Dociekania filozoficzne 8301133503, 9788301133504 [PDF]


132 84 4MB

Polish Pages 363 Year 2000

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Table of contents :
SPIS TREŚCI......Page 5
OD REDAKCJI......Page 7
WSTĘP......Page 9
DOCIEKANIA FILOZOFICZNE......Page 27
PRZEDMOWA......Page 29
CZĘŚĆ PIERWSZA......Page 33
20.......Page 43
40.......Page 59
60.......Page 71
80.......Page 85
100.......Page 95
120.......Page 99
140.......Page 107
160.......Page 121
180.......Page 133
200.......Page 145
220.......Page 151
240.......Page 153
260.......Page 161
280.......Page 165
300.......Page 171
320.......Page 177
340.......Page 183
360.......Page 189
380.......Page 193
400.......Page 199
420.......Page 205
440.......Page 209
460.......Page 215
480.......Page 217
500.......Page 221
520.......Page 225
540.......Page 231
560.......Page 237
580.......Page 241
600.......Page 247
620.......Page 253
640.......Page 257
660.......Page 261
680.......Page 265
I......Page 269
II......Page 271
III......Page 273
IV......Page 275
V......Page 277
VI......Page 279
VII......Page 283
VIII......Page 285
IX......Page 287
X......Page 291
XI......Page 295
XIII......Page 347
XIV......Page 349
SKOROWIDZ POJĘĆ......Page 351
Papiere empfehlen

Dociekania filozoficzne
 8301133503, 9788301133504 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

BIBLIOTEKA

KLASYKÓW

FILOZOFI

LUDWIG WITTGENSTEIN

DOCIEKANIA FILOZOFICZNE

Przełożył,

wstępem

poprzedzi!

i przypisami

opatrzył

BOGUSŁAW WOLNIEWICZ

2000 WYDAWNICTWO

N A U K O W E PWN

Dane

o

oryginale

Ludwig Wittgenstein, Philosophische Untersuchungen, zweite Auflage Philosophical Intestigations, second edition Black well Publishers Ltd, Oxford UK, 1958, 1997 Copyright © Blackwell Publishers Ltd, 1953, 1958, 1997 First published 1953 Second edition 1958 Reprinted 1963, 1967, 1997, 1998 Ali rights reserved

Okładkę i o b w o l u t ę projektował

Wiesław Kosiński Redaktor

Dorota

Zygmuntowicz

Redaktor techniczny

Teresa Skrzypkowska Podręcznik akademicki dotowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Naukowe P W N SA Warszawa 2000

ISBN 83-01-13350-3 Wydawnictwo Naukowe PWN SA 00-251 Warszawa, ul. Miodowa 10 teł.: (0-22) 695-43-21; faks: (0-22) 826-71-63 e-mail: [email protected] http://www.pwn.com.pl

SPIS TREŚCI

Od redakcji

VII

Wstęp. O Dociekaniach (Bogusław Wolniewicz)

IX

DOCIEKANIA FILOZOFICZNE

Część pierwsza

7

Część druga

243

Skorowidz osób

325

Skorowidz pojęć

326

O D REDAKCJI

Przekład polski Philosophische Untersuchungen (Philosophical Investigations), po raz pierwszy opublikowany w 1972 r., został o p a r t y na wydaniu drugim angielsko-niemieckim, które ukazało się w 1958 r. w Oksfordzie. Tłumaczenia d o k o n a n o z tekstu niemieckiego, w poszczególnych przypad­ kach konfrontując pewne fragmenty z przekładem angielskim. Podstawą obecnej edycji jest polskie wydanie pierwsze, p o r ó w n a n e z dwujęzycznym wydaniem angielsko-niemiec­ kim z 1997 r. (w oryginalnym wydaniu z 1967 r. d o d a n o jedynie indeks, sporządzony przez G. Halletta, o p r a c o w a ­ ny w wersji niemieckiej przez C. Schwarcka). Tekst prze­ kładu został przejrzany przez tłumacza; w p r o w a d z o n e zmiany mają uczynić tłumaczenie jeszcze bardziej bliskim oryginałowi. D o ł ą c z o n a przez Bogusława Wolniewicza d o tekstu Dociekań rozprawa wstępna oraz indeksy o s ó b i p o ­ jęć ułatwią czytelnikom lekturę. N o t a edytorska d o drugiego wydania oksfordzkiego z 1958 r. jest p o d p i s a n a przez tłumaczkę G. E. M. Anscombe oraz przez R. Rheesa, który wśród innych konsul­ t a n t ó w (G. H. von Wright, P. T. Geach, G. Kreisel, L. Labowsky, D . Paul, I. M u r d o c h ) wziął udział w n a d a ­ niu ostatecznej formy przekładowi angielskiemu. W nocie tej wyjaśniono m.in. genezę przypisów autor­ skich umieszczonych n a dole niektórych stron pod linią.

VIII

Od redakcji

Są to uwagi Wittgensteina zaczerpnięte z innych jego rękopisów, a sam a u t o r dołączył je na oddzielnych kart­ kach d o odpowiednich stron, nie dając bliższej wskazówki co do ich rozmieszczenia i nie zaznaczając w tekście od­ niesień. Z a przykładem wydawców angielskich zastosowa­ liśmy to rozwiązanie. Przypisy wydawcy angielskiego oznaczono cyframi arab­ skimi, przypisy tłumacza polskiego zaś gwiazdkami. Słowa umieszczone w podwójnych nawiasach są od­ niesieniami Wittgensteina d o innych ustępów Dociekań czy też d o innych notatek filozofa. W y d a w c a angielski informuje czytelnika, że zadecydo­ wał sam o umieszczeniu końcowego fragmentu Części drugiej w obecnym miejscu. Taki właśnie układ za nim powtarzamy. Pragniemy wyrazić wdzięczność członkom Wittgenstein Trustees, którzy mają pieczę nad spuścizną Ludwiga Witt­ gensteina za to, że możemy poprzedzić przekład wstępem pióra prof. Bogusława Wolniewicza, i za to, że wstęp ten możemy opublikować bez konieczności ich autoryzacji i akceptacji.

WSTĘP O

DOCIEKANIACH

D u c h Dociekań filozoficznych Wittgensteina jest inny niż duch jego słynnego Traktatu logiczno filozoficznego. Jaki właściwie — to jest sporne d o dziś. W k a ż d y m razie dzieła te są tak różne od siebie w formie i treści, j a k b y nie p o ­ chodziły od jednego człowieka. O b a wywarły wielki wpływ na filozofię XX wieku. 1. G e n e z a . Ludwig Wittgenstein urodził się 26 kwiet­ nia 1889 r. w Wiedniu; zmarł 29 kwietnia 1951 r. w C a m ­ bridge. Z wykształcenia inżynier, w 1939 r. został w C a m ­ bridge profesorem filozofii. W 1947 r. z funkcji tej sam zrezygnował. Dociekania filozoficzne (Philosophische Untersuchungen) ukazały się po raz pierwszy w 1953 r. w Anglii, pośmiert­ nie. W z o r e m Traktatu w y d a n o je dwujęzycznie: równolegle d o niemieckiego oryginału biegł przekład angielski d o k o ­ nany przez Elizabeth Anscombe, zatytułowany Philosophical Investigations. P o d tym angielskim tytułem dzieło stało się wkrótce znane i sławne — najpierw w świecie anglosaskim, a od lat sześćdziesiątych także poza nim. Miarą jego rezonansu jest liczba wydań. Ogółem angielską wersję Dociekań w y d a n o d o t ą d 19 razy, była więc wzna­ wiana średnio co dwa i pół roku: 2 razy w latach pięć­ dziesiątych, 3 — w sześćdziesiątych, 4 — w siedemdziesią­ tych, 5 — w osiemdziesiątych i znowu 5 — w dziewięć­ dziesiątych. W 1960 r. ukazało się wydanie niemieckie, w tomie I zebranych Pism Wittgensteina. W 1961 r. wy­ szedł przekład francuski, a niedługo potem włoski, szwe­ dzki, serbski, duński. W 1972 r. ukazał się przekład polski,

Wstęp

X

1

z tytułem pochodzącym od Elzenberga . W tymże r o k u ukazała się obszerna k o m p u t e r o w a k o n k o r d a n c j a d o ory­ ginału, obejmująca o k o ł o 1500 haseł z ich pełnymi kontek­ stami, dość użyteczna (wznowiono ją już w 1975 r.) . Wittgenstein spisywał swe Dociekania od 1936 r. N a początku 1945 r. g o t o w a była ich obecna Część pierwsza, k t ó r a miała stanowić samodzielną książkę. Część druga powstała w latach 1947-1949. Dociekania są najpełniejszym i niejako oficjalnym wy­ kładem tego zespołu poglądów semantyczno-epistemologicznych, który przyjęło się określać m i a n e m „nowej filo­ zofii Wittgensteina". Albowiem Wittgenstein, ukończywszy w 1918 r. redakcję swego Traktatu, przez następne dziesięć lat w ogóle się filozofią nie zajmował. Wrócił d o niej dość nagle w 1928 r., p o b u d z o n y wysłuchanym p r z y p a d k o w o odczytem L. E. J. Brouwera n a temat nieskończoności w matematyce. O d t ą d zaczyna się formowanie jego „nowej filozofii", którego efektem k o ń c o w y m są właśnie Docieka­ nia. W 1929 r. przeniósł się d o C a m b r i d g e i został w Anglii już d o k o ń c a życia. L a t a 1929 -1932 stanowią w myśleniu Wittgensteina okres przejściowy. Początkowo krąży o n o dalej wokół problematyki Traktatu, czego przejawem jest niewielki ar­ tykuł Some Remarks on Logical Form , j e d y n a p o z a Trak­ tatem publikacja filozoficzna za życia, a także wygłoszo­ ny w tym s a m y m czasie „Wykład o etyce" . Ten okres przejściowy odzwierciedlają też trzy obszerne zbiory jego „uwag filozoficznych", każdy o objętości dużej książki: Philosophische Bemerkungen, pisane w latach 1929 -1930, wydane w 1964 r.; stenogramy z rozmów p r o w a d z o n y c h w latach 1929 -1932 z W a i s m a n n e m i Schlickiem, wydane w 1967 r. j a k o Wittgenstein und der Wiener Kreis; oraz 2

3

4

1

Zob. H. Elzenberg, Z historii filozofii, M. Woroniecki (red.), Znak, Kraków 1995, s. 306. Zob. H. Kaal, A. McKinnon, Concordance to Wittgenstein «Philosophische Untersuchungen», Brill, Leiden 1975. „Proceedings of the Aristotelian Society" 1929, t. 9; przedruk w: Essays on Wittgenstein s «Tractatus», I. M. Copi (red.), Macmillan, New York 1966. A Lecture on Ethics, „Philosophical Review" 1965, t. 74. 2

3

4

O Dociekaniach

XI

Philosophische Grammatik, spisana około 1932 r., w y d a n a w 1969. W r o k u akademickim 1933/1934 Wittgenstein podyk­ tował gronu swych słuchaczy w Cambridge skrypt, zwany potem o d koloru okładki Księgą niebieską (The Blue Bookf. Uchodzi o n słusznie za pierwszy manifest jego nowej filozofii. 2. K o m p o z y c j a. Dociekania są tworem wewnętrznie słabo z^r^ąm^wariyra Autor zresztą sam" to mowi, za­ strzegając się* w przedmowie, że właściwie stanowią o n e „tylko a l b u m " — czyli zbiór elementów luźno powiąza­ nych, n a wzór a l b u m u zdjęć rodzinnych. Ich Część pierw­ sza składa się z \ 6 9 3 paragrafów, n u m e r o w a n y c h jedynie bieżąco cyframi a^aJbsfcmir; T * z ^ ^ zaś stanowi L l 4 j j u j ^ ó W j J o z h a c z o n y c h cyframi rzymskimi. Brak n a t o ­ miast jaKicnkolwiek z n a m i o n organizacji tekstu w postaci tytułów czy podtytułów. ^a^J^SIWSzy r z u t ^ o k ą . m a m y przed sob^jUw^c-ai»or6€zny. Jetrrralfze przy bliższym wejrzeniu m o ż n a dopatrzeć się w Dociekaniach pewnej kompozycji, choć dość niewyraźnej i chwiejnej. Część pierwszą d a się podzielić n a dwie p o d części: A (§ 1 -137) i B ( § , 1 ^ . 6 9 ^ ^ ^ ^ ^ ^ pasowały­ by, odpowiednio, tytuły j J Ż n a e z e j i i e ^ ^ w ^ i ^Rozumienie słów"jTWidać więc, że mamy~Hoczynienia z pewną filozo­ fią: języka (czy „słowa"), rozpatrywanego w jego dwojakim odniesieniu: semantycznym d o p r z e d m i o t u („znacze­ nie") i pragmatycznym d o o s o b y („rozumienie"). W n i k a ­ jąc w tę filozofię głębiej dostrzegamy, że — odwrotnie niż w Traktacie — p r a g m a t y k a dominuje tu n a d semantyką, a psychologia n a d logiką. Znaczy to, że tutaj widzi się w słowie przede wszystkim n a r z ę d z i e komuni­ k a c j i , a t a m — n o ś n i k p r a w d y . (§ 569: „Język jest instrumentem [...]") W o b u podczęściach rysuje się, choć nie zawsze wyraź­ nie, następujący ich podział dalszy na tematy: 5

Zob. L. Wittgenstein, The Blue and Brown Books, Blackwell, Oxford 1958. Wydanie polskie: Niebieski i brązowy zeszyt, przeł. A. Lipszyc, Ł. Sommer, Spacja, Warszawa 1998.

