Dzieła filozoficzne 9788376830278, 8376830279 [PDF]


160 23 15MB

Polish Pages 618 [712] Year 2010.

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Dzieła filozoficzne
 9788376830278, 8376830279 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

Julien Offray de La Mettrie Dzieła filozoficzne

http://rcin.org.pl/ifis

Wydawnictwo

IFiS PAN

KLASYKA filozofii Seria ukazuje się pod patronatem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN i Polskiej Akademii Umiejętności

Komitet Redakcyjny Seweryn Blandzi Stanisław Borzym Stanisław Czerniak Juliusz Domański Paweł Dybel Tadeusz Gadacz Włodzimierz Gałewicz Agnieszka Kijewska Małgorzata Lukasiewicz Krzysztof Michalski Jacek Migasiński Robert Piłat Marek J. Siemek Władysław Stróżewski Lech Szczucki Tadeusz Szubka Redaktor serii Tadeusz Gadacz

http://rcin.org.pl/ifis

KLASYKA filozofii Julien Offray de La Mettrie

Dzieła filozoficzne

http://rcin.org.pl/ifis

http://rcin.org.pl/ifis

Julien Offray de La Mettrie

Dzieła filozoficzne

Przełożył, wprowadzeniem i przypisami opatrzył

Marian Skrzypek

Warszawa 2 0 1 0 http://rcin.org.pl/ifis Wy dawnictwo IFiS PAN

Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d ’Aide à la Publication BOY-ŻELEŃSKI, bénéficie du soutien du Ministère des Affaires étrangères et européennes français et du Service de Coopération et d Action Culturelle de lA m bassade de France en Pologne. Książka ta, wydana w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI, korzysta z pomocy francuskiego M inisterstwa Spraw Zagranicznych i Europejskich i Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce.

Podstawa przekładu: O euvres philosophiques d e Mr. d e La Mettrie, Londres 1751, Berlin 1796 Anti-Sénèque ou le souverain bien, Amsterdam 1751 Ouvrage d e Pénélope ou M achiavel en médecine. Par Aletheius Dem etrius, Berlin 1748 Supplément à l’Ouvrage de Pénélope ou Machiavel en médecine. Par A letheius Dem etrius, Berlin 1751

Projekt okładki Teresa O leszczuk Redaktor B arbara G ruszka

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo IFiS PAN, 2010

ISBN 9 7 8 -8 3 -7 3 8 8 -0 2 7 -8

Wydawnictwo Instytutu Filozofii i Socjologu FAN 00-330 Warszawa, ul. Nowy Świat 72, tel. (0 22) 657 28 97 e-mail: publish@ ifispan.waw.pl www.ifispan.waw.pl http://rcin.org.pl/ifis

Spis treści

W prow adzenie do filozofii La M ettriego (M ańan S k r z y p e k ) .......................................................................... VII

J u lie n Offray de La M ettrie D zie ła filo zo ficzn e N atu ra ln a h isto ria d u s z y ........................................................ 3 S y stem y filozoficzne w sk rócie dla u ła tw ien ia zrozu m ien ia T raktatu o d u s z y .......................................... 105 S y stem E piku ra ..................................................................... 139 C złow iek ro ślin a ..................................................................... 175 Z w ierzęta czym ś więcej niż m a s z y n y .............................. 193 C złow iek m a sz y n a .................................................................2 3 5 List do m ojego u m y słu albo A nonim w y szy d zo n y

305

R ozpraw a w stę p n a ............................................................... 3 1 5 A n ty -S en ek a albo o najw yższym dobru .......................3 5 9 R ozkosz przez Kawalera de M*** k ap itan a regim en tu D e lf in a ..................................................................461 R obótka P en elopy albo M achiavelli w m edycynie. W ybrane fragm enty filo z o fic z n e ................................ 5 2 3 Polityka w s to s u n k u do religii ................................... 5 2 4 O tym , że lekarze s ą bardziej lub mniej religijni, niż sąd zim y ............................................... 541 N ieb ezp ieczeń stw o sy stem ó w .................................... 5 5 7 K on ieczn ość galanterii ..................................................5 6 7 S em iotyk a m iło ści .......................................................... 5 7 9 B łysk otliw y przykład sty lu lekarzy ..........................5 8 8 S p erm atologia .................................................................. 6 0 0

http://rcin.org.pl/ifis

http://rcin.org.pl/ifis

Wprowadzenie do filozofii La Mettńego

Filozofię La M ettriego znam y w Polsce głównie przez pryzm at C złow ieka m a szyn y, jedynego utw oru, który doczekał się p rzek ład u w 1925 roku, a n astęp n ie dwóch przedruków (1953, 1984). Dosłowne potraktow anie tego prowokacyjnego ty tu łu wpłynęło w znacznej mierze n a in ­ terpretację jego filozofii, k tó ra niekiedy sprow adzana je st niem iłosiernie do m aterializm u m echanicystycznego i to do m echanicyzm u rozw ażanego w kategoriach „sprężyn, kó­ łek, trybów i dźwigni”. Ponieważ La Mettrie był pierwszym w ybitnym przedstaw icielem oświeceniowego m aterializm u francuskiego, u zn a n o C złow ieka m a szyn ę za m anifest epoki, który był jakoby realizow any przez pokolenie Ency­ klopedystów. Ci z kolei odżegnywali się od jego filozofii ze względu n a im m oralistyczne w ątki w jego hedonistycznej etyce, jako że zam ierzali budow ać nowe społeczeństw o n a fundam encie Cnoty. La M ettrie pozostał więc myślicielem odosobnionym i krytykow anym zarówno przez oświecenio­ wych m aterialistów , ja k ich przeciwników. Niemal przez cały XVIII i XIX wiek poglądy La Mettriego poznaw ano głównie przez pryzm at konserw atyw nej krytyki jego osoby prowadzonej w skali europejskiej przez teologów, filozo­ fów idealistów i w ulgarnych m arksistów , którzy red u k u jąc oświeceniowy m aterializm do m echanicyzm u i metafizyki rozum ianej nie w sensie arystotelesow skim , ale w m etodo­ logicznym sensie heglowskim , usiłow ali m aterializm fran ­ http://rcin.org.pl/ifis

VIII

M

a r ia n

S

krzypek

cuskiego ośw iecenia deprecjonow ać. Zarówno teologowie, ja k i niektórzy historycy filozofii potępiali lub wstydliwie przem ilczali im m oralizm i hedonistyczną etykę La Mettriego. Niechętni m u biografowie próbowali łączyć jego rozwa­ żania o rozkoszy z niem oralnym trybem życia. Przedmio­ tem kpin sta ła się n aw et jego nagła, zagadkow a śmierć w w ieku 42 lat, k tó rą tłum aczono niestraw nością. Nawet Voltaire kpił z kruchej m aszyny, k tó ra zo stała u n ie ru c h o ­ m iona przez jed en p aszte t z truflam i. Takowa a u ra immoralisty, który również w codziennym życiu m iał należeć do „trzody E p ik u ra”, p rzesłan iała doniosłość teoretyczną jego rozw ażań w kategoriach etyki epikurejsko-cyrenaickiej i stoickiej, n ad m o ralnością w świetle praw a n a tu ry i m o­ ralnością społeczną, n a d przyjem nością i rozkoszam i ciała i d u ch a, w sum ie n ad szczęściem . Te w łaśnie problem y, zapoznaw ane przez w ielu badaczy koncentrujących się n a C złow ieku m aszynie, podejm u­ je La M ettrie w dziełach, które publikujem y w niniejszym tomie: A nty-Seneka albo o n a jw y ższy m dobru (inny tytuł tego dzieła, z którym się spotkam y w p racach o La Mettriem to Rozpraw a o szczęściu), R ozpraw a w stęp n a (do wy­ d an ia jego Oeuvres philosophiques z 1751 roku) i Rozkosz. Sądzę, że le k tu ra Dzieł filozoficznych La M ettriego, które wydajemy, pozwoli dostrzec, ja k szerokie było pole zain te­ resow ań tego filozofa we w czesnym fran cu sk im ośw ieceniu i ja k różnorodne były k ieru n k i jego refleksji n ad m aterią, ruchem , pow staniem życia i pojaw ieniem się kolejnych jego form, nad wrażliwością m aterii, kształtow aniem się w niej czucia i zalążków m yślenia, które filozof ten rozpa­ truje w kategoriach d uszy roślinnej, zwierzęcej i ludzkiej, a n astępnie pod k ątem w zrastającego sto p n ia „organiza­ cji” istot żywych, między którym i w ystępują zarów no cechy w spólne, ja k i różnice sprow adzające się do wyższego lub niższego stopnia tej „organizacji” m aterii ożywionej, do p lu s ou moins, czyli do czegoś więcej lub mniej n a poszczegól­ nych szczeblach d rab in y bytów. Nieprzypadkowo po Czło­ w ieku m aszyn ie La M ettrie opublikow ał C złow ieka roślinę i Zw ierzęta czym ś w ięcej niż m a szyn y, a jak o m otto do tego http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

IX

ostatniego utw o ru w ybrał fragm ent A m fitńona Molière’a: Les bêtes ne sont p a s si bêtes que Von p e n se (Zwierzęta nie są ta k głupie, ja k myślimy). Nie chodziło m u więc o po k a­ zanie, że człowiek je s t m aszyną, ale że między nim a ro­ śliną i zwierzęciem istnieją pewne analogie fizjologiczne, które w sk azu ją n a jed n o ść praw rządzących ogółem istot zorganizow anych albo organicznych. Dzieła La M ettriego pow staw ały w w ąskich ram ach cza­ sowych (lata 1735-1751). Ich au to r pisał tra k ta ty medycz­ ne pośw ięcone m .in. chorobom wenerycznym , satyryczne pam flety skierow ane przeciw lekarzom tradycjonalistom jako zarozum iałym nieukom , pozostającym pod wpływem stary ch przesądów i zwykłym karierowiczom. O śm ieszał ich w d ra m a ta c h przypom inających molierowskie kom e­ die. Jed nocześn ie tłum aczył dzieła medyczne B oerhaave’a, gdzie dorzucał myśli w łasne w postaci kom entarzy. Nie zawsze je s t możliwe oddzielenie myśli La Mettriego jako uczonego i pisarza pam flecisty. Dlatego w tym zbiorze jego dzieł filozoficznych zn ajd u ją się utw ory, których sam nie włączył, czy też nie pozwolono m u włączyć, do w ydanych za jego życia Oeuvres philosophiques, a pom inięte zo stan ą takie, które - ja k Traité du vertige - uznaliśm y za mniej istotne dla pok azan ia jego poglądów filozoficznych. Niekiedy odnosi się w rażenie, że La M ettrie pisał bez am bicji tw orzenia koherentnego system u, bo system y fi­ lozoficzne zwalczał, ale chodziło m u przecież o klasyczne system y XVII w ieku, głównie o kartezjanizm , okazjonalizm, leibnizjanizm i wolffianizm, choć nie był dogm aty­ kiem i przysw ajał sobie to, co w idealistycznych system ach u zn a ł za cenne dla form ow ania w łasnego św iatopoglądu. Był m a terialistą i ateistą, ale nie upraw iał ateizm u agre­ sywnego czy też antykleiykalizm u w stylu deisty V oltaire’a. W yznawał „religię lekarza” polegającą n a tym, aby nie mieć żadnej religii poza ludzką i lek arsk ą uczciw ością (prob­ lem te n omówiłem obszerniej w La M ettńe et la „religion du m édecin” [Corpus. Revue de Philosophie” 1987, n r 5 /6 , s. 63-81]. Niekiedy wytyka się La M ettriem u „odstępstw a” od ateizm u, ja k n a przykład sporadyczne powoływanie się http://rcin.org.pl/ifis

X

M

a r ia n

S

krzypek

n a Boga lub Istotę Najwyższą, ale nie n am rozstrzygać, czy budow ał sobie w ten sposób k o n tek st ochronny, czy też czynił to wydawca niektórych anonim ow ych jego utworów, czy wreszcie powodowały nim inne nieznane n a m okolicz­ ności. Faktem jest, że nie m a to wpływu n a jego m a te­ rializm, w któiym nie potrzebuje pierwszego poruszyciela czy też - ja k Voltaire - pierwszego zegarm istrza i stró ża porządku publicznego. W rozpraw ce Le p etit hom m e à lon­ gue queue pisze: „my, dobrzy i szczerzy m aterialiści”, więc nie m am y w tej kw estii wątpliwości. Je steśm y też w stan ie w yjaśnić budzące niepokój niektórych autorów powoływa­ nie się przezeń n a tradycję perypatetyczną i scholastyczną. Sięgnął do niej w pierwszym swym dziele Naturalna histo­ ria d u szy, bo skorzystał z wiedzy wyniesionej z kolegiów, gdzie w ykładano teologię i gdzie perypatetyzm em zw al­ czano kartezjański racjonalizm i m etodyczny sceptycyzm . Wykazywano, że kartezjanizm może prowadzić do ateizm u, racjonalistycznego an tro p o cen tiy zm u i agnostycyzm u w spraw ach wiary. To, co było dla teologów potencjalne, La M ettrie uczynił realnym . Nie ta k łatwo je st w yjaśnić inne wątpliwości dotyczące określenia n ad e r skom plikow anego stanow iska La Mettriego wobec kw estii tradycyjnie zali­ czanych do m ieszczańskiej ideologii z jej krytyką d esp o ­ tyzm u politycznego i religijnego. Otóż dalecy jesteśm y od podzielania niem al potocznego w niedalekiej przeszłości przekonania, że poglądy La Mettriego m ożna w ytłum aczyć całkowicie oddziaływ aniem społecznego środow iska, bo stracilibyśm y z pola widzenia wszelkie możliwe m ediacje, jakie zachodziły między jego św iadom ością jed n o stk o w ą a św iadom ością społeczną i m aterialnym i w aru n k am i jej kształtow ania się. Poza tym bierzem y pod uw agę fakt, że filozof ten nie je s t typowym wytworem epoki i nie rep rezen ­ tuje ideologii m ieszczańskiej jak o jej świadom y rzecznik, chociaż w Człowieku m a szyn ie doszukiw ano się kiedyś idealizacji maszynowego sposobu produkcji. T rudno w ogóle dopatryw ać się w jego dziełach elem entów społecznej u to ­ pii. Nie chwali despotyzm u, czasem go potępia, a je d n o ­ cześnie m usi korzystać z opieki i protekcji Fryderyka II. http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XI

