W ciągu dwóch lat …: przyczynek do dziejów prasy polskiej na Litwie [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

JIB

15

CZESŁAW JANKOWSKI

W CIAGD DWÓCH LAT... 6

PRZYCZYNEK DO DZIEJÓW PRASY POLSKIEJ NA LITWIE

DRUKOWANO JAKO RĘKOPIS W 155 EGZEMPLARZACH NUMEROWANYCH

WARSZAWA - 1908 ROKU -V

W CIĄGU DWÓCH LAT

CZESŁAW JANKOWSKI

W CIĄGU DWÓCH LAT. L

PRZYCZYNEK DO DZIEJÓW PRASY POLSKIEJ NA LITWiE

DRUKOWANO JAKO RĘKOPIS W 155 EGZEMPLARZACH NUMEROWANYCH

WARSZAWA - 1908 ROKU

/3-Ó/ÓKRAKÓW — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI. NAKŁADEM AUTORA.

W kilku słowach niech powód podam, dla którego zdecydowałem się utrwalić drukienj rzecz napisaną quasi pamiętnikowo w drugiej półowie listopada r. 1907, jeszcze w Wilnie. Cz\nię to z głęboką przykrością osobistą; wolał­ bym nawet myślą nie wracać do czasów, które więcej mi goryczy zostawiły po sobie niż przeświadczenia, żem nie napróżno czas niemały przepracował i prze­ walczył tam na rodzonym zagonie swoim; wolałbym niedotykać ani myślą ani piórem niejednego faktu zarejestrowanego w tej relacyi niniejszej. Lecz obowiązki mam względem dobrego imienia własnego, względem opinii o mnie, którą nie zawa­ hano się w błąd wprowadzać ustnie i w druku. Są­ dziłem, że wyjazd mój z Wilna kres położy podja­ zdowym insynuacyom nieuczciwym a dziwnie zacie­ kłym. Ale oto, dla przykładu, — nie dawniej jeszcze jak dnia 31 stycznia r. b. 1908 w korespondencyi z Wilna tutejszy warszawski »Goniec« uważał za stosowne przypomnieć, że moje »ustępowanie z redakcyi »Kurycra Litewskiego« trwało bardzo długo i wydawcy niemogli się jakoś doczekać (!) wyjazdu p. Jankow­ skiego z Wilna«. Co to znaczy? Jakiż kamień spadł z serca pp. wydawcom (?) »Kuryera I„itewskiego« z chwilą mego

wyjazdu z Wilna? Ustąpienie moje z redakcyi było — natychmiastowe; na odwrót: ja musiałem bez mała dwa miesiące czekać na wypłacenie mi zaległych pensyj w ilości kilkuset rubli. I podobnie jak z rze­ telną przykrością odpowiadam niniejszym faktem na parfidyę »Gońca«, tak też i faktami odpowiadam po­ niżej na resztę rozsiewanych dwuznacznych »pogłosek« recie: oszczerstw. A niemogę tego uczynić nie nazywając rzeczy po imieniu i nie stawiąc kropek nad literami. Nie zata­ jam tu ani jednego z »grzechów mojego żywota«. Piszę szczerze i otwarcie całą — p r a w d ę . Choćby najsurowiej dla mnie wypadł sąd czy­ telnika, będzie on — na podstawie opisanych tu fak­ tów — sprawiedliwym. A o to mi tylko chodzi. Są, którzy fałsze świadomie rozsiewane oraz insynuacye pozostawiają bez odpowiedzi, jak przy­ słowiowa karawana. Być może, że broń to bardzo skuteczna; niestety nie władam nią. Jest zaś aforyzm łaciński, zdaniem mojem, bardzo trafny: Qui lacet consenlire videtur... Rozesłanie niniejszej relacyi (niemającej obiegu w księgarniach) kilkudziesięciu osobom jest prostem odparowaniem szpadą natarcia; jest jakby listowną głośną odpowiedzią prywatną na wszelkie poufne i publiczne kłamstwa lub choćby tylko niedomó­ wienia. W a r s z a w a , w l u t y m 1908. Cz. J.

I. Rozstanie się moje z petersburskim »Krajem«. — Na wsi. — Uroczystość odsłonięcia pomnika Katarzyny II w Wilnie. — Wyjazd do Warszawy. — Wiosna r. 1905. — Zabiegi o koncesyę na czasopismo polskie w Wilnie. — Rozmowa p. H. Korwin-Milewskiego z jednym z przed­ stawicieli wyższej administracyi miejscowej. —P. Mi­ lewski otrzymuje pozwolenie na wydawanie w Wil­ nie gazety polskiej p. t. »Dzień«. — Umowa z dnia 21 maja 1905 r. — P. Hipolit Korwin-Milewski. — Jego francusko-rosyjsko-polska broszura polityczna. —Dla czego nie zostałem redaktorem »Dnia«? — Zaczyna wychodzić w Wilnie »Kuryer Litewski«. — P. Ostroróg-Sadowski. — P. Jan Zamarajew. — Pierwsza ga­ zeta polska i społeczeństwo nasze. — »Deklaracya« delegacka. — Zjazd przedwyborczy oszmiański. — Za­ wierucha. — P. H. Milewski jako wydawca i kierow­ nik dziennika politycznego. — »Kuryer Litewski« prze­ chodzi na własność p. Feliksa Zawadzkiego.

Wczesną wiosną 1904 r., w okresie pierw­ szych niepowodzeń oręża rosyjskiego na Da­ lekim Wschodzie, a utworzenia się w Warsza­ wie polskiego oddziału sanitarnego, wojennego, W CI41U DWU l A 1



2



gdy silniej niż odmęty zatoki Peczylijskiej burzyć się zaczynały obumarłe dotychczas nurty i prądy w społeczeństwie naszem — po­ żegnałem, z żalem szczerym a głębokim »Kraj« petersburski, z którym kilkoletnie, ścisłe łą­ czyły mnie stosunki. Usunięcie się moje nagłe z wzorowej redakcyi jednego z naczelnych — wówczas — organów prasy polskiej, miało podkład czysto politycznej natury. Prowadząc od pewnego czasu pismo w zastępstwie bawiącego począt­ kowo za granicą a następnie w Warszawie naczelnego redaktora p. Erazma Piltza, opar­ łem się kierunkowi, w który on chciał »Kraj« rzucić, rozeszliśmy się diametralnie na gruncie, zgodnie dotąd pojmowanej, metody i taktyki — i, oczywiście, nie pozostawało mi nic innego, jak złożyć pióro oraz niebiesko-czerwony ołó­ wek, które szczerze a wiernie ukochanemu pismu służyły. Dobry kawał życia mego tam został... w tej bezprzykładnie mozolnej, tru­ dnej, odpowiedzialnej, a bez wytchnienia pracy w »Kraju« z okresu pisma najświetniejszego. Gdyby nie — sumienie i lojalność publicy­ styczna, żadneby mię względy nie zmusiły do opuszczenia »Kraju«. Zżyłem się był z nim — a pomimo wszelkich »incydentów« nie odłącznych od długoletniej wspólnej, intenzywnej, a szarpiącej nerwy pracy, stosunki oso-

b i s t e redacyjne, głównie z redaktorem-wy­ dawcą, nigdy do poważniejszej rozterki po­ wodu nie dały. Do dziś dnia pozostały, śmiem twierdzić, nie tylko jak najlepszymi, ale wręcz przyj acielskimi. W świecie dziennikarskim, oraz w czasach, które przeżywamy, zaiste, objaw to nie tak bardzo powszedni.Podkreślani go przeto śmiało, z uczuciem dziwnie serdecznem i dobrem, rozpiętem jak promień nad wspomnieniami memi z tej życia doby. Wierzę, że w żadnem od­ daleniu nie zblaknie... Z Petersburga, w pierwszych dniach kwie­ tnia, udałem się na wieś do siebie, do Polan pod Oszmianą, gdziem lato całe spędził, cze­ kając, aż się przede mną nowa jaka »kombinacya« zawodowa otworzy. Rozgrywały się na morzach japońskich i lądach mandżurskich historycznej doniosłości wypadki; zaczynało naprawdę wrzeć i kipieć nawet w prasie war­ szawskiej; zawodowemu dziennikarzowi nie rzecz była siedzieć na wsi, chociażby nawet nie w odcięciu absolutnem od świata. Tymczasem sądzono mi było dożyć wrze­ śniowej uroczystości odsłonięcia w Wilnie pomnika Katarzyny II, oraz znanej demonstracyi politycznej 49 ziemian - rodaków na­ szych z gubernii wileńskiej, grodzieńskiej i ko­ wieńskiej. Pod świeżem wrażeniem napisałem

rzecz p. t. »Z powodu uroczystości wileńskiej« spożytkowując dostępne mi najwiarogodniejsze i najpozytywniejsze dane i odczytałem ją na jednem z dość licznych zebrań towarzy­ skich wileńskich. Rzecz wydana została na­ stępnie, jako broszura polityczna, we Lwowie — niestety bezimiennie, gdyż przystosować się należało do ówczesnych warunków cenzuralnych. Wspomnianą wyżej »kombinacyę«, przery­ wającą mój pobyt na wsi, nastręczył mi ów­ czesny redaktor »Kuryera Warszawskiego« dr. J. Brzeziński, proponując mi stale prowa­ dzenie działu »Z prasy rosyjskiej« w »Kuryerze Warszawskim«. Była to podstawa umożli­ wiająca mi stały pobyt w Warszawie. Do War­ szawy też przyjechałem w listopadzie 1904 r. gdziem, z niedużemi przerwami, pisząc współ­ cześnie do »Kuryera warszawskiego«, »Słowa« i »Tygodnika Ilustrowanego«, przemieszkał do połowy lata 1U03 r. Ówczesnemu, silnie ożywionemu i obfitemu w wypadki okresowi życia Warszawy, zapo­ czątkowanemu erą t. zw. »memoryałów«, mia­ łem sposobność przyjrzeć się z blizka, nale­ żąc z inklinacyi politycznych, do grupy »centralnej« skupiającej się dokoła dra Karola jBenni'ego oraz do stałych uczestników ówcze-

snych cotygodniowych zebrań u Włodz. Spasowicza. W drugiej polowie maja 1905 r. otrzyma­ łem depeszę od p. Feliksa Zawadzkiego, wzy­ wającą mię do Wilna w sprawie czasopisma polskiego wileńskiego. Sprawa uzyskania koncesyi na wydawanie w Wilnie dziennika w ję­ zyku polskim była wciąż w zawieszeniu ile, że władze administracyjne miejscowe stawiały udzieleniu podobnej koncesyi stały opór. Wno­ siłem z telegramu, że coś w tej kwestyi sta­ nowczego zajść musiało. Nie omyliłem się. Przybywszy do Wilna, zastałem sytuacyę następującą: koncesyę na dziennik wydawany w języku polskim otrzy­ mał... p. Hipolit Milewski! Jakimże rzeczy składem? Wielu tentowało o otrzymanie podobnej koncesyi. Jeśli mię pamięć nie myli pierw­ szą — przed dwoma coś laty — prośbę o nią podał był p. Feliks Zawadzki. Odmówiono. Od­ mowną odpowiedź pootrzymywali kolejno — wszyscy petenci. Gdy się to dzieje, spotyka się pewnego pięknego poranku p. Hipolit Mi­ lewski z jednym z naczelnych dygnitarzy biurokracyi miejscowej. Rozmowa schodzi na temat wznowienia w Wilnie prasy polskiej, oraz na »odpalanie« każdego, kto o koncesyę tentował.



6



— Wszystko ludzie niepewni... użalał się biurokrata. I uczyniwszy pauzę i popatrując uważnie na swego interlokutora, dodał, ważąc słowa: Ot, jeżelibyście to wy, Hipolicie Oskarowiczu, poprosili o koncesyę... hm! — omal, iż nie wątpię, że wam by ją dano... P. Milewski żachnął się jak najszczerzej. Odparł żywo, iż wydawanie pisma, to »nie jego rzecz«. On się na tern nie zna. Nie my­ ślał zresztą nigdy o tem. Na tem rozmowa utknęła. P. Hip. Korwin-Milewski, właściciel Łazdun w powiecie oszmiańskim, zamożny, zdeklaro­ wany konserwatysta, bystrego a rozległego rozsądku, zrównoważony, nie młodzik, zestosunkowany w świecie biurokracyi miejscowej i petersburskiej, świeżo uczestnik manifestacyi przed pomnikiem cesarzowej Katarzyny, dobrze był u rządu »notowany«. Rząd pod na­ porem ówczesnego »ducha czasu« czuł, że należy raz przecie uczynić jakąś efektowną koncesyę Polakom na Litwie, że należy »po­ zwolić®, aby po dziesiątkach lat milczenia, mieli swój znowu własny organ prasy. Jeżeli zaś już zaryzykować krok taki, tedy, rozumie się, wskazanem byłoby najpewniejszemu z pew­ nych ludzi, ale też i zarazem najrodowitszemu Polakowi powierzyć pierwsze po latach pismo polskie na Litwie. Stąd wspomniana wyżej

uboczna propozycya biurokraty, uczyniona nie komu innemu, tylko dziedzicowi Łazdun. Propozycyę tę zaczął p. Milewski — roz­ ważać. I rozważył ją tak trafnie, iż prośbę o koncesyę na własne imię — podał. Rychło też otrzymał z Petersburga wiadomość, że za­ twierdzenie koncesyi jest już tylko kwestyą dopełnienia prostych a krótkich formalności. Wówczas rozpoczął pertraktacyę z p. F. Zawadzkim, stojącym w Wilnie nie tylko na czele zasłużonej, stuletniej księgarni, alei naj­ zasobniejszej drukarni. P. Feliks Zawadzki miał wziąć na siebie wszystkie koszta wydaw­ nicze; p. H. Milewski miał nadawać kierunek polityczny pismu. P. Zawadzki zgodził się. Pozostawało tylko znaleść fachowego redaktora, któryby pismo zorganizował i prowadził. Wówczas to p. Za­ wadzki w porozumieniu z p. Milewskim wy­ słał do mnie wspomnianą depeszę. Konferencya nasza trwała krótko. Jak naj­ chętniej przyjąłem propozycyę i spisaliśmy umowę, mającą obowiązywać na okres czasu trzyletni od dnia 1 lipca 1905 r. do 1 lipca 1908 r. Punkt jej 2-gi brzmiał jak następuje: »P. Cz. Jankowski organizuje redakcyę» Dnia«, za­ wiera w imieniu wydawców umowy ze stałymi i przy­ godnymi współpracownikami, wchodzi w stosunki re­ dakcyjne z korespondentami i udziela im instrukcyj,



8

-

m a g ł o s r o z s t r z y g a j ą c 3' w s p r a w i e w s z e l ­ kich artykułów i wiadomości pojawia­ jących się w dzienniku, znosi się w spra­ wach redakcyjnych z władzami miejscowemi, oraz cenzurą, oznacza stopę honoraryów, podpisuje pi­ smo jako redaktor, jest odpowiedzialny za regularne wychodzenie numerów, za typ pisma i jego zawar­ tość*.

Punkt następny określał prerogatywy p. Mi­ lewskiego, jako politycznego kierownika pisma: »P. Cz. Jankowski ma zasięgać rad}' i opinii pana Korwin-Milewskiego w kwestyach natury politycznej, mogących dać powód do zasadniczo-programowego wypowiedzenia się w piśmie — o ile nie otrzymał pełnomocnictwa do działania według własnego rozu­ mienia rzeczy lub trudność porozumienia się z panem Korwin Milewskim nie sprzeciwiała się interesom pisma«.

Tytuł gazety, jak widać z brzmienia po­ przedniego punktu, miał być »Dzień«. Umowa zawarta między p. H. Korwin-Milewskim, F. Zawadzkim i mną, została p o d ­ pisaną dnia 21 maja 1905 r. w Wilnie, w ho­ telu »Italia«, w mieszkaniu p. Milewskiego. Pismo miał podpisywać jako wydawca, nie p. F. Zawadzki, lecz p. Korwin-Milewski; dru­ kować się miało, oczywiście w drukarni p. f. J. Zawadzki. Pozostawało tedy wziąć się energicznie do



9



zorganizowania owego »Dnia«, aby pierwszy numer mógł wyjść 1 (14) września. Wspólna praca z p. Hipolitem Korwin-Milewskim, zwłaszcza na gruncie nastroszonym tylu szkopułami, mogłaby się wówczas wyda­ wać niejednemu rzeczą ryzykowną. P. Milew­ ski po kilku występach swoich w sprawach publicznych na zebraniach akcyonaryuszów Banku ziemskiego wileńskiego, podczas po­ wstawania Towarzystwa Rolniczego wileń­ skiego i t. p., ugruntował o sobie opinię czło­ wieka arbitralnego i niełatwego w stosunkach z ludźmi pozwalającymi sobie mieć odmienne zdanie. I 1 . Milewski uchodził za człowieka bar­ dzo rozumnego, bardzo energicznego, ale za­ razem wręcz obawiano się jego bezwzględno­ ści, wybujałego indywidualizmu, oraz zacie­ kłości w dopięciu swego tam, gdzieby w grę wchodziła zadraśnięta ambicya. (Identyfikowano często, zwłaszcza poza granicami Litwy, p. Hip. Korwin-Milewskiego z bratem jego ro­ dzonym Ignacym lir. Korwin-Milewskim, właścicielem historycznych Gieranon, również w powiecie oszmiańskim sytuowanych, oraz znanym szeroko wielce za­ możnym właścicielem wspaniałej galeryi obrazów. W rodzie Milewskich niema tytułu hrabiowskiego dziedzicznego. Tytuł hrabiowski osobisty otrzymał lir. Ignacy od papieża Leona XIII. P. Hipolit KorwinMilewski ur. w r. 1848, nauki pobierał w Paryżu i po­ siada dwa dyplomy uniwersyteckie: paryski i dor-

packi. Przez czas pewien pracował w Paryżu w Są­ dzie kasacyjnym oraz w Radzie Państwa. Od r. 1877 osiadł na stałe w majątku swoim Łazduny, prowadząc tam wzorową gospodarkę. W życiu społecznem krajowem chętny i czynny brał udział; wydał kilka broszur treści ekonomicznej i politycznej).

Wyliczone właściwości umysłu i charakteru p. Milewskiego bynajmniej mnie nie zatrwa­ żały. Przeciwnie, pociągała mnie wspólna z nim praca publiczna. Istnieją dwie kategorye lu­ dzi: tacy, z którymi niema sposobu podzielić się czemś znalezionem, oraz ci, z którymi, na­ wet po najostrzejszem starciu można zawsze dojść do porozumienia, z którymi nie tylko spierać się i godzić się można, ale i - w a r t o . P. Milewski należał i należy do tej kategoryi drugiej. Po nad to — aczkolwiek złośliwy jest, niemiłosierny i zawzięty — cechuje go w każ­ dej akcyi szlachetna lojalność a odwaga prze­ konań idzie w parze z równie odważnem, w danym wypadku,cofnięciem nieopowiedniego kroku. Właściwość to zresztą ludzi naprawdę— rozsądnych. A czego jak czego, lecz nie od­ mówić p. Milewskiemu właśnie trzeźwego, wytrawnego i szerokiego rozsądku. Można lu­ bić lub nie lubić tego rodzaju naturę, ale przy­ znać wypadnie, że, jak wyrażają się Francuzi: ćest quelqu'un, a w naszem zwłaszcza społe­ czeństwie atestacya taka powinna mieć więk-

-

l

i

­

sze uznanie, niż gdzieindziej. Wybitnych jedno­ stek my Polacy na Litwie nie posiadamy, nie­ stety, zbyt wielkiej liczby... P. Hipolit Milewski był właśnie wrócił z zagranicy, przywożąc ze sobą odbitkę bro­ szurową pracy swej politycznej, drukowanej w grudniu 1904 r. w dwutygodniku paryskim »Le Correspondent®, p. t. La crise constułionelle en Russie. Rzecz tę wydał był w r. 1905 (druk wileński Zawadzkiego) jako broszurę w języku rosyjskim 1 ) i zamierzał ogłosić przekład jej — polski. Kiedym odjeżdżał z Wilna do Warszawy, powierzył mi p. Milewski rękopis przekładu polskiego dla jak najszybszego ocenzurowa­ nia go w Warszawie. Podjąłem się chętnie, a przed oddaniem rękopisu do cenzury, mia­ łem go odczytać, ile żem nie znał ani orygi­ nału francuskiego, ani rosyjskiej broszury. Przyjechałem do Warszawy wczesnym ran­ kiem; przeczytałem natychmiast rękopis prze­ kładu i — znalazłem w nim całe ustępy, przeciwko którym moje przekonania i zasady musiałyby jak najkategoryczniej, jak najgo­ ręcej zaprotestować. Co począć ? Jeżeli p. Milewski wyda tego l ) BnyTpeHHirt Kpn3ncL BB Poccin N Hapo^Hoe npąucraBiiTejiBcrBo. Wilno, 1905, str. 75. -

12 rodzaju i tej treści broszurę, niemal w przed­ dzień ukazania się dziennika, noszącego obok siebie dwa podpisy: p. Milewskiego i mój, niesposób będzie nawet wytłómaczyć opinii pu­ blicznej, że wydawca i redaktor nie są po­ litycznie solidarni. Następnie, jeżeli to, co wyczytuję w broszurze jest politycznem wy­ znaniem wiary p. Milewskiego, jakże będę mógł, w danym wypadku, poddać się jego kierownictwu politycznemu ? Broszura francu­ ska i broszura rosyjska, jako przeznaczone dla Francuzów i Rosyan, mogły jeszcze od biedy znaleść usprawiedliwienie dla tego lub owego ustępu ze względów oportunistycznych; mogły wśród społeczeństwa polskiego przejść niepostrzeżenie; ale przekład — polski! Prze­ kład polski wywołałby jak najfatalniejsze ko­ mentarze w prasie, któreby niezmiernie za­ szkodziły dziennikowi naszemu wileńskiemu, wydawanemu właśnie przez... p. Milewskiego. I tak już p. Milewski ma markę t. zw. »ugodowośck, w dostatecznej mierze wytykaną; cóż będzie po ogłoszeniu polskiego przekładu owej Crise constitutionelle en Russie! *). ł ) Niewątpliwie rzecz p. t. »Wnutrennij krizis etc.« stoi na podstawie, z której dawno zeszedł sam p. Mi­ lewski. Dziś — nie napisałby z pewnością broszury takiej i nie jest bynajmniej moim zamiarem wypo-

13 Wziąwszy sytuacyę ze wszech stron pod rozwagę, wysłałem do p. Milewskiego depe­ szę, zwracającą mu uwagę, że wydanie bro­ szury polskiej nie da się połączyć z redago­ waniem przeze mnie »Dnia«, a przybyły do Warszawy p. F. Zawadzki, podzielając w zu­ pełności moje zdanie, podjął się uprzejmie doręczyć p. Milewskiemu obszerny mój list, zawierający szczegółową krytykę niektórych ustępów broszury, oraz kategoryczne oświad­ czenie, że jeśli broszura wyjdzie w świat, tedy ja nie mogę kłaść mego podpisu obok pod­ pisu p. Milewskiego na czele »Dnia«. Uwagi moje oraz oświadczenie — uraziły p. Milewskiego. Odpisał mi, iż nie pozwoli brać siebie pod polityczną kuratelę; dawał do zrozumienia, że »wydawca« — w jego po­ jęciu — najmuje sobie »redaktora« jak nieprzymierzając ekonoma i redaktor ten obo­ wiązany jest pisać tak i to, co mu pan wy­ dawca pisać poleci. Do listu dołączone były dokumenty moje, które miał złożyć odpowie­ dnim władzom w celu ulegalizowania mego stanowiska redaktora. minąć mu jej po wieki wieczne. Mógł w grudniu 1904 r., a nawet w lecie 1905 r. zabłąkać się aż na takie manowce... Ten tylko nie błądzi nigdy, kto ni­ gdy nic nie myśli i nic nie robi.