Wstęp

A. Z n a c z e n i e s ł ó w 1) Nazywanie i gra językowa 2) N a z w y „prawdziwe" a p r o s t o t a 3) P o d o b i e ń s t w a rodzinne 4) Reguły i ścisłość 5) Logika i istota zdania 6) Filozofia j a k o terapia 7) O g ó l n a forma zdania

1 -37) (§ (§ 38 -64) (§ 65 -80) (§ 81 -88) (§ 89 -115) (§ 116 -133) (§ 134 -137)

B. R o z u m i e n i e s ł ó w 1) Pojęcie „rozumienia" 2) Kierowanie się regułą 3) Język „prywatny" 4) Myśl a „ m o w a wewnętrzna" 5) Tożsamość wyobrażeń 6) Pojęcie osoby („podmiotu") 7) Wyraz myśli (§ 446 - 449: Negacja) 8) Myślenie a rozumienie 9) Negacja 10) Wieloznaczność słów 11) Stany psychiczne 12) Pojęcie „chcenia" 13) „Mieć na myśli"

(§ (§ (§ (§ (§ (§ (§ (§ (§ (§ (§ (§ (§

§ 41

§ 42

§ 43

§ 45

§ 47

138 -197) 198 -242) 243 -315) 316 -366) 367-403) 404-427) 428-451) 452 -546) 547 -557) 558 -570) 571 -610) 611 -660) 661 -693)

§ 48

i

49

§ 50

§ 51 § 52

Diagram 1

O Dociekaniach

XIII

Rozczłonkowanie Części pierwszej m o ż n a by posunąć dalej. Jeden z k o m e n t a t o r ó w sądzi nawet, że jej para­ grafom da się p r z y p o r z ą d k o w a ć numerację systematyczną, taką j a k w Traktacie. Ilustruje to przykładem § 3 9 - 5 2 , które u nas stanowią pierwszą połowę t e m a t u A2. P r o ­ ponuje mianowicie drzewo p o d p o r z ą d k o w a ń treściowych j a k n a diagramie 1. T o s a m o dałoby się zrobić z całym tematem A2, ale przydatność takiej hierarchizacji zdaje się n a m wątpliwa. Byłaby to imitacja Traktatu zupełnie powierzchowna. Jego tezy tworzą zwartą konstrukcję logiczną, częściowo od­ zwierciedloną w ich numeracji. W Dociekaniach nie m a w ogóle wyraźnych tez, są tylko luźne „uwagi", formu­ łowane niejako n a p r ó b ę i sklejone w myślowy collage. Inna jest konsystencja logiczna tych tekstów i różnica w numeracji dobrze ten fakt oddaje. Czytelnik sprawdzi to zresztą sam. 6

logiczne ż pódcżęści B, obracające się głównie wokół pojęć „postrzegania" i „myślenia". Wyróżnia się jedynie p u n k t XI, najobszerniejszy, poświęcony w większości pewnemu zjawisku z w a n e m u t a m „postrzeganiem aspektu". Zjawis­ k o to, niewątpliwie godne uwagi, znane już było j e d n a k od innej strony z b a d a ń tzw. psychologii postaci. (Do jednego z jej reprezentantów, Wolfganga Kohlera, p u n k t ten zresz­ tą wprost się odwołuje .) 7

3. F i l o z o f i a . Ogólny pogląd Wittgensteina n a filo­ zofię, znany już z Traktatu, został w Dociekaniach utrzy­ m a n y - P r o b l e m y filozoficzne rite są pytaniami rzeczowymi, n a które m o ż n a by odpowiedzieć sensownie „tak" lub „nie": są to jedynie symptomy zaplątania się ludzkiego umysłu w gąszczu reguł własnego języka (zob. § 1231).) Zmienił się natomiast gruntownie jego pogląd n a sam język oraz n a to, j a k się z owego gąszczu wyplątywać. ,

6

A. Kenny, Wittgenstein, Penguin, London 1973, s. 220-221.

7

Zob. niżej s. 285.

XIV

Wstęp

Język nie jest tym, za co brali go Frege i Russell, a także sam a u t o r w okresie Traktatu: spójnym systemem formal­ nym, dającym się ująć w ścisłe prawidła r a c h u n k u logiczne­ go. Przeciwnie, j e s t o n nieprzebraną mnogością rozmaitych form i funkcji synTBSlicznych — „gier językowych" — skła­ dających się łącznie na nasz ludzki „sposób ż y c i a ^ na naszą Lebensform. G r y te są między sobą luźno powiązane wielo­ rakimi stosunkami „pokrewieństwa" i ujęcie ich w jeden system nie jest możliwe./Tak zwane , języki sformalizowane" są tylko j e d n y m z wielu rodzajów gier językowych i nie m a powodu, by przyznawać im w filozofii jakąś pozycję wyróż­ nioną. T y m samym traci też swą doniosłość filozoficzną logika, tak silnie przedtem e k s p o n o w a n a . W 1913 r. Witt­ genstein w swych Uwagach o logice* napisał na samym wstępie: „Filozofia składa się z logiki i metafizyki. Pierwsza jest jej bazą". Teraz już tak nie sądzi. Filozofia nie m a bazy. Z m i a n ę w jego filozofii języka dobrze ilustrują d w a krótkie a równoległe 'dicta. Pierwsze pojawia się w Trak­ tacie j a k o teza 3.314: „Wyrażenie m a znaczenie tylko w zdaniu[...]" {Der Ausdruck hat nur im Satz Bedeutung). Drugie padło w 1949 r. w rozmowie: „Wyrażenie m a znaczenie tylko w nurcie życia" (Ein Ausdruck hat nur im Strome des Lebens Bedeutungf. Z a u w a ż m y jednak, że choć rozbieżne, dicta te nie są wcale sprzeczne. Formułuje się w nich po prostu 4wa J m r d z o - J Ó Ż p p ; warunki .j— jeden syntaktyczny, drugi pragmatyczny — na to, by wyrażenie miało znaczenie; o b a konieczne (ich połączeniem mogłoby być np. dictum następujące: wyrażenie m a znaczenie, gdy w nurcie życia występuje nie z osobna, lecz uwikłane w jakiś kontekst zdaniowy). Ale kierunek myśli, jaki wska­ zują, jest oczywiście inny. Poruszając się w gąszczu gier językowych, myśl ludzka n a p o t y k a zwodnicze analogie — „obrazy", j a k mówi sam 8

„Notes on Logic", w: L. Wittgenstein, Notebooks 1914-1916, Blackwell, Oxford 1961. Wydanie polskie w: Dzienniki 1914-1916, przeł. Marcin Poręba, Spacja, Warszawa 1999. Ten i pozostałe cytaty w tłuma­ czeniu własnym. Zob. N. Malcolm, Ludwig Wittgenstein. A Memoir, Oxford University Press, London 1958, s. 93. 9

O Dociekaniach

XV

autor — a idąc bezwiednie za ich sugestią stwarza sobie „problemy" filozoficzne: zawsze paradoksalne, bo z góry wykluczające możliwość zadowalającej odpowiedzi, j e d n o ­ cześnie zaś głęboko dla umysłu niepokojące. „ G r a m a t y k a filozoficzna", j a k Wittgenstein nazywa teraz swe przedsię­ wzięcie, dąży do tego, by ową mylącą i męczącą analogię wydobyć n a jaw. O n a bowiem jest prawdziwym źródłem danego problemu, czy raczej symptomu. W ten sposób chce się doprowadzić d o jego zniknięcia: by przestał być odczuwany j a k o „problem", by utracił swą siłę fascynują­ cą. P r o b l e m filozoficzny zostaje wtedy nie tyle „rozwiąza­ ny" (gelost), co „rozpuszczony" (aufgelóst) — i o to właśnie chodzi: m a się rozwiać j a k m a r a , bo tylko marą „gramaty­ czną" jest. P r o c e d u r a t a k a przypomina w swej intencji psychoterapeutyczne leczenie nerwic, i dlatego nową filo­ zofię Wittgensteina nazywa się OejapeutycznąJ: nie roz­ wiązuje problemów, lecz z n j c h j e ^ y . Z jaTrrnrsKutkiem, to inna sprawa — podobnie" jaJTlam. 4. M i e j s c e . J a k filozofia Dociekań (czyli „Wittgen­ stein II") m a się d o tej z Traktatu (czyli d o „Wittgensteina I")? By to wyraźniej pokazać, trzeba umiejscowić obie w szerszej p a n o r a m i e filozofii współczesnej. Niech k w a d r a t na diagramie 2 reprezentuje ogół zna­ nych współcześnie stanowisk filozoficznych: każdy p u n k t to inne stanowisko. Dzielimy ten ogół d w o m a krzyżujący­ mi się cięciami. Jedno, wzdłuż, to stosunek d o logiki: pozytywny w filozofii a n a l i t y c z n e j , negatywny w h e r m e n e u t y c z n e j . Pierwsza to współczesny ra­ cjonalizm: dążenie d o jasności myśli, właśnie w logice widzące swój najważniejszy instrument („tendencja j a s n o ściowa", j a k mówił Tadeusz Kotarbiński). D r u g a to współ­ czesny irracjonalizm: chęć, by odsłaniać ukryte „sensy" — słów, czynów, instytucji, dążeń — w czym logika z jej definicjami, klasyfikacjami i formalizacjami jest j a k o b y wręcz zawadą przez swą niezgrabną „schematyczność" i „sztywność". Zamiast niej zaleca się sugestywną retorykę: swobodne „poślizgi po kategoriach", j a k to kiedyś usłysze­ liśmy od jednego z jej orędowników.

XVI

Wstęp

Drugie cięcie, w poprzek, jest wyznaczone przez sto­ sunek d o metafizyki: niechętny w filozofii zorientowa­ nej n a t u r a l i s t y c z n i e , a życzliwy w zorientowanej t r a n s c e n d e n t a l n i e . Dotyczy to zwłaszcza zapatry­ wań na n a t u r ę ludzką. W e d ł u g naturalisty człowiek jest częścią przyrody: jest stworem całkowicie w niej zanurzo­ nym. Według transcendentalisty inaczej: człowiek częścią swej natury wykracza p o z a przyrodę, „transcenduje" ją; wystaje z niej, wchodząc w jakiś porządek inny, nieznany.

Naturalizm

Transcendentalizm

F. analityczna (racjonalizm)

F. hermeneutyczna (irracjonalizm)

1

2

pozytywizm „filozofia nauki" Kotarbiński Lem

freudyzm „Nowa Era" postmodernizm Wittgenstein II

3

4

tomizm Elzenberg Wittgenstein I

fenomelogia egzystencjalizm Heidegger

©

logika

0

Diagram 2

Otrzymujemy w ten sposób cztery typy stanowisk filozo­ ficznych, j a k n a diagramie . Pierwszym jest n a t u r a 1 i s t y c z n y r a c j o n a l i z m . Reprezentuje go przede wszys­ tkim pozytywizm i jego najnowsza mutacja zwana „filozofią nauki". Sztandarową postacią był tu Tadeusz Kotarbiński. W typie tym mieści się j e d n a k również Stanisław Lem. T y p drugLto n . a t a x a U s t y c z n y i r r a c j o n a l i z m . N a 10

10

Bardziej szczegółowo piszemy o tym w artykule O sytuacji we współczesnej filozofii w: B. Wolniewicz, Filozofia i wartości. II, Wydział Filozofii i Socjologii UW., Warszawa 1998.

O Dociekaniach

XVII

leżą d o ń wszelkie odmiany freudyzmu z jednej, a „ p o s t m o ­ dernizmu" z drugiej strony; należy tu też w całości ruch „Nowej E r y " (New Age), owe „dzieci W o d n i k a " . Trzecim je_st r a c j o n a l i s t y c z n y t r a n s c e n d e n t a lTzTrrr; reprezentowany najszerzej przez tomistyczną gałąź filozofii katolickiej. W innej wersji, świeckiej, reprezentował go Henryk Elzenberg . Wreszcie typ czwarty to t r a n s c e nd e n t a l i z m i r r a c j o n a l i s t y c z n y , n a który skła­ dają się fenomenologia i egzystencjalizm. Nie należy tu bowiem kierować się deklaracją Husserla, że filozofię chce uprawiać „ściśle n a u k o w o " (ais strenge Wissenschaft), lecz tym, j a k t a jej „ n a u k o w o ś ć " rzeczywiście u niego wygląda, przynajmniej od 1910 r. (Chwistek sklasyfikował ją prawid­ łowo już d a w n o temu .) Filozofia Traktatu t o wyraźnie typ (3): o p a r t a n a logice metafizyka. A filozofia Dociekań to typ (2): lekceważenie logiki i i x k z u c e n i e metafizyki, czyli diametralne przeci­ wieństwo tamtej. Jak wytłumaczyć tę zdumiewającą woltę? D o b r e g o wytłumaczenia brak. G d y b y dało się wskazać jakieś nieodparte racje, które zmuszały a u t o r a d o zmiany stanowiska, sprawa byłaby j a s n a (choć i wtedy nie tłuma­ czyłaby się jeszcze uderzająca zmiana stylu: przeskok od lakonicznej stanowczości d o dywagującego wielosłowia). Jednakże, j a k zaraz zobaczymy, zarzuty wysuwane w Do­ ciekaniach przeciw Traktatowi są m a ł o przekonujące. Nie w nich zatem upatrywalibyśmy przyczynę zwrotu. Wy­ glądają raczej n a d o d a n e ex post d o czegoś, co się d o k o n a ­ ło w duszy a u t o r a samo, bez racji — a więc irracjonalnie. 11

12

5. Traktat. J a k powiedzieliśmy, Wittgensteinowska a u t o k r y t y k a Traktatu nie przekonuje. P o k a ż e m y to n a p a r u przykładach. O t o w § 134-137 poddaje się krytyce pojęcie ogólnej formy zdania, w p r o w a d z o n e w tezie 4.5 Traktatu. Mówiło 11

Pokazuje to doskonale artykuł Janusza Skarbka Koncepcja po­ znania w Szkole Lwowsko-Warszawskiej oraz w filozofii Henryka Elzenberga. Zbieżności i różnice, „Przegląd Filozoficzny" 1998, nr 2. ' Zob. L. Chwistek, Tragedia werbalnej metafizyki, „Kwartalnik Filo­ zoficzny" 1932, nr 1. 2

XVIII

Wstęp

się tam, że formę tę wyraża zdanie: J e s t tak a tak". Słusznie wskazuje się tęraz że formuła ta jest w istocie zmienną zdaniową i reprezentuje dowolne zdanie oznajmujące. Pełni zatem w mowie potocznej tę samą rolę, jaką w symbolice logicznej pełnią litery „p" czy „g". I tu dodaje się z przekąsem: „a litery 'p' nikt przecież nie uzna za ogólną formę zdania". ty Traktacie respektowane było j e d n a k ważne rozróż­ nienie: „znaku" i „symbolu". Z n a k stanowi tylko część symbolu; jest mianowicie tym, co z symbolu bezpośrednio widać, co w nim p o d p a d a p o d zmysły. Albo ujmując rzecz odwrotnie: symbol jest to znak wraz z rządzącymi jego użyciem regułami składni logicznej. Rozróżnienie to od­ nosi się także d o zmiennych: znak zmiennej i symbol zmiennej to nie to Samo. F o r m u ł a J e s t tak a t a k " — po­ dobnie j a k litera „p" — wyraża ogólną formę zdania dopiero j a k o symbol; a wyraża ją dzięki temu, że w sym­ bolu owym wszelka treść zdaniowa została wygaszona przez jej uzmiennienie regułą podstawiania: „wstaw sobie za 'p' co chcesz, byle to było jakieś zdanie — zawsze będzie dobrze". T a pusta forma pozwala j e d n a k wyrazić pewne prawdy logiczne, np. pierwsze p r a w o podwójnego przeczenia: „jeżeli jest tak a tak, to nieprawda, że tak nie jest" (albo w zapisie symbolicznym: „p ~ ~ p"). P o d o b n i e sprawa wygląda z krytyką przedstawiającej funkcji zdania. W § 435 czytamy: „ N a pytanie «Jak zdanie to robi, że przedstawia?)) — odpowiedź mogłaby brzmieć: «A czyż tego nie wiesz? Widzisz to przecież, kiedy go używasz)). Nic tu nie jest ukryte". W Traktacie odpowiadało się na to s a m o pytanie, że o w a funkcja polega na wspólno­ cie formy logicznej między zdaniem a przedstawianym w nim stanem rzeczyfTeraz zamiast odpowiedzi otrzymuje­ my figurę retoryczną, której równie dobrze m o ż n a by użyć wobec pytania: J a k rower to robi, że jedzie?". W tym sensie, co dla roweru, „wiem" to i dla zdania: umiem jeździć i umiem mówić. Ale nie o to przecież chodzi, gdy intryguje nas d y n a m i k a owej jazdy, czy semantyka owej mowy. W § 71 i 77 poddaje się krytyce logiczny postulat ostrości pojęć. Aby go podważyć, a u t o r każe n a m wziąć A

O Dociekaniach

XIX

p o d uwagę takie oto zadanie: d a n e jest jakieś malowidło o rozpływających się k o n t u r a c h , d o którego m a m y sporzą­ dzić „odpowiadające m u " malowidło o k o n t u r a c h ostrych. Stogeruje się przy tym, iż jest to zadanie niewykonalne. Tymczasem sugestia niewykonalności nie bierze się tu wcale z samego zadania, lecz ze sposobu, w jaki je sfor­ m u ł o w a n o : „odpowiadające m u " — a l e z j a k ą dokła­ d n o ś c i ą ? Jeżeli to sprecyzować, np. z taką, by z odleg­ łości jednego m e t r a kopia była nie d o odróżnienia od oryginału, to zadanie staje się od razu wykonalne. P o k a ­ zują to reprodukcje obrazów, albo nagrania płyt k o m p a k ­ towych. Trzeba jedynie narzucić n a oryginał dostatecznie gęstą siatkę rozdzielczą, co technicznie nie jest oczywiście proste, ale sensowności zadania nie szkodzi. A o w a „dostateczność" będzie oczywiście zależeć od żądanej dokład­ ności — bo dla o b r a z u ciągłego d o k ł a d n o ś ć a b s o l u t n a nie istnieje, a obraz dyskretny się nie rozpływa. JB&tgęnstein odszedł tu daleko od myślenia inżynier­ skiego, tak jeszcze widocznego w Traktacie, ĄW „Wielkim maszynopisie" (Big Typescript), w y d a n y m dotąd tylko we fragmentach, Wittgenstein powiada: Słyszymy ciągle, że [od czasów greckich] filozofia nie zrobiła żadnych p.Qstejpów [...]. Powodem jest to, że nie zmienił się nasz język Lnasuwa nam wciąż te same pytania. Dopóki używamy czasownika 'być' jak czasowników «jeść» i «pić» [...], będziemy sie stale rozbijać o te same przeszkody, przypatrując się światu w konfuzji .

