizmem czy tzw. religioznawstwem. Kapłani doktryny marksistowskiej wypowiadający się o wszystkich zjawiskach: od biologii i fizyki po astronomię, hamowali rozwój tych nauk, potrzebnych przecież komunistom do zbrojeń; tworząc szczególną ciemnotę naukową. Zacofanie we wszystkich dziedzinach wiedzy wynikało z religijnego upojenia i stosowania religii marksizmu-leninizmu-stalinizmu, magizmu, neodarwinizmu do każdej kwestii. Zamarłą odkrywczość uczonych na Wschodzie, zastąpili szpiedzy, którzy wykradali na Zachodzie wynalazki, konstrukcje broni, systemy elektroniczne itp., co utrwalało 30

obraz szpiegostwa, tajnych działań, jako zbawienny. Z rozpaczą, żalem i nienawiścią patrzyli agenci na bogate kraje Zachodu, gdzie zeświecczenie, odejście od religii wynikało z nadmiernej konsumpcji. Oni tego jedynego środka nie mogli użyć, redystrybuując biedę i kryzysy trwające przez kolejne ćwierćwiecza. Rosja mimo podboju ogromnych przestrzeni, będąca bardziej częścią świata niż państwem, nie wytworzyła własnej cywilizacji, jak Grecja i Rzym, Inkowie, Chińczycy, Japończycy a potem kraje chrześcijańskiego Zachodu. Największym osiągnięciem Rosji była jej kultura ludowa i literatura, co jednak ustało z winy komunistów; jej najwyższą zdobyczą cywilizacyjną okazała się tajna policja. CzeKa, GPU, NKWD, KGB, Smiersz i GRU były najwyższym wykwitem moskiewskiej myśli państwowej, dochodząc do doskonałości, najbardziej idealnej i profesjonalnej, nie opartej na wykradzionych tajemnicach z Zachodu, a na rodzimej myśli poli-cyjno-państwowej, które kolonią uczyniło swój własny kraj. Jak podają niezależnie od siebie informatorzy, którzy byli tzw. pracownikami oświaty w ZSRR, w latach 1939-45 istniał tajny zapis, który kodyfikował stosunek do osób oderwanych od religii: 1. agnostyk, 2. niewierzący, 3. ateista, 4. bezwyznaniowiec, 5. bezbożnik. Tylko dwie ostatnie grupy występowały czynnie, denuncjując wierzących, niszcząc kościoły, zabijając kapłanów. Pozostali wyrażali swoją postawę słownie. Odpowiadała im odwrotna, ujemna skala: 1. obojętny religijnie, 2. uznaje jakąś siłę (nadprzyrodzoną), 3. myśli, że wszechświat jest czymś w rodzaju Boga, 4. ma swojego boga, nie należy do żadnej religii, 5. wierzący, ale nie praktykuje, 6. (bigot, dewot) maniak, chory psychicznie, opętany przez religię. Nawet liberalni zachodni historycy przyznają, że życie chrześcijan w ZSRR przypominało czasy katakumb, a przystępowanie do komunii w czasie tajnych mszy narażało wiernych na niebezpieczeństwo. Moskiewski korespondent jednego z angielskich pism R. Parker przytacza w swojej opublikowanej w 1949 r. książce „Moscow Korrespondent" zauważoną scenę, w czasie gdy z megafonów płynął głos Stalina. Niemłody już żołnierz, czekając na moskiewskim dworcu na pociąg, który zawiezie go na front, rozpoznał kto mówi i wykrzyknął: „To Stalin!" i uczynił znak krzyża. 31

Naśladowanie Chrystusa w wypadku ks. Jerzego jest tym bardziej uderzające, że jego prześladowcy przyjęli tę samą linię ataku co Sanhedryn, nie przyjmując do wiadomości oświadczenia Chrystusa, że królestwo jego nie jest z tego świata. Oskarżali go o podburzanie społeczeństwa w kraju podbitym przez Rzymian, a więc działalność polityczną, co powtórzyli komuniści w Polsce podbitej przez ZSRR. W państwie rzymskim Żydzi mieli — o ile są to kwestie porównywalne — większą autonomię, przede wszystkim religijną, dla nich tak istotną, podczas gdy w Polsce Ludowej o autonomii ciężko mówić. W Rzymie społeczność żydowska, mogła się na kapłanach opierać z zaufaniem jako na swoich przedstawicielach, podczas gdy władze gnębiące Kościół po II wojnie światowej były tylko przedstawicielami III Rzymu, czyli Moskwy, wobec Polaków, a zatem i katolików stanowiących 97% polskiego narodu. Nie da się porównać stylu rządzenia Rzymian w czasach, w których pojęcie bliźniego, osoby ludzkiej, miłości właśnie się narodziły dzięki nauce Chrystusa z prymitywem techniki rządzenia zarówno carów, jak i ich komunistycznych następców. Kompromis z podbitymi narodami uważali tylko za trik taktyczny, z góiy zamierzone oszustwo. Szczególnie wyraźne było ono, gdy zwabiono do kraju Mikołajczyka, gdy potem utworzono „Rząd Jedności Narodowej", gdy wreszcie prowadzono rzekome rokowania z przywódcami Polski podziemnej. Gdy analizujemy Ewangelie, czy Dzieje Apostolskie stajemy przed fenomenem, którego nie spodziewaliśmy się — tolerancji religijnej panującej w starożytnym Rzymie aż do panowania Nerona, wobec judaizmu i chrześcijaństwa. Św. Paweł pochwycony na prośbę fanatyków żydowskich ma „uczciwy proces", jakbyśmy dziś powiedzieli; odwołuje się do samego Cezara, a Cesarstwo trudzi się przetransportowaniem go okrętem do Rzymu. Św. Paweł czeka na sąd cezarowy dwa lata, mieszkając w wynajętym przez siebie mieszkaniu pod strażąjednego żołnierza, swobodnie może głosić nową wiarę. Patrząc pod tym kątem na proces Chrystusa, widzimy dobrą wolę i zakłopotanie tak zawsze oczernianego poganina Piłata Poncjusza. Poganie greccy mieli „wystawiony nieznanemu Bogu" jeszcze jeden ołtarz, co wskazywało, że oczekują Chrystusa. 32

Nie heglowski rozwój państw od form wyższych do jeszcze wyższych, którą to tezę przejęli marksiści, ale „zwój" (erwlopement), inwolucja, regres do prześladowań chrześcijaństwa, pogaństwo przypominające najmocniej czasy Nerona lub wręcz cofnięcie do dzikości. Niszczenie chrześcijaństwa było fragmentem innych prześladowań i zbrodni zakrojonych na wielką skalę. Było też ongi początkiem upadku imperium pierwszego Rzymu, ale także Trzeciego Rzymu — Moskwy. Ateizm jest najcięższą herezją współczesności. Domniemana konkurencja z Rzymem i Watykanem o przewodnictwo dusz w świecie doprowadziła do takich absurdówjak twierdzenie, że rzymscy katolicy uciskują prawosławnych i to w okresie najcięższych prześladowań religii w podbitej Polsce i Litwie. Iwan Fiodorowicz Manasiewicz-Manujłow, syn ubogiego Żyda adoptowany przez bogatego kupca stał się luteraninem i jednym z asów Ochrany, a podobno także sprzedawał swoje informacje i raporty innym tajnym policjom. Wysłano go do Watykanu jako obrońcę praw prawosławnych chrześcijan przy papieżu. Po powrocie stał się przyjacielem Rasputina i jego człowiekiem do szczególnych poruszeń. Po rewolucji lutowej 1917 r. przesłuchała go specjalna komisja rządu Kiereńskiego do sprawy ustalania wpływów Rasputina na cara Mikołaja II i carycę Aleksandrę i tylko dzięki temu wymknęła się część informacji na temat jego zadań w Watykanie: Pytanie Komisji: — Czy oprócz funkcji oficjalnych (przy dworze papieskim — przyp. KK) miał pan jeszcze jakieś inne? Odpowiedź: — Obserwacja propagandy katolicyzmu. Pyt: — To znaczy obserwację oddziaływania Papieża na Rosję? W jaki sposób śledził pan ruchy katolickie? Odp.: — Miałem do dyspozycji agentów. Pyt.: — Czyli jest pan szefem agentury? Uderza tu czas teraźniejszy. Czyż więc Manasiewicz-Manuiłow zatrzymał funkcję kierującego wywiadami w Rzymie i Watykanie? (Edward Radziński, Rasputin, Warszawa 2000 r.) Nieuznawanie istnienia Boga i sił niewidzialnych czy mocy płynącej z ducha odłożyło się na ludzkości ciężarem nazizmu, komunizmu, a także konsumizmu i towarzyszącemu mu, rosnącemu w potęgę, światu zbrod 33

ni, mafii i satanizmu. Tę rzecz pierwszy zauważył Fiodor Dostojewski: „jeśli Boga nie ma to wszystko wolno". Dziś popłuczyną nihilistycznąjest satanistyczne przekłamanie słów Świętego „kochaj i czyń co chcesz" na „róbta co chceta". Bluźniercy lewicowi przekręcili cytat ze świętego Pawła, którym posługiwał się i nadał nowego blasku ks. Jerzy: „nie daj się zwyciężyć złu — ale zło dobrem zwyciężaj" (Rz. 23, 32), usuwając pierwszą część cytatu: „nie daj się zwyciężyć złu...". Po sfałszowaniu teologii ks. Jerzego przyznają się do niego, chcą posługiwać się nim przeciw tzw. nietolerancji i tzw. fundamentalizmowi. Już w czasie nocnego czuwania w Kościele pw. św. Stanisława Kostki, gdy ks. Jerzy zaginął, a w szczególności gdy wydano komunikat o jego śmierci, niektórzy lewicowi i liberalni intelektualiści nie ukrywali radości, że najpotężniejszy po Janie Pawle II konkurent do rządu dusz znikł z firmamentu. Szkoląc funkcjonariuszy na wrogów Kościoła, zabójców księży i wiernych musiano im wpoić fałszywy obraz religii, w szczególności katolicyzmu jako uzasadnienia (motywacji wyższej) dla ich działań i zbrodni. Nazistom powiedziano, że Żydzi to pluskwy, tu, stosując rasizm socjologiczny, przekonywano szkolonych, że oni jako komuniści stoją wyżej. Szkolenie niejawne aparatu szło o wiele dalej niż oficjalna propaganda dla „ludu pracy". Pewne elementy wykorzystano w procesie przeciw ks. Jerzemu w Toruniu pod pozorem sądzenia Piotrowskiego i innych. Stratedzy KGB-SB przygotowując poiwanie ks. Jerzego nie dostrzegli przed jakim dylematem go postawią: być świętym czy Judaszem? Ci poganie, uważający, że „dla każdego własne życie jest największą wartością", nie przewidzieli, że ponad nie, ktoś może postawić choćby honor, poczucie godności, by nie być sługą szantażystów i morderców, poniewieranym przez oficerów tajnej policji, co było niewypowiedzianym aforyzmem św. Maksymiliana: „Pragnę tego czym mi grozisz". Opinie o tym, co przewidywał i czego się spodziewał ks. Jerzy są odmienne i niejednoznaczne. Całkowicie odmiennie niż ksiądz Sochoń, odebrał nastroje ks. Jerzego prałat Uszyński. Pięć dni przed porwaniem — czyli już po zawiadomieniu SB, że ks. Jerzy wyjeżdża do Rzymu — odwiedził go ks. Jerzy i mówił, że „naciskano nań w różny sposób by opuścił 34

Żoliborz... »Ja już się nie lękam — wyznał prałatowi Uszyńskiemu —jestem gotowy na wszystko, na każdą ofiarę«". (Relację tę opublikował „Głos" w grudniu 1986 r.) Był gotów na śmierć i to bardzo bliską. Nie oczekiwał pocieszeń ani zapewnień, że tak się nie stanie. „Lepiej niż inni wiedział, że mu tego nie darują" — twierdzijeden z proboszczów, przyjaciel ks. Jerzego. Już pod koniec 1981 r. przewidywał: „Ja wiem, że mnie zabiją, ale jeszcze nie teraz. Módlcie się, aby ktoś był świadkiem mojej śmierci". To zadziwiające zdanie zawiera w sobie kwintesencję przewidywania czy wieszczenia swojego losu, zarazem coś niewypowiedzianego i nie do rozszyfrowania, jednocześnie jednak odpowiadającego przyszłym okolicznościom jego śmierci. Byli bowiem świadkowie — ale tylko jego zabójcy. Jednak czy o to chodziło ks. Jerzemu? Ci świadkowie nie zawiedli jako mordercy, zawiedlijako świadkowie. Ks. Jerzy chciał, abyjego śmierć, nieuchronna, stanowiła dla Kościoła jednoznaczny i klarowny obraz. Może liczył się z tym, że może zginąć bez śladu i nikt nigdy nie odnajdzie jego ciała? Tak się nie stało w wyniku splotu okoliczności, ukrywania celu zamachu na ks. Jerzego, sposobu przeprowadzenia tej operacji i sytuacji na szczytach PZPR i SB-MSW oraz nastrojów w Polsce. Sprawa ks. Jerzego jest hermetyczna, nawet aseptyczna, nikt z poza resortu nie został w nią wtajemniczony w żadnej fazie aż do dzisiejszego dnia. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech, wyróżniających pośród innych zbrodni politycznych porwanie i zamęczenie ks. Jerzego, jest zupełny brak tzw. świadków. W tym schemacie nie zaryzykowano ich powoływać. Jedynymi świadkami zbrodni uczyniono samych zbrodniarzy, gdyż podwójnie: przez podległość służbową oraz znajdowanie się w rękach służby, której sami służyli uczyniono z nich osoby, które przyznały się do wszystkiego co im nakazano. W ogóle nie ma nic bardziej niepewnego jak twierdzenia „naocznego świadka". Izolacja i samotność ks. Jerzego od chwili ucieczki Chrostowskiego była zupełna. Był sam ze swoimi sprawcami, którzy też znajdowali się w swoistej izolacji jako wykonujący zadanie najwyższej wagi. Czy jednak w ostatecznym rachunku nie stało się lepiej, że to oni świadczą o śmierci ks. Je 35

rzego, gdyż, mimo iż kłamią, zasadniczy fakt jego męczeństwa potwierdzony jest przez jego oprawców? Cóż z tego, że ktoś by widział, wiedział i został natychmiast zgładzony. Wynajęto by innych świadków. Często bowiem powoływani przez komunistyczne sądy świadkowie naoczni nawet nie byli w miejscu zdarzenia, o którym zeznają. Po tzw. pogromie kieleckim z 1946 r., będącym serią zbrodni politycznych komunistów najpierw na Żydach, potem zaś zbrodni sądowej — na Polakach, tak zwani świadkowie w procesie bylijeszcze bardziej zastraszeni niż niewinnie oskarżeni. Do dziś przybywa świadków tamtych wydarzeń, którzy chętnie występują w TVP, choć na miejscu wydarzeń nie byli, co jest widoczne z ich konfabulacji, zresztą nie mogli być, gdyż na teren domu żydowskiego, na który napadły siły policyjno-wojskowe nie wpuszczano nikogo postronnego. Według tego co osiągnąłem w moich badaniach, ks. Jerzy Popiełuszko bezbłędnie przewidywał, że czeka go śmierć z rąk oprawców. Osaczanie zaczynało być podobne do losu ks. Romana Kotlarza, który wstawił się za robotnikami Radomia w 1976 roku. Byłby, według tego co się zapowiadało, pierwszym z nowej „serii trzech księży" — byłoby ich czterech, zabitych w czasie trwania rozmów w Magdalence, przy okrągłym stole i okresie kontraktowych wyborów. Było to wyzwanie, generalna próba, co opozycja może znieść. Ale już podówczas tzw. opozycja demokratyczna przestała się przymilać do Kościoła i powracała do swojego przymierza z partią komunistyczną — PZPR, a teraz SLD. Jednak kto inny zabiłby ks. Jerzego. Jak w wypadku księży: Niedzielaka, Suchowolca i Zycha, uznano by to za wypadek losowy, a fachowcy z kommanda śmierci — podobnie jak w przypadku trzech wymienionych — do dziś byliby nieuchwytni. Właśnie wtedy, nie reagując na te zbrodnie, opozycja demokratyczna utraciła po raz pierwszy sporo ze swojego blasku. Jeden z nielicznych dokumentów operacyjnych, jaki mimo pozornego obalenia „totalizmu komunistycznego" po ośmiu latach przedostał się do opinii publicznej, jest publikowany w „Głosie" Macierewicza z dnia 4-6 kwietnia 1997. Po wskazaniu na rolę Polski we „wspólnocie socjalistycznej", także z powodujej położenia geograficznego (nieuchronność i niezmienność zachowania wpływów Rosji w naszym kraju—przyp. 36

KK) wskazuje się na największe niebezpieczeństwa grożące PRL: „Proces budowy socjalizmu w naszym kraju odbywa się w warunkach istnienia stosunków silnej struktury kleru katolickiego". Zdania te do dziś obowiązują w systemie pojęć ijęzyku liberalnej, lewicowej i neokomuni-stycznej propagandy, choć w miejsce „budowy socjalizmu" stawia się absurdalne określenie „budowa kapitalizmu". Katolicy i ich Kościół nie są traktowani jako wspólnota wyznaniowa. O tym się nawet nie mówi. Wyodrębnia się „strukturę kleru". „Większa część hierarchii kościelnej (tu kolejne zawężenie — przyp. KK) stoi na pozycjach antykomunistycznych. Rozpoznanie zamiarów hierarchii kościelnej i postawy kleru jest istotnym problemem pracy Służby Bezpieczeństwa. Drugim podstawowym rozdziałem dokumentu jest rozdział III, zatytułowany: „Tajni współpracownicy i inne źródła informacji". Widać jak bezgraniczną władzę nad jednostką wydaną na ich łup mieli ci, którzy werbowali tajnych współpracowników, możemy wnioskować, jak daleko sięgał ten system, przenikając organa sprawiedliwości socjalistycznej, prokuraturę, co oznaczało wszechwładzę niewyobrażalną. Z tym samotnie starł się ks. Jerzy, godny swojego patrona. Z punktu widzenia operacyjnego, Departament IV MSW przygotował wszystko, by zastraszyć ks. Jerzego, działając zarówno pozornie legalnymi — zgodnymi z pragmatyką służbową sposobami, jak i całkowicie nielegalnymi, podrzucając mu ulotki wydrukowane w MSW, broń palną, środki wybuchowe, kompromitujące materiały, jak też usiłując podstawić agentkę, która miała za zadanie skompromitować go; kobiety prawdopodobnie zmuszonej do pewnego typu działań dla tajnych służb, który stała się dla niej rodzajem zawodu. Jednak to wszystko nie dawało skutków. Istota tego dokumentu mieści się w rozdziale III paragraf 3 strona 3, to następujące sformułowania (zadziwia jak trójka rzymska i arabska ulubiona jest przez tajne, totalitarne policje — podobnie najważniejszy wydział gestapo nosił te cyfry—przyp. KK): „Podstawą pozyskania tajnego współpracownika do współpracy może być: materiał kompromitujący, jeżeli można domniemywać, że obawa przed jego wykorzystaniem skłoni kandydata do wyrażenia zgody na współpracę, w wyjątkowych wypadkach, posiadanie dowodu przestępczej działalności. 37

Pozyskując kandydata na podstawie materiałów kompromitujących lub dowodów przestępczej działalności, należy je wykorzystywać tylko w zakresie niezbędnym do skłonienia kandydata do współpracy. W przypadku odmowy współpracy w przypadku kandydata pozyskiwanego w oparciu o dowody przestępczej działalności należy wystąpić z wnioskiem do organu śledczego o wszczęcie postępowania przygotowawczego". Moją hipotezę dotyczącą rzeczywistych przyczyn porwania, jego przebiegu i zbrodni na ks. Jerzym przedstawiłem Informatorowi, który już w czasie pracy nad książką Umarły cmentarz udzielił mi cennych faktów i opinii, gdyż jako były pracownik MSW miał kontakty z osobami, które w wydarzeniu opisanym w tamtej książce, grały zasadniczą rolę lub były krewnymi tych osób i były poinformowane o przebiegu najazdu sił poli-cyjno-wojskowych na dom żydowski (rodzaj getta stworzonego przez komunistów) w Kielcach dnia 4 lipca 1946 r. Jednak te wydarzenia miały miejsce, gdy on jeszcze nie pracował w resorcie (firmie), natomiast tragedia ks. Jerzego rozegrała się, gdy jeszcze w MSW pracował. To co przekazał mi do książki Umarły cmentarz, od jej wydania w 1996 r. — a nie wszystko odważyłem się w niej umieścić — coraz bardziej się potwierdza i dziś już nie mógłbym uchylić się od podania jego pełnej relacji o tym co wiedział na tamten temat. Dramat ks. Jerzego omawiany był przez wszystkich funkcjonariuszy, którzy dzielili się wiadomościami i plotkami — bowiem środowisko resortu (firmy) było takim samym rozplotkowanym urzędem jak inne twory biurokracji w systemie utajnienia wszystkiego przed wszystkimi, z tym że w tym resorcie trzeba było mieć nieoficjalne informacje, by tam się móc utrzymać. Plotki były tajne i wynoszenie ich poza budynek MSW groziło konsekwencjami, ze śmiercią w niewyjaśnionych okolicznościach włącznie. Informator nazwał „wydarzenie" porwania ks. Jerzego wynikiem obustronnego, błędnego pojmowania sytuacji i skrajnie innych jej interpretacji, które jednak, gdy przyszło do działań, w tragiczny sposób się skumulowały. Możliwe, że odmienna interpretacja świata jaką miał ks. Jerzy i jaką miał resort (firma) — leżała u podstaw wzajemnego niezrozumienia. Dla Piotrowskiego i jego mocodawców liczyła się policyjna 38

rzeczywistość i policyjny świat. Dla ks. Jerzego istniał tylko świat nadprzyrodzony i obrona Ojczyzny. Pewna rozmowa (przesłuchanie) napełniła go otuchą, że może wreszcie się ich pozbył, że dadzą mu spokój, że wyjedzie lub w ostateczności usunie się do klasztoru. Natomiast Piotrowski i inni uważali, że zmiękł, że pewnymi słowami przekroczył granicę, zzajakiej już rzekomo nie mógł się cofnąć i tym samym uznali, że już go mają". Natomiast ks. Jerzy nie wiedział o żadnej granicy i — tak samo jak oni — uważał sprawę za załatwioną, ale widział to odwrotnie niż oni, jak w lustrzanym odbiciu. Powiedziawszy im coś, o czym wiedział, że jest bezwartościowe — swoje zeznania uzgadniał z kimś z podziemia i hierarchii, i wyważał odpowiednio, mógł liczyć, że wymknął się SB-KGB. Mógł być równie pewny siebie i pewny swego jak oni. Narastała pozorna równowaga. Przejęli go na szosie jako kogoś prawie swojego, i wszystko do tej wersji było przez nich przygotowane, a on oburzył się i wprowadził w stan niepokoju i wściekłości zwalistego bandytę jakim był Piotrowski, wcale nie tak inteligentnego i mądrego, jak go przedstawiono. SB-MSW uważała, że, jak w Wielkiej Brytanii, każdy obywatel jest zobowiązany patriotyzmem do udzielania informacji MI 5 lub MI 6, a także — według sowieckiego schematu — że kto nie chce współpracować jest wrogiem, a może i szpiegiem. Polskojęzyczne służby bezpieczeństwa szkolone w Sowietach i im podporządkowane były jednocześnie i brutalne i przesubtelnione. Prymitywnejak Gestapo, ale precyzyjne jak Sicher-heistidienst i Abwehra. Tyle lat oficjalnie w Polsce już nie istnieją, a wiele wskazuje, że tworzą one sieć powiązań, na których trzyma się władza gospodarcza i polityczna. Koncepcja „pozyskania" — w socjalizmie realnym to określenie było używane także w branżach przemysłowych i leśnictwie (było nim ścięcie drzewa) — ks. Jerzego dla współpracy z SB-MSW-KGB, wydaje się, powstała dużo wcześniej niż jego porwanie, może od początków stanu wojennego, gdy został kapelanem podziemnej Solidarności. Rutynowo takimi planami byli objęci wszyscy ludzie, którzy w Polsce coś znaczyli, byli znani lub rozporządzali cennymi informacjami. Przebieg prześladowań, którym poddano ks. Jerzego, wskazuje, że wybitna osoba, bez szacunku 39

ani dla jej stanu duchowego, ani ogromnego autorytetu, a nawet kultu wśród Polaków, była przedmiotem zainteresowania jako możliwy tajny współpracownik. Więzienie dla ks. Jerzego nie było taką torturą, jak sobie wyobrażano. Także i tam widział dla siebie rolę do odegrania i to nawet wśród agentów i funkcjonariuszy, którymi dla szpiegowania go i prowokowania zapełniono celę. Nieustanne nękanie, szczególne uciążliwe „dokuczanie" mu: przesłuchania, rozprawy sądowe, uwięzienia, poza celem taktycznym — uciszenia groźnego kapłana — wskazują, że chodziło o coś więcej. Poszlaki przystają do siebie jak układanka, spirala, kuszenie — wskazują, iż był cel strategiczny: pozyskanie go. Jeśli przeanalizować kuszenie Chrystusa na pustyni, czy św. Antoniego — były to prawzory wszystkich pokuszeń świętych osób — to metody stosowane współcześnie są analogiczne i łączą zapowiedź obdarowania osoby złamanej i pewność męczeństwa w razie nieugiętości. Ksiądz Jerzy mógł być nie tylko w Watykanie, ale mógłby być bogaty. Po ujawnionych dotąd wypłatach KGB np. dla „Ricka" Amesa sądzę, że mogli księdzu zaproponować sto tysięcy, a nawet pół miliona dolarów. Wiadomo, że wśród stworzonego przez UB odłamu w Kościele, tzw. „księży patriotów", byli tacy, którym dopomagano w pomnażaniu prywatnego majątku. Dla SB nie było ryzyka, którego by nie warto podjąć, by mieć swojego człowieka w głębinach „Solidarności" — czy jak się okaże — w Watykanie. Przypomnę, że nawet agenci usytuowani dalej od głównego spektrum byli cenni, gdy otrzymywali —jak zresztą wszyscy agenci — zadanie wytypowania osób jako kandydatów do werbunku. Zdarzało się, że jeden — nienajwartościowszy z punku widzenia NKWD, potem KGB, względnie GRU — wskazywał na inne osoby, które według jego opinii mogą się dać zwerbować. Przekazywał o nich plotki lub sprawdzone informacje, które wskazywały na ich słabości, które mógł wykorzystać wywiad sowiecki, zapewniając im zaspokojenie (często były to pieniądze) lub mając punkt wyjścia do szantażu (nadużycia, życia nad stan, romanse, nieślubne dzieci, homoseksualizm, pedofilia itp.). W czasie przesłuchań ks. Jerzego dawano mu do zrozumienia, jak jest samotny, że hierarchia Kościoła nie tylko go nie popiera, ale uważa 40

ona, że ks. Jerzy szkodzi Kościołowi. Przesłuchujący ks. Jerzego usiłowali stwarzać pozory, że znajdują się oni w doskonałych kontaktach z Episkopatem, bliższych i lepszych, niż maje ks. Jerzy, że wszystko byłoby między stronami załatwione, gdyby nie bruździł ks. Jerzy i kilku innych mniej ważnych księży. Mało — twierdzili, że chodzi im o dobro Kościoła, któremu ksiądz Jerzy szkodzi. Ten zbiór argumentów oddziaływał słabo, ponieważ ks. Jerzy był stale informowany o tym, na ile może liczyć na pomoc Episkopatu, a na ile ratowanie go, jest poza możliwościami hierarchii kościelnej. Niejednokrotnie—według posiadanej przeze mnie informacji — proponowano ks. Jerzemu „ugodę" za cenę jednego spotkania na miesiąc, kwartał lub rzadziej, by im się „wyspowiadał", a oni by tylko przedstawili własne koncepcje, które być może przydałyby się księdzu wjego działalności duszpasterskiej, w której nie musiałby rezygnować z ostrego tonu. Nie chodziło może o informacje, ale choćby o jedno niejawne spotkanie, które natychmiast byłoby przedmiotem szantażu. W historii walki z Kościołem pełny zakres możliwości prześladowań, bez przejścia do zgładzenia ofiary występuje tylko w historii abp. Tokarczuka. Systemem łudzenia przez SB-MSW-KGB osób, które zdobyły lub wywalczyły większe od innych pole manewru była „wymiana informacji". Im wyżej w społecznej hierarchii stała jakaś osoba, tym pozyskanie jej było cenniejsze. Jak wyraził sięjeden z funkcjonariuszy „czasem stu agentów było mniej warte od jednego". W dodatku takie zwycięstwo było ważne dla tzw. „motywacji" funkcjonariuszy SB, którzy mieli przekonywać się, że odważni i wspaniali ludzie to taki sam szmelc ludzki, a nawet gorszy niż —jak podejrzewali niejasno — oni sami. W latach komunizmu nie wiedzieliśmy, co wiedzą tajne sowieckie służby wywiadowcze, a gdy piszę te słowa, w 2003 roku prawda ujawniana jest coraz powolniej i tylko o niektórych sprawach, a wiedza o nich jest cząstkowa i nie powiększana. Z dawna podejrzewano zachodnioniemieckich polityków: Bahra, La-fontaine'a, a także Brandta, o którego związkach w wywiadem rosyjskim w czasie wojny wiedziano, ponieważ będąc Niemcem mieszkającym w Szwecji, w imieniu ZSRR usiłował uzyskać od Niemiec hitlerowskich 41

oddzielny pokój, ale Hitler warunków Stalina nie przyjął. Część negocjacji szła kanałami dyplomatycznymi — poprzez ludzi Ribbentropa. Tak ważna wiadomość pojawiła się tylko raz wjednej z francuskich gazet, a przedrukowałyją emigracyjne „Zeszyty Historyczne". Dopiero lata 90. przyniosły potwierdzenie współpracy z wywiadem sowieckim, co najmniej tych trzech niemieckich polityków, znajdujących się na szczytach władzy. Możliwości, więc wydawały się samym funkcjonariuszom tajnych służb nieograniczone, dawały im pewność siebie i zuchwalstwo, które przerażało ofiary werbunku. O tym, że tajna policja rosyjska nie miała nigdy względu na osobę, urząd, pozycję społeczną, nieskazitelną opinię, talent, a nawet geniusz — a może wręcz przeciwnie, takimi osobami interesowała się bardziej jako ewentualnymi obiektami nacisku i werbunku, świadczy propozycja współpracy złożona Kamilowi Cyprianowi Norwidowi w 1846 r. przez Feliksa Fon tona, sekretarza ambasady rosyjskiej w Berlinie. Obiecywał Norwidowi błyskotliwą karierę, a usłyszawszy odmowę, rozwścieczył się i zadenuncjował go władzom pruskim jako ich wroga, co doprowadziło do uwięzienia poety. Funkcjonariusze Ochrany, jak i KGB, i GRU dawali do zrozumienia, że osoby najbardziej cenione przez werbowanego od dawna już dla nich pracują. Z tym, że dla zachowania tajemnicy i zaszkodzenia konkurencji, funkcjonariusze wywiadu MSW i różnych jego departamentów dawali za przykład agenta wywiadu wojskowego (Informacja, GRU). Przy tym człowiek, na którego współpracę się powoływali nie pracował w kraju i nie „donosił —jak się dziś pisze — na kolegów", ale zbierał istotne dla Rosjan wiadomości polityczne i strategiczne poza Polską. Jednak usłyszawszy znane nazwisko, werbowany zgadzał się na współpracę, co potwierdzała jego późniejsza zawrotna kariera. Ogłoszenie stanu wojennego, który był tak wielką tragedią dla społeczeństwa polskiego, przyniosło nieszczęścia porównywalne z latami 193956, a jednostka tak wybitna jak ks. Jerzy znalazła się dosłownie w centrum krzyżujących się, przeklętych sił, które miały co najmniej trzy bardzo ważne powody, by go wyeliminować. Msze święte za Ojczyznę, rozprzestrzeniające się po całym kraju duszpasterstwo podziemnej już „Solidarności" Huty Warszawa i lecznictwa (zwanego służbą zdrowia), maj ą 42

cego wgląd w wydarzenia od strony przyjmowania rannych, umierających, pobitych. Wiedza o stanie zdrowia, chorobach, wypadkach, nałogach była dla tajnych służb równie ważna jak o zatajonych wykroczeniach. Pojawienie się ks. Jerzego jako mającego ogromny wpływ na środowisko lekarzy i pielęgniarek w oczach SB-MSW zakrawało na działania kontrwywiadowcze przeciw ich wywiadowi w lecznictwie. Jak wielką wagę do lecznictwa przywiązywali komuniści, może świadczyć fakt, że nadzór PZPR nad tą dziedziną powierzono Wydziałowi Administracyjnemu, który pod tą enigmatyczną nazwą kontrolował od strony wywiadu: PZPR Służbę Bezpieczeństwa, LWP i inne siły przemocy. Wreszcie najbardziej po Żeraniu robotniczy zakład Huta Warszawa, zbuntowany, podczas gdy podobnie, jak Nowa Huta koło Krakowa zbudowana była by oddziaływać rozkładająco na morale Warszawy. Nie chodzi tu tylko o przeciążenie pracą ks. Jerzego, ale i przeciążenie niebezpieczeństwami. Trzecią potęgą była osobista prorocza i charyzmatyczna osobowość księdza. W czasie, gdy Wałęsa był internowany, a wypuszczony — nękany, umilkł, Bujak zaś ukrywał się nie wiadomo gdzie, choć SB twierdziło, że wie gdzie jest — postać ks. Jerzego wyrastała ponad inne. (Według analizy Petera Schweizera w: Victory czyli zwycięstwo, Warszawa 1994 r.). Im kto stał wyżej w strukturze niekomunistycznej, tym bardziej był pożądany jako agent. Nie chodziło tylko o informację, czy kierowanie jego postępowaniem. Rosjanie infiltrowali szczyty CIA, ba, w niej kontrwywiad przeciw nim skierowany. Opór jakiegoś jednego z tysięcy księży, wywoływał nie udawany gniew, ks. Jerzemu dano do zrozumienia w kilka sekund o porwaniu, że nikt tu kapłańskiego powołania nie uszanuje, a przeciwnie, będzie starał się duchownego maksymalnie poniżyć. Po takim poniżeniu trudno jest żyć, o czym wiedzą więźniowie nazistowskich i komunistycznych obozów koncentracyjnych. Kapłan poniżony, sponiewierany czy będzie w stanie przeistoczyć chleb i wino? Mitrochin i Adrew w Archiwum Mitrochina po raz pie wszy zdradzają niepohamowane zbrodnie KGB i GRU. Dotąd informacjom mówiącym o nieograniczonej zuchwałości i pysze tych służb nie dawano wiary, a jednak okazuje się, że Rosjanie roili by zwerbować właściwie wszystkich. Nawet takie osoby jak sekretarz USA Cyrus Vance, czy doradca ds. bezpieczeń 43

stwa narodowego USA Zbigniew Brzeziński. W połowie 2002 r. kpt. Czechowicz mówi o próbach zwerbowania dyrektora rozgłośni polskiej RWE, Nowaka-Jeziorańskiego. Moje nadzieje na wskazówki archiwum Mitrochina w sprawie zbrodni na ks. Jerzym okazały się płonne. Urywa się ona właśnie w 1984 r., a ksiądz Jerzy wspomniany jest przy okazji wymieniania płk. Pietruszki i tylko w tym kontekście. Jednak dzięki Mitrochinowi poznajemy nie tylko zbrodnie KGB, ale wielką wagę i miarę jakie ta policja przywiązywała do przeniknięcia otoczenia Jana Pawła II. W związku z tym zadajemy sobie pytanie, jaką wielką nagrodę obiecano Piotrowskiemu jeśli wykona zadanie (w maksymalnej jego wersji), awans? Do jakiego stopnia? Nagrodę w kopercie, nie podlegającą księgowaniu? Jak wysoką? Wyjazd na placówkę zagraniczną? Dom? W siedmiolecie śmierci ks. Jerzego otworzyła się przede mną możliwość przeprowadzenia małej kampanii prasowej, w czym pomogły mi cztery osoby: Bogdan Możdżyński z „Ekspresu Wieczornego-Kulis", Jacek Mroczek i Ryszard Jórczak z „Kuriera Polskiego" oraz Janusz Gazda, ówczesny redaktor naczelny miesięcznika „Kino". Moje wypowiedzi i ocenę filmu Antoniego Krauzego „Czyny i rozmowy" publikowano w okresie od października 1991 r. do sierpnia 1992 r. Pozajednym, który omówię w dalszej części — nie nadeszły żadne protesty, sprostowania, wyjaśnienia. Czynniki oficjalne zbyły te publikacje milczeniem. Urząd prokuratorski nie wezwał mnie, by przesłuchać, mimo a może dlatego, iż przedstawiona przeze mnie wersja wydarzeń podważała ustalenia procesu toruńskiego. Sądzę, że nie reagowano, gdyż prokurator Andrzej Witkowski był już usunięty, a szykowano się do przeprowadzenia procesu zwierzchników generałów, tak by ich uniewinnić. Ostateczną ofensywę przeciw Kościołowi katolickiemu w Polsce, odkładaną przez dziesięciolecia, najpierw od 1945 r., a w drugiej fazie od 1966 r. — tysiąclecia chrztu Polski — rozpoczęto gdy Andropow, który dyszał żądzą odwetu za nieudanie się zamachu na Janie Pawle II i swoją dymisję prawie w przeddzień śmierci Breżniewa, tryumfował obejmując po nim władzę na Kremlu. Wysunęło to sprawę Rzymu i katolicyzmu na pierwszy plan. Stworzono listę stu najbardziej zagrażających socjalizmo 44

wi realnemu w Polsce księży, z których uczyniono cel propagandy mający rozbić Kościół na dwie lub trzy frakcje. Badania nad próbami rozsadzenia Kościoła polskiego od wewnątrz nie mogą być zakończone z tego powodu, iż o ile grupa tzw. księży patriotów doznawała coraz większego uszczerbku w miarę, jak reżim w sposób spektakularny przegrywał walkę, to istnienie lewicowej „otwartej", „tolerancyjnej" i w sojuszu z rewizjonaistami PZPR (niektórzy byli już poza partią) rozpoznane zostało dopiero po 1989 r. Prymas Wyszyński jednak dobrze sobie zdawał sprawę zjej istnienia i z opozycyjnego pełnego oporu wobec siebie stanowiska „Tygodnika Powszechnego", „Znaku" i „Więzi" oraz większości Klubów Inteligencji Katolickiej, niechęci do „ludowego" katolicyzmu i przeciwstawiania mu religii, jakiej chcą niektórzy teologowie, redaktorzy i duchowni znajdujący się na granicy buntu i herezji. Porwanie i w jego konsekwencji zbrodnia na ks. Jerzym poprzedzone były „rozpoznaniem przez walkę", próbami, jak wiele można osiągnąć? Czy da się zastraszyć przeciwnika? Było to podpalenie klasztoru na Starym Mieście, napad na Komitet Prymasowski, potem uprowadzenie i zabójstwo syna działaczki tego komitetu Grzegorza Przemyka. Wszystko to na Starym Mieście z centralą w domniemanym komisariacie Milicji. Stamtąd też przez mikrofony i nadajniki umieszczone potajemnie w świątyni podsłuchiwano, co się dzieje w Katedrze. Kazania latem podsłuchiwali funkcjonariusze SB na świeżym powietrzu, na ławeczce przed owym komisariatem. Stamtąd wysłano funkcjonariusza o ksywie „Inwalida Wojenny", który przyjeżdżał wózkiem pod Katedrę i bluźnił. Odepchnięty przez wiernych z powrotem do Komisariatu, gdy znalazł się w bramie wstał jak Łazarz ze swego wózka i wszedł do prawej strony budynku. Lewicowa opozycja w kraju charakteryzowała Pawła VI jako papieża, który „prezentował niewątpliwie nurt postępowy w Kościele" (M. Brandys Dzienniki 1978, Warszawa 1998, s. 110). Jak traktowano w Rzymie i w Watykanie chrześcijan, a w szczególności katolików żyjących w jarzmie sowieckim do wyboru Jana Pawła II trafnie charakteryzuje jeden z lewicowych działaczy emigracyjnych, Zygmunt Hertz: (papież Jan Paweł II — przyp. KK) „...zezwolił na zjazd w Rzymie biskupów greko-katolic 45

kich, których zaprosił do siebie, wozi się z (arcybiskupem — przyp. KK) Slipyjem, którego poprzednicy tolerowali (podkr. KK) podobno chce ustanowić diecezję lwowską i wileńską (...)", (str. 474, Zygmunt Hertz, Listy do Czesława Mibsza 1952-1978, wybór i opracowanie Renata Gorczyńska). Jak bardzo opuszczeni wobec sowieckiej potęgi musieli się czuć wierni, którzy wiedzieli przecież, że sowiecka dyplomacja i wywiad choćby obserwując z zewnątrz stosunki watykańskie wie, jak ostrożnie a nawet lękliwie zachowuje się papiestwo Pawła VI. Być może była to taktyka obliczona na niedrażnienie Moskwy, z obawy, że to odbije się w ostatecznym rachunku na wiernych. W marcu 1977 r.Josyp Terelia, świecki przywódca katolicki na Ukrainie napisał na skrawku tkaniny (tak pisano, ponieważ zaszyty w ubraniu papier przy rewizjach osobistych na granicy zaszeleściłby) do Pawła VI: „nasi księża jęczą w obozach pracy i na oddziałach psychiatrycznych, mieszkam w kraju, w którym przestępstwem jest być chrześcijaninem. Nigdy przedtem wierni Kościoła Chrystusowego nie byli poddawani takim prześladowaniom jak obecnie". Nawet z silnie zlaicyzowanej Czechosłowacji napływały apele o ratunek. Latem 1979 r. pisano: „...wielu wierzących zostało zwolnionych z pracy za wyznawanie Chrystusa", (cyt. za Kazimierzem Kanią „Słowo Katolickie", 5 do 12 czerwca 1997 r.). W świetle późniejszych wydarzeń — zamachu na Jana Pawła II — informacje, że śmierć Jana Pawła I była nienaturalna i że mogła w nią być zamieszana Moskwa, które rozeszły się na drugi dzień po jego zgonie — nie są nieprawdopodobne. Śmierć tę łączono z posłuchaniem, jakiego udzielił patriarsze Nikodemowi z Leningradu, zaraz po swoim wprowadzeniu na tron papieski. Również śmierć metropolity Leningradu Nikodema, który podczas wizyty w Watykanie zadziwił zachodnich chrześcijan głębokim oddaniem ortodoksyjnej liturgii i rozmodleniem podczas nabożeństw w 1978 roku zdawał się być prazwiastunemjak ongiś Św. Jan odrodzenia religijnego Rosji. Przypłacił to życiem — do dziś nie wiadomo, czy zabił go nadmiar wzruszeń i zanurzenie w atmosferze stolicy religijnej i okazywanej nieskrępowanej wiary — czy subtelna trucizna, ponieważ umarł on na atak serca, a w apteczce KGB od dawna był pro 46

szek, którym wystarczyło posypać klamkę, okładkę książki itp., by wywołać atak serca. Jan Paweł I dopiero co wybrany papieżem przeżył z niezwykłą siłą zarówno zachowanie Nikodema, jak i jego śmierć. Niedługo po nim, równie nagle i również na udar zmarłjan Paweł I. Obie te śmierci uznano za naturalne, mimo iż policja włoska była poinformowana przez wywiad Italii o metodach „medycznego" zgładzania przeciwników przez sowieckich Rosjan. Tu w grę wchodził w dodatku motyw „interesów ZSRR" zagrożonych bezpośrednio przez to posłuchanie, które samo już było aktem niezwykłym. Poszlaką, że Rosjanie nie byli neutralni w sprawie śmierci Jana Pawła Ijest fakt rozpętania „burzy dezinformacyjnej" przez lewicowe środki przekazu na temat rzekomo haniebnej śmierci Papieża. Nigdy nie odwołano owych ohydnych pomówień, a nawet po zamachu na Jana Pawła II do nich powrócono, modyfikując uzupełnieniem, że papieży zabija CIA lub „lefebryści", ale w końcu, po reformach rosyjskiego imperium na ten temat zapadło milczenie. Wyjaśnienie znane autorowi tej książki, pochodzące z bardzo miarodajnego i godnego zaufania źródła, na temat śmierci Jana Pawła I mówi, że przyczyną było straszliwe przeżycie jakim było otwarcie dostępnego tylko papieżom archiwum. Zobaczył bezmiar krzywd, prześladowań i zbrodni popełnionych na katolikach i wszystkich chrześcijanach — pod władzą komunistów, nie tylko bloku krajów sowieckich, ale także chińskich, wietnamskich oraz koreańskich. Los katolików, unitów a nawet nie poddających się Rzymowi prawosławnych, przerażał. Jan Paweł I przekonał się, że Pius XI i Pius XII o wiele więcej zrobili w obronie Żydów przeciwstawiając się nazizmowi, jawnie i w drodze poufnych działań, niż ich następcy, w sprawie katolików wy-mordowywanych w przestrzeni euroazjatyckiej. Wołania o ratunek pozostały bez echa. Jan Paweł I nie wiedziałjak się temu przeciwstawić, nie znał tych spraw prawie zupełnie. Prawdopodobnie właśnie informacja o przyczynach jego załamania i zawału serca skłoniła w końcu konklawe do wybrania nie tylko najwybitniejszego wśród nich kardynała, ale i wzrosłego w nieustannym zmaganiu z ateistycznym, satanistycznym socjalizmem realnym. 47

Imperator „Trzeciego Rzymu", arcykapłan religii bezbożnictwa Leonid Breżniew wyniośle wydał dyrektywę rzymskiemu papieżowi Janowi Pawłowi II, co ma oznajmić czekającym na niego Polakom. Breżniew był wiernym uczniem Stalina i trafnie przewidział niebezpieczeństwo. Jednak, czy to by wykazać niezłomność komunistyczną, czy dla uspokojenia samego siebie, czy z powodu autoindoktrynacji i samointoksykacji ujrzał to niebezpieczeństwo zmniejszone wielokrotnie. Zapomniał lekcji 1920 roku w Polsce i 1939 roku w Finlandii, nauk Akademii Wojennej ZSRR, gdzie powinien dowiedzieć się, iż nie wolno walczyć z przeciwnikiem jednocześnie lekceważąc go. Chcę przypomnieć opublikowaną już rozmowę Leonida Breżniewa z Edwardem Gierkiem na temat ewentualnego dopuszczenia do wizyty Jana Pawła II w Polsce, pierwszej w jego zaczynającym się pontyfikacie i po odmowie zaproszenia Pawła VI do Polski, w poprzednich latach. Gierek stanął przed przerażającym go dylematem, czego jego przełożony moskiewski nie tylko nie rozumiał, ale: „Powiedzcie papieżowi on mądry człowiek (mudryj czeławiek), żeby oświadczył publicznie, że nie może przyjechać, bo zachorował". Potrójne wręcz magiczne znaczenia tych słów, pytyjskich, wieszczych, a zarazem brutalnych i przestępczych w swojej wymowie, może ujawnić się dopiero po zamachu na Jana Pawła II i po porwaniu i zamordowaniu ks. Jerzego. W tym jednym zdaniu najwyższego biurokraty sowieckiego zawarte są aż trzy elementy wielkiej wagi: po pierwsze wjęzyku partii komunistycznych i dyktatorów lewicowych — nie używane wobec członków partii określenie „mudryj czeławiek" znaczyło, że dana osobajest na tyle pojętna, że bez stosowania wobec niej przemocy zauważy, że nie ma najmniejszych szans na sprzeciwienie się woli rosyjskiego jednowładcy. Mądrość kazałby rzekomo papieżowi poszukać w myśli, co mu grozi, gdy nie zastosuje się do poddanego mu wzorca odmowy przyjazdu do Polski. Rezygnacja z tak ważnej, fundamentalnej dla jego papiestwa podróży mogła być zrównoważona tylko groźbą śmierci lub „choroby", ale śmiertelnej. Brak mądrości w takim wypadku — to ryzyko śmierci, której każdy „mudryj czeławiek" będzie chciał uniknąć. Jest w tym zawarty szantaż, groźba, ale i zapowiedź przyszłych działań. Papież bowiem nie okazał się 48

na tyle mądry, by nie przekraczać granicy imperium sowieckiego, nie zrozumiał swojego własnego interesu, w czym chciał mu pomóc Breżniew. I druga część zdania „bo zachorował" okazuje się zapowiedzią wywołania w Janie Pawle II choroby czy to przez otrucie czy przez zabicie przez wyszkolonego strzelca. Gdy rany i choroba stały się faktem, te słowa brzmią szczególnie złowieszczo. Z punktu widzenia bliźniaczej, choć o nieporównywalnie mniejszej skali, sprawy ks. Jerzego, najcenniejszym w tym sformułowaniu jest wykazany przez dyktatora drugiej na świecie potęgi atomowej kompletny brak wiedzy o przeciwniku. Ta sama niewiedza wystąpi 5 lat później w operacji porwania ks. Jerzego, wzmożona tylko jeszcze większym lekceważeniem „obiektu" (figuranta), który dla komunistów znaczył znacznie mniej niż papież. Dla Andropowa ks. Jerzy był mniej niż zwykłym poddanym Moskwy. Takim miał być wysłany do Rzymu i powinien był objawić radość, że kościół pw. św. Stanisława Kostki jeszcze nie został przemianowany na Muzeum Bezbożnictwa, co jest dowodem wspaniałomyślności przywódców sowieckich wobec podbitego kraju. Widząc w Janie Pawle II podobnego sobie urzędnika, który zdobył najwyższy szczebel kariery nawet nie pomyślał, że już zdobywszy go, zaryzykuje czymkolwiek, a tym bardziej życiem. Przejawiał też nadzieję, że papież zgodziwszy się na propozycję okłamania wiernych i całego świata nie tylko zbliży się do systemu komunistycznego, ale może stać się jego zakładnikiem. Gdyby bowiem Gierek odważył się zatelefonować do papieża i złożyć mu breżniewowską propozycję, a on by ją przyjął, w tej samej chwili nie tylko oddałby się w komunistyczne ręce — mogli bowiem pojakimś czasie ogłosić treść rozmów Breżniewa z Gierkiem a Gierka z Janem Pawłem II — ale utraciłby wszelką swobodę ruchu wobec ZSRR. Byłby więźniem Watykanu. Nie należy też wykluczyć, że gdyby Gierek przyjął plan Breżniewa, ten osobiście by do papieża zatelefonował tłumacząc mu i zapowiadając, że będzie narażony na zamach, bo w Polsce wybuchną zamieszki przeciw papieżowi, które skończą się krwawo. Identyczna argumentacja wyszła potem z grupy dowódczej Jaruzel-ski-Kiszczak, gdy imputowali Milewskiemu i Piotrowskiemu domniemaną chęć wywołania powstania przez porwanie ks. Jerzego. Istnieje też wiele 49

poszlak, że zawarta w słowach Breżniewa groźba miała zostać spełniona nie w 1981 r., ale już w 1979. Taką „wersję" brano pod uwagę i przygotowywano. Dlaczego od niej odstąpiono i jak ten plan wyglądał nie jest jeszcze wiadome. Dla Sowietów, widzących w religii siłę polityczną, a nawet militarną, odrodzenie się wiary na podbitych obszarach było przerażające. Oznaczało to, że z ZSRR mogą zacząć się wydostawać wiadomości, których rozpowszechnienie było zakazane i zagrożone wysokimi karami. Na Zachodzie informacje te tłumili skorumpowani lewicowi intelektualiści powiązani z KGB. W USA autorami opracowań o Watykanie i Janie Pawle II są przeważnie lewicowo-liberalni dziennikarze, związani z lobby żydowskim i pismami o silnie antypolskim i antykatolickim zabarwieniu. Wyróżniają się m.in. Tad Szulc z „New York Times" i Carl Bernstein z „Washington Post". Oba pisma przyjmują linię skrajnie liberalną, opowiadającą się przeciw tradycji, za progresizmem. W Kościele katolickim widzą groźny czynnik hamujący zmiany w społeczeństwie: powszechnego wprowadzenia aborcji, poparcia dla lesbijek i homoseksualistów, ograniczenia roli rodziny, wzrostu wpływów mniejszości narodowych, wyrozumiałości dla przestępców. Carl Bernstein jest współautorem cyklu reportaży i książki o Watergate. Nawet do filmu nakręconego na tej podstawie, przedostała się tajemnicza postać, której tożsamość nie zostaje ujawniona, a wie wszystko i daje wskazówki dziennikarzom gdzie szukać. Należy się domyślać, że informacje te mogli mieć i mieli szpiedzy KGB, GRU i Smierszy podsłuchujący władze waszyngtońskie. Podobne stanowisko zajmują niektórzy dziennikarze włoscy, np. Marco Politi z „Repubblica" i wielu dziennikarzy niemieckich, szczególnie z „Spiegla", „Sterna", „Frankturter Allgemeine Zeitung" a przede wszystkim „Die Welt". Sprawy związane z papieżem „nie Włochem", przeciwnikiem komunizmu, który liberałowie i różowa lewica idealizowali — przykuwały i przykuwają, od pierwszej chwili, ich nieżyczliwą uwagę. Nigdy w czasach nowożytnych — żaden papież nie ogniskował na sobie tak silnie zainteresowania i nie zdobył w świecie tak wielkich wpływów osobi 50

ście i przez wzrost swojego Kościoła. Liberalni dziennikarze z rozpaczą podają liczbę katolików dochodzącą do miliarda. Pierwszy, który wyzywająco porównywał swoje siły z siłami papiestwa był J. W. Stalin-Dżugaszwili. Od czasu odsieczy wiedeńskiej żaden Polak i Polacy nie byli przedmiotem tak wielkiego zainteresowania w cywilizowanym świecie, bo powstania czy wojna Piłsudskiego przeciw bolszewikom, która ocaliła Europę, niewielkie robiły wrażenie. Od pierwszej chwili po wstąpieniu kardynała Wojtyły na tron papieski pojawiły się spekulacje co do jego śmierci. Lewica włoska, amerykańska, niemiecka i francuska była zaskoczona jego młodym wiekiem i wyrażała obawę, że jego pontyfikat może potrwać długo. Po zamachu za natychmiastową reakcję tych kół można uznać najpierw nadzieję, że papież umrze, potem, że jego zdrowie na tyle się pogorszy, że będzie musiał ustąpić. Ponieważ korzystający z inspiracji sowieckich i komunistycznych tajnych służb dziennikarz David A. Yallop ogłosił w książce pt. W imię Boże wymyśloną przez strategów propagandy sowieckiej tezę, że Jana Pawła I, swojego arcypasterza, zlecili otruć kardynałowie, przyzwyczajano opinię publiczną do możliwości nagłego zgonu Wojtyły. Najmniejsza informacja o jego chorobie była i jest przedmiotem najwyższego zainteresowania, często wyolbrzymiana. Każdy niezręczny krok (w sensie dosłownym) budzi lawinę nadziei. Rozpaczano, że jest taki młody i nie da sobie rady. Teraz atakują go za „starczy upór", mimo że inni papieże byli wybierani w starszym wieku i odchodzili w późniejszej starości. Mówienie od ponad 20 lat nieprzerwanie o następcy Jana Pawła II z jawną nadzieją, że on niedługo umrze nie tak wiele różni się od czynu Ali Agcy. Papież z pewnością odczytuje znaki zapytania i niepewności w swoim otoczeniu, które ulega niepokojowi przychodzącemu z zewnątrz lub nawet panice. Papieża otacza mur wrogiego oczekiwania i każde wydarzenie świadczące o jego słabnącym zdrowiu jest tryumfalnie obwieszczane przez gazety o lewicowo-liberalnym kierunku, które łagodniej traktują sekty, producentów pornografii, mafie narkotykowe. Na szali waży się nieznana dotąd w historii miłość do władcy dusz, którą odczuwają miliardy ludzi i czyhanie na jego ostatnią godzinę. Chcą wmówić mu śmierć, zara 51

zić go śmiercią, odebrać mu ufność we własne ciało i własną wolę życia, które potrzebne są innym. Wszystko to sprowadza się do najprostszej i prostackiej formuły stosowanej przez funkcjonariuszy Departamentu IV SB-MSW-KGB: „Umrzesz. Będziesz ukrzyżowany"— to słowa wykrzykiwane ks. Jerzemu przez telefon. Jeszcze nigdy w nowożytności sprawa sukcesji papieskiej nie była tak rozdmuchiwana. Papież wydaje się przeszkodą do realizacji niejasnych jeszcze celów międzynarodówki postkomunistycznej. Powiązanie tajnych służb komunistycznych z propagandą lewicową i zachodnimi środkami przekazu ujawniły się po raz pierwszy w czasie wojny w Hiszpanii. Dziennikarzem był Kim Philby, inni w sztabach komunistycznych otrzymywali od sowieckich funkcjonariuszy tajnych służb informacje ułożone specjalnie dla nich. Specjalista Mutzenberg opracował też na rozkaz Stalina szereg tez propagandowych, jak „antyfaszyzm, antymilitaryzm". Najsłynniejszą dezinformacją była historia walk o Gu-ernikę, w której to pod względem propagandowym zwyciężył Stalin. Szpiegiem ZSRR był wybitny dziennikarz niemiecki Richard Sorge. Działania propagandowe przestały być domeną odpowiedniego wydziału KC PZPR, a zaczęto je przygotowywać w wyspecjalizowanych sztabach, wzorowanych na sztabach Churchilla w latach 1939-45, a tworzonych z funkcjonariuszy i agentów tajnych służb, którzy nadawali fałszywym wiadomo-ściomjeszcze większą moc i wpływ niż miała czysta przemoc. Nigdy połączenie przemocy z propagandą nie było tak silne i groźne. Zgłębianie tajemnic Watykanu na równi interesowało dwie potęgi bezbożne i totalitarne. Joseph Mueller oficer niemieckiej Abwehry, przebywający na posterunku szpiegowskim w Watykanie, utrzymywał, w czasie gdy Niemcy i Rosja toczyły wojnę, kontakty z sowiecką filią NKWD w Kurii Rzymskiej (Pierre de Villemarest: Stasi Marcusa Volfa. Niemiecka WojnaDomowa 1945-1991 Warszwa 19971\, s. 303). Okazało się, że jest jakieś centrum dyspozycyjne na świecie, które nie liczy się z komunistami. Czerwoni poczuli się urażeni. Jeszcze na początku usiłowano wykorzystać wybór kardynała Wojtyły jako sukces komunistów — najlepszym wśród kardynałów okazał się ktoś zza żelaznej kurtyny, czyli kwitnie tu wolność religii, „to nasz człowiek", gdyby Polacy nie wybrali jako formy ustroju komunizmu, nie byłobyjana Paw 52

ła II — „myśmy go wychowali". Absurd, ale jest w tym dużo racji. Jako kapłan przeżył piekło nazizmu i socjalizmu realnego, które wyrzeźbiły jego monumentalną postać. Byli silnie zaskoczeni, gdy w czasie konklawe zastanawiali się co zrobić z Wojtyłą — przerwała im czekająca na możność wykonania swojej pracy sprzątaczka: „Panowie nic nie wiedzą? Kardynał Karol Wojtyła został wybrany na papieża". Warszawie, uświadommy to sobie, byli potrzebni tacy męczennicy jak ks. Jerzy, który potrafił wykorzystać społeczność miasta dla rozprzestrzenienia swojej idei na cały świat i rechrystianizacji zburzonego w latach 1939-45 miasta — potem dalej burzonego rzekomo dlajego odbudowy, czyjak więziony wcześniej ks. Prymas Stefan Wyszyński. Karol Wojtyła został męczennikiem dopiero jako papież, choć z tej samej ręki. Wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża był klęską dyplomacji i wywiadu sowieckiego, którym nie udało się temu zapobiec. Komuniści polscy czuli się winni wobec sowieckich mocodawców, że nie ostrzegli w porę Trzeciego Rzymu. Kardynał Karol Wojtyła — gdyby przewidziano, że może zostać papieżem — nie żyłby od śmierci Pawła VI. Zamach na Jana Pawła II, miał też przekonać świat, jak kruchy jest Rzym. Jeden, jako papież, żył 33 dni, drugi ginie w niecałe 3 lata. Była jednak grupa komunistów, która wygrała na wyborze kardynała Karola Wojtyły. Był to Departament IV MSW, na który obróciły się oczy Kremla. Nabrali—w sensie komunistycznym — międzynarodowego charakteru i bardziej niż kiedykolwiek mogli się zbliżyć do moskiewskiej centrali. Poczucie winy, że coś przeoczyli skłaniało ich do nadgorliwości. Właśnie dlatego, że papieżem wybrano Polaka, uznano, że najwłaściwszym będzie w Watykanie kret pochodzenia polskiego. Liczono na relatywne osamotnienie Jana Pawła II, tęsknotę za ojczyzną, jego przywiązanie i podziw dla Kościoła, który go zrodził i formował. Zadanie to, jak się przekonamy było ponad siły IV Departamentu, a nawet w konsekwencji doprowadziło do odsłonięcia jego tajnych i zbrodniczych działań. Departament IV miał szczególne przywileje; inne departamenty a także inne służby przemocy miały obowiązek udzielać mu poparcia. Już na prze 53

łomie 1973 i 1974 r. powołano w Departamencie IV Samodzielną Grupę „D", odrębną komórkę zajmującą się —jak to określano — „przedsięwzięciami dezintegracyjnymi". Ta specgrupa upodobniona do organizowanych przez MBP i Zarząd Informacji Wojskowej w latach 1945-1955, zajmowała się wyłącznie działaniami mającymi rozsadzić Kościół od środka. Bezpośrednio po wyborze ks. kardynała Karola Wojtyły na Papieża wewnątrz tajnej „Grupy D" utworzono jeszcze głębiej zakonspirowaną grupę do rozpoznania i rozpracowania osoby papieża. Było to więc trzecie piętro utajnienia, do którego, używając przenośni Piotrowskiego, można by odnieść określenie: „utajniony spisek wewnątrz utajnionej grupy „D", wewnątrz półjawnie działającego Departamentu IV, wewnątrz nielegalnego spisku zwanego służbą bezpieczeństwa, ta zaś w centrum chronionego tak zwaną tajemnicą państwową Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Oba procesy, o porwanie i zabójstwo ks. Jerzego, poza tym, że dotyczyły tej samej sprawy, tej samej ofiary, łączyła inna uderzająca cecha. Było nią ucinanie odpowiedzialności w pewnym punkcie. W procesie toruńskimjuż nie wolno było sięgnąć dalej niż do Pietruszki. W warszawskim procesie generałów: generałowie Ciastoń i Płatek — byli ostatnim ujawnionym ogniwem zbrodni, jak przedtem Pietruszka. Generałów rzucono na żer, by ocalić od odpowiedzialności czynniki, które podejmowały decyzje lub ich decyzja mogłaby powstrzymać zbrodnicze działania i ocalić ks. Jerzego, gdy sytuacja rozwinęła się w niepomyślnym kierunku. Wybór Lecha Wałęsy na prezydenta, pucz moskiewski, klęska jego przywódców i rozwiązanie ZSRR, wyjście z Polski rosyjskich wojsk okupacyjnych spowodowały, że nie udawało się dotrzymać pewnych obietnic i ustaleń. Początki pluralizmu politycznego w Polsce, powodują, że nie wszyscy czują się związani układami z ul. Zawrat, I i II Magdalenki i Okrągłego Stołu. Komuniści bowiem sami dobierali sobie przeciwników. Zatwierdzali ich jako osoby właściwe do rozmów i pertraktacji z sobą. Zniszczenie protokołów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR poświęconych ks. Jerzemu sprzed jego śmierci jest wymowne. Lech Kaczyński wjednej ze swoich wypowiedzi przyznał: „nie wykluczam, że takie rozmowy w Magdalence były na temat ks. Jerzego... Ja w nich nie uczestniczyłem, ale mam powody przypuszczać, że były". Wiele powiedziano w tych dwóch 54

zdaniach: że ze strony, którą nazwijmy opozycyjną nie zawsze te same osoby, nie wszystkie uczestniczyły we wszystkich rozmowach w Magdalence i że akurat osoba taka, jak Lech Kaczyński, do której strona rządowa nie miała zaufania, była wyłączona z rozmów o ks. Jerzym. Trudno było wyizolować sprawę ks. Jerzego z ciągu morderstw dokonanych na księżach, które w odróżnieniu od zbrodni na ks. Jerzym, przedstawiane były jako przypadki, nieszczęśliwe zbiegi okoliczności. Przed rozpoczęciem obrad Okrągłego Stołu, prawie w przeddzień zamordowano, w dziewięciodniowym odstępie czasu księży: Niedzielaka i Suchowolca; a latem, zanim sformowano rządyjedności narodowej — zjaruzelskim, Mazowieckim i Kiszczakiem, zabito ks. Zycha. Nasuwa się podejrzenie, że za cenę dopuszczenia do współrządzenia, koła, które zawarły porozumienie z komunistami weszły w zmowę w sprawie zbrodni na księżach: Popiełuszce, Niedzielaku, Suchowolcu, do których to zbrodni już po Okrągłym Stole dołączył jako ofiara ks. Zych, objęty widać tym samym gentelmen agreement Jednak sprawa ks. Jerzego, poprzedzona morderstwem na Grzegorzu Przemyku dała częściowy wgląd w sposób działania tajnych komunistycznych służb, na tyle jednak, na ile życzyli sobie tego sami główni sprawcy ciągle pozostający poza działaniem wymiaru sprawiedliwości. Zbigniew Branach w prawie nieznanej ogółowi książce: Tajemnica śmierci ks. Zycha analizuje działalność „komand śmierci". Największą wartością książki Branacha jest porównanie zbrodni na trzech księżach dokonanych tak, by móc z góry zaplanować naturalne wyjaśnienie ich śmierci. Analiza tylko jednego matactwa — wokół zamordowania ks. Zycha — zajmuje 150 stron druku. W techniki policyjne GPU-NKWD-KGB weszły, jako główne, następujące etapy działania: 1. Próba pozyskania poprzez wykorzystanie ambicji osobistych i animozji środowiskowych. 2. Próba przekupstwa (korupcja). 3. Jeśli nie — szantaż. 4. Porwanie, tortury. 5. Zabójstwo. 55

Aparat partyjny wiedział, że bez tajnych służb nie przetrwa ani dnia, stworzył więc własny wywiad do przenikania tajnych służb oraz narzucił im twarde ramy ideologiczne. Czekista nie mógł być tylko technikiem zbrodni. Musiał znać na pamięć uzasadnienie zabijania. Każdy czekista musiał być w swoim zakresie filozofem, myślicielem, aby nigdy nie odstępowała go pewność, że czyni dobrze, dręcząc i zabijając wyznaczone mu do likwidacji ofiary. Agenci nasyłani z zewnątrz i z wewnątrz, działali niezależnie od siebie. Często jedni na drugich składali meldunki, nie wiedząc wzajemnie o sobie, co było na rękę tajnym służbom, gdyż rozszerzało pole kontroli. Penetracja przez tajne służby do ostatniego człowieka środowisk, ambicja, by każdy członek społeczeństwa był zwerbowany. To był właściwy, totalitarny ideał społeczeństwa socjalistycznego. System opierał się na ciągle wzbogacanej i uzupełnianej gamie środków niejednorodnych, ale wzajem się uzupełniających, wzmacniających, przenikających społeczeństwo pionowo, od góry do dołu (miejsca pracy, zarządy, ministerstwa) i poziomo (według miejsc zamieszkania) oraz penetrujących układy nieformalne — życie towarzyskie, przyjaźnie, związki uczuciowe, rodzinę. Kto próbował się izolować nie mógł odmówić zaproszeń na akademię, świętowanie np. dnia kobiet, nauczyciela, rocznicy ogłoszenia tzw. Manifestu Lipcowego czy przewrotu bolszewickiego w Rosji, po czym odbywało się darmowe przyjęcie, z alkoholami, nie-pijących skłaniano do przystosowania się do radosnej atmosfery. Każda dziedzina życia gospodarczego, administracji czy namiastek życia społecznego miała odpowiednik w strukturze tajnych służb. Tujed-nak występowały dysproporcje liczbowe: nieliczną grupą (około 1 200 osób w kraju) opozycyjnie nastawionych intelektualistów w okresie po-stalinowskim opiekowało się z ramienia SB-MSW prawie tak liczne komando jak przemysłem lekkim, choć z rosnącym niezadowoleniem robotników ważniejsze fabryki nasycano także wywiadem wojskowym (Informacja) , tam gdzie był pozór, że produkcja może być ważna „dla obronności kraju". W rejonach nadgranicznych tzw. zwiadem WOP. Widzenie przez Stalina Kościoła katolickiego —jako organizacji szpiegowskiej — obowiązywało nadal. Na Białorusi jest traktowane poważnie 56

do dziś, podobnie jak w ujawnionej w 2002 roku dyrektywie SLD o nie zatrudnianiu w UOP osób wierzących, w szczególności katolików, gdyż oni się spowiadają, a to może powodować przecieki informacji- Niepokój pochodem katolicyzmu na wschód jest nie mniejszy niż władz sowieckich. Odwet spada przede wszystkim na Kościół polski, który bierze na siebie część misji na Białorusi, w Rosji i na Ukrainie. Gdy zdecydowano się na koncesjonowanie opozycji w Polsce, pod warunkiem, że opozycja ta nie stworzy zagrożeń dla reżimu, odpowiedzialność za przeprowadzenie tej reformy zrzucono na wywiad, kontrwywiad i SB. Gdy przygotowywano się do transformacji socjalizmu realnego na wzór NEP w 1921 r. i odwilży 1953-56, przygotowania do nowego etapu spadły na głównego policjanta gen. Czesława Kiszczaka. Trend objawiony w Polsce w postaci mianowania gen. Czesława Kiszczaka ministrem spraw wewnętrznych, zwierzchnikiem służby bezpieczeństwa zjed-noczesnym zachowaniem dowództwa nad tajnymi służbami wojskowymi nie jest, jak mówiono, próbą uczynioną w Polsce przez Moskwę jako terenie ćwiczebnym dla zbadania czy połączenie tych działań przyniesie większą sprawność tych służb usuwając tzw. dublowanie się działań. Już w maju 1981 roku ku zaskoczeniu aktywu partii komunistycznej Andro-pow oznajmił, że po raz pierwszy w historii ZSRR GRU i KGB podejmą wspólne działania. Ten zakres obowiązków nieznany w historii wynikał także z tego, że każdy obywatel państwa socjalistycznego był traktowany jako potencjalny przeciwnik. Z tej masy musiano wyodrębnić jednostki (w dziesiątkach tysięcy), które mogłyby w przyszłości sprawić kłopoty, inwigilować je, izolować, poddawać prowokacjom, rozmiękczać i przygotowywać na wypadek gdyby potrzebna była koncesjonowana przez nich opozycja — lub eliminować z grona żyjących. Dziś postkomuniści występują przeciwko karze śmierci, by w chwili rozkładu państwa i społeczeństwa wywołanym przez przestępczość wprowadzić surowy porządek i przejąć pełną kontrolę — bo wiedzą, że jedyna kara to taka, która jest skuteczna — a jedyna skuteczna to taka, która jest bezwzględnie wykonywana i nie rodzi obawy recydywy — to kara śmierci. Nie chodzi tu tylko o zastraszanie, posłużenie się czyjąś śmier 57

cią, by dać przykład innym, ale także o fizyczną nieobecność niebezpiecznych osobników. Z komunistami zatem zawarta była umowa w sprawie ks. Jerzego, a tym samym Grzegorza Piotrowskiego, Zenona Płatka, Władysława Cia-stonia, Adama Pietruszki, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękali? Pacta sunt servanda — odpowiadali liberałowie lewicowcy, którzy uczestniczyli w Okrągłym Stole, nie dopuszczając do jakiejkolwiek rewizji jego postanowień. Z punktu widzenia komunistów ks. Jerzy był drugą co do ważności osobą po Wałęsie. Pod względem zagrożenia osobistego nie było drugiej takiej. Kornel Morawiecki, Edmund Krasowski, a nawet w pewnym sensie Zbigniew Romaszewski byli z góry przewidziani przez własnych współtowarzyszy walki do wyeliminowania, a takie osoby jak: Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz czy Kazimierz Switoń z góry przeznaczeni do zrzucenia z szachownicy w razie gdyby komuniści wykazali chęć rozmów. Komuniści rozdawali karty przeciwnikom. Dodatkowo karty te były znaczone, a pod stolikiem do gry (wcale nie okrągłym) trzymali rewolwer. Ukrywającymi się działaczami Solidarności jak Bujak czy Frasyniuk gardzili. Kiszczak chętnie popisywał się swoim notesikiem, gdzie były kolejno zmieniające się adresy ukrywających się. Cztery lata po śmierci ks. Jerzego ci dwaj ostatni zaczęli gorliwie potwierdzać, że nie zasługiwali na sympatię, jaką ich otaczano w społeczeństwie polskim. Inni działacze podziemia Solidarności, siejąc zgrozę i obrzydzenie (Barbara Labuda, Andrzej Drawicz, Andrzej Celiński czy najbardziej obciążony podejrzeniami były przedstawiciel Solidarności w Brukseli Jerzy Milewski) jawnie określili swoją rzeczywistą przynależność, wchodząc do przybocznej gwardii Aleksandra Kwaśniewskiego czy Leszka Millera. W obliczu tajnej komunistycznej policji politycznej, która znała także przyszłość, boją kształtowała, dlatego, że znała przeszłość wielu osób działających, ks. Jerzy wymykał się naciskowi, wykazując, że mogą z nim być poważne kłopoty. Ruch Mszy św. za Ojczyznę ogarniający kraj (a trwający aż do dziś) odchodził od związkowych nie sformułowanych jasno celów Solidarności i głosił konieczność odzyskania przez Polskę niepodległości. Dochodził do tego wyłom, jaki uczyniła w 1979 r. wizyta Jana 58

Pawła II w jego ojczyźnie. Wtedy komuniści po raz pierwszy poczuli się zmuszeni do wyrażenia zgody na powstanie paralelnych do komunistycznych służb porządkowych — służb kościelnych, aczkolwiek nieuzbrojonych, co oczywiste, i rekrutowanych ze starszych mężczyzn. Przerażały jako alternatywa, która mogła doprowadzić do utraty władzy. Służby te prawie wszędzie się rozwiązały, pozostały jednak przy kościele pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Możliwie, że początkowo komuniści chcieli, żeby takie siły powstały, ale nie niezależne tylko infiltrowane, gdyż można by zrzucać na nie odpowiedzialność za system bezpieczeństwa kraju. Dziennikarz Jerzy Zieleński, członek władz Solidarności Mazowsze wysunął jesienią 1981 r. projekt by Solidarność stworzyła własną służbę porządkową na podobieństwo kościelnej z 1979 r. Projekt ten zwalczała grupa osób, która po 1989 r. dążyła do zapewnienia komunistom znacznej części władzy i włączenie się w system demokracji formalnej. Zieleński zginął tragicznie w do dziś nie wyjaśnionym upadku z czwartego piętra szpitala Pogotowia Ratunkowego w Warszawie nocą z 12 na 13 grudnia 1981 r. Ksiądz Jerzy Popiełuszko nie tylko nie chciał się ukrywać, ale i nie mógł. Jego osobiste świadectwojego modlitwa, publicznie wypowiedziane słowa znaczyły coraz więcej i wokół niego zaczęły gromadzić się coraz większe siły nie dające formalnej podstawy do zniszczenia, gdyż modliły się za ojczyznę — wobec usiłowania przejęcia pojęcia patriotyzmu przez grupę generałów policji i wojska, będących pod rozkazami Rosji. Ośmielę się twierdzić, że w Polsce nie było w latach 1982-84 bardziej zagrożonej osoby niż ks. Jerzy. Uzgodnienia w sprawie zamknięcia sprawy ks. Jerzego, ucięcia odpowiedzialności, wymusili na opozycji, Solidarności, przedstawiciele rządu PRL —Jaruzelski i Kiszczak, już przedtem. Nałożone było embargo informacyjne nawet w pismach emigracyjnych. Latem 1995 r. otrzymałem od prof. Jerzego Przystawy kopię jego artykułu, przesłanego do paryskiej „Kultury" zaufanym kanałem w grudniu 1989 r. pod pseudonimem Czesław Odrowąż, pt. „Kilka pytań bez odpowiedzi". Po bliższym wyjaśnieniu sprawy, okazało się, że wysianie artykułu do Paryża było wykorzystaniem przez prof. Przystawę ostatniej możliwości, aktem determinacji. Dotąd bowiem w krajujego tezy napotykały na absolutną obojętność: Przez 59

cztery lata, to jest od jesieni 1984 r. chodziłem z moimi podejrzeniami od Annasza do Kajfasza— relacjonuje Przystawa — i nikt nie chciał w ogóle ze mną rozmawiać. Byłem bowiem pokazowym adeptem spiskowej teorii dzi&jów, a autentyczność procesu toruńskiego była poza wszelką dyskusją, bo przecież potwierdzona najwyższymi autorytetami. Były więc jakieś ustalenia, umowa — nie nazwę jej zmową — wokół sprawy ks. Jerzego, których strona opozycyjna przestrzegała, zobowiązawszy się rządowi generałów, że wersję komunistycznego MSW i zeznania jego funkcjonariuszy przyjmie za ostateczną. Pytania prof. Przystawy pozostały bez odpowiedzi. Także „Kultura" paryska analizy prof. Przystawy nie opublikowała aż do swojej samolikwidacji. Prof. Przystawa podważa w swojej analizie szereg podanych przez oskarżonych faktów, obala ich interpretację przyjętą bez zastrzeżeń na procesie i zadaje pytanie: Dlaczego taką interpretację przyjęto? Dlaczego nie zbadano na procesie pewnych zagadkowych wydarzeń, nie wyjaśniono rzucających się w oczy sprzeczności ? W Toruniu sądzono sprawców bez rozwikłania czym była ta zbrodnia, bez analizy jej wielorakiej i wielostronnej natury: 1. Zbrodnia pospolita. Uprowadzenie (porwanie), zabójstwo. 2. Odebranie życia kapłanowi. 3. Działanie na rzecz ościennego mocarstwa, pod jego dyktat i w jego interesie. 4. Działanie w ramach przestępczości zorganizowanej (SB) — terroryzmu państwowego. W listopadzie 1994 r. również Zbigniew Herbert na łamach „Tygodnika Solidarność" przypominał, że nie usiłowano rozwikłać na procesie toruńskim najważniejszych kwestii i stwierdza, że pewnie nigdy nie dowiemy się kto kierował zbrodnią. Próbując usystematyzować system państwowych zbrodni nazistowskich i komunistycznych, należy wyodrębnić dwa główne rodzaje morderstw politycznych: pierwszy, poprzedzony przyznaniem się do winy oskarżonych, z procesem tak dalece wyreżyserowanym, że robi wrażenie całkowicie sprawiedliwego, w najdrobniejszych szczegółach. Druga metoda to skrytobójstwo. Zwłoki zostają usunięte, ukryte lub zniszczone i ogłasza się wtedy zaginięcie zamordowanej osoby. Ich od 60

nalezienie rozpoczyna widowisko długiego i mozolnego śledztwa, które kończy się nie wykryciem tzw. nieznanych sprawców. Wreszcie: znalezienie winnych, którzy stają się ofiarami na równi z zamordowanym. Przypisuje się im dokonanie mordu i skazuje bezpodstawnie, co pozornie rozwiązuje sprawę skrytobójstwa. Często wybrani na winnych są niewygodni władzom totalitarnym i jest to idealny sposób na ich pozbycie się. W rozległym doborze środków zabijania najczęstsza w praktyce komunistycznych organów bezpieczeństwa była defenestracja, dokładnie dokumentowana potem fikcyjnymi zeznaniami na temat samobójstwa ofiary. Zdarzyło się, że nie dopatrzono ważnego szczegółu i ogłoszono o zamordowanym, że wyrwał się spod kontroli eskorty i wyskoczył przez okrato-wane okno. Następnym najczęściej występującym sposobem zabijania jest zderzenie pojazdów, z których jeden prowadzony jest przez wyszkolonego odpowiednio pracownika tajnych służb lub wepchnięcie ofiary pod rozpędzone auto, czasem prowadzone przez pracownika tajnych służb. Różnice między tymi środkami pozornie wydają się nieważne. Jednak rozwiązania za pomocą morderstwa podejmowane były wtedy, gdy przeprowadzanie procesu było niemożliwe, bo sprowadzanie z zagranicy takiej osoby, jak np. Jan Paweł II do Moskwy przemocą, przerastało środki KGB lub procesów nie opłacało się przeprowadzać, gdy mordowano osoby mniej znane. Proces toruński natomiast, przez oskarżycielską postawę Piotrowskiego wobec ofiary i przy współpracy prokuratora z oskarżonym w lżeniu Kościoła katolickiego, służył celom propagandowym, ponad wewnętrznymi rozgrywkami między tzw. „niebieskimi" a „zielonymi" SB, czyli zależnymi od KGB i wypierającego go GRU, wywiadu wojskowego. Państwo komunistyczne przejęło szereg określeń od państw demokratycznych republik czy monarchii konstytucyjnych dla swoich instytucji, które jednak były odwrotnością instytucji tak nazywających się w demokracji. Działały sądy, prokuratura, jednak były one organami wykonawczymi rozkazów policji politycznej, a nie odwrotnie. Pojęciajak: konstytucja, parlament, rząd, prasa, partie, policja, sądy uległy specyficznej konwersji (brak innego określenia, gdyż brak precedensu), instytucje te 61

służyły odwrotnym niż wynikające z ich nazwy celom. Należy więc dokonać redefinicji tych pojęć. System prawny, podobnie jak produkcja w socjalizmie realnym podzielony był na dwa główne sektory „A" — produkujący przede wszystkim broń i potrzebne do jej wytwarzania półfabrykaty, surowce, którego działanie było celem państwa oraz „B" — zaspokajający potrzeby społeczeństwa. Tak samo i służby ścigające przestępstwa podzielone były na grupę „A", najpierw UB potem SB, informacja wojskowa, kontrwywiad, MSW, itp., które ścigały przeciwników politycznych systemu lub osoby dla niego niewygodne, oraz „B" — Milicję Obywatelską, która choć powołana do ścigania przestępstw pospolitych, albo nie przejawiała działalności, albo działała, ale tylko we współpracy i w podporządkowaniu UB czy SB. Ich funkcje były odwrócone o 45° i 180° w stosunku do zadań, do jakich rzekomo były powołane, czy nazw, jakie przybierały. Nie były więc to sądy, prokuratury i policja w sensie klasycznym, raczej były to samosądy wynikłe ze zmowy i organizacje spiskowe powołane w celu uwięzienia lub pozbawienia życia osób niewygodnych. W drugim, podziemnym, konspiracyjnym, uzupełniającym pierwszy, wymiarze sprawiedliwości (niesprawiedliwości), kary były inne, niż w oficjalnym. Były to: groźby karalne, pobicie, podpalenie, zabójstwo. Także więzienie bez uciekania się do oficjalnego (choć też potencjalnie niesprawiedliwego) wyroku. Ks. Jerzy doświadczył na sobie działań obu, które naprzemiennie go nękały. Tajne służby stały się także źródłem prawa, ustawodawcą i prawodawcą w krajach realnego socjalizmu. Kontrolowały one prawo karne, Kodeks Postępowania Karnego, prawo o wykroczeniach i cywilne, by ułatwić prokuraturze i sądom stosowanie się do z góry wydanych w UB-SB wyroków, nacisków czy sugestii. Wielu profesorów prawa to byli dawni prokuratorzy i funkcjonariusze resortu (firmy), a gremia przygotowujące ustawy komponowane były z posłów PZPR i ZSL. Sądy policyjne oparte były na kodeksie stworzonym w 1917 roku przez Lenina, Trockiego, Stalina i Dzierżyńskiego dla Czeka i rozporządzały właściwie tylko jednym paragrafem i jedną karą: karą śmierci. W Rosji czy hitlerowskich Niemczech często były one jednoosobowe — wystarczyła decyzja szefa 62

NKWD czy Gestapo, w którego rękach znajdował się oskarżony. Było to prawo wojenne, które w Polsce trwało od chwili pojawienia się rosyjskiej razwietki i oddziałów GL-AL w 1943 roku do 1956 r. i powróciło w stanie wojennym. Sądy te były niezależne od tzw. sądownictwa powszechnego i miały kompetencje wielokroć je przewyższające. Istniały teżjawne sądy policyjne niższego stopnia tzw. Kolegia Orzekające automatycznie przyjmujące za prawdziwe oskarżenia wnoszone przez MO. System tajnej policji był ustawodawcą, oskarżycielem, sędzią, a często katem. Niektóre zbyt łagodne wyroki poprawiano przy pomocy skrytobójstwa. Dobrym miejscem dla takich czynów były cele więzień, izolowane w bocznych pawilonach. Tam wieszali się, umierali na serce czy wylew. Tak było np. z płk Wacławem Lipińskim — uczonym, osobą publiczną i znaną. Sąd zmniejszył mu wyrok z kary śmierci na dożywocie, po to, by upozorować jego samobójstwo (Nasza Polska, 2. 7. 97., R. Radzik). Pierwszym aktem zmowy jest ogłoszenie, że żadne zmowy w ogóle nie istnieją. Na ogół ci, których podejrzewa się o konspirację przed społeczeństwem uderzają w ton podniosło-uogólniający, naukowy, że spisków nie ma i tym samym stwierdzenie istnienia spisku jest dowodem niewiedzy, głupoty lub złej woli. Według moich informacji, w tajnych służbach rozróżniano „przypadkowy przypadek" i „nieprzypadkowy przypadek". Z takich właśnie szczegółów można wyprowadzić połączenie brutalności i zbrodniczości tych służb z ich finezją i precyzją. Jak w oksymoro-nie — zestawieniu i uczynieniu jednością przeciwstawnych pojęć — tak i tu występuje takie zjawisko, które może świadczyć, że dowodem spisku jest negowanie istnienia spisków. Dumą czekistów były tak zwane zgony naturalne. KGB mówiło: „zabić potrafi każdy, ale zabić tak, by było to uznane za śmierć naturalną, potrafimy tylko my". Istniała jeszcze jedna doktryna techniczna KGB-SB: „jeśli dojdzie do zbiegu trzech przypadkowych wydarzeń, to znaczy, że nie jest to przypadek". Ci sami lewicowcy i liberałowie, którzy negują to, co nazwali „spiskową teorią dziejów", w przypadku, gdy mają nieprzyjemności, natychmiast głoszą, że są ofiarami zmowy i konspiracji. Tak właśnie pani Ro 63

dham-Clinton w okresie kryzysu prezydenturyjej męża, w styczniu 1998 r. powiedziała, że stał się ofiarą „spisku na ogromną skalę". Ostatnio ujawniono w Stanach bulwersujące dane dotyczące sowieckiej siatki szpiegowskiej wśród ludzi, których uważano za ofiary Maccartyzmu. Nieświadomą agentką, której podsuwano pytania jakie ma zadać prezydentowi Johnowi Kennedyemu i jego bratu Robertowi, np. na temat amerykańskiej bomby wodorowej, była Marylin Monroe. Agentem prowadzącym ją był jej psychiatra. Służbę Bezpieczeństwa w Polsce w walce z Janem Pawłem II wspomagała niemiecka Stasi, ciesząca się największym zaufaniem KGB-GRU-Smierszy. Natychmiast po zamachu na papieża wywiad bułgarski zwrócił się do Stasi z prośbą o pomoc w tworzeniu fałszywych śladów, które odwróciłyby uwagę od Bułgarów. Służyć temu miały podrobione listy Ali Agcy, a o planowym zamachu miał rzekomo wiedzieć Joseph Strauss (były premier i były prezes CDU-CSU). Stasi usiłowała doprowadzić do spotkania między nim a dowódcą „Szarych Wilków" w Bawarii, płk Tur-keschem, którzy spotykając się, sprowadziliby na siebie wielkie nieszczęście i klęskę polityczną. Do tej chwili nie wiadomo dokładnie kto finansował i tworzył „Szare Wilki" i jaki był rzeczywisty związek Agcy z tym ugrupowaniem terrorystycznym. Podobnie w czasie II wojny światowej w Polsce, wywiad sowiecki kierował „skrajnie prawicową" grupą „Miecz i Pług". „Szare Wilki" powołane dla dokonywania zamachów na zachodzie, na podobieństwo Czerwonych Brygad, były budowane przez, w domniemaniu, „prawą" stronę i obsługiwane przez Turków rozsianych po Europie. Pierre de Villemarest będąc szefem ważnego departamentu wywiadu francuskiego zdobył informację jakoby Andropow wydał rozkaz przeprowadzania operacji „za pomocą fanatyków muzułmańskich". Jego notatka nie została przekazana prezydentowi. Rozważając związki i podobieństwa pomiędzy zamachem na Jana Pawła II, papieża wszystkich katolików, a porwaniem zakończonym zabójstwem na szeregowym księdzu Jerzym Popiełuszko mającym jednak znaczenie publiczne większe od niejednego biskupa i kardynała, musimy wspomnieć o do dziś niewyjaśnionych zbieżnościach, uderzającym oodobieństwie — prawie jednoczesności zamachów na osoby o najwyż 64

szym globalnym znaczeniu — między zamachem na Jana Pawia II, a zamachem na Ronalda Reagana, prezydenta Stanów Zjednoczonych. Obu zamachów dokonano, jak na skalę zamierzenia, prawie jednocześnie, w pierwszej polowie 1981 r. Zamach na Reagana nastąpił w niecałe cztery miesiące przed zamachem na papieża, a w 69 dni po zaprzy-siężęniu prezydenta. Oba zamachy nie doprowadziły do zamierzonego skutku. Zuchwałość zamachu na Reagana przywódcę najpotężniejszego państwa świata mogła wynikać z tego, iż na skutek do dziś niewyjaśnionych okoliczności zaniechano zbadania i przeprowadzenia dogłębnego śledztwa w sprawie zabójstwa braci Johna a potem Roberta Kennedych, prezydenta USA i generalnego prokuratora. Śledztwo w sprawie zamachu na Reagana, jak bywa w USA, ograniczyło się do aresztowania, przesłuchania i osądzenia zamachowca. Był on dosłownie alter ego prawicowego Turka Agcy. Miał przygotowaną szczegółową i dobrze obmyślaną legendę motywującą czyn, którego się dopuścił. Przed zamachem zgromadził sporo nazistowskich symboli i emblematów i ogłosił się nazistą. Dla zwiększenia zamętu podawał, że przez zabicie Reagana chciał wkupić się w łaski sławnej aktorki filmowej Jody Foster. Nie był chory psychicznie. Połączenie tych dwu sprzecznych wyjaśnień wystarczyło sądowi, choć może FBI rozporządzało i rozporządza danymi o rzeczywistych inspiratorach tej zbrodni. Pewien fakt nabiera wagi dopiero po zamachu na Reagana. W listach przemycanych z więzienia Jack Ruby, któryjednym strzałem przeciął żywot wiele wiedzącego Oswalda, którego jako jedynego oskarżono o strzelanie do prezydenta USA, twierdził, że za zamordowaniem Kennedyego stali „naziści i faszyści". Z kolei stwierdzono, że neonaziści byli potajemnie popierani i finansowani przez KGB. Odwiedzali oni np. ambasadę sowiecką w Bonn, a generał wywiadu radzieckiego, Agajanc, stworzył terrorystyczną sieć z młodych neonazistów, którzy wyspecjalizowali się w dewastowaniu cmentarzy żydowskich i podpalaniu synagog. Jak piszą analitycy nierozwiązanej dotąd sprawy zabójstwa na Johnie — ale i Robercie Kennedym — prawnicy odradzali Ruby'emu wielomówność i wskazywanie na winnych zamachu, którzy w sposób oczywisty nie byli nazistami ani faszystami. W archiwach tzw. Komisji Warrena znajdowały się dokumenty wskazujące, że badała ona tę 65

możliwość, jednak ją odrzuciła. Ruby zlekceważył uwagi swych prawników, którzy nakazywali mu milczenie i ciągle powracał do tego wątku. Już na początku stycznia 1967 roku Ruby poszedł w ślady Oswalda, którego zabił. Zdążył jeszcze powiedzieć, że „raka wszczepiono mu potajemnie w więzieniu" (William Torbitt, Kennedy i jego zabójcy, Warszawa 1999, s. 111). W wypadku każdej wielkiej zbrodni tajnych komunistycznych służb, równolegle do przygotowań do samej zbrodni czyniono wysiłki aby zorganizować dla niej idealne, najprawdopodobniejsze z możliwych, wyjaśnienie i poprzeć je spreparowanymi dowodami czy zeznaniami, one pochłaniały niejednokrotnie więcej kosztów niż przeprowadzenie samego zamachu. W wypadku Kennedych czy Reagana udało się pchnąć prowadzących śledztwo w pożądanym kierunku. A w wypadku Jana Pawła II i ks. Jerzego Popiełuszki sprawy zostały wyjaśnione do pewnego punktu. Ujawnienie, że prezydenta Kennedyego zabili Rosjanie oznaczałoby wojnę atomową. Amerykanie cofnęli się przed tym, a Rosjanie pewnie z góry to wkalkulowali w ryzyko pozbycia się Kennedych, a potem Reagana. W historiografii amerykańskiej te trzy zamachy nie są łączone, nie występują jako jedno zjawisko, zawsze są traktowane oddzielnie, ponieważ, jak tłumaczą, panowie Kennedy byli demokratami, a Reagan republikaninem. Osobno rozważane bywa tajemnicze zaginięcie Edwarda Kennedyego, który przez wiele godzin po wypadku w Chappaąuidick nie wiadomo gdzie przebywał i w czyich rękach się znajdował. Po tym wypadku jednak zawsze głosował w Izbie przeciw wzmacnianiu siły militarnej USA. Odcięcie głowy, która za wiek myśli i pozostawienie korpusu jest lepsze — powiedział pewien dygnitarz tajnych komunistycznych służb — niż, jak to zrobił Hitler, niszczenie i gloioy i całego ciała — narodu. Nikt już od Agcy nie wymaga wskazania wspólników, choć okazją były prośby jego rodziny (a może i innych osób i sił) o wypuszczenie go z więzienia. Sceptycy jednak twierdzili, że Agca czuł się bezpieczny tylko tam, gdzie był czyli we Włoszech. Potęga ZSRR zależała od liczby aresztowanych i wywiezionych. KGB zajmował się państwowym przemytem futer, złota, brylantów i narkotyków. Ten ostatni proceder był wykonywany przez ludzi z tego samego 66

szlaku terrorystycznego KGB, który poprzez Bułgarów przenikał Turcję. Uzasadnieniem, jak w wypadku afery PRL, pod kryptonimem Żelazo, było wzmocnienie finansowe resortu, który opłacał nieograniczoną, nieprzeliczalną liczbę szpiegów i agentów wpływu na całym świecie. Przeciw tej potędze samotnie stanął ks. Jerzy w chwili porwania. Gigantyczny kapitał doświadczeń z poprzednich zbrodni politycznych ciągle służył nowym, nie tylko poprzez szkolenia prowadzone na przykładach i analizowaniu przyczyn sukcesu. Pozwalano też przeglądać wzorcowe akta operacyjne, jeśli istniała możność wykorzystania poprzednich schematów działania. Prawie każde następne skrytobójstwo zawierało w sobie coś z poprzednich. Najstarsze nawet z XVIII i XIX wieku archiwa rosyjskie traktowane były jako akta operacyjne, które w każdej chwili można było — podobnie jak uśpionych agentów — ożywić. W sowietyzmie ważniejsze zadania były przeprowadzane w tajemnicy, która nigdy nie zostawała zdjęta—utajniana „na wieczność". To budziło zaufanie agentów, konfidentów itp.. którzy nie wyobrażali sobie nawet, że ich raporty mogłyby być ujawnione. Postkomuniści i koncesjonowana opozycja tego zobowiązania dopełniają. Rosjanie przejęli tzw. zmowę milczenia, czyli omertę od mafii i ca-morry. Zdrada tajemnicy karana była śmiercią, np. przez wrzucenie ze złomem do rozpalonego pieca hutniczego. Zasada tajności, zgrana z posunięciami dezinformacyjnymi propagandy, zaczynała obejmować po trochu coraz szersze grono osób zatrudnionych. Terror wewnętrzny w tych służbach dawał właściwy efekt na zewnątrz. Tylko człowiek sterroryzowany potrafi naprawdę terroryzować. Przemoc tworzyła bowiem odrębną, specyficzną rzeczywistość, pozornie nieprawdopodobną lub wręcz niemożliwą. Rzeczywistość quasiparanoiczna, która rodziła paranoję. Ślady określeń, czemu służyła policja socjalistyczna, występują w cytowanych przez Piotrowskiego sformułowaniach gen. Czesława Kiszczaka. Miał się on wyrazić do Piotrowskiego: „rolą Służby Bezpieczeństwa jest wykonywanie najbrudniejszych zadań". Jest to teoria mająca wyzwolić wykonawców od wszelkich więzów ludzkich. Gen. Kiszczak wypowie 67

dział się podobno też o przemianach zachodzących w tajnych służbach komunistycznych. Nawiązując do sylwetki psychologicznej Piotrowskiego z nostalgią przyznał, że tacy ludzie (jak Piotrowski — przyp. KR), byli bardzo potrzebni w latach 40-tych i 50-tych. W kontekście tych słów PiotrowskijestDon Kichotem tajnej policji, romantycznym przeżytkiem. Zbrodnia doskonała to taka zbrodnia, której ścigania zaniechają organa policji lub sami policjanci są wspólnikami czy sprawcami. Doskonałość zbrodni nie wynika z pomysłowości przestępcy. Od początku Służba, która porwała ks. Jerzego, miała wykryć, kto go porwał. Bezpośrednio zamieszani w porwanie i zbrodnię byli wyznaczeni do ścigającej porywaczy specgrupy, jak to nazywali. Dla gen. Kiszczaka mianowanie gen. Płatka jako osoby mającej wykryć sprawców było „zabawne". Użył tego określenia w rozmowie z przedstawicielami Kościoła, która odbyła się 19 listopada 1984 r. w późnych godzinach popołudniowych i jak pisze Peter Raina była poświęcona głównie sprawie ks. Jerzego. Wstrząsające jest oświadczenie gen. Kiszczaka złożone w połowie, mniej więcej, rozmowy: „ Ż e b y b y ł o z a b a w n i e j (podkr. — KK) — powiedział Kiszczak — Generał (Jaruzelski — przyp- mój) mianował Płatka szefem grupy operacyjnej mającej wykryć sprawców... Nie ma danych, żeby Płatek miał coś wspólnego z tą zbrodnią. Gen. Płatek był dyrektorem IV Departamentu, (tj. od spraw Kościoła — przyp. KK), został z tego stanowiska zdjęty..." (Peter Raina, Rozmowy z władzami PRL, Warszawa 1999). Mordercy prowadzili śledztwo w swojej własnej sprawie. Władze na czele grupy śledczej postawiły winnych. W socjalizmie realnym było oczywiste, że ten sam departament prześladował i mordował księży, jak i miał za zadanie ścigać ich zabójców. Kierownictwo PZPR i MSW-SB mianując organizatorów zbrodni odpowiedzialnymi zajej wykrycie, zdawało sobie sprawę z tego, czego się dopuszcza. Był to gest zrozumiały w resorcie: przekonanie, że nikt od samych zainteresowanych ukryciem zbrodni lepiej tego nie przeprowadzi. „Zrobiliście to, to teraz zróbcie coś z tym". Ci, którzy planowali zbrodnię posiadali wszystkie możliwości techniczne i operacyjne, by znaleźć kogoś, komu, by „przypisali", jak się mówi w języku firmy, swój czyn. Czasem resort miał wolność zupełną, ale tylko w czynieniu zła. 68

Przestępcy teoretycznie mogli dostać dwa awanse: za porwanie i za zatajenie sprawcy, czyli samych siebie. Był w tym ze strony kierownictwa PRL odruch samoobrony, ale bez podziwu dla sprawców, którym się nie powiodło. Gdyby się powiodło, byłyby ordery i awans Piotrowskiego na podpułkownika, (takie były plany), a potem na generała. Od pierwszej chwili wszystko zostało zagmatwane, zawęźlone, zaplątane. Dano czas Rosjanom, by odlecieli z Polski lub skryli się w ambasadzie ZSRR w Warszawie, na wypadek gdyby Piotrowski zdradził. Sprawiedliwość komunistyczna nie ma opaski na oczach. Jej oczy są szeroko otwarte. Te oczy — to resort. Jedną z charakterystycznych cech sprawy o uprowadzenie, torturowanie i zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszkijest to, że dwajego niewyjaśnione wątki: inspiracja i kierownictwo sowieckie, jak i rzeczywisty cel porwania ks. Jerzego są utajnione do dziś, a są ze sobą organicznie związane i stanowią jeden problem. Wbrew pozorom ani komuniści, ani naziści nie zabili bez celu ani jednej osoby wśród milionów. Wydają się nam rozrzutnikami śmierci, nieumiarkowanymi w zabijaniu, ale oni mieli takie potrzeby i byli pragmatyczni, nie tracili energii, której wymaga niepotrzebne zabijanie. Wydanie Płatkowi, Pietruszce i innym rozkazu ścigania winnych porwania ks. Jerzego Popiełuszkijest podstawą do tego, by gen. Czesława Kiszczaka postawić przed sądem za niedopełnienie obowiązków, nadużycie władzy, krycie zbrodni, samowolę. Jednak ludzie zza Okrągłego Stołu wszelkimi siłami ochraniali i ochraniają Kiszczaka. Czy Kiszczak wskazywałby następne ogniwa? Większość opozycji w PRL od 1976 r. była koncesjonowana i nie każdy mógł się w niej znaleźć. Tę sprawę można połączyć z podpisywanymi przez niektóre osoby listami, w których domagano się ujawnienia kto pował i zamordował ks. Jerzego. Ci którzy je redagowali, według powtarzającego się schematu, nie starali się, aby jak największa liczba osób je podpisała, ale wręcz starali się nie dopuszczać ani do redagowania listów innej treści, ani do ich podpisywania osób, które z jakiś względów, znanych tylko organizatorom akcji, miały z niej być wykluczone. Na wyrażoną chęć podpisania listu odpowiadano, że list jest już wysłany. Było tak trudno się na nie dostać, że wiele osób po 69

czuło się pokrzywdzonymi lub pisało indywidualne listy. Chodziło prawdopodobnie o to, by listy były czyste pod jednym względem: nie dotykały osoby gen. Kiszczaka, z którym koncesjonowana opozycja miała coraz bliższe kontakty oraz, by mogły być wykorzystane jako poparcie jego działań przeciw bezpośrednim sprawcom porwania ks. Jerzego i knowaniom gen. Milewskiego. Podpisywali te listy ludzie, którzyjeszcze trzy lata temu byli członkami partii komunistycznej. Rzecz osobliwa: ich z góry ograniczone żądania zostały spełnione, a więzi między opozycją a Kiszczakiem zacieśnione. Proces toruński zamknął drogę do prawdy, może na zawsze. Zagwoździł, stworzył rodzaj rzeczywistości wirtualnej i należy uznać go za dalszy ciąg zbrodni. Zaangażował wiele (wybranych, zaakceptowanych czy koncesjonowanych) autorytetów, które nigdy może nie będą mogły wycofać się z akceptacji, jak nazywają to marksiści, „mniejszego zła" dla komunistów, jakim był proces przeciw Piotrowskiemu i innym. Nasuwa się wniosek, że gen. Kiszczak zatwierdzał na swoich przeciwników tylko tych, przeciw którym miał skompletowane dossier. Nie chcę tu rzucać na nikogo cienia. Równie dobrze mogły to być przestępstwa uznawane za przestępstwa tylko w socjalizmie realnym, jak kupienie czy sprzedaż dolarów, zatajenie czegoś przy wywozie za granicę, danie łapówki za przydzielenie mieszkania, niebaczna wypowiedź na Zachodzie. Pozornie — teraz te przestępstwa nie są przestępstwami. Ale jeśli ktoś, wtedy uległ szantażowi, ten fakt naraża go na następne szantaże. Tak więc, najednej szali sprawiedliwościjest tylko sprawa ks. Jerzego, na drugiej Kiszczak i część byłych opozycjonistów razem. Naruszenie tego stanu byłoby dla wielu nieobliczalne w skutkach. Gdyby w odniesieniu do osób, które najmocniej odznaczyły się w równie wstecznymjak stalinizm okresie socjalizmu realnego, tzw. stanie wojennym: Jaruzelskiego, Kiszczaka i Urbana, zastosować ich własne kryteria wykluczające istnienie, zarówno zła, jak i dobra (wynikające z podstaw etyki marksistowskiej — dobre jest to, co dobre jest dla partii komunistycznej), i wprowadzić tylko stopniowanie zła, jako cechy immanentnej bytu, gdzie dobro jest tylko mniejszym złem, a ne-stępnie uszeregować ich, Kiszczak — nie obciążający swojego urzędo 70

wania bezmierną pychą generała i komunisty odgrywającego patriotę, jak Jaruzelski, ani nadmiernym cynizmem i podwójną przewrotnością stosowaną przez Urbana, nie zdyscyplinowanego szarżą ochotnika — znalazłby się na końcu. Jerzy Urbanjest ucharakteryzowany, także przy swoim współudziale, na postać diaboliczną i cyniczną, której pojawienie się miało odebrać resztki nadziei społeczeństwu polskiemu, ale i odwrócić nienawiść od Jaruzelskiego. Chciano potem, by łączono go z Piotrowskim i by część odpowiedzialności — tzw. moralną, o ile to słowo jest na miejscu — resortu (firmy) zrzucić na niego. Niebezpieczny i przebiegły człowiek dalej stara się powiększyć swoją niesławę. Godzi się łatwo z przypisywaniem mu roli inspiratora, Rasputina władz stanu wojennego. Jednak to Urban był inspirowany przez tajne służby, które wyznaczały osoby do atakowania w systemie mass mediów, czyli propagandy. Mimo, iż składał cenne memoriały —jak projekt sejmu kontraktowego na prawie 10 lat przed jego wprowadzeniem przy Okrągłym Stole — sam, aż do dwu faz odrodzenia się komunizmu 1993-1997 i po 2001 r., nie miał rzeczywistych wpływów. Łączy go z Rasputinem ostentacyjny tryb życia, zamiłowanie do luksusu, pornografii oraz pewien rys psychologiczny: Urbanowi imponowało, że jest znienawidzony przez społeczeństwo polskie, im bardziej go nienawidzono, tym wyżej wynosiła go fala sławy, tym większy wydawał się sobie we własnych oczach. Rozkoszowanie się nienawiścią do siebie, nadmiernie wyzywające wypowiedzi, podważały jednak wizerunek władzy moskiewskiej w Polsce jako siły dobroczynnej, poważnie traktującej swoją misję budowy socjalizmu tak potrzebnego Polsce. Przyznawał Urban, że socjalizmjest zły, ale zaznaczał, że tym brutalniej będzie wprowadzany. Im bardziej przywódcy sowieccy pomiatali Jaruzelskim strofując go i popędzając jak niedbałą pokojówkę, tykając go jak stangreta „Wojciechu", podczas gdy on do nich mówił „wy" i „towarzyszu", tym silniej Jaruzelski odreagowywał to na Polakach. Najgorsze przyszło, gdy Gorbaczow nakazał złagodzenie przemocy; Okrągły Stół i komunistyczny generał ogłosił się patriotą polskim. Był zaś tylko polskojęzycznym generałem w służbie sowieckiej, najemnym 71

żołnierzem, który odebrał Polakom swobody, jakie wywalczyli sobie w latach 1956-81. Wepchnął się na stanowisko pierwszego prezydenta III RP wykorzystując uległość koncesjonowanej przez siebie opozycji, zaśmiecając historię nowej Rzeczypospolitej od zarania, podczas kiedy Urban nigdy nie krył tego, kimjest i jakie ma cele przed sobą, i nadal prowadzi komunistyczną propagandę. Tylko Kiszczak zachowuje się powściągliwie, pozostając komunistycznym generałem na emeryturze. Wszystkie te trzy osoby odegrały swoją rolę w sprawie ks. Jerzego, choćby tym, że zajmowały kluczowe stanowiska w wojsku, policji i propagandzie. Wiele wskazuje, że była to rola bierna. Stali zbyt nisko, mimo kierowniczych stanowisk, by ograniczać działania Rosjan na swoim terenie. W socjalizmie realnym, szczególnie w krajach podbitych, indywidualności, poglądy czy poziom intelektualny kolejnych przywódców lokalnych komunistów, nie miał znaczenia. Chodziło tylko o pewne role do wypełnienia potrzebne Moskwie, w które wcielali się ludzie, którym to nakazano, ale posiadający pewne umiejętności mimikry pozwalającej udawać taką osobę. Bierut — ojcowski, Gomułka — patriota, Gierek — Europejczyk, zna francuski (górniczy slang w Belgii), umie nosić kosztowne garnitury. Na ten typ postaci wzorowano zewnętrzność Kwaśniewskiego. Jaruzelski — Polak, patriota, żołnierz posłuszny rozkazom, wzorem był Konstanty Rokossowski. Ludzie ci są atrapami, grają pewne role. Nie mogą zrobić nic dobrego. W stylizowanych na pertraktacje, często tajnych spotkaniach z przywódcami Sowietów, spiskowali przeciw Polsce, ale byli tam rugani, poniżani. SB-MSW działała pod parasolem Armii Czerwonej stacjonującej w Polsce i widywanej tylko przy przejazdach — ważne transporty wykonywały samoloty nad głowami Polaków. Chodziło o wytworzenie wrażenia, że nie ma okupacji sowieckiej, a system trzyma się własnymi siłami SB-MSW. Sytuacja Kościoła była dokładnie odwrotna — działał on w skrajnie niesprzyjających warunkach nie mogąc nawet w czasie nauczania czy w homilii bronić się i przygważdżać kłamstw. Niezależnie od przepaści dzielącej aparat tajnych komunistycznych policji politycznych i duchowieństwo, obarczone było ono obowiązkiem przeprowadzenia społeczeństwa przez zło komunizmu, nie mogąc z nim otwarcie walczyć. 72

Porwanie i śmierć ks. Jerzego jest całkowicie wpisana w ten okres, w którym przemoc moskiewska nad Polską zyskała niebywałe nasilenie, jak na okres względnego spokoju na świecie, zakłócanego tylko wojną w Afganistanie. Jaruzelski był typem, którego osobowość zbudowana była na posłuszeństwie. Udało się Rosjanom skłonić go, najpierw do wprowadzenia stanu wojennego — sami nie chcieli wkraczać ze względu na ich lęk przed dwoma frontami — w Afganistanie i w Polsce, a potem ulec perswazji Gorbaczowa, by dokonać zwrotu o 180 stopni i wprowadzić koncesjonowaną opozycję do współrządzenia. Ceausescu przypłacił życiem upór, a wszyscy inni administratorzy sowieccy w Europie Wschodniej utracili władzę z rozkazu nowego przywódcy sowieckiego i dziwnie szybko zeszli z tego świata. Wyjaśnienie zbrodni na ks. Jerzym pozostało do dziś w gestii potężnych pozostałości zbrodniczego resortu i tych, którzy sądzą lub udają, że sądzą, iż zawdzięczają polityczne istnienie nie Gorbaczowowi, a Jaruzelskiemu, Kiszczakowi i Urbanowi. Rzecz blokowana jest więc zarówno przez lewicę postsolidarnościową, jak i postkomunistów. Kiszczak nie ukrywa, że był policjantem prawie od dzieciństwa. Na Kiszczaka zwalono konieczność zatrzymania Grzegorza Piotrowskiego, co nie zjednało mu sympatii w resorcie, solidaryzującym się z zatrzymanym. Tylko Rosjanie znali rolę Jaruzelskiego w masakrze polskich robotników na Wybrzeżu w 1970 r., a także, jako członka najwyższych władz PZPR, współodpowiedzialność za inne zbrodnie. Ksiądzjerzy był kapłanem w kraju, w którym Moskwa na komunistycznym tronie lennika osadziła radykalnego dogmatyka, militarystę, mającego w sobie geniusz podporządkowania się; gdy mu rozkazano — stał się polskim patriotą. To Rosjanie kazali uderzyć w ten najwyższy ton. Zyskiwali nie tylko ogłupienie naiwnych, ale i zrażenie niedojrzałych, nawet do słowa — patriotyzm. Zabójcy, którzy zaplanowali śmierć Jana Pawła II i wyznaczyli ją na dzień 13 maja 1981 r. mieli jasnośćjak postąpią, gdy wyeliminują papieża. Zabicie najwyższego kapłana było dla władz radzieckich tylko środkiem. Było ruchem wstępnym przed wykonaniem planu, którego warunkiem realizacji była nieobecność Jana Pawła II wśród osób wpływaj ą 73

cych na losy świata. Jak one by wyglądały, gdyby papież został zabity? Świat bez Niego potoczyłby się w inną stronę, tak jak chcieli jego wrogowie. To jest właśnie wersja historii nie zaistniałej, potencjalnej, dzięki której możemy lepiej rozumieć tę, która weszła w realizację i stała się nieodwracalna. Na sprawę ks. Jerzego ponure światło rzuca książka pt-Jego świątobliwość Jan Paweł II Bernsteina i Polliti. Zaskakuje tylko otwartość i szczerość zawartych tam wypowiedzi. Gorbaczow, który odwiedził Warszawę dwa miesiące po wizycie Gro-myki w Rzymie — czyli w niespełna rok od nieudanego zamachu na Jana Pawła II — w cztery oczy rozmawiał z Jaruzelskim. Jak stwierdza Jaruzelski w wywiadzie dla autorów wzmiankowanej książki, sekretarz generalny KC KZPR zapowiedział, że ma jedynie godzinę, a rozmowa trwała kilkakrotnie dłużej. Jaruzelski podaje, że trwała ona pięć godzin, bez tłumacza! Wskazuje to, jak bardzo Jan Paweł II niepokoił ZSRR i jak mało w gruncie rzeczy o Nim wiedziano. Na miejscu Jaruzelskiego wielu nie przyznałoby się do tego. Jednak podświadoma chęć zmazania win i utrzymania popularności wśród lewicy popchnęło go do przedstawienia siebie w roli dokonującego zbliżenia radziecko-watykańskiego, (którego nigdy nie było). Na kartach książki Jego Sruiątobliwośćjan Paweł //Jaruzelski próbuje też przedstawić siebie jako łącznika między Gorbaczowem a Janem Pawłem II. Gorbaczow był bezpośrednim zwierzchnikiem Jaruzelskiego—przełożonym, od którego zależało dalsze utrzymanie kierowniczych funkcji w Polsce. Był zobowiązany do dzielenia się wszystkimi informacjami i ocenami ze swoim zwierzchnikiem. W ten sposób przeszkolony wywiadowca wojskowy pochodzenia polskiego udostępnił przywódcy sowieckiemu swoją wiedzę na temat najniebezpieczniejszego dla Rosji Polaka, Jana Pawła II. Na pewno on, drugi po gen. Kiszczaku, zapoznawał się z materiałami zbieranymi nieustannie o fanie Pawle II przez Wydział IV MSW, od chwili gdy został wikarym jako młodziutki ksiądz, poprzez biskupstwo, okres kardynalski, aż po czasy, gdy po Jego wyborze na Papieża horda szpiegów i wywiadowców powtórnie badała wszystko od początku i przeczesywała Wadowice, Kraków i Lublin (ten, z powodu pracy ks. Karola Wojtyły na KUL). 74

Jaruzelski podaje, że w tym, co nazywa „rozmową" z Gorbaczowem, dokonano obszernego przeglądu sytuacji w Polsce i ZSRR oraz dyskutowano na temat pozycji Watykanu i Papieża. I jeszcze raz wraca do sprawy „wiele uwagi poświęcono Kościołowi (...)"• Sześć wierszy niżej Jaruzelski podaje zachodnim autorom, że wiedza Gorbaczowa o Kościele i religii była ograniczona. Któż więc oświecał w ciągu tych pięciu godzin swojego przywódcę, imperatora podbitych narodów, w tym Polski, ateistę i wroga religii, w szczególności Kościoła katolickiego. Jak bardzo Rosjanom brakowało wiedzy operacyjnej ojanie Pawle II świadczy to, że Jaruzelski w euforii rozmowy z Bernsteinem i Pollitim, i aby dodać swoim poczynaniom i osobie wagi, mówi, że informował Gorbaczowa, jakie są słabe punkty Jana Pawła II. Jest to pośredni dowód, że kreta w Watykanie nie było i informatorem Gorbaczowa musiał być wysoki urzędnik komunistyczny polskiego pochodzenia. Ponieważ nie sposób było dotrzeć do Jana Pawła II poprzez duchownych, którzy jak ks. Jerzy opierali się naciskom, Gorbaczow posłużył się Jaruzelskim. Gdy nadszedł rok 1984, rok nieuchronnego męczeństwa, władza Jaruzelskiego i jego generałów dosięgła punktu szczytowego. Powzięto już postanowienia w sztabach tajnych komunistycznych służb. Niejednakowo oceniany jest po latach stopień wiedzy ks. Jerzego o czekającym go losie i przewidywaniach, jaki będzie punkt kulminacyjny walki toczonej z nim przez reżim. Był to rok niezwykle ciężki, kumulujący przemoc, zło rządów reakcji i nikt nie wiedział, ile nieszczęść, krzywd i zbrodni on jeszcze przyniesie. Mimo oficjalnego odwołania stanu wojennego 21 lipca 1983 r. ciągle grożono jego przywróceniem, przeprowadzono też przez niemy sejm PRL ustawy, będące podstawą do represji cięższych niż te, które stosowano w stanie wojennym. Było to odebranie wszystkich swobód wywalczonych przez Polaków w latach 1956-1981. Czarna noc okupacji—ulubione określenie sowieckich okupantów wobec nazistów — zawisła nad krajem. W 1984 r. zaszła też poważna zmiana w sytuacji strategicznej Polski. Ze Świdnicy, znajdującego się na uboczu małego ośrodka miejskiego położonego blisko dużego Wałbrzycha zamieszkanego przez Polaków, dowództwo sowieckich wojsk okupacyjnych przeniesiono do większej i ko 75

rzystniej położonej w centrum Śląska Legnicy, rozbudowując jednocześnie infrastrukturę, logistykę wielkich połaci miasta zajętych przez Armię Sowiecką. Dowódcą kwaterującego tam Sztabu Zachodniego Teatru Działań Wojennych został wysoki rangą marszałek ZSRR, Nikołaj Ogarkow. Rok 1984 miał okazać się rokiem szczególnym — ale tego na jego początku nikt nie wiedział. Umacniały się narzucone Polakom formy policyjno-porządkowe. Wystąpiły oznaki zmęczenia, apatii i poczucia beznadziejności. TV siała rozpacz, zwątpienie i swój triumf. Zwiększyła się umieralność. Zmarło wielu działaczy opozycji demokratycznej. Rozwody osiągnęły najwyższą w historii Polski liczbę. W normalnym państwie rozpacz i zniechęcenie byłyby przedmiotem najwyższego niepokoju władz — tu rządzący ogłaszali swój triumf. Potwierdzali tym samym, że znaleźli właściwe rozwiązanie. Nastała wielomiesięczna noc, najciemniejsza, najzimniejsza, wiejąca północno-wschodnimi lodami z ruską zimą „tiepłuszek" i koksowników, jak inscenizacja zim 1862-1864, z tym że Kozaków zastąpiło ZOMO: okres od grudnia 1981 roku do października 1984 r. był jednym z najcięższych w historii Polski. Wystąpiła kombinacja metod stalinizmu (1948-56) i okupacji nazistowskiej (1939-45). Wzorowane na nazistowskich patrole ZOMO przetrząsały w biegu pociągi i bagaże pasażerów, rewidowały samochody w poszukiwaniu większej liczby jajek, niż było to zezwolone, i kawałków mięsa, którego waga przewyższała to, co przypadało miesięcznie na osobę w przydziale kartkowym. Mylące były objawy terroru „białych rękawiczek". Już nie trzeba było odbierać życia tylu ludziom, co w latach 1944-56, by osiągnąć zadowalający skutek, choć w decydujących chwilach i punktach komuniści uważali, że trzeba zabijać i zabijali. Przeciągający się okres wzmożonego terroru powodował, że wielu twórców na początku cichaczem, a później jawnie powróciła do bojkotowanych przez siebie dotąd radia i telewizji, których moc oddziaływania ciągle wzrastała. Podziemie w odpowiedzi miało tylko swoje ulotki i gazetki, ale i ich drukarnie, jedna po drugiej, były likwidowane, a inne jak 76

się okazało, działały, co najmniej, pod nadzorem tajnych służb komunistycznych. Nawet sportowców dosięgną! cios. Nie zezwolono im udać się na Olimpiadę do Stanów Zjednoczonych. Zostali przymuszeni do wyjazdu do Moskwy na kadłubowe, separatystyczne „igrzyska". Były smutniejsze niż Olimpiada w Berlinie w 1938 r. W okresie okupacji nazistowskiej Polaków ożywiała nadzieja. Została zawiedziona, a wyrwanie z nowej niewoli, jak okazało się w grudniu 1981 r., mogło być już nigdy niemożliwe. Robotnicy, by się ratować, porzucali Solidarność dla rządowych związków zawodowych. Wcześniej, od smutku lat siedemdziesiątych przeszli do euforii — wielu ujawniło swoje myśli, odsłoniło się w latach 1980-81, a potem wszystko jeszcze raz odwróciło się o 180°. Gdy wydawało się im, że wymknęli się ku wolności, udzielono im lekcji, że przez swój bunt zaciągnęli sobie silniej pętlę na szyi. Mało kto mógł to znieść. Jaruzelski drżał o swą przyszłość, gdyż grupa Milewskiego, wykazywała aktywność wysoce niepokojącą. Do grupy tej, według niepotwierdzonych danych należał Stanisław Kociołek i Stefan Olszowski. Obiecywali ZSRR szybszą i skuteczniejszą pacyfikację Polski niż robił to gen. Jaruzelski. W Ministerstwie Sprawiedliwości przygotowano kurs dla prokuratorów i sędziów nieobciążonych wiedzą prawniczą, która „rodziła burżu-azyjny obiektywizm". (Choć na przykładzie procesu toruńskiego widzimy jak względny był to obiektywizm). Słuchaczami tego kursu byliby pracownicy resortu bezpieczeństwa i jego wojsk oraz oficerowie LWP. W stanie wojennym kierownictwo Podziemnej Solidarności ze względów do dziś niewyjaśnionych, odwróciło się od Wałęsy, na zewnątrz uzasadniając to jego uwięzieniem, co uniemożliwiało kierowanie związkiem. (Zachowując należyte proporcje: uwięzienie Piłsudskiego przez Niemców w Magdeburgu nikomu nie przeszkadzało w uznawaniu go za przyszłego przywódcę wolnej Polski). Przeciw Wałęsie nie wysuwano, co dziwne, zarzutów personalnych. Te zostały postawione później, w trakcie wstępu do lustracji dokonanego przez Antoniego Macierewicza (dopiero w 1993 r.). Tworzono mit nowych przywódców podziemnych, kładąc nierównomierny nacisk na ich sławienie w kolejności następującej: Zbi77

gniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Józef Pinior. W tej konfiguracji ks. Jerzy był niepotrzebny, a nawet niewygodny, gdyż nie ukrywając się, mówił publicznie prawdę, był świetnym oratorem, przyciągał coraz większe masy. Kos'ciół św. Stanisława Kostki był jedynym miejscem w całym kraju, gdzie niezłomnie, jawnie i uroczyście celebrowano polskość, ale — co równie niepokoiło komunistów — Msze św. za Ojczyznę zaczęły być odprawiane w innych, coraz to liczniejszych polskich kościołach. W oczach komunistów ks. Jerzy był „miatieżnikiem" podobnym do księży, którzy w latach 1862-64 czy w 1920 roku — głosili chwałę polskości. W 1984 roku rządził od dwóch lat pierwszy w historii Rosji i ZSRR, funkcjonariusz tajnej policji sprawujący najwyższą władzę. Należał do ekipy pacyfikującej powstanie węgierskie w 1956 r., był pomysłodawcą, by opozycjonistów umieszczać w szpitalach psychiatrycznych i podawać im środki farmakologiczne deformujące świadomość. W 1984 r. do ZSRR wróciła córka Stalina Swietłana Stalin-Dżugasz-wili. W szatach pokutnych, przepraszając za swoją ucieczkę i wszystko co mówiła „przeciw swojej ojczyźnie", nazywając siebie zdrajczynią — „ojciec powinien mnie rozstrzelać za to, co zrobiłam". Dobrowolność tego powrotu jest wątpliwa. Była bezbronna wobec KGB nawet na zachodzie. W ZSRR przygotowywano restytucję kultu Stalina. Rok 1984 był także rokiem symbolicznym ze względów propagandowych, ponieważ stał się tytułem wydanej dziesiątki lat wcześniej książki George Orwella, w której prorokował na tę datę zniewolenie zupełne pod rządami totalitarnymi. Co gorsze, desydent sowiecki Andriej Alma-rik przeciwstawił mu antytezę streszczoną w tytule „Czy Związek Sowiecki przetiwa do 1984 r?". Rok 1984 świat komunistyczny obchodziłjako rok triumfu, udowodnił bowiem, że wróżba Almarika się nie sprawdziła, a ZSRRjest silniejszy niż kiedykolwiek. Na zachodzie wielu polityków podzielało ten pogląd. Zaginięcie, a potem wiadomość o śmierci ks. Jerzego, należy uznać za najniższy punkt depresji narodowej od czasu sfałszowania tzw. referendum ludowego w 1946 r. Historycy zawodowi nie poradzili sobie z periodyzacją okresu 1981— 89, przyjmując tę, narzuconą przez komunistyczną, wojenno-policyjną 78

administrację, i stosując jąjako cezury czasu: zawieszenie a potem odwołanie stanu wojennego. W rzeczywistości ten czas dzieli się na fazy: grudzień 1981 — październik 1984, do pogrzebu ks. Jerzego, oraz; od pogrzebu ks. Jerzego do czerwca 1989 r. (wyborów kontrakowanych). Jednak właśnie 1984 rok jest rokiem, w którym system socjalistyczny w Polsce ukazuje głębokie pęknięcie w obszarze władzy najcenniejszym i najbardziej chronionym tajemnicą, dezinformacją i cenzurą. I nie chodzi tu o aresztowanie Piotrowskiego i dwu innych oficerów SB, ale o nieoczekiwaną dymisję generała Płatka. Pierwsze wydarzenie dotykało zbyt płytko slyżby tajne, w każdej chwili mogło być cofnięte, a Piotrowski nigdy nie występował oficjalnie. Płatek co innego. Aczkolwiek w cytowanej już rozmowie z władzami kościelnymi Kiszczak mówi lekceważąco o dymisji Płatka i zaznacza, iż nie ma danych, aby miał coś wspólnego z tą zbrodnią. Jednak to Płatekjeszcze rok temu prowadziłjako główny negocjator rokowania z Kościołem, skłaniając go m.in. do wysłania ks. Jerzego do Rzymu. Gen. Kiszczak nie wyjaśnia, jaka była przyczyna dymisji gen. Płatka. Gen. Kiszczak kontynuuje na owym spotkaniu 19 listopada 1984 r.: „Nie ma danych, żeby grupę sprawców zabójstwa ks. Popiełuszki osłaniała jakaś druga grupa operacyjna. Logika wskazywałaby, że powinna istnieć taka grupa, ale dotychczas nie została wykryta... Pietruszka nie mógł być autorytetem dla Piotrowskiego (gen. Kiszczak powtórzy te same słowa w czasie kolejnej rozmowy z ks. Arcybiskupem Bronisławem Dąbrowskim w dn. 28 lutego 1985 r.) — za sprawcami musiał stać ktoś, kto się liczy". Skoro Pietruszka nie był autorytetem dla Piotrowskiego — to kto nim był? Pietruszka, Płatek powinni być zatrzymani jednocześnie z Piotrowskim, Pękalą i Chmielewskim, osadzeni w różnych aresztach, by zapobiec matactwu. Oni właśnie nadali bieg najpierw pozorowanym poszukiwaniom ks. Jerzego, a potem pozorowanemu śledztwu w tej sprawie, jakie wypracowali w swoich gabinetach, jeszcze przed porwaniem ks. Jerzego, tworząc fikcyjny kształt wydarzeń, przedstawiony opinii publicznej i sądowi w Toruniu. Współmordercy prowadzili śledztwo przeciw innym współmorder-com, którym kilka dni wcześniej sami wydali odpowiednie rozkazy. Symulowali radość z szybkich rezultatów śledztwa, wpadnięcie na trop zbrod 79

niarzy, choć znali ich tożsamość od początku. Silne zespolenie i współdziałanie winnych w tej sprawie z organami ścigania ujawnia się wjawnej zmowie prokuratora i głównego oskarżonego w procesie toruńskim, gdy w sposób brutalny i kłamliwy wspólnie atakowali ks. Jerzego oraz Kościół katolicki, przenosząc oskarżenie z trójki podsądnych — i osądzając ofiarę. Piotrowski sądzony za morderstwo, osądzał zamordowanego. Przedstawiał siebie jako ofiarę bezbronnego i żyjącego w opinii świętości ks. Jerzego, który jakoby zmusił go swoim postępowaniem do zamordowania siebie. Zmowie, która doprowadziła do zbrodni towarzyszyła zmowa mająca na celu ukrycie motywów i rzeczywistego przebiegu porwania oraz przyczyn morderstwa. Proces toruński należy zaliczyć do owego ciągu śledztw, dochodzeń i procesów przeciw ks. Jerzemu, które poprzedziły jego śmierć. Był to nieznany dotąd w dziejach ani męczeństwa, ani procesów politycznych przypadek pośmiertnego procesu przeciw ofierze, kiedy zbrodniarze w zmowie z prokuratorem i obrońcami zbrodniarzy, brutalnymi i bezczelnymi adwokatami, oskarżają swą ofiarę i uzasadniają nieuchronność, właściwość, słuszność swojej zbrodni. Nawet Chrystus miał proces przed swoim ukrzyżowaniem. Męczeństwo ks. Jerzego jest czymś nowym. Aprobata tłumu na sali — stanowiła go zorganizowana grupa wspólników czyli funkcjonariuszy tego samego resortu, który dokonał zbrodni — domykała obraz procesu stanowiącego kontynuację morderstwa. Jedna z nielicznych uczestniczek nie należących do służb bezpieczeństwa, pani Katarzyna Kętrzyńska opowiada, że na tym procesie można było nie uwierzyć w Boga, ale w istnienie szatana. Z góry obmyślanemu i przygotowywanemu równocześnie ze zbrodnią wyjaśnianiu sprawy, towarzyszyły dwa tajemnicze i spektakularne wydarzenia, które wskazują, że coś wymykało się z rąk winnych zbrodni i winnych kłamstwa w sprawie zbrodni. Zginęli dwaj oficerowie SB wraz z kierowcą ich służbowego samochodu, współuczestniczący w tworzeniu wyjaśnienia zabójstwa ks. Jerzego. Mało wiemy o tej sprawie. Wracali z południa Polski, rzekomo z Tarnowa i Krakowa. Nigdy nie podano, jaki dokładnie był cel podróży. Do komunikatu o ich katastrofie dodano jednak zagadkowe słowa: „akta, które wieźli ze sobą nie zginęły". Ich 80

fiatowi 125 p — według oficjalnych komunikatów—zajechał drogę jelcz z przyczepą o rejestracji ostródzkiej, a stało się to pod Białobrzegami. Wszyscy trzej zostali zmiażdżeni. Kierowcy jelcza nic się nie stało. Zabijanie przeciwników politycznych i osób niewygodnych przez pojazdy, zarówno na chodniku, jak na jezdni, gdy jechali samochodami, uważane jest za specjalność tajnych radzieckich i rosyjskich służb. Pierwszym, zanotowanym przez historyków partii komunistycznych, użyciem pojazdu mechanicznego do likwidacji osoby niewygodnej jest dokonane w lipcu 1922 r. zabójstwo wysokiego funkcjonariusza partyjnego i osobistego przyjaciela Stalina, niejakiego Kamo, który wiedział o napadach bandyckich, dokonywanych przez Stalina bez zgody partii komunistycznej i w konspiracji przed nią, tylko za aprobatą Lenina. Do dziś nie wiadomo, czy —jak się twierdzi — wszystkie pieniądze przesłał Leninowi i co naprawdę z ogromnym skarbem wzlocie się stało. W1922 r. było za wcześnie na ujawnienie roli Stalina. W Tyfilsic — pisze biograf Stalina — samochód był czymś rzadkim. Droga była pusta. I wtedy potężnym uderzeniem samochód rzucił Kamo głową o płytę chodnika. Kamo zmarł nie odzyskując przytomności. W 1937 r. tajne służby ZSRR zastosowały tę metodę przeciw pracownikom konsulatu RP w Kijowe. W czasie ich podróży do Odessy — cytuje na str. 53-4 dokument Oddziału II Sztabu Głównego WP Piotr Kołakowski w książce: NKWD i GRU na ziemiach polskich 1939-45: „szofer konsulatu spostrzegłjadącą naprzeciw ciężarówkę pięciotonową po nieprzepisowej stronie szosy, ponieważ ciężarówka nie dawała drogi, samochód konsulatu chciał ją wyminąć z lewej strony, w chwili wymijania ciężarówka skręciła na samochód konsulatu rozbijając go doszczętnie, sama ulegając nieznacznemu uszkodzeniu". Za drugie znane zabójstwo komunistyczne dokonane przy pomocy pojazdu samochodowego należy uznać zlikwidowanie w styczniu 1948 r., niepotrzebnego już Stalinowi, prezesa Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, komunisty Solomona Michoelsa (S.M. Wowsi), intelektualisty, aktora i reżysera, grającego w idisz w Rosji i ZSRR. Zrobiono mu zastrzyk, który go zabił, po czym jego ciało rozjechała ciężarówka i tak zostawiono go na szosie. Kierowcą ciężarówki był funkcjonariusz wydzia 81

lu transportowego radzieckich służb bezpieczeństwa. Radziecki szpieg Paweł Sudopłatow pisze w swoich wspomnieniach: „...w 1946 r. w trakcie profilaktycznej rewizji osobistej egzekutor Majranowski wstrzyknął truciznę polskiemu inżynierowi Sametowi, który zajmował się ściśle tajnymi pracami dotyczącymi instalowania niemieckich zdobycznych urządzeń na naszych łodziach podwodnych". Martwego rozjechano ciężarówką i porzucono na szosie. Jedną z ostatnich i najbardziej tragicznych jest zapowiedziana przez radzieckie tajne służby śmierć drugiego syna płk Kuklińskiego. Poprzedniej akcji dokonano na morzu, zabijając młodszego syna, starszy — Waldemar — na oczach wielu przechodniów został potrącony przez samochód w jednym z południowych Stanów USA. Samochód był kradziony. 24 października 1995 r. na trasie Damaszek-Bejrut, koło miejscowości Sztora zginął w katastrofie samochodowej niejaki Jacek B., dyplomata PRL, a potem III RP.Jak podaje Anita Gargas w „Gazecie Polskiej" towarzyszył mu radiooperator, a zderzyli się oni z nadjeżdżającą z przeciwka samochodem-chłodnią. Obaj zginęli na miejscu. Libańczyk prowadzący ciężarówkę wyszedł bez szwanku. Wedługjednej z początkowych wersji przebiegu zdarzenia ciężarówka stała na poboczu i ruszyła gwałtownie dopiero na widok nadjeżdżającego z przeciwka Peugeota 405, w którym podróżowali Polacy. W ostatecznej wersji ogłoszono, że to Jacek B. zasnął za kierownicą i zajechał drogę swojemu zabójcy. Ze śmierciąjac-ka B. zaginęły dyskietki ze spisami agentury, bo wyszło najaw, że Jacek B. był funkcjonariuszem Wydziału XI, zajmującego się m.in. niszczeniem danych o agenturze. Na Bliskim Wschodzie „przechowywał się" w dyplomacji, oczekując na powrót do dawnych funkcji. „Tworzenie przypadkowych zdarzeń, to nasza specjalność" — powiedział przesłuchiwanemu działaczowi podziemnej „S" oficer SB, łącząc tę sprawę z tym, że przesłuchiwany miał dwoje dzieci, które chodziły do szkoły. „Aby tworzyć idealny przypadek trzeba ogromnej pracy, przygotowań, wysiłków. Tworzenie zdarzeń narzuca dwa wymogi: by były prawdopodobne i wyglądały na przypadek" — dodał. Istnieje zgromadzona przez system radziecki wiedza o powodowaniu wypadków, nie tylko takich, w których w bardzo ciężkim pojeździe zama 82

chowiec zderza się czołowo z samochodem osobowym i wychodzi bez szwanku, ale także, gdy jest wewnątrz samochodu, w którym ma zginąć jego pasażer. Ośrodki szkoleniowe NKWD i GRU prowadziły specjalny kurs wychodzenia cało ze sprowokowanych wypadków, w których mieli zginąć inni. Kierowca prowadzi tak, że umie uniknąć najmniejszego zadrapania. Czeski przywódca komunistyczny zginął prawie jednocześnie z byłym premierem PRL i jego żoną —Jaroszewiczami. Obaj mieli być świadkami na procesie w Moskwie. Kierowcy Dubćeka, mimo przerażającego przebiegu wypadku, całkowitego zmiażdżenia samochodu, nic się nie stało. Katastrofa samochodowa szefa NIK — Waleriana Pańki, nigdy nie wyjaśniona, szczególnie niepokoi po tym, gdy jedno z pism w Polsce opublikowało nieoficjalną ekspertyzę wojskową, w której stwierdzono, że istnieją małe bomby nakładane na jedną z osi samochodu, które wybuchają przy wzmożeniu częstotliwości drgań osi (przeważnie po przekroczeniu 120 km/h) i w szczególnie groźny sposób pozbawiają samochód stabilności. Torba pani Pańko, gdy ją wyjęła z bagażnika była nadpalona. Pańko był nowym prezesem NIK, otrzymał materiały dotyczące FOZZ. Okazał widać niepożądane zainteresowanie sprawą. Grupa działaczy KOR znalazła się w rowie w latach 70, gdy nagle na ich samochód zaczęła najeżdżać z przeciwka ciężarówka. Było to w tej samej okolicy, co katastrofa samochodu MSW, wiozącego oficerów prowadzących śledztwo w sprawie ks. Jerzego. Dyrektora Archiwów Akt Nowych, prof. Skowronka, katastrofa dotknęła aż we Francji zaraz po stanowczym rozpoczęciu z Rosją pertraktacji o zwrot ważnych zagarniętych akt polskich. W ogóle w latach po Okrągłym Stole notuje się ponadprzeciętną śmiertelność pracowników archiwów. Zginął też zamordowany na ulicy pracownik archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, popełniła samobójstwo rzucając się z okna swojego mieszkania pracownica Instytutu Pamięci Narodowej, a w niedługi czas potem umarł nagle na przedwczesny zawał nielubiany w tymże Instytucie inny pracownik. Inny przykład stanowi tajemniczy i skomplikowany przypadek najechania na Fiata 126p — wiozącego Henryka B. — który, jako dziecko, w lipcu 1946 r. zamieszany był w wydarzenia kieleckie. Mimo iż dochował tajemnicy przez całe życie, to w okresie 83

głastnosti przestano mu ufać, bano się, by czegoś nie powiedział. W tym samym czasie zginął, potrącony przez autobus, koronny świadek UBeckiego śledztwa, procesu i środków w masowego przekazu. Jak wielkiej wagi rzeczy wiedzieli oficerowie współuczestniczący w tworzeniu wyjaśnienia przyczyn zabójstwa ks. Jerzego, a może także kierowca, który, gdyby przeżył, stałby się niebezpiecznym świadkiem, skoro zaliczono ich do najwyższej kategorii — zlikwidowania? Gdzieś w przestworzach, ofiary zbrodni, jakiej służyli, a może nie chcieli służyć, staną obok ofiar czystychjak Grzegorz Przemyk i ks. Jerzy Popiełuszko. Takie skojarzenie z góry uprzedzał i dementował informacje rozchodzące się drogą nieoficjalną Jerzy Urban: „Wypadek ten jest ponad wszelką wątpliwość zdarzeniem przypadkowym, którego nikt w taki sposób, nawet gdyby chciał, nie mógł zaprojektować i zrealizować". Zaprzeczenie to zawiera dokładne, negatywne odwzorowanie planów operacyjnych „zaprojektowanych i zrealizowanych" przez tajne służby, tak właśnie, by wypadek aż za bardzo wyglądał na przypadkowy. Jednoznacznie mówił potem płk Artur Gotówko, były szef ochrony gen. Jaruzelskiego, o tym, jak jako nosiciel tajemnic na temat Jaruzelskiego, był zagrożony: „Chciano mnie wyprowadzić z tego świata pozorując wypadek... pod Białobrzegami... pasażerom Fiata nie dano żadnych szans przeżycia... wiem, jak to się robi...". Czym innym było dla liczonych w setki tysięcy funkcjonariuszy „firmy" zabicie księdza, a czym innym zgładzenie trzech kolegów. W dodatku kumulowało się to wydarzenie z rzeczywistym, a nie tylko podanym do wiadomości, aresztowaniem trzech innych pracowników resortu: Piotrowskiego, Chmielewskiego i Pękali. Resort wykonywał wiele tajnych wyroków na swoich pracownikach (w UB istniały też specjalne więzienia dla pracowników, którzy po wyjściu z nich wracali do służby lub umieszczano ich w celach z innymi więźniami, by zmywali swoje winy szpiegując ich pod przykrywką, że są oskarżeni o „polityczne przestępstwo") za przeciwstawienie się tajnym rozkazom, za sprzeniewierzenie nielegalnych pieniędzy lub niedyskrecję. Ludzie resortu zawieszeni byli pomiędzy nietykalnością, gdy przestępstw dokonywali za zgodą zwierzchników lub na ich polecenie, 84

a większą niż w innych zawodach śmiertelnością, spowodowaną rozrachunkami lub wewnętrznymi wyrokami resortu. Na miejsce wypadku funkcjonariuszy, którzy badali sprawę porwania i zamordowania ks. Jerzego (przez kanały informacyjne służb MSW wieść o katastrofie rozeszła się błyskawicznie), zaczęły zjeżdżać samochody z Warszawy, Radomia, Kielc, Piotrkowa. Mimo iż pozorowano, że śledztwo prowadzi służba drogowa MO, funkcjonariusze, którzy tu przyjechali bez rozkazu, rozumieli, że zajmuje się tym kto inny. Choć nie pozostawili krzyża, ani nie składali kwiatów na miejscu tej śmierci, pozostał ślad w ich opowiadaniach. Według panów D., K, F., dla fachowców nie ulegało wątpliwości, że wykonano tu wyrok. Widziano czarne ślady opon na asfalcie, które na skutek szybkości obu aut, gwałtownego hamowania jednego z nich i manewrów obu, zachowały się długo. Jak na rysunku widać było drogę rozpaczliwego slalomu samochodu osobowego. Zygzaki zdartej, spalonej gumy ukazywały jak ciężarówka, jadąca od Warszawy, zjechała na swoją lewą stronę, zajeżdżając drogę zdążającemu w przeciwnym kierunku Fiatowi 125p. Fiat uskoczył na swoją lewą stronę jezdni chcąc przepuścić ciężarówkę po swojej prawej stronie. Wtedy ciężarówka, zamiast minąć go, wykonała manewr śmierci powtórnie, tym razem od prawej strony. Fiat zrobił ostatni krótki i już bezskuteczny unik i został zmiażdżony. Jeden z funkcjonariuszy, który się tam znalazł prywatnie, wyrysował szkic sytuacyjny z zaznaczeniem śladów opon i miejsca, gdzie stały oba samochody po katastrofie. Nie mogąc powstrzymać emocji, pokazywał go osobom postronnym, które z kolei zapamiętały go i przekazały mnie, a ja odtworzyłem pod ich kierunkiem. Drugim tajemniczym faktem, którego ujawnienia nic udało się uniknąć, było odsunięcie pod koniec 1991 r. prokuratora Andrzeja Witkowskiego od prowadzenia sprawy generałów Ciastonia i Płatka. Początkowo, ówczesny minister sprawiedliwości prof. Wiesław Chrzanowski publicznie wyraził uznanie dla jego wyjątkowego zaangażowania w prowadzenie śledztwa. Widocznie było ono zbyt wielkie, bo zaraz po wypowiedzeniu tych słów odebrał sprawę Witkowskiemu, co miało się odbić na karierze politycznej Chrzanowskiego, ponieważ nigdy nie potrafił czy 85

nie chciał wyjaśnić, dlaczego uległ naciskom w tej sprawie, ani nic wyjawił, kto te naciski tak skutecznie na niego wywarł. Zrzuca on winę za to posunięcie z siebie na anonimowy „zespół prokuratorów", którym zaufał i liczył się z ich „profesjonalizmem", sam bowiem, jak wyznał jest cytoilistą. W takim razie należało nie obejmować stanowiska ministra. Z wyjaśnień Chrzanowskiego dowiadujemy się, że prokurator Witkowski do tego stopnia nie ufał kierownictwu prokuratury, że utrzymywał kontakt wyłącznie z ministrem, co tenże minister miał mu za złe. Minister — zamiast pomagać prokuratorowi Witkowskiemu i ochraniać jego działania mające na celu wykrycie spisku o szerszym zasięgu niż założono z góry, na początku (kto takie założenie sformułował i dlaczego, to odrębna sprawa) — usuwa Witkowskiego. W swoim liście do „Prawa i Życia" ujawnia bezcenną informację, której Witkowski nie odważył się ogłosić, licząc się z oskarżeniem o zdradę tajemnicy służbowej i państwowej. „...co najmniej dwukrotnie prokurator Witkowski wskazywał daty wydania postanowienia o t y m c z a s o w y m a r e s z t o w a n i u g e n . K i s z c z a k a " (podkr. — KK). Możliwe, że to jest sedno sprawy: byłoby to złamaniem porozumień Zawrat-Magdalenka-Okrągły Stół, osiągniętych z gen. Kiszczakiem. Okazuje się też ze słów Chrzanowskiego, że zaakceptował on dążenie owego anonimowego zespołu prokuratorskiego o wydzielenie sprawy gen. Cia-stonia i Płatka w c e l u s z y b k i e g o (podkr. — KK) skierowania aktu oskarżenia do sądu". Ten pośpiech wskazuje w tym przypadku na obawy, by w czasie śledztwa nie rozszerzył się zakres wiedzy o poiwaniu ks. Jerzego, jak i o osobach rzeczywiście odpowiedzialnych za ten czyn. Tzw. syndrom sani i stada wilków: z sań wyrzuca się mikom na pożarcie najpierw psy, potem lokaja a na końcu woźnicę. Prokurator Witkowski wykryłjesz-cze, prowadził śledztwo do grudnia 1991 r., że na przełomie 1984 i 1985 r. była presja z IV Departamentu MSW w sprawie sformułowania opinii kryminalistycznych, a także natrafił na „szczególne zainteresowanie sprawą funkcjonariuszy KGB". Pytali oni jednego ze świadków „ c z y s p r a w a z o s t a n i e w y k r y t a " (podkr. — KK). Zaraz po uzyskaniu tych informacji stracił możność kontynuowania śledztwa. 86

