Druga wojna światowa. tom 1 Księga 2
 8370754163, 9788370754167 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

DRUGA WOJNA ŚWIATOWA TOM I

KSIĘGA 2

Morał dzida: W wojnie - stanowczość W kiesce - hart ducha W zwycięstwie - wielkoduszność W pokoju - dobra wola

LISTA INSTYTUCJI I FIRM WSPIERAJĄCYCH EDYCJĘ

KSIĄŻKI

Program III Polskiego Radia - Warszawa Fundacja Liberałów i Redakcja „Przeglądu Politycznego” - Gdańsk Redakcja miesięcznika „Biblioteka w Szkole” - Warszawa Radio Białystok S.A. Radio Pomorza i Kujaw S.A., Bydgoszcz Radio Toruń Radio Szczecin S.A. Radio Zachód S.A., Zielona Góra Redakcja dziennika „Super Express”, Warszawa Redakcja tygodnika „Panorama”, Katowice Radio Leliwa, Tarnobrzeg Redakcja dziennika „Rzeczpospolita”, Warszawa Radio Olsztyn S A . Radio Lublin S A . Redakcja dziennika „Wieczór Wrocławia” Redakcja dziennika „Goniec Pomorski”, Koszalin Redakcja Gazety Codziennej „Nowiny”, Rzeszów Radio „SUD”, Kępno Radio Koszalin S.A. Radio ARnet, Gdańsk Redakcja dziennika „Express Bydgoski” Redakcja dziennika „Kurier Podlaski”, Białystok Katolickie Radio Podlasia, Siedlce Radio Rzeszów S.A. Redakcja dziennika „Głos Szczeciński” Redakcja tygodnika „Nowe Echo Podlasia”, Siedlce Redakcja „Dziennika Polskiego”, Kraków Radio Wrocław S.A. Radio R M F FM, Kraków Redakcja „Gazety Olsztyńskiej” Radio Opole FM S A . Redakcja tygodnika „Wiraże”, Poznań Redakcja „Gazety Pomorskiej”, Bydgoszcz Radio Piotrków, Piotrków Trybunalski Radio Mariackie, Kraków Radio Kraków S A . Księgarnia „Polonia”, Chicago U S A

DRUGA WOJNA

ŚWIATOWA TOM

I

KSIĘGA 2

Przełożył Krzysztof Filip Rudolf

P H A N T O M P R E S S INTERNATIONAL / R E F R E N G D A Ń S K 1995

Tytuł oryginału The Second World War volume I - Gathering Storm Redakcja naukowa Mieczysław Nurek Redaktor wydawnictwa Jolanta Łuczkowska Skład i łamanie Joanna Romanowska Projekt obwoluty i okładki Karolina Kryszewska OCR i korekta [email protected]

© Copyright by Winston Churchill 1948 © Copyright for the Polish edition by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL / REFREN GDAŃSK 1995

Druk i oprawa; Wojskowa Drukarnia w Gdyni tel.20-15-55 fax 20-84-07 Zam.nr 3106

Wydanie 1

ISBN 83-7075-416-3

OD

WYDAWCY

Oddajemy do rąk Państwa długo oczekiwane przez polskich czytelników dzieło Winstona S. Churchilla „Druga wojna światowa”. Dwunastotomowe wydanie polskie oparto na edycji angielskiej „Penguin Books”, której każdy z sześciu woluminów obejmuje dwie księgi. Mamy nadzieję, że nawet po czterdziestu latach od jej pierwszego wydania Churchillowska interpretacja wydarzeń i opinii o drugiej wojnie światowej wciąż stanowić będzie ciekawą lekturę i przedmiot wnikli­ wych studiów.

O TYM, JAK

LUDY

ANGLOJĘZYCZNE, POPRZEZ

N I E R O Z T R O P N O Ś Ć , BEZTROSKĘ I D O B R O D U S Z N O Ś Ć POZWOLIŁY

NIKCZEMNIKOM

P O N O W N I E SIĘ

UZBROIĆ

tom I NADCIĄGAJĄCA BURZA

księga 2 NIEREALNA WOJNA 3 w r z e ś n i a 1939 - 10 maja 1940

SPIS TREŚCI księga 2 NIEREALNA WOJNA

XXII XXIII XXIV XXV XXVI XXVII XXVIII XXIX XXX XXXI XXXII XXXIII XXXIV XXXV XXXVI XXXVII XXXVIII

Wojna 1 Zadanie Admiralicji 23 Polska pokonana 46 Problemy Gabinetu Wojennego 58 Front we Francji 80 Walka przybiera na sile 97 Miny magnetyczne. Listopad i grudzień 1939 ... 113 Bitwa opodal rzeki La Plata 127 Skandynawia. Finlandia 149 Ponury Nowy Rok 167 Przed burzą. Marzec 1940 188 Bitwa na morzu. Kwiecień 1940 207 Narvik 228 Trondheim 243 Norwegia: Zawiedzione nadzieje 260 Norwegia: Ostatnia faza 277 Upadek rządu 287 ZAŁĄCZNIKI

F. G. H. I. J. K. L. M. N. O.

Tabele sił morskich Depesza z 12 września 1939 roku Nowe plany konstrukcyjne i plany przebudowy Nowe programy konstrukcyjne 1939-40 Bazy dla floty Pomoc morska dla Turcji Zaciemnienie Nota na temat środków zwalczających Fragment dziennika pokładowego niemieckiego okrętu podwodnego U.47 Cultivator n r 6

299 305 309 313 314 318 319 321 328 330

X

P. Q. R.

SPIS TREŚCI

Brytyjskie jednostki handlowe zatopione w wyniku działań nieprzyjaciela w czasie pierwszych ośmiu miesięcy wojny Operacja „Royal Marinę” Straty morskie w czasie kampanii norweskiej

333 334 336

Depesze i telegramy pierwszego lorda Admiralicji

341

MAPY

1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11.

ScapaFlow(Orkady) 33 Zgrupowanie niemieckie i polskie, 1 września 1939 ... 49 Zaciśnięcie kleszczy wewnętrznych, 13 września 1939 53 Zaciśnięcie kleszczy zewnętrznych. Natarcie wojsk rosyjskich, 17 września 54 Schemat linii Skaldy i linii Moza - Antwerpia 94 Scapa Flow (Orkady). Zatopienie H.M.S. Royal Oak 104 Grupy pościgowe na Południowym Atlantyku, 13 grudnia 1939 143 Agresja rosyjska na Finlandię, grudzień 1939 158 Przełamanie Linii Mannerheima, marzec 1940 160 Norwegia 1940 278 Narvik 283 Indeks

391

R O Z D Z I A Ł XXII

WOJNA

Zaproszenie od pana Chamberlaina - Przerwa w dniu 2 września Wypowiedzenie wojny, 3 września - Pierwszy alarm powietrzny Raz jeszcze w Admiralicji - Admirał sir Dudley Pound - Moja wiedza na temat spraw morskich - Kontrast między rokiem 1914 a 1939 - Sytuacja strategiczna na morzu - Bałtyk - Kanał Kiloński - Nasta­ wienie Włoch - Nasza strategia śródziemnomorska - Zagrożenie ze strony okrętów podwodnych - Zagrożenie ze strony lotnictwa - Na­ stawienie Japonii - Singapur - Bezpieczeństwo Australii i Nowej Ze­ landii - Skład Gabinetu Wojennego - Pan Chamberlain dokonuje pierwszych wyborów - Dinozaur-Sjesta i jej zalety.

W

dniu 1 września o brzasku Niemcy uderzyły na Polskę. Tego samego ranka wydany został rozkaz mobilizacji wszystkich naszych sił. Jednocześnie premier zaprosił mnie do siebie na popołudnie na Downing Street. Powiedział, że nie widzi nadziei na uniknięcie wojny z Niemcami, w związku z czym proponuje utworzenie małego Gabinetu Wojennego, składającego się z ministrów nie stoją­ cych na czele departamentów, których zadaniem byłoby prowa­ dzenie owej wojny. Wspomniał też, iż z posiadanych przez nie­ go informacji wynika, że Partia Pracy nie zamierza włączyć się do ogólnonarodowej koalicji. Nadal jednak liczył, że przyłączą się do niej liberałowie. Następnie zaproponował mi, abym zo­ stał członkiem Gabinetu Wojennego. Przystałem na tę propozy­ cję bez chwili wahania, po czym przeprowadziliśmy długą roz­ mowę na temat ludzi i niezbędnych posunięć. Jednak po krótkim namyśle doszedłem do wniosku, że średni wiek ministrów, którzy mieli wejść w skład tej najwyższej rady do spraw kierowania wojną może zostać uznany za zbyt za-

2

NIEREALNA WOJNA

awansowany, w związku z czym już po północy napisałem do pana Chamberlaina: 2 września 1939 Czyi nie tworzymy przypadkiem zbyt starej drużyny? Wyliczyłem, że te sześć osób, o których Pan wczoraj wspomniał, ma w sumie 386 lat, czyli średnio ponad 64 lata każdy! A więc zaledwie rok do emery­ tury! Gdyby jednak dołączył Pan Sinclaira (49) i Edena (42), średnia spadłaby do 57,5 lat. Jeżeli Daily Herald ma słuszność twierdząc, że laburzyści nie przy­ łączą się do nas, będziemy się musieli nastawić na nieustanną krytykę naszych poczynań, jak również na wszystkie rozczarowania i niespo­ dzianki, z których w głównej mierze składa się każda wojna. Przeto tym większą wagę przykładam do włączenia w nasze szeregi opozycji liberalnej. Ogromnie pomocnymi mogą się okazać wpływy Edena wśród związanej z Nim grupy konserwatystów, a także umiarkowa­ nych elementów liberalnych. Polacy są atakowani od 30 godzin i z dużym zaniepokojeniem do­ wiaduję się, że w Paryżu toczą się rozmowy na temat wysłania kolej­ nej noty dyplomatycznej. Wierzę, iż najpóźniej dzisiaj po południu, w czasie spotkania Parlamentu, będzie Pan mógł ogłosić wypowie­ dzenie wojny. Jeżeli Admiralicja nie poczyni specjalnych kroków i jeszcze dzisiaj nie wyśle sygnału, Bremen znajdzie się niebawem poza naszą sferą przechwytywania. Być może jest to sprawa drugorzędna, lecz może okazać się kłopotliwą. Pozostaję do Pańskiej dyspozycji.* Niepomiernie zadziwiło mnie milczenie pana Chamberlaina przez cały ogromnie gorączkowy drugi dzień września. Pomy­ ślałem sobie, że być może podejmowane są ostatnie próby za­ chowania pokoju i, jak się okazało, nie byłem daleki od prawdy. Jednakże podczas wieczornego posiedzenia Parlamentu rozgo­ rzała krótka, acz niezwykle zacięta debata, w czasie której ostrożne oświadczenie pana Chamberlaina nie zostało dobrze przyjęte przez Izbę. Kiedy ze swego miejsca podniósł się pan Greenwood, przemawiający w imieniu opozycji laburzysto*

Keith Feiling, Life ofNeville Chamberlain, s.420 (przyp. oryg.).

WOJNA

3

wskiej, pan Attlee, który zasiadał w ławach konserwatystów, krzyknął w jego kierunku: „Mów w imieniu Anglii!” W odpo­ wiedzi rozległy się głośne okrzyki entuzjazmu. Nie ulegało naj­ mniejszej wątpliwości, że Izba opowiada się za wojną. Uwa­ żam, że była nawet bardziej zdecydowana i jednomyślna, ani­ żeli w podobnej sytuacji 3 sierpnia 1914, kiedy to również za­ siadałem w tej samej sali. Wieczorem w moim mieszkaniu na­ przeciwko katedry Westminsterskiej pojawiła się grupa męż­ czyzn, ważnych osobistości ze wszystkich partii, którzy wyra­ zili swoje głębokie zaniepokojenie, że możemy nie dotrzymać obietnicy złożonej Polsce. Tej samej nocy napisałem do premie­ ra następujący list: 2 września 1939 Nie miałem od Pana żadnych wiadomości od czasu naszych piątko­ wych rozmów, z których wywnioskowałem, iż mam być Pańskim współpracownikiem, jak również że fakt ten zostanie niebawem ogło­ szony. Doprawdy nie wiem, co się wydarzyło w trakcie tego gorącz­ kowego dnia, skłonny jednak jestem twierdzić, że przeważyły wtedy poglądy całkowicie odmienne od tych, które mi Pan przedstawił mó­ wiąc, że „kości zostały rzucone”. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w związku z przerażającą sytuacją w Europie zmiana obranej pier­ wotnie metody może okazać się konieczną. Uważam jednak, iż mam pełne prawo zapytać o nasze stanowisko, zarówno prywatne jak i po­ lityczne, jeszcze przed rozpoczęciem południowej debaty. Wydaje mi się, że jeżeli Partia Pracy, a podobno także Partia Libe­ ralna będą nadał do nas zrażone, stworzenie skutecznego rządu wo­ jennego w oparciu o wspomnianą przez Pana dość ograniczoną pod­ stawę, może okazać się zadaniem niezwykle trudnym. Sądzę, iż po­ winniśmy podjąć kolejny wysiłek, aby przyciągnąć ich do nas. Ponadto warto by raz jeszcze zastanowić się nad składem i rozmiara­ mi Gabinetu Wojennego, o czym już zresztą rozmawialiśmy. W cza­ sie wieczornej debaty Izba najwyraźniej odebrała fakt spuszczenia przez nas z tonu jako cios zadany duchowi narodowej jedności. Dale­ ki jestem od pomniejszania kłopotów, jakie ma Pan z Francuzami, ale uważam, że powinniśmy podjąć decyzję w sposób niezależny, tym samym pozwalając naszym francuskim przyjaciołom na poczynienie takich kroków, jakie uznają za konieczne. W tym celu potrzebować będziemy najsilniejszego i najbardziej spójnego z możliwych ukła­ dów. Proszę przeto, aby nie obwieszczał Pan składu Gabinetu Wojen­ nego do czasu ponownego przedyskutowania całej sprawy.

4

NIEREALNA WOJNA

Jak napisałem Panu wczoraj rano, pozostaję całkowicie do Pańskiej dyspozycji i jestem gotów udzielić wszelkiej koniecznej pomocy. Dowiedziałem się nieco później, że 1 września o godzinie 9.30 wieczorem Wielka Brytania przedstawiła Niemcom swoje ultimatum.* Drugie i ostateczne ultimatum Niemcy otrzymali 3 września o 9.00 rano. Rankiem 3 września radio zapowiedziało, że o godzinie 11.15 premier wygłosi przemówienie. Ponieważ było niemal pewnym, że Wielka Brytania niezwłocznie wypo­ wie wojnę, a jej śladem pójdzie Francja, przygotowałem krót­ kie przemówienie, jak najbardziej - moim zdaniem - odpo­ wiednie w tej uroczystej, a zarazem przerażającej chwili. Premier poinformował nas, że znajdujemy się w stanie wojny z Niemcami, a gdy tylko skończył przemawiać, do uszu moich doleciał dziwny, długi, zawodzący dźwięk, do którego za czas jakiś mieliśmy się wszyscy przyzwyczaić. W pokoju pojawiła się moja żona najwyraźniej podenerwowana całą sytuacją, wy­ powiadając kilka pochwalnych uwag pod adresem niemieckiej szybkości i dokładności, po czym oboje weszliśmy na płaski dach naszego domu, aby zobaczyć, co się właściwie dzieje. Ze wszystkich stron, jak okiem sięgnąć, rozciągały się dachy i wie­ że Londynu. Ponad nimi kołysało się w powietrzu 30 do 40 cylindrycznych balonów. Uznaliśmy, że rządowi należy się po­ chwała za ów dowód przygotowania, a ponieważ przydzielony nam kwadrans dobiegał właśnie końca, udaliśmy się do prze­ znaczonego dla nas schronu, dzierżąc w dłoniach butelkę bran­ dy i inne odpowiednie pociechy natury medycznej. Nasz schron oddalony od domu o zaledwie sto jardów, był zwykłą odkrytą sutereną, nie obłożoną nawet workami z pia­ skiem. Zebrali się tam już lokatorzy z około pół tuzina miesz­ kań. Wszyscy byli weseli i żartowali między sobą - typowy obraz Anglików oczekujących na nadejście nieznanego. Gdy spojrzałem przez otwarte drzwi na opustoszałą ulicę i zatłoczo* Nota rządu brytyjskiego przekazana Niemcom 1 września 1939 miała cha­ rakter jedynie ostrzeżenia, a nie ultimatum.

WOJNA

5

ny pokój znajdujący się poniżej, wyobraźnia podsunęła mi przed oczy obrazy rzezi i zniszczeń dokonujących się w ogłu­ szającym huku wybuchów, budynków walących się wśród kłę­ bów pyłu oraz brygad straży pożarnej i ambulansów, uwijają­ cych się w chmurach dymu przy akompaniamencie warkotu nieprzyjacielskich samolotów. Czyż bowiem nie uczono nas, jak przerażającymi mogą być ataki z powietrza? Ministerstwo Lotnictwa w swojej zarozumiałości znacznie wyolbrzymiało dane na temat posiadanych przez siebie sił. Pacyfiści usiłowali wyzyskać panujące powszechnie poczucie lęku, a ci z nas, któ­ rzy od dawna wskazywali na konieczność stworzenia potęż­ nych sił powietrznych, nie przyjmując równocześnie najbar­ dziej ponurych prognoz, witali te opinie z zadowoleniem, do­ strzegając w nich bodziec do szybkich i konkretnych działań. Wiedziałem, że w pierwszych dniach wojny rząd przygotował ponad 250 tysięcy łóżek dla ofiar ataków powietrznych. Przy­ najmniej w tym jednym wykazano realizm. Teraz mieliśmy się przekonać, jak będą wyglądały fakty. Po około 10 minutach opisany wcześniej sygnał rozległ się ponownie. Nie byłem osobiście pewien, czy nie jest to przypad­ kiem powtórzenie wcześniejszego ostrzeżenia, lecz po chwili ulicę przebiegł jakiś człowiek krzycząc: „Alarm odwołany!”, w związku z czym wszyscy rozeszliśmy się do naszych miesz­ kań i wróciliśmy do swoich spraw. Obowiązki wezwały mnie do Izby Gmin, która spotkała się punktualnie w południe; jej niespieszne narady poprzedzone zostały krótkimi, acz pełnymi godności modlitwami. Znalazłszy się na miejscu, otrzymałem list od premiera, w którym prosił, bym zjawił się w jego gabine­ cie natychmiast po zakończeniu debaty. Kiedy tak siedziałem, przysłuchując się wygłaszanym prze­ mowom, owładnął mną jakiś ogromny spokój, rzecz raczej nie­ oczekiwana po tych ostatnich kilku dniach pełnych napięć i ner­ wów. Przepełniała mnie niezwykła błogość i poczucie dystansu do spraw prywatnych i ogólnoludzkich. Chwała dawnej, starej Anglii, choć pokojowo nastawionej i źle przygotowanej, to jed­ nak zawsze gotowej odpowiedzieć na wezwanie chwili, opano­ wała całe moje jestestwo i zdawała się przenosić nasz los w sfe-

6

NIEREALNA WOJNA

ry nie mające nic wspólnego z ziemskimi zdarzeniami i odczu­ ciami czysto fizycznymi. Przemawiając, usiłowałem choćby część moich odczuć przekazać Izbie, co w pewnej mierze mi się powiodło. Pan Chamberlain poinformował mnie, że przemyślał moje listy, że liberałowie nie wejdą do rządu, oraz że jest w stanie częściowo zastosować się do moich sugestii dotyczących wie­ ku, poprzez włączenie w skład Gabinetu Wojennego ministrów trzech rodzajów sił zbrojnych, pomimo ich rozlicznych obo­ wiązków, w wyniku czego średni wiek członków Gabinetu bę­ dzie nieco niższy niż 60 lat. Dzięki temu, powiedział, może zaoferować mi stanowisko pierwszego lorda Admiralicji jak również miejsce w Gabinecie Wojennym. Przyjąłem tę propo­ zycję z ogromnym zadowoleniem, gdyż - jakkolwiek nie poru­ szałem uprzednio tej kwestii - znacznie wolałem jakieś kon­ kretne zadanie od owych podniosłych dumań nad pracami, któ­ re wykonać mają inni. Coś takiego mogło równie dobrze zostać powierzone jakiemuś ministrowi (bez względu na jego pozy­ cję), który nie stał na czele żadnego departamentu. Znacznie łatwiej jest wydawać polecenia niż udzielać rady i znacznie przyjemniej jest móc działać, choćby nawet w bardzo ograni­ czonej sferze, aniżeli posiadać jedynie przywilej przemawiania. Gdyby premier w czasie pierwszej rozmowy postawił przede mną alternatywę: Gabinet Wojenny albo Admiralicja, wybrał­ bym oczywiście Admiralicję. Teraz mogłem mieć jedno i dru­ gie. Nie ustaliliśmy wówczas, kiedy otrzymam oficjalną nomina­ cję z rąk króla - stało się to dopiero 5 września. Lecz te pier­ wsze godziny mogły okazać się niezwykle istotne z punktu wi­ dzenia marynarki. Wysłałem przeto do Admiralicji krótki list z informacją, że przyjadę o godzinie 6.00 i niezwłocznie zabio­ rę się do pracy. Otrzymawszy go, Rada była na tyle miła, że przesłała flocie wiadomość: „Winston wrócił”. Tak oto ponow­ nie znalazłem się w tym samym pokoju, który pełen żalu i bólu opuściłem przed niemal ćwierćwieczem. Wtedy właśnie ustą­ pienie lorda Fishera stało się przyczyną, dla której usunięto mnie ze stanowiska pierwszego lorda, co zadało śmiertelny - jak się

WOJNA

7

miało okazać - cios istotnej koncepcji przebicia się przez Dardanele. Gdy zasiadłem w moim starym krześle przypo­ mniało mi się, że kilka stóp za mną znajduje się drewniana kasetka z mapami, którą umieściłem tam w roku 1911, a w niej mapa Morza Północnego, gdzie - zgodnie z moją prośbą - oddział wywiadu Marynarki Wojennej codziennie zazna­ czał ruchy oraz dyspozycje niemieckiej floty wojennej, aby skupić uwagę na najważniejszym według mnie celu. Od roku 1911 minęło już ponad ćwierć wieku, a śmiertelne niebezpie­ czeństwo groziło nam nadał z rąk tego samego narodu. Raz jeszcze konieczność wzięcia w obronę słabego państwa, bez­ prawnie i okrutnie zaatakowanego, zmuszała nas do sięgnię­ cia po miecz. Raz jeszcze musieliśmy walczyć o życie i ho­ nor, mając przeciwko sobie całą potęgę i zaciekłość walecz­ nej, zdyscyplinowanej i bezlitosnej rasy niemieckiej. Raz je­ szcze! Niechaj więc tak będzie.

Wkrótce potem złożył mi wizytę pierwszy lord morski. W czasie mojej poprzedniej kadencji w Admiralicji miałem okazję poznać Dudleya Pounda jako jednego z zaufanych ofice­ rów sztabowych lorda Fishera. Pamiętam, że stanowczo potępi­ łem w Parlamencie dyspozycje wydane przez niego Flocie Śródziemnomorskiej podczas włoskiego desantu w Albanii. Te­ raz spotykaliśmy się jako współpracownicy, a od tego jak ułożą się nasze dalsze stosunki, miało zależeć sprawne funkcjonowa­ nie tej ogromnej machiny, którą była Admiralicja. Spojrzeliśmy na siebie przyjaźnie, choć z pewną dozą nieufności. Jednakże nasza przyjaźń i wzajemne zaufanie wzrastały i dojrzewały od pierwszych dni. Doceniałem i szanowałem admirała Pounda zarówno od strony osobistej, jak i zawodowej. W miarę jak wojna, zmienna i kapryśna, zadawała nam potężne razy, nasza przyjaźń krzepła. Kiedy cztery lata później zmarł w chwili na­ szego zwycięstwa nad Włochami, z ogromnym bólem opłaki­ wałem tę niepowetowaną dla marynarki i narodu stratę. 3 września większą część wieczoru wypełniły spotkania z lordami morskimi i szefami różnych departamentów, a począ-

8

NIEREALNA WOJNA

wszy od 4 września przejąłem pełną kontrolę nad sprawami morskimi. Podobnie jak w roku 1914 jeszcze przed ogłosze­ niem powszechnej mobilizacji podjęto specjalne środki ostroż­ ności na wypadek niespodziewanego ataku. Już 15 czerwca po­ wołana została znaczna liczba oficerów i żołnierzy rezerwy. 9 sierpnia król dokonał inspekcji floty rezerwowej, która, z pełną obsadą, gotowa była do manewrów, a 22 sierpnia powołano także różne dodatkowe kategorie rezerwistów. 24 sierpnia Par­ lament zatwierdził projekt Ustawy o Nadzwyczajnych Pełno­ mocnictwach Obronnych, a flota otrzymała równocześnie roz­ kaz udania się na pozycje bojowe. Nawiasem mówiąc, nasze główne siły już od kilku tygodni przebywały w Scapa Flow. Po zatwierdzeniu przez Admiralicję powszechnej mobilizacji floty wszystko potoczyło się bez zakłóceń, a mimo pewnych poważ­ nych braków, zwłaszcza jeżeli chodzi o krążowniki i jednostki zwalczające okręty podwodne, flota, tak jak w roku 1914, mog­ ła przyjąć rzucone jej wyzwanie.

Jak czytelnik zapewne zdążył się zorientować, posiadałem dość rozległą wiedzę na temat Admiralicji i Royal Navy.Okres od 1911 do 1915 roku, kiedy to zadaniem moim było przygoto­ wanie floty do wojny i kierowanie Admiralicją w okresie pier­ wszych dziesięciu krytycznych miesięcy, najży wiej wbił mi się w pamięć. Zgromadziłem wówczas nieprzebraną ilość niezwy­ kle szczegółowych informacji i nauczyłem się wielu istotnych rzeczy na temat floty i wojny na morzu. Ponadto zagłębiałem się w rozmaite sprawy morskie i wiele o nich pisałem. Niejed­ nokrotnie mówiłem o nich w Izbie Gmin. Przez cały czas pozo­ stawałem w bliskim kontakcie z Admiralicją i, pomimo iż by­ łem w owych latach jednym z jej czołowych krytyków, dopusz­ czano mnie do wielu sekretów. Dzięki czteroletniej pracy z Ko­ mitetem Badawczym ds. Obrony Powietrznej znałem wszystkie najświeższe osiągnięcia w dziedzinie badań nad radarem, mają­ cym obecnie kluczowe znaczenie dla marynarki. Wspomniałem już, jak w czerwcu 1938 r. lord Chatfield, pierwszy lord morski, osobiście oprowadził mnie po Szkole Zwalczania Okrętów

WOJNA

9

Podwodnych w Portland i jak wyruszyliśmy na morze niszczy­ cielami, aby obserwować ćwiczenia w wykrywaniu okrętów podwodnych przy pomocy aparatu azdyk. Dzięki mej dawnej zażyłości z nieżyjącym już admirałem Hendersonem, do 1938 r. pełniącym obowiązki pierwszego lorda a także dyskusjom z lordem Chatfieldem - do których zachęcił mnie ówczesny pierwszy lord - zapoznałem się z projektami nowych pancerni­ ków i krążowników, a także całą sferą konstrukcyjną. Rzecz jasna, nie były mi obce publikowane oficjalnie sprawozdania dotyczące sił, składu i struktury naszej floty - zarówno faktycz­ nych, jak i spodziewanych oraz te same dane odnoszące się do sił morskich Niemiec, Włoch i Japonii. Krytykując, a zarazem zachęcając do działania, moje publi­ czne wystąpienia dotyczyły naturalnie rozlicznych słabości i niedociągnięć, lecz same w sobie nie tworzyły obrazu faktycz­ nej potęgi Royal Navy, nie były też wyrazem wiary, jaką weń pokładałem. Nie można powiedzieć, że marynarka nie była przygotowana do wojny z Niemcami czy Niemcami i Włocha­ mi, gdyż byłoby to niesprawiedliwe wobec administracji Chamberlaina i jego doradców z wojsk lądowych, powietrz­ nych i morskich. Skuteczna obrona Oceanii i Indii przed rów­ noczesnym atakiem ze strony Japonii nastręczała znacznie wię­ ksze trudności, lecz taki atak - w tym okresie raczej mało pra­ wdopodobny - mógł w równej mierze dotyczyć Stanów Zjed­ noczonych. Biorąc przez to na swoje barki nowe obowiązki, zdawałem sobie sprawę, iż mam do dyspozycji najdoskonalszy na świecie instrument wojny morskiej i byłem pewien, że wy­ starczy nam czasu, aby nadrobić zaniedbania z czasów pokoju i poradzić sobie z wszelkimi nieprzyjemnymi niespodzianka­ mi, które wojna zawsze trzyma w zanadrzu.

Obecna sytuacja w niczym nie przypomina tego, czego byli­ śmy świadkami w roku 1914. Wówczas, w momencie przystą­ pienia do wojny stosunek sił naszych do sił niemieckich wyno­ sił 16:10 w pancernikach i 2:1 w krążownikach. W tamtym okresie zmobilizowaliśmy 8 eskadr bojowych składających się

10

NIEREALNA WOJNA

z 8 pancerników, 1 eskadrę krążowników (oraz flotylle przypo­ rządkowane każdej z nich), nie licząc ogromnie ważnych od­ dzielnych sił krążowników. Oczekiwałem na rozpoczęcie ogól­ nych działań wojennych, dysponując słabszą, wszelako w dal­ szym ciągu budzącą podziw, flotą. Teraz niemiecka Marynarka Wojenna rozpoczynała proces odbudowy i nie posiadała odpo­ wiednich sił, by ustawić się w szyku bojowym. Do ukończenia budowy ich dwóch potężnych pancerników Bismarcka i Tirpitza, których tonaż - jak należało przypuszczać - miał znacznie przekraczać postanowienia traktatowe, pozostawało jeszcze około roku. Pancerniki lekkie Scharnhorst i Gneisenau o tona­ żu zwiększonym oszukańczo przez Niemców z 10 tysięcy do 26 tysięcy ton zostały ukończone w roku 1938. Oprócz tego Niemcy posiadali trzy „pancerniki kieszonkowe” o wyporności 10 tysięcy ton (Admirał Graf Spee, Admirał Scheer i Deutschland), dwa szybkie krążowniki o wyporności 10 tysięcy ton uzbrojone w działa o kalibrze 9 cali, 6 krążowników lekkich oraz 60 niszczycieli i innych pomniejszych jednostek. Siły na­ wodne o tych rozmiarach nie mogły stanowić dla nas zagroże­ nia. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że brytyjska Mary­ narka Wojenna posiada przygniatającą przewagę nad niemiec­ ką. Nie należało bynajmniej przypuszczać, że nasze zaplecze naukowe czy poziom wyszkolenia w dużym stopniu ustępują temu, czym mógł się poszczycić nieprzyjaciel. Z wyjątkiem braków wśród krążowników i niszczycieli flota została utrzy­ mana na swoim tradycyjnie wysokim poziomie. Musiała stawić czoło trudnym i niezliczonym zadaniom, a nie prawdziwemu przeciwnikowi.

W momencie powrotu do Admiralicji moje poglądy na temat ogólnej sytuacji strategicznej na morzach były już w znacznej mierze ukształtowane. Z punktu widzenia nieprzyjaciela spra­ wą o kapitalnym znaczeniu było opanowanie Bałtyku. Problem dostaw ze Skandynawii, dostaw rudy ze Szwecji, a nade wszy­ stko konieczność zabezpieczenia się przed ewentualnością ro­ syjskiego desantu na zupełnie nie bronionym niemieckim wy-

WOJNA

11

brzeżu (w jednym miejscu oddalonym o zaledwie sto mil od Berlina) - wszystko to sprawiało, że niemiecka Marynarka Wo­ jenna musiała zdobyć dominację w tym akwenie. Było przeto zupełnie jasnym, że w początkowej fazie wojny Niemcy zrobią wszystko, by nie narazić na szwank swojej pozycji na Bałtyku. Tak więc prawdopodobnie zdecydowano by się na wysłanie okrętów podwodnych i krążowników, a być może nawet jedne­ go pancernika kieszonkowego, których zadaniem byłoby wpro­ wadzenie zamieszania w naszym ruchu morskim, lecz na Bał­ tyku pozostałyby wszystkie jednostki niezbędne do jego obro­ ny. Flota niemiecka w swoim ówczesnym stanie musiała skon­ centrować się wyłącznie na tym jednym celu. Aby mieć możli­ wość zrealizowania zasadniczych celów sił morskich i wpro­ wadzenia blokady stanowiącej naszą główną broń, zmuszeni byliśmy utrzymywać na naszych wodach północnych potężną flotę. Jednakże wedle naszych ocen nie istniała konieczność wysyłania znaczniejszych brytyjskich sił morskich w celu ob­ serwacji wypadów z Bałtyku lub Zatoki Helgolandzkiej. Kraj nasz mógłby się czuć znacznie bezpieczniej, gdyby w re­ zultacie ataku powietrznego na Kanał Kiloński udało się-choć­ by nawet na krótko - wyłączyć go z ruchu. Rok wcześniej wysłałem do sir Thomasa Inskipa pismo doty­ czące tej specjalnej operacji. 29 października 1938 W czasie wojny z Niemcami zablokowanie Kanału Kilońskiego stanowiłoby osiągnięcie o ogromnym znaczeniu. Nie zamierzam roz­ wodzić się nad tym stwierdzeniem, gdyż uważam to za rzecz oczywi­ stą. Należy przygotować odpowiednie plany, a jeśli zaszłaby taka po­ trzeba, specjalny komitet ds. technicznych powinien opracować ich szczegóły we wszystkich możliwych wariantach. W związku z tym, że nie ma tam dużej liczby śluz, jak również znacznej różnicy w po­ ziomie wody na obu końcach Kanału, szkody wyrządzone przy pomo­ cy bomb burzących, nawet tych największych, nie byłyby trudne do usunięcia. Gdyby natomiast zrzucić dużą liczbę średniej wielkości bomb z zapalnikiem czasowym, część z nich nastawiając na dzień, część na tydzień, a część na miesiąc, eksplozje występujące w róż­ nych odstępach czasu i w różnych miejscach uniemożliwiłyby okrę­ tom wojennym i innym cennym jednostkom ruch w tym rejonie do

12

NIEREALNA WOJNA

czasu dokładnego wybagrowania dna. Jako alternatywę należy roz­ ważyć użycie specjalnych zapalników magnetycznych. Zdanie o minach magnetycznych uważam za niezwykle inte­ resujące, zwłaszcza w świetle tego co miało się niebawem wy­ darzyć. Nie podjęto jednakże żadnych specjalnych działań.

W chwili wybuchu wojny brytyjska flota handlowa była nie­ mal taka sama jak w roku 1914. Jej łączna wyporność wynosiła 21 milionów ton. Wzrosły średnio rozmiary statków, co ozna­ cza, że równocześnie zmniejszyła się ich liczba. Trzeba sobie zarazem zdać sprawę, że nie wszystkie jednostki mogły zostać wykorzystane do celów handlowych. Royal Navy potrzebowała pomocniczych okrętów wojennych różnych typów, w związku z czym musiała zająć część najwyższej klasy transatlantyków. Wszystkie służby obronne potrzebowały jednostek pływają­ cych do specjalnych celów: wojska lądowe i RAF do przewozu żołnierzy i sprzętu za granicę, a marynarka do prac w bazach morskich i różnych innych punktach, a szczególnie do przewo­ zu paliwa w różne zakątki kuli ziemskiej. Żądania sięgnęły w sumie prawie 3 milionów ton, do tego trzeba dodać jednostki, których Imperium potrzebowało w krajach zamorskich. Z koń­ cem roku 1939 po przeliczeniu zysków i strat okazało się, że flota handlowa dysponuje liczbą 15.500.000 ton.

Włochy nie zdecydowały się na wypowiedzenie wojny i stało się zupełnie oczywistym, że Mussolini czeka na rozwój wyda­ rzeń. Ponieważ sytuacja była wysoce niepewna, a my chcieli­ śmy się zabezpieczyć do czasu zakończenia wszystkich na­ szych przygotowań, uznaliśmy za słuszne wysyłać nasze trans­ porty dookoła Przylądka Dobrej Nadziei. Samopoczucie nasze poprawiał nie tylko fakt posiadania przytłaczającej przewagi nad połączonymi siłami Niemiec i Włoch, lecz także świado­ mość, że po naszej stronie stoi potężna flota francuska. Dzięki zadziwiającym zdolnościom i długiemu kierownictwu admirała

WOJNA

13

Darlana osiągnęła ona znaczenie i pozycję porównywalną chy­ ba jedynie tylko z czasami monarchii. Gdyby Włochy zdecydo­ wały się na jakiekolwiek wrogie posunięcia, pierwszym polem bitwy stałoby się Morze Śródziemne. Byłem zagorzałym prze­ ciwnikiem planu, wedle którego mieliśmy oddać środek i skon­ centrować się na zatykaniu obydwu wylotów tego ogromnego morza. Posiadane przez nas siły - nawet bez pomocy francu­ skiej Marynarki Wojennej - są w stanie usunąć Włochów z wód śródziemnomorskich i zapewnić całkowite panowanie nad ba­ senem morza w ciągu dwóch miesięcy, a niewykluczone, że na­ wet szybciej. Brytyjskie panowanie na Morzu Śródziemnym tak bardzo mogło zaszkodzić Włochom, że nie byłyby one w stanie konty­ nuować działań wojennych. Wszystkie oddziały w Libu i Abi­ synii znalazłyby się nagle w położeniu ściętych kwiatów umie­ szczonych w wazonie. Francuzi i nasi żołnierze przebywający w Egipcie mogliby otrzymać dowolną ilość posiłków, podczas gdy Włosi zostaliby zamorzeni głodem. Oddanie centralnej części Morza Śródziemnego równałoby się narażeniu Egiptu, strefy Kanału Sueskiego i posiadłości francuskich na inwazję wojsk włoskich pod dowództwem Niemców. Ponadto taki ciąg szybkich zwycięstw w tym rejonie, zupełnie prawdopodobny w pierwszych tygodniach wojny, wywarłby odpowiedni wpływ na zasadnicze zmagania z Niemcami. Nic nie mogło stanąć na przeszkodzie osiągnięciu zamierzonych celów, tak na morzu, jak i na lądzie.

Gdy nie pełniłem jeszcze żadnej oficjalnej funkcji, nazbyt skwapliwie przyjąłem pogląd Admiralicji, wedle której zagro­ żenie ze strony okrętów podwodnych zostało w zasadzie opa­ nowane. Pomimo iż w czasie spotkań z U-bootami aparat azdyk dał wielokrotnie dowody swojej technicznej sprawności, ilość posiadanego przez nas sprzętu służącego do zwalczania U-bootów okazała się tak mała, że nie udało się nam uniknąć ciężkich strat. Opinia zanotowana podówczas przeze mnie: „Kontrolo­ wanie działań okrętów podwodnych na wodach zewnętrznych,

14

NIEREALNA WOJNA

a zwłaszcza na Morzu Śródziemnym, nie powinno nastręczać większych trudności. Straty są przy tym nieuniknione, lecz nie wpływają na bieg wydarzeń” - bynajmniej nie okazała się błęd­ ną. W czasie pierwszego roku wojny z U-bootami nie wydarzy­ ło się nie, co miałoby większe znaczenie. Bitwa o Atlantyk była zarezerwowana na lata 1941 i 1942. Ulegając nastrojom panującym w kręgach Admiralicji, w nie­ dostatecznym stopniu zbadałem problem niebezpieczeństwa grożącego brytyjskim okrętom wojennym ze strony atakują­ cych samolotów, a także problem odpowiednich środków od­ straszających. „W mojej opinii - napisałem kilka miesięcy przed wybuchem wojny - wyrażonej z ogromną pokorą (albo­ wiem są to sprawy, w których trudno jest być sędzią) - atak powietrzny na brytyjskie okręty wojenne, uzbrojone i chronio­ ne tak jak w chwili obecnej, nie przeszkodzi w pełnym wyko­ rzystaniu posiadanych przez nie możliwości”. Jednakże czynni­ ki utrudniające nam swobodę ruchu, aczkolwiek ich znaczenie okazało się wyolbrzymione, niebawem urosły do rangi proble­ mu. Lotnictwo stało się prawdziwym zagrożeniem, zwłaszcza na Morzu Śródziemnym. Szczególnie trudny do rozwiązania problem stanowiła Malta, nie posiadająca prawie żadnej ochro­ ny przeciwlotniczej. Z drugiej jednak strony w tym pierwszym roku samolotom nieprzyjacielskim nie udało się zatopić ani jed­ nego z naszych pancerników.

Nic chwilowo nie zapowiadało jakichkolwiek wrogich po­ czynań czy zamiarów ze strony Japonii. Główny problem dla Japonii stanowiła - rzecz jasna - Ameryka. Trudno mi było sobie wyobrazić, że Amerykanie będą siedzieć z założonymi rękami i przyglądać się, jak Japończycy atakują wszystkie pla­ cówki europejskie na Dalekim Wschodzie, nawet jeżeli sami nie biorą chwilowo w tym wszystkim udziału. W tej sytuacji moglibyśmy znacznie więcej zyskać w wyniku przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny, choćby tylko przeciwko Ja­ ponii, aniżeli ucierpieć w wyniku wrogich poczynań tej ostat­ niej, niezależnie od tego jak kłopotliwym okazałby się taki ob-

WOJNA

15

rót wydarzeń. Jednakże bez względu na zagrożenia na Dalekim Wschodzie musieliśmy skoncentrować wszystkie nasze wysiłki na realizacji podstawowych celów w Europie. Nie byliśmy w stanie ochronić naszych posiadłości i interesów na Morzu Żółtym przed zakusami Japończyków. Najdalszym punktem, którego moglibyśmy bronić w razie japońskiego ataku byłaby twierdza w Singapurze. Singapur musiał wytrwać do czasu oczyszczenia Morza Śródziemnego i likwidacji floty włoskiej. W chwili wybuchu wojny nie opanowała mnie obawa, że Ja­ pończycy wyślą swoją flotę i armię na podbój Singapuru. Rę­ kojmię stanowić tu mogła odpowiednia załoga posiadająca również zapasy żywności i amunicji na okres sześciu miesięcy. Odległość z Japonii do Singapuru była taka sama jak odle­ głość z Southampton do Nowego Jorku. Na te ogromne poła­ cie oceanu - ponad 3 tysiące mil - Japończycy musieliby wysłać większość swojej floty, zapewnić eskortę przynaj­ mniej 60 tysiącom żołnierzy płynącym na transportowcach w celu przeprowadzenia desantu oraz rozpocząć oblężenie, które w przypadku przecięcia ich linii komunikacyjnych za­ kończyłoby się całkowitą klęską. Naturalnie sytuacja uległa diametralnej zmianie w momencie, gdy Japończycy zajęli Indochiny i Syjam, tworząc potężną armię lądową i siły powie­ trzne w odległości zaledwie 300 mil od Singapuru, po drugiej stronie Zatoki Syjamskiej. Jednak od tego wydarzenia dzieli­ ło nas jeszcze ponad półtora roku. Dopóki brytyjska Marynarka Wojenna była niepokonana i Singapur był nasz, dopóty japońska inwazja na Australię czy Nową Zelandię uważana była za niemożliwą. Mogliśmy zagwa­ rantować Australii ochronę przed niebezpieczeństwem, lecz wszystko musiało się odbywać w określony sposób i w określo­ nej kolejności. Niepodobieństwem raczej było, aby wrogo na­ stawiona Japonia - triumfalnie panująca nad basenem Morza Żółtego - wysyłała ekspedycję w celu podbicia i skolonizowa­ nia Australii. Aby wywrzeć odpowiednie wrażenie na dzielnych Australijczykach potrzebna byłaby wielka, doskonale wyposa­ żona armia oraz odpowiednio dużo czasu. Podobne przedsię­ wzięcie wymagałoby całkowitej zmiany planów działania floty

16

NIEREALNA

WOJNA

japońskiej, co byłoby wielce nierozsądne. W rezultacie tego wszystkiego wybuchłyby długie, chaotyczne walki. W każdej chwili ktoś na Morzu Śródziemnym mógłby podjąć decyzję o wysłaniu potężnych sił morskich, które odcięłyby najeźdźców od ich baz. Stany Zjednoczone mogły poinformo­ wać Japonię, że wysłanie przez nią floty i transportowców na południe od równika uważają za równoznaczne z rozpoczęciem wojny. Krok taki był całkiem prawdopodobny i nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy spróbowali wybadać ich zapatry­ wania w tej materii. Zestawienie faktycznych sił flot brytyjskiej i niemieckiej w nocy 3 września 1939 r., przy uwzględnieniu zarówno jedno­ stek istniejących, jak i tych, które dopiero budowano, a także dane dotyczące floty amerykańskiej, francuskiej, włoskiej i ja­ pońskiej można znaleźć w Załączniku F. Byłem wówczas abso­ lutnie pewien, czego potwierdzenie można znaleźć w doku­ mentach, że w czasie pierwszego roku wojny światowej Austra­ lii i Nowej Zelandii nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, a z końcem pierwszego roku można było liczyć na całkowite oczyszczenie mórz i oceanów. Traktowane jako przepowiednie dotyczące pierwszego roku wojny na morzu stwierdzenia te okazały się prawdziwe. We właściwym miejscu zamierzam opi­ sać wszystko to, co wydarzyło się na Dalekim Wschodzie w la­ tach 1941-1942.

Cała prasa na czele z Timesem opowiadała się za Gabinetem Wojennym składającym się z najwyżej pięciu lub sześciu mini­ strów, bezwarunkowo zwolnionych ze wszystkich obowiązków natury departamentalnej. Starano się dowieść, że jedynie w ten sposób możliwe jest uzgodnienie poglądów na temat prowadze­ nia wojny, zwłaszcza w jej bardziej ogólnych aspektach. Krót­ ko mówiąc, zasada „Pięć osób, które nie mają nic do roboty, oprócz prowadzenia wojny” została uznana za idealną. Jednak­ że zasada ta budzi cały szereg praktycznych zastrzeżeń. Grupa niezależnych mężów stanu, bez względu na swą nominalną po­ zycję, znajduje się w niekorzystnej sytuacji podczas kontaktów

WOJNA

17

z ministrami stojącymi na czele największych departamentów zaangażowanych w dane działania. Dotyczy to szczególnie mi­ nisterstw trzech rodzajów służb: wojsk lądowych, lotnictwa i marynarki. Członkowie Gabinetu Wojennego nie ponoszą bezpośredniej odpowiedzialności za wszystko to, co się dzieje z dnia na dzień. Mogą podejmować ważkie decyzje, mogą udzielać ogólnych porad przed faktem i krytykować po fakcie, lecz nie mogą równać się z takimi osobami jak pierwszy lord Admiralicji czy minister ds. lotnictwa, którzy znając wszystko ze szczegółami, wspierani przez współpracowników, dźwigają na swych barkach całą odpowiedzialność za bieg wydarzeń. Jako grupa ustalić mogą niemal wszystko, zazwyczaj jednak rozbieżności między nimi są znaczne. Spory i kłótnie ciągną się bez końca, a tymczasem wojna toczy się swoim własnym to­ rem. Ministrowie zasiadający w Gabinecie Wojennym nie mie­ liby śmiałości rzucić wyzwania odpowiedzialnemu ministrowi, który ma w pamięci wszystkie niezbędne szczegóły dotyczące jego sfery działania. Odczuwają silne wyrzuty sumienia, gdy muszą zrzucić dodatkowy ciężar na ramiona osób posiadają­ cych władzę wykonawczą. Przeto z biegiem czasu przekształ­ cają się w doradców i komentatorów coraz częściej zajmują­ cych się teoretycznym aspektem badanych problemów. Co­ dziennie czytają przytłaczającą wręcz liczbę dokumentów, lecz nie są całkiem pewni, czy potrafią wykorzystać swoją wiedzę, by więcej było z niej pożytku, aniżeli szkody. Częstokroć rola ich ogranicza się jedynie do rozsądzania sporów pomiędzy po­ szczególnymi departamentami. Z tej to właśnie przyczyny mi­ nistrowie stojący na czele Foreign Office i innych ministerstw związanych w bezpośredni sposób z toczącymi się zmaganiami powinni stanowić integralną część Gabinetu Wojennego. Za­ zwyczaj tak się składa, że pewne osoby wchodzące w skład „Wielkiej Piątki” zostają wybrane z uwagi na posiadane wpły­ wy polityczne, a nie dzięki swojej wiedzy i umiejętności kiero­ wania losami wojny. W ten sposób lista osób rozrasta się, zna­ cznie przekraczając pierwotne ustalenia. Rzecz jasna, gdy pre­ mier zostaje równocześnie ministrem obrony, automatycznie zmniejsza się liczba członków Gabinetu. Jeżeli chodzi o mnie,

18

NIEREALNA WOJNA

to wyznać muszę, że gdy stałem na czele Gabinetu Wojennego nigdy nie lubiłem wokół siebie ministrów nieresOrtowych. Ponad zwykłych doradców stanowczo przedkładałem szefów poszczególnych jednostek organizacyjnych. Gdy każdy wyko­ nuje konkretną pracę i jest za nią odpowiedzialny, to w sztuczny sposób nie piętrzy problemów ani nie udaje, że coś wygląda inaczej niż w rzeczywistości. Pan Chamberlain został niemal natychmiast zmuszony przez rozwój wydarzeń do poszerzenia pierwotnego składu Gabinetu Wojennego. Znaleźli się w nim: lord Halifax (minister spraw zagranicznych), sir Samuel Hoare (lord tajnej pieczęci), sir John Simon (minister skarbu), lord Chatfield (minister ds. koor­ dynacji obrony) i lord Hankey (minister bez teki). Do tego do­ dano ministrów trzech rodzajów służb: jednym z nich byłem ja, a dwaj pozostali to pan Hoare Belisha (minister ds. wojny) i sir Kingsley Wood (minister ds. lotnictwa). Oprócz tego koniecz­ nym było, by w spotkaniach brali udział pan Eden (minister ds. dominiów) i sir John Anderson (minister spraw wewnętrznych i minister ds. bezpieczeństwa wewnętrznego), pomimo iż nie byli oni faktycznie członkami Gabinetu Wojennego. W sumie dawało to 11 osób. Po przyłączeniu ministrów trzech rodzajów służb znacznie ucierpiał autorytet lorda Chatfielda jako ministra ds. koordynacji obrony. Przyjął on tę zmianę z typową dlań dobrodusznością. Z wyjątkiem mojej osoby, wszyscy inni ministrowie kierowa­ li naszymi sprawami przez kilka ostatnich lat i byli odpowie­ dzialni za to, czemu obecnie musieli stawić czoło w sferze dy­ plomatycznej i sferze działań wojennych. Pan Eden zrezygno­ wał z kierowania polityką zagraniczną w lutym 1938 r. Jeżeli chodzi o mnie, to nie sprawowałem żadnej funkcji publicznej przez prawie 11 lat. Przeto nie ciążyła na mnie odpowiedzial­ ność ani za to, co wydarzyło się w przeszłości, ani też za to, co działo się teraz. Wręcz przeciwnie zaś, przez ostatnie 6 czy 7 lat nieustannie przepowiadałem te wszystkie nieszczęścia, które teraz w znacznej mierze zaczęły się spełniać. Tak więc kierując sprawami Marynarki Wojennej, na którą w tej fazie wojny spa­ dał cały ciężar działań, nie uważałem bynajmniej mojej sytuacji

WOJNA

19

za niezręczną, a gdyby nawet tak było, to dzięki dworności pre­ miera oraz jego współpracowników nastroje takie rychło by się rozwiały. Dobrze znałem tych wszystkich łudzi. Większość z nas służyła przez pięć lat w rządzie pana Baldwina i pomimo rozlicznych wydarzeń w życiu parlamentarnym utrzymywali­ śmy bliskie i zażyłe kontakty, dopuszczając wszelako pojawia­ nie się nieuniknionych kontrowersji. Jednakże sir John Simon i ja należeliśmy do starszego pokolenia politycznego. Chyba odsłużyliśmy po 15 lat (oczywiście z przerwami) w rozmaitych rządach brytyjskich, zanim któryś z naszych obecnych kolegów osiągnął eskponowane stanowisko państwowe. W niezwykle napiętym okresie pierwszej wojny światowej stałem na czele Admiralicji a później Ministerstwa Zaopatrzenia Wojskowego. Chociaż więc sam premier był kilka lat ode mnie starszy, mogę powiedzieć, że w tym towarzystwie byłem niemal jedynym di­ nozaurem. W okresie kryzysu, kiedy wszyscy w naturalny spo­ sób domagają się nowych ludzi i nowych pomysłów, mój wiek mógłby zostać uznany za mankament. Zrozumiałem przeto, że muszę uczynić wszystko, co w mojej mocy, by dotrzymać kro­ ku młodemu pokoleniu znajdującemu się obecnie u władzy oraz wszystkim nowym i tryskającym energią osobom, które w każ­ dej chwili mogą się pojawić. Swoją pewność pokładałem w na­ bytej wiedzy i zapale, jaki byłem z siebie w stanie wykrzesać oraz w energii umysłowej. Aby cel ów osiągnąć, musiałem przeprosić się z trybem życia, do którego zmusiła mnie praca w Admiralicji w latach 19141915, i który pozwalał mi na znacznie intensywniejszą pracę w ciągu dnia. Każdego popołudnia kładłem się do łóżka przy­ najmniej na godzinę, korzystając w pełni z daru natychmiasto­ wego zapadania w głęboki sen. Dzięki temu mogłem jednak wykonać półtoradniową pracę w ciągu jednego dnia. Natura tak skonstruowała człowieka, że aby mógł pracować od 8 rano aż do północy, potrzeba mu tej błogosławionej chwili zapomnie­ nia, która przywraca siły witalne, choćby miała trwać tylko 20 minut. Muszę wyznać, iż z dużym żalem kładłem się spać jak dziecko każdego popołudnia, lecz zapłatą za to była możliwość pracowania do drugiej nad ranem, a czasem nawet znacznie

20

NIEREALNA WOJNA

dłużej. Równocześnie kolejny dzień pracy zaczynałem najzu­ pełniej normalnie między godziną 8 a 9. Zwyczaju tego prze­ strzegałem przez cały okres trwania wojny i polecałem go in­ nym, szczególnie gdy byli zmuszeni do długotrwałej eksploata­ cji swego organizmu. Admirał Pound, pierwszy lord morski, dowiedziawszy się o tym zwyczaju, zdecydował się wprowa­ dzić go w swoje życie z tą tylko różnicą, że nie kładł się do łóżka, lecz przysypiał w swoim fotelu. Doszedł w tym do takiej wprawy, że częstokroć zapadał w sen w czasie posiedzeń Gabi­ netu. Wystarczyło jednak, żeby ktoś wypowiedział tylko jedno słowo na temat Marynarki Wojennej, a natychmiast odzyskiwał pełną świadomość. Nic nie mogło umknąć jego czujnym uszom ani ogarniającemu wszystko umysłowi.

R O Z D Z I A Ł XXIII

ZADANIE ADMIRALICJI

Wojna na morzu - Wojenny plan Admiralicji - Ataki U-bootów Trałowce wyposażone w aparaty azdyk - Ochrona statków handlo­ wych - System konwojów - Blokada - Sprawozdanie z mojej pier­ wszej konferencji - Potrzebujemy portów w Południowej Irlandii Główna baza naszej floty - Nieodpowiednie środki ostrożności - „Za­ bawa w chowanego” - Moja wizyta w Scapa Flow - Rozmyślania nad Loch Ewe - Tracimy lotniskowiec „Courageous” - Taktyka krą­ żowników - Pierwszy miesiąc wojny z U-bootami - Owocny wrze­ sień - Operacje morskie o szerszym zasięgu - Zapał polskiej Mary­ narki Wojennej - List prezydenta Rooseuelta.

Ś

wiat nie posiadał się ze zdziwienia, gdy po miażdżącym ataku Hitlera na Polskę i wypowiedzeniu Niemcom woj­ ny przez Francję i Wielką Brytanię zapanowała długa i dręcząca cisza. Pan Chamberlain w prywatnym liście (opubli­ kowanym przez jego biografa) tę fazę określił mianem „Niere­ alnej Wojny”*, a ja - w uznaniu trafności tych słów-przyjąłem je za tytuł tej księgi. Wojska francuskie nie zaatakowały Nie­ miec. Po przeprowadzonej mobilizacji trwały one bez ruchu na całej długości frontu. Niemcy nie rozpoczęli żadnych działań powietrznych (z wyjątkiem rozpoznawczych) przeciwko Wiel­ kiej Brytanii; to samo dotyczyło zresztą Francji. Rząd francuski poprosił nas o powstrzymanie się od ataków lotniczych na Nie­ mcy, gdyż mogłoby to, jego zdaniem, sprowokować akcję od­ wetową przeciwko francuskim fabrykom zbrojeniowym, które

* Feiling, op. cit., s. 424 (przyp. oryg.).

22

NIEREALNA

WOJNA

nie miały odpowiedniej ochrony. Działania nasze ograniczyły siędo zrzucenia ulotek w celu zwróceniau wagi na etyczno-moralne konsekwencje ich poczynań. Ten etap wojny na morzu i w powietrzu stanowił dla wszystkich prawdziwe zaskoczenie. Francja i Wielka Brytania z niewzruszonym spokojem obser­ wowały, jak cała potęga niemieckiej machiny wojennej w cią­ gu kilku tygodni niszczy i podporządkowuje sobie Polskę. Do­ prawdy Hitler nie miał na co się uskarżać. W przeciwieństwie do działań na lądzie i w powietrzu, wojna na morzu rozpoczęła się na dobre już od pierwszych godzin, w związku z czym Admiralicja przejęła w swoje ręce ster wydarzeń. 3 września wszystkie nasze okręty wykony­ wały swoje zwykłe obowiązki. Naraz stały się celem staran­ nie porozmieszczanych U-bootów, zwłaszcza w rejonie At­ lantyckiego Szlaku Zachodniego. Tego wieczora o godz. 9. wypływający z Anglii liniowiec pasażerski Athenia o wypo­ rności 13 500 ton został trafiony torpedą i zatonął, a wraz z nim 112 pasażerów, w tym 28 obywateli amerykańskich. Wiadomość o tym wydarzeniu obiegła cały świat w ciągu kil­ ku godzin. Rząd niemiecki w celu uniknięcia nieporozumień ze Stanami Zjednoczonymi niezwłocznie wydał oświadcze­ nie, w którym stwierdził, że to ja wydałem rozkaz umiesz­ czenia bomby na pokładzie tej jednostki, aby w ten sposób doprowadzić do pogorszenia stosunków niemiecko-amerykańskich. Niestety, pewne nieprzychylne kręgi dały wiarę owemu wierutnemu kłamstwu.* 5 i 6 września opodal wybrze­ ży hiszpańskich zatopione zostały Bośnia, Royal Sceptre i Rio Claro. Były to jednostki o dużym znaczeniu. Moja pierwsza depesza po objęciu stanowiska w Admirali­ cji dotyczyła zagrożenia ze strony U-bootów w najbliższej przyszłości:

* Patrz także: Nuremberg Documents, cz.IV, s. 267 i następne. Zeznania do­ wódcy U-boota (przyp. oryg.).

ZADANIE ADMIRALICJI

23

Szef wywiadu Marynarki Wojennej 4 września 1939 Proszę o stan sił niemieckich U-bootów, zarówno obecny jak i przewidywany, na okres najbliższych kilku miesięcy. Prosiłbym także o rozróżnienie pomiędzy większymi i mniejszymi U-bootami, jak również podanie każdorazowo promienia działania (dni i mile). Natychmiast też otrzymałem informacje, z których wynikało, że nieprzyjaciel posiada 60 U-bootów, a na początku roku 1940 liczba ta wzrośnie do 100. Szczegółową odpowiedź, którą war­ to dokładniej przestudiować, otrzymałem 5 września*. Liczba jednostek dalekiego zasięgu była doprawdy imponująca, wska­ zywała jednocześnie na zamiary przeciwnika, planującego jak najszybciej rozpocząć działania w dużej odległości od swoich baz.

Admiralicja posiadała niezwykle szczegółowe plany zwię­ kszenia liczby posiadanych przez nas jednostek służących do zwalczania okrętów podwodnych. W szczególności poczynio­ no przygotowania do przejęcia 86 największych i najszybszych trałowców i wyposażenia ich w aparaty azdyk, w wielu zresztą przypadkach proces ten był już bardzo zaawansowany. Gotowy był także wojenny plan budowy niszczycieli (zarówno dużych jak i małych) i budowy krążowników wraz z towarzyszącymi im jednostkami pomocniczymi. Wszystkie one weszły automa­ tycznie w życie z chwilą wypowiedzenia wojny. Poprzednia wojna ukazała niezaprzeczalne zalety wysyłania jednostek w formie konwojów. Od pewnego czasu Admiralicja przejęła kontrolę nad ruchem statków handlowych, a ich kapitanowie zmuszeni byli słuchać rozkazów odnośnie szlaków, którymi się poruszali oraz konwojów, do których mieli się przyłączać. Z uwagi na niedostateczną liczbę jednostek eskortujących, Ad­ miralicja musiała przyjąć taktykę częstych zmian szlaków oce-

* Patrz tabela s. s. 24

24

NIEREALNA WOJNA

anicznych (na wypadek rozpoczęcia przez nieprzyjaciela total­ nej wojny przy pomocy U-bootów) oraz ograniczenia konwo­ jów do wschodniego wybrzeża Wielkiej Brytanii. Lecz zatopie­ nie Athenii pokrzyżowało owe plany i sprawiło, że niezwłocz­ nie poczęliśmy wysyłać konwoje na północny Atlantyk. NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE Rodzaj

To­ naż

Liczba jedn. prowadzących

Przewidywana Przewidywana liczba jedn.

liczba jedn.

działania

prowadź,

prowadź,

sierpień

działania

działania na

1939

grudzień 1939

początku

Przewidywany promień działania Mile

Dni

4000

33 przy 5

1940roku

Przybrzeżne

250

30

32

32

węzłach

Oceaniczne

500

10

10

23

Oceaniczne

517

9

15

17

Oceaniczne

712

2

2

-

Oceaniczne

740

8

13

16

Oceaniczne

1060

-

2

11

Oceaniczne

1028

7 200

8400

30 przy 10 węzłach

35 przy 10 węzłach

10000 42 przy 10 węzłach

8 000 33 przy 10

1

węzłach

(zbud. dla Turcji; nie dostarczony)

Razem:

-

60

74

99

-

-

Sprawa organizacji konwojów została starannie opracowana, a kwestie obronne wielekroć przedyskutowano z armatorami. Ponadto wydano specjalne instrukcje dla kapitanów statków, ułatwiające im wykonanie nie znanych dotąd zadań oraz wypo­ sażono ich w specjalny sprzęt sygnalizacyjny i inne urządzenia, umożliwiające zajęcie przez nich odpowiedniego miejsca w płynącym konwoju. Marynarze z floty handlowej z odwagą i determinacją spoglądali w nieznaną przyszłość. Nie zadowa-

ZADANIE ADMIRALICJI

25

łając się czysto bierną postawą, domagali się broni. Prawo międzynarodowe zawsze dopuszczało użycie dział przez statki handlowe w obronie własnej, w związku z czym inte­ gralną częścią planów Admiralicji (niezwłocznie wprowa­ dzoną w życie) stało się uzbrojenie wszystkich statków że­ glugi morskiej i odpowiednie wyszkolenie ich załóg. Możli­ wość przymuszenia U-boota do przeprowadzenia ataku w za­ nurzeniu, i to nie tylko przy użyciu dział pokładowych na powierzchni, wydatnie zwiększała szanse ucieczki danego statku, a zarazem sprawiała, że napastnik częściej (i z mniej­ szą skutecznością) wystrzeliwał cenne torpedy. Z dużą prze­ zornością pozostawiono działa z tamtej wojny, można je było teraz wykorzystać przeciwko U-bootom, istniały jednak duże braki, jeżeli chodzi o broń przeciwlotniczą. Miało jeszcze upłynąć wiele miesięcy, zanim byliśmy w stanie dostarczyć statkom handlowym odpowiednią ochronę przed atakami lot­ niczymi i przez ten czas ponieśliśmy znaczne straty. W tych pierwszych dniach postanowiliśmy, że w ciągu trzech pier­ wszych miesięcy wojny każdy z trzech tysięcy statków uz­ broimy przynajmniej w jedno działo przeciwpodwodne. Plan ów zrealizowaliśmy. Drugim zadaniem, poza ochroną naszych jednostek pływa­ jących, było usunięcie wszystkich niemieckich statków handlowych z mórz i oceanów oraz odcięcie dopływu wszel­ kich towarów do Niemiec. Blokada została wprowadzona w życie z całą bezwzględnością. Kierowanie ową polityką spadło na barki utworzonego w tym właśnie celu Minister­ stwa Wojny Ekonomicznej, a stroną wykonawczą zajęła się Admiralicja. Nieprzyjacielskie statki handlowe, podobnie jak w r. 1914, znikły z otwartych mórz niemal bez śladu. Jedno­ stki niemieckie zazwyczaj szukały schronienia w portach neutralnych, a gdy zostały zauważone, rzucały się do uciecz­ ki. Niemniej jednak do końca 1939 r. Alianci przejęli i włą­ czyli do swej służby 15 statków o łącznej wyporności 75 ty­ sięcy ton. Wielki liniowiec niemiecki Bremen, który schronił się w sowieckim porcie w Murmańsku, dotarł bezpiecznie do Niemiec tylko dlatego, że oszczędził go brytyjski okręt pod-

26

NIEREALNA WOJNA

wodny Salmon, który zupełnie słusznie przestrzegał kon­ wencji prawa międzynarodowego*.

Moja pierwsza konferencja w Admiralicji odbyła się wieczo­ rem 4 września. W związku z wagą poruszanych na niej proble­ mów postanowiłem zanotować najistotniejsze wnioski, zanim położyłem się spać w późnych godzinach nocnych. 5 września 1939 1. W tej pierwszej fazie wojny, kiedy Japonia jest spokojna, a Wło­ chy neutralne choć niezdecydowane, pierwsze uderzenia spadną na szlaki prowadzące z Atlantyku do Wielkiej Brytanii. 2. W chwili obecnej tworzony jest system konwojów. Przez system konwojów rozumieć należy konwoje zajmujące się zwalczaniem okrętów podwodnych. Dokument ten nie zajmuje się problemem zwalczania krążowników czy innych większych jednostek. 3. Pierwszy lord morski rozważa plan ściągnięcia na Atlantycki Szlak Zachodni Wielkiej Brytanii wszystkich możliwych niszczycieli i jednostek eskortujących ze wschodniego i śródziemnomorskiego te­ atru działań, w celu dodania, gdy będzie to możliwe, dwunastu z nich do grup eskortujących konwoje. Plan ten powinien zostać zrealizowa­ ny w ciągu powiedzmy, miesiąca, zanim rozpocznie się napływ tra­ łowców wyposażonych w aparaty azdyk. Jeżeli chodzi o październikowe dostawy tych jednostek, należy przygotować oświadczenie określają­ ce ich przewidywane rozmiary. W przypadku pierwszych dostaw nie trzeba chyba czekać na uzbrojenie ich w działa, lecz wystarczy po­ przestać na bombach głębinowych. Gdy napięcie nieco zmaleje, bę­ dzie można znów zastanawiać się nad sprawą wyposażenia ich w działa. 4. Szef Działu Handlu powinien dostarczać codzienne raporty na temat wszystkich brytyjskich jednostek handlowych zbliżających się do Wyspy. Niewykluczone, że w tym celu konieczne będzie znalezie­ nie nowego pomieszczenia i dodatkowych pracowników. Każdego ranka na mapie dużych rozmiarów powinno się zaznaczać wszystkie *

Dowodził nim komandor porucznik Bickford, który otrzymał awans w uz­ naniu swoich rozlicznych osiągnięć, łecz wkrótce potem zaginął wraz ze swym okrętem (przyp. oryg.)

ZADANIE ADMIRALICJI

27

statki znajdujące się w odległości dwóch, a najlepiej trzech dni drogi od naszych brzegów. Wszystkie te jednostki muszą się znajdować pod ścisłą kontrolą; każdą z nich należy zająć się oddzielnie, na ile pozwa­ lają nasze możliwości. Proszę o propozycje dotyczące wprowadzenia w życie powyższego planu, co powinno nastąpić w ciągu 24 godzin. Szczegóły dopracowane zostaną później. Informacje o niezbędnych kontaktach z Ministerstwem Handlu i innymi zainteresowanymi de­ partamentami powinny dojść w terminie późniejszym. 5. Szef Działu Handlu powinien w dniu jutrzejszym przygotować plan, w ramach którego w dniu przybycia danego okrętu do portu kompetentny urzędnik morski złoży wizytę jego dowódcy i w imieniu szefa Działu Handlu zbada dokładnie przebieg kursu łącznie z wszel­ kimi odchyleniami. Należy wykazać wszystkie zauważone rozbież­ ności pomiędzy faktycznym kursem a wskazaniami Admiralicji, a w poważniejszych przypadkach wymierzyć karę, z przykładową dymi­ sją włącznie. Admiralicja przyjmuje na siebie odpowiedzialność, a kapitanowie statków handlowych mają być zmuszeni do posłuszeń­ stwa. Opracować należy wszystkie szczegóły tego planu łącznie z ka­ drą, przepisami i odpowiednimi karami. 6. Chwilowo słusznym wydaje się być utrzymanie zmiany szlaku marynarki handlowej ze śródziemnomorskiego na szlak prowadzący dookoła Przylądka Dobrej Nadziei. Nie wyklucza to w żadnym przy­ padku możliwości wykorzystania tego szlaku przez konwoje przewo­ żące żołnierzy, które mogą otrzymać pomoc ze strony nie zaangażo­ wanych w żadne działania jednostek floty handlowej. Jednakże kon­ woje takie nie powinny przepływać częściej, aniżeli raz na miesiąc lub raz na trzy tygodnie. Nie należy ich traktować jako części planu obrony floty handlowej, gdyż są to już operacje prowadzone przez Marynarkę Wojenną. 7. Z powyższych uwag wynika, że w tym okresie, tzn. pierwszych sześciu tygodni lub dwóch miesięcy wojny, Morze Czerwone będzie stanowić rejon zamknięty dla wszystkiego z wyjątkiem działań mary­ narki oraz, być może, ruchu przybrzeżnego w rejonie Egiptu. 8. Ogromnym ułatwieniem w tej nieprzyjemnej sytuacji byłoby do­ starczenie trałowców wyposażonych w aparaty azdyk i wszystkiego, co jest tam potrzebne. Po drugie, przyjęcie przez Włochy określonej postawy również byłoby dla nas niezwykle korzystne. Nie możemy być pewni, czy krok ten nastąpi w okresie najbliższych sześciu tygo­ dni, ale musimy naciskać na rząd Jego Królewskiej Mości, by dążył do spokojnego, a zarazem jak najszybszego załatwienia sprawy. Tym­ czasem wszystkie ciężkie jednostki na Morzu Śródziemnym znajdo­ wać się będą w defensywie, co pozwoli przeznaczyć na inne cele

28

NIEREALNA WOJNA

część eskortujących je niszczycieli, niezbędnych w przypadku konie­ czności zbliżenia się do włoskich wód terytorialnych. 9. Rozpoczęcie wrogich działań przez którykolwiek z pięciu (lub siedmiu) głównych okrętów nieprzyjacielskich wywołałoby poważny kryzys morski wymagający opracowania specjalnego planu. Admira­ licja nie jest w stanie zapewnić eskorty statkom handlowym na wypa­ dek poważnych ataków jednostek nawodnych. Gdyby do takowych doszło, niezbędne stałyby się działania morskie przy udziale głów­ nych sił naszej floty, której zadaniem byłoby zorganizowanie grup pościgowych zwalczających nieprzyjaciela, przy jednoczesnym za­ trzymaniu wszelkiego ruchu statków handlowych do czasu osiągnię­ cia konkretnych rezultatów. Pierwszy lord Admiralicji przedstawia powyższe punkty swoim współpracownikom, prosząc o ich przemyślenie, uwagi krytyczne i wszelkie niezbędne poprawki oraz wyraża nadzieję na otrzymanie konkretnych propozycji działania. Organizacją wypływających z kraju konwojów zajęto się na­ tychmiast. Już 8 września normalnie funkcjonowały trzy szlaki; z Liverpoolu i znad Tamizy na ocean zachodni oraz szlak przy­ brzeżny między Tamizą i Forth. Plan wojenny przewidywał utworzenie sztabów kontrolujących konwoje w tych i wielu in­ nych portach w kraju i za granicą; teraz zostały one wysłane w przypisane sobie miejsca. Równocześnie wszystkie jednostki w kanale La Manche i na Morzu Irlandzkim, które wypływały z kraju, a nie wchodziły w skład konwojów, otrzymały rozkaz powrotu do Plymouth i Milford Haven; pozostałe rejsy z kraju zostały odwołane. Przyśpieszeniu uległy przygotowania do po­ wrotu do kraju konwojów przebywających w portach zagrani­ cznych. Pierwszy z nich wyruszył 14 września z Freetown, a 16 września z Hałifax, Nowej Szkocji. Przed końcem miesiąca konwoje kursowały już regularnie z kraju znad Tamizy i Liverpoolu i zza granicy z Halifax, Gibraltaru i Freetown. Dopiero teraz, gdy powstała paląca potrzeba wyżywienia na­ szej wyspy i rozwoju możliwości obronnych, niezwykle boleś­ nie odczuliśmy utratę portów w Południowej Irlandii. Fakt ten w poważnym stopniu ograniczył promień działania tych nie­ wielu niszczycieli, jakimi dysponowaliśmy:

ZADANIE ADMIRALICJI

29

Do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 5 września 1939 Szefowie odpowiednich departamentów powinni sporządzić i prze­ kazać pierwszemu lordowi Admiralicji przez pierwszego lorda mor­ skiego i sztab marynarki specjalny raport w związku z tzw. neutralno­ ścią tzw. Irlandii Północnej. Należy wziąć pod rozwagę następujące punkty: 1. Jak wywiad zapatruje się na prawdopodobieństwo udzielania po­ mocy U-bootom przez niezadowolone elementy w małych zatocz­ kach na zachodzie Irlandii? Jeżeli są zdolni do podkładania bomb w Londynie*, to dlaczegóż nie mieliby dostarczać paliwa załogom U-bootów? Zalecana jest nie słabnąca czujność. Po drugie, należy zbadać, jak brak dostępu do Berehaven i innych portów południowej Irlandii wpływa na zasięg działania naszych ni­ szczycieli, a także, co zmieniłaby w tym względzie możliwość korzy­ stania z nich. Rada musi zdać sobie sprawę, że być może nie uda się nam uzyskać odszkodowania, gdyż z kwestią neutralności Irlandii Północnej wiążą się skomplikowane problemy polityczne, które nie zostały jeszcze rozwiązane, a ich rozwiązanie w opinii pierwszego lorda Admiralicji jest raczej problematyczne. Jednak całą tę sprawę należy starannie przemyśleć.

Po utworzeniu i wprowadzeniu w życie systemu konwojowe­ go kolejnym problemem stało się znalezienie bezpiecznej bazy dla naszej floty. 5 września o godzinie 10.wieczorem rozpo­ cząłem długą konferencję, która zajęła się właśnie tą sprawą. Przy tej okazji napłynęły falą liczne wspomnienia. W czasie każdej wojny z Niemcami Scapa Flow stanowi doskonały punkt strategiczny, z którego brytyjska Marynarka Wojenna może kontrolować wszystkie drogi z Morza Północnego oraz narzucić blokadę. Podczas poprzedniej wojny dopiero w ostat­ nich jej dwóch latach uznano, iż flota brytyjska posiada wystar­ czającą przewagę, aby mogła przemieścić się na północ, do Rosyth, które dysponowało doskonałą stocznią. Jednakże Scapa, *

Dotyczy to przestępstwa nie mającego zupełnie związku z wojną (przyp. oryg.)

30

NIEREALNA WOJNA

z uwagi na większą odległość od niemieckich baz lotniczych, była miejscem bezsprzecznie najkorzystniejszym i w wojen­ nym planie Admiralicji została wybrana na główną bazę. Jesienią 1914 r. całą Wielką Flotę ogarnął ogromny niepokój. Rozniosła się pogłoska, że niemieckie okręty podwodne wpły­ wają za nami do portu. Nikt z Admiralicji nie potrafił uwierzyć, że jakikolwiek okręt podwodny jest w stanie pokonać trudne i pełne wirów kanały, za którymi leżało wielkie jezioro Scapa. Gwałtowne przypływy oraz prądy Pentland Firth, niejednokrot­ nie dochodzące do 8 czy 10 węzłów, uważane były w owym czasie za wystarczającą przeszkodę. Mimo to jednak wśród bo­ daj setki dużych jednostek zapanowała wyraźna niepewność. Dwa lub trzy razy (zwłaszcza 17 października 1914 r.) ogłoszo­ no alarm, że opodal miejsca zakotwiczenia znajduje się niemie­ cki okręt podwodny. Niszczyciele natychmiast ruszyły z miej­ sca, a cała gigantyczna armada przy akompaniamencie huku dział odbiła od nabrzeża w pośpiechu i zdenerwowaniu. Koniec końców jednak okazało się, że Admiralicja miała rację i żaden okręt niemiecki nie pokonał tego trudnego przejścia. Dopiero w 1918, a więc pod sam koniec wojny, jeden z U-bootów podjął taką próbę, co zakończyło się jego katastrofą i zatonięciem. Niemniej jednak głęboko wryło mi się w pamięć owo nieprzy­ jemne wydarzenie i związane z nim ogromne wysiłki mające na celu zablokowanie wszystkich wejść do Scapa i uspokojenie całej floty. Teraz, w roku 1939, groziły nam dwa niebezpieczeństwa: pierwszym był atak okrętów podwodnych, a drugim atak z po­ wietrza. Z ogromnym zaskoczeniem dowiedziałem się w czasie konferencji, że nie poczyniono dodatkowych kroków w celu lepszego przygotowania nas na wypadek obydwu tych form ataku. Wprawdzie dojść do Scapa Flow broniły trzy nowego typu zapory przeciwko okrętom podwodnym, lecz składały się one jedynie z pojedynczych linii sieci. Źródłem niepokoju po­ zostawały wąskie i kręte dojścia we wschodniej części Scapa bronione przez resztki okrętów blokujących umieszczonych tam w czasie poprzedniej wojny, do których niedawno dołączo­ no dwie lub trzy dodatkowe jednostki. Kręgi najlepiej poinfor-

ZADANIE ADMIRALICJI

31

mowane doskonale zdawały sobie sprawę, iż w związku z wię­ kszymi rozmiarami, prędkością i siłą nowoczesnych okrętów podwodnych nie można już liczyć na to, że pokonanie silnych przypływów nadal będzie dla nich zadaniem niewykonalnym. Po zakończeniu tej konferencji, mojego drugiego wieczora w Admiralicji, wydałem szereg rozkazów dotyczących umiesz­ czenia dodatkowych zapór i sieci. Natomiast nowe niebezpieczeństwo grożące nam z powietrza zostało niemal całkowicie zlekceważone. Scapa Flow posiadało jedynie dwie baterie dział przeciwlotniczych, które chroniły znajdujące się w Hoy zbiorniki z paliwem dla floty oraz punkt cumowania niszczycieli. Jedno lotnisko znajdujące się nie opo­ dal Kirkwall było dostępne dla samolotów marynarki, gdy flota znajdowała się na miejscu, ale siły RAF-u nie były w stanie wziąć natychmiast udziału w obronie, a przybrzeżna stacja ra­ darowa - chociaż sprawna - nie spełniała swojej funkcji tak jak powinna. Wprawdzie zatwierdzono plany umieszczenia dwóch dywizjonów myśliwców RAF-u na lotnisku w Wiek, lecz wpro­ wadzanie tych planów w życie możliwe było nie wcześniej niż w roku 1940. Wezwałem do natychmiastowego rozpoczęcia działań. Nasze linie obrony powietrznej były tak słabe, zasoby tak ograniczone, a wrażliwe punkty - w tym cały ogromny Londyn - tak liczne, że nie było sensu prosić o zbyt wiele. Z drugiej jednak strony ochrony przed atakiem powietrznym potrzebowało tylko pięć lub sześć jednostek, z których każda dysponowała potężnym sprzętem przeciwlotniczym. Ale wszy­ stko toczyło się właściwym torem, Admiralicja zobowiązała się dostarczyć 2 dywizjony myśliwców marynarki na czas pobytu floty w Scapa Flow. Sprawą najważniejszą wydawało się być ustawienie artylerii w jak najkrótszych odstępach, a tymczasem nie pozostawało nic innego, jak tylko uciec się do metody określanej mianem „zabawy w chowanego”, do której zostaliśmy zmuszeni jesie­ nią 1914 r. Zachodnie wybrzeże Szkocji obfitowało w różne śródlądowe punkty zakotwiczenia, których bez trudu można było bronić przed U-bootami przy pomocy sieci rejestrujących i nieustannych patroli. W czasie poprzedniej wojny dzięki ma-

32

NIEREALNA

WOJNA

skowaniu osiągaliśmy zadowalające rezultaty, lecz nawet wów­ czas lękaliśmy się jakiegoś zabłąkanego samolotu kierowanego, być może, ręką zdrajcy. Teraz, w wyniku nieprawdopodobnego zwiększenia się zasięgu samolotów, całość Wysp Brytyjskich stała się łatwym łupem dla samolotów zwiadowczych i żadne maskowanie nie było w stanie odpowiednio nas zabezpieczyć na wypadek zmasowanego ataku okrętów podwodnych czy sa­ molotów. W związku z faktem, iż niewiele było jednostek, któ­ rym musieliśmy zapewnić ochronę, można je było przemiesz­ czać z miejsca na miejsce, a także z uwagi na to, że nie mieli­ śmy większego wyboru, z ogromną godnością przyjęliśmy na siebie to ryzyko.

Uznałem, że powinienem jak najszybciej złożyć wizytę w Scapa. Nie widziałem się z dowódcą naczelnym, sir Charlesem Forbesem, od czasu, gdy lord Chatfield zabrał mnie do Szkoły Zwalczania Okrętów Podwodnych w Portland w czerw­ cu 1938 r. Przeto otrzymawszy zwolnienie z obowiązku brania udziału w codziennych spotkaniach Gabinetu Wojennego, 14 września wieczorem wyruszyłem do Wiek wraz z niewielkim sztabem. Przez następne dwa dni dokonywałem inspekcji na­ brzeża i prowadzących doń dojść wraz z ich zaporami i siecia­ mi. Zapewniono mnie, że stan ich jest równie zadowalający, jak w czasie poprzedniej wojny, a dodatki i udoskonalenia są właś­ nie wprowadzane, bądź też znajdują się w planach na najbliższą przyszłość. Byłem gościem dowódcy naczelnego na pokładzie jego okrętu flagowego Nelson i w trakcie dyskusji z nim i jego głównymi oficerami poruszaliśmy nie tylko temat Scapa Flow, lecz także problemy dotyczące ogólnej sytuacji na morzu. Po­ została część floty ukrywała się na wodach Loch Ewe i 17 uda­ łem się tam z admirałem na pokładzie Nelsona. Gdy opuści­ wszy przejście wypłynęliśmy na otwarte morze ze zdumieniem zauważyłem, że ten ogromny okręt nie posiada eskorty w posta­ ci niszczycieli. „Zdawało mi się - zauważyłem wówczas - że nigdy nie wypływa Pan na morze bez dwóch okrętów wojen­ nych, a przynajmniej jednego”. Lecz admirał odparł: „Nam,

34

NIEREALNA WOJNA

rzecz jasna, bardzo by coś takiego odpowiadało; niestety jed­ nak, nie posiadamy odpowiedniej liczby niszczycieli, by zasadę takową wprowadzić w życie. Dookoła mamy dużo jednostek patrolujących i za kilka godzin wpłyniemy do kanału Minch.” Dzień był bardzo piękny, podobnie zresztą, jak pozostałe. Wszystko poszło po naszej myśli i wieczorem zarzuciliśmy ko­ twicę w Loch Ewe, nie opodal czterech, czy pięciu wielkich okrętów Home Fleet.* Wąskie wejście do jeziora zamykało kil­ ka sieci rejestrujących, a dookoła uwijała się spora liczba jedno­ stek patrolowych wyposażonych w aparaty azdyk i bomby głę­ binowe oraz łodzie wartownicze. Zewsząd otaczały nas ogrom­ ne i majestatyczne wzgórza Szkocji. Powróciłem wówczas my­ ślami do tamtego września, niemal ćwierć wieku wcześniej, kiedy to po raz ostatni widziałem się z sir Johnem Jellicoe i jego kapitanami w tej samej zatoce. Przed oczyma stanął mi cały ciąg pancerników i krążowników i ich załogi dręczone tą samą niepewnością, która teraz była naszym udziałem. Kapitanowie i admirałowie z tamtego okresu w większości już nie żyli, albo dużo wcześniej odeszli na emeryturę. Przedstawieni mi starsi oficerowie, ludzie niezwykle odpowiedzialni, byli w tych odle­ głych czasach porucznikami lub aspirantami. Przed tamtą woj­ ną miałem trzy lata na zapoznanie się z większością wyższych oficerów oraz zatwierdzenie wielu nominacji. Teraz przewinął się przede mną cały szereg nowych twarzy. Doskonała dyscy­ plina, styl zachowania, postawa - wszystko było takie jak on­ giś. Oprócz ludzi. Jedynie przeważająca część okrętów pocho­ dziła z czasów mojej kadencji. Żaden z nich nie był nowy. Dość dziwnie to przeżyłem - zupełnie jakbym znalazł się w poprze­ dnim wcieleniu. Zdawało mi się, że jedyne, co przetrwało na swoim stanowisku, to ja sam. Lecz nie, byłem w błędzie: prze­ trwało także zagrożenie, zagrożenie kryjące się w głębiach

* Ze względu na istniejące w jęz. polskim różne wersje nazwy tej floty (Flota Macierzysta, Flota Ojczyźniana itp.) w tym wydaniu używamy nazwy ory­ ginalnej - Home Fleet.

ZADANIE ADMIRALICJI

35

mórz i oceanów, zagrożenie, które wzrosło, gdyż wzrosła jed­ nocześnie potęga U-bootów. Przetrwało również zagrożenie kryjące się w przestworzach, choć teraz groziło coś znacznie poważniejszego, aniżeli wypatrzenie przez nieprzyjaciela obra­ nej przez siebie kryjówki - groził potężny i druzgoczący atak! Rankiem 18 września, po dokonaniu inspekcji kolejnych dwóch okrętów i nabrawszy zaufania do dowódcy naczelnego, wyruszy­ łem z Loch Ewe do Inverness, gdzie oczekiwał nas pociąg. Po drodze zatrzymaliśmy się przy strumieniu żywo połyskującym w gorących promieniach słońca i zjedliśmy lunch. Ani na chwilę jednak nie mogłem się uwolnić od dręczących mnie wspomnień. Na miły Bóg! Usiądźmy oto na murawie, O śmierci królów pieśni posłuchajmy smutnych. Nikt chyba wcześniej nie musiał przechodzić przez coś podo­ bnie straszliwego w tak krótkim okresie czasu. Nikt chyba nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństw ani odpowiedzialno­ ści bardziej niż ja, ani też - by poruszyć tu drobną kwestię - nie wiedział jak traktuje się pierwszych lordów Admiralicji, gdy nieprzyjaciel zatapia wielkie okręty, a wydarzenia przybierają niepożądany obrót. Gdyby wszystko miało się powtórzyć, raz jeszcze musiałbym przejść przez to, co nieodłącznie związane jest z każdą dymisją. Fisher, Wilson, Battenberg, Jellicoe, Beatty, Pakenham, Sturdee. Gdzież oni teraz są? Jestem jak tan* Co chodzi sam W opustoszałej sali Blask świateł zgasł, I u wiądł kwiat, A wszyscy odjechali.**

* Tan (ang. „thane” lub „thegn”) - w czasach saksońskich poddany, który w zamian za otrzymaną ziemię zobowiązany był do zbrojnej służby na rzecz swego władcy. ** W niniejszym tomie wszystkie przekłady poezji pochodzą od tłumacza.

36

NIEREALNA WOJNA

A co z ową ciężką próbą, którą ponownie zmuszeni jesteśmy przejść? Polska kona; Francja w niczym już nie przypomina owego natchnionego wojennym zapałem kraju; rosyjski kolos nie jest już sprzymierzeńcem, nie jest też neutralny, a niebawem może się okazać, że jest wrogiem. Włochy nie są nastawione przyjaźnie. Japonia nie jest naszym sprzymierzeńcem. Czy Ameryka ponownie włączy się do działań? Imperium Brytyj­ skie nadal pozostawało nienaruszone i chwalebnie zjednoczo­ ne, co nie zmieniało jednak faktu, że nie było przygotowane. W dalszym ciągu panowaliśmy na morzach i oceanach. Pozo­ staliśmy natomiast w tyle jeżeli chodzi o nową śmiercionośną broń, jaką było lotnictwo. Wszystko powoli przybierało coraz ciemniejsze barwy. W Inverness wsiedliśmy do naszego pociągu, który przez po­ południe i całą noc wiózł nas do Londynu. Gdy następnego ran­ ka wysiedliśmy na stacji Euston, ze zdumieniem zauważyłem na peronie postać pierwszego lorda morskiego. Admirał Pound miał niezwykle poważną minę. „Mam dla Pana złe wieści, pier­ wszy lordzie. Wczorajszego wieczora w Kanale Bristołskim za­ topiony został Courageous.” Courageous był jednym z na­ szych najstarszych lotniskowców, lecz w owym czasie był nam bardzo potrzebny. Podziękowałem admirałowi za osobiste przekazanie mi tej wiadomości i powiedziałem: „Musimy po­ godzić się z tym, że w czasie wojny takie rzeczy zdarzają się od czasu do czasu. Znam to z doświadczenia.” A potem kąpiel i zwykłe trudy codziennego dnia. Aby zapełnić dwu-trzytygodniową lukę pomiędzy wybu­ chem wojny a przygotowaniem naszych pomocniczych flotylli zwalczających U-booty, postanowiliśmy wykorzystać lotni­ skowce do zapewnienia” bezpiecznego powrotu nie uzbrojo­ nym, nie zorganizowanym i nie posiadającym odpowiedniej ochrony konwojom, które w dużej liczbie zbliżały się do na­ szych brzegów. Było to ryzyko, które należało podjąć. Do ta­ kich właśnie działań używaliśmy lotniskowca Courageous, któremu towarzyszyły 4 niszczyciele. 17 września wieczorem dwa z nich ruszyły w pościg za U-bootem atakującym statek handlowy. Gdy o zmierzchu Courageous ustawił się pod wiatr,

ZADANIE ADMIRALICJI

37

by ułatwić swoim samolotom lądowanie na pokładzie, natrafił na U-boota, choć prawdopodobieństwo takiego wydarzenia by­ ło doprawdy znikome. Z załogi liczącej 1260 osób zginęło ponad 500, a wśród nich kapitan Makeig-Jones, który zatonął wraz z okrętem. Trzy dni wcześniej inny lotniskowiec - mający później zdobyć sobie wielką sławę HMS Ark Royal - został w podobnej sytuacji zaatakowany przez okręt podwodny. Na szczęście torpedy nie trafiły w cel, a napastnik został niezwło­ cznie zatopiony przez eskortujące niszczyciele.

Najbardziej nurtującym nas problemem była sprawa skutecz­ nego zwalczania nawodnych rajderów nieprzyjaciela, których, podobnie jak w r. 1914, należało się w każdej chwili spodzie­ wać. 12 września wysłałem następujące pismo: Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego.

TAKTYKA KRĄŻOWNIKÓW

12 września 1939

W przeszłości staraliśmy się zapewnić ochronę naszym jednostkom handlowym przed nieoczekiwanym atakiem przydzielając im eskortę w postaci krążowników, a biorąc pod uwagę fakt, że kontrolą należało objąć ogromne połacie oceanu, przyjęliśmy zasadę „im więcej, tym lepiej”. W czasie poszukiwań okrętów korsarskich (rajderów*) i krążowni­ ków, nawet małe krążowniki mogą się okazać niezwykle pomocnymi, a w przypadku okrążenia Emdena koniecznym okazało się zebranie dwudziestu jednostek. Patrząc jednakże bardziej perspektywicznie na kwestię założeń taktycznych dla krążowników, należy stwierdzić, że rodzi się konieczność stworzenia nowej jednostki pościgowej. Pod­ czas gdy eskadra czterech krążowników może przeczesywać powie­ dzmy obszar 80 mil, jeden krążownik w asyście lotniskowca jest w stanie patrolować obszar przynajmniej 300 mil, a jeśli wziąć pod

*

Rajder - jednostka korsarska, uzbrojony niemiecki statek handlowy zwal­ czający słabsze jednostki pływające nieprzyjaciela.

38

NIEREALNA WOJNA

uwagę manewrowanie okrętu - nawet 400 mil. Z drugiej strony musi­ my jednak zdać sobie sprawę, że rajdery w przyszłości będą znacznie potężniejsze niż te, które znaliśmy dotychczas i znacznie bardziej skłonne do działań w pojedynkę, gdy nadarzy się ku czemuś takiemu sposobność. Samo zwiększenie liczby małych i słabych krążowników nie przyczyni się do wyrugowania potężnych rajderów z powierzchni mórz i oceanów. W rzeczy samej stanowią one niezwykle łatwy łup. Napastnik, nawet gdy zostanie otoczony, zdoła pokonać jedną ze sła­ bych jednostek i umknąć z kordonu. Każda jednostka pościgowa musi umieć wypatrzyć wroga, złapać go i zniszczyć. Do tego celu potrzebujemy pewnej liczby krążowni­ ków, z tym że muszą one znacznie przewyższać typ o wyporności 10 tysięcy ton, albo pozostaje nam stworzyć pary krążowników o wypo­ rności 10 tysięcy ton. Towarzyszyć im muszą małe lotniskowce o jak najmniejszej wyporności, wiozące jeden czy dwa tuziny maszyn. Op­ tymalny skład jednostki pościgowej powinien wyglądać następująco: jeden duży lub dwa małe niszczyciele rajderów, jeden lotniskowiec, cztery niszczyciele dalekiego zasięgu, dwa lub trzy szybkie tankowce o specjalnej konstrukcji. Formacja tego rodzaju stanowiłaby odpo­ wiednie zabezpieczenie przed okrętami podwodnymi, będąc w stanie przeczesywać ogromny obszar i niszczyć każdy napotkany rajder. Plan stworzenia grup pościgowych omówiony w tym pi­ śmie, przewidujący istnienie doskonale skomponowanych sił do patrolowania dużych obszarów i unieszkodliwiania napo­ tkanych rajderów, został rozwinięty na tyle, na ile było to możliwe przy naszych ograniczonych zasobach. Temat ten zostanie poruszony w jednym z kolejnych rozdziałów. Ten sam pomysł podchwyciły i opracowały znacznie dokładniej Stany Zjednoczone w swoim systemie jednostek specjalnego przeznaczenia (Task Force), stanowiącym istotny wkład do morskiej sztuki walki.

Miesiąc dobiegał końca i pomyślałem sobie, że dobrze by się stało, gdybym przedstawił Izbie Gmin w miarę spójny i logicz­ ny opis niedawnych wydarzeń.

ZADANIE Pierwszy lord Admiralicji do premiera

ADMIRALICJI

39 24

września

1939

Czy nie sądzi Pan, że mógłbym wygłosić w Izbie Gmin oświadcze­ nie na temat wojny z okrętami podwodnymi i ogólnej sytuacji na mo­ rzu, przedstawiając znacznie więcej szczegółów, aniżeli Pan to uczyni w swoim przemówieniu? Sądzę, że mógłbym przemawiać na ten te­ mat przez 25 do 30 minut i to z dobrym skutkiem. W każdym razie, gdy dwa dni temu spotkałem się w tajemnicy z sześćdziesięcioma przedstawicielami prasy, z widoczną ulgą przyjęli sprawozdanie, któ­ re im zaoferowałem. Jeżeli przekonuje Pana podobny pomysł, to mo­ że zechce Pan wspomnieć w trakcie swojego przemówienia, że za­ mierzam przedstawić pełniejsze sprawozdanie nieco później, przypu­ szczalnie w czwartek, gdyż w środę ma się odbyć dyskusja nad budżetem. Pan Chamberlain z ochotą przystał na tę propozycję i w cza­ sie swojej przemowy w dniu 26 września zapowiedział, że za­ raz po nim zabiorę głos na temat wojny na morzu. Było to moje pierwsze wystąpienie w Parlamencie - wyjąwszy odpowiedzi na zadawane mi pytania - od czasu wejścia do rządu. A było o czym mówić. W czasie pierwszych siedmiu dni nasze straty w tonażu stanowiły połowę tygodniowych strat w kwietniu 1917 r., który był szczytowym okresem ataku niemieckich U-bootów. Uczyniliśmy jednak pewien postęp, uruchamiając system konwojów, przyspieszając proces uzbrajania wszy­ stkich naszych statków handlowych i rozpoczynając atak prze­ ciwko U-bootom. „W pierwszym tygodniu nasze straty spowo­ dowane działaniami U-bootów wyniosły 65 tysięcy ton; w dru­ gim tygodniu 46 tysięcy ton, a w trzecim 21 tysięcy ton. W cią­ gu ostatnich sześciu dni nasze straty wyniosły zaledwie 9 tysię­ cy ton.”* Rozliczne doświadczenia zdobyte w przeszłości na­ uczyły mnie posługiwać się niedopowiedzeniami i unikać wszelkich nazbyt optymistycznych prognoz. „Nie można - po­ wiedziałem wówczas - rozwodzić się nad tymi uspokajającymi liczbami, jako że wojna pełna jest niemiłych niespodzianek. Niewątpliwie jednak mam prawo powiedzieć, że sądząc po tych

* Patrz tabela s.40

40

NIEREALNA WOJNA

liczbach, nie mamy powodów ani do przygnębienia, ani do pa­ niki.” BRYTYJSKIE STATKI HANDLOWE ZATOPIONE W WYNIKU DZIAŁAŃ NIEPRZYJACIELA Wrzesień 1939

(liczby statków podano w nawiasach) Przez okręty podwodne (w tonach)

Inne przyczyny (w tonach)

Pierwszy tydzień (3-9 września)

64.595(11)



Drugi tydzień (10-16 września)

53.561 (11)

11.437 (2) (mina)

Trzeci tydzień (17-23 września)

12.750 (3)

Czwarty tydzień (24-30 września) Razem:

4.646



(1)

5.051 (1)

135.552(26)

16.488 (3) 152.040 (29)

Tymczasem - kontynuowałem - floty handlowe na całym świecie kursują bez zakłóceń i na taką skalę, jak dotychczas. Wielkie konwoje przewożące żołnierzy docierają do miejsc przeznaczenia pod ochroną odpowiedniej eskorty. Niemieckie statki handlowe znikły z powierz­ chni mórz i oceanów. Nieprzyjacielska flota handlowa o łącznej wy­ porności 2 milionów ton pozostawała w portach niemieckich, bądź też w portach państw neutralnych, które zdecydowały na internowa­ nie kotwiczących tam jednostek [...] W pierwszych dwóch tygo­ dniach wojny udało się nam przejąć i wykorzystać do własnych celów o 67 tysięcy ton niemieckich statków handlowych więcej, aniżeli sa­ mi utraciliśmy w wyniku działań nieprzyjaciela [... ] Raz jeszcze po­ wtarzam: nie należy z tego wszystkiego wyciągać zbyt daleko idą­ cych i pochopnych wniosków. Jednakże tego popołudnia posiadamy w kraju więcej zapasów niż mielibyśmy w sytuacji, gdy żadna wojna nie zostałaby wypowiedziana, a żadne U-booty nie wkroczyłyby do akcji. Uważam więc, że nie przekroczę granicy roztropności, jeżeli powiem, że działając w takim tempie, nieprzyjaciel sporo jeszcze bę­ dzie musiał się natrudzić, aby zagłodzić Wielką Brytanię.

ZADANIE ADMIRALICJI

41

Od czasu do czasu dowódcy niemieckich U-bootów starali się z ca­ łych sił zachowywać się w sposób ludzki. Wielokrotnie z dużym wy­ przedzeniem wysyłali sygnał ostrzegawczy, a także usiłowali pomóc załogom w bezpiecznym dostaniu się do portu. Pewien kapitan nie­ miecki osobiście wskazał mi położenie brytyjskiego statku, który właśnie zatopił, nalegając jednocześnie na jak najszybsze wysłanie na miejsce grupy ratunkowej. Podpisał się słowami: „Niemiecki okręt podwodny”. Nie bardzo wówczas wiedziałem, komu winny jestem podziękowania. Jednak obecnie znajduje się on w naszych rękach i jest traktowany z pełnym szacunkiem. Nawet jeśli przyjmiemy, że zatopiliśmy sześć czy siedem*U-bo~ otów, oznacza to zniszczenie jednej dziesiątej całej nieprzyjacielskiej floty okrętów podwodnych, która istniała w momencie wypowiedze­ nia wojny, a była to jedna czwarta lub nawet jedna trzecia wszystkich czynnych okrętów podwodnych nieprzyjaciela. Jest to jednak dopiero początek brytyjskiego ataku na U-booty. Nasze siły wzrastają z każ­ dym dniem. Spodziewamy się, że z końcem października dyspono­ wać będziemy trzykrotnie większą siłą pościgową od tej, jaką posia­ daliśmy na początku wojny. To przemówienie trwające tylko 25 minut zostało doskonale przyjęte przez Izbę Gmin; stwierdzało ono ni mniej, ni więcej, że pierwszy atak U-bootów na nasz handel zakończył się niepo­ wodzeniem. Martwiłem się głównie o przyszłość, lecz nasze przygotowania do roku 1941 toczyły się pełną parą i na taką skalę, na jaką tylko pozwalały nasze ogromne zasoby.

Muszę powiedzieć, że pod koniec września niewiele miałem powodów do niezadowolenia z rezultatów pierwszego etapu wojny na morzu. Czułem, że w pełni przejąłem ten ogromny departament, który tak dobrze znałem i tak bardzo kochałem, nie tracąc jednak do wszystkiego odpowiedniego dystansu. Znałem zarówno obecną sytuację, jak i zamierzenia na najbliż­ szą przyszłość. Orientowałem sięjuż we wszystkim. Odwiedzi­ łem wszystkie główne porty, gdzie stacjonowała nasza mary* Teraz wiemy, ze we wrześniu zatopiliśmy tylko dwa U-booty.

42

NIEREALNA WOJNA

narka i spotkałem się ze wszystkimi dowódcami naczelnymi. Wedle patentu królewskiego ustanawiającego instytucję Admi­ ralicji „pierwszy lord jest odpowiedzialny wobec Korony i Par­ lamentu za wszystkie kroki podejmowane przez Admiralicję” i niewątpliwie gotów byłem wypełnić wszystkie wynikające z tego faktu obowiązki. Ogólnie rzecz biorąc wrzesień był korzystnym miesiącem dla Marynarki Wojennej. W tym czasie dokonaliśmy niewyobra­ żalnego, delikatnego i ryzykownego przejścia od pokoju do wojny. W pierwszych tygodniach straty w handlu międzynaro­ dowym były nieuniknione, jako że U-booty rozpoczęły wojnę totalną, łamiąc wszystkie możliwe porozumienia. Niebawem jednak wszedł w życie nasz system konwojów, a statki handlo­ we co dnia zaczęły opuszczać nasze porty. Każdy z nich był wyposażony w działo ustawione na rufie (nierzadko pod wyso­ kim kątem), a na jego pokładzie znajdowała się mała grupa wy­ szkolonych artylerzystów. Cały czas do działań włączały się nowe trałowce wyposażone w aparaty azdyk, oraz inne jedno­ stki uzbrojone w bomby głębinowe; wszystkie doskonale przy­ gotowane przez Admiralicję jeszcze przed wybuchem wojny. Zdawaliśmy sobie sprawę, że pierwszy atak U-bootów na bry­ tyjski handel został odparty, a sytuacja znajduje się pod stałą kontrolą. Jasnym było, że Niemcy zaczną niebawem wypusz­ czać setki okrętów podwodnych i nie ulegało najmniejszej wąt­ pliwości, że na rozlicznych pochylniach czyhają ukryte niebez­ pieczeństwa mniej lub bardziej gotowe do akcji. Musieliśmy się spodziewać, że za 12, a już na pewno za 18 miesięcy rozpocznie się prawdziwa wojna U-bootów. Liczyliśmy jednak, że do tego czasu stanowiąca nasz cel numer jeden ogromna liczba nowych flotylli i jednostek zwalczających okręty podwodne, gotowa będzie stawić czoła nieprzyjacielowi. Niestety, na uzupełnienie ogromnie bolesnych braków w działach przeciwlotniczych, zwłaszcza tych o kalibrze 3,7 cala oraz Boforsa, trzeba było czekać kilka miesięcy. Poczyniono jednak wszelkie niezbędne kroki w ramach naszych możliwości, aby zapewnić ochronę po­ rtom, w których stacjonowały nasze siły morskie, gdy tymcza-

ZADANIE ADMIRALICJI

43

sem flota, panująca na oceanach, nadal musiała kontynuować zabawę w chowanego.

Jeżeli chodzi o szerszą sferę działań wojennych na morzu, to do tej pory nieprzyjaciel nie rzucił nam znaczącego wyzwania. Po chwilowym zawieszeniu ruchu na Morzu Śródziemnym na­ sze jednostki z powrotem zaczęły kursować tym niezwykle dla nas cennym korytarzem. Trwający zaś jednocześnie transport Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego do Francji przebiegał bez zakłóceń. Natomiast Home Fleet przebywająca „gdzieś na północy” gotowa była do przechwycenia tych kilku ciężkich okrętów niemieckich, w przypadku gdyby zdecydowały się na jakikolwiek wypad. Blokada Niemiec była utrzymywana przy użyciu metod sprawdzonych w czasie poprzedniej wojny. W rejonie między Szkocją a Islandią utworzono Patrol Północ­ ny, a do końca pierwszego miesiąca udało się nam przejąć bli­ sko 300 tysięcy ton towarów przeznaczonych dla Niemiec, tra­ cąc jednocześnie 140 tysięcy ton w wyniku działań nieprzyja­ ciela. Nasze krążowniki niezmordowanie ścigały statki nie­ mieckie, chroniąc zarazem nasze jednostki przed atakami wro­ ga. Tak oto niemiecki transport morski został unieruchomiony. Z końcem września w zagranicznych portach przebywało 325 statków niemieckich o łącznej wyporności 750 tysięcy ton. Przeto niewiele z nich wpadło w nasze ręce. Duży udział w tym wszystkim mieli także nasi sprzymierzeń­ cy. Francuzi okazali się niezwykle pomocni w zdobywaniu pa­ nowania na Morzu Śródziemnym. Na wodach krajowych i w Zatoce Biskajskiej wzięli udział w wojnie przeciwko U-bootom, a na środkowym Atlantyku powstała potężna baza w Dakarze, stanowiąca istotny element naszych planów zwalczania nawod­ nych rajderów nieprzyjaciela. W owym czasie wyróżniła się także młoda polska Marynarka Wojenna. Na samym początku wojny trzy nowoczesne niszczy­ ciele i dwa okręty podwodne Wilk i Orzeł uciekły z Polski, i le­ kceważąc niemieckie siły stacjonujące na Bałtyku, przedostały się do Anglii. Ucieczka okrętu podwodnego Orzeł to prawdziwa

44

NIEREALNA

WOJNA

epopeja. Wypłynąwszy z Gdyni po ataku Niemiec na Polskę, zatrzymał się 15 września w neutralnym porcie w Tallinie, by wysadzić na ląd chorego kapitana. Władze estońskie podjęły jednak decyzję o internowaniu tej jednostki, umieściły na po­ kładzie swoich wartowników oraz zabrały wszystkie mapy i zamki dział. Te posunięcia nie zbiły bynajmniej z tropu ofice­ ra dowodzącego, który po obezwładnieniu wartowników zde­ cydował się wyruszyć w morze. Przez kilka następnych tygodni okręt był nieustannie tropiony przez patrole morskie i powietrz­ ne, lecz mimo tego, a także mimo braku map, udało się mu wydostać z Bałtyku na Morze Północne. Stamtąd nadał słaby sygnał radiowy zawierający informacje o swoim przypuszczal­ nym położeniu, który odebrała jedna z brytyjskich stacji. 14 października brytyjski niszczyciel wypłynął na spotkanie Orla i odeskortował go w bezpieczne miejsce.

We wrześniu z ogromną radością otrzymałem osobisty list od prezydenta Roosevelta. Spotkałem się z nim tylko raz; w czasie ostatniej wojny. Było to na kolacji w Gray's Inn* i muszę po­ wiedzieć, że jego postawa, młodość i wigor wywarły na mnie duże wrażenie. Była to doskonała okazja do wymiany pozdro­ wień. Prezydent Roosevelt do pana Churchilla 11 września 1939 Dlatego, że Pan i ja zajmowaliśmy podobne stanowiska w czasie pierwszej wojny światowej, chciałbym powiedzieć, że bardzo cieszę się z faktu Pańskiego powrotu do Admiralicji. Problemy, które przed Panem stoją, są niewątpliwie bardziej skomplikowane, lecz jeżeli chodzi o zasady, wszystko jest takie same. Chciałbym, aby i Pan i pre-

*

Gray's Inn - najmłodsza z czterech korporacji prawniczych, tzw. Inns of Court, do których należą wszyscy adwokaci i sędziowie. Budynki tych kor­ poracji znajdują się w centrum Londynu. W skład Inns of Court wchodzą: Inner Tempie, Lincoln's Inn (od imienia dawnego właściciela budynku Thomasa dc Lincolna), Middle Tempie i Gray's Inn. Istnieją co najmniej od XIV wieku (przyp. tłum.).

ZADANIE ADMIRALICJI

45

mier zdawali sobie sprawę, że wszystko z czym Panowie zechcecie się ze mną podzielić, sprawi mi ogromną radość. Zawsze może Pan wysyłać zapieczętowane listy w Pańskiej albo mojej teczce dyplo­ matycznej. Cieszę się, że skończył Pan biografię księcia Marlborough, zanim to wszystko się rozpoczęło - jej lektura to prawdziwa przyjemność. Bezzwłocznie odpowiedziałem na ten list, podpisując go „Były człowiek marynarki” i w ten oto sposób rozpoczęła się długa i pamiętna wymiana korespondencji - obejmująca blisko tysiąc listów i telegramów z każdej strony - trwająca przez pięć lat, aż do jego śmierci.

R O Z D Z I A Ł XXIV

POLSKA

POKONANA

Niemiecki plan inwazji - Błędna strategia Polaków - Słabość w arty­ lerii i czołgach - Zniszczenie polskich sił powietrznych - Pierwszy tydzień - Drugi tydzień - Bohaterski kontratak Polaków - Ekstermi­ nacja - Kolej na Sowietów - Milknie radio Warszawa - Nowoczesny Blitzkrieg - Moje memorandum z 21 września - Zagrażające nam niebezpieczeństwa - Moje wystąpienie radiowe z 1 października.

W

czasie, gdy my gromadziliśmy się na spotkaniach Gabinetu Wojennego, Hitler - zgodnie ze stoso­ wanymi przez siebie metodami - wprowadzał w życie swój dawno opracowany plan szybkiego i niemal mechanicznego zniszczenia słabszego kraju. Polska wysta­ wiona była na inwazję niemiecką aż z trzech stron. Armia najeźdźcy składała się w sumie z 56 dywizji, w tym 9 dywizji pancernych i zmotoryzowanych. 3 armia (8 dywizji) wyru­ szyła z Prus Wschodnich, kierując się w stronę Warszawy i Białegostoku. 4 armia (12 dywizji) stacjonująca na Pomo­ rzu otrzymała rozkaz zniszczenia wojsk polskich w Koryta­ rzu Gdańskim oraz wyruszenia na południowy wschód w kierunku Warszawy, wzdłuż obydwu brzegów Wisły. Linii naprzeciwko Poznania broniły niemieckie oddziały rezerwo­ we, lecz po swojej prawej stronie, na południu, miały one 8 armię (7 dywizji), której zadaniem była ochrona lewego skrzydła uderzenia. To zadanie powierzone zostało 10 armii (17 dywizji), która miała uderzyć bezpośrednio na Warsza­ wę. Dalej na południe 14 armia (14 dywizji) otrzymała dwo­ jakie zadanie: po pierwsze - zajęcia ważnego ośrodka prze­ mysłowego na zachód od Krakowa, a po drugie - w przypad-

POLSKA POKONANA

47

ku, gdyby główny front rozwijał się pomyślnie, bezpośred­ niego uderzenia na Lwów leżący w południowo-wschodniej Polsce. Tak więc zadaniem Niemców było przebicie się przez od­ działy polskie broniące granic kraju, a następnie otoczenie ich przy pomocy dwóch ruchów kleszczowych; pierwsze kle­ szcze z północy i południowego zachodu miały się zamknąć na Warszawie, a drugie, znacznie bardziej rozległe kleszcze „zewnętrzne”, miały powstać w wyniku połączenia się 3 ar­ mii zbliżającej się od Brześcia Litewskiego z 14 armią, która do tej pory miała zająć Lwów. Ci, którym udałoby się umk­ nąć z warszawskich kleszczy, mieliby odciętą drogę ucieczki do Rumunii. Nad Polskę wysłano ponad 1500 nowoczesnych samolotów. Ich najważniejszym zadaniem było pokonanie sił powietrznych, wsparcie swojej armii w czasie toczonych przez nią walk, atakowanie instalacji militarnych oraz wszy­ stkich szlaków komunikacyjnych, w tym dróg i linii kolejo­ wych. Miały szerzyć śmierć i zniszczenie gdziekolwiek się pojawiły. Liczebnością i sprzętem armia polska nie mogła się równać ze swoim przeciwnikiem, na domiar złego przyjęta przez nią taktyka pozostawiała wiele do życzenia. Oddziały polskie zo­ stały rozciągnięte wzdłuż całej linii granicznej.* Nie istniała żadna centralna rezerwa, Polacy reagujący dum­ nie i wyniośle na niemieckie zakusy terytorialne obawiali się jednocześnie, że jeśli zdecydują się na zmobilizowanie swoich sił przeciwko rosnącym masom nieprzyjaciela i uczynią to od-

* Wprowadzenie większości sił wojskowych od razu do bitwy granicznej, w razie ataku niemieckiego, miało stanowić dowód uznania przez Polskę zagrożenia jej niepodległości i tym samym zmuszenia W. Brytanii i Francji do natychmiastowego wypełnienia zobowiązań sojuszniczych wobec Rze­ czypospolitej. Dopiero niespodziewana, szybka kapitulacja Francji w czerwcu 1940 roku wykazała niesłuszność formułowanych na Zachodzie krytycznych opinii o walce Polaków we wrześniu 1939 przeciwko agresji niemieckiej.

48

NIEREALNA WOJNA

powiednio wcześnie, zostanie im to poczytane za prowokację.* 30 dywizji, czyli tylko dwie trzecie ich armii czynnej, byłoby gotowych lub prawie gotowych na przyjęcie pierwszego ciosu. Jednakże tempo wydarzeń, jak również błyskawiczne działania niemieckich sił powietrznych uniemożliwiły reszcie zajęcie po­ zycji wyjściowych w odpowiednim czasie, tak że w rezultacie wzięły one udział dopiero w końcowych zmaganiach. Tak więc 30 polskich dywizji, nie posiadających żadnego zaplecza, mu­ siało stawić czoło prawie 60 dywizjom wroga rozciągniętym na długiej linii. Jednak nie tylko liczby decydowały tutaj o wszy­ stkim. Polacy posiadali przestarzałą artylerię i tylko jedną bry­ gadę pancerną wobec 9 niemieckich dywizji pancernych. Ich kawaleria podzielona na 12 brygad bohatersko atakowała mno­ żące się wszędzie czołgi i pojazdy opancerzone, lecz przy uży­ ciu swoich szabel i lanc nie była w stanie wyrządzić im wię­ kszej szkody.** 900 polskich samolotów, z czego jednostki no­ woczesne stanowiły około połowy, zostało całkowicie zasko­ czonych i w dużej mierze zniszczonych, zanim jeszcze zdążyły unieść się w powietrze. Zgodnie z przygotowanym przez Hitlera planem armie nie­ mieckie przypuściły atak w dniu 1 września, a Luftwaffe z pewnym wyprzedzeniem zaatakowała polskie dywizjony znajdujące się na lotniskach. W ciągu dwóch dni polskie siły powietrzne praktycznie przestały istnieć. W czasie tygodnio*

Polska ogłosiła mobilizację powszechną 29 sierpnia 1939 (mobilizacja czę­ ściowa, imienna już trwała). Niestety, postawa sojuszników - brytyjskiego i francuskiego - opóźniła jej realizację. Wskutek interwencji W. Brytanii i Francji wykonanie dekretu o mobilizacji odroczono do 30 sierpnia (pla­ katy informujące o mobilizacji już pojawiły się w miejscach publicznych). W Paryżu i Londynie łudzono się, że wojna nie była jeszcze nieunikniona, nie chciano więc „prowokować” Hitlera. ** W rzeczywistości żaden z 40 pułków polskiej kawalerii nigdy nie szarżo­ wał na hitlerowskie czołgi. Zdarzyło się, że walczące w osamotnieniu szwadrony kawalerii napotykały nieoczekiwanie czołgi nieprzyjaciela. W takich sytuacjach tylko próba przedarcia się w walce przez pozycje wro­ ga dawała szansę uniknięcia kapitulacji i niewoli. Tak było w bitwie pod Krojantami, na Pomorzu,

POLSKA POKONANA

49

wych walk wojska niemieckie wdarły się głęboko w terytorium Polski. Polacy stawiali bohaterski opór, lecz na próżno. Wszy­ stkie polskie armie stojące na granicy, z wyjątkiem armii „Po­ znań”, której skrzydła były głęboko cofnięte, zostały zepchnięte przez nieprzyjaciela. Potężne uderzenie niemieckiej 10 armii rozbiło na dwie części armię „Łódź”; jedna wycofała się na wschód do Radomia, druga została zmuszona do udania się na północny zachód. W powstałą w ten sposób lukę wdarły się 2 dywizje pancerne, kierując się bezpośrednio na Warszawę. Da­ lej na północy niemiecka 4 armia doszła do Wisły i przekroczy­ ła ją, a następnie rozpoczęła marsz na Warszawę. Jedynie pół­ nocna grupa wojsk polskich była w stanie pohamować nieco zapędy niemieckiej 3 armii. Wkrótce jednak została otoczona i cofnęła się na linię Narwi.