14 -

Zarówno zawartość listu, jak zwrot doku­ mentów oznaczały aż nadto wyraźnie: zer­ wanie. Świeżo podpisana trzyletnia umowa nasza przetrwała zaledwie dni kilka. Nie odpisałem, rozumie się, nic p. Milewskiemu i nie ruszy­ łem się z Warszawy. Wobec mego cofnięcia się, nie zgodził się p. F. Zawadzki łożyć na wydawnictwo »Dnia«, nawet drukować w swym zakładzie gazety. P. Milewski — jak wieść do­ szła do mnie — postanowił zorganizować i wy­ dawać pismo własnym kosztem i na własne ryzyko, oraz — szukać innego redaktora. Znalazł go niebawem — w Warszawie. P. Józef Ostroróg-Sadowski, któremu p. Mi­ lewski zaproponował redagowanie pisma co­ dziennego w Wilnie, adwokat z zawodu, w wol­ nych chwilach heraldyk (ogłosił ze dwie bro­ szury o tytułach hrabiowskich i t. p.), a w jesz­ cze swobodniejszych, pisujący ulotne humo­ reski do »Kury era Swiątecznego«, nie należał nigdy do cechu publicystów lub fachowych dziennikarzy. Obcą mu była wszelka technika dziennikarska, a cóż dopiero mówić o kwalifikacyach na redaktora! Być może, że bawił kiedy przelotnie na Litwie, w każdym jednak razie stosunki nasze były dlań niemal całko­ wicie obce, klientelę miał w Warszawie nie­ liczną, zajęcia niewiele., propozycya p. Mi-

— 15 — lewskiego była mu na rękę. Przyjął bez na­ mysłu. I gdyby wzięli się do zorganizowania, po czterdziestu kilku latach, pierwszego czasopi­ sma polskiego w Wilnie, we dwójkę, p. Hi­ polit Milewski i p. Sadowski - dotąd chyba jeszcze organizowałoby się to pismo lub naj­ dziwniejsze miałoby początki. Na szczęście do redakcyi przyszłego swego pisma zaanga­ żował p. Milewski zawodowego dziennikarza a zarazem utalentowanego literata, p. Jana Zamarajewa, pisującego pod pseudonimem J. Ursyn. (W roku 1905 liczył p. Zamarajew-Ursyn lat nie­ pełnych czterdzieści. Rodem z Piotrkowa, wycho­ wany w domu dziadka swego Jaksy-Dębickiego, b. pro­ fesora historyi polskiej w Piotrkowie i Pińczowie, debiutował jako nowelista w r. 1885 w »Kuryerze Warszawskim«, następnie zamieszczał feljetony, po­ wiastki, szkice etc. w różnych czasopismach; z lat parę przebył w Petersburgu w redakcyi »Kraju«, a w r. 1894 przeniósł się na stałe do Kijowa w cha­ rakterze korespondenta »Kraju«. Tam też przez pe­ wien czas prowadził salon artystyczny, zasilany przez wielu malarzy warszawskich i galicyjskich. Kreślone podczas wycieczek na Ukrainę, Wołyń i Podole opisy tych dzielnic, zamieszczał}* chętnie czasopisma, ile że obok bystrej obserwacyi cechował je wrodzony ta­ lent pisarski, przystosowujący się doskonale do fak­ tury dziennikarskiej. Gdy stosunki p. Zamarajewa z petersburskim »Kra-

-

16



jem« ustały, wyruszył w głąb Rosyi i na Syberyę, nadsyłając stamtąd korespondencj e do »Słowa« i »Czasu«. W r. 1903 udał się do Mandżuryi, następnie do Chin, coraz rzadziej już jednak pisując do gazet war­ szawskich. Podobno w Charbinie przez czas pewien pracował w gazecie codziennej tamtejszej, zaś do­ piero z wybuchnięciem wojny rosyjsko-japońskiej za­ częły zjawiać się w »Kuryerze Warszawskim« oraz »Słowie« korespondencye z podpisem J. Ursyn. Niedoczekawszy jednak końca wojny, wrócił p. Zamarajew do Warszawy, gdzie jak się rzekło, zetknął się w lecie 1905 r. z p. Milewskim i przeniósł się na stałe do Wilna. W książkowem wydaniu wyszło kilka zbio­ rów nowel i szkiców J. Ursyna).

Zasługa zorganizowania pierwszego po la­ tach dziennika polskiego w Wilnie, niemal całkowicie należy do p. J. Zamarajewa. Pie­ niężne wydatki — bardzo zresztą stosunkowo nieznaczne — wyłożone przez p. Milewskiego, nie mogą wejść w rachubę. Głównej pracy, stworzenia redakcyjno-wydawniczej podstawy dla dziennika, nawiązania stosunków z kores­ pondentami poza wileńskimi, obmyślenia i wy­ konania typu pisma i t. p. podjął się p. Zamarajew i — zważywszy na niezmiernie utru­ dnione warunki wydawnicze miejscowe— wy­ wiązał się z zadania, jak nie można lepiej. Zawarty osobiście przez p. Milewskiego kon­ trakt z drukarnią Syrkina, dał nowopowstałej redakcyi niejedną ciężką chwilę do prze­ bycia, a i potem jeszcze, do marca roku na-

- 17 — stępnego, t. j. aż do zerwania kontraktu i prze­ niesienia druku pisma do drukarni E. Nowic­ kiego, fatalne warunki »specyalnej« polskiej zecerni, utworzonej na prędce w wielkiej dru­ karni rosyjskiej Syrkina, dały się dobrze we znaki redakcyi. Mówiąc krótko: w ciągu pierw­ szych dwóch miesięcy istnienia gazety redakeya, z iście pionierską energią przezwyciężała trud­ ności, o jakich wręcz pojęcia się niema w pra­ sie np. warszawskiej, a lwia część trudu lecz i zasługi zarazem, przypadła na dolę p. Zamarajewa. Oddać trzeba jednak sprawiedli­ wość i p. Milewskiemu, że obyczajem swoim, niestrudzenie a energicznie, o ile to od niego zależało, przyczynił się do ustalenia bytu pisma. Nadano pismu tytuł zmieniony: »Kuryer Litewskk; numer pierwszy wyszedł dnia 1 (14) września. W szczupłem gronie redakcyjnem praco­ wał usilnie, nieraz w dwójnasób i trójnasób p. Zamarajew, sekretarz redakcyi, a faktycznie, prowadzący pismo. Niedoświadczony i najzu­ pełniej pozbawiony nerwu dziennikarskiego redaktor p. Ostroróg-Sadowski mógł tylko od czasu do czasu napisać artykuł, z natury rze­ czy, blady, gdyż wyszły z pod pióra prześlizgu­ jącego się szablonowym frazesem po grun­ cie obcym i dopiero krajanym stalką dzieńW CIĄGU DWU LAT.

2



18

nikarską. Natomiast debiut p. Korwin-Milewskiego, jako publicysty, wprawił wprost w zdu­ mienie tych, którzy w »szlagonie« z Łazdun nie podejrzewali tego pokroju zacięcia, dosadności stylu i instynktownie odczutego zakroju dziennikarskiego. Już pierwsza serya artyku­ łów zatytułowana »Duma Państwowacc poru­ szyła temat świeży wówczas i palący z nie­ pospolitą werwą a głębokością i wytrawnością krytyczną, sprawiającą jak najdodatniejsze wrażenie. Język tylko polski, aczkolwiek w redakcyi pilnie oszlifowywany, pozostawiał nie­ jedno do życzenia; nie brakło mu atoli mocy, dosadności, oraz zwrotów wybornych, jak nie­ mniej soli atyckiej, często gęsto zaprawionej pieprzem, bynajmniej nie zwietrzałym. Początkowy bojkot »gazety p. Milewskie­ go® zamierzony przez sfery nacyonalistów miejscowych, ustać musiał wobec pogodze­ nia się wielu z »firmą« wydawniczą, wobec — o dziwo! — artykułów podznaczonych H. K. M. jędrnych i racyonalnych, a pozbawionych wszelkiej zaprawy »osobistej«! Podobała się gazeta — nawet bez względu na to, że była pierwszą polską — po tylu latach! Pierwsza polska gazeta w Wilnie po roku 1863! Magiczne słowo — nieprawdaż? Zda­ wać się mogło, że na samą zapowiedź (w lipcu 1905 r.), że za dwa miesiące zacznie wycho-

- 19 — dzić takie pismo, posypią się... tysiące prenu­ meratorów. Tak przecie społeczeństwo polskie na Litwie spragnione było — własnej prasy! Tak wyrzekano, tak ubolewano, tak skarżono się, że polskich gazet mieć tu w »siewierozapadnym kraju« nie mamy prawa! No i — iluż dnia'l września liczył ów zapowiedziany od dwóch miesięcy »Kuryer Litewskk prenume­ ratorów ? No... chyba z jakich dziesięć tysięcy! (boć przecie na samej Litwie i Białejrusi liczą do IV2 miliona Polaków). Do dnia 1 września zapisało się prenumeratorów na »Kuryer Litew­ ski®... 1042. O, ty społeczeństwo moje polskie na Li­ twie! We wrześniu 1905 r. nastało u nas w kraju zapoczątkowywanie ze strony rządu jakichś quasi-konstytucyjnych reform. Nie dziw. Ru­ szyło się wszystko w imperium i czas był za­ iste mydlić oczy bodaj pozorami, że nie po­ zostało martwą literą historyczne wyrażenie się ministra ks. Mirskiego o »zaufaniu« rządu do społeczeństwa. Tedy, na początek, pozwolono jeszcze w lipcu dokonać pierwszych na Litwie po latach, od czasów b. sejmików — wyborów, a mianowi­ cie delegatów ziemiańskich na walną konfe2*



20



rencyę prezydowaną przez p. general-gubernatora, a mającą dać odpowiedź na pytanie: jakie— zdaniem przedstawicieli (z wyboru) ziemian — należałoby dać ziemstwa trzem gu­ berniom generał-gubernatorstwa wileńskiego ? Ziemianie powiatu oszmiańskiego wybrali na delegata p. Bronisława Umiastowskiego, a na zastępcę mnie. Ponieważ w walnem prywatnem zgromadzeniu delegatów dnia 25 i 2(5 września (na dni parę przed generał-gubernatorską konferencyą) brali udział i zastępcy delegatów, przeto udało mi się pożytecznym być zgromadzeniu w tej mierze, że znana »Deklaracya« złożona na piśmie p. generał-gubernatorowi przez delegatów trzech gubernii oraz prezesów trzech Towarzystw Rolniczych — pisana była moją ręką, uległszy potem w ogniu kilkugodzinnej dyskusyi jedynie nieznacznej zmianie dwóch, trzech wyrazów. Po odbytej konferencyi pp. członkowie delegacyi i prezesowie Towarzystwa Rolniczych, zaszczycili mię pod datą 1 października ode­ zwą, która po kres życia stanowić będzie dla mnie jedną z najcenniejszych pamiątek, a któ­ rej brzmienie jest następujące: Wielm. Czesław Jankowski w Polanach. My niżej podpisani przesyłamy Szanownemu Panu wyrazy naszego głębokiego uznania za tak serdeczny

-

21

-

udział Jego w naszej wspólnej pracy, wyrażający się w tak podniosłem wypowiedzeniu naszych poglądów, potrzeb i określenia naszego stanowiska narodowego. Pozostajemy z głębokim szacunkiem i poważaniem: Aleksander Tyszkiewicz, Dymitr Korybut-Daszkie­ wicz, Hipolit Gieczewicz, Bron. Umiastowski, Eug. Ro­ mer, Michał Węsławski, Wład. Kwinto, Stan. Gutow­ ski, Józef Czarnocki, Wawrzyniec Puttkamer, Czesław Krasicki, Jan Baliński, Bronisław Malewski, Aleksander Montwiłł, Maryan Chełchowski, Fr. Wańkowicz, Kazimierz Zawisza, Stan. Koiszewski, Józef Romanowicz, Aleks. Mikulski, Adam Koiszewski, Konstanty Szczuka, Bolesław Jełowicki, J. Bychowiec.

P. Milewski zaproszony przez generał-gubernatora do wzięcia udziału w konferencyi, jako rzeczoznawca (w takimże charakterze otrzymali zaproszenie prezesowie Tow. Rolni­ czych) nie przyłączył się do delegacyi, nie uczestniczył w jej naradach poufnych, »Deklaracyi« nie podpisał i w »Kuryerze Litewskim« wystąpił przeciw odrzuceniu przez delegacyę ziemstw nawet z r. 1864, oraz przeciw domaganiu się ziemstw całkiem nowego typu, zapowiedzianych niejako przez ukaz Najwyż­ szy z dnia 12 grudnia 1904 r. P. Milewski uważał, iż należało oświadczyć się za wpro­ wadzeniem na Litwie ziemstw z roku 1890, t. j. takich, które obecnie funkcyonują w gu­ berniach środkowych. W kilka dni po złożeniu w Wilnie p. ge-

-

22

-

nerał-gubernatorowi w mowie będącej »Deklaracyi«, odbyło się dnia 2 października w Oszmianie pierwsze zgromadzenie przedwy­ borcze prawyborców ziemiańskich w sprawie ułożenia listy kandydatów na wyborców, z po­ między których mieli być wybierani posłowie do pierwszej Damy Państwowej. Widząc, iż nikt nie rusza się w powiecie, zainicyowałem to zgromadzenie, rozesławszy kilkadziesiąt za­ proszeń cenzusowym współobywatelom moim. Jedni otrzymali zaproszenie w porę, drudzy nie otrzymali; wynikło wiele niepotrzebnych kwasów, atoli sprawa nieposlania przeze mnie zaproszenia p. Hipolitowi Korwin-Milewskiemu nabrała niepomiernego rozgłosu. Zaproszenia rozmyślnie nie posłałem... Nie dlatego, aby uczynić p. Milewskiemu przykrość lub urazić go, lecz dlatego, że zdawało mi się, iż na pry­ watne, agitacyjne zebranie nie mogę zapra­ szać kogoś, na którego credo polityczne wcale się nie piszę. Był to — przyznaję chętnie — błąd. Należało p. Milewskiego zaprosić i spra­ wę owych przeciwieństw publicznie, podczas dyskusyi, wyświetlić. Popełnienie — w naj­ lepszej wierze — tego taktycznego błędu da się jedynie usprawiedliwić tem, źe ówcze­ sne zgromadzenie oszmiańskie było jednym z pierwszych kroków, któreśmy stawiali na arenie akcyi politycznej, wyborczej.

23 (Dzieje tej całej sprawy opisałem szczegółowo, wiernie i dokumentnie w broszurze, wydanej jesie­ nią 1905 r. p. t. »Zjazd oszmiański. Dzieje — prze­ bieg — uchwały — protesty«. W obiegu księgarskim nie była. Rozesłałem ją tylko redakcyom pism oraz pewnej liczbie ziemian powiatu oszmiańskiego —jako przyczynek do charakterystyki i dziejów pierwszych u nas przebłysków wznowionego życia publicznego).

Dwóch, trzech ziemian oszmiańskich, uwa­ żało za stosowne »ująć się« za pominiętego p. Milewskiego w ten sposób, iż bądź zapro­ testowało przeciwko prawomocności uchwal zjazdu, bądź pcdalo do wiadomości publicz­ nej o nieotrzymaniu zaproszenia. P. Milew­ ski nie tylko skwapliwie owe listy drukował w »Kuryerze Lilewskim«, ale sam skrytyko­ wał zjazd w piśmie swoim. Zniewoliło mię to do przesłania »Kuryerowi Litewskiemu « obszernej »Odpowiedzi« na kilka frontów. Drukując ją w Nrze 48-ym »Kuryera Litew­ skiego® (z dnia 27 października), dodał pan Milewski komentarz wyjaśniający, iż »Kuryer Litewski« stal jedynie na gruncie zapa­ trywania, że »takie, jak zjazd oszmiański ze­ branie, powinno było mieć na celu wywołanie wymiany różnych opinij i o ile można, znalezienie dla nich wspólnego terenu«. Zajęcie tak szacownego i ogólnikowego stanowiska, nie dato, rzecz oczywista, powodu do dalszej polemiki. Nadto osobiste moje po-



24

rozumienie się w sprawach publicznych z pa­ nem Milewskim ujawniło nie tylko wiele stycz­ nych poglądów i wrażeń, lecz i możliwość nie­ jednej wspólnej i jednolitej pracy społecznej. Zaproponowanego mi pisania do »Kuryera Litewskiego« (ze wsi, gdyż od sierpnia mieszka­ łem stale u siebie w Polanach, o parę stacyj kolejowych od Wilna) — nie przyjąłem, lecz zamknięty i uregulowany »incydent« ze zja­ zdem oszmiańskim nie tylko nie pogłębił mego rozdwojenia z p. Milewskim, datującego od zerwania umowy majowej, lecz przeciwnie, zbliżył nas znowu do siebie. Nie był to już zresztą p. Milewski z cza­ sów zatargów z Bankiem Ziemskim i Towa­ rzystwem Rolniczem. Wstąpiwszy na faktycznie »publiczną« arenę, wszedłszy osobiście na te­ ren »siódmego mocarstwa®, prasy, zaczynając grać rolę na o wiele szerszej widowni niż do­ tychczas, mądry ten i wytrawny »działacz« zoryentował się bystro, że do zmienionych wa­ runków i okoliczności nie sposób stosować dotychczasowej arcy - indywidualnej »dezinwoltury«. Współcześnie, a już niezależnie od postanowień a priori, czas i okoliczności, wy­ padki niezwykłe i świeże a mocne wrażenia, zmodyfikowały same, w znacznej mierze, sądy jego i poglądy, a w wyższym jeszcze stopniu to, co nazywamy charakterem. P. Milewski,

natura skrystalizowana, a pod pewnemi wzglę­ dami, powiedziałbym dosadniej: skostniała, juści, że pozostał — sobą, jako indywidual­ ność daleka od przeciętności, atoli gwałtowne i bezwiedne rzucanie kwestyi osobistych przed sprawę publiczną, zapodziało się gdzieś i po­ szło na bardzo daleki plan; apodyktyczny kon­ serwatyzm zabarwiony wyzywającym jakby uporem i lekceważeniem przeciwników zaczął przechodzić w coraz wyraźniejszy konstytucyonalizm, powiedzmy nawet, w postępowy liberalizm, obstający już tylko przy rozsądnej i celowej ewolucyi; wreszcie na kosmopoli­ tycznym gruncie wychowańca szkół zagranicz­ nych, wielbiciela zachodniej, zagranicznej cywilizacyi, występować zaczęły wcale nie dwu­ znaczne objawy »uświadomienia« narodowego polskiego. Obcując często z p. Milewskim w ciągu października i listopada 1905 roku, w czasie rozgrywających się właśnie tragedyj »ruchu wolnościowego« nie tylko w głębi Rosyi, lecz i na ulicach Wilna — nie posunąłbym się aż do zawołania: quantum muiatus ab illo! lecz do wysokiego poważania dla rozsądku, wiedzy, wytrawności i energii mego współpowiernika przybyła mi istotna sympatya dla człowieka, w którego duszy więcej strun było w stanie zadźwięczeć — niż przypuszczałem... Zdawaćby się mogło, że odbiegam od — /.

przedmiotu. Bynajmniej. W prasie narodowodemokratycznej warszawskiej kilkakrotnie podkreślono »niespodziewaną nag'łość« ustąpienia mi przez p. Milewskiego miejsca swego w »Kuryerze Litewskim«. Nie przyszło to ani »nagle« ani »niespodziewanie«. Szło ku temu wła­ śnie od chwili zamknięcia »incydentu« ze zjazdem oszmiańskim i ponownego naszego porozumienia się w sprawach publicznych. Wlistopadzie napisałem był rzecz p.t.»Wskazania programowe«, streszczające z jednej strony platformę ideową dla zebrań przedwyborczj 7 ch, z drugiej zawierające treściwe wska­ zówki: jakie przymioty i cechy powinien posia­ dać poseł do Dumy Państwowej. »Wskazania« wydrukowane na oddzielnych arkuszach, miały być rozpowszechniane nie tylko w gubernii wileńskiej. (Niejeden ustęp »Wskazań« wszedł potem żywcem do artykułów moich wstęp­ nych politycznych, pisanych dla »Kuryera Litewskiego«). Przed puszczeniem w świat »Wskazań« moich dałem je do przeczytania p. Milewskiemu, prosząc o uwagi krytyczne. Wyjąwszy z parę odcieni bardziej stylowych niż rzeczowych, nie zaoponował p. Milewski przeciwko żadnemu z punktów poruszających jednak sprawy najbardziej zasadnicze natury socyalnej i politycznej. Przyznam się, żem nie bez zdziwienia uwag jego ówczesnych wysłu-



27 -

chał... Może ten szczegół rzuci jako pars pro toto światło na ową »niespodziewaną nagłość« podnoszoną przez pp. publicystów warszaw­ skich, oczywiście nieświadomych dziejów za­ kulisowych przejścia »Kuryera Litewskiego« pod moją redakcyę. Powody wogóle oddania przez p. Milew­ skiego »Kuryera Litewskiego« po trzech mie­ siącach w inne ręce, były głównie zewnętrznej natury. Nawet tak bystro oryentujący się czło­ wiek, jak wydawca »Kuryera Litewskiego® nie mógł uporać się z zupełnem niedoświadczeniem swojem w sprawach wydawniczo-redakcyjnych. Wspomniałem już o niemożliwym kontrakcie zawartym z drukarnią Syrkina. Administracya i ekspedycya szwankowały. Organizacya redakcyi była wadliwą, a p. Zamarajew nie posiadał władzy wykonawczej dla doprowadzenia redakcyjnych sił do nale­ żytego porządku. Pismo — słabło. Liczba pre­ numeratorów doszedłszy do jakich 4'/ 2 ty­ sięcy, nie powiększała się. Sam p. Milewski znużył się szybko, nie przywykły do stałego a bez wytchnienia pisania artykułów. P. Zamarajew nie mógł go w politycznym dziale zastąpić, gdyż żadnych po temu kwalifikacyj nie miał. P. Ostroróg Sadowski gdyby nawet chciał, nie potrafiłby pisma »ożywić«. Zano­ siło się na nieodzowność uczynienia — wy-

-

28



datków, któreby się opłaciły dopiero... w przy­ szłości. P. Milewski skłonny do nich nie był; nie mógł pogodzić się z myślą, że czasopismo to też przecie »majątek«, jak każdy inny wy­ magający początkowych wkładów. Ważyć też zaczęły na szali losów »Kuryera Litewskiego« wypadki krajowe i państwowe, przybierające cechy zapowiedzi jakiegoś przewrotowego ka­ taklizmu. Wielu się zdawało — a w ich liczbie i p. Milewskiemu — że rozpocząć się winno jeneralne sauve-qui-peut np. za granicę wszyst­ kich wogóle »posiadających« — cośkolwiek. Istna emigracya baronów kurlandzkich i inflandzkich zalewała wówczas właśnie Króle­ wiec... Ze wsi, u nas, wyjeżdżano pospiesznie, jeżeli nie do Galicyi, to do najbliższych miast. Czasy były pełne trwogi i niepewności prawie o jutro. Raz po razu strejki najrozmaitsze przerywały prawidłowy bieg wydawania i ekspedyowania »Kuryera Litewskiego«; prenumeratorowie sarkali; chwilami zdawało się, że w tych warunkach rychło wydawanie czaso­ pisma stanie się wręcz — niemożliwem. Wszystko to razem wzięte zdecydowało p. Milewskiego do sprzedania »Ivuryera Litew­ skiego* p. Feliksowi Zawadzkiemu, który z góry był zastrzegł, że redaktorstwo pisma ja obej­ mę. Przeciwko tej klauzuli p. Milewski nic nie miał; a dodać trzeba, że przyszłe losy »Kur.



29



Litewskiego« obchodziły go bardzo rzetelnie; uważał, słusznie, pismo za swoje »dzieło«, które pragnął gorąco, aby nie poszło na marne, lub — na »manowce«. Do »Kur. Litewskiego« pod redakcyą moją obiecał jak najchętniej pisać lub nadsyłać informacye. Transakcya dokonaną została w ostatnich dniach listopada. Umowę moją z p. Zawadz­ kim, jako wydawcą, podpisaliśmy dnia 30 te­ goż miesiąca — na okres trzyletni. Numer »Kuryera Litewskiego« z dnia 1 (14) grudnia 1905 r. wyszedł z podpisem p. F. Zawadzkiego, jako wydawcy i moim, jako redaktora. Skład redakcyi nie uległ zmianie. P. J. ZamarajewUrsyn pozostał na stanowisku sekretarza re­ dakcyi.

II. Rozbieżne prądy i kierunki zarysowują się wyraźniej wśród społeczeństwa polskiego na Litwie i Riałejrusi. — J. E. ks. biskup wileński Edward baron v. der Ropp. — Organ własny ks. biskupa »Nowiny Wileń­ skie®.— Utworzenie Stronnictwa Konstytucyjno-Katolickiego. — Jego program, zadania i cele. — Punkty niebezpieczne. — Polemiczno-krytyczne artykuły pana H. Korwin-Milewskiego w »Kur. Litewskim«. — Re­ pliki »Nowin Wileńskich®. — Protesty. — Punkty agrarne programu Stronnictwa Konst. - Katolickiego zostają zmienione. — Artykuł »Po burzy« w »Kuryerze Litewskim«. — Niepokoje p. Zawadzkiego. - Pertraktacye z ks. biskupem. — Ks. biskup nabywa »Kuryer Litewski« a »Nowiny Wileńskie« przestają wychodzić (20-ty lutego 1906).