Usunięciu prokuratora Witkowskiego towarzyszyło — zdaniem opinii prawników warszawskich — pośpieszne skierowanie niedokończonej, nieudokumentowanej w pełni sprawy przeciw generałom do sądu, tak że z góry niejako przesądzało o tym, że nie zostaną ukarani. Według mojej opinii, proces nie mógł przynieść rezultatów, skoro oskarżenie było sformułowane błędnie, bo: „o kierowanie zabójstwem", a nie: „o nielegalne prace operacyjne, w czasie których doszło do śmierci ks. Popiełuszki", przy przewidywaniu z góry takiego skutku. Była to więc zmowa w celu zatajenia przed wymiarem sprawiedliwości przestępstwa. Powinien być postawiony zarzut, wykonania rozkazu, który wydało obce państwo — czyli, formalnie biorąc, zdrady głównej, nawet wobec PRL, tym samym odstępstwo od narodowości polskiej oraz prześladowanie osób na tle wyznaniowym. Kościelny znawca i badacz tragedii ks. Jerzego ks. Sochoń zgadza się z moją tezą, że zabójcy ks. Jerzego nie mieli rozkazu, by go zabić, ale zgodę na śmierć — na wypadek, gdyby nie wytrzymał zadanych mu tortur. Latem 1995 r. zadałem prokuratorowi Witkowskiemu pytanie, czy odsunięcie go od śledztwa było spowodowane odkryciem przez niego faktów sprzecznych z oficjalną linią. Odpowiedział nieokreślonym uśmiechem. Jeszcze jedną osobliwością jest, że odsunięty od śledztwa prok. Witkowski został wezwany jako świadek przed sąd w sprawie, którą częściowo sam przygotował. Odmówił złożenia zeznań, argumentując, że nie został zwolniony przez ministra z zachowania tajemnicy służbowej oraz, że „nie może być konkurencyjnym prokuratorem dla obecnego oskarżyciela publicznego...". Pewne w tej sprawie jest tylko jedno: prokurator Andrzej Witkowski dalej pozostaje przy życiu. Proces generałów Ciastonia i Płatka był dalszym ciągiem procesu toruńskiego, przygotowanym według identycznego schematu, opartym na sztucznej konstrukcji, sfałszowanych zarzutach i konfabulowanych zdarzeniach. Choć dotarł o szczebel wyżej nic to nie dało i obu z ulgą, jako triumfatorów, uniewinniono. W Toruniu a potem w Warszawie jeden ze świadków udzielał niejasnych, mętnych odpowiedzi, po prostu nie chciał zeznawać i na to mu 87

pozwolono, zamiast zatrzymać celem zapobieżenia matactwu, a przy podejrzeniu o wspólnictwo dalej traktowano go jako świadka. Zastanawiającejestjak mało wniósł ten kolejny proces w sprawie porwania i morderstwa na ks. Jerzym. Tym razem o kierowanie i podżeganie do zbrodni. Ponieważ nie było rozkazu zabicia, proces rozmył się i rozpadł. Poza jednym: Piotrowski musiał czytać lub przekazano mu moje tezy publikowane w „Tygodniku Solidarność" — szkielet, opracowanie wstępne do niniejszej książki, gdyż wyraźnie je wykorzystywał. Czy to martwi autora tej książki? Nie. Gdyż tezy postawione przeze mnie są bliższe poszukiwaniu prawdy, niż tezy oskarżenia, oparte na dezinfor-macyjnym i dezorientującym schemacie wypracowanym przez SB-MSW na przełomie lat 1984-1985, zamazującym i zniekształcającym obraz zbrodni: cel kidnapingu, tortur i morderstwa. Sąd w Toruniu w 1984 r. ferując wyrok przyłączył się do zmowy, ukar-towanej z góry linii postępowania, która miała zrównać ofiarę i zbrodniarzy. Nie tylko dawał do zrozumienia, że dla Kościoła ks. Jerzy był równie niewygodną postacią, co dla władz PRL, ale stwierdzał wręcz: „...o ile ks. Popiełuszko miał podstawy sądzić, że jego gara okaże tolerancję, funkcjonariusze MSW jaskrawo naruszający prawo (gdyby nie dobili ks. Jerzego nie byłoby to jaskrawe naruszenie prawa — przyp. KK), nie mogliby i nie powinni tego oczekiwać. D o p u s z c z a j ą c y s i ę z b r o d n i , p o d o b n i e j a k k s . P o p i e ł u s z k o , (podkr. — KK) prowokacyjnie godzili w politykę, którą organa państwowe konsekwentnie realizują...". W atmosferze terroru jaki panował w Polsce od 13 grudnia 1981 r., gdyby prokurator i sędziowie podważali w jakikolwiek sposób ustaloną przez SB wersję, byliby odsunięci od czynności w procesie, ale oskarżyciele posiłkowi skreśleni z listy adwokatów. Każdy z nich mógł też podzielić los ks. Jerzego. W sytuacji w jakiej oddaję tę książkę wydawcom ciągle przybywa informacji, jednak muszę swoje analizy przerwać, by ukazać bezmiar ofiary ks. Jerzego. Komuniści mieli ciągle nadzieje, że dezinformacje, jakich dopuszczali się w sprawie ks. Jerzego, odstraszą Episkopat Polski i Watykan od podjęcia procesu beatyfikacyjnego. Gdy do niego doszło rozpo 88

częli natychmiast kampanię mającą na celu odcięcie tej sprawy od Moskwy i centrów, które rządziły z ramienia Sowietów, przede wszystkim Jaruzelskiego i Kiszczaka. Wszyscy uczestnicy procesu zachowują lojalność wobec oficjalnej wersji podanej w Toruniu. Nim orzeczono i ogłoszono wyrok, mimo pewności, że sąd orzeknie takjak zdecydowała SB, tajne służby niepokoiły się, gdyż przebieg proce-sujednak nie podobał się SB-MSW. Aresztowano mec. Bednarkiewicza — pomocnika matki zamordowanego Grzegorza Przemyka — co miało ostrzec oskarżycieli posiłkowych przeciw funkcjonariuszom MO-SB-MSW i wpłynęło na późniejszy przebieg procesu w sprawie porwania i morderstwa na ks. Jerzym, gdyż adwokaci, pełnomocnicy rodziny księdza i Kościoła, pokrzywdzonych jego śmiercią, balansowali każdego dnia na krawędzi wolnej wypowiedzi i groźby aresztowania. Zrobili, co można, co niezbędne było ze względów taktycznych — wtedy więcej zrobić było niepodobna. W sprawie o mord na Przemyku ujawnia się silnie związek przemocy z propagandą, występujący w totalizmach. W opublikowanych w „Gazecie Polskiej" w lutym 2000 r. materiałach z tajnych archiwów Anita Gargas ujawnia poszczególne zadania dawane do wykonania w sprawie procesu związanego dotąd nieokreśloną więzią z SB-MSW. Główne zadanie powierzono Januszowi Atlasowi z PA „Interpress", który to autor stał się szerzej znanyjako świadek zbrodni najego przyjacielu, byłym ministrze sportu, Dębskim, w 2001 r. przy Wale Miedzeszyńskim w Warszawie. Atlas miał w trzy- czteroodcinkowym cyklu artykułów wywrzeć nacisk na sąd i zastraszyć tych sędziów, którzy nie wierzyli w wersję SB. Atlas miał „przeprowadzić analizę sprzeczności" — ale nie w materiale dowodowym przygotowanym przez SB-MSW — lecz w przebiegu faz procesu oraz niekonsekwencję stanowiska sądu w części wyroku dotyczącą Wysockiego i Szyzd-ka. Chodziło o całkowite wyeliminowanie winnych zbrodni z procesu w sprawie tej zbrodni. Wszystko to ważne w danej chwili miało okazać się jednocześnie polem ćwiczebnym dla działań, które znajdowały się wówczas w fazach projektu —jak „ostateczne rozwiązanie" sprawy ks. Jerzego. Jedno z najważniejszych pytań, jakie nasuwa się badaczom zbrodni na ks. Jerzym, dotyczy roli Waldemara Chrostowskiego w wydarzeniach 89

poprzedzających porwanie i w czasie samego porwania (czy uprowadzenia) księdza. Owo pytanie czyni z Chrostowskiego jeszcze jedną ofiarę prześladowań. Nie mamy dostępu do akt operacyjnych i nie wiadomo czy one istnieją, a jeśli są, gdzie się znajdują. Przypadek, który opisuje w filmie Antoniego Krauze ks. biskup Tokarczuk, mówi nam o tym wiele. W gabinecie ks. biskupa SB założyła podsłuch i miała stąd wiele informacji, ale w toku prześladowań biskupa jakąkolwiek ujawnioną wiedzę dozowano tak, by zdawało się biskupowi, że jej źródło istnieje wśród najbliższych współpracowników. Nie wykorzystywano przeciwko ks. biskupowi całodziennych i całotygodniowych nagrań, a tylko te, które robiono, gdy naradzał się w gronie najbardziej zaufanych współpracowników, by wywołać wrażenie, że co najmniej jeden z nich jest tajnym współpracownikiem SB. Wiadomo skądinąd, że dane od tajnych współpracowników były tak użytkowane, by ich chronić i tworzyć wrażenie, że źródłem informacji jest kto inny, często nawet tak, by od razu można było się domyślić, kto poinformował SB. Był to ktoś nie mający kontaktów z UB-SB. Organa propagandy komunistycznej starają się, jak na ich metody subtelnymi środkami, dać do zrozumienia, że ich agentem postawionym przy ks. Jerzym był właśnie Waldemar Chrostowski. Ale to właśnie budzi nieufność. Wiadomo bowiem, że tajni współpracownicy, jako agenci wpływu, tak robili na rozkaz swoich mocodawców. „Ostrzegali" przed osobami wskazanymi przez SB, a niewinnych współpracy z SB, że są jej agentami. Była to jedna z metod krycia się i przerzucania podejrzeń na osoby trzecie, sianie nieporozumień i zamętu. Była to także metoda zemsty na tych, którzy odmówili współpracy. Dlatego, im bardziej okoliczności stworzone przez SB przemawiają przeciw Chrostowskiemu, tym byłbym sceptyczniejszy. Towarzysząc księdzu, który sam nie prowadził samochodu, mógł szczególnie łatwo paść ofiarą podejrzeń. Wypuszczenie Chrostowskiego, sugestia, że wszyscy bliscy współpracownicy księdza zdradzili (czy byli zdrajcami od początku), że był on osamotniony, mogły być dodatkowym elementem nacisku i okazaniem księdzu, że jego opór jest bezsensowny. Nagranie podsłuchiwanej rozmowy na temat porwania ks. Jerzego, z której wynikało, że Chro 90

stowski jest wolny, mogło być dostarczone do miejsca, gdzie ks. Jerzego przetrzymywano już po godzinie. Znając jednak poczucie odpowiedzialności ks. Jerzego za innych, trzeba powiedzieć, że zapewne odczuł ulgę, jeśli dowiedział się, że Chrostowskijest wolny. Są opisane co najmniej trzy skrajne przypadki szczęśliwego wyskoczenia z rozpędzonego pojazdu, bardziej dramatyczne, niż skok Chro-stowskiego: opuszczenie wozu w momencie, gdy na górskiej drodze przestały działać hamulce; kiedy ciężarówka na ostrym łuku nie zmieściła się w zakręcie; i wreszcie, kiedy biegacz maratoński, dla okupu porwany samochodem, wyskoczył w biegu i ocalał, mimo że napastnicy strzelali do niego i trafili go w brodę. Gdyby nawet Chrostowski powiedział, że jeden z wiozących szepnął mu do ucha: „uciekaj", też nie obciążałoby go to. Tak robili np. przekupieni gestapowcy, którzy w czasie konwojowania więźnia pozwalali mu zbiec, wybierając moment, gdy samochód jechał najwolniej. Piotrowskiemu i wspólnikom mogło zależeć na tym, by Chrostowski wyszedł żywy z upadku, śmierć byłaby okolicznością nie pożądaną, gdyż alarm zacząłby się z opóźnieniem. Znalezienie Chrostowskiego martwego, gdy ks. Jerzy żył i przewidywano jego „odzyskanie", nasuwałoby przedwcześnie myśl o jego śmierci. Jeśliby przyjąć tragiczną wersję, że Chrostowski był agentem tajnych służb — a nawet jej rozpatrywanie jest obrazą dla niego —jego życie nie liczyło się, jak nie liczyło się narażenie Piotrowskiego i innych na więzienie, więc i przeżycie Chrostowskiego o niczym nie stanowi. „Chrostowski — mówi po latach Piotrowski — uwolnił się i uciekł nie przypadkiem (...). Nie potrafię w sposób odpowiedzialny powiedzieć, dlaczego tak się stało i za czyją przyczyną. O innych sprawach nie mogę mówić, bo nie wiem! Byłyby to domysły". Gdyby ktoś podejrzewał, że wypuścili Chrostowskiego, dlatego bo był ich człowiekiem grubo by się mylił. Nie był to akt darowania życia za rzekomo oddane przysługi. To w ogóle nie liczyło się w obliczeniach kidnaperów. Może tylko jako uboczna korzyść — zasianie niepewności czy podejrzeń co do Chrostowskiego. Liczyło się jedno — zamordowanie go opóźniłoby akcję i moment przybycia Piotrowskiego do miejsca 91

gdzie miał być przesłuchany ks. Jerzy. A takie spóźnienie mogło spowodować, że kto inny uprzedziłby Piotrowskiego i osiągnął sukces od razu, od początku przesłuchania i tym samym wymanewrował go z awansów i zasług. Dlatego Piotrowski się spieszył. Może obawiał się też, że przedwcześnie zabiją ks. Jerzego. Co najmniej sceptycyzm w sprawie rzuconego na Chrostowskiego przez SB cienia przejawił Jan Paweł II, który w czasie pobytu przy grobie ks. Jerzego znalazł chwilę, by powiedzieć do Chrostowskiego: „tak, pana nazwisko jest znane w świecie". Zmarły potem, w nie wpełni wyjaśnionych okolicznościach, ks. Kazimierz Jancarz napisał do książki Chrostowskiego przedmowę, a Barbara Piasecka-Johnson, która łożyła na leczenie kierowcy ks. Jerzego, wskazuje, że książka Chrostowskiego Świadectwo jest dramatyczną obroną przed straszliwym posądzeniem. Prokurator Witkowski, już po odsunięciu go od sprawy, zeznawał w procesie warszawskim: „ustalono człowieka pod pseudonimem Vacat wmieszanego w sprawę zabójstwa ks. Jerzego. Jednak osoba o takim kryptonimie nie figuruje na liście tajnych agentów. Być może nigdzie nie została odnotowana". Prof. Krystyna Daszkiewicz zauważa, że milczy na ten temat Grzegorz Piotrowski. Wjego zeznaniach nigdy nie pojawił się ów Vacat. „Nie wiadomo — podkreśla autorka dwóch książek o zabójstwie ks. Jerzego — komu i ile płacił za informacje o ks. Popiełuszce". Nie trzeba dodawać, że dalej jest nosicielem tej tajemnicy. Sam ksiądz usilnie zabiegał o to, by funkcjonariusze przekazywali prawdziwe informacje na jego temat: „proszę o odrobinę uczciwości wobec własnych przełożonych" — mówił do oficerów SB ks. Jerzy. Na próżno —jak podała prasa dn. 27 marca 1996 r. — prokurator Andrzej Witkowski ijan Olszewski wnioskowali trzy lata wcześniej, w kwietniu 1993 r. o przesłuchanie tajnego współpracownika z bezpośredniego otoczenia ks. Jerzego, którego raport został odnaleziony wśród papierów przeznaczonych do palenia w koszarach ZOMO na Szczęśliwicach. Jakie fakty są bezsporne lub możemyje — ufając Waldemarowi Chro-stowskiemu — uznać za bezsporne? Tracimy z oczu ks. Jerzego, bo traci go z oczu Chrostowski. Kiedy powtórnie się z nim stykamy? Widzimy go dopiero na stole sekcyjnym martwego, gdy rozpoznaje go rodzina. 92

Co działo się z ks. Jerzym pomiędzy ostatnim kontaktem Chrostow-skiego z nim — zaraz do tego przejdę — a rozpoznaniem go w kostnicy? Wiedzę o wydarzeniach czerpiemy wyłącznie od trzech osób, które były przeszkolone w działaniach dezinformacyjnych, działały w zmowie i, jak przyznały się do tego, pozbawiły życia ks. Jerzego, winnych okazywać posłuszeństwo służbowe, mało — służebnych w instytucji, która choć nie została formalnie uznana (jak w Czechach) za zbrodniczą, jest taką w przekonaniu każdego, kto poznałjej działalność. Takim świadkom, podwójnie zainteresowanym w ukryciu prawdy nie należało i nie należy dawać wiary. Cechowało ich prostactwo, brutalność, prymitywną złośliwość, brudny język, sadyzm, mściwość — cechy niedojrzałej osobowości. Warunkiem rozwoju takich cech była pewność bezkarności, opieki, jakiej nie roztacza się nawet nad dziećmi. A oni byli dorosłymi mężczyznami, którzy w ramach wykonywanego zawodu dopuszczali się przestępstw i zbrodni. Dochodzi element trzeci: na ich samooskarżeniu oparto oskarżenie ich o zbrodnię, a także wyrok. Gdy samooskarżają się, drobiazgowo opisując zbrodnię, jeszcze mniej zasługują na zaufanie niż gdyby zaprzeczali, że jej dokonali. Rozkazowi, by przyznali się, opisali — według ustalonego przedtem jej domniemanego przebiegu — zbrodnię, musiała towarzyszyć obietnica szybkiego wyjścia na wolność. Za nią jednak czaiła się niewypowiedziana groźba, skoro odruch samoobrony zastąpiony został dążeniem do samooskarżenia, ba, wydawałoby się — samode-strukcji. Samooskarżenie się jest zjawiskiem mało poznanym, uważanym za marginalne, choć w czasach rzymskich, w okresie inkwizycji, wojen religijnych i chłopskich, znaczyło wiele. Dopiero przewrót bolszewicki nadał najwyższą rangę przyznaniu się do winy (na ogół nie popełnionej), które miało wagę naważniejszego dowodu i było aktem skruchy, tzw. samokrytyką, która była totalnym potępieniem siebie, w którym samoobwi-niający się z góry godził się na najwyższą karę. Najczęściej przyczyną przyznania się do niepopełnionych win są tortury. Mamy świadectwo Waltera Krywickiego, który jako szef wywiadu sowieckiego na Zachodnią Europę jako jeden z pierwszych wybrał wolność: „Przyznanie się (...) było głównym pokarmem, którym GPU się 93

żywiła" (Walter G. Krywicki, Byłem agentem Stalina, Warszawa 1998 r., s. 116). W dalszych swoich rozważaniach w książce wydanej na niespełna rok przed jego zamordowaniem w 1939 r., analizuje motywy ludzi, którzy przyznawali się do niepopełnionych zbrodni, według schematów jakie im podyktowano: „Wprawdzie rozmaite czynniki składały się na to, że podsądni decydowali złożyć przyznanie się do winy, ale w ostatecznym rezultacie decydującym motywem b y ł o s z c z e r e p r z e k o n a n i e , ż e p o z o s t a j e i m t a j e d y n a u s ł u g a , (podkr. — KK) jaką mogą oddać jeszcze partii i rewolucji. Poświęcali swój honor, dobre imię i życie, aby przez swą haniebną śmierć oddać przysługę lepszemu światu, któremu poświęcali lata swojej wczesnej młodości (...)" (str. 135). A to pasuje do fanatyka i bojownika tajnych komunistycznych służb, Grzegorza Piotrowskiego. W wypadku trzech oskarżonych o porwanie i pozbawienie życia ks. Jerzego odgrywanie przed sądem ról, było chwilami nacechowane teatralnością. Jeden pokazywałjak zamierzał się pałką na ks. Jerzego. Omal nie uderzył jednego ze współoskarżonych. Odtwarzanie na sali sądowej wydarzeń i warunków przeniesionych z innych miejsc było od strony pro-cesowo-prawnej nieprofesjonalne. Teatralizacja procesu w wypadku zbrodni na ks. Jerzym łatwiejsza, niż w sprawie zabójstwa na Grzegorzu Przemyku, co będzie omówione dalej. Opanowanie pamięciowe monologowi dialogów, które mieli wygłosić, zabezpieczenie ich równowagi psychicznej i wygimnastykowanie pamięci łatwiejsze było w przypadku zbrodni na ks. Jerzym, niż na Przemyku. Samooskarżeń musieli tam dokonać dwaj pracownicy Pogotowia, więc osoby spoza resortu, a w dodatku musieli jednak wystąpić funkcjonariusze MO, w tym celu, by ich sąd uniewinnił i zamknął sprawę. Trzeba więc było dokonać korelacji ich zeznań, usunięcia wszelkich sprzeczności, a także utrzymywać fałszywie oskarżonych w wielkim przerażeniu, by nie wycofali zeznań, a podwładnych z resortu — rzeczywistych sprawców— pilnować, by nie zaplątali się w zeznaniach. Mieli bowiem trudną rolę — musieli współdziałać z osobami spoza resortu, które w dodatku miały ich zastąpić w więzieniu. W procesie toruńskim tymczasem, relacje z góry zaplanowano jako krótkie, bo i sugerowany przez oskarżonych 94

czas tortur i katowania — w trzech fazach —jest krótki. Wydarzenia zmyślone, proste, łatwe do zapamiętania i wyuczenia. Pierwsze w nowożytności udokumentowane nauczenie się na pamięć fałszywych zeznańjest znane z procesu o zabójstwo architekta Stanforda White'a w 1903 r. Jego żona, świadek obrony, uczyła się całymi dniami i tygodniami fałszywych zeznań, jakie jej przygotowano. W tym czasie izolowano ją w pokoju hotelowym, gdzie też jadała posiłki. Za zeznania miała otrzymać kwotę dwustu tysięcy dolarów. Zdemaskowano ją, gdy przy powtórnym rozpatrywaniu sprawy wykryto, że zeznaje tymi samymi słowami i zdaniami, używając tych samych gestów (Times, Los Angeles, obecnie: Los Angeles Times, 1903-5). Po podwójnym wygraniu sprawy Przemyka — nie tylko go zlikwidowano, ale winą obciążono nie sprawców, funkcjonariuszy, ale osoby niewinne, co było groźnym memento dla opozycji („nie tylko was zgładzimy, ale was samych oskarżymy o zbrodnię") — przygotowanie sprawy zabójstwa ks. Jerzego nie nastręczało prawie żadnych trudności. Wszyscy trzej sprawcy mieli być oskarżeni o zbrodnię, popełnioną w zamkniętym i izolowanym gronie samych funkcjonariuszy. Inaczej mówiąc była to sztuka o małej obsadzie i z zawodowymi aktorami. O ile zeznania o rzekomych ucieczkach ks. Jerzego z bagażnika, a potem o utopieniu go trwały przed sądem toruńskim długo, to relacjonowanie innych wydarzeń z udziałem ks. Jerzego było krótkie. Pozostałe zdarzenia nie musiały być wyuczone na pamięć gdyż z grubsza pokrywały się z rzeczywistością. Ile trwało opanowywanie ról? Warunki do nauki były idealne: areszt tymczasowy we własnych budynkach, możliwy stały kontakt ze sobą i z prowadzącymi naukę, i doszlifowywanie zeznań. Według reżyserów teatralnych i filmowych, których prosiłem o ocenę czasu nauki koniecznej dla opanowania materiału, trwało to — ich szacunki wahały się — od 20-30 godzin , do dziesięciu a nawet 30 dni. Ten czas oskarżeni mieli; nie było tego wiele: ucieczka ks. Jerzego, sceny w lesie, sceny na parkingu pod „Kosmosem" topienie (zwłok?). Byli zgrani i potem zgrywani dodatkowo ze sobą. Potem próby, ćwiczenia, może egzamin, jak w wypadku fikcyjnych zabójców Przemyka? Grający Konrada-Gustawa z Dziadów musi 95

tę rolę opanowywać w trzy miesiące. Aktor Anthony Hopkins powiedział, że przygotowując gigantyczną liczbę kwestii do filmu „Nixon" przeżywał dramat. Było tego więcej niż w „Królu Learze". Piotrowski w książce, którą napisał w więzieniu (osiem fragmentów drukowało łódzkie pismo „Angora", począwszy od numeru z 6 lipca 1997 r.), umieścił pod jej koniec bezcenną informację dotyczącą przygotowań do procesu toruńskiego. Choć Piotrowski nie przyznaje, że był instruowany, potwierdza, że fakt taki miał miejsce: „(...) w toku procesu toruńskiego generał Płatek nim rozpoczął składanie zeznań, przeszedł specjalne szkolenie w Biurze Śledczym". Z dalszych wywodów Piotrowskiego wynika, że mimo szkolenia generał Płatek przyznał, że były na Piotrowskiego „naciski z dołu, z góry i z boku". Z boku? Przestrzennie biorąc owym bokiem była granicząca z Polską na wschodzie — Rosja Radziecka. Pierwsi niezależni obserwatorzy tzw. procesów moskiewskich stwierdzili teatralizację sądu. Jeden z ówczesnych korespondentów zachodnich wyraża podziw dla „mistrzów ceremonii, którzy urządzili to widowisko". Od Gordijewskiego i innych uciekinierów z tajnych służb sowieckich wiemy, że organa radzieckie uczyły Urząd Bezpieczeństwa na Węgrzech (AVO),jak preparować dowody potrzebne do „odegrania moralizatorskiego dramatu w sądzie". Rosjanie uczyli podległe sobie służby podbitych krajów, ćwiczenia oskarżonych tak, „żeby ich przyznanie się do winy nie odeszło ani na jotę od scenariusza". Badacze procesów lat 1917-1989 w krajach komunistycznych stwierdzają, że d o b r z e p o u c z o n y świadek zeznawał dowolnie, bez liczenia się z faktami to, co przypisali mu prowadzący śledztwo, a samo-oskarżenie dochodziło do najwyższej perfekcji. Źródła napomykają o „przećwiczonych sądowych spektaklach". Jednocześnie jednak doradcy KGB, którzy przygotowywali procesy polityczne w krajach podbitych przez ZSRR „nie mieli doświadczenia w procesach politycznych, w których oskarżeni nie przyznają się do winy". W toczonych trzy lata po śmierci Stalina procesach przywódców rewolucji węgierskiej trzech z czterech głównych oskarżonych broniło swojej niewinności i proces został zawieszony, aż do 1958 r. i musiano go przepro 96

wadząc powtórnie. Innym przykładem bezradności tajnych politycznych służb komunistycznych wobec nieprzyznania się do winy oskarżonych jest obwinienie niemieckich oficerów, podoficerów i żołnierzy o zbrodnie w Katyniu, przygotowane przez ZSRR. W procesach tzw. sabotażystów oskarżeni współpracowali z oskarżeniem dość luźno, choć licytowali się w samooskarżeniach z prokuratorami, a nawet prosili o zwolnienie adwokatów, którzy ich zbyt uczciwie bronili. Dopiero od połowy 1934 roku, gdy Stalin zdecydował się na wymordowanie całego kierownictwa partii, doszło do prawdziwej, głębokiej i zaskakującej współpracy oskarżonych z oskarżycielami — przeciw sobie samym. Zinowiew pisze z więzienia: „nie ma takiego żądania, którego bym nie spełnił". Otrzymali oni „możliwość udziału w procesie jako kolejne tajne zadanie partyjne". Początek procesów przeciw wysokim dygnitarzom w partii bolszewickiej, jak pisze historyk rosyjski Edward Radziński: „Zbiegł się z rozpoczęciem sezonu teatralnego w Moskwie". Radziński ujawnia, że w sądzie istniało coś w rodzaju kulis teatralnych: bufet, pokoje, w których pod-sądni odpoczywali i w przyjacielskiej atmosferze uzgadniali z Jagodą i oskarżycielem Wyszyńskim dalszy przebieg procesu. W bufecie tym przy smacznym i uroczystym posiłku, więzień ma obowiązek przemyślenia, co może dodać jeszcze do zeznań. Odbywa się generalna próba rozprawy. Podczas rozprawy śledczy siedzi na przeciw oskarżonego i wpatruje się w niego, hipnotyzując. Przedtem bowiem zapowiedział: „jak się pomylisz to nie rozstrzelamy cię, ale pokroimy w kawałki". Piatakow traktował zlecone mu zadanie oskarżenia Zinowiewa i Ka-mienieniewa, jako „akt najwyższego zaufania partii". Gotowość do współpracy spowodowała, że powierzono mu bardziej skomplikowaną rolę, niejako awansowano. Z grona świadków przeniesiono go do grup oskarżonych. Wraz ze śledczymi zaczął pracować nad swoim zeznaniem czy —jak określa to Radziński — nad swoją rolą. Zaś Radek widząc, że oskarżenie jego towarzyszy, które miał wygłosić napisane zostało przez NKWD zbyt prymitywnie — a przecież on miał je wygłaszać i podpisać, powiedział: „Sam napiszę". 97

„Na rozprawie Radek byl wspaniały. Bezlitośnie demaskował siebie i wspólników. Grał w natchnieniu. Dzięki niemu proces udał się znakomicie" — pisze Radziński i powołuje na opinię niemieckiego pisarza Liona Feuchtwangera: „Gdyby tę rozprawę miał przygotowywać reżyser teatralny, musiałby poświęcić wiele lat i dopiero po niezliczonych próbach osiągnąłby taki poziom zgrania oskarżonych". Wszyscy jednogłośnie domagali się, by ich rozstrzelano. Identycznie, jak w procesie Piotrowskiego i innych, na widowni siedzieli agenci NKWD jako lud. Mieli okrzykami zagłuszać wszelkie próby improwizacji i odstępstwa od scenariusza" (Edward Radziński, Stalin, przekład: Irena Lewandowska, Michał Jagiełło, Warszawa 1996 r., str. 260262 i str. 346-377). Jak wynika z analizy wydarzeń w Kielcach dn. 4 lipca 1946 r., kto inny przygotowywał agentów i funkcjonariuszy UB do działań, kto inny kierował akcją, a kto inny przygotowywał proces przypadkowo schwytanych niewinnych jakiegokolwiek gwałtownego czynu tego dnia, ani kiedykolwiek. Nad szybkim wytoczeniem sprawy, skazaniem i likwidacją jedynych prawdziwych ofiar tzw. pogromu jakie znamy, pracował Adam Humer. W wypadku Przemyka role oskarżonych grali dwaj nieprofesjonaliści. Trzeba było przesłuchiwać świadków zdarzenia. W wypadku ks. Jerzego świadków miało nie być. Dlatego świadkowie powołani byli tylko na okoliczności towarzyszące i dlatego było ich bardzo wielu. Ciężar wykonania spoczywał wyłącznie na profesjonalistach, zadbano, by ułożyć historię tak, by można było obejść się bez świadków czynu głównego — zabójstwa. W tym przypadku samooskarżenie było samoobroną. Samooskarża-jący się popychał proces w kierunku dla siebie wygodnym, bo bez przyjęcia wersji wypracowanej w MSW-SB, naraziłby się swoim rozkazodawcom, protektorom ijedynym obrońcom. Natomiast zadaniem głównym było ukrywanie, jaki otrzymali rozkaz, kto rozkaz wydał i w jakim celu ks. Jerzy miał być porwany. Tu mieszają się — przyznanie się do winy z samooskarżeniem. Obrońcy Piotrowskiego słusznie wskazują, że do zaplanowanych z góry morderstw używano innego komando. Jedyną szansą 98

— warunkiem ocalenia — było wzięcie wszystkiego na siebie i odcięcie sprawy od wyższych rangą oficerów. Mogło się wydawać, że jest szczery przed sądem, skoro mówi o swojej winie. Tutaj jednak Piotrowski stał w zmowie ze swoimi zwierzchnikami ponad sądem, który go sądził. Adam Pietruszka, stojący na szczytach władzy w tajnej policji politycznej, określa swoją funkcję jako „nośnika decyzji". Dzika samowola —jaką kazano odgrywać Piotrowskiemu — była niemożliwa nie tylko dlatego, że groziłaby niewyobrażalnymi konsekwencjami, z których najlżejszą byłoby usunięcie ze służby, a najcięższą kara śmierci w tajnym procesie lub na podstawie jednoosobowej decyzji zwierzchnika, ale także dlatego, że konstrukcja systemu przewidywała niewyobrażalnie dokładne sposoby przeciwdziałania łamaniu rozkazów. Hierarchiczne i hieratyczne, podzielone na szczeble, piętra, warstwy, a także struktury pionowe wzajemnie się dublujące i kontrolujące jedna nad drugą, bez końca, aż do wyżyn — w tym czasie — do Jurija Andropowa. Piramida władzy była zarówno zdyscyplinowana jak i zbiurokratyzowana. Inicjatywa wychodziła z góry i schodziła na dół poprzez szereg kanałów do ślepych wykonawców, którzy często nie wiedzieli w jakiej akcji działają i przeciw komu. Pewien były oficer milicji opowiadał piszącemu te słowa jak UB wypożyczyło go, jako doskonale umiejącego prowadzić obserwację osób, do śledzenia człowieka, który mieszkał w pewnym domu na Pradze. Milicjantowi zakazano dowiadywać się kim jest ta osoba, jak się nazywa i chyba do końca życia nie dowie się dlaczego musiał ją śledzić. Na posiedzeniu sądu wjednym z procesów wynikających z zabójstwa ks. Jerzego, padło jasne określenie resortu—zrozumiałe dla wszystkich, bowiem jego wewnętrzną logikę trudno jest pojąć — „Piotrowski musiał mieć zgodę zwierzchnika nawet na opuszczenie (chwilowe wyjście — przyp. KK) gmachu ministerstwa". Ci ludzie, czyniąc z nas niewolników Moskwy, sami byli niewoleni, zakładnikami w swojej własnej sprawie, dysponując nieraz mniejszą wolnością niż ścigani przez nich ludzie. Przekonywanie opinii publicznej, że zabicie ks. Jerzego było wybrykiem i zabawą rozkapryszonego oficera, niesubordynacją — ma na celu 99

zbagatelizowanie męczeńskiej śmierci księdza i ukrycie przed katolickim społeczeństwem Polski i świata, dlaczego ks. Jerzy musiał umrzeć. Rozkaz został wykonany, ale cel nie został osiągnięty. To właśnie zaszkodziło Piotrowskiemu o wiele bardziej niż zbrodnia. Okazała się ona bowiem bezcelowa, nie przynosząca komunistom oczekiwanego pożytku. Piotrowski nie tylko był przeszkolony w dezinformacji, ale stał się od niej specjalistą i koordynatorem. Przez pewien czas nawet kierował Wydziałem Specjalnym „D" ds. Dezinformacji i Dezintegracji SB-MSW. Wydział był związany blisko z Departamentem IV, Kościelnym. Jak sam Piotrowski mówi Fredro-Bonieckiemu, do jego książki o Piotrowskim, obok teczki Jana Pawła II było dossier ks. Jerzego Popiełuszki. Ze słów Piotrowskiego wynika jasno, że ks. Jerzy był silniej inwigilowany niż kardynałowie, arcybiskupi i biskupi. Mógł się równać w hierarchii, skali, stopniu zainteresowań polskojęzycznego resortu z Janem Pawłem II. Rzadko kiedy dobro i zło są tak wyraźnie upostaciowane i przeciwstawione sobie. Wcielenie zła absolutnego — wyżsi urzędnicy zbrodni, podporządkowani obcemu mocarstwu, które odrzuciło całkowicie Boga, choć w potęgę zła tam wierzono i stało się ono podstawą imperialnej strategii podboju. Wcielenie dobra — człowiek, który poświęcił się Bogu nie żądając nic dla siebie, który nie cieszył się pełnym poparciem swoich władz, niewysoki, chory i w ogóle słabowity przeciw co najmniej trzem wyszkolonym w zadawaniu bólu i zabijaniu, silnym i uzbrojonym w broń palną, pałki itp. Jedną z podstaw dezinformacji jest plan, schemat, wymyślenie fikcyjnego zdarzenia, które będzie przedstawiane jako prawdziwe. W innym przypadku będzie to fakt prawdziwy, którego elementy są pominięte lub fałszywa interpretacja zdarzenia, które zaszło, czy kłamliwa polemika — u komunistów opierająca się najczęściej na zarzucaniu kłamstwa tym, którzy prostują wytwory ich propagandy. Drugim etapem jest zapamiętanie przez dezinformatorów, wyuczenie się nieprawdziwej wersji na zasadzie identycznej, jak nauka wiersza czy prozy w szkole lub anatomii na studiach medycznych, potem zapis — powielany lub rozpowszechniany w masowych środkach przekazu, względnie sączony przez tzw. przecieki lub rzekomą zdradę tajemnicy służbowej. 100

Sam Piotrowski przyznaje, że w co najmniej jednym przypadku stosował dezinformację czynną — szkolenie podstawionego, fałszywego świadka, aż do zupełnego opanowania pamięciowego tego, co miał zeznać przed sądem (Fredro-Boniecki, tom I, str. 59). Zaraza przygotowywania świadków i oskarżonych do zeznań w procesach rozlała się z III Rzeszy i ZSRR oraz krajów socjalizmu realnego na cały świat. Nawet w Stanach Zjednoczonych zanotowano wyprzedzające działania wspomnianego w tej książce szefa kontrwywiadu CIA Jamesa Angletona, który przed jego zeznaniami wobec komisji Warrena badającej sprawę zabójstwa Johna Kennedyego, przećwiczył z Sulivanem z FBI wszystkie pytania i odpowiedzi jakie mają lub mogliby zadawać członkowie komisji Warrena (William Torbitt, Kennedy i jego zabójcy, Warszawa 1999 r.,str. 11). Świat przestępczy szybko zareagował na proces toruński. Fachowcy spostrzegli, że zmowa w sprawie kradzieży, rozboju czy zabójstwa musi być umocniona umówieniem się z góry, by w sposób jednolity zeznawać co do faktów. Nie tylko zaprzeczać, ale ustalić „jak było", choć wcale tak nie było. Najbardziej wyraziście wystąpiło to w sprawie morderstwa dwu sprzedawców telefonów komórkowych, toczącej się w latach 1998-99 w Warszawie. Jeden z oskarżonych, jak pisała prasa „wyuczonym na pamięć tekstem relacjonował sądowi z dokładnością minutową, co robił krytycznego dnia". Dziennikarze „Życia Warszawy" zatytułowali swoje sprawozdanie: „Świadek recytował wyuczoną lekcję". Jednak dlaczego nie pamiętał przebiegu innych, „nieważnych" dni? Tego nie umiał wyjaśnić. Zabrakło mu bowiem specjalistów od dezinformacji jako doradców, przesadził. Tego nigdy nie było w procesach w sprawie porwania i zabójstwa ks. Jerzego. Tu przy podawaniu wyuczonej wersji, oskarżeni i współdziałający z nim świadkowie, udawali niepewność, symulowali wahanie, przypominanie sobie z trudem pewnych wydarzeń. Zadziwiająca jest zgodność zeznań oskarżonych w procesie toruńskim, wzajemne się ich pokrywanie, brak jakichkolwiek sprzeczności, które w takich sytuacjach byłyby usprawiedliwione. Obecnie oskarżyciele posiłkowi przyznają (jak Jan Olszewski), że „proces toruński był bardzo szczegółowo reżyserowany, zresztą przy udzia 101

le oskarżonych". Podobnie Krzysztof Piesiewicz stwierdza: „proces toruński od początku do końca był reżyserowany". Olszewski przyznaje, że wiedział to od początku. Wtedy powiedzieć tego nie mogli. Trening pamięciowo-doskonalący rozwinął się od czasów pierwszych wielkich procesów moskiewskich. Walter G. Krywicki, w książce Byłem agentem Stalina wydanej w 1939 r. w USA (op.cit.), używa już wtedy terminologii teatralnej w opisie procesów pokazowych w ZSRR: „Czołowe osoby dramatu Zinowiew i Kamieniew dostały swoje role i odbywały próby" (s. 140) i dodaje kilka stron dalej: „przyznawania się do zbrodni przeciwko partii były rozpaczliwym wysiłkiem przysłużenia się jej" (str. 148). Technika wyprzedzania oficjalnych przesłuchań i quasi publicznych procesów udoskonaliła się w socjalizmie do niewiarygodnych rozmiarów. Równolegle do dawnych poleceń prokuratorom i sędziom, pisano oskarżonym ich zeznania i obiecywano, że jeśli zeznają dokładnie to, co im przygotowano, nie otrzymają kary śmierci. Ks. biskup Czesław Kaczmarek nie był w stanie spamiętać samooskarżeń i poprosił sąd, by mógł posługiwać się notatkami. Przy kupowaniu świadków konieczne są instrukcje, nauka na pamięć a potem repetycje. „Przygotuj sobie odpowiedź na wszystkie pytania, jakie mogą wyniknąć". „Naucz się swojego życiorysu" — to w czasach totalizmu komunistycznego stosowane było przez ofiary tajnych służb, a słowo „trening" — używane dla działań wyprzedzających przesłuchanie przeszło do współczesnego języka jako „trenowanie rozmów kwalifikacyjnych" — przewidywanie wszystkich pytań i układanie na nie odpowiedzi. Jednak instynkt samozachowawczy powinien ich nie zawieść, by choć wjakiejś fazie procesu, choć częściowo, odwołać zeznania, przyznać, jak hitlerowscy zbrodniarze wojenni, że działali na rozkaz. A tu właśnie jest odwrotnie, kłamią oskarżając się o samowolę, wykazują przewagę uczuć nad rozsądkiem ijednocześnie charakteryzują się jako niezaangażowani uczuciowo. Charakterystyczne jest wyznanie uczynione w 1997 r. przez niżej stojącego w hierarchii tajnych służb Chmielewskiego: „Nie miałem do niego (do ks. Jerzego — przyp. KK) żadnego stosunku emocjonalnego. On był przeciwnikiem ideologicznym" („Super Express", 16, 277). Tym bardziej zimny był Piotrowski. 102

Chmielewski mówił o „tamtej nocy", a więc nie o wieczorze, kiedy wszystko rzekomo się rozegrało. Także nie waha się stwierdzić, że „nie wie, kto mógłby to przerwać" — a więc zdaje sobie sprawę z tego, że nie Piotrowski był tego władny. W ich oczach zabicie księdza było zasługą. Chmielewski chciał kontynuować pracę ojca i wstąpił do Szkoły Milicyjnej w Szczytnie. „Usłyszałem sugestię, że dobrze by było, gdybym wspomógł ojca w pracy. Wyrastałem między nimi, wyrastaliśmy w klimacie poświęcenia dla tamtego ustroju" („Super Express", 16, 277). Ciekawą postawę przyjął prokurator A.K. na rozprawie w Sądzie Najwyższym w 1985 r. po odwołaniu się obu stron od wyroku sądu toruńskiego. Występował onjako oskarżyciel, a zarazem obrońca oskarżonych, takie bowiem role przyjęli prokuratorzy PRL. Powołał się znów na karygodną niesubordynację Piotrowskiego, w tym widział przestępstwo — i tylko wobec MSW — polegające na złamaniu wewnętrznych przepisów, które nakazywały pisemne formułowanie decyzji (w tym przypadku likwidacji ks. Jerzego — przyp. KK) — tak się wyraził prokurator A.K. (konieczność uzyskiwania zgody kierownictwa na podejmowane działania, kontroli i nadzoru). Prawnik pomylił tu dwa pojęcia: podjęcie określonej decyzji i wydanie rozkazu jej wykonania. Często między dwoma ogniwami decydującymi a wykonawcami decyzji — bywało 3, 5, 8 szczebli. Chodziło o uniemożliwienie komukolwiek ustalenia, jak to się stało w omawianej sprawie — kto wydał decyzję i jak ona naprawdę brzmiała. Solidarność wykonawców z podejmującymi decyzję nie była tylko kwestią lojalności służbowej, ale kwestią ich życia lub śmierci, gdyż w przeciwnym wypadku kierujący zbrodniami i napadami wyżsi urzędnicy staliby się podatni na szantaż wykonawców i musieli ich zlikwidować. W ten sposób powstało zjawisko, które określiłbym anarchizmem biurokratycznym. Skrajne sformalizowanie ułatwiało łamanie form i norm. Prokurator A.K. przyjął przed Sądem Najwyższym, zgodnie ze schematem propagandy i obowiązującym na zewnątrz obrazem, resort MSW jako instytucję praworządną i działającą w sposób demokratyczny, co jakoby naruszył Piotrowski. Mogło to poprawić notowania prokuratora de facto zależnego od MSW lub jego utajnionego funkcjonariusza, 103

ale było naigrywaniem się z tak nawet zawisłego sądu, przed jakim występował. Wiadomo było wszystkim, że w wypadku gdy komunistyczne organa bezpieczeństwa lub partia wydały wyrok śmierci, pobicia, podpalenia czy włamania, w zasadzie nigdy — poza ujawnionym rozkazem katyńskim — nie czyniły tego na piśmie. Nie tylko, by ukryć kto decydował, kto wykonał, ale także wobec historii. W niej widzieli instrument propagandy i niesłychanie dbali ojej fałszowanie; zakładali bowiem, że będą zawsze ją tworzyli, a potem opisywali, jak zechcą. Prokurator A.K. twierdził potem, że podówczas był przekonany, że sprawa będzie dalej „intensywnie badana". Co takiego było w aktach i przebiegu procesu, co skłoniło go do tego, żeby po latach tak twierdzić? Tego nie powiedział. Najistotniejszym ze wszystkich zeznań w śledztwie i procesie toruńskim było to, co powiedział Waldemar Chrostowski, kierowca ks. Jerzego. Był on, choć bardzo krótko i w sposób specjalnie ograniczony przez porywaczy, jedynym świadkiem przestępstwa z poza ich grupy. Zeznał on, że chwilę po zatrzymaniu VW Golfa przezeń prowadzonego przez umundurowanych milicjantów (którymi okazali się porywacze), wyciągnięto z auta ks. Jerzego, a jego, Chrostowskiego, zakuto w kajdanki, założono knebel na usta i rozkazano, by usiadł koło kierowcy pojazdu napastników, którym okazał się później Leszek Pękala. Pękala przyłożył Chrostowskiemu pistolet do głowy i wydał rozkaz, krótki ale składający się z dwu poleceń: „Nie ruszaj się i nie odwracaj głowy". Pierwsze polecenie miało zapobiec niespodziewanym ruchom porwanego, próbie ucieczki czy wyrwania pistoletu Pękali, a więc zakłócenia czynności porwania czy nawet konieczności zabicia go, bo to mogłoby pokrzyżować wykonanie planu. Miało też uniemożliwić Chrostowskiemu ujrzenie tego, co działo się za samochodem porywaczy. Sprzeczną z zamiarem ukrycie tych wydarzeń, jest inna czynność, której dokonują — lub nie — aby zwróciła uwagę Chrostowskiego. Po chwili: „Poczułem, że go (ks. Jerzego — przyp. KK) wrzucono do kufra i że go zatrzaśnięto. Nie przypominam sobie, by ktoś wydał polecenie otworzenia kufra. Wyczułem to na podstawie ugięcia się samochodu. Brałem pod uwagę możliwość, że albo wrzucono księdza do bagażni 104

ka, albo zamaskowano to (winno być zamarkowano — przyp. KK) i pozostawiono księdza na szosie i naciśnięto jedynie na zderzak". Chrostowski powtarza to za każdym razem, gdy mowa jest o tym decydującym momencie, który trwał zaledwie około 10 sekund. W czasie szczegółowego przesłuchania Chrostowskiego przed sądem, ponownie stwierdza on, że nie słyszał polecenia otwarcia kufra, ale też nie mówi o tym, by słyszał odgłos otwierania się kufra i zamykania go (gdy prowadzono go do samochodu kufer był zamknięty — przyp. Kii). W swoich wspomnieniach (Świadectwo, rok 1991) Chrostowski powraca do swoich wahań, niepewności, co się stało z ks. Jerzym, gdzie był naprawdę: „przez chwilę sądziłem, że zamarkowali to żeby mnie zmylić. Ale w jakim celu?" Na to pytanie Chrostowski nie umie odpowiedzieć, dlatego rodzi się w nim zwątpienie. Nawet błądjęzykowy, który powtarza początkowo Chrostowski, zamiast „zamarkowane" używając słowa „zamaskowane", wskazuje na podświadomie biegnącą myśl, że naciskanie zderzaka było czynnością maskującą fakt, że księdza wprowadzono do lasu. Dopiero w miarę mijania czasu — im dalej od wydarzenia — i prawdopodobnie pod wpływem sugestii, jakie wynikały z zeznań porywaczy, na których oparto oficjalną wersję wydarzeń —Chrostowski zaczyna coraz częściej wspominać o bagażniku i ta wersja staje się po trochu równoległa do wersji wyprowadzenia ks. Jerzego na brzeg lasu, nigdy jednak Chrostowski nie ulega jej całkowicie. W 1999 r. dziennik „Życie" powrócił do sprawy. Najpierw rozmawia z Chrostowskim dziennikarka tego pisma, wywiad jest krótki, potem umieszczonajest jego długa opowieść. W wywiadzie Chrostowski wydaje się porzucać swoje podejrzenie wielkiej wagi, jednak w swobodnej wypowiedzi nie hamowanej naprowadzającymi pytaniami, nie zmierzającymi do odkrycia prawdy, oświadcza: „(...) Poczułem, że coś zostało wrzucone do bagażnika. Przez myśl mi przeszło tylko, że mogli wrzucić tam księdza, a mogli zamarkować to, żeby mnie wystraszyć". Aczkolwiek mylnie interpretuje, że chodziło tylko o zastraszenie go, Chrostowski pozostaje tu zawodowym kierowcą, który nie pozwolił się zmylić, choć nie uświadamia sobie, że chciano uczynić go narzędziem 105

dezinformacji i to on, jako jedyny świadek niezależny, miał potwierdzić niezbędną wersję dla oficjalnej przyczyny porwania ks. Jerzego. W Świadectwie Chrostowski wyraźnie stwierdza, że w czasie opatrywania go i prześwietlania przez lekarzy, a więc pod bezpośrednim wrażeniem wydarzeń, zastanawiał się nad losem księdza: „Co zrobili z ks. Jerzym? Czy pozostawili go w lesie?...". Zeznania te uzupełniają się z zeznaniem Leszka Pękali, który trzymał pistolet przy głowie Chrostowskiego: „Piotrowski prowadził go (ks. Jerzego) na tył naszego samochodu... Widziałem, że ks. Popiełuszko opierał się i coś mówił (...). Nie docierało do mnie to, co działo się na zewnątrz samochodu. Wszystko to przebiegało bardzo szybko. Odniosłem wrażenie jakby we trójkę (ks. Jerzy, Piotrowski i Chmielewski) weszli do lasu. Mogli wejść jeden do dwu metrów w jego głąb. Nie potrafię określić, jak długo to trwało. Usłyszałem odgłosy. Zdaje mi się, że to było jęknięcie, szamotanie, jęk. Sądzę, że księdza Popiełuszki. Skojarzyłem, że ten jęk mógł być spowodowany ciosami. Nie widziałem jednak, czy był tam Chmielewski, czy wszyscy weszli do lasu. Wówczas myślałem, że ta szamotanina na skraju lasu, trwała minutę lub dwie (...)". Niezawisły sąd po tym zeznaniu odrzuciłby akt oskarżenia jako oparty o sprzeczne ustalenia. Pękala pęka, sypie, zeznaje nie to, co mu kazano, mówi to, co było dla niego oczywiste, bo wie to z planu operacyjnego i przebiegu wydarzeń, że ks. Jerzy znalazł się na brzegu lasu z Piotrowskim i Chmielewskim, nie jest zdecydowany tylko jak głęboko weszli w las i jak długo trwało, nim obaj funkcjonariusze, bez ks. Jerzego, wsiedli do samochodu. Dopiero potem przypomina sobie, co ma zeznawać i umieszcza w zeznaniu „wkładanie ciężaru do bagażnika". Poprawia się też, że scena pod lasem trwała nie minutę czy dwie... ale kilka sekund. W oficjalnie podanym przebiegu procesu, ani w publikowanych stenogramach nie ma słowa o tym, czy przeprowadzono ekspertyzę i odtworzono moment domniemanego wrzucenia ks. Jerzego do bagażnika. Czy możliwe, czy człowieka można było wrzucić i zmieścić w bagażniku Fiata 125p, jak podręczną torbę podróżną, w dodatku kogoś stawiającego opór? A było tam już załadowanych szereg przedmiotów potrzebnych do przestępstwa, czy byłoby zatem celowe umieszczać obok nich ofiarę? Pominię 106

to takie kwestie jak: czy klapa bagażnika była zablokowana, czy nie, jak funkcjonowała skoro rzekomo ks. Jerzy otwierałją od środka, kiedy chciał? Czy w Fiatach przygotowanych dla MSW przewidziano wariant dla przewozu osób w bagażniku z zamkiem otwierającym się od środka? W Fiatach 125p klapa bagażnika zwalniana była dźwignią przy kierownicy. Jeżeli ten wóz miał inny system otwierania bagażnika — przed sądem tego nie przeanalizowano. Kto bowiem otworzył bagażnik? Siedzący za kierownicą Leszek Pękala? Ale musiałby otrzymać takie polecenie, tymczasem ono nie padło. Ta sprawa, mimo luk w zeznaniach została całkowicie pominięta, widać jako zbyt niebezpieczna dla ustalonego z równą precyzją co plan zbrodni —jej wyjaśnienia. Według gromadzonych osobno i chronologicznie rozpatrywanych danych tylko na temat bagażnika, nie był on otwierany, ani zamykany. W procesie brak eksperymentu śledczego, rzucenia człowieka (pozoranta) do bagażnika, jego uwalniania się przez wyłamanie zamka, klapy itp. Nadszedł moment, by przypomnieć decydujący moim zdaniem dowód — a raczej brak dowodu — że ks. Jerzego wrzucono do bagażnika i wożono w nim. Jest to brak śladów krwi w tymże bagażniku. To, że do tego stopnia zmasakrowana ofiara —jak wynika to z obdukcji, nie pozostawiła ani drobinki krwi, a przecież poraniona broczyła nią i to z miejsc, jak to się określa „unaczynionych". Nawet nie starano się w czasie procesu udowadniać, że ślady te usunęli porywacze. Ten wątek został jednak skwitowany — by uprzedzić ewentualne pytania — tłumaczeniem Leszka Pękali: „(...) chcieliśmy zatrzeć te ślady, ale ich nie było". Ten, nawet ten jeden fakt, brak krwi męczennika, obala całkowicie wersję oficjalną, która była przedmiotem procesu. Według wiarygodnych źródeł, częściowo opublikowanych, badania w bagażniku samochodu, którym rzekomo wieziono ks. Jerzego i w którym miał jakoby walczyć o życie, przeprowadzono i nie znaleziono ani śladów jego krwi, ani włosów, ani mikrośladów, których odnajdywanie i identyfikacja jest czymś zwykłym w kryminalistyce. Jeśli w Całunie Tu-ryńskim znaleziono pyłki kwiatów z roślin uprawnych i rosnących dziko w Palestynie w I wieku po narodzeniu Chrystusa, to tu nie odkryto śla 107

dów przewożenia — przy wstrząsach i domniemanej walce skrwawionego księdza z zamkiem bagażnika, a może jednak nie zdążono lub nie udało się ich rozmieścić po jego śmierci tak, by wyglądało to naturalnie. Możliwe też, że zadbano, by nie było żadnych, nawet fałszywych śladów zbrodni, ajednym zastępujących dowody dowodem, było samooskar-żenie się oficerów SB-MSW tak, by po pewnym czasie doszło do rewizji procesu, podczas której skazani poprzednio — Piotrowski i inni — odwołaliby swoje zeznania, wykazali ich absurdalność. Okazałoby się, że skazanie ich było pomyłką sądów, a przyznanie się do winy wymuszone, ponieważ z obawy przed masowymi protestami, które mogłyby przerodzić się w powstanie, nakłoniono tych właśnie oficerów, którzy „ochraniali" ks. Jerzego, do wzięcia na siebie winy, by uspokoić opinię publiczną, która domyślała się z obserwacji życia w Polsce stanu wojennego, że tej zbrodni dokonali ludzie związani z reżimem, tyle, że cel tej zbrodni był niejasny. Czy jest możliwe, że oficerowie, którzy zginęli w katastrofie samochodowej wpadli na to, że Piotrowski i inni nie dokonali inkryminowanych im czynów, a zupełnie innych — dostawiając tylko ks. Jerzego na wyznaczone miejsce i tam katując, czy pełniąc rolę stróżów lub tłumaczy z rosyjskiego? Możliwe, że samochody, którymi posługiwano się w czasie porwania, przetrzymywania i zbrodni, natychmiast zniszczono, podsta-wiającjeden inny, który odegrał rolę tego, w którym więziono ks. Jerzego? To pasowałoby do podejrzenia, że w każdej chwili można było — gdyby nie pojawienie się Gorbaczowa — doprowadzić do kasacji wyroku i uniewinnienia Piotrowskiego i innych, a sprawa należałaby do tych wszystkich niewykrytych zbrodni lat radzieckiej kontroli nad Polską, choć i teraz możemy uznać wyrok toruński i warszawski za niezbyt odległy od niewykrycia sprawcy i umorzenia sprawy. Te kwestie musiały być pominięte w procesie, jak się przekonamy dlatego, że ks. Jerzego w bagażniku nie było. W świetle tego faktu ucieczka Waldemara Chrostowskiego nie tylko nie była porażką porywaczy, ale była im na rękę, była wręcz koniecznością. Gdyby Chrostowski sam nie wykorzystał sytuacji, jaką mu stworzono, przestępcy uczyniliby coś —jak np. zatrzymanie się na poboczu pod pozorem załatwienia własnej potrzeby, by Chrostowski mógł uciec w bardziej komfortowych warunkach. 108

Zanalizujmy rozmieszczenie osób w samochodzie. O Chrostowskim, jak mawiali funkcjonariusze „wiedzieli więcej, niż on sam o sobie". Wiedzieli, żejestwyszkolonym komandosem, fachowym kierowcą. Powszechnie znana praktyka przewożenia osób zatrzymanych przez władze bezpieczeństwa samochodami osobowymi była taka, że umieszczano tę osobę pomiędzy dwoma funkcjonariuszami na tylnym siedzeniu lub po lewej stronie tego siedzenia przy zablokowanych trwale drzwiach (często bez klamki), a po prawej siadał funkcjonariusz, który odcinał możność ucieczki drzwiami po tej stronie pojazdu. Czasem dodatkowo w pół odwrócony nadzorowałjego zachowanie funkcjonariusz siedzący obok kierowcy. Bywało, że na kolanach zatrzymanego siedział funkcjonariusz. Czemu były komandos, zawodowy kierowca znający tajniki ruchu drogowego i pojazdu, którym go wieziono, jak i walki wręcz, sposoby oswo-badzania się z rąk przeciwnika, posadzony był na uprzywilejowanym miejscu, które na ogół zajmował dowódca patrolu, czy ekipy? Nie tylko nie zablokowano drzwi, ale założono mu kajdanki, które pękły przy wyskakiwaniu z wozu. Jak wykazała ekspertyza, były nadpiłowane. Wręcz sprowokowalijego ucieczkę ostrzegając go w czasie jazdy, że to jego „ostatnia droga" — czy coś w tym rodzaju, słowa te nie zostały dokładnie odtworzone i nie wiadomo jak brzmiały, ale była to zapowiedź śmierci. Któryż morderca, a szczególnie ludzie wysoko kwalifikowani utrudnialiby sobie zadanie, narażając się na opór, rozpaczliwą obronę? Przeciwnie, łudziliby go, by zaskoczyć morderczym ciosem, a nie ostrzegali o swoich zamiarach. Także szybkość samochodu, którą Leszek Pękala określił jako ok. 80 km/h, rzekomo z powodu uszkodzenia wozu, w rzeczywistości miała dodać odwagi Chrostowskiemu. Skoro zapowiedzieli, że go zabiją, mniej ryzykował, w swoim pojęciu, skacząc niż biernie czekając na śmierć. Ucieczka Waldemara Chrostowskiego, nie pasuje pozornie do okrucieństwa sprawców, ich zdecydowania na ryzyko, wyszkolenia, poczucia bezkarności. Dlaczego pozwolili mu uciec? Dlaczego go nie zabili? Kto zatrzasnął za nim drzwi? Porywacze chcielijak najszybciej pozbyć się Chrostowskiego. Gdyby nie uciekł, musieliby go zabić, co byłoby dla nich kwestią techniczną, choć kłopotliwą. Zajęłoby to im sporo bezcennego czasu a rów 109

nież mogło wywołać nieprzewidziane komplikacje. Kłopoty z likwidacją Chrostowskiego opóźniałyby akcję, musieliby bowiem natychmiast znaleźć się na miejscu, gdzie był przetrzymywany ks. Jerzy, a dowiezienie Chrostowskiego tam było nie do pomyślenia. Absurd koronuje fakt, który najbardziej zadziwia: gdy Chrostowski wyskoczył z samochodu, Leszek Pękala nie zwolnił, ani na sekundę — w swoich zeznaniach nawet nie fatyguje się, by powiedzieć, że przeszła mu taka myśl — tylko cytuje Piotrowskiego: „Piotrowski wydał polecenie, by jechać dalej i nie zatrzymywać się... Nie zatrzymując się jechałem w kierunku Torunia". Jak wynika z moich dalszych rozważań, te pozornie bezsensowne zachowanie trzech oficerów SB, włącznie z użyciem przepiłowanych kajdanek, należało do planu porwania ks. Jerzego. Ucieczka Chrostowskiego była niezbędna porywaczom. Chrostowski musiał zniknąć z samochodu przed udaniem się oprawców na miejsce, gdzie był ksiądz Jerzy, niepewny, co się naprawdę stało i nieświadom, co ma się wydarzyć. Mieli do wyboru: zabić Chrostowskiego — musieliby wtedy ukryć jego trupa, co pochłaniałoby bezcenny czas — lub puścić wolno. Chrostowski nie mógł się dowiedzieć, że nie było księdza Jerzego w bagażniku. Była to fikcja stworzona także na użytek Chrostowskiego, który o tym przekonany miał uciec, alarmować władze milicyjne i kościelne i wprowadzić je na mylny trop. Zatrzymanie samochodu ks. Jerzego przez porywaczy odbyło się w miejscu dziś tłumnie odwiedzanym, oznaczonym krzyżem. Z tego miejsca w prawo biegnie dukt leśny i tam na brzegu lasu prawdopodobnie stał drugi samochód: stamtąd Chrostowski słyszał słowa protestu — widać ks. Jerzy stawiał opór i wtedy po raz pierwszy uderzono go i wepchnięto do tego samochodu, po czym Piotrowski musiał wrócić do swojego samochodu i zamarkował wrzucenie ks. Jerzego do bagażnika, i ruszyli chcąc jak najszybciej pozbyć się Chrostowskiego i dotrzeć w to miejsce, gdzie drugi samochód zawiózł ks. Jerzego. A więc mamy już skraj lasu, a nie bagażnik. Te zeznania nie zostają zauważone, a Chrostowski, widać go ta sprawa nurtuje, skoro powraca do niej, sygnalizuje ją nam ciągle — choć może sam nie zdaje sobie 110

sprawy z konsekwencji tego, co mówi, do jakich to może doprowadzić wniosków — wręcz uporczywie, jakby zostawiał jakąś' wskazówkę, o której wie, że jest ważna, ale sam jej nie potrafi zinterpretować. Uporczywie powtarzając motyw „naciśnięcia na zderzak", Chrostow-ski sygnalizuje jakąś wiedzę, czy podejrzenia, których obawia się wypowiedzieć, aby nie posądzono go o próbę podważenia wiarygodności procesu — a tym samym uniewinnienia Piotrowskiego, czego wiele osób mogło się obawiać. Chrostowski znajduje się też pod presją różnych podejrzeń, które o ile mi wiadomo, mają źródło w tym, że był tak blisko ks. Jerzego, ale z tego przecież nie można robić zarzutu, że uciekł i — że był komandosem. Pod pierwszym wrażeniem, gdy pokrwawiony, posiniaczony, w rozerwanych kajdankach wiszących u obu rąk zjawił się szukać pomocy w znajdującym się blisko drogi hotelu robotniczym, „wpadł — zeznał jeden z jego mieszkańców Mirosław Malanowski — mówił, że ksiądz z o s t a ł (podkr. — KK), martwił się o księdza. Mówił, że nie wie co z nim jest, że może go do lasu wyprowadzają, coś w tym sensie". Pod pierwszym wrażeniem i jak zauważyli świadkowie bardzo silnym, Chrostowskiemu nawet na myśl nie przyszło, by powiedzieć, że księdza uwięziono w bagażniku. Nie brał takiej możliwości pod uwagę. Sugestywność słów Chrostowskie-go była tak duża, że gdy zaraz potem z hotelu robotniczego dotarł do plebani, jej proboszcz ks. Józef Nowakowski zatelefonował do Pogotowia MO i poprosiwszy o połączenie z dyżurnym funkcjonariuszem SB żądał wszczęcia poszukiwań. Powiedział: „(...) gotowi jesteśmy budzić ludzi i sami zacząć szukać w lesie". W swoich wspomnieniach (Swiadec-txvo) Chrostowski ciągle krąży wokół tej myśli, wraca do swoich obaw tamtego dnia: „Co zrobili zjerzym? Zostawili go w lesie, jeśli tak, to gdzie go przetrzymują?" Ks. Nowakowski zeznawał: „Na moje pytania, czy zabrali go do tego samochodu i zostawili w lesie, odpowiedział (Chrostowski — przyp. KK), że nie jest pewien, mogli go tam zostawić w lesie". Chrostowski tłumaczy się przed sądem, że wszczął alarm i wywołał tym poszukiwania na wielką skalę: „Musiałem brać pod uwagę, że ksiądz może się tam (w lesie — przyp. KK) znajdować, a wrzucenie do bagażnika było tylko markowaniem". „Arniia funkcjonariuszy przeczesywała las" — mówił do Chrostowskiego z wyrzutem przewodniczący składu sądzącego. 111

Początkowo poszukiwania ograniczyły się tylko do lasu, miejsca, które wskazał Chrostowski, jako miejsce zniknięcia ks. Jerzego: „Szliśmy (w głąb lasu — przyp. KK) około 500 metrów — zeznaje jeden ze świadków. — Wołaliśmy. Oświetlaliśmy teren latarką. Wołaliśmy, by ksiądz się nie bał, by wyszedł". Za dnia akcja trwała dalej, zachowały się zdjęcia ubranych w panterki i rogatywki żołnierzy (czy ZOMO-wców), idących jak w obławie, jeden przy drugim, w odległości około dwu metrów. W górze helikopter. W pierwszej rozmowie z przedstawicielami Episkopatu Polski po porwaniu i zamordowaniu ks. Jerzego odnotowanej przez Petera Rainę w książce: Rozmoxvy z władzami PRL, minister spraw wewnętrznych gen. Kiszczak od razu stwierdza, że „ciekawa jest sprawa kierowcy Chrostow-skiego". Minister skarży się, że Chrostowski ukrywa się przed tajnymi służbami: „Przebywa on obecnie na jakiejś plebani, nie ma z nim kontaktu, a przecież mógłby pomóc w wyjaśnieniu niektórych szczegółów". I w odwecie za to, także prawdopodobnie, by onieśmielić osobę, z którą prowadził rokowania, stwierdza: Jest rzeczą mało prawdopodobną, żeby on mógł ujść z życiem wyskakując z samochodu pędzącego z szybkością 100 km/h. Prawdopodobnie został wysadzony, potem wybiegł na szosę w kajdankach, które były podpiłowane i zatrzymał przejeżdżający samochód". Rzucenie cienia na Chrostowskiego było wliczone z góry, jako pozytyw dodatkowy, nim zdecydowano się sprowokować go do ucieczki. Zasianie wątpliwości co do niego rzucało się też cieniem na ufającego mu ks. Jerzego. Czy ks. Jerzy miał podstawione sobie osoby, które go inwigilowały bezpośrednio lub miały taki dostęp, że mogły go prowokować? Oczywiście tak. Członkiem straży kościelnej u św. Stanisława Kostki był wybijający się zdolnościami — także pisarskimi — uczeń jednej z najlepszych szkół w Warszawie. Nosił na ręku opaskę, miał odpowiednią czapeczkę. Można go było zobaczyć na murze okalającym świątynię, po drugiej stronie sztachet, jak poprawia wiszące tam transparenty i pozdrawia znajomych w tłumie wiernych. Dotarł do wielu przyjaciół ks. Jerzego i przyjaciół ich przyjaciół. W okresie stanu wojennego pisarze i aktorzy bojkotowali ma 112

sowe środki przekazu, chlopczyna więc umieszcza! ich wypowiedzi w gazecie szkolnej. Po zrobieniu matury znikł najakiś czas, a w pierwszych od powstania SLD wyborach samorządowych ta partia wyznaczyła go na stanowisko radnego miejskiego z ich puli. Jest on specjalistą „na odcinku walki z Kościołem". Spowodował wzburzenie mieszkańców Warszawy swoim żądaniem, by papież Jan Paweł II nie przyjeżdżał do Polski na Kongres Eucharystyczny. Podejrzenie co do jego roli w straży kościelnej przy kościele p.w. św. Stanisława Kostki potwierdziły się 30 sierpnia 2003 r. Prasa ujawniła udział radnego SLD i przewodniczącego samorządowej komisji bezpieczeństwa na Mokotowie Jacka Z. jako oficera SB w podstępnym uwikłaniu Wysockiego, sanitariusza karetki Pogotowia Ratunkowego i obciążenia go winą za mord, którego dokonali funkcjonariusze MO. Piastujący obecnie funkcję rzecznika prasowego stołecznej organizacji SLD, były opiekun świątyni, stanął w jego obronie, powołując się na zasadę domniemanej niewinności. Rzeczywiście Jacek Z. dotąd nie został skazany. Przeciwnie, w latach 90. ubiegłego wieku wyróżniony za matactwa w sprawie zabójstwa Przemyka został komendantem mokotowskiej policji i otrzymał od Leszka Millera odznaczenie. Do tego, że „przesłuchanie" ks. Jerzego było zaplanowane, porywacze przyznają się, ale tylko w kontekście opowieści o bunkrze w okolicach Kazunia. To pozornie trzeciorzędne, a nawet bezwartościowe, bo mówiące tylko o zamiarze niezrealizowanym — zeznanie Piotrowskiego na temat planów przetrzymywania porwanego księdza w bunkrze poniemieckim należy do najważniejszych, a może uznaćje trzeba za najważniejsze jakie kapitan SB złożył. Nie tylko dlatego, że pojawia się motyw bunkra — a więc łączy męczeństwo ks. Maksymiliana z męczeństwem ks. Jerzego, ale i z istotniejszego względu w analizowaniu przyczyn porwania ks. Jerzego. Mowa jest bowiem o planowaniu przesłuchania ks. Jerzego. Jest to jedyny ślad w całym procesie toruńskim, w którym sprawcy przyznają się do zamiaru przetrzymywania ks. Jerzego w zamknięciu, w izolowanej od świata i tłumiącej dźwięki budowli, by poddać go bada 113

niom. To miejsce — Kazuń, skreślono z planów, gdyż było zbyt mało chronione i narażone na nieprzewidziane wydarzenia. Przed sądem nie zadano oskarżonym pytań, ani w procesie toruńskim ani warszawskim, na jaką okoliczność przesłuchiwano by ks. Jerzego w bunkrze, skoro już tylekroć go i tak więzili. Co miałby wyjawić? Choć wersja bunkra była niedoskonałym rozwiązaniem dla operacji, której dokonano w innym, wygodniejszym dla tajnych służb miejscu, to rezygnując z niej tracono najlepszy punkt przydatny dla obwinienia „Solidarności" podziemnej o porwanie i zabicie księdza, gdyż takie miejsce bardziej uprawdopodabniało działanie „bandy leśnej" operującej na sposób partyzantki AK czy WiN. Wymyślono w przygotowaniach operacji taki wariant, gdyż w komunistycznych sztabach policyjno-wojskowych obawiano się tego. Lasy w stanie wojennym — przez ten okres rozumiem czas od 13.12.1981 do 1989 r., gdy wybrano Jaruzelskiego prezydentem RP — były pod szczególnym nadzorem z obawy przed zawiązaniem się partyzantki. Ponieważ do Kazunia nie pojechali, więc rzekomo księdza nie przesłuchiwali. A tymczasem naokoło miejsca porwania ks. Jerzego było kilkadziesiąt miejsc, gdzie mogli to uczynić, byli tam ich ludzie i mieli z nimi łączność. Wersja Kazunia mogła być przygotowana na wypadek, gdyby logistyka w toruńskiem w jakiś sposób zawiodła i nie przygotowano dobrej kwatery dla torturowania porwanego. Jedynym pasażerem auta porywaczy i to krótko był Chrostowski. Ks. Jerzego wciągnięto błyskawicznie w głąb duktu leśnego, gdzie oczekiwał inny samochód, być może mikrobus, do którego go wepchnięto i prawdopodobnie początkowo drogami leśnymi odwieziono tam, gdzie mieli dołączyć trzej porywacze, po pozbyciu się Chrostowskiego, nie mogli go bowiem zabrać tam, dokąd dążyli. Im szybciej Chrostowski uciekł, tym było to dla nich lepiej. Przedstawienie ucieczki Chrostowskiego jako nieoczekiwanej, niepożądanej, jest więc jednym z elementów osłonowych, za którymi kryto prawdziwe wydarzenia i rzeczywiste cele. To, że wywoła on alarm, spowoduje natychmiastowe rozpoczęcie poszukiwań ks. Jerzego — było przewidziane i nie miało dla porywaczy znaczenia. 114

Wiedzieli, że ks. Jerzy nie zostanie znaleziony, gdziekolwiek by go poszukiwano i jakimikolwiek środkami by to czyniono, dokąd nie zadecydują o tym służby specjalne. Poszukiwania ks. Jerzego, przeczesywanie lasów itp. były operacją pozorowaną, o której bezsensowności i bezcelowości może nie wiedzieli dowódcy jednostek, natomiast wiedzieli ci, którzy byli wtajemniczeni w operację. W śledztwie IPN dowiedziano się, że zacieranie, ukrywanie i fałszowanie przebiegu porwania ks. Jerzego miało w MSW dwie nazwy: „Teresa" i „Robot", i wykonywało to kilkudziesięciu funkcjonariuszy SB, jak donosi poinformowane przez prokuratora A. Witkowskiego „Wprost" w tekście Wioletty Krasnowskiej (22-29.12.02.). W chwili, gdy Chrostowskiemu, któremu nie wolno się odwrócić, ks. Jerzy niknie z pola widzenia, a potem słyszy jeszcze z oddali jego głos, jak protestuje, a potem odgłosy uderzenia, szarpaniny pod lasem — tracimy z oczu ks. Jerzego. Jest około dziesiątej wieczór. Świadek Malanowski zapamiętał, że na zegarze w hotelu robotniczym była za minutę dwudziesta druga, gdy wbiegł Chrostowski. Czyli od godziny około za piętnaście dziesiąta wieczorem 19 października aż do wtorku 30 października, gdy oficjalnie księdza wyłowiono martwego ze zbiornika wodnego na Wiśle przy Włocławku —jego losy nie są nam znane, jak tylko z relacji oprawców. Nikt poza nimi już ks. Jerzego nie widział. Moment znalezienia ciała jest sporny. Już bowiem w sobotę 27 października w Warszawie mówiono o znalezieniu zwłok ks. Jerzego przy tamie włocławskiej, trzy dni przed ich oficjalnym znalezieniem. Przeciekło to różnymi drogami. Była to tajemnicza zbieżność: plotka podawała precyzyjnie miejsce znalezienia. W podziemnym piśmie „Polska" nr 8 czytamy, że gdy gen. Kiszczak mówił, iż los ks. Jerzego Popiełuszki „nie został ustalony definitywnie", rejon gdzie zbrodnia miała być popełniona przeszukano, ale „żadnych śladów nie odnaleziono". „Polska", wiedząc to z „kół zbliżonych do MSW" podała, iż dnia 27 października przed południem ciało ks. Jerzego zostało wyłowione z zalewu. Wiadomość tę potwierdziła podziemna Toruńska Informacja Solidarności. Ekipy płetwonurków od kilku dni przeszu 115

kujące zalew bezskutecznie, wreszcie opuściły teren. Również kola wojskowe (LWP) otrzymały trzy dni przed oficjalnym znalezieniem zwłok ks. Jerzego informacje o tym, że został on wydobyty z pod tamy na Wiśle koło Włocławka i wzmianka o tym znajduje się w niewydrukowanym artykule prof. Przystawy dla paryskiej „Kultury". Na nagrobku ks. Jerzego przy kościele pod wezwaniem Sw. Stanisława Kostki nie ma datyjego śmierci, ponieważ pozostaje ona nieznana i może nigdy jej nie poznamy. Jak długo był żywy w rękach funkcjonariuszy? Jeszcze w dniu 23 października, a więc w cztery dni po porwaniu księdza, SB zabrała z domu — zatrzymania i aresztowania w krajach socjalizmu realnego często miały postać porwania — dr Barbarę Jarmużyńską-Janiszewską i przewiozła ją do Pałacu Mostowskich. Tam zaczęto ją przesłuchiwać na okoliczność chorób na jakie cierpi ksiądz. Zażądano też dostarczenia dokumentacji lekarskiej dotyczącej księdza, a więc złamania prawa, które zakazuje lekarzom informowania osób trzecich o chorobach i stanie zdrowia pacjentów. Wcale nie musiało chodzić o ratowanie jego życia, tylko o dodatkowe argumenty słowne, jak jest słaby, chorowity i nie wytrzyma więzienia, które go czeka zamiast wyjazdu do Rzymu —jest to kluczowa sprawa dla jego porwania, która zostanie omówiona szerzej — tym mogli mu też grozić w czasie, gdy mieli go w rękach, a pragnęli okazać mu wszechwiedzę na temat jego leczenia. Jeśli zaś po torturach chcieli go ratować, by prowadzić je dalej, aż do załamania ks. Jerzego, dane od drjarmużyń-skiej-Janiszewskiej byłyby przydatne. Możliwe, że rozkazano by osadzenie go w szpitalu dla psychicznie chorych, kontrolowanym przez SB. Jest to istotna poszlaka, prowadząca do wniosku, że ks. Jerzy jeszcze tego dnia żył. Ale również przesłuchiwanie dr Jarmużyńskiej można potrak-towaćjakojeden z pierwszych sygnałów, że zacierane są ślady i przygotowywane są oficjalne oświadczenia na temat przyczynjego zaginięcia w nocy z 19 na 20 października. Chmielewski określa początkowo tę datę jako „potem", ale „po czym"? Czy żył i byłajeszcze nadzieja na „pozyskanie" czy nie żył, przygotowania do oficjalnych oświadczeń na temat przyczynjego zaginięcia trwały od chwili porwania ks. Jerzego. Chmielewski zeznał, że wyrzucili do Jeziorka Czerniakowskiego worek z niepotrzeb 116

nymi akcesoriami i narzędziami zbrodni. Musiały być rozważane różne warianty „odnalezienia" go, od chwili powzięcia planu porwania. Jak długo ksiądz Jerzy w ich rękach był martwy? Od stwierdzenia jego zaginięcia do oficjalnego odnalezienia ks. Jerzego minęło jedenaście dni, czyli około 260 godzin. Jeśli między pierwszym wydobyciem jego zwłok a drugim, już oficjalnie ogłoszonym odnalezieniem, minęło trzy dni. Jeśli tak było, to czy znajdował się przez ten czas w tajnej trupiarni SB (MSW), lodówce przeznaczonej do przechowywania zwłok ukrywanych przez SB? Są informacje o takiej kostnicy mającej osobny wjazd przy ulicy Wołoskiej lub w więzieniu mokotowskim. Wedlugjednego z czytelników „Expressu Wieczornego" ks. Jerzy był wrzucony przez trzech mężczyzn do jeziorka na Mokotowie — niedaleko od ulicy Rakowieckiej. Przeloty helikopterów zaobserwowano zarówno w Toruniu, jak i w Warszawie. Świadkowie, i to dość liczni, podają, że był „wzmożony ruch lotniczy" nad tym miastem, ale i nad Mokotowem. Lotnictwo wykorzystywane było do upewniania się czy wydarzenia sprowokowane przez władze rozwijają się w pomyślnym kierunku, ale także poprzez radiostacje mogło mieć kontakt z samochodami uczestniczącymi w operacji. Również przyjmuje się, że niektóre akcje były dokumentowane poprzez fotografowanie z powietrza. Gdy ujawniono fakt, że ks. Jerzy zaginął i podano to do publicznej wiadomości, loty helikopterów tłumaczono poszukiwaniami ks. Jerzego, co wydaje się groteskowe, ponieważ loty na Mokotowie miały miejsce nocą, w jaki więc sposób załoga tych maszyn mogła rozpoznać wśród nocnych przechodniów ks. Jerzego? Podobnie w Toruniu i w okolicy. Gdy usystematyzowałem relacje, wynikło z nich, że samoloty latały w dniu zaginięcia ks. Jerzego, w przeddzień ogłoszeniajego domniemanego „odnalezienia" i w tenże dzień. Rozpatrywałem też wersję podglądu lotniczego i kontrolowania akcji tajnych służb na ziemi. Nawet w 1946 r. samolot nadzorował przebieg wydarzeń przy ul. Planty w Kielcach, w dniu 4 lipca. Czy był to cały czas ten sam helikopter, który czekał na wojskowym lotnisku z zapalonymi silnikami, gdy —jak się przekonamy — obok w samochodzie przetrzymywany był Chrostowski? Czy helikopterem natychmiast po porwaniu przetransportowano księdza Jerzego na teren MSW? 117

I czy po zamordowaniu wrzucono go do Jeziorka Czerniakowskiego, potem jednak zapadia decyzja, by ks. Jerzy znalazł się martwy w okolicach porwania, czyli w zalewie kolo Włocławka. Możliwe, że księdza Jerzego najpierw wrzucono do Jeziorka Czerniakowskiego a potem wydobyto i zatopiono w zalewie na Wiśle, w zaznaczonym miejscu, by go potem tam odnaleźć. Wersję, że ks. Jerzy był przetransportowany helikopterem do Warszawy i jego kaźń lub jej początkowy etap nastąpił wjednym z budynków MSW lub służb specjalnych, potwierdza zeznanie pewnego mieszkańca stolicy. W 1991 r. po puczu moskiewskim, przegranym przez komunistów, w Polsce zelżał strach, zintensyfikowałem swoje badania nad rzeczywistym przebiegiem zbrodni na ks. Jerzym. Zainteresowało to ówczesnego dziennikarza „Expressu Wieczornego" Bogdana Możdżyńskiego na tyle, że umieścił na ten temat wywiad ze mną, a potem reportaż. Reakcją były liczne telefony i listy, z któiych jeden podpisany pseudonimem „Zenon" zasługiwał na szczególną uwagę. „Zenon" pisał do Możdżyńskiego: „Odnośnie hipotezy Krzysztofa Kąkolewskiego, o ile pana to interesuje, mogę udzielić informacji, gdyż byłem świadkiem pewnego wydarzenia, a sądzę, że ma ono związek z ks. Po-piełuszką. Kontakt pod telefonem (tu podany numer) tylko w niedzielę". Analiza wykazała, że list pisała kobieta, do tego zmieniająca charakter pisma, udająca dziecinny. Po sprawdzeniu okazało się, że telefon podany istnieje i należy do pewnego mężczyzny, mieszkającego niedaleko Jeziorka Czerniakowskiego w blokach zajmowanych przez wyższych funkcjonariuszy wojska i sił bezpieczeństwa. Możdżyński zatelefonował do „Zenona" następnej niedzieli po otrzymaniu listu, „Zenon", w specjalnie przez obie strony utrzymywanej w ogólnikowym tonie rozmowie, zaproponował Możdżyńskicmu spotkanie, poza swoim mieszkaniem, na wolnej przestrzeni, nieopodal Jeziorka Czerniakowskiego. Gdy tam rozpoznali się po umówionym znaku, („Express Wieczorny" w rękach Możdżyńskiego) „Zenon" zaprowadził go nad Jeziorko i powiedział: „Późnym wieczorem, około północy, w czasie gdy ogłoszono o zniknięciu ks. Jerzego, byłem ze swoim psem na spacerze. Nagle usłyszałem odgłos 118

nadlatującego samolotu. Był to helikopter, który o dziwo usiadł na pustym placu w pobliży Jeziorka. Jednocześnie pojawiły się dwa samochody typu Fiat 125p. Jeden wjechał na mostek biegnący prawie przez środekjeziorka, drugi, biały lub szary zatrzymał się w pewnej od nich odległości na drodze wiodącej do mostku. Wokoło było pusto i ciemno. Po chwili samochód zaświecił trzykrotnie długimi światłami. Wtedy z samochodu stojącego na mostku wysiadło trzech mężczyzn, którzy z wysiłkiem wytaszczyli duży, ciężki przedmiot i przerzuciwszy go przez barierkę mostku, wrzucili do Jeziorka. Moim zdaniem było to ciało ks. Jerzego. Nie mogły to być lekkie przedmioty, o których wrzuceniu do Jeziorka była mowa na procesie". Możdżyński został zaprowadzony we wszystkie trzy miejsca, o których opowiadał „Zenon". „Zenon" przyznał, że jego bliski znajomy, pułkownik LWP: „poradził mi jako przyjacielowi, bym z tą sprawą do nikogo nie chodził". „Zenon" po wypowiedzeniu tych słów nieoczekiwanie podał Możdżyńskiemu nazwisko i numer telefonu tego pułkownika. Możdżyński wywnioskował z tego, że tym który widział wyniesienie domniemanego ciała ks. Jerzego, był nie „Zenon", ale ów pułkownik, na odwagę powiadomienia niezależnych badaczy zdobył się „Zenon", ujawniając jednak dane przyjaciela, właściwego świadka wydarzeń, być może wbrew jego woli wplątując go w sprawę. Ich wojskowe wyszkolenie spowodowało, że uznali manewry helikopterów blisko domów mieszkalnych, w miejscu, które nigdy nie było używane jako lądowisko za element jakiejś niezwykle ważnej gry operacyjnej MSW czy militarnej — MON. „Potem bałem się tamtędy chodzić — mówił dalej „Zenon" — omijałem i omijam te miejsca, kiedy idę z psem". Następnie dodał, niby bez związku: „Byłem w Solidarności, a żona pracowała w milicji. Ja, jako pracownik wojskowy nic nie wiedziałem o tej sprawie, choć mówiono w naszych wojskowych kręgach, że tę sprawę rozpracowała „dwójka" (kontrwywiad wojskowy, zwany też „Informacją" — przyp. KK). „Zenon" obiecał przyjść do redakcji powtórnie (raz tam był osobiście, po wizji lokalnej z Możdżyńskim), ale nie pojawił się więcej. Wobec tego Możdżyński zrezygnował z kontaktu z przyjacielem „Zenona" i wykorzystania w gazecie jego relacji. 119

W 1997 r. otrzymałem fax o tajemniczej i zagmatwanej treści, związanej z porwaniem ks. Jerzego. Został nadany do redakcji, z którą współpracuję. Fax pozostaje nierozszyfrowany, nie sposób zrozumieć go bez posiadania klucza. Rolę odgrywają tu wyrzuty sumienia kogoś, kto całe życie służył Polsce Ludowej, a więc zniewalającej nasz kraj Rosji, a w momencie zabójstwa ks. Jerzego i tego znaku, że coś niezmiernej wagi wydarzyło się na oczach kogoś, miał odwagę poczuć się współwinien złu. Nie wiem do dziś, czy poszczególni informatorzy występujący anonimowo, nie są tą samą osobą, która z czasem ośmiela się ujawniać coraz nowe szczegóły — „Zenonem". Minął pewien czas — około roku od otrzymania listu faksowego — gdy w to samo miejsce, do redakcji z którą współpracuję, przyszedł mężczyzna w wieku około 50-60 lat i chciał się ze mną widzieć. Miał ze sobą list, który chciał mi doręczyć osobiście. Zaskoczony, że mnie tam nie ma, zastanawiał się, co zrobić. Obecne w biurze redakcji osoby nie czuły się upoważnione do tego, by podać mu mój adres. Jednak fakt, że ktoś przynosi sam list i chce, by przeszedł on z ręki do ręki wskazywał, że są w nim informacje, których posiadania lepiej nie powierzać osobom trzecim czy poczcie. Gdy redaktorzy pisma dali mu do zrozumienia, że list będzie bezpieczny i zaraz mi doręczony, położył go na biurku i natychmiast wyszedł. Otworzywszy kopertę stwierdziłem, że znajduje się w niej kserokopia części planu miasta Warszawy w dużym powiększeniu. Gdy przyjrzałem się bliżej, okazało się, że podczas gdyjego prawy margines był taki sam, jak na oryginale mapy, to lewa strona kopii była ucięta przez sam środek mapy, a odciętej części w kopercie nie było. Co gorsze — stwierdziłem — na dole planu było napisane flamastrem objaśnienie znaków, naniesionych przez posiadacza mapy, których jednak na pasie planu mi dostarczonego nie było. A więc — wnioskowałem — pierwszy list do mnie nie dotarł. W jaki sposób zaginął, skoro jego autor osobiście przyniósł drugi list? Czy ktoś, kto do redakcji już parokrotnie się włamywał natrafił na ten list zamknięty w szufladzie, nim zdążono mi go przekazać? Każda część rozciętego planu, jedna bez drugiej była bez znaczenia. Aż wreszcie po miesiącu czy dwóch ów człowiek zjawił się w redakcji powtórnie, 120

znów z listem. Gdy go otworzyłem znalazłem drugą część planu, złożyłem obie połówki, jak przedarty dolar w filmie, okazało się, że idealnie do siebie pasują. Pasowała też treść. Na nowo doręczonej części planu były oznaczone punkty omówione (wyjaśnione) w uprzednio przysłanym liście. Dodano też krótki list: „Szanowny Panie, jeszcze raz najmocniej przepraszam. Sprawa była źle przygotowana, proszę pamiętać, żeja mam rodzinę. Chciano mnie i żonę uśmiercić. To sprawy mówiące same za siebie". A więc był list, który zaginął? Dlatego następne nadawca przynosił osobiście? Ale wtedy wspomniałby w listach o poprzednim lub, nie licząc na odpowiedź — tylko on mógł się do mnie zwracać, ja do niego nie — pytałby czyjuż od niego jakiś list otrzymałem. Może chodziło mu o zaszyfrowany faks? Możliwe, że rozmówca Możdżyńskiego, autor komunikatu nadanego przez faks i ktoś kto podzielił fragment planu i obie części przyniósł sam — to ta sama osoba? Czyli „Zenon". Na odwrocie drugiej części przeciętego planu znalazłem adnotacje wskazujące na dobre zorientowanie w sprawie ks. Jerzego, lepsze może nawet od tego, który miał posłuszny i nie wchodzący w istotę sprawy sąd toruński. Na odwrocie wycinka planu: „Pytania, na które trzeba uzyskać odpowiedź: 1. Egzekucja nastąpiła nie w dniu porwania. 2. Gdzie (Go — przyp. KK) przetrzymano? 3. Zabezpieczenie terenu? 4. Użyto helikoptera do transportu płetwonurków z łodzią desantową. 5. Wybór lądowiska nieprzypadkowy, odległe miejsce". Po drugiej stronie wycinka planu znajdują się dwie legendy. Jedna zawiera oznaczenie cyfrowe: 1. Miejsce egzekucji. 2. Brak drogi w tym czasie. 3. Lądowisko helikoptera. Oraz literowe: B-N — bariera od strony północnej, M — most, BMW7 — bardzo ważne miejsce dla sprawy. Oznaczenia małymi literami i liczbami: a-l8, b-6, c-4 pozostają dla mnie nie do rozszyfrowania. Następne mogą mówić o pozycji obu samochodów marki Fiat; SL=PF=125, 121

xS2~PF=125 włączenie świateł. Porównania grafologiczne charakteru pisma na kopercie, w liście i objaśnieniach pozwoliło z prawie zupełną pewnością wyjaśnić autorstwo, ale nie treść, która pozostała nierozszy-frowana, pisanego ręcznie faxu, jaki otrzymałem na początku 1997 r. „Strach i przerażenie zrobiły swoje. Czekając na mesjasza (małą literą— przyp. KK), nie rozpoznałem go, obraziłem go, podeptałem jego godność. (Charakterystyczną cechą listów do Możdżyńskiego, do mnie i owego faxu jest pisanie zaimków własnych, osób szanowanych przez nadawcę małą literą — przyp. KK). Bardzo mi przykro i wstydzę się z tego powodu, nie miałem tego zamiaru. Jestem tylko ostrożny. Proszę o wybaczenie. To jest wielka sprawa". Po otrzymaniu drugiej części planu udałem się na miejsca na nim oznaczone. Wybrałem się późno wieczorem, by teren wyglądał tak jak wtedy, gdy miały miejsce wydarzenia opisane przez „Zenona". Ponurzy mężczyźni, którzy wyprowadzili swoje psy na spacer, przyglądali mi się z ostentacyjną nieufnością. Krążyli, każdy ze swoim psem po dość dużym, niezabudowanym terenie. Ubrani przeciętnie, czy raczej ucharak-teryzowani na przeciętnych: czapy futrzane, ale do tego jesionka na watolinie lub ocieplane kurtki ortalionowe. Robili wrażenie, że są tymi funkcjonariuszami tajnych i jawnych służb, którym się nie powiodło i nie udało przenieść do dzielnicy willowej. Jedynym rezultatem wizji lokalnej było podejrzenie, iż ci mężczyźni patrolują teren. O ile można użyć takiego określenia były tu zblokowane blokowiska, na ogół oglądane od innej strony, z daleka, a znane jako domowe (mieszkaniowe) kwatery pracowników tajnych służb komunistycznych, milicji i wymieszanych z nimi funkcjonariuszy wojskowych. Zasiedlanie całych kwartałów ulic i osiedli blokowych, podyktowany był obawą przed powstaniem, walkami ulicznymi, czy rozruchami. Wtedy takie jednolite, zmasowane siedlisko mogłoby być zarówno łatwiej ochraniane, a w wypadku konieczności broniłoby się prowadząc ogień z okien, jak to było w Kielcach, gdy Antoni Heda („Szary") zdobył je, by uwolnić więźniów politycznych w 1945 r., czy Poznaniu 1956 r. Stwierdziłem też, że jest to, mimo piętrzących się budynków, odludzie, jest tam miejsce na lądowisko helikoptera, jest możliwe wykonanie wszystkich czynności, o których była mowa w liście. 122

Potem uzyskałem informację na temat głębokości Jeziorka. Okazało się, że wydobycie zwłok byłoby tu o wiele łatwiejsze, niż z Zalewu. Te słowa są znakiem dla „Zenona", by razjeszcze skontaktował się ze mną, gdyż przygotowanie tej książki nie oznacza przerwania badań nad uprowadzeniem i zamordowaniem ks. Jerzego. Jeśli rzeczywiście ks. Jerzego wrzucono do Jeziorka, to widocznie istniał na początku plan, by ogłosić, że znaleziono go w Warszawie po to, by zamazać ewentualne podejrzenia o przetrzymywanie go w Toruniu czy pod Toruniem. Owo zdanie o płetwonurkach wskazuje, że jego ciało zostało powtórnie zatopione, przy użyciu ciężarków. Biorąc pod uwagę pomysłowość i zaopatrzenie bojowe SB-MSW, można domyślać się, że na wszelki wypadek — zmiany decyzji, gdzie ks. Jerzy ma być jawnie czy potajemnie odnaleziony — umieszczono tam boję podwodną, wysyłającą ultradźwięki. Czyli ekipy tajnych służb były dwa razy nad Jeziorkiem — dla utopienia ciała oraz w celu jego potajemnego wydobycia. A jeśli tak, to kiedy został wydobyty, by być wrzuconym powtórnie do zalewu pod Włocławkiem? Nasuwa się też myśl, że być może jeden z nich: „Zenon" lub pułkownik byli zamieszani w jakiś sposób w pierwsze lub drugie zdarzenie koło Jeziorka. Trzy doby — podobne do Chrystusowych, między Ukrzyżowaniem a odnalezieniem pustego grobu — manipulowania, poniewierania ciałem ks. Jerzego, jakby to nie były zwłoki ludzkie zasługujące na szacunek, ale śmieć — są oznaką wielkiego, dodatkowego pośmiertnego udręczania ciała, co czyni je relikwią cenniejszą, bo umęczoną. Jednak nie to było celem oprawców; stało się tylko ubocznym skutkiem ich działania. Przyczyna, dla której pozwolono uciec Chrostowskiemu i nie zastrzelono go w trakcie ucieczki, ani nie ścigano, wiąże się bezpośrednio z orzełkiem znalezionym przy opustoszałym („porzuconym") samochodzie ks. Jerzego. Podrzucenie orzełka, które potraktowano na procesach jako marginalne wydarzenie, moim zdaniem jest kluczowym dowodem na to, że przygotowano dowód domniemanej prowokacji Solidarności podziemnej, która uprowadziwszy księdza, miałaby obarczyć odpowiedzialnością za ten czyn MO. Potwierdza tę tezę inny fakt: zeznanie Chrostow 123

skiego, że porwania dokonali mężczyźni w milicyjnych mundurach. Liczono na to, że po złamaniu ks. Jerzego i zrzuceniu winy za jego porwanie na podziemną Solidarność i ogłoszeniu, że SB go wyswobodziło z rąk związkowców, nikt w Polsce nie uwierzyłby, że SB i KGB, by porwać księdza, ubrało się w mundury milicyjne. To mogli zrobić tylko ci, którzy chcieliby zrzucić winę na komunistów. Zastosowano tu identyczną metodę „sprowokowanej prowokacji" czy „prowokacji w prowokacji", co z rzekomo zabitą studentką w czasie tzw. wydarzeń marcowych, dn. 8 tego miesiąca w 1968 r. Nieznane do dziś osoby rozlepiły w Warszawie i Krakowie klepsydry rzekomo „zakatowa-nej przez MO" studentki — Marii Baranieckiej (w innych wersjach Marii Woronieckiej lub Aleksandry Woronieckiej). Występuje tu właściwe dla transkrypcji pisanych cyrylicą rosyjskich słów — czasem tłumaczonych na „b", a czasem na „we". W odczuciu przechodniów takie klepsydry mogli rozwieszać tylko studenci i popierający ich opozycjoniści, bo tylko im mogło zależeć na zdemaskowaniu działań milicji. Tymczasem okazało się, że jednocześnie z rozlepianiem klepsydr, przygotowane były ekipy TVP, które miały odnaleźć rzekomo zamordowaną studentkę żywą i skłonićją do wystąpienia przed kamerami. I tak też się stało. Jak podaje w „Życiu" Grzegorz Sroczyński (7-8 marca 1998 r.) została ona zastraszona, a jej ukazaniu się na wizji towarzyszył komentarz o zbrodniczej prowokacji sił opozycyjnych. Etatowy funkcjonariusz SB skierowany na Wydział wytypował kandydatkę na ofiarę MO spośród kilkudziesięciu innych. Wybrano ją, gdyż była w ciąży i była absolwentką liceum sióstr w Szymanowie. Mamy tu więc do czynienia z piętrami tajemnic, ukrytych głęboko i odpowiadającymi im na zewnątrz piętrami kłamstw. Przyjmijmy wersję trzecią: funkcjonariusze SB porywają księdza przebrani w mundury milicjantów, co ma oznaczać, że udając takowych są działaczami podziemnej Solidarności, którzy udają milicjantów. Zbiegły Chrostowski byłby „kluczem" do sprawy. Po zezwoleniu mu na ucieczkę schwytano by go i torturowano. Skłoniono by go do przyznania się, że to on ijego wspólnicy rzucili orzełek, by podejrzenie o porwanie ks. Jerzego padło na milicję i służby PRL. 124

Porwanie określono byjako prowokację Solidarności, która porwała lub — w innej wersji — zabiła księdza, by rzucić cień na PRL i spotęgować nastroje opozycyjne. Jako wykonawców zadania, rzekomo zleconego przez Solidarność, wybrano by osoby z grup kryminalistów pracujących dla SB lub z pośród członków podziemnej Solidarności, tajnych współpracowników SB. Chrostowski upierałby się, że księdza porwali milicjanci, co traktowano byjako widomy objaw przynależności Chro-stowskiego do spisku przeciw MO i SB. Przestudiujmy precedens: okazanie grupy milicjantów w celu rozpoznania jednego z nich jako winnego śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka zostało bardzo dokładnie przygotowane. Po długotrwałej selekcji wśród tysięcy, zebrano liczną grupę osób, w tym przypadku funkcjonariuszy resortu, podobnych do siebie, podobnej budowy i zbliżonego wzrostu. Świadek w tej sprawie, Cezary Filozof zeznał potem, że wydawało mu się, że to był to ten sam człowiek sklonowany kilkadziesiąt razy. W owych czasach nie mówiło się jeszcze o klonowaniu tyle co obecnie. Możliwe też jest, że do służby w resorcie dobierani byli, a teraz znów są, ludzie o pewnej posturze i odbijającej się na ich twarzach mentalności. Stąd są bardzo trudni do odróżniania, na podobieństwo Japończyków, których Europejczycy nie zawsze z łatwością rozróżniają. Nie jest powiedziane, że Piotrowski miałby w takiej konfrontacji uczestniczyć, gdyż SB-MSW nie miało w tym żadnego interesu. Stopień skomplikowania sprawy podwyższa fakt, że Piotrowski, będąc wyższym funkcjonariuszem resortu był przebrany, jak w kostium teatralny, w mundur niższego funkcjonariusza tegoż resortu. Piotrowski udawał opozycjonistę z podziemia Solidarności, który udawał milicjanta. W przypadku, gdyby ks. Jerzy doznał załamania w czasie tortur, a o porwanie oskarżono Solidarność podziemną, pierwszym na ławie oskarżonych zasiadłby kierowca Waldemar Chrostowski, któremu zarzucono by, że spełnił role tego, który swoimi informacjami ułatwił działanie tajnym antysocjalistycznym siłom i wydał księdza w ich ręce. Z niewiarygodną szczerością, może licząc, że będzie wreszcie zrozumiany Piotrowski stwierdza: „W wyniku zaplanowanego zastraszenia, szantażu, byłem pewny, że uzyskam od księdza Popiełuszki oświadczenie, że 125

porwania dokonali działacze Solidarności". A takie oświadczenie mógł złożyć tylko żywy ks. Jerzy. W innym miejscu, mówiąc do Fredro-Bonieckiego, jeszcze wyraźniej akcentuje to, czego służba bezpieczeństwa się spodziewała: „...przyjmowaliśmy z góry, że porwani będą twierdzić, że dokonała tego służba bezpieczeństwa... Tę wersję potwierdziłby Chrostowski, ale zaprzeczyłby ksiądz Jerzy... Wobec oświadczenia księdza Popiełuszki, pozbawiłoby się Chrostowskiego wiarygodności" — i powraca do zasadniczego wątku — „...od księdza Popiełuszki wydobylibyśmy takie zeznanie po skutecznym zastraszeniu i zaszantażowaniu. Taki był plan. Z a b ó j s t w o n i e b y ł o p l a n o w a n e " (podkr. — KK). W ten sposób Piotrowski poprzez karty książki Fredro-Bonieckiego sygnalizuje nam, jak miało być, co było zaplanowane, nie mówi tylko po co w takim razie porwano księdza Jerzego, bo to byłoby już zdradą tajemnicy służbowej SB i państwowej PRL. Edmundowi Żurkowi, autorowijednego z najbardziej interesujących sprawozdań z II procesu w sprawie Przemyka, prokurator Piotr Frankowski powiedział: „Nadal obowiązuje milczenie". Nieporównywalnie poważniejsza sprawa przyczyny porwania ks. Jerzego zobowiązuje funkcjonariuszy zamieszanych w zbrodnię do milczeniajeszcze bardziej konsekwentnego całkowitego i bezterminowego. Jednak kilka słów Piotrowskiego zbliża go do realiów, jakie przeżył, a które ukrywał, rzekomo je odkrywając podczas nowego procesu. „Mieliśmy — stwierdził Piotrowski — carte blanche na zabójstwo ks. Jerzego" — i dalej: „Mieliśmy zezwolenie od kierownictwa resortu na specjalne zadanie". Zeznanie Piotrowskiego wędruje po krawędzi prawdy, nie zdradzając jej i pozornie wciąż dostosowując do ustaleń dokonanych post factum, co rzekomo zdarzyło się z ks. Jerzym, ajego obowiązujących bezterminowo. Tak wielka akcja, jak „napad terrorystów z Solidarności" na ambasadę PRL w Brnie, udała się nawet na obcym terenie. Według posiadanych przeze mnie informacji Grzegorz Piotrowski był konsultantem filmu wyprodukowanego w PRL, ostatnio przypomnianego w TV pt. „Ultimatum", który opowiadał podwójnie fikcyjną historię opanowania i wzięcia 126

zakładników wśród personelu Ambasady PRL w Szwajcarii przez terrorystów z Solidarności. W ostatniej chwili projekcję filmu wstrzymano. Polecono z czołówki usunąć nazwisko konsultanta ds. terroryzmu — Piotrowskiego. W czasie rzeczywistej operacji zginął zlikwidowany skrytobójczo (lub odebrał sobie życie — tak PRL informował prasę zachodnią) — rezydent wywiadu wojskowego (GRU), mający siedzibę w tejże ambasadzie pod przykrywką attache wojskowego. Sprawa ta pozostaje niewyjaśniona. Podobnie jak około 500 zbrodni komunistów z okresu pełnej władzy ich nad Polską, z których najważniejsze to: tak zwany pogrom kielecki, porwanie i zamordowanie syna polityka prawicowego, współpracującego z komunistami, napad na bank „pod orłami", napad na pocztę w centrum Warszawy. Wszystkie te krwawe wydarzenia, poza tym że dokonane były przez „nieznanych sprawców", a po 1989 r. niewyjaśnione morderstwa na czterech generałach komunistycznych, łączy aura tajemniczości tak wielkiej, że lepiej było nie okazywać, że się wie, iż się wydarzyły. Opozycja solidarnościowa w Toruńskiem jawna, a potem podziemna, była bardzo silna, proporcjonalnie dojej siły prowadzono prześladowania. Również mocna była infiltrowana przez tajne służby. Przygotowania, jakie czyniono w 1984 r. do zupełnie innego procesu i oskarżenia osłaniającego rzeczywistych porywaczy i morderców, są — gdy zna się sprawę porwania ks. Jerzego — oczywiste i uderzające. Możemy odtworzyć daleko zaawansowane przygotowania do „alternatywnego procesu", który odbyłby się, gdyby nie zapadła decyzja o ujawnieniu roli SB i MSW w porwaniu i morderstwie na księdzu, a przypisano by ją Solidarności. Periodyk podziemny „Praworządność" doszedł do tego wniosku już na przełomie lat 1984-85. Jest to druk unikalny, wjednym egzemplarzu przechowywany w Bibliotece Narodowej, brak strony tytułowej i dat numerów poświęconych sprawie ks. Jerzego. Nawadze interesów grup i frakcji partyjnych w PZPR w Polsce i w KGB ważyło się, czy oskarżyć Solidarność — orzełek milicyjny będący sygnałem dokonanej prowokacji przez Solidarność, był znaleziony od razu na miejscu porwania — czy też Piotrowskiego i innych. W pytaniu: „czy Po 127

piełuszko jest jeszcze do odzyskania?" widziano dotąd tylko cyniczne słownictwo i sposób odzwierciedlenia myślenia morderców, zamiast wnikać w niezwykle ważną treść tego pytania. W pytaniu: „czy Popiełuszko jest do odzyskania?" mieści się nie tylko finezjajęzyka, ponieważ może oznaczać to także odzyskanie go z rąk porywaczy, ale także ,jest" należy do zawodowego slangu NKWD-KGB. Poprzez „odzyskanie" rozumiano także porwanie osób, które przeszły na Zachód (Pierre de Villemarest, Stasi Markusa Wolfa. Niemiecka Wojna Domowa 1945-1991, W-wa 1997, str. 183). Najważniejsze jest to, że gdyby celem operacji było zabicie ks. Jerzego i gdyby nie sądzono, że on żyje w rękach porywaczy, to pytanie tak sformułowane by nie padło. Z zeznań świadków wynika, że w MSW nigdy nie mówiono: „zabijaj go", nie podpisywano rozkazu „utopcie księdza". Obowiązywał specjalny kod, morderstwo określono mianem „środka specjalnego". Według Piotrowskiego, Pietruszka podczas jednej z telekonferencji z szefami wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych miał powiedzieć, że skoro wobec opozycji nie skutkują dotychczasowe metody, to „możecie stosować inne, nie muszę wam mówić jakie..." Poza tym działania te wyraźnie ukazują, że służbom specjalnym tak bardzo zależało na pozyskaniu ks. Jerzego, iż nie brały pod uwagę innego wariantu rozwoju sytuacji, tj. odmowy współpracy przez ks. Jerzego, mimo zastosowania tortur prowadzących w konsekwencji do utraty życia. Oczekiwano na zmianę w postawie księdza, od chwili porwania go. Ów kontakt, który trwał — według różnych szacunków od 6 nawet do 9 dni — pomiędzy porywaczami a więzionym torturowanym przez nich ks. Jerzym miał szereg podtekstów i drugorzędnych lub ukrytych przed nami dziś wydarzeń i elementów. Pierwszy z nich to fakt, że ksiądz Jerzy od jakiegoś punktu czasowego wiedział, że go zabiją, podczas gdy oficerowie SB nie byli tego pewni, łudzili się że go złamią i wykonają rozkaz. Drugim elementem był rodzaj podwójnej inwersji, która w zderzeniu tych osób — nie wiadomo nawet jak licznych prześladowców — i ofiary był dramatyczny. Otóż oficerowie SB-MSW uważali siebie za ludzi silnych, ba, potężnych. Jednak siłę tę czerpali pośrednio i bezpośrednio z zaboru dokonanego na Polsce przez Rosję Sowiecką. Co prawda zadbali, by ich 128

siła i przewaga fizyczna była widoczna, jednak bez obecności Armii Czerwonej byliby nadzy i bezsilni. Obecność tejże armii była wręcz wyczuwalna, wcielona, wizualna w postaci jednostek specjalnych w Toruniu. Ks. Jerzy zaś traktowany był jako slaby przez silnych, w rzeczywistości przeważał pod względem potęgi zarówno siłę osób więżących, jak i tych, którzy im siły udzielali. Na kanwie — przypuszczam bliźniaczych śmierci św. Maksymiliana i ks. Jerzego — dwaj dyrektorzy Radia Plus w 1999 r. wysunęli postępujący dogmat: „Święci nasi nie są żadnymi dupkami. Są symbolem heroizmu, odwagi i nieugiętości. Święci to twardziele". To gniewało oprawców. Czuli się dotknięci, znieważeni w swojej godności ludzi, myląc przemoc z siłą. A często przemoc, szczególnie zbiorowa jest jawnym przyznaniem się do strachu i słabości. Otwartość, jawność zbrodni na ks. Jerzym zaskoczyła nawet najbacz-niejszych obserwatorów. Był to powrót do czynionych nieraz publicznie, by zastraszyć, morderstw z lat 1944-49 i zbrodni urzędniczych lat 195056, najkrwawszych epizodów rządów komunistycznych. Stan wojenny cofnął Polskę do lat z przed Października 1956, który przyniósł Polakom nieco swobody, przypominając początki panowania cara Aleksandra. Porwanie ks. Jerzego miało, być może, dodatkowo posłużyć wysondowaniu, co sterroryzowane społeczeństwo polskie może znieść, zbadać tzw. granicę wytrzymałości. W carskiej Rosji nie robiono tego nigdy i zaowocowało to przewrotem październikowym 1917 roku. Tajni współpracownicy i dwuetatowi agenci otrzymali rozkaz zbierania wypowiedzi, prowokowania ich, badanie reakcji na zaginięcie ks. Jerzego, a także rozpowszechniania fałszywych informacji przygotowanych przez jeden z departamentów MSW-SB-KGB. Może wydać się interesujące, że wśród plotek znalazła się taka, że ks. Jerzy nielegalnie, przy pomocy Ambasady USA przekroczył granicę i zbiegł do Rzymu i był już tam widziany. Według innej wersji tej pogłoski, to władze PRL pomogły mu się tam wydostać—wszystko mu ułatwiły i zorganizowały, a on śpiesząc się nawet nie pożegnał się z wiernymi. Wobec trudności z wyjazdami za granicę, które w stanie wojennym powróciły do absurdów lat stalinowskich, możemy powiedzieć, że po 129

rwanie ks. Jerzego od razu posłużyło władzom odpowiedzialnym za ten czyn do dodatkowego zniesławienia ofiary. W wersji przystosowanej do warunków prowincjonalnych ogłoszono „nieoficjalnie", że ks. Jerzy sam zainscenizował swoje porwanie, że ukrywa się i widziano go przemykającego się ulicami Warszawy. Dodano, że przechodził ulicą wiodącą ze Starego Miasta do Nowego. Podanie tych szczegółów wydało się wielu dowodem, że jest tak, jak im się mówi. Aktyw partii w to wierzył, jednak to nie wystarczyło. Gdyby tak miało się okazać, ciała ks. Jerzego nie odnaleźlibyśmy nigdy, a Piotrowski, Pękala i Chmielewski pod nowymi nazwiskami, przeszliby do służby w dyplomacji. Osoby te, znane bardzo wąskiemu kręgowi, pozostałyby nieznane, a Urban zaprzeczyłby, że w ogóle istnieją. Korespondenci TVP podaliby informację, że ks. Jerzy widziany był w Rzymie czy gdzieś w południowej Ameryce, gdzie ma zostać mnichem i zacząć pokutę. Towarzyszyłyby temu wszystkie dotychczasowe oskarżenia i nie byłoby żadnej siły, która by temu skutecznie zaprzeczyła, czy sprostowała. Tych, co przekazywaliby informację, że ks. Jerzy nie żyje, skazywano by z paragrafów „szeptanki", a nawet działań na korzyść zachodniego imperializmu i dodawano by, że jeśli rzeczywiście okaże się, że nie żyje, to zamordowali go ci, którzy twierdzą, że został zamordowany. Do dziś na terenie Polski żyją ludzie, którzy wierzą, że Katyń zrobili Niemcy. Kariera pisma „Nie" redagowanego przez kata — w sensie etycznym — ks. Jerzego, mająca przebieg jak z powieści science fiction, potwierdza, że wystarczy podać niektórym na talerzu zdechłą mysz i powiedzieć, że to jest kawior, a będą wdzięczni i zachwyceni. Na podstawie dostępnych danych możemy ustalić terminarz wydarzeń: ks. Jerzego porwano wieczorem 19 października. Trzeciej nocy, z 21 na 22 października, przetrzymywania musiało nastąpić pierwsze załamanie w oczekiwaniach porywaczy, bo część akcesoriów topią wjezior-ku czerniakowskim. Po czwartej nocy porwania ks. Jerzego, 23 października rano, SB zabrało panią doktór Jarmużyńską na przesłuchanie na temat chorób ks. Jerzego. Tego samego dnia 23. października wieczorem osadzono w więzieniu Grzegorza Piotrowskiego odpowiedzialnego za akcję, co wskazuje, że operacja nie powiodła się, choć ks. Jerzy mógł jeszcze żyć, ale po czterech dobach tortur był nieprzytomny i jego stan 130

był dowodem, że ponieśli porażkę. Noc z 23 na 24 października możemy uznać, bez obawy popełnienia błędu, za czas w którym zmarł ks. Jerzy Popiełuszko. Dlatego tę datę uważam za tak ważną, bo w tym dniu rozpoczęły się aresztowania działaczy podziemnej Solidarności, którzy mięli stanąć przed sądem, oskarżeni o porwanie i zamordowanie księdza. Zdecydowano się zawiadomić o śmierci księdza — po prawdopodobnie drugim lub trzecim wrzuceniu jego zwłok do wody, dopiero 30 października. Śledztwo przeciw działaczom Solidarności już było zaawansowane, Piotrowski w tym przygotowanym alternatywnym procesie stałby się świadkiem oskarżenia nie do podważenia. Przecież nawet proces toruński zakładał wiarygodność jego zeznań. Jego twierdzeń nie wolno byłoby sądowi kwestionować. Piotrowski byłby najgroźniejszy dla osób, na które padł wybór, by zastąpili go na ławie oskarżonych. Od jego zeznań zależałoby wiele, ale także i jego los. Mógłby się przyznać, że inwigilował księdza, bo on był wrogiem PRL i socjalizmu, szczególnie niebezpiecznym, gdy odwiedzał miejsca, gdzie ludność jest spokojna i nawoływał do występowania przeciw komunizmowi, a może montował siatkę konspiracyjną. Piotrowski mógł być też współoskarżonym, że nie zapobiegł porwaniu, a on tłumaczyłby, że regulamin inwigilowania zakazuje surowo ujawniania swojej obecności, a szczególnie wchodzenia w kontakt z inwigilowanym. Ale „widzieć" porwanie mógł — ludzi, samochód. Rysopisy odpowiadałyby wyglądowi osób wybranych przez SB do roli oskarżonych. Dopasowano by i inne szczegóły. Opanowanie pamięciowe takiej roli wymagało o wiele mniej czasu, wysiłku i koordynacji z innymi fałszywie zeznającymi funkcjonariuszami, niż gdy oskarżał sam siebie. Byłoby lżejsze dla Piotrowskiego i innych, mogliby to robić bardziej przekonywująco, bo tu występowałby zgodnie ze swoim temperamentem, psychiką i wyszkoleniem — oskarżaliby. To, że oskarżano by niewinnych ludzi, nie miałoby znaczenia, bo jak mówi Fredro-Bonieckiemu (T. I, s. 81): „Tkwiłem w bezprawiu, bezprawie było metodą naszego działania". Dzięki pismu „Praworządność" możemy po upływie wielu lat odtworzyć skład ławy oskarżonych, którzy mieli zastąpić Piotrowskiego i innych, według kolejności przyjętej w tym podziemnym periodyku: Wiesław Wa 131

rzocha, inżynier elektronik zarabiający podówczas na życie jako taksówkarz, został wezwany do wydziału mchu drogowego KW MO w Bydgoszczy w trybie natychmiastowym 24 października 1984 r. Pozorem wezwania Warzochy była konieczność przesłuchania go w związku z pomocą jakiej udzielił latem tego roku ofiarom wypadku drogowego, w którym sam nie uczestniczył. Do jego samochodu Avsiadają, jako eskorta, ci, którzy wręczyli mu wezwanie. Po przejechaniu około 300 metrów do eskorty dołączają dwa samochody osobowe. Na dziedzińcu Komendy samochód Warzochy zostaje zablokowany przez dwa milicyjne wozy bez oznakowań. Z jednego wysiada osobnik, który podaje się za prokuratora przybyłego z Warszawy i oświadcza, że Wiesław Warzocha jest podejrzany 0 udział w uprowadzeniu ks. Jerzego. Warzochę uprowadzają do budynku komendy, poddają rewizji osobistej, a potem przesłuchująjako podejrzanego. Przesłuchujący żądają przedstawienia alibi na dni 19 i 20 października, wypytują o znajomość z ks. Jerzym, żądają ujawnienia powiązań z „podziemiem warszawskim" 1 „warszawską milicją". Zostaje odprowadzony do aresztu milicyjnego. W tym samym dniu, tj. 24 października przesłuchany zostaje w Bydgoszczy Edward Wojciechowski, inżynier mechanik. Na 28 października otrzymuje wezwanie właściciel prywatnego warsztatu, Szlapiński. Dzień wcześniej w Szczecinie przesłuchano Andrzeja Milczanowskiego, radcę prawnego Solidarności Pomorza Zachodniego. Od wszystkich trzech żąda się przedstawienia alibi na czas od czwartku 18, do poniedziałku 22 października. 25 października zostaje zatrzymany w Koszalinie Tadeusz Wo-łynik, wielokrotnie przedtem więziony przez SB. Funkcjonariusze wywożą go w lasy koło Mielna i tam próbują go w sposób nieformalny przesłuchać. Potem przewożą go do swojej siedziby w Koszalinie, przeprowadzają rewizję wjego domu i na działce. Tego samego dnia rządowa agencja PAP podaje informację o wszczęciu śledztwa i aresztowaniu Piotra S. (Siedlińskiego), funkcjonariusza Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku. PAP stwierdza, że Siedliński pozostaje zatrzymany pod zarzutem współpracy z nielegalnymi strukturami konspiracyjnymi. „Intensywne śledztwo w toku" — podaje PAP. 132

Jednocześnie w tym samym dniu PAP podaje informację o aresztowaniu kolejnego funkcjonariusza WSW w Gdańsku — Adama H., czyli Adama Hodysza, zarzucając mu, że: „wspólnie z aresztowanym Piotrem Siedlińskim bral udział w konspiracyjnych strukturach, przekazując wiadomości, będące tajemnicą państwową, a umożliwiające prowadzenie antypaństwowych akcji". Do tych osób dodałbym jeszcze Waldemara Chrostowskiego, który jako kierowca ks. Jerzego był automatycznie włączony do alternatywnej ławy oskarżonych. Krzysztof Wyszkowski, działacz Solidarności wyższego szczebla twierdzi, że Hodysza aresztowano nie w dniu 25 października, ale w dniu porwania ks. Jerzego. Oba wydarzenia nastąpiły jednocześnie. Jaki motyw miały tajne służby, podając datę o sześć dni późniejszą? Prawdopodobnie miało to stworzyć wrażenie, że dopiero po kilku dniach śledztwa zorientowano się, że rzekomo spisek Solidarności przeciw PRL sięgał aż do SB w Gdańsku. Równoczesność zatrzymania Hodysza i porwania ks. Jerzego nasuwałaby — i nasuwa — myśl o z góry powziętym planie, jakim był alternatywny skład ławy oskarżonych. Jak daleko sprawy zaszły i równolegle się rozwijały z przetrzymywaniem w areszcie Piotrowskiego, może świadczyć fakt, że Piotrowski napisał z więzienia gryps, który skierował do „jednego z biskupów", wiedząc z góry, że będzie przejęty przez SB. Gryps jest tak napisany, by mógł być użyty jako dowód przeciw biskupowi, że uczestniczył on w uprowadzeniu i morderstwie ks. Jerzego. Brzmi następująco: „Ekscelencjo, dłużej nie wytrzymam. Proszę pilnie wyjechać z kraju. Wyjaśnienie dotyczące udziału księdza biskupa wkrótce. Grzegorz". Treść ta pasuje do wersji, że porwania dokonała opozycja. Biorąc pod uwagę fakt, że chciano Adama Hodysza, wraz z innymi osobami, obciążyć winą za porwanie ks. Jerzego, to umieszczenie go i Piotrowskiego w jednej celi, pozostaje niewyjaśnione. Początkowo uległem złudzeniu, że chodziło o zyskanie czasu na dokładniejsze wypracowanie fikcyjnej wersji śmierci ks. Jerzego, podjęcie decyzji, co do podania fałszywych przyczyn porwania, uściślenie i powiązanie wszystkich elementów, przygotowanie dla wszystkich odpowiednich ról i zeznań dla osób, które będą obwinione, skorelowanie niezbędnych posunięć przygotowawczych. 133

W końcu postawiłem sobie pytanie: jakie zadanie, już jako więzień, otrzymał Piotrowski wobec Hodysza? Chyba nie to, by skłonić go do przyznania się do zbrodni, a raczej przekonania, że byłby zwolniony za potwierdzenie, że porwania ks. Jerzego dokonała „Solidarność" podziemna. Mimo zatrzymania Piotrowskiego i innych, wersji wygodniejszej dla resortu i władz PRL nie porzucono. Dodajmy fakt z lat '90, gdy w jednym z osiedli gdańskich doszło do wybuchu gazu, który doprowadził do zawalenia wieżowca, a domniemany sprawca tego wydarzenia zginął od wybuchu po opuszczeniu budynku—widać zbyt długo zwlekał z ucieczką po odkręceniu zaworów lub ktoś go zatrzymał. W budynku tym mieszkał Adam Hodysz i był w czasie katastrofy w domu, a ocalał dzięki nawarstwionym zbiegom okoliczności. Jednak z wyników śledztwa ogłoszonych oficjalnie wynika, że obecność Hodysza w budynku, który wyleciał w powietrze była przypadkowa. Jednak wiadomo, że księdza Jerzego planowano początkowo porwać tydzień wcześniej, gdy wracał z Gdańska. Czy Hodysz o tym wiedział, a Piotrowski — mimo swego uwięzienia, dalej na służbie — miał wydobyć od niego zwierzenia, że on tym kierował? Pierwsze zetknięcie z odnalezionym po tak długich pozorowanych poszukiwaniach ks. Jerzym nasuwa więc tyle samo wątpliwości, co okoliczności, w których zaginął. Ekspertyza bieglej Marii Byrdy, by nawiązać do omawianej sprawy trzymania ks. Jerzego w wodzie, nie określa, ani kiedy nastąpił zgon, ani czy nastąpił przez utopienie, ani jak długo ks. Jerzy leżał w wodzie i wreszcie — o co pytał prof. Przystawa w owym nie wydrukowanym artykule dla „Kultury" — czy jest możliwe, żeby ekspert medycyny sądowej nie zauważył np., że zwłoki były kilka dni wcześniej wydobyte z wody, a potem do wody ponownie wrzucone? Czy zmarł dopiero pod wpływem uduszenia płynem? Czy był raz, czy dwa, a nawet trzykrotnie w wodzie, ponieważ zmieniały się decyzje, jak rozwiązać powstały problem. Wybrano wodęjako miejsce późniejszego znalezienia ks. Jerzego, gdyż zaciera ona i niszczy wiele śladów, inne czyni trudnymi do zakwalifikowania. Zaskakuje przede wszystkim, że biegli wydali najpierw ekspertyzę tymczasową, którą nazwali „Opinią tymczasową". Czyli przygotowując ją, z góry zakładali, że będzie niepełna i wiarygodna tylko jakiś czas, dokąd nie 134

przeprowadzą następnej. Dlaczego? Ale nawet gdy biegli wydają „Opinię Ostateczną", jak to nazywają, potem odcinają się i od niej, wydając „Uzupełnienie" do „Opinii Ostatecznej". Niedostatki „Opinii Ostatecznej" tłumaczą: „Była wydana pod silną presją opinii społecznej". Co rozumie p. Byrdy przez „presję społeczną"? Kto wywierał na nią presję i dlaczego? Wjaki sposób? Kogo rozumie pod słowem „społeczeństwo". Dodano wzmiankę o ciągłych naciskach prokuratury na szybki termin wydania opinii. Nie wiemy tylko, czy prokuraturze, z kolei będącej pod presją i zależnej od tajnej policji politycznej, która dokonała zbrodni i sama prowadziła śledztwo, zależało najak najszybszym, pospiesznym wręcz załatwieniu sprawy ks. Jerzego przez proces toruński? Czy chodziło o to, by w pośpiechu i zdenerwowaniu, jakie powodowały naciski władzy, ekspertyza była powierzchowna, niedokładna, a może błędna? Nie można wykluczyć, że jeszcze za życia ks. Jerzego, torturom nadano taki kierunek, by uprawdopodobnić przygotowaną na wszelki wypadek wersję jego porwania i śmierci. W czasie przesłuchań, namawiań, gróźb i szantażu — nie możemy określić jak długo: dzień, dwa, trzy czy tydzień to trwało — podano posiłek, by nie zasłabł z głodu i zmęczenia, dokąd przedstawiał sobą jakąś wartość dla przesłuchujących. Z innych źródeł wiadomo, że dla polepszenia atmosfery i zjednania dręczonych, przesłuchujący i przesłuchiwani jedli to samo — naśladowanie agapy, czy ostatniej wieczerzy. Miało to uspokoić, upewnić przesłuchiwanych, że w podanym jedzeniu nie ma narkotyku. W tym przypadku agenci SB mogli przekazać do centrali informację o tym, co jedzono na kolację przed wyjazdem ks. Jerzego. Mogło być im to wytłumaczone, badaniem ewentualnej wystawności życia duchowieństwa, a w szczególności ks. Jerzego, dla celów podatkowych. Nie wykluczam nawet tego, że w czasie przesłuchań, przed zabiciem go, podano mu pokarm zawierający ser, jak na posiłku przed wyjazdem ku śmierci, bo z góry przygotowywano treść żołądkową księdza na wypadek sekcji tak, by był w nim pokarm, jaki spożywał tuż przed domniemanym czasem swojej śmierci. Dbano, by ten materiał śledztwa rozrósł się w ogromny, całkowicie lub częściowo fikcyjny, bardzo dokładny obraz tworzący wymyśloną rze 135

czywistość, której nie było i nie ma (podobnie było w sprawie Katynia, zbrodni na Żydach w Kielcach, czy morderstwie Grzegorza Przemyka). Nie chodzi tu bowiem o reżyserię, ale o coś o wiele bardziej istotnego, o cały utwór dramatyczny, którego odegranie było wykonawstwem scenopisu, łącznie z dialogami, przedtem ułożonymi, a nie improwizacją oskarżonych. „Nie mieliśmy — mówi przed sądem o patologach biegła Byrdy — spojrzenia z dystansu na całokształt sprawy...". Dalej wspomina, że dostrzegli luki w opinii — nie wyjaśnia jakie — i stąd przedstawia trzecią ekspertyzę, czyli uzupełnienie do uzupełnienia opinii ostatecznej. Na tym nie koniec! Do ostatecznej opinii i ostateczniejszegojej sprostowania w dniu 31 października 1984 r. — w dwa i pół miesiąca później, dn. 14 stycznia 1985 r. dodane zostaje sprostowanie: „...biegli proszą uprzejmie o dokonanie pewnych d r o b n y c h (podkr. — KK, po co to słowo?) uzupełnień i poprawek do protokołu sekcyjnego z dnia 31.10. 1984 r., które uszły uwadze w czasie dyktowania do protokołu, przy stole sekcyjnym". Zmian jest pięć. Jako przykład podam ostatnią: „wiersz trzeci, należy skreślić słowo „dolnego" i wpisać „górnego". Rzeczywiście, drobna różnica! Już następnego dnia, 15 stycznia, prof. Byrdy i dr Jóźwik wydają nowe oświadczenie, nie zatytułowane, będące nowym sprostowaniem poprzednich opinii i sprostowań. Biegli stwierdzają, że przeprowadzili jeszcze jedno, dodatkowe badanie treści żołądkowej — nie wyjaśniając czemu dotychczasowe uznali za niewystarczające — i stwierdzili tam obecność „nie dających się bliżej zidentyfikować, bezkształtnych, drobnych tworów miazgi pokarmowej". Dalej jest mowa o innych „drobnych tworach intensywnie pomarańczowo zabarwionych" i również nielicznych „bezkształtnych tworach o rozmazanych konturach". W tej niezatytułowanej ekspertyzie biegli stwierdzają obecność w miąższu płucnym treści pokarmowej i krwi. Po tej ekspertyzie, następuje jeszcze jedna ekspertyza zatytułowana „Opinia" — bez daty: „W nawiązaniu do wydanej opinii ostatecznej z dnia 30.11. 84 r. niżej podpisani uważają za konieczne dokonanie w pewnych punktach uzupełnień i merytorycznej podbudowy treści medycznych, 136

istotnych dla zrozumienia mechanizmu śmierci ks. Jerzego" — i tu następują nowe zmiany. Prof. Byrdy mówi potem przed sądem o trzech opiniach, podczas gdy w rzeczywistości było ich sześć. Zeznając, prof. Byrdy przyznaje, że „nie zaznaczyła (dlaczego? — przyp. KK) w opinii (w opiniach — przyp. KK), iż w obrębie tkanki płucnej natrafiła na pęcherzyki normalnej wielkości z zachowanymi odpowiednio szerokimi przegrodami, nie przerywanymi". Ale nie zbadano pochodzenia wody, która znalazła się w płucach ks. Jerzego, ani nie zebrano z jego skóry drobinek cieczy. W czasie pierwszej po zamordowaniu ks. Jerzego rozmowy z ks. arcybiskupem Bronisławem Dąbrowskim, (Peter Raina, Rozmowy z władzami PRL ), Kiszczak zastanawia się: „Pytanie, czy ks. Popiełuszko został wrzucony żywy czy martw)7. Prof. Byrda (tak w tekście — przyp. KK) z Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku stwierdza, że w płucach ks. Popiełuszki znajdowała się woda, co wykazała sekcja zwłok, ale nie jest jeszcze stwierdzone, czy woda ta dostała się do płuc po zgonie ks. Popiełuszki, czy też wraz z oddechem. Trwają żmudne badania, które wymagają czasu". To również nie zostało do dziś zbadane. I dalej: „Znaleziono także kołek, którym był bity ks. Popiełuszko. Nie ma natomiast śladów włosów na tym kołku. Ale bezsporne jest, że tego kolka użyto do bicia ks. Popiełuszki". W jaki sposób gen. Kiszczak uzyskał tę pewność, nie wiadomo. Podaje też następujące dane: „Zabójcy twierdzą, że nie chcieli zabić ks. Popiełuszki, chcieli go jedynie zastraszyć, dokuczyć mu". Zadziwiające, że wydawcy Procesu o uprowadzenie i zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki ze Stowarzyszenia Archiwum Solidarności ocenzurowali zbiór ekspertyz, pomijając dwie z sześciu opinii. Jeszcze większe zdumienie budzi fakt, że z rzekomo pełnego wydania dokumentów, wykreślono zdania, kluczowe dla całej ekspertyzy, a może i procesu. Już „w pierwszej tymczasowej opinii" z 30 października, prof. Byrdy zastrzega z góry, że to co stwierdzili — w szczególności rana, jaką dostrzegli — „nie dawała... wyjaśnienia co do możliwości przyczyny śmierci". Od czasu procesów pokazowych w ZSRR przed II wojną, ekspertyzy anatomii patologicznej były stroną słabą, którą komuniści przekształcili 137

w swój główny atut. Albo sekcji zwłok nie robiono, albo w wypadku, jeśli mord był nakazany przez władzę, podawano inne przyczyny zgonu. Pierwszym wyłomem, gdy dokonano sekcji zwłok w sprawie zbrodni totalitarnej, była sekcja zwłok polskich oficerów w Katyniu, dokonana dzięki zezwoleniu Niemców. Podobnie było w sprawie tzw. pogromu na Żydach w Kielcach w 1946 r. Nie przeprowadzono sekcji zwłok — czy dlatego, że zwłok nie było, czy dlatego, że było ich zbyt mało, czy też dlatego, że było to zbyt ryzykowne. Nie wyjęto też z ciał Żydów ani z zabitych z ich rąk oficerów sił policyjno-wojskowych ani jednego pocisku wystrzelonego do Żydów przez komunistyczne służby bezpieczeństwa. Nie wiadomo natomiast, czy gdy ofiary leżały w kostnicy czy wcześniej — o ile byli to Żydzi — ktoś tych pocisków nie wydłubał z ciał, deformując rany tak, by były nie do rozpoznania. Identycznie postąpiono w wypadku zbrodni na górnikach z kopalni Wujek. Nie wydobyto pocisków z ich ciał, odnalazł się tylkojeden z nich, noszony potem na piersiach na łańcuszku, jako talizman. Film ze zdjęciami, które zrobiono rannym, został wypożyczony od szpitala i zniknął. Prof. Byrdy wspomina o nasuwających się przypuszczeniach. Uderza w jej słowach brak pewności. Dodaje: „Po 17 godzinach pracy w sali sekcyjnej mieliśmy w głowach chaos. Trudno nam było wszystkie fakty powiązać...". Kolejne orzeczenia wydawały ciągle te same osoby, przyznając się tym za każdym razem, do dalej trwającej bezsilności i błędów. Obraz, który przedstawiało sobą ciało ks. Jerzego, był niedostępny analizie patologicznej, tak osobliwy. Kiedy udało się w końcu powiązać patologom dziwne zjawiska w jedną całość? Kiedy eksperci poznali zeznania oskarżonych! Przyznają to w kilku miejscach swoich opinii. Najbardziej uderza to, iż tam, gdzie wyjaśnienie zagadnień fizjologicznych ważnych dla przyczyn śmierci ks. Jerzego podaje się — jak sami biegli piszą „zgodnie z treścią wyjaśnień podejrzanych" —jak to należy rozumieć? W innym miejscu biegli idą dalej. Mówią o bezpośredniej zależności ekspertyzy od zeznań oskarżonych. Mówi się wręcz o tym, że „Opinie" były wydane po „zapoznaniu się z materiałami śledztwa", a w szczególności protokolarni przesłuchań podejrzanych: Grzegorza Piotrowskiego (z dn. 1, 4 i 13 listopada), Pękali 138

i Waldemara Chrostowskiego. To właśnie zdanie wykreślili wydawcy ze Stowarzyszenia Archiwum Solidarności. Tak więc, podejrzani działający w zmowie, zdobywają decydujący wpływ na opinie biegłych, którzy dostosowują je do podanych przez morderców wersji wydarzeń! Mimo to, na wszelki wypadek, biegli skarżą się: „Powyższe wywody opieramy na fragmentarycznych i enigmatycznych zeznaniach oskarżonych" (!). Czy też zawiera się w tym zdaniu ukryta krytyka wiarygodności czy prawdziwości zeznań trzech oficerów SB, a tym samym wskazanie, kto jest winien, iż żadna z sześciu ekspertyz nie daje odpowiedzi, co było przyczyną śmierci ks. Jerzego. W ekspertyzach kompletnie pominięto ogólny stan ciała, zakładając widać, jako coś oczywistego, że mogły dziesięć dni znajdować się w wodzie, biorąc pod uwagę panujące wtedy temperatury. Tymczasem temu zagadnieniu winna być poświęcona główna część ekspertyzy. Zwłoki księdza Jerzego nie wyglądały na takie, które przeleżały tyle dni w wodzie. Zimna woda mogła powstrzymać niektóre procesy gnilne, jednak ciała ludzi leżących długo w wodzie namiękają w niej, chłoną wodę, nasycają się, pęcznieją, stają się rozpulchnione i przybierają na wadze. Należałoby w tym miejscu zadać pytanie: czy w ustroju podporządkowującym sobie wszystkich obywateli istnieją eksperci niezależni? A w tak niezwykle zawikłanym i wielokroć zawężonym polu, gdy tajna policja oskarża tajną policję — czy biegły nie jest bardziej uwikłany od przeciętnego pracownika? Jest jednak przewrotnością tłumaczenie pani Byrdy przed sądem, że działała pod naciskiem niecierpliwej opinii publicznej, usiłuje obwinie ją za swoje niedokładności czy błędy — bo do tych częściowo się przyznaje, choćby ciągle korygując swoją ekspertyzę. Działała pod naciskiem, to jest pewne, ale ze strony — władz PRL i prawdopodobnie bardzo wysokich jej urzędników. Nie chodziło o pośpiech lub chodziło nie tylko o pośpiech. Odpowiedzialność, jaka spadła na prof. Byrdy mogła ją przerażać i budzić stan niepewności, dezorientacji. Przypomnijmy, że jej ekspertyzy, ujawnione na procesie toruńskim w 1985 r., przygotowywane były między oficjalnym znalezieniem zwłok ks. Jerzego — a jego pogrzebem. Jak długo trwały badania i na przestrzeni jakiego czasu prof. Brydy miała 139

dostęp do ciała męczennika? Ograniczony, stały, czy z obawy SB-MSW przed wykradzeniem strzępów odzienia ks. Jerzego czy nawet fragmentów ciała, by stały się relikwiami — ale także możliwości porwania zwłok męczennika i to zarówno przez Solidarność podziemną dla rozpowszechniania tragicznych fotografii i ukrycia ks. Jerzego z obawy przed zbezczeszczeniem, lub odwrotnie — przez tajne służby celem sprofanowania. Stopień niepewności, jaki okazywała pani Byrdy i niedookreśloność jej ekspertyzy były na rękę, że tak to nazwę, twórcom scenariusza procesu, gdyż ułatwiały, a może w ogóle — umożliwiały jego reżyserię. Lęk przenikał silniej prowincję niż Warszawę. Białystok był bardzo blisko ZSRR. Miał — poza wynikającymi z poddania Warszawy Moskwie —jeszcze bilateralne stosunki z ZSRR, sowiecką Białorusią, KGB w Mińsku Białoruskim. Najważniejsze stanowiska zajmowali tam Rosjanie. Prowadzili płytki wywiad na PRL, pod przykrywką nadzoru granicy, przez którą mogliby w kierunku zachodnim przedostawać się poddani sowieccy, w tym dezerterzy —jak było w 1968 r., a na wschód przenikać dywersan-ci. Drugim pretekstem była opieka nad środowiskiem białoruskim w woj. białostockim. Wybór patologa, poparcie dla pani Byrdy, mające inspirację w najwyższych kręgach przemocy, wynikał także z tego, że Akademia w Białymstoku nie miała tradycji, zakładali ją ludzie bardzo blisko związani z PZPR dobierając jako kadrę nie najlepszych medyków, albo tych, którym powiodło się gorzej. Obsypywani tytułami doktorskimi i profesorskimi, wdzięczni byli za wyniesienie. Na początku lat siedemdziesiątych w Białymstoku uformowano grupę pod zwierzchnictwem I sekretarza KW PZPR, Arkadiusza Łaszewicza, głoszącego się spolszczonym Białorusinem, która zażądała przyłączenia Białostocczyzny do ZSRR. Miał on swoich ludzi w Warszawie, którzy działali w tej sprawie. Stworzył silną grupę interesów, która rozciągnęła się na województwa: Lubelskie (Kozdra), Rzeszowskie (Kruczek), Kieleckie (Zarajczyk). Niektórzy analitycy twierdzą, iż reforma administracji zarządzona przez Gierka miała swoje źródło w chęci rozbicia bloku „cen-tralno-wschodniego", podzielono przy okazji inne województwa. Białystok po tym wydarzeniu doznał degradacji. Nie przypadkowo w sprawie ks. Jerzego spotkał się Białystok z Toruniem. Dwa miasta so 140

cjalistycznej prowincji na tyle małe, że stanowisk dla osób innych niż związanych z PZPR i SB brakowało. W Toruniu doszły kadry wojskowe LWP i obecność jednostki sowieckiej. Toruńskie nie przypadkowo wybrano na miejsce porwania, przesłuchiwania, a potem kaźni ks. Jerzego. Po jego śmierci wybór tego miasta zaprocentował po raz drugi. Wyznaczono Toruń jako miejsce procesu, choć kodeks postępowania karnego i praktyka sądowa przemawiała za przeprowadzeniem go w Warszawie. Tu mieszkała ofiara, tu działała; tu mieszkali i działali oprawcy, stąd mieli przyjeżdżać oskarżyciele posiłkowi, rzecz toczyła się o sprawy warszawskie i ogólnopolskie, którym z Warszawy patronował ks. Jerzy. Jednak wtedy nie dałoby się procesu tak wyizolować, otoczyć go kordonem sanitarnym. Nie tylko obawiano się przecieków i demonstracji ulicznych, ale chwiejności prokuratury i sądu. W Toruniu mianowanie sędzią w tej sprawie zapowiadało mu w socjalizmie realnym drogę do Sądu Najwyższego, czy stanowisko ministerialne. Toruń był miastem zamkniętym. I tu przyjechała z podobnie żyjącego miasta Białegostoku, by spotkać się z podobnymi sobie prokuratorami i sędziami, miejscowymi adwokatami o jeszcze bardziej określonym obliczu, które uwidoczniło się silniej przez to, że przekraczali zakres swoich obowiązków: pomagając oskarżonym oskarżać ofiarę zbrodni. Prof. Byrdy od razu na wstępie zaznaczyła, iż „w opinii występują pojęcia obce laikom i może trudne do zrozumienia". Uważam to zdanie za wręcz podejrzane i mające zniechęcić sędziów i adwokatów, których obowiązkiemjest zrozumienie ekspertyzy, nawet kosztem przeprowadzenia odpowiednich studiów. Zdanie to zapowiada, że wszelka polemika ze stwierdzeniami ekspertyzy będzie odrzucona, jako wynik niezrozumienia i braku odpowiedniego przygotowania naukowego. Ale oto autorka ekspertyzy sama zdradza się z niekompetencją czytelną dla laika. Na pytanie, czy istniały uzasadnione obawy, że ks. Jerzy mógł dostać zawału serca, prof. Byrdy nie tylko nie przywołuje obrazu serca ks. Jerzego uzyskanego w toku sekcji jego zwłok, ale odpowiada: „...nie należało się obawiać zawału. Ks. Popiełuszko liczył 37 lat..." itd. Jak wiadomo mężczyźni dwanaście lat młodsi zapadają na zawały serca. Czy możliwe, żeby prof. Byrdy tego nie wiedziała? Czy odrzucenie możliwości zawału było 141

konieczne ze względu na braki w ekspertyzach? Czy nie do przyjęcia z jakiś względów w oficjalnych wersjach przygotowanych do procesu? Większą wiedzę w tej sprawie wykazują funkcjonariusze SB, być może szkoleni w zakresie medycyny, gdy uczono ich różnych możliwości zadawania śmierci. Pietruszka mówił o „potrząśnięciu ks. Popiełuszki do granicy zawału". Doprowadzić „do granicy zawału" — słowa te trzeba by przetłumaczyć z pełnego niedomówień slangu resortu. Chodziło o bicie, tortury czy użycie środka farmakologicznego, który nie pozostawia śladów w organizmie, a powoduje zawał serca? Ten związek chemiczny jest od dawna w wyposażeniu tajnych służb. Już Stefan Bandera tak został zgładzony, niedługo po wojnie przez komunistów rosyjskich w NRF. Jak wynika ze słów Edwarda Wendego, ks. Jerzy z tego powodu, iż topił się w dzieciństwie cierpiał na lęk przed otwartymi wodami, a będąc nad morzem nigdy się nie kąpał. Było to ogólnie znane i służba bezpieczeństwa mogła groźbę, że zanurzy go w wodzie i utopi — która została potem spełniona — wykorzystywać do tak daleko idącego zakłócenia spokoju ks. Jerzego, że prowadzącego na owo pogranicze zawału czy wylewu. Przy okazji rozważań o wywołaniu ataku serca u ks. Jerzego ujawnia się raz jeszcze, że w planach operacyjnych tylko liczono się ze śmiercią ks. Jerzego i zastanawiano się, jak postępować, gdyby ona nastąpiła: „co zrobić, gdy ksiądz umrze na zawał?". Chodziło tu o zachowanie go przy życiu, dokąd była nadzieja na porozumienie się z nim (pozyskanie go) lub straszenie go zawałem, gdy nie będzie się poddawał. Cel był inny, a śmierć była przewidywanajako możliwy skutek uboczny. Zagmatwanie sprawy, swoiste matactwo dokonane przez sąd w Toruniu a potem w Warszawie powoduje, że winni odpowiadają za zbrodnię, ale zakwalifikowaną inaczej, celowo błędnie, ponieważ zrzucono na wykonawców całą odpowiedzialność ukrywając mocodawców i rzeczywistych kierowników — najwyżej z nich stojący to Andropow — zachwiano proporcjami współodpowiedzialności; używając slangu komunistów — wykonanie było „kolektywne". Przygotowanie zbrodni było dziełem biurokratycznych planistów. Mord zza biurka, przygotowano tak, żeby 142