Jed y n ą republik ą, o jakiej marzy, je s t republika uczonych (république d es lettres) albo państw o cnotliwych ateistów gardzących nieośw ieconym tłum em . Nie staw ia sobie za cel budow ania idealnego i wiecznego królestw a Rozumu, Cnoty i W olności przypom inającego raj n a ziemi, a więc nie upraw ia tego wszystkiego, co Hegel nazywał metafizycz­ nym sposobem m yślenia. J e s t indyw idualistą pragnącym tylko w olności słow a i rozkoszow ania się życiem. W kiytyce feudalnych insty tu cji je s t przeciwnikiem Kościoła, ale k o n ­ centruje się n a kiytyce in stru m en taln eg o w ykorzystyw ania religii przez lekarzy, którzy z racji znajom ości anatom ii i fi­ zjologii nie w ierzą w istnienie duszy i są ateistam i zgodnie z porzekadłem : Tres medici, duo athei, ale stw arzają pozo­ ry religijności, by przyciągać sobie pacjentów i m ożnych protektorów . Będąc lekarzem La M ettrie naraził się przez swe kpiny lekarzom , ta k ja k przez teoretyczny im m oralizm i ateizm zraził sobie - ja k sam przyznaje - wszystkie stany: szlachtę, duchow ieństw o i sta n trzeci. Życie i tw órczość La Mettriego to życie i dzieło indywi­ dualisty, którego postaw ę próbow ano kojarzyć z ro m an ­ tyzmem. Ju lie n Offray de La M ettrie urodził się w bretońskim m ieście portowym Saint-M alo w 1709 ro k u jako syn bogatego m ieszczanina, zajm ującego się handlem tek sty ­ liami. Zaczął n a u k ę w prow incjonalnych kolegiach jezu i­ ckich w C outance i C aën (Normandia), gdzie przejaw iał za­ interesow ania h u m anistyczne i zdradzał talenty poetyckie. Ojciec doszedł do w niosku, że z poezji chleba jeść nie bę­ dzie i posłał go do Paryża, by uczył się n a księdza. Trafił do paryskiego Collège d u Plessis, gdzie zetknął się z ja n s e n i­ zm em, k tó iy wpoił m u przekonanie o fatalizmie rządzącym postępow aniem człowieka albowiem jan sen iści uznaw ali konieczność łaski, aby być zbawionym. W ykładowca filozo­ fii i teologii w zbudził jego zainteresow anie S ztu ką m yślenia albo logiką A ntoine’a A rnaulda, k tó ra stanow iła przełom między logiką perypatetyczną a logiką nowego typu - odwo­ łu jącą się do R ozpraw y o m etodzie D escartes’a i staw iającą sobie za cel zbudow anie sztuki m yślenia opartej n a ideach ja sn y c h i oczywistych, a nie n a scholastycznej ergoistyce. http://rcin.org.pl/ifis

XII

M

a r ia n

S

krzypek

Z resztą zraził się do jednej i drugiej, opow iadając się póź­ niej za m yśleniem w kategoriach pospolitego zdrowego roz­ sądku. Z kartezjanizm em zapoznał się La M ettrie bliżej po­ dejm ując stu d ia w Collège d ’H arcourt, w którym cztery lata później kształcił się Diderot. W tym jansen isty czn y m kole­ gium w ykładano now ożytną fizykę i fizjologię. Stąd wzięły się zainteresow ania La Mettriego m edycyną. Idąc za ra d ą lekarza z Saint-M alo, J e a n François H u n au ld a, uznał, że ciekawiej i lepiej będzie m u się żyło, jeśli stan ie się dobrym lekarzem niż m arnym księdzem i w 1728 ro k u rozpoczął stu d ia n a Wydziale Medycyny. Dyplom doktorski uzyskał w 1733 roku w Reims i w krótce u d a ł się n a dalsze stu d ia do Lejdy, gdzie słu ch ał wykładów H erm ana B oerhaave’a. Przeżył tam sw oistą rewolucję in telek tu aln ą, słu ch ając wy­ kładów tego uczonego m edyka obeznanego z filozofią Epi­ k u ra, D escartes’a i Spinozy. B oerhaave prowadził również b ad an ia w dziedzinie fizyki i chemii, a jednocześnie założył katedrę medycyny klinicznej, dysponującej dw iem a sa la ­ mi szpitalnym i po sześć łóżek każda. Przez tę m iniklinikę przewinęło się p o nad 120 lekarzy z całej Europy, a w śród nich La Mettrie. Mógł on uczestniczyć w w ykładach a n a ­ tomii prow adzonych w połączeniu z diagnostyką chorób w ypracow aną n a podstaw ie wiedzy zdobytej podczas sek ­ cji zwłok. La M ettrie powie później, że jed en szczegół do­ strzeżony i w yjaśniony dzięki tym „niemym nauczycielom ” dał m u więcej niż obszerne dzieła, zaw ierające aprioryczne założenia medycyny racjonalnej. Jednocześnie podkreśla, że aczkolwiek B oerhaave uchodził za jatrom echanicystę, to był to m echanicyzm nowego typu, który przechodził od teorii do jej praktycznej weryfikacji i od praktyki do po­ praw nych uogólnień teoretycznych. Ja k o k o n ty n u ato r medycznego dzieła B oerhaave’a, La M ettrie zaczął od p u b ­ likacji Dysertacji o chorobach w enerycznych, k tó rą poprze­ dził przekład dzieła m istrza n a ten sam tem at: S ystèm e de M onsieur H erm an Boerhaave su r les m aladies vénériennes (1735) oraz O bservations su r quelques endroits du Traité de M. A struc de morbis venereis (1741). Krytykę A struca kontynuow ał w sztuce Saint-Cosm e vengé (1747). W 1741 http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f ii

La M

e t t r ie g o

XIII

roku La Mettrie pracow ał w szpitalach w Saint-M alo i S aint Servain. Przeżył p an u jącą w tym czasie epidem ię chole­ ry. Z astanaw iając się n ad przyczynam i zarazy doszedł do w niosku, że pow odują ją, ta k ja k kiłę i rzeżączkę, niewi­ dzialne „wirusy”. W w yjaśnieniu tych chorób sięgnął więc do atom istycznej budow y m aterii, z k tó rą zetknął się s tu ­ diując dzieła gassendysty - G uillaum e’a Lamy’ego, a nieco później L ukrecjusza i jego opis zarazy w A tenach. Nowy rozdział w życiu i twórczości La Mettriego w ią­ że się z przyjazdem w 1742 roku do Paryża i za tru d n ie­ niem u d iu k a Louis Antoine de G ram m onta n a stanow isku nadw ornego lekarza. Dzięki tem u La Mettrie dysponow ał wolnym czasem , który wykorzystał n a kontakty ze św ia­ tem filozofów pisarzy i artystów . Odwiedzał system atycz­ nie teatry, operę, ale też sły n n ą kaw iarnię Procope’a, gdzie spotykali się poeci epikurejczycy i libertyńscy filozofowie, ale też i arystokraci, którzy szukali tam intelektualnej roz­ rywki. W epoce despotyzm u m ożna było bowiem być po trosze dekadentem , a po trosze a n a rc h istą i cieszyć się ży­ ciem z dala od rygorów dworskiej etykiety. Mógł więc La Mettrie spotykać u Procope’a m arszałk a Richelieu, d iu ­ ka Birona, w icehrabię Du Cheyla, którem u zadedykował La Politique du m édecin de M achiavel (1746), m arszałk a M aurycego Saskiego, nieślubnego sy n a króla A ugusta II, a wreszcie jego lekarza (jak też lekarza króla Ludwika XIV) J e a n B ap tiste’a Senaca. Poeci, którzy pod szyldem E p ik u ­ ra głosili idee nacechow ane skrajnym hedonizm em , m o­ gli więc liczyć n a protekcję ludzi m ożnych i arystokratów . Café Procope nie stanow iła jedynego środow iska, które wpłynęło n a zainteresow ania się La Mettriego etyką epikurejską, a tą drogą - epikureizm em zabarw ionym skrajnym hedonizm em Arystypa. Szkołą epikurejskiego hedonizm u, a zarazem m iejscem praktyki lekarskiej było też wojsko. Diuk de G ram m ont uczynił go lekarzem „francuskiej gw ar­ dii” i w raz z nim w yruszył n a wojnę su kcesyjną po śm ier­ ci cesarza Karola VI w 1740 roku. A ustria pozyskawszy w sparcie Anglii i Holandii prow adziła w latach 1743-1745 wojnę przeciwko Francji n a terenie Alzacji. Tam w łaśnie http://rcin.org.pl/ifis

XIV

M

a r ia n

S

krzypek

znalazł się La M ettrie obok d iu k a de G ram m onta i nieprzy­ padkowo S trasb u rg był m iejscem w ydania jego pam fletu n a lekarzy toczących spoiy z chirurgam i, którzy dyplom u lekarskiego wówczas nie mieli. Pamfłet Saint-Cosm e vengé (1744), czyli P om szczenie św iętego K ośm y (patrona c h iru r­ gów) zawierał też uwagi przeciw Astrucowi, z którym pro­ wadził spór n a tem at chorób wenerycznych. Uczestniczył w bitwie pod D ettingen i w obleżęniu Fryburga, podczas którego przeszedł ciężką chorobę z w ysoką gorączką. We­ dług Pochw ały La Mettńego, opublikow anej przez Fryde­ ryka II po śm ierci filozofa, poczynił on n a w łasnej osobie obserw ację n ad wpływem stanów ciała n a sta n duszy przy wysokiej gorączce. Oczywiście byłoby naiw nością sądzić, ja k to się często zdarza, że to było bezpośrednią przyczyną n ap isan ia Naturalnej historii d u sz y (1745). Zwycięstwo Francuzów pod Fontenoy (1745) było dla La Mettriego osobistą klęską, bo w bitwie tej zginął jego protektor, diuk de G ram m ont. Podczas krótkiego pobytu w Paryżu n a przełom ie 1745 i 1746 ro k u La M ettrie poznał Fontenelle’a i M aupertuisa, któ rem u zadedykow ał Natural­ ną historię d u szy. (Naukowe w ydanie tego dzieła ukazało się dopiero niedaw no - U trecht 1988 - pod tytułem Le Trai­ té de l’âme. Opracow ał je T heodorus Verbeek, który tom II tej edycji poświęcił filozoficznym źródłom tego utw oru). Poprzez M au pertu isa naw iązał La M ettrie k o n ta k t ze słyn­ n ą saw an tk ą i filozofką XVIII w ieku - m arkizą Em ilią du C hâtelet, n a dworze której przez wiele lat przebywał Volta­ ire. Markizie zadedykow ał La M ettrie epikurejski i libertyński utw ór R ozkosz ( 1745), a do drugiego w ydania Naturalnej historii d u szy (1747) dołączył skierow any do niej List kry­ tyczn y n a tem at tego dzieła, którym zajmiemy się dalej. Tu tylko nadm ienim y, że w liście tym porzuca rozwiązywanie problem u m aterii i duszy uciekając do perypatetycznego pojęcia form su b stan cjaln y ch i sz u k a nowego rozw iązania w organizacji cielesnej. Po sk azan iu n a spalenie Naturalnej historii d u szy przez p arlam en t Paryża 9 lipca 1746 roku, La M ettrie skorzystał z oferty daw nych przyjaciół i wyje­ chał w charakterze lekarza in sp ek to ra szpitali wojskowych http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n ie d o f ilo z o f ii La M e t t r i e g o

XV

przy oddziałach biorących udział w wojnie o sukcesję a u ­ striacką. Przebywał w Lille, Gandawie, B rukseli, Antwerpii i W ormacji. W tym czasie wydał w A m sterdam ie Politykę lekarza m achiaw ellisty (Politique du m édecin de Machiavel 1746) oraz w n astęp n y m ro k u w Paryżu La Faculté vengée, gdzie godził w feu d aln ą korporację lekarzy i wydziałów m e­ dycyny, które były zapóźnione w porów naniu z uczelnią w Lejdzie. Pamflety, satyry, „komedie ironiczne” La Met­ triego sytuow ały się w tradycji Molière’a i Lesage’a, który w powieści Gil B las ośm ieszył tradycyjną racjonalistyczną m edycynę (na przykładzie działalności lekarza Sangrado, który wychodził z apriorycznego założenia, że podstaw ą do­ brego zdrow ia je st oddychanie, zaś krew je st niepotrzebna. Dlatego stosow ał jej częste upuszczanie. S kutki tej terapii były porów nyw alne do przejścia epidemii przez całą okoli­ cę. Jedynym beneficjentem tej terapii okazał się kanonik, którem u S angrado do starczał kandydatów do pochówku). La M ettrie w ykorzystał Gil B lasa w Robótce Penelopy ( 1748, t.I, rozdz. V), gdzie utożsam ił Sangrado z Hecquetem . Kry­ tykę m edycyny opartej n a błędnych hipotezach, a nie n a dośw iadczeniu oraz krytykę lekarzy ignorantów i dbałych o klientelę świętoszków przeprow adził w nowym w ydaniu La Faculté vengée (1747) jak o Faculté vengée ou les char­ latans dém asqués. Z dem askow ani szarlatan i (w medycynie, a nie religii) rozpętali nagonkę n a La Mettriego, który po sp alen iu jego Naturalnej historii d u s z y przez P arlam ent i n arażen iu się wpływowym lekarzom , za którym i stali równie wpływowi bigoci, poczuł się zagrożony represjam i i dyskretnie o p u ś­ cił Francję, u d ając się do Lejdy, gdzie drukow ano jego n a j­ śm ielsze dotąd dzieło C złow iek m aszyna. Ukazało się ono pod koniec 1747 ro k u z d a tą „1748”. La Mettrie pisał w III tom ie Robótki Penelopy: „Zdem askowani medycy postaw i­ li m nie w obec sm utnej konieczności opuszczenia szpitali w ojskowych, n ad którym i opiekę powierzyło mi M inister­ stw o”. Kiedy więc pojawiło się drugie zagrożenie spowodo­ w ane opublikow aniem C złow ieka m a szyn y, co rozpętało burzę w śród w szystkich odłam ów chrześcijaństw a w Ho­ http://rcin.org.pl/ifis