Społeczeństwo nasze, w miarę sił i uświa­ domienia, nie szczędziło »Kuryerowi Litewskiemu« poparcia swego i sympatyi w po­ czątkowym okresie rozwoju pisma. To też, pomimo ciężkiego borykania się z bezprzy­ kładnymi warunkami technicznymi, z brakiem

-

31 -

sił redakcyjnych, z niemożliwością wręcz zor­ ganizowania korespondentów zamiejscowych w kraju, całkiem nie zżytym z prasą, z dru­ karnią funkcyonującą fatalnie i t. p. — wdzię­ czną była praca około postawienia pisma na stopę godną organu prasy polskiej (niejako) in pariibus. Dążeniem mojem było sprostać — wielkim tradycyom kulturalnym i umysłowym Wilna z czasów uniwersyteckich; wstyd by mi było nie dowieść, że my Polacy tu na Litwie potrafimy nawiązać nić tych tradycyj; gorąco pragnąłem stworzyć na tym tu naszym grun­ cie krajowym, przy pomocy wyłącznie sił miejscowych, nie importowanych z Warszawy, wielki, poważny organ prasy polskiej, wol­ ny od wszelkiej »tandety«, będący w najszlachetniejszem rozumieniu, wyrazicielem opinii społeczeństwa polskiego na Litwie i Białejrusi. Wówczas, w grudniu r. 1905, społeczeństwo nasze tu na Litwie, niebyło jeszcze 'silnie i wyraźnie zróżniczkowane politycznie; mogło mi się przeto zdawać, że w jednem piśmie uda mi się pod flagą »bezpartyjności« zjed­ noczyć wszystkie w kraju polskie siły na­ prawdę kulturalne... Rychło wypadło uznać, że tej sztuki nieda się dokazać i że zarysowujące się coraz wyraźniej prądy i kierunki, stoczyć muszą ze sobą nieuniknioną walkę, zanim

32

-

zdecydują się na zawarcie kompromisu mają­ cego stać się zasadniczą podstawą dla wska­ zanej i wprost narzuconej nam przez okolicz­ ności — koncentracvi. Różniczkowanie wyraźne prądów i kie­ runków w społeczeństwie naszem zapocząt­ kował J. E. ks. biskup wileński Edward baron von der Ropp. Ks. biskup wileński pochodzi ze staro szla­ checkiej, czysto niemieckiej rodziny Freiher rów kurlandzko - inflanckich. Dom ojca ks. biskupa, barona Juliana, stał się polskim — jak oaza wśród gniazd von der Roppów — dzięki jedynie temu, że baron Julian poślubi! jedną ze szlosbergskich Plater-Zyberkówien. Spolszczył się też całkowicie dom brata ks. biskupa, barona Konstantego, dzięki poślubie­ niu przezeń Szadurskiej córki Władysława magnata ongi na Oświeju. Reszta von der Ropp'ow, nie wyłączając najbliższej rodziny ks. biskupa, pozostała wierną niemieckości swojej, nie tylko nie używając języka pol­ skiego w kole rodzinnem, lecz nawet słowa polskiego nie rozumiejąc. Edward v. d. Ropp otrzymał całkiem świe­ ckie wychowanie i kształcił się świecko. Za­ kończył z odznaczeniem wydział prawny uniwersytetu petersburskiego i dopiero w 33 roku życia — wstąpił do seminarjum. W ośm-

- 33 naście lat potem był biskupem dyecezyi Tyraspolskiej z rezydencyą w Saratowie a w 1904, licząc lat 53, zasiadł na stolicy biskupiej w Wilnie. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że rząd po przeprawach z ks. biskupem Hry­ niewieckim a nawet z ks. biskupem Zwierowiczem, przystał chętnie na kandydaturę wi­ leńską biskupa tyraspolskiego ze względu właśnie na zagwarantowaną niejako, jego odporność wobec »szowinizmu polskiego«. Można było mieć prawie pewność, że kto jak kto ale chyba ks. biskup Ropp nie będzie bruździł rządowi nacyonalistycznemi tendencyami. Zdawał się też ks. biskup Ropp nie hołdować nieprzejednanemu fanatyzmowi re­ ligijnemu. Gruntownie wykształcony arysto­ krata uchodził za człowieka nie tylko rozum­ nego lecz i rozsądnego, nie zrywającego się dmuchać pod wiatr a zdradzającego wcale nieprzeciętne uzdolnienie dyplomatyczne. Mógł wreszcie mieć we krwi tendencyę raczej ku zachowawczości niż ku t. zw. postępowi lub też ku demagogii, tak łatwej do zapropagowania w kościele. Jakoż, niektóre z pierwszych kroków ks. biskupa na gruncie wileńskim jakby po­ twierdzać zaczęły przewidywania rządu. Pod­ czas ingresu do katedry, pozdrowił nowy Pasterz dyecezyan swoich, Litwinów, w ich W CIĄ6U DWU LAT

3

mowie ojczystej. Słów tych kilka wywarło silne wrażenie; polski nacyonalizm na Litwie drgnął i poszedł pomruk po kraju, że nowy biskup gotów współdziałać »litwinizowaniu« Wilna. Rychło zapisano na rachunek nowego Pasterza drugą malam nołam. Odjeżdżał na plac boju rosyjsko-japoński generał Gripenberg. Miasto Wilno ofiarowało mu sztandar honorowy; najwybitniejsi przedstawiciele gro­ du Gedymina zaproszeni zostali do położenia nazwisk swych i imion na drzewcu owego sztandaru. Ńa drzewcu tem znalazł się podpis ks. biskupa wileńskiego... Wreszcie podczas uroczystości odsłonięcia pomnika cesarzowej Katarzyny na placu Katedralnym w Wilnie odgrywał ks. biskup rolę niezupełnie wyraźną; wziął »do pewnego stopnia® udział w uro­ czystości. Fakty te, nie usposobiły przyjaźnie społe­ czeństwa polskiego dla nowego biskupa. Wstrzymywano się jednak od ugruntowywa­ nia opinii o nim, polegając na sławionym jego — rozumie. Istotnie, wielkopańsko-wielkoświatowy dostojnik kościoła zjednywał, zwłaszcza »wybredne« sfery towarzyskie, grandezzą swych wystąpień, blaskiem rozmo­ wy, spokojem i powagą. Pochlebiało miłości własnej, że — bądź co bądź — Kościół nasz katolicki ma tu u nas reprezentanta co się

zowie, na którego z respektem patrzą za­ równo władze jak innowiercy. Rychło jednak zaczęto przekonywać się, że ks. biskupowi Roppowi nie wystarcza poważno-dostojna reprezentacyjna rola. Indywi­ dualność ks. biskupa nie mogła zamknąć się dobrowolnie w ciasnym zakresie administracyjno-duchownych dyecezyonalnych spraw. Jedną z zasadniczych cech ks. biskupa Roppa jest ambicya, chęć wywierania jaknajszer­ szego wpływu oraz przewodzenia, chęć góro­ wania nad tłumem, zwracając na siebie po­ wszechną uwagę. Niesie go ku temu nieprze­ parcie zarówno temperament jak wrodzona pochopność do czynu i działalności. W pewnej mierze wchodzi też w grę zakrojone na szer­ szą skalę pojmowanie obowiązków społecznoobywatelskich, wcale, zdaniem ks. biskupa, nie odciętych murem od stanowiska dostoj­ nika Kościoła. A gdzieżby się mogła działal­ ność społeczna manifestować szerzej i rozgłośniej niż — w polityce? J. E. ks. biskup Ropp jest zapalonym, namiętnym działaczem — politycznym. Z pierwszym też przebłyskiem »nowej ery« (po Manifeście 17 października), ks. bi­ skup świadom doskonale wpływu i znaczenia prasy, zapragnął mieć w ręku tak cenne na­ rzędzie, jakiem jest organ — własny. Prywa-

- 36 tne dyskusye z ziemianami, z wybitnymi przed­ stawicielami różnych klas i stanów, kazalnica, mniej lub więcej głośne stosunki z władzami miejscowemi i centralnemi — to jeszcze ma­ ło... Dziennik własny! Oto dopiero godna sze­ rokiej działalności arena dla — bronienia praw i interesów Kościoła? Niezawodnie; bro­ nienie praw i interesów Kościoła rzecz nie­ zmiernej wagi... ale wszak na zachodzie Eu­ ropy nie tylko to jedno wchodzi w zakres programu czasopism t. zw. »katolickich«. Or­ gan szczerze i nawskióś katolicki rzecz po­ żyteczna ludziom a Bogu osobliwie miła, ale — gdzieżby jeżeli nie w piśmie czysto katolickiem miała mieć ognisko swoje np. Demokracya Chrześcijańska? W dzisiejszych czasach za piedestał dla omnipotencyi Ko­ ścioła służyć może tylko i jedynie socyalizm chrześcijański. Przewidywał tę niezbitą prawdę bystrym umysłemswoimwielki papieżLeonXIII. Wskazał drogę... raczej: akcyą, która musi matematycznie pociągnąć za sobą tłumy; na­ leży nie zwalczać jej wyniosłem non possumus, lecz należy ją ująć we własne dłonie. A wów­ czas dopiero — Deus providebit... Bez ingerencyi Kościoła w samą rdzeń najżywotniej­ szych spraw społecznych nie da się utrzymać tegoż Kościoła na stanowisku potężnego, je­ żeli nie rozstrzygającego czynnika ogólno-

- 37



ludzkiego. Cóż po »opoce« trwającej wśród wzburzonego morza jak samotna zapomniana rafa! Cóż po jej niespożytej trwałości! Otrzymawszy wiadomość, że p. Milewski nie byłby dalekim od wyzbycia się »Kuryera Litewskiego«, ks. biskup wileński rozpoczął z nim rokowania o kupno wydawnictwa. Transakcya nie doszła do skutku; p. Milewski nie chciał przyczynić się do ugruntowania w Wilnie, jak mniemał, placówki klerykalizmu. Wówczas ks. biskup postanowił powołać do życia nowy, własny organ i z początkiem r. 1906 zaczął wydawać pismo codzienne pod tytułem »Nowiny Wileńskie«. Słaby to był dziennik i niezdarny wielce. Niepraktyczny ks. biskup powierzył redakcyę niejakiemu p. Bohdanowiczowi najzupełniej nieprzygotowanemu do urzeczywistnienia w pi­ śmie zamysłów i poleceń Pasterza; po redakcyi zaczęli grasować księża, najzacniejsi w świecie, ale wnoszący do pisma zakrystyjne aromaty i obyczaje; sam ks. biskup oczywi­ ście nie mógł wglądać szczegółowo we wszystko co się w »Nowinach« działo ani też zapobiedz popełnianym w piśmie raz po razu beztaktom i nonsensom; gdyby zresztą i mógł osobiście redakcyę »prowadzić«, jako nie za­ wodowy publicysta i dziennikarz, nie potra­ fiłby pisma postawić na odpowiedną stopę.

- 38



Na dobitkę, nabył ks. biskup petersburską piukarnię Edm. Nowickiego, przeniósł ją do Wilna i drukował w niej »Nowiny«, zamie­ rzając nadto używać własnej drukarni dla zamierzonych różnych wydawnictw książko­ wych. Zamierzone wydawnictwa nie przyszły do skutku. Skończyło się na wydawaniu oprócz »Nowin« tygodnika p. t. »Przyjaciel ludu«, konkurującego najniepotrzebniej z pi­ smem również ludowem »Zorzą \Yileńską« a nieumiejętnie i ospale prowadzonego pod względem redakcyjnym. Zakupienie drukarni, uczynienie jej zasobniejszą, wydawanie »Nowin«, »Przyjaciela«, oraz przez czas krótki pisemka»TowarzyszPracy« przeznaczonego dla robotników, wszystko to, połączone z nieprze­ widzianymi wydatkami administracyjnymi po­ chłonęło znaczne sumy. Ks. biskup jednak ło­ żył ochotnie na tę pracę »ideową« i ofiarność tę jego będę miał sposobność niejednokrotnie jeszcze podkreślić. Niemal jednocześnie z powstaniem »Nowin Wileńskich« uchodzących za organ par excel­ lence klerykalny, zorganizowane zostało przez ks. biskupa Stronnictwo Konstytucyjno-Katolickie, powołane do jawnie już społecznej i politycznej działalności. Była to chwila nie­ małej u nas, na gruncie zwłaszcza wileńskim, wziętości t. zw. »kadetyzmu«. Próba stworze-

39 -

nia specyalnego niejako oddziału polskiego na Litwę i Białoruś Partyi KonstytucyjnoDemokratycznej spełzła na niczem, wszelako »kadetyzm« stanowił integralną część atmo­ sfery ówczesnej wileńskiej i — przedostał się kilku drogami do zredagowanego przez ks, biskupa Roppa programu Stronnictwa Konst.Katolickiego. Idee »kadeckie« były podówczas do tego stopnia »w modzie«, że pod progra­ mem nowego stronnictwa podpisali się ludzie znani dotychczas z wyraźnie zachowawczych przekonań i którzy niebawem wyrzec się mieli wszelkiej solidarności z kadeckiemi utopiami spolecznemi. Ks. biskup wileński nie hołdował wszelako, w tym wypadku, żadnym »modnym« prądom i uniesieniom. Stał zawsze na gruncie chrześcijańskiego socyalizmu, powiedzmy Demokracyi Chrześcijańskiej, której parafrazą był w znacznej mierze program Stronnictwa Konst.-Katolickiego, i na gruncie tym wytrwał, czego dowód mamy w głośnej jego rozmo­ wie mianej w Rzymie, jesienią r. 1905, z ko­ respondentem paryskiego dziennika »La Croix« t. j. wówczas, kiedy mnodzy »kadetujący« nasi współobywatele dawno już byli porzu­ cili społeczne szlaki pp. Milukowych, Pietrunkiewiczów, Winawerów i Hertzensteinów. Po kraju szalała zawierucha. Agitatorowie v. obozu skrajnego socyalizmu podbechtywali

- 40 — ciemne tłumy włościan przeciwko ziemskiej własności »panów« odsądzanych od czci i wiary; rewolucyjny ruch, zdławiony świeżo na ulicach Moskwy, nie dawał się poskromić na olbrzymich obszarach imperium; władze administracyjno - policyjne miejcowe traciły grunt pod nogami i — głowę; szerzyła się anarchia; tu i owdzie obywatelstwo ziemiań­ skie zainicyowalo obronę przeciwko absolut­ nemu bezładowi, prowadzoną na własną rękę, usiłując utworzyć istne komitety du salut public; szerzono uporczywe wieści, że z na­ staniem pierwszych przebłysków wiosny roz­ pocznie się żywiołowy, rozpętany całkowicie ruch włościan, który zmiecie z powierzchni państwa wszelką indywidualną własność ziem­ ską a przynajmniej wszystkie dziedziczne majętności »obszarników«; z innej strony, głównie np. na Żmudzi, ruch socyalno-agrarny zlewał się z ruchem nacyonalistycznym zno­ sząc szkoły rosyjskie ludowe; gotowały się do wyruszenia w pole t. zw. »letuczije otriady«, ekspedycye karne wojskowe, których już popisów zaczynała być widownią Kurlandya. Słowem panowały dookoła: chaos, zamęt, rozprzężenie, trwoga, bezprawie, niepewność jutra. Czuło się, że potrzeba na gwałt skie­ rować całe to wezbranie sił żywiołowych w koryto jakiej takiej akcyi nie grożącej ni-



41

-

hilistyczną ruiną krajowi a faktycznie nikt nie poczuwał się na siłach, nie to już zaha­ mować, lecz rzucić się na czoło temu rucho­ wi i objąć nad nim komendę. Ufny w karną i wpływową kohortę swego kleru, ciężką tę imprezę wziął na swe barki ks. biskup wileński. Wiedział, że na nic się zda miotać groźne quos ego! pasterskie przed rozszalałe tłumy; hasło dał przeto: brać w ręce! brać w ręce! Brać w ręce co? Ano, cugle tej całej sarabandy gotowej lada mo­ ment sprowadzić na kraj wiekopomną — ka­ tastrofę. Powiewał ponad bezkrytycznym, szalejącym najniższemi instynktami tłumem — sztandar czerwony; nie wyrywać go z rąk, nie gruchotać! lecz przed sztandar czerwony zatknąć krzyż Zbawiciela i ponieść go przo­ dem aby tłum, wciąż sądząc, że za sztanda­ rem idzie, szedł jednak za przewodem — krzyża. Ota geneza powstania Stronnictwa Konstytucyjno-Katolickiego. Program jego odpo­ wiadał z jednej strony osobistym społecznym jeżeli nie zasadom to sympatyom dostojnego inicyatora; do pewnego stopnia zapłodniony był, mającemi wówczas silny obieg, ideami t. zw. »ruchu wolnościowego« oraz »kadetyzmem«, odpowiadał zaś aktualnej potrzebie chwili, ile że Stronnictwo Konst.-Katolickie

miało za zadanie zająć miejsce skrajnych czerwonych agitatorów operujących z ogromnem powodzeniem po wioskach i miastecz­ kach. Głównym terenem działalności Stronni­ ctwa miała być wieś; głównymi propagato­ rami programu biskupiego mieli być księża wiejscy. Plan był obmyślony wcale zręcznie; teore­ tycznie akcya ks. biskupa miała uzasadnienie i celowość wcale piękną. Gdy przyszło atoli rzecz wykonać, zwichnęło się wszystko na szko­ pułach nieprzewidzianych. Stronnictwo Konstytucyjno-Katolickie spotkał los niemal wszystkich pomysłów i akcyj ks. biskupa Roppa; w teoryi doskonałe, nie wydało w praktyce żad­ nych owoców lub spaczyło się i wcale niepo­ żądany osiągnęło rezultat. Program (w pierwszej redakcyi) dostał się, jak miecz w ręce szalonego, w opiekę wcale nie właściwą. Jęli rozrzucać go między lud lub propagować ustnie księża młodzi, z tegoż wiejskiego ludu pochodzący, zapaleni i nieoględni, w gruncie rzeczy — przyznać to trze­ ba — sympatyzujący z ruchem »hejże na SopIicę!«, skierowanym przeciwko »panom« względnie przeciwko większej i średniej po­ siadłości ziemskiej. A w pierwszej redakcyi programu formuła t. zw. kwestyi agrarnej miała brzmienie wy-

- 43 soce nieopatrzne i obosieczne. Była tam mo­ wa o »kolonizacyi włościan na gruntach pry­ watnych^ o »ekspropryacyi lasów«, o wy­ zyskiwaniu dzierżawców przez właścicieli majątków 1 ). Figurowało też w programie głosowanie czteroprzymiotnikowe. Puszczenie pomiędzy lud tego rodzaju pro­ gramu opatrzonego sankcyą biskupią, propa­ gowanego przez potężny kler a w czasach i tak już w dostatecznej mierze zaognio­ nych — zaalarmowało ziemiaństwo. Niebezpodstawnie krzyknięto, że ks. biskup, (oży­ wiony najlepszemi intencyami) zamiast ga­ sić pożar, dolewa oliwy do ognia! Posypały się protesty i krytyki programu konstytucyjnokatolickiego. W »Kuryerze Litewskiim zabrał głos p. Hipolit Korwin-Milewski, krytykując ostro i dosadnie rzeczone punkty agrarne. Wywiązała się polemika. Panu Milewskiemu jęły odpowiadać, w niemniej gwałtownym tonie, »Nowiny Wileńskie®. Wystąpił na szpal­ tach swego dziennika sam ks. biskup wileński w obronie swego programu. W niektórych zwrotach replik p. Milewskiego dopatrzono obrazy osobistej ks. biskupa. Stąd zbiorowe ') Teksty pierwotne oraz zmienione podane in extenso a dosłownie w nr. oKuryera Lite\vskiego« z dnia 8 (21) lutego 1906.

- 44 — protesty duchowieństwa oraz na walnym wiecu stronnictwa publiczne anatemowanie zarówno krytyka programu jak redaktora »Kuryera Litewskiego®. W rezultacie: pro­ gram Stronnictwa Konst.-Katolickiego poddany został rewizyi i zmieniono redakcyę punktów Spornych usuwając z nich alarmujący ziemiaństwo radykalizm. Życzeniu p. Milewskiego stało się zadość — i sam objekt sporu został przez to usunięty. Nie było o co spierać się dłużej. To też w »Kuryerze Litewskim« z dnia 12 (25) lutego zjawił się artykuł wstępny zaty­ tułowany »Po burzy«, w którym stwierdziwszy dokonanie pożądanych zmian w programie Stronnictwa Konst. - Katolickiego, wzywałem po waśnione strony do pojednania się. »Kto burzę — pisałem — rozmyślnie lub bez­ myślnie przewleka, ten zaczyna znowu siać wiatr... a nicobywatelska to i niechrześcijańska sprawa. W szla­ chetnej walce uwziął górę« nie ten, który puginałem dobił powalonego przeciwnika, lecz ten, który podał dłoń przeciwnikowi, skoro spór rozstrzygnięty został i powód do walki — ustał«.

Polemika jednak »Kuryera Litewskiego® z »Nowinami«, względnie ziemiaństwa z kle­ rem, oraz rozgłos, który sporowi temu towa­ rzyszył, dały powód wydawcy »Kuryera Li-

tewskiego«, p. F. Zawadzkiemu do wielokro­ tnych niepokojów. Nie tylko odwoływano się natarczywie do jego interwencyi, ale jedna ze stron groziła wręcz bojkotem księgarni z ul. Wielkiej, jeżeli by pismo wydawane przez p. Zawadzkiego wstąpić znów kiedy miało na tory polemiki »obrażającej najdroż­ sze uczucia«. Zaniepokoił też p. Zawadzkiego rozmach redaktora mogącego nieopatrznie narazić na szwank popularność pisma, odstręczyć prenumeratorów, przyprawić wyda­ wcę o dotkliwe straty materyalne. Z drugiej strony ponowny beztakt »Nowin Wileńskich« (»Nowiny« już po artykule »Po burzy« za­ mieściły gwałtowną i niesłuszną napaść oso­ bistą na redaktora »Kuryera Litewskiego«) przekonał do reszty ks. biskupa, że nie do­ czeka z pisma swego ani pożytku ani po­ ciechy. Któregoś dnia zwierzył mi się p. Zawadzki z planów swoich mających wyłącznie na względzie jego interesy — księgarskie. — Nie mogę — rzekł — być jednocześnie wydawcą pisma, które z natury rzeczy musi raz po razu zajmować wyraźne stanowisko w bardzo nieraz drażliwych sprawach. Księ­ garski »interes« to całkiem inny »interes« niż dziennik, w dodatku polityczny... Jeden interes może z łatwością drugiemu zaszkodzić;

— 46 — ja zaś muszę przedewszystkiem pilnować in­ teresu księgarskiego. Tedy, —cobyś pan rzekł na to, jeżelibym sprzedał »Kuryer Litewskicc... ks. biskupowi? Czybyś pan w dalszym ciągu pozostał redaktorem pisma? Bo od tego wszystko zależy. — A dlaczegóż — odrzekłem — nie miał­ bym redagować »Kuryera Litewskiego« będą­ cego własnością ks. biskupa Roppa? Rzecz oczywista tylko, że musiałbym mieć jaknajszerszą swobodę w sprawach redakcyjnych, głos rozstrzygający... słowem taką akurat umowę, jak z panem. Dnia 13 lutego, rano, kiedym napisał był tylko co list siarczysty w odpowiedzi na wzmiankowany wyżej artykuł w »Nowinach« i miałem go jednocześnie posłać do tychże »Nowin« i do »Kuryera Litewskiego« zjawił się u mnie pełnomocnik ks. biskupa p. Ed­ mund Nowicki. Oświadczył mi, że J. Ekscelencya bardzo a bardzo nierad z zamieszcze­ nia wielce beztaktownego artykułu w »Nowinach« po pięknem odezwaniu się mojem »Po burzy« i że gotów dać mi pełne zadość uczynienie. Odpowiedź moja brzmiała: — Oto list, który miałem przed chwilą posłać do »Nowin« i kopja jego przeznaczona dla »Kuryera Litewskiego«. Na odpowiedź

J. Eks. ks. biskupa będę czekał do południa niewysyłając listów. Jeżeli zaś J. Ekscelencya chce mi dać istotną satysfakcyę za obrazę, która mię spotkała... niech — zaniknie »Nowiny Wileńskie« — od jutra. Wówczas rozwinął p. Nowicki plan naby­ cia przez ks. biskupa »Kuryera Litewskiego**, zaproponowania mi redagowania go w dal­ szym ciągu i, rzecz prosta, zamknięcia »Nowin«. Odrzekłem, że muszę w całej tej sprawie rozmówić się osobiście z ks. biskupem. Za godzinę przyniósł mi p. Nowicki odpowiedź, że ks. biskup przyjmie mię o trzeciej. Roz­ mowa moja z ks. biskupem trwała ze dwie godziny. Przyjąłem redaktorstwo »Kuryera Litewskiego« w razie nabycia go przez ks. bi­ skupa. Nazajutrz nabył ks. biskup Ropp pismo od p. Zawadzkiego. Propozycyę podpisywania »Kuryera Litewskiego** jako »wydawca« — przyjąłem. Umowę moją z ks. biskupem spisałem w dwóch egzemplarzach, jeden zachowując u siebie, drugi wręczając mu dla podpisania. Umowa obejmowała okres trzyletni, od 1-szego marca 1906 do 1-szego marca 1909. Miałem za­ gwarantowane: wszelką, absolut.ią swobodę w sprawach redakcyjnych, oraz indemnizacyi

— 48 2000 rb. w razie przejścia pisma w inne ręce lub zerwania umowy przez ks. biskupa. Umowę miał ks. biskup podpisać. Egzem­ plarz pozostał u niego. Nie nalegałem na zwrócenie mi podpisanego egzemplarza. Umo­ wę ks. biskup odczytał i zaaprobował; pod­ pisanie poczytywałem za kwestyę czysto już formalną. Zresztą — podpis mój figurował w piśmie jako »wydawcy«. Prawnie (zwa­ żywszy, że w ręku faktycznego właściciela niebyło żadnej mojej deklaracyi, że jestem wydawcą fikcyjnym') »Kur. Litewski« był moją własnością. Z drugiej strony, miałem przecie do czynienia z J. E. ks. biskupem wileńskim Edwardem baronem v. der Ropp. Nie wierzyć mu — na słowo? Nie ośmieliłbym się. Uwa­ żałem, że przy takim składzie okoliczności byłoby z mojej strony beztaktowną niedelikatnością dopominanie się o zwrócenie mi umowy — podpisanej. I umowa do dziś dnia pozostała niepodpisaną. Leży gdzieś w biurku J. Ek. ks. bi­ skupa. W ciągu zresztą mego całorocznego redaktorstwa wszystkie warunki umowy były jaknajściślej przestrzegane. Otrzymywałem zagwarantowaną pensyę — a nigdy, ani razu nie usiłował nawet ks. biskup wywrzeć wpły­ wu na sprawy redakcyjne »Kur. Li!ewskiego«.