— z obawy przed oskarżonymi — kara, jaką im wymierzono była drastycznie niska; w tym okresie istniała jeszcze kara śmierci, ale zamordowanie Piotrowskiego i innych było zbyt ryzykowne, jak ryzykowne było zdanie się na ich lojalność. Wina, odpowiedzialność zostały rozdzielone, ale nie odpowiadało to rzeczywistemu rozdziałowi winy i odpowiedzialności. Zagadkowo przedstawia się, trudna wręcz do opisania sprawa języka ks. Jerzego. Z kilku wiarygodnych źródeł otrzymałem informację, że oprawcy wyrwali ks. Jerzemujęzyk. Jest to trop ważny, gdyż jak to wyniknie z dalszych rozważań, należy traktować poważnie możliwość, że w sprawę ks. Jerzego włączone były radzieckie tajne służby (KGB, GRU, SMIERSZ). Wyrwanie języka od początku wielkich buntów na Wschodzie, na Rusi w XVII w. było częścią składową rytuału pomsty. Świętemu Andrzejowi Boboli wyrwano język. Stosowała go Czeka, a potem OGPU, GPU i NKWD. Było w ZSRR karą za odmowę zeznań, nie przyznawanie się do winy. Wyrwanie języka, jako swoisty rodzaj tortury, a zarazem kary ulubionej przez Stalina, było tak szeroko znane w ZSRR, że kochanka Stalina, Wiera Dawydowa (Wiera Dawydowa, Warszawa 1996, s. 128) wspomina: „Wyrwijcie łotrowi język" — nakazał Stalin w sprawie abcha-skiego komunisty, Nestora Lakoby. Ostatnio syn laureata Nagrody Nobla Izaaka Singera — Izrael przypominał o losie jednego z wyższych funkcjonariuszy partyjnych w Budapeszcie w 1956 r., któremu obcięto język, gdyż odmówił zadenuncjowania członków partii komunistycznej, którzy uznali sowiecką inwazję za imperialistyczną zbrodnię. Andropow w 1956 r. był ambasadorem ZSRR w Budapeszcie, a de facto suwerenem na Węgrzech i miał wpływ na decyzje Chruszczowa. Osobiście uczestniczył w przesłuchaniach działaczy węgierskiej partii, którzy dołączyli do powstania. Osobliwym zbiegiem genetycznym i genealogicznym, Andropow —jak sam wyznał — miał w sobie krew rosyjskich prawosławnych, nadbałtyckich protestantów i ortodoksyjnych Żydów. Wyszkolony przez Berię i Sierowa w marksizmie policyjnym. Już samo jego zjawienie się, jako szefa KGB w sposóbjeszcze nieuchwytny dla kierownictwa PZPR zmieniło jego sytuację. Odbiło się to na Moczarze, potem był marzec 1968 r., osłabienie Gomułki. Jeśli obie strony w tzw. marcu działały w wyniku prowokacji, to jej autorem i promotorem był Andropow. 143

Upadek Gomułki, użycie Polski jako podmiotu niezbędnego do zaciągania pożyczek, umożliwiających doskonalenie uzbrojenia i opłacanie najemników w krajach kolonialnych, było rezultatem ambicji Breżniewa, jednak bez Andropowa ofensywa światowa ZSRR, zapoczątkowana sukcesami w Afryce, a zamknięta klęską w Afganistanie i Nikaragui, nie byłaby możliwa. Breżniewowi zdawało się, że będzie postacią w historii Rosji na miarę Iwana Groźnego, Piotra I, Katarzyny II i Stalina. Połączy stalinowską ideę umacniania socjalizmu w jednym bastionie z trocki-stowskim dogmatem eksportu rewolucji. Andropowa niepokoił Kościół katolicki, niewykorzeniony w Polsce, w ofensywie na Zachód od 1920 r. oddzielający ZSRR od Niemiec. Watykan ciągle będący siłą ponadnarodową i ponadpaństwową. W chwili porwania ks. Jerzego był przywódcą partii komunistycznej ZSRR. Tylko on, jako jednocześnie najwyższy zwierzchnik partii komunistycznych, a szczególnie tych, które rządziły w państwach podbitych przez Rosję, mógł zatwierdzić plan porwania i pozyskania ks. Jerzego. W szczególny sposób postać Andropowa łączy więzią Jana Pawła II i ks. Jerzego. O zamachu na Papieża musiał zdecydować Breżniew, ale sporządzenie wniosku i uzasadnienie oraz przygotowanie planu należało do Andropowa. Gdy przyszło podjąć decyzję o ks. Jerzym, Andropow był już I Sekretarzem KC KPZR i ze swoim doświadczeniem z NKWD i KGB nie musiał się nikogo radzić. Kwestie wynikłe z nieudanego zamachu na głowę Kościoła katolickiego zaciążyły na Andropowie. Akcja przeciw ks. Jerzemu była jeszcze bardziej awanturnicza. W Świadectwie Waldemar Chrostowski pisze, że Jacek Lipiński z Huty Warszawa poprosił w czasie rozpoznawania zwłok — ponieważ były tak zmasakrowane i zniekształcone, że nie było pewności, czy to ks. Jerzy — laboranta sekcyjnego o rozwarcie zabitemu ust, w celu sprawdzenia uzębienia — „wtedy zobaczył, że zamiast języka było coś, co przypominało miazgę". W listopadzie 1991 r. w tej sprawie wypowiedział się prof. Edmund Chróścielewski, który jako mąż zaufania Kościoła był dopuszczony do asystowania w sekcji zwłok: „to nie może być prawda. Ksiądz Jerzy na pewno był torturowany, ale jestem przekonany, że nie wyrwano mu języ 144

ka". Owo „przekonanie"— być może głębokie — zastąpiło zasłużonemu profesorowi stwierdzenie, którego zabrakło w jego wypowiedzi, a przede wszystkim w sześciu opiniach p. Byrdy. Sprawa wnętrzajamy ustnej w oficjalnych dokumentach jest pominięta. Nie ma ani słowa o uzębieniu ks. Jerzego. W obdukcji nie ma nawet śladu badania przegród nosa ks. Jerzego. Natomiast cenne jest u prof. Chróścielewskiego skojarzenie mówiące, że ks. Jerzego torturowano. Słowa „tortury" używa także prof. Krystyna Daszkiewicz, autorka dwu starannie napisanych książek o porwaniu i zamordowaniu ks. Jerzego, przyjmujących jednak za podstawę proces toruński, co w moich oczach podważa wagę tych publikacji. Bo czym innym było bicie, katowanie ks. Jerzego, które zarzucano oprawcom i do którego się przyznali, a czym innym są tortury. Biegły, a za nim sąd, nie przygotowali, a może tylko zaniechali w czasie procesu wyliczenia co składało się na sumę zbrodniczych, kumulujących się działań, które doprowadziły ks. Jerzego do śmierci, czyli na ile sposobów ksiądzjerzy był zabijany i najakiej przestrzeni czasu. Było to przejawem zarówno zastosowania się do nieprawdziwej, a przyjętej z góry wersji przebiegu zdarzeń, jak i ostrożności w ujawnianiu straszliwości tortur ze względu na strach przed reakcją społeczeństwa polskiego. Tortura to nie ciosy zadane dla pozbawienia życia. Tortura to męczarnie rozciągnięte w czasie, stosowane wobec obwinionych, na ogól celem wymuszenia zeznań. To słowo, które się obojgu uczonym wymknęło, obala sens procesu toruńskiego. Tajemniczy, nieokreślony w końcu i nie zbadany obraz płuc i oskrzeli ks. Jerzego mógł powstać też z powodu niezawinionego przez patologów braku wiedzy. Do historii kryminalistyki i kryminologii, a także patologii nie weszły opisy lekarskie zgonów wywołanych przez tajne służby III Rzeszy, ZSRR i im pokrewne. Mamy opisy tortur zarówno nazistowskich, jak i komunistycznych, ale w relacjach ustnych ofiar, które przeżyły. Nawet nie postawiono w medycynie — o ile mi wiadomo — linii granicznej, gdy nowego typu tortury muszą sprowadzić śmierć. Tę wędzę mieli i mają sprawcy: gdzie bić, by nie zabić, ale by zwielokrotnić ból, nie mają zaś lekarze, ponieważ w czasach III Rzeszy i w czasach władania 145

komunistów, nie robiono sekcji zwłok ofiar, chyba po to, by stwierdzić naturalną przyczynę zgonu. W wypadku zachłyśnięcia się, utonięcia, zatopienia, podtopienia, za-krztuszenia się ks. Jerzego, zarówno wodą, jak i pokarmem (zrzuconym być może), założono automatycznie, że skoro wyłowiono go z zalewu, to on w nim utonął lub został wrzucony po śmierci i całą uwagę skierowano na moment, czy zgon nastąpił — przed znalezieniem się w wodzie, czy po. Należało zbadać, jakie jeszcze środowiska wodne, nawet najmniejsze, mogły zagrażać ks. Jerzemu, ponieważ, by zostać utopionym nie musi się być całym zanurzonym w wodzie, ani zbiornik tej wody nie musi być duży. Wbrew powszechnej opinii, po to, by kogoś utopić nie trzeba morza, jeziora, rzeki ani nawet wanny. Wystarczy zanurzyć głowę ofiary w napełnionej wodą głębokiej miednicy. Słabość tej metody uśmiercania polega na tym, że w wypadku właściwie przeprowadzonej sekcji zwłok — płyn w tchawicy, oskrzelach, płucach, przełyku i żołądku ujawni inny obraz składu wody niż mają wody akwenów. Zarazem woda staje się potem skutecznym polem do zniekształcania obrazu zbrodni, gdy zwłoki się wrzuca do jeziora, morza czy rzeki. Woda bowiem zaciera szereg znamion działania morderców i uszkadza szybciej i skuteczniej niż ziemia (w przypadku zakopania) ciało ofiary. W dwu słynnych zbrodniach rosyjskich z początku XX wieku — zabójstwo Grigorija Rasputina w 1916 r., a potem wymordowaniu rodziny carskiej w 1918 r. — sprawcy posłużyli się wodąjako środowiskiem naturalnym, które miało zatrzeć większość śladów zbrodni. Podobnie w PRL tajne służby bądź topiły ofiary, bądź po zamordowaniu wrzucały je do wody (jak świadka w sprawie zamordowania studenta krakowskiego Py-jasa w 1978 r.). Istnieje poważne prawdopodobieństwo że w organizmie ks. Jerzego — wjegojamie nosowej, przełyku, tchawicy, oskrzelach, płucach, przewodzie pokarmowym, we włosach, na ciele i ubraniu mogły znajdować się ślady trzech zbiorników wód — od najmniejszego, którym była wanna czy miska z wodą, w której zanurzono głowę ks. Jerzego, ślady chemiczne i florystyczne charakterystyczne dla Jeziorka Czerniakowskiego, 146

wreszcie ze zbiornika na Wiśle pod Włocławkiem. Powinny być pobrane próbki wody z tych trzech środowisk wodnych i porównane z rezultatami badań tak niezrozumiałymi dla patologów. Nie zbadano kwestii termicznych, śmierci pod wpływem zetknięcia z zimną wodą, ale p. Byrdy z góry wykluczyła zawał lub wychłodzenie, choć tą kwestią zajmowali się w latach 40., eksperymentujący na więźniach w Dachau, dwaj lekarze hiderowscy: profesorowie Ruff i Strughold. Jak wynika z oświadczeń i zeznań osób więzionych w PRL w latach 1976-1989, w czasie wymuszeń zeznań przez tajne służby szkolone w ZSRR, szeroko stosowano torturę, opartą na sowieckiej technice tortur najprostszych — trzymanie głowy przesłuchiwanego w umywalce, plastykowej misce z wodą, napełnionej wannie czy muszli klozetowej. Tortura łączyła w sobie skrajne upokorzenie ofiary — przedtem prześladowcy oddawali tam mocz lub kał. Pomysł wziął się stąd, że enkawudyści rekrutowani ze środowisk biednych i przestępczych, dopiero w czasie przewrotu bolszewickiego zobaczyli „water-klozety". Żołnierze Armii Radzieckiej, wkroczywszy na ziemie polskie w 1945 r. z premedytacją niszczyli muszle klozetowe, jako kontrrewolucyjne, i załatwiali się np. w salonie pałacu. Jednak pewien podziw został. Jeszcze w 1946 r. funkcjonariusze UB przetrzymując potajemnie i nielegalnie Henia Blaszczyka, kazali mu pić wodę z sedesu, tłumacząc, że to rodzaj źródełka i bardzo ich to bawiło, gdyż Henio nie wiedział, że jest to sedes. Wjęzyku UB i SB ta tortura nazywa się „podtapianie w kiblu". Szczególnie nowy wynalazek, spłuczka bez rezerwuaru, która działa ciśnieniem z rur była wygodna do tego celu. Zanurzano upokorzonemu więźniowi głowę w sedesie i jednocześnie trzymano naciśniętą spłuczkę, która bez przerwy zalewała jego głowę. Jeśli próbował oddychać, zachłystywał się i pogarszał swój stan. Opis zwłok ks. Jerzego, dokonany przez Chrostowskiego daje istotne uzupełnienie do tego, co potem usiłowali zrobić patolodzy: „golenie wyglądały tak, jakby płatami czy miejscami pozdzierano z nich naskórek". Obecny przy rozpoznaniu zwłok lekarz, nie dopuszczony do sekcji, powiedział, że był zaskoczony jamą brzuszną... w swojej praktyce lekarskiej, nigdy nie dokonywał sekcji zwłok, które wewnętrznie byłyby tak 147

uszkodzone. Osobliwe jest, że osoba, która znalazła się w czasie rozpoznania zwłok, mówi nam więcej o dziejach męczeństwa ks. Jerzego, niż patolodzy w swoich sześciu opiniach. To znów nasuwa analogię z pracą, którą — w swoim pojęciu — wykonali funkcjonariusze na Grzegorzu Przemyku, niszcząc jego narządy wewnętrzne w sposób nie pozostawiający śladów na skórze, ani opuchnięć. Bicie bez śladów, przyszło jako specjalność z ZSRR. Zaszło tu wymarzone przez ks. Jerzego podobieństwo, jak w każdym męczeństwie — do Chrystusa, ponieważ teologowie i lekarze spierają się od czego, odjakiej rany umarł Chrystus. Wykrwawił się — czy udusił się, jak chcą niektórzy, z powodu pozycji jaką przybrało ciało Ukrzyżowanego? O losie ks. Jerzego nie wiele dowiadujemy się z jego skatowanego i zdeformowanego ciała. Według posiadanych przeze mnie relacji, sala, w której miał się odbyć proces na długo przed jego rozpoczęciem była niedostępna, ale ciągle przyjeżdżały tam auta, wychodzili z nich ludzie, którzy nawet przez dłuższy czas przebywali w budynku, co początkowo tłumaczone było koniecznością zamontowania nie jednej instalacji, przeprowadzano jednak próby generalne. Były potrzebne, poza przećwiczeniem wyuczonych kwestii, by oskarżeni oswoili się z tym miejscem, a także z sytuacją, że z władców życia i śmierci żyjących w utajnieniu zamienią się — choćby na krótki czas — w osoby, o których mówi się jawnie i źle, można im się przyglądać, fotografować i filmować. Czy sędziów i prokuratorów, a także obrońców czterech oskarżonych, nawet tych najbardziej zaufanych, wybranych do procesu, dopuszczono do repetycji ról procesowych? Oskarżeni byli w każdej chwili narażeni na blamaż: że się zdradzą, wydadzą, wygadają. Przećwiczenie procesu, powtórki, umacniały w pamięci to, czego się nauczyli. Role prokuratora, sędziów, adwokatów obrony i oskarżycieli posiłkowych wzięli prawdopodobnie na siebie figuranci, jak w czasie wizji lokalnej funkcjonariusze biorą na siebie role ofiar, bokserzy sparringowi czy wynajęci przez aktorów do wypowiadania kwestii innych bohaterów, zwani repetytorami, cenni w przebiegu uczenia się roli teatralnej, tu byli nimi prawdopodobnie funkcjonariusze SB. Z repetycją można było łączyć doskonalenie „linii obrony", zeznań, czynić je dokładniejszymi, precyzyjniejszymi. 148

Przyznanie się do winy i samooskarżenie łączy się tu z matactwem i fałszywym świadectwem. Piotrowski, Chmielewski i Pękala zeznawali o pałce, pięści, biciu bez celu, na oślep, z nienawiści, patolodzy dostosowali się do ich wersji. Ślady pobicia na ciele w opisach przedstawiono tak, by odpowiadały wymyślonym zeznaniom podsądnych. Nie neguje się, że bili ks. Jerzego pałką, dusili, kneblowali — ale patolodzy szukali na ciele ks. Jerzego tylko potwierdzenia samooskarżenia się podsądnych. To jest jedyna nić, która porządkuje nieprawdopodobny wręcz zestaw obrażeń, ran, stłuczeń, zadławień, zachłyśnięć. Działo się tam coś, co było dla biegłych nie do odczytania, więc uchwycili się zeznań oskarżonych, by wyjaśnić sytuację, której nie rozumieli. Bowiem tortury były urozmaicone, długo trwały i możliwe, że pod koniec, kiedy ks. Jerzy żył jeszcze, przystosowano obraz, który zostawili na ciele ks. Jerzego, do wersji, którą miano ogłosić. Czyżby nikomu z patologów nie przyszło na myśl, że wydarzenia im przedstawione są makietą i sugestią maksymalnie uproszczonych — przyjętych z góry i uzgodnionych w szczegółach post factum wydarzeń. Patolog ma sam i samodzielnie, na podstawie otrzymanego materiału, jakim jest ciało ludzkie, dociec jego losu przedśmiertnego. Tymczasem patolodzy działali tak, że najbardziej istotne informacje, jakie dawało ciało uznawali za marginalne, gdyż nie zgadzały się z tym, czego mieli dowieść. Atmosfera gwałtownego nacisku, by jak najszybciej dostarczyć wyniki badań — a niedostosowanie się do nakazanego im pośpiechu mogło w warunkach ogólnej przemocy przerażać patologów, a ponieważ pośpiech tłumaczony był tym, że trzeba jak najszybciej osądzić morderców księdza — czyli był podyktowany rzekomo wyższymi, a nawet może bliskimi im celami — zobowiązywał ich, jak im się wydawało, dojak najszybszego dostarczenia wyników, które same z siebie bez względu na ich wartość miały stanowić o szybkim działaniu przeciw Piotrowskiemu i innym. Wyjaśnienie śmierci ks. Jerzego, równolegle udoskonalano, aż przekształciło się w niewiarygodną opowieść procesu toruńskiego. Każą nam widzieć go, jak w tragicznej burlesce: to wyskakuje z bagażnika, to z powrotem jest do niego wpychany. Jednym z filarów samooskarżenia się funkcjonariuszyjest opis, jak ks. Jerzy dobijał się z wnętrza bagażnika, jak 149

wyginał klapę, włamywał ją, a nawet w końcu uciekał — Chrostowski, gdy szukano księdza, nie wspomniał ani słowem o odgłosach z bagażnika, a przecież najsilniejsze protesty, uderzenia w klapę musiałyby nastąpić zaraz po wrzuceniu księdza do bagażnika, a słabnąć z czasem, gdy tracił siły, pozbawiony powietrza i znajdujący się w niewygodnej pozycji. Przyjdzie nam odnieść się znów do sprawy zamordowania Grzegorza Przemyka, nie dlatego, że ks. Jerzy go lubił, bolał nadjego stratą i być może w przewidywaniu swojego losu, zawiesił w swoim pokoiku, jego fotografię. Chodzi o inne powiązanie tej sprawy ze zbrodnią nad ks. Jerzym. Jedna była wstępem do drugiej. Jedna okazała się zadaniem ćwiczebnym do drugiej, sprawdzeniem i potwierdzeniem nieograniczonych możliwości tworzenia niebyłych zdarzeń. W związku z tym pojawiają się twierdzenia, że gdyby nie udało się sfałszować sprawy zabicia Przemyka, nie porwano by i nie zamordowano ks. Jerzego. Może będzie to przykre dla p. Byrdy, ale nieuniknione jest zrelacjonowanie sposobu, w jaki w mniej ważnej dla władz komunistycznych sprawie dobierano biegłych patologów. Chodzi o sprawę Przemyka. Na początku marca 1996 r. Zbigniew Supryn, były funkcjonariusz Komendy Głównej MO zeznał, że został wysłany do kierownika zakładu medycyny sądowej w jednym z miast wojewódzkich na wschodzie Polski. Supryn miał za zadanie wybadać go, czy ten zgodziłby się wydać ekspertyzę w sprawie Przemyka. Dla przyszłego biegłego Supiyn był głównym źródłem informacji, co ma dostrzec, a czego nie w czasie obdukcji ciała Przemyka, by zgadzało się to z oficjalną wersją i fałszywym oskarżeniem Jacka Szyzdka. Wyszło też na jaw, że milicja — instytucja winna zbrodni na Przemyku—prowadziła równolegle pertraktacje z rzeczoznawcami w Akademii Wychowania Fizycznego. Chodziło o stwierdzenie, przez analogię do boksu czyjudo, że śmiertelne w skutkach uderzenia, jakie otrzymał Przemyk, mogły być zadane w windzie, czy karetce pogotowia. Sąd powtórnie badający sprawę morderstwa na Przemyku w 1996 r., musiał aż przypomnieć, że biegłych powołuje sąd lub prokurator, a nie policja lub milicja (nie dodając, że w tym wypadku była stroną). Jeśli by tak było, jak orzeczono w procesie toruńskim, porywacze nie mieli motywu, by porwać i zabić ks. Jerzego. Piotrowski, człowiek cynicz 150

ny, wyrachowany i przebiegły, mający na uwadze, jako rzecz główną swoją karierę, bezwzględnie posłuszny, giętki, dokładny wykonawca rozkazów — zbuntował się nagle. Uległ furii? Okazał się nieposłuszny, szkodził resortowi, który był jego bóstwem? Zniekształcone dla celów politycznych, policyjnych i propagandowych motywy porwania i mordu na ks. Jerzym są próbą ograniczenia odpowiedzialności za zbrodnię systemu komunistycznego i redukcją całej sprawy do incydentu pomiędzy dwoma „ekstermistami" (określenie wprowadzone na stałe do propagandy komunistycznej w Polsce w 1980 r.). Towarzyszące temu zniekształceniu jadowite stwierdzenia, że „likwidując problem ks. Popiełuszki" Piotrowski „obiektywnie" (określenie zaczerpnięte z leksykonu stalinowskiego) przyczynił się do usunięcia przeszkód na drodze do tak zwanej „normalizacji stosunków między Kościołem a PRL". Piotrowski chciał tylko dobrze dla Kościoła, któremu szkodził ks. Jerzy. Używanym przez komunistów słowom muszą towarzyszyć wyjaśnienia i analizy przesunięć znaczeń. Wyznaczenie post factum Piotrowskiemu motywów ograniczonych do popędów nienawiści, chęci zemsty, oczyszczają częściowo moskiewsko-warszawski system tajnych policji politycznych, ale również umniejszają ofiarę ks. Jerzego. Zarazem są matactwem przesłaniającym modus operandi^ tej sprawie, by można go użyć przy innym porwaniu i zabójstwie. Gdy analizuje się najsłynniejsze porwania dokonane przez GPU-NKWD-KGB poza granicami ZSRR, natrafia się na mistrzostwo rozwiązań, do którego daleko porywaczom syna słynnego lotnika amerykańskiego, Lindbergha. Porywając z Turcji pracującego dla Zachodu Konstantina Wołkowa uśpiono go i okręcając całe jego ciało opatrunkiem gipsowym na noszach wniesiono do samolotu rejsowego Aerofłotu w Ankarze. Miał też prawdziwy paszport na inne nazwisko, który troskliwi pielęgniarze z NKWD pokazali tureckim służbom granicznym. Ten sposób jednak został zdekonspirowany przez następnego oficera sowieckich tajnych służb, który przeszedł na stronę Zachodu. Piotrowski w zależności od potrzeb w przedstawianiu wyimaginowanego celu i przebiegu porwania, torturowania i morderstwa jest przed-stawianyjako pedantyczny służbista, to znów kozacki indywidualista, któ 151

rego ks. Jerzy drażnił aż tak, że złamał dyscyplinę. Jeśli można by z tego wyprowadzić prawidłową wersję — Piotrowski był tak bardzo oddanym i podporządkowanym służbie, że wykonał rozkaz złamania dyscypliny. Mając zapewnioną pozycję koronnego świadka — w dodatku w sprawie kryminalnej przeciw sobie — stał się osobą, od której najwięcej zależy. Później pojawiła się tendencja, by lansować Piotrowskiego jako osoby domniemanie niezbędnej ks. Jerzemu, bez której nie byłoby męczeństwa, a wszczęcie procesu beatyfikującego byłoby niemożliwe. Gdyby powierzono zadanie nie Piotrowskiemu, a komu innemu, to jego cechy osobowe również nie miałyby znaczenia, gdyż przedstawiano by je zgodnie z potrzebami, co najwyżej chodziło o stopień zaufania. Rola Piotrowskiego w służbie socjalizmowi nie skończyła się z chwilą gdy ks. Jerzy skonał. Uczynienie z Piotrowskiego alter ego ofiary, „bliźniaka w świętości" na wzór tego, jak było ze Św. Maksymilianem i Franciszkiem Gajowniczkiem, który żyjąc dawał przez pół wieku świadectwo czynowi o. Kolbego, jest niezrozumieniem czynu św. Maksymiliana. Tu do Piotrowskiego raczej pasuje osoba SS-mana, który w bunkrze głodowym w Auschwitz, gdy już wszyscy inni skazani umarli, wstrzyknął do serca św. Maksymiliana dawkę fenolu. Zarówno Agca, jak i Piotrowski byli na tyle ciemni, na ile ciemnyjest człowiek, którego intensywnie przeszkolono w jednym kierunku. Nie żyjący w normalnym świecie — Piotrowski w sztucznie wytworzonym, podtrzymywanym, hermetycznie zamkniętym środowisku tajnych, nielegalnie działających służb, Agca wśród tureckich terrorystów, ciągle w ucieczce, ukrywaniu się. Działanie polegało na przyjmowaniu i wykonywaniu rozkazów, a nie na własnych decyzjach. Obaj mogli nie wiedzieć, kto im rozkazuje. Obaj z oddaniem i służalstwem wypełniali to, co im nakazano. Uważali, że zabijając, spełniają misję cenną dla ludzkości, której są, jak to określono — awangardą. Czy można mówić o gałęzi marksizmu-leninizmu, filozofii policji komunistycznych? Istniała w PRL Akademia Spraw Wewnętrznych, a teoria policyjna (nie kryminalistyka) w Rosji Radzieckiej od czasów Dzierżyńskiego. Wprowadzono nowy typ policji. Aż do puczu moskiewskiego pozostała niedościgniona: 152

1. Wróg, wnikanie, w tym „wróg we własnych szeregach" — podwójne wnikanie. Mianowanie wrogów, którzy są potrzebni jako przeciwnicy. 2. Agenci, osoby zaufane, tajni współpracownicy, dążenie do stężenia ich aż do 99% w społeczeństwie, jako sposób m.in. neutralizacji społecznej i politycznej. Zwerbowany agent dalej boi się tajnej policji politycznej, ale boi się też, że ta zdemaskuje go we własnym środowisku w razie nieposłuszeństwa. 3. Działania: pozyskiwanie, przekupstwo, prowokacja, szantaż, terror, morderstwa. 4. Podejrzliwość. Nikt nie jest wolny od inwigilacji, niektórzy nieustannie, niektórzy okazjonalnie, statystycznie, wyrywkowo. 5. Dezinformacja. Występowało zjawisko błędnego koła — resort wywoływał nienawiść do ustroju, którego bronił, ale sam umacniał swoją władzę i sam bronił siebie. Dane z podsłuchów, od agentów, z perlustracji podsuwali władzom partyjnym, a także coraz częściej resort umieszczał swoich ludzi na stanowiskach kluczowych, osadzając np. na stanowiskach tzw. „dyrektorów generalnych" w ministerstwach, czy „dyrektorów urzędów" wojewódzkich, a u szczytów władzy, jako „sekretarzy osobistych", sekretarzy politycznych, (w KW i KC PZPR). Z czasem i oni mieli swoich sekretarzy. Trudno jest określić granicę wpływów i możliwości tajnych służb komunistycznych. Wiele wskazuje, że tej granicy w ogóle nie było. Klasyczna historia i historiozofia nie jest władna do ocenienia i badania totalizmów. Jest to zjawisko, którego przedtem w historii nie było i dotychczas istniejący aparat badawczy do tego nie pasuje. Jeśli chodzi o technikę dokonywania mordów politycznych przez komunistów, dzieliła się (i dzieli) na dwa główne piony: 1. Sfałszowany proces, zakończony wyrokiem śmierci. 2. Skrytobójstwo, którego „dokonali nieznani sprawcy", „targnięcie się ofiary na własne życie", „zaginięcie bez wieści". Kryminologia i typologia politycznych zbrodni komunistów (czy nazistów) jest o wiele bardziej skomplikowana, niż kryminologia przestępstw pospolitych, nie tylko dlatego, że zawiera w sobie cechy takiego przestępstwa, ale że dla zamaskowania zbrodniczego sposobu po 153

zbycia się kogoś niebezpiecznego, niepotrzebnego, niewygodnego czy nieposłusznego, użyty jest ogromny zestaw środków i zmasowanie sił państwa komunistycznego, których nawet mafia nie ma. Jednak skrytobójstwo zamierzone —jak sugeruje się, że miało miejsce w wypadku ks. Jerzego — nie odbywa się po 56 r., w sposób jawny i ostentacyjny, poprzez zatrzymanie (czy porwanie) i likwidację. Gdyby chciano tylko zabić ks. Jerzego, nie zatrzymywano by go, gdy podróżował w towarzystwie innej osoby i nie doprowadzono by do sytuacji, w której ktoś powszechnie znany zaginął i wszechkontrolująca wszystkich i wszystko tajna policja, w dodatku ciągle inwigilująca tę osobę, musi udawać, że nie wie, gdzie on jest. Jeden z księży wygłaszających homilie o dużej sile, opowiada, że jakiś mężczyzna podszedł do niego i zapytał: Dlaczego księdza dotąd nie zabili? Gdyby ks. Jerzy miał być zgładzony, posłużono by się innymi, prostszymi środkami. Mogła być to ciężarówka, strzelec wyborowy czy tzw. grupa agresywnych mężczyzn na ulicy. Wiadomo, że w miarę wzrostu znaczenia kościoła p.w. św. Stanisława Kostki w społeczeństwie polskim, w niektórych domach na ulicy Felińskiego wytypowano oddane reżimowi osoby lub wymieniono lokatorów na takich, którzy w każdej chwili gotowi są udostępnić swoje mieszkanie SB. Gdyby wydano rozkaz zgładzenia ks. Jerzego, kpt. Piotrowski nie byłby w to wmieszany. Wystarczyłby snajper, najlepiej sprowadzony na kilka godzin z zagranicy (np. Z NRD czy ZSRR z gotową drogą ewakuacji) , zaopatrzony w specjalny karabin z noktowizorem, lunetą optyczną i laserowym celownikiem. Umieszczonoby go przy ulicy Felińskiego, wynajmując mieszkanie pod przykrywką. Z okna lub balkonu takiego mieszkania — albo z dachu domu — oddałby strzał w czasie Mszy św. za Ojczyznę, a ks. Jerzy odprawiający ją na tarasie kościoła p.w. św. Stanisława Kostki byłby idealnym celem. Dla ideologii komunistycznej byłoby to mściwe nawiązanie do śmierci św. Stanisława. Ogłoszonoby, że strzelił ktoś z wiernych zgromadzonych na nabożeństwie. Jaki był rzeczywisty wpływ Jerzego Urbana na los ks. Jerzego Popiełuszki? Nie wiadomo, czy da się to kiedykolwiek ustalić. Jego bezkarność jako wydawcy tygodnika „Nie", a w szczególności to, jak silne dalej łączą 154

go więzy z Adamem Michnikiem, pozorującym przez dziesięciolecia walkę z reżimem komunistycznym, po to, by „z puli opozycji" zająć kluczowe miejsce w systemie władzy odzyskanej przez komunistów w latach 19931997 i po 2000 r., Lwem Rywinem formalnie producentem filmowym, a w rzeczywistości pośrednikiem w gangsterskiej sferze interesów i Leszkiem Millerem, najzaufańszym kurierem ZSRR przewożącym „moskiewskie pieniądze", toczącego procesy przeciw podejrzewającym go o podejrzane kontakty z rezydentami rosyjskimi w Polsce. „Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Urban to jedna z najpotężniejszych osób lewicy — napisało jedno z lewicowych pism warszawskich. — Z jego zdaniem liczą się wszyscy najpoważniejsi nawet politycy SLD. Ministrowie odwiedzają go w redakcji lub w domu. Z jego rad korzysta n a w e t (podkr. — KK) sam premier Miller". Nie jest też pewne, czy Urban zajmował tylko stanowisko rzecznika prasowego rządu stanu wojennego i doradcy, czy też zajmował tajny etat. Ujawniona w marcu 2003 r. notatka gen. armii Jaruzelskiego do kierownika urzędu ds. wyznań Adama Łopatki: „Proszę wzmóc działania wobec ks. Popiełuszki" mogła być wynikiem doradztwa MSW-SB via Urban z powodu jego satanistycznej nienawiści do Kościoła katolickiego, co z kolei ujawniło się w redagowanym przezeń piśmie „Nie". Publikacje Jana Rema (Jerzego Urbana) nie tyle inspirowały SB, jak zdają się twierdzić oskarżeni o zabójstwo ks. Jerzego, ile miały przygotować społeczeństwo do aresztowania ks. Jerzego. Podrzucenie mu kompromitujących materiałów przez SB świadczy o tym, że pierwotnie chciano zrobić z Niego drugiego ks. Zycha, który zakłóca spokój społeczny zaprowadzony dla dobra „ludności" przez władze wojskowe. Przesłuchania ks. Jerzego od grudnia 1983 r. do 26 czerwca następnego roku były uważane za obraźliwe — nie dla Niego — a dla wydziału IV SB, tak były nieudane. Kidnapping, a nie oficjalne uwięzienie ks. Jerzego pozostał SB jedynym środkiem, by go zastraszyć i pozyskać, także dlatego, że wszystkie inne nie dały rezultatu. Możliwe, że Piotrowski ks. Jerzego nienawidził — ale kiedy? Może wtedy, gdy zwalono na niego całą winę i uczyniono kozłem ofiarnym? 155

Była więc to nienawiść na rozkaz, na pokaz, czy wzbudzona postfactum? Klasycznym przykładem nienawiści na rozkaz była nienawiść obywateli ZSRR do Hitlera, w latach 1933-39, miłość w latach 1939-41 i znów nienawiść wiatach 1941-45. To, co później nazywano „Chruszczowskim gniewem", któryjak za dotknięciem różdżki zdejmował but i walił w mównicę ONZ, by zastraszyć Zachód, a chwilę potem był przyjazny. Jeśli wybuch zbiorowego szału nienawiści ogarnął Piotrowskiego, Chmielewskiego, Pękalę i Pietruszkę a potem —jak się okazuje — także Ciastonia i Płatka (rozdzielonych osobnym procesem od ich kolegi Pietruszki) — to jak pogodzić z tym niekontrolowanym wybuchem uczuć jednoczesne domniemane planowanie i wykonanie zakrojonej na wielką skalę prowokacji przeciw władzom wojskowym PRL? W Polsce w okresie schyłku drugiej formacji komunizmu, poststali-nizmu, można było dostrzec rywalizację i niechęć między kontrwywiadem gen. Pożogi, Służbą Bezpieczeństwa — „niebiescy", a wywiadem i kontrwywiadem wojskowym gen. Kiszczaka—„zieloni". Pożoga i mniej znani generałowie Konrad Straszewski, Płatek, Ciastoń zostali jednak podporządkowani wszechpotężnemu Kiszczakowi, który dokonał „na górze", jak oni to nazywali, połączenia tajnych służb. Jednak nad Kiszczakiem, z kolei umieszczono gen. Milewskiego, który w Biurze Politycznym KC PZPR był obsadzony jako jego wróg, po to, by go kontrolować. Tak więc mamy co najmniej trzy warstwy owego przekładańca. Milewski do tego miał ambicję zastąpienia i to nie Kiszczaka, gdyż zgodnie z nomenklaturą partyjną byłoby to zejście w dół, choć dawało rzeczywistą władzę — ale sięgał wyżej — po stanowisko Jaruzelskiego. W najtrudniejszym dla grupy wojskowo-policyjnej Jaruzelskiego okresie, w trakcie prac przygotowawczych do wprowadzenia stanu wojennego utrudnionych przez konieczność zachowania tajności na najwyższym poziomie, miało miejsce następujące zdarzenie, cytowane z archiwów KC KPZR przez Władymira Bukowskiego (Władymir Bukowski, Moskieiuski Proces. Dysydent w archiwach Kremla, Warszawa 1998, str. 569). Na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR 10 grudnia 1981 r. w Moskwie ujawniono, że Jurij Andropow 9 grudnia, czyli dzień wcześniej, rozmawiał z Mirosławem Milewskim poza plecami Jaruzelskiego, 156

pomijając pionową drogę służbową, a kontaktując się po linii poziomej struktur ministerstw bezpieczeństwa sowieckiej Rosji i podległej jej Polski. Andropow wypytywał o działania jakie zostaną podjęte i kiedy (przeciw Solidarności — przyp. KK). Milewski opowiedział o „operacji Z" — określenie wprowadzenia stanu wojennego w kryptografii „w górę", do ZSRR — „i że o konkretnym terminie jej realizacji nie wie". Relacjonując rozmowę swoim towarzyszom z Biura Politycznego KPZR, Andropow opatrzył ją komentarzem niepochlebnym wobec Jaruzelskiego. Gdy ostatecznie stan wojenny został wprowadzony, pozycja Jaruzelskiego w Moskwie uległa poprawie, intryga Milewskiego nie dała się dłużej utrzymać w tajemnicy przed Jaruzelskim, bo wtedy Rosjanom zależało, by niczym nie zrażać sobie generała. Przy Andropowie Milewski miał duże szanse. Andropow był człowiekiem całe życie związanym ze służbami przemocy. Doszło więc do unii personalnej na najwyższym szczycie władzy — pomiędzy partią a jej policją. Milewski byłby jego odpowiednikiem, echem w podbitej Polsce. Dwaj autorzy Janusz Rolicki i Edward Gierek w wykwicie nowego gatunku literatury komunistycznej: Edward Gierek: przenuana dekada, Warszawa 1990, umieszczają motyw Milewskiego stawiający go w złym świetle. Gierek skarży się na interwencję telefoniczną Breżniewa, a był to telefon jeden jedyny od jego zwierzchnika w sierpniu 1980 r. i „mógł być spowodowany kontaktami Kani oraz Milewskiego z Andropowem". Milewski zgodnie z innymi informacjami już wtedy pojawił się jako potencjalny następca Gierka. Jednak wtedy wytrącił go z toru Kania. Milewski więc przystąpił do następnej bezwzględnej walki przeciw trudnemu przeciwnikowi, którego chciał usunąć, a którym po Kani stał się Jaruzelski. Maria Teresa Kiszczak w swoich wspomnieniach: Żona generała Kiszczaka mówi (Warszawa 1994) z całą rozciągłością potwierdza istnienie animozji między związaną z KGB obsadą MSW-SB (niebiescy), a podporządkowaną GRU Informacją Wojskową („zieloni"), przejmującą i odbierającą „niebieskim" agendy wywiadu i kontrwywiadu. To, że ostatecznie zwyciężył wywiad wojskowy ZSRR (GRU) a z nim wojskowe służby informacyjne PRL potwierdza przegłosowana przez kolejny niemy sejm i podpisana w 2002 r. przez Aleksandra Kwaśniewskie 157

go ustawa nazywana dla zmylenia opinii polskiej ustawą lustracyjną, mającą na celu chronienie byłych agentów, tajnych współpracowników wojskowych (komunistycznych służb wywiadowczych PRL podległych i pracujących dla sowieckiego GRU w latach 1944—1993), a więc „zielonych", strategicznego pionu wywiadu ofensywnego. Zupełnie odmienni od „niebieskich", przeważnie wysocy, wysportowani, dobrze ubrani, znający co najmniej angielski zaczęli opanowywanie mediów i ośrodków politycznych w latach 80. Pojawili się osadzani masowo przez płk. Wojciechowskiego jako prowadzący programy historyczne, czy nawet dyskdżokeje. Z tłustych, okrutnych oprawców—jakby ich nazwał biskup Frankowski — wcale nie zrezygnowano. Ich agentów przesunięto do obszarów gospodarczych, do banków, władz lokalnych, itp. Pani Kiszczak wspomina o wielkim rozczarowaniu w MSW, gdy resortowi tzw. obrony narodowej, a więc przede wszystkim Informacji Wojskowej podporządkowano dotąd suwerenną w swoim królestwie masę starych funkcjonariuszy, armię MBP-UB-MSW-SB. Pani Kiszczak ubolewa, że jej mąż to „człowiek obcy temu środowisku". Wyraźniej też niż w innych opracowaniach pojawia się złowieszcza postać gen. Milewskiego. W charakterystyczny sposób nuworyszów i wychodźców z niższych klas pani Kiszczak przedstawia walkę między swoim mężem a gen. Mirosławem Milewskim, jako specyficzny rodzaj walki żon, komunistycznych amazonek. Z okazji dnia kobiet, Klaudia Pawłowa, żonajednego z wysokich funkcjonariuszy kontrolujących Polskę urządziła przyjęcie dla samych kobiet. Pani Kiszczak podkreśla: „Nie znam tych kobiet. Wyróżnia się tam jednak żona generała Milewskiego. Rozmawia tylko z Rosjankami i tylko po rosyjsku, robi wrażenie bardzo ważnej. Później Klaudia Pawiowa w jednej z rozmów dała mi do zrozumienia, że kierownictwo partyjne KC KPZR widzi w Milewskim kandydata na I sekretarza". Sprawa ks. Jerzego nagle dała Jaruzelskiemu i Kiszczakowi szansę pozbycia się niewygodnej kontroli Milewskiego ijego groźnych dla nich ambicji. W ten sposób zbrodnia na ks. Jerzym stała się przedmiotem rozgrywek wewnątrz sił przemocy. Jeśli więc grupa czerwonych generałów mówiła o chęci wywołania zamieszek w Polsce i „obalenia władzy ludowej" przez Piotrowskiego (jak 158

by on kierował ważnymi operacjami z ramienia ZSRR i on wydawał rozkazy zwierzchnikom Płatkowi i Pietruszce), chodziło nie tyle o obawę przed wydarzeniami, które obaliłyby nie socjalizm, ajaruzelskiego, Kiszczaka, Siwickiego i innych. Podobnie, jak nieudane „wydarzenia marcowe" miały obalić Gomułkę, a dopiero udane w 1970 roku na Wybrzeżu obaliły go, by następne, w 1980 roku zmiotły Gierka. Stąd gniew, uraza „zielonych", wywleczenie win „niebieskich". Sądząc po ogromnych wpływach, jakie Milewski uzyskał w osobistych kontaktach z Breżniewem, Andropowem i Ustinowem w Moskwie, a Pawłowem w Warszawie, musiał być przekaźnikiem rozkazów z Moskwy i nikt innyjak tylko on na najwyższym szczeblu układał współdziałanie SB-MSW i KGB-GRU w działaniach takich jak przeciw ks. Jerzemu, zakończonych jego porwaniem i śmiercią. Andropow podkreślał, że najlepiej rozmawiało się właśnie z Milewskim. Z dostępnych mi danych nie wynika jednak, by Milewski, mimo że Andropow nie żył, był choćby przesłuchany na tę okoliczność, ba, choćby tylko na okoliczność przeniesienia go do KC PZPR, które samo w sobie było pozornym awansem, gdyż (podobnie jak przedtem gen. Mieczysława Demko-Moczara), pozbawiało Milewskiego bezpośredniego kierownictwa i nieustannego oficjalnego kontaktu z aparatem bezpieczeństwa. AJaruzelski postawiwszy się nad wszystkim: wojskiem, tajnymi służbami, będąc premierem i I sekretarzem KC PZPR coraz wyraźniej przenosił z KC do dowództwa LWP centra władzy i PZPR traciła na znaczeniu. Partia rozpadała się, podczas gdy to wojsko i wojskowe służby specjalne spełniały obowiązek wobec ZSRR. Awans Milewskiego z MSW na stanowisko sekretarza KC PZPRbyl przesunięciem na stanowisko formalnie wyższe, ale na którym miał nieporównywalnie mniej władzy i było ono mniej trwałe, choć nie dlatego, że pozornie było obieralne. Z UB-MBP i SB-MSW odchodziło się na emeryturę, w której dalej było się czynnym. Przejście do innego resortu, a nawet do władz partii było degradacją. Uderza tu subtelne podobieństwo z przygodą Andropowa, którego Breżniew w podobny sposób przesunął do pionu KPZR. Czy Milewski kiedykolwiek, jak Andropow, będzie użyty do sprawowania najwyższej władzy wśród polskich komunistów, nie wiadomo. 159

Nie przesłuchano Jaruzelskiego i Kiszczaka, choćby na okoliczność działań Milewskiego, które były przedsiębrane może za ich wiedzą, ale bez ich zgody. Wobec tego, że Moskwa rozważała odsunięcie ich od władzy, obaj generałowie mogli sprzyjać śledztwu w sprawie uprowadzenia i zabójstwa ks. Jerzego, gdyż odciążyło ich samych, a dawało im ewentualną przewagę nad Milewskim. Milewski przedstawiając się Andropowo-wijako najwierniejszy z najwierniejszych podlega do dziś szczególnej ocenie. Na Białostocczyźnie działał razem z wojskami NKWD, aresztując patriotów polskich. Wywożono ich do Mińska na Białoruś i tam sądzono. Zarówno Abwehra (w Niemczech) jak GRU (w Rosji) lepiej orientowały się w sytuacji niż Gestapo i KGB przez co opowiadano się w nich raczej za terrorem reaktywnym niż prewencyjnym (wyprzedzającym). Wykorzystując sprawę śmierci ks. Jerzego, bo jako najwyżsi urzędnicy państwowi musieli być informowani o przygotowaniach do porwania, nie zrobili nic, licząc na wyeliminowanie swoich wrogów. Poświęcenie dla walki z Milewskim etosu SB-MSW dokonane przez Jaruzelskiego i Kiszczaka i zagadkowa zgoda Rosjan na częściowe ujawnienie sprawy, było przyjmowane z niezadowoleniem i oburzeniem w resorcie (firmie). Sądzono, że to zdrada ze strony „zielonych", która doprowadziła do ostatecznego załamania zaufania nawet członków PZPR, MO, a nawet ORMO do tajnych służb. Niedługo to trwało, gdyż zaraz potem na rozkaz Gorbaczowa trzeba było przygotować się do transformacji ustrojowej. Ostatnie publikacje wskazują, że, na ile to było możliwe, Milewski wywierał nacisk na Andropowa i Breżniewa, by odwołał Jaruzelskiego i sugerował swoją kandydaturę. Dla dwu generałów lepsze było natychmiastowe ucięcie intryg Milewskiego, przez zdemaskowanie jego ludzi i narażenie władz bezpieczeństwa na blamaż, niż utrata władzy na jego rzecz. Podobne sugestie wobec Rosjan jak Milewski, wysuwał w latach 1966— 71 w swojej sprawie gen. Mieczysław Demko-Moczar, a właśnie tego Rosjanie nie lubili, gdyż widzieli w tym roszczenie, a nawet urojenie, ujawnienia się u kogoś faktu, że nie jest realistą, bo naruszył prawo ZSRR do decydowania, kto ma być osadzony w Warszawie. Nawet wysuwanie kandydatur było zarezerwowane dla KPZR, a nie PZPR. Gra operacyjna z ks. 160

Jerzym przeciw grupie Jaruzelskiego mogła ponadto osłabić władzę aktualnego zarządcy Polski i częściowo zniweczyć zdobycze stanu wojennego korzystne dla Moskwy. Pani Teresa Maria Kiszczak przyznaje, że przed drukiem dała do przeczytania swoje wspomnienia mężowi, generałowi Cz. Kiszczakowi, były one więc przez niego cenzurowane. Pozostał w nich wątek Milewskiego, wyraźne oskarżenie — na pewno nie pozbawione podstaw, skoro materiały moskiewskie potwierdzają zarzuty nielojalności Milewskiego wobec Jaruzelskiego, a tym samym Kiszczaka. Jednak twierdzenie komunistycznych władz wojskowych, że Piotrowski i inni chcieli wywołać zamieszki i tym sposobem obalić grupę generałów, jest pomówieniem. Nigdy bowiem UB-SB, od 1956 r., nie było tak wszechwładne, lojalne i zwycięskie. Służbista Piotrowski nie dałby się wmieszać do takich rozgrywek. Wykonywał rozkazy, choć potem było to interpretowane najego niekorzyść przez tych, którzy mogli go powstrzymać przed ich wypełnieniem. Porównując kolejne wywiady jakich Piotrowski udziela, stwierdzamy, że im dalej w czasie, tym więcej Piotrowski ośmielał się powiedzieć. W każdym wywiadzie Piotrowski umieszcza starannie wyważone i mniej starannie zamaskowane ostrzeżenie. Gdy jednocześnie ma się je przed oczyma i porównuje, bije z nich z trudem hamowana niecierpliwość i upokorzenie. Pisał do mnie w liście pan W.L. „Udziela tych wywiadów po to, że umieszcza w nich zaszyfrowane ostrzeżenia i groźby wyrażone nieraz w sposób zrozumiały nie tylko dla ich adresatów, ale i dla czytelników'". W wielkich i niepodległych krajach wybitne jednostki znają się i wiedzą o sobie wzajemnie. W krajach podbitych mogą o sobie za życia nigdy nie usłyszeć, spotykają się dopiero na kartach historii i okaże się, że byli powiązani jednym zawęźleniem wydarzeń z odległych sfer, jak LWP i Kościół. Tak okazało się, że męczeństwo i śmierć ks. Jerzego powiązana jest jednym drutem kolczastym z działalnością szpiegowską na rzecz NATO, a więc i niepodległości Polski, płk. Ryszarda Kuklińskiego. Dwoj e autorów chyba nieprzypadkowo przemilczanej książki—Krzysztof Dubiński i Iwona Jurczenko Być szpiegiem stwierdza, że — streszczając 161

— za plecami szefa wszystkich wywiadowców i kontrwywiadowców w wojsku i MSW, gen. Czesława Kiszczaka, w łonie kontrwywiadu powiązanego z Milewskim prowadzono tajne tzw. rozpracowanie Kiszczaka. Wielo-torowość działań przeciw — dosłownie wszystkim — wprowadzili Rosjanie. Ale obalenie Kiszczaka oznaczałoby upadek Jaruzelskiego, a z tym nowe kłopoty. Rosjanie przyjmowali Milewskiego, rozmawiali z nim, omawiali sytuację, ale jak wynika z innych danych do niczego się nie zobowiązywali. Zdawali sobie sprawę, że sytuacja w Polsce wsi na włosku. Głównym atutem Milewskiego przeciw Jaruzelskiemu i Kiszczakowi była ucieczka płk. Kuklińskiego. Im więcej obaj generałowie kumulowali funkcji, tym większa była ich odpowiedzialność wobec Moskwy. Zadziwiający brak czujności rewolucyjnej przyniósł Paktowi Warszawskiemu niepowetowane szkody — tak postrzegał ucieczkę pułkownika Kuklińskiego w listopadzie 1981 r. Milewski. Stan wojenny wprowadzony w ostatniej chwili podtrzymał zaufanie Moskwy do Jaruzelskiego i Kiszczaka, ale znajdowali się oni ciągle pod szachem Milewskiego. Można się zastanawiać czy ucieczka Kuklińskiego nie przyspieszyła wprowadzenia stanu wojennego w naszym kraju. Możliwe więc, że w twierdzeniach Jaruzelskiego i Kiszczaka jakoby porwanie ks. Jerzego było prowokacją przeciw ładowi i porządkowi przez nich wprowadzonemu, aby, wywoławszy zamieszki, usunąć ich od władzy, brzmi szczere przekonanie. Wiele wskazuje, że samochody jadące za porywaczami, wzmożona kontrola na drogach — były to środki, przy których użyciu nie tylko kontrolowano przebieg akcji Piotrowskiego i innych, a takie nieraz potrójne kontrole szpiegujących się wzajemnie grup aparatu bezpieczeństwa z SB, informacji wojskowej i KGB dostarczyły niezbitych dowodów winy „wichrzycieli" działających przeciw „wichrzycielowi", jakim w oczach komunistów był ksiądz. Mogąc zapobiec akcji, wykorzystać ją do natychmiastowego obalenia niebezpiecznego przeciwnika, zarzucając mu, że chciał wywołać zamieszki, prawie powstanie narodowe. Jaruzelski i Kiszczak porwanie ks. Jerzego znieśli łatwo, bo czekali na rezultat akcji — czy ks. Popiełuszko się załamie. Wtedy Milewski uzyskałby nowy punkt przeciw nim. Postąpili niekonwencjonalnie wygrywając rundę Kukliński — Popiełuszko poprzez ujawnienie, kto porwał księdza. Ge 162

nerałowie odetchnęli, koszmar ucieczki Kuklińskiego został zrównoważony oskarżeniem Piotrowskiego i innych. Komunizm będący najpotężniejszą organizacją podziemną, jaką kiedykolwiek wydała ludzkość, od początku naruszał swoje więzy z rzeczywistością, karmiąc się własną propagandą i samointoksykując. Ks. Jerzy zamordowany został przez system przemocy, zwany wówczas systemem państwowo-prawnym, ten sam, który potem zorganizował pokazowy proces osób którym przedtem zlecił porwanie ks. Jerzego. Mówiło się, że Jaruzelski pragnie zamachu na siebie. „Moglibyśmy wtedy odwrócić nastroje i zrobić na tym kapitał polityczny" — miał powiedziećjerzy Urban „Spieglowi". Jednak przeprowadzenie akcji pozorowania takiego zamachu mogło doprowadzić do rzeczywistego zgładzenia Jaruzelskiego. Wykonywano więc przez agentów wpływu ogromną pracę inspirującą, że nie ks. Jerzy jest ofiarą zbrodni, ale oni — generałowie LWP, bo zbrodnia rzekomo była skierowana przeciw nim. Wskazywano na gen. MSW Milewskiego. Dezinformacja ta była korzystna nie tylko dla WRON, ale dla wszystkich zamieszanych w spisek przeciwko ks. Jerzemu, wniosła bowiem dodatkowy zamęt, ponieważ rzucenie gen. Milewskiego, jak przedtem Piotrowskiego i innych, na pastwę, stwarzało fałszywą aurę uczciwości ze strony wojskowych władz komunistycznych. Jeśli, jak twierdzi Kiszczak i Jaruzelski, mord na księdzu Jerzym miał, czy mógł — w pojęciu komunistycznym — wywołać zajścia czy powstanie w Warszawie, znowu występuje fałszywe oskarżenie, udające ważną doktrynę. Manifestację popa Gapona, o której studiowali whistorii WKP(b), przenieśli w swojej wyobraźni z roku 1905 z prawosławnej Rosji w czasy o prawie osiemdziesiąt lat późniejsze, do katolickiej Polski. Gapon bezgranicznie ufał carowi Mikołajowi II jako głowie Cerkwii rosyjskiej i byl agentem „Ochrany". Czy Jaruzelski i Kiszczak, gdyby chcieli, mogli się sprzeciwić porwaniu, a w konsekwencji zamordowaniu ks. Jerzego? Oczywiście tak, ujawniając plan, ostrzegając ks. Jerzego i przydzielając mu ochronę. Podobnie jak w sprawie stanu wojennego — gdyby Jaruzelski czuł się Polakiem, wówczas skupiając poczwórną (całą) władzę dzierżawioną od Ro 163

sji mógł ogłosić powszechną mobilizację i nie popełniając błędu Węgrów z 1956 roku, nie występując z Układu Warszawskiego uratować Polskę, zdobycze Solidarności. Jednak zmiany, które wywalczono w Październiku 1956 r. były mu obce. Dlatego w umacnianiu komunizmu wyręczył Rosjan — którzy zresztą nie zamierzali w grudniu 1981 roku wkraczać — czym obecnie tłumaczy wprowadzenie stanu wojennego i co przewrotnie nazywa czynem patriotycznym. Państwo we współczesnym rozumieniu, powołane jest przez obywateli by chroniło ich przed niebezpieczeństwami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Państwo ludowe (socjalistyczne) samo było najwyższym zagrożeniem dla obywateli, gdyż zamiast ich bronić ustanowiło wszystkie instytucje tak, by chronić się przed obywatelami. Tak samo na zewnątrz—wszystkie państwa ludowe założone wskutek podboju przez Rosję nie tylko nie broniły się przed nią, jako likwidatorem ich niepodległości, ale czyniły wszystko, by się jej bardziej podporządkować. Strachowi obywateli przed państwem socjalistycznym odpowiadał jego lęk przed obywatelami. Dlatego cokolwiek tujest powiedziane o państwowości, siłach jej broniących, musimy widzieć jak w lustrzanym odbiciu, odwrotnie do tego jak przedstawiali czy co twierdzili o swoich działaniach jego funkcjonariusze. W wyniku prowokacji, Kościół miałby wywołać zamieszki, może nawet powstanie, które doprowadziłoby do obalenia komunistycznych generałów i socjalizmu? Było jasne dla wszystkich od początku, że nic takiego się nie stanie. Pogrzeb Grzegorza Przemyka był tu miarodajną wskazówką. Nikt nie mógł liczyć na to, że Kościół wystawi na niebezpieczeństwo masowej zagłady część społeczeństwa Warszawy, którą spotkałby los cięższy niż powstańców w 1944 r. Nim wyruszył kondukt z trumną Grzegorza Przemyka ks. prałat Teofil Bogucki, proboszcz parafii św. St. Kostki ogłosił, że każdy kto będzie wznosił okrzyki, czy rozwinie transparenty, będzie uznany za prowokatora. Wszystkie wydarzenia, w których uczestniczył Kościół (w tym pielgrzymki Jana Pawła II i jego słowa) wskazywały, że Kościół nie da się sprowokować, że uznał, że lepiej by naród polski jednostronnie się rozbroił, walczył o niepodległość i swoje prawa innymi metodami niż walki uliczne. Gdyby ten motyw — obalenie rządu generałów poprzez 164

zamieszki wywołane przez Kościół — traktowano poważnie, przedmiotem procesu przeciw Piotrowskiemu i innym było przestępstwo przeciw ustrojowi, pewnie byłby postawiony też im zarzut o szpiegostwo, a proces byłby tajny. Oba procesy — toruński i warszawski — utopione są w umowności. W procesie toruńskim wystąpił czynnik dodatkowy: oskarżyciele posiłkowi. Ich obecność nadała procesowi drugorzędnych cech poprawności prawnej, zarazem jednak w warunkach terroru byli oni ograniczeni, nie tylko względami na własne bezpieczeństwo i swoich rodzin —jak mecenas Bednarkiewicz, mogli być aresztowani lub zgładzeni podobnie, jak inne niewygodne osoby — ale i względami na trudną sytuację katolików w Polsce. Oskarżycieli posiłkowych, opluwając Kościół prowokowano, by koncentrowali się na obronie katolicyzmu przed prokuratorem i Piotrowskim, co odciągało ich od tropienia niespójności i niekonsekwencji oskarżenia. 28 lutego 1985 r. następuje kolejna rozmowa gen. Kiszczaka z arcybiskupem Dąbrowskim, w której gen. Kiszczak oskarża stronę kościelną i opozycyjną o złamanie domniemanego paktu o ograniczeniu procesu wyłącznie do zbrodni na ks. Jerzym i jej przebiegu: „Oskarżyciele posiłkowi zadawali najbardziej drażliwe pytania. Płk Pudysz rozmawiał z mec. Olszewskim, ale bez efektu. Oskarżeni i świadkowie ujawnili ogromne tajemnice — mogliśmy to zahamować... zaś nie dopuściliśmy, aby do akt dołączono jakieś kompromitujące Kościół dokumenty, (w rzeczywistości nie dopuścili materiałów, gdy zostało wykryte, że są one sfałszowane — przyp. KK), choć oskarżeni tego się domagali (!). Na zeznaniach nałożyliśmy ramy dotyczące wyłącznie zabójstwa (w wywiadach Piotrowski, licząc na potęgę dezinformacji, bardzo się użalał, że otrzymał ten zakaz, a gen. Kiszczak i inni widać obawiali się, że do świadomości ogółu jednak dotrze, że SB przemoc opiera na kłamstwie — przyp. KK). Uprzedzałem sąd, obrońców, oskarżycieli posiłkowych, by nie podnosili spraw dotyczących Kościoła...". Te słowa potwierdzają, że proces został ułożony w MSW-SB, a prokuratorzy, sędziowie i obrońcy oskarżonych tworzyli grupę formalną, połączoną rozkazami pochodzącymi z jednego źródła. Kiszczak upomi 165

nal oskarżycieli posiłkowych, by nie mówili o Kościele, starając się uniemożliwić im jego obronę przed prokuraturą, oskarżonymi i ich adwokatami. Świadczy to, do jakiego stopnia komuniści chcieli wykorzystać proces toruński dla swoich celów i odwrócić go przeciw ofierze i Kościołowi. Gen. Kiszczak przestrzega w tej rozmowie, że prokurator jest nawet słownie nietykalny: „Błędem ich (oskarżycieli posiłkowych — przyp. KK) było, że personalnie atakowali prokuratora, który jest ambitny i chciał pokazać, że też się zna na historii". Trudno było dalej pójść gen. Kiszczakowi w wysiłkach dla ocenzurowania procesu. Kościół był zmuszony przyjąć ten procesjako maksimum tego, co można było uzyskać, ale zarazem było to minimum. Nie udowodniono nikomu z oskarżonych, że działali w zamiarze pozbawienia życia ks. Jerzego. Dla oskarżonych tak zredagowane oskarżenie było bezpieczne. Przyznanie się do winy oskarżonego, jako główny element procesu karnego i najważniejszy dowód, byłoby szczególnie użyteczne, ale tylko wtedy, gdy po wyroku natychmiast nastąpiłoby zgładzenie skazanego na podstawie własnych samooskarżeń. W procesie toruńskim główny ciężar oskarżania Kościoła katolickiego zostawiono Piotrowskiemu. Dano mu szansę popisywania się —jakby to określił gen. Kiszczak — erudycją historyczną, najczęściej jednak uproszczoną, ale także przekonywania sądu, że działał sam, samowolnie, na swoje własne zlecenie, że wszystko było jego nieposłuszeństwem i szaleństwem. Już warszawski proces generałów stanowiłby podstawę do wysunięcia przeciw Piotrowskiemu zarzutów o fałszywe zeznania w procesie toruńskim. Zeznania między innymi oskarżające jego samego, Piotrowskiego. Gdy zamordowano Olafa Palmego, postać popularną, ale i tajemniczą, zgłosiło się wiele osób biorąc na siebie winę za tę zbrodnię. Jeśli ktoś w Południowej Afryce przyzna się do tego, że zamordował Palmego, musi to udowodnić"— powiedział funkcjonariusz policji szwedzkiej zajmujący się tą sprawą. Piotrowski w najmniejszej mierze nie udowodnił swojej winy, nie dostarczyłjej dowodów, a motywy, jakie podał były nieprzekonywujące. Przyznawał się do wszystkiego po kolei, jakikolwiek zarzut ze strony prokuratury mu stawiano. Przypisywano mu wszystko, co było niezbędne, 166

on przyznawał się, aby ewentualnie potem tym łatwiej zaprzeczyć. Akt oskarżenia uzależniono całkowicie od jego i jego podwładnych twierdzeń, które przedtem zostały przygotowane przez osoby trzecie. Być głównym świadkiem przeciw sobie — to zjawisko występujące w krajach marksistowskich. Ks. Jerzy był skromnym wikarym wjednym z wielu kościołów Warszawy, ale nie darmo organ polskich komunistów—„Trybuna" nazwała ustami apologety Edwarda Gierka Janusza Rolickiego Jana Pawła II — „wikarym z Niegowici". Katolicy wiedzą, że papież jest „proboszczem całego świata". Jednak myśl, by zredukować wagę najwyższego kapłana do roli „prowincjonalnego księżyny" — określenie zaczerpnięte z akt Departamentu IV —jest wynikiem tego samego szkolenia. Andropow głęboko wierzył w nieomylność religii marksizmu-leninizmu, wjego oczach sprawdzała się ona w działaniach praktycznych. Postrzegał religię jako zjawisko schyłkowe, a jej kapłanów, jako upartych i ciemnych dogmatyków. Tymczasem Andropow sam ulegał dogmatom. Wyplenienie religii ze świata nie okazało się tak łatwe, jak przewidywali klasycy marksizmu. Najważniejszym dla nas elementem książki Christophera Andrew i Olega Gordijewskiego KGB (Warszawa 1997), traktowanej jako źródło wiedzy o historii tajnych służb komunistycznej Rosji, jest powtarzające się na jej kartach omawianie systemu decyzyjnego w sprawach zabójstw i morderstw. Gordijewski sugeruje, że w pierwszych latach dyktatorskiej władzy Stalina, on sam nie wydawał decyzji nakazujących morderstwa. Zaczyna się od niejakiego Rjutina, gdy w 1932 r. OGPU było gotowe do likwidacji tegoż komunisty, ale na posiedzeniu politbiura Stalin został przegłosowany przez większość kierowaną prawdopodobnie przez szefa Lenin-gradzkiej Organizacji Partyjnej Siergieja Kirowa (właściwie nazwisko Siergiej M. Kostrikow, str. 123). A więc jeszcze wtedy decyzje o zbrodniach głosowano i podejmowano demokratycznie czy, mówiąc językiem marksistowskim, kolektywnie, widzimy w tym jednak zalążek nowej zbrodni, bo wkrótce zostaje zamordowany sam Kirów, być może za sprzeciw wobec zgładzenia Rjutina. Biuro Polityczne i Sekretariat partii komunistycznej spełniały wszystkie te role, które są rozdzielone w demokracji: rolę ustawodawczą (na 167

kazywały fikcyjnym radom i sejmom podejmowanie uchwał i przegłoso-wywanie ich), sądowniczą (decyzje o czynnościach śledczych, wydawanie wyroków w sprawach walk politycznych), oraz władzę wykonawczą. W gestii tej ostatniej znalazły się wszystkie decyzje gospodarcze. KC PPR i dowództwo AL musiało temperować Mieczysława Moczara i pouczać go jeszcze w 1943 r., że przeciwników politycznych należy „likwidować po cichu, nie robić szumu". Na podstawie ujawnionych dotąd materiałów radzieckich z lat 1917— 1991 i polskich z lat 1944-1956 możemy prześledzić ewolucję tajnego systemu sądowego służb specjalnych. W latach 1944-48, po zinstytucjonalizowaniu okupacji sowieckiej, najczęściej decyzje o likwidacji podejmowano na niskim szczeblu, na ogół nie jednoosobowo, tylko w składzie: (najniższy szczebel) pierwszy sekretarz Komitetu Powiatowego PPR i szef PUBP. Jeden z nich wydawał rozkaz wykonawcom. Na wyższym szczeblu — gdy chodziło o osobę bardziej znaną — uczestniczył czasem także doradca radziecki. W latach 1949-56, gdy nastał pełny terror, a z nim spokój, zabrano się do najważniejszych potencjalnych przeciwników. Ich wymordowanie, często poprzedzone formalnymi wyrokami śmierci, było decydowa-ne najczęściej w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, czy z inspiracji sowieckich doradców i wysłanników Moskwy. W miarę narastania przekonania aparatu władzy komunistycznej, że system socjalistyczny rozszerza się bez przeszkód i umacnia, decyzje w sprawie pozbawiania życia osób niewygodnych systemowi przechodziły coraz wyżej. Decyzjom o likwidacji osób przejawiających wrogą działalność wobec ZSRR nadano status legalny i prawny. W dniu 9 września 1950 roku Biuro Polityczne KC WKP (b) podjęło uchwałę zatwierdzającą przygotowaną w NKWD instrukcję zezwalającą na „ stosowanie metod specjalnych" wobec zachowania dla Biura Politycznego prawa decydowania o karaniu zbrodni politycznych, by wzmocnić władzę najwyższych czynników ze Stalinem na czele, zachować jednolite kierownictwo i kontrolę nad zbrodniami politycznymi. Uchwała ta—jak podaje „Głos" na podstawie publikowanych w latach '90 niemieckich źródeł nosiła numer 77/309 nigdy nie anulowana, wykorzystywana była 168

jako wzmocnienie potęgi najwyższych władz na niekorzyść niższych szczebli. Po raz pierwszy w historii rozgałęziony gang przestępczy mianował się legalną władzą, działał oficjalnie na zewnątrz, jako władza państwowa, działając jednocześnie w konspiracji przeciw poddanym sobie obywatelom i tworząc kolejne spiski w kolejnych sprawach, które rozstrzygał na swoją korzyść. Bezkarność zbrodni uzyskali sami od siebie i swoich wspólników. System decyzyjny różnicowany był w sposób najprostszy. Im wyżej stała osoba, którą zamierzano zamordować, tym wyższe władze ZSRR podejmowały takie postanowienie. Nawet Chruszczow oskarżający Stalina, jakże prawdziwie o wiele zbrodni, przyznaje, że o likwidacji osób żyjących za granicą czy cudzoziemców decydowały najwyższe władze, a więc najściślejsze kierownictwo KPZR. Wynika z tego, że także po śmierci Stalina zachowano ten sposób skazywania na śmierć przeciwników reżimu. Zbiegły na Zachód wysoki funkcjonariusz KGBJurij Nosenko zeznał, że za czasów Chruszczowa każdy szantaż wobec cudzoziemców czy osób zamieszkałych poza imperium radzieckim, włamanie np. do ambasad zachodnich na terenie państw zachodnich — a nie ZSRR — wymagało osobistej aprobaty Chruszczowa. Włamywano się też do ambasad Egiptu, Syrii, Iranu — kokietowanych przez ZSRR — a także Turcji. Zgodę na przeprowadzenie szpiegowskiej operacji zawładnięcia na krótki czas dokumentami NATO i przefotografowania ich na terenie Francji, wydał osobiście N. S. Chruszczow. Po śmierci Stalina i Berii z inicjatywy Chruszczowa zawarto w ścisłym gronie rodzaj zaprzysiężenia, przymierza czy umowy, że odtąd wymiana dygnitarzy na szczytach władzy nie będzie odbywała się przez likwidację fizyczną. Temu służył tajny referat Chruszczowa na zjeździe partii w 1956 roku. Pierwszym beneficjantem tej ugody był sam Chruszczow, który zmarł naturalną śmiercią. Z kolei potępienie Berii wywołało w tajnych służbach ZSRR szok. Zażądały one wyraźnych rozkazów w wypadku, gdy potrzebna była Kremlowi likwidacja jakiejś osoby czy grupy. Licząc się wyłącznie z opinią tej najpotężniejszej grupy zawodowej, jaką były tajne służby, wprowadzono dalsze obwarowania. Jeszcze na Węgrzech w 1956-7 169

roku zamordowano szereg zbuntowanych osobistości komunistycznych, w Czechosłowacji już nie. Jednak reperkusje postanowień po referacie Chruszczowa doprowadziły do niebezpiecznych dla socjalizmu rozluźnień. Skoro nie wolno likwidować przeciwników z innej frakcji w partii, czy konkurentów do władzy w niej, to kogo wolno zabijać? W jakich warunkach? Za co? Kto ma o tym decydować? W ten sposób powstała odpowiedzialność za zabójstwa polityczne i pierwsza szczelina w systemie. W 1957 r. Chruszczow wydał decyzję podjętą przy aprobacie kolegialnej, zamordowania dwóch działaczy ukraińskich, w tym przywódcy OUN — Stiepana Bandery. „Likwidacje te przekonały Chruszczowa, który aprobował je osobiście, oraz Szelepina, że zamachy na wybrane osoby powinny być nadal uważane za skuteczną formę zagranicznych operacji KGB" — pisze Gordijewski (str. 408). Sąd w Niemczech Federalnych orzekając w sprawie zabójstwa Bandery stwierdził, że „głównym winowajcą jest rząd sowiecki, który zinstytucjonalizował morderstwo polityczne" (prasa Niemiec Federalnych, Francji i Wielkiej Brytanii — sprawozdania z procesu Straszyńskiego i innych). Po procesie Straszyńskiego, na jakiś czas zawieszono likwidację osób na terenach, na które nie sięga władza radziecka. Do likwidacji „uciekano się tylko w wyjątkowych przypadkach" — pisze Gordijewski. Wzrastająca autonomizacja —jak określa to biograf gen. Mieczysława Moczara vel Mikołaja Demko vel Nikołaja Diemko Lisakowski — sił policji, udoskonalenie ich działania podporządkowanego jednemu celowi strategicznemu, przy wzroście zróżnicowania metod i środków, wydatków oraz zmilitaryzowanie, czyniło z nich coraz niebezpieczniejszą armię, przy czym wojsko (LWP) przybierało coraz wyraźniej charakter policyjny. Narastał też stopień utajnienia działań, przyjednoczesnym skuteczniejszym przenikaniu społeczeństwa w celu wydarcia mu jego tajemnic. Coraz więcej miał do powiedzenia departament do walki z Kościołem. Podporządkowano temu, jako tzw. priorytetowemu kierunkowi, wiele innych służb i działań przy sposobności rozciągając wzmożoną kontrolę w zakresie walki z Kościołem na resort komunikacji (utrudnianie przewozów pielgrzymek), kultury fizycznej i turystyki (organizowanie imprez 170

sportowych w niedzielę i święta kościelne), oświaty i kultury — poprzez organizację masowych festynów i imprez w niedzielę, reklamowanie twórców w nagrodę za postawę wrogą wobec religii. Podczas gdy III Rzesza miała trwać przez tysiąc lat, komunizm miał być wieczny i nieskończony w czasie. Obecnie, gdy śledzimy zbrodnie komunistyczne lat 1970-89 i późniejsze, widzimy, że decyzje w tych sprawach zapadały na bardzo wysokim szczeblu. W sprawie zbrodni na Wybrzeżu w 1970 r., morderstw w kopalni Wujek i w Lubinie, a także na ks. Jerzym, a nawet Grzegorzu Przemyku, występują nazwiska najwyższych dygnitarzy komunistycznych, w tym sekretarzy KC PZPR i generałów, w których rękach skupiało się dowództwo nad siłami LWP i MSW. Porwanie i zabójstwo ks. Jerzego, podwójnie nieudane, było zbitką i konglomeratem błędów rezydentury KGB w Warszawie, kierownictwa moskiewskiego i zbytniej uległości polskich przedłużeń KGB w SB-MSW w Warszawie. Nie jest to „rusofobia". Zarówno Jaruzelski powołując się na rozkazy i groźby rosyjskie, tłumaczy się ze stanu wojennego, jak Piotrowski słuchający sowieckiego zwierzchnika we Lwowie — do tego się przyznaje. Był to cykl błędów polegających na przecenianiu własnej potęgi i niedocenianiu zdolności obronnych przeciwnika. Najdokładniej zbadanym błędem Rosjan była inwazja Polski w 1920 r., mniej tragiczna dla Rosjan — Finlandii w 1939 r. i znów — Afganistanu w 1979 r., ale może się nią stać kolejna wojna w Czeczenii, jak okazała się nią przegrana Rosji w zimnej wojnie. Ambiwalencja, rozdwojenie cechowało komunistów. Głosili np., że USA upada, że trwa tam upadek gospodarczy, nędza i ucisk, a zarazem zapowiadali, że ich dogonią za 20 lat. Katolicyzm, któremu co rok przybywało po 6-15 milionów wiernych, rzekomo upadał. Zamach na Jana Pawła II oraz inwigilacja, ściganie, porwanie i zabójstwo ks. Jerzego były sumą, ukoronowaniem, kwintesencją, kombinacją wszystkich prawie morderczych środków, jakimi posługiwały się tajne służby komunistyczne. Gdyby nie tragizm, byłaby piękna w swojej klasyczności. Podpalenie, podrzucenie broni, fałszerstwa, fałszywe zeznania, szantaż, nielegalne ograniczenie wolności, kidnaping, próba wyłu 171

dzenia okupu, użycie najemników, kradzież, naruszenie niezawisłości sędziów, kradzież mienia publicznego, niedozwolone szafowanie nim na cele sprzeczne z ich oficjalnym rozchodowaniem. Zawodowym oficerom tajnej policji politycznej wyćwiczonym w prowokacji, dezinformacji, fałszerstwach, terroryzmie łatwiej było współdziałać w ułożeniu — a to z kolei pomagało w opanowaniu pamięciowym —wersji własnej zbrodni. Wyszkoleni w przyswajaniu sobie cudzego życiorysu, wchodzenia w cudze życie, przywłaszczania go, graniu innej osoby, są przygotowani na wszystkie niespodzianki, pytania, nawet zasadzki. Rozpowszechniali informacje o wydarzeniach, które nie miały miejsca —w tym byli wyszkoleni. Stworzyli kreacje, dzięki którym fakty zmyślone wydawały się prawdopodobniejsze, bardziej realne, niż prawdziwe. Egzamin z fałszywych zeznań zdali w czasie procesu, pomagając sędziom, by nie musieli tuszować najmniejszych niezgodności. Dlaczego wszystko aż zbyt dokładnie się zgadzało, a zeznania oskarżonych były idealnie jednobrzmiące? Dlaczego dano wiarę osobom najmniej na to zasługującym? Dlatego, że się przyznali i samooskarżyli? Działa tu ten sam rozkazodawca, który kazał im działać, a potem się przyznać, a czynnikom sądowo-prokuratorskim im uwierzyć. Sądzono ich za winę niepopełnioną, chroniąc tym od odpowiedzialności za zbrodnię, której byli winni. Zafałszowanie sprawy morderstwa na ks. Jerzym i procesów pochodnych od tej sprawy, służyło także umniejszeniu ofiary ks. Jerzego, ukryciu przyczyny jego nieustępliwości i jego męczeństwa. Rzeczywisty bowiem rozkaz, jaki padł, był sformułowany inaczej. Ze strzępów wyjaśnień na procesie toruńskim, procesu generałów; Ciastonia i Płatka oraz z odpiysków wyznań z szeregu wywiadów, których udzielił Grzegorz Piotrowski, można złożyć pewien obraz. Grzegorz Piotrowski twierdzi, że przed przeniesieniem do Centrali, gdy pracował w Wydziale IV w Łodzi, pozyskiwał dla współpracy z Służbą Bezpieczeństwa „proboszczów" okolicznych parafii: „Wkurzało mnie, że moje możliwości kończyły się na poziomie proboszcza. Biskupi byli zastrzeżeni dla Departamentu IV w Warszawie. Pamiętam, mieliśmyjak na talerzu człowieka Kurii. Czekaliśmy na człowieka z Centrali. Spaprali robotę. Przysłali nieudacznika". 172

Trudno to przyjąć za prawdę. Rzekomo nieudolny pracownik z MSW mógł natrafić na opór duchownego, który nie poddał się szantażowi czy groźbom lub w wypadku sukcesu, utajniono go przed Piotrowskim. Sądząc po tym, jakich metod używał Piotrowski, musiał on mieć za złe oficerowi z Warszawy, zbyt delikatne obchodzenie się z dostojnikiem kościelnym. Piotrowski uważał, że na wyselekcjonowanych przez siebie księży7 zdobywał wpływ — choć nie twierdzi, że pozyskał ich do współpracy — przez załatwianie cementu na budowę kościoła. „Przymykało się oczy na różne rzeczy przywożone do kraju i wywożone". W państwie przemocy prawie każde samodzielne działanie było zagrożone represjami. Fakt, że w drugiej połowie XX wieku duchowny musiał być wdzięczny oficerowi tajnej policji politycznej, zajmującemu się walką z duchowieństwem, że mógł kupić za wielkie sumy cement potrzebny do budowy świątyni, a ów oficer opowiada o tym, jak o wielkim dobrodziejstwie ze swojej strony, świadczy o szczególnej perspektywie, wjakiej Piotrowski widział otaczający go świat. „Zacząłem służbę w departamencie (do walki z Kościołem katolickim — przyp. KK), od czytania cudzych listów — chełpi się bez cienia wstydu Piotrowski — tropienia myśli, najbardziej prywatnych zachowań". Wielu wybitnych — w sensie komunistycznych tajnych służb politycznych — funkcjonariuszy, szpiegów, prowokatorów i morderców zaczynało tak,jak Piotrowski, od czytania cudzych listów. Widocznie zwierzchnicy ich uważali, że to złamanie prawa w imieniu policji mającej go strzec, a potem ciągłe przyzwyczajanie do łamania cudzej prywatności, było dobrym początkiem. Jeden z najsłynniejszych szpiegów i prowokatorów — Marceli Reich-Ranicki — szef działu londyńskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, przeniesiony na początku lat '40 „w teren", czyli do Londynu, szpiegował polską emigrację polityczną, a wybranych przez NKWD, wojskowy wywiad radziecki oraz Smiersz, namawiał do powrotu do Polski opanowanej przez komunistów, ponieważ Rosjanie chcieli ich przesłuchać, a po przesłuchaniu stracić. Reich-Ranicki dumny był z tego, że szlify oficerskie zdobył na czytaniu i cenzurowaniu wysyłanych w dobrej wierze listów. Zdania i sformułowania lub informacje niewygodne dla 173

warszawskiego rządu komunistycznego i Rosji, zamazywał czarnym tuszem lub przekazywał do przeprowadzenia śledztwa i aresztowania. Obecnie zajmuje się krytyką literacką w Niemczech. Listy bywały konfiskowane i zbierane jako dowody rzeczowe przeciw nadawcom i adresatom — w tym od i do ks. Jerzego Popiełuszki. Czytający listy, czy podsłuchujący rozmowy zbierali nielegalnie informacie o życiu prywatnym, ale także dla siebie szukali dowodów świadczących, że ludzie, których inwigilują zasłużyli na to i stoją moralnie niżej od inwigilujących ich. W czasie jednej z nielicznych, swoich, przeznaczonych do autoreklamy i reklamy resortu wypowiedzi, Piotrowski, już z więzienia mówi: Jaki jesteś prywatnie — ajaki jesteś, gdy stoisz przed ludźmi w sutannie. Wiem, że byli szlachetni kapłani, ale ci mnie nie interesowali. W czasie szkolenia poznawaliśmy te właśnie negatywne przykłady". Przestępca czytając cudze listy potępia ich autorów. Czy naprawdę zawierzali swoje najskrytsze uczucia, myśli, zwątpienia poczcie PRL, a zatem Piotrowskiemu, skoro wszyscy wiedzieli, że listy duchowieństwa poddane były perlustracji? A jednak to właśnie w listach ks. Jerzego znajdowały się ostrzeżenia, które Piotrowski — obejmując „sprawę Popiełuszki" i czytając stosy jego listów—powinien zauważyć i zrozumieć, że sprawa nie będzie łatwa. Ks. Jerzy nie tylko nie ufał poczcie, zwanej polską, ale właśnie w listach, o których wiedział, że są cenzurowane, pisał o tym, że są cenzurowane. „Mnie autentycznie oburza ta podwójność zachowań, ta obłuda" — podkreśla Piotrowski. To już początek uzasadnienia zbrodni: że działał w afekcie. Skąd to słówko „autentycznie"? Czyżby podejrzewał siebie, że nie potrafi się oburzać w sposób naturalny, tylko na zawołanie, gdy jest mu — owo oburzenie — nakazane; czy też zna dwa rodzaje oburzenia? Dostarczono funkcjonariuszowi motywacji „autentycznej", którą było poczucie zagrożenia — księża podważają ustrój, który oficerowi SB zapewnia dobrobyt i przewagę nad większością społeczeństwa. W stosunku do ks. Jerzego występowały charakterystyczne dla tajnych sowieckich służb pęknięcia: pogarda i głęboko skrywana obawa. Mania administrowania światem ukazywała księdza Jerzego jako osobę bez znaczenia, ponieważ nie był kardynałem, biskupem, ani prałatem. Próbo 174

wali zarazić tym sposobem widzenia ks. abp. Bronisława Dąbrowskiego i kardynała Glempa, próbując wbić klin między hierarchów a — domniemanie — samozwańczego kaznodzieję, nie będącego nawet wikariuszem. Aparat bezpieczeństwa nastawiony był na zbieranie informacji o słabościach charakteru, wykroczeniach, przestępstwach, tzw. „obiektów zainteresowania", „figurantów". Różnymi sposobami czynione było rozpoznanie psychologiczne wobec osób, które nabierały znaczenia i trzeba było je inwigilować albo liczono na ich „pozyskanie". Ks. Jerzy objęty był nie tylko działaniami zespołowymi i zespolonymi. Przy inwigilacji potrzebnych było na 24 godziny śledzenia, sześciu do osiemnastu funkcjonariuszy. Kolejne akcje planowane były przez sztab wyższych oficerów SB itp. Zakładano jednoczesność różnych przedsięwzięć. Najbardziej rzucająca się w oczy była korelacja działań propagandy kierowanych przez Jerzego Urbana i grami operacyjnymi MSW-SB-KGB. Komuniści wydawali niewyobrażalnie wielkie sumy na —jak się okaże — także śledzenie księży z krajów podbitych przez Rosję sowiecką, przebywających za granicą. Dotyczyło to nawet misjonarzy w krajach interesujących ZSRRjako kierunek ekspansji. Jeden z warszawskich duchownych, mimo podówczas skromnego miejsca w hierarchii, zajmował ważny posterunek. Co jednak ciążyło nad nim w oczach SB najbardziej, to kontakty i przyjaźń z ks. Jerzym. Ow duchowny nosił na sobie niezacieralne piętno przyjaźni z ks. Jerzym, mimo że ks. Jerzy już nie żył. Gdy wyjazdy z Polski były możliwe wysłany został (czy wezwany — o to nie pytałem — KK) do Rzymu. Po drodze miał wstąpić do Budapesztu. Już na lotnisku Okęcie zauważył mężczyznę w skórzanym płaszczu, który, jak się okazało, leciał też do Budapesztu. W stolicy Węgier ksiądz spotkał go aż dwa razy idącego tą samą ulicą. Odlatując z Budapesztu do Rzymu, widział tego osobnika wśród pasażerów. A potem jeszcze trzy razy miał natknąć się nagle na niego w Rzymie. Inny ksiądz relacjonuje, że objęty inwigilacją, stosował taktykę kierowania się najpierw w odwrotnym kierunku niż zamierzał, a potem nagle odwracał się i szedł w przeciwną stronę zderzając się prawie ze śledzą 175

cym funkcjonariuszem. Po zabójstwie ks. Jerzego nasiliły się inwigilacje jego przyjaciół, a nawet dalszych znajomych. Z zebranego przeze mnie materiału wynika, że w czasie przesłuchań, np. przypadkowo zatrzymanych osób, które znały kogoś będącego przedmiotem zainteresowania lub nawet nie, ale mogły zetknąć się z plotkami najego temat, pytano: „Czyjest homoseksualistą lub biseksualistą?" „Czy korzysta z usług prostytutek?" Jest alkoholikiem?" „Czy wdaje się w awantury pod wpływem alkoholu?" „Czy prowadzi samochód pod wpływem alkoholu?" „Czy używa narkotyków?" Jaka jest jego sytuacja materialna?" „Zła?" A może odwrotnie: „Ma dużo pieniędzy, nie wiadomo skąd?" Tworzyli sylwetki, nie tylko zaprzedani psychologowie, ale i krytycy literaccy, cieszący się zaufaniem SB, wydobywając elementy autobiograficzne i wyznania osobiste pisarzy. W książce „Generał Kiszczak mówi prawie wszystko" (W-wa 1991, Witold Bereś i Jerzy Skoczylas, str 28) — mówi teżjak się werbuje agenta. „Na co trzeba zwracać uwagę? — Na wszystko. Każdy ma jakieś słabości. Mało jest ludzi, których nie udałoby się zwerbować. Jeden lubi pieniądze, drugi wódkę lub dziewczyny. Jedno pijaństwo, drugie pijaństwo, jedna rozmowa przy wódce, druga rozmowa przy wódce, coś tam nieopatrznie powiedział, to się dokumentuje. (...) Natura ludzka jest silniejsza. Taki przykład. Wśród dawnej opozycji wielu miało świadomość, że są inwigilowani, a mimo to przez telefon mówili takie rzeczy". Obraz, jaki powstaje z tego negatywu stworzonego przez pytania stawiane schematycznie, a przy tym w tonie autorytarnym, rodzi w tajnej policji pogardę i lekceważenie dla „obiektu". Dla Piotrowskiego „sprawą życia", niezwykłą szansą, nadzieją na oszałamiającą karierę, okazało się jednak nie szpiegowanie Episkopatu, kardynałów i biskupów, purpuratów, ale sprawa szeregowego księdza, w zwykłej czarnej sutannie. Okazał się w końcu kimś na miarę ambicji Piotrowskiego, kapitana, który dowodził pułkownikami, zarazem człowieka wychowanego w kulcie władzy, stopni służbowych — sam widział siebie w mundurze generalskim — ks. Jerzy był kimś, kto miał rzekomo niewspółmiernie małe znaczenie w stosunku do Piotrowskiego. W szczególnym hierarchicznym widzeniu świata, w manii administracyjnej, kto zaj 176

muje jakieś stanowisko, nawet w Kościele, jest lepszy i ważniejszy od tego, który nie piastuje żadnego. Ale w tym wypadku zainteresowanie ks. Jerzym było prawie równe temu jakie okazywano Janów Pawłowi II. W wyszkoleniu Piotrowskiego, w jego aparacie pojęciowym, Kościół był instytucją świecką, czymś w rodzaju międzynarodowego biura szpie-gowsko-terrorystycznego, a ks. Jerzy nie był księdzem, ba, jako kapłan był czymś mniej niż „obywatelem Popiełuszką", czy „panem Popiełuszką", był „Popiełuszką", chłopaczyną ze wsi, który cierpi na rodzaj manii wielkości, chcąc zrobić karierę (inaczej, jak swojego odpowiednika w Kościele, nie umiał sobie Piotrowski go wyobrazić) na zwalczaniu najwyższego tworu, jaki wydała ludzkość — socjalizmu realnego. Ks. Jerzy wydawał się zbyt mały, by Piotrowski tylko nienawidził go, on go drażnił. Dotychczasową nieugiętą postawę w śledztwach toczonych przeciw niemu, uważał Piotrowski za przejaw pewnego rodzaju bezkarności, buty księdza, za którymi stoi potęga znienawidzonego przez Piotrowskiego Kościoła i papieża. Wśród miliardów ludzi trudno by wybrać i postawić przed sobą dwie osoby, tak bardzo się różniące. Wrażliwy, delikatny, uduchowiony ksiądz, modlący się za innych, za swój kraj — dla Piotrowskiego granica między ZSRR a PRL nie istniała — naprzeciw oficer policji, brutalny i wyzuty z uczuć ludzkich, wyszkolony w szkodzeniu innym, dręczeniu, prześladowaniu. Sądzę, że w chwili porwania ks. Jerzego, Piotrowski był dumny z tej różnicy, jednak dawała mu za wiele wiary w siebie. W slangu przestępczym (kminie) istnieje pojęcie „masy". Jeden z groźnych bandytów miał taki pseudonim (ksywkę). Piotrowski był masą, potężny, ciężki, do tego wykształcony i przeszkolony do granic możliwości we wszystkim, co może być dla innych niebezpieczne, przeszedł wiele szkół policyjnych. Do jego masy należy dodać wagę dwóch innych porywaczy, wysportowanych i szkolonych. Piotrowski uważał się nie tylko za siłacza, ale i za kogoś wyżej wykształconego niż ks. Jerzy, gdyż jako matematyk, dyplomowany oficer policji, a przede wszystkim marksista, uważał, że ma wielokrotną przewagę intelektualną nad ofiarą. Teolog w jego oczach nie miał żadnego wykształcenia. Wierzący głęboko, że Boga nie ma, Piotrowski uważał nauczanie o Bogu za kłamstwo, w dodatku odciągające od budowania socjalizmu. 177

Zagadnienia polityczne i społeczne —jak pisze historyk MO — miały na celu kształtowanie naukowego poglądu na świat, zwłaszcza wśród oficerów, mówiły o powstaniu życia na Ziemi, jego ewolucji, pochodzeniu człowieka i łączyły się z „odrobieniem zaległości w zakresie podstawowych umiejętności pisania". „Przeciwstawiano tę nową, światłą kadrę sformalizowanym i ograniczonym przez burżuazyjny światopogląd i studia prawnicze, przedwojennym pracownikom wymiaru sprawiedliwości". (Zenon Jakubowski, „Milicja Obywatelska 1944 -48", Warszawa 1988, s. 243, 250-251,253, 256, 259). Tym ciemnym, niepiśmiennym ludziom wmówiono, że są najbardziej światłymi w społeczeństwie i muszą walczyć z zabobonami religijnymi. Ci, którzy nie przejęli się światopoglądem, określanym jako naukowy, jako obcy politycznie — zostali zwolnieni. Funkcjonariusze SB byli nieodrodnymi i najlepszymi synami Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, przyjmując dogmat o „socjalistycznym charakterze narodu polskiego", a tym samym o standaryzacji, ujednoliceniu, zrównaniu, w którym między poszczególnymi jednostkami ludzkimi nie ma różnic, a jeśliby ktoś wyróżniał się, należy przystosować go do ogólnej przeciętnej lub w razie oporu uwięzić lub zgładzić. Towarzyszyło temu gwałtowne zacieranie różnic między Polską a ZSRR, niszczenie odrębności regionalnych, wypędzanie społeczności mówiących własną gwarą (Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy i Warmiacy), burzenie zabytków, wzmożony wyrąb lasów. Ujednolicenie to najmniej odbiło się na Łodzi o nieokreślonym obliczu, gdzie w sposób naturalny dobudowano do Bałut z czerwonej nieotynkowanej cegły, blokowiska z wielkich płyt. Wychowany w izolowanym środowisku UB-SB-MBP-MSW, obracając się wśród zapiekłych i pewnych siebie komunistów „czerwonej Łodzi", Piotrowski nie był przygotowany do kontaktu z osobami takimi, jak ks. Jerzy. Przesłuchiwani przez niego księża byli zdawkowo uprzejmi i chcieli jak najszybciej zniknąć z oczu wszechmocnego Piotrowskiego. Piotrowski miał meldunki na ich temat, nagrania z ich homilii, powoływał się na obowiązki nauczania moralnego, wszczepiania postaw najcenniejszych etycznie dla PRL — nie kraść własności państwowej — to dla Piotrowskiego było do przyswojenia. 178

Natomiast ks. Jerzy mówił o rzeczach niedozwolonych w sposób niedopuszczalny i niedozwolony. Sprawa niepodległości Polski była bowiem raz na zawsze przesądzona. W dodatku w wypadku ks. Jerzego przerastanie się wzajemnie polskości i rzymskiego katolicyzmu miało prawdopodobnie nieznane Piotrowskiemu podłoże, w pochodzeniu ze szczególnej krainy, obszaru Polski różniącego się od Łodzi z jej wielonarodową, wielokapitalistyczną przeszłością, tradycjami zarówno patriotycznego, jak i komunistycznego ruchu, pamięcią o wyzysku, wszechwładzy bogatych Niemców i niemieckich Żydów za czasów carskich, a potem w czasie II RP z chaotyczną zabudową, brakiem historii. Ksiądz Jerzy ukształtował się w innym świecie, na wschodnim kresie Polski rozbitym przez Rosjan, a także Ukraińców i Białorusinów, dosłownie jako kres, koniec. Tu długo trwał najuporczywszy opór, tu terror był najbrutalniejszy i najkrwawszy. Ta ziemia przeżyła trzy najazdy bolszewików: w 1919-20,1939-41 i w 1944-45 roku, poznawszy niepewność, czy nie zostaną wcieleni do ZSRR. Mała kraina wśród najmniejszych, ale odrębna, o wzmocnionym życiu duchowym. W czasie, gdy ksiądz Popiełuszko byłjeszcze dzieckiem, jak już pisałem, pierwszy sekretarz KW PZPR w Białymstoku Arkadiusz Łaszewicz zaproponował Breżniewowi włączenie białostocczyzny do Białoruskiej ZSRR, mało więc brakowało, by ks. Jerzy stał się obywatelem ZSRR i Białorusinem z mianowania. Świat ks. Jerzego, jego ojcowizna, to obszar wokół Suchowoli, gdzie się urodził i który wydał następnego księdza męczennika — Suchowol-ca. Jej granice wyznaczały i wyznaczają krzyże. W 1911 r. rząd carski zinwentaryzował krzyże, nie zdążył ich zniszczyć. Za każdym płotem, na każdej posesji, na każdym skrzyżowaniu dróg — krzyż. Ostatnia enklawa dawnych kresów Polski. Obszar święty, rodzaj maleńkiej Ziemi Świętej istnieje, a jego znaczenie umocniło męczeństwo księży Popiełuszki i Suchowolca. Dla ludzi niewierzących, czy nie-Polaków niezrozumiały jest związek pomiędzy wiarą a Ojczyzną, między katolicyzmem a polskością. Ofiara ks. Skorupki, ojca Maksymiliana Kolbego i ks. Jerzego wydaje się im zbędna, nieupoważnieni, odrzucają ją. Występuje tu ukryty motyw: obawa przed wykluczeniem od decyzji w sprawach polskich. Tu podobne zdanie mają zarówno wrogowie Polski, jak ongi cesarze Rosji i Niemiec, ale 179

i ich kontynuatorzy, naziści, komuniści i obywatele polscy, którzy obawiają się, że Kościół zagraża ich pozycji. Tworząc portret psychologiczny „osoby zainteresowania", „figuran-ta" oficerowie SB bezkrytycznie przykładali własne miary do ks. Jerzego. Łagodność, wyrozumiałość, ustępliwość, a przede wszystkim dobroć ks. Jerzego brano za słabość. Wynoszenie gorącej kawy funkcjonariuszom, którzy śledzili ks. Jerzego było rozumiane zarówno jako bezczelność, policzek wobec tajnych służb, która miała im unaoczniać, jak ciężkajest ich służba, jak ich traktują zwierzchnicy lub próbę złagodzenia ich nastawienia, udobruchania ich. W zestawieniu z ostrością, a nawet gwałtownością jego kazań, huraganem, który uderzał z kazalnicy nad tłum, jego cierpliwe i uprzejme znoszenie prześladowań brano za fakt wskazujący, że ks. Jerzy tylko woła głośno, a w rzeczywistości jest słaby i bojaźli-wy. Mylili bowiem, u Piotra Skargi naszych czasów—trwożliwość z ostrożnością męczennika, który nie chce prowokować oprawców. Sam będąc tchórzem i dążąc do nieustannego zapewnienia sobie przewagi we wszystkich dziedzinach, Piotrowski uświadamiał sobie z dumą (do czego się przyznawał) swoją ogromną siłę fizyczną. Piotrowski był zdrowy jak tur, (choć późniejsze zdjęcia wykazują tendencję do choroby Basedowa) ks. Jerzy chory, chorowity, zagrożony ciągle śmiercią. Wszystko, co było księdzem Jerzym, w oczach Piotrowskiego było słabością, cherlawością, gdyż mylił on pojęcie siły z pojęciem przemocy. Gdy stanął na szosie toruńskiej naprzeciw ks. Jerzego, niskiego, chudego i słabowitego, chorego, bezbronnego — miał to być czynnik psychologiczny, na który liczył Piotrowski — on, olbrzym, wyćwiczony w walkach wręcz, w zadawaniu ciosów, uzbrojony w broń palną — a był dobrym strzelcem — pałki, skarpety z piachem, mający pod swoimi rozkazami dwóch ludzi absolutnie mu oddanych, posłusznych jak psy, gotowych patrząc mu wiernie w oczy dokonać każdej zbrodni, każdego okrucieństwa — stał jak uosobienie materialnej, ziemskiej potęgi, naprzeciw samotnego ks. Jerzego. Dobro i zło, skontrastowane jest jak w filmie science fiction, westernie czy baśni: św. Maksymilian przeciw Fritschowi, papież przeciw Agcy i ks. Jerzy przeciw smokowi (Piotrowski). To wszystko jest żywą, trwającą Ewan 180

gelią, ich krew leży na nowych kartach Pisma Świętego. Bez ryzyka wpadania w przesadę, czy literackiego ujęcia sprawy, możemy powiedzieć, że wysłannik Szatana spotkał się ze sługą Bożym. Jak w I wieku, tak w XX święci chodzą po ulicach i wielu ich, tak wielu, znało się osobiście. Pierwszy raz piszący te słowa doświadczył bezpośrednio kontaktu ze świętością, gdy z bratem Arnoldem Wędrowskim, sekretarzem św. Maksymiliana, komentowaliśmyjego kanonizację: Jak brat czuje się mając w niebie kogoś tak bliskiego i znajomego?". Bo czyż nie pewne jest, że po najdłuższym życiu siostra Łucja, która uczyniła tyle dla świata będzie kanonizowana, tak jak beatyfikowane jest już jej rodzeństwo. Ci, z którymi biegała trzymając się za ręce, w niebieskiej konfiguracji będą występować razem i siostry Łucji nie może zabraknąć. W tym sensie rozważamy sprawę ks. Jerzego. Prześladowania religii chrześcijańskich, największe od III wieku, czynią słowiańskich, litewskich i węgierskich katolików bliskimi czasów katakumb. W liście apostolskim „Tertio Millenio Adveniente" Jan Paweł II pisał: „Kościół pierwszego tysiąclecia zrodził się z krwi męczenników. (...) U kresu drugiego tysiąclecia Kościół znowu stał się Kościołem męczenników. Prześladowania ludzi wierzących — kapłanów, zakonników i świeckich — zaowocowały wielkim posiewem męczenników w różnych częściach świata. (...) W naszym stuleciu wrócili męczennicy(...)". List Apostolski Jana Pawła II „Tertio Millenio Adveniente" (Sandomierz 1995 r., s. 45-46, p. 37). Piotrowski nie zdawał sobie sprawy z tego, że stoi wobec ucieleśnienia siły ducha. Stopień bezbronności, bezradności, samotności ks. Jerzego (Chrostowski zniknął) był trudny do wyobrażenia w kontraście z rozmodlonymi tłumami, które właśnie opuścił. Piotrowski wiedział, jak ludzie odcięci od świata, od bliskich, pod wpływem bicia i tortur zmieniają się, jak pokornieją. Piotrowski był przeszkolony w zadawaniu bólu. Kto wierzy w oficjalnie podawany przebieg wydarzeń w procesie toruńskim i procesie generałów, sądzi, że ks. Jerzy będąc w bagażniku musiał usłyszeć, że Chrostowski uciekł, że sprowadzi pomoc, ratunek. To według moich badań nie było mu dane. Przeciwnie: trzej napastnicy po pozbyciu się Chrostowskiego, przybyli tam, gdzie trzymali ks. Jerzego do dziś 181

nieznani sprawcy, pomocnicy niżej lub wyżej stojący od Piotrowskiego. Ks. Jerzy musiał brać pod uwagę, że Chrostowski został zabity. Jeśli pytał oprawców, co z Chrostowskim, mogli dać odpowiedź dowolną, ale taką, która miała przygnębić ks. Jerzego, przerazić. Może przedstawili tak sprawę, że Chrostowski nie żyje z winy księdza lub jest ich zakładnikiem i od postawy ks. Jerzego zależy jego życie. Przesłanki do traktowania ks. Jerzego, jako kogoś słabego — choćby fizycznie — wynikały z materiałów, jakie zebrał wywiad wojskowy (podległy sowieckiemu GRU) w czasie jego służby w jednostce wojskowej, stworzonej specjalnie w celu prześladowania rekrutów z seminariów duchownych. Jednostki karne tworzono na wzór Armii Czerwonej dla elementów podejrzanych politycznie, przestępców czy dezerterów. Ks. Jerzy skarżył się wielokroć na okrucieństwo, pozorną bezmyślność, z jaką traktowano przyszłych księży. Na uczucie osamotnienia: „gdy człowiekowi wydaje się, że został sam, opuszczony przez wszystkich", „Dowódcy starają się nas wykończyć fizycznie i psychicznie, żebyśmy (...) byli niezdolni do pracy w swoim kierunku" — czyli w kapłaństwie, „...to nie jest normalne wojsko... Do wojska wzięto nas też nie dlatego, żeby zrobić z nas żołnierzy, ale żeby tylko przeszkadzać w studiach". Na szkolenia polityczne —jak wspomina jeden z towarzyszy niedoli ks. Jerzego — poświęcano o 50% więcej czasu, niż na szkolenia i ćwiczenia wojskowe i bojowe. Jest to zrozumiałe, bo przekazanie wiedzy wojskowej mogło doprowadzić do wykształcenia przyszłego przeora Kordeckiego czy ks. Skorupki. Ks. Jerzy trafnie odczytał tajne przyczyny, dla których powoływano kleryków do wojska, co w drugiej połowie XX wieku było barbarzyństwem. Wtedy ks. Jerzy, nieświadomie zetknął się z generałem Wojciechem Jaruzelskim, za którego namiestnictwa, z ramienia Rosji, przyszło mu zginąć. „Praca polityczno-wychowawcza, prowadzona z żołnierzami, alumnami z seminariów duchownych — nakazywał Jaruzelski — musi być nacechowana (tak w oryginale), na zmianę ideologicznej osobowości alumna, a jej wynikiem winna być jego rezygnacja z kontynuowania studiów w seminarium duchownym i przejścia na świecki styl życia. Mając na uwadze ten cel, jego ogromną wagę polityczną, pracę z alumnami 182

należy rozpoczynać już od pierwszej chwili ich pobytu w wojsku i kontynuować przez cały pobyt wjednostce" (z wytycznych gen. Jaruzelskiego, Archiwum Ministerstwa Obrony Narodowej 266/91/223, s. 3-4). Oddziały kleryckie („czarnych", jak je nazywano), nie składały się z samych przyszłych duchownych. Nasycano je elementem zdemoralizowanym pod każdym względem, przede wszystkim używanym do celów wywiadowczych i inwigilacji współżołnierzy podejrzanych politycznie. Był bowiem jeszcze jeden, tajniejszy niż pierwszy, cel stworzenia tego typu jednostek. Chodziło o jak najdalej posunięte rozpoznanie spraw rodzinnych, charakteru, psychiki, nawyków, wad, słabości, a także zalet osób dla reżimu niebezpiecznych. Podsłuchując rozmowy, wyciągając kleryków na zwierzenia w warunkach skrajnej izolacji i przemocy, zdobywali materiał wywiadowczy. Był to kapitał na przyszłość, gdy alumni staną się duchownymi, a może biskupami i kardynałami. Wtedy też typowano słabsze wśród nich jednostki, podatne na terror panujący wjednostce — do pozyskania na tajnych współpracownikówjuż w wojsku lub w przyszłości. Jednocześnie jednak występował efekt uboczny, którego prześladowcy seminarzystów nie przewidzieli, a występuje on szczególnie silnie w wypadku ks. Jerzego Popiełuszki. Przyniosło mu to bowiem bezcenne doświadczenie. Przebywał pod nadzorem agresywnych, uzbrojonych mężczyzn, bez możliwości ucieczki, gdyż naraziłby tylko siebie i Kościół na gorsze kłopoty, ani samobójstwa, gdyż byłoby to grzechem. Ks. Jerzy zdawał sobie sprawę z tego, że jest inwigilowany i kontrolowany przez wywiad i kontrwywiad LWP i wręcz daje to swoim prześladowcom do zrozumienia w liście, o którym wie, że będzie cenzurowany, a może umieszczony w jego aktach: „O sprawach wojska porozmawiamy kiedyś, bo nie wszystko można pisać... tajemnica korespondencji w naszej kochanej Ojczyźnie niejest zachowana, o czym świadczą listy, które... w czasie drogi zmieniają adresata i trafiają do niewłaściwych rąk". Wojsko byłojego pierwszym więzieniem, pierwszym etapem męczeństwa, który przygotował go do następnych — rewizji, aresztowań i wreszcie do porwania i męczeńskiej śmierci. Skompletowaną przez służby wywiadu i kontrwywiadu LWP teczkę zachowywano, ale jej odpis przekazywano Służbie Bezpieczeństwa do „dalszego urzędowania". 183

Wywiad wojskowy analizował dane o zdrowiu alumnów, ciesząc się wręcz z ich bezskutecznych skarg na komisje wojskowe, odwołań od decyzji wcielenia do LWP. Był to cenny materiał — karty zdrowia. Dzięki temu można było skuteczniej ich dręczyć, a w przyszłości, jako już uformowanym kapłanom, dawać im do zrozumienia, że więzienia mogą nie przetrzymać. Jest to tradycja rosyjskich a potem radzieckich służb inwigilacyjnych. Spis chorób ks. Jerzego, operacji, słabości — wśród nich choroba tarczycy, przebyta operacja, w czasie której był w klinicznej śmierci z powodu krwotoku, jaki wywołała niska krzepliwość krwi na pograniczu hemofilii, musiała nasuwać myśl, że ks. Jerzy będzie bał się nawet lekkiego uderzenia, które mogłoby go zranić. W rachubach na złamanie ks. Jerzego przyjmowano, że szczególnie boi się o swoje kruche zdrowie, im bardziej jest chory, tym mocniej pragnie żyć. Tymczasem choroba przyzwyczaiła zarówno św. Maksymiliana, jak i ks. Jerzego do cierpień, poświęcenia, ofiarowania jej Bogu. Przyzwyczaiła ich do właściwego rozumienia nicości życia, do przenikania tajemnic wieczności. Takie tajemnice były dla policyjnych służb nazistowskich i komunistycznych, mimo ogromnych wysiłków, by być poinformowanym, niedostępne. Gordijewski, wysoko postawiony pracownik tajnych służb sowieckich, zbiegły na Zachód z licznymi dokumentami, opiera się także na swojej wiedzy i pamięci. Już na 43 stronie polskiego wydania jego książki KGB podane jest w przypisie, jako źródło: „Gordijewski", ale nie jest cytowane tam żadne opracowanie tegoż autora, a w bibliografii nie wymieniono żadnej jego książki. Powołanie się na siebie samego przez Gordijewskiego występuje dwukotnie. Sprawa usiłowania zamordowania Jana Pawła II i — ku zaskoczeniu czytelnika — zabójstwa na ks. Jerzym Popiełuszce, występuje pod sam koniec książki. W tym jednym przypadku Gordijewski łamie chronologię, umieszczając wzmiankę na ten temat, liczącą zaledwie szesnaście wierszy, a powinna znajdować się o pięćdziesiąt cztery strony wcześniej — w kontekście historii zbrodni i zamachów. Oba te wydarzenia rozdzielało trzy i pół roku, jednak opisane są w połączeniu ze sobą. 184

Czy Gordijewski dawał nam w ten sposób do myślenia, obawiając się powiedzieć wprost, że ten sam wydział czy te same osoby podjęły decyzję w obu sprawach, czy też było to dla niego oczywiste, że czytelnik musi też to wiedzieć. Gordijewski zbywa więc, być może najważniejsze akcje w historii sowieckich tajnych służb, może i dlatego, że w głębi duszy pozostaje ich zdyscyplinowanym oficerem, a te akcje nie udały się i pośrednio przyczyniły do częściowego rozpadu imperium sowieckiego. Jeszcze silniejszym akcentem wiążącym te dwa przestępstwa na księżach katolickich — najwyższym kapłanie i skromnym wikarym —jest ujawnienie przez Gordijewskiego, że „bezpośrednio po śmierci (ks. Jerzego — przyp. KK) został wydany przez Centralę okólnik nakazujący podjęcie w 1985 r. serii »działań aktywnych«, obliczonych na zdyskredytowanie »reakcyjnego« Jana Pawła II". Czy między śmiercią ks. Jerzego a tym okólnikiem, w którym jego autorzy przyznają się do porażki, nie ma związku? Gordijewski w sprawę zamachu na Papieża posuwa się do takiej ostrożności, że twierdzi, iż „opinie w Centrali KGB były podzielone". Jedni twierdzili, że KGB „nie odważyłaby się na taką mokrą robotę", jednakże druga połowa podejrzewała, że Wydział VIII Zarządu S odpowiedzialnego za „operacje specjalne" był w to wjakiś sposób zaangażowany. Niektórzy wyrażali żal, że „zamach się nie powiódł". Wyłącznie sprawy: zamachu na Papieża i morderstwa na ks. Jerzym, pozbawione są w książce jakiejkolwiek analizy, czy dokładniejszego opisu, jak w przypadku innych relacji ze spisków i zbrodni tajnych służb sowieckich. O zamachu na Jana Pawła II ukazała się dotąd jedna ważna książka, to jest— Claire Sterling Czas morderców. Gordijewski całkowicie pomija ją, nie tylko w swoim tekście, ale i w bibliografii. Tak samo nie wspomina o publikowanych sprawozdaniach z procesu Ali Agcy. Jednak Gordijewski opisuje więź między ZSRR a Bułgarią, między obiema partiami komunistycznymi i oboma systemami tajnych służb. Uważają za szczególnie bliską i stwierdza, że komunizm był zakorzeniony w społeczeństwie bułgarskim silniej, niż w innych krajach z powodu panslawizmu, słowianofilstwa, rusofilstwa, a potem sowietofilstwa Bułga 185

rów. Bułgaria była obok Serbii krajem, w którego obronie stawała Rosja, gdy kraje te znajdowały się pod stałym naciskiem Turcji. Rosjanie, jak wiemy, jeszcze w XIX wieku obawiali się supremacji groźnego sąsiada i dlatego wspomagali „braci Słowian". Męczeństwo ks. Jerzego powiązane jest wszystkimi elementami z zamachem na życie Jana Pawła II. Gdyby był udany, ks. Jerzego tylko żarno rdowanoby, podobnie jak innych księży należących do tej serii, a nie byłby torturowany. Jego śmierć zaś nastąpiłaby wcześniej, zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego, gdy rozpoczął swoje kazania w obronie Ojczyzny. W maju 1984 roku sytuacja raz jeszcze zmieniła się zasadniczo. Spotkały się ofiary dwu zamachów z 1981 r.: Jan Paweł II i Ronald Reagan. W romantycznej scenerii lotniska prawie na szczycie świata, na Alasce doszło do niego, gdy papież leciał do Korei, a prezydent USA wracał z Chin. Musiało to wywołać dreszcz zgrozy na Kremlu. Dla Rosji Sowieckiej było to sygnałem potwierdzającym jej wszystkie obawy i sygnałem, że papież mimo zamachu na siebie nie dostosowuje się do wymagań sowieckich, kim ma być przywódca katolików, by liczyć na neutralność Moskwy. Jak zawsze komuniści obawiali się tajnej umowy między dwoma potęgami, wielkiego spisku przeciw ZSRR, zapowiedzi czegoś groźnego, ale czego? To chcieli wiedzieć za wszelką cenę. Ks. Jerzy chodził na procesy hutników z Huty Warszawa, siadając w pierwszej ławce dla publiczności, której przeważającą liczbę stanowili funkcjonariusze służb przemocy. Pewne myśli księdza zapamiętali hutnicyjako skarb i wskazówkę na całe życie, tym silniej oddziałujące na nich, że wyrosłe, wypływające z sytuacji księdza, którą obserwowali. „Kierując się przemocą nie można mówić o sprawiedliwości". „Mniejsze zło nie może zapobiec większemu, które i tak nastąpi". „Wyrwano nam serce, lecz nie oddamy duszy". „Wielkość prawdy przeraża". Wstrząs, jaki przeżył ks. Jerzy z powodu zamachu na Jana Pawła II, poczucie winy, że to nie on był celem pocisków, zrodziło, jak domyślają się niektórzy, myśl o przyjęciu Jego cierpień na siebie. Czekał na wyrok Opatrzności, gdy papież zmagał się ze śmiercią, ten czas wpłynął na nie-złomność jego gotowości do męczeństwa. 186

Był to ten sam odruch co potem u stu księży, którzy ofiarowali się po zabiciu ks. Jerzego, iść, gdy zajdzie potrzeba na ofiarę, co miało precedens odleglejszy w czasie, gdy sekretarz św. Maksymiliana brat Arnold Wędrowski chciał, by go aresztowano wraz z nim, a zaraz potem ten zamiar wyraziła grupa zakonników Niepokalanowa i ofiarowała się na zakładników za Ojca Kolbego. Usiłowanie zabójstwa Papieża i zamordowanie ks. Jerzego powiązane są nie tylko osobami sprawców, którzy — mimo iż różnili się narodowością, przynależnością społeczną—otrzymali rozkazy z jednego ośrodka i przyświecał im nie tylko bezpośredni cel, lecz także dalekoplanowy, ale i stosunkiem ks. Jerzego do męczeństwa Papieża, gotowością wzięcia na siebie męczeństwa za niego, zastąpienia go. Przeżywając z niesłychaną siłą zamach na najwyższego kapłana nie przypuścił, że jego wrogowie będą usiłowali wplątać go w zbrodniczy zamiar przeciw Papieżowi, a potem Papież będzie cierpiał nad jego śmiercią tak samo, jak on cierpiał nad wiszącą nad papieżem groźbą zgonu. Wiktor Suworow (vel Rezun) mówiąc o planowaniu przez tzw. Spec-naz sowiecki ataków w „mózg i system nerwowy państwa", wymienia wśród przeznaczonych do likwidacji także głowy Kościoła „(...) w ogóle wszystkich ludzi, którzy w krytycznym momencie moglibyjako osoby powszechnie znane występować z apelami do narodu". (Wiktor Suworow, Specnaz. Histońa sowieckich służb specjalnych, Gdańsk 1991, s. 12). Gdy piszę te słowa, od dłuższego czasu na Kremlu zasiada pułkownik KGB, a niedawno w tragicznej katastrofie zginął odsunięty daleko na krańce Rosji rzecznik działania umiarkowanego — generał Lebiedz. Przyjmował on za podstawę rzeczywiste siły Rosji, a nie nadzieje na słabości państw czy narodów, które chce się zagarnąć pod swoje wpływy lub uzależnić. Wyplątał Rosję z wojny afgańskiej i czeczeńskiej, a Rosjanie odbudowują swą obecność w Afganistanie i toczą drugą wojnę czeczeńską. Prawosławie zamyka Rosję dla katolików i staje się, jak za caratu, narzędziem wzmagającym tendencje imperialne. Prasa rosyjska rozważa przyczyny, dla których prawosławie tak szybko upadło pod ciosami Lenina i Stalina i tak szybko się odrodziło. Działo się raz tak, a raz inaczej, w zależności od tego, czego chciały rządy na Kremlu. Trwa 187

lość katolicyzmu ci publicyści upatrują w jego niezależności — wszędzie na kuli ziemskiej — od rządów państw, gdzie religia ta się rozwija. Prawosławie zaś, by walczyć z Kościołem katolickim potrzebuje pomocy rządu o czym świadczą restrykcje przeciw hierarchom katolickim w dzisiejszej Rosji. Element nie brany w rachubę w obliczeniach KGB i Andropowa, nieoczekiwany, niewyobrażalny — zda się niemożliwy — nie dający się sklasyfikować, a więc powiedzmy otwarcie nadprzyrodzony, zaważył nad losem Papieża i Agcy, i zmienił bieg wydarzeń. Przygotowujący zamach fachowcy nie odróżniali bowiem tłumu, przypadkowego zgromadzenia gapiów, czy spędzonych wiecowników od zgromadzenia wiernych. Gdy padają strzały, tłum rozbiega się w popłochu na wszystkie strony. Rozproszenie się tłumu miało umożliwić ucieczkę Agcy, a potem zlikwidowanie go przez mężczyzn, którzy przykurczeni, skuleni uciekali z miejsca zamachu. Zakonnica, siostra Letycja, chwyciła Agcę za ramię i uwiesiwszy się na nim „całym ciężarem" unieruchomiła go wraz z ciężkim browningiem. Czwarty strzał do Papieża nie został oddany. Niepewny rezultatu Agca strzelałby w głowę, gdyż ciało, już zgięte w pół, było przesłonięte przez tych, którzy pierwsi rzucili się na ratunek. W dodatku Agca nie mógł ruszyć się z miejsca. Dlaczego nie zastrzelił siostry Letycji? Czemu poddał się jej woli, dał się jej onieśmielić, bezwiednie zyskując życie? Każdy ułamek sekundy, z 9-12 sekund zamachu na życie Papieża, jest dziś analizowany, a te chwile opisane na setkach stron. Ostatnio odnalazła się dziewczynka, którą wziął na ręce Jan Paweł II, na parę sekund przed strzałami Agcy. Agca usiłuje na tym skorzystać twierdząc, że wstrzymał się ze strzałami, bo nie mógłby zabić dziecka. Antycypacją — wyprzedzającą — zapowiadającą ten fakt, jest nieoczekiwany gest przyjaźni wobec kombatanta dekorowanego przez de Gaulle'a, który miał być zabity w Szakalu Forsyte'a. Strzał pada, gdy osoba, która ma być zabita akurat się pochyla. Agca twierdzi, że nie miał już potem tak wygodnej pozycji do strzału. Jest w tym tylko część prawdy. Fachowcy na podstawie zdjęć oceniają, że pogorszyła się ona o 1/10. Na pewno dziecko na rękach osoby, którą miał zgładzić, zrodziło szok, który minimalnie destabilizował Agcę. Jednak strzały były celne. Gdyby strzelał poprzez ciało dziewczynki, pocisk utraciłby część mocy, a może i uwiązł. Fakt, że Jan Paweł II 188

przytulił dziecko było częścią planu Bożego, by Go ocalić. Trzeba było więc zmienić plany wobec Jana Pawła II. Jan Paweł II w 1980 roku w Fuldze na pytania dlaczego całe orędzie z Fatimy nie zostało ogłoszone zgodnie z wyznaczoną przez siostrę Łucję w 1960 roku datą, odpowiedział: „Nie chcąc poruszać światowej potęgi komunistycznej do pewnych działań (...) moi poprzednicy w posłudze Piotrowej woleli posłużyć się ujęciem dyplomatycznym (str. 75) i wysłano listy do Waszyngtonu i Moskwy. Papież Jan XXIII uznał, że ujawnienie tajemnicy mogłoby doprowadzić Związek Radziecki, będący światową potęgą komunistyczną, do nieprzewidywalnych działań" (str. 198-9) —cytuje Czesław Ryszka,w książce pt. Fatima, objawienie końca czasów, Bytom 1997. Trudno jest w tej chwili stwierdzić, czy, i jeśli tak, to kiedy szpiedzy rosyjscy, a potem radzieccy przekazywali dane o przedziwnej trójce dzieci z Portugalii, które cztery miesiące przed tym nim się to zdarzyło ogłosiły, że w Rosji zwycięży bolszewicki i ateistyczny przewrót. Czyli w czasie, gdy sami komuniści, w tym Lenin, jeszcze nie mieli na to żadnej nadziei. Po 1917 roku musiano w Rosji znać to, choćby z białego wywiadu, a w objawieniach była zapowiedź II wojny światowej z jej potwornościami. Po zakończeniu tej wojny Rosjanie musieli postawić sobie pytanie: dlaczego trafne były wieszczenia? Co jest w trzeciej części tajemnicy fatimskiej i czy rzeczywiście dotyczy ona Rosji, a jeśli tak, to jaki los dla niej przewiduje? Niepokojące było utajnienie ostatniego jej członu — wraz z dalszymi dziejami Rosji i niepasującej do marksizmu-leninizmu znajomości wydarzeń zanim one nastąpią. Dzieciątka z Fatimy nawet nie wiedziały, że istnieje jakaś daleka Rosja i brały słowo „Rosja" za nazwisko grzesznej sąsiadki. Uważano, że Watykan ma tajną broń przeciw ZSRR, a wizje Fatimskie są elementem planu podboju świata przez katolików (czy chrześcijan) i unicestwienia ZSRR. Klęska komunistów w sprawach polskich duchownych — Karola Wojtyły i Jerzego Popiełuszki, wynikła z ich błędnej ideologii każącej im widzieć w Kościele katolickim siłę świecką — „aparat Watykanu", modły i homilie — „kampanie propagandowe", religia — „ideologia"; wobec Kościoła używali wręcz słownictwa militarnego: działania Kościoła, według wysokich oficerów KGB-GRU-SB-MSW, to „taktyka", „operatyw 189

ne lub strategiczne plany", „demonstracja siły", „dominująca pozycja" na danym terenie, albo „sieć wywiadowcza Rzymu". Daje o sobie znać kompleks niższości Stalina, który pytał o „dywizje papieża", a cel religii utożsamiał z własnymi celami podboju świata. Źródła zbrodni socjalizmu realnego (komunizmu) zazwyczaj upatrujemy w zbiorach haseł pseudonauki Marksa-Engelsa-Lenina-Stali-na-Mao, ale najsilniejsze piętno na partiach komunistycznych i politycznych tajnych policjach komunistycznych wywarł darwinizm — ze swoistą teorią ewolucji, podobną do tej, którą Hegel zastosował w historii. Została ona przeniesiona do „mas" w formie jeszcze bardziej uproszczonej, z której wynikało, że co późniejsze w czasie musi być doskonalsze od wcześniejszego. Dawne klasy społeczne skazane są na wymarcie i zagładę z samej definicji postępu. Co nowe, niejako mechanicznie wypiera stare, a przez to, że jest nowe, jest lepsze niż stare. Z kolei o tym co jest nowe i ma zwyciężyć decydował KC WKP(b) potem KPZR, jego biura polityczne i sekretariaty z pierwszym sekretarzem na czele. Nigdy w dziejach nie było tak ścisłego splecenia ustroju, polityki, policji wielu formacji z filozofią. Aby przyspieszyć postęp, należało zabijać tych, którzy mu się sprzeciwiali. Wyniszczenie klas potępionych, ich zagłada z rąk funkcjonariuszy policyjno-wojskowych upewniało wyznawców o prawdziwości wyznaczonej do wyznawania filozofii. Jeśli giną, znaczy że muszą zginąć, a więc ich śmierć jest nie tylko niezbędna ale i nieunikniona, dlatego z góry usprawiedliwiona. Tajna policja bowiem wykonywała tylko nieodwracalny wyrok historii. Każdy strzał, każdy cios przynoszący śmierć był tylko coup de grace, czymś w rodzaju uśpienia niepotrzebnego zwierzęcia. Identyczny system myślenia istniał w nazizmie. Likwidowano chorych umysłowo, Żydów, homoseksualistów i duchownych, łącząc ich w malowniczą grupę istot nie zasługujących na istnienie. Wspólną „klasą godną zagłady" w komunizmie i nazizmie byli duchowni, przede wszystkim katoliccy. Darwinizm-heglizm-marksizm rozumiany był szczególnie. Człowiek radziecki miał być ukoronowaniem ewolucji człowieka, idącej od małpy do członka KPZR. Klasy ustępujące, przez należenie do niższej formy, 190

skazane były na likwidację przez wyższą i silniejszą, co uważano za naturalny bieg rzeczy. Ponad człowiekiem socjalistycznym, jako najwyższym wytworem heglowskiego (historycznego) i darwinistycznego (biologicznego) cyklu rozwojowego stał jego strażnik i wychowawca, funkcjonariusz tajnych służb. Był on bliskim krewnym nadczłowieka nazistowskiego. Stalin nie przejmował się ludobójstwem ani ludożerstwem. Było to dla niego mięso, które myśli, i trzeba w nim myśl zabić, zabijając ciało. Człowiekjest dla komunistów ubocznym produktem rozwoju małp człekokształtnych, w najlepszym przypadku — według La Mettrie — maszyną. Podobną do motocykla, samochodu czy maszyny parowej. Zabijanie udoskonalonych przez ewolucję zwierząt było tylko wyższą formą rzeźni i nie miało żadnego znaczenia. Jednocześnie głoszono, „że życie jest najwyższym dobrem, jakie ma człowiek". Nie przypadkiem Engels powiedział w czasie przemówienia na pogrzebie Karola Marksa: Jak Darwin odkrył prawo rozwoju świata organicznego, tak Marks odkrył prawo rozwoju ludzkości" (W. Tatarkiewicz, t. III, str. 51). Tezy Darwina, zastosowane do społeczeństwa ludzkiego, odegrały rolę praktyczną, bowiem zwolniły — w ich pojęciu — tajne służby nazistowskie i komunistyczne od szacunku dla człowiekajako tworu Boga, ukazały etykę i moralnośćjako pozbawione podstaw, a religię jako szkodliwą ułudę. Linię postępowania wobec wyznań religijnych, kościołów, osób wierzących wyznaczył w grudniu 1920 r. Samsonow, szef tajnego wydziału CZEKA i jego przełożony Feliks Dzierżyński: „komunizm i religia wykluczają się wzajemnie (...) w swoich planach likwidacji Cerkwi Czeka skupia całą uwagę na klerze. Tylko poprzez żmudną i niewdzięczną pracę z masami popów zdołamy ostatecznie wykorzenić i zlikwidować religię". „W 1925 r. powstała Unia Walczących Ateistów, której jedynym celem było rozpowszechnianie ateizmu i walka z religią. Wzmocniona po przejęcie władzy przez Stalina, Unia zdemolowała w 1929 r. setki kościołów, zniszczyła stare ikony i relikwie, rzucała się na (...) zastraszany kler. 15 maja 1932 roku Stalin ogłosił „plan pięcioletni przeciwko religii". Do 1 maja 1937 roku „wyobrażenie jakoby istniał Bóg" powinno całkowicie 191

zniknąć z życia publicznego", przypomina Michael Hesemann w Kulisach tajemnic fatimskich, Wrocław 2001 r., str. 92. W tym samym okresie rozwijano hasło Lenina: „Każdy członek partii powinien być Czekistą". Edward Radziński w książce Stalin stwierdza, że w późniejszym czasie Czekistą — tajnym współpracownikiem — mógł już być każdy obywatel. „Propozycja zostania agentem jest dowodem zaufania partii". Celem porwania ks. Jerzego było dosięgnięcie Jana Pawła II. Pojawienie się papieża Polaka spowodowało, że komuniści ujrzeli w Watykanie niebezpieczeństwo, prawie równe wyzwaniu amerykańskiemu. Tylko, że tam w CIA, Kongresie i Departamencie Stanu, wśród doradców prezydenta mieli swoich ludzi. Komuniści sowieccy uprawiający globalną strategię spostrzegali, że nie są uprzedzani o kolejnych posunięciach Wojtyły. Skalę konfliktu z katolikami uznano za światową. Drugi kierunek uderzenia miał wyjść z tzw. teologii wyzwolenia. Boliwia, Peru, a przedtem jeszcze Chile były pod silną presją demagogii lewicowej i trockistowskiej. Posługiwano się argumentem „tygla kulturowego" Indian, Czarnych i Białych wobec czego Kościół miał tu rzekomo obowiązek łączyć rytualne obrzędy pogańskie, a także elementy rozrywkowe z Mszą św. Ubogi Kościół w biednych krajach miał w planach sowieckich połączyć marksizm-leninizm, nienawiść do bogatych ludzi i narodów z nauką Chrystusa i przedstawić Go z karabinem na ramieniu, walczącego o opanowanie świata przez socjalizm realny. Tę linię filozoficzno-terrorystyczną wprowadził i wypróbował w latach 1944-56 Iwan Sierow przychylając się do koncepcji, aresztowanego w czasie wkraczania na ziemie polskie Armii Czerwonej, działacza politycznego prawicy Bolesława Piaseckiego, by połączyć sowiecki socjalizm z polskim katolicyzmem i twierdzić, że one „w nauce społecznej się nie różnią", by rozsadzić od wewnątrz Kościół katolicki i oderwać go od Rzymu. Pierwszym posunięciem Karola Wojtyłyjako Jana Pawła II była pielgrzymka do Meksyku, w samą paszczę lwa, gdyż rząd ówczesny był tam programowo antykatolicki. Jan Paweł II wziął udział w synodzie biskupów w Puebli, uświadomił im niebezpieczeństwa i rozpoczął zwycięską walkę z tą rozszerzaną przez ofensywny wywiad sowiecki, kubański i chiński 192

herezją teologii wyzwolenia, choć tak tego zjawiska nie określił. Nawet Włochy, uważane dotąd za bastion lewicy mogły się stać obszarem wpływu groźnego papieża. Dlatego byłoby błędem upatrywanie w zamachu najana Pawła II i późniejszych próbach rozciągnięcia sieci agenturalnej w Watykanie wyłącznie działań w sprawie polskiej. Rosjanie zorientowali się natychmiast w zagrożeniu, jakie dla ich podboju Ameryki Łacińskiej stanowi Karol Wojtyła. Obawa przed zbliżeniem Watykanu i Polski narodziła się po wyborze kardynała Achile Rattiego na papieża. Pius XI ostrzegł Piłsudskiego — co było na owe czasy czymś niezwykłym — przed planowanym przez Rosję Sowiecką atakiem na Polskę na początku roku 1926. Było to jednym z ostatecznych bodźców, które skłoniły w maju tegoż roku Piłsudskiego do przejęcia władzy w drodze zamachu: „...mieliśmy poważne dane o wrogich zamiarach wobec Polski ze strony waszych wschodnich sąsiadów... Sprawa została postanowiona" — potwierdzał to ostrzeżenie Pius XI w rozmowie z Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim w lutym następnego roku. Mimo iż Wieniawa zapewnił go, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane — i wtedy tak w rzeczywistości było, gdyż Rosjanie obawiali się powtórzenia przegranej wojny z Marszałkiem — Pius XI był sceptyczny. We wrześniu 1939 r. już nie żył, a dnia 17. tego miesiąca wojska sowieckie przyłączyły się do wojny polsko-niemieckiej po stronie Hitlera. Linia Watykan-Polska w oczach KGB nabrała jeszcze większego znaczenia po podbiciu przez Rosjan naszego kraju w 1944-45 roku. Była to, w pewnych okresach, jedyna droga przedostawania się z Polski informacji. Władze komunistyczne osadzone w Warszawie od początku wykonywały osobliwy rozkaz Moskwy, by nawiązać bezpośredni kontakt z Watykanem wyłączając Episkopat, chcąc w ten sposób szachować go, dezinformować, dementując wiadomości płynące od Kościoła w Polsce i wpływać na papieży, którzy za podszeptem komunistów pobieraliby niekorzystne dla Kościoła w Polsce decyzje. Aby jednak domknąć penetrację i uczynić ją w najwyższym stopniu skuteczną, konieczny był „sowiecki człowiek w Watykanie". On bowiem informowałby o ogólnych nastrojach, poglądach kardynałów, wskazywałby na podatniejszych na idee lewicowTe, czy popierających pogląd, że 193

chrystianizm i komunizm są pokrewne, wreszcie przekazywałby dane o słabościach, nałogach czy nawet występkach urzędników „na Watykanie". Watykan był obiektem zainteresowania Moskwy i Piotrogrodu od schizmy wschodniej, ale od czasu zdobycia w latach 1944-45 r. Litwy, całego terytorium Polski, Węgier, Słowacji — krajów katolickich oraz Czech i NRD, gdzie katolicy też byli liczni, poza obłędnym lękiem, by katolicyzm nie przeniknął do ZSRR, doszło zadanie dokładniejszej infiltracji Watykanu, który znajdował się poza kontynentalnym systemem władz)' ZSRR. Komuniści włoscy niewiele mogli pomóc, gdyż Watykan był izolowany od KP Italii. Watykan uznawany był za niedostępny już od 1920 r., a także w latach 1944-45, gdy Rosjanie przygotowując się do podboju Europy, usiłowali spenetrować Stolicę Piotrową. Użyli do tego co najmniej dwóch z grupy szpiegów sowieckich, umiejscowionych w kierowniczych organach wywiadu Wielkiej Brytanii, zwanych „piątką z Cambridge" — niektórzy twierdzą, że było ich sześciu — którym udało się wpłynąć nawet na bieg historii, informując Stalina ijego następców o wszystkim o czym wiedzieli Anglicy. Jeden z szefów wywiadu amerykańskiego, Angleton, określa Watykan pod względem szczelności i utrzymania tajemnic tak wysoko: „Watykan — twierdzi Angleton — był miejscem niemalże tak samo zamkniętym jak Kreml, nieprzeniknionym i niemożliwym do spenetrowania, siedzibą tajemniczej grupy ludzi, którym przewodził daleki, enigmatyczny Papież Pius XII". Angleton pod koniec 1944 r. był pewien, że znalazł bezcenne źródło informacyjne w „samym Watykanie". Agent nosił pseudonim „Dusty". Przekazywał poprzez pośredników — nie wiadomo kim byli —Angleto-nowi dokumenty papieskie najwyższej wagi: stenogramy z konferencji na najwyższym szczeblu—jak to określono — instrukcje, telegramy apostolskie, aides-memoires. W styczniu 1945 r. w materiałach od Dusty'ego znalazły się nawet warunki strony japońskiej w ewentualnych negocjacjach pokojowych, przypuszczalnie uzyskane przez Stolicę Apostolską od delegata z Tokio. W kierownictwie wywiadu amerykańskiego (wówczas było to tzw. OSS) „uznano te materiały za ewangelię". 194