XVI

M

a r ia n

S

krzypek

landii, La Mettrie znalazł się ju ż w bezpiecznym sc h ro n ie­ niu n a dworze Fryderyka II. Do B erlina przybył La M ettrie n a p oczątku lutego 1748 roku. Stało się to możliwe dzięki pośrednictw u przebyw a­ jącego tam ju ż kilka lat P ierre’a Louis M oreau de M aupertu is a (1698-1759), który pochodził z Saint-M alo, był więc rodakiem La Mettriego i ju ż we Francji naw iązał z nim k o n ­ takt. M aupertuis został w 1741 roku członkiem berlińskiej Akademii N auk, a w latach 1745-1756 był jej prezesem . Nieprzypadkowo więc La M ettrie po przybyciu do B erlina został m ianow any członkiem Akademii, osobistym leka­ rzem i lektorem króla Prus. Z M aupertuisem wiązały La M ettriego nie tylko bli­ skie kontakty oparte n a solidarności byłych m ieszk ań ­ ców Saint-M alo, ale w spólnota zainteresow ań. La M ettrie cenił jego prace naukow e, poświęcone rozw ażaniom n ad rozm nażaniem się istot żywych, a przede w szystkim ludzi. Znał La M ettrie jego pracę pośw ięconą tej problem atyce, a mianowicie Vénus p h ysiq u e w ydaną anonim ow o w 1745 roku. J u ż w Człowieku m a szyn ie w spom ina o jej autorze jako chlubie Francji. Z ainteresow ała go przede w szystkim jego próba w yjaśniania rozm nażania przez naw iązyw anie do starożytnej atom istyki L ukrecjusza o zabarw ieniu w italistycznym (atomy to u niego sem ina rerum). Oddziaływ anie i inspirację M au p ertu isa odnajdziem y głównie w S ystem ie Epikura (1750). W ykorzystał też La M ettrie śm iałe h ip o te­ zy pow stania i rozwoju n a ziemi życia sform ułow ane przez Benoit de M ailleta w dziele Telliamed (1748), gdzie wzbo­ gacił epikureizm L ukrecjusza nowszymi odkryciam i doty­ czącymi tw orzenia się drabiny bytów rozum ianej w sposób nowoczesny jako su k cesja gatunków doskonalących się n a zasadzie negatywnej selekcji bytów nieprzystosow anych do życia i do otoczenia. Na zam ku królew skim w Poczdamie La M ettrie zetknął się z in telek tu aln ą elitą i bohem ą arty sty czn ą, w której prym wiedli Francuzi. Od 1750 roku baw ił tam Voltaire. Szam belanem króla był J e a n B aptiste d ’Argens. Z La Mettriem łączyły go rozliczne w spólne zainteresow ania. Był http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XVII

filozofującym pisarzem , którem u przyśw iecała idea epikurejskiej przyjem ności. Był wrogiem „pedantycznych” sy ste­ mów m etafizycznych, scholastycznej „nudnej” logiki, idei w rodzonych D e sc a rte s’a, opowiadał się n ato m iast za filo­ zofią G assendiego, ale n ad jego schrystianizow any epikureizm w ynosił arystokratyczny libertyński hedonizm . Przy­ pisyw ano m u au to rstw o anonim owej powieści libertyńskiej Thérèse philosophe (Teresa filozofka), k tó rą La Mettrie uw ażał za jed n o z najśm ielszych dzieł, jakie czytał. W jego głównych dziełach: sceptycznej Philosophie du bon se n s ou R éflexions philosophiques su r l’incertitude d es connaissan­ ces hum aines (1737) i Le philosophe am oureux (1737), znaj­ dujem y wiele tem atów w spólnych z La M ettriem nie tylko jako au to rem R o zko szy, ale również Człowieka rośliny, jak o że d ’Argens tym określeniem się również posługuje. Nazwiska D A rgensa i M au p ertuisa m ożna u zn ać za sym boliczne, bo w yznaczające dw a kręgi zainteresow ań La M ettriego w la tac h 1748-1751, czyli w berlińskim okresie twórczości: rozw ażania n ad rozkoszam i m iłosnym i i n ad biologiczną płodnością. Pierwszy krąg rep rezen tu ją dzie­ ła etyczne o ch arak terze libertyńskim , ja k L ’A rt de jouir (Sztuka rozkoszy, 1751) stanow iąca nowy w arian t R ozko­ s z y (1745), który to utw ór publikujem y, oraz Szko ły roz­ ko szy (L’Ecole de la volupté 1746). E pikurejski hedonizm przesycony w tej trylogii wykw intnym duchem znam ien­ nym dla epoki galanterii i préciosité, ja k ą był przełom XVII i XVIII wieku, stanow i główny k ieru n ek zainteresow ań La Mettriego n ad m iłością i erotyzm em . W ymienione utw ory opiew ają m iłość w stylu przypom inającym poem at pisany prozą, ale tradycyjne w ątki znam ienne dla literatu ry okre­ ślanej we F rancji ja k o galante m ieszają się z rehabilitacją miłości zmysłowej, a naw et z apologią perw ersji naw iązu­ ją c ą do erotyzm u Petroniusza. La M ettrie nie interesuje się w szakże m iłością jedynie jak o libertyn czy lekarz hedonista, m ający k o n ta k t z płcią piękną, kiedy to m u siał niekiedy oddzielać swoją rolę mężczyzny od funkcji leka­ rza - zależnie od n a stro ju pacjentki; kiedy m u siał badać kobietę pod kątem ginekologii, położnictwa i derm atologii http://rcin.org.pl/ifis

XVIII

M

a r ia n

S

krzypek

albo też zastępow ać jej męża. Ja k o filozof h ed o n ista sławił rozkosze miłosne. J a k o lekarz m u siał zająć się ich niedo­ lami. W Oeuvres de m édecine (1751) zam ieścił rozszerzony w arian t wcześniejszych trak tató w o chorobach w enerycz­ nych. Społeczne i fizjologiczne aspekty sek su aln o ści po­ dejm uje La M ettrie w rozpraw kach pośw ięconych polityce lekarza w kw estiach galanterii, zam ieszczonych w Robótce Penelopy (1748, t. I i II) i w Suplem encie do tego utw oru, wydanego dw ukrotnie w latach 1750 i 1751. Tamże z a ­ m ieścił La M ettrie rozpraw ki poświęcone jego an im alk u listycznej teorii zapładniania: Rozpraw a doktora Ja q u esa i Spermatologia, w któiych u zn ał nasienie m ęskie za de­ cydujący czynnik aktyw ny w zapłodnieniu, a rolę żeńskie­ go ja ja ograniczył do dostarczenia plem nikow i pokarm u. Łączył więc anim alkulizm z w ariantem teorii podwójnego nasienia, bo odrzucał pojęcie sperm y żeńskiej, za k tó rą uw ażano wydzielinę gruczołu B artholina. Brał n ato m iast pod uw agę dziedziczenie cech potom ka zarów no od ojca, ja k i m atki. Powstrzym ał się je d n a k od zajęcia zdecydow a­ nego stanow iska w spraw ach pow staw ania płodu, zw raca­ ją c uwagę n a ciągle pojawiające się odkrycia, które niem al z roku n a rok burzyły istniejące teorie. O statn ią i najw ażniejszą g ru p ą filozoficznych utw orów La Mettriego, które pow stały podczas jego pobytu n a dwo­ rze króla Prus, stanow ią dzieła poświęcone konfrontacji etyki epikurejskiej z etyką stoicką, ja k również k o n fro n ta­ cji m oralności wynikającej z praw a n atu raln eg o z m oral­ nością ustanow io n ą przez zwyczaj i praw o pozytywne. Sko­ ro n a tu ra ln e instynkty biologiczne są przez społeczeństw o represjonow ane, La M ettrie twierdzi, że polityczne i reli­ gijne zakazy budzące poczucie w stydu i w yrzuty su m ie­ nia, które odbierają człowiekowi przyjem ności, są nie tylko przyzwoleniem, ale nakazem n atu ry . Ta bowiem stworzyła w szystkie swe istoty, aby były szczęśliwe, kiedy są w stanie z rozkoszy korzystać. Te problem y znajdziem y w kolejnej trylogii La Mettriego: 1) Discours du traducteur poprze­ dzający francusk i przekład De vita beata Seneki (Potsdam 1748;2) A nti-Sénèque ou le souverain bien (Potsdam 1750) http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f ii

La M

e t t r ie g o

XIX

- je s t to osobne w ydanie Discours du traducteur, w k tó ­ rym La M ettrie poczynił drobne zm iany; 3) Anti-Sénèque ou le souverain bien (Am sterdam 1751). Ten trzeci w arian t został przez La Mettriego znacznie rozszerzony i dlatego jego przekład zam ieściliśm y w tomie, który publikujem y. Sform ułow ane w tej trylogii rozw ażania etyczne z ce n tral­ nym dla nich problem em wyrzutów su m ien ia znajd ą prze­ dłużenie w Rozprawie w stęp n ej (krytyczne, naukow e wy­ danie ukazało się w tomie w ydanym przez Ann Thom son: M aterialism and Society in the M id-Eighteenth Century: La M ettrie's Discours préliminaire (Genève 1981). Rozpraw a w stęp n a poprzedzała w ydanie jego Oeuvres philosophiques (Londres 1751). W w ydaniu tym A nty-Seneka został pom i­ nięty niewątpliwie ze względu n a polecenie Fryderyka II, jak o że utw ór ten wzbudził gwałtowne protesty zarówno teologów, ja k i filozofów. Tem u brakow i La Mettrie próbo­ w ał zaradzić podejm ując w sposób zwięzły zaw arte w A nty-Senece idee. Dał też do zrozum ienia, że uw aża to dzieło za najbardziej istotne dla swojej filozofii. Dlatego też wydał w łasnym sum ptem , w nakładzie 12 egzemplarzy, Anty-S e n e k ę w 1750 roku. N astępne w ydanie opublikow ał, nie ja k zwykle w Poczdamie, ale w A m sterdam ie. Również tam opublikow ano pierwsze pośm iertne w ydanie jego Oeuvres philosophiques, zaw ierające w spom niany utw ór. Niektóre z późniejszych w ydań tych dzieł podają tytuł Anti-Sénèque ou Discours sur le bonheur (A nty-Seneka albo R ozpraw a 0 szczęściu). Tytuł Discours su r le bonheur przyjął J o h n Falvey w naukow ym w ydaniu tego utw oru (Oxford 1975, „Studies on Voltaire an d the E ighteenth C entury”, vol. 84). Za podstaw ę przyjął Anti-Sénèque ou le souverain bien (Am sterdam 1751). Również to w ydanie am sterdam skie posłużyło n am za podstaw ę przekładu w obecnym polskim w ydaniu. Próbowaliśmy dotąd zarysow ać główne kierunki roz­ woju filozofii La Mettriego w pow iązaniu z jego biografią 1 środow iskam i społecznym i, ja k również intelektualnym i, które wpływały n a kształtow anie się jego poglądów. Z da­ w aliśm y sobie przy tym spraw ę, że poglądy filozofa nie są http://rcin.org.pl/ifis