— 49 — Pi'owadzilem pismo naj absolutniej samodziel­ nie. Stosunek mój z ks. biskupem był jaknaj lepszy. Gdy zaś raz rozszedł się zemną w pewnej kwestyi politycznej, polemizował zemną w tymże swoim »Kuryerze Litewskim«. Dnia 20 lutego wyszedł ostatni (32-gi) nu­ mer »Nowin Wileńskich« a nazajutrz odezwa na czele »Kuryera Litewskiego« zamieszczona, zawiadomiła o fakcie dokonanym. Numer »Kuryera Litewskiego« z dnia 21 lutego 1906 W3 'szedł z moim już podpisem jako redak­ tora — i wydawcy. Skład redakcyi pozostał bez zmian.

W CUGU CWJ L4T

4

III. Powstanie i upadek »Gazety Wileńskiej«. — Materyalne podstawy bytu »Kuryera Litewskiego«. — Rozwój pisma. — Poparcie społeczeństwa i ofiarność prywatna ks. biskupa Roppa. — Nieodzowne wydatki i nakład}', mające na celu ugruntowanie istnienia pisma oraz przyzwyczajenie doń prenumeratorów i czytelników. — Zjawienie się na widnokręgu kon­ kurencyjnego »Dziennika Wileńskiego«. — Rudżet »Kuryera Litewskiego« w roku 1906. — Zamęt i bez­ ład w administracyjnej organizacyi pisma. — Przy­ czyny strat materyalnych.

Wspomniane wyżej różniczkowanie się myśli politycznej i prądów społecznych pol­ skich na Litwie powołało do życia oprócz »Nowin Wileńskich« (w pierwszych dniach stycznia 1906) dziennik »postępowy« prowa­ dzony przez pp. Romera i Z. Pietkiewicza, »Gazetę Wileńską« (w pierwszych dniach lu­ tego t. r.). Miała ona odbijać wyraźnie od »zachowawczego« »Kuryera Litewskiego« oraz

— 51 — »klerykalnych« »Nowin«. Miała również, w prze­ ciwieństwie do nurtującej już silnie po kraju miejscowej Narodowej Demokracyi polskiej, stać na straży interesów i praw wszystkich narodowości tubylczych. Materyalną podstawę dało pismu grono ludzi, nie tyle pochopnych do socyalnego radykalizmu ile odczuwających potrzebę szerzenia tak zwanego dziś, »kierunku krajowego«, zbudowania racyonalnego modus vivendi przynajmniej polsko-litewskiego. Gazeta atoli dostała się pod kierunek teo­ retyków socyalnych, nie obytych w dodatku z zawodowem dziennikarstwem. Ciężkie i za­ wiłe artykuły nie miały przeciwwagi w części informacyjnej, prowadzonej wielce po dyletancku. Od czasu do czasu błyskał tylko zrę­ cznie lub barwnie skreślony feljetonik L. Abra­ mowicza. Wadliwa administracya przyczyniła się też w znacznej mierze do zachwiania bytu pisma. »Gazeta Wileńska« przestała wychodzić 15 kwietnia 1906, wydawszy na świat 47 nu­ merów. Po paru miesiącach próbowano ją wzno­ wić. Tym razem atoli ofiarni akcyonaryusze przedsiębiorstwa wpadli, by tak rzec, z desz­ czu pod rynnę... Do biurek redakcyjnych — zawsze postępowej i rzeczywiście demokraty­ cznej — gazety, dorwali się tym razem ludzie najzupełniej do pracy publicystycznej nie3'

przygotowani. Zaczęły grasować po »Gazecie Wileńskiej« ucieszne, pretensyonalne i okru­ tnie kolorowe koszałki opałki. Nawet najwytrwalsi zwolennicy »organu postępowego« stracali serce do nazbyt młodzieńczych popi­ sów przygodnych redaktorów i w lecie r. 1906 zawiesić wypadło powtórnie »Gazetę Wi­ leńską®. Zaś »Kuryer Litewski« — trwał. Nie dlatego aby społeczeństwo nasze rzu­ ciło się, z godnym sprawy zapałem »popierać« wedle sił »najstarsze«, lub, jakiem było cza­ sowo, »jedyne« pismo codzienne polskie na Litwie. Istnienie pisma dźwigał na swych barkach faktycznie sam tylko biskup Ropp. Tej obywatelskiej zasługi nikt mu nie odej­ mie. Wiem, że znaleźli się ludzie dobrej woli, którzy mu ułatwili możność podtrzymywania pisma materyalnie; wiem atoli również jak trudno u nas o kredyt na cele publiczne; wiem wreszcie, że sukurs udzielony ks. bisku­ powi nie był dawanym a fond pardu i że opierano go na własnej, osobistej fortunie ks. biskupa, mało intratnej, co prawda gdyż ziemskiej, ale wcale pokaźnej. Nabycie »Kuryera Litewskiego« za pozor­ nie bardzo małą sumę — sześć tysięcy rubli — niebyło żadnym sukcesem finansowym. Wpły­ wy z prenumeraty na rok 1906 inkasowane

- 53



przez p. Zawadzkiego w grudniu i styczniu, a wynoszące co najmniej jakich 15.000 rb. były wyczerpane; ks. biskup tedy biorąc wy­ dawnictwo w początkach roku z kasą pustą, zapłacił był faktycznie za »Ivuryer Litewskk nie sześć tysięcy lecz przeszło dwadzieścia tysięcy. Wypadło dalej prowadzić pismo i — rozwijać je... z własnych funduszów. Pomimo zamknięcia »Nowin« i upadku »Gazety Wileń­ skiej «, pozostałemu na placu bez konkurencyi »Kuryerowi Litewskiemucc nie przybyło pre­ numeratorów w takiej liczbie, aby dał się odczuć niespodziewany przypływ obrotowego kapitału. »Kuryer Litewskk w kwietniu 1906 bił dziennie 6V 2 tysięcy egzemplarzy, z któ­ rych było płatnych nie więcej niż 5 do 5 V 2 tysięcy. Prenumerata wzrastała, ale bardzo powoli, w miarę wyrabiania się wogóle czy­ telnictwa polskiego na Litwie i Białejrusi. Tak zwana »tendencya« pisma, kierunek, zabarwienie polityczne, nie grały bynajmniej rozstrzygającej roli. Trzy czwarte prenume­ ratorów »Kuryera Litewskiego« prenumero­ wało i czytało pismo prawie całkiem bezkry­ tycznie. Jednym zdawało się, że — wypada przecie prenumerować dziennik polski, skoro się tej możności doczekało po latach czter­ dziestu; inni szukali w gazecie wyłącznie... wiadomości; jeszcze inni »trzymali« »Kuryera

— 54 Litewskiego« w braku dziennika o bardziej sympatycznem dla nich zabarwieniu. Nie mo­ ja rzecz rozstrzygać czy pismo było rzeczy­ wiście dobre. Faktem jest tylko, że rozwi­ jało się stale zarówno pod wzglądem treści jak rozmiaru i typu. Wystarczy porównać »Kuryer Litewski« np. z października 1905 z »Kur. Litewskim« z kwietnia 1906 a »Kuryer« z kwietnia 1906 z »Kur. Litewskim« z końca tegoż roku 1906 lub z początku roku 1907-go... W końcu 1906 r. był »Ivuryer Litewski« prawie że największem i co za tem idzie naj zasobniej szem w treść, codziennem czasopismem polskiem, ustępując co do roz­ miaru tylko »Kuryerowi Warszawskiemu® i »Słowu Polskiemu« (Lwów). Żaden zaś dziennik polski niemiał takich jak »Kuryer Litewski« co tygodniowych dodatków bez­ płatnych jak »Ruch Literackie, »Zycie illustrowane« i »Życie praktyczne«. Wszystkie te inowacye, wszystkie te rozwi­ jania pisma, jako to: powiększenie znaczne formatu, dodawanie do trzech razy tygodniowo środkowej stronicy o dwóch kolumnach druku, korespondencye własne z Petersburga, Warszawy, Krakowa, Lwowa, Poznania, Pe­ sztu etc., płatne artykuły zamawiane, dwa współczesne drukowane utwory powieściowe, portrety w tekście, dodatki illustrowane, zapo-

czątkowanie wydawnictw własnych (»Dzieje teatru polskiego na Litwie« Kulikowskiego, zapoczątkowanie wydawnictwa »Obrazy Li­ twy#), drukowanie pisma na rotacyjnej ma­ szynie, sprowadzenie nowych czcionek, zwięk­ szenie znaczne liczby depesz i t. d. i t. d., (porównać proszę »Prospekt« »Ivuryera Litew­ skiego® na rok 1 ( J07) — musiały wymagać znacznych nakładów pieniężnych. Czy jednak tak bardzo i wyjątkowo zna­ cznych ? Pozwolę sobie odpowiedzieć zapytaniem wystosowanem do osób — kompetentnych. Niech osądzą rzeczoznawcy. Na bezludziu wileńskiem, wobec zecerów sprowadzanych z War­ szawy, przy braku zakładu cynkograficznego na miejscu, przy braku sił dziennikarskich miejscowych, jakiego też potrzeba kapitału aby stworzyć dziennik polski tego rozmiaru i tego zakresu co »Ivuryer Litewski« z końca roku 1906? No... nie wyda się nikomu zbyt wielką suma 50.000 rubli. Aby postawić na nogi pismo jedno z największych w prasie polskiej i najzasobniejszych w treść, a z co­ tygodniowym dodatkiem illustrowanym, po­ trzeba, w pierwszym roku, wydać pięćdziesiąt tysięcy rubli. Ileż, przy najfatalniejszym zbiegu okolicz­ ności, wydał ks. biskup Ropp ? Stworzenie

»Kuryera Litewskiego« takim, jakim byt w końcu roku 1906 nie kosztowało pięćdzie­ sięciu tysięcy rubli. Sporządzony w styczniu r. 1907 bilans za rok 1906, wykazał deficytu 26.000 rb. Doliczmy jeszcze z 10.000 rzuco­ nych przez ks. biskupa w wydawnictwo z własnej kieszeni w ciągu roku 1906. Otrzy­ mamy 36.000 rb. jako maximum poświęconego kapitału. A obliczenie to ścisłem nazwać nie można dla następujących przyczyn: Z chwilą nabycia »Kuryera Litewskiego« przez ks. biskupa znalazły się p o d j e d n ą administracyą, objęte jedną kasą: »Kuryer Litewski«, »Przyjaciel Ludu«, drukarnia, rozmaite wydawnictwa przygodne ks. biskupa. Do jednej i tej samej kasy wpływały do­ chody z tych wszystkich przedsiębiorstw i z jednej i tej samej wspólnej kasy wy­ datkowano na nie. Powstał stąd bajeczny zamęt. Ścisłe odgraniczenie »Kuryera Litewskiego« od innych przedsiębiorstw ks. biskupa zostało dokonane dopiero w lutym r. 1907. Określić zatem ścisłe: ile kosztowało samo tylko wydawnictwo »Kuryera Litewskiego« w ciągu r. 1906 do dziś dnia niema sposobu. Na karb »Kuryera Litewskiego« zwalono 30 — 35.000 rb. — przeważnie dlatego aby wykazać, że nic a nic nie zaciążyła na kieszeni ks. bi­ skupa jego... drukarnia, funkcyonująca pod

- 57 -

firmą E. Nowicki, a która faktycznie pochło­ nęła lwią część wydatków r. 1906-go. Niedość na tem. Jakże zorganizowaną była finansowa administracya »Kuryera Litewskie­ go® ? A oto. We dni kilka po nabyciu pisma przez ks. biskupa, pojechał do Warszawy ks. kapelan J. Nowicki dla »wyszukania« tam dla pisma — administratora. Upatrzył — p. Ka­ zimierza Sokołowskiego, byłego administratora »Kraju« a pracującego wówczas w administracyi »Gońca«. Pan Sokołowski przyjechał do Wilna i między nim a ks. biskupem sta­ nęła i podpisaną została umowa, mocą której p. Sokołowski obejmował pełną administracyę pisma. Ks. biskup obowiązywał się wypłacić indemnizacyi 2000 rb w razie jeżeliby zerwał umowę. O pertraktacyach z p. Sokołowskim niewiedziałem nic; nikt nie pytał mię o zda­ nie; pięknego poobiedzia przybyli do redakcyi »Kur. Litewskiego« (na Bonifraterskiej) p. So• kolowski i ks. kapelan i zawiadomili mię, że umowa taka to a taka została z p. Sokołow­ skim uczynioną i podpisaną i że p. Sokołowski wraca do Warszawy aby przyjechać na stałe do Wilna za dni kilka i objąć naczelną admi­ nistracyę »Kuryera Litewskiego«. Nie pozosta­ wało mi nic innego jak — przyjąć do wia­ domości fakt dokonany. Zresztą — mięszać się do spraw finansowo - administracyjnych

pisma, ja, wydawca nominalny, niemiałem ani prawa, ani obowiązku, ani ochoty. Wszelako, mógł p. Sokołowski, jako admi­ nistrator wydawanego przezemnie »Kuryera Litewskiego«, działać jedynie na mocy mojej, (nie ks. biskupa) plenipotencyi notaryalnej. Z polecenia ks. biskupa wydałem mu takie pełnomocnictwo. Na mocy tegoż pełnomo­ cnictwa (czytał je ks. biskup przed podpisa­ niem przezemnie dokumentu) manipulował następnie p. Sokołowski wszelkimi dochodami i wydatkami pisma, składanymi w administracyi kapitałami na cele rozmaite etc. Tego ro­ dzaju kombinacya wprowadziła od razu fa­ talny bezład w budżet i całą finansową organizacyę »Kuryera Litewskiego«. Pan So­ kołowski mający umowę... z ks. biskupem za­ tem przed nim tylko odpowiedzialny, działał jednak na mocy pełnomocnictwa... mojego! Reprezentował mnie, t. j. podpisującego pismo »wydawcę«, ale zależnym był tylko i wyłą­ cznie od... ks. biskupa! Lawirując między moją plenipotencyą a umową zawartą z ks. bi­ skupem, zasłaniając się raz jedną to znowuż drugą, robił co mu się żywnie spodobało, zawsze nieuchwytny, nie podległy żadnej kontroli. Na domiar bezprzykładnej anarchii za­ gnieżdżającej się w wydawnictwie, uczynił

— 59 — ks. biskup generalnym pełnomocnikiem dla wszystkich interesów swoich — p. Edmunda Nowickiego. W sierpniu r. 1906 osadził p. Ed­ mund Nowicki w administracyi »Ivuryera Litewskiego« swego alter ego niejakiego pana Nowaczyńskiego, który miał kontrolować wszystkie czynności p. Sokołowskiego, wzglę­ dnie przeprowadzić śledztwo: czyli czasem nie wkradły się w sprawy wydawnicze mi­ mowolne lub rozmyślne nadużycia. Tedy nie­ szczęsny »Kur. Litewskie*, miał w sierpniu 1906 tyle nianiek od strony wydawniczej, iż nie dziw, że często w kasie »niebyło co jeść«, jak głosi mądre przysłowie. Głosu rozstrzyga­ jącego w kwestyach wydawniczych faktycz­ nie — niebyło. Ks. biskup zwracał wszystkich do p. Ed. Nowickiego, p. Nowicki do p. No­ waczyńskiego, p. Nowaczyński niebył jednak administratorem naczelnym, p. Sokołowski zasłaniał się plenipotencyą wydaną przezemnie a ja znowuż niebyłem przecie wydawcą »Kur. Litewskiego«. W takim młynie mleły się pie­ niądze ks. biskupa. Że z takiego chaosu mógł — w ten lub inny sposób — wyłonić się defi­ cyt 26.000, że mogło w tej sumie pozostać z r. 1906 »nieuzyskanych« należności 12.000 rb. — dziwu nie ma. Odpowiedzi jednak ści­ słej na pytanie: ile w r. 1906 dopłacono (z osobistej kasy ks. biskupa) do »Kuryera



60



Litewskiego« ? — (specyalnie i wyłącznie: do »Kuryera Litewskiego«) nie mieliśmy, nie mamy i mieć nie będziemy. Okoliczności zewnętrzne również mało sprzyjały intratności pisma. »Kuryer Litewski« zdobywszy sobie opinię doskonale redagowa­ nego pisma, zasobny we współpracownictwo wybitnych sił publicystycznych i ziemiańskich, czerpiący informacye z najlepszych a powa­ żnych źródeł, niezwykle obfity i urozmaicony w treści, nie przekroczył nigdy 8000 egzem­ plarzy nakładu. W tej liczbie odbiorców by­ wało stałych, płacących prenumeratorów, od 5% do tysięcy — nie więcej. A cena prenumeracyjna, w stosunku do rozmiarów i za­ kresu dziennika była niepomiernie niska. Pre­ numerata roczna mniejszych o wiele gazet (»Słowo«, »Gazeta Polska«) w} r nosiła 10 rb. w Warszawie i 12 na prowincyi; za »Kuryer Litewski« płacono 6 rb. w Wilnie a z prze­ syłką pocztową 8 rb. I — skarżono się bole­ śnie, że »Kuryer Litewskk jest tak ...drogi! Przyznać jednak trzeba, że gdy z dniem 1-szym stycznia 1907 podniesioną została cena prenu­ meraty z 6 i 8 rb. na 8 i 10 rb. bardzo tylko nieznaczna część prenumeratorów ubyła »Kur. Litewskiemu« — odstraszona »wyższą eeną« dziennika. Podstawę materyalną każdej gazety sta-



61



nowią ogłoszenia. Pod wzglądem ściągnięcia ich do pisma natknął się »Kuryer Litewskk na nieprzezwyciężone trudności. Przedsię­ biorstwa i sklepy wileńskie wzruszały ramio­ nami na propozycyę — reklamowania się. »Kochany panie, — odpowiadano — a pocóż ja mam ogłaszać się? Wszyscy mnie znają! Każdy trafi niepytając o drogę!« Albo — tar­ gowano się do upadłego o ustępstwa na taksie ogłoszeń i tak już zniżonej do ostatecznych granic. Ogłaszano by się chętnie ale — darmo. Nieudolnie zorganizowani agenci warszawscy nie nadsyłali nic; zresztą i w Warszawie czasy były ciężkie i reklama w upadku. Z głębi Rosyi nadpływały inseraty w śmiesznie małej liczbie. Po reformie administracyi »Rur. Litew­ skiego® (koniec lata 1907), pomimo istotnie sprężystego zajęcia się sprawą ogłoszeń, nie zdobyto się na nic intratniejszego jak na za­ warcie stałej monopolowej umowy z żydow­ ską agenturą ogłoszeniową wileńską. Pan Gratz zakontraktował ogłoszenia wileńskie w »Kuryerze Litewskim« płacąc rocznie — sześć tysięcy rb. i to płacąc nie z góry lecz z dołu miesięcznemi ratami. Zatem po dwu­ letnich próbach ożywienia w Wilnie ruchu ogłoszeniowego, osiągnięto z ogłoszeń wileń­ skich maksymalny dochód ...6000 rb. rocznie. Daje to miarę mizernej podstawy materyalnej,



62



którą dać może wileńskiej gazecie — miej­ scowa reklama. Ruch przedwyborczy w przededniu pierw­ szej Dumy Państwowej zarysował wyraźnie u nas w kraju flzyonomię naszej miejscowej Narodowej Demokracyi, której tylko ekspo­ zyturą dotychczas był Związek Pracy. Rzu­ cone hasło solidarności posłów Polaków z Li­ twy i Rusi z przyszłem Kołem Polskiem, recte hasło wstąpienia tychże posłów do ogól­ nego wszechpolskiego Kola — zróżniczkowało społeczeństwo nasze na dwa wyraźne obozy, na zdeklarowanych narodowych-demokralów (endeków) oraz na tych, którzy... nie byli, nic sąj niechcą być endekami. Podczas trwania pierwszej Dumy miejscowa Naród. Demokracya nasza nabrała koloru i animuszu i zorga­ nizowała się w karne stronnictwo. Żadne stronnictwo istnieć niemoże bez organu wła­ snego. Filialna endecya na Litwie musiała zdobyć się na organ własny. I — przy po­ mocy centrali warszawskiej — zdobyła się nań. Dnia 1-go lipca wyszedł w świat pro­ spekt »Dziennika Wileńskiego«, zapowiadający wydawanie za miesięcy parę pisma o wyraźnem politycznem zabarwieniu (pod płaszczy­ kiem, na pokaz, — bezpartyjności), pisma w dodatku o wiele tańszego niż »Kuryer Litewskk. Owa różnica ceny stanowiła (w na-

- 63



szych stosunkach) najgroźniejsze niebezpie­ czeństwo konkurencyjne dla »Kuryera«, nie mogącego zredukować własnej ceny i tak już bardzo nizkiej w stosunku do rozmiaru i typu pisma. Wobec tedy zjawiającego się na placu konkurenta należało fatalny ten ca­ sus zaszachować. W jakiż jednak sposób? »Kuryer Litewski« zapowiedział, że wydawać będzie co tydzień dodatek bezpłatny: jednej niedzieli »Ruch Literackk, drugiej niedzieli »Zycie Praktyczne«. Zwiększało to koszta wy­ dawnicze ale — manewr ten u t r z y m a ! przy »Kuryerze Litewskim« prenumeratorów, którzy by w znacznej liczbie przeszli do ta­ niego »Dziennika«. To utrzymanie prenume­ ratorów warunkowało istnienie pisma. »Kuryer Litewskk liczył wówczas (1 lipca 1906) do­ piero ośm miesięcy istnienia. Chodziło — za jakąbądż cenę — o przyzwyczajenie prenu­ meratora do pisma. Prenumerator, zwłaszcza nasz, niepomiernie przywyka do abonowanej gazety, nieprzymierzając jak kot do miejsca. Niech-no zżyje się z »wypisywaniem« jednej i tej samej gazety przez lat dwa, trzy — już to »wypisywanie« zamieni się dlań w istny nałóg. Sarka, wyrzeka na prenumerowane czasopismo i — w tradycyjnym terminie od­ nawia prenumeratę. Plon kosztownego ma­ newru z dodatkami bezpłatnymi zgarną!