Zaciśnięcie kleszczy wewnętrznych, 13 września 1939

50

NIEREALNA WOJNA

W drugim tygodniu walki były niezwykle zażarte i z jego koń­ cem Armia Polska, licząca nominalnie około 2 milionów żołnie­ rzy, przestała istnieć jako zorganizowana całość. Na południu 14 armia niemiecka dotarła do Sanu. Na północ od Sanu Niemcy otoczyli i zniszczyli 4 dywizje polskie, które wcześniej wycofały się do Radomia. 2 dywizje pancerne 10 armii dotarły do przedmie­ ścia Warszawy, ale nie posiadając ze sobą oddziałów piechoty, nie były w stanie przełamać rozpaczliwego oporu, jaki stawili miesz­ kańcy miasta. Na północny wschód od Warszawy 3 armia otoczy­ ła stolicę od wschodu, a jej lewa kolumna doszła do Brześcia Lite­ wskiego, oddalonego o 100 mil od linii frontu. Właśnie wtedy, gdy niemieckie kleszcze zacisnęły się wokół Warszawy, wojsko polskie tocząc bohaterskie zmagania utraci­ ło swoją zdolność bojową. Do armii „Poznań” dołączyły dywi­ zje z armii „Pomorze”* i „Łódź”, zepchnięte w wyniku nie­ mieckiego ataku. Teraz liczyła ona 12 dywizji, a wzdłuż jej południowego skrzydła parła w kierunku Warszawy 10 armia niemiecka, chroniona jedynie przez względnie słabą 8 armię. Pomimo że Polacy byli otoczeni niemal ze wszystkich stron, dowódca armii „Poznań”, generał Kutrzeba, postanowił ude­ rzyć na południe, mierząc prosto w skrzydło głównego nie­ mieckiego uderzenia. Ów nieopisanie śmiały kontratak Pola­ ków zwany Bitwą nad Bzurą spowodował kryzys, który zaan­ gażował w walkę nie tylko całą 8 armię, lecz także część 10, odrywając ją od realizacji głównego celu - ataku na Warszawę. Armia „Poznań” atakowana przez tak przeważające siły i bom­ bardowana nieprzerwanie z powietrza, toczyła heroiczne, przy­ noszące jej sławę zmagania przez całe 10 dni. 19 września zo­ stała zmiażdżona. Równocześnie zacisnęły się kleszcze zewnętrzne. 12 wrześ­ nia 14 armia dotarła do przedmieść Lwowa, a następnie uderzy-

*

W oryginale: „(...) Thorn and Lodz groups (...)” W kampanii wrześniowej nie walczyła jednostka Wojska Polskiego o nazwie armia „Toruń” („Thorn”).

POLSKA POKONANA

51

wszy na północ, połączyła się 17 września z oddziałami 3 Ar­ mii, która przeszła przez Brześć Litewski. Z powstałej w ten sposób pętli wymknąć się mogły co najwyżej dzielne i zdecydo­ wane jednostki. 20 września Niemcy obwieścili, że bitwa nad Wisłą była „jedną z najbardziej wyniszczających walk wszech­ czasów”. Teraz przyszła kolej na Sowietów. Do głosu doszło to, co teraz nazywają oni „demokracją”. 17 września rosyjskie wojska przelały się przez wschodnią granicę Polski, praktycznie nie bronioną i ruszyły na zachód szerokim frontem. 18 września zajęły Wilno, a następnie spotkały się ze swymi niemieckimi wspólnikami w Brześciu Litewskim. Tutaj, w czasie poprze­ dniej wojny, bolszewicy - łamiąc wszystkie najuroczystsze po­ rozumienia z zachodnimi aliantami - podpisali separatystyczny pokój z cesarskimi Niemcami, uginając się pod ich surowymi warunkami. Teraz w Brześciu Litewskim rosyjscy komuniści wyszczerzyli w uśmiechu zęby do hitlerowskich Niemiec i obydwie strony uścisnęły sobie ręce. Upadek Polski i jej cał­ kowity podbój następowały w szybkim tempie. Warszawa i Modlin nadal pozostawały nieujarzmione. Opór Warszawy, będący rezultatem heroicznej postawy jej mieszkańców, był wspaniały, acz beznadziejny. Po trwających wiele dni bombar­ dowaniach i nieustającym ostrzale artylerii, której większość błyskawicznie przewieziono bocznymi szlakami transportowy­ mi z sennego frontu zachodniego, Radio Warszawa przestało grać polski hymn narodowy, a Hitler przyjechał obejrzeć ruiny miasta. Modlin, twierdza oddalona od Warszawy o 20 mil w dół Wisły, która przyjęła resztki armii „Łódź”*, walczyła aż do 28 września. I tak wszystko skończyło się po miesiącu, a trzydziestopięciomilionowy naród dostał się w bezlitosne szpony tych, których celem był nie tylko podbój, ale zniewolenie i wy­ mordowanie ogromnej liczby ludzi.

* W oryginale błędnie: „...the Thorn group.

52

NIEREALNA WOJNA

Zobaczyliśmy wówczas, jak może wyglądać nowoczesny Blitzkrieg: ścisła współpraca wojsk lądowych z lotnictwem na polu bitwy; gwałtowne bombardowanie wszelkich linii komu­ nikacyjnych i wszystkich miast stanowiących atrakcyjny cel; uzbrojenie czynnej Piątej Kolumny; duża aktywność szpiegów i spadochroniarzy; a nade wszystko niemożliwe do odparcia uderzenie potężnych wojsk pancernych. Jednak Polacy nie byli ostatnim narodem, który czekał podobny los.

Wojska sowieckie kontynuowały ofensywę aż do linii ustalo­ nej z Hitlerem, a 29 września nastąpiło oficjalne podpisanie tra­ ktatu rosyjsko-niemieckiego, który sankcjonował rozbiór Pol­ ski. W dalszym ciągu wierzyłem niezachwianie w istnienie głę­ bokiej, nieprzejednanej sprzeczności między Rosją a Niemca­ mi i cały czas chwytałem się nadziei, że bieg wydarzeń sprawi, iż Sowieci przejdą na naszą stronę. W związku z tym postano­ wiłem nie dawać wyrazu oburzeniu wywołanemu bezwzględ­ ną, brutalną polityką Sowietów; oburzeniu, które dało się wy­ czuć w całym gabinecie Wojennym. Nigdy nie miałem w sto­ sunku do nich żadnych złudzeń. Wiedziałem, że nie uznają żad­ nych zasad moralnych i myślą wyłącznie o własnych intere­ sach. Lecz przynajmniej niczego nie byli nam winni. W czasie śmiertelnych zmagań uczucia takie jak gniew należy opanować i podporządkować je nadrzędnemu celowi, którym jest pokona­ nie głównego nieprzyjaciela. Postanowiłem znaleźć najlepsze wytłumaczenie dla ich odrażającego zachowania. W związku z tym w piśmie sporządzonym dla Gabinetu Wojennego w dniu 25 września, użyłem niezwykle spokojnych i wyważonych słów. Chociaż nie można zaprzeczyć, że niedawne negocjacje prowadzo­ ne były przez Rosjan w całkowicie złej wierze, to jednak warunek postawiony przez marszałka Woroszyłowa, że jeśli wojska rosyjskie mają być sprzymierzeńcami Polski, muszą zająć Wilno i Lwów, uwa­ żam za całkowicie słuszny z militarnego punktu widzenia. Polacy od­ rzucili ów warunek ze względów, które - będąc naturalnymi - są zarazem niewystarczające. Koniec końców Rosjanie jako wróg Polski

Zaciśnięcie kleszczy zewnętrznych. Natarcie wojsk rosyjskich, 17 września 1939

zajęli tę samą linię i te same pozycje, które mogli byli zająć jako przyjaciel, aczkolwiek podejrzany i niepewny. W rzeczywistości róż­ nica nie jest aż tak wielka, jak mogłoby się wydawać. Rosjanie zmo­ bilizowali ogromne siły i pokazali, że są zdolni do przeprowadzenia szybkiej ofensywy oraz osiągnięcia punktów leżących w dużym od­ daleniu od ich przedwojennych pozycji. Teraz graniczą z Niemcami, którzy w związku z tym nie mogą całkowicie ogołocić frontu wschodniego. Na jego straży musi odtąd stać duża armia niemiecka. Generał Gamelin ocenia jej wielkość na 20 dywizji. Równie dobrze jednak może być ich 25 albo więcej. Możliwe jest także powstanie frontu południowo-wschodniego, którym zainteresowane będą Rosja, Wielka Brytania i Francja. Swoją lewą łapą Niedźwiedź zamknął już szlak z Polski do Rumunii. Rosja­ nie tradycyjnie interesują się narodami słowiańskimi zamieszkujący­ mi Bałkany. Pojawienie się Niemców nad Morzem Czarnym stanowi­ łoby śmiertelne zagrożenie dla Rosji. Tak samo zresztą i dla Turcji. Tak więc sytuacja, w której oba te kraje podają sobie ręce, aby do tego nie dopuścić, stanowi spełnienie naszych najskrytszych marzeń, nie kłócąc się zarazem w żaden sposób z naszą polityką wobec Turcji.

54

NIEREALNA WOJNA

Może tak się zdarzyć, że Rosja zabierze Rumunii Besarabię. Jednako­ woż nie zagraża to w żaden sposób naszemu głównemu celowi, jakim jest powstrzymanie pochodu Niemiec w kierunku wschodniej i połu­ dniowo-wschodniej Europy. Rumunia, która zyskała tak wiele w efe­ kcie ostatniej wojny, w czasie której zwycięstwo aliantów ocaliło ją przed całkowitą klęską, będzie mogła mówić o dużym szczęściu, je­ żeli teraz jej straty ograniczą się do Besarabii i południowej części Dobrudży, której powinna się zrzec z własnej woli na korzyść Bułga­ rii w interesie bloku bałkańskiego. O ile można formułować obecnie jakiekolwiek wnioski to Bałkany, a w szczególności Jugosławia, za­ reagowały przychylnie na posunięcie Rosjan. Tak więc, oprócz poten­ cjalnego frontu wschodniego, nie należy wykluczać możliwości po­ wstania frontu południowo-wschodniego, ciągnącego się łukiem od Zatoki Ryskiej, aż po szczyt Adriatyku (a stamtąd być może dalej do alpejskiej przełęczy Brenner).

Zgrupowania niemieckie i polskie, 1 września 1939

POLSKA POKONANA

55

Rzecz jasna, z naszego punktu widzenia lepiej by się stało, gdyby wszystkie te kraje zaatakowały jednocześnie swojego wspólnego wroga, jakim są nazistowskie Niemcy; nawiasem mówiąc, możliwo­ ści takiej nie należy wykluczać. Prawdopodobieństwo czegoś takiego wzrosłoby, gdyby Niemcy uderzyły przez Węgry na Rumunię, a w mniejszym stopniu na Jugosławię. Stosowana przez nas polityka sprzyjania owemu frontowi, wzmacniania go i włączenia do działań w razie, gdyby został zaatakowany w jakimkolwiek punkcie,wydaje się być najzupełniej słuszna. Zakłada to konieczność odnowienia sto­ sunków z Rosją, co minister spraw zagranicznych natychmiast prze­ widział. Zmusza to nas także do realizowania polityki przedstawionej przez premiera, która ma polegać na nieangażowaniu się w rozwiązy­ wanie jakichkolwiek szczegółowych kwestii terytorialnych; jej celem jest skoncentrowanie wszystkich wysiłków Wielkiej Brytanii i Fran­ cji na zgnieceniu hitleryzmu oraz dopilnowaniu, by kraje zachodnie na długie lata nie dostały się w niemieckie jarzmo. Stwierdzenie to, które tak bardzo przemawia do Francuzów, można znaleźć w przemó­ wieniu premiera, kiedy powiedział: „Naszym ogólnym celem [...] jest uwolnienie Europy od powracającego stale lęku przed niemiecką agresją oraz pomoc zamieszkującym Europę narodom w zachowaniu swobód i niepodległości”. Nigdy dość powtarzania tych słów. Zaakceptowawszy te ogólne stwierdzenia, można z większą łatwo­ ścią rozpatrzyć problem prowadzenia negocjacji z Turkami. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by sprawa ta była równie pilna jak wów­ czas, gdy donoszono, że Hitler zamierza uderzyć na Rumunię przy użyciu 28 dywizji. Można obecnie przyjąć, że wschodnie ambicje tego człowieka zostały okiełznane, choć nie na zawsze; swoją groźbę jest on zdolny ponowić w każdej chwili. Ponadto, nasz główny cel stanowi zjednoczenie całych Bałkanów i frontu wschodniego w jeden wrogi front skierowany przeciwko Hitlerowi. W związku z powy­ ższym za najistotniejsze uważam zawarcie traktatu z Turcją.* Gdyby okazało się, że Hitler nie może przedsięwziąć niczego na Wschodzie, co - szczerze mówiąc - nie jest także całkowicie pew­ nym, ma on trzy możliwości działania: 1. Potężne uderzenie na froncie zachodnim, prawdopodobnie przez Belgię, przy jednoczesnym zagarnięciu Holandii.

* Patrz: Załącznik K (przyp. oryg.)

56

NIEREALNA WOJNA

2. Rozpoczęcie nalotów na brytyjskie fabryki i porty, gdzie stacjo­ nują jednostki naszej Marynarki Wojennej, a niewykluczone, że także na francuskie fabryki produkujące sprzęt lotniczy. 3. Zapoczątkowanie tego, co premier nazywa „ofensywą pokojo­ wą”. Osobiście uważam, że (1) można brać pod uwagę jedynie wtedy, gdy nieprzyjaciel zgromadzi przynajmniej 30 dywizji, które będzie mógł rzucić przeciwko Belgii i Luksemburgowi. Jeżeli chodzi o (2), byłoby to całkiem do niego podobne. Trzeba zdać sobie sprawę, że do czegoś takiego może w ogóle nie dojść, ponieważ albo on sam z tego zrezygnuje, albo nie pozwolą mu na to jego generałowie, mający obe­ cnie dużą władzę i obawiający się, że nieodłączne od nalotów masa­ kry wciągną ich do śmiertelnych zapasów z Wielką Brytanią, a także sprawią, że do działań wojennych włączą się Stany Zjednoczone. Na­ tomiast, jeśli chodzi o (3), jeśli Hitler nie zdecyduje się na (2), naszym obowiązkiem będzie ustalenie, że nie uczynimy nic, co mogłoby mu pomóc w jego kłopotach i pozwolimy mu kisić się we własnym sosie, zwiększając jednocześnie tempo naszych zbrojeń, i wymachując mu przed oczyma wszystkimi zawartymi przymierzami. Sytuacja ogólna wygląda zaiste znacznie korzystniej, aniżeli jesienią 1914 r., kiedy to duża część Francji znajdowała się pod okupacją, a Rosja została zmiażdżona pod Tannenbergiem. Cały czas jednakże pozostaje punkt (2). I to jest nasz największy problem. W przemówieniu radiowym z 1 października powiedziałem: Polska raz jeszcze została podbita przez dwa z trójki państw, które, choć trzymały ją w swym jarzmie przez 150 lat, i tak nie były w stanie złamać jej ducha. Bohaterska obrona Warszawy stanowi dowód, że dusza Polski jest niezniszczalna i że wkrótce wynurzy się znowu jak skała, którą odmęty jedynie na czas jakiś przykryć mogą. Rosja w swoim postępowaniu kieruje się zimnym wyrachowaniem. Oczywiście wolelibyśmy, by wojska rosyjskie stały na zajmowanej przez siebie linii jako przyjaciele i sprzymierzeńcy Polski, a nie zaś jako najeźdźcy. Jednakowoż dojście wojsk rosyjskich do tej właśnie linii było konieczne dla bezpieczeństwa Rosji w związku z niemiec­ kim zagrożeniem. Tak czy inaczej, wojska te są tam, gdzie są i nie ulega wątpliwości, że w ten sposób powstał front wschodni, którego nazistowskie Niemcy nie mają odwagi zaatakować... Trudno doprawdy przewidzieć, co zrobi Rosja. Jest to największa zagadka, jaką można sobie wyobrazić. Być może jednak istnieje klucz

POLSKA POKONANA

57

do rozwiązania tej zagadki. Tym kluczem jest rosyjski interes narodo­ wy. W owym interesie Rosji na pewno nie leży, by Niemcy usadowiły się nad samym Morzem Czarnym lub by podbiły kraje bałkańskie i podporządkowały sobie wszystkie ludy słowiańskie południo­ wo-wschodniej Europy. To byłoby sprzeczne z historycznymi intere­ sami Rosji. Premier całkowicie zgodził się z moimi słowami., Jestem te­ go samego zdania co Winston - napisał w liście do siostry. Jego doskonałego przemówienia wszyscy właśnie wysłuchaliśmy. Wiem, że Rosja zawsze będzie pilnować swoich interesów, a nie sądzę, by zwycięstwo Niemiec, a następnie ich panowanie nad całą Europą, mogło być szczególnie korzystnym dla Rosji wydarzeniem.”*

* Feiling, op. cit., s. 425 (przyp. oryg.)

ROZDZIAŁ

PROBLEMY

XXV

GABINETU

WOJENNEGO

Nasze codzienne posiedzenia - Armia brytyjska ma liczyć 55 dywizji - Nasza artyleria ciężka - Mój list do premiera, 10 września - List do ministra ds. zaopatrzenia z 10 września i jego odpowiedź - Potrzeba stworzenia Ministerstwa Transportu Morskiego-Mój list do premie­ ra, 15 września - Jego odpowiedź, 16 września - Dalsza koresponden­ cja na temat zbrojeń i stanu liczebnego armii - Mój list do ministra finansów, 24 września - Kampania oszczędnościowa - Próby ustale­ nia planu ofensywy morskiej - Bałtyk - Plan „Catherine”- Plan przebicia się na Bałtyk - Aspekty techniczne i taktyczne - Najcenniej­ sza zdobycz - Poglądy pierwszego lorda morskiego - Nominacja lor­ da Córka - Postępy w realizacji planu - Lotnictwo zakłada weto Nowy program konstrukcyjny - Krążowniki - Niszczyciele - Liczeb­ ność kontra rozmiary - Polityka długofalowa i krótkofalowa - Przy­ spieszenie realizacji programu - Konieczność stworzenia eskadry za­ bezpieczonej przed atakiem z powietrza-Pancerniki „Royal Somreign” pozostają niewykorzystane - Zakładam swój własny departament sta­ tystyczny.

G

abinet Wojenny wraz z dodatkowymi członkami, sze­ fami sztabu wojsk lądowych, marynarki i lotnictwa oraz sporą liczbą sekretarzy spotkał się po raz pier­ wszy 4 września. Odtąd spotykaliśmy się codziennie, a nawet dwa razy dziennie. Trudno mi doprawdy przypomnieć sobie okres większych upałów - nosiłem podówczas tylko płócienną koszulę, a na to czarną alpakę. Hitler chyba nie mógł wymarzyć sobie lepszej pogody na czas inwazji na Polskę. Przekraczanie wielkich rzek, na które Polacy tak bardzo liczyli w swoim pla­ nie obronnym, nie nastręczało większych trudności, a twarda, wyschnięta ziemia ułatwiała poruszanie się czołgom i innym

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

59

pojazdom mechanicznym. Każdego ranka szef sztabu imperial­ nego, generał Ironside, stawał przy mapie, by zdać nam długie sprawozdanie i przedstawić swoją ocenę sytuacji, która nie po­ zostawiała cienia wątpliwości, że opór Polaków zostanie szyb­ ko złamany. Codziennie przedstawiałem Gabinetowi obraz sy­ tuacji z punktu widzenia Admiralicji; zazwyczaj była to lista brytyjskich statków handlowych zatopionych przez U-booty. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny składający się z 4 dywizji właśnie rozpoczął podróż do Francji, a Ministerstwo Lotnictwa ogromnie żałowało, że nie pozwolono mu zbombardować obie­ któw wojskowych na terytorium Niemiec. Wiele spraw zała­ twiono wówczas na froncie krajowym, choć równocześnie to­ czyły się długie dyskusje na temat spraw zagranicznych, zwła­ szcza postawy Rosji Sowieckiej i Włoch, a także polityki, którą należy prowadzić na Bałkanach. Sprawą najistotniejszą było stworzenie Komitetu ds. Wojsk Lądowych pod przewodnictwem sir Samuela Hoare'a, podów­ czas lorda tajnej pieczęci. Komitet miał służyć Gabinetowi Wo­ jennemu radą w sprawie rozmiarów i organizacji mającej nie­ bawem powstać armii. W skład tej niewielkiej grupy, która spo­ tykała się w gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wcho­ dziłem także i ja. W ciągu jednego niezwykle upalnego popo­ łudnia, wysłuchawszy sprawozdań generałów, grupa ta posta­ nowiła niezwłocznie rozpocząć proces tworzenia armii składa­ jącej się z 55 dywizji, z równoczesnym zapleczem w postaci fabryk i zakładów zbrojeniowych oraz wszelkiego rodzaju służb dostawczych wspierających ją w czasie działań. Wyraża­ no nadzieję, że w 18 miesiącu dwie trzecie z przewidzianej li­ czby, a więc niebagatelne siły, będą już wysłane do Francji lub też przynajmniej gotowe do działań. Sir Samuel Hoare, czło­ wiek niezwykle czynny i odznaczający się dużą przenikliwo­ ścią, oddał nam duże usługi w tym okresie, a ja nieustannie sta­ rałem się wspierać go we wszystkim. Z drugiej jednak strony Ministerstwo Lotnictwa lękało się, że tak liczna armia wraz z całym zapleczem nadmiernie obciąży wyszkoloną siłę robo­ czą i wciągnie w swoje szeregi zbyt wielu ludzi, co uniemożli­ wi mu realizację dalekosiężnych planów: stworzenia w ciągu

60

NIEREALNA WOJNA

trzech lat najpotężniejszych sił powietrznych. Argumenty sir Kingsleya Wooda wywarły, trzeba przyznać, duże wrażenie na premierze, który zawahał się przed zatwierdzeniem decyzji o stworzeniu tak wielkiej armii i wszystkiego, co się z nią wią­ zało. Opinie Gabinetu Wojennego w tej sprawie były podzielo­ ne i musiał minąć ponad tydzień, nim podjęliśmy decyzję o przyjęciu propozycji Komitetu ds. Wojsk Lądowych w spra­ wie stworzenia armii składającej się z 55 dywizji (lub zbliżonej ich liczby). Byłem zdania, że jako członek Gabinetu Wojennego muszę mieć bardziej otwarte spojrzenie na wszystkie sprawy i nie za­ wahałem się przed podporządkowaniem potrzeb Admiralicji większym i ogólniejszym zamierzeniom. Z całych sił starałem się znaleźć płaszczyznę porozumienia z premierem, a równo­ cześnie służyć mu pomocą we wszystkich tych sprawach, gdzie zdążyłem już nabrać niejakiego doświadczenia. Ponieważ zaś premier zachęcił mnie do tego swoją uprzejmością, napisałem doń kilka listów dotyczących spraw bieżących. Nie pragnąłem rozpoczynać z nim sporów w czasie posiedzeń Gabinetu i za­ wsze wolałem przekazywać mu wszystko na piśmie. Okazało się, że jesteśmy zgodni w większości przypadków i chociaż po­ czątkowo odnosiłem wrażenie, iż traktuje mnie z pewną rezer­ wą, to z przyjemnością muszę stwierdzić, że jego zaufanie i chęć współpracy rosły z każdym miesiącem. Jego biograf po­ twierdza te spostrzeżenia. Pisywałem także do innych człon­ ków Gabinetu Wojennego i do ministrów w sprawach ściśle mi­ nisterialnych, a także innych. Prace Gabinetu Wojennego utrud­ niał w poważnym stopniu fakt, że nieczęsto odbywały się spot­ kania w zamkniętym gronie, bez udziału sekretarzy i doradców wojskowych. Gabinet stanowił niezwykle rzetelną i pracowitą grupę ludzi, w takiej sytuacji korzyści płynące ze swobodnych dyskusji osób wspólnie trudzących się nad realizacją jednego celu są ogromne. Spotkania tego rodzaju stanowią niezbędną przeciwwagę dla spotkań oficjalnych, gdzie podejmuje się osta­ teczne ustalenia, a decyzje zapisuje, by następnie wprowadzić je w życie. Obydwa te procesy są nieodzowne przy załatwianiu najbardziej skomplikowanych spraw.

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

61

Byłem wówczas ogromnie zainteresowany losem ogromnej ilości ciężkiej artylerii, którą na moje polecenie - jako ministra zaopatrzenia wojskowego - wyprodukowano w czasie poprze­ dniej wojny. Produkcja tego typu broni zajmuje około półtora roku, lecz wojsko niewątpliwie zyskuje bardzo wiele, zarówno w działaniach zaczepnych, jak i obronnych, jeżeli posiada do dyspozycji ogromną ilość ciężkiej artylerii. Doskonale pamię­ tałem walki, jakie pan Lloyd George musiał w roku 1915 sto­ czyć ż Ministerstwem Wojny i spory polityczne, które rozgo­ rzały wokół sprawy stworzenia ciężkiej artylerii, a także to, jak słuszność tych decyzji została potwierdzona przez bieg wyda­ rzeń. Charakter wojny na lądzie, który w pełni objawił się w ro­ ku 1940, osiem miesięcy później okazał się być diametralnie różny od tego, czego doświadczyliśmy w latach 1914-1918. Jak jednak za czas jakiś mieliśmy okazję się przekonać, te ogromne działa wypełniły dotkliwą lukę w naszej obronie krajowej. Wówczas byłem dogłębnie przekonany, że posiadamy ukryty skarb, którego zaniedbanie byłoby czystym szaleństwem. W związku z tym wszystkim napisałem do premiera następu­ jący list: Pierwszy lord Admiralicji do premiera 10 września 1939 Sądzę, iż nie ma Pan nic przeciwko temu, że przesyłam zupełnie prywatnie tych kiłka uwag. 1. W dalszym ciągu skłonny jestem twierdzić, że nie powinniśmy przejmować inicjatywy w bombardowaniu, z wyjątkiem strefy dzia­ łania wojsk francuskich, którym zobowiązani jesteśmy udzielić po­ mocy. W naszym interesie leży, byśmy prowadzili tę wojnę zgodnie z humanitarnymi zasadami i raczej naśladowali Niemców, niż wy­ przedzali ich w - moim zdaniem nieuniknionej - eskalacji okrucień­ stwa i przemocy. Każdy mijający dzień daje bezpieczniejsze schro­ nienie mieszkańcom Londynu i innych wielkich miast, a za mniej więcej dwa tygodnie liczba tych miejsc znacznie się zwiększy. 2. Powinien Pan wiedzieć o wszystkim, co powiedziano nam na temat stanu naszych niewielkich sił ekspedycyjnych, którym brakuje czołgów, oddziałów obsługi moździerzy, a nade wszystko ciężkiej ar­ tylerii. Jeśli podniosą się głosy krytyki w związku z tą ostatnią spra­ wą, będą jak najbardziej uzasadnione. [...] W r. 1919, tuż po zakoń­ czeniu wojny, gdy pełniłem funkcję ministra wojny, wydałem polecę-

62

NIEREALNA WOJNA

nie, by posiadana przez nas ciężka artyleria została naoliwiona i w odpowiedni sposób przechowana. Pamiętam także, że w roku 1918 na prośbę kwatery głównej wyprodukowaliśmy dwie haubice o kalibrze 12 cali, mające wspierać jej ofensywę w Niemczech w r. 1919. Nie zostały one nigdy wykorzystane, lecz w owym czasie stanowiły sprzęt najwyższej klasy. Szkoda byłoby zmarnować coś takiego. [...] Najpilniejszym zadaniem wydaje mi się obecnie sprawdzenie zapa­ sów, przeprowadzenie odpowiednich remontów oraz wyprodukowa­ nie nowoczesnej amunicji. Jeżeli chodzi o sprzęt ciężki, to zdaje mi się, że mógłbym pomóc, ponieważ Admiralicja całkiem nieźle radzi sobie ze wszystkim, co duże. [...] 3. Sądzę, że chciałby Pan poznać zasady, jakie stosuję, dokonując zmian w programie budowy nowych jednostek pływających. Propo­ nuję zawiesić chwilowo wszystkie prace i skoncentrować się na pier­ wszych trzech, czterech nowych pancernikach. Uważam, że nie nale­ ży chwilowo martwić się o jednostki, które mogłyby wejść do działań dopiero w r. 1942. Decyzję tę należy ponownie rozważyć za sześć miesięcy. W ten właśnie sposób pragnąłbym uzyskać dodatkowe siły mogące, wspomóc wojska lądowe. Z drugiej jednak strony muszę uczynić wszystko, aby jak najszybciej powołać do życia niewielką flotę zwalczającą okręty podwodne. Tutaj ważne są liczby. Wpraw­ dzie w r. 1940 mamy wypuścić dużą liczbę jednostek, ale to wszystko nie wystarczy, by stawić czoło 200 czy 300 U-bootom, które mogą nas zaatakować latem 1940 r. [...] 4. Jeżeli zaś chodzi o pomoc dla wojsk lądowych w stosunku do pomocy dla sił powietrznych, to proszę mi wybaczyć, że podzielę się w tym miejscu moją wiedzą i doświadczeniem, których nie zgroma­ dziłem tak po prostu, lecz nabyłem za wysoką cenę. Sporządzony przez ministra zaopatrzenia plan przewidujący stworzenie armii w si­ le 55 dywizji w żadnym wypadku nie wpłynie ujemnie na zamierze­ nia Ministerstwa Lotnictwa czy Admiralicji, ponieważ: a) prace wstę­ pne mające na celu zabezpieczenie miejsc oraz budowę fabryk jeszcze przez wiele miesięcy nie będą wymagały użycia wykwalifikowanej siły roboczej; na tym etapie praca polegać będzie na robieniu wyko­ pów, kładzeniu fundamentów, wznoszeniu ścian i zakładaniu podsta­ wowych instalacji, a do tego w zupełności wystarczą zwykli, niewy­ kwalifikowani robotnicy, b) nawet jeśli nie uda się w ciągu 24 miesię­ cy zrealizować planu przewidującego stworzenie 55 dywizji, można będzie przedłużyć czas jego realizacji do 36 miesięcy, co w żaden sposób nie wpłynie na efekt końcowy. Z drugiej strony jednak, jeżeli plan ów nie będzie dostatecznie śmiały już od samego początku, to w przypadku konieczności rozbudowy istniejących fabryk dojść ino-

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

63

że do kłopotliwych opóźnień w produkcji. Niechaj więc plan ten bę­ dzie jak najbardziej rozległym, chroniąc interesy lotnictwa i wojsk lądowych poprzez ewentualne przesunięcia czasowe. Gotowe fabryki mogą trochę poczekać do momentu, w którym sytuacja zmusi do ich wykorzystania. Jeśli ich nie ma, wówczas w naglącej sytuacji jest się po prostu bezradnym. Jedynie te wielkie fabryki mogą zapewnić osiągnięcie pożądanych rezultatów. 5. Do chwili obecnej (południe) nie zarejestrowaliśmy żadnych dal­ szych strat spowodowanych przez U-booty; oznacza to 36 godzin zupełnego spokoju. Niewykluczone, że wszystkie wróciły do domu na weekend! Lecz ja spędzam czas czekając, skąd spadnie cios. Nie­ mniej jednak jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. Napisałem także do dra Burgina: Pierwszy lord Admiralicji do ministra zaopatrzenia 10 września 1939 W roku 1919, gdy zasiadałem w Ministerstwie Wojny, wydałem dokładne instrukcje dotyczące konserwacji i przechowania ogromnej liczby ciężkiej artylerii. Teraz wygląda na to, że ktoś sobie o tym przypomniał. W moim przekonaniu pierwszą rzeczą, którą powinien Pan zrobić jest sięgnięcie do tychże zapasów i doprowadzenie wszy­ stkiego do stanu używalności w jak najkrótszym czasie, jak również wyprodukowanie ciężkiej amunicji. W razie jakichkolwiek kłopotów z produkcją ciężkich pocisków Admiralicja będzie służyć pomocą. Proszę bez wahania zwracać się do mnie w każdej sprawie. Otrzymaną odpowiedź przeczytałem z niekłamaną przyje­ mnością: Minister zaopatrzenia do pierwszego lorda Admiralicji 11 września 1939 Ministerstwo Wojny już od czasu wrześniowego kryzysu 1938 r. jest żywo zainteresowane superciężką artylerią, o której Pan pisze, a prace nad doprowadzeniem jej do stanu używalności (zarówno dział o kalibrze 9,2 cala, jak i haubic o kalibrze 12 cali) rozpoczęły się w styczniu. W 1919 roku sprzęt ten został zabezpieczony z ogromną staranno­ ścią, w efekcie czego jest on, ogólnie rzecz biorąc, w zupełnie do­ brym stanie. Jednakże niektóre części uległy mimo wszystko znisz­ czeniu i wymagają napraw, które trwają nieprzerwanie przez cały bie­ żący rok. Niektóre działa będą gotowe jeszcze w tym miesiącu i sprawa ta jest w tej chwili najważniejsza. [...]

64

NIEREALNA WOJNA

Jestem niezmiernie wdzięczny za Pański list. Myślę, że z przyje­ mnością dowie się Pan, ile Pańskich sugestii zostało już wprowadzo­ nych w życie.

Pierwszy lord Admiralicji do premiera 11 września 1939 Wszyscy mówią o konieczności stworzenia Ministerstwa Transpo­ rtu Morskiego. Podczas spotkania z armatorami Prezydent Izby Transportu Morskiego wielokrotnie naciskał mnie w tej sprawie. Mi­ nister handlu również przyłączył się do tej prośby, choć - z czego zdaje sobie sprawę - spełnienie jej wiązałoby się z ograniczeniem jego funkcji. Jestem pewien, że Parlament będzie również pragnął tego samego. Ponadto, posunięcie takie ma liczne zalety. Owo mini­ sterstwo posiadałoby trojaką funkcję: a) Zapewnianie maksymalnej wydajności i ekonomiczności wszy­ stkim przewozom zgodnie z polityką wojenną ustaloną przez Ga­ binet oraz wymogami chwili. b) Zaplanowanie i zorganizowanie jak największego programu bu­ dowy okrętów, koniecznego z uwagi na poważne straty, których możemy się spodziewać w wyniku ataków U-bootów latem 1940 r. Program ten powinien się skoncentrować na jednostkach betono­ wych*, które byłyby dla nas ogromną pomocą w związku z trud­ nościami w przemyśle stalowym i przewidywanym na pewien czas niedoborem tego surowca. c) Zapewnienie odpowiedniej opieki, warunków i zachęty tym ma­ rynarzom floty handlowej, którzy będą zmuszeni ponownie udać się na morze, gdy ich statki zostaną storpedowane, a oni sami uratowani. Ci ludzie stanowią najistotniejszy element w takiej właśnie wojnie. Minister handlu zapewne już Pana poinformował, że potrzebne mu będą dwa lub trzy tygodnie na rozwikłanie wszystkich oddziałów i odnóg swojego ministerstwa, które stworzą Ministerstwo Transportu Morskiego z biura macierzystego. Ten okres przejściowy jest, według mnie, niezwykle szczęśliwym rozwiązaniem. Jeżeli dojdzie do ogło­ szenia nominacji ministra, będzie on mógł zebrać wokół siebie naj* Patrz. Załączniki: Depesze i telegramy pierwszego lorda Admiralicji, te­ legram pierwszego lorda Admiralicji do controllera z dnia 13 stycznia 1940 r. oraz przypis do tego telegramu.

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

65

bliższą grapę współpracowników, a następnie stopniowo przejmować poszczególne oddziały Ministerstwa Handlu. Ponadto ważnym jest, by decyzja o stworzeniu Ministerstwa Transportu Morskiego została podjęta przez rząd, zanim jeszcze Parlament i kręgi związane z arma­ torami zaczną wywierać nań nacisk w tej sprawie i zanim usłyszymy zarzut, że bez tego ministerstwa obecny system jest wyraźnie niedo­ skonały.

Ministerstwo to powstało po zakończeniu trwających miesiąc dyskusji. Decyzja została ogłoszona 13 października. Na jego czele pan Chamberlain postawił sir Johna Gilmoura, lecz w związku z tym wyborem podniosły się głosy krytyki. Gilmour niezwykle miły Szkot i znany poseł do Parlamentu - był człon­ kiem Gabinetu za czasów pana Baldwina i pana Chamberlaina. Jednakże w czasie otrzymania nominacji jego stan zdrowia nie był najlepszy i nieustannie się pogarszał. Zmarł w kilka miesię­ cy po objęciu nowej funkcji, a jego następcą został pan Ronald Cross. Pierwszy lord Admiralicji do premiera 15 września 1939 Ponieważ zamierzam wyjechać i wrócę dopiero w poniedziałek, pragnąłbym przedstawić Panu mój pogląd na obecną sytuację. Wydaje mi się wprost nieprawdopodobnym, by Niemcy zdecydo­ wali się na rozpoczęcie ofensywy na zachodzie o tak późnej porze [...] Należałoby się spodziewać, że uderzą przez Polskę, Węgry i Ru­ munię w kierunku Morza Czarnego, a niewykluczone, że doszli do porozumienia z Rosją, która w zamian za to zabierze część Polski oraz odzyska Besarabię. [...] Rozsądnym posunięciem ze strony Hitlera byłoby wykorzystanie jego wschodnich połączeń i przygotowanie gruntu dla dalszych po­ czynań w czasie tych zimowych miesięcy, dzięki czemu jego ludzie będą mogli się sycić wielokrotnymi zwycięstwami, zdając sobie zara­ zem sprawę z faktu osłabienia efektu naszej blokady. W związku z tym nie obawiam się jego ataku na Zachód, dopóki nie zgarnie ła­ twych łupów, jakie czekają nań na Wschodzie. Niemniej jednak je­ stem absolutnie przekonany, że powinniśmy uczynić wszystko dla poprawy stanu naszej obronności na Zachodzie. Należy za wszelką cenę nakłonić Belgów do podjęcia wszelkich niezbędnych środków ostrożności w połączeniu z armiami Francji i Wielkiej Brytanii. Tym-

66

NIEREALNA WOJNA

czasem granica francuska za Belgią powinna być umacniana dniem i nocą przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Kompleksowy sy­ stem obrony powinien obejmować przeszkody utrudniające atak czoł­ gom, np. szyny kolejowe umocowane na sztorc w ziemi, głębokie rowy, betonowe krzyżaki, miny, a także umożliwić zalanie wodą określonych terenów. Atak trzech lub czterech niemieckich dywizji pancernych tak skuteczny w Polsce, można powstrzymać jedynie przy pomocy fizycznych przeszkód, bronionych przez zdecydowane oddziały wojskowe i potężną artylerię. [...] Bez takich przeszkód po­ wstrzymanie ataku pojazdów pancernych jest niemożliwe. Z przyjemnością dowiaduję się, że ogromna ilość artylerii z czasów wojny, której przechowanie nakazałem w roku 1919, jest zdatna do użytku. Są to 32 haubice 12 calowe, 145 - 9 calowych, znaczna liczba 8 calowych oraz prawie dwieście 6 calowych. Do tego dochodzi jesz­ cze amunicja. Trzeba sobie szczerze powiedzieć: nie jest to artyleria dla naszych małych sił eskpedycyjnych, ale dla wielkiej armii. Nale­ ży, nie tracąc czasu, udostępnić tę artylerię naszych oddziałom, aby chociaż jej miały pod dostatkiem, nawet jeśli będzie im brakowało wielu innych rzeczy. Mam nadzieję, że dokładnie przemyśli Pan moje słowa. Kieruję je do Pana tylko dlatego, że pragnę wspomóc Pana w wykonaniu jego obowiązków, a także zrobić to, co do mnie należy. 16 września premier odpisał w następujący sposób: Wszystkie Pańskie listy czytam niezwykle dokładnie i dużo nad nimi myślę, a jeśli nie odpowiedziałem na nie, to tylko dlatego, że widujemy się codziennie oraz dlatego, że - jak zdążyłem zauważyć Pańskie poglądy i moje są do siebie niezwykle zbliżone [...] Najważ­ niejsza rzeczą, jaką zaobserwowałem w czasie polskiej kampanii, by­ ło ogromne znaczenie sił powietrznych, które - panując w powietrzu - były zdolne całkowicie sparaliżować wszystkie działania na lądzie. [... ] W związku z tym sądzę - choć rzecz jasna będę czekał na raport Komitetu ds. Wojsk Lądowych - że należy dać absolutnie pierwszeń­ stwo naszym planom szybkiej rozbudowy sił powietrznych, a dopiero potem skoncentrować się na wojskach lądowych. Pierwszy lord Admiralicji do premiera 18 września 1939 Całkowicie zgadzam się z Panem, że lotnictwo powinno się znajdo­ wać na pierwszym miejscu. W rzeczy samej niejednokrotnie zdaje mi się, że jest to właśnie to, co otworzy nam drogę do ostatecznego zwy­ cięstwa. Muszę jednak zauważyć, że czytane obecnie przeze mnie pismo Ministerstwa Lotnictwa zawiera liczne żądania, dość mgliste

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

67

i wygórowane, których nie można przekonująco uzasadnić. Ponadto gdyby poruszanym tam kwestiom przyznać absolutne pierwszeństwo, kolidowałoby to z naszymi planami w innych sferach. Przygotowuję właśnie notę w tej sprawie, a tutaj przytoczę tylko jedną liczbę, która ogromnie mnie uderzyła. Jeżeli fabryki produkujące samoloty, zatrudniające obecnie 360 ty­ sięcy osób są w stanie wypuszczać niemal tysiąc maszyn miesięcznie, to trudno wprost uwierzyć, by do wyprodukowania dwóch tysięcy samolotów miesięcznie potrzeba było 1 050 000 ludzi. Należałoby oczekiwać „redukcji ilościowej”, zwłaszcza w przypadku masowej produkcji. Nie wierzę, że Niemcy potrzebują miliona ludzi do wypro­ dukowania dwóch tysięcy samolotów. Tak więc choć zgadzam się, że celem naszym powinno być wypuszczanie 2 tysięcy samolotów w miesiącu, to nie jestem bynajmniej przekonany, że konieczny jest do tego aż tak wielki wysiłek, jak sugerowałoby to wzmiankowane pismo Ministerstwa Lotnictwa. Powód, dla którego nalegam na stworzenie armii liczącej 50 do 55 dywizji jest prosty: otóż szczerzę wątpię, czy Francuzi zgodzą się na układ, w ramach którego my koncentrujemy się na morzu i powietrzu, zostawiając im zapłacenie całej daniny krwi na lądzie. Niewątpliwie taki podział byłby dla nas niezwykle korzystny, lecz bynajmniej nie pociąga mnie perspektywa prowadzenia wojny w pojedynkę. Przyznanie pierwszeństwa wyłącznie jednemu rodzajowi sił zbroj­ nych stwarzania rozliczne niebezpieczeństwa. W czasie poprzedniej wojny Admiralicja, posiadając wsparcie ze strony amerykańskiej Ma­ rynarki Wojennej i przygniatającą wręcz przewagę, wykorzystywała ten fakt całkowicie samowolnie i egoistycznie. W interesie dobra wspólnego codziennie staram się hamować podobne tendencje. Jak już wspomniałem w moim pierwszym liście, plany produkcji pocisków, dział i materiałów pędnych nie kolidują w sposób bezpo­ średni z planami produkcji materiałów wybuchowych i stali, a wzno­ szone obecnie fabryki produkujące samoloty, wykorzystują zupełnie inny rodzaj siły roboczej. Problem polega na tym, by jedne poczyna­ nia szły w parze z drugimi. Natomiast plan produkcji pojazdów me­ chanicznych koliduje z realizacją różnych innych planów, w związku z czym należy doń wprowadzić właściwe zmiany. Rozsądnym posu­ nięciem byłoby wzniesienie dużej liczby fabryk zbrojeniowych, a na­ stępnie korzystanie z nich w miarę konieczności i aktualnych możli­ wości. Czynnik czasowy powinien być stosowany w zależności od okoliczności. Jeżeli jednak budowa tych fabryk nie zostanie rozpo­ częta natychmiast, automatycznie zmniejszą się możliwości manew­ ru.

68

NIEREALNA WOJNA

Myślę, że powinniśmy poinformować Francuzów o naszym zamia­ rze stworzenia armii składającej się z 50 czy 55 dywizji. Natomiast to, czy zamiar ów zostanie zrealizowany w 24, 30 czy 40 tygodniu, po­ winno pozostawać sprawą otwartą. Pod koniec ostatniej wojny posiadaliśmy około 90 dywizji na róż­ nych teatrach działań, produkowaliśmy samoloty w liczbie 2 tysięcy miesięcznie i utrzymywaliśmy marynarkę ponad ówczesne potrzeby, znacznie większą niż przewiduje to obecny plan. Dlatego nie uwa­ żam, żeby 50 lub 55 dywizji i 2 tysiące samolotów miesięcznie były celami, które wzajemnie się wykluczają, choć stworzenie nowoczes­ nych dywizji i wyprodukowanie nowoczesnych samolotów wymaga obecnie znacznie większego wysiłku - w dzisiejszych czasach wszy­ stko stało się tak skomplikowane. Pierwszy lord Admiralicji do premiera 21 września 1939 Czy zastanawiał się Pan kiedyś nad zwoływaniem raz na jakiś czas posiedzeń Gabinetu Wojennego bez udziału sekretarzy i doradców wojskowych? Nie podoba mi się sposób, w jaki rozważamy najważ­ niejsze problemy w czasie oficjalnych sesji. Zostaliśmy wyznaczeni na stanowiska ministrów, aby kierować przebiegiem wojny i w związ­ ku z tym sądzę, że powinniśmy od czasu do czasu spotykać się w ści­ słym gronie. Szefowie sztabu są ostatnio obciążani ponad miarę, a problemy, z jakimi przychodzi im się mierzyć, wychodzą poza sferę zawodową. Do tej pory otrzymaliśmy od nich wiele cennych i po­ uczających raportów, jednak jestem zdania, że kwestie ogólne powin­ niśmy raz na jakiś czas przedyskutować sami. Wielokrotnie odnoszę wrażenie, że nie udaje się nam dotrzeć do sedna omawianych spraw. Nie rozmawiałem jeszcze z nikim na ten temat i nic mi nie wiado­ mo na temat poglądów w tej sprawie. Poczuwam się natomiast w obo­ wiązku przekazać Panu własne zdanie.

24 września wysłałem pismo do ministra skarbu: Jako człowiek, który miał okazjęprzejść przez ten sam młyn, często myślę o Panu i Pańskich problemach. Oczekuję z niecierpliwością su­ rowego planu budżetowego opartego na olbrzymich masach ludzi do­ brze sytuowanych. Uważam jednak, że równocześnie powinno się rozpocząć nasiloną kampanię przeciwko marnotrawstwu. Widząc nie­ wielkie rezultaty naszych gigantycznych obecnie wydatków, należy stwierdzić, że nigdy wcześniej nie otrzymywaliśmy tak niewiele za nasze pieniądze, jak ostatnimi czasy. W roku 1918 wprowadzono li-

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

69

czne nieprzyjemne rozporządzenia dotyczące zapobiegania marnotra­ wstwu, które koniec końców przyczyniły się do ostatecznego zwycię­ stwa. Uważam, że powinien Pan poruszyć tę sprawę w czasie swojego środowego wystąpienia. Należy uzmysłowić ludziom, że są pewne rzeczy, których powinni starać się unikać. Bynajmniej jednak nie za­ mierzam propagować doktryny unikania jakichkolwiek wydatków. Wszystko powinno być zużywane w sposób rozsądny, a tym bardziej to, co uważane jest za luksus, skoro nie możemy zwiększyć produkcji tego rodzaju dóbr. Weźmy na przykład sprawę artykułów papierni­ czych - powinna ona zostać niezwłocznie uregulowana we wszy­ stkich ministerstwach. Używane koperty powinny być zalepiane z wierzchu i wykorzystane ponownie. Choć wydaje się to być posu­ nięciem doprawdy drobnym, to jednak uczy wszystkich urzędników - a mamy ich miliony - że należy myśleć o oszczędzaniu. W roku 1918 zostaliśmy zmuszeni do czynnej „kampanii oszczęd­ nościowej” i ludzie zaczęli być z niej dumni, ba, nawet uważać, że przynosi im to niejaką chlubę. Dlaczegóż by nie wpoić tych samych zasad w jednostkach Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, które dotąd nie znalazły się na pierwszej linii frontu? Próbuję oczyścić Admiralicję ze wszystkich dalekosiężnych pla­ nów zmierzających do wprowadzenia ulepszeń w marynarce, które najwcześniej mają wejść w życie na początku 1941, a w pewnych przypadkach z końcem roku 1940. Musimy uważać, aby ci nasi ob­ rońcy i inni pracownicy ministerialni nie marnowali swoich sił na ogromne przedsięwzięcia, które nie mogą zostać zrealizowane, zanim szala zwycięstwa nie przechyli się na naszą stronę. Po okresie ogromnego głodu wszystkie ministerstwa, jak zauwa­ żam, zdążyły obrosnąć tłuszczem. W Pańskiej sytuacji zamiast od­ wlekać decyzję o rozpoczęciu działań, powinien Pan zjawić się ze swymi alguazilami* w charakterze krytyków piętnujących wszelkie niepotrzebne wydatki. Nie wolno utrudniać ministerstwom pracy w dobie kryzysu; należy pozwolić im przyjąć na siebie odpowiedzial­ ność, ale rozliczać je bezpardonowo za każdą rozrzutność.

*

Alguazil (lub „alguacil", hiszp.). Z arabskiego „al-wazir" - wezyr; por. tureckie „vezir". 1. Dawniej wysokiej rangi urzędnik sądowy w Hiszpanii. 2. W krajach Ameryki Łacińskiej i innych regionach znajdujących się pod wpływem Hiszpanii - szeryf lub osoba pełniąca funkcję policjanta (przyp. tłum.).

70

NIEREALNA WOJNA

Sądzę, że nie ma mi Pan za złe, że poruszam wszystkie te tematy; czynię to dlatego, że w równym stopniu zależy mi na rozsądnym go­ spodarowaniu naszymi zasobami finansowymi, jak i na kierowaniu naszym wysiłkiem wojennym. We wszystkich tych sprawach może Pan liczyć na moją pomoc, a także, jako szef ministerstwa zajmujące­ go się wydatkami, na poddanie się przeze mnie ścisłej kontroli.

Podczas każdej wojny, kiedy Royal Navy panowała na mo­ rzach i oceanach, musiała płacić wysoką cenę za wystawianie swoich jednostek na ataki nieprzyjaciela. Statek korsarski, po­ lujący krążownik, a nade wszystko U-boot - każdy z nich ze­ brał obfite żniwo na naszych drogach życia, liniach handlo­ wych, a szczególnie tych, dzięki którym docierały do nas dosta­ wy żywności. Logiczną konsekwencją tego faktu było to, że zostaliśmy zmuszeni do skoncentrowania się na obronie. W efekcie przyjmowaliśmy defensywną strategię morską i de­ fensywne schematy myślenia. Bieg wydarzeń sprawiał, że ten­ dencje te uległy znacznemu nasileniu. W okresie dwóch wojen światowych, kiedy to przez czas jakiś stałem na czele Admirali­ cji, usiłowałem za wszelką cenę doprowadzić do zerwania z ty­ mi defensywnymi przyzwyczajeniami poprzez poszukiwanie możliwości przeprowadzenia kontrofensywy. Doprowadzenie do sytuacji, w której to nieprzyjaciel zastanawia się, skąd pad­ nie cios, może w niewyobrażalny wręcz sposób ułatwić cały proces chronienia setek konwojów i tysięcy statków handlo­ wych, a także bezpiecznego doprowadzenia ich do portów. W czasie pierwszej wojny światowej sądziłem, że dzięki opano­ waniu Dardaneli, a później atakowi na Borkum i inne wyspy Fryzji odzyskamy utraconą inicjatywę oraz sprawimy, że słab­ sze państwo morskie przestanie interesować się naszymi pro­ blemami i skoncentruje się na swoich. Kiedy ponownie sta­ nąłem na czele Admiralicji w roku 1939, gdy tylko załatwione zostały sprawy bieżące, a bezpośrednie niebezpieczeństwa za­ żegnane, zrozumiałem, że nie potrafię się ograniczyć do realizo­ wania taktyki „konwojów i blokady”. Zacząłem więc rozmy-

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

71

ślać nad sposobem zaatakowania Niemiec przy pomocy sił morskich. Najważniejszą była sprawa Bałtyku. Opanowanie tego akwe­ nu przez flotę brytyjską przyniosłoby jej niezaprzeczalnie ogromne zyski. Skandynawia, uwolniona od niemieckiego za­ grożenia, zostałaby w naturalny sposób wciągnięta w nasz sy­ stem handlu wojennego, a niewykluczone, że przyłączyłaby się do wojny. Fakt opanowania floty brytyjskiej na Bałtyku zdecy­ dowanie wpłynąłby na kształt sowieckich planów politycznych i strategicznych. Jednakże osoby dobrze poinformowane i za­ siadające na odpowiedzialnych stanowiskach nie rozmawiały nawet o tych sprawach. Panowanie na Bałtyku stanowiłoby najcenniejszą zdobycz nie tylko dla Royal Navy, lecz dla całej Wielkiej Brytanii. Czy istniały jednak jakiekolwiek szanse! W tej wojnie niemiecka Marynarka Wojenna nie stanowiła przeszkody w osiągnięciu tego celu. Posiadając przewagę w dużych okrętach, gotowi by­ liśmy rzucać wyzwanie nieprzyjacielowi przy każdej sposobno­ ści. Rozbrojenie pól minowych nie stanowiło problemu dla po­ tężniejszych sił morskich. U-booty nie mogły powstrzymać flo­ ty strzeżonej przez odpowiednio silne flotylle. Teraz jednak za­ miast ogromnej niemieckiej Marynarki Wojennej z roku 1914 i 1915 mieliśmy lotnictwo - przerażające, nieobliczalne i ros­ nące w siłę z każdym upływającym miesiącem. Gdyby dwa lub trzy lata wcześniej możliwe było zawarcie przymierza z Sowiecką Rosją, można by je było zrealizować poprzez przyłączenie eskadry brytyjskiej Marynarki Wojennej do floty rosyjskiej stacjonującej w Kronsztadzie. Myśl tę pole­ ciłem wówczas uwadze moich przyjaciół, lecz czy była ona wykonalna, czy nie - trudno doprawdy stwierdzić. Niewątpli­ wie był to jeden ze sposobów na powstrzymanie Niemiec. Ist­ niały jednak inne metody, z których nie skorzystano. Teraz, je­ sienią 1939 r., Rosja była niesprzyjającym nam państwem neu­ tralnym, wahającym się między antagonizmem, a faktyczną wojną. Szwecja posiadała kilka odpowiednich portów, do któ­ rych mogłaby zawinąć flota brytyjska, jednakże nie należało się spodziewać, że zgodzi się ona na ich udostępnienie, narażając

72

NIEREALNA WOJNA

się tym samym na atak ze strony Niemiec. Nie będąc panami Bałtyku, nie mogliśmy prosić o udostępnienie nam portów szwedzkich. Natomiast bez portów szwedzkich nie mogliśmy się stać panami Bałtyku. I tu właśnie znaleźliśmy się w matni. Czy można było znaleźć z niej wyjście? Zawsze trzeba próbo­ wać. W czasie wojny, jak to zostanie nieco później opisane, polecałem sztabowi analizę rozlicznych operacji, lecz zwykle dochodziłem do przekonania, że nie nadają się one do realizacji, gdyż nie dałoby się ich wkomponować w ogólny plan toczo­ nych działań. Najważniejszym problemem było panowanie na Bałtyku.

W czwarty dzień mojego urzędowania w Admiralicji popro­ siłem sztab Marynarki Wojennej o przygotowanie planu przebi­ cia się na obszar Bałtyku. Wydział Planowania odpowiedział szybko, że Włochy i Japonia muszą być neutralne, że groźba ataku z powietrza uniemożliwia podjęcie wszelkich kroków, a oprócz tego operacja ta wymaga przygotowania niezwykle drobiazgowych planów. Jeżeli zostanie uznana za wykonalną, musi zostać przeprowadzona w marcu 1940 r. lub nawet wcześ­ niej. W tym samym czasie prowadziłem rozmowy z naczelnym konstruktorem floty, sir Stanleyem Goodallem, moim przyja­ cielem z lat 1911-1912, który natychmiast zapalił się do tego planu. Wybrałem dla tego planu kryptonim „Catherine” od Ka­ tarzyny Wielkiej, ponieważ Rosja była cały czas obecna w mo­ ich myślach. 12 września napisałem szczegółowe pismo do od­ powiednich władz.* 20 września admirał Pound odpowiedział, że sukces tej ope­ racji uzależniony jest od tego, czy Rosja nie przyłączy się do Niemiec, a Norwegia i Szwecja zgodzą się udzielić nam pomo­ cy. Dodał jednak, że powinniśmy być w stanie wygrać wojnę z każdym możliwym układem państw, nie opierając się w swo-

* Patrz: Załącznik G (przyp. oryg.)

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

73

ich rachubach na siłach wysłanych na Morze Bałtyckie. Był jednak jak najbardziej za zbadaniem istniejących możliwości. 21 września wyraził zgodę na rozpoczęcie pracy w Admiralicji przez admirała floty, hrabiego Cork i Orrery, niezwykle zdolne­ go i wielce kompetentnego oficera. Miał on otrzymać pomiesz­ czenia, zalążek sztabu i wszystkie informacje niezbędne do zbadania i zaplanowania ewentualnej ofensywy na Bałtyku. Wydarzenie to miało swój precedens: w czasie poprzedniej wojny ściągnąłem do Admiralicji słynnego admirała „Tuga” Wilsona, który - przy pełnej aprobacie lorda Fishera - miał wykonywać podobne obowiązki. Również w czasie tej wojny istniało wiele przypadków, gdy w miłej i przyjaznej atmosferze wiele podobnych kwestii było rozpatrywanych w ten właśnie sposób, bez żadnych zastrzeżeń” ze strony szefów sztabu. Zamiary lorda Córka i moje przedstawiały się następująco: otóż myśleliśmy o budowie pancerników tak skonstruowanych, by były w stanie wytrzymać zarówno atak z powietrza, jak i atak przy użyciu torped. Jak można zauważyć w czasie lektury wspomnianego załącznika, pragnąłem przystosować dwa, trzy okręty Royal Sovereign do działań blisko brzegu lub na niewiel­ kich akwenach poprzez wyposażenie ich w podwodne komory przeciwwybuchowe, zabezpieczające je przed atakiem torped oraz w silnie opancerzone pokłady na wypadek bombardowań z powietrza. Aby osiągnąć ten cel gotów byłem poświęcić jed­ ną, a nawet dwie wieże działowe oraz pogodzić się z tym, że prędkość okrętu spadnie o siedem, osiem węzłów. Abstrahując w tym momencie od Bałtyku, istnienie takich jednostek umożli­ wiłoby nam ofensywę w rejonie nieprzyjacielskich wybrzeży Morza Północnego, a nade wszystko w basenie Morza Śródzie­ mnego. Jednakże przygotowanie czegokolwiek było możliwe dopiero późną wiosną 1940 r., nawet gdyby plany konstrukcyj­ ne zostały zrealizowane w najwcześniejszym przewidzianym terminie. Wszystkie nasze dalsze posunięcia oparliśmy właśnie na tym założeniu. 26 września lord Cork przedstawił swoje wstępne wnioski rezultat zbadania problemu z czysto wojskowego punktu wi­ dzenia. Uważał, że operacja ta, którą dowodziłby osobiście, jest

74

NIEREALNA WOJNA

jak najbardziej możliwa do przeprowadzenia, choć ryzykowna. Uznał, że konieczną będzie trzydziestoprocentowa przewaga nad flotą niemiecką, a to z uwagi na straty, jakich należy się spodziewać w drodze na miejsce. Jeżeli działania mają się roz­ począć w roku 1940, to zgromadzenie floty i całe niezbędne szkolenie musi się zakończyć w pierwszej połowie lutego. Przeto czas nie pozwalał na wzmocnienie burt i opancerzenie pokładów okrętów klasy Royal Sovereign, na co tak bardzo li­ czyłem. I tak znaleźliśmy się w kolejnej matni. Niemniej jed­ nak, jeżeli rozpocznie się tego rodzaju działania, można po roku czy dwóch osiągnąć pewne rezultaty. Lecz w wojnie, podobnie jak w życiu, wszystko jest płynne. Jeżeli można planować na rok lub dwa z wyprzedzeniem, tym większe są szanse na su­ kces. W tych działaniach popierał mnie zastępca szefa sztabu admi­ rał Tom Philips (który zginął w r. 1941 nie opodal Singapuru na pokładzie Prince of Wales) a także admirał Fraser, controller i trzeci lord morski. To on właśnie doradził mi dołączenie do planowanych sił uderzeniowych czterech szybkich statków handlowych typu Glen, które odegrały ważną rolę w innych wydarzeniach.

Jednym z moich pierwszych zadań w Admiralicji było zbada­ nie istniejących planów budowy okrętów oraz zmian wprowa­ dzonych do nich w momencie wybuchu wojny. W każdym momencie Admiralicja realizuje przynajmniej cztery następujące po sobie programy roczne. W łatach 1936 i 1937 zatwierdzono decyzję o budowie pięciu nowych pancer­ ników, które miały być gotowe do działań w 1940 i 1941. Plan budowy czterech kolejnych pancerników został zatwierdzony przez Parlament w latach 1938 - 1939, lecz ich ukończenia nie można się było spodziewać wcześniej, aniżeli w 5 lub 6 lat od daty złożenia zamówienia. Na ukończenie czekało 19 krążow­ ników. Ograniczenia traktatowe przez 20 lat hamowały kon­ strukcyjny geniusz Royal Navy, nie pozwalając jej na zaprezen­ towanie wszystkich swoich możliwości. Wszystkie nasze krą-

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

75

żowniki były efektem prób dostosowania się do ograniczeń tra­ ktatowych i „dżentelmeńskiej umowy”. Tak więc w okresie po­ koju z roku na rok budowaliśmy jednostki, dzięki którym utrzy­ mywany był dotychczasowy stan marynarki. Jednak w czasie wojny należy mieć przed oczyma określony cel taktyczny. Mo­ im ogromnym pragnieniem było zbudowanie kilku krążowni­ ków o wyporności 14 tysięcy ton, wyposażonych w działa o ka­ librze 9,2 cała, odpowiednio opancerzonych przeciwko poci­ skom 8 calowym, o dużym promieniu działania i szybszych od wszystkich krążowników klasy Deutschland i jakichkolwiek innych krążowników niemieckich. Do tej pory ograniczenia tra­ ktatowe nie pozwalały na coś takiego. A teraz, gdy mieliśmy swobodę działania, równie twarde prawa wojny uniemożliwiały realizację tak długofalowych planów. Niszczyciele były tym, czego nąjpilniej potrzebowaliśmy, a zarazem stanowiły naszą najsłabszą stronę. Program z 1938 r. nie przewidywał ich budowy, ale w 1939 zaplanowano ich 16. W sumie w naszych stoczniach znajdowały się 32 niszczyciele, lecz do końca 1940 r. możliwe było ukończenie tylko dziewię­ ciu. Nieodparte pragnienie, aby każda następna flotylla była lepsza od poprzedniej sprawiło, że proces budowy wydłużał się od dwóch do trzech lat. Oczywistym jest, że Royal Navy potrzebowała jednostek zdolnych do pokonania Atlantyku i zarazem dostatecznie du­ żych, by można je było wyposażyć w najnowocześniejszy sprzęt artyleryjski, a zwłaszcza działa przeciwlotnicze. Jednak idąc tą drogą, dochodzimy niebawem do momentu, w którym nie budujemy już niszczyciela, ale mały krążownik. Wyporność takiej jednostki zbliża się do 2 tysięcy ton, a nawet przewyższa tę liczbę. Jego załoga przemierza bezmiar wód na pokładzie nie opancerzonego okrętu, stanowiąc łatwy łup dla każdego nor­ malnego krążownika. Niszczyciel jest doskonałą bronią w wal­ ce z U-bootami, lecz gdy wzrastają jego rozmiary, on sam staje się smacznym kąskiem. Tak oto - niepostrzeżenie - myśliwy przekształca się w zwierzynę. Nie mogliśmy posiadać zbyt wie­ lu niszczycieli, ale ich nieustające ulepszenia i wzrost rozmia-

76

NIEREALNA

WOJNA

rów sprawiały, że stocznie wypuszczały mniejszą ich liczbę, a ukończenie ich budowy znacznie się przeciągało. Z drugiej jednak strony na morzu rzadko znajduje się mniej, aniżeli 2 tysiące brytyjskich statków handlowych, liczba jedno­ stek oceanicznych zawijających do portów krajowych w każ­ dym tygodniu wynosi kilkaset, a liczba jednostek żeglugi przy­ brzeżnej - kilka tysięcy. Uruchomienie systemu konwojów, pa­ trolowanie kanału La Manche i Morza Irlandzkiego, pilnowa­ nie setek portów na Wyspach Brytyjskich, obsługa naszych baz na całym świecie, ochrona trałowców wykonujących bez ustanku swoje zadania - wszystko to wymagało ogromnego zwiększenia liczby małych uzbrojonych jednostek. Liczba okrętów i tempo produkcji stanowiły dwa najważniejsze czyn­ niki. Moim pierwszym obowiązkiem było dostosowanie tych pro­ gramów do potrzeb chwili oraz maksymalne rozszerzenie pro­ gramu budowy jednostek zwalczających okręty podwodne. W tym celu przyjęte zostały dwa założenia. Po pierwsze, należy wstrzymać albo poważnie opóźnić realizację programów dłu­ gofalowych, co pozwoli na skoncentrowanie wszystkich wysił­ ków na pracach, które można zakończyć w rok lub półtora roku. Po drugie, należy zaprojektować nowy typ jednostki zwalczają­ cej okręty podwodne, nadającej się do strzeżenia dojść do na­ szej Wyspy, dzięki czemu można by skierować większe nisz­ czyciele do wykonywania innych zadań. Wszystkie te sprawy poruszyłem w serii depesz skierowa­ nych do moich współpracowników z branży morskiej:* Mając na uwadze niebezpieczeństwo ze strony U-bootów, które nie­ wątpliwie wzrośnie pod koniec roku 1940, przy budowie nowego ni­ szczyciela należy raczej dążyć do doskonałości konstrukcyjnej i wy­ puszczenia go w wielkiej liczbie, aniżeli do osiągnięcia dużych roz­ miarów i dużej siły. Powinno się zaprojektować taki typ niszczyciela, który można zbudować w czasie krótszym niż rok; wówczas należa-

* Patrz: Załącznik H (przyp. oryg.).

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

77

łoby niezwłocznie rozpocząć produkcję przynajmniej 50 sztuk. Do­ skonale zdaję sobie sprawę z konieczności zachowania proporcji po­ między okrętami przewodzącymi flotyllom a dużymi niszczycielami zdatnymi do działań na oceanie, lecz pojawienie się w szeregach na­ szej floty 50 średnich niszczycieli, o jakich myślę, pozwoliłoby na wysłanie większych jednostek na ocean i do bezpośrednich walk. Powszechnie spotykany konflikt pomiędzy polityką długofa­ lową i krótkofalową dochodzi do szczytu w czasie trwania woj­ ny. Zgodnie z moim poleceniem miano wstrzymać realizację planu budowy wielkich okrętów, które weszłyby do akcji dopie­ ro na początku 1941 r., a przystąpić do zwiększenia siły na­ szych flot zwalczających okręty podwodne o jednostki, których czas budowy wynosiłby 10 miesięcy, a nawet 8, jeśli to możli­ we. Dla tego pierwszego typu wskrzesiliśmy nazwę korweta. Zamówienie na 58 tych jednostek zostało złożone na krótko przed wybuchem wojny, lecz żadna z nich nie została do tamte­ go czasu wybudowana. Późniejsze i nieco ulepszone jednostki tego typu otrzymały nazwę fregat. Zamówienie na nie złożono w roku 1940. Oprócz tego pozostawała jeszcze spora liczba różnych mniejszych jednostek, zwłaszcza trałowców, które jak najszybciej należało poddać przeróbkom, wyposażyć w działa, bomby głębinowe i aparaty azdyk. Ponadto potrzebne były ło­ dzie motorowe świeżo zaprojektowane przez Admiralicję do różnego rodzaju prac przybrzeżnych. Do realizacji złożonych zamówień wykorzystano nie tylko wszystkie zasoby Wielkiej Brytanii, lecz także Kanady. Mimo to jednak nie osiągnęliśmy tego, co zamierzaliśmy, a opóźnienia nieuniknione w podo­ bnych okolicznościach spowodowały, że dostawy ze stoczni były znacznie mniejsze od oczekiwanych.*

Koniec końców, po długich dyskusjach przeważyły moje po­ glądy na strategię bałtycką i sprawę zwiększenia zdolności bo-

* Patrz: Załącznik I (przyp. oryg.).

78

NIEREALNA

WOJNA

jowej pancerników. Sporządzono plany i wydano polecenia. Jednakowoż poczęto wysuwać rozliczne argumenty, niektóre z nich całkiem przekonujące, przemawiające na niekorzyść de­ cyzji o rozpoczęciu konkretnych prac. Niewykluczone - mó­ wiono - że w przypadku, gdy do akcji wejdą niemieckie pan­ cerniki kieszonkowe lub krążowniki wyposażone w działa 8 ca­ lowe, koniecznym stanie się przyłączenie okrętów klasy Royal Sovereign do istniejących konwojów. Twierdzono, iż plany owe kolidować będą z innymi ważnymi pracami i przedstawiono dość przekonujący przykład odmiennego ustalenia priorytetów, jeśli chodzi o przydział siły roboczej i blachy pancernej. Ogromnie żałowałem, że nigdy nie udało mi się zrealizować mojej koncepcji eskadry okrętów o grubo opancerzonych po­ kładach, rozwijających prędkość do najwyżej piętnastu wę­ złów, najeżonej działami przeciwlotniczymi i zdolnych wytrzy­ mać nie tylko atak z powietrza, ale i pod wodą, w stopniu do tej pory niespotykanym. Kiedy w latach 1941-42 sprawą tak istot­ ną stała się obrona Malty i pomoc dla niej, gdy tak ważnym był problem ostrzału artyleryjskiego portów włoskich, a nade wszystko Trypolisu, wiele osób zrozumiało, że to na co tak bardzo nalegałem, naprawdę jest potrzebne. Lecz wtedy było już za późno. Przez cały czas trwania wojny okręty klasy Royal Sovereign stanowiły poważne obciążenie finansowe, jak również źródło niepokoju. Żaden z nich nie został odbudowany jak jego sio­ strzane okręty klasy Queen Elizabeth. Gdy pojawiła się sposob­ ność rzucenia ich do działań przeciwko flocie japońskiej, która wpłynęła na Ocean Indyjski w kwietniu 1942 r., jedyną myślą admirała będącego na miejscu, admirała Pounta i ministra obro­ ny było błyskawiczne przerzucenie ich gdzie indziej, aby od nieprzyjaciela dzieliła je odległość wielu tysięcy mil.

Jednym z moich pierwszych posunięć po objęciu nowego sta­ nowiska w Admiralicji i wejściu w skład Gabinetu Wojennego było stworzenie własnego departamentu statystycznego. W tej materii zdałem się całkowicie na profesora Lindemanna, moje-

PROBLEMY GABINETU WOJENNEGO

79

go wieloletniego przyjaciela, którego darzyłem ogromnym za­ ufaniem. Wspólnie sformuowaliśmy poglądy oraz dokonaliśmy wspólnych wyliczeń. Teraz umieściłem go w Admiralicji wraz z półtuzinem statystyków i ekonomistów, co do których mogli­ śmy mieć pewność, że nic poza realiami nie będzie ich intere­ sować. Ta grupa zdolnych ludzi posiadająca dostęp do wszy­ stkich urzędowych informacji i działająca pod kierownictwem Lindemanna, przedstawiała mi nieustannie tabele i wykresy ilu­ strujące przebieg wojny, na tyle oczywiście, na ile był on im znany. Z nieubłaganym uporem badali i analizowali ministe­ rialne pisma rozpowszechnianie wśród członków Gabinetu Wo­ jennego, a także zajmowali się wszystkimi kwestiami, które za­ mierzałem poruszyć. W owym okresie nie istniała żadna ogólna, rządowa organi­ zacja statystyczna. Każde ministerstwo przedstawiało swoją wersję wydarzeń, opierając się na swoich własnych danych. Mi­ nisterstwo Lotnictwa liczyło inaczej, a Ministerstwo Wojny inaczej. Ministerstwo ds. Zaopatrzenia i Ministerstwo Handlu mówiły wprawdzie o tym samym, lecz używały zupełnie inne­ go języka. Doprowadzało to niejednokrotnie do nieporozumień i marnowania czasu w trakcie posiedzeń Gabinetu. Ja jednak od samego początku posiadałem własne, pewne i rzetelne źródło informacji, gdzie każda stanowiła integralną część całości. Chociaż początkowo informacje te dotyczyły tylko części za­ gadnień, były one dla mnie pomocą w tworzeniu ogólnego i jas­ nego poglądu na sytuację wśród zalewającej nas rzeki faktów i liczb.

R O Z D Z I A Ł XXVI

FRONT

WE

FRANCJI

Transport Brytyjskiego Korpusu Eskpedycyjnego do Francji - Umac­ nianie granicy belgijskiej - Korzyści płynące z agresji - Belgijska neu­ tralność - Francja i sprawa ofensywy - Linia Maginota - Przekona­ nie o skuteczności działań obronnych - Niezbyt kuszące alternatywy Francuzów - Oceny brytyjskich szefów sztabu - Błąd Hitlera Względna siła jednostek na Zachodzie - Możliwe linie niemieckiego ataku - Opinie brytyjskich szefów sztabu, ich pismo z 18 września 1939 roku - Gamelin rozwija plan D - Instrukcja numer 8 - Spotka­ nie Najwyższej Rady Państzu Sprzymierzonych w Paryżu, 17 listopa­ da - Przyjęcie planu D - Rozszerzenie planu D i objęcie nim Holan­ dii.

N

atychmiast po wybuchu wojny nasza armia ekspedy­ cyjna wyruszyła w drogę do Francji. Podczas gdy przed ostatnią wojną wszystkie przygotowania zaję­ ły prawie trzy łata, Ministerstwo Wojny dopiero w 1938 r. stworzyło w tym celu specjalną grupę. Tym razem obecne były dwa nowe czynniki. Po pierwsze, wyposażenie i organi­ zacja nowoczesnej armii były o wiele bardziej skomplikowa­ ne, aniżeli w roku 1914. Każda dywizja posiadała transport mechaniczny, była znacznie liczniejsza i posiadała znacznie więcej sprzętu pomocniczego. Po drugie, przesadna obawa przed atakiem lotniczym na statki transportowe i porty de­ santowe sprawiła, że Ministerstwo Wojny zdecydowało się na użycie portów tylko w południowej Francji oraz St. Nazaire, które stało się główną bazą. Decyzja ta przyczyniła się do wydłużenia wojskowych linii komunikacyjnych i w rezulta­ cie opóźniła przybycie, rozmieszczenie i utrzymanie oddzia-

FRONT WE FRANCJI

81

łów brytyjskich oraz spowodowała dodatkowe straty na całej długości szlaku.* Tak się dziwnie złożyło, że przed wybuchem wojny nikt nie ustalił, na którym odcinku frontu mamy rozmieszczać nasze oddziały; przyjęto, że powinno się to stać na południe od Lille, potwierdzenie otrzymaliśmy 22 września. W połowie października 4 dywizje brytyjskie, połączone w dwa korpusy armijne najwy­ ższej jakości znalazły się na swoich stanowiskach wzdłuż gra­ nicy francusko-belgijskiej. W tym celu musiały one pokonać 250 milowy szlak drogą i koleją wiodący z odległych portów wybranych do lądowania. W grudniu 1939 r. powstała 5 dywi­ zja z połączenia 3 brygad piechoty, które przybyły na miejsce oddzielnie w październiku i listopadzie. 48 dywizja wyruszyła w styczniu 1940 roku, za nią 50 i 51 (w lutym) oraz 42 i 44 (w marcu). Dało to w sumie 10 dywizji. W miarę przybywania ko­ lejnych oddziałów zajmowaliśmy coraz dłuższą linię. Rzecz jasna, w żadnym punkcie nie mieliśmy bezpośredniego konta­ ktu z wrogiem. Kiedy Brytyjski Korpus Ekspedycyjny zajął przypisane sobie pozycje, stwierdził, że na miejscu znajduje się niemal gotowy sztuczny rów przeciwczołgowy ciągnący się wzdłuż linii fron­ tu, a mniej więcej co tysiąc jardów wznoszą się duże betonowe bunkry zapewniające ogień flankowy z karabinów maszyno­ wych i dział przeciwczołgowych wzdłuż całej długości rowu. Do tego dochodził jeszcze nieprzerwany pas z drutu kolczaste­ go. Większość prac wykonanych przez nasze oddziały tej dziw­ nej jesieni i zimy miała na celu ulepszenia przygotowanych przez Francuzów umocnień obronnych i stworzenie czegoś w rodzaju linii Zygfryda. Pomimo mrozu prace postępowały

*

Oddziały czołowe Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego zaczęły lądować we Francji 4 września. Do 19 września na miejsce dotarła całość 1 korpusu, a do 3 października całość 2 korpusu. 15 września utworzono Kwaterę Główną (początkowo w miejscowości Le Mans). Żołnierze przybywali na miejsce głównie przez Cherbourg, pojazdy i zapasy przez Brest, Nantes i przez punkty zborne w Le Mans i Laval (przyp. oryg.).

82

NIEREALNA WOJNA

naprzód. Oglądając fotografie wykonane z powietrza, można dostrzec, w jakim tempie Niemcy rozbudowywali swoją linię Zygfryda w kierunku północnym od Mozeli. Pomimo przewa­ gi, jaką posiadali z uwagi na zasoby krajowe i udział w pracach ogromnej liczby osób skierowanych tutaj na przymusowe robo­ ty, udawało się nam dotrzymać im kroku. Do czasu majowej ofensywy w 1940 r. nasze oddziały zbudowały 400 nowych bunkrów. Wykopano długi, czterdziestomilowy rów przeciwczołgowy i wyłożono go workami z piaskiem, a także rozciąg­ nięto ogromną ilość drutu kolczastego. Nasza długa linia komu­ nikacyjna, biegnąca aż do Nantes, została wykorzystana do ma­ ksimum. Stworzono system baz, ulepszono drogi, zbudowano wiełomilową linię kolei szerokotorowej, przeciągnięto niezwy­ kle długi kabel, niemal ukończono budowę kilku połączonych tunelami kwater dla dowódców poszczególnych korpusów i ar­ mii. Rozwinięto lub udoskonalono blisko 50 lotnisk wraz z pa­ sami startowymi, do czego zużyto ponad 50 tysięcy ton betonu. Wojsko włożyło ogromny wysiłek w wykonanie tych wszy­ stkich prac, a w celu umożliwienia żołnierzom nabycia różno­ rodnych doświadczeń wysyłało kolejno wszystkie brygady na odcinek frontu francuskiego nie opodal Metzu, gdzie istniał kontakt z wrogiem i gdzie przynajmniej prowadzono działal­ ność patrolową. Pozostały czas przeznaczono na szkolenie. A było to naprawdę nieodzowne. W chwili wybuchu wojny ogólny stan przygotowań był znacznie niższy, aniżeli w przy­ padku armii sir Johna Frencha*ćwierć wieku temu. Od kilku lat w kraju nie prowadzono z wojskiem żadnych poważniejszych ćwiczeń. Armii zawodowej brakowało 20 tysięcy żołnierzy (w tym 5 tysięcy oficerów), a w ramach systemu Cardwella** do­ tyczącego obrony Indii cały niemal ciężar spadł na barki jedno-

* Sir John French (1852-1925), marszałek polny, dowodził brytyjskimi od­ działami ekspedycyjnymi we Francji (1914-1915). ** Edward Cardwelł (1813-1886), minister wojny (1868-1874), przeprowadził zasadnicze reformy w armii brytyjskiej m.in. ograniczył liczbę garnizonów stacjonujących poza Wyspami Brytyjskimi.

FRONT WE FRANCJI

83

stek krajowych, z których w rezultacie pozostało nie więcej niż szkielet. Nie dość przemyślana, choć w dobrej wierze podjęta decyzja o podwojeniu Armii Terytorialnej z marca 1939 r. i po­ wołaniu do życia Milicji w tymże roku wiązała się z odebra­ niem armii zawodowej dużej liczby instruktorów. Miesiące zi­ mowe we Francji zostały wykorzystane z pożytkiem, a pro­ gram szkoleń zręcznie wpleciony w mający pierwszorzędne znaczenie cykl prac fortyfikacyjnych. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że sprawność naszych wojsk znacznie się podnios­ ła w tym krótkim okresie spokoju, jaki nam podarowano, a mi­ mo ciężkich prac, które należało wykonać i braku jakichkol­ wiek działań bojowych, ich morale było bardzo wysokie. W magazynach postawionych wzdłuż szlaków komunikacyj­ nych za naszym frontem zgromadziliśmy gigantyczną ilość sprzętu i amunicji. Między Sekwaną a Sommą znajdowały się zapasy na 10 dni, a na północ od Sommy zapasy na dodatkowe 7 dni. One to uratowały nasze wojska, gdy Niemcy przebili się przez front. Ponieważ wszędzie panował spokój, uruchamiano kolejno wszystkie porty na północ od Hawru. Dieppe stało się bazą szpitalną, w Fecamp znajdowała się amunicja. Koniec końców, zaczęliśmy używać wszystkich trzynastu portów.

Trudno wprost ocenić przewagę, jaką rząd nie skrępowany żadnymi traktatami ani zobowiązaniami posiada nad państwa­ mi, które rozpoczynają działania wojenne w momencie, gdy zbrodniarz wymierza pierwszy cios i dopiero wówczas zaczy­ nają opracowywać plany działania. Jest ona doprawdy ogrom­ na. Z drugiej jednak strony, jeżeli agresor nie odniesie całkowi­ tego i ostatecznego zwycięstwa, musi brać pod uwagę to, że pewnego dnia dojdzie do rozliczenia. Hitler, którego nic nie było w stanie powstrzymać (z wyjątkiem przeważających sił przeciwnika), mógł uderzyć w dowolnym miejscu i o dowol­ nym czasie; w przeciwieństwie do niego obydwa państwa za­ chodnie nie mogły pogwałcić neutralności Belgii. Pozostawało im tylko czekać, aż Belgowie sami poproszą o pomoc, a było niemal pewnym, że uczynią to, gdy będzie już za późno. Oczy-

84

NIEREALNA WOJNA

wiście, gdyby polityka Wielkiej Brytanii i Francji w ciągu ostatnich pięciu lat poprzedzających wybuch wojny była od­ ważna, zdecydowana, zgodna z ustaleniami traktatowymi i za­ twierdzona przez Ligę Narodów, niewykluczone, że Belgia przyłączyłaby się do swoich dawnych sprzymierzeńców i po­ zwoliłaby na stworzenie wspólnego frontu. Odbyłoby się to z korzyścią dla wspólnego bezpieczeństwa i być może pozwo­ liłoby uniknąć wielu katastrof, które nas czekały. Przymierze tego rodzaju stanowiłoby coś na kształt tarczy wzdłuż granicy belgijskiej, ciągnącej się do samego morza i chroniącej przed tym straszliwym manewrem oskrzydlają­ cym, który o mały włos byłby spowodował naszą klęskę w roku 1914 i miał przyczynić się do, upadku Francji w roku 1940. Stworzyłoby ono również szansę przeprowadzenia błyskawicz­ nej ofensywy skierowanej w samo serce niemieckiego przemy­ słu - Zagłębie Ruhry - tym samym wpływając hamująco na agresywne zamiary Niemiec. W najgorszym razie to co spotka­ łoby Belgię, nie różniłoby się wiele od losu, jaki faktycznie stał się jej udziałem. Gdy przypomnimy sobie powściągliwość Sta­ nów Zjednoczonych, kampanię pana Ramsaya MacDonalda zmierzającą do rozbrojenia Francji, rozmaite obelgi i poniże­ nia, jakie stały się naszym udziałem w wyniku złamania przez Niemcy postanowień traktatu rozbrojeniowego, nasze pogo­ dzenie się z zajęciem Nadrenii przez Niemcy, zgoda na wchło­ nięcie Austrii, pakt monachijski i pogodzenie się z faktem nie­ mieckiej okupacji Pragi - gdy przypomnimy sobie to wszystko, to sądzę, że żaden odpowiedzialny polityk angielski czy francu­ ski nie ma prawa winić Belgii. W okresie niepewności i ugłaskiwania agresora Belgia zdecydowała się na neutralność, dum­ nie utwierdzając się w przekonaniu, że zdoła utrzymać niemiec­ kiego najeźdźcę na swej ufortyfikowanej granicy do czasu, aż wojska brytyjskie i francuskie przyjdą jej w sukurs.

W armii francuskiej i narodzie francuskim anno domini 1914 przeważał duch ofensywny przekazywany z ojca na syna od 1870 roku. Wedle wyznawanej przez nich doktryny słabsze li-

FRONT WE FRANCJI

85

czebnie państwo ma jedną jedyną możliwość odparcia inwazji: jest nią kontrofensywa nie tylko strategiczna, lecz także takty­ czna. Na samym początku wyglądało to tak, że Francuzi przy­ odziani w niebieskie bluzy i czerwone spodnie maszerowali na­ przód w rytm wygrywanej przez orkiestry Marsylianki Ataku­ jący Niemcy natrafiając na coś takiego, siadali po prostu na ziemi i otwierali ogień, szerząc straszliwe spustoszenie. Apo­ stoł owego ofensywnego wyznania, pułkownik Grandmaison, zginął w pierwszej linii, walcząc o swój kraj i swoją ideę. W książce The World Crisis starałem się wyjaśnić, dlaczego w okresie 1914-1916 czy 1917 przeważały działania defensyw­ ne. Karabin z magazynkiem, o którego skuteczności mogliśmy się przekonać w czasie wojny z Burami w Afryce Południowej, mógł zebrać obfite żniwo wśród oddziałów atakujących na otwartym terenie. Do tego należało dodać coraz liczniejsze ka­ rabiny maszynowe. Potem nadszedł czas wielkich bitew artyleryjskich. Setki, a wkrótce tysiące dział niszczyły pole walki. Lecz gdy po heroi­ cznych poświęceniach Francuzi i Brytyjczycy zbliżali się do po­ rządnie okopanych Niemców, na przeszkodzie stawały im ko­ lejne linie umocnień, a ogromne leje po pociskach - efekt dzia­ łań ich własnej artylerii usiłującej zmiażdżyć pierwszą linię nie­ przyjaciela - uniemożliwiały im dalszy marsz. Z tych gorzkich doświadczeń płynęła prosta nauka: najlepszą bronią jest defen­ sywa. Ponadto w ciągu minionego ćwierćwiecza niepomiernie wzrosła siła rażenia broni palnej. Lecz była to broń obosieczna, o czym zresztą niebawem będzie się można przekonać. Ta Francja była zupełnie innym krajem od tego, który rzucił się z impetem na swego odwiecznego wroga w sierpniu 1914 r. Duch rewanżu nasycił się odniesionym zwycięstwem. Ci, któ­ rych duch ten ongiś przepełniał, dawno już nie żyli. W straszli­ wej rzezi Francuzi stracili blisko półtora miliona żołnierzy. Znakomitej większości Francuzów działania ofensywne koja­ rzyły się z niepowodzeniem francuskiego ataku w r. 1914, z od­ parciem uderzenia generała Nivelle'a w r. 1917, z długą agonią nad Sommą i Passchendaele, a nade wszystko z poczuciem, że ogień nowoczesnej broni wyrządza najwięcej szkód samemu

86

NIEREALNA WOJNA

atakującemu. Ani we Francji, ani w Wielkiej Brytanii nikt nie pojął doniosłości faktu, że można skonstruować pojazdy opan­ cerzone, które wytrzymują ogień artyleryjski i są w stanie posu­ nąć się naprzód o 100 mil dziennie. Niezwykle pouczająca książka na ten temat wydana kilka lat przed wojną przez do­ wódcę o nazwisku de Gaulle, została przyjęta dość chłodno. Autorytet sędziwego marszałka Petaina zasiadającego w Conseil Superieur de la Guerre zaważył na całej francuskiej myśli wojskowej, przyczynił się do zamknięcia drzwi nowym pomy­ słom oraz wzbudził niechęć do tego, co określił w oryginalny sposób „bronią ofensywną”. Z perspektywy czasu niejednokrotnie potępiano politykę linii Maginota. Niewątpliwie przyczyniła się ona do powstania men­ talności defensywnej. Jednak obrona granic liczących setki mil długości, w głównej mierze przy pomocy fortyfikacji, jest czymś jak najbardziej rozsądnym, gdyż pozwala na oszczędne używanie oddziałów, które pędzą siedzący tryb życia oraz na „odpowiednie ukierunkowanie” potencjalnej inwazji. Gdyby li­ nia Maginota została właściwie wkomponowana we francuski plan prowadzenia wojny, oddałaby swojemu krajowi ogromne usługi. Stanowiłaby długi ciąg bezcennych bram wypadowych oraz oddzielałaby duże odcinki frontu, pozwalając na groma­ dzenie rezerw ogólnych lub tzw. „masy manewrowej”. Biorąc zaś pod uwagę różnicę między liczbą ludności Francji, a liczbą ludności Niemiec, należy stwierdzić, że wzniesienie linii Magi­ nota było niezwykle rozsądnym posunięciem. W rzeczy samej zadziwiającym jest, dlaczego nie pociągnięto jej przynajmniej wzdłuż rzeki Mozy. Byłaby wówczas pewną tarczą, wspieraną przez ciężki, ostry, ofensywny francuski miecz. Lecz marszałek Petain był przeciwny przedłużeniu linii. Według niego atak przez Ardeny należało wykluczyć z uwagi na niesprzyjające ukształtowanie powierzchni. I został on wykluczony. O ofen­ sywnych koncepcjach linii Maginota dowiedziałem się z ust ge­ nerała Girauda, gdy odwiedziłem Metz w r. 1937. Jednakże żadna z nich nie została wprowadzona w życie i linia nie tylko wchłonęła ogromną liczbę doskonale wyszkolonych żołnierzy

FRONT WE FRANCJI

87

zawodowych i mechaników, lecz także wpłynęła negatywnie na strategię wojskową i osłabiła ogólnonarodową czujność. Zupełnie natomiast słusznie doceniono lotnictwo jako czyn­ nik rewolucjonizujący wszystkie operacje wojskowe. Biorąc pod uwagę, jak niewiele samolotów posiadała w owym czasie każda ze stron, trzeba stwierdzić, że znaczenie lotnictwa zostało poważnie wyolbrzymione; większość wyznawała pogląd, że odgrywa ono istotną rolę w defensywie, gdyż może utrudniać koncentrację i spowodować zamieszanie w liniach komunika­ cyjnych atakujących wojsk. Nawet okres mobilizacji wojsk francuskich traktowany był przez naczelne dowództwo francu­ skie jako niezwykle krytyczny, z uwagi na możliwość zniszcze­ nia stacji kolejowych, pomimo iż liczba samolotów niemiec­ kich - tak jak liczba samolotów państw sprzymierzonych - była zbyt mała, aby wykonać podobne zadanie. Te obawy wyrażone przez szefów sztabu wojsk powietrznych były zasadniczo słu­ szne i zostały potwierdzone przez wydarzenia w późniejszym okresie wojny, kiedy siły lotnicze wzrosły dziesięcio- lub na­ wet dwudziestokrotnie. Jednak w chwili wybuchu wojny były one przedwczesne.

W Wielkiej Brytanii krąży żart, że Ministerstwo Wojny za­ wsze przygotowuje się do poprzedniej wojny. Jednakże żart ów będąc prawdziwym w odniesieniu do ministerstw innych kra­ jów, był też niewątpliwie taki w przypadku armii francuskiej. Ja także — podobnie jak Francuzi - byłem zwolennikiem działań defensywnych pod warunkiem, że byłyby one prowadzone w sposób czynny. Formułowanie nowych wniosków nie należa­ ło do moich obowiązków; nie posiadałem zresztą niezbędnego do tego celu ciągłego dopływu informacji. Wiedziałem, że ma­ sowe rzezie poprzedniej wojny głęboko wryły się w pamięć na­ rodu francuskiego. Niemcy otrzymali czas na wzniesienie linii Zygfryda. Jak przerażającą wydała mi się myśl rzucenia ocala­ łych żołnierzy francuskich przeciwko tej ścianie ognia i betonu! W Załączniku O opisuję pewną długofalową metodę („Cultivator nr 6”), przy pomocy której, jak podówczas sądziłem, możli-

88

NIEREALNA WOJNA

wym jest pokonanie zapory, jaką stanowił ogień obrony. W tych pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej mój pogląd na kwestie defensywne nie odbiegał od powszechnie przyjętych. Uważałem, że przeszkody przeciwczołgowe i działa polowe, właściwie ustawione i posiadające odpowiednią amunicję, są w stanie utrudnić lub uniemożliwić działania czołgom, z wyjąt­ kiem walki w ciemności i we mgle prawdziwej albo sztucznej. W problemach, których rozwiązanie Wszechmocny poleca swoim pokornym sługom, rzadko kiedy cokolwiek powtarza się dwukrotnie. Nawet jeśli wydaje się, że tak właśnie jest, okazuje się, że zawsze istnieje jakaś drobna różnica z góry wykluczają­ ca wszelkie uogólnienia. Umysł ludzki, jeżeli nie rządzi nim geniusz, nie jest zdolny przekroczyć pewnych zakreślonych granic, w których został wychowany. A jednak - po ośmiu mie­ siącach bezczynności obydwu stron - mieliśmy być świadkami potężnej ofensywy Hitlera. Jej czołówkę stanowiły masy pojaz­ dów ze wzmocnionym opancerzeniem, rozbijające wszystkie pozycje obronne. Po raz pierwszy od stuleci, a może nawet po raz pierwszy od czasu wynalezienia prochu strzelniczego spra­ wiły, że artyleria stała się bezsilna na polu bitwy. Mieliśmy także przekonać się, że zwiększenie siły ognia przyczyniło się do tego, że bitwy stały się mniej krwawe, ponieważ każdy odci­ nek mógł być teraz broniony przez niewielką grupę ludzi, o wiele mniejszą niż kiedyś w przeszłości. Dzięki temu straty w ludziach stały się znacznie mniejsze.

Żadnej innej granicy nie poświęcano nigdy tyle uwagi, co granicy biegnącej przez Niderlandy, pomiędzy Francją a Nie­ mcami. Wszyscy generałowie i wszystkie akademie wojskowe badają niestrudzenie, w świetle ostatniej kampanii, każdy skra­ wek gruntu w tym rejonie, każde wzniesienie i każdą drogę wodną. W tym okresie istniały dwie linie, do których sprzymie­ rzeni mogli się zbliżyć, gdyby Belgia została zaatakowana przez Niemcy, a oni zdecydowali się przyjść jej z pomocą, lub które mogli zająć zgodnie ze szczegółowo opracowanym i ści­ śle tajnym planem (rzecz jasna tylko i wyłącznie na prośbę Bel-

FRONT WE FRANCJI

89

gów). Pierwszą z tych linii była tzw. linia Scheldt. Można ją było osiągnąć po niedługim marszu od granicy francuskiej i nie wiązało się to z żadnym większym ryzykiem. W najgorszym wypadku moglibyśmy ją utrzymać jako „fałszywy front”. W najlepszym - rozbudowalibyśmy ją, gdyby wymagał tego rozwój wydarzeń. Druga linia była znacznie ambitniejsza. Biegła wzdłuż Mozy przez Givet, Dinant, Namur i Louvain do Antwerpii. Gdyby aliantom udało się zająć tę linię i utrzymać ją w ciężkich walkach, zablokowałoby to w dużym stopniu prawy cios atakującego nieprzyjaciela, a gdyby jego wojsko okazało się słabsze, starcie stałoby się doskonałym wstępem do wkro­ czenia na terytorium Niemiec i opanowania kluczowego ośrod­ ka niemieckiej produkcji zbrojeniowej w Zagłębiu Ruhry. Ponieważ ofensywa przez terytorium Belgii bez zgody Bel­ gów była wykluczona ze względu na zasady międzynarodowej moralności, pozostawała jedynie droga od granicy francusko-niemieckiej. Atak, który zgodnie z planem miał pójść na wschód wzdłuż Renu oraz na północ i południe do Strasburga, skierował się w stronę Szwarcwaldu, który, podobnie jak Ardeny, uważany był w owym czasie za nie najlepsze miejsce do działań ofensywnych. Jednakże istniał jeszcze problem ofensy­ wy z frontu Strasburg-Metz, na północny wschód w kierunku Palatynatu. W wyniku takiej ofensywy, której prawe skrzydło biegłoby wzdłuż Renu, udałoby się prawdopodobnie zdobyć kontrolę nad tą rzeką, aż do najdalej na północ wysuniętych punktów jak Koblencja, czy Kolonia. Tym samym wkroczyli­ byśmy na obszar nadający się do prowadzenia działań bojo­ wych. Wszystkie te możliwości wraz z ich rozlicznymi warian­ tami, były od wielu lat częścią gier wojennych na uczelniach sztabowych Europy Zachodniej. Tutaj jednak pojawiła się linia Zygfryda z jej potężnymi betonowymi bunkrami wspierający­ mi się wzajemnie i otoczonymi ogromną ilością drutu kolcza­ stego - przeszkoda, której we wrześniu 1939 bynajmniej nie można było lekceważyć. Najwcześniejszą datą, gdy Francuzi mogli przypuścić poważny atak był koniec trzeciego tygodnia września. Lecz do tej pory kampania polska dobiegła końca. W połowie października na froncie zachodnim Niemcy posia-

90

NIEREALNA WOJNA

dali 70 dywizji. Krótkotrwała przewaga liczebna Francuzów stawała się przeszłością. Francuska ofensywa z granicy wschodniej ogołociłaby znacznie dla nich istotniejszy front pół­ nocny. Nawet gdyby wojska francuskie odniosły początkowo sukces, mniej więcej po miesiącu miałyby ogromne trudności z utrzymaniem owoców swoich podbojów na wschodzie i były­ by całkowicie wystawione na niemieckie kontruderzenie na północy. Oto właśnie odpowiedź na pytanie: „Dlaczego pozostawali­ śmy biernymi obserwatorami do czasu, aż Polska została znisz­ czona?” Ta bitwa została przegrana kilka lat wcześniej. Szansa zwycięstwa istniała w r. 1938, kiedy Czechosłowacja była pań­ stwem niepodległym. W r. 1936 nie natrafilibyśmy na żaden poważniejszy opór. A w r. 1933 zwykły reskrypt z Genewy wy­ starczyłby, żeby Niemcy zastosowały się do przedstawionych im żądań. Nie można obwiniać tylko generała Gamelina, że w r. 1939 nie przyjął ryzyka, które niepomiernie wzrosło od czasu ostatniego kryzysu, kiedy to ani rząd francuski, ani brytyjski nie zdecydowały się na przedsięwzięcie konkretnych kroków. Według ocen brytyjskiego Komitetu Szefów Sztabu od dnia 18 września Niemcy zmobilizowali przynajmniej 116 dywizji różnych rodzajów, podzielonych w” następujący sposób: front zachodni - 42 dywizje, środkowe Niemcy - 16 dywizji, front wschodni - 58 dywizji. Teraz wiemy z przejętych dokumentów niemieckich, że wyliczenia te były zadziwiająco dokładne. Nie­ mcy posiadali w sumie od 108 do 117 dywizji. Polskę zaatako­ wało 58 najlepiej przygotowanych. Oprócz tego dysponowali oni 5 0 - 6 0 dywizjami w różnym stanie i o różnej jakości bojo­ wej. Z tej liczby na froncie zachodnim - od Aix-la-Chapelle do granicy szwajcarskiej - stacjonowały 42 dywizje niemieckie (14 czynnych, 25 rezerwowych i 3 dywizje Landwehry). Wszy­ stkie niemieckie oddziały pancerne zostały wysłane do Polski; nad resztą sprzętu prace nadal trwały. Produkcja czołgów na ogromną skalę dopiero się zaczynała. Wysłanie Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego było jedynie symbolicznym gestem. W pierwszym tygodniu października dysponował on dwoma dywizjami, w drugim jego siły zwiększyły się o kolejne dwie.

FRONT WE FRANCJI

91

Naczelne dowództwo niemieckie, pomimo znacznego wzrostu swoich sił od czasu Monachium, z głębokim niepokojem obser­ wowało sytuację na zachodzie jeszcze przed inwazją na Polskę. Jedynie autorytarny despotyzm Hitlera, jego siła woli i potwier­ dzona pięciokrotnie przenikliwość pozwalająca mu stwierdzić, że Francja i Wielka Brytania bynajmniej nie kwapią się walki, sprawiły, iż Niemcy zdecydowali się na podjęcie niczym - jak mniemali - nie uzasadnionego ryzyka. Hitler uważał, że francuski system polityczny jest kompletnie zdegenerowany; podobne zresztą zdanie miał też o armii fran­ cuskiej. Dobrze znał siłę komunistów we Francji i wiedział, że zostanie użyta do osłabienia bądź sparaliżowania wszelkich po­ sunięć w momencie, gdy Ribbentrop i Mołotow dojdą do poro­ zumienia, a Moskwa potępi rządy francuski i brytyjski za włą­ czenie się do kapitalistycznej i imperialistycznej wojny. Był on ponadto przekonany, że Wielka Brytania jest krajem nastawio­ nym pacyfistycznie i zdegenerowanym jak Francja. Jego zda­ niem, chociaż panowie Chamberlain i Daladier zostali zmusze­ ni do wypowiedzenia wojny przez bojowo nastawioną mniej­ szość w Anglii, angażować się w nią będą minimalnie, a zmiaż­ dżenie Polski przyjmą jako fakt dokonany, podobnie jak rok wcześniej stało się w przypadku Czechosłowacji. Wielokroć powtarzała się sytuacja, kiedy okazywało się, że instynkt Hitle­ ra nie zawodził, a w błędzie byli właśnie jego generałowie. Nie potrafił zrozumieć tej zasadniczej zmiany, jaka zaszła w Wiel­ kiej Brytanii i w całym Imperium Brytyjskim w chwili dania sygnału do rozpoczęcia wojny. Nie pojął też w jaki sposób ci, którzy z taką zawziętością i przekonaniem toczyli boje o za­ chowanie pokoju, teraz - niejako w ciągu jednej godziny - roz­ poczęli niezmordowane wysiłki mające zaowocować zwycię­ stwem. Niepojętą była dlań duchowa i intelektualna siła nasze­ go wyspiarskiego narodu, który - wiele przeżywszy - począł traktować zwycięstwo jak coś, co się mu przynależy. W każdym razie armia brytyjska nie stanowiła początkowo istotnego czyn­ nika na tle sytuacji ogólnej, a naród francuski, zdaniem Hitlera, nie włączył się całym sercem w rozpoczętą wojnę. I to była pra-

92

NIEREALNA WOJNA

wda. Hitler zrobił to co chciał, a to co rozkazał, zostało wpro­ wadzone w życie.

Nasi oficerowie uważali, że gdy Niemcy ostatecznie pokona­ ją armię polską, zmuszone będą utrzymywać w Polsce około 15 dywizji i to zasadniczo tych słabszych. Gdyby istniały jakiekol­ wiek wątpliwości co do paktu z Sowietami, liczba ta mogła wzrosnąć do 30. Zakładając najbardziej niekorzystną sytuację, Niemcy byłyby w stanie ściągnąć ze Wschodu ponad 40 dywi­ zji, co zwiększyłoby ich liczbę na froncie zachodnim do 100. Do tego czasu Francuzom udałoby się zmobilizować 72 dywi­ zje na własnym terenie, do czego należałoby dodać oddziały stanowiące obronę twierdz (12 do 14 dywizji) oraz cztery dywi­ zje Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Do strzeżenia gra­ nicy włoskiej potrzeba było 12 dywizji, z czego wynika, że na­ przeciwko Niemców stanęłoby 76 dywizji. W ten sposób wróg miałby nad aliantami przewagę 4 do 3. Co gorsza, mógł on sięgnąć do dodatkowych rezerw, zwiększając w niedalekiej przyszłości liczbę dywizji do 130. Francuzi posiadali jednak 14 dodatkowych dywizji w Afryce Północnej, z których część mo­ gli odwołać do kraju, a także wszystkie siły, jakie stopniowo miała im dosyłać Wielka Brytania. Jeżeli zaś chodzi o lotnictwo, to nasi szefowie sztabu oceniali, że Niemcy po zniszczeniu Polski będą mogli zgromadzić na Zachodzie ponad 2 tysiące samolotów, wobec połączonych, francusko-brytyjskich sił powietrznych dysponujących 950 sa­ molotami.* Jasnym przeto było, że w momencie pokonania Polski Hitler będzie posiadał znaczną przewagę na lądzie i w powietrzu nad połączonymi siłami francusko-brytyjskimi. Jak w związku z tym wyglądało prawdopodobieństwo niemieckiej ofensywy przeciwko Francji?

* W rzeczywistości Niemcy posiadali w owym czasie 1546 bombowców (przyp. oryg.).

FRONT WE FRANCJI

93

Istniały trzy warianty. Pierwszy: inwazja przez Szwajcarię. Zakładał on otoczenie południowego skrzydła linii Maginota, lecz wiązał się z poważnymi trudnościami natury geograficznej i strategicznej. Drugi: atak na Francję przez dzielącą obydwa kraje granicę. Rozwiązanie takie było raczej mało prawdopo­ dobnym, gdyż uważano, że armia niemiecka nie jest dostatecz­ nie wyposażona i uzbrojona, by przypuścić atak na linię Magi­ nota. I trzeci: atak na Francję przez Belgię i Holandię. Uderze­ nie to poszłoby bokiem linii Maginota, co naraziłoby Niemców na znacznie mniejsze straty, aniżeli frontalny atak na stałe for­ tyfikacje. Szefowie sztabu oceniali, że do przeprowadzenia te­ go ataku Niemcy będą musieli w fazie początkowej ściągnąć z frontu wschodniego około 29 dywizji wraz z 14 ustawionymi z tyłu w formie eszelonu. Stanowiłyby one posiłki dla oddzia­ łów znajdujących się już na Zachodzie. Jednakże w ciągu trzech tygodni niemożliwym było przeprowadzenie podobnego posu­ nięcia ani zaatakowania przy użyciu całej artylerii, a ponadto przygotowania dałyby się zauważyć już na dwa tygodnie przed zadaniem ciosu. Byłoby już za późno na rozpoczynanie przez Niemców tak poważnej operacji, choć - rzecz jasna - możliwo­ ści takiej nie można było wykluczyć. Powinniśmy oczywiście spróbować opóźnić proces przemie­ szczania się Niemców ze wschodu na zachód przy pomocy ata­ ków powietrznych na ich linie komunikacyjne i punkty zborne. W związku z tym można się było spodziewać wstępnej bitwy powietrznej mającej osłabić lub wyehminować lotnictwo państw sprzymierzonych w formie ataków na lotniska i fabryki produkujące samoloty. Z punktu widzenia Anglii bitwa ta była­ by całkiem pożądana. Nasze kolejne zadanie polegałoby na za­ jęciu się niemiecką ofensywą przez Niderlandy. Wstrzymanie tej ofensywy w Holandii nie wchodziło w grę, lecz w interesie państw sprzymierzonych leżało zatrzymanie jej w Belgii, oczy­ wiście jeżeli byłoby to możliwe. „Rozumiemy ~ napisali szefo­ wie sztabu - że zdaniem Francuzów w przypadku, gdy Belgo­ wie nadal utrzymują się na linii Mozy, siły brytyjskie i francu­ skie powinny zająć linię Givet-Namur, z Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym działającym na lewym skrzydle. Uważamy

94

NIEREALNA WOJNA

jednak, że przyjmowanie takiego planu byłoby wielce nieroz­ sądnym, jeżeli wcześniej nie ustali się z Belgami odrębnego pla­ nu przewidującego zajęcie tej linii jeszcze przed ofensywą nie­ miecką. [...] Jeżeli obecne nastawienie Belgów nie ulegnie zmianie i jeżeli nie uda się przygotować planów wcześniejszego zajęcia linii Givet-Namur (zwanej także linią Moza-Antwerpia), jesteśmy przekonani, że ofensywie niemieckiej należy sta­ wić czoło na przygotowanych pozycjach na granicy francu­ skiej.” W tej sytuacji koniecznym byłoby zbombardowanie miast belgijskich i holenderskich oraz linii kolejowych zajmo­ wanych lub okupowanych przez oddziały niemieckie. Trzeba tutaj opisać dalsze losy tej istotnej sprawy. Została ona poruszona na spotkaniu Gabinetu Wojennego w dniu 20 wrześ­ nia i po krótkiej dyskusji przekazana Najwyższej Radzie Wo­ jennej, która poprosiła generała Gamelina o wyrażenie swoich poglądów w tej kwestii. Generał Gamelin odpowiedział jedy-

Schemat linii Skaldy t linii Moza-Antwerpia

FRONT WE FRANCJI

95

nie, że sprawa planu D (tj. ofensywy w kierunku linii Moza-An­ twerpia) została omówiona w raporcie sporządzonym przez de­ legację francuską. Odnośny fragment miał następujące brzmie­ nie: „Jeśli wezwanie przyjdzie na czas, oddziały angielskofrancuskie wkroczą do Belgii, choć nie w celu włączenia się do wałki. Wśród uznanych linii obrony znajdują się linia Scheldt i linia Moza-Namur-Antwerpia.” Po przemyśleniu odpowiedzi nadesłanej przez Francuzów brytyjscy szefowie sztabu przedło­ żyli Gabinetowi kolejne pismo, w którym analizowali posunię­ cie stanowiące alternatywę dla ofensywy w kierunku Scheldt, lecz nie wspomnieli ani słowem o znacznie większych wyma­ ganiach wiążących się z ofensywą w kierunku linii Moza-An­ twerpia. Gdy 4 października szefowie sztabu przedstawili Ga­ binetowi następny raport, nie było w nim wzmianki o tak istot­ nej alternatywie jak plan D. Tak więc naturalnym biegiem rze­ czy Gabinet Wojenny uznał, że szefowie sztabu otrzymali już to, czego pragnęli, w związku z czym nie ma konieczności po­ dejmowania żadnych dalszych działań ani żadnych decyzji. By­ łem obecny na obydwu tych posiedzeniach, lecz nie wiedzia­ łem, że jakaś ważna sprawa w dalszym ciągu pozostaje nie za­ łatwiona. Ponieważ w październiku nie doszło do żadnych kon­ kretnych rozmów z Belgami, przyjęto, że ofensywa ograniczy się jedynie do linii Scheldt. Tymczasem generał Gamelin, prowadzący tajne negocjacje z Belgami, zażądał: po pierwsze, by armia belgijska została utrzymana w pełnym stanie, oraz aby belgijskie umocnienia ob­ ronne przygotowane zostały na najbardziej wysuniętej linii od Namur do Louvain. Na początku listopada osiągnięto porozu­ mienie w obydwu tych kwestiach, a od 5 do 14 listopada w Vincennes i La Ferte odbyła się seria konferencji, w których prze­ ważnie udział brali Ironside, Newall i Gort. 15 listopada generał Gamelin wydał instrukcję nr 8 potwierdzającą ustalenia z 14 listopada, że „jeżeli okoliczności pozwolą” Francuzi udzielą pomocy Belgom poprzez ofensywę do linii Moza-Antwerpia. 17 listopada odbyło się w Paryżu spotkanie Najwyższej Rady Państw Sprzymierzonych. Pan Chamberlain zabrał ze sobą lor­ da Halifaxa, lorda Chatfielda i sir Kingsleya Wooda. W owym

96

NIEREALNA WOJNA

czasie nie zajmowałem jeszcze tak znacznego stanowiska, by towarzyszyć premierowi w czasie podobnych spotkań. Decyzja zapadła: „Zdając sobie sprawę z wagi, jaką ma utrzymanie Nie­ miec w jak najdalszym punkcie na wschodzie, należy uczynić wszystko, by utrzymać linię Moza-Antwerpia po zaatakowaniu Belgii przez Niemcy.” W czasie tego spotkania pan Chamberla­ in i monsieur Daladier podkreślali, jak ogromne znaczenie przywiązują do tej rezolucji, od której uzależnione miały być wszystkie działania. Równało się to, szczerze mówiąc, przyję­ ciu planu D i przysłoniło dotychczasowe, skromniejsze ustale­ nia przewidujące ofensywę do linii Scheldt. Dodatkiem do planu D było zadanie, jakie przydzielono 7 armii francuskiej. Myśl o ofensywie tej armii na idącym blisko morza skrzydle wojsk sprzymierzonych narodziła się na począt­ ku listopada 1939 r. Dowództwo objął generał Giraud, pracują­ cy bez wytchnienia z armią rezerwową w okolicach Rheims. Celem planu D było wejście do Holandii przez Antwerpię w ce­ lu udzielenia pomocy Holendrom oraz zajęcie części wysp ho­ lenderskich: Walcheren i Beveland. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Niemcy zostali wcześniej zatrzymani w kanale Alberta. Generał Gamelin pragnął tego. Generał Georges uważał, że przekracza to nasze możliwości i wolał, aby wzmiankowane oddziały stworzyły rezerwę tuż za środkową częścią linii. O tych rozbieżnościach nie wiedzieliśmy nic. Tak minęła zima i zaczęliśmy oczekiwać wiosny. W okresie sześciu miesięcy dzielących nas od niemieckiego ataku ani sztab francuski, ani sztab brytyjski, ani żaden z obydwu rządów nie zdobył się na podjęcie jakiejkolwiek decyzji w sprawach strategicznych.

R O Z D Z I A Ł XXVII

WALKA PRZYBIERA

NA

SILE

Propozycje pokojowe - Odmowa Anglików i Francuzów - Sowieci wchłaniają państwa nadbałtyckie - Moje poglądy na temat brytyj­ skich przygotowań militarnych - Szansa na odprężenie w stosunkach z Włochami na Morzu Śródziemnym - Front krajowy - Zatopienie okrętu „Royal pak” - Moja druga wizyta w Scapa Flow, 31 października - Decyzja w sprawie głównej bazy dla naszej floty Państwo Chamberlainowie na kolacji w Admiralty House - Tracimy „Rawalpindi” - Fałszywy alarm.