XX

M

a r ia n

S

krzypek

zwykłym produktem społecznego lub intelektualnego śro ­ dow iska, ale wytworem aktywnego podm iotu, który w no­ si do zastanego dorobku elem enty w łasnej osobowości, a w ten sposób z a sta n ą św iadom ość filozoficzną przetw a­ rza i w zbogaca dobudow ując ja k gdyby nowe piętro do za­ stanego gm achu. La Mettriego nie m ożna zredukow ać do elem entów nabytych i bad ać je - ja k to się jeszcze dzisiaj zdarza - przez pryzm at wpływu otoczenia zredukow anego do p a ru banalnych faktów historycznych, które nie miały żadnego związku z życiem i m yśleniem tego filozofa. Drugi problem metodologiczny, który bierzem y pod uwagę, to problem jedności i zróżnicow ania poglądów La Mettriego jako lekarza, fizjologa, p isarza i filozofa zajm u ­ jącego się problem am i metafizyki, antropologii i etyki. Dlatego uw ażam y, że zaw odna je s t analiza jego poglądów w oparciu o jedno dzieło, ja k n a przykład C złow iek m a s zy ­ na. Tylko znajom ość całości jego dzieł pozwala n am do­ strzec centralne problem y, którym i się zajm uje jak o filozof, a przecież jego św iatopogląd nie je s t zbudow any „z jednego kaw ałka”, ja k o H olbachu powiedział Diderot. La M ettrie nie je s t wzorem system atyczności, a w niektórych utw o­ rach, ja k R ozkosz, daje się ponieść poetyckiem u en tu zja­ zmowi, co stw arza pozory nieładu. Interpretuje się n ie­ kiedy tę jego postaw ę jako prerom antyczną. Często też La M ettrie w plata do swych utw orów - pom ijając najbardziej dopracow ane form alnie dzieło Naturalna historia d u sz y w ątki heterogeniczne, które należą do ob szaru jego zain ­ teresow ań wyłożonych w innych pracach. Tak n a przykład w Człowieku m a szyn ie znajdujem y rozpraw kę o rozkoszy n a p isa n ą w formie listu dedykacyjnego, adresow anego „do P an a H allera przez jego u czn ia i przyjaciela”. D edykacja ta była po części filozoficznym żartem z uczonego profesora medycyny i żarliwego kalw inisty, i nie m ogła m u ona wy­ rządzić szkody. W zm iankow ana dedykacja stanow i w istocie pochw ałę epikurejskiego hedonizm u. Mowa tam o „wzniosłej rozko­ szy, któ rą daje dociekanie, o rozkoszy duchow ej”, o „roz­ koszy um ysłow ej”, k tó ra stoi wyżej od cielesnej”; o spokoju http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XXI

u m y słu wyzwolonego od przesądów . La Mettrie w ykra­ cza jednocześnie poza um iarkow any hedonizm E pikura głoszącego wyższość przyjem ności intelektualnych n ad zmysłowymi i głosi program typowy dla epikurejczyków rzym skich: L ukrecjusza i Owidiusza, lansow any wcześniej w R ozkoszy, do której czyni w dedykacji aluzję. Sławi więc rozkosze zmysłowe i m iłosne u niesienia, których E pikur się obawiał. W C złow ieku m a szyn ie znajdujem y nie tyl­ ko rozw ażania n ad fizjologią ludzkiego ciała, ale apologię m alarstw a, muzyki, śpiew u, tań ca, te atru , gdzie słu ch ając opery Lulliego m ożna „wpadać w szał wraz z R olandem ”, rozrzewnić się „wraz z Ifigenią” w tragedii R acine’a. Czyta­ ją c te k st dedykacji dla H allera odnosim y w rażenie, że nie rozstajem y się z le k tu rą S zko ły rozkoszy. I pomyśleć, że mimo to C złow iek m a szyn a służył przez wiele lat, i dziś jeszcze służy, za egzemplifikację m echanicyzm u La Met­ triego. Najważniejsze dzieła filozoficzne La Mettriego pow stały w krótkim czasie, w latach 1735-1751. Przez te la ta tem a­ ty jego prac, podejm ujących kolejne niezagospodarow ane przezeń wcześniej obszary jego zainteresow ań k o ncentro­ wały się n a jednym centralnym problem ie, jakim była uw i­ k ła n a w m aterialistyczny św iatopogląd antropologia filo­ zoficzna. W ram ach tego zagadnienia podejmował kolejne kw estie filozoficzne pow iązane z postępem b ad a ń n a g ru n ­ cie fizjologii i medycyny. W szystkie jego dzieła m ieszczą się w tradycji filozofii antycznej, początkowo perypatetycznej, interpretow anej n a sposób m aterialistyczny, później zaś epikurejskiej, unow ocześnionej przez zaznajom ienie się z jej w spółczesnym i kon ty n u ato ram i, takim i ja k G assendi, Lamy, M aupertuis, De Maillet. Wbrew obiegowym poglą­ dom nie zawdzięczał ta k wiele D escartes’owi ja k zwykło się sądzić, a jeśli zawdzięczał, to n a zasadzie polemiki z poglą­ dam i wynikającym i z jego dualizm u. W tej polemice szukał sprzym ierzeńców nie tylko w tradycji antycznej, głównie epikurejskiej i stoickiej, ale w nowszej, k tó ra do niej się­ gała, ja k to było w przypadku G assendiego (epikureizm) i Spinozy (stoicyzm), a n a gruncie medycyny B oerhaave’a. http://rcin.org.pl/ifis

XXII

M

a r ia n

S

krzypek

W pierwszym swym dziele filozoficznym, Naturalnej histońi d u szy (1745) La M ettrie w ykorzystał w polemice z D escartes’em literatu rę scholastyczną, z k tó rą zetk n ął się podczas n a u k w kolegiach. W poświęconej La M ettriem u literaturze odnotow yw any je s t fakt odwoływania się przezeń do scholastyki interpretow anej jak o odstępstw o od ateizm u lub deizm u, a w rzeczywistości chodzi o całkiem in n ą spraw ę. Otóż w scholastyce znalazł on p arad o k saln ie sprzym ierzeńców w krytyce n au k i D escartes’a o duszy. Zgodnie z tradycją perypatetyczną teolodzy u zn a w a­ li trzy rodzaje dusz: w egetatyw ną (roślinną), zm ysłową (zwierzęcą) i racjo n aln ą (ludzką). D escartes stwierdził, że zwierzęta nie m ają duszy i s ą po p ro stu bezdusznym i m a­ szynam i. K rytykując ten pogląd jak o sprzeczny z tradycją tom istyczną scholastycy bronili duszy zwierząt, ale w swej argum entacji zajmowali niekiedy stanow isko bliskie hylemorfizmowi peiypatetyków i hylozoizmowi lub panpsychizmowi stoików i platoników . U znanie człowieka za istotę, w której d u sz a stanow i formę su b stan cji ciała, otwierało ponadto drogę do u zn aw an ia jej za śm iertelną, bo istnienie formy bez m aterii było niemożliwe. D escartes, przypisując m aterii jedynie a try b u t rozcią­ głości, a duszy a try b u t m yślenia, pozbaw iał m aterię zdol­ ności ru c h u , który uznaw ał za n ad a n y z zew nątrz przez Boga. A rystoteles wprawdzie uciekał się do koncepcji wiecznej czystej formy utożsam ianej z boskim rozum em stanow iącym formę w szystkich form i energię, ale sądził, że ta będąc w b ezru ch u je s t pierw szą ru c h u przyczyną. Stw arzał tym sam ym możliwość in terp retacji jego poglądu zarówno w d u c h u fideizmu, ja k i m aterializm u. I to w łaśnie La M ettrie w ykorzystał arystotelesow skie pojęcie s u b s ta n ­ cji jako bytu złożonego z m aterii i formy n ad ając m u in ­ terpretację m aterialistyczną. Skoro bowiem sa m a m ateria to tylko podłoże zjawisk, ich potencja, ich możliwość s ta ­ n ia się czymś innym , to form a je s t czynnikiem quasi m a­ terialnym , który spraw ia, że potencja b ytu m aterialnego staje się aktem . Napięcie między m aterią i form ą powoduje ruch. Dzięki niem u m ateria ciągle n a nowo się formuje, http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n ie d o f il o z o f ii

La M

e t t r ie g o

XXIII

a form a ciągle n a nowo się m aterializuje. W spółistniejąc ze sobą m ateria i form a dialektycznie się uzupełniają. La Mettrie w ykorzystał perypatetyzm scholastyczny A ntoine’a G oudina, a u to ra Philosophia iuxta inconcussa tutissim aque D. Thomae dogm ata (1674) i P ierre’a B arbay’a C om m entańus in A ństotelis p h ysica m (1674). Należy pod­ kreślić, że obaj ci teologowie krytykujący kartezjanizm nie byli scholastykam i dogmatycznymi. Drugi z nich był wzy­ w any przed rek to ra Sorbony, by w ytłum aczył się, co miał n a myśli w ysuw ając tezy w rodzaju: „Kto wykaże, że d u sza racjonalna nie bierze początku z m aterii?” lub „Kto w yka­ że, że d u sz a racjo n aln a je s t n ieśm iertelna?”. Przyjm ując peiypatetyczne kategorie m aterii i formy La M ettrie odróżnia formy su b stan cjaln e pasyw ne, czyli m e­ chaniczne, którym nie przysługuje ru ch , oraz formy aktyw ­ ne dysponujące m ocą poruszającą, dzięki której m ateria otrzym uje nowe formy. W yróżnia przy tym formy m aterial­ ne, dzięki którym su b sta n c ja ciał nie tylko się porusza, ale po ru sza się n a różne sposoby, z czego w ynika różnorod­ ność bytów w przyrodzie i różne stopnie ich wrażliwości. Próbując wykroczyć poza arystotelesow skie koncep­ cje formy, La M ettrie u siłu je przezwyciężyć ich tendencje idealistyczne. Z astanaw ia się więc, czy poszczególne for­ my m ają swe źródło w idealnej, nieruchom ej, ale p o ru sza­ jącej „formie form ”, czy też nowe formy są wynikiem od­ działyw ania n a siebie części jednej su b stan cji n a drugie. Z astanaw ia się też, czy formy su b stan cjaln e nie zaw ierają w sobie jakiejś realności i czy nie stanow ią czegoś p o śred ­ niego między idealną form ą i m aterią su b stan cji. O drzu­ cając koncepcję czystej formy A rystotelesowskiej, będącej boskim rozum em , La M ettrie próbuje zastąpić ją w łasnym m aterialistycznym odpowiednikiem . Z astanaw ia się, czy pierw otnym źródłem form nie je s t ciepło lub zimno. Szuka więc rozw iązania tego problem u w tradycji epikurejskiej. Powołuje się przy tym n a G uillaum e’a Lamy'ego (jako k on­ ty n u a to ra L ukrecjusza i Gassendiego), a u to ra EHscours anatom iques (1675), Explication m écanique et p h ysiq u e de Pâme sensitive (1678), a zw łaszcza interesującego n as http://rcin.org.pl/ifis

XXIV

M

a r ia n

S

krzypek

obecnie dzieła De principiis rerum (1669), w którym prezen­ tuje poglądy peiypatetyków , kartezjanistów i epikurejczy­ ków n a św iat i m aterię opow iadając się za stanow iskiem tych ostatnich. Sądzi, że d u sza je st czymś w rodzaju ete­ ru albo zwiewnego tch n ien ia ognistego, które pochodzi ze Słońca i krąży w kosm osie. La M ettrie był w XVIII w ieku o statn im filozofem, który w ykorzystał perypatetyzm do form ow ania m aterialistycznego św iatopoglądu. Uznał przy tym, że kartezjanizm ze względu n a popularność jego dualizm u m aterii i ducha, czy też biernej m aterii i aktywnej myśli, stanow i większy problem dla naukow ej interpretacji św iata niż p rzestarzała scholastyka. Krytykując kartezjańskie pojęcie m aterii zre­ dukow anej do rozciągłości, zauw aża, że G oudin w polemice z D escartes’em przyznaje m aterii aktyw ność n a d a n ą przez Boga. Oczywiście La M ettrie czyni dalszy krok stw ierdza­ jąc, że nie m a innej su b stan cji ciał poza m aterią, dla której nieodłączny je s t ru ch , co w skazuje n a próbę pogodzenia Spinozjańskiej su b stan cji, k tó ra je s t je d n a, niepodzielna, z su b sta n c ją A rystotelesa u to żsam ian ą z poszczególnymi rzeczami. Pojęcie „substancji ciał” będzie przez La Met­ triego stosow ane sporadycznie jeszcze w późniejszych jego dziełach. S ubstancję u to żsam ian ą z m aterią obdarza La Mettrie atry b u tam i rozciągłości, spontanicznego ru c h u i w rażli­ wości. Przyjm ując wrażliwość m aterii, wiąże problem y po­ zn an ia z sensualizm em perypatetycznym i sensualizm em Locke’a, tylko że nie oddziela, ta k w yraźnie, w rażeń ze­ w nętrznych i dośw iadczenia w ew nętrznego przejaw iają­ cego się w refleksji. Tam, gdzie D escartes mówi o racjo­ nalnych ideach oczywistych, La M ettrie stw ierdza, że idee ja sn e , w yraźne i oczywiste zależą od sto p n ia doskonałości zmysłów, które w spółtw orzą i m odyfikują w rażenia odbie­ ran e z zew nątrz, a n astęp n ie przekazują je do sensorium commune, w którym spotykają się w rażenia pochodzące z poszczególnych zmysłów i są uogólniane w postaci idei. Pojęcie sen so ń u m com m une stosow ane je s t przez La Met­ triego zam iennie z d u sz ą jak o form ą su b stan cjaln ą . O ba http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XXV

te pojęcia pojaw iają się obok siebie, bo wywodzą się z in ­ nych tradycji, ale La M ettriem u to nie przeszkadza, gdyż chodzi m u o stw ierdzenie m aterialnego źródła poznania. Podkreśla więc, że d u sz a racjo n aln a (istniejąca obok duszy wegetatywnej i zmysłowej będącej za sad ą życia i w rażli­ wości w szystkich ciał organicznych) nie je st możliwa do pom yślenia bez zw iązku z m aterialnym ciałem, ta k ja k m aterii nie możemy sobie wyobrazić bez formy. W Natural­ nej historii d u s z y La M ettrie próbuje więc w ykraczać poza peiypatetyzm i zastan aw ia się nad m aterialnością duszy. Wbrew D escartes’owi przyjm uje, że d u sza m usi być zwią­ za n a z m aterią i że w m aterii należy szukać w yjaśnienia jej istoty. Sam je d n a k nie odw aża się n a definitywne sfor­ m ułow anie postaw ionej tezy. Sygnalizuje sugestię stoików, że d u sz a m usi być rozciągła, a jeśli tak, to w inna zajm o­ w ać przestrzeń. N adm ienia też o poglądzie „niektórych”, z którym i nie polem izuje, że d u sza znajduje się w jednym punkcie mózgu. Praw dopodobnie m a n a myśli D escartes’a, gdyż G assendi w Z arzu tach piątych do Medytacji o p ierw ­ sze j filozofii krytykow ał sprzeczność, w ja k ą au to r M edy­ tacji p o p ad a głosząc, że d u sza m yśląca je st bezcielesna, a jednocześnie tłum aczy proces poznawczy odwołując się do koncepcji tch n ień anim alnych (spiritus animaleś). Te bowiem będąc sub teln y m ogniem pow stałym w sercu do­ cierają do sensorium commune, w którym rodzą się idee, a które może być tylko pun k tem . Wedle G assendiego poja­ wia się w tym m iejscu pytanie, czy s en su s com m unis (nie mylić z pospolitym rozsądkiem , se n s commun, common sense) je s t abstrakcyjnym p u n k tem m atem atycznym czy też fizycznym i rozciągłym, a więc m aterialnym . La Mettrie pozostaw ia tę spraw ę otw artą, do której powróci w póź­ niejszych swych utw orach. Sygnalizuje jedynie trudności, jak ie się rodzą wówczas, gdy próbujem y wyjaśnić ogrom postrzeganych rzeczy i zjawisk, które sensorium com m une rejestruje, chociaż mogłoby stanow ić tylko znikomy pod względem swych rozm iarów p u n k t. Snuje więc rozw ażania o niezwykłej subtelności, niem al „znikomości” (petitesse) idei, m ieszczących się we w spólnym zmyśle. Z pojęciem http://rcin.org.pl/ifis