— 64 »Kur.-Łitewski« dopiero — w kwietniu roku 1907, wówczas gdy bajeczne »Glosaryusze polityczne« p. Daryusza Bagnickiego nie zdo­ łały jednak odstraszyć w większej liczbie prenumeratorów od pisma. Prenumeratorowie juz byli do pisma — p r z y z w y c z a j e n i , związani z niem dwuletniem przeszło prenume­ rowaniem. Nakład uczyniony we wrześniu 1906 opłacił się w kwietniu 1907. Ale — na­ kład rzeczony powiększył, rzecz prosta, wy­ datki budżetowe r. 1906, i dlatego to wzmiankę 0 nim czynię na tem miejscu. Reasumując wszystkie powyższe wywody 1 fakty dojdziemy przeto do konkluzyi, że wyłożenie przez ks. biskupa Roppa na wyda­ wnictwo »Kur. Litewskiego« (specyalnie na wydawnictwo »Kur. Lilewskiego« nie zaś na drukarnię i inne wydawnictwa) kapitału do 25.0U0 rb. (nie więcej) spowodowały: 1) na­ bycie »Kur. Litewskiego« z pustą kasą, 2) nie­ dołężne, niesumienne i nieumiejętne admini­ strowanie pisma przez p. K. Sokołowskiego, 'S) bezład panujący we wszystkich wogóle »interesach« majątkowych ks. biskupa Roppa, 4) pogmatwanie pełnomocnictw faktycznego wydawcy i właściciela pisma, wydawanych kilku osobom bez ścisłego rozgraniczenia kompetencyi i atrybucyj, 5) nieodzowność rozwijania pisma na coraz szerszą skalę

- 65 aby czytali je nawet najgorętsi przeciwnicy, których »Kur. Litewskiemu« nigdy nie brakło, 6) moja własna nieopatrzność redaktorska, chęć stworzenia wzorowego, poważnego i świet­ nego organu prasy polskiej na Litwie, uni­ kanie jak ognia wszelkiej tandety dziennikar­ skiej, rządzenie się w określaniu normy honoraryów zasadą przysłowiową o staniem mięsie«, nieumiejętność wyzyskiwania pracy i nerwów ludzkich, łudzenie się, że.społeczeń­ stwo o cienkiej bardzo warstwie kulturalnej inteligencyi, potrzebuje czasopisma o wyższym poziomie politycznym, umysłowym i litera­ ckim, 7) niepomierny, w krótkim czasie, wzrost płacy za pracę zecerską, który podniósł koszt składania i druku numeru pisma z 43 rb. do 63 rb., 8) nieodzowność dodawania do pisma kosztownych cotygodniowych dodatków bez­ płatnych, 9) liczenie co najmniej na 10—12.000 prenumeratorów, podczas gdy 1 % miliona Polaków na Litwie i Białejrusi zdobyło się zaledwie na 5 — 5% tysięcy prenumeratorów jedynego, (przez pewien czas) na Litwie i naj­ lepszego pisma polskiego, 10) niemożebność zapewnienia pismu trwałej i szerokiej pod­ stawy materyalnej inseratowej. Oto dlaczego »Kuryer Litewski« znalazł się na początku roku 1907 w sytuacyi pienię­ żnej trudnej i wymagającej niezwłocznego W CIĄGU DWU ur

5

-

66



zaspokojenia pasywów, które się w majur. 1906 były nagromadziły. Moment ów wypadnie atoli wyświetlić na innem miejscu, jako zwią­ zany ściśle z epizodem dziejów pisma mają­ cym głębsze znaczenie niż prywatne kłopoty pieniężnej natury.

IV. Wewnętrzne dzieje pisma w okresie od września 1905 do maja 1906. — »Kuryer Litewski« staje się żywem odbiciem ruszającego się i wstrząśniętego do głębi społeczeństwa polskiego. — Korespondenci i współ­ pracownicy stali i przygodni. — »Wypisywanie się« i »projektomanja«. — Tendencye, zabarwienie i kie­ runek pisma w tym ckresie. — Serya artykułów »Duma Państwowa« i »Wobec Dumy«. — Redakcyjna organizacya pisma, w przededniu otwarcia Dumy Państwowej i w ciągu jej trwania. — W. Baranowski, L. Abramowicz, M. Szadurski. — Zapowiedź wyra­ źnego programu. — Wzięcie kursu w »kierunku kra­ jowym®.

Miejskim, specyficznie wileńskim, bruko­ wym organem niebył nigdy »Kuryer Litewskk— od samego początku swego istnienia. W sa­ mem założeniu pisma tkwiła myśl zasadnicza stworzenia codziennego czasopisma polskiego nie dla Wilna lecz na całą Litwę i Białoruś. Rozumiał to doskonale pierwszy organizator dziennika, p. Ursyn-Zamarejew zakrzątnąwszy



68



się około zapewnienia nowopowstałemu »Kuryerowi Litewskiemu« — korespondentów w możliwie najliczniejszych jakich takich środowiskach kultury i ruchu społecznego na całym ogromnym obszarze sześciu litewskobiałoruskich gubernij. Rzecz prosta, że z po­ niedziałku na wtorek, a nawet w ciągu mie­ siąca lub dwóch nie sposób było powołać do życia takiej: »obsługi« w kraju gdzie prze­ ważnie len, który coś wie, ma wstręt nieprzemożony do pióra lub jest absolutnie »niepiśmienny« lub sroma się nadsyłać informacyj in crudo, w przekonaniu, że do gazety należy nadsyłać któż wie jak mądrze wykoncypowane traktaty; w kraju gdzie odwrotnie ci, którzy nic nie wiedzą, lub groch z kapustą mają w głowie, czują właśnie w sobie nie­ przepartą chęć »zabierania głosu« w gazecie lub też likwidowania na jej szpaltach prze­ różnych osobistych, parafiańskich spraw i ra­ chunków swoich. Szło tedy na razie opornie ściąganie bez­ pośrednich wiadomości ze wszystkich, jak się to mówi i pisze, »zakątków« kraju; ale stawił się do apelu dość prędko znaczny poczet przygodnych i stałych korespondentów, pła­ tnych ora/, niepretendu jących do żadnego honoraryum autorskiego, tak, że obejmując »Kur. Litewski« pierwszego grudnia 1905 miałem



69



już przed sobą wcale pokaźną listę osób dba­ łych — z tych lub owych powodów — o to aby i o ich własnej okolicy, str onie lub mie­ ście coś od czasu do czasu »stało« w gazecie. Jak wysoce cenne było takie współpracownictwo tłómaczyć nie trzeba. Wypadki historycznego znaczenia, które wstrząsnęły Rosyą po wojnie japońskiej, silny, budzący wpływ wywarły też i na spo­ łeczeństwo nasze. Nieudolnie, bez planu i or­ ganizacji, ale z animuszem człowieka wyska­ kującego z łóżka, na którem spał zbyt długo, rzucono się »działać«. Społeczeństwo odzy­ skawszy jaką taką opinię własną, nie mogło nie przejrzeć, że — niemal wszystko leży do­ koła odłogiem. Nie to: wyszliśmy lecz pobie­ gliśmy na niwę polityczną, społeczną, eko­ nomiczną, łamiąc ręce i biorąc się za głowę że taki tam huk roboty! Zapanował gorącz­ kowy pośpiech brania się do dzieła. Zdawało się, że chwili już niema do stracenia, że przy­ szło odrabiać w ciągu tygodni to, czego się nie robiło w ciągu długich lat. Zdawało się, że czasy minione walą się w gruzy doszczęt­ nie i że zostaje po nich iabula rasa, na której zczerniemy i zginiemy, nie wzniósłszy na po­ czekaniu, gmachu »nowej ery«. Więc kto z cegłą, kto z kielnią, kto z gwo­ ździem, kto choćby z łokciem szpagatu, biegł

- 70 — na forum kipiące i hałaśliwe. A najwięcej było takich, którzy lecieli z rękami wygodnie w kieszenie zasuniętemi lecz za to z powichrzoną, od natłokn myśli, czupryną, z oczyma rozgorzałemi i z klangorem wielkich słów w gębie, fukając, rozporządzając się i uszczę­ śliwiając społeczną ciżbę na lewo i na pra­ wo— projektami. Przedewszystkiem zaś każdy chciał — wygadać się. Ale to wygadać się za czterdzieści (już przysłowiowych) łat milcze­ nia. Wolno było! Zaś komu wygadywanie się nie wystarczało, — ruchnął wypisywać się... Płachta wielkiego dziennika leżąca otwo­ rem na wileńskiej ulicy Bonifratrów, zognizowała ów ruch polityczny, społeczny i ekono­ miczny rozbudzony nagle wśród targniętego gwałtownie i wstrząśniętego do głębi społe­ czeństwa. Podczas gdy wygadywano się do ostatniego tchu na przenaj rozmaitszych wie­ cach, zabraniach, sessyach, komitetach, etc., cały impet »wypisywania się« parł ku »Kuryerowi Litewskiemu« stosy: artykułów, korespondencyj, listów do redakcyi, odzew, wez­ wań, uwag, przyczynków, wyjaśnień, polemi­ cznych replik, rzutów oka, zarysów, a prze­ dewszystkiem — projektów, projektów, pro­ jektów... Pisano chętnie a ze wszechstron do »Kuryera Litewskiego« w ciągu całego czasu

mego przebywania na stanowisku redaktora pisma. Rychło bardzo stał się »Kur. Litewski« istną instytucyą społeczną, istnym, by się tak wyrazić, sekretaryatem generalnym dla wszy­ stkich spraw politycznych, społecznych, eko­ nomicznych polskich, a i nie polskich, na obszarze Litwy i Białejrusi. Dyskussya publi­ czna w najrozmaitszych kwesty ach ogólnego znaczenia zajmowała bez przerwy w piśmie miejsce obszerne i wybitne. Podsycać sztu­ cznie tej rubryki nigdy niebyło potrzeby. Prze­ ciwnie; wypadało często bardzo zamykać arbitralnie szluzy, zdejmując z porządku dziennego t. j. ze szpalt pisma, kwestyę abso­ lutnie wyczerpaną, a z której »wałkowaniem« rozstać się wciąż nie mogli ludzie zatokowani w niej po nad wszelką miarę. A ileż to sam »Kuryer Litewski« spraw poruszył, na jaw wydobył i uczynił je aktualnemi! Sprawa uregulowania napiętych stosunków polskolitewskich, sprawa oświaty ludowej, sprawa reform agrarnych, sprawa stowarzyszeń za­ wodowych rolników, wzajemnego kredytu ziemskiego, sprawa równouprawnienia kobiet, i t. p., i t. p. Niech potomny jaki skrzętny bibliograf listę tę dopełni i szczegółami wycieniuje. A czegóż nie zaprojektowano w »Kur. Litewskim« — począwszy od projektu wznie­ sienia w Wilnie pomnika Adama Mickiewicza,

72



utworzenia Towarzystwa oświaty ludowej imienia Mickiewicza, Związku rodziców i opie­ kunów szkolnej młodzieży, Towarzystwa Przyjaciół Nauk, czytelni bezpłatnej dla Wil­ na, pomnika Syrokomli — a kończąc na nie­ zliczonych projektach programowych agrar­ nych, sprawie przeprowadzenia komasacyi gruntów włościańskich, zorganizowania kółek ludowych, przeróżnych kooperatyw etc. etc. Połowa tych projektów nie przyoblekła się w kształty realne, z powodu rozmaitych przy­ czyn — ale myśl rzucona poruszyła umysły, zwróciła uwagę na odłóg w pracy zbiorowej i z pewnością nie poszła na marne. W okresie od września 1905 do maja 190(i możnaby porównać »Kur. Litewskiego« do jakiegoś placu publicznego, forum, agory, gdzie przeważnie zbierano się ze stron róż­ nych dla naradzenia się i podyskutowania de publicis. Redakcyi było zadaniem pilnować ładu i porządku w onem zamienianiu ze sobą myśli i zdań, jak niemniej dbać o to aby na forum było zawsze pod dostatkiem... nowin świeżych a ogół obchodzących, podanych w dobrej formie. Redakcya nadawała ton pismu oraz zabarwienie, nie do zbytku wyra­ źne, aby nikt nie unikał pisma, nie wygrażał mu pięściami, nie rwał się polemizować z sa­ mą gazetą. Wyraźnem było nieomal tylko to

w »Kur. Litewskim«, że niema w nim: kle­ rykalizmu i szowinizmu. Kurs był wzięty naogół: umiarkowanie zachowawczo w kwesty ach społeczno - ekonomicznych a w politycznonarodowych krajowy t. j. z wyraźnem akcen­ towaniem odrębności Litwy i Białejrusi od Królestwa Polskiego, wykierowywancgo już przez tamtejszą Naród. Demokracyę na rodzaj Piemontu bardzo daleko sięgającej wszechpolskości. Najdosadniejszym wyrazem tendencyi i zasad samego pisma w rzeczonym okresie była serya artykułów p. Hip. Korwin Milew­ skiego »Duma Państwowa« (wrzesień-paździer­ nik 1905) oraz serya moich artykułów p. t. »Wobec Dumy« (styczeń, luty 1906). Z chwilą buchnięcia na państwo całe z Taurydzkiego pałacu antagonizmów ideo­ wych socyalnych a na społeczeństwo polskie na Litwie i Rusi kwestyi łączności politycznej posłów Polaków z Litwy i Rusi z posłami rodakami z Królestwa — rozpoczął się okres nowy w dziejach wewnętrznych pisma. Za­ barwienie polityczne »Kur. Litewskiego« na­ brało wyraźnego koloru a stanowisko jego w prasie polskiej wogóle określiła ściśle walka, która się rozpoczęła niebawem między nim a partyjnym, narodowo-demokratycznym »Dziennikiem Wileńskim«. Okres ten, ciągnący się do 1 kwietnia

— 74 — 1907, zapoczątkowany był przez artykuł mój za­ tytułowany »Deklaracya Koła Polskiego«, dru­ kowany w »Kur. Litewskim« z dnia 4 (17) maja 1906. Artykuł ten wymaga podmalowania tła, na którem powstał. Wpierw jednak, przed nowym rozdziałem notat niniejszych, wypada mi w kilku słowach wspomnieć o re­ dakcyjnej organizacyi pozostawionej w piśmie w dniu wyjazdu mego do Petersburga 1 ). Sił redakcyjnych nie posiadał »Kuryer Litewskk nigdy do zbytku. Pracy było sporo, robota przeciągająca się do późna w noc (pismo wychodziło wczesnym rankiem, mię­ dzy 7 a 8-mą) zużywała organizm i nerwy a obejmując redaktorstwo »Kur. Litewskiego« znalazłem przy biurkach redakcyjnych jed­ nego tylko, we właściwem rozumieniu, dzien­ nikarza, p. Ursyna-Zamarajewa. Ubytek pana ') Dodać muszę, że krytyczne moje wystąpienie wobec samej już zapowiedzi, że wychodzić zacznie "Dziennik Wileński« tłómaczono opacznie względami konkurencyjnemi. Nie tak się rzecz miała. »Kuryer Litewski« prowadzony był całkiem ideowo nie zaś, jak obecnie »komercyjnie«. Zdawało mi się tylko i jedynie, że powołanie do życia drugiej gazety polskiej w Wilnie jest wysiłkiem — niepotrzebnym, nieprodukcyjnie kosztownym. Wytłómaczyłem myśl moją jasno i otwarcie i jaknajszczerzej w artykule ^Rozpraszanie sił« z dnia 15 sierp. 1D06.



75



Ostroroga-Sadowskiego, nominalnego redak­ tora, niebył żadną stratą dla pisma (p. Sado­ wski osiadł w Kamieńcu - Podolskim jako praktykujący adwokat); depesze tłómaczył p. Kozłowski dopiero zaprawiający się w ukła­ danie prawidłowych okresów; korektę pro­ wadził sumiennie i dobrze p. Napoleon Rouba, autor dwóch powieści i niejednej noweli, wileński swojego czasu korespondent rady­ kalnego »Głosu« warszawskiego, mający za sobą sporo artykułów (opisy wycieczek, przy­ czynki do dziejów kulturalnych Litwy) nad­ syłanych czasopismom warszawskim, ale pan Rouba dorywczo tylko, od czasu do czasu mógł coś niecoś w redakcyjnej pracy dopomódz; wolontaryusze reporterzy pojęcia niemieli o sprawności wywiadowczej, przynosili wiadomości pisane przenajfantastyczniejszym językiem, często wyłącznie po rosyjsku, a bez śladu dziennikarskiego zakroju. Drukarnia — jak się wyżej wspomniało — utrudniała pracę niemiłosiernie. Wystarczy powiedzieć, że wśród zecerów składających (u Syrkina) »Kuryera Litewskiego« było dwóch, trzech wcale nie znających języka polskiego (żydzi, oderwani od rosyjskiego oddziału drukarni); składali przeto litera po literze... Pracowało też kilku uczniów. Wyobrazić sobie łatwo, jakie wypa­ dało przetrzebiać korekty i z jakim trudem



76



dobijać się znośnej chociażby rewizyi kolumn. A lokal, gdzie się do późnej nocy trwało przy drukarni, sam już jeden zużywał naj wy trwal­ sze siły... 1 ). W redakcyi, w drukarni, wśród publiczności czytającej spełniało się robotę ciężką, wyczerpującą, iście — pionierską. Próby zaczerpnięcia sił redakcyjnych z War­ szawy dały jako rezultat przyjazd do Wilna p. Muklanowicza, z »Gazety Polskiej«, który jednak nie okazat się pożytecznym dla »Kur. Litewskiego«; po miesiącu wrócił do War­ szawy. Wówczas to, kiedy zarówno mnie, w do­ datku silnie niezdrowemu i p. UrsynowiZamarajewowi przeciążenie pracą dawało się coraz bardziej we znaki — zjawił się w re­ dakcyi »Kur. Litewskiego® p. W. Baranowski. Przywiodła go do Wilna ta okoliczność, że była się utworzyła w Warszawie »agencya teleg'raficzna« mająca na celu informowanie gazet rosyjskich i prowincyonalnych o tem ') Odetchnęliśmy gdy umowa z Syrkinem zo­ stała zerwaną i »Kuryera Litewskiego« zaczęli składać zecerzy, warszawiacy, z drukarni ks. biskupa (Ed. Nowickiego). Niech mi wolno będzie na tcm miejscu wdzięcznem słowem uznania wspomnieć o ich spra­ wnej i pożytecznej pracy dla pisma, jak niemniej o wzorowem fachowem uzdolnieniu metrampaża p. Sobolewskiego.

co się w Warszawie dzieje, a w agencyi tej czynny brat udział p. Baranowski. Zapropo­ nował mi zaabonowanie listów i depesz owej agencyi na próbę. Zgodziłem się. Agencya prowadzona po dyletancku i opieszale niemogła zadowolnić nawet skromnych a najżyczliwszych wymagań. Po miesiącu (luty 1906) gdy p. Baranowski powtórnie przybył do Wilna, oświadczyłem mu, że »Kur. Litewskk niebędzie nadal korzystał z usług agencyi. Dawniej, nieznałem wcale osobiście pana Baranowskiego. Wiedziałem tylko, że pracuje w redakcyi »Gońca« zapisując tam stałą ru­ brykę »Kwestye i kwestyjkk poruszającą ró­ żne brukowe sprawy i potrzeby. (Wojciech Baranowski urodzony w Łowiczu w r. 1873, po kilkoletnira pobycie w Politechnice ryskiej rozpoczął zawód dziennikarski w Warszawie w »Ognisku«, następnie w »Wędrowcu« i »Gońcu«. Wydał zbiór poezyji).

Po opuszczeniu redakcyi »Gońca« chwycił się owej niefortunnej agencyi niemogąc oczy­ wiście znaleźć zajęcia w innej jakiej redakcyi warszawskiej... W rozmowie zemną sprawił na mnie p. W. Baranowski wrażenie czło­ wieka inteligentnego, gładkiego w obejściu, giętkiego a nie wiedzącego co począć ze



78 -

sobą wobec oczywistego rozchwiewania się jedynej deski ratunku, owej agencyi warszaw­ skiej. Rzekłem mu tedy: — Agencya wasza nic nie warta. Radzę, nie polegać na jej bardzo problematycznem nawet istnieniu. Natomiast zaproponowałbym panu rzecz następującą: przyjedź pan na stałe do Wilna i pomagaj nam pan robić »Kuryera Litewskiego«. Pan Raranowski wziął pro pozycyę moją do namysłu. Wróciwszy do Warszawy namy­ ślił się i przyjął wcale (jak na Wilno) korzy­ stne warunki. Miał otrzymywać do 225 rubli miesięcznie za robienie w redakcyi »Kuryera Litewskiego« co się zdarzy, głównie prasy warszawskiej, gdyż zajęcia było dla każdego z nas pod dostatkiem. Chodziło mi zaś głów­ nie o ulżenie w pracy p. Ursynowi Zamarajewowi i o wprowadzenie do redakcyi o tyle o ile fachowego dziennikarza. Takim rzeczy składem wstąpił p. W. Ra­ ranowski w ostatnich dniach lutego 1906 do redakcyi »Kuryera Litewskiego«. Dnia 14 (28) kwietnia 1906, wespół z J. E. ks. biskupem Roppem i p. Rolesławem Jało­ wieckim, zaszczycony zostałem mandatem poselskim gub. wileńskiej do Dumy Państwo­ wej. Sessya parlamentu miała rozpocząć się dnia 27 kwietnia; stały mój pobyt w Peters-

- 79 — burgu pozwalał mi jedynie na nadawanie »Kur. Litewskiemu« ogólnopolitycznego kie­ runku, na zasilanie go korespondencyami i telegraficznemi wiadomościami; to też wkładał na mnie obowiązek zorganizowania redakcyi tak aby techniczna jej sprawność była zapew­ nioną. Ubywało też »Kur. Litewskiemu« stałe, pilne współpracownictwo redakcyjne i nale­ żało lukę tę zapełnić. Zbliżało się zresztą lato i sekretarz redakcyi p. Ursyn - Zamarajew przebąkiwał niedwuznacznie o słusznie mu należącym — urlopie wakacyjnym... Zamkniętej świeżo ultra-postępowej »Gazety Wileńskiej« był niejako »filarem«, mło­ dy, zdolny — pisarz (gdyż dziennikarskiego nerwu w nim niebyło) p. Ludwik Abramowicz. Wiedziałem, iż w pewnych kołach nie dano za wygranę wznowieniu »Gazety Wileńskiej« i gotowano się raz jeszcze próbować szczę­ ścia; wiedziałem też, że do przyszłego składu redakcyi wejdzie znowu p. Abramowicz. Tym­ czasem zaś był bez zajęcia, niemając jednak ochoty wracać do biurowej pracy, którą był dla publicystyki porzucił. Długa rozmowa moja z p. Abramowiczem przekonała go, że wstępując do redakcyi »Kur. Litewskiego«, któremu nieraz docinał w »Gazecie Wileńskiej«, nie przeniewierzy się swoim polityczno-socyalnym zasadom i przekonaniom; nie będzie

tylko puszczał jaskrawych fajerwerków — i basta; nikt go w »Kur. Litewskim« niebędzie przynagla! do pisania »wbrew przekonaniom«; będzie miał spokojną stałą robotę redakcyjną dającą bądź co bądź nie mniejszy dochód niż praca biurowa np. w kantorze jakim lub banku. P. Abramowicz zgodził się zostać członkiem redakcyi »Kuryera Litewskiego«. Jednocześnie też wstąpił na stałe do redacyi »Kur. Litewskiego« p. Maryan Szadurski, synowiec ks. biskupa Roppa, dopiero próbu­ jący sit swoich w zawodzie dziennikarskim, ożywiony cennym zapałem do pracy, ruchli­ wy, obowiązkowy, pracowity, r nieszczędzący, z młodzieńczą rozrzutnością, sił i czasu a wła­ dający piórem wcale już wprawnie i z po­ czuciem tego, do czego nagiąć się powinien dziennikarz zawodowy i wytrawny. W drugiej polowie kwietnia miałem przeto sztab redakcyjny »Kuryera Litewskiego« skompletowany. Nawet szwankującą wiecznie »kronikę wileńską«, rubrykę wiadomości t. zw. bieżących, udało się postawić na przy­ zwoitą stopę, ile że reporterskie siły już się zaczęły wyrabiać a czynny udział w dostar­ czaniu miejscowych i ogólniejsze mających znaczenie wiadomości brał już p. Czechowski, współpracownik miejscowej gazety »Siew. Zapad. Gołos«, późniejszy »szef« generalny



81



działu dziennikarskiego w »Kur. Litewskim#, aczkolwiek, niestety, władający tylko w mo­ wie językiem polskim. Redakcya była już na nowym, wygodnym lokalu w Domu Towarzystwa »Rossya« na placu Katedralnym; miała drukarnię o piętro niżej, tuż pod ręką. Mogła funkcyonować z wytężoną energią, sprawnie a bez nadzwy­ czajnego wysiłku. W rozmowie mojej z ko­ legami redakcyjnymi, przed odjazdem do Pe­ tersburga, starałem się jaknajszczegółowiej i najdobitniej wykreślić kierunek ideowy oraz technikę redakcyjną, od których »Kur. Litewski« odstępować nie powinien. Koledzy moi redakcyjni wiedzieli dobrze, że aczkolwiek nieobecny na miejscu, wszelako nigdy nie zgodzę się na rolę »malowanego« vel nomi­ nalnego redaktora. Konstytucjonalista państwo­ wy z najgłębszego przekonania, grzeszyłem być może zbytkiem arbitralności i samowładztwa — w gazecie. Ale głębokie też mam prze­ konanie, że dziennik nie może być i niepowinien być inaczej prowadzonym. W prze­ ciwnym razie wkradnie się do pisma chaos lub płytka bezbarwność, która nikogo nie zadowolni. Musi być w piśmie jeden głos na­ czelny i rozstrzygający w ostatecznej i bez­ apelacyjnej instancyi. Na debaty parlamentarne lub, co gorsza, na przemycanie do pisma bądź wouau DWU LtT

0

czego ubocznemi furtkami, nie powinno przedewszystkiem starczyć — czasu. Glos rozstrzy­ gający ałe zarazem i całkowitą odpowiedzial­ ność za wszystko, co się w tekście pisma drukuje, ma i mieć powinien wyłącznie i li tylko — re­ daktor. Odpowiedzialność pojedynczych człon­ ków redakcyi za pojedyncze działy może im być konferowaną przez naczelnego redaktora ale nigdy nie może być braną samowolnie na siebie. Pismo t. zw. bezpartyjne, to znaczy dające miejsce dyskusyi przedmiotowej w da­ nej kwestyi, dające miejsce opiniom nie­ raz wręcz przeciwnym, nie może jednak nigdy nie mieć samo własnego zdania. Jeżeli k a ż d e m u wolno będzie zamieszczać w gazecie, byle przyzwoicie i gramatycznie napisany, artykuł, jeżeli każdy kto w Boga wierzy, przynaglony potrzebą wyzbycia się jakiejś myśli lub uwagi, śpieszyć będzie... zło­ żyć ją na szpaltach gazety stojącej otwo­ rem, — czemże wówczas będzie pismo takie? Wypadnie na szyldzie takiego pisma wymalo­ wać dwie tylko litery: W. C. Czy pojedynczy człowiek stoi na czele pisma, czy t. zw. ko­ mitet redakcyjny, zawsze pismo powinno na szalę swego kierunku i swej myśli przewo­ dnej kłaść zdanie własne, regulujące kierunek głosów krzyżujących się na szpaltach. Bez takiego regulatora pismo nie spełnia swego

83

-

zadania; wprowadza tylko zamęt w opinię publiczną, w mózgi i serca czytelników. Jest nie pożyteczne lecz — szkodliwe. W przededniu otwarcia Dumy Państwowej stanął »Kuryer Litewski« niejako na punkcie zwrotnym, od szerokiego uwzględniania od­ czuwanej przez społeczeństwo potrzeby róż­ norodnego wypowiedzenia się w mnóstwie spraw, o których dotąd przymusowe panowało milczenie — do zajęcia programowego stano­ wiska. A gdzież był ów program? Program miał się stać niebawem. »W Dumie — pisałem w artykule: »W przededniu« (»Kuryer Litewski« z dnia 23 kwietnia 1906) — wypracowany zostanie program zasadniczy i takty­ czny dla Koła lub skonfederowanych Kół lub Klubów bliżej nas obchodzących. Program wspólnie wypra­ cowany a uwzględniający postulaty partyjne wszyst­ kich członków obradującjch, program sankcjono­ wany i popierany solidarnie, będzie też obowiązującym dla organu prasy polskiej, jakim jest »Kuryer Litew­ skie*, bezpartyjny dotąd a zsolidaryzowany odtąd z programem politycznym oraz akcyą przedstawi­ cielstwa kraju naszego w Dumie Państwowej. Pro­ gram, uznany za swój przez przedstawicielstwo Litwy i Białejrusi w Dumie Państwowej, będzie programem •Kuryera Litewskiego«.