W

ykorzystując odniesione przez siebie sukcesy, Hit­ ler zaproponował aliantom plan pokojowy. Z przy­ krością trzeba stwierdzić, że w wyniku naszej poli­ tyki „appeasementu” oraz ogólnego zachowania w okresie doj­ ścia Hitlera do władzy, udało się nam go przekonać, że ani my, ani Francja nie jesteśmy zdolni do prowadzenia wojny. Przeto ogromnie niemiłą niespodzianką była dlań wspólna deklaracja Wielkiej Brytanii i Francji z dnia 3 września. Mimo wszystko jednak był on przekonany, że widok Polski zmiażdżonej w tak krótkim czasie uzmysłowi owym upadającym demokracjom, że nadszedł kres czasów, kiedy to mogły wywierać jakikolwiek wpływ na losy Europy Środkowej i Wschodniej. Tym razem nie obawiał się Rosjan, którzy zaspokoili swoje apetyty w Polsce i państwach nadbałtyckich. W październiku wysłał on do Mur­ mańska wzięty do niewoli amerykański statek handlowy City of Flint, obsadzony przez niemiecką załogę. Jednak w tym mo­ mencie nie pragnął kontynuować wojny z Francją i Wielką Brytanią. Pewien był, że rząd Jego Królewskiej Mości z przyje­ mnością powita decyzję, którą podjął w Polsce, i że oferta po­ kojowa umożliwi panu Chamberlainowi i jego starym współ-

98

NIEREALNA WOJNA

pracownikom - po honorowym geście, jakim było wypowie­ dzenie wojny - wycofać się z pozycji, na którą zostali zepchnię­ ci przez zasiadających w Parlamencie podżegaczy wojennych. Ani przez myśl mu nie przeszło, że pan Chamberlain wraz z re­ sztą Imperium Brytyjskiego i Brytyjskiej Wspólnoty Narodów zdecydowany jest zniszczyć go lub samemu zginąć. Podzieliwszy Polskę między siebie i Niemcy, Rosja uczyniła następny krok, jakim było podpisanie trzech „paktów o wzaje­ mnej pomocy” z Estonią, Łotwą i Litwą. Owe państwa nadbał­ tyckie oderwały się od rządu sowieckiego w czasie wojny wy­ zwoleńczej w latach 1918-1920. Przeprowadziwszy drastyczną reformę rolną, głównie kosztem dawnych niemieckich właści­ cieli ziemskich, stały się krajami rolniczymi i nacjonalistyczny­ mi, o silnym nastawieniu antykomunistycznym. Lękając się nieustannie swego potężnego sowieckiego sąsiada i rozpaczli­ wie pragnąc zachować neutralność, państwa te unikały jak og­ nia wszystkiego, co nosiło jakiekolwiek znamiona prowokacji. Jednak w związku z położeniem geograficznym ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Ryga, na przykład, stała się stacją podsłuchową dla wiadomości z Rosji, a zarazem miejscem spotkań międzynarodowych sił antybolszewickich. Jednak Nie­ mcy były skłonne rzucić te państwa na pożarcie Rosji, a rząd sowiecki z długo tłumioną nienawiścią i nieskrywaną przyje­ mnością uderzył na swoją ofiarę. Te trzy państwa stanowiły ongiś część carskiego imperium - podbił je sam Piotr Wielki. Zostały niezwłocznie opanowane przez silne wojska rosyjskie, w starciu z którymi nie miały żadnych szans. Wszystkie ele­ menty antykomunistyczne i antysowieckie zostały w okrutny sposób zlikwidowane przy użyciu sprawdzonych metod. Zna­ czna liczba tych, którzy przez dwadzieścia lat pędzili żywot ludzi wolnych na ojczystej ziemi i byli przedstawicielami ogro­ mnej większości swojego narodu, po prostu znikła. Część z nich została wywieziona na Syberię. Pozostałych wysłano je­ szcze dalej. Tak właśnie przebiegała realizacja paktów o „wza­ jemnej pomocy”.

WALKA PRZYBIERA NA SILE

99

W kraju borykaliśmy się z problemem zwiększenia naszej ar­ mii i sił powietrznych oraz podejmowaliśmy niezbędne kroki dla wzmocnienia sił morskich. Nadal podsuwałem moje pomy­ sły premierowi i naciskałem na jego współpracowników, rzecz jasna na tyle, na ile było to do przyjęcia. Pierwszy lord Admiralicji do premiera 1 października 1939 W ten weekend ośmielam się poruszyć kilka istotnych kwestii. 1. W momencie rozpoczęcia się ofensywy pokojowej będziemy musieli podtrzymać Francuzów na duchu. Pomimo iż posiadamy pod bronią blisko milion żołnierzy, nasz wkład jest niewielki i takim po­ zostanie jeszcze przez wiele miesięcy. Powinniśmy poinformować Francuzów, że nasz wysiłek wojenny jest równy temu, na który zdo­ byliśmy się w roku 1918, choć przybrał on nieco odmienną formę, że tworzymy armię w sile 55 dywizji i zostanie ona włączona do działań, gdy tylko zajdzie taka potrzeba; tak szybko, jak tylko zostanie wy­ szkolona i odpowiednio wyposażona, przy wzięciu pod uwagę nasze­ go ogromnego wkładu w sferze lotnictwa. W chwili obecnej posiadamy armię zawodową liczącą 4 lub 5 dy­ wizji, prawdopodobnie nieporównywalną z niczym innym. Lecz pro­ szę sobie nie wyobrażać, że dywizje armii terytorialnej, po mniej wię­ cej półrocznym szkoleniu będą w stanie toczyć zmagania - bez niepo­ trzebnych strat i porażek - z regularnymi oddziałami niemieckimi mającymi za sobą przynajmniej dwuletnią służbę i dysponującymi znacznie lepszym sprzętem albo też stanąć u boku oddziałów francu­ skich mających na swoim koncie trzyletnią służbę. Jedynym sposo­ bem na zwiększenie naszych sił we Francji jest ściągnięcie z Indii oddziałów zawodowych i potraktowanie ich jako szkieletu, który wy­ pełnią żołnierze z armii terytorialnej oraz poborowi. Nie chciałbym wdawać się tutaj w szczegóły, lecz zasadniczo uważam, że do Indii powinno się wysłać 60 tysięcy żołnierzy armii terytorialnej, którzy zapewnią krajowi bezpieczeństwo wewnętrzne i zakończą swoje szkolenie, a równocześnie odwołać do Europy pań passu 40 lub 45 tysięcy żołnierzy zawodowych. Oddziały te powinny zostać skiero­ wane do obozów na południu Francji, gdzie warunki atmosferyczne zimą są znacznie lepsze dla ćwiczeń aniżeli w kraju, i gdzie istnieją rozliczne udogodnienia, a następnie stać się zalążkiem i szkieletem dla 8 do 10 dobrych dywizji polowych. Do wiosny jakość tych od­ działów powinna być zbliżona do jakości tych, z którymi przyjdzie się im zmierzyć, albo przy których boku będą musiały stanąć. Świado-

100

NIEREALNA WOJNA

mość tworzenia się podobnych sił we Francji w miesiącach zimowych powinna napawać Francuzów prawdziwą otuchą i zadowoleniem. 2. Ogromnie niepokoją mnie dane Ministerstwa Lotnictwa dotyczą­ ce jego siły bojowej. W chwili wybuchu wojny posiadało ono 120 dywizjonów, z czego 96 było w stanie faktycznie rozpocząć działa­ nia. Można by się spodziewać, że w momencie mobilizacji nastąpi zauważalny rozwój tych sił. Zachodzi tymczasem proces odwrotny. Wydarzyło się mniej więcej coś takiego, że dużą liczbę dywizjonów wypatroszono z wyszkolonego personelu, mechaników, części za­ miennych, aby stworzyć siłę bojową, a resztki owych dywizjonów wrzucono do wspólnego kotła zwanego rezerwą. Jeżeli zima minie bez żadnych poważniejszych ataków, dojdzie do tego znaczna liczba nowych maszyn i wyszkolonych pilotów. Nawet przy założeniu - zre­ sztą zupełnie słusznym - że część zostanie zabrana w związku z bie­ żącymi potrzebami i tak powinniśmy być w stanie tworzyć przynaj­ mniej 6 dywizjonów miesięcznie. Jednakże lepiej jest formować dy­ wizjony, które istnieją już w rezerwie, niż gromadzić ogromną liczbę zapasowych pilotów, zapasowych maszyn i zapasowych części. Róż­ nica między naszymi siłami a siłami niemieckimi jest doprawdy prze­ rażająca. Jestem pewien, że to wszystko byłoby do zrobienia, gdyby tylko Pan zajął odpowiednie stanowisko. 3. Cały system obrony przeciwlotniczej opiera się na absolutnie błędnym założeniu dotyczącym stopnia zagrożenia poszczególnych części kraju. Powinno się przygotować dokładne plany dla rejonów zagrożonych i ustalić drogi powietrzne, którymi mogą zostać zaata­ kowane. W takich punktach powinno się zatrudniać jak największą liczbę pracowników pełnoetatowych. Głównym celem jest oczywi­ ście Londyn, ale i inne nietrudne są do przewidzenia. System oświet­ lenia ulic na obszarach zagrożonych powinien znajdować się pod kon­ trolą członków cywilnej ochrony przeciwlotniczej, którzy będą go w stanie wyłączyć w momencie rozpoczęcia alarmu. Budowa i wzmacnianie istniejących schronów powinny przebiegać bez wy­ tchnienia, a do chwili rozpoczęcia nalotu należy utrzymywać morale mieszkańców poprzez przedstawienia teatralne i pokazy filmowe. W dużej części kraju należy wprowadzić zmodyfikowane systemy świetlne oraz otworzyć miejsca rozrywki. Tam nie może być żadnych płatnych członków obrony przeciwlotniczej. Wszystko powinno od­ bywać na zasadzie zupełnej dobrowolności; rząd powinien ograni­ czyć się do udzielenia kilku porad i zostawić wszystko ludziom. Na obszarach siedmiu ósmych całego Zjednoczonego Królestwa maski przeciwgazowe powinny być trzymane w domu, a noszone tylko

WALKA PRZYBIERA NA SILE

101

w razie komunikatu. Nie widzę powodu, żeby podobne polecenia nie mogły zostać wydane w tym tygodniu.

Po katastrofach, jakie spadły na Polskę i kraje nadbałtyckie, coraz częściej począłem się zastanawiać nad sposobem utrzy­ mania Włoch z dala od wojny i stworzenia czegoś w rodzaju porozumienia między naszymi państwami. Tymczasem wojna trwała, a ja musiałem na bieżąco załatwiać różne sprawy admi­ nistracyjne. Pierwszy lord Admiralicji do ministra spraw wewnętrznych 7 października 1939 Pomimo iż każdy mój dzień jest wypełniony rozmaitymi zajęciami, nie opuszcza mnie uczucie niepokoju o nasz front krajowy. Dobrze zna Pan moje poglądy na temat niepotrzebnych i w niektórych częściach kraju bezmyślnych decyzji dotyczących zaciemnienia* oraz ograniczeń w sferze rozrywki. A co z benzyną? Czyżby marynarka nie przywiozła odpowiednich zapasów? Czy na różnych jednostkach znajdujących się obecnie w drodze do Wyspy nie ma zapasów większych od tych, które zamówilibyśmy, gdyby nie doszło w ogóle do wybuchu wojny? Z otrzy­ mywanych przeze mnie informacji wynika, że wprowadzone ogranicze­ nia poważnie utrudniają życie ogromnej liczbie ludzi i uniemożliwiają prowadzenie interesów. Najlepszym rozwiązaniem jest niewątpliwie ustalenie pewnego przydziału po cenie standardowej i umożliwienie za­ kupów ponadnormowych obłożonych wysokim podatkiem. Ludzie będą płacić za możliwość poruszania się, Urząd Podatkowy będzie zbierał podatki, właściciele samochodów będą uiszczać opłaty rejestracyjne i wszystko potoczy się tak jak powinno. A teraz sprawa racji żywnościowych, dzięki którym Ministerstwo ds. Wyżywienia chce się przyczynić do naszego zwycięstwa w tej wojnie. Jestem jak najbardziej zwolennikiem istnienia racji żywno­ ściowych, ale dowiaduję się, na przykład, że przydział mięsa jest tylko nieznacznie większy niż w Niemczech. Czy konieczna jest aż taka surowość, skoro morza są otwarte? Jeżeli spotka nas jakieś nieszczęście w wyniku ataku lotniczego czy morskiego, być może będziemy zmuszeni wprowadzić podobne suro* Patrz Załącznik L (przyp. oryg.).

102

NIEREALNA WOJNA

we ograniczenia. Do chwili obecnej jednak nie ma powodu podejrze­ wać, że marynarka nie dowiozła planowanych dostaw, albo że się jej to nie uda. Następna sprawa to ci wszyscy ludzie w średnim wieku, niejedno­ krotnie uczestnicy tamtej wojny, tak pełni zapału i doświadczeni, któ­ rym w większości przypadków mówi się, że nie są do niczego po­ trzebni i jedyne co im pozostaje, to zgłosić się w miejscowym biurze pracy. Jest to bardzo nierozsądna polityka. A może by tak stworzyć Home Guard z pół miliona osób powyżej czterdziestki Gęśli, rzecz jasna, się zgłoszą), postawić wszystkich tych weteranów na czele po­ szczególnych jednostek i umieścić w strukturach całej organizacji? Niechże te 500 tysięcy mężczyzn ruszy się, wyciągnie młodych i sprawnych z ich wygodnych pieleszy. Jeżeli brakuje mundurów, wy­ starczą opaski na rękę, natomiast karabinów jest dostatecznie dużo. Z tego, co Pan mówił dwa dni temu, wywnioskowałem, że podoba się Panu ten pomysł. Jeśli tak - wprowadźmy go w życie. Dochodzą mnie zewsząd skargi na fatalny brak organizacji na fron­ cie krajowym. Czy nie moglibyśmy się za to zabrać?

W tym ogromnie gorączkowym i trudnym okresie wydarzyło się coś, co stanowiło dla Admiralicji cios niezwykle bolesny. Wspominałem już o panice, jaka wybuchła w związku z ostrzeżeniem, że wewnątrz Scapa Flow znajduje się jakiś U-boot. Było to nocą 17 października 1914 r., a ostrzeżenie to sprawiło, że cała Wielka Flota wypłynęła na morze. Jednak alarm okazał się przedwczesny. Teraz, dokładnie po 25 latach niemal co do dnia - rzeczywiście tak się stało. 14 października 1939 r., o godzinie 1.30 w nocy jeden z U-bootów pokonał przypływy i prądy, przedarł się przez na­ sze linie obronne i zatopił pancernik Royal Oak, zakotwiczony u nabrzeża. Z pierwszej salwy tylko jedna torpeda trafiła w dziób, powodując stłumioną eksplozję. Admirałowi i dowód­ cy znajdującym się na pokładzie tak niewiarygodną wydawała się myśl o nieprzyjacielskiej torpedzie, i to w tak bezpiecznym miejscu jak Scapa Flow, że wybuch ten złożyli na karb jakiejś wewnętrznej awarii. Minęło 20 minut, zanim ten U-boot po­ nownie załadował wyrzutnie i oddał kolejną salwę. Wówczas trzy czy cztery torpedy, odpalone jedna po drugiej, zniszczyły

WALKA PRZYBIERA NA SILE

103

całkowicie dno okrętu, który przewrócił się i w ciągu 10 minut poszedł na dno. Większość marynarzy znajdowała się na stano­ wiskach bojowych, ale szybkość, z jaką okręt się przewrócił, uniemożliwiła ucieczkę wszystkim, którzy znajdowali się pod pokładem. Przytoczę tutaj sprawozdanie oparte na sporządzonym wów­ czas niemieckim raporcie. 14 października 1939 r., o godzinie 1.30 rano, HMS Royal Oak kotwiczący w Scapa Flow, został storpedowany przez U.47 (poru­ cznik Prien). Operacja ta została niezwykle starannie zaplanowana przez samego admirała Doenitza, dowódcę zespołu okrętów pod­ wodnych. Prien opuścił Kilonię 8 października, w jasny, słoneczny jesienny dzień i przepłynąwszy Kanał Kiloński, wziął kurs NNW na Scapa Flow. 13 października okręt przepłynął nie opodal Orkadów. O 19.00 - wynurzenie; wieje lekki wiatr, w pobliżu żadnych jednostek; w oddali majaczy ciemna linia jakiegoś wybrzeża; na niebie błyskają długie, niebieskie wstęgi zorzy polarnej. Kurs na zachód. Nieustępliwie, krok za krokiem, okręt podkrada się w kie­ runku Holm Sound, wschodniego dojścia do Scapa Flow. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że to przejście nie zostało całkowicie za­ blokowane. Między dwoma zatopionymi statkami znajdowało się wąskie przejście. Prien z ogromną maestrią prowadził okręt przez pełne wirów wody. Brzeg.był bardzo blisko. Na przybrzeżnej dro­ dze widać było jakiegoś człowieka wracającego do domu na rowe­ rze. Nagle otwarła się przed nimi cała zatoka. Kirk Sound przepły­ nięty. Udało się. Na północy można było dostrzec ogromny cień kotwiczącego pancernika z wznoszącym się ponad nim wielkim masztem - prawdziwie filigranowa robota na tle czarnej tkaniny. Blisko, coraz bliżej - wyrzutnie gotowe do odpalenia - spokojnie, żadnego dźwięku oprócz chlupotu wody, cichego syku sprężonego powietrza i ostrego zgrzytu dźwigni. Los! (Ognia!) - 5 sekund 10 sekund - 20 sekund. Potem ogłuszający wybuch i wśród cie­ mności ogromny słup wody. Prien odczekał kilka minut przed od­ daniem kolejnej salwy. Gotowe. Ognia! Torpedy trafiły w śród­ okręcie, po czym nastąpiła seria straszliwych eksplozji. HMS Royal Oak poszedł na dno wraz z 786 oficerami i marynarzami, w tym z kontradmirałem H.E.C. Blagrovem (kontradmirał, 2 eskadra bo­ jowa). U.47 wymknął się po cichu przez tę samą lukę, którą wpły­ nął. Trzeci statek blokujący przybył na miejsce 24 godziny później.

WALKA PRZYBIERA NA SILE

105

Epizod ten, jako niewątpliwie ogromny wyczyn ze strony do­ wódcy niemieckiego okrętu podwodnego, głęboko wstrząsnął całą opinią publiczną. Dla każdego ministra odpowiedzialnego za podejmowane przed wojną środki ostrożności wydarzenie to byłoby kresem kariery. Ponieważ jednak objąłem moją funkcję niewiele wcześniej, zarzuty tego typu nie mogły mnie dotyczyć. Oprócz tego opozycja nie próbowała obrócić tego nieszczęścia na swoją korzyść, a wprost przeciwnie - pan A.V. Alexander był niezwykle powściągliwy i współczujący. Obiecałem prze­ prowadzić dokładne dochodzenie. Przy tej okazji premier przedstawił Izbie sprawozdanie z na­ lotów przeprowadzonych przez Niemców w Firth of Forth w dniu 16 października. Była to pierwsza próba zaatakowania naszej floty przy pomocy lotnictwa. Co najmniej 12 samolotów, lecących dwójkami lub trójkami, zbombardowało nasze krą­ żowniki zacumowane w zatoce. W wyniku nalotu niewielkie szkody poniosły krążowniki Southampton i Edinburgh, a także niszczyciel Mohawk. 25 oficerów i marynarzy zostało zabitych lub rannych, nam natomiast udało się strącić cztery nieprzyja­ cielskie bombowce: trzy dzięki staraniom naszych myśliwców i jeden w rezultacie ognia otwartego przez baterie przeciwlotni­ cze. Być może tylko połowa z wysłanych przez wroga bom­ bowców wróciła bezpiecznie do bazy. Był to chyba niezwykle skuteczny środek odstraszający. Następnego ranka, 17 października, nieprzyjaciel dokonał nalo­ tu na ScapaFlow uszkadzając Iron Duke - starą, zdemilitaryzowaną i rozbrojoną jednostkę służącą jako magazyn. Osiadł on na dnie w płytkiej wodzie i pełnił swoją funkcję aż do zakończenia wojny. Jeden z samolotów nieprzyjacielskich został strącony w płomie­ niach. Na szczęście, żadna jednostka naszej floty nie była obecna w porcie. Wydarzenia te uzmysławiały konieczność udoskonale­ nia urządzeń obronnych w Scapa chroniących port zarówno przed atakami z morza, jak i z powietrza, zanim jeszcze zostanie on wy­ korzystany jako baza dla naszej floty wojennej. Jednak na to mu­ sieliśmy czekać jeszcze całe sześć miesięcy.

106

NIEREALNA WOJNA

Atak na Scapa Flow i utrata pancernika Royal Oak wywołały natychmiastową reakcję Admiralicji. 31 października udałem się do Scapa w towarzystwie pierwszego lorda morskiego, aby przewodniczyć drugiej konferencji w tej sprawie na okręcie fla­ gowym admirała Forbesa. W zakres zmian, jakie zamierzali­ śmy wprowadzić do systemu obronnego portu, wchodziło wzmocnienie zapór, zwiększenie liczby statków blokujących w najbardziej odsłoniętych wschodnich dojściach, stworzenie kontrolowanych pól minowych i wiele innych pomysłów. Do tego miały jeszcze dojść dodatkowe jednostki patrolowe i bate­ rie dział strzegące wszystkich dojść. Do obrony przed atakiem z powietrza przewidywaliśmy umieszczenie 88 ciężkich i 40 lekkich dział przeciwlotniczych wspieranych przez liczne refle­ ktory i zapory z balonów bojowych. Na Orkadach i w Wiek sta­ cjonowały specjalne grupy myśliwców. Liczyliśmy, że wszy­ stko to uda się wcielić w życie, chociażby tylko w stopniu, któ­ ry umożliwiłby powrót floty wojennej w marcu 1940 r. Tym­ czasem Scapa byłoby używane jako baza, gdzie niszczyciele uzupełniałyby zapasy paliwa; ciężkie okręty musiałyby sobie znaleźć inne miejsce. Jeżeli chodzi o opinie ekspertów na temat alternatywnych baz dla floty wojennej, to były one rozmaite. Admiralicja opowia­ dała się za Clyde, lecz admirał Forbes sprzeciwił się twierdząc, że przedłużyłoby to drogę na jego główny obszar operacyjny o cały dzień. To z kolei wymagałoby zwiększenia posiadanej przezeń liczby niszczycieli i zmusiłoby ciężkie jednostki do pracy w dwóch grupach. Kolejną możliwością było stworzenie bazy w Rosyth, która pełniła tę funkcję pod koniec poprzedniej wojny. Jej położenie geograficzne było nieco korzystniejsze, lecz była ona bardziej wystawiona na atak z powietrza. Decy­ zje, które w końcu podjęliśmy na tej konferencji, zebrałem w piśmie przygotowanym po powrocie do Londynu*.

* Patrz: Załącznik J (przyp. oryg.).

WALKA PRZYBIERA NA SILE

107

W piątek, 13 listopada, moje stosunki z panem Chamberlai­ nem dojrzały do tego stopnia, że przybył on do nas wraz z mał­ żonką na kolację do Admiralty House, gdzie dysponowaliśmy wygodnym mieszkaniem na poddaszu. Byliśmy we czwórkę. Pomimo iż współpracowaliśmy przez pięć lat w czasie rządów pana Baldwina, moja żona i ja nigdy nie mieliśmy okazji spot­ kać się z państwem Chamberlainami w takiej sytuacji. Szczęśli­ wym zbiegiem okoliczności zagadnąłem pana Chamberlaina o jego życie na Bahamach i ku mojemu zachwytowi otworzył się przede mną w stopniu, jakiego nigdy wcześniej nie byłem świadkiem. Opowiedział nam całą historię - której znałem jedy­ nie zarysy - swoich sześcioletnich bez mała zmagań na planta­ cji sizalu, znajdującej się na małej, jałowej wysepce Indii Wschodnich opodal Nassau. Jego ojciec, wielki „Joe”, był w pełni przekonany, że oto nadarza się okazja błyskawicznego stworzenia imperium przemysłowego i powiększenia rodzinne­ go majątku. Ojciec wraz z Austenem wezwali go w roku 1890 z Birmingham do Kanady, gdzie od dłuższego czasu pracowali nad odpowiednim planem. Około 40 mil od Nassau, w Zatoce Karaibskiej, leżała mała, prawie nie zamieszkana pustynna wy­ spa, gdzie, zgodnie z doniesieniami, gleba miała sprzyjać upra­ wie sizalu. Po dokładnym zbadaniu wszystkiego przez obydwu synów pan Joseph Chamberlain nabył szmat ziemi na wyspie Andros i przydzielił odpowiedni kapitał na jej zagospodarowa­ nie. Pozostawało tylko uprawiać sizal. Jako że Austen oddał się pracy w Izbie Gmin, zadanie przypadło w udziale Neville'owi. Nie tylko z synowskiego obowiązku, lecz także z przekona­ niem i gorliwością zabrał się Neville Chamberlain do pracy i przez następne pięć lat swego życia próbował uprawy sizalu w tym odludnym zakątku, chłostanym od czasu do czasu przez huragany, gdzie trudno było znaleźć siłę roboczą. Piętrzyła się mnogość innych przeszkód, a jedynym ośrodkiem cywilizacji było miasto Nassau. Wymógł na ojcu trzymiesięczny urlop co roku w Anglii. Zbudował niewielkie nabrzeże, pływającą przy­ stań i małą linię kolejową. Próbował użyźnić glebę na wszelkie możliwe sposoby, żyjąc w niezwykle prymitywnych warun­ kach niemal pod gołym niebiem. Lecz sizalu ani śladu! A przy-

108

NIEREALNA WOJNA

najmniej takiego, który można by wysłać na rynek. Po pięciu la­ tach doszedł do przekonania, że plan nigdy się nie powiedzie. Wrócił do kraju i stanął przed swoim groźnym ojcem, który bynaj­ mniej nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Wywniosko­ wałem z tej historii, że chociaż rodzina bardzo go kochała, to jed­ nak żal jej było owych straconych 50 tysięcy funtów szterlingów. Z zachwytem obserwowałem, jak pan Chamberlain zapalił się w trakcie tej niezwykłej opowieści o swoich wytrwałych zma­ ganiach. Pomyślałem sobie wówczas:„Jaka szkoda, że Hitler, który spotkał tego trzeźwo myślącego angielskiego polityka z parasolem w Berchtesgaden, Godesbergu i Monachium, nie wiedział, że ma oto przed sobą twardego pioniera z dalekich rubieży Imperium Brytyjskiego!” Była to jedyna zażyła rozmo­ wa, jaką przeprowadziłem z Nevillem Chamberlainem w cza­ sie naszej długiej, bez mała dwudziestoletniej współpracy. Jednakże i w czasie tej kolacji wojna nie dała nam o sobie, zapomnieć. Kiedy jedliśmy zupę, w drzwiach stanął oficer przybywający ze znajdującego się poniżej pokoju dowodzenia i oznajmił, że zatopiliśmy jednego U-boota. Ta sama sytuacja powtórzyła się w chwilę po podaniu deseru, a tuż przed opusz­ czeniem jadalni przez panie ten sam oficer poinformował nas o zatopieniu trzeciego U-boota. Nigdy wcześniej nic takiego nie wydarzyło się w jednym dniu i trzeba było czekać ponad rok na powtórzenie podobnego wyczynu! Pani Chamberlain, opuszczając pokój, rzuciła mi czarująco naiwne spojrzenie i zapytała: „Czyżby Pan celowo ukartował to wszystko?” Odparłem na to, że jeśli ponownie przyjdzie do nas w gości, postaramy się osiągnąć zbliżony rezultat*.

Nasza długa i cienka linia blokady na północ od Orkadów składająca się w głównej mierze z uzbrojonych krążowników

*

Niestety, powojenne analizy nie potwierdziły tych krzepiących doniesień, (przyp. oryg.).

WALKA PRZYBIERA NA SILE

109

handlowych, wspieranych od czasu do czasu przez okręty wo­ jenne, była zawsze narażona na niespodziewany atak ze strony niemieckich pancerników, a zwłaszcza dwóch z nich, szybkich i nowoczesnych: Scharnhorsta i Gneisenau. Nie mogliśmy uczynić nic, by uniemożliwić podobny cios. Mieliśmy tylko nadzieję, że uda się nam zmusić je do zdecydowanych działań. Późnym popołudniem 23 listopada krążownik pomocniczy Rawalpindi, patrolując obszar między Islandią a Wyspami Ow­ czymi, spostrzegł zbliżający się doń z dużą prędkością nieprzy­ jacielski okręt wojenny. Został wzięty za pancernik kieszonko­ wy Deutschland, tak też zanotowano. Oficer dowodzący jedno­ stką, kapitan Kennedy, nie miał najmniejszych złudzeń co do rezultatów podobnego starcia. Jego statek był przerobionym li­ niowcem pasażerskim wyposażonym w cztery stare działa o kalibrze 6 cali, a jego przeciwnik posiadał sześć dział 11 ca­ lowych, nie licząc broni uzupełniającej. Niemniej jednak przy­ jął wyzwanie, postanawiając walczyć do upadłego. Nieprzyja­ ciel otworzył ogień z odległości 10 tysięcy jardów, a Rawalpin­ di nie pozostał mu dłużny. Taka akcja nie mogła trwać długo, lecz walka nie ustawała do czasu, aż straciwszy wszystkie dzia­ ła, Rawalpindi zamienił się w płonący wrak. Zatonął po zmierz­ chu wraz z dowódcą i dzielną 270-osobową załogą. Ocalało tyl­ ko 38 osób, z czego 27 wzięli do niewoli Niemcy, a pozostałe 11 osób zostało wyłowionych przez jeden z okrętów brytyj­ skich po 36 godzinach przebywania w lodowatych wodach. W rzeczywistości nie był to wcale Deutschland, lecz dwa pancerniki Scharnhorst i Gneisenau. Okręty te opuściły Nie­ mcy dwa dni wcześniej w celu rozpoczęcia ataków na nasze konwoje atlantyckie, ale natrafiwszy na Rawalpindi i zatopi­ wszy go, stwierdziły, że zbyt wczesne ujawnienie się może gro­ zić nieprzyjemnymi konsekwencjami, więc zrezygnowały z za­ kończenia swojej misji i powróciły do Niemiec. Tak więc heroi­ czna walka krążownika handlowego Rawalpindi nie poszła na marne. Krążownik Newcastle, patrolując pobliski obszar, do­ strzegł błyski dział i natychmiast odpowiedział na pierwszy sygnał z zaatakowanego statku. Gdy przybył na miejsce walki wraz z krążownikiem Delhi, płonący statek utrzymywał się je-

110

NIEREALNA WOJNA

szcze na powierzchni. Niezwłocznie też wyruszył w pościg za wrogiem i o 6.15. po południu zauważył obydwa okręty wśród gęstniejących ciemności i ulewnego deszczu. Jeden z nich zo­ stał rozpoznany jako pancernik. Jednakże mrok uniemożliwił jakiekolwiek działania i nieprzyjaciel umknął bez szkody. Najważniejszą rzeczą było teraz zmuszenie tych dwóch głównych okrętów niemieckich do walki i w tym celu dowódca flotylli wyruszył na morze z całą flotą. Ostatni raz widziano nieprzyjaciela, gdy płynął na wschód, w związku z czym duże siły, łącznie z okrętami podwodnymi, zostały wysłane na Mo­ rze Północne, by tam go przechwycić. Musieliśmy się jednak liczyć z ewentualnością, że wymknąwszy się pościgowi, wróg zawróci na zachód i wpłynie na Atlantyk. Lękaliśmy się o nasze konwoje, a sytuacja wymagała użycia wszystkich sił, jakie znajdowały się do naszej dyspozycji. Postanowiliśmy, że patro­ le morskie i powietrzne obserwować będą wszystkie drogi, któ­ rymi można się wydostać z Morza Północnego, a silne zgrupo­ wania krążowników rozszerzą obszar swoich działań, obejmu­ jąc nim także wybrzeże Norwegii. Znajdujący się na Atlantyku pancernik Warspite zostawił swój konwój, by przeczesać Cieś­ ninę Duńską, a nie znalazłszy niczego, popłynął drogą na pół­ noc do Islandii i połączył się z pozostałymi okrętami na Morzu Północnym. Hood, francuski pancernik Dunkerąue i dwa fran­ cuskie krążowniki zostały wysłane na wody Islandii, a Repulse i Furious wypłynęły z Halifaxu i skierowały się ku wyznaczo­ nemu celowi. Do 25 listopada 14 brytyjskich krążowników wspieranych przez niszczyciele, okręty podwodne i całą resztę floty wojennej przeczesywało Morze Północne. Jednak los wyraźnie nam nie sprzyjał; nic nie udało się znaleźć. Nie było też żadnych znaków, że wróg kieruje się na zachód. Pomimo niesprzyjających warunków pogodowych żmudne poszukiwa­ nia trwały aż 7 dni. Piątego dnia, gdy wyczekiwaliśmy niecierpliwie w Admirali­ cji jakichś nowych doniesień, nadal żywiąc nadzieję, że nie ominie nas ta wspaniała nagroda, jedna z naszych stacji radio­ namiarowych podsłuchała raport wysyłany przez niemieckiego U-boota. Wynikało zeń, iż nieprzyjaciel przypuścił atak na je-

WALKA PRZYBIERA NA SILE

111

den z naszych okrętów wojennych na Morzu Północnym. Nie­ bawem jedna z niemieckich rozgłośni oznajmiła, że kapitan Prien, który zatopił Royal Oak, tym razem na wschód od Szetlandów posłał na dno krążownik wyposażony w 8 calowe dzia­ ła. Gdy nadeszła ta wiadomość, był ze mną admirał Pound. Brytyjska opinia publiczna niezwykle żywo reaguje na każdą wiadomość o zatopieniu jednostek brytyjskich, i gdyby Rawal­ pindi, który stoczył zaciętą walkę i zatonął z dużą liczbą ludzi, nie został pomszczony, na Admiralicję nie patrzono by przy­ chylnym wzrokiem. „Dlaczego - pytano by - tak słaby statek pływał bez odpowiedniej ochrony? Czy krążowniki niemieckie mogą bezkarnie pływać w strefie blokady, gdzie działają nasze główne siły? Czy mamy pozwolić, by napastnicy wymykali się nam z rąk?” Niezwłocznie podjęliśmy próbę wyjaśnienia tej zagadki. Mu­ szę powiedzieć, że przeżyliśmy bardzo trudną chwilę, gdy spot­ kaliśmy się ponownie za godzinę, nie otrzymawszy żadnej od­ powiedzi. Wspominam to, ponieważ między nami i obecnym wówczas admirałem Tomem Philipsem zadzierzgnęła się wów­ czas silna nić braterstwa. „Biorę na siebie całą odpowiedzial­ ność” - powiedziałem wówczas, tak jak nakazywał mi obowią­ zek. „Nie, to ja ją biorę” - powiedział Pound. Pełni ogromnego niepokoju uścisnęliśmy sobie mocno ręce. Pomimo iż obydwaj byliśmy zahartowani przez wojnę, trudno nam było znieść po­ dobny cios bez dotkliwego bólu. Okazało się jednak, że wina nie leży po niczyjej stronie. Osiem godzin później dowiedzieliśmy się, że okrętem tym był Norfolk i że wyszedł z tego spotkania bez szwanku. Powiedział, że nie natrafił na żadnego U-boota, ale niedaleko rufy spadła bomba lotnicza. Kapitan Prien nie był jednak samochwałem*. To coś, co Norfolk wziął za bombę zrzuconą z zachmurzonego nieba, było w rzeczywistości niemiecką torpedą, która o włos tylko minęła swój cel i eksplodowała w pianie kilwateru. Pa-

* Patrz Załącznik N (przyp. oryg.).

112

NIEREALNA WOJNA

trząc przez peryskop, Prien dostrzegł ogromny słup wody, który zasłonił cały okręt. Błyskawicznie jednak zanurzył się, by unik­ nąć spodziewanej salwy. Gdy po około półgodzinie wynurzył się, by się przyjrzeć sytuacji, widoczność była słaba, a w pobli­ żu nie było ani śladu krążownika. I stąd ów raport. Nasza ulga była taka wielka, że znacznie lżej znieśliśmy wiadomość o bez­ piecznym dotarciu pancerników Scharnhorst i Gneisenau na Bałtyk. Teraz wiemy, że 26 listopada przemknęły przez linię naszych krążowników patrolujących rejon wybrzeża Norwegii. Ranek był chmurny i mglisty i żadna ze stron nie dostrzegła drugiej. Nowoczesny radar nie dopuściłby do czegoś takiego, lecz nie dysponowaliśmy nim w owym czasie. Opinia publiczna nie miała o Admiralicji najlepszego zdania. Unaocznienie krajowi bezmiaru mórz i oceanów oraz ogromnych wysiłków podejmo­ wanych przez naszą Marynarkę Wojenną w wielu rejonach oka­ zało się być nadspodziewanie trudnym zadaniem. Po dwóch miesiącach wojny i kilku poważnych stratach po naszej stronie nie mieliśmy się raczej czym pochwalić. Nie mogliśmy też je­ szcze odpowiedzieć na pytanie: „Co właściwie robi Marynarka Wojenna?

R O Z D Z I A Ł XXVIII

MINY MAGNETYCZNE Listopad i grudzień 1939

Konferencja z admirałem Dorianem - Sytuacja brytyjskiej i francu­ skiej marynarki wojennej - Monsieur Campinchi - Północna zapora - Miny magnetyczne - Czyn pełen oddania - Aspekty techniczne Metody trałowania - „Demagnetyzacja” - Opanowujemy metodę ataku przy pomocy min magnetycznych - Odwet - Miny rzeczne w Renie - Operacja „Royal Marinę”.

N

a samym początku listopada złożyłem wizytę we Fran­ cji, gdzie odbyła się konferencja z udziałem dowódz­ twa francuskiej Marynarki Wojennej dotycząca na­ szych wspólnych działań. Admirał Pound i ja wyjechaliśmy z Paryża, kierując się w stronę kwatery głównej Marynarki Wo­ jennej oddalonej o 40 mil od stolicy. Mieściła się ona w pięk­ nym parku otaczającym prastare zamczysko księcia de Noailles. Przed rozpoczęciem konferencji admirał Darlan wyjaśnił mi zasady funkcjonowania Admiralicji we Francji. Minister ds. Marynarki Wojennej, monsieur Campinchi, nie mógł być obec­ ny w czasie omawiania spraw ściśle operacyjnych. Należały one do sfery czysto zawodowej. Odparłem na to, że w Anglii pierwszy lord morski i ja jesteśmy jednym. Darlan powiedział, że jak najbardziej to rozumie, lecz we Francji sprawy te przed­ stawiają się nieco odmienię. „Jednak - powiedział - monsieur le ministre przybędzie na lunch." Następnie przez dwie godziny dyskutowaliśmy na temat różnych spraw morskich stwierdza­ jąc, że w większości przypadków panuje między nami zgod­ ność poglądów. W porze lunchu zjawił się monsieur Campin­ chi. Znał swoje miejsce i przejąwszy pałeczkę na czas posiłku,

114

NIEREALNA WOJNA

zachowywał się z nienaganną uprzejmością. Mój zięć Duncan Sandys pełniący funkcję mego adiutanta siedział obok Darlana. Przez większą część lunchu admirał wyjaśniał mu ograniczenia, jakim podlegał cywilny minister we francuskim systemie poli­ tycznym. Przed odjazdem złożyłem krótką wizytę księciu de Noailles w jego zamku. Zarówno on, jak i jego rodzina, zda­ wali się być pogrążeni w melancholii, lecz mimo wszystko oprowadzili mnie po swoim pięknym domostwie, pokazując mi zgromadzone tam dzieła sztuki. Wieczorem, w prywatnym pokoju hotelu „Ritz”, podjąłem skromną kolacją monsieur Campinchiego. Muszę powiedzieć, że wyrobiłem sobie niezwykle pochlebną opinię o tym człowie­ ku. Jego patriotyzm, zapał, błyskotliwa inteligencja, a nade wszystko determinacja, by zwyciężyć albo zginąć, ogromnie do mnie przemawiały. Nie mogłem oprzeć się pokusie porówny­ wania go w myślach z admirałem Darlanem, który, zazdrosny o swoją pozycję, walczył na zupełnie innym froncie. Pound od­ niósł podobne wrażenie, choć obydwaj zdawaliśmy sobie spra­ wę z tego, ile Darlan zrobił dla francuskiej Marynarki Wojen­ nej. Nie wolno było lekceważyć Darlana, ani pozwalać sobie na luksus nierozumienia kierujących nim motywów. Twierdził, że uosabia francuską marynarkę, a ona uznała go za swego przy­ wódcę i wskrzesiciela. Na stanowisku tym pozostawał od sied­ miu lat, zmieniając ministerialne fantomy obejmujące co pe­ wien czas funkcję ministra ds. Marynarki Wojennej. Obsesyjnie wręcz pragnął utrzymać rozgadanych polityków w odpowied­ nim dla nich miejscu tj. w parlamencie. Poundowi i mnie bar­ dzo Campinchi odpowiadał. Ten twardy Korsykanin nigdy się nie ugiął ani nie zachwiał, a przed śmiercią, będąc w niełasce rządu w Vichy, gdzieś na początku 1941 r., w ostatnich słowach wyraził swoją wiarę we mnie. Zawsze będę uważał to za ogrom­ ny zaszczyt. Oto tekst oświadczenia, które odczytałem na konferencji, podsumowując naszą sytuację na morzu:

MINY MAGNETYCZNE

115

OŚWIADCZENIE PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI DLA ADMIRALICJI FRANCUSKIEJ

1. Tylko na morzu wojna rozgorzała z całą siłą. Atak U-bootów na jednostki handlowe, w roku 1917 grożący katastrofą, teraz został opa­ nowany przez angielsko-francuskie siły zwalczające okręty podwod­ ne. Musimy się spodziewać, że liczba niemieckich U-bootów znacz­ nie wzrośnie (prawdopodobnie część z nich zostanie udostępniona Rosji). To jednak nie powinno budzić większych obaw pod warun­ kiem, że szybko i na odpowiednią skalę podejmiemy właściwe środki zaradcze. Przedstawiciele Admiralicji szczegółowo opiszą nasze pro­ gramy konstrukcyjne. Jednakże realizację ich przewidujemy dopiero na koniec roku 1940. Tymczasem należy skończyć budowę wszy­ stkich jednostek zwalczających okręty podwodne i włączyć je do działań. 2. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nasze aparaty azdyk są niezwykle skuteczne i przewyższają wszystko, czym dysponowali­ śmy w czasie poprzedniej wojny. Dzisiaj dwa torpedowce mogą zro­ bić to co w latach 1917-1918 dziesięć. Ale dotyczy to tylko grup po­ ścigowych. Jeżeli chodzi o konwoje, nadal liczą się liczby. Bezpie­ czeństwo można zapewnić tylko wtedy, gdy eskortujące jednostki wyposażone są w aparaty azdyk. Dotyczy to zarówno okrętów wojen­ nych, jak i konwojów dla statków handlowych. U-booty dopiero wtenczas zostaną pokonane, gdy będzie absolutnie pewne, że po każ­ dym ataku na jednostki francuskie lub brytyjskie nastąpi kontratak okrętów wyposażonych w aparaty azdyk. Brytyjska Admiralicja jest gotowa zapewnić i zamontować aparat azdyk każdej jednostce francuskiej zwalczającej okręty podwodne. Koszt tego jest niewielki i wszystkie rachunki można uregulować później. Zajmiemy się każdym okrętem, który zostanie wysłany w tym celu do Anglii; każdą z załóg nauczymy metod korzystania z tego sprzętu oraz poddamy odpowiedniemu szkoleniu. Najwygod­ niej byłoby to nam robić w Portland, miejscu narodzin aparatów az­ dyk, gdzie posiadamy wszelkie udogodnienia. Gotowi jesteśmy wy­ posażyć około pięćdziesięciu jednostek, o ile, rzecz jasna, zapotrze­ bowanie będzie tak duże. 3. Jednakże żywimy szczerą nadzieję, że francuska Marynarka Wo­ jenna zwiększy liczbę jednostek wyposażonych w aparaty azdyk i w jak najszybszym tempie ukończy budowę wszystkich okrętów, które mają wkroczyć do działań w roku 1940. Gdy ten cel zostanie zreali­ zowany, po mniej więcej sześciu miesiącach będzie możliwe przemy­ ślenie planów na rok 1941. Chwilowo jednak skoncentrujmy się na

116

NIEREALNA

WOJNA

roku 1940, a w szczególności na wiośnie i lecie. W kulminacyjnym momencie wojny z U-bootami - czyli w roku 1940 - potrzebować będziemy pilnie do konwojów oceanicznych tych sześciu dużych ni­ szczycieli, pod które położyliśmy stępkę w latach 1936 i 1937. Pozo­ staje jeszcze 14 małych niszczycieli już rozpoczętych lub znajdują­ cych się dopiero w fazie projektowania, które mają do odegrania nie­ zwykle istotną rolę, a zarazem nie wymagają dużego nakładu pracy i materiału. W sumie daje to 20 jednostek, których ukończenie plano­ wano na rok 1940 i które, wyposażone przez nas w aparaty azdyk, odegrałyby istotną rolę w odparciu ofensywy U-bootów w 1940 r. Ośmielam się także wymienić tutaj 6 korwet-trałowców, zaprojekto­ wanych w r. 1936,12 zaprojektowanych w r. 1937 i 16 ścigaczy prze­ widzianych w programie z r. 1938. Dla wszystkich tych jednostek oferujemy azdyk i wszelkie inne udogodnienia. Potraktujemy je tak, jak gdybyśmy przygotowywali je do bezpośrednich działań. Jednakże od razu musimy się zastrzec, że nie możemy traktować małych jedno­ stek na równi ze wspomnianymi powyżej dużymi i mniejszymi nisz­ czycielami. 4. Nie wolno zapominać, że konsekwencją zwycięstwa nad U-bo­ otami będzie panowanie flot państw sprzymierzonych na morzach i oceanach świata i (prawdopodobnie) przejście na naszą stronę po­ tężnych państw neutralnych, a także możliwość wykorzystania zapa­ sów zgromadzonych we wszystkich zakątkach Imperium Brytyjskie­ go i Francuskiego i utrzymanie handlu pozwalającego na zgromadze­ nie środków do prowadzenia wojny. 5. W Admiralicji brytyjskiej wprowadziliśmy wyraźny podział na duże jednostki, które można ukończyć w r. 1940 i te, które będą goto­ we później. Szczególne wysiłki podejmujemy, by skończyć budowę pancerników King George V i Prince of Wałes jeszcze w tym roku, a nawet, jeżeli będzie to możliwe, pod koniec lata. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ pojawienie się na ocenach pancernika Bismarck przed tymi okrętami byłoby prawdziwą katastrofą. Bismarck - nie­ uchwytny i niezniszczalny - penetrowałby swobodnie niezmierzone połacie oceanów, nękając wszystkie szlaki komunikacyjne. Lecz Francja także ma potężną jednostkę w swojej flocie - pancernik Richelieu, który może być ukończony jesienią 1940 r. lub nawet wcześ­ niej. Okazałby się on niezwykłe potrzebny, gdyby budowa dwóch okrętów włoskich została zakończona zgodnie z planem, tj. w r. 1940. Jeżeli nie włączymy tych trzech pancerników do działań przed koń­ cem roku 1940, będzie to niezwykle poważnym błędem w strategii morskiej, pociągającym za sobą nieprzyjemne konsekwencje nie tyl­ ko w sferze morskiej, lecz także dyplomatycznej. Wyrażamy przeto

MINY MAGNETYCZNE

117

nadzieję, że poczynione zostaną wszelkie wysiłki zmierzające do jak najszybszego zakończenia budowy pancernika Richelieu. Jeżeli zaś chodzi o okręty brytyjskie i francuskie przewidziane na nieco późniejszy okres, to dobrze byłoby przedyskutować te sprawy w kwietniu lub w maju przyszłego roku, gdy ogólny obraz wojny bę­ dzie znacznie jaśniejszy. 6. Admiralicja brytyjska pragnie wyrazić wdzięczność swoim fran­ cuskim współpracownikom i towarzyszom za ich nadzwyczajny wkład we wspólne dzieło, widoczny już od momentu wybuchu wojny. Wszystko co zrobili, znacznie przekraczało złożone przed wojną obietnice i podjęte zobowiązania. Eskortując do kraju konwoje ze Sierra Leone, francuskie krążowniki i niszczyciele okazują się być nieodzowne i gdyby nie ich pomoc, o wiele więcej statków handlo­ wych znalazłoby swój grób na dnie mórz. Krążowniki i contre-torpillours (niszczyciele), które wraz z pancernikiem Dunkerąue strzegą konwojów na Atlantyckim Szlaku Zachodnim, stanowią jedyną siłę zdolną odstraszyć niemieckie rajdery. Nieocenione usługi oddają również francuskie okręty podwodne stacjonujące w rejonie Trynida­ du. Nade wszystko zaś owe dwa niszczyciele eskortujące bez ustanku konwoje płynące z kraju i do kraju na odcinku między Gibraltarem a Brestem są dużym odciążeniem dla naszych zasobów, wprawdzie dość znacznych i wciąż rosnących, lecz jednak niezwykle eksploato­ wanych. Na koniec wreszcie chciałbym podziękować za wszelkie udogod­ nienia dla lotniskowca Argus, który mógł przeprowadzić szkolenie brytyjskich pilotów morskich w sprzyjających śródziemnomorskich warunkach klimatycznych. 7. A teraz słów kilka na temat ogólnych aspektów tej wojny. Dzięki temu, że wróg nie ma żadnej konkretnej linii bojowej, mogliśmy roz­ proszyć nasze siły morskie na wszystkich oceanach, a także posiada­ my 7 czy 8 brytyjskich grup pościgowych, z których każda jest w sta­ nie dogonić i zatopić okręt klasy. Deutschland. Pływamy obecnie po północnym Atlantyku, południowym Atlantyku i Oceanie Indyjskim. W efekcie tego rajdery nie zadają strat tym konwojom, które - jak sądziliśmy przed wojną - będą właśnie najbardziej narażone na tego rodzaju ataki. Ponieważ zaś jeden lub prawdopodobnie dwa okręty typu Deutschland już od kilku tygodni krążą po głównych szlakach atlantyckich, nie odnosząc w tym czasie żadnego sukcesu, z nieco większym spokojem patrzymy na tę formę ataku, którą przed wojną uważaliśmy za szczególnie niebezpieczną. Jednakże nie można wy­ kluczać, że odrodzi się ona w bardziej zdecydowanej formie. Admira­ licja brytyjskia nie widzi absolutnie nic złego w grupowaniu wielkich

118

NIEREALNA WOJNA

okrętów, które razem przemierzają oceany, bezpieczne od ataku z po­ wietrza, skutecznie kontrolując wszystkie szlaki morskie. 8. Rozpoczniemy niebawem proces ściągania do Francji wyboro­ wych elementów wojsk kanadyjskich i australijskich; tutaj właśnie pomocnym nam będzie owo rozrzucenie naszych grup pościgowych. Najważniejszym konwojom płynącym przez Ocean Atlantycki należy przydzielić eskorty pancerników. Zamierzamy utrzymać blokadę pół­ nocną od Grenlandii aż po Szkocję, pomimo surowości tamtejszej zimy. Do tej blokady użyjemy 25 uzbrojonych krążowników pomoc­ niczych pracujących na zmianę, wspieranych przez 4 krążowniki o wyporności 10 tysięcy ton uzbrojone w działa 8 calowe; a za tym wszystkim stać będą główne siły bojowe Royal Navy (to znaczy naj­ nowsze pancerniki) oraz Hood, albo jakaś inna duża jednostka - czyli w sumie siły, które wystarczają, by rzucić wyzwanie okrętom Schamhorst i Gneisenau i ścigać je, gdyby przypadkiem wyruszyły na żer. Wprawdzie w związku z sytuacją na Bałtyku nie sądziliśmy, aby te okręty zostały tak właśnie wykorzystane, niemniej jednak nieprze­ rwanie utrzymywaliśmy siły, które były w stanie poradzić sobie z ni­ mi. Mamy nadzieję, że dzięki kontynuowaniu tej strategii przez mary­ narki wojenne Francji i Wielkiej Brytanii, Włochy nie ulegną pokusie przystąpienia do wojny przeciwko nam, a niemiecki opór zostanie złamany. W swojej odpowiedzi Admiralicja francuska wyjaśniła, że wspomniane przeze mnie jednostki będą wkrótce gotowe. Z ra­ dością przyjmują naszą ofertę dotyczącą aparatów azdyk. Ponadto dowiedzieliśmy się, że latem ukończony zostanie Richelieu, a jesienią Jean Bart.

W połowie listopada admirał Pound przedstawił mi propozycję odtworzenia zapory minowej pomiędzy Szkocją a Norwegią, zbu­ dowanej w latach 1917-1918 przez Admiralicję brytyjską i amery­ kańską. Nie podoba mi się ten rodzaj prowadzenia walki, który z natury swej jest defensywny i gdzie materiał na wielką skalę zastępuje zdecydowane działania. Jednakże pod presją wydarzeń zacząłem krok po kroku ustępować, aż wreszcie uległem. 19 li­ stopada przedstawiłem ów plan Gabinetowi Wojennemu:

MINY MAGNETYCZNE

119

ZAPORA PÓŁNOCNA MEMORANDUM PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI

Po dokładnym przemyśleniu polecam uwadze moich kolegów ni­ niejszy plan. Nie ulega wątpliwości, że gdy zostanie on zrealizowany, stanie się czynnikiem poważnie ograniczającym działania U-bootów i rajderów. Jest to roztropne zabezpieczenie na wypadek, gdyby Nie­ mcy chciały nasilić ataki U-bootów, albo Rosja zapragnęła stanąć po ich stronie. W ten sposób załatwiamy na raz kilka spraw, zdobywając jednocześnie całkowitą kontrolę nad dojściami do Bałtyku i Morza Północnego. Zasada jest taka, że dzięki nieustannej czujności przewa­ żających sił morskich, nieprzyjaciel nie będzie mógł oczyścić szla­ ków wiodących przez to ofensywne pole minowe. Od momentu jego powstania zyskamy znacznie większą swobodę na otwartym morzu, aniżeli w chwili obecnej. Stopniowy, ale nieubłagany rozrost tej zapo­ ry, znany nieprzyjacielowi, będzie wywiera! destrukcyjny wpływ na jego morale. Koszt jest wysoki, lecz Skarb przeznaczył już na to dużą sumę. Nie należy zapominać, że zapora północna jest najlepszym spo­ sobem wykorzystania broni, jaką stanowią miny. Były to doskonałe zawodowe porady, które skupieni mądrzy członkowie Gabinetu przyjmują bez zastrzeżeń. Bieg wydarzeń nie dopuścił jednak do realizacji tego pomysłu. Przeszkody po­ jawiły się dopiero wtedy, gdy już zdążyliśmy wydać na ten cel dużą sumę pieniędzy. Miny zaporowe okazały się użyteczne w późniejszym okresie i do innych zadań.

Niebawem życiu naszemu zagroziło nowe i przerażające nie­ bezpieczeństwo. We wrześniu i październiku prawie 12 statków handlowych zatonęło u wejść do naszych portów, pomimo iż zostały one wcześniej dokładnie oczyszczone z min. Admirali­ cja natychmiast zaczęła podejrzewać miny magnetyczne. Nie była to dla nas żadna nowość - sami ich używaliśmy pod koniec poprzedniej wojny. W r. 1936 jeden z komitetów Admiralicji badał urządzenia wystrzeliwujące miny magnetyczne, ale kon­ centrował się jedynie na torpedach magnetycznych i minach pływających, nie zdając sobie w pełni sprawy z przerażających konsekwencji wybuchu miny głębinowej umieszczonej na od-

120

NIEREALNA WOJNA

powiedniej głębokości przez okręt, albo zrzuconej przez samo­ lot Jednakże nie posiadając ani jednej takiej miny, nie byliśmy w stanie znaleźć właściwych środków zaradczych. Straty spo­ wodowane przez te miny we wrześniu i październiku osiągnęły 56 tysięcy ton (głównie jednostki alianckie i neutralne). Dało to Hitlerowi asumpt do ponurego napomknienia o swojej nowej „tajnej broni”, której nie można niczym pokonać. Pewnego wieczora, gdy przebywałem w Chartwell, zjawił się u mnie ad­ mirał Pound w stanie ogromnego wzburzenia. U dojścia do Ta­ mizy zatopionych zostało 6 statków. Codziennie setki statków wpływały do naszych portów lub opuszczały je - od nich zale­ żało nasze przetrwanie. Niewykluczone, iż doradcy Hitlera po­ wiedzieli mu, że ta forma ataku przyczyni się do naszego osta­ tecznego upadku. Na szczęście dla nas zaczął on działania na niewielką skalę, posiadając ograniczone zapasy i niewielkie możliwości produkcyjne. Los także sprzyjał nam w sposób bardziej bezpośredni. Otóż 22 listopada między godziną 9. a 10. wieczorem zauważono jakiś niemiecki samolot, który zrzucał do morza duży przedmiot przymocowany do spadochronu. Było to nie opodal Shoeburyness. Wybrzeże w tym rejonie opasują wielkie błotniste obszary odsłaniane przez odpływ i natychmiast zdaliśmy sobie sprawę, że bez względu na to, co to jest, można to znaleźć i zbadać. Oto nadarzała się wyjątkowa wręcz sposobność. Tego samego wie­ czora przed północą do Admiralicji wezwani zostali dwaj do­ świadczeni oficerowie w stopniu komandora porucznika: Ouvry i Lewis. Służyli oni na HMS Vemon, pełniącym funkcję bazy Marynarki Wojennej odpowiedzialnej za prace nad rozwojem broni podwodnej. Pierwszy lord morski i ja odbyliśmy z nimi rozmowę i wysłuchaliśmy przedstawionych przez nich planów. O 1.30 w nocy udali się samochodem w drogę do Southend, podejmując się realizacji trudnej misji znalezienia i zabezpie­ czenia zrzuconego przez niemiecki samolot przedmiotu. Nocą 23 listopada, poruszając się w absolutnych ciemnościach i po­ sługując się jedynie lampą sygnalizacyjną, odnaleźli minę leżą­ cą 500 jardów poniżej linii przypływu. Z uwagi jednak na to, że

MINY MAGNETYCZNE

121

przypływ właśnie się zaczynał, nie mogli zbadać jej dokładnie i musieli poczekać, aż woda się cofnie. Operacja rozpoczęła się we wczesnych godzinach popołu­ dniowych; do tego czasu odkryto, że zanurzona w błocie, nie­ daleko pierwszej miny, znajduje się druga. Ouvry wraz z głów­ nym podoficerem Baldwinem zajął się pierwszą, podczas gdy jego koledzy, Lewis i starszy marynarz Vearncombe, oczekiwa­ li w bezpiecznej odległości na wypadek, gdyby coś się stało. Po każdym ustalonym posunięciu Ouvry sygnalizował wszystko Lewisowi, aby ten dokładnie wiedział, jak należy rozbroić dru­ gą minę. W końcu jednak okazało się, że konieczna jest współ­ praca całej czwórki, której wysiłek został hojnie wynagrodzo­ ny. Tego wieczora dwaj z nich przybyli do Admiralicji dono­ sząc, że mina została wydobyta w stanie nienaruszonym i że właśnie znajduje się w drodze do Portsmouth, gdzie zostanie dokładnie zbadana. Przyjąłem ich z ogromnym entuzjazmem. W naszym najwię­ kszym pokoju zebrałem około 80 czy 100 oficerów i urzędni­ ków, którzy z zapartym tchem wysłuchali całej opowieści, do­ skonale zdając sobie sprawę, o jaką stawkę gramy. Od tej chwili wszystko uległo zmianie. Wykorzystując wiedzę zgromadzoną w czasie poprzednich badań, podjęliśmy próbę znalezienia środków pozwalających na unieszkodliwienie używanego obe­ cnie przez nieprzyjaciela typu miny. Wykorzystaliśmy wszystko, czym dysponowała wówczas Marynarka Wojenna i nie upłynęło dużo czasu, a nasze ekspe­ rymenty zaczęły przynosić wymierne rezultaty. Kontradmirał Wake-Walker został obarczony zadaniem skoordynowania wszelkich środków, jakich wymagała powaga sytuacji. Praco­ waliśmy w kilku kierunkach naraz, próbując najpierw znaleźć czynne sposoby zwalczania owych min przy pomocy nowych metod trałowania i zdalnego pobudzania zapalników min, a oprócz tego bierne środki obrony dla wszystkich jednostek pływających po nie rozminowanych bądź nieodpowiednio roz­ minowanych szlakach. Jeżeli chodzi o bierne środki obrony, to wynaleźliśmy niezwykle skuteczny system demagnetyzacji na­ szych jednostek polegający na owijaniu ich elektrycznym kab-

122

NIEREALNA WOJNA

lem. Sposób ten został nazwany „degaussing” i niezwłocznie zastosowano go we wszystkich typach jednostek pływających. Statki handlowe przebywające w większych portach również zostały weń wyposażone, co nie opóźniło w dużym stopniu tempa ich rozładunku. We flocie wojennej zadanie było uła­ twione z uwagi na obecność doskonale wyszkolonych sztabów technicznych Royal Navy. Czytelnik zainteresowany szczegó­ łami technicznymi, znajdzie je w Załączniku M.

Straty jednak ponosiliśmy nadal. 21 listopada nowy krążow­ nik Belfast został trafiony miną w Firth of Forth, a 4 grudnia ten sam los spotkał pancernik Nelson, gdy wpływał do Loch Ewe. Pomimo trafień obu okrętom udało się dotrzeć do portu. W ty m okresie na wschodnim wybrzeżu straciliśmy dwa niszczyciele, a dwa inne, oprócz stawiacza min Adventure, zostały uszkodzo­ ne. Na uwagę zasługuje fakt, że wywiad niemiecki, dzięki pod­ jętym przez nas środkom, dowiedział się o uszkodzeniu Nelso­ na dopiero wtedy, gdy został już naprawiony i powrócił do działań. Jednak od samego początku wiele tysięcy ludzi w An­ glii musiało znać fakty. Dzięki licznym próbom wynaleźliśmy w krótkim czasie no­ we i prostsze metody demagnetyzacji. Odniesiony przez nas su­ kces natchnął wszystkich ogromną otuchą, lecz pokonanie nie­ przyjaciela zawdzięczaliśmy oddanej, odważnej i nieustającej służbie marynarzy pracujących na trałowcach oraz przemyślno­ ści i cierpliwości naszych doradców technicznych, którzy za­ projektowali i stworzyli urządzenia stosowane przez tych pier­ wszych. Od tego czasu, pomimo różnych niebezpiecznych okresów, zagrożenie ze strony min było praktycznie opanowane i stopniowo zaczęło maleć. W dzień Bożego Narodzenia mo­ głem napisać do premiera: 25 grudnia 1939 Tutaj wszystko ucichło, lecz myślę, że z przyjemnością dowie się Pan o naszym sukcesie w walce z minami magnetycznymi. Pierwsze dwa sposoby wywoływania eksplozji okazały się skuteczne. Dwie zostały wysadzone na odległość dzięki zdalnemu pobudzeniu zapal-

MINY MAGNETYCZNE

123

ników i dwie przez galary ciągnące ciężkie zwoje drutu. Stało się to w porcie A (Loch Ewe), gdzie interesujący nas inwalida (Nelson) nadal oczekuje na rozminowanie szlaku, którym uda się na miejsce swej rekonwalescencji, czyli do Portsmouth. Wygląda na to, że demagnetyzacja naszych okrętów wojennych możliwa jest dzięki pro­ stemu, szybkiemu i nieskomplikowanemu procesowi. Wszystkie urządzenia są już dopracowane niemal do końca. Samoloty i okręt magnetyczny Borde rozpoczną działania w ciągu najbliższych dzie­ sięciu dni i wszyscy jesteśmy niemal pewni, że już niebawem miny magnetyczne przestaną stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Badamy także ewentualne odmiany tego typu ataku, np. miny aku­ styczne i miny ultradźwiękowe. Trzydziestu gorliwych ekspertów ba­ da obecnie wszystkie te możliwości, lecz nie jestem w stanie chwilo­ wo powiedzieć, że udało się im znaleźć pożądane lekarstwo [...] A swoją drogą warto się zastanowić przez moment nad tą stroną wojny na morzu. Nie ulega wątpliwości, że nasz wysiłek wojenny w dużej mierze skoncentrował się na zwalczaniu min magnetycznych. Przeznaczono na ten cel materiały i pieniądze potrzebne w innych sferach naszej działalności, a na samych tylko trałowcach tysiące ludzi dniem i nocą narażało swoje ży­ cie. Rekordowym okresem był czerwiec 1944 r., gdy do prac tych zatrudniano prawie 60 tysięcy osób. Nic nie było w stanie odebrać ducha naszej walecznej marynarce handlowej, której odwaga rosła wraz ze wzrostem niebezpieczeństwa ze strony nieprzyjacielskich min i w miarę naszych wysiłków zmierzają­ cych do znalezienia skutecznych środków zaradczych. W ich trudach i bezprzykładnym męstwie pokładaliśmy całą naszą nadzieję. Ruch na szlakach morskich, od którego zależało nasze istnienie, trwał bez zakłóceń.

Pierwszy rezultat zastosowania min magnetycznych poruszył mną do głębi i, oprócz wszystkich środków zaradczych, do któ­ rych znalezienia zostaliśmy zmuszeni, zacząłem myśleć o od­ wecie. Po wizycie, jaką złożyłem nad Renem niemal w przede­ dniu wojny, moja uwaga skupiła się na tej kluczowej niemiec­ kiej arterii. Jeszcze we wrześniu wszcząłem w Admiralicji dys­ kusję na temat umieszczenia w Renie min rzecznych.

124

NIEREALNA WOJNA

Biorąc jednak pod uwagę fakt, że wody tej rzeki były wyko­ rzystywane przez statki wielu państw neutralnych, nie mogli­ śmy rozpocząć tego typu działań, dopóki sami Niemcy nie prze­ jęli inicjatywy i nie rozpoczęli przeciwko nam wojny totalnej. Skoro tak już się stało, teraz uznałem, że najwłaściwszym od­ wetem za zatapianie naszych jednostek przy samych wejściach do brytyjskich portów będzie podobny - a w miarę możności znacznie skuteczniejszy - atak minowy na Ren. W związku z tym wystosowałem kilka pism, z których poniż­ sze najdokładniej przedstawia cały mój plan: Controller* (i pozostali) 1. Niewykluczone, że w odwecie będziemy musieli umieścić w Re­ nie dużą liczbę min pływających. Można to zrobić w dowolnym pun­ kcie między Strasburgiem a rzeką Lauter, gdzie lewy brzeg stanowi terytorium francuskie. Generał Gamelin był tym pomysłem bardzo zainteresowany i prosił o dokładne jego opracowanie. 2. Przyjrzyjmy się dokładnie naszemu celowi. Renem płynie ogromna liczba wielkich barek-jest to główna arteria, na której kon­ centruje się życie i handel Niemiec. Barki te są przeznaczone wyłącz­ nie do żeglugi rzecznej i nie posiadają podwójnej stępki ani dużej liczby przegród. Zresztą sprawdzenie tych szczegółów nie nastręcza większych trudności. Ponadto jest tam jeszcze przynajmniej 12 mo­ stów pontonowych przerzuconych niedawno przez Ren, od których uzależnione są wojska niemieckie stacjonujące w rejonie Saarbruck-Luksemburg. 3. Dlatego w zupełności wystarczy nam niewielka mina, być może nie przekraczająca rozmiarami piłki futbolowej. Woda w rzece płynie najwyżej z prędkością około 7 mil na godzinę, a zazwyczaj nie prze­ kracza 3 do 4 mil - bardzo łatwo można to ustalić. Dlatego wewnątrz miny musi się znajdować mechanizm zegarowy, który czyni ją nie­ bezpieczną dopiero, gdy przepłynie ona określony dystans. Dzięki temu zdąży ona opuścić terytorium francuskie i będzie można szerzyć zniszczenie w tej części Renu, gdzie łączy się on z Mozelą, a nawet jeszcze dalej. Przed dotarciem do terytorium holenderskiego mina powinna automatycznie zatonąć lub - lepiej jeszcze - wybuchnąć. Po przepłynięciu ustalonej odległości, którą można zmieniać, powinna * Trzeci lord Admiralicji

MINY MAGNETYCZNE

125

wybuchać przy lekkim dotknięciu. Ponadto dobrze byłoby w razie utknięcia gdzieś na pewien czas, gdyby mina eksplodowała, wywołu­ jąc panikę po obu stronach rzeki. 4. Oprócz tego koniecznym jest, by mina przepłynęła pewną odle­ głość w zanurzeniu, co uniemożliwi jej dostrzeżenie we wzburzonych wodach. Powinno się zaprojektować hydrostatyczny zawór pobudza­ ny do działania przez mały cylinder ze sprężonym powietrzem. Nie sporządziłem niezbędnych wyliczeń, ale sądzę, że 48 godzin to ma­ ksymalny okres działania tego mechanizmu. Zamiast tego mogliby­ śmy wrzucić do rzeki ogromną liczbę zamaskowanych kulek - pus­ tych puszek - które spowodowałyby duże zamieszanie, wyczerpując wszystkie możliwości podjęcia środków zaradczych. 5. A co oni mogą w związku z tym zrobić? Niewątpliwie umieszczą w rzece specjalne sieci; jednakże zostałyby one rozerwane przez róż­ ne szczątki niesione przez prąd, a ponadto poważnie utrudniałyby ruch na rzece (z wyjątkiem strefy granicznej). W każdym razie gdyby nasza mina złapała się w tę sieć, nastąpiłby wybuch tworząc w sieci dużą dziurę. Po kilku lub kilkunastu takich wybuchach droga byłaby znów wolna, a inne miny mogłyby kontynuować swoją podróż. Do rozrywania sieci moglibyśmy celowo używać dużych min. Trudno jest mi sobie wyobrazić jakiś inny sposób obrony, ale niewykluczone, że coś przyjdzie na myśl oficerom, którym to zadanie zostało powie­ rzone. 6. Na koniec należałoby wspomnieć, że skoro mamy produkować dużo min, a proces ten będzie trwał całymi miesiącami, zarówno dniem, jak i nocą po to, by uniemożliwić nieprzyjacielowi korzysta­ nie z tej drogi wodnej, to trzeba mieć na uwadze pewne uproszczenia konstrukcyjne nieodzowne przy produkcji masowej. Gabinetowi Wojennemu podobał się ten plan. Wszyscy uwa­ żali, że skoro Niemcy używają min magnetycznych, by napadać i niszczyć jednostki brytyjskie jak i neutralne wpływające do brytyjskich portów, to my mamy pełne prawo do odwetu, który sparaliżuje - co było zupełnie możliwe - cały ruch niemiecki na Renie. Wyrażono zgodę na realizację tego planu i prace ruszyły pełną parą. Współpracując z Ministerstwem Lotnictwa, sporzą­ dziliśmy plan zaminowania odcinka Renu nie opodal Zagłębia Ruhry, przy pomocy min zrzucanych z samolotów. Prace te po­ wierzyłem kontradmirałowi Fitzgeraldowi podległemu bezpo­ średnio pierwszemu lordowi morskiemu. Ten doskonały oficer, który później zginął dowodząc jednym z naszych konwojów

126

NIEREALNA WOJNA

atlantyckich, wykonał ogromną pracę. Wszystkie problemy te­ chniczne zostały rozwiązane. Właściwa liczba min - zapewnio­ na. Zgromadzono kilkuset dzielnych brytyjskich marynarzy, którzy w odpowiednim momencie mieli rozpocząć działania. To wszystko już było w listopadzie, a my mieliśmy być gotowi dopiero w marcu. Zawsze - w czas wojny i w czas pokoju warto jest mieć w perspektywie coś pozytywnego.

R O Z D Z I A Ł XXIX

BITWA O P O D A L

RZEKI

LA PLATA

Rajdery - Niemiecki pancernik kieszonkowy - Rozkazy niemieckiej Ad­ miralicji - Brytyjskie gntpy pościgowe - Amerykańska strefa 300 mil Oferujemy aparaty azdyk Stanom Zjednoczonym - Niepokoje w kraju Ostrożność pancernika „Deutschland” - Śmiałość „Grafa Spee” - Ma­ newry kapitana Langsdotjfa - Eskadra komodora Harwooda niedaleko rzeki La Plata - Jego przenikliwość i los - Starcie zo dniu 13 grudnia Błąd langsdorffa - „Exeter” uszkodzony - Odwrót niemieckiego pancer­ nika kieszonkoiuego-Pościg „Ajaxa” i „Achillesa” - „Graf Spee” chroni się w Montevideo - Mój list do premiera z 17 grudnia - Brytyjska kon­ centracja wokół Montevideo - Rozkazy dla Langsdorffa od Führera Ucieczka „Grafa Spee” - Samobójstzuo Langsdorffa - Koniec pierwszego wyzwania rzuconego brytyjskiej marynarce handlowej - „Altmark” „Exeter” - Rezultaty bitwy opodal rzeki La Plata - Mój telegram do prezydenta Roosevelta.

P

omimo iż najwięcej ucierpieliśmy z winy U-bootów i największe ponosiliśmy w związku z nimi ryzyko, jed­ nak straszliwszy w skutkach byłby atak wrogich rajde­ rów. Trzy niemieckie pancerniki kieszonkowe, dozwolone przez Traktat Wersalski, zostały starannie zaplanowane jako okręty zwalczające jednostki handlowe. Sześć dział o kalibrze 11 cali, prędkość do 26 węzłów oraz odpowiednie opancerzenie - wszystko to zostało po mistrzowsku zmieszczone w wyzna­ czonym limicie 10 tysięcy ton. Żaden brytyjski krążownik nie mógł się z nimi równać. Niemieckie krążowniki wyposażone w 8 calowe działa były nowocześniejsze od naszych i skiero­ wane przeciwko marynarce handlowej, stałyby się ogromnym zagrożeniem. Oprócz tego wróg mógł używać zamaskowa­ nych, potężnie uzbrojonych statków handlowych. W naszych

128

NIEREALNA

WOJNA

wspomnieniach żywe pozostawały napady okrętów Emden i Königsberg w r. 1914 oraz owe 30 czy więcej uzbrojonych stat­ ków handlowych, które musieliśmy zmobilizować do ich znisz­ czenia. Przed wybuchem tej wojny krążyły pogłoski i doniesienia, wedle których jeden pancernik kieszonkowy wypłynął już z Niemiec. Home Fleet rozpoczęła poszukiwania, lecz bez re­ zultatu. Dzisiaj wiemy, że zarówno Deutschland, jak i Admirał Graf Spee wypłynęły z Niemiec między 21 a 24 sierpnia, prze­ płynęły strefę zagrożenia i poczęły krążyć po oceanach, zanim jeszcze wprowadziliśmy blokadę i rozpoczęliśmy patrolowanie wód północy. 3 września Deutschland przepłynął Cieśninę Duńską i zaczaił się niedaleko Grenlandii. Graf Spee - nie za­ uważony przez nikogo - przekroczył szlak handlowy na pół­ nocnym Atlantyku i znalazł się daleko na południe od Azorów. Każdemu towarzyszył statek pomocniczy wiozący paliwo i za­ pasy. Początkowo obydwa były bezczynne i ukrywały się wśród przestworzy oceanu. Dopóki nie zaatakowały, nie stano­ wiły zagrożenia. Dopóki nie zaatakowały, nie były zagrożone. Rozkazy wydane przez Admiralicję niemiecką w dniu 4 sierpnia były starannie przemyślane: ZADANIE NA WYPADEK WYBUCHU WOJNY

Rozbicie i zniszczenie nieprzyjacielskiej marynarki handlowej przy pomocy wszelkich dostępnych środków. [...] Jeżeli chodzi o Marynarkę Wojenną nieprzyjaciela, nawet słabszego, należy wyda­ wać jej walkę tylko wtedy, jeśli służyć to będzie podstawowemu celo­ wi. [...1 Częste zmiany pozycji w rejonach operacyjnych przyczynią się do powstania nastroju niepewności i ograniczą ruch jednostek handlo­ wych nieprzyjaciela, nawet jeśli nie przyniesie to żadnych wymier­ nych rezultatów. Także krótkie odwroty w bardziej odległe rejony zwiększą niepewność wroga. Jeżeli nieprzyjaciel będzie chronił swe statki przy pomocy przewa­ żających sił, w efekcie czego bezpośredni sukces będzie niemożliwy, wówczas samo ograniczenie mu możliwości poruszania się w poważ­ nym stopniu utrudni jego sytuację dostawczą. Wiele również mogli­ byśmy osiągnąć, gdyby pancerniki kieszonkowe nadal pozostały w strefie, gdzie pływają konwoje.

BITWA OPODAL RZEKI LA PLATA

129

Nie wątpię, że Admiralicja brytyjska zgodziłaby się ponuro z zawartymi tu stwierdzeniami.

30 września płynący samodzielnie brytyjski liniowiec Cle­ ment o wyporności 5 tysięcy ton został zatopiony niedaleko Pemambuco przez Grafa Spee. Ta wieść zelektryzowała Admi­ ralicję. Był to sygnał, na który wszyscy czekaliśmy. Natych­ miast sformowano odpowiednią liczbę grup pościgowych zło­ żonych z wszystkich naszych lotniskowców, wspieranych przez pancerniki i krążowniki. Przyjęto, że każda grupa składa­ jąca się z dwóch czy więcej jednostek jest w stanie dogonić i zniszczyć pancernik kieszonkowy. W sumie poszukiwanie dwóch okrętów korsarskich nieprzy­ jaciela wymagało stworzenia dziewięciu grup pościgowych składających się z 23 potężnych jednostek. Mieliśmy ponadto dostarczyć 3 pancerniki i 2 krążowniki w charakterze dodatko­ wej eskorty dla niezwykle ważnych konwojów na północnym Atlantyku. Stanowiło to poważne uszczuplenie zasobów Home Fleet i floty śródziemnomorskiej, z których trzeba było wyco­ fać 12 najpotężniejszych okrętów (w tym trzy lotniskowce). Działając z szeroko rozrzuconych baz na Atlantyku i Oceanie Indyjskim, grupy pościgowe mogły kontrolować kluczowe ob­ szary, po których poruszały się nasze transporty. By je zaatako­ wać, nieprzyjaciel musiał znaleźć się w rejonie działania jednej z tych grup. W celu uświadomienia czytelnikowi skali prowa­ dzonych działań przedstawiam pełną listę grup pościgowych w najgorętszym okresie.

W owym czasie głównym celem, do którego dążył rząd ame­ rykański, było utrzymanie wojny możliwie jak najdalej od własnych brzegów. 3 października delegaci z 22 krajów obu Ameryk zebrani w Panamie postanowili ogłosić utworzenie Amerykańskiej Strefy Bezpieczeństwa - pasa o szerokości od 300 do 600 mil otaczającego ich wybrzeże, w którym zabronio­ ne byłyby wszelkie kroki wojenne. Trzeba powiedzieć, że nam

130

NIEREALNA WOJNA

także zależało na utrzymaniu wojny z dala od kontynentu amerykańskiego; widzieliśmy w tym nawet pewną korzyść. Przeto niezwłocznie poinformowałem prezydenta Roosevelta, że jeżeli Ameryka poprosi wszystkie państwa starające się o uznanie tej strefy, natychmiast obwieścimy swoją goto­ wość do spełnienia jej życzeń, oczywiście, jeżeli nie naruszy to naszych uprawnień wynikających z prawa międzynarodo­ wego. Nie mieliśmy zastrzeżeń co do tego, jak daleko na południe strefa owa ma sięgać, pod warunkiem jednakże, iż jej granica będzie odpowiednio pilnowana. Trudno byłoby nam zaakceptować taką strefę bezpieczeństwa, gdyby strzeg­ ło jej jakieś słabe państwo neutralne, lecz skoro zajmują się tym Stany Zjednoczone, to nie będziemy odczuwać naj­ mniejszego nawet niepokoju. Im więcej amerykańskich okrę­ tów wojennych krążyć będzie wzdłuż brzegów Ameryki Po­ łudniowej, tym lepiej dla nas; ponieważ wtedy ścigany przez nas niemiecki rajder wolałby opuścić wody amerykańskie i udać się na południowoafrykański szlak handlowy, gdzie bez trudu moglibyśmy się nim zająć. Lecz gdyby jakiś rajder działał z obszaru Amerykańskiej Strefy Bezpieczeństwa lub znalazł w niej schronienie, wówczas oczekiwalibyśmy albo stosownej ochrony, albo pozwolenia na samodzielne działa­ nia pozwalające na uchronienie się przed wszystkimi szkoda­ mi, które mógłby nam wyrządzić. Nie posiadaliśmy wówczas sprawdzonych informacji na te­ mat trzech naszych statków zatopionych gdzieś między 5 a 10 października na szlaku dookoła Przylądka Dobrej Nadziei. Wszystkie trzy płynęły niezależnie do kraju. Nie otrzymaliśmy sygnału SOS i podejrzliwość nasza wzrosła dopiero wtedy, gdy zaczęły się spóźniać. Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim można było przyjąć, że zostały zatopione przez niemieckiego rajdera. Konieczne rozproszenie naszych sił napawało nas wszystkich ogromnym niepokojem, zwłaszcza z uwagi na fakt, że nasza główna flota chroniła się na naszym zachodnim wybrzeżu.

BITWA OPODAL RZEKI LA PLATA

131

Do pierwszego lorda morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 21 października 1939 W związku z pojawieniem się Scheera niedaleko Pernambuco, jego nader tajemniczymi posunięciami oraz tym, że nie kwapi się z zaata­ kowaniem naszych statków handlowych, rodzi się pytanie: Czy Niemcy chcą doprowadzić do jak największego rozproszenia naszych dodat­ kowych jednostek? A jeśli tak, to dlaczego? Jak słusznie zauważył pierwszy lord morski naturalniejszym byłoby, gdyby chciały nas zmu­ sić do skoncentrowania ich na wodach krajowych, co dałoby ich lot­ nictwu doskonały cel. Ponadto do jakiego stopnia mogli przewidzieć naszą reakcję na pogłoskę o Scheerze działającym na południowym Atlantyku? Wszystko to wygląda na dość bezsensowne działania, lecz Niemcy z reguły nie podejmują działań pozbawionych sensu. Czy jesteście Panowie pewni, że ten Scheer to nie jakaś pułapka, albo podróbka? Radio niemieckie chełpi się, że powoli wypędza naszą flotę z Morza Północnego. Te informacje są zresztą w chwili obecnej mniej kłamłiwe niż to, co zwykle nadają. Dlatego Wschodniemu Wybrzeżu może grozić niebezpieczeństwo ze strony okrętów na­ wodnych. Czy nie można rozrzucić naszych flotylli okrętów pod­ wodnych wzdłuż prawdopodobnej linii nieprzyjacielskiego natar­ cia? Być może potrzebowałyby one macierzystego niszczyciela, który przeprowadzałby dla nich rekonesans? Powinny one trzymać się z dala od rejonu badanego przez dozorowce. Niewykluczone, że coś się szykuje i to właśnie teraz, gdy wycofaliśmy się nieco dla zyskania na czasie. Jestem ostatnią osobą skłonną do podsycania owych „lęków in­ wazyjnych”, które nieustannie zwalczałem w latach 1914-15. Mi­ mo wszystko jednak uważam, że szefowie sztabu mogliby rozwa­ żyć, jakie konsekwencje miałoby wylądowanie na naszym wybrze­ żu 20 tysięcy ludzi, pomiędzy Harwich a Webburn Hook, gdzie woda jest głęboka nawet blisko brzegu. Dzięki tym 20 tysiącom okazałoby się, że szkolenie przez pana Hore-Belishę ogromnych mas ludzkich jest znacznie bardziej praktyczne, niżby się mogło wydawać. Długie, ciemne noce sprzyjałyby takim przedsięwzię­ ciom. Co zrobiło Ministerstwo Wojny, by przygotować się na taką ewentualność? Nie wolno zapominać o naszej obecnej sytuacji na Morzu Północnym. Nie jestem przekonany, że do czegoś takiego dojdzie, choć - oczywiście - jest to jak najbardziej wykonalne.

132

NIEREALNA WOJNA

ORGANIZACJA GRUP POŚCIGOWYCH - 31 października 1939 Pancerniki i krążowniki liniowe

Krążowniki

Lotniskowce

Obszar

F

Berwick, York

Ameryka Północna, Indie Zachodnie

G

Cumebrland Exeter, Ajax Achilles

Wschodnie Wybrzeże Ameryki Południowej

H

Sussex

Przylądek Dobrej Nadziei

I

Shropshire, Comwall, Dorsetshire

Eagle

Cejlon

J

Malaya

Glorious

Zatok Adeńska

K

Renown

Ark Royal

PernambucoFreetown

L

Repulse

Furious

Konwoje atlantyckie

Hermes

PemambucoDakar

X

Dwa francuskie krążowniki z działami kalibru 8 cali

Y

Neptune Jeden francuski krążownik z działami kalibru 8 cali

Strasbourg

PemambucoDakar

Dodatkowe jednostki eskorujące konwoje na północnym Atlantyku: Pancerniki: Revenge Krążowniki: Emerald Resolution Enterprise Warspite Deutschland, którego zadaniem było nękanie naszych klu­ czowych linii komunikacyjnych wiodących przez północno-za-

BITWA OPODAL RZEKI LA PLATA

133

chodni Atlantyk, w sposób dosłowny zinterpretował rozkazy zalecające mu ostrożność. W ciągu swojej dwuipółrniesięcznej wędrówki ani razu nie zbliżył się do żadnego konwoju. W wy­ niku rozmyślnego unikania kontaktu z siłami brytyjskimi, mógł on zapisać na swoje konto tylko dwie ofiary, z których jedną był mały statek norweski. Trzeci statek, amerykański City of Flint wiozący ładunek dla Wielkiej Brytanii został wzięty do niewoli, lecz po okresie uwięzienia w jednym z norweskich portów zo­ stał wypuszczony na wolność. Na początku listopada Deut­ schland przemknął do Niemiec, raz jeszcze przepływając przez arktyczne wody. Sama obecność tego potężnego okrętu była zgodnie z zamierzeniem - niezwykle wyczerpująca dla naszych eskort i grup pościgowych na północnym Atlantyku. Szczerze mówiąc, wolelibyśmy chyba konkretne działania od tego cią­ głego, nieokreślonego zagrożenia. Graf Spee był śmielszy i obdarzony znacznie większą wyobraźnią i w niedługim czasie skupił na sobie uwagę całego południowego Atlantyku. W połowie października na obszarze tym zjawiły się potężne siły brytyjskie. Jedna grupa składała się z lotniskowca Ark Royal i pancernika Renown. Bazowała ona w Freetown, współpracując z jedną z grup francuskich (z bazą w Dakarze), w której skład wchodziły dwa ciężkie krążowniki i brytyjski lotniskowiec Hermes. W okolicy Przylądka Dobrej Nadziei mieliśmy dwa ciężkie krążowniki, Sussex i Shropshire, podczas gdy na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej, pilnując obszaru niezwykle istotnego dla naszego ruchu, działa­ ła grupa komodora Harwooda składająca się z okrętów Cum­ berland, Exeter, Ajax i Achilles. Ten ostatni był okrętem nowo­ zelandzkim, obsadzonym głównie przez Nowozelandczyków. Taktyka Grafa Spee przedstawiała się następująco: najpierw pojawiał się w jakimś punkcie, zapisywał na swoje konto jakąś ofiarę, po czym znikał bez śladu wśród bezkresnych wód. Po drugim zjawieniu się na południe od szlaku wiodącego przez Przylądek Dobrej Nadziei, w czasie którego zatopił tylko jeden okręt, Graf Spee znikł prawie na cały miesiąc. W tym czasie nasze grupy pościgowe prowadziły szeroko zakrojone poszuki­ wania, a na Oceanie Indyjskim zalecono wyjątkową czujność.

134

NIEREALNA

WOJNA

Ostatecznie okazało się, że to właśnie ten rejon był jego kolej­ nym celem. 15 listopada Graf Spee zatopił mały brytyjski tan­ kowiec w Kanale Mozambickim, między Madagaskarem a sta­ łym lądem. Po wykonaniu tego doskonałego manewru mylące­ go, jakim było zasygnalizowanie swojej obecności na Oceanie Indyjskim, dowódca Grafa Spee - Langsdorff, pierwszorzędny dowódca - błyskawicznie zawrócił i, płynąc w dużej odległości od Przylądka, powrócił na Atlantyk. Trzeba zaznaczyć, że prze­ widzieliśmy ten ruch, ale szybkość, z jaką się wycofał, uczyniła jego przechwycenie niemożliwym. Admiralicja nie znała dokładnej liczby grasujących okrętów i zdobyła się na ogromne wysiłki zarówno na Atiantyku, jak i na Oceanie Indyjskim. Myśleliśmy również, że Graf Spee jest sio­ strzanym okrętem Scheera. Dysproporcja między siłami nie­ przyjaciela a posunięciami, do których zostaliśmy zmuszeni, była doprawdy nieznośna. Przypomniały mi się naówczas nie­ zwykle nerwowe tygodnie poprzedzające działania w Coronel i później na Wyspach Falklandzkich w grudniu 1914 r., gdy musieliśmy być gotowi w siedmiu lub ośmiu punktach na Pacy­ fiku i południowym Atlantyku na przybycie admirała von Spee, dysponującego wcześniejszymi wersjami okrętów Scharnhorst i Gneisenau. Minęło ćwierć wieku, a sytuacja była równie taje­ mnicza. Dlatego z wyraźnym poczuciem ulgi dowiedzieliśmy się, że Graf Spee ponownie pojawił się na szlaku Przylądek Dobrej Nadziei - Freetown, gdzie 2 i 7 grudnia zatopił kolejne dwa statki.

Od momentu wybuchu wojny głównym obowiązkiem komo­ dora Harwooda była ochrona brytyjskich jednostek przepływa­ jących opodal rzeki La Plata i Rio de Janeiro. Był przekonany, że prędzej czy później Graf Spee zawita w rejony, gdzie czekało nań tyle obfitych łupów. Harwood starannie obmyślił taktykę, w przypadku owego nieuniknionego starcia. Działając wspól­ nie, krążowniki Cumberland i Exeter z działami o kalibrze 8 cali oraz krążowniki Ajax i Achilles wyposażone w działa 6 calowe, nie tylko były w stanie dogonić nieprzyjaciela, lecz tak-

BITWA OPODAL RZEKI LA PLATA

135

że go zatopić. Jednakże z uwagi na konieczność tankowania i dokonywania napraw, prawdopodobieństwo, że „w tym waż­ nym dniu" wszystkie cztery będą na miejscu, było raczej nie­ wielkie. W przypadku ich nieobecności wynik starcia nie byłby aż tak oczywisty. Na wieść o zatopieniu statku Doris Star w dniu 2 grudnia Harwood zrozumiał, że to już. Chociaż Spee był jeszcze oddalony o 3 tysiące mil, pewnym było, że skieruje się w stronę rzeki La Plata. Wedle jego ocen Grafa Spee należa­ ło się spodziewać nie później niż 13 grudnia. Przewidywania te okazały się słuszne. Harwood wysłał rozkaz do wszystkich swoich sił, nakazując im zebranie się w pobliżu rzeki La Plata do 12 grudnia. Niestety, Cumberland przechodził naprawę na Falklandach, w związku z tym w centralnym punkcie szlaków morskich, niedaleko od ujścia rzeki, zgromadziły się tylko Exeter, Ajax i Achilles. 13 grudnia o 6.14 rano na wschodzie do­ strzeżono dym. Zbliżało się długo oczekiwane starcie. Harwood płynący na pokładzie Ajaxa zbliżał się z maksy­ malną prędkością, wcześniej tak ustawiwszy swoje siły, by mogły uderzyć na pancernik kieszonkowy z możliwie jak naj­ dalej oddalonych od siebie punktów, co uniemożliwiłoby ich skuteczny ostrzał. W pierwszej chwili kapitan Langsdorff my­ ślał, że jest atakowany tylko przez jeden lekki krążownik i dwa niszczyciele, lecz niebawem zdał sobie sprawę, z kim napra­ wdę ma do czynienia i pojął, że zbliża się walka na śmierć i życie. Przeciwnicy zbliżali się teraz do siebie z prędkością 50 mil na godzinę i Langsdorff miał zaledwie minutę na podjęcie decyzji. Słusznym rozwiązaniem byłby natychmiastowy od­ wrót, w którego rezultacie przeciwnik znalazłby się pod długo­ trwałym ostrzałem potężnych 11 calowych dział burtowych Grafa Spee, na co - przynajmniej początkowo - nie byłby w stanie odpowiedzieć. W ten sposób zyskałby na ostrzał czas będący wypadkową sumy prędkości okrętów i ich różnicy. Równie dobrze mógł poważnie uszkodzić jednego z napastni­ ków, zanim którykolwiek zdążyłby oddać ogień. Koniec koń­ ców zdecydował się on na utrzymanie kursu i zbliżył się do Exetera. Działania zaczęły się przeto jednocześnie po obydwu stronach.

136

NIEREALNA WOJNA

Taktyka obrana przez komodora Harwooda okazała się słusz­ ną. Już w początkowej fazie bitwy Spee został trafiony salwami z Exetera, posiadającego działa o kalibrze 8 cali. Do tego nale­ ży dodać ogień z krążowników wyposażonych w działa 6 calo­ we, niezwykle zdecydowany i skuteczny. Niebawem jednak pociski z Grafa Spee trafiły Exetera, uszkadzając wieżę działo­ wą B, niszcząc wszystkie urządzenia na mostku, a także zabija­ jąc lub raniąc wszystkie znajdujące się na nim osoby, co sprawi­ ło, że przez pewien czas dowódca stracił panowanie nad okrę­ tem. W tym jednak momencie działania krążowników wyposa­ żonych w działa 6 calowe stały się tak dokuczliwe, że Spee już dłużej nie mógł ich lekceważyć. Skierował więc swe działa w ich stronę, dzięki czemu Exeter zyskał chwilę wytchnienia. Jednakże niemiecki pancernik atakowany z trzech stron uznał niebawem, że sytuacja zmusza go do odwrotu. Wykorzystując zasłonę dymną, Spee zawrócił, kierując się w stronę rzeki La Płata. Langsdorff powinien był to zrobić dużo wcześniej. Po tym manewrze Spee raz jeszcze zaatakował Exetera, ciężko uszkodzonego 11 calowymi pociskami. Wszystkie jego przednie działa były zniszczone. Na śródokręciu szalał pożar, a liczba ofiar była znaczna. Kapitan Bell, który wyszedł cało z eksplozji na mo­ stku, zebrał dwóch czy trzech oficerów w pomieszczeniu kontrol­ nym na rufie, skąd kierował ruchami okrętu (dysponującego już tylko jedną wieżą obstrzałową) aż do godziny 7.30, gdy w wyniku awarii ciśnienia i ona przestała działać. Więcej nic nie dało się zrobić. O 7.40 Exeter wycofał się w celu dokonania napraw i nie brał już udziału w dalszej części zmagań. Ajax i Achilles, cały czas ścigając nieprzyjaciela, kontynuo­ wały działania z ogromną werwą i wolą walki. Spee skierował teraz przeciwko nim wszystkie swoje ciężkie działa. O 7.25 nie­ mieckie pociski zniszczyły rufowe wieże działowe na Ajaxie; Achilles również srodze ucierpiał. Te dwa lekkie krążowniki nie miały szans w starciu z wyposażonym w potężne działa nie­ przyjacielem. Harwood, zorientowawszy się, że amunicja na Ajaxie jest na wyczerpaniu, postanowił przerwać walkę aż do zapadnięcia zmroku, gdy wzrosną szanse na skuteczniejsze wy­ korzystanie jego lekkich dział, a może nawet o torped. Zawrócił

Działania przeciwko okrętowi Graf Spee w rejonie rzeki La Plata

przeto, niewidoczny za zasłoną dymną, a nieprzyjaciel pozostał na miejscu. Ta zacięta walka trwała godzinę i 20 minut. Przez pozostałą część dnia Spee płynął w stronę Montevideo, a dwa brytyjskie krążowniki ponuro podążały w ślad za nim. W czasie tej podróży kilkakrotnie dochodziło do wymiany ognia. Tuż po północy Graf Spee wpłynął do Montevideo i pozostał tam, na­ prawiając uszkodzenia, gromadząc zapasy, lecząc rannych, przesadzając załogę na niemiecki statek handlowy i donosząc Führerowi o rozwoju sytuacji. Ajax i Achilles czekały u wyjścia zdecydowane ścigać go do upadłego. Nocą 14 grudnia Cumber­ land, płynąc z maksymalną prędkością z Wysp Falklandzkich, zajął miejsce niezdatnego do walki Exetera. Przybycie tego krą­ żownika przywróciło mocno naruszoną równowagę. Śledzenie tej dramatycznej i błyskotliwej akcji z pokoju do­ wodzenia Admiralicji było ogromnie podniecającym przeży-

ciem. Spędziłem tam większą część 13 grudnia. Jednakże nasze niepokoje nie zakończyły się z zapadnięciem zmroku. W owym czasie pan Chamberlain przebywał we Francji, odwiedzając stacjonujących tam żołnierzy. 17 grudnia napisałem doń: 17grudnia 1939 Jeżeli Grafowi Spee uda się przebić - co może nastąpić dzisiaj wieczorem - spodziewamy się wznowienia działań z 13 grudnia, tym razem jednak przy udziale Cumberlanda, wyposażonego w osiem dział 8 calowych, zastępującego sześciodziałowy okręt Exeter. Spee orientuje się, że Renown i Ark Royal zaopatrują się w paliwo w Rio, więc powinien wykorzystać nadarzającą się okazję. Dorsetshire i Shropshire, które płyną dookoła Przylądka, mają przed sobą odpowie­ dnio trzy i cztery dni drogi. Dobrze się składa, że Cumberland był blisko na Falklandach, w związku z ciężkim uszkodzeniem Exetera. Oto jego bilans: trafiony sto razy, jedna wieża działowa roztrzaskana, 2 działa strącone, 60 oficerów i marynarzy zabitych, a 20 rannych. W rzeczy samej Exeter stoczył wspaniałą bitwę ze znacznie górują-

cym nad nim przeciwnikiem. Podjęto wszelkie środki ostrożności, aby Spee nie wymknął się niepostrzeżenie. Powiedziałem Harwoodowi (któ­ ry jest teraz admirałem i Komandorem Orderu Łaźni), że może atakować go wszędzie poza wyznaczonym obszarem 3 mil. Jednakże wolelibyśmy, aby Spee został internowany niż zatopiony, gdyż byłoby to mniej chlub­ nym dla niemieckiej marynarki. Starcie tego rodzaju pociąga za sobą poważne ryzyko, a powinniśmy unikać niepotrzebnego rozlewu krwi. Kanadyjczycy przybyli dziś rano bezpiecznie na miejsce pod ochroną naszej floty. Są obecnie witani przez Anthony'ego, Masseya i przez mie­ szkańców Greencock i Glasgow. Zamierzamy przyjąć ich niezwykle ser­ decznie. Mają pojechać do Aldershot, gdzie niewątpliwie uda się Pan wkrótce na ich spotkanie. Dzisiaj nieprzyjaciel przeprowadził kilka ataków powietrznych na pojedyncze statki pływające wzdłuż wschodniego wybrzeża między Wiek a Dover, a część z nich została z czystej złośliwości ostrzelana z karabinów maszynowych; kilka osób trafiono na pokładach. Jestem pewien, że ciekawie spędza Pan czas na froncie i myślę, że stwierdził Pan, iż odmiana to najlepszy rodzaj odpoczynku.

Gdy dowiedzieliśmy się o rozpoczęciu walki, natychmiast rozkazaliśmy najsilniejszym grupom zebrać się niedaleko Mon­ tevideo, lecz żadna z nich nie była bliżej niż w odległości 2 tysięcy mil od głównej sceny wydarzeń. Na północy Force K, w której skład wchodziły Renown i Ark Royal, kończyła rejs rozpoczęty dziesięć dni wcześniej w Kapsztadzie i znajdowała się obecnie 600 mil na wschód od Pernambuco i 2500 mil od Montevideo. Dalej na północ krążownik Neptun w towarzy­ stwie trzech niszczycieli właśnie rozłączył się z francuską For­ ce X i kierował się na południe, by przyłączyć się do Force K. Wszystkie one zostały wezwane do Montevideo, lecz najpierw musiały w Rio zatankować paliwo. Jednakże udało się nam stworzyć wrażenie i przekonać nieprzyjaciela, że właśnie opu­ ściły Rio i zbliżają się do Montevideo z prędkością 30 węzłów. Po drugiej stronie Atlantyku Force H wracała na Przylądek Dobrej Nadziei, aby zatankować paliwo po trwającym długo

142

NIEREALNA WOJNA

przeczesywaniu wybrzeża Afryki. W Kapsztadzie znajdował się tylko Dorsetshire i niezwłocznie otrzymał on rozkaz przyłą­ czenia się do admirała Harwooda, ale musiał pokonać niemal 4 tysiące mil. Nieco później w ślad za nim wyruszył Shropshire. Ponadto, aby uniemożliwić ucieczkę Grafowi Spee na wschód, do dyspozycji naczelnego dowódcy na południowym Atlantyku oddana została przebywająca wówczas w Durbanie Force I, złożona teraz z okrętów Cornwall, Gloucester i lotniskowca Eagle z Indii Wschodnich.

Tymczasem 16 grudnia kapitan Langsdorff wysłał do Admi­ ralicji niemieckiej następujący telegram: Pozycja strategiczna: niedaleko Montevideo. Oprócz krążowników i niszczycieli, Ark Royal i Renown. W nocy ścisła blokada; żadnych szans na przebicie się na otwarte morze i ucieczkę na wody krajowe [...] Potrzebna decyzja, czy można zatopić okręt mimo nieodpowied­ niej głębokości u ujścia rzeki La Plata, czy lepszym wyjściem będzie internowanie. Na konferencji, której przewodniczył Hitler, w obecności Raedera i Jodla ustalono następującą odpowiedź: Podjąć próbę przedłużenia okresu pobytu na wodach neutralnych. [...] Jeżeli możliwe, przebić się do Buenos Aires. Internowanie w Urugwaju wykluczone. W razie podjęcia decyzji o zatopieniu zro­ bić to starannie. Ponieważ poseł niemiecki w Montevideo doniósł nieco później, że dalsze próby przedłużenia wyznaczonego limitu 72 godzin spełzły na niczym, najwyższe dowództwo niemieckie potwierdziło te rozkazy. W związku z tym po południu 17 grudnia cała załoga Grafa Spee - ponad 700 osób - wraz z bagażem i zapasami przeszła na pokład niemieckiego statku handlowego stojącego w porcie. Niebawem admirał Harwood dowiedział się, że Spee podnosi kotwicę. O godzinie 6.15 po poł. obserwowany przez ogromne tłumy, Graf Spee opuścił nabrzeże i popłynął niespiesznie w kierunku morza, gdzie wyczekiwały nań brytyjskie krążow-

144

NIEREALNA

WOJNA

niki. O 8.54 wieczorem, tuż po zachodzie słońca, jeden z samo­ lotów Ajam doniósł: „Graf Spee wysadził się w powietrze”. Renown i Ark Royal były w dalszym ciągu oddalone o niemal tysiąc mil. Langsdorff był załamany utratą swojego okrętu. Pomimo upoważnienia otrzymanego od swojego rządu, napisał 19 grud­ nia: Jedynie swoją własną śmiercią mogę udowodnić, że żołnierze Trze­ ciej Rzeszy gotowi są umierać za honor swojej bandery. Nikt oprócz mnie nie ponosi odpowiedzialności za zatopienie pancernika kieszon­ kowego Admirał Graf Spee. Z radością zapłacę swoim życiem za tę plamę na naszym honorze. Przyjmuję swój los ze spokojem oraz z wiarą w naszą sprawę, w przyszłość narodu i w mojego Führera. Tej nocy zastrzelił się. Tak zakończyło się pierwsze wyzwanie rzucone brytyjskiej marynarce handlowej na morzach i oceanach świata. Do wiosny 1940 r. nie pojawił się żaden nowy rajder. Rozpoczęła się nato­ miast nowa kampania, w czasie której wykorzystywano zama­ skowane statki handlowe. Znacznie trudniej było je rozpoznać, lecz jednocześnie do ich opanowania potrzebne były nieporów­ nanie mniejsze siły, aniżeli do zniszczenia pancernika kieszon­ kowego.

Gdy tylko dotarła wieść o losie Grafa Spee, zapragnąłem jak najszybciej sprowadzić do kraju wszystkie rozproszone grupy pościgowe. Pomocnik Grafa Spee, Altmark, kontynuował dzia­ łania i sądzono, że na jego pokładzie znajdują się załogi dzie­ więciu statków zatopionych przez głównego napastnika. Do pierwszego lorda morskiego 17 grudnia 1939 Teraz, gdy południowy Atlantyk jest praktycznie czysty, wyjąwszy Altmarka, rzeczą największej wagi zdaje się być ściągnięcie do kraju okrętów Renown i Ark Royal oraz przynajmniej jednego z krążowni­ ków dysponującego działami o kalibrze 8 cali. Ułatwi nam to eskor­ towanie konwojów, a także umożliwi przeprowadzanie napraw i przyznawanie urlopów. Podoba mi się Pański plan zakotwiczenia w dniu jutrzejszym dwóch małych statków w wewnętrznym porcie

BITWA OPODAL RZEKI LA PLATA

145

w Montevideo, lecz nie sądzę, że słusznie Pan czyni, pragnąc wysłać Force K tak daleko na południe. Ponadto niewykluczone, że może zapaść decyzja odmowna w związku z wpuszczeniem tak dużej licz­ by okrętów wojennych naraz. Najlepiej byłoby, gdyby - jak Pan pro­ ponuje - Neptun zluzował Ajcuca zaraz po zakończeniu triumfalnego wejścia [do portu Montevideo]. Oprócz tego, wszystkie powracające do kraju siły powinny przeczesać Południowy Atlantyk w poszukiwa­ niu Altmarka. Uważam, że powinniśmy ściągnąć stamtąd wszystko, co nie jest tam absolutnie potrzebne. Patrol Północny wymagać bę­ dzie ciągłego wsparcia dwóch a nawet trzech grup posiłkowych z Clyde dopóty, dopóki tam pozostaniemy. Zgadzam się z kapitanem Tennantem, który twierdzi, że Admiralicja niemiecka uczyni wszy­ stko, by ratować nadszarpniętą reputację. Prosiłbym o Pańską opinię w tych sprawach. Niepokoiłem się także o los Exetera i nie byłem w stanie za­ akceptować przedstawionych mi propozycji, zgodnie z którymi miał on pozostać w obecnym stanie na Falklandach aż do za­ kończenia wojny. Do pierwszego lorda morskiego, controllera i pozostałych 17 grudnia 1939 Z tego wstępnego raportu o uszkodzeniu Exetera widać wyraźnie, jak straszliwemu ostrzałowi został on poddany oraz z jaką zaciętością był atakowany przez nieprzyjaciela. Fakt, że Exeter był w stanie wytrzymać tak długotrwały i bezlitosny ostrzał, przynosi zaszczyt Wydziałowi Kon­ struktorów. Historię tę powinno się jak najszybciej przedstawić szerokim masom, usuwając rzecz jasna wszystkie niepożądane elementy. Jak wyglądają propozycje w związku z naprawą? Co można zrobić na Falklandach? Sądzę, że zostanie odpowiednio załatany, by móc powrócić do kraju na długi remont. Do pierwszego lorda morskiego, zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i controllera 23 grudnia 1939 Nie powinniśmy się zbyt szybko zgadzać na pozostawienie Exetera w takim stanie aż do końca wojny. Należy go wewnętrznie wzmocnić i podeprzeć zastrzałami na tyle, na ile jest to tylko możliwe, a amuni­ cję (większą jej część) przerzucić na jakiś statek handlowy lub do­ stawczy. Może dałoby się go wypełnić beczkami i rjustymi pojemni­ kami po ropie i wysłać pod eskortą albo na Morze Śródziemne, albo do jednej z naszych stoczni. A jeśli wówczas okaże się, że nic nie

146

NIEREALNA WOJNA

można z nim zrobić, należy rozmontować wszystkie użyteczne działa i urządzenia oraz wykorzystać je w nowo budowanych jednostkach. Jest to tylko mój ogólny pogląd na sprawę. Proszę mnie poinformo­ wać, w jaki sposób można to wszystko wprowadzić w życie. Do controllera i pierwszego lorda Admiralicji 29 grudnia 1939 Nie dostałem jeszcze odpowiedzi na telegram od kontradmirała z Ameryki Południowej o tym, iż nie warto zadawać sobie trudu z na­ prawą Exetera, któremu to poglądowi sprzeciwiłem się w mojej depe­ szy. Jak w obecnej chwili przedstawia się ów problem? Z rozmowy naszej wywnioskowałem, że zgadzamy się wszyscy co do konieczno­ ści ściągnięcia go do kraju i przeprowadzenia drobiazgowego remon­ tu; wcale nie musi to trwać tak długo, jak sądzi kontradmirał. Jaki los czeka teraz Exetera? W jaki sposób sprowadzimy go do kraju, w jakim stanie i kiedy? Nie możemy pozostawić go na Falklan­ dach, bo tam albo będzie zagrożony, albo jakiś cenny okręt będzie zmuszony do jego nieustannego pilnowania. Z przyjemnością zapo­ znam się z propozycjami w tej sprawie. Moje poglądy przeważyły i Exeter bezpiecznie powrócił do kraju. Miałem zaszczyt wyrazić uznanie jego dzielnym ofice­ rom i marynarzom na strzaskanym pokładzie okrętu w porcie Plymouth. Odremontowany, jeszcze dwa łata pełnił zaszczytną służbę, aż zatonął pod ogniem japońskich dział w czasie bez­ nadziejnej bitwy w Cieśninie Sundajskiej w roku 1942.

Rezultat bitwy opodal rzeki La Płata napełnił ogromną rado­ ścią cały naród brytyjski i podniósł nasz prestiż na świecie. Świat z niekłamanym podziwem obserwował trzy niewielkie okręty brytyjskie bez wahania atakujące i zmuszające do ucie­ czki lepiej uzbrojonego i ciężej opancerzonego przeciwnika. Porównywano to wydarzenie do owego katastrofalnego epi­ zodu, jakim była ucieczka okrętu Goeben w Cieśninie Otranto w sierpniu 1914 r. Aby oddać sprawiedliwość dowodzącemu podówczas admirałowi, trzeba przypomnieć, że wszystkie jed­ nostki komodora Harwooda były szybsze niż Spee, podczas gdy wszystkie okręty z eskadry admirała Troubridge'a w roku 1914 - poza jednym - były wolniejsze od Goebena. Niemniej jednak nastrój był niezwykle radosny i jaśniejszym promykiem światła

BITWA OPODAL RZEKI LA PLATA

147

napełnił ponurą i dość przygnębiającą zimę, która wówczas nas otaczała. W owym czasie rząd sowiecki nie był nastawiony do nas zbyt przychylnie. Następujący fragment zamieszczony 31 grudnia 1939 r. w piśmie Czerwona Flota może posłużyć jako doskona­ ły przykład ich opisu wydarzeń: Nikt chyba nie posunie się tak daleko, by stwierdzić, że utrata przez Niemcy jednego z pancerników świadczy o błyskotliwym zwycię­ stwie floty brytyjskiej. Należy to raczej uznać za bezprecedensowy przykład całkowitej bezsiły Brytyjczyków. Rankiem 13 grudnia nie­ miecki pancernik rozpoczął pojedynek artyleryjski z Exeterem i w ciągu kilku minut zmusił ten krążownik do odwrotu. Według naj­ świeższych informacji Exeter zatonął niedaleko wybrzeża argentyń­ skiego w drodze na Wyspy Falklandzkie.

23 grudnia kraje obu Ameryk złożyły formalny protest na ręce przedstawicieli Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec w związku z bitwą opodal rzeki La Plata, która miała stanowić pogwałcenie Amerykańskiej Strefy Bezpieczeństwa. Zdarzyło się tak w tym czasie, że niedaleko wybrzeży Stanów Zjedno­ czonych nasze krążowniki dostrzegły dwa niemieckie statki handlowe. Jeden z nich - liniowiec Columbus o wyporności 32 tysiące ton - został zatopiony, a ocalałych członków załogi wyratował amerykański krążownik. Drugi statek niemiecki schronił się na amerykańskie wody terytorialne w okolice Flo­ rydy. Prezydent Roosevelt niechętnie zaprotestował w związku z tymi niepokojami w pobliżu wybrzeży Półkuli Zachodniej, a ja w mojej odpowiedzi skorzystałem ze sposobności, by pod­ kreślić korzyści płynące z naszych działań w pobliżu rzeki La Plata dla państw Ameryki Południowej. Ich handel ucierpiał w wyniku działań niemieckiego pancernika kieszonkowego, a porty - służące jako ośrodki informacyjne - były wykorzysty­ wane przez statki dostawcze nieprzyjaciela. Zgodnie z prawami wojny rajder ma prawo brać do niewoli wszystkie statki prowa­ dzące z nami wymianę handlową na południowym Atlantyku albo zatapiać je po zapewnieniu bezpieczeństwa załogom.

148

NIEREALNA WOJNA

Wszystko to naraziło amerykańskie interesy handlowe na po­ ważne straty; w szczególności dotyczyło to Argentyny. Państwa Ameryki Południowej powinny potraktować tę bitwę jako wy­ bawienie z opresji. Cały południowy Atlantyk był teraz wolny od działań wojennych i miał szansę takim pozostać. Państwa Ameryki Południowej powinny docenić ten stan rzeczy, gdyż w rezultacie mogły odtąd czerpać korzyści z posiadania strefy bezpieczeństwa liczącej nie 300, a 3 tysiące mil. Nie mogłem się powstrzymać i dodałem, że Wielka Brytania dźwiga na swoich barkach wielki ciężar, jakim jest zmuszanie do przestrzegania prawa międzynarodowego na morzach i oce­ anach. Obecność nawet jednego raj dera na północnym Atlanty­ ku stwarzała konieczność użycia połowy naszej floty bojowej, aby zapewnić bezpieczeństwo handlowi światowemu. Nieogra­ niczone stosowanie min magnetycznych przez nieprzyjaciela poważnie zwiększało trudności, na jakie napotykały nasze flo­ tylle i pomniejsze jednostki. Gdybyśmy mieli złamać się pod tym ciężarem, problemy państw Ameryki Południowej stałyby się znacznie bardziej skomplikowane niż odgłos trwającej jeden dzień dalekiej, morskiej kanonady; także kłopoty Stanów Zjed­ noczonych stałyby się bardziej konkretne. Poczułem przeto, iż mam pełne prawo wymagać uznania ciężaru, jaki dźwigamy na naszych barkach w tym krytycznym okresie oraz żądać rozpo­ częcia budowy odpowiednich jednostek, nieodzownych - jeśli wojna miałaby się skończyć względnie szybko i we właściwy sposób.

R O Z D Z I A Ł XXX

SKANDYNAWIA.

FINLANDIA

Półwysep norweski - Szwedzka ruda żelaza - Sprawa neutralności i norweskiego korytarza - Błąd naprawiony-Za niemiecką kurtyną Admirał von Raeder i herr Rosenberg - Vidkun Quisling - Decyzja Hitlera, 14 grudnia 1939 - Sowiecka machina rusza na państwa nad­ bałtyckie - Żądania Stalina wobec Finlandii - Rosjanie wypowiadają wojnę Finlandii, 28 listopada 1939 roku - Bohaterski opór Finów Sowieci odprawieni z kwitkiem - Ogólnoświatowe zadowolenie - Po­ moc w utrzymaniu neutralności Finlandii, Norwegii i Szwecji Sprawa zaminowania „szlaków” - Problemy natury moralnej.

D

ługi na tysiąc mil półwysep, rozciągający się od ujścia Bałtyku aż do Kręgu Polarnego, miał ogromne zna­ czenie strategiczne. Góry norweskie biegną w kierun­ ku oceanu ciągłym łańcuchem wysp. Pomiędzy tymi wyspami a lądem stałym znajduje się korytarz wód terytorialnych, przez który Niemcy mogły mieć dostęp do otwartego morza, co rzecz jasna - byłoby ogromnym ciosem dla wprowadzonej przez nas blokady. Niemiecki przemysł zbrojeniowy opierał się w dużym stopniu na szwedzkiej rudzie żelaza, którą latem do­ starczano z portu Lulea w górze Zatoki Botnickiej, a zimą, gdy była zamarznięta, z Narviku za zachodnim wybrzeżu Norwegii. Uszanowanie tego korytarza równałoby się zezwoleniu na prze­ puszczanie tą drogą wszystkich transportów nieprzyjaciela, które korzystałyby z nietykalności, jaką zapewniała im neutral­ ność Norwegii. Sztab Admiralicji był poważnie zaniepokojony podobną ewentualnością, więc przy najbliższej okazji poruszy­ łem tę sprawę na posiedzeniu Gabinetu. Przypomniałem sobie z poprzedniej wojny, że rządy brytyjski i amerykański nie miały specjalnych skrupułów w związku

150

NIEREALNA WOJNA

z zaminowaniem „szlaków”, jak określaliśmy te osłonięte wo­ dy. Wielka zapora minowa z lat 1917-18 biegnąca przez Morze Północne od Szwecji aż do Norwegii, nie spełniałaby swojej funkcji, gdyby niemiecki handel oraz U-booty mogły się prze­ mknąć w pewnym punkcie bez większych trudności. Odkryłem jednakże, iż żaden z rządów państw alianckich nie utworzył pól minowych na norweskich wodach terytorialnych. Admirałowie tych państw narzekali, że zapora będzie nieskuteczną jeżeli nie zamknie się tego korytarza. W związku z tym wszystkie rządy państw sprzymierzonych wywarły ogromny nacisk na rząd nor­ weski, by sam zdecydował się na uczynienie tego kroku. Utworze­ nie owej potężnej zapory trwało bardzo długo, a w momencie, gdy prace dobiegały końca, nikt nie miał wątpliwości co do rezultatu wojny oraz tego, że Niemcy nie są już w stanie zaatakować Skan­ dynawii. Dopiero pod koniec września 1918 r. udało się nakłonić rząd norweski do rozpoczęcia działań. Wojna skończyła się, zanim zdołał on sfinalizować owo przedsięwzięcie. Kiedy przedstawiałem całą sprawę w Izbie Gmin w kwietniu 1940, powiedziałem między innymi: W czasie poprzedniej wojny, gdy byliśmy związani ze Stanami Zjednoczonymi, państwa sprzymierzone czuły się tak zaniepokojone istnieniem tej ukrytej drogi - wykorzystywanej w głównej mierze przez atakujące ich U-booty - że rządy brytyjski, francuski i amery­ kański nakłoniły Norwegów do stworzenia pola minowego zamyka­ jącego to przejście. Naturalnym wydaje mi się więc, że Admiralicja od chwili wybuchu wojny poleca ów precedens (choć sytuacja jest nieco odmienna) uwadze rządu JK Mości oraz utrzymuje, że powinniśmy uzyskać pozwolenie na zaminowanie norweskich wód terytorialnych w celu zmuszenia statków płynących do Niemiec bądź też powracają­ cych, do wypłynięcia na otwarte morze. Tam zaś istnieje szansa zła­ pania ich przez oddziały zwalczania przemytu lub przechwycenia przez eskadry blokujące i flotylle. Jednocześnie uważam za zupełnie słuszne, że rząd JK Mości tak długo wstrzymywał się z podjęciem decyzji, gdyż w przeciwnym wypadku naraziłby się na zarzut formal­ nego pogwałcenia prawa międzynarodowego. Rzeczywiście, proces podejmowania decyzji był niezwykle długi.