XXVI

M

a r ia n

S

k rzypek

sen so ń u m com m une La M ettrie zetknął się też stu d iu jąc dzieła H erm ana B oerhaave’a albo słu ch ając jego wykładów w Lejdzie n a tem at chorób nerwowych. Boerhaave n ad a ł tem u pojęciu dynam iczny sen s filozoficzny odpow iadający im petum faciens, czyli zasadzie motorycznej starożytnych. B oerhaave nie był je d n a k zdecydowany, czy ów zm ysł ogól­ ny i m otoryczny organizm u ludzkiego je s t p u n k te m , czy też kilkom a p u n k ta m i w mózgu, w m iejscach gdzie do­ chodzą do niego zakończenia nerwów, i czy pełni on rolę fizjologiczną. La M ettrie sk łan iał się w Naturalnej historii d u szy k u fizjologicznemu jej pojm ow aniu, które w tym dziele w ystępuje obok peiypatetycznej jej koncepcji jako formy su bstancjaln ej albo m aterialnej. J a k dalej zobaczy­ my, m aterializm La Mettriego będzie się rozwijał w m iarę jego zaznajam iania się z an ato m ią i fizjologią oraz innym i n au k am i przyrodniczymi. La Mettrie, jak o a u to r Naturalnej historii d u szy , odrzucił idee w rodzone D escartes’a. Wbrew potocznem u p rzek o n a­ n iu nie uczynił tego dzięki zapoznaniu się z sensualizm em Condillaca, którego dzieło O pochodzeniu p o zn a n ia lu d zkie­ go ukazało się w 1746 roku. W ykorzystał je później pisząc o początkach języka gestów. Znał też Traktat o system a ch (1749). Podstawowe dzieło zaw ierające w ykład sen su alizm u, czyli Traktat o w rażeniach ukazało się w 1754 roku, a więc po śm ierci La Mettriego, który przyswoił sobie sensualistyczne założenia teorii poznania od A rystotelesa, Lu­ krecjusza, G assendiego i Locke’a. Swoje sensualistyczne credo wyraził ju ż n a pierw szych stro n ac h dzieła: „Zmysły oto moi filozofowie”. Stwierdził też, że zmysły n a s nie mylą, gdyż rozwijały się w procesie przystosow ania w szystkich istot, a w śród nich człowieka, do w arunków otaczającego św iata. Od tego przystosow ania zależy bowiem zachow anie życia i zdrowia. Tak więc pojęcia, które D escartes uw aża za wrodzone, zostały nabyte w długotrw ałym kontakcie czło­ wieka z otoczeniem przyrodniczym i społecznym . Ludzkie poznanie je s t bowiem skutkiem odczuw ania przez człowie­ k a potrzeb m aterialnych. Jeżeli chodzi o oddziaływ anie ze strony społeczeństw a, które zawdzięczamy w głównej m ie­ http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XXVII

rze w ychow aniu, La M ettrie sygnalizuje w Naturalnej histo­ rii d u szy pew ien problem , który rozwinie w późniejszych dziełach etycznych. Otóż zdaje sobie z jednej strony s p ra ­ wę, że człowiek jak o członek społeczeństw a akceptuje jego zasady, by móc w nim egzystować. Nie znaczy jed n ak , że te zasady są zawsze dobre dla jed n o stk i i prawdziwe. Dotyczy to zw łaszcza religii, k tó rą społeczeństw o przekazuje przez system n au c za n ia jako potrzebę w rodzoną człowiekowi. La M ettrie odnotow uje więc n a końcu dzieła (rozdz. XV) przy­ padki ludzi, którzy wychowali się w izolacji od społeczeń­ stw a, czy też w izolacji spowodowanej brakiem niektórych organów zmysłowych, zwłaszcza słu c h u i mowy, że ludzie ci nie wiedzieli o istn ien iu Boga i zasad ach m oralnych, bo żyli n a poziomie zwierząt kierujących się biologicznym in ­ stynktem . Skoro n ik t im nie powiedział o istnieniu Boga, jego pojęcie było im nieznane, a więc nie dysponowali jego ideą w rodzoną. W N aturalnej historii d u s z y pojaw ia się problem in ­ sty n k tu ja k o dyspozycji organizm u, k tó rą La M ettrie o k reśla jak o „czysto m ech an iczn ą”. R zutuje to isto tn ie n a specyficzne pojm ow anie przezeń ciała jak o m echanizm u, który zo stanie inaczej p o trak to w an y w C złow ieku m a s z y ­ nie i przyjdzie n am do niego powrócić. Otóż La M ettrie uw aża za m ech an iczn e te o d ru ch y autom aty czn e, które s ą niezależne od woli człow ieka i zw ierząt i słu żą zachow a­ n iu isto t żywych przy życiu. M nożąc przykłady odruchów au to m aty czn y ch la M ettrie w p lata je dysk retn ie w sto ick ą i sp in o z jań sk ą problem atykę fatalizm u i determ inizm u. Je d n o cześn ie w yraża d ezap ro b atę wobec u p atry w an ia w tych sp o n tan iczn y ch o d ru c h a c h u zw ierząt b ra k u d u ­ szy. D escartes bowiem uzn aw ał ru ch y nieśw iadom e za czysto m echaniczne. N atom iast La M ettrie doszukiw ał się w nich przejaw ów w rażliwości m aterii zorganizow anej. K w estia ta wiąże się z o d m ien n ą in te rp retacją u tych filo­ zofów procesów fizjologicznych, a zw łaszcza tch n ień anim alnych. Otóż spotykam y się często z tw ierdzeniem (m.in. u S te­ fan a R udniańskiego we W stępie do Człowieka m aszyny), http://rcin.org.pl/ifis

XXVIII

M

a r ia n

S

k rzypek

że La Mettrie przejął od D escartes’a koncepcję „tchnień życiowych”, co zresztą m iałoby świadczyć o jego m echanicyzmie. W rzeczywistości La M ettrie zetknął się z pojęciem tchnień anim alnych słu ch ając wykładów B oerhaave’a, s tu ­ diując i tłum acząc jego łacińskie dzieła n a język francuski. N atom iast jego sto su n ek do filozofii D escartes’a był od po­ czątku n ad er am biw alentny. W jego dziełach nie n a p o tk a ­ my naw iązań do fizjologii kartezjańskiej, k tó rą zaciem nia­ ły wywody n a tem at dualizm u duszy i ciała. W Naturalnej historii d u szy La M ettrie ceni D escartes’a i jego Rozpraw ę o m etodzie, jedynie ze względu n a jej an ty sch o lasty czn ą wymowę. Z rozprawy tej przejmie w prawdzie n a stałe poję­ cie idei oczywistych, tylko że za w aru n ek ich pow staw ania będzie uw ażał u p rzed n ią oczywistość zm ysłowych w rażeń. Repliką n a kartezjańskie cogito je s t form uła: „Jestem pe­ wien, bo odczuw am ”. Krytykuje n ato m iast geom etryczny sposób dow odzenia a u to ra R ozpraw y o m etodzie. Sądzi, że ograniczenie się do m atem atycznych i logicznych dowodów je s t zbyt abstrakcyjne, a rzeczywistość b a d a n a em pirycz­ nie jaw i się jako bogatsza od jej m atem atycznych ujęć. D la­ tego zw raca się w stronę fizjologii i anatom ii B oerhaave’a, a zwłaszcza jego obserw acji em pirycznych n ad budow ą mózgu, prow adzonych z okazji zajm ow ania się chorobam i nerwowymi. To więc od B oerhaave’a, a nie od D escartes’a przejął dwie centralne kategorie filozoficzne w rozw aża­ niach n ad duszą: tch n ien ia anim alne (esprits anim aux, spiritus animales) i zmysł w spólny (sen su s com m uais) albo jego siedzibę sensorium commune, dla którego nie z n a jd u ­ je francuskiego odpow iednika. Problemy ze znalezieniem odpowiedników d la tych łacińskich term inów zaczerpnię­ tych z medycznej tradycji G alena (pneum a) trw ają zresztą do dziś. Sprawę kom plikuje fakt, że D escartes posługując się term inem tch n ień (esprits animaux) łączy w jedno kilka pojęć tradycyjnych, ja k tch n ien ia anim alne, w italne, n a ­ tu raln e. Wiemy jed n ak , że filozofujący lekarz z XVI wieku, Ambroise Paré (1510-1599) w dziele O człow ieku (1582) wiąże tch n ien ia anim alne ze zdolnościam i poznawczymi człowieka, tch n ien ia w italne z życiem, a n a tu ra ln e z prohttp://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n ie d o f i l o z o f ii

La M

e t t r ie g o

XXIX

ce sam i fizjologicznymi, ja k n a przykład traw ienie. J e a n Fernel (1497-1558) w dziele O u krytych p rzyczyn a ch rze­ czy (1548) odróżnia tch n ien ia anim alne kojarzone z p racą mózgu od tch n ień w italnych kojarzonych z krwią. W aha się, czy m ożna utożsam iać tch n ien ia anim alne z duszą, ale dochodzi do w niosku, że pełnią one rolę org an u d u ­ szy, która je s t su b sta n c ją p ro stą i doskonałą. Ulega je d n a k pokusie, by utożsam iać duszę z „naturalnym ciepłem ”. Tę sam ą tendencję m ożna zauważyć u lekarza epikurejczyka i gassendysty - G uillaum e’a Lam y’ego (1644-1682), k tóre­ go nazwisko p a d a w Naturalnej histońi d u szy w kontekście tchnień anim alnych w iązanych z eterem lub ogniem czy też cząsteczkam i rozgrzanej subtelnej m aterii. Owe czą­ steczki Lamy określa w Discours anatom iques (1672) jako flo s m ateńae (Discours VI), a ten „kwiat m aterii” u to żsam ia po p ro stu z duszą. La M ettrie nad aje tem u pojęciu w Na­ turalnej histońi d u sz y brzm ienie perypatetyczne, bo ciepło i zimno uw aża za formy w ytw arzające w szystkie inne for­ my i w te n sposób arystotelesow ska form a form, czyli Bóg, zostaje u to żsam ian a z pierw otną m aterialn ą duszą, zre­ dukow aną do ciepła i zim na. J u ż we w czesnych p racach medycznych, ja k n a przykład w swobodnym przekładzie B oerhaave’a Abrégé de la thćońe chimique (1741) La Met­ trie uw ażał za źródło tch n ień anim alnych „elem entarny ogień” zgodnie z teorią elem entów Em pedoklesa. W póź­ niejszych p racach eter, su b te ln a m ateria ognista kojarzy m u się z epikurejskim i atom am i. D escartes również przejął pojęcie e sp ń ts anim aux z tr a ­ dycji medycyny antycznej i renesansow ej, której syntezę przedstaw ił F ran ciscu s Sylvius. Porzucił je d n a k tradycyjny podział n a tch n ien ia anim alne, w italne i n a tu ra ln e re d u ­ kując je do tych pierwszych. Dlatego n astręcza to pow aż­ nych tru d n o ści tran slato rsk ich . W dotychczasow ych prze­ kładach tekstów D escartes’a e sp ń ts anim aux tłum aczone są jako „tchnienia życiowe” lub „tchnienia żywotne”, k tó ­ re kojarzą się z ich funkcją ożywiającą, a nie poznawczą. U La Mettriego n acisk p ad a n a tę d ru g ą funkcję. Dlatego w niniejszym w ydaniu Dzieł filozoficznych La Mettriego po­ http://rcin.org.pl/ifis