M o ż n a tu o p o n o w a ć co najmniej dwojako. P o pierwsze: > p o d tym właśnie względem język nasz zmienił się od czasów greckich b a r d z o poważnie, mianowicie przez włą­ czenie d o ń symboliki matematycznej i logicznej. W tej symbolice odpowiedniki zwrotów „x j e " i „x jest" nie są używane tak samo: pierwszy jest t a m funkcją zdaniową („Fx", drugi kwantyfikatorem „3x". T o zaś nie jest bynaj­ mniej jedynie różnicą ortografii, kształtu graficznego zna­ ków — tą np., że raz użyto litery odwróconej, a raz nie. Jest to bowiem różnica w ich składni logicznej: w re­ gułach, j a k i m podlegają j a k o symbole i przez k t ó r e inaczej ;

13

W tomie: Ludwig Wittgenstein: Phiłosophical Occasions 1913-1951, J. Klagge i A. Nordmann (wyd.), Hackett, Indianapolis - Cambridge 1993.

Wstęp

XX

wchodzą w konstrukcję zdań — inaczej wpływają na wa­ runki ich prawdziwości i własności dedukcyjne. P o drugie: może to nie tyle język nasuwa n a m wciąż te same pytania, ~fle odzwierciedlająca się w nim wciąż ta sama rzeczywistość? M o ż e to o n a okólnie tak do nas przemawia, przez jego misternie logiczną budowę, i wciąż od n o w a wtrąca nas w filozoficzne zdumienie? , £ z ^ m j e § l czas?" — pyta T o m a s z M a n n w „Zaczarowanej górze"; i odpowiada: „Tajemnicą — bezistotny a wszechmocny" . Wittgenstein (§ 90) radzi uprzytomnić tu sobie rodzaj wypowiedzi, jakie zwykle na temat czasu wygłaszamy, ich głębszą „ g r a m a t y k ę " — zwyczajnych wypowiedzi, takich j a k „nie m a m czasu", „czas już iść" albo „dawnośmy się nie widzieli". Ale czy owa bezistotna wszechmoc stanie się przez to mniej tajemniczą? D a w n i Persowie wierzyli, że ojcem wszystkiego — także obu ich odwiecznie walczących z sobą b o g ó w — jest zurwan akarane, „bezkresny czas". Pewnego zaś razu nasz wnuk, chłopiec wtedy niespełna czteroletni i jeszcze niepewny w swej polszczyźnie, zapytał poważnie, a całkiem spontanicznie: „Czy kiedyś, d a w n o d a w n o , mnie też nie będzie?" (a niecały rok później zapytał podobnie: „Gdzie właściwie kończy się świat?"). T a wiara Persów i ten niepokój dziecka — miałażby to być jedynie kwestia źle rozumianej „gramatyki" czasu? Sądzilibyśmy raczej, że leczyć człowieka z takich wiar i niepokojów to leczyć go z człowieczeństwa. K t o zresztą chce, niech się z. nich leczy, ale czemu i nas namawia? 14

G o m b r o w i c z napisał: „ T o j i i e j n y m ó w i m y j ę z y k i e m t o on nami m ó w i " . Język nie jjest^naszym fabrykatem, j a k znaki drogowe lub pasta d o zębów, lecz emanacją wszech­ świata. M y stanowimy tylko konstrukcję pomocniczą. Ażeby przemówić, świat musiał wyemanować swą tubę — i tak się stało. M o ż e więc jest odwrotnie, niż chciałyby tr

15

14

Przekład B.W. Por. T. Mann, Czarodziejska góra, t. I, przeł. J. Kramsztyk, Warszawa 1999, rodz. 6 (pierwsze zdanie). Cyt. za: C. Miłosz, Ogród nauk, Norbertinum, Lublin 1991, s. 171. Coś bardzo podobnego powiedział ze swej strony znany neurofizjolog prof. Jerzy Konorski (1903 - 1973): „To nie my mamy mózg, to mózg ma nas". 15

O Dociekaniach

XXI

DgciekaniaiJo nie g r a m a t y k a wchłania fibzofie^ki^densujac^calą-jej chmurę „w kropelkę iiauki o języku" (s. 311); to filozofia zaczyna przenikać d o gramatyki, zmieniając •^myją^i siebie. Autor Traktatu te ewentualności widział. A p o t e m znikły mu one z pola widzenia i z p s t ą ł a j e d y m e realność rzeczy namacalnych i towarzyszące i m „gry językowe". N a _tym właśnie polega naturalizm: pewne aspekty rzeczywistości, !e ńie-przyrodnicze, ulatniają się. 6. A n t y m e n t a l i z m . CcLMnciekańjest świadomie. riegatywny: nie rozwija się w nich wlasnyćTT poglądów, JyJ^o_4}odważa.c_udze^ P r o g r a m o w o unika jsię J e ż wszelkiej teorii (§ 109), choć tu i ówdzie pojawiają się jakieś jej zawiązki. Najbardziej znane stało się pxz^mwj]ajne_słów do narzędzi (§ 11) o r a z u t o ż s a m i e n i ^ ^ n a c z e n i a słów ze sppsobeni^ ich użycia w „grze językowej" (§ 43)."Czterdzie­ ści lat temu hasło Wittgensteina „znaczejńe ^ o ^ s p o s ó b ubycia" (meaning is use) zostało przez wielu przyjęte entuz­ jastycznie j a k o n o w a „teoria znaczenia". O t o nareszcie — m ó w i o n o — stajemy w filozofii języka i myślenia na mocnym gruncie: słowo to instrument, k t ó r y m ludzie od­ działują wzajemnie na swe zachowanie; a jego znaczenie to pó p r o s t u sposób, w jaki o n o na to zachowanie wpływa. Takie instrumentalne ujęcie języka nie było co p r a w d a aż tak bardzo nowe, ale nowy był rzeczywiście jego naturalistyczny radykalizm, asymilacja ludzkiej mowy do k o d ó w zwierzęcych . Hasło Wittgensteina trafiało w gust skłon­ nej d o naturalizmu epoki i tym tłumaczy się wielka p o p u ­ larność, jaką wnet zyskało. A przydawała jej jeszcze fama Traktatu, t a k dramatycznie i widowiskowo przekreślonego teraz przez samego twórcę. S a m e m u Wittgensteinowi hasło instrumentalizmu służy­ ło, jedynie d o zakwestionowania innej teorii znaczenia, którą m o ż n a by nazwać „asocjacyjną" albo „mentalistyczn~ą". Według tej teorii znaczeniem słowa jest coś w umyśle 16

16

W sprawie tej asymilacji patrz rozdziały Języki i kody i O pojęciu języka w naszej cytowanej wyżej książce Filozofia i wartości. II.

XXII

Wstęp

(in mente), co słowu tylko towarzyszy, a mogłoby istnieć także bez niego: j a k i ś skojarzony ze słowem twór duchowy — myśl, „obraz wewnętrzny" czy inne zjawisko psychiczne — który przez t o słowo wzbudzany jest w świadomości. K r y t y k a tej. starej- teorii jest j e d n y m z m o t y w ó w przewod­ nich nowej filozofii Wittgensteina. Już w 1934 r. pisał on: Znaczenie zwrotu charakteryzuje się dla nas przez użytek, jaki z niego robimy. Znaczenie nie jest duchowym akompaniamentem wyrażenia . 17

Nie kwestionuje się tu bynajmniej, że dźwiękowi lub widokowa słowajnojga^ioj^ psycfficzne: myśli, obrazy, wspomnienia, odczucia. M o g ą ^ ~ a l e j i i ę musza^ i w tym rzecz. Bo skoro nie muszą — w k a ż d y m razie żadne określone, b o j a k i e ś, raz te, raz inne, może i muszą — to nie one stanowią jego znaczenie. O n o bowiem jest stałe. Matematycznie dałoby się to powiedzieć tak: znaczenie jest f u njc c j ą_sJtowa, a wzbu­ dzany słowem „duchowy a k o m p a n i a m e n t " nie jest. P o s t a w m y sprawę inaczej.

odwrócenie figury d)

Jednakże między moimi wrażeniami wywołanymi przez c i d zachodzi — chciałoby się rzec — inna różnica niż między wywoływanymi przez a i przez b. Figura d wydaje się np. porządniej napisana niż c. (Porównaj z jedną z uwag Lewisa Carolla.) Figurę d łatwo jest skopiować, figurę c — t r u d n o . W y o b r a ź sobie kaczko-zająca ukrytego w plątaninie kresek. N a r a z dostrzegam go w obrazku, i to p o prostu j a k o zająca. I n n y m razem, patrząc n a ten obrazek, p o ­ strzegam tę samą linię, ale j a k o kaczkę, przy czym nie muszę wcale wiedzieć, że była to w obu w y p a d k a c h ta sama linia. A czy później, kiedy widzę już j a k aspekt się zmienia, mógłbym rzec, że aspekt kaczki i zająca widzę teraz zupełnie inaczej niż wtedy, gdy rozpoznawałem je z o s o b n a w plątaninie kresek? Nie. Z m i a n a aspektu wywołuje j e d n a k zdziwienie, którego rozpoznanie nie wywoływało. K t o w jednej figurze szuka drugiej i następnie ją t a m znajduje, ten tym samym widzi pierwszą figurę w nowy sposób. Potrafi ją teraz nie tylko inaczej opisać; spostrze­ żenie tego było też nowym doznaniem wzrokowym. Ale niekoniecznie musi być tak, iż miałby ochotę rzec: „Pierwsza figura wygląda teraz zupełnie inaczej; nie przy-

Część druga, Xl

279

pominą w niczym poprzedniej, chociaż jest d o niej przy­ stająca!". Jest tu m n ó s t w o pokrewnych sobie zjawisk i możliwych pojęć. Czy więc kopia figury stanowi niedoskonały opis mego doznania wzrokowego? Nie. — Jest bowiem kwestią okoli­ czności, czy — i jakie — dalsze szczegóły byłyby potrzeb­ ne. — K o p i a może być niedoskonałym opisem: jeżeli p o z o ­ stawia jakieś pytania. M o ż n a naturalnie powiedzieć: Istnieją takie rzeczy, które podpadają z a r ó w n o p o d pojęcie 'obrazkowego za­ jąca', j a k i p o d pojęcie 'obrazkowej kaczki'. Rzeczą taką jest obraz, rysunek. — Ale wrażenie nie jest jed­ nocześnie wrażeniem obrazkowej kaczki i wrażeniem obrazkowego zająca. „Tym, co n a p r a w d ę widzę, musi być przecież coś, co powstaje we mnie p o d wpływem przedmiotu". — T o , co we mnie powstaje, byłoby swego rodzaju odzwierciedle­ niem, czymś, co s a m o z kolei może być obserwowane, co m o ż n a mieć j a k o ś przed sobą: nieomal czymś w rodzaju materializacji. Materializacja t a k a jest czymś przestrzennym i musi być w całości opisywalna w pojęciach przestrzennych. M o ż e się np. uśmiechać (gdy jest twarzą), ale pojęcie życzliwości d o jej charakterystyki nie należy, jest jej całkowicie obce (choć może jej służyć). Kiedy mnie pytasz o to, co widziałem, to potrafię może sporządzić szkic, który by to pokazywał; natomiast tego, j a k zmieniało się moje spojrzenie, nie będę już w większo­ ści w y p a d k ó w wcale pamiętał.

280

Dociekania filozoficzne

Pojęcie 'widzieć' sprawia wrażenie zagmatwanego. N o cóż, takie właśnie o n o jest. — Patrzę n a krajobraz; wzrok mój błądzi, dostrzegam sporo wyraźnego i niewyraźnego ruchu; jedno utrwala mi się j a s n o w pamięci, drugie — zu­ pełnie mętnie. Jak b a r d z o nierówno może się jawić n a m to, co widzimy! A teraz zobacz, co nazywamy „opisem tego, co się widzi"! — Ale to właśnie nazywamy opisem tego, co się widzi. Nie istnieje jakiś jeden właściwy, porząd­ ny przypadek takiego opisu — gdzie reszta byłaby jeszcze niejasna, czekająca wyjaśnienia albo p o prostu rzucenia d o kąta j a k o odpadek. Tutaj grozi n a m o g r o m n e niebezpieczeństwo: dążenie d o subtelnych rozróżnień. — T a k s a m o bywa wtedy, gdy chcemy objaśniać pojęcie ciała fizycznego za pomocą tego, co ' n a p r a w d ę się widzi'. — Tymczasem trzeba tu akcep­ tować codzienną grę językową, a błędne sposoby przed­ stawiania wskazać j a k o takie. Prymitywna gra językowa, jakiej uczy się dziecko, nie wymaga uzasadnień; p r ó b y uzasadnienia trzeba odrzucić. Rozważ dla przykładu aspekt trójkąta. Trójkąt

m o ż n a widzieć: j a k o trójkątny otwór, j a k o bryłę, j a k o rysunek geometryczny; j a k o ustawiony na podstawie, j a k o zawieszony na wierzchołku; j a k o górę, j a k o klin, j a k o strzałę lub j a k o wskazówkę; j a k o przewróconą bryłę, k t ó r a winna stać (np.) n a krótszej przyprostokątnej, j a k o połowę równoległoboku — i j a k o wiele innych rzeczy.