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

151

Początkowo słowa moje przyjęto z uznaniem. Wszyscy kole­ dzy doceniali powagę sytuacji, ale zasadą której przestrzegali­ śmy, było poszanowanie neutralności małych państw. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 19 września 1939 Dziś rano zwróciłem uwagę Gabinetu na tak istotną kwestię, jaką jest wstrzymanie norweskich transportów szwedzkiej rudy żelaza z Narviku, które zaczną kursować w momencie, kiedy lód zetnie Za­ tokę Botnicką. Przypomniałem także, iż w roku 1918, za zgodą i przy pomocy Stanów Zjednoczonych, stworzyliśmy pole minowe na trzymilowym pasie norweskich wód terytorialnych. Następnie wysu­ nąłem propozycję, byśmy raz jeszcze zrobili coś takiego. (Jak wyjaś­ niłem nieco wcześniej, nie było to dokładne stwierdzenie i zostałem niebawem powiadomiony o tym fakcie.) Cały Gabinet, łącznie z mi­ nistrem spraw zagranicznych, był niezwykłe przychylnie nastawiony do tego projektu. W związku z tym należy poczynić wszystkie niezbędne kroki przy­ gotowawcze. 1. Najpierw należy przeprowadzić negocjacje z Norwegami w sprawie zafrachtowania posiadanych przez nich jednostek. 2. Ministerstwo Handlu powinno przeprowadzić rozmowy ze Szwecją w sprawie zakupu wspomnianej rudy żelaza, gdyż spór ze Szwedami jest ostatnią rzeczą, jakiej moglibyśmy zapragnąć. 3. Foreign Office powinno zostać zaznajomione z wysuniętymi przez nas propozycjami, a całą historię działań angielsko-amerykańskieh z roku 1918 należy przedstawić dokładnie i w połączeniu z od­ powiednim zestawem argumentów. 4. Całą operację powinien przestudiować odpowiedni sztab Admi­ ralicji. Ministerstwo ds. Wojny Ekonomicznej ma być informowane, jeśli i kiedy będzie to konieczne. Proszę nieustannie informować mnie o postępach w realizacji pla­ nu, który sparaliżuje cały przemysł wojenny nieprzyjaciela. Kiedy wszystkie przygotowania dobiegną końca, koniecznym bę­ dzie jeszcze jedno posiedzenie Gabinetu w tej sprawie. W dniu 29 września na zaproszenie moich kolegów i po dro­ biazgowym przeanalizowaniu całego problemu przez Admira­ licję przygotowałem dokument dla Gabinetu, poruszając jedno­ cześnie wiążący się z tym temat zafrachtowania jednostek państw neutralnych.

152

NIEREALNA

WOJNA

NORWEGIA I SZWECJA MEMORANDUM PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI

Zafrachtowanie jednostek norweskich 29 września 1939 1. Zbliża się czas spotkania z delegacją norweską i minister handlu ma nadzieję, że za kilka dni uda się mu podpisać umowę, w myśl której wynajmiemy wszystkie dodatkowe jednostki handlowe (w zna­ komitej większości tankowce). Admiralicja uważa to za rzecz najważniejszą, a lord Chatfield w swoim piśmie polecił tę sprawę naszej uwadze. Niemiecki import rudy żelaza z Narviku 2. Zatoka Botnicka zazwyczaj zamarza z końcem listopada, w związku z czym wysyłka szwedzkiej rudy żelaza do Niemiec mo­ żliwa jest jedynie przez Oxełosund na Bałtyku lub z Narviku w pół­ nocnej części Norwegii. Oxelosund jest w stanie wysyłać tylko jedną piątą tego, czego potrzebują Niemcy. Zimą ruda żelaza wysyłana jest najczęściej z Narviku, skąd statki płyną wzdłuż zachodniego wybrze­ ża Norwegii i pokonują całą drogę do Niemiec, nie opuszczając wód terytorialnych aż do momentu wpłynięcia do Cieśniny Skagerrak. Należy zdać sobie sprawę, że odpowiednie dostawy szwedzkiej ru­ dy żelaza mają dla Niemiec kluczowe znaczenie, a ich przechwyce­ nie, czy nawet całkowite wstrzymanie w miesiącach zimowych - tj. od października do końca kwietnia - wydatnie zmniejszy ich możli­ wości obronne. W związku z tym, że załogi nie chciały wypłynąć oraz z wielu innych przyczyn żaden statek z rudą żelaza nie opuścił Narviku w czasie pierwszych trzech tygodni trwania wojny. Gdyby podob­ nie korzystna sytuacja miała się nadal utrzymywać, Admiralicja nie musiałaby podejmować żadnych specjalnych działań. Ponadto trwają obecnie negocjacje z rządem szwedzkim, w rezultacie których dosta­ wy rudy żelaza dla Niemiec poważnie zmaleją. W przypadku jednak, gdyby ruszyły znowu transporty z Narviku do Niemiec, koniecznym się stanie rozpoczęcie znacznie drastyczniejszych kroków. Stosunki ze Szwecją 3. Sprawa naszych stosunków ze Szwecją musi być niezwykle do­ kładnie przemyślana. Niemcy stosują wobec Szwedów taktykę gróźb. My również posiadamy potężną broń - naszą marynarkę - której w razie potrzeby będziemy musieli użyć, by zmusić Szwedów do wprowadzenia ograniczeń w życiu ich kraju. Niemniej jednak, w ra­ mach polityki zarysowanej w paragrafie 2, musimy zaproponować

SKANDYNAWIA, FINLANDIA

153

Szwedom pozbycie się rudy żelaza w zamian za nasz węgiel; gdyby zaś wymiana taka okazała się niewystarczającą, trzeba by się zastano­ wić nad jakąś inną formą odszkodowania. To jednak jest już następny krok. Wynajęcie wszystkich możliwych statków handlowych państw neu­ tralnych i zapewnienie im bezpieczeństwa 4. Z powyższych rozważań wypływa nieco ogólniejszy wniosek. Czy nie powinniśmy zapewnić sobie kontroli (poprzez umowy czar­ terowe, albo w jakikolwiek inny sposób) nad wszystkimi wolnymi statkami handlowymi państw neutralnych oraz Norwegii, by w ten sposób uzyskać możliwość kierowania większością transporu mor­ skiego na świecie, a także wynajmować go na korzystnych warunkach państwom postępującym zgodnie z naszymi życzeniami? Czy nie powinniśmy także rozszerzyć tego dobrodziejstwa, jakim jest system konwojowy, na statki handlowe państw neutralnych nie znajdujące się pod naszą bezpośrednią kontrolą? Osiągnięte przez Royal Navy rezultaty w zwalczaniu niemieckich U-bootów zdają się przemawiać - zdaniem Admiralicji - za przyję­ ciem tego ostatniego rozwiązania. Oznacza to, że powinniśmy zaofe­ rować ochronę w postaci konwojów jednostkom ze wszystkich państw pływającym po naszych szlakach morskich pod warunkiem, że stosują się do ustalonych przez nas zasad dotyczących kontrabandy oraz uiszczą odpowiedną opłatę w dewizach. Tak więc państwa te będą mogły zapłacić ze swoje bezpieczeństwo, a my zyskamy środki na zrównoważenie wydatków pochłoniętych przez wojnę z U-bootami. Wynika z tego, że nie tylko nasze jednostki i jednostki przez nas kontrolowane, lecz także niezależne statki państw neutralnych będą mogły korzystać z brytyjskiej ochrony na otwartych morzach czy otrzymać odszkodowanie w razie jakiegoś wypadku. Admiralicja nie uważa, by było to zadanie przekraczające nasze siły. Gdyby podobny plan został opracowany i wprowadzony w życie na początku poprze­ dniej wojny, niewątpliwie uzyskalibyśmy dzięki temu niebagatelne sumy. Teraz być może doprowadzi on do powstania Ligi Wolnych Narodów Morskich, do której warto będzie należeć. 5. Dlatego, jeżeli Gabinet wyraża swoją aprobatę wobec czterech przedstawionych powyżej celów, proszony jest o przekazanie po­ szczególnych zagadnień odpowiednim departamentom, aby mogły one przygotować szczegółowe plany, które niezwłocznie powinny wejść w życie.

154

NIEREALNA WOJNA

Zanim przedstawiłem to memorandum Gabinetowi i poru­ szyłem w czasie posiedzenia wszystkie te kwestie, wezwałem Admiralicję do ponownego, niezwykle dokładnego zbadania całej sytuacji. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 29 września 1939 Proszę jutro rano w trakcie posiedzenia Gabinetu zwołać kolejne, po czwartkowym, zebranie na temat rudy żelaza w celu rozważenia sporządzonego przeze mnie dokumentu. Nie widzę żadnego sensu w prośbie Gabinetu o podjęcie wymienionych w tym dokumencie drastycznych działań przeciwko neutralnemu państwu, jeżeli rezulta­ ty nie będą współmierne do ryzyka. Otrzymałem informacje, że znikoma liczba statków niemieckich i szwedzkich zabiera rudę z obszarów na południe od Narviku. Do­ wiaduję się także, iż Niemcy gromadzą zapasy rudy żelaza w porcie Oxelosund i w zimie, gdy część wód zamarznie, będą mogli przesłać je przez Bałtyk i Kanał Kiloński aż do Zagłębia Ruhry. Czy te donie­ sienia są prawdziwe? Byłoby mi bardzo nieprzyjemnie, gdybym za­ czął przedstawiać argumenty przemawiające za zaminowaniem nor­ weskich wód terytorialnych, a ktoś odpowiedział mi, że w związku ze zmienioną sytuacją wysiłki te całkowicie tracą rację bytu. Równocześnie zaś przyjmując, że transport rudy wzdłuż zachodnie­ go wybrzeża Norwegii stanowi tak istotny czynnik i warto podjąć wysiłki w celu zatrzymania go, to rodzi się pytanie, w którym miejscu należy to uczynić? Proszę zbadać dokładnie całe wybrzeże i wskazać mi odpowiedni punkt. W każdym razie powinno to być gdzieś na północ od Bergen, gdyż południowa część zachodniego wybrzeża Norwegii musi być otwarta dla transportów z tego kraju lub z Morza Bałtyckiego, skąd płynąć mogą przeznaczone dla nas konwoje norweskie.Wszystkie te sprawy należy zbadać niezwykle dokładnie, zanim przedstawię mój plan Gabinetowi. Uczynię to jednak dopiero w poniedziałek lub we wtorek. Gdy Admiralicja ustaliła wszystko, o co prosiłem, zabrałem głos na posiedzeniu Gabinetu. Raz jeszcze wszyscy byli zgodni co do konieczności podjęcia działań, ale nikt nie chciał zezwo­ lić na ich rozpoczęcie. Argumenty Foreign Office na temat neu­ tralności były jednak bezsprzecznie ważkie i ostatecznie prze­ ważyły. Jak będzie to widoczne w tej książce, bynajmniej nie

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

155

osłabiło to mojego zapału; poruszałem tę sprawę przy każdej nadarzającej się okazji. Decyzję, na którą nalegałem we wrześ­ niu 1939 r., podjęto dopiero w kwietniu roku 1940. Lecz wtedy było już za późno.

W tym samym niemal czasie, o czym dowiedzieliśmy się nie­ co później, oczy Niemców skierowane były na ten sam punkt. W dniu 3 października admirał Raeder, szef sztabu Marynarki Wojennej, przedstawił Hitlerowi propozycję opatrzoną nagłów­ kiem: „Zdobycie baz w Norwegii”. Poprosił, by „Führer został jak najszybciej poinformowany o opiniach sztabu Marynarki Wojennej na temat możliwości rozszerzenia baz operacyjnych na północy. Należy rozważyć, czy możliwym jest zdobycie baz w Norwegii, dzięki wspólnym wysiłkom Rosji i Niemiec, w ce­ lu poprawienia naszej obecnej sytuacji strategicznej i operacyj­ nej”. W związku z tym sporządził on szereg notatek, które prze­ stawił Hitlerowi 10 października. „W tych notatkach - pisał staram się podkreślić, jak niekorzystną z naszego punktu wi­ dzenia byłaby brytyjska okupacja Norwegii: opanowaliby wszystkie dojścia do Bałtyku, mogliby oskrzydlać skierowane przeciwko nim operacje morskie i powietrzne oraz położyliby kres naszym naciskom na Szwecję. Podkreśliłem także wszy­ stkie plusy zajęcia przez nas wybrzeża Norwegii: droga na pół­ nocny Atlantyk, wyeliminowanie zagrożenia, jakie stanowiłaby brytyjska zapora minowa (podobna do tej z lat 1917-18). [...] Führer natychmiast pojął znaczenie tego problemu, poprosił o pozostawienie mu notatek i oświadczył, że pragnie przemy­ śleć wszystko w samotności”. Rosenberg (doradca ds. zagranicznych w partii nazisto­ wskiej), stojący na czele specjalnego biura zajmującego się pro­ pagandą poza granicami kraju, w zupełności podzielał poglądy admirała. Marzył o tym, aby „przekształcić Skandynawię w wielką nordycką społeczność obejmującą wszystkie narody północy pod naturalnym zwierzchnictwem Niemiec”. Na po­ czątku 1939 r. wydawało się mu, że znalazł odpowiedni instru­ ment w postaci skrajnej partii nacjonalistycznej w Norwegii, na

156

NIEREALNA WOJNA

której czele stał były norweski minister ds. wojny, Vidkun Quisling. Nawiązano pierwsze kontakty, a działania Quislinga zo­ stały skoordynowane z planami niemieckiego sztabu Marynar­ ki Wojennej poprzez osobę niemieckiego attache marynarki w Oslo. 14 grudnia Quisling i jego zastępca Hagelin udali się do Ber­ lina. Admirał Raeder zabrał ich do Hitlera, gdzie przedyskuto­ wano szczegóły politycznego przewrotu w Norwegii. Quisling miał z sobą gotowy plan. Hitler, dbały o zachowanie wszystkie­ go w tajemnicy, udawał, że ma pewne opory - by zwiększyć zapał Quislinga - i powiedział, że jest raczej zwolennikiem neutralnej Skandynawii. Niemniej jednak, według Raedera, właśnie tego dnia wydał naczelnemu dowództwu rozkaz przy­ gotowania się do norweskiej operacji. Rzecz jasna, zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się święci.

Tymczasem Półwysep Skandynawski stał się sceną nieocze­ kiwanego konfliktu, który wywołał żywy oddźwięk w Wielkiej Brytanii i Francji oraz wpłynął na przebieg dyskusji dotyczą­ cych spraw norweskich. Gdy tylko Niemcy rozpoczęły wojnę z Wielką Brytanią i Francją, Rosja Sowiecka - w duchu paktu zawartego z Niemcami - zablokowała wszystkie szlaki wiodą­ ce ku jej terytorium od zachodu. Pierwszy szlak biegł z Prus Wschodnich przez państwa nadbałtyckie; drugi przez wody Za­ toki Fińskiej; trzeci zaś przez samą Finlandię i Przesmyk Karel­ ski aż do punktu, gdzie granica fińska oddalona jest zaledwie 20 mil od przedmieść Leningradu. Sowieci nie zapomnieli bynaj­ mniej o niebezpieczeństwie, jakie zagrażało Leningradowi w r. 1919. Nawet przedstawiciele białego rządu Kołczaka poin­ formowali Konferencję Pokojową w Paryżu, że bazy w pań­ stwach nadbałtyckich i Finlandii stanowią nieodzowne zabez­ pieczenie rosyjskiej stolicy. Tych samych słów używał Stalin w czasie rozmów z przedstawicielami misji brytyjskich i fran­ cuskich latem 1939 r. Widzieliśmy w poprzednich rozdziałach, jak zupełnie naturalne i uzasadnione obawy małych państw sta-

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

157

nęły na przeszkodzie zawarciu angielsko-francuskiego porozu­ mienia z Rosją oraz jak utorowały drogę paktowi Ribbentrop-Mołotow. Stalin nie tracił czasu. 24 września estoński minister spraw zagranicznych został wezwany do Moskwy, a cztery dni później jego rząd podpisał pakt o wzajemnej pomocy, który da­ wał Rosjanom prawo obsadzenia swoimi wojskami kluczo­ wych baz na terytorium Estonii. Do 21 października rozgościła się tam Armia Czerwona i lotnictwo sowieckie. To samo wyda­ rzyło się równocześnie na Łotwie i Litwie. Tak oto sowieckie siły zbrojne zablokowały południową drogę do Leningradu i połowę Zatoki Fińskiej na wypadek ewentualnych zakusów niemieckich. Pozostawała jeszcze droga przez Finlandię. Na początku października do Moskwy udał się pan Paasikivi, jeden z polityków, którzy w r. 1921 podpisali pokój ze Związ­ kiem Sowieckim. Żądania Sowietów były raczej wygórowane: granica fińska na Przesmyku Karelskim musi zostać znacznie cofnięta, aby Leningrad znalazł się poza zasięgiem wrogiej ar­ tylerii. Finowie mają się zrzec pewnych wysp w Zatoce Fiń­ skiej; wydzierżawić Półwysep Rybacki i Petsamo - jedyny fiń­ ski port na Morzu Arktycznym, który nigdy nie zamarzał. Jakby tego było jeszcze mało, mają oddać w dzierżawę port w Hango, u wejścia do Zatoki Fińskiej, który zostałby przekształcony w sowiecką bazę morską i lotniczą. Finowie skłonni byli zgo­ dzić się na wszystko z wyjątkiem tego ostatniego punktu. Przej­ ście portu Hango w ręce Rosjan oznaczałoby koniec strategicz­ nego i narodowego bezpieczeństwa Finlandii. Rozmowy zer­ wano 13 listopada, a rząd fiński rozpoczął mobilizację i wzmacnianie swoich oddziałów na granicy karelskiej. 28 li­ stopada Mołotow wypowiedział pakt o nieagresji między Fin­ landią a Rosją. Dwa dni później Rosjanie zaatakowali długą na tysiąc mil granicę fińską w dwóch punktach, a tego samego ran­ ka Helsinki, stolica kraju, została zbombardowana przez lotnic­ two sowieckie. Początkowo cała siła uderzenia skierowana została na fińskie umocnienia obronne w Przesmyku Karelskim. Była to ufortyfi­ kowana strefa o głębokości mniej więcej 20 mil biegnąca na

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

159

północ i południe przez lesistą i zaśnieżoną krainę. Nazywano ją linią Mannerheima dla uczczenia pamięci fińskiego dowódcy naczelnego, który w r. 1917 uratował swój kraj od niewoli so­ wieckiej. Oburzenie, jakie w Wielkiej Brytanii, Francji, a szczególnie Stanach Zjednoczonych wywołał niczym nie sprowokowany atak potężnego państwa sowieckiego na mały, dzielny i wysoce cywilizowany naród, w krótkim czasie ustąpi­ ło miejsca zdziwieniu i uldze. Pierwsze tygodnie walk nie przyniosły żadnych sukcesów wojskom sowieckim, które w większości zostały ściągnięte z garnizonu w Leningradzie. Armia fińska licząca zaledwie 200 tysięcy żołnierzy pokazała się od swojej najlepszej strony. Z niezwykłą odwagą odpierano ataki sowieckich czołgów, uży­ wając do tego celu nowego typu granatów ręcznych, do których niebawem przylgnęło miano „koktajli Mołotowa”. Jest wysoce prawdopodobnym, że rząd sowiecki liczył na zwycięstwo walkowerem. Ich wczesne naloty na Helsinki i in­ ne punkty, choć nie prowadzone na dużą skalę, miały za zadanie wywołać powszechną panikę. Oddziały rzucone na samym po­ czątku do walki, choć znacznie liczniejsze niż wojska przeciw­ nika, były jednak gorzej wyposażone i wyszkolone. Wbrew oczekiwaniu napastników atak wojsk lądowych i sił powietrz­ nych pobudził tylko ducha bojowego Finów, którzy jak jeden mąż stanęli do obrony, walcząc z niesłabnącą determinacją. To prawda, że dywizja rosyjska przeprowadzająca atak na Petsamo bez większego trudu zepchnęła z zajmowanych pozycji sied­ miuset Finów, którzy bronili tego punktu. Lecz atak na ,,kibić” Finlandii okazał się dla napastników katastrofalnym w skutkach. Ta część kraju jest lekko falista i niemal w całości porośnięta lasami sosnowymi, a w owym czasie była pokryta grubą na stopę warstwą twardego śniegu. Ziąb panował przejmujący. Finowie byli wyposażeni w narty i ciepłą odzież, czego niestety nie można było powiedzieć o Ro­ sjanach. Ponadto okazali się oni doskonałymi, świetnie walczą­ cymi w pojedynkę żołnierzami i wyszkolonymi zwiadowcami zaprawionymi w walkach leśnych. Rosjanie pokładali nadzieję w liczebności i ciężkiej broni, lecz na próżno. Wzdłuż całej gra-

160

NIEREALNA WOJNA

nicy fińskiej obrońcy wycofywali się przed atakującymi woj­ skami sowieckimi. Gdy jednak nieprzyjaciel wszedł 30 mil w głąb terytorium fińskiego, role nagle się odwróciły. Po­ wstrzymane przez linie obronne biegnące przez lasy, zaciekle atakowane na skrzydłach dniem i nocą, całkowicie odcięte od wszelkich dostaw, sowieckie kolumny były rozbijane w drobny mak lub - jeśli miały szczęście - wycofywały się do punktu wyjścia. Do końca grudnia załamał się cały rosyjski plan wtarg­ nięcia do Finlandii przez „kibić”. Tymczasem ataki na linię Mannerheima w Przesmyku Karel­ skim również nie zostały uwieńczone powodzeniem. Próba ma­ newru okrążającego w wykonaniu dwóch dywizji sowieckich na północ od Jeziora Ładoga zakończyła się tak samo jak inne operacje na północy. Z początkiem grudnia rozpoczął się atak 12 dywizji sowieckich na linię Mannerheima i trwał przez cały miesiąc. Jednakże rosyjski ostrzał artyleryjski nie mógł uczynić większych szkód; czołgi napastnika były w znakomitej wię-

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

161

kszości czołgami lekkimi, a wszystkie ataki frontalne zostały krwawo odparte. Gdy rok powoli dobiegał końca, klęska na całej długości frontu fińskiego uświadomiła rządowi sowieckie­ mu, że ma oto przed sobą nieco odmiennego przeciwnika, niż się mu to pierwotnie wydawało. Postanowili więc Rosjanie zdo­ być się na jeszcze większy wysiłek. Pojmując, że jeśli chodzi o walkę w lasach, sama przewaga liczebna jest niczym wobec doskonałej taktyki i wyszkolenia Finów, postanowili skoncen­ trować się na przebiciu się przez linię Mannerheima, stosując metodę oblężenia, gdy można włączyć do działań ciężką artyle­ rię i ciężkie czołgi. Wymagało to jednak starannych przygoto­ wań i wraz z początkiem roku front zaczął się powoli uspoka­ jać. Nie ulegało wątpliwości, że Finowie - przynajmniej chwi­ lowo - zatriumfowali nad przeciwnikiem. Wszystkie kraje świata, zarówno walczące, jak i neutralne, przyjęły ten fakt z nie tajonym zadowoleniem. Nie była to zbyt dobra reklama dla wojsk sowieckich. W kręgach brytyjskich wiele osób gratu­ lowało sobie, że nie podjęliśmy nadmiernych wysiłków, by przeciągnąć Sowietów na naszą stronę, pyszniąc się przy tym niezwykłą przenikliwością. Nazbyt pochopnie wyciągnięto wniosek, że przeprowadzona czystka całkowicie zniszczyła strukturę Armii Czerwonej, a to co obecnie rozgrywa się na na­ szych oczach, stanowi niezaprzeczalny dowód całkowitego rozkładu i zwyrodnienia tego społeczeństwa i całego systemu rządów. Poglądy takie wyrażano nie tylko w Anglii. Nie ulega wątpliwości, że Hitler wraz ze swymi generałami dogłębnie przemyślał fińską porażkę i że miała ona niebagatelny wpływ na późniejsze jego poczynania. Całe oburzenie na rząd sowiecki spowodowane podpisaniem przezeń paktu Ribbentrop-Mołotow wzrosło niepomiernie po tej ostatniej agresji jako próbie brutalnego zastraszenia mniej­ szego państwa. Dochodziło do tego coś na kształt pogardy wo­ bec mało skutecznych wojsk sowieckich oraz entuzjazm wywo­ łany walecznością Finów. Pomimo że trwała wojna, panowało powszechne pragnienie udzielenia pomocy Finom poprzez przekazanie im samolotów i innych cennych materiałów wo­ jennych, a także ochotników z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjed-

162

NIEREALNA WOJNA

noczonych i Francji. Jednakże droga, którą można było wysłać zarówno broń, jak i ochotników była tylko jedna. Port w Narviku z linią kolejową wiodącą przez góry do szwedzkich kopalń rudy nabrał nie tylko sentymentalnego, lecz także strategiczne­ go znaczenia. Wykorzystanie go w charakterze linii dostawczej dla wojsk fińskich było równoznaczne z pogwałceniem neutral­ ności Norwegii i Szwecji. Jedynym celem tych państw w rów­ nym stopniu lękających się Niemiec i Rosji było trzymanie się z dala od toczących się dokoła wojen. Stanowiło to jedyną szan­ sę na przetrwanie. Podczas gdy w sprawie tak istotnej dla nasze­ go bezpieczeństwa, jaką było zaminowanie „szlaków”, rząd brytyjski nie chciał się narazić na zarzut nawet formalnego po­ gwałcenia norweskich wód terytorialnych, tutaj, działając pod wpływem szlachetnego porywu, w kwestii tylko pośrednio związanej z naszymi problemami wojennymi, nie zawahał się przed wysunięciem znacznie poważniejszych żądań pod adre­ sem Szwecji i Norwegii dotyczących swobodnej drogi do Fin­ landii dla żołnierzy i zapasów. Szczerze sympatyzując z Finami i popierając wszystkie pro­ pozycje udzielenia im pomocy, uznałem, że sytuacja ta stwarza okazję do realizacji podstawowego celu, jakim było odcięcie tak ważnych dla Niemiec dostaw rudy żelaza. Gdyby Narvik miał się stać czymś w rodzaju bazy państw alianckich, skąd wysyłane byłyby dostawy dla Finlandii, to uniemożliwienie statkom niemieckim załadunku rudy płynącej bez przeszkód „szlakami” aż do Niemiec nie przedstawiałoby większych trud­ ności. Po zlekceważeniu protestów szwedzkich i norweskich (z tej, czy innej przyczyny) jasnym było, że w sprawach istotnych zawierać się będą te mniej istotne. W owym czasie Admiralicja poważnie zainteresowana była posunięciami wielkiego i potężnego rosyjskiego lodołamacza, który miał być wysłany z Murmańska do Niemiec, rzekomo w celu przeprowadzenia napraw, ale najprawdopodobniej po to, by otworzyć zamarznięty port bałtycki Lulea dla nie­ mieckich statków przewożących rudę. Przeto wznowiłem moje wysiłki zmierzające do uzyskania zgody na ową prostą i bez­ krwawą operację zaminowania „szlaków” stanowiącą swoisty

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

163

precedens z czasów poprzedniej wojny. Ponieważ sprawa ta do­ tykała problemów moralnych, uznałem, że najlepiej się stanie, jeśli przedstawię moje wywody w ostatecznej formie, zamiesz­ czając tam wszystkie wnioski, do jakich doszedłem po długich rozmyślaniach i licznych rozmowach. NORWEGIA - SZLAK PRZEWOZU RUDY ŻELAZA NOTA PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI

16 grudnia 1939 1. Skuteczne powstrzymanie dostaw norweskiej rudy żelaza do Niemiec jest obecnie uważane za główną ofensywną operację wojen­ ną. Nieprędko nadarzy się nam kolejna podobna okazja dająca szansę zminimalizowania strat i zniszczeń oraz zapobiegająca niepotrzeb­ nym rzeziom; nieuniknionym, gdy ścierają się ze sobą dwie armie. 2. Jeżeli obalimy wszelkie zarzuty, ukazując korzyści płynące z te­ go posunięcia, należy natychmiast rozpocząć niezbędne kroki. Ruda z portu Lulea została już zatrzymana przez zimowe lody i nie można dopuścić, by sowiecki lodołamacz zmienił teraz całą sytuację. Dosta­ wy rudy z Narviku muszą zostać zatrzymane; osiągnąć to można po­ przez tworzenie serii niewielkich pól minowych na norweskich wo­ dach terytorialnych w dwóch lub trzech odpowiednich miejscach na wybrzeżu. W rezultacie tego statki wiozące rudę żelaza do Niemiec musiałyby opuszczać wody terytorialne i wypływać na otwarte mo­ rze, gdzie w przypadku statków niemieckich byłyby brane do niewoli, natomiast w przypadku jednostek państw neutralnych byłyby podda­ wane ścisłej kontroli. Trzeba również znaleźć sposób na uniemożli­ wienie wysyłki rudy żelaza z Oxelosundu, głównego niezamarzające­ go portu na Bałtyku. Tymi trzema portami należy zająć się jak naj­ szybciej i w odpowiedni sposób. 3. Tak więc nie jest to tylko sprawa zabrania Niemcom miliona ton od dziś aż do maja, lecz raczej odcięcie całych dostaw zimowych, z wyjątkiem niewielkiej ilości rudy z Gavle lub jakiegoś pomniejsze­ go niezamarzającego portu bałtyckiego. W rezultacie Niemcy przeży­ łyby niezwykle ciężki okres, który w lecie zakończyłby się poważ­ nym kryzysem. Gdy jednak w Zatoce Botnickiej puszczą lody, port Lulea znów będzie mógł rozpocząć wysyłanie rudy do Niemiec, które niewątpliwie zamierzają ściągnąć w okresie zimowym tyle rudy, ile tylko się da, i zgromadzić między 1 maja a 5 grudnia 1940 r. niezbęd­ ne dziewięć i pół miliona ton. Później zapewnią sobie dostawy z Rosji i będą mogły toczyć długą wojnę.

164

NIEREALNA WOJNA

4. Może tak się zdarzyć, że w maju, gdy Niemcom zabraknie rudy dla przemysłu zbrojeniowego, utrzymanie blokady portu Lulea stanie się najważniejszym zadaniem dla naszej Marynarki Wojennej. Jed­ nym ze sposobów może być utworzenie przez brytyjskie okręty wo­ jenne wzmiankowanych pól minowych, także przy użyciu min mag­ netycznych. Istnieją jednak inne sposoby. Jeżeli od dziś aż do końca 1940 r. uniemożliwimy dostawy szwedzkiej rudy żelaza do Niemiec, będzie to dla ich przemysłu zbrojeniowego cios równy pierwszorzęd­ nemu zwycięstwu na polu bitwy czy w powietrzu, nie pociągający jednak za sobą żadnych ofiar w ludziach. Krok taki może przynieść natychmiastowe rozstrzygnięcie. 5. Jednak na każdy cios zadany w czasie wojny istnieje odpowiedź. Jeśli strzelamy w kierunku nieprzyjaciela, on odpowie ogniem. Dlate­ go należy spojrzeć prawdzie w oczy i zdać sobie sprawę z tego, czym mogą zagrozić nam Niemcy i co mogą wymóc na Norwegii i Szwecji. Jeżeli chodzi o Norwegię, to istnieją trzy połączone ze sobą możliwo­ ści. Pierwsza: Niemcy, rozpętawszy okrutną i bezprawną wojnę, zata­ piają bez ostrzeżenia dużą liczbę jednostek brytyjskich i neutralnych. Naszą odpowiedzią jest wówczas stworzenie wspomnianych wyżej pól minowych. Mówi się, że Norwegowie w drodze protestu mogą unieważnić wszystkie zawarte z nami umowy na wydzierżawienie tankowców i innych jednostek pływających. Lecz w takiej sytuacji stracą płynące z umów zyski, a statki te okażą się bezwartościowe w związku z działalnością naszych grup zwalczania przemytu. Tak więc flota handlowa stałaby bezużyteczna, a właściciele ponosiliby straty. Posunięcie takie nie leżałoby zupełnie w interesie rządu norwe­ skiego; a interes to czynnik niezwykle istotny. Po trzecie, odwet Nor­ wegów mógłby polegać na wstrzymaniu eksportu aluminium i innych materiałów potrzebnych naszemu Ministerstwu Lotnictwa i Minister­ stwu ds. Zaopatrzenia. Lecz także i w tym wypadku interesy Norwe­ gów poważnie mogą ucierpieć. Strata zysków płynących z wymiany handlowej to nie jedyna konsekwencja tego kroku; Wielka Brytania, blokując dostawy boksytu i innych surowców, doprowadziłaby do za­ stoju w całym przemyśle norweskim skupionym wokół Oslo i Ber­ gen. Krótko mówiąc, rozpoczęcie jakichkolwiek wrogich kroków okazałoby się dla Norwegii ruiną ekonomiczną i przemysłową. 6. Jednakże sympatie norweskie znajdują się po naszej stronie, a niepodległość tego kraju jest ściśle uzależnioną od zwycięstwa państw sprzymierzonych. Wszystko więc wskazuje na to, że Norwe­ gowie nie podejmą żadnego z tych kroków (choć mogą nimi zagro-

SKANDYNAWIA. FINLANDIA

165

zić), chyba że zostaną do tego w brutalny sposób zmuszeni przez Niemców. 7. Bez względu jednak na to, co zrobimy, jeżeli Niemcy uznają, że opanowanie Półwyspu Skandynawskiego leży w ich interesie, nie za­ wahają się przed zastosowaniem przemocy. W takim wypadku wojna rozprzestrzeni się na Norwegię i Szwecję, a biorąc pod uwagę nasze panowanie na morzach i oceanach, oddziały brytyjskie i francuskie mogą bez żadnych przeszkód stawić czoło najeźdźcy na skandyna­ wskiej ziemi. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że jesteśmy w stanie zająć i utrzymać wybrane przez nas wyspy i punkty na wy­ brzeżu Norwegii. Wówczas nasza blokada Niemiec na północy stanie się blokadą absolutną. Możemy, przykładowo, zająć Narvik i Bergen, wpuszczając do nich jedynie nasze statki, a zamykając je całkowicie dla jednostek niemieckich. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że kontrola nad norweskim wybrzeżem stanowi nasz najistotniejszy cel strategiczny. Trudno więc zrozumieć, dlaczego w przypadku pełnego nawet odwetu ze strony Niemiec, mielibyśmy się znaleźć w gorszej sytuacji w związku z proponowanymi obecnie posunięciami. Wprost przeciwnie - niemiecki atak na Norwegię czy Szwecję przyniósłby nam raczej zyski niż straty. Ten punkt można by rozwinąć nieco sze­ rzej, choć chwilowo nie istnieje taka konieczność. Nie ma powodu, dla którego nie mielibyśmy zapewnić sobie du­ żych i długofalowych dostaw rudy żelaza ze Szwecji przez Narvik, zmuszając jednocześnie do zmiany szlaku wszystkie transporty wio­ zące rudę do Niemiec. To musi stanowić nasz cel. Zakończyłem w sposób następujący: 8. Należy dokładnie rozważyć, jakie wrażenie wywrą na opinii światowej nasze działania przeciwko Norwegii oraz jak odbiją się na naszej reputacji. Chwyciliśmy za broń zgodnie z zasadami Paktu Ligi Narodów, aby przyjść w sukurs ofiarom niemieckiej agresji. Żadne formalne naruszenie prawa międzynarodowego - jeżeli nie będą mu towarzyszyć nieludzkie działania - nie jest w stanie wpłynąć nega­ tywnie na nasze stosunki z państwami neutralnymi. Najsilniejsze pań­ stwo neutralne - Stany Zjednoczone - również odniesie się do tego z całą przychylnością. Mamy powody, by sądzić, że rozstrzygną wszystko w sposób jak najbardziej dla nas korzystny. A mają duże możliwości. 9. Jednakowoż ostatecznym sędzią jest nasze własne sumienie. Cel nasz - to przywrócenie rządów prawa i ochrona swobód małych państw. Nasza klęska stałaby się początkiem ery barbarzyńskiej prze-

166

NIEREALNA WOJNA

mocy, stanowiąc śmiertelne zagrożenie nie tylko dla nas, ale także dla niepodległego bytu każdego mniejszego państwa w Europie. Działa­ jąc w imieniu Paktu Ligi Narodów, jako faktyczni mandatariusze Ligi i wszystkiego co ona symbolizuje, mamy prawo - a nawet obowiązek - unieważniać na jakiś czas pewne konwencje tych samych praw, których ze wszystkich sił zamierzamy bronić. Małe państwa nie mogą ograniczać nam swobody ruchu w momencie, gdy walczymy o ich prawa. W skrajnych przypadkach litera prawa nie może krępować tych, na których spoczywa obowiązek ochrony prawa i jego egzekwo­ wania. Nie byłoby to ani słuszne, ani rozsądne, gdyby agresor z jednej strony ciągnął korzyści z podeptania wszelkich praw, a z drugiej stro­ ny był całkiem bezkarny, korzystając z faktu, że jego przeciwnik co do joty przestrzega przepisów tego samego prawa. Ostateczną instan­ cją powinno być nasze człowieczeństwo, a nie bezduszna praworząd­ ność. Wszystkie nasze posunięcia osądzi historia. Teraz musimy czynić, co do nas należy.

Gabinet zapoznał się z moim memorandum w dniu 22 grud­ nia. Starałem się, jak mogłem, by przekonać wszystkich o słu­ szności zawartych tam stwierdzeń. W Norwegii można było złożyć formalny protest w związku z nadużywaniem ich wód terytorialnych przez Niemcy, a szefom sztabu polecono zbadać, jakie konsekwencje natury militarnej wiążą się z rozpoczęciem działań na skandynawskiej ziemi. Zostali upoważnieni do przy­ gotowania planów desantu w Narviku, który miał wspomóc walczących Finów lub rozpocząć działania w przypadku zaję­ cia przez Niemców południowej części Norwegii. Jednakże nie można było wydać żadnych rozkazów Admira­ licji. W piśmie, które rozesłałem 24 grudnia, streściłem donie­ sienia wywiadu, wedle których istniało prawdopodobieństwo ataku Rosji na Norwegię. W Murmańsku miały znajdować się trzy dywizje sowieckie gotowe do przerzucenia na miejsce dro­ gą morską. „Niewykluczone - napisałem na koniec - że ten teatr stanie się niebawem widownią działań wojennych”. To miało się okazać prawdą; tyle tylko, że aktorzy nadeszli z zupeł­ nie innej strony.

ROZDZIAŁ

PONURY

XXXI

NOWY

ROK

Odrętwienie trwa - Operacja „Catherine”: ostatnia faza - Napięcia w stosunkach z Rosją - Obawy Mussoliniego - Pan Hore-Belisha opuszcza Ministerstwo Wojny - Przeszkody w działaniu - Zbyt wol­ ne tempo zmian w zakładach produkcyjnych - Majowe rezultaty Przechwycenie niemieckich planów wobec Belgii - Działania i rozrost Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych - Żadnych dywizji pancernych - Po­ stępująca słabość armii francuskiej - Komunistyczne intrygi - Nie­ mieckie plany inwazji na Norwegię - Zebranie Najwyższej Rady Wo­ jennej w dniu 5 lutego - Po raz pierwszy biorę w nim udział - Incy­ dent z „Altmarkiem” - Kapitan Philip Vian - Uratowanie brytyjskich więźniów - Pan Chamberlain skutecznie się broni - Hitler mianuje generała von Falkenhorsta dowódcą wojsk atakujących Nor­ wegię - Norwegia przed Francją - Niemiecki atak powietrzny na na­ sze wschodnie linie kabotażowe- Środki zaradcze - Zadowalające re­ zultaty pierwszych sześciu miesięcy walk na morzu - Ocena Mary­ narki Wojennej, moje przemówienie z 27 lutego 1940.

R

ok 1939 zbliżał się do końca, a złowrogie odrętwienie trwało nadal. Ciszę zachodniego frontu przerywał tylko czasami pojedynczy wystrzał armatni, a spokój zakłó­ cał jakiś patrol zwiadowczy. Wojska przyglądały się sobie w milczeniu zza rosnących umocnień stojących po dwóch stro­ nach niezaprzeczalnej „ziemi niczyjej”. Zauważam pewne podobieństwo (napisałem do Pounda w dzień Bożego Narodzenia) między obecną sytuacją a końcem roku 1914. Krok dzielący pokój od wojny został już uczyniony. Na morzach zew­ nętrznych, przynajmniej chwilowo, nie ma żadnych jednostek nawod­ nych nieprzyjaciela. Wojska francuskie pozostały całkowicie bierne. Ponadto odparliśmy pierwszy atak U-bootów, który wówczas nastąpił

168

NIEREALNA WOJNA

dopiero w lutym 1915 r. oraz jesteśmy w stanie poradzić sobie z nową bronią, jaką są miny magnetyczne. Francuskie linie obronne biegną wzdłuż granic, podczas gdy wtedy 6 czy 7 prowincji francuskich i ca­ ła Belgia znajdowały się w rękach wroga. Tak więc myślę, że sytuacja jest generalnie korzystniejsza, aniżeli w roku 1914. Oprócz tego od­ noszę wrażenie (choć mogę się mylić), że cesarskie Niemcy były zna­ cznie trudniejszym przeciwnikiem niż Niemcy nazistowskie. To jest maksimum, na które mogę się zdobyć, pisząc kartkę świąte­ czną w tych ciężkich czasach. Od tego czasu zrozumiałem, że operacja „Catherine” nie bę­ dzie możliwą w roku 1940. „Wysłanie przeważającej floty na­ wodnej na Bałtyk - napisałem do Pounda 6 stycznia - choć niezaprzeczalnie wskazane, nie jest jednak konieczne do zaję­ cia i utrzymania rejonów wydobycia rudy żelaza. Tak więc choć z jednej strony należy kontynuować przygotowania do wysłania floty w ten rejon, błędem byłoby uczynienie tego w tej chwili, skoro nie mamy pewności, czy uda się nam odeprzeć atak lotniczy, a jeszcze poważniejszym błędem byłoby dopro­ wadzenie do sytuacji, w której zajęcie kopalń rudy żelaza mia­ łoby być uzależnione od wysłania floty nawodnej. Tymczasem nie ustawajmy w działaniach i obserwujmy rozwój wydarzeń.” I tydzień później: Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 15 stycznia 1940 1. Starannie przemyślałem wszystkie pisma, które nadesłał mi Pan w odpowiedzi na moje różne uwagi dotyczące operacji „Catherine”. Ostatecznie, acz dość niechętnie, doszedłem do wniosku, że operacja, którą zaplanowaliśmy jesienią, musi zostać chwilowo przełożona. Nie opanowaUśmy dotąd niezbędnych umiejętności w walce przeciw­ ko U-bootom, minom i rajderom w stopniu, który umożliwiłby nam przystosowanie do tych zadań specjalnych wielu mniejszych okrętów. Nie zabezpieczyliśmy dotąd naszych jednostek pływających przed atakami z powietrza. Bombowce nurkujące pozostają ogromnym za­ grożeniem. Rakiety (dla utrzymania tajemnicy nazywane „bronią U.P.”, czyli unrotated projectile) niebawem wejdą w fazę produkcji. Nawet jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, będą dostępne w odpo­ wiedniej liczbie dopiero za kilka miesięcy. Nie wyposażyliśmy dotąd naszych okrętów w dodatkowe opancerzenie. Sytuacja polityczna na Bałtyku jest nadal tak samo skomplikowana. Z drugiej jednak strony

PONURY NOWY ROK

169

przybycie Bismarcka we wrześniu sprawia, że opór, który możemy tam napotkać, będzie znacznie większy. 2. Niewykluczone jednak, że wojna będzie sroga także i w roku 1941 i trudno przewidzieć, jakie nadarzą się nam wówczas okazje. Pragnąłbym przeto, by kontynuowane były prace nad wszystkimi okrętami i jednostkami pomocniczymi, które w Pańskich tabelach określane są jako „korzystne”. Aby w przypadkach, gdy nasze okręty wpływają do stoczni w celu dokonania napraw, zrobione było wszy­ stko, żeby jak najszybciej mogły powrócić do akcji. Oprócz tego prze­ zorność nakazuje - znając nastawienie Rosjan - zacząć ocieplanie niszczycieli na wypadek służby w arktycznych wodach. Cieszę się, że jesteśmy zgodni z tych wszystkich sprawach.

Jak dotąd żaden ze sprzymierzeńców nie udzielił nam popar­ cia. Stany Zjednoczone jeszcze chyba nigdy nie były tak chłod­ ne i powściągliwe. Wprawdzie nadal korespondowałem z pre­ zydentem, lecz rezultat tego był znikomy. Minister skarbu na­ rzekał na malejące zasoby dolarowe. Podpisaliśmy z Turcją układ o wzajemnej pomocy i zastanawialiśmy się, w jaki spo­ sób możemy im pomóc z naszych ograniczonych środków. Na­ pięcie wywołane wojną fińską pogorszyło i tak już złe stosunki z Sowietami. Każde nasze posunięcie mające na celu udzielenie pomocy Finom mogło doprowadzić do wojny z Rosją. Zasadni­ cza sprzeczność istniejąca pomiędzy rządem sowieckim a nazi­ stowskimi Niemcami bynajmniej nie przeszkadzała Kremlowi w czynnym wspomaganiu potęgi Hitlera. Komuniści we Fran­ cji oraz w Wielkiej Brytanii potępili „imperialistyczno-kapitalistyczną” wojnę i robili co mogli, by powstrzymać prace w fa­ brykach zbrojeniowych. Niewątpliwie wywarli oni negatywny wpływ na żołnierzy armii francuskiej i tak już udręczonych bezczynnością. W dalszym ciągu zabiegaliśmy o względy Włoch, świadcząc im uprzejmości, podpisując korzystne dla nich umowy, lecz żadnego postępu widać nie było. Hrabia Ciano był niezwykle uprzejmy dla naszego ambasadora. Mussolini zachowywał pewien dystans.

170

NIEREALNA

WOJNA

Włoskiego dyktatora dręczyły jednak pewne obawy. 3 stycz­ nia napisał do Hitlera list, w którym wyraził swój niesmak z po­ wodu zawarcia przez Niemcy porozumienia z Rosją: Nikt chyba lepiej ode mnie - mającego czterdziestoletnie doświad­ czenie polityczne - nie zdaje sobie sprawy, że polityka, a w szczegól­ ności polityka rewolucyjna, wymaga pewnych posunięć taktycznych. W roku 1924 uznałem Sowietów. W roku 1934 podpisałem z nimi umowę handlową i traktat o przyjaźni. Rozumiem w związku z tym, że skoro nie sprawdziły się przewidywania Ribbentropa co do niein­ terwencji Wielkiej Brytanii i Francji, musi Pan unikać Drugiego Fron­ tu. Ceną, jaką musi Pan za to zapłacić, jest to, że Rosja - nie ruszając nawet palcem - zgarnęła tak dużo w czasie wojny z Polską i w kra­ jach nadbałtyckich. Lecz ja, który urodziłem się rewolucjonistą i nie zmieniłem dotąd mojej rewolucyjnej mentalności, mogę Panu powiedzieć, że nie wol­ no Panu nieustannie poświęcać zasad swojej rewolucji i dostosowy­ wać się do wymagań chwili. [...] Mam także obowiązek dodać, że kolejny krok naprzód w stosunkach z Moskwą wywoła prawdziwie katastrofalne reperkusje we Włoszech, gdzie jednomyślna wrogość wobec bolszewizmu jest absolutna, zajadła i nieprzejednana. Niech wolno mi będzie wierzyć, że nic złego się nie wydarzy. Pański Lebensraum znajduje się w Rosji i nigdzie indziej. [...] Kiedy nadejdzie dzień, w którym zmiażdżymy bolszewizm, będzie to oznaczało, że dochowaliśmy wierności obydwu naszym rewolucjom. Wtedy przyj­ dzie kolej na wielkie państwa demokratyczne, które nie zdołają się wyleczyć z toczącego je raka. [...]

6 stycznia złożyłem ponownie wizytę we Francji, by wyjaśnić naczelnemu dowództwu francuskiemu moje dwa rozwiązania techniczne: „Cultivator Nr 6” i minę rzeczną (Operacja „Royal Marinę”)*. Rankiem, zanim jeszcze wyjechałem, premier wez­ wał mnie do siebie informując, że postanowił dokonać zmiany w Ministerstwie Wojny, gdzie pan 01iver Stanley zastąpi pana Hore-Belishę.

* Patrz: Załącznik O i Q (przyp. oryg.).

PONURY NOWY ROK

171

Tego wieczora pan Hore-Belisha zatelefonował do naszej ambasady w Paryżu informując mnie o tym, o czym już wie­ działem. Nakłaniałem go, aczkolwiek bez powodzenia, by objął jakieś inne stanowisko, spośród wielu stojących dlań otworem. Sam rząd był wówczas w dość trudnej sytuacji i niemal cała prasa krajowa oświadczyła, że rząd stracił najbardziej energicz­ ną osobę. Pan Hore-Belisha opuścił swój urząd wśród chóru pochwał. Jednakże Parlament nie kieruje się opiniami wyraża­ nymi w prasie; zazwyczaj jego poglądy są całkowicie odmien­ ne. Gdy Izba Gmin zebrała się tydzień później, pan Hore-Belis­ ha miał niewielu zwolenników i nikt nie wypowiadał się na jego temat. Napisałem doń następujący list: 10 stycznia 1940 Z ogromnym żalem przyjąłem wiadomość, że nasza krótka współ­ praca dobiegła końca. W czasie poprzedniej wojny przeżyłem do­ kładnie to samo i dobrze wiem, jak gorzkim i bolesnym jest podobne doświadczenie dla osoby, która całym sercem oddana jest swojej pra­ cy. W sprawie tych zmian nikt się ze mną nie konsultował - zostałem poinformowany, gdy decyzja już zapadła. Jednocześnie nie byłbym zupełnie szczery, gdybym nie wyznał, że - moim zdaniem - lepiej by się stało, gdyby przeszedł Pan do Ministerstwa Handlu lub Minister­ stwa Informacji i przykro mi jest, że nie widział Pan możliwości przy­ jęcia żadnej z tych istotnych funkcji. Wyjątkowym osiągnięciem Pańskiej kadencji w Ministerstwie Wojny było przeprowadzenie poboru jeszcze przed wybuchem wojny. Może Pan wierzyć w moje pochwały i mam nadzieję, że nie upłynie wiele cza­ su, a znów będziemy współpracownikami, a to chwilowe niepowodzenie nie będzie przeszkodą w Pańskiej pracy dla dobra kraju. Coś takiego było jednak możliwe dopiero w maju 1945 r., kiedy to po rozpadzie Koalicji Narodowej sformowałem tzw. „rząd tymczasowy”. Belisha został wówczas ministrem ds. ubezpieczeń narodowych. Do tego czasu był naszym surowym krytykiem. Ogromnym zadowoleniem napawał mnie fakt, że znów miałem w rządzie tak zdolnego człowieka.

172

NIEREALNA WOJNA

Przez cały styczeń Finowie stawiali zacięty opór. Pod koniec miesiąca rosnące w siłę wojska rosyjskie w dalszym ciągu stały na tych samych pozycjach. Lotnictwo sowieckie kontynuowało bombardowania Helsinek i Viipuri, a rząd fiński coraz głośniej prosił o pomoc w postaci materiałów wojennych i samolotów. Ponieważ arktyczne noce stawały się coraz krótsze, należało się spodziewać wzrostu sowieckiej ofensywy powietrznej, i to nie tylko na miasta fińskie, lecz także na wszystkie linie komunika­ cyjne. Do tej pory do Finlandii dotarła zaledwie odrobina mate­ riałów wojennych i tylko kilka tysięcy ochotników z krajów skandynawskich. W styczniu otwarto w Londynie biuro rekru­ tacyjne, a do Finlandii wysłano kilkadziesiąt samolotów brytyj­ skich, część z nich bezpośrednio drogą powietrzną. Nie uczy­ niono jednakże niczego, co miałoby jakieś większe znaczenie. Sprawa Narviku przeciągała się w nieskończoność. Pomimo iż rząd brał pod uwagę nacisk na Norwegię i Szwecję, by prze­ puściły pomoc płynącą do Finlandii, to nadal sprzeciwiał się przeprowadzeniu znacznie mniejszej operacji, jaką było zami­ nowanie „szlaków”. To pierwsze stanowiło szlachetny poryw; za drugą sprawą przemawiały względy czysto taktyczne. Ponadto wszyscy widzieli, że Norwegia i Szwecja nie wyrażą zgody na przepuszczenie pomocy dla Finlandii i jasnym było, że nic z tego planu nie wyjdzie. Pełen niepokoju po jednym z posiedzeń Gabinetu napisałem do pewnego kolegi: 15 stycznia 1940 Mój niepokój spowodowany jest w głównej mierze ogromnymi trudnościami, na jakie napotykają wszelkie próby pozytywnych dzia­ łań. Wszystkie przeszkody, te istniejące i te dopiero tworzone, są tak wysokie, że żaden plan nie zdoła wspiąć się na nie i przejść na dragą stronę. Tylko spójrz na trudności, które trzeba było pokonać w czasie tych siedmiu tygodni, kiedy to debatowaliśmy nad operacją w Narviku. Po pierwsze: zastrzeżenia ministerstw ekonomicznych: zaopatrze­ nia, handlu itp. Po drugie: Połączony Komitet Planowania. Po trzecie: Komitet Szefów Sztabu. Po czwarte: ten podstępny argument: „Nie

PONURY NOWY ROK

173

można poświęcać dużego planu dla małego” w sytuacji, gdy szanse na zdecydowaną realizację dużego są doprawdy znikome. Po piąte: za­ strzeżenia natury prawnej i moralnej; stopniowo coraz słabsze. Po szóste: nastawienie państw neutralnych, a w głównej mierze Stanów Zjednoczonych. Spójrz, jak dobrze Stany Zjednoczone zareagowały na nasze demarche! Po siódme: sam Gabinet i jego wielostronna krytyka. Po ós­ me: gdy wszystkie te sprawy zostały wreszcie załatwione, trzeba wszystko skonsultować z Francuzami. Na końcu sprawa dominiów, które trzeba do tego wszystkiego przekonać, jako że rozwój ich opinii publicznej przebiegał inaczej aniżeli u nas w kraju. W rezultacie tego wszystkiego skłonny jestem twierdzić, że nie zrobimy nic, tylko bę­ dziemy czekać na straszliwy atak nieprzyjaciela, do którego nie spo­ sób przygotować się jednocześnie we wszystkich punktach bez zabój­ czego dla nas rozproszenia sił. Obmyśliłem dwa czy trzy plany, lecz po tym wszystkim będę mu­ siał się ugiąć w obliczu tak wielu kontrargumentów i tak dużego sprzeciwu. Wybacz mi więc, jeśli okazałem niepokój. Jedno jest cał­ kiem pewne, a mianowicie to, że nie można wygrać wojny, idąc po linii najmniejszego oporu. Jednakże sprawa Narviku odchodzi chwilowo na bok w związku z zagrożeniem dla Niderlandów. Jeśli dojdzie do tego, czego tak bar­ dzo się obawiamy, trzeba będzie zbadać całą sytuację w zupełnie no­ wym świetle. [...]Gdyby w Niderlandach wywiązały się poważne starcia, wywarłoby to decydujący wpływ na postawę Szwecji i Nor­ wegii. Nawet jeśli walki utkną w martwym punkcie, państwa te będą się mogły czuć znacznie swobodniej.

Istniały również inne powody, dla których czuliśmy się nie­ pewnie. Przestawianie naszego przemysłu na tory produkcji wojennej odbywało się zdecydowanie za wolno. 27 stycznia w czasie przemówienia w Manchesterze podkreślałem, jak ważnym jest zwiększenie liczby rąk do pracy i zatrudnienie w przemyśle dużej liczby kobiet w miejsce mężczyzn, którzy odbywają służbę w siłach zbrojnych. Powiedziałem między in­ nymi: Potrzebujemy ogromnej liczby ludzi, zwłaszcza wykwalifikowa­ nych i półwykwalifikowanych. Tutaj polegać będziemy na pomocy naszych kolegów z Partii Pracy i przywódców związkowych. Mogę

174

NIEREALNA WOJNA

cośkolwiek powiedzieć na ten temat, jako że w kulminacyjnym okre­ sie poprzedniej wojny zasiadałem na czele dawnego Ministerstwa Za­ opatrzenia Wojskowego. Potrzebować będziemy milionów nowych pracowników. Ponad milion kobiet, które śmiało muszą się włączyć w naszą produkcję wojenną, czeka praca w wytwórniach pocisków, zakładach produkcji amunicji oraz fabrykach samolotów. Jeżeli nie zwiększymy liczby pracowników i jeżeli nie pozwolimy kobietom brytyjskim na włączenie się do walki - czego przecież tak bardzo pragną - nigdy nie osiągniemy celu, którego realizacji podjęliśmy się wespół z Francją. Niewiele jednak zrobiono, a mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że czas nagli. W szeregach laburzystów i osób kierują­ cych produkcją, a także tych, którzy kierowali operacjami mili­ tarnymi, zapanowało coś w rodzaju uśpienia. Dopiero na po­ czątku maja przedstawiono Gabinetowi przegląd stanu zatrud­ nienia w przemyśle motorowym, samolotowym i inżynieryj­ nym, który przedstawiał fakty w sposób nie pozostawiający najmniejszych wątpliwości. Mój departament statystyczny kie­ rowany przez profesora Lindemanna niezwykle dokładnie zba­ dał powyższy dokument. Pomimo różnych spraw i ogromnego zamieszania w związku z Norwegią, znalazłem czas, by wysłać moim kolegom następujące pismo: NOTA PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI

4 maja 1940 Z raportu wynika, że w tej podstawowej grupie proces organizowa­ nia siły roboczej dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego został ledwie zapoczątkowany. Poprzednie dokumenty zakładały, że w czasie pierwszego roku wojny konieczny będzie ogromny wzrost liczby siły roboczej sięgają­ cy 71,5% pracowników zatrudnionych w przemyśle metalowym. W rzeczywistości grupa inżynieryjna, motorowa i samolotowa, obej­ mująca trzy piąte przemysłu metalowego i omawiana w tym raporcie wzrosła zaledwie o 11,1% (122 tysiące) w okresie od czerwca 1939 do kwietnia 1940. Jest to mniej niż jedna szósta tego, co uznane zo­ stało za konieczne. Taki sam wzrost nastąpił w latach 1936-37, lecz wtedy nie było żadnej interwencji ze strony rządu - wystarczyło jedy­ nie zwiększenie się obrotów handlowych.

PONURY NOWY ROK

175

Pomimo że corocznie różne szkoły w kraju opuszcza 350 tysięcy chłopców, liczba mężczyzn poniżej 21 roku życia zatrudnionych w tej grupie wynosi zaledwie 25 tysięcy. Ponadto liczba kobiet i ludzi mło­ dych wzrosła z 26,5% do 27,6%. W przemyśle inżynieryjnym, moto­ rowym i samolotowym na dwunastu mężczyzn przypada tylko jedna kobieta. W czasie poprzedniej wojny proporcje liczb osób zatrudnio­ nych w przemyśle metalowym wzrosły do: jedna kobieta na trzech mężczyzn. W czasie pierwszego roku ostatniej wojny - od lipca 1914 do lipca 1915 - liczba nowych pracowników w przemyśle metalo­ wym równała się 20% „starych” pracowników. Natomiast w badanej grupie, którą bez obawy można uznać za typową, w ciągu ostatnich 10 miesięcy liczba robotników wzrosła o zaledwie l 1 % . Przedsiębiorstwa należące do Admiralicji, gdzie liczba zatrudnio­ nych wzrosła o prawie 27%, nie zostały tutaj uwzględnione, ponie­ waż nie przedstawiano danych na temat różnych typów siły roboczej.

10 stycznia potwierdziły się nasze obawy dotyczące frontu zachodniego. Pewien niemiecki major ze sztabu 7 dywizji po­ wietrznej otrzymał rozkaz zabrania dokumentów do kwatery głównej w Kolonii. Ponieważ jednak spóźnił się na pociąg, zmuszony był lecieć samolotem. Jego maszyna przekroczyła granicę i została zmuszona do lądowania w Belgii, żołnierze belgijscy aresztowali go, przejmując wiezione papiery, które rozpaczliwie usiłował zniszczyć. Zawierały one dokładne plany inwazji na Belgię, Holandię i Francję, którą Hitler zdecydował się przeprowadzić. W niedługim czasie niemiecki major został zwolniony, by wyjaśnić wszystko swoim zwierzchnikom. Do­ wiedziałem się o tej historii w tym samym czasie i byłem do­ prawdy zdumiony, że Belgowie nie zaprosili wówczas naszych wojsk na swoje terytorium. We wszystkich trzech krajach spie­ rano się, że jest to oszustwo mające na celu wprowadzenie wszystkich w błąd. Trudno było się z tym zgodzić, żeby Nie­ mcy usiłowali przekonać Belgów, że w niedalekiej przyszłości zamierzają ich zaatakować. Rezultatem takiego postępowania mogło być porozumienie między Francuzami i Anglikami w sprawie cichego, szybkiego ataku pewnej pięknej nocy* a te-

176

NIEREALNA WOJNA

go Niemcy bynajmniej nie pragnęli. W związku z tym wierzy­ łem, że atak niemiecki to realne zagrożenie. 13 stycznia zatelegrafował do mnie admirał Keyes z informa­ cją, że prawdopodobnie król Belgii zdoła przekonać swoich ministrów, by „niezwłocznie” zaprosili do Belgii wojska brytyj­ skie i francuskie, pod warunkiem, że zgodzimy się udzielić da­ leko idących gwarancji. Przyjęliśmy, że określenie „niezwłocz­ nie” znaczy „natychmiast”, a nie „gdy tylko Niemcy zaataku­ ją”. Gabinet Wojenny postanowił odpowiedzieć, że nie jeste­ śmy w stanie udzielić żadnych gwarancji poza tymi, które wy­ nikają z umowy wojskowej. Zaproszenie do wkroczenia na te­ rytorium Belgii powinno nadejść w krótkim czasie, jeżeli woj­ ska sprzymierzone mają uprzedzić niemiecki atak, który - zda­ niem Belgów - jest nieunikniony. W telegramie z 15 stycznia admirał Keyes poinformował mnie, że - zdaniem króla odpowiedź ta wywrze negatywne wrażenie na jego rządzie, a „niezwłoczne” wkroczenie wojsk sprzymierzonych natych­ miast wciągnie Holandię i Belgię do wojny. Zdaniem króla le­ piej by było, gdyby odpowiedzialność za pogwałcenie belgij­ skiej neutralności spadła na Niemcy. Podobną odpowiedź prze­ kazał rząd belgijski monsieur Daladierowi, a ambasador fran­ cuski w Londynie powiedział nam, że - zdaniem rządu belgij­ skiego - gdyby Niemcy zdecydowały się na agresję, pomoc państw sprzymierzonych „byłaby działaniem usprawiedliwio­ nym z moralnego punktu widzenia” i „szanse jej powodzenia byłyby znacznie większe”. Król Belgii i jego sztab po prostu czekali licząc na to, że wszystko dobrze się ułoży. Pomimo przechwycenia najważniej­ szych dokumentów niemieckich ani sprzymierzeni, ani państwa zagrożone nie podjęły żadnych dalszych działań. Hitler nato­ miast niezwłocznie wezwał Göringa i dowiedziawszy się, że przejęte dokumenty zawierały gotowe plany inwazji, najpierw wyładował swoją wściekłość, a potem rozkazał przygotować nieco inną wersję. Już więc na początku 1940 r. było jasnym, że Hitler posiada szczegółowe plany ataku na Holandię, Belgię i Francję. Gdyby coś takiego się wydarzyło, natychmiast rozpoczęłaby się reali-

PONURY NOWY ROK

177

zacja Planu D generała Gamelina obejmującego ruch 7 armii francuskiej i armii brytyjskiej. Plan D został opracowany w naj­ drobniejszych szczegółach i wystarczyło tylko jedno słowo, aby wszystko się rozpoczęło. Ten plan, choć potępiany od sa­ mego początku wojny przez brytyjskich szefów sztabu, został ostatecznie i oficjalnie potwierdzony w Paryżu 17 listopada 1939 r. Teraz alianci oczekiwali na nieunikniony cios, a Hitler na rozpoczęcie kampanii; odpowiednia dla niej pogoda mogła się zacząć już w kwietniu. Zimą i wiosną brytyjskie siły ekspedycyjne były niezwykle zajęte doprowadzaniem wszystkiego do porządku, umacnia­ niem linii obronnych i przygotowywaniem się do wojny bez względu na to, czy miałaby to być wojna ofensywna czy defen­ sywna. Wszyscy, od generała do szeregowego żołnierza, praco­ wali w pocie czoła. Osiągnięte przez nich doskonałe efekty na­ leży przypisać temu, iż w pełni wykorzystali sposobności nada­ rzające się w okresie zimowym. Pod koniec okresu „nierealnej wojny” armia brytyjska pod względem wyszkolenia i liczebno­ ści była znacznie lepsza niż na początku wojny. W marcu do Francji przybyły 42 i 44 dywizja; wyruszyły one na granicę w drugiej połowie kwietnia 1940. Tego miesiąca przybyły także dywizje: 12, 23 i 46. Zostały one wysłane, aby zakończyć szko­ lenie we Francji oraz aby pomóc przy wykonaniu wszelkich niezbędnych prac. Posiadały ogromne braki, nawet w podsta­ wowej broni i sprzęcie, nie miały żadnej artylerii. Niemniej jed­ nak, gdy tylko wybuchły walki, zostały one do nich wciągnięte i spisały się doskonale. Straszliwą luką, będącą rezultatem naszej przedwojennej po­ lityki, był brak choćby jednej dywizji pancernej w brytyjskich siłach ekspedycyjnych. Wielka Brytania, będąc kolebką wszy­ stkich typów czołgów, do tego stopnia zaniedbała sprawę roz­ woju tego typu broni, że 8 miesięcy po wybuchu wojny, gdy nadeszła godzina próby, nasza niewielka, ale dobra armia posia­ dała zaledwie jedną armijną brygadę czołgową składającą się z 17 czołgów lekkich i 100 czołgów „piechoty”. Jedynie 23 z tych ostatnich były wyposażone w działa dwufuntowe [1,575 cala] - reszta musiała się zadowalać karabinami maszynowymi.

178

NIEREALNA WOJNA

Istniało także kilka pułków kawalerii i Yeomanry dysponują­ cych transporterami i lekkimi czołgami, z których miano nieba­ wem stworzyć dwie lekkie brygady pancerne. Wyjąwszy braki w broni pancernej, stan brytyjskich sił ekspedycyjnych popra­ wiał się w sposób wyraźny.

Natomiast rozwój wydarzeń na froncie francuskim napawał mniejszą otuchą. W przypadku gdy armia składa się z żołnierzy poborowych, odbija ona w sobie nastroje panujące w społe­ czeństwie, w sytuacji gdy stacjonuje w kraju, zjawisko to jest jeszcze bardziej widoczne. Nie można raczej powiedzieć, że w latach 1939-1940 Francja podchodziła do wojny z zapałem, czy choćby wiarą we własne siły. W rezultacie dość niespokoj­ nej polityki wewnętrznej ostatnich dziesięciu lat społeczeństwo było rozbite i niezadowolone. W odpowiedzi na rosnącą aktyw­ ność komunistów wiele znaczących czynników przekonało się do faszyzmu, dając się złapać na lep zręcznej propagandy Go­ ebbelsa i rozpuszczając po kraju różne szkodliwe plotki i po­ głoski. Tak więc na wojsko oddziaływały zarówno wpływy fa­ szystów, jak i komunistów, a w czasie długich zimowych mie­ sięcy trucizny mogły wniknąć głęboko. Na utrzymanie wśród żołnierzy odpowiedniego morale wpły­ wa bardzo wiele czynników, lecz najważniejszym z nich jest, aby każdy miał do wykonania jakieś ciekawe i wymagające za­ danie. Bezczynność stanowi śmiertelne zagrożenie. W okresie zimowym było wiele prac, które należało wykonać; ciągłej uwagi wymagała sprawa szkolenia; stan umocnień obronnych pozostawiał wiele do życzenia - nawet linia Maginota wymaga­ ła jeszcze sporo pracy, a do utrzymania sprawności fizycznej potrzebne były ciągłe ćwiczenia. Mimo to osoby odwiedzające front francuski były zaskoczone panującą tam atmosferą spoko­ ju i dystansu wobec absolutnie wszystkiego bez wyjątku, niską jakością wykonywanych tam prac oraz brakiem jakiejkolwiek aktywności. Pustka na drogach dojazdowych do linii obronnych wyraźnie kontrastowała z ciągłym ruchem na tyłach sektora brytyjskiego, rozciągającym się na długie mile.

PONURY NOWY ROK

179

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jakość armii francu­ skiej spadła w okresie zimowym, że lepiej walczyłaby jesienią aniżeli wiosną. Niebawem miała zostać zaskoczona szybkością i gwałtownością niemieckiego ataku. Dopiero w ostatniej fazie krótkiej kampanii żołnierz francuski pokazał, czego potrafi do­ konać w obronie kraju przed odwiecznym wrogiem. Lecz wte­ dy było już za późno.

Tymczasem Niemcy opracowywali plany bezpośredniego ataku na Norwegię i błyskawicznej okupacji Danii. 27 stycznia 1940 roku generał Keitel sporządził memorandum w tej sprawie: Führer oraz Naczelne Dowództwo Niemieckich Sił Zbrojnych pra­ gną, aby dalsze prace nad Planem N prowadzone były pod moim osobistym i bezpośrednim kierownictwem, w ścisłej harmonii z ogól­ nymi celami wojennymi. W tym celu Führer upoważnił mnie do wzię­ cia w moje ręce dalszych przygotowań. Wszystkie szczegóły tej operacji zostały opracowane normal­ nym trybem.

Na początku lutego premier wybierał się na posiedzenie Najwy­ ższej Rady Wojennej w Paryżu i po raz pierwszy poprosił, abym dotrzymał mu towarzystwa. Zaproponowałem podróż drogą mor­ ską, na co przystał z ochotą. Wypłynęliśmy więc wszyscy z Dover na pokładzie niszczyciela i dotarliśmy na miejsce przeznaczenia wieczorem, w sam raz na wyznaczone spotkanie. W drodze na miejsce pan Chamberlain pokazał mi odpowiedź na zebrane przez pana Sumnera Wellesa propozycje pokojowe. Byłem tym faktem przyjemnie zaskoczony, a przeczytawszy ją w jego obecności, po­ wiedziałem: .Jestem dumny z tego, że służę w Pańskim rządzie”. Wyglądał na niezwykle zadowolonego. W dniu 5 lutego głównym tematem dyskusji była „Pomoc dla Finlandii”. Zatwierdzono plan przygotowania trzech lub czte­ rech dywizji, a następnie przekonania Norwegii i Szwecji, by pozwoliła na wysłanie Finom posiłków i dostaw oraz umożli-

180

NIEREALNA WOJNA

wiła opanowanie rejonu złóż rudy żelaza w Gällivare. Jak moż­ na się było tego spodziewać - Szwedzi odmówili i pomimo roz­ ległych przygotowań cały projekt upadł. Pan Chamberlain prze­ wodniczył obradom w naszym imieniu i tylko z rzadka głos za­ bierali obecni tam ministrowie. Ja nie powiedziałem ani słowa. Następnego dnia, gdy wracaliśmy przez kanał La Manche, do­ szło do zabawnego wydarzenia. W pewnym momencie spostrze­ gliśmy pływającą minę. „Wysadźmy ją salwą z działa” - powie­ działem do kapitana. Eksplodowała z ogromnym hałasem, a duży jej odłamek poszybował w naszym kierunku. Przez chwilę wyda­ wało się, że wyląduje na mostku, gdzie zgromadzili się wszyscy politycy i inne grube ryby. Koniec końców zatrzymał się na pokła­ dzie dziobowym, który szczęściem był pusty i nic się nikomu nie stało. Tak oto wieczór minął w przyjemnej atmosferze. Od tego czasu jeździłem na posiedzenia Najwyższej Rady Wojennej wraz z premierem i towarzyszącymi mu osobami. Niestety, nie byłem jednak w stanie zapewnić każdorazowo podobnej rozrywki.

Rada zadecydowała, że najważniejszą rzeczą jest uratowanie Finlandii. Bez posiłków w postaci 30 czy 40 tysięcy przeszko­ lonych żołnierzy Finlandia utrzyma się najwyżej do wiosny, obecny napływ ochotników jest niewystarczający, a zniszcze­ nie Finlandii stanowić będzie poważną klęskę państw sprzy­ mierzonych. Dlatego koniecznym było wysłanie oddziałów sprzymierzonych albo przez Petsamo, albo przez Narvik czy też inne porty norweskie. Operacja przez Narvik była najkorzyst­ niejsza, jako że pozwalała „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu” (tzn. pomóc Finlandii i równocześnie odciąć dostawy rudy żelaza). Dwie dywizje brytyjskie, które w lutym miały być wysłane do Francji, należało zatrzymać w kraju i przygotować do walk w Norwegii. Tymczasem trzeba było zrobić wszystko, aby zapewnić sobie zgodę Norwegów i Szwedów na planowane działania, a nawet na współpracę. Nigdy natomiast nie brano pod uwagę odmowy Szwecji i Norwegii, a z tą przecież należa­ ło się liczyć.

PONURY NOWY ROK

181

Jednak pewne wydarzenie nieoczekiwanie ożywiło skandy­ nawską scenę. Czytelnik zapewne pamięta, jak gorąco pra­ gnąłem schwytać Altmarka, okręt pomocniczy Grafa Spee. Jed­ nostka ta była pływającym więzieniem dla załóg naszych stat­ ków handlowych zatopionych przez nieprzyjaciela. Brytyjscy jeńcy wojenni, uwolnieni przez kapitana Langsdorffa w Monte­ video zgodnie z przepisami prawa międzynarodowego, powie­ dzieli nam, że na pokładzie Altmarka znajduje się blisko 300 brytyjskich marynarzy. Okręt ten ukrywał się na południowym Atlantyku od ponad dwóch miesięcy, a potem sądząc, że polo­ wanie dobiegło już końca, kapitan postanowił powrócić do Nie­ miec. Szczęście i pogoda sprzyjały mu i nasze samoloty spo­ strzegły go dopiero 14 lutego na norweskich wodach terytorial­ nych, gdy przepłynął między Islandią i Wyspami Owczymi. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 16 lutego 1940 Jeżeli chodzi o ocenę sytuacji, o której doniesiono mi dziś rano, wydaje mi się, że nasz krążownik i niszczyciele powinny ruszyć na północ i przeczesać wybrzeże Norwegii, nie wahając się przed zatrzy­ maniem Altmarka, gdyby został odszukany na wodach terytorialnych. Zachowanie tego okrętu stanowi pogwałcenie neutralności, ponieważ wiezie on do Niemiec brytyjskich jeńców wojennych. Nie wątpię, że można wysłać jeden lub dwa dodatkowe krążowniki, by przetrząsnęły Skagerrak. Altmark stanowi bezcenny łup. Ogłoszony przez Admiralicję komunikat stwierdzał, że „nie­ które okręty Jego Królewskiej Mości, odpowiednio przygoto­ wane, zostały wysłane do akcji”. Flotylla niszczycieli dowo­ dzona przez kapitana Philipa Viana, płynącego na HMS Cossack wkrótce wypatrzyła Altmarka, lecz początkowo nie podej­ mowała żadnych działań. Altmark schronił się w Jösing Fiord, wąskiej zatoce długości półtorej mili otoczonej wysokimi, po­ krytymi śniegiem skałami. Dwa brytyjskie niszczyciele otrzy­ mały rozkaz wejścia na pokład Altmarka w celu sprawdzenia, co znajduje się na okręcie. U wejścia do fiordu zatrzymały się dwie norweskie kanonierki informując, że okręt jest nieuzbro­ jony, został przeszukany poprzedniego dnia i otrzymał pozwo­ lenie na udanie się w drogę do Niemiec, korzystając z norwe-

182

NIEREALNA WOJNA

skich wód terytorialnych. Usłyszawszy to, nasze niszczyciele wycofały się. Natychmiast zareagowałem, gdy wiadomość ta dotarła do Admiralicji i za zgodą ministra spraw zagranicznych rozkaza­ łem naszym okrętom wpłynąć do fiordu. Nieczęsto podejmo­ wałem podobne decyzje, lecz teraz wysłałem kapitanowi Vianowi następujący rozkaz: 16 lutego 1940, 5.25 po południu Jeżeli norweskie torpedowce nie zgodzą się na odeskortowanie Altmarka do Bergen z angielsko-norwcską strażą na pokładzie, powinien Pan wkroczyć na pokład Altmarka, uwolnić jeńców i opanowawszy okręt, czekać na dalsze instrukcje. Jeżeli norweskie torpedowce będą próbowały interweniować, należy je ostrzec, by trzymały się z dala. Jeżeli otworzą ogień, należy się wstrzymać z odpowiedzią, chyba że atak jest poważny. Wówczas powinien Pan się bronić, używając siły tylko w takim stopniu, w jakim jest to konieczne oraz zaprzestać og­ nia, gdy przeciwnik się wycofa. Vian zrobił całą resztę. Na pokładzie Cossacka, gdzie zapalo­ no wszystkie reflektory, wpłynął tej nocy do pokrytego krą fior­ du. Najpierw zjawił się na pokładzie norweskiej kanonierki Kjell i zażądał, żeby Altmark został zabrany pod wspólną eskor­ tą do Bergen, gdzie zostanie przeszukany zgodnie z przepisami prawa międzynarodowego. Norweski kapitan powtórzył swoje zapewnienie, że Altmark został już dwukrotnie przeszukany, jest nieuzbrojony i na jego pokładzie nie ma żadnych brytyj­ skich jeńców. Vian oświadczył wówczas, że zamierza wejść na pokład Altmarka i zaproponował norweskiemu oficerowi, by mu towarzyszył. Ta oferta została odrzucona. Tymczasem na horyzoncie pojawił się sam Altmark i usiłując staranować Cossacka, utknął na mieliźnie. Cossack podpłynął do niego i gdy oba okręty zetknęły się, grupa marynarzy wtarg­ nęła na pokład. Wywiązała się walka wręcz, w której zginęło czterech Niemców, a pięciu zostało rannych. Niebawem część załogi zbiegła na brzeg, a reszta się poddała. Rozpoczęło się poszukiwanie brytyjskich więźniów. Po krótkim czasie odnale­ ziono ich; były tam setki poupychanych, zamkniętych w maga­ zynach, a część nawet w pustym zbiorniku na olej. Wtedy roz-

PONURY NOWY ROK

183

legł się okrzyk: „Brytyjska marynarka c z u w a ! ” Drzwi rozbito i jeńcy wybiegli na pokład. W sumie uwolniono 299 jeńców, których umieszczono na pokładach naszych niszczycieli. Od­ kryto również, że Altmark przewoził dwa automatyczne działa szybkostrzelne i cztery karabiny maszynowe. Pomimo że Nor­ wegowie wchodzili dwukrotnie na jego pokład, nie został on przeszukany. Przez cały ten czas norweskie kanonierki pozosta­ wały biernymi widzami. O północy Vian opuścił fiord i ruszył w kierunku Firth of Forth. Pełen niepokoju siedziałem wraz z admirałem Poundem w po­ koju dowodzenia Admiralicji. Wywarłem ogromny nacisk na Foreign Office i doskonale zdawałem sobie sprawę z wagi podjętych decyzji. Aby właściwie je ocenić, należy pamiętać, że do owego momentu Niemcy zatopiły dużą liczbę skandynawskich jednostek pływających o łącznej wyporności 218 tysięcy ton, w wyniku cze­ go zginęło 555 osób. Lecz dla wszystkich w kraju, a zwłaszcza dla Gabinetu Wojennego ważna była tylko jedna rzecz: czy na pokła­ dzie znajdują się brytyjscy jeńcy wojenni. Dlatego z prawdziwą radością przyjęliśmy wiadomość otrzymaną o 3. nad ranem, że odnaleziono i uratowano ich aż trzystu. To było najistotniejsze. Ponieważ wyobrażaliśmy sobie, że po długotrwałym uwię­ zieniu jeńcy znajdują się w opłakanym stanie, wysłaliśmy do portu w Leith karetki, lekarzy, dziennikarzy i fotografów. Skoro jednak okazało się, że są w dobrej formie, że zadbały o nich załogi krążowników, a po wyjściu na brzeg ich stan nie budzi zastrzeżeń, postanowiono nie nadawać tej sprawie rozgłosu. Ich ocalenie, jak również zachowanie kapitana Viana, wywołały w Wielkiej Brytanii ogromną falę entuzjazmu podobną tej, jaka nastąpiła po zatopieniu Grafa Spee. Obydwa te wydarzenia zwiększyły mój autorytet oraz prestiż Admiralicji. „Brytyjska marynarka czuwa!” - te słowa powtarzali wszyscy. Należy, rzecz jasna, zrozumieć zachowanie rządu norweskie­ go sparaliżowanego lękiem przed Niemcami i wykorzystujące­ go naszą cierpliwość. Norwegowie gwałtownie zaprotestowali przeciwko pogwałceniu obszaru ich wód terytorialnych. Odpowiedź na te zarzuty znalazła się w przemówieniu, jakie pan Chamberlain wygłosił w Izbie Gmin:

184

NIEREALNA WOJNA

Zgodnie ze stwierdzeniami, jakie padły z ust profesora Kohta (nor­ weskiego ministra spraw zagranicznych) rząd norweski nie widzi nic złego w tym, że niemiecki okręt wojenny pokonuje setki mil na ob­ szarze norweskich wód terytorialnych, aby zbiec na otwarte morze i przewieźć brytyjskich jeńców do niemieckich obozów jenieckich. Podobne poglądy nie mają nic wspólnego z prawem międzynarodo­ wym, tak jak je rozumie rząd Jego Królewskiej Mości. Przyjęcie tych poglądów oznaczałoby, że legalizuje się naruszanie obszaru wód neu­ tralnych przez niemieckie okręty wojenne i stwarzałoby sytuację, któ­ rej rząd JK Mości w żadnym wypadku nie może tolerować.

Jak dowiedzieliśmy się już wcześniej, Hitler podjął decyzje o ataku na Norwegię w dniu 14 grudnia i od tamtej pory szta­ bowcy pod przewodnictwem Keitla opracowywali niezbędne plany. Epizod z Altmarkiem niewątpliwie dodał im bodźca do działania. 20 lutego, zgodnie z sugestią Keitla, Hitler wezwał pilnie do Berlina generała von Falkenhorsta, który w tym czasie pełnił funkcję dowódcy grupy armii w Koblencji. Falkenhorst brał udział w niemieckiej kampanii w Finlandii w roku 1918 i od tego tematu zaczęła się rozmowa z Führerem. Generał opi­ sał ją w czasie procesu norymberskiego: Hitler przypomniał mi doświadczenia, które zdobyłem w Finlandii, po czym powiedział: „Proszę usiąść i opowiedzieć mi o wszystkim, co Pan wówczas robił". Tak uczyniłem, a po chwili Führer mi prze­ rwał i poprowadził do stołu w całości pokrytego mapami. „Planuję coś podobnego - powiedział - okupację Norwegii. Dowiedziałem się, że Anglicy zamierzają się tam udać i chciałbym zrobić to przed mmi". Następnie, przechadzając się tam i z powrotem po pokoju, wyjaśnił mi kierujące nim motywy. „Okupacja Norwegii przez Brytyjczyków byłaby posunięciem strategicznym, dającym im dostęp do Bałtyku, gdzie nie posiadamy ani wojsk, ani nadbrzeżnych fortyfikacji. Zniwe­ czyłoby to wszystkie owoce naszych zwycięstw na Wschodzie oraz tych, które odniesiemy na Zachodzie, ponieważ nieprzyjaciel byłby w stanie rozpocząć ofensywę na Berlin i złamać kręgosłup obydwu naszych frontów. Po drugie i po trzecie: podbój Norwegii zapewni naszej flocie swobodę działania w zatoce Wilhelmshaven oraz da nam pewność, że import rudy żelaza przebiegać będzie bez zakłóceń." [... ] Wreszcie powiedział do mnie: „Mianuję Pana dowódcą tej ekspedycji".

PONURY NOWY ROK

185

Tego samego popołudnia Falkenhorst został ponownie wez­ wany do Kancelarii Rzeszy, aby przedyskutować z Hilterem, Keitlem i Jodlem szczegółowe plany operacyjne norweskiej ekspedycji. Najważniejszą była tutaj sprawa kolejności. Czy Hitler ma rozpocząć działania w Norwegii przed zrealizowa­ niem operacji o kryptonimie „Fall Gelb”, czyli ataku na Fran­ cję? 1 marca decyzja została podjęta: najpierw Norwegia. Zapi­ sek w dzienniku Jodla z dnia 3 marca: „Führer postanowił prze­ prowadzić operację o kryptonimie »Weseriibung« przed »Fall Gelb« z kilkudniową przerwą”.

W tamtym okresie rozpoczęły się dokuczliwe ataki powietrz­ ne na nasze jednostki pływające wzdłuż wschodniego wybrze­ ża. Oprócz statków oceanicznych kursujących do dużych po­ rtów, codziennie na morzu lub na nabrzeżu znajdowało się oko­ ło 320 statków o wyporności od 500 do 2 tysięcy ton; wiele z nich przewoziło węgiel do Londynu i na południe kraju. Tyl­ ko część statków była wyposażona w działa przeciwlotnicze. Samoloty nieprzyjacielskie skoncentrowały swoje działania na tym łatwym łupie. Atakowały nawet latarniowce. Statki te, wierni pomocnicy marynarzy, stały zacumowane w nieosłonię­ tych miejscach na licznych płyciznach znajdujących się obok naszych wybrzeży, pomagając wszystkim, nawet grasującym U-bootom, i w czasie poprzedniej wojny nikt nie czynił im krzywdy. Teraz kilka z nich zatopiono lub uszkodzono, a najskrajniejszy przypadek okrucieństwa zanotowano, gdy nie opo­ dal rzeki Humber serią z karabinu maszynowego zabito ośmiu ludzi z dziewięcioosobowej załogi latarniowca. System konwojowy okazał się równie skuteczny w przypad­ ku ataków z powietrza, jak i w przypadku U-bootów, ale podję­ to ogromne wysiłki, by wyposażyć każdy okręt w odpowiednią broń. W związku z niewielkim zapasem dział przeciwlotni­ czych wykorzystywaliśmy wszelkiego rodzaju urządzenia. Jed­ nego z powietrznych bandytów strąciliśmy nawet przy pomocy rakiety nośnej rzutki ratunkowej. Brytyjskie i sprzymierzone statki handlowe na wschodnim wybrzeżu otrzymały od Home

186

NIEREALNA WOJNA

Fleet dodatkowe karabiny maszynowe wraz z obsługą. Ci lu­ dzie oraz ich broń byli przerzucani ze statku na statek, każdora­ zowo na czas podróży przez zagrożoną strefę. Pod koniec lute­ go do pomocy włączyła się armia i w ten sposób powstała orga­ nizacja, zwana później Królewską Artylerią Morską (Maritime Royal Artillery). W roku 1944, a więc w kulminacyjnym pun­ kcie wojny, działało tam 38 tysięcy oficerów i żołnierzy zawo­ dowych, z czego żołnierze wojsk lądowych stanowili 14 tysię­ cy. Na wielu odcinkach szlaku konwojowego biegnącego wzdłuż wschodniego wybrzeża dostępna była na wezwanie ochrona w postaci samolotów myśliwskich z najbliższego lot­ niska. W ten sposób połączono wysiłki wojsk lądowych, mary­ narki i lotnictwa. Napastnicy zaczęli ponosić coraz większe straty. Atakowanie bezbronnych statków handlowych okazało się bardziej kosztownym niż to pierwotnie przewidywano, w związku z czym liczba ataków poważnie zmalała. Nie cały jednak horyzont pokrywały ciemne chmury. Na otwartych morzach od czasu grudniowego zniszczenia Grafa Spee nieprzyjaciel zaniechał korsarskich ataków, a prace zmie­ rzające do oczyszczenia mórz i oceanów z jednostek niemiec­ kich postępowały naprzód. W lutym 6 statków niemieckich opuściło Hiszpanię, usiłując dostać się do Niemiec. Tylko w przypadku jednego z nich próba ta zakończyła się powodze­ niem; trzy zostały schwytane, jeden dokonał samozatopienia, a jeden rozbił się w Norwegii. Następne 7 statków niemieckich, które usiłowały w lutym i marcu przerwać naszą blokadę, zo­ stały przechwycone przez nasze patrole. Z wyjątkiem jednego wszystkie zostały zatopione przez ich dowódców. Tak więc do końca marca 1940 r. Niemcy stracili w wyniku przechwycenia lub samozatopienia 71 statków o łącznej wyporności 340 tysię­ cy ton, podczas gdy 215 statków nadal chroniło się w neutral­ nych portach. Stwierdziwszy, że nasze statki handlowe zostały uzbrojone, U-booty zrezygnowały z dział na rzecz torped. Później zaś przeszły z torped na jeszcze bardziej podstępną for­ mę działań wojennych - nieoznaczoną minę. Widzieliśmy już wcześniej, w jaki sposób stawiano czoło temu atakowi i jak zo­ stał on opanowany. Niemniej jednak połowę naszych stycznio-

PONURY NOWY ROK

187

wych strat ponieśliśmy z winy tej właśnie broni. Straty państw neutralnych wynosiły dwie trzecie. Pod koniec lutego, gdy opracowywano preliminarz dla mary­ narki, przeanalizowałem najważniejsze aspekty wojny na mo­ rzu. Niemcy, jak przypuszczałem, stracili połowę U-bootów, z którymi przystąpili do wojny. Wbrew pierwotnym oczekiwa­ niom nowy typ U-boota pojawiał się bardzo rzadko. Teraz wie­ my, że zatopiliśmy wówczas 16 okrętów podwodnych nieprzy­ jaciela, do czego dodaliśmy jeszcze 5 pod koniec lutego. Nie­ mcy nie zrealizowali jeszcze wówczas swoich głównych pla­ nów. Nasz program budowy małych jednostek - zarówno tych eskortujących, jak i tych, które miały zastępować statki handlo­ we - był doprawdy ogromny. Admiralicja przejęła kontrolę nad budową statków handlowych; z tej właśnie przyczyny do mini­ sterstwa dołączył budowniczy okrętów z Glasgow, sir James Lithgow. W czasie pierwszych sześciu miesięcy wojny, biorąc pod uwagę zyski wynikające z budowy nowych oraz przejścia obcych jednostek pod naszą banderę, nasze straty netto wynosi­ ły niecałe 200 tysięcy ton, w porównaniu z 450 tysiącami ton tylko z kwietnia 1917 roku*. Tymczasem przechwytywaliśmy więcej statków z towarami przeznaczonymi dla przeciwnika, niż sami traciliśmy. Każdego miesiąca - powiedziałem na zakończenie przemówienia poziom importu regularnie wzrasta. W styczniu, mimo grasujących U-bootów, wszechobecnych min, zimowej zawieruchy i gęstej mgły, brytyjska marynarka doprowadziła bezpiecznie do naszych portów ponad cztery piąte tego, co przywieźliśmy w czasie trzech lat poprze­ dzających wybuch wojny. [...] Kiedy weźmie się pod uwagę ogromną liczbę statków brytyjskich, jakie zostały wycofane i przeszły do służ­ by w Marynarce Wojennej, a przewożą nasze wojska przez kanał La Manche i wchodzą w skład konwojów przemierzających z naszymi żołnierzami morza i oceany świata, to mówiąc delikatnie, nie ma naj­ mniejszego powodu do przygnębienia czy paniki.

* Patrz: Załącznik P (przyp. oryg.).

R O Z D Z I A Ł XXXII

PRZED BURZĄ Marzec 1940

Flota powraca do Scapa Flow - Podróż kanałem Minch - „Cały szlak zaminowany” - Alarm w powietrzu - Ulepszenia w Scapa - Plany Hitlera w świetle naszych dzisiejszych informacji - Beznadziejna sy­ tuacja Finlandii - Daremne wysiłki monsieur Daladiera - Warunki rosyjsko-fińskiego zawieszenia broni - Nowe niebezpieczeństwa w Skandynawii - Operacja „Royal Marinę” - Miny rzeczne gotowe - Opór monsieur Daladiera - Upadek rządu Daladiera - Mój list do nowego premiera, monsieur Reynauda - Posiedzenie Najwyższej Ra­ dy Wojennej, 28 marca - Pan Chamberlain ocenia sytuację - Podjęcie ostatecznej decyzji o zaminowaniu Szlaków Norweskich - Siedmiomiesięczna zwłoka - Rozmaite ofensywne propozycje i urządzenia Przemówienie pana Chamberlaina z 5 kwietnia 1940 r. - Zapowiedzi niemieckich działań.

D

ługo wyczekiwaną datą był 12 marca, kiedy to Home Fleet miała ponownie rozpocząć korzystanie z bazy w Scapa Flow. Pomyślałem sobie, że nie wolno mi przepuścić podobnej okazji, w związku z czym wsiadłem w Clyde na pokład okrętu flagowego admirała Forbesa. W skład flory wchodziło 5 pancerników, eskadra krążowni­ ków i około tuzina niszczycieli. Dwudziestoczterogodzinna po­ dróż wiodła kanałem Minch. O świcie mieliśmy minąć jego pół­ nocny odcinek, by około południa dotrzeć do Scapa Flow. Hood i inne okręty płynące z Rosyth wzdłuż wschodniego wybrzeża miały się tam znaleźć kilka godzin przed nami. Nawigacja w kanale Minch jest niezwykle skomplikowana, a północne wyjście ma zaledwie milę szerokości. Po obu stronach znajdują

PRZED BURZĄ

189

się skaliste brzegi i rafy, a na domiar złego donoszono o obe­ cności U-bootów w tym rejonie. W związku z tym zmuszeni byliśmy posuwać się zygzakami, płynąc z dużą prędkością. Wszystkie światła, które zazwyczaj płoną zostały wygaszone. Było to więc zadanie, z którego trudności marynarka doskonale zdawała sobie sprawę. Jednakże tuż przed planowanym wyru­ szeniem w drogę okazało się, że oficer nawigacyjny na okręcie flagowym zachorował na grypę. W związku z tym jego miejsce na mostku zajął zastępca, młodo wyglądający porucznik. Nie­ pomiernie zdumiał mnie ów oficer, który bez wcześniejszego uprzedzenia miał się podjąć tak poważnego zadania wymagają­ cego ogromnej wiedzy, precyzji i umiejętności szybkiego for­ mułowania wniosków. Z jego postawy biła wyraźna satysfa­ kcja. Miałem wiele spraw do przedyskutowania z naczelnym do­ wódcą; gdy wspiąłem się na mostek, było już po północy. Pano­ wał nieprzenikniony mrok. Było bezchmurnie, lecz nie widzie­ liśmy ani księżyca, ani gwiazd. Wielki okręt parł naprzód z prędkością 16 węzłów. Za rufą widać było ciemny zarys podąża­ jącego za nami pancernika. Płynęliśmy w towarzystwie niemal 30 jednostek, które posuwały się naprzód, wygasiwszy naj­ pierw wszystkie światła, z wyjątkiem malutkich lamp na dzio­ bie. Nieustannie zmieniały one kurs zgodnie z ustalonym rytu­ ałem obrony przed U-bootami. Od czasu, gdy po raz ostatni obserwowały ziemię lub niebo, upłynęło około pięciu godzin. Kiedy admirał przyłączył się do mnie, powiedziałem: „Oto jed­ na ze spraw, za które wolałbym raczej nie ponosić odpowie­ dzialności: skąd ma Pan pewność, że uda się Panu trafić w ciągu dnia na wąskie wyjście z Minch?” „A jak pan by postąpił usłyszałem wówczas - gdyby był Pan jedyną osobą władną wydawać rozkazy?” Odparłem bez wahania: „Zarzuciłbym ko­ twicę i poczekał do rana: »Kotwica, Hardy« - jak powiedział Nelson”. Na to admirał: „Mamy pod sobą blisko tysiąc stóp wody”. Rzecz jasna, pokładałem pełne zaufanie w marynarce, a historię tę opowiadam po to, by uzmysłowić czytelnikom, że gdy zachodzi potrzeba, ludzie morza dokonują tak cudownych

190

NIEREALNA WOJNA

i bohaterskich wyczynów, jak gdyby było to coś najzwyklejsze­ go w świecie. Obudziłem się po 8., gdy znajdowaliśmy się na rozległych wodach na północ od kanału Minch, kierując się dookoła za­ chodniego krańca Szkocji w stronę Scapa Flow. Gdy byliśmy w odległości około pół godziny drogi od Scapa, otrzymaliśmy sygnał, że kilka samolotów niemieckich zrzuciło bomby w wej­ ściu głównym, którego właśnie zamierzaliśmy użyć. W związ­ ku z tym admirał Forbes postanowił, że należy zatrzymać się na zachód od wejścia przez 24 godziny do czasu otrzymania wia­ domości o oczyszczeniu wejścia. Cała flota zaczęła zmieniać kurs. „Bez większego trudu mogę wysłać Pana na brzeg na po­ kładzie niszczyciela, jeśli nie przeszkadza Panu zmiana okrę­ tów - powiedział admirał. - Hood jest już w porcie i może się Panem zaopiekować”. Ponieważ wykradłem te trzy dni w Lon­ dynie z ogromnym trudem, przystałem na ową propozycję. Nasz bagaż został szybko przyniesiony na pokład, okręt flago­ wy zmniejszył prędkość do trzech czy czterech węzłów, a kuter obsadzony przez 12 ludzi ubranych w kamizelki ratunkowe opuszczono na dawisie. Kiedy moja niewielka grupa siedziała już w środku, a ja żegnałem się z admirałem, rozbrzmiała syre­ na alarmu lotniczego. Cały okręt natychmiast ożył, obsadzono wszystkie baterie przeciwlotnicze oraz podjęto inne niezbędne działania. Martwiła mnie myśl, że okręt będzie musiał zwolnić na wo­ dach, gdzie jak wiedzieliśmy grasowały U-booty, ale admirał uspokoił mnie, wskazując na pięć niszczycieli krążących wokół niego, podczas gdy szósty spokojnie na nas czekał. Aby poko­ nać ową milę dzielącą nas od niszczyciela, trzeba było wiosło­ wać przez blisko kwadrans. Było to coś na kształt powrotu w przeszłość z tą tylko różnicą, że marynarze nie byli nawykli do wioseł. Okręt flagowy przyśpieszył, a odzyskawszy dawną prędkość, począł doganiać resztę floty, zanim jeszcze zdołali­ śmy się wspiąć na pokład. Ponieważ wszyscy oficerowie nisz­ czyciela znajdowali się na stanowiskach bojowych, zostaliśmy powitani przez lekarza okrętowego i zaprowadzeni do kwatery starszych oficerów, gdzie leżały instrumenty medyczne. Lecz

PRZED BURZĄ

191

do żadnego nalotu nie doszło i z dużą prędkością udaliśmy się w stronę Scapa. Wpłynęliśmy przez Switha Sound; jako nie­ wielki szlak pomocniczy nie został on zaminowany. „To droga statków handlowych” - powiedział Thompson, dowódca mego okrętu. To prawda, przepływały tędy głównie statki zaopatrze­ niowe. J e s t to jedyne przejście - powiedział sztywno młody porucznik z niszczyciela - którego wolno używać flotyllom.” Aby stworzyć właściwy nastrój, zapytałem go, czy pamięta wiersz Kiplinga: „Cały szlak zaminowany, Ostrzec wszystkich, wstrzymać ruch. Wysłać...” i tu pozwoliłem mu dokończyć, co uczynił bezbłędnie: „ Unity, Claribel, Assyrian, Stormcock i Golden Gain.”* Niebawem odnaleźliśmy Hooda, gdzie przyjął nas admirał Whitworth w otoczeniu większości swoich kapitanów. Spędzi­ liśmy przyjemną noc na pokładzie przed czekającą nas serią inspekcji, które miały wypełnić cały następny dzień. Wtedy to po raz ostatni miałem okazję gościć na tym okręcie, pomimo iż czekały go jeszcze dwa lata wojennej służby, nim został znisz­ czony przez Bismarcka w roku 1941. W wyniku trwających ponad 6 miesięcy nieustannych wysił­ ków i ustalania odpowiednich priorytetów, udało się nam do­ prowadzić Scapa do właściwego stanu i odrobić zaniedbania powstałe w okresie pokoju. Trzech głównych wejść broniły za­ pory i miny, a w Kirk Sound, którędy przemknął U-boot Priena, by zniszczyć Royal Oak, umieszczono trzy dodatkowe okręty blokujące. Ich liczba miała się niebawem zwiększyć. Liczny garnizon pilnował bazy i rozrastających się baterii przeciwlot­ niczych. Docelowo planowaliśmy 120 dział przeciwlotniczych * Fragment wiersza „Mine Sweepers" z tomu Sea Warfare przedrukowany za pozwoleniem pani Bambridge (przyp. oryg.).

192

NIEREALNA WOJNA

wspomaganych przez reflektory i zaporę balonową zabezpie­ czającą naszą flotę przed lotnictwem nieprzyjaciela. Plany te nie były zrealizowane do końca, ale nasza obrona przeciwlotni­ cza była doprawdy imponująca. Ogromna liczba niewielkich jednostek nieustannie patrolowała wszystkie dojścia do Scapa, a jedna z najdoskonalszych stacji radarowych mogła dokładnie nakierować na nieprzyjaciela dwa czy trzy dywizjony myśliw­ ców hurricane z pobliskich lotnisk w Caithness. Wreszcie Home Fleet miała swój dom. Był to ten słynny dom, z którego w czasie poprzedniej wojny Royal Navy sprawowała władzę nad morzami i oceanami.

Chociaż - co wiemy obecnie - data inwazji na Francję i Ni­ derlandy została ustalona na 10 maja, Hitler nie wyznaczył wówczas dnia rozpoczęcia poprzedzającego tę inwazję ataku na Norwegię. Wiele jeszcze miało się przedtem wydarzyć. 14 mar­ ca Jodl zapisał w swoim dzienniku: Anglicy czuwają na Morzu Północnym z piętnastoma czy szesna­ stoma okrętami podwodnymi; nie wiadomo, czy to ochrona swoich własnych działań, czy zabezpieczenie przed operacjami niemieckimi. Führer jeszcze nie zadecydował, jak uzasadnić operację „Weser”. W wydziałach planowania wchodzących w skład niemieckiej machiny wojennej trwały gorączkowe prace. Przygotowania do ataku na Norwegię i inwazji na Francję postępowały szybko naprzód. 20 marca Falkenhorst doniósł, że jeśli chodzi o opera­ cję „Weser” to plany są gotowe. 16 marca Hitler zwołał konfe­ rencję dowódców wojskowych, na której wstępnie wyznaczył dzień D na 9 kwietnia. Admirał Raeder powiedział na konferen­ cji: [...] Moim zdaniem niebezpieczeństwo brytyjskiego desantu w Norwegii jest w chwili obecnej znacznie mniejsze. [...] Natomiast na pytanie, co Brytyjczycy zrobią w niedalekiej przyszłości na półno­ cy można odpowiedzieć w następujący sposób: Przede wszystkim bę­ dą usiłowali zakłócić nasz handel na wodach neutralnych oraz spro­ wokować jakieś zajście, które da im pretekst do działań przeciwko

PRZED BURZĄ

193

Norwegii. Jednym z ich zasadniczych celów było i nadal jest odcięcie niemieckich dostaw z Narviku. I dopną swego, chociaż na pewien czas, czy chcemy tego, czy nie, nawet jeśli przeprowadzimy operację „Weser”. Wcześniej czy później Niemcy zostaną zmuszone do przeprowadze­ nia operacji „Weser”. Dlatego powinna się ona odbyć jak najszybciej, najpóźniej 15 kwietnia, gdyż po tej dacie noce staną się zbyt krótkie, a 7 kwietnia księżyc będzie w nowiu. Jeżeli „Weser” rozpocznie się później, możliwości operacyjne będą znacznie bardziej ograniczone. Okręty podwodne mogą pozostać na swoich stanowiskach nie dłużej niż dwa lub trzy tygodnie. W przypadku operacji „Weser” pogoda nie stanowi aż tak istotnego czynnika, jak przy operacji „Gelb”; co wię­ cej, bardziej korzystne byłoby dla nas zachmurzenie i mgła. Nasze siły morskie są w chwili obecnej gotowe do działania.

Na początku roku Sowieci ze wzmożoną siłą uderzyli na bro­ niących się Finów. Podwoili swoje wysiłki zmierzające do prze­ bicia linii Mannerheima jeszcze przed okresem topnienia śnie­ gów. Niestety, tegoroczne roztopy, w których Finowie pokłada­ li wszystkie swoje nadzieje, spóźniły się o prawie 6 tygodni. 1 lutego rozpoczęła się potężna ofensywa sowiecka na Prze­ smyk Karelski mająca trwać 42 dni, połączona z bombardowa­ niem składów i węzłów kolejowych na tyłach głównej linii. Po­ tworny 10-dniowy ostrzał z dział sowieckich ustawionych jed­ no obok drugiego stanowił preludium do głównego ataku pie­ choty. Po dwóch tygodniach walk linia została złamana. Wzros­ ła jednocześnie intensywność nalotów na główny fort i bazę w Viipuri. Do końca tego miesiąca system obronny linii Man­ nerheima został całkowicie zdezorganizowany i Rosjanie skon­ centrowali swoją uwagę na Zatoce Viipurii. Finom zaczynało brakować amunicji, a ich oddziały były wyczerpane. Owo rygorystyczne trzymanie się litery prawa, które uniemo­ żliwiło jakąkolwiek strategiczną inicjatywę z naszej strony, w równym stopniu utrudniło podjęcie decyzji o wysłaniu broni do Finlandii. To, co do tej pory wysłaliśmy Finom z naszych szczupłych zapasów, w żaden sposób nie mogło im wystarczyć. We Francji nastroje profińskie były znacznie silniejsze dzięki

194

NIEREALNA WOJNA

wysiłkom monsieur Daladiera. 2 marca, bez konsultowania się z rządem brytyjskim, wyraził on zgodę na wysłanie do Finlandii 50 tysięcy żołnierzy ochotników i 100 bombowców. My nie mogliśmy sobie pozwolić na taką hojność. Ponadto - w świetle dokumentów znalezionych przy niemieckim majorze w Belgii oraz nieustannie napływających doniesień wywiadu o coraz większych siłach niemieckich gromadzących się na froncie za­ chodnim - stwierdzić należy, że posunięcie Francuzów niewie­ le miało wspólnego z roztropnością. My zdecydowaliśmy się na wysłanie 50 bombowców. 12 marca Gabinet postanowił wpro­ wadzić w życie plany desantów wojskowych w Narviku i Trondheimie, a następnie w Stavangerze i Bergen stanowią­ cych część akcji pomocy dla Finlandii, do której wciągnęli nas Francuzi. Działania miały się rozpocząć 20 marca, mimo iż nie uzyskaliśmy zgody Norwegów i Szwedów. Tymczasem 7 mar­ ca pan Paasikivi udał się raz jeszcze do Moskwy, tym razem w celu omówienia warunków zawieszenia broni. 12 marca Fi­ nowie przystali na warunki Rosjan. Tak więc plany desantu trzeba znowu było na czas pewien przełożyć oraz porozsyłać zgromadzone do tej pory siły w różne miejsca. Te dwie dywizje, które zatrzymywano przez cały czas w Anglii, można było teraz wysłać do Francji, nasze siły, które miały uderzyć na Norwegię, zostały zmniejszone do jedenastu batalionów.

W tym czasie zakończono wszystkie przygotowania do ope­ racji „Royal Marinę”. W rezultacie trwających pięć miesięcy ogromnych wysiłków oraz ustalonych przez Admiralicję prio­ rytetów wszystkie zamierzenia zostały dokładnie zrealizowane. Admirał FitzGerald wraz ze swymi wyszkolonymi oddziałami piechoty morskiej, przepełnionymi entuzjazmem dla nowości w działaniach wojennych, został umieszczony w górnym odcinku Renu, gdzie oczekiwał na pozwolenie rozpoczęcia akcji. (Szcze­ gółowy opis tego planu znajduje się w Załączniku Q). W marcu wszystko było już gotowe, a ja prowadziłem roz­ mowy z moimi kolegami oraz z Francuzami. Gabinet Wojenny gotów był wyrazić zgodę na rozpoczęcie przeze mnie tego sta-

PRZED BURZĄ

195

rannie obmyślonego planu i polecił mi, przy poparciu Foreign Office, bym załatwił wszystko z Francuzami. Ponieważ w woj­ nach i kłopotach nieodmiennie służyłem im pomocą, byłem pe­ wien, że uczynią dla mnie więcej, niż dla jakiegokolwiek inne­ go żyjącego cudzoziemca. Lecz na tym etapie „nierealnej woj­ ny” nie byłem w stanie ich przekonać. Kiedy zacząłem na nich naciskać, odmówili w sposób, z jakim nigdy wcześniej się nie spotkałem. Monsieur Daladier oznajmił mi niezwykle urzędo­ wo, że „interweniował sam prezydent Republiki i nie wolno podejmować żadnych działań zaczepnych mogących ściągnąć na Francuzów zemstę Niemiec”. Zasada nierozdrażniania wro­ ga zupełnie do mnie nie przemawiała. Hitler zrobił wszystko, by zniszczyć handel poprzez umieszczanie ogromnej liczby min w naszych portach. My pokonaliśmy go przy pomocy środ­ ków czysto defensywnych. Wyglądało na to, że dobrzy, przy­ zwoici, cywilizowani ludzie nigdy nie powinni uderzać, zanim sami nie otrzymają śmiertelnego ciosu. W tym okresie można było wyczuć, że ów przerażający niemiecki wulkan z kłębiącą się pod powierzchnią lawą w niedługim czasie wybuchnie. W dalszym ciągu trwała udawana wojna. Z jednej strony nie kończące się roztrząsania nieistotnych kwestii, brak jakichkol­ wiek decyzji, a w razie ich podjęcia odwoływanie ich i hołdo­ wanie zasadzie: „Nie drażnij wroga, bo może się zdenerwo­ wać”. Z drugiej strony przygotowania do dnia sądu - przeraża­ jąca machina z chrzęstem posuwająca się naprzód i gotowa nas zmiażdżyć w każdej chwili.

Militarna klęska Finlandii miała swoje daleko idące reperku­ sje. 18 marca Hitler spotkał się z Mussolinim na Przełęczy Brenner. Hitler rozmyślnie starał się przekonać włoskiego go­ spodarza, że niemiecka ofensywa lądowa na Zachodzie jest wy­ kluczona. 19 marca pan Chamberlain zabrał głos w Izbie Gmin. W związku z rosnącą krytyką naszych poczynań skoncentrował się na sprawie brytyjskiej pomocy dla Finlandii. Słusznie pod­ kreślił, że na pierwszym miejscu stawialiśmy uszanowanie neu­ tralności Norwegii i Szwecji oraz bronił postawy rządu, który

196

NIEREALNA WOJNA

nie przyszedł w sukurs Finom nie mającym zresztą większych szans na zwycięstwo. Klęska Finlandii była śmiertelnym cio­ sem dla rządu monsieur Daladiera, który podjął zdecydowane, choć spóźnione działania i który osobiście nadał tak ogromny rozgłos naszym niepokojom związanym z tą sprawą. 21 marca monsieur Reynaud sformował nowy rząd, zobowią­ zując się do bardziej energicznego prowadzenia wojny. Moje stosunki z monsieur Reynaudem różniły się od stosun­ ków łączących mnie z monsieur Daladierem. Reynaud, Mandel i ja mieliśmy to samo zdanie na temat Monachium. Daladier znajdował się po przeciwnej stronie. W związku z tym z zado­ woleniem powitałem zmianę w rządzie francuskim i nabrałem otuchy sądząc, że moje miny rzeczne zostaną rychło zaakcepto­ wane. Pan Churchill do monsieur Reynauda 22 marca 1940 Trudno jest mi wyrazić słowami radość z faktu, że oto wszystko się powiodło i to w tak krótkim czasie, a zwłaszcza, że Daladier znalazł sobie miejsce w Pańskim Gabinecie. Wszyscy ogromnie to tutaj po­ dziwiamy, jak również skromną postawę Bluma. Cieszę się, że znalazł się Pan u steru, a Mandel jest razem z Panem. Liczę na ścisłą i owocną współpracę między naszymi rządami. Jak Panu wiadomo, doskonale rozumiem wszystkie niepokoje związane z ogólnym przebiegiem wojny, o których niedawno mi Pan mówił, jak również potrzebę ogromnych wysiłków i drastycznych posunięć. Muszę jednak powiedzieć, że gdy rozmawialiśmy ostatnim razem, nie przypuszczałem nawet, że sytuacja Pańska ulegnie tak nagłej zmianie. Ponieważ nasze poglądy w ciągu ostatnich trzech, czterech lat były niezwykle zbliżone, mam nadzieję, że zapanuje między nami dosko­ nałe zrozumienie i że będę się mógł do tego w jakiś sposób przyczy­ nić. Przesyłam Panu obecnie list napisany do Gamelina w sprawie, któ­ ra sprowadziła mnie do Paryża w ubiegłym tygodniu i proszę o jego życzliwe i jak najszybsze rozważenie. Zarówno premier, jak i lord Halifax są gorącymi zwolennikami przeprowadzenia tej operacji („Royal Marinę”) i wszyscy trzej zamierzaliśmy naciskać w tej spra­ wie Pańskiego poprzednika. Doprawdy szkoda tracić tak cenny czas. W tej chwili gotowych jest ponad 6 tysięcy min, a nowe wciąż napły­ wają - niestety wciąż tylko lądem - i nadal wzrasta ryzyko, że cała sprawa może się wydać.