XXX

M

a r ia n

S

krzypek

w racam y do pierwotnego, bardziej adekw atnego te rm in u „tchnienia anim aln e” bliższego znaczeniowo i etymologicz­ nie pojęciu spiritus anim ales. W arto przypom nieć, że wedle G alena siedzibą tch n ień n atu ra ln y ch je s t w ątroba, siedzi­ b ą tch n ień w italnych je st serce, a siedzibą tch n ień anim alnych je st mózg. Zgodnie z tą tradycją La M ettrie pisze w Człowieku m a szyn ie (zob. s. 285) o „ruchach w italnych, anim alnych i n a tu ra ln y c h ” ciała i dorzu ca do tej klasycz­ nej triady „ruchy au tom atyczne”, które wiąże z tc h n ie n ia ­ mi. Gdyby La M ettrie przejął to pojęcie od D escartes’a, to m usiałby w raz z nim uznać, że tch n ien ia anim alne w spól­ ne dla ludzi i zwierząt byłyby zdolne nie tylko ożywiać cia­ ło, ale uczestniczyć w procesie poznawczym jed n y ch i d r u ­ gich, a kartezjanizm tego zwierzętom m aszynom odm awiał. La Mettrie n ato m iast doszukiw ał się u zwierząt pozn an ia intuicyjnego i pierwocin m yślenia, albo m yślenia niższego rzędu, przejawiającego się m .in. w w iązaniu ze so b ą przy­ czyn i skutków . W p rzekonaniu La Mettriego, D escartes sztucznie wywyższał człowieka kosztem zwierzęcia u s ta ­ naw iając między nim i nieprzekraczalną granicę tam , gdzie należało doszukiw ać się ciągłości. Czynił to resp ek tu jąc drabinę bytów A rystotelesa z ich h ierarch ią czy też ła ń ­ cuch bytów Leibniza, uw zględniający ich ciągłość, jak o że w przyrodzie nie m a m iejsc pustych. Przyjęło się też m niem anie, że głów ną zasłu g ą La Met­ triego w historii filozofii je s t przeniesienie n a człowieka tego, co D escartes pisał o zwierzęciu. Stanow i to u p ro sz­ czenie problem u. M usimy więc najpierw się zastanow ić, co n a ten tem at powiedział sam D escartes. Otóż w R ozpraw ie 0 m etodzie (1637) twierdził, że człowiek je s t isto tą ro zu m n ą 1 m yślącą, a jego m yślenie przejaw ia się w mowie. N ato­ m iast zw ierzęta nie m ają wcale rozum u, a jeśli go nie m ają to i nie mówią. D escartes polemizuje przy tym z tradycją epikurejską, u trzy m u jącą jakoby zw ierzęta miały swój ję ­ zyk, tylko że ludzie go nie rozum ieją. O drzuca też D escar­ tes porów nanie duszy do pilota n a sta tk u , który rządzi jego ru ch am i ta k ja k d u sza ciałem (to przeciw Lukrecjuszow i, którego pogląd La M ettrie przypisuje Spinozie, ale go pohttp://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XXXI

dzieła), gdyż d u sza je s t zespolona z ciałem bardziej intym ­ nie, niem niej m a n a tu rę „całkowicie niezależną od ciała” i w sk u tek tego bynajm niej nie podlega śmierci. N atom iast zwierzę nie m a duszy i je st m aszyną, w której w spółdziała­ ją poszczególne jej elem enty, ja k m ięśnie, nerwy, żyły i ko­ ści. Zwierzę działa bez ud ziału świadom ości, podobnie ja k zegar „składający się z kółek i sprężyn”. Pojęcie zegara pojawia się wielokrotnie w Nam iętnoś­ ciach d u s z y (1649), gdzie zauw ażym y znaczącą ewolu­ cję w poglądach D escartes’a n a zwierzę m aszynę i ciało człowieka rozpatryw ane jak o m echanizm . Wyraża się to w przyjęciu fizjologicznej jedności człowieka jak o istoty fizycznej i zwierzęcia, polegającej n a ich funkcjonow aniu dzięki tchnieniom anim alnym . Owe tch n ien ia rozgrzane w sercu płyną przez tętnice i nerwy przypom inające ru rk i do szyszynki, w której dokonują się operacje znam ienne dla duszy, a n astęp n ie rozchodzą się do nerwów i m ięśni. T chnienia w tej perspektyw ie fizjologicznej pełnią n a m ia st­ kę duszy w spólnej dla w szystkich organizmów. Fizjologicz­ ne pojęcie tch n ień rządzących nam iętnościam i duszy pod­ budow uje D escartes nieśw iadom ym i ru ch am i ciała, które czynimy bez udziału naszej woli J a k to się zdarza często przy oddychaniu, chodzeniu, jedzeniu i w szelkich w resz­ cie czynnościach, które są n am w spólne ze zw ierzętam i”. Owe ru ch y nieśw iadom e La M ettrie z kolei w ykorzysta jako arg u m en t n a rzecz spontaniczności aktyw ności m aterii ożywionej. P otraktuje też w sposób m etaforyczny kartezjańskie porów nanie k rążenia tch n ień , które p oruszają się „w sposób z n a tu ry rzeczy im właściwy w mózgu, w n er­ w ach, m ięśniach, podobnie ja k ru c h zegara odbywa się je ­ dynie dzięki sile jego sprężyny i kształtow i jego kółek”. D escartes idzie n a daleko idący kom prom is między m e­ tafizycznym a fizjologicznym pojm ow aniem duszy (reduko­ wanej do ru c h u tchnień, których w odróżnieniu od La Met­ triego z d u sz ą nie kojarzy), kiedy w Nam iętnościach d u szy uznaje, że od ciała pochodzi ciepło i ru ch członków, a tylko myśl od duszy. La M ettrie pozostaw ał zwłaszcza pod głę­ bokim w rażeniem lektury Listów do księżniczki Elżbiety, http://rcin.org.pl/ifis

XXXII

M

a r ia n

S

krzypek

gdzie znalazł wypowiedź D escartes’a n a te m a t związków duszy i ciała. Tę wypowiedź, ja k gdyby w ym uszoną p y ta­ niem księżniczki i poprzedzoną zawiłymi rozum ow aniam i filozofa, który usiłow ał sprow adzić zagadnienie do kw estii teoriopoznaw czej, a n astęp n ie próbował przyznać n a z a s a ­ dzie analogii, że d u sza je s t ,ja k gdyby zm ieszan a” z ciałem podobnie ja k ciężar, który „daje o sobie znać przez ciążenie”, La M ettrie potraktow ał ja k odkrycie przez a u to ra Listów najgłębszej tajem nicy zam askow anego m aterialisty. A oto ta wypowiedź: „Ponieważ je d n a k W asza w ysokość zauw aża, że łatwiej je s t przypisać duszy m aterialność, rozciągłość, niż przypisywać jej zdolność p o ru szan ia ciała i bycia po­ ru sz a n ą przez ciało bez u zn a n ia jej za m aterialn ą, proszę byś Pani zechciała sw obodnie przypisywać duszy i m a te ­ rialność i rozciągłość - nie będzie to bowiem niczym innym ja k w łaśnie pojm ow aniem jej jedności z ciałem ”. Łącznikiem między ciałem i d u szą stają się u D esc artes’a tch n ien ia anim alne, jak o że ich ruchy w zbudzone w ciele przez zew nętrzną przyczynę, w zbudzają w duszy odpo­ w iadające im myśli: z kolei pewne myśli pow odują ru ch tchnień, które przez nerw y docierają do m ięśni i pow odują ich reakcję. W liście XXVII D escartes pisze, że pracu je n ad „opisaniem funkcji zwierząt i człowieka” i form ułuje dosyć zagadkowe zdanie: „Mówię o zwierzęciu w ogóle albowiem co się tyczy człowieka w szczególności, to nie ośmieliłbym się tego podjąć nie m ając jeszcze dostatecznego w tym względzie dośw iadczenia”. W najbardziej cenionych przez La Mettriego N am iętnoś­ ciach d u szy (1986) i Listach do księżniczki Elżbiety (1995), D escartes odchodzi daleko od m echanicyzm u dostrzegal­ nego w dziele Człowiek. Opis ciała ludzkiego (1989), gdzie człowiek fizyczny je s t biernym au to m atem stworzonym i uruchom ionym przez Boga, podobnym do technicznych autom atów tw orzonych przez ludzi. W dziele C złow iek po­ jaw ia się więc istotny w yznacznik m yślenia w kategoriach m echanicyzm u, jak im je s t twórca, poruszyciel, „pierwszy zegarm istrz”, któ iy odegra isto tn ą rolę w deizmie V oltaire’a, a którego nie potrzebuje La M ettrie, bo siłę tw órczą wiąże http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n ie d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XXXIII

z m aterią. T łum acząc m echanizm związku duszy z ciałem D escartes odwołuje się do tch n ień anim alnych, które prze­ d o stają się z krwi do nerwów i płyną w nich k u szyszyn­ ce n a podobnej zasadzie, ja k w oda fo n tan n czy też w oda p o ru szająca m łyńskie koło, albowiem - pow iada „z powo­ dzeniem m ożna porów nać nerwy m aszyny, k tó rą opisuję z ru ra m i m echanizm ów owych fontann, m ięśnie i ścięgna - z różnym i narzędziam i i sprężynam i służącym i do w pro­ w adzenia ich w ru ch , tch n ien ia życiowe - z w odą ożywiają­ cą owe fontanny, któ ry ch sercem je s t źródło, jam am i móz­ gowymi zaś - ich główny zbiornik. Co więcej, oddychanie i inne podobne czynności, które m aszynie tej są przyro­ dzone i dla niej zwyczajne, a zależą od biegu tchnień, są ja k ru ch y zegara czy m łyna, którym ciągłość nadaje zwy­ kły przepływ wody”. Zauw ażm y, że D escartes uciek a się do analogii między przepływ em wody a przepływem tch n ień anim alnych. La M ettrie nie uznaje tego arg u m en tu . O ile bowiem m łyn czerpie sw ą energię ze źródła wody, to n a podobne źródło zew nętrzne D escartes nie może w skazać w przypadku tch n ień . M usiałby bowiem przyznać, że stw o­ rzone zostały razem z m aszy n ą ludzką i m usiałyby razem z n ią ginąć. La M ettrie przyjm uje więc za epikurejczyka­ mi, że ich źródło tkwi w kosm osie. Różnica między nim i D esc artes’em w pojm ow aniu funkcji tch n ień anim alnych w ynikała też początkow o, w Naturalnej historii d u szy, z naw iązania przezeń do tradycji perypatetycznej, z k tó ­ rą zrywa radykalnie D escartes, bo odrzuca pojęcie duszy wegetatywnej czy zmysłowej. Uznaje tylko duszę rozum ną u to ż sam ian ą z su b sta n c ją m yślącą. Oto dlaczego La Mettriem u bliższe było w N aturalnej historii d u sz y rozwiązanie perypatetyczne niż kartezjańskie. Perypatetyzm pozwalał m u n a szukanie jed n o ści trzech królestw przyrody. Póź­ niej, w C złow ieku roślinie, odrzuci duszę w egetatyw ną i włączy się do sp o ru o duszę zwierząt. Spór ten zaczął się jeszcze za życia D escartes’a jako reak cja n a jego koncepcję zwierzęcia m aszyny w związku z opublikow aniem przezeń w latach 1640-1647 kolejnych w ydań M edytacji o p ierw szej filozofii (1958), zaw ierających http://rcin.org.pl/ifis

XXXIV

M

a r ia n

S

krzypek

zarzuty teologów i filozofów (m.in. G assendiego i Hobbesa) n a zaw arte w nich poglądy. Otóż teolodzy wyrazili niepokój (w Z arzutach szóstych), że skoro m ożna w ytłum aczyć przy pomocy m echaniki funkcjonow anie organizm u zwierzęcia, to znajdą się tacy, którzy powiedzą, że „również człowiek pozbawiony je s t u m y słu i in telek tu i w szystko może czynić dzięki urządzeniom m echanicznym ”. G assendi (w Z arzu ­ tach piątych) do takiej analogii się zbliża. Je śli - pow ia­ d a - wszelkie funkcje ciała, ja k odżywianie, oddychanie, krążenie krwi odbywa się „dzięki ślepem u popędow i”, to „czy to sam o nie dzieje się w człowieku”? I sam G assendi n a to pytanie odpow iada twierdząco, że zw ierzęta nie są pozbawione rozum u, ale ro zu m u ją n a swój sposób, choć mniej doskonały od ludzkiego. Zachodzi tu tylko różnica stopnia. To sam o dotyczy ich mowy, bo m ają w łasne głosy, za pom ocą których porozum iew ają się ze so b ą z innym i gatu n k am i zwierząt i z ludźmi. Podnosząc kwestię zwierzęcia m aszyny, La M ettrie prze­ ciw staw ia się D escartes’owi naw iązując do tradycji epiku rejskiej, któ ra począwszy od L ukrecjusza rozwijała psycho­ logię zwierząt. Tę tradycję odnowił w d u c h u renesansow ym Gerolam o Rorario (Rorarius), ale jego dzieło Quod animalia bruta ratione utantur m elius homine (O tym , że tępe zw ie ­ rzęta posługują się rozum em lepiej od człow ieka) zo sta­ ło opublikow ane przez libertyna G abriela N audé dopiero w 1648 roku. D ata ta nie je s t przypadkow a, bo wtedy w łaś­ nie rozgorzał spór o duszę zwierząt, a opublikow anie dzieła R oraria było pierwszym w ażnym jego etapem . N ieprzypad­ kowo też wydawca pom inął w jego łacińskim tytule wyraz saepe (często), by podkreślić racjonalność zwierząt. Ten słynny spór o duszę zwierząt trw ał jeszcze po śm ierci La Mettriego, a o statn im znaczącym dziełem były w tej s p ra ­ wie Lettres su r les anim aux (1768), których au to rem je st C harles Georges Leroy. H um anizując zwierzę, Rorario czerpał inform ację z tr a ­ dycji epikurejskiej (Wergiliusz) i neoplatońskiej (Plutarch), z jej koncepcją duszy św iata, której cząstk a zam ieszkuje organizm y żywe i w raca po ich śm ierci tam , sk ąd wyszła. http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XXXV