Kto zakwestionował prawdziwość tych raportów i danych w nich zawartych? Angleton w 1981 r. twierdził, że on był tą osobą. Angleton, osobnik o niejasnej przeszłości, nie przyznał się nigdy do pracy dla Moskwy, tym bardziej chętnie bierze na siebie zdemaskowanie fałszerstwa, choć przedtem bezkrytycznie w nie wierzył. Angleton zdobył się na ustalenie kim był „Dusty". Przeszedł odwrotną drogę — od pośredników przekazujących od niego dokumenty i natknął się na Virgilio Scat-toliniego — osobę wręcz śmieszną, którą sami określili jako „tłuściocha", nieudanego pisarza i dziennikarzynę, który przed I Wojną światową napisał dwie książki pornograficzne, jedna z nich okazała się później bestsellerem. Opisywał życie rzymskich prostytutek. Potem nawrócił się, zbliżył do zakonu Franciszkanów, pisał poematy religijne. Wreszcie rozpoczął współpracę z „Osservatore Romano", gdzie zajmował się krytyką filmową. Gdy odkryto jego przeszłość, którą zataił przed dyrekcją pisma, usunięto go. Gdy alianci zajęli Rzym, zaczął karierę fikcyjnego szpiega. W stolicy Włoch działało wiele wywiadów — Scattolini handlował swoimi fałszywymi raportami. Doskonale, zdaniem Amerykanów, imitował styl dokumentów kościelnych: treść, teologiczną dostojność, „pięknie prowadzony dialog", szlachetną frazeologię. Okazało się jednak, że dokumenty zawierają rzeczy oczywiste, powszechnie znane, mało ważne —jeśli były prawdziwe — oraz liczne fałsze i konfabulacje. Kiedy Angleton zaczął badać, kto stał za Scattolinim, przypuszczał początkowo, że jest wyjątkowo sprytnym agentem niemieckim, chcącym dezinformować Stany Zjednoczone, skłaniając je do nadmiernej koncentracji sił na Pacyfiku, kosztem frontu europejskiego. Podjęto obserwację Scattoliniego. Wjej trakcie Angleton przekonał się, że za bezczelną i „zuchwałą figurą Włocha" stali funkcjonariusze brytyjskiego kontrwywiadu w Rzymie, których przełożonym był Philby, najważniejszy agent sowiecki wszystkich czasów. Scattolini był narzędziem dezinformacji sowieckiej, która miała na celu powstrzymywanie frontu zachodniego, by samemu wejśćjak najgłębiej w Europę? Philby posługując się wiedzą o popieranym przez siebie i opłacanym pseudoszpiclu, mógłby wkroczyć do Watykanu i oddać przysługę, demaskując fikcyjnego szpiega, szkodzącego Watykanowi? Czyjed-nak Rosjanie na tyle ufali w owym czasie Philbyemu (był akurat okres 195

niepewności Moskwy co do jego lojalności. Zastanawiano się, czy go nie zlikwidować), by pozwolić mu być wtyczką w Watykanie? A może obawiali się, że organizacja kościelna szybko wykryje komunistyczną przeszłość Philbyego, którą w Anglii puszczono w niepamięć i znajdzie się on w niebezpieczeństwie? Po zdemaskowaniu Aldricha Amesa, innego szpiega sowieckiego działającego w kontrwywiadzie USA po Angletonie, możemy przyjąć za pewnik, że to on będąc w Rzymie rezydentem wywiadu amerykańskiego (CIA), jako podwójny agent kierował do KGB swoje raporty o Watykanie. Poważną poszlakąjest fakt, że cieszący się bezgranicznym zaufaniem CIA, podwójny agent, sam poprosił w 1984 r., równocześnie ze śmiercią ks. Jerzego, o przeniesienie go do Rzymu. CIA ufała mu do tego stopnia, żejego prośba została przyjęta i spełniono ją, mimo jej dziwaczności w ramach stosunków panujących w wywiadzie USA. Rzym w dodatku nie był stolicą państwa, które chciano by szpiegować i jako taki dla CIA miał drugorzędne znaczenie, ale pierwszorzędne znaczenie miał dla moskiewskich mocodawców Amesa. Wszystko wskazuje na to, że Rosjanie kazali mu się tam uplasować i szpiegować Watykan. Wyjaśnienie Amesa dlaczego dopominał się właśnie o tą placówkę jest wręcz śmieszne: „Proszę o Rzym, ponieważ moja żona Rosario chce wyjechać do Włoch, majuż dość Ameryki. Zapragnęła zamieszkać w kraju łacińskim pełnym żywotności i romantyzmu, kraju o wielkich tradycjach literackich, kraju Dantego". Takimi to historyjkami przygotowanymi przez KGB zadowoliło się CIA i wysłało Amesa do Rzymu, nie podejrzewając, że zadość uczyni w ten sposób rozkazom Rosjan. W Rzymie Ames przekazał prowadzącemu go oficerowi KGB pełne torby na zakupy, wypełnione tajnymi włoskimi dokumentami. Tragizm tej sprawy polega na tym, że CIA zbierało dane także o przyjaznym sobie duchowieństwie polskim, rzymskim i rozsianym po całym imperium sowieckim. Aczkolwiek, jak wynika z innych źródeł, Jan Paweł II kategoiycznie odmówił CIA przekazywania jakichkolwiek posiadanych przez siebie informacji, to jednak wytrawny szpieg, budzący zaufanie, jako czołowy rezydent wywiadu przyjaznego kraju, jakim było USA, mógł wzbudzić zaufanie innych osób, które w najlepszej wierze, 196

mogły Amesowi lubjego ludziom przekazywać dane dotyczące Jana Pawła II, Kościołów w imperium radzieckim i w Ameryce Łacińskiej. Doszedł do tego dramat zwerbowanego w Rzymie przez CIA bułgarskiego oficera wywiadu. Bułgarzy —jak ich określało CIA — prawa ręka sowieckiego bloku w Rzymie, byli agresywni, gotowi na wszystko bardziej niż inne służby komunistyczne, skłonni do angażowania się w krwawe wyroki. Przypuszcza się, że ów Bułgar zgłosił się sam do ambasady amerykańskiej, czy to na skutek poczucia winy, wstydu za swój kraj w związku z zamachem na Papieża, bądź też miał niezwykłej wagi dane, które, gdyby sprzedał Amerykanom, mógłby do końca życia w ukryciu przechować się za otrzymane pieniądze. Nieszczęsny Bułgar trafił na Amesa, który nie krył dumy ze zwerbowania tak ważnego agenta i otwarcie mówił, że ów człowiek mógł rzucić światło na udział bułgarskich tajnych służb bezpieczeństwa w zamachu na Jana Pawła II. Ponieważ kontakty w Rzymie nie odpowiadały Bułgarowi, tak bardzo to miasto nasycone było agentami tajnych służb Wschodu, przygotowano, następne po werbunkowym, spotkanie w Atenach, gdzie Bułgar miał przekazać ogromnej wagi dane. Ku zaskoczeniu wszystkich, oprócz Aldri-cha Amesa — pisze Peeter Maas, Szpieg zabójca. Kulisy ścigania i ujęcia przez FBIAldńcha Amesa najgroźniejszego szpiega KGB w historii amerykańskiego wywiadu, W-wa 1996 r. — człowiek ten nigdy się tam nie pojawił. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało. Prawdopodobnie wezwany do Bułgarii lub porwany z Rzymu, a może już z Aten, został stracony. Drugi amerykański biograf Amesa, David Wiese, (Kryptonim »Nightmover«. Jak Aldńch Aines sprzedał Rosjanom CIA za 4,6 miliona dolarów, W-wa 1997 r.) uważa, że Bułgar uniknął losu innych ofiar Amesa, gdyż KGB mogło się martwić, że Ames znalazłby się w kręgu podejrzanych, gdyż tego agenta prowadził osobiście. Przedziwną drogę odbyły zeszyty zapisywane przez tajną informator-kę, pseudonim „Ptaszyńska", podstawioną Prymasowi Polski, Kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, na czas jego uwięzienia. Dzięki niej mamy zapis słów ks. kardynała, mówiącego, jak wcześnie infiltracje zostały zauważone. „Pokazując na zdjęciu gmach (kardynał Wyszyński — przyp. KK) polskiego hospicjum (w Rzymie — przyp. KK) dodał, że po drugiej stronie bardzo wąskiej ulicy, mieści się polski urząd bezpieczeństwa. Je 197

go okna wychodzą na wprost okien hospicjum. Tam zawsze ktoś siedzi i obserwuje, co się dzieje w domu arcybiskupim. Wyraziłam — pisze Pta-szyńska — najwyższe zdziwienie, że i tam znajdują się „ubecy", ale Kapelan zapewniał mnie, że „oni" są wszędzie i wszędzie mają „swoich" — pisała Ptaszyńska w meldunku z dnia 27 maja 1954 r. W tragicznej księdze Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 19171939. Martygologium znajdujemy, szczególnie w trzech wypadkach precedensy, powtórzonego w działaniach przeciw ks. Jerzemu modus operan-di Jedną z najtrudniejszych spraw w tamtych latach dla władz sowieckich było otoczenie opieką policyjną Jean Felixa Amoudru, Francuza, księdza, potem biskupa, potajemnie konsekrowanego przez papieża Piusa XI. Działał w Petersburgu-Leningradzie: „...był nieustannie inwigilowany, zniesławiany na tle obyczajowym, zastraszany przez rewizje, podrzucanie mu kompromitujących papierów. W kazaniach mówił wiernym, że prawie co tydzień jest wzywany na przesłuchania, a w mieszkaniu i kościołach pozostających pod jego opieką przeprowadzane są rewizje. W końcu, ze względu na obawę przed pogorszeniem stosunków z Francją, komisarz spraw zagranicznych ZSRR Maksim H. Litwinow zażądał od ministra spraw zagranicznych Francji Pierre Lávala odwołania księdza do Francji. Jest to żądanie bliźniaczo podobne do żądań, by „zabrano ks. Jerzego", z tym że Paryż został zastąpiony przez Rzym. Ksiądz Piotr Awgiłło, jak ks. Jerzy, któremu przez telefon zapowiadano śmierć, usłyszał od funkcjonariusza GPU zawiadomienie o postanowieniu władz: „Zdecydowaliśmy, że was zlikwidujemy i bądźcie pewni, że tak się stanie. Żeby nam zaoszczędzić uciekania się do przemocy, zlikwidujcie się sami". Samobójstwo księdza mogłoby być wykorzystane propagandowo. W świetle tej sprawy możemy wcześniejsze nieustanne nękanie ks. Jerzego, na wielu poziomach i płaszczyznach, uznać za usiłowanie wymuszenia na nim samobójstwa. Wreszcie sama śmierć. Dotąd nie wiemy nic pewnego o chwili zgonu ks. Jerzego. Ks. Konstanty Romuald Budkiewicz był całkowicie spokojny (rok 1923) zwrócił się do oprawcy ze słowami: „proszę przekazać ks. Cieplakowi (przełożonemu — przyp. KK) moje ostatnie pozdrowienie i oświadczyć mu, że do ostatniej chwili pozostałem wierny Stolicy Apo 198

stolskiej. Ks. Budkiewicz przeżegnał się, pobłogosławił kata i jego dwu pomocników i odwrócił się do ściany modląc się. Strzał w tył głowy przerwał jego modlitwę". Sprawa ks. Budkiewicza potwierdza, jak wysoko w hierarchii partyj-no-wojskowej stali ci, którzy wydawali wyroki na ważniejsze osobistości. Ks. Budkiewicza kazał zamordować komitet czterech osobistości: Trocki, Dzierżyński, Bucharin i Stalin. Mordercy włączyli ostatnie słowa ks. Budkiewicza do akt. Tak słowa te ocalały. Możliwe, że ks. Jerzy tak samo pobłogosławił Piotrowskiego, Chmielewskiego, Pękałę i innych. Może wypowiedział ostatnie słowa, prosząc oprawców o ich powtórzenie prymasowi? Jakie były to słowa? To najcenniejsze, czego możemy się dowiedzieć od Piotrowskiego. Ale on tego nie powie. Przekazanie ich bowiem, pogorszyłoby jego szansę na tzw. powrót do normalnego życia, choć nigdy takiego nie prowadził. Zwłoki Budkiewicza były poniewierane podobnie jak zwłoki ks. Jerzego, wrzucane do wody i wyjmowane z niej. Okres Breżniewa był okresem agresywnego optymizmu. Leonid zdobył dla Rosji sporą część Afryki i robił postępy w Ameryce Południowej. Nic nie wydawało się niemożliwe. Dlatego wydał, wbrew opinii części wojskowych, rozkaz uderzenia na Afganistan. Podobny nadmiar optymizmu cechował go, gdy zatwierdził plan Andropowa uporania się z katolicyzmem przez zabicie Papieża. Zarazem byłby to, gdyby Papież zginął 13 maja 1981 r., bezpośredni wstęp do pacyfikacji zbuntowanej wtedy Polski. Odkładanie stanu wojennego wywołane było między innymi tym, że zamach się nie udał i sytuacja okazała się bardziej skomplikowana, niż na to liczył Breżniew. Piotrowski w rozmowie z Tadeuszem Fredro-Bonieckim jedyny raz zbliża się niebezpiecznie do prawdy, dając zaszyfrowany, tajemny znak, który nie został odczytany. Bezpośrednio po wyborze Karola Wojtyły na papieża: „Podjęto gwałtowne poszukiwania wszystkich, którzy mieli lub mogą mieć kontakt z kardynałem Wojtyłą — Papieżem. Szukano też wśród ludzi, którzy byli, są, lub może będą w kontakcie z otoczeniem Papieża. Obowiązywało hasło: rzucić wszystko i rozpracować tylko te osoby. Wiadomo było, że rozpocz 199

nie się ruch księży między Polską a Watykanem, szukano więc i na tej drodze. P r o w a d z o n o szczegółowe analizy ewentualnych kandydatów na wyjazd do pracy w W a t y k a n i e " (podkr. — KK). W tym momencie zbliżamy się do najmniej znanego i w tej chwili niemożliwego do pełnego wyjaśnienia elementu, który jest jednak ważny dla oświetlenia działań przedsiębranych przeciw ks. Jerzemu. Naszą intencją jest naświetlenie sytuacji, w jakiej znalazł się ks. Jerzy. Po raz pierwszy w zachodnich publikacjach na temat radzieckich tajnych służb znalazły się nazwiska trzech polskich księży, znanych w kraju, zarówno jako przyjaciół Papieża, jak i prowadzących głośną działalność naukową, publicystyczną i duszpasterską. Nam ich przykład potrzebnyjest wyłącznie po to, by udowodnić, jak ogromne były wysiłki —już nie polskojęzycznych tajnych służb komunistycznych, ale bezpośrednio sowieckich — aby dotrzeć do osoby księdza, biskupa, arcybiskupa, kardynała, a potem papieża Karola Wojtyły. Dopiero jednak Archiwum Mitrochina potwierdziło wysuniętą przeze mnie dawno koncepcję, że SB-MSW-KGB chciało otoczyć Jana Pawła II szpiegami. Najobszerniejsza ze wszystkich dotąd wydanych ksiąg odsłaniających działania sowieckie zatrzymuje się jednak na roku 1984, dosłownie w przededniu porwania i zamordowania ks. Jerzego. Natomiast od samego początku omawiane tam są działania najważniejszej, najbardziej utajonej i najbardziej bojowej grupy szpiegów sowieckich, jakimi byli i pewnie są dalej, radzieccy (rosyjscy) — tu spolszczenie sowieckiego określenia slangowego służb — „nielegała" — nielegałowie. Nielegał był to człowiek, który z woli OGPU, NKWD i KGB rodził się całkowicie od nowajako inna osoba, innej narodowości, wyznania, miejsca zamieszkania. Zaczynało się od oględzin cmentarzy np. w miastach Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych ze szczególnym uwzględnieniem cmentarzyków dziecięcych, bowiem przedwcześnie zmarłe dzieci nie mogły wystąpić o kradzież ich tożsamości. Odpowiednio wyszkolony funkcjonariusz rosyjski pobierał w probostwie metrykę takiego dziecka — ale tylko metrykę urodzenia i na tym budowano zmyślone życic nielegała. Kompletowano jego świadectwa szkolne, podrobione, wykradzio 200

ne lub w niektórych przypadkach autentyczne, gdy udawało się kogoś przekupić — zdarzało się przy nielegałach, którym tworzono osobowość pochodzenia niemieckiego i austriackiego, co było łatwiejsze, dostępne w czasie okupacji Austrii i wschodnich Niemiec, po czym nielegał zostawał poddawany niesłychanie kosztownemu procesowi nauczania, z którego poziomem żadna uczelnia na świecie nie mogłaby konkurować. Uczył się on obcego języka, włącznie ze slangami, lokalnymi gwarami czy podjęzykami. Poznawał obyczaje danego kraju, a nawet przyzwyczajał się do topografii, sposobu zabudowy i organizacji życia w wielkich miastach, w miastach — makietach KGB, z którymi nie mogłyby konkurować ani wsie potiomkinowskie, ani miasteczka dzikiego zachodu w studiach Hollywoodu. Potem z idealnie podrobionym lub nawet prawdziwym paszportem wyrobionym poprzez inne kraje wyjeżdżał do kraju, gdzie miał początkowo osiąść. Otrzymywał przeważnie też dużą sumę pieniędzy w walucie wymienialnej, aby założyć przedsiębiorstwo małej lub średniej wielkości, które było lepszą przykrywką dla szpiega niż zatrudnienie w jakiejś instytucji, gdzie kontrola kadr lub zwyczajna rozmowa towarzyska mogła doprowadzić do identyfikacji szpiega. Dwa do trzech lat szpieg zamieszkiwał obcy kraj po czym albo rozwijając swoją firmę, bo i tak się zdarzało, albo bankrutując, ale mając już całą dokumentację z banków, urzędów podatkowych itp. przenosił się w teren swojego działania, np. do miast w USA, gdzie znajdowały się wielkie zakłady budujące rakiety, samoloty, okręty wojenne, napęd dla nich i oprzyrządowanie. Często przenosili się właśnie z Anglii do Stanów Zjednoczonych zachowując akcent i sposób ubierania się brytyjski, przez co jeszcze łatwiej uzyskiwali wiarygodność. Wchodzili w stosunki przyjaźni — w sensie zachodnim — z miejscową śmietanką towarzyską, do której nieuchronnie należeli konstruktorzy i dyrektorzy interesujących Rosjan fabryk. Świetnie grali w tenisa, co obowiązywało także rosyjskich dyplomatów od śmierci Stalina. Potrafili też grać w krykieta i golfa. Próbowano obliczyć koszt wyprodukowania takiego osobnika do momentu, gdy zaczął przynosić korzyści. Władze komunistyczne bowiem obliczały, ile każdy ukradziony na zachodzie wynalazek zaoszczędził ru 201

bli na badania w ZSRR. Woleli bowiem opłacać szpiegów niż naukowców, którzy mogliby pod wpływem dobrobytu i względnego uniezależnienia się od władz rozkazodawczych zacząć być groźnym ośrodkiem opozycji wobec komunizmu. Szczególnie Andropow będąc szefem KGB lubił podkreślać, jak wielkie sumyjego szpiegowska organizacja zarobiła na Zachodzie. Honoraria dla szpiegów zwerbowanych przez nielegałów nie były odliczane od oszczędności na rozwoju nauki, nigdy nie ujawniano kosztów wyszkolenia nielegałów. Tu oceny są rozbieżne: od stu tysięcy dolarów do miliona dolarów. Utrzymywanie szkół dla nielegałów samo z siebie było ogromnym obciążeniem. Nielegał to była najkosztowniejsza inwestycja ludzka na jaką było stać Związek Radziecki. Wykorzystanie nielegałów w krajach podbitych, zdaniem Mitrochi-na nasiliło się w 1968 roku, w czasie „praskiej wiosny" jako „strategia postępu", która w późniejszym czasie otrzymała kryptonim „progress". Najpełniej wypowiada się archiwariusz Mitrochin na str. 893 i łączy już precyzyjnie działania KGB w Krakowie z osobą ks. Karola Wojtyły, późniejszego papieża: „Arcybiskup Wojtyła z rzadka czytywał gazety, nie słuchał wiadomości w radiu i nie oglądał dziennika telewizyjnego. Co dwa tygodnie ks. Andrzej Bardecki, łącznik między Kościołem a redakcją „Tygodnika Powszechnego", w którym Wojtyła regularnie pisywał, odwiedzał jego gabinet w pałacu arcybiskupim w Krakowie i przedstawiał przegląd najważniejszych wydarzeń. (Choć nazwisko ks. Andrzeja Bar-deckiego powtarza się w dziele Andrewa i Mitrochina pięciokrotnie, w skorowidzu osób w polskim wydaniu został umieszczony tylko raz, a jego nazwisko opatrzone jest podobnie jak nazwiska ks. Tischnera i ks. Bonieckiego specjalnymi notami od wydawcy — przyp. KK). Ks. Bardecki był obiektem działań nielegałów KGB prowadzonych w ramach operacji Progriess od czasu, kiedy udający zachodnioniemiec-kiego fotoreportera Bogun po raz pierwszy skontaktował się z nim w 1971 roku. Do wątku nielegałów rozstawionych w Krakowie powraca Andrew i Mitrochin na str. 496, gdzie stwierdza: Jeden z nielegałów otrzymał w Moskwie pseudonim operacyjny „Bogun" vel „Bohun" — to było miłą aluzją do postaci watażki z Trybgii Sienkiewicza. „Grupa nielegałów, pozujących na przybyszy z Zachodu, otrzymała instrukcje zdobycia infor 202

macji o roli, jaką Kościół katolicki spełnił w organizowaniu protestu, zbadania stosunku Kościoła do ekipy Gierka oraz wysondowania nastrojów, panujących w społeczeństwie. Wśród nielegałów był doświadczony Giennadij Blablin (pseudonim Bogun), upozorowany na zachodnionie-mieckiego fotoreportera prasowego. Otrzymał on listę pięciu osób, z którymi miał się zaprzyjaźnić i jeśli okaże się to możliwe, zwerbować do współpracy pod fałszywą flagą — tak, żeby działali w przekonaniu, że nie pracują dla KGB, lecz dla grupy sympatyków w Republice Federalnej Niemiec. Najważniejszą prawdopodobnie osobą na tej liście był ojciec Andrzej Bardecki, osobisty sekretarz arcybiskupa Krakowa kardynała Karola Wojtyły, którego centrala uważała za czołowy autorytet ideologiczny w polskim Kościele katolickim. KGB nie mogło przewidzieć, że za niespełna osiem lat Wojtyła zostanie pierwszym Polskim Papieżem, ale wykazano wiele przenikliwości, widząc w nim potencjalne zagrożenie dla komunistycznych rządów". W 1977 roku z księdzem Bardeckim spotykał się wielokrotnie inny nielegał Iwan Iwanowicz Bunyk, pseudonim Filozof, który na polecenie Centrali miał rozeznać i zwerbować źródła wewnątrz polskiego Kościoła katolickiego. Bunyk urodził się we Francji, ale mając kilkanaście lat wyjechał w 1947 roku do Związku Sowieckiego razem z pochodzącymi z Ukrainy rodzicami. W 1970 roku powrócił do Francji, ale już jako nielegał KGB, przeszkolony w zawodzie dziennikarskim. We Francji podjął działalność operacyjną pod płaszczykiem pisarza i poety. Podczas spotkania z księdzem Bardeckim w 1977 roku „Filozof wręczył zapewne rozmów-cyjedną lub kilka swoich książek wydanych we Francji za pieniądze KGB. Akta, które czytał Mitrochin nie zawierały meldunków nadsyłanych przez Filozofa z Polski (Nigdzie nie jest powiedziane wyraźnie w księdze Mitro-china, do jakiego stopnia tajności archiwaliów miał on dostęp. Z uważnej lektury jego książki wynika, że istnieją jeszcze inne, głębsze piętra archiwaliów—przyp. KK), ale można z dużą pewnością założyć, że głównym celem urabiania księdza Bardeckiego była chęć zdobycia wiadomości o arcybiskupie z Krakowa. Po wyborze Karola Wojtyły na papieża nasilono działania operacji „progress" (postęp). „Oleg Pietrowicz Burien (pseudonim Dieriewlow) 203

podawał się za przedstawiciela kanadyjskiej oficyny wydawniczej (czyli był tzw. nielegałem — przyp. KK) udawał, że zbiera materiał do publikacji o polskich misjonarzach na Dalekim Wschodzie i wykorzystał to jako pretekst do spotkań z czołowymi przedstawicielami hierarchii kościelnej, z których większość polecała go innym. Dierewlow działał bez porozumienia z władzami PRL i w przypadku aresztowania przez Milicję Obywatelską lub SB miał trzymać się uparcie uzgodnionej legendy i obstawać przy tym, że jest obywatelem kanadyjskim. Dopiero w sytuacji ewidentnego zagrożenia wolno mu było poprosić o spotkanie z pułkownikiem Janem Słowikowskim z SB. Jak się wydaje, był on osobą kontaktową dla agentów KGB, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji wskutek zatargu z władzami PRL podejrzewającymi ich o szpiegostwo, ale na rzecz Zachodu. Jednym z najcenniejszych kontaktów Dieriewlowa okazał się bliski przyjaciel Jana Pawła II ksiądz Józef Tischner, również filozof, który pomagał utworzyć Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie. Tischner często przyjeżdżał do Rzymu i należał do grona wybranych przez Jana Pawła II, których Papież zapraszał ku pocieszeniu serca, gdy czuł się zamknięty w pułapce murów Watykanu (str. 897). Po raz czwarty Mitrochin, podsumowując działania operacyjne KGB, powraca do kwestii trzech duchownych krakowskich, z którymi udało się nawiązać nielegałom kontakt, mówiąc już bezpośrednio o roku 1980: „Do najlepszych nielegalów, uczestniczących w operacji progriess w Polsce, należał Filozof, który nadal pozował na francuskiego prozaika i poetę. Jak wynika z jego teczki osobowej, spoczywającej w archiwum KGB, nawiązywał on liczne kontakty w „Solidarności". Najcenniejszym z nich był zapewne Tadeusz Mazowiecki, ówczesny redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność", któremu Filozofa przedstawił w listopadzie 1980 roku ksiądz Bardecki (s. 906). W tym miejscu pojawia się nazwisko gen. Mirosława Milewskiego. Mitrochin napomyka o tym, że został on wezwany na początku listopada 1980 roku do Moskwyjako należący do frakcji twardogłowych. Posiadanie baronów szpiegostwa w postaci nielegałów dawało KGB szersze pole do działania. Jestem przekonany, że krakowscy księża: Bardecki, Tischner i Boniecki szczerze wierzyli, iż mają do czynienia z wpły 204

wowymi osobami przybyłymi z Zachodu by pomóc Kościołowi, a poznając go lepiej — rozsławić jego wielkość i potęgę. W pobudzeniu tego kierunku myślenia właśnie instruowani byli nielegałowie. Jednak nielegałom udało się w Krakowie zbyt łatwo. Choć nie wiemy jak wielka gama środków —jeszcze nie przemocy — była zastosowana. Duchowni wydawali się być nieświadomi niebezpieczeństw, jakie na nich czyhały i nie doceniali niebezpieczeństwa komunistycznego, które przyszło do nich od strony Zachodu. Strategia pozyskiwania zaufania była jeszcze bardziej rozbudowana niż skala tortur, jednak to, że jeden z duchownych skontaktował nielegała z Tadeuszem Mazowieckim, który potem okazał się premierem RP, mogło, w subiektywnym odczuciu pracującego nad tym księdzem nielegała, byćjuż pierwszym wykonanym, choć nieświadomie, zadaniem. Był to poważny błąd — zaznajomienia kogokolwiek z nie do końca znajomą osobą. Nie wiem, czy podstęp zastosowany wobec księży krakowskich nie był w swoim natężeniu złej woli groźniejszy niż katowanie i bicie, ponieważ mimo czynnej obrony ze strony obecnego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego", jednego z wymienionych przez Andrewa-Mitrochina księży, księdza Bonieckiego, dla każdego kapłana poddanie się tak groźnej dla Kościoła manipulacji musi być ogromną klęską. Ksiądz Adam Boniecki powołuje się na przypisy do dzieła Andrewa-Mitrochina, że: „nie można w żadnym wypadku winić ojca Bardeckie-go za to, że rozmawiał z przybyszem z Zachodu, którego nie miał możliwości zidentyfikować jako agenta KGB" (str. 507). Podobny przypis, prawie jednobrzmiący, znajduje się na str. 903: „Nie można oczywiście obciążać księdza Tischnera odpowiedzialnością za spotykanie się z przybyszami z Zachodu, wśród których był rekomendowany wydawca kanadyjski, szukający pomocy w przygotowaniu książki o polskich misjonarzach; ksiądz nie miał żadnej możliwości sprawdzenia, że nie jest nielegałem KGB". Przypis ten zadziwia swoją zbędnością, bo z książki wynika, że nielegałowie byli przeszkoleni w sposób doskonały, by udawać ludzi Zachodu. Zapewnienie, że ich rozmówcy nie wiedzieli, kim są naprawdę wydaje się raczej naprowadzeniem na inny trop, tym bardziej że książ 205

kę wydało wydawnictwo „Muza SA" Włodzimierza Czarzastego osławionego w wyniku analiz komisji sejmowej w tzw. sprawie Rywina. A może było tak, że nielegałowie dawali do zrozumienia, że mają dobre stosunki z ZSRR i Kremlem i mogą pośredniczyć w jakichś negocjacjach? Ojciec Adam Boniecki w swojej filipice w „Tygodniku Powszechnym" oskarża bratnią „Gazetę Wyborczą", że w korespondencji z Londynu, po ukazaniu się książki Andrewa i Mitrochina w wydaniu angielskim, poświęcając najwięcej uwagi penetracji KGB w środowisku krakowskiego duchowieństwa, pominęła przypisy wyjaśniające, że księża nie mogli domyśleć się, z kim mają do czynienia. Skądinąd wiemy, że autorzy znajdowali się pod naciskiem większości rządów zachodnich i innych instytucji, aby pewnych tajemnic tych rządów, na nieszczęście wspólnych z nieistniejącym już KGB, nie umieszczali lub łagodzili wymowę niektórych faktów. Rosjanie w związku z wyborem kardynała Karola Wojtyły na papieża stanęli wobecjeszczejednej trudności: jak stwierdzają postsowieckie źródła kierownictwo partyjno-państwowe PRL mogło pewnymi metodami wpływać na Watykan za czasów Pawła VI, by z kolei on wpływał łagodząco na stosunek polskiego episkopatu do rządu komunistycznego. Teraz, priorytetem operacji zagranicznych SB stało się rozbudowywanie agentury wśród Polaków w Rzymie i w Watykanie. Centrala KGB zaproponowała polskojęzycznej służbie bezpieczeństwa przeprowadzenie „wspólnych długofalowych działań operacyjnych" (możliwe, że jej owocem była długotrwała współpraca Grzegorza Piotrowskiego ze „Stanisławem" z KGB — przyp. KK), których celem miało być: wywieranie wpływu na papieża, żeby udzielał poparcia międzynarodowemu odprężeniu (wedle definicji Moskwy — przyp. KK), pokojowej koegzystencji i współpracy krajów o różnych systemach oraz wywieranie pozytywnego wpływu na politykę Watykanu wobec określonych problemów międzynarodowych, pogłębienie różnic między Watykanem a Stanami Zjednoczonymi, Izraelem oraz innymi państwami, pogłębianie wewnętrznych różnic w Watykanie, analizowanie, planowanie i prowadzenie działań operacyjnych szkodzących watykańskim planom umocnienia Kościołów i rozwoju nauki reli 206

gii w krajach socjalistycznych, (...) wykrywanie kanałów, którymi Kościół katolicki w Polsce zwiększa swe wpływy i podsyca działalność Kościoła w Związku Sowieckim (str. 899-900). Szpiedzy ci byli bardziej cenieni niż wysocy rangą wojskowi, gdyż w opinii komunistycznych Rosjan chronili ZSRR przed wojną, ich status można porównać z uprzywilejowaniem kosmonautów sowieckich, z tym, że dochody, jakie osiągali jako domniemani obywatele państw zachodnich, mogli rozchodować na swoje potrzeby. Jeden z nielegałów z wczesnego okresu ich istnienia, występujący pod nazwiskiem Lonsdale, przekazał kapitał, jaki zdobył dzięki inwestowaniu pieniędzy wywiadu w przedsiębiorstwo gier zręcznościowych na konto tajnych służb sowieckich. Uderza, że w żadnym z publikowanych na Zachodzie i w Polsce schematów organizacyjnych NKWD-KGB lub GRU nie uwzględniono wydziałów kierujących i kontrolujących tajne służby krajów podbitych. Tej luki zdaje się nikt nie zauważać, a jest ona kluczem do przykrego faktu, że dalej mało wiemy o tych potężnych siłach, które tworzyła Rosja, by głębiej wniknąć w życie nierosyjskich krajów i opanować świat. Przyszedł jednak moment, gdy Breżniew, Andropow, Ustinow i Su-słow doszli do wniosku, że niebezpieczeństwo płynące od Watykanu i Kościoła katolickiego w Polsce przerasta korzyści z zaopatrywania się w pozyskane przez szpiegów informacje przemysłowe i wojskowe na Zachodzie. Przywódcy ZSRR zadecydowali, że najwyżej kwalifikowani oficerowie wywiadu, którzy przyswoili sobie zachodni tryb życia i wkomponowali się w świat zachodni, mając za sobą i przed sobą równie wielkie sukcesy w krajach zachodnich co ich poprzednicy, zostali z nich odwołani, ale już jako Francuzi, Szwajcarzy i Niemcy z Niemiec Zachodnich. Komuniści zdecydowali się poświęcić ogromne środki wyłożone na nielegałów, których życiorysy i ich szkolenia trwały całe lata, któiych legendy nikt na zachodzie nie kwestionował, czyli byli wessani całkowicie przez te społeczeństwa. Skierowani zostali do Polski, kraju podbitego — do tego stopnia — Rosjanie byli zaniepokojeni. Nielegałowie — tych których dotąd zdemaskowano — zaczęli działać w głównym wyznaczonym sobie obszarze działań — czyli w Krakowie. Stało się to wtedy, gdy Karol Wojtyła został rozpoznany przez Rosjan 207

jako najniebezpieczniejsza osoba dla systemu socjalizmu w Polsce. Wyraźnie daje się rozróżnić spojrzenie i ocena KGB w stosunku do Karola Wojtyły od tego, czym łudziły się podległe jej polskojęzyczne tajne służby. Zemściło się na nich przenoszenie stosunków wewnątrz PZPR, ZSL oraz tajnych służb, w których trwała nieustanna rywalizacja czasem krwawa na Kościół wysublimowany w swoich działaniach duchowych z doczesności. Liczono na rywalizację Karola Wojtyły z Prymasem Stefanem Wyszyńskim. Ośrodek krakowski duchowieństwa katolickiego opierał się o niezłomny, znienawidzony przez komunistów Kraków, a potem jego dzielnicę zbudowaną przez komunistów dla zneutralizowania Krakowa starego — czyli Nowej Huty. Okazała się ona równie wierna — dzięki korzeniom chłopskim jej mieszkańców, a odważniejsza od mieszczan krakowskich. Klęska, jaką ponieśli komuniści w związku z budową kościoła w tym nowym mieście, które miało być wyspą ateizmu, była symboliczna. Część operacji z nielegałami być może się udała. Jeden z duchownych, któiy utrzymywał kontakty z nimi, wierząc, że są korespondentami zachodnich gazet otrzymał wysokie stanowisko w Rzymie, choć nie w samej watykańskiej hierarchii, lecz środkach przekazu, ale to mogło nielegałom, o ile przenieśli z nim swe kontakty z Krakowa do Watykanu, odpowiadać. Ten duchowny choć nie znalazł się w bezpośrednim i stałym kontakcie z papieżem, znalazł się w ważnym centrum otrzymującym wiele informacji i o Nim. Możliwe, że skrucha i nawrócenie Piotrowskiego wyrażone w dwutomowej książce i filmie o nim, było efektem podjęcia przez tajne służby gry operacyjnej. Nadawszy rozgłos przemianie mordercy, liczyli, że zmylą Kościół, który uzna takie wydarzenie za cenne dla beatyfikacji ks. Jerzego, do której dążenie było przesądzone już w momencie, gdy przyszła wiadomość o wyłowieniu zwłok księdza. W ten sposób SB, nie istniejące już wtedy formalnie, spłaciłoby zobowiązanie wobec Piotrowskiego — że porwanie z jego konsekwencjami ujdzie mu bezkarnie, a najwyżej kara będzie pozorowana. Uderzające jest, że autorem dwutomowej książki jest brat duchownego z Krakowa, który miał kontakty z nielegałami. Jaką drogą mogły przejść bez zwracania uwagi na ich podejrzany charakter informacje o na 208

wróceniu Piotrowskiego i możliwości napisania książki o tym, bo nie wszyscy byli dopuszczeni do możliwości spotkania z uwięzionym oficerem SB — i przyniosły skutek w postaci dwu tomów o wątpliwej treści oraz udoskonalonego wobec nich filmu. W jakim stopniu brat Fredro-Bonieckiego, ks. Adam Boniecki był zaangażowany w pomysł i realizację napisania książki o nawróceniu się i „zwycięstwie ks. Jerzego"? Nawrócenie się oprawcy nie było i nie jest potrzebne do beatyfikacji oraz kanonizacji ks. Jerzego, a nie znający się na procedurach czytelnicy książki przypuszczają, że Kościół był zainteresowany jej powstaniem. Po co więc była napisana? Nazwisko ks. Bonieckiego występuje w książce chyba za zgodą jego samego. Piotrowski mówi Fredro-Bonieckiemu wprost, brutalnie o próbie pozyskania na agenta jego brata, powszechnie znanego polskiego księdza w Rzymie, ks. Bonieckiego, jakby chcąc sprowokować Tadeusza Fredro-Bonieckiego do zadania kluczowego pytania. „Zajmowaliśmy się też tymi, którzy już pracowali w Watykanie i przyjeżdżali do kraju (...). Takie podejścia były też robione wobec pana brata". Cytowane powyżej zdanie uważam nie tylko za najcenniejszą informację podaną w książce przez Fredro-Bonieckiego i Piotrowskiego, potwierdzającąjak bardzo nie liczono się z nikim, nigdy, nie widząc przeciwwskazań w werbowaniu agentów. Możliwe też, że te słowa były nieuchwytną dla czytelnika groźbą, próbą szantażu wobec Fredro-Bonieckiego. Dlaczego bowiem nie zapytał Piotrowskiego o szczegóły? Dlaczego tak wielką rewelację — także istotną ze względów rodzinnych zbył milczeniem? Czemu nie wypytał z kolei brata, jak przebiegał werbunek, jak on zareagował i nie porównał wersji Piotrowskiego z wersją ks. Bonieckiego? Karol Wojtyła wybrany na papieża dał prawem paradoksu największe możliwości kariery tym, którzy temu Kościołowi szkodzą, zarówno w tajnych służbach, jak i w propagandzie, dziś tzw. mediach. W Polsce ten wydział zawsze był ważną częścią systemu przemocy, od października 1978 r. jego znaczenie wzrosło w dwójnasób. Papież uczynił ich potęgą, tak byli potrzebni w nowej sytuacji. Wydawało im się, że możliwości stojące przed nimi są nieograniczone. 209

Papież żył i powstała konieczność, by w bezpośrednim jego kręgu umieścić agenta najwyższej wagi. Rozmówcy Kościoła (gen. Kiszczak) zaczęli sugerować polubowne załatwienie sprawy ks. Jerzego, przez wysłanie go na studia do Rzymu. Właśnie gen. Kiszczak najmocniej ukazuje nam bezsens wersji procesu toruńskiego: „porwania dla porwania", zamierzonego z góry zabójstwa ks. Jerzego, gdy wyraża zdumienie: „Na około dwa tygodnie przed uprowadzeniem, zostałem poinformowany przez arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, że Popiełuszko (tak w stenopisie — przyp. KK) w najbliższym czasie wyjedzie na studia do Watykanu. O fakcie tym poinformowałem zainteresowanych podwładnych, uznając, że ten kłopot mamy z głowy, dlatego szczególnie byłem zaskoczony jego uprowadzeniem 19 października 1984 r. i początkowo przez myśl mi nie przeszło, że sprawcami mogą być funkcjonariusze MSW, bo i po co, kiedy sprawa jest już nieaktualna!". Po co porwano księdza Jerzego, skoro już był nieszkodliwy i do tego ukarany de facto kościelnym nakazem opuszczenia parafii św. St. Kostki w Warszawie, co można było przedstawić jako dezaprobatę dlajego działalności, a co powinno w pełni usatysfakcjonować władze? Mnie nie dziwi zdziwienie najlepiej — po rezydencie KGB w Polsce, gen. Pawłowie — poinformowanego człowieka w Polsce. Musiał je okazywać w nadmiarze. Przed komunistami, których perfekcyjnym zamierzeniem było i jest osiąganie dwóch i więcej celów za jednym posunięciem, otworzyła się bajeczna perspektywa pozbycia się ks. Jerzego z Polski, a także wykonania sekretnego planu. Piotrowski w rozmowie z Fredro-Bonieckim {op. ciL, str. 145) mówi: „Moim celem było uprowadzenie, przestraszenie i zaszantażowanie ks. Popiełuszki". Broniąc swoich mocodawców przypomina: „Mówiłem na procesie i nadal to podtrzymuję — ani Pietruszka, ani nikt inny nie wydał mi rozkazu zabicia księdza Popiełuszki". Brak tak sformułowanego rozkazu wyjaśnia metodami działań stosowanymi przez służby specjalne: „Przy tego typu operacjach — przecież to nie była jedna akcja — ewentualność zabójstwa zawsze musiała być brana pod uwagę". To jednak nie wyjaśnia, jaki rozkaz otrzymał. Później, w jednym z wywiadów udzielo 210

nych podczas przerw w odbywaniu kary, powiedział w niewyraźnym odniesieniu do ks. Jerzego: „Nie takich ludzi werbowałem". Cierpienia ks. Jerzego trwały o wiele dłużej i rozłożone były na wiele godzin, a raczej dni, niż wynikałoby to oficjalnego obliczenia ich czasu, a męka zadawana mu łączyła się z inną męką: lękiem przed załamaniem się, gdyż tortury miały cel — a nie były rozrywką oficerów SB. Księża: Kotlarz, Zych, Suchowolec, Niedzielak byli zabici potwornymi ciosami, dawkami trucizny, dymem, od razu. Potrzebna była ich śmierć, a nie oni sami. W wypadku ks. Jerzego dbano, by nie zabić, bo ciągle liczono, że księdza da się „odzyskać", mówiąc językiem Pietruszki, czyli pozyskać i po wyleczeniu z ran, dać paszport na zachód. Jak pisze Ch. Andrew i Mitrochin w Archiwum Mitrochina. w lipcu 1967 roku zwołano w Budapeszcie naradę funkcjonariuszy wysokiego szczebla służb wywiadowczych bloku sowieckiego, na której omawiano prace przeciw „Watykanowi, środki dla dyskredytowania Watykanu ijego popleczników, oraz środki podsycania sporów wewnątrz Watykanu i pogłębianie różnic między Watykanem a krajami wolnego świata". Na naradzie był obecny Agajanc, który wsławił się organizowaniem napadów neonazistowskiej NPD na cmentarze i synagogi żydowskie w Niemczech Zachodnich. Kulikow wygłosił główny referat, będącyjednocześnie wytyczną Moskwy. Nosił on tytuł: „Niektóre aspekty agenturalnej pracy operacyjnej przeciw instytucjom Watykanu". Wiemy to dzięki Mitrochinowi, i w ten sposób znajduje potwierdzenie fakt, że tajne służby krajów podbitych przez ZSRR korzystały z sowieckich wskazówek, instrukcji i rozkazów. Dwa lata potem szef KGB Andropow zatwierdził daleko idące i śmiałe, z punktu widzenia Sowietów, zadanie agenturalnego spenetrowania wszystkich ważniejszych instytucji biurokracji watykańskiej —jak to określono, Zakonu Jezuitów oraz będących na studiach w Watykanie duchownych. Przebywający na studiach, czyli czasowo w Rzymie, czterej agenci z Litwy, w tym jeden w czasie zaledwie od 21 maja do 11 czerwca 1969 roku, pracowali dla zarządu V KGB w Moskwie. Jeden z nich raportował oficerowi prowadzącemu: podczas audiencji papieskiej 6 czerwca Paweł VI powiedział do niego: „Będę o tobie pamiętał w swych modlitwach i mam nadzieję, że Bóg wesprze duchowieństwo i wiernych na Litwie". 211

Istnieje wyraźny związek między stopniem stosowanego terroru w danym kraju a rozszerzeniem możliwości operacyjnych. Najczęściej wykorzystywano obywateli sowieckich pochodzenia ukraińskiego i białoruskiego do prób przenikania unickiego Kościoła i jego przedstawicieli w Watykanie, na drugim miejscu byli Litwini i Węgrzy. Budapeszt, Wilno, Kowno były widownią wielkich tragedii zmuszonych do współpracy duchownych. W lutym 1975 roku, podczas narady dowódców służb wywiadowczych bloku sowieckiego, omawiano plan skoordynowania penetracji agenturalnej i działalności operacyjnej przeciwko Watykanowi. Mitrochin określa ów plan jako aż nierealny, bo nie powiódł się plan z roku 1967. W dziewięć lat później dostęp do Watykanu planowano przez urobienie aż siedmiu kardynałów, w tym — wśród najbardziej znanych: Casarolego, Koeniga, i Poggiego. Na naradzie tej wyszlojednak najaw, że KGB nie ma swojego agenta w Watykanie, a twierdzenia działającej w Polsce SB, czechosłowackiej STB i węgierskiej AWH okazały się przechwałkami koniecznymi dla podtrzymania własnego prestiżu wobec Andropowa. Morderstwo, o ile okazało się im niepotrzebne lub nieudane, przez komunistów nazywane jest „błędem". „Mniejsze zło" — tak mówi neo-marksista Jaruzelski, „wypadek przy pracy" — według Piotrowskiego. Należy domniemywać, że stopień decyzyjny w wypadku usiłowania zgładzenia Jana Pawła II, jak i przy planowej grze operacyjnej z ks. Jerzym, był ten sam, gdyż chodziło o Rzym, Watykan, Papieża. Pomysł z ks. Jerzym miał choć częściowo wyrównać niepowodzenia zamachu i niejako był też tegoż zamachu przedłużeniem. Gdyby ks. Jerzy w jakimś momencie tortur zgodził się podpisać zobowiązanie do współpracy, to skoro już by dla nich pracował, musiałby potwierdzić każdą wersję. Np. że porwało go podziemie Solidarności z Toruńskiego — tych już mieli aresztowanych — lub inna „niezidentyfikowana grupa", która dopiero miała się okazać tym podziemiem, która dokonała na nim masakry, w dodatku stwarzając pozory (podrzucenie milicyjnego orzełka), że został zatrzymany i torturowany przez władze. Z rąk oprawców, pobitego, wyswobodzili go oficerowie SB, Piotrowski i inni. 212

Ks. Jerzy Popiełuszko, przybywszy do Watykanu, nie musiałby ani widywać się co dzień zjanem Pawłem II, ani otrzymać wysokiego urzędu kościelnego, by dowiadywać się wielu rzeczy, nawet bez wkładania w to wysiłku, wypytywania kogokolwiek czy starań o odpowiednie kontakty. Sama obecność ks.Jerzego, bohaterskiego kaznodziei, w Watykanie i Rzymie pozwalałaby mu osiągnąć wielką wiedzę na temat spraw polskich pod władzą sowiecką, ruchu oporu, informacje o duchowieństwie polskim niedostępne SB inaczej, jak poprzez dane, które zawierzano Watykanowi oraz działań Watykanu i samego Jana Pawła II. Strategiczny wywiadowca nie musi zadawać pytań, odpowiedzi powinny przyjść do niego same. By wydobywać dokumenty wystarczy pretekst np. w postaci pisanej pracy doktorskiej czy dysertacji na tematy społeczne czy teologiczne. Czasem, im bardziej nieformalnajest czyjaś obecność w jakiejś strukturze, a osoba taka cieszy się zaufaniem, może, jako pomocnik, doradca czy choćby tylko chętny rozmówca i słuchacz, uzyskać najcenniejsze informacje, choć dla osób nieświadomie ich udzielających są one oczywistością, czymś codziennym. Od roku 1991 starałem się zwrócić uwagę opinii publicznej na moje domniemania na temat rzeczywistych przyczyn porwania ks.Jerzego. Zainteresował się nimi płk Heniyk Piecuch, autor popularnych książek z najnowszej — jak on ją nazywa — „tajnej historii Polski". Pisarstwo tego pułkownika byłego zwiadu WOP od pewnego czasu zwraca uwagę. Oznaczać to może, że z niewiarygodnie licznego korpusu oficerskiego LWP, SB-MSW, MO oraz WOP, poza Ryszardem Kuklińskim, tylko on znajdzie się po stronie niepodległościowej. Już w czasie służby, ciesząc się zaufaniem osób takich jak: płk Brystygierowa, płk Fejgin czy gen. Pożoga, gromadził materiały historii najnowszej Polski. Podpalano mu mieszkanie, próbowano otruć, grożono. Wytoczono mu pod błahym pozorem proces finansowany przez nieznane osoby, który na tle sytuacji w sądownictwie jest wyjątkowo energicznie prowadzony. Zaangażowano biegłego pseudohistoryka wojskowości, nastawionego bałwochwalczo do polskojęzycznych wojsk zorganizowanych na rozkaz Stalina przez Wasilewską. Zaraz po opublikowaniu pierwodruku niniejszej książki — płk Piecuch zatelefonował do mnie i poprosił o rozmowę. Przybywszy do mnie 213

stwierdził, że wie o przygotowanej wtedy do druku książce Umarły cmentarz o tzw. pogromie Żydów w Kielcach dnia 4 lipca 1946 r. i zaproponował transakcję polegającą na wymianie informacji: on udostępni mi cenne archiwalia tajnych służb na temat tego wydarzenia, a ja w zamian za to powiem mu — tu streszczę jego słowa: „Wjaki sposób, od kogo dowiedział się pan o takich, jakie pan ujawnił, przyczynach i przebiegu porwania i zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki?" Potem dał mi do zrozumienia, że zaskoczony był moją publikacją (pierwodrukiem tej książki) gen. Pożoga. Gdy odrzekłem, że opieram się wyłącznie na prowadzonym przeze mnie „białym wywiadzie", czyli analizie ujawnionych już faktów, odniosłem wrażenie, że płk Piecuch mi nie uwierzył. Jednak w rok po tej rozmowę Henryk Piecuch nawiązał w swojej następnej książce z cyklu Tajna histońa Polski Generał Jaruzelski tego niepowiedo moich twierdzeń. Wydobywa wypowiedzi niezwykłej wagi. Ponieważ, jak się okaże, gen. Pożoga odwołał wszystko, co mówił płk. Piecuchowi o sprawie ks. Jerzego (musimy to tutaj zaznaczyć), ważne są nawet poszczególne słowa wypowiedziane w pierwszym odruchu. Generał Pożoga, który na wstępie zaznacza, że do czasu morderstwa nie był ks. Jerzym zainteresowany, co jest enigmatyczną formą stwierdzenia, że śledziły, rozpracowywały, poiwały i zabiły go inne wydziały, służby—nie podległe Pożodze — mówi następnie: „Nie chciano zabić. Księdza usiłowano zwerbować lub nastraszyć. Więcej przemawia za zwerbowaniem niż straszeniem, choć pierwsze nie wyklucza drugiego. Jeśli prawdziwa jest informacja, że Popiełuszko miał być przeniesiony do Watykanu straszenie nie miałoby sensu (...) nie wykazują żadnego zainteresowania losem Chrostowskiego... Mordercy tego nie robią. Celowo zostawiają świadka, co może wskazywać, że los księdza nie był jeszcze przesądzony... Popiełuszko miał być przestraszony, zmuszony do przyjęcia propozycji prześladowców". „(...) groźbą utraty życia można złamać najtwardszego człowieka. Piotrowski (...) zapewne postanowił zastosować taką groźbę. Grożenie bronią i zastrzeleniem jest mniej przekonywujące od groźby tortur i śmierci w męczarniach (...). Olbrzymim sukcesem dla Departamentu IV byłoby pozyskanie Popiełuszki (...). Wiem (...) jacy ludzie zostawali agentami. 214

Na tej podstawie twierdzę, że pracownicy Departamentu IV byli uprawnieni do opracowania planu werbunku. Dla nich ksiądz mógł być dobrym kandydatem", i wreszcie: „hipotezy o werbowaniu księdza nie można wykluczyć. Choć dziwnym zbiegiem okoliczności nie podniesiono jej w czasie procesu" (Pożoga. W.Jaruzelski tego nie powie, str. 199). Najciekawsze są jednak — z naszego punktu widzenia — te same strony drugiego wydania książki Piecucha, pod nieco zmienionym tytułem: Generał Jaruzelski nigdy tego nie powie, W-wa 1996 r. na których gen. Pożoga — ongiś człowiek wszechpotężny, a i dziś na pewno nie pozbawiony wpływów i możności nacisku, i oddziaływania — w popłochu wycofuje wszystko co powiedział na temat porwania i zabójstwa ks. Popiełuszki. Gen. Pożoga jest przykładowym przedstawicielem gatunku ludzkiego, który wyhodowały tajne służby komunistyczne. Z komunistycznej rodziny chłopskiej na Kielecczyźnie od wczesnej młodości w aparacie bezpieczeństwa, a przede wszystkim — co lojalnie podkreśla — uczeń, a nawet więcej, spadkobierca policyjnych idei płk. Władysława Spycha-ja-Sobczyńskiego. Sobczyński, jeden z głównych bohaterów moich poprzednich książek: Diament odnaleziony w popiele i Umarły cmentarz był przed II wojną światową szpiegiem radzieckim w Polsce i prawdopodobnie głównym rezydentem wywiadu ZSRR na terenie COP. Skazany i uwięziony za działalność wywiadowczą przez władze II RP, w czasie wojny szkolony w Moskwie w szkole dywersji i szpiegostwa NKWD, dowódca AL, a później twórca specyficznej szkoły kadrowej funkcjonariuszy UB i SB wyrosłych na Kielecczyźnie, m.in. w Ostrowcu, Starachowicach, Radomiu i Kielcach. Znał wiele tajemnic i do kresu możliwości był wtajemniczony w metody działania komunistycznej tajnej policji politycznej. Współorganizator tzw. pogromu Żydów w Rzeszowie w 1945 r. i rok później w Kielcach. Sobczyński aż do śmierci był wielkim autorytetem policyjnym, nienawidził inteligencji, szlachty (obywatelstwa ziemskiego), Żydów, mieszczaństwa, księży i bogatych chłopów. Być uczniem Sobczyńskiego było ważnym początkiem kariery. Tym większe znaczenie ma wypowiedź gen. Pożogi i podwajające jej znaczenie — zaprzeczenie. 215

Tak ocenia to pik Piecuch: „W sprawie przedstawienia zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki generał był szalenie niezdecydowany, często zmieniał różne, już napisane wersje... Coraz wyraźniej zawężał zakres relacji". „(...) Autoryzowany tekst dotyczący tej sprawy liczył ponad sto stron, aż pewnego dnia generał złożył mi niespodziewanie wizytę... Nigdy wcześniej nie przychodził bez telefonicznego uprzedzenia. Tym razem był wyraźnie zdeneiwowany. Przyniósł kilka bananów, przygotował kawę — kontynuuje Piecuch — Panie Henryku — powiedział Pożoga — rozdział o Po-piełuszce musimy zmienić. Zapytałem dlaczego, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Usłyszałem: Ma pan ten tekst? Otworzyłem szafę pancerną, wyjąłem manuskrypt, podałem żądany fragment. Generał podarł go i wrzucił do kosza. Podobny los spotkał taśmy magnetofonowe z nagranymi rozmowami dotyczącymi zabójstwa"(op. ciL, ss. 332 , 386-387). Cokolwiek by gen. Pożoga nie powiedział, to sposób w jaki słowa swoje wycofał wskazuje na ich wielką wagę, do tego stopnia, że sam poczuł się zagrożony. Na dalszych stronach (op. cii, s. 409-410) Piecuch zadaje pytanie „Czego boi się generał?". Charakterystycznie sformułowane: nie kogo, a czego. Kilka wierszy przedtem znajduje się odpowiedź: „służby specjalne, zarówno te z byłego ZSRR (...) BYŁY, SĄ I BĘDĄ" (podkr. pochodzi od Piecucha). Dalej pisze on: „Zdeponowałem u notariusza większość podręcznych notatek W. Pożogi i taśm z nagraniami rozmów z generałem". Czyli możemy mieć nadzieję, że maszynopis i taśmy, które zniszczył gen. Pożoga były tylko kopiami. „Kopię tych materiałów rozesłałem do równie dobrych miejsc w kilku krajach" — to ostatnie słowa książki płk. Piecucha. Zarówno pierwsze oświadczenie potwierdzające moje tezy, jak i zdumiewające odcięcie się od nich gen. Pożogi w połączeniu nabierają szczególnej wagi. Skupiliśmy się w tej książce na pracy Departamentu IV MSW, odpowiedzialnego za walkę z Kościołem. Jednak od wyboru Karola Wojtyły na Papieża zadania dotyczące Jego osoby i Watykanu otrzymywały też Departamenty I, II i III. Papież bowiem zarówno dalej był Polakiem i miał niezmierny wpływ na sprawy polskie, największy od czasu Józefa Piłsud 216

skiego, ale także byl głową uważanego za wrogi Kościoła, liczącego prawie miliard wiernych, jak i stał na czele państwa Watykan, uważanego przez moskiewski III Rzym za nieprzyjazny. Można było dogadać się z Johnem Kennedym, Nixonem, Geraldem Fordem, Jimmy Carterem, z papieżem nie było to tak proste. Dlatego usiłowano opleść Watykan działaniami kontrwywiadowczymi —jako państwowość działającą na szkodę ZSRR. Dlatego prawdopodobnie koordynatorem wszystkich działań wywiadowczych i prowokacyjnych ze strony rządu warszawskiego mianowano szefa kontrwywiadu gen. Pożogę. Przedstawione przeze mnie w pierwodruku tej książki pt. Będziesz ukrzyżowany tezy o przyczynach porwania ks. Jerzego wywołały pełne oburzenia głosy, że poniżyłem i zdeprecjonowałem osobę ks. Jerzego, gdyż zdaniem protestujących nikt ks. Jerzemu nie ośmieliłby się zaproponować współpracy z SB-KGB. W pierwszej chwili taka myśl wydaje się występna, bluż-niercza i gniew czytelnika może zwrócić się przeciwko autorowi tej książki. Jak śmiał o czymś takim pomyśleć? Ajednak doszło do zamordowania księdza, sprofanowaniajego zwłok — za co sprawcy nie zostali ukarani — a więc nie tylko nic ma dla nich nic godnego szacunku, ale przeciwnie, to, co godne czci i miłości, musi być obrażone, sprofanowane, wdeptane w ziemię. Jak straszliwie musiało to „usiłowanie zwerbowania lub zastraszenia" wstrząsnąć samym księdzem Jerzym! Obelgę przyjął jako początek męczeństwa. Społeczeństwa w Europie Środkowowschodniej nie wiedzą, że nie wiedzą i że aż tyle nie wiedzą. Jeśli ośmielili się strzelać do Ojca Świętego, to kim dla nich był ks. Jerzy? Pyłkiem. Zabicie go natychmiast, bez przesłuchania i zdobycia cennych wiadomości, na jakie musieli liczyć, byłoby absurdem, w który mogą uwierzyć tylko ludzie, przed którymi wszystko było utajnione i utajone. Zniszczyć osobę, która była nosicielem wielu tajemnic? Nawet gdyby chcieli go tylko zabić, usiłowaliby go przesłuchać. Czy czyniliby to na poboczti szosy lub na parkingu przed hotelem? W pierwotnym planie miał być przesłuchany w bunkrze poniemieckim nieopodal Warszawy. Potem bunkier niknie z opowieści sądowych funkcjonariuszy i generałów. Każda śmierć, każde zabójstwo popełnione przez resort od 1944 r. miały wyraźny 217

cel, nawet zbrodnie rabunkowe. Istniała wyraźna dyscyplina — nie tylko w tej sprawie — i ekonomika zbrodni. Bezowocna śmierć, w dodatku tak znacznej osoby, byłaby marnotrawstwem, jakie w tej materii komunistom nie zdarzyło się dotąd. W świetle tezy, że chodziło o pozyskanie za wszelką cenę ks. Jerzego, nawet za cenę jego śmierci w wypadku nie udania się werbunku, świadczy nie tylko o ogromie przemocy i pogardy wobec życia, jaka panowała pod rządami komunistów w Polsce, ale także o wadze sprawy, rodzącej determinację. Władze komunistyczne były niekontrolowane i niekontrolowane, nie tylko nie obawiały się wykrycia sprawców, ale gdy nieoficjalnie wiedziano, że oni są sprawcami zbrodni, dodawało to władzom autorytetu i splendoru, i budziło jeszcze większy lęk. Czasem powodowano celowe przedostawanie się wiadomości, że mordercy należeli do kategorii „nieznanych sprawców" i nigdy nie będą poznani. Klasyczna kryminalistyka mówi o modus operandijdko o zespole cech indywidualnych czynu, po których poznajemy przestępcę. W krajach totalitarnych, autorytarnych, zdominowanych przez mafię wyróżniamy nowy typ przestępstw, o któiych wiemy, że nigdy się nie wyjaśnią, a prawdziwi sprawcy nic będą ujawnieni. To właśnie — niewykrycie —jest swoistym modus operandi—wskazuje, że zbrodniarz korzysta z ochrony władz państwowych. Sprawa o porwanie i zamordowanie ks. Jerzego nie tylko nie skończyła się na rozprawie w Toruniu, ale ciągle niedokończona, nie zamknięta, rodzi coraz nowe procesy. Ewenementem, był kolejny powrót do procesu toruńskiego po 17 latach od zbrodni na ks. Jerzym. Wykazał, że władze wymiaru sprawiedliwości stoją wobec faktu, że mimo zapadnięcia wyroków, sprawa nie została wyjaśniona. Ten mały, odpryskowy i niezwracającyjuż uwagi opinii publicznej, że tak to nazwę — procesik —jeszcze raz — jeśli cokolwiek udowodnił — to to, że bez rewizji założeń, jakie przyjęto jeszcze w resorcie MSW Kiszczaka w roku 1984, odrzucenia faktów wymyślonych, sprawcy nie będą nigdy ukarani za czyny, których naprawdę się dopuścili, przez co zawsze będą mieli przewagę nad ścigającym ich prawem. Ten mały procesik — choć zadziwiające jest, że do niego doszło — nie wniósł nic 218

poza dalszym rozszerzeniem przez Piotrowskiego i jego wspólników platformy obrony. Ponieważ oskarżenie w procesie toruńskim czynione było przy daleko idącej współpracy samych winnych, którzy dostarczyli oskarżycielom materiału przeciw sobie, na podstawie z góry ustalonego fikcyjnego przebiegu wydarzeń, to fragmenty rekonstrukcji zbrodni, które oni sami podali, uznano —jako jedyne — za nienaruszalne. Dziś jednak stają się z dnia na dzień coraz bardziej niepewne. Kolejnym ewenementem jest to, że Piotrowski po trochu zmienia miejsce na sali sądowej. Całkowicie przesunął się z ławy oskarżonych do barierki świadków, zmienia się w świadka wydarzeń. Niedługo może przejść na przeciwległą oskarżonym ławę — może stać się oskarżycielem, jak próbował to czynić, chcąc uczynić winnymi dziennikarzy. W rzeczywistości jednak już w Toruniu był nie tyle oskarżonym — bo na ławie obok niego brakowało co najmniej 12 osób i to nie tylko Polaków, ale był głównym świadkiem oskarżenia — i to, samego siebie. Obowiązywała go także rola oskarżyciela ks. Jerzego i Kościoła katolickiego, jako zasługa, która była brana pod uwagę przy wyroku. W lutym 2001 r. nie tylko nie posunięto się naprzód, ale nawet cofnięto wobec tego, co dopuszczono w 1985 roku na procesie toruńskim. Piotrowski i inni oraz ich adwokaci wzięli się do rozmontowywania tego, co rzekomo było już raz na zawsze ustalone. Grzegorz Piotrowski jako jeden ze strategów dezinformacji doskonale wie, wjakim punkcie akt oskarżenia nie pasuje do czynów popełnionych. Oświadczył: „nigdy nie było decyzji o zabójstwie, a śmierć Księdza była tylko wynikiem nieszczęśliwego wypadku". Zapytano go dlaczego wtedy podpisał takie zeznania jakie podpisał. Odpowiedź Piotrowskiego brzmiała: „Czasem podpisywało się wszystko, ze zmęczenia, ze strachu". Piotrowski wykorzystuje ujawnione i nie do podważenia zbrodnie resortu, w którym służył, do samoobrony i wykazania, że był tylko ofiarą tegoż właśnie systemu. Czasem przewrotność bywa aż piękna, ale w tym przypadku wygląda to na przygotowanie rewizji nadzwyczajnej czy kasacji wyroku, by Piotrowski i inni mogli zgarnąć za swoją zbrodnię odszkodowanie od Państwa, co uczyni ich ludźmi bogatymi. 219

Na procesie, morderca przeistoczony w świadka przeciwko dawnemu zwierzchnikowi gen. SB Władysławowi Ciastoniowi, zgodnie z tym, co było do przewidzenia, zaprzeczył jakoby Władysław Ciastoń wydał rozkaz zabójstwa ks. Jerzego. Stwierdzono, że właściwych mocodawców, którzy wydaliby ten rozkaz, dotąd nie wykryto. Przy okazji procesu dowiedzieliśmy się, że Waldemar Chmielewski nie jest już Waldemarem Chmielewskim, ale Waldemarem O., a to nadane mu nazwisko, jakby jeszcze trwał kamuflaż funkcjonariuszy SB, chronione jest tajemnicą, by Waldemara — obecnie O. — nie spotkała jakaś przykrość. Kto podjął taką decyzję? Kto podjął decyzję i umożliwił zmianę osobowości, by Chmielewski mógł ukrywać się przed społeczeństwem, które zdradził? Kto stwierdził, że jest tak cenną jednostką, że może żyć w konspiracji na terenie podobno wolnego kraju? Zeznając, były Chmielewski — a sąd przyjął jego nową osobowość jako fakt, którego nie ośmielił się podważyć — zaznaczył łaskawie i niejasno, że: „najwyższy szczebel pilotował nasze działania przeciwko księdzu Popiełuszcze". Słowo „pilotował" wzięło się w słowniku socjalizmu realnego od długoletniego ambasadora ZSRR w PRL Pilotowicza vel Piłotowicza. Aczkolwiek Pilotowicz pilotował władze PRL, wspomagając centrale moskiewską, na wzór Riepnina, a to samo słowo tyczy lotnictwa i żeglugi, to jednak słowo „pilotował" jest użyte z pełną perfidią. W kierowaniu resortem bezpieczeństwa nie stosowano sterów, a wydawano rozkazy, polecenia i zlecenia. Miało to charakter dowodzenia. Piotorowski wchodzi teraz z całą siłą w lukę stworzoną od samego początku, przy swoim współudziale — wykonywali tylko rozkazy, rozkazu zabicia nie było, a jednak ks. Jerzy zmarł. Teraz znów wszystko jest w rękach Grzegorza Piotrowskiego. Jak pisze Władimir Bukowski: „Moskwa faktycznie wzięła na siebie kierowanie sytuacją do najdrobniejszych szczegółów; prawie jak do Afganistanu, do Polski wysyłano specjalnych doradców i grupy ekspertów od wszelkich zagadnień bez uzgodnienia z którymi (choćby z ambasadorem Aristowem) niczego się nie robiło... Coraz bardziej dawała się odczuć obecność KGB w Polsce" (Bukowski, op. cit, s. 547). 220

Mordowanie innych było wynikiem rozkazów sowieckich lub było z nimi uzgadniane, ewentualnie uzyskiwano pozwolenie, bez którego nie można byłoby ich zgładzić. Tym bardziej, że stworzono w Moskwie komisję ds. Polski i słano funkcjonariuszy sowieckich zwanych w slangu wtajemniczonych „wizytatorami". W wywiadach udzielonych po 1996 r. przez Piotrowskiego, kapitan nie zaostrzając w najmniejszym stopniu swojego ostrożnego i wyważonego tonu mówi więcej niż kiedykolwiek. „Z procesu wynikało, że zamordowanie księdza to mój wymysł, wybryk spowodowany skłonnościami patologicznymi. Tak to próbowano sprzedać", i dalej, mówiąc o werbunkach (dla Wydziału IV Kościelnego — przyp. KK)* „Szantaż, nacisk na w s z y s t k o (podkr. — KK), co podporządkuje mi tego człowieka i popchnie do zachowań, które uważałem za o b y w a t e l s k i e (podkr. — KK), właściwe, za dopuszczalne". „Tamtej nocy — składa niezmiernej wagi wyznanie Piotrowski — nie jechałem do Torunia po to, żeby ks. Jerzy Popiełuszko zginął". Jednak prowadzący wywiad zbijają go z tropu pytaniami i tracą — może celowo — niezwykłą szansę, obawiając się ujawniać tego, co miałby do dodania Piotrowski. Na pytanie: „Gdyby na procesie toruńskim był pan sędzią, to jaki wyrok uznałby pan za sprawiedliwy?" Piotrowski odpowiada: „(...) przede wszystkim jako sędzia chciałbym zrobić wszystko, żeby odkryć kulisy sprawy". I znów zamiast pytania: jakie były te kulisy? — rozmówcy Piotrowskiego, nie chcąc podążyć zajego myślą, ucinają nic nie znaczącym pytaniem. Piotrowski nie zraża się i próbuje mówić, co chciał powiedzieć. 0 gen. Kiszczaku: „(...)nie przypuszczał, że posuniemy się tak daleko (...) nie mógł przewidzieć dramatyzmu zdarzeń, finału... (...). Kiedy odwiedził mnie w więzieniu zapytałem: »Dlaczego pan tego nie przerwał?«. 1 Kiszczak nie odpowiedział. Mówił za to, bym się nie martwił. Twierdził, że trochę trzeba będzie posiedzieć, ale nie więcej niż kilka pokosów traw". Dla komunisty Kiszczaka więzienie jest czymś innym niż dla niere-wolucjonisty. Ogromna pracajaką wykonali Lenin i Stalin w Rosji, a w Polsce szpieg sowiecki, potem generał Aleksander Zawadzki, nad zbliżeniem świata przestępczego — zbłąkanych braci, walczących z bogacza 221

mi, ale w dziki, nieplanowany sposób — i komunistów, sprawiła, że przestępstw pospolitych nie potępiano, a więzienie stało się zaszczytem, swoistym zaświadczeniem wierności partii. Choć Piotrowski, będąc komunistą, został osadzony w komunistycznym więzieniu, ale od 1917 roku była to stała praktyka partii komunistycznej w walkach frakcyjnych o władzę. Cały ten wywiad jest małym dramatem, w którym dwoje dziennikarzy: Violetta Krasnowska i Kajetan Wróblewski, mimo swojej inteligencji i interesujących pytań, nie potrafią, nie chcą, czy boją się reagować na odpowiedzi Piotrowskiego tak, aby nie wydobyć z niego co ma na myśli. Na zakończenie, nie wiele dbając o pytania reporterów, Piotrowski mówi, to co chce ujawnić. Jest w tym zapowiedź dalszych ewentualnych działań zjego strony: „.. już wczasie procesu musiałem ich (kogo? — przyp. KK) szantażować (czym?—przyp. KK). Powiedziałem im (komu? — przyp. KK), że przestaniemy już grać w tej samej drużynie (co to za drużyna? SB czy coś bardziej tajnego — przyp. KK), jeśli nie załatwią żonie zamiany mieszkania po tym, jak zaczęła się spotykać z przejawami agresji. Załatwili to w ciągu kilkudziesięciu godzin. Poza tym obniżenie wyroku z 25 do 15 lat więzienia, można powiedzieć, wymusiłem. To nie była żadna amnestia. Czytając ustawę z 1987 r. (sejmową — przyp. KK) o szczególnym traktowaniu sprawców niektórych przestępstw, mam wrażenie, że zrobiono ją specjalnie dla nas". W najbardziej poruszającym dokumencie, dotąd publikowanym, (Peter Raina Rozmowy z władzami PRL. Arcybiskup Dąbrowski w służbie Kościoła i Narodu, Warszawa 1995), w sprawozdaniu z rozmowy przeprowadzonej 19 listopada 1984 r. przez ks. abp. Dąbrowskiego i ks. Orszulika z władzami PRL jest zapowiedź gen. Kiszczaka: „Orzeczenie kary śmierci jest pewne (...) jeśli wyroki będą surowe —jest to gra o życie — sprawcom zważą się języki". Interesujące jest, czy Kiszczak postarał się o to, by tak sformułowane stanowisko, oczekiwanie zeznań od Piotrowskiego i innych w obliczu kary śmierci, dotarło do ich uszu. Pośrednim dowodem potwierdzającym fakt, że Piotrowski i inni przez jakiś czas liczyli się — a w szczególności Piotrowski — z wyrokiem śmiercijest późniejszy, ujawniony już w procesie, zwrot ze strony władz bezpieczeństwa w Warszawie. Widać Piotrowski udzielił właściwych informacji lub potwierdził to, co było wiadome, 222

a taka rzecz była cenna dla polityków posługujących się wyłącznie przemocą i propagandą. Wobec tego rozwinęli starania, które w owych warunkach musiały być rozkazem, by wyroki wydano łagodne, a potem dwukrotnie zastosowano wobec sprawców amnestię. Jesienią 1996 r. dziennikarz warszawskiego „Super Expresu" Dariusz Łęczycki dotarł do pewnego byłego pracownika wydziału III Służby Bezpieczeństwa w Toruniu i skłonił go do mówienia. Rozmówca Łęczyckiego ujawnił istnienie sekcji o kryptonimie „Pętla", będącej dalszym ciągiem operacji przeciw ks. Jerzemu Popiełuszce. Akcja ta miała zapobiec skazaniu kogokolwiek z trójki — Piotrowski, Pękala i Chmielewski — na karę śmierci. „Oficjalnie MSW potępiało sprawców zabójstwa ks. Jerzego — nieoficjalnie robiło wszystko by im pomóc" — powiedział były funkcjonariusz Łęczyckiemu. Wchodziły w grę niezmiernie ważne i subtelne sprawy. Masowa obecność funkcjonariuszy SB i innych tajnych służb na sali procesu toruńskiego miała wiele znaczeń. Ich nagromadzenie w takiej sile miało na celu fizyczne zapełnienie wszystkich miejsc, by nikt więcej się nie zmieścił, a także, przez swoją masę, zapobieżenie natychmiast, zduszenie w zarodku, jakichkolwiek protestów czy manifestacji ze strony dopuszczonych na salę osób niezależnych, by ewentualnie wszystkich wyprowadzić z sali. Widzowie byli więc zarazem pierwszym rzutem ochronnym sądu. Mogli, w razie gdyby ktokolwiek odbiegł od z góry ustalonego przebiegu procesu, zagłuszać nieprzewidziane w scenariuszu procesu słowa. Obserwowano zachowanie oskarżonych — czy występują przed sądem zgodnie z zapadłymi postanowieniami i instrukcjami, czy dobrze operują wyuczonymi kwestiami dialogowymi. Obserwowano zachowanie sędziów. Byli inwigilowani także poza salą. Udział „widzów" w procesie traktowany był w resorcie (firmie) jako wyróżnienie i ta publiczność gromadziła jego „średnią elitę", cenny aktyw. Było to zarazem szkolenie dla zgromadzonych, by przekonali się jak dalece można pokierować procesem publicznym, prawie jawnym, a zarazem jak daleko funkcjonariusze sądzeni w Toruniu posunęli się w posłuszeństwie i wierności resortowi, bo zrozumieli, iż nie mają innej drogi przed sobą. Był jeszcze jeden cel w tym zgrupowaniu oficerów SB — obserwowano ich reakcję 223

na to widowisko, w którym ich koledzy i wyróżniający się funkcjonariusze byli „ciągani po sądach" za wykonanie zadania służbowego. „Gdyby Piotrowski dostał karę śmierci bunt esbeków był nieunikniony — stwierdził ów funkcjonariusz.—Wielu uważało, że Piotrowski działał na rozkaz swoich przełożonych, więc za śmierć księdza nie powinien ponieść najwyższej kary". Precedens istniał. Gdy po Październiku 1956 r. Władysław Gomułka kazał wypuścić jednego z przywódców podziemia antykomunistycznego w latach 1945-48, komendanta „Szarego", Antoniego Hedę, który m.in. w 1945 r. zajął Kielce i rozbił więzienie UB, uwalniając ok. 700 więzionych AKowców, funkcjonariusze w Kielcach się zbuntowali. Ich protest nie rozszerzył się. Centrala UB w Warszawie nie poparła kolegów, przystosowując się do nowych warunków i oczekiwań, jakie stawiała przed nimi PZPR ze zmienionym I sekretarzem. W 1984 r. bunt pretorian, na których posłuszeństwie utrzymywał się ustrój socjalistyczny, mógł doprowadzić do nieprzewidywalnych skutków, nawet do odstąpienia od prześladowań Solidarności, a kto wie, czy nie do sojuszu z jej siłami dążącymi do obalenia ustroju. Gdyby jednak wyrok śmierci zapadł, odkomenderowani do „Pętli" funkcjonariusze SB mieli organizować masowe protesty, kolportować listy i apele tzw. zwykłych obywateli, którzy rzekomo domagaliby się zmiany wyroku dla Piotrowskiego. „Akcja list" trwa w Polsce od 1989 roku w wielkim natężeniu. Redakcje pism postkomunistycznych otrzymują prawdziwe listy, z nazwiskami i adresami nadawców, a „telefoniczna opinia publiczna", anonimowa co prawda, oburzonymi głosami występuje w obronie stanu wojennego, socjalizmu realnego, skierowanajest przeciw Kościołowi, domaga się aborcji, wolnej sprzedaży pornografii itp. Te akcje są w sposób wyraźny organizowane i napływają falami, uzupełniając działania propagandowe lewicy, od chwili, gdy postkomuniści i lewica postsolidarnościowa przeszły do sojuszu. Funkcję opinii publicznej spełniają przeważnie emerytowani oficerowie SB oraz byli wojskowi. W resorcie (firmie) od czasu powstania Solidarności, szczególnie w podporządkowanej SB Milicji Obywatelskiej, zachodziły też procesy odwrotne, rozkładowe. Jak stwierdził 224

jeden z moich rozmówców, były oficer tego resortu, milicjanci pytali się siebie nawzajem: „po co tych ludzi (księży — przyp. KK) zabijać?" Widać więc, jak wąską ścieżką pomiędzy rozkazami Moskwy, światową opinią, wrogimi nastrojami Polaków a możliwością buntu własnych ludzi posuwali się Jaruzelski i Kiszczak. Nikt nie wydał rozkazu zabicia ks. Jerzego, to musiał być rozkaz porwania go — ale po co? By wszystkimi dostępnymi środkami zmusić do zgody na współpracę, nawetjeśli tortury, przekroczywszy pewną granicę, przyniosłoby ks. Jerzemu śmierć. Godzono się z ewentualnym skutkiem śmiertelnym, ryzykując komplikacje, jakie potem nastąpiły, tak wielka byłaby wartość pozyskania ks. Jerzego. Po co było go zabijać, skoro miał wyjechać do Rzymu? — dziwią się analitycy, którzy przyjmują za prawdziwy, podsuwany im materiał informacyjny. Właśnie dlatego. Wyjeżdżając do Rzymu stawał się kimś bezcennym, niezmiernie ważnym. Zaś nacisk czerwonych generałów, by przemienić go i przenieść jak najszybciej, utrudnił im samym i ich służbom sytuację, skłaniając do pośpiechu, co wpływało na gwałtowność Piotrowskiego — i niedopracowanie wielu elementów. Doszło do sytuacji szczególnie niebezpiecznej nie tylko dla ks. Jerzego, ale i dla samych oprawców — podwójnego nieporozumienia. Oni jego nie rozumieli, on nie zrozumiał ich. Prawdopodobnie obie strony nie miały wyjścia. Oni musieli go zgładzić, by nie wypuszczać poranionego, skatowanego, a przede wszystkim po tym, kiedy poznał powody porwania, co musiało pozostać — i takjest do dziś — najgłębszą tajemnicą 0 charakterze strategicznym. Nie mogli wypuścić kogoś kto stał się nosicielem tajemnicy. Nieporozumienie, do jakiego doszło między ofiarą a porywaczami, nie mogło być wyjaśnione, gdyż sięga ono samej głębi: z jednej strony formacji SB-MSW opierająca się na marksizmie sowieckim, z drugiej na Ewangelii 1 Chrystusie. Przypuszczam, że porywacze zaskoczeni byli oporem księdza, nie zawsze panowali nad sobą i wzmagali tortury, a ksiądz nie tylko cierpiał w sposób skrajny, ale i dziwił się bezsensowności planu, który opracowano nie tyle przeciw niemu osobiście, co przeciw Kościołowi. 225

Nie wiadomo ile to trwało. Według ludzi z ówczesnego prawdziwego podziemia, ks. Jerzy żył jeszcze na dzień przed wyłowieniem jego zwłok. Nie zabili go od razu po tym, jak przekonali się, że ich plan jest bezsensowny, ale ciągle prawdopodobnie kalkulowali, że po kolejnym uderzeniu ks. Jerzy się załamie. Istota tej sprawyjestjednakjeszcze głębsza. Księży mordowano w okolicznościach, gdy znajdowali się oni, choć inwigilowani i pod kontrolą, w miejscach publicznych czy własnych mieszkaniach. Natomiast ks. Jerzy znajdował się w rękach SB. Zabijanie go w takich okolicznościach nie leżało w interesie ani policyjno-wojskowych władz komunistycznych, ani sprawujących nad nimi dozór Rosjan. Niezgoda kapłanów katolickich na kontakty i współpracę z UB-SB była brana za wrogość wobec systemu i poważną przeszkodę w budowaniu socjalizmu policyjnego. „Pan Barcikowski (...) wreszcie oświadczył, że socjalistyczne kraje sąsiedzkie poddają w wątpliwość wiarygodność rządu PRL. Rząd PRL uważanyjest za konia trojańskiego. Uważa się tam, że Watykan traktuje Polskę jako „przyczółek do nawrócenia Rosji". (Warszawa 6.10.1984 r.) (Peter Raina, Rozmowy z władzami PRL. Arcybiskup Dąbroruski w służbie Kościoła i Narodu, T. II. 1982-1989, W-wa 1995 r., s. 84). Mamy następne przyznanie się do niepokojów Moskwy nie tylko ojej zdobycze imperialne, ale o samą Rosję. Nakłonienie księdza do współpracy byłoby wielkim sukcesem, bowiem oczekiwano nie tylko informacji o podziemnej „Solidarności", życiu we-wnątrzkościelnym, potem o Watykanie, ale i o treści spowiedzi penitentów. W spowiedzi są aż trzy elementy, które najbardziej alarmują tajną policję: — Zależność katolików od sakramentów, co częściowo wyzwalało ich z wszechwładzy komunistów. — Informacje lokalne, wiedza o osobachjakie spowiednicy nabywali od penitentów, włączywszy w to nastroje społeczeństwa. — Możliwość dowiadywania się o sprawach, które były przedmiotem tajemnicy służbowej i państwowej narzuconej przez komunistów w wypadku, jeśli ktoś spowiadał się z przestępczych działań nakazanych przez UB-SB czy PPR-PZPR. 226

Im kapłan był sławniejszy i z powodu swojej postawy cieszył się jeszcze większym niż w innych przypadkach zaufaniem, tym częściej przychodzono do niego z mającymi formę spowiedzi prośbami o radę. Na spowiednika wybierały go osoby żyjące w szczególnym zagrożeniu i spowiednik dowiadywał się nie tylko tajemnic, do których komuniści chcieli mieć dostęp, o kondycji psychicznej, czynach penitenta, także szerszego grona, w którym działał. W takich okolicznościach jak konspiracja, zaufanie konspirantów do duchownego, ich szczere wyznania, których zdradzenie byłoby narażeniem ich na więzienie, a nawet śmierć, mogła czynić każde zeznanie księdza zdradą tajemnicy spowiedzi. Zadanie minimum — zeznanie w sprawie Solidarności nie było w sprzeczności z maksimum — pozyskania ks. Jerzego. Byłoby do niego wstępem. Wystarczyłoby, że ks. Jerzy odpowiedziałby na jedno pytanie, a już byłoby po nim. Kilka słów zeznania nagrane, obróciłoby w niwecz jego życie. Byłby w ich rękach na zawsze, nieodwołalnie. Poza postanowieniem, by zmusić ks. Jerzego do deklaracji, w której wyparłby się i potępił Solidarność, wyrzekł publicznie swojego w niej udziału jako kapelana — co było programem minimum i byłoby natychmiast wycofane, gdyby ks. Jerzy zgodził się na współpracę na placówce watykańskiej — wchodzi też w grę program maksimum — że kapłan przybyły z Polski, znający podziemie, od strony najbardziej utajonej, zorientowany w sytuacji w Warszawie i na prowincji, znający zarówno świat robotniczy, lekarski, jak i zawody twórcze stanie się agentem wpływu i otrzymując sfałszowane wiadomości z placówki wywiadowczej PRL w Rzymie będzie dezinformował osoby mu wskazane, a przede wszystkim papieża, kiedy tylko uzyska do niego dostęp. Solidarność i kapłani zagrożeni więzieniem lub śmiercią na pewno zwracaliby się —jako do swego rzecznika „na Watykanie" — do ks. Jerzego. Trud i ryzyko, jakie ponieśli porywając ks. Jerzego, były w ich oczach wiele warte, gdyby choćjedna z tych możliwości weszła w stadium realizacji. Rosjanie, mimo kultu carów a potem Lenina i Stalina, głoszący dogmat, że o dziejach świata decydują masy, dopuszczalijednak myśl, że mogą porwać je jednostki. Boleśnie przekonali się o tym w przypadku Piłsud 227

skiego. Znów zawisła nad nimi groźba, że jeden człowiek, tym razem Jan Paweł II, dokonawszy rewolucji moralnej, zniszczy mocarstwowe, oparte też na kolaboracji panowanie Rosji nad Europą Środkowowschodnią. Papież, jak potwierdził to potem własnymi słowami, całą swoją osobą, był świadomym kontynuatorem wojny obronnej 1920 r. Wie, że gdyby nie była zwycięska, nie żyłby. Jan Paweł II, podobnie jak ongiś Józef Piłsudski, sam, w pojedynkę, podjął się zadania, już nie tylko, jak Marszałek, przywrócenia niepodległości Polsce, wyrwania jej z niewoli, ale sam jeden nadludzką wolą jednej osoby, przyczynił się do wyzwolenia Europy Środkowowschodniej, a także do powolnego nawracania się Rosji. Dla obu decydujące były dni świąt Maryjnych: 15 sierpnia, gdy polskie wojska zwyciężyły czerwonych Rosjan i 13 maja, gdy Jan Paweł II cudem uniknął śmierci w dniu Objawienia Fatimskiego. Dlatego ksiądz Jerzy od pierwszej chwili musiał zdać sobie sprawę z tego, że nie może być żadnego układu, podpisania czegokolwiek, a jedynym wyjściem z sytuacji, która zaszła tak daleko, że doszło do porwania —jest śmierć. Jego męczeństwo jawi nam się w nowy sposób. Jest nie tylko wynikiem ogólnego prześladowania wiary, ale także obrony swojej własnej czystości i świętości, obrony Kościoła przed niebezpieczeństwem, obrony Papieża osobiście. W stosunkowo niedługim odstępie trzech lat, w obu przypadkach: zamachu na Jana Pawła II i porwania ks. Jerzego operacje nie udały się i doprowadziły do odwrotnych niż zamierzone celów. Papież miał zginąć, ale przeżył, ks. Jerzy miał przeżyć, ale musiano go zgładzić. Obie operacje wywołały znamienne skutki prowadzące do zmierzchu imperium sowieckiego. W kilku zeznaniach i dokumentach mówi się, że w akcji uczestniczyły dwa samochody. Gdy Chrostowski miał już założoną opaskę na oczy, księdza popchnięto w dukt leśny, gdzie prawdopodobnie czekał drugi wóz, wsadzono go i powieziono w miejsce, gdzie miał być torturowany. Wytaczając Piotrowskiemu i innym procesy, i fałszując wszystko, co było przedstawione sądowi, nie zadano sobie jednak trudu, by przedstawić fałszywych świadków, którzy widzieliby bicie księdza na szosie, ani na 228

parkingu, widocznym ze wszystkich okien przepełnionego hotelu Kosmos w Toruniu. Wersja z fałszywymi świadkami wydawałaby się spójna, ale nawet pod naciskiem resortu i groźbą śmierci mogli sprawić zawód, załamać się przed sądem, a przede wszystkim nie wiadomo było, czy nie nadejdą czasy, w których będzie ona mogła zostać podważona. Miejsce, które wybrano na porwanie księdzajerzego niejest tak neutralne, jakby się wydawało. Cytowany już ks. Nowakowski pierwszy i natychmiast dokonał skojarzenia: „w Toruniu to niejest pierwsze porwanie... Odbyły się one według tego samego klucza: samochód, kajdanki, gdzieś wyrzucenie...". Po czym na pytanie mec. Jana Olszewskiego, ks. Nowakowski wyjaśnia: „w lutym, marcu i latem były w Toruniu porwania ludzi. Te osoby po ich uprowadzeniu, szukały u mnie pomocy...". Czemu porwania dokonano na drodze do Torunia, a nie w czasie poprzednich, licznych podróży ks. Jerzego po kraju? Przez ostatnie półtora roku życia ks. Jerzy odbył kaznodziejskie pielgrzymki do Gdyni, Częstochowy, Suchowoli (woj. białostockie, miejsce rodzinne ks. Suchowolca, zamordowanego po ks. Jerzym), Gdańska, Zakopanego, Mistrzejowic (krakowskie) i jeszcze raz do Gdańska. Były tam też lasy, zbiorniki wodne, głębokie rzeki. Oba wydarzenia: zniknięcie ks. Jerzego i odnalezienie go, wydarzyły się w tym samym województwie — toruńskim. Osobliwe było to województwo, podobnie jak legnickie, bydgoskie i pilskie. Wszystkie one należały do bastionów militaryzmu komunistycznego, jako bezpośrednie zaplecze północno-zachodniej, flanki Paktu Warszawskiego, mającej naprzeciw siebie siły NATO w Niemczech Federalnych, a na swoim prawym skrzydle Morze Bałtyckie, a więc w pojęciu moskiewskich strategów — zagrożone z dwu stron. Tym samym musiały to być tereny najsilniej spacyfikowane. Wybory prezydenckie w 1995 r. potwierdziły wierność tych obszarów komunistom. Jednostki i bazy LWP, i służb wewnętrznych, poligony i osiedla, całe dzielnice zaludnione przez wojskowych. Personel cieszył się przywilejami, rodziny wojskowe i milicyjne, całymi pokoleniami służyły tu, tzw. władzy ludowej, odziedziczywszy wysoki stopień zdyscyplinowania po niewoli pruskiej. Organizacje partyjne były potężne, opierając się na zmilitaryzowanych enklawach. Stąd, w czerwcu 1956 r. ruszyły na zbuntowany Poznań, potem w październiku na Warszawę naj 229

bardziej zaufane wojska, by rozprawie się z niepokojami, które nazwano potem „polskim październikiem". W czasach, o których piszę stworzono stale połączenia lotnicze (co dzień lub parę razy dziennie) z Torunia i Bydgoszczy do Kwatery Głównej Armii Radzieckiej na terenach polskich w Legnicy. W krótkim czasie helikopter z najtajniejszymi dokumentami, których nie wolno było przekazać nawet szyfrowanym i kodowanym sposobem, z oficerami je transportującymi, przybywał, jak tramwaj, w te okolice. Tu odpór dany Solidarności był najsilniejszy. Tu zorganizowano tzw. prowokację bydgoską, po której Solidarność wycofała się ze strajku powszechnego, tracąc inicjatywę, przewagę i otwierając komunistom nadzieję, że stan wojenny da się narzucić. Był to teren pewny, jak określali go stratedzy komunistyczni. Stąd potem szczególnie silne prześladowania Solidarności podziemnej, które przejawiały się m.in. w nowej, szczególnej dla północy Polski, technice zastraszania w formie porwań. Istnieje cenne źródło — nie wydana książka Zbigniewa Branacha, mieszkającego w Toruniu, autora znakomitych i świetnie udokumentowanych analiz dotyczących śmierci ks. Zycha i ks. Suchowolca. Tytuł roboczy książki znajdującej się w moim posiadaniu w maszynopisie — Sekcja tajna, o grupie OAS. Początkowo rozszyfrowano ten skrót: Obronna Armia Socjalizmu lub Odrodzona Armia Socjalizmu, potem okazało się, że nazwa tajnej organizacji brzmi: Organizacja AntySolidarności. Ponieważjuż samo SB było tajną, nielegalną strukturą, zakonspirowaną przed społeczeństwem, spiskiem przeciw niemu, nasuwa się tu jedno z ciągle jeszcze nie rozszyfrowanych słów Piotrowskiego o „konspiracji w konspiracji". Branach pisze o działaniach tej speegrupy — używając południowoamerykańskiego nazewnictwa — szwadronu śmierci, naśladującego swoim skrótem nazwy francuski OAS, przyznając się do traktowania Polski, jako kolonialnego obszaru Rosji. Dla oficerów SB Polska to Algieria, która chce wyrwać się spod panowania kolonialistów. Sprzysiężenie to obejmowało lub obejmuje bliżej nieznaną liczbę osób — postawiono przed sądem tylko sześciu oficerów SB — miało własną parareligię, filozofię przypominającą sektę o satanistycznej, antychrystusowej symbolice. 230

Jako motto swojego manifestu, rozrzucanego i podrzucanego jako ulotka, OAS wybrało sobie cytat z Apokalipsy w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka. W nowym tłumaczeniu brzmijaśniej: „...i pokłon oddali smokowi, bo władzę dal Bestii", z rozdziału o symbolicznym dla tej grupy numerze: 13 — data ogłoszenia stanu wojennego. Manifest datowany jest 4 marca 1984 r. „Gra rozpoczęta. Będziemy uderzać wszędzie tam, gdzie nie jesteśmy oczekiwani (...) strzeżcie się. Grupa Kierownicza OAS Regionu Pomorza i Kujaw". W grudniu 1994 r., przeszło dziesięć lat po porwaniu ks. Jerzego, w „Życiu Warszawy" podano, że Roman Bartoszcze, oglądając telewizyjne relacje z procesu toruńskiego, rozpoznał w Piotrowskim funkcjonariusza SB, który pojawił się, gdy odnaleziono w melioracyjnej studzience ciało jego brata, Piotra. Piotrowski wyróżniał się wśród innych funkcjonariuszy wzrostem i elegancją. Był w krótkim brązowym kożuszku z białym kołnierzem. Zamordowanie Bartoszcze było pierwszym wyzywającym morderstwem tajnych komunistycznych służb po sierpniu 1980 r. Zdarzyło się to pod Inowrocławiem w Sławęcinie. Gdy grupa funkcjonariuszy SB porwała Janusza Krupskiego, działacza Solidarności z Torunia, przybyłego do Warszawy na kontakt z łączniczką (która później okazała się agentką SB), do mieszkania jego narzeczonej w Toruniu wtargnął na czele grupy funkcjonariuszy SB, potężnie zbudowany mężczyzna w krótkim brązowym kożuszku z białym kołnierzem. W czasie transmisji z procesu o porwanie i zabójstwo ks. Jerzego, narzeczona i przyszli teściowie rozpoznali w Piotrowskim oficera, który kierował najściem. Piotrowski często widywany był w toruńskiem w latach 1982-84. W ośrodku w Okoninie spędzał Sylwestra 1983-84. Tam spostrzeżono go, goszczącego w październiku 1984 r., tuż przed porwaniem ks. Jerzego. Te ośrodki były — i podobno są nadal — miejscami spotkań komunistów polskich i pracowników tajnych służb komunistycznych polskich i radzieckich — obecnie rosyjskich. W trakcie pisania tej książki wykryto, że w podobnym zamkniętym ośrodku w Cetniewie sowiecki, a potem rosyjski szpieg Ałga-now spotkał się z wysoko postawionymi komunistami polskimi. („Życie", „Express Wieczorny", „Głos", „Super Express", 20-26 sierpień 1997 r.) 231

Sądzę, że Piotrowski w czasie październikowego pobytu, po którym wrócił do Warszawy, przygotował na miejscu (w terenie) wszystko na porwanie ks. Jerzego. Wybrał miejsce w województwie toruńskim, najkorzystniejsze na trasie, którą miał wracać ks. Jerzy. Toruńskie bowiem miało infrastrukturę, czy mówiąc innymjęzykiem bazę, niezbędną do tego typu porwania, jakie planowano. Otrzymawszy wiadomość, że ks. Jerzy jest zaproszony do Bydgoszczy, jako miejsce porwania wybrano województwo toruńskie, przez które — jak musiano stwierdzić — przejeżdżał on w drodze także z Gdyni i Gdańska. Należy zerwać z tradycyjnym określeniem, że ks. Jerzy był inwigilowany. Był w socjalizmie realnym pewien tiyb śledzenia, który trudno nazwać inwigilacją. Zawierał w sobie cechy zaprzeczające inwigilacji, był otwarty, ostentacyjny i wyzywający. Nie służył informacjom wywiadowczym, a sterroryzowaniu osoby śledzonej. Jawne śledzenie, bezczelne i brutalne, było rodzajem przemocy. Człowiek, któremu ciągle okazywano, że nie jest wolny ani przez chwilę od kontroli obcych osób, czuł sięjak więzień, ajego działania były ograniczone. Jawna inwigilacja, dzień i noc, przez dni, tygodnie, miesiące, była już sama w sobie napaścią, odbierała najlżejsze nawet poczucie bezpieczeństwa, prywatności i nasuwała myśl: — „Wszystko o mnie wiedzą, a skoro wiedzą, to czemu pozwalają mi dalej działać? Szykują proces czy morderstwo?" Udajemy, że was śledzimy — zdawali się mówić funkcjonariusze — nie musimy się przed wami kryć". Nie tylko pani Sadowska przez lata była śledzona, ale na długo pi"zed śmierciąjej syna także on — Grzegorz Przemyk,jego przyjaciele, szkolni koledzy, ba, rodzice jego przyjaciół. Obu sanitariuszy, których wybrano na winnych śmierci Przemyka: Jacka Szyzdka i Michała Wysockiego śledzono nie tylko, gdyjechali swoją karetką, ale osobno, gdyjeździli w swoich sprawach, swoimi samochodami. Inwigilowano matkę i żonę Michała Wysockiego. W takich przypadkach rozróżnienie między manią prześladowczą, a zdrową reakcją na wydarzenia —jedyną samoobroną —jest nie do odróżnienia i dlatego może być środkiem przemocy wobec społeczeństwa, jeśli tajne służby mogą liczyć na takich psychiatrów, jak „ksywa" (pseudo) Syn Ambasadora, który był w dyspozycji w dzień śmierci Przemyka. 232

Ktoś, komu towarzyszyło nieustannie dwóch lub trzech funkcjonariuszy tajnych służb, unikał spotkań z osobami postronnymi, przyjaciółmi niezaangażowanymi, by nie narażać ich na podobną inwigilację i inne konsekwencje. Były to działania zmierzające do izolacji „figurantów" od otoczenia. Ciągła obecność jednego lub dwóch samochodów, wyjątkowo duże siły zużywane do terroryzującej inwigilacji, mogły nasuwać myśl, że bezpośrednia przemoc może nastąpić w każdej chwili tak, jak się w końcu stało, gdyjadący za wozem ks. Jerzego samochód wyprzedził go i okazało się, jaka jest rola jego pasażerów. Znano trasy ks. Jerzego, jego zwyczaje —jazdy najkrótszą drogą, bez unikania inwigilacji; przyjęto słusznie, że ks. Jerzy będzie wracał z Bydgoszczy przez Toruń, szosą E16. Wiedziano, że będzie jechał prosto do Warszawy, gdyż wiedziano (prawdopodobnie) z podsłuchu telefonicznego, że nazajutrz czeka ks. Jerzego Mszaśw. w macierzystym kościele św. St. Kostki w Warszawie. Piotrowski, jak na ćwiczeniach w szkole NKWD, wybrał teren optymalny: zalesiony po obu stronach szosy, z duktem prowadzącym w głąb lasu, dodajmy: w niedużej odległości od ośrodków wypoczynkowych Okonin i Kijaszków. Może także inne samochody czekały w okolicy na przyjęcie szczególnie ważnego więźnia, by w ostatniej chwili Piotrowski miał możność wyboru. Badania i analizy prowadzące do określenia, gdzie więziony i torturowany był ksiądz Jerzy Popiełuszko, doprowadzają nas do zbierania wszystkich informacji o miejscach odosobnienia, które jednak nie byłyby ani aresztami, ani więzieniami, gdyż zakłady takie nie dawały absolutnej swobody dozorującym i przesłuchującym, i nie zapewniały zupełnej tajności. Janusz Rolicki i Edward Gierek w Przerwanej dekadzie piszą: „Po śmierci Grudnia (dygnitarza komunistycznego z grupy Gierka — przyp. KK) nasza ósemka oddzielona została od pozostałych towarzyszy i ciupasem przewieziona do Promnika pod Warszawą. Tutaj mieliśmy dobrą opiekę lekarską i warunki nasze były bez porównania lepsze, osadzeni zostaliśmy w kolonii leśnej zajmowanej poprzednio przez internowanych z „Solidarności" wiejskiej. Zamieszkałem w pokoju, który uprzednio zajmował pan Kulej. Strzeżeni tutaj byliśmy bardzo rygorystycznie, mieszkaliśmy w podmurowanych domkach i na każdy domek przypadało dwóch strażników". 233

To, że w ośrodku w Okoninie na wschód od Torunia Piotrowski spędzał noc Sylwestrową przed rokiem zbrodni, może być poszlaką, że w tymże Okoninie, pustym w sezonie zimowym, ks. Jerzy był więziony przez ostatnie dni swojego życia. Do Okonina trzeba przejechać przez Toruń — może nawet auto wiozące ks. Jerzego i konwojujące go auto Piotrowskiego, z jego grupą, przejeżdżały koło hotelu Kosmos (stąd późniejsza konfabulacja dotycząca nieprawdopodobnych, rzekomo tam odbywanych przez ks. Jerzego i jego oprawców scen). Z Torunia, bocznymi drogami, jeśli wybrano Okonin, przejechano przez Chełmżę i Wąbrzeźno. Być może na dukcie leśnym stała pomarańczowa nysa z napisem „Firma polonijna", o numerze rejestracyjnym, ustalonym przez podziemną Solidarność w związku z innymi porwaniami, zaczynającym się od liter WLG oraz cyfr 4 i 8. Ruszyła w głąb lasu, przejechała jego skrajem wracając do szosy, omijając po lewej stronie Wisły Toruń, a objazdem Bydgoszcz, znalazła się na drodze nr 81 do Piły. Jest to miejsce, które w potocznym języku nazywało się „trójkątem Bermudzkim", między trzema twierdzami socjalistycznych sił policyjno-wojskowych. Od tej szosy wiedzie boczna droga ku małej miejscowości o nazwie Kijaszkowo. Znajdował się tam ośrodek wypoczynkowy Zakładu Włókien Chemicznych „Elana", składający się z trzydziestu domków. Każdy miał swoją nazwę. Zbigniew Branach ustalił na podstawie opowieści jednego z „toruńskich porwanych" — Hryniewicza, że domek, w którym go torturowano nazywał się „Ślimak", co musiało cieszyć dzieci spędzające latem wakacje w tym domku, nieŚMadome, że wiosną, jesienią i zimą zadawano tu tortury. O ośrodku w Okoninie, jakim był wtedy, mamy mniej informacji. Natomiast o Kijaszkowie dzięki Branachowi mamy dokładne relacje. Miejsce to zostało zidentyfikowane i opisane. Sami funkcjonariusze nazywają podobne miejsca „ośrodkiem tortur". Tu zaznacza się inność socjalizmu realnego od krajów nazistowskich, faszystowskich czy autorytarnych. Były to miejsca, które nawet sobie trudno wyobrazić: połączenie lochów z al. Szucha z ośrodkiem wczasów pracowniczych. Na podłodze leżała wykładzina bordo. Był tapczan lub rozłożona wersalka z nieobleczoną pościelą (na której jednej z osób porwanych, kobiecie, pozwolono się na chwilę położyć). Jeden stół służył rozdziele 234

niu oficerów przesłuchujących od osoby torturowanej, drugi był przewrócony i do niego przykuwano kajdankami więźniów. Okna były szczelnie zasłonięte. Czy dla spotęgowania grozy, czy ze względów konspiracyjnych przesłuchania prowadzono przy świecach, jednocześnie jednak, gdy funkcjonariusze mimo ciepłych kurtek zaczynali marznąć, włączali elektryczne ogrzewanie. Kobietom przy przesłuchaniu towarzyszyła funkcjonariuszka umalowana tak, że wyglądało to na charakteryzację, w peruce. Niektóre osoby porwane miały cały czas przesłonięte oczy. Jednak, gdy udało się zmusić je do pisania, opaska była zdejmowana. Wtedy więzień widział naprzeciw siebie kilku mężczyzn, którzy na głowach mieli naciągnięte pończochy, rajstopy czy kominiarki. Marynarki, kurtki nienaturalnie powypychane, jak wywatowane bronią. Czasem dochodziły odgłosy z innego pomieszczenia. Muzyka, lanie wody, które zagłuszały krzyki. Po kilku porwaniach władze podziemnej Solidarności toruńskiej zwróciły się do osób, z których porwaniem się liczono, aby starały się usytuować jak najstaranniej bazę porywaczy i zapamiętywać jak najwięcej szczegółów. W ten sposób została zidentyfikowana nysa koloru pomarańczowego z częściowym oznaczeniem jej rejestracji. W aucie znajdowało się na ogół trzech mężczyzn. Porywacze toruńscy wieźli ofiary z związanymi oczyma, nieraz prymitywnie, tylko szalikiem. Porwani usiłowali zapamiętywać ilość zakrętów, które samochód pokonywał, w którą stronę skręcał (po działaniu siły odśrodkowej), jakość nawierzchni, próbowali ustalić i zapamiętać czas trwania jazdy. To było najważniejsze, gdyż — gdyby mieli przeżyć — mogliby po promieniu wyznaczonym przez długość trasy wyodrębnić krąg, obszar, w którym potem szukaliby miejsca swojego uwięzienia i torturowania. Jazda asfaltową szosą trwała zazwyczaj około pół godziny. Istniał pewien rytuał, czy pragmatyka służbowa, opracowana dla porwań. Nakazywała wykonanie czynności zmierzających do śmiertelnego zastraszenia ofiary. Pierwszy etap odbywał się w lesie. Był nakaz kopania sobie grobu. Ofiara musiała położyć się na ziemi, odmierzyć sobą długość mogiły, wyciągano z samochodu łopatę i porwany kopał. Towarzyszyły temu przekleństwa i ordynarne słowa, narzekania, że oficerowie SB marzną. Pojawiało się też żądanie, by ofiara modliła się przed śmiercią. 235

„Nasze możliwości są nieograniczone. Niczym! Pod żadnym względem. Nam wolno wszystko. Prawo nas nie obowiązuje. Na ciebie wydany jest wyrok śmierci. Czy to jest zgodne z prawem czy nie — nie ty będziesz decydować. W Polsce rocznie ginie bez wieści około dwustu osób"— mówili oficerowie-porywacze. Po wykopaniu dołu — tym którzy mieli przeżyć — kazano z powrotem siadać do samochodu. Zawiązywano oczy i znów trwała około półgodzinna jazda. Dojeżdżali do jakiejś bramy. Czasem klucz od kłódki miał jeden z porywaczy. Czasami wystarczało oficerowi SB tylko pchnąć bramę, czekała otwarta na ich przyjazd. Po drodze był jakiś stopień czy pomost, próg — ofiara nic nie widząc sądziła, że albo są to stopnie samochodu do przewozu więźniów, albo pomost nad jeziorem i skuta, będzie wrzucona do wody. Okazywało się to jednak wnętrzem domku letniskowego. Domek nie był ogrzany. Uruchamiano magnetofon. Rozlegał się głos kogoś bliskiego, tak że porwany domyślał się, że i ta osoba jest w rękach porywaczy. Kobiety pytane są na okoliczność ciąży. Jeśli tak, niech się zgodzi na wszystko, jeśli chce chronić nienarodzone dziecko. Cele porywaczy można sprowadzić do kilku standardów. Chcieli wymusić nieformalne zeznania o podziemnej Solidarności, zmusić do podpisania zgody na współpracę lub, już zaangażowanych, wprowadzić na wyższy stopień zawodowej działalności szpiegowskiej. Groźby łączono z obietnicami. Tworzono kontrast pomiędzy śmiercią w męczarniach, a niebotyczną karierą. W czasie porwań toruńskich proponowano, popierane przez MSW, wejście na wyżyny społeczeństwa w kraju, także pracę agenta na Zachodzie. Dawano czas na decyzje, oswajając z myślą o zdradzie — zarazem im dłużej porwanie trwało, tym malały nadzieję na interwencję z zewnątrz, na ratunek. Porywaczy nie obchodził upływ czasu, ewentualne poszukiwania. Ofiary wiedziały, że szukają ich ci sami ludzie, którzy ich porwali i jedynym miejscem, do którego się na pewno nie zbliżą, przeczesując lasy, będzie ten leśny pawilon. Propozycje często były skonstruowane w wyrafinowany sposób. Ofiara zaczynała przypuszczać, że podziemie jest przeniknięte agentami SB. Porywacze umiejętnie ujawniali, jak wiele wiedzą z najtajniejszych spraw podziemia. Twierdzili, że przez swoich agentów tam umieszczonych, 236

mogą wszystko. Porwanemu Antoniemu Mężydle zaproponowali, że uczynią go szefem toruńskiego podziemia opozycyjnego. Obietnice śmierci i obietnica kariery nie były czczymi przechwałkami, widzimy to po karierach niektórych działaczy opozycji, gdy ostatnio ujawniono ich związki z tajnymi komunistycznymi służbami. Krzysztof Wyszkowski, działacz podziemia, rozwinął relację Mężydły o znany sobie, bardzo istotny szczegół. Kiedy już oficerowie SB, którzy porwali Mężydłę zaspokoili swoje potrzeby sadystyczne i służbowe, i wszystko zbliżało się do końca —jakiego, Mężydło nie wiedział —jeden z nich poinformował go: „My wcale nie jesteśmy z SB. Należymy do komanda Borusewicza. Jesteśmy tajną, specjalną komórką „Solidarności" podziemnej, która porywa ludzi z podziemia, sprawdza ich wytrzymałość: kto się załamie i kogo wyda". Nietrudno domyśleć się do czego zmierzano. Poiwanie i torturowanie ludzi jest przestępstwem. Odpierając taki zarzut, SB-MSW mogło o wszystkie porwania dokonane przez siebie oskarżyć podziemie. Jednak najbardziej im zależało, by wytworzyć taką możliwość w wypadku ks. Jerzego. Drugim ważnym sukcesem, jaki mogli osiągnąć było nie tylko zrzucenie winy za własne zbrodnie na ofiary, ale złamanie w ofiarach przekonania o wartości tego czemu się poświęcają, narażając życie. Ofiary — poza kobietami — były bite pięściami, ciosami karate, uderzeniami dłoni po głowie i całym ciele. Były kopane, kosmykami wyrywano im włosy. Niektórym, funkcjonariusze SB nakazywali zdjąć buty i bili po piętach. Zadawano ciosy w brzuch, kark, żebra, nerki i okolice lędźwiową. Gdy porwani prosili o pozwolenie wyjścia do ustępu, odmawiano im. Bawiono się tym, że bita ofiara musi jednocześnie powstrzymywać oddawanie moczu. Jeśli doszło do zmoczenia się, triumf oficerów SB był ogromny: „Nalał w pory", „Zeszczał się", „Popuścił. Ale kultura! Nie wie, że to się robi w ustronnym miejscu" — szydzili ordynarnie. Rzecz zastanawiająca: w propagandzie przeciw ks. Jerzemu, prowadzonej przez tzw. agentów wpływu, trwającej do dziś (np. przez protesty przeciw zmianie nazwy ulicy na Żoliborzu), w latach 1984-1986 rozpuszczano „poufną informację", że „ten Popiełuszko nawalił w pory" (spodnie), co miało oznaczać, że się bał. W rzeczywistości mogło tak 237

się stać, że zareagował na wielki ból. Od takiej chwili przesłuchiwany zaczyna brzydzić się sam siebie, staje się dla siebie odrażający i zaczyna się godzić z obelgami płynącymi z ust porywaczy. W końcu ofiary oddają mocz przy oprawcach do plastikowej miski. Jeśli pomieszczenie jest ogrzane, każą im siedzieć w zimowym ubraniu. Jeśli jest zimno, rozbierają do koszuli. Mają syfon z wodą sodową, mają też butelkę ze zwykłą wodą. Nagle puszczają w twarz strumień wody z syfonu, albo leją wodą z butelki na głowę i za kołnierz przesłuchiwanego. Wlewają wodę do miski z moczem i polewają ofiarę. Przy tym dają pić lub nie. Sami piją cały czas wódkę z butelki. Pijani i udający jeszcze bardziej pijanych, bawią się bronią, repetują pistolet, odbezpieczają go i kierują jego lufę w stronę ofiary. Czasem z sąsiedniego pokoju słychać było radio. Głos spikera dochodził jak z innego świata. Milionom nieświadomych, które słuchały tej samej fali, nie przychodziło na myśl, że w leśnym pawilonie informacja (podaje to Branach za Mężydłem): „Mamy dziś czwarty dzień marca. Imieniny Łucji i Kazimierza. Jest godzina 17.00" —jest bezcenną wiadomością o tym, jaki jest dzień i godzina, może ostatnia w ich życiu. Czy ks. Jerzemu, jeśli był w takim miejscu, puszczano komunikat o bezsensownych i beznadziejnych poszukiwaniach, które omijały właśnie to miejsce, gdzie się znajdował? Mogła go dotyczyć próba generalna śmierci. Oprawcy przykuwają ręce ofiary do dwóch krzeseł i przystawiają do szyi miseczkę, do której pozwolili mu oddać mocz. Do tej miseczki wykrwawi się. Tędy będzie lała się krew po przecięciu tętnicy szyjnej. "Wlewają mu do ust siłą wódkę, polewają alkoholem twarz, ubranie. Ofiara wie, że jej śmierć pójdzie na marne. Będzie znaleziona mokra od potu i alkoholu, cuchnąca, odrażająca, ofiara bójki pijackiej czy samobójstwa? Jej ciało zostanie podrzucone w rowie lub na śmietniku. Wiarygodny informator z Torunia twierdzi, że w dniu porwania ks. Jerzego od rana było wiadomo w Toruniu, że miejscowe SB miało uczestniczyć w ważnej akcji, wspomagać tajne przedsięwzięcie. Prof. Jerzy Przystawa w analizie odrzuconej przez „Kulturę" paryską pisze, że sprzeczności i zagadkowe zachowanie się porywaczy zmusza go do postawienia hipotezy, iż komando Piotrowskiego oddało ks. Jerze 238

go „w ręce jakiejś innej grupy"... „Kto jeszcze bral udział w tej zbrodni?"— zastanawia się prof. Przystawa. Czy były nimi osoby postawione wyżej w hierarchii od Piotrowskiego? Czy używając enigmatycznego określenia, obcokrajowcy? Czy powstała mieszana ekipa polsko-radziecka? Do tej kwestii wrócimy. W tym momencie rozważania nad miejscem, gdzie ks. Jerzy był torturowany i hipotezami, kto to robił, zaczynają być nierozdzielne. Najbardziej śmiała jest teza, że ks. Jerzego torturowano w jednym z niezliczonych budynków MSW czy Ministerstwa Obrony Narodowej lub w jednym z tzw. lokali kontaktowych, pozornie prywatnym lokalu znajdującym się w zwykłym budynku mieszkalnym lub urzędowym zarezerwowanym dla pracowników tajnych służb. Zgodnie z tą hipotezą ks. Jerzy został przerzucony helikopterem z lasu pod Toruniem do Warszawy. Za tą hipotezą przemawia fakt, iż nie zbadano składu chemicznego i biologicznego, a więc pochodzenia wody, która znalazła się w płucach ks. Jerzego. Powróćmy do zeznania świadka, który widział przy jednym z mokotowskich jeziorek trzech mężczyzn. Wrzucili oni czyjeś ciało do wody. Postura, wygląd tych mężczyzn, ich współdziałanie zgadzałoby się z opisem komando Piotrowskiego. Było to jednej z nocy pomiędzy porwaniem a oficjalnym odnalezieniem ks. Jerzego. W zeznaniach Chmielewskiego na procesie toruńskim Jeziorko Czerniakowskie występuje. Chmielewski twierdzi, że wrzucili z mostku do wody spakowane do worka, niepotrzebne już akcesoria, które im służyły lub miały służyć przy porwaniu. W dalszej części zeznania wygaduje się, że było to w nocy z 21 na 22 października. Czy więc wrzucili worek? Chmielewski przyznaje, że pojechali dalej, ale nie oddalając się od Jeziorka. Nocny świadek, który zgłosił się do „Expressu Wieczornego", nie pamiętał dokładnie daty, ale w tych dniach, widział nad Jeziorkiem samochód. Poruszał się koło mostku, wzdłuż brzegujeziorka. Przemieszczały się nim osoby, które wrzuciły to, co obserwator nazwał „ciałem ks. Jerzego". Po „przechowaniu" w Jeziorku zwłok, ci trzej lub inni wydobyli je i przewieźli nad zalew na Wiśle koło Torunia i wrzucili tam? 239

Istnieje hipoteza wykluczająca zarówno domek campingowy, jak i pomieszczenia MSW-SB w Warszawie, mianowicie, że ks. Jerzy po porwaniu byl więziony w jednej z radzieckich jednostek na terenie województwa toruńskiego lub w samym Toruniu. Niektóre z nich, nadzorujące łączność w ramach Układu Warszawskiego, choć zajmowały spore, wydzielone, odcięte murami i drutami kolczastymi obszary, nie rzucały się w oczy. Niektóre jednostki LWP i armii ZSRR na zewnątrz miały wartowników nie w mundurach wojskowych, ale w uniformach straży przemysłowej. Owe obszary były strategicznym labiryntem Paktu. I tu występuje wątek helikoptera. Obserwatorzy przypadkowo skojarzyli dzień i czas porwania ks. Jerzego z lotami helikoptera nad obszarem na południe i na zachód od Torunia. Mogło to być transportowanie ks. Jerzego, ale i mógł być nadzór z powietrza. W polskiej prasie polemizowano, piętnowano i wyszydzano próby obrony, wygłaszane oficjalnie i nieoficjalnie, oskarżonych lub będących pod pręgierzem opinii publicznej osób, powszechnie podejrzanych o współudział lub też osób pozornie postronnych, jak Róża Pietruszkowa, gdy powoływały się na tzw. moskiewski trop w sprawie ks. Jerzego. Mówiono, że chcą zrzucić winę na Rosję i siebie wybielić. Ale to tylko pogarszałoby ich sytuację i pogłębiało ich winę, bo wchodzili w spisek przeciw własnemu państwu, którym współkierowali, narodowi i obywatelom, których rzekomo byli współbraćmi. Jeśli chodzi o helikopter, to do nietkniętych nawet próbą wyjaśnienia tajemniczych zdarzeń, należy przywiezienie Chrostowskiego — po jego strasznych przygodach na szosie toruńskiej — do Warszawy. Było to trzy dni po porwaniu ks. Jerzego. „Mieli mnie podwieźć do św. Stanisława Kostki — a znalazłem się na lotnisku (wg niektórych notatek i stenogramów na wojskowym lotnisku na Okęciu, wg innych na Bemowie — przyp. KK). Trzymano mnie w samochodzie około półtorej godziny. Rozmawiano przez radio. Samochody przyjeżdżały i odjeżdżały (...)". Według relacji otrzymanej przez autora od wiarygodnej osoby, w pierwszej chwili po wypuszczeniu Chrostowskiego przez eskortujących go komandosów i funkcjonariuszy służb specjalnych (bo czuł się porwany 240

i uwięziony), powiedział on, że przez cały czas na płycie lotniska stał helikopter z włączonym silnikiem. W swoich zeznaniach i książce pt. Świadectwo Chrostowski opisuje odmiennie, z wielką ostrożnością, to wydarzenie. Na co czekano? O nic go nie pytano, niczego — wierzymy mu — od niego nie żądano. Kazano mu tylko czekać. Oczywiste, nie chodziło tu o Chrostowskiego, czekano być może na decyzje ks. Jerzego, który, torturowany może w niedużej odległości, w obrębie miasta Warszawy lub dalszej—w toruńskiem — byłby przygotowany do lotu do Moskwy, gdzie, z pominięciem Piotrowskiego i innych wykonawców inwigilacji i porwania ks. Jerzego, po jego załamaniu, byłby instruowany przez KGB-GRU, co do jego zadań w Rzymie. Odwieziony z powrotem, szybko byłby odnaleziony jako ofiara porwania dokonanego przez podziemną Solidarność. Chrostowski, nieodłączny od losu ks. Jerzego, był potrzebny ze swoimi zeznaniami, abyje ujednolicić i skorelować z projektowanymi zeznaniami ks. Jerzego, które wymuszone byłyby w Moskwie. Decydującym dla losów ks. Jerzego, jak wspomniałem, i planów tajnych służb komunistycznych stał się zamiar pozbycia się ks. Jerzego z Polski i skierowanie go na studia teologiczne do Rzymu. Szef IV Departamentu, gen. Zenon Płatek na rozprawie w Toruniu twierdził, że tym samym przestawała istnieć dla resortu sprawa zagrożenia, które upatrywano w działalności ks. Popiełuszki określanej przez nichjako „pozareligijna". Choć już w następnym procesie, gdy był współoskarżony o kierowanie porwaniem ks. Jerzego, powiedział: „Efektem inspirujących działań resortu były różne informacje (? — KK), jedną osobiście przekazał mi ks. arcybiskup Dąbrowski w październiku '84, że kierownictwo Kościoła postanowiło przenieść ks. Jerzego na studia zagraniczne". Ta wypowiedź jest na tyle dwuznaczna, że nie można na jej podstawie twierdzić, że ten pomysł podsunęły, zaproponowały czy narzuciły polskim władzom kościelnym władze komunistyczne czy ich tajne służby. Jednak jeden z najbliższych współpracowników i powierników ks. arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego z naciskiem potwierdza, że z inicjatywą wysłania ks. Jerzego do Rzymu wystąpił gen. Kiszczak. Mój rozmówca ks. infułat Józef Wójcik pamięta nawet słowa, jakich użył Kiszczak: 241

„A może by tak zasugerować' wyjazd do Rzymu?". Zasugerować — jak należy się domyślać — samemu ks. Jerzemu i jego biskupowi. Piotrowski przyznaje w rozmowie z Tadeuszem Fredro-Bonieckim, że wie ze znanych sobie raportów o co najmniej nakłanianiu ks. Jerzego do wyjazdu do Rzymu. Nasuwa się podejrzenie czy wysłanie do Rzymu nie było podsunięte, „jako rozwiązanie sprawy ks. Jerzego", Jaruzelskiemu ijego grupie, która naciskała na to pokojowe rozwiązanie, przedstawiając je jako dobrodziejstwo dla Kościoła — było dla nich wygodne, nie musieli aresztować, sądzić i skazać ks. Jerzego, co byłoby sprzeczne z obrazem, jaki kazali wytwarzać propagandzie. Możliwe też, że zapadł wyrok na ks. Jerzego i byłby on złagodzony, gdyby zgodził się wyjechać do Rzymu, a żywy mógł wyjechać tylko wtedy, gdy przystałby na ich warunki. Nie przyczynia się do wyjaśnienia tej sprawy, opublikowany w książeczce towarzyszącej wystawie poświęconej ks. Jerzemu pt. Bogu i Ojczyźnie, list wysłany z upoważnienia hutników Huty Warszawa do J. E. Ks. Arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego. „(...) najwłaściwszym rozwiązaniem kwestii ks. Jerzego, byłoby, o ile to możliwe, skierowanie go na studia w zakresie nauki społecznej Kościoła za granicę". W dalszej części autorzy listu stwierdzają wręcz, że to jest ich prośba i proszą ojej rozpatrzenie. Czy była rzeczywiście jakaś „kwestia ks. Jerzego"? Czy hutnicy wyszli-by od fałszywie zdefiniowanego przez władze PRL sformułowania, że istnieje jakiś problem, którego nie było, a jeśli był, to tworzył go nie ks. Jerzy, a ZSRR i osadzone przez ZSRR władze w Warszawie? Czy hutnicy w takiej chwili powinni wtrącać się do spraw wewnątrzkościelnych? Czy autorzy listu byli świadomi, do jakich celów może on posłużyć? Dziwi aprioryczne określenie kierunku, w jakim ma studiować ks. Jerzy. Co czuł ks. Jerzy dowiedziawszy się, że jego owieczki wysyłają go za granicę, podczas gdy on chce pozostać? Dlaczego nie postarano się w liście o potwierdzenie wagijego misji w Polsce? Może hutnikom solidarnościowym nie wystarczało już sił? Były bardzo ciężkie czasy, co już niektórzy zapominają, a inni dalej nie wiedzą, bo konsekwentnie unikają wiedzy o PRL-u. To prawda, że życie ks. Jerzego było z każdym dniem bardziej zagrożone. Decyzja wysłania go do Rzymu była ugodowa. Nie sięgnięto do wypró 242

bowanych w latach pierwszej niewoli oraz w latach 1944-1956 sposobów ukrycia prześladowanych kapłanów w jednym z klasztorów — choćby w nieodległym Niepokalanowie, gdzie styl życia klasztornego byl taki, jaki stworzył ukochany przez ks. Jerzego polski święty — Maksymilian Kolbe. Niewczesny czy przedwczesny, choć może zrodzony z najlepszej woli, list warszawskich hutników wskazywał na niedocenianie sytuacji i był niepotrzebnym wtrąceniem się w losy ks. Jerzego. Kto go podyktował hutnikom? Jak odebrał ten list abp Bronisław Dąbrowski? Dla niego ten list był niepokojącym sygnałem, że władze PRL są w stanie wywierać nacisk w korzystnym dla nich kierunku na Kościół poprzez zwalczaną i ściganą przez siebie „Solidarność". Ten list miał osłabiać wolę ks. Jerzego, by pozostać w swojej parafii, ba, czynił ją nieuzasadnioną i bezpodstawną, skoro owieczki zrzekają się, a nawet gotowe są przepędzić swojego pasterza. Propozycja, która wyszła od policyjno-wojskowych kierowników PRL była nie do odrzucenia, w dodatku miała poparcie w formie listu od hutników. Sam Jaruzelski i Kiszczak wytworzyli wokół księdza niezwykle napiętą atmosferę, wysuwając go na czoło problemów między komunistami a Kościołem. Dziś możemy być pewni, że pokojowe rozwiązanie, które czasem stosowano w czasach walki caratu z katolikami, czyli zesłanie do Rzymu, pozwalało zachować Kościołowi minimum prestiżu, choć było to wymuszone odstąpieniem od ścigania ks. Jerzego za czyny, których nie popełnił. Kościół nie mógł postąpić inaczej. Nie zorientowano się jednak, że posunięcie komunistów ma cel strategiczny ijest groźną pułapką. Próba wysłania ks. Jerzego do Rzymu ze strony kościelnej nie była tylko, jak sugeruje się całe lata potem, usiłowaniem pozbycia się niewygodnego kapłana, przysparzającego kłopotów, ale przede wszystkim ratowaniem mu życia. Trudno było przypuścić, że to właśnie wywoła jego śmierć. W nieprotokołowanych rozmowach abp. Dąbrowskiego z gen. dyw. Kiszczakiem, pojawiła się sprawa—podniesiona przez generała—że ks. Jerzy nie przychodzi na wezwania do prokuratury. Zwrócił się do arcybiskupa z prośbą czy żądaniem—w owych czasach trudno było to rozróżnić — by ks. Jerzy zgłosił się na przesłuchanie. Na to ks. arcybiskup odrzekł: — „A czy ks. Jerzy wróci?" — „Wróci, na pewno wróci" — brzmiała odpowiedź. 243

Była to obietnica przede wszystkim życia dla ks. Jerzego, a po drugie wolnos'ci — obie nie zostały dotrzymane. Uwięzienie ks. Jerzego zwróciło uwagę na areszt w tak zwanym Mo-stowie, czyli Pałacu Mostowskich. Dotąd symbolem komunistycznego piekła była Rakowiecka. Jednak w drugim etapie, po śmierci Bieruta i po przełomie października 1956 roku postępowano ostrożniej, nie kumulując w głównym więzieniu najważniejszych osób. Tak jak Rakowiecka odpowiadała mniej więcej katowni al. Szucha w okresie okupacji niemieckiej, tak Mostowo przypominało piwnice Pałacu Briihlów i lochy klasztoru Karmelitów w latach ponapoleońskich. Można analizować różnice między Mostowem a Rakowiecką, ale Rakowiecka była „flagowym więzieniem" reżimu — na widoku, odwiedzanym przez wielu adwokatów, prokuratorów, rodziny, podczas gdy Mostowo zapewniało większą dyskrecję SB-MSW-KGB. Trudno tam było dojść komuś z zewnątrz, kto jest kryminalistą, a kto więźniem politycznym. Milicja kryminalna osadzała tam niebezpiecznych bandytów, a SB ludzi nad którymi chciała popracować w spokoju. Także warunki były gorsze, bardziej przygnębiające. W 1999 roku latem okazało się, że Mostowo ma tak rozgałęzione piwnice, tyle korytarzy, zakrętów, zakamarków, że kilka ton akt ukryto tam w więziennych celach, o których zapomniano. Tym, którzy byli uwięzieni w Mostowie wydawać by się mogło, że ich sprawa jest mniej dla nich groźna. Nie uległ temu pierwszy Wańkowicz, trzymany tam w 1964 roku (na skutek prowokacji, uwiarygodnionej donosem pisarza Kazimierza Koźniewskiego). Ale z chwilą gdy w tych piwnicach znalazł się ks. Jerzy zyskały one należną im sławę, jak ongi zyskały lochy, gdzie więziono Adama Mickiewicza. Rosjanie lubują się w przebudowie polskich klasztorów i pałaców magnackich na siedziby policji lub więzienia. Po 1944 roku niektóre z nich tylko dzięki temu mogły się zachować i nie poddano ich powolnemu rozpadowi. Wyjazd ks. Jerzego do Rzymu władze komunistyczne przedstawiły jako jedyne wyjście „dla obu stron". Zaczęto o tym mówić, jako o fakcie, o czymś postanowionym. Ks. Jerzy odpowiadał krótko: „Cóż to za pasterz, który opuszcza swoją owczarnię" — relacjonuje Waldemar Chro-stowski. Stąd przyjęło się twierdzić, że ks. Jerzy „odmówił wyjazdu do 244

Rzymu". Jednak nie wspomina się o drugiej części wypowiedzi ks. Jerzego: Jeśli będzie wyraźną wolą przełożonych, bym wyjechał, oczywiście podporządkuje się". Krystyna Daszkiewicz w Kulisach zbrodni swojej drugiej książce o zamordowaniu ks. Jerzego, komentuje te słowa: „Trudno przypuścić, aby mogło być inaczej, aby młody ksiądz mógł w takiej sytuacji okazać brak posłuszeństwa i subordynacji, zwłaszcza że chodziło o wyjazd do Watykanu, w pobliże Ojca Świętego Jana Pawła II, którego wielbił". Inne źródła podają nawet przybliżoną datę 10 października 1984 r. Tego dnia szef Departamentu IV, „antykościelnego", otrzymał od ks. abpa Bronisława Dąbrowskiego informacje, że ks. Jerzy Popiełuszko będzie w najbliższych dniach skierowany na studia zagraniczne. Ks. arcybiskup Dąbrowski ujawnia w książce Petera Rainy Rozmowy z władzami PRL (W-wa 1995) rzecz do głębi poruszającą: na rozmowy w sekretariacie Episkopatu Polski w dniu 9 października, ostatniej przed zamordowaniem ks. Jerzego, wydelegowany został przez władze wojskowe gen. Zenon Płatek. Jako trzeci zanotowany był punkt „wystąpienie ks. Popiełuszki". W punkcie tym gen. Płatek stwierdza, że ks. Popiełuszko „eskaluje swoje wystąpienia antypaństwowe. Obecnie jeździ po kraju i tworzy nielegalne organizacje. Jeśli nie zaprzestanie tej działalności straci dobrodziejstwo amnestii (? — przyp. KK.) i grozi mu sąd". Ks. arcybiskup Dąbrowski odpowiedział: „Wkrótce przestanie mu grozić, gdyż wyjedzie na studia. Waśnie otrzymałem pismo od grupy Panów z jego otoczenia (kto pismo to skierował — do oddania książki do druku nie udało mi się wyjaśnić, lecz nie wykluczam, że chodzi o „list hutników", o którym była mowa — przyp. KK), którzy obawiając się o jego bezpieczeństwo a nawet życie, proszą, aby ks. Prymas wysłał go na studia do Rzymu. Rozmawiałem najpierw z autorami pisma, tydzień temu zaś z ks. Popiełuszką. Ks. Jerzy jeszcze się waha, ale oświadczył mi, że jeśli ks. Prymas zdecyduje — pojedzie. Przestańcie więc demonizować ks. Po-piełuszkę i dokuczać mu". Tak więc próbę ocalenia ks. Jerzego i dopomożenia mu w uniknięciu uwięzienia i śmierci, odwrócono przeciwko niemu. 245

Projekt wysłania księdza Jerzego do Rzymu, które miało rzekomo zapobiec trudnościom w kontaktach między Kościołem a ateistycznym i nie suwerennym państwem PRL ma w sobie wiele niewyjaśnionych elementów. Kardynał Józef Glemp w otwartym przez Jana Pawła II nurcie pokuty i przeprosin w 2000 roku chrześcijaństwa — wymienił jako swoje zaniedbanie czy niedopatrzenie sprawę ks. Jerzego. Co miał na myśli mówiąc: „Wydarzeniem, które najbardziej mną wstrząsnęło było zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki — męczeńska śmierć i pogrzeb tego kapłana. To było straszne doświadczenie, choć zarazem pozwoliło dotknąć istoty chrześcijaństwa (...) cierpienia i nadziei płynącej z tego niezwykłego świadectwa wyrażonego słowami: zło dobrem zwyciężaj".Jest to tego typu wyznanie, że skoro zostało powiedziane tyle, o więcej nie wypada się pytać. W szczególności osoby tej miary co Prymas Polski. Wypowiedź ta była błędnie tłumaczona jako wskazówka, że chodzi o poczucie winy z powodu zgody na wyjazd ks. Jerzego do Rzymu. Jednak kierownictwo partii komunistycznej, wojska ludowego i tajnej policji wyraźnie dawało do zrozumienia, że może nie powstrzymać gniewu swojego aparatu na bezkarność księdza Jerzego. W okresie, gdy Prymas Glemp przewodził duchowieństwu polskiemu więcej księży zostało zamordowanych, jednak skoro doświadczenie z utratą ks. Jerzego okazało się decydującym, znaczy, że ks. Prymas wyróżnia tę śmierć i jej okoliczności jako szczególne, mimo iż bestialstwo nie różniło się od innych. Ale tamte były tylko karą. Tu chodziło o coś więcej. Nie mógł powiedzieć więcej — Rosja nadaljest potęgą, dalej prawdziwą ojczyzną w sercach wielu Polaków, jako ojczyzna socjalizmu realnego. Należy więc zachować spokój i dyskrecję. Na rozmowy z Episkopatem dlatego został wysłany gen. Płatek — według cytowanych stenogramów ks. Arcybiskupa jeden jedyny raz, 9 października 1984 r. — aby osoba odpowiedzialna za walkę z Kościołem w MSW dowiedziała się z ust wysokiego dostojnika kościelnego, że wyjazd ks. Jerzego jest pewny i że można zacząć działania. Według posiadanych przeze mnie danych, umieszczony blisko ks. Jerzego agent — pseudo „Vacat" — do dziś oficjalnie nie rozszyfrowany, co przyczynia się do tworzenia hipotez, domysłów krzywdzących wiele 246

osób, otóż „Vacat" mógł umieszczać w swoich raportach, że ks. Jerzy był pod silnym wrażeniem uczynionej mu propozycji, by wyjechał na studia do Rzymu. W każdym innym przypadku byłby to zaszczyt i szansa rozwoju. Takie studia pomogły ks. Maksymilianowi w formowaniu doktryny teologicznej i praktyki Niepokalanowa. Jednak w sytuacji rozbudzenia nadziei milionów ludzi w Polsce i rozszerzania się na kraj Mszy św. za Ojczyznę, licznych pielgrzymek do kościoła pw. św. St. Kostki, wyglądało to w oczach ks. Jerzego na dezercję, opuszczenie placówki trzymanej z taką odwagą i siłą ducha. Przeżywał to głęboko, dzielił się z bliskimi i tak rzecz przeciekła do „Vacata". Te nastroje ks. Jerzego mylnie sobie tłumaczyły sztaby KGB-SB kierujące walką z ks. Jerzym. Wyrobili sobie sąd, że to ksiądz poczuł się opuszczony i zdradzony przez Kościół i zgodnie z prawidłami życia, jakie znali, gdy judzili i napuszczali jednych na drugich, spodziewali się uczucia zupełnego osamotnienia i buntu przeciw „hierarchii". Jako zbuntowanego, osamotnionego, zdradzonego uważali za łatwiejszy łup. A sami musieli odczuwać przedwczesny triumf: poddali myśl o wysłaniu księdza do Rzymu, nie tylko pozbywając się ks. Jerzego, ale i otwierając sobie drogę do operacji na wielką skalę. Nie pojmowali, że ks. Jerzy służy Bogu i Kościołowi, a nie sobie. „W październiku uzyskano pewność (podkr. — Autorki), że ksiądz Popiełuszko przestał zatem »zagrażać« komukolwiek" — konkluduje prof Daszkiewicz w 1994 r. i dalej dziwi się, że zaledwie w kilka dni potem dokonano zamachu pozbawiając księdza życia. „Czy zatem nie było tak, że ten zamach przyspieszono (podkr. — Autorki) właśnie dlatego, że ksiądz miał w najbliższym czasie opuścić Polskę?" — pyta p. Daszkiewicz. Bezwzględnie tak—odpowiadam. Jednak p. Daszkiewicz widzi w tym sprzeczność. Po co go zabijać, skoro sprawa jest załatwiona; jednocześnie cytuje słowa Piotrowskiego, że zamach na ks. Jerzego był fragmentem operacji o szerszym zakresie. Absurdalność zabicia księdza w kilka dni po „rozwiązaniu" jego problemu, wydaje się tym mocniej oskarżać Piotrowskiego. Sprzeczność ta jest pozorna. Sam Piotrowski częściowo daje wyjaśnienie opowiadając Fredro-Bonieckiemu, jakie zamieszanie, lęk i poczucie winy ogarnęły służby specjalne, po osadzeniu na tronie Piotrowym Karola Wojtyły: „Od 247

centrali poprzez wszystkie wydziały IV w terenie poszedł jeden wielki krzyk: Jak mogliście do tego dopuścić. Jak mogło się to zdarzyć, nikt nie ma z nim (Papieżem) kontaktu operacyjnego". Przypominam, że podjęto gwałtowne poszukiwania wszystkich, którzy mieli lub mogli mieć kontakt z kardynałem Wojtyłą — teraz papieżem. Szukano też wśród ludzi, którzy może będą w kontakcie z otoczeniem papieża. Obowiązywało hasło: „rzucić wszystko i rozpracować tylko te osoby. Prowadzono szczegółowe analizy kandydatów na wyjazd do pracy w Watykanie (...)". To mówi Piotrowski. W dokumentach Stasi znaleziono dane dotyczące przenikania Polski przez tę służbę, dokonywane na rozkaz Moskwy, za zgodą i pomocą władz PRL. Jednym z głównych kierunków komunistycznej niemieckiej tajnej policji, nadbudowanej na stylu Gestapo, było w Polsce infiltrowanie Kościoła katolickiego, rejestrowanie i inwigilowanie jego kontaktów z Watykanem, by tą drogą przeniknąć do Stolicy Piotrowej. Wynika z tego, że co najmniej cztery wywiady państw socjalistycznych zajmowały się Watykanem: Bułgarii, PRL, NRD i ZSRR — pod kierownictwem, nadzorem i koordynacją tego ostatniego. Gdyby zależało im na zabiciu ks. Jerzego, to pierwszą rzeczą jakiej uniknęliby byłoby podejrzenie, że znalazł się w ich rękach. Tak było w przypadku wszystkich, absolutnie wszystkich morderstw na księżach po 1956 r. — wszyscy oni umierali rzekomo naturalną śmiercią, w swoich mieszkaniach lub w miejscach niewiadomych, a znajdowani byli w miejscach publicznych i anonimowych. Nigdy w przypadku ks. Janca-rza, Kotlarza, Suchowolca, Niedzielaka, Zycha nie dopuszczono nawet cienia prawdopodobieństwa w zawikłanych i sfałszowanych śledztwach, że przed śmiercią zetknęli się z atakiem tajnych służb. Tak samo pierwszy zamach na ks. Jerzego, jak i pierwszy zamach na ojca Tadeusza Rydzyka w roku 1997 były całkowicie anonimowe, a ich sprawcy działali z ukrycia. Musimy spojrzeć teraz na fakt wybrania na papieża hierarchy z kraju opanowanego przez komunistów—do tego Polaka, do tego pierwszego nie Włocha, jak było od wieków — oczyma komunistycznych służb specjalnych. Było to dla nich dramatyczne, tragiczne, dla ZSRR poważna przegrana. Funkcjonariusze IV Departamentu czuli się winni „za papie 248

ża" wobec swoich zwierzchnikowi opiekunów w Moskwie. Rosyjscy i polskojęzyczni komuniści nienawidzili Jana Pawła II także za to, że się na nim nie poznali — widząc w nim kandydata na przeciwnika ks. Prymasa Kardynała Stefana Wyszyńskiego, bo ich celem było skłócenie obu wielkich kapłanów polskich. Ks. Wojtyła niczego nie krył i tym bardziej to napawało czerwonych poczuciem winy, niezadowoleniem z siebie i nienawiścią do niego. Uraził ich cechę główną: pychę, wyniosłość, zarozumiałość i egocentryzm, który partia komunistyczna pozwoliła im zachować. Gdzie byli wtedy analitycy, całe bandy uzbrojone w broń palną i inną, przepłacane, które śledziły księży, notowały każde słowo homilii, podsłuchiwały plebanie i biskupstwa, a najważniejsza ze wszystkich informacja im umknęła? Za to musiała być kara. Ale nie dla winnych przeoczenia, zaniedbania, lecz wobec osoby, co do której się pomylono. Komuniści byli bowiem zarówno bezgranicznie brutalni, prostaccy i ciemni, jak i wyszkoleni, wyrachowani, podstępni i błyskotliwi. Musiał nastąpić odwet, odprężenie. Ktoś musiał za to zapłacić. Najlepiej ofiara. Wojtyła uraził ich profesjonalną dumę i własne przekonanie o swojej wszechwiedzy. Zawsze, chcąc złamać ludzi, popisywali się tą wiedzą, nawet o najdrobniejszych szczegółach i detalach ludzkiego życia. Utworzono szybko Sekcję Watykańską, którą opiekował się bliżej nieznany płk Mirowski. Sekcja ta wobec międzynarodowego charakteru działań Watykanu musiała jeszcze ściślej, niż inne piony władz bezpieczeństwa PRL, współpracować z Moskwą. Programowano osobno działania wywiadowcze i kontrwywiadowcze, jakby maleńki Watykan był mocarstwem na miarę Chin, a w gruncie rzeczy chodziło tam o jedną osobę. „Punktem wyjścia do programowania pracy — zwierzał się Piotrowski Fredro-Bonieckiemu — było założenie, że Solidarność jest dziełem Papieża (...). Papież był sprawcą wszelkiego zła politycznego. Ten punkt widzenia uwzględniono przy projektowaniu wszystkich posunięć." Zjednoczone a jednocześnie podzielone na wyspecjalizowane oddziały, mające połączenia poziome, tajne służby sowieckie i krajów podbitych stwierdziły, że po zamachu z 13 maja 1981 r. Jan Paweł II nie cofnął się zastraszony, lecz przeciwnie, zamach utwierdził go w przekonaniu, że Kościół jest zagrożony. A jednocześnie zagrożenie to, które 249

wymuszało postawy bohaterskie i męczeńskie Jan Paweł II wykorzystywał dla rechrystianizacji ZSRR i innych krajów o religii ateistycznej. Przy tym Kościół — wbrew obecnie szerzonym w Ameryce twierdzeniom — zdecydowanie uchylał się od współpracy czy pomocy CIA „Kościół... nie będzie prowadził tajnej działalności CIA ani nie będzie służył jako przykrywka dla jej tajnych operacji". Poindexter wspomina: „Kościół jednak nie brał udziału jako „partner" w operacji CIA". W 1979 r. Jan Paweł II ogłosił nominację uwięzionego litewskiego arcybiskupa na kardynała in pectore. Wiadomość rozniosła się, mimo utajnienia sprawy, lotem błyskawicy po Litwie i była moralnym wsparciem dla tego społeczeństwa. Od dawna jest wiadomo, choć niepotwierdziły tego czynniki watykańskie, że w grudniu 1980 r. Jan Paweł II nosił się z zamiarem przybycia do Polski w wypadku dokonania inwazji Polski przez Rosjan, Niemców i Czechosłowaków. Według danych amerykańskich o ruchach czołgów sowieckich — inwazja przewidziana była na 8 grudnia 1980 r. Amerykańskie źródła podają tylko jako niesprawdzoną pogłoskę, że w grudniu 1980 r.Jan Paweł II wysłał do Leonida Breżniewa list ostrzegający, że „jeśli radziecki przywódca zdecyduje się na inwazję Polski, to Papież powróci do kraju i zorganizuje ruch oporu". (Według analizy Petera Schweizera w Victory czyli zwycięstwo, Warszawa 1994 r.). Tego w Moskwie nie przewidziano. Jan Paweł II tylko przez swoją obecność w Polsce chciał przeważyć jej szalę w walce z ZSRR o niepodległość. W miarę jak Solidarność potężniałaby i liczba osób, w tym dezerterów z polskojęzycznych wojsk komunistycznych mogłaby rosnąć, walki w Polsce przyjęłyby nieprzewidywalny obrót. Rosjanie byli coraz bardziej przekonani, że interwencja w Polsce jest niemożliwa. Dochodził krępujący szczegół: NRD z Honeckerem na czele chciało się odwdzięczyć Związkowi Radzieckiemu za braterską pomoc w dniu 17 września 1939 r. i wkroczyć z zachodu na tereny polskie. Wtedy już absolutnie nie można było liczyć na wierność LWP — Rosji, Jaruzelskiemu i Breżniewowi. Papież miał przybyć do ojczystego kraju w całej swojej potędze i majestacie. Jednak koła nieprzyjazne Ojcu Świętemu, lewicowe a mieniące się katolickimi, przekazały prasie zachodniej w lecie 1998 r. tę znieksztal 250

coną informację. Lewicowcy ogłosili, że przedtem zrzekłby się swojej najwyższej w świecie cywilizowanym godności. Imputowanie czegoś takiego Karolowi Wojtyle ma na celu umniejszenie jego wielkości. Jakby tego wszystkiego było mało, ów przeciek o zamierzonej rezygnacji na rzecz pielgrzymki do Polski Walczącej, przypisano Prymasowi Polski kard. Józefowi Glempowi. W Polsce niektóre z pism umieściły sprostowanie jego sekretarza ks. prof. Krokosa, ale gdzie indziej jego słowa utajniono. Byłaby to decyzja nieroztropna i niegodna Wojtyły. Jakże mógłby pomóc Polakom jako zwykły ksiądz? Zostałby izolowany w jakimś budynku w lasach czy na pustkowiu, jak ongiś Prymas Wyszyński, pod strażą Sowietów, ubezwłasnowolniony. Byłby to wtedy tylko gest pusty i śmieszny. Świat zająłby się następnym konklawe. Przybywając do Polski jako Papież też ryzykowałby uwięzienie i męczeństwo, ale tylkojakojan Paweł II mógł przekazać samego siebie, jako zakładnika policyjno-wojskowego reżimu Sowietów i podbitych przezeń krajów. Wystąpiło tu nieznane dotąd w dziejach papiestwa, nawet gdy rządziło onojako świecka władza znacznymi obszarami Włoch, zjawisko. Nim uświadomili to sobie sami Polacy, w Moskwie zdano sobie sprawę, że ten Władca księstewka Watykanu przez to, że został wybrany na Papieża stał się jednocześnie królem Polski. Przy tym, Karol Wojtyła stał się następcą i kontynuatorem Józefa Piłsudskiego, który podobnie jak później Papież, sam, blaskiem swojej osoby, a także geniuszem umysłu przenikającym zasłony przyszłości, doprowadził do odrodzenia państwa polskiego w 1918 roku. Nawet inicjały Papieża Polaka —J. P. II nasuwają przypomnienie literj. P., którymi jako symbolem dekorowano gmachy w czasie świąt w II RP. Jan Paweł II jako następny po Piusie XI, uznał wielkość Piłsudskiego i wyraził mu wdzięczność, posuwając się najdalej jak to było możliwe w czasie katechezy podczas nabożeństwa w katedrze Praskiej w 1999 r. Stwierdził, że prawie nikt z zebranych wiernych nie narodziłby się, gdyby nie wódz narodu — mówił o zwycięstwie pod Warszawą w dniach 15-17 sierpnia 1920 roku. Zapowiedzi ustąpienia Papieża przed przybyciem do Polski były pierwszymi spekulacjami, nieznanymi dotąd w dziejach, na temat ustąpienia Jana Pawła II. Nasilały się z każdym rokiem i szukały podstaw w wieku Papieża oraz w jego fizycznych, zewnętrznych niedomaganiach, które 251

nie przeszkadzają mu w prowadzeniu najintensywniejszego trybu życia ze wszystkich ludzi na ziemi. Adam Michnik zaprzysięgły wróg polonizmu i Kościoła katolickiego, w czasie gdy ugiął się i zawarł z nim krótkotrwały sojusz, powiedział: „Kościół stał się najpotężniejszym przeciwnikiem systemu totalitarnego". Kiedy z powrotem stał się nieprzejednanym wrogiem religii katolickiej, w sposób niedwuznaczny ukazał się opinii publicznej jako przyjaciel Jerzego Urbana, który choć bezpośredniego udziału w zbrodni na ks. Jerzym nie brał, jednak wytworzył atmosferę, na którą, gdyby mordercy zostali schwytani — a w końcu część z nich została schwytana — mogli się powoływać. Jednak oskarżyciele posiłkowi uważali współpracę Jerzego Urbana w prześladowaniach ks. Jerzego za okoliczność nie łagodzącą dla zbrodniarzy, ale obciążającą. Ksiądz Jerzy uosabiał w oczach władz komunistycznych trzy potęgi, których się obawiali: potęgę Kościoła katolickiego, przywództwo, defacto dwóch potężnych grup Solidarności w Warszawie: Huty „Warszawa" i tzw. Służby Zdrowia (lecznictwa). Oni skazali nie tylko Jana Pawła II, ale i samego Boga na śmierć. Jednak Boga zabić się nie da. Choćby tylko był —jak sądzą marksiści — wyobrażeniem wytworzonym w umyśle człowieka, ponieważ tam jest on najtrwalszy i niedotykalny. Jednak chrześcijański Zachód chwiał się. Godzono się ze zbrodniami Stalina po II wojnie, „gdyż był to dobry sojusznik". Chciano się z nim jakoś pogodzić — za cenę wydania w jego ręce krajów Europy wschodniej i innych ustępstw Zachodu. Nałożono cenzurę, opartą na dżentelmeńskiej umowie, by zbyt często nie wypominać ZSRR jej sojuszu z Niemcami, który doprowadził do wybuchu wojny w 1939 r. Od 22 czerwca 1941 r. wojnę tę należy interpretować jako wojnę dwóch antychrystów. Tak nawzajem nazywali hitlerowcy komunistów i komuniści hitlerowców. Pozorne wyzwolenie olbrzymich obszarów, było specyficznym aktem, gdyjeden okupant zastąpił drugiego. W tej sytuacji papieże byli osamotnieni i na podobne osamotnienie narażali katolików w krajach okupowanych najpierw przez Niemcy, a potem przez Rosję. Uważano, że we Włoszech i Francji kwestia dojścia do absolutnej władzy komunistów jest przesądzona. Omawiali oni potajemnie w Mo 252

skwie kwestię usunięcia z Watykanu papiestwa i przeniesienia go za ocean, na miejsce ONZ, a ONZ do Helsinek lub Wiednia, gdzie tajne służby komunistyczne panowałyby nad sytuacją. Włochy i Francję uratowała opieszałość Rosjan, jak to było w latach 30. w Hiszpanii i w 70. w Chile, kiedy Moskwa nie udzieliła decydującego wsparcia antyfranksistom i Allendemu, gdyż obawiała się tego, co nastąpiło w końcu w Czechosłowacji — socjalizmu — według nieco innego kodu genetycznego niż leni-nizm-stalinizm. Utajnieniu podlegały niektóre teksty Marksa i Lenina. Komuniści rosyjscy wiedzieli na długo przed wyborem Wojtyły, nawet w czasach prawie liberalnego Jana XXIII, że zabicie całkowite wiary w podbitych krajach i narodach (w tym w prawosławnych dawniej Rosjanach) niemożliwe jest bez likwidacji Kościoła katolickiego. Protestanci na całym świecie, poza nielicznymi wyjątkami, przyjęli zarówno wybór kardynała Wojtyły na papieża, jak i jego ekumeniczne wysiłki chłodno. Obawiali się, że przyniesie to korzyść wyłącznie katolikom. Bali się wchłonięcia przez wszechpotężny Kościół katolicki. Jeszcze gorzej przedstawiała się sytuacja w światowym społeczeństwie żydowskim. Żydzi w nowoczesnych państwach kapitalistycznych o demokratycznym charakterze, masowo odchodzili od wiary. Zdobyć na wielką skalę nowych wiernych nie mogli nie tylko dlatego, że judaizm krępował, ajego obrzędy, zakazy i nakazy poczęto uważać za bezsensowne, ale i dlatego, że nawracanie pogan jeszcze przed Chrystusem uważali za odstępstwo od wiary. Żydzi trwali przez tysiąclecia dzięki spoiwu, jakim była dla nich wiara, w XIX i XX wieku przeszli jednak masowo do ateizmu, który w takich krajach jak Stany Zjednoczone i Francja stał się nową religią diaspory. Żydzi próbują powtórzyć precedens, jakim było przyjęcie przez pogan Jedynobóstwa, które jako chrześcijaństwo wyłoniło się zjudaizmu, by z kolei zarazić niewiarą chrześcijan. Jednocześnie utrata wiary niepokoi samych Żydów, ajeszcze silniej utrzymywanie się w wierze miliarda katolików. Żydzi patrzyli przychylnym okiem na prześladowania chrześcijan przez komunistów aż do tzw. procesu profesorów żydowskich w 1952 r. Po trochu ateizm — bierny w krajach demokratycznych, czynny w krajach komunistycznych, stał się nową religią Żydów „emancypowanych" i to zbliżało ich do marksizmu-leninizmu-stalinizmu — tworzenia raju 253

na ziemi. Żydzi, członkowie PZPR ostentacyjnie jedli kiełbasę wieprzową, pracowali w soboty. Ekumeniczne wysiłki Jana Pawła II wobec Żydów przyjęli oni o tyle, o ile mogli przedstawić je jako ukorzenie się, przeprosiny, znak poddania i pokory. W dalszym jednak rozwoju potęgi Jana Pawła II skierowali ogromny wysiłek propagandowy przeciw7 krajowi pochodzenia Papieża — Polsce. Wtedy właśnie wysunięto zarzut o Holocaust nie wobec Niemców, lecz wobec Polaków, którzy sami byli ofiarami. Pisma w USA, Francji, Niemczech Federalnych i Polsce przypuściły atak, który miał unicestwić Polaków w oczach świata, ale jego celem był jeden Polak, mieszkający w papieskich apartamentach Watykanu. Ukazywano też katolicyzm polskijako ludowy, wiarę ciemnoty, folklorystyczny, nietolerancyjny. Znowu ujawniła się więź: Papież za Polaków, Polacy za Papieża. Wykonawcami ofensywy antykatolickiej w Polsce byli ci sami ludzie, z tzw. opozycji demokratycznej, którzy nie tylko szukali ochrony i wsparcia w Kościele katolickim i u osoby Papieża, ale przez jakiś czas włączali się czynnie w strukturę Kościoła. Niektórzy mówili o nawróceniu — opozycja demokratyczna składała się z ateistów lub lewicowych katolików, zwanych obecnie katolewicą — inni, że Kościół jest tak wspaniały, że przygarnia nawet niewierzących. Po dopuszczeniu ich przez komunistów do współrządzenia w 1989 r. zwrócili się przeciw Kościołowi i społeczeństwu polskiemu, posługując się swoim głównym organem — „Gazetą Wyborczą", ale także i środkami przekazu quasi katolickimi. Lekceważony na początku dla jego prostoty w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu—katolicyzm przerażał potem zbuntowanych marksistów i liberałów, chcących tylko modyfikować socjalizm realny („po-prawiacze", po „utrwalaczach" tzw. władzy ludowej). Hasło niepodległości nie tylko nie pasowało do ich taktyki, ale nawet mogło stać się niebezpieczne. Jak wiemy z postępowania późniejszego premiera Tadeusza Mazowieckiego i Krzysztofa Skubiszewskiego, dążyli oni do zatrzymania wojsk sowieckich w Polsce, co hamowało nawet reformy Gorbaczowa. Generał Jaruzelski został wybrany prezydentem przez Sejm, w którym zasiadała opozycja. Prowadziło to do potępienia tzw. „niepodległościowców", najpierwjako awanturników mogących wzbudzić gniew Moskwy, 254

potem stosowano wobec nich bojkot i wreszcie czynną walkę polityczną, nie cofając się przed nazywaniem ich „oszołomami" (wariatami — słownictwo więzienne, tzw. kmina — przyp. KK), głupcami, ludźmi nienowoczesnymi, ciemnymi. Władze bezpieczeństwa od 1976 r. godząc się na koncesjonowanie opozycji, zachowywały w niej odpowiednie wpływy. W czasie czuwanie i oczekiwania na ks. Jerzego, nocami, w kościele pw. św. Stanisława Kostki, blisko ołtarza było wręcz wesoło w grupie prominentnych opozycjonistów, trafiały się osoby wstanie nietrzeźwości. Jakby świętowano jego zniknięcie i pocieszano się, że może już nie żyje. Z tego powodu wiele osób wycofało się z zakrystii i stało w tłumie wiernych. Budziły niepokój także motywy napisania pierwszego listu „intelektualistów" i „autorytetów moralnych" z żądaniem wykrycia i schwytania sprawców i osądzenia ich, gdy władze SB-MSW od początku wiedziały wszystko, a list był wysłany, gdy już podjęto tajną decyzję ujawnienia domniemanego spisku Piotrowskiego i innych przeciw rządowi PRL. Władze, które wyraziły zgodę na to, by list powstał, a może go inspirowały, manifestowały (aresztując Piotrowskiego) swoją demokratyczną rolę „wsłuchiwanie się w głosy mas". Pod listem podpisane były co najmniej dwie osoby o niepewnej reputacji, którym w ten sposób stworzono cenny fakt w ich życiorysie, cechującym się rzekomo prawością i odwagą przypisania się do wielkości ks. Jerzego, co przygotowywało te osoby do odegrania ważnej roli w Polsce po prześlizgnięciu się z PZPR do koncesjonowanej przez tę partię opozycji. Od grupy niepodległościowej znajdującej się pod opieką ks. Zycha odcinała się część prasy podziemnej, by, jak twierdzili, nie przelewać krwi bratniej. Czy sierżant Karos był naszym bratem czy nie — trudno powiedzieć. Jego zabójstwo wywołane było jego błędną reakcją na usiłowanie rozbrojenia podoficera wrogiej armii, jaką było od 13 grudnia 1981 r. LWP czy MO, nic go nie wiązało z polskością i Polakami. W tym tramwaju pełnym pasażerów nie powinien sięgać po broń i próbować jej użyć. Jednak w miękkiej opozycji widziano w tym zakłócenie harmonijnej i uprzejmej gry, według reguł narzuconych przez władze komunistyczne. Jego towarzysze broni pomścili w końcu enkawudzistę polskiego pochodzenia Karosa, mordując ks. Zycha. 255

Cofnę się do końca 1982 r., gdy ochłonąwszy po nieudanym zamachu na Jana Pawła II — w Moskwie sprawuje władzę Andropow, były szef KGB — szefowie IV (kos'cielnego) Wydziału znów żądali od podwładnych, by „za wszelką ceną zdobyli materiały na Papieża". Piotrowski wyjechał do Krakowa. Pani Irena K została podstępnie zwabiona do mieszkania jednego z tajnych współpracowników SB. Podano jej narkotyk. Jako wypytujący występował pracownik Interpressu. Nie wiedziała, że jest filmowana z ukrytej kamery. Usiłowano spenetrować mieszkanie jednego z przyjaciół Karola Wojtyły, ks. B., licząc, że mogą się tam znajdować listy i dokumenty. Planowano uśpić chloroformem albo wywabić z domu gospodynię ks. B., względnie dokonać napadu i upozorować rabunek. Zaczęto sobie w czasie tej operacji zdawać sprawę, że to co zdobyto jest niewspółmiernie słabe, mało wymowne", że, mówiąc innym językiem, nic, co mogłoby obciążyć ks. Karola Wojtyłę, nie mają. W tym miejscu przyjdzie nam znacznie wybiec w czas, który wtedyjesz-cze był przyszłością — a teraz jest czasem niedawnym. Dopiero wydarzenia z 2002 roku tworzą pierwszy element perspektywy, jaka otwierała się przed Piotrowskim. My także możemy dostrzec go w jej tle. Choć, gdyby przyjąć chronologiczne uporządkowanie, ta część analizy winna znaleźć się na końcu tych rozważań. Jednak tu nabiera właściwego znaczenia w bezpośrednim powiązaniu z faktami z lat 80., ponieważ dowiemy się jak zachowywały się różne osoby, a przede wszystkim Grzegorz Piotrowski, który wówczas tamtą nieudaną dla MSW akcję przeciw Janowi Pawłowi II wykonywał w Krakowie. Obecnie zachowanie Piotrowskiego, drugiej po ks. Jerzym osoby dramatu, oświetla nam szereg wydarzeń mających miejsce w Polsce i w Rosji, pozornie nie związanych ze sobą. Tragedia, którą opisujemy, choć w pojęciu katolików nie jest nią, gdyż dała świadectwo wierze i umocniła wiarę, w pojęciu świeckim spełnia wszystkie jej warunki, choć ma szczególne cechy. Miała akty: 1) prześladowania i męczeństwo, 2) wzmagający dramatyzm proces, w gruncie rzeczy przeciw ofierze, 3) kara i jej umowność. W 2002 roku rozpoczął się czwarty okres będący nieoczekiwanym przez wielu zwrotem — powtórnym triumfem prześladowców i zabójców ks. Jerzego.