PRZED BURZĄ

197

Z niecierpliwością oczekuję na jak najszybsze zwołanie Najwy­ ższej Rady Wojskowej, gdzie, jak sądzę, możliwym będzie ustalenie wspólnego planu działania przez francuskich i angielskich kolegów bo przecież nimi jesteśmy. Proszę serdecznie pozdrowić Mandela i życzę sukcesu, od którego zależy nasze wspólne bezpieczeństwo. [...] 28 marca ministrowie francuscy przybyli do Londynu na po­ siedzenie Najwyższej Rady Wojskowej. Otworzył je pan Chamberlain szczegółowo i dokładnie opisując całą scenę wy­ darzeń. Ku memu ogromnemu zadowoleniu powiedział, że jego pierwszą propozycją jest, by „niezwłocznie przeprowadzona została pewna operacja, znana powszechnie pod nazwą »Royal Marine«”. Następnie przedstawił plan i oświadczył, że zgroma­ dzone zapasy umożliwiają prowadzenie nieprzerwanych dzia­ łań. Rezultatem byłoby całkowite zaskoczenie. Wszystko odby­ łoby się w tej części Renu, która wykorzystywana jest wyłącz­ nie do celów wojskowych. Nigdy wcześniej nikt nie przepro­ wadził podobnej operacji; nikt też nigdy nie zaprojektował sprzętu wykorzystującego warunki rzeczne i pomyślnie poko­ nującego zapory oraz jednostki pływające po rzekach. Wresz­ cie, w efekcie użycia odpowiednich typów broni, operacja ta nie dotknęłaby w żaden sposób wód neutralnych. Brytyjczycy przewidywali, że ten atak spowoduje niewyobrażalną wręcz konsternację i zamieszanie. Wszyscy doskonale wiedzą, że jeśli chodzi o organizację i planowanie, żaden naród nie będzie w stanie dorównać Niemcom. Z drugiej jednak strony nikt nie jest bardziej wytrącony z równowagi niż Niemcy, gdy ich plany zostaną nieoczekiwanie pokrzyżowane. Wszelkie improwizo­ wanie jest im zupełnie obce. Ponieważ w momencie wybuchu wojny ich szlaki kolejowe były w nie najlepszym stanie, coraz większego znaczenia nabrały drogi wodne. Jeżeli chodzi o tery­ torium niemieckie, to do kanałów, gdzie wody pozostają w bez­ ruchu, zamierzaliśmy oprócz min pływających zrzucać inne ro­ dzaje broni. Premier podkreślił z naciskiem, że wszystko zależy od szybkości podejmowanych działań. Dodał ponadto, że zwło­ ka utrudnia utrzymanie wszystkiego w tajemnicy, a warunki na rzece staną się wkrótce niezwykle korzystne. Jeżeli zaś chodzi

198

NIEREALNA WOJNA

o niemieckie akcje odwetowe, to gdyby Niemcy chcieli zbom­ bardować francuskie lub niemieckie miasta, nie czekaliby na pretekst. Wszystko jest przygotowane. Teraz tylko najwyższe dowództwo francuskie musi wydać rozkaz. Premier powiedział następnie, że Niemcy mają dwa wrażliwe punkty: dostawy rudy żelaza i ropy naftowej. Główne źródła zaopatrzenia w te surowce leżały na dwóch przeciwległych krańcach Europy. Ruda żelaza sprowadzana była z północy. Precyzyjnie i przekonująco opisał sposób przechwycenia do­ staw rudy płynących ze Szwecji, a następnie poruszył kwestię pół naftowych w Rumunii i Baku oraz uniemożliwienia Nie­ mcom dostępu do nich, w miarę możliwości drogą dyplomaty­ czną. Słuchałem tych wywodów z rosnącą przyjemnością. Nig­ dy wcześniej nie zdałem sobie sprawy, jak bardzo nasze poglą­ dy są zgodne. Monsieur Reynaud mówił o wpływie niemieckiej propagan­ dy na morale Francuzów. Radio niemieckie wrzeszczało każde­ go wieczora, że nie istnieje żaden spór pomiędzy Rzeszą i Fran­ cją, że przyczyną wojny jest danie wolnej ręki Polsce przez Wielką Brytanię, że Francuzi zostali wciągnięci do wojny przez Brytyjczyków, i że Francja nie jest w stanie prowadzić wojny. W swojej polityce wobec Francji Goebbels pozwalał wojnie to­ czyć się w obecnym, zwolnionym tempie, licząc jednocześnie na wzrastające zniechęcenie wśród 5 milionów powołanych do służby wojskowej Francuzów oraz na powstanie takiego rządu, który gotów będzie do pójścia na kompromis z Niemcami ko­ sztem Wielkiej Brytanii. Pytanie, powiedział następnie, które zadają sobie wszyscy Francuzi, brzmi: „Jak sprzymierzeni mogą odnieść zwycięstwo w tej wojnie?” „Pomimo brytyjskich wysiłków” liczba dywizji wzrasta znacznie szybciej u nieprzyjaciela, aniżeli u nas. Kiedy więc zapewnimy sobie tę przewagę liczbową niezbędną do po­ myślnego przeprowadzenia działań na Zachodzie? Nie wie­ dzieliśmy, jak w Niemczech wygląda sytuacja ze sprzętem bo­ jowym. We Francji przeważało odczucie, że działania wojenne utknęły w martwym punkcie, a Niemcom pozostaje teraz jedy­ nie czekać. Jeśli nie podejmie się żadnych kroków zmierzających

PRZED BURZA

199

do odcięcia nieprzyjacielskich dostaw ropy i innych surowców, „opinia publiczna uzna, że blokada nie jest w stanie zapewnie zwycięstwa wspólnej sprawy aliantów”. Na temat operacji „Royal Marinę” powiedział, że sam pomysł jest dobry, lecz nie może ona stanowić czynnika decydującego, a Niemcy na pew­ no rozpoczną działania odwetowe. Jednakże w przypadku, gdy­ by inne kwestie zostały ustalone, postarałby się zapewnić zgodę Francuzów. Znacznie bardziej niż jego poprzednik doceniał znaczenie odcięcia dostaw szwedzkiej rudy żelaza, a nawet stwierdził, że istnieje ścisły związek pomiędzy owymi dostawa­ mi a poziomem produkcji niemieckiego przemysłu metalowe­ go. Na koniec powiedział, że państwa sprzymierzone powinny podłożyć miny w wodach terytorialnych wzdłuż wybrzeży Nor­ wegii, a następnie uniemożliwić w podobny sposób transport rudy z portu Lulea. Podkreślił, jak ogromne znaczenie ma odcięcie do­ staw rumuńskiej ropy naftowej. Koniec końców ustalono, po wysłaniu ogólnych komunika­ tów do Szwecji i Norwegii, że 5 kwietnia rozpoczniemy two­ rzenie pól minowych na norweskich wodach terytorialnych, a po uzyskaniu zgody Francuskiego Komitetu Wojennego, w dniu 4 kwietnia rozpoczniemy operację „Royal Marinę” od umieszczenia w Renie min rzecznych. Jej kontynuację stanowić będzie zrzucenie min z samolotów do niemieckich kanałów. Uzgodniono również, że w przypadku ataku Niemiec na Belgię wojska sprzymierzone natychmiast wkroczą do tego kraju, nie czekając na formalne zaproszenie. Jeśli Niemcy zaatakują Ho­ landię, a Belgia nie przyjdzie jej z pomocą, państwa sprzymie­ rzone będą miały pełne prawo wkroczyć na terytorium Belgii, aby udzielić pomocy Holandii. Wreszcie, jako coś najzupełniej oczywistego, co do tego wszyscy byli zgodni, komunikat informował, że rządy brytyjski i francuski podejmują uroczyście następujące zobowiązanie: W czasie obecnej wojny żadne z obydwu państw bez wspólnej zgody nie wynegocjuje i nie podpisze ani zawieszenia broni, ani traktatu pokojowego. To porozumienie nabrało później ogromnego znaczenia.

200

NIEREALNA WOJNA

3 kwietnia gabinet brytyjski wprowadził w życie postanowienie Najwyższej Rady Wojennej, a Admiralicja została upoważniona do zaminowania Szlaków Norweskich w dniu 8 kwietnia. Opera­ cji tej nadałem kryptonim „Wilfred”, jako że była niewielka i sama w sobie niewinna. Ponieważ musieliśmy się liczyć z oporem ze strony Niemców, ustaliliśmy, że do Narviku wysłany zostanie kontyngent francuski i jedna brygada brytyjska, których zadaniem będzie oczyszczenie portu i natarcie w kierunku granicy szwedz­ kiej. Pozostałe siły miały zostać skierowane do Stavangeru, Ber­ gen i Trondheimu, gdzie ich zadaniem było uniemożliwienie nie­ przyjacielowi dostępu do baz. Warto cofnąć się nieco w czasie, by przypomnieć sobie wszy­ stkie etapy na drodze do podjęcia ostatecznej decyzji o zamino­ waniu Szlaków*.

*

29 września 1939 r. pierwszy lord Admiralicji zwraca uwagę Gabinetu na wartość', jaką dla niemieckiej gospodarki przedstawia szwedzka ruda żelaza. 27 listopada 1939 r. pierwszy lord Admiralicji wysyła depeszę pierwszemu lordowi morskiemu, prosząc go o zbadanie propozycji dotyczącej zami­ nowania Szlaków. 15 grudnia 1939 r. pierwszy lord Admiralicji porusza w czasie posiedzenia Gabinetu kwestię dostaw rudy żelaza do Niemiec. 16 grudnia 1939 r. Członkowie Gabinetu otrzymują szczegółowe memo­ randum w lej sprawie. 22 grudnia 1939 r. Gabinet dyskutuje nad memorandum. 5 lutego 1940 r. Szczegółowa dyskusja w tej sprawie połączona z proble­ mem pomocy dla Finlandii w czasie posiedzenia Najwyższej Rady Wo­ jennej w Paryżu. (Obecny W.S.C.) 19 lutego 1940 r. Gabinet brytyjski ponownie dyskutuje nad kwestią za­ minowania Szlaków. Admiralicja zostaje upoważniona do rozpoczęcia przygotowań. 29 lutego 1940 r. Upoważnienie zostaje cofnięte. 28 marca 1940 r. Najwyższa Rada Wojenna postanawia rozpocząć sta­ wianie pól minowych. 3 kwietnia 1940 r. Gabinet brytyjski podejmuje ostateczną decyzję. 8 kwietnia 1940 r. Akcja stawiania pól minowych wykonana.

PRZED BURZĄ

201

Po raz pierwszy poprosiłem o to w dniu 29 września 1939 r. Od owego czasu sytuacja nie uległa najmniejszej zmianie. Sprzeciw natury moralnej i technicznej związany z neutralno­ ścią Norwegii, znaczenie odcięcia dostaw rudy żelaza z Narviku do Niemiec, reakcje światowej opinii publicznej; wszystko to przedstawiało się dokładnie tak samo. Lecz nareszcie Najwy­ ższa Rada Wojenna była przekonana co do konieczności reali­ zacji tego planu, a i Gabinet Wojenny pogodził się z tą myślą, ba, był do niej nastawiony bardzo pozytywnie. Raz już udzielił zgody, a potem ją wycofał. Potem wszystko skomplikowała wojna w Finlandii. Przez 60 dni sprawa „Pomocy dla Finlandii” znajdowała się na porządku dziennym obrad Gabinetu. Nic jed­ nak z tego nie wyszło. Finlandia znalazła się w rosyjskim jarz­ mie. Po miesiącach bezpłodnego uchylania się przed podjęciem decyzji, wahań, zmian polityki, po nie kończących się sporach toczonych przez ludzi mądrych i wartościowych, doszliśmy do prostej sprawy, która wymagała konkretnych działań siedem miesięcy wcześniej. W czasie wojny siedem miesięcy to bardzo dużo. Teraz Hitler był gotów do działania, a plany, jakie zamie­ rzał zrealizować, były bardziej dalekosiężne i staranniej opra­ cowane. Doprawdy trudno znaleźć bardziej dosadny przykład głupoty, jaką jest prowadzenie wojny przy pomocy komitetu czy komitetów. W następnych tygodniach na moich barkach spoczął prawie cały ciężar prowadzenia nieszczęsnej kampanii norweskiej, która niebawem zostanie opisana. Gdyby pozosta­ wiono mi swobodę działania w momencie, gdy po raz pierwszy o to prosiłem, sytuacja w tym rejonie przedstawiałaby się zu­ pełnie inaczej, a konsekwencje tego faktu byłby trudne do prze­ cenienia. Teraz wszystko zakończyło się klęską. Gdy kto nie chce, kiedy może, Nic mu później nie pomoże.

Myślę, że słusznym będzie, jeżeli przedstawię tutaj pokrótce różnorakie propozycje i urządzenia natury ofensywnej, które opracowałem na moim drugoplanowym stanowisku w czasie

202

NIEREALNA WOJNA

trwania „nierealnej wojny”. Jako pierwszy należy wymienić plan wejścia na Bałtyk i opanowania go. Stałby się on naszym głównym planem, gdyby coś takiego było możliwe. Jednak za­ łożono przeciwko niemu weto, gdyż już wówczas zaczęto zda­ wać sobie sprawę z rosnącego znaczenia lotnictwa. Drugi plan przewidywał stworzenie eskadry specjalnie opancerzonych okrętów na podobieństwo żółwi, którym nie byłyby straszne ani bomby zrzucane z samolotów, ani torpedy, czyli odtworzenie pancerników klasy Royal Sovereign. Na niezrealizowanie tego planu wpłynął ogólny bieg wydarzeń oraz pierwszeństwo przy­ znane lotniskowcom. Trzeci plan przewidywał prostą operację taktyczną polegającą na zaminowaniu Szlaków Norweskich, co pozwoliłoby na odcięcie bezcennych dla Niemiec dostaw szwe­ dzkiej rudy żelaza. Po czwarte „Cultivator Nr 6” (Załącznik O), czyli długofalowy sposób przełamania impasu na froncie fran­ cuskim bez powtarzania rzezi, jaka miała miejsce w czasie po­ przedniej wojny. Jednak i to nie doszło do skutku, głównie z po­ wodu gwałtownego ataku niemieckich czołgów - naszego własnego wynalazku, który został wykorzystany przeciwko nam - będącego dowodem wyższości działań ofensywnych nad defensywnymi w tej wojnie. Po piąte wreszcie, operacja „Royal Marinę” — tzn. sparaliżowanie ruchu na Renie poprzez umiesz­ czenie w nim min rzecznych. Spełniła ona wyznaczone zadanie i udowodniła swoje zalety już od pierwszych chwil. Jednak wszystko to zbladło w obliczu powszechnego załamania się francuskiego oporu. W każdym razie, aby zadać nieprzyjacielo­ wi poważne straty, trzeba by kontynuować działania przez czas dłuższy. Reasumując więc, w czasie starć wojsk lądowych byłem nie­ wolnikiem ostrzału artyleryjskiego. Na morzu starałem się ze wszystkich sił utrzymać inicjatywę, aby uniemożliwić nieprzy­ jacielowi skoncentrowanie ataków na ogromnym celu, jakim był nasz handel morski. W czasie owego długotrwałego odrę­ twienia określanego mianem „nierealnej wojny” (lub „dziw­ nej”, której to nazwy używano w Stanach Zjednoczonych) ani Francja, ani Wielka Brytania nie były w stanie sparować mści­ wego niemieckiego ciosu. Dopiero po upadku Francji Wielka

PRZED BURZĄ

203

Brytania, dzięki swemu wyspiarskiemu położeniu, z bólu klę­ ski i groźby zagłady wykrzesała owo ogólnonarodowe zdecy­ dowanie, dzięki któremu mogła Niemcom stawić czoło.

W krótkim czasie zaczęły do nas dochodzić złowieszcze wie­ ści o różnym stopniu prawdopodobieństwa. 3 kwietnia w czasie posiedzenia Gabinetu Wojennego minister wojny poinformo­ wał nas o raporcie, wedle którego Niemcy gromadzą w Rostocku znaczne siły z zamiarem uderzenia na Skandynawię. Mini­ ster spraw zagranicznych oznajmił, że doniesienia ze Sztokhol­ mu zdają się potwierdzać ów raport. Według informacji posel­ stwa szwedzkiego w Berlinie, Niemcy zgromadzili w Szczeci­ nie i Świnoujściu znaczną liczbę jednostek o łącznej wyporno­ ści 200 tysięcy ton. Jeśli wierzyć krążącym pogłoskom, to na ich pokładach znajdowało się 400 tysięcy żołnierzy. Sugerowa­ no, że w razie naszego ataku na Narvik lub na inne porty nor­ weskie, o które Niemcy w dalszym ciągu się lękali, siły te mają przeprowadzić kontruderzenie. W niedługim czasie dowiedzieliśmy się, że francuski Komitet Wojenny nie wyrazi zgody na rozpoczęcie operacji „Royal Ma­ rinę”. Opowiadał się wprawdzie za zaminowaniem Szlaków Norweskich, ale sprzeciwiał wszystkiemu, co mogło spowodo­ wać niemiecką akcję odwetową. Reynaud wyraził swoje ubole­ wanie za pośrednictwem francuskiego ambasadora. Pan Cham­ berlain, który na tym etapie skłonny był rozpocząć działania zaczepne, przeżył głębokie rozczarowanie w związku z otrzy­ maną odmową, a podczas rozmowy z monsieur Corbinem po­ traktował obie operacje jako jedną całość. Zgodnie z pragnie­ niem wyrażonym przez Francję Brytyjczycy odetną niemieckie dostawy rudy żelaza pod warunkiem, że Francuzi pozwolą nam się zemścić - dzięki operacji „Royal Marinę” - za wszystko, co wycierpieliśmy z powodu min magnetycznych. Choć byłem gorącym zwolennikiem „Royal Marinę”, nie spodziewałem się, że posunie się tak daleko. Obydwie operacje miały na celu za­ atakowanie nieprzyjaciela i zakończenie owego niewyraźnego okresu, z którego najwięcej korzystali właśnie Niemcy. Jeśli

204

NIEREALNA WOJNA

kilkudniowa zwłoka pozwoliłaby nam przekonać Francuzów, by zgodzili się na dokładne zrealizowanie obydwu planów, to byłem gotów przełożyć operację „Wilfred” o kilka dni. Poglądy premiera w tej kwestii były zadziwiająco zgodne z moimi, aż tak bardzo, że wydawało się, iż myślą nie dwie, lecz jedna osoba. Poprosił mnie, bym udał się do Paryża i zrobił, co mogę, by przekonać monsieur Daladiera, o którego wszystko się niewątpliwie rozbijało. Z monsieur Reynaudem i kilkoma jego ministrami spotkałem się 4 kwietnia na kolacji w Ambasadzie Brytyjskiej. Wyglądało na to, że nasze poglądy są zupełnie zbież­ ne. Zaproszony został także Daladier, lecz wymówił się jakimś wcześniejszym pilnym spotkaniem. Ustalono, że spotkam się z nim następnego ranka. Choć gotów byłem uczynić wszystko, by tylko przekonać Daladiera, zapytałem Gabinet, czy mogę powie­ dzieć wyraźnie, że przeprowadzimy operację „Wilfred”, nawet je­ śli Francuzi nie wyrażą zgody na „Royal Marinę”. Następnego dnia w południe odwiedziłem Daladiera na rue St. Dominiąue, gdzie odbyłem z nim poważną rozmowę. Wspomniałem o jego nieobecności na kolacji poprzedniego wieczoru. Bronił się tłumacząc to ustalonym wcześniej spotka­ niem. Od razu stało się dla mnie jasne, że między nowym a sta­ rym premierem istnieje ogromna przepaść. Daladier twierdził, że za trzy miesiące stan lotnictwa francuskiego poprawi się na tyle, że będzie ono w stanie poradzić sobie z Niemcami, rozpo­ czynającymi akcję odwetową związaną z operacją „Royal Ma­ rinę”. W tym momencie gotów był przedstawić mi tę datę na piśmie. Następnie długo rozwodził się nad losem bezbronnych fabryk. Następnie zapewnił mnie, że kryzys polityczny we Francji dobiegł końca, a on będzie współdziałał z Reynaudem. Na tym zakończyliśmy naszą rozmowę. Opowiedziałem to wszystko przez telefon Gabinetowi Wo­ jennemu, który był tu zgodny, że mimo sprzeciwu Francuzów wobec operacji „Royal Marinę”, należy rozpocząć operację „Wilfred”. Wyrażał też życzenie, by stwierdzenie to znalazło się w oficjalnym komunikacie. 5 kwietnia w czasie posiedzenia Gabinetu ministrowi spraw zagranicznych polecono poinfor­ mować rząd francuski, iż pomimo ogromnego znaczenia, jakie

PRZED BURZĄ

205

przykładaliśmy do jak najwcześniejszego przeprowadzenia operacji „Royal Marinę” równocześnie z proponowaną opera­ cją na norweskich wodach terytorialnych, jesteśmy gotowi pójść na ustępstwo - i zgodnie z jego życzeniem - przeprowa­ dzić tylko tę drugą operację. Termin rozpoczęcia działań ustalo­ no ostatecznie na 8 kwietnia.

W czwartek, 4 kwietnia 1940 r. na posiedzeniu Centralnej Rady Narodowego Związku Konserwatystów i Stowarzysze­ nia Związkowców premier wygłosił niezwykle optymistyczne przemówienie: Po siedmiu miesiącach wojny moja wiara w zwycięstwo jest dzie­ sięciokrotnie większa, niż była na początku. [...] Świadom jestem, że w czasie tych siedmiu miesięcy sytuacja uległa znacznej poprawie, a siły nasze wzrosły. Przyjrzyjmy się temu wszystkiemu, co różni nas od Niemiec. Przy­ gotowywały się one do wojny na długo przed jej rozpoczęciem. W go­ rączkowym pośpiechu zwiększały stan swoich sił zbrojnych na lądzie i w powietrzu, przeznaczając wszystkie zasoby na produkcję broni i sprzętu oraz na zgromadzenie ogromnej ilości zapasów; w rzeczy samej stawały się powoli jednym wielkim uzbrojonym obozem woj­ skowym. My zaś - naród pokojowo nastawiony — skupieni byliśmy raczej na problemach pokoju. To prawda, że to co działo się w Nie­ mczech, zmusiło nas do ponownego rozpoczęcia dawno zarzuconych prac nad naszymi umocnieniami obronnymi. Lecz tak długo, jak tliła się choćby iskierka nadziei na zachowanie pokoju, opóźnialiśmy pod­ jęcie owych drastycznych kroków koniecznych podczas przygotowy­ wania kraju do działań wojennych. W efekcie tego wszystkiego, gdy wojna wybuchła, znajdowaliśmy się daleko w tyle za Niemcami i - rzecz jasna - spodziewaliśmy się, że wykorzystają oni swoją początkową przewagę, próbując podporządko­ wać sobie nas i Francję, zanim my zdążymy odrobić zaległości. Czyż nie jest tedy czymś niezwykłym, że nic takiego się nie stało? Bez względu jednak, jaka była tego przyczyna - czy Hitler myślał, że i tak zdobędzie bez walki to, czego chciał, czy też wszystkie przygotowania nie były jeszcze zakończone - jedno jest pewne: przegapił okazję. Te siedem miesięcy, które otrzymaliśmy w prezencie, umożliwiło nam nadrobienie opóźnień, zjednoczenie wszystkich sił, zarówno

206

NIEREALNA WOJNA

ofensywnych, jak i defensywnych, a także niewyobrażalne zwiększe­ nie naszej siły bojowej, że odtąd bez drgnienia możemy spoglądać w przyszłość, bez względu na to co nam przyniesie. Być może powiecie: „Tak, zgadza się, lecz nieprzyjaciel też chyba nie próżnował?” To prawda, i nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Jestem ostatnią osobą skłonną lekceważyć jego siłę i zdaję sobie sprawę, iż jest on w stanie jej użyć bez skrupułów i bez litości, jeżeli uzna, że nie jesteśmy w stanie odpłacić mu z nawiązką. Przyznaję, że tak jest. Lecz jest jeszcze inny aspekt, o którym muszę tutaj wspomnieć: dopięcie wszystkiego na ostatni guzik pozostawia mu niewielkie pole manewru. Ocena ta okazała się błędną. Głównego założenia, wedle któ­ rego my i Francuzi byliśmy silniejsi niż na początku wojny, nie można było niczym uzasadnić. Jak to już wcześniej zostało wy­ jaśnione, Niemcy wkraczali obecnie w czwarty rok gorączko­ wej produkcji zbrojeniowej, podczas gdy my znajdowaliśmy się na znacznie wcześniejszym etapie, porównywalnym co najwy­ żej z drugim rokiem. Z każdym upływającym miesiącem czte­ roletnia armia niemiecka stawała się coraz dojrzalszym i dosko­ nalszym narzędziem, podczas gdy dawna przewaga armii fran­ cuskiej, wypływająca z jej wyszkolenia i ogromnej spójności, w coraz większym stopniu stawała się tylko wspomnieniem. Premier zdawał się nie przeczuwać, że znajdujemy się w prze­ dedniu wielkich wydarzeń, podczas gdy ja byłem niemal pe­ wien, że od rozpoczęcia się wojny na lądzie dzieli nas już bar­ dzo niewiele. Nade wszystko zaś sformułowanie: „Hitler prze­ gapił okazję” należy uznać za niezbyt szczęśliwe. Wszystko wisiało dosłownie na włosku. Różne pomniejsze propozycje, które udało mi się wysunąć, zostały zaakceptowa­ ne, lecz żadna ze stron nie zdobyła się na jakiekolwiek poważ­ niejsze kroki. Realizowane przez nas plany opierały się na wprowadzeniu blokady poprzez zaminowanie norweskiego ko­ rytarza na północny i odcięciu niemieckich dostaw ropy nafto­ wej z południowego wschodu. Na tyłach niemieckiego frontu zapanowały kompletna cisza i bezruch. Nagle lawina gwałtow­ nych niespodzianek ukazała cały bezsens biernej i krótkowzro­ cznej polityki. Wszyscy mieliśmy się przekonać, jak wygląda wojna totalna.

R O Z D Z I A Ł XXXIII

BITWA N A

MORZU

Kwiecień 1940

Odejście lorda Chatfielda - Na zaproszenie premiera przewodniczę obradom Komitetu Koordynacji Wojskowej - Niewygodny układ „Wilfred” - Oslo - Niemcy zajmuję Norwegię - Tragedia neutralno­ ści - Wszystkie floty na morzu - „Glowworm” - „Renown” nawią­ zuje kontakt bojowy z pancernikami „Scharnhorst” i „Gneisenau” Przybycie Home Fleet w okolice Bergen - Działania brytyjskich okrę­ tów podwodnych-Flotylla Warburtona-Lee w Narviku-Posiedzenie Najwyższej Rady Wojennej w Londynie, 9 kwietnia - Jej wnioski Moja depesza do pierwszego lorda morskiego, 10 kwietnia - Gniew w Anglii - Debata w Parlamencie, 2 kwietnia - „Warspite” i jego flotylla likwiduje niemieckie niszczyciele zgromadzone w Narviku List od króla.

Z

anim podejmę wątek tej opowieści, chciałbym opisać zmiany, jakim sytuacja moja uległa w kwietniu 1940 r. Funkcja ministra ds. koordynacji obrony, którą sprawo­ wał do tej pory lord Chatfield, stała się zbędną, a 3 kwietnia pan Chamberlain przyjął jego rezygnację przedłożoną przezeń z własnej woli. 4 kwietnia Downing Street oznajmiło, że nie zamierza obsadzać zwolnionego stanowiska, a obradom Komi­ tetu Koordynacji Wojskowej przewodniczyć będzie pierwszy lord Admiralicji, jako wysokiej rangi minister. I tak oto zaczęła się moja nowa funkcja w Komitecie Koordynacji Wojskowej, który od 8 do 15 kwietnia zbierał się codziennie, a nawet dwa razy dziennie. Ciążyła przeto na mnie ogromna odpowiedzial­ ność, choć władza moja była doprawdy niewielka. W grupie pozostałych ministrów trzech rodzajów broni zasiadających

208

NIEREALNA WOJNA

w Gabinecie Wojennym byłem „pierwszym pośród równych”. Nie mogłem jednak podejmować żadnych decyzji, ani wprowa­ dzać ich w życie. Musiałem mieć za sobą nie tylko ministrów wszystkich rodzajów broni, lecz także szefów sztabu. Tak więc wielu ważnych i zdolnych ludzi miało prawo a nawet obowią­ zek wyrażać swoje poglądy na temat szybko zmieniających się faz rozpoczętej bitwy - gdyż była to bitwa. Szefowie sztabu spotykali się codziennie po przedyskutowa­ niu całej sytuacji z właściwymi ministrami. Następnie podej­ mowali decyzje, które miały decydujące znaczenie. Dowiady­ wałem się o nich albo od pierwszego lorda morskiego, który nie miał przede mną żadnych tajemnic, albo z różnych memoran­ dów i aide-memoires wydawanych przez Komitet Szefów Szta­ bu. W przypadku, gdybym zechciał zakwestionować którąś z tych decyzji, mogłem poruszyć tę sprawę na zebraniu Komi­ tetu Koordynacyjnego, gdzie szefowie sztabu wspierani przez towarzyszących im ministrów zasiadali jako oddzielni członko­ wie Komitetu. Toczono tam długie i uprzejme rozmowy, a po ich zakończeniu sekretarz sporządzał taktowny raport spraw­ dzany następnie przez reprezentantów ministerstw lotnictwa, marynarki i wojsk lądowych, którzy wyłapywali w nim wszel­ kie niezgodności z rzeczywistym przebiegiem dyskusji. W taki oto sposób dotarliśmy na owe rozległe, szczęśliwe wyżyny, gdzie po skonsultowaniu się ze wszystkimi wszystko jest usta­ lane dla powszechnego dobra, dzięki zdrowemu rozsądkowi większości. Lecz w czasie wojny, której niebawem mieliśmy doświad­ czyć, wszystko przedstawiało się zupełnie inaczej. Niestety mu­ szę to tutaj napisać, ale ówczesny konflikt miał przypominać taką oto sytuację: Jakiś chuligan okłada drugiego pałką, młot­ kiem lub jakimś innym skuteczniejszym narzędziem. Jest to do­ prawdy godne ubolewania i stanowi jedną z przyczyn, dla któ­ rych warto unikać wojny, ustaliwszy wszystko na drodze poko­ jowej, z pełnym szacunkiem dla praw mniejszości i przy wzię­ ciu pod uwagę wszystkich głosów przeciwnych. Komitet Obrony Gabinetu Wojennego spotykał się niemal co­ dziennie, by przedyskutować raporty Komitetu Koordynacji

BITWA NA MORZU

209

Wojskowej i Komitetu Szefów Sztabu, a sformułowane tam wnioski oraz ewentualne punkty sporne były rozpatrywane w czasie częstych posiedzeń Gabinetu. Wszystko trzeba było wyjaśniać, a potem wyjaśniać raz jeszcze. Tymczasem zaś, nim cały proces zdołał się zakończyć, cała sytuacja uległa zmianie. W Admiralicji, która w czasie wojny była z konieczności głów­ ną kwaterą bojową, decyzje dotyczące działań floty podejmo­ wano na miejscu, a tylko w skrajnych przypadkach sprawy ocierały się o premiera popierającego nas przy każdej sposob­ ności. Natomiast gdy sytuacja wymagała działania wojsk lądo­ wych lub lotnictwa, trudno było nadążyć za biegiem wydarzeń. Jednakże na początku kampanii norweskiej trzy czwarte wła­ dzy wykonawczej znajdowało się w rękach Admiralicji. Nie zamierzam udawać, że bez względu na władzę, jaka spo­ czywała w moich rękach, powinienem był podejmować lepsze decyzje i znajdować sensowniejsze rozwiązania problemów, ja­ kie przed nami stawały. Napór wydarzeń, które wkrótce zostaną opisane, był tak gwałtowny, a wszystko wokół pogrążone w tak ogromnym chaosie, iż uznałem, że nad Komitetem Koordynacji Wojskowej jest w stanie zapanować tylko premier. W związku z tym 15 kwietnia poprosiłem go, by z powrotem zajął przeka­ zane mi stanowisko. Przewodniczył niemal wszystkim posie­ dzeniom w czasie kampanii norweskiej. Nasza współpraca układała się niezwykle zgodnie, a on swoim autorytetem udzie­ lał poparcia wygłaszanym przeze mnie poglądom. Byłem nie­ zwykle blisko związany z nieudaną próbą udzielenia pomocy Norwegii, gdy na pomoc tę było już zbyt późno. W odpowiedzi na pytanie zadane mu w Parlamencie premier w następujący sposób obwieścił wspomnianą zmianę: Na prośbę pierwszego lorda Admiralicji zgodziłem się przewodni­ czyć obradom Komitetu Koordynacji Wojskowej, gdy będzie on roz­ ważał sprawy wyjątkowej wagi dotyczące ogólnego przebiegu wojny. Wszystkie osoby pracujące z nami dawały nieustanne dowo­ dy lojalności i dobrej woli. Niemniej jednak zarówno premier, jaki i ja doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z bezkształtności naszego systemu, szczególnie wyraźnie widoczną w momen-

210

NIEREALNA WOJNA

tach, gdy wydarzenia przybierały nieoczekiwany obrót. Pomi­ mo iż Admiralicja grała w owym czasie pierwsze skrzypce, w krytyczny sposób należy spojrzeć na organizację, w ramach której minister odpowiedzialny za marynarkę próbuje zharmo­ nizować działania lotnictwa i wojsk lądowych, podejmując za­ razem trud rozwiązania wszystkich problemów, przed którymi stawała Admiralicja, i będąc w szczególny sposób odpowie­ dzialnym za działania na morzu. Pomimo tego, że premier za­ siadł na moim miejscu i nieustannie mnie popierał, sytuacja nie stała się wcale prostsza. Kiedy w rezultacie braku środków i nieodpowiedniej polityki niemal co dnia spadały na nas nowe ciosy, nadal utrzymywałem się na zajmowanym stanowisku w tym płynnym, przyjaznym, ale niezbyt zorganizowanym, kręgu.

W piątkowy wieczór 5 kwietnia poseł niemiecki w Oslo za­ prosił na pokaz filmowy odbywający się w budynku poselstwa grupę znakomitych osobistości, wśród których znajdowali się członkowie rządu. Film przedstawiał niemiecki podbój Polski, a jego punktem kulminacyjnym były przerażające zdjęcia bom­ bardowanej Warszawy*. Napis u dołu ekranu brzmiał: „To wszystko zawdzięczali swoim francuskim i angielskim przyja­ ciołom”. Po skończonej projekcji wszyscy pełni konsternacji rozeszli się w milczeniu. Rząd norweski był jednak w głównej mierze zainteresowany poczynaniami Brytyjczyków. 8 kwietnia między 4.30 a 5. rano brytyjskie niszczyciele zaminowały kanał wiodący do portu w Narviku, znajdujący się nie opodal wejścia do Zachodniego Fiordu. Dokładnie o 5. rano radio londyńskie nadało tę informa* Był to niemiecki film dokumentalny zatytułowany „Feldzug in Polen”, któ­ ry wyświetlano również w Danii. Było to ze strony Niemiec zagranie psy­ chologiczne przed rozpoczęciem operacji „Weserubung-Nord” skierowa­ nej przeciwko Norwegii i „Weserübung-Sud” skierowanej przeciwko Da­ nii (przyp. tłum.).

BITWA NA MORZU

211

cję, a o 5.30 norweskiemu ministrowi spraw zagranicznych zo­ stała wręczona nota rządu JK Mości. Cały ranek w Oslo minął na redagowaniu protestów, które wysyłano do Londynu. Lecz w późnych godzinach popołudniowych Admiralicja poinfor­ mowała poselstwo norweskie w Londynie, że otrzymała donie­ sienia o niemieckich okrętach wojennych płynących na północ w pewnej odległości od wybrzeży Norwegii i zmierzających prawdopodobnie w stronę Narviku. W tym samym mniej wię­ cej czasie do Oslo dotarła wiadomość, że opodal południowego wybrzeża Norwegii polski okręt podwodny Orzeł zatopił Rio de Janeiro, niemiecki statek wiozący żołnierzy, a miejscowi ryba­ cy uratowali znaczną liczbę Niemców, którzy powiedzieli, że kierowali się w stronę Bergen, aby pomóc Norwegom w obro­ nie ich kraju przed Francuzami i Brytyjczykami. To jednak nie był koniec. Niemcy wdarli się do Danii, lecz wieść o tym dotar­ ła do Norwegii dopiero, gdy sama została zaatakowana. Tak więc nie otrzymała ona żadnego oficjalnego ostrzeżenia. Dania pokonana została bez większego trudu, a w czasie walk zginęło kilku wiernych żołnierzy. Tej nocy niemieckie okręty wojenne zbliżyły się do Oslo. Baterie zewnętrzne otworzyły ogień. W skład norweskich sił obronnych wchodził stawiacz min, Olav Tryggvason, i dwa tra­ łowce. Wczesnym rankiem do fiordu wpłynęły dwa niemieckie trałowce, by wysadzić swoich żołnierzy w pobliżu baterii nad­ brzeżnych. Wprawdzie Olav Tryggvason zatopił jeden z nich, lecz żołnierze dostali się na brzeg, zdobywając baterie. Jednak­ że bohaterski stawiacz min trzymał na dystans dwa niemieckie niszczyciele u wejścia do fiordu i w czasie walki uszkodził krą­ żownik Emden. Również norweski statek wielorybniczy uzbro­ jony w jedno jedyne działo włączył się do bitwy, pomimo iż nie otrzymał w tej sprawie żadnych rozkazów. Działo to zostało niebawem zniszczone, a jego dowódcy pocisk oberwał obie no­ gi. By nie odbierać odwagi swoim ludziom przetoczył się przez burtę i poniósł godną śmierć. Teraz do fiordu wpłynęły główne siły niemieckie, na czele z ciężkim krążownikiem Blücher, kie­ rując się w stronę przesmyków bronionych przez fortecę Oscarsborg. Jednakże ogień baterii nadbrzeżnych i dwie torpedy

212

NIEREALNA WOJNA

wystrzelone z odległości 500 jardów zrobiły swoje. Blücher błyskawicznie zatonął wraz ze znajdującymi się na pokładzie starszymi oficerami niemieckiego sztabu administracyjnego i oddziałem gestapo. Pozostałe okręty niemieckie, w tym także Lützow, zdecydowały się na odwrót. Uszkodzony Emden nie brał już dalej udziału w walkach, na morzu. Koniec końców Oslo i tak zostało zajęte, wprawdzie nie od strony morza, lecz z lądu, przez oddziały przywiezione samolotami i te, które do­ konały desantu w fiordzie. Plany Hitlera zostały natychmiast wprowadzone w życie w całej swej rozległości. Siły niemieckie wylądowały w Kristiansandzie, Stavangerze oraz na północy w Bergen i Trondheimie. Najodważniejsze uderzenie przypuszczono na Narvik. Przez cały tydzień rzekomo puste statki do przewozu rudy żelaza po­ wracające do tego portu kursowały wzdłuż neutralnego koryta­ rza norweskiego, naładowane po brzegi sprzętem i amunicją. Kilka dni wcześniej z Niemiec wypłynęło 10 niszczycieli, z których każdy wiózł 200 żołnierzy strzeżonych przez pancer­ niki Scharnhorst i Gneisenau. Dotarły one do Narviku rankiem 9 kwietnia. W fiordzie czekały dwa norweskie okręty wojenne, Norge i Eidsvołd, gotowe walczyć do upadłego. O świcie zauważono, że jakieś niszczyciele zbliżają się do portu z dużą prędkością, lecz z powodu szalejącej nawałnicy śnieżnej trudno je było po­ czątkowo zidentyfikować. Niebawem jakiś oficer niemiecki po­ jawił się na pokładzie łodzi motorowej i zażądał poddania się Eidsvolda. Otrzymawszy od oficera dowodzącego szorstką odpowiedź: „Zaatakuję”, oficer niemiecki odpłynął, a okręt niemal natychmiast został zatopiony serią torped, zabierając ze sobą na dno prawie całą załogę. Tymczasem Norge otworzył ogień, ale po kilku minutach i on został trafiony torpedami i po­ dzielił los swego poprzednika. W czasie tej bohaterskiej, acz beznadziejnej walki zginęło 287 norweskich marynarzy, w sumie niewiele ponad setkę wy­ ratowano z obydwu okrętów. Po tym wszystkim zdobycie Na-

BITWA NA MORZU

213

rviku nie nastręczało większych trudności. Był to punkt o zna­ czeniu strategicznym, z którego nie było pisane nam korzystać.

Zaskoczenie, bezwzględność i dokładność - oto co cechowa­ ło atak na niewinną i bezbronną Norwegię. W żadnym punkcie początkowe siły desantowe nie przekraczały 2 tysięcy żołnie­ rzy. W działaniach udział brało 77 dywizji wypływających z Hamburga i Bremy, a także Szczecina i Gdańska. W fazie po­ czątkowej wykorzystano 3 dywizje, a 4 dalsze wspierały je od Oslo do Trondheimu. Istotnym elementem planu było użycie 800 samolotów operacyjnych i od 250 do 300 samolotów trans­ portowych. W ciągu 48 godzin wszystkie główne porty Norwe­ gii znalazły się w rękach niemieckich.

W niedzielny wieczór, 7 kwietnia, nasz zwiad lotniczy do­ niósł, że poprzedniego dnia dostrzeżono flotę niemiecką składa­ jąca się z pancernika, 2 lekkich krążowników, 14 niszczycieli i jakiejś niezidentyfikowanej jednostki, najpewniej transpo­ rtowca, która płynęła przez Skagerrak w kierunku Naze. Nam w Admiralicji trudno było uwierzyć, że okręty te kierują się do Narviku. Pomimo doniesień z Kopenhagi, że Hitler zamierza opanować ten port, sztab Marynarki Wojennej sądził, że okręty te zawrócą i pozostaną w Skagerraku. Niemniej jednak natych­ miast zarządzono następujące posunięcia. Home Fleet składają­ ca się z pancerników Rodney, Repulse i Valiant, 2 krążowników i 10 niszczycieli była już gotowa do działania i 7 kwietnia o 8.30 wieczorem opuściła Scapa; tej samej nocy, o 10. z Rosyth wypłynęła 2 eskadra krążowników, w której skład wcho­ dziły 2 krążowniki i 15 niszczycieli. Natomiast 1 eskadra krą­ żowników zabierająca na pokłady swoich jednostek żołnierzy, którzy mieli zająć norweskie porty na wypadek niemieckiego ataku, otrzymała rozkaz wysadzenia oddziałów na ląd, nawet bez sprzętu i jak najrychlejszego przyłączenia się do Home Fle­ et. Krążownikowi Aurora i sześciu niszczycielom wykonują­ cym podobne zadanie w Clyde rozkazano powrócić do Scapa.

214

NIEREALNA WOJNA

Wszystkie te posunięcia zostały uzgodnione z dowódcą naczel­ nym. Krótko mówiąc, postawiliśmy w stan gotowości wszy­ stko, czym dysponowaliśmy, przyjmując założenie, że sytuacja jest naprawdę krytyczna. Równocześnie opodal Narviku 4 nisz­ czyciele kontynuowały zakładanie pola minowego, osłaniane przez pancernik Renown, krążownik Birmingham i 8 niszczy­ cieli. Na spotkaniu Gabinetu w poniedziałek rano oznajmiłem, że prace nad położeniem pól minowych w Zachodnim Fiordzie trwały od 4.30 do 5. rano. Wyjaśniłem także, iż cała nasza flota znajduje się na morzu. Lecz teraz mieliśmy pewność, że główne niemieckie siły morskie rzeczywiście zmierzają w kierunku Narviku. Płynąc do Norwegii na operację „Wilfred”, nasz nisz­ czyciel Glowworm zatrzymał się w drodze, by szukać jednego z członków załogi, który nocą wypadł przez burtę, i to oddzie­ liło okręt od reszty zgrupowania. 8 kwietnia o godzinie 8.30 rano Glowworm doniósł, że nawiązał kontakt bojowy z nie­ przyjacielskim niszczycielem około 150 mil na południowy za­ chód od Zachodniego Fiordu. Niedługo potem przekazał wia­ domość, że przed nim znajduje się jeszcze jeden niszczyciel, a jakiś czas później, że otaczają go przeważające siły. Po ostat­ nim komunikacie nadanym o 9.45 Glowworm zamilkł i słuch po nim zaginął. Wywnioskowaliśmy z tego, że jeśli się im nie przeszkodzi, siły niemieckie dotrą do Narviku około 10. w nocy. Tam, jak sądziliśmy, czekać będzie na nie Renown, Birmingham i ich niszczyciele. Tak więc należało się spodziewać, że niebawem dojdzie do starcia.,,Przewidy wanie ryzyka, jakie niesie wojna powiedziałem - jest czymś niemożliwym, ale starcie tego rodzaju z pewnością byłoby dla nas korzystne”. Ponadto dowódca naczel­ ny Home Fleet miał dopłynąć na miejsce od południa. Obecnie znajdował się na wysokości Statlandu. Był on poinformowany o wszystkim tak samo, jak i my, lecz musiał, rzecz jasna, zacho­ wywać całkowite milczenie. Niemcy wiedzieli, że Home Fleet znajduje się na morzu, ponieważ gdy opuszczała Scapa usłyszano, jak jeden z U-bootów znajdujący się nie opodal Orkadów, nadaje bardzo długą depeszę.

BITWA NA MORZU

215

Tymczasem 2 eskadra krążowników, gdzieś spod Aberdeen doniosła, że jest śledzona przez samoloty i około południa spo­ dziewa się ataku. Marynarka Wojenna i RAF uczyniły wszy­ stko, by ściągnąć na to miejsce myśliwce. Niestety nie dyspono­ waliśmy wówczas żadnymi lotniskowcami, ale działała pewna liczba wodnopłatowców. Miejscami było mgliście, lecz pogoda - zwłaszcza na północy - miała się niebawem poprawić. Gabinet Wojenny przyjął moje oświadczenie i zezwolił mi na przekazanie dowództwu norweskiej Marynarki Wojennej wszelkich posiadanych informacji na temat posunięć okrętów niemieckich. Teraz wszyscy byli zgodni co do tego, że celem Hitlera jest Narvik. 9 kwietnia pan Chamberlain wezwał nas na posiedzenie Ga­ binetu Wojennego na godzinę 8.30, aby zastanowić się nad zna­ nymi nam podówczas faktami dotyczącymi niemieckiej inwazji na Norwegię i Danię. Gabinet Wojenny zgodził się, że powinie­ nem upoważnić naczelnego dowódcę Home Fleet do oczysz­ czania Bergen i Trondheimu z sił nieprzyjaciela, a szefowie sztabu powinni niezwłocznie rozpocząć przygotowania do wy­ słania ekspedycji wojskowej, której zadaniem byłoby ponowne przejęcie obu tych miejsc i okupacja Narviku. Jednak z realiza­ cją tych celów należało się wstrzymać do czasu wyjaśnienia sytuacji na morzu.

Po zakończeniu wojny z przejętych dokumentów niemiec­ kich poznaliśmy los Glowworma. W poniedziałkowy poranek, 8 kwietnia, natknął się on na jeden, a potem na drugi niszczyciel nieprzyjaciela. Rozpoczął się pościg, który trwał do czasu poja­ wienia się na scenie krążownika Hipper. Gdy Hipper otworzył ogień, Glowworm skrył się za zasłoną dymną. Hipper zdecydo­ wanie popłynął za nim, a gdy wynurzył się z zasłony, dostrzegł, że brytyjski niszczyciel jest bardzo blisko i pruje w jego stronę pełną parą. Hipper nie miał już czasu na wykonanie uniku i Glowworm staranował swego potężnego przeciwnika, mogą­ cego się poszczycić wypornością 10 tysięcy ton, wybijając przy tym ogromną, czterdziestometrową dziurę w jego burcie. Po

216

NIEREALNA WOJNA

tym ciosie, poważnie uszkodzony, odbił się od nieprzyjaciela, okaleczony, z szalejącym pożarem na pokładzie. Po kilku mi­ nutach rozdarła go straszliwa eksplozja. Hipper wyratował czterdziestu członków załogi. Bohaterski dowódca brytyjskiej jednostki, który wyczerpany walką wypadł za burtę krążowni­ ka, został dostrzeżony i wyciągnięty na pokład.Tak zgasło światło Glowworma*, a jego dowódca komandor porucznik Ge­ rard Roopc, otrzymał pośmiertnie Victoria Cross. Epizod ten długo jeszcze będzie pamiętany. Kiedy Glowworm przestał nagle nadawać sygnały, mieliśmy nadzieję na wciągnięcie do walki głównych sił niemieckich, które posunęły się tak daleko. W poniedziałek otaczały nieprzy­ jaciela przeważające siły. Wedle naszych obliczeń mieliśmy du­ że szanse na kontakt, a to oznaczało walkę. Nie wiedzieliśmy wówczas, że Hipper eskortował do Trondheimu znaczne siły niemieckie. I tej nocy rzeczywiście dotarł na miejsce, lecz w wyniku akcji Glowworma został wyłączony z działań na ponad miesiąc. Otrzymawszy sygnały z Glowworma, wiceadmirał Whitworth znajdujący się na pokładzie pancernika Renown począt­ kowo skierował się na południe w nadziei przecięcia drogi nie­ przyjacielowi, lecz otrzymawszy później informacje z Admira­ licji zdecydował się obstawić dojścia do Narviku. Wtorek, 9 kwietnia, był niezwykle burzliwy - szalały wichury i burze śnieżne. Wczesnym świtem Renown dostrzegł dwa okręty w odległości 50 mil od Zachodniego Fiordu. Były to Scharnhorst i Gneisenau, które właśnie odeskortowały ekspedycję nie­ miecką do Narviku. W owym czasie sądziliśmy, że tylko jeden z nich jest pancernikiem. Renown pierwszy otworzył ogień z odległości 18 tysięcy jardów. Gneisenau został wkrótce tra­ fiony, a pociski uszkodziły główne urządzenie sterujące og-

*

Mamy tu do czynienia z grą słów, ponieważ w języku angielskim „glow­ worm" oznacza „świetlika", zwanego także „robaczkiem świętojańskim" (przyp. tłum.).

BITWA NA MORZU

217

niem, w związku z czym okręt na pewien czas ucichł. Jego to­ warzysz zasłonił go dymem, po czym oba okręty skierowały się na północ. Rozpoczął się pościg. Renown został trafiony dwa razy, lecz strzały te nie wyrządziły mu większej szkody, a sam wkrótce trafił w pancernik Gneisenau po raz drugi i trzeci. Re­ nown mknął przez wzburzone morze z pełną prędkością, ale niebawem musiał zwolnić do 20 węzłów. Z powodu burz śnież­ nych i niemieckiej zasłony dymnej ogień z obydwu stron stał się nieskuteczny. Chociaż Renown ze wszystkich sił starał się dogonić jednostki niemieckie, to i tak znikły w oddali.

Tymczasem właśnie rankiem 9 kwietnia admirał Forbes wraz z główną flotą zbliżał się do Bergen. O godzinie 6.20 rano po­ prosił Admiralicję o dane na temat sił niemieckich w tym rejo­ nie, ponieważ zamierzał wysłać tam grupę krążowników i nisz­ czycieli pod dowództwem wiceadmirała Laytona, której zada­ niem byłoby atakowanie wszystkich napotkanych jednostek niemieckich. Pomysł ten podobał się Admiralicji, która o 8.20 wysłała następujący sygnał: Przygotować plany ataku na niemieckie okręty wojenne i transpo­ rtowe oraz plany kontrolowania dojść do portu przy założeniu, że baterie obronne nadal znajdują się w rękach Norwegów. Podobne pla­ ny należy przygotować dla Trondheimu, o ile oczywiście ma Pan wy­ starczające siły, by zrobić jedno i drugie. Admiralicja zatwierdziła plan zaatakowania Bergen przygo­ towany przez admirała Forbesa, lecz później ostrzegła go, że dłużej nie może liczyć na to, że baterie obronne potraktują go przyjaźnie. Aby uniknąć rozproszenia sił, postanowiono przeło­ żyć atak na Trondheim do czasu odnalezienia obydwu niemiec­ kich pancerników. Około godziny 11.30 4 krążowniki i 7 nisz­ czycieli pod dowództwem wiceadmirała wyruszyły w kierunku Bergen oddalonego o 80 mil, płynąc z prędkością 16 węzłów, mimo wzburzonego morza i przeciwnego wiatru. Niebawem jednak samoloty doniosły, że w Bergen znajdują się dwa krą­ żowniki, a nie jeden, jak pierwotnie mniemano. Przy siedmiu

218

NIEREALNA WOJNA

niszczycielach szanse powodzenia były raczej niewielkie, chy­ ba że do działań włączyłyby się także nasze krążowniki. Pier­ wszy lord morski uznał, że zagrożenie - zarówno ze strony min jak i samolotów - jest stanowczo zbyt duże. Skonsultował się ze mną w tej sprawie, gdy wróciłem z posiedzenia Gabinetu i po zapoznaniu się z porannymi sygnałami oraz po krótkiej dysku­ sji w pokoju dowodzenia, przyznałem mu rację. W związku z tym atak został odwołany. Oceniając to wszystko z perspekty­ wy czasy, dochodzę do wniosku, że Admiralicja nazbyt ściśle kontrolowała wszystkie posunięcia naczelnego dowódcy i wy­ daje mi się, że dowiedziawszy się o jego pierwotnym zamiarze przebicia się do Bergen, powinna była ograniczyć się do prze­ słania mu żądanych informacji. Tego popołudnia lotnictwo nieprzyjacielskie przypuściło ata­ ki na naszą flotę, koncentrując się w głównej mierze na okrę­ tach wiceadmirała Lay tona. Niszczyciel Gurkha zatonął, a krą­ żowniki Southampton i Glasgow zostały uszkodzone. Ponadto trafiony został okręt flagowy Rodney, ale ponieważ jego pokład był silnie opancerzony, wróg nie wyrządził większych szkód. Gdy atak krążowników na Bergen został odwołany, admirał Forbes zaproponował użycie uzbrojonych w torpedy samolo­ tów z lotniskowca Furious. Akcja miałaby się rozpocząć o zmierzchu 10 kwietnia. Admiralicja wyraziła zgodę, ustalając zarazem, że wieczorem 9 kwietnia atak przypuszczą bombowce RAF-u, a rankiem 10 kwietnia to samo zrobią samoloty mor­ skie z Hatston na Orkadach. Tymczasem nasze krążowniki i ni­ szczyciele blokowały wszystkie dojścia. Ataki lotnicze uwień­ czone zostały powodzeniem - trzy bomby zrzucone przez sa­ moloty zatopiły krążownik Konigsberg. Następnie Furious zo­ stał skierowany do Trondheimu, skąd nasze patrole powietrzne donosiły o obecności dwóch krążowników o dwóch nieprzyja­ cielskich niszczycieli. O świcie 11 kwietnia atak przypuściło 18 samolotów, lecz na miejscu znalazły one jedynie dwa niszczy­ ciele i jeden okręt podwodny, nie licząc statków handlowych. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że uszkodzony Hipper odpłynął poprzedniej nocy, doniesienie o krążownikach okazało się nie­ zgodne z prawdą, a atak na dwa niemieckie niszczyciele zupeł-

BITWA NA MORZU

219

nie się nie powiódł, gdyż nasze torpedy ugrzęzły na mieliźnie i nie zdołały dotrzeć do celu. Tymczasem w cieśninach Skagerrak i Kattegat działały nasze okręty podwodne. Nocą 8 kwietnia spostrzegły i zaatakowały jednostki nieprzyjacielskie płynące od strony Bałtyku, ale bez powodzenia. Jednakże 9 kwietnia nasz Truant zatopił niemiecki krążownik Karlsruhe nie opodal Kristiansand, a następnej nocy okrętowi Spearfish udało się storpedować pancernik kieszonko­ wy Lützow powracający właśnie z Oslo. Oprócz tych sukcesów, w pierwszym tygodniu rozpoczętej kampanii nasze okręty pod­ wodne zatopiły co najmniej 9 statków transportowych i dostaw­ czych nieprzyjaciela. Nasze straty były poważne, w kwietniu na doskonale bronionych dojściach do Bałtyku zatonęły 3 brytyj­ skie okręty podwodne.

9 kwietnia rano sytuacja w Narviku była niejasna. Mając nadzieję, że mu się uda uprzedzić Niemców i zająć port, do­ wódca naczelny polecił kapitanowi Warburtonowi-Lee, dowo­ dzącemu naszymi niszczycielami, by wpłynął do fiordu i unie­ możliwił jakikolwiek desant. Tymczasem Admiralicja przeka­ zała mu doniesienie prasowe, z którego wynikało, że jeden sta­ tek wpłynął już do portu i wysadził tam niewielki oddział. De­ pesza kończyła się następująco: Proszę skierować się w stronę Narviku i zatopić lub wziąć do nie­ woli nieprzyjacielski statek. Pozostawiamy Panu decyzję o przepro­ wadzeniu desantu, jeśli jest Pan zdania, że odzyskanie Narviku przy obecnej liczebności nieprzyjaciela ma szanse powodzenia. Tak więc kapitan Warburton-Lee i jego pięć niszczycieli: Hardy, Hunter, Havock, Hotspur i Hostile, wpłynęli do Zachod­ niego Fiordu. Piloci norwescy w Tranoy poinformowali go, że do środka wpłynęło 6 okrętów większych od jego jednostek (w towarzystwie U-boota) oraz że wejście do portu zostało zami­ nowane. Przesyłając tę informację, dodał: „Planuję atak o świ­ cie”. Admirał Whitworth, który otrzymał tę wiadomość, zasta­ nawiał się, czy nie powinien przypadkiem wzmocnić sił ataku-

220

NIEREALNA WOJNA

jących poprzez dodanie do nich części jednostek ze swojej eskadry, ale czasu było niewiele i uznał, że jakakolwiek inter­ wencja w tej fazie spowoduje niepotrzebne opóźnienie. Jedno­ cześnie my w Admiralicji nie zamierzaliśmy narażać pancerni­ ka Renown - jednego z trzech, jaki posiadaliśmy - rzucając go do akcji.Ostatnia depesza, jaką kapitan Warburton-Lee otrzy­ mał z Admiralicji brzmiała: Norweskie okręty ochrony wybrzeża mogą się znajdować w rękach niemieckich: tylko Pan może w takiej sytuacji rozstrzygnąć czy atak ma zostać przeprowadzony. Poprzemy każdą podjętą przez Pana de­ cyzję. Odpowiedź brzmiała: Uderzam. We mgle i kwietniowych burzach śnieżnych pięć brytyjskich niszczycieli ruszyło w górę fiordu i o świcie dotarło na niewiel­ ką odległość od Narviku. W czasie pierwszego ataku Hardy storpedował okręt, na którym powiewał proporzec niemieckie­ go komodora (poniósł on wówczas śmierć). Kolejny niszczy­ ciel zatonął trafiony dwiema torpedami, a pozostałe trzy znala­ zły się pod tak silnym ostrzałem, że nie były w stanie stawić skutecznego oporu. W porcie znajdowały się także 23 statki handlowe z różnych krajów, w tym 5 brytyjskich. 6 statków niemieckich zostało zatopionych. Do tej pory dopiero trzy z na­ szych pięciu niszczycieli weszły do akcji. Hotspur i Hostile znajdowały się w rezerwie na wypadek ostrzału z baterii nad­ brzeżnych lub pojawienia się nowych okrętów niemieckich. Przyłączyły się dopiero do drugiego ataku i Hotspur zatopił przy użyciu torped dwa statki handlowe. Okręty kapitana Warburtona-Lee wyszły bez szwanku; ogień nieprzyjaciela umilkł, a po godzinnych walkach z licznych zatoczek nie wyłoniły się żadne nowe jednostki wroga. Nagle jednak sytuacja całkowicie się zmieniła. Wracając z trzeciego ataku, kapitan Warburton-Lee spostrzegł trzy nowe okręty zbliżające się od strony Herjangs Fiord. Z ich zachowa­ nia wynikało, że nie zamierzają zbliżyć się do nas i działania

BITWA NA MORZU

221

rozpoczęły się przy odległości 7 tysięcy jardów. Nagle z mgły wynurzyły się dwa kolejne okręty. Nie były to, jak początkowo sądzono, brytyjskie posiłki, lecz niemieckie niszczyciele kotwi­ czące w Ballangen Fiord. Niebawem cięższe działa niemiec­ kich okrętów pokazały, co potrafią: mostek na Hardym został zniszczony, Warburton-Lee śmiertelnie zraniony, a wszyscy je­ go oficerowie i towarzysze zabici lub ranni z wyjątkiem jego sekretarza, porucznika Stanninga, który przejął ster. Kolejny pocisk wybuchł w maszynowni i pod gęstym ostrzałem nisz­ czyciel osiadł na mieliźnie. Kapitan Hardy'ego wysłał swojej flotylli ostatni sygnał: „Nie ustawać w walce”. Tymczasem zatopiony został Hunter, a Hotspur i Hostile obydwa uszkodzone - wraz z Havockiem ruszyły w kierunku otwartego morza. Nieprzyjaciel, który usiłował im wcześniej utrudnić wejście do portu teraz nie był w stanie ich zatrzymać. Pół godziny później natrafiły one na duży statek płynący od strony morza. Był to Rauenfels wiozący zapas niemieckiej amunicji. Havock otworzył ogień i Rauenfels niebawem wyle­ ciał w powietrze. Rozbitkowie z Hardy'ego zdołali dostać się na brzeg wraz z ciałem swojego dowódcy, któremu pośmiertnie przyznano Victoria Cross. Ich wyczyny dały się we znaki nie­ przyjacielowi i zapisały się na stałe w annałach naszych zma­ gań morskich.

9 kwietnia messieurs Reynaud i Daladier wraz z admirałem Darlanem przylecieli do Londynu. Po południu odbyło się po­ siedzenie Najwyższej Rady Wojennej w związku z tym, co określali oni mianem „niemieckich działań w rezultacie zami­ nowania norweskich wód terytorialnych”. Pan Chamberlain na­ tychmiast wskazał, że kroki podjęte przez nieprzyjaciela zosta­ ły niewątpliwie zaplanowane znacznie wcześniej i zupełnie niezależnie od naszych poczynań. Nawet wtedy nie ulegało to najmniejszej wątpliwości. Monsieur Reynaud poinformował, że Francuski Komitet Wojenny na czele z prezydentem posta­ nowił tego ranka, że w przypadku niemieckiego ataku wojsko francuskie wkroczy do Belgii. Następnie dodał, że w wyniku

222

NIEREALNA WOJNA

zwiększenia naszych sił o 18 czy 20 dywizji belgijskich prze­ waga Niemców na Zachodzie stanie się przeszłością. Francuzi byliby gotowi połączyć tę operację z umieszczeniem min rzecz­ nych w Renie. Powiedział również, że doniesienia z Belgii i Holandii wskazują, że atak na Niderlandy to sprawa bardzo bliskiej przyszłości; jedni mówią o dniach, drudzy nawet o go­ dzinach. Jeżeli zaś chodzi o ekspedycję militarną do Norwegii, to mi­ nister wojny przypomniał Radzie, że owe dwie dywizje brytyj­ skie, które pierwotnie zamierzaliśmy wysłać do Finlandii, zo­ stały wysłane do Francji. Obecnie dysponowaliśmy zaledwie jedenastoma batalionami. Dwa z nich wypływały tej nocy. Re­ szta, z różnych przyczyn, mogła być gotowa do wypłynięcia nie wcześniej niż za trzy lub cztery dni. Rada zgodziła się, że do wszystkich portów na wybrzeżu Norwegii należy wysłać silne oddziały i od razu postanowiono przygotować wspólne plany. Francuska dywizja alpejska miała zostać zaokrętowana w ciągu dwóch, trzech dni. Tej samej nocy my byliśmy w stanie dostarczyć dwa bataliony, kolejnych pięć za trzy dni i cztery następne za czternaście dni - w sumie jede­ naście batalionów. Żeby wysłać do Skandynawii jakiekolwiek dodatkowe siły, należało je wpierw wycofać z Francji. Postano­ wiono podjąć niezbędne kroki do zajęcia Wysp Owczych, a Is­ landia miała zostać powiadomiona o przydzielonej jej ochronie. Poczyniono odpowiednie ustalenia w związku z Morzem Śród­ ziemnym na wypadek włoskiej interwencji. Postanowiono tak­ że pilnie wysłać upomnienie rządowi belgijskiemu, by zaprosił wojska alianckie na swoje terytorium. Na koniec wreszcie po­ twierdzono, że jeżeli Niemcy rozpoczną walkę na Zachodzie lub wkroczą do Belgii operacja „Royal Marinę” zostanie naty­ chmiast rozpoczęta.

Nie byłem bynajmniej zadowolony z tego, co się do tej pory działo w Norwegii. Napisałem przeto do admirała Pounda:

BITWA NA MORZU

223

10 kwietnia

1940

Niemcom udało się zająć wszystkie porty na wybrzeżu Norwegii, włącznie z Narvikiem. Aby ich stamtąd wygonić, potrzebne będą działania zakrojone na szeroką skalę. Neutralność Norwegii i nasze dla niej poszanowanie sprawiły, że nie byliśmy w stanie zapobiec temu bezlitosnemu posunięciu. Teraz musimy spojrzeć na to wszystko z nieco innej strony. Trzeba pogodzić się z tym, że samoloty nieprzy­ jaciela będą mogły atakować nasze północne bazy ze znacznie mniej­ szej odległości. Koniecznym jest także zamknięcie Bergen za pomocą pola minowego oraz skoncentrowanie się na Narviku, o który trzeba będzie toczyć długotrwałe walki. Musimy natychmiast zdobyć dwie bazy paliwowe na norweskim wybrzeżu; możliwości są różne. Sztab pracuje obecnie nad tym. Ko­ rzyści z posiadania takiej bazy na norweskim wybrzeżu, nawet zaim­ prowizowanej, są ogromne. Teraz, gdy nieprzyjaciel ma tam swoje bazy, my też nie możemy się bez nich obejść. Sztab Marynarki Wo­ jennej rozważa różne możliwości, biorąc pod uwagę to, czy można zorganizować obronę w punktach, gdzie kotwiczą jednostki, a także czy istnieją szlaki komunikacyjne łączące owo miejsce z resztą kraju. Bez tego nie mielibyśmy szans na współzawodnictwo z Niemcami. Musimy także wziąć pod uwagę korzyści płynące z naszej sytuacji na Wyspach Owczych. O Narvik trzeba walczyć. Chociaż zostaliśmy całkowicie przechy­ trzeni, nie ma powodu przypuszczać, że długie i zacięte walki w tym rejonie bardziej wycieńczyły nas niż nieprzyjaciela. Przez trzy dni napływały do nas raporty i pogłoski z państw neutralnych oraz chełpliwe oświadczenia Niemców o stratach, które poniosła brytyjska marynarka, a także o błyskotliwym osiągnięciu, jakim było zajęcie Norwegii w obliczu naszej bez­ sprzecznej przewagi na morzu. Nie ulegało wątpliwości, że Niemcy nas wyprzedzili, zaskoczyli i - jak to określiłem w li­ ście do pierwszego lorda morskiego - przechytrzyli. Cały kraj zawrzał gniewem, a odpowiedzialność za wszystko spadła na Admiralicję. W czwartek, 11 kwietnia, musiałem stanąć przed wstrząśniętą i wzburzoną Izbą Gmin. Zastosowałem wówczas sprawdzoną metodę, nieodmiennie skutkującą w takich wypad­ kach, która polega na tym, że spokojnie, bez żadnego pośpiechu przedstawia się krok po kroku wszystkie wydarzenia, kładąc specjalny nacisk na najbardziej nawet nieprzyjemne aspekty. Po

224

NIEREALNA WOJNA

raz pierwszy publicznie wyjaśniłem, w jak niekorzystnej sytu­ acji stawiało nas bezprawne używanie przez Niemcy norwe­ skiego korytarza lub tzw. „ukrytej drogi”, i jak w końcu prze­ zwyciężyliśmy skrupuły, które „czyniły nam zaszczyt, wyrzą­ dzając jednocześnie szkodę”. Nie można obwiniać państw sprzymierzonych za to, że nie udziela­ ją pomocy i nie zapewniają ochrony państwom neutralnym, skoro państwa te traktują nas z dużą rezerwą do czasu, aż same zostaną zaatakowane przez Niemcy, realizujące metodycznie opracowany plan działania. Owo ścisłe przestrzeganie neutralności przez Norwe­ gię jest przyczyną jej cierpień oraz sprawia, że pomoc jakiej jesteśmy obecnie w stanie udzielić, ma z konieczności charakter ograniczony. Mam nadzieję, że nad sprawą tą dobrze zastanowią się te wszystkie kraje, które jutro, za tydzień, za miesiąc mogą zostać zaatakowane przez nieprzyjaciela realizującego równie starannie obmyślony płan ich zniewolenia i zniszczenia. Opisałem także w jaki sposób nasza flota ponownie zadomo­ wiła się w Scapa Flow i natychmiastowe kroki, które poczynili­ śmy, by przeciąć drogę siłom niemieckim na Północy, a także to, w jaki sposób nieprzyjaciel został wzięty w kleszcze. „Niestety udało mu się uciec. (...) Można sobie spojrzeć na mapę, przyjrzeć się chorągiewkom umieszczonym w różnych punktach i stwierdzić, że wynik walki jest jak najbardziej oczywisty, lecz gdy wypłynie się na morze rozległe i bezkresne, gdy rozszaleje się burza lub wszystko okryje mgła, gdy wreszcie zapadnie noc, wówczas oka­ zuje się, że warunki odpowiednie do działań na lądzie absolutnie nie nadają się do działań morskich. (...) Określenie „panowanie na mo­ rzach” nie oznacza bynajmniej, że panuje się na nich zawsze i w każ­ dym miejscu. Oznacza ono jedynie, że jeżeli zamierzamy rozpocząć działania w określonym rejonie, możemy bez trudu realizować tam plany w wybrany przez nas sposób. Trudno sobie wyobrazić coś bar­ dziej nierozsądnego, niż przypuszczenie, że zdecydujemy się narażać siły brytyjskiej marynarki na patrolowanie wybrzeży Norwegii i Da­ nii, gdzie stanowiłyby doskonały cel dla U-bootów tylko dlatego, że właśnie tam Hitler może wymierzyć swój kolejny cios. Izba z coraz większym przekonaniem słuchała moich słów opisujących wtorkowe starcie pancernika Renown z nieprzyja-

BITWA NA MORZU

225

ciełem, atak lotniczy na flotę brytyjską nie opodal Bergen, a zwłaszcza wyczyny kapitana Warburtona-Lee w Narviku. Na zakończenie powiedziałem: Musimy uświadomić sobie jak wielkie ryzyko biorą na siebie Niemcy, rzucając na morza całą swoją flotę, jak gdyby była to sprawa jednej tylko operacji. (...) Ich brawura zdaje się być dowodem na to, że owe kosztowne działania stanowią jedynie preludium do znacznie wię­ kszych wydarzeń, których możemy się spodziewać na lądzie. Jest to prawdopodobnie pierwszy decydujący moment tej wojny. Po upływie około półtorej godziny członkowie Izby zaczęli patrzeć na mnie nieco bardziej przychylnym okiem. W jakiś czas później miałbym im znacznie więcej do powiedzenia.

Rankiem 10 kwietnia do naczelnego dowódcy, który kierował się w stronę Narviku dołączył Warspite. Dowiedziawszy się o ataku kapitana Warburtona, postanowiliśmy spróbować raz jeszcze. Krążownik Penelope wraz z towarzyszącymi mu nisz­ czycielami otrzymał rozkaz przeprowadzenia ataku ,jeżeli w świetle zaistniałych faktów uważacie tę operację za uzasa­ dnioną”. Gdy nadawano sygnały, krążownik Penelope poszu­ kując niemieckich transportowców, które miały znajdować się nie opodal portu Bodo, utknął na mieliźnie. Następnego dnia (12 kwietnia) bombowce nurkujące z lotniskowca Furious przypuściły atak na port w Narviku. Pogoda była fatalna, wido­ czność bardzo słaba, efektem ataku było czterokrotne trafienie niszczycieli niemieckich przy stracie dwóch naszych samolo­ tów. Lecz nas to nie satysfakcjonowało. Chcieliśmy opanować Narvik, postanowiliśmy przynajmniej oczyścić go z niemiec­ kich okrętów. Zbliżał się kulminacyjny punkt naszych walk. Bezcenny Renown został wyłączony z działań. Admirał Whitworth przeniósł się na Warspite'a i 13 kwietnia w południe wpłynął do fiordu eskortowany przez 9 niszczycieli i bombow­ ce nurkujące z lotniskowca Furious. Nie było tam pól mino­ wych; znalazł się natomiast U-boot zaraz przepędzony przez nasze niszczyciele. Drugi U-boot został zatopiony przez samo-

226

NIEREALNA WOJNA

lot Swordfish startujący z pokładu Warspite'a. Dostrzeżono stamtąd również niemieckiego niszczyciela zaczajonego w ma­ łej zatoczce, skąd planował wystrzelić torpedy w kierunku nad­ pływającego pancernika. Został on jednak szybko pokonany. O 1.30 po poł., gdy nasze okręty przepłynęły przez cieśninę i znajdowały się w odległości kilkunastu mil od Narviku, w od­ dali pojawiło się pięć niemieckich niszczycieli. Natychmiast wywiązała się zaciekła walka, w której obie strony przemiesz­ czały się szybko pod gęstym ostrzałem. Ponieważ Warspite nie musiał ostrzeliwać baterii nadbrzeżnych, włączył się do walki niszczycieli. Grzmot jego 15 calowych dział rozbrzmiał wśród piętrzących się wokół gór jak głos zguby i zatracenia. Nieprzy­ jaciel zrejterował, a walka zamieniła się w oddzielne potyczki. Część naszych okrętów wpłynęła do portu w Narviku, by do­ kończyć tam dzieła zniszczenia; reszta pod kierownictwem ni­ szczyciela Eskimo ruszyła w pościg za trzema okrętami nie­ mieckimi szukającymi schronienia w fiordzie Rómbaks i tam je zniszczyła. Wprawdzie jedna z torped strzaskała dziób niszczy­ ciela Eskimo, lecz podczas drugiej walki opodal Narviku, nie tracąc przy tym ani jednego okrętu zatopiliśmy lub poważnie uszkodziliśmy owe 8 niszczycieli, które przeżyły atak Warbur­ tona-Lee. Gdy walki te dobiegły końca, admirał Whitworth pomyślał o wysłaniu na ląd grupy marynarzy i żołnierzy piechoty mor­ skiej, której zadaniem było zajęcie miasta, gdzie na razie nie dało się zauważyć większego oporu. Gdyby jednak ogień z pan­ cernika Warspite nie mógł zapanować nad sceną wydarzeń, na­ leżało się spodziewać nieuniknionego ataku ze strony przewa­ żających sił niemieckich. Ponieważ zagrożenie ze strony samo­ lotów i U-bootów było znaczne, admirał uznał, że nie wolno mu przez tak długi czas narażać tak wspaniałego okrętu. W przeko­ naniu tym utwierdziło go pojawienie się o 6. wieczorem dwuna­ stu niemieckich samolotów. Wycofał się po zabraniu rannych ze wszystkich niszczycieli. „Odniosłem wrażenie - powiedział że w rezultacie dzisiejszej akcji oddziały niemieckie w Narviku były ogromnie przerażone. Uważam, że miasto powinno zostać bezzwłocznie zajęte przy użyciu naszych głównych sił desanto-

BITWA NA MORZU

227

wych”. Dwa niszczyciele pozostawiono w pewnej odległości od portu, by obserwowały bieg wydarzeń. Jeden z nich urato­ wał rozbitków z Hardy'ego, którzy do tej pory utrzymywali się na brzegu.

Jego Królewska Mość głęboko poruszony bitwą brytyjskich i niemieckich okrętów na wodach Północy, napisał do mnie taki oto zachęcający list: PAŁAC BUCKINGHAM 12 kwietnia 1940 Mój drogi Churchillu! Od pewnego czasu pragnę porozmawiać z Panem na temat niedaw­ nych wydarzeń na Morzu Północnym, które jako człowiek morza śle­ dzę z najżywszym zainteresowaniem, lecz rozmyślnie powstrzymuję się od zajmowania Pańskiego cennego czasu, gdyż zdaję sobie spra­ wę, jak ogromny ciężar spoczął na Pańskich barkach w związku z przyjęciem przez niego obowiązków przewodniczącego Komitetu Koordynacyjnego. Jednakowoż poproszę Pana o odwiedziny, gdy tyl­ ko wszystko nieco się uspokoi. Tymczasem chciałbym pogratulować Panu wspaniałego stylu, w jakim nasza marynarka pod Pańskim kie­ rownictwem odpiera niemiecki atak na Skandynawię. Proszę również, aby dbał Pan o siebie w owych krytycznych dniach i starał się jak najwięcej odpoczywać. Pozdrawiam niezwykle serdecznie JERZY R.I.

R O Z D Z I A Ł XXXIV

NARVIK

Najazd Hitlera na Norwegię — Rezultat długotrwałych knowań Opór Norwegów - Wezwanie do państw sprzymierzonych - Sytuacja Szwecji - Ekspedycja do Naruiku - Dyrektywy dla generała Mackesy'ego - I dla lorda Córka - Problem bezpośredniego ataku - Gene­ rał Mackesy wyraża sprzeciw-Mój plan skupienia wszystkich wysił­ ków na Naruiku i zdobycia go szturmem - Wnioski Gabinetu Wojen­ nego z dnia 13 kwietnia - Debata nad planem zajęcia Trondheimu Rozczarowujące wieści z Naruiku - Moja nota dla Komitetu Koordy­ nacji Wojskowej z dnia 17 kwietnia - Nasz telegram do dowódców marynarki i wojsk lądowych - Impas w Narviku.

P

rzez wiele pokoleń Norwegia i jej prości, szorstcy i suro­ wi mieszkańcy zajmowali się handlem, żeglugą, rybo­ łówstwem i rolnictwem, pędząc spokojny żywot z dala od zamętu światowej polityki. Do zamierzchłej przeszłości na­ leżały czasy, kiedy to Wikingowie przemierzali bezmiary wód, by podbijać lub plądrować ogromne połacie znanego wówczas świata. Wojna Stuletnia, Wojna Trzydziestoletnia, wojny Wil­ liama III i księcia Marlborough, napoleońskie wstrząsy i późniejsze konflikty - wszystko to przeszło niejako obok, po­ zostawiając Norwegię w nienaruszonym stanie. Dla znakomitej większości narodu neutralność i tylko neutralność była sprawą o największym znaczeniu. Teraz maleńka armia i naród, który nie pragnął niczego innego prócz spokojnego życia w swoim górzystym i na wpół arktycznym kraju, padły ofiarą nowej nie­ mieckiej agresji. Przez wiele lat Niemcy wręcz obnosili się ze swoją przyjaźnią i sympatią dla Norwegii. Po zakończeniu poprzedniej wojny tysiące dzieci niemieckich znalazło schronienie w Norwegii.

NARVIK

229

Dzieci te następnie były wychowywane w Niemczech i niejed­ nokrotnie wyrosły na gorliwych nazistów. Do tego należy do­ dać majora Quislinga, który wraz z grupą młodych ludzi odtwo­ rzył tam na niewielką skalę ruch faszystowski. Przez wiele lat w Niemczech organizowano tzw. spotkania nordyckie, na które zapraszano zawsze dużą liczbę Norwegów. Niemieccy wykła­ dowcy, aktorzy, piosenkarze i ludzie nauki odwiedzali Norwe­ gię, promując wspólną kulturę. Wszystkie te poczynania wple­ cione były w starannie obmyślony hitlerowski plan militarny przy jednoczesnym pobudzeniu do działania wewnętrznej kon­ spiracji proniemieckiej. W ramach tego planu każdy członek niemieckiej służby dyplomatycznej lub konsularnej i każda nie­ miecka placówka handlowa wykonywała określone zadania koordynowane przez poselstwo niemieckie w Oslo. Ów zdra­ dziecki i podstępny czyn, jaki niebawem popełniono można przyrównać do Nieszporów Sycylijskich i masakry w noc św. Bartłomieja. Przewodniczący parlamentu norweskiego, Carl Hambro, napisał: W przypadku Polski, a później Holandii i Belgii, najpierw wręczo­ no noty, a potem ultimata. Natomiast w przypadku Norwegii nic ta­ kiego nie nastąpiło. Niemcy pod płaszczykiem przyjaźni, pewnej cie­ mnej nocy usiłowali zniszczyć cały naród, po cichu, z premedytacją, bez wypowiadania wojny i bez żadnego ostrzeżenia. Bardziej niż sam atak zaskoczyło Norwegów to, że wielkie państwo, przez lata osten­ tacyjnie wręcz okazujące przyjaźń, nagle okazało się być śmiertelnym wrogiem. Ci mężczyźni i kobiety, z którymi utrzymywaliśmy bliskie stosunki handlowe i zawodowe, których serdecznie przyjmowaliśmy w swoich domach byli zwykłymi szpiegami i agentami zniszczenia. Bardziej niż pogwałcenie traktatów i wszystkich zobowiązań mię­ dzynarodowych zaszokowało Norwegów to, że przez wiele lat ich niemieccy przyjaciele opracowywali szczegółowe plany inwazji na ich kraj i jego całkowitego zniewolenia.”* Gdy tylko król, wojsko, rząd i naród zdali sobie sprawę z te­ go, co się dzieje, zawrzeli ogromnym gniewem. Lecz było już * Carl J. Hambro, / Saw it Happen in Norway, s, 23 (przyp, oryg.).

230

NIEREALNA WOJNA

za późno. Do tej pory niemiecka propaganda i infiltracja roz­ myślnie zaciemniała obraz sytuacji, a teraz odebrała im zdol­ ność stawiania jakiegokolwiek oporu. Major Quisling wystąpił w radiu - opanowanym teraz przez Niemców - gdzie przedsta­ wił się jako proniemiecki władca podbitego kraju. Prawie żaden z norweskich urzędników nie zgodził się służyć pod jego rozka­ zami. Błyskawicznie zmobilizowana armia, pod dowództwem generała Ruge, natychmiast uderzyła na najeźdźców, kierując się od Oslo na północ. Wszyscy patrioci, którym udało się zdo­ być broń uciekli w góry i lasy. Król, wszyscy ministrowie i cały Parlament wycofali się początkowo do miejscowości Hamar, oddalonej o sto mil od Oslo. Niemcy ruszyli za nimi w pościg, próbując wybić ich co do nogi, zrzucając bomby z samolotów i ostrzeliwując ich z karabinów maszynowych. Mimo to król i rząd nie przestawali wydawać proklamacji do całego kraju, nakłaniając wszystkich do stawiania jak najbardziej zaciętego oporu. Jednakże zastraszony i sterroryzowany naród nie potra­ fił wykrzesać z siebie dość siły. Półwysep norweski ma prawie tysiąc mil długości. Jest on rzadko zaludniony, a dróg i szlaków kolejowych jest niewiele, zwłaszcza na północy. Szybkość, z jaką Hitler opanował cały ten kraj jest doprawdy niebywałym osiągnięciem i stanowi znakomity dowód niemieckiej dokład­ ności, przebiegłości i bezwzględności. Rząd norweski, który dotychczas z obawy przed Niemcami traktował nas z wyraźną rezerwą, teraz zwrócił się do nas z go­ rącą prośbą o pomoc. Rzecz jasna od samego początku jasnym było, że nie jesteśmy w stanie uratować południowej Norwegii. Niemal wszystkie nasze wyszkolone oddziały oraz pewna licz­ ba częściowo wyszkolonych znajdowały się we Francji. Nasze skromne lecz nieustannie rosnące siły powietrzne otrzymały już wcześniej przydziały do różnych zadań: część z nich wspierała Brytyjski Korpus Ekspedycyjny, część oddziały obrony kraju, a reszta przechodziła intensywne szkolenie. Jeżeli chodzi o na­ sze działa przeciwlotnicze, to do różnych kluczowych punktów potrzeba nam ich było dziesięć razy więcej, niż posiadaliśmy. Niemniej jednak czuliśmy się zobowiązani do przyjścia im z pomocą nawet kosztem działań będących przeszkodą dla na-

NARVIK

231

szych własnych interesów. Uznaliśmy, że Narvik należy bez­ sprzecznie zdobyć i utrzymać, co stanie się z korzyścią dla wspólnej sprawy państw sprzymierzonych. Można by także rozpocząć walki o Trondheim, co opóźniłoby natarcie nieprzy­ jaciela na północ, przynajmniej do czasu odzyskania Narviku i uczynienia zeń bazy dla naszych wojsk. Bazę tę można by utrzymywać z morza przy pomocy sił górujących nad wszy­ stkim, co nieprzyjaciel byłby w stanie ściągnąć drogą lądową przez pięćset mil górzystego kraju. Gabinet gorąco poparł wszystkie możliwe posunięcia umożliwiające zdobycie i utrzy­ manie Narviku i Trondheimu. Wkrótce do działań mogły być gotowe oddziały, które pierwotnie miały udać się do Finlandii oraz niewielka grupa trzymana w Norwegii. Brakowało im sa­ molotów, dział przeciwlotniczych, dział przeciwpancernych, czołgów, transportu i wyszkolenia. Cała północna Norwegia pokryta była śniegiem tak głębokim, że żaden z naszych żołnie­ rzy nie byłby w stanie sobie tego wyobrazić. Nie posiadaliśmy także ani odpowiednich butów, ani nart. Lecz musieliśmy zro­ bić, ile się dało. I tak rozpoczęła się owa nieszczęsna kampania.

Należało przypuszczać, że następną ofiarą Niemców lub Ro­ sji - a niewykluczone, że obydwu - będzie Szwecja. Gdyby Szwedzi przyszli w sukurs swemu cierpiącemu sąsiadowi, sy­ tuacja militarna uległaby chwilowej zmianie. Szwecja miała dobrą armię. Bez trudu mogła ona wejść do Norwegii. Mogła wejść do Narviku jeszcze przed Niemcami. Tam my mogliśmy się do niej przyłączyć. Lecz jaki byłby później los Szwecji? Hitler zemściłby się na niej za wszystko, a Niedźwiedź zmiaż­ dżyłby ją od wschodu. Z drugiej jednak strony Szwedzi mogli sobie kupić neutralność dostarczając im przez całe lato tak bar­ dzo im potrzebnej rudy żelaza. Tak więc Szwecja stała przed alternatywą: albo korzystna neutralność, albo niewola. I trudno ją winić za dokonany wybór, gdyż patrzyła na wszystko z nieco innej perspektywy, niż nasza nie całkiem jeszcze przygotowa­ na, lecz za to chętna do walki Wyspa.

232

NIEREALNA WOJNA

Po porannym posiedzeniu Gabinetu w dniu 11 kwietnia zre­ dagowałem następującą depeszę mówiącą o ofiarach, jakie po­ nosiliśmy, stając w obronie praw małych państw oraz o konie­ czności przestrzegania przez nas Prawa Narodów: Premier Minister spraw zagranicznych Nie jestem całkowicie zadowolony z rezultatu naszej dzisiejszej dyskusji, ani też z mojego w niej udziału. Chcemy, aby Szwecja skoń­ czyła z neutralnością i wypowiedziała wojnę Niemcom. Nie chcemy jednak ani dostarczać jej trzech dywizji, które miały wziąć udział w walkach w Finlandii, ani zaopatrywać jej w żywność na czas trwa­ nia wojny, ani zbombardować Berlina w przypadku zbombardowania Sztokholmu. Jednakże to wszystko pociąga za sobą obecnie zbyt duże ryzyko. Z drugiej jednak strony powinniśmy uczynić wszystko, by zachęcić ją do przystąpienia do wojny poprzez złożenie zapewnień, że udzielimy jej wszelkiej niezbędnej pomocy, że nasze oddziały będą niezwykle czynne na Półwyspie Skandynawskim, że staniemy po ich stronie jako sprzymierzeńcy, oraz że nie zawrzemy pokoju bez niej łub przynajmniej do czasu aż wszystkie wyrządzone jej krzywdy nie zostaną wynagrodzone. Czy przekazaliśmy to wszystko misji angielsko-francuskiej? Jeżeli nie, to jeszcze jest czas, by to uczynić. Ponad­ to nasza dyplomacja w Sztokholmie powinna być niezwykle aktyw­ na. Musimy pamiętać, że na naszą propozycję obrony Gallivare Szwe­ cja odpowie: „Dziękuję, lecz nie skorzystam”, ponieważ bez trudu może zrobić to sama. Największe problemy ma na południu, gdzie z kolei my możemy niewiele. Niemniej jednak uważam, że warto zapewnić ją, iż jak najszybciej zamierzamy otworzyć przy pomocy głównych sił szlak z Atlantyku przez Narvik do Szwecji oraz że pla­ nujemy oczyścić wybrzeże Norwegii likwidując, jedno po drugim, znajdujące się tam niemieckie umocnienia, co jednocześnie otworzy inne kanary. Jeżeli we Flandrii rozpoczną się poważne walki, Niemcy nie będą mieli co wysłać do Skandynawii, a jeśli - z drugiej strony - Niemcy nie zaatakują na zachodzie, będziemy mogli wysłać nasze oddziały do Skandynawii w takiej proporcji, w jakiej Niemcy będą wycofywać swoje dywizje z frontu zachodniego. Zdaje mi się, że nie wolno nam studzić zapałów Francuzów, którzy pragną skłonić Szwecję, by przy­ stąpiła do wojny. Będzie prawdziwą katastrofą jeśli zdecydują się na neutralność i kupią sobie przychylność Niemiec, płacąc za nią rudą z Gällivare w Zatoce Botnickiej.

NARVIK

233

Muszę przeprosić, że nie przemyślałem odpowiednio tej kwestii dziś rano, lecz wszedłem już po rozpoczęciu dyskusji 3 nie wziąłem w niej udziału tak jak powinienem. W odpowiedzi ministra spraw zagranicznych była niewątpli­ wa słuszność, która mnie przekonała. Napisał, że zarówno pre­ mier jak i on zgadzają się z moimi ogólnymi poglądami, lecz mają pewne wątpliwości wobec proponowanej przeze mnie metody zbliżenia się do Szwecji. 11 kwietnia 1940 Wszystkie informacje, które posiadamy ze źródeł szwedzkich przy­ jaznych aliantom zdają się wskazywać, że wszelkie nasze posunięcia dające się zinterpretować jako próba wciągnięcia ich do wojny, będą miały skutek odwrotny od zamierzonego. Ich natychmiastowe rozu­ mowanie byłoby mniej więcej takie, że oto usiłujemy skłonić ich do zrobienia czegoś, co sami bylibyśmy gotowi uczynić dopiero po umocnieniu się w kilku portach norweskich. W związku z tym wszy­ stko to byłoby dła nas z większą szkodą, niż pożytkiem.

Ponowne zebranie w krótkim czasie owych niewielkich, roz­ puszczonych kilka dni wcześniej sił mających wziąć udział w ekspedycji do Narviku, nie przedstawiało większych trudno­ ści. Jedna brygada brytyjska i jej oddziały pomocnicze natych­ miast wsiadły na pokład, a pierwszy konwój wyruszył do Narviku w dniu 12 kwietnia. W tydzień lub dwa tygodnie później ich śladem miały wyruszyć trzy bataliony Chasseurs Alpins i inne oddziały francuskie. Na północ od Narviku znajdowały się siły norweskie, które miały pomóc nam w czasie desantów. 5 kwietnia generał major Mackesy został mianowany dowódcą ekspedycji do Narviku. Dyrektywy dla niego zostały ujęte w formę używaną w przypadkach, gdy prosi się przyjazne pań­ stwo neutralne o wyrażenie zgody na pewne posunięcia. W za­ łącznikach można było znaleźć następującą wzmiankę o bom­ bardowaniu: Niewątpliwie bezprawnym jest bombardowanie terenów zamiesz­ kanych w nadziei trafienia poszukiwanego celu, który wedle wszel-

234

NIEREALNA WOJNA

kiego prawdopodobieństwa znajduje się na danym obszarze, lecz któ­ rego nie można dokładnie zlokalizować. W związku z niemieckim atakiem, generał otrzymał nowe i znacznie surowsze instrukcje. Dały mu one większą swobodę, lecz zarazem nie zmieniały pierwotnego zalecenia. Ich najistot­ niejszy fragment przedstawiał się następująco: Rząd Jego Królewskiej Mości i rząd Republiki Francuskiej posta­ nowiły wysłać siły polowe, które rozpoczną działania przeciwko Nie­ mcom w północnej Norwegii. Ich celem będzie wypędzenie Nie­ mców z rejonu Narviku i opanowanie samego Narviku. Pańskim po­ czątkowym zadaniem będzie umocnienie się w Harstadzie, zapewnienie sobie współpracy wojsk norweskich i uzyskanie infor­ macji, które umożliwią Panu zaplanowanie dalszych operacji. Oczy­ wiście plan nie zakłada przeprowadzenia desantu w przypadku możli­ wości wystąpienia oporu. Może Pan jednakże natrafić na opór ponie­ waż zostanie Pan wzięty za kogoś innego; będzie Pan przeto zmuszonym podjąć odpowiednie kroki, aby zasygnalizować swoją przynależność narodową, zanim zrezygnuje Pan z próby desantu. De­ cyzję o przeprowadzeniu desantu, bądź też o jego zaniechaniu podej­ mie - w porozumieniu z Panem jeden z wyższych oficerów marynar­ ki. Jeżeli niemożliwy jest desant w Harstadzie, należy spróbować w jakimś innym miejscu. Desant musi Pan przeprowadzić w momen­ cie, gdy zgromadzi Pan odpowiednią liczbę żołnierzy. Równocześnie szef sztabu imperialnego generał Ironside wy­ słał osobisty list do generała Mackesy'ego, w którym znalazła się następująca uwaga: Niewykluczone, że będzie miał Pan szansę wykorzystać wszystkie możliwości, jakie daje bitwa morska i nie powinien Pan tej szansy zmarnować. Trzeba odwagi. To brzmiało nieco inaczej niż oficjalne dyrektywy. Moje stosunki z lordem Cork i Orrery stały się znacznie bar­ dziej zażyłe w czasie tych długich miesięcy, kiedy omawiali­ śmy strategię działań na Bałtyku. Pomimo pewnych rozbieżno­ ści poglądów w sprawach „Catherine” nie dochodziło do żad­ nych tarć pomiędzy nim a pierwszym lordem morskim. Z do­ świadczenia wiedziałem, że istnieje ogromna różnica pomiędzy

NARVIK

235

przyspieszaniem niektórych rzeczy na papierze i polecaniem komuś, by je sprawdził i zbadał - to znaczy czymś w rodzaju rekonesansu teoretycznego - a faktycznym robieniem tych rze­ czy lub zalecaniem ich komuś. Pomimo iż wychodziliśmy z dwóch różnych punktów, byliśmy z admirałem Poundem zgodni, że lord Cork powinien dowodzić siłami morskimi w czasie obecnych działań na Północy. Obydwaj naciskaliśmy na niego, by bez wahania podejmował ryzyko i silnym uderze­ niem spróbował zająć Narvik. Ponieważ byliśmy zgodni co do wszystkich szczegółów i mogliśmy je dokładnie omówić, pozo­ stawiliśmy mu wyjątkową swobodę i nie wręczyliśmy żadnych pisemnych rozkazów. Doskonale wiedział, czego chcemy. W swojej depeszy napisał: „Opuszczając Londyn odnosiłem wrażenie, iż pragnieniem rządu Jego Królewskiej Mości jest, by nieprzyjaciel został jak najszybciej wypędzony z Narviku oraz że moim zadaniem jest jak najrychlejsza realizacja tego celu”. W owym czasie praca naszych sztabów przebiegała tak, jak zwykle - doświadczenia wojenne jeszcze nie wycisnęły na niej swojego piętna - a działania poszczególnych ministerstw nie były w żaden sposób koordynowane; wyjątek stanowił tutaj Ko­ mitet Koordynacji Wojskowej, którego obradom zaczynałem właśnie przewodniczyć. Ani ja jako przewodniczący Komitetu, ani Admiralicja, nie znaliśmy treści dyspozycji, które Minister­ stwo Wojny przekazało generałowi Mackesy'emu, a ponieważ wskazówki Admiralicji zostały przekazane lordowi Corkowi ust­ nie, nie istniał żaden dokument, który można by przedstawić Mi­ nisterstwu Wojny. Dyspozycje wydane przez obydwa minister­ stwa, choć ożywiane przez ten sam cel, różniły się nieco w tonie i nacisku położonym na pewne aspekty omawianych spraw i to być może stało się przyczyną powstania niejakich rozbieżności pomiędzy dowódcami wojsk lądowych i morskich. Nocą 12 kwietnia lord Cork wypłynął z Rosyth pełną parą na pokładzie Aurory* Zamierzał się spotkać z generałem Macke-

* Mapa z planem operacji w Narviku znajduje się na stronie 283.

236

NIEREALNA WOJNA

sym w Harstadzie, niewielkim porcie na wyspie Hinnoy leżącej w Vaags Fiord, z którego uczyniono bazę wojskową, pomimo iż znajdował się on w odległości 60 mil od Narviku. Jednakże 14 kwietnia otrzymał on następujący sygnał od admirała Whitwortha z pokładu pancernika Warspite, który poprzedniego dnia zatopił wszystkie niemieckie niszczyciele i statki dostaw­ cze: „Jestem przekonany, że w chwili obecnej możliwe jest zdobycie Narviku w drodze bezpośredniego ataku, bez obawy natrafienia na poważniejszy opór nieprzjaciela. Uważam, że główne siły desantowe wcale nie muszą być liczne”. (...) Przeto lord Cork skierował Aurorę do Skjel Fiord, na wyspach Lofotach, flankując dojście do Narviku, a następnie wysłał rozkaz do Southamptona, by przyłączył się tam do niego. Zamiarem jego było stworzenie siły odpowiedniej do przeprowadzenia bezpośredniego ataku, składającej się z dwóch kompanii Gwar­ dii Szkockiej (Scots Guards) przebywających na pokładzie Southamptona oraz marynarzy i żołnierzy piechoty morskiej z pancernika Warspite i innych jednostek przebywających już w Skjel Fiord. Jednakże kontakt z Southamptonem okazał się możliwy dopiero po pewnym czasie i to za pośrednictwem Ad­ miralicji, w której odpowiedzi znalazło się następujące zdanie: „Uważamy, iż sprawą o pierwszorzędnym znaczeniu jest to, by Pan i generał byli razem i działali razem, decyzję o ataku podej­ mując wspólnie”. Tak więc opuścił on Skjel Fiord i udał się w kierunku Harstadu, gdzie wpłynął rankiem 15 kwietnia, wio­ ząc na pokładzie 24 brygadę. Eskortujące go niszczyciele zato­ piły krążący w pobliżu U.49. Teraz lord Cork usiłował nakłonić generała Mackesy'ego do wykorzystania tego, że wszystkie niemieckie siły morskie zo­ stały zniszczone i rychłego przypuszczenia bezpośredniego ata­ ku na Narvik, lecz generał odpowiedział, że port jest silnie bro­ niony przez nieprzyjaciela uzbrojonego w karabiny maszyno­ we. Wskazał także, iż nie posiada sprzętu odpowiedniego do przeprowadzenia ataku, lecz dysponuje tylko tym, co potrzebne jest do desantu nie natrafiającego na opór nieprzyjaciela. Swoją kwaterę założył w hotelu w Harstadzie, a jego oddziały poczęły się gromadzić w okolicy. Następnego dnia stwierdził, że sądząc

NARYIK

237

z posiadanych informacji desant w Narviku jest niemożliwy i na­ wet ostrzał artyleryjski z okrętów wojennych nie jest w stanie zmienić sytuacji. Lord Cork był zdania, że pod osłoną ostrzału artyleryjskiego desant w Narviku możliwy jest bez większych strat; jednakowoż generał był odmiennego zdania, a w otrzyma­ nych dyspozycjach znalazł fragment uzasadniający słuszność podjętej przez siebie decyzji. Admiralicja nalegała na natychmia­ stowy atak. I tak oto wszystko utknęło w martwym punkcie. W tym czasie pogoda znacznie się pogorszyła, a obfite opady śniegu sparaliżowały wszystkie ruchy naszych oddziałów, które nie posiadały odpowiedniego sprzętu, ani też nie były przygotowne do prowadzenia działań w takich warunkach. Tymcza­ sem Niemcy z Narviku trzymali nasze siły w szachu przy po­ mocy swoich karabinów maszynowych. Była to poważna i nie­ oczekiwana przeszkoda.

Większość spraw związanych z naszą zaimprowizowaną kampanią przechodziła przez moje ręce i wolałem w owym czasie - rzecz jasna na tyle, na ile było to możliwe - notować wszystkie wydarzenia swoimi własnymi słowami. Premier pra­ gnął gorąco zająć zarówno Trondheim jak i Narvik, a pragnie­ nie to podzielał cały Gabinet Wojenny. Owa operacja, oznaczo­ na kryptonimem „Maurice”, zanosiła się na poważne przedsię­ wzięcie. Wedle sprawozdań naszego Komitetu Koordynacji Wojskowej z dnia 13 kwietnia obawiałem się wszelkich propozycji mogących wpłynąć na zmianę naszych posta­ nowień dotyczących zajęcia Narviku. Nic nie może osłabić naszej woli opanowania tego miejsca. Wszystkie plany zostały starannie opracowane i było pewnym, że wszystko pójdzie po naszej myśli, jeżeli plany te będą bez przeszkód realizowane. Natomiast Trondheim był sprawą raczej dyskusyjną i sprzeciwiałem się wszelkim propozy­ cjom, które mogły doprowadzić do wysłania Chasseurs Alpins w inne miejsce nim jeszcze zdołaliśmy umocnić się w Narviku. W przeciw­ nym bowiem wypadku doszłoby do sytuacji, w której prowadziliby­ śmy kilka nieskutecznych operacji na wybrzeżu Norwegii, z których żadna nie zostałaby uwieńczona powodzeniem.

238

NIEREALNA WOJNA

Jednocześnie zaś przyjrzano się dokładnie rejonowi Trondheimu i rozpoczęto przygotowanie planów zapewnienia miejsc desantowych na wypadek, gdyby konieczną okazała się jakaś akcja na większą ska­ lę. Tego popołudnia siły morskie miały wysadzić w Namsos niewielki desant. Szef sztabu imperialnego zgromadził oddziały w sile pięciu batalionów, z czego dwa będą mogły wylądować na wybrzeżu Nor­ wegii w dniu 16 kwietnia, a następne trzy - jeżeli zajdzie taka konie­ czność - 21 kwietnia. Dokładne punkty desantowe miały zostać usta­ lone tej nocy. Zgodnie z pierwotnymi rozkazami generała Mackesy'ego, po prze­ prowadzeniu desantu w Narviku miał on niezwłocznie uderzyć na zagłębie rudy w Gallivare. Teraz natomiast powiedziano mu, że może dojść tylko do granicy szwedzkiej ponieważ z uwagi na fakt, że Szwe­ cja jest przyjazna, nie należy się obawiać o zagłębie rudy, a gdyby jej nastawienie zmieniło się na wrogie, wówczas trudności wiążące się z okupacją tego rejonu okazałyby się zbyt wielkie. Powiedziałem także: Być może koniecznym okaże się otoczenie sił niemieckich w Narviku. Lecz jest to ewentualność, która wchodzi w grę dopiero po zaciętej bitwie. W związku z tym zamierzałem wysłać telegram do Francuzów stwierdzający, iż żywimy nadzieję i wierzymy, że nasz coup-de-main na Narvik zakończy się powodzeniem. Zawdzięczamy to zmianie rozkazów, które nie wymagały od naszych wojsk przekro­ czenia granicy szwedzkiej. Gabinet Wojenny postanowił, że spóbujemy przeprowadzić zarówno atak na Narvik, jak i na Trondheim. Minister wojny z niezwykłą przenikliwością ostrzegł nas, że posiłki dla Norwe­ gii mogą być wkrótce potrzebne naszej armii we Francji i za­ proponował, byśmy jak najszybciej zwrócili się w tej sprawie do Francuzów. Zgodziłem się z tym, lecz uznałem, że kontakto­ wanie się w czasie najbliższych dwóch dni z Francuzami było­ by nieco przedwczesne. Nikt nie zakwestionował słuszności te­ go stwierdzenia. Gabinet Wojenny przyjął propozycję przewi­ dującą zwrócenie się do rządów szwedzkiego i norweskiego w celu poinformowania ich, że zamierzamy opanować zarówno Trondheim jak i Narvik oraz że doskonale zdajemy sobie spra­ wę ze strategicznego znaczenia Trondheimu, lecz najpierw pra­ gniemy opanować Narvik jako bazę morską. Dodaliśmy, że nie

NARVIK

239

zamierzamy wysyłać naszych sił poza granicę szwedzką. Mie­ liśmy również w owym czasie poprosić rząd francuski, aby zez­ wolił na użycie Chasseurs Alpins w innym punkcie niż Narvik, informując go również o tym, co zamierzaliśmy zakomuniko­ wać rządom szwedzkiemu i norweskiemu. Ani mnie, ani panu Stanleyowi nie podobało się rozproszenie naszych sił. W dal­ szym ciągu byliśmy skłonni skupić wszystkie siły na Narviku, z drobnymi, rzecz jasna wyjątkami. Zgodziliśmy się jednakże z opinią większości, której nie brakowało argumentów na uza­ sadnienie słuszności swojej postawy.

Nocą z 16 na 17 kwietnia otrzymaliśmy z Narviku rozcza­ rowujące wieści. Okazało się, że generał Mackesy nie miał na­ wet zamiaru podjąć próby zdobycia miasta w drodze bezpo­ średniego ataku prowadzonego pod osłoną ognia naszych okrę­ tów wojennych, a lord Cork nie jest w stanie nań wpłynąć. Przedstawiłem Komitetowi sytuację taką, jak się wówczas przedstawiała. 17 kwietnia 1. Z telegramu lorda Córka wynika, że generał Mackesy proponuje opanować dwie nie zajęte pozycje na drogach prowadzących do Narviku i pozostać tam do czasu, aż stopnieją śniegi, co być może stanie się pod koniec tego miesiąca. Generał spodziewa się otrzymać pier­ wszą półbrygadę Chasseurs Alpins, lecz nadzieje te są płonne. Ozna­ czałoby to, że utkwimy przed Narvikiem na kilka tygodni. Tymcza­ sem Niemcy rozgłoszą, że nie jesteśmy w stanie poruszyć się dalej i że Narvik nadal znajduje się w ich władaniu, co katastrofalnie wpły­ nie zarówno na Norwegów, jak i na państwa neutralne. Jednocześnie niemieckie umocnienia w Narviku będą nieustannie rosły, wymaga­ jąc od nas jeszcze większego wysiłku w momencie, kiedy zdecyduje­ my się na atak. Jest to nieoczekiwana i niepożądana wiadomość. Oto jedna z najlepszych brygad zawodowych ma się marnować, tracąc ludzi w wyniku chorób i nie odgrywając żadnej roli w toczących się zmaganiach. Trzeba rozważyć, czy nie należałoby wysłać następują­ cego telegramu do lorda Córka i generała Mackesy'ego: „Proponowane przez Panów posunięcie zakłada katastrofalny im­ pas w Narviku oraz unieruchomienie jednej z naszych najlepszych

240

NIEREALNA WOJNA

brygad. Nie możemy Wam wysłać Chasseurs Alpins. W ciągu nastę­ pnych dwóch lub trzech dni Warspite będzie potrzebny w innym miej­ scu. Dlatego powinni Panowie rozważyć sprawę ataku na Narwik pod ochroną dział z pancernika Warspite i niszczycieli, które równie do­ brze mogą prowadzić działania w Römbaks Fiord. Zajęcie portu i miasta byłoby ogromnym sukcesem. Prosilibyśmy o wytłumaczenie dlaczego posunięcie takie ma być niemożliwe, a także o ocenę stopnia oporu, kórego należy się spodziewać na froncie wodnym. Sprawa jest niezwykle pilna.” 2. Następną decyzję należy podjąć w takiej oto sprawie: czy Chas­ seurs Alpins powinni od razu przyłączyć się do generała Carton de Wiarta* w Namsos lub czy - przyjmując prostsze rozwiązanie - po­ winny raczej pozostać w Scapa do ataku na Trondheim 22 lub 23 kwietnia wraz z innymi oddziałami, które mają przeprowadzić głów­ ny atak 3. Mamy nadzieję, że dwa bataliony ze 146 Brygady znajdą się dzisiaj przed świtem w Namsos i Bandsund. Trzeci batalion, płynący na pokładzie Chrobrego, pokona jutro niebezpieczną drogę do Na­ msos, gdzie przybędzie - jeśli wszystko pójdzie dobrze - o zmierz­ chu. Miejsce zakotwiczenia w Lillejonas było dzisiaj bombardowane całe popołudnie; dwa transportowce wyszły bez szwanku, a jeden du­ ży o wyporności 18 tysięcy ton właśnie powraca pusty do Scapa. Je­ żeli mamy użyć Chasseurs Alpins w Namsos, muszą się tam udać bezpośrednio, nie spotykając się najpierw w Lillejonas. 4. Należy także dzisiaj rozważyć czy siły przeznaczone do ataku na Trondheim są wystarczające. Dwa bataliony Gwardii, które miały zo­ stać zmobilizowane, tzn. wyposażone, nie będą gotowe na czas. Po­ dobnie przedstawia się sytuacja z dwoma batalionami Legii Cudzo­ ziemskiej. Natomiast jedna brygada armii zawodowej z Francji może

* Adrian Carton de Wiart (1880-1963), z pochodzenia Belg, wieloletni szef wywiadu brytyjskiego w Polsce, wielokrotnie ranny w pierwszej wojnie światowej (stracił rękę i oko), kawaler najwyższych odznaczeń brytyjskich i francuskich; z Polską zetknął się po raz pierwszy jako członek misji alianckiej w lutym 1919 r. W latach 1924-1939, z krótkimi przerwami, mieszkał na wyspie Prostynim na Polesiu w posiadłości ofiarowanej mu przez Karola Radziwiłła, ordynanta dawidgródeckiego. We wrześniu 1939 został szefem brytyjskiej misji wojskowej w Warszawie. O latach spędzo­ nych w Polsce pisze we wspomnieniach zatytułowanych Happy Odyssey, London 1950 (z przedmową W. Churchilla).

NARVIK

241

wypłynąć z Rosyth 20 kwietnia. Także 1 i 2 półbrygady Chasseurs Alpins będą o czasie. Wyślemy również tysiąc Kanadyjczyków. Jest oprócz tego brygada armii terytorialnej. Czy to wszystko wystarczy, by pokonać Niemców znajdujących się w Trondheimie? Każda zwło­ ka wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem i nie trzeba chyba o tym nikogo przekonywać. 5. Admirał Holland wyjeżdża dziś wieczorem na spotkanie z do­ wódcą naczelnym Home Fleet, który wraca do Scapa 18 kwietnia i w związku z tym powinien mu przedstawić jasne i ostateczne decyzje. Można przyjąć za pewne, że Royal Navy z ochotą podejmie się prze­ wozu wojsk do Trondheimu. 6. Nie należy wykluczać, że walki o Andalsnes rozpoczną się dziś wieczór i trwać będą do jutra rana. Mamy nadzieję wysadzić na ląd czołówkę naszych wojsk z krążownika Calcutta oraz wysłać odpo­ wiednią liczbę krążowników na wypadek ewentualnego ataku nie­ mieckich niszczycieli, który może rozpocząć się o świcie. 7. Ostrzał lotniska Stavanger z okrętów wojennych rozpocznie się o świcie w dniu dzisiejszym. Komitet zaaprobował treść telegramu, który w związku z tym został wysłany. Nie dało to jednak żadnego efektu. Pozostaje dyskusyjnym, czy tego rodzaju atak miał szanse powodzenia. Wprawdzie nie wymagał on pokonywania zaśnieżonych obsza­ rów, lecz zamiast tego konieczne były desanty na odkrytych łodziach zarówno w porcie w Narviku, jak i w Fiordzie Römbaks, pod gęstym ostrzałem z karabinów maszynowych. Przede wszystkim pokładaliśmy nadzieję w skuteczności strze­ lania na niewielką odległość oraz sile ognia naszych dział okrę­ towych, zdolnych zniszczyć wszystkie umocnienia nadbrzeżne, a także okryć chmurami dymu, śniegu i ziemi wszystkie stano­ wiska karabinów maszynowych. Admiralicja zapewniła pan­ cernikom i niszczycielom odpowiednie pociski o dużej sile wy­ buchu. Lord Cork, który znajdował się na miejscu i bez trudu mógł sobie wyobrazić rezultaty takiego ostrzału, był - rzecz jasna - zwolennikiem podjęcia tej próby. Dysponowaliśmy wówczas naszymi najlepszymi oddziałami zawodowymi, włą­ cznie z brygadą Gwardii i piechotą morską, które znalazłszy się na brzegu mogły natychmiast rozpocząć atak na nieprzyjaciela. Siły niemieckie, wyjąwszy załogi, które zostały wyratowane

242

NIEREALNA WOJNA

z zatopionych niszczycieli, były wówczas oceniane - jak się dziś okazuje słusznie - na zaledwie 2 tysiące. W czasie poprze­ dniej wojny taki stosunek liczbowy na froncie zachodnim uzna­ no by za sprzyjający, a przecież tym razem nie wchodziły w grę żadne nowe czynniki. W późniejszym okresie tej wojny prze­ prowadzono dziesiątki podobnych ataków, które w większości przypadków kończyły się sukcesem. Ponadto rozkazy wysłane dowódcom były tak jasne i stanowcze i tak wyraźnie brały pod uwagę poważne straty, że powinny były zostać bezwzględnie wprowadzone w życie. Gdyby oddziały nasze zostały krwawo odparte, cała odpowiedzialność spadłaby na władze w kraju, w szczególności zaś na mnie. Zgadzaliśmy się na taki układ, lecz ani ja, ani moi koledzy, ani lord Cork nie mogliśmy w naj­ mniejszym choćby stopniu wpłynąć na generała. Postanowił on czekać na stopnienie śniegów i nic nie było w stanie odwieść go od tego pomysłu. Jeżeli zaś chodzi o sprawę ostrzału artyleryj­ skiego, to zawsze mógł wskazać w otrzymanych dyrektywach paragraf nie zezwalający na narażanie na niebezpieczeństwo ludności cywilnej. Gdy weźmie się to zachowanie i porówna je z owym szaleńczym wręcz narażaniem ludzi i okrętów oraz niezwykłym zdecydowaniem opartym na dokładnych przemy­ śleniach, dzięki którym możliwe były błyskotliwe sukcesy nie­ mieckie, jasnym się stanie, że nasza sytuacja w czasie tej kam­ panii była wyraźnie niekorzystną.

R O Z D Z I A Ł XXXV

TRONDHEIM

Główny cel - Oczywisty plan - Operacja „Hammer”- Nastawienie naczelnego dowódcy Home Fleet - Konieczność mianowania genera­ łów - Ciąg zdarzeń - Sytuacja w dniu 14 kwietnia - Sytuacja w dniu 17 kwietnia - Sztab przemyśliwuje wszystko raz jeszcze - Potęga bezkarnego lotnictwa - Zmiana planu - Pragnienia i osiągnięcia sir Rogera Keyesa - Mój raport dla Komitetu Koordynacji Wojskowej z dnia 19 kwietnia - Gabinet Wojenny zgadza się na rezygnację z ope­ racji „Hammer” - Narvik nie może czekać, 20 kwietnia - Podsumo­ wanie generała Ismaya.