Część druga, Xl

281

„ M o ż n a tu myśleć raz o tym, raz o tamtym, brać to raz za to, raz za tamto — będziesz to wtedy widział raz tak, a raz tak". — Tylko jak? Nie m a tu bliższych wskazań. Jak jest j e d n a k możliwe, że pewną rzecz widzimy zgod­ nie z interpretacją? — Pytanie to ujmuje sprawę j a k o dziw­ ny fenomen; j a k b y wtłaczano coś d o formy, co właściwie d o niej nie pasuje. Ale żadnego wtłaczania ani wymuszania tu nie było. Kiedy wydaje się, że dla takiej formy nie m a miejsca wśród innych form, winieneś szukać jej w innym wymia­ rze. Jeżeli tu nie m a n a nią miejsca, to znajdzie się o n o właśnie w innym wymiarze. (W tym znaczeniu nie m a też miejsca n a osi liczb rzeczywistych dla liczb urojonych. T o znaczy: zastosowa­ nia pojęcia liczby urojonej są mniej p o d o b n e d o pojęcia liczby rzeczywistej, niż to widać z rachunku. Trzeba zejść do zastosowań — wtedy pojęcie to znajdzie swe niejako nieoczekiwanie odmienne miejsce.) A co powiemy na takie oświadczenie: „ M o ż n a widzieć coś j a k o to, czego mogłoby o n o być obrazem"? T o znaczy: Aspekty pojawiające się w zmianach aspektu są tymi, które n a odpowiednim obrazie figura mogłaby mieć stale. I rzeczywiście: trójkąt może na jednym obrazie stać, n a drugim wisieć, n a trzecim przedstawiać jakiś przewrócony przedmiot — tak mianowicie, że j a — obserwator — nie powiedziałbym: „To mogłoby też przedstawiać coś prze­ wróconego", lecz: „Szklanka przewróciła się i leży o t o stłuczona". T a k reagujemy na obraz. Czy mógłbym powiedzieć, jaki musi być obraz, który by to powodował? Nie. Są bowiem sposoby malowania, które

282

Dociekania filozoficzne

mi np. niczego w tak bezpośredni sposób nie mówią, a j e d n a k mówią coś innym ludziom. Sądzę, że nawyk i wychowanie nie są tu bez wpływu. C o to znaczy 'widzieć' na o b r a z k u kulę unoszącą się w powietrzu? Czy polega to tylko n a tym, że opis ten m a m najbliżej p o d ręką, że jest on czymś oczywistym? Nie; mógłby on być taki z różnych powodów. Mógłby np. być p o prostu tradycyjnie przyjęty. C o więc jest wyrazem faktu, że obraz nie tylko — np. — tak właśnie rozumiem (że wiem, co ma przedstawiać), lecz że go też tak właśnie widzę? — Wyrazem tego będzie: „Ta kula zdaje się unosić w powietrzu", „Widać, j a k się unosi", albo ze specjalnym akcentem: „Ależ o n a unosi się!". Taki więc jest wyraz brania czegoś za coś. Ale nie jest j a k o taki używany. Nie z a s t a n a w i a m y się tu n a d tym, jakie to m a przy­ czyny i co w k o n k r e t n y m p r z y p a d k u wrażenie to wywo­ łuje. A czy jest to jakieś szczególne wrażenie? — „Przecież widzę co innego widząc, że kula się unosi, niż gdy p o prostu widzę, że gdzieś leży". — T o znaczy właściwie: Wyrażenie takie jest uzasadnione! (Bo wzięte dosłownie jest tylko powtórzeniem.) (A j e d n a k moje wrażenie nie jest też wrażeniem kuli n a p r a w d ę unoszącej się. Są bowiem różne rodzaje 'widze­ nia przestrzennego'. Przestrzenność fotografii i przestrzen­ ność tego, co widzi się w stereoskopie.) „A czy jest to rzeczywiście inne wrażenie?" — By na to odpowiedzieć, chciałoby się zadać sobie s a m e m u pyta­ nie, czy rzeczywiście istnieje we mnie wtedy coś innego.

Część druga, XI

Ale j a k mógłbym się o tym przekonać? inaczej opisuję.

283

T o , co widzę,

Niektóre rysunki widzi się zawsze j a k o płaskie, inne czasem — albo zawsze — j a k o przestrzenne. Chciałoby się tu rzec: Wrażenie wzrokowe rysunku wi­ dzianego przestrzennie jest przestrzenne; np. dla schematu sześcianu jest sześcianem. (Bo opis tego wrażenia jest opisem sześcianu.) Dziwne się zatem wydaje, że przy jednych rysunkach wrażenie nasze jest czymś płaskim, a przy innych czymś przestrzennym. Rodzi się tu pytanie: „Gdzież się to skończy?". Czy widząc obraz pędzącego k o n i a tylko wiem, że cho­ dzi o ten właśnie typ ruchu? Czy jest przesądem, że na obrazie widzę go w pędzie? — Czyż więc pędzi moje wrażenie wzrokowe? O czym informuje mnie ten, k t o mówi: „Widzę to teraz j a k o ..."? Jakie następstwa pociąga za sobą ta informacja? C o m ó g ł b y m z nią począć? Ludzie często kojarzą barwy z samogłoskami. M o g ł o b y być tak, że wielokrotnie p o w t ó r z o n a samogłoska zmienia­ łaby dla kogoś swą barwę. N a przykład a będzie dla kogoś 'raz niebieskie — raz czerwone'. Wypowiedź: „Teraz widzę to j a k o mogłaby znaczyć dla nas tylko tyle, co: „Teraz a jest dla mnie czerwone". (W świetle obserwacji fizjologicznych nawet t a k a zmia­ na mogłaby stać się dla nas ważna.) Przychodzi mi tu n a myśl, że rozmawiając o sprawach estetyki używamy słów: „Musisz to tak widzieć, tak to jest pomyślane"; „Widząc to tak, zobaczysz, gdzie jest

284

Dociekania filozoficzne

błąd"; „Słuchaj tych t a k t ó w j a k o wstępu"; „Słuchaj te­ go w takiej tonacji"; „Powinieneś to tak frazować" (mo­ że się to odnosić tak do słuchania, j a k i d o gry). Figura

a

m a przedstawiać wypukły stopień i służyć d o demonst­ rowania jakichś zjawisk przestrzennych. W tym celu p r o ­ wadzimy np. przez p u n k t y środkowe o b u płaszczyzn pros­ tą a. — O t ó ż gdyby ktoś figurę tę widział przestrzennie tylko chwilami — a i wtedy raz j a k o wklęsłą, raz j a k o wypukłą — to śledzenie naszej demonstracji mogłoby m u nastręczać trudności. Jeżeli zaś aspekt płaski jawi mu się n a przemian z przestrzennym, to jest to tak, j a k gdybym pokazywał m u w trakcie demonstracji dwa zupełnie różne przedmioty. C o to znaczy, gdy patrząc n a jakiś rysunek z geometrii wykreślnej powiadam: „Wiem, że linia ta staje się tutaj z n o w u widoczna, ale nie potrafię jej tak widzieć ! Czy znaczy to p o prostu, że brak mi wprawy w operowaniu rysunkiem, i że wskutek tego niezbyt dobrze się w nim 'rozeznaję'? — Cóż, w p r a w a stanowi z pewnością j e d n o z naszych kryteriów. Tym, co przekonuje nas o przestrzen­ nym widzeniu rysunku jest swego rodzaju 'rozeznanie', np. pewne gesty, wskazujące na stosunki przestrzenne: subtel­ ne odcienie zachowania. Widzę, że na obrazie strzała przeszywa zwierzę. Trafiła je w szyję i wystaje z karku. Niech to będzie obraz 1

Część druga, XI

285

sylwetowy. Czy widzisz strzałę — czy tylko wiesz, że owe d w a kawałki mają być częściami jednej strzały? (Porównaj figurę Kohlera dwu przenikających się sześciokątów.) „To przecież nie jest widzenie]" „ T o przecież jest widzenie!" — I jedno, i drugie musi dać się pojęciowo usprawiedliwić. T o jest przecież widzenie! Pod jakim widzenie?

względem

jest to

„Zjawisko to w pierwszej chwili nas zadziwia, ale z pew­ nością znajdzie się dla niego jakieś fizjologiczne wyjaś­ nienie". Nasze zagadnienie m a charakter pojęciowy, a nie przyczynowy. G d y b y obraz przeszytego strzałą zwierzęcia, albo prze­ nikających się sześciokątów, p o k a z a n o mi tylko n a chwilę, i gdybym miał go na tej podstawie opisać, to to byłby opis; gdybym miał go narysować, to w y k o n a n a przeze mnie kopia byłaby na pewno nader niedoskonała, lecz uwidaczniałaby o n a jakieś zwierzę przeszyte strzałą albo dwa przenikające się wzajemnie sześciokąty. Czyli: Pew­ nych błędów nie popełniłbym. Pierwszą rzeczą, j a k a rzuca mi się na tym obrazie w oczy, jest: to są d w a sześciokąty. Patrzę teraz na nie i zastanawiam się: „Czy widzę je n a p r a w d ę jako sześciokąty?". — Mianowicie przez cały czas, kiedy m a m je przed oczami? (Zakładam, że ich aspekt się nie zmienił.) — I chciałbym odrzec: „Nie myślę o nich cały czas j a k o o sześciokątach". K t o ś mówi mi: „Zobaczyłem to od razu j a k o d w a sześciokąty. I to było wszystko, co widziałem". Ale j a k to

286

Dociekania filozoficzne

rozumieć? Myślę, że na pytanie: „Co widzisz?" mógłby od razu odpowiedzieć tym opisem, nie traktując go nawet j a k o jednego z wielu możliwych. Opis ten jest j a k od­ powiedź: „Jakaś twarz", p o p o k a z a n i u m u figury:

Najlepszym opisem tego, co na chwilę mi p o k a z a n o , jest to: ... „Robiło to wrażenie zwierzęcia stającego dęba". Pojawia się zatem zupełnie określony opis. — Czy było to widzenie czegoś, czy też była to j a k a ś myśl? Nie próbuj analizować w sobie tego przeżycia! M o g ł o b y być tak, że widziałbym najpierw ów obraz j a k o coś innego, a p o t e m powiedziałbym sobie: „Ach, to są d w a sześciokąty!". Z a t e m aspekt by się zmienił. Ale czy dowodzi to, że faktycznie widziałem przedtem coś określonego? „Czy jest to naprawdę P o d j a k i m względem?

doznanie wzrokowe?" Pytanie:

Trudno tu dostrzec, że chodzi o ustalanie pojęć. Pojęcia n a m się narzucają. (Nie wolno ci o tym za­ pominać.) Kiedy nazwałbym to czystą wiedzą, nie widzeniem? — N a przykład wtedy, gdyby ktoś posługiwał się obrazem jak rysunkiem technicznym, gdyby czytał go niczym światłokopię. (Subtelne odcienie zachowania. — Czemu są one ważne? Bo mają ważne następstwa.) „Dla mnie jest to zwierzę przeszyte strzałą". T a k to

Część druga, XI

ujmuję, takie jest moje nastawienie wobec j e d n o ze znaczeń, w jakich m o ż n a tu mówić o Czy j e d n a k mógłbym w tym samym sensie „Dla mnie są to d w a sześciokąty"? Nie w tym w podobnym.

287

figury. O t o 'widzeniu'. powiedzieć: samym, ale

Musisz pamiętać o roli, jaką w naszym życiu grają obrazy typu malowideł (w przeciwieństwie d o rysunków technicznych). Nie m a tu bynajmniej jednolitości. Porównaj z tym: Wywieszamy czasem n a ścianach przy­ słowia, ale nigdy twierdzenia mechaniki. (Nasz stosunek d o jednych i drugich.) P o osobie, k t ó r a widzi rysunek j a k o zwierzę, spodzie­ w a m się czegoś innego niż po takiej, k t ó r a jedynie wie, co rysunek m a przedstawiać. M o ż e lepiej byłoby to wyrazić tak: Patrzymy na foto­ grafię, na wiszący n a ścianie obraz, j a k o n a sam przed­ stawiony obiekt (jako na człowieka, na krajobraz). T a k mogłoby nie być. Ł a t w o wyobrazić sobie ludzi, którzy mieliby inny., stosunek d o obrazów. W których fotografie budziłyby np. odrazę, j a k o że bezbarwna twarz — lub choćby tylko zmniejszona — zdawałaby się im nieludzka. Jeżeli powiadam: „Patrzymy na portret j a k n a czło­ wieka" — to kiedy i j a k długo to robimy? Czy zawsze, kiedy go widzimy (i gdy nie widzimy go np. j a k o coś innego)? M ó g ł b y m tu odpowiedzieć twierdząco, określając przez to bliżej pojęcie patrzenia. — Powstaje teraz pytanie, czy jest dla nas ważne jeszcze jakieś inne, pokrewne pojęcie — mianowicie pojęcie „widzenia-tak", które zachodzi tyl­ ko wtedy, gdy obraz zajmuje mnie j a k o (przedstawiony na nim) przedmiot.

288

Dociekania filozoficzne

M o ż n a by rzec: Nie zawsze obraz, gdy-go widzę, jest dla mnie żywy. „Jej obraz uśmiecha się d o mnie ze ściany". Nie zawsze, gdy p a d a n a ń moje spojrzenie, musi tak być. Kaczko-zając. Zadajemy sobie pytanie: Jak jest możli­ we, by o k o — ów punkt — patrzyło w pewnym kierunku? — „Spójrz, jak on patrzył" (A przy tym sami 'patrzymy'.) Nie mówimy tego j e d n a k i nie robimy przez cały czas przyglądania się obrazowi. Czym więc jest owo: „Spójrz, j a k on patrzy!" — czy jest to wyraz jakiegoś doznania? (We wszystkich kompletności. Nie psychologicznych. nikowi rozeznanie

tych przykładach nie dążę d o żadnej chodzi mi bowiem o klasyfikację pojęć Przykłady mają tylko ułatwić czytel­ się w pojęciowych niejasnościach.)

„Widzę to teraz j a k o pewien ..." idzie w parze z: „Usiłuję zobaczyć to j a k o pewien ..." albo: „Nie potrafię jeszcze zobaczyć tego j a k o pewnego ..." Nie m o ż n a natomiast usiłować zobaczyć konwencjonalnego o b r a z k a lwa jako lwa, albo litery F j a k o tej właśnie litery. (A m o ż n a np. j a k o szubienicę.) Nie zastanawiaj się: „Jak to jest u mnieT. — Z a s t a n ó w się: „Co wiem o innych?". Jak więc gra się w tę grę: „To mogłoby być też tym'! {Tym, czym d a n a figura mogłaby też być — j a k o co m o ż n a by ją widzieć — nie jest p o prostu j a k a ś inna figura. K t o mówi:

może mieć bardzo różne rzeczy na myśli.)