Zaczęło się od tego, że całkowicie przestano w prasie i publikacjach książkowych powracać do tzw. nawrócenia Piotrowskiego. Gleba została spulchniona. Następnie, co jest usprawiedliwione głoszoną oficjalnie wolnością prasy, ogłoszono, że 11 sierpnia wypuszczono Piotrowskiego z Opola, choć może go tam specjalnie przedtem zawieziono, bo karę odbywał gdzie indziej. Niektóre gazety obwieściły, prawdopodobnie za urzędowym komunikatem, że odsiedział całe 15 lat, celowo nie sumując czasu przepustek, urlopów, zwolnień chorobowych czy innych powodów nieobecności Piotrowskiego, o których nikogo nie informowano. Wypuszczenie go było „aktem medialnym". Komentarze nieprzychylne były publikowane nawet w lewicowej prasie, jednak dotyczyły one nie zwolnienia Piotrowskiego, ale wymiaru kary, wyroku, który zdaniem wypowiadających się powinien brzmieć: kara śmierci. Jednak wtedy, gdy był on orzekany Polska była skuta lodem stanu wojennego, więc takie protesty nie miały znaczenia. „Cyniczny s...wiel powinien zgnić w więzieniu". „Śmierć za śmierć". „ Ten bandyta powinien być zesłany na Sybir do końca życia" — w tym przebija przekonanie, że powinien odbywać karę tam, gdzie zrodziło się zło, które popełnił, bowiem wielu uważa, że ojczyzną komunistówjest ZSRR, teraz Rosja. Dziennikarze zebrali się pod bramą więzienia, lecz Piotrowski został wypuszczony wcześniej, tak, by mógł się im wymknąć. Stwierdzono też, że nie odjechał pociągiem, którym mógł dostać się do Łodzi czy Warszawy, mimo iż taki powód wcześniejszego wypuszczenia więźnia podał zastępca dyrektora więzienia. Okazało się również, że zwalniał Piotrowskiego nie naczelnik więzienia, jak bywa, bo nocą nie pracowała administracja, ale naczelnik zmiany. Nie zauważono go też wśród pasażerów wsiadających w Opolu do pociągu o godzinie 5.59. O której więc Piotrowski opuścił mury więzienia, a nawet kiedy, nie wiadomo. W innej wypowiedzi władz więziennych w Opolu czytamy odmienną, ostrożniejszą wersję: „Piotrowski miał być zwolniony o godz. 16.00, miała przyjechać po niego żona. Ponieważ zarówno skazany, jak i jego żona kategorycznie odmawiają kontaktu z mediami oraz w uznaniu prawa pana Piotrowskiego do prywatnościjako człowieka wolnego, najego prośbę został zwolniony o 5.20 (...) w7 takim trybie zwalniania więźnia nie ma nic niezwykłego. Tu nie ma ścisłych reguł". Jest to jedyny częściowo udokumentowa 257

ny przypadek życia więziennego Piotrowskiego i to z momentu, gdy więźniem być przestawał. Rozbieżność między tłumaczeniami funkcjonariuszy więziennych wskazuje kierunek, że informacje o warunkach odbywania kary przez Piotrowskiego były pod ścisłą kontrolą. On sam, gdyby przyjąć te wyjaśnienia, bez trudu uszczknął z czasu uwięzienia dwanaście godzin. Dlaczego jednak, jak twierdzą, uznali za swój obowiązek ochraniać więźnia, który opuścił mury, by nie zetknął się z prasą, TV i radiem? Kto więc i kiedy przyjechał po najsławniejszego i najbardziej medialnego funkcjonariusza polskojęzycznych tajnych służb komunistycznych? Jednak nie byliby sobą, gdyby od razu, jeszcze przed wyjściem z celi nie nałożyli Piotrowskiemu pętli na szyję, by nie pomyślał, że jest już całkiem wolny i niezależny. Od Polaków — tak. Od tajnych postsowiec-kich służb — nie. Czekał go od razu nowy proces o obrazę sądu. Środek dyscyplinujący, na wypadek gdyby pozwolił sobie na coś, co niejest zgodne z obecną linią partii postkomunistycznej, wtedy szykującej się do powrotu ekipy starych funkcjonariuszy SB do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, co zrealizowało się w formie tzw. Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Powszechną uwagę w Polsce zwrócił fakt uhonorowania w TVP i nadania Piotrowskiemu statusu VIP, którego każdy krok się zauważa i komentuje, pokazując jego triumfalny powrót. Wywiadu TVP Łódź Piotrowski udzielił w Hotelu Grand, historycznym i centralnym, gdzie zatrzymywały się osoby wybitniejsze: fabrykanci, a po wojnie filmowcy, zamożniejsi cudzoziemcy. Wywiad został przeprowadzony pod pozorem reklamy antykatolickiego i bezbożnego tygodnika „Fakty i Mity", a to, jak się okaże, będzie miało dalsze konsekwencje. Znaczenie tego pisma jest wielokroć mniejsze niż osoby Piotrowskiego. Co osobliwe, sugerował, że jego wypowiedzi w TVP „poddano manipulacji w trakcie montażu nagrania". Co miał na myśli — nie zostało wyjaśnione. Ewolucja Piotrowskiego zaszła tak daleko, że w wywiadzie dla telewizji łódzkiej związanej ze skrajnym skrzydłem SLD i antykatolickim tygodnikiem „Fakty i Mity", czując potężne poparcie tej grupy łódzkiej, porównał sąd z cyrkiem, a sędziów nazwał clownami i błaznami. Trzeba go zrozumieć, człowiek, który zna całą prawdę i czuje wzrastające poparcie 258

sil neokomunistycznych może być rozdrażniony. Nazwał sędziów pajacami i clownami, znów udając gwaltownika, kogoś nieobliczlnego. Tak skrajne określenia mogło się wziąć stąd, że sąd w czasie procesu toruńskiego i następnych wiedział o wiele mniej niż oskarżony, a opierał swoje wyroki na słowach tak niepewnego świadka, jakim jest Piotrowski. „Ci ludzie za każdym razem mówią coś innego. Tego byli uczeni" — skomentował mec. Andrzej Tomaszewski pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych, rodziców ks. Jerzego. Pietruszka jednak coś powiedział: „Przed toruńskim procesem kazano mu chronić górę" oraz „uwzględnić interesy polityczne resortu". Emisja wywiadu z Piotrowskim dała asumpt władzom TVP do skłonienia dyrektora łódzkiego ośrodka tej instytucji do złożenia dymisji i umieszczenia go w szpitalu w Poddębicach w charakterze dyrektora. Zatrudnił go starosta z klucza SLD-PSL, ale zaprzeczył jakoby pamiętał kto mu to poradził. „Szukałem dobrego fachowca" — tłumaczył dziennikarce „Życia". Jednak zmiana emploi z dziennikarza massmediów na lecznictwo nie dziwi. Dyrektor ten był przedtem jednym z założycieli Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, powiązany z osławionym Januszem Baranowskim, podejrzanym o przetrzymywanie niepełnoletniej córki wicemarszałka sejmu Kerna będącego zawadą w drodze do rekomunizacji Polski. Przygotowania do procesu i wydanie wyroku w tej prostej sprawie — zabezpieczono taśmy z nagraniem, liczba świadków była ograniczona, a sam czyn bezprawny, wypowiedzenie trzech zdań — trwały półtora roku. Jakieś wahania — ukryte siły, naciski i przeciwnaciski czy zwykłe przewlekanie sprawy lub posiadane informacje — nakazywały zaczekać z orzekaniem wyroku. Od chwili powrotu do władzy komunistóww2001 r. obszar władzy stał się znów polem nieprzystępnym, zamkniętym i nieprzejrzystym. Ledwie ucichły odgłosy dymisji szefa ośrodka łódzkiego TVP i mianowania go dyrektorem szpitala, a już jego następca oznajmił publicznie, że pracował w tzw. kontrwywiadzie PRL i że jego oświadczenie lustracyjne ukaże się w Monitorze Polskim. Prasa łódzka zastanawia się czy jest to skutek jakiś nacisków wrogów Millera, czy przeciwnie — było wyzwa 259

niem i dumnym samookreśleniem, mającym na celu wydobycie ze względnej izolacji tak zwanych „byłych", a przede wszystkim Grzegorza Piotrowskiego, tak bardzo związanego z czerwoną Łodzią i jej ośrodkiem TVP? Również światło mogą rzucić wydarzenia, które miały miejsce niecałe dwa miesiące później, najwyższej wagi, jednak wobec natłoku wydarzeń — lub nieprzypadkowo — umknęły uwadze. Byli funkcjonariusze UOP, wywodzący się z SB, stworzyli Związek Byłych Funkcjonariuszy UOP. Dokładnie, kto może być do niego dopuszczony, nie wiadomo. Jest to poważna grupa nacisku, prawdopodobnie powiązana z innymi ugrupowaniami kombatantów z tajnej komunistycznej polskojęzycznej policji politycznej i LWP, które formalnie, pod różnymi szyldami, istnieją w niektórych okręgach miejskich lub są tylko doraźnymi zjazdami i spotkaniami koleżeńskimi, w uderzająco podobny sposób zorganizowanymi przez byłych żołnierzy Waffen SS. W ich posiadaniu, podejrzewa się, są liczne materiały archiwalne, czyli tzw. papiery, niebezpieczne dla wielu osób w Polsce, w tym dla aparatu partyjnego SLD, UP, PSL. Związek liczy —jak pisze Marcin Przewoźniak w „Życiu Warszawy" — na przychylność i pomoc materialną nowo powołanej przez komunistów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Znajduje to zaskakujące potwierdzenie w fakcie, że ZBFUOP-owi udzieliła gościny w swoim państwowym budynku, organizuje też szkolenia zawodowe dla członków. Na naradę agenci nie wpuścili dziennikarzy i sami przeszli do kontrataku — fotografując. Dla naszej analizy najistotniejszy jest fakt, że zjazd zwołano na dzień 19 października — datę uprowadzenia ks. Jerzego Popiełuszki. Była to nie tylko manifestacja solidarności wobec Piotrowskiego i innych funkcjonariuszy resortu, którzy przeprowadzali, kierowali i nadzorowali porwanie, ale także rodzaj manifestu, wyzwania wypowiedzianego tylko przy pomocy cyfr. Lewicowemu nacjonalizmowi o komunistycznym zabarwieniu wolno teraz w Rosji sprzyjać cerkwi prawosławnej. Niewpuszczanie księży katolickich do Rosji, cofanie im wiz, prowokacje z wynajęciem przez organizację dobroczynną domu odzyskanego przez oo. Franciszkanów w Moskwie, gdzie umieszcza się dom publiczny, a gdyjeden z ojców pró 260

buje się dostać do środka, chcąc wręczyć wymówienie oszustom, zjawiają się ekipy telewizyjne. Putin nie tylko nie ma zamiaru walczyć z Cerkwią prawosławną, ale przeciwnie, nadać walce przeciw Czeczenii —jak już próbowano — charakter religijny, choć w oficjalnym dekrecie na temat wyznań mahometa-nizm jest uznany za religię, w przeciwieństwie do uznanego za sektę katolicyzmu. Gwałtowna ofensywa rządu rosyjskiego, by odbudować Cerkiew prawosławną, dodaje odwagi elementom skrajnym wśród komunistów. Jednocześnie jednak ofensywa antykatolicka, antypapieska i antypolska w Rosji ma kłopotliwy dla komunistów w Polsce wydźwięk. Jest bowiem nacjonali-styczno-religijna, a nie ateistyczno-nihilistyczna jak dotąd. Zarazem partia Narodowo-Bolszewicka łączy hasła rasistowskie i komunistyczne. Akcje propagandowe pism lewicowych przeciw Kościołowi katolickiemu w Polsce wydają się być równoczesne z ruchami rosyjskimi przeciw Watykanowi i katolicyzmowi. Między 6 a 19 września 2002 roku, czyli w niecały miesiąc po zakończeniu odbywania kary zasądzonej w Toruniu wobec Piotrowskiego, łódzki tygodnik „Fakty i Mity" opublikował dwuczęściowy obszerny tekst pt. „Oh, Karol" wymierzony w papieża Jana Pawła II. Tekst ten wywołał odpowiednią reakcję środowisk reprezentujących katolików polskich, stanowiących 90-97% ludności kraju. Dla nas będzie cennym materiałem, obrazującym szczególny charakter komunistycznej tajnej policji politycznej wjeszcze szerszym niż dotąd stopniu ujawniającym metody kontrwywiadowcze stosowane przeciw własnemu społeczeństwu, trwałość niebezpieczeństw mu zagrażających, ale także potwierdzającym więź łączącą męczeństwo ks. Jerzego i Jana Pawła II realizującą się poprzez tożsamość ich prześladowcy, Grzegorza Piotrowskiego. Funkcjonariusze UB-SB relacjonujący sprawę nie przyznają się do porażki jaką ponieśli mimo posiadania bezgranicznej władzy i środków. Siła tego tekstu polega wyłącznie na komentarzach i śródtytułach oraz na danych, które były spisywane z podsłuchu i ich treść zależna od montażu taśm i interpretacji słów, zasięgu aparatury, jak i rozpoznania i identyfikacji głosów. Tekst z „Faktów i Mitów" jest potwierdzeniem stosowania najbardziej odrażających metod i praktyk zagrażających zdro 261

wiu i życiu ludzi, łamaniu praw ludzkich, obywatelskich i prawa ustanowionego nawet przez PRL. Kto inny w innych okolicznościach nawet na torturach nie przyznałby się do takich czynów. Zarazem całość nie wybiega wiele poza tzw. raport Rokity, zeznania Piotrowskiego na dwu procesach — toruńskim i warszawskim (generałów) oraz tego, do czego Piotrowski przyznał się w rozmowie z Fredro-Bonieckim, w filmie Czyny i rozmowy. Można by jednak powiedzieć, że były to oświadczenia złożone w sytuacji wyjątkowej, ludzi, którzy nie tylko stracili status panów życia i śmierci, ale dostali się na poziom więźniów i oskarżonych. Teraz jednak doszło do dobrowolnego przyznania się samych sprawców, nie kontrolujących siebie i sensu wypowiedzi, bo tylko tak te teksty można ocenić. Język jest tu swobodniejszy, przez co te same szczegóły, opowiedziane ze ściśniętymi szczękami i ostrożnością, by nie powiedzieć za dużo, ani zbyt mało, by powiedzieć to, co kazali im zwierzchnicy, zostaje usunięta, przez co obraz staje się barwniejszy, nie odessany przez prawnicze czy sądowe konieczności. Zacznijmy relacje od podsłuchów. Podsłuchiwano mieszkanie maszynistki „Tygodnika Powszechnego", a także ks. Karola Wojtyły nim został biskupem, bo wtedy już miał własny personel, nazywany tu Ireną K Podsłuch stosowany był bez przerwy przez 24 godziny. Autor tygodnika „Fakty i Mity" stwierdza: „(...) major A. spędził ze słuchawkami na uszach k i l k a n a ś c i e l a t " (podkr. — KK). Dowiedział się, że Irena K zaczęła pisać pamiętniki. A ponieważ znała ks. Karola Wojtyłę, były to pierwszorzędnej wagi dokumenty. Jednak w tym punkcie zaczyna się słabość relacji, autorzy powołując się na majora A. stwierdzają: „żeby przywołać wspomnienia czytała je na głos"; tu przestawienie kolejności — bo najpierw się je przywołuje, a potem spisuje — jest niezbędne oficerom SB, by udowodnić twierdzenia, że dzięki podsłuchowi znali treść wspomnień, które dla tegoż podsłuchu czytała na głos sobie Irena K Wobec tego grupa operacyjna zajmująca się Ireną K p r z y ł ą c z y ł a s i ę (podkr. — KK) do pisania jej pamiętników, zdradza autor. „Ilekroć ona coś napisała, to oni zaraz też". Tak powstały dwa pamiętniki —jeśli pamiętniki Ireny K. rzeczywiście powstawały, a nie były wyłącznie pomysłem operacyjnym SB-MSW262

KGB. Głosu Irenie K udzieliła funkcjonariuszka SB, przy czym pozorowano odgłosy powstające przy odbieraniu podsłuchu z mieszkania. I tu następuje przyznanie się do fałszerstwa—funkcjonariusze ukrywali taką samą maszynę do pisania, nad którą mozoliła się Irena K „Obu stronom nie szło najlepiej, bo w chwili wyboru Karola Wojtyły na papieża byli dopiero w okolicach 1965 r. W MSW wymyślili, że pamiętniki Ireny K warto mieć na podorędziu. W y s z l i f o w a l i , c o m i e l i (podkr. — KK) i bardzo zapragnęli mieć listy (zdeponowane przez obawiającą się rewizji Irenę K u ks. Bardeckiego). Odpowiednie polecenia dostał kpt. Grzegorz Piotrowski. Siedział w Krakowie chyba z tydzień. Od g o s p o d a r z y (podkr. — KK), czyli WUSW dostał do pomocy trzech pracowników wydzielonych do zadań specjalnych". Następują liczne trudności i perypetie, a po kolejnej bezowocnej wizycie w Krakowie Piotrowski otrzymał w MSW kolejną sugestię: „Podpalcie w nocy tę cholerną kamienicę i wejdźcie oficjalnie ratować mieszkańców i „nasz dobytek" (pamiętnik Ireny K i listy Karola W.) ...Przymierzali się nawet do napadu rabunkowego, ale listów Wojtyły nic posiedli". Wykorzystano dwu agentów dziennikarzy, którzy usiłowali podejść Irenę K — przedtem nafaszerowanej narkotykową miksturą (mieszanina różnych środków pobudzających). Kres tym działaniom, w każdym razie w tym składzie, przyniósł październik 1984 r. „Październik 1984 r. to śmierć ks. Popiełuszki. Afera rozbiła w puch wszelkie misterne kombinacje. Zostają aresztowani m.in. Piotrowski i Pietruszka, ludzie z kadry kierowniczej PV Departamentu" — piszą nieujawnieni autorzy na łamach „Faktów i Mitów". Sformułowanie „Faktów i Mitów" zacytowane wyżej zdradza gorycz i niezadowolenie z poświęcenia wieloletnich „misternych kombinacji" dla pełnego gwałtowności użycia ks. Jerzego do operacji, do której, jakby wynikało z tych słów, nie nadawał się, a która rozbiła działalność bezcennej grupy pracowników departamentu i zamknęła pewną fazę walki KGB z Kościołem katolickim w sposób niekorzystny dla komunistów. Jeśli wymyślili i kierowali tym Rosjanie, przy użyciu Polaków, to poświęcili oni wieloletni trud swoich polskojęzycznych podwładnych dla szaleń 263

czego planu. W ten sposób postawa i w konsekwencji ofiara ks. Jerzego przyczyniła się do rozproszenia niebezpiecznej grupy funkcjonariuszy, do ich izolacji i zmarnowania wieloletnich wysiłków. Jednak po wielu latach ci sami ludzie mają nadzieję na odbudowanie swojej potęgi w oparciu o środki i narzędzia, które nie tylko okazały się bezskuteczne, ale zostały odsłonięte i zdemaskowane, a jako takie, także ośmieszone. Już po zakończeniu tekstu, „Fakty i Mity" potwierdzają wersję gen. Płatka, że 29 października 1984 r. usiłowano go otruć przynosząc do gabinetu „obiad generalski" ze specjalnej stołówki, po zjedzeniu którego dostał gwałtownych bólów i torsji, a nowy dyrektor tego departamentu płk Baranowski wkrótce nie żył — wyrażone jest powątpiewanie, czy rzeczywiście zmarł na zawał, jak stwierdzono oficjalnie. Zawód członka tajnej politycznej policji komunistycznej nie zagrożony niczym z zewnątrz, był wystawiony na wielkie niebezpieczeństwa ze strony samego resortu, który go zatrudniał. W podpisie trzech autorów tekstu widnieją także tajemnicze literki „P.G.", które przypominają monogram Piotrowskiego. Prawie równocześnie zapada niespodziewanie surowy wyrok w trzecim procesie, w którym uczestniczy Piotrowski, tym razem o obrazę sądu. Przyczyny psychologiczne — dlaczego Piotrowskiemu mogło wyrwać się określenie sądujako cyrku, wzmocnione stwierdzeniem, że sędziowie orzekający o przedterminowych zwolnieniach są „clownami" — omawiam w innym miejscu. Jednak — dlaczego je wypowiedział? Jeszcze ważniejsze jest to, że dyrekcja TVP Łódź nie usunęła tego fragmentu z jego wypowiedzi. Czy też oni mu ją podsunęli i zaprezentowali atak na system sprawiedliwości, by było to przygotowanie do rewizji procesu toruńskiego. W Łodzi następuje ogólne zaskoczenie i konsternacja, i jest wysoce prawdopodobne, żc utajnione obrady zjazdu kombatantów SB były w części poświęcone tej sprawie. Spodziewano się wyroku trzech miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Tymczasem otrzymał osiem miesięcy bez zawieszenia. Ale to miało cel odmienny niż kara, bo w apelacji zamieniono ją na 5 tys. PLN grzywny. Skąd dyscyplinujący Piotrowskiego wyrok sądu? Musi postkomunistów drążyć obawa, by stowarzyszenia kombatanckie UB-MBP-MSW264

MO-ORMO-ZOMO-ROMO-KBW-WOP nic przygotowały niewygodnych niespodzianek, jak na przykład porwanie jakiegoś biskupa czy wysadzenie w powietrze kościoła? W ich kotle napięcie jest ogromne, a postacią sztandarową nie jest żaden z obecnych komunistycznych urzędników bezpieczeństwa, lecz — w ich mniemaniu — skrzywdzony i poniżony ich towarzysz walki, Piotrowski, który poniósł sztandar tajnych sowieckich służb wysoko. W ożywieniu działalności Piotrowskiego Miller i Kwaśniewski mogą widzieć przejaw nacisku skrajniejszych grup komunistycznych, żądających przywrócenia dawnego porządku, z przed 1989 i\, zwanych współcześnie Łukaszenkowcami, dla których w przeszłości wzorem był Ceausescu. Sprawa zbrodni na ks. Jerzym odciska się na wewnętrznych działaniach partii komunistycznej i SLD, powiązała Grzegorza Piotrowskiego i Jerzego Urbana. Nie ma powiązanej z SLD osoby o tak wielkim autorytecie moralnym — w sensie komunistycznym —jak Jerzy Urban. Podobnie nie ma w SLD tej miary co on taktyka i stratega. Skazanie i uwięzienie Piotrowskiego ciąży na SLD jako przejaw socjaldemokratyzmu, „zdrady ideałów". Podejrzanymi o zdradę są: Kiszczak, Miller i Kwaśniewski. Ideolog betonu Bronisław Łagowski w końcu września 2003 r. pyta na łamach „Przeglądu", organu M. F. Rakowskiego: „...czy Sojusz (...) utrzyma więź ze swoim najwierniejszym do tej pory elektoratem. (...) Na SLD niezmiennie glosowała ta część społeczeństwa, która stała się obiektem wrogości zinstytucjonalizowanej propagandy Trzeciej Rzeczypospolitej". W ten sposób niedługo po wyjściu z odosobnienia Piotrowski z tajnej policji politycznej przeszedł do bezpośredniej działalności politycznej, jest wsparciem dla tzw. obozu lewicy, lansowany na męczennika, odpowiednik ks. Jerzego, który „tyle przecierpiał z powodu Kościoła", a teraz nawet z ręki sądu, kiedy ministrem jest „nasz człowiek". Niezręczne jednak było posłużenie się fałszywymi, a nawet publicznie skompromitowanymi materiałami, przez co inne prowokacje wobec Kościoła naraził na szwank. Równoległe w toku była ofensywa innego organu komunistów— „Nie" — przeciw księdzu nazywanemu fałszywie „spowiednikiem prymasa Wyszyńskiego", choć był nim tylko w czasie, gdy obaj byli więźniami. Ksiądz 265

ten po ataku „Nie" zmarł w tajemniczych okolicznościach, których wyjaśnianie przerwano. W tym ataku uderzała teżjego forma, język przestępczy, niewyobrażalnie brudny i brutalny, a fakty nieudowodnione, oparte tylko na opowieściach dowolnie konstruowanych przez anonimowych pijanych ludzi, których słowa wskazywały, że należą do mętów lub świata przestępczego. Pewność siebie Piotrowskiego doprowadziła do braku dyskrecji, który dla nas okazał się bezcenny. Przechwalał się, że gdy był naczelnikiem wydziału mówił: „że chce porwać ks. Jerzego Popiełuszkę, a następnie zmusić go lub zaszantażować w taki sposób, aby ten powiedział coś kompromitującego i aby to zostało zarejestrowane na taśmie magnetofonowej". Motyw szantażowania ks. Jerzego pojawia się wcześnie. Początkowo szantaż nie odbiegał od rutynowego, stosowanego przez IV Wydział, o którym wspomina Piotrowski i zmierzał do zastraszenia i tzw. pozyskania księży jako agentów. Podrzucanie fałszywych dowodów księżom rozkwitło w latach 1949-1956. Jeden z byłych funkcjonariuszy SB opowiadał w późniejszych latach, że otrzymał zadanie odbycia fałszywej spowiedzi. Miał wyznać księdzu, żejest członkiem tajnej organizacji, osaczonej przez UB, któiy musi się natychmiast pozbyć pistoletu. Miał on potem być odnaleziony w czasie rewizji, gdyż ten miał wręczyć spowiadającemu go kapłanowi broń na przechowanie. Jednak Władysław B. nie wykonał rozkazu. Prawdopodobnie dlatego —jako jeden z pierwszych, w ramach związanej ze śmiercią Berii czystki w UB, która rozpoczęła się w 1954 r. — został zwolniony, jako niepewny i skierowany na „front walki ideologicznej". Dalszejego losy były żałosne. Staczał się, wypadł z nomenklatury, siedział w więzieniach i na tzw. odwyku, aż pozwolono mu zostać dozorcą domowym. Czy spełniał tam podwójne zadania — nie mówił. Szantaż, gdy opiera się na sfałszowanych dowodach, może być bardziej przerażający, gdyż szantażujący kontroluje także niewiadomą dla szantażowanego, a tworzoną przez siebie, rzeczywistość. Dodatkowo to obraża do głębi, bulwersuje i przez to bardziej może osłabić ofiarę. Materiałem do szantażu ks. Jerzego mogły być sfingowane lub wymuszone zeznania pewnej kobiety, pielęgniarki z Solidarności. Mógł temu służyć 266

sfałszowany dokument Episkopatu, domniemanie przejęty przez wywiad PRL, rzekomo potępiający ks. Jerzego. Miałoby to osamotnić ks. Jerzego i skłonić do ugody. Kobieta, którą wrogowie ks. Jerzego i Kościoła przygotowali jako „materiał do szantażu", była katem czy ofiarą? Była nasłana, czy przeciwnie naiwna i czysta, a chciano ją zbrukać i użyć przeciw księdzu, którego wielbiła? Niewiele o niej wiadomo, informacje są sprzeczne ze sobą. Udało mi się ustalić, że po śmierci ks. Jerzego, procesach w tej sprawie, odeszła od męża i porzuciła dzieci, znajduje się w niewiadomym miejscu. Układano listy od „skrzywdzonych kobiet", agentek UB-SB lub używano nazwisk nieświadomych tego osób, które w listach do księdza, czasem do biskupa, innym razem do prasy partyjnej czy organów administracji komunistycznej, oznajmiały, że mają urodzić dziecko z ukrytego związku z księdzem. Celibat drażnił tajne służby, gdyż Kościół nie miał w sobie luk, jakie miało prawosławie, w postaci żon księży, rodzin ich żon, dorastających dzieci i ich kolegów. Przygotowania do szantażowania Papieża ważne są nie tylko ze względu na jednorodność akcji przeciw niemu i ks. Jerzemu, ale i dlatego, że jeśli planowano szantażować kardynała a potem Papieża Wojtyłę i pozyskać go fałszując pamiętnik jego znajomej — to cóż dopiero „mały księ-żyna z Żoliborza". Zuchwałość doprowadzona do granic obłędu cechowała działania tajnych służb. Wśród wielu zastanawiających szczegółów w sprawie ks. Jerzego jest także fakt, przytoczony przez Rainę, że w czasie rozmowy z ks. Arcybiskupem Dąbrowskim i ks. Alojzym Orszulikiem (obecnie biskupem — przyp. KK), gen. Kiszczak pozornie zdezawuował linię obrony oskarżonych w procesie toruńskim: „Jaka jest przewidywana linia obrony? Otóż zabójcy będą twierdzić, że nie mogli ścierpieć niezgodnej z prawem działalności politycznej ks. Jerzego... Będą usiłowali rozszerzyć sprawę o działalność ks. Jankowskiego, Jancarza, Małkowskiego". Narzuca się tu aktualność wypowiedzi przywódcy komunistycznego z 1984 r., z tym, że ks. Jancarzjuż nie żyje, natomiast na liście brakowało o. Rydzyka, gdyż SB nie przewidziała jego przyszłej roli w życiu polskim. Kiszczak podkreśla, że w sprzeczności z linią obrony sprawców jest fakt, 267

że: „Piotrowski jest człowiekiem inteligentnym, chłodnym, ma zimną krew, jest wyrachowany". Po tej zawoalowanej groźbie gen. Kiszczak próbuje ustalić z przedstawicielami Sekretariatu Episkopatu Polski wspólną linię oskarżenia i obrony zbrodniarzy: „Powstaje problem adwokatów i d o g a d a n i a s i ę z n i m i (podkr. — KK), by nie wykraczali poza problematykę ściśle związaną z procesem". Uprzedza kategorycznie, że „proces zostanie zawężony tylko do sprawy zabójstwa", ale było odwrotnie i uczyniono z niego proces przeciw ofierze zbrodni i Kościołowi. Postępowanie dowodowe ograniczono do potwierdzenia wersji wypreparowanej przez MSW. Kiszczak posuwa się do szantażu: „Oskarżeni niewątpliwie z tytułu swoich funkcji dużo wiedzą o niektórych ludziach Kościoła, zarówno księżach, jak i biskupach..." — i tu wskazuje na rzekome wspólne interesy w zatajaniu prawdy i demaskowaniu fałszerstw; by utrzymać dobre stosunki Kościół-Państwo „będziemy zabiegać, aby na procesie mówiono tylko o planowaniu zbrodni, ojej przeprowadzeniu, kto zabił, gdzie zabił, jak zabił". Jest to przyznanie, że przebieg procesu jest z góry zaplanowany i nie będzie mowy o tym, dlaczego ks. Jerzy został porwany. Najbardziej tajemnicze jest to, że na wstępie rozmowy z dn. 19.11.1984 r. zupełnie bez związku ze sprawą ks. Jerzego, poza stwierdzeniem, że to o czym opowie było prowokacją, generał Kiszczak poinformował duchownych, że na Pradze w Warszawie w budynku zajmowanym przez dyplomatów radzieckich s p o w o d o w a n o (podkr. — KK) pożar. W wyniku pożaru, od zaczadzenia, zmarła lekarka, mieszkanka I piętra. Więcej ofiar nie było. Pożar wywołany został przez natarcie fosforem boazerii na parterze, albo przez podpalenie kartonu, którego ślady znaleziono. Szybko jednak pożar zlokalizowano i nikt z Rosjan tam mieszkających, poza lekarką, nie odniósł obrażeń. Nie wiadomo ktojest sprawcą tego pożaru i jaka była jego przyczyna. Zadajemy sobie pytanie, czy celem pożaru było zamordowanie owej lekarki, czy kogoś innego, czemu przeszkodziły oddziały straży pożarnej. Czy był to wstęp do akcji represyjnej wobec Polaków, tłumaczonej tym, że pożar w domu sowieckim został wywołany przez zemstę domniemanych zwolenników ks. Jerzego. 268

Czy opowieść szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w rozmowie z przedstawicielami Episkopatu o „spowodowaniu" pożaru w eksterytorialnym budynku radzieckim miała, przez swą aluzyjność, zmusić przedstawicieli Kościoła do daleko idących uległości wobec resortu bezpieczeństwa, by nie narażać się na ewnentualność innych dziwnych pożarów, które mogłyby zagrozić życiu wiernych, na przykład podczas Mszy Św., by tym dostosować posunięcia Kościoła do narzuconych przez zwierzchników kpt. Piotrowskiego ram procesu w Toruniu. Istnieje podobieństwo charakterologiczne między Ali Agcą i Grzegorzem Piotrowskim. „Stałem się kozłem ofiarnym za innych, którzy to zrobili. Oni mi polecili". Prawie tymi słowami, choć ostrożniej, wypowiada swoją gorycz w więzieniu położonym o setki kilometrów od zakładu karnego, gdzie trzymają Agcę — Grzegorz Piotrowski. Istnieje uderzająca zbieżność między, jak to się mówi w kryminalistyce „rozwojem sprawy" Agcy—od początkowo pozornie samotnego szaleńca, jak Piotrowski ze swą drużyną. Możliwe, że Piotrowski bierze świadomie lub nieświadomie przykład z zachowań Agcy lub, że taki styl zachowań dla „więźniów sumienia KGB" opracowany był przez te służby na wypadek, gdy „trzeba będzie posiedzieć". Tak samo jak Agca ubolewa nad wciąganiem jego rodziny do sprawy dokonanego zamachu. Jednak najgłębsza więź łącząca Agcę z Piotrowskim to był wspólny rozkazodawca. Dalsze aresztowania: Bekir Celenk, Musa Cerdar Celebi, Siergiej Antonów, itd.; podobnie — Płatek, Ciastoń, Pietruszka. I w obu wypadkach śledztwo zatrzymuje się w pewnym najwyższym do osiągnięcia punkcie, nigdy z Bułgarii, ani z Polski nie sięga do ZSRR. Już w 1981 r. KGB planowało podsunąć Turka, któryjakoby zrabował materiały dla obrony Ali Agcy, a odebrane na granicy, gen. Jaruzelski miałby przekazać Janowi Pawłowi II, skłaniając go do wdzięczności. Tajne służby nie czują się bezpiecznie, mimo upływu czasu. W październiku 1988 r. w Ankarze umierał na zawał serca Bekir Celenk, jeden z oskarżonych w procesie rzymskim. Więziony był w garnizonie wojskowym w Mamak w Turcji. Zgon nastąpił w karetce pogotowia. (Wiadomo, że zawał sercajest najłatwiej wywoływany i wygodny, jako naturalna przyczyna zgonu, przez dotknięcie odpowiedniego proszku, czy zjedzenie niezauważalnej lub niewyczuwalnej substancji). 30 grudnia 1987 r. umie 269

rai, leż w tureckim więzieniu, rzekomo dokonując samobójstwa przez powieszenie, działający w Rzymie w maju 1981 r. w zmowie z Agcą, niejaki Aslan (pisany też jako Aslam lub Asran). 2 lub 3 listopada, też w Turcji, zginął w katastrofie samochodowej Abdullah Catli. Był on na Placu św. Piotra w chwili zamachu. Sam zeznał, że osobiście dostarczył broń Ali Agcy, której Agca użył przeciw Papieżowi. Jak podawał Reuter 8 listopada 1996 r., Catli znajdował się na liście najgroźniejszych przestępców oskarżonych o mordy polityczne. W 1985 r. zbiegł z więzienia najprawdopodobniej korzystając z potężnego poparcia, skoro w katastrofie samochodu, w którym znajdował się zbiegły Calti, poszukiwany przecież listami gończymi, zginął także szef tureckiej policji. W połowie grudnia 1996 r. adwokat Michèle Gentiloni, obrońcajesz-cze jednej osoby zamieszanej w zamach na Ojca Świętego — Orała Celi-ka, który osadzony jest w więzieniu za handel narkotykami, stwierdził w Rzymie, że jeśli Ali Agca i jego klient zostaną zwolnieni z więzienia, zostaną niezwłocznie zamordowani. Adwokat ten stwierdził, że Agcy grożono. W świetle ogłoszonego przez „Gazetę Wyborczą" artykułu Kiszczaka 0 ks. biskupie Orszuliku, insynuującego jego współpracę z tajnymi służbami mimo brakujakichkolwiek dowodów na to, poza tym, że musiał on na rozkaz zwierzchników spotykać się z niebezpiecznymi ludźmi, pozwala nam domniemywać, że przy łamaniu ks. Jerzego posługiwano się tym właśnie argumentem, że „lepsi od niego" i „wyżej stojący pracują, a może 1 składają (na ks. Jerzego) doniesienia". Wykazywali się też prawdopodobnie wiedzą o Kościele, zdeformowaną przez nich, a nabytą przede wszystkim drogą podsłuchów. Skłonność Kościoła do negocjacji, w tym tajnych, była rozumiana przez władze komunistyczne jako zapowiedź poddania się. Na tajność godził się Kościół na prośbę strony komunistycznej uzasadniającej to koniecznością ukrywania tych przejawów dobrej w7oli władz MSW-PZPR przed aktywem ich partii. Tymczasem w Kościele budziło to nadzieje na to, że węszcie komuniści doszli do wniosku, że nie da się go wyeliminować z życia Polski. Sądzono mylnie, że nie są to taktyczne rozgrywki, a ich tajność nie może być rozumiana dosłownie — czyli, że jest to utajenie przed społeczeństwem, 270

gdyż byłoby to brane za słabość MSW-PZPR. Komuniści namawiali negocjatorów do udziału w ucztach, proponowali im alkohol. Tajne spotkania z prześladowcami trwały od stycznia 1971 roku. Negocjatorem czy szantażystą z ramienia PZPR był opiekujący się tajnymi służbami, wojskiem i milicją sekretarz KC PZPR Kania. Spotkania odbywały się w leśnej willi tajnych służb —jak to określa bp. Orszulik w „Melinie-willi" pod Sulejówkiem. Kiszczak —jak wynika z informacji udzielonej przez Lecha Kaczyńskiego — dawał potem do zrozumienia ks. Orszulikowi, że wie więcej o planowanych posunięciach Episkopatu niż sam ks. Orszulik. Kiszczak „zdradza mu w zaufaniu", że ks. Orszulik „niedługo zostanie biskupem". To zdaniejest dwuznaczne—bo w intencji Kiszczaka mogło też wskazywać że MSW PRL nie tylko wie więcej niż ks. Orszulik lub, że ono wpłynęło na Episkopat i rzekomo jemu — Kiszczakowi ks. Orszulik miałby zawdzięczać infułę. Ks. Orszulik w obszernej wypowiedzi dla Katolickiej Agencji Informacyjnej stwierdza, że nawet wypowiedzianych pod swoim adresem słów, że „świadkowie łatwo giną" nie potraktował jako pogróżki. Twierdzi, że dopiero zamordowanie ks. Jerzego uświadomiło mu z jakimi ludźmi ma do czynienia. Jednak nawet po zamordowaniu w pierwszej połowie 1989 roku trzech księży, negocjowano dalej. Nie dość, że ich pozbawiono życia, to ich śmierć jest dodatkowym atutem komunistów, dlatego że się o nich nie mówi w Zawracie, w Magdalence i przy okrągłym stole. Ze wspomnień Kiszczaka mogłoby wynikać, że przyszłemu biskupowi Orszulikowi sprawiało przyjemność włóczenie go po melinach bezpieki. Z notatek abpa Agostino Casarolego wydanych jako „Pamiętniki" [„Pamiętniki, męczęństwo cierpliwości. Stolica Święta i kraje komunistyczne (1963-1989), tłum. Tadeusz Żeleźnik, Warszawa 2001] wynika, że praktyki takie stosowano także w Czechosławacji. Kard. Trochta musiał przyjąć sekretarza urzędu ds. wyznań, niejakiego Dlabala, który męczył go swoją obecnością sześć godzin bez przerwy, pijany żądał jeszcze podawania sobie likieru, którym kardynał poczuł się zmuszony go częstować. Dlabal krzyczał i groził. Na koniec lżył: „wredny staruchu (...) połamią ci łapy" i tak dalej, jak zanotował Casaroli. Nie jest zamiarem autora tej książki ocenianie postępowania ks. Orszulika, ani jego osoby. Jednak, nawet takie upokarzające kontakty mo 271

gły przyczynić się do podtrzymania istnienia Kościoła katolickiego w Polsce, pod warunkiem, że Kiszczak nie osiągnąłby swoich celów, wśród których należy wymienić wciągnięcie księdza w sytuację, z której mogłoby wynikać, że był osobą spoufaloną z ministrem i udzielającą mu pewnych informacji- Subtelność tej rozgrywki, jak i samo uczestnictwo w niej najwyższego rangą szpiega PRL i księdza mającego eksponowane stanowisko, tworzy dramat. Proces Piotrowskiego i innych był widowiskiem propagandowym. Nie precyzowano rzeczywistej winy i nie za nią karano. Nikt nie działał bez rozkazu. Przekonali się o tym funkcjonariusze, którzy przez nadgorliwość zepsuli jakąś robotę. Nikt też w tych służbach nie przemęczał się bez rozkazu. Liczbę funkcjonariuszy nieustannie powiększano. Poprzez wydajność pracy rozumiano przede wszystkim liczbę pozyskanych tajnych współpracowników. Gdy wszczęto nowy proces, przeciw Ciastoniowi — kolejna odsłona teatralnego popisu — ci, którzy wydali rozkaz oskarżali tych, co go wykonali, że go wykonali, omijali jednak istotę sprawy —jaki rozkaz wydali. Trzem najniżej stojącym oprawcom, z Piotrowskim —jak dawniej — na czele, daje to pole do nowych matactw i „nowych wyjaśnień", jest także świadectwem znikomości wyjaśnień procesu toruńskiego. Trwa on właściwie dalej, od, a nawet przez dziewiętnaście lat i, jak poprzednie, przynosi fiasko. Dalej bowiem schemat narzucony w 1985 roku przez SB-MSW-KGB i brak najistotniejszych danych powoduje, że na pytanie: „Kto zlecił świadkom" (terazjuż świadkom — Piotrowskiemu, Pękali i Chmielewskiemu) wciąż i od nowa jest tym samym błędnie sformułowanym pytaniem: „Kto zlecił (wydał rozkaz) zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki". Dzięki temu świadkowie, byli oskarżeni, mogą odpowiadać: „Nie było takiego rozkazu", „To dlaczego ks. Jerzy zginął?", „To był wypadek przy pracy", i będą to powtarzać dokąd będą żyli. Można zadać pytanie: dlaczego i po co przeprowadza Michnik osobiście wywiad z byłym ministrem i w stanie wojennym dowódcą wszystkich zjednoczonych wjego ręku komunistycznych policji politycznych — odpowiedź jest prosta. Chodzi o upewnienie generała, że pacta sunt seruanta — klasyczne powołanie się lewicy postsolidarnościowej na Za 272

wat, Magdalenkę i Okrągły Stoi, Wybory Kontraktowe i jeszcze jedno zapewnienie o jego nietykalności. W tym miejscu gruba kreska oddziela nawet najwyżej stojących w hierarchii oficerów tajnej policji, takich jak Milewski, Ciastoń, Płatek, Pietruszka od generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego, zwących samych siebie architektami demokracji w Polsce. Poświadczenie przez Michnika własną osobą, znaczącego ongi w niewidzialnym państwie polskim wiele, musiało uspokoić kontrahentów komunistycznych. Proces Ciastonia mógł wywołać niepokój Kiszczaka, Jaruzelskiego, byłych funkcjonariuszy SB-MSW oraz aparatu b. PZPR. Wywiad Michnika z Jaruzelskim był kolejnym potwierdzeniem nietykalności w III RP grupy, która dążyła do tzw. transformacji ustrojowej i uwłaszczenia nomenklatury. Dodajmy, że nietykalności poszerzonej, gdyż „odkrojenie następnego plasterka", jakby powiedzieli Amerykanie, czy sięgnięcie do głębszej sfery wydarzeń nieuchronnie spowodowałoby ujawnienie —już tym razem w formie procesowej — prawdy i doprowadziło do żądań o ekstradycję sowieckich rezydentów i oficerów przysłanych w misji specjalnej — werbunku ks. Jerzego przed jego wyjazdem do Rzymu i Watykanu. Wystarczy zauważyć, że w „Archiwum Mitrochnina" są bardzo przykre polonica, a jednak, mimo wielu dokumentów, dwóch dla nas istotnych — planu zamachu na Jana Pawła II i porwania ks. Jerzego — mimo iż wydarzyły się w czasie, z którego pochodzą akta, nie ma. Także w stosunkach postkomunistów — odrębnych niż państwowe — z Rosją Putina, inną niż Jelcyna i Gorbaczowa, sojusz UW z SLD i innymi „bratnimi partiami" przyniesie uspokojenie na linii SLD-Moskwa. Porwanie ks. Jerzego, ci, którzy byli w Toruńskiem i ci, którzy osłaniali akcję w Warszawie, traktowali zwyczajnie jako dalszy ciąg, continuum, a może kulminację, ukoronowanie w ich pojęciu rutynowych, zwyczajnych działań przeciw osobie ks. Jerzego. Zabijanie, bicie, szantaż, prowokację traktowali jako metody swojego rzemiosła, które w ich oczach było taką samą pracą, jak produkcja czy handel — stąd owe kryptonimy „firma", „fabryka", w tym ostatnim nieświadomie nawiązali do „fabryk śmierci", jednocześnie będące „pracą prac" przewyższającą znaczeniem wszystkie inne wykonywane zawody. 273

Łudzili się, że większość pracy nad ks. Jerzym mają za sobą, że dotychczasowe prześladowania „zmiękczyły go", „spulchniły"— to określenia resortu — osłabiły, że jak dojrzały owoc wpadnie im w ręce. Kumulowały się, w tym mieli rację, ale było to dodawanie się do siebie niesprawiedliwości, czegoś odrażającego, ohydnego, odpychającego. Cokolwiek by nie zrobili ks. Jerzemu, oddalali się od celu, od którego za cenę życia ks. Jerzy z samego obrzydzenia chciałby się odciąć. Jeśli coś przerażało go, to nieludzki stan, do jakiegojego prześladowców doprowadził system socjalizmu realnego i nie jest wykluczone, że w czasie tortur modlił się za nich, jak św. Maksymilian w Auschwitz modlił się za SS-ma-nów. To, co czynili w dobrej wierze z punktu widzenia interesów firmy, miało działanie odwrotne — umacniało ks. Jerzego w wierze, przekonaniu o słuszności swojej misji, w oporze. Piotrowski był rozjuszony, że wszystkie wysiłki, praca nad ks. Jerzym nie dała rezultatów. Działanie mściwości wyolbrzymiono w Toruniu starając się ulepić z uczuć, jakie rzekomo szarpały Piotrowskim, motywy jego działania. Osobowość ks. Jerzego znajdowała się poza ramami charakterystyk ze szkoleń tajnych służb. Nie było bowiem rozdziału, jak postępować ze świętymi. Mógł iść albo drogą Chrystusa, albo Judasza. Innego wyboru nie miał. Tylko jedne machnięcie długopisem i jest paszport, bilet i samolot zniża się nad Rzymem. Ale przeciw komu miał być Judaszem? Wobec namiestnika Chrystusa, Piotra naszych czasów, uosobienia świętości za życia, geniuszu i siły. Wobec kogoś, kto od 1978 r. jest niekoronowanym królem Polski, a od 1981 r. nosi niewidzialną koronę męczennika. Ta podłość byłaby zbyt straszliwa, zbyt blisko judaszowej i nie do wytrzymania; naprawdę, nawet wzdragając się i broniąc przed męczeństwem, musiał ks. Jerzyje wybrać. Piotrowski jest żywym pomnikiem świętości ks. Jerzego. Jest fizycznym i biologicznym dokumentem, gdziekolwiek jest czy się zjawi, upo-staciowuje sobą tamto wydarzenie. Bezcenny — powinien być chroniony. Fakt, że Piotrowski i jego ludzie nie mieli rozkazu zabicia ks. Jerzego, mieli wykonać zupełnie inne polecenie, potwierdza, że nie byli oni specjalistami od skiytobójstw, nie byli w komandzie śmierci, prawdopodobnie nawet nie przeszli szkolenia specjalistycznego, jakiemu poddawani byli zawodowi mordercy tajnych służb komunistycznych, „sprawa 274

byia niezwykła i wielkiej rangi" — wymknęło się Pękali (k.518/K Daszkiewicz, op.ciL, s. 18). Według moich informatorów, szkolenie morderców było połączone ze szkoleniem komandosów i tzw. survivalem. Działali, gdy ofiara nie znajdowała się w rękach tajnej policji politycznej. Gdy jednak mieli ją w ręku i zdecydowali się zamordować — albo zaprzeczali, iż ofiara była w ich rękach od chwili jej porwania (zatrzymania, aresztowania) albo ślad po niej ginął na zawsze. Gdyby ks. Jerzy miał być zabity — to sktytobójczo lub w zamachu, którego sprawcy nigdy by się nie znaleźli. Od 1956 r. komuniści, jeśli kogoś chcieli zamordować, nie porywali go, nie więzili. Według Pierre de Villemaresta morderstwami zajmował się Wydział VIII MGB-KGB (Pierre de Villemarest, op. cii, Stasi, s. 137). Gdy Piotrowski i inni porwali ks. Jerzego, może nawet przez myśl im nie przeszło, że będą musieli go zabić. Mieli na to pozwolenie, ale nie był to rozkaz, wręcz przeciwnie. To, że musieli zabić księdza, możliwe że zaskoczyło samych porywaczy. Powali go i bili pełni entuzjazmu, optymizmu i nadziei, że im się powiedzie. Jego śmierć nie była brana pod uwagę, gdyż funkcjonariusze gestapo czy UB-SB-KGB błędnie oceniali Kościół katolicki, a w szczególności takie osoby, jak księża: Karol Wojtyła, Stefan Wyszyński, Maksymilian Kolbe czy Jerzy Popiełuszko. Książka „Z najnowszej historii Kościoła. Teczki Wojtyły" (Warszawa 2003 r.) ma tytuł mylący, gdyż zawiera dokumentację tzw. Urzędu ds. Wyznań i to nie kompletną, gdyż spotykamy w niej ks. Karola Wojtyłę już jako biskupa. Co było tam przedtem i potem, od 1977 r. do wybrania go na papieża — nie wiadomo. Rozczarowanie czytelnika powoduje fakt, że nie są to akta UB-SB, MSW-KGB czy GRU, ale instytucji osłonowej, powołanej, by pomagać wymienionym służbom i działającej mechanicznie według rozkazów stamtąd, z PZPR i KPZR. Dokument nr 3 zawiera wsksazówkę, że błędy komunistów wobec Kościoła katolickiego wynikały nie tylko z ideologii, ale i z mechanicznego przenoszenia stosunków w ich partiach i strukturach wywiadowczych na stosunki kościelne. Wniosek Wydziału Administracji KC PZPR (wywiadu i kontrwywiadu partyjnego) enigmatycznie określono jako „dotyczący obsady waku

jących stanowisk biskupich". Z tajnego dokumentu wynika, że biskup Wojtyła nie był niedoceniany jako niebezpieczny przeciwnik. Jednak zdaniem anonimowego komunisty (tekst nie jest podpisany) „ P o l i t y k a p e r s o n a l n a Wyszyńskiego zmierza do całkowitego podporządkowania sobie ordynariuszy diecezji" (podkr. — KK). O metropolii krakowskiej — historycznie wyróżnionej godnością kardynalską i stanowiącej rzekomo „przeciwwagę dla metropolii gnieźnieńskiej", napisano: „Na stanowisku r z ą d c y (podkr. — KK) archidiecezji krakowskiej Wyszyński nie chce widzieć człowieka mającego szansę uzyskania godności kardynalskiej". Konieczność proponowania rządowi PRL do zatwierdzenia biskupów powodowała, że władze kościelne zgłaszały więcej niż jedną kandydaturę. W omawianym przypadku biskup Wojtyła został umieszczony na pierwszym miejscu przez kardynała Wyszyńskiego, i by uczynić mu na złość... komuniści postanowili wyrazić zgodę na Wojtyłę. Dodano do tego komentarz: „...w interesie państwa nie leży pomniejszanie rangi metropolii krakowskiej, do czego wyraźnie zmierza kard. Wyszyński, a wprost przeciwnie — zwiększenie jej znaczenia przez obsadzenie stanowiska metropolity przez biskupa posiadającego pozycję w Episkopacie i własną linię postępowania" (s. 23-25). Błędy w wykształceniu KGB będące nieuchronnym następstwem fałszywej doktryny marksizmu-leninizmu były rzeczywistą przyczyną śmierci ks. Jerzego. Jednak zabicie ks. Jerzego nic było przykrą koniecznością dla grupy funkcjonariuszy tajnych służb. Byli rozwścieczeni na niego — nie poddał się im — że zepsuł im robotę i zabicie go uważali za karę za upór w sprawie, ich zdaniem, takiego drobiazgu jak zgoda na współpracę. Była to także konieczność, gdyż zdradzili się wobec ks. Jerzego ze swoim planem pozyskania go. Zabili, ale z kolei nie docenili konsekwencji, jakie to przyniesie reżimowi ustanowionemu w Polsce przez ateistyczną Moskwę. Funkcjonariusze reżimu widzą w tym zaledwie „wpadek przy pracy" i od tego dnia to określenie weszło do ich skarbnicy ideologicznej razem z „mniejszym złem" Jaruzelskiego. Choć Piotrowski, jego mocodawcy oraz pomocnicy, w normalnym trybie byliby ukarani za nieudolność w wewnętrznym 276

postępowaniu, tę sytuację potraktowano jako wychodzącą poza pragmatykę SB-MSW, bo znalazła się ona w polu walk frakcyjnych PZPR. To, paradoksalnie, z dobrym skutkiem dla komunistów — do końca zagmatwało i zaciemniło sprawę. Gdy w końcu Piotrowski wydał przed sądem warszawskim, wysypał „sowiecki ślad" i podał szczegóły, na pewno nie bez poprzedniego otrzymania zgody Rosjan i wytycznych jak ma przedstawić rolę „Stanisława", były osoby, w tym pani profesor z Poznania, które natychmiast, jak na zawołanie, zgodnie zdezawuowały tę wersję jako fikcję, konfabulację Piotrowskiego, „Stanisława" zaśjako postać zmyśloną, która nie istniała. Najcenniejszy trop, zgodnie z planem KGB, urwał się. Z powodu zamierzonych błędów procesowych we wszystkich procesach wynikłych z porwania i zabicia ks. Jerzego nie wiemy, jaka była podległość służbowa Piotrowskiego. Czyich naprawdę słuchał rozkazów. Rosjanie coraz mniej ufając Polakom w latach 1980-1991, powracali do dawnej formuły rządzenia Polską z lat 1944-1956, gdy doradcy radzieccy znajdowali się na wszystkich szczeblach, na których o czymś decydowano i to oni decydowali. Praca w komunistycznych tajnych służbach jest dożywotnia, a przy próbie odejścia wyglądającego na ucieczkę i zdradę, następuje śmierć. Każdy pracownik jest nosicielem tajemnic, dokonuje wielu przestępstw w imię służby, a dokumentacja na ten temat jest w rękach zwierzchników, więc nie tylko, kiedy siedzi w więzieniu, jak Piotrowski, ale kiedy wychodzi na wolność, nie przestaje pełnić służby lub jest do niej gotowy. Nawet kiedyjest na rencie, emeryturze lub karnie go usunięto. Po przyznaniu się Rosjan do Katynia, była nadzieja, że nie zaprzeczą choćby rzeczom oczywistym, to jest związkom między departamentem antykościelnym w Polsce i ZSRR, ich współdziałaniu — choćby na terenie podbitej Polski. Tego nie uczyniono. „Nowe procesy", podjęto tylko po to, by odpowiedzialność za zbrodnię jeszcze bardziej się rozczłonkowała, niby objęła nowe osoby, zarazem niczego nie zbadano, ani udowodniono, bo z góry był powzięty taki zamiar. Właściwie Piotrowski i inni powiedzieli wszystko co trzeba, by kawałki układanki złożyć w całość. Podawali wiele szczegółów, które powinny dać do myślenia. Jednak w tym oskarżeni ponosili porażkę za porażką. 277

Nikt ich nic słuchał. Specjalnie starano się nie kojarzyć poszczególnych elementów sprawy. Zachodzi tu klasyczny, prawie ewangeliczny casus: mają oczy, patrzą, ale nie widzą. Mają uszy, słuchają, ale nie słyszą. Wskazówki, aczkolwiek rozrzucone na podobieństwo układanek podaje sam Piotrowski, rozwiązanie jest w zasięgu ręki proste i rzucające się w oczy, ale nikt tego nie zauważa, albo odrzuca, zauważywszy, nie pasuje do wersji oficjalnej, rzekomo potwierdzonej procesem. A skoro sami oskarżyli siebie, to trzeba im wierzyć. Ponieważ sąd w Toruniu przyjął odmienne kryteria i stworzone przez SB fakty, należy się temu, jak hipnozie podporządkować, by nie obrazić sądu toruńskiego. W kraju demokratycznym dawno by już tacy prokuratorzy i sędziowie za udział w matactwie i pomoc w ukrywaniu zbrodni byli postawieni przed prawdziwym sądem i skazani. Sąd ten był niesprawiedliwy nawet wobec zbrodniarzy, których chronił, bowiem nie pozwolił im na prawdziwe przedstawienie faktów, a tylko na recytowanie wyuczonych zeznań. Fakty ustalono wyłącznie na podstawę ich relacji. Byli nie tyle oskarżonymi co głównymi świadkami w swojej sprawie, jedynym źródłem wiedzy procesowej. Czy osoby w togach, które określane były jako sąd w Toruniu, były sądem w rzeczywistości, czy tylko przebraną odpowiednio atrapą, będącą przybudówką instytucji, której przedstawiciela mieli niby sądzić? Otóż sąd w Toruniu, nie mówiąc o niezawisłości, nie był nawet sądem w potocznym ani naukowym tego słowa znaczeniu: „państwowy organ wymiaru sprawiedliwości". Tylko pierwsza część członu definicji przystaje do sądu toruńskiego. Natomiast nie wymierzał on sprawiedliwości. Prokurator Witkowski zeznając już jako najważniejszy, może i bezcenny świadek, choć osoba już nie groźna, bo pozbawiona wpływu powiedział (a może tylko przypomniał) sądowi w Warszawie o drugim samochodzie z rzucającym się w oczy pomarańczowym lakierem, który zjawił się także w nocy na tamie włocławskiej. Rzecz osobliwa może być przypadkiem, ale byłby to szczególny przypadek, gdyby pomarańczowa furgonetka, którą wożono porwanych działaczy Solidarności była tą, którą widziano na tamie. „Ktoś za nami jechał...", „ktoś przejął sprawę" — zeznawali oskarżeni. Nawet prof. Krystyna Daszkiewicz przyjmująca wersję procesu toruń

skiego za podstawę swoich trzech aż książek przyznaje, że akcja nie miała się ograniczać tylko do działań podejmowanych przez grupę postawionych przed sądem: „Chodziło o akcję na wielką skalę... Wskazywano... wyraźnie na podział ról i związany z tym podział zadań, które miały wykonywać nie tylko te cztery osoby, które w latach 1984—85 zasiadały na ławie oskarżonych". Pomarańczowy pojazd wjechał na tamę włocławską, bo w nim spoczywało ciało ks. Jerzego, który zmarł lub umierał po przesłuchaniach. I zarówno drogę do miejsca kaźni, moim zdaniem, jak i do punktu, gdzie go wrzucono do wody odbywał tym samochodem. Co nie świadczy, że nie było na tamie także Piotrowskiego i dwóch jego pomocników. Ten właśnie samochód musiał odegrać decydującą rolę w pierwszej fazie wydarzeń. Bowiem nie było rozkazu: „zabić księdza", jak to specjalnie w uproszczeniu przedstawiono, by kryć skomplikowaną grę operacyjną. Nie wolno było jej ujawnić, by mogła być powtórzona lub powtarzana w stosunku do innych osób. Nie zostało wyjaśnione: na czym polegała wina rozkazodawców i wykonawców. Jak sformułowane były cele operacji, której kryptonimu nigdy nie podano? Oskarżyciel posiłkowy występujący z ramienia Waldemara Chrostow-skiego, Krzysztof Piesiewicz, dotknął kwestii zasadniczej — ale nie w sprawie całokształtu mordu na ks. Jerzym — a tylko w związku ze swoim klientem — kwestii „zamiaru ewentualnego". Przypadkowym i na pewno nie umyślnym komentarzem były nie zauważone prawie, zeznania byłego pułkownika Romualda Zajkowskiego, złożone na procesie generałów w dziesięć i pół roku po porwaniu ks. Jerzego. Opowiada on o aktach operacyjnych dotyczących ks. Jerzego Popiełuszki. Gdy na rozkaz gen. Kiszczaka płk Zajkowski zapoznał się z nimi, znajdowały się tam stenogramy kazań (w kościele znajdował się funkcjonariusz ze stacją nadawczą krótkofalówki, której emisję odbierano w pobliskim budynku, nagrywano i stenografowano), rozmów telefonicznych ks. Jerzego, plany zalecające dalszą inwigilację jego osoby. „Nie było tam natomiast planu dotyczącego likwidacji duchownego — zeznał płk Zajkowski — a akta mywały się na trzy miesiące przed uprowadzeniem (...) Na podstawie tych akt nie można było stwierdzić, kto 279

porwał i zamordował księdza" — zeznawał dalej, by postawić konkluzję: „uprowadzenia i zamordowania księdza dokonała grupa doświadczonych pracowników, ale działała w sposób dyletancki". Dlaczego obwinia się porywaczy o niefachowość, działanie nieskoordynowane, w pośpiechu, amoku, jednocześnie podkreślając ich doświadczenie? W dodatku, już niby w wolnej Polsce, Zajkowski rzuca na Piotrowskiego obelgę. Zastanawia się, kto był najbardziej zainteresowany śmiercią ks. Jerzego? I stwierdza, że opozycja, bo zyskiwała silny argument do walki z władzami. W kwietniu 1994 roku dalej działała machina dezinformacji uściślając kłamliwą wersję, aż do najdrobniejszych szczegółów. Zniknięcie części akt operacyjnych dotyczących ks. Jerzego mówi wszystko — rozkaz był. Jak więc brzmiał? Sprawa była tak wielkiej wagi, że polecenie porwania ks. Jerzego musiało przewidywać szereg wariantów przebiegu wydarzeń. Podobne plany są obecnie znane z innych spraw, do których uzyskano dostęp. Są punkty, podpunkty, pod nimi jeszcze następne, przewidujące jak postępować w najbardziej zaskakujących, skomplikowanych lub nieoczekiwanych okolicznościach. Posądzenie KGB i SB o to, że kazały zwyczajnie zabić księdza, zlikwidować go w przededniu wyjazdu do Rzymu, gdyjego sprawa była załatwiona po długich staraniach po myśli tajnych służb, jest utożsamianiem potężnej organizacji, doskonale wyszkolonej z gangiem nieletnich złodziei rowerów. Tajne służby miały swój cel w porwaniu ks. Jerzego i przetrzymywaniu go w swoich rękach. Zabicie go było ostatecznością — najgorszym z możliwych przewidywanych wariantów. Dla służb — stratą prawie równie wielką, jak dla Kościoła. Zawiedzeniem nadziei prawie równym temu, który odczuwali wierni. Stąd może rys szczególnej bezwzględności wobec Piotrowskiego jego szefów, od chwili gdy Pietruszka, prawdopodobnie główna osoba w bezpośrednim kierowaniu wykonawcami polskojęzycznymi, zadał pytanie, technicznym językiem tajnych służb komunistycznych, ale naznaczonym niepokojem: „Czy Popiełuszko jest do odzyskania?" To pytanie, fachowe operowanie językiem zastępczym, oddaje stan rzeczy: obciąża Pietruszkę, a zarazem stanowi domykającą poszlakę. Pytanie jest tu ważniejsze niż odpowiedź. Ten sposób porozumiewania się przestępców jest językiem umownym i zarazem najbardziej komunika 280

tywnym. W pięciu słowach mieści się nie tylko bezgraniczna pogarda dla życia ludzkiego, wolności, ale niepokój czy ważna praca nie została spaprana. Gdy okazało się, że ks. Jerzego nie można „odzyskać", utracono szansę ogromnej wagi i ściągnięto sobie w SB na głowę kłopot, jakim było uporanie się z wyjaśnieniem śmierci ks. Jerzego, stworzeniem fałszywej jej wersji i wmówienia jej Kościołowi, wytrawnym prawnikom lub zawarcia z nimi umowy, że postawieni przed sądem, to są prawdziwi winowajcy, a w oczach SB takimi, co zepsuli robotę. Poniosą karę, ale wy nie dochodźcie, za co. W Toruniu zostały stworzone podstawy prawne, o ile można to określić prawem, dla szybkiego uwolnienia, a potem urządzenia im wygodnego i dostatniego bytu w Polsce czy za granicą. Gwarancje dawano pod jednym warunkiem: milczenie oskarżonych na czas nieokreślony, praktycznie na zawsze. Tego typu umowy — czy zmowy — mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie na skutek okoliczności, których zbrodniarze i ich mocodawcy nie przewidzieli. Trudno też wykluczyć, że wybranie Andro-powa na następcę Breżniewa — pierwszy raz szef tajnej komunistycznej policji politycznej został kierownikiem całego aparatu partii bolszewików — było następstwem skutecznej fali terroru w stanie wojennym, któiy uciszył Polskę; kasta wojskowo-policyjno-partyjna wolała mieć nad sobą generała KGB niż cywila. Wszystko to sprzyjało powrotowi do śmiałych planów uciszenia Watykanu — przecież wreszcie pozyskany agent przy Janie Pawie II mógł zostać zmuszony nie tylko do przekazywania informacji KGB, dezinformowania papieża, ale i wprowadzenia w pobliże Ojca Świętego zamachowca. Był to okres wielkich nadziei komunistów, wszystko —jak dawniej — wydawało im się możliwe. Przyjście Gorbaczowa zmieniło sytuację w sposób nieprzewidywalny w roku 1984, choć i Andropowa przedstawiono jako światłego zwiastuna reform, „mamy za sobą Górę" — mówili zbrodniarze. I Kiszczak nadal, mimo że przestał kierować skupionymi w swoich rękach tajnymi i jawnymi policjantami politycznymi, mimo ograniczeń i własnego zagrożenia, stara się ciągle dotrzymać słowa danego przez resort jego moskiewskim mocodawcom. Widzimy tu hieratyczność, stożkową strukturę przekazywa 281

nych gwarancji bezkarności. Kiszczak bowiem może dalej osłaniać nielu-bianego przez siebie Piotrowskiego, dlatego że sam otrzymał gwarancje. To, co w przedostatniej książce pani prof. Krystyny Daszkiewicz jest cenne to kwestia gwarancji, jakich udzielili zbrodniarzom ich zwierzchnicy. Jednak my te rozważania przenosimy z czasu, gdy mordercy szykowali się do zbrodni — bo wtedy otrzymali rozkaz i nawet nie mając gwarancji nietykalności musieli go wykonać—w okres, gdy są oni już w areszcie, a potem w więzieniu i wreszcie na wolności. Bowiem zbrodniarz, który otrzymał rozkaz, a nie zagwarantowano by mu nietykalności, w każdej chwili może okazać się nielojalny i staje się poważnym zagrożeniem dla mocodawców. Gwarancje, których udzielali bandzie Piotrowskiego dostojnicy państwowi chroniły przede wszystkim ich samych. Wydając rozkaz wykonania czynu zbrodniczego wydawali się w ręce wykonawców. Ale i wykonawcy wydali się w ich ręce — wiedząc, że w każdej chwili mogą być zgładzeni — tak jak ci, których już zabili. Umowa opierała się na wzajemnym szantażu i sprowadzała do następujących elementów: „W razie gdyby akcja się nie udała, nie dopuścimy do wyroku śmierci, a potem was wyciągniemy z więzienia". „My — zaręcza druga strona — nie wydamy, że kazaliście nam porwać, torturować, do odebrania życia włącznie". Oni jednak przyjęli wariant akcji udanej, dlatego gwarancje przede wszystkim wyobrażali sobie w związku z sukcesem. Na początku drobiazgowo przestrzegano umów. Szefem komisji badającej zbrodnię zostałjej zleceniodawca. Nikt, tak jak on, nie był zainteresowany w jej zatuszowaniu. Jednak zaraz potem zbrodniarzy zdradzono, chcąc posłużyć się sprawą do wyeliminowania groźnego przeciwnika — Milewskiego, któiy szykował się do usunięcia Jaruzelskiego, a więc i Kiszczaka — i przejęcia władzy. Wydając Piotrowskiego, ba, aresztując go w swoim gabinecie, Kiszczak podejrzewał go o współdziałanie z Milewskim. Jednocześnie utwierdzał go w przekonaniu, że areszt jest chwilowy, ale główne punkty gwarancji zostaną dotrzymane. Przebieg procesu toruńskiego potwierdził Piotrowskiemu i innym, że Jaruzelski i Kiszczak niezłomnie stoją na straży ich życia, a na straży nietykalności Jaruzelskiego i Kiszczaka stoją rozmówcy z ul. Zawrat, Magdalenki, a potem sygnatariusze tzw. Okrągłego Stołu. Piotrowski i jego wataha, a także mordercy czterech innych księży (od 1976 r.) są kryci, jako 282

nietykalni, przez demokratycznie wybranych, przez społeczeństwo, choć nie informujących o wszystkim tegoż społeczeństwa — polityków. Widać wyraźnie zakres chronionych zbrodni: wybrzeże 1970, prześladowania 1976, zbrodnie stanu wojennego, morderstwa na księżach. Wszędzie gdzie zamieszany jest Jaruzelski, nawet w czasach odległych, na długo przed podpisaniem umów z koncesjonowaną opozycją, gwarancje obejmują go, a wraz z nim podporządkowanych mu ludzi. Gwarancje te są dożywotnie, a może na wieczność. Musiał odejść prokurator Witkowski, a Chmielewski nagle zamilkł i zmienił zdanie, gdy na rozprawie tzw. warszawskiej wycofał się z poprzedniego zeznania i oznajmił: „...to o osobach, które zemściłyby się (na Chmielewskim — przyp. KK) było konsekwencją irytacji, a nie strachu. P r z e k r o c z o n o g r a n i c e m o j e j w y t r z y m a ł o ś c i (podkr. — KK). Nie mam powodu do obawiania się o życie (...)". Równowaga między gwarancją a dyskrecją została utrzymana. W procesie toruńskim doszło do sytuacji, gdy występowała kara bez winy. Celowo bowiem sformułowano oskarżenie kłamliwie. Nikt nie był na tyle śmieszny i szalony, by porwawszy ks. Jerzego, zabić go bezcelowo, bezmyślnie, dla zabawy. Nawet gdyby istniał projekt jego likwidacji, to fakt, że nie zabito go, jak potem księży Niedzielaka, Suchowolca i Zycha, czy przedtem Pyjasa, Batroszcze, Przemyka, Strzeleckiego — z marszu, gdy te osoby były na wolności i rozporządzały sobą, świadczy, że wobec ks. Jerzego były inne plany. Ks. Jerzy został porwany i był w rękach „firmy" (resortu). To odwraca sytuację o 180 stopni. Porwanie księdza było niepotrzebne, jeśli miałby być tylko zgładzony. Jeśli zbrodniarz popełni zbrodnię w zmowie z organami ścigania—wie, wjakim kierunku pójdzie śledztwo, czego ma się wystrzegać, ajakie ślady może lub nawet musi zostawić. W wypadku morderstw trzech księży, poza tym iż była to kontynuacja zbrodni na ks. Jerzym, ich przebieg jest inny. Chodziło o to, by modus operandi za każdym razem był odmienny, by pozornie nic nie wiązało tych zbrodni i by nie wskazywały one na jednego sprawcę. Ta właśnie zamierzona z góiy dbałość o różnorodność jest cechą, która łączy te zbrodnie. Różne miejsca kraju, różne miejsca wybrane na zabójstwo, tak pracowicie zróżnicowane, że nasuwa się myśl, iż 283

te właśnie osoby — c/y instytucje — liczyły się z góry z analizą porównawczą i wydały odpowiednie rozkazy. Inscenizacje mają sugerować samobójstwo, lub że za każdym razem działali inni zbrodniarze, zdarzył się nieszczęśliwy wypadek w domu, śmierć w skutek upojenia alkoholowego. Prowadzący śledztwo nie zalecali dokonania dokładnej obdukcji ciała, przez to nawet miejsce, przez które napastnicy wprowadzali alkohol do ciała ofiary nie jest znane. Istnieje wspólny mianownik: osoby te tragicznie zmarły i miały wspólnego wroga, oraz szczególna cechaje łącząca: sprawcy pozostają nieznani, a śledztwa są prowadzone tak, by pozostali nieznani. Piotrowski na tyle, na ile mógł się bronić, ciągle podkreślał wymiennie, że śmierć ks. Jerzego była albo „wypadkiem przy pracy" albo „błędem w sztuce" (określenie neomarksistowskie zapożyczone z nauk medycznych, użyte potem przez A. Kwaśniewskiego, by wyjaśnić, czemu podał, że ma wyższe wykształcenie, nie posiadając go). Dopiero czwarty zwrot w taktyce Piotrowskiego, pierwszy ważny — czy osób stojących za nim — odwraca uwagę prasy od tego, co nazwę fikcją procesową, ku motywom, które skłaniają do nieprawdziwych zeznań. Po raz pierwszy też od 1990 roku prasa nie podawała niewolniczo oskarżenia, opracowanego w SB-MSW na przełomie lat 1984—85 wobec tych, których wyznaczono do roli oskarżonych. Po raz pierwszy w tekstach, a nawet w tytułach pojawia się słownictwo czerpane z analiz, używane w „Naszej Polsce" czy „Tygodniku Solidarność": „Piętrowe kłamstwa es-beków", „Piramida kłamstw", „Tajemnica w Tajemnicy". Nie zostaje jednak zauważony moment, gdy Piotrowski wylicza osoby z wyżyn KC PZPR i SB-MSW nadzorujące „działania specjalne" przeciw Kościołowi Umieszcza na pierwszym miejscu gen. armii W.Jaruzelskiego, gen. biygady Mirosława Milewskiego i innych, pomijając generała Kiszczaka. Mówi więcej o działalności dezinformacyjnej resortu niż o planowanych poiwaniach i zbrodniach. W czasie tego kolejnego niepełnego, kadłubowego procesu pada jednak jedno, najważniejsze ze wszystkich dotychczasowych, stwierdzenie Grzegorza Piotrowskiego: „Wywiad wojskowy nas śledził w naszych działaniach cały czas, od momentu, gdy wyjechaliśmy z Warszawy, by dokonać porwania". 284

Słowa te potwierdzają tezę wypowiedzianą w 1996 r. na łaniach „Tygodnika Solidarność" przez autora niniejszej książki, że wywiad wojskowy (Informacja, GRU) kontrolował, a może i ochraniał akcję. W razie jej niepowodzenia, grupa wojskowych miała w ręku dowody przeciw Piotrowskiemu, które pozwoliłybyjej obalić Milewskiego i „niebieską" opozycję w MSW wobec Kiszczaka, przenoszącą walkę do Moskwy. Dlaczego Piotrowski to powiedział? Niecierpliwił się i przypominał w ten sposób, że mają go wypuścić. Zaraz potem poprawia się i podaje jako motyw tych działań „podejrzliwość gen. Kiszczaka". Prokuratura, nie mogąc wyjść ze schematu raz ustalonego i prawdopodobnie zatwierdzonego w Magdalence, zapytuje czy Ciastoń był tą „górą", która zleciła morderstwo ks. Popiełuszki. Wspólnik i podwładny Piotrowskiego, Chmielewski, odpowiada: „nie pamiętam". Zaś na dalsze pytanie, kto był ową enigmatyczną „górą" (używając właściwego języka: kto rozkazywał i dowodził — przyp. KK), Chmielewski odrzekł, że nie potrafi rozszyfrować, kto tworzył ową „górę". Nawet ta przenośnia, jaką jest określenie dowództwajako „góry" rozmywa się i rozpływa. W końcu nie wiadomo kto nią był, mimo że wszyscy znają schemat podległości z czasów PRL. Tą „górą" był ktoś powyżej tej hierarchii, przybysz lub rezydent z kraju, którego władze rządziły Polską, czyli ZSRR. Jak twierdzi dalej Chmielewski otrzymał on poprzez Piotrowskiego obietnicę nietykalności, pochodzącą od góry, ale Piotrowski nie wymienił żadnych nazwisk. Zaś Piotrowski po raz co najmniej piętnasty zbija swoją odpowiedzią sens zadanego pytania. W dodatku pytanie to zbudowane jest z przypomnienia odpowiedzi, której już Piotrowski udzielił: „Co oznaczają słowa świadka wypowiedziane na jednym z etapów postępowania, że Ciastoń i Płatek nie podżegali do zabójstwa, lecz do porwania księdza?" Na tak postawione pytanie Piotrowski mógł powtórzyć razjcszcze, że celem nie było zabójstwo. Natomiast jaki miało cel, jeśli nie mord, nie wyjaśniono. Ryzyko było poważne, choć ograniczone, bo komuniści wiedzieli że ich zbrodnie, nawet ujawnione i przez nich samych potwierdzone bywały zapomniane, a ich uzasadnienia podane przez morderców, przyjmowane bez zastrzeżeń, jako pochodzące zjedynego dostępnego źródła. 285

W wypadku ks. Jerzego ryzyko było większe, ale wobec terroru stanu wojennego (zawieszonego wtedy formalnie) przewidywane niebezpieczeństwa redukowały się do kłopotów (ale nie rozruchów, czy powstania, jak twierdzili potem generałowie) w Warszawie i protestu papieża. Można było więc udzielić zgody na ewentualny wypadek przy pracy. Stawka do wygrania była bowiem ogromna w obu wariantach: przyznania się ks. Jerzego do imputowanych mu czynów i zdrada Kościoła przez najsłynniejszego kapłana. Podjęcia się współpracy. Wygrana byłaby tak ogromna, że aż nieobliczalna w skutkach. Ryzyko śmierci ks. Jerzego opłacało się. Zagadnienie śmierci ks. Jerzego zostało postawione nie — „czy zabić", ale — „czy wolno nam zabić?" Rozkaz porwania ks. Jerzego był połączony ze zgodą na jego ewentualną śmierć. Wynikało to z materiałów przesłuchań, którym poprzednio ks. Jerzy był poddany — nawet porwany, nic przestraszy się tak, by od razu zgodzić się na to, czego od niego porywacze zażądają. Dopiero bezpośrednia bliskość śmierci może nim zachwiać. Istniał punkt krytyczny, któiy ujawnił się w przypadku ks. Jerzego. Pobity i poraniony człowiek dalej nie wyraża zgody na to, czego ocl niego żądają. Postawmy się w położeniu tajnych służb ZSRR i PRL. Z ich punktu widzenia lepiej, by ks. Jerzy zginął (odwrotnie niż twierdzono na procesie — nie spowodowało to zagrożeń dla władz komunistycznych i zostało potwierdzone w czasie spokojnego pogrzebu ks. Jerzego ), niż gdyby ujrzano go żywym w ranach, potłuczonego i gdyby opowiedział, czego odeń żądano. Wypuszczenie go na wolność w takim stanie bardziej zaszkodziłoby komunistom, niż zawikłana i w gruncie rzeczy niewyjaśniona śmierć ofiary tortur. W Gestapo zgoda na torturowanie więźniów musiała być wydawana przez zwierzchników przesłuchującego i parafowana, chyba że przesłuchiwał osobiście oficer wydający takie zezwolenia. Śmierć cennego więźnia, który mógł coś powiedzieć była wliczana z góry, jako cena tortur. Niemcy pieczołowicie udokumentowali swoje zbrodnie. Jakie akta tworzyli komuniści do tej chwili nie wiemy. Nie jest jasne, co dokumentowali w sposób tajny, jak ostatnio przyznali się do rejestrowania rozmów przed i okrągłostołowych (np. przez nieudaremnione nagrywanie), co 286

z tego zniszczyli i dlaczego pewne rzeczy zostały po nich, inne nie — nie wiemy. Niemcy podpalali wsie, wrzucali do ognia ich mieszkańców i to uwieczniali na zdjęciach. Komuniści zabijali, ciała grzebali w lasach, na pustkowiach i sadzili na nich las. Trudno jest komunistów urazić porównaniem do nazistów, gdyż pod pewnymi względami, w natężeniu zlej woli, ich przewyższali. Ksiądz, dowiedziawszy się czego od niego żądają, albo mógł na te żądania przystać, albo ponieść śmierć. Wszedł już w posiadanie tajemnicy: wiedział, czego od niego żądano. Poznał plan tajnych służb. Nie zgodził się, a jest—jak mówili gestapowcy — „Geheimnistraegerem", nosicielem tajemnicy, któryjeśli nie został współpracownikiem tajnej policji, musiał zapłacić życiem. Zmasakrowany został w owym „krytycznym momencie" ponad miarę. Gdyby zgodził się na to, co mu proponowano w zamian za darowanie życia, musiałby od tej chwili współpracować z SB i zacząć od wyjaśniania przyczyn swojego pobicia i poranienia, podtrzymywać wersję oficjalną: twierdzić, że powali go nieznani ludzie, (potem okazałoby się, że to działacze podziemia), on wyskoczył w biegu z auta (powiedzmy, otworzywszy w biegu bagażnik, jak to rzekomo robił, gdy samochód się zatrzymywał), a Grzegorz Piotrowski i inni wyrwali go z rąk „terrorystów z Solidarności", którzy chcięli rzucić cień na MO-SB-MSW. Czyż agentami sowieckimi w USA w okresie prezydentury Roosevel-ta nie byli jego najbliżsi doradcy? Czyjego żona nie budziła uzasadnionych podejrzeń, że znajduje się w kręgu działań rosyjskich? Czy sam Roosevelt nie zachowywał się co najmniej zagadkowo? Stalin miał informacje od bezpośredniego otoczenia prezydenta i wiedział, jak go uczynić swoim przyjacielem, uległym we wszystkim. Czyż Martin Bormann, szpieg sowiecki, którego Hitler uczynił swoim następcą, tylko przez kaprys losu nie został pierwszym przewodniczącym SED w NRD? Czego żądano by od księdza? Były pewnie co najmniej trzy żądania, postawione naraz lub w kolejności, wzrastające lub wysunięte z nagła było najważniejsze. Wystarczyłoby gdyby ks. Jerzy przystał tylko najedno z nich i podpisał odpowiedni dokument, a zgodę na pozostałe wymuszono by na nim potem, mając tenże dokument w rękach. 287

Chciano zatem, by znalazłszy się w Watykanie, prawdopodobnie jako ulubieniec Jana Pawła II, w jego bliskim otoczeniu, raz na miesiąc w jakimś ustronnym kościele Rzymu spotykał się z rezydentem wywiadu PRL, Bułgarii, NRD lub ZSRR i informował go ustnie lub pisemnie o zagadnieniach interesujących tajne służby. Jakie zadania przygotowano dla ks. Jerzego? Prawie bluźnierstwemjest o tym myśleć, nie wykluczam jednak, że było przygotowane pytanie o III Tajemnicę Fatimską. Liczono, że ks. Jerzy mógłby też wiele zdziałać jako agent wpływu — informator papieża i jego otoczenie o Kościele polskim i wprowadzić dezinformację, jednocześnie wyciągając informację ze źródła, które miałby inspirować. Agenci sowieccy często działali w dwóch kierunkach. Pozorując, że zdradzają ważne tajemnice, budzili wdzięczność, zaufanie. Wykorzystywali to do wydobywania tajemnic od tych, których przedtem zdezinformowali. Zostało to dowiedzione na przykładach działania szpiegów radzieckich w USA i Wielkiej Brytanii. Rosjanie opowiadali o rzekomych podziałach w Biurze Politycznym na Kremlu, o pewnych powiązaniach, nadciągających zmianach (co się potwierdzało). Po reakcjach ofiary i stopniu jej wdzięczności wnioskowali, na ile da się ją użyć do tego, by w zamian za tego rodzaju specyficzną informację odpłacała się użytecznymi informacjami. Wystarczyłoby, gdyby jako kapelan podziemnej Solidarności powiedział choć jedno nieostrożne słowo; nawet o czymś, o czym SB-MSW wiedziało. Ważne byłoby, że on to powiedział. Dziś wiemy, że chodziło nie tylko o to podziemie, prawie jawne, które w części kontrolowały służby specjalne, ale o podziemie niepodległościowe, o którym wiemy niewiele i mamy nadzieję, że także SB i Informacja Wojskowa niewiele wiedziały — a ks. Jerzy był kapelanem tegoż właśnie podziemia, które komuniści podejrzewali o posiadanie broni, a także sum, które interesowały resort. Może też był program minimum, by ksiądz wydał oświadczenie potępiające Solidarność, a poparł np. PRON lub tworzył organizację księży „nawróconych" na współpracę z rządem komunistycznym, zawiesił Msze za Ojczyznę lub starał się je poprowadzićjako modły za gen. Jaruzelskiego, WRON i PRON. Zgoda na śmierć ks. Jerzego była wyrokiem śmierci na niego, ale warunkowym. 288

Były pracownik policji, który zgodził się na publikację rozmowy ze mną, pozwolił określić się jako „ktoś z grupy sztandaru". Zdaje on sobie sprawę, podobnie jak ja, że za złamanie tajemnicy służbowej czy państwowej podlega się dwóm równoległym kodeksom, w zależności od tego co zostało zdradzone. Jeden jawny, wynikający z kodeksu prawnego i zobowiązań przyjętych przy wchodzeniu do służby, drugi tajny, przypominający omertę — po polsku wróżdę — karę za złamanie nakazu milczenia. Aparat bezpieczeństwa bowiem nie tylko łączyłyjawne stosunki zależności w hierarchii służbowej, ale i podporządkowanie mające charakter przestępczej zmowy, wynikające z nielegalności działań tych służb i ta podległość była (i prawdopodobnie jest) być może silniejsza niż oficjalna. Badając sprawę ks. Jerzego prześledziłem przebieg niedoszłego do skutku wykonania wyroku na ks. prałacie — obecnie infułacie —Józefie Wójciku z diecezji radomskiej. Sprawca załamał się i wyznał w katedrze kieleckiej (obecnie Bazylice Katedralnej) na spowiedzi — pierwszej od lat — że ma takie zlecenie i boi się zabić księdza. Boi się Boga. W dalszym rozwikłaniu tej sprawy okazało się, że wykonawca dotychczas zabijał tylko funkcjonariuszy milicji i tajnych służb, którzy uchybili niepisanym zasadom postępowania. Sposób był prosty. Na ogół byli to ludzie, których znał osobiście. Wyciągał więc do nich prawą rękę, którą ściskał mocno w serdecznym powitaniu i niespodziewanie pociągał ich ku sobie, jednocześnie swoją lewą ręką wbijając gwałtownie długi, wyostrzony nóż w brzuch ofiary — niejako nabijając ją na ten nóż z powodu owego ruchu pociągającego. Jednak za co zabija tych ludzi, nie mówiono mu. Czym innym jest złamanie tajemnicyjednocześnie służbowej i mafijnej — kiedy funkcjonariusz zdradza tajne informacje dotyczące własnej pracy, rozkazów, które otrzymał i wykonał, zwierzchników i podwładnych, czym innym, gdy powtarza to, co jest tajemnicą innych wydziałów i departamentów, a rozeszło się w formie wiadomości przekazywanych obiegiem nieoficjalnym, gdy informuje o faktach oficjalnie nie podawanych, ale zarazem takich, bez których znajomości pełnienie służby byłoby niemożliwe. W takim wypadku mówienie o pracy innych departamentów i wydziałów, ich porażkach, jest wynikiem niedyskrecji tych wydziałów, a nie macierzystych służb opowiadającego. 289

Rozmowa z „kimś z grupy sztandaru" zaczęła się na spotkaniu w Wieży przy kościele św. Anny w Warszawie. Po spotkaniu podszedł do mnie jeden z uczestników i powiedział: — Pisze pan o księdzu Jerzym? Niech to nie będzie jeszcze jedna książka o morderstwie. To było zupełnie coś innego. Niech mi pan uwierzy — przekonywał mnie do mojej własnej tezy nieznajomy. — Oni mieli listę twardych księży i tych zabijali. Ks. Kotlarz, Suchowolec, Nie-dzielak, Zych, Jancarz to najsławniejsi. Inni mieli wyroki. Ks. Jerzy był początkowo na liście do likwidacji. Potem przesunięto go na listę „do pozyskania". Ostatecznie sklasyfikowano go jako słabego, uległego, który „nie odmówi". Chodziło im tylko o jeden podpis ks. Jerzego. Obojętnie pod czym. Pod czymkolwiek, na czymkolwiek. Niech pan mi uwierzy. — Skąd pan to wie? Kim pan jest? — W tej chwili to nieważne. Ale proszę pana, by szedł pan tym śladem. Chodziło ojeden podpis: „Ks. Jerzy Popiełuszko". O nic wielkiego. 0 kilkanaście liter, zakrętas. — Czy mogę prosić pana o rozmowę? — Nie wiem. Niech mi pan da swój telefon. Na pewno się zgłoszę. Bardzo mi zależy, by pana przekonać, by zdemaskował pan kłamstwa. Gdy dochodzi do rozmowy, pytam czy mogę i jeśli tak, jak mam go określić w tekście. — Nazwiska i imienia, ani stopnia służbowego nie może pan użyć. Niech pan napisze „ktoś związany ze sprawą grupy sztandaru". Już teraz wiem, że przekonywałem do wersji, którą pan sam odkrył. Śmieszne wydarzenie. Zacznijmy od próby określenia Piotrowskiego. Już w czasie procesu, a na pewno jeszcze przedtem, Piotrowski, jak aktor wygłaszał wyuczone na pamięć swoje kwestie, kreował postać Piotrowskiego, który mial wzbudzać wiarę w wypowiedziane przezeń słowa, odpychać, napawać nienawiścią, ale i podziwem. Stworzono mu osobowość. Pracuje w Departamencie Wszechwładzy, a czuje się bezsilny wobec jednego księdza. Przewyższa go wzrostem o kilkanaście centymetrów 1 wagą o kilkanaście kilo, a trzymany na uwięzi, nie otrzymuje zgody, by tę przewagę wykorzystać. 290

Wielu autorów po to, by ich teksty czy filmy były interesujące, demonizowało Piotrowskiego i przypisywało mu nadludzką inteligencję. Na próżno silono się na odtworzenie skomplikowanej psychiki oficera SB. Jego zachowanie wywołane było częściowo euforią, wynikającą z bezmiaru władzy, utajnionej nawet przed ogółem funkcjonariuszy SB. Dlaczego będąc tylko kapitanem, dowodził pułkownikami? Czyli Piotrowski był czymś więcej niż generałem i nikogo to nie dziwiło? Nie można wykluczyć, że także zwierzchnicy Piotrowskiego — Pietruszka i Płatek—w pewnych okolicznościach musieli go słuchać. Piotrowski miał świadomość potęgi Moskwy, która za nim stała, więc do niego należał świat. Przeniknięty przez tajne służby wschodu czuł wszechmoc uniwersalną. Tę postać, bo trudno nawet powiedzieć osobę, należy uważać za w dużej mierze sztuczny twór. Nie jest to nadczłowiek, ale sztuczny produkt. Golem. Mutant. Cyborg. Monstrualny twór. Pół-bóg-półmaszyna. Z łódzkiej rodziny milicyjnej. Można by go więc nazwać uborgiem. Poprzez narodziny wszedł do resortu. Nie był ideowcem. Był tylko wrogiem tego, co kazano mu nienawidzić i co mu przeszkadzało lub go wstrzymywało. Uruchomiono go. Zaczął mieć poparcie z zewnątrz. Czy prawdą jest, że jego ojciec czy teść miał kolegów wysoko postawionych? Płatekjest z wykształcenia kowalem. A Piotrowski studiował matematykę. Piotrowski uważał, że przewyższa ich wszystkich, wyko-łuje ich, zwycięży. Wybór papieża był tragedią dla Moskwy i komunistycznej Warszawy, ale nie dla IV Departamentu. Oni zobaczyli w tym swoją wielką szansę. Pojęli, że ich wpływy wzrosną niewyobrażalnie. Wariant watykański otwiera się przed nimi jako nowy teren działania. Prawdziwa stolica, piękne miasto w dalekim kraju włączone do ich obszaru działania. Musieli, to było ich obowiązkiem, mieć tam agenta. Oni będą go prowadzić. Będą jeździć do Rzymu dwa razy w miesiącu. Im więcej podrzucali ks. Jerzemu granatów, ulotek, wzywali do prokuratury na rozprawy, podstawiali kobiety, tym silniejszy był nacisk, który wychodził — nie od góry do Piotrowskiego — ale od Piotrowskiego ku górze, ku Pietruszce, Płatkowi i Kiszczakowi, by zmusili Kościół do wysłania ks. Jerzego do Rzymu. Wmawiali stronie kościelnej, że to wła 291

śnie Kościołowi ks. Jerzy szkodzi bardziej niż komunistom, że oni starają się bronić przed nim Kościół. Uważali leż swe działania za rozmiękczanie go, byli pewni, że jest zmęczony, wyczerpany, znużony, że brakuje mu sił. Wszystko było wstępem do porwania, akcji, która miała uwieńczyć długotrwałą pracę Piotrowskiego. Te dni, to był ostatni termin przed ujazdem ks. Jerzego. Potem — była obawa — mógł już nie wyjeżdżać w podróże duszpasterskie, przygotowując się do wyjazdu do Rzymu. Ksiądz Jerzy uważany za zmiękczonego — tyle włożyli w niego pracy — przeszedł więc z kategorii „do likwidacji" do kategorii „do pozyskania". — Mimo wszystko — mówił dalej były oficer policji — działania, nawet tak wyspecjalizowanych i wyszkolonych służb opierały się na schematach i dlatego system musiał się załamać. Ow podział: „twardych" — zlikwidować, jak ks. Jancarza czy ks. Kotlarza, „miękkich" — zwerbować, okazał się w przypadku ks. Jerzego zawodny. Oparł się on bowiem, jak to się mówi w tym środowisku „do granic możliwości", czyli do granic własnego życia, przeżycia, czyli do śmierci. Poza tę granicę tajne służby przejść nie potrafiły. „Na tej ziemi nikt mi nic nie zrobi" — powiedział im ks. Jerzy. Ale nieudane pozyskanie musiało skończyć się likwidacją. W ten sposób znalazł się znów na liście owych, powiedzmy, stu kapłanów do zabicia, przeganiając ks. Małkowskiego. Charakterystyczną cechą tego resortu był taki sposób myślenia, że rzekomo „wszystko jest możliwe", teoretyzowanie i jednocześnie gromadzenie ogromnej ilości papierów, dokumentów, raportów, sprawozdań, których nikt nie czytał. Zabijanie stało się tam zbyt łatwe. Zbyt łatwo brano tam pod uwagę taką możliwość. A śmierć człowieka niesie za sobą szereg konsekwencji, które —jeśli morderca chce osiągnąć sukces — powinien przewidzieć. — Moim zdaniem — twierdził były funkcjonariusz — w obliczu nieprzewidzianych okoliczności: oporu ks. Jerzego i jego śmierci, w resorcie stracono głowę. Możliwe, że wszyscy odżegnywali się od związku z tą sprawą i de facto Piotrowski został sam z Pietruszką i Płatkiem, a ci nie stanęli na wysokości zadania. Zabić nie było dla nich sztuką, ale wrzucenie ks. Jerzego do zbiornika wodnego było błędem. Dlaczego nie rozpłynął się bez 292

śladu? Czemu do dziś nie jest poszukiwany? Takie pytania do dziś zadają sobie fachowcy. Czemu nie włożono jego ciała do kwasu lub nie spalono go w jednej z wielkich kotłowni, obsługujących różne obiekty resortu? — A może lepsze dla ustroju było wypuszczenie ks. Jerzego, nawet pobitego, poranionego, umierającego, a nie podrzucenie martwego? — pytam. — Żyłby i sprawa by mniej znaczyła, a sam ks. Jerzy mógł po takim porwaniu, chory, mniej znaczyć. Kiszczak wszystkiemu co ks. Jerzy mówiłby, czy przekazywał — zaprzeczałby. Sprawcy nie znaleźliby się, a o ks. Jerzym mówiono by, czym bardzo chętnie posługuje się lewica, że to zmiany psychiczne, tu szczególne, bo pourazowe. — Tylko idioci zabijają osobę, która tak wiele znaczy — słyszę odpowiedź. — Trzeba było przewidzieć, co będzie, jeśli ks. Popiełuszko się nie ugnie. Pewnie sprawcy byli przerażeni swoim własnym czynem i śmierć ta mogła być skutkiem popłochu, przypadku, jednego dodatkowego uderzenia. Rodzi się pytanie: dlaczego Pękala i Chmielewski nic odeszli w pewnym momencie, powiedziawszy Piotrowskiemu: „to twoja robota". Czy strzelałby do nich? W SB spostrzeżono i doceniono zjawisko jakim był ks. Jerzy. Ks. Teofil Bogucki, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki potraktował ks. Jerzego jak syna i osłaniał go. Docierano do ks. Jerzego, jak do Apostola. Garnęli się do niego. Przyciągał też, hipnotyzował służbę bezpieczeństwa. Tracili z oczu Kościół, tylko ks. Jerzy przykuwał ich wzrok. Przechodziło to chwilami w manię prześladowczą". Oni uważali się za „teologów z Rakowieckiej". Sądzili, że lepiej znają dogmaty wiary, katechizm, liturgię niż duchowieństwo. MBP, a polem MSW zatrudniało od lat '40 księży, którzy zrzucili sutanny lub byli skierowani w latach 1945-1956 do seminariów duchownych, w tym także już do Małych Seminariów, a zostali wycofani ze Służby Bożej — czy raczej szatanowi — gdyż byli potrzebni wewnątrz resortu lub nic wytrzymywali psychicznie narzuconej im roli, której zadaniem było wtopienie się w Kościół, wtedy mogli być zarazem niezastąpionym źródłem informacji, prowokacji i agentami wpływu. Ci, co wyszkolili się w technice działania tajnej komunistycznej policji politycznej i zarazem w religii katolickiej byli pełni pychy i można 293

zaryzykować stwierdzenie, że ich czyny bliskie były satanizmowi. Należy domniemywać, że założycielami ruchu satanistycznego w Polsce były tajne służby i mogą otrzymywać one dalej ich wsparcie. Obecnie mają różne przykrywki. Np. śpiewak lansowany jest po tym, jak przywłaszczył sobie melodię kościelną, a jako jej autora podał szatana. Według niepotwierdzonych danych ta sama grupa w odpowiednich momentach bezcześci cmentarze katolickie, żydowskie, żołnierzy radzieckich — w zależności od potrzeb politycznych lewicy czy Rosji. Zbieżność i koincydencja są uderzające. W Polsce w takich przypadkach nie prowadzono śledztwa, jak na przykład w sprawie ataku-podpalenia synagogi w Warszawie, w sposób właściwy. Jednak w Czechach ujawniono, że agenci czeskiej STB odpowiadali za większość nagłaśnianych w mediach profanacji żydowskich cmentarzy, których dokonano na polecenia KGB. Jako czyny neonazistów miały w planach Moskwy utrudnić stosunki Niemców czy Czechów z innymi krajami („Gazeta Polska" z 22.12.1999 r.). Związek między marksizmem a satanizmem, czy posługiwanie się szatana marksistami czy marksistów wyznawcami Złego, jest uderzający. Przypomnę rzecz, o której milczeli nawet bolszewicy. Pierwszy pseudonim Stalina, z okresu buntu przeciw prawosławiu brzmiał „Demonoszwi-li". Satanistyczna symbolika dat wystąpiła też w wyznaczeniu na 13 grudnia wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, która to noc — z 12 na 13 grudnia — uważana jest w wierzeniach Słowian za noc złych duchów i mocy. Tę samą cyfrę — trzynaście—wybrano na datę zamachu na Jana Pawła II. Ludzie z PV Departamentu umieli odprawiać Mszę Św., posługiwać się naczyniami liturgicznymi, poruszać w sutannach i przy ołtarzu. Ćwiczyli, jak podawać komunię św. Uczyli się na pamięć tekstów, uczyli się przewracać karty mszału. Jak aktorzy sztukę, tak oni odgrywali swoje role, by prawdziwi księża i wierni nie wychwycili najmniejszego błędu. Czy szkolenie w odprawianiu Mszy św. było połączone z bluźnierczy-mi praktykami? Wiele na to wskazuje. Przeszkoleni pracownicy pionu LV w przebraniu księży i zaopatrzeni w fałszywe dokumenty, doskonale podrobione, udawali się w odległe tereny, gdzie nie mogli być rozpoznani, do parafii, gdzie działali księża niebezpieczni dla systemu komunistycznego i tam prosili o możliwość odprawienia Mszy Św., korzystali z gościny, miesz 294

kali i jedli na plebani. Wiadomo, że inwigilowani przez funkcjonariuszy księża dopuszczali ich do koncelebry i wtedy właśnie ci funkcjonariusze dokonywali świętokradztwa, zabawiając się Najświętszym z Sakramentów. Obłędny wręcz nacisk na księży katolickich wiązał się ze zjawiskiem, które nazwać można „obsesją spowiedzi", nękającą już funkcjonariuszy NKWD. „Agentura w sutannach" to był wielki cel. Trudno przecenić wagę, jaką miałaby zdradzona spowiedź dla tajnych służb. Był tu też element nieudanej rywalizacji. Ludzie nie znajdujący się pod wpływem szantażu, środków psychotropowych, gróźb czy tortur nie byli skłonni nic ujawniać tajnym służbom, podczas gdy do spowiedzi nie tylko przychodzili dobrowolnie, ale wydobywali ze swej głębi najboleśniejsze dla nich, często poniżające tajemnice. Umocowywano potajemnie mikrofony w konfesjonałach lub stosowano „spowiedź inspirującą". Funkcjonariusz podaje w jej trakcie szereg faktów, które winny upewnić księdza, że jest bandytą (mordercą, księdzem łamiącym śluby czy opozycjonistą, jak opisałem takie nie wykonane zadanie). Próbowano też w wielkich świątyniach, w czasie uroczystości kościelnych lub po południu, gdy nikogo nie ma, zasiadać w konfesjonałach i spowiadać. Wszystkie te „ techniki" operacyjne były stosowane choćby jako szkolenie. Często fałszywi księża włączali się do pielgrzymek, by je szpiegować i w miarę możliwości dezorganizować, kraść, upijać się, dokonywać prowokacji. Piotrowski i jego ludzie uważali się nie tylko za lepszych od prawdziwych księży. W Wydziale IV istniało przekonanie, że to oni przyłapują prawdziwych księży na błędach teologicznych w kazaniach, czy w sprawowaniu obrzędów. Ich bezkarność upewniała ich, „że żaden Bóg im nic nie zrobi". Jako nieistniejący jest on bezsilny, podobnie jak Kościół, który wprawdzie istnieje, ale oni go przenikną, obezwładnią, zlikwidują i w tym kierunku prowadzili działania. W świetle przytoczonych materiałów i dokumentów na temat systemu decyzyjnego w dziedzinie likwidacji wrogów ustroju, absurdem byłoby twierdzenie, że decyzja o porwaniu ks. Jerzego mogłaby być wykonana na szczeblu Warszawy z pominięciem Moskwy. Ani M. F. Rakowski, ani Jaruzelski, ani Kiszczak nie mieli tyle władzy. Walka z Watykanem nawet mimo najlepszych chęci MSW-SB w Warszawie była sprawą o cha 295

rakterze międzynarodowym czy ponadnarodowym i była w kompetencjach Moskwy. Polacy mogli zbierać dane, pomagać w operacjach, ale decyzje w tak ogromnej dla Rosji sprawie nie mogły być oddane Polakom, choć ich dotyczyły. Absurdem jest twierdzenie, że Ciastoń i Płatek mieli tyle władzy, by mogli wydać rozkaz zabicia ks. Jerzego czy taki, który implikował branie pod uwagę jego śmierci ijej skutków. Czy na terenie Polski znajdowała się kompetentna osoba, która mogła podjąć decyzję o likwidacji tak ważnego i sławnego człowieka? Nie mógł to być rezydent oficjalny, rodzaj ambasadora KGB w Warszawie, Pawłów, którego kompetencje były ograniczone przez rządzących w Moskwie. Wątpię, czy zwracano się z tym do gen. armii W.Jaruzelskiego. Gen. Kiszczak mógł być tylko powiadomiony o tym, że ma udzielić pomocy w wykonaniu planu operacyjnego, dać ludzi oraz dbać, by było ono zabezpieczone i skoordynowane z innymi działaniami, żeby przez pomyłkę nie schwytano porywaczy i nie uwolniono ks. Jerzego. Dobrotliwe, poczciwe i naiwne stwierdzenie prof. Daszkiewicz, że z pojęciem „konspiracji w konspiracji" zmagał się sąd w Toruniu, zadziwia w kontekście tego, że pani jest profesorem prawa. Jaki mechanizm tu działał? Hipnoza? Kult władzy, jakakolwiek by ona nie była? Niemożność wyobrażenia sobie, że sąd wykonuje polecenia prokuratury, która z kolei wykonuje polecenia tajnych służb, czyli piramida działań jest odwrócona? W Moskwie Zarząd V KGB tworzył niektóre plany operacyjne wspólnie z Departamentem TV w Warszawie. Podpisywał je także Pietruszka. Już w maju 1983 r. w „polowie drogi" między Moskwą a Warszawą, w Wilnie doszło do roboczego spotkania między Płatkiem i Piotrowskim a Rosjanami. Kto uczestniczył po stronie radzieckiej — nie wiadomo. Tematem było „położenie kresu przenikania Watykanu na Wschód". Rosjan poraziła wręcz scena, gdy Jan Paweł II w czasie Mszy św. inaugurującej pontyfikat uściskał patriarchę Slypyja. W kwietniu 1984 r. Pietruszka wyjechał do Moskwy. Wiadomo, że podpisywano plany wspólnych polsko-radzieckich operacji przeciw Kościołowi i co ciekawsze — „zwalczania dywersyjnej działalności Watyka 296

nu", czyli Papieża. Trudno wykluczyć, że w czasie pobytu moskiewskiego Pietruszki omawiano sprawę agentury polskiej przy Ojcu Świętym. „Obalenie socjalizmu w Polsce stanowiło cel Kościoła" — pisze gen. Pawłów — ale bardziej przeraża KGB to, że już w roku 1980 (a więc w niespełna dwa lata po wyborze Jana Pawła II) dała się zauważyć rosnąca aktywność — używając terminologii Pawłowa — w oddziaływaniu Kościoła i Watykanu w Polsce na Związek Radziecki, w tym przede wszystkim na Litwę, a potem na zachodnią Ukrainę i Białoruś. Jan Paweł II — podobnie jak i ks. Jerzy — padli ofiarą, jeden raniony, drugi zabity, obsesyjnego lęku tajnych służb radzieckich, fobi przed powrotem chrześcijaństwa na Ruś (Rosję, Ukrainę, Białoruś) w dodatku w formie nawróceń na katolicyzm. Walka ateistów moskiewskich z Kościołem prawosławnym, katolickim i mahometanami nabierała charakteru wojny religijnej. Muzułmanów kokietowano od chwili porzucenia przez ZSRR Izraela na rzecz państw arabskich. Katolicyzm nabierał w oczach marksistów znamion imperialnych. Watykan traktowano jak stolicę tego imperium. Jego ponad narodowy charakter próbowano kopiować poprzez tworzenie kolejnych międzynarodówek i zwierzchności ideologicznej Lenina, Stalina i ich następców. Jak podaje Gordijewski (op. cit, str. 300) Stalin do tego stopnia był opanowany obsesją antykatolicyzmu, że w 1952 r. przekonywał proko-munistycznego socjalistę włoskiego Piętro Nenniego, że „przebrany kardynał Spellman był członkiem delegacji amerykańskiej w Jałcie i to on namawiał „przyjaciela" Roosevelta przeciwko mnie — twierdził Stalin". Nenni przy okazji stwierdził, że Stalin był we władzy obsesji montowanych przez Watykan spisków. Gordijewski również wspomina, że „wpływy Kościoła katolickiego w Polsce stwarzały Urzędowi Bezpieczeństwa problemy, na które sowieccy doradcy nie znajdowali ł a t w y c h (podkr. — KK) sposobów rozwiązania". W lutym 1957 r. Antoni Alster wiceminister MSW — ledwie wypuszczono kardynała Wyszyńskiego — przypomina o głównym wrogu: „Kościół katolicki — mówił na tajnej naradzie MSW-SB —jest to „najbardziej zorganizowana grupa przeciwna, która nie tylko nie zrezygnowała z walki, aby nam przeszkodzić w budowie socjalizmu, ale ona sobie roz 297

planowała na dłuższy czas tę walkę". (Krzysztof Lesiakowski, Mieczysław Moczar »Mietek«. Biografia polityczna., W-wa 1998 r., s. 274). Zobowiązania komunistów w Polsce wobec przywództwa radzieckiego zakładały likwidację Kościoła w niedługim, dającym się określić czasie. Według najpesymistyczniejszych założeń miało go nie być dopiero w 2000 r. Antoni Alster w rok po cytowanym teoretycznym stwierdzeniu planuje, by stare i chore prostytutki „kierować do klasztorów mających dużą powierzchnię mieszkalną" (op. cii, s. 213). Ledwie Alster — któremu nie pomogły brutalne akcje, bo jego żydowskie pochodzenie w okresie gdy antysemityzm komunistyczny brał górę — odszedł, jego główny przeciwnik i zwycięzca frakcyjny Mieczysław Moczar, w maju 1966 r., wystąpił z rozszerzeniem tezy Alstera: „...nasz przeciwnik (Kościół katolicki—przyp. KK) już od dawna posiada skonkretyzowany i przemyślany plan działania" {op. cit.s. 274). Waffen SS, Gestapo SS i SD doczekały się licznych monografii, choć powierzchownych i dziś już przestarzałych. KGB i GRU i ich poprzedniczki są najwyżej „historiami" tych organów, ale brak opracowania filozofii tej grupy urzędników i działaczy w społeczeństwie radzieckim, opartej o marksizm-leninizm, ale będącej rozwinięciem tej nauki, pragmatycznym jej wcielaniem w życie. Aż dotąd nie zbadana jest istota powiązań między aparatem partyjnym, tajną policją polityczną a wojskiem komunistycznym i jego organami poiicyjno-wywiadowczymi. Przecenia się na ogół rywalizację i walki wewnętrzne pomiędzy nimi, przenosząc mechanicznie już zbadane stosunki między Gestapo a Abwherą, partią nazistowską i SS. W socjalizmie realnvm tc trzy siły współdziałały ściśle i współoddziaływaly na siebie także w sferze ideologii. Międzynarodowy charakter komunizmu powoduje, że informacje z innych, nawet odległych krajów uzupełniają wiedzę o Polsce, ale także o Stasi, tajnych służbach stworzonych przez Rosjan w Polsce, które wykonywały dla nich zadania, (np. w USA sprawa rakiet Patriot). W miarę ujawniania tych danych następuje szybka dezaktualizacja historii najnowszej. W wydanej we Lwowie w 1981 r. książce, propagandziści radzieccy pisali, że „nowy papież" postawił sobie za cel zjednoczenie katolików na 298

całej planecie w „jedną antykomunistyczną siłę", a czyni to „chcąc rozciągnąć władzę kościelną na całą kulę ziemską". Sowieci ogłosili Kościół katolicki i Watykan najpotężniejszą na świecie siecią szpiegowską. Uważali spowiedź za narzędzie wywiadu antykomunistycznego, a niezwykłe wrośnięcie kapłanów katolickich w społeczeństwa za zagrożenie. Byli też zawistni, bo jeśli traktować Kościół jako służbę wywiadowczą był on dla tajnych służb rywalem cieszącym się bezgranicznym zaufaniem. Przed Nim bowiem dobrowolnie wyznawali grzechy ci, którzy w zeznaniach dla UB-SB-MSW — poza osobami dotkniętymi strachem lub też obłędem lewicowości — starali się wszystko zataić. Czy walczące z Kościołem służby liczyły się z tym, że w Watykanie rzeczywiście gromadzą się materiały ogromnej wagi będące istnym dynamitem, czy był to element fikcyjnej konstrukcji tak częstej u tajnych służb, uzasadniającej terror? Czy ich obawy były tak wielkie, jak to głosili? Nie widać było bowiem skutków w działaniach Watykanu, które wskazywałyby na wykorzystywanie tych dokumentów przeciw ZSRR. Raporty gromadzone w Watykanie, doniesienia i skargi, wołania o pomoc, ratunek, dotyczyły nie tajemnic działania systemu komunistycznego, ale charakteryzowały go pośrednio, przedstawiając mękę i prześladowania Kościoła. Chodziło o Wietnam, Kubę, Chiny Ludowe, Litwę, Węgry i Polskę. Według Czesława Ryszki autora półoficjalnej biografiijana Pawła II: „Opowiadano — pisze ojanie Pawle I — że byl przerażony, gdy zobaczył papieskie biurko ze stertą dokumentów oczekujących jego decyzji (...). Z pewnością tu należy szukać rozwiązania zagadki jego nagłej śmierci". Autor przedstawia ten stos dokumentówjako zaległości, które powstały w okresie interregnum, czy wcześniej, za czasów Pawła VI. Czesław Ryszka nie dzieli się też z czytelnikami informacją, co w tych papierach było, jakiego rodzaju były to sprawy. Mogłoby się wydawać niemożliwe wniknięcie w te najtajniejsze materiały zjakimi zapoznał się Jan Paweł I. Jednak możemy zaryzykować, że były tam co najmniej dwie sprawy: piymasa Węgier kardynałajózefa Mind-szentyego i kardynała Josefa Berana, metropolity Pragi. Paweł VI wyjednał drogą dyplomatyczną oswobodzenie kardynała Mindszentyego z jego azylu w ambasadzie USA w Budapeszcie, a uwolniony przybył do Rzy 299

mu, ale gdy chciał dalej pozostać na stanowisku prymasa Węgier, by z wolnego świata udzielać im pomocy, Paweł VI wezwał go do zrzeczenia się tytułu prymasa. Mindszenty tego nie zrobił, a papież odebrał mu ten zaszczytny urząd, mianując kardynała bardziej ugodowego. Obaj w imię dyplomacji watykańskiej i złudzeń Pawła VI, który, jak wynika z Pamiętników Mindszendyego i pamiętników kardynała Agostino Casaroliego (Pamiętniki męczęństwo cierpliwości. Stolica Śroięta i kraje komunistyczne (1963-1989, W-wa 2001 r.), poświęcił tych przyszłych świętych dla złudnej idei znalezienia drogi porozumienia z komunistami. Zastosowano nawet podstęp ze strony Watykanu by obaj książęta Kościoła opuścili swoje kraje, gdyż sądzono, że to uprości i wniesie przełom w stosunki Stolicy Świętej z komunistycznymi Węgrami i Czechosłowacją, co jednak nie nastąpiło. Porównanie ze stajnią Augiasza, jakiego użył w rozmowie ze mną pragnący pozostać anonimowym informator, to mało. To, co zastał Jan Paweł II, było tym samym co powaliło i zabiło Jana Pawła I. Nie wolno nam jednak osądzać Pawła VI. Działał w okresie największego upadku Zachodu i poddania się woli Moskwy. Francja, Niemcy i USA prześcigały się w uniżoności wobec sowieckich przyjaciół. Nasuwa się tutaj analogia do położenia Piusa XII w okresie triumfu nazizmu. W obu przypadkach, w pierwszym hitlerowcy, w drugim komuniści trzymali jako zakładników miliony wiernych w krajach podbitych. Stając zbyt otwarcie w obronie wiernych, paradoksalnie, papież pogorszyłby ich los. Spektakularne wywiezienie do obozów zagłady żydowskich chrześcijan z Holandii w odwecie za list episkopatu Holandii w obronie Żydów, jest klasycznym posunięciem dyktatury w odpowiedzi na interwencję. Zabójstwo ks. Jerzego i usiłowanie zamordowania Jana Pawła II łączy jeszcze jeden element. Papież dla Rosjan dalej był obywatelem PRL, uważali go za swoją własność. A co dopiero ks. Jerzy, który nawet nie wydostał się poza kordon rozdzielający wschód komunistyczny od zachodu. Przywilej łatwego decydowania, jaki dali sobie komuniści o ich życiu czy śmierci wynikał także z domniemania ich niższej wartości, bo byli ich poddanymi. Ale Rosjanie wiedzieli też, że nikt inny poza nim nie postępowałby tak jak on, gdyż nikt nie miał tej wiedz)' o socjalizmie realnym, jaką on miał. Ksiądz Jerzy zaś wydawał się tajnym służbom osobą, która dlatego 300

zachowuje się wyzywająco, bo czuje protekcję papieża. Chcieli przywrócić mu świadomość, że jest nicością lub zgładzić, gdyby dalej upierał się przy nieuznawaniu swojej podległości. Oni ludzi uważali za materiał na podobieństwo cegieł; ci ludzie winni też tak siebie traktować, widząc, że są potrzebni, tylkojako cząstka wielomilionowej całości. Materiał ludzki, który nie nadawał się do wbudowania w system, niszczono. Los papieża Jana Pawła I, Jana Pawła II i wreszcie, jako pochodna, los księdza Jerzego są nierozerwalnie związane z proroctwami Fatimskimi. Osiemdziesięciojednoletni obecnie Eduardo Luciani, kardynał i brat Albino Lucianiego —Jana Pawła I, twierdzi że Albino spodziewał się, iż zostanie papieżem. Przepowiadała mu to siostra zakonna Lucia, ostatnia żyjąca z trojga dzieci, którym na początku XX wieku w Fatimie ukazała się Matka Boska. Zakonnica jednak przestrzegła Albino Lucianiego, że jego pontyfikat będzie wyjątkowo krótki. Rozmowa odbyła się w marcu 1978 r. w Fatimie, a pięć miesięcy później Albino Luciani został wybrany papieżem. Sprawdziło się też drugie proroctwo. Jan Paweł I na Watykańskim tronie zasiadał zaledwie 33 dni. Przy okazji przypominano sławną wypowiedź irlandzkiego biskupa, Johna Magee, którą do września 1998 r. traktowano jako mało wiarygodną. Magee utrzymuje, że dwa dni przed śmiercią Jan Paweł I powiedział mu, iż wkrótce papieżem zostanie kardynał, któiy podczas ostatniego konklawe siedział naprzeciw niego. Tym kardynałem był Karol Wojtyła. Według innych źródeł Jan Paweł I powiedział swojemu bratu Albino Lucianiemu, niezmiernie tym zaskoczonemu: „Wiem, że zostanę papieżem, ale nie będę stał na czele Kościoła zbyt długo". Magee ujawnia zaś, że dwa dni przed śmiercią Jan Paweł I przy kolacji omawiał kwestię swojego wyboru. Powiedział wtedy, że „na konklawe byli kandydaci lepsi od niego". Jan Paweł I absolutnie przekonany o tym, że spełni się proroctwo Fatimskie i umrze niedługo, zaprosił do siebie kardynała Wojtyłę i powiedział mu — to wiemy na pewno — o „teologii wyzwolenia, wizji rewolucji społecznej dokonanej za pomocą Ewangelii, która mogłaby się skończyć dla Kościoła tragicznie". Z inspiracji dla nich nieuchwytnych teologowie zachodni snuli marksistowskie teorie, wplatając je w Ewangelie. 301

Jan Paweł I zapowiedział też Karolowi Wojtyle, nie ośmielając się powiedzieć mu wprost, że będzie jego następcą, w formie pytania o księdzu Hansie Kuengu. „Bracie, co byś na moim miejscu uczynił z tym teologiem z Tybingii. Dla niego nie ma Chrystusa, Syna Bożego, tylko Chrystus, jako wytwór teologii żydowskiej. To czyste religioznawstwo!" Jak pisze Czesław Ryszka, wiemyjak na to pytanie odpowiedział kardynał Wojtyła jako Jan Paweł II po pielgrzymce do Meksyku, drugą decyzją było zawieszenie Kuenga w obowiązkach profesora teologii na Uniwersytecie w Tybindze. Powstała nieznana w dziejach absurdalna nierównomierność. Maleńkiemu państewku mającemu kilkunastu nawet nie żołnierzy, ale strażników, wypowiedziało wojnę mocarstwo nuklearne. Najdziwniejsza w historii wojna, miała swoją humorystyczną stronę. ZSRR było największym państwem świata, a Watykan najmniejszym. ZSRR obejmowało 22 miliony 272 tysiące kilometrów kwadratowych powierzchni, podczas kiedy Watykan ma niecałą połowę kilometra kwadratowego — 0,44 km kwadratowych, czyli Rosja sowiecka była 506 milionów sto siedemdziesiąt tysięcy osiemset dziesięć razy większa od Watykanu. Zarazem te cyfry są odblaskiem przewagi potęgi ducha nad martwą materią. Były głosy — szczególnie w kręgach polskiej emigracji politycznej na Zachodzie — oskarżające Watykan, najpierw Piusa XII za jego stosunek do nazizmu, a potem komunizmu, a następnie obwiniające Jana XXIII i Pawła VI wręcz o uleganie wpływom komunizmu. Józef Mackiewicz poświęcił temu całą książkę: Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy. Chodzi tu 0 Krzyż w cieniu gwiazdy. Rosjanie pod władzą Stalina po raz pierwszy poczuli się bezpośrednio zagrożeni przez Watykan, znajdując jednocześnie potwierdzenie własnych teorii, że papiestwo zagraża komunistom, gdy na przełomie lat 1939-40 opozycja antyhitlerowska z Wermachtu, przeciwnicy Hitlera 1 bezsensownej wojny, zwrócili się w drodze konspiracyjnych kontaktów do Piusa XII o pośrednictwo i pomoc w wynegocjowaniu pokoju z Wielką Brytanią i Francją, działając w ten sposób, także przeciw ZSRR — najważniejszemu sojusznikowi Niemiec w tym okresie. Gdyby nie sojusz z Niemcami, podpisana pod koniec 1939 r. w Zakopanem umowa mię 302

dzy NKWD a Gestapo, Stalin nie ośmieliłby się wymordować tak wielkiej masy polskich oficerów internowanych w ZSRR. Przy okazji watykańskich usiłowań udzielenia poparcia opozycji antynazistowskiej napotykamy na pierwszy udokumentowany fakt działania szpiega w Watykanie w dziejach najnowszych. Niejaki Müller, który pracował dla Abwehry w latach 30. i 40. minionego stulecia, a według niesprawdzonych źródeł, znajdował oparcie w powiązanym z nazistowska Służbą Bezpieczeństwa zakonniku, benedyktynie. Müllera poinformowano, że Pius XII „poruszony okrucieństwem Niemców w Polsce" gotów jest współpracować w powierzonej mu roli, ale gdy „usprawiedliwią to warunki", czyli gdy armia niemiecka (Wehrmacht) pozbawi Hitlera władzy. Za tym poszły inne oczekiwania Piusa XII — jak później się okazało identycznie formułowane przez Wielką Brytanię i Francję — że Niemcy oddadzą Sudety Czechom, zwrócą niepodległość Austrii, wycofają się z Polski i Wolnego Miasta Gdańska. Müller podjął się stworzenia dla Watykanu mostu między Wielką Brytanią i Niemcami a zakonnik (benedyktyn), być może na rozkaz SD, rozpo-wiedział o całym planie, przez co jego realizacja nie była możliwa. Papież Pius XII utracił zaufanie do spiskowców (John H. Waller, Niewidzialna wojna w Europie. Szpiegostwo i konspiracja w latach 1939-1945, W-wa, 1999, s. 106). W wypadku wycofania się Niemców z Polski i Wolnego Miasta Gdańska, jedynym okupantem stojącym z całym światem twarzą w twarz byłaby Rosja sowiecka. W takim przypadku możliwe byłoby wezwanie Rosji do uwolnienia Litwy, Łotwy, Estonii i wschodniej Polski, a w razie odmowy prawdziwa krucjata, a nie wyimaginowana w propagandzie — przeciw Sowietom. Biorąc pod uwagę, jakie były pierwsze reakcje Armii Czerwonej — masowe poddawanie się latem 1941 r. Niemcom — możemy przypuszczać, że ZSRR już wtedy przestałaby istnieć. Analizując stosunek Stalina i jego następców do katolicyzmu w krajach podbitych (takich jak Polska, Węgry czy Litwa) i w tzw. rozwijających się (Trzeci świat) oraz do Watykanu musimy uprzytomnić sobie, że poza pragmatyzmem Stalin uważał się za proroka marksizmu-leninizmu, i nie tylko znawcę materializmu historycznego, ale twórcę historii. Studiował ją, ale i przetwarzał. Wiara w mechaniczny postęp kazała mu wy 303

powiedzieć owo najsłynniejsze teraz jego zdanie: „gdzież są dywizje papieża?". Było ono odpowiedzią Stalina daną poprzez półtora wieku historii Napoleonowi, który posłowi francuskiemu udającemu się do Rzymu na pytanie, jak ma traktować papieża porewolucyjny władca Francji, odrzekł: „Tak, jakby miał dwustutysięczną armię". Wiadomo było jaką cenę krwi zapłaciła Francja w latach 1789-1800 za próbę zniszczenia katolicyzmu, a także uwięzienie Papieża Piusa VI. Sam postrewolucyjny Napoleon jednak w dziesięć lat potem powtórzył błąd dyrektoriatu, zająwszy Rzym i pozbawiwszy władzy papieża Piusa VII, za co został ekskomunikowany. W końcu kazał porwać papieża i za miejsce jego pobytu przymusowego wskazał Fontainebleau pozwalając, by byli z nim dwaj kardynałowie — strukturalnie wykorzystali to komuniści dla poststalinowskiego izolowania ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Biografowie Napoleona stwierdzają, że ten ostatni poniósł więcej strat zabierając Piusowi VII jego państwo, niż papież, tej władzy pozbawiony. Sprzymierzeni atakujący Francję, wiedzieli, że są także obrońcami wiary, mimo iż w ich szeregach było więcej anglikanów, prawosławnych i protestantów niż katolików, ale przyniesienie wolności papieżowi stało się jednym z haseł wypisanych na sztandarach. Gdy Hitler wydał rozkaz porwania Papieża Piusa XII i wywiezienia go samochodem pancernym pod silną eskortą SS do Lichtensteinu oraz wymordowania Żydów ukrywających się w Watykanie, złupienie zbiorów sztuki i archiwów, głównodowodzący Waffen SS we Włoszech Wolf uznał ten rozkaz za „potworny". Również Jodl, Doenitz i Rommel ostrzegli fuhrera, że tego typu nierozważna akcja może zagrozić niemieckim siłom wojskowym we Włoszech. Tu tzw. komparatyści — badacze zajmujący się porównywaniem totalitaryzmu nazistowskiego i komunistycznego — mają okazję do porównań: poststalinowscy przywódcy Rosji najzwyczajniej papieża kazali zabić. Pius XI ostrzegał świat przed nazizmem i komunizmem. Lewica na prawie całym świecie próbowała zneuualizować Stolicę Apostolską zarzutem, że milczała ona w latach 1933-45, a nawet wręcz zarzucano jej, że popierała nazizm. Akcja ta prowadzona przez agentów wpływu w zachodnich środkach przekazu miała na celu wymuszenie na Watykanie, 304

by nie bronił wiernych, znajdujących się pod władzą komunistów. Mówiono: nazistów tolerowano a komuniści, którzy dokonują wielkiego eksperymentu i przebudowy ludzkości, się nie podobają? Jan Paweł II sam jeden podjął się niebezpiecznej, pozornie niemożliwej do wykonania, nadludzkiej pracy. Wierni w krajach podbitych nie tylko nie mogli mu pomóc, ale przeciwnie: potrzebowali jego pomocy. Podjął się pokojowej krucjaty w ich obronie w warunkach, gdy oni, żyjący w reżimach ich terroryzujących, byli zakładnikami ograniczającymi mu swobodę ruchów. Tajne służby nienawidziły papieża Polaka wielokroć silniej niż jego poprzedników nie tylko dlatego, że znał świat socjalizmu od środka, ale także, że nie przewidzieli jego wyboru. Uświadomiono sobie w resorcie, w jakim momencie nie dostrzeżono groźby. Było to wezwanie kardynała Wojtyły przez Pawła VI, by przeprowadził rekolekcje wielkopostne dla niego i dla jego otoczenia. Dziś podobne zaproszenie od Jana Pawła II wobec dostojników kościelnych uznane jest za wskazanie ewentualnego sukcesora. Tajne służby sowieckie wyborem Jana Pawła II zostały upokorzone dodatkowo. W pewnym momencie, który trudno jest ustalić, Sowieci odebrali polskim komunistycznym tajnym służbom Włochy, jako przedmiot swojego głównego zainteresowania wywiadowczego, celowo dublującego i wspomagającego KGB i GRU. (Na przykład Czechosłowacja miała Wielką Brytanię itd.). Choć polscy zarządcy PRL dalej finansowali komunistyczną partię Włoch w momencie organizacji i rzucenia w pole do walki Czerwonych Brygad, Włochy jako teren penetracji przekazano Bułgarii, mającej doświadczenie infiltrowania takich krajówjak: Jugosławia, Grecja i Turcja, a także — prawosławnej. Jak się okazało po zamachu najana Pawła II Bułgarzy zdobyli wpływy wśród mafii tureckiej, działającej przede wszystkim w Niemczech. Odebranie Włoch, tajnym polskojęzycznym służbom wywiadowczym przerodziło się w poniżenie Rosjan w chwili wyboru kardynała Wojtyły na papieża. Aczkolwiek siatki tworzone przez Polaków przejęli bądź Rosjanie, bądź Bułgarzy, bądź wywiadowcy z NRD-owskiej Stasi było już za późno, by od początku odbudowywać siatkę polską. Czy Polacy byliby lepsi i użyteczniejsi dla penetrowania Watykanu? Myślę, że tak. 305

Choć cały czas duchowieństwo polskie, poza nielicznymi wyjątkami było wierne Rzymowi, ale sam Rzym nie we wszystkim mógł być wierny polskim katolikom. Moskwa mogła liczyć na względną lojalność Watykanu, mając jako zakładników miliony katolików i innych chrześcijan. Jan Paweł II zmienił to, kopernikańskim gestem obrócił świat wokół osi. Odkrywszy, że komunizm jest do obalenia i nie jest wieczny, zarazem doprowadził do tego, że władza nad Kościołem katolickim w Polsce przesunęła się częściowo w jego ręce, do nie podlegającego Rosji — Rzymu, przez co stał się najniebezpieczniejszym elementem, uważanym za wywrotowy na terenach imperium. Postanowiono w Moskwie spożytkować to, co zagraża, dla siebie. Wykorzystać sytuację i bliskość Wojtyły Kościołom polskiemu, inwigilowanemu z wielkim nakładem sił i kosztów, i pozyskać któregoś, a może niejednego duchownego polskiego, przeciw papieżowi. Rosjanie prawdopodobnie niepokoili się tym, że od 1982 roku papież utrzymywał nieprzerwany kontakt z s. Łucją — co pośrednio sami sprowokowali, potwierdzając wieszczenia fatimskie. W dodatkujest możliwe, że s. Łucja ma kolejne objawienia lub nawet zapytuje ukazującą się jej Osobę o rzeczy, które mogły być ważne dla papieża i mógł nawet zadawać poprzez s. Łucję pytania. Już w latach 20. siostra Łucja wyznała: „W związku z tą tajemnicą otrzymałam natchnienie, którego nie wolno mi jednak wyjawić". Chodzi o coś, czego do dziś prawdopodobnie poza Janem Pawłem II nikt nie zna. Wszystko, co Łucja przyjmowała już osierocona przez brata i siostrę, dalece przekracza granicę tego, co ujawniono. W dodatku istotą tych kontaktów było przypominanie o obowiązku aktu zadośćuczynienia i poświęcenia Rosji Przenajświętszymu Sercu Jezusa i Maryi. Obok zapowiedzi następnej, jeszcze tragiczniejszej od pierwszej wojny światowej zawiera ostrzeżenie, że: „wkrótce może być za późno, ponieważ Rosja rozprzestrzeni swoje błędne nauki po świecie, wywoła wojny". Nocą 25 stycznia 1938 roku ujrzała znak zapowiadający wojnę. Wtedyjuż wszystko było stracone, bo koperta z opisanymi przez s. Łucję objawieniami, gdy była tak chora i obawiano się ojej życie, została zaklejona, dosłownie, pieczęciami jak z Apokalipsy. List wędrował od biskupa Leiri, który wkrótce zmarł, w jego papierach pośmiertnych przekazany 306