La M ettrie potw ierdza znajom ość tego dzieła n a p o d sta­ wie obszernego arty k u łu Pierre’a Bayle’a: „R orarius” w Di­ ctionnaire historique et critique, które stanow iło dlań cenne źródło wiedzy n a tem at starożytnego i nowożytnego m ate­ rializm u. La M ettrie znał dobrze fra n cu sk ą tradycję epik u rejsk ą doby re n e s a n su i jej psychologię zwierząt. Szcze­ gólnie intensyw nie obecny w jego p racach je s t M ontaigne, który w Próbach przypisywał zwierzętom ro zu m n ą duszę, zdolność m yślenia, w yobraźnię, życie duchow e, poczucie spraw iedliw ości i krzywdy, przyjaźni, zawiści, wdzięczno­ ści, a wreszcie religię i tworzenie społeczności. Spór wokół duszy zw ierząt rozpatryw any z czasem co­ raz częściej w kontekście duszy ludzkiej absorbow ał n a przełom ie XVII i XVIII w ieku licznych zwolenników kartezjanizm u i okazjonalizm u (Pierre M alebranche i jego konty­ nuatorzy), tradycyjnej scholastyki (Ignace G aston Pardies, A ntoine Dilly, David R enaud Boullier), filozofów i lekarzy jatrom echaników (Thomas Willis). T radycja ep ik u rejsk a m iała licznych zwolenników w anonim ow ym podziem ­ nym nurcie filozoficznym upow szechnianym przez litera­ tu rę rękopiśm ienną. Polemikę z koncepcją bête m achine prowadził a u to r A m e matérielle (trak tat ten opublikow ał w 1973 roku Alain Niderst), który wyliczając rozliczne analogie między zw ierzętam i a ludźm i przyznaje im ta k ą sa m ą m a terialn ą duszę, której funkcję pełnią tch n ien ia anim alne, a w szystkie te istoty „działają m achinalnie, ale po słu g u ją się wiedzą, refleksją i uczuciem albowiem m ate­ ria je s t zdolna do w szystkich tych modyfikacji”, a co więcej zw ierzęta działają św iadom ie i m ają w olną wolę, a więc nie podlegają tylko praw om m echaniki. O kazuje się więc, że przyznanie duszy zwierzętom stanow iło istotny krok w k ie ru n k u wyzwolenia się od m echanicyzm u kartezjańskiego i przyw rócenia ciągłości w ła ń c u c h u isto t żywych, w którym m ogła w ystępow ać tylko różnica n a zasadzie p lu s ou moins. La M ettrie był obeznany z m aterialistyczną literatu rą podziem ną. Znał rękopiśm ienną A m e matérielle, wiedział o istn ien iu kopii Mémoires d es p e n sé e s et sentim ents de http://rcin.org.pl/ifis

XXXVI

M

a r ia n

S

krzypek

Jean Meslier, dzieła napisanego n a początku XVIII wie­ ku, wydanego w 1762 roku w skrócie i zmodyfikowanej deistycznej wersji przez V oltaire’a pod tytułem Testa­ ment. (Oryginalne i naukow e w ydanie tego dzieła ukazało się w Oeuvres de Jea n Meslier, Paris 1970-1972, t. 1-3, w opracow aniu Rolanda D esné, J e a n a D epruna, A lberta Soboula ze skrom nym udziałem niżej podpisanego).O tóż Meslier przeprow adził krytykę koncepcji zwierzęcia m a ­ szyny u D ecartes’a i M alebranche’a przeciw staw iając im pogląd, że zarów no d u sza ludzka, ja k i zwierzęca s ta n o ­ wią modyfikację m aterii. W skazywał n a posiadanie przez zwierzęta tych sam ych organów ciała służących tym s a ­ mym życiowym funkcjom . Tak więc zw ierzęta m yślą, czują i przeżywają emocje (przyjemność, m iłość, lęk) w społecz­ nościach swojego g a tu n k u i porozum iew ają się ,językiem n atu ra ln y m ”. Osobliwością dzieła Mesliera je s t jego em o­ cjonalny sto su n ek do tezy o niewrażliwości zwierząt n a ból i cierpienie, k tó rą znalazł w De la Recherche de la vérité Nicolas M alebranche’a. K oncepcja zwierzęcia jak o bez­ dusznej m aszyny to w jego p rzek o n an iu „pogląd śm ieszny, zgubna m aksym a, godna pogardy doktryna, gdyż zm ierza ona w yraźnie do zduszenia w sercu człowieka wszelkich uczuć dobroci, łagodności i ludzkości, które ludzie w inni żywić wobec tych biednych zwierząt i daje im ona okazję do urządzenia sobie igraszek i cieszenia się z wyrządzonej im krzywdy, ta k ja k gdyby to były m aszyny, które m ożna w rzucić do ognia, czy też rozbić n a drobne kaw ałki”. Podob­ ne stw ierdzenia znajdziem y u La Mettriego w S ystem a ch filozoficznych w skrócie, gdzie zarzu ca M alebranche’owi doprow adzenie do a b s u rd u koncepcji zwierzęcia m aszy­ ny pozbaw iając zwierzęta wrażliwości. Sądzę, że zarów no Meslier, ja k i La M ettrie k o m en tu ją n astęp u jący fragm ent De la Recherche de la vérité: „Zwierzęta nie m ają ani in te ­ ligencji, ani duszy w zwyczajnym tego słow a rozum ieniu; jedzą bez przyjem ności, w ydają jęki bez bólu, żyją nie w ie­ dząc o tym, niczego nie p ragną, niczego się nie obawiają, niczego nie wiedzą, a jeśli działają w sposób w skazujący n a inteligencję, to dlatego, że Bóg uczyniwszy je takim i, aby http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

XXXVII

zachow ały się przy życiu, ta k uform ow ał ich ciało, aby m a­ chinalnie i bez lęku u nikały tego wszystkiego, co mogłoby je zniszczyć” (ks. VI, cz. II, rozdział VII). U pieranie się przy takim n ieh u m an itarn y m poglądzie zarzucał La Mettrie ja n se n isto m z Port-Royal, którzy dokonywali wiwisekcji n a zw ierzętach. Tak przynajm niej utrzym yw ał N. Fontaine w Mémoires pour servir à l’histoire de Port-Royal (1736), który pisał, że przybijali oni biedne zwierzęta do deski, by je żywcem rozcinać i obserwować ich narządy wew nętrzne. Traktow ali te zw ierzęta ja k zegary, a kiedy je bili, to ich jęki uw ażali za odgłosy poruszanej sprężyny. Spory o duszę zwierząt przeniosły się z gabinetów uczo­ nych n a forum publiczne i stały się przedm iotem dyskusji w salonach, gdzie spotykali się literaci, filozofowie i uczone białogłowy. Ponieważ stałym rekwizytem salonu był piesek, staw ał się on przedm iotem dyskusji między zwolennikam i kartezjańskiej koncepcji zwierzęcia m aszyny, epikurejczy­ kam i hum anizującym i zwierzęta czy też platończykam i, skłaniającym i się k u witalizmowi, a wreszcie perypatetycznym i scholastykam i przyznającym i im duszę zmysłową. T ak n a przykład córka p an i de Sévigné nie życzyła sobie mieć piesk a jako nierozum nej m aszyny, a w d o d atk u przy­ sparzającej kłopotów n a tu ry higienicznej. N ależała jed n ak do m niejszości p ań , bo te kochały swoje pieski wybitnie uduchow ione i inteligentne. Pani de La Sablière, któ ra przyjaźniła się z poetam i epikurejczykam i i przyjm owała ich w swym salonie, gościła przez dw adzieścia lat J e a n a La F o n tain e’a (1621-1695), który w jednym z wierszy nazwał się uczniem E pikura. Dowiódł tego w filozoficznej dygresji ilustru jącej bajkę D wa szczury, lis i jajo. We francuskich w ydaniach Fables m a o n a tytuł Discours à M adam e de la Sablière i kończy księgę IX. La F ontaine przekazuje w lapi­ d arnym skrócie potoczny w arian t kartezjańskiego pojęcia zwierzęcia m aszyny i obiekcje jego przeciwników (cytujemy La F o n tain e’a w edług Bajki, Wrocław 1954, w przekładzie S tanisław a Komara),

http://rcin.org.pl/ifis

XXXVIII

M

a r ia n

S

krzypek

„Że zwierzę jest, ja k m aszyna. Że nigdy sam orzutnie, lecz z popędu działa, Uczuć, duszy w nim nie m a, słowem nic prócz ciała, I że zegar przypom ina, Co idzie równo ślepo, a nigdzie nie zmierza. Gdy uchylisz m u puklerza, Dojrzysz w nim kółka, co za rozum stoją. Je d n o drugiem u zdaje siłę swoją, I trzecie z niej korzysta: wybija godzina. W edług tej filozofii zwierz je s t w łaśnie ta k i”. La F ontaine podaje, że ta k wieść gm inna (salonowa) niesie. D orzuca je d n a k ironiczne pytanie dotyczące zwie­ rzęcia i człowieka, a więc zwierzę: „To zegar. A my? My in a ­ czej”. Z dalszej relacji w ynika jed n ak , że „tak sam o ”, bo oto zwierzęta, które rzekomo nie m yślą, używ ają przem yślnych wybiegów podczas polow ania n a nie, by zmylić myśliwego i jego psy; że potrafią leczyć swoje rany, że żyją i działają w społecznościach, w spólnie w znoszą budowle, ja k ich nie wymyśliłby prosty człowiek. Filozoficzna dygresja w bajce La F o n tain e’a kończy się przyw ołaniem nazw iska E pikura, k tó iy powiedziałby, że „pamięć je s t m aterialn a” i że D escartes nie m iał racji, bo człowiek i zwierzęta m yślą. Jedynie roślina tchnie tylko ży­ ciem. La Fontaine łączy więc peiypatetyczne pojęcie d u ­ szy z epikurejskim w w ariancie G assendiego, bo d u sz a to „kw intesencja ato m u ”, „tchnienie ruchliw e i gorące”, które je s t obecne w zwierzęciu i w człowieku. W iadomo jed n ak , że G assendi uznaw ał w człowieku dwie dusze: je d n ą m a­ te ria ln ą w spólną ze zwierzętami, stanow iącą flo s m ateńae, k tó ra sk ład a się z su b teln y ch atom ów i je s t z a sa d ą życia, a d ru g ą racjonalną, k tó ra je s t nieśm iertelna. W łączenie się La Mettriego do sp o ru o duszę zwierząt pokazuje n am wyraźnie jego zaangażow anie się po stro ­ nie antym echanicystów , wywodzących się ze środow isk hołdujących epikureizmowi. To włączenie się nie tłum aczy je d n a k wszystkiego. M echanicyzm w czasach La Mettriego m iał wiele odcieni, bo sięgał korzeniam i do A rystotelesa, http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

XXXIX

G alileusza, D escartes’a lub Newtona, którzy n a różny spo­ sób przenosili działanie ogólnych praw m echaniki rządzą­ cych kosm osem n a m ikrokosm os. Żaden z tych system ów nie odpow iadał La M ettriem u, bo w szystkie one przyjm o­ wały pow stanie św iata w czasie, a w konsekw encji różnie tłum aczyły interw encję pierwszego poruszyciela albo „ze­ g arm istrza” i konserw atora ru ch u . Uznanie pierwszego poruszyciela zakładało ponadto celowość stw orzenia. He­ gel w Logice wytykając m aterialistom ośw iecenia m echanicyzm, w łaśnie kojarzył go z finalizmem, a wiemy prze­ cież, że La M ettrie przeciw staw iał się finalizmowi cytując obszernie L ukrecjusza i lekarza epikurejczyka Lam y’ego, który podobnie ja k T hom as Willis szedł śladam i G assendiego. Nie chcem y w tym m iejscu podejmować dyskusji, w jakiej mierze Lamy i Willis byli m echanicystam i. O grani­ czymy się do ogólnego stw ierdzenia, że jatrom echanicyzm był głównie dom eną Włochów, którzy odwoływali się do metodologii G alileusza pozwalającej tłum aczyć praw am i m echaniki ogólnej ru ch y właściwe organizm om żywym. Ja tro m ech a n ik a XVII w ieku zastępow ała, choć całkowicie nie wyeliminowała, m echanikę arystotelików operujących w sto su n k u do organizmów żywych pojęciami zaczerpnięty­ mi z potocznej techniki. W medycynie m odna była ponadto jatrochem ia, odw ołująca się nie tylko do n a u k fizycznych, ale i do procesów ferm entacji. Jatrom echanicyzm odgrywał ponadto w ażną funkcję eksplikatyw ną i dydaktyczną, po­ szukując rozw iązań technicznych pozwalających prezento­ wać organizm w postaci ruchom ego m odelu człowieka lub zwierzęcia, pokazywać zachodzące w nim procesy: krąże­ nie, oddychanie, traw ienie. J u ż w XVI w ieku V esalius próbował pokazać ciało ludz­ kie jako system narządów , opisany w anatom icznym dziele De hum ani corpońs fa b ń c a (1543). Na początku XVII w ieku William Harvey, odkryw ca k rążenia krwi, opisał jej prze­ pływ w dwóch k ieru n k ach poprzez żyły i tętnice w Exercitationes anatom icae de motu cordis et sanguinis in anim alibus (1628). Ożywił tym sam ym anatom iczny model człowieka zw racając uw agę n a wzajem ny związek i w spółdziałanie http://rcin.org.pl/ifis