Część druga, XI

289

Dzieci grywają w tę grę. O skrzyni mówią np., że jest teraz d o m e m , i p o t e m traktują ją zupełnie j a k d o m . Wpla­ tają w nią swe zmyślenia. Czy dziecko widzi wtedy skrzynię j a k o d o m ? „ Z a p o m i n a całkiem, że jest to skrzynia; dla niego jest to n a p r a w d ę dom". (Świadczą o tym określone oznaki.) Czy nie byłoby więc słuszne rzec, że widzi ją j a k o dom? K t o umiałby się tak bawić i w określonej sytuacji wy­ krzyknąłby odpowiednim tonem: „Teraz to jest dom!" — ten dałby wyraz olśnieniu aspektem. G d y słucham kogoś, k t o mówi o kaczko-zającu, i k t o teraz mówi — w określony sposób — o szczególnym wyrazie owego zajęczego pyszczka, wtedy powiedziałbym, że widzi on teraz obrazek j a k o zająca. Wyraz głosu i gestu jest tu taki sam, j a k gdyby zmienił się obiekt, stając się wreszcie tym czy tamtym. Każę przegrywać sobie wielokrotnie pewien temat, za k a ż d y m razem w coraz wolniejszym tempie. Wreszcie m ó ­ wię: „Teraz jest d o b r z e " albo: „Dopiero teraz jest to marsz", „Dopiero teraz jest to taniec". — W tym tonie również wyraża się olśnienie aspektem. 'Subtelne odcienie z a c h o w a n i a ' — Jeżeli moje rozumie­ nie t e m a t u wyraża się w tym, że gwiżdżę go z właściwym wyrazem, t o m a m y tu przykład owych subtelnych od­ cieni. Aspekty trójkąta: Jest to tak, j a k b y pewne wyobrażenie zetknęło się z wrażeniem wzrokowym i przez jakiś czas pozostawało z nim w kontakcie. Ale p o d tym względem aspekty te różnią się — np. — od wklęsłego i wypukłego aspektu stopnia, a także od

290

Dociekania filozoficzne

aspektów figury

(będę ją nazywać „podwójnym krzyżem") j a k o białego krzy­ ża na czarnym tle i j a k o czarnego krzyża na tle białym. Pamiętaj, że opis wymieniających się aspektów jest za k a ż d y m razem zupełnie innego rodzaju. (Pokusa, by rzec: „Widzę to tak" — wskazując na to s a m o przy „ t o " i „tak".) Wyeliminuj sobie zawsze obiekt prywatny przyjmując, że stale się on zmienia, ale tego nie zauważasz, gdyż stale myli cię pamięć. O o b u aspektach podwójnego krzyża (będę je nazywać aspektami A) m o ż n a by k o g o ś informować p o prostu w ten sposób, że wskazywałoby się n a przemian to stojący o s o b n o krzyż biały, to takiż krzyż czarny. M o ż n a sobie nawet wyobrazić, że byłaby to prymitywna reakcja nieumiejącego jeszcze mówić dziecka. (Informując o aspektach A wskazuje się zatem pewną część figury podwójnego krzyża. — N a t o m i a s t aspektów kaczko-zająca nie d a się opisać analogicznie.) 'Aspekt kaczki i aspekt zająca widzi' tylko ten, k t o zna postaci o b u tych zwierząt. Analogiczny warunek nie za­ chodzi dla aspektów A. Kaczko-zająca mógłby ktoś uważać p o prostu za obra­ zek zająca, a podwójny krzyż za obrazek czarnego krzyża. Nie mógłby natomiast uznać samej figury trójkąta za obraz przewróconego przedmiotu. By dostrzec ten aspekt trójkąta, trzeba wyobraźni.

Część druga, XI

291

Aspekty A nie są aspektami istotnie przestrzennymi; czarny krzyż na białym tłe nie musi z istoty swej mieć białej płaszczyzny za tło. M o ż n a by wpoić k o m u ś pojęcie czarnego krzyża n a tle innego koloru, choć nie pokazywa­ łoby m u się innych krzyży niż malowane na papierze. T ł e m ' jest wtedy p o prostu otoczenie figury krzyża. Aspekty A nie wiążą się z możliwością złudzeń w ten sam sposób, w jaki przestrzenne aspekty rysunków sześ­ cianu czy stopnia. Schemat sześcianu mogę widzieć j a k o pudełko; — a czy także: raz j a k o papierowe, raz j a k o blaszane? — Cóż miałbym rzec, gdyby ktoś mnie zapewniał, że on to p o ­ trafi? — M o g ę tu rozgraniczyć pewne pojęcia. Przyglądając się obrazowi pomyśl także o wyrażeniu 'odczuwany. („Czuje się miękkość tej materii".) (Wiedza w marzeniu sennym. „I wiedziałem, że w pokoju był ...".) W jaki sposób uczymy dziecko (np. przy rachowaniu): „Teraz weź te p u n k t y razem!" albo: „Teraz te przynależą d o siebie"? Widocznie „wziąć razem" i „przynależeć d o siebie" znaczyło dlań pierwotnie co innego, niż że coś widzi się tak albo inaczej. — Jest to uwaga o pojęciach, a nie o m e t o d a c h nauczania. Pewien rodzaj aspektów m o ż n a by nazywać „aspektami organizacji". Ze zmianą aspektu zaczynają przynależeć d o siebie fragmenty obrazu, które przedtem d o siebie nie przynależały. W trójkącie mogę teraz widzieć to j a k o wierzchołek, a to j a k o podstawę — następnie zaś to j a k o wierzchołek, a to j a k o podstawę. — Jest jasne, że słowa: „Teraz widzę to j a k o wierzchołek" nic jeszcze nie mogą mówić uczniowi, który dopiero co zaznajomił się z pojęciami wierzchołka,

292

Dociekania filozoficzne

podstawy itd. — Nie jest to j e d n a k pomyślane j a k o zdanie empiryczne. Jedynie o kimś, k t o potrafi biegle posłużyć się w pewien sposób figurą powiedzielibyśmy, że teraz widzi ją tak, a teraz tak. Podłożem tego przeżycia jest o p a n o w a n i e pewnej tech­ niki. Jakie to j e d n a k dziwne, że miałoby to stanowić warunek logiczny tego, iż ktoś przeżywa to a to! Nie powiesz przecież, że 'ból zęba m a ' tylko ten, k t o potrafi to a to zrobić. — W y n i k a stąd, że nie możemy tu mieć d o czynie­ nia z tym samym pojęciem przeżycia. Jest o n o inne, choć pokrewne. Jedynie o kimś, k t o to a to umie, tego a tego się nauczył, to a to opanował, m o ż n a rzec sensownie, że to przeżywa. A jeżeli brzmi to niemądrze, to zważ, że modyfikuje się tutaj pojęcie widzenia. (Refleksja t a k a okazuje się nie­ raz potrzebna, by wyzbyć się poczucia zawrotu głowy w matematyce.) Formułujemy wypowiedzi, a dopiero później otrzymuje­ my obraz ich życia. Jak mogłem widzieć, że jest to postawa niezdecydowa­ na, nie wiedząc uprzednio, że jest to pewna postawa, a nie a n a t o m i a owego stworzenia? Czy nie znaczy to jedynie, że tego pojęcia, które odnosi się nie tylko d o sfery wzrokowej, nie m o ż n a następnie używać d o opisu tego, co się widzi? — A czy m i m o to nie mógłbym mieć czysto wzrokowego pojęcia postawy nie­ zdecydowanej, wylęknionej twarzy? Pojęcia te m o ż n a p o r ó w n a ć d o pojęć 'dur' i 'mol', które mają wprawdzie zabarwienie emocjonalne, ale m o ż n a ich też używać d o opisu samej tylko postrzeganej struktury.

Część druga, XI

293

Określenie „ s m u t n a " w zastosowaniu np. d o rysunku twarzy charakteryzuje ugrupowanie kresek w owalu. W zastosowaniu d o człowieka m a inne znaczenie — cho­ ciaż pokrewne. {Nie znaczy to jednak, by smutny wyraz twarzy był podobny d o uczucia smutku!) Pamiętaj też o tym: Czerwień i zieleń m o ż n a tylko zobaczyć, nie usłyszeć; natomiast o ile smutek m o ż n a zobaczyć, o tyle m o ż n a go też usłyszeć. Pomyśl o zwrocie: „Słyszałem zawodzącą melodię"! A teraz kwestia: „Czy słyszy on to zawodzenie?". Jeżeli odpowiem: „Nie, nie słyszy, tylko czuje" — to co tym osiągnąłem? Nie umiem nawet wskazać narządu owe­ go 'czucia'. K t o ś powiedziałby może: „Oczywiście, że słyszę!". — K t o ś inny: „Właściwie nie słyszę". Dadzą się tu j e d n a k stwierdzić różnice pojęć. Zareagujemy na twarz inaczej niż ten, k t o rozpozna ją j a k o zalęknioną (w całym tego słowa znaczeniu). — Nie chcę j e d n a k przez to powiedzieć, że reakcję tę czujemy w mięś­ niach i stawach, i że to jest właśnie o w o 'czucie'. — Nie, m a m y tu do czynienia ze zmodyfikowanym pojęciem czucia. M o ż n a o kimś rzec, iż jest ślepy na wyraz pewnej twarzy. Ale czy tym samym b r a k czegoś jego wzrokowi? Oczywiście nie jest to p o prostu kwestia fizjologii. Fizjo­ logia jest tu symbolem logiki. C o postrzega ten, k t o czuje powagę pewnej melodii? — Nic, co m o ż n a by przekazać odtwarzając to, co się słyszy. M o ż n a sobie wyobrazić, że pewien dowolny znak grafi­ czny

absolutnie

poprawnie

294

Dociekania filozoficzne

napisaną literą jakiegoś obcego alfabetu. Albo że jest taką literą, ale napisaną błędnie; i to błędnie p o d okreś­ lonym względem: n p . n a g r y z m o l o n ą albo t y p o w o p o dziecinnemu niezgrabną, albo b i u r o k r a t y c z n i e o z d o b i o n ą zawijasami. Z n a k ten m o ż e p o d różnymi względami od­ biegać od prawidłowej pisowni. — A w zależności od zmyśleń, j a k i m i go o t a c z a m , widzę go w różnych aspek­ tach. Z a c h o d z i tu bliskie p o k r e w i e ń s t w o z 'przeżywaniem znaczenia słowa'. Chciałbym rzec, iż to, co nas olśniewa, utrzymuje śię jedynie dopóty, d o p ó k i trwa określone zainteresowanie oglądanym obiektem. („Spójrz, jak o n patrzy".) 'Chciałbym rzec' — ale czy tak jest? — Z a s t a n ó w się: „Jak długo rzuca mi się coś w oczy?". — Jak długo jest dla mnie czymś nowym? W aspekcie d a n a jest j a k a ś fizjonomia, k t ó r a p o t e m przemija. Jest to niemal tak, jak gdyby była t a m pewna twarz, którą najpierw naśladuję, a p o t e m akceptuję bez naśladowania. — Czy wyjaśnienia te nie są już wystar­ czające? — A czy nie jest ich czasem za dużo? „Przez parę minut dostrzegałem podobieństwo między nim i ojcem, później już nie". — Tak m o ż n a by po­ wiedzieć, gdyby zmieniał się o n na twarzy, jedynie przez chwilę przypominając ojca. Ale mogłoby to też znaczyć: P o p a r u m i n u t a c h podobieństwo ich już mi się nie rzucało w oczy. „Gdy podobieństwo rzuciło ci się już w oczy — jak długo je sobie p o t e m uświadamiałeś?" C o m o ż n a na takie pytanie odpowiedzieć? — „ P o chwili już o tym nie myś­ lałem" albo: „Od czasu d o czasu rzucało mi się w oczy wciąż od nowa", albo: „Kilka razy pomyślałem sobie:

Część druga, XI

295

Jacyż oni są podobni!", albo: „Podobieństwu temu dziwi­ łem się na pewno przez całą minutę". — T a k mniej więcej wyglądałyby odpowiedzi. Chciałbym zapytać: „Czy widząc przedmiot (np. tę sza­ fę), jestem stale świadomy jego przestrzenności, jego głę­ bi?". Czy niejako czuję ją przez cały czas? — P o s t a w to pytanie w trzeciej osobie. — Kiedy rzekłbyś, że jest o n tego stale świadomy? Kiedy coś przeciwnego? — M o ­ żna by go wprawdzie spytać, ale jak nauczył się on na to pytanie odpowiadać? — Wie, co znaczy „doznawać bez przerwy bólu". Ale to go tylko zdezorientuje (tak j a k dezorientuje mnie). A jeśli powie, że stale jest świadomy głębi, to czy m u uwierzę? A jeśli powie, że jest jej świadomy tylko od czasu d o czasu (np. gdy o niej mówi) — to czy w to uwierzę? Będę miał wrażenie, iż odpowiedzi te o p a r t e są na fał­ szywej podstawie. — C o innego j e d n a k gdyby powiedział, że przedmiot wydaje m u się czasem płaski, a czasem przestrzenny. K t o ś mi mówi: „Patrząc na ten kwiat myślałem o czymś innym i nie uświadamiałem sobie jego barwy". Czy rozu­ miem to? — M o g ę tu sobie wyobrazić jakiś dorzeczny kontekst: szłoby to dalej, powiedzmy, tak: „A p o t e m nagle ją zobaczyłem i poznałem, że jest to ta, którą Albo: „ G d y b y m się był wtedy odwrócił, nie umiałbym powiedzieć, jakiego był koloru". „Patrzy na nią nie widząc jej". — Tak bywa. Ale co stanowi kryterium tego, że tak jest? — Cóż, bywają tu rozmaite przypadki. „Patrzyłem teraz raczej n a kształt niż na barwę". Nie daj się zwieść takim zwrotom. N a d e wszystko zaś nie

Dociekania filozoficzne

296

zastanawiaj się: „Co też może się wtedy dziać w o k u albo w mózgu?". P o d o b i e ń s t w o rzuca się w oczy, a p o t e m efekt ten wygasa. Rzucało mi się to w oczy jedynie przez parę minut, p o t e m już nie. C o się wtedy działo? — C o potrafię sobie uzmysłowić? P a m i ę t a m swój wyraz twarzy, mógłbym go odtworzyć. Ktoś, k t o mnie zna, powiedziałby widząc moją twarz: „Coś w jego twarzy rzuciło ci się teraz w oczy". Przypomi­ n a m też sobie, co przy takiej okazji mówiłem — głośno lub tylko w myśli. I to byłoby wszystko. — A czy to jest właśnie o w o rzucanie się w oczy? Nie. T o są jego przeja­ wy; lecz właśnie one są tym, 'co się dzieje'. Czy takie rzucanie się w oczy jest to patrzenie-I-myś­ lenie? Nie. Wiele naszych pojęć krzyżuje się w tym miejscu. ('Myśleć' i 'mówić w wyobraźni' — nie powiedziałem: „mówić d o siebie" — to są różne pojęcia.) Barwie obiektu o d p o w i a d a b a r w a we wrażeniu wzroko­ wym (bibułka wydaje mi się różowa i jest o n a różowa), kształtowi obiektu — kształt we wrażeniu w z r o k o w y m (coś wydaje mi się prostokątne i jest też prostokątne). N a t o m i a s t to, co postrzegam w olśnieniu aspektem, nie jest własnością obiektu, lecz pewnym stosunkiem wewnęt­ rznym między nim a innymi obiektami*. Jest prawie tak, jak gdyby 'widzieć znak w tym powią­ zaniu' było echem jakiejś myśli. „ W widzeniu brzmią echa myśli" — chciałoby się rzec. 1

* W sprawie terminu „stosunek wewnętrzny" por. Traktat, tezy 4.122-4.1251, a także B. Russell, Mój rozwój filozoficzny, rozdział V Re­ wolta pluralistyczna, Warszawa 1971, BKF, s. 56-67.