Patriarsze Lizbony. Patriarcha wręczył go Nuncjuszowi Papieskiemu w Portugalii. Nie ośmielił się on otworzyć koperty, tylko przekazał pakiet kardynałowi Ottavianiemu, prefektowi ówczesnego Świętego Offi-cjum, a ten doręczył nienaruszony pakiet papieżowi Janowi XXIII. Druga część przepowiedni Fatimskiej, mówiąca o nawróceniu Rosji, była dla Kremla przerażająca. Czy rządził Stalin, Chruszczow, Breżniew czy obecnie Putin. Chruszczow, pozornie dobroduszny, powiedział: „Mam nadzieję, że w ciągu moich rządów zdążę przedstawić obywatelom Związku Sowieckiego ostatniego kapłana". Niedługo przed śmiercią ks. Jerzego, 20 marca symbolicznego roku 1984Jan Paweł II w obecności figury Matki Boskiej Fatimskiej dokonał aktu poświęcenia Rosji i całej ludzkości Niepokalanemu Sercu Najświętszej Marii Panny. Siostra Łucja zapowiedziała, opierając się na swoim widzeniu, że po tym akcie stanie się cud. I tak się stało: rozpoczęła się pierestrojka, upadł pucz moskiewski, rozwiązano KPZR i ZSRR. Jeden z pracowników Bożych na niwie reewangelizacji Rosji podaje: „Wszędzie, gdziekolwiek się znalazłem, w wiejskich chatkach i miejskich domach kultury, wszędzie gdzie tylko ludzie gromadzą się na modlitwie, można było spotkać figurę Matki Boskiej Fatimskiej". Wiele, nawet odkrywczych, książek o Janie Pawle II i zamachu na niego wyizolowuje sprawę i osobę z tragicznego kontekstu w jakim znajdował się katolicyzm w obszarze zdobytym przez komunistów. Wybranie Karola Wojtyły papieżem zmieniło sytuację, dramatycznie zaostrzając ją, niespodziewanie dla czerwonych Rosjan. Przy ich pysze było to upokarzające i zmuszało ich do działań gwałtownych i pospiesznych, mniej precyzyjnych i czasochłonnych. Te cechy działania KGB są wspólne dla próby zabójstwa Jana Pawła II i porwania ks. Jerzego. We Włoszech pojawiła się organizacja terrorystyczna mająca strukturę podziemnej armii o lewackiej i anarchistycznej ideologii, powołana i finansowana nie wiadomo przez kogo, ukierunkowana do walki z jedną osobą —Janem Pawłem II. Nowi terroryści chcą zakazać Kościołowi wszelkich form działalności publicznej. Władze włoskie nie potwierdzają, ale i nie zaprzeczają możliwości powiązania tego ruchu z muzułmanami. 307

Niestabilne i zróżnicowane środowisko wyznawców Koranu, w którym nawet szejkowie i miliarderzy są podejrzani o sprzyjanie terroryzmowi, a szejk Osama bin Laden wręcz mówił o przygotowywaniu nowego zamachu na papieża, może być łatwym instrumentem dla ukrytych wrogów katolicyzmu, bo jak pamiętamy Ali Agca formalnie należał do prawicowych tureckich „Szarych Wilków". Po zamachu terrorystycznym w USA 11 września 2001 r. przypominano, że bin Laden po zdradzeniu Muzułmanów na rzecz Amerykanów, następnie został przewerbowany przez Rosję. Pierwsza próba zamachu na Jana Pawła II ze strony grup bin Ladena nastąpiła w styczniu 1995 r. w Manilii. Drugi raz ludzie bin Ladena przygotowali się lepiej. Podjednym z mostów w Bośni w 1997 r. na trasie podróży Jana Pawła II umieszczono bombę o niesłychanej sile. Ładunek pochodził z 20 min przeciwczołgowych i 25 kilogramów plastyku. Bombę jednak znaleziono. Wykrycie ładunku, nim przyjechał papież, w kraju o odmiennych systemach, w sytuacji wojny, zróżnicowanych etnicznie, już za pierwszym razem wydawało się cudem: jakaś potęga przeciwstawia się przedwczesnemu zgonowi Jana Pawła II. Potem była jeszcze próba w Bolonii. Andropow, wyznaczając datę zamachu na Papieża na 13 maja, czyli w rocznicę objawienia Fatimskiego popełnił błąd. Prawdopodobnie wynikł on z zabobonnej postawy ateisty, który celowo wykorzystywał tę właśnie datę, by upokorzenie katolików było zupełne. Tak więc wyzwanie nierozumianych przez siebie mocy doprowadziło pysznego Andropowa do klęski osobistej. Wiatach 1981-1998 odnotowujemy nadmierne zainteresowanie tajnych służb sowieckich, obecnie postsowieckich Trzecią Tajemnicą Fatimską. Interesują się one też zjawiskami parapsychologicznymi, przepowiedniami, wróżbami. Caryca, żona Mikołaja II nie bez słuszności, jak się na jej nieszczęście okazało, wierzyła wjasnowidztwo Rasputina. Zapowiedział on coś nieprzewidywalnego, że jeśli Rosja wplącze się w wojnę, upadnie dynastia Romanów, oni zostaną zamordowani i kraj pogrąży się we krwi. Teraz zaczęła się spełniać wizja fatimska. Jeśli słusznie uważamy Agcę za agenta tajnych służb komunistycznej Bułgarii, to nic nie przemawia przeciw podejrzeniu, że był zwerbowany 308

i finansowany przez komunistów rosyjskich. Popularne pismo „Viva" u początków swojej działalności zamieszczające poważne i ciekawe korespondencje, wydrukowało rozmowę z Ali Agcą pióra Stephane Peulna — o ile to jego prawdziwe imię i nazwisko. Agca powiedział: „to jest tragedia i pozostanie największą tajemnicą". Wydawałoby się, że więcej nie można osiągnąć. Jednak, jak niebacznie wyznał włoskiemu dziennikarzowi Agca, przebieg wizyty wybaczającej Jana Pawia II u niego w więzieniu był szczególny. To rzuca nowe światło na osobę Agcy. Jak wiadomo Papież powiedział: „Bracie, szczerze ci wybaczyłem". Podarował Agcy wizerunek Matki Boskiej Fatimskiej. Na co Agca powiedział wyzywająco do papieża: „Rozmawiałem z Bogiem". Nie był zachwycony — (Ojciec Święty — przyp. KK), komentuje Agca. I w tym momencie okazało się, że Agca był przez kogoś przygotowany do rozmowy z Ojcem Świętym. Zadał znienacka Papieżowi pytanie: „...poprosiłem go, żeby wyjawił mi Trzecią Tajemnicę Fatimską". Papież odmówił. I zaraz potem w tym wywiadzie dla „Vivy" Agca bredzi jak oszalały, czy poinstruowany: „jestem wcieleniem Jezusa Chrystusa...", podaje sfałszowaną przez siebie wersję Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, że człowiek, który chciał zabić Papieża został wysłany na ziemię jako zapowiedź końca świata. Dodaje: „Jeśli wyjdę z więzienia, pojadę do Fatimy, do Portugalii, gdzie mam nadzieję, że Bóg ześle mi jakiś znak". W odruchu zemsty za trzymanie III Tajemnicy w ukryciu, rozpuszczają przez agentów wpływu wiadomość, że zapowiada ona tylko nową schizmę, rozpad Kościoła na dwie — lub w zależności od środka przekazu— trzy frakcje. Rozpowszechniane apokryfy Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, w formie broszurek, książeczek sprzedawanych w kioskach, księgarniach i straganach, nazywane są uzupełnieniem tego, co zostało przez Kościół ogłoszone. Istnieje ich dziesiątki, choć połowa z nich różni się między sobą tylko poszczególnymi fragmentami i są kolejnymi przeróbkami najbardziej rozpowszechnionego apokryfu. Trzecie proroctwo fatimskie dla wyznawców New Age jest rzekomo oznaczeniem czasu, w którym umrze Papież. Tego nie było za poprzednich pontyfikatów: podaje jego następców, spekuluje jak gdyby Jan 309

Paweł II już nie żył. Amerykańskie CBS za kwotę 180 tys. dolarów już wynajęło taras, z którego reporter tej sieci telewizyjnej relacjonowałby pogrzeb Jana Pawła II. Znane jest też nazwisko prezentera, który na żywo miałby prowadzić audycję. Pisze się wprost w prasie lewicowej nawet o tym, gdzie będzie pochowany żyjący jeszcze Papież. „II Mes-saggero" twierdzi, że będzie to krypta królów na polskim Wawelu. Pismo to nigdy o Wawelu nie wspominało, a czytelnicy nie otrzymali wytłumaczenia czym jest Wawel. Inna gazeta ubolewała w maju 1998 r., że pontyfikat Jana Pawła II jest jak dotąd najdłuższy w XX stuleciu — i dodajmy od siebie — nieodwracalnie taki pozostanie. Nawet „Tygodnik Solidarność", bez komentarzy zamieścił informację, że jednym z najpewniejszych kandydatów na następcę Jana Pawła II jest 67-letni kardynał włoski Kamillo Ruilli. Pismo „Nouvel Observateur" ogłasza „watykański totoplotek" na temat następcy Jana Pawła II. Ogłasza się policyjny „portret roboczy" następcy Jana Pawła II. Paweł VI, słabego zdrowia, dożył 81 lat i nikt go nie uważał za starego, nie zapowiadał jego śmierci, ani miejsca spoczynku. Jan Paweł II sam jeden, w swojej potędze wydaje się twierdzą nic do zdobycia, potężniejszą niż zamek Świętego Anioła. Jednocześnie z rachubami co da lewicy i ateistom śmierć Jana Pawia II, występuje obawa przed jego zgonem, gdyż w proroctwach między innymi średniowiecznego irlandzkiego zakonnika św. Malachiasza, historia Kościoła i świata urywa się na papieżu Polaku. Analiza przewidywań oraz przepowiedni po okresie, gdy miały się potwierdzić, jest miażdżąca. Zbuntowany teolog ks. prof. Józef Tischner oświadcza na łamach „Gazety Wyborczej" po wizycie Jana Pawła II w Polsce w 1997 r.: .....jest wrażenie, jakby on się z pewnymi krajobrazami żegnał. Jakby miał świadomość, że już tego krajobrazu nie zobaczy". Zapowiedź ta zwraca się przeciwko teologowi, któiy niedługo potem sam umiera. Identyczne prawie słowa wypowiada inny działacz lewicy, w tym przypadku Unii Wolności, Kazimierz Kutz: „było to pożegnanie Ojca Świętego z Ojczyzną. W ogóle od pewnego czasu zauważyłem, że Papież zaczął żegnać się ze światem". Jeden z wróżbitów, Polak, w styczniu 1998 r. zapowiadał śmierć papieża w nadchodzącym sierpniu — i to w piśmie związanym z „Solidar 310

nością". Tunezyjski astrolog Hassen Charni na cały świat ogłasza, że papież Jan Paweł II umrze w sierpniu 1999 r. przy okazji przypisuje sobie, iż trafnie przepowiedział śmierć księżnej Diany, byłej żony następcy tronu brytyjskiego Karola. Każdy kto choćby dla zabawy prowadzi diariusz wróżb, by w czasie, który zapowiadają sprawdzić czy się spełniły, wie, że Charni, co było zgodne z interesami niektórych grup mahometan zapowiedział rychły ślub tejże Diany z nowym narzeczonym, synem egipskiego milionera. Głoszenie wróżb o czyjejś śmierci może mieć źródło w przekonaniu, że istnieje zjawisko „samospełniania się wróżb". Ofiara takiego spisku dowiadując się, że ma umrzeć np. w następnym roku, traci ufność w siebie, w swoją przyszłość, zaczyna postępować tak, że może sprowadzić na siebie śmierć. Także inni, którzy uwierzyli we wróżbę, traktują takiego człowieka jako kogoś, kogo niedługo nie będzie, już jako nieobecnego, co także wpływa na ofiarę. Nie bez powodu te same koła mogą obawiać się, by Watykan nie rzucił przepowiedni na szalę wydarzeń, chcąc, by się spełniła właśnie na skutek tzw. samospełnienia, albo chcąc, by się nie spełniła, odwróciła światowe zagrożenie. Objawienia z Fatimy traktowane są przez wrogów katolicyzmu jako potencjalna broń w rękach Watykanu. Skoro bowiem spełniły się dwa jej pierwsze człony, mimo iż objawienie wydawało się zaprzeczać tzw. logice historii, domniemanym w niej prawidłowościom i „kierunkom rozwoju" — to jak 2:3. Zadawane są pytania: Które państwa zostaną zniszczone? Jakie narody przetrwają? Ateiści, lewicowcy, wrogowie Kościoła katolickiego nie zwracają uwagi na to, że objawienie zawiera wsobie tryby warunkowe „jeżeli... to", co wskazuje, że żadna wersja przyszłości nie jest ostateczna i nieunikniona, co nie tylko wyzwala zapowiedź od kategoryczności, ale nadajejej sprawczą moc. Jan Paweł II należy do tych wyjątkowych i niezmiernie rzadkich ludzi na ziemi, którzy znają, swoją przyszłość nie tylko dlatego, że sami ją tworzą, ale że posiedli wiedzę, której inni nie mają. Jan Paweł II zna równie dobrze czas swojej śmierci, może nawet dzień i godzinę, podobnie jak znałją Jego poprzednik. Wróżby nie mogą więc wpłynąć najego samopoczucie. Ma on inne źródła energii i inne kryteria dotyczące wartości życia ludzkiego i jego trwania. 311

Dziennikarz «Nouvel Observateur" pisze w 1998 r.: „z przecieku wynika, że Papież — coraz bardziej zgarbiony, ledwo poruszający się, z drżącą ręką" (czy po to potrzebne są przecieki, skoro wszyscy fachowcy prowadzą biały wywiad i oceniają stan zdrowia różnych przywódców na podstawie tego, co ukazują kamery tv). Dziennikarz francuski dodaje, że papież „odzyskuje siły dopiero po zbawiennym, tajemniczym zastrzyku". To twierdzenie dodaje Papieżowi wiele tajemniczości, ale nikt na świecie nie zna „zbawiennego tajemniczego zastrzyku", który przywraca siły. Posiadacz takowej tajemnicy byłby miliarderem, natomiast Papież poprzez bezpośredni — nie zawahajmy się użyć tego określenia — kontakt z Bogiem, otrzymuje niewiarygodne dla niedowiarków wzmocnienie sił. Liczba katolików przekroczyła za pontyfikatu Jana Pawła II miliard i wzrosła do przeszło 17% ludności świata. Kościół katolicki zaczął rosnąć wjeszcze większą potęgę niż był — dosłownie od pierwszych godzin ponty-fikatujana Pawła II. Zmiana miała charakter gwałtownego przyśpieszenia, skoku, przybliżając się do czasów „górnego średniowiecza", przed schizmą wschodnią. WJanie Pawle II dostrzega się kogoś więcej niż człowieka, choć pojęcie nadczłowieka zostało wykradzione przez nazistów Nietschemu. Dzieci pytają: „Ojcze Święty znasz czaiy? Ile lat pracujesz dla Pana Boga? Jak przypuszczasz, kiedy będzie koniec świata? Czy papież wie, jak jest w niebie? Ojcze Święty, czy Jezus mnie kocha? Czy byłeś dobiy, jak byłeś mały?" itp. Chyba jeszcze nikomu nie zadawano podobnych pytań. Kościół stał się nadpotęgą, mówiąc językiem reklamowym super- mega- siłą. Stał się czymś więcej niż religią obok innych religii. Niewolę swojego kraju i prześladowania Kościoła, z którego wyrósł Karol Wojtyła, wyzyskał on, by wzmóc swą potęgę, by tę siłę, zwielokrotnioną zwrócić swojemu narodowi. Pomiędzy męczeństwem św. Maksymiliana i ks. Jerzego (1941 i 1984) wplotło się męczeństwo samego papieża (1981). Mimo iż śmierć księdza Jerzego wydarzyła się już w czasie pontyfikatu Karola Wojtyły, wpływ tego wydarzenia — na pontyfikat Jana Pawła II — można uznać za równy temu, któiy płynął z poświęcenia świętego Maksymiliana. Papież ma już czerwoną koronę męczennika, mamy więc do czynienia z tajemniczym triangulum męczeństwa i chwały osiągniętej we wszystkich trzech przypadkach z powodu prześladowania i przemocy. 312

Zastrzyk z fenolu, pociski wystrzelone z pistoletu i uderzenia palki, którymi zaatakowano trzech polskich duchownych łączą ich w trudny do rozszyfrowania w kategoriach ziemskich splot. Jan Paweł II był pierwszym człowiekiem Nowego Wieku. On już zmienił świat. Latem 1983 r. Piotrowski był w Bułgarii. Opiekował się nim funkcjonariusz miejscowych tajnych służb, pomagał mu w przemycie i nielegalnych transakcjach, które przy okazji urlopu Piotrowski przeprowadził. Socjalistyczna Bułgaria odgrywała szczególną rolę w szpiegostwie, w którym specjalizowała się, jak w gatunku przemysłu i eksportu, miała pieczę nad handlem narkotykami i terroryzmem. Bułgarski pisarz, współpracownik bułgarskiej służby wywiadowczej, przeszedłszy na Zachód zeznał, że to Andropow zacieśnił współpracę służb radzieckich i bułgarskich. Bvła mostem między krajami tzw. socjalizmu realnego, a bliskowschodnim kotłem przemocy, a także przyczółkiem broniącym Rosji przed Turcją, światem muzułmańskim, zarazem będąc z nim potajemnie powiązana za zgodą ZSRR. Na stopień najwyższego zaufania dla Bułgarii wskazuje fakt, że około 20 oficerów tajnych służb tego kraju wyjechało do Nikaragui instruować sandinistyczne grupy szpiegowsko-policyjno-terrorystyczne. Tam komuniści mieli i mają podobną kwestię co w Polsce — katolicyzm. Długie lata łącznikiem między tajnymi służbami PRL i Bułgarii był attache wojskowy PRL w Sofii płk Władysław Spychaj vel Sobczyński, przedwojenny szpieg radziecki w Polsce, szkolony w Moskwie agent NKWD-KGB, dygnitarz MBP, KBW i LWP zamieszany w dokonanie napaści przez siły policyjno-wojskowe na dom żydowski w lipcu 1946 r. w Kielcach. Wizvta w Bułgarii — czy na Bałkanach — tak określa to enigmatycznie gen. Czesław Kiszczak w liście otwartym do Grzegorza Piotrowskicg< >. W nim przytacza co usłyszał rzekomo od adresata swego listu, opublikowanego w „Gazecie Wyborczej" dnia 17 lipca 1990 r. Wizyta połączona l>\la ze spotkaniem po drodze, na jednej z granic — Kiszczak nie określa której — z mężczyzną o imieniu Stanisław, „dobrze mówiącym po polsku". Wybawił on Piotrowskiego z kłopotów na tejże granicy — możemy domyślać się, że związanych z przemytem. Mając tę wiedzę, którą mamy dziś, możemy przypuszczać bez myka pomyłki, że kłopoty Piotrowskiego wynikły nic przypadkowo, ale mogły 313

być prowokacją. Chodziło o lo, by zagrożony, jadąc na urlop" musiał wezwać na pomoc Stanisława. Wiemy też, jak niepohamowana była żądza zysku w tajnych służbach i jak wykorzystywały one swój status nietykalności. Tu pozornie ten mechanizm zawiódł. Andropow bowiem dbał o to, by operacje przeprowadzane przez KGB nie wskazywały na Moskwę. Stanisław umieścił Piotrowskiego w hotelu i ugościł obiadem. Wjakim kraju to się zdarzyło — Kiszczak nic podaje. Skądinąd — z warszawskiego procesu generałów obecnie wiadomo, że krajem tym była Ukraińska Republika Radziecka, a miastem Lwów, gdzie być może Stanisław przyjechał specjalnie na spotkanie z Piotrowskim z Moskwy. Działo się to, można się domyślać, w 1983 r., gdyż Piotrowski opowiedział Kiszczakowi: „(...) w 1983 roku, będąc służbowo za granicą poznał obcokrajowca o imieniu Stanisław (...)". Stanisław oprowadził Piotrowskiego po Lwowe. O czym rozmawiano wtedy, gdy Piotrowski był w drodze do Bułgarii, czy z Bułgarii ze Stanisłaioem, nie ujawniono. Rok potem Stanisław przejeżdżając przez Polskę telefonicznie umówił się z Piotrowskim w Warszawie, w Parku Łazienkowskim. Rzecz osobliwa: Łazienki, było to —jak podaje była żonajerzego Urbana, Karyna Andrzejewska — miejsce spotkań Urbanajako agenta tajnych służb z prowadzącym go oficerem. „Tu — twierdzi Kiszczak — zaczęli planować uprowadzenie ks. Popiełuszki. Równocześnie zaznacza, że G. Piotrowski, oczywiście do dziś nie zna nazwiska swego przyjaciela — obcokrajowca. Następnie pojechali na rozpoznanie poniemieckich bunkrów w Puszczy Kampinoskiej (poprzednia wersja bunkrów pod Kazuniem, czy celowa omyłka Kiszczaka), dokąd Piotrowski miał przywieść porwanego, którym później miał „zaopiekować się" Stanisłaro. Ostatecznie jednak przyjęli wersję „bydgoską" (...) uprowadzonego księdza Piotrowski z kolegami mieli związanego wsadzić do worka obciążonego kamieniami i wrzucić do zalewu koło Włocławka. Piotrowski miał wtedy zagwizdać i odjechać. Stanisław czekający w pobliżu, odpowiednio zastraszonego księdza miał wyciągnąć z kilkumetrowej głębiny i dalej nim „się zająć"(...). Nigdy nie odrzucałem — pisze Kiszczak, od którego też pochodzą znaczące cudzysłowy — możliwości, że istnieje inna wersja motywów uprowadzenia i zabójstwa ks.J. Popiełuszki, niż ta, którą przedstawił G. Piotrowski na rozprawie sądowej (...)". 314

Jest to najważniejsze i tylko pozornie zagadkowe zdanie, jakie dotąd publicznie powiedział były minister Kiszczak. Czuje on, że oskarżenia niebezpiecznie zbliżają się do jego osoby, obejmując nowych oskarżonych usytuowanych coraz wyżej: Piotrowski, Pietruszka, Płatek, Ciastoń i że wersja ataku szaleństwa Piotrowskiego z udziałem tak wysoko stojących jego zwierzchników, coraz bardziej staje się nadwątiona i wkrótce akcja przeciw ks. Jerzemu Popiełuszce może się utrzymać przy kompletnym pomijaniu strony radzieckiej — i obciążyć tylko gen. Kiszczaka. Dlatego ubezpiecza się tym zdaniem, zaprzeczającym wszystkim dotychczasowym wypowiedziom, jednocześnie ostrzega, systemem podobnym do Piotrowskiego, osoby potężniejsze od siebie, że może tę „inną wersję" odsłonić. „Tej, którą zaprezentował G. Piotrowski podczas rozmowy w więzieniu, przyjąć nie mogłem". Zadziwia fakt opublikowania na łamach gazety przez generała, byłego ministra, jednego z potężnych zarządców Polski, drugiej osoby po generale Jaruzelskim — obszernego listu do byłego podwładnego, zaledwie w stopniu kapitana, w dodatku skazanego za zbrodnię pierwszego stopnia. Wskazuje to też, jak nienormalną sytuację wytworzył proces toruński. W dalszej części owej osobliwej korespondencji, poprzez łamy „Gazety Wyborczej" wypowiada się Piotrowski: „Kiszczak zapytał wprost, jak było z udziałem towarzyszy radzieckich... itd.". Historia udziału „Stanisława" i współtowarzyszy z KGB w planowaniu, kierowaniu, uprowadzeniu, torturowaniu i zabójstwie ks. Jerzego, sama w sobie ogromnej wagi, ma swoją historię. Była ujawniana, dementowana po czym następowało zaprzeczenie zaprzeczenia i zaprzeczenie zaprzeczenia zaprzeczenia. Kulminacyjnym punktem obu książek Fredro-Bo-nieckiego była cytowana w obu wymiana listów między gen. Kiszczakiem a kpt. Piotrowskim. Już samo to, że pierwodruk tej korespondencji ukazał się w najpotężniejszym organie postsolidarnościowej lewicy — mówi wiele. Gen. Kiszczak choć ciągle na wolności podejrzany jest o współudział, kierowanie lub podżeganie w kilku sprawach z okresu lat 1981-89, w których wiele osób zabiły służby, którymi kierował. Nie jest to, już sama w sobie niezwykła, korespondencja między generałem a kapitanem w czasie służby podległym temuż generałowi, ale polemika między skazanym za najcięższą zbrodnię a podejrzanym o udział w niej. 315

Dlaczego ci dwaj ludzie gościli na łamach „Gazety Wyborczej" i komu jakim siłom w rzeczywistości te łamy udostępniono? Fredro-Boniecki pomija jednak niezwykłą wagę tematu, który połączył Kiszczaka i Piotrowskiego. Piotrowski wyjdzie z kart książek Bonieckiego i zagości w mojej, bo nie mogąc zrobić tego osobiście, przepytam go przy pomocyjego własnych wypowiedzi uzyskanych, czy cytowanych przez Bonieckiego. Gen. Kiszczak ironizując i wyśmiewając Piotrowskiego twierdzi, iż obiecał Piotrowskiemu przychylność i ulżenie jego losowi w zamian za ujawnienie inspiratorów zbrodni, bez względu na to, kim by nie byli. Przesłuchuje więc generał kapitana w więzieniu, a ten „uraczył" generała opowieścią. (Tadeusz Fredro-Boniecki, Wychodzenie z piekła. Dalszy ciąg zwycięstwa ks. Jerzego, Warszawa 1991, s. 36.) Gen. Kiszczak dodaje, że opowieść ta przytoczona jest przezeń w skrócie. Należy żałować, że nie przedstawił jej gen. Kiszczak w całości. Dlaczego więc w skrócie? Co zostało pominięte? Dlaczego nie wykorzystano wyznania Piotrowskiego dla wszczęcia odrębnego śledztwa w sprawie udziału Moskwy w uprowadzeniu ks. Jerzego? Częściowo wyjaśnia to inny fragment książki Fredro-Bonieckiego, w którym autor relacjonuje swoją rozmowę z prokuratorem Witkowskim. Prokurator, już przewidując odsunięcie go od sprawy, mówi, że on: „jeśli będzie mógł dalej pracować, takjak pracuje, to sprawę doprowadzi do końca i ujawni wszystkich współwinnych". „Wszystkich w granicach Polski" — natychmiast zastrzega. Potemjuż nikt, absolutnie nikt nie zrobił najmniejszego wysiłku, by zweryfikować zeznanie Piotrowskiego o „Stanisławie". Nie próbowano odnaleźć „Stanisława" w Rosji, nie zwrócono się o pomoc w śledztwie, jeśli nie do prokuratury Rosji, to choćby do rosyjskiego Memoriału. Nie potwierdzono lub nie zaprzeczono faktom, które miały się rozegrać na Ukrainie i w Bułgarii. Piotrowskiemu bowiem wierzy się tylko, gdy kłamie. Gdy próbuje mówić prawdę, jego twierdzenia traktuje się jak kłamstwo lub otwarcie wyszydza. Jest to sprzeczne z pełnym aprobującym, wręcz nabożnym przyjęciem zeznań tego samego człowieka na procesie toruńskim. Piotrowski, choć jego zbrodnię świat przestępczy określiłby w kminie jako „popapraństwo", podołałby zadaniu, ale sukces był uwarunko 316

wany postawą ofiary, a postawa ta została błędnie wykalkulowana przez mocodawców i rozkazodawców Piotrowskiego. Jednak w próbie samoobrony ze strony Piotrowskiego, nie tej narzuconej przez mocodawców w procesie toruńskim, ale podjętej w warunkach skrajnie trudnych dla niego, wykazał on znakomite przeszkolenie i instynkt przetrwania. Poczuwszy — może w sposób dla siebie bolesny, że Kiszczakowi powiedział za dużo — podjął próbę zdementowania, przyjednoczesnym potwierdzeniu, swojej wersji wydarzeń z udziałem „Stanisława". Właśnie ta sprzeczność, która, z okazji zaprzeczenia faktom, potwierdza je silniej, jest największym atutem Piotrowskiego, nie docenionym przez jego wielbicieli z byłego MSW. Piotrowski zorientował się, że nawet dziś Rosji, która przyznała się do zbrodni katyńskiej, byłoby niewygodne przyznać się do kolejnych morderstw o podłożu politycznym, jak kierowanie zamachem na Jana Pawia II czy ks. Jerzego. Piotrowski pisze więc w swoich „pamiętnikach więziennych" (Angora 13.7.1997), że chwilę przed audiencją u min. Kiszczaka w dniu 21 X 1984 r., w czasie której został zatrzymany, na korytarzu doszło do spaceru gen. Płatka, gen. Pietruszki i kpt. Piotrowskiego. Taka przechadzka, obyczaj biurokracji, ma na celu uniknięcie podsłuchu. Uderza forma zwracania się do podwładnego przez „ty", stosowana w Sowietach. Pozornie paternalistyczna, a naprawdę arogancka i mająca na celu uświadomienie zależności. Breżniew zwracał się do Jaruzelskiego: „Wojciechu" —jak ongiś Jaruzelscy do stangreta, a Jaruzelski musiał odpowiadać „Leonidzie Iliczu", obowiązkowo z „wy", wraz z otieczestwem. „Wiesz towarzyszu co teraz zrobić? Zastanawialiśmy się z gen. Płatkiem. Trzeba to zepchnąć na towarzyszy" (powiedział gen. Pietruszka — przyp. KK). — „Na jakich towarzyszy, zapytałem". — „Na towarzyszy radzieckich. To jest jedyna szansa, wymusić sfałszowanie sprawy przez wzgląd na sojuszników i możliwy międzynarodowy skandal". Dalej Piotrowski przyznaje, że po uspokojeniu wewnętrznym i głębokim namyśle, postanowił sugestię Pietruszki wykorzystać. Jak bywa w więziennictwie komunistycznym, czasem więzień wzywa do siebie oficera śledczego, gdy może mu zaoferować cenne zeznanie. 317

Piotrowski opowiedział w sposób obszerny o nadzorze KGB nad operacją uprowadzenia ks. Popiełuszki. A teraz Piotrowski zastrzega, że była to bzdura totalna, że była to fabuła, jak określa, ale „przesłuchujący go płk SB zdawał się być w szoku". Ciekawe dlaczego? W kolejnych przesłuchaniach oficerowie śledczy „zachowywali się tak, jakby rozmowy dotyczącej KGB nigdy nie było. Pomyślałem wówczas — wspomina Piotrowski — że strzał na ślepo mógł trafić w pobliże celu. Wywnioskowałem, iż w pomyśle Pietruszki tkwią fakty, których znajomość leżała poza sferą moich kompetencji naczelnika wydziału. Uświadomiłem sobie, że rzuciłem rękawicę potężnej machinie, która nigdy nie zapomina i potrafi zamykać usta niewygodnym świadkom. Nie wiedziałem, jak wymotać się z tej sytuacji". Okazuje się więc, że nawet będący na szczytach oficerowie SB-MSW, a może także KGB, GRU i Smierszy nie znali całości, której byli częścią i nawet nie wyobrażali sobie, iż są kontrolowani bardziej niż ci, których oni kontrolowali, śledzili i ścigali. Często też nie wiedzieli, jaki cel mają i przeciw komu skierowane są operacje, w których uczestniczyli. Naprowadzanie na sowiecki ślad, a potem odwoływanie, dementowanie tego, należy do strategii wyjaśniania tej sprawy poza procesem i twa dalej. Tadeusz Fredro-Boniecki namówiony przez generała Jaruzelskiego, postanawia spotkać się z gen. Kiszczakiem. Rozmowy z obu generałami, które nastąpiłyjedna po drugiej, 15 i 20 lutego 1991 r. załatwiał mu tajemniczy pośrednik, nazywany przez Fredro-Bonieckiego „redaktorem Łozińskim". Kiszczak, jak twierdzi Fredro-Boniecki, wyjaśnia z serdecznym uśmiechem, że o wielu rzeczach nie pamięta. „Tyle tych spraw było" — zwierza się Fredro-Bonieckiemu. I przechodzi do pochwał pod adresem autora Zwycięstiua księdza Jerzego. „Wie pan, co uważałem za najbardziej charakterystyczne w opublikowanych przez pana rozmowach, że Piotrowski z taką stanowczością odcina się od prawdopodobieństwa udziału KGB w tej potwornej zbrodni. Oświadczył panu, że złożona przez niego w śledztwie sugestia była od początku zmyślona. On wręcz przeprasza rezydentów KGB, na których rzucił cień podejrzeń. Manifestacyjnie podkreśla, że wstydzi się tego porównania. To jest dla niego szczególnie charakterystyczne". 318

„Trybuna" jeszcze wcześniej, w październiku 1990 r., włączyła się do akcji zaprzeczaniajakoby KGB miało być źródłem rozkazodawczym i inspiratorem zbrodni popełnionej na ks. Jerzym. Znany nam już dobrze Andrzej Golimont zapytuje na łamach „Trybuny" generała Pudysza, czy potwierdza słowa „Piotrowskiego o udziale strony radzieckiej, KGB". Odpowiedź generała brzmi: „To właśnie posądzenie KGB o współudział w zbrodni na ks. Jerzym jest prowokacją". Generał Pudysz dodaje, że „po wymyśleniu tej wersji Piotrowski poprosił mnie o rozmowę. P o w i e l u p o s t a w i o n y c h m u s z c z e g ó ł o w y c h p y t a n i a c h (podkr. — KK), Piottowski przyznał się, że kłamał". Jakie były to pytania, Pudysz nie podaje. Szczególnym walorem publikacji Golimontajest —przypominam — to, że nim stał się radnym SLD i autorem „Trybuny", należał do kościelnej straży przy kościele św. St. Kostki, parafii ks. Jerzego. Tadeusz Fredro-Boniecki komentuje rozmowę „Trybuny" z Pudy-szem, następująco: „Rozmówcy ze środowiska byłej władzy, jakby podjęli rywalizację — kto skuteczniej, z jednej strony, zwróci uwagę na ślady prowadzące do sowieckich służb specjalnych i z drugiej strony ze szczególną gwałtownością od takiej sugestii się odcinali, podkreślając, że to inni wskazują na KGB, oni zaś nic na ten temat nie wiedzą". I teraz następuje zdanie najcenniejsze chyba w drugiej części dzieła Fredro-Bonieckiego: „Minister (Kiszczak — przyp. KK) dorzucił jeszcze, nie bez ironii, ale jakby z przestrogą, że choć niby w kraju tyle się zmieniło, to tak jak za jego czasów, tak i dziś przy Belwederskiej w Warszawie działa rezydentura KGB". O gwałtownym wzroście działalności agenturalnej Rosji dochodzi coraz więcej informacji z krajów zachodnich. Dotychczas z krajów, które były pod rządami Moskwy ośmieliły się wystąpić jawnie i stanowczo — ale i to było dawno — tylko rząd litewski i polski. Ponieważ łączyły nas wspólne losy pod knutem Sowietów, należy częściowo odnieść sytuację na Litwie do tego, co dzieje się obecnie w Polsce. Z tego powodu przytaczam skrót oświadczenia dyrektora generalnego Litewskiego Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego VSD Me-cysa Laurinkusa, który ostrzegał czołowe osobistości w kraju: prezydenta, premiera i przewodniczącego parlamentu, że „w ich otoczeniu są ludzie pozyskani przez obce służby wywiadowcze". Według niego, w ostat 319

nim czasie zaobserwowano wzmożoną aktywność wywiadu rosyjskiego i to nie tylko dawnego KGB, ale również wywiadu wojskowego GRU. Zdaniem Laurinkusa, „wywiad rosyjski ponownie sięga po usługi dawnych agentów, ale stosuje nowe metody pracy, starzy agenci nie mają dostępu do nowych źródeł informacji. Dlatego rzeczą szczególnie ważnąjest ustalenie, jakich nowych agentów pozyskał wywiad rosyjski". Także nie istniejący już „Kurier Polski" we wrześniu 1990 r. zajmował się sprawą nie do końca wyjaśnionej zbrodni na ks. Jerzym, pytał: „czy Czesław Kiszczak szukał kozła ofiarnego?" „Miałem się dać chwilowo zamknąć" — twierdzi Pietruszka. Redakcja „Kuriera Polskiego" znalazła się w posiadaniu relacji zanotowanej przez Adama Pietruszkę z rozmowy, jaką z nim przeprowadził 2 listopada 1984 r. ówczesny minister — gen. Kiszczak. Z tej relacji wynika, że Kiszczak, „by uniknąć wprowadzenia sprawy »w głąb«, uznał, że Pietruszka, jako bezpośredni zwierzchnik Piotrowskiego, ma dać się chwilowo zamknąć, za co otrzymałby szlify generalskie". Czy jednak nieprowadzenie sprawy „w głąb", miało ochraniać tylko Kiszczaka i Jaruzelskiego, czy też Kiszczak działał w imię większej sprawy, będącej spadkiem po socjalistycznej wspólnocie narodów? W odpowiedzi na tekst w „Kurierze Polskim" Kiszczak napisał list do redakcji, który ukazał się na łamach gazety 14 września 1990 r. Kiszczak zaprzecza wszystkiemu, o czym pisał Pietruszka. Jednak „Kurier Polski" nawiązuje do odpowiedzi danej przez Kiszczaka PioUowskiemu w „Gazecie Wyborczej", że posiada materiały ze śledztwa, nieujawnione w czasie procesu toruńskiego — dotyczące śladu KGB, bo w polemice z „Kurierem Polskim" Kiszczak odkrywa też, czego nie ujawniono w czasie procesu, że istnieje raport, napisany przez Pietruszkę dla Kiszczaka 2 listopada 1984 r. Rosjanie w rozmowach z towarzyszami polskimi, przybyłymi do Moskwy, pytali ich, kogo widzieliby jako następcę generała Jaruzelskiego. Mogło to być tylko szantażem wobec tego generała i usiłowaniem zmuszenia go do jeszcze większego posłuszeństwa, ale padało pytanie, co sądzą o Milewskim. Gdyby Milewski zastąpił Jaruzelskiego, Kiszczak musiałby odejść tego samego dnia. Czy dlatego Kiszczak do tego stopnia angażował się w zaprzeczanie, że jakikolwiek wpływ KGB na działanie przeciw ks. Jerzemu miał miejsce? Nie tylko wykonał w ten sposób zalecenia czy rozkazy 320

KGB, ale także wskazywał, że tym nieodpowiedzialnym i groźnym człowiekiem, który słuchając Rosji sprowadził kłopoty w sprawie ks. Jerzego, był ktoś, kto odebrał rozkaz z Moskwy, a więc Milewski i „niebiescy" w SB-MSW. Miało to wskazać temuż KGB, że niebezpieczny jest Milewski, ponieważ przyjmując rozkaz KGB bez zastrzeżeń, nie ośmielił się ostrzec swoich mocodawców, że porwanie ks.Jerzego to przedsięwzięcie beznadziejne, a także niebezpieczne i w sumie dla komunistów szkodliwe. W znamienny sposób tę krzywdę organów bezpieczeństwa eksponuje brat gen. Ciastonia — dr hab. inż. Stanisław Ciastoń, któiy wręcz wskazuje: „kto odniósł korzyść z zamordowania Księdza: opozycja, klerykałowie, antykomuniści, zaciekli wrogowie Polski Ludowej". I w ten kłopot wpędzili ich nierozumiejący ani szczególnej pozycji Kościoła katolickiego na świecie, ani tym bardziej w Polsce marksiści-leniniści, wyszkoleni na zwalczaniu cerkwi prawosławnej. Piotrowski, niepokojąc się o wydźwięk książki Fredro-Bonieckiego, pisze do niego: „impuls, czy nawet decyzja (do określonego działania) nie jest i nie może być traktowana jako przemyślana decyzja o skutkach o d l e g ł y c h o d z a m i e r z o n y c h (podkr. — KK) efektów tegoż działania". Tu następuje rewelacja: Piotrowski, b ę d ą c w w i ę z i e n i u (podkr. — KK), cały czas miał kontakt z tzw. doradcami KGB przy Departamencie TV MSW —już sama informacja, że była oddzielona grupa doradców sowieckich, kierujących walką z Kościołem w Polsce, jest wskazówką wielkiej wagi. Most łączący Grzegorza Piotrowskiego z rosyjskim pułkownikiem Jew-genim Michajłowem został określony przez Piotrowskiego enigmatycznie i nazywa się „dyskretne przekazanie krótkiego sygnału", po czym następuje przyznanie, że Piotrowski był z Michajłowem „nieco zaprzyjaźniony". Odwróćmy na chwilę tok myślenia: czy mogło zostać podjęte niezależne działanie tajnych służb w PRL, tak ściśle kontrolowanych i drobiazgowo kierowanych, włącznie z kontaktami towarzyskimi? Czy do pomyślenia była akcja o tak wielkim znaczeniu, mającym skutki także dla ZSRR, jaką było uprowadzenie najbardziej znanej w Polsce po Wałęsie i Jaruzelskim osoby — ks. Jerzego? W dodadku, gdy Kościół polski był objęty dodatkowymi pracami tajnych służb, bezpośrednio kierowanymi z ZSRR. 321

Następuje pełen pokory, skruchy i prawie rozpaczy akt zdementowania swoich własnych twierdzeń o nadzorze KGB nad przeprowadzeniem porwania ks. Jerzego, złożonych oficerom śledczym: „Zdesperowany i wprowadzony w błąd, wziąłem udział w wymierzonej przeciwko wam prowokacji. Ewentualnie wykorzystywane moje zeznania o waszym udziale w sprawie, są zmyślone" — stwierdza Piotrowski. Nielegalnie przesłana, poza wiedzą władz więziennych oraz SB informacja, dotarła do płk. Michajłowa. „Odpowiedzi — pisze Piotrowski — naturalnie nie oczekiwałem, ale przerażenie pozostało. Udawane zapomnienie o wątku KGB wydawało się korzystne dla wszystkich i dopiero po uprawomocnieniu się wyroku temat wrócił w rozmowie ze mną, do której doszło 24 kwietnia 1985 r. na terenie mokotowskiego aresztu z gen. Kiszczakiem". Relacje Kiszczaka i Piotrowskiego są rozbieżne. Kiszczak mówi o poczęstowaniu go bajeczką, Piotrowskijednak twierdzi, że generał „nawiązał do drażliwego zeznania, zrelacjonowałem przyczynę i fakty, zgodnie z rzeczywistością". Jeśli sięgniemy znów do Kiszczaka, to stwierdzamy, że Piotrowski powtórnie sam sobie zaprzecza i to jest właśnie piętrowość kłamstw. Bo jeśli Piotrowski twierdzi, że zrelacjonował fakty zgodnie z rzeczywistością, a od Kiszczaka wiemy, że poczęstował go opowiastką o Stanisławie, to otrzymujemy zaprzeczenie zaprzeczenia. Powinien być przesłuchany jeszcze dziś, o ile żyje, płk Jewgenij Michajłow na okoliczność, kim byl Stanisław, jak przebiegało i jaki cel miało porwanie ks. Jerzego. Jak i wszystkie materiały zbierane przez grupę doradców z ZSRR przy IV Departamencie MSW, powinny być oddane Kościołowi. Wjednym z następnych rozważań poświęconych pobytowi Piotrowskiego w różnych więzieniach omówimy sprawę agentów tzw. celowych, czyli podstawianie więźniom funkcjonariuszy udających więźniów lub tajnych współpracowników w celu sprowokowania ich do zwierzeń, wysyłania grypsów oraz kontrolowania stanu psychicznego i fizycznego. Piotrowski, lojalnie wobec swojej firmy czy z obawy przed procesem o zniesławienie, nie wymienia nazwisk mężczyzn, którzy kontrolowali go, będąc razem z nim w celi, tylko zaznacza ich literami alfabetu. Nie precyzuje też, w którym roku to było. Agent A poinformował Piotrowskiego, 322

„że w listopadzie 1984 r. Kiszczak wezwał na rozmowę generała Dożalo-wa, szefa przedstawicielstwa KGB przy MSW. Zażądał wyjaśnień na temat rosyjskiego śladu. Po kilku dniach Dożalow złożył oficjalny raport KGB przeciwko wymierzonej w nich prowokacji. Wzajemne stosunki stały się ponoć lodowate". Piotrowski to potwierdza, to zaprzecza udziałowi Rosjan. W 1990 r. wychodzi najaw więcej niż w 1984 r., jednak dopiero rok 1992 przynosi rozluźnienie tajemnic obowiązujących nadal uwięzionego funkcjonariusza. Przypomnijmy—jest to rok po puczu moskiewskim i ZSRR już nie istnieje. Oto zeznanie Grzegorza Piotrowskiego z 17 września 1992 r. różnie notowane, stenografowane i podane w sprawozdaniach prasowych. Podaję tu wersją zsumowaną, odtworzoną z tamtych: „Przy Departamencie IV MSW było dwóch rezydentów KGB, Siemaszko bez imion (przyp. — KK) i Eugeniusz Pietrowicz Michajłow. Mieli stałą przepustkę. Michajłow przychodził raz na tydzień. Wiadomo było, że przychodzą po informacje. Rozpoczynali wizyty od dyrektorów. Często odwiedzali gen. Ciastonia. Dyrektorzy sami przekazywali informacje albo polecali: „proszę przeczytać informację". Byli traktowani gościnnie. Pan płk Michajłow upodobał sobie Piotrowskiego. Jego wizyty były trochę uciążliwe, zajmowały zbyt dużo czasu. Znikałem — twierdzi Piotrowski — sekretarce mówiłem, że mnie nie ma. Był sympatyczny, ale uciążliwy. Te kontakty utrzymywałem na polecenie kierownictwa Departamentu. Ja dawałem im tylko wiadomości oficjalne, te które potem szły do KC". Rosjanie kontrolowali PRL na wszystkich szczeblach, po wszystkich liniach i „drutach", gromadząc informacje i wydając rozkazy. Były też stosunki oficjalne, jak między dwoma niepodległymi państwami, choć tylko ZSRR było niepodległe, a ambasador tego kraju miał ogromną władzę w PRL, jak pod koniec XVIII w. Doszło do tego że, w ramach kontaktów oficjalnych KGB miała, poza tajnymi placówkami i agenturami, oficjalne przedstawicielstwo w Polsce, jak odrębne państwo w państwie, kogoś w rodzaju drugiego ambasadora przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych — gen. Pawłowa. Dalej w „przyjaźni" pójść było nie sposób. Była to, że tak określę, ambasada policyjna. 323

Jak ujawniono na początku 1996 r. przy okazji afery Alganowa i jego współpracowników z PZPR i późniejszego SdRP-SLD, poza oficjalnym (choć utajnionym wobec społeczeństwa, przedstawicielstwem KGB w Polsce), istniałajeszczc druga — głębiej utajniona — sieć rezydentów KGB. Jej oficerowie korzystali z dyplomatycznej przykrywki (jak w krajach wrogich, tzw. kapitalistycznych). Nie podlegali przedstawicielowi KGB w Polsce, gen. Pawłowowi, tylko bezpośrednio wydziałom operacyjnym centrali KGB pod Moskwą. Polska była więc szpiegowana podwójnie, jako kraj podległy („zaprzyjaźniony", „sojuszniczy", ba, część Rosji) i wrogi zarazem, i penetrowali go wsposób przypominający ten, kto ty stosowali wobec krajów zachodu. W ten sposób przejęli kontrolę nad Polską dwoma oddzielnymi kanałami, oboma o ogromnych możliwościach działania wobec poddania miejscowych władz temu samemu kierownictwu, któremu podlegali oni. Były jeszcze: wywiad i kontrwywiad radzieckiej GRU oraz Smiersz, które przenikały Ludowe Wojsko Polskie, ale także wnikały w masę ludności cywilnej. Oddzielne wydziały wywiadowcze KPZR z Moskwy kontrolowały PZPR, ZSL i SD. Dochodziła do tego kontrola ekonomiczna poprzez bank RWPG i bank ZSRR oraz przez prawdziwe lub fikcyjne przedsiębiorstwa sowieckiego handlu zagranicznego umiejscowione w Polsce. „20 października, na drugi dzień po zamordowaniu ks. Jerzego, Siemaszko od rana siedział w gabinecie Pietruszki" — zeznał gen. Płatek. Michajłow opuścił Polskę dopiero w 1989 r. „Stanisław" zaś przyjeżdżał do Polski z terenu ZSRR i pracował dla tego bardziej utajnionego systemu szpiegowskiego. „Przed KGB stało otworem całe MSW, jego departamenty, a nawet wdziały. Ministerstwo było zobowiązane do „roboczej" współpracy z Rosjanami (...). Do wiosny 1990 r. towarzysze radzieccy bywali tu codziennie" — potwierdzał w 1996 r. na łamach „Tygodnika Powszechnego" były minister MSW z ramienia tzw. okrągłostołowej opozycji Krzysztof Kozłowski. W wypadku ks. Jerzego, jak we wszystkich wielkich zbrodniach politycznych za czasów władzy komunistów, wydaje się ważne kto był władny wydać ową decyzje, która była podstawą do zadawania tortur tak wielkich, że oprawcom było wolno liczyć się ze śmiercią ks. Jerzego. Płk Hen 324

ryk Piecuch w książce Tajna Histońa Polski. Akcje Specjalne zadaje płk Julii Brystygierwowej („Luna", „Lunia") pytanie o to kto wydawał wyroki (także śmierci) w czasach, gdy ona była dyrektorem departamentu V MBP. — „...decydowało Biuro Polityczne? — Całe? — Nie. Chyba nie całe. Raczej trójka — Bierut, Berman, Minc. Co wcale nie oznacza, że resort niczego nic sugerował" (s. 113). Od tamtego czasu służby te nie tylko wydoskonaliły swoje działanie i rozszerzyły na cały świat, ale i gdy w Polsce doszło do zjednoczenia MSW i służb wojskowych pod dowództwem gen. Kiszczaka operacje bvłv przeprowadzane bardziej perfidnie, ostrożnie, wręcz delikatnie, z większą pewnością skuteczności. Gruby, brutalny zamach na Papieża zc szkoły KGB zastąpiono próbami w stylu GRU czy niedoścignionej Abwehry — podstawienia Janowi Pawłowi II agenta. W 1984 r. Warszawę odwiedził specjalny przedstawiciel czy wysłannik KGB o historycznym nazwisku Mienszykow. Po procesie toruńskim Mienszykow nawiązał kontakt z generałem Płatkiem, już odwołanym ze stanowiska dyrektora Departamentu IV (kościelnego). Sugerował Płatkowi, by zgłosił wiceministrowi MSW gotowość swojego wy jazdu na placówkę dyplomatyczną do Moskw)', chciano by pozostał tam na zawsze — pod kontrolą KGB, szykowano się, by go doszkolić czy zgładzić? Gen. Pawłów za najbardziej obciążające ambasadora ZSRR w Polsce, Borisa Aristowa, uważał jego słabe rozumienie polskiej specyfiki, w tym m. in. „wyraźnie nie doceniał roli Kościoła katolickiego". W jakim stopniu rozumiał i doceniał rolę i potęgę Kościoła Jurij Audropow? Sowie tolodzy i historycy ZSRR, KGB i GRl' cytują ciekawe przypadki inspirowania prasy zachodniej jeszcze przed objęciem władzy przez Andro-powa — w okresie schyłku życia Breżniewa, szczególnie w czasie, gdy Andropow został zdymisjonowany z KGB (maj 1982 r.), a jeszcze żył Breżniew — aż do listopada tego roku, gdy Andropow objął władzę. Nie nazwani z imienia agenci wpływu podawali informacje na temat niezwykłych, wyróżniających Andropowa cech. Zebrano co najmniej 29 cech podanych przez agentów wpływu dziennikarzowi, czyniących Andropowa bliskim Zachodowi — właściwie liberałom typu amerykań 325

skiego. John Barron odwrotnie — obwinia Andropowa właśnie o stworzenie wyżej tu wspomnianego V Zarządu KGB, zajmującego się ludźmi wierzącymi w ZSRR, Kościołem katolickim, a także tropieniem „Żydów i ich spisków" na całym świecie. Za czasów kierownictwa Andropowa KGB silniej związało się z międzynarodowym terroryzmem i odpowiada za sabotaże, uprowadzenia i morderstwa. Pawłów twierdzi, że Andropow był jeszcze przebieglejszy niż Sierow". „Andropow—charakteiyzuje go dalej Pawłów — przywiązał dużą wagę do działalności wywiadu (...) akcentował znaczenie czynnika ludzkiego (nie negując znaczenia udoskonaleń technicznych w wywiadzie — przyp. KK) i konieczność wzmocnienia pracy agenturalnej". Cofnijmy się do maja 1982 roku. Właśnie w tym miesiącu nieoczekiwanie Leonid Breżniew dymisjonuje Jurija Andropowa, pozbawiając go kierownictwa najważniejszego radzieckiego organu — KGB i awansując do KC na stanowisko ideologa partii, czyli degradując. Generał Pawłów pisze, że zmiana na stanowisku szefa KGB nastąpiła jako wynik „kaprysu Breżniewa", a odzwierciedlała panujące w tym czasie porządki na Kremlu, gdy słabnący i bezwolny Breżniew kaprysił (to określenie użyte jest przez Pawłowa dwukrotnie). Gordijewski zaś pomija przyczynę, z której powodu Andropow został, pozornie nieoczekiwanie, zwolniony z funkcji szefa KGB przez Breżniewa. Nie bez słuszności Pawłów twierdzi, że Andropowa zastąpiono w KGB człowiekiem o wiele niższej klasy. Co ciekawsze, Andropow próbował zaproponować Breżniewowi na swoje miejsce swojego protegowanego, Czebrikowa, jednak Breżniew odrzucił sugestię działając na niekorzyść KGB, wręcz krzywdząc je. Dlaczego tak uczynił? Co wydarzyło się ważnego w maju 1982 r.? Co mogło mieć związek z Jurijem Andropowem i doprowadziło do jego —jak się okaże — krótkotrwałego upadku? Oto w Rzymie zaczął zeznawać Agca. Jak pamiętamy, jego proces zakończył się co prawda stwierdzeniem, że zamach na Papieża był rezultatem spisku i sprawa pozostaje otwarta, jednak dopiero zeznania Agcy, na które zdecydował się w maju 1982 r. stają się dla KGB groźne, ponieważ odsłaniają całkowicie powiązania bułgarskie, choć później władze sądowniecze Włoch nie drążyły tej kwestii, jak zresztą 326

wcześniej nie wykryto, kto stał za innymi zamachami m.in. na córkę pracownika Watykanu. Andropow odsunięty był od władzy nad KGB tylko w okresie od maja do listopada. Odziedziczywszy po Breżniewie najwyższą władzę w ZSRR — pierwszego sekretarza KC KPZR, natychmiast powraca do pełnej troski, opieki nad instytucją, którą uważał za najważniejszą w ZSRR i tyle lat kierował nią bezpośrednio. Następna próba dokonania zamachu najana Pawła II została tym czasem odłożona, zawieszona lub zarzucona. Andropow troszczył się o to, by zatrzeć ślady własnej nieudolności, obciążające prestiżjego służb. Zarazem musiał myśleć o innych środkach, które ograniczyłyby niebezpieczeństwo idące z Rzymu. Stąd — moim zdaniem — ożywienie kontaktów między V Zarządem KGB w Moskwie a IV Departamentem MSW w Warszawie przez rok 1983 i do jesieni 1984 r. Biorąc pod uwagę to, że od śmierci Stalina decyzje o uśmiercaniu przeciwników przesuwano coraz wyżej — szczególnie w przypadkach, gdy chodziło o zgładzenie osób znanych opinii publicznej — decyzja o tym, że należy ponieść ryzyko ewentualnej śmierci ks. Jerzego podjęta była jeśli nie przez Andropowa, to przez Czebrikowa, którego natychmiast Andropow postawił na czele KGB. Natomiast kiedy podjął ją Andropow — czy z jego rozkazu Czebrikow — nie ma możliwości, by dociec. Początkowo była to prawdopodobnie przemyślana, lecz rutynowa decyzja, by umieścić go na liście księży katolickich przewidzianych do likwidacji, potemjednak przeobraziła się w bardziej wysublimowaną i dającą nadzieję wielkiej skuteczności formę. Kiedy zaś to nastąpiło? Decyzję np. zabójstwa Trajczo Kostowa — Bułgara, dysydenta, pracownika BBC, mieszkającego w Londynie, podejmowało Biuro Polityczne KC Bułgarskiej Partii Komunistycznej z Żiwkowem na czele. Wszyscy dokument podpisali. Czy nie przesadza więc płk Artur Gotówko, były szef ochrony gen. armii W.Jaruzelskiego, gdy twierdzi, że „po śmierci Przemyka i ks. Jerzego (...) Kiszczak musiał się mocno gimnastykować, aby ewidentne zbrodnie, popełnione przez jego podwładnych wykorzystać na swoją korzyść", a rozmawiający z nim Henryk Piecuch, sam były wyższy oficer tajnych służb, wraca do sprawy tymi słowami: „(...) z n a c z n a część 1 u 327

dzi ściągniętych przez gen. Kiszczaka zwojska na początku lat osiemdziesiątych, wyraźnie awansowała dopiero po zabójstwie ks. J e r z e g o P o p i e ł u s z k i " (podkr. — KK). Słowa te świadczą nie o tym, że ci ludzie zostali nagrodzeni za zabicie księdza, a za kontrolowanie wydarzeń i zlikwidowanie sytuacji jaka zaistniała w MSW i stawała się groźna dla stabilności władzy grupy policyjno-wojskowej. Wszystko, co powiedział Gotówko musiał potem odwołać pod groźbą procesu ze strony gen. armii Wojciecha Jaruzelskiego, a być może i innych gróźb. Wracając do tropu Pietruszki, którego obecnie podejrzewa się o przeniesienie decyzji w sprawie ks. Jerzego z Moskwy do Warszawy, można przyjąć, że mógł być on przekaźnikiem rozkazu czy komunikatu „zgoda na akcję". Oskarżając Pietruszkę, jego byli wspólnicy dostarczają nam ciekawego materiału, który w konsekwencji obciąża także oskarżycieli. Z pewnego punktu widzenia obojętne jest, czy osoba taka nosi nazwisko Ciastoń, Płatek czy Pietruszka. Te nazwiska miłe, pogodne, nieco śmieszne, o jarskiej proweniencji nie pasują do atmosfery zbrodni, jaka panowała w ich departamencie. O Płatku, Ciastoniu i Pietruszce wiadomo niewiele, łącznie z tym, czy zawsze tak się nazywali. Mimo iż byli postawieni wraz z kolegami przed sądem, ich przeszłość jako funkcjonariuszy tajnych służb nie tylko została zatajona, ale nawet oficjalni badacze —jak np. biograf Moczara, Lesia-kowski, nie mają dostępu do akt osobowych. Wyłowił on jednak przy okazji z innych danych poszlakę, że Ciastoń był wykwalifikowanym specjalistą od piętrowych prowokacji, które miały pozostać nieznane resortów, a nawet ścigane przez nieświadomych operacji funkcjonariuszy. Akcja przeciw działaniom „wroga" musiała mieć znamiona pełnej autentyczności, a jej wykonanie dostosowywano z góry do wytypowanych podejrzanych. Często prowokacja była opracowana i wykonana po to, by osobę niewygodną systemowi uwikłać w oskarżenie, uwięzić i skazać. W Warszawie i innych miastach rozrzucano ulotki, ucharakteryzowane na wydawane nielegalnie, choć podziemie już i jeszcze — nie istniało, a przypisywano je Polakom. Ułożono tekst posługując się sloganami nazistowskimi z lat 19331945, aby nie było wątpliwości. Według trzech publikowanych źródeł, 328

na które powołuje się Lesiakowski, to genereł w stanic spoczynku Hibner, wykrywszy źródło rozprowadzania tych ulotek dostał się przed oblicze Wł. Gomułki i powiedział mu o tym. Hibner już w Październiku '56 r. wykazał odwagę i wraz z generałami Komarem, Frey-Bieleckim, Adamem Uziębło i płk/gen. Bednarzem stanęli po stronie Polaków i przeciwstawili się Rokossowskiemu, stawiając przeszkodę sowieckiej interwencji, skłaniając ich do pokojowego rozwiązania i zgody na przyjście Gomułki i reformy, cofające częściowo stalinizm. Wezwany do Gomułki gen. Moczar wskazał na odpowiedzialnego za prowokację: płk Władysława Ciastonia, informując tzw. towarzysza Wiesława o zwolnieniu Ciastonia ze służby. Obecnie Ciastoń kategorycznie zaprzecza nie tylko temu, że zredagował, wydrukował i rozpowszechniał ulotkę o nazistowskiej treści, ale stwierdza, że został zwolniony ze służby w 1958 r. i wrócił do niej w 1971 r. Rzadki byłby to przypadek, na granicy prawdopodobieństwa. Zwalniano po 1956 r. szczególnie okrutnych funkcjonariuszy lub tych, którym udowodniono w wewnętrznym śledztwie zbrodnie i kradzieże nienakazane przez MBP, ale tych narzucano Milicji Obywatelskiej, przenoszono do służby w ORMO, zatrudniano w wydziałach spraw wewnętrznych i zachowywali oni ciągłość służby. Co robił naprawdę gen. Władysław Ciastoń przez trzynaście lat, gdy był „zwolniony"? Jaką funkcję i gdzie wykonywał? Gdzie przebywał? Czy kiedykolwiek się tego dowiemy? I czy w aktach, które choć może nigdy nie zostaną otwarte, znaleźlibyśmy ślad utajnionej misji? Czemu, domniemanie zwolniony ze służby, natychmiast po domniemanym do niej powrocie osiąga bardzo wysoki status, jakby pracował dla tajnych służb nie tylko bez przerwy, ale i z sukcesem. Tak więc Ciastoń był wysoko zarachowany i kierując go do porwania ks. Jerzego wiedziano o jego doświadczeniu w tworzeniu pozorów przeciwnych stanowi rzeczywistemu, bardziej przekonywujących niż rzeczywistość. Jak podaje podziemne pismo „Polska" w numerze 8 z 1984 r., Seweryn Jaworski twierdzi zaraz po porwaniu ks. Jerzego, że „on jeszcze żyje, jest przetrzymywany w MSW w Warszawie i grozi mu wywiezienie z kra329

ju". Ponieważ zachodnie agencje prasowe nadały tę wiadomość, prokuratura wezwała Seweryna Jaworskiego na przesłuchanie, aby dowiedzieć się na czym opiera wiadomości, które rozgłasza. Ponieważ nie stawił się, zdecydowano się na jego zatrzymanie, od tego czasu o nimjako o działaczu Solidarności, coraz mniej słychać. Leszek Pękala w jednym z zeznań powiedział, że sądził, iż porwanie ks. Jerzego służy wywiezieniu go na Syberię i uwięzieniu tam w łagrze, względnie odtransportowaniu na Kubę. Pękala uważał to za prawdopodobne. gdvż widywał przedstawicieli KGB u Piotrowskiego. Po prawie 13 latach wyznał: „Bvłcm przekonany, że prowadzimy akcję misternie zaplanowaną przez naszych przełożonych". I znów mówi „Super F.\presowi" (19 lutego 1997 r.): .Jednak dla mnie nigdy do końca nie było jasne, że to porwanie miało zakończyć się śmiercią księdza". Powtórzył też, że sądził, iż po porwaniu ksiądz „zaginie dla świata, a w rzeczywistości będzie żył gdzieś daleko, w Związku Radzieckim, na Kubie". Przez „wywiezienie z kraju" można także rozumieć przetransportowanie samolotem na suwerenny teren radziecki, jakim był kompleks dowodzenia w Legnicy, poligon lub. co bardziej prawdopodobne, do jednej z baz sowieckich w toruńskiem. To uważam za jeszcze bardziej prawdopodobne, niż przesłuchiwanie ks. Jerzego w ośrodku wczasowym. W bazie takiej, odciętej wszystkimi środkami od otoczenia, wyizolowanej z terenu PRL, zniknięcie ks. Jerzego byłoby zupełne. Strażnicy przepuszczający eskortę i więźnia nic mieli pojęcia co dzieje się w Polsce — słuchali radia Moskwa z głośników i czytali pisma sowieckie. Zdarzały się przypadki, ze zamknięci za liniami murów, wysokich płotów, siatek czy zasieków z drutów k< >lczastych przyp< >minającvch biegnące przez całe Niemcy, oddzielające NRL) od RFN, żołnierze od przybycia na teren PRL, aż do wjazdu nic opuszczali bazy. Bywały przypadki, że żołnierze radzieccy nic wiedzieli, że znajdują się w Polsce. Sądzili, iż znajdują się w ZSRR. Najważniejszym ze wszystkich stwierdzeń wypowiedzianych w obu procesach łącznie (toruńskim i warszawskim) w ciągu ponad tysiąca zmarnowanych godzin, które nic nie wyjaśniły i nie wyjawiły, był fragment zeznania oskarżonego Zenona Płatka przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie pod koniec czerwca 1992 r.

Gen. Płatek opowiada, że wezwał go do siebie gen. Ciastoń. Wręczył mu stenogram czy sprawozdanie z inwigilacji, oraz podsłuchów i kazał szybko przeczytać. Płatek zasłania się w sądzie niepamięcią, ale i nieuwagą wywołaną pośpiechem. Stwierdza, że czytał ten tekst „pobieżnie". W zapisie posłuchu był fragment, z którego wynikało, że „sprawcy na kogoś czekali, pojechali w k i e r u n k u s t a n o w i s k r a d z i e c k i c h " (podkr. — KK), ale ponieważ zapis pochodził od tych, którzy inwigilowali inwigilujących, mogli sądzić, że i oni są kontrolowani. Mieli rację, skoro podsłuchy z ich rozmów były spisane. Dlatego użyli enigmatycznego, ale i frontowego określenia „stanowisk". Co mieli na myśli? Bazę? Czy czasowo stworzono dla porwania ks. Jerzego kwaterę w utajnionym budynku, czy sztabową przyczepę wojskową? Musiał być ktoś, kto polskojęzycznych funkcjonariuszy, wraz z porwanym ks. Jerzym, wprowadziłby na zamknięty i utajniony obszar bazy. Od osób, które nadzorowały z ramienia Amnesty International tzw. letni warszawski proces Ciastonia i Płatka wiadomo, że „na nim wyszło, iż ks. Jerzego zawieziono do jednostki radzieckiej". Żadna z gazet nic zamieściła o tym ani słowa. Być może dziennikarze byli nieobecni lub nie rozumieli, o co chodzi, tak byli zasugerowani oficjalną toruńską wersją, podtrzymywaną uporczywie; wreszcie ktoś mógł podkreślać to zdanie w tekstach przyniesionych do redakcji. Istnieje jakieś niejawne porozumienie między lewicowymi i postkomunistycznymi gazetami, wnika z jednoczesności sięgania po pewne tematy, a nawet idzie to tak daleko, że dwie udające wtedy konkurencję między sobą pisma „Exprcss Wieczorny" i „Super Express" upominając się o usunięcie krzyży ze żwirowiska koło Auschwitz, umieściły w tytułach określenie jednobrzmiące: „Krzyże niezgody" (29-30.7.98). W Toruniu, w dniu porwania i w dniu go poprzedzającym, widziano przedstawiciela KGB z Warszaw)', znanego tu w kręgach policyjnych. Rozpoznano go z wszelką pewnością i potem kojarzono z wydarzeniami, jakie nastąpiły. Za bazą przemawia jeszcze jedna wskazówka: po zjednoczeniu Niemiec, opuszczeniu NRD przez Armię Czerwoną i przejęciu jej obiektów, odkryto na terenie enklaw sowieckich tajne więzienia w piwnicach po 331

zbawionych okien, wentylacji, łóżek i toalet, połączone z izbą tortur. Informacje, że ks. Jerzy znajduje się na terenie bazy sowieckiej w toruń-skiem otrzymał też podziemny ruch „Solidarności". Za wcześnie czy za późno, ze względu na odbudowę imperialną byłego ZSRR, na dowiadywanie się, kim byli ludzie, którzy to ogłosili, jak działali i w jaki sposób weszli w posiadanie informacji z bazy sowieckiej? Nie było to podziemie półoficjalnc, koncesjonowane, którego wielu działaczy obecnie jawnie przystępuje (czy powraca) do współpracy z komunistami, które było przedmiotem dokładnej inwigilacji, tak że gen. Kiszczak chwalił się zaproszonym na rozmowy, że wie, gdzie jest w tej chwili każda z ukrywających się osób. Wyciągał podłużny notatnik i czytał adresy. Było to głębsze piętro podziemnych kondygnacji, gdzie nie można było przyjść z ulicy, „zapisać się", czy „wstąpić". Ugrupowanie to było uzbrojone. Ksiądz Jerzy był nie tylko kapelanem zdelegalizowanej Solidarności Huty Warszawa i tzw. służby zdrowia, ale także kapelanem wojskowego ruchu podziemnego. Według posiadanych przeze mnie informacji — a ujawniam je po uzyskaniu zgody — istniało ugrupowanie podziemne, które nawiązywało bezpośrednio do POW, ZWZ-AK i WiN. Uznawało ono tylko zwierzchność rządu londyńskiego i prezydenta na wychodźstwie — wtedy — Kazimierza Sabbata, i ciągłość władzy od wolnych wyborów przed 1939 r. Nie podpisywano deklaracji wstąpienia. Można było tylko być powołanym przez organizację do grona jej członków. Ugrupowanie nazwijmy Ruchem Oporu Solidarności. Ks. Jerzy był kapelanem tego głębokiego podziemia. Oni zaś uważali za swój obowiązek odbicie go, mieli poczucie, że w całej działalności ks. Jerzego to właśnie najbardziej go narażało. Ponieważ dawniej wydostał się z Polski Mikołajczyk, a ostatnio płk Kukliński, być może była nadzieja, by uratowany przez ROS ks. Jerzy dotarł do Rzymu inną niż oficjalnie przewidzianą drogą. Akcja odbicia ks. Jerzego miała być czynem romantycznym, bohaterskim, na miarę osoby którą chciano ocalić, nawiązującą do odbicia przez młodych AKowców towarzysza broni pod Arsenałem, czy wykradzenia konspiratorów z carskiej Cytadeli w Warszawie, a może i rozbicia komunistycznego 332

więzienia w Kielcach w 1945 r. przez dowódcę WiN „Szarego" — Antoniego Hedę. Byłaby pierwszym starciem między Polakami i siłami sowieckimi od 1951 r. (według niektórych źródeł od 1956 roku). To podziemie musiało się liczyć z możliwością, że ks. Jerzy został porwany z ich powodu, jako trop, który może do nich doprowadzić. Rozporządzali informacjami i bronią. Sytuację komplikowała sprawa niezmiernej wagi dla służb specjalnych PRL. Planowano dotarcie do sum rzekomo zdeponowanych przez region Mazowsze i inne regiony w Kościele, a także chodziło o inne sumy, nie wydane z powodu ogłoszenia stanu wojennego, których miejsce ukrycia mogło być znane ks. Jerzemu. Drogą dojścia do nich — a więc możliwości ich zrabowania — miał być ks. Jerzy, dopuszczany do największych tajemnic. W pewnym momencie Piotrowski, mówiąc o „planie rozmowy" z ks. Jerzym, wspomina o tym, że pierwszym jej punktem było miejsce ukrycia pieniędzy. Piotrowski początkowo zataił tę informację, potem nie zajęto się nią, ponieważ sam fakt, że po porwaniu miała być jakaś rozmowa z ks. Jerzym, że była planowana i z góry ułożona, przeczył wersji bezcelowej, bezsensownej, nieużytecznej dla komunistów, z pograniczu szaleństwa, zbrodni. Jedynym publikowanym źródłem jest wydrukowany w sierpniu 1992 r. w „Najwyższym czasie!" wywiad Piotra R. Bączka z Marcinem Dybowskim. Dybowski należy do tych, którzy nie odczuli dobrodziejstwa „okrągłego stołu". Wydawca, szef „Antyku", mimo wyjścia z podziemia, prześladowany w stanie wojennym, napadnięty na Wisłostradzie 17 grudnia 1991 r., pobity i zatrzymany na 48 godzin, wraz z materiałami do niebezpiecznej dla postkomunistów książki o FOZZ napisanej przez profesorów Mirosława Dakowskiego i Jerzego Przystawę. Samochód, w którym jechał Dybowski, odholowany został pod komisariat policji. Zniknął stamtąd z matrycami książki i 50 min ówczesnych złotych. Cytuję: Pytanie — Nawiązał pan do zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, zastanawiam się, jak długo nasze społeczeństwo nawet w tej sprawie będzie oszukiwane? Obecny proces jest przecież farsą. Odpowiedź — Chce pan ze mnie coś wydobyć na ten temat. Dobrze, ujawnię jedynie, że ks. Popiełuszko był torturowany na terenie jed 333

nostki sowieckiej. Istniała nawet szansa odbicia księdza z rąk sprawców przez podziemie antykomunistyczne. Niestety ta możliwość została zablokowana przez pewną osobę, która obecnie znalazła się na liście tzw. zasobów archiwalnych MSW, ujawnionych przez Macierewicza. Zwróciłem się do Dybowskiego z prośbą, by spytał ludzi tworzących przed dziesięciu laty grupę uderzeniową, czy zgodziliby się ze mną rozmawiać. Po pewnym czasie otrzymałem odpowiedź, że się zgadzają. Jako miejsce spotkania wybrali moje mieszkanie, miała przyjść jedna osoba. Niezwykłe było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem przed sobą młodego mężczyznę, z któiym zetknęliśmy się na gruncie towarzyskim przed ogłoszeniem stanu wojennego. Wysportowany, opalony, doskonale ubrany, pogodny i uśmiechnięty. Są ludzie, których nie wolno o nic pytać, tylko zdać się na to, co zdecydują się ujawnić. Mój gość nadał rozmowie bieg taki, jaki chciał. — Trochę mogę powiedzieć. Nami nie zajmowała się bezpieka, ale kontrwywiad. — Działali podobnie do Abwehry, która miała większe sukcesy niż Gestapo? — Powiedzmy. My, wywodziliśmy się z „dwóch lat", że tak się wyrażę, roku osiemdziesiątego i osiemdziesiątego pierwszego. Kręciliśmy się trochę koło NSZZ „Solidarność", ale nasze spojrzenia kierowały się ku Londynowi. To, że nami interesował się kontrwywiad wojskowy, chroniło nas częściowo przed SB. Chcieli znać prawdę, a nie wytwarzać, konfabu-lować fakty, do których trzeba by się przyznawać. Działanie SB polegało w dużej mierze na treningu wrogości, na wytwarzaniu przeciwników, któiych mogli zwalczać i uzasadniać tym swoje istnienie. Później znaleźli u mnie nagana. Mogłem się schronić do Tworek, gdzie przebyłem najcięższy czas. Groziło mi 25 lat więzienia. Gdy ks. Jerzy został porwany, ustaliliśmy, gdzie przebywa. Była to pewna sowiecka baza transportowa. Nie było to całkowicie potwierdzone, ale było 80% pewności, że tam jest. Był na ich terenie, niedostępnym dla kogokolwiek. Mieliśmy pewną liczbę ludzi, sporą — (wymienia liczbę, ale prosi potem o wykreślenie jej z notatek). Było ich tylu — może pan napisać — by nie dać Rosjanom szansy. Czekaliśmy decyzji. Ale nie było decyzji. Wycofaliśmy ludzi. Nie 334

wiem, czy zwrócił pan uwagę na to, że w czasie pogrzebu ks. Jerzego niesiono na poduszce order. Było to Virtuti Militari. Ks. Jerzy zaliczony został przez rząd londyński do bohaterów księży, jak św. Stanisław Kostka, czy ks. Stanisław Skorupka. — I tym bardziej chciano zmusić go do zeznań? — Skala jego wtajemniczenia była ogromna. Począwszy od tego, że wiedział kto z Polaków był Afganistanie po stronie powstańców. — ...a kto był? Czy wolno o to pytać? — ...na przykład ja byłem tam. Mieliśmy dane o generale Wojciechu J. Może zdziwię pana, ale już potem jeden z odłamów naszego ruchu chciał skazać Lecha Wałęsę na śmierć za podwójną zdradę: niewyjaśnie-nie sprawy „Bolka" i przejście na stronę postkomunistów w 1992 r. Miał być rąbnięty rakietą ziemia-powietrze w czasie cotygodniowego lotu z Warszawy do Gdańska, niedługo po starcie. Jeśli chodzi o ks. Jerzego, gdy go porwali sieć tajemnic była tak silna, że początkowo mieli go, ale nie wiedzieli komu go dostarczyć. Gdyby była jakaś pomyłka, nawet Pietruszka nie żyłby. Ks. Jerzy torturowany był w szczególny sposób. Przypalano go elektrycznością. Porażany prądem. Oparzenia te widoczne są na jednym ze zdjęć opublikowanych w „Paris Matchu". Czy Rosjanie czynnie uczestniczyli w przesłuchaniu? Czy tylko kierowali torturami, poddając pytania? Czy pytania były gotowe, a oni kontrolowali przebieg? Po trochu o udziale oficerów sowieckich w porwaniu zaczyna napomykać nawet gen. Kiszczak. W książce składającej się z rozmów z nim, mówi W. Beresiowi i J. Skoczylasowi, że Piotrowski, opowiadając o udziale oficerów sowieckich w porwaniu ks. Jerzego „...nie potrafił podać... żadnego nazwiska, świadków, wiarygodnych okoliczności. Znał tylko imię (Andriej), nie wiadomo, czy prawdziwe, rzekomego oficera KGB, którego zlecenie wykonał". Imię, nie wiadomo, czy prawdziwe, oficer nie wiadomo, czy prawdziwy. Dwa zaprzeczenia sumują się: po co nieprawdziwy oficer miałby podawać nieprawdziwe imię? Innym razem generał przeczy sobie, wypunk-towując sprzeczność tkwiącą w oficjalnej wersji śmierci ks. Jerzego: „...Ten wariat (Piotrowski) sam tego nie wymyślił. Kto kazał mu to zrobić? — zapytuje sam siebie. Choć podejrzenie być może nakierowanejest na rywa 335

la gen. Kiszczaka, gen. Milewskiego, już nie mówi się o tym, że „wariatem" kierowały urojenia, jego choroba, ale inna ręka. Dalej gen. Kiszczak mówi o jednym z grypsów Piotrowskiego, który „zamierzał on przekazać osobie, która wywodzi się z mocodawców zbrodni". W miarę, jak coraz więcej mówi się o „mocodawcach", „rodowodzie" zbrodni, pojawia się dążenie do zdemaskowania gen. Pietruszki, jako domniemanego zaufanego człowieka Moskwy (KGB) w MSW. Na nim, podobnie jak przedtem, gdy ograniczono się do niższego szczebla i skupiano oskarżenie na Piotrowskim, teraz ma skupić się cała uwaga. Interesujące jest, że Pietruszkę obciąża zarówno jego były zwierzchnik — minister —jak koledzy, oraz podwładni. Jako potwierdzenie tej tezy nie sięga się jednak do przeszłości, gdyż byłoby to zbyt niebezpieczne, ale do czasów gdy generał ten byłjuż zwolniony ze służby (czy całkowicie, nie wiadomo — przyp. KK). Po nieudanym puczu moskiewskim, rozwiązaniu ZSRR, byli dygnitarze MSW wspominają nawet o istnieniu KGB. Ale ta instytucja już zmieniła nazwę. Pojawia się w różnych relacjach nazwisko Durys. Ma to być rzekomo małżeństwo Rosjan — Andriej i Halina, związane z KGB. Mieli oni rzekomo wraz z niejakim Griegorijem Winagradskim udzielać materialnego wsparcia rodzinie Pietraszków, po aresztowaniu generała. Podsłuchano i nagrano rozmowy prowadzone z aparatu Pietrusz-ków w ich mieszkaniu z „wujkiem repatriantem", co miało tłumaczyć podsłuchującym jego rosyjski akcent. Gen. Kiszczak stwierdził, że ów „wuj" ze wschodu, to „klasyczny agent". To Andriej Durys miał być rzekomo tym „wujem". Który przejął opiekę nad Pietruszkami i był to prawdopodobnie ów Andriej, występujący tyle razy w sprawie zamordowania ks. Jerzego. Analizując te kwestie Krystyna Daszkiewicz, pisze: „Było zatem dwóch niezidentyfikowanych oficerów KGB: Stanisław, który według rzekomych planów miał wziąć bezpośredni udział w zbrodni i Andriej, który ją zlecił". Czy więc Stanisław, a może i AndńejbrdM udział w przesłuchaniach księdza? Lub Stanisłaio i Andńej to ta sama osoba. Pojawił się sygnał, że „małżonce gen. Pietruszki zaproponowano wyjazd wraz z synem do Szwajcarii na pobyt stały. Musiała jednak nie być zadowolona i czuła zagrożenie, gdyż nieoczekiwanie zaczęła szukać pomocy gdzie indziej". 336

W czasie jednej z ważnych rozmów telefonicznych z ówczesnym przewodniczącym komisji sejmowej do badania działalności MSW, posłem Janem Marią Rokitą, żona uwięzionego dygnitarza powiedziała: „to, co było w Toruniu, to było widowisko". Nie zdążyła tego uzasadnić, gdyż rozmowę przerwano, wdać przybrała zbyt groźny obrót — komentuje autor, podówczas „Życia Warszawy", Jerzy Morawski. Pietruszkowa wytoczyła gen. Kiszczakowi proces za „zniesławiający jej rodzinę charakter jego rewelacji o powiązaniu męża i jej z tajnymi służbami wschodu". Kiszczak wycofał się zręcznie, dając satysfakcję Róży Pietruszkowej, nie tracąc zarazem prestiżu generała tajnych służb, pracującego od dziecka w policji. Jedna z gazet warszawskich zatytułowała sprawozdanie z procesu: „Kocioł kłamstw wokół Pietraszków". Jedyna sprawa szpiegostwa ZSRR-Rosji przeciw Polsce, ujawniona wiatach 1945-1998, to nielegalne działanie rezydenta Jurija Ałganowa w III PRL. W innych przypadkach sami szpiedzy moskiewscy po nieudanym puczu ogłaszali pamiętniki z Warszawy i jesteśmy zdani na ich relacje. Jednak przedstawienie działalności Ałganowa od samego początku było niewłaściwe, nieudolne — moim zdaniem celowo. Grupą największego zagrożenia dla państwa polskiego są post-neokomuniści, bo Rosjanie mają z nimi wszystkie możliwe więzi, porozumienia, otwartą drogę do wykorzystywania ich dla swoich celów. Przy tym zatracono rzecz najważniejszą: jakie materiały zbierał Ałganow, czego się dowiedział, czym się interesował? Kwaśniewski, gwałtownie, w sposób dramatyczny zaprzeczył znajomości i przebywania z Ałganowem wjednym czasie w miejscowości Cetniewo, zaś „sprawa Oleksego" wlecze się latami. Ałganow mógłby wiele powiedzieć o Andńejucry Stanisławie. Czy obaj byli w Toruniu? Którego z nich widziano tam w dniach 18 i 19 października 1984 r.? Wiadomość, iż tym razem żona Grzegorza Piotrowskiego okazuje oznaki zniecierpliwienia, a może paniki i odwiedza opozycyjnego adwokata, Władysława Siłę-Nowickiego, a nie wybranego przez resort (firmę), spowodowała, że Piotrowskiego zaczęli nachodzić w więzieniu specjalni wysłannicy, by wyperswadować mu (jak?) pomysł zaangażowania niezależnego obrońcy. 337

Znamienne, że zbrodni na ks. Jerzym nie nadano cech przestępstwa pospolitego, jak czyniono to w wypadku innych morderstw politycznych na działaczach opozycyjnych i księżach. Przestępstwom politycznym daje się znamiona pospolitych, przy częstym zniesławianiu ofiar, które jakoby same weszły w kontakt z osobami niebezpiecznymi z niskich pobudek. W innej odmianie tego samego modus operandi — prawdziwi lub domniemani — sprawcy znajdywali się natychmiast i skazani na śmierć zostawali straceni, nim cokolwiek powiedzieli. Tak było w sprawie zabójstwa prok. Martiniego w Krakowie, który nieprawidłowo — zdaniem służb specjalnych — oceniał materiał, jaki otrzymał w sprawie katyńskiej, twierdząc, że zbrodni dokonali Rosjanie. Tak było też ze zgładzeniem płk. Jana Gerharda, który z kolei był nosicielem tajemnicy, kto zamordował gen. Karola Świerczewskiego. W obu tych sprawach zabójcy Martiniego i Gerharda, działający według tego samego modus operandi, nie mieli żadnych motywów, a w procesie przeciw niedoszłemu zięciowi Gerharda, prokurator przejęzyczył się mówiąc: „a któż to zabija kurę, która znosi złote jaja" (Gerhard, wbrew doniesieniom z procesu godził się na małżeństwo córki i utrzymywał ją i przyszłego zięcia). W przypadkach Stanisława Pyjasa oraz jego kolegi, którego utopiono wjeziorze, bo widział morderców, w sprawach księży: Sylwestra Zycha, Stefana Niedzielaka, Stanisława Suchowolca, komando nieznanych sprawców pozostaje nieznane. W przypadku Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego zdecydowano się na jawne, ale poddane specyficznym zabiegom procesy. Jak wynikło ze sprawy zamordowania Grzegorza Przemyka, w SB-MSW powoływano specjalne zespoły funkcjonariuszy, które inspirowały propagandę, fałszowały wyniki śledztwa, stosowały groźby i naciski. Nazywano to, jak w czasie okupacji niemieckiej w GL-AL-PPR, „specgrupami". Według tego, co zeznał mec. Andrzej Zalewski, który przez krótki czas po 1989 r. był wiceministrem spraw wewnętrznych, grupa specjalna miała nieograniczone prerogatywy i była przyporządkowana — z pominięciem hierarchii — bezpośrednio generałom Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, i miała do dyspozycji poza służbami MSW, także wywiad i kontrwywiad wojskowy. Działo się tak za każdym razem, gdy — według Zalew 338

skiego — obaj generałowie tak zadecydowali, ostateczniejednak nie wiemy do dziś, kto podejmował najważniejsze decyzje. Do dziś, mimo wielu śledztw, procesów wynikłych z zabójstwa ks. Jerzego, nie ujawniono kto wchodził w skład grupy dezinformacyjnej w tej sprawie, kto formułował tezy i dostosowywał działania, naginając prawdę do z góry powziętej, może przed porwaniem, linii postępowania. Według niepotwierdzonych informacji należał do niej także sam już aresztowany i obwiniony Grzegorz Piotrowski, jako najlepszy specjalista od własnej sprawy. Służba Bezpieczeństwa była w stanie skompletować ławę oskarżonych, sędziów, prokuratorów, biegłych, obrońców, oraz część świadków tak, że stanowili oni jednolity zespół poddany rozkazom tajnej policji. SB potrafiła nie tylko podzielić role, korelować wypowiedzi różnych osób, często nie znających się osobiście, ale i wytworzyć wrażenie, że toczy się prawdziwy proces. Jeszcze udawali, że robią łaskę, dopuszczając oskarżycieli posiłkowych, za tę cenę jednak, zamykając im pole manewru do wytyczonych z góry granic. W socjalistycznym prawie karnym rola świadectw od osób (świadkowie oskarżenia, oskarżeni, ich przyznanie się do winy, samooskarżenia) odgrywała kluczową rolę. Fałszywe świadectwo o sobie samym łatwiej było uzyskać niż produkować fałszywe dowody materialne. Pod pozorami szacunku do człowieka, jego prawdomówności, pełni zaufania do obywateli, przez szantaż, przymus, przemoc, prowokacje i tortury, otrzymywano najtańszy i najszybszy sposób szafowania wyrokami wydanymi przed procesem. Andrzej Wyszyński w Teorii doioodów sądowych w prazuie radzieckim, Warszawa 1949 rok, pisze na stronie 309: „...wyjaśnienia oskarżonych w sprawach tego rodzaju (spraw spisków, występnych zrzeszeń, a w rzeczywistości spraw organizacji i grup antyradzieckich, kontrrewolucyjnych, według Wyszyńskiego — przyp. — KK) uzyskują siłą rzeczy charakter i doniosłość dowodów podstawowych, najważniejszych, decydujących". Okres stanu wojennego był cofnięciem się do stalinizmu i głębiej — do procesów moskiewskich. Oskarżonymi byli wtedy fanatyczni komuniści (lub karierowicze gotowi na wszystko), którzy na rozkaz partii sami się 339

oskarżali dokładnie o to, czego od nich żądano. W samooskarżeniach występowała zawsze ścisła współpraca z władzami bezpieczeństwa. W maju 1928 r. w procesie inżynierów z Donbasu, przekonano ich, by nie tylko nie udowadniali swojej niewinności, ale współpracowali z oskarżeniem, ponieważ wyroki na nich potrzebne są partii. Oskarżeni prosili o zwolnienie adwokatów, którzy ich bronili i wręcz licytowali się z prokuratorem w oskarżaniu samych siebie według wyuczonego schematu. (E. Ra-dziński, Stalin, Warszawa 1996 r., s. 260). Nieprawdąjest, że proces Piotrowskiego i innych był pierwszym procesem ludzi z tajnych służb, co chciała sobie za dobre zaliczyć propaganda stanu wojennego. Jagoda, Jeżów, Beria, całe ich ekipy ginęły oskarżone jawnie, sądzone w pozorowanych procesach. Sądzono też sprawców tzw. pogromu kieleckiego — funkcjonariuszy UB, KBW i ówczesnego WP — zarzucając im „niedopełnienie obowiązków", mimo iż właśnie dopełnili ich, wykonując zadania. Sądzono „winnych przemocy" w Gryficach. 31 sierpnia 1982 r. porwano na ulicy troje przechodniów, dwóch księży i jedną osobę świecką. Zostali oskarżeni, że byli organizatorami demonstracji podziemnej Solidarności. Mimo iż kidnaping widziało wielu ludzi, na świadków dopuszczono tylko ZOMO-wców. Nawet na korytarzu sądowym, nie krępując się obecnością oskarżonych, uczyli się jak uczniowie przed egzaminem — kim kto jest, jak był ubrany w chwili zatrzymania i co robił. Oskarżeni stali się więc żywymi eksponatami szkolenia, które miało doprowadzić do ich skazania. Zomowcy ci prawdopodobnie, sądząc po ich zachowaniu, nie byli w miejscu porwania, jednak widać, że ze względu na podatność na szkolenie zostali wybrani do roli świadków. Nigdy jeszcze stopienie się kłamstwa i okrucieństwa, używanego do kreowania fikcyjnego świata nie było tak silne. Sale sądowe bywają odtwarzane w teatrach, np. („Świadkowie" w Studenckim Teatrze Satyryków). Historycy kina wyodrębnili gatunek „dramatu sądowego" i zaliczają do niego około 15 wybitnych filmów, z których najbardziej znanym jest: „Anatomia morderstwa" — tu zaś zachodzi odwrócenie: teatr, kino jest odgrywane przed sądem. 340

Było w tym coś proroczego, nie tylko dlatego, że oba pogrzeby wyszły z tego samego kościoła w tak niedługim czasie, ale w miarę mijania lat sprawy te coraz bardziej okazują się bliźniaczymi. Sprawa mordu na Grzegorzu Przemyku, inwigilacjajego matki Barbary Sadowskiej, jest siostrzaną sprawą wobec działań przeciw ks. Jerzemu. Trwały równolegle, odnotowywano każdy ich kontakt. Nawet były mąż Sadowskiej, jako ojciec Grzegorza był śledzony, wiele lat po rozwodzie. W „Informacji" z dnia 10 stycznia 1984 r. TAJNE, specjalnego znaczenia dotyczącej figurantki o kryptonimie (nadany w SB-MSW—przyp. KK) „Paryżanka" (poprzednio włączono ją do sprawy o kryptonimie „Poszukiwany"), dostrzegamyjak głęboko i bezprawnie tajne służby wnikały wżycie prywatne, intymne, nie mające znaczenia politycznego (tzw. złe prowadzenie się osób partyjnych, ale i bezpartyjnych, było wykorzystywane przeciw nim do szantażu). Sadowska, inwalidka, osoba z kręgów kościelnych, była niebezpieczna dla reżimu dlatego, że bliska duchowo ks. Jerzemu. Bezprawnie funkcjonariusze zawładnęli jej aktami rozwodowymi. Figurantka — pisze anonimowy analityk SB — podała następujące przyczyny rozwodu: „były (to) różnice między nami, niemożność porozumienia się we wszystkich kwestiach itd.". Może przez szantażowaniejej męża — choć Sadowska nie wysuwała żadnych przeciw niemu zarzutów, ani on przeciw niej — można by do niej się dobrać, a przez nią do ks. Jerzego. Tu stwierdzono, że aczkolwiek ojciec Grzegorza Przemyka „nie należał do żadnej organizacji społeczno-politycznej, czy politycznej", ale także nie należał do Solidarności. Przed dwunastu laty poznał pewnego Brytyjczyka i choć nie utrzymywał z nim kontaktów, to to właśnie okazało się jedynym ciemnym punktem wjego życiorysie. Barbara Sadowska — jak się okazuje była przedmiotem zainteresowania SB od 1964 r. Stwierdza się, że jest ona w posiadaniu maszyny do pisania marki „Bambino". Później jednak, w miarę jak narasta trening nienawiści wobec niej, szczególnie po zamordowaniu jej syna, jej dossier staję się dla niej poważnym zagrożeniem. Nie ma tam żadnych zarzutów, poza niewłaściwymi kontaktami towarzyskimi, w końcu więc czekał ją los osoby zakwalifikowanej przez SB jako „niezrównoważonej psychicznie". Obecnie lewica nazywa takich „oszołomami". 341

Wyjaśniona w większym stopniu sprawa zamordowania Grzegorza Przemyka staje się zwierciadlanym odbiciem sprawy ks. Jerzego. Z drugiego procesu o zabójstwo Grzegorza Przemyka można wyczytać, co wydarzyło się w sprawie ks. Jerzego. W obu sprawach mordercami są funkcjonariusze, którzy winni ścigać morderców. W obu sprawach — z różnych powodów — przeprowadzono fikcyjne śledztwa i inscenizowane procesy. Tylko mniej ważna dla komunistów z punktu politycznego sprawa Przemyka doczekała się powtórnego, szczegółowego rozpatrzenia i tam doszło do częściowego ujawnienia sposobu tworzenia fikcji sądowej; jak wiele można uczynić, jak daleko można pójść w fałszowaniu faktów analizowanych potem publicznie, jakby były prawdziwe. Apologia wagi zeznali świadków będących w zmowie zwinnymi, a obwiniających o zbrodnie niewinnych, przyznanie się oskarżonych, szczegółowo obmyślane, nieprawdziwe, a robiące wrażenie szczerego, odporne na krzyżowe pytania. Twierdzi się, że gdyby ukarano sprawców zbrodni na Przemyku, a nie skazano niewinnych, nie byłoby morderstwa dokonanego na ks. Jerzym, bo musiałby się odsłonić fragment systemu. Męczeństwo Grzegorza Przemyka musiało w ks. Popicłuszce zrodzić poczucie klęski, a może winy? Potrzebna była inna ofiara, zamiast zamęczonego maturzysty. Posługiwanie w czasie jego pogrzebu, opieka nad jego matką, musiała być męką dla ks. Jerzego. Ojc iec Święty raniony ciężko, ojciec Maksymilian zamęczony, zagłodzony, Przemyk zamęczony, a on? Śmierć Przemyka była osobistą tragedią ks. Jerzego. Nie zdołał go ochronić, ani zastąpić w męczeńskiej śmierci. jednak przekonanie, że ukaranie sprawców zbrodni na Przemyku m< igłoby powstrzymać następne, wy nika z niezrozumienia specyfiki działań lajinch służb w systemie komunistycznym. Pierws/a zbrodnia była niezbędna tajnym służbom PRLjedynie jako rodzaj manewrów generalnych, poligonu ćwiczebnego przed porwaniem ks. Jerzego. W trakcie działań operacyjnych we wszystkich kierunkach: ukra ia i ochronienia winnych i doprowadzenie przed sądem do ich uniewinnienia, wyszukanie na ich miejsce osób niewinnych, które doprowadzono do samooskarżenia i w konsekwencji skazania, bez bicia, katowania, a tylko drogą innych metod nacisku. Wykazano giętkość prokuratury i sądu, któiy przyjmował wyroki zapadłe w SB, jako swoje i ogłaszał. Stworzono nieistniejącą rzeczywistość, 342

której realność udowodniono. Posunięto się dalej — udoskonalano zatwierdzanie swoich decyzji jawnymi lub półjawnymi sądowymi postanowieniami — w stosunku do procesów, które wytaczano w latach 50. W tak wydawałoby się dla totalitarnej potęgi drobnej sprawie, jak śmierć 18-letniego ucznia szkoły średniej, postanowienia podejmował najwyższy w tym wasalnym państwie organ, nad którym byłajuż tylko Moskwa. Już 24 maja 1983 roku, a więc zaledwie kilka dni po śmierci Przemyka, Biuro Polityczne KC PZPR postanowiło, by sprawę tego zabójstwa traktować jako nadzwyczajną (nie zwykłe morderstwo tajnych służb? — przyp. KK), sporządzono tzw. „grafik czynności", w którym umieszczono nazwiska członków Biura i Sekretariatu KC PZPR. Według innych źródeł był to specjalny Zespół ds. Przemyka. Jednocześnie na szczeblu resortu powołano osoby wybrane z najwyższych organów partii komunistycznej. Odsunięto prokuratora Hemyka Prackiego, który nie godził się na odgrywanie roli przekaźnika woli Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR, a także pełnomocnika partii d.s. Przemyka, Franciszka Ruska. Nakazano sugerować, że Przemyk w ogóle nie był w Komisariacie przy ul. Jezuickiej lub: 1) że był pobity już przedtem, 2) pobity był potem. Ostatecznie przyjęto „wersję sanitariuszy" i ich kazano inwigilować, oskarżyć, uwięzić i skazać. Potępiono niebaczne okazanie do rozpoznania funkcjonariuszy świadkowi Filozofowi. Do badania poczytalności Przemyka wyznaczono (już czekał) syna ważnego członka nomenklatury, komunistycznego ambasadora, psychiatrę Pawła W., pracownika Pogotowa Ratunkowego w Warszawie. „W komisariacie najezuickiej tworzono całe scenariusze, by prawdziwi sprawcy śmierci Przemyka nie zostali wykryci" — przyznał on po latach. Badał on Przemyka i był instruowany, co ma mówić o sprawie. „Akt oskarżenia dopasowuje się do przyjętej koncepcji" — zeznał. Na pytanie, kto go instruował odpowiedział sądowi: „Nie mogę tego ujawnić". „Dlaczego pan się boi?"—pytał go sąd, ale to pytanie pozostało bez odpowiedzi. Grożono mu potem, że i on może być objęty oskarżeniem. Grożono mu, jakby nic należał do nomenklatury, że jego chwiejna postawa może stanowić zagrożenie dla jego życia i jego rodziny. Prawdopodobnie dzięki pomocy ojca i jego kolegów7 wyjechał z żoną na Maltę, gdzie objął posadę lekarza, usunąwszy się tym samym z areny wydarzeń. 343

Charakterystyczną dla niewiedzy, konfabulacji i fantazjowania, powołanych pod naciskiem SB biegłych, jest ekspertyza innego psychiatry Stanisława K, który w rok po śmierci Przemyka przedstawił opinię psychiatryczną na temat ofiary. Stwierdził, nie oglądając w prosektorium zwłok, że np. nie tylko Przemyk był pijany, ale że pił wino w „Krokodylu". Nawet gdyby dokonano uczciwej obdukcji, nie wykazałaby ona, że wino było wypite w „Krokodylu". Jakim sposobem w ekspertyzie lekarskiej 0 nieżyjącej osobie, mogło znaleźć się podobne stwierdzenie? — zapytano go. Biegły odpowiedział, że umieścił to naukowe stwierdzenie, gdyż dowiedział się o tym z prasy. Z naszego punktu widzenia, zainteresowanych tajemniczą ekspertyzą zwłok ks. Jerzego, ciekawsze jest, że nikt, w tym Stanisław K, nie umiał wyjaśnić, dlaczego został powołany na biegłego w sprawie Przemyka wśród tysięcy psychiatrów żyjących w Polsce, właśnie on, kierownik poradni zdrowia psychicznego w Olkuszu. Wyszło najaw dopiero w 1997 r. (podało to „Słowo Katolickie"), że Stanisław K podał sądowi, jako swój adres: Areszt Śledczy na Mokotowie. Czy więc w tym okresie był uwięziony 1 szantażowany, czy zakwaterowano go w pokojach gościnnych aresztu? Dlatego, by cokolwiek wyjaśnić, trzeba było przesłuchiwać najwyższych byłych dostojników komunistycznych. Od ich decyzji zależał los zwykłego kierowcy karetki pogotowia, gdy zatwierdzili wyznaczenie go na winnego. Na poniedziałek 21 października 1996 r. na godzinę 10.30 był wezwany przed sąd w sprawie zbrodni na Przemyku gen. SB Zbigniew Pudysz, wiceminister, na godzinę 11.30 gen. broni Wojciech Jaruzelski, a o 12.30 Mieczysław F. Rakowski. Wykonawcami byli niskiej rangi funkcjonariusze, wyjaśnień mieli udzielić najwyżsi dygnitarze, b. PZPR i dowódcy sił policyj-no-wojskowych. Żaden, jakby zaistniała zmowa, nie zjawił się. Prawdopodobnie na ul. Zawrat, w Magdalence, czy przy „okrągłym stole" doszło do ugody między tzw. stroną opozycyjną a komunistami, że czyny zbrodnicze stanu wojennego a może poprzedzające go i późniejsze objęte zostały abolicją, a trzej dygnitarze nie musieli wcale obawiać się doprowadzenia do sądu. Winien zbrodni awansuje do roli obiektywnego świadka, który swoim morderstwem obciąża niewinnego. Jego zwierzchnicy powołani do ścigania zbrodni wymuszają zeznania niewinnego, który obciąża same 344

go siebie, uwalniając od podejrzeń winnego. Splot nieprawości doprowadza do współpracy niewinnego ze zbrodniarzami, którzy go oskarżają wielopiętrową zmową przestępczą. Dla nas najistotniejsze jest, że zdobyliśmy opis instruowania i szkolenia oskarżonych i świadków przed procesem, uczenia się zeznań. Zastosowano system nauki ról, jak w teatrze, nie tylko w stosunku do winnych, którzy mieli uniknąć kary, ale także do niewinnych, których wyznaczono, by spełnili rolę zabójców. Wszyscy opanowali materiał, zarówno osoby wyszkolone policyjnie, jak i osoby niewyszkolone, bez przygotowania, niebezpieczne przede wszystkim dla siebie, ale i, jak się okaże, dla resortu, bo nie nawykłe do kłamstw, prowokacji, ukrywania prawdy. Winni zbrodni i oskarżeni o nią ludzie działali przed sądem zgodnie z planem, w zmowie — ci ostatni przeciw sobie samym. Według posiadanych przeze mnie danych, w czasie szkolenia kadry funkcjonariusz)' SB, stawiano im zadanie wzajemnego przesłuchiwania się, wymiennie — ten sam oficer występował w charakterze przesłuchującego, a potem przesłuchiwanego. V\J obu wypadkach trzeba było zaprezentować umiejętność dostosowywania się do zmiennych sytuacji, wcielania się w postaci negatywne i pozytywne, które mieli grać, tworzenie fałszywej osobowości. Jak dla tajnych służb sprawa Przemyka była szkoleniowym testem przed większym może jeszcze nie sformułowanym zadaniem, tak i my — dzięki temu, że z 40 w sumie tomów akt operacyjnych dotyczących matki i syna, 28 tomów ocalało dzięki byłemu ministrowi spraw wewnętrznych, Krzy sztofowi Kozłowskiemu, ale i odważnemu funkcjonariuszowi, który o tych aktach chwilę przed ich zniszczeniem powiedział ministrowi — możemy wniknąć w mechanizm sprawy ks. Jerzego, która niejako ze spraw Przemyka wynika, ale jest z nią związana dziesiątkiem wątków. Do teczki ks. Jerzego nadal nie mamy dostępu, natomiast dostała się w ręce osób niezależnych teczka przygotowana przeciw Grzegorzowi Przemykowi. Ściśle tajna (funkcjonariusze nibv oszczędzali ofierze i jej rodzinie ujawnienia rzekomo ohydnych, kompromitujących szczegółów). Do ważnych danych na temat Przemyka należało, że urodził się ważąc 2400 gramów, że chorował na świnkę, różyczkę, że spadł z roweru. 345

że był poszkodowany w wypadku samochodowym. Palii papierosy... denerwował się maturą. Bał się wojska. Te wszystkie, tzw. banalne fakty nagromadzone z wielkim wysiłkiem i przy ogromnych kosztach, uszeregowane, powodowały widzenie ofiary, jako słabeusza, upośledzonego, niższego pod względem społecznym (rasizm socjalny) wobec SZMP, PZPR i SB. Nawet gdyby nie zdecydowano się go zabić teraz, byłby ich ofiarą w wojsku, bo materiał o nim przekazano by Informacji Wojskowej. Po raz pierwszy w historii polskiego komunizmu zbrodnię polityczną zanalizowano od początku: groźby, szantaż, przedstawienie Sadowskiej — matce — syna, jako zakładnika, którego życie będzie zależało od jej postępowania, zadanie śmierci zakładnikowi, poprzez stworzenie niebyłej, fikcyjnej historii wydarzeń, opanowanie pamięciowe ról osób samo-oskarżających się w procesie i wyinstruowanie rzeczywistych zabójców jak mają uniknąć oskarżenia — aż do przygotowania procesu i samo oskarżających się osób do wystąpienia publicznego. Nie postawiono jednak kwestii: czy zbrodnia na Grzegorzu Przemyku była zaplanowana na dzień, w którym jej dokonano, w ramach uwag czynionych Barbarze Sadowskiej, by wycofała się z prac w Komitecie przy kościele św. Marcina. Ponieważ obiecano jej śmierć syna, inwigilując matkę i syna czekano na właściwy moment. Matura chłopca była taką dogodną okazją, liczono na jej opijanie i znając otwarty charakter przyszłej ofiary czekano aż w miejscu publicznym (a może i w mieszkaniu) da on wyraz swej radości ze zdania egzaminów i dostarczy pozoru do zabrania go na komisariat. Pozorem tym stało się chodzenie boso po deszczu na ulicy. Wplątanie w sprawę dwu sanitariuszy: Wysockiego i Szyzdka mogło być zaplanowane. Że co najmniej jeden doradca w inscenizacji zbrodni na Grzegorzu Przemyku i pierwszego procesu miał siedzibę w Krakowie, wskazuje fakt, że wykorzystano znany w Krakowie i czasem przerabiany na UJ tzw. „precedens Rottera". Jesienią 1892 r. policja austriacka zatrzymała w Krakowie młodego robotnika z powodu drobnego wykroczenia. Na drugi dzień wydano go matce w stanie bardzo ciężkim, ze zranioną głową. Austriackie władze 346

policyjne wsławione tym, że kierowały zbrodniarzem-rewolucjonistą, Jakubem Szelą w 1846 r., nie chciały przesłuchać podległych policjantów. Próbowano przekupić matkę Rottera, w końcu powiedziano jej, że rany Roterra powstały w karetce pogotowia, którą ona wezwała. Śledztwo umorzono. Z akt usunięto protokół obdukcji, a cenzura austriacka skonfiskowała artykuł pt. „Mord policyjny", napisany dla „Naprzodu" o tej zbrodni i tuszowaniu sprawy. Przemyk jako poeta dalej jest przemilczany. O Barbarze Sadowskiej też słyszy się coraz mniej. Lewicowi rzecznicy pamięci czy niepamięci o Przemyku widzą w nim tylko licealistę, maturzystę, ofiarę zabójstwa, w dodatku znajdującego się „pod wpływem kleru" — czyli ks. Jerzego. W miarę zbliżenia czy tylko ujawniania dawnych związków między lewicą postsolidarnościową i komunistami, Przemyk staje się „niepottzebną ofiarą". Pominięta jest i zatarta jego wspaniałość jako poety. Może nasuwają się analogie z Baczyńskim, znienawidzonym przez lewicę? Już w jedynej szerzej znanej frazie z Przemyka „Syn czy sen" jest coś groźnie się zapowiadającego. Bo czym był dla matki po swojej śmierci, jak nie snem, czyż nie pojawiał się jej w snach? A teraz, gdy i ona nie żyje, czym jest minionyjej sen? Poddam analizie fragmenty jego ostatniego wiersza, napisanego kilka dni przed zamordowaniem. Może on nasuwać przypuszczenie, że byl wizjonerem, geniuszem, którego w porę usunięto z widowni polskiej, bo było wiadomo, że nie pójdzie drogą taką, jak Szymborska. Wręcz przerażające jest pojawienie w tym ostatnim wierszu nazwiska „Wysocki". (...) Nadal będziemy razem słuchać Epitafium dla Wysockiego lub po raz któryś odczytywać ten toiersz przepisany na ścianie (...) Od dziewiętnastej linijki wiersza zaczyna się coś wstrząsającego: (...) jakby nam wszystkim naraz strzaskano wątroby. Odebrano poiuietrze. 347

I tu już jest wieszczenie, jasnowidzenie, ujrzenie tego, co miało stać się z poetą za około pięć dni, a potem powrócić jako śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Dokładnie opisana w wierszu strzaskana wątroba, topienie — zabranie powietrza. Może to jest najgłębszy rodzaj więzi między oboma ofiarami terroru komunistycznego. Jest aż tak proroczy, że niektórzy podejrzewają, iż po śmierci poety jego matka napisała go w rozpaczy za nieżyjącego syna. Poza jasnowidzeniem istnieje jeszcze jedna możliwość: Służba Bezpieczeństwa znała ten wiersz dzięki inwigilacji Sadowskiej, oraz jej syna i zabawiła się, dokładnie realizując przepowiednię poety, zabijając go tak, jakby działali według słów jego wiersza a może także wybierając Wysockiego do oskarżenia go o zbrodnię. Morderstwo na ks. Jerzym było bliźniacze w stosunku do zbrodni na Przemyku. Ciosy, jak stwierdzono w czasie drugiego procesu, zadawane były w „sposób specjalny". Uderzano w bardzo miękkie powłoki brzucha, z bliskiej odległości, na tyle tylko, by wziąć zamach pięściami, łokciami lub obutą nogą przez funkcjonariusza, gdy inni trzymali ofiarę unieruchomioną, by siła uderzenia nie cofała bitego, nie odrzucała w tył, zmniejszając i amortyzując częściowo cios — ale cała rozładowywała się w jego wnętrznościach. Wtedy ból był wielokroć silniejszy. Ta właśnie metoda prowadziła do zejścia śmiertelnego bez pozostawiania znaków na ciele, niszcząc wątrobę, śledzionę, żołądek, tłukąc jelito grube i kiszki. Podbiegnięcia krwawe zauważono tylko pod torebką mięśnia lędźwiowego prawego. Podobny obraz ciała ujrzał ów lekarz obecny przy rozpoznaniu zwłok ks. Jerzego i Chrostowski. Wnętrzności ks. Jerzego, podobnie jak Przemyka przypominały miazgę. Obraz był podobny do tego, który powoduje przejechanie człowieka przez ciężki pojazd. Śmiertelne pobicie działacza KOR Stanisława Pyjasa w Krakowie, utonięcie świadka w tej sprawie, tajemnicza śmierć po pobiciu zaangażowanego w opozycję poety Witolda Dąbrowskiego, śmiertelne pobicie aktora M. były innymi wersjami wykonawczymi. Żadna siła nie może wymóc na komunistach wyjaśnienia choćby sprawy mordu na Pyjasie. Nie wyjaśniono sprawy tzw. pogromu w Kielcach, szeregu zabójstw Żydów w latach 1945-50, nie znaleziono sprawców porwania i zamordowania syna 348

polityka PAX, Piaseckiego, napadu na bank „Pod orłami", na pocztę nieopodal Marszałkowskiej, czterech morderstw księży: Kotlarza, Zycha, Suchowolca i Niedzielaka. W okresie transformacji ustrojowej po tzw. okrągłym stole, w latach 1993-1998, doszło do zamordowania generała LWP i byłego premiera PRL i jego żony — małżonków Jaroszewiczów, generałów w stanie spoczynku: Jerzego Fonkowicza, generała Dubickiego oraz będącego jeszcze w służbie generała Marka Papały, byłego komendanta głównego Policji. Zabito rzecznika ursuskiej „Solidarności" — Andrzeja Krzepkowskiego. Mimo zorganizowania procesu w sprawie zamordowania prof. Jana Strzeleckiego ani prokurator, ani sami oskarżeni nie przekonali opinii publicznej, że są rzeczywistymi sprawcami tego morderstwa, a nawet, gdyby to byli oni, motywy, jakimi by się kierowali, pozostały niejasne. Żadna wielka zbrodnia okresu powojennego nie doczekała się wykrycia sprawców i ukarania ich. Tym cenniejsza jest nasza wiedza w sprawie Przemyka. Rozpoznanie dokonanej zbrodni i zbrodni fałszerstwa w sprawie Przemyka pozwala nam wyprowadzić pewne hipotezy, co do tego, jak winna być badana zbrodnia na ks. Jerzym, kogo możemy wyobrazić sobie na ławie oskarżonych i jak powinien przebiegać niefałszowany proces o tę zbrodnię i jej przyczyny. Mechanizm został częściowo odkryty. Zarys sprawy ks. Jerzego uwidacznia się w sprawie Przemyka. Ks. Jerzy opiekował się Barbarą Sadowską po stracie syna, towarzyszył jej w pogrzebie — istnieje ciekawa dokumentacja: ks. Jerzy nad grobem Przemyka na półtora roku przed swoją śmiercią. Ks. Jerzy, który był w areszcie śledczym w Komendzie Stołecznej MO, w dyspozycji IV Wydziału SB, stał się legendą tego ciężkiego więzienia. Kiedy zamknięto tam obu sanitariuszy niewinnych zbrodni, jeden z nich, Michał Wysocki, gdy dowiedział się od współwięźniów, że jest w celi gdzie przetrzymywano ks. Jerzego, mówi, że poczuł dumę i podniesienie na duchu. Lżej było być uwięzionym, gdy pomyślało się w najstraszniejszych chwilach: „jeśli ks. Jerzy to przeszedł i ja przejdę". Już nazywano go tu, w areszcie, świętym Jerzym, gdyby wiedział o tym, nie obraziłby się. Sprawajego przyszłego męczeństwa była czytelna, wyraźnie się zapowiadała. Żył on już w opinii świętości. Niektórzy więźniowie polityczni do niego zwracali się 349

0 ratunek w myślach, choć jeszcze nie była to modlitwa do niego. Koście)! pw. św. St. Kostki w linii prostej

nie stoi tak daleko od pałacu zajmowanego przez policje komunistyczne. Gdy Wysockiego wprowadzono do celi współwięźniowie pokazali mu miejsce gdzie parę dni wcześniej ks. Jerzy miał ułożony materac i Wysocki je zajął. Cela nr 32 nazywana jest celą ks. Jerzego Popiełuszki. Mam nadzieję, że cela ta zostanie wyodrębniona i podobnie do bunkra, gdzie umierał z głodu św. Maksymilian, udostępniona jako miejsce pielgrzymek. Poczwórnie sprawa Przemykajest spleciona ze sprawą ks. Jerzego i właściwie jest jej częścią, jak śmierć Jana Chrzciciela była powiązana z kaźnią Chrystusa. Posiadam relację osób, które przy grobie ks. Jerzego doznały łaski uspokojenia duszy, ajedna z nich nazwała to przeżycie, zgodnie z naiwnością nowych czasów, „wręcz sensacyjnym". Gdy Wysocki dostał pierwszą paczkę, pęto kiełbasy zjadł mu szczur. Kiedy po paru latach czytał Zapiski "ks. Jerzego stwierdził, że ten sam szczur objadał ks.Jerzego. Niedługo Wysocki miał stwierdzić, że ten szczurjestjego jedynym przyjacielem. Poza tym byli, jak się okazało, sami kapusie, konfidenci, a najgorsze miało dopiero nadejść. Ksiądz Jerzy rozpoznał był od razu, że współwięźniowie są kapusiami skierowanymi do jego ccii po to, by uzyskiwać od niego informacje, donosić o jego stanie psychicznym, dezinformować, aby pobudzić w nim defetyzm i strach, by wyciągnąć na zwierzenia, odkryć tajemnice, słabe punkty, ale także by straszyć wszechmocą resortu, inspirować i wpływać na postępowanie. Z kolei oni spostrzegli, że się oszukali, bo ksiądz, jak się okazało od pierwszej chwili wiedział kim są. Przez to zatrzymano ich w areszcie. Byliby w domu, a tak muszą zajmować się następną ofiarą — Wysockim. Wyraźne było, że nie mogą mu tego darować. „Kolejarz" 1 Włodek korzystali z tak wielkich uprawnień, że dostawali w paczkach alkohol i pili go z milicjantami na dyżurze. To połączenie, związek z ks. Jerzym, sprawa, która napawa dumą, ale i przerażeniem Wysockiego, gdy doszedł do wniosku, że ci sami kapusie, celowi pracowali nad ks. Jerzym i nad nim. Pozornie byli to: kolejarz i rzekomy milicjant, zwolniony ze służby i uwięziony za przestępstwa kryminalne, w rzeczywistości byli to prawdopodobnie funkcjonariusze, któ 350

rzy odbywali swoją służbę, jako fikcyjni więźniowie. Ich zadaniem było wzbudzenie zaufania ks. Jerzego, a potem Wysockiego. Prawdopodobnie byli szkoleni w odgrywaniu roli więźniów. Ta sama cela, ci sami kapusie, ten sam szczur i ta sama pani prokurator — Anna Jackowska, która „zabezpieczała" od strony prokuratury legalność prześladowań ks. Jerzego, musiała więc współpracować urzędowo z Pękalą, który potem stał się współmordercą księdzajerzego, a przedtem podrzucał do mieszkania księdza zakazane druki i materiały wybuchowe, by potem „znajdować je" w czasie rewizji. Wysocki twierdzi, że prokuratura usiłowała wciągnąć do współpracy przeciw niemujego żonę Małgorzatę, wyciągnąć od niej obciążające go zeznania, ale przede wszystkim złamać go duchowo, dając dowód, że i żona zwróciła się przeciw niemu. Każdy obiekt zainteresowania SB, jeśli miał — jak oni to nazywali — w życiorysie, czyli w swoim życiujakąkolwiek komplikację, niekoniecznie przestępstwo, winę czy błąd, był narażony na to, że najbardziej intymne, osobiste, tajone przez niego sprawy, nieszczęścia, wypadki losu będą wygrywane przeciw niemu. Wystarczyło tylko jeśli prześladowany przez tajną policję człowiek kochał kogoś, co władze bezpieczeństwa uważały za słabość. I nie było przed nim innego wyboru, niż przyznanie się do zbrodni, której nie popełnił, by zastąpić w więzieniu kogoś, komu tę zbrodnię nakazano w ramach obowiązków służbowych. SB przejrzała setki kart wyjazdowych karetki, której kierowcą i sanitariuszem był Wysocki, a drugim sanitariuszem był Szyzdek. Przesłuchano prawdopodobnie kilkaset osób poszukując takiej, którą można by namówić do postawieniajakichkolwiek zarzutów załodze karetki. Przeglądali listy do Wysockiego i poprzedzili jego aresztowanie nieustanną, 24r-godzinnej inwigilacją. Dwa auta z wywiadowcami SB podążało za nim do pracy w pogotowiu, kiedy pędził na sygnale do chorych, stały pod domami chorych, jechały z powrotem do pogotowia, a potem całą noc parkowały podjego domem. Znaleziono dane, które umożliwiły szantaż i przyznanie się Wysockiego do winy za zbrodnię, której dokonali funkcjonariusze MO. Były trzy punkty zaczepienia dla złamania Wysockiego: życie jego syna, miłość do drugiej żony i styl życia pierwszej żony, który był obiecu 351

jący dla SB. Zawęźlenie dramatu Wysockiego zawierało się w odkrytych przez SB jego słabych punktach: Małgosia była drugą żoną Wysockiego. Gdy z pierwszą się rozwiódł, opiekę nad synem sąd przyznał nie matce, a ojcu, Michałowi Wysockiemu. Gdy powtórnie się ożenił jego druga żona wzięła na siebie opiekę nad jego małym synkiem. Stała się dla niego matką, podczas gdy naturalna matka oddaliła się od życia obu Wysockich, ojca i syna. Matka Wysockiego, żona i sześcioletni syn bywali wywożeni z domów do komendy i przetrzymywani. Po kilku godzinach kolejno zwalniani. By zmusić Wysockiego do przyznania się do niepopełnionej zbrodni początkowo przesłuchiwano go godzinami, dzień i noc, bez snu, w systemie tzw. konwejera. Co najważniejsze, skłócono go z Szyzdkiem, drugim fałszywie oskarżonym, przedstawiając mu sfałszowane, obciążające go zeznania Szyzdka, a Szyzdkowi jego, Wysockiego zeznania przeciw Szyzdkowi. W pewnym momencie Wysockiego ogarnęła zgroza. Odwołał swoje zeznania, które obciążały niewinnego, podobnie jak on sam, Szyzdka. Ale SB miałyjuż zeznania Szyzdka uczynione pod namową, dla obrony przed zarzutami Wysockiego... Teraz już Służba Bezpieczeństwa miała Wysockiego całkowicie w ręku i stała się jego najbliższym przyjacielem, bliższym niż żona, matka, syn. Oficerowie Służby Bezpieczeństwa od tej chwili będą występowali jako obrońcy Szyzdka przed Wysockim i Wysockiego przed Szyzdkiem: „Broń się — mówili do Wysockiego, tykając, jak to było w zwyczaju SB — bo Szyzdek swoimi zeznaniami wpakuje cię na dziesięć lat do więzienia... Musisz się bronić, musisz". I do tego stopnia dezorientacji doprowadzono Wysockiego przygotowując proces, że pyta on oficera SB: — Radzisz mi to jak przyjaciel? — Tak — brzmiała odpowiedź. Tak samo przebiegała rozmowa z Szyzdkiem, gdy Wysocki siedział „na dole". Na dowód przyjaźni za zeznanie przeciw Szyzdkowi i udział w próbie generalnej wizji lokalnej, trenowaniu do niej, a potem w fikcyjnej, pro 352

tokolowanej, zwrócono Wysockiemu krzyżyk „papieski". Podsunięto mu zeznanie Szyzdka, obciążające Wysockiego morderstwem na Przemyku. Wysocki znał podpis Szyzdka i wydawało mu się, że jest pewien, że to jego podpis. Także pełne nienawiści słowa przyjaciela przeciw niemu, wzburzyły go. Wzywając „na górę" to jednego, to drugiego i pokazując im wzajemnie ich zeznania, coraz bardziej pełne nienawiści wobec siebie, eskalowali wrogość dawnych przyjaciół, planując, być może jako jedną z możliwości, że zaaranżują ich spotkanie i np. Szyzdek zamorduje Wysockiego, będzie więc już tylko proces o zamordowanie zabójcy Wysockiego, a nie Przemyka, przez co zniknie niebezpieczeństwo odwołania zeznań przez Wysockiego, a Szyzdek na dziesiątki lat zniknie z widowni w jednym z oddalonych więzień. „Rozbić solidarność sanitariuszy", zanotowano polecenie. Z zajętych pracą i rodziną mężczyzn, przerodzili się w dwa skorpiony, potwory zagrażające sobie wzajemnie, bardziej niż funkcjonariusze, którzy ich do tego popchnęli. Wysocki mówi, że zrozumiał, że wplątano go w sprawę, która przerasta jego wyobraźnię. Po przyznaniu się do winy i podpisaniu przygotowanych przez SB zeznań, zdecydował się na samobójstwo. Był to dla niego jedyny sposób oczyszczenia się i protestu. Okazało się jednak, że SB, która zabiła tylu ludzi, nie życzy sobie jego śmierci. Okazali, że mają bezwzględną władzę nad życiem ludzkim, zabijają, ale i nie pozwalają umrzeć, przemocą trzymając przy życiu. Zakaz umierania powoduje pewien rodzaj przejściowej nieśmiertelności, nad którą czuwa resort i uzbrojona straż, szkolona w walkach wschodnich. Śmierci mu zakazano. Jego życie było potrzebniejsze SB niż jemu. Czegoś takiego Wysocki nie przewidział. Kapusie, stróżujący dzień i noc, rzucili się na niego, wyjęli mu szyję z pętli. Obezwładnili go, przytrzymali siłą. Nie było ucieczki — nawet w śmierć. Jeszcze jeden trup, po Przemyku i to do tego w celi okazał się niepotrzebny. Waliłaby się na nim zbudowana konstrukcja. Po kilku dniach tajni współpracownicy SB, umieszczeni w celi z Wysockim musieli złożyć raport, że nie biorą dłużej odpowiedzialności za jego życie i boją się, że stracą własne w walce z samobójcą. Drzwi celi otwarto na oścież i przy 353

wejściu umieszczono uzbrojonych funkcjonariuszy brygady antyterrorystycznej, wyszkolonej do zabijania, którzy przy zapalonym dzień i noc świetle śledzili każdy ruch Wysockiego — czy nie usiłuje on siebie zabić. Wysocki czul się najnieszczęśliwszym wśród żyjących w ponad milionowym mieście ludzi i tak ponad miarę nieszczęsnym. Uświadomiono mu, że przejechanie jego syna przez ciężarówkę jest drobiazgiem. Właśnie sprawa, w której go przesłuchiwano była dowodem, że SB, by złamać wszelki opór, zabija bliskich tych, którzy się opierają. „My wam Sadowska syna urządzimy" — zapowiedzieli funkcjonariusze SB, chcąc przerazić opozycjonistkę i zmusić ją do zaniechania działalności. Pisała o tym prasa podziemna i mówiła Warszawa. Oznaczało, że można bezkarnie dokonać każdej zbrodni, jak w latach 1944— 1956, jednak przy zastosowaniu zmodyfikowanych środków i metod działania. Zbrodnie stanu wojennego przysparzały pewnych kłopotów wykonawcom. Przemyk zastąpił matkę, Wysocki i Szyzdek — morderców. Było jasne, że śmierć syna Wysockiego zostanie zrzucona na macochę chłopca, że nie pilnowała go, prześladowała i w końcu wepchnęła pod ciężarówkę. Odnaleziono więc byłą żonę Wysockiego i kazano jej upomnieć się o syna. Skoro jej były mążjest aresztowany, jest przestępcą, syn powinien wrócić do rodzonej matki. Podsunięto argument, że druga żona Wysockiego w nieobecności ojca źle się nim opiekuje. Powiedziano więc więźniowi, że syn będzie odebranyjego drugiej mamie i oddany pierwszej, którą musiał — także, by ratować syna — opuścić. Przyznanie się do zbrodni równało się zaś rzuceniem na życie tegoż dziecka straszliwego cienia i stanowiło ryzyko utraty ukochanej żony Małgosi. Jak później się okazało, Małgosia nie uwierzyła w nic, do czego Wysocki się przyznał. Bieg rzeczy ułożył się inaczej niż się obawiał, pod pewnymi względami równie źle. Od chwili, gdy włączyło się SB, można powiedzieć, że okres, który spędził w więzieniu okazał się jednocześnie najszczęśliwszy w jego małżeństwie, bowiem wtedy żona Małgosia najbardziej go kochała. Powodowana rozłąką, tęsknotą, żalem nad jego losem, okazywała mu w listach i na rzadkich, pod silnym nadzorem widzeniach, więcej miłości, niż kiedykolwiek przedtem i potem. Ale jego przyznanie 354

się do winy i obciążenie siebie niepopełnioną zbrodnią, a wiedziała, że był niezdolny do tego, poczytała mu za złe. Potępiła go, odwróciła się od niego. Poczuła wtedy, że jest silny fizycznie, a słaby wewnętrznie. Nie przemówiło do niej to, że chodziło ojej ijego syna życie. Co czuło dziecko nie wiadomo, choć doszło do niego nieszczęście ojca przez telewizję, gdzie czyniono z niego gwiazdę, na równi z najpopularniejszymi aktorami i piosenkarzami, tyle że gwiazdę zbrodni. To odtrąciło nawet jego matkę, żołnierza AK, co z jednej strony mogło pogarszać jego sytuację w oczach SB, a z drugiej naraziło go na jej krytykę, ponieważ napisała w ostrych słowach list potępiającyjego przyznanie się. Pani Barbara Sadowska, mimo iż jego przyznanie się do winy szkodziło sprawie wykrycia morderców jej syna, wybaczyła mu, pomagała, wysyłała paczki. Sprawa zabójstwa Przemyka była sprawą treningową, a zarazem próbą medialną służącą zbadaniu granic wpływu na opinię publiczną i jej podatności na dokonane fałszerstwo. Tak np. prasa lewicowa początkowo przypisywała zbrodnię na małżonkach Alicji i Piotra Jaroszewiczach zemście politycznej wrogów socjalizmu. Techniczne przygotowanie fałszywego procesu w sprawie zamordowania Przemyka było, jak się potem okazało, nieco inne niż przygotowanie procesu o zabójstwo ks. Jerzego. Można przypuścić, że stosunkowo szybkie wypuszczenie niewinnie skazanych sanitariuszy było ^vywołane tym, że należało ukazać społeczeństwu, jak małą wagę przywiązują władze do zbrodni dokonanych na członkach opozycji. Zabić Wysockiego i Szyzdka, dokąd poddawali się presji, nie planowano, a przetrzymywanie ich dłuższe mogło zrodzić w nich bunt i zmusić SB do dwu nowych zbrodni, czego wobec nowych, innych zadań zdecydowano się uniknąć. Bywa, że bezsensowne przyznanie się do winy powoduje odwołanie zeznań nawet tych, które były prawdziwe. Zwolnienie ich było posunięciem pozwalającym skupić się na przygotowaniach do prowokacji przeciw ks. Jerzemu. Wysocki przeświadczony, że zrobił wszystko, by ocalić przed śmiercią żonę i syna, stwierdził po wyjściu z więzienia, że od chwili gdy zajęło się nim SB, wisi nad nim przekleństwo. Bowiem to właśnie, co zrobił dla 355

Małgorzaty, spowodowało jej bunt i odejście. Nie potrafiła mu wybaczyć, że przyznał się do niepopełnionej zbrodni. W tym były jednomyślne z matką Wysockiego, byłą żołnierką AK, która po urodzeniu się małego Michała musiała być sama, bo jej mąż ukrywał się przed UB. Potępiła go i zrozumiała Małgorzatę, że po tym przyznaniu się, kiedy już wyszedł z więzienia mogła go opuścić, nie łamiąc zasad solidarności. W owym czasie kampania propagandowa przeciw Wysockiemu i Szyzdkowi, przede wszystkim w TVP, naraziła ją i syna Wysockiego na niezmierne cierpienia ze strony zwolenników stanu wojennego. Przyjmowali oni twierdzenia prokuratury, wyrok sądu i reportaże na żywo, jako niezaprzeczalne fakty. O tym, że jest niewinny byli przeświadczeni tylko ludzie wiedzący czym jest socjalizm realny, poinformowani, z opozycji, oraz jego rodzina. Teraz Wysocki został sam. Tęskni za Małgosią, ale rozumieją. Nie miał innego wyjścia, choć nie wiedział, że nie godząc się na jej śmierć, godzi się na jej odejście. Analizując wybór sanitariuszy do obciążenia śmiercią Przemyka, dochodzimy do tajemnicy, której nie wolno nam pominąć. Mimo iż Wysocki wzbudza współczucie, nie wyjaśnia jednak pewnej zasadniczej sprawy'. Jego" i Jacka Szyzdka karetka była inna od wszystkich. Nie tylko dlatego, że jeżdżono nią, przeważnie na wezwania milicji, gdy zachodziło podejrzenie choroby umysłowej — i nie tylko do furiatów. Jak wiadomo, Rosjanie sowieccy — przypisuje się to Andropowi — wymyślili sposób pozbywania się prawdziwych lub domniemanych przeciwników poprzez uznanie ich za wariatów i uwięzienie w strzeżonych zakładach psychiatiycznych. Do dziś lewica, nie znajdując argumentów, nazywa osoby przeszkadzające jej w trzymaniu władzy, „paranoikami" lub „schizofrenikami". Sprawa jest delikatna. Wyspecjalizowana karetka dla wariatów? To można zrozumieć. Ale czemu w niej jedzie tylko dwóch silnych i wyszkolonych pielęgniarzy, natomiast nie ma tam lekarza psychiatry, ba, nie ma w ogóle żadnego lekarza. We dwójkę — nie mając do tego uprawnień — de facto decydowali o przewiezieniu, czasem przymusowym, pacjenta do szpitala z powodu choroby tak trudnej do określenia. Wysocki wychodząc naprzeciw ewentualnym podejrzeniom w napisanej przez siebie książce Osaczony, twierdzi, że zespół interwencyjny „02", w którym jeź 356

dził był —jak to określi! — zespołem szybkiego reagowania, bez lekarza, ale z wyspecjalizowanym pielęgniarzem. Ten stan rzeczy był potencjalnym zagrożeniem dla samych sanitariuszy, gdyż czynił ich podatnymi na oskarżenia pacjentów i, jak się okazało, organów ścigania, ponieważ przyjęcie nadmiernych uprawnień od władz niosło za sobą przywileje, ale i ryzyko. Osoba uprawniona do wyjaśnienia tej sprawy, mówi: „nie mogliśmy trzymać 3 psychiatrów przez całą dobę". Kto wie, czy od razu, z Jezuickiej nie zażądano tej właśnie karetki, ajej załogę tym samym skazano na los podobny do tego, który szykowano Piotrowskiemu i innym. Może załogę karetki uważano za zaufanych? Jeśli — nawet bezwiednie — wykonali jakieś usługi dla SB lub MO, czyli działali nielegalnie, te instytucje uważały, że mają ich w ręku? Dali im scenariusz, tekst sztuki do wyuczenia, powinni go wygłosić przed sądem, a potem pod zmienionymi nazwiskami robiliby karierę w Szczecinie czy w Zielonej Górze jako działacze sportowi? Taki schemat stosowano całe lata, dopiero pokazywanie, w celach wpływania na odbiorców różnych osób w telewizji, ograniczyło możliwości zwykłej „zmiany osobowości" i przymuszało do kosztownych operacji plastycznych. Mamy tu do czynienia ze zmąconym obrazem, którego nie sposób wyklarować. Konstrukcja, wieża tragiczna, pomnik krzywdy, przemocy i współwiny, przeplecionych nie do rozdzielenia. Zgodnie z dziwną pragmatyką tę karetkę wzywali milicjanci do „chorego psychicznie", czyli oni wydawali wstępną diagnozę obowiązującą Pogotowie, co de facto było rozkazem także dla załogi karetki. A więc nie ocena lekarzy — i ratunek — ale rozkaz milicjantów decydował, w dodatku nie tyle o leczeniu, ile o odebraniu wolności. Osoby będące ogniwem w takiej sprawie musiały być ludźmi co najmniej zatwierdzonymi przez tajne służby, jeśli nie zaufanymi. „Osaczony" to dokument wielkiej tragedii, ale istnienia jeszcze jednego ukrytego piętra nie sposób nie podejrzewać. Michał Wysocki stwierdza w swoim pamiętniku, jak wielka dokonała się w nim przemiana. Niech mi więc wybaczy, że przytoczę jego własne słowa wypowiedziane w wywiadzie jakiego udzielił dwu dziennikarzom nie istniejącego już „Sztandaru Młodych" Małgorzacie Dragan i Klarze Slubowskiej: 357

Michał Wysocki — ...prokuratorJan Traczewski... powiedział: „Panie Michale sprawa jest bardzo poważna. Niech pan nikogo nie osłania. On wiedział, że ja tak mogę zrobić. M.D. i K.S. —Ale skąd on o tym wiedział? M.W. — Kiedyś prowadził przeciwko mnie sprawę... M.D i K.S. — Proszę o tym opowiedzieć. M.W.—... M.D. i K.S. —Nie może pan opowiedzieć? M. W. — Ja nie mogę kłamać... M.D. i KS. — Być może fakt, że pana wybrali wcale nie był przypadkowy. M.W. —Mogbtakbyć. Reportażystki „Sztandary Młodych" dowiadują się od Wysockiego, że dał na Mszę św. za duszę Przemyka, że był na jego pogrzebie. Dziwi je to. Dlaczego? Wysocki tłumaczy: „To był pierwszy pacjent, który nam umarł. Bardzo to przeżyłem". Co mógł mieć na sumieniu Michał Wysocki jest teraz mniej ważne, ale fakt, że miał i że to mogło być najpierw drogą do awansu, a potem środkiem szantażu, który doprowadził do wybrania go na kogoś, kto zastąpi morderców w sądzie i przyzna się do winy, gdyż ma inną, może nieujawnioną i nieukaraną, czyni prawdopodobnym podejrzenie, że śmierć Grzegorza nie była wynikiem pomyłek, nieporozumień i zaniedbań, a dokładniej niż sądzimy zaplanowaną z góry zbrodnią. Z cytowanych wyżej słów wynika, że sam Wysocki zdaje sobie sprawę, że był z góry wytypowany na winnego w tej operacji i przygotowany do akcji. Pokrywałoby się to ze stwierdzeniami, że mord na Przemyku był zbrodnią ćwiczebną, próbną, rodzajem próby generalnej, czy egzaminu służb przed następnymi, których zamierzono dokonać. Była obietnica dana pani Sadowskiej, że za swoją działalność będzie miała zabitego syna. SB takich pogróżek nie rzucało bez zamiaru ich realizacji. Ponieważ pani Sadowska nie dostosowała się do ich żądań, przesądziła o losie syna. Barbara Sadowska i Grzegorz byli śledzeni. Inwigilacja, której poddano liczną grupę osób w tej sprawie, przez całą dobę, wieloma samochodami i znacznymi siłami, może wskazywać, że zabójstwo Przemyka było zaplanowane na wysokim szczeblu. Możliwe, że śledzony Przemyk w tym właśnie mo 358

mencie, między egzaminami swojej matury, najlepiej nadawał się do porwania, bowiem pił wino (może nie wiedziano, że tak mało), a cały aparat był gotów do uderzenia. Przyznanie się do niepopełnionej zbrodni ze strony Wysockiego było także zdradą wobec ks. Jerzego, którą opłakiwał, znalazłszy się w „jego celi". Jak twierdził L. J. Sroka, informator „Expressu Wieczornego — Kulis". Wysockiego wsadzono do celi, gdzie przedtem był więziony ks. Jerzy — twierdził „Sroka" — po to, by go przestraszyć, mimo że ks. Jerzy jeszcze żył i by ukazać Wysockiemu beznadziejność jego sytuacji. Powiązanie sprawy zbrodni na Grzegorzu Przemyku i ks. Jerzym jest wynikiem działania tajnych służb, ale także decyzji ks. Jerzego, by w sprawie Przemyka czynnie wystąpić. To ks. Jerzy zapewniał kryjówki, jedną po drugiej, ukrywającemu się Cezaremu Filozofowi, zagrożonemu, jako główny świadek zbrodni. Ks. Jerzy miał podobno powiedzieć Cezaremu: „Szukają cię przez masowe środki przekazu. Chcą cię zabić". To mówiłoby 0 świadomości ks. Jerzego, jak wiele jemu samemu groziło. Chodzi mu jednak, by nie było jeszcze jednej ofiary. Potem przy pomocy robotników z Huty Warszawa organizuje Cezaremu ochronę. Po jednym z kolejnych przesłuchań, gdy musiał wyjść z ukrycia, pomagają mu zgubić inwigilację. Po męczeństwie Przemyka ks. Jerzy — następny w kolejności — sformułował ostatecznie tezy teologiczne dotyczące tego typu prześladowań. Ks. Jerzy Popiełuszko zaczął od przypomnienia pierwszego aktu odnowienia czerwonego terroru — aresztowań i internowań stanu wojennego, poprzez napad tajnych służb 3 maja 1982 r. na klasztor SS. Franciszkanek 1 pobicie osób, które poświęcają się, by nieść pomoc „ludziom uwięzionym za przekonania": „Ale, tego wszystkiego sztabowi było za mało. I dlatego posunął się do strasznej zbrodni, że z przerażenia oniemiała cała Warszawa. Przerwał niewinne młode życie. W sposób bestialski zabrał matce jej jedynego syna. Bo nie wystarczyło mu, że wielokrotnie pastwił się nad matką i jej chłopcem. Że 1 maja matkę wraz z synem, który za parę dni miał zdawać maturę, przetrzymywał w areszcie bez żadnego powodu. Nie wystarczyło mu, że 3 maja poranił ją w brutalnej wspomnianej już akcji w klasztorze". Jeszcze w 1991 r. tajne służby niepokoiły się łączeniem spraw zabójstw na Grzegorzu Przemyku i ks. Jerzym Popiełuszce. Poczucie zagrożenia 359

towarzyszyło także trzyosobowej ekipie dziennikarzy „Kulis-Expressu Wieczornego" — zresztą potem usuniętych z redakcji. Na początku roku do redakcji zgłosił się dziennikarz, który przedstawił się jako LeszekJ. Sroka. W środowisku dziennikarskim nie był znany i do dziś nikt nie wie, kim był naprawdę. Przyniósł interesujący, choć nieprofesjonalnie napisany tekst o nieznanych faktach związanych z zabójstwem na Grzegorzu Przemyku. Było to przed puczem moskiewskim (i jego przegraną), a kilka lat przed wznowieniem sprawy o zabójstwo (tekst wtedy skrócono i podpisano nazwiskiem Sroki). Był to początek kilkumiesięcznej współpracy. Okazało się, że Sroka dysponuje bezcennymi dokumentami z akt, autentycznymi, a wtedy utajnionymi. Ukazało się pięć reportaży i jeden wywiad z prokuratorem. Wszystkie teksty pisali dziennikarze „Kulis-Expressu", ale podpisywali się LeszekJ. Sroka, co stało się ich wspólnym pseudonimem. Czy kierowała nimi lojalność wobec dostarczyciela dokumentów, czy ostrożność, obawa przed odwetem. Zaraz po ukazaniu się pierwszego tekstu do redakcji zaczęły napływać anonimy adresowane do Leszka J. Sroki. Grożono mu, a w pewnym momencie przysłano wyrok śmierci. Ówczesny kierownik „Kulis" zatelefonował na policję i poprosił o ochronę dla L. J. Sroki. Policja zbadawszy sprawę potraktowałają poważnie. Jednak Sroka, policjanta, który zgłosił się, by go ochraniać, nic wpuścił do mieszkania. Potem zatelefonował do kierownika „Kulis" i powiedział, że rezygnuje z ochrony. ,Ja o ochronę nie prosiłem. Ja się nie boję" — oświadczył. Może ochrony obawiał się bardziej niż zamachowca. Maciej Piotrowski (nic nie łączy go z Grzegorzem Piotrowskim), który w końcu stał się „Sroką" i pisał reportaże na podstawie jego materiałów, był przez niego wpuszczany do jego malutkiej kawalerki na Muranowie, gdzie zatwierdzał teksty podpisane jego nazwiskiem. Kawalerka była zaniedbana, sprzęty biedne, pomieszczenie zadymione, ponieważ Sroka nieustannie palił. Ostatnie spotkanie ze Sroką miało miejsce na wiosnę, a potem, pod jego nazwiskiem, Piotrowski wydrukował wywiad z prokuratorem Błażejem So-bierajskim, gdzie najsilniej uwidoczniło się powiązanie przez SB sprawy ks. Jerzego Popiełuszki ze sprawą Barbary Sadowskiej i Grzegorza Przemyka. 360