Wykonywująca pismo w Wilnie redakeya miała program ten przyjąć do wiadomości 6*

- 84



i pilnować aby »Kuryer Litewski** nie odbiegł od niego w żadnym dziale gazety. Korespondencye z Petersburga miałem, rzecz prosta, nadsyłać sam listownie lub telegraficznie. Te­ chnicznie miało się dziać tak, że c o d z i e ń miał być przezemnie dostarczany pakiet za­ wierający ma tery al dla pisma — kondukto­ rowi pociągu kuryerskiego wychodzącego o 9 wieczór z Petersburga a stającego w Wil­ nie w południe dnia następnego. Pakiet miał być dostarczany do redakcji natychmiast i, stosownie do jego zawartości, miał być układany bieżący numer »Kuryera«. W ten sposób — oprócz codziennych depesz wysy­ łanych z pałacu Taurydzkiego — zorgani­ zowaną została nieustanna, stała a najszybsza łączność redaktora z pismem. Organizacya taka funkcy ono wała regularnie w ciągu ca­ łego czasu trwania pierwszej Dumy Państwo­ wej. Niedopisał tylko jednolity — program, wypracowany dopiero w końcu czerwca przez Koło poselskie Litwy i Białejrusi, ale, jak wiadomo, rozbity w dwóch punktach (w agrar­ nym i głosowania powszechnego) na dwie różne formuły. J. Eks. ks. biskup wileński, wyda­ wca »Kur. Litewskiego**, przyjął za swoją for­ mułę postępówszą A.; ja, redaktor tegoż »Iiu-

- 85



ryera Litewskiego®, podpisałem formułę har­ dziej zachowawczą i oględną, B. Silnie atoli zaznaczony przez ogromną większość posłów Polaków z Litwy i Rusi ogólny k i e r u n e k p o l i t y c z n y k r a j o w y przyjęty został jasno i wyraźnie przez »Kur. Litewski®. W czasie mojej nieobecności w Wilnie, sprawy bieżące redakcyjne miał załatwiać, z urzędu, sekretarz redakcyi p. Ursyn-Zamarajew. Artykuły, dające pole do różnicy zdań w redakcyi, nadsyłano mnie do Petersburga do opinii. Pomimo przewagi w redakcyi ży­ wiołów postępowych w kwestyach społecz­ nych (pp. Abramowicz, Szadurski, Rouba), i pomimo pewnych sympatyj dla nacyonalizmu wszechpolskiego, którym hołdował pan Ursyn-Zamarajew, (p. Baranowski był polity­ cznie całkiem bezbarwny, łatając »bezpartyjnością« brak wogóle gruntowniejszej opinii w kwestyach, albo całkiem mu obojętnych albo nieznanych) — pismo nie przechylało się »na lewo« ani też nie dało się zbić z toru »krajoweg'o«. Opuszczenie »Kuryera Litewskiego« przez p. Ursyna-Zamarajewa w pierwszych dniach maja, zawarunkowane organizacyą redakcyjną pozostawioną w Wilnie, w niczem nie wpły­ nęło na bieg spraw redakcyjnych w piśmie.



86



Ubyła mu znaczna i cenna siła redakcyjna, lecz zbiorowa praca pozostałych członków redakcyi potrafiła utrzymać pismo na zaję­ tym przezeń poziomie i nie dała mu wyjść z granic kierunku, zapoczątkowanego wyra­ źnie z chwilą wzniesienia przed forum Dumy Państwowej głośnej Deklaracyi Koła Pol­ skiego.

V. Deklaracya Koła Polskiego w Dumie Państwowej. — Stanowisko wobec niej posłów Polaków z Litwy i Ru­ si. — Usiłowania odroczenia Deklaracyi lub zmodyfiko­ wania. — Artykuł mój w »Kuryerze Litewskim# p. t. »Deklaracya Koła Polskiegon. — Zostaję obwołany zdrajcą sprawy narodowej. — Usunięcie się z redakcvi »Kuryera Litewskiego« p. Ursyna-Zamarajewa. — Po sześciu miesiącach. — Nie trzeba być nigdy: pierwszym lecz — ostatnim. — Incydent z »Listem« H. Sienkiewicza. — Egzekucya oszmiańska. — Naszego społeczeństwa bezkrytyczna nadwrażliwość. — Arty­ kuł »Gubernia Suwalska®. — Stanowisko społeczne »Kuryera Litewskiego« w okresie od maja 1906 do kwietnia 1907. — Otwarcie stałego teatru polskiego w Wilnie. — Kandydatura poselska ks. S. Maciejewicza. — Stosunki polsko-litewskie. — »Kuryer Litewskie i Narodowa Demokracja.

W przededniu odczytania przed plenum Dumy Państwowej Deklaracyi Koła Polskiego w sprawie autonomii Królestwa Polskiego odbyło się w Petersburgu późnym wieczorem posiedzenie wspólne wszystkich posłów Pola-

>

88

-

ków, łącznie z wielu członkami Rady Pań­ stwa Polakami, w mieszkaniu posła wileń­ skiego p. Boi. Jałowieckiego. Oba Koła niemiały jeszcze wówczas własnej stałej siedziby; Kolo poselskie Litwy i Białejrusi odbywało kolejno narady u p. Jałowieckiego, u posłów mińskich H. ks. Druckiego Lubeckiego, lub Le­ dnickiego, u posła witebskiego Szachny, gdzie się zdarzyło; Koło Koronne zbierało się w mie­ szkaniu posła hr. Zamoyskiego w hotelu Eu ropejskim. Na owem, nader licznem, zebraniu u pana Jałowieckiego odczytał nam poseł warszawski p. F. Nowodworski dekłaracyę opracowaną świeżo przez komisyę redakcyjną Kola Pol­ skiego. Zaledwie skończył czytać, podniosły się głosy krytykujące wcale niedwuznacznie zarówno treść jak formę enuncyacyi Koła. Wywiązała się długa dyskussya między po­ słami z Królestwa a posłami z Litwy i Rusi; ci ostatni bądź doradzali wogóle deklaracyi nie wnosić bądź postawić ją na całkiem in­ nym gruncie zarówno ideowym jak taktycznym; posłowie koronni usiłowali bronić stanowiska i akcyi Narodowej Demokracyi, której du­ chem i taktyką była deklaracya przepojona. W rezultacie, ile, że godzina była już bardzo spóźniona, uchwalono wydelegować trzech mandataryuszów Kola poselskiego Litwy

89 -

i Białejrusi, jutro, na walne zebranie Kola Polskiego, które raz jeszcze deklaracyę punkt po punkcie przedyskutuje i być może — opinię i uwagi delegatów Koła Litwy i Rusi uwzględni. Narada miała się odbyć o godzinie 10-lej rano. Na delegatów wybrano: pp. Ro­ mana Skirmunta posła mińskiego, Włodzi­ mierza hr. Grocholskiego posła wołyńskiego i mnie. Nazajutrz, o godzinie oznaczonej, stawiliś­ my się w mieszkaniu hr. Zamoyskiego i za­ staliśmy tam zgromadzonych wszystkich człon­ ków Kola Polskiego. Pan Roman Skirmunt nie przybył; wypadła mu właśnie jakaś ter­ minowa, ważna sprawa. Mieliśmy przeto we dwóch tylko, hr. Grocholski i ja, być rzeczni­ kami sprawy i postulatów Koia Litwy i Rusi, mieliśmy punkt po punkcie bronić opinii bar­ dzo nieprzyjaznej dla deklaracyi Kola Pol­ skiego. Prezydował poseł warszawski Wł. hr. Ty­ szkiewicz. Rozpoczęło się czytanie tekstu De­ klaracyi. Punkt po punkcie, niemal słowo po słowie usiłowaliśmy zbijać ja wykazując zwłaszcza: jałowość argumentów opartych na postanowieniach Kongresu Wiedeńskiego, powtóre zaś bezowocność przemawiania z ta­ kiego, historycznego punktu widzenia do Izby takiej, jaka się zgromadziła w pałacu Tau-

- 90 rydzkim. Koledzy nasi z Królestwa, świeżo przybyli do Petersburga i mało wogóle ma­ jący stosunków ze społeczeństwem rosyjskiem, nie zdawali jeszcze sobie dokładnie sprawy z nastrójn i charakteru Dumy Państwowej; my, bardziej obyci z rossyanami, a wcześniej do Petersburga przybyli, mieliśmy już sposo­ bność zapoznać się z ową Dumą, wobec której wystąpić miało Koło Polskie. Odra­ dzaliśmy tedy w gorących słowach, przytacza­ jąc wszystkie powierzone nam przez Koło Litwy i Rusi argumenty... przekładaliśmy... zaklinaliśmy. Hr. Grocholski, podległy już wówczas narodowo-demokratycznym wpły­ wom i sympatyom, którym miał niebawem uledz z kretesem, może mniej silnie akcento­ wał rozbieżność opinii posłów z Litwy i Rusi z zamiarami posłów koronnych; co do mnie jednak, starałem się w najsumienniejszy i naj­ gorliwszy sposób wywiązać się z powierzo­ nego mi zadania. Przez cztery bite godziny usiłowałem skruszyć opokę owej umiłowanej przez Koło Polskie deklaracyi. Podtrzymy­ wali mię od czasu do czasu posłowie Par­ czewski, Chrystowski, Grabski, któryś z wło­ ścian — ale wszystkie moje wnioski, zarzuty i poprawki, poddawane kolejno głosowaniu, przepadały. Nie udało mi się nietylko uchylić w zasadzie wszelką deklaracyę ale nieudalo

91 się odwojować ani piędzi dokumentu zreda­ gowanego oczywiście eon amore i poddanego dyskusyi ponownej oczywiście tylko pro forma. Tedy chwyciłem się ostatecznego je­ szcze środka: zaproponowałem czysto już tylko stylowe poprawki, obiecując sobie wy­ korzystać je dla wprowadzenia w deklaracyę przynajmniej choć tonu harmonizującego bardziej z nastrojem i oczekiwaniem Izby, dla przestawienia chociażby tylko niektórych okresów, coby odciągnęło niejako na dalszy plan wywodów ów nieszczęsny upiorowy Kongres Wiedeński. Odpowiedziano mi, że kwestye stylowe podlegają kompetencyi — re­ dakcyjnej komisyi. Poprosiłem o pozwolenie zakomunikowania uwag moich komisyi. Jeżeli mię pamięć nie myli, pięciu posłów stanowiło komisyę redakcyjną a między nimi byli pp. Nowodworski, Stecki i Harusewicz. Udaliśmy się tedy w siedmiu do przyległego mieszkania posła ks. Czetwertyńskiego i tam jeszcze sta­ rałem się odwojować, co by było do odwojowania. Okazało się, że i pod względem stylu zaledwie drobne, wprost językowe, od­ cienia mogły być przeinaczone. Po dłuższej dyskusyi, przecinając ją, oświadczył nam, hr. Grocholskiemu i mnie, poseł Nowodwor­ ski, że... co postanowione to postanowione i deklaracva musi być wniesioną »taka jaką

92 jest«. Dodał, że każde słowo w niej ma swoje specyficzne znaczenie i tu, w Kole Polskiem, nie może ulegać zmianie lub cof­ nięciu. Wobec takiego kategorycznego oświadcze­ nia niepozostawało nam, delegatom, nic innego jak dać za wygrane wszelkiej dalszej dyskusyi. Pożegnaliśmy się, wyszliśmy i pojecha­ liśmy do pałacu Taurydzkiego, gdzie już od dawna sesya Dumy była rozpoczętą. We trzy godziny potem, dnia 30 kwietnia (12 ma ja), znana Deklaracya Kola Polskiego odczytaną została wobec Izb)'. Tegoż dnia wysłałem do Wilna artykuł wstępny komentujący akt dokonany. Artykuł ukazał się w »Kuryerze Litewskim« z parodniowem opóźnieniem, dnia 4-go (17) maja i wywołał w prasie polskiej, solidaryzującej się z akcyą Koła Polskiego, wrzawę niemałą. Okrzyknięto mnie wręcz — zdrajcą sprawy narodowej! Dlaczego? Dlatego, że poważyłem się: 1) wystąpić przeciwko autonomii Królestwa Polskiego (tak!), 2) żem dał do zrozumienia, że Koto Polskie nie działa samodzielnie, lecz pod wpływem dyrektywy udzielanej mu przez centralny zarząd Narodowej Demokracyi rezydującej w Warszawie, 3) żem »zdradził« zakulisowe sprawy powstania i ukształtowa­ nia się Deklaracyi i 4) żem wreszcie zakwe-



93



styonował nietylko podstawność lecz i celo­ wość tego rodzaju manifestacyi wobec ów­ czesnej, pierwszej Dumy Państwowej. Odpowiem krótko. Nie występowałem ni­ gdy i nigdzie »przeciwko autonomii Królestwa Polskiego«. Niema śladu takiego występowa­ nia w samym inkryminowanym artykule moim. Pisałem szczerze i otwarcie, a dobitnie gdyż nie chodziło mi o rzucenie garści sza­ rych słów lecz o wyraźne, publiczne, mocne zaprotestowanie przeciwko treści i formie Deklaracyi. Co do inspirowania (by nie po­ wiedzieć więcej) Koła Polskiego przez par­ tyjny sztab główny N. D. z generalnej kwatery warszawskiej — toż to przecie był sekret poliszynela, któremu by już żadne »rewalacye« nic dodać niemogły. Chodziło mi wre­ szcie o jasne i wyraźne uwidocznienie stano­ wiska zajętego przez posłów Polaków z Litwy i Rusi wobec Deklaracyi Koła Polskiego. Co zaś do krytyki samej koncepcyi poli­ tycznej rzeczonego dokumentu, to zapisać wypadło by na mój rachunek j e d y n i e tę okoliczność, że pierwszy w prasie polskiej poważyłem się, w ogólnikowych słowach, na­ pisać to, co następnie wyłuszczano szeroko i gruntownie, o czem po kilku miesiącach zaśpiewały wróble na dachach. A mianowicie. Niebawem po rozwiązaniu

- 94



pierwszej Dumy, cóż powiedział b. poseł, a jeden z najdzielniejszych członków Koła Polskiego, p. Chrystowski w Łomży na przedwyborczem zebraniu ? Powiedział, bez ogró­ dek, że błędem było odczytanie w pałacu Taurydzkim Deklaracyi Koła Polskiego. Cóż powiedział rychło potem w Lublinie p. Stecki, też jeden z koryfeuszów pierwszego Kola Polskiego? Powiedział — a współcześnie na­ pisał — że takiej Deklaracyi nie należało odczytywać w Izbie Poselskiej. Minęło jesz­ cze kilka tygodni, a na zjeździe ziemian zor­ ganizowanym w Warszawie przez Stronnictwo Polityki Realnej, sam p. Balicki, jeden z przewódców Narodowej - Demokracyi, przyznał w mowie swojej, że niemało błędów popeł­ niła Narodowa Demokracya lecz jednym z najfatalniejszych było wystąpienie przed pierwszą Dumą z deklaracyą taką, jaką od­ czytał p. poseł Harusewicz. Aż zabrał rychło potem głos jeden z najwybitniejszych histo­ ryków naszych, a bynajmniej nie usposobiony wrogo dla polityki narodowo-demokratycznej, prof. Askenazy i cóż dowiódł czarno na białem? Dowiódł, że nawet ze ściśle historycz­ nego punktu widzenia, powoływanie się na paragrafy traktatu wiedeńskiego niemiało racyonalnej podstawy. I lak dalej, i tak dalej — aż, do najkompletniej krytycznych, a bez cie-

nia bawełny, wywodów w organach Polityki Realnej (np. w »Słowie« z dn. 17 paździer­ nika 1907), Polskiej Partyi Postępowej, Po­ stępowej Demokracyi. 1 — nie słychać już było o kamienowaniu śmiałków. Bo — bo dnia 30 października R. P. 1907 sam p. Sta­ nisław Skarżyński, pisząc w »Słowie« rzecz swoją »W obronie Narodowej Demokracyi« wyraził się dosłownie jak następuje: »Stronniet\vo Nar. Demokracyi, sterując polityką naszą w obu sejmach państwowych popełniło nieja­ kie błędy, do których zaliczyć należy: uzasadnianie autonomii prawami historycznemi, ezerpanemi z tra­ ktatów, przy których układzie byliśmy za drzwiami, zamiast oparcia żądań naszych na dobrze zrozumianym interesie ogólno państwowym«.

Niech mi wolno będzie poprosić o porów­ nanie niniejszego okresu z tekstem artykułu »Deklaracya Koła Polskiego« podanego w »Dopełnieniach«. W chwili na ostatek, kiedy to piszę, organ najzupełniej narodowo-demokratyczny »Goniec« zakwestyonowuje wogóle celowość i praktyczność wywieszania na programowym sztandarze stronnictwa politycznego... samej autonomii Królestwa Polskiego! Quantum mutałi ab illo! Więc dlaczegóż darto ze mnie pasy, dla-



96 -

czegóż nurzano w biocie i »na latarnię« mnie wleczono — aby — przyznać nawet wcale rychło, że... miałem racyę! Okazało się, żem powiedział tylko wcześniej to, na co zgodzono się, niemal jednomyślnie — później. Ale, — może moment był niewłaściwy dla odezwania się tak jak to uczyniłem w arty­ kule »Deklaracya Kola Polskiego®? Może na­ leżało pamiętać o aforyzmie: »Są prawdy, któ­ rych mędrzec nie mówi nikomu« ? Może przedewszystkiem praktyczniej było nie ścią­ gać na siebie gromów, siedzieć cicho lub wykręcić się sianem? Przypomina mi się strofka dydaktycznej ballady: Ministrów dwóch miał zacny król, Lecz radą wszelką gardzi: — Gdy niewiesz nic, to gębę stul, Gdy wiesz, — to milcz tern bardziej!

Są, posiadający tego rodzaju »ministeryalne« głowy i — karki. Niestety, nie sądzono mi do nich należeć ł ).

') Artykuł mój »Deklaracya Koła Polskiego« wy­ wołał zmianę w składzie redakcyi »Kur. Litewskiego«. Upatrując w artykule cechy... antinarodowe, wzdra­ gał się zamieścić go w piśmie — sekretarz redakcyi

— 97 — Od tej daty majowej po kwiecień roku następnego 1907 przechodzi »Kuryer Litew­ sku* liczne etapy starć z Narodową Demokracyą miejcową, warszawską i galicyjską, a bierze udział czynny i stanowczy we wszyst­ kich w kraju objawach życia politycznego i społecznego. Wystarczy wspomnieć inaugulacyę pierwszego stałego teatru polskiego p. Ursyn-Zamarajew. Przyjechałem do Wilna; sprawa stanęła na ostrza noża. Pan Urs3'n-Zamarajew podał się do dymisyi. Przyjąłem ją; powierzyłem dalsze zastępowanie mię redakcyjne w Wilnie tryumwiratowi złożonemu z pp. Baranowskiego, Abramowicza i Szadurskiego i wróciłem do Petersburga. Telegra­ fował potem do mnie i pisał p Ursyn-Zamarajew cofając krok pośpieszny i wyrażając gotowość wró­ cenia du »Kur. Litewskiego«. Niemogłem, niestety zgodzić się na to. Na instancyę natomiast moją, zgo­ dził się wydawca, lcs. biskup, przyznać p. Ursynowi Zamarajewowi indemnizacyę równającą się pensyi trzymiesięcznej (750 rb.) wypłacaną ratami do chwili znalezienia przez p. Zamarajewa dochodowego za­ jęcia. Dochodowe to zajęcie znalazł rychło p. UrsynZamarajew obejmując już od 1 lipca organizacyę »Dziennika Wileńskiego«, który przez pierwszych parę miesięcy redagował. Pomimo to reszta 750 rb. wypłaconą została p. Ursynowi-Zamarajewowi, który wszcząwszy o nią dochodzenie sądowe, wyparł się, że klauzuli: »do chwili znalezienia dochodowego za­ jęcia# w rozmowie jego zemną — wcale nie było. Żałuję dziś, żem go na taką próbę dobrej pamięci — naraził. W CUGU DWU Ul. 7



98



w Wilnie i pierwsze widowisko pierwszego stałego sezonu tegoż teatru zorganizowane przez redakcyę »Kur. Litewskiego«; kampanii; przeciwko wystawionej (w listopadzie r. 1906) kandydaturze poselskiej ks. S. Maciejewicza zakończoną zrzeczeniem się przezeń tejże kandydatury, »nierozważnie stawianej« jak wyraził się ks. biskup wileński w rozmowie z rzymskim korespondentem »Kuryera Litewskiego«; zajęcie wyraźnego stanowiska wobec uchwały zjazdu przedwyborczego delegatów sześciu guberni j, zapadłej na naradzie w pierw­ szych dniach grudnia odbytej w Wilnie; wy­ starczy przypomnieć obszerną dyskusję publi­ czną przeprowadzoną na szpaltach »Kuryera Litewskiego« w sprawie stosunków polskolitewskich oraz w sprawie stosunku do siebie obu Kół parlamentarnych, litewsko-białoruskiego i koronnego i t. d. Jednym z najznamienniejszych epizodów z burzliwych wcale dziejów pisma w owym okresie był incydent z listem H. Sienkiewicza do cesarza Wilhelma II. Schylając głowę przed wielkim pisarzem-artystą pozwoliłem sobie — zawsze jasno i bez ogródek — wyrazić opinię, że w niektórych ustępach listu (porównać proszę »Dopełnienia«) popełnił Sienkiewicz bądź błąd, bądź niewłaściwość polityczną. Nie liczyłem się z głębokim fetyszyzmem prze-

- 99 ciętnego społeczeństwa naszego względem »chwały narodowej**, którą Sienkiewicz jest niewątpliwie, ale ...chybaż nie aż do sposobu podkręcania wąsa lub rozpuszczania cukru w herbacie? Tymczasem okazało się, że to, co wręcz byłoby niemożliwe wśród społe­ czeństwa naprawdę kulturalnego i o zdrowych nerwach, to pękło jak bomba dając świade­ ctwo istnej kołowaciźnie pojęć i sentymentów, uniemożliwiającej przedewszystkiem rzeczową, spokojną dyskussyę w każdej kwestyi nieco »drażliwszej«. A Bogu tylko wiadomo ile wpośród nas, dzięki naszemu przeczuleniu i naszej parafiańsczyźnie, grasuje takich kwestyj — »drażliwych«! Rozdzierano tedy szaty nademną, przedemną a i za mną, ile, że oprócz rozgłośnych wymyślań i anatem, wiele było szumów i sze­ ptów fijołkowo kryjących się w cień. Rzecz oczywista, że rzucili się przy ogniu mego stosu piec własną pieczeń przeróżni aferzyści i karyerowicze prasowi, łapiący wszelką spo­ sobność aby zaintonować rozgłośne modły dziękczynne, że dzięki Bogu, oni nie są... tacy jako ja! Rozmaici rycerze, nietyle bez strachu i zmazy ile bez czci i wiary, z najjawniejszą złą wolą, zamiast zbijać moje krytyczne wy­ wody, jęli harcować po arenie publicznej na chwytającym za serca koniku »bronienia Sien-