Część druga, Xl

297

W y o b r a ź sobie fizjologiczne tłumaczenie tego przeżycia. Powiedzmy takie: G d y patrzymy na figurę, wzrok błądzi po swym obiekcie, kreśląc wciąż od n o w a pewien tor. T o r tego ruchu o d p o w i a d a charakterystycznej oscylacji gałek ocznych podczas patrzenia. M o ż e się zdarzyć, że ruch ten zmieni się w inny, i że będą się one wzajemnie zastępowały (aspekty A). Niektóre rodzaje ruchu są niemożliwe fizjo­ logicznie; stąd nie mogę np. ujrzeć schematu sześcianu j a k o dwu przenikających się wzajemnie pryzmatów. I tak dalej. Takie byłoby nasze tłumaczenie. — „Tak, teraz wiem, że jest to rodzaj widzenia". — Wprowadziłeś tym samym nowe, fizjologiczne kryterium widzenia. T o zaś może dawny problem przesłonić, ale nie rozwiązać. — U w a g a ta miała n a m jednak uprzytomnić, co dzieje się wtedy, gdy otrzymujemy wytłumaczenie fizjologiczne. P o ­ jęcie psychologiczne unosi się nad tym tłumaczeniem nie­ tknięte, ale n a t u r a naszego problemu staje się przez to jaśniejsza. Czy rzeczywiście widzę za każdym razem co innego, czy może interpretuję tylko rozmaicie to, co widzę? P o ­ wiedziałbym raczej to pierwsze. Ale dlaczego? — Inter­ pretacja jest myśleniem, pewnym działaniem; widzenie zaś jest stanem. Przypadki, w których interpretujemy, łatwo rozpoznać. Interpretując wysuwamy jakieś hipotezy, które mogą oka­ zać się fałszywe. — „Widzę tę figurę j a k o pewien ..." tak samo nie podlega weryfikacji, jak: „Widzę płomienną czer­ wień" (albo podlega jej tylko w tym sensie, co to ostatnie). Między sposobami użycia słowa „widzieć" zachodzi więc w o b y d w u tych kontekstach pewne podobieństwo. I nie sądź czasem, j a k o b y ś z góry wiedział, co znaczy tu „stan widzenia"! Niech użycie pouczy cię o znaczeniu.

298

Dociekania filozoficzne

Coś w widzeniu zdaje się n a m zagadkowe, bo za mało z a g a d k o w e zdaje się n a m całe widzenie. G d y ktoś patrzy na fotografie — ludzi, d o m ó w , drzew — to nie brak m u w nich przestrzenności. Niełatwo było­ by n a m je opisać j a k o zbiory plam na płaszczyźnie, a jed­ nak to, co widzimy w stereoskopie, wygląda przestrzennie w jakiś inny jeszcze sposób. (Nie jest wcale s a m o przez się zrozumiałe, że dwojgiem oczu widzimy 'przestrzennie'. M o ż n a by oczekiwać, że kiedy dwa obrazy wzrokowe stopią się w jeden, to rezul­ tatem będzie obraz zamazany.) Pojęcie aspektu jest p o k r e w n e pojęciu wyobrażenia. Al­ bo: pojęcie 'teraz widzę to j a k o ...' jest spokrewnione z pojęciem 'teraz w y o b r a ż a m sobie to\ Czy n a to, by słyszeć coś j a k o wariację danego tematu, nie trzeba wyobraźni? A j e d n a k coś w ten sposób p o ­ strzegamy. „ W y o b r a ź sobie, że zostało to tak zmienione, a otrzy­ masz tamto".. W wyobraźni m o ż n a przeprowadzać d o ­ wody. 'Widzenie aspektu' i 'wyobrażanie sobie' podlegają na­ szej woli. Istnieje rozkaz: „ W y o b r a ź to sobie!", a także rozkaz: „Zobacz teraz tę figurę taki". Nie m a zaś rozkazu: „Zobacz teraz ten liść zielono!". Pojawia się tu pytanie: Czy mogliby istnieć ludzie bez zdolności widzenia czegoś jako czegoś — i jak by to miało wyglądać? Jakie miałoby następstwa? — Czy defekt taki byłby p o d o b n y d o daltonizmu albo d o b r a k u absolutnego słuchu? — Nazwijmy to „ślepotą na aspekty" — i za­ stanówmy się, co by przez to m o ż n a rozumieć. (Docieka­ nia pojęciowe.) Śle^y na aspekty nie powinien widzieć

Część druga, XI

299

zmiany aspektów A. A czy nie powinien też rozpoznawać, że podwójny krzyż zawiera dwa krzyże, biały i czarny? Czy nie powinien zatem m ó c podołać zadaniu: „Wskaż mi spośród tych figur te, które zawierają czarny krzyż"? Nie, to powinien by umieć, natomiast nie powinien mówić: „Teraz jest to czarny krzyż na białym tle!". Czy miałby być ślepy na podobieństwo dwu twarzy? — Z a t e m również na ich identyczność lub prawie iden­ tyczność? Tego nie chciałbym przesądzać. (Powinien umieć wykonywać rozkazy typu: „Przynieś mi coś, co wygląda j a k tol".) Czy byłby niezdolny zobaczyć schemat sześcianu j a k o sześcian? — Nie wynikałoby z tego, że nie umie rozpoznać w tym schemacie reprezentacji sześcianu (np. jego rysunku technicznego). Ale schemat nie przeskakiwałby m u z jed­ nego aspektu w drugi. — Pytanie: Czy byłby zdolny — p o d o b n i e jak my — uważać go czasem za sześcian? — Jeżeli nie, to t r u d n o byłoby nazywać to ślepotą. O s o b a 'ślepa na aspekty' miałaby zupełnie inny stosu­ nek d o obrazów niż my. (Anomalie tego rodzaju łatwo sobie wyobrazić.) Ślepota n a aspekty byłaby czymś pokrewnym

brakowi

'słuchu muzycznego'. Pojęcie to jest ważne ze względu na powiązania pojęć 'widzieć aspekt' i 'przeżywać znaczenie słowa'. Bo chcieli­ byśmy spytać: „Czego byłby pozbawiony ktoś, k t o nie przeżywałby znaczenia słowa?". Czego np. pozbawiony byłby ten, k t o nie pojmowałby wezwania, by wymówić wyraz 'lecz' rozumiejąc go j a k o czasownik — albo k t o nie czułby, że wymówiony dziesięć razy z rzędu wyraz ten traci dla niego swe znaczenie i staje się pustym dźwiękiem?

300

Dociekania filozoficzne

W sądzie mogłaby np. powstać kwestia, j a k ktoś rozu­ miał d a n y wyraz. M o ż n a by o tym wnosić z pewnych faktów. — Jest to kwestia intencji. Ale czy p o d o b n i e ważne mogłoby być to, j a k ktoś dany wyraz — np. wyraz „ b a n k " — przeżywał? Przypuśćmy, że umówiłem z kimś taki szyfr: „wieża" znaczy bank. Mówię: „Idź teraz d o wieży!" — on rozumie i według tego działa, lecz wyraz „wieża" brzmi m u w tym użyciu obco; nie 'nabrał' jeszcze swego znaczenia. „Kiedy wiersz l u b o p o w i a d a n i e czytam z uczuciem, to j e d n a k dzieje się we mnie coś, co nie dzieje się wtedy, gdy linie przebiegam wzrokiem tylko pobieżnie". — Jakie procesy m a m tu n a oku? — Z d a n i a brzmią wtedy inaczej. Baczę pilnie n a intonację. Czasem jakieś słowo z a b r z m i fałszywie, jest za m o c n o lub za słabo e k s p o n o w a n e . Z a ­ u w a ż a m to i moja twarz to wyraża. M ó g ł b y m p o t e m r o z m a w i a ć o szczegółach m e g o wykładu, n p . o niewłaściwościach intonacji. Niekiedy m a m przed oczami jakiś obraz, niejako ilustrację; p o m a g a mi on, j a k się zdaje, czytać z należytym wyrazem. E l e m e n t ó w takich m ó g ł b y m przytoczyć więcej. — M o g ę też n a d a ć słowu takie brzmienie, k t ó r e — nieomal tak, j a k gdyby słowo było o b r a z e m rzeczy — uwypukli jego znaczenie p o ś r ó d in­ nych. (To zaś, rzecz j a s n a , może być u w a r u n k o w a n e b u d o w ą zdania.) G d y z ekspresją czytając w y m a w i a m słowo, to jest o n o całkowicie wypełnione swym znaczeniem. — „Ale j a k tak może być, s k o r o znaczeniem słowa jest s p o s ó b jego uży­ cia?" Cóż, r o z u m i a ł e m ten zwrot o b r a z o w o — co nie znaczy, bym ów o b r a z wybierał; o b r a z mi się tu narzucił. — O b r a z o w e użycie sfówa nie m o ż e j e d n a k p o p a d a ć w kolizję z użyciem pierwotnym.

Część druga, XI

301

Dlaczego nasuwa mi się ten właśnie obraz, dałoby się chyba wyjaśnić. (Pomyśl tylko o zwrocie „trafne słowo" i o jego znaczeniu.) Skoro zaś zdanie może się n a m przedstawiać j a k o słow­ ne malowidło — a nawet pojedynczy wyraz w zdaniu j a k o obraz — to nie jest znowu tak dziwne, że d a n e słowo, wypowiedziane z o s o b n a i bez celu, zdaje się już zawierać określone znaczenie. Pamiętaj o szczególnego rodzaju złudzeniach, które rzu­ cają pewne światło na tę sprawę. — Spaceruję ze zna­ j o m y m w okolicy swego miasta. Podczas rozmowy oka­ zuje się, że w y o b r a ż a m sobie miasto j a k o leżące n a p r a w o od nas. M n i e m a n i a tego nie tylko nie opieram n a żadnych świadomych racjach, lecz p o n a d t o zupełnie proste rozu­ mowanie mogłoby mnie doprowadzić d o wniosku, że mia­ sto leży nieco w lewo przed nami. Zapytany, czemu więc w y o b r a ż a m sobie miasto j a k o leżące w tym właśnie kie­ runku, nie potrafię w pierwszej chwili nic odpowiedzieć. Nie miałem żadnych podstaw, by tak sądzić. Ale choć nie m a m podstaw, to j e d n a k zdaję się dostrzegać pewne przyczyny psychologiczne; mianowicie różne skojarzenia i wspomnienia. Dajmy na to takie: Szliśmy wzdłuż kanału, a niegdyś — w p o d o b n y c h okolicznościach — zdarzyło mi się już iść wzdłuż kanału, przy czym miasto leżało wtedy na p r a w o od nas. — Przyczyn swego bezpodsta­ wnego przeświadczenia mógłbym się doszukiwać niejako psychoanalitycznie. „Cóż to j e d n a k za dziwne przeżycie?" — Nie jest ono, rzecz jasna, bardziej dziwne niż jakiekolwiek inne. Jest to tylko przeżycie innego rodzaju niż te, które uważamy za najbardziej fundamentalne, np. niż wrażenia zmysłowe.

302

Dociekania filozoficzne

„Odnoszę takie wrażenie, j a k gdybym wiedział, że t a m leży miasto". — „Odnoszę wrażenie, jak gdyby nazwisko 'Schubert' pasowało d o utworów Schuberta i d o jego twarzy". Wymawiając wyraz „lej", raz m o ż n a go rozumieć j a k o tryb rozkazujący czasownika, a raz j a k o rzeczownik. P o ­ wiedz teraz: „Lej!" — a p o t e m „Nie lej wody!" — Czy w obydwu przypadkach wyrazowi towarzyszyło to samo przeżycie? — czy jesteś tego pewny? Jeżeli uważne wsłuchanie się wykaże mi, że w grze tej przeżywam ów wyraz raz tak, a raz tak, to czy nie wykaże też, że w p o t o k u mowy często wcale go nie prze­ żywam? — Bo nie ulega przecież wątpliwości, że czasem rozumiem go tak, a czasem tak - i że potem tak właśnie to objaśniam. Pozostaje natomiast kwestia, czemu w owej grze przeży­ wania słów mówi się również o 'znaczeniu' i 'rozumieniu'. — Jest to kwestia innego rodzaju. Charakterystyczna w tej grze jest okoliczność, że — właśnie w tej sytuacji — posługujemy się zwrotem, który mówi, iż d a n e słowo wypowiedzieliśmy w tym znaczeniu; i że przejmujemy ów zwrot z tamtej gry językowej. Nazwij to snem. Niczego to nie zmieni. Czy dysponując pojęciami 'tłusty' i 'chudy' skłonny był­ byś raczej rzec, iż środa jest tłusta, a wtorek chudy, czy raczej odwrotnie? (Osobiście skłaniam się zdecydowanie d o pierwszego.) Czy wobec tego słowa „tłusty" i „chudy" mają tu znaczenie inne od zwykłego? — Mają inne za­ stosowanie. — Czy więc należałoby tu właściwie użyć innych słów? Ależ nie! — Chcę tutaj użyć tych właśnie słów (w ich obiegowym znaczeniu). — N a temat przyczyn

Część druga, XI

303

tego zjawiska nie w y p o w i a d a m się. Mogłoby to być spra­ wą skojarzeń z lat dziecinnych. Ale to byłaby hipoteza. Jakiekolwiek byłoby wyjaśnienie — skłonność owa po­ zostaje. Zapytany: „Co właściwie rozumiesz tu przez 'tłusty' i ' c h u d y ' ? " — mógłbym objaśnić ich znaczenia tylko w najzwyklejszy sposób. Nie m ó g ł b y m ich p o k a z a ć n a przykładzie w t o r k u i środy. M o ż n a by tu mówić o 'pierwotnym' i ' w t ó r n y m ' znacze­ niu słowa. Tylko ten, dla k o g o słowo m a pierwsze ze znaczeń, używa go też w drugim. Tylko temu, k t o umie już liczyć — pisemnie lub ustnie — m o ż n a za pomocą tego pojęcia liczenia wyjaśnić, co to jest liczenie w myśli. W t ó r n e znaczenie nie jest znaczeniem 'przenośnym'. G d y powiadam: „Samogłoska e jest dla mnie żółta", to nie chcę przez to powiedzieć: 'żółta' w przenośnym znaczeniu. Tego bowiem, co chcę powiedzieć, nie umiałbym w ogóle wyrazić inaczej niż z pomocą pojęcia 'żółta'. K t o ś mówi d o mnie: „Poczekaj n a mnie koło ławki". Pytanie: Czy wymawiając to słowo miałeś tę o t o ławkę na myśli? — Jest to pytanie tego rodzaju co: „Czy j a d ą c d o niego zamierzałeś m u to a to powiedzieć?". O d n o s i się o n o d o określonego czasu (do czasu jazdy, jak pytanie pierwsze d o czasu mówienia) — ale nie d o jakiegoś przeżycia w tym czasie. 'Mieć coś na myśli' tak s a m o nie jest przeżyciem, jak 'coś zamierzać'. Ale co różni je od przeżyć? — Nie m a w nich przeżywanej treści. Albowiem treści (np. wyobrażenia), które im towarzyszą i ilustrują je, nie stanowią intencji ani zamiaru.