W oczach SB Barbarę Sadowską obciążały kontakty z ks. Jerzym. Zaś ks. Jerzy dodatkowo był podejrzany, gdyż znał Barbarę Sadowską. A oboje byli źle widziani z powodu zamordowanego potem syna Sadowskiej, Grzegorza Przemyka, ten znów prawie genetycznie obciążony matką opozycjonistką i współwinien jej przyjaźni ze znienawidzonym przez SB kapłanem. Ten typ mentalności ilustruje opinia, jaką ks. infułat Józef Wójcik znalazł w swoich aktach. Odnotowane są „podejrzane kontakty z osobą z Warszawy: Stefanem Wyszyńskim" — czyli kardynałem i Prymasem Polski. Jednak śmieszność tej adnotacjijest pozorna — może być ona sygnałem dla zwierzchników, że za ks. Wójcikiem ma się kto ująć. Gdy zderzały się ze sobą dwie inwigilacje, dwie prowadzone odrębnie przez SB sprawy, następowała — mówiąc językiem dialektyki marksistowskiej — nowajakość. Zachodziło potęgowanie się inwigilacji, gdy kontaktowały się dwie, a nawet trzy osoby będące przedmiotem zainteresowania. Zdwajano czujność, a także analizowano obie sprawy pod nowym kątem. Znajduje się tam odzwierciedlenie jednej z zasad tajnych służb komunistycznych, że jeśli dwie osoby ze środowisk wrogich spotkają się może dojść do zalążka zbrojnego spisku. Podobną teorię wyznawała Sichercheist-dienstm temat tzw. Sippe (zalążka, siedliska) polskiej konspiracji. Winą Sadowskiej było, że spotkała się z ks. Jerzym, a ks. Jerzego, że widywał się z Sadowską. „Z chwilą śmierci G. Przemyka — raportuje SB — Barbara Sadowska od początku twierdzi, że jej syna zamordowali funkcjonariusze MO. Po śmierci syna, opiekę Sadowskiej zapewnili (tu cztery nazwiska i piąte najdokładniej opisane — przyp. KK), ks. Jerzy Popiełuszko — figurant Wydziału IV SUSW" (Stołeczny Urząd Spraw Wewnętrznych). Jako okoliczność obciążającą przytoczono fakt, że Barbara Sadowska została przyjęta na prywatnej audiencji przez Papieża (pisanego w raporcie małą literą — przyp. KK), w czasie jego wizyty w Polsce w 1983 r. I znowu z danych inwigilacyjnych wynikało, że Barbara Sadowska była w „godzinach wieczornych" dnia 30 listopada 1983 r. na Mszy św. (małą literą, bez „św." — przyp. KK) odprawionej przez ks. Popiełuszkę. Jesienią 1991 r. do wiadomości kierownika „Kulis" dotarła informacja, że Leszek J. Sroka nie żyje. Formalnie biorąc, zmarł w szpitalu na 361

zapalenie pluc. Nikt nie majednak złudzeń: wyrok został wykonany. Prawdopodobnie nie był dziennikarzem z zawodu, a raczej byłym pracownikiem tajnych służb, który przed odejściem zawładnął pewną ilością dokumentów (czy ich kserograficznych kopii), które wyniósł i ukrył w mieszkaniu. Co nim kierowało? Chęć zemsty za krzywdy, których doznał? Czy poczucie winy za morderstwa dokonane przez te służby? Na wszelki wypadek przed śmiercią podał telefon do swojej matki. Maciej Piotrowski uzyskał od niej obietnicę, że przekaże mu dokumenty, które znalazła w mieszkaniu syna po jego śmierci. Potem, mimo wielu próśb, ponagleń, przypomnień obietnicy nie spełniła. Analizując ujawnione szczegóły dotyczące przygotowań do zbrodni na Grzegorzu Przemyku, a potem do całkowitego zatarcia śladów jej przebiegu, usunięcia w cień morderców, a na ich miejsce podstawienia dokładnie przygotowanych w tym celu niewinnych ludzi, przyznających się do niepopcłnionej winy, wnikamy w to, co dalej jest tajemnicą, a co dotyczy przygotowań tego samego rodzaju, do porwania ks. Jerzego. W wypadku Piotrowskiego i innych doszło jednak do kumulacji i mutacji wypróbowanej na Przemyku metody — sprawcy porwania są rzeczywiści i muszą przyznać się do czynu — ale innego — i wyuczyć się przebiegu innego przestępstwa, popełnionego z innych pobudek i w innym celu, niż rzeczywisty. Oficerowie prowadzący śledztwo w sprawie śmierci Przemyka odwiedzali stale w areszcie to jednego, to drugiego z oskarżonych, kontrolując, czy dobrze zapamiętał, co ma zeznać i czy nie zwątpił w sens fałszywych zeznań. Milicjant udający więźnia bez przerwy pracował nad nieszczęśnikiem, był prawdopodobnie korepetytorem, przepytując go niby jak „kolega spod celi" o przebieg zabójstwa i kontrolując jego opanowanie pamięciowe wymyślonych okoliczności zbrodni. Stworzono specjalny dokument operacyjny obowiązujący wszystkich zaangażowanych w sprawę. Autorem był zastępca komendanta stołecznej MO w stopniu pułkownika. Zalecano tam: „fachowo przygotować ich (milicjantów wskazanych przez Cezarego F. — przyp. Kii) do zachowania podczas śledztwa i rozprawy sądowej". Był tam „plan współdziałania z oskarżonymi". Mieli być „zaznajomieni z dowodami (? — KK) i poszlakami, na któiych podstawie przedstawiono im zarzuty". W przypad 362

ku najmniejszej rozbieżności nakazywano „zapoznać ich z treścią wcześniejszych protokołów ich (własnych — przyp. KK) zeznań lub innych funkcjonariuszy MO i zapewnić jedną wersję wydarzeń". Musieli pamiętać „co który robił" i „co widział". Przed oficjalną wizją lokalną w miejscu przestępstwa przeprowadzono w ścisłej tajemnicy wersję próbną, na której, jak na generalnej próbie teatralnej, odegrano zachowanie poszczególnych aktorów fikcyjnego procesu. Każdy występował na przewidzianym dla niego w scenopisie miejscu i mówił przeznaczone dla siebie kwestie. Była tajna i miała charakter szkoleniowy. Wtedy dopracowano ją w najdrobniejszych szczegółach. Przećwiczono raz jeszcze zeznania i stworzono post faciitrn zdarzenie, by wspomóc pamięć. By wizja lokalna zastąpiła prawdziwe wydarzenie, ćwiczono: 1. Rozstawienie osób. Markowanie ofiary. Gdzie stać, jak zachowywać się (jakie ruchy wykonywać, co robić w czasie wizji lokalnej) (208). 2. Na jakie pytania nie odpowiadać. 3. Przemianowanie morderców na świadków, szczególnie niewiarygodnych, bo broniących siebie. 4. Korelacja zeznań. Zarządzono inwigilację funkcjonariuszy zamieszanych w sprawę, zarówno winnych zbrodni, jak i pracujących nad sprawą, kontrolując, czy nie zdradzają osobom postronnym prawdziwej wersji wydarzeń bądź, czy nie ujawniają przygotowań do przedstawienia wersji fikcyjnej. Lekcje, korepetycje, egzaminy, które miały przebieg fikcyjnych przesłuchań, także kolegów zbrodniarzy, w których funkcjonariusze poddawali sprawdzianowi tychże kolegów, będąc surowymi i nieustępliwymi — dla ich dobra. Przed procesem przeprowadzono kontrolne rozmowy z oskarżonymi i świadkami. Były to po prostu egzaminy z materiału, jak matury, egzaminy wstępne do uzyskania wyroku na oskarżonych. Ustalono, że wszyscy pamiętają zeznania. Zostało ujawnione podczas ponownego procesu w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka, że podczas przygotowań do pierwszego procesu dochodziło do tak absurdalnych sytuacji, kiedy wyżsi oficerowie egzaminujący z opanowania materiału podwładnych, którzy mieli grać różne role w czasie procesu, twierdzili, że ci, jak uczniaki, nie nauczyli się lekcji 363

i nic potrafią jej wyrecytować. Stawiali więc im stopnie, przeważnie dwójki i trójki minus. Winni zbrodni mieli rozkaz zrzucić winę z siebie, musiano ich egzaminować, czy pamiętają wersję wyuczoną, czy nie zakłóca jej prawdziwe wspomnienie? Czy recytują materiał pewnie? Czy nie grozi im, że na jakieś pytanie nie będą wiedzieli co powiedzieć? Niektórzy byli tak tępi, że egzaminatorzy popadali w rozpacz: „Uczyłem ich — zeznawał potem jeden korepetytorów — a to barany. Nie umieli powtórzyć". Prawdopodobnie trudności z uczeniem powodowały coraz większy nacisk na to, by najpierw odnaleźć, a potem upodlić i złamać Cezarego F., a nawet jego ojca. Wydaje się, że nie można było pójść dalej na drodze fikcji i inscenizacji, ajednak gdy do sprawy powrócono w warunkach większej wolności w 1989 r. i rozpoczęła pracę tzw. komisja Rokity — KG MO poleciła zorganizowanie tajnych spotkań ze wszystkimi osobami związanymi ze sprawą morderstwa na Przemyku, by funkcjonariusze „przypomnieli sobie swoje zeznania z 1984 r." i zeznawali dokładnie, jak w czasie procesu. Wydobyte akta skopiowano i kazano się od nowa uczyć („przypominać sobie, co się zeznało"), by przez zaniedbanie, chwilę niepewności, czy pomyłkę nie wydostało się z ich ust ani jedno słowo prawdy. Osobliwością pierwszego procesu w sprawę Przemyka było to, że obaj (fałszywie) oskarżeni z zastanawiającą zgodnością obciążali siebie wzajemnie. Szykując długoletnie więzienie —jeden drugiemu —jednocześnie mówili uzgodnioną ze sobą wersję. Jeden z prokuratorów mówi po latach: „Byłem skonsternowany. To rzadko się zdarza. Zupełnie jakby Michał Wysocki powtarzał wyuczoną lekcję — i dodawał — funkcjonariusze pracowali nad Michałem przez całe tygodnie i miesiące". Jednak rozpętanie sprawy Pogotowia warszawskiego dla zamaskowania zbrodni na Przemyku nie zatrzymuje się na uwięzieniu Wysockiego i Szyzdka.Jest straszliwy rok 1983, poprzedzającyjeszcze tragiczniejszy '84. Druga sprawa przeciw Pogotowiu Ratunkowemu skorelowana jest ze sprawą Przemyka z niezwykłą precyzją. Jedna niejako przechodzi w drugą; druga ma potwierdzić, uprawdopodobnić oskarżenie pierwszej, uczynić rzeczywistych morderców Przemyka jeszcze bardziej niewinnymi. Jak sprawa Przemyka, mimo iż wcześniejsza, jest wielokroć przepleciona i powiązana ze zbrodnią na ks. Jerzym, tak oskarżenie doktor Ma 364

kowskiej jest podwójnie powiązane, bo i ze sprawą zbrodni na Przemyku, i na ks. Jerzym. Występuje tu prowokacja mająca na celu uwiarygodnienie poprzedzającego ją procesu przeciw pracownikom Pogotowia — poprzez oskarżenie lekarki. Jest i katastrofa samochodowa, podobna do tej jaką zastosowano potem jako środek pozbycia się oficerów prowadzących sprawę wyjaśnienia porwania i zabójstwa na ks. Jerzym. Dobrana zostaje następna ofiara — dr Barbara Makowska, której stawia się zarzut napaści na przechodnia, porwanie go do karetki i, wraz z kierowcą i sanitariuszem, ciągnięcia za włosy i duszenia. Lekarka miała wpychać mu do ust środek usypiający, po czym wspólnie dokonali oni rabunku sumy 155 tys. ówczesnych złotych. Świadkiem jest pielęgniarka, żona milicjanta. Oskarżenie uzyskano od mężczyzny, który był pijany i jak wynikało z zapisu w księdze, nieprzytomny. Na skutek zbyt słabego przygotowania procesu pijak opisuje nie te osoby, które kazano mu opisać i wnętrze innej karetki, wszystko mu się myli. Wyraźnie czerpie z własnych, dawnych wspomnień, zapominając lekcję. Żona milicjanta wybucha płaczem. Pani Barbara Makowska po 13 miesiącach więzienia została uniewinniona waz z domniemanymi wspólnikami. I wtedy właśnie przychodzi dla niej próba życia i śmierci. Wytoczyła prokuraturze sprawę, wydając tym wojnę SB. Znaleziono jedyne wyjście: 2 maja rano, w czasie dyżuru Barbary Makowskiej w Pogotowiu (czyżby przywrócono ją do pracy tylko po to?), przychodzi wezwanie do „umierającego, któiy rzęzi już". Tu relacje są sprzeczne. Jedni twierdzą, że wezwanie było prawdziwe i chora w wyniku nieprzybycia karetki zmarła, inni, że było fikcyjne i tylko potem odpowiednio sfałszowano papiery. Sprawa była w Służbie Drogowej, MO, PZU, prokuraturze itd. Tylu osób nie można było wprowadzać w sprawę, a ktoś mógł zwrócić uwagę na to, że poszkodowana w tym wypadku jest też osoba, do której ją wezwano. Skoro nie żyła i nikt się nie upominał, tak było lepiej. Załoga wsiadając do karetki, byjechać na to wezwanie, zauważyła, że prowadzi ją nieznany im kierowca. W szalonym pędzie karetka uderza w samochód marki Audi. Kierowcy obu aut wyszli bez szwanku. Nowego kierowcy karetki już nikt nigdy nie widział. Lekarka przeżyła, mimo pęknięcia czaszki, wstrząsu mózgu i ciężkiego potłuczenia całego ciała. 365

Adwokaci milicjantów byli pouczani przez resort, jak kierować podejrzenia na niewinnych. Tak wysoki stopień zmowy uzupełniały plany stworzenia szeregu wydarzeń, pozornie niemożliwych do przeprowadzenia, jak wyeliminowanie jedynego świadka, Filozofa, który mówił prawdę (i jakiś czas ukrywał się). Chciano go skłonić, by zrobił prawo jazdy (na co nie miał ochoty), by potem go upoić i zainscenizować wypadek drogowy zjego winy. Kreowanie rzeczywistości to wyższy stopień niż prowokacja. Możemy zorientować się, jak nieograniczone możliwości fałszerstwa (nazywane „matactwem" w prawodawstwie klasycznym, które nie znało totalizmu) miały zakonspirowane przed społeczeństwem siły bezpieczeństwa. Izolacja Piotrowskiego, do jakiego stopnia byłaby luźna — bo nikt właściwie nie wiedział, kiedy Piotrowski jest w więzieniu, a kiedy przebywa na wolności i gdzie się znajduje — musi być rozpatrywana w połączeniu z istnieniem we wszystkich krajach byłego socjalizmu realnego tylko pozornie rozmontowanych ogromnych sił tajnych służb. By broń dobrze działała, należy ją rozłożyć, naoliwić i złożyć powtórnie. Dawne tajne służby—jak twierdziły one same decydując się na samorozwiązanie — były w świecie lat końca XX wieku już przestarzałe. Latem 1981 r. gdy pracowałem nad inną książką, usłyszałem od emerytowanego i podówczas dość młodego funkcjonariusza wywiadu wojskowego: „jeśli Solidarność zwycięży, a Rosjanie nie wkroczą, stworzymy tajną organizację, lepszą niż GL-AL, lepszą nawet od ZWZ-AK Nie twierdzę, że już teraz taka organizacja, paralelna do służb, co prawda tajnych, ale i oficjalnych, nie istnieje". Mamy coraz więcej dowodów na to, że tacy więźniowie, jak Piotrowski, jego koledzy i nie tylko, nie czują się osamotnieni, ale występują wobec społeczeństwa polskiego z pozycji siły. Sama liczebność, różnorodność rozwiązanych czy „odtłuszczonych" i rzekomo zweryfikowanych służb wskazuje, że nawet gdyby chciały nie mogą przestać być potęgą kontrolującą wybory parlamentarne, rząd, masowe środki przekazu. Pozostający w służbie, czy przeniesieni do cywila i skierowani do prokuratury, sądów i adwokatury, pracują w ochroniarstwie, bankach, handlu, placówkach zagranicznych. 366

Uwolnione od natarczywej opieki sowieckiej, choć korzystające z pomocy kolegów z rosyjskich służb specjalnych, istnieją własnym rozpędem, siłą swojej liczebności i faktem, że kontrolują najważniejsze ogniwa państwa, a także własnym sumptem, umiejąc wyłudzić od państwa ogromne dotacje, rozsadzają tkankę społeczną Polski. Jak powiedział cytowany wyżej funkcjonariusz, jeszcze za czasów PRL potęgą polityczną byli zrzeszeni renciści i emeryci MO, WOP, LWP, KBW, SB, ZOMO, ROMO, NOMO, ORMO. Mieli za zadanie występując jako młodzi emeryci „ofiarować swoje usługi społeczeństwu", opanowywać samorządy i organizacje społeczne, nie tracić ze sobą i ze zwierzchnikami, pozornie tylko byłymi, kontaktu. Komuniści podkreślali, że dla nich „najważniejsi są ludzie, którzy noszą broń". Tzw. ekipy partyjne wszystkich szczebli PZPR zmieniały się, tajne i jawne służby zachowywały swoje kadry. Tworzyli i tworzą monolit, do którego partie i związki postkomunistyczne są dobudówkami. „Zdobytej władzy nie oddamy nigdy" — to najsłynniejsze słowa Władysława Gomułki. Dopuszczono do niej Mikołajczyka czy Mazowieckiego, aby ich — żałosnych — wyeliminować. W listopadzie 1998 r. na Słowacji wykryto równoległą, „cieniową" tajną służbę. Bardzo dobrze zabezpieczono technicznie archiwum dokumentów, które były dla komunistów niewygodne i które mogą być wykorzystane do szantażu. Stwierdzono, że alternatywna tajna służbajest bardziej zaawansowana, niż rządowa. Całą technologię z oficjalnych służb zabrano do nielegalnych. Przestraszeni Słowacy przyznali, że tajniejsze od tajnych służb nie będą miały już żadnych hamulców i podkreślają, że trudno określić, jaką działalność te nieformalne służby prowadzą. Najwięcej można było wyczytać w prasie rosyjskiej. Pracownicy GRU udzielają wywiadu „Moskowskiom Novostiom" 30.08.98: „Wśród byłych agentów (funkcjonariuszy) nie ma najemnych morderców. Natomiast są analitycy, eksperci, ochroniarze, detektywi, menadżerowie i biznesmeni". Z tekstu tego domyślamy się, że niesnaski między KGB a GRU nie ustały, choć może to rywalizacja wyolbrzymiona, co jest właśnie owocem współpracy obu służb w zakresie dezinformacji. KGB, GRU, Smiersz oraz tajne służby służyły potędze Rosji. Dlatego inna jest sytuacja funkcjonariuszy tajnych służb komunistycznych w Ro 367

sji i w Polsce. Tamci pracowali dla wzmocnienia własnego imperium. Możliwe, że zaszkodzili nadgorliwością. Niktjednak nie może im zarzucić działania na szkodę swojego narodu i państwa. Działanie tajnych komunistycznych policji politycznych w Polsce lat 1944-93 było natomiast działaniem na szkodę Polski i narodu polskiego, a na rękę okupantom sowieckim, w zmowie z nimi i w podporządkowaniu ich rozkazom. Było bezprawne, ponieważ opierało się na okupacji Polski przez wojska nieprzyjacielskie, które po upadku Niemiec w maju 1945 r. pozostały w naszym kraju. Dlatego podstawowym mankamentem rozpraw sądowych, zapadających i uchylanych wyroków, w sprawie grupy wyższych funkcjonariuszy tajnych służb policyjnych PRL o porwanie i zamordowanie ks. Jerzegojest nie tylko pominięcie przy orzekaniu o winie istotnej tu zdrady interesów narodowych Polski, ale —jakby Polska była dalej w niewoli i należała jednocześnie do NATO i Paktu Warszawskiego — zatajanie roli Rosji. Temu może służyć ucinanie odpowiedzialności na pewnym szczeblu dowodzenia, by badania nie doprowadziły do rzeczywistego rozkazodawcy. Bezpośrednie uczestniczenie sowieckich funkcjonariuszy policji w działaniach przeciwko ks. Jerzemu czy tylko sprawstwo kierownicze nie tylko nie zmniejsza odpowiedzialności ich polskojęzycznych pomocników, aleją powiększa, gdyż unaoczniała fakt ich zdrady. Ksiądz Jerzy był kapłanem, ale i polskim działaczem niepodległościowym. Dopiero powaga zdrady głównej kidnaperów i morderców księdza, uwidacznia rozmiar ich zbrodni. W wypadku Piotrowskiego i innych, od początku prokurator, biegły sądowy, pilnujący więźniów milicjant, a potem strażnik byli po tej samej stronie, co oskarżony i więzień. Znani prawnicy służą zarówno ochranianiu kapitału PZPR-SB-MSW, jak i trwałej obronie majątku komunistycznego. Komuniści mają ogromne doświadczenia w legalnej i nielegalnej pomocy prawnej komunistycznym szpiegom w okresie międzywojennym w Polsce. Pod szyldem tzw. MOPR działały siatki wywiadu Międzynarodówki, NKWD i GRU. Pod przykrywką instytucji charytatywnej, dzięki koneksjom w kołach liberalnych, mieli łatwy dostęp do więzień, a także do prokuratorów, sędziów, strażników więziennych, adwokatów oraz samych więźniów, których to MOPR wciągał do współpracy z tajnymi służ 368

bami radzieckimi. MOPR działał w obszarze najdelikatniejszym, na korytarzach sądów, w gabinetach pracodawców i osób orzekających, i w administracji państwowej, chroniąc szpiegów i werbując nowych. W więzieniu stworzonym przez komunistów dla niekomunistów, Piotrowski, jako komunista, nie mógł się czuć źle, chyba że utraciłby zaufanie. Siedząc w więzieniu jest pod podwójną kontrolą i przez pewien czas tajne służby wolały go tam właśnie widzieć. Obok grubej książki zawierającej zwierzenia gen. Kiszczaka można postawić na półce drugą, mniej obszerną książkę, napisaną przez Marię Teresę Kiszczak i zatytułowaną: Żona generała Kiszczaka mówi... (Warszawa 1994 r.). Maria Teresa Kiszczak rozumie dobrze, że naświetlanie stosunku generała do religii, chrześcijaństwa, a katolicyzmu w szczególności, może zaważyć na opinii i ocenach jego postępowania w chwili najcięższego kryzysu, jaki przeżył socjalizm realny, co umieszcza Kiszczaka w historii Polski. Aczkolwiek sądzę, że jego stosunek do religii był żaden, nic go nie obchodziła, ale będąc wysokim urzędnikiem i policjantem dokładnie wypełniał swoje zadania w sferze walki z Kościołem katolickim. W porównaniu z takimi osobami jak Jerzy Urban czy Grzegorz Piotrowski, Kiszczak nie pozował na antychrysta ani nie postępował jak osobisty wróg Pana Boga. Odwoływał się do surowych praw PRL, do obowiązków służbowych i rozkazów— do dziś nie znanych —jakie otrzymywał. Jednak pani Kiszczak występuje z inicjatywą przemalowania tego portretu generała. Maria Teresa pisze: ,Ja zdawałam sobie już (? — pyt. KK) sprawę z tego, że ochrzczenie dziecka (państwa Kiszczaków — przyp. Kii) może wywołać niesamowite komplikacje w życiu zawodowym Czesława, może przekreślić całą dotychczasowąjego karierę zawodową, może zrujnować całe zawodowe życie. Konsekwencje tego czynu poniosłabym i ja. Jestem przecież jego żoną" (s. 25). Jak wynika ze zwierzeń Marii Teresy Kiszczak nawet na szczytach władzy komunistycznej to, co powinno dla ateistów być całkowitym drobiazgiem —jak ochrzczenie dziecka, stawało się trudnym do rozwiązania problemem. Kiszczak — według słów jego żony zapowiedział: Jeśli ochrzcisz dziecko, to ja się z tobą rozwiodę". Jednak, jak twierdzi dziś Maria Teresa Kiszczak, „wyraziła zgodę" na chrzest córki. Jak się to od 369

było? Czy naprawdę się to odbyło? Teresa Kiszczak pisze, że miała świadomość podejmowanego ryzyka. Pani rozdział tytułuje: „Niebezpieczny chrzest". „O ochrzczeniu Czesław dowiedział się wiele lat później. A gdyby to się wydało wcześniej? Na pewno losy Polski, szczególnie w tym późniejszym, przełomowym okresie, w którym on odgrywał bez wątpienia historyczna rolę, potoczyłyby się troszeczkę inaczej" (s. 26). Co ma na myśli pani Kiszczakowa? Czy chodzi tu co najmniej o nieskromne dodanie znaczenia swojemu mężowi, czy kryje się pod tymi słowami coś więcej? Czy ma na myśli inną wersję historii? Najbardziej uderza w tym pamiętniku: nie ma ani słowa o ks. Jerzym Popiełuszce, o jego dręczeniu, prześladowaniu, a wreszcie o porwaniu i zamordowaniu. Ten brak dla czytelnikajest cenniejszy, mówi więcej niż cała książka. Pani Kiszczak ani słowem nie napomyka o takiej możliwości, by gen. Kiszczak cofnął rozkaz —jeśli rozkaz wydał kto inny — lub uniemożliwił działanie porywaczy i morderców. Co by się z nim stało, gdyby się na to odważył? Jak Kukliński, oficerowie carskiej armii, Polacy, którzy przeszli na stronę powstań 1830 i 1863 roku? Piotrowski znalazł się na miejscu, ale i częściowo w sytuacji swoich ofiar, jak Wysocki i ks. Jerzy, w celi. Posmakowanie losu uwięzionego księdza i analogie występujące w przeżyciach kata i ofiary, są zastanawiające. Piotrowski w więzieniu od pierwszej chwili okazuje, że wie, jak się w nim zachować. Jest więźniem, najpierw śledczym, a potem karnym, konsekwentnie zdyscyplinowanym, spokojnym i opanowanym. Resort uwięził go na czas dłuższy niż się spodziewał, a może było to umówione. On trwa w wierności. Piotrowski kreuje się na męczennika resortu. Naśladuje swoją ofiarę — ks. Jerzego Popiełuszkę. Tak jak ks. Jerzy poświęcił się dla Boga, Papieża i Kościoła, tak Piotrowski oddał siebie, sprawie resortu. Piotrowski dla społeczeństwa był zbrodniarzem, w opiniach resortu kazano mu poświęcić się za sprawę. Jest negatywem ks. Jerzego. Wiele dowodów solidarności, troski spotykało go w więzieniu, a rodzinę na wolności. Daje mu się do zrozumienia, że od jego postawy zależy wiele —jak wiele, 370

może nawet sam nie wiedział — a rola więźnia jaką odgrywajest ważniejsza od wypełniania służby przez niejednego generała. Czy są mu wypłacane pobory z kas operacyjnych? Było to możliwe w związku z kolejną fazą postkomunizmu, w którą weszła Polska. Piotrowski jednak czuje, że z podmiotu stał się przedmiotem, a z obserwatora — obserwowanym, ze śledzącego — śledzonym. Nic tego tak nie uświadamia, jak owa do dziś nie wyjaśniona gra operacyjna SB-MSW, w czasie której zamknięto w jednej celi Piotrowskiego i Hodysza. Istnieje wiele spekulacji na temat przyczyn, z których powodu tych obu ludzi — płk Hodysza i kpt. Piotrowskiego — trzymano razem. Mogła to być tylko prowokacja, obelżywa dla nich obu. Hodysz, podobnie jak Kukliński zdradził ZSRR, a tym samym polskojęzycznych zarządców Polski i współpracował z siłami opozycyjnymi, ratując je przed zagrożeniami. Dla Piotrowskiego, wiernego resortowi i wręcz zakochanego w nim, była to obelga. Dla Hodysza, który dopiero co zdecydował się wrócić na łono narodu i społeczeństwa polskiego, umieszczenie go z mordercą ks. Popiełuszki musiało być czymś ciężkim. Obu upokorzono wzajemną swoją obecnością. Ale również można przyjąć, że zastosowano metodę znaną od chwili wkroczenia Rosjan do Polski — umieszczenie w jednaj celi dwóch ludzi, między którymi może dojść do waśni, sprzeczek, nienawiści aż zaczną na siebie donosić. Jeśli doszłoby do awantur, obaj świetnie poinformowani mogliby powiedzieć coś wzajemnie o sobie, czego dotąd SB-MSW nie wiedziało. Najlepiej udokumentowanym preceden-semjest sprawa z lat pięćdziesiątych, gdy gen. Stroopa, likwidatora Getta Warszawskiego umieszczono w jednej celi z wybitnym żołnierzem AK, Kazimierzem Moczarskim. Inny fakt to osadzenie księdza katolickiego Władysława Stefańskiego, o poglądach narodowo-demokratycznych, na Mokotowie, w jednej celi z Żydem, syjonistą, sekretarzem ambasadora Izraela w Polsce i Czechosłowacji, Arie Lernerem. Pierwszy miał być wykorzystany w procesach przeciw Kościołowi polskiemu, drugi przeciwko Żydom, funkcjonariuszom aparatu PZPR i UB, którzy mieli być oskarżeni o syjonizm i szpiegostwo na rzecz Izraela. Możliwe, że Piotrowskiemu powiedziano: „nie wykluczamy, że należałeś do spisku wewnątrz aparatu partyjno-policyjnego przeciw władzom 371

wojskowym w Polsce i porwałeś ks. Jerzego na rozkaz owych spiskowców. Możliwe — twierdziliby owi rozmówcy Piotrowskiego — że Hodysz należał do tej samej grupy, co ty. Teraz udowodnisz, że tak nie było rozpracowując Hodysza. Kto wie, jeśli się dobrze spiszesz zaczniemy rewizję procesu i postawimy przed sądem Hodysza i innych oskarżonych o prowokacje, napaści i uprowadzanie księży". Piotrowski mógł żywić nadzieję, że to co nazywam „alternatywną ławą oskarżonych" może być w każdej chwili powołane do życia, on sam uniewinniony, jako ktoś, kto zeznawał pod naciskiem. Piotrowski przyznaje w swoich pamiętnikach, że miał wiedzę o przyczynach, dla których Hodysz został aresztowany; „Zdradził firmę, więc widziałem w nim antagonistę". Piotrowski jedyny raz przyznaje się do błędu, zaniechania, czy tchórzostwa i to właśnie w związku z Hodyszem. Mimo całej wrogości do niego widzi w nim może usuniętego, może potępionego, ale jednak byłego członka klanu tajnych służb: „Przykra prawda wymaga przyznania, że obserwowałem wydarzenia wokół Hodysza, nie reagując. X wraz z Y dokuczali mu na różne sposoby". Nieustannie budzono go w środku nocy, nie pozwalając mu wypocząć. Obaj agenci umieszczeni w celi zatruwali Hodyszowi posiłki, „sposób ich podawania do celi wywoływał krzątaninę, w której bez trudu w zupie najczęściej lub napoju lądowała zawartość fiolki lub pudełeczka". Hodysz uskarżał się na jakość potraw i kwalifikacje więziennego kucharza. Zaczął uskarżać się na rozmaite dolegliwości. Piotrowski zaś patrzył, jak na jego oczach jego koledzy zabijają kolejną osobę i notował w pamięci wydarzenia. Trucie prowadzono ostrożnie i, jak w przypadku doświadczonych trucicieli, którzy chcą pozostać bezkarni, było obliczone na dłuższy czas. Z niektórych spraw odkrytych po upadku ZSRR wynika, że więźniom podawano środki przeczyszczające czy wywołujące bóle, by sądzili, że są truci, po to by ich złamać, a zabijano ich dopiero po wydobyciu od nich zeznań. Zmiany, które doprowadziły do wypuszczenia Hodysza, nie zmieniły wyroku za zdradę resortu, jaki na nim ciążył. Masowe środki informacji z ogromną emfazą, histerycznie opisywały wybuch gazu w jednym z wieżowców w Gdańsku. Nigdy władze śledcze 372

nie ogłosiły komunikatu, jaka była przyczyna tego wybuchu, kto go wywołał i wjakim celu. Podano tylko ustalenia czysto techniczne — odkręcono gaz w głównym zaworze, taka próba już była czyniona przedtem, od wybuchu zginął mężczyzna mieszkający w tym domu, ale znajdujący się na zewnątrz budynku. Zastanawiano się nad kwestią, czy to on odkręcił gaz, natomiast dlaczego miałby to zrobić, nie wyjaśniono w sposób zadowalający. Podobno był nędzarzem, ale ubezpieczył swoje mieszkanie na wielka sumę. Kto pokrył ten koszt? Co spowodowało więc, że i on zginął? Celowo błędnie pokierowano jego postępowaniem? Rzecz zadziwiająca, tylko jedna z gazet miejscowych, a za nią inna stołeczna, podała, że wybuch nastąpił w budynku, w którym mieszkał ówczesny wyższy funkcjonariusz UOP w Gdańsku, a były więzień komunistyczny, płk Hodysz. Żadne z pism nie dodało, jak wielką wiedzę miał płk Hodysz, choćby z racji umiejscowienia swojego w służbie, czyli w Gdańsku, będącym aż dwukrotnie siedliskiem antykomunistycznego buntu i jak wiele powiedział Solidarności powstałej latem 1980 r. i że, kto wie, czy nie był kimś w rodzaju oficera kontrwywiadu Solidarności, który jako funkcjonariusz SB miał dostęp do danych SB na temat działaczy Solidarności, a przede wszystkim tajnych współpracowników oraz etatowych agentów skierowanych do powstającego związku. Płk Hodysz ocalał wraz ze swoimi dokumentami z powodu małej odmienności konstrukcyjnej bloku, stawianego solidnej niż inne w okolicy, ze względu na cechy gruntu, wobec czego obliczenia zawiodły, bo siła wybuchu nie poszła w przewidywanym kierunku. Uderzająca zbieżność z tym wybuchem wykazują akcje wysadzania przez tajne służby Rosji bloków mieszkalnych w Moskwie, by przypisać zbrodnie Czeczenom. Ustało, gdy nocą młoda dziewczyna ujrzała obcych ludzi wnoszących do piwnicy jej domu worki. Zatelefonowała do milicji, która ujęła pracowników federalnych służb Rosji z materiałem wybuchowym. Oficjalnie wyjaśniono ten incydentjako „sprawdzanie czujności społeczeństwa". W kolejnym uzasadnieniu wyjątkowo łagodnego trybu postępowania władz więziennych wobec Piotrowskiego najdalej doszedł sędzia Bogusław Moraczewski, przewodniczący III Wydziału Karnego Sądu Woje 373

wódzkicgo w Piotrkowic Trybunalskim: „Grzegorz Piotrowski w więzieniu zachowuje się wzorowo, uczestnicz)7 we wszystkich zajęciach kulturalnych, a j e g o s z c z e g ó l n ą p a s j ą s t a ł o s i ę g o t o w a n i e . W s z t u c e k u l i n a r n e j o s i ą g a n i e z ł e e f e k t y " (podkr. — KK) — zachwyca się sędzia. Z punktu widzenia technik przetrwania w więzieniu, widzimy w tych zdaniach ukrytą informację: że Piotrowski kupował sobie lub otrzymywał z zewnątrz artykuły spożywcze i sam sobie je przygotowywał, unikając strawy więziennej, przez co jego warunki zdrowotne były lepsze, niż innych więźniów. Poza tym znacznie redukował możliwość otrucia go. A co w jarzynach i owocach doszło do niego, jako korespondencja? A działo się to w więzieniu, które autor „Gazety Polskiej" Paweł Sztąberek opisuje następująco: „Jest to niemal dom wczasów, a więźniowie czują się tam, jak na obozie wypoczynkowym". Jeden z pracowników piotrkowskiego sądu wyznał Sztąberkowi, że gdyby Piotrowski nosił się z zamiarem ucieczki z więzienia, to pewnie zrobiłby to dawno. „Nie ma problemu, żeby uciec z Golesz, jednak on ma zbyt wiele do stracenia. Do odsiadki zostały mu tylko dwa lata" — dodawał pewien funkcjonariusz więzienny. Czyli wszystko jest jedno czy Piotrowski mogąc uciec dobrowolnie siedzi w więzieniu wysiadując wyrok, czy godzi się na to, by go wypuszczano z więzienia. Zdaniem sędziego penitencjarnego Bogusława Moraczewskiego „kara osiągnęła już cel wychowawczy". Jeśli jednak poddamy te informacje analizie, stwierdzimy, że Piotrowskiemu dlatego nie opłacało się uciekać, że stracił nadzieję po odsunięciu prokuratora Witkowskiego od śledztwa, że ktokolwiek jest zainteresowany w zbadaniu rzeczywistego przebiegu, przyczyn i celów, dla których uprowadzono, a potem zabito ks. Jerzego. Ucieczka, nawet gdyby Piotrowski znalazł kogokolwiek z resortu, kto udzieliłby mu azylu i to przez dłuższy czas, nie miałoby najmniejszego sensu, skoro nie można by jej wykorzystać do ujawnienia faktów, co by zmieniło sytuację Piotrowskiego nie tylko przez ujawnienie ukrywanych dotąd współwinnych zbrodni, ale i przez wolę ujawnienia tej prawdy. Czy gotowanie w więzieniu potraw chińskich, bo to podobno jest specjalnością Piotrowskiego, odniosło cel resocjalizacyjny, jak gotów był się upierać sędzia Moraczewski, nie można stwierdzić, gdyż nie wiado 374

mo co sędzia Moraczewski przez lo miał na myśli. Bowiem nie gotowanie i smażenie, ale coś zupełnie innego zaciążyło nad więźniem Piotrowskim. Melchior Wańkowicz nazywał taką sytuację chasse croissez kontre-dansa, w którym tancerze zamieniają się miejscami, a w amerykańskiej gwarze nazywa się to „nieoczekiwaną zmianą miejsc". Otóż piekło, które dotąd organizował Piotrowski osaczając w aresztach śledczych i więzieniach niewinnych ludzi, takich jak Michał Wysocki, a przede wszystkim ks. Jerzy Popiełuszko, nagle otworzyło się przed nim jako winnym. „Dopiero, gdy po raz pierwszy wieczorem 23 października 1984 r. zatrzasnęły się za mną drzwi mokotowskiego więzienia, zrozumiałem dostatecznie wyraźnie i ostatecznie, że to nie jest zły sen. Chociaż bywały jeszcze później wieczory, gdy zasypiałem z nadzieją, że obudzę się w normalnym świecie. Zakwaterowano mnie na 12 metrach kwadratowych z trzema współlokatorkami. Nie miałem zielonego pojęcia, jak należy się zachować. Przedstawiałem się imieniem i o dziwo nikt o więcej się nie zapytał"— pisze Piotrowski w swoich Pamiętnikach więziennych. We wszystkich wypowiedziach, zarówno listach, jak wywiadach oraz Pamiętnikach więziennych, których pierwsze słowa zacytowaliśmy, Piotrowski wypowiadał się życzliwie o współwięźniach, jakby w wyraźnej nadziei, że jego wypowiedzi do nich dotrą i polepszą jego sytuację więzienną. Według definicji Piotrowskiego recydywista to tylko pechowiec, nie umiejący sobie ułożyć życia i wpadający ciągle w ręce policji. Wnosi to do kryminalistyki i kryminologii ożywczy powiew. W Mokotowie, ale i w następnych zakładach karnych, w środowisku więźniów był zawsze największym prominentem, gdyż recydywa i grypsera wiedziała,jak potężnyjest dalej ten człowiek. Mówiono, że na spacery chodzi w dresie olimpijskiej reprezentacji polskiej z orłem na plecach. Jest wielu funkcjonariuszy UB-MBP-SB-MSW, którzy w celach aresztów śledczych i więziennych spędzili sporo czasu. Niektórzyjako skazani w tajnych procesach za niewykonanie rozkazu lub sprzeniewierzenie jakichś dóbr bez zezwolenia przełożonych. Ci często wracali do służby i pracowali lepiej niż przedtem. Był też inny powód, dla którego doświadczeni funkcjonariusze zmieniali wygodne mieszkania na cele więzienne, które stawały się dla nich zarówno sypialniami, jak i gabinetami pracy. 375

Otrzymawszy odpowiednią legendę, życiorys, a często podrobione lub autentyczne dokumenty mieli zdobyć zaufanie jednego z osadzonych w celi. W historii, którą przedstawiam czytelnikom rzeczy skomplikowały się. Agenci zwani „celowymi" towarzyszyli uwięzionemu ks. Jerzemu i sanitariuszowi Wysockiemu, potem już zupełnie jawnie wymieniono ich na antyterrorystów. Przewrotność historii zadecydowała, że Piotrowski, któiy instruował funkcjonariuszy i tajnych współpracowników, czego mają się dowiedzieć od aresztantów — sam znalazł się w więzieniu i został otoczony kapusiami szczelniej niż on osaczał swoje ofiary. Piotrowskiego jednak co innego bolało i przerażało: jest to działanie aparatu, machiny, którą on przedtem kierował, a teraz skierowana jest przeciwko niemu. Piotrowski, co mówi bardzo wiele o jego sytuacji, natychmiast dowiedział się, że sprawa tak zwanego operacyjnego rozpracowania go nosi kryptonim „Robot". Wszczęto ją z chwilą aresztowania Piotrowskiego. W swoich Pamiętnikach Piotrowski komentuje to z zaskakującą, choć niepełną otwartością: „Tytuł nie był przypadkowy. Miał ilustrować stan mojego umysłu. Trzeba przyznać, że było w tym coś na rzeczy". Czyli robotem tajnych służb był nie tylko przed aresztowaniem, a i po, o czym mówi jako o „stanie swojego umysłu". Grupa podstawionych do celi osób, a także dwukrotna rozmowa z jednym z dygnitarzy MSW średniego szczebla, miały na celu —jak podaje Piotrowski — wysondowanie jego stanu psychicznego i postawy, jaką przyjmie wobec kogoś formalnie znajdującego się poza resortem, czyli prokuratora mającego go przesłuchać. Mimo, że prokurator ów, jak wynikło potem z procesu toruńskiego, zasłużył na pełne zaufanie tajnych służb, to jednak wjakiś sposób, choćby kontaktując się z nie do końca pewnym środowiskiem wyselekcjonowanych adwokatów, sędziów, biegłych nie był izolowany, a przez to narażony, że popełni błąd czy niedyskrecję. Piotrowski znalazłszy się w zamknięciu przypomniał sobie pogawędkę przyjacielską z jednym z wysokich funkcjonariuszy MSW, który opowiadał mu o metodach rozpracowywania więziennego osób szczególnie firmę interesujących. Piotrowski zapamiętał historię funkcjonariusza od 376

delegowanego do więzienia na prawie rok, któremu rozkazano pozorować, że jest więźniem dla nawiązania serdecznych kontaktów i zdobycia zaufania człowieka, z którym zamknięto go w jednej celi. Myślę, że Piotrowski wcale nie musiał się tego dowiadywać w przypadkowej rozmowie, ale sam stosował tę metodę. Jednak kiedy zastosowano ją wobec niego odczuł upokorzenie, obrazę i ból. Brak zaufania resortu wobec najwierniejszego żołnierza nie mieścił się w jego głowie. Zamknięty został początkowo w tzw. areszcie domowym na terenie MSW, wyodrębnionym z aresztu śledczego Warszawa-Mokotów. Ten Pawilon III formalnie był podległy służbie więziennej, jednak w rzeczywistości kierownictwo sprawował rezydujący w pomieszczeniu naczelnik jednego z wydziałów Biura Śledczego MSW. Zaczął on karierę jako kat bijący na rozkaz Humera w latach stalinizmu i całe życie przeżył w tym więzieniu, jakby sam był w nim zamknięty. Oddział więzienny, którym kierował był połączeniem domu rodzinnego, hotelu i sowieckiej Łubianki. Prawdopodobnie zatrzymywani tu byli wysoko postawieni w hierarchii więźniowie, którzy najpierw doszli do wysokich stanowisk i cieszyli się zaufaniem tajnych służb, a potem albo je zawiedli — za dużo mówili lub nie rozliczyli się z „towarzyszami" z wielkich sum. Ukrywano ich aresztowanie lub było ono przejściowe, by przesłuchać, np. po powrocie z zagranicy, trzymano ich w odosobnieniu. „Moje nowe mieszkanie na Rakowieckej wyposażone było — o tym Piotrowski rzekomo dowiedział się później — w najlepszy z możliwych sprzęt radiowo-telewizyjny, niestety, wszystko ukryte w ścianach celi". Zastosowano zarówno podsłuch, jak i podgląd. Transmisja TV wymaga oświetlenia, więc żarówka świeciła się nawet w nocy. Podsłuch, jaki kontrolował — nasłuchiwał, przesłuchiwał i analizował Piotrowski z celi ks. Jerzego, a również Wysockiego, teraz założono w jego celi. Było to stałe widowisko dla MSW, dzień i noc. Według KGB-GRU, nawet jeśli więźniowie wiedzą o podsłuchu, w końcu po wielu tygodniach, czy miesiącach następuje przyzwyczajenie, powiedzą coś, czego agent celowy, może nie docenić lub zapomnieć. A stan psychiczny więźniów według opinii tajnych służb komunistycznych, można było, używając agentów i podsłuchu w celi, kontrolować w 95%. 377

Bardzo czuły mikrofon zamontowano przy wyznaczonym dla Piotrowskiego łóżku, na wypadek gdyby mówił przez sen. Inwigilacja marzeń sennych i słów wypowiedzianych w nieświadomości, to wyższy stopień kontroli nad człowiekiem niż ten, który od dawna zapowiadano, że pojaw się w komunizmie. Wcale jednak nie rozmontowano dawnego systemu agentów celowych. Tajni współpracownicy SB-MSW mieli obowiązek —jak to określano — „zabezpieczać" nieuchwytne dla mikrofonów szepty, inwigilować i notować w pamięci słowa Piotrowskiego w czasie spacerów, a także w czasie dwukrotnej w ciągu tygodnia kąpieli. Piotrowski podaje, że kiedyś zmienił położenie poduszki — nie jest jasne czy przeniósł je w dotychczasowe nogi pryczy czy przesunął wjakiś sposób na jej stałym miejscu. Dyżurujący za drzwiami celi, nieustannie obserwujący każdy ruch i gest Piotrowskiego, nawet we śnie, zarządził powrót do stanu poprzedniego. Piotrowskijeszcze w 1997 r., gdy publikował swoje Pamiętniki więzienne twierdził, że przez wszystkie lata od pierwszego uwięzienia nie zdołał poznać pseudonimów, a tym bardziej rzeczywistych nazwisk tajnych współpracowników w jego celi. Piotrowski nie uwierzył, że nazywali się tak, jak podali i pod jakimi nazwiskami byli uwięzieni, o ile było to uwięzienie, a nie służba odbywana w celi. Ponieważ konfidenci zdawali sobie sprawę z tego, że są na podsłuchu, dawali z siebie wszystko, aby ta kontrola wypadła dla nich jak najlepiej. Istniał więcjeszcze jeden związek między źródłami: „ludzkim" a „technicznymi" — wzajemne ich oddziaływanie. Jak podawał w „Gazecie Polskiej" Witold Gadowski w Krakowie np. w korytarzu IV Sekcji aresztu ulokowany był specjalny pokój nasłuchu, gdzie krzyżowały się linie podsłuchowe z wielu cel. W tym specjalnym pokoju zawsze dyżurował technik odpowiedzialny za nieustanny nasłuch. „Istniał podział na cele zastrzeżone wyłącznie do użytku SB, oraz cele milicyjne". „Nie byli tylko biernymi obserwatorami bądź słuchaczami — skarży się Piotrowski — podczas pozorowanych przesłuchań (wzywano nas wszystkich, więc sposób był jak najbardziej naturalny) oUzymywali bieżące korygowane zadania". Jak podejrzewa Piotrowski „działali w dwu płasz 378

czyznach: wykończyć psychicznie kpt. Hodysza" i zdobyć zaufanie Piotrowskiego, „by uzyskać możliwość pośredniczenia w przypadku podjęcia przeze mnie próby nieoficjalnego kontaktu ze światem zewnętrznym". Przekładając to na język nieurzędowy chodziło o to, by Piotrowskiego namówić do pisania grypsów i obiecać mu dostarczenie ich tam, gdzie trzeba. Jednym z dodatkowych udręczeń Piotrowskiego było kompletne nieliczenie się zjego wiedzą operacyjną, nachalne stosowanie środków, które on sam kiedyś stosował przeciw innym. Agentura działała jako „życzliwi doradcy". Czy chodziło więc o dodatkowe sterroryzowanie Piotrowskiego, czy kierownictwo SB-MSW uważało go w gruncie rzeczy za kogoś łatwego do sprowokowania? Możliwe, że taką opinię w zasadzie miano o wszystkich swoich pracownikach. Piotrowski był odcięty od wszelkich informacji mających jakikolwiek związek zjego sprawą. Gazety, jak to wypraktykowano w latach 40. i 50. wobec więźniów niepodległościowców, docierały do więźnia resortu z dokładnie wyciętymi informacjami, które zainteresowałyby Piotrowskiego. Pozostawiono pole dlajego wyobraźni. Mógł sobie tylko wyobrażać co tam było: o nim, o resorcie, ministrze? Cenzura prasy była punktem wyjścia dla działania dwóch głównych agentów umieszczonych w celi Piotrowskiego, którzy przekazywali mu różne informacje z zewnątrz, których nie mógł zweryfikować, mógł tylko zastanawiać się, czy są prawdziwe i w jakim celu mu je przekazano. Agenci twierdzili np. że usłyszeli przypadkową rozmowę oficerów śledczych: wynika z niej, że sprawa Piotrowskiego jest rozwojowa i są przygotowane dalsze, szeroko zakrojone aresztowania. Ciągle były to próby jego lojalności — czy nabrawszy nadziei na wyjaśnienie jego sprawy — nie zacznie mówić za dużo. Agenci podsuwali Piotrowskiemu myśl, że warto ostrzec zainteresowanych, albo że trzeba uprzedzić przychylnych Piotrowskiemu świadków, by uzgodnili między sobą czy z samym Piotrowskim — to jest w tekście Piotrowskiego niejasne —jedną wersję wydarzeń. Przynosili plotki, informacje z rzekomych widzeń z rodziną, ba, ostrzegali przed możliwym podsłuchem w celi, co było bezczelne, ale takie miało być, bo prowokowało Piotrowskiego do reakcji, choćby w formie ironicznego komentarza. 379

Piotrowski przyznaje się w końcu, że dal się sprowokować agentowi, którego określa kryptonimem X. Pewnego dnia miał tenże X widzenie z krewnym zajmującym wysokie stanowisko w wojsku. Późnym wieczorem konfidencjonalnie, jak określa to Piotrowski, przekazał mu najnowsze wieści. Pozorując przed współwięźniami i obserwatorami grę w szachy Piotrowski i X prowadzili dialog dla bezpieczeństwa pisany na małych karteczkach. Najważniejszą informacją przekazaną Piotrowskiemu na jego temat były kłopoty wiceministra spraw wewnętrznych gen. Cia-stonia powiązanego ze sprawą porwania księdza Jerzego i zwierzchnika Piotrowskiego. Jednak Piotrowski —jak twierdzi — nikomu nie ufał, a wiadomości wysłuchiwał nie z głodu informacji jaki się w nim wytwarzał, ale z ciekawości, co aktualnie chcą mu przekazać. Liczył więc wszystkie karteczki w pamięci, które jako zapis dialogu ze swojej strony wręczał drugiemu milczącemu rozmówcy. Potem wszystkie przeliczył jeszcze raz i okazało się, że brakuje dwóch. Po chwili pod pretekstem poszukiwania zawieruszonego gdzieś długopisu Piotrowski zajrzał do brulionu X-a. Tam były dwie zaginione karteczki. Agent okazał radość, że karteczki się znalazły i przy ewentualnej rewizji nie wpadły w niepowołane ręce. Wszystkie zapisy uczynione swoją ręką, wraz z tymi, które otrzymał od agenta X Piotrowski spuścił z wodą. Piotrowski podejrzewał, że tajne służby chciały go nafaszerować środkami psychotropowymi. Nie pisze tego wprost, ani nie wymienia narkotyku powodującego utratę kontroli nad sobą. Podaje, że nagle po pięciu dniach pobytu na Rakowieckiej zażądano, by wystawiał na zewnątrz celi odrębnie swoje —jak to określa — „platery", wyjaśniając, że będzie otrzymywał posiłek dietetyczny. Piotrowski nie prosił o takowy i zdał sobie sprawę z tego, że sposób podawania takiego wyżywienia uniemożliwia mu jakąkolwiek kontrolę skąd żywność jest przywożona i kto ją nakłada. Wszystko działo się na zewnątrz celi. Piotrowski na próżno powoływał się na lekarza więziennego, który nie stwierdził u niego choroby przewodu pokarmowego i żądał nakładania mu, jak przedtem, posiłków z kotła wspólnego dla niego i innych współwięźniów. Dopiero, gdy zapowiedział głodówkę mógł znów jadać to, co inni więźniowie. Mimo, iż Piotrowski uspokoił się, wydaje się, że 380

poświęcenie żołądków i równowagi psychicznej innych współwięźniów, w tym przysłanych funkcjonariuszy i agentów SB wobec celu, jakim było inwigilowanie aż do granic człowieczeństwa Piotrowskiego, było drobiazgiem. Nawet, gdyby ci ludzie mieli zapaść na nieodwracalne choroby, a nawet umrzeć dla tajnych służb, znajdowało się to poza rzeczami branymi pod uwagę. Piotrowski podejrzewa, że w „eksterytorialnym pawilonie" przebywała specjalna grupa oficerów z MSW pracująca nad nim i Hodyszem. Gdy na skutek bliżej nie określonych interwencji pawilon ten, tajny, odwiedziła, a co najważniejsze została doń wpuszczona, stojąca wysoko w hierarchii postkomunistycznej rzecznik praw obywatelskich Ewa Łętowska, grupa osób z MSW pracująca nad Piotrowskim i Hodyszem, uciekała schodami przeciwpożarowymi. Nie wszyscy jednak zdążyli. Pani Łętowska ośmieliła się zapytać naczelnika aresztu o status i uzasadnienie obecności tych ludzi. Piotrowski przypuszcza, że sam naczelnik widział ich po raz pierwszy w życiu i wolał się skompromitować niewiedzą na temat podległego mu zakładu, niż cokolwiek powiedzieć. W czasie widzeń z żoną Piotrowski był tak ściśle nadzorowany, że nie wolno mu było przybliżyć się do żony ani przytulić jej, nie tylko dlatego, że mógłby niepostrzeżenie wręczyć jej karteczkę, ale także, by nadzorca nie stracił z oczu ust Piotrowskiego, a może i ust pani Piotrowskiej, które bezgłośnie wypowiedziałyby jakieś kluczowe słowo. Jakie? Tego nie wiemy do dziś. Ciągle Piotrowskiemu coś konfiskowano, także notatki i listy. Gdy napisał list do Kiszczaka fimkcjonariusze więzienni próbowali zabrać mu kopię. Wtedy ujawnił się nieprawdopodobny wręcz mechanizm działania tajnych służb. Więzień, skazany już prawomocnym wyrokiem PRL, zagroził służbie więziennej, że wchodząc w posiadanie tego odpisu nara-żająjego autora, Piotrowskiego, oraz sami siebie na zarzut zdrady tajemnicy „co najmniej służbowej", ale i państwowej. Klawisze przestraszyli się. Nie chcieli być nosicielami tajemnicy, która mogłaby ich kosztować życie. Oddali tekst więźniowi. Inwigilacja była dla Piotrowskiego podwójną torturą. Przestał orientować się do czego zmierza firma, dlatego zaczął panicznie bać się. Jak przekonamy się, towarzyszyło temujakby rozdwojenie jaźni, bo Piotrow 381

ski także resortowi i Kiszczakowi groził i — można to tak określić — szantażował ukochaną instytucję. Drugą przyczyną bólu było to, że on, któremu powierzono najtajniejsze operacje, jest teraz podsłuchiwany i traktowany jak najbardziej podejrzany z podejrzanych. A przecież uważał się dalej za wiernego Firmie, może najwierniejszego, zasługującego na zaufanie, a może najbardziej zaufanego. Wreszcie jako człowiek od wczesnej młodości ochraniany puklerzem tajnych służb, chroniony przed przykrościami i uciążliwościami, na które narażeni byli nieustannie ci mieszkańcy Euroazji, którzy poddani byli władzy Kremla — nagle przeszedł z najwyższej do najniższej kategorii. Poznał gorycz odczuwania przemocy nad sobą, podczas gdy dawniej lubował się w jej zadawaniu. Poczuł bezsilność i brak informacji na swój własny temat. Owa zmiana miejsc z księdzemjerzym, przeżywanie losu ks. Jerzego, było dla Piotrowskiego cięższe niż dla ks. Jerzego — bo ks. Jerzy był obcy wśród obcych, prześladowany za dobro i mógł być z tego dumny. Natomiast Piotrowski poznał gorycz prześladowań, niezrozumienia i niełaski, kary za poświęcenie, wykonanie rozkazów. A kochał tylko resort. Był nie na swoim miejscu, obcy wśród swoich. Nacisk terrorystyczny na Piotrowskiego — choć obeszło się być może bez bicia —jest porównywalny z tym, który spotkał w areszcie ks. Jerzego. Przed procesem toruńskim Piotrowskiego i innych, tuż po Świętach Bożego Narodzenia '84 — oba te słowa Piotrowski pisze dużymi literami — przetransportowano go do miasta, które miało wsławić się procesem. Piotrowski zauważył zabezpieczenia w czasie podróży, w sposób właściwy dla operacji wiązanych z przewozem głów państwa. „Snajperzy, bezkolizyjne przejazdy przez wszelkie, nawet oznakowane skrzyżowania, wyłączone sygnalizacje świetlne na ulicach, itp. sugerowały jednoznacznie, że obawiano się ataku na konwój. Generał Kiszczak zarządził nawet mobilizację sił powietrznych. Przez całą drogę towarzyszył nam bowiem helikopter, z silnie uzbrojoną załogą". W więzieniu toruńskim Piotrowski i inni z jego komando pilnowani byli nie tylko przez służbę więzienną, ale przez jednostkę antyterrorystyczną z Plutonów Specjalnych ZOMO. Wymieniano jej skład całkowicie co kilka dni. Należały do PV Wewnętrznego Kręgu, najbardziej utaj 382

nionego i przeznaczonego do najtajniejszych operacji. Piotrowski rozumie to w ten sposób: tak wielka liczba najwyżej wyszkolonych w państwie komunistycznym funkcjonariuszy nie służyła zabezpieczeniu przed samodzielną ucieczką skazanych, tylko była ochroną przed odbiciem go. Czyjeżeli by chcieli to zrobić Rosjanie, ktoś odważyłby się im przeciwstawić? Ogłoszono by, że Piotrowskiego powali terroryści z Solidarności. Ta sceneria — przyznaje Piotrowski — wzbudziła w nim grozę. Piotrowski mówi wprost, być może nawet jego Pamiętniki więzienne są sposobem asekuracji, przez wypowiedzenie i zdradzenie niektórych tajemnic, nim zostanie zlikwidowany, po to, by likwidacja się nie opłaciła. Dodaje bowiem: „Scenerię tę (eskortowania go — przyp. KK) kojarzyłem z fragmentarycznym, później ujawnionym tzw. wątkiem KGB". Tego ważnego wyznania Piotrowski nie opatrzą komentarzem, że tragedia ks. Jerzego odegrała się częściowo, albo może w całości w toruń-skiem, które było miejscem, gdzie Rosjanie mieli siły własne i działali bezpośrednio, nie zdając się na podległe sobie aparaty państwowe . Arii my, ani nawet może Piotrowski, nie wiemy, czy zagrożenia nie było. Likwidacja Piotrowskiego czy porwanie go przez tę samąjednostkę toruńską Armii Czerwonej, w której był prawdopodobnie przetrzymywany ks. Jerzy, mogło być dla wszystkich, włączając Jaruzelskiego i Kiszczaka, wygodnym rozwiązaniem. Musieli jednak stwarzać pozory, że tego nie chcą, względnie chcieli za swoją zgodę na likwidację czy porwanie Piotrowskiego, coś u Rosjan dla siebie wytargować. Dnia 28 lutego 1985 r. gen. Kiszczak powiedział do Sekretarza Episkopatu abp. Bronisława Dąbrowskiego: „Obecnie oskarżonych i skazanych w pierwszej instancji chronimy pilnie, żeby im się coś nie wydarzyło". O zbrodnię czy porwanie Piotrowskiego byliby oskarżeni prawdopodobnie ci sami ludzie, których przygotowywano jako alternatywną ławę oskarżonych o porwanie i zabójstwo ks. Jerzego. W wypadku zabicia Piotrowskiego, proces byłby o wiele łatwiejszy, a sprawa miałaby więcej cech prawdopodobieństwa i nie zmuszała do tak wielkiej ekwilibrystyki, jaką byłoby oskarżenie podziemnej Solidarności o porwanie ks. Jerzego. Piotrowski ogłoszony został wrogiem publicznym numer jeden, choć wbrew pozorom radzieckie i polskojęzyczne służby spe 383

cjalne były dalekie od tego, co głoszono w Warszawie oficjalnie, czyli Piotrowski był dalej ich człowiekiem, mimo że okazywali mu to z ostrożnością, by nie wywołać jakiś kłopotów, gdyby poczuł się on zbyt pewny siebie. Samo uwięzienie Piotrowskiego było już dla niego zwielokrotnionym szokiem wobec tego, jakiego doznawali aresztowani nie komuniści. Piotrowski sam miał władzę stosowania zatrzymań, prokuratorzy byli od niego zależni, a nie na odwrót, podobnie jak sądy. Odebranie wolności poruszania się, skumulowało się w wypadku Piotrowskiego ze stosowanymi przeciw niemu dla kontroli jego postępowania środkami technicznymi i to wielorakimi, które potęgowały się i wzmacniały na skutek dodatkowych „środków osobowych" jakie postawiono przeciw niemu. Zarówno na zewnątrz celi, jak i wewnątrz niej każdy człowiek i prawie każdy przedmiot podsłuchiwał i badał reakcję Piotrowskiego. Piotrowski wyznaje w liście do Fredro-Bonieckiego, jakjest mu ciężko w więzieniu. Zakład w Sieradzu przepełnionyjest młodocianymi recydywistami. Piotrowski poznaje realia życia w komunizmie: „jest to najbardziej uciążliwe towarzystwo, jakie sobie można wyobrazić". I dodaje enigmatycznie, by nie narazić się władzom więzienia: „Młodzież lubi się bawić, a nie zawsze zna umiar". Upokarza go, że w więzieniu karnym jest traktowany jak wszyscy inni więźniowie, którymi on gardzi. Jego odruchy, prawdziwie oficerskie, i raczej przypominające czasy niekomunistyczne, zadziwiają: „Zwróciłem kilka razy uwagę, żeby nie mówili (strażnicy więzienni — przyp. KK) do mnie „ty" i widziałem zdziwienie (...) nauczyłem się wiele znosić, zaś tego „ty" jakoś nie mogę". Strażnicy więzienni na pewno nie wiedzieli, jak wielkąjest potęgą i jakie koneksje ma ich więzień Piotrowski. Ale Piotrowskiemu nie wolno tego okazać byle komu. „...z władzą szczebla niższego czuję zgrzyty... więzienia dzielą się na ponure i bardzo ponure". „My potępieni, generał (Kiszczak—przyp. KK) na samym szczycie" — użala się Piotrowski. Swój uczuciowy, prawie seksualny stosunek podległości i miłości wobec resortu ujawnia w swoich Pamiętnikach: „Jak miłość potrzebuje ciągłych zapewnień tak my, jak powietrza potrzebowaliśmy wiary, że nie zostaniemy pozostawieni własnemu losowi. Kurczowo chwytaliśmy (wraz z Pękalą i Chmielewskim — przyp. KK) każdy dający nadzieję sygnał 384

(...)". Straszniejsze od więzienia było dla Piotrowskiego poczucie osamotnienia i osierocenia ze strony resortu. „W jednej z wielu faz ciszy ze strony Kiszczaka i innych, zaczął się pojawiać na służbie strażnik więzienny, okazujący mi ogromną sympatię, płynącą, jak się wyraził z pobudek ideologicznych. Piwo — żaden kłopot, list — z przyjemnością. Dopóki propozycje zamykały się w sensownych granicach, mimo podejrzeń, nie widziałem problemu w odwzajemnianiu życzliwości". Gdy poufałość mogła być uznana za daleko idącą — choć z zapisu Piotrowskiego wynika, że z żadnych ofert strażnika nie skorzystał — ten zaczął proponować mu ucieczkę i to kilkakrotnie. Dopiero te propozycje przeraziły Piotrowskiego, zrozumiał bowiem, że było to zaoferowanie mu śmierci przez zastrzelenie przy próbie ucieczki. Był to najdalej idący moment próby dla Piotrowskiego, czy oznaka, że taktyka i strategia wobec jego osoby zmieniła się i że może stracić życie. W interesie resortu było też, żeby Piotrowski tak myślał, by ciągle szachować go, szantażować i terroryzować. Sądzę, że zamiaru zgładzenia Piotrowskiego nie było. Gdyby był, Piotrowski dawno by nie żył. „Długo trzeba było czekać" — pisze on — na sygnał ze strony Firmy. Ale taki nastąpił. „Pewien warszawski adwokat, którego nazwisko nie ma tu większego znaczenia, przyniósł mi zapewnienie, że stara miłość nie rdzewieje. Minister jest o wszystkim poinformowany. Musimy jednak okazać wierność i wytrzymać tę próbę czasu. Owoce mają się już wkrótce pojawić". Wiele wskazuje, że adwokatem tym był Mirosław B. wsławiony potem przechowaniem u siebie ogromnych sum, będących spadkiem PZPR dla SDRP (potem SLD — przyp. KK), jeden z najbardziej zaufanych adwokatów PRL. Należy przypomnieć, że od 1945 roku w ważnych sprawach politycznych, ale i tzw. gospodarczych, a w szczególności tych, które toczyły się przed sądem wojskowym, o ile adwokat był dopuszczony, był to adwokat z tzw. „klucza". Wielu z nich to funkcjonariusze tajnych służb, skierowani na specjalne kursy prawnicze lub tajni współpracownicy. Zdaniem prokuratora Witkowskiego, gdy Mirosław B. był na widzeniu z Piotrowskim, w pokoju adwokackim na Rakowieckiej nie było podsłuchu. Przez Mirosława B. kierownictwo MSW chciało się dowiedzieć, ja 385

kie są zamiary Piotrowskiego. Poprzez zamiary rozumiem tutaj ewentualną chęć ujawnienia tajemnic, których Piotrowski byl nosicielem. Piotrowski wytrzymał próbę i w dniu 17 lipca 1986 roku Sejm PRL (tu następuje ideologiczna marksistowska preambuła) uchwalił Ustawę „O szczególnym postępowaniu wobec sprawców niektórych przestępstw". Wiele wskazuje, że Ustawa Sejmowa była przeprowadzona dla czterech osób; Piotrowskiego, Pękali, Chmielewskiego i Pietruszki. Precedens tworzenia podobnej, specjalnej ustawy już istniał i także wiąże się ze sprawą o morderstwo na ks. Jerzym. Sejm przegłosował ustawę zabraniającą adwokatom, którzy ukończyli 75 rok życia występowania przed sądami PRL. Chodziło o jedną osobę, Władysława Siłę-Nowickiego i o jednego skazanego — mianowicie o Piotrowskiego. Jak już pisałem żona Piotrowskiego — za co oczywiście winy w oczach resortu nie ponosił Piotrowski — nawiązała kontakt z mecenasem Siłą-Nowickim, pragnąc przekazać mu sprawę swojego męża. Mimo że mecenas przeżywał swoiste załamanie w swoim życiorysie antykomunisty i zgodził się być członkiem Rady Konsultacyjnej przy generale Jaruzelskim, minister Kiszczak odmówił mu widzenia z Piotrowskim. Tak więc zamiar, jaki przyświecał sędziwemu adwokatowi, by pomagać więźniom politycznym, choć w tym przypadku może chodziło o więźnia, którego należało bronić przed jego własnymi ludźmi, a raczej o coś więcej: ujawnienie tajnych kulis sprawy porwania ks. Jerzego nie powiódł się. Tak więc w Polsce pod okupacją radziecką nawet będąc członkiem najwyższych gremiów, było się nikim. Siła-Nowicki nie został nigdy do sprawy dopuszczony, natomiast to, że żona Piotrowskiego zwróciła się do adwokata niekomunisty, będącego poza zasięgiem bezpośrednich decyzji MSW należy do nowego etapu sprawy. Podział chronologiczny uwięzienia, sądzenia, wypuszczenia na wolność i powtórnego osadzenia w więzieniu Piotrowskiego, na okresy jest niemożliwy. Na początku przeważały jedne elementy — nacisk psychologiczny na Piotrowskiego — potem otwieranie przed nim perspektyw ocalenia i wreszcie wzajemnego szantażu między nim i Kiszczakiem. Szantaż ten był—na ile to jest wiadome — niezmiernie subtelny, a ustępstwa resortu nigdy nie były natychmiastowe, dlatego sprawa ta wymaga 386

laby tablicy chronologicznej, w której poszczególne elementy byłyby porównywane w poszczególnych przedziałach czasu. Pierwszy ważny ruch wykazujący uległość wobec Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego wykazał po amnestii Sąd Najwyższy PRL, który „zainspirowany przez ministra Kiszczaka", tak określa to sam Piotrowski, rozpatrzył pozytywnie wniosek o złagodzenie kar wymierzonych najpierw Pękali i Chmielewskiemu, a także Pietruszce, a potem dopiero Piotrowskiemu. Znamienne opóźnienie mogło być znakiem niezadowolenia z jego niedostatecznie konsekwentnego w pokorze zachowania. Wiąże się z tym też słynny skandal prawniczy: dwukrotne użycie tej samej ustawy amnestyjnej wobec tych samych osób. Czy gdyby Piotrowski chciał ujawnić prawdę, czy Pękala i Chmielewski byliby lojalni wobec niego? Sądzę, że nie. Niczego by nie potwierdzili. Dlatego wypuszczono ich prawie od razu, łamiąc solidarność więzienną między nimi. Ciągle jednak Kiszczak zachowuje w mocy swoją słynną wypowiedź, w której dziękuje Piotrowskiemu za godną i właściwą postawę przed Sądem. Tego Kiszczakowi zapomnieć nie wolno, ponieważ z jedyną opinią w Polsce, z którą musi się on liczyć, jest opinia dziesiątek tysięcy pracowników Firmy, agentów, tajnych współpracowników, pracowników aparatu, aktywistów i szeregowych członków PZPR działających w ORMO, ZOMO, NOMO i ROMO. Jeśli mówiłem o demokracji policyjnej, to miałem na myśli także specyficznego rodzaju opiniotwórczość środowiska w Polsce najważniejszego, z którym gubernatorzy w Warszawie musieli się liczyć. Szczególnie Kiszczak i Jaruzelski, którzy w najpotężniejszym w Polsce ministerstwie musieli widzieć największą siłę, a sami czuć się w nim obco. Piotrowski wypełnił swoje obowiązki nie tylko porywając ks. Jerzego, ale zatajając rzeczywisty przebieg wydarzeń. Teraz resort czekał, aż jego kierownictwo wypłaci się Piotrowskiemu z długu, który u niego zaciągnięto. Była to sytuacja nowa w systemie komunistycznym, ale jakże różnych ludzi gościły komunistyczne więzienia na terenie Polski. Był wśród nich Prymas Polski, I Sekretarz KC PPR-PZPR, byli przedstawiciele wszystkich stanów i zawodów, ponieważ terror przenikał społeczeństwo na wskroś. 387

Wprowadzono internowanie, czyli oficjalne więzienie ludzi bez sądu. Piotrowski ze swoją niezwykłą historią więzienną raczej należy do osób internowanych, gdyż surowe wyroki nie tylko zostały złagodzone, ale de facto nie były wykonywane. Do 1989 roku każdy formalnie wolny obywatel PRL był bardziej więźniem, niż Piotrowski w swoim więzieniu. A gdyby przełożyć status Piotrowskiego jako więźnia na słownictwo zachodnich demokracji nazwalibyśmy go więźniem stanu. Działał dla dobra reżimu, jednak reżim go napiętnował i częściowo się wyparł, zarazem nie mogąc całkowicie zrzucić z siebie odpowiedzialności na więźnia. Wypłacenie się Piotrowskiemu było i jest ciągle aktualną sprawą, gdyż dzięki niemu tajemnica pozostała tajemnicą, a gen. Jaruzelski i Kiszczak znajdują się pod szachem Piotrowskiego, choć on był i jest, mimo ich przejścia na emeryturę, w ich władzy. 28 października 1994 r. Sąd Wojewódzki w Lublinie wydał postanowienie o przedterminowym zwolnieniu Piotrowskiego. Pierwsze wypuszczenie Piotrowskiego na wolność, zauważył Zbigniew Herbert, nastąpiło prawie dokładnie w dziesięciolecie męczeńskiej śmierci ks. Jerzego. Było swoistym uczczeniem jubileuszu tej zbrodni. W dwa miesiące potem nastąpił zagadkowy, do dziś niewytłumaczony zwrot. Dnia 27 grudnia 1994 r. ówczesny minister sprawiedliwości i prokurator generalny Włodzimierz Cimoszewicz, znany komunista, wniósł rewizję do Sądu Najwyższego o uchylenie tego postanowienia, do czego Sąd Najwyższy w dniu 9 lutego 1995 r. się przychylił i wydał orzeczenie, na mocy którego Piotrowski musiał wrócić do odbywania kary. Po niespełna czterech miesiącach wolności Piotrowski wrócił do więzienia, czy jak twierdzą niektórzy, do „stanu uwięzienia", powiedzmy, zakazu pokazywania się publicznie, rodzaju aresztu domowego. Widywano go bowiem w różnych miejscach, m.in. W Warszawie. Możliwe, że Sąd Najwyższy stwierdził wtedy: „orzeczenie jest ostateczne", choć potem ulegało ono wielokrotnym zmianom. Komentując ten kolejny zwrot, późniejsze władze niekomunistyczne mówiły o „społecznym braku akceptacji dla przedterminowego zwolnienia", czy nawet o tym, że „Piotrowski nie potępił swojego czynu". Według posiadanych przeze mnie informacji z wiarygodnego źródła, Piotrowski sam zawinił pierwszemu powtórnemu uwięzieniu prze 388

ceniając swoje wpływy i potęgę. Natychmiast po uwolnieniu miał on wyjechać do Moskwy, a tam zaproponować swoje dalsze usługi wywiadowi, rosyjskiemu, spadkobiercy tajnych radzieckich służb. Jego wizytę odnotowały niektóre gazety w Polsce. Był w Moskwie posługując się swoim, czy cudzym paszportem? Jak twierdzi się, był zaoferować jako bezrobotny terrorysta i oficer tajnych służb kontynuację swojej służby. Twierdzi się, że nie skorzystano zjego usług. Czy to prawda? Czy jednak nie był tam wezwany? Wjakim celu był tam naprawdę? Czy widział się ze „Stanisławem", czy z kimś stojącym wyżej? Otrzymał zlecenia pod pozorem odmowy przyjęciajego gotowości do służby? Właśnie dlatego, że może komuś się to wydać nieprawdopodobne, ten spalony agent mógł być odzyskany i okazać się cenny. Jeśli porówna się doniesienia prasy włoskiej, brytyjskiej, szwedzkiej, a przede wszystkim niemieckiej, miłująca pokój Rosja nasiliła działalność szpiegowską w krajach zachodu. Pierwsze wydalenie szpiegów rosyjskich z Polski nastąpiło dopiero na początku 2000 roku. Mają tu utarte szlaki, własnych wypróbowanych polskojęzycznych i formalnie pracujących w polskich instytucjach i urzędach ludzi. Tajne służby Rosji nie muszą działać bezpośrednio — mają do dyspozycji byłych funkcjonariuszy, którzy stworzyli mafię i kontrolują ją także w Polsce. Rosjanom nie odpowiadała oferta Piotrowskiego, z jakich względów — nie wiemy — i kazali mu wracać do Polski, a postkomunistom powtórnie zamknąć go w więzieniu — tym razem już za karę, nie za ks. Jerzego, ale może za niewczesną i niepoważną propozycję, naruszającą obyczaje i pragmatykę rosyjskich tajnych służb. Czy jednak Piotrowski mógłby pojechać do Moskwy bez zaproszenia? Możliwe, że było dla niego zadanie jako specjalisty do walki z religią katolicką. Czyjego poziom rozczarował Moskali? W charakterystyczny dla poczucia własnej wagi i siły sposób Piotrowski usiłuje przypomnieć o tym, kim jest i obrzydzić władzom więziennym i sądowniczym przetrzymywanie go w więzieniu. Ze skazanego przemienia się w oskarżyciela i obrońcę prawa. Najpierw wystąpił z żądaniem odszkodowania od Centralnego Zarządu Zakładów Karnych za bezprawne pozbawienie go możliwości pracy. Aczkolwiek sąd w pierwszej instancji oddalił wygórowane żądania finansowe Piotrowskiego, z których wy 389

nikało, że Piotrowski chce na swoim uwięzieniu zarobić, ale przywrócono mu prawo do pracy i stałe prawo do przepustek. Ujawnił się nowy dylemat: co zrobić z mordercą ks. Jerzego Popiełuszki na wolności? Jak go traktować? W opinii publicznej, a nawet w środowisku lewicowo-liberalnych masowych środków przekazu pojawiło się przekonanie, że Piotrowski częściowo uniknął kary. Z problemem dwukrotnego amnestionowania sprawców zbrodni na ks. Jerzym zmagały się różne sądy, w końcu jednak w postanowieniu powziętym w przeddzień wigilii 1991 r. Sąd Najwyższy uznał, że zastosowanie po raz drugi amnestii na podstawie tego samego przepisu, tej samej ustawy, stanowiło jaskrawy błąd prawny. Ponieważ cala ustawa, jak wspomniałem, była przygotowana dla Piotrowskiego i innych trzeba dodać, że widocznie była nieudolnie sformułowana, skoro jej przepisy nie spełniły zadania, dla którego ją uchwalono i musiano nawet tę ustawę złamać. Drugim czynnikiem niesprzyjającym opinii bohatera, jaką tworzono Piotrowskiemu był nieszczęsny sędzia Moraczewski, przewodniczący III Wydziału Karnego Sądu Wojewódzkiego w Piotrkowie Trybunalskim. Jego ocena więźnia, nawet abstrahując od tego za co był uwięziony, wręcz przeraża. Według sędziego Moraczewskiego Piotrowski... „W sztuce kulinarnej osiąga niezłe efekty". Przyjmując taką właśnie wykładnię sędzia Moraczewski nigdy nie mógłby skazać żadnego kucharza zawodowego, ani pani domu przygotowującej smaczne posiłki. Zaliczając sztukę kulinarną do sfery zajęć kulturalnych sędzia ten wykazał nadmiar gorliwości i ośmieszył swe wysiłki. Okrutne morderstwo wielkiego kaznodziei zostaje zrównoważone z robieniem szaszłyku. Kto i wjaki sposób skłonił tego sędziego do takiego postanowienia i takiego tego postanowienia-uzasadnienia? Sędziowie penitencjarni w PRL i w państwie, które po PRL nastąpiło, mają niezwykłą władzę, o której mało kto wie poza przestępcami, służbą więzienną i niektórymi adwokatami. Więzienia karne na ogół znajdują się w małych, prowincjonalnych miastach lub średnich miastach o małym znaczeniu. Sędziowie, którzy pracują w działach penitencjarnych odsunięci od głównego teatru rozpraw sądowych, pozornie zepchnięci na margines są ważnymi sprawcami sytuacji braku bezpieczeństwa w kraju. Są niejednokrotnie we władzy grup przestępczych i więź 390

niów, dla których orzekają przerwy w odbywaniu kary, wpływają na wydawanie przepustek, przedterminowe zwolnienia. Po nieudanej próbie nawrócenia się i wynikłych z tego spektakularnych gestów, okazało się, że Piotrowski przywykł już do czegoś, co on uważa za sławę, a jest niesławą. Piotrowski powraca do życia publicznego, bo już zaczął się okres zapomnienia o jego czynie. Po raz pierwszy z własnej woli pragnie reklamy. Do aresztowania był głęboko utajnionym funkcjonariuszem i nie występował publicznie, a w czasie procesu działał pod przymusem. 17 września 1998 r. prasa podała informację o wznowieniu procesu, w którym już zapadł wyrok — gazety miały prawo do publikacji, bo Piotrowski popełniając zabójstwo, stał się osobą publiczną. Piotrowski nie zrezygnował i doprowadził do wznowienia tej sprawy. Znów jest w centrum uwagi. Sądownictwo w m. Łodzi i województwie stanowiło zagadkę, a może skansen wykonywania prawa według zasad socjalizmu realnego. Tam właśnie przetrzymywano w więzieniach i skazywano te osoby, które broniąc siebie i swoich rodzin zabiły bandytów. Znów zmieniają się role. Piotrowski skazany, potępiony więzień staje się oskarżycielem, według schematu stworzonego przed nazistowskim sądem przez bułgarskiego komunistę, Georgi Dymitrowa. Jako cel służą mu gazety i w ten sposób powraca na łamy prasy, radia i TV. Interesujące było odnalezienie tekstów z pozwanych gazet: „29 stycznia Sąd w Piotrkowie Trybunalskim udzielił zabójcy ks. Jerzego Popiełuszki, Grzegorzowi Piotrowskiemu przerwy w odbywaniu kary". „Staliśmy wieczorem w zakazanej dzielnicy Łodzi pod ciemną bramą. W firmie, gdzie miał pracować Grzegorz Piotrowski, najbardziej znienawidzony w Polsce esbek, drzwi były zamknięte na kłódkę. Pod bramą ktoś stał przygląda! się nam, słyszał jak wypytywaliśmy o Piotrowskiego. Bez skutku. Pojechaliśmy pod dom Piotrowskiego. Nikt nam nie otworzył. W drzwiach zostawiliśmy nasze wizytówki z telefonem hotelu, z prośbą o kontakt. Gdy siedząc w samochodzie wpatrywaliśmy się w okna na czwartym piętrze, ktoś zaczął rzucać w nas kamieniami i... jajkami. Musieliśmy uciekać". Jako oficjalną przyczynę zwolnienia Piotrowskiego z więzienia prasa podała, że Sąd Wojewódzki w Piotrkowie Trybunalskim uznał także, że 391

„należy go wypuście' w związku z trudną sytuacją materialną jego rodziny. Wyszedł na wolność i podjął pracę". Agnieszka W. współwłaścicielka firmy zagroziła dziennikarzom, że cofnie Piotrowskiemu obietnicę zatrudnienia, co miało nie wiadomo dlaczego ich przestraszyć i wyjaśniła przyczyny zatrudnienia Piotrowskiego „bo jest jego nieślubną córką". Objawia się jako osoba szlachetna, choć w tytule „Super Espressu" umieszczono zdanie „Sypnęła Piotrowskiego". „Kiedy byłam dzieckiem, czasami dzwonił do mnie. Pytał o zdrowie, 0 to, jak się uczę. Na gwiazdkę i na imieniny przysyłał mi drogie zabawki — opowiedziała Agnieszka W. dziennikarzom „Super Expressu". „W czasie procesu toruńskiego podejrzewałam, że wśród zabójców księdza Popiełuszki może być mój ojciec" (wynikałoby z tego oświadczenia, że wobec niej występował pod innym nazwiskiem). Piotrowski zapytany, czy A.W. jest jego córką, powiedział w zachodnim stylu: „Nie potwierdzam 1 nie zaprzeczam". Natomiast zapytany o to samo trzy miesiące później przez Wojciecha Dudę z „Prawa i Życia", odrzekł: „Piramidalna bzdura". W dokumentach Agnieszki W. Grzegorz Piotrowski nie jest wymieniany jako jej ojciec — ustala inna gazeta. Jest rzeczą oczywistą, że w warunkach utajnienia personaliów osób pracujących w komunistycznych służbach, dane takie jak posiadanie nieślubnej córki, były niejawne, a w całej dostępnej dokumentacji na próżno by szukać związku między nieślubnym ojcem — funkcjonariuszem, ajego dzieckiem. Sowieckie tajne służby zbyt wyspecjalizowane były w szantażu i wyciąganiu osobom, którymi interesowały się, nawet tak drobnych rzeczy, jak mandat policyjny. Szantażowali też własnych ludzi. Z kilku źródeł otrzymałem informację, że Piotrowski jest przybranym nazwiskiem, rodzajem pseudonimu, a prawdziwe jego imię brzmi inaczej. W grę wchodzi i inna możliwość. Jeśli jest prawdą, że imię i nazwisko „Grzegorz Piotrowski" są służbowym kryptonimem pod którym występował w resorcie i na zewnątrz, a w rzeczywistości nosił inne imię i nazwisko, to owo „W" nie może być tropem do tego, by ustalić jego rzeczywiste dane. W książkach zahaczających o działanie tajnych służb, najczęściej, mimo iż ich autorzy zostali dopuszczeni do niektórych segmentów ar 392

chiwalnych — z powodu utajnienia, zatajenia, zniszczenia, wywiezienia do ZSRR — nie można ustalić nawet imion niektórych wyższych funkcjonariuszy MSW i SB, nie mówiąc o przebiegu ich służby, zadaniach, które wykonywali, przestępstwach, które popełniali. Prawdziwych ich nazwisk — czyli tych, pod którymi się urodzili, nie poznamy prawdopodobnie nigdy. Nawet w przypadku gen. Moczara nie jest pewne, kim naprawdę byłjego ojciec, jak się nazywał, jaki miał zawód, czy pełnił służbę w carskiej policji w Łodzi, gdy przemieniony w komunistę wrócił do Polski w 1918 r. z ewakuacji w głąb Rosji. Sądzę, że departamenty kadr w Warszawie — według ich kolejnych nazw, nie miały pełnych dossier osobowych, a takowe znajdują się w Moskwie. Nie tylko bezosobowość w sposobie bycia, ale przede wszystkim anonimowość, utajnienie własnego życia, było pierwszym prawem i obowiązkiem funkcjonariusza. Przepuszczono informację, że Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski wychodząc z więzienia, zmienili nazwiska, a Chmielewski nawet poddał się operacji plastycznej. „Super Express", który przeprowadził z nimi wywiady, używa ich dawnych nazwisk, a o zmianie twarzy żadnego z nich nie wspomina. Mogło to być jednak warunkiem udzielenia wywiadu. Nie ma jednak żadnej pewności, że trzej zabójcy nazywali się: Piotrowski, Chmielewski i Pękala, jak przedstawiali się różnym osobom w czasie służby w SB i na procesie. W UB, Informacji Wojskowej i SB zmiana nazwisk była powszechna. Często funkcjonariusze na zewnątrz występowali pod nazwiskami-pseudonimami i były one ich oficjalnymi nazwiskami, pod którymi przesłuchiwali, przyjmowali telefony itd. Mieli po kilka dowodów osobistych i paszportów na różne nazwiska. Nie tylko inni nie wiedzą, kim jest naprawdę Piotrowski, ale wydaje się, że i on sam nie wie. Jego osobowość zatraciła się w wielu grach operacyjnych, udawaniu, kłamstwach, nie wiadomo kogo udawał, łącznie z pozorowaną i udawaną skruchą, nakazaną mu przez osoby, które na równi z nim zawiniły, ale których ujawnić nie mógł, za które wziął prawie całą winę na siebie. Piotrowski zaczął usilnie zaprzeczać, że jego niedoszła pracodawczy-ni miałaby być jego córką. Tłumaczył, że początkowo nie zaprzeczył tej 393

informacji, gdyż był zaszokowany pytaniem. Biorąc pod uwagę kto to mówi, nie możemy mu uwierzyć. Agnieszka W. natomiast, powtórnie indagowana po zaprzeczeniu Piotrowskiego, oświadcza: „Nie mam ochoty i nie będę wcale o tym rozmawiać". A więc tak bardzo podziwiała i kochała Piotrowskiego, że aż uległa autosugestii, że jest jego córką? Czy odwrotnie — podziw każe jej zaprzeczać. Ponieważ Grzegorz Piotrowski i Agnieszka W. doszli do wniosku, że poza oświadczeniem Agnieszki W., potem wycofanym, redakcja „Super Expressu" nie rozporządza dowodem ojcostwa Piotrowskiego — powstała tu sytuacja podobna do tych, jakie toczą się przed sądem w sprawie o uznanie ojcostwa i alimenty, z tym, że tu domniemane dziecko też wypierało się domniemanego ojca — Piotrowski w pozwie złożonym w sądzie, stwierdził, że: „niezależnie od faktu, iż informacje zawarte w publikacji są w s w oj ej i s t o c i e (podkr. — KK) fałszywe, można zauważyć, że dotyczą one prywatnej sfery powoda, który nie pełni funkcji publicznych (...). Publikacje przyniosły bardzo poważne konsekwencje, wywołały głębokie rozłamy rodzinne i towarzyskie". Sprawa córki może być grą operacyjną pozostałych na stanowiskach w III RP funkcjonariuszy mających na celu poróżnienie go z rodziną, bądź odwrócenie uwagi opinii publicznej od spraw ważniejszych w przypadku Piotrowskiego, niż nieślubne dziecko. W Łodzi, która ,jest najbardziej plotkarskim miastem w Polsce" mówi się, jakoby pani Piotrowska, żona Grzegorza, dobrze wiedziała, że Agnieszka W. nie jest nieślubną córką Piotrowskiego, a osobą bliską w innym tego słowa znaczeniu, tylko na tyle młodszą, by mogła uchodzić za córkę lub za takową się podawać. Dla komunistów każdy bój jest ostatni. Piotrowski wykonując swoją okrutną zbrodnię ani przez ułamek sekundy nie mógł pomyśleć o swojej rodzinie, na którą obecnie się powołuje, jako wzruszający argument. Był tak pewien swojej wszechwładzy, że do dziś nie pojmuje, że skrzywdził swoją rodzinę, swój ród, splamił na zawsze nazwisko, jakiekolwiek by nosił, jego żony i dzieci. Atak Piotrowskiego na gazety jest dowodem jego siły wewnętrznej i dobrego przeszkolenia, ale czasy w których prawda była zaszczuwana i była pod kontrolą UB-MBP-SB-MSW i PPR-PZPR zmieniły się na tyle, że Piotrowski wraca już do innej rzeki. 394

Domyślamy się, że żonie, wspomagającej Piotrowskiego i jego dzieciom wyjaśnienia Agnieszki W. sprawiły przykrość. Jednak tej przykrości nie są winni dziennikarze. Agnieszce W. bowiem daleko jest do sprytu i zręczności swojego domniemanego ojca. Przyznała, iż oświadczyła, że jest córką przestępcy. Ale żartowała. Dziwny to żart, jeśli jest nieprawdą, że jest córką Piotrowskiego, tenże powinien pozwać do sądu nie gazety, które pisały o tym pokrewieństwie, ale właśnie Agnieszkę W., która podała rzekomo fałszywą informację, narażając życie rodzinne Piotrowskiego. Tymczasem przed sądem wszyscy zeznawali zgodnie, choć nie pod przysięgą, bo była to sprawa cywilna. Piotrowski powiedział, że z powodu szykan w nowej pracy postanowił odegrać się i na wyroku sądu zarobić. Tak więc po trochu zarysowuje się sylwetka epistolografa, autora pamiętników, które zdają się nigdy nie mieć końca, starający się zarobić pośrednio na umęczeniu i zabójstwie księdza Jerzego dodatkowo 140 tys. PLN. „Prawo i Życie" w osobie Wojciecha Dudy, odnalazło żonę Grzegorza Piotrowskiego i stwierdziło, że na imię jest jej Janina, i że wróciła z dziećmi do nazwiska panieńskiego. Wychodzi też na jaw, że w czasie zwolnienia warunkowego Piotrowski nie mieszkał z rodziną, czy też ma specjalne wynajęte mieszkanie, by tam odbierać telefony i tam kierować ewentualne śledzenie go przez osoby zainteresowane mordercą księdza Jerzego Popiełuszki. Wojciech Duda trafił nie tylko do syna, w 1997 r. maturzysty, który uprzedza dziennikarzy, by „zbyt wiele sobie nie obiecywali", ale i do teścia Grzegorza Piotrowskiego, byłego oficera tajnych służb, którego Piotrowski obciąża winą, czy odwrotnie, jest mu wdzięczny za zachęcanie go do wstąpienia do SB. Wstąpić do tej policji z ulicy nie było można. Sądzę, że teść Piotrowskiego poparłjego kandydaturę, może i zaręczył za niego o ile już przedtem Piotrowski nie pracował w SB, ukrywając to nawet przed oficerem tej służby, swoim teściem. Według wiarygodnych, choć niemożliwych tymczasem do sprawdzenia informacji, rodzina Piotrowskiego zmieniła nazwisko na Pietrzak (nazwisko znane i renomowane w wyższych warstwach komunistów od czasu GL-AL-PPR) i miejsce zamieszkania. Musiała się wyprowadzić 395

z osiedla MSW, gdyż jedna z sąsiadek rozpoznała ją i nie zachowała dyskrecji, wręcz przeciwnie, rozpowiadała to i piętnowała Piotrowską-Pie-trzak tak, że została ona przeprowadzana w jeszcze inne miejsce. Według informacji prasy w latach 90. pani Piotrowska, żona mordercy, „jak najs'ciślej i lojalnie współpracowała (i współpracuje) z resortem". Jak to rozumieć? Nie sposób tego dojść. Przeciw niemu? Czy uczestniczy w działaniach zmierzających do uwolnienia go? Czy Piotrowski jest i był zdolny kochać swoją żonę i dzieci? Podobny fenomen zaprzątał uwagę tych wszystkich, którzy po II Wojnie Światowej zbierali materiały do oskarżenia, oskarżali i sądzili nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Totalitarna klasyfikacja na „ludzi" i „podludzi" identyczna była w socjalizmie realnym, jednak mimo antychrześcianizmu, antysemityzmu i wrogości do muzułmanów w obrębie ZSRR, miała za przedmiot „podział klasowy". Naziści byli wzorowymi ojcami rodzin, kolegami i towarzyszami broni. Wobec „podludzi", „nieludzi", byli dla dobra swoich żon i dzieci, nieludzcy, oczyszczając ludzkość ze „złomu", jak to nazwał jeden z teoretyków nazizmu, czy „pluskiew", jak nazwał Żydów inny przestępca wojenny. Czy kiedykolwiek dowiemy się kto w nieformalnych strukturach byłego SB-MSW kierował i kieruje polityką wobec Piotrowskiego? Pozornie niekoherentne, nie skorelowane, czy tylko mieszane działania: nadmierna opieka, groźby, odwoływanie się do sentymentów, przypominanie o tym, że rodzina Piotrowskiegojest zakładnikiem w rękach byłych służb — a już obecnie znów — komunistycznych. Wątpliwe, by Piotrowski zadzierając z resortem i jego ministrem, doprowadził do tego, by zabito jego dzieci —jak uczyniono z synami człowieka, który zdradził ZSRR — gen. Kuklińskiego. Subtelny, jak na mordercę i nadzorcę morderców, wzajemny szantaż między generałem a kapitanem tajnych służb, może więcej: pojedynek szantażystów szkolonych w tej sztuce, mimo przegranej Piotrowskiego w tej walce — zmusza nas do podziwu. Nie wiemy i nigdy się pewnie nie dowiemy, co wie Piotrowski. Nie wiemy czy Kiszczak wie to, co wie Piotrowski. Od chwili, gdy generał Moskalenko po śmierci Stalina poparł zmowę Malenkowa i Chruszczowa przeciw Berii i zabili go wspólnie, wpływ 396

wojska oraz wywiadu strategicznego — GRU — rósł. Odbiciem tego procesu w Polsce było wyznaczenie przez Rosjan, jako głównego zarządcę w ich imieniu — Wojciecha Jaruzelskiego, który postąpił krok dalej — za przyzwoleniem czy na rozkaz Moskwy — mianując zarządcą najważniejszego w państwie resortu, czyli Ministerstwa Spraw Wewnętrznych szefa tajnych służb LWP. Podporządkowanie SB, sprowadzanym z wywiadu LWP przez Kiszczaka dygnitarzom, spowodowało, że między „starym a nowym SB", czyli „niebieskimi" a „zielonymi" zaczęła się nie tyle rywalizacja, walka między nimi, bo nawet na to nikt się nie ważył, ile wzajemne oczekiwanie na błąd drugiej strony. Jedna grupa inwigilowała drugą. Jak wspomniałem głównymi elementami wzajemnego szantażu okazały się; dla zielonych — ucieczka Kuklińskiego, dla niebieskich — morderstwo na ks. Jerzym, liczenie na zamieszki po zamordowaniu ks. Jerzego, czy na możność wywołania ich, które według schematu 1956, 1970 i 1980-81 pozwoliłoby pozbyć się teraz tzw. ekipy wojskowej. Nie docenili zmysłu realizmu, cechującego przesycony ideologiami rosyjski imperializm. Do użytku wewnętrznego „zieloni" przedstawili wersję jakoby Kuklińskiemu pozwolono uciec z planami stanu wojennego w Polsce, by zaprezentował je Amerykanom i od ich reakcji uzależniano jego wprowadzenie. Ponieważ nie nastąpiła — USA nie ogłosiło tego dokumentu, ani nie poinformowało o nim Solidarności — uznali, że otrzymali przyzwolenie na działania w zakresie, wjakim poprzez Kuklińskiego otrzymali je Amerykanie. W rzeczywistości Rosjanie bardziej bali się wojny, niż Amerykanie. Wiedzieli bowiem, jak są słabi. Rosjanie bowiem udawali, że udają tylko, że nie chcą wojny. Chcieli utrzymać swoje zdobycze a nowe osiągać drogą „pokojowego podboju", jak Eto-pię, Angolę, Nikaraguę i inne. Sprawa Kuklińskiego nie wpłynęła na-kariery Jaruzelskiego i Kiszczaka, przeciwnie, Gorbaczow zaczął piere-strojkę od Polski, licząc na zdyscyplinowanie Jaruzelskiego i jego gotowość do wykonania zadań, które wydawały się mu nie do przyjęcia i były odwrotnością tych, jakie nakazywano mu w Moskwie wiatach 1980-1981. Wskazówką w analizowaniu tych sprzeczności mogły być napięcia między Gestapo i SD, a Abwehrą, gdyby nie to, że Hitler doszedł do władzy w sposób demokratyczny, a komuniści nielegalny. Ostrze nazi 397

zmu skierowane było przeciw obcym, komunizmu przeciw własnym poddanym. Sowieci wyprzedzali opór likwidując potencjalnych przeciwników wśród własnego społeczeństwa i nawet krytyków, przez co rola tajnych policji w polityce wewnętrznej była większa w ZSRR niż w III Rzeszy. Gestapo terrorem usiłowało zwalczyć rzeczywisty sprzeciw. Terror NKWD wydawał się abstrakcją, niszczono tych, którzy dopiero w przyszłości mogliby stać się wrogami. Większość zbrodni NKWD-UB na ziemiach polskich w latach 1944-1956 z pragmatycznego punktu widzenia, była zbędna. Chodziło jednak także o to, by wprowadzić terror. Polska należała już do ZSRR, jako jej kolonia, jednak kraj podbijający stał niżej cywilizacyjnie i kulturowo, podbity należało z nim zrównać. W rezultacie procesów, których pismo „Angora" doliczyło się pięciu, doszło do ogólnej przegranej Piotrowskiego, ponieważ sąd uznał, że Grzegorz Piotrowski „Sam swoją zbrodnią przyczynił się do naruszenia spokoju psychicznego. Taka jest cena jego złej sławy" — orzekł sąd. Natomiast broniący się dziennikarze uważali, że Piotrowski jest — choć pewnie by nie chciał być nią, pracując w zakonspirowanej policji — osobą publiczną, jedną z najbardziej znanych, w dodatku tzw. medialnych. Jego losy, przez to co zrobił, stały się własnością publiczną. Do sądu przeciw gazetom wystąpił też M., właściciel firmy, w której pracował Grzegorz Piotrowski. Jego firma w skutek publikacji poniosła „poważne konsekwencje materialne". „Publikacje wywołały drastyczny spadek zaufania klientów wobec firmy. Doszło do spadku obrotów". Pan M. skarży się prasie, nie wiadomo, czy prawdziwie: „ulotki, plotki, naciski. Mało demonstracji pod oknami nie zrobili, co ja przeżyłem". Teraz dziennikarze są ostrożni i boją się nawet procesów, które by wygrali. Piotrowski zrozumiał sytuację i zwolnił się, nie chcąc pracodawcy, jak się wyraził, zrobićjeszcze innych kłopotów. Jakie kłopoty miał na myśli nie wiemy. Choć przedtem nazwa firmy nie padła, ponieważ określono, że ma ona siedzibę w firmie POLMERINO, dotknęło to nie tylko firmę pana M., ale i załogę siedmiuset osobowego zakładu, który wynajął pomieszczenia firmie K, na których spadłoby odium zatrudnienia zabójcy z SB. Wojciech Duda z „Prawa i Życia" postawił Piotrowskiemu pytanie: „Czy o panu w ogóle można pisać? Na przykład o pozwach? Czy to też 398

pana zdaniem pańskie sprawy osobiste?" Wyniosła odpowiedź brzmiała: „Nie zastanawiałem się, ale to nie jest chyba rzecz aż tak intymna?". Piotrowski nie mogąc oprzeć się na urzędowej cenzurze, usiłował zmusić sąd do jej zastąpienia. Piotrowski znalazł się wtedy na urlopie, przepustce, przerwie w odbywaniu kary, czy też gdy został wypuszczony, jako osoba tzw. „zresocjali-zowana". Nie jest jasne jaki miał status w różnych momentach, gdy pojawiał się „na wolności", jakie są tworzone pozory dla jego uwalniania. Oficjalnie nazywało się to, najpierw „półroczną przerwą w odbywaniu kary". Zwroty w sytuacji Grzegorza Piotrowskiego są równie zagadkowe co sama zbrodnia. Kto kieruje jego losem? Nie wiemy. Dlaczego ciągle zmienia się decyzje? Pod wpływem jakich wydarzeń? Nie ma żadnych danych na temat przyczyn, dla których raz był wypuszczany z więzienia, to znów do niego zamykany. Uzasadnienia w obu przypadkach są sobie przeciwstawne, względnie bazują na zupełnie innych argumentach, ignorujących poprzednie. Z solidarności i szacunku dla wyroków sądu toruńskiego, rozpatrujące sprawy pochodne sądy nie analizują niskiego wyroku dla Piotrowskiego, ani podstaw rzeczowych i prawnych dla jego wydania — gdy istniała kara śmierci — i niezgodnych z prawem zastosowań amnestii wobec niego, co wypaczało obraz jego sytuacji jako osoby karanej za zbrodnię pierwszego stopnia. Coraz to był widziany na Mokotowie w autobusie. W tym czasie zabójca ks. Jerzego Popiełuszki wystąpił do tak łaskawego dla siebie Sądu Wojewódzkiego w Piotrkowie Trybunalskim o przedłużenie kolejnej przerwy o następne dwa i pół miesiąca. Ale jednocześnie do Sądu Wojewódzkiego w Łodzi wysłał ważniejszy wniosek — o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Równolegle z akcją wystąpiła prasa lewicowa, wykorzystująca perypetie Piotrowskiego w jego miejscu zatrudnienia, ogłaszając, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy kilkakrotnie podejmował pracę („Super Express"). „Gazeta Wyborcza" zaś zawiadamiała czytelników, że Piotrowski trudni się udzielaniem korepetycji. Nie podano czego naucza. Prasa częściowo wycofała się ze śledzenia poczynań Piotrowskiego, jakby podzielając jego zdanie, że na skutek „nagonki urządzonej" przez nią musiał zrezygnować z pracy. 399

Odpowiedź na prośbę była do przewidzenia — Sąd Wojewódzki (nie istniejący już) w Piotrkowie Trybunalskim przedłużył mu przerwę w odbywaniu kary więzienia. Sąd potwierdził też, że Piotrowski zarabia udzielając korepetycji. Nie ukrywano satysfakcji z kontaktu znanego mordercy z młodzieżą, której pomaga doskonalić wiedzę, wolę i siłę charakteru. Dlaczego komuniści zadecydowali o uwolnieniu Piotrowskiego dopiero w styczniu 1997 r.? Może działali opieszale, pochłonięci utrwalaniem władzy, może zabójstwo księdza Jerzego dziedzice PPR-PZPR i UB-SB uważali za swój słaby punkt. Koniec roku 1996 i początek 1997 był pierwszym okresem kulminacji wpływów komunistycznych w Polsce. Minęło bowiem przeszło trzy lata od powtórnego przejęcia władzy i przeszło rok od wybrania wybitnego w sensie komunistycznym i zasłużonego w okresie krwawej przemocy lat 1981-1989 prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Komuniści uważali prawdopodobnie, że nic im nie może zaszkodzić w opinii publicznej, którą kontrolowali, ajednocześnie chcieli okazać swojej gwardii, siłom bezpieczeństwa będącym w służbie, oraz tym, co zajęli inne stanowiska, że nigdy nie zapominają o swoich ludziach. Istotną wskazówkąjest późniejsze rozszerzenie uprawnień straży miejskich i grup ochroniarskich zdominowanych przez dawny aparat przemocy. To, co nastąpiło po trzecim z kolei wejściu do władzy komunistów w 2001 roku — odrodzenie SB poprzez likwidację i tak słabego UOP — i powołanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Można domniemywać, że SLD wolało widzieć Piotrowskiego w więzieniu i pod kontrolą, nie zaś na wolności, gdzie po długim okresie ciężkich początkowo dla siebie przeżyć, mógł być nieobliczalny i wtedy naprawdę po raz pierwszy nieposłuszny. Z makiawelicznym sprytem przedłużono mu przepustkę tak, że powtórne decyzje w tej sprawie musiały zapaść tuż przed wyborami parlamentarnymi w roku 1997. W tej sytuacji nawet pewni siebie komuniści mogli nie odważyć się przychylić do drugiej prośby Piotrowskiego o przedterminowe zwolnienie. Piotrowski spo-tkawszy się z odmową odwołał się, ale to odwołanie nie zostało uwzględnione. Była to spleśniała kiełbasa wyborcza najniższego gatunku, a jednak stanowiła pewien postęp w stosunku do zupełnego lekceważenia przez władze sprawy morderstwa ks. Jerzego. Potwierdza to sugestie, że 400

zmiany w sytuacji Piotrowskiego to termometr sytuacji politycznej w kraju, w tym trzymanych w tajemnicy wewnętrznych stosunków w SLD. Sędzia w składzie jednoosobowym, w osobie Janusza Ritmana, wydal decyzję na posiedzeniu niejawnym i to w obecności samego Piotrowskiego: „Choć Piotrowski siedzi już dwanaście lat, to w rzeczywistości znacznie krócej. Ze względu na dobre sprawowanie wielokrotnie udzielano mu przepustek, które wlicza się w czas odbywania kary". Orzekając odmowę prośbie zbrodniarza sąd „uwzględniłjego nienaganne życie przed popełnieniem przestępstwa i wzorowe zachowanie w więzieniu". Sędzia orzekając jak wyżej, podsuwajednocześnie argumenty dla obalenia własnego postanowienia. Używa przy tym zaskakującej formuły: „nienaganne życie przed popełnieniem przestępstwa". A przecież jego życie od chwili wstąpienia do SB było nieustannym ciągiem przestępstw i łamania prawa, także wobec przyszłej ofiary zbrodni, ks. Jerzego. Możemy się domyślać co czul Piotrowski słuchając owego uzasadnienia, które mogło być dla niego cennym podtrzymaniem. Okoliczność pracy w SB, długotrwałej jak na młody jeszcze wiek i świetnie pełnionej... Gdyby był gestapowcem czy SS-manem, to w Niemczech po II wojnie byłoby to okolicznością obciążającą, a przecież rządom Hitlera nie można odmówić suwerenności. Rządy, którym służył Piotrowski były ustanowione przez obce mocarstwo, dopuściły się szeregu zbrodni i cofnęły cywilizacyjnie rządzony kraj w stosunku do wolnych krajów Europy o pół wieku. Uwolnienie Piotrowskiego nastąpiło w optymalnym dla niego sezonie. W MSW i UOP, na starym fundamencie, umocnił się, dobudowując kolejne piętra ze swoich protegowanych Leszek Miller. Prokuratorzy i sądownictwo znalazły się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, ponieważ wraz ze wszystkimi Polakami od 1980 r. przeżyło czwarty zwrot i czwarty wstrząs — tym razem znów powrót komunistów do władzy. W tej sytuacji ci, którzy dali Piotrowskiemu gwarancje usilnie wpływali na siły komunistyczne, działające już ostentacyjnie, by gwarancje te wypełnić. Pomoc rodzinie, czy dobre kucharzenie były osłonowymi argumentami, wymyślonymi bez należytego zabezpieczenia się przed krytyką, nawet za cenę śmieszności. Było to okazanie Piotrowskiemu, że resort dalej jest potęgą. 401

Potrafi być wdzięczny, ale potrafi być mściwy, gdyby jego interesy zostały zagrożone. Ze skomplikowanych wyliczeń sądowo-penitencjarnych wypada taki rezultat, jaki chcą osiągnąć liczący, za każdym razem inny. Od początku procesu toruńskiego aż po dziś dzień (piszę te słowa w 2003 r.) cały ten okres, zarówno od strony generała Kiszczaka z jednej, a z drugiej jego podwładnych ujawnionych w sprawie ks. Jerzego, charakteryzuje się niedomówieniami i subtelnymi aluzjami do mogącego nastąpić szantażu. Mimo iż na łamach „Gazety Wyborczej" Kiszczak i Piotrowski korespondowali ze sobą używając słownictwa resortu „otwartym tekstem", nie możemy być pewni, że odczytaliśmy w tych listach wszystko. Między wierszami, jak w przypadku palimpsestu, czy wśród obojętnych słów, wjakiejś korespondencji są inne, pisane jakby sympatycznym atramentem, które odczytują tylko dwaj fachowcy. Wiemy już, że poparcie medialne, reklamowe, promocyjne morderców ks. Jerzego znajduje się w Łodzi, drugim po Kielcach mateczniku komunistów, ulubionym mieście Leszka Millera. W łódzkim ośrodku TVP, wyemitowano wywiad z Grzegorzem Piotrowskim, nie będący wywiadem, ale jak często bywa w TVP reklamą jego osoby. W Łodzi wychodzi pismo wydawane przez odstępcę od wiary, byłego księdza, które opiera swój byt na lansowaniu Piotrowskiego, gdyż także ludzie wierzący z bolesnym rozczarowaniem wczytują się w te strzępki wiedzy o tragedii męczennika. W ten sposób Piotrowski zbiera plony swojego przestępstwa. W socjalizmie realnym tezy propagandy od dawna przygotowywał nie wydział propagandy i agitacji KC PZPR, który co najwyżej je firmował, a sztaby dezinformacyjne SB-MSW. One też zasilały kadry, przede wszystkim TVP, ale i radia, gazet codziennych i miały bardzo silne umocowania w tygodnikach tzw. kulturalno-społecznych. Można mówić o unii komunistycznych tajnych policji politycznych z systemem mediów państwowych w socjalizmie realnym. Widoczne to było w stanie wojennym, kiedy prezesem TVP został pułkownik informacji wojskowej, Wojciechowski i ściągał do TVP grupę młodych agentów strategicznych, znających języki, bardziej obytych w świecie niż agenci taktyczni specjalizujący się w szpiegowaniu „na miejscu", przeniesieni z SB-MSW do TVP i innych mediów. 402

Piotrowski jest nosicielem najwyższej wagi tajemnic. Wszystko czego nie napisałem w tej książce, wie Piotrowski. Rzym istnieje dalej, istnieje i Moskwa. Zlikwidowanie Piotrowskiego przezjego mocodawców, co byłoby najprostsze, wywołałoby kryzys wierności tajnych służb postkomunistycznych i ich rozprzestrzenionych wszędzie agentów. Już i tak wywołała oburzenie śmierć trzech pracowników resortu w katastrofie samochodowej. Czwarta osoba, będąca legendą bezpieki, nie może zginąć. Poza tym jej wiedza i ewentualne świadczenia i zeznania mogą być pomocne zarówno w walce przeciw Kościołowi, ciągle się nasilającej, jak i wewnętrznym, skomplikowanym przesunięciom wewnątrz komunistycznego członu obecnych władz III RP. Piotrowski nie tylko może pokierować walką z Kościołem katolickim w Polsce, ale i na świecie. Nas interesuje nie tylko Piotrowski i jego psychika, ale ewentualność jego nowych zadań i nowych zeznań. Chcielibyśmy przesłuchania, a może i wydania Polsce tych wszystkich funkcjonariuszy KGB, którzy zamieszani byli w prześladowania księży, Kościoła i śmierć ks. Jerzego. Piotrowski prowadzi własną osobistą politykę wobec Kościoła z jednej strony, a z drugiej wobec swej wielkiej miłości — resortu. W sposób wyrazisty, wytaczając procesy prasie, daje tzw. sygnał, że bronić się umie. Koresponduje z dziennikarzami, z rzecznikiem praw obywatelskich, udziela wywiadów, pozuje przed kamerą. W żenującym liście do rodziców ks. Jerzego, w którym jakby ich przeprasza, nie przyznaje się do całkowitej odpowiedzialności za śmierć ks. Jerzego. Piotrowski pisząc w tym liście, że „jest kimś, kogo znają ze słyszenia i z widzenia (pewnie ma na myśli swoje występy w TV — KK), którego działanie doprowadziło do śmierci Waszego syna", używa formy „wy", a nie przyjętej w Polsce „pan", „pani", „państwo". Podkreśla, że umie mówić tylko do ludzi b. SB czy PZPR. Piotrowski mógł i może ujawnić rzeczywisty przebieg, przyczyny i matactwa przy porwaniu księdza Jerzego, ale także inne tajemnice resortu. Jego zeznania mogłyby zachwiać, a nawet załamać cały system postkomunistyczny, wypracowany przez Gorbaczowa, Jaruzelskiego, Mazowieckiego, Michnika i innych. Wypowiedzi Piotrowskiego są misternie skonstruowane, jednak współoskarżony i dawny zwierzchnik, Adam Pietruszka, wypowiedział się bez osłonek: „Tylko do września będę czekał na 403

zwolnienie. Jeżeli ono nie nastąpi, to ujawnione zostaną materiały, jakie przechowuje moja żona". Jaki to mial być wrzesień, nie do końca wiadomo, bo groźba Pietruszki wydobyła się na światło dzienne niedawno, ale gdy było wiadomo, że nie będzie spełniona. Również nie wiemy i może nigdy się nie dowiemy, co przechowywała Róża Pietruszkowa. Możliwe że, jak prawdopodobnie było z generałostwem Jaroszewiczami, ma ona klucz do sejfu poza Polską, zna hasła niezbędne, by taki sejf otworzyć. Mówiąc 0 domniemanych materiałach, które miałaby posiadać, stwierdza ona, że wbrew podejrzeniom, które wywołał nieopatrznie jej mąż, nie było planu zamordowania ks. Jerzego, a tylko koncepcja (podkr. — KK), czyli luźny zestaw sugestii, które miano wykorzystać w miarę rozwoju sytuacji. Jednak i z tego sformułowania pani Pietruszkowa się wycofała 1 stwierdziła, że chodziło tylko o podrzucanie księdzu ulotek. Przestraszona boi się nawet dodać do tej mylącej odpowiedzi bezspornych i ujawnionych faktów, że była podrzucona broń i środki wybuchowe. Co miał do powiedzenia Pietruszka, nie wiemy do dziś, ponieważ w dobrze rozumianym interesie swoim i żony, niczego nie ujawnił. Polacy nigdy nie byli zainteresowani tym, by Piotrowski został skazany na śmierć. Łagodna kara dla Piotrowskiego nie została wymodlona przez ks. Jerzego, jak twierdzą niektórzy, ale jest widomym znakiem uzupełniającym męczeństwo ks. Popiełuszki. Nawiązując do tego, że uwięziony Grzegorz Piotrowski „dał sygnały, iż do zbrodni popchnęli go wysoko postawieni mocodawcy", po spotkaniu w Wyższym Seminarium Duchownym w Kielcach ksiądz arcybiskup Ignacy Tokarczuk powiedział wprost to, o czym wszyscy myślą od lat „te sygnały zrodziły obawę, że ich nadawca z woli generałów może być zgładzony". Sfałszowanie motywów, które kierowały Piotrowskim, umożliwiły półjawny proces i przyniosły grupie wojskowych kontrolujących PZPR i MSW-SB szereg korzyści. Dawali do zrozumienia: nasza łagodna polityka wobec Kościoła doprowadziła do buntu funkcjonariuszy. Ksiądz sam sobie zaszkodził, a swoją śmiercią rzucił cień na najszlachetniejszych komunistów, którzy przed gniewem swoich ludzi chcieli go oca 404

lic, wymuszając wysłanie ks. Jerzego do Rzymu. Jaruzelski i Kiszczak przedstawili siebie jako ofiary zuchwałości ks. Jerzego. Ostrzegali, że już mogą nie powstrzymać jastrzębi, czyli tzw. betonu w partii. Był to schemat wielokroć powielany, aby zainspirować Zachód, strasząc, że zwyciężyjeszcze bardziej ortodoksyjne i wojownicze skrzydło. Tymczasem skrzydeł takich, jak i demokracji, w partii komunistycznej ZSRR i PRL nie było. Stalin w czasie II wojny światowej dezinformował Aliantów, jakoby byli ludzie w WKP(b), w Armii Czerwonej, którzy „nie chcą przelewać krwi za Zachód" i chcieliby odrębnego pokoju z III Rzeszą. Zredukowano wydarzenie do konfliktu osobowości. Starli się rzekomo dwaj fundamentaliści: religijny ks. Jerzy i fanatyk porządku i spokoju — Piotrowski. „Zaniżenie motywów" zbrodni na ks. Jerzym doprowadziło propagandę komunistyczną na krawędź stwierdzenia, że to Piotrowski jest ofiarą ks. Jerzego, męczennikiem, a nie na odwrót. Sugeruje się dalej, że porwanie ks. Jerzego było po to, by tylko go zabić, ale jako przeciwnika politycznego, a nie obrońcę wiary. Inspirowani kronikarze życia i czynów Piotrowskiego traktowali go z nadmierną powagą, dostrzegając w nim myśliciela, a nie prostackiego wykonawcę. Gdyby nie Piotrowski, nie byłoby beatyfikacji jeszcze jednego Polaka. Jednak Piotrowski nie może być świadkiem świętości ks. Jerzego, gdyż był on tylko ostatnim ogniwem wykonawczym decyzji potęg, które przerastały może i jego wyobraźnię. Więźniowie Auschwitz wielokroć jeszcze ocalali Franciszkowi Ga-jowniczkowi życie, by czyn ojca Maksymiliana nie przepadł. Inaczej, ale i my powinniśmy wręcz dbać o życie i zdrowie Piotrowskiego, aby dożył późnej starości. Jest bowiem cieniem, który ks. Jerzy pozostawił po sobie odchodząc. Powinien Piotrowski być zdrowy i żyć jak najdłużej. Gdyby było nas na to stać i gdyby to było skuteczne, warto by opłacić mu stałą ochronę. Piotrowski przez samo swoje istnienie oskarża postkomunistów. Jeśli kiedyś zacznie mówić, okaże się groźnym świadkiem. Może jednak nastąpić moment krytyczny, w którym postkomuniści i niejawne siły tajnych policji politycznych, zdecydują się go zlikwidować. Uczynią to już nie bezpośrednio, ale poprzez tzw. zlecenie, które przechodzi, także już w Polsce, przez kilka szczebli i poziomów. 405

Utrzymywanie stałych więzi między zwolnionymi lub emerytowanymi funkcjonariuszami tajnych służb i powiązanie niektórych z nich z grupami przestępczymi spowoduje, że z kolei ta sprawa jeśli tak się zdarzy, nie zostanie wyjaśniona. Przeplecenie się przestępczości zorganizowanej z byłymi strukturami tajnych służb ujawniło się ze szczególną siłą pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia. Piotrowski zginie z rąk „niezrównoważonego psychicznie fanatyka religijnego i fundamentalisty katolickiego". Jego śmierć posłuży dodatkowo, by rzucić cień na Kościół katolicki i będzie środkiem użytym dla wstrzymania lub opóźnienia procesu beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki. Duże znaczenie w piśmiennictwie Piotrowskiego mają grypsy więzienne. Na ile grypsy, które pisał Piotrowski, były tworzone tylko w tym celu, by wpadły w ręce służb więziennych, a potem trafiły do jego mocodawców, na ile były fałszowane i przypisywane Piotrowskiemu? Taki dokument opublikowano w nieistniejącym już „Expressie Wieczornym". Ujawnił go Józef Szaniawski. Gryps Piotrowskiego przejęty przez władze, datowany jest 12 marca 1990 r. i adresowany do Adama Pietruszki. Piotrowski stwierdza w nim, że z informacji uzyskanej przezjego żonę i z kontaktów między rodzinami Piotrowskiego i Pietruszki dowiedział się, że Pietruszka „zamierza podjąć działania na rzecz uchylenia (odsłonięcia) szczelnej dotychczas zasłony kryjącej sprawę". Skarży się na jej „wyciszanie", jak to określa. Piotrowski nie jest miłośnikiem prawdy. Liczy, że zagrażając ujawnieniem jej skłoni dawnych zwierzchników do energiczniejszych starań o jego uwolnienie. Zaznacza w grypsie, że wie, iż jest przedmiotem bardzo intensywnego zainteresowania Firmyjego osobą. Możemy sobie zadać pytanie, czy w więzieniu Piotrowski nie odgrywał jakiejś roli w rozpoznaniu i werbunku przestępców do współpracy z SB czy MO? Superzbrodniarz — używam tu superlatywu postmodernistycznego — może być wielkim autorytetem i człowiekiem, od którego mogli się nauczyć o wiele więcej niż to, co umieli. „Ludzie z gangu „Rym-pałka" znają zabójcę księdza Jerzego Popiełuszki" — zeznał w śledztwie Remigiusz P. Grzegorz Piotrowski, jak twierdził początkowo Remigiusz P., odbywał karę więzienia zjackiem S., innym członkiem gangu, które 406

go szefem byl „Rympałek". „Po warunkowym wyjściu na wolność, Piotrowski — zdaniem Remigiusza P. — zlożyl ofertę współpracy z gangiem". Ma to cechy prawdopodobieństwa, ponieważ z gangiem „Rym-pałka" byli powiązani pracownicy służby bezpieczeństwa, a Piotrowski, rozgoryczony, mógł w chwili buntu chcieć stać się już nie etatowym, jakim był w SB, ale zawodowym bandytą. Używając określenia bandyta w stosunku do funkcjonariuszy SB nie obrażam ich, choć dokonywali zbrodni w warunkach bardziej luksusowych niż pospolici zbrodniarze. Pierwszy szef UB-MBP Stanisław Radkiewicz zobaczywszy na przełomie lat 40. i 50. architektoniczne plany rozbudowy Ministerstwa Bezpieczeństwa, powiedział do Bolesława Bieruta: „Moi bandyci źle się będą w tym czuli". Przed sądem Remigiusz P. zaprzeczył wcześniejszym zeznaniom. Najpierw twierdził, że był to literacki wymysł prowadzących śledztwo, potem wyznał, że podpisał protokół, gdyż bał się o swoją matkę. „Wykorzystano moją nieznajomość prawa — mówił Remigiusz P.". I teraz zaskakująca puenta—Remigiusz P. był przez pewien czas słuchaczem Szkoły Policyjnej w Szczytnie, a więc bliskim kolegą resortowym kapitana Piotrowskiego. Czy obecne — od października 1984 roku — losy Piotrowskiego są nam znane? Czy mamy pewność co z nim naprawdę się działo i dzieje? To, co do nas dociera ponad wszelką wątpliwośćjest, jak on sam określał: „prefabrykowaną fikcją". Wydaje się, że wszystko w tej sprawie jest z góry ukartowane. Cechą losów Piotrowskiego jest pulsacja. To pętla wokół jego szyi się zaciska, to staje się luźniejsza. Zmienne losy Piotrowskiego w ciągu ostatnich dwudziestu lat mówią, jak niewiele w tej sprawie jest wiadome. Ale czy rzeczywiście są zmienne? Są one przedmiotem wielostopniowych utajnień, ale też wypadkową wielu czynników, które nawet w przybliżeniu trudno określić. Jak długo Piotrowski zniesie ciężar tajemnicy i krzywdy, jaką mu tajne służby wyrządziły? Piotrowski trzymany jest dalej — i będzie tak zawsze — w niepewności. Może każdorazowy wymuszony powrót do więzienia był karą za niesubordynację? Na przykład za publikację wielood-cinkowych Pamiętników więziennych w tygodniku Angora? Ałganow współrządził Polską — to udowodnione — a na pewno i dziś współrządzi. Osoby, które spotykały się z nim, nawet gdyby chciały, nie mogą się przyznać 407

do tego, gdyż złamałyby zasadę milczenia, w tajnych komunistycznych policjach politycznych najważniejszą. Piotrowski jest ofiarą w tej sprawie. Można mówić o krzyżu. Łotrze wiszącym na krzyżu, obok krzyża księdza Jerzego. Za plecami Piotrowskiego schowała się nie tylko współsądzona z nim „banda generałów" jak Płatek i Pietruszka, ale także najwyżsi na terenie kraju zwierzchnicy Kiszczak, Jaruzelski, jak i Andropow, i dziedziczący po nim Gorbaczow. Może nawet Jelcyn i Putin, w ich rękach znajdują się dane, drobiazgowo zebrane przez tajną i jawną rezydenturę KGB oraz rezydentury GRU, odzwierciedlające przebieg operacji w stosunku do księdza Jerzego i jej skutki. Jeśli ma się tak potężnych protektorów, a zarazem dług, który u niego zaciągnęli jest tak wielki, że trudny do oszacowania, trzeba się mieć na baczności. Piotrowski jest nosicielem tajemnicy — naziści nazywali taką osobę Geheimnistraegerem. Robił wszystko, by wyrwać się z więzienia, postkomuniści zaś, raz wolą go widzieć bezpiecznego, otoczonego szpiclami i podsłuchami w więzieniu, to znów robią wszystko naginając prawo, już złamane w czasie procesu toruńskiego, by ułagodzić go urlopując z więzienia. Tylu wysokich funkcjonariuszy partii, LWP i tajnych służb zginęło w zagadkowych okolicznościach: generał Swierczewski, pułkownicy: Jan Gerhard i Henryk Holland, generał Piotr Jaroszewicz wraz z małżonką, generał Dubicki, generał Jerzy Fonkowicz, generał Papała i wielu pomniejszych, w tym ministrowie, wiceministrowie i wielu funkcjonariuszy UB-SB. Sądzę, że przed porwaniem księdza Jerzego, a może w czasie pomiędzy porwaniem a oficjalnym, czyli rzekomym odnalezieniem ciała księdza Jerzego, Piotrowski zabezpieczył się tak, że zabicie go nie opłaca się. Zawrat, Magdalenka, okrągły stół — dzieło budowy demokracji w Polsce i wyprowadzenia komunistów z tego bez strat — dokonane przez gen. Kiszczaka powinno zmienić dolę Piotrowskiego. Tak sięjednak nie stało. Kiszczak załatwił sobie dożywotni „list żelazny" i status męża opatrznościowego Polski, wobec czego rewizja procesu toruńskiego nie wchodzi w grę. Zadziwiająco wierni swoim obietnicom są dawni opozycjoniści. Znalazłszy się u steru rządu pilnowali, aby sprawa księdzajerzego nie została zbadana. Adam Michnik i gen. Czesław Kiszczak wzajem, nazy 408

wają siebie publicznie „ludźmi honoru". Ajest to określenie zaczerpnięte ze słownictwa mafii sycylijskiej i nowojorskiej, choć osobom nieświadomym tego może to się mylić ze znaną z tradycji „zdolnością honorową" osób godnych się pojedynkować. Prokurator Witkowski zobowiązany tajemnicą służbową nie chciał powiedzieć, mimo iż wzywałem go do tego, co powiedział mu Piotrowski. Wiemy, co Piotrowski twierdził na temat Witkowskiego. Piotrowski to chce to nie chce nowego wnikliwego śledztwa, które doprowadziłoby do rewizji procesu toruńskiego. Po raz pierwszy w swojej sprawie, a może i w życiu, spotyka prokuratora, który dąży do wyjaśnienia sprawy, a nie kontentuje się tym, co podsuną mu tajne służby. Jednak niekomunistyczny minister Chrzanowski zapobiega temu, by Kiszczak, Piotrowski i inni powiedzieli, jak było. Nie twierdzę, że intencją ministra było chronienie przestępców. Domniemywam, że musiał on pilnować realizacji ducha i litery umów na Zawracie, w Magdalence i przy tzw. okrągłym stole. Nieprzyjemność uczyniona komunistycznym sygnatariuszom umów z tzw. opozycją demokratyczną zrobiłaby deprymujące wrażenie na setkach tysięcy byłych funkcjonariuszy MSW, SB, MO, ZOMO, ROMO, NOMO, ORMO, LWP, Informacji WP, WOP, BA (brygady antyterrorystyczne — przyp. KK), na których opiera się siła polityczno-ekonomiczna postkomunistów. Piotrowski dla tych ludzi, którzy — podobnie jak naziści za uwięzionym jedynym ich przywódcom Hessem po drugiej wojnie uważają, że „mój honor to wierność", bo wiedzą, że przed nimi nie ma innej drogi, znajdują się ciągle w niebezpieczeństwie, choćby w postaci licytacji ich majątków —jest idolem, a oni jego fanami, jest prawdziwym męczennikiem, który płaci całym życiem za wierność. Po ukazaniu się pierwodruku tej książki na łamach „Tygodnika Solidarność" pojawiały się pouczenia, ostrzeżenia, naciski, by dla dobra książki o ks. Jerzym nie wiązać sprawyjego porwania z zamachem na Jana Pawła II. Połączenie tych spraw rzekomo uwłaczałoby wielkości osoby i urzędu Jana Pawła II. Istniała niezaprzeczalna zbieżność w planach pozbycia się z Polski kardynała Karola Wojtyły i ks. Jerzego. Jesienią 1978 r., gdy komuniści niczego nie przewidując, radzą w Krakowie „co robić z Wojtyłą", przeważa zdanie, że trzeba go się pozbyć do Watykanu. Dążenia te speł 409

nily się w nieoczekiwany sposób, natychmiast. Na podobnym schemacie oparto realizowane w 1984 r. działania, niby „rozwiązujące" nabrzmiałą zdaniem tajnych służb sprawę księdza Jerzego. Jednak tu postanowiono zdwoić stawkę i wykorzystać „pozbycie się" księdza także do innych celów. Wśród głosów i uzupełnień, powtarzały się też uwagi osób łatwowiernych, że SB nie śmiałoby próbować werbunku ks. Popiełuszki. Przyznaję, taka propozycja, poprzedzona biciem, torturami, obelgami i groźbami jest wstrząsająca. Ale o to chodziło, by zdestabilizować psychikę księdza, przyuczyć go do stanu upokorzenia. Historyk tajnych służb komunistycznych stwierdza, że od czasów Czerezwyczajki nie czuły się one skrępowane żadnymi zasadami i względami. Nie było bariery wstydu, szacunku dla osób, bo tak byli szkoleni. Dlatego przywódcy całych państw niekomunistycznych, jak Kekkonen — Finlandii czy Norwegii —Jagland (Jurij"), Willy Brandt, bohater odprężenia, a także tworzący historię doradcy prezydenta USA Harry Hopkins czy Alger Hiss, wreszcie otoczeni czcią współtwórcy bomby atomowej, dali się zwerbować, pod warunkiem że zostaną zachowane pozory, że są idealistami, ratującymi świat przed wojną atomową. Nawet Ma-rylin Monroe w czasie swoich romansów z Johnem i Robertem Kenne-dymi, nieświadomie pracowała dla wywiadu sowieckiego, powtarzając swojemu psychiatrze, szpiegowi, treść wypowiedzi obu braci. Jednym z głównych zabiegów dezinformacyjnych w czasie procesu toruńskiego i warszawskiego, było mylne zakwalifikowanie podporządkowania służbowego Grzegorza Piotrowskiego, Pietruszki i innych, wynikające zarówno z operacyjnego przygotowania procesu, gdzie przyczyny i ceł zbrodni musiały być zatajone, jak i doktryny propagandowej, że Polska Ludowajest państwem suwerennym, w najmniejszym nawet stopniu nie zależnym od ZSRR. Tajne służby radzieckie działające w Polsce i w innych krajach podbitych, musiały być chronione w pierwszym rzędzie, dopiero potem lokalne służby im podporządkowane. Nie wolno było wskazać, że instytucje te wykonywały rozkazy płynące z Moskwy, a także, że poszczególni funkcjonariusze, być może z pominięciem swoich formalnych zwierzchników, wykonywali operacje nakazane bezpośrednio przez KGB czy GRU. 410

Jak podawał analityk, z wykształcenia wyższy wojskowy, płk pilot Wincenty Heinrich („Tygodnik Solidarność"), dane, jakie otrzymywali Rosjanie od PZPR, przestały budzić ich zaufanie. Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu, z okresu nim komuniści wrócili do władzy, podaje: „mimo głębokiej współpracy struktur partyjnych i aparatu państwowego b. PRL z ich odpowiednikami w ZSRR służby wywiadu rosyjskiego dokonywały głębokich i n w e s t y c j i (podkr. — KK) agenturalnych, celem weryfikowania informacji, które uzyskali w sposób oficjalny (cyt. za „Głosem", 28-29.10.96 r.). Heinrich informuje: „Agent sowiecki czy rosyjski w Polsce daleko odbiega od stereotypu jaki spotykamy w filmach czy powieściach kryminalnych. Agent, czy lepiej informator sowiecki za czasów PRL to człowiek, który nie musiał niczego podpisywać i nawet nie brał pieniędzy. Jego usługi były nagradzane pilotowaniem przez stronę sowiecką wjego karierze partyjnej czy zawodowej". Dodajmy: wtedy dostarcza dalej cenniejszych jeszcze informacji. Mamy dwie sprawy, na których możemy się opierać analizując te kontakty. Jedna, utajnione dochodzenie o pracę dla wywiadu radzieckiego Józefa Oleksego, z której to sprawy wyrosła bliźniacza: o kontakty Aleksandra Kwaśniewskiego z tymże Ałganowem. Z niewiadomych przyczyn Kwaśniewski zaprzeczył tym kontaktom, a nawet temu, że zna Ałganowa i wytoczył sprawę wybranemu przez siebie dziennikarzowi „Życia", mimo iż pismo to opublikowało zdjęcia, na których Ałganow wielokrotnie występuje obok Kwaśniewskiego. Druga — francuskiego polityka Charlsa Hernu, który doszedł do stanowiska ministra obrony narodowej Francji. Hernu, szantażowany z powodu współpracy z Gestapo, na podstawie akt przejętych przez Rosjan, gdy po wojnie komuniści byli u współwła-dzy z de Gaullem, pracował najpierw dla Bułgarów. W sprawę zamieszany był Rajko Nikołow. Ten sam, który był ambasadorem bułgarskim w Rzymie w momencie zamachu na Papieża. Rzecz w tym, że Hernu, wyniesiony nie bez pomocy Rosjan, starał się o to, by Francja izolowała się, o ile to możliwe, od Paktu Atlantyckiego, do którego należała. Georges Marchais, wyniesiony do najwyższej godności w Komunistycznej Partii Francji, w czasie II wojny światowej zgłosił się ochotniczo 411

na roboty w Rzeszy niemieckiej. Zwracał uwagę tym, że jemu jednemu z całej okolicy Gestapo zezwalało na przyjeżdżanie na urlopy do Francji. Uważano go za groźnego kolaboranta. Po wojnie miał dwuletnią przerwę nie udokumentowaną — co wtedy robił, nie wiadomo. Według niektórych danych był w ZSRR. Gdy wrócił do Francji, jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Próbę ujawnienia jego przeszłości utrącił pewien polityk prawicowy. W sprawie kontaktów Oleksego ze szpiegiem Ałganowem wystarczą jego własne słowa opublikowane w Białej (czy Czerwonej — przyp. KK) Księdze. „Ałganow był jednym z dyplomatów radzieckich, którzy w sposób naturalny (podkr. KK) utrzymywali kontakty z funkcjonariuszami naszej partii" (PZPR — przyp. KK). Ałganow odwiedził Oleksego kilka razy w Białej Podlaskiej, gdzie ten był I Sekretarzem KW PZPR. Był to wielki splendor, szczególnie dla komunistycznego gubernatora okręgu graniczącego z ZSRR. Po tych wizytach Oleksy awansował do KC PZPR. Gdy Ałganow wyjeżdżał, swoją niezniszczalną, braterską przyjaźń scedował na swojego następcę. Co do wynagrodzenia, to Oleksy kpi: otrzymywał m.in. kiszony czosnek. Zapłatą było unoszenie go wzwyż, aż do stanowiska premiera, które powierzyli mu postkomuniści. Zagadnieniem 0 charakterze strategicznym było rozpoznanie tak zwanych „struktur" Kościoła. Działano metodami kontrwywiadu. Niektórzy młodzi funkcjonariusze UB, a potem SB kierowani byli do seminariów duchownych 1 mieli, jako agenci strategiczni rozkaz awansować, pozyskiwać sobie hierarchów, samemu usiłując zdobyć ważne stanowiska, niekoniecznie o charakterze tytularnym czy duszpasterskim, ale tam, gdzie przepływają informacje. Z dostępnych nam źródeł wiemy, że niektórzy młodzi i zapewne najbardziej zaufani funkcjonariusze UB w latach 1945-50 byli kierowani do seminariów duchownych, by jako agenci tajnych służb tkwili w środku Kościoła. Przypomnijmy, że sam Oleksy początkowo był w seminarium duchownym. Infiltracja integracyjna została przeze mnie przebadana wjednym przypadku. W latach 1947-48 w pewnej szkole w mieście prowincjonalnym, mimo że była własnością lokalnego biskupstwa, powstało na gruncie poważnych nieporozumień uczniów z jednym z katechetów koło 412

Związku Walki Młodych. Ksiądz wywołał konflikt z jednym z przywódców ZHP w szkole i doprowadził do usunięcia go, a potem usiłował wyrzucić ze szkoły następnego, w wakacje, przed rokiem matury. Część uczniów opowiedziała się po stronie kolegów i tak powstał ZWM, jako przeciwwaga. Gdy po latach udostępniona została teczka archiwalna szkoły okazało się, że Kurii Biskupiej przedstawiono fałszywe informacje — coś w rodzaju stałych raportów — całkowicie ukrywając przewinienia katechety, który jakby specjalnie rozpalił konflikt, fałszując nawet drobne szczegóły, a także zniesławiając osoby trzecie nie zamieszane w konflikt (jak uczennicę innej szkoły). Ksiądz ten był potem czynnym działaczem w sprawach dialogu jude-ochrześcijańskiego. Po tym jak doszło tam do kryzysu, który spowodował, że był to monologjudeo-judajski i ustąpił jego dotychczasowy współprzewodniczący, jego miejsce zajął właśnie ów ksiądz. W klasach licealnych (dawnego typu — przyp. KK) tej szkoły uczyła się grupa alumnów z Małego Seminarium Duchownego, przygotowujących się, by po maturze poświęcić się służbie Bożej. Niezwykłe zaskoczenie wywołał fakt, że dwu z nich porzuciło Małe Seminarium i dołączyło do ZWM. Po zdaniu matury uczniowie rozjechali się i nie spotykali. Przewodniczący szkolnego koła ZWM zraził się do komunizmu, nie wstąpił do PZPR i z trudem utrzymywał się na obrzeżach dziennikarstwa i literatury. Pewnego dnia reżyser filmu kryminalnego według jego książki otrzymał nagrodę Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. Zaproszono także autora pierwowzoru literackiego filmu. Wśród funkcjonariuszy autor ten ujrzał dawnego kolegę ze szkoły, członka ZWM, który porzucił Małe Seminarium, pana Stanisława P. Mężczyzna okazał się dygnitarzem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, pierwszym sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR przy tym najpotężniejszym w PRL urzędzie. — Zawdzięczam to tobie — powiedział dygnitarz. —Ja do seminarium, wraz z kolegą T., zostaliśmy skierowani przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa, bo funkcjonariuszami byliśmy od 1945 r. Wykonując rozkaz musiałbym zostać księdzem. Ale w UB podejrzewano, że koło ZWM jest stworzone przez tajną organizację dla zinfiltrowania systemu. 413

Konieczne było natychmiastowe zbadanie rzeczywistych intencji założycieli koła. — Czyli byliśmy blisko aresztowania? — odezwał się autor powieści kryminalnej. — Tak. Ale dzięki temuja i kolega T. możemy żyć we własnej skórze i nie męczyć się jako księża czy biskupi. Dlatego znane są nazwiska: Stanisław P. i J. T., funkcjonariuszy, których wycofano z Seminarium przed wyświęceniem. Każde kazanie księdza Jerzego było nagrywane, ale i w y s ł u c h i w a n e (podkr. — KK) w kościele przez funkcjonariuszy, a potem jeszcze przesłuchiwane z taśmy. Jednak raporty ciągle niszczono lub przewożono w bezpieczniejsze miejsca poza granicami PRL. Nazywano to „czyszczeniem szaf'. Nie jest prawdą, że była to tylko jedna rozpoczynająca się w czasach „pierestrojki" akcja. Niszczono akta, jednocześnie tworząc ich dalsze ciągi. To, co uznano za kompromitujące same władze, a nie dające podstawy do szantażu czy oskarżeń, likwidowano lub streszczano i uaktualniono, łącząc z nowymi dokumentami. Niszczenie dokumentów nasiliło się po nieudanej — a tak musiały w końcu osądzić to służby radzieckie i polskie — akcji przeciw księdzu Jerzemu. Mielenie akt inwigilacji Kościoła, trwało kilka dni. Potem wielkie niszczenia przeprowadzano jeszcze kilkakrotnie, w 1989 i 1990 r., prawdopodobnie klauzulą najwyższej tajności — czyli „do zniszczenia" — obejmowano coraz większe obszary działania w obawie, że kontrola nad dokumentacją na jakiś czas może się wymknąć komunistom z rąk. Jerzy Szostak zdobył dla „Gazety Polskiej" (23 maja 1996 r.) jeden poszyt dokumentów z lat 1988-89. Szostak ujawnia, że komunistyczne tajne służby w Polsce współdziałały poza Stasi z czechosłowackimi i węgierskimi. Prace te trwały, intensyfikując się w czasie tzw. „okrągłego stołu". W samym 1989 roku doszło do co najmniej dwu spotkań z Bułgarami na terenie Sofii. Jednak wnioski jakie Szostak wyciąga z odnalezionych dokumentów wydają mi się zbyt daleko idące. Twierdził bowiem, iż z cytowanych przez niego dokumentów wynika, że wywiad PRL pod koniec lat osiemdziesiątych miał co najmniej dwu rezydentów w Stolicy Apostolskiej. A właśnie treść pisma L.dz.OCHO 1 128/89 na temat pla 414

nowanej wizyty Gorbaczowa w Rzymie i listy spraw, które Jan Paweł II chce z nim poruszyć, wskazuje ze względu na swoją ogólnikowość i oczywistość tam zawartych informacji, że możnaje było zredagować również w Warszawie i zrobił to funkcjonariusz, ponieważ na podstawie papieskich wypowiedzi, działań od 1978 r., a także komunikatów o codziennych działaniach Jana Pawła II w „Osserwatore Romano" można było wiele wydedukować. Prowadził on otwarte formy kontaktów ze światem. To właśnie pismo, beznadziejne z punktu widzenia zawartości informacji, wskazuje, że tajne służby PRL nikogo blisko Jana Pawła II nie miały. Zdaniem znawców tematu, jeśli ktoś był, to na niskim szczeblu w cywilnej administracji czy Straży Papieskiej. Bardziej przekonuje stwierdzenie Janusza Szostaka, że wywiady wschodnie czerpały wiadomości z tzw. trzeciej ręki. Były pracownik Departamentu III MSW PRL pragnący zachować anonimowość, twierdzi —jak podaje Szostak — że informacje uzyskiwano z otoczenia dyplomatów zachodnich, a przede wszystkim amerykańskich. Źródłem bardzo cennych informacji o Watykanie miała być osoba z otoczenia prof. Zbigniewa Brzezińskiego, prawdopodobnie o pseudonimie „Diodor". Dnagim źródłem pozyskiwania informacji miało być Radio Wolna Europa: „Rozgłośnia przez cały czas swojego istnienia była penetrowana przez agentów PRL". Znajduje to potwierdzenie w wielu źródłach. Jednak RWE to nie Watykan. Źródłem informacji watykańskich dla Moskwy mógł być Ames, jak wiemy wieloletni szpieg rosyjski pracujący na wysokim stanowisku w CIA, i to on z własnych raportów wydobywał to, co interesowało Rosjan o Watykanie, zarówno gdy był szefem placówki w Rzymie, jak i dygnitarzem w Waszyngtonie. Nigdy żaden organ oficjalny, prasa lewicowa, nawet „Gazeta Wyborcza", nikt, poza panią profesor Krystyną Daszkiewicz z Poznania, nikt dosłownie nikt, nie zareagował na moje twierdzenia, jednak ktoś to czytał, także korespondenci obcych państw, ponieważ od pierwodruku tej książki, naszkicowanej już w głównych punktach, w mediach światowych pojawił się nagle temat „kreta w Watykanie", po raz pieiwszy w historii infiltracji otoczenia papieża. Nie ma agenta — wymyślono go, używając 415

dezinformacji, inspiracji i fałszerstwa. Stwierdzono: żaden nowy agent nie był potrzebny w Rzymie, bo agent już tam był i tę sprawę podsunięto do opisania drugorzędnemu pismu niemieckiemu. Temat kreta w Watykanie stał się tematem dnia prasy światowej, przybierając charakter kampanii, przede wszystkim w Niemczech „Frankfurter Allgemeine Zeitung", „Der Spiegel" piszą w tonie prawie tryumfalnym. Równolegle przebiega reklama książki o tym, jak Jan Paweł II rozbił imperium sowieckie, imputując mu rolę supergiganta politycznego i intryganta na miarę stulecia. Jest to de facto przyjęcie linii KGB, która usprawiedliwiała na użytek wewnętrzny swoje działania tym właśnie, że walczy z przywódcą politycznym, a nawet szefem gigantycznej siatki szpiegowskiej i terrorystycznej. Autorem Jana Pawła II reklamowanej książki jest m.in. Bernstein, dziennikarz amerykański, który zdobył sławę światową, rzekomo odkrywając podsłuch założony przez Nixona w siedzibie partii demokratycznej. Jednak zasługa Bernsteina w tamtej sprawie jest wątpliwa. Nawet w filmie „Wszyscy ludzie prezydenta" pokazany jest tajemniczy informator, któiy dawał wskazówki Bernsteinowi gdzie i czego szukać. Sowieci w tamtym czasie podsłuchiwali wszystko i wszystkich w Waszyngtonie w tym siedziby partii politycznych, a więc trafili na inny podsłuch i ujawnili to Bernsteinowi. Tylko ZSRR mogło bardzo zależeć, by nie doszło do reelekcji Nixona, republikanina, konserwatysty, twórcy zbliżenia amerykańsko-chińskiego. Idąc za twierdzeniami Bernsteina (ma on pomocnika, współautora, dziennikarza włoskiego, znanego z wrogości wobec Watykanu), komunistyczne pismo warszawskie „Polityka" nazywa Watykan „Trzecim Supermocarstwem" i w formie znaku zapytania podaje: „Watykan i Waszyngton zawarły sojusz, by obalić komunizm?" W takiej konfiguracji współpraca CIA i papieża jest rzeczą dla lewicy oczywistą. Umieszczenie szpiega w Watykanie byłoby czynnością samoobroną Moskwy. Jako dowód współpracy Watykanu i CIA z amerykańskimi reporterami prezenter telewizyjny Tomasz Lis w „Polityce" podaje fakt, że list Jana Pawła II do Breżniewa w sprawie respektowania suwerenności Polski od razu był znany w Waszyngtonie. Być może ci sami dyplomaci w Rzymie, którzy dostarczali świadomie — lub nie — informacje Rosjanom o tym co dzieje się w Watykanie, pracowali także dla CIA. 416