(

JU

"

7*

100 kiewicza«, nie wysadzając mię z siodła lecz obrzydliwie plugawiąc. Dość powiedzieć, że pewne grono zacnych obywateli nowogródzkich, zagrzanych przez jednego ze współpracowników »Dziennika Wileńskiego«, wystosowało do tegoż »Dziennika Wileńskiego«, protest-anatemę życzącą — ani mniej ani więcej — tylko aby wichura straszliwa połamała mi lipy alejowe w moim ogrodzie w Polanach! O mało, że nie wzy­ wano plag egipskich na moją głowę, oraz na dobytek, doprawdy nie mogący w nikim za­ zdrości obudzić. Ale taki już buchnął ferwor — »patryotyczny«... Koroną atoli kampanii prowadzonej prze­ ciwko mnie pod hasłem »Rzucił się (tak!) na Sienkiewicza! — ukarzmy go!«, było (przed drugą Dumą) niepuszczenie mię na wyborcę z powiatu mojego oszmiańskiego, dlatego że... ośmieliłem się nieuszanować nieomylności ...politycznej twórcy »Ogniem i Mieczem«. IW innem społeczeństwie zakrawało by to na żart zmyślony. W moim atoli oszmiańskim powiecie dokonano tej egzekucyi całkiem seryo, nie rozumiejąc, że ośmieszają siebie sami ci, którzy sprawę o Sienkiewiczu mięszają ze sprawą — wyborów poselskich do Dumy Państwowej. Przyznać jednak wypada, że incydent z Sienkiewiczem był przedewszyst-



101

-

kiem używany przez Nar.-Demokracyę jako narzędzie w walce z brużdżącym jej i skaza­ nym na »uprzątnięcie« z widowni publicznej, redaktorem »Kuryera Litewskiego®. Rzecz prosta, że ludzie o duszy gołębiej, brali ma­ newr partyjny za dobrą monetę i pracowali gorliwie ...dla endeckiej sprawy. W analogicznym stopniu był też wyzyski­ wany w walce partyjnej artykuł mój »Guber­ nia Suwalska«, w którym, stojąc na gruncie bez­ stronnej sprawiedliwości i słuszności, docho­ dziłem do wniosku, że nie należałoby w gra­ nice autonomii Królestwa Polskiego brać kilka powiatów z ludnością prawie jednolicie lite­ wską a wbrew woli tejże ludności. Nato­ miast, kiedy w początkach roku 1907 podniosła się na horyzoncie naszym ciężka i złowieszcza chmura reakcyjnego nacyonalizmu rosyjskiego i zagrzmiały od niej organa tego pokroju co »Wil. Wiestnik« a groźniej i bezwzględniej niż za najreakcyjniejszych lat panowania ce­ sarza Aleksandra III; kiedy wobec tej powra­ cającej fali, po gwałtownej polemice z tymże »Wil. Wiestnikiem«, słowem gorącem i serdecznem, wezwałem w »Kur. Litewskim® wszy­ stkie siły polskie narodowe do zjednoczenia się aby utworzyć zwartą ławę — wówczas... Narodowa Demokracya ani drgnęła, milczę-



102



niem głuchem przyjęła szczere, otwarte i jasne wypowiedzenie się moje. Narodowa Demokracya nie lubi sojuszni­ ków posiadających zbyt »wybujałą indywi­ dualność®; Narodowa Demokracya uważa za wygodniejsze — dla siebie: operowanie pion­ kami. Pisało się w »Kuryerze Litewskim« jesie­ nią i zimą r. 1906 ostro, nie szczędząc zwro­ tów dla przeciwnika niemiłych, używając zbyt może często nie szpady lecz — bata. Powia­ dano, że czuć w »Kur. Litewskim« zapamię­ tałość i nerwowość. Niech i tak będzie. Pytam jednak, czy strona przeciwna przebierała kiedy w środkach i sposobach, nie tylko dla powa­ lenia przeciwnika lecz dla oczernienia go, oszkalowania i wystawienia go pod pręgie­ rzem jako monstrum wyrodne? Toć puszczano w ruch i obieg wszystko, co wprost z a b i ć mogło w opinii publicznej mnie, a »Kuryera Litewskiego« wytrącić z rąk czytelników. I jeszcze jedno. Gdy się ma utarczkę z po­ ważnym, przestrzegającym prawideł walki przeciwnikiem, zwarcie się z nim wytęża tylko siły lecz nie targa nerwów. I z grandezzą a dostojeństwem idzie walka ze stron obu. Na arenie hiszpańskiej walczy torreador z rozjuszonym bykiem, o! jakże pięknie, fechtując szpadą lege artis... Ale gdy sfora kund-

— 103 lów opadnie i dobiera się, ujadając, do koń­ czyn i szarpie i piskiem a skomleniem ogłu­ sza — opadnięty zwija się ruchem nerwowym, zirytowany, podrażniony i opędza się o! nie szpadą lecz — batem. W ostatnim okresie mego redaktorstwa można było — rzecz oczywista! — wiele za­ rzucić »Kuryerowi Litewskiemu« pod wzglę­ dem formy, pod względem sposobu przema­ wiania lub stosowności chwili dla zabrania głosu etc. etc. Ale nikt nigdy i nigdzie nie dowiódł, że rozminął się kiedy »Kur. Litewski« — ówczesnyl — za słusznością, sprawiedli­ wością i prawdą. Zdanie miał własne wolne od wybiegów, niedomówień i prześlizgania się po tematach, lub faktach. Niezgadzano się z nim (bo któż kiedy wszystkim dogodził!) ale nie lekceważono pisma. Uczciwe było i wolne od wszelkiej tandety. Rychlej niech mnie zarzucą ...choćby megalomanię niż że­ bym niemiał, wedle sił, bronić organu prasy polskiej, któremu w najcięższym okresie roz­ woju i dojścia do sił służyłem wiernie, nie znając wytchnienia...

VI. Sytuacja finansowa »Kurycra Litewskiego« pod ko­ niec 1906 r. — Trzej Nowiccy. — Mąż zaufania ks. biskupa, p. Edmund Nowicki. — Self-mademan. — Spekulacya ks. biskupa. — Pełnomocnik pełnomo­ cnika, p. Nowaczyński. — Polnische Wirtschaft. Przestaję podpisywać pismo jako »wydawca«. — Za­ czyna podpisywać je jako również fikcyjny »wydawca« p. Jakób Nowicki. — Ks. biskup postanawia »Kuryera Litewskiego« sprzedać. — Pertraktacje na­ wiązane z gronem ziemian rozcliwiewają się. — Po­ zbycie się mnie jako redaktora — postanowione. — Egzekucyi dopełniają, w porozumieniu z ks. bisku­ pem Roppem, pp. Nowicki i Nowaczyński. — Nieby­ wały sposób. — Moja ostatnia rozmowa z ks. bisku­ pem.— Składam redaktorstwo »Kuryera Litewskiego«; przyjmuje je z rąk p. Nowaczyńskiego p. Baranow ­ ski. — Jako kierownik polityczny wstępuje na wi­ downię »Kuryera Litewskiego« p. Daryusz Bagnicki.

Przejście »Kuryera Litewskiego*' pod redakcyę, która ma w nim obecnie pole do po­ pisu, nastąpiło 1-go kwietnia 1907. Przejścia tego geneza i przebieg są następujące: Przedewszystkiem tej zmianie gabinetu

— 105 — a raczej kierownictwa nie służył za podłoże żaden grunt ideowy. Rzecz cała rozegrała się na gruncie czysto osobistym. Tylko że zmiany osobiste w piśmie pociągnęły za sobą skutki — ideowe i dlatego też należą te zmiany dojdzie jów prasy polskiej na Litwie. »Kuryer Litewski« od chwili przejścia na własność ks. biskupa wileńskiego prowa­ dzony był, musiał być prowadzony nakładowo, t. j. kosztownie. Z powodu, podkre­ ślonego wyżej, chaosu panującego w za­ kresie wydawniczo-administracyjnych spraw pisma, mowy nie było o przestrzeganiu jakie­ goś ściśle określonego i za warowanego, obo­ wiązującego zarówno redakcyę jak administracyę — budżetu. Gdy wypadało wprowadzić jaką inowacyę, wymagającą nakładu extra, redaktor konferował z administratorem; pierw­ szy liczył na wzmożenie się poczytności pi­ sma, drugi w najróżowszcm świetle prezento­ wał mu dochodowość »Kuryera Litewskiego«. Mniej więcej w początkach sierpnia r. 1906 obliczył był nawet p. Sokołowski czarno na białem, że »Kuryer Litewskkc dać musi ma­ tematycznie po zbilansowaniu wydatków i do­ chodów za rok 1906 — czysty (aczkolwiek nieduży!) zysk! Ponieważ zaś konferencye rzeczone, nawet częste, faktycznie miały miej­ sce, przeto żaden wydatek znaczniejszy nie-



106



był uczyniony bez wiedzy i aprobaty szefa administracyi, urzędującego, jak wiadomo, na mocy umowy zawartej bezpośrednio z ks. bi­ skupem, faktycznym wydawcą »Kuryera Li­ tewskiego*. Jeżeli przeto (co odpowiedzial­ ności mojej bynajmniej nie zmniejsza) były popełnione błędy nakładowe, powiedzmy na­ wet: ekstrawagancye, to wina za nie spada w równej mierze na ich inicyatora, t. j. na mnie, jak na trzymającego rękę na kasie i księgach buchhalteryjnych administratora pisma. Ze strony p. Sokołowskiego żadne moje projekty i pomysły natury wydawniczej nie napotykały na opór; a chyba rzeczą jest jasną, że wszelki wydatek wydawniczy mu­ siał przewędrowywać przez administracyę i być jej przeto wiadomym. Powtarzam jednak wyraźnie: nie zdejmuję przez to z siebie odpowiedzialności za wpro­ wadzenie do »Kur. Litewskiego®: większego formatu, wyższych honoraryów, dodatków bezpłatnych etc. Chodzi mi tylko o ustalenie faktu, że wszystkie te wydatki i nakłady czy­ nione były za wiedzą i wolą przedstawiciela i pełnomocnika wydawcy faktycznego. A gdy nie starczyło w kasie bieżących pieniędzy na opędzenie wypłat naglących? Wówczas apelował p. Sokołowski do osobi­ stej kasy ks. biskupa — i ks. biskup wręczał

— 107



mu lub dosyłał sumę brakującą. Albo — wzrastał dług »Kury era Litewskiegocc, jeżeli wypłata niebyła terminową lub do zbytku naglącą. Albo — co stokroć gorsze i ryzykowniejsze — p. Sokołowski, mający pełnomo­ cnictwo do składania w bankach kapitałów »Kuryera Litewskiego« ale i do podejmowa­ nia takowych, brał na pokrycie wydatków bieżących pisma: deponowane w Banku Han­ dlowym sumy składkowe składane na różne cele publiczne w administracyi »Kur. Litewskiego«. Rzecz prosta, podnosił p. Sokołowski te sumy z mocnem postanowieniem odłoże­ nia ich na miejsce z powrotem w chwili większego, jednorazowego przypływu pienię­ dzy do kasy »Kur. Litewskiego# (np. w ter­ minie wnoszenia rocznej i półrocznej prenu­ meraty), fakt jednak pozostanie faktem, że np. leżące w Banku Handlowym 3 przeszło tysiące rubli składanych na pomnik Mickie­ wicza w Wilnie zostały — wyczerpane, obró­ cone na pokrycie wydatków pisma i nie zwrócone w depozyt Bankowi przez ciąg długich miesięcy. Odłożono je dopiero na miejsce, t. j. do Banku w początkach lata 1907 r. 1 ). A o tych finansowych operacyach ') Porów, w »Dopełnieniach® rzecz o pomniku Mickiewicza.



108



p. Sokołowskiego przez czas długi nie wie­ działem wcale, gdym się zaś dowiedział, nieprzestawałem naglić, aby wszystkie poruszone sumy składkowe zostały jaknaj rychlej resty­ tuowane. Było to już jednak w czasie silnego kryzysu pieniężnego w piśmie i głos mój był głosem wołającego — po pustej kasie. S k ą d czerpał p. Sokołowski środki i za­ soby pieniężne dla pisma, najczęściej niewiedziałem. Pan administrator korespondował lub znosił się bezpośrednio z ks. biskupem; niemiałem wręcz czasu na wglądanie w inte­ resy finansowe pisma, niemiałem po temu chęci a i dobrej racyi, nie przyj ąwszy pod tym względem żadnych zobowiązań. Podpis mój jako »wydawcy« był przecie szczerą fikcyą. Ale przypuśćmy, że nietylko głównym ale i jedynym winowajcą w sprawie niepomier­ nego wzmożenia się kosztów wydawniczych byłem — ja. Łatwo było w każdej chwili zahamować »niepotrzebne« (zdaniem wydaw­ cy) wydatki. A mianowicie. Łatwo było: 1) ści­ śle odseparować wydawnictwo »Kuryera Litewskiego« od drukarni, od »Przyjaciela Ludu«, i innych przedsiębiorstw biskupich oraz 2) usta­ nowić normalny a niewzruszony budżet pi­ sma i powiedzieć mi: ani kroku po za ten budżet!

— 109 — Aby tak postąpiono, domagałem się, bodaj czy nie co tydzień. Nadaremnie. Ale może J. E. ks. biskup zaprzątnięty sprawami diecezyalnemi i mało kompeten­ tny w sprawach prasowo-wydawniczych niebył w stanie zdobyć się na takie zaprowadze­ nie finansowego porządku w swoim »Kuryerze Litewskim« ? Ks. biskup wcale nie potrzebo­ wał sam ślęczeć nad rachunkami i księgami. Ks. biskup Ropp miał generalnego pełnomo­ cnika dla wszystkich osobistych spraw i inte­ resów, p. Edmunda Nowickiego, i mógł mu to zadanie powierzyć. Zamiast jednak stanowczego i wyraźnego unormowania rzeczy całej, zdecydowano się przydać »Iiur. Litewskiemu«, pod koniec sier­ pnia, coś w rodzaju administracyjnego anioła stróża w osobie p. Nowaczyńskiego. Był to pełnomocnik pełnomocnika ks. biskupa. Miał ułożyć bilans roku 1906; miał baczyć aby wy­ datki ...nie galopowały i aby pięknie i prawi­ dłowo sprawował się p. administrator Soko­ łowski a p. redaktor nie grzeszył zbyt fanta­ styczną inicyatywą. Tedy jesienią roku 1906 znalazłem się w bezpośrednim stosunku na gruncie »Kur. Litewskiego« nie z ks. biskupem ale z obu jego pełnomocnikami pp. Nowickim i Nowaczyńskim. Nie przewidywałem tego ale byłoby



110

-

mi to rzeczą obojętną, gdyby nie nadzwy­ czajna niewybredność ks. biskupa w wyborze owych mężów zaufania. Kapelanem przybocznym ks. biskupa był ks. Jan Nowicki. Za jego pośrednictwem wszedł ks. biskup w stosunki a następnie w zażyłość z p. Edmundem Nowickim, bra­ tem rodzonym ks. Jana. Istniał też i brat trzeci, p. Jakób Nowicki, właściciel w Wilnie sklepu z towarami aptecznymi. Latem r. 1907 niejaki p. Mindowg wydal w Kownie broszurę litewską p. t. » L i e t u v o s lenkintoju kompanija« w której, — podobno, rzeczy świadom — opisuje dokład­ nie gniazdo Nowickich, rodem z Rosień żmudzkich. Jeśli wierzyć p. Mindowgowi, syn rosieńskiego mieszczanina ożenionego z włościanką litwinką, pan Edmund Nowicki ukończywszy dwuklasową szkołę w Rosieniach, udał się, mając lat piętnaście, do Rygi aby praktykować tam u ślusarza. Niedługo jednak w Rydze przebywał i udał się do Petersbur­ ga; tam pracował w sklepie handlującym literami metalowemi a w 1896 sam założył sklepik nieduży — na kredyt. W czas niejaki potem przyjął miejsce agenta u p. S. Wasi­ lewskiego fabrykanta liter cynkowych; potem założył (podobno uzyskawszy pożyczkę od ks. Ogińskiego) drukarnię litewską; potem,

- Ill



obracając kapitałami różnych chętnych do spekulacyi osób, założył fabrykę wyrobów ba­ wełnianych w Petersburgu; potem, znowu dzięki kredytowi i obrotności, stanął na czele innej jakiejś fabryki — słowem, że zawdzię­ czając energię i rzulkość samemu sobie a kre­ dyt ludziom olśnionym jego wymową i ta­ lentem organizatorskim, stanął p. Nowicki na czele coś czy nie pięciu czy aż sześciu przed­ siębiorstw przemysłowo-fabrycznych w Peters­ burgu. Karyerę robił — po amerykańsku; z niczego — stworzył geszeft obracający kro­ ciami; wyszedłszy z rosieńskiej chałupy, wła­ snym sprytem i zapobiegliwością') dobił się do wcale pięknego stanowiska, stał się osobą firmową — w Petersburgu! Spodobał się p. Edmund Nowicki ks. bi­ skupowi. Gbur nieokrzesany gdy pozwolić sobie można na bezceremonialne traktowanie »interesantów«, uniżony podchlebca i zręczny wyzyskiwacz stron słabych gdy gra idzie z »potrzebną« mu osobistością, prawda... ale — ja­ każ obrotność, jakiż impet do wszelkich spekulacyi, jaka pewność siebie, jaka bez­ względność, jaki rzut oka w kwestyach najzawilszych, jakie wyzyskiwanie nawet naj*) Mnogie szczegóły, a niezbyt pochlebne przj toczone w broszurze p. Mindowga, pomijam.

bardziej niesprzyjających okoliczności! Olśnił ks. biskupa p. Edm. Nowicki. Oto człowiek niepowszedniego (u nas) pokroju! Takiemu — miljonami obracać! Młody — a już jak daleko zaszedł! Ma węch, ma spryt, ma żela­ zną energię... Czegóż chcieć więcej? I — gdy p. Nowicki zawiklal przedsiębior­ stwa swoje w pół miliona rubli długu i gdy pod konkurs go wzięto, ks. biskup jął mu — pomagać do wybrnięcia z »interesów«. Nie poprzestał na tej akcyi quasi filantropijnej. Aby talent przedsiębiorczy p. Nowickiego nie próżnował, jął ks. biskup Ropp powierzać p. Nowickiemu coraz to większe sumy dla — obracania niemi w celach spekulacyjnych. Żyłkę tę do spekulacyj i przedsiębiorstw do­ strzegł był p. Nowicki odrazu w ks. biskupie i oczywiście pospieszył zagrać na niej jak Sarasate na najcenniejszej włoskiej strunie. Inklinacya ks. biskupa do spekulacyj majątkowo-pieniężnych jest, jak powiadają, ce­ chą wrodzoną, rodzinną. Obszerna majętność ziemska w gub. witebskiej — cóż to znaczy? Martwy kapitał! Puścić go w obrot — za po­ średnictwem takiego p. Nowickiego — oto do czego zmierzał ks. biskup i co uskutecznił. Dorzuciło się do obrotowego kapitału jeszcze nieco sum użyczonych chętnie ks. biskupowi przez ludzi, również jak ks. biskup zasugestyo-

- 113 —

nowanych planami p. Nowickiego. Rozpoczęło się kupowanie i odprzedawanie statków rze­ cznych, cegielni, majątków pod Petersburgiem, domów dochodowych w tejże stolicy. A operacye poprowadził p. Nowicki na niemałą skalę. Taki człowiek! Miałby-ż zabawiać się — w byle co? Przedsiębiorstwa własne p. Nowickiego, zostające pod kuratelą komisyi konkursowej, dawały ściśle unormowany, skąpy dochodzik osobisty. Jest, juści, nadzieja, że rozwikła się wszystko i że oczyszczone z długów, po trzech czterech latach, fabryki i zakłady warte bę­ dą — miliony. Ale — tymczasem... tymczasem dobrze obracać i cudzemi setkami tysięcy ru­ bli. Za dom dochodowy nabyty przez ks. bi­ skupa w Petersburgu proponowano 1,200.000 rubli. Mało. Ks. biskup — zapewniał p. No­ wicki — powinien zarobić netto 600.000 rb. Bagatela! Tymczasem jednak, podczas gdy p. Nowi­ cki łapał dla ks. biskupa wielkich sokołów na sęku, zapanowało w interesach Edwarda ba­ rona v. d. Ropp iście polnische Wirłschafł. To też po powrocie ks. biskupa z Rzymu, późną jesienią r. 1906, zarysowała się w »Kuryerze Litewskim« sytuacya pieniężna wprost kryty­ czna; raz po razu kasa administracyi musiała odwoływać się do zasiłku wydawcy. A źródło W CIĄGU

DWU tAr.

8

— 114 to, dotąd, zdawało się, bezdenne, zaczynało zdradzać wyraźną inklinacyę do wysychania. Wynikły stąd rekryminacye i spędzania złego humoru na wszech wobec i każdego z osob­ na. Gdy zaś wobec reklamowania autorów o honorarya zalegające od długich nieraz miesięcy, wobec gróźb zecerów, że pracować przestaną, jeśli regularnie opłacani nie będą, wobec nacierań niezaspokojonego dostawcy papieru etc. etc. nikt znaleść nie mógł t. zw. wyjścia, p. Sokołowski odsyłał »interesentów« do p. Nowaczyńskiego, p. Nowaczyński od­ woływał się do p. Nowickiego bawiącego w Petersburgu, p. Nowicki albo nic nie odpo­ wiadał albo polecał udawać się — do mnie, ja zaś kołatałem o radę i pomoc do ks. bi­ skupa, który znowuż przystępu nie dawał do siebie składając się tem, że nie poto dał peł­ nomocnictwo p. Nowickiemu aby go, ks. bi­ skupa, molestowano. Atmosfera stawała się w »Kuryerze Litew­ skim® nieznośną a bezład podcinał powagę pisma i stawiał nieraz redaktora (znoszącego się bezpośrednio ze współpracownikami) w sytuacvę przedziwnie niemiłą. Kilkakrotnie pro­ siłem ks. biskupa aby zwolnił mię od podpisy­ wania gazety jako »wydawca«, odpowiedzialny bądź co bądź na zewnątrz za to, co działo się bez jego woli i wiedzy. Przy porządkach

115 -

panujących w piśmie, mogłem srodze odpo­ kutować za — winy niepopełnione. Ks. biskup zawsze nalegał abym podpisu mego nie cofał. Wszelako w grudniu r. 1906 widząc, że zanosi się w sprawach wydawniczych pisma na co­ raz fatalniejszy chaos, oświadczyłem katego­ rycznie, że dłużej niebędę ani dnia jednego figurował jako »wydawca«. Tedy jako »wyda\vca« (również fikcyjny) zaczął »Kur. Litewskiego« podpisywać p. Jakób Nowicki, wspo­ mniany już wyżej brat rodzony p. Nowickiego Edmunda. Niepokazywał się wcale ani w redakcyi ani w administracyi, nie chciał nawet wiedzieć co się dzieje na placu Katedralnym; pełnomocnym zastępcą zarówno faktycznego jak fikcyjnego wydawcy był p. Edmund No­ wicki. W takim rzeczy stanie rozpoczęliśmy z dniem 1-szym stycznia 1908 liowy rok wy­ dawniczy. Ks. biskup zdecydowany był pismo sprze­ dać. Oświadczał już nieraz, że wziął w swe ręce »Ivur. Litewskiego« tylko czasowo aby go odstąpić — ziemianom. Jakoż i ziemianie zaproponowali nabycie pisma. Utworzyło się konsorcyum złożone na razie z pp. Edmunda Bortkiewicza, F. lir. Broel-Flatera, Al. Chomińskiego, Stan. Łopacińskiego, P. Kończy, St. Wańkowicza, H. Gieczewicza, K. Skirmunta 8*

116

i jeszcze kilku obywateli ziemskich »krajowców« i zaczęły się pertraktacye. Pertraktacye rozchwiały się. Rozchwiały się w lutym 1907 dlatego, że ci panowie, nie wniknąwszy szczegółowo zarówno w sprawy wydawnicze pisma jak w ...ofiarność własną, zdradzili początkowo chęć zapłacenia sumy żądanej przez ks. biskupa; gdy zaś rozpatrzyli się w »interesie« i obliczyli uzbierany kapitał składkowy, zaofiarowali: mniej. Tedy ks. bi­ skup nader źle przyjął tego rodzaju targo­ wanie się«, zagniewał się i — za pośrednict­ wem p. Nowickiego — oświadczył że »Kuryera Litewskiego« nie sprzeda — wcalel Konsorcyum nie nalegało; p. Nowicki był osobiście przeciwny zasadniczo rozstaniu się ks. bisku­ pa z »Kur. Litewskim« i — wszystko spełzło na niczem. Mówiąc nawiasem suma żądana niebyła wcale wygórowaną. Prawda, że naj­ większe w roku wpływy pisma (prenumerata na rok 1907) były się już, w lutym, ulotniły z kasy »Kur. Litewskiego«, prawda, że oprócz gotówki wypłaconej ks. biskupowi trzeba było natychmiast złożyć i kapitał obrotowy aby dalej pismo prowadzić, ale — zorganizowana spółka, mająca odwołać się do jeszcze szer­ szego grona osób, wcale majętnych, — uwa­ żała iż ofiarowuje maximum tego, co za jakiś tam dziennik dać można. Dziennik!... Alboż to

- 117 -

majątek? Alboż lo las? Alboż to cukrownia? Alboż to kamienica? To coś — niepochwytnego, niepewnego a przedewszystkiem — nie­ znanego ludziom najkompletniej nieobytym z interesami prasowemi... Ks. biskup pozostał właścicielem pisma zadłużonego srodze i z wyszastanym głów­ nym dochodem rocznym. Trzeba było na gwałt porobić redukcye budżetowe — na czem się tylko da. Podczas gruntownego obcinania budżetu we wszystkich nieomal pozycyach, oświadczyłem, że do stycznia r. 1908 dobro­ wolnie strącam miesięcznie sto rubli z mojej własnej pensyi aby ulżyć wydatkom pisma i dopomódz mu do wybrnięcia z kryzysu pieniężnego. Zaproponowane zostało zmniej­ szenie personalu redakcyjnego. Wydal mi się najmniej nieodzownym p. W. Baranowski; dzięki jednak wstawieniu się kolegów, głów­ nie p. M. Szadurskiego, pozostał w redakcyi, zadawalniając się zredukowaną pensyą. Miała być zawarta (i spisana) ze mną umowa — nowa. Miał być w niej ściśle okre­ ślony budżet roczny, w obrębie którego mo­ głem czynić w piśmie co mi się spodoba, ale którego nie wolno by mi było przekraczać. Umowę mieli podpisać zarówno p. Edmund Nowicki jak i ks. biskup. Działo się to w pierwszej połowie marca.