304

Dociekania filozoficzne

Intencja, w jakiej się działa, nie 'towarzyszy' działaniu; tak s a m o myśl nie 'towarzyszy' mowie. Myśl i intencja nie są ani 'artykułowane', ani 'nieartykułowane'; nie przypo­ minają ani pojedynczego tonu, który rozbrzmiewa w trak­ cie działania lub mówienia, ani melodii. ' M ó w i ć ' (głośno lub bezgłośnie) oraz 'myśleć' nie są pojęciami tego samego rodzaju; choć pozostają ze sobą w najściślejszym związku. Przeżycie podczas mówienia i intencja nie są j e d n a k o w o interesujące. (Psychologowi przeżycie mogłoby np. służyć j a k o wskazówka co d o 'podświadomej' intencji.) „Przy tym słowie obaj pomyśleliśmy o nim". Przypuść­ my, iż każdy z nas wypowiedział d o siebie bezgłośnie te same słowa — b o nie może to przecież znaczyć WIĘCEJ. — Czyż słowa te nie byłyby też tylko zarodkiem? Muszą one przecież należeć d o jakiegoś języka i d o jakiegoś kontekstu, skoro mają być n a p r a w d ę wyrazem myśli o owym człowieku. G d y b y Bóg wejrzał w nasze dusze, nie mógłby t a m zobaczyć, o kim mówiliśmy. „Czemu przy tych słowach spojrzałeś na mnie; czy p o ­ myślałeś o ...?" — A więc zachodzi w tym momencie pewna reakcja, którą objaśniamy słowami: „Pomyślałem o ..." albo: „Nagle przypominałem sobie o ...". Wypowiedź t a k a odnosi się d o chwili mówienia. I nie jest obojętne, czy odnosi się d o tej chwili, czy d o tamtej. S a m o objaśnianie słowa nie odnosi się d o jakiegoś zda­ rzenia zachodzącego w chwili jego wypowiadania. G r a językowa „ M a m (lub miałem) to na myśli" (objaś­ nianie słowa ex post) jest zupełnie odmienna od gry:

Część druga, XI

305

„Myślałem przy tym o ..." O s t a t n i a jest z grą: „Przypomniało mi to ..."

spokrewniona

„Już trzy razy przypomniało mi się dzisiaj, że miałem d o niego napisać". Jak ważne jest to, co działo się wtedy we mnie? — A z drugiej strony: j a k ważny, na ile in­ teresujący jest sam ten k o m u n i k a t ? — Pozwala o n wysnuć pewne wnioski. „Przypomniał mi się przy tych słowach". — C o jest pierwotną reakcją, od której ta gra się zaczyna? — którą m o ż n a p o t e m na te słowa przełożyć. Jak dochodzi d o tego, iż ludzie tych słów używają? Pierwotną reakcją mogłoby być spojrzenie, gest, a także słowo. „Czemu spojrzałeś na mnie kręcąc głową?" — „Chcia­ łem dać ci d o zrozumienia, że ty ..." M a to wyrażać nie regułę symboliki, lecz cel mego działania. Mieć coś na myśli — to nie jest zjawisko towarzyszące słowu. Ż a d n e bowiem zjawisko nie mogłoby mieć tych następstw, które m a to, iż m a się coś na myśli. (Tak s a m o m o ż n a by — jak sądzę — rzec: Rachunek nie jest eksperymentem, gdyż żaden eksperyment nie mógłby mieć tych szczególnych następstw, jakie m a mnożenie.) Podczas mówienia występują ważne zjawiska towarzy­ szące, których brak bywa często charakterystyczny dla mowy bezmyślnej. Ale nie one są myśleniem. „Już wiem!" C o tutaj zaszło? gdy zapewniałem, że już wiem? Błędnie to ujmujesz. (Do czego służy sygnał?)

Czyż nie wiedziałem,

306

Dociekania filozoficzne

Czy m o ż n a by uznać 'wiedzę' za coś towarzyszącego temu okrzykowi? D o b r z e n a m znane oblicze słowa; poczucie, że wchłonę­ ło o n o swe znaczenie, że jest tego znaczenia podobizną — mogliby istnieć ludzie, k t ó r y m to wszystko byłoby obce. (Nie byliby oni przywiązani d o słów.) — A w czym uczucia te przejawiają się u nas? — W tym, jak słów dobieramy, i jak je sobie cenimy. Jak znajduję 'właściwe' słowo? Jak dobieram słów? Cza­ sem jest to tak, j a k b y m je porównywał według delikatnych różnic zapachu: To jest za b a r d z o to za b a r d z o — to jest właściwe. — Ale nie zawsze muszę d o k o n y w a ć ocen, d a w a ć wyjaśnienia; czasem potrafiłbym tylko rzec: „To po prostu jest jeszcze nie to". Jestem niezadowolony, szukam dalej. Wreszcie zjawia się jakieś słowo: „To jest to!". Nie­ kiedy umiem powiedzieć dlaczego. Tak wygląda tutaj szu­ kanie — i znajdowanie. A czy słowo, które przychodzi ci do głowy, nie 'zjawia się' w szczególny sposób? Z w r ó ć na to uwagę! Zwracanie uwagi nic mi nie pomoże. Pozwoli bowiem wykryć tylko to, co teraz we mnie się dzieje. I jak — a k u r a t teraz — mogę się w to w ogóle wsłuchi­ wać? Powinienem raczej czekać, aż przyjdzie mi znowu d o głowy jakieś słowo. Dziwne jest właśnie to, że nie wydaje się, bym musiał wyczekiwać dopiero okazji; mogę to sobie z a d e m o n s t r o w a ć sam, choć n a p r a w d ę nic takiego się nie dzieje. — W jaki sposób? — Odgrywając. — Ale czego mogę się tą drogą dowiedzieć? C o tu odtwarzam? — C h a ­ rakterystyczne zjawiska towarzyszące. Głównie: gesty, in­ tonacje, miny. O subtelnej różnicy estetycznej da się wiele powie­ dzieć — to ważne. Pierwszym, co powiemy, będzie może:

Część druga, XI

307

„To słowo pasuje, tamto nie" — lub coś w tym rodzaju. A potem możemy rozpatrywać daleko rozgałęzione po­ wiązania, które biegną od każdego z tych słów. Ó w pier­ wszy sąd nie załatwia sprawy, bo sprawą decydującą jest pole słowa. „ M a m ten wyraz na k o ń c u języka". C o dzieje się wtedy w mej świadomości? T o nie m a znaczenia. Cokolwiek w niej się działo, nie to mieliśmy w naszej wypowiedzi na myśli. Bardziej interesujące byłoby już to, co dzieje się wtedy w m y m zachowaniu. — „ M a m ten wyraz n a końcu języka" — zwrot ten informuje, że wyraz, który tu należy, gdzieś mi się zapodział, ale spodziewam się wnet go od­ naleźć. P o z a tym zwrot ów nie daje więcej, niż pewne zachowanie bezsłowne. Pisząc na ten temat James chce tu właściwie powiedzieć: „Cóż za dziwne przeżycie! W y r a z u jeszcze nie ma, a jed­ nak w j a k i m ś sensie — już jest — albo jest już coś, z czego tylko ten wyraz może wyrosnąć"*. — Ale nie jest to żadne przeżycie. Pojęte j a k o przeżycie wygląda istotnie dziwnie. Nie inaczej niż intencja pojęta j a k o coś towarzyszącego działaniu albo — 1 j a k o liczba kardynalna. Słowa: „ M a m to n a k o ń c u języka" tak s a m o nie są wyrazem przeżycia, j a k słowa: „Już wiem, j a k dalej!". — Używa się ich w pewnych sytuacjach, a otacza je swoiste zachowanie i charakterystyczne przeżycia. W szczególności następuje po nich często znalezienie słowa. (Zastanów się: * Por. W. James, Principles of Psychology, cyt. wyd., rozdział IX, The Stream of Thought, s. 251/252, gdzie mówiąc o „poczuciach skłonno­ ści" feelings of tendency) James rozpatruje ów „osobliwy stan świadomo­ ści", który pojawia się wtedy, gdy usiłujemy przypomnieć sobie jakąś nazwę.

308

Dociekania filozoficzne

„Co by było, gdyby ludzie nigdy nie znajdowali słów, jakie mają na k o ń c u języka?".) M o w a cicha, 'wewnętrzna' nie jest na wpół ukrytym zjawiskiem, k t ó r e postrzegamy j a k b y przez zasłonę. Nie jest o n a wcale ukryta, ale jej pojęcie wprawia nas łatwo w zakłopotanie. Biegnie o n o bowiem przez dłuższy czas tuż obok pojęcia zjawiska 'zewnętrznego', nie pokrywając się z nim jednak. (To, czy przy mowie wewnętrznej zachodzi innerwacja mięśni krtani jest, być może, b a r d z o ciekawym zagad­ nieniem, ale nie z p u n k t u widzenia naszych dociekań.) Bliskie pokrewieństwo 'mowy wewnętrznej' z 'mową' wyraża się w tym, że m o ż n a głośno z a k o m u n i k o w a ć to, co się mówiło wewnętrznie, i że wewnętrzna m o w a towarzy­ szyć może działaniu zewnętrznemu. (Mogę wewnętrznie nucić albo czytać po cichu, albo liczyć w myśli, uderzając zarazem ręką d o taktu.) „Ale m o w a wewnętrzna jest przecież pewną czynnością, której trzeba się nauczyć!" Owszem; tylko czym jest tu 'czynność' i czym 'nauka'? Niech o znaczeniu słów pouczy cię ich zastosowanie! (Podobnie m o ż n a często powiedzieć w matematyce: Niech dowód pouczy cię, co zostało dowiedzione.) „Czy więc licząc w myśli nie liczę naprawdę?" — Prze­ cież ty też odróżniasz liczenie w myśli od liczenia d o ­ strzegalnego! Jednakże dowiedzieć się, czym jest 'liczenie w myśli' możesz tylko przez to, że dowiesz się, czym jest 'liczenie'; liczenia w myśli możesz nauczyć się tylko przez to, że nauczysz się liczyć. M o ż n a mówić b a r d z o 'wyraźnie' w myśli, oddając ka­ dencję zdań — z zamkniętymi ustami — mruczeniem.

Część druga, XI

P o m o c n e są też mowę słyszy się — czuje jedynie sobie wyobrazić, jak na palcach.)

309

ruchy krtani. Dziwne jest j e d n a k to, że wtedy w myśli, nie zaś — by tak rzec jej szkielet w krtani. (Bo m o ż n a by też iż ludzie liczą po cichu n a ruchach krtani

Hipotezy tego rodzaju, że przy liczeniu wewnętrznym zachodzi w naszym ciele to a to, są dla nas tylko o tyle interesujące, o ile wskazują możliwe użycie zwrotu: „ P o ­ wiedziałem sam d o siebie mianowicie polegające na tym, że ze zwrotu wnosi się o zjawisku fizjologicznym. W pojęciu 'mowy wewnętrznej' zawarte jest, że to, co drugi mówi wewnętrznie, jest przede mną ukryte. Tylko że „ukryte" nie jest tu słowem właściwym; bo jeśli jest przede mną ukryte, to dla niego samego winno być jawne, on powinien by to wiedzieć. Tymczasem nie 'wie', a tylko wątpliwość, którą j a m a m , u niego się nie pojawia. „To, co ktoś mówi wewnętrznie d o siebie, jest przede mną ukryte". C o prawda, mogłoby to też znaczyć, że nie potrafię tego n a ogół odgadnąć ani — co też możliwe — odczytać np. z ruchów jego krtani. „Wiem, czego chcę, czego sobie życzę, co sądzę, co czu­ ję, ..." (i tak dalej poprzez wszystkie czasowniki psycho­ logiczne) jest to bądź niedorzeczna m o w a filozofów, bądź też nie jest to sąd a priori. „Wiem ..." może znaczyć „Nie wątpię ...". Nie znaczy to jednak, iż słowa „Wątpię ..." są bezsensowne, że wątpliwość jest wykluczona logicznie. M ó w i się: „Wiem", gdzie m o ż n a by też powiedzieć: „Sądzę" lub: „Przypuszczam"; gdzie m o ż n a się o czymś przekonać. (Gdyby ktoś zechciał o p o n o w a ć , że m a w i a m y

310

Dociekania filozoficzne

czasem: „Muszę przecież wiedzieć, czy m a m bóle!", „Tyl­ ko ty możesz wiedzieć, co czujesz" itp., to winien przyjrzeć się najpierw p o w o d o m wypowiadania takich zwrotów i ich celowi. „Wojna to wojna" nie jest przecież przykładem zasady tożsamości.) D a się pomyśleć przypadek, w k t ó r y m mógłbym przeko­ nać się o tym, że m a m dwie ręce. Jednakże normalnie nie mogę. „Wystarczy przecież p o t r z y m a ć je przed oczami". — Jeżeli teraz wątpię.czy m a m dwie ręce, to nie muszę też wierzyć własnym oczom. (Równie dobrze mógłbym spytać przyjaciela.) Wiąże się z tym okoliczność, że np. sens zdania: „Ziemia istnieje od milionów lat" jest jaśniejszy niż zdania: „Ziemia istniała przez ostatnie pięć minut". Tego bowiem, kto twierdzi to ostatnie, zapytałbym: „ D o jakich obserwacji odwołuje się to zdanie? A jakie przemawiałyby przeciw niemu?". — Wiem natomiast, d o jakiego kręgu rozważań należy zdanie pierw­ sze, i d o jakich obserwacji odwołuje się o n o . „Niemowlę nie m a zębów". — „Gęś nie m a zębów". „Róża nie m a zębów". — T o ostatnie — chciałoby się rzec — jest przecież oczywistą prawdą! Pewniejszą nawet, niż że nie m a ich gęś. — A j e d n a k nie jest to tak jasne. Bo gdzie róża miałaby mieć zęby? Gęś nie m a ich w szczę­ kach. Nie m a ich też w skrzydłach, ale nie to m a na myśli ten, k t o mówi, że nie m a o n a zębów. A gdyby rzec: K r o w a przeżuwa paszę i nawozi nią p o t e m różę, zatem róża m a zęby w pysku zwierzęcia. Nie byłoby to absurdem, j a k o że nie wiemy z góry, gdzie szukać u róży zębów. ((Związek z 'bólem w ciele drugiego człowieka'.)) M o g ę wiedzieć, co myśli inny człowiek, ale nie, co j a sam myślę.