Z

nalazłszy się w naszych rękach, stanowiłby Trondheim klucz do wszelkich poważniejszych działań w środko­ wej Norwegii. Opanowanie go oznaczało posiadanie bezpiecznego portu z nabrzeżem i dokami, gdzie można by zgromadzić armię liczącą sobie 50 tysięcy żołnierzy. Nie opodal znajdowało się lotnisko, z którego mogło działać kilka dywizjo­ nów myśliwskich. Posiadając Trondheim, mielibyśmy bezpo­ średni kontakt drogą kolejową ze Szwecją, a ponadto wzrosły­ by szanse na szwedzką interwencję i wzajemną pomoc w przy­ padku, gdyby ona sama została zaatakowana. Panując nad Trondheimem, można było bez trudu powstrzymać skierowane na północ natarcie niemieckie od strony Oslo. Ze względów politycznych i strategicznych najlepiej byłoby aliantom stoczyć decydującą bitwę z Hitlerem właśnie w środkowej Norwegii, jeżeli oczywiście zamierzał się on tam udać. Narvik, położony daleko na północy, można było zdobyć szturmem przy równo­ czesnym zapewnieniu odpowiedniej ochrony wszystkim pro­ wadzonym działaniom. Bezsprzecznie panowaliśmy wówczas na morzu. Jeżeli zaś chodzi o powietrze, to gdybyśmy mogli

244

NIEREALNA WOJNA

korzystać z norweskich lotnisk, bez wątpienia wydalibyśmy wojnę lotnictwu niemieckiemu, oczywiście na tyle, na ile po­ zwalałyby na to warunki. To wszystko przekonało francuską Radę Wojenną, brytyjski Gabinet Wojenny i większość ich doradców. Między premiera­ mi brytyjskim i francuskim panowała jednomyślność. Generał Gamelin gotów był wysłać dywizje francuskie lub zwolnić dy­ wizje brytyjskie z Francji do Norwegii w tej samej liczbie, jaką wysłali tam Niemcy. Był on zwolennikiem toczenia długotrwa­ łych walk na dużą skalę na południe od Trondheimu, ponieważ niemal cały obszar nadawał się doskonale do obrony. Wygląda­ ło na to, że zanim Niemcy przebiją się przez jedną drogę i linię kolejową wiodącą z Oslo (gdzie zresztą można by ich odciąć przy pomocy bombardowań lub oddziałów zrzucanych z po­ wietrza), my zdołamy w znacznie krótszym czasie przez otwar­ te morze i Trondheim sprowadzić nasze wojska i sprzęt na miejsce. Pozostawało jednak pytanie, czy zdołamy zająć Trond­ heim na czas, czy dotrzemy na miejsce przed przybyciem głów­ nych sił niemieckich z południa, i czy choćby na ten czas mo­ glibyśmy otrzymać wsparcie powietrzne w związku z obecną niekwestionowaną przewagą nieprzyjaciela? Coraz więcej osób opowiadało się za przeprowadzeniem ata­ ku na Trondheim i sprawa zaczęła wykraczać poza ścisłe kręgi gabinetowe. Korzyści płynące z takiego kroku były dla wszy­ stkich oczywiste. Opinia publiczna, kluby, gazety i ich wojenni korespondenci już od kilku dni dyskutowali nad tym proble­ mem. Mój bliski przyjaciel, sir Roger Keyes, admirał floty, zwolennik przebicia się do Dardaneli, bohater i zwycięzca spod Zeebrugge, gorąco pragnął poprowadzić flotę lub chociażby jej część do Fiordu Trondheim i przypuścić szturm na miasto przy pomocy desantów wysadzanych z morza. Mianowanie lorda Corka (również admirała floty) dowódcą operacji morskich w rejonie Narviku, pomimo tego że był on starszy rangą od admirała Forbesa, naczelnego dowódcy, likwidowało wszelkie problemy wiążące się ze starszeństwem. Admirałowie floty są zawsze na liście czynnej, a Keyes posiadał liczne kontakty w Admiralicji. Rozmawiał ze mną i pisywał do mnie, często

TRONDHEIM

245

i niezwykle gwałtownie, przypominając mi sprawę Dardaneli oraz to, z jaką łatwością mogliśmy je zająć, gdyby nie bojaźliwe protesty i utrudnienia. Ja również dumałem nad na­ uczką, którą dały nam Dardanele. Niewątpliwie baterie Trond­ heimu i wszystkie ewentualne pola minowe były fraszką w po­ równaniu z tym, czemu wówczas zmuszeni byliśmy stawić czo­ ło. Z drugiej strony jednak nie można zapominać o nowym za­ grożeniu, samolocie, który mógł zrzucać bomby na niczym nie chronione pokłady owych niewielu ogromnych jednostek, sta­ nowiących w sumie całą potęgę morską Wielkiej Brytanii na morzach i oceanach. W Admiralicji pierwszy lord morski i sztab Marynarki Wo­ jennej zasadniczo nie lękali się podjęcia ryzyka. 13 kwietnia Admiralicja oficjalnie poinformowała naczelnego dowódcę o postanowieniu Najwyższej Rady o przydzieleniu oddziałów do zajęcia Trondheimu oraz w zdecydowany sposób poruszyła kwestię przebicia drogi przez Home Fleet. Czy uważa Pan (brzmiała depesza), że baterie nadbrzeżne można zniszczyć lub opanować tak, aby umożliwić naszym transportowcom wpłynięcie do portu? Jeśli tak, to jaka jest Pańska propozycja dotyczą­ ca typów okrętów oraz ich liczby? W odpowiedzi admirał Forbes poprosił o szczegółowy opis umocnień obronnych w Trondheimie. Zgodził się na to, że jeże­ li pancerniki otrzymają odpowiednią amunicję, są w stanie zni­ szczyć lub opanować baterie nadbrzeżne w świetle dziennym. Niestety, amunicji takiej Home Fleet obecnie nie posiadała. W jego opinii pierwszym i najważniejszym zadaniem była ochrona statków przewożących nasze oddziały przed atakami powietrznymi na wąskim, trzydziestomilowym odcinku, dru­ gim zaś - przeprowadzenie desantu, który został zapowiedziany z ogromnym wyprzedzeniem. W obecnych jednak okoliczno­ ściach nie sądził, by operacja ta była możliwa. Jednakże sztab marynarki obstawał przy swoim i Admirali­ cja, za moją zgodą, odpisała 15 kwietnia w następujący sposób: Nadal sądzimy, że wzmiankowana operacja powinna zostać do­ kładniej zbadana. Nie może się odbyć w okresie najbliższych siedmiu

246

NIEREALNA WOJNA

dni, bowiem należy je poświęcić na staranne przygotowania. Niebez­ pieczeństwo z powietrza wzrośnie z chwilą wpłynięcia statków wio­ zących wojsko w strefę zagrożenia. Naszym zdaniem, bombardujący lotnisko Stavanger RAP powinien o świcie otrzymać wsparcie ze stro­ ny Suffolka, co da większą pewność, że lotnisko zostanie wyłączone z gry. Jeżełi zaś chodzi o lotnisko w Trondheimie, sprawę załatwią bombowce marynarki, a potem ostrzał artyleryjski. Do Rosyth mają zostać wysłane specjalne pociski z kruszącym materiałem wybucho­ wym przeznaczone do dział o kalibrze 15 cali. Do tej operacji po­ trzebny będzie Furious i 1 eskadra krążowników. Prosilibyśmy więc o ponowne rozpatrzenie całej sprawy. Chociaż admirał Forbes nie był do końca przekonany o słusz­ ności tego planu, zabrał się do jego realizacji bez cienia niechę­ ci. W swojej odpowiedzi stwierdził, że nie przewiduje wię­ kszych trudności, jeśli chodzi o stronę morską, z jednym tylko wyjątkiem, nie był w stanie zapewnić ochrony przeciwlotniczej naszym transportowcom w czasie desantu. Do działań potrzeb­ ne byłyby Valiant i Renown, aby ochronić lotniskowiec Glorious, Warspite do prowadzenia ostrzału; przynajmniej cztery krą­ żowniki wyposażone w działa przeciwlotnicze i około 20 nisz­ czy cieli.

Podczas gorączkowego dopracowywania planów frontalnego ataku na Trondheim od strony morza trwały przygotowania dwóch desantów pomocniczych, których zadaniem było oto­ czenie miasta od strony lądu. Pierwszy z nich miał zostać prze­ prowadzony w odległości 100 mil na północ, w Namsos, gdzie generał Carton de Wiart (odznaczony Victoria Cross), otrzyma­ wszy rozkaz „opanowania rejonu Trondheimu”, stanął na czele wszystkich oddziałów. Otrzymał on informację, że Royal Navy wraz z trzystuosobowa grupą tworzy pierwszą umocnioną po­ zycję w celu zdobycia punktów umożliwiających desant jego oddziałom. Plan polegał na tym, że wraz z głównym atakiem marynarki na Trondheim, zwanym operacją „Hammer”, działa­ nia miały rozpocząć dwie brygady piechoty i jedna lekka dywi­ zja Chasseurs Alpins. Carton de Wiart wyruszył natychmiast

TRONDHEIM

247

wodnopłatowcem i 15 kwietnia, pod ciężkim ostrzałem z po­ wietrza, przybył do Namsos. Jego oficer sztabowy był ranny, lecz on, zjawiwszy się na miejscu, od razu przejął kontrolę w swoje ręce. Drugi desant przeprowadzono w Andalsnes, 150 mil na południowy zachód od Trondheimu. Tutaj także mary­ narka przygotowała umocnioną pozycję, a 18 kwietnia na miej­ sce przybył brygadier Morgan i objął dowództwo. Naczelnym dowódcą wojsk działających w środkowej Norwegii mianowa­ ny został generał porucznik Massy. Oficer ten musiał przez cały czas sprawować swoją władzę, zasiadając w Ministerstwie Wojny, ponieważ do tej pory nie było miejsca na jego kwaterę na głównej scenie działań.

15 kwietnia doniosłem, że prace nad planami trwają, nie ukrywając jednocześnie, że są poważne trudności. Namsos po­ kryte śniegiem na wysokość 4 stóp było całkowicie wystawione na ataki z powietrza. Wróg posiadał niekwestionowaną przewa­ gę w powietrzu, a my nie mieliśmy ani dział przeciwlotniczych, ani lotniska, z którego mogłyby startować chroniące nas dywi­ zjony. Jak już nadmieniłem, admirał Forbes nie pałał zbytnim entuzjazmem do planu przebicia się do Trondheimu z uwagi na ryzyko wiążące się z atakiem z powietrza. Rzecz jasna, RAF miał bez ustanku atakować lotnisko Stavanger, gdzie zatrzymy­ wały się samoloty niemieckie udające się dalej na północ. Suffolk miał ostrzeliwać 17 kwietnia to lotnisko przy użyciu 8 ca­ lowych dział. Decyzja ta została zaaprobowana i ostrzał prze­ prowadzono zgodnie z planem. Lotnisko zostało częściowo uszkodzone lecz w czasie odwrotu Suffolk był bombardowany bez ustanku przez 7 godzin. Okręt otrzymał kilka trafień, i gdy następnego dnia przybył do Scapa, jego nadbudówka była zala­ na wodą.

Teraz minister wojny musiał mianować nowego dowódcę. Początek nie zwiastował jednak niczego dobrego. Najpierw wybór pułkownika Stanleya padł na generała majora Hotbla-

248

NIEREALNA WOJNA

cka, cieszącego się dużym poważaniem. 17 kwietnia na spotka­ niu szefów sztab w gmachu Admiralicji generałowi przedsta­ wiono czekające go zadanie. Tej nocy, o godzinie 0.30 nagle zaniemógł, idąc akurat Schodami Księcia Yorku, skąd zabrano go nieprzytomnego jakiś czas później. Szczęściem zostawił wszystkie dokumenty swoim sztabowcom, którzy nad nimi pra­ cowali. Następnego ranka na jego miejsce mianowany został brygadier Berney-Ficklin. Streszczono mu całą sprawę, po czym wyruszył w podróż do Edynburga. 19 kwietnia wraz ze swoim sztabem zajął miejsce w samolocie lecącym do Scapa, który rozbił się na lotnisku w Kirkwall, a pilot odniósł ciężkie obrażenia. Liczył się każdy dzień. 17 kwietnia przedstawiłem Najwyższej Radzie Wojennej ogólny zarys opracowywanego przez sztabowców planu desan­ tu w Trondheimie. Siły, którymi dysponowaliśmy w owej chwili przedstawiały się następująco: jedna brygada zawodowa z Francji (dwa i pół tysiąca żołnierzy), tysiąc Kanadyjczyków, a jako rezerwa tysiąc osób z brygady armii terytorialnej. Komi­ tet Koordynacji Wojskowej został poinformowany, że posiada­ ne przez nas siły są odpowiednie, i że ryzyko, choć znaczne, jest jednak uzasadnione. Operację tę wspierać miała cała nasza flota, przy czym w działaniach miały wziąć udział dwa lotni­ skowce posiadające w sumie 100 samolotów, w tym 45 my­ śliwców. Datę przeprowadzenia desantu wyznaczono wstępnie na 22 kwietnia. 2 półbrygada Chasseurs Alpins miała przybyć do Trondheimu dopiero 25 kwietnia; liczyliśmy, że już wtedy będzie mogła wyjść na ląd. Na pytanie, czy szefowie sztabu akceptują przedstawiony im plan, szef sztabu wojsk powietrznych odpowiedział „tak” w imieniu i obecności pozostałych. Operacji tej towarzyszyło, rzecz jasna, ogromne ryzyko, lecz gra była warta świeczki. Pre­ mier zgodził się z tym, podkreślając, jak wielkie znaczenie ma współpraca z lotnictwem. Gabinet Wojenny zatwierdził całe przedsięwzięcie, a ja uczyniłem wszystko, by zostało jak najle­ piej przeprowadzone. Do tego momentu wszystkie sztaby i ich szefowie byli zdecy­ dowani przypuścić centralny atak na Trondheim. Admirał For-

TRONDHEIM

249

bes czynnie przygotowywał się do zadania ciosu i właściwie nie było powodu, żeby data 22 kwietnia miała ulec zmianie. Pomi­ mo iż Narvik był moim oczkiem w głowie, z coraz większym przekonaniem angażowałem się w to śmiałe przedsięwzięcie i byłem zdania, że flota powinna zdecydować się na ryzyko, pomimo niewielkich baterii dział u wejścia do fiordu, ewentu­ alnych pól minowych oraz najgroźniejszego elementu - lotnic­ twa. W owych dniach okręty nasze były wyposażone w potężną broń przeciwlotniczą. Grupa wspólnie działających okrętów dysponowała tak dużą siłą ognia, że rzadko który samolot zde­ cydowałby się na wydanie im walki z odległości, z której bom­ bardowanie miałoby w ogóle jakiekolwiek szanse powodzenia. Muszę tutaj wyjaśnić, że potęga lotnictwa jest niebywała, ale tylko w sytuacji, gdy nic nie jest w stanie mu się przeciwstawić. Piloci mogą latać tak nisko, jak się im tylko podoba, a niejedno­ krotnie są bezpieczniejsi 50 stóp nad ziemią, niż wysoko w po­ wietrzu. Mogą dokładnie zrzucać swoje bomby i ostrzeliwać żołnierzy z karabinów maszynowych, ryzykując tylko trafienie przez jakąś zabłąkaną kulę. Z tymi wszystkimi niebezpieczeń­ stwami musieliśmy się liczyć podczas naszych niewielkich eks­ pedycji do Namsos i Andalsnes, choć zarazem zdawaliśmy so­ bie sprawę, że nasza flota bateriami przeciwlotniczymi i setką samolotów startujących z pokładów okrętów mogła równie do­ brze mieć przewagę nad całym lotnictwem nieprzyjaciela. Gdy­ by udało się zająć Trondheim, w naszych rękach znalazłoby się pobliskie lotnisko Vaernes i po kilku dniach mielibyśmy w mie­ ście nie tylko własny garnizon, lecz także kilka eskadr myśli­ wskich RAF-u. Gdyby decyzja należała do mnie, pozostałbym wierny mojej pierwszej miłości—Narvikowi - ponieważ jednak pracowałem dla lojalnego szefa i przyjaznego Gabinetu, z dużą niecierpliwością oczekiwałem tego podniecającego wydarze­ nia, którego zwolennikami było tak wielu niezwykle zrówno­ ważonych i ostrożnych ministrów, sztab Marynarki Wojennej i wszyscy doradcy. Tak przedstawiała się sytuacja w dniu 17 kwietnia. Tymczasem uważałem, że naszym obowiązkiem jest dopilno­ wanie, by król Norwegii i jego doradcy byli na bieżąco infor-

250

NIEREALNA WOJNA

mowani o wszystkich zamierzeniach. W związku z tym uradzi­ liśmy wysłać na miejsce oficera mającego pewne pojęcie o sprawach norweskich i uprawnionego do przemawiania w naszym imieniu. Do tej roli nadawał się doskonale admirał sir Edward Evans, którego wysłano niezwłocznie samolotem do Norwegii przez Sztokholm, aby skontaktował się z królem w jego kwaterze głównej. Zadaniem jego było wspieranie rządu norweskiego w walce oraz tłumaczenie działań podejmowa­ nych przez rząd brytyjski w celu przyjścia z pomocą Norwegii. Począwszy od 22 kwietnia, kontaktował się on z królem i wła­ dzami norweskimi, pomagając im zrozumieć zarówno nasze plany, jak i trudności.

18 kwietnia nastąpiła radykalna zmiana opinii wśród szefów sztabu i w łonie samej Admiralicji. Po prostu wszyscy nagle zdali sobie sprawę, jakie ogromne ryzyko stanowi narażanie tak wielkiej liczby najlepszych okrętów. Wszystkich przekonały ar­ gumenty Ministerstwa Wojny, które utrzymywało, że nawet je­ żeli flota wykona powierzone jej zadanie i wycofa się bez strat, to nasze oddziały desantowe znajdą się w śmiertelnym zagroże­ niu z powodu nieprzyjacielskich samolotów. Z drugiej jednak strony pomyślnie przeprowadzone desanty na północ i południe od Trondheimu nie przedstawiały dla tych władz aż tak wielkie­ go ryzyka. Szefowie sztabu zredagowali długie pismo, w któ­ rym sprzeciwiali się operacji „Hammer”. Zaczynało się ono od przypomnienia, że połączone akcje, z których część stanowi desant na odcinku bronionym przez nieprzyjaciela, zawsze były uważane za najtrudniejsze w czasie wojny. Szefowie sztabu od dawna zdawali sobie sprawę, że operacja ta wiąże się z dużym ryzykiem, gdyż z uwagi na po­ śpiech zabrakło czasu na drobiazgowe przygotowania niezbęd­ ne przy tego typu działaniach; nie przeprowadzono np. rekone­ sansu powietrznego i nie zrobiono zdjęć, a wszystkie punkty planu opierały się na mapach i wykresach. Kolejną wadą było to, że plan zakładał konieczność skoncentrowania niemal całej Home Fleet w miejscu, gdzie była wystawiona na silne ataki

TRONDHEIM

251

z powietrza. Wyłoniły się ponadto nowe aspekty, które należało wziąć pod uwagę. Opanowaliśmy punkty desantowe w Namsos i Andalsnes i umocniliśmy się na zajętych pozycjach. Posiada­ liśmy doniesienia z pewnych źródeł, że Niemcy ulepszają umocnienia obronne w Trondheimie, a w ich prasie pojawiły się informacje o planowanym przez nas ataku. Analizując wszystko raz jeszcze w świetle tych nowych czynników, szefo­ wie sztabu jednogłośnie zalecili zmianę planów. Nadal jednak uważali, że zajęcie Trondheimu i wykorzysta­ nie go jako bazy dla dalszych działań w Skandynawii ma pier­ wszorzędne znaczenie, z tą tylko różnicą, że zamiast bezpo­ średniego, frontalnego ataku powinniśmy wykorzystać nie­ oczekiwany sukces desantu naszych sił w Namsos i Andalsnes i przeprowadzić kleszczowe natarcie na Trondheim od północy i południa. Tą drogą, oświadczyli, zastąpimy niezwykle ryzy­ kowne przedsięwzięcie operacją mającą takie same szanse po­ wodzenia, lecz znacznie mniej niebezpieczną. Dzięki takiej zmianie z pożytkiem dla siebie wykorzystamy pojawiające się w prasie doniesienia o naszych zamiarach, gdyż przy pomocy kontrolowanych „przecieków” możemy stworzyć wrażenie, że w dalszym ciągu zdecydowani jesteśmy realizować nasze pier­ wotne zamierzenie. Dlatego szefowie sztabu zalecili wysłanie jak największych sił do Namsos i Andalsnes, opanowanie dróg i szlaków kolejowych wiodących z Dombasu oraz otoczenie Trondheimu od północy i południa. Krótko przed wysadzeniem na ląd głównych sił w Namsos i Andalsnes należało ostrzelać z morza zewnętrzne forty Trondheimu, aby stworzyć wrażenie, że oto rozpoczyna się bezpośrednie natarcie. Tak więc powinni­ śmy otoczyć Trondheim od strony lądu i zablokować go od strony morza, a chociaż jego zajęcie miało trwać dłużej niż to początkowo przewidywano, nasze główne oddziały mogły zo­ stać wysadzone na ląd nieco wcześniej. Na koniec szefowie sztabu wskazali, że taka operacja okrążająca, w przeciwień­ stwie do bezpośredniego ataku, umożliwi znacznej liczbie jed­ nostek floty działania w innych rejonach, np. w Narviku. Argu­ menty te zostały poparte autorytetem nie tylko trzech szefów

252

NIEREALNA WOJNA

sztabu lecz także trzech głównych doradców, a w tym admirała Toma Philipsa i nowo mianowanego sir Johna Dilla. Trudno wręcz sobie wyobrazić, by cokolwiek mogło skutecz­ niej powstrzymać realizację operacji ziemnowodnej, jak rów­ nież rząd lub ministra mającego dość odwagi, by opinię tę zle­ kceważyć. Szefowie sztabu pracowali jako odrębna i w znacz­ nej mierze niezależna grupa, bez nadzoru i kontroli ze strony premiera, ani też żadnego innego przedstawiciela władzy wy­ konawczej. Co więcej, szefowie sztabu wojsk powietrznych, marynarki i wojsk lądowych nie posiadali jeszcze całościowej koncepcji prowadzenia wojny i nadmiernie skłaniali się ku po­ glądom wyrażanym przez ministerstwa. Po rozmowach ze swoimi ministrami spotykali się wszyscy razem, by redagować aide-memoires lub memoranda, które miały później ogromne znaczenie. Na tym właśnie zasadzała się śmiertelna słabość na­ szego ówczesnego sposobu prowadzenia wojny. Z ogromnym oburzeniem przyjąłem tę całkowitą zmianę kur­ su i przeprowadziłem szczegółowe rozmowy z odpowiedzial­ nymi oficerami. Niebawem okazało się, że nagle wszyscy są przeciwni operacji, której jeszcze kilka dni temu byli entuzja­ stycznymi zwolennikami. Jednakże na miejscu znajdował się sir Roger Keyes, gotów do rozpoczęcia walki i okrycia się chwałą. Z pogardą patrzył na te spóźnione lęki i ponowne roz­ trząsanie tej samej sprawy. Zaproponował, że stanie na czele garści starszych okrętów i niezbędnych transportowców, wpły­ nie do Fiordu Trondheim, wysadzi oddziały na ląd i przypuści szturm na miasto, nim jeszcze Niemcy zdołają się tam umocnić. Roger Keyes miał na swoim koncie niewiarygodne osiągnięcia. W jego sercu płonął ogień. Podczas majowych debat ktoś po­ wiedział, że „ciężar Dardaneli obezwładnił moją duszę”, mając przez to na myśli, że w związku z moim upadkiem po prostu brakowało mi odwagi. Nic jednak bardziej błędnego. Osobie na drugorzędnej pozycji niezwykle trudno jest podejmować dra­ styczne decyzje. Dodać tutaj należy, że stosunki pomiędzy ważnymi osobisto­ ściami w Marynarce Wojennej były dość osobliwe. Otóż Roger Keyes, podobnie zresztą jak lord Cork, mieli dłuższy staż woj-

TRONDHEIM

253

skowy od naczelnego dowódcy i pierwszego lorda morskiego. Admirał Pound był przez 2 lata oficerem sztabowym Keyesa na Morzu Śródziemnym. Gdybym jednak poszedł za radą Rogera Keyesa (wbrew zaleceniom Pounda), pociągnęłoby to za sobą rezygnację Pounda, a niewykluczone, że i admirał Forbes po­ prosiłby wówczas o zwolnienie z zajmowanego stanowiska. Nie czułem się zobowiązanym do przedstawiania tych osobis­ tych dramatów ani premierowi, ani Gabinetowi Wojennemu przede wszystkim z uwagi na to, że ta sprawa, pomimo swojej niewątpliwej atrakcyjności, była drugoplanową w porównaniu z całą kampanią norweską, że nie wspomnę o toczącej się woj­ nie światowej. Nie miałem w związku z tym najmniejszych wątpliwości, że będziemy musieli zgodzić się z poglądami szta­ bu, pomimo że tak nagle i zaskakująco zmienił zdanie i że wiele słów krytyki można by wysunąć pod adresem tak okrojonego planu. Tak więc uległem i zgodziłem się na zarzucenie operacji „Hammer”. Popołudniem, 18 kwietnia, przedstawiłem wszy­ stkie fakty premierowi, który - równie gorzko rozczarowany jak ja - musiał się pogodzić z nową sytuacją. W czasie wojny, tak samo zresztą jak w życiu codziennym, gdy zawodzi jakiś hołubiony przez nas plan, trzeba dokonać jak najlepszego wy­ boru pośród pozostałych możliwości i zaangażować się weń z całych sił. Tak więc dostosowałem się do reszty. 19 kwietnia przedstawiłem Komitetowi Koordynacji Wojskowej następują­ ce pismo: 1. Pomyślna ofensywa Carton de Wiarta, niezwykle proste desanty w Andalsnes i innych portach południowego fiordu, niedyskrecja pra­ sy, która wspomniała o szturmie na Trondheim, konieczność użycia ogromnych sił do przeprowadzenia tej operacji określanej kryptoni­ mem „Hammer” oraz poważne ryzyko wiążące się ze zgromadzeniem naszych cennych okrętów na wiele godzin w jednym miejscu, gdzie byłyby narażone na ataki nieprzyjacielskich samolotów - wszystko to sprawiło, że szefowie sztabu i ich zastępcy zalecają całkowite przesu­ nięcie nacisku z ataku frontalnego na atak kleszczowy; teraz główne siły należy skoncentrować na północnych i południowych klesz­ czach, podczas gdy frontalny atak na Trondheim powinien stanowić jedynie demonstrację.

254

NIEREALNA WOJNA

2. W związku z tempem następowania wydarzeń i zmieniających się opinii, koniecznym stało się podjęcie powyższej, zaaprobowanej przez premiera, decyzji i wydanie odpowiednich rozkazów. 3. Równocześnie należy stworzyć wrażenie, że frontalny atak na Trondheim niebawem się zacznie, czego dowodem ma być rozpoczę­ cie ostrzału w odpowiednim momencie zewnętrznych fortów przez pancerniki. 4. Uczynimy wszystko, co w naszej mocy, aby wzmocnić siły Car­ ton de Wiarta przy pomocy artylerii, bez której skład sił nie jest taki, jakim być powinien. 5. Wszystkie oddziały, które miały brać udział w operacji „Ham­ mer” zostaną jak najszybciej wysłane na pokładach okrętów wojen­ nych znajdujących się w różnych punktach fiordu Romsdal do miejsc, skąd uderzą na Dombas, a potem, po wysłaniu niewielkich sił wstrzy­ mujących na główny front norweski, większość uda się na północ w kierunku Trondheimu. Za Andalsnes znajduje się już jedna brygada (Morgana) oraz 600 żołnierzy piechoty morskiej. Brygada z Francji i wspierająca brygada armii terytorialnej zostaną tam również nieba­ wem wysłane. Te siły powinny wystarczyć do zajęcia Dombasu i roz­ szerzenia kontroli na wschód od norweskich linii kolejowych z Oslo do Trondheimu, gdzie niezwykle istotnym punktem jest Storen. Jeżeli chodzi o przeznaczenie 2 półbrygady Chasseurs Alpins, 2 batalionów Legii Cudzoziemskiej i 1000 Kanadyjczyków - to sprawa nadal po­ zostaje otwartą. 6. Sytuacja naszych oddziałów w Namsos jest nieco ryzykowna, lecz dla ich dowódcy ryzyko nie jest żadną nowością. Z drugiej jed­ nak strony trudno zrozumieć, dlaczego nie możemy osiągnąć przewa­ gi na szlaku kolejowym Andalsnes-Dombas i działać, gdy nadarza się okazja poza tym istotnym punktem, skoro celem tych działań jest odizolowanie Trondheimu i jego opanowanie. 7. Pomimo iż zmianę tę należy traktować z dezaprobatą chociażby już z tego tylko powodu, że jest zmianą, trzeba jednakże uznać, że oznacza ona zaniechanie bardziej ryzykownej operacji na rzecz mniej ryzykownej i zmniejszenie ciężaru spoczywającego na barkach mary­ narki w ramach operacji „Hammer”. Wydaje się, że osiągnięcie za­ mierzonych celów jest również możliwe w drodze przeprowadzenia tej bezpieczniejszej operacji, a zmiana ta nie pociągnie za sobą żad­ nych opóźnień. Tą metodą w znacznie krótszym czasie zgromadzimy na ziemii norweskiej odpowiednią liczbę żołnierzy. 8. Nie możemy w chwili obecnej zabrać pancernika z rejonu Narviku z uwagi na to, że jest on tam potrzebny. Dlatego Warspite otrzymał rozkaz powrotu w tamte strony. Narvik potrzebuje kolejnych posił-

TRONDHEIM

255

ków i tą sprawą należy się niezwłocznie zająć. Trzeba pomyśłeć o Ka­ nadyjczykach. 9. Równocześnie możliwe staną się działania w Skagerraku zmie­ rzające do oczyszczenia go z nieprzyjacielskich jednostek przeciwpodwodnych i mające na celu wspomożenie naszych okrętów pod­ wodnych. Następnego dnia wyjaśniłem Gabinetowi Wojennemu okoli­ czności, w których postanowiono odwołać bezpośredni atak na Trondheim oraz stwierdziłem, że nowy plan zaaprobowany przez premiera polega na wysłaniu całej 1 Lekkiej Dywizji Chasseurs Alpins do generała Carton de Wiarta, który ma zaata­ kować Trondheim od północy, a równocześnie na wyprawieniu brygad zawodowych z Francji jako wsparcia dla brygadiera Morgana, który przeprowadził desant w Andalsnes, a następnie pchnął swoje oddziały, by zajęły Dombas. Inna brygada armii terytorialnej miała zostać umieszczona w niedługim czasie na południowej linii. Można było wówczas wysłać naprzód część owych południowych sił, by wsparły Norwegów na froncie w Oslo. Niewątpliwie mieliśmy dużo szczęścia, ponieważ do tej pory wysadzaliśmy naszych żołnierzy na ląd bez żadnych strat (z wyjątkiem jednego statku wiozącego wszystkie pojazdy brygadiera Morgana). Obecny plan przewidywał, że do końca pierwszego tygodnia maja wysadzimy na brzeg około 25 tysię­ cy żołnierzy. Francuzi zaoferowali nam dodatkowo dwie lekkie dywizje. Czynnikiem utrudniającym wszelkie działania był brak baz i linii komunikacyjnych, dzięki którym mieliśmy utrzymać nasze oddziały narażone na nieustanne ataki z powie­ trza. Minister wojny powiedział, że nowy plan jest nieco mniej ryzykowny od poprzedniego, który zakładał bezpośredni atak na Trondheim. Do czasu opanowania tamtejszego lotniska nie­ wiele mogliśmy poradzić na zaciekłe ataki nieprzyjacielskich samolotów. Jednocześnie nie można było nowego planu okre­ ślić mianem „ruchu kleszczowego”, ponieważ gdy grupa pół­ nocna miała rozpocząć działania w niedalekiej przyszłości, pierwszym zadaniem grupy południowej było zabezpieczenie się przed niemieckim atakiem od południa. Niewykluczone by-

256

NIEREALNA WOJNA

ło, że minie nawet miesiąc, zanim oddziały te wykonają jakikol­ wiek ruch w kierunki Trondheimu. Ten zarzut był niezwykle słuszny. Jednakże generał Ironside gorąco poparł ów nowy plan, wyrażając równocześnie nadzieję, że gdy generał Carton de Wiart otrzyma obiecane przez Francuzów posiłki, dyspono­ wać będzie wystarczającymi siłami (w większości zmechani­ zowanymi), by opanować linię kolejową z Trondheimu do Szwecji. Oddziały przebywające w Dombasie nie posiadały ani dział, ani środków transportu. Powinny jednak utrzymać się na zajmowanej pozycji. Dodałem następnie, iż uznano, że bezpo­ średni atak na Trondheim wiąże się z nadmiernym zagrożeniem dla naszej floty oraz oddziałów desantowych. Gdyby w czasie pomyślnego ataku flota straciła jeden z pancerników, położyło­ by się to cieniem na sukcesie całej operacji. Oczywiście jasnym było, że grupy desantowe poniosą duże straty, generał Massy uznał, że stawka jest nieproporcjonalną do zamierzonych rezul­ tatów, tym bardziej, że można je osiągnąć przy pomocy od­ miennych metod. Minister wojny słusznie wskazawszy, że owe odmienne metody nie dają gwarancji powodzenia, zadowolił się stwierdzeniem, że należy je wypróbować. Nikt z nas nie wątpił, że mamy oto przed sobą same nieprzyjemne rozwiązania, a jed­ nocześnie musimy się na któreś z nich zdecydować. Gabinet Wojenny zatwierdził zmianę w planie ataku na Trondheim. Teraz powróciłem do sprawy Narviku, która wydała mi się bardziej istotna i prawdopodobna, zwłaszcza teraz, gdy bezpo­ średni atak na Trondheim został zarzucony.W mojej nocie dla Komitetu użyłem następujących słów: 1. Nie wolno lekceważyć nam znaczenia, jakie ma niezwłoczne podjęcie decyzji w sprawie Narviku. Jeżeli ustaną działania w tym rejonie, będzie to ze szkodą dla nas. Gdy w Zatoce Botnickiej stopnie­ je lód, co stanie się najpóźniej za miesiąc, Niemcy mogą zażądać od Szwedów, by przepuścili ich wojska idące na pomoc oddziałom w Narviku przez zagłębie rudy żelaza, jak również domagać się kon­ troli nad tym zagłębiem. Mogą również przyobiecać Szwedom, że jeżeli zgodzą się na taki układ na północy, cała reszta kraju zostanie zostawiona w spokoju. Tak czy inaczej, możemy przyjąć za pewnik, że Niemcy siłą lub podstępem spróbują wejść do zagłębia rudy żelaza

TRONDHEIM

257

i przyjść w sukurs garnizonowi w Narviku. Pozostaje nam więc tylko miesiąc czasu. 2. W tym miesiącu musimy nie tylko opanować Narvik i pokonać znajdujące się tam oddziały niemieckie, lecz także przedostać się szla­ kiem kolejowym do granicy szwedzkiej i - jeżeli nie zdobędziemy kontroli nad zagłębiem rudy żelaza - stworzyć nad brzegiem jakiegoś jeziora bezpieczną bazę dla hydroplanów, by uniemożliwić zajęcie tego zagłębia przez Niemców. Za konieczne uważam niezwłoczne wysłanie do Narviku dodatkowych oddziałów w liczbie przynajmniej 3 tysięcy, które powinny tam dotrzeć najpóźniej z końcem pierwszego tygodnia maja. Rozkazy w tej sprawie należy wydać już teraz, ponie­ waż w przypadku wyjaśnienia się całej sprawy skierowanie tam od­ działów nie będzie nastręczało większych trudności. Ze względów administracyjnych najlepiej byłoby, gdyby to były oddziały brytyj­ skie, ale jeśli jest to niemożliwe, to czy do Narviku nie dałoby się skierować 2 Lekkiej Dywizji Francuskiej? Wprowadzenie dużego okrętu do Fiordu Skjel nie powinno się wiązać z nadmiernym niebez­ pieczeństwem. 3. Byłbym niezmiernie rad, gdyby zastępca szefa sztabu Marynarki Wojennej przedyskutował z równym mu rangą oficerem z Minister­ stwa Wojny sposób załatwienia tej sprawy i ustalił wszystkie szczegó­ ły (w tym okręty i czas). Jeżeli nie opanujemy Narviku, Niemcy zdo­ będą kontrolę nad zagłębiem rudy żelaza. Naszą ówczesną sytuację najlepiej chyba przedstawia pismo sporządzone przez generała Ismaya w dniu 21 kwietnia. Celem operacji w Narviku jest opanowanie miasta i szlaku kolejo­ wego, aż do granicy szwedzkiej. Będziemy wówczas mogli - jeśli zajdzie taka konieczność - opanować siłą kopalnie rudy w Gallivare, których zdobycie stanowi główny cel wszystkich operacji w Skandy­ nawii. Należy się spodziewać, że gdy tylko stopnieje lód w porcie Lulea (mniej więcej za miesiąc), Niemcy przy pomocy gróźb lub siły prze­ prowadzą tamtędy swoje wojska, opanują Gallivare i prawdopodob­ nie ruszą naprzód, by wesprzeć oddziały w Narviku. Celem działań w rejonie Trondheimu jest zajęcie tego miasta i zdo­ bycie bazy umożliwiającej dalsze operacje w środkowej Norwegii, a jeśli okaże się to konieczne, to nawet i w Szwecji. Przeprowadzono już desanty w Namsos, na północ od Trondheimu i w Andalsnes, le­ żącym na południe od niego. Zgrupowanie z Namsos ma opanować linię kolejową od Trondheimu na wschód, otaczając Niemców od

258

NIEREALNA WOJNA

wschodu i północnego wschodu. Zadaniem sił w Andalsnes było za­ jęcie pozycji obronnej, współdziałanie z Norwegami zgrupowanymi w Lillehammer oraz przechwytywanie wszelkich posiłków dla Trondheimu wysyłanych przez główne siły niemieckie z Oslo. Trzeba opanować zarówno drogi, jak i szlaki kolejowe między Oslo a Trondheimem. Po osiągnięciu tych celów część wojsk zostanie wy­ słana na północ, a następnie uderzy na Trondheim z południa. W chwili obecnej uwaga nasza skupiona jest na rejonie Trondhei­ mu. Musimy wesprzeć Norwegów i dopilnować, by Trondheim nie otrzymał posiłków. Zajęcie Narviku nie jest chwilowo sprawą najpil­ niejszą, lecz taką się stanie w chwili stopnienia lodu w Zatoce Botnickiej. Jeśli Szwecja przystąpi do wojny, Narvik stanie się punktem kluczowym. Obecne działania w środkowej Norwegii są niezwykle ryzykowne i zaczynamy tam napotykać na poważne trudności. Po pierwsze, mu­ sieliśmy jak najszybciej przyjść z pomocą Norwegii i wysłaliśmy tam pośpiesznie zaimprowizowane siły, wykorzystując wszystko, co było akurat pod ręką. Po drugie, z konieczności wkraczamy do Norwegii poprzez bazy, które nie nadają się do utrzymywania dużych formacji. Jedyną bazą z prawdziwego zdarzenia w tym rejonie jest opanowany przez nieprzyjaciela Trondheim. My wykorzystujemy Namsos i An­ dalsnes, drugorzędne porty, które nie posiadają prawie żadnych urzą­ dzeń do rozładunku okrętów i mają słabe połączenia z resztą kraju. W związku z tym dostarczenie na miejsce środków transportu, artyle­ rii, zapasów benzyny (wszystko jest tam nieosiągalne) zawsze stano­ wić będzie problem, nawet jeśli nie wystąpią żadne dodatkowe utrud­ nienia. Tak więc do czasu opanowania Trondheimu musimy się liczyć z tym, że liczba oddziałów, które jesteśmy w stanie utrzymać w Nor­ wegii będzie ściśle ograniczona. Rzecz jasna można powiedzieć, że zbliżające się walki we Francji i tak odsuną na dalszy plan wszystkie nasze przedsię­ wzięcia w Norwegii, bez względu na to jak pomyślnie przebie­ gały. W ciągu miesiąca główne armie państw sprzymierzonych miały zostać rozbite lub zepchnięte do morza. Wszystko, co posiadaliśmy miało zostać użyte do walki o przetrwanie. W su­ mie więc okazało się, że mieliśmy szczęście, nie będąc w stanie zebrać znacznych wojsk lądowych i powietrznych w rejonie Trondheimu. Zasłony okrywające przyszłość opadają stopnio­ wo, a zwykli śmiertelnicy muszą żyć z dnia na dzień. Opierając się na wiedzy z połowy kwietnia, nadal utrzymuję, że skoro

TRONDHEIM

259

zaszliśmy tak daleko, powinniśmy byli przeprowadzić operację „ H a m m e r ” i potrójny atak na Trondheim, zaakceptowany zre­ sztą przez wszystkich. Biorę jednak na siebie odpowiedzialność za to, że nie wywarłem nacisku na naszych doradców w mo­ mencie, gdy stali się po tej operacji wyraźnie przeciwni i przed­ stawiali poważne zastrzeżenia. W takiej sytuacji lepiej jednak było zrezygnować z ataku na Trondheim i skupić wszystkie wysiłki na Narviku. Teraz jednak było już za późno. Część od­ działów znajdowała się na brzegu, a Norwegowie błagali o po­ moc.

R O Z D Z I A Ł XXXVI

NORWEGIA:

ZAWIEDZIONE

NADZIEJE

Lord Cork mianowany najwyższym dowódca w Narviku - Jego list do mnie - Protest generała Mackesy'ego w związku z bombardowaniem - Odpowiedź Gabinetu - Ósme posiedzenie Najwyższej Rady Wojen­ nej, 22 kwietnia - Siły niemieckie i sprzymierzone na lądzie i iv po­ wietrzu - Skomplikowana sytuacja w Skandynawii - Decyzje w spra­ wie Trondheimu i Nawiku - Kolejna zmiana na stanowisku dowód­ czym - Dyrektywa z 1 maja - Operacja w Trondheimie - Klęska w Namsos - Paget wyrusza do Andalsnes - Decyzja Gabinetu Wo­ jennego o ewakuacji ze środkowej Norwegii - Fiasko w Mosjöen Mój raport z 4 maja - Siły Gubbinsa - Niemieckie natarcie w kierun­ ku północnym - Przewaga Niemców: jakość oddziałów i sposoby wal­ ki.

Z

apewniłem sobie 20 kwietnia zgodę na nominację lorda Corka na stanowisko jednoosobowego dowódcy sił lą­ dowych, morskich i powietrznych w rejonie Narviku, w wyniku czego generał Mackesy stał się jego bezpośrednim podwładnym. Nigdy, ani przez chwilę, nie wątpiliśmy w ducha bojowego lorda Corka. Doskonale zdawał sobie sprawę z nie­ bezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą zwłoka, lecz przeszkody i trudności natury fizycznej i administracyjnej były tam wię­ ksze, niż nam się w kraju wydawało. Należy zdać sobie sprawę, że oficerowie marynarki, nawet gdy otrzymują najwyższą wła­ dzę, dosyć niechętnie wydają rozkazy wojskom lądowym, gdy w grę wchodzą kwestie czysto militarne. Taka sytuacja stałaby się jeszcze wyraźniejsza w momencie, gdyby było odwrotnie. Żywiliśmy nadzieję, że zwalniając generała Mackesy'ego z bezpośredniej odpowiedzialności, umożliwimy mu podejmo­ wanie znacznie śmielszych działań. Na nieszczęście jednak,

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

261

efekt okazał się odwrotny do zamierzonego. Generał w dalszym ciągu odwoływał się do różnych argumentów - a nigdy mu ich nie brakowało - przemawiających przeciwko drastycznym kro­ kom. Sytuacja uległa pogorszeniu w ciągu tygodnia od odrzu­ cenia planu zaimprowizowanego ataku na Narvik. 2 tysiące nie­ mieckich żołnierzy broniących miasta dniem i nocą trudziło się nad ulepszeniem umocnień obronnych, które - podobnie zre­ sztą, jak i całe miasto - okryte były grubym całunem śniegu. Bez wątpienia nieprzyjaciel zorganizował także owe 2 czy 3 tysiące marynarzy, którzy uciekli z zatopionych niszczycieli. Siły powietrzne nadchodziły z każdym dniem, a nasze oddziały napotykały na coraz silniejszy ostrzał. 21 kwietnia lord Cork napisał do mnie: Chciałbym podziękować za zaufanie, jakie Pan we mnie pokłada. Z całą pewnością uczynię wszystko, aby na nie zasłużyć. Bezwład jest trudny do przezwyciężenia, a przeszkody, jakie ma do pokonania wojsko są znaczne; myślę tu w szczególności o śniegu, który na pół­ nocnych zboczach sięga kilku stóp, sam to sprawdzałem. Pada bez ustanku od dwóch dni, sytuacja nie uległa najmniejszej choćby popra­ wie. Podstawowy błąd polegał na tym, że rozpoczęliśmy działania przy założeniu, że nie napotkamy na żaden opór (błąd ten popełniamy często - np. w Tandze*). Jak do tej pory, żołnierze nie otrzymali na­ wet niewielkich przydziałów amunicji ani wody - zamiast tego przy­ słano zbędny personel i tysiące ton niepotrzebnego sprzętu. (...) Najpilniej potrzebujemy w tej chwili myśliwców; nieprzyjaciel gó­ ruje nad nami w powietrzu. To miejsce jest obserwowane w ciągu dnia, a wróg rozpoczyna bombardowanie w momencie, gdy przyby­ wają transportowce albo statki parowe. Prędzej czy później powinny chyba oberwać. Przeleciałem wczoraj nad Narvikiem, lecz trudno by­ ło cokolwiek zobaczyć. Skaliste wybrzeże niemal w całości pokryte jest śniegiem, oprócz kilku szczytów skalnych, wokół których zaspy muszą być bardzo głębokie. Śnieg dochodzi aż do samej wody, co uniemożliwia rozpoznanie odsłoniętego w czasie odpływu wybrzeża. Czekając aż warunki pozwolą na przeprowadzenie ataku, staramy się odseparować miasto od świata, niszcząc dreny kolejowe itp.,

* Desant w miejscowości Tanga, niedaleko Zanzibaru, w r. 1914 (przyp.oryg).

262

NIEREALNA WOJNA

a ogromny prom parowy został ostrzelany i spalony. Jest to nadzwy­ czaj irytujące, gdy nie można podjąć żadnych działań i rozumiem doskonale, że zachodzi Pan w głowę, dlaczego nic nie robimy, lecz spieszę zapewnić, że nie dzieje się tak z braku naszych chęci i zapału. Lord Cork postanowił przeprowadzić rekonesans przy użyciu siły pod osłoną ostrzału artyleryjskiego z okrętów wojennych, lecz w tym momencie zaprotestował generał Mackesy. Stwier­ dził on, że nim akcja zostanie rozpoczęta czuje się w obowiązku ostrzec, iż wszyscy oficerowie i żołnierze pod jego rozkazami czuliby wstyd za siebie i za swój kraj, gdyby tysiące bezbron­ nych Norwegów; mężczyzn, kobiet i dzieci, zostało poddanych proponowanemu ostrzałowi. Lord Cork ograniczył się do prze­ kazania tego oświadczenia bez żadnego komentarza. Ani pre­ mier, ani ja nie mogliśmy być obecni na spotkaniu Komitetu Obrony w dniu 22 kwietnia, ponieważ akurat wtedy braliśmy udział w posiedzeniu Najwyższej Rady Wojennej w Paryżu. Przed wyjazdem napisałem odpowiedź, która uzyskała aprobatę moich kolegów: Zakładam, że lord Cork zna treść Instrukcji Bombardowania wyda­ nych w momencie wybuchu wojny. Jeżeli uważa on, że konieczne jest wyjście poza zalecenia tej Instrukcji z uwagi na to, że nieprzyjaciel chroni się w Narviku, używając budynków miejskich, może on ostrzec ludność miasta z sześciogodzinnym wyprzedzeniem, używa­ jąc ulotek czy innych środków w swojej dyspozycji, a także poinfor­ mować niemieckiego dowódcę, że wszyscy cywile mają opuścić mia­ sto. Należy mu uświadomić, że jeśli tego nie dopilnuje i stawiać bę­ dzie jakiekolwiek przeszkody, poniesie odpowiedzialność za wszystkie konsekwencje tego kroku. Może również obiecać, że na 6 godzin pozostawi w spokoju linię kolejową, by umożliwić ludności cywilnej wyjazd z miasta. Komitet Obrony zatwierdził tę decyzję, wyrażając pogląd, że „nie można pozwalać Niemcom na przekształcenie norweskich miast w twierdze, poprzez zatrzymywanie w nich ludności cy­ wilnej, aby uniemożliwiać nam ich atakowanie".

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

263

Kiedy przyjechaliśmy do Paryża, nasze myśli krążyły wokół pełnej powikłań kampanii norweskiej, za której prowadzenie odpowiedzialni byli jedynie Brytyjczycy. Monsieur Reynaud, powitawszy nas uprzejmie, przedstawił pokrótce ogólną sytu­ ację militarną, która była tak poważna, że przyćmiła całkowicie sprawy działań w Skandynawii. Warunki georaficzne, powie­ dział, zapewniają Niemcom stałą przewagę ich linii wewnętrz­ nych. Posiadały one 190 dywizji, z czego 150 mogło zostać wykorzystanych na froncie zachodnim. Przeciwko nim alianci mogli wystawić 100 dywizji, w tym 10 dywizji brytyjskich. W czasie poprzedniej wojny Niemcy, których ludność liczyła wówczas 65 milionów, wystawiły 248 dywizji, z których 207 walczyło na froncie zachodnim. Francja posiadała wtedy 118 dywizji, z czego 110 znajdowało się na froncie zachodnim a Wielka Brytania 89, w tym 63 znajdowały się na froncie za­ chodnim. W sumie dawało to 173 dywizje państw sprzymierzo­ nych wobec 207 dywizji niemieckich na zachodzie. Równowa­ gę udało się osiągnąć w momencie, gdy Amerykanie przysłali 34 dywizje. O ileż gorsza była nasza sytuacja w dniu dzisiej­ szym! Ludność Niemiec liczyła obecnie 80 milionów, co dawało im możliwość wystawienia nawet 300 dywizji. Francja nie mogła liczyć na to, że do końca roku na Zachodzie znajdzie się więcej niż 20 dywizji brytyjskich. Musieliśmy się przeto liczyć z ros­ nącą przewagą, która już teraz wynosiła trzy do dwóch, a nieba­ wem miała wzrosnąć na dwa do jednego. Niemcy mieli przewa­ gę w samolotach i sprzęcie lotniczym, a także w artylerii i za­ pasach amunicji. Tyle Reynaud. Do tego to doszliśmy od czasu okupacji Nadrenii w r. 1936, gdy wystarczyłyby zwykłe działania policyjne; lub od czasu Monachium, gdy Niemcy zajęte Czechosłowacją mogły wysta­ wić zaledwie 13 dywizji na froncie zachodnim; a nawet od września 1939 r., gdy w czasie łamania oporu Polaków Niemcy nie byli w stanie pozostawić na Zachodzie więcej niż 43 dywi­ zje. Do tej przytłaczającej przewagi doszło, ponieważ zwycię-

264

NIEREALNA WOJNA

skie ongiś państwa sprzymierzone ani razu, nawet wtedy gdy mogły niemal wszystko, nie odważyły się na zdecydowane działania, aby powstrzymać agresywne działania Hitlera i sprzeciwić się łamaniu przezeń postanowień i traktatów.

Po tym ponurym wstępie, z którego powagi wszyscy zdawa­ liśmy sobie sprawę, powróciliśmy do skomplikowanej sytuacji w Skandynawii. Premier niezwykle klarownie przedstawił jej obraz. 13 tysięcy żołnierzy wylądowało bez strat w Namsos i Andalsnes. Nasze siły dotarły dalej niż się pierwotnie spodzie­ waliśmy. Kiedy stwierdziliśmy, że bezpośredni atak na Trond­ heim wymagałby użycia ogromnych sił morskich postanowili­ śmy zamiast tego wykonać atak kleszczowy od południa i pół­ nocy. Lecz w czasie ostatnich dwóch dni plany te zostały bru­ talnie pokrzyżowane przez ciężki nalot na Namsos. Ponieważ nie było tam żadnej obrony przeciwlotniczej, Niemcy zrzucali bomby, gdzie im się żywnie podobało. Tymczasem zniszczeniu uległy wszystkie niemieckie okręty wojenne stacjonujące w Narviku. Jednakże oddziały niemieckie były tak silnie ufor­ tyfikowane, że atak na lądzie był chwilowo niemożliwy. Gdyby pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem, trzeba byłoby go ponowić. Co do środkowej Norwegii, to pan Chamberlain powiedział, że dowództwo brytyjskie pragnie wysłać posiłki znajdującym się tam oddziałom, aby zapewnić im ochronę na wypadek nie­ mieckiego natarcia od południa oraz aby je włączyć do działań w celu zajęcia Trondheimu. Nie ulegało wówczas wątpliwości, że posiłki będą konieczne. W niedalekiej przyszłości planowa­ no wysłanie 5 tysięcy Brytyjczyków, 7 tysięcy Francuzów, 3 tysięcy Polaków, trzech brytyjskich batalionów zmechanizowa­ nych, jednego lekkiego brytyjskiego batalionu czołgowego, trzech lekkich dywizji francuskich i jednej brytyjskiej dywizji terytorialnej. Tutaj problem leżał nie w liczbach, lecz w możli­ wościach wysadzenia na ląd i utrzymania wszystkich oddzia­ łów. Monsieur Reynaud zapewnił, że na miejsce zostaną wysła­ ne cztery lekkie dywizje francuskie.

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

265

Teraz przyszła kolej na mnie. Była to moja pierwsza dłuższa wypowiedź w czasie tych konferencji. Szczegółowo opisałem trudności wiążące się z umieszczeniem na brzegu żołnierzy i zapasów w związku z aktywnością U-bootów i samolotów nieprzyjaciela. Każdy statek musiał być konwojowany przez niszczyciele, a każdy port desantowy nieustannie strzeżony przez niszczyciele i krążowniki. I to nie tylko w czasie zrzuca­ nia desantu, ale także zamontowania na brzegu dział przeciw­ lotniczych. Jednostki państw sprzymierzonych miały do tej po­ ry dużo szczęścia i niewiele z nich zostało trafionych. Trzeba było wykazać zrozumienie ogromnych trudności, na jakie na­ potykała ta operacja. Chociaż w ramach desantu udało się wy­ sadzić na brzeg 13 tysięcy żołnierzy, alianci nie posiadali żad­ nych stałych baz i działali w głębi kraju, korzystając z niepew­ nych linii komunikacyjnych, bez artylerii i wspierających ich samolotów. Tak wyglądała sytuacja w środkowej Norwegii. W Narviku Niemcy byli znacznie słabsi, a port mniej wysta­ wiony na ataki powietrzne. Po opanowaniu nabrzeża można by prowadzić desant w szybszym tempie. Wszystkie siły desanto­ we, których nie dało się wysadzić w portach wysuniętych na południe, powinny udać się do Narviku. Wśród oddziałów wy­ znaczonych do operacji w Narviku, ale tak naprawdę w całej Wielkiej Brytanii, nie było żadnych, które umiały posuwać się naprzód po wysokim śniegu. Zadaniem tamtejszych oddziałów byłoby nie tylko oswobodzenie portu i miasta, ani nawet oczy­ szczenie całego obszaru z Niemców, lecz przede wszystkim po­ dejście wzdłuż szlaku kolejowego aż do granicy szwedzkiej z siłami proporcjonalnymi do tego co proponowali Niemcy. Dowództwo brytyjskie uważało, że jest to możliwe bez zwal­ niania tempa wysadzania desantów w innych portach do pun­ ktu, poza który nie można było się posunąć w związku z opisa­ nymi już trudnościami. Wszyscy byliśmy zgodni, że nasza sytuacja nie należy do najprzyjemniejszych i że niewiele obecnie można zrobić, by cokolwiek zmienić. Najwyższa Rada Wojenna uznała, że naj­ istotniejsze cele militarne to: (a) zajęcie Trondheimu,

266

NIEREALNA WOJNA

(b) zajęcie Narviku i zgromadzenie odpowiednich sił na gra­ nicy szwedzkiej. Następnego dnia rozmawialiśmy na temat niebezpieczeństw grożących Holendrom i Belgom oraz ich odmowie jakiejkol­ wiek współpracy z nami. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że w każdej chwili Włochy mogą nam wypowiedzieć wojnę, w związku z czym admirał Pound zmuszony był przedyskuto­ wać z admirałem Darlanem pewne problemy wiążące się z ba­ senem Morza Śródziemnego. Na nasze spotkanie zaproszony został także szef rządu polskiego, generał Sikorski. Oświadczył on, że w ciągu kilku miesięcy jest w stanie stworzyć siły liczące 100 tysięcy żołnierzy. Równocześnie podjęto kroki zmierzające do utworzenia polskiej dywizji na terytorium Stanów Zjedno­ czonych. Na spotkaniu ustalono również, że jeśli Niemcy zaatakują Holandię, państwa sprzymierzone niezwłocznie wkroczą do Belgii bez dalszych prób zjednania sobie rządu belgijskiego, a RAF rozpocznie bombardowanie niemieckich stacji rozrzą­ dowych i rafinerii ropy naftowej w Zagłębiu Ruhry.

Kiedy wróciliśmy z konferencji, byłem tak przygnębiony bezpłodnością naszych wysiłków i metod prowadzenia wojny, że napisałem do premiera następujący list: Pomimo że robię, co mogę, aby wspomóc Pana w jego trudnych zadaniach, czuję się w obowiązku ostrzec, że zbliżamy się do nieunik­ nionego starcia w Norwegii. Jestem Panu niezmiernie wdzięczny za to, że - na moją prośbę przejął Pan obowiązki codziennego kierowania Komitetem Koordy­ nacji Wojskowej, itd. Sądzę jednak, iż powinien Pan wiedzieć, że nie przejmę ponownie tej funkcji bez otrzymania niezbędnych upraw­ nień. Obecnie nikt takich uprawnień nie posiada. Mamy sześciu sze­ fów i zastępców szefów sztabu, trzech ministrów i generała Ismaya, z których wszyscy mają głos, jeśli chodzi o działania w Norwegii (z wyjątkiem Narviku). Jednakże nikt oprócz Pana nie jest odpowie­ dzialny za tworzenie polityki wojskowej i nadawanie jej właściwego kierunku. Jeżeli czuje Pan, że jest w stanie dźwigać ten ciężar, to proszę liczyć na moją niezachwianą lojalność jako pierwszego lorda

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

267

Admiralicji. Jeżeli jednak nie jest go Pan w stanie dźwigać razem z pozostałymi obowiązkami, trzeba przekazać część swoich upraw­ nień” zastępcy, który będzie harmonizował główne posunięcia wojen­ ne i kierował nimi i który cieszyć się będzie poparciem Pana oraz Gabinetu Wojennego, jeżeli nie zaistnieją żadne powody uniemożli­ wiające taki stan rzeczy. Zanim wysłałem ten list, otrzymałem wiadomość od premie­ ra, że przeanalizował naszą sytuację w Norwegii i uznał ją za niezadowalającą. Poprosił mnie, bym odwiedził go tego wie­ czora po kolacji, gdyż chciał omówić ze mną wszystko w cztery oczy. Nie zanotowałem naszej rozmowy, toczyła się ona w niezwy­ kle przyjacielskiej atmosferze. Jestem pewien, że przekazałem wszystkie punkty mojego nie wysłanego listu, i że premier za­ akceptował ich siłę i słuszność. Jak najbardziej pragnął przeka­ zać mi ową władzę kierowania, o którą prosiłem, nie istniały między nami żadne rozbieżności opinii. Musiał jednakże skon­ sultować się z pewną liczbą ważnych osób, a także przekonać je, tak więc dopiero 1 maja zdołał wystosować dla Gabinetu następującą notę: 1 maja 1940 W konsultacji z ministrami lotnictwa, marynarki i wojsk lądowych zbadałem obecne ustalenia w kwestiach dotyczących spraw obron­ nych i na użytek moich kolegów rozpowszechniam to memorandum, opisujące zmiany, które niezwłocznie muszą zostać wprowadzone. Zmiany te otrzymały aprobatę ministrów lotnictwa, marynarki i wojsk lądowych. Za zgodą pierwszego lorda Admiralicji generał major H. L. Ismay, C.B. i D.S.O.* został mianowany Głównym Ofi­ cerem Sztabowym odpowiedzialnym za pracę Sztabu Centralnego, nad którym, jak zaznaczono w memorandum, władzę sprawuje pier­ wszy lord Admiralicji. Generał major Ismay zostaje jednocześnie do­ datkowym członkiem Komitetu Szefów Sztabu. [N.C.] *

C.B. - Kawaler Orderu Łaźni trzeciej klasy ustanowiony przez Jerzego I w 1725 r. D.S.O. - medal przyznawany oficerom w wojsku i Marynarce Wojennej, a ustanowiony przez królową Wiktorię w 1886 r.

268

NIEREALNA WOJNA

ORGANIZACJA OBRONY

Aby usprawnić w sposób wyraźny metody prowadzenia tej wojny, od dnia dzisiejszego wchodzą w życie następujące zmiany: Pierwszy lord Admiralicji w dalszym ciągu będzie brał udział we wszystkich zebraniach Komitetu Koordynacji Wojskowej, którym nie przewodniczy premier, a w przypadku nieobecności premiera będzie na zebraniu pełnił funkcję jego zastępcy, zajmując się wszystkimi sprawami przekazanymi Komitetowi przez Gabinet Wojenny. Zadaniem pierwszego lorda Admiralicji będzie udzielanie wskazó­ wek i wydawanie poleceń Komitetowi Szefów Sztabu w imieniu Ko­ mitetu Koordynacji Wojskowej. Z tego względu będzie miał prawo zwoływać posiedzenia Komitetu, gdy uzna to za konieczne. Do obowiązków szefów sztabu nadal należeć będzie przekazywa­ nie rządowi zbiorowych poglądów na rozmaite sprawy i (przy pomo­ cy swoich sztabów) przygotowywanie planów realizacji celów wy­ znaczonych przez pierwszego lorda Admiralicji w imieniu Komitetu Koordynacji Wojskowej. Do planów tych będą oni dołączać wszelkie stosowne komentarze. Szefowie sztabu, którzy pozostaną indywidualnie odpowiedzialni wobec swoich ministrów, będą na bieżąco informować swoich mini­ strów o wszystkich podejmowanych decyzjach. Jeśli czas na to pozwoli, plany sporządzone przez szefów sztabu wraz ze wszystkimi komentarzami i uwagami pierwszego lorda Ad­ miralicji zostaną wysłane do zaaprobowania Komitetowi Koordyna­ cji Wojskowej. W przypadku gdy Komitet Koordynacji Wojskowej nie zostanie upoważniony przez Gabinet Wojenny do podejmowania ostatecznej decyzji albo zaistnieją jakiekolwiek rozbieżności opinii w łonie tego komitetu zostaną one wysłane bezpośrednio Gabinetowi Wojennemu. Może i tak się zdarzyć, że w pilnych przypadkach niemożliwym będzie przedstawienie planów na oficjalnym posiedzeniu Komitetu, lecz wówczas pierwszy lord Admiralicji niewątpliwie skonsultuje się nieoficjalnie z ministrami lotnictwa, marynarki i wojsk lądowych. W razie gdyby dojście do porozumienia nastręczało niejakie trudno­ ści, sprawa zostanie przekazana w ręce premiera. Aby ułatwić realizację naszkicowanego powyżej planu oraz utrzy­ mać ścisły związek między osobą pierwszego lorda Admiralicji i sze­ fami sztabu, pierwszego lorda wspomagać będzie w jego pracy odpo­ wiedni Sztab Centralny (odrębny od sztabu Admiralicji) obradujący pod przewodnictwem Głównego Oficera Sztabowego - dodatkowego członka Komitetu Szefów Sztabu.

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

269

Przyjąłem te ustalenia, niewątpliwie stanowiące ulepszenie dotychczasowego systemu. Mogłem teraz przewodniczyć zwo­ ływanym przez siebie posiedzeniom Komitetu Szefów Sztabu, bez których nic właściwie nie da się zrobić i zostałem oficjalnie odpowiedzialny za „udzielanie mu wskazówek i wydawanie poleceń”. Generał Ismay, Główny Oficer Sztabowy stojący na czele Sztabu Centralnego, został oddany do mojej dyspozycj jako mój oficer sztabowy i przedstawiciel i z tej przyczyny stał się także pełnoprawnym członkiem Komitetu Szefów Sztabu. Znałem Ismaya od wielu lat, lecz dopiero teraz nasze kontakty stały się bardzie zażyłe. Tak więc członkowie Komitetu Szefów Sztabu byli odpowiedzialni zbiorowo przede mną, a ja, jako zastępca premiera, mogłem wywierać wpływ na podejmowane przez nich decyzje oraz ustalany przez nich generalny kierunek polityki. Z drugiej jednak strony było rzeczą najzupełniej natural­ ną, że na pierwszym miejscu stawiali oni swoich ministrów, którzy nie byliby ludźmi, gdyby nie patrzyli z niechęcią na przekazanie części uprawnień jednemu z kolegów. Ponadto memorandum stwierdzało wyraźnie, że władza moja sprawowana jest w imieniu Komitetu Koordynacji Wojskowej. Tak więc spoczywała na mnie ogromna odpowiedzialność, a jednocześnie nie posiadałem wy­ starczających uprawnień, by egzekwować podejmowane przeze mnie decyzje. Niemniej jednak czułem, że jestem w stanie pobu­ dzić do działania całą tę organizację. Jednakże miała ona istnieć tylko przez tydzień. Mimo wszystko jednak moje osobiste i urzę­ dowe kontakty z generałem Ismayem i Komitetem Szefów Sztabu utrzymywały się nieprzerwanie od 1 maja 1940 do 27 lipca 1945 r., kiedy złożyłem swe obowiązki.

Należałoby teraz przypomnieć faktyczny przebieg walk o Trondheim. Nasze północne zgrupowanie od strony Namsos znajdowało się 80 mil od miasta, a zgrupowanie południowe od strony Andalsnes było oddalone o 150 mil. Plan głównego ata­ ku „Hammer” przez fiord został zarzucony, częściowo z powo­ du obaw o wiążące się z tym koszty, a częściowo w związku z nadziejami, jakie łączono z manewrem oskrzydlającym. Jed-

270

NIEREALNA WOJNA

nakże obie te drogi zawiodły. Zgodnie z instrukcjami zgrupo­ wanie z Namsos pod dowództwem Carton de Wiarta pośpieszy­ ło naprzód, na przekór norweskim śniegom i niemieckim samo­ lotom. 19 kwietnia jedna z brygad dotarła do Verdal, u szczytu fiordu, w odległości 50 mil od Trondheimu. Dla mnie było cał­ kowicie jasnym - zresztą ostrzegłem o tym sztaby - że Niemcy mogą wysłać w ciągu jednej nocy duży oddział, który rozbije na­ szą brygadę w drobny mak. Stało się to dwa dni później. Nasi żołnierze zostali zmuszeni do wycofania się o kilka mil, gdzie mo­ gli wytrzymać ataki nieprzyjaciela. Ponieważ śnieg miejscami to­ pniejący utrudniał wszelkie posunięcia, a Niemcy, którzy dostali się tutaj przez fiord wewnętrzny - podobnie zresztą jak i my - nie posiadali odpowiedniej liczby pojazdów kołowych, do żadnych poważniejszych walk lądowych nie doszło, zaś niewielkie i roz­ rzucone oddziały brnące różnymi drogami nie były kuszącym ce­ lem dla nieprzyjacielskich samolotów. Gdyby Carton de Wiart wiedział wcześniej,, jak bardzo ograniczonymi będą nasze siły w tym rejonie, oraz że główny atak na Trondheim został zarzuco­ ny - o tej zmianie nasz sztab niestety go nie poinformował - nie­ wątpliwie przeprowadziłby całe natarcie w sposób bardziej meto­ dyczny. Zamiast tego realizował główny cel w takiej formie, w ja­ kiej został on mu przedstawiony. Koniec końców, prawie wszyscy wyczerpani, przemarznięci i zdenerwowani powrócili do Namsos, gdzie pozostała Francu­ ska Brygada Strzelców, a Carton de Wiart, którego opinie w tych sprawach traktowano z ogromną powagą, stwierdził, że nie pozostaje nic, oprócz ewakuacji. Admiralicja niezwłocznie rozpoczęła przygotowania. 28 kwietnia wydano rozkaz o ewa­ kuacji Namsos. Kontyngent francuski miał wsiąść na statki przed Brytyjczykami, zostawiając część swoich oddziałów na­ rciarskich, by współdziałały z naszymi strażami tylnymi. Po­ czątkowo odwrót planowano na noc 1 i 2 maja, lecz okazało się, że cała operacja zajęła tylko jedną noc. 3 maja w nocy wszy­ stkie oddziały znalazły się na pokładach statków i były już da­ leko na morzu, gdy zostały spostrzeżone o świcie przez nie­ mieckie samoloty zwiadowcze. Od 8 rano do 3 po południu nieprzyjacielskie bombowce nadlatywały falami, atakując

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

271

okręty wojenne i transportowce. Ponieważ nie posiadaliśmy żadnych samolotów do ochrony konwojów, trzeba powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia, bo żaden z naszych transportow­ ców nie został trafiony. Francuski niszczyciel Bison i HMS Afridi wiozący naszą straż tylną „zatonęły, walcząc do samego końca”.

Zupełnie inny ciąg nieszczęść przytrafił się naszym siłom de­ santowym wysadzonym na ląd w Andalsnes, lecz w tym przy­ padku pocieszającą była świadomość, że zebraliśmy wśród nie­ przyjaciela obfite żniwo. W odpowiedzi na wezwania ze strony naczelnego dowódcy sił norweskich generała Rugego, 148 Bry­ gada Piechoty brygadiera Morgana pośpieszyła aż do Lilleham­ mer. Tam połączyła się z wycieńczonymi i rozbitymi oddziała­ mi norweskimi spychanymi spod Oslo w kierunku Dombasu i Trondheimu przez przytłaczające siły niemieckie - trzy pełne dywizje. Rozgorzały zażarte walki. Wprawdzie statek wiozący wszystkie pojazdy brygadiera Morgana, a także artylerię i moździerze, został zatopiony, lecz jego młodzi żołnierze z ar­ mii terytorialnej uzbrojeni w karabiny i karabiny maszynowe dzielnie stawiali czoło Niemcom uzbrojonym nie tylko w hau­ bice o kalibrze 5.9 cala, lecz także w ciężkie moździerze i czoł­ gi. 24 kwietnia batalion prowadzący 15 Brygadę, przybyły pro­ sto z Francji, dotarł do rozsypującego się frontu. Generał Paget, który stał na czele tych oddziałów zawodowych, dowiedział się od generała Rugego, że siły norweskie są wyczerpane i włączą się do działań po odpoczynku i otrzymaniu nowego sprzętu. Dlatego zdecydował się przejąć nad wszystkim kontrolę, wpro­ wadził do akcji resztę swojej brygady, gdy tylko znalazła się na miejscu i w serii zaciętych starć z ogromną determinacją prze­ ciwstawił się Niemcom. Dzięki zręcznemu wykorzystaniu szla­ ków kolejowych, które na szczęście nie zostały zniszczone, Pa­ get wyratował własne oddziały, brygadę Morgana, która straciła około 700 żołnierzy, i część jednostek norweskich. Przez cały dzień większość sił brytyjskich ukrywała się w długim tunelu ko­ lejowym, gdzie - zaopatrywana przez bezcenny pociąg dostawczy

272

NIEREALNA WOJNA

- była całkowicie niewidoczna dla wszechwidzących samolo­ tów nieprzyjaciela. Stoczywszy kilka potyczek przy pomocy swojej straży tylnej, w czasie których Niemcy zostali poważnie poturbowani i pokonawszy ponad 100 mil, Paget dotarł ponow­ nie na wybrzeże morskie nie opodal Andalsnes. Ten niewielki punkt, podobnie zresztą jak Namsos, został w rezultacie bombar­ dowań całkowicie zrównany z ziemią. Nocą 1 maja ostatnia grupa 15 brygady, wraz z tym co pozostało ze 148 brygady Morgana, została wzięta na pokład brytyjskich krążowników i niszczycieli. Bez większych trudności dotarła do kraju. Zręczność i zdecydo­ wanie generała Pageta utorowały mu drogę do wysokich stano­ wisk dowódczych w późniejszym okresie wojny. Należałoby tu jeszcze wspomnieć o bohaterskich zmaganiach naszych lotników. Jedynym „lądowiskiem” było zamarznięte jezioro Lesjeskogen, oddalone o 40 mil od Andalsnes. 24 kwietnia przybył tam wysłany z pokładu lotniskowca Glorious dywizjon samolotów typu Gladiator. Natychmiast jednak został zaatakowany. Lotnictwo marynarki robiło co mogło, aby mu pomóc, lecz walka o przetrwanie, ochrona dwóch ekspedycji prowadzących działania w odległości 200 mil od siebie, ochro­ na ich baz - wszystko to okazało się ponad siły dla jednego dywizjonu. 26 kwietnia nie był w stanie prowadzić dalszych działań. Akcje bombowców dalekiego zasięgu startujących z Anglii również nie przyniosły spodziewanego rezultatu.

Nasz odwrót, do którego zmusiły nas lokalne wydarzenia, odbył się według planu zatwierdzonego wcześniej przez Gabinet Wojen­ ny, zgodnie z sugestią Komitetu Koordynacji Wojskowej, którego zebraniu przewodniczył premier. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że zajęcie i utrzymanie Trondheimu leży poza sferą naszych mo­ żliwości. Obie części naszych słabych kleszczy zostały rozbite. W czasie posiedzenia Gabinetu pan Chamberlain ogłosił, że nale­ ży przygotować plany ewakuacji sił z Namsos i Andalsnes, a rów­ nocześnie w dalszym ciągu odpierać niemieckie natarcie. Członko­ wie Gabinetu poważnie się zmartwili, choć zdawali sobie sprawę, że są to decyzje nieuniknione.

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

273

Aby możliwie jak najbardziej opóźnić niemiecką ofensywę w kierunku Narviku, wysłaliśmy teraz do Mosjóen, 120 mil w górę wybrzeża, dwie specjalne kompanie utworzone w stylu „komandosów”, którymi dowodził pułkownik Gubbins. Pra­ gnąłem, aby niewielka część naszego zgrupowania z Namsos przedostała się do Grong wszelkimi możliwymi pojazdami, gdyż nawet kilkusetosobowe grupy wystarczyły do prowadze­ nia działań na tyłach. Z Grong musieliby on dotrzeć pieszo do Mosjöen. Miałem nadzieję, że da to Gubbinsowi czas na umoc­ nienie się, pozwalając stawić czoło tym niewielkim oddziałom, które nieprzyjaciel zapewne już tam wysłał. Nieodmiennie jed­ nak zapewniano mnie, że droga ta jest nieprzejezdną. Generał Massy wysyłał z Londynu przynaglające żądania. Otrzymał na to odpowiedź, że nawet niewielkie grupy francuskich strzelców wyposażone w narty nie były w stanie pokonać tego szlaku. „Zdawało się być oczywistym - napisał generał Massy w swojej depeszy kilka dni później - że skoro francuscy strzel­ cy nie mogą wycofać się tą drogą, to Niemcy nie będą w stanie nią zaatakować. Założenie to okazało się jednak jak najbardziej błędnym, jako że Niemcy w pełni wykorzystują tę drogę i prze­ mierzają ją w takim tempie, że nasze oddziały w Mosjóen nie mają czasu na odpowiednie umocnienie się i wszystko wskazu­ je na to, że nie będziemy w stanie utrzymać tego miejsca.” I tak się rzeczywiście stało. Niszczyciel Janus przywiózł mo­ rzem setkę Chasseurs Alpins i dwa lekkie działa przeciwlotni­ cze, lecz opuścili oni to miejsce przed przybyciem Niemców.

Kampania norweska osiągnęła teraz fazę, w której bieg wy­ darzeń po prostu uniemożliwił realizację przyjętych planów. Nie ulegało wątpliwości, że Niemcy posiadają przewagę w sfe­ rze ogólnego zamysłu kierowania całością i ogólnego zdecydo­ wania. Z nieludzko bezlitosną dokładnością zrealizowali oni starannie obmyślony plan. Zdawali sobie sprawę ze znaczenia, jakie ma użycie lotnictwa na wielką skalę i w pełni wiedzę tę

274

NIEREALNA WOJNA

wykorzystali. Ponadto ich indywidualna przewaga zaznaczała się niezwykle wyraźnie, zwłaszcza w małych grupach. W Narviku niejednorodne i zaimprowizowane zgrupowanie niemiec­ kie liczące zaledwie 6 tysięcy żołnierzy przez 6 tygodni odpie­ rało ataki dwudziestotysięcznych sił alianckich, i choć zostało w końcu wyparte z miasta, wytrwało do czasu, aż sprzymierze­ ni się wycofali. Atak na Narvik tak błyskotliwie rozpoczęty przez marynarkę załamał się, ponieważ dowódca wojsk lądo­ wych nie zdecydował się na owo - jego zdaniem niesłychane ryzyko. Podział naszych zasobów między Narvik i Trondheim okazał się zabójczy dla naszych planów. Porzucenie planu cen­ tralnego ataku na Trondheim świadczy o tym, że najwyższemu dowództwu brytyjskiemu brakowało zdecydownia, za co odpo­ wiedzialność ponoszą nie tylko doradcy, lecz także przywódcy polityczni, którzy nazbyt łatwo dali się im przekonać. W Na­ msos ugrzęźliśmy i nic właściwie się nie działo. Tylko w An­ dalsnes mieliśmy szansę czymkolwiek się wykazać. Drogę, któ­ rą Brytyjczycy i Francuzi uznali za nie do przebycia, drogę z Namsos do Mosjóen, Niemcy pokonali w 7 dni. W Bodo i Mo, podczas odwrotu sił Gubbinsa, za każdym razem spóźnialiśmy się, a nieprzyjaciel, który musiał przedzierać się przez setki mil nierównego zaśnieżonego terenu, zepchnął nas pomimo bohaterskiego oporu żołnierzy. Tak więc my, którzy panowaliśmy na morzach i mogliśmy ostrzelać każdy punkt zu­ pełnie nie bronionego wybrzeża, na lądzie pozostawaliśmy w tyle za przeciwnikiem pokonującym ogromne odległości, mi­ mo rozmaitych napotykanych po drodze przeszkód. W czasie owej norweskiej próby energia, pomysłowość i wyszkolenie młodych żołnierzy Hitlera zaskoczyły nawet Gwardię Szkocką i Irlandzką*, czyli nasze najlepsze oddziały.

* Scots Guards i Irish Guards wespół z Grenadier Guards, Welsh Guards i Coldstream Guards wchodziły w skład słynnej dywizji piechoty Guards Division (przyp.lłum.).

NORWEGIA: ZAWIEDZIONE NADZIEJE

275

Zrobiliśmy to, do czego wzywał nas obowiązek i usiłowali­ śmy zdobyć, a potem umocnić pozycję w Norwegii. Początko­ wo nawet byliśmy przekonani, że los sprzysiągł się przeciwko nam, lecz teraz zdajemy sobie sprawę ze szczęścia, jakie mieli­ śmy, wychodząc z tego cało. Tymczasem musieliśmy pocieszać się świadomością, że cała ewakuacja przebiega gładko i bez przeszkód. Klęska w Trondheimie! Sytuacja patowa w Narviku! Takimi osiągnięciami mogliśmy się pochwalić przed naro­ dem brytyjskim, przed naszymi sprzymierzeńcami i państwami neutralnymi, zarówno przyjaznymi nam, jak i wrogimi. Gdy weźmie się pod uwagę, jak istotną rolę odgrywałem we wszy­ stkich tych wydarzeniach oraz to, że niemożliwym było opisa­ nie napotykanych przez nas trudności i usterek w organizacji sztabowej i rządowej, a także niedoskonałości naszych metod prowadzenia wojny, za prawdziwy cud należy uznać fakt, że przetrwałem na zajmowanym stanowisku nie dyskredytując się w oczach Parlamentu i całej opinii publicznej. Wszystko to na­ leży zawdzięczać temu, że przez 6 czy 7 lat trafnie przewidywa­ łem przyszły bieg wydarzeń i formułowałem wyraźne ostrzeże­ nia, na które podówczas nie zwracano uwagi, lecz które zostały dobrze zapamiętane.

„Nierealna Wojna” zakończyła się napaścią Hitlera na Nor­ wegię. Z początkowo małej iskierki rozgorzał płomień najbar­ dziej przerażającej wojny, jaką ludzkość do tej pory znała. Opi­ sywałem już jak świat, nie posiadając się ze zdumienia, obser­ wował odrętwienie, w jakie popadły Francja i Wielka Brytania. Ten okres okazał się najbardziej szkodliwym dla państw sprzy­ mierzonych. Od chwili, gdy Stalin porozumiał się z Hitlerem, komuniści francuscy na sygnał z Moskwy potępili trwającą wojnę jako „imperialistyczną i kapitalistyczną zbrodnię prze­ ciwko demokracji”. Robili co mogli, by podważyć morale armii i utrudnić produkcję. Duch bojowy we Francji zarówno wśród żołnierzy, jak i w narodzie wyraźnie osłabł w porównaniu z chwilą wybuchu wojny.

276

NIEREALNA WOJNA

W Wielkiej Brytanii do takiej sytuacji nie doszło i dojść nie mogło, gdyż sterowani przez Sowietów komuniści, choć gorli­ wi, byli zbyt słabi, by cokolwiek wskórać. Niemniej jednak posiadaliśmy rząd partyjny z premierem, do którego opozycja nie była przychylnie nastawiona i który nie posiadał tak po­ trzebnego poparcia ze strony związków zawodowych. Statecz­ ność i szczerość tej administracji połączone jednak z pewną ratynowością, nie były w stanie wywołać tego niezbędnego odze­ wu ani w kręgach rządowych, ani w przemyśle zbrojeniowym. Owa katastrofa i nagłe zagrożenie były konieczne, by obudzić drzemiącą potęgę narodu brytyjskiego. Dzwon na trwogę miał niebawem zagrzmieć.

R O Z D Z I A Ł XXXVII

NORWEGIA:

OSTATNIA FAZA

Porzucenie planu natychmiastowego ataku na Narvik - Majowe de­ santy - Generał Auchinleck obejmuje dowództwo w północnej Nor­ wegii - Zajęcie Narviku, 28 maja - Walki we Francji skupiają na sobie ogólną uwagę - Ewakuacja - Konwoje wracające do kraju - Pojawie­ nie się niemieckich krążowników - Tracimy lotniskowiec „Glońous” i niszczyciela „Ardent” - Histońa „Acasty” - Atak powietrzny na niemieckie okręty w Trondheimie - Jeden konkretny efekt - Niemiecka Marynarka Wojenna traci znaczenie.

N

a przekór chronologii przedstawię tutaj zakończenie norweskiego epizodu. Po 16 kwietnia lord Cork został zmuszony do porzuce­ nia planu natychmiastowego ataku na Narvik, Pomimo trzygo­ dzinnego ostrzału artyleryjskiego prowadzonego 24 kwietnia przez pancernik Warspite i trzy krążowniki, garnizon broniący miasta pozostał na swoich miejscach. Poprosiłem pierwszego lorda morskiego o zastąpienie Warspite'a nieco mniej cennym, lecz równie dobrze nadającym się do prowadzenia ostrzału pan­ cernikiem Resolution. Tymczasem przybycie oddziałów fran­ cuskich i polskich, a nade wszystko początek odwilży, zachęci­ ły lorda Córka do przypuszczenia ataku na miasto. Nowy plan przewidywał wylądowanie w górze fiordu za Narvikiem, a na­ stępnie uderzenie na Narvik przez fiord Rombaks. 24 kwietnia ściągnięto 24 Brygadę Gwardii, by powstrzymała natarcie nie­ mieckie od strony Trondheimu. Do końca miesiąca na miejscu znalazły się 3 bataliony Chasseurs Alpins, 2 bataliony Legii Cudzoziemskiej, 4 bataliony polskie i siły norweskie liczące około 3500 żołnierzy. Przeciwnik natomiast otrzymał posiłki w postaci części 3 dywizji górskiej ściągniętej drogą powietrz-

NORWEGIA: OSTATNIA FAZA

279

ną z południowej Norwegii, albo przemyconej koleją ze Szwe­ cji. W czasie pierwszego desantu, przeprowadzonego nocą z 12 na 13 maja koło Bjerkviku przez dowódcę kontyngentu francu­ skiego generała Bethouarta, obyło się bez większych strat. Ge­ nerał Auchinleck, któremu powierzyłem dowództwo nad wszy­ stkimi oddziałami w północnej Norwegii, znajdował się na miejscu i przejął obowiązki już następnego dnia. Jego zadanie polegało na odcięciu dostaw rudy żelaza i obronie pozycji w Norwegii w imieniu króla i jego rządu. Naturalnie nowy do­ wódca brytyjski poprosił od razu o posiłki, aby zwiększyć stan posiadania do 17 batalionów, 200 ciężkich i lekkich dział prze­ ciwlotniczych oraz 4 dywizjonów samolotów. Spełnienie jego prośby możliwym było tylko w połowie. W tym momencie jednakże bieg wydarzeń narzucił pewne zmiany. 24 maja w związku z narastającym kryzysem postano­ wiono niemal jednogłośnie, że sprawą najistotniejszą jest kon­ centracja wszystkich dostępnych sił we Francji oraz na terenie kraju. Niemniej jednak wcześniej należało zająć Narvik nie tyl­ ko po to, aby zniszczyć port, lecz także aby móc osłaniać nasz odwrót. Główny atak przez fiord Rombaks przypuszczono 27 maja. Poprowadził go zdolny dowódca, generał Bóthouart na czele dwóch batalionów Legii Cudzoziemskiej i jednego bata­ lionu norweskiego. Sukces był całkowity. Desant przeprowa­ dzono niemal bez żadnych strat, a kontratak został odparty. Narvik zajęto w dniu 28 maja. Niemcy tak długo wstrzymujący ataki czterokrotnie większych sił teraz wycofali się w góry, zo­ stawiając w naszych rękach prawie 400 jeńców. Teraz przyszło nam zrezygnować z tego wszystkiego, co z tak wielkim trudem udało się nam zdobyć. Odwrót sam w so­ bie stanowił niebagatelną operację, składał ogromny ciężar na barki naszej floty, toczącej jednocześnie walki w Norwegii, ka­ nale La Manche i na Morzu Irlandzkim. Teraz liczyła się Dun­ kierka i wszystkie możliwe lekkie siły były ściągane na połud­ nie. Flota wojenna musiała być gotowa na odparcie inwazji. Wiele krążowników i niszczycieli już wysłano na południe, aby wypełniały swoje zadania związane z ewentualną inwazją. Na-

280

NIEREALNA

WOJNA

czelny dowódca miał do dyspozycji w Scapa cztery pancerniki: Rodney, Valiant, Renown i Repulse. Musiały one wystarczyć na wszystkie ewentualności. Ewakuacja z Narviku przebiegała w odpowiednim tempie i do dnia 8 czerwca wszystkie oddziały francuskie, brytyjskie i polskie liczące w sumie 24 tysiące żołnierzy wraż z ogromny­ mi zapasami i wielką liczbą sprzętu znalazły się na statkach i wyruszyły w drogę czterema konwojami, nie natrafiając na żadne przeszkody ze strony wroga - zaledwie kilku tysięcy roz­ proszonych wzdłuż brzegu, zdezorganizowanych, ale triumfu­ jących żołnierzy. W ciągu tych ostatnich dni cenną ochronę za­ pewniły nam nie tylko samoloty marynarki, lecz także stacjonu­ jący na wybrzeżu dywizjon hurricanów. Jego piloci otrzymali rozkaz prowadzenia walk aż do samego końca, a w razie konie­ czności zniszczenia swoich maszyn. Jednak dzięki umiejętno­ ściom i odwadze dokonali oni niebywałego i ostatniego w tej kampanii wyczynu. Było to wylądowanie wraz ze swymi hurricanami na pokładzie lotniskowca Glońous płynącego z Ark Royal i główną grupą konwojową. Aby zapewnić ochronę wszystkim tym posunięciom, lord Cork miał do swej dyspozy­ cji, oprócz lotniskowców, krążowniki Southampton i Coventry, 16 niszczycieli i pewną liczbę pomniejszych jednostek. Tym­ czasem krążownik Devonshire przebywał w Tromsö, skąd za­ bierał na pokład króla Norwegii wraz z jego sztabem, w związ­ ku z czym płynął oddzielnie od reszty. Lord Cork poinformo­ wał naczelnego dowódcę o ustalonym składzie konwojów, po czym poprosił o przydzielenie mu ochrony na wypadek ataku ciężkich jednostek. 6 czerwca admirał Forbes wysłał pancernik Valiant na spotkanie pierwszego konwoju wiozącego żołnierzy; odeskortował go na północ od Szetlandów, a następnie wrócił po kolejny konwój. Pierwotnie admirał zamierzał użyć wszy­ stkich krążowników do ochrony konwojów z żołnierzami, lecz 5 czerwca otrzymał doniesienia o dwóch niezidentyfikowanych jednostkach najwyraźniej zmierzających w kierunku Islandii, następnie zaś o desancie nieprzyjaciela w tym rejonie. W związku z tym poczuł się zobowiązany do wysłania tam krą­ żowników, by zbadały sytuację, jednakże alarm okazał się fał-

NORWEGIA: OSTATNIA FAZA

281

szywy. Tak więc owego nieszczęśliwego dnia wszystkie nasze siły na północy były rozproszone na dużym obszarze. Konwoje i towarzyszące im eskorty przyjęły metodę stosowaną bez za­ kłóceń przez ostatnie 6 tygodni. W tym okresie wszystkie trans­ porty, okręty wojenne, a nawet lotniskowce podążały tym szla­ kiem jedynie pod eskortą jednostek zwalczających okręty pod­ wodne. Do tej pory bowiem nie stwierdzono obecności żadnych ciężkich okrętów niemieckich. Teraz, po zaleczeniu ran, które otrzymały we wcześniejszych starciach, nagle pojawiły się one nie opodal wybrzeża Norwegii. Okręty liniowe Scharnhorst i Gneisenau, krążownik Hipper i 4 niszczyciele opuściły Kilonię 4 czerwca. Ich zadaniem było atakowanie transportów i baz w rejonie Narviku, co miało sta­ nowić wsparcie dla znajdujących się na lądzie niedobitków od­ działów niemieckich. Dopiero 7 czerwca otrzymały one infor­ mację o naszym odwrocie. Usłyszawszy wiadomość, że kon­ woje brytyjskie znajdują się na morzu, niemiecki admirał posta­ nowił przypuścić na nie atak. Wczesnym rankiem następnego dnia, 8 czerwca, natrafił na tankowiec eskortowany przez trało­ wiec, pusty transportowiec Orama i okręt szpitalny Atlantis. Okręty niemieckie uszanowały nietykalność Atlantisa. Reszta została zatopiona. Tego popołudnia Hipper i wszystkie niszczy­ ciele powróciły do Trondheimu, a pancerniki wyruszyły na dal­ sze łowy. Ich gorliwość została wynagrodzona, gdy o godzinie 4. po poł. spostrzegły dym z lotniskowca Glorious eskortowa­ nego przez niszczyciele Acastę i Ardenta. We wczesnych godzi­ nach rannych Glorious oddzielił się od głównego konwoju i miał dopłynąć do kraju samodzielnie, co spowodowane było niedoborami paliwa. W owym momencie jego odległość od głównego konwoju wynosiła niemal 200 mil. Jednakże tłuma­ czenie to nie wydaje mi się przekonującym. Glorious najpra­ wdopodobniej posiadał dostateczną ilość paliwa, by płynąć ra­ zem z konwojem. Wszystkie powinny były trzymać się razem. Starcie rozpoczęło się około godziny 4.30 po poł., gdy odle­ głość między przeciwnikami wynosiła 27 tysięcy jardów. W tej sytuacji Glorious wyposażony w działa 4 calowe był zupełnie bezbronny. Podjęto próbę uruchomienia uzbrojonych w torpedy

282

NIEREALNA WOJNA

bombowców, lecz nim zdołano ów zamiar wprowadzić w życie, Glorious został trafiony w przedni hangar. Wybuchł pożar, któ­ ry zniszczył wszystkie hurricany i uniemożliwił nawet odłącze­ nie torped spod samolotów. W następnych 30 minutach otrzy­ mał on straszliwe ciosy, które pozbawiły go wszelkiej szansy ucieczki. O 5.20 okręt począł przechylać się niebezpiecznie i wydano rozkaz opuszczenia pokładu, w ciągu 20 minut po­ szedł na dno. Tymczasem eskortujące go niszczyciele spisywały się jak nale­ ży. Obydwa postawiły zasłonę dymną, usiłując za wszelką cenę chronić lotniskowiec Glorious i obydwa odpaliły swoje torpedy, zanim zostały pokonane. Ardent został niebawem zatopiony. Hi­ storię Acasty, dowodzonej przez komandora C.E.Glasfurda, mają­ cego chyba teraz niewielkie szanse na przeżycie, poznaliśmy z ust jedynego ocalałego marynarza, mata C. Cartera: Na pokładzie naszego okrętu, cóż za śmiertelna cisza, nikt prawie nic nie mówi, okręt pełną parą oddała się od przeciwnika, potem sypie się rozkaz za rozkazem, przygotować wszystkie dysze dymne, połą­ czyć węże, przygotować różne inne rzeczy, w dalszym ciągu zmyka­ my przed wrogiem, wypuszczamy dym, wszystkie nasze dysze pracu­ ją bez przerwy. Potem kapitan przekazał tę wiadomość wszystkim stanowiskom: „Może myślicie, że uciekamy przed wrogiem, lecz tak nie jest. Nasz okręt-kolega Ardent zatonął, Glorious właśnie tonie. Jedyne co nam pozostaje to pokazać, co potrafimy. Powodzenia”. Po­ tem zmieniliśmy kurs i wpłynęliśmy w swoją własną zasłonę dymną. Otrzymałem rozkaz i stanąłem przy stanowiskach ogniowych numer 6 i 7, potem wypłynęliśmy z zasłony dymnej, wzięliśmy kurs na sterburtę, odpalając torpedy z lewej burty. To właśnie wtedy po raz pier­ wszy zobaczyłem nieprzyjaciela - szczerze mówiąc, wydał mi się ogromny, jeden duży (okręt) i jeden mały i zaraz zbliżyliśmy się do siebie. Odpaliłem moje dwie torpedy (z rufy), na dziobie zrobili to samo, po czym wszyscy obserwowaliśmy efekt. Nigdy nie zapomnę tego okrzyku radości, jaki wtenczas się podniósł, po lewej stronie dziobu jednego z tych okrętów pojawił się żółty błysk, a potem wy­ strzeliła ogromna kolumna dymu i wody. Jasne było, że trafiliśmy, zresztą jeśli mam być szczery, to trudno było chybić z takiej odległo­ ści. Wróg nie wystrzelił ani razu, był chyba zbyt zaskoczony. Gdy odpaliliśmy nasze torpedy, cofnęliśmy się z powrotem w naszą zasło­ nę dymną, zmieniając kurs na sterburtę. „Przygotować się do odpalę-

284

NIEREALNA WOJNA

nia pozostałych torped!” Ale tym razem, gdy tylko wystawiliśmy nos. z zasłony dymnej, wróg dał nam popalić. Pocisk trafił w maszynow­ nię, zabił całą moją obsadę stanowisk ogniowych, mnie rzuciło aż na koniec pomieszczenia i chyba byłem przez jakiś czas nieprzytomny, bo jak się ocknąłem, to bolało mnie ramię; okręt zatrzymał się z prze­ chyłem na lewą burtę. A teraz coś, w co można uwierzyć albo nie. Wspiąłem się z powrotem na stanowisko kontrolne, widzę, że te dwa okręty płyną, odpaliłem pozostałe torpedy; nikt mi nie kazał, sądzę, że chyba oszalałem. Bóg tylko jeden wie, czemu je odpaliłem, ale tak, zrobiłem to. Działa z Acasty waliły przez cały czas, nawet mimo tego, że okręt był przechylony. Potem wróg trafił nas kilka razy, na rufie był jeden wielki wybuch i często myślałem, czy wtedy nieprzyjaciel trafił nas torpedą, w każdym razie zdawało się, że okręt trochę się uniósł. W końcu dowódca wydał rozkaz opuszczenia okrętu. Zawsze będę pamiętać lekarza okrętowego, porucznika*, to był jego pierwszy okręt, pierwsza akcja. Zanim skoczyłem przez burtę, widziałem jak opatrywał rannych, beznadziejne zadanie, a gdy byłem już w wodzie, zobaczyłem jak dowódca przechyla się przez mostek, wyjmuje papie­ rosa z papierośnicy i zapala go. Krzyknęliśmy do niego, żeby skakał na naszą szalupę, a on pomachał nam: „Do widzenia i powodzenia” tak skończył ten dzielny człowiek. W taki sposób zginęło 1474 oficerów i marynarzy Royal Navy oraz 41 lotników RAF-u. Pomimo długotrwałych poszukiwań tylko 39 osób uratował pewien norweski statek. Ponadto sze­ ściu marynarzy zostało wyłowionych przez nieprzyjaciela i za­ branych do Niemiec. Scharnhorst, poważnie uszkodzony torpe­ dą z Acosty ruszył w drogę powrotną do Trondheimu.** Tymczasem krążownik Devonshire wiozący króla Norwegii i jego ministrów, znajdował się około 100 mil na zachód. VaUant płynący na północ, by spotkać się z tym konwojem, nadal miał przed sobą długą drogę. Jedyna wiadomość, odebrana od Gloriousa, była zniekształcona i nieczytelna, co wskazywało na to, że jego główny nadajnik został wcześniej uszkodzony.

* Lekarz okrętowy porucznik H.J. Strammers (przyp. oryg.). ** Jedna z owych torped trafiła w rufę Scharnhorsta na wysokości ostatniej wieży.

NORWEGIA: OSTATNIA FAZA

285

Wiadomość tę otrzymał tylko Devonshire, ale nie wyglądała ona na zbyt istotną, więc nie zdecydował się na przerwanie ciszy w eterze. Byłoby to niepożądane i zwiększyło ryzyko wy­ krycia ich pozycji. Ogólna podejrzliwość wzrosła dopiero na­ stępnego ranka. Następnie Valiant natknął się na statek szpital­ ny Atlantis, od którego dowiedział się o losie Oramy oraz o tym, że na morzach grasują dwa pancerniki nieprzyjacielskie. Valiant przekazał wszystkim tę informację i nalegał, by przyłą­ czono go do konwoju lorda Corka. Naczelny dowódca admirał Forbes, niezwłocznie wyruszył na morze z okrętami, jakie po­ siadał: pancernikami Rodney i Renown oraz sześcioma niszczy­ cielami. Cios zadany Scharnhorstowi przez bohaterską Acostę był na­ prawdę poważny. Dwa nieprzyjacielskie pancerniki zrezygnowały z dalszych działań i natychmiast powróciły do Trondheimu. Na­ czelne dowództwo niemieckie było niezadowolone z zachowania swojego admirała, który nie zrealizował wytyczonego mu celu. Zaraz wysłano w tym celu Hippera, ale było już za późno. 10 czerwca admirał Forbes wydał rozkaz, by Ark Royal przy­ łączył się do niego. Zgodnie z otrzymanymi raportami okręty nieprzyjacielskie schroniły się w Trondheimie. Zamierzał skie­ rować na nie atak lotniczy. 11 czerwca przeprowadziły go bom­ bowce RAF-u, bez powodzenia. Następnego ranka nieprzyja­ ciela zaatakowało 15 bombowców nurkujących Skua z lotni­ skowca Ark Royal. Jednakże rekonesans wroga wypatrzył je wcześniej i odpowiednio się przygotował, w rezultacie czego straciliśmy nie mniej niż 8 samolotów. To, o czym dowiedzieli­ śmy się później, dopełniło tylko miary naszego nieszczęścia: otóż jedna z bomb zrzuconych z samolotu Skua trafiła Scharnhorsta, ale nie wybuchła. W czasie tych zaciętych walk konwoje z Narviku bezpiecznie dopłynęły na miejsce przeznaczenia, a brytyjska kampania w Norwegii dobiegła końca.

Wśród tych zniszczeń i zamieszania wspomnieć należy jeden fakt o niebagatelnym znaczeniu dla przyszłych losów tej wojny.

286

NIEREALNA WOJNA

W czasie rozpaczliwego starcia z marynarką brytyjską, Niemcy zrujnowali swoją własną, jeszcze zanim walki doszły do punktu kulminacyjnego. Straty państw sprzymierzonych podczas walk w Norwegii wynosiły: lotniskowiec, 2 krążowniki, korweta i 9 niszczycieli. 6 krążowników, 2 korwety i 8 niszczycieli zostało uszkodzonych, lecz byliśmy w stanie je naprawić. Tymczasem pod koniec czerwca 1940 r. czynna flota niemiecka składała się z jednego krążownika wyposażonego w działa o kalibrze 8 cali, 2 krążowników lekkich i 4 niszczycieli. Chociaż wiele z tych okrętów można było naprawić, podobnie zresztą jak i w naszym przypadku, to niemiecka Marynarka Wojenna nie mogła stano­ wić zagrożenia w momencie inwazji na Wielką Brytanię.*

* Patrz: Załącznik R (przyp. oryg.).

R O Z D Z I A Ł XXXVIII

UPADEK RZĄDU

Debata z 7 maja - Wotum nieufności - Ostatni parlamentarny cios Lloyda George'a - Robię, co mogę, by uspokoić Izbę - Moja rada dla premiera - Konferencja 9 maja - Niemcy atakują - Rozmowa z pre­ mierem, 10 maja - Agonia Holendrów - Pan Chamberlain ustępuje Król prosi mnie o utworzenie rządu - Przyłączenie partii laburzystowskiej i liberalnej - Fakty i marzenia.

L

iczne rozczarowania i klęski związane z krótką kampa­ nią w Norwegii wywołały ogromne poruszenie w kraju sprawiając, że gwałtowne namiętności wezbrały w pier­ siach nawet tych osób, które w latach poprzedzających wybuch wojny były najbardziej gnuśne i ślepe na to, co się wokół nich działo. Opozycja zażądała debaty na temat sytuacji wojennej i datę jej ustalono na 7 maja. Wszyscy zasiadający w ławach Izby Gmin byli w najwyższym stopniu podenerwowani i zatro­ skani. Otwierające obrady przemówienie pana Chamberlaina nie uspokoiło bynajmniej wrogich nastrojów. Kilkakrotnie szy­ derczo przerywano mu w pół słowa, przypominając jego prze­ mowę z 4 kwietnia, kiedy to przy zupełnie innej okazji powie­ dział nieostrożnie, że Hitler „przegapił okazję". Określił też moją nową sytuację i stosunki z szefami sztabu, a w odpowie­ dzi na pytanie pana Herberta Morrisona wyjaśnił, że nie posia­ dałem tej władzy podczas kampanii w Norwegii. Kolejni mów­ cy - przy narastającym aplauzie wszystkich członków Izby z niezwykłą goryczą i gwałtownością atakowali rząd, a zwłasz­ cza jego szefa. Sir Roger Keyes, lśniący od odznaczeń zdoby­ tych w czasie tej wojny, ostro skrytykował sztab Marynarki Wojennej za to, że nie zdecydował się na próbę opanowania

288

NIEREALNA WOJNA

Trondheimu. „Gdy zobaczyłem - powiedział - jak źle się rze­ czy mają, nie ustawałem w naleganiach, by Admiralicja i Gabi­ net Wojenny pozwoliły mi wziąć na siebie całą odpowiedzial­ ność i poprowadzić atak”. Ubrany w mundur admiralski poparł swoim autorytetem zarzuty wysunięte przez opozycję oraz przedstawił rozmaite szczegóły techniczne, co zresztą uczynił w sposób jak najbardziej zgodny z nastrojem Izby. Zza ław rzą­ dowych odezwał się pan Amery, który, wśród głośnych okrzy­ ków zachęty, przypomniał władcze słowa Cromwella skierowa­ ne do Długiego Parlamentu: „Zasiadacie tutaj już nazbyt długo, a niczego dobrego nie czynicie. Powiadam wam: odejdźcie i raz na zawsze się rozejdźmy. W imię Boga powtarzam: odejdźcie!” Te straszliwe słowa padły z ust mojego wieloletnie­ go współpracownika i przyjaciela, tak samo jak ja związanego z okręgiem Birmingham, piastującego godność członka Tajnej Rady*, osoby o dużym doświadczeniu. Chociaż następnego dnia, tj. 8 maja, debata ogniskowała się wokół wniosku o ogłoszenie przerwy w obradach, stopniowo zaczynała ona przyjmować nieco inny obrót w związku ze zgło­ szeniem wotum nieufności. Pan Herbert Morrison oznajmił, przemawiając w imieniu opozycji, że pragnie rozpocząć głoso­ wanie. Premier powstał raz jeszcze, przyjął wyzwanie, a nastę­ pnie w niezbyt szczęśliwej przemowie poprosił swoich przyja­ ciół, by stanęli po jego stronie. Miał pełne prawo tak uczynić, bowiem przyjaciele ci, w przedwojennych „latach, które stra­ wiła szarańcza” wspierali jego działania, a raczej ich brak, a zatem spoczywała na nich część odpowiedzialności za to, co się

*

Tajna Rada (Privy Council) - zespól doradców królewskich utworzony w latach trzydziestych XVI w. W wieku XVIII Gabinet przejął funkcje Tajnej Rady. Członkostwo jest godnością honorową, przyznawane wybit­ nym osobistościom ze sfery polityki. Przewodniczący Rady wchodzi w skład Gabinetu. Obecnie kompetencje Rady mają charakter wyłącznie formalny. Rada w całym składzie, ponad trzysta osób, zbiera się tylko w wypadku śmierci króla i gdy monarcha chce ogłosić zamiar zawarcia małżeństwa.

UPADEK RZĄDU

289

stało. Lecz dzisiaj siedzieli oni zmieszani i milczący, a część z nich przyłączyła się do wrogich demonstracji. W tym dniu byliśmy świadkami ostatniej rozstrzygającej interwencji pana Lloyda George'a w Izbie Gmin. W czasie niespełna dwudziestominutowej przemowy zadał niezwykle bolesny cios szefowi rządu. W pewnym momencie usiłował mnie nawet usprawied­ liwić: „Nie uważam by pierwszy lord Admiralicji ponosił cał­ kowitą odpowiedzialność za to, co stało się w Norwegii”. Naty­ chmiast zareagowałem: „Biorę całkowitą odpowiedzialność za wszystko, co zrobiła Admiralicja i przyjmuję wszystkie wiążą­ ce się z tym konsekwencje”. Ostrzegłszy mnie, bym nie robił z siebie schronu przeciwlotniczego, który osłania współpra­ cowników przed padającymi zewsząd odłamkami, pan Lloyd George zajął się panem Chamberlainem. „Nie chodzi tu o to, kim są przyjaciele pana premiera. Problem jest znacznie po­ ważniejszy. Premier wzywał do poświęceń. Naród jest do owych poświęceń gotów pod warunkiem, że na jego czele stoją właściwi ludzie, że rząd jasno przedstawia swoje cele, oraz że naród wierzy, iż ci, którzy mu przewodzą, starają się jak mogą.” Zakończył w sposób następujący: „Oświadczam uroczyście, że sam premier powinien dać przykład poświęcenia, ponieważ nic w ostatecznym rozrachunku nie wpłynie tak korzystnie na prze­ bieg wojny, jak jego ustąpienie”. Jako ministrowie staliśmy solidarnie razem. Ministrowie wojny i lotnictwa już zabierali głos. Tymczasem ja postanowi­ łem zakończyć tę debatę, co było po prostu moim obowiązkiem, nie tylko z powodu lojalności wobec szefa, któremu służyłem, lecz także z uwagi na to, że odegrałem znaczącą rolę w czasie naszej beznadziejnej próby przyjścia w sukurs Norwegii. Robi­ łem, co mogłem, by odzyskać kontrolę nad Izbą Gmin, mimo tego, że przerywały mi ciągłe okrzyki dochodzące głównie z ław, na których zasiadała opozycja laburzystowska. Stawiłem im czoło z ogromnym spokojem, gdyż przypomniałem sobie ich rozliczne błędy oraz niebezpieczny pacyfizm demonstrowa­ ny tak niedawno. To przecież oni głosowali przeciwko ustawie o powszechnym obowiązku służby wojskowej na cztery mie­ siące przed wybuchem wojny! Wydaje mi się, że tylko ja i kilku

290

NIEREALNA WOJNA

przyjaciół, którzy współdziałali naówczas ze mną, mieliśmy prawo do wypowiadania krytycznych słów pod adresem rządu. Lecz nie oni. Kiedy mnie zaatakowali, nie pozostałem im dłuż­ nym, a w kilku przypadkach gwar zrobił się tak wielki, że w ogóle nie było słychać moich słów. Pomimo to jednak cały czas jasnym było, że ich gniew nie jest skierowany przeciwko mnie, lecz premierowi, w obronie którego stanąłem, nie zważa­ jąc zupełnie na nic. Gdy wreszcie o godzinie 11. wróciłem na swoje miejsce, zarządzono głosowanie według partii. Rząd po­ siadał większość 81 głosów, ale ponad 30 konserwatystów gło­ sowało razem z opozycją laburzystowską i liberalną, a dal­ szych 60 wstrzymało się od głosu. Sytuacja nie pozostawiała więc wątpliwości, że w pośredni sposób cała debata i głosowa­ nie stanowią jawny dowód braku zaufania do pana Chamberlai­ na i jego rządu. Po zakończeniu debaty pan Chamberlain poprosił, bym udał się do jego pokoju, gdzie natychmiast zauważyłem, iż w bardzo poważny sposób przyjął zamanifestowane nastawienie Izby Gmin do swojej osoby. Uważał, że dalej nie da sobie rady. Ko­ nieczny jest rząd narodowy. Jedna partia nie jest w stanie udźwignąć na swoich barkach całego ciężaru. Ktoś musi stwo­ rzyć rząd, do którego wejdą wszystkie partie, w przeciwnym bowiem razie nic z tego nie będzie. Rozpalony przebiegiem de­ baty i mając zupełnie czyste sumienie, jeśli chodzi o dyskuto­ wanie sprawy, nastawiony byłem na kontynuowanie walki. „Debata niewątpliwie wyrządziła nam ogromną szkodę, lecz w dalszym ciągu mamy za sobą większość. Nie powinien Pan brać tego wszystkiego zanadto do serca. Jeśli chodzi o Norwe­ gię, to sytuacja nasza jest lepsza, niż jesteśmy to w stanie prze­ kazać Izbie. Niech Pan wzmocni swój rząd i idźmy naprzód do momentu, aż utracimy większość”. Mówiłem cały czas w tym tonie. Jednak Chamberlain nie był ani przekonany, ani pocie­ szony. Kiedy około północy rozstawałem się z nim, nadal uwa­ żał, że jeśli nie ma innego wyjścia, powinien ustąpić, zamiast podejmować próbę prowadzenia wojny na czele rządu jedno­ partyjnego.

UPADEK RZĄDU

291

Nie pamiętam szczegółów wszystkiego, co wydarzyło się rankiem 9 maja, lecz oto, co sobie przypominam. Sir Kingsley Wood był bardzo bliski premierowi, zarówno jako współpra­ cownik, jak też przyjaciel. Ich współpraca trwała od bardzo dawna i obydwaj darzyli się ogromnym zaufaniem. To od niego właśnie dowiedziałem się, że pan Chamberlain planuje utwo­ rzenie rządu narodowego, a jeśli te wysiłki zakończą się niepo­ wodzeniem, ustąpi miejsca którejkolwiek z zaufanych osób. W ten sposób jeszcze przed południem zdałem sobie sprawę, że właściwie mogę być jednym z tych, którym zaproponuje się, by stanęli na czele. Szczerze mówiąc, perspektywa ta ani mnie nie podnieciła, ani nie przeraziła. Pomyślałem, że byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie i spokojnie poddałem się biegowi wyda­ rzeń. Po południu premier wezwał mnie na Downing Street, gdzie czekał już lord Halifax i po rozmowie na temat sytuacji ogólnej dowiedzieliśmy się, że za chwilę odwiedzą nas panowie Attlee i Greenwood. Gdy przybyli, my jako trzej ministrowie zasiedliśmy po jed­ nej stronie stołu, a przywódcy opozycji po drugiej. Pan Cham­ berlain oświadczył, że sprawą o zasadniczym znaczeniu jest utworzenie rządu narodowego oraz próbował się upewnić, czy Partia Pracy zgodzi się na to, by on stanął na czele rządu. Jed­ nakże w Bornemouth trwała właśnie konferencja tej partii. Rozmowa toczyła się w niezwykle uprzejmym tonie, lecz jas­ nym było, że przywódcy laburzystowscy nie zobowiążą się do niczego, nie skontaktowawszy się uprzednio ze swoimi ludźmi. Dali nam jednak do zrozumienia - i to dosyć wyraźnie - że odpowiedź będzie raczej negatywna. Na tym stanęło. Popołud­ nie było jasne i słoneczne, więc razem z lordem Halifaxem usiadłem na chwilę w ogrodzie, gdzie rozmawialiśmy o wszy­ stkim i o niczym. Następnie wróciłem do Admiralicji, gdzie by­ łem bardzo zajęty przez cały wieczór i większą część nocy.

Nadszedł ranek 10 maja, a z nim przerażające wieści. Z Ad­ miralicji, Ministerstwa Wojny i z Foreign Office napływały sto­ sy telegramów. Niemcy zadały z dawna oczekiwany cios. Roz-

292

NIEREALNA WOJNA

począł się jednoczesny atak na Belgię i Holandię. Granice tych państw zostały przekroczone w wielu miejscach. Cała armia niemiecka uderzyła na Niderlandy i Francję. Około godziny 10. zjawił się u mnie sir Kingsley Wood, świe­ żo po rozmowie z premierem. Pan Chamberlain, jak się dowie­ działem, stwierdził, iż w związku z tym nowym ciosem, jaki na nas spadł, koniecznym jest pozostanie przezeń na dotychczaso­ wym stanowisku. Natomiast sir Kingsley Wood był odmienne­ go zdania, stwierdzając, że w tej sytuacji tym bardziej palącą staje się potrzeba stworzenia rządu narodowego, gdyż tylko on może tutaj cokolwiek zaradzić. Dodał, że pan Chamberlain zgo­ dził się z tym poglądem. O 11. premier wezwał mnie ponownie na Downing Street. I tym razem był tam lord Halifax. Zajęliśmy miejsca za stołem naprzeciwko pana Chamberlaina. Powiedział nam, iż pogodził się z myślą, że nie jest w stanie utworzyć rzą­ du narodowego. Odpowiedź przywódców Partii Pracy nie po­ zostawiała co do tego najmniejszych wątpliwości. Nasuwało się w związku z tym pytanie, kogo w tej sytuacji powinien polecić królowi po przyjęciu przezeń rezygnacji. Zachowywał się do­ prawdy bez zarzutu - spokojny i pełen opanowania - zdawać by się mogło, że cała ta sprawa zupełnie go nie dotyczy. Przy­ glądał się nam uważnie z drugiej strony stołu. Wiele istotnych rozmów prowadziłem w swojej karierze po­ litycznej, lecz ta była niewątpliwie najważniejszą. Zazwyczaj dużo mówię, a wtedy, wyjątkowo, nie powiedziałem ani słowa. Pan Chamberlain miał najwyraźniej w pamięci burzliwą scenę w Izbie Gmin dwa dni temu, gdy toczyłem tak zażartą walkę z partią laburzystowską. Pomimo że robiłem to, aby go poprzeć i obronić, uważał jednak, że po tym wszystkim nie mogę liczyć, że partia laburzystowską zgodzi się pracować pod moim kie­ rownictwem. Nie pamiętam dokładnie użytych przezeń słów, lecz taki mniej więcej był ich sens. Jego biograf, pan Feiling, twierdził, że Chamberlain wolał lorda Halifaxa. Ponieważ nic nie mówiłem, zapadło niezwykle długie milczenie, chyba nawet dłuższe niż owe dwie minuty, którymi czci się dzień zakończe­ nia I wojny światowej. Następnie przemowę rozpoczął Halifax. Powiedział, że jako parowi nie będącemu członkiem Izby Gmin

UPADEK RZĄDU

293

niezwykle trudno byłoby mu wykonywać obowiązki premiera w czasie takiej wojny jak ta. Choć bowiem na jego barkach spoczywałaby odpowiedzialność za wszystko, to jednak nie byłby w stanie kierować zgromadzeniem, od którego zaufania zależy życie każdego rządu. Przemawiał w tym tonie przez kil­ ka minut. Gdy skończył, jasnym się stało, że obowiązek ten właśnie mnie przypadnie w udziale - i przypadł. Wtedy ode­ zwałem się po raz pierwszy. Powiedziałem, że do czasu wyra­ żenia przez króla zgody na utworzenie rządu nie będę się konta­ ktować z żadną z partii opozycyjnych. Na tym zakończyła się nasza pamiętna rozmowa, po której powróciliśmy do naszych zwykłych i znajomych form zachowania, typowych dla osób, które przez lata pracowały razem i których życie, zarówno pry­ watne, jak i publiczne, płynęło w przyjaznej atmosferze brytyj­ skiej polityki. Potem wróciłem do Admiralicji - gdzie jak moż­ na sobie wyobrazić - czekało na mnie wiele spraw. W moim pokoju zastałem holenderskich ministrów. Zmizerowani i wyczerpani, z wyrazem przerażenia w oczach, właśnie przylecieli tutaj z Amsterdamu. Ich kraj został zaatakowany bez żadnego powodu i bez ostrzeżenia. Przez granice przetoczyła się lawina ognia i stali, a gdy napotkała na opór, bo holender­ skie straże graniczne otwarły ogień, rozpoczął się przerażający atak powietrzny. W całym kraju panował chaos i zamieszanie. Rozpoczęto wprowadzanie w życie od dawna przygotowywa­ nego planu obrony, otworzono tamy, a woda rozlała się daleko i szeroko. Lecz Niemcy zdążyli już przekroczyć zewnętrzne li­ nie obronne i wędrowali teraz wzdłuż brzegów Renu, przecho­ dząc przez wewnętrzne linie Gravelines. Zagrozili nawet grobli zamykającej Zuyder Zee. Czy mogliśmy temu w jakikolwiek sposób zapobiec? Na szczęście niedaleko znajdowała się nasza flotylla, która natychmiast otrzymała rozkaz oczyszczenia grobli i zadania nieprzyjacielowi możliwie największych strat. Królowa nadal przebywała w Holandii, lecz nie wyglądało na to, by miała tam dłużej pozostać. Rezultatem owych rozmów było wydanie przez Admiralicję znacznej liczby rozkazów wszystkim naszym jednostkom prze­ bywającym w pobliżu i nawiązanie bliższych stosunków z Kró-

294

NIEREALNA WOJNA

lewską Marynarką Holandii. Holenderscy ministrowie, mając świeżo w pamięci niedawne podporządkowanie sobie przez Niemcy Norwegii i Danii, nie potrafili zrozumieć, dlaczego wielki naród niemiecki, który jeszcze poprzedniego dnia mani­ festował przyjaźń, nieoczekiwanie przypuścił ten złowrogi i brutalny atak. Załatwienie tych wszystkich spraw trwało go­ dzinę lub dwie. Z krajów, których dotyczyła niedawna operacja wojsk niemieckich napłynęła rzeka telegramów. Wyglądało na to, że realizowany jest dokładnie stary plan Schlieffena, wzbo­ gacony tylko holenderskim dodatkiem. W roku 1914 prawe skrzydło wojsk niemieckich przetoczyło się przez Belgię, nie dochodząc jednak do Holandii. Doskonale zdawano sobie wówczas sprawę, że gdyby wojna przesunęła się o trzy lub czte­ ry lata, Niemcy przygotowaliby dodatkową grupę armijną przy­ stosowując węzły kolejowe i szlaki komunikacyjne do ataku na Holandię. Teraz - wykorzystując zaskoczenie oraz istniejące udogodnienia - zadali zdradziecki cios, realizując wreszcie dawno opracowany plan. To nie był koniec. Decydującym ciosem miało się okazać nie natarcie na skrzyd­ le, lecz przebicie się przez główny front. Czegoś takiego nie przewidział nikt - ani my, ani Francuzi, którzy za te sprawy byli odpowiedzialni. Na początku tego roku, w publicznym wywia­ dzie przestrzegłem neutralne państwa przed czekającym je lo­ sem, który można było przewidzieć z rozkazów wydanych żoł­ nierzom, rozbudowy dróg i szlaków kolejowych oraz z prze­ chwyconych przez nas niemieckich planów. Wobec tych wszystkich wstrząsających wydarzeń blakły roz­ mowy, jakie spokojnie prowadziliśmy sobie na Downing Street. Pamiętam, że poinformowano mnie, iż pan Chamberlain udał lub właśnie udaje się do króla, czego - rzecz jasna - należało się spodziewać. Wkrótce też otrzymałem wiadomość wzywającą mnie do pałacu na godzinę 18. Jazda z Admiralicji do pałacu wzdłuż Mall trwa dwie minuty. Choć, jak podejrzewam, wie­ czorne gazety pełne były przerażających doniesień z kontynen­ tu, nie wspominały ani słowem o kryzysie rządowym. Opinia publiczna nie potrafiła pojąć, co się dzieje w kraju i zagranicą, a przy bramach pałacowych nie było żadnych tłumów.