118

-

P. Ed. Nowicki, przynaglony interesami swemi petersburskimi, wyjechał, przyrzekłszy, że wróci do Wilna za dni kilka i wówczas umowa będzie podpisana. W trakcie jego nie­ obecności, rozporządzający się samowładnie w administracyi pisma, p. Nowaczyński jął niespodziewanie czynić mi przeróżne szykany na gruncie spraw — redakcyjnych. Doszło do tego, że w kasie nie zdyskontowano mej kartki polecającej wypłacenie kilku rubli za zamówione fotografie. P. Nowaczyński oświad­ czył, w sposób sobie właściwy, że... dość już tych fotografij posiada »Kur. Litewskk! Nie mogłem odwołać się do ks. biskupa przypo­ minając zapewnioną mi zupełną swobodę w granicach... 50.000 rb. Ks. biskup bawił w Petersburgu. Zatelegrafowałem do p. No­ wickiego, oświadczając, że złożę redaktorstwo jeżeli mi nie da umowy ścisłej, wyraźnej i podpisanej, która by mię uchroniła od wszel­ kich scysyj z administi acyą. Po dobrych dzie­ sięciu dniach otrzymałem — list ze stekiem frazesów i — cyframi budżetowemi odbiegającemi daleko od budżetu ustanowionego wspólnie przez tegoż p. Nowickiego, ks. bi­ skupa i mnie. P. Nowaczyński tymczasem co­ raz wyraźniej pozował na pana życia i śmierci wszystkiego, co się działo w piśmie. Wobec tego jedynego »przedstawiciela właściciela«

pisma — byłem bezsilny. Nigdy-m niemiał do czynienia z lego pokroju indywiduami. Po­ prosiłem tedy p. Nowaczyńskiego aby oświad­ czył bądź p. Nowickiemu bądź ks. biskupowi (gdyż niewiedzieć kto ma w piśmie ostatnie słowo wydawnicze) że jeżeli nie będę miał podpisanej umowy do 1-go kwietnia, tedy 1-go kwietnia usunę się z redaktorstwa. Jak się okazało, o to tylko i chodziło. Ks. biskup Ropp żywił bezgraniczne zaufanie do panów Edmunda Nowickiego i Nowaczyńskiego. Ulegał wprost hipnotyczno - sugestyjnemu wpływowi pierwsze­ go, a drugiemu dawał poufały przystęp do siebie. Gdy p. Nowicki powiedział białe, nie­ było sposobu przekonać ks. biskupa najoczywistszymi dowodami, że p. Nowicki nie jest w porządku z rzeczywistością. Z uporem go­ dnym lepszej sprawy ks. biskup przyznawał racyę p. Nowickiemu — zawsze. Zachwiany lub przekonany, — po rozmowie z p. Nowickim sam na sam, cofa! się na dawną pozycyę absolutnej wiary we wszystko, co p. Nowicki mówi i czyni. Wobec aroganckich nieraz i apodyktycznych wystąpień p. Nowickiego, ksiądz biskup milkł, jakby głosu nie ośmielając się podnosić, że patrzeć było przykro i — dziwno. Niebyć w zgodzie ze zdaniem p. Nowickiego, a strzeż

-

120



Boże! mieć mu cośkolwiek do zarzucenia znaczyło wręcz pogrzebać siebie w sympatyach i opinii ks. biskupa. Ks. biskup patrzał oczyma p. Nowickiego i słuchał jego uszami. Sam dość twardy i uparty, miękł ks. biskup i topniał wobec p. Nowickiego jak pod do­ tknięciem ciepłej dłoni taje bryła śniegu. Ja zaś — przyznaję się najszczerzej i naj­ chętniej uważałem p. Nowickiego za oso­ bistość w pewnym kierunku niewątpliwie uzdolnioną lecz wcale nie zasługującą na bezgraniczne zaufanie i nie taiłem się z tem wobec ks. biskupa. Zaś p. Nowaczyńskiego — jak na to zasługiwał nieraz — traktowałem ...jak na to zasługiwał, ile że parokrotnie pozwolił sobie wyjść wobec mnie z roli, w granicach której powinien by był pozostawać. Ściągną­ łem przez to na siebie wrogie usposobienie p. Nowickiego, nienawiść p. Nowaczyńskiego i — zniechęciłem gruntownie do siebie ks. biskupa. Czułem, że tak jest, ale gdyby mię nawet smażono w smole, nie potrafiłbym udawać, że mam zdanie pochlebne o obu za­ ufanych ks. biskupa. Tedy już w sierpniu 1906 zaczął p. Nowi­ cki poddawać ks. biskupowi myśl: czyby nie należało usunąć mnie z »Kur. Litewskiego«, mnie, tak niewygodnego i niepodatnego na wszelkie wpływy a doskonałego znawcy pa-

-

121

-

nujących w piśmie stosunków? Umowy ża­ dnej niemam w ręku... a — verba volant... Podpisuję pismo jako wydawca... Poważny szkopuł! Ale — gdym zrzekł się podpisu, t. j jedynego mego prawnego oparcia w piśmie, p. Nowicki odetchnął. Zaś suggestyonowana pilnie ks. biskupowi myśl pozbycia się mnie z »Kur. Litewskiego« kiełkowała, potem roz­ winęła się znakomicie. Chodziło już tylko 0 s p o s ó b w jaki »zalatwić się« ze mną. Dokonano rzeczy w następujący sposób. Przedewszystkiem ks. biskup, aby własnemi, pasterskiemi rękoma nie dokonywać dzieła, usunął się całkowicie za parawan osoby swe­ go — generalnego pełnomocnika. Metoda to praktyczna. Z początku unikał ks. biskup wszelkiej nawet rozmowy ze mną o sprawach »Kur. Litewskiego«; w końcu — wyraźnie oświadczył, że niebędzie mówił ze mną ani przez chwilę o »Kur. Litewskim« wogóle. Jest do tego p. Nowicki. I oto zaczął p. Nowi­ cki — działać. Gdy nie udało się doprowadzić mię do zrzeczenia się redaktorstwa uszczu­ plając budżet pisma, spróbowano uczynić mi pobyt w »Kur. Litewskim« nie do zniesienia a w końcu dopięto swego uczyniwszy mi t. zw. afront i obliczywszy trafnie, że nic in­ nego nie pozostanie mi jak trzasnąć drzwiami 1 nogą nie stąpić więcej w progi redakcyi.

Do tej ostatniej posługi użyty został pan Nowaczyński, alter ego p. Nowickiego, zała­ twiający oczywiście sprawy nad - drażliwe, gdzie można już bezpośrednio coś oberwać — stosownie do okoliczności oraz chęci i upo­ dobania obrażonego. Traf zdarzył, że akurat 31 marca zastrejkowała drukarnia »Kur. Litewskiego«. Redakcya, rzecz prosta, wydać niemogła numeru, aczkolwiek gotową była to uczynić chociażby ze znacznem opóźnieniem, gdyż cały materyał redakcyjny był najakuratniej przygoto­ wany. Nazajutrz, stosownie do mego oświad­ czenia, że zdejmę z pisma mój podpis jako redaktora jeżeli p. Nowicki lub ks. biskup nie zawrą zemną piśmiennej umowy, miałem wprowadzić w czyn to postanowienie ile, że p. Nowicki nie dał znaku życia o sobie a ks. biskup (bawiący już w Wilnie) kazał mi po­ wiedzieć, że mówić ze mną o sprawach »Kur. Litewskiego — nie będzie. Zważywszy jednak na to, że wobec zajścia p. Nowaczyńskiego z drukarnią (zecerzy byli go w worku wynie­ śli na podwórze) moje usunięcie się może mocno zaszkodzić pismu, o zwykłej porze, o l()-tej rano udałem się do redakcyi — na stanowisko. Zastałem drzwi mego gabinetu zamknięte na klucz; podobnież i drugie drzwi prowadzące do pokoi zajmowanych przez re-



123



dakcyę. Na moje pytanie: co to nia znaczyć? dał mi odpowiedź p. Sokołowski, że uczynił to... p. Nowaczyński, ponieważ zastrejkowała... redakcya! Trzebaż było czemś upozorować niebywałą, brutalną obrazę. Z trudem niemałym udało mi się uzyskać audyencyę u ks. biskupa. Ks. biskup nietylko nie cofnął »rozporządzenia« swego totumfa­ ckiego i nie skarcił go, lecz pozwolił mu w swojej obecności użyć względem mnie oskarżenia, że ja — ja... podżegnąłem zecerów do bezrobocia (!). Ks. biskup nie znalazł ani jednego słowa, któreby godnem było biskupa i szlachcica; a kiedy opuścił nas p. Nowacz}'ński i nerwy moje napięte odmówiły mi po­ słuszeństwa i zwróciłem się doń jako do Pa­ sterza oraz, człowieka jednej krwi ze mną, zastałem przed sobą — — Jak Cześnik z arcydzieła Fredry powiem: »Niewódź mię na pokuszenie ojców moich wielki Boże!...« Niech wyrazy pozostaną niedopisane. Zbyteczne zresztą. Postępowaniem swojem dowiódł aż nadto dobitnie ks. biskup Ropp słuszności przysłowia: »z kim przysta­ jesz takim się stajesz«. Okazała się jego zu­ pełna solidarność z akcyą pp. Nowickiego i Nowaczyńskiego; pozostawił im tylko funkcyę grzebania żaru, unikając uwalania własnych, biskupich rąk swoich.

Podczas ostatniej tej naszej rozmowv z ks. biskupem powiedziałem mu też bez ogródek wszystko, — co było do powiedzenia. Ale żadne najoczywistsze argumenty i naj­ ostrzejsze słowa nie zdolne były skruszyć hi­ pnotycznego czaru, którym omotany był już, szalenie słaby i niezdecydowany, uparty i wy­ krętny, pozbawiony szlachetniejszego dosto­ jeństwa charakter ks. biskupa. Próbował tylko nakłonić mię do... »pogodzenia« się z obydwoma jego sojusznikami. Odparłem, że z tego rodzaju osobnikami nic niechcę mieć do czynienia i że niemoże mi ks. biskup narzucić tego rodzaju pełnomocni­ ków swoich, zaś wobec obrazy, która mnie spotkała, a za którą ks. biskup nie dal mi za­ dośćuczynienia — noga moja w »Kuryerze Litewskim® nie postanie. Co też idę oświadczyć kolegom redakcyjnym, oczekującym w sali administracyi, na rezultat mojej z ks. biskupem rozmowy. Rozstaliśmy się poruszeni i wzburzeni. Tego, com zmuszony był wówczas mówić ks. biskupowi ani się mówi bez głębokiego wewnętrznego wstrząśnienia — ani się też słucha. Pojechałem natychmiast do »Kuryera Litewskiego«. Zastałem kolegów oczekujących w sali administracyi (redakcya była wciąż

— 125 zamknięta gdyż propozycyę otworzenia jej odrzuciłem). W krótkich słowach powtórzyłem moją rozmowę z ks. biskupem, i niebywałe insynuacye p. Nowaczyńskiego, które z obu­ rzeniem odparłem. Zważywszy jednak — rze­ kłem — że pozostawanie moje na stanowisku redaktora stało się niemożliwein, zmuszony jestem redaktorstwo złożyć. Tem samem ustają wszelkie moje umowy zawierane z członkami redakcyi. Od tej chwili kto ma z panów ochotę, może wyłącznie i bezpośre­ dnio traktować ...z p. Nowaczyńskim pełno­ mocnym przedstawicielem generalnego pełno­ mocnika wydawcy. On nowe umowy zawie­ rać będzie. Kiedym domawiał tych słów, zjawił się p. Nowaczyński. Szybko pożegnałem milczą­ cych kolegów — i wyszedłem. Odłączył się od nich i wraz ze mną wy­ szedł jeden tylko: p. Maryan Szadurski. Po­ zostali koledzy nasi rozpoczęli natychmiast pertraktacye z p. Nowaczyńskim i — doszli z nim rychło do porozumienia. P. Baranow­ skiemu chodziło o uwieńczenie swej karyery ostatecznym sukcesem; reszcie chodziło o po­ bierane dotąd pensye. P. Nowaczyński mia­ nował p. Baranowskiego redaktorem »ogólnym« »Kuryera Litewskiego« (kierownik poli­ tyczny był już z góry upatrzony) a resztę



126



stałych członków redakcyi i współpracowni­ ków miłościwie — zatrzymał na zajmowanych stanowiskach. Pozostawało tylko nizko skło­ nić się i za względy łaskawe podziękować. Tak też i uczyniono. Kierownika politycznego (którego kompetencyi miano podporządkować p. Baranow­ skiego) przywiózł z Petersburga p. Nowicki. Owym kierownikiem politycznym, z szerokiemi atrybucyami redakcyjnemi, był — p. Daryusz Bagnicki.

VII. »Kuryer Litewski« od marca do grudnia 1907. — Kierunek »bez zmian« i wieża Babilońska. — Nowy »kierownik politvczn3'«. — »Głosaryusze« p. Darvusza Bagnickiego. — P. W. Baranowski u szczytu marzeń. — O Litwo, ziemio obiecana! — Powstanie i upadek »Głosu Polskiego«. — Stronnictwo krajowe. Lepszy początek niż nic. — »Energiczne dążenia do posia­ dania własnego organu w prasie«. — Tentowanie o kupno »Kuryera Litewskiego«. — Ks. biskup Ropp; jego zatarg z rządem 1 wygnanie z Wilna. — Dzia­ łalność pasterska i społeczna ks. biskupa wileńskie­ go. — Kwestya założenia nowej gazety w Wilnie. — Stronnictwo krajowe i »idea krajowa«.

Rozpoczęły się w »Kuryerze Lite\vskim« absolutne rządy p. Edmunda Nowickiego, już nie »męża zaufania« ale »męża opatrznościo­ wego® ks. biskupa Roppa. Po wycofaniu się mojem z »Iiuryera Litewskiego« miał p. No­ wicki, nie tylko dobyć pismo z fmaqsowych tarapatów ale i wprowadzić je w nową erę



128

-

zarówno świetności redakcyjnej jak docho­ dowości wydawniczej. Dlatego zaś aby miał całkowicie rozwią­ zane ręce i żaden dualizm władzy nie bru­ ździł sprawom i interesom »Kur. Litewskiego« oswobodzonego od mojej redaktorskiej nie­ podległości, uczynił ks. biskup przelew pra­ wny (choć fikcyjny) zupełnej własności »Kuryera Litewskiego« na osobę p. Jakóba Nowickiego. Zaś p. Jakób Nowicki uczynił, również prawnie, generalnym pełnomocnikiem swoim brata swego, p. Edmunda Nowickiego. Administrator p. Sokołowski, otrzymawszy pieniężną indemnizacyę, został usunięty a jego stanowisko zajął w »Kur. Litewskim« alter ego p. Nowickiego, p. Nowaczyński. Tymczasem zaś, nic niewiedząc o zmianach zaszłych w »Kur. Litewskim«, pp. Roman i Konstanty Skirmuntowie organizowali spółkę ziemiańską (inną niż ta, która w lutym trak­ towała z ks. biskupem) dla nabycia pisma, ile, że ks. biskup, w marcu, wyraził był w roz­ mowie z obu tymi panami gotowość układa­ nia się z nimi o sprzedanie im wydawnictwa. Gdy jednak, w końcu kwietnia pp. Skirmun­ towie zwrócili się do ks. biskupa z prośbą o stanowczą odpowiedź, ks. biskup zawiado­ mił ich telegraficznie, że — »Kuryer Litewski«

129 nie jest do nabycia! Oczywiście! — skoro od­ dał go p. Nowickiemu... Redakcya, zawiadamiając lakonicznie o ustą­ pieniu ze stanowiska redaktora istotnego twórcy »Kur. Litewskiego«, i dotychczasowego kierownika, — oświadczyła, że k i e r u n e k pisma nie ulegnie zmianie. Nie prze­ szkodziło to, w parę tygodni później, w tymże »Kur. Litewskim« odsądzić mnie od wszelkich kwalifikacyj redaktorskich i ostro skrytykować kierunek pisma, który ...pozostał bez zmian! Jeżeli nb. p. Baranowski od lutego 1906 do kwietnia 1907 zgadzał się pracować ulegle pod moją dyrektywą, czemuż czekał tak długo z oświadczeniem, że — pracował pod ręką i dyrektywą kogoś nie kwalifikującego się do zajmowania redaktorskiego stanowiska w piśmie? O ile mi zresztą wiadomo, między mną a p. Baranowskim nigdy niebyło różnicy zdań co do ideowego kierunku pisma; gdyby się taka różnica była okazała, nie pozostawał by przecie p. Baranowski na stanowisku se­ kretarza redakćyi... I jeszcze raz, w czerwcu, pozwolił sobie p. Baranowski, w sposobie niepraktykowanym w prasie, zarzucić b. swemu redaktorowi, że niewiedział co czyni i zabawiał się — w karyerowićzostwo (!) Odpowiedziałem wówczas p. Baranowskiemu dość wyraźnie w »Głosie WCUGU DWU UT

9



130

Polskim«, że moja »karyera« płynęła zawsze przeciw wodzie, natomiast jego — z wodą i, że przeto dziś nawet taka koza jak on, ska­ kać oto może bezkarnie na moje pochyłe drzewo. Powinszowałem mu też wysokich przymiotów: wyczekiwania na sprzyjające okoliczności, zręcznego korzystania z odpowiednego gruntu dla kopania dołków, wytrzy­ małego »dorabiania się« tego, co osiągnąć zamierzył, wreszcie niewybredności w pozo­ stawaniu w stosunku zależności od byle kogo... Ale p. Wojciech Baranowski miał co innego do roboty niż zważać na — drogi, któremi chadza. Cel niebył jeszcze całkowicie osią­ gnięty i wypadło zdobyć się na wysiłek ostatni. Wobec nowego »kiero\vnika politvcznego«, p. D. Bagnickiego, stanowisko p. Baranowskiego w »Kur. Litewskim« było niewyraźne. W do­ datku, pragnąc wierutną blagą zasypać oczy naiwnym czytelnikom, ogłoszono, że »kierowniczką literacką« pisma będzie... Eliza Orzesz­ kowa! (mieszkająca w Grodnie) a zaś kiero­ wnikiem »działu ekonomicznego« p. Konrad Niedziałkowski. Wobec tych »kierowników« w piśmie jednoarkuszowem, jakaż rola i jakie funkcye miały przypaść w udziale — p. Bara­ nowskiemu? W dodatku układa numer za­ zwyczaj i w całej prasie — sekretarz redak-

- 131

cyi; a do godności sekretarza redakcyi wy­ niesiony został p. L. Abramowicz, oczywiście w nagrodę za wierne wytrwanie przy ...panu Nowaczyńskim. Od czegóż jednak pomysłowość! P. W. Baranowski zafundował sobie tytuł redaktora... »ogólnego«. Jako ów redaktor »ogólny« (?) wyznaczał miejsce w piśmie dla słynnych rychło »Glosaryuszów politycznych® p. Daryusza Bagnickiego. »Glosaryusze« te sprawiły istną furorę. Takich aroganckich koszałek opałek, takiego bigosu quasi polityczno - autobiograficznych wynurzeń nie czytano w prasie może nigdy. Nawet tak wysoce bezkrytyczni i potulni czy­ telnicy, jak większość prenumeratorów »Kur. Litewskiego« — żachnęli się, oburzyli i (co najboleśniejsze) nieodnowili, w znacznej licz­ bie, prenumeraty na drugie półrocze roku 1907. Sam p. Nowicki, który przecie od sier­ pnia 1906 dążył do wprowadzenia p. Bagni­ ckiego do »Kuryera Litewskiego«, przestał zachwycać się swoim protegowanym. Posta­ nowiono — dać za wygranę niefortunnemu nabytkowi, innemi słowy, postanowiono po­ zbyć się twórcy »Glosaryuszów«. Tego momentu czekał p. Baranowski. Chwilowa niedyspozycya p. Bagnickiego spo­ wodowała ogłoszenie w »Kur. Litewskim«, że 9*

— 132 p. Bagnicki z powodu nadwątlonego zdrowia zmuszony jest wyjechać z Wilna i tern sa­ mem przestaje być »kierownikiem politycz­ nym® pisma. Pozostał na placu, bezkonkureneyjny już p. Baranowski. Został redaktorem, bez uciesznej »ogólności«. Był — u szczytu swej wileńskiej karyery. Warszawski dzienni­ karz minorum gentium, prawie reporter od »kwestvj i kwestyjek«, przybyły przed rokiem do WiJna, zajął, dzięki sprytnemu skorzysta­ niu z okoliczności, stanowisko, o którem — zamarzyć by nieśmiał nad Wisłą. Baranowski Wojciech — redaktorem! Wiary temu dać niechciano w prasie warszawskiej. Ale — wszak i p. Ostroróg-Sadowski bywał »redaktorem«... na Litwie. Bóżni młodzieńcy przestali chwi­ lowo przyjeżdżać tu do nas z Królestwa i Galicyi po — posażne panny. Obecnie mamy do rozdania stanowiska »kierowników opinji pu­ blicznej«. No i rozpoczął się przypływ na Litwę innego pokroju aferzystów... O Litwo, ziemio obiecana! W nieustannej trosce o komercyjne doga­ dzanie jak największej liczbie prenumerato­ rów, stałi się rychło »Kuryer Litewski« istnym quodlibelem przenajróżnorodniejszych poglą­ dów, wystąpień i wynurzeń. P. Baranowski pozował na czystej krwi — »krajowca«. W kieszeń koroniarską rogatywkę i krajowe



133 -

łapcie na nogi! Z pióra zdrojem nieprzebra­ nym popłynęły mu: umiłowanie »kraju«, mi­ łość dla ludu białoruskiego i litewskiego, tradycye jagiellońskie, zachwyt dla »ziemi pa­ górków leśnych i łąk zielonych#, etc. etc. P. L. Abramowicz dał folgę swoim inklinacyom — narodowo-demokratycznym. P. Be­ nedykt Hertz (z Krakowa) eksradykał lewy, zaczął w ziemiańskiem piśmie pisywać — wstępne artykuły na temat polityki zagrani­ cznej. Jesienią r. 1907 przybył do kompanii redakcyjnej »Kur. Litewskiego«, rezydujący extra nioros p. Włodzimierz Dworzaczek, do­ starczyciel »Ech mińskich« stale, codzień za­ mieszczanych. P. Dworzaczek partyjny i go­ rący narodowy demokrata, gorliwy współpra­ cownik wielkiej (warszawskiej) i malej (na­ szej, krajowej) Endecyi, zawiązał w Mińsku consortium łożące na zbieranie i redagowanie owych »Ech« przesyłanych »Kur. Litewskiemu«. Za zamieszczanie ich w domu otwartym z Katedralnego Placu, spółka płaci »Kur. Litewskiemu« dwa tysiące rubli rocznie. Czyliż nie prześliczna »komercyjna« operacya? Takich jeszcze w prasie polskiej niebywało. Zaszczyt zapoczątkowania takiego wyprzedawania miejsca w tekście gazety, przypadł w udziale - »Kuryerowi Litewskiemu«. Byle interes szedł... Szeroko otworzono rubrykę

- 134 — »Wolnej trybuny