Część druga, XI

311

Powiedzenie: „Wiem, co myślisz" jest p o p r a w n e , a: „Wiem, co myślę" — nie jest. (Cała c h m u r a filozofii kondensuje się w kropelkę n a u k i 0 języku.) „Myślenie ludzkie odbywa się wewnątrz świadomości w takim odosobnieniu, wobec którego wszelkie odoso­ bnienie fizyczne jest wręcz wystawieniem na widok pu­ bliczny". Czy obrazu całkowitego odosobnienia skłonni byliby używać też ludzie, którzy zawsze — np. przez obser­ wację krtani — potrafiliby odczytywać ciche monologii innych? G d y b y m głośno rozmawiał sam z sobą w języku nie­ zrozumiałym dla obecnych, to moje myśli też byłyby przed nimi ukryte. Przypuśćmy, że istnieje taki człowiek, który zawsze prawidłowo zgaduje, co mówię d o siebie w myśli. (Jak to robi, nie m a znaczenia.) A co stanowi kryterium tego, że zgaduje on prawidłowo? N o cóż, jestem p r a w d o m ó w n y 1 wyznaję, że dobrze zgadł. — Czy nie mógłbym się jednak mylić, czy pamięć nie mogłaby mnie zwodzić? A czy nie mogłaby mnie zwodzić zawsze, kiedy tylko — nie kłamiąc — mówię, co sobie pomyślałem? Wo­ bec tego zdaje się, że rzecz wcale nie w tym, co 'działo się w m y m wnętrzu'. (Wykonuję tu pewną konstrukcję p o ­ mocniczą.) Kryteriami prawdziwości wyznania, iż pomyślałem sobie to a to, nie są kryteria zgodnego z prawdą opisu zjawiska. Doniosłość prawdziwego wyznania nie polega też na tym, że oddaje o n o trafnie i pewnie jakieś zjawisko. Polega o n o raczej na swoistych konsekwencjach, jakie m o ż n a

312

Dociekania filozoficzne

wysnuwać z wyznań, których prawdziwość specjalne kryteria prawdomówności.

gwarantują

(Przypuśćmy, że sny mogłyby być dla nas ważną wska­ zówką ccf*do osoby śniącego; źródłem wskazówki byłoby wtedy szczere opowiedzenie snu. Nie może się tu pojawić kwestia, czy śniącego nie myli czasem pamięć, gdy po obudzeniu o p o w i a d a swój sen — chyba że wprowadziliby­ śmy zupełnie nowe kryterium 'zgodności' o p o w i a d a n i a ze snem: kryterium, które pozwalałoby odróżnić tu prawdę od prawdomówności.) Jest t a k a gra: 'zgadywanie myśli'. Jej w a r i a n t e m byłaby gra następująca: O s o b ę A informuję o czymś w języku, k t ó r e g o o s o b a B nie rozumie. B m a zgadywać sens infor­ macji. — Inny wariant: Zapisuję jakieś zdanie, k t ó r e g o k t o ś drugi nie widzi. M a o n teraz o d g a d n ą ć jego brzmie­ nie lub sens. Jeszcze inny: S k ł a d a m o b r a z k o w ą u k ł a d a n ­ kę; k t o ś inny mnie nie widzi, ale od czasu d o czasu zgaduje moje myśli i w y p o w i a d a je. M ó w i np.: „Gdzie się podział ten kawałek!". — „Teraz j u ż wiem, j a k to pa­ suje!" — „Nie m a m pojęcia, co należy tutaj". — „ N i e b o zawsze jest najtrudniejsze" itd. — przy czym ja m o g ę d o siebie w ogóle nie mówić, nie tylko głośno, ale r ó ­ wnież w myśli. W s z y s t k o to byłoby z g a d y w a n i e m myśli. Jeżeli zaś faktycznie tak się nie dzieje, t o myśl nie staje się przez to czymś bardziej u k r y t y m niż jakiekolwiek nie p o s t r z e g a n e przez nas zjawisko fizyczne. „Wnętrze jest przed n a m i ukryte". — Przyszłość jest przed n a m i ukryta. — Czy sądzi tak astronom, gdy o b ­ licza, kiedy nastąpi zaćmienie Słońca?

Część druga, XI

313

G d y widzę, j a k ktoś — z widocznych p o w o d ó w — zwija się z bólu, to nie myślę sobie: a j e d n a k doznania jego są przede mną ukryte. M a w i a się też o ludziach, że są dla nas przejrzyści. Ale w naszych rozważaniach istotne jest to, że człowiek może też być dla drugiego kompletną zagadką. Przekonujemy się o tym, gdy trafiamy d o obcego kraju o zupełnie obcych n a m tradycjach; i to nawet wtedy, gdy władamy tamtej­ szym językiem. Ludzi tych nie rozumiemy. (I to nie dlatego, że nie wiemy, co d o siebie mówią.) Nie potrafimy się w nich wczuć. „Nie mogę wiedzieć, co się w nim dzieje" — to jest przede wszystkim pewien obraz. Jest to przekonywający wyraz pewnego przekonania. Nie podaje on racji owego przekonania. Te nie leżą na dłoni. G d y b y lew umiał mówić, nie potrafilibyśmy go zro­ zumieć. M o ż n a sobie wyobrazić zgadywanie zamiaru, p o d o b n i e jak zgadywanie myśli, ale także zgadywanie, co ktoś teraz n a p r a w d ę zrobi. Powiedzieć: „Tylko on może wiedzieć, co zamierza" — to niedorzeczność; powiedzieć: „Tylko on może wie­ dzieć, co zrobi" — to fałsz. Bo z jednej strony przewidywa­ nie zawarte w wyrazie zamiaru (np.: „ G d y wybije piąta, idę d o domu".) nie musi się spełnić, z drugiej zaś, inny czło­ wiek może wiedzieć, co się n a p r a w d ę stanie. Dwie rzeczy są j e d n a k ważne: To, że inny człowiek często nie potrafi przewidzieć mych działań, podczas gdy j a w swym zamiarze je przewiduję; oraz to, że moje prze­ widywanie (zawarte w wyrazie mego zamiaru) opiera się na innych podstawach niż jego przewidywania co d o mych

314

Dociekania filozoficzne

działań — i że wnioski płynące z tych przewidywań są zupełnie różne. D o z n a ń drugiego człowieka mogę być tak s a m o pewny, j a k każdego innego faktu. Jednakże zdania: „ O n jest bar­ dzo przygnębiony", „25 x 25 = 625" i „ M a m 60 lat" nie staną się przez to p o d o b n y m i instrumentami. N a s u w a się wyjaśnienie, że chodzi tu o inny rodzaj pewności. — Zdaje się o n o wskazywać na jakąś różnicę psychologiczną. A jest to tymczasem róiffrica logiczna. „Czy będąc pewny, nie zamykasz p o prostu oczu n a wątpliwości?" — O n e zostały mi zamknięte. Czy jestem mniej pewny tego, że człowiek ów m a bóle, niż tego, że 2 x 2 = 4? — Czy zatem to pierwsze jest pewnością matematyczną? 'Pewność m a t e m a t y c z n a ' nie jest pojęciem psychologicznym. Rodzaj pewności to rodzaj gry językowej. „Tylko on zna swoje m o t y w y " — tak wyraża się to, że o jego motywy jego pytamy. — Jeżeli jest szczery, to je n a m ujawni; trzeba natomiast więcej niż szczerości, żeby jego motywy odgadnąć. Zachodzi tu pokrewieństwo z przypadkiem, kiedy się coś wie. Niech cię zastanowi, że istnieje coś takiego, jak nasza gra językowa: W y z n a w a ć motywy swego czynu. Nie uświadamiamy sobie niesłychanej rozmaitości co­ dziennych gier językowych, gdyż szata naszego języka wszystko ujednolica. Tym, co nowe (spontaniczne, 'specyficzne') jest zawsze j a k a ś gra językowa. N a czym polega różnica między m o t y w e m i przyczyną? — Jak znajdujemy motyw, a jak przyczynę?

Część druga, XI

315

M o ż n a zadać pytanie: „Czy jest to wiarygodny sposób na ocenę m o t y w ó w czyjegoś postępowania?". Aby j e d n a k m ó c tak pytać, trzeba już wiedzieć, co znaczy „oceniać motywy"; tego zaś nie dowiemy się stąd, że powie się nam, czym są 'motywy' i co znaczy 'oceniać'. Oceniając długość pręta m o ż n a szukać metody — i zna­ leźć ją — oceniania dokładniejszego i bardziej niezawod­ nego. Czyli — powiesz — że to, co oceniamy, nie zależy od metody oceny. Z a pomocą metody wyznaczania długości nie m o ż n a objaśnić, czym jest długość. — K t o tak myśli, popełnia błąd. Jaki? — Powiedzenie: „Wysokość szczytu M o n t Blanc zależy od tego, j a k się n a ń wchodzi" — było­ by to dziwne. Tymczasem: 'Wymierzać coraz dokładniej długość' chciałoby się p o r ó w n y w a ć d o podchodzenia co­ raz bliżej d o jakiegoś obiektu. O t ó ż w pewnych przypad­ kach jasne jest, co by znaczyło „przybliżać się d o długości obiektu", a w pewnych nie jest. C o znaczy powiedzenie: „Wyznaczać długość" nie dowiemy się stąd, że dowiemy się, czym jest długość i czym wyznaczanie. Znaczenie słowa „długość" poznajemy natomiast między innymi przez to, że dowiadujemy się, czym jest wyznaczanie długości. (Dlatego wyraz „metodologia" m a podwójne znaczenie. „Rozważaniami metodologicznymi" m o ż n a nazywać roz­ ważania i fizykalne, i pojęciowe.) O pewności — przekonaniu — chciałoby się czasem rzec, że stanowią zabarwienie myśli. Jest też prawdą, że znajdują one wyraz w tonie naszej mowy. Ale nie wyob­ rażaj ich sobie j a k o jakichś 'poczuć' podczas mówienia lub myślenia! Nie pytaj: „Co dzieje się w nas, gdy jesteśmy pewni ...?"; natomiast pytaj: W jaki sposób 'pewność, że tak jest' przejawia się w działaniu człowieka?

316

Dociekania filozoficzne

„ M o ż n a wprawdzie mieć całkowitą pewność co d o sta­ n u d u c h a drugiego człowieka, ale zawsze będzie to pew­ ność subiektywna, a nie obiektywna". — Te dwa wyrazy wskazują na różnicę gier językowych. M o ż e powstać spór co d o p o p r a w n e g o wyniku d a n e g o rachunku (np. dłuższego sumowania). Ale spory takie pow­ stają r z a d k o i trwają k r ó t k o . M o ż n a je — jak p o w i a d a m y — rozstrzygać 'z całą pewnością'. W ś r ó d m a t e m a t y k ó w nie d o c h o d z i n a ogół d o s p o r u n a t e m a t w y n i k ó w r a c h u n k u . (To ważny fakt.) — G d y b y było inaczej, gdyby n p . któryś z nich był p r z e k o n a n y , że j a k a ś cyfra niepostrzeżenie się zmieniła, albo że jego — czy tego drugiego — zawodzi pamięć itd., itd. — to nie istniałoby wówczas nasze pojęcie 'pewności m a t e m a ­ tycznej'. Ale zawsze jeszcze mogłoby to znaczyć: „Nie możemy co p r a w d a nigdy wiedzieć, jaki jest wynik rachunku, ale m a on j e d n a k zawsze zupełnie określony wynik. (Bóg go zna.) M a t e m a t y k a niewątpliwie odznacza się najwyższą pewnością, chociaż m a m y tylko szkicową jej podobiznę". Czy chcę może powiedzieć, że pewność matematyki opiera się na niezawodności papieru i atramentu? Nie. (Byłoby to błędne koło.) — Nie powiedziałem, czemu mię­ dzy m a t e m a t y k a m i nie dochodzi d o sporów, lecz tylko, że nie dochodzi. Nie ulega kwestii, iż używając pewnych rodzajów papie­ ru i a t r a m e n t u nie dałoby się liczyć — to znaczy, gdyby podlegały one j a k i m ś osobliwym przemianom. Ale to, że się zmieniają, z n o w u mogłoby okazać się tylko dzięki pamięci i p o r ó w n y w a n i u z innymi przyborami d o liczenia. A jak te z kolei miałyby być sprawdzane?

Część druga, XI

317

Tym, co p o prostu trzeba przyjąć, co jest dane, są — m o ż n a rzec — sposoby życia. Czy jest sens mówić, iż ludzie są na ogół zgodni w swych sądach o kolorach? Jak by to było, gdyby było inaczej? — Ano, jeden mówiłby, że kwiat jest czerwony, a drugi, że niebieski itd., itd. — Ale j a k i m prawem uzna­ walibyśmy wtedy wyrazy „czerwony" i „niebieski" u tych ludzi za nasze 'nazwy kolorów'? Jak uczyliby się oni używać tych wyrazów? Czy gra językowa, której się uczą, jest nadal tym, co my nazywamy użyciem 'nazw kolorów'? Zachodzą tu najwyraźniej róż­ nice stopnia. R o z u m o w a n i e to musi się matematyki. G d y b y nie było nie opanowaliby też techniki, technika różniłaby się mniej wręcz nie d o poznania.

j e d n a k odnosić również d o tu pełnej zgody, to ludzie ci którą my opanowujemy. Ich lub więcej od naszej, może

„ P r a w d a matematyczna nie zależy przecież od tego, czy ludzie poznali ją, czy nie!" — Zapewne: Sens zdań „Ludzie sądzą, że 2 x 2 = 4 " i „ 2 x 2 = 4 " nie jest jednakowy. Ostatnie jest zdaniem matematycznym, natomiast pierwsze — jeżeli m a w ogóle jakiś sens — mogłoby ewentualnie znaczyć, iż ludzie n a to zdanie matematyczne wpadli. O b a mają całkiem odmienne zastosowanie. — A cóż by to znaczyło: „Choćby wszyscy ludzie sądzili, że 2 x 2 jest 5, to j e d n a k będzie to 4"? — Jak by to wyglądało, gdyby wszyscy tak sądzili? — N o , m o ż n a by sobie np. wyobrazić, iż mają oni inny rachunek albo technikę, której my nie nazwalibyśmy „liczeniem". Ale czy byłby to fałsz? (Czy koronacja jest fałszem? Istotom innym niż my mogłaby wydać się nader dziwna.)

318

Dociekania filozoficzne

W jakimś sensie m a t e m a t y k a jest wprawdzie pewną teorią, ale jest też pewną działalnością. 'Błędne ruchy' mogą pojawiać się w niej tylko w drodze wyjątku. Bo gdyby to, co teraz tak nazywamy, stanowiło regułę, to znosiłoby to grę, w której są to błędne ruchy. „Wszyscy uczymy się tej samej tabliczki mnożenia". M o g ł a b y to być uwaga o nauczaniu arytmetyki w naszych szkołach, a także stwierdzenie na temat pojęcia tabliczki mnożenia. („Na wyścigach konie biegną — na ogół — tak szybko, jak tylko mogą".) Istnieje ślepota na kolory i są sposoby jej stwierdzania. W ś r ó d ludzi uznanych za n