„Der Spiegel" posunął się do cytowania z łamów „Der Tagesspiegel" artykułu anonimowego autora z Polski, który nie chce się ujawnić „w obawie przed represjami", jednak oba pisma dalej obficie cytują, jako wiarygodne źródło Jerzego Urbana, dając tym do myślenia, że może on jest tym owym anonimowym autorem. Izraelski historyk Doron Arazi natychmiast pospieszył z oświadczeniem dla „Der Spiegla", w którym zwalcza dementi Watykanu, bowiem takie dementi było. Arazi podaje, że szpiegiem w Watykanie był niejaki Eduardo Prettner-Cippico, Włoch pochodzenia austriackiego, były archiwista watykański, były ksiądz, usunięty z Kurii rzymskiej za nielegalne transakcje dewizowe. A więc nie żaden kret, tylko zawodowy szpieg, nie mający już ze Stolicą Piotrową nic wspólnego, w dodatku nie żyjący od 1983 roku. Jeśli on był głównym informatorem Stasi, KGB, GRU, Smierszy i SB — tym bardziej jego śmierć zmusiła tajne służby wschodu do szukania następcy. Jerzy Urban poprzez swój organ „Nie", redagowany według modelu pisma „Bezbożnik" ukazującego się w Sowietach do II wojny światowej, także włącza się do kampanii podając kogo typuje na owego kreta. Choć nie wymienia z nazwiska owej osoby, wszystkimi szczegółami naprowadza na pewnego polskiego arcybiskupa. Ale osoba ta opuściła Rzym w 1982 r. Tak więc na kogokolwiek by wskazano, nie jest to ktoś, kto działałby po 1983 roku, w momencie porwania ks. Jerzego. Jako dowód przywoływanajest, zjeszcze dawniejszego okresu, odnaleziona w archiwum Stasi fotokopia jakoby autentycznego stenogramu „rokowań" między papieżem Pawłem VI a ówczesnym kanclerzem RFN Brandtem. Wizyta Brandta u ówczesnego papieża miała miejsce, tylko brały w niej udział inne osoby, niż wymienione w dokumencie Stasi, a rozmowy te nie były „rokowaniami". Papieżowi Pawłowi VI zostały przypisane wypowiedzi, a nawet sposób wyrażania się, obcy mu, dostosowany do wyobrażeń sowieckich służb na temat duchowieństwa katolickiego, z ciągle pokutującym mechanicznym przenoszeniem stosunków prawosławia, poddanego rządom carskim, potem komunistycznym, na grunt katolicyzmu. Prałat Dieter Crande kierujący powołaną przez biskupów niemieckich komisją do spraw badania działań organów państwa NRD wobec Kościoła katolickiego, ocenił domniemany raport jako „czystą spe 417

kulację". W końcu na zachodzie dokument Stasi o rozmowach Pawła VI z Brandtem określono jako spreparowany. Jednak polskie pismo „Super Express" podało informację, opartą na tym samym źródle, czyli gazecie „Tagesspiegel": „Agent w sutannie (...) as w sutannie. Przekazywał do Warszawy ściśle tajne rozmowy papieża Pawła VI z głowami innych państw". Każde słowo jest nieprawdą wysnutą z celowej dezinformacji. Dla lewicowej prasy niemieckiej i polskiej nie jest ważne, czy agent był czy nie. Już samo postawienie tezy stało się elementem rozgrywki przeciw Rzymowi Jana Pawła II. Rozgłos jaki nadano w Niemczech i we Włoszech kretowi w Watykanie uzmysławia nam o jak wielką sprawę chodziło tym, którzy porwali ks. Jerzego i jakie rzeczywiste znaczenie miało jego męczeństwo. Prof. Andrzej Paczkowski komentując te rewelacje przypuszczał, że mogą one być kompilacją informacji prasowych. Każdy włoski dziennik ma wyspecjalizowanych komentatorów zajmujących się wyłącznie Kościołem. Paczkowski przypomina o „specjalnych polskich korespondentach w Rzymie", którzy na podobieństwo innych „stałych korespondentów" pisali materiały nie tylko dla macierzystej redakcji, ale także dla wywiadu. Np. Wiesław Górnicki — podaje Paczkowski — zreferował SB swoje spotkanie z gen. Władysławem Andersem na przełomie lat 50. i 60. Według innych danych część korespondentów PRL była przeszkolonymi nie tylko w dziennikarstwie (w szkole KC PZPR i Akademii MSW) etatowymi pracownikami tajnych służb. W wypadku Watykanu mamy do czynienia z osobami mającymi najwyżej dostęp do duchowieństwa lub z „białym wywiadem", który kompiluje, często uzupełniające się, informacje z gazet tworząc tzw. rekonstrukcję mozaikową. Na podobnej zasadzie napisany został niniejszy rozdział traktujący o krecie. Wykorzystałem pięćdziesiąt wycinków z prasy polskiej, niemieckiej i włoskiej. Nawet miesięcznik „Kultura" (12/99), który wychodził w Paiyżu i zdradzał coraz wyraźniej lewicowe oblicze, a jego zwierzchnik Jerzy Giedroyć poparcie dla neokomunistów, piórem Tomasza Mianowicza stwierdza, że „wyeksponowano w sposób sztuczny wątek „polskiego szpiega" w Watykanie", podczas gdy sprawa ta „nie tylko jest drugorzędna, lecz sprowadza się ponadto do niewiary, spekula 418

cji". Tomasz Mianowicz daje do zrozumienia, że przejrzał archiwa Stasi i zauważa w sprawie „watykańskich dokumentów Stasi „erozję etyki dziennikarskiej". Fałszywe informacje „z dokumentów Stasi" mają służyć, zdaniem Mianowicza, przeciwnikom lustracji i ogólnie biorąc, dezinformacji, w domyśle — zastraszaniu Kościoła. Wywiady komunistyczne korzystały co najwyżej z zapisów czy protokołów rozmów przedstawicieli Kościoła z władzami komunistycznymi. Mianowicz cytuje raport Stasi na temat sytuacji w Watykanie z dn. 16 maja 1982 i\, a więc w rok i trzy dni po zamachu na Jana Pawła II. Zawarta tam jest jedyna ścisła informacja — cytat oficjalnego wystąpienia Jana Pawła II z 1982 r., nawet bez dokładnej daty. Reszta to ogólniki zapoczątkowujące tezę lewicową o „zbliżeniu między Papieżem a administracją Reagana". Publicystyczne komentarze i spekulacje utrzymane w optymistycznym tonie, uspokajającym władze NRD, a z nimi ZSRR, mówią o słabej pozycji Papieża, a nawet jego wywrotowej wobec Kościoła działalności (zarzucająjanowi Pawłowi „profanację funkcji Papieża"). Nie mogło to wypłynąć z wiarygodnych źródeł. Autor tego raportu zastrzega: „z uwagi na zagrożenie źródła, niniejsza informacja nie może być wykorzystana oficjalnie", braki chroni względami domniemanego bezpieczeństwa. Z kół zbliżonych do byłej SB przychodzi wywiadowcza informacja, że „szykuje się beatyfikacja Popiełuszki". Podobnie jak SB, subtelnie i brutalnie zarazem, inspirowało wyjazd ks. Jerzego do Rzymu, tak teraz chce stanąć u źródeł jego świętości, gdy Piotrowski w książkach Fredro-Bo-nieckiego chełpi się swoim związkiem z osobą ks. Jerzego. Pierwszą tragedią watykańską, równolegle dziejącą się z wydarzeniami w Polsce, było porwanie córeczki jednego z urzędników państwa Watykan. Dziecko to nie odnalazło się do dziś i to wydarzenie, początkowo niezrozumiałe, było zapowiedzią co najmniej trzech następnych i dalszym ciągiem zamachu na Jana Pawła II. Wręcz idealnie pasują do tajemniczego, tłumaczonego w sposób prostacki i niewiarygodny porwania ks. Jerzego. One prawie do końca wyjaśniają sprawę ks. Popiełuszki, zaś porwanie go pasuje do faktów, które nastąpią w dziesięć i więcej lat po jego śmierci. 419

Pismo „La Reppublica" otrzymało pewną informację od CESIS, organu, który koordynuje działalność włoskich służb specjalnych i wywiadowczych. CESIS wpadł na ślad operacji pod uwłaczającym papieżowi, w pojęciu komunistów, kryptonimem „Pop", którą tajne służby sowieckie rozpoczęły już w pierwszych dniach pontyfikatu Jana Pawła II. Według tego co ujawniono „Pop" zawierał plan: 1) dyskredytacji Kościoła i Papieża, 2) dokonywanie prowokacji, dezinformacji na temat Watykanu i wiary, 3) zdobywanie informacji o papieżu poprzez zakładanie podsłuchu, 4) prawdopodobnie w toku operacji „Pop" przewidywano „ostateczne rozwiązanie" sprawy, przez zabicie Ojca Świętego. W styczniu 1998 r., gdy Jan Paweł II miał udać się na Kubę, w czasie prac przygotowawczych w rezydencji przeznaczonej dla Papieża na czas wizyty, strona Kościelna (z poza Kuby) natrafiła na mikrofon ukryty w jednym z pomieszczeń, gdzie, jak liczono, papież będzie odpoczywał. W tymże miejscu przedtem odbywały się spotkania przygotowawcze do wizyty między stroną rządową komunistycznej Kuby i stroną kościelną. Mikrofon był przestarzały, ale w doskonałym stanie, choć założony w prymitywny, łatwy do znalezienia sposób. Kubańczycy szkoleni w ZSRR przyzwyczaili się, że podsłuchiwani w tych krajach, nawet jeśli znaleźli podsłuch, nie ośmielali się go demontować, gdyż byliby wtedy narażeni na poważne szykany. Czerwoni próbowali zrzucić winę na poprzedzającego Castro dyktatora, prawicowego Batistę. Ale mikrofon został wyprodukowany po upadku Batisty. Mimo ogłoszenia demontażu podsłuchu żadna ze stron nie odwołała wizyty, choć możność podsłuchiwania papieża mogła być jednym z motywów zaproszenia go na Kubę. W czasie konferencji w Teheranie Rosjanie zaprosili do kontrolowanej przez siebie rezydencji, jako rzekomo bezpieczniejszej, prezydenta USA Roosevelta i tam podsłuchiwali go, poznając z góry każde jego wystąpienie i pozwalając Stalinowi przygotować się. Zniszczyło to do końca szansę Europy wschodniej na niezależność od ZSRR. KGB działało z niezwykłą subtelnością i brutalnością. Jak chcieli w Polsce zdobyć informatorów, którzy składaliby raporty o Janie Pawle II, tak chcieli, by ich szpiedzy w Watykanie dowiadywali się pewnych tajemnic, 420

trudniej dostępnych w Polsce i innych krajach Wschodniej Europy. W zręczny sposób Rosjanie zastraszyli nawet samych papieży. Nakierowano na Watykan presję dyplomatyczną, propagandową i światopoglądową, zarzucając Piusowi XII popieranie nazizmu i rasizmu, a dorabiano do tego domniemany cel, który przyświecał ówczesmemu papieżowi: chodziło mu o zniszczenie ZSRR przy pomocy Hitlera. Gdy tenże papież ogłosił ekskomunikę skierowaną przeciw aktywistom komunistycznym, to siły liberalne, socjalistyczne i komunistyczne, powiązanie finansowo z Moskwą, omal Piusa XII nie zabiły koncentrycznością, jednoczesno-ścią i gwałtownością ataków. Dobry papież Jan XXIII wyraźnie obawiał się jakiegokolwiek kroku przeciw ZSRR w obronie katolików na niezmierzonym obszarze rządzonym przez ZSRR i Chiny. Pierwszy wstrząs nastąpił w chwili śmierci Jana Pawła I. Sowieci ulegli autointoksykacji i byli pewni, że doprowadzą do upadku Watykanu i papiestwa. Wskazywało na to brutalne potraktowanie watykańskiego dyplomaty i misjonarza, który miał powierzoną pieczę nad tragicznymi wspólnotami chrześcijan na wschód od Łaby. W czasie podróży do Czechosłowackiej Republiki Ludowej Luigi Poggi, mimo iż chroniony był paszportem dyplomatycznym, został przez grupę funkcjonariuszy czeskich w służbie radzieckiej zatrzymany i poddany upokarzającej rewizji osobistej. Rozebrano go do naga, prześwietlono aparatem roentgena — narażając jego zdrowie — penetrowano kiszkę stolcową. Chciano duchownego zastraszyć, jednak komuniści liczyli na coś więcej, że znajdą przy nim coś, czego, z punktu widzenia rozporządzeń obowiązujących na terenach opanowanych przez komunistów, przez granice przewozić nie wolno i wtedy Podggiego „odwrócą" i uczynią swoim agentem. Według nieoficjalnych danych podobnej zaprawionej przemocą rewizji poddano też Agostino Casarolego. Zarówno Jan XXIII, jak Paweł VI przeznaczyli Casarolego do trudnej i niebezpiecznej misji — opieki nad krajami Europy Środkowowschodniej. Rokował z komunistami w Budapeszcie i Pradze, a także podróżował do PRL. W 1967 roku Paweł VI powołał Casarolego na stanowisko przewodniczącego Papieskiej Komisji ds. Rosji. W1971 r. złożył on wizytę nawet w Moskwie. 421

Casaroli i Luigi Poggi to byli ludzie, których można uznać za współodpowiedzialnych za ugodową politykę Pawła VI wobec świata komunistycznego. Paweł VI łudził się, że łagodnością i ustępstwami uzyska dla katolików na Wschodzie zelżenie reżimu. Czul się odpowiedzialny za wyniszczenie chrześcijaństwa, zarazem był bezsilny wobec nastawienia Zachodu i teorii takichjak detente i konwergencja. Jan Paweł II w 1979 roku mianował Casarolego szefem Watykańskiego Sekretariatu Stanu. Niektórzy mówili, że jest to dowodem, iż nowy papież chce go zastąpić na najtrudniejszym posterunku kimś innym, przy tym ufa mu i awansuje. Z Janem Pawłem II wzrosło znaczenie papiestwa i Watykanu, a tym samym rola Casarolego, choć papież zręcznie przesuwał akcenty i kierunki działania Sekretarza Stanu, od miejsc, gdzie wiara katolicka rozwijała się bez przeszkód ku tym, gdzie była prześladowana, tym samym nakazując kontynuację misji, która była mu powierzona przedtem. Jednak była to już misja bardziej dyplomatyczna niż religijna. Jednak przez urząd Casarolego przechodziły wszystkie sprawy Kościołów, którymi interesowało się KGB, w tym Ameryki Środkowej i Południowej. Casaroli służąc Janowi Pawłowi II, stal się przez to samojeszcze ważniejszym ogniwem. Poza tym z racji wcześniej pełnionego stanowiska wiedział o uciśnionym wschodzie więcej niż inni zachodni kardynałowie watykańscy. Rosjanie zdecydowali się na długoterminową, kosztowną, wymagającą wiele wysiłkowi brutalną grę operacyjną. Korzystając ze swoich agentów we Włoszech i osób zaufanych komunistycznej partii Włoch, odtworzyli dokładnie drzewo genealogiczne i powiązania rodzinne kardynała Casarolego. Jako ofiarę, nieświadomą swej roli, wytypowano Marco Torretteego, niezamożnego młodego siostrzeńca kardynała Casarolego. Zdecydowano by dotrzeć do niego i wciągnąć go w pewien układ towarzyski. Do Rzymu sprowadzono młodą funkcjonariuszkę KGB pochodzenia czeskiego, Irenę Trollerovą. Miała ona zadanie (często stawiane przed młodymi i specjalnie dobranymi ze względu na urodę funkcjonariuszkami), oparte na schemacie „Mata Hari". Wzbogacono go o plan małżeństwa sowieckiego szpiega, Trollerovej z Torretą. Było to utrudnienie, jednak wiedziano, że pary, której nie łączą więzy małżeńskie Casaroli by nie przyjmował. Do dziś nie wiadomojakim sposobem Trollerova rozkocha 422

la krewnego kardynała i doprowadziła go do Lego, że się z nią ożenił. Tak samo nie wiadomo ile informacji Trollerova zebrała z pobytu w Watykanie, rozmów z Casarolim i innymi osobami, które go odwiedzały. W czasie jednej z wizyt u Casarolego Trollerova na rozkaz KGB umieściła w apartamencie „wuja" nadczuły mikrofon w lampie stojącej w jadalni, gdzie przeważnie kardynał przyjmował gości. Czuły mikrofon wyposażony był w nadajnik krótkiego zasięgu włączający się automatycznie na głos ludzki. Sygnały tego nadajnika odbierano w willi znajdującej się naprzeciw mieszkania kardynała, którą już dawniej na wszelki wypadek wykupiła ambasada ZSRR z przeznaczeniem dla działań KGB. Kiedy podsłuch założono, nie wiadomo. Włoskie służby specjalne przypuszczają, że było to we wczesnych latach 80., po nieudanym zamachu na papieża. Tak wiec równolegle do planów wobec księdzajerzego, które skonkretyzowały się, jak wiele na to wskazuje po 13 maja 1981 r., a w szczególności po 13 grudnia tegoż roku, przedsięwzięto paralelną operację. Podsłuch w mieszkaniu Casarolego wskazuje, jak wielki głód informacji z Watykanu odczuwały KGB i GRU. Inne informacje, pochodzące nie ze źródeł kontiwywiadowczych, ale z dokumentów byłej czeskiej służby bezpieczeństwa podległej KGB, wynika, że urządzenie podsłuchowe w pokoju przyjęć (salonik, livmgro-om) kardynała Casarolego zostało zamontowane nie w lampie a w figurze Matki Boskiej. Było to rezultatem dwu operacji sowiecko-czeskich o kiyptonimach: „Pagoda" i „Infekcja". Według początkowych danych na ten temat w figurze Matki Boskiej miałby być umieszczony silny ładunek wybuchowy. Informacja ta nie została potwierdzona, należy więc domniemywać, że podłuchiwanie kardynała Casarolego i jego gości wydawało się bardziej celowe niż liczenie na możność zabicia Papieża w czasie wizyty Jana Pawła II w mieszkaniu dostojnika watykańskiego. Jednak w przekazanych włoskim służbom specjalnym czeskich dokumentach znajduje się szokujące, jak określa Reurters, stwierdzenie, że nie wykluczono „fizycznej eliminacji Papieża". Jednak uciekinierzy z ZSRR, byli funkcjonariusze KGB i GRU, twierdzili, że służby te były wierne doktrynie, że „najdoskonalszy nawet środek techniczny nie może równać się ze źródłem osobowym", które nie 423

działa mechanicznie, ale nakierowuje uwagę osób inwigilowanych na ważne dla rozkazodawców problemy, umożliwia stawianie pytań, inspiruje, obserwuje rzeczy, których ukryta kamera nie zauważy. Uczono się różnych technik osiągania przewagi nad druga osobą w różnych okolicznościach, wieloma technikami. Właśnie w Bułgarii powołano pod auspicjami tajnych służb Instytut Sugestiologii i Parapsychologii. KGB i GRU stworzyło nową Międzynarodówkę, która zastąpiła poprzednie Biuro Informacyjne Partii Komunistycznych powołane przez Stalina w 1948 roku, a potem rozwiązane. Ta międzynarodówka była tajna — a może istnieje dalej — i jest bardziej skuteczna. W sprawie przeciw Janowi Pawłowi II Sowieci posłużyli się: Polakami, Włochami, Bułgarami, Turkami, Czechami i Słowakami. Nie minął miesiąc od odkrycia podsłuchu u Casarołego, który pod wpływem szoku zmarł latem 1998 r., a wydarzyła się nowa, drastyczniej-sza historia. Możliwe, że duchowni i pracownicy cywilni Watykanu poczuli, że nie wszystko jest w porządku, że są zagrożeni, jęli się sobie uważniej przypatrywać. Może zrodziły się podejrzenia z powodu Ireny Trolle-rovej. Skierowano uwagę na kobiety — żony pracujących w tzw. otoczce Watykanu. W poniedziałek 4 maja 1998 roku późnym wieczorem w apartamencie mianowanego przed dziesięciu godzinami dowódcy Straży Papieskiej, Aloisa Estermanna rozległy się strzały. Zaalarmowana policja wpadła do mieszkania Estermanna i znalazła tam trzy trupy: Estermanna, jego żony Gladys Meza Romero-Estermann oraz podwładnego Estermanna—Tor-naya, kaprala Gwardii Papieskiej. Aczkolwiek pierwsze komentarze prasy zachodniej kierowały uwagę czytelników na możliwość zemsty ze strony Tornaya na Estermannie, ponieważ został zganiony za złamanie regulaminu, nie otrzymał awansu i nie został wpisany na listę gwardzistów wyznaczonych do udekorowania. Jednak motyw, jak się wydaje wzajemnej niechęci, mógł być głębszy. Zacznijmy od powtarzanej nieścisłości, że „Estermann osłonił własną piersią papieża" w czasie zamachu 13 maja 1981 r. Nie jest to zgodne z prawdą. W takim przypadku on byłby ranny, a nie papież. Analiza fotografii zrobionej w kilka sekund po zamachu wykazuje, że Estermann jest 424

za papieżem, nie mógł go więc osłonić, a w żadnym razie nie uratował mu życia, jak twierdzi się obecnie. (Jeśli ktoś ocalił życie Janowi Pawłowi II, to zrobiła to zakonnica, o której jest mowa powyżej). Prawdą jest to, że po zamachu go podnosił wraz z bpem Dziwiszem. W saloniku, gdzie dokonała się zbrodnia, znaleziono nakrycie przygotowane dla czterech osób, a nie trzech. Widać więc był lub miał być w apartamencie ktoś czwarty, którego tożsamości i roli nie ustalono. Dziwny wydaje się fakt, że domniemany samobójca Tornay, mimo siły uderzenia pocisku upadł do przodu na pistolet i znaleziono go pod nim. „Kto ma zabić siebie, nie dba o usunięcie świadka — analizuje jedna z gazet włoskich. — Dlaczego więc Tornay zabił także Gladys Meza Romero, żonę Estermanna, nakierowując podejrzenia w błędnym jednak kierunku". Być może celem byli oboje, nie tylko Estermann. Osobną kwestiąjest ilość pocisków. Znaleziono cztery w ciałach trzech ofiar strzelaniny, jednego więcej pocisku w magazynku brakuje. Piątego pocisku nie ma w krwawym salonie. Jak wynika z wizji lokalnej i odtworzenia okoliczności zbrodni, pierwszy strzał oddany został nie do Estermanna, a do jego żony, którą „Estermann zasłonił sobą", w ten sposób zginął. Dlaczego strzelano najpierw do żony Estermanna, a nie do niego, który mógł się okazać uzbrojony? Gladys Meza Romero-Estermann była Wenezuelką. Gdy zbadano jej przeszłość, okazało się, że zaczynała karierę jako modelka. Nie trzeba tu podkreślać, że jest to zawód wystawiony na szczególne ryzyko, w sensie choćby obyczajowym, a szczególnie w takim kraju, jak Wenezuela. Potem pani Gladys Meza Romero wstąpiła do policji i zdobyła znaczny rozgłos, jako pierwsza kobieta w tej służbie w Republice Wenezueli. Włoskie pismo „La Stampa" natrafiło w Caracas na informację, że pani Gladys Meza Romero pracując w policji wenezuelskiej „ o d p o w i a d a ł a z a p e w n e s p r a w y z a g r a n i c z n e " (podkr. — KK). Potem nowy skok w karierze. Przeniosła się do dyplomacji i zaczęła pracować w ambasadzie Wenezueli przy Watykanie. Następnie pojawiła się na Uniwersytecie Laterańskim, obroniła prace doktorskie z prawa kanonicznego i prawa cywilnego. Zdobyła sobie miłość jednej z ważniejszych osób w Watykanie, Estermanna. Jej przedziwna linia życia może rodzić podej 425

rżenia, a w szczególności przejście z wybiegu dla modelek do policji a z policji do dyplomacji. Mógł za tym stać wywiad wenezuelski lub jakikolwiek inny, kto wie czy nie amerykański i potem nastąpiło przewerbowanie przez Rosjan czy raczej NRD, tzw. odwrócenie? Jej małżeństwo mogło być zaaranżowane przez KGB czy Stasi. Podejrzenie, że Estermann był kretem w Watykanie z ramienia Stasi, powstało prawie natychmiast po jego śmierci. Dopiero wtedy stwierdzono, że szpieg wschodnioniemiecki w Watykanie działał od 1979 r. pod pseudonimem „Werder", „wer da"? — dawny okrzyk halabardników. Poproszony o komentarz przez polskie pismo „Super Express" Marcus Wolf, były szef Stasi, bez namysłu potwierdził: „byliśmy bardzo dumni, gdy w 1979 r. udało nam się pozyskać Estermanna jako agenta. Gdy rozpoczęliśmy rozmowy Estermann starał się o pracę w Gwardii Papieskiej. Kiedy nadeszła z Watykanu akceptacja, jego wartość dla nas niepomiernie wzrosła". „A gdyby przeliczyć ją na pieniądze spytała korespondentka „Super Expressu" — Wolf uchylił się od odpowiedzi, choć sugerował, że motywem współpracy były pieniądze. Estermann nie pochodził z bogatej rodziny, jako gwardziście mało mu płacono. Kontakty z „Werderem", jak twierdzą niektóre gazety na zachodzie, Stasi nawiązała poprzez przedstawicielstwo handlowe NRD w Szwajcarii. Jego oficerem prowadzącym miał być major H. Sch. odpowiedzialny za działalność wywiadu NRD we Włoszech i Watykanie. Ten człowiek, odnaleziony, odmówił rozmowy. „Werder" rzekomo miał nieograniczony dostęp do Ojca Świętego. Przekazał w latach 1980-1984 siedem informacji o najwyższym stopniu tajemnicy. Przekazywał je wieczorem nocnym ekspressem Rzym-Insbruck, tzw. martwą skrzynką — schowkiem w wagonie. Rano funkcjonariusz Stasi wyjmował meldunek ze skrzynki w Innsbrucku. „Werder" otrzymywał stałą pensję ze Stasi w kwocie 1 500 Marek NRD (sądzę, że w innej walucie — przyp. KK). Doniesienia z 2003 roku będące komentarzami do książki emerytowanego rzymskiego prokuratora Ferdinanda Imposimato rozszerzają w znaczny sposób zakres przestępnych czynów przypisywanych Aloisowi Estermanno-wi. Miał on nie tylko zakładać podsłuchy w rezydencjach watykańskich, nie wyłączając apartamentów Jana Pawła II, ale także należeć do spisku 426

na życie papieża, który przygotowywano w 1981 roku z udziałem Agcy jako wykonawcy. Choć niektóre źródła utrzymują, że „Werder" działał tylko do 1989 roku, jednak owe siedem raportów wielkiej wagi nadał do 1984 r. Wtedy znikł z bezpośredniego otoczenia papieża, został odsunięty, czy wycofał się. Ta data jest niezmiernie ważna, gdyż jest to rok, w którym porwano ks. Jerzego Popiełuszkę. Urząd Gaucka wydał oficjalny komunikat, w którym nie potwierdza wiadomości, że „Werder" to Estermann. Stwierdza się tam, że akta sprawy zostały zniszczone. Wydaje się dziwne, bo czy tak wybitny, choć emerytowany agent komunistyczny jak Wolf narażałby życie, identyfikując swojego byłego agenta. Jego zadziwiająco szczerą odpowiedź można uważać za dezinformację, która miała szkodzić Watykanowi. Informacje,jakie zdobyto o Estermannie określonojako: „skąpe". Jednak uzyskano wiadomość, że Estermanna widywano w jednej z restauracji z dwoma niemieckimi dyplomatami, a byli to attache wojskowy i attache morski RFN, a czym osoby zajmujące takie stanowiska w ambasadach się trudnią, nie trzeba wyjaśniać. Jeśliby przyjąć za prawdziwe twierdzenie Wolfa, że Estermann pracował dla Stasi, federalni Niemcy i ich wywiad przejął Estermanna, po niej. Tego rodzaju podejrzenia zdają się całkowicie potwierdzać doniesienia niemieckiego tygodnika „Der Spiegel" z pierwszego tygodnia września 1998 r., które były zaskoczeniem dla opinii publicznej, że niemieckie służby specjalne korzystają z usług byłych agentów wschodnioniemieckich Stasi. W ciągu lat od śmierci Estermanna, jego żony i gwardzisty, domniemanego ich zabójcy i domniemanego samobójcy, ujawniono wiele przypadków, w których niemieckie służby federalne (BND) wykorzystują zjednoczenie Niemiec i swoją wiedzę o Stasi do przeprowadzenia swoistej weryfikacji szpiegów NRD-owskich dla nowych celów. Przy okazji zwerbowania neonazisty na konfidenta „Der Spiegel" z 10 lipca 2000 r. jeszcze raz potwierdza i potępia — przewerbowywanie tajnych współpracowników Stasi na agentów Urzędu Ochrony Konstytucji Niemiec. Reuter podał, że pół godziny przed strzelaniną i zbrodnią, jej sprawca i samobójca w jednej osobie — dla mnie ciągle jeszcze domniemany 427

— czyli wicekapral Tornay zatelefonował do swojego spowiednika, o. ¡vana i prosił o natychmiastowy kontakt, jego głos przejęła automatyczna sekretarka nieobecnego kapłana i to są ostatnie znane nam słowa Tor-naya: „Ojcze, błagam cię, zatelefonuj do mnie natychmiast. To sprawa pilna". W domniemanym liście do matkijaki zostawił Tornay, pisze: „Przysięgałem oddać życie dla papieża i dokładnie tak zrobię. Wybaczcie, że was opuszczam, ale obowiązki mnie wzywają". Wątpliwości i podejrzenia mnożą się z chwilą, gdy został zanalizowany list pożegnalny Tornaya do matki. Wysłany został z Watykanu, ale na nazwisko Tornay, choć gdyby go pisał samobójca użyłby innego nazwiska, gdyż matka od bardzo dawna podpisywała się, miała w adresie i używała nazwiska drugiego męża — Baudat. Jej syn zawsze pisał do niej odręcznie, tymczasem ten jedyny list był napisany na maszynie i w dodatku nie opatrzono go podpisem. Pewne sformułowania w liście dodatkowo wskazywały, że kto inny jest jego autorem, gdyż Tornay nigdy ich nie używał. Jeszcze bardziej tajemniczo brzmią słowa komunikatu, jaki wydał syndykat (związek) policji watykańskiej: „Wicekapral Tornay chciał jedynie spełnić swój obowiązek i wierzył w sprawiedliwość". Jeśli sam papież mówi o „znakach zapytania", jakie istnieją w sprawie potrójnej śmierci, to wskazuje to, że nie tylko był wstrząśnięty. W tonie kategorycznym i bez podstaw pisze nawet sprzyjający światowej rewolucji antykomunistycznej, dokonanej przez Reagana, Margaret Thatcher i Jana Pawła II — z tym, że ten ostatni dokonał rewolucji duchowej — podaje, że rezydent KGB Borys Sołomatin uzyskał dostęp do Watykanu „za pośrednictwem szefa agencji prasowej Adista, który nazywał się Franco Leonori i nosił Przydomek „Fidelio". Leonori był znany z lewicowych poglądów i miał znakomite koneksje. Jego serwis katolicki charakteryzował się dobrym wyczuciem sytuacji w Watykanie. Innym ważnym źródłem informacji Sołomatina był Alceste Santini, watykański korespondent komunistycznego dziennika „LUnita", który napisał biograficzną książkę zatytułowaną „Casaroli: Człowiek dialogu". Santini utrzymywał z Agostino Casarolim bliskie stosunki do czasu jego śmierci w 1998 r. i został zaklasyfikowany przez rzymską rezydenturę KGB jako „tajne źródło" — wynika to z zapisu w „Archiwum Mitrochi 428

na". Przyznał, że utrzymywał stosunki z sowieckimi dyplomatami i dziennikarzami, żeby „ułatwić dialog w czasie zimnej wojny, a był to jedyny sposób by zerwać z praktyką dwóch przeciwstawnych bloków". Dzięki Leonariemu i Santiniemu KGB miało wgląd w sprawy Watykanu, chociaż n i e o z n a c z a ł o t o wpływu na jego politykę, ani też o t r z y m a n y c h z g ó r y i n f o r m a c j i o t y m , j a k J a n P a w e ł I I b ę d z i e p o s t ę p o w a ł w czasie swego pontyfikatu" (podkr. — KK) (Nigel West „Trzecia tajemnica. Kulisy zamachu na papieża", Warszawa 2002, s. 72). Przyjęto wobec strasznych doświadczeń przeszłości zasadę „brać co dają komuniści i być im wdzięcznym, że cokolwiek dają". Rzucenie na pożarcie masowym środkom przekazu Piotrowskiego i wspólników, a potem jeszcze generałów, w sumie sześciu osób, miało wystarczyć. Sprawa zabójstwa ks. Jerzego mogła nawet przeszkadzać, w porozumieniu między komunistami a opozycją o lewicowym obliczu. Ci, którzy uwielbiali ks. Jerzego, byli najliczniejsi, ale byli pozbawienijakiegokolwiek wpływu na życie kraju. Sprawa ks. Jerzego trwa dokąd, pozostaje niewyjaśniona. Świadczy o tym osobliwa historia odbywania wyroków przez zabójców. Szybko, pośpiesznie, jeszcze przed Piotrowskim pozbyto się z więzień Chmielewskiego i Pękali. Był to gest uspokajający masy byłego aparatu tajnych służb, które miały powody do niepokoju, a także czuły więź duchową z mordercami. W aktach sądu warszawskiego figurował do połowy lat dziewiędzie-siątych nieżyjący ks. Jerzy jako przestępca, który „nadużył wolności sumienia", a także „przechowywał materiały wybuchowe". Podrzucenie więc narzędzi zbrodni księdzu, dokonane przez Piotrowskiego i jego grupę „zachowało ważność", mimo iż już na procesie toruńskim, nawet takim, jakim był, zostały zdemaskowane. Pamiętamy o męczeńskiej śmierci, ale i o męczeńskim okresie przed ostatecznym zamęczeniem ks. Jerzego. Ta sama grupa, która miała udział wjego porwaniu i zamordowaniu, dręczyła go ponad miarę. Ta sama pani prokurator, która traktowała podrzucone lub sfałszowane dowody przeciw ks. Jerzemujako autentyczne, przysporzyła mu bólu oskarżeniem niewinnych ludzi o śmierć niejako podopiecznego ks. Jerzego — Grzegorza 429

Przemyka. Dar cierpliwości w znoszeniu upokorzeń i udręczeń ks. Jerzego powinien nastroić nas radośnie, witających na wolności Piotrowskiego. Postanowienia w sprawie Piotrowskiego są pośrednio ważne dla świata przestępczego, recydywy, która czeka na wypuszczenie przez „swoją władzę"; bliskim klasowo, w ciągłej rozgrywce i przyciąganiu do siebie prze-stępcówjeszcze przez bolszewików, potem przez KPP, a następnie PPR-AL braciom, którzy odbierają własność właścicielom, choć jeszcze nie należą do partii. Bandy rabunkowe „resocjalizowano" wcielając do partyzantki. Używa najemników z więzień w prowadzonych przezArmię Czerwoną wojnach. Uwalnianie morderców ks. Jerzego miało swoistą logikę i było dobrze zaplanowane. Działano stopniowo, chcąc przygotować opinię publiczną, ciągle bombardowano oskarżeniami Kościół, wykorzystując prasę lewicową. Sprawy toczą się dalej. Nieoczekiwanie tzw. medialny obraz Grzegorza Piotrowskiego zostaje odwrócony na nice. Złe cechy Piotrowskiego zostają usunięte, plamy krwi na rękach wywabione. Dochodzi do metamorfozy. Jak gdyby ktoś z negatywu wywołanej kliszy robił odbitkę i to, co ciemne i niewyraźne ukazało się jako piękne i jasne. Z bezmyślnego mordercy, przepełnionego nienawiścią, który dla daniajej upustu, łamie sobie karierę, a może i życie, z niesubordynowanego, bezmyślnego siepacza z pałką w ręku — Piotrowski przepoczwarza się w myśliciela i pokutnika przepełnionego poczuciem winy, skruchą, pragnieniem poprawy. Kolejne wcielenie Grzegorza Piotrowskiego —jako nawróconego i skruszonego w książce Fredro-Bonieckiego, a potem w filmie „Czyny i rozmowy" Antoniego Krauze — budzi ogromną sensację, ale tym większą, im większe wywołuje niedowierzanie. Wybitny polski uczony, wykładowca uniwersytetów w Polsce i w USA, specjalizujący się m.in. w psychologicznej analizie odbioru i nadawania w masowych środkach przekazu, przysłał mi swoją ekspertyzę zachowań Piotrowskiego przed kamerami Krauzego: „Nie było to kłamstwo w szczegółach (np., że był oszukany przez zwierzchników, że wzruszał się na pogrzebie księdza etc), lecz w pryncypiach. Przebieg wydarzeń i to, co mówił było dostosowywane w trakcie wypowiedzi do nieprawdziwej wersji. Inaczej mówiąc, w wersji Piotrowskiego oraz oficjalnej (sądowej) mamy 430

do czynienia z nieprawdą. Istotnie przebieg wydarzeń musiał być odmienny. Tyle diagnozy, a teraz uzasadnienie: 1. Piotrowski cały czas mówił bardzo wolno, z nieomal czytelnym wysiłkiem. Tymczasem jest to typ sangwinistyczny i dlatego można założyć, że mówił nienaturalnie. Dlaczego? Ustawicznie kontroluje to, co mówi, gdyż cały czas bada informacje zwrotne. Prowadzi bowiem jednocześnie dwie czynności intelektualne — zapamiętaną i stworzoną przez siebie (?) wersję wydarzeń traktuje jako zwierciadło, a to co mówi ogląda w swym zwierciadle, kontrolując czy wypowiedź nie jest sprzeczna z jego wersją. 2. Mówi z charakterystycznym brakiem emocji, a tak sangwinik mówi tylko o fikcji, której de facto nie przeżył. 3. Piotrowski zasłania się brakiem pamięci w odniesieniu do różnych poziomów szczegółowości. To nienaturalne. Można zapomnieć różne szczegóły, fachowcowi jednak nietrudno odkryć, że są one najed-nym poziomie. Rzadko pamięta się bardzo dobrze jakiś szczegół z tego samego ciągu, a inny z tegoż ciągu zupełnie się zapomina. To absurd charakterystyczny w patologii, lecz nie u osobników mieszczących się w normie. 4. Całość wypowiedzi Piotrowskiego świadczy o tzw. braku pierwowzoru naturalnego (empirycznego). Czyli opowiada o tym, czego nie przeżył. Zatem mówi nieprawdę. Czujny wobec własnych słów odtwarza jedynie bądź wzbogaca przyjętą (nauczoną wersję)." Wydobycie i wyizolowanie Piotrowskiego z systemu zbrodni zza biurka, uczynienie z niego wyrazistej indywidualności, to skutki wysiłków Fre-dro-Bonieckiego i Krauzego. Demonizacja, że tak to określę — absolu-tyzacja choćby władzy nad życiem i śmierciąjakiejś osoby, wypreparowały mordercę z systemu biurokracji zbrodni. Wyższego urzędnika ministerialnego, administrującego przemocą, uczyniono demonem, demiurgiem zbrodni. Piotrowski służył szatanowi, ale sam demonem nie był i na próżno mu to wmawiano, abyjego nawrócenie było bardziej spektakularne. On nie sprostał nowemu zadaniu, wychodzącemu poza szkolenie i pragmatykę służbową resortu. Ponieważ było wiadome, że ks. Jerzy był skłonny 431

do wybaczania i ono było jedną z głoszonych przez niego prawd, wjego imieniu wybaczono Piotrowskiemu. Wybaczenie mu to krok do radosnego zniesienia win i odpowiedzialności za zbrodnie komunistów i zbratania się ich z pokrzywdzonymi, którzy akceptowaliby powrót czerwonych do pełnej władzy. Nawrócenie się Piotrowskiego miało być cudem do zaliczenia ks. Jerzemu w procesie beatyfikacyjnym. Mało, autor Zwycięstw ks. Jerzego wyrósłby na akuszera cudu, tego, który go razem z ks. Jerzym w niebie, a on tu na ziemi współkreował. Tym kusił go Piotrowski. Jednak to, co znaleźliśmy w książce Fredro-Bonieckiego przypomina nie nawrócenie, a reedukację Piotrowskiego pod nadzorem i opieką osoby świeckiej, jaką jest Fredro-Boniecki. Książki Fredro-Bonieckiego są dla badacza materiałem samym w sobie: niezależnie od intencji autora jego postać wybija się zaraz po Piotrowskim na drugie miejsce i zastanawiamy się jaki miał cel wpisaniu tych książek, jaką naprawdę miał rolę odegrać, a jaką odegrał? Czy on nawrócił Piotrowskiego, czy Piotrowski nawrócił jego i opętał go całą swoją mocą? Czy były jakieś wstępne ustalenia ról? Uzgodnienia wstępne? Książka należy do ciągu zagadek w tej sprawie. Aby uznać świętość jakiejś osoby — nie męczennika — niezbędne jest już w fazie przed ogłoszeniem jej za błogosławioną, stwierdzenie i udowodnienie, że dokonała ona choćbyjednego cudu. I tę sprawę komuniści postanowili przejąć, decydować o niej. Początkowo czynili poważne trudności i uniemożliwiali zwrot skrwawionych szat ks. Jerzego rodzinie, których jako spadkobiercy byli właścicielami, by nie przekazane one zostały jako relikwie Kościołowi. Ponieważ od pierwszej chwili od śmierci ks. Jerzego mówiono o jego beatyfikacji i kanonizacji, korzystniejsze dla wrogów Kościoła byłoby uznanie go nie za męczennika, ale za kogoś, kto uczynił choćbyjeden cud —jak nawrócenie Piotrowskiego. Wtedy rola kapitana SB byłaby odwrócona o 180°. Tadeusz Fredro-Boniecki w drugiej części swojej epopei o Piotrowskim pisze z dumąjak Piotrowski (czyli ówczesne tajne służby, nie jestem pewien czy Fredro-Boniecki sobie to uświadamiał) odmawiał wszystkim dziennikarzom, osobom piszącym, audiencji, kontaktu. Piotrowski wybrał tylko jedną osobę. Był to Fredro-Boniecki. Jestem jak najdalszy od 432

czynienia mu z tego zarzutu, którego nie mógłbym udokumentować. Jednak, podczas gdy najdrobniejsze szczegóły kontaktów, rzekomo brutalnie utrudnianych przez władze więzienne opisane są w drugiej części Zwycięstwa ks. Jerzego, najważniejszy element, że to tak nazwę didaskaliów, tła, dekoracji czyli strategii sposobu dojścia do strzeżonego przez siebie i innych, uwięzionego rozmówcy, są przez Fredro-Bonieckiego pominięte. Być może nie świadomie, a być może domyślając się, ale i godząc w imię większej sprawy—wywiadu-rzeki z mordercą pięćdziesięciolecia PRL, dał się wciągnąć przez osoby nadzorujące Piotrowskiego, czuwające nad jego milczeniem, bezwzględnie go kontrolujące — w subtelną grę operacyjną, która mogła przynieść im niewyobrażalne wręcz korzyści. Chodziło o to, by proces beatyfikacyjny i pamięć o ks. Jerzym przejęły i kontrolowały tajne służby lub ich dawni funkcjonariusze. Tym samym realizowaliby nową wersję planu, dla którego porwali księdza Jerzego. Wymagany, uczyniony przez ks. Jerzego, cud znalazłby się w rękach Piotrowskiego, Kiszczaka i „Stanisława" z moskiewskiego KGB. Cudem tym kierowanym przez mocodawców Piotrowskiego miało być jego cudowne nawrócenie i napędzany tym kult ks. Jerzego. Kronikarzem tego nawrócenia stał się Fredro-Boniecki. Konwersja Piotrowskiego była tylko naśladowaniem tego w jakich okolicznościach Jan Paweł II przychylił się do prośby Agcy o przebaczenie. Jednak w domniemanej przemianie Piotrowskiego zabrakło osoby ofiary zbrodni, ks. Jerzego. Tę rolę wziął na siebie Fredro-Boniecki, zabawiając się w spowiednika i katechetę przestępcy. Przepaść dzieląca Agcę od Piotrowskiego jest wielka. Agca był wynajętym zawodowym mordercą, który nie wiadomo czy domyślał się kto go wynajął. Natomiast Piotrowski będąc osobą polskojęzyczną, która zabiła Polaka i choć nie ma nic pewnego w jego przeszłości, to może wychowaną w Polsce, był wysokim urzędnikiem tajnej policji na służbie obcego mocarstwa. Grzegorz Piotrowski podróżujący po świeciejako świadek (słowo modne, lansowane) dający świadectwo swojemu nawróceniu i osobistemu kultowi ks. Jerzego — to odpowiadałoby nie tylko Piotrowskiemu, ale potęgom, które takie nawrócenie mu podsunęły lub nakazały. Można sobie wyobrazić historię jego prawie świętości. Nawiązywałby bezcenne 433

kontakty, zdobywał niezdobywalne informacje i znaczące wpływy. Miałby też dogodną możliwość szantażowania wplątanego wjego sprawę Kościoła, bo mógłby w każdej chwili wyprzeć się swojego nawrócenia, nawrócić powtórnie na komunizm i wyśmiać swoje poprzednie oświadczenie, tak jak się w końcu stało. Koncepcja gry operacyjnej miała błąd w założeniu, gdyż nosiła nieuchronną skazę myślenia KGB o Kościele katolickim na sposób w jaki myślą oni o prawosławiu. Rozgrywki Sankt Petersbursko-Moskiewskie na temat uznania Mikołaja II świętym, ukazują nam jak świętość, rozumie się w Rosji. Myśmy go zamordowali, to teraz zrobimy go świętym. Chcą wynieść na ołtarze człowieka, który gnębił, mordował podbite narody. Lepsza ze wszechmiar wydaje się głośnajuż kandydatura Rasputina na świętego Cerkwi rosyjskiej. Połączenie prawosławnego mistycyzmu z prorządo-wym biurokratyzmem niezależnie od tegojaki byłby rząd rosyjski, zaćmiło umysły walczących z katolicyzmem komunistów sowieckich i polskich. Zadziwia łatwość z jaką kpt. Piotrowski przeistacza się i wciela w dowolną postać. Daje się do zrozumienia, że żal, nawrócenie mordercy księdza będzie dowodem cudu, jaki dokonał się zajego przyczyną. Marksista, niewierzący komunista, nie uznający Boga, Kościoła, zawodowy bezbożnik za sprawą ks. Jerzego nawraca się! W rozmowach z Tadeuszem Fredro-Bonieckim przypisuje się do swojej ofiaryjako obiektu adoracji i miłości. Przymila się do księdza Jerzego po jego zabiciu. Chce powtórnie użyć go dla swoich celów. Jak sądzę, oficerowi służb specjalnych ks. Jerzy był obojętny. Chciał tylko uczynić zeń narzędzie swojego wielkiego sukcesu życiowego. Dopiero po zamordowaniu nabrał do niego stosunku uczuciowego. Gdy go zabił — znienawidził, a w niedługim czasie po tym zaczął głosić, że go kocha. Już w czasie zeznań przed sądem w Toruniu widać było złość na ks. Jerzego. Prawdopodobnie było to przeniesienie poczucia krzywdy, rozżalenia, z resortu na ofiarę zbrodni. Najszczerszym może wyznaniem, jakie uczynił kpt. Piotrowski, było natrząsanie się z Machiavellego i makiawelizmu. Oczywiście, władca powinien zakładać, że wszyscy są z natury nikczemni i daje do zrozumienia, że sam władca powinien być najpodlejszym ze wszystkich, a szczególnie gorszy od swoich wrogów, to wtedy ich pokona. Wyszydza Machiavelle 434

go, dotknięty, że znając w swoim pojęciu mechanizm władzy, sam nie dostał się na korytarze i pokoje władzy. Powoływanie się przez Piotrowskiego na naiwność Machiavellego, zaprawione ironią, jest jednak mniej uzasadnione niż wynikałoby to ze słów Piotrowskiego. Omija on bowiem zasadniczy motyw z rozdziału XX Księcia (s. 94), gdzie przebrzmiały dla komunistów klasyk wygłasza już w XVI wieku marksistowską tezę: „...książę, gdy po temu nastręcza się sposobność powinien zręcznie (...) tworzyć sobie wrogów, aby w następstwie uróść przez ich pokonanie". I wreszcie przepowiada ustrój socjalistyczny, którego głównym budowniczym był Stalin, że książę „rządził państwem raczej przez tych, których miał w podejrzeniu niż przez innych" (Mikołaj Machiavelli, Książe, przeł. Wincenty Rzymowski, Wrocław 1969). Jedynym dowodem żalu Piotrowskiego byłoby odsłonięcie przezeń całej jego wiedzy, bez ukrywania czegokolwiek. Oczyszczenie się Piotrowskiego za cenę życia jego i jego dzieci — czy możemy od niego tego wymagać? Wypadek, który zdarzył się zbyt dociekliwym śledczym dotknąłby Piotrowskiego. Mimo sceptycyzmu, z jakim przyjęto obie książki Bonieckiego i film Krauzego krytycy tych dzieł uznają proces toruński za zamknięcie badań i odpowiedź na wszystkie pytania. Wtedy automatycznie niejako cały gniew skupia się na Piotrowskim. A przecież Piotrowski nie działał z własnego impulsu, woli czy kaprysu, jak wciąż się to przyjmuje. W tym sensie należy mu się obrona, od której on się jednak odżegnuje. W Rzymie zwrócono uwagę na napastliwy artykulik Marco Politiego, który zdobył sobie pozycję w świecie dzięki napisaniu biografii Jana Pawła II, książki poprawnej politycznie, której bohateremjestgen. armii Wojciech Jaruzelski. W przededniu dwudziestolecia pontyfikatu wykonuje Politi gwałtowny atak na Kościół za to, że ostatnie nagrody Nobla nie spodobały się w Rzymie. Książki są słabe i nie do czytania. Jednak jest to ta sama linia, która pozwoliła słabemu pisarzowi Rushdiemu zyskać sławę dzięki bluźnier-stwu. Bluźnierca Saramago, zbuntowany chłopaczek po 80-ce dla Politiego to pretekst do atakowania katolicyzmu. Przypisuje Kościołowi nie 435

istniejący dogmat, że obowiązkiem artysty jest popieranie Kościoła. Przyznaje jednak, że chodzi tu o „czerwone Noble". Konwulsyjne napięcia wokół Stolicy Piotrowej z powodu odnowie-niajej roli w świecie, nie tylko chrześcijańskim, przypominają wręcz czasy Canossy. Głoszone przez lewicę i innowierców nadzieję na rychłą śmierć Jana Pawła II narastały ze zbliżeniem się roku dwutysięcznego. Niespodziewanie zostaje ogłoszone zaprzeczenie jakoby ks. Jerzy miał być wysłany do Rzymu, co służy obaleniu mojej tezy — przez nikogo co prawda nie popartej, ale już znanej, odkrywającej rzeczywisty cel porwania, realistyczny z punktu widzenia KGB-GRU-SB-MSW, a nie bezsensowny, jak usiłowano nam wmówić przez śledztwa i wszystkie procesy, toczące się od 20 lat. Jeśli ktokolwiek jest clownem czy błaznem to nie sąd, tylko Piotrowski i jego wspólnicy, tworzący atmosferę, przeinaczający fakty i popełniający rzekome błędy, w któiych ugrzęzły proces toruński i wszystkie od niego pochodne. Odpryskowy proces jeszcze raz potwierdził, że skazanie Piotrowskiego na karę śmierci, mimo iż taka kara istniała w kodeksie PRL i była stosowana, nie opłacało się nie tylko ze względu na opinię MSW-SB, pretorian systemu, ale także ponieważ Piotrowski okazał tyle lojalności, zdyscyplinowania i nieugiętości, że warto było zostawić go, jako fałszywego świadka własnej zbrodni, przy życiu. Przebieg ostatniego procesu w tej sprawie zdaje się potwierdzać moje tezy ujawnione na początku książki w 1996 r. Na pytanie sądu dlaczego doszło do błędu w sztuce i ksiądz zginął, Piotrowski nie chciał odpowiedzieć. I to było najważniejszym momentem tego procesu. Stwierdził tylko, że „dramaturgia wydarzeń przerosła nas wszystkich". I dodał: „nikt z naszej trójki nie był szkolony do takiej akcji". To prawda. Głównym celem Piotrowskiego było szantażowanie, zastraszanie, inwigilowanie, a najważniejszym z ważnych było pozyskiwanie tajnych współpracowników. Piotrowski potwierdza też moje domniemanie nieuchronnie wynikające z analizy ówczesnej sytuacji i wydarzeń w październiku 1984 roku, że on i jego ekipa są obserwowani przez Wojskowe Służby Informacyjne, a raporty wędrują do szefa MSW, który należy do służb wojskowy ch i zarazem po raz pierwszy w historii tajnych służb komunistycznych w PRL jest 436

spoza MSW-SB. Pada też nazwisko gen. Milewskiego nadzorującego SB z ramienia PZPR. A ten nie słuchał rozkazów Kiszczaka chyba za jego zgodą, gdyż miał bezpośrednie i ciągłe kontakty z wyższym szczeblem — z Andropowem, Ustinowem, Susłowem a także Breżniewem. Również wzrasta, dzięki możliwościom jaki daje upływ czasu, niepamięć świadków, byłych morderców— „nie mam pewności", „nie pamiętam" — to jest linia Waldemara Chmielewskiego, który przed sądem przedstawił się „Waldemar O.". Gdy mówi o morderstwie zacina się mocniej. Piotorwskiego nazywa „panem Grzegorzem". „Był dla mnie idealnym przełożonym. Traktowałem go jak ojca". Piotrowski obiecywał mu bezkarność mówiąc, że rozkazy płyną z samej góry, ale co to by była za „góra" nie wyjaśnił pozostawiając nas w niewiedzy. Kolejne procesy z powodu utrzymywania się założeń przyjętych przez grupę wojskowych i policjantów kierujących represjami wobec Polaków w latach 1981-89 ciągle nie wychodzą poza oskarżanie tych samych osób, których nie udało się umieścić poza aktem oskarżenia, gdyż precyzyjnie ułożony plan dezinformowania, o ile go można nazwać sądem, sądu i polskiego społeczeństwa wymagał pewnych ofiar ze strony władz PRL. Po 19 latach od zbrodni nie można było posunąć się o krok choćby dalej. Gdyby nie stwierdzenie Piotrowskiego, że był inwigilowany przez Tajne Służby Informacyjne — który to wątek nie został podchwycony—bo przecież inwigilujący mogli też sekretnie wspierać działania Piotrowskiego i innych i separować ich od osób rzeczywiście kierujących porwaniem, przesłuchaniem i zbrodnią na ks. Jerzym — w ostatnim procesie nie padło ani jedno słowo, które zbliżyłoby nas do rzeczywistego biegu wydarzeń. W chwili gdy minister sprawiedliwości odsunął od śledztwa prokuratora A. Witkowskiego sprawa nieodwracalnie została zamknięta, gdyż to co solidarnościowy minister uważał prawie za świętokradztwo, czyli zatrzymanie i aresztowanie Cz. Kiszczaka, wcale nie musiało być wymierzone przeciwko niemu, a tylko uczynić z niego wiarygodnego świadka. Wiedział co dzieje się, bo z wszelką pewnością właśni funkcjonariusze i Rosjanie go informowali by uniknąć tragicznych pomyłek, gdyby służba polskojęzyczna starła się np. z Rosjanami. Skoro główny cel pozyskanie ks. Jerzego okazał się niedosiężny — Kiszczak użył swojej wiedzy o tra 437

gicznych dniach ks. Jerzego dla szybkiego ujawnienia i osądzenia grupy Piotrowskiego, by wreszcie wyeliminować Milewskiego. Kiszczak byłby bezcennym świadkiem, ale tego zaniechano. Ciągnące się latami coraz nowe procesy są zamknięte w zaklętym kręgu sześciu, siedmiu osób już przed laty wytypowanych na winnych — i to jedynych — porwania i zabójstwa ks. Jerzego. Piotrowski chwilami nie czujejuż wdzięczności i niecierpliwi się. Sprawozdawca jednego z pism warszawskich konkluduje, że choć Piotrowskiego i innych skazano w Toruniu, ich „domniemanych mocodawców nie wykryto". Przez zdanie to przemawia aż nadmierna ostrożność. Ciągle jednak nie udało się dowieść, że mocodawcy kazali zabić księdza, a nawet, że kazali go porwać, a jeśli nie kazali go porwać ani zabić, to w jakim celu było porwanie? Doświadczony mówca sądowy Piotrowski, który tyle razy barwnie zeznawał, panuje nad sytuacją, dodając z własnej woli: „Nikt i nic nie wpływa na moje wyjaśnienia. Stwierdzam, że w tej sprawie nie mam nic do ukrycia". Mówi gładko i barwnie —jak ocenia to Aneta Gryczka obsługująca kolejny proces z ramienia nie istniejącego już „Życia". Wyraźnie czuje swoją władzę nad wyobraźnią zainteresowanych procesem. Starannie i modnie ubrany, w okularach oprawionych w złoto staje się po trochu sędzią w swojej i innych sprawie, starając się robić wrażenie, że sprawiedliwie rozdziela odpowiedzialność —jednak ciągle nie wiadomo za co. Sprawa wymknęła się z rąk sądu i przeszła w ręce głównego oskarżonego. Kto teraz instruuje Piotrowskiego? Źródłem zatrucia od początku jest on właśnie. Samowola przed sądami, od 1985 do 2001 roku. Kto był pajacem? Kto był clownem? Nazwał sędziów pajacami i clownami, znów udając gwałtownika, kogoś nieobliczalnego. Ale jego słowa nie dotyczyły sądu łódzkiego w danej chwili go sądzącego, były wyrazem pogardy do sądzących go w Toruniu. Sądu, który potulnie słucha prokuratora, oskarżonego, jego obrońców, a oni z kolei działają ściśle według wytycznych tajnej policji, która proces przygotowała aż do najmniejszych szczegółów, a przedtem także zbrodnię zaplanowała i przeprowadziła, kierując służbowo na lawę oskarżonych Piotrowskiego. Brak powagi sądu toruń 438

skiego z 1985 r. odbił się rykoszetem. Tamtym sędziom nie mógł tego powiedzieć, gdyż mogłoby to kosztować życie. Z wypowiedzi, w której wyzywa sędziów wynika następny proces. Wszystko jednak to namiastki zarówno sądzenia Piotrowskiego, jak i wskazania na winnych i „kierujących" zbrodnią. Zmyślenia wmawiane były osobom, wymagającym dla siebie szacunku, ba posłuchu. Kłamstwa bardziej obrażały i obrażają sąd, niż prymitywne obelgi. One obrażają tylko tych, którzy zachwycali się poziomem intelektualnym zbrodniarza. „Nikt nigdy nie wydawał mi polecenia by zabić ks. Popiełuszkę"—oświadcza Piotrowski w procesie warszawskim. W to Piotrowskiemu wierzymy. „Decyzja o porwaniu wyszła od samej góry od gen. Kiszczaka lub Milewskiego". Znajdujemy się znów w punkcie zerowym, jak w latach 1984-85. „Gdybym przez chwilę przypuszczał, że t e n w y j a z d (podkr. — KK) skończy się śmiercią, to bym nigdy nie pojechał". „Nie praktykowaliśmy takich zdarzeń". G. Piotrowski potwierdzając tezę opublikowaną w 1996 roku w pierwodruku tej książki w „Tygodniku Solidarność", „że akcję monitorowała specjalna grupa kontrwywiadu wojskowego" wskazuje na współudział, a może i winę gen. Kiszczaka. Ale winę jaką? Jeszcze raz potwierdza się podejrzenie, że rolą Piotrowskiego było porwanie księdza i dostarczenie go tam, gdzie miał być przesłuchany. Jednak i ten następny, „odpryskowy proces kołujący" —jak nazwała to Aneta Gryczka z „Życia" — przyniósł pewne novum, zaledwie parę słów Piotrowskiego, przesuwające wyżej dyspozytorów mocy i przemocy. Podał bowiem — ale tylko jako rzecz zasłyszaną — że polecenie przyszło z KG PZPR. Dalej stwierdza, że była to decyzja polityczna i że słyszał, że podjęło ją KG PZPR. Trudno więc wyobrazić sobie, że takie polecenie wykonał niedbale, nie osiągając domniemanego celu — przestraszenia ks. Jerzego, a przeciwnie, jeśli nawet to osiągnął, zniszczył efekt. Inni, właśnie fachowcy od tortur i wymuszania zeznań, przejęli ks. Jerzego, choć Piotrowski jako ekspert od spraw kościelnych i w szczególności tego kapłana musiał być obecny przy torturach, jakie zadano księdzu. Uderzać mogło wielu, wszyscy obecni w czasie przesłuchania. Obecnie głównym celem Piotrowskiego jest zaprzeczenie ustaleniom, że ks. Jerzy miał wyjechać na studia da Rzymu, do Watykanu, z Polski. 439

Posuwa się tak daleko, że nawet zdradza przed Sądem, że siedziba prymasa Polski Józefa Glempa była na stałym podsłuchu. Jednak nawet po tak długim czasie Piotrowski, operując nasłuchami z gabinetu ks. Prymasa, potrafi dowolnie zmieniać o 90°swoją interpretację sytuacji przed porwaniem ks. Jerzego i zachwiać dotychczasowymi ustaleniami sądu. Jednak tego zapisu z podsłuchu nie przedstawiono na procesie. Rewelacja Piotrowskiego o podsłuchiwaniu książąt polskiego Kościoła nie była jednak rewelacją od bardzo dawna. Hierarchowie, a także księża niższych szczebli nie omawiali najważniejszych spraw w miejscach, gdzie podejrzewali, że mógłby być założony podsłuch. Czasem, jak wynika z zebranych przeze mnie danych, mówili coś specjalnie dla podsłuchu, jednocześnie wymieniając kartki. Ktoś jednak pozwolił mu na publiczne ujawnienie istnienia w gabinecie prymasa Glempa podsłuchów — niezależnie od tego, czy tak było — po to, by pomniejszyć autorytet prymasa —jakby on temu był winien i wskazać na fakt, że SB-MSW wiedziało więcej o tym co się dzieje w Kościele niż jego hierarchowie. Piotrowski w swoim zeznaniu, powołuje się na swą nielegalną działalność w czasach gdy był funkcjonariuszem ds. Kościoła w SB i twierdzi: „prymas mówił kilku biskupom w swoim gabinecie, który był nafaszero-wany naszą aparaturą podsłuchową, że nie wyda bezpośredniego polecenia wyjazdu ks. Jerzemu." Tak może i mówił, ale nie wiadomo kiedy i czy te słowa nie były przeznaczone dla podsłuchu, bo o nim w Pałacu Prymasowskim wiedziano. Przywołanie prac operacyjnych przez Piotrowskiego wiąże się z tym, że ks. Jerzy uzależniał swoją decyzję od bezpośredniego polecenia. I teraz to kpt. Piotrowski zaprzecza, że ks. Jerzy miał wyjechać do Rzymu. To twierdzenie zostało wypowiedziane tylko po to, by obalić tezę według której —jak jest to podane w tej książce — księdza chciano przed wyjazdem do Rzymu (Watykanu) zwerbować do współpracy. Ponieważje-śliby ks. Jerzy nie wyjeżdżał napaść na niego, porwanie, przetrzymywanie nie miałoby sensu. Ale ten sens został odkryty, więc należy teraz zaprzeczyć, że ks. Jerzy szykował się do wyjazdu. I zaprzeczenie wyjazdu stało się 440

głównym argumentem na to, że porwanie księdza nie miało sensu i było tylko wybrykiem Piotrowskiego, który złamał rozkazy zwierzchności. Nasuwa mi się myśl, że pierwodruk tej książki był analizowany. Bowiem fakt, że ks. Jerzy miał wyjechać do Rzymu, a ściślej „na Watykan" nie czyni porwania go bezsensownym, a śmierci dziwnym wybrykiem SB-MSW, wręcz przeciwnie, idealnie pasuje do głównego celu, jaki zawsze stawiały przed sobą tajne służby stworzone przez system sowiecki: pozyskanie tajnego współpracownika. Była to bowiem cenniejsza metoda neutralizacji przeciwnika od zabójstwa czy umieszczenia go w więzieniu. Piotrowski de facto odwołuje wszystkie swoje poprzednie zeznania, potwierdzając ich niską wartość, zmieniając diametralnie sytuację procesową. Żeby te procesy były coś warte, trzeba by zacząć je od nowa. Ale teraz to już nie będzie możliwe. Następuje nowa odsłona dramaturgiczna — tak sam Piotrowski to nazywa w przedostatnim procesie. Teraz Piotrowski wnosi destrukcję do pracowicie wzniesionego gmachu ze znaczonych kart. Stało się to, co było do przewidzenia — nie można ufać funkcjonariuszom tajnych służb, nawet gdy oskarżają sami siebie. Daje też Piotrowski do zrozumienia, że jeśli dalej będzie się oskarżać jego byłych zwierzchników to on sobie znaną tajemnicę o ks. Jerzym ujawni. Później Piotrowski dawał wyraz swemu rozżaleniu, że kierownictwo zakazało mu używania więcej tego typu materiałów, które, jak określił „miał przygotowane". Obecnie, gdy dotyczy to ks. Jerzego wie z góry, że te jego oświadczenia są nie do sprawdzenia, ale wypowiadając je liczy na podniesienie swojego prestiżu samym faktem władzy nad tajemnicą, której nie ujawnia, a przez swe milczenie przedstawia się jako obrońca dobrego imienia swej ofiary. Dlaczegóż to Piotrowski nagle posuwa się do takiej wobec ks. Jerzego wspaniałomyślności? Chodzi o trzymanie w szachu prokuratury, sądu i Episkopatu? Tajne postkomunistyczne służby wymyśliły grę operacyjną polegającą na stwarzaniu wrażenia, że w czasie swojej trzeciej pielgrzymki do Polski papież był zagrożony i że tajne służby to zagrożenie wykryły i zlikwidowały. Był to jeden z głównych tematów w prasie z okazji 20-lecia Pontyfikatu Jana Pawła II. Oskarżano nawet poszczególne, wytypowane do tego osoby, jako rzekomo zamierzające dokonać zamachu. Rozszy 441

frowano tajemniczy sygnał nadany na krótkiej częstotliwości fal, który miał być próbą działania zdalnego, przy pomocy fal radiowych, uruchomienia ładunku. Chodziło o efekty propagandowe: zatarcie straszliwego wspomnienia zbrodni na ks. Jerzym i zamachu na papieża przez ukazanie „pozytywnej" —■ ulubione słowo komunistów — roli tajnych służb, będących spadkobiercami SB-MSW, a przede wszystkim o wywołanie w Janie Pawle II wrażenia, że nie może się czuć bezpieczny w swojej ojczyźnie i ma tu wrogów, przed którymi muszą go chronić postkomuniści splamieni zbrodniami, co miało mieć dodatkowy efekt i przekonać Jana Pawła II, że czasy się zmieniły, a byli SB-cy go chronią. Była to podwójna przewrotność w zaplanowanym dokładnie fikcyjnym zamachu i potem zdemaskowaniu go i domniemanym uniemożliwieniu. Skrzywdzono niewinnego jakichkolwiek nawet myśli wrogich Papieżowi, oficera policji, którego doprowadzono na granicę obłędu pomówieniem o zamiar zbrodni na papieżu. Wybrano do tej roli człowieka niewygodnego, nie mającego komunistycznej przeszłości i wierzącego w Boga. Z pewnych źródeł wiadomo, że zastanawiano się czy do owej maskarady nie użyć Grzegorza Piotrowskiego. Jednak Piotrowski okazał scep-tyzm. Czuł się zbyt zagrożony, by go można za nową obietnicą uwolnienia skłonić do pozorowania, planowania zamachu. Dla tajnych służb postkomunistycznych bowiem dalej sprawa ks. Jerzego i Jana Pawła II występuje w powiązaniu. Na próżno silono się na odtworzenie portretu psychologicznego Grzegorza Piotrowskiego. Zawiedli ci, którzy z nim rozmawiali i żądali komentarzy, i wyjaśnieńjak i analitycy badającyjego czyny bezjego udziału. Wynikało z tych prac, że jest to człowiek pełen poczucia niższości, kompleksów (w sensie freudowskim i adlerowskim), pragnący wywyższenia, rozdarty wewnętrznie. Na próżno Hannah Arendt zmagała się z odpowiednikami hitlerowskimi katów komunistycznych, dochodząc do kluczowej definicji „banalności zła". Na próżno zmusza się Piotrowskiego do filozofowania. Piotrowski nie był w stanie podać żadnego uzasadnienia dla swojego — nawet — bytu, poza nienawiścią do Kościoła katolickiego. Boga nie wymienił. Pani Róża Pietruszkowa w jednym z wywiadów narzekała na to, że wykazał się on 442

„niepotrzebną nadgorliwością", co w konsekwencji załamało także jej życie. Miał więc okazać niesubordynację? O Piotrowskim wiemy zbyt mało, poza tym, co zdecydowano się na jego temat ujawnić, prawie nic, by silić się na odtworzenie jego historii życia, czy głębiej analizować jego psychikę. Ale i tak cokolwiek o nim wiemy. Żaden z trzech generałów, których postawiono przed sądem, nawet gdy zamieszani są w morderstwo pierwszego stopnia — połączone z kidnapingiem — nie ujawniają cech wyróżniających ich, czy nawet pozwalających na odróżnienie jednego od drugiego, poza tym są bezbarwnymi biurokratami. Dwaj znani wspólnicy Piotrowskiego w działaniu krytycznego dnia podobnie pozbawieni są cech indywidualnych, tylko nie osiągnęli jeszcze takiej doskonałości jak generałowie. Tajemnicą Piotrowskiego było i jest posłuszeństwo, subordynacja posunięta do najdalszych granic, być może prowadząca do zaniku osobowości. Rola zaślepionego nienawiścią okrutnika była przez Piotrowskiego tak samo odegrana na rozkaz, jak fałszywe były zeznania przed sądem. Także motyw zbrodni nie leży w nienawiści, braku opanowania i buncie. Tylko bezgranicznie posłusznemu udawanie buntu na rozkaz wychodziło tak, że wielu wprowadził w błąd. Był zaślepiony przez swoje poddaństwo, całkowite zdanie się na rozkazy, chyba że rozkaz przewidywał inicjatywę. Musiał zaprzeć się własnego posłuszeństwa, by okazać się bezgranicznie posłuszny. Do chęci poddania się rozkazom i uzależnienia od decyzji innych, którzy wezmą odpowiedzialność za czyny, których on dokonuje, przy pewności, że żadna zbrodnia resortu nie będzie ukarana, dochodzi tresura, dyscyplina, wyszkolenie, ułożenie. Dla niego jedyne co go obeszło, poza ratowaniem własnego życia, było przeproszenie resortu za winę, która nie była jego winą. Będąc czynnym przestępcą był bezgranicznie bezwolny, jeśli chodzi o zachowanie własnej osobowości, odrębności, integralności. Występują tu mylące kompensacje. Im bardziej był pokorny wobec rozkazodawców, tym butniejszy wobec ofiar, przez co robił wrażenie wybujałej, przestępczej osobowości. Łączyło się to z bałwochwalczym uwielbieniem, ubóstwieniem resortu rozumianego jako sieć międzynarodowa wywiadu i terroru. 443

Resort byłjego ojcem, ale też matką, która zapewniała mu opiekę i ochronę, jakby byljeszcze małym dzieckiem. Byłjego ponadnarodową ojczyzną. Wiele o Piotrowskim mówijego przemówienie w czasie procesu, który wytoczył „Super Expressowi". Tu ostatecznie znika skruszony i pokorny Piotrowski w wykonaniu Fredro-Bonieckiego. Piotrowski stwierdza: „spotykam się z przypadkami niechęci. Ale są one nieliczne i wyłącznie ze strony fanatyków". Zdaniem Piotrowskiego publikacje w „Super Expres-sie" spowodowały większe nieprzyjemności jego rodzinie, niż fakt zamordowania księdza Popiełuszko. Po zamordowaniu księdza Popiełuszki rodzina Piotrowskiego — stwierdził on — nie spotykała się z dowodami niechęci, dopiero teraz, po 14 latach. Są to podobno nieliczne osoby. Nie boją się już osądzonego i uwięzionego — albo raczej —jego kolegów ze Służby. Sędzia Anna Grasewicz z Łódzkiego Sądu Wojewódzkiego uważa, że nie wolno było publikować informacji o nieślubnej córce mordercy bez jego zgody, niezależnie od tego, czy artykuł był prawdziwy czy nie. Mało — według sędzi Grasewicz dzięki procesowi wytoczonemu przez mordercę, wszyscy dziennikarze otrzymali przestrogę, że „w pogoni za sensacją jest granica, której przekraczać nie można, granica etyki dziennikarskiej". Tak więc Piotrowski i jego wniosek stał się źródłem nowego prawa ograniczającego wolność prasy, a z powodu rozwiązania Głównego Urzędu Kontroli Prasy i Wydawnictw rolę tę Piotrowski wyznaczył Sądowi. Jest to powrót do 1985 roku, gdy informacje o procesie toruńskim cenzurowano, jako wiadomości najwyższej wagi państwowej. Piotrowskiego oburza nie tyle naruszenie jego prywatności, co tajemnicy służbowej, którą całe życie czcił, a której nie uznała gazeta. A przez to odkrywane są metody jego wtapiania się w społeczeństwo, by się przed nim ukryć. Panią sędzię zawiodła jej wiedza. Sensacja nie jest przeciwieństwem prawdy, a tylko sztucznej powagi czy nudy. Z prawdą nie godzi się jej ukrywanie lub kłamstwo, a tego żądała pani sędzia od prasy. Jeśli chodzi o to co sędzia Grasewicz nazywa „sensacją", to jeśli wyrok ten stanie się precedensem, wtedy przestępcy znajdą się w uprzywilejowanej pozycji. Mordując, wywołują falę zaniepokojenia i zaciekawienia, także z powo 444

dów dążeń samozachowawczych odbiorców tzw. mediów, ponieważ zbrodnia jest wydarzeniem tragicznym i dramatycznym, a wszystko co ją otacza okazuje się ważne i powinno być publikowane ze względów prewencyjnych i ostrzegawczych. Jeśli jednak pisanie o zbrodni na księdzu Jerzym i głównym winowajcy dlatego, że był on funkcjonariuszem, okazuje się sensacją i czymś nieetycznym musimy już tylko liczyć na drugą połowę społeczeństwa polskiego, uosobioną w sądzie apelacyjnym, który już raz uznał roszczenia Piotrowskiego za bezzasadne i oddalił powództwo. Piotrowski ciągle walczy, ciągle jest i będzie niebezpieczny. Czy każda osoba przypominająca o jego zbrodni i losach będzie musiała stawać przed sądem? Zabił kogoś sławnego, wybitnego i czczonego i teraz on sam pławi się w tej chwale, staje się kimś znanym. Pragnie reklamy a jednocześnie ściga wszystkich, którzy jego zbrodnię przypominają. Książka Fredro-Bonieckiego i film Krauzego rzucają światło na Piotrowskiego, sztukę mówienia nieprawdy. Nie ma on zbyt wielkiego marginesu, manewru, zobowiązany do zachowania tajemnicy. Minęło przeszło szesnaście lat od jego aresztowania, a gdy odwiedził go gen. Pudysz, Piotrowski pytał: „Co mam mówić?" Gen. Pudysz nie odpowiedział wprost, ale przypomniał, że Piotrowskiego „nikt nie zwolnił z tajemnicy służbowej". Czasem ujawnienie jakiegoś faktu jest wyraźnym ostrzeżeniem wobec tych, których osłania, a nawet mówi wręcz: „nic wiadomo, jak długo jeszcze wytrzymam". Piotrowski był tak przeszkolony, że — gdyby zaszła taka potrzeba — mógłby przyjąć na siebie każdą winę, ale także mógł zaprzeczyć każdemu zarzutowi i zrobić to przekonująco. Rosjanie bowiem uczyli odporności w śledztwie. Będąc ludźmi doświadczonymi w zadawaniu tortur fizycznych i psychicznych umieli postawić się w sytuacji przesłuchiwanej osoby. Funkcjonariusz KGB-SB-MSW musiał być przygotowany i na taką możliwość, że jego właśni koledzy będą prowadzili śledztwo przeciw niemu — bo zresztą kto mógł je prowadzić — i przesłuchiwany nie mógł się przed nimi zdradzić. Jednym z tajników tego wyszkolenia jest opanowanie własnego ciała — nie tylko mimiki twarzy — i trzymanie go w pełnej kontroli. Ten dział wyszkolenia pojawił się, gdy kraje 445

NATO zaczęły stosować poligraf, czyli tzw. wykrywacze kłamstw. Obojętny wyraz twarzy, spokojnie wymawiane słowa już nie wystarczyły. Trening oszukiwania tej maszyny nazywał się „kontrstresowym" i obejmował także rosyjskich nosicieli tajemnic policyjnych i wojskowych, walczących w Afganistanie i Czeczenii. Uczono się różnych technik osiągania przewagi nad drugą osobą w różnych okolicznościach. W bułgarskim Instytucie Sugestiologii i Parapsychologii pracowano przy pomocy joginów, mnichów buddyjskich, mistrzów walk wschodnich — przenosząc pole zmagań z maty na pokój przesłuchań. Szkolenie rozpoczynało się od trudnych ćwiczeń fizycznych pobudzających wolę. Wola skupiona, prawie skroplona i ciągle wzmacniana i rozbudowywana nakazywała, by w momentach trudnych serce nie biło szybciej, by nigdzie na ciele nie pojawiał się pot. Do perfekcji doprowadzono kontrolę oddechu. Według niektórych badaczy od woli przechodzono do „neutralizacji siebie i własnych myśli", na wypadek zastosowania encelofalografu, by powodować, jak to nazywano, kontrolowane zobojętnienie. Wtedy maszyny rejestrują stan pokrewny śmierci klinicznej. Żaden bodziec z zewnątrz, groźny czy dodatni dla przesłuchiwanego, nie odbije się na urządzeniach rejetrujących. Stopień wyszkolenia zależał od zaufania, jakim obdarzano kierowanego ku wyższemu wtajemniczeniu funkcjonariusza. Jeśli oceniamy odpowiedzialność Jaruzelskiego i Kiszczaka za zbrodnie popełnione w latach ich pełnej bezwzględności władzy nad Polską, musimy zdać sobie sprawę, że ich rządy były wypadkową oporu społeczeństwa polskiego i nacisku Kremla. Dzięki Fredro-Bonieckiemu pojawiają się nowe luki w wersji toruńskiej i wydaje się, że Piotrowski zaczyna zapominać swoje kłamstwa. Czy w celi nie ma on akt, choćby odpisów jego zeznań ogłoszonych publicznie, by nie tracił kontaktu z materiałem i mógł go powtarzać i odnawiać w pamięci? Krystyna Daszkiewicz w swojej drugiej książce wykrywa na podstawie tych różnic sprzeczności, które choć nie prowadzą do odkiyć, są cennym przyczynkiem do twierdzenia, że kłamstwa, nawet te, w które się w końcu uwierzyło, trudniej jest zapamiętać, niż przeżytą prawdę. Ale jeśli w coraz to nowych wypowiedziach Piotrowskiego raz i drugi pojawia się zaprzeczenie 446

tego, co zeznawał na procesie toruńskim czy rzeczywiście jest to przypadek, skutek mniej zdyscyplinowanej pamięci, czy ostrzeżenie? Odbywając kary więzienia, np. za zabicie żony, funkcjonariusze tajnych ijawnych służb mieli odmienne warunki. Obciążani byli dalej funkcjami policyjnymi, okazywali się najlepszymi „kapusiami" (agentami celowymi, celnikami), więc mieli decydującą przewagę. Resort, to, co zeszło zeń w podziemie, podobnie jak uwięziony Piotrowski, uważał za formę uciążliwej służby—określiłbym to jako odsługiwanie więzienia. Stąd, jak każdemu pracującemu, należały mu się dni wolne w końcu tygodnia. „Głos" Antoniego Macierewicza dotarł do informacji, której nie podawano do publicznej wiadomości: przez ostatnie lata pobytu w więzieniu Piotrowski większość sobót i niedziel spędzał na przepustce. Ci, którzy obiecali mu osłonę i ochronę, chcieli za wszelką cenę, z sobie wiadomych przyczyn, choć częściowo dotrzymać słowa. A komuniści nie dotrzymują słowa nawet pod wpływem strachu. Był w miejscu pracy podwójnie kontrolowanym i dalej pracował. Był inwigilowany, ale i sam inwigiluje. Nikt z tzw. grypsery nie śmie takiego funkcjonariusza ograbić z paczki, pobić, torturować lub gwałcić. Nastąpiła pewna naturalna zmiana — nieraz agenci, tzw. ludzie zaufania i tajni współpracownicy znajdują się wyżej w oficjalnej hierarchii, przybierającej formy firm, banków itp., półoficjalnych i tajnych mafiach, niż dawniej prowadzący ich funkcjonariusze. Ale czy płk Jasik, jako były prowadzący agenta, ma mniejszy wpływ na życie w Polsce, niż jego współpracownik, obecnie „polityk prawicy", Olechowski. Mamy powody sądzić, że Piotrowski, jako najlepszy po Jerzym Urbanie, a może najlepszy specjalista od zwalczania Kościoła katolickiego mieszkający w Polsce (a nie w Rosji, czy na Kubie) jest dalej konsultantem sił (siły) wrogiej Kościołowi. Nasilająca się od 2001 r. lewicowa ofensywa antykatolicka wymaga mobilizacji wszystkich sił i prawdopodobnie już jest przywrócony do działania wywiad antykościelny. W Rosji Putina ateiści postsowieccy podnoszą już alarm w osobliwym sojuszu z prawosławiem. Ale jeden z urzędowych filozofów postsowieckich prof. dr Władimir Sawczenko ostrzega, że w szkołach religioznawstwo ma być zniesione, a na to miejsce będą lekcje religii, by wyznaczyć prawosławiu jego miejsce: „niech będzie etno 447

kulturowym symbolem" i „troszczy się o życie pozagrobowe i nie miesza się do spraw ludzi żywych". Ścisłe powiązanie tajnych służb z propagandą komunistyczną, przede wszystkim z TVP. Tajne służby dostarczają nie tylko wskazówek, materiału, ale ich sztaby, zajmujące się badaniem reakcji społecznej, fałszują rezultaty tzw. „badań opinii publicznej", dostarczają pomysłów reklam antykatolickich. Niski wyrok i uwolnienie Piotrowskiego nie jest polską sprawą. Jest to posunięcie, które wyjdzie na dobre beatyfikacji ks. Jerzego i jest bezcennym świadectwem niezmienności sytuacji w Polsce. Można zaryzykować przytoczenie twierdzenia, że wypuszczanie Piotrowskiego na wolność było aktem posłuszeństwa wobec przyszłego świętego, czy ks. Jerzy wyprosił wolność dla Piotrowskiego i innych? Święty nie domaga się odwetu. Mistrz ks. Jerzego, którego żywot miał tak wielki wpływ na żoliborskiego kapłana uczył: „Kości ludzkie są, najważniejszym fundamentem pod dzieło Boże. Źli czyszczą (oczyszczają — przyp. KK) dobrych. Skarbem są bracia krzyżujący, kochaj ich". Sprawa zbrodni na ks. Jerzym nie zamknęła się. Weszła z fazy tajemniczych uwięzień, wypuszczeń i ponownych uwięzień Piotrowskiego w okres jego pełnej wolności i odwetu —jest na to potwierdzenie w cytowanych „Faktach i Mitach". Stanowi to potwierdzenie, że za zbrodnią stały najwyższe moce, które działają do dziś, podobnie jak przedtem w ukryciu i konspiracji. Źle byłoby, gdyby Piotrowskiego zgładzono. Jeśli byłaby to dla byłych radzieckich tajnych służb konieczność, komuniści i lewica w Polsce wykorzystaliby ją propagandowo, jak już to czynili, dając do zrozumienia, że Piotrowski jest „ofiarą ks. Jerzego". Nie jestem pewien losów i życia Piotrowskiego na wolności, ale dobrze będzie jak dożyje późnej starości. Piotrowski ma szansę, by stanąć na czele przyszłego ministerstwa bezpieczeństwa, gdy postkomuniści obejmą niczym nie zakłóconą kontrolę nad Polską. Może zostać posiadaczem i strategiem tzw. mediów lub, jeśli komuniści będą chcieli się koronować, nawet królem II PRL. Sygnałem uległości wobec Piotrowskiego, a nawet lęku przed nim było dwukrotne zastosowanie ustawy amnestyjnej —jedyny przypadek w historii — z 17 lipca 1986 r., uchwalonej rzekomo po to, by wypuścić 448

część uwięzionych działaczy opozycji demokratycznej po dojściu do władzy Gorbaczowa. Już raz komuniści zastosowali taki trick. Z racji amnestii po październiku 1956 r., przeznaczonej dla żołnierzy podziemia antykomunistycznego, skazanych z tzw. Małego Kodeksu Karnego — uwalniano winnych zbrodni i tortur na tych osobach funkcjonariuszy UB i tajnych służb. W końcu uwięziono Piotrowskiego powtórnie. Dlaczego? Mimo oficjalnych wyjaśnień — nie wiadomo. Dynamizm sprawy zabójstwa na ks. Jerzym jest uderzający. Od procesu toruńskiego nie ma miesiąca, by nie wyszła na jaw nowa okoliczność. Proces toruński jako pewna całość, stworzona przez tajne służby z wielką inwencją i nakładem kosztów utrzymuje się jako oficjalna wersja — podobnie jak ongiś sprawa Katynia czy tzw. pogromu kieleckiego. Paradoksalnie, blask bijący od osoby księdzajerzego Popiełuszki pada na osobę Grzegorza Piotrowskiego. Kto zabił kogoś wybitnego, znanego, ważnego dla społeczeństwa, sam nabiera w oczach publiczności pewnego rodzaju pomazania, pochodzącego od ofiary. Część charyzmy wpływa na mordercę. Znany przedtem mniej niż nielicznej grupie najbardziej wtajemniczonych pracowników wywiadu i kontrwywiadu służb komunistycznych w Polsce, więcej niż anonimowy, bo mający rozkaz pozostania nieznanym, dzięki księdzu Jerzemu staje się jedną z najbardziej wysuniętych na czoło osób zainteresowania publicznego. Nie ma już księdzajerzego, pozostaje Piotrowski, złowrogi cień nieżyjącej osoby. Do jakiego stopnia morderca i jego ofiara są ze sobą w niewyjaśniony sposób powiązane, może świadczyć notatka na łamach „Dziennika Łódzkiego". Mając na uwadze Piotrowskiego, piszą tam: „Popiełuszko ma półroczną przerwę w odbywaniu kary7 ze względu na trudną sytuację materialnąjego rodziny". O ile nie był to świadomy sabotaż i wyrażenie solidarności z Piotrowskim, to mogło to też być tzw. pomyłką freudowską, gdyż wszyscy wtajemniczeni w sprawę wiedzą o trudnościach materialnych rodziny księdzajerzego. Gdyby przeprowadzono przeciw Piotrowskiemu i innym prawdziwy proces i wyjaśniono pominięte i utajnione elementy sprawy, Piotrowski pewnie nie żyłby, skazany na śmierć. Nie żyliby obaj. Tymczasem żyjąc, 449

Piotrowski jest ciągłym wyrzutem dla tych, którzy zgodzili się na abolicję — de facto w sprawie księdza Jerzego. Gdyby nie okrągły stół i poprzedzające go rozmowy — dziś już można je nazwać potajemnymi konszachtami — komuniści oddaliby pełnię władzy, przestępcy należący do podziemnych wobec społeczeństwa sieci tajnych służb oraz te osoby z PZPR, które wykonywały rozkazy radzieckie, byłyby ukarane. Ale oni władzy nie oddali, doprowadzając do tak zwanej transformacji ustrojowej, a zatem tu zbrodnia ciąży na rządzącym dziś — gdy piszę te słowa — SLD. Postać mordercy ks. Jerzego, Grzegorza Piotrowskiego, przysłoniła w oczach konsumentów propagandy postkomunistycznej osobę jego ofiary. Domagano się współczucia, tolerancyjnego zrozumienia dla skruszonej rzekomo ofiary, tworząc z niego komunistycznego świętego, fanatyka komunizmu, który cierpi dzień w dzień, podczas gdy ks. Jerzy już od dawna jest wolny od cierpień, bo leży w grobie. Piotrowski był tak wierny resortowi, kochał go. Nawet nie komuniści widzą w tym rys szlachetny, rycerski. Nie chciał zabić. Dlaczego mimo, iż nie chciał zabić, zabił? Na to pytanie apologeci nie odpowiadają. Piotrowskiego krytykować nie można, gdyż jest on poza wszelką krytyką. Sam jest miernikiem i największym, ostatnim w skali zła. Tam jest koniec podziałki. Przykładanie ludzkich miar nie jest możliwe. Cokolwiek złego czy nie mądrego jeszcze uczyni, nie pogorszy jego rzeczywistej sytuacji w świecie, bo jaki by popełnił czyn jeszcze gorszy? Cokolwiek by zrobił złego, będzie to odnoszone do jego pierwotnego grzechu. Wbrew aurze jaką otoczono Piotrowskiego nie jest on wybitnym myślicielem. Ciekawe, że nikt nie zbadał też na ile jest dobrym matematykiem. Z listów i Pamiętników więziennych można się dowiedzieć wiele o stylu myślenia Piotrowskiego. Jak na osobę wykształconą teksty zanieczyszczone są frazesami typu „gra", „rozgrywka", „karty silniejsze i moje". Jednak gdzie nie ma reguł, nic ma gry. Poza tym, że poznajemy sposób myślenia Piotrowskiego w tematyce cywilnej, tylko wjednym miejscu widać, choć sentymentalne i na pograniczu grafomanii a nawet i pornografii wyrażenie, rzekomo odtrąconej miłości Piotrowskiego do firmy: „Chciałem żeby Firma dokładnie zdała sobie sprawę, że nasz »romans« zbliża się ku końcowi i od Firmy zależeć będzie jak gwałtownie zgaśnie". 450

Mamy tu subtelny szantaż, ale czy subtelny, a zarazem takie wyznania znajdują się w listach miłosnych ludzi, u których uczucie przeważa nad umiejętnością wyrażania go. Te listy, choć do osoby trzeciej — Fredro-Bonieckiego, są przejmującym wołaniem o miłość i wzajemność. Jego uzależnienie od resortu, jak dziecka od matki i narkomana od narkotyku, ujawnia się również 'w rozmowie z Tadeuszem Fredro-Bo-nieckim, gdy kajając się, oskarża swoją ofiarę: „...chcę udowodnić panu, że ks. Popiełuszko był nietoleranqjny i odrzucał wszystkich, którzy mieli j a k i k o l w i e k związek z tą moją byłą Firmą" (SB — przyp., podkr. — KK). Ministerstwo śmierci i kłamstwa Piotrowski traktuje jak religię, rasę, osobny gatunek ludzki. Waga słowa nietolerancja nie była wtedy tak ogromna, jak obecnie jest jednym z głównych słów w slangu politycznym lewicy, jednak użycie go przez Piotrowskiego wskazuje na to, że nie rozumiał jakkolwiek pojętego słowa tolerancja. Nie można bowiem być lub nie być tolerancyjnym wobec jakiegoś ministerstwa, instytucji czy urzędu, a tylko wobec emana-cji jakiejś rasy, narodowości, czyichś poglądów, wierzeń, czy obyczajów. Piotrowski uważa resort za filozofię, światopogląd, religię. Żądanie tolerancji może być oznaką poczucia niższości i zarazem wyobcowania, świadomości, że jest się pogardzanym, znienawidzonym, nie szanowanym, na podobieństwo żądań niektórych sekt, mniejszości narodowych czy tzw. mniejszości seksualnych. Nieprawda, że Piotrowski żałuje swojego czynu. Wpychanie Piotrowskiego w zbyt ciasną ścieżkę żalu z powodu tego, co uczynił jest błędem. Piotrowski już wstępując do SB popełnił najgorszy z możliwych błąd, äwszystkie inne były tylko konsekwencją jego wyboru. Otrzymał inne nierównie zbrodnicze zadania, jak sprawdzanie dziennikarza z Lublina, czy porwanie i torturowanie ks. Jerzego. Jest to wyłącznie kwestia poddania się woli przełożonych, jakakolwiek by ona była i jakkolwiek wyrażona. Jeśli Piotrowski czegokolwiek jest w stanie żałować, to tego, że przydzielono mu zadanie, które okazało się również niebezpieczne dla niego. To nie zamordowanie ks. Jerzego przyniosło mu cierpienie, ale nieprzewidziane tego skutki, to, że został zmuszony do przyznania się do 451

nieposłuszeństwa, czymjeszcze raz okazał bezwzględne posłuszeństwo, plamiąc honor funkcjonariusza, ponieważjego honoremjest posłuszeństwo. Wychowany w rosyjskiej szkole policyjnej błyskawicznie przejmuje obyczajowość amerykańską. Chce na swojej zbrodni zarobić i czerpać korzyści. Wytaczając proces zakazuje pisania i fotografowania go w sposób, jaki mu nie odpowiada. Jest to przypadek zuchwalstwa i perfidii, który wieńczy portret, jaki Piotrowski sam swoimi czynami naszkicował. Zaczyna się paranoiczna pozornie, choć wynikająca z chciwości chęć uzyskiwania wyroków na tych, którzy o nim piszą. Znów w dawnej roli, choćby w jej namiastce. Zabił kogoś tak sławnego, jednocześnie czczonego, co powinno by mu uświadomić, że do swojej śmierci — oby żył jak najdłużej — będzie miał status osoby nie do zapomnienia. Musi się też liczyć z tym, że jego rodzina, która nigdy nie odcięła się od jego osoby, będzie przez pokolenia napiętnowana. Piotrowski należy też do nas, do naszej historii Kościoła i Polski. Jako zakładnik wyodrębniony z band SB terroryzujących kraj, na zawsze utracił anonimowość. Nie pomogą tu zmiany nazwiska, ani emigracja. Takjak Żydzi, potrafią wynaleźć na krańcach świata swoich wrogów, mniej mściwi, ale równie pamiętliwi są Polacy. Piotrowski starając się wprowadzić cenzurę i zakazy dotyczące jego wizerunku w mediach nie jest wszechmocnym oficerem SB, ale co najwyżej ofiarą historii. Ksiądzjerzy nic go nie obchodzi, ale przez swój czyn poznał los ks. Jerzego, choć jeszcze nie w ostatecznej postaci, znalazł się w niedobrej sytuacji. Już w czasie procesu objawiała się nienawiść Piotrowskiego do ks. Popiełuszki i próba przerzucenia winy za zbrodnię na ofiarę. Choć było to robione za podszeptem zwierzchników i na podstawie przygotowanych przez rozkazodawców materiałów, tez i pomysłów, było jednocześnie jedynym objawem szczerości, tym bardziej, że pochodziło z resortu i było w oczach Piotrowskiego oznaką opieki i troski o niego — choć chodziło o uprawianie propagandy, dezinformację i uzasadnienie, że zbrodnia była nieunikniona, konieczna, gdyż ksiądz urażał uczucia morderców. W wydarzeniach poprzedzających zamordowanie ks. Jerzego, jak w wielu męczeństwach, występują analogie do męki Chrystusa. Odnawia się ona w każdym losie, życiu oddanym za wiarę. 452

Podobne rozłożenie odpowiedzialności — Piłat umywający ręce, Sanhedryn wydający wyrok. Powiązanie zbrodniarz)' i delatorów Chrystusa z najeźdźcą rzymskim — tu z moskiewskim, tak samo rolę Piłata przyjęli funkcjonariusze partyjni związani z sowiecką armią i wywiadem wojskowym —Jaruzelski i Kiszczak, podczas gdy rolę Sanhediynu i krzyżujących odegrała Służba Bezpieczeństwa podległa KGB. Zaś ks. Jerzy nic był przypadkową ofiarą, a świadomym znaczenia swojego czynu męczennikiem. Według niektórych badaczy słów Jana Pawła II — określenie „męczennik komunizmu" padło dopiero w 1998 r. przy okazji beatyfikacji chorwackiego biskupa, możemy jednak już dziś przewidzieć, że w stosunku do ks. Jerzego i kardynała Stefana Wyszyńskiego to samo określenie też zostanie użyte. Wstrząsający fakt ujawnia Krzysztof Różycki, redaktor naczelny pisma „Angora" — w pokoju uważanego za asa policji kryminalnej wisiał portret Feliksa Dzierżyńskiego. Za czasów komunistycznych, jak wyznał ten dygnitarz policyjny, wisiał orzeł z koroną — rezultat rekwizycji. Sprawy polityczne w jego rękach zmieniały się w kryminalne. Sam przyznaje, że prowadził sprawę zabójstwa ks. Niedzielaka (sfałszowaną i określoną jako „uderzenie się o kaloryfer"), prof. Strzeleckiego, znalazł kryminalistów, którzy ochoczo się przyznali do zabójstwa mimo, iż jak sam utyskuje, „wielu siłom zależało, aby zrobić z tego mord polityczny". A innym zależałoby: z politycznego zrobić pospolite przestępstwo i to się udało. Mało: ów policjant (milicjant) —prowadził sprawę zabójstwa na Grzegorzu Przemyku i stał na czele śledztwa w sprawie mordu na generale Jaroszewiczu i jego żonie. Wszystkie te sprawy mają wspólny mianownik: brak ujawnienia motywów zbrodni oraz fałszywe zeznania."' W sprawie ks. Jerzego postąpiono w sposób identyczny, tylko perfid-nicj i precyzyjniej. Z mordu politycznego uczyniono sprawę kryminalną, udowadniano i udowodniono, że Piotrowski i jego ludzie (a w miarę przychodzenia większej wolności, także wysocy dostojnicy) złamali prawo i są kryminalistami oraz bardziej zawinili wobec swojej służby, niż wobec ks. Jerzego. Obecnie były milicjant i policjant jest prywatnym detektywem.

453

Jeśli obwiniano bliżej nieokreśloną zmowę w aparacie komunistycznym, na zlecenie której rzekomo działał Piotrowski i inni, dążącej do wywołania zamieszek i obalenia gen. Jaruzelskiego, to ileż łatwiej byłoby oskarżyć o to samo podziemną Solidarność. Tak by się stało, gdyby nic to, że oskarżenie Piotrowskiego pozwalało usunąć — Milewskiego, największe zagrożenie dla grupy Jaruzelskiego. Lewicowe środki informacji kreują Piotrowskiego na zasłużonego, bo bez niego nie byłoby drogi do świętości księdza Jerzego. Należy mu się specjalne traktowanie, szacunek, omal kult. Jeśli jest ktoś, kto rzeczywiście nam przypomina o księdzujerzym w masowych środkach przekazu, jest to właśnie Piotrowski. Losy Piotrowskiego są zdeterminowane przez wszystko co dotyczy księdza Jerzego. Gdy nasza uwaga skupia się na Piotrowskim natychmiast pojawia się zza światów w naszych myślach ksiądz Jerzy. Wręcz niewiarygodne natężenie sprzeczności między ks. Jerzym a kpt. Piotrowskim, musi nas doprowadzić do wniosku, że Piotrowski bał się tej zbrodni w najgłębszym, półuświadomionym pokładzie swojej psychiki. Od zgody ks. Jerzego na to co miał mu do zaproponowania Piotrowski zależało wszystko w życiu Piotrowskiego. Od lampasów generalskich, po więzienie. Pozyskanie księdza i konieczność prowadzenia go w Rzymie — na co może liczył Piotrowski, otworzyłoby drogę do jeszcze wyższych regionów władzy. Sądzenie Piotrowskiego i innych nie miało nic wspólnego z ukaraniem winnych zbrodni, a tylko było ujawnieniem i uzewnętrznieniem walk frakcyjnych między strategicznym wywiadem wojskowym (GRU), a tajną policją polityczną zajmującą się terroryzmem taktycznym, bezpośrednim (KGB). Sowieccy wojskowi już w 1954 roku w osobach Georgija K. Żukowa i generała Moskalenki, zadali pierwszy cios systemowi Berii-Abakumowa, obalając, aresztując i zabijając ich. Aż do przegranej kampanii w Afganistanie, której przeciwni byli wojskowi, toczyła się nieustanna walka polityczna pomiędzy przestarzałym systemem NKWD-KGB, a widzącym konieczność zmian i przygotowujących je GRU. Dziś większość działaczy komunistycznych w Polsce to dawni funkcjonariusze i agenci wywiadu wojskowego lub obu — także MSW-SB-KGB, ale wią 454

żący większe nadzieje z wywiadem strategicznym, jego możliwościami i poparciem ich kariery. Piotrowski byl ostatnim Mohikaninem, zamykającym okres Czerezwyczajki. Zbliżała się era Gorbaczowa, oddanie Niemiec wschodnich i innych krajów Europy środkowowschodniej, podbitych w latach 1944-45. Terror KGB skierowany przeciw własnym obywatelom na terenie kontrolowanym miał stracić sens. Potwierdzeniem tych słów jest fakt, że to nie policja, prokuratura, IPN czy inny organ śledczy, ale Adam Pietruszka złożył doniesienie do prokuratury oskarżając gen. Czesława Kiszczaka, że to on i nikt inny inspirował zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki. Analiza wydarzeń po śmierci ks. Jerzego wskazuje, że cud nawrócenia Piotrowskiego nie jest potrzebny, gdyby uznać ks. Jerzego świętym nie z powodu męczeństwa. Cud oglądały setki tysięcy ludzi, choć prawie nikt z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, co naprawdę dokonuje się na jego oczach. Dni po zaginięciu ks. Jerzego należy uznać za moment załamania się psychozy stanu wojennego wywołanej przez terror. Czuwanie gromadziło dziesiątki tysięcy (wie to tylko CIA na podstawie danych satelitarnych), pogrzeb zgromadził setki tysięcy. 350 tysięcy —jak chcą jedni, 500 tysięcy, jak udowadniają inni na podstawie zdjęć robionych przez samoloty komunistów i satelity, zebrało się bez lęku na pogrzebie bohaterskiego księdza. Uczestnicy pogrzebu mieli poczucie, że stykają się z jedną z największych zbrodni, jakich dokonał reżim moskiewski w Polsce, ze zbrodnią półwiecza, która nigdy nie będzie zapomniana. Przemówił prymas Polski i Lech Wałęsa, uznany przez komunistów za już nie istniejącego. Milicjanci zamiast bić, zabijać, dbali o bezpieczeństwo wrogich im tłumów, a może i własne, gotowi bronić samych siebie, nie okazując nienawiści do tłumów. Przekonali się, że są one od nich liczniejsze i że kiedyś może będą musieli przed nimi zdać sprawę ze swojego postępowania. Ks. Jerzy swoją śmiercią zadał cios terroryzmowi komunistycznemu. Nastąpiło załamanie się strachu. I choć to zwycięstwo zostało zaprzepaszczone przez negocjatorów na ul. Zawrat, w Magdalence i przy „okrągłym stole", przez zabranianie robotnikom strajku w ważnym momencie 1986 i 89 roku, 455

zwycięstwo ks. Jerzego — moim zdaniem — uświadomiło komunistom, że należy postarać się o legalizację swojej władzy, co zrealizowali, gdy do władzy doszedł Gorbaczow, który nakazał im takie postępowanie. Mordercy, nim ks. Jerzego zabili, liczyli na to, że tego da się uniknąć dzięki zastraszeniu księdza. Jak ongi Bock, który żegnał św. Maksymiliana, wstrzykując mu fenol, słowami: „Teraz ci będzie lżej na drodze do wieczności", także funkcjonariusze SB lubowali się w aforyzmach, metaforach i alegoriach. Telefonowali całe miesiące, powtarzając natrętnie, jak zegarynka kwestię: „Będziesz ukrzyżowany".

Bibliografia „Bogu i Ojczyźnie", red.: s. Teresa Janek, uSJK, s. Jana Płaska uSJK, Tadeusz Karolak, wyd. II, poszerzone, Warszawa 1998. „Praworządność" (podziemne pismo). „Proces księdza biskupa Kaczmarka i innych", Warszawa 1953. „Teczka specjalna J.W. Stalina. Raporty NKWD z Polski 1944-1946" — wybór i oprać. Tatiana Cariew-skaja, Andrzej Chmielarz, Andrzej Paczkowski, Ewa Rosoiowska, Szymon Rudnicki, Warszawa 1998. „Teczki Wojtyły. Z najnowszej historii Kościoła", Warszawa 2003. „Wybrane zagadnienia z historii religii i ateizmu", Warszawa 1954, Akademia Nauk ZSRR. Instytut Historii. Amy Knight — „Bcria. Prawa ręka Stalina", Warszawa 1996. Andriej Wyszyński — „Przemówienia sądowe", Warszawa 1953. Andrzej Grajewski — „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowowschodniej miedzy oporem a kolaboracją", Poznań 1999. Andrzej Sieradzki — „Trzecia tajemnica Fatimska. Przyszłość Kościoła i świata" w Panoramaczasów Apokalipsy, Warszawa 1999. Anthony Cave Brown — „H.S.John Piłby i Kim Philby. Szpiegowska afera stulecia", Warszawa 1997. Artur Błiss-Lane — „Widziałem Polskę zdradzoną", Warszawa 1984. Barbara Stanislawczyk i Dariusz Wilczak — „Pajęczyna", Warszawa 1992. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej nr 1/24 styczeń 2003 z: Informacja o działalności komórek „D" pionu IVbyłej Służby Bezpieczeństwa (tzw. raport Rokity). Bohdan Roliiiski — „Piotr Jaroszewicz przerjwam milczenie... 1939-1989", Warszawa 1991. Calire Stirling — „Anatomia zamachu", Roma 1985. Carl Bernstein, Marco Politi — Jego Świątobliwość Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów", Warszawa 1997. Carl Bernstein, Marco Politi — Jego Świątobliwość" Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów" w serii tajemnice historii. Tyt. org. „His holiness", tłum. Stanisław Głąbiński, Warszawa 1997.

457

Christine Ockrent i Alexandre de Marendies — „Sekrety szpiegów i książąt", Warszawa 1992. Christopher Andrew, Oleg Gordijewski — „RGB", Warszawa 1997. Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin — „Archiwum Mitrochina, KGB w Europie i na Zachodzie", przel. Magdalena Maria Brzeska i Rafał Brzeska, Warszawa 2001 r. Cornelius Castoriadis — „W obliczu wojny", Londyn 1985. Czesław Ryszka — „Fatima. Objawienie końca naszych czasów", Bytom 1997. David Wise — „Kryptonim — »Nightmover«", przeł. Wiesław Horabik, Warszawa 1997. David Yallop — „W imieniu Boga? Śledztwo w sprawie zamordowania Jana Pawia II". Tłum. Jerzy Hernik, Warszawa copyr. 1984, Peetic Products Ltd. Dokumenty do dziejów PRL. Zeszyt 5. Aparat bezpieczeństwa w łatach 1944-1956, Warszawa 1994, cz. I. Edward Radziński — „Rasputin", Warszawa 2000. Edward Radziński — „Stalin", W7arszawa 1996. Elżbieta Kaczyńska i Dariusz Drewniak— „Ochrana. Carska policja polityczna", Warszawa 1993. Ewa Matkowska — „Psychologia w działaniach STASÏ" z .Arkana", nr 36/6/2000. Generał Pawłów— „Byiem rezydentem KGB w Polsce", tłum. Margerita Raczyńska, Warszawa 1994, copyr. by Witalij Pawłów George Weigel — „Ostateczna rewolucja". Kościół sprzeciwu, a upadek komunizmu, Poznań 1995. Gustaw Le Bon — „Psychologia socjalizmu", Warszawa 1997. Henryk Cunow — „Pochodzenie religii i wiaiy w Boga", Wrarszawa 1949. Henryk Dominiczak — „Organy bezpieczeństwa PRL 1944-1990. Rozwój i działalność w świetle dokumentów MSW", Warszawa 1997. Henryk Pająk, Stanisław Żochowski — „Rządy zbirów. 1940-1990", Lublin 1996. Henryk Piecuch — „Byłem gorylem Jaruzelskiego", Warszawa 1993. Henryk Piecuch — „Pożoga W.Jaruzelski tego nie powie", Warszawa 1992 r., wyd I. Henryk Piecuch — „Pożoga W. Jaruzelski tego nigdy nie powie. — Tajna historia Polski", Warszawa 1996, wyd. II. Hemyk Piecuch — „Tajna historia Polski. Akcje specjalne. Od Bieruta do Ochaba", Warszawa 1996. Henryk Piecuch — „Tajna historia Polski". Od Jaruzelskiego do Kwaśniewskiego. Służby specjalne atakują, Warszawa 1995. Izaac Zamir — „Mój ojciec Bashevis Singer", Warszawa 1995. Jan Alfred Reguła — „Historia Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów", wyd. II rozszerzone i uzupełnione, Warszawa 1934.

458

Jan Paweł II — „Tertio Millennio Adveninte. Komentarz teologiczno-pastoralny w opracowaniu Rady Prezydium Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, Sandomierz 1995, (A. Amato, F. Arinze, E.I. Cassidy, G. Gotter, R. Fisichella, R. Etchegaray, A. Galuzzi, R. Godie, W. Kasper, A. Miralle, P.O'Callaghan, S. Pie*-Ninot, C. Ruini, Y. Spiteris, A. Vanhoye, tłum. przyg. star. Rady Prezydium Wielkiego Jubileuszu 2000, Rzym). Janusz Rolicki, Edward Gierek — „Przerwana dekada", Warszawa 1990. John Barron — „KGB dzisiaj. Niewidzialna ręka", Warszawa 1991. John Barron — „KGB. Tajna działalność sowieckich tajnych agentów", Warszawa 1990. John Hogue — „Księgi tajemnic. Ostatni papież", przekł. Małgorzata Gutowska, Maciej Anto-siewicz, Warszawa 1998. John Leary — „Przygotujcie się na Wielki ucisk i na erę pokoju", Wrocław 1998. Jonathan Kwitny — „Człowiek stulecia. Życie i czasy papieża Jana Pawła II", tłum. Barbara Sła-womirska, Warszawa-Chicago 1998. Kard. Agostino Casaroli — „Pamiętniki, męczeństwo cierpliwości. Stolica święta i kraje komunistyczne (1963-1989)". Tłum. Tadeusz Żeleźnik, Warszawa 2001. Karol Kautsky — „Pochodzenie chrześcijaństwa", Warszawa 1950. Krystyna Daszkiewicz — „Kulisy zbrodni. Dziesiąty rok od morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki", Poznań 1994. Krystyna Daszkiewicz — „Uprowadzenie i morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki", Poznań 1990. Krzysztof Dubiriski, Iwona Jurczenko — „Być szpiegiem", Warszawa 1994. Krzysztof Kąkolewski — „Droga do męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Kolbe", wyd. II, Warszawa 1996 r. (wyd. I pt. „Wydanie św. Maksymiliana w ręce oprawców"). Krzysztof Kąkolewski — „Dziennik tematów". Część II, Warszawa 1985 (Dozorca domu nr 18). Krzysztof Kąkolewski — „Umarły cmentarz", Warszawa 1996. Krzysztof Lesiakowski — „Mieczysław Moczar »Mietek«. Biografia polityczna", Warszawa 1998. Ks. Antoni Lewek — „Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Symbol ofiar komunizmu", Warszawa 1995. Ks. Tadeusz Pikus — „Rosja w objęciach ateizmu", Warszawa 1997. Leonard Cendlin — „Wiera Dawydowa. Kochanka Stalina", Warszawa 1996. Lilly Marcou — „Życie prywatne Stalina", Warszawa 1999 r. Ludwig Feuerbach — „Istota chrześcijaństwa", 1959. Maria Teresa Kiszczak — „Żona generała Kiszczaka mówi", Warszawa 1994. Marian Brandys — „Dzienniki — 1978", Warszawa 1998. Marian Wilk — „Stalin. Polityk i człowiek", Łódź 1997, wyd. II (wyd. I „Gruzin na Kremlu").

459

Marian Wilk — „Stalin. Polityk i człowiek", wyd. II, Łódź 1997. Markus Wolf „STASI przyjaciele" z niem. przeł. Ryszard Turczyn, Warszawa 1992. Maryna Okręcka-Bromkowska—„Ballada o żołnierzu z Bartoszyc", Bartoszycki Dom Kultury, 1992. Michał Wysocki — „Osaczony. W sprawie śmierci Grzegorza Przemyka", Warszawa 1997. Mieczysław R. Ołbormski — „Rozkaz z Moskwy: zabić Papieża! Agonia imperium zła", Warszawa 1995. Mikołaj Machiavelli — „Książę", Wrocław 1969. Neutrality: The Finnish Position. Speeches by Dr Urho Kekkonen. President of Finland. Translated by P. Ojansuu and L.A. Keyworth, London 1973. Nigel West—„Trzecia tajemnica. Kulisy zamachu na Papieża", przeł. Michał Przeczek, Warszawa 2002. Norbert Maria Pietrzak— „Policje tajne typu rosyjskiego", wyd. podziemne Los 1987. Opr. Vladimir Volkoff— „Dezinformacja oręż wojny", Warszawa 1991. Oprać. Leon Pińkowski — „Proroctwo Michaldy. Trzy księgi. Objawienia z Fatimy", Tarnów 1992. Oprać. Marian P. Romaniuk — „Kryptonim — »Ptaszyńska«", 1997 (Puis). Paul B. Henze —\Spisek na życie papieża", Warszawa 1991, tłum. Waldemar Kedaj. Peter Maas — „Szpieg zabójca". Kulisy ścigania i ujęcia przez FBI najgroźniejszego szpiega KGB w historii amerykańskiego wywiadu, Warszawa 1996. Peter Raina — „Droga do okrągłego stołu. Zakulisowe rozmowy przygotowawcze", Warszawa 1999. Peter Raina — „Ks. Jerzy Popiełuszko. Męczennik za wiarę i Ojczyznę. Część I — W służbie Kościoła, Olsztyn 1990. Peter Raina — „Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Męczennik za wiarę i ojczyznę". Część II — Proces toruński, Olsztyn 1990. Peter Raina — „Rozmowy z władzami PRL. Arcybiskup Dąbrowski. W służbie Kościoła i narodu", Warszawa 1995,1.1 i II. Pierre de Villemarest — „STASI Markusa Wolfa. Niemiecka wojna domowa 1945-1991" (tyt. org. „Le coup d'état de Marcus Wolf. La guerre des deux Allemagnes) z franc, przeł. Jerzy Targalski (Józef Darski), Warszawa 1997. Pierre de Villemarest przy współpracy CifForda A. Kiracoffa — „GRU sowiecki super wywiad 1918-1988", Warszawa 1992. Piotr Kołakowski — „NKWD i GRU na ziemiach polskich 1939-1949", Warszawa 2002. Piotr Kostikow, Bogdan Rołiński — „Widzenie z Kremla. Moskwa-Warszawa. Gra o Polskę", Warszawa 1992. Pismo Okólne Episkopatu Polski — styczeń-marzec 1985 i 6-12 maja 1985 r.

460

Prasa codzienna: „Express Wieczorny", „Życie Warszawy", „Rzeczpospolita", „Trybuna Ludu" w latach 1982-1989 — prasa PRL, która pisała o zbrodni, atakowała i zniesławiała ks. Jerzego, a potem komentowała zbrodnię na nim. W latach 1989-2003 „Express Wieczorny" do jego likwidacji, „Super Express", „Życie Warszawy", „Życie" — do jego likwidacji — około 2 tysięcy informacji zauważonych przez autora o tzw. sprawie ks. Jerzego. PRL w oczach STASI. Część I. Dokumenty z lat 1971, 1980-1982. Wybór, opracowanie i tłumaczenie Włodzimierz Dobrodziej ijerzy Kochański, Warszawa 1995. Proces o uprowadzenie i zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki, cz. I WVjaśnienia oskarżonych. Akt oskarżenia przeciwko generałom W'. Ciastoniowi i Z. Płatkowi; Proces o uprowadzenie i zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki, cz. II Zeznania świadków, W7arszawa 1992. Ralf Parker — „Moscow korespondent", Londyn 1949. Reich Ranicki Marceli — „Moje życie. Wspomnienia", Warszawa 2000. Roman Dzwonkowski SAC — „Kościół katolicki w ZSRR. 1917-1939. Zarys historii", Lublin 1997. Roman Dzwonkowski SAC — „Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 1917-1939", Martyrologium, Lublin 1998. S. Courtois, N. Merth, J.L. Pannę, A. Paczkowski, K. Bartosek, J.L. Margolin — „Czarna księga komunizmu:, Warszawa 1959. Stefan WTyszyński — „Zapiski więzienne", wyd. podziemne, 1982. Tadeusz Andrzej Janusz — „Ks. Roman Kotlarz męczennik robotniczego protestu. Czerwiec '76", Sandomierz 1996. Tadeusz Fredro-Boniecki — „Wychodzenie z piekła. Dalszy ciąg zwycięstwa ks. Jerzego", War szawka 1991. Tadeusz Fredro-Boniecki — „Zwycięstwo księdza Jerzego, rozmowy z Grzegorzem Piotrowskim", Warszawa 1990. Tadeusz Podwysocki — „Konfidenci", Warszawa 1990. Tadeusz Witdin — „Szabla i koń", Londyn 1996 (s. 197). Tadeusz Żychiewicz — „Święty Andrzej Bobola", Kraków 1987. Thomas W. Petrisko — „Ostatnia Krucjata" z ang. przeł. Franciszek Iriński, Wrocław 1998. Tomasz Strzyżewski — „Czarna księga cenzury", 1977 r. (Aneks). Unia Nowoczesnego Humanizmu „Marksizm i satanizm", I — Marks i Szatan (bez innych danych). Waldemar Chrostowski — „Świadectwo. Dokumenty" (brak miejsca wydania) 1991. WTaldemar G. Krywicki — „Byłem agentem Stalina", Warszawa 1998. Wiktor Suworow — „Specnaz. Historia sowieckich służb specjalnych", Gdańsk 1991. Wiliam Torbitt— „Kennedy i jego zabójcy", Warszawa 1999.

461

Witold Bereś i Jerzy Skoczylas— „General Kiszczak mówi prawie wszystko", Warszawa 1991. Wladistaw Zubok i Konstantin Pleszakow — „Zimna wojna zza kulis Kremla. Od Stalina do Chrusz-czowa", Warszawa 1999. Władimir Bukowski — „Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla", przekład: Joanna Dacze wska, Janusz Derwojed, Grzegorz Lipszyc, Józef Masiulanis, Helena Paczuska, Maria Punament, Warszawa 1998 (ryt. org. „Judgementin Moscow"). Władimir Kuziczkin — „KGB bez maski", Warszawa 1991. WładysławTkaczew— „Powstanie i działalność organów informacji Wojska Polskiego w latach 1943— 1948. Kontnvywiad wojskowy", Warszawa 1994. Wojciech Jamzelski — „Stan wojenny, dlaczego...", Warszawa 1992. Z uwagi na bezpieczeństwo autora wydawca nie ujawnia jego nazwiska. Właściciele praw autorskich: IwonaJurczcnko, Krzysztof Kilianek — „Zabić tego Polaka", Warszawa 1991. Zbigniew Branach — „Tajemnica śmierci księdza Zycha", Bydgoszcz 1994. Zbigniew Branach — książka w maszynopisie, Toruń. Zbigniew Hertz — „Listy do Czesława Miłosza. 1952-1978". Wybór Renata Gorczyńska. Paryż 1992. Zdzisław Mierzyński — Jak człowiek stworzył Boga", Warszawa 1956. Zeznon Jakubowski — „Milicja Obywatelska 1944-1948", Warszawa 1988.

462

Wykaz ważniejszych skrótów MBP — Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego PSL — Polskie Stronnictwo Ludowe AK—Armia Krajowa NIE — kryptonim org. „Niepodległość" (od 1943, poza strukturami AK, na wypadek 2 okupacji sowieckiej) WiN -Wolność i Niezawisłość NSZ — Narodowe Sity Zbrojne MSW — Ministerstwo Spraw Wewnętrznych MO — Milicja Obywatelska KC — Komitet Centralny KW — Komitet Wojewódzki Czeka — Nadzwyczajne Komisje do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (ZSRR) GRU — Główny Zarząd Wywiadu (Sztabu Generalnego ZSRR) PZPR — Polska Zjednoczona Partia Robotnicza KPP — Komunistyczna Partia Polski GPU — Państwowy Zarząd Polityczny (ZSRR) NKWD — Ludowy Komisariat Spaw Wewnętrznych (ZSRR) KGB— (z NKWD) Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (ZSRR) PPR—Polska Partia Robotnicza NSDAP — Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotnicza Niemiec WKP(b) — Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia Bolszewików KPZR— Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego LWP — Ludowe Wojsko Polskie ZOMO — Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej

463

Skorowidz A Agajanc 66, 212 Aleksandra, caryca 34 Aleksy, patriarcha 20 Allende 254 Almarik Andriej 79 Alster Antoni 298-299 Alganow 232,325,338,408,412-413 AmesAldrich 41, 197-198,416 Ames Rosario 197 Amoudru Jean Felix 199 Anders Władysław, gen. 419 Andrew Chrystopher 19,168,203,206-207, 212 Andropow Jurij 19,45,50,58,65,100,143145, 157-158, 160-161, 168,189, 200, 203,208,212-213,257,282,297,308309,314-315,326-328,357,409,438 Andrzejewska Karyna 9, 315 Angleton James 102,195-197 Antonów Siergiej 270 Arendt Hannah 443 Aristow Boris 221,326 Aslan 271 Atlas Janusz 90 Awgiłło Piotr 199 B B. Henryk 84 B.Jacek 83 Bahr Egon 42 Bandera Stiepan 143, 171 Baraniecka Maria 125 Baranowski Janusz 260 Baranowski, płk 265 Barcikowski Kazimierz 227 Bardecki Andrzej ks. 203-206,264 Barron John 327 Bartoszcze Roman 232 Batista 421 Baudat 429 Bączek Piotr R. 334 Bednarkiewicz, mec. 90,166 Bednarz, gen. 330 Berankard. Josef 300 Bereś Witold 177,336 BeriaŁawrentij 18-19,144,170,267,341, 397, 455 Berman Jakub 326 Bernstein Carl 51, 75-76, 417 Bierut Bolesław 73, 245, 326, 408 BlabJin Giennadij 204 Błaszczyk Henryk 148 Bock 457 Bogucki Teofil ks. 5,165,294 Bonaparte Napoleon 305 Boniecki Adam ks. 203, 205-207, 210 Borman Martin 288 Borusewicz 238 Branach Zbigniew 56,231,235,239 Brandt Willy 42,411,418-419 Brandys Marian 46 Breżniew Leonid 19,45,49-51,145,158, 160-161, 180, 200, 208, 251, 282, 308,318, 326-328,417,438 Brystygierowa Julia płk 214, 326 Brzeziński Zbigniew 45,416 Bucharin 200

464

Budkiewicz Konstanty R. ks. 199-200 Bujak Zbigniew 44, 59, 79 Bukowski Władymir 157, 221 Bunyk Iwan Iwanowicz 204 Burien Oleg Pietrowicz (Dieriewlow) 204 Byrdy Maria 135-142,146,148,151 C Carter Jimmy 218 Casaroli Agostino abp 213,272,301,422425,429 Castro Fidel 421 Catli Abdullah 271 Ceausescu 74, 266 Celebi Musa Cerdar 270 Celenk Bekir 270 CelikOral 271 Celiński Andrzej 59 Charni Hassen 312 Chmielewski Waldemar 59, 80, 85, 103104, 107, 117, 131, 150, 157,200,221, 224,240,273,284,286,294,385,387388,394, 430, 438 Chrostowski Waldemar 8, 17,36,90-94, 105-107, 109-113, 115-116, 118, 124-127, 134, 140, 145, 148, 151, 182-183, 215, 229, 241-242, 245, 280, 349 Chróścielewski Edmund prof. 145-146 Chruszczow Nikita 18-19,29, 144, 170171,308.397 Chrzanowski Wiesław prof. 86-87, 410 Churchill Winston 53 Ciastoń Stanisław 322 Ciastoń Władysław, gen. 55,59,86-88,157, 173,221,270,273-274,286,297,316, 322,324,329-330,332,381 Cieplak ks. 199 Ciosek Stanisław 9 Crande Dieter ks. 418 Czarzasty Włodzimierz 207 Czebrikow 327-328 D Dakowski Mirosław 334 Darwin 192 Daszkiewicz Krystyna, prof. 93, 146,246, 248,276,279,283,297,337,416,447 Dawydowa Wiera 144 Dąbrowski Bronisław abp x80, 138, 166, 176,211,223,227,242-244,246,268, 349, 384 Diana, księżna 312 Dieriewlow (Burien Oleg Pietrowicz) 204205 Dlabal 272 Doenitz 305 Dostojewski Fiodor 35 Dożalow, gen. 324 Dragan Małgorzata 358 Drawicz Andrzej 59 Dubćek 84 Dubicki, gen. 350,409 Dubiński Krzysztof 162 Duda Wojciech 393,396,399 DurysAndriej 337 Dybowski Marcin 334-335 Dymitrow Georgi 392 Dzierżyński Feliks 63,153,192,200,454 Dziwisz bp 426 Dzwonkowski Roman o. 20-21 E Engels 191-192 Estcrmann Alois 425-428 Estcrmann-Romero Gladys Meza 425-426 F Fejgin płk 214 Feuchtwanger Lion 99 Filozof Cezary 126,344,360,367 Fonkowicz Jerzy gen. 350, 409 Fonlon Feliks 43 FordGcrald 218 Forsyte 189 Foster Jody 66

465

Frankowski bp 159 Frankowski Piotr 127 Frasyniuk Władysław 59, 79 Fredro-Boniecki Tadeusz 101-102, 127, 132, 200, 210-211, 243, 248, 250, 263, 316-317, 319-320, 322, 385, 420,431-436, 445-447, 452 Frey-Bielecki 330 Fritsch 181 G G. Teresa 5 Gadowski Witold 379 Gajowniczek Franciszek 6,153,406 Gapon 164 Gargas Anita 83, 90 Ganek, pastor 428 Gaulle de Charles 189,412 Gazda Janusz 45 Gentiloni Michele 271 Gerhard Jan, płk 339,409 Giedroyć Jerzy 419 Gierek Edward 49-50, 73, 141, 158, 160, 168, 204, 234 Glemp kard. Józef 247, 252, 441 Golimont Andrzej 320 Gomułka Władysław 73, 144-145, 160, 225, 330, 368 Gorbaczow Michaił 10, 72, 74-76, 109, 161,255,274,282,398,404,409,416, 450,456^57 Gorczyńska Renata 47 Gordijewski Oleg 97, 168, 171,185-186, 298, 327 Gotówko Artur płk 85, 328-329 Górnicki Wiesław 419 Grasewicz Anna 445 Gro myk o 75 Grudzień 234 Gryczka Aneta 439^140

H Heda-Szary Antoni 123,225,334 Hegel 191 Heinrich Wincenty 412 Herbert Zbigniew 61, 389 Hemu Charles 412 Hertz Zygmunt 46, 47 Hesemann Michael 193 Hess Rudolf 410 Hibner, gen. 330 Himmler Heinrich 26 HissAIger 411 Hitler Adolf 7,43, 67,157,194, 288,303305, 398, 402, 422 Hodysz Adam 134-135,3 72-3 74,3 80,3 82 Holland Henryk, płk 409 Honecker Erich 251 Hopkins Anthony 97 Hopkins Harry 411 Hryniewicz 235 Humer Adam 99, 378

I Imposimoto Ferdinand 427 Ivan o. 429 Iwan Groźny, car 145 J

Jackowska Anna 352 Jagiełło Michał 99 Jagland 411 Jagoda 98,341 Jakubowski Zenon 179 Jakunin Gleb o. 20 Jan Paweł I 47-48, 52, 300-303, 422 Jan Paweł II 2, 8, 20, 35, 45-54, 59, 62, 65-67, 74-76, 93, 101, 114, 145, 165, 168,172,178,182,185-187,189-190, 193-194,197-198,201,205,213-214, 229,246-247,250-253,255,257,262, 270,274,282,289,295,297-298,30O-303,306-314,318,326,328,410,416417,419-421,423-427,429-430,434, 436-437,443,454 Jan XXIII 190,254,303,308

466

Jancarz Kazimierz ks. 93,249,268,291,293 Jankowski Henryk ks. 268 Jarmużyńska-Janiszewska Barbara dr 117, 131 Jaroszewicz Alicja 356 Jaroszewicz Piotr 356, 409, 454 Jaroszewiczowie 84, 350, 405 Jaruzelski Wojciech gen. 9, 50, 56, 60, 69, 71-76, 78, 85, 90, 115, 157-164, 172, 183-184,213,215-216,226,243-244, 251,255,270,274,277,283-285,289, 296-297,316,318-319,321 -322,328329,339,345,384,387-389,398,404, 406,409,436,447,454-455 Jasik, płk 448 Jaworski Seweryn 330-331 Jelcyn Borys 274,409 Jeżów 341 Jędrusik Kalina 5 Jodl 305 Jórczak Ryszard 45 Judasz 35 Jurczenko Iwona 162 K K. Stanisław 345 Kaczmarek Czesław bp 103 Kamieniew 98, 103 Kamo 82 Kania Kazimierz 47 Kania Stanisław 158, 272 Karol, książę 312 Karos, sierż. 256 Katarzyna II, caryca 145 Kekkonen 411 Kennedy Edward 67 Kennedy John 65-67,102,218,411 Kennedy Robert 65-66, 411 Kern 260 Kętrzyńska Katarzyna 81 Kiereński 34 Kirów Siergiej 168 Kiszczak Czesław gen. 9,15,50,56,58-60, 68-71,73-75,80,87,90,113,116,138, 157-164,166-167,177,211,219,222223,226,242,244,266,268-269,271274, 280, 282-283,285-286, 292, 294, 296-297,314-321,323-324,326,328329,333,336-339,370-371, 382-389, 397-398,403,406,409-410,434,438440,447,454,456 Kiszczak Maria Teresa 158-159,162,370371 Kociołek Stanisław 78 Koenig kard. 213 Kolbe Maksymilian Maria 12, 153, 180, 188, 244, 276 Kołakowski Piotr 82 Komar, gen. 330 Kordecki o. 183 Kostów Trąjczo 328 Kotlarz Roman ks. 37,212,249,291,293, 350 Kozdra 141 Koźniewski Kazimierz 245 Krasnowska Wioletta 116, 223 Krasowski Edmund 59 KrauzeAntoni 45,91,431-432,436,446 Krokos ks. 252 Kruczek 141 Krupski Janusz 232 Krywicki Walter 94-95, 103 Krzepkowski Andrzej 350 Kueng Hans ks. 303 Kukliński Ryszard, płk 83,162-164,214, 333,371-372, 397-398 Kulej 234 Kulikow marsz. 212 KwaśniewskAleksander 59,73,158,266, 285,338, 401,412

L LaMettrie 192 Labuda Barbara 59 Laden bin Osama 309

467

Lafcmtain Oskar 42 Lakoby Nestor 144 Laurinkus Mecys 320-321 Laval Pierre 199 Lebiedź gen. 188 Lenin Włodzimierz 18, 23, 63, 82, 188, 190-191, 193, 222, 228, 254, 298 Leonori Franco 429 LernerArie 372 Lesiakowski Krzysztof 299, 329-330 Letycjas. 189 Lewandowska Irena 99 Lindbergh 152 Lipiński Jacek 145 Lipiński Wacław płk 64 Lisakowski 171 Litwinow Maksim H. 199 Lonsdale 208 Luciani Albino (Jan Paweł I) 302 Luciani kard. Eduardo 302

Ł Łaszewicz Arkadiusz 141,180 Łęczycki Dariusz 224 Łopatka Adam 31, 156 Łucja s. 182, 190,307-308

M MaasPeeter 198 Machiavelli Mikołaj 435^36 Macierewicz Antoni 37, 78, 335, 448 Magee John 302 Maj Józef ks. 14 Majranowski 83 Makowska Barbara dr 365-366 Malanowski Mirosław 112,116 Malenkow 18,397 Małkowski Stanisław ks. 9, 268, 293 Manasiewicz-Manujłow Fiedorowicz Iwan 34 MaoTseTung 18, 191 Marchais Georges 412 Marks Karol 191-192,254 Martini prok. 339 Mazowiecki Tadeusz 9,56,205-206,255, 368, 404 Mężydło Antoni 238-239 Mianowicz Tomasz 419-420 Michajłow Jewgeni 322-325 Michnik Adam 156,253,273-274,404,409 Michoels Solomon 82 Mickiewicz Adam 245 Mienszykow 326 Mikojan 18 Mikołajll 34,309,435 Mikołajczyk Stanisław 33, 333, 368 Milczanowski Andrzej 133 Milewski Jerzy 59 Milewski Mirosław, gen. 50,71,78,157164, 205, 274, 283, 285-286, 321322, 337, 438-440, 455 Miller Leszek 59,114,156,260,266,402403 Minc Hilary 326 Mindszenty kard. Józef 300-301 Miodowicz Konstanty 412 Mirowski płk 250 Mitrochin Wasilij 19,44-45,201,203-207, 212-213,429 Moczar Mieczysław 144,160-161,169, 171,299, 329-330, 394 Moczarski Kazimierz 372 Monroe Marylin 65, 411 Moraczewski Bogusław 374-376,391 Morawiecki Kornel 59 Morawski Jerzy 338 Moskalenko gen. 397, 455 Możdżyński Bogdan 45,119-120,122-123 Mroczek Jacek 45 Mueller Joseph 53 Mutzenberg 53

N Nenni Piętro 298 Neron 33

468

Niedzielak Stefan ks. 37,56,212,249,284, 291,339,350,454 Nikodem, patriarcha 47, 48 Nikołow Rajko 412 Nixon Richard 218,417 Norwid Cyprian Kamil 43 Nowak-Jeziorański Jan 45 Nowakowski Józef ks. 112, 230

O Ogarkow Nikołaj 77 Olechowski 448 Olejników Anatolij 19 Oleksy Józef 338,412-413 Olszewski Jan 14,93, 102-103,166,230 Olszowski Stefan 78 Orszulik Alojzy ks. 223, 268, 271 -272 Orwell George 79 Oswald 66-67 P P. Remigiusz 407^108 P. Stanisław 414-415 Paczkowski Andrzej prof. 419 Palme Olaf 167 Pańko Walerian 84 Papała Marek gen. 350, 409 Parker R. 32 Paweł VI 46-47,49,54,207,212,300-301, 303, 306, 311,418-419,422-423 Pawłów, gen. 160,211,297-298,324-327 Pawłowa Klaudia 159 Peuln Stéphane 310 Pękala Leszek 17,59,80,85,105,107-108, 110-111, 131, 139, 150, 157,224,273, 276, 294, 331, 352, 385, 387-388, 394, 430 Philby Kim 53, 196-197 Piasecka-Johnson Barbara 93 Piasecki Bolesław 193, 350 Piatakow 98 Piecuch Henryk 9,214-217,326,328 Piesiewicz Krzysztof 103,280 Pietruszka Adam 45, 55, 59, 70, 80, 100, 129, 143, 157,160,211-212, 260,264, 270,274,281,292-293,297-298,316, 318-319,321,325,329,336-337,387388,404-405, 407,409, 411,456 Pietruszkowa Róża 241,338,405,443 Pietrzak-Piotrowska 396-397 Pilotowicz (Piłotowicz), ambasador 221 Piłsudski Józef 52,78,194,217,228-229, 252 Pinior Józef 79 Piotr I, car 145 Piotrowska 382,387,395,397 Piotrowski Grzegorz kpt. 14, 16-17,2122, 25, 35, 39-40, 45, 50, 55, 59, 62, 68-72, 74, 80-81, 85, 89, 92-93, 95, 97, 99-104, 107, 109, 111-112, 114, 126-129,131-132,134-135,139,144, 150-153,155-157,159,162-164,166167,172-175, 177-183,200,207,209211,213,215,220-226,229,231-235, 239-240,242-243,248-250,256-267, 269-270,273,275-281,283,285-286, 288,291-294,296-297,314-324,33 i, 334,336-338,340-341,358,361,363, 367, 369-397, 399-411,420,430-456 Piotrowski Maciej 361,363 Pius VI 305 Pius VII 305 Pius XI 48, 194, 199,252,305 Pius XII 8,48, 195,301,303-305,422 Pleszakow Konstantin 18 Płatek Zenon gen. 55, 59, 69-70, 80, 8688, 97, 157, 160, 173, 242, 246-247, 265,270,274,286,292-293,297,316, 318, 325-326, 329, 331-332,409 PoggiLuigi 213,422-423 Poindexter 251 Polliti Marco 51,75-76 436 Pożoga Władysław 9, 157,214-218 Pracki Henryk 344 Prettner-Cippico Eduardo 418

469

Przemyk Grzegorz 5 -6,15-16,29,46,56, 85,90,95-96,99, 114, 126-127, 137, 149,151,165,172,233,284,328,339, 342-351,354-357,359-366,431,454 Przewoźniak Marcin 261 Przystawa Jerzy prof. 60-61, 117, 135, 239-240, 334 Ptaszyńska 198-199 Pudysz Zbigniew, gen. 166,320,345,446 Putin Władimir 262, 274, 308, 409, 448 Pyjas Stanisław 147, 284, 339, 349 R R. Zdzisław 11 Radek 98-99 Radkiewicz Stanisław 13, 408 Radzik R. 64 Radziński Edward 34, 98-99, 193, 341 RainaPeter 69,113,138,223,227,246,268 Rakowski Mieczysław F. 266, 296, 345 Rasputin 34 Ratti Achile(Pius XI) 194 Reagan Ronald 66-67, 187, 420, 429 Reich-Ranicki Marceli 174 Ribbentrop 43 Riepnin 221 Ritman Janusz 402 Rjutin 168 Rodham-Clinton 65 Rokita Jan Maria 263,338,365 Rolicki Janusz 158, 168, 234 Romero Gladys Meza 425, 426 Rommel 305 Roosevelt 288,298,421 Rotter 347-348 Różycki Krzysztof 454 Ruby Jack 66-67 Ruff, prof. 148 Ruilli Kamillo 311 Rusek Franciszek 344 Rushdi Salman 436 Rydzyk Tadeusz o. 249, 268 Rympalek 407-408 Ryszka Czesław 190, 300, 303 Rzymowski Wincenty 436 S Sabbat Kazimierz 333 Sadowska Barbara 233,342,347-350,355356,359, 361-362 Samet 83 Samsonow 192 Santini Alceste 429^130 Saramago 436 Sawczenko Władimir, prof. dr 448 Scattolini Virgilio 196 Schweizer Peter 44, 251 Siedliński Piotr 133-134 Siemaszko, rezydent KGB 324-325 Sierow Iwan gen. 144, 193, 327 Singer Izaak 144 Siwicki, gen. 160 Skarga Piotr ks. 181 Skorupko Stanisław ks. 180, 183, 336 Skowronek prof. 84 Slypyj kard. 297 Słowikowski Jan, płk 205 Sobierajski Błażej 361 Sochoń Jan ks. 6, 35 Sołomatin Boris 429 Sorge Richard 53 Spychaj Władysław (Sobczyński) 15,216, 314 Sroczyński Grzegorz 125 Sroka Leszek J. 360-362 Stalin Józef 7, 18-20, 22, 27, 32, 43, 49, 52-53, 57, 63, 79, 82, 95, 97-99, 103, 144-145,168-170,188,191-193,195, 200,202,214,222, 228,253,288, 295, 298,303-305,308,328, 341, 397,406, 421,425,436

Stalin-Dżugaszwili Świetlana 79 Stanisław 207, 278, 314-318, 323, 325, 337-338, 390, 434 Stanisławczyk Barbara 25 Stefański Władysław 372

471

Sterling Clair 186 Straszewski Konrad 157 Straszyński 171 Strauss Joseph 65 Stroop, gen. 372 Strughold, prof. 148 Strzelecki Jan 284, 350, 454 Suchowolec Stanisław ks. 37,56,180,212, 230-231, 249,284, 291, 339, 350 Sudopłatow Paweł 83 Sulivan 102 Sun Cy 27 Supryn Zbigniew 151 Susłow 208,438 Suworow Wiktor 17,26,188 Szaniawski Józef 407 Szela Jakub 348 Szelepin 171 Szostak Jerzy 415—416 Sztąberek Paweł 375 Szulc Tad 51 Szymborska Wisława 348 SzyzdekJacek 16,90,151,233,347,352357, 365 Ś Ślubowska Klara 358 Świerczewski Karol gen. 339,409 Switoń Kazimierz 59

T Tatarkiewicz Władysław 192 Terelia Josyp 47 Thatcher Margaret 429 Tischner Józef ks. 203, 205-206, 311 Tito-Broz Josif 20 Tokarczuk Ignacy abp 42, 91, 405 Tomaszewski Andrzej mec. 260 Torbitt William 67, 102 Tomay, wicekapral 425^426, 429 Torretti Marco 423 Traczewski Jan 359 Trochta kard. 272 Trocki Lew 26, 63, 200 Trollerova Irena 423—425

U Urban Jerzy (Jan Rem) 9-11,71-74,85, 131,155-156, 164,176,253,266,315, 370,418,448 Ustinow 160,208,438 Uszyński ks. 35-36 Uziębło Adam, gen. 330

V Vance Cyrus 44 Villemarest de Pierre 53, 65, 129, 276 W W.Agnieszka 393,395,396 W. Józef 25 W.Wojciech 12 Walentynowicz Anna 59 Waller John H. 304 Wałęsa Lech 44, 55, 59,78,322,336,456 Wańkowicz Melchior 245, 376 Warren 66, 102 Warzocha Wiesław 132-133 Wasilewska Wanda 214 Wende Edward 15-16, 143 Werblan Andrzej 9 WestNigel 430 Wędrowski Arnold 182,188 White Stanford 96 Wieniawa-Długoszowski Bolesław 194 Wiese David 198 Wilczak Dariusz 25 Winagradski Griegorij 337 Witkowski Andrzej 14-15,45,86-88,93, 116,279,284,317,375,386,410,438 Wojciechowski Edward 133 Wojciechowski płk 159,403 Wojtyła Karol (Jan Paweł II) 52-55,75,190, 193-194,200-201,203-204,207-210, 217, 248-250, 252, 254, 257, 263-264, 268,276-277,302-303,306-308,313,410

472

Wolf 305 Wolf Markus 129,427-^28 Wołków Konstantin 152 Wołynik Tadeusz 133 Wróblewski Kajetan 223 Wysocka Małgorzata 353 WysockiMichał 16,90,114,233,347,349360,365,371,376-378 Wyszkowski Krzysztof 134,238 Wyszyński Andrzej, prokurator 340 Wyszyński kard. Stefan 46, 54, 198, 209, 250,252,266,276-277,298,305,362, 454 Wyszyński prokurator 98 Y YallopDavidA. 52

Z Z.Jacek 114, 145 Zajkowski Romuald, płk 280-281 Zalewski Andrzej, mec. 339 Zambrowski Antoni 20 Zarajczyk 141 Zawadzki Aleksander 222 Zieleński Jerzy 60 Zinowiew 98, 103 Zubok Wladislaw 18 Zych Sylwester ks. 37, 56,156,212,231, 249, 256, 284, 291,339,350 Ż

Żeleźnik Tadeusz 272 Żiwkow Todor 328 Żuków Georgij K. 455 Żurek Edmund 127

Spis treści Ksiądz Jerzy w rękach oprawców...........................................5 Bibliografia.........................................................................458 Wykaz ważniejszych skrótów..............................................464 Skorowidz...........................................................................465