UPADEK RZĄDU

295

Zostałem niezwłocznie zaprowadzony przed oblicze króla. Jego Wysokość przyjął mnie niezwykle uprzejmie i kazał mi spocząć. Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie badawczo-żartobliwym wzrokiem, po czym rzekł: „Z pewnością nie domyśla się Pan, czemu po niego posłałem". Pochwyciwszy jego ton, odparłem: „Nie, Wasza Wysokość, doprawdy trudno mi było dociec przyczyny." Roześmiał się i rzekł: „Chcę, żeby utworzył Pan rząd." Od­ parłem, że z pewnością to uczynię. Król w żadnym wypadku nie nalegał, by nowy rząd miał cha­ rakter narodowy i wyczułem, że decyzja królewska nie była bynajmniej od tego uzależniona. Lecz w związku z tym, co się wydarzyło wraz z okolicznościami, które doprowadziły do re­ zygnacji pana Chamberlaina, jasnym było, że rząd narodowy jest rzeczą absolutnie niezbędną. Jeśli nie udałoby mi się dojść do porozumienia z partiami opozycyjnymi, nie było żadnych konstytucyjnych przeszkód uniemożliwiających mi utworzenie najsilniejszego rządu, składającego się z tych wszystkich ele­ mentów, które pragnęły wesprzeć kraj w godzinie zagrożenia, rzecz jasna pod warunkiem, że miałby za sobą większość w Iz­ bie Gmin. Powiedziałem królowi, że niezwłocznie skontaktuję się z przywódcami partii laburzystowskiej i liberalnej, że planu­ ję utworzenie Gabinetu Wojennego z pięciu czy sześciu mini­ strów, oraz że mam nadzieję przedstawić mu przed północą pięć nazwisk. Następnie rozstaliśmy się i udałem się do Admiralicji. Między 7. a 8. zjawił się u mnie, na moją prośbę, pan Attlee. Towarzyszył mu pan Greenwood. Powiedziałem im, że zosta­ łem upoważniony do utworzenia rządu i zapytałem, czy Partia Pracy zgodzi się doń wejść. Odpowiedział, że tak. Zapropono­ wałem im więcej niż jedną trzecią miejsc - dwa miejsca w pięcio, ewentualnie sześcioosobowym gabinecie - i poprosiłem pana Attlee o przedstawienie mi listy osób, byśmy mogli prze­ dyskutować kwestie obsadzenia poszczególnych urzędów. Wy­ mieniłem wówczas nazwiska panów Bevina, Aleksandra, Morrisona i Daltona jako tych, których potrzebowałem od zaraz. Znałem, oczywiście, panów Attlee i Greenwooda z długoletniej pracy w Izbie Gmin. Tak się składało, że w czasie dziesięciu lat

296

NIEREALNA WOJNA

przed wybuchem wojny częściej ścierałem się z rządami kon­ serwatywnymi i narodowymi, aniżeli z opozycją liberalną i la­ burzystowską. Po odbytej w miłej atmosferze rozmowie, pano­ wie Attlee i Greenwood pożegnali się ze mną po czym wyszli, by skontaktować się telefonicznie ze swymi przyjaciółmi i zwo­ lennikami w Bournemouth, z którymi - rzecz jasna - pozosta­ wali w ciągłym kontakcie przez ostatnie 48 godzin. Poprosiłem pana Chamberlaina, by stanął na czele Izby Gmin jako lord prezydent Rady, a on odpowiedział mi przez telefon, że się zgadza, a także zamierza wystąpić w radiu tego wieczora o 9. W swojej przemowie miał obwieścić, że ustępuje, a nastę­ pnie poprosić wszystkich o udzielenie mi poparcia i pomocy. Uczynił to w sposób niezwykle wielkoduszny. Poprosiłem lor­ da Halifaxa o pozostanie na dotychczasowym stanowisku, pro­ ponując mu jednocześnie miejsce w Gabinecie Wojennym. Około godziny 10. wieczorem, zgodnie z obietnicą, wysłałem królowi listę pięciu osób. Sprawą ogromnej wagi było miano­ wanie ministrów lotnictwa, marynarki i wojsk lądowych. Już wcześniej umyśliłem sobie, kto zajmie te stanowiska. Pan Eden miał stanąć na czele Ministerstwa Wojny, pan Alexander - na czele Admiralicji, a sir Archibald Sinclair, przywódca partii li­ beralnej, miał objąć Ministerstwo Lotnictwa. Równocześnie objąłem stanowisko ministra obrony, chwilowo nie określając obowiązków zeń wynikających, ani zakresu władzy. Tak oto, nocą 10 maja, na samym początku tej wielkiej wojny, objąłem najwyższą władzę w państwie, którą sprawowałem w coraz większym wymiarze przez 5 lat i 3 miesiące. Gdy wal­ ka dobiegła końca i wszyscy nieprzyjaciele podpisali bezwa­ runkową kapitulację, lub mieli w krótkim czasie to uczynić, brytyjscy wyborcy natychmiast zwolnili mnie z obowiązku dal­ szego kierowania ich sprawami. W czasie tych ostatnich dni politycznego kryzysu ani razu szybciej nie zabiło mi serce. Przyjąłem to wszystko w sposób naturalny. Wszelako jednak nie mogę ukrywać przed czytelni­ kiem tego prawdomównego sprawozdania, że kiedy około go­ dziny 3. nad ranem kładłem się do łóżka, mogłem nareszcie odetchnąć z ulgą. Dopiero teraz otwierała się przede mną mo-

UPADEK RZĄDU

297

żliwość kierowania całością. Czułem się tak, jakbym dawał się prowadzić przeznaczeniu, a całe moje dotychczasowe życie by­ ło jedynie przygotowaniem do tej chwili próby. 10 lat politycz­ nej niezależności sprawiło, że obce mi się stały zwykłe sprzecz­ ności partyjne. Przez ostatnie 6 lat z ust moich padło tyle ostrze­ żeń” potwierdzonych następnie przez wydarzenia, że nikt nie mógł mi zarzucić, iż byłem w błędzie. Nikt nie mógł mnie oskarżyć, że doprowadziłem do wybuchu tej wojny, ani okrzyk­ nąć winnym naszego nieprzygotowania. Wydawało mi się, że dosyć dobrze orientuję się w sytuacji i pewien byłem, że nie zawiodę. Tak więc, pomimo iż niecierpliwie oczekiwałem po­ ranka, spałem smacznie i niepotrzebne mi były żadne senne marzenia. Fakty są lepsze od marzeń.

ZAŁĄCZNIK

F

TABELE SIŁ M O R S K I C H , 3 w r z e ś n i a 1 9 3 9 (a) Łącznie z trzema statkami przerobionymi na statki przeciwlotnicze. (b) Łącznie ze statkami przerobionymi na jednostki eskortujące. (c) 16 przystosowanych do działań przeciwpodwodnych, reszta do trałowa­ nia. (d) Dodatkowo przejęto 6 niszczycieli budowanych dla Brazylii. (e) Obejmuje okręty Lion i Temaraire, z których później zrezygnowano. (f) Nigdy nie zakończony. (g) Ukończony został tylko jeden z nich, Prinz Eugen. (h) Włącznie z krążownikiem szkoleniowym Emden. (j) Dodatkowe 58 korwet zamówionych, lecz nie wyprodukowanych. (k) Wg brytyjskich obliczeń tego dnia liczba ta wynosiła 59 plus jeden budowany dla Turcji, lecz nie dokończony. (1) W warunkach wojennych należy się spodziewać, że wiele z nich zosta­ nie ukończonych w roku 1940. (m) Łącznie z U-bootami, które budowano lub planowano 9 września 1939 r. W rzeczywistości między początkiem wojny a końcem roku 1940 zbu­ dowano 58 sztuk.

300

ZAŁĄCZNIK F

FLOTY N I E M I E C K A I BRYTYJSKA FLOTA BRYTYJSKA ŁĄCZNIE Z DOMINIAMI

Rodzaj

FLOTA NIEMIECKA

W budowie W budowie Zbudo­ Zbudo­ ukończ ukończ. ukończ, ukończ. wane wane przed po przed po 31.12.40 31.12.40 31.12.40 31.12.40

Pancerniki

12

3

4(e)

_

2

Krążowniki liniowe

3

-

-

2

-

Pancerniki „kieszonkowe"

-

-

-

3

-

-

Lotniskowce

7

3

3

-

1(f)

1(f)

Transportowce wodnosamolotów

2

-

-

-

-

-

Krążowniki kaliber: 8 cali poniżej 6 cali

15 49(a)

13

6

2 6(h)

2(g)

1(f)

Niszczyciele

184(b)

15(d)

17

22

3

13(1)

Sloops

38

4









Niszczyciele eskortowe

-

20

-

-

-

-

Korwety (łącznie z jedn. patrol.)

8

-

8

-

-

Torpedowce

-

-

-

30

4

6(1)

Trałowce

42

-

-

32

10

_

Okręty podwodne

58

12

12

57(k)

40(m)

-

Monitory (15 cali)

2

-

-

-

-

Stawiacze min

7

2

2

20

-

| Kanonierki rzeczne Poławiacze min Łodzie torpedowe (w rym kanonierki)

72(c)

20

27

12

-

2(0

-

-

-

-

-

-

-

-

17

-

-

ZAŁĄCZNIK F

301

STANY Z J E D N O C Z O N E s i ł a f l o t y w d n i u 3 w r z e ś n i a 1 9 3 9 r. (z wyłączeniem jednostek straży przybrzeżnej) Rodzaj

Ukończone

W budowie

Przewidywana data ukończenia

Pancerniki

15

8

1 w 1941 1 w 1942 4 w 1943 2 później

Lotniskowce

5

2

1 w 1940 1 później

Lotniskowce - bazy

13

6

2 w 1941 4 później

Krążowniki 8-calowe 6-calowe

18 18

7(a)

1 w latach 1939-40 6 w 1943

181

42

11 w 1939 16 w 1940 15 w 1941

Niszczyciele - bazy

8

4

2 w 1940 2 później

Okręty podwodne

99

15

4 w 1940 11 w 1941-42

Kanonierki (wraz z jednostkami patrolowymi

7

-

-

Kanonierki rzeczne

6

-



Stawiacze min

10

1

1940

Trałowce

26

3

1940

Okręty podwodne - bazy

6

2

1941

Ścigacze

14

16

4 w 1940 12 później

Kutry torpedowe

1

19

1939-40

Niszczyciele

UWAGI: (a) Łącznie z czterema jednostkami wyposażonymi w działa 5-calowe

302

ZAŁĄCZNIK F

FRANCJA 3 w r z e ś n i a 1939 Ukończone

W budowie

Przewidywana data ukończenia

8 (w tym 1 okręt szkol.)

3

1 w 1940 1 w 1941 1 w 1943

Krążowniki liniowe

2



-

Lotniskowce

1

1

1 w 1942

Aviation transport

1

-

-

Krążowniki

18

3



Krążowniki lekkie (Contre-torpilleurs)

32

-

-

Niszczyciele (Torpilleurs)

28

24

6 w 1940

6

6 w 1940

-



Rodzaj

Pancerniki

Torpedowce motorowe Łodzie torpedowe

L

3

12 1

-

-

38 33

3 10

2 w 1940

Podwodne stawiacze min

6

1

Kanonierki rzeczne

10

Stawiacze min sieci zagrodowych

1

Stawiacze min

3

Krążownik podwodny Okręty podwodne

I klasy II klasy

_

-

26

7

Okręty typu „colonial sloops”

8

-

Ścigacze

13

8

Trałowce

-

-

5 w 1940

ZAŁĄCZNIK F

303

WŁOCHY 3 w r z e ś n i a 1939 Rodzaj Pancerniki Krążowniki

8 cali 6 cali

Ukończone

W budowie

Przewidywana data ukończenia

4

4

2 w 1940 2 w 1942 -

7 12

-

Stare krążowniki

3

-

-

Krążowniki, 5.3 cala

-

12

1942-43

Niszczyciele

59

8

1941-42

Torpedowce

69

4

1941-42

Okręty podwodne

105

14

10 w 1940 4 w 1941-42

Torpedowce motorowe

69

-

-

Stawiacze min

16

-

-

Sloop

1

-

-

Wodnoplatowiec - baza

1

-

-

304

ZAŁĄCZNIK F

JAPONIA 3 września 1939

Rodzaj

Budowane Ukończono w 1939

Siły w chwili Przewidywana przystąpienia data do wojny ukończenia 7.12.1941

Pancerniki

10

2

1 w 1941 1 w 1942

10

Lotniskowce

6

10

1 w 1940 4 w 1941 5 w 1942

11

Krążowniki

18 8-cal. 17 5,5-cal. 3 stare typy

3 lub 4

3 w 1940 1 w 1942

18 8-cal. 20 5,5-cal. 3 stare typy

Wodnoplatowce - baza

2

2

2 w 1942

2

Stawiacze min

5

2

1 w 1939 1 w 1940

8

Niszczyciele

113

20

2 w 1939 10 w 1940 8 w 1941

129

Okręty podwodne

53

33

3 w 1940 11 w 1941 19 w 1942

67

Jednostki eskortujące

4

-

-

Kanonierki

10

3

2 w 1940 1 w 1941

j Torpedowce

12

-

-

4 13 -

ZAŁĄCZNIK G DEPESZA Z 12 WRZEŚNIA 1939 ROKU Plan „Catherine” Część I (1) Poszczególne operacje wymagają konstruowania specjalnego sprzętu. Naczelny konstruktor floty uważa, że możliwym jest podnie­ sienie „R” (pancerników klasy Royal Sovereigri) o 9 stóp, co pozwoli na przepłynięcie pewnego kanału, którego głębokość wynosi zale­ dwie 26 stóp. Obecnie kanału tego nie strzegą żadne działa, a po oby­ dwu jego stronach znajdują się państwa neutralne. W związku z tym nikomu nie stałaby się krzywda, gdyby na jakiś czas warstwa opance­ rzenia podniesiona została do poziomu wody. Ta nowa metoda pole­ gałaby na umocowaniu dwóch warstw kesonów na obu burtach pan­ cerników klasy Royal Sovereign, co zwiększy ich szerokość do 140 stóp. Nic nie stoi na przeszkodzie ich umocowaniu: wewnętrzną war­ stwę umocowałoby się w dokach, a zewnętrzną w porcie. Poprzez opróżnianie bądź napełnianie owych kesonów można by wedle ży­ czenia zmniejszać lub zwiększać wyporność okrętów, a po przepły­ nięciu płytkiego kanału ponownie zwiększać ich ciężar, aby warstwa opancerzenia znajdowała się odpowiednio głęboko pod powierzchnią wody. Maksymalnie wynurzony okręt powinien rozwinąć prędkość 16 węzłów w porównaniu ze zwykłą prędkością, która wynosi 13 do 14 węzłów. Przy takich prędkościach można już prowadzić konkretne działania. Są one znacznie większe, niż się pierwotnie spodziewali­ śmy. Należy przy tej okazji zauważyć, że kesony stanowią dodatkowe zabezpieczenie przed torpedami; są to prawdziwe superbąble. Koniecznym będzie ponadto dodatkowe opancerzenie pokładu za­ pewniające ochronę przed spodziewanymi atakami z powietrza. (2) Mówiąc o kesonach, będziemy od tej pory używać określenia „śniegowce”, a wzmocnienie pokładu nazywać będziemy „parasol­ ką”. (3) Gdy w wybranym rejonie stopnieje lód (w marcu?), wówczas nadejdzie czas rozpoczęcia operacji. Jeżeli w październiku wydane zostaną rozkazy rozpoczęcia niezbędnych działań, a równocześnie trwać będą prace nad ukończeniem planów, wówczas będziemy mieli sześć miesięcy czasu, choć można się zgodzić nawet na siedem. Na­ prawdę szkoda byłoby stracić lato, choćby dlatego ta sprawa powinna

306

NIEREALNA WOJNA

zostać załatwiona w pierwszej kolejności. Na tej podstawie trzeba by przygotować wyliczenia czasu trwania działań i kosztów z nimi zwią­ zanych. (4) Zasadniczo powinno się w ten sposób przygotować dwa pan­ cerniki typu Royal Sovereign, lecz gdyby udało się z trzema, tym le­ piej. Latem 1940 r. jedynymi godnymi ich przeciwnikami mogą być Scharnhorst i Gneisenau. Można wszelako przyjąć za pewne, że ża­ den z nich - jedynych okrętów niemieckich tego typu - nie wystawi się dobrowolnie na ogień 15 calowych dział pancerników Royal Sovereign, które mogą je zdruzgotać. (5) Oprócz pancerników Royal Sovereign należało by przygotować tuzin ochraniaczy przeciwminowych. Uprzejmie proszę o przedłoże­ nie mi odpowiednich projektów. Jednostki te powinny posiadać wła­ ściwą wyporność, by móc zapewnić odpowiednią ochronę pancerni­ kom Royal Sovereign; maszynownia, obsługiwana przez niewielką załogę, powinna znajdować się na rufie. Dziób należy specjalnie wzmocnić, by mógł wytrzymać wybuch każdej napotkanej miny. Je­ den z nich powinien płynąć tuż przed każdym pancernikiem typu Roy­ al Sovereign. Tutaj może nastąpić zmiana, gdyż okręty będą płynąć w szyku torowym. Nie potrafię sobie dokładniej wyobrazić owych jednostek - ochraniaczy przeciwminowych, lecz należy oczekiwać dwóch lub trzech rzędów min, z których każda może zatopić jedną jednostkę tego typu. Niewykluczone, że do tego celu można wykorzy­ stać zwykłe statki handlowe, wcześniej - rzecz jasna - odpowiednio wzmocnione. (6) Oprócz tego wszystkiego konieczne będzie zorganizowanie trzymiesięcznych dostaw ropy dla całej floty ekspedycyjnej. W związku z tym tankowce karapaksowe (z dodatkowo opancerzo­ nym pokładem i podwodnymi komorami przeciwwybuchowymi) po­ winny być w stanie rozwijać prędkość przynajmniej 12 węzłów. Wprawdzie ta prędkość jest zadowalająca, ale jej zwiększenie byłoby ze wszech miar korzystne. Część II 1. Celem tych działań jest opanowanie określonego teatru działań wojennych (Bałtyku), co uda się osiągnąć dzięki umieszczeniu tam eskadry bojowej, której cięższe okręty nieprzyjaciela nie ośmielą się zaatakować. Działania prowadzić będą lżejsze siły zgromadzone wo­ kół tej eskadry. W jej skład wchodzić powinny trzy krążowniki o wy­ porności 10 tysięcy ton, wyposażone w działa o kalibrze 8 cali oraz dwa posiadające działa 6 calowe, którym towarzyszyłyby dwie flotyl­ le najsilniejszych niszczycieli bojowych, grupa okrętów podwodnych

ZAŁĄCZNIK G

307

i kontyngent jednostek pomocniczych łącznie ze (jeżeli to możliwe) statkami-magazynami i jednostkami naprawczymi. 2. W wyznaczonym czasie flota mająca przeprowadzić operację „Catherine” popłynie ustalonym szlakiem we dnie lub w nocy, w za­ leżności od tego jak będzie najdogodniej, używając w razie koniecz­ ności zasłony dymnej. Niszczyciele powinny płynąć przodem, oczy­ szczając drogę, za nimi ochraniacze przeciwminowe, potem pancer­ niki Royal Sovereign, a na końcu krążowniki i pomniejsze jednostki. Należy wykorzystać wszystkie istniejące rodzaje parawanów* oraz inne środki ostrożności. To pozwoliłoby nam opanować zagrożenie ze strony min; zagrożenie ze strony baterii nadbrzeżnych praktycznie nie istnieje. Jeżeli zaś chodzi o ataki nieprzyjacielskich samolotów, to po­ radzić sobie z nimi muszą baterie przeciwlotnicze umieszczone na pokładach okrętów. Uwaga: W tym samym czasie można by tam wysłać lotniskowiec otrzymujący posiłki w postaci przylatujących samolotów. Część III Nie trzeba chyba rozwodzić się nad korzyściami strategicznymi, które wiążą się z opanowaniem tego teatru działań wojennych. Jest to ogromna ofensywa wojenna, której przeprowadzenie należy do Royal Navy. Oddzielenie Niemiec od Skandynawii jest równoznaczne z przejęciem dostaw rudy żelaza, żywności i innych towarów. Przy­ bycie naszej floty w ten rejon i stworzenie tam dowództwa niewątpli­ wie wpłynie na postawę państw skandynawskich. Być może uda się przeciągnąć je na naszą stronę; wówczas możliwe byłoby zaopatry­ wanie wygodnej bazy drogą lądową. Problem polega na tym, że do­ póki nie znajdziemy się na miejscu, państwa skandynawskie nie uczy­ nią pierwszego kroku. Jednakże trzymiesięczne dostawy ropy powin­ ny nam zapewnić odpowiedni margines, a w najgorszym przypadku flota może powrócić tą samą drogą. Obecność naszej floty w tym rejonie zatrzyma wszystkie siły nieprzyjaciela, który nie odważy się na wysłanie żadnej z jednostek na szlaki handlowe, chyba że będzie to akt rozpaczy. Nieprzyjaciel zostanie zmuszony do przygotowania całego północnego wybrzeża na ciężki ostrzał artyleryjski, a jeśli przyłączą się do nas państwa skandynawskie, będzie musiał się liczyć z ewentualnością desantów. To wszystko może wywrzeć duże wraże­ nie na Rosji, ale nie można zbytnio na to liczyć. *

Urządzenia służące do przecinania lin przytrzymujących miny podwodne.

308

NIEREALNA WOJNA

Najistotniejszym jest utrzymanie wszystkiego w tajemnicy ze względu na konieczność całkowitego zaskoczenia. Dlatego mówiąc o tej operacji, będziemy nieodmiennie używać określenia „Catheri­ ne”. Kesony będą nosić nazwę „dodatkowych bąbli”. Wzmacnianie pokładów jest normalnym zabezpieczeniem przeciwlotniczym. Uważam, że problemy te powinny zostać gruntownie przemyślane i liczę, że ich rozwiązanie będzie zamiarem wszystkich. W.S.C.

ZAŁĄCZNIK

H

NOWE PLANY KONSTRUKCYJNE I PLANY PRZEBUDOWY Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 8 października 1939 1. Należy raczej mieć kilka okrętów, z którymi można walczyć i za których dostawę Parlament zapłacił, aniżeli marnować wysiłki, któ­ rych celem jest realizacja odległych planów konstrukcyjnych niewie­ le mających wspólnego z grożącymi nam obecnie niebezpieczeń­ stwami! 2. Trzeba uczynić wszystko, by zakończyć budowę pancerników King George V i Prince ofWales w ustalonym czasie. W czasie wojny nie można tolerować sytuacji charakterystycznej dla warunków poko­ jowych, kiedy to dostawcy przyjmują zamówienia, a potem realizują je w dowolnym terminie. Proszę o poradę, jakie kary można by w tej sytuacji nałożyć, by w razie konieczności sprawę tę przedstawić Law Officers of the Crown*Polsce oraz Attorney General.. Proszę również poinformować mnie o przeszkodach w realizacji zamówień. Przypu­ szczalnie wszystko rozbija się-jak zwykle - o montaż dział. Jeżeli okręty te nie zostaną ukończone w okresie przewidzianym w umowie, będzie to prawdziwą klęską osób zaangażowanych w to przedsięwzię­ cie. Ja sam w przyszły piątek zbadam stan każdego z tych okrętów i spotkam się z dostawcami (w obecności Panów) w budynku Admi­ ralicji. Proszę ustalić plan tych spotkań, począwszy od godziny 5 po poł. Nie będziemy akceptować wyjaśnień, że realizacja planu jest niemożliwa. Wiem, że wszystko można zrobić przy odpowiednim wysiłku i pomysłowości. Krótko mówiąc KGV musi być gotowy w li­ pcu 1940 r., a P. ofW. trzy miesiące później. Okręty, których potrze-

*

Termin nie mający w pełnym tego słowa znaczeniu odpowiednika w ję­ zyku polskim. Urząd ten tworzą dwa stanowiska: Attorney General (Głów­ ny Radca Prawny) i Solicitor General (Państwowy Radca Prawny), ten dru­ gi jest zastępcą pierwszego. W pewnym tylko stopniu dostrzec można po­ dobieństwo w zakresie czynności Prokuratora generalnego w Polsce oraz Attorney General.

310

NIEREALNA WOJNA

bujemy do wygrania tej wojny, muszą być ukończone i uzbrojone w roku 1940. Proszę o maksymalne zaangażowanie i pomoc w usunięciu wszel­ kich przeszkód. 3. Powyższe uwagi dotyczą również lotniskowców. Ilłustńous ma zostać ukończony 5 miesięcy później i dobrze wiemy, co to oznacza. Victorious zostanie skończony aż 9 miesięcy później, Formidable (program z 1937 r.) - 6 miesięcy, a Indomitabie - 5 miesięcy. Aby zwyciężyć, okrętów tych potrzebujemy teraz - a nie po wojnie- kie­ dy to pływać sobie będą po morzach i oceanach i to prawdopodobnie nawet pod niemiecką banderą (!). Jeśli to możliwe, proszę wszystko przyśpieszyć. Na nic nie przydadzą się nam lotniskowce skonstruo­ wane później, jeśli w 1940 poniesiemy klęskę. 4. Po trzecie, sprawa krążowników. Weźmy np. Dido. Wedle umo­ wy miał być skończony w czerwcu 1939 r. Teraz dowiadujemy się, że będzie to możliwe nie wcześniej niż w sierpniu 1940 r. Czym można wytłumaczyć podobne fiasko? 5. Musimy w tym momencie rozróżnić pomiędzy kierowaniem przemysłem, a wygrywaniem wojny. Wyszkolona siła robocza zatru­ dniona przy budowie jednostek, które nie mogą być ukończone w 1940 r., powinna zostać - w razie konieczności na tyle, na ile bę­ dzie to wykonalne - przerzucona do pracy przy tych jednostkach, których ukończenie jest możliwe w r. 1940. Konieczne są specjalne ustalenia związane z przerzuceniem wykwalifikowanych robotników do prac nad jednostkami niezbędnymi do walki. Okręty, których ukończenie przewidywane jest w r. 1941, odchodzą w cień, nie mó­ wiąc już o planowanych na rok 1942. Przewagę musimy zdobyć w r. 1940. 6. To wszystko odnosi się także do niszczycieli i lżejszego sprzętu, chociaż tu sytuacja jest raczej zadowalającą. Nie miałem dotąd czasu, by szczegółowo przyjrzeć się przewidywanym datom ich ukończenia. Jednakże przed końcem 1940 r. potrzebujemy pilnie 2 nowe pancer­ niki, 4 lotniskowce i tuzin krążowników: wszystkie uzbrojone i goto­ we do walki.

Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 21 października 1939 Zwracam się tym razem jedynie do Pana, ponieważ wspólnie może­ my zrobić to co konieczne. Powinniśmy dysponować pewną liczbą pancerników, które nie bę­ dą musiały się obawiać żadnej zabłąkanej bomby. Udało się nam je

ZAŁĄCZNIK H

311

zabezpieczyć przed U-bootami przy pomocy wybrzuszeń osłono­ wych i aparatów azdyk. Teraz musimy je zabezpieczyć przed atakiem z powietrza. To prawda, że istnieje jeden przypadek na sto, że nasz okręt zostanie trafiony ciężką torpedą powietrzną, niemniej jednak on istnieje. Byłoby to zupełnie tak, jakby bohater wyszedłszy bez szwan­ ku ze wszystkich opałów, zmarł na malarię po ukąszeniu przez moskita! Musimy przypomnieć sobie starą zasadę mówiącą, że okręt musi być gotów stawić czoło wszystkiemu, co go spotka. Wracam jednak do sprawy. Chciałbym, byśmy mieli cztery lub pięć okrętów przerobionych na podobieństwo żółwi, co do których będzie­ my spokojni bez względu na to, gdzie zostaną wysłane. Być może inne typy okrętów sprawdzą się doskonale na morzach i oceanach, lecz nie damy sobie rady bez eskadry dużych okrętów, wytrzymują­ cych atak z powietrza. Dziś rano pisałem Panu o Queen Elizabeth. W ten sposób musimy przystosować przynajmniej 5 innych jednostek, tzn. sprawić, by nie musiały się obawiać przebicia warstwy opancerzonej przez tysiąctonową bombę, gdyby takowa spadła przypadkowo z wysokości 10 ty­ sięcy stóp. Nie wymaga to aż tak wielkich zmian, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Wystarczy usunąć dwie wieże armatnie, oszczędzając prawie 2 tysiące ton, a następnie położyć na to miejsce tyle samo ton blachy pancernej o łącznej grubości 6-7 cali, tak wyso­ ko, jak to tylko możliwe ze względu na stabilność jednostek. W miej­ scach po wieżach należy umieścić działa przeciwlotnicze. Oznacza to zmniejszenie liczby dział z 8 do 4, ale niewątpliwie te 4 działa o kali­ brze 15 cali są w stanie zlikwidować okręty typu Scharnhorst czy Gneisenau. Zanim Niemcy wypuszczą swój nowy pancernik, konie­ czny nam będzie King George V i Prince of Wales. Skupmy w związ­ ku z tym nasze wysiłki na pięciu łub sześciu jednostkach, które - nie obawiając się ataku z powietrza - będą mogły działać w kanale La Manche i na Morzu Irlandzkim, dzięki czemu okręty najwyższej kla­ sy będą mogły działać na otwartych morzach. Usuwać działa i pokry­ wać pokłady blachą pancerną - oto propozycja na rok 1940. Jak przy tych wszystkich kłopotach zamierza Pan wprowadzić te okręty do doków? Nie musimy się martwić o ich wygląd. Usuńmy z nich wieże ponakładane jedna na drugą. Zróbmy jeden w Plymouth, jeden w Portsmouth, dwa w Clyde i jeden w Tyne. Z tych czterodziałowych okrętów można by stworzyć doskonałą baterię, gdyby tylko specjaliści od spraw artyleryjskich zaangażowali się w to całym sercem. Nade wszystko powinny posiadać dużą liczbę dział przeciwlotniczych, nie

312

NIEREALNA

WOJNA

wspominając już o tym, że powinny pływać, gdziekolwiek zechcą. Oto wojenny motyw roku 1940. Nietrudno dostrzec, jak pilną w związku z tym staje się sprawa tan­ kowców i opancerzonych statków z amunicją. W tych wszystkich sprawach musimy skupić naszą uwagę nie tyle na działaniach mor­ skich, co raczej na utrzymaniu potęgi morskiej w obliczu ataków z powietrza. Kwestie te należy poruszyć w poniedziałek; musimy przedstawić dostateczną ilość informacji, by nie później niż w czwartek można było podjąć daleko idące decyzje. Tego dnia musimy się spotkać z trzecim lordem morskim, naczelnym konstruktorem floty i szefem uzbrojenia, by przesunąć cały front bojowy z boków okrętu na jego szczyt [...] Wygląda na to, że wojna będzie się ciągnąć przez zimę, z mato istot­ nymi starciami w różnych punktach, a na dobre rozpocznie się dopie­ ro wiosną, z całą intensywnością i okrucieństwem. Proszę pamiętać, że nikt nie może zakwestionować tego, co razem postanowimy. W.S.C.

ZAŁĄCZNIK

I

NOWE PROGRAMY KONSTRUKCYJNE, 1939-1940 (z wyłączeniem

Rodzaj

Pancerniki Lotniskowce Krążowniki: 8-caIowy 6-caIowy Niszczyciele Niszczyciele eskortowe Sloops Korwety (w tym jedn. eskortowe) Okręty podwodne Stawiacze min Trałowce Trałowce (do zwalczania lodzi podwodnych)

Nowe plany zatwierdź. przed wybuchem wojny 9(a) 6

-

23(b) 32 20 4

1939 Programy wojenne

-6

lekkich jednostek

1940 Programy wojenne

1(e)

32

przybrzeżnych)

Przejrzane, przewidywane daty zakończenia (wojenne)

Rzeczywiste zakończenia

(a) do końca 1940

(b) do końca 1941 oprócz (a)

(a) do końca 1940

(b) do końca 1941 oprócz (a)

2 3

2 2

1 2

2 2

-

-

-

-

13 12 26 4

7 28 34 2

7 11+6(g) 25 2

6 14 25 4

-

48 23 2 31

51 19

22

88 22 2 10

-5

70 19 4 20

100

42

50

30

53

16 36 2

30 20

61 (c) 12 4 20(d)

60 19

52(f) 49

22

-

20

32

U W A G I : (a) Łącznie z HMS, Liori, Temeraire, Conąuerer i Thitnder, które zostały później wykreślone; (b) Łącznie z czterema okrętami z pro­ gramu z 1939 roku, które nie zostały zbudowane przed 3.09.1939 r. i z których dwa zostały później wykreślone; (c) 58 korwet zamówionych, lecz nie skończonych przed 3.03.1939 r.; (d) Zamówione, lecz nie skończone przed 3. 09. 1939 r.; (e) H M S Vanguard; (f) 2 7 z nich zostało później nazwanych fregatami; (g) 6 niszczycieli budowanych dla Brazylii i następnie przejętych.

ZAŁĄCZNIK J BAZY DLA FLOTY Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej (w celu rozpoczęcia działań wymienionych w ostatnim paragrafie) oraz pozostałych 1 listopada 1939 W czasie konferencji pomiędzy pierwszym lordem Admiralicji, pierwszym lordem morskim i dowódcą naczelnym, która odbyła się na pokładzie okrętu Nelson w dniu 31 października 1939 r., zapadły następujące decyzje dotyczące baz dla floty: 1. Do wiosny Scapa Flow będzie dostępna dla floty jedynie jako tymczasowa baza paliwowa. Jednakże w jak najszybszym tempie po­ winny posuwać się prace nad: a) Umieszczeniem statków blokujących w otwartych kanałach. b) Zwiększeniem liczby sieci i umieszczaniem ich tam, gdzie są konieczne. Muszą być tak liczne, jak w czasie poprzedniej wojny, z tą tylko różnicą, że nowoczesne sieci są znacznie lepsze. Należy ponow­ nie przemyśleć kwestię otwierania zapór, by cały proces był szybszy i bezpieczniejszy. c) Przeznaczeniem dla Scapa floty trałowców i lugrotrawlerów na taką skalę jak w czasie poporzedniej wojny. Wydział Planowania mu­ si starannie przemyśleć wszystkie rozkazy. Jednakże owe trałowce i lugrotrawlery wyruszą do Forth dopiero, gdy Scapa będzie mogła być wykorzystywana jako normalna baza, tzn. nie wcześniej, niż w lutym 1940 r. d) Przygotowaniem baraków - bez żadnych przerw. e) Przygotowaniem betonowych platform dla 80 dział przewidzia­ nych do obrony Scapa. Prace mają trwać przez całą zimę, choć działa zostaną tam przetransportowane dopiero wiosną, gdy wszystko musi już być gotowe. f) Powiększeniem lotnisk w Wiek, by były one w stanie przyjąć 4 dywizjony. g) Prace nad radiolokatorem powinny posuwać się naprzód, choć musi się to odbywać wymiennie z pilniejszymi pracami. Tymczasem Scapa może być wykorzystywana jako baza paliwowa dla niszczycieli; równocześnie nie należy przerywać prac nad masko­ waniem zbiorników z paliwem i makiet zbiorników. Nie należy zmniejszać liczby personelu w Scapa, lecz jednocześnie nie ma po-

ZAŁĄCZNIK J

315

trzeby zwiększania zapasów ropy ponad znajdujące się tam już 120 tysięcy ton. Osoby zatrudnione przy budowie podziemnych magazy­ nów mogą być wykorzystane do znacznie pilniejszych prac, nawet w ramach niedawnej decyzji Rady. 2. Loch Ewe. Należy utrzymać port A w jego obecnym stanie, wraz ze znajdującą się tam załogą. Należy tam stworzyć stały system sieci i zapór, nawet przed ukończeniem prac nad zaporami sieciowymi w Scapa. Ponadto trzeba doprowadzić tam słodką wodę oraz uczynić wszystko, by stworzyć z tej bazy wygodną kryjówkę dla floty, która od czasu do czasu będzie się tam mogła schronić. 3. Główną bazą operacyjną naszej floty ma być Rosyth i - na tym powinno się skupić wszystkie wysiłki. Najważniejszą sprawą są ule­ pszenia w systemie sieci. Koniecznym jest także zapewnienie odpo­ wiedniej liczby balonów zabezpieczających przed atakiem samolo­ tów lecących na niskim pułapie, skierowanym na kotwicowisko znaj­ dujące się nie opodal mostu. 24 działa o kalibrze 3.7 cala i 4 Boforsy, które niedawno przewieziono do Clyde, mają w ciągu najbliższych 4 dni powrócić na miejsce - cały proces ma się rozpocząć po opuszcze­ niu Clyde przez naszą flotę. W posunięciach tych nie powinno być widać żadnego pośpiechu i baterie mogą sobie powracać na miejsce w całkowitym spokoju pod warunkiem, że znajdą się w Forth w ciągu 5 dni od dzisiejszej daty. Sprawą ogromnej wagi jest ukończenie in­ stalacji radiolokacyjnych obejmujących Rosyth. W dniu dzisiejszym wicemarszałek lotnictwa, Dowding, rozmawia z dowódcą naczelnym Home Fleet na temat pomocy, której można się spodziewać ze strony Obrony Powietrznej Wielkiej Brytanii. Poprzednie ustalenia z Mini­ sterstwem Lotnictwa należy uznać za minimum i mamy nadzieję, że gdy flota zawinie po raz pierwszy do tej bazy, przynajmniej 6 dywi­ zjonów będzie gotowych do działania. Zastępca szefa sztabu Marynarki Wojennej będzie łaskaw ustalić rezultat rozmów pomiędzy wicemarszałkiem Dowdingiem, a dowód­ cą naczelnym Home Fleet i sporządzić odpowiedni raport. Pewne jest, że flota zostanie zaatakowana natychmiast po przybyciu do Forth i musimy być na to przygotowani. Rzecz jasna, prace nad ulepszenia­ mi trwać będą nieustannie, aż miejsce to stanie się całkowicie bezpie­ cznym schronieniem dla naszej floty. Należy zharmonizować ogień z dział okrętowych z ogniem baterii nadbrzeżnych, zwracając uwagę na to, że nad kotwicowiskiem możliwa jest koncentracja 72 dział. 4. Nie należy przemieszczać 16 balonów znajdujących się nad Cly­ de, gdyż sprawią one, że nieprzyjaciel nie będzie mial rozeznania co do naszych prawdziwych intencji.

316

NIEREALNA WOJNA

Chciałbym prosić, by zastępca szefa sztabu Marynarki Wojennej dokładnie przeanalizował to pismo, sprawdził, czy nie zawiera żad­ nych usterek, a po uzyskaniu zgody pierwszego lorda morskiego do­ pilnował, by wszystkie zawarte w nim ustalenia weszły w życie. W.S.C. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego

3 stycznia 1940

UMOCNIENIA OBRONNE W SCAPA

1. Gdy we wrześniu rozpoczęliśmy obsadzanie baterii w Scapa, szacowano, że wymagana liczba żołnierzy piechoty morskiej wynosi 3 tysiące. Wedle nowych szacunków Ministerstwa Wojny liczba ta wynosi obecnie 6, 7, 10, a nawet 11 tysięcy. Jasnym jest, że Króle­ wska Piechota Morska nie jest w stanie dostarczyć takiej liczby ludzi. 2. Ponadto szkolenie żołnierzy piechoty morskiej „przeznaczonych wyłącznie do działań zaczepnych” może się rozpocząć dopiero po 1 marca, gdy armia otrzyma to, co jest jej niezbędne. Od września nie zrobiono nic, jeśli nie liczyć zebrania zalążka grupy oficerów i pod­ oficerów wraz z 800 żołnierzami. Możemy ich wykorzystać albo jako siłę uderzeniową piechoty morskiej, albo jako ruchomą siłę obronną. Ministerstwo Wojny posiada jednak pewną nadwyżkę wyszkolo­ nych żołnierzy i zdaje się być gotowe do obsadzania dział w Scapa przy planowanym tempie, tj. 16 na miesiąc. Ponieważ planujemy roz­ począć korzystanie z bazy dopiero od marca, można przyjąć, że w ten sposób wymagania nasze zostaną spełnione. 3. Jeżeli tak się zdarzy, że Ministerstwo Wojny nie zechce wziąć na siebie odpowiedzialności, wówczas zmuszeni będziemy zażądać od niego udostępnienia nam wszelkich udogodnień szkoleniowych po­ cząwszy od 1 lutego oraz pełnej pomocy przy kompletowaniu urzą­ dzeń techniczynch, których my nie jesteśmy sobie w stanie sami za­ pewnić. Trzeba będzie również poczynić ustalenia wiążące się ze sto­ pniowym przekazywaniem oficerów sztabowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że ministerstwo musi się zdecydować na ten krok, a nam nie wolno ustawać w naciskach. 4. Nie chciałbym, by Admiralicja wysuwała nazbyt wygórowane żądania pod adresem armii. Przy pewnej dozie wyrozumiałości mo­ żliwe jest zmniejszenie obecnych liczb. Np. za liczbą 30 osób przypa­ dających na jedno działo i 14 na jeden reflektor kryje się zamiar za­ pewnienia ciągłej obsady każdemu z nich przez cały rok, tak we dnie, jak i w nocy. Lecz flota będzie częstokroć znajdować się na morzu,

ZAŁĄCZNIK J

317

kiedy to można się pogodzić z nieco mniejszą gotowością. Poza tym nawet w czasie przedłużonego ataku wszystkie działa nie będą przez cały czas w akcji. W przypadku takich ataków flota niewątpliwie wy­ ruszy na morze. Należałoby się raczej zastanowić nad tym, czy część dział powinna pozostawać w ciągłej gotowości bojowej, podczas gdy reszta mogłaby zostawać uruchomiona dopiero po pewnym czasie. 5. Czy naprawdę potrzebujemy 108 świateł przeciwlotniczych? Czy prawdopodobnym jest, że nieprzyjaciel atakujący naszą flotę z tak dużej odległości uczyni to w nocy? Do tej pory wszystkie jego ataki prowadzone były w ciągu dnia, gdyż tylko wtedy możliwe jest trafie­ nie oznaczonych celów. 6. Gdy flota będzie już mogła korzystać ze Scapa, będziemy musieli przewieźć z Rosyth znaczną część dział wraz z wyposażeniem dodat­ kowym, przypuszczalnie nawet połowę. Oba punkty nie mogą fun­ kcjonować jednocześnie i na tę samą skalę. Oto kolejny sposób na oszczędność. 7. Proponuję przeto przydział 5 tysięcy ludzi do obsadzenia wszy­ stkich urządzeń obronnych w Scapa, a tamtejszy dowódca powinien zostać zobowiązany do stopniowego udoskonalania swojej siły og­ niowej poprzez dokładne zbadanie każdej baterii i każdego stanowi­ ska. 8. W przypadku takiego miejsca jak Scapa, które posiada na miej­ scu silny personel, nie należy się obawiać desantu z powietrza ani ataku ze strony U-bootów. Dlatego też niepotrzebny jest tam dodatko­ wy batalion, oprócz znajdujących się tam pułków artyleryjskich. Do­ wódca powinien posiadać niewielką grupę żołnierzy na wypadek, gdyby wydarzenia przybrały niespodziewany obrót. 9. Odmiennie natomiast ma się sprawa z Szetlandami, gdzie taki batalion byłby niezwykle przydatny, choć rzecz jasna wyposażony nie na taką skalę jak formacje na froncie zachodnim. W.S.C.

ZAŁĄCZNIK K POMOC MORSKA DLA TURCJI NOTA PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI 1 LISTOPADA 1939 W towarzystwie pierwszego lorda morskiego przyjąłem dzisiaj ge­ nerała Orbaya, który otrzymał od nas następujące informacje: W przypadku, gdyby Rosja w jakikolwiek sposób zagroziła Turcji, rząd Jego Królewskiej Mości będzie skłonny - na zaproszenie Turcji, bądź też w pewnych określonych okolicznościach - przyjść jej z po­ mocą, wysyłając tam siły morskie przewyższające te, którymi dyspo­ nują Rosjanie na Morzu Czarnym. Dlatego tak konieczną była rozbu­ dowa obrony przeciwpodwodnej i przeciwlotniczej w Zatoce Smyrneńskiej i Zatoce Ismid, gdzie - jeśli zaistniałaby taka potrzeba wysłano by brytyjskich oficerów technicznych. Są to dodatkowe kro­ ki, obok istniejących już planów umieszczenia sieci przeciwko okrę­ tom podwodnym w Dardanelach i Bosforze. Nie obiecywaliśmy wejścia w jakiekolwiek układy militarne; istniało duże prawdopodobieństwo, że taka konieczność nigdy nie powstanie. Li­ czyliśmy, że Rosja pozostanie doskonale neutralną, nie wykluczając, iż zdobędzie się na jakieś przyjazne kroki. Jednakże gdyby Turcja poczuła się zagrożona i poprosiła nas o pomoc morską, wówczas musielibyśmy prze­ dyskutować z nią całą sprawę w związku z sytuacją na Morzu Śródzie­ mnym i nastawieniem Włoch. Dopiero po tym wszystkim moglibyśmy się zdecydować na jakiekolwiek oficjalne ustalenia natury militarnej. Niewy­ kluczone, że samo przybycie floty brytyjskiej do Smymy zniechęciłoby Rosję do skrajnych posunięć, a pojawienie się floty brytyjskiej w Zatoce Ismid zapobiegłoby atakowi wojsk rosyjskich na ujście Bosforu. W każ­ dym razie dopiero w takiej sytuacji możliwe byłoby rozpoczęcie operacji zmierzających do zdobycia przewagi na Morzu Czarnym. Generał Orbay był niezwykle wdzięczny za te stwierdzenia. Powie­ dział, iż doskonale zdaje sobie sprawę, że nie istnieją żadne formalne ustalenia. Po powrocie przekaże wszystkie informacje swojemu rządowi, a na tej podstawie rozpoczęte zostaną niezbędne przygotowania. Nie podjąłem nawet próby poruszania aspektów prawnych całego zagadnienia - na to przyjdzie czas - i jeśli osiągniemy odpowiedni etap.spiszemy oficjalną konwencję. Przyjęliśmy, że Turcja poprosi nas o pomoc tylko wtedy, gdy uzna, że znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie, lub gdy sama przystąpi do wojny.

ZAŁĄCZNIK L ZACIEMNIENIE NOTA PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI 20 LISTOPADA 1939 1. Ośmielam się zaproponować moim kolegom rozsądną zmianę dotychczasowego systemu zaciemnienia w momencie, gdy księżyc wejdzie w kolejną fazę. Wiemy, że rząd niemiecki nie zamierza w chwili obecnej prowadzić bezładnych bombardowań na terenie Francji czy Wielkiej Brytanii, a jego plany przewidują wyłącznie bombardowanie określonych obiektów wojskowych. Daje ono najle­ psze rezultaty albo przy świetle dziennym, albo księżycowym. Gdyby postanowili zmienić swoją taktykę lub gdybyśmy otrzymali ostrzeże­ nie o ataku, można by ponownie wyłączyć światła. Do tego czasu powinniśmy wyłączyć oświetlenie uliczne po otrzymaniu „żółtego ostrzeżenia”. Jeżeli zaś chodzi o nocne bombardowania, których ce­ lem jest zadanie cierpień ludności cywilnej, to znalezienie Londynu przy pomocy mapy nie nastręcza większych trudności, bez względu na to, czy jest on oświetlony, czy też nie. „Różowy poblask” nie jest konieczny jako przewodnik i nie byłby nim, gdyby wyłączono go przed pojawieniem się bombowców. Nie ma to aż tak wielkiego zna­ czenia. 2. Z drugiej jednak strony nie widzę potrzeby przywrócenia pełne­ go oświetlenia ulic tak jak w okresie pokoju. System wprowadzony na ulicach Paryża jest praktyczny i skuteczny. Widoczność wynosi 600 jardów. Ulice są na tyle jasne, że jazda nimi jest bezpieczna, a zara­ zem ciemniejsze niż w okresie pokoju. 3. Cena, jaką płacimy za obecne metody, jest niezwykle wysoka. Po pierwsze: straty w ludziach. Po drugie - o czym wspomniał minister ds. lotnictwa - utrudnienia w produkcji zbrojeniowej, a także w pra­ cach portowych, nawet na zachodnim wybrzeżu. Po trzecie: denerwujący i deprymujący wpływ na ludzi powodują­ cy podupadniecie ich ducha bojowego i zmniejszenie się prestiżu rzą­ du Jego Królewskiej Mości. Po czwarte: niepokój kobiet i młodych dziewcząt zmuszonych do przemierzania zaciemnionych ulic i do po­ dróżowania w zaciemnionych pociągach. Po piąte: wpływ na sklepy i lokale rozrywkowe. Dlatego od 1 grudnia proponuję następujące zmiany:

320

NIEREALNA WOJNA

a) Przywrócenie oświetlenia ulic w miastach, miasteczkach i wio­ skach, rzecz jasna przytłumionego i nieco zmienionego. b) Samochody i pociągi będą mogły używać więcej światła, nawet za cenę zwiększonego ryzyka. c) Należy utrzymać istniejące ograniczenia dotyczące zaciemnienia domów, lecz powinno się zrezygnować z kłopotliwych i nieprzyje­ mnych kar za drobne wykroczenia. (Jedna z gazet opisuje przypadek ukarania pewnego mężczyzny za zapalenie papierosa oraz przypadek obciążenia grzywną kobiety, która włączyła światło, by uspokoić pła­ czące dziecko.) d) Ogłoszeniu tych udogodnień towarzyszyć powinna odpowiednia propaganda przez radio, a kierowcy na stacjach benzynowych powin­ ni być informowani o konieczności wyłączania wszystkich świateł po usłyszeniu alarmu przeciwlotniczego. Osoby nie stosujące się do tych zaleceń powinny być surowo karane. 4. W tych warunkach możemy spokojnie stawić czoło trzem naj­ bliższym zimowym miesiącom, zazwyczaj obfitującym w mgłę. Jeże­ li walki rozgorzeją lub jeśli sprowokujemy akcje odwetowe, zawsze możemy powrócić do obecnego systemu.

ZAŁĄCZNIK

M

NOTA NA TEMAT ŚRODKÓW ZWALCZAJĄCYCH Miny magnetyczne

Chociaż ogólne cechy urządzeń odpalających miny i torpedy znane były jeszcze przed wybuchem wojny, nie znaliśmy szczegółów doty­ czących specjalnego rodzaju miny opracowanej przez Niemców. Do­ piero po 23 listopada 1939 r., kiedy to w Shoeburyness udało nam się zdobyć egzemplarz takiej miny, mogliśmy wykorzystać posiadaną uprzednio wiedzę do natchmiastowego wymyślenia właściwych środ­ ków zaradczych. Najpilniejszą rzeczą było opracowanie nowych metod trałowania, a następnie zapewnienie biernych środków obrony wszystkim jedno­ stkom, które mogą natrafić na miny w nie oczyszczonych, bądź też nieodpowiednio oczyszczonych przejściach. Obydwa te problemy udało się rozwiązać, a rozwiązania techniczne przyjęte we wczesnych etapach wojny opisane są w poniższych podrozdziałach.

OBRONA CZYNNA - METODY TRAŁOWANIA Miny magnetyczne

Warunkiem unieszkodliwienia miny magnetycznej jest stworzenie w jej sąsiedztwie dostatecznie silnego pola magnetycznego, by ua­ ktywniło jej mechanizm detonujący w odpowiedniej odległości od trałowca. Projekt jednostki unieszkodliwiającej miny opracowany zo­ stał na początku 1939 r., a eksperymentalny okręt wyposażony w po­ tężne elektromagnesy zdolne wysadzić minę z dużej odległości roz­ począł działania. Choć odniósł on pewne sukcesy na początku 1940 r., sama metoda okazała się nie dość skuteczną, by rozwinąć ją na wię­ kszą skalę. Równocześnie opracowywano metody elektrycznego trałowania przy pomocy urządzeń holowanych przez jednostki pływające. Uży­ wano także elektromagnetycznych drutów ciągniętych przez nisko lecące samoloty, lecz wprowadzenie tej metody w życie wiązało się, po pierwsze - z dużymi trudnościami, a po drugie - z niebezpieczeń­ stwem dla wykonującego zadanie samolotu. Z wszystkich wypróbo­ wanych metod najbardziej obiecującą zdawała się być metoda okre-

322

NIEREALNA WOJNA

ślana mianem „trałowanie L.L.” i niebawem skoncentrowano wszy­ stkie wysiłki na jej udoskonaleniu. Sprzęt trałujący składał się z dłu­ giego (long length) i ciężkiego kabla elektrycznego zwanego ogo­ nem, holowanego przez niewielką jednostkę współpracującą z dwo­ ma innymi. Dzięki wysyłaniu w określonych odstępach czasu przez ów kabel prądu o wysokim napięciu możliwe było wysadzanie min w bezpiecznej odległości od ruf jednostek trałujących. Jednym z naj­ trudniejszych problemów, jakie stanęły przed osobami projektujący­ mi ten sprzęt, było zapewnienie owym kablom pływalności. Przemysł kablowy rozwiązał ten problem, najpierw stosując powłokę gumową „sorbo”, a później używając techniki stosowanej do spajania piłek do tenisa. Do wiosny 1940r. trałowce L.L. wprowadzono do działań w znacz­ nej liczbie. Od tej pory rozpoczęła się prawdziwa wojna mózgów pomiędzy projektantami min a ekspertami od trałowania. Niemcy wprowadzali różne zmiany i udoskonalenia do swoich min, a nasi specjaliści ulepszali mechanizm służący do ich zwalczania. Pomimo że nieprzyjaciel odnosił sukcesy i na pewien czas przejął inicjatywę, proponowane środki zaradcze nieodmiennie krzyżowały jego wysiłki i doszło do tego, że niejednokrotnie byliśmy w stanie przewidzieć jego następne posunięcia i już zawczasu się do nich przygotować. Aż do samego końca wojny ten sposób trałowania był najbardziej skute­ czną bronią przeciwko minom czysto magnetycznym. Miny akustyczne

Jesienią 1940 r. nieprzyjaciel zaczął stosować nowy typ miny. Była to mina „akustyczna”, której mechanizm detonujący uaktywniany był przez dźwięk silników przepływającego okrętu. Jednakże już wcześ­ niej przewidzieliśmy podobne rozwiązanie i byliśmy na nie odpowie­ dnio przygotowani. Wszystko zasadzało się na wyposażeniu trałowca w nadajnik emitujący dźwięki o określonej częstotliwości, będące w stanie wywołać eksplozję miny w bezpiecznej odległości. Ze wszy­ stkich urządzeń najlepiej spisywał się drgający młot typu Kango umieszczony w wodoszczelnym pojemniku przymocowanym pod stępką okrętu. Skuteczność uzależniona była od dobrania właściwej częstotliwości drgań; tutaj - podobnie zresztą jak i w poprzednim przypadku - konieczne było zdobycie jednego egzemplarza takiej miny. I tym razem szczęście nam dopisywało. Pierwszą minę akusty­ czną wykryliśmy w październiku 1940 r., a w listopadzie wydobyli­ śmy w Kanale Bristolskim dwie miny w stanie nienaruszonym. Po­ tem wszystko szło jak z płatka.

ZAŁĄCZNIK M

323

Niebawem okazało się, że nieprzyjaciel używa w tych samych mi­ nach zarówno urządzeń magnetycznych, jak i akustycznych, reagują­ cych na jeden albo na drugi impuls. Ponadto pojawiły się dodatkowe urządzenia zabezpieczające, które sprawiały, że mechanizm detonują­ cy pozostawał nienaruszony mimo wysyłania jednego lub kilku im­ pulsów lub też przez pewien okres od momentu podłożenia owej mi­ ny. Tak więc przejście oczyszczone dokładnie przez nasze trałowce nawet kilkakrotnie - mogło w dalszym ciągu zawierać miny „dojrze­ wające” do działania dopiero po pewnym czasie. Pomimo tych wszy­ stkich owoców niemieckiej przemyślności oraz poważnej klęski w styczniu 1941 r., kiedy to nieprzyjaciel zbombardował stację eks­ perymentalną w Solencie niszcząc przy tym wiele cennych dokumen­ tów, szala zwycięstwa w tej nieustającej wojnie mózgów nieubłaga­ nie przechylała się na naszą korzyść. Ostateczne zwycięstwo zawdzię­ czamy herkulesowym wysiłkom wszystkich w to zaangażoanych.

OBRONA BIERNA - DEMAGNETYZACJA

Wszyscy doskonale wiedzą, że każda jednostka pływająca zbudo­ wana ze stali zawiera stały bądź też wywołany mangetyzm. Tworzone przezeń pole magnetyczne jest dostatecznie silne, by uruchomić me­ chanizm detonujący specjalnie zaprojektowanej miny leżącej na dnie morskim, lecz poprzez zmniejszenie siły owego pola można zapewnić jednostce większe bezpieczeństwo. Chociaż trudno jest zapewnić jed­ nostkom znajdującym się na płytkich wodach całkowite bezpeczeństwo, można jednak zmniejszyć istniejące zagrożenie. Pod koniec li­ stopada 1939 r. wstępne próby w Portsmouth wykazały, że możliwe jest znaczne zmniejszenie magnetyzmu okrętu poprzez okręcenie zwojów kabla w poziomie dookoła kadłuba okrętu i puszczenie przez ten kabel prądu z własnych zapasów elektrycznych okrętu. Admirali­ cja natychmiast przyjęła tę zasadę; w ten sposób każda jednostka po­ siadająca pewien zapas energii elektrycznej była do pewnego stopnia chroniona. Bez zwłoki więc zabezpieczono w ten sposób wszystkie jednostki, pracując jednocześnie nad wynalezieniem innej, znacznie pewniejszej formy obrony. Celem owych prac było zapewnienie bez­ pieczeństwa wszystkim jednostkom w wodach, których głębokość przekraczała 10 sążni, podczas gdy jednostki trałujące i pozostałe by­ ły bezpieczne na mniejszych głębokościach. Z licznych prób przepro­ wadzonych w grudniu wynikało, że w rezultacie tego „owijania kab­ lem” zabezpieczona jednostka może pływać bez żadnych obaw w wo­ dzie o połowę płytszej, niż byłoby to możliwe bez owego

324

NIEREALNA WOJNA

zabezpieczenia. Co więcej, nie wiązało się to z żadnymi zmianami w strukturze okrętów i nie wymagało wykorzystania skomplikowanych urządzeń, chociaż wiele jednostek trzeba było wyposażyć w dodatkowe elektrownie. Pomimo iż chwilowo można było zamontować owe kable na zewnątrz, zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności wyposażenia okrętów w wewnętrzne okablowanie przy najbliższej nadarzającej się okazji. Tak więc początkowo wszystko wiązało się z niewielkimi tylko opóźnieniami w normalnym ruchu okrętów. Proces ten otrzymał nazwę „demagnetyzacji” i powstała wówczas specjalna organizacja pod kie­ rownictwem wiceadmirała Lane-Poole'a nadzorująca wyposażanie wszystkich jednostek w to zabezpieczające urządzenie. Naturalnie z całym tym przedsięwzięciem wiązały się ogromne pro­ blemy dostawcze i administracyjne. Wstępne badania wykazały, że demagnetyzacja pochłaniałaby tygodniowo 1500 mil odpowiedniego kab­ la, podczas gdy przemysł krajowy był w stanie dostarczyć tylko jedną trzecią wymaganej ilości. Oczywiście, możliwe było zwiększenie produ­ kcji, lecz to odbyłoby się kosztem innych palących potrzeb, a i tak znacz­ ną ilość materiału trzeba byłoby sprowadzić z zagranicy. Ponadto konie­ cznym byłoby wysłanie do wszystkich portów wyszkolonego personelu, który kontrolowałby proces demgnetyzacji naszych statków, ustalał szczegółowe wymagania każdego z nich, a także udzielał porad natury technicznej wszystkim lokalnym władzom morskim. Wszystko to wiąże się z zabezpieczeniem ogromnej liczby jednostek wchodzących w skład brytyjskich i sprzymierzonych flot handlowych. Od pierwszego tygodnia 1940 r. działania te zaczęły nabierać roz­ machu. Naszym głównym problemem było zapewnienie nieprzerwa­ nego ruchu statków przypływających do naszych portów i wypływa­ jących z nich, zwłaszcza na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie czaiło się największe niebezpieczeństwo. Wszystkie wysiłki skupiły się przeto na dostarczeniu odpowiedniej ilości tymczasowego kabla, a cała krajowa produkcja kabli elektrycznych została przeznaczona na ten właśnie cel. Wytwórcy kabli pracowali dniem i nocą, by zaspokoić powstałe potrzeby. W owym czasie niejeden statek opuszczał port obwieszony girlandami kabli, które nie miały szans długo wytrzymać na otwartym morzu, lecz przynajmniej dawały tę pewność, że przed­ ostanie się bez szwanku przez niebezpieczne wody przybrzeżne. Przed ponownym wpłynięciem na obszar zaminowany jednostki te mogły zostać zabezpieczone raz jeszcze. Wiping

Oprócz opisanej powyżej metody udało się nam opracować inną, a przy tym prostszą metodę demagnetyzacji, którą określaliśmy na-

ZAŁĄCZNIK M

325

zwą „wiping”. Dzięki niej zabezpieczanie jednostki trwało zaledwie kiłka godzim. Wymagała ona umieszczenia długiego kabla wzdłuż statku, a następnie przepuszczenia przezeń prądu o wysokim napięciu z generatora portowego. Statek nie musiał posiadać żadnych stałych kabli, lecz proces ten trzeba było powtarzać co kilka miesięcy. Meto­ da to nie sprawdzała się przy dużych jednostkach, lecz w przypadku mniejszych statków żeglugi przybrzeżnej okazała się niezwykle cen­ ną i ogromnie ułatwiła pracę organizacji zajmujących się „kablowa­ niem” statków, pozwalając zarazem na poważne oszczędności czasu, materiału i siły roboczej. Szczególnie cenną okazała się ona podczas ewakuacji Dunkierki, kiedy to w płytkich wodach przybrzeżnych ka­ nału La Manche pojawiła się tak znaczna liczba niewielkich jednostek zazwyczaj nie działających na otwartym morzu.

DEMAGNETYZACJA STATKÓW HANDLOWYCH MEMORANDUM PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI 15 MARCA 1940 Admiralicja, 15 marca 1940 Jak doskonale moim kolegom wiadomo, jedną z najbardziej użyte­ cznych metod zwalczania min magnetycznych jest tzw. demagnetyzacja jednostek pływających. Zapewnia ona bezpieczeństwo w wodach o głębokości powyżej 10 sążni. Liczba brytyjskich statków handlowych korzystających z portów w Zjednoczonym Królestwie, które muszą przejść ten proces, wynosi 4300. Prace demagnetyzacyjne rozpoczęte zostały w połowie stycznia, do 10 marca zabezpieczono w ten sposób 321 okrętów wojennych i 312 statków handlowych. W tym samym czasie trwały prace nad 219 okrętami wojennymi i 290 statkami handlowymi. Dostawy kabla decydujące dotąd o tempie prac ostatnio wyraźnie wzrosły, a czynnikiem, który będzie teraz decydować o szybkości produkcji, stanie się ilość siły roboczej w stoczniach. Dobrze by się stało, gdyby prace nad demagnetyzacją części brytyj­ skich jednostek mogły być prowadzone w zagranicznych stoczniach. Liczba statków państw neutralnych prowadzących z nami handel wy­ nosi 700. Ich załogi, a w szczególności załogi statków norweskich, zaczynają być coraz bardziej zaniepokojone w związku z zagroże­ niem ze strony nieprzyjacielskich min znajdujących się na drodze do

326

NIEREALNA WOJNA

naszych portów. Konieczność zapewnienia bezpieczeństwa tym neu­ tralnym jednostkom oraz uspokojenia pływających na nich załóg sta­ nowi kolejny argument przemawiający za udostępnieniem państwom neutralnym szczegółów techniczynch niezbędnych do demagnetyza­ cji ich własnych statków uczestniczących w wymianie handlowej z naszym krajem. Jednakże z korzyściami wypływającymi z faktu demagnetyzacji części jednostek brytyjskich w stoczniach zagranicznych wiążą się pewne niedogodności. Najważniejszą z nich jest niemożność utrzy­ mania wszystkiego w tajemnicy. Jeżeli nieprzyjaciel dowie się o czy­ nionych przez nas krokach może: (a) zwiększyć wrażliwość swoich min lub (b) zacząć umieszczać w jednym polu miny o różnej bieguno­ wości. Żenowanie wszystkiego w tajemnicy opóźniłoby podobne kro­ ki ze strony nieprzyjaciela. Jednakże wszystkie firmy naprawcze w tym kraju otrzymały szczegóły dotyczące sprzętu demagnetyzującego. Jeśli tak wiele osób zna szczegóły, to można przyjąć, że tak samo rzecz się ma z nieprzyjacielem. Ponadto (a) i (b) byłyby niekorzystne dla nieprzyjaciela ponieważ: a) unieszkodliwienie min byłoby znacznie prostsze, a ponadto zma­ lałoby niebezpieczeństwo grożące jednostkom nie zdemagnetyzowanym, ponieważ do wybuchu dochodziłoby w dużej odległości przed dziobem statku lub okrętu b) zmiana biegunowości sprawdzi się jedynie przeciwko niektórym jednostkom, których całkowita demagnetyzacja jest niezwykle trud­ ną. Ponadto metoda ta wymagać będzie znacznie staranniejszego roz­ mieszczenia samych min. Sytuacja uległa pewnej zmianie po przybyciu Queen Elizabeth do Nowego Jorku i dzięki licznym opisom w prasie związanym z tym wydarzeniem. Wróg posiada teraz informacje na temat podejmowa­ nych przez nas środków zaradczych, a ponieważ zna budowę swoich własnych bonb, bez większego trudu odgadnie, na czym polega stoso­ wana przez nas demagnetyzacja. Dlatego też może teraz uczynić wszystko, by pokrzyżować nasze wysiłki. Ponadto w rezultacie wzmianek na ten temat zamieszczonych w prasie.państwa neutralne zaczęły się domagać informacji na ten temat, a odmowa udzielenia takich informacji kłóci się z ogólną zasadą zachęcania państw neutral­ nych do prowadzenia z nami wymiany handlowej. Dlatego moi doradcy uważają, że nie stracimy wiele, jeśli przesta­ niemy traktować te informacje jako tajne. W związku z powyższym Admiralicja zaleca:

ZAŁĄCZNIK M

327

- aby w razie konieczności dodatkowe prace nad demagnetyzacja brytyjskich statków handlowych prowadzone były w zagranicznych stoczniach; - aby państwa neutralne otrzymywały informacje na temat naszych metod demagnetyzacji w celu podobnego zabezpieczenia swoich stat­ ków prowadzących wymianę handlową z naszym krajem. W.S.C.

T>. . TT a m i n u ś w i a t o w a t. L ka. 2

ZAŁĄCZNIK

N

FRAGMENT DZIENNIKA POKŁADOWEGO NIEMIECKIEGO OKRĘTU PODWODNEGO U.47 28 listopada 1939

28.11.39 Czas niemiecki 1245. Poz. 60° 25'N. 01°E. 1249. Wiatr NNW. 10-9 Morze 8. Zachmurzenie 1334. 60° 24'N. 01° 17'E.

1403. 1420.

1451.

Widoczne maszty, namiar 120° (północ geograficzna) Rozpoznaję krążownik klasy „London". Odległość 8 hm. (ok. 880 jardów). Przypuszczalna prędkość krążow­ nika 8 węzłów. Odpalam jedną tor­ pedę z wyrzutni nr 3. Odgłos eksplozji po 1 minucie i 26 sekundach. Widzę zniszczenia spo­ wodowane przez torpedę za prze­ wodem wentylacyjnym w kierun­ ku rufy. Górny pokład jest wygięty i poszarpany. Wieża działowa na sterburcie jest wygięta w tył i prze­ chyla się przez pokład. Samolot spoczywa oparty na ogonie. Wy­ gląda na to, że krążownik ma 5° przechyłu na prawą burtę. Obiera przeciwny kurs i znika wśród sza­ lejącej nawałnicy. Wynurzenie. Rozpoczynamy po­ ścig. Dostrzegamy krążownik szerokość 090°. Zanurzam się, by zbliżyć się do niego, lecz znów znika wśród nawałnicy. Wynurzenie i przeszukanie obsza­ ru, lecz bez rezultatu.

ZAŁĄCZNIK N

329

W dzienniku wojennym admirała Doenitza pod datą 29 listopada 1939 r. znajduje się następujący zapisek: „Opierając się na raporcie U.47, który storpedował nieprzyjacielski krążownik propaganda do­ niosła o jego zatopieniu. Z punktu widzenia marynarza tego rodzaju niedokładności i wyolbrzymienia są czymś wysoce niepożądanym.”

ZAŁĄCZNIK

O

CULTIVATOR NR 6 Podczas tych pełnych napięcia miesięcy wielekroć rozmyślałem nad pomysłem, dzięki któremu - moim zdaniem - moglibyśmy od­ nieść zwycięstwo w tym wielkim, niedawno rozpoczętym konflikcie. Dla zachowania absolutnej tajemnicy otrzymał on nazwę „White Rabbit No 6” (”Biały Królik Nr 6”), co zostało później zmienione na „Cultivator Nr 6”. Dzięki niemu nasze wojska miały mieć możliwość dotarcia do nieprzyjacielskich linii obronnych, a nawet minięcia ich bez niepotrzebnych i odstraszających ofiar. Wierzyłem, że możliwe jest zbudowanie maszyny zdolnej wykopać w ziemi rów dostatecznie głęboki i szeroki, by mogła się nim przemieszczać atakująca piechota oraz czołgi. W ten sposób, względnie bezpieczne, posuwałyby się one przez obszar ziemi niczyjej i umieszczone tam zasieki z drutu, a na­ stępnie zwarłyby w boju z nieprzyjacielem, znajdując się na jego własnych liniach obronnych i posiadając nad nim wyraźną przewagę. Za konieczne uznano, by maszyna kopiąca owe rowy przemieszczała się z prędkością pozwalającą na pokonanie w ciągu jednej nocy odle­ głości pomiędzy dwoma liniami frontu. Miałem nadzieję, że maszyny te osiągną szybkość trzech lub czterech mil na godzinę, lecz nawet pół mili na godzinę w zupełności by wystarczyło. Gdyby metodę tę zasto­ sować na froncie o długości 20 czy 25 mil, to przy wykorzystaniu 200 lub 300 maszyn kopiących rowy już o świcie przytłaczające siły na­ szej piechoty uderzyłyby na nieprzyjacielskie linie obronne, mając za sobą setki okopów pełniących funkcję linii komunikacyjnych, który­ mi napływać by mogły posiłki i dostawy. Tak oto opanowalibyśmy nieprzyjacielską linię frontu przy pełnym zaskoczeniu i niewielkich stratach. Proces taki można by powtarzać w nieskończoność. Gdy w rezultacie moich starań 25 lat temu skonstruowano pierwszy czołg, zwróciłem się do naczelnego konstruktora floty, którego fun­ kcję pełnił podówczas Tennyson d'Eyncourt, z prośbą o rozwiązanie tego problemu. W listopadzie poruszyłem ten temat w rozmowie z sir Stanleyem Goodallem, zajmującym wówczas to stanowisko i prace nad tym problemem zostały zlecone jednemu z jego najzdolniejszych współpracowników, panu Hopkinsowi, który otrzymał na ten cel do­ tację 100 tysięcy funtów szterlingów. Projekt oraz model ekspery­ mentalny wykonany został w ciągu sześciu tygodni przez firmę Ruston-Bucyrus z Lincolnu. To niewielkie, acz przekonujące urządze­ nie, długie na około trzy stopy, spisywało się znakomicie na

ZAŁĄCZNIK O

331

piaskowej podłodze w podziemiach Admiralicji. Otrzymawszy po­ parcie szefa sztabu imperialnego generała Ironside'a oraz innych bry­ tyjskich ekspertów militarnych, zaprosiłem na pokaz premiera i kilku jego współpracowników. Nieco później zawiozłem je do Francji, gdzie zaprezentowałem je generałom Gamelinowi i Georgesowi, któ­ rzy żywo się nim zainteresowali. 6 grudnia zapewniono mnie, że ma­ szyna ta otrzyma całkowite pierwszeństwo, i że do marca 1941 r. wy­ produkowanych zostanie 200 sztuk. Równocześnie zasugerowano, że gdyby zwiększyć wymiary tej maszyny, mogłaby ona wykopać rów nadający się także dla czołgów. 7 lutego 1940 r. Gabinet oraz Ministerstwo Skarbu wyraziły zgodę na budowę 200 wąskich maszyn „piechoty” i 40 szerokich maszyn „oficerów”. Projekt był tak nowatorski, że najpierw trzeba było zbu­ dować próbne egzemplarze głównych elementów. W kwietniu poja­ wiła się trudność. Do tej pory plany nasze opierały się na wykorzysta­ niu silnika pojedynczego typu Merlin-Marine, lecz teraz okazało się, że wszystkie są potrzebne Ministerstwu Lotnictwa więc musieliśmy się zadowolić cięższym i większym. W swoim ostatecznym kształcie maszyna ważyła ponad 100 ton, przy długości siedemdziesięciu dwóch stóp i wysokości ośmiu. Ten gigantyczny kret mógł wykopać w gliniastej glebie rów głęboki na pięć stóp i szeroki na siedem i pół stopy przy szybkości pół mili na godzinę. Praca taka wiązała się z przerzuceniem ośmiuset ton ziemi. W marcu 1940 r. całość spraw produkcyjnych przekazana została specjalnemu departamentowi Mi­ nisterstwa Zaopatrzenia. 350 firm zajmujących się produkcją części oraz składaniem ich w specjalnych punktach zachowało całkowitą ta­ jemnicę. Przeprowadzono analizę geologiczną gleby w północnej Francji i Belgii i znaleziono kilka obszarów, gdzie maszyna ta mogła­ by zostać wykorzystana jako element wielkich planów ofensywnych. Jednakże cała ta praca, wymagająca przekonania na każdym etapie tak wielkiej liczby ludzi, spełzła na niczym. Niebawem nowa forma prowadzenia działań wojennych spadła na nas jak lawina, odsuwając wszystko inne w cień. Jak to niebawem będzie można zobaczyć, bez zwłoki zrezygnowałem z tych planów, udostępniając wszystkie środ­ ki wykorzystywane do ich realizacji. Skończono tylko kilka egzem­ plarzy i przechowano je dla rozwiązywania specjalnych problemów taktycznych lub też wykopywania przeszkód przeciwczołgowych. Do maja 1943 r. posiadaliśmy tylko jeden egzemplarz próbny, podczas gdy cztery wąskie i dwa szerokie znajdowały się właśnie na ukończe­ niu. Gdy przekonałem się naocznie o skuteczności modelu próbnego zadepeszowałem: „Odwołać i zrezygnować z czterech (napięć piano-

332

NIEREALNA WOJNA

wanych) maszyn «oficerów», lecz zachować cztery egzemplarze «piechoty». Ich kolej może jeszcze nadejść”. Zostały one zachowane do lata 1945 r., kiedy po przebiciu linii Zygfryda przy użyciu innych metod, wszystkie z wyjątkiem jednego zostały rozmontowane. Tak wyglądają dzieje urządzenia o nazwie Cultivator Nr 6. Biorę na siebie całą odpowiedzialność, lecz niczego nie żałuję. W.S.C.

ZAŁĄCZNIK

P

W I E L K O Ś Ć T O N A Ż U BRYTYJSKICH J E D N O S T E K H A N D L O W Y C H Z A T O P I O N Y C H PRZEZ NIEPRZYJACIELA W PIERWSZYCH OŚMIU MIESIĄCACH WOJNY (liczba statków podana w nawiasach) Przyczyna U-booty Miny Rajdery nawodne

1940

1939 Wrzesień

Listopad

Grudzień

Styczeń

Luty

Marzec

135.552(26) 74.130(14) 18.151(5)

33.091(6)

6.549(2)

67.840(9)

15.531(3)

14.605(3) 365.449(68)

35.640(13) 47.079(12) 61.943(11) 35.971(9)

16.747(8)

13.106(6) 225.093(63)

11.437(2) 5.051(1)

Październik

3.170(2) 27.412(5)

706(1)

21.964(3)

Samoloty







487(1)

Inne lub nieznane przyczyny





2.676(3)

875(1)

Razem:

,

23.296(9)

— —

10.081(2)

6.561(3)



Kwiecień

Razem



5.207(1)

60.340(11)

5.439(1)



29.222(11)

1.585(1)

41.920*(9) 63.698(19)

152.040(29) 104.712(21) 57.173(22) 103.496(23) 101.869(24) 110.372(21) 39.302(13) 74.838(19) 743.802(172;

* Wszystkie te jednostki zostały zatopione lub wzięte do niewoli w portach norweskich.

ZAŁĄCZNIK

Q

OPERACJA „ROYAL MARINĘ” NOTA PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI 4 marca 1940 1. Rozpoczęcie działań morskich możliwe będzie w dowolnym mo­ mencie po 12 marca, pod warunkiem, że sygnał zostanie dany 24 godziny wcześniej. Zgodnie z planem do tego czasu gotowych będzie 2 tysiące min rzecznych typu morskiego, występujących w trzech wa­ riantach. Potem minimalne dostawy tygodniowe wynosić będą tysiąc sztuk. Grupa brytyjskich marynarzy znajduje się na miejscu, a mate­ riał jest gotowy. Wszystko zostało już ustalone z Francuzami za po­ średnictwem generała Gamelina i admirała Darlana. Działanie tych min obejmie obszar pierwszych stu mil poniżej Karlsruhe. Trzymanie ludzi i materiału tak blisko (4-6 mil) nieprzyjacielskiego frontu, pomi­ mo iż ciągle odbywa się to w zasięgu linii Maginota, wiąże się z pew­ nym niebezpieczeństwem. Podobno tego miesiąca stan rzeki jest do­ skonały. W rezultacie kwietniowych roztopów jej głębokość prawdo­ podobnie się zwiększy, co pociągnie za sobą konieczność wydłużenia minlin; również ruch rzek dopływowych może być czasowo zatrzyma­ ny lub nawet odwrócony. 2. Nasze siły powietrzne będą gotowe do działania dopiero w poło­ wie kwietnia, przy kolejnej pełni. Dlatego jeżeli wydarzenia nie zmu­ szą nas wcześniej do działania, lepiej byłoby poczekać do tego czasu, aby cała rzeka w tym samym momencie zaroiła się od min oraz aby­ śmy byli w stanie wprowadzić zamieszanie we wszystkich punktach, z których wyruszają nieprzyjacielskie jednostki pływające. Do poło­ wy kwietnia nasze siły powietrzne powinny dysponować odpowied­ nią liczbą min, które mogą być zrzucane nocą w rejonie między Bingen a Koblencją. Wszystkie te miny staną się nieszkodliwe, zanim do­ trą do granicy holenderskiej. Mamy nadzieję, że do końca kwietnia dysponować będziemy odpowiednim zapasem specjalnych min prze­ znaczonych dla kanałów z wodą stojącą, a do majowej pełni posiadać będziemy miny, które umieszczone zostaną w ujściach rzek wpływa­ jących do Zatoki Heligolandzkiej. 3. A tak przedstawiałby się plan realizacji tej całej kampanii: Pierwszy dzień: Wydanie proklamacji opisującej niemieckie ataki na wybrzeże Wielkiej Brytanii, brytyjskie statki i ujścia rzek oraz

ZAŁĄCZNIK Q

335

zapowiadającej, że od tej pory (tak długo, jak działania takie będą trwały) Ren stanie się rzeką zakazaną i zaminowaną. Równocześnie cywile i państwa neutralne otrzymają 24 godziny czasu na przepły­ nięcie rzeki, bądź też wstrzymanie ruchu w tym rejonie. Drugi dzień: Po zapadnięciu zmroku zrzucenie największej możli­ wej liczby min przy użyciu obydwu metod oraz powtarzanie tej pro­ cedury każdej kolejnej nocy. Dostawy min powinny być wówczas tak duże, iż możliwe będzie wykorzystanie wszystkich przewidzianych metod. Dwudziesty ósmy dzień: Rozpoczęcie zrzucania min do kanałów z wodą stojącą i ujść rzek i kontynuowanie do momentu, w którym nieprzyjaciel zaprzestanie obecnych ataków lub też do chwili uzyska­ nia innych konkretnych rezultatów. 4. Główne pytania brzmią: a) Czy ta metoda prowadzenia walki jest w obecnej sytuacji słuszna i właściwa? b) Czy koniecznym jest wcześniejsze ostrzeżenie biorąc pod uwa­ gę, że znacznie zmniejsza to element zaskoczenia? Jednakże problem ten nie ma decydującego znaczenia, ponieważ celem naszych działań jest nie tyle sianie zniszczenia, co raczej uniemożliwienie korzystania z rzeki. c) Czy powinniśmy czekać do czasu aż siły powietrzne będą goto­ we do działania, czy raczej powinniśmy zacząć zaraz po 12 marca? d) Jakiego rodzaju odwetu należy się spodziewać, biorąc pod uwa­ gę, że ani we Francji, ani w Wielkiej Brytanii nie istnieje obszar ma­ jący podobne znaczenie jak Ren, może za wyjątkiem naszej strefy przybrzeżnej, która i tak jest nieustannie nękana? 5. Najlepiej by się stało, gdyby piąty lord morski, zajmujący się tą operacją, udał siew czwartek do Paryża, ustalił ostatecznie wszystkie szczegóły i sprawdził reakcję rządu francuskiego. Sądząc po nasta­ wieniu monsieur Daladiera, generała Gamelina i admirała Darlana powinna być ona przychylna.

ZAŁĄCZNIK

R

STRATY MORSKIE W C Z A S I E K A M P A N I I NORWESKIEJ NIEMIECKIE STRATY MORSKIE, KWIECIEŃ-CZERWIEC 1940 roku. Okręty zatopione Nazwa

Blücher

Typ

Przyczyna

Storpedowany i ostrzelany przez norweską krążownik (8 cali) obronę przybrzeżną, Oslo, 9 kwietnia

Karlsruhe

krążownik lekki

Storpedowany przez okręt podwodny „Truant” w cieśninie Kattegat, 9 kwietnia

Königsberg

krążownik lekki

Zbombardowany przez samoloty lotnictwa marynarki, Bergen, 10 kwietnia

Brummer

Wilhelm Heidkamp Anton Schmit Hans Ludemann Georg Thiele Be md von Arnim WolfZenker Erich Geise Erich Koellner Hermann Kunne Dieter von Roeder Numery 4 4 , 6 4 , 4 9 , 1 , 50,54,22,13 Albatross

Artyleryjski okręt Storpedowany w Kattegat ćwiczebny/ przez okręt podwodny, szkoleniowy 15 kwietnia niszczyciel

Storpedowany. Pierwszy atak na Narvik, 10 kwietnia

niszczyciele

Zniszczone torpedą łub ogniem artyleryjskim. Drugi atak na Narvik. 13 kwietnia (pięć z nich zostało zniszczonych w czasie pierwszego ataku 10 kwietnia)

U-booty torpedowiec

Różne: 3 nie opodal Norwegu; 5 na Morzu Północnym Zniszczony, Oslo, 9 kwietnia

ZAŁĄCZNIK R

337

OKRĘTY USZKODZONE typ

Przyczyna

Gneisnau

Pancernik kieszonkowy

Starcie z pancernikiem Renown, 9 kwietnia. Storpedowany przez okręt podwodny Clyde, 20 czerwca

Scharnhorst

Pancernik kieszonkowy

Storpedowany przez Acastę, 8 czerwca

Nazwa

Krążownik (8 cali)

Hipper

Starcie z Glowwormem, 8 kwietnia

Wymiana ognia z bateriami nabrzeżnymi, Oslo, 9 kwietnia. Pancernik kieszonkowy Storpedowany przez okręt podwodny Spearftsh, Kattegat, 11 kwietnia

Lützow

Emden

Krążownik lekki

Bremse

Szkoleniowy Okręt Artyleryjski

Wymiana ognia z bateriami nabrzeżnymi, Oslo, 9 kwietnia Wymiana ognia z bateriami nabrzeżnymi, Bergen, 9 kwietnia

Oprócz tego dwa transportowce zostały uszkodzone, a jeden przechwycony

OKRĘTY WYŁĄCZONE Z DZIAŁAŃ PRZEZ CAŁY OKRES TRWANIA WALK Nazwa Admirał Scheer Leipzig

Typ Pancernik kieszonkowy Krążownik lekki

Przyczyna Naprawa silników Naprawa zniszczeń spowodowanych przez torpedę

338

NIEREALNA WOJNA

FLOTA NIEMIECKA W DNIU 30 CZERWCA 1940 ROKU Typ

Zdolne do walki

Uwagi

Krążowniki liniowe

żadne

Scharnhorst i Gneisenau uszkodzone

Pancerniki kieszonkowe

żadne

Admirał Scheer w naprawie, Lutzów uszkodzony

Krążowniki (z działami kalibru 8 cali)

Hipper

Krążowniki lekkie

Köln, Nuremberg Leipzig i Etnden uszkodzone

Niszczyciele

Schoemann, Lody, Inn, Galster

Sześć innych w naprawie

Torpedowce

dziewiętnaście

Sześć innych w naprawie, trwają prace nad ukończeniem ośmiu nowych.

Oprócz tego do obrony wybrzeża Niemcy dysponowali dwoma starymi pancernikami. Były to Schlesien i Schleswig-Holsten.

ZAŁĄCZNIK R

339

STRATY PAŃSTW SPRZYMIERZONYCH W CZASIE KAMPANII NORWESKIEJ OKRĘTY ZATOPIONE Typ

Nazwa Glorious Effingham Curlew Bittem Glowworm Gurkha Hardy Hunter Afridi Acasta Ardent Bison (Francuski) Grom (Polski) Thistle Tarpon Sterlet Seal Doris (Francuski) Orzeł (Polski)

Lotniskowiec Krążownik Krąż. przeciwlot. Eskortowiec Niszczyciel

-''-''-''-''-''-''-''-''-

Okręt podwodny

-''-''-''-''-

-''-

Przyczyna Ogień artyleryjski, 9 czerwca Zbombardowany, 26 maja Zbombardowany, 30 kwietnia Ogień artyleryjski, 8 kwietnia Zbombardowany, 9 kwietnia Ogień artyleryjski, 10 kwietnia Ogień artyleryjski, 1 kwietnia Zbombardowany, 3 maja Ogień artyleryjski, 9 czerwca Ogień artyleryjski, 9 czerwca Zbombardowanie, 3 maja Zbombardowanie, 4 maja U-boot, 14 kwietnia Nieznana 22 kwietnia Nieznana 27 kwietnia Mina, 5 maja U-boot, 14 maja Nieznana, 6 czerwca

Oprócz tego zatopiono 11 trałowców, jeden pełny i dwa puste transpo­ rtowce przeznaczone do przewozu żołnierzy i dwa statki dostawcze.

340

NIEREALNA WOJNA

OKRĘTY U S Z K O D Z O N E (Z WYŁĄCZENIEM D R O B N Y C H USZKODZEŃ) Nazwa Penelope Suffblk Aurora Curacao Cairo Emile Bertin (Francuski) Pelican Black Swan Hotspur Eclipse Punjabi Cossack Eskimo Highlander Maori Somali

Typ

Przyczyna

Krążownik Krążownik Krążownik Krąż. przeciwlot.

Osiadł na mieliźnie, 11 kwietnia Zbo mb ar do w any, 17 kwietnia Zbombardowany, 7 maja Zbombardowany, 24 kwietnia Zbombardowany, 28 maja Zbombardowany, 19 kwietnia

-''-

Krążownik Eskortowiec

-''-

Niszczyciel

-''-''-

-''-''-

-''-''-''-

Zbombardowany, 22 kwietnia Zbombardowany, 28 kwietnia Ogień artyleryjski, 10 kwietnia Zbombardowany, 11 kwietnia Ogień artyleryjski, 13 kwietnia Ogień artyleryjski, 13 kwietnia Torpeda, 13 kwietnia Osiadł na mieliźnie, 13 kwietnia Zbombardowany, 2 maja Zbombardowany, 15 maja

DEPESZE I TELEGRAMY PIERWSZEGO LORDA ADMIRALICJI WRZESIEŃ 1939 Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza i wszystkich departamentów 4 września 1939 W celu uniknięcia nieporozumień we wszystkich oficjalnych doku­ mentach należy stosować nazwę „U-boot” na określenie niemieckich okrętów podwodnych. Pierwszy lord Admiralicji do szefa wywiadu Marynarki Wojenneji sekretarza 6 września 1939 1. Dokument jest doskonały, a przedstawione w nim zasady zostają zaakceptowane. Jednakże ważne jest, by we wrześniu, kiedy straty niewątpliwie będą wysokie, udowodnił Pan, że naprawdę likwiduje­ my U-booty. Na milczenie przyjdzie czas później. Codzienny biuletyn przygotowywany przez kapitana Macnamarę powinien, po zakończe­ niu pierwszego tygodnia, zostać pokazany pierwszemu lordowi Ad­ miralicji, lecz nie należy go zatrzymywać, gdyby pierwszy lord był akurat nieuchwytny. Ważne jest, by biuletyn Admiralicji nadal cieszył się reputacją prawdomównego, a jego ton był odpowiednio utrzymy­ wany. Dzisiejszy biuletyn utrzymany jest w doskonałym tonie. 2. Jeżeli w czasie obrad Parlamentu pojawi się coś, o czym warto będzie powiedzieć, pierwszy lord Admiralicji lub sekretarz parlamen­ tarny zabierze głos w czasie posiedzenia Izby, odpowiadając na zada­ ne mu prywatne pytania. Oświadczenia te powinny zostać uzgodnione z sekretarzem parla­ mentarnym, który jest doradcą pierwszego lorda Admiralicji w spra­ wach parlamentarnych. Wydarzenia istotne, bądź też wydarzenia na­ tury sensacyjnej wymagać będą specjalnego zainteresowania pier­ wszego lorda Admiralicji lub pierwszego lorda morskiego.

342

NIEREALNA

WOJNA

3. Lord Stanhope, lord kanclerz*, powinien być zawsze zaznajo­ miony z treścią oświadczeń na temat wojny morskiej wygłaszanych w Izbie Gmin. Ponadto pierwszy lord Admiralicji wyraża pragnienie, by jego pry­ watny sekretarz informował na bieżąco lorda Stanhope'a o wszy­ stkich sprawach interesujących jego lordowską mość. W żadnym ra­ zie nie powinien on być odcięty od tego, co dzieje się w Admiralicji, w której sprawy był tak żywo zaangażowany. Pierwszy lord Admiralicji do szefa wywiadu Marynarki Wojennej (tajne) 6 września 1939 Jak przedstawia się sytuacja na Zachodnim Wybrzeżu Irlandii? Czy mamy jakieś dowody na udzielanie pomocy U-bootom w irlandzkich zatoczkach? Wydaje mi się, że powinniśmy przeznaczyć pewną sumę pieniędzy na znalezienie grupy irlandzkich agentów, którzy obser­ wowaliby co się tam dzieje. Czy coś takiego już zrobiono? Proszę o raport w tej sprawie. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 6 września 1939 Proszę o przysyłanie mi cotygodniowego raportu na temat prac nad zaporą w Dover. Pierwszy lord Admiralicji do controllera 6 września 1939 1. Jak przebiega proces przystosowania starych statków handlo­ wych, którymi mamy uzupełnić straty w tonażu? Ile ich jest i gdzie się znajdują? Proszę o dostarczenie list wraz z tonażem. Należy dopa­ trzeć, aby po przybyciu do doków dna wszystkich jednostek zostały oczyszczone, gdyż w przeciwnym razie ich prędkość będzie znacznie mniejsza. 2. Z przyjemnością zapoznam się z propozycjami pozyskania jak największej liczby jednostek państw neutralnych.

*

Lord kanclerz - pełny tytuł angielski Lord High Chancellor, członek Ga­ binetu i Tajnej Rady, przewodniczy obradom Izby Lordów, gdzie siedzi na krześle zwanym „woolsack”. Pierwotnie składało się ono z czterech po­ duszek wypchanych wełną, na którym zasiadał w średniowieczu doradca królewski. Obecnie jest to kwadratowa poduszka również wypchana wełną, bez oparcia, obita czerwonym suknem (przyp. tłum.).

DEPESZE I TELEGRAMY

343

Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego, controllera i pozostałych 6 września 1939 1. Za wcześnie jeszcze na zatwierdzanie planów budowy dodatko­ wych krążowników, których nie można ukończyć w czasie najbliż­ szych dwóch lat, nawet w warunkach wojennych. Kwestię tę można rozważyć w czasie najbliższych trzech miesięcy. Ponieważ nie doty­ czą nas teraz żadne ograniczenia traktatowe, musimy budować same krążowniki nowego typu, przewyższające owe pięć budowanych obe­ cnie niemieckich krążowników wyposażonych w działa o kalibrze ośmiu cali. 2. Zechcecie Panowie poprosić naczelnego konstruktora floty, aby przy najbliższej okazji przekazał mi legendę krążownika o wyporno­ ści 14 tysięcy lub 15 tysięcy ton, wyposażonego w działa o kalibrze 9,2 cala, posiadającego opancerzenie zdolne wytrzymać ostrzał z po­ cisków 8 calowych, o dużym zasięgu operacyjnym i prędkości prze­ wyższającej każdy krążownik typu Deutschland lub jakikolwiek inny krążownik wyposażony w działa 8 calowe. Przed rozpoczęciem bu­ dowy podobnych krążowników dobrze byłoby przeciągnąć Stany Zjednoczone na naszą stronę. 3. Reszta programu zostaje zaaprobowana, ponieważ dotyczy polo­ wania na U-booty, a jego realizacja nie powinna trwać dłużej niż rok. Proszę o przybliżone dane o dostawach. 4. Pragnąłbym omówić z Radą ogólne problemy dotyczące dalsze­ go postępowania. Pierwszy lord Admiralicji do premiera 7 września 1939 Najważniejszą obecnie rzeczą jest wyszkolenie ludności cywilnej w całkowitym wygaszaniu prywatnego oświetlenia i wszystkie podej­ mowane dotąd działania zmierzały właśnie w tym kierunku. Lecz nie­ wątpliwie wielkie instalacje świetlne kontrolowane przez dwa lub trzy ośrodki - to coś zupełnie innego. Skoro wprowadzamy przymusowe zaciemnienie, to dlaczego nie pozwolić, by kontrolowane przez owe ośrodki światło paliło się do czasu włączenia się alarmu przeciwlotni­ czego. Gdy rozlegnie się dźwięk syreny, cały system zostanie natych­ miast wyłączony. Byłoby to wzmocnieniem i potwierdzeniem alarmu przeciwlotniczego, a gdy rozległby się sygnał „Koniec alarmu”, wszystkie światła włączyłyby się ponownie. Zmniejszyłoby to ogro­ mną niewygodę oraz przygnębiające wrażenie, jakie wywołują niepo­ trzebne ciemności. Ponieważ zaś zawsze pozostawałoby około dzie­ sięciu minut, czasu byłoby dosyć, by dokończyć zaciemnienie. Jeżeli nie ma Pan żadnych zastrzeżeń, chciałbym rozesłać to pismo do naszych współpracowników.

344

NIEREALNA

WOJNA

DATY REALIZACJI PLANÓW MORSKICH: Zestawienie tabelaryczne przygotowane przez controllera

Pierwszy lord Admiralicji do controllera 9 września 1939 W okresie pokoju, pośród rozlicznych trudności i problemów natu­ ry politycznej, buduje się z roku na rok nowe jednostki, by wzmocnić siły marynarki. W czasie wojny natomiast koniecznym jest realizowa­ nie określonego celu taktycznego. Jeśli przyjrzymy się faktycznym i potencjalnym siłom marynarki Niemiec i Włoch, będziemy dokład­ nie wiedzieli komu przyjdzie stawić nam czoła. Proszę przeto o spo­ rządzenie porównania faktycznych i potencjalnych flotylli obydwu tych państw do r. 1941. Mając na uwadze zagrożenie ze strony U-bo­ otów, które - wedle wszelkich przewidywań - wzrośnie pod koniec 1940 r., musimy, budując c nasze niszczyciele, skoncentrować się raczej na liczbie i tempie konstrukcji, aniżeli na ich rozmiarach i sile. Powinniśmy zaprojektować niszczyciele, których budowa możliwa będzie w ciągu roku. Gdyby się nam to udało, bezzwłocznie należało­ by rozpocząć prace nad pięćdziesięcioma jednostkami. Doskonale zdaję sobie sprawę z konieczności zachowania odpowiednich propo­ rcji pomiędzy przewodnikami niszczycieli a dużymi niszczycielami przystosowanymi do służby na oceanach, lecz dołączenie do naszej floty 50 niszczycieli pomocniczych średniej wielkości pozwoliłoby wszystkim większym jednostkom na włączenie się do walki i przej­ ście do działań na oceanach. Chciałbym zapoznać się z obecnym stanem floty naszych niszczy­ cieli bez dodatków wspominanych w tym piśmie. Dopóki nie zazna­ jomię się z niszczycielami, nie podejmę próby zrozumienia problemu jednostek eskortujących itp. Pierwszy lord Admiralicji do controllera, naczelnego konstruktora floty i pozostałych 11 września 1939 Sądzę, że przed naszym spotkaniem we wtorek, 12 września, o go­ dzinie 9.30 powinniśmy rozważyć następujące kwestie: 1. Zawiesić na rok budowę pancerników, które nie będą w stanie wejść do akcji przed końcem 1941 r. Decyzja ta musiałaby być rozpa­ trywana co sześć miesięcy. Skoncentrować się na pancernikach King George V, Prince of Wałes i Duke of York, a także na Jellicoe, jeżeli oczywiście będzie mógł ruszyć w 1941; w przeciwnym wypadku za­ wiesić. 2. Prace nad lotniskowcami należy kontynuować zgodnie z przy­ śpieszonym programem.

DEPESZE I TELEGRAMY

345

3. Skoncentrować się na krążownikach klasy Dido, których dostar­ czenie możliwe jest przed końcem 1941 r. W rezultacie zdecydowa­ nych działań administracyjnych możliwe jest sprowadzenie całego obecnego programu do nienaruszalnego limitu, tj. dziesięciu jedno­ stek. Żadnych nowych Dido do czasu rozwiązania tego problemu. 4. Krążowniki Fiji. Proszę: Nie! Należy zarzucić pomysł wysyłania na morza i oceany słabych krążowników, które nie będą w stanie po­ konać krążowników niemieckich o wyporności 10 tysięcy ton i wy­ posażonych w działa o kalibrze 8 cali, ani też nie będą w stanie im uciec. Dwa krążowniki Fiji nie będą miały szans w starciu z jednym krążownikiem wyposażonym w działa 8 calowe.* Doświadczenie uczy, że nigdy grupa słabych jednostek nie jest w stanie pokonać jednej silnej. (Vide: ucieczka okrętu Goeben przez ujście Adriatyku w sierpniu 1914 r.). 5. Ogromnie zmartwiła i zaniepokoiła mnie wiadomość, że do koń­ ca roku 1940, od którego dzieli nas 16 miesięcy, możemy spodziewać się zaledwie 10 niszczycieli (w tym roku tylko 7), a od następnej dostawy dzieli nas długie 9 miesięcy. Przejęliśmy jednakże 6 niszczy­ cieli brazylijskich, które przybędą na miejsce w r. 1940 i złagodzą nieco całą sytuację. Trzeba je wszystkie wykorzystać w maksymal­ nym stopniu. Jednostki te, zwane „niszczycielami”, poważnie odbie­ gają od swego pierwotnego projektu, wedle którego miały być „nisz­ czycielami torpedowymi” w odpowiedzi na francuskie flotylle ścigaczy z lat 90. ub. wieku. Są to w rzeczywistości małe nieopancerzone krążowniki wymaga­ jące większej liczby ludzi i pochłaniające większe sumy pieniędzy, niż usprawiedliwiałaby to ich odporność na ogień równorzędnych im jednostek. Niemniej jednak są one nieodzowne, jeśli chodzi o zwal­ czanie i pokonywanie fal na oceanach. 6. Szybkie jednostki eskortowe: dowiaduję się teraz, że są to fakty­ cznie średnie niszczyciele o wyporności 1000 ton. Budowę wszy­ stkich jednostek tego typu należy maksymalnie przyśpieszyć. 7. Mamy także jednostki typu wielorybniczego statku myśliwskie­ go, lecz ich wyporność wynosi 940 ton, czyli dużo w momencie, gdy w grę wchodzą duże liczby. Wątpię, czy nasze zasoby dolarowe po*

Krążowniki klasy Fiji wyposażone były w działa o kalibrze 6 cali. Nie­ mniej jednak krążowniki Ajax i Achilles, posiadające właśnie działa 6-calowe, stoczyły później zwycięską i chwalebną walkę z Grafem Spee, wy­ posażonym w działa o kalibrze 11 cali (przyp. oryg.)

346

NIEREALNA WOJNA

zwolą nam na zamówienie 40 z nich w Stanach Zjednoczonych. Le­ piej byłoby uzupełnić tę lukę, wykorzystując jednostki brytyjskie in­ nego typu. 8. Prosiłbym o stworzenie komitetu złożonego, powiedzmy, z trzech oficerów marynarki, mających pewne doświadczenie w dzia­ łaniach prowadzonych przez flotylle oraz dwóch techników. Komitet zająłby się niezwłocznie rozwiązaniem następującego problemu: Jednostka przeciwpodwodna i przeciwlotnicza, którą małe stocznie na terenie kraju byłyby w stanie zbudować w 12 miesięcy. Jeżeli pro­ jekt zostanie przyjęty, należy zbudować 100 sztuk. Należy dążyć do maksymalnej prostoty uzbrojenia i wyposażenia, a także mieć nie­ ustannie na uwadze fakt, że będzie to jednostka produkowana maso­ wo. Zadaniem ich będzie zastąpienie niszczycieli i szybkich jedno­ stek eskortowych, które będą mogły wykonywać inne zadania, prze­ jęcie kontroli nad Morzem Irlandzkim, kanałem La Manche, wewnętrzną częścią Atlantyckiego Szlaku Zachodniego, Morzem Śródziemnym i Morzem Czerwonym i zabezpieczeniem tych rejo­ nów przed atakiem U-bootów. Ośmielam się przedstawić pewne dane tylko po to, by komitet zmienił je lub poprawił: Wyporność: 500 do 600 ton. Prędkość: 16 do 18 węzłów. Dwa działa o kalibrze mniej więcej 4 cali, zależnie od tego, jaki typ dział będzie akurat dostępny, najlepiej jednak gdyby mogły prowa­ dzić ogień pod dużym kątem. Bomby głębinowe. Żadnych torped i umiarkowanie duży zasięg operacyjny. Będą to jednostki „tanie i nieprzyjemne” (tanie dla nas, a nieprzy­ jemne dla U-bootów). Okręty te, zbudowane w określonym celu, nie będą potrzebne marynarce po wykonaniu tego zadania, lecz niechże zadanie to zostanie wykonane. 9. Program budowy okrętów podwodnych zostaje przyjęty, jako że nadal mają one przed sobą dużo pracy. Będę niezwykle wdzięczny, jeśli do jutra wieczora przekażecie mi Panowie, punkt po punkcie, swoje zdanie na temat przedstawionych tutaj problemów. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego, controllera i pozostałych 18 września 1939 Ponieważ z jednej strony niemożliwym jest używanie na oceanach samolotów wyrzucanych przy pomocy katapulty, a z drugiej strony coś takiego byłoby ogromnym ułatwieniem w rejonie kontynental-

DEPESZE I TELEGRAMY

347

nego przylądka Ameryki Południowej, to powstaje pytanie, czy na niezamieszkałych szlakach lub na zawietrznej stronie wysp nie można by zaznaczyć lądowisk, bądź też małych zatoczek ze spokojną wodą, gdzie mogłyby lądować samoloty startujące z zakotwiczonych nieda­ leko jednostek, domagając się w przypadku ich wykrycia prawa do azylu. We właściwym czasie zostałyby zabrane przez przypływające krążowniki. A może coś takiego już praktykowano? Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 20 września 1939 Chociaż ogromnie pragnę uzbroić to miejsce na wypadek ataku lotniczego i uważam, że jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Sądzę jednak, że - wziąwszy pod uwagę inne pilne potrzeby - liczba 80 dział o kalibrze 3,7 cala jest dużą przesadą. Trudno uzasadnić decy­ zję, w wyniku której na całą wojnę umieścilibyśmy w Scapa trzy puł­ ki artylerii przeciwlotniczej (w sumie 6200 ludzi). Scapa nie jest już bazą Wielkiej Floty, a tylko trzech lub czterech naszych głównych jednostek. Mogą one zresztą używać innych portów. Odległość od Niemiec - 430 mil - jest znaczna. Pod żadnym pozorem nie wolno nam rozpraszać naszych sił na bierną obronę. Zgadzam się dlatego na dodatkowe 16 dział o kalibrze 3,7 cala, jako że sprawa ta jest niezwykle pilną. Sądzę jednak, że powinny one zo­ stać zamontowane przez Admiralicję, by uniknąć długiej zwłoki i wy­ sokich opłat, jakich zażąda wykonująca tę pracę Rada ds. Artylerii Ministerstwa Wojny. Jeżeli zaś chodzi o pozostałe 20 sztuk, to sprawę należy rozważyć w odniesieniu do potrzeb Malty, jak również do możliwości angiel­ skich fabryk produkujących samoloty. Jeszcze bardziej odnosi się to do pełnej liczby dział o kalibrze 3,7 cala, których jest 44. O ich prze­ znaczeniu zadecydują przyszłe potrzeby wojenne. Liczba lekkich dział przeciwlotniczych wydaje mi się zbyt duża, biorąc pod uwagę ogromną siłę ognia automatycznych dział szybko­ strzelnych pom-pom, którymi dysponuje flota. Niezwykle ważne są reflektory i balony, a także dwa dywizjony myśliwców. Czy nie po­ trzebujemy silniejszej stacji radarowej? I czy nie powinniśmy mieć dodatkowej stacji radarowej na lądzie stałym? W tym przypadku ważniejsze jest zrobienie czegoś konkretnego, aniżeli przygotowywanie rozległych planów na rok 1940. Proszę o przedstawienie konkretnych propozycji (po dokonaniu niezbędnych cięć) wraz z wyliczeniem czasowym i finansowym, któ­ re jednak nie będą się wiązać z opóźnieniem pierwszej partii dostaw.

348

NIEREALNA WOJNA

Proszę także o raport na temat obrony przeciwlotniczej na Malcie oraz w Chatham. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 21 września 1939 Z przyjemnością oglądałem dzisiaj w Portsmouth lotniskowiec Argus. Szalupy tej jednostki zostały wysłane dowódcy naczelnemu Ho­ me Fleet, lecz chyba bez trudu można je zastąpić oraz zamontować odpowiednie działa. Dowiadujemy się, że współczesne samoloty wy­ magają dłuższego pokładu zarówno do startu, jak i do lądowania. Czy w związku z tym nie należałoby zbudować samolotu odpowiedniego dla tego typu okrętów, choćby dlatego, że budowa nowego lotniskow­ ca trwa o wiele dłużej? Powinniśmy jak najszybciej wypuścić Argusa, mając na względzie możliwość zaokrętowania tych, którzy zostali uratowani z lotniskowca Courageous. Proszę przemyśleć kroki, które pomogą nam w realizacji tego celu. O ile mi wiadomo, jego część podwodna jest bardzo silna, a jeżeli tak nie jest, to przegrody można wesprzeć stemplami lub wzmocnić w jakikolwiek inny sposób.* Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 21 września 1939 Zastępca szefa sztabu Marynarki Wojennej i ja byliśmy pod dużym wrażeniem tzw. sieci Akteona przeciwko torpedom, którą tak bardzo zainteresowane są okręty takie jak Vernon. Ten rodzaj sieci został wprowadzony w czasie ostatniej wojny. Ta spódniczka lub halka dzia­ ła tylko wtedy, gdy okręt jest w ruchu. Vernon utrzymuje, że po umo­ cowaniu tego urządzenia okręt może płynąć z prędkością 18 węzłów. Laconia jako pierwsza przeprowadzi próbę. Sieć składa się z cienkie­ go drutu i posiada małe oczka. Szybkie wyprodukowanie jej w dużej ilości nie powinno stanowić większego kłopotu. Uważam, że jest to sprawa niezwykle pilna i istotna. W urządzenie to powinno się wypo­ sażyć statki handlowe, liniowce oraz - a raczej przede wszystkim okręty wojenne, które samotnie, bez eskorty niszczycieli, wykonują powierzone im zadania. Czy przed końcem tego tygodnia nie mógłby powstać jakiś komitet, który zająłby się tym pomysłem, tak dokładnie opracowanym przez

*

Argus został doprowadzony do stanu gotowości bojowej i oddał nieoce­ nione usługi jako punkt szkoleniowy pilotów lotnictwa marynarki na Mo­ rzu Śródziemnym.(przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

349

władze wojskowe, czyniąc zeń sprawę pierwszoplanową w naszych najbliższych przygotowaniach wojennych? Jeżeli urządzenie to zdaje egzamin, będzie musiało znaleźć szerokie zastosowanie.* Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 21 września 1939 Zarówno dowódcy naczelni w portach krajowych, jak i oficerowie na niższych stanowiskach muszą zdawać sobie sprawę jak ważne jest wykorzystanie wszelkich dostępnych dział mogących użyć swoich pocisków przeciwko samolotom, zarówno na pokładzie okrętu znaj­ dującego się w porcie, jak i w dokach. Ogień z tych dział powinien wspierać działa stałych baterii nabrzeżnych. W razie konieczności, działom okrętów przechodzących naprawy w suchym doku (zwłasz­ cza działom strzelającym pod dużym kątem) powinno się przydzielić załogi oraz zapewnić stały dopływ prądu, nawet jeżeli okręt przecho­ dzi bardzo poważne naprawy. Istnieje wiele sposobów, dzięki którym można zwiększyć siłę ognia skierowanego przeciwko atakującym sa­ molotom. W okresie zbliżającej się pełni księżyca będziemy musieli być w dwójnasób czujni. Proszę rozważyć, czy nie należałoby wysto­ sować jakichś ogólnych napomnień. Pierwszy lord Admiralicji do admirała Somerville 'a i controllera 23 września 1939 Proszę o w miarę szybkie przesłanie mi programu instalacji radaru na okrętach Jego Królewskiej Mości, informacji o obecnym stanie prac, a także przewidywanym dalszym ciągu, razem z datami. Nastę­ pnie prosiłbym o comiesięczny raport obrazujący postęp prac. Pier­ wszy raport można sporządzić około 1 listopada. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 24 września 1939 W obecnych, trudnych warunkach zdarza się, że niszczyciele i po­ mniejsze jednostki niejednokrotnie zderzają się z sobą. Pod żadnym pozorem nie wolno nam rozdmuchiwać tych wypadków, gdyż to stu­ dzi zapał wielu oficerów dowodzących flotyllami. Powinno się ich * W czasie prac nad tymi sieciami natrafiono na różne trudności natury pra­ ktycznej. Pierwsze próby nie przyniosły spodziewanych rezultatów, a sprzęt został udoskonalony dopiero w r. 1942. Później umieszczono go na ponad 750 statkach, z różnym skutkiem. O ile wiemy, dzięki temu urzą­ dzeniu ocaliliśmy 10 jednostek (przyp. oryg.).

350

NIEREALNA

WOJNA

zachęcać do swobody w kierowaniu swoimi jednostkami, na tyle rzecz jasna - na ile pozwalają na to warunki wojenne oraz dawać do zrozumienia, że nie potraktuje się tego za brak fachowości, jeżeli rezultat będzie nieco odmienny od zamierzonego, mimo że zrobią wszystko, na co ich stać. Jestem pewien, że taki duch już panuje, że takie właśnie są poglądy Panów, lecz uważam, że Admiralicja powin­ na często poruszać tę sprawę. Należałoby zarzucić ogólną zasadę mó­ wiącą, że winni uszkodzenia jednostki stają przed sądem wojennym. Rada powinna użyć swojej władzy, by usunąć ten przepis, a przynaj­ mniej stosować go tylko w przypadkach wyraźnego zaniedbania lub czystej bezmyślności. Błędy w stosunku do nieprzyjaciela - wydanie, bądź też nie wydanie mu walki - powinny być traktowane z ogromną łagodnością, nawet jeśli ich konsekwencje są niezbyt przyjemne. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego, zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i szefa wywiadu Marynarki Wojennej (Do wiadomości kierownictwa) (Ściśle tajne) 24 września 1939 1. Pan Dul anty jest oddanym przyjacielem Anglii. Jako oficer pod­ legał mi w Ministerstwie Zaopatrzenia Wojskowego w latach 1917/18, lecz obecnie nie ma żadnej władzy w Irlandii Południowej (tzw. Eire). Z reguły zajmuje się on załagadzaniem sporów, przedsta­ wiając wszystko, co irlandzkie w jak najbardziej korzystnym świetle. Trzy czwarte mieszkańców Irlandii Południowej jest po naszej stro­ nie, lecz owa nieubłagana, złośliwa mniejszość jest w stanie spowo­ dować tyle zamieszania, że de Valera nie ma śmiałości uczynić nicze­ go, co mogłoby ją urazić. Wszystkie te rozmowy o podziale i goryczy, którą uleczyć może jedynie połączenie Irlandii Północnej i Południo­ wej, nie doprowadzą do niczego. Do zjednoczenia w obecnym czasie nie dojdzie, a my w żadnym wypadku nie możemy sprzedać lojali­ stów z Irlandii Północnej. Czy moglibyście Panowie przyjąć te uwagi za podstawę, na której opierać się będą wszystkie kontakty Admiralicji z Irlandią Południo­ wą? 2. Mamy sporo dowodów, a w każdym razie podejrzewamy, że ów złośliwy odłam, któremu de Valera nie ma odwagi wejść w drogę, udziela pomocy U-bootom w portach na zachodzie Irlandii. A nam nie wolno używać Berehaven itd. Jeśli kampania U-bootów przybrałaby na sile, powinniśmy wy­ wrzeć nacisk na Irlandię Południową w sprawie obserwacji wybrzeża oraz korzystania z Berehaven itd. Jeśli jednak ustąpi w obliczu na-

DEPESZE I TELEGRAMY

351

szych kontrataków i podjętych środków ostrożności, Gabinet i tak nie będzie skłonny przeciwstawić się poważnym problemom będącym następstwem zdecydowanych posunięć. Wygląda więc na to, że obe­ cna niekorzystna sytuacja w najbliższym czasie nie ulegnie zmianie. Uważam jednak, że Admiralicja nie powinna ustawać w wyrażaniu swojego niezadowolenia, korzystając z wszelkich dostępnych jej środków, a ja sam będę od czasu do czasu przedstawiał nasze zażale­ nia na forum Gabinetu. W żadnym wypadku nie wolno się nam godzić ze sposobem, w jaki jesteśmy traktowani, nie mówiąc już o zadowo­ leniu z istniejącego stanu rzeczy. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 29 września 1939 Chociaż pod żadnym pozorem nie chciałbym ograniczać swobody wyboru naczelnego dowódcy Home Fleet, sądzę, że moglibyście Pa­ nowie zwrócić jego uwagę na fakt, że wysyłając ciężkie okręty daleko w głąb Morza Północnego, narazi je na bombardowanie z powietrza, natomiast nie uda się mu wyciągnąć z portów niemieckich okrętów wojennych. Chociaż ostatnim razem nie stało się nic złego, łatwo jednak mogliśmy ponieść straty nieproporcjonalne do celu, który można było osiągnąć. Opinię taką wyraziło w rozmowach ze mną kilku moich kolegów z Gabinetu. Pierwsze starcie floty i lotnictwa zakończyło się pomyślnie i udało się nam zdobyć użyteczne informacje, lecz nie chcemy niepotrzebnie narażać naszych ważnych jednostek do czasu doprowadzenia dział przeciwlotniczych do stanu, gdy będą potrafiły zwalczać samoloty lecące z prędkością 250 mil na godzinę.* Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza 30 września 1939 Uważam, że wszelkie dane, jakie zbiera Pan od różnych działają­ cych na własną rękę oddziałów statystycznych stanowią materiał dla jednej nadrzędnej grupy osób, która zajmie się wszystkimi danymi

*

Dotyczy to wydarzenia z 26 września, kiedy to Home Fleet znajdująca się na Morzu Północnym została zaatakowana przez nieprzyjacielskie samo­ loty, nie ponosząc jednak żadnych strat. W czasie tego ataku wróg szcze­ gólnie upatrzył sobie lotniskowiec Ark Royal, Niemcy stwierdzili, że zosta! zatopiony a pilota, który tak utrzymywał, odznaczono. Przez kilka nastę­ pnych tygodni radio niemieckie powtarzało codziennie pytanie: „Gdzie jest Ark Royal?' (przyp. oryg.).

352

NIEREALNA WOJNA

statystycznymi Admiralicji i przedłoży je mnie w uproszczonej for­ mie graficznej. Pod koniec każdego tygodnia chcę mieć ogólny obraz sytuacji, wi­ dzieć czym dysponujemy, ilu ludzi zatrudniamy, jak przebiegają prace nad wszystkimi jednostkami, prace konstrukcyjne, produkcja zbroje­ niowa. Chcę znać dane dotyczące tonażu floty handlowej i poniesio­ nych strat oraz dane liczbowe ze wszystkich gałęzi Royal Navy i Roy­ al Marines. Całość powinna być przedstawiana w formie niewielkiej książeczki, takiej, jaką wręczał mi sir Walter Layton, gdy pełnił fun­ kcję oficera statystycznego w Ministerstwie Zaopatrzenia Wojskowe­ go w latach 1917-1918. Otrzymywałem wówczas książeczkę ukazu­ jącą mi dotychczasowy postęp prac, dokonania z każdego tygodnia, a także zwracającą moją uwagę na wszystkie niedociągnięcia. Dzięki temu w ciągu godziny czy dwóch mogłem objąć umysłem całość i do­ kładnie wiedziałem, czym i kiedy trzeba się zająć. W jaki sposób można by spełnić to moje życzenie? PAŹDZIERNIK 1939 Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza 9 października 1939 Oddział statystyczny pierwszego lorda Admiralicji składać się po­ winien z profesora Lindemanna, dla którego będzie to dodatkowe za­ danie obok prowadzonych prac naukowych. Potrzebny mu będzie se­ kretarz znający Admiralicję, statystyk oraz zaufany maszynista, który mógłby być jednocześnie księgowym. Zadania stojące przed tym od­ działem byłyby następujące: 1. Przedstawiać pierwszemu lordowi Admiralicji tygodniowy obraz postępu nowych prac konstrukcyjnych ukazujący zarazem opóźnienia w realizacji umów. Oddział nie badałby przyczyny owych opóźnień; tym zająłby się osobiście pierwszy lord Admiralicji. 2. Przedstawiać dane statystyczne o wszystkich brytyjskich stat­ kach handlowych oraz statkach kontrolowanych przez Brytyjczyków, a także straty podzielone na poszczególne rubryki, nowo zbudowane jednostki lub nabytki: a) w ciągu tygodnia, b) od rozpoczęcia wojny, a także prognozy nowych dostaw. 3. Notować zużycie (tygodniowe i od początku wojny) wszystkich rodzajów amunicji, torped, ropy itp, wraz z nowymi dostawami, tygo­ dniowymi i od początku wojny, wysokość miesięcznej i tygodniowej produkcji i prognozy. 4. Prowadzić nieustający przegląd statystyczny lotnictwa marynar­ ki, zajmując się nie tylko samolotami, lecz także pilotami, działkami

DEPESZE I TELEGRAMY

353

pokładowymi i różnego rodzaju sprzętem oraz wskazywać na wszel­ kie opóźnienia. 5. Przedstawiać comiesięczne zestawienie strat w personelu. 6. Notować wszystkie zapytania i wszystkie specjalne dokumenty dotyczące danych przedstawionych przez pierwszego lorda Admirali­ cji. 7. Dokładnie analizować na prośbę pierwszego lorda Admiralicji pisma przedstawiane na posiedzeniach Gabinetu przez pierwszego lorda oraz pisma innych departamentów o charakterze statystycznym. Po spotkaniu personelu departamentu z profesorem Lindemannem, który powinien również wypowiedzieć się na temat dodatkowych punktów do powyższego spisu obowiązków, należy przesłać odpo­ wiednie depesze do wszystkich departamentów z prośbą o wysyłanie koniecznych sprawozdań Oddziałowi Statystycznemu (określanemu odtąd literą „S”), a także o udzielanie niezbędnej pomocy.

DOSTAWY DLA LOTNICTWA

16 października 1939 Ten niezwykle interesujący dokument uważam za wielce zachęca­ jący, niemniej jednak posiada on pewną wadę - nie zajmuje się spra­ wą, o której Gabinet Wojenny najbardziej pragnął się czegoś dowie­ dzieć, a mianowicie różnicą pomiędzy miesięczną produkcją samolo­ tów a liczbą dywizjonów składających się na główną siłę uderzeniową RAF-u. W roku 1937 dowiedzieliśmy się, że do 1 kwietnia 1938 r. będzie­ my mieli 1750 nowocześnie wyposażonych samolotów pierwszej linii (patrz: przemówienia sir Thomasa Inskipa). Jednakże Izba Gmin za­ dowoliła się oświadczeniem, że obietnica ta została zrealizowana do dnia 1 kwietnia 1939 r. Przez cały czas byliśmy zapewniani, że nasze rezerwy przekraczają to, czym dysponują Niemcy. Teraz okazuje się, że posiadamy tylko około 1500 samolotów zdolnych do wałki i posia­ dających odpowiednie rezerwy. W dniu mobilizacji owe 125 dywi­ zjonów z kwietnia 1939 r. skurczyło się do 96. Musimy wiedzieć, ile pełnych dywizjonów powstanie w listopadzie, grudniu, styczniu i lu­ tym. Doprawdy trudno zrozumieć jak to jest możliwe, że przy średniej miesięcznej produkcji maszyn bojowych wynoszącej od maja 700 sztuk, która nieustannie wzrasta, udało się nam dodać do sił pierwsze­ go uderzenia zaledwie kilka dywizjonów. Dlaczego siły naszego lot­ nictwa są znacznie niższe od tych, które zapowiadano na kwiecień tego roku?

354

NIEREALNA

WOJNA

Można by sądzić, biorąc pod uwagę tak dużą produkcję i znaczną liczbę pilotów, że powinniśmy być w stanie dodawać do naszych głównych sił od 10 do 15 dywizjonów miesięcznie, a do tej pory nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się nie dzieje. 10 dywizjonów po 16 maszyn każdy, razem ze stuprocentowymi rezerwami daje zale­ dwie 320 samolotów miesięcznie, czyli mniej niż połowę tego, co produkują fabryki. Gabinet powinien się dowiedzieć, co wpływa na ten stan rzeczy. Powinien poznać wszystkie szczegóły. Czy chodzi tu o pilotów, mechaników, personel naziemny, działa, czy jakieś inne urządzenia? Dłużej już nie może trwać sytuacja, w której nie znamy przyczyn uniemożliwiających przekształcenie produkcji naszych fa­ bryk we front bojowy zorganizowanych w dywizjony samolotów pierwszej linii. Być może nie będziemy potrafili temu zaradzić, ale w każdym razie powinniśmy tę sprawę niezwłocznie zbadać. W tym przypadku to nie produkcja pozostaje w tyle - szwankuje tu coś w sa­ mym procesie tworzenia jednostek bojowych wraz z rezerwami na obiecaną skalę. Szef Komitetu Badań Naukowych, controller i sekretarz 16 października 1939 1. Jestem niezwykle zobowiązany szefowi Komitetu Badań Nauko­ wych za jego interesujące memorandum (na temat Departamentu Ba­ dawczego Admiralicji) i całkowicie zgadzam się z zasadą, że pier­ wszy etap stanowi sprecyzowanie oczekiwań służb pozostających w pierwszej linii walki. Kiedy coś takiego zostaje wyraźnie określone w kategoriach prostej rzeczywistości, eksperci naukowi niemal za­ wsze są w stanie znaleźć rozwiązanie. Marynarka, lotnictwo, wojska lądowe powinny zawsze wyjawiać swoje bolączki i mówić otwarcie o tym, co utrudnia im pracę w jakiejkolwiek sferze. Przyjmijmy np., że oto żołnierz posuwający się przez ziemię niczyją zostaje trafiony kulą, co sprawia, że jego narządy ruchu przestają funkcjonować. Nie ma sensu mówić mu lub jego następcy, że powinien być dzielny, po­ nieważ ten warunek został już spełniony. Jasnym jest jednak, że gdy­ by między kulą a żołnierzem znalazła się stalowa osłona lub jakaś inna przeszkoda, jego narządy ruchu pozostałyby nienaruszone. Prob­ lem zasadza się przeto na tym, w jaki sposób umieścić ową osłonę przed żołnierzem. Następnie okazuje się, że owa zasłona lub tarcza jest zbyt ciężka, by mógł ją unieść; wynika stąd, że sama tarcza musi zostać wyposażona w przyrząd ruchu. Lecz jak? I stąd mamy czołg. Jest to oczywiście niezwykle prosty przykład. 2. W przedstawionym przez Panów spisie oddziałów i departamen­ tów bardzo mało pozostaje miejsca na badania czysto fizyczne; prze-

DEPESZE I TELEGRAMY

355

ważająca większość koncentruje się na zastosowaniu i rozwoju. Dla­ tego ucieszyła mnie wiadomość, że do tego celu wykorzystane będzie laboratorium Clarendon. Dzisiaj jeszcze zajmę się pismem w tej spra­ wie. Pierwszy lord Admiralicji do controllera i

pozostałych

18 października 1939

REKWIZYCJA TRAŁOWCÓW

Poprosiłem ministra rolnictwa, by na jutrzejsze spotkanie w Admi­ ralicji o godzinie 4.15 po poł. wziął z sobą pana Ernesta Bevina i jego deputację, oczywiście po wstępnym zbadaniu problemów we włas­ nym kręgu. Proszę wszystkich powiadomić, a także wysłać oficjalne pismo do Ministerstwa Rolnictwa zapraszające wzmiankowane oso­ by. Ja będę przewodniczył obradom. Tymczasem asystent szefa sztabu Marynarki Wojennej, szef działu handlu i controller lub jego zastępca, powinni razem z sekretarzem ds. finansów spotkać się dziś wieczorem i opracować plan, którego celem jest Utmost Fish, przy zastrzeżeniu możliwości wprowadzenia zmian wynikających z sytuacji na morzach. Porty powinny dzielić między sobą straty wynikłe z rekwizycji, a to że jakiś port zgromadził najlepsze rodzaje trałowców nie musi bynajmniej oznaczać, że naj­ bardziej w związku z tym faktem ucierpi. Nie zaniedbując tego proce­ su zrównywania, należy ułatwić wszystkim stoczniom budowę w ma­ ksymalnie krótkim czasie takiego typu trałowca, który będzie dobrze spełniał swoje funkcje. W momencie, gdy zaczną one opuszczać sto­ cznie w większej liczbie można je będzie albo porozsyłać do różnych portów, albo przekazać tym portom, gdzie zarekwirowano największą ich liczbę. Jeżeli zaś chodzi o zwrot po pewnym czasie zajętych tra­ łowców, to decyzję taką podejmą odpowiednie władze na miejscu. Rybołówstwo nie może tutaj ponieść szkody, a nasza walka o tę część naszych dostaw żywnościowych musi być równie zacięta, jak walka z U-bootami.*

*

Przez caty okres wojny specjalna sekcja wydziału handlu zajmowała się potrzebami jednostek rybackich pracujących na wodach przybrzeżnych (przyp. oryg.).

356

NIEREALNA WOJNA

Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej (Ściśle tajne) 19 października 1939 Sytuacja w Turcji zaostrzyła się. Załóżmy, że Turcja zechciałaby, abyśmy umieścili na Morzu Czarnym flotę dostatecznie silną, by uniemożliwiła Rosji wywieranie presji militarnej w rejonie Bosforu lub innych częściach północnego wybrzeża Turcji, a Gabinet zgodził­ by się, że to powstrzyma Rosję przed przystąpieniem do wojny lub, jeśli już przystąpiłaby do wojny, powstrzyma ją przed zaatakowaniem Turcji. Czy wówczas bylibyśmy w stanie wysłać podobną flotę? Co wiemy na temat rosyjskich sił morskich na Morzu Czarnym i jakiego rodzaju flota potrzebna byłaby do ich pokonania? Czy nie można by rozwiązać tego w ten sposób, że na pewnym obszarze w portach tureckich stacjonowałyby brytyjskie okręty podwodne i kilka niszczycieli, które w razie konieczności mogłyby zapewnić potrzebną ochronę? W każdym razie sztab Marynarki Wojennej powinien zbadać ten plan i opracować sposoby utrzymania niezbędnych sił. Nie ulega wątpliwości, że jeśli Rosja wypowie nam wojnę, będzie­ my musieli utrzymać Morze Czarne. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i controllera 23 października 1939 Zanim bardziej szczegółowo zagłębię się w przygotowane przez Pan­ ów pismo na temat zapory północnej, chciałbym się dowiedzieć, jaka ilość materiałów wybuchowych potrzebna będzie do jej utworzenia, a także w jaki sposób można zapewnić odpowiednie dostawy bez pozba­ wiania naszych wojsk tego, co jest mu niezbędne. Być może jeszcze dzisiaj controłler mógłby przedyskutować tę sprawę z panem Burginem lub szefem jego wydziału chemicznego. Zupełnie nie orientuję się, jakie utrudnienia można napotkać w tej sferze. Wedle przewidywali może się nam skończyć toluen. Przypuszczam, że potrzeby owej zapory są znacz­ nie większe niż to, co mogą wyprodukować fabryki pracujące dla Admi­ ralicji, zwłaszcza jeżeli chodzi o kordyt czy inne materiały wybuchowe. Proponuję, aby controller zebrał nieoficjalnie wszystkie informacje za­ równo z Admiralicji, jak i z Ministerstwa Zaopatrzenia, a wszystko to przedyskutujemy po powrocie.* * Patrz: rozdział XXVIII (przyp.oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

357

Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 23 października 1939 Byłbym niezmiernie rad, gdyby jeszcze dziś rano przedyskutował Pan z pozostałymi szefami sztabu probłem ataku z powietrza lub in­ wazji, mając na uwadze sytuację floty oraz długie, ciemne noce. W czasie poprzedniej wojny z uporem zwalczałem podobne pomysły, lecz teraz sytuacja zdaje się być nieco inna. Nic mi nie wiadomo na temat ustaleń militarnych, lecz uważam, że powinniśmy posiadać pewną liczbę ruchomych kolumn lub jakkolwiek zorganizowanych sił, które można by szybko rzucić przeciwko ewentualnemu desanto­ wi. Oczywiście może być tak, że lotnictwo weźmie na swoje barki całkowitą odpowiedzialność. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 27 października 1939 Proszę dokładnie przeczytać tę notę, którą napisałem z myślą o wręczeniu jej członkom Gabinetu. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w naszym interesie nie leży sprzeciwianie się żądaniom Rosjan, którzy domagają się baz morskich na Bałtyku. Potrzebują oni tych baz wyłącznie ze względu na Nie­ mców, a w momencie ich przejmowania ujawni się wyraźny antago­ nizm interesów niemieckich i rosyjskich. Musimy uzmysłowić Fi­ nom, że sprawą najwyższej wagi jest ocalenie ich kraju przed rosyjską inwazją, a rosyjskie bazy w Zatoce Fińskiej i Zatoce Botnickiej nie będą stanowić żadnego zagrożenia, Z wyjątkiem Niemiec, rosyjskie siły morskie na Bałtyku nigdy nie były dla nas powodem do obaw. Jedynym prawdziwym wrogiem w tym rejonie są Niemcy. W rzeczy samej we wspólnym interesie Rosji i Wielkiej Brytanii leży udostę­ pnienie Niemcom jak najmniejszego obszaru Bałtyku. Jest rzeczą cał­ kowicie naturalną, że Rosja pragnie baz, które uniemożliwią atak Nie­ miec na jej prowincje nadbałtyckie czy też Piotrogród. Jeżeli powy­ ższe rozumowanie jest słuszne, powinniśmy poinformować Rosjan o naszych poglądach, starając się przekonać Finów, by zgodzili się na ustępstwa, a Rosję, by była zadowolona z punktów strategicznych, które otrzymuje. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i sekretarza 29 października 1939 Proszę znaleźć odpowiednie pomieszczenie na broń, najlepiej w su­ terenie, niech każdy oficer i członek personelu Admiralicji ma tam

358

NIEREALNA

WOJNA

swój karabin, bagnet i przydział amunicji. Myślę, że 50 w zupełności wystarczy. Proszę to zrobić w ciągu 48 godzin. Pierwszy lord Admiralicji do generała Smutsa (Osobiste i poufne) 29 października 1939 Monitor Erebus gotów jest do wypłynięcia do Kapsztadu. Jak Panu wiadomo nigdy nie uważaliśmy, że działa kalibru 15 cali są konieczne do obrony Kapsztadu, lecz by zadowolić Pirca zgodziliśmy się na wypożyczenie Erebusa do czasu zmodernizowania umocnień obron­ nych (prace te są rezultatem obaw przed atakiem japońskim). Zdaje­ my sobie sprawę, że umocnienia obronne Kapsztadu są słabe, lecz Niemcy nie posiadają pancerników, a istnieje niewielkie prawdopo­ dobieństwo, by dwa krążowniki liniowe Scharnhorst i Gneisenau podjęły próbę dopłynięcia do wód południowo-afrykańskich, lub ze­ chciały ryzykować uszkodzenie z dala od swojskich doków. Gdyby jednak tak się stało, zapoczątkowałoby to ogromną operację morską, a my - korzystając z naszych najpotężniejszych jednostek - podążali­ byśmy za nimi krok w krok, aż zostaliby schwytani. Dlatego nie są­ dzę, by potrzebował Pan tego okrętu. Z drugiej strony byłby on niezwykle użyteczny w płytkich wodach na wybrzeżu belgijskim, zwłaszcza w przypadku zaatakowania Ho­ landii. Właśnie w tym celu Fisher i ja zbudowaliśmy go w 1941. Spra­ wa ta ma więc aspekt czysto polityczny. Żeby nie doprowadzać do kłopotliwej sytuacji, jesteśmy w stanie obyć się bez tej jednostki. Gdybyśmy jednak mogli otrzymać go w formie pożyczki zwrotnej lub ponownego odstąpienia, Admiralicja byłaby niezmiernie wdzię­ czna i rzecz jasna postarałaby się o finansowe wynagrodzenie Związ­ ku.* Wszystkiego najlepszego. DOKUMENTY ADMIRALICJI LISTOPAD 1939 Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza 4 listopada 1939 Francuzi zbudowali awaryjną siedzibę kwatery głównej dla swojej Admiralicji poza Paryżem i właśnie się tam przenieśli. My planujemy pozostanie w Londynie tak długo, jak to tylko będzie możliwe, lecz *

Generał Smuts odpowiedział, że oczywiście postąpi zgodnie z naszym ży­ czeniem (przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

359

z przykładu Francuzów wynika, że i my będziemy zmuszeni jak naj­ lepiej przygotować kwaterę awaryjną. Chciałbym się dowiedzieć, jak sprawa ta wygląda w chwili obe­ cnej, czy możemy przenieść się tam w każdej chwili, nie tracąc jedno­ cześnie ani na moment kontroli nad sytuacją. Czy linie telefoniczne i cała reszta zostały odpowiednio przygotowane? Czy puszczono tak­ że kable pod ziemią? Czy są one połączone z jakimiś innymi centra­ lami oprócz Londynu, czy są one całkowicie uzależnione od głównej centrali w Londynie? Jeśli tak, to sytuację taką uważam za niezwykle niebepieczną. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 9 listopada 1939 Jestem poważnie zmartwiony ogromnym spadkiem obrotów hadlowych, zarówno w imporcie, jak i eksporcie, będącym rezultatem na­ szych walk w pierwszych dziesięciu tygodniach wojny. Jeżeli nie za­ radzimy w jakiś sposób tej sytuacji i straty nie zmaleją do, powiedz­ my, 20 % stanu normalnego, na rynku wystąpią poważne braki. Zażalenia, jakie otrzymujemy ze wszystkich ministerstw cywilnych są poważne. Jednak nie wykonamy naszego zadania tak jak trzeba, jeśli zamiast zatopień będziemy mieli ciągłe opóźnienia. Przyznam szczerze, że nie wziąłem pod uwagę tego aspektu, lecz w czasie tej wojny uczymy się każdego dnia. Musimy w tajemnicy zmniejszyć nieco system konwojowy (cały czas zarazem chełpiąc się nim publicznie), zwłaszcza na szlakach zewnętrznych. Należy szcze­ gółowo zbadać powstałe utrudnienia oraz pogodzić się z wynikają­ cym z nich wydłużeniem się czasu podróży, a także zwiększonym ry­ zykiem. Teraz, gdy mamy tyle uzbrojonych jednostek, możemy sobie na coś takiego pozwolić. Mogą poruszać się w mniejszych grupach. Dotyczy to w pewnym stopniu także i Atlantyku. Zyskalibyśmy wię­ cej swobody, gdybyśmy dołączyli do tego duże siły niszczycieli regu­ larnie przemierzające atlantycki szlak zachodni, zamiast wyznaczania punktów kluczowych, według których kursowałyby nasze konwoje. Nie oznacza to zmiany pierwotnej polityki, która na początku była absolutnie niezbędna. Jest to jedynie jej udoskonalenie, dzięki czemu mamy nadzieję nie zaprzepaścić wszystkich dotychczasowych wysił­ ków. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 9 listopada 1939 Wydaje mi się, że wyspy: św. Heleny i Ascension należy skutecznie zabezpieczyć przed, dajmy na to, desantem z pancernika Deut-

360

NIEREALNA

WOJNA

schland. Wyszlibyśmy na głupców, gdyby okazało się, że jedyne, co posiadają to dwa działa 6 calowe oraz jeden statek dostawczy w po­ rcie. Nie uważam, by tamtejsze garnizony były dostatecznie silne. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 15 listopada 1939 Proszę o szczegóły na temat pierwszego konwoju kanadyjskiego. Ile jednostek, jakie, ilu ludzi na każdej jednostce, prędkość konwoju, eskorta, zarówno nawodna, jak i przeciwpodwodna? Punkt zborny i data wyruszenia powinny być przekazane ustnie. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza i asystenta szefa sztabu Marynarki Wojennej 16 listopada 1939 Czy jesteście Panowie pewni, że wlot powietrza do suteren Admi­ ralicji jest odpowiednio zabezpieczony? Czy istnieją jakieś inne wloty na wypadek, gdyby ten obecny został uszkodzony przez bombę? Co stałoby się, gdyby na podwórzu wybuchł pożar? Są tam stosy śmieci, drewna i innych materiałów łatwopalnych i to nie tylko na podwórzu, lecz także w niektórych pomieszczeniach po­ niżej. Wszystkie niepotrzebne materiały łatwopalne należy niezwło­ cznie usunąć. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 20 listopada 1939 W czasie tej wojny z okrętami podwodnymi najważniejszą rzeczą jest stworzenie niezależnej flotylli, która działałaby na szlakach zu­ pełnie jak dywizja kawalerii, nie troszcząc się o ruch, ani o zatopienia U-bootów, lecz za to systematycznie przeczesując ogromne obszary szerokim frontem. W takiej sytuacji U-booty nie zdołałyby utrzymać się na takim obszarze; ponadto układ taki wiązałby się z różnymi in­ nymi korzyściami.* Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 22 listopada 1939 1. W nagłych wypadkach, jak choćby przy tej aferze z miną magne­ tyczną, jest rzeczą naturalną, że każdy, kto choć trochę orientuje się w danej sprawie lub ma wpływ na cokolwiek, pragnie zebrać wokół siebie innych o podobnych możliwościach i robić, co tylko się da. Nie sądzicie, Panowie, że powinniśmy powołać do życia specjalną grupę * To stało się możliwe dopiero w późniejszej fazie wojny, (przyp. oryg.)

DEPESZE I TELEGRAMY

361

i postawić na jej czele najlepszego człowieka, jakiego tylko możemy znaleźć, który podlegać będzie bezpośrednio sztabowi i ministerstwu Grupa taka wymagałaby kilku podgrup niższego szczebla. Jedna pod­ grupa, np. zbierałaby i porządkowała dane, jakie posiadamy na temat tych min począwszy od najwcześniejszych wysiłków na wschodnim wybrzeżu, a także przesłuchiwałaby rozbitków, dzięki czemu wszy­ stkie dane byłyby pogrupowane jak należy. 2. Druga podgrupa zajmowałaby się stroną eksperymentalną i w jej skład powinien wchodzić Vernon. Z tego co wiem, działa tam admirał Lyster. Ma swój plan, nad którym obecnie pracuje, lecz lepiej byłoby, gdyby przeważyły poglądy ogółu. 3. Trzecia podgrupa zajmowałaby się sferą produkcji i koordyno­ waniem dostaw sprzętu produkowanego w ramach różnych progra­ mów. Czwarta podgrupa - czysto operacyjna - już istnieje. Nikt nie twierdzi, rzecz jasna, że organizacja ta ma mieć charakter stały i że wszystkie działające w niej osoby mają pracować w pełnym wymiarze godzin. Ma to być tylko element ich codziennych obowiąz­ ków, a wszystkie działania powinny być kierowane z góry. Proszę przemyśleć to i przygotować plan, w którym wszystkie ele­ menty będą dokładnie dopasowane. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 23 listopada 1939 1. Zgadzam się z nominacją admirała Wake-Walkera, który ma kie­ rować całą sprawą min magnetycznych. Koniecznym jednak jest, by jego zadania były ściśle określone. (1) Będzie zbierał wszystkie dostępne informacje. (2) Zharmonizuje i popchnie naprzód wszystkie prowadzone eks­ perymenty, ustalając ich pierwszeństwo. (3) Wysunie propozycje dotyczące produkcji. (4) Będzie udzielać porad sztabowi Marynarki Wojennej w kwe­ stiach operacyjnych, które mimo wszystko posuwać się będą nieza­ leżnie z godziny na godzinę jako efekt współpracy sztabu Marynarki Wojennej i dowódcy bazy w Nore. Cały czas oczywiście działać bę­ dzie w imieniu ministerstwa. 2. Proszę o kartę obowiązków przydzielonych poszczególnym gru­ pom, a także wytłumaczenie wszystkim, że oficerowie z różnych od­ działów technicznych Admiralicji będą od czasu do czasu pracować pod rozkazami admirała Wake-Walkera. Niewątpliwie skontaktują się Panowie z nim w czasie sporządzania tego planu. 3. Istotnym jest, by admirał Drax był poinformowany o wszystkim od samego początku, a także pozostawał w kontakcie z dowódcą na-

362

NIEREALNA WOJNA

czelnym bazy w Norę, tak aby mógł włączyć się do działań od 1 grudnia, doskonale się we wszystkim orientując* Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 27 listopada 1939 1. Musimy jasno ustalić pewne kwestie, jeżeli chodzi o transporty szwedzkiej rudy żelaza dla Niemiec. Ktoś nawet podważał zasadność ich zatrzymywania. Tymczasem Ministerstwo Wojny Ekonomicznej informuje mnie, że zatrzymanie tych transportów na 3 a może nawet 6 miesięcy stanowiłoby śmiertelny cios nie tylko dła przemysłu zbro­ jeniowego Niemiec, lecz także dla życia tego kraju. 2. Sztab Marynarki Wojennej zaproponował mi ustnie, bym w mo­ mencie zamarznięcia portu w Lulei zgodził się na pogwałcenie neu­ tralności Norwegii poprzez wysadzenie sił w Narwiku lub przynaj­ mniej umieszczenie jednego z naszych okrętów na tamtejszych wo­ dach terytorialnych. Jestem przeciwny obydwu tym propozycjom. 3. Proszę o radę w sprawie propozycji postawienia pola minowego blokującego norweskie wody terytorialne w jakimś odległym punkcie na wybrzeżu, tak daleko na północy, jak to tylko jest na rękę. Jeżeli Norwegowie zdecydują się zrobić to sami, bardzo dobrze. Jeżeli nie, my musimy przygotować odpowiednie plany. Wiele osób powątpie­ wa, czy będziemy w stanie dostatecznie uważnie kontrolować owo pole minowe i przechwytywać statki z rudą, które wypłyną poza jego obszar. Lecz obawy te są bezpodstawne. Sama świadomość istnienia tego pola minowego i tego, że jest ono przez nas pilnowane, a szlak blokowany sprawi, że statki nie zdecydują się na tę podróż. Wszystko to nie powinno być zbyt dużym obciążeniem dła dowód­ cy naczelnego Home Fleet Mimo to chciałbym poznać Panów ostate­ czne poglądy. 4. Nie można zapominać, że oprócz statków z rudą wiele cennych towarów płynie tamtędy do Niemiec. Szef wywiadu Marynarki Wo­ jennej przedstawił mi dukument, z którego wynikało, że już w listo­ padzie z Narviku do Niemiec popłynęło 5 statków z rudą, które teraz puste wracają po kolejny transport. Co na to Ministerstwo Wojny Ekonomicznej? Musimy znać wszystkie fakty i sprawić, by departa­ menty były zgodne w ocenie sytuacji.

* Patrz: rozdział XXVIII i załącznik M omawiający problem min magnety­ cznych (przyp.oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

363

5. Tymczasem Rosjanie poinformowali nas, że ich gigantyczny lodołamacz arktyczny przepłynie niebawem przez norweskie wody te­ rytorialne, udając się - oficjalnie - do Kronsztadtu. Jednocześnie do­ wiedzieliśmy się, że Rosjanie zamierzają wypożyczyć ów lodołamacz Niemcom, którzy użyją go do przebycia drogi prowadzącej do portu w Lulei. Jeśli to im się uda, a my nie poczynimy żadnych kroków, wówczas do Niemiec popłynie ogromnym strumieniem ruda, w ilości niemal miliona ton miesięcznie. Byłby to śmiertelny cios dla nas i dla wszystkich naszych planów. Co możemy w związku z tym zrobić? Pewne sugestie przekażę Panom ustnie. Tymczasem należy porozu­ mieć się w tej sprawie z Foreign Office. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza 27 listopada 1939 Zauważyłem, że w każdym pokoju w Ministerstwie Lotnictwa jest zapas świec i zapałek, na wypadek gdyby zabrakło światła. Proszę o niezwłoczne przygotowanie wszystkich pomieszczeń w Admiralicji w ten sam sposób. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i pierwszego lorda morskiego 30 listopada 1939 Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby zechcieli Panowie rozwa­ żyć, czy byłoby możliwe dodanie trzeciej jednostki do konwojów australijskich. Może Australijczycy zaoferują kolejny ze swoich krą­ żowników, a jeśli nie, to czy nie moglibyśmy znaleźć innego okrętu z działami kalibru 6 cali wyposażonego w katapultę do wyrzucania samolotów? Dzięki temu Ramillies miałby większą swobodę działania w przy­ padku ataku jednostek nawodnych. Pozwoliłoby to także na prowa­ dzenie rekonesansu w dużej odległości przed konwojem i na jego skrzydłach, dzięki czemu ostrzeżenia można by wysyłać z dużym wy­ przedzeniem. Gdyby udało się- znaleźć taki krążownik na wodach chińskich lub indyjskich, dodatkowo wyposażonych w aparat azdyk i bomby głębinowe, byłaby to konkretna odpowiedź na zagrożenie ze strony U-bootów. Transport dywizji australijskich stanowi historyczne wydarzenie w historii Imperium. Każdy wypadek oznacza tutaj klęskę. Być może jeden z naszych samodzielnych okrętów podwodnych na Oceanie In­ dyjskim będzie nam służył pomocą.

364

NIEREALNA

WOJNA

GRUDZIEŃ 1939 Pierwszy lord Admiralicji do controllera i pozostałych (Tajne) 3 grudnia 1939 Ogromnie zainteresowała mnie wzmianka zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej o możliwości zbudowania nowego pancernika z czterema dodatkowymi wieżami działowymi wyposażonymi w działa o kalibrze 15 cali. Jednostka taka byłaby typem pośrednim między pancernikiem a krążownikiem, potężnie opancerzonym i cał­ kowicie zabezpieczonym przed atakiem z powietrza. Proszę o opis, kosztorys i przewidywany czas budowy. Można by go zacząć po pan­ cernikach klasy K.G.V. i ukończyć przed Temeraire i Lionem*. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza, zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i pierwszego lorda morskiego 12 grudnia 1939 1. W związku z możliwością niespodziewanego ataku przeprowazonego w momencie gdy, zdaniem nieprzyjaciela, nasza czujność znacznie zmaleje, nie możemy sobie pozwolić na żadną przerwę ani wakacje w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. W Ad­ miralicji i we wszystkich portach należy zachować maksymalną czuj­ ność. Z drugiej jednak strony, między dniem dzisiejszym a 15 lutego możliwym będzie udzielenie tygodniowych urlopów dla wszystkich oficerów zajmujących się sprawami sztabowymi. Cieszę się, że Admi­ ralicja planuje coś takiego i mam nadzieję, że w jej ślady pójdą wszy­ stkie porty na tyle, oczywiście, na ile będzie to możliwe. 2. Należy uczynić wszystko, by choć trochę odciążyć załogi na­ szych niszczycieli. Z tego, co mi wiadomo Devonport jest doskonałe przygotowany do przyjmowania załóg flotylii wracających z patroli i w ciągu dwóch, trzech dni wypoczywają one znakomicie. Podobne ustalenia poczyniono w Rosyth i Scapa lecz z tego, co mi wiadomo, udogodnienia w Scapa pozostawiają wiele do życzenia i marynarze są głęboko rozczarowani, gdy przypada im wypoczywać właśnie w tym miejscu. Bez wątpienia w niektórych przypadkach jest to nieuniknio­ ne, lecz wierzą, że możliwe jest wprowadzenie pewnych zmian i po-

*

Plany tego okrętu zostały opracowane do końca. Byl to H.M.S. Vanguard (przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

365

lepszenie warunków wypoczynku tych załóg, na ile pozwalają na to prowadzone działania. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej, admirała Wake-Walkera (w celu zapoczątkowania działań) i szefa Komitetu Badań Naukowych 24 grudnia 1939 Sądzę, że jesteście Panowie przygotowani na to, że nieprzyjaciel może się wkrótce przerzucić z min magnetycznych na akustyczne i ultradźwiękowe. Proszę o notę w tej sprawie. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza, zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i pierwszego lorda mo rskiego 28 grudnia 1939 Należy wyjaśnić Foreign Office, że sześciomilowa granica na wo­ dach włoskich została ustalona przez Admiralicję jako dobrowolne i pełne samozaparcia zarządzenie na samym początku wojny. Nigdy nie poinformowaliśmy o tym Włochów, ani nie obwieściiśmy tego całemu światu. Dlatego nie może to być elementem żadnych przetar­ gów, czy umów. Było to po prostu wygodne ustalenie dla brytyjskich władz wojskowych na pewnym etapie wojny. Teraz staje się to uciążliwe i zaczyna utrudniać prowadzenie bloka­ dy, w związku z czym Admiralicja proponuje powiadomić dowódcę naczelnego na Morzu Śródziemnym, że odtąd należy przestrzegać jedynie granicy trzymilowej. Jednocześnie Admiralicja ponowi swe wezwania o wyjątkowo łagodne traktowanie statków włoskich, o uni­ kanie wszelkich tarć i niedawanie powodów do skarg darzonemu spe­ cjalnymi względami państwu. Proszę o projekt. STYCZEŃ 1940 Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego, controllera, szefa ds. torped i minowania, kontradmirała A.H. Walkera i profesora Lindemanna 12 stycznia 1940 OPERACJA „ROYAL MARINĘ”

1. Sprawa ta została szczegółowo omówiona we Fracji z najwy­ ższymi władzami wojskowymi i poczynione zostały rozmaite ustale­ nia. Kapitan Fitzgerald i major Jefferis spotkali się z właściwymi oso­ bami i niebawem powinni przedstawić mi swoje raporty. Francuzi podkreślają, że oprócz Renu kontrolują oni także górne odcinki Saary

366

NIEREALNA

WOJNA

i Moseli, gdzie otwierają się rozliczne możliwości. Wszyscy oni są zdania, że zaczynać powinniśmy dopiero wtedy, gdy będziemy mieli pod dostatkiem tego, czego tak bardzo nam potrzeba. Pierwsze ude­ rzenie należy przeprowadzić nie tylko na wielką skalę i w jak najwię­ kszej liczbie punktów, lecz także następne dostawy dzienne i tygo­ dniowe muszą być tak duże, by możliwym było utrzymywanie ma­ ksymalnego napięcia praktycznie w nieskończoność. 2. Oczywiście, jest chyba absolutnie zrozumiałym, że chociaż przy­ gotowania do działań są w toku, ostateczna decyzja należy do rządu. 3. Bez względu na okoliczności gotów jestem przysunąć datę rozpo­ częcia działań z pełni lutowej na pełnię marcową. Tymczasem należy robić wszystko, by udoskonalić plan i zgromadzić jak największe zapasy. 4. W poniedziałek o godzinie 9.30 wieczorem odbędzie się w moim pokoju zebranie wszystkich, którzy w ten czy inny sposób biorą udział w tym przedsięwzięciu. Do tego czasu każdy powinien być gotów do przedstawienia sprawozdania z osiągniętych postępów i wszystko powinno zostać zharmonizowane. Proszę o obecność mi­ nistra lotnictwa, by mógł wysłuchać wszystkich raportów. Mogą one zostać przedstawione indywidualnie, lecz strony zainteresowane mu­ szą się spotkać w czasie przerwy, by omówić wszystkie szczegóły. Nade wszystko należy donieść o każdej przeszkodzie i czynnikach utrudniających działanie, by wszystko zostało dopracowane jak naj­ szybciej. Niewykluczone, że będziemy zmuszeni do działania przed marcową pełnią.* Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego, controllera, zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej, sekretarza i asystenta szefa sztabu Marynarki Wojennej 12 stycznia 1940 Pierwszy lord Admiralicji oragnie pogratulować wszystkim zajmu­ jącym się minami magnetycznymi osiągniętych do tej pory sukcesów. Pierwszy lord Admiralicji do admirała Usborne'a

13 grudnia 1940

PRZECIWLOTNICZA BROŃ RAKIETOWA „U.P.”

W sprawie Pańskiego raportu z 12 stycznia 1940. Wszystko zdaje się toczyć tak jak należy, z wyjątkiem bomb. Jest to jedyna rzecz,

* Patrz: roz. XXVIII i XXXII (przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

367

która nie znajduje się pod naszą kontrolą. Zdaje mi się, że Messrs. Venner nie wywiązali się z obietnicy dostarczenia jednego z elemen­ tów. Czy jest Pan jednak przekonany, że jeśli chodzi o bomby, to Ministerstwo Lotnictwa zrobiło, co do niego należało? Proszę o specjalny raport o tym. Proszę również powiadomić mnie, czy nie powinienem napisać do ministra lotnictwa, prosząc go o prze­ kazanie tej sprawy w nasze ręce, podobnie jak się stało z całą resztą? Owe eksperymenty z przeciwlotniczą bronią rakietową mają ogrom­ ne znaczenie. Dzięki temu okręty wojenne i statki handlowe Jego Królewskiej Mości będą znacznie bezpieczniejsze. Liczę, iż dopilnuje Pan, by wszystko zostało zharmonizowane i dopracowane, a w krót­ kim czasie rozpoczniemy produkcję na wielką skalę. Przykro mi, że dzisiejsze eksperymenty z mechanizmem katapułtowym nie zostały zakończone, lecz dowiaduję się od profesora Lindemanna, że zasadniczo były zadowalające. Proszę o kontynuowanie prac w jak najszybszym tempie. Myślę, że nadchodzi czas przedstawienia raportu Ministerstwu Lot­ nictwa i Ministerstwu Wojny, które wyjawiły mi swoje zainteresowa­ nie tą sprawą. Dlatego może zechciałby Pan przygotować obszerne sprawozdanie ukazujące obecną sytuację oraz perspektywy na przy­ szłość.* Pierwszy lord Admiralicji do controllera 13 stycznia 1940 Dziękuję za Pańskie pismo na temat betonowych okrętów. Nie je­ stem natomiast zadowolny, że pomysł nie został dość szczegółowo zbadany. Jeżeli chodzi o żelazobeton, ogromny postęp można zauwa­ żyć od czasu ostatniej wojny. Powstanie zupełnie nowa klasa materia­ łów i nowa grupa robotników, a nasz przemysł okrętowy zostanie

*

Dokument ten dotyczy pocisku bezobrotowego z napędem rakietowym, (Unrotated Projectile - zakodowana nazwa rakiety), nad którymi wówczas pracowano. Miały one być wykorzystywane przeciwko samolotom latają­ cym na niskim pułapie. Urządzenie składało się z baterii rakiet, które osią­ gając ustaloną wysokość, wypuszczają długie zwoje drutu. Do każdego z nich zamocowana jest niewielka bomba utrzymywana przez spadochron. Każdy samolot, zaplątawszy siew te druty, ściągał na swoje skrzydło bom­ bę, która tam wybuchała.Urządzenie miało zapełnić lukę spowodowaną brakiem broni krótkiego zasięgu. Później zostało zastąpione przez skute­ czniejsze typy broni (przyp. oryg.).

368

NIEREALNA

WOJNA

znacznie odciążony. W związku z tym uważam, że niezwłocznie po­ winniśmy zbudować jeden okręt morski*. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza floty 14 stycznia 1940 Być może spotka się Pan z panem Crippsem (bratem sir Stafforda Crippsa), który odznaczył się w czasie ostatniej wojny i jest dzielnym i zdolnym człowiekiem. Nie wątpię, że na naszych trałowcach znala­ złoby się wiele wolnych stanowisk. (W załączeniu: List do pana Fredericka Crippsa z pytaniem: „Czy można by go jakoś wykorzystać do trałowania?”): Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego

16 stycznia 1940

OBRONA PRZECIWLOTNICZA W SCAPA Niewątpliwie lepiej byłoby zwołać konferencję - tak jak sugerowa­ łem - i omówić wszystko przy okrągłym stole, niż żebym ja przygo­ towywał pismo i poruszał całą sprawę w czasie posiedzenia Gabinetu. Na każdym kroku marnujemy nasze siły. Wszyscy sądzą, że służą krajowi, starając się zapewnić bezpieczeństwo w poszczególnych re­ gionach. Jeżeli chodzi o front bojowy, to nasza armia jest słabowita; nasze lotnictwo pozostaje daleko w tyle za Niemcami; nie pozwala się nam zrobić nic, by zatrzymać płynące do nich transporty z rudą; po­ zostajemy zupełnie bierni, coraz bardziej rozpraszając nasze siły. Mrynarka domaga się, by tak Scapa, jak i Rosyth pozostawały w sfe­ rze najwyższego zainteresowania. Czy zdaje Pan sobie sprawę, że zmierzamy do klęski? Uważam, że powinienem robić, co do mnie należy, nawet w małych sprawach, próbując zgromadzić wszystkie

*

Budowa betonowych okrętów miała ogromnie odciążyć nasz przemysł zbrojeniowy. Wydawało się, że można je będzie budować szybko i tanio przy użyciu siły roboczej, która normalnie nie jest potrzebna w przemyśle stoczniowym. Liczono także na zaoszczędzenie dużej ilości stali. Jednak po bliższym zbadaniu całej sprawy okazało się, że wszystko opiera się na fałszywych założeniach. W czasie prac pojawiło się wiele nieoczekiwa­ nych problemów natury technicznej. Zbudowano eksperymentalną jedno­ stkę o wyporności 2 tysięcy ton, lecz okazała się ona niewypałem. Pomimo iż eksperymenty trwały nadal, betonowe kadłuby zdały egzamin tylko w przypadku barek, których wyporność nie przekraczała 200 ton (przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

369

nasze siły do walki z nieprzyjacielem, a także usiłując zapobiec nie­ potrzebnemu ich rozproszeniu. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego

19 stycznia 1940

LOTNICTWO MORSKIE - przewidywany koszt w czasie pierwszych 12 miesięcy wojny 1. Coraz bardziej niepokoją mnie żądania, które lotnictwo morskie wysuwa pod adresem brytyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Nie­ mniej jednak zaskoczyły mnie przedstawione dane, ponieważ nie zda­ wałem sobie sprawy, że w grę wchodzą tak ogromne koszty. Zawsze byłem zagorzałym zwolennikiem lotnictwa morskiego - przecież sporządziłem dla sir Thomasa Inskipa projekt decyzji, którą ostatecz­ nie podjął w r. 1938. Dlatego uważam, że moim obowiązkiem jest dopilnowanie, by lotnictwo morskie w dużym stopniu przyczyniło się do likwidacji i pokonania Niemców. 2. Kiedy kilka lat temu dyskutowano nad stworzeniem lotnictwa morskiego wówczas szybkość samolotu startującego z pokładu okrę­ tu i samolotu startującego z lądu była niemal taka sama. Teraz sytu­ acja zmieniła się tak bardzo, że samoloty startujące z pokładu okrętu nie mogą się nawet mierzyć z samolotami startującymi z lądu. Z tego wynika, że lotnictwu morskiemu pozostają takie zadania jak rekone­ sans nad połaciami oceanów oraz wypatrywanie jednostek nawod­ nych nieprzyjaciela i kierowanie na nie uzbrojonych w torpedy wod­ nosamolotów. Jednakże nieprzyjaciel posiada bardzo niewiele jedno­ stek nawodnych i ewentualną ofiarą samolotów lotnictwa morskiego może być jakiś niemiecki rajder lub szybki pancernik. To należy wziąć pod uwagę. Nie ulega wszakże wątpliwości, że tak ogromny wydatek jest całkowicie nieuzasadniony. 3. Z drugiej jednak strony nasze lotnictwo pozostaje daleko w tyle za niemieckim, a przecież w obecnych warunkach jedynym poważnym, ba śmiertelnym zagrożeniem dla naszej Wyspy, jej fabryk, portów, transpo­ rtu morskiego i floty cumującej u nabrzeża jest atak nieprzyjacielskiego lotnictwa. Dlatego przede wszystkim chciałbym zwolnić RAF z obo­ wiązku strzeżenia Morza Irlandzkiego, kanału La Manche i Morza Pół­ nocnego i obarczyć tym obowiązkiem lotnictwo morskie, bowiem wtedy i tylko wtedy wypełniane przez nie zadanie będzie współmierne do jego jakości oraz do kosztów, które trzeba było ponieść dla jego stworzenia. 4. Pewien czas temu Ministerstwo Lotnictwa zdobywało sobie do­ piero pozycję w świecie i było niezwykle zazdrosne o swoją sferę, lecz teraz, gdy znaczenie jego niepomiernie wzrosło i dorównuje pod

370

NIEREALNA

WOJNA

wieloma względami Royal Navy, jest ono znacznie bardziej toleran­ cyjne. Ponadto jego ogromnym pragnieniem jest zwiększenie rzeczy­ wistych sił. Ministerstwo Lotnictwa pozwoliło nam niedawno na umieszczenie dwóch dywizjonów na Orkadach itp. i wierzę, że - przy zachowaniu umiaru oraz przy istniejącej, niezwykle korzystnej atmo­ sferze - będzie można zrobić to samo na całej długości wschodniego wybrzeża. Dla takich celów posiadamy, jak sądzę, niezrównaną grupę pilotów i obserwatorów, a korzyści płynące z takiego rozwiązania dla marynarki i lotnictwa są niezaprzeczalne. 5. Proponuję przeto - do Pana należy decyzja - sporządzenie planu przewidującego wyznaczenie 100 lub 150 pilotów z lotnictwa morskiego wraz z mechanikami i personelem administracyjnym, którzy wejdą w skład sześciu, siedmiu czy ośmiu dywizjonów stacjonujących na brze­ gu. Stany etatowe na lotniskowcach, zwłaszcza na tych niopancerzonych, należy maksymalnie zmniejszyć. Dla celów zwiadowczych na otwartym morzu będziemy się musieli zadowolić bardzo małym stanem osobowym. Gdy opancerzone lotniskowce będą już gotowe, ich obsadę należy ustalić stosownie do warunków panujących na Morzu Północ­ nym. Należy bezwzględnie przeczesać wszystkie ośrodki szkoleniowe lotnictwa morskiego i inne punkty, by planowane siły były jak należy. 6. Gdy wszystkie szczegóły tego planu zostaną dopracowane, zwrócę się do Ministerstwa Lotnictwa i zaoferuję przejęcie części obowiązków na przybrzeżnych wodach krajowych, nie wspominając publicznie o ko­ sztach całego przedsięwzięcia. Powinniśmy zmniejszyć nasze żądania dotyczące przyszłych dostaw samolotów startujących z lotniskowców, a w zamian za to poprosić o myśliwce i średnie bombowce, być może początkowo nie te najlepsze, lecz wystarczające do działań o niewielkim zasięgu. Wówczas przejmiemy całą odpowiedzialność (jako krok będący rezultatem toczącej się wojny), a przyszłe kompetencje departamentu ustalimy po zakończeniu wojny. Proszę o Pańskie uwagi na ten temat.*

*

Bieg wydarzeń wszystko zmienił. Lotnictwo morskie pomogło RAF-owi w czasie Bitwy o Anglię. Nieco później, rozmiary wojny prowadzonej przez U-booty poważnie nadwerężyły zasoby dowództwa straży przybrzeż­ nej, która aby wywiązać się z przyjętych zobowiązań, korzystała w dużej mierze z zapasów dowództwa bombowców. Jeszcze później, w r. 1941, skonstruowanie „lotniskowca eskortującego” pozwoliło lotnictwu morskie­ mu na odegranie znaczącej roli w pokonaniu U-bootów działających poza zasięgiem stacjonujących na lądzie samolotów (przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

371

Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej, szefa wywiadu Marynarki Wojennej i sekretarza 31 stycznia 1940 Trzydzieści lat temu pokazano mi tajne księgi Foreign Office wydruko­ wane na papierze tak łatwopalnym, że można je było zniszczyć w mgnieniu oka. Od tamtego czasu wszystko uczyniło duży krok naprzód. Można by drukować książki na azotanie celulozowym, którego zapalenie powodowa­ łoby wybuch. Istniejące dokumenty można bez większego trudu przedru­ kować w ten właśnie sposób. Zamiast lub równocześnie można by umniej­ szyć te książeczki do minimalnych rozmiarów, a następnie odczytywać je przy pomocy niewielkiego projektora. Proszę o stworzenie niewielkiego komitetu, który zajmie się tą kwestią oraz o listę nazwisk. Moim przedsta­ wicielem będzie profesor Lindemann. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 31 stycznia 1940 W wielu gazetach pojawiły się fotografie oddziałów australijskich ma­ szerujących przez Sydney itd., przed wyruszeniem na wojnę. Tak więc nieprzyjaciel z pewnością zdaje sobie sprawę, że nasze konwoje zbliżą się w niedługim czasie do wejścia do Morza Czerwonego oraz pojawią się w pobliżu Sokotry. Choć wywiad nie donosi o obecności żadnych U-bo­ otów na Oceanie Indyjskim, nie możemy mieć absolutnej pewności, że jeden z nich nie prześlizgnął się z Madagaskaru na Morze Czerwone, a na­ stępnie zatankował w jakimś włoskim czy arabskim porcie? Muszę powie­ dzieć, że byłbym znacznie spokojniejszy, gdyby poczynając od Sokotry, konwoje otrzymały eskortę przeciwpodwodną. Byłoby to możliwe dzięki wysłaniu niszczyciela Vendetta z Hajfy na spotkanie - w odległości około 200 mil na wschód od Sokotry - z niszczycielem Westcott, który płynie za konwojem już od Singapuru. Obecność tych dwóch niszczycieli wyposa­ żonych w aparat azdyk zapewniłaby konwojowi całkowite bezpieczeń­ stwo, a tylko jeden z nich musiałby znacznie nadłożyć drogi. Proszę o notę w tej sprawie. LUTY 1940 Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego

9 lutego 1940

SZCZEGÓŁOWE DANE NA TEMAT TRZECIEJ ZAPASOWEJ FLOTYLLI WOJENNEJ

Niszczyciele o wyporności 1650 ton to prawie małe krążowniki. Te nieopancerzone jednostki z dwustuosobowymi załogami na pokła­ dach stają się - jak to pokazały Grenville i Exmouth - doskonałym

372

NIEREALNA

WOJNA

celem dla U-bootów. W tym przypadku wyporność niszczycieli różni się o 10 ton od wyporności przewodnika flotylli. Zwiększając krok po kroku rozmiary i koszt naszych niszczycieli, doszliśmy do etapu, w którym z myśliwych zmieniły się w ofiarę. Za wielce nierozsądne uważam umieszczanie tak dużej luczby ludzi w nieopancerzonych, nie zabezpieczonych przed atakiem jednostkach. W związku z cza­ sem, jaki jest potrzebny do zbudowania tych jednostek jest mało pra­ wdopodobne, by mogły one wziąć udział w obecnej wojnie. Potrze­ bujemy raczej dużej liczby mniejszych jednostek, które można ukoń­ czyć w krótkim czasie. Liczbę tych wielkich niszczycieli trzeba będzie organiczyć do minimum. Lepszym wyjściem jest uproszczone uzbrojenie i większa odporność. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego (z dokumentami), zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej, szefa wywiadu Marynarki Wojennej, controllera i sekretarza 11 lutego 1940 SIŁY ZBROJNE JAPONII - N.l.D. 02242/39

1. Poznanie rzeczywistego obrazu obecnych sił zbrojnych Japonii oraz możliwości ich rozwoju ma dzisiaj niebagatelne znaczenie. Za­ nim przedstawię całą sprawę Gabinetowi, muszę być pewien, że ist­ nieją niepodważalne dowody na to, iż Japonia jest w stanie stworzyć flotę posiadającą przewagę nad obecnymi flotami Wielkiej Brytnii i Stanów Zjednoczonych, przy wzięciu pod uwagę jednostek istnieją­ cych i budowanych. Sytuacja finansowa Japonii ogromnie się pogor­ szyła. Już dwa i pół roku prowadzi ona wyczerpującą wojnę z China­ mi i musi utrzymywać na polu walki od miliona do półtora miliona żołnierzy. Mimo tego nie może się poszczycić żadnym sukcesem. Wręcz przeciwnie - wygląda na to, że Chińczycy odzyskują siły. To wszystko nie pozostaje bez wpływu na sytuację w Japonii, gdzie na­ pięcia wewnętrzne są bardzo silne. 2. Wszystkie stwierdzenia na temat nowych programów budowy okrętów, jakie padają z ich ust należy oceniać właśnie w świetle po­ wyższych faktów. Znakomitą większość materiałów potrzebnych do budowy okrętów muszą kupić za granicą, a gdy doda się do tego wy­ datki na wojnę z Chinami, należy się domyślać, że w poważnym sto­ pniu nadweręży to ich zasoby wlutowe. Jaki byłby koszt programu przedstawionego w tabeli pierwszego lorda morskiego w jenach, fun­ tach szterłingach i dolarach? Wygląda na to, że planują oni wydatki w skali dotąd niespotykanej i to w okresie, gdy ich sytuacja finanso­ wa znacznie się pogorszyła.

DEPESZE I TELEGRAMY

373

3. Jakie są ich możliwości, jeżeli chodzi o produkcję stali? A jakie jest ich zużycie stali? O ile dobrze sobie przypominam, to ich zużycie stali wynosi około 3 milionów ton rocznie, w porównaniu z 15 milio­ nami Wielkiej Brytanii i 54 milionami Stanów Zjednoczonych. Program, który planuje Japonia, stanowiłby niełatwe zadanie nawet dla Ameryki lub Wielkiej Brytanii. Nie ulega wątpliwości, że liczba jednostek budowanych w obydwu naszych krajach zmusi Japonię do dodatkowego wysiłku. Powstaje tylko pytanie, czy zdołają dotrzymać nam kroku, ale to zupełnie odrębna sprawa. Dlatego nie sądzę, że pogłoski na temat okrętów, które rzekomo już zbudowali, można tra­ ktować poważnie i przyjmować za podstawę do tworzenia własnych planów. Czy skonsultowano się z wydziałem majora Mortona lub ko­ mitetem zajmującym się możliwościami militarnymi nieprzyjaciół i potencjalnych nieprzyjaciół? Krótko mówiąc, raczej sceptycznie odnoszę się do stwierdzenia, że Japończycy są w stanie zbudować flotę dorównującą istniejącym i tworzonym obecnie flotom Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczo­ nych. Pie rwszy lordAdm iralicji do pierwszego lorda morskiego 20 lutego 1940 W związku z wczorajszą decyzją Gabinetu należy uczynić wszy­ stko, by jak najszybciej przeprowadzić wzmiankowaną operację. Proszę o propozycje. Uważam, że sprawa jest niezwykle pilną, jako że należy ją łączyć z Altmarkiem. Operację tę, niewielką i samą w sobie niewinną, może­ my określać kryptonimem „Wilfred”.* Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 24 lutego 1940 Proszę o jak najszybszy raport na temat stanu Exetera i czasu, jaki zajmie jego naprawa. Załoga musi za wszelką cenę pozostać razem. Jeżeli naprawa Exetera potrwa dłużej niż 3, 4 miesiące, czy nie można by znaleźć jakiegoś krążownika, który mógłby zabrać całą załogę wraz z jej dowódcą? W wojskach lądowych rozbijanie takiej grupy uznano by za szaleństwo, więc nie rozumiem, dlaczego podobnego

* Chodzi o zaminowanie szlaków norweskich. W związku z komplikacjami natury politycznej opisanymi w rozdziale XXXII operacja została prze­ prowadzona dopiero 8 kwietnia (przyp.oryg.)

374

NIEREALNA WOJNA

rozumowania nie można zastosować w przypadku Marynarki Wojen­ nej?* Pierwszy lord Admiralicji do controllera i

pozostałych

25 lutego 1940

NOWA KLASYFIKACJA MNIEJSZYCH JEDNOSTEK WOJENNYCH

Szef projektu stwierdzając, że określenie „niszczyciel zaczęło być kojarzone ze specjalnym rodzajem jednostki, której zasadniczą broń stanowi torpeda”, ignoruje historię niszczyciela, którego głównym za­ daniem jest zwalczanie łodzi torpedowych przy pomocy przytłaczają­ cego ognia artyleryjskiego. Niszczenie nie ogranicza się do niszczenia przy pomocy torped; mogą to być równie dobrze bomby głębinowe albo ogień artyleryjski. Zgadzam się z pierwszym lordem morskim, że niepotrzebne jest ciągłe powtarzanie słowa Jednostka pływająca” i popieram jego pra­ gnienie uproszczenia terminologii do jednego słowa. Chciałbym, żeby słowo „niszczyciel” odnosiło się do jednostek określanych dotąd jako „szybkie jednostki eskortowe”, które są w rzeczywistości średnimi niszczycielami. Nie podoba mi się słowo „wielorybnik” będące całkowitym nieporozumieniem, ponieważ po­ lowanie na wieloryby nie należy do ich zadań - czekam na jakieś propozycje w tej materii. Jaka jest różnica pomiędzy „eskortowcem”, „patrolowcem” i ”wielorybnikiem”? Powinniśmy szybko dojść do prostych wniosków i postanowienia wprowadzić w życie we wszy­ stkich dowództwach i departamentach jednostek z podziałem na kate­ gorie.**

*

W rozdziale XXIX znajdują się moje depesze opisujące trudności związane ze ściągnięciem Exetera do kraju po akcji nie opodal rzeki La Plata. Na­ prawy trwały wiele miesięcy (przyp.oryg.). ** „Szybkie jednostki eskortowe” zostały określone mianem niszczycieli kla­ sy „Hunt”, ponieważ nazwy ich wywodziły się od słynnych stąd chartów. Zbudowano ich dużo i odznaczyły się one zarówno w walkach z U-bootami, jak i w operacjach desantu morskiego. Później przywrócono im dawne nazwy.„Wielorybniki” zostały nazwane „korwetami”, a późniejsze typy „fregatami”. Jednostki eskortowe otrzymały nazwę „sloop” (przyp.oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

375

MARZEC 19 4 0 Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i sekretarza 1 marca 1940 r Należy przygotować plan koncentracji pancerników na Morzu Śródziemnym (wraz z innymi jednostkami) z założeniem, że trudno­ ści wystąpią w marcu. Moje przewidywania są nieco inne, lecz lepiej mieć wszystko przygotowane z dużym wyprzedzeniem.*Włoch do wojny pa Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego controllera i pozostałych 5 marca 1940 Po ataku powietrznym na flotę w dniu 26 września uznaliśmy, że konieczne jest wyćwiczenie obsługi dział przeciwlotniczych w zwal­ czaniu szybszych niż dotychczas celów. Profesor Lindemann wysunął pewne propozycje, przeprowadzono odpowiednie eksperymenty, Vernon przedstawił swoje pomysły dotyczące sprzętu oświetlającego itp. I co stało się z tym wszystkim? Oczywiście, pogoda w sposób wyjąt­ kowy utrudniała nam wszelkie działania, ale obawiam się, że na wo­ dach krajowych nie przeprowadzono żadnych ćwiczeń w zwalczaniu szybkich celów. Minęło już 5 miesięcy i sprawa jest niezwykle po­ ważna, jeśli do tej pory nie opracowaliśmy skutecznego systemu zwalczania szybkich celów, ani nie uzyskaliśmy niezbędnych maszyn umożliwiających flocie nadrobienie zaległości. Teraz gdy pogoda się poprawia, a flota wróciła do Scapa, nie może­ my już dłużej zwlekać. Przeszkolenie artylerzystów na okrętach JKM ma ogromne znaczenie dla ich bezpieczeństwa. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i controllera 5 marca 1940 1. Lepiej naprawić istniejące okręty niż budować nowe. Potrzebny jest duży wysiłek, by ową Domalę (wyporność 8 tysięcy ton) przero­ bić na dobry statek transportowy. Należy się niezwłocznie zabrać za tę jednostkę, naprawić ją i przygotować do najcięższych prac. * W rezultacie tych rozważań pancernik Warspite otrzymał rozkaz powrotu na Morze Śródziemne, jednak po rozpoczęciu kampanii norweskiej został wezwany na wody krajowe. Koniec końców na Morze Śródziemne dotarł dopiero w maju. Przed czerwcowym przyłączeniem się

376

NIEREALNA

WOJNA

2. Jak postępują nasze prace ratownicze? Proszę o raport na temat jednostek osiadłych na mieliznach u naszych wybrzeży oraz działań podejmowanych w celu ponownego uzdatnienia ich do wykonywania pierwotnej funkcji. Musimy zrobić minimum, porównywalne z przy­ wróceniem im życia i możliwości nawigacji. Departamenty zajmują­ ce się ratownictwem powinny rozpocząć niezwykle intensywne prace. Tonaż, nad którym pracuje się danego dnia powinien przewyższać tonaż jednocześnie budowanych jednostek. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 6 marca 1940 Myślę, że postąpiłby Pan niezwykle roztropnie, uzgadniając z Francuzami niezbędne przegrupowania flot sprzymierzonych, które byłyby konieczne w przypadku wrogiego nastawienia Włochów. Pro­ siłbym o informacje w tej sprawie po moim powrocie. (W pociągu) Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza parlamentarnego 11 marca 1940 Cieszę się, że odniósł Pan znaczący sukces w pertraktacjach ze związkami zawodowymi. Zalecam jednak ostrożność, jeżeli chodzi 0 „Ośrodki Szkoleniowe Ministerstwa Pracy”. W dotychczasowej formie były to, ni mniej ni więcej, instytucje quasi-filantropijne dają­ ce ukojenie nieszczęśliwym ludziom w zaniedbanych rejonach. Nig­ dy nie zorganizowano ich w taki sposób, by zmieniały one na wpół wykwalifikowanych robotników w wykwalifikowanych. Z naszego punktu widzenia są one prawdziwą pułapką. Do nas należy nauczenie zdolnych ludzi nowego zawodu. Minister pracy zawsze mówił, że jego ośrodki mogą objąć tylko bezrobotnych, przez co rozumiał bez­ robocie okresu pokoju. Teraz musimy się zająć znacznie żywszą i ruchliwszą klasą zmieniającą zajęcie z powodu wybuchu wojny. Myślę, że musi się Pan oprzeć na szkoleniu w stoczniach i specjal­ nych ośrodkach szkoleniowych stworzonych przez Admiralicję. Chciałbym porozmawiać z Panem na ten temat, jako że jest to po­ ważne niedociągnięcie. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 14 marca 1940 Skoro teraz nie wolno nam prowadzić działań w korytarzu norwe­ skim, to czy nie moglibyśmy umieścić tam jednego czy dwóch szyb­ kich statków handlowych, o specjalnie wzmocnionych dziobach i jeżeli to możliwe - wyposażonych w taran? Przewoziłyby one towary i podróżowały wzdłuż Szlaków, wypatrując niemieckich statków wo-

DEPESZE I TELEGRAMY

377

żących rudę żelaza lub innych jednostek niemieckich, a napotykając je, zderzałyby się z nimi przez przypadek. Jest to kolejna wersja planu statków „Q”. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i szefa wywiadu Marynarki Wojennej (w celu zapoczątkowania akcji) (Tajne) 22 marca 1940 Pan Shinwell oświadcza, że w Vigo nadal przebywa pewna liczba niemieckich statków hadlowych, których załogi nie składają się z Niemców, a jeśli są tam Niemcy, to nie są naziści. Sugeruje on, że przy niewielkiej ilości pieniędzy i odrobinie organizacji można by skłonić te załogi do wypłynięcia w morze, gdzie zostałyby zabrane przez nasze jednostki. Osoby, które nakłoniły je do wypłynięcia, zo­ stałyby odpowiednio wynagrodzone. Co panowie o tym sądzicie? Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej i pierwszego lorda morskiego 30 marca 1940 Z Daily Telegraph, 29.03.40: DWADZIEŚCIA OKRĘTÓW NAZISTOWSKICH PRZYGOTO­ WUJE SIĘ DO WYPŁYNIĘCIA. PRÓBY PROWADZENIA BLO­ KADY (AMSTERDAM, PIĄTEK). ELSTER PODOBNO W ROT­ TERDAMIE Przyczyna, dla której wyciąłem te nagłówki z Daily Telegraph i za­ dałem moje pytanie szefowi wywiadu Marynarki Wojennej, jest taka, że ten exodus jednostek niemieckich z holenderskich portów może być znakiem ostrzegawczym, jeśli chodzi o losy Holandii. Nie wąt­ pię, że i Panu coś takiego przyszło do głowy.

Pierwszy

lord

Admiralicji

do

sekretarza

31 marca 1940

GABINET WOJENNY - PODKOMITET DS. ZAWODÓW ZASTRZEŻONYCH NOTA MINISTERSTWA SKARBU

Podczas gdy mamy blisko 1 500 000 bezrobotnych, a liczba ofiar w armii nie jest duża, proponuję usunąć przyczynę zakłóceń w pra­ cach Admiralicji poprzez zabranie z doków pracowników, których potrzebujemy. Kwestię tę będzie można ustalić decyzją Gabinetu.

378

NIEREALNA

WOJNA

Proszę poniformować sir Horacego Wilsona o moim żalu spowodo­ wanym tym, że nie mogę spełnić jego próśb. KWIECIEŃ 19 4 0 Pierwszy lord Admiralicji do controllera 1 kwietnia 1940 Jak wygląda sytuacja 40 niszczycieli przechodzących obecnie re­ mont, a które mają niebawem powrócić do swych zadań? I czy można cokolwiek zrobić, by przyśpieszyć wypuszczenie nowych niszczycie­ li, zwłaszcza tych z 40 flotylii? Może zrezygnować z ostatecznych ulepszeń i dodatków, których montaż zajmuje tak dużo czasu? Naj­ ważniejsze jest, by w czasie nadchodzących miesięcy letnich mieć ich jak największą liczbę. Wszystkie szczegóły można dokończyć nieco później, gdy zyskamy trochę czasu. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 4 kwietnia 1940 Chociaż nie widzę żadnych niekorzystnych zmian w sytuacji wło­ skiej, myślę, że odpowiednie departamenty sztabu Admiralicji pracu­ ją nad planem działań morskich na Morzu Śródziemnym skierowa­ nych przeciwko Włochom, które rozpoczniemy, jeśli zostaniemy przez nie zmuszeni do tego kroku. Niewykluczone, że Gabinet popro­ si nas o to, a jeśli o mnie chodzi, chciałbym, by to się stało jak naj­ szybciej, a w każdym razie w ciągu najbliższych czterech lub pięciu dni. Pierwszy lord Admiralicji do controllera 12 kwietnia 1940 Największe wysiłki należy skoncentrować na Hoodzie, gdyż nie­ wykluczone, że będziemy potrzebowali wszystkich naszych sił na wypadek gróźb ze strony Włoch łub nawet ataku. Proszę o rozkład ukazujący, kiedy Hood będzie gotowy do wyru­ szenia w morze. Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 12 kwietnia 1940 Czy oprócz Wysp Owczych są jeszcze jakieś inne wyspy duńskie wymagające uwagi? Proszę także poprosić sztab o zbadanie sytuacji w Curacao, na wy­ padek gdyby Holandia została pokonana. Czwarty lord morski mówił mi, że dostawy ropy uzależnione są od rafinerii w Curacao. Proszę o krótkie pismo na ten temat.

DEPESZE I TELEGRAMY

Pierwszy lord Admiralicji do controllera (M.S.R.)

379

12 kwietnia 1940

COTYGODNIOWY RAPORT NA TEMAT ROBOTNIKÓW STOCZNIOWYCH DATOWANY 9 KWIETNIA 1940 Raport ten jest niezwykle korzystny i po raz pierwszy jest dowo­ dem zwiększenia się liczby wypuszczanych jednostek handlowych. Od 1 lutego, gdy przejęliśmy wszystko, liczba robotników zwiększyła się o 15 tysięcy. Czy jest Pan pewien, że ustalenia poczynione przez poprzedniego sekretarza parlamentarnego zostały doprowadzone do końca i wszystko należycie funkcjonuje? Będziemy potrzebowali ko­ lejnych 30 tysięcy ludzi i należy uczynić wszystko, byśmy otrzymali tę liczbę. Czy już teraz można cokolwiek zrobić? Czy mylę się twierdząc, że nadszedł czas, gdy powinien Pan być gotowy ze swoim raportem dla Gabinetu, który miałem nadzieję prze­ słać mu w ubiegłym tygodniu? Niewątpliwie zrobię to w przyszłym tygodniu. Czy mógłbym najpierw zobaczyć jego zarys? Pierwszy lord Admiralicji do zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 13 kwietnia 1940 Jeden z oddziałów znajdujących się pod Pańską kontrolą powinien dokładnie zbadać sprawę wysp hiszpańskich, na wypadek gdyby Hi­ szpania została zmuszona do złamania zasady neutralności. Pierwszy lord Admiralicji do controllera, pierwszego lorda morskiego i sekretarza

13 kwietnia 1940

NOTA CONTROLLERA Z DNIA 13 KWIETNIA W SPRAWIE HO O DA* Jest to zupełnie inna historia od tej, którą usłyszałem, gdy zapro­ ponowano naprawę tego okrętu na Malcie. Zapewniono mnie wów­ czas, że całość zajmie 35 dni, okręt zostanie wypuszczony z co naj­ wyżej trzydziestopięciodniowym wyprzedzeniem i że wszystko to nie potrwa długo. Gdy zapytałem, ile czasu zajmie przygotowanie Hooda do prowadzenia normalnych działań, usłyszałem, że 14 dni. Przyjmu­ ję więc, że naprawa trwa obecnie ponad 20 dni, do czego trzeba dodać 17 w kwietniu i 31 w maju - w sumie 68 dni, czyli prawie dwa razy

*

Patrz także: nota pierwszego lorda Admiralicji z 12 kwietnia (przyp. oryg.).

380

NIEREALNA WOJNA

więcej niż obiecywano, zanim ów ważny okręt został oddany do na­ prawy w krytycznym okresie. Proszę o wyjaśnienie tej niezwykłej zmiany. Co więcej, po 68 dniach zacznie się naprawa zapasowych zbiorników - 14 dni - więc w sumie 82 dni, czyli prawie 3 miesiące w najbardziej krytycznym okresie wojny. Gdy byłem ostatnio w Scapa, inżynier odpowiedzialny za Hooda zapewnił mnie, że udało się znaleźć sposób na naprawienie wadli­ wych rur skraplacza, co umożliwi okrętowi rozwinięcie prędkości 27 węzłów i nie widzi powodu, dla którego nie miałby pozostawać w pełnej gotowości bojowej i działać przez następne 6 miesięcy. W związku z nastawieniem Włochów naprawdę żałuję, że nie otrzymałem trochę dokładniejszych informacji. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 14 kwietnia 1940 Przyjmując, że w niedalekiej przyszłości Narvik wpadnie w nasze ręce, musimy się zastanowić, w jaki sposób go wykorzystamy. Po pierwsze - uczynimy zeń wygodną bazę paliwową, gdzie nasze flotyl­ le działające przy wybrzeżu Norwegii będą mogły wygodnie uzupeł­ nić zapas paliwa. Po drugie - powinniśmy efektywnie wysyłać stam­ tąd do kraju ogromną ilość rudy. Dlatego musimy tam posiadać umiarkowanie duży garnizon, po­ wiedzmy około 1000 żołnierzy armii terytorialnej, kilka skutecznych baterii przeciwlotniczych wysokiego i niskiego pułapu, zabezpieczo­ ną siecią i częściowo zaminowaną zaporę, a także duży zapas paliwa w zbiornikach. Czy jest tam pod dostatkiem słodkiej wody? Musimy być przygotowani na sporadyczne ataki z powietrza. Warto byłoby mieć na nabrzeżu kilka dział broniących dojść. Z pewnością moż­ na wykorzystać działa z zatopionych torpedowców niemieckich. Należy zbadać możliwości ich odratowania i naprawy, a cały port musi jak naj­ szybciej działać. Część żołnierzy Royal Narines można wysłać do Narviku. Są tam - jak sądzę - odpowiednie warsztaty, gdzie można przepro­ wadzić niezbędne naprawy. Część sztabu np. wydział planowania, mógł­ by jeszcze dzisiaj rozpocząć prace nad tą kwestią i ustalić wymagania. Musimy robić wszystko, by Narvik stał się samodzielny i zdolny do obrony jak najszybciej po objęciu przez nas władzy w tym rejonie, gdyż będziemy chcieli przetransportować cały nasz sprzęt w dół wybrzeżem. Niezbędne działa (przeciwlotnicze) można wziąć od A.D.G.B.* * Air Defence Great Britain - Obrona Powietrzna Wielkiej Brytanii.(przyp. oryg.)

DEPESZE I TELEGRAMY

381

Pierwszy lord Admiralicji do Civil lorda*

16 kwiemia 1940

WYSPY OWCZE

Z pańskim doświadczeniem i powiązaniami w ramach departamen­ tu powinien Pan teraz wziąć na swoje barki zadanie zharmonizowania naszych działań, których celem jest przystosowanie Wysp Owczych do naszych potrzeb. Zastępca szefa sztabu Marynarki Wojennej przedstawi Panu nasze wymagania. Proszę o cotygodniowe raporty. Jak najszybciej musimy tam mieć lotnisko i stację radarową, coś na kształt obrony przeciwlotniczej oraz kilka dział nabrzeżnych. Będzie to niezwykle kusząca baza dla rajdera. Pierwszy lord Admiralicji do premiera

18 kwietnia 1940

KOMENTARZ NA TEMAT ZDOBYTEGO PRZEZ FRANCUZÓW NIEMIECKIEGO RAPORTU W SPRAWIE AMUNICJI

Całkowicie błędnym jest założenie, że ofensywę można utrzymać poprzez nieograniczone użycie amunicji artyleryjskiej. Labirynt czy strefa lejów stworzona przez pociski stanowi przeszkodę niezwykle trudną do pokonania dla atakujących wojsk. Przychodzi taka chwila, gdy piechota zbliża się do tej strefy i musi stoczyć bezpośrednią walkę z obrońcami. Tymczasem jeżeli chodzi o wydatkowanie amunicji, ob­ rońcy mogą gospodarować nią oszczędnie do czasu przypuszczenia ataku przez nieprzyjacielską piechotę, co naprawdę daje ogromny zysk. Nieprawdziwym jest stwierdzenie, że „wszystkie wielkie ofensywy kończą się niepowodzeniem tylko dlatego, że atakujące wojska nie posiadają wystarczającej ilości amunicji”. Impet ofensywy słabnie w miarę oddalania się wojsk od punktu, z którego wyruszyły. Rośnie odległość między nimi a zgromadzonymi zapasami, bez względu na to, czy są to zapasy żywności, czy amunicji. Im bardziej obszar dzialący je od zapasów został podziurawiony pociskami artyleryjskimi, tym trudniej jest je ściągnąć na miejsce, nawet jeśli są umieszczone w najbardziej wysuniętych składach. Właśnie w takich chwilach na­ darza się doskonała okazja do kontrataku. Generalnie rzecz biorąc, odnoszę wrażenie, że dokument ten, nie­ wątpliwie wielce interesujący, został napisany przez osobę wysoko postawioną w niemieckim ministerstwie zajmującym się zbrojeniami, *

Ostatni z sześciu lordów Admiralicji tworzących Radę Admiralicji.

382

NIEREALNA WOJNA

która naturalnym biegiem rzeczy myśli w kategoriach pocisków arty­ leryjskich. Są one niezaprzeczalnie istotne i nie zanosi się na to, by­ śmy mieli ich mieć pod dostatkiem. Ale nie ma powodu, dla którego moglibyśmy przypuszczać, że nieograniczona ilość amunicji artyle­ ryjskiej jest w stanie zapewnić zwycięstwo we współczesnej wojnie. Czynnikiem utrudniającym podobne rozwiązanie jest transport tej amunicji w poszczególnych fazach bitwy. Pierwszy lord Admiralicji do admirała Somerville'a 21 kwietnia 1940 Proszę o krótką notę na temat obecnej sytuacji radaru, jeśli chodzi o marynarkę i obronę wybrzeża z wyszczególnieniem wszystkich sła­ bych punktów i sposobów ich likwidacji. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda Morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 25 kwiemia 1940 Powód, dla którego martwię się o te pola minowe na dojściach do Narviku, jest taki, że teraz, gdy opuścił nas Warspite, do dyspozycji pozostaje jedynie nie przygotowany do walki Resolution, którego za­ sięg działania może się okazać niewystarczający, gdy pewnego pięk­ nego poranka na horyzoncie pojawią się Scharnhorst i Gneisenau. Może dałoby się znaleźć dla niego schronienie w jakimś fiordzie, aby uniknąć ostrzału z dużej odległości i zmusić nieprzyjaciela do walki z małego dystansu. A może Resolution mógłby zostać przewrócony stępką na bok? Tak czy inaczej uważam, że musimy podjąć konkretną decyzję w sprawie obrony Narwiku przed atakiem jednostek nawod­ nych*. (Do wykonania dzisiaj) Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i pozostałych 28 kwietnia 1940 W związku z niepomyślnymi doniesieniami z Wysp Owczych do­ tyczącymi baz samolotów i wodnosamolotów oraz tym, że musimy liczyć się z Niemcami na całej długości norweskiego wybrzeża, ko­ niecznym jest stworzenie bazy w Islandii dla naszych wodnopłatowców. Jednocześnie zaopatrywałaby ona w paliwo jednostki wchodzą­ ce w skład północnego patrolu. * Nasze okręty korzystały z Fiordu Skjel na Wyspach Lofotach, który tra­ ktowany był jako wysunięta baza. Obejmowała ona dojście do Narviku przez Fiord Zachodni (przyp. oryg.).

DEPESZE I TELEGRAMY

383

Proszę opracować projekt, który będzie można przedstawić Foreign Office. Im wcześniej powiadomimy Islandczyków o naszych zamie­ rzeniach, tym lepiej*. Pierwszy lord Admiralicji do sir Jamesa Lithgowa i controllera 30 kwietnia 1940 Z tych danych wynika, że po agresji Niemiec na Norwegię i Danię zdobyliśmy prawie 750 jednostek o łącznej wyporności 3 miliony ton. W związku z tym należy rozważyć wynikającą z tego zmianę sytuacji naszego transportu morskiego oraz zmianę sytuacji w przemyśle stocz­ niowym. Nie można zaprzeczyć, że jest to pomoc, której nie przewidzie­ liśmy w momencie podejmowania decyzji o realizacji tego programu. Chciałbym poznać reakcje Panów, a także dowiedzieć się, jak wpłynie to na ostatni dokument przygotowany przez sir Jamesa Lithgowa. SPRAWY PERSONELU

Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego, drugiego lorda morskiego i sekretarza 18 września 1939 Właśnie zaaprobowałem wiadomość dla północnego patrolu. Na temat rybaków z Nowej Funlandii: wybornie znają się na rzemiośle morskim, dzięki czemu nasz patrol mógł prowadzić skuteczne działania w okresie sztormowych zimowych miesięcy. Nie ma na świecie wytrwalszych i zręczniejszych przewoźników. Ci ludzie aż się proszą o zatrudnienie. Proszę o propozycje natychmiastowego stworzenia tysiąca jedno­ stek R.N,V.R.** w Nowej Funlandii oraz przygotowanie odpowied­ niego listu do Ministerstwa ds. Dominiów, w którym przedstawione będą wszystkie warunki. Wprawdzie nie trzeba ich uczyć niczego na temat morza, lecz należy niezwłocznie wprowadzić element szkole­ nia i dyscypliny. Maksimum w ciągu 10 dni sprawa ta powinna zostać załatwiona. Pierwszy lord Admiralicji do drugiego lorda morskiego 21 września 1939 W czasie rozmowy z dowódcą naczelnym Home Fleet obiecałem zająć się sprawą dostarczenia statku z kinem i teatrem dla Home Fleet i dla patrolu północnego w Scapa.

* Islandia została zajęta przez siły brytyjskie w dniu 10 maja (przyp. oryg.). ** Royal Navy Volunteer Reserve - Ochotnicza Rezerwa Marynarki Wojen­ nej.

384

NIEREALNA

WOJNA

Myślę, że lepszy tu będzie statek, aniżeli kino i teatr na brzegu. Przypominają mi się ustalenia z poprzedniej wojny, kiedy do tego celu używany był SS Gurko. Na pokładzie statku znajdowałby się duży sklep, kino i teatr, a także duża chłodnia do przechowywania żywności. Proszę o plany wprowadzenia w życie tego niezwykle istotnego do­ datku do codziennego życia naszych marynarzy w Scapa. Pierwszy lord Admiralicji do drugiego lorda morskiego i sekretarza

29 września 1939

PRZECIEK INFORMACJI

(Tajne) Mam przed sobą propozycję usunięcia z Royal Navy bez procesu, bez sformułowania oskarżenia, a nawet bez przesłuchania, pewnego podoficera, którego zidentyfikowano wśród sześciu pozostałych o tym samym imieniu na podstawie niezwykle białych zębów i który, zgodnie z doniesieniem, miał być obecny na pewnej kolacji w nie­ określonym dniu, kiedy to najprawdopodobniej prowadzono niedys­ kretne rozmowy. Nie sugeruje się, że otrzymał on za to pieniądze, ani że zamierzał zdradzić posiadane informacje. Nie znajduję w tych do­ kumentach żadnego dowodu pozwalającego na postawienie go przed jakimkolwiek sądem. Podobnego zdania jest Director of the Public Prosecutions*. A mimo to, nie otrzymując szansy obrony, człowiek ten ma zostać wyrzucony z marynarki na samym początku wielkiej wojny, a przez resztę życia wisieć ma nad nim podejrzenie o zdradę. Na coś takiego po prostu nie można pozwolić. Jeżeli już ktoś decy­ duje się na karanie tych niezbyt poważnych, choć irytujących przecie­ ków, to człowiek ten musi zostać oskarżony o jakieś konkretne prze­ stępstwo wymienione w Ustawie o dyscyplinie w Marynarce Wojen­ nej, a następnie postawiony przed sądem wojennym, który zadecyduje o jego winie bądź też niewinności. Jeżeli zaś chodzi o pracowników stoczni oraz pozostałych, prze­ ciwko którym dowody są mało konkretne, tego rodzaju postępowanie

* Urząd ustanowiony na mocy ustawy z 1879 r. (Prosecution of Offensive Act), podlegają mu czynności procesowe zgodnie z dyrektywami Attorney General.

DEPESZE I TELEGRAMY

385

nie jest konieczne. Najwyżej można by w ramach posunięć admini­ stracyjnych przemieścić ich w inne miejsce. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza 4 października 1939 Proszę o niezwłoczne przysłanie listy tych grup, których w dalszym ciągu nie dotyczy awans z niższego pokładu. Jaka jest proporcja mię­ dzy tymi grupami a pozostałymi? Pierwszy lord Admiralicji do drugiego lorda morskiego, sekretarza parlamentarnego i sekretarza 7października 1939 Czy bylibyście Panowie uprzejmi wyjaśnić mi, co uniemożliwia pewnym osobom awans do stopnia oficera? Skoro awansować może kucharz lub steward, to dlaczego nie elektryk, artylerzysta lub cieśla okrętowy? Jeśli może telegrafista, to dlaczego nie malarz? W Nie­ mczech -jak widać - malarze nie mają trudności z awansem! Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza

7 października 1939

ADMIRAŁOWIE FLOTY

Tej sprawy nie trzeba omawiać. Proszę uprzejmie o zredagowanie depeszy do podpisania przeze mnie dla pierwszego i drugiego lorda morskiego w celu przezwyciężenia istniejących trudności. Obstaję przy stwierdzeniu, że admirałowie floty powinni zostać na liście czynnej, podobnie jak feldmarszałkowie i nie powinni być karani za to, że dzięki swoim zdolnościom awansowali w nazbyt młodym wie­ ku. Może Pan wyjaśnić nieoficjalnie w Ministerstwie Skarbu, że nie wiążą się z tym żadne pieniądze. Jaki to zaszczyt być admirałem floty, jeżeli jedynym zaszczytem jest możliwość trzymania flagi Zjedno­ czonego Królestwa przez jeden dzieli oraz emerytura w Cheltenham połączona z pisaniem listów do Timesa raz na jakiś czas? Pierwszy lord Admiralicji do drugiego lorda morskiego, pozostałych zainteresowanych oraz sekretarza 14 października 1939 Nie może być przypadków dyskryminacji z powodu rasy lub koloru skóry. (Chodzi o przyjmowanie Hindusów i poddanych kolonii do Royal Navy). W praktyce sytuacja byłaby bardzo niewygodna, gdyby owa teoretyczna równość ilustrowana była zbyt wieloma przykłada­ mi. Każdy przypadek należy starannie przemyśleć z punktu widzenia korzyści oraz sprawnego funkcjonowania całej maszynerii. Nie mam nic przeciwko temu, by Hindusi służyli na okrętach JKMości, jeżeli tylko są odpowiednio wykwalifikowani i potrzebni na danym stano-

386

NIEREALNA WOJNA

wisku, a nawet - jeżeli na to zasłużą - by dochodzili do godności admirałów floty. Lecz proszę, nie za często. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego 24 października 1939 Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy wstrzymywać nabór lub zamykać drzwi marynarki mieszkańcom dominiów. Szczególnie myślę tutaj o Nowej Funlandii, w sprawie której wydałem specjalne polecenia. Nie można zmuszać Nowofunlandczyków, by „sami szu­ kali drogi do tego kraju” z Nowej Funlandii. Należy zorganizować nabór, transport i przewieźć do Zjednoczone­ go Królestwa największą ich liczbę. Myślę, że będzie ich około ty­ siąca. Rozumiem, że sprawa już jest w toku i proszę o raport opisują­ cy, co dokładnie dzieje się na Nowej Funlandii. Jeżeli chodzi o pozostałe dominia, to należy zorganizować nabór albo na pewien czas, albo do służby stałej. Owi rekruci mogą być szkoleni w portach morskich dominiów: w Sydney, Halifaxie, Esquimalt i Simon. Następnie, w miarę możliwości będą oni przewożeni grupami do kraju, albo przyjmowani na pokłady jednostek JKMości odwiedzających dominia. Proszę o propozycje biorące pod uwagę poniższe uwagi, które po­ zwolą na przezwyciężenie istniejących trudności. Pierwszy lord Admiralicji do czwartego lorda morskiego 12 grudnia 1939 Dowiaduję się, że załogi trałowców nie mogą nosić odznak. Jeśli to prawda, to trzeba temu jakoś zaradzić. Poprosiłem pana Brackena 0 złożenie u sir Kennetha Clarka zamówienia na projekt, który zosta­ nie zrealizowany w ciągu tygodnia. Następnie należy je jak najszyb­ ciej wyprodukować i rozdzielić między załogi. Pierwszy lord Admiralicji do sekretarza floty 1 pozostałych zainteresowanych

19 grudnia 1939

OPOWIEŚĆ O PATROLU WOJENNYM SALMONA

Całkowicie zgadzam się z wczorajszą depeszą drugiego lorda mor­ skiego. Z chęcią wyrażę zgodę na proponowane awanse i odznacze­ nia, zarówno dla oficerów, jak i marynarzy. W związku z awansami oczekuję na propozycje wszystkich lordów morskich. Sekretarz floty powinien przygotować odpowiednie propozycje w celu przedłożenia ich królowi i w miarę możliwości powinny one zostać opublikowane, zarówno w przypadku oficerów, jak i marynarzy, zanim Salmon po-

DEPESZE I TELEGRAMY

387

nownie wyruszy w drogę. Niewykluczone, że Jego Królewska Mość zechce spotkać się z tym oficerem (komandorem porucznikiem Bickfordem) i zakończyć audiencję przypinając do jego piersi D.S.O. (Distinguished Service Order). Sekretarz floty zechce sprawdzić, co o tym pomyśle sądzą w Buc­ kingham Palące. Jest zupełnie możliwe, że podobne odznaczenia po­ trzebne będą w przypadku dowódcy Ursuli, a i tutaj załoga weźmie udział. Trzeba uczynić wszystko, by marynarze dowiedzieli się o od­ znaczeniach w tym samym czasie co oficerowie. Wszystko to należy załatwić w ciągu 48 godzin. Pierwszy

lord

Admiralicji

do

sekretarza

8 lutego 1940

SPRAWA PRZYJĘCIA DO SZKOŁY OFICERSKIEJ

Trudno mi pojąć, dlaczego ten kandydat został tak zdecydowanie odrzucony, pomimo doskonałego wykształcenia i swoich powiązań z marynarką oraz dotychczasowych osiągnięć przedstawionych przez swego ojca w liście z 4 stycznia. Trzeba ogromnie uważać, by uprzedzenia klasowe nie miały wpły­ wu na podejmowane decyzje, i jeżeli nie otrzymam bardziej przeko­ nujących powodów udzielonej odmowy, poproszę mojego sekretarza marynarki o przesłuchanie chłopca w moim imieniu, zanim zdecydu­ ję się na wysłanie jego ojcu proponowanego listu. Pierwszy

lord

Admiralicji

do

sekretarza

24 lutego 1940

KANDYDAT DO ROYAL NAVY Z LISTOPADA 1939 ROKU, KTÓRY ZOSTAŁ ODRZUCONY W CZASIE EGZAMINU

Jestem gotów „zignorować opinię prawnie ukonstytuowanego za­ rządu” lub nawet zmienić ten zarząd, czy też jego przewodniczącego, jeżeli uznam, że postąpił on w sposób niesprawiedliwy. Kiedy to ostatni raz wprowadzano zmiany w składzie rady? Niestety, bardzo nieprzyjemnie uderzył mnie wygląd maszerują­ cych w Dartmouth kadetów, których widziałem dwa dni temu. Z dru­ giej strony ogromne wrażenie wywarli na mnie kandydaci do awansu, których ćwiczenia obserwowałem na placu parad w Portsmouth. Rzecz jasna, byli znacznie starsi, lecz wyglądali o niebo lepiej. Postanowiłem, że nie tylko sekretarz marynarki zobaczy się z tym chłopcem, lecz i ja postaram się znaleźć dlań trochę czasu. Kim są przedstawiciele władz morskich zasiadający w radzie? Tam powinni być odpowiednio reprezentowani oficerowie marynarki. Proszę poczynić odpowiednie kroki.

388

NIEREALNA WOJNA

Proszę o listę wszystkich członków rady - z wszystkimi informa­ cjami na temat każdego z nich wraz z datą objęcia tej funkcji. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i zastępcy szefa sztabu Marynarki Wojennej 25 lutego 1940 1. Chciałbym, aby zgodnie z sugestią Panów Salmon udał się do Devon-portu na kilka miesięcy na dodatkowe ćwiczenia okrętów podwod­ nych po tak trudnej i wyróżniającej się służbie. Wielką korzyścią dla Admiralicji byłby, dajmy na to, sześciomiesięczny pobyt komandora Bickforda w wydziale planowania, gdzie miałby on okazję poznać grun­ townie warunki panujące w Zatoce Heligolandzkiej. Oficer ten jest nie­ zwykle zdolny i ma dużo do powiedzenia na temat wojny z U-bootami, co - jak sądzę - zostanie wykorzystane w odpowiedni sposób. 2. Dlaczego Ursula nie może pływać w eskorcie norweskich konwojów? 3. Być może są jeszcze inne jednostki, które ostatnimi czasy były poważnie obciążone. Niewykluczone, iż tą sprawą zajmiemy się nie­ co później. 4. Gdyby ta wojna była wojną powszechną i każdy brał w niej równy udział, wówczas nie trzeba byłoby rozważać tych zmian w pełnionych obowiązkach. Lecz biorąc pod uwagę, że ciężar spoczywa obecnie na barkach niewielkiej grupy ludzi i że niczego nie można porównać z pracą okrętów podwodnych działających wśród pól minowych, z całą stanow­ czością utrzymuję, że powinien istnieć system rotacji, w ramach którego załogi, które przeszły niezwykle trudne chwile lub odznaczyły się w cza­ sie walk, byłyby na pewien czas przenoszone do lżejszych prac, a ich miejsce zajmowałyby inne, które nie miały dotąd okazji zdobycia sławy. Czy można stworzyć pewną liczbę załóg będących w stanie zluzo­ wać inne załogi okrętów podwodnych, tak aby cały ciężar spoczywał na barkach większej liczby ludzi? Proszę zbadać tę sprawę. 5. Czy marynarze z Salmona i Ursuli otrzymali odznaczenia? Wiem, że oficerowie zostali już odznaczeni. Proszę dopilnować, by wszyscy marynarze zostali odznaczeni jeszcze przed wyruszeniem w morze. Pierwszy lord Admiralicji do drugiego lorda morskiego i czwartego lorda morskiego 24 marca 1940 Trik-trak byłby doskonałą grą do kwatery starszych oficerów, mesy młodszych oficerów oraz dla mesy warrant officers.*

* Warrant oficer - stopień wojskowy nie mający odpowiednika w Wojsku Polskim (ew. chorąży)

DEPESZE I TELEGRAMY

389

Nie wątpię też, że spodobałaby się marynarzom. Co stało się z owym tysiącem funtów szterlingów, który otrzymałem od lorda Rothemere na różnego rodzaju rozrywki? Czy wszystko zostało wy­ dane, a jeśli tak, to na jakie cele? Nie wątpię, że jeśli to będzie konie­ czne, uda mi się zdobyć jeszcze trochę. Trik-trak jest lepszy niż karty w warunkach wojny na morzu, ponieważ zajmuje 15 do 20 minut, podczas gdy partia kart trwa znacznie dłużej. Pierwszy lord Admiralicji do pierwszego lorda morskiego i drugiego lorda morskiego 25 marca 1940 Widzę, że prasa niemiecka lubi oskarżać naszych marynarzy o bez­ prawne kradzieże. Nie wspominałbym nawet o tym, gdyby nie to, iż dowiedziałem się, że ukradziono zegarek należący do kapitana Alt­ marka, chronometr i Żelazny Krzyż, które obecnie znajdują się w po­ siadaniu marynarzy jako pamiątki. Zachowanie tego typu należy ukrócić z całą stanowczością. Nie wolno nikomu przywłaszczać sobie cennych pamiątek bez uprzedniego uzyskania zgody. Przedmioty osobiste należące do wroga mogą być konfiskowane przez państwo, ale nigdy przez osoby indywidualne. Pierwszy lord Admiralicji do drugiego lorda morskiego 7 kwietnia 1940 Widziałem tych trzech kandydatów. Biorąc pod uwagę, że mieli oni piąte, ósme i siedemnaste miejsce w egzaminie edukacyjnym, który zdało 90 osób, zakwalifikowało się 320 osób, a stanęło 400 osób nie widzę powodu, aby mieli być określeni mianem nie nadających się do służby w marynarce. To prawda, że jeden z nich ma wyczuwalny akcent cockneyowski*, a pozostali dwaj są synami głównego podofi­ cera i inżyniera na statku handlowym.

*

Cockney to rodowity londyńczyk, wedle tradycji urodzony w zasięgu dźwięku dzwonów kościoła St. Mary-Ie-Bow, położonego we wschodniej części Londynu. Posługuje się on dialektem - również określanym nazwą cockney - w którym większość słów wymawianych jest w charakterystyczny sposób, zdecydowanie odmienny od wymowy standardowej. Niezwykle oryginalnym elementem języka używanego przez cockneyów jest rhyming slang (rymowany slang), gdzie dowolne słowo zastępowane jest przez inne określenie lub jego część, która dokładnie się z nim rymuje. W Anglii osoby wykształcone z reguły nie posiadają silnego akcentu regionalnego, który w niektórych przypadkach może stanowić poważne utrudnienie w karierze (przyp. tłum.)

390

NIEREALNA WOJNA

Jednakże idea tego egzaminu polega na tym, by stworzyć każdemu możliwość zrobienia kariery, bez względu na pochodzenie społeczne czy majątek. Ogólnie rzecz biorąc, w przypadku kandydatów, którzy doskonale zdadzą egzamin, należy założyć, że zostaną przyjęci. Jed­ nakże wśród tych, którzy spiszą się bardzo słabo, mogą znaleźć się tacy, którzy będą się nadawali do służby. Jednakże odrzucanie chło­ pców znajdujących się na samej górze listy, jeśli nie ma po temu poważnych powodów, jest całkowicie sprzeczne z zasadami uchwa­ lonymi przez Parlament. Jestem pewien, że gdyby komisja, mając tych chłopców przed sobą wiedziała, że oto rozmawia z najlepszymi z całej listy, nie byłaby taka surowa i nie odmówiłaby im prawa do indywidualnej rozmowy. Wy­ daje mi się, że w przyszłości indywidualne rozmowy powinny być przeprowadzane po egzaminie, a komisja powinna mieć przed sobą jego wyniki. Ponadto nie podoba mi się sytuacja, w której chłopiec zasiada do egzaminu powodującego przecież ogromne napięcie w sy­ tuacji, gdy ustalono że jest odrzucony, nawet jeśli znajdował się na szczycie listy. Uważam również, że nie trzeba wspominać o żadnych miernikach dyskwalifikujących podczas rozmowy. Komisja przeprowadzająca rozmowy powinna zostać poinformowana, że może przydzielać różną liczbę punktów kandydatom, jeżeli są oni przeznaczeni na przykład do lotnictwa, a nie do marynarki. Oczywistym jest, że dany chłopiec może się nadawać na skarbnika, a nie na stanowisko wiążące się z władzą wykonawczą, ale komisja powinna umieć takie sprawy do­ strzec. Rzecz jasna, komisja nie musi rozmawiać ze wszystkimi kandyda­ tami. Musimy przyjąć pewien standard kwalifikujący. Wynosi on obe­ cnie 400 punktów na 1350 możliwych. Z tego co widzę, wszyscy chłopcy w czasie ostatniego egzaminu zdobyli ich ponad 600. Czy podwyższenie minimum nie ułatwiłoby pracy komisji? Proszę o propozycje w sprawie zmian obecnego systemu, dzięki którym spełnione zostaną wyżej wymienione warunki. Jeżeli chodzi o trzech wymienionych wcześniej chłopców, to powinni oni zostać przyjęci.

INDEKS Nazwy okrętów i statków zostały ujęte w cudzysłów.

A

B

„Acasta” 277, 281-284, 337 „Achilles” 127,132-137, 345 „Adventure” 122 „Afridi” 271, 339 „Ajax” 127, 132-137, 143-145, 345 Alberta Kanał 96 Alexander A.V. 105,296 „Altmark” 127, 144, 145, 167, 180-184, 374, 389 Amery lord L.K.M. 288 Andalsnes 241, 247, 249, 251, 253, 254, 255, 257, 258, 260, 264, 269, 271, 272, 274 Anderson sir John 18 „Ardent” 277, 281, 282, 339 „Argus” 117, 348 „Ark Royal” 37, 132, 133, 138, 141-144, 158, 280, 285 „Athenia” 22,24 „Atlantis” 281, 285 Attlee Clement 3, 291, 295, 296 Auchinleck sir Claude 277, 279 „Aurora” 213,235,236,340 Australia 1, 15, 16, 364 Azdyk, hydrolokator akustyczny 9, 13, 21, 23, 26, 27, 34, 42, 77, 115-118, 127, 311, 364, 372

Baldwin Stanley, premier, lider konserwatystów 19, 65, 107, 121 Bałkany 53-56, 59 Bałtyk 1, 10, 11, 43, 44, 58, 71, -73, 112, 118, 119, 149, 152, 154, 155, 163, 168, 184, 202, 219, 234, 306, 358 „Belfast” 122 Belgia 55, 66, 81-96, 167, 168, 175, 176, 194, 199, 221, 222, 229, 266, 292, 294, 331 Bell ES., kapitan 136 Bergen 154, 164, 165, 182, 194, 200-224 Berney-Ficklick, generał major 248 „Berwick” 132 Besarabia 53, 54, 65 Bevin Ernest 295, 355 Białystok 46 Bickford, komandor porucznik 26, 387, 388 Birmingham 107, 214, 288 „Bismarck” 10, 116,169,191 „Bison” 271, 339 Bjerkvik 279 Blagrove H.E.C., kontradmirał 103 „Bluecher” 336 „Borde” 123 „Bośnia” 22 Bracken Brendan 387

392

„Bremen” 2, 25 Brest 117 Brześć Litewski 47 Bułgaria 54 Burgin dr Leslie 63, 357 C „Calcutta” 241 Campinchi M. 113,114 Carton de Wiart sir Adrian 240, 246, 253-256, 270 Catherine, plan 58, 72,167,168, 234, 305, 307, 308 Chamberlain sir Artur Neville, premier 1, 2, 6, 9, 18, 21, 39, 65, 91, 95-98, 107, 108, 138, 167, 179, 183, 188, 195, 197, 203, 207, 215, 221, 264, 272, 287, 289, 290-296 Chasseurs Alpins 233-240, 246, 248, 254, 255, 273, 277 Chatfield Alfred, baron, admirał 8, 9, 18, 32, 95, 152, 207 Chiny 373 „Chrobry” 240 Ciano di Cortelazzo, hrabia, poli­ tyk wł. 169 „City of Flint” 97, 133 Clark sir Kenneth 387 „Clement” 129 „Columbus” 147 Cork i Orrery lord 58, 73, 228, 234-244, 252, 260-262, 277, 280, 285 „Cornwall” 132, 142 „Cossack” 181,182,340 „Courageous” 21, 36, 349 „Coventry” 280 Cross sir Ronald 65, 216, 221, 246 Cultivator nr 6 87, 170, 202, 330, 332 „Cumberland” 132-135,137,138

NIEREALNA WOJNA

D Dakar 43,133 Daladier Edward 91, 96, 176, 188,194-196, 204, 221, 335 DaltonHugh 295 Dania 179, 211, 215, 224, 294, 383 Darlan, admirał 13,113,114,221, 266, 334, 335 „Delhi” 109 „Deutschland” 10, 75, 109, 117, 127,128,132, 133, 343, 360 Devonport 365 „Devonshire” 280, 284, 285 „Dido” 310, 345 Dieppe 83 Dill sir John 252 Doenitz, admirał niem. 103,329 „Domala” 376 Dombas 254-256, 271 „Dorsetshire” 132, 138, 142 Dowding lord, marszałek lotnictwa 315 Drax sir Reginald, admirał 361 DulantyJ.W. 351 „Dunkerąue” 110, 117 Dunkierka 279, 325 E „Eagle” 132,142 EdenAmhony 2,18, 296 „Edinburgh” 105 Egipt 13, 27 „Eidsvold” 212 „Emden” 37, 128, 211, 212, 299, 337, 338 „Emerald” 132 „Enterprise” 132 „Erebus” 358 „Eskimo” 226, 340 Estonia 98,158 Evans sir Edward 250

INDEKS

Ewe Loch 21, 32, 34, 35, 122, 123, 315 „Exeter” 127,133-138,145-147, 374 „Exmouth” 372 F Falkenhorst von 167,184, 192 Falklandy 134, 135, 137, 138, 145, 146, 147 Feiling Keith 2, 21, 57, 292 „Fiji” 345 FitzGerald, admirał 194 Fitzgerald, kapitan 125, 365 Forbes sir Charles, admirał 32, 106, 188, 190, 217, 218, 244 -248, 253, 280, 285 „Formidable” 310 Fraser, admirał 74 Freetown 28, 133,134 „Furious” 110, 132, 218, 225, 246 G Gamelin, generał 53, 80, 90, 94 -96, 124, 176, 196, 244, 331, 334, 335 Gdańsk 46, 213 George Dawid Lloyd 61, 287, 289 Georges, generał 96, 331 Gibraltar 28, 117 Gilmour sir John 65 „Glasgow” 139, 187,218 „Glorious” 132, 339 „Glowworm” 207, 214, 215, 216, 337, 339 „Gneisenau” 10, 109, 112, 118, 134, 207, 212, 216, 217, 281, 306, 311, 338, 358, 383 Goebbels 178, 198 Goodall sir Stanley 72, 330

393

Gort lord Jan Standish 95 „Graf Spee” 10, 127-129, 133139, 142-144, 146, 180, 183, 186 Greenwood Artur 2 „Grenville” 372 Gubbins 260, 273, 274 „Gurkha” 218, 339,384 H HagelinM. 156 Halifaxlord 18, 28, 95, 110,196, 291, 292, 296, 386 Hamar, operacja 230, 243, 246, 250, 253, 254, 259 Hankey lord 18 „Hardy” 189,219,220,221,226 Harstad 234, 236 Harwood sir Henry 127, 133, 134, 135, 136, 139, 142, 144, 146 „Havock” 219, 221 „Hermes” 132, 133 „Hipper” 215, 216, 218, 281, 285, 337, 338 Hitler 21, 22, 46, 48, 51, 52, 55, 56, 58, 65, 80, 83, 88, 91, 92, 97, 108, 120, 142, 149, 155, 156, 161, 167, 169, 170, 175, -177, 184, 185, 188,192, 195, 201, 205, 206, 212, 213, 215, 224, 228, 230, 231, 243, 264, 274, 275, 287 Hoare sir Samuel 18, 59 Holland L.E., admirał 241 Home Fleet 34, 43, 245, 250 HomeGuard 102 „Hood” 110, 118, 188,190, 191, 379, 380 Hopkins Harry 330 Hore-Belisha 131, 167, 170, 171 „Hostile” 219, 220,221 HotblackF.E. 247 „Hotspur” 219-221, 340 „Hunter” 219, 221, 339

394

NIEREALNA WOJNA

I

L

„Illustrious” 310 Indie 9, 82, 99, 107,142 „lndomitable” 310 Inskip sir Thomas 11, 354, 369 „Iron Duke” 105 Ironside lord 59, 95, 234, 256, 331 Ismay sir H.L. 243, 257, 266, 267, 269

Lane-Poole sir R.H.D. 324 Langsdorff, generał 127, 134, 135, 136, 142,144, 181 Layton sir Walter 217, 218, 352 Leningrad 156-159 Lewis R.C. 120, 121 Lillehammer 258, 271 Lindemann, profesor 78, 79, 174, 353, 365, 367, 371, 376 Lithgow sir James 187,383 Litwa 98, 158 Liverpool 28 Louvain 89, 95 Lulea 149, 162-164, 199, 257, 363 „Lutzów” 337, 338 Lwów 47, 50, 52 Lyster sir Lumley 361

J „Janus” 273 Japonia 1, 9, 14-16, 26, 36, 72, 373 „Jean Bart” 118 Jefferis sir M.R. 365 „Jellicoe” 344 Jellicoe sir John 34, 35 Jodl, generał 142, 185,192 K Kanada 77, 107, 255 Karelia 156, 158-160, 193 „Karlsruhe” 219, 334, 336 Kattegat 219 Keitel 179 Kennedy 109 Keyes sir Roger 175, 176, 243, 244, 252, 253, 287 „King George V” 116, 309, 311, 344 „Kjell” 182 Koht, profesor 183 „Konigsberg” 336 Kraków 46 Kristiansand 212, 219

Ł Łotwa 98, 158 „Łódź” armia 50, 51 M Mackesy PJ. 228, 233, 234, 235, 236, 238, 239, 260, 262 Macnamara 341 Maginota linia 80, 86, 93, 178, 334 „Malaya” 132, 375 Malta 14, 78, 348 Mandel Georges 196 Mannerheima linia 159-161,193 Massy 247, 256, 273 Metz 82, 86, 89 Modlin 51 „Mohawk” 105

INDEKS

Mołotow Wiaczesław 91, 157159, 161 Montevideo 127, 137, 141, 142, 145, 181 Morgan 247, 254, 255, 271, 272 Morrison H.S. 287, 288, 295 Morton sir Desmond 373 Morze Czarne 53, 56, 65, 318, 356, 357 Morze Północne 7, 29, 44, 73, 110, Ul, 119, 131, 150, 192, 227, 351, 370 Morze Śródziemne 13-16, 27, 43, 73, 97, 145, 222, 253, 266, 318, 347, 366, 375, 379 Moza 86, 89, 93-96 Mussolini Benito 12, 167, 169, 195 N Namsos 238, 240, 246, 247, 249, 251, 254, 257, 258, 260, 264, 269, 270, 272-274 Namur 89, 93, 94, 95 Nantes 82 Narvik 149, 151, 152, 154, 162, -166,172, 173, 180,193,194, 200, 201, 203, 207, 210-216, 219, 220, 222-226, 228, 231244, 249, 251, 254, 256-262, 264-266, 273-275, 277, 279281, 285, 363, 380, 381-383 Nassau 107 „Nelson” 32, 122, 123, 189, 314 „Neptune” 132, 141, 145 Newall sir Cyril 95 „Newcastle” 109 „Norfolk” 111 Nowa Zelandia 1, 15, 16 O Olav Tryggvason” 211

395

„Orama” 281, 285 Orbay, generał 318 „Orzeł” 43,44,339 Oslo 156, 164, 207, 210-213, 219, 229, 230, 243, 244, 254, 255, 258, 271 Ouvry J.G.D., komandor 120, 121 Oxelosund 152, 154, 163 P Paget sir Bernard 260, 271, 272 Panama 129 „Penelope” 340 Pernambuco 129, 131, 141 Petsamo 158, 159, 180 Plymouth 28, 146, 311 Polska 1, 3, 21, 22, 36, 43, 46, 47, 49, 50-53, 58, 65, 66, 90, -92, 97, 98, 101, 170, 198, 210, 229 Portland 9, 32, 115 Portsmouth 121, 123, 311, 323, 348, 388 Pound sir Dudley, admirał 1, 7, 20, 36, 72, 111, 113, 114, 118, 120, 167, 168, 183, 222, 235, 253, 266 Prien, kapitan 103, Ul, 112, 191 „Prince ofWales” 74, 116, 309, 311, 344 „PrinzEugen” 299

Q „Queen Elizabeth” 78, 311, 326 Quisling Vidkun 149, 156, 229, 230

396

NIEREALNA WOJNA

R

s

Raeder (Rdder) Erich, admirał niem. 142, 149,155, 156,192 „Ramilłies” 364, 375 „Rawalpindi” 97,109, 111 „Renown” 132, 133, 138, 141144, 207, 214, 216, 217, 220, 224, 225, 246, 280, 285, 337 „Repulse” 110, 132, 213, 280 „Resolution” 132, 277, 382, 383 „Revenge” 132 Reynaud Paul, politykfr., premier 188, 196, 198, 203, 204, 221, 263, 264 Ribbentrop Joachim 91, 157, 158, 161, 170 „Richelieu” 116, 117, 118 „Rio Claro ” 22 „Rio de Janeiro ” 211 „Rodney” 213, 218, 280, 285 Roosevelt Franklin D., prezydent USA 21, 44, 127, 130, 147 Rosenberg 149,155 Rosja 52-57, 59, 65, 71, 72, 97, 98, 115, 119, 149, 155-162, 164, 166, 167, 169, 170, 193, 194, 231, 307, 318, 356-358, 363 Rostock 203 Royal Marines 352 Royal Navy 8, 9, 12, 70, 71, 74, 75, 118, 122, 153, 192, 241, 246, 284, 307, 352, 370, 384, 385, 388 „Royal Oak” 97, 102, 103, 106, 111, 191 „Royal Sovereign” 58, 73, 74, 78, 202, 305, 306, 307, 375 Rugę, generał 230, 271 Rumunia 47, 53-55, 65, 198 Ryga 98

„Salmon” 26, 388 Sandys Duncan 114 Scapa Fłow 8, 21, 29, 30, 31, 32, 97, 102, 103, 105, 106, 188, 190, 224, 314 „Scharnhorst” 10, 109, 112, 118, 134, 207, 212, 216, 281, 284, 285, 306, 311, 337, 338, 358, 383 „Scheer” 10, 131, 134, 338 Scheldt linia 89, 95, 96 Shinwell Emanuel 377 „Shropshire” 132, 133, 138, 142 Sierra Leone 117 Sikorski Władysław 266 Simon sir John 18, 19, 386 Sinclair sir Archibald 2, 296 Singapur 1, 15, 74, 372 Skagerrak 152, 181, 213, 219, 255 Skandynawia 10, 71, 150, 155, 156, 188, 203, 222, 227, 232, 251, 257, 260, 263, 264, 307 Skjel Fiord 236, 257 SmutsJ.C. 358 Somerville sir J.F., admirał 350, 382 „Southampton” 15, 105, 218, 236, 280 „Spearfish” 219,337 Stalin Józef (Wissarionowicz Dzugaszwili) 149, 156, 158, 275 Stanhope 342 Stanley Oliver F.J., earl 72, 170, 239, 247, 330 Stany Zjednoczone 9, 14, 16, 22, 38, 56, 84,127, 130,147, 148, 150, 151, 159, 162, 165, 169, 172, 202, 266, 343, 346, 373 Stavanger 194, 200, 212, 241, 246, 247 „Strasbourg” 132 „Siiffolk” 246, 247, 340 „Sussex” 132, 133

INDEKS Szwecja 10, 71, 72, 149-152, 155, 162, 164, 165, 172, 173, 179, 180, 195, 198, 199, 228, 231-233, 238, 243, 256-258, 278, 279

T Tennant sir W.G., admirał 145 „Tirpitz” 10 Trondheim 194, 200, 212, 213, 215-218, 228, 231, 237, 238, 240-264, 265, 269, 270-272, 274, 275, 277, 281, 284, 285, 288 Turcja 53, 55,169, 299, 318, 356

U U-boot 13, 14, 21-25, 29-31, 35 -43, 59, 62-64, 70, 71, 75, 76, 102, 108, 110, 111, 115, 116, 119, 127, 150, 153, 167, 168, 185-191, 214, 219, 224-226, 265, 299, 311, 317, 341-344, 347, 351, 356, 361, 364, 372, 388 „Ursula” 387, 388,389

V Valera de Eamon 350 „Valiant” 280 „Vendetta” 372 „Vernon” 348,361, 375 Vtan sir Philip 167, 181,182, 183 „Yictorious” 310

397

W Wake-Walker sir William 121, 362, 365 Walcheren 96 Walker A.H, 365 Warburton-Lee, kapitan 207- 226 „Warspite” 110, 132, 207, 225, 226, 236, 240, 246, 254, 277, 382 Warszawa 46, 47,49-51, 56, 210 Whitworth sir W.J., admirał 191, 216, 219, 225, 226, 236 Wilfred, operacja 200, 204, 207, 214, 374 „Wilk” 43 Wilno 51, 52 Wilson sir Horacy 35, 73, 378 Wisła 46, 49, 51 Włochy 1, 7,9,12,13,26,27,36,59, 72, 97, 101, 118, 169, 266, 318, 344,366, 375, 376, 379, 380 Wood sir Kingsley 18, 60, 95, 291, 292 Woroszyłow 52 Wyspy Owcze 109, 181, 222, 223, 379, 381, 383

Y „ York”

132

Z Zygfryda linia 81, 82, 87, 89, 332

Opracowanie indeksu; Jolanta Łuczkowska Joanna Romanowska