XL

M

a r ia n

S

krzypek

organów ciała. Ciało ludzkie jak o m echanizm przedstaw ił szczegółowo D escartes oraz pozostający w sferze m echanicyzmu G alileusza jatro m ech an icy włoscy, a zwłaszcza Gio­ vanni Alfonso Borelli (1608-1678), który w De motu animalium (1680-1681) i w De m otionibus naturalibus a gravitate p ed en tib u s (1670) próbował w yjaśnić przyczynę ru c h u im ­ petem , czyli tendencją do ru ch u . Pierwsze poruszenie przy­ pisywał Bogu, ale utrzym yw anie się ru c h u argum entow ał ciążeniem ciał w próżni, a w przypadku ciał n atu ra ln y ch odwoływał się też do zjaw iska oscylacji we w łóknach m ięś­ niowych, a więc do ru c h u wahadłow ego opisanego w cześ­ niej przez C hristian a H uygensa w Horologium oscillatońum sive de motu pendulorum a d horologia aptato dem onstrationes geom etńcae (1673). H uygens odrzucił je d n a k moż­ liwość sk o n struo w an ia p erp etu u m mobile, bo to za k ład a­ łoby wieczność ru c h u w przyrodzie. Problem oscylacji we w łóknach m ięśniowych interesow ał La Mettriego, który nie respektow ał je d n a k przejętej przez H uygensa fizyki kartezjańskiej z jej teorią zderzeń lub n ac isk u cząstek m aterii n a inne cząsteczki jako przyczynę ich ru ch u . Należy też podkreślić, że La M ettrie znając dzieła wło­ skich jatrom echanicystów nie powołuje się n a ich opisy funkcjonow ania ludzkiego ciała w kategoriach sprężyn, kółek, krążków, klinów, dźwigni. Borelliego cytuje w Czło­ w ieku m aszynie jedynie dla poparcia tezy o Je d n o ści m a te­ rialnej człowieka” i harm onii części organizm u, odrzucając przy tym harm onię p rzedustanow ioną Leibniza. Na Giorgio Bagliviego (1668-1706) i Lorenzo Belliniego (1643-1703) powołuje się w Zw ierzęta czym ś więcej niż m a szyn y, gdzie snuje rozw ażania o tch n ien iach anim alnych, a pojęcie to nie należy u niego do o bszaru m echaniki, chociaż ru ch tch n ień mógł być u D escartes’a w yjaśniony zgodnie z jego fizyką, w której im puls może być przekazyw any przez czą­ steczki m aterii n a zasadzie kul bilardow ych. Z jatrom echaniki i jatrochem ii T hom asa Willisa (1622-1675) przejął La M ettrie jedynie jego myśli o budow ie i patologii m óz­ gu zaw arte w De cerebń anatom e (1667), Pathologia cerebri (1669), a z De anim a brutorum, quae hominis vitalis et http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

XLI

sensitiva est (1672) przyswoił sobie jego pogląd n a duszę zm ysłową zwierząt. Willis interpretow ał je d n a k duszę zmy­ słow ą nie w edług A rystotelesa, ale w d u c h u Gassendiego. Ja k o jatrochem ik Willis nawiązywał do teorii ferm entacji Sylviusa (Franciscus Deleboe albo de Le Boe - inny spoty­ kany zapis tego nazw iska to François D ubois, 1614-1672), dzięki której w yjaśniał możliwość przejścia od m aterii nie­ organicznej do organicznej. Z tego też względu budził zain ­ teresow anie La Mettriego. Ten zignorował natom iast, co w arte je st podkreślenia, se­ rię prac pisanych z pozycji kartezjańskich, uciekających, się do analogii ciała człowieka i m aszyny hydraulicznej, czy też obstających za koncepcją zwierzęcia maszyny, chociaż in­ tencje ich autorów były rozbieżne. Louis de La Forge w Traité de 1’esp ń t de l’homme postawił sobie zadanie uzupełnienia tra k ta tu D escartes’a Człowiek i w ykazania, że um ysł ludz­ ki je s t absolutnie niezależny od ciała, ale w gruncie rzeczy nie mógł tego dokonać pomijając opis funkcjonow ania ciała w kategoriach hydrauliki. N atom iast Antoine Dilly, au to r Traité de l’âm e et de la connaissance d es bêtes (1676) oraz J e a n M. D arm anson, au to r La bête transformée en machine (1684) i La bête dégradée en machine (Amsterdam 1691) odwołali się do argum entów teologicznych dla uzasadnienia niewrażliwości zwierząt n a ból, o której pisał M alebranche. Obaj twierdzili, że zwierzęta nie cierpią, bo cierpienie je st udziałem tylko człowieka, któiy w ten sposób zasługuje so­ bie n a nagrodę w niebie. Gdyby zwierzęta odczuwały ból, to m ożna by powiedzieć, że Bóg je st niesprawiedliwy. Podobnie byłby niesprawiedliwy, gdyby obdarzył je rozum em , a po­ zbawił je możności poznania Stwórcy. Takowe argum enty nie mogły przekonać teologów antykartezjańskich, którzy obawiali się przeniesienia pojęcia zwierzęcia m aszyny n a człowieka m aszynę. Nieprzypad­ kowo więc przed pojawieniem się C złow ieka m a szy n y La M ettriego ukazały się liczne publikacje o podobnych ty tu ­ łach, ostrzegające przed wyciągnięciem m aterialistycznych w niosków z pom ysłu D escartes’a, nieudolnie bronionego przez jego teologicznych kontynuatorów . Jo h a n n e s Regius http://rcin.org.pl/ifis

XLII

M

a r ia n

S

k rzypek

(1656-1738) w skazał n a ta k ą możliwość w dziele De homine automatico (1703). Z resztą n a tej k o n statacji się nie zatrzy­ m ał, bo w skazał n a niesolidność argum entów D esc artes’a n a rzecz dwóch su b stan cji i n a niebezpieczeństw o u zn a n ia jednej su b stan cji, czego - jego zdaniem - dokonał S pino­ za. Regius w ykorzystał arg u m en t, że Spinoza zaczął swoją karierę filozoficzną od studiów n ad D escartes’em , n a s tę p ­ nie zaś podjął jego sposób dow odzenia more geometńco. Ponowił więc a ta k n a D escartes’a czyniąc go „architektem ” spinozyzm u w trak tacie Cartesius verus spinozism i architectus (1718). Je z u ita J e a n H ardouin (1646-1729), któiy zwalczał jansenistów , ja k również myślicieli, którzy byli im bliscy, um ieścił w A thei detecti (Opera varia, 1733) n a liście zdem askow anych ateistów i spinozystów nie tylko D escartes’a, ale A ntoine’a A rnaulda i Pascala. W ątek D escartes’a spinozysty funkcjonow ał również w li­ teratu rze filozoficznej wczesnego oświecenia. O dnajdujem y go m.in. w Philosophie du bon se n s D’A rgensa blisko z La M ettriem związanego. Nie ulega wątpliwości, że La M ettrie w ykorzystał tego rodzaju opinie o poglądach D escartes’a i powiedział głośno to, co „wisiało w pow ietrzu”. Z agląda­ ją c do E tyki Spinozy mógł bez tru d u odnaleźć zdanie, że człowiek to rozum ne zwierzę, należące do pow szechnej su b stan cji jednoczącej w sobie rozciągłość i m yślenie albo­ wiem „dusza i ciało są je d n ą i tą sa m ą rzeczą, pojętą raz z p u n k tu w idzenia a try b u tu m yślenia, raz z p u n k tu widze­ n ia atry b u tu rozciągłości” (Twierdzenie XXI). La Mettriego interesow ały również now inki techniczne zm ierzające do sk o n stru o w an ia człowieka m echanicznego, którego pierwsze projekty prezentow ał ju ż w 1683 roku Sam uel Reisel w rozpraw ce Statua hum ana circulatoria czy też Machina hum ana artificiale, do której dołączył model człowieka m aszyny złożonego z rurek, trybików i dźwigni. W 1686 roku H.G.H. Herfelt opublikow ał w Lejdzie De cor­ poris hum ani machina, a po niej pojawiło się wiele innych prezentacji człowieka m aszyny, k tóiych przeznaczenie było m etodologiczno-dydaktyczne, bo służyły one łatwiej­ szem u zrozum ieniu budow y anatom icznej ludzkiego ciała. http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n ie d o f il o z o f ii

La M

e t t r ie g o

XLIII

W spom inaliśm y ju ż, że to zainteresow anie La Mettriego osiągnięciam i techniki zm ierzającej do stw orzenia m odelu zwierzęcia i człowieka, który nie byłby posągiem , ale był­ by w ru c h u i spełniał życiowe funkcje, mieściło się w jego paradygm acie epistem ologicznym . W Człowieku m aszynie w spom ina o grającym fleciście, doboszu i kaczce, k tó ra im ituje poszukiw anie pokarm u, jego zjadanie i wypróż­ nianie, które to cu d a techniki dem onstrow ał k u uciesze publiczności Ja c q u e s V aucanson (1709-1782). La Mettrie zdaw ał sobie je d n a k spraw ę z faktu, że te ch n ik a nie je st w stan ie stworzyć organizm u, który by sam się regenero­ wał, kom pensow ał sobie u traco n y organ lub fragm ent cia­ ła, ja k też organizm u, który by się rozm nażał. Sądził, że stw orzenie takiego m echanizm u w ym agałoby dysponow a­ n ia m ocą Prom eteusza. W Naturalnej historii d u s z y La M ettrie kieruje kryty­ kę w prost do D esc artes’a: „trzeba - pow iada - m ieć mniej zdrowego ro zsąd k u od zwierząt, aby odm aw iać im wiedzy”. Nie je s t też do k o ń ca przekonany, czy rzeczywiście filozof ten byłby n a tyle naiw ny, by uw ażać zwierzę za zwykły m echanizm , bo „niektórzy chcąc uczynić jego ideę b a r­ dziej zm ysłową, porów nują je do zegarka”. I rzeczywiście, kiedy wczytam y się dokładnie w wypowiedzi D esc artes’a n a te m a t zwierzęcia m aszyny, to zauważym y, że niem al we w szystkich p rzy p ad k ach u ciek a się do kom paratystyki za pom ocą w yrażeń „tak sam o ”, „podobnie ja k ”, „nie in a ­ czej niż”. La M ettrie p ostępuje podobnie, gdyż świadom ie stosuje zabieg m etodologiczny polegający n a posługiw a­ n iu się m etaforam i z dziedziny m echaniki dla w yjaśnie­ n ia bardziej skom plikow anych procesów organicznych, które - wobec b ra k u odpow iednich pojęć - trzeb a było stosow ać prowizorycznie. Nie pierwszy to w historii n a ­ uki i filozofii przypadek, kiedy nowe zjawisko czeka ja k gdyby n a jego nazw anie i określane je s t prowizorycznie za pom ocą term inów pow szechnie przyjętych. Z resztą sam o użycie te rm in u „m echanizm ” nie przesądza o m echanicyzmie tego, kto go używa. T rudno przecież byłoby p o są­ dzić o m echanicyzm Leibniza, który w Monadologii (&. 64) http://rcin.org.pl/ifis

XLIV

M

a r ia n

S

krzypek

określa ciało organiczne jak o „au to m at”, który przew yższa au to m aty m echaniczne. Pojęciem zwierzęcia m aszyny po­ słu g u ją się myśliciele z ta k odległych od siebie epok, ja k Tom asz z Akwinu i Buffon, który w prow adza je d n o cze ś­ nie pojęcie m olekuł organicznych, naw iązując do sem in a rerum L ukrecjusza. S tosując w C złow ieku m a szy n ie sy­ stem m etafor zaczerpniętych nie z wielkich system ów mechanistycznych G alileusza, D escartes’a czy N ew tona, ale z m echaniki potocznej, La M ettrie tworzy epistem ologiczny paradygm at, który nie rości sobie p reten sji do n a u k o ­ wej teorii, ale stanow i zabieg metodologiczny. Dzięki tem u przenosi sieć m etafor zaczerpniętych z „a u to m a tu ” n a „or­ ganizację” albo „ciała zorganizow ane” (pojęcie organizm u przyjmie się dopiero w XIX wieku). Ciałom zorganizow a­ nym przyznaje cechy takie, ja k sp ontaniczny ru c h i w raż­ liwość, które przeciw staw ia „własnościom m echanicznym i pasyw nym ” D esc artes’a. Porów nując anatom ię zwierząt i człowieka La M ettrie w skazuje n a podobieństw o ich organizacji. W skazuje n a podobieństw a ich zmysłów i narządów oraz pełnionych przez nie funkcji. U człowieka dostrzega w iększą w s to s u n ­ k u do ciała proporcję mózgu niż u zwierząt. Tę sa m ą róż­ nicę zauw aża w obrębie św iata zwierzęcego i widzi w niej przyczynę różnego stopnia inteligencji. W nioskuje stąd , że między zwierzętami i zwierzętami, ja k również między zwie­ rzętam i i ludźm i w ystępują różnice sto p n ia inteligencji i ro ­ zum u. Im większy mózg, im bardziej zróżnicow ana budow a organizacji, czyli organizm u, tym wyższy stopień uzdolnień duszy. Wbrew D escartes’owi, który uw ażał, że zw ierzęta nie m ają języka, bo język w ym aga m yślenia, La M ettrie tr a k ­ tuje język jako środek kom unikow ania się zw ierząt między sobą, między poszczególnymi ich gatu n k am i, ja k również między nim i a ludźm i. D opatruje się więc w nim przejawów racjonalności, a przede w szystkim sposobu w yrażania s ta ­ nów em ocjonalnych. Te stan y w yrażane są bardziej w ję ­ zyku gestów niż dźwięków, a język ten je s t n ad e r e k sp re ­ syjny, bo uzew nętrznia się w nim insty n k to w n a „energia n a tu ry ”. Podobnie ja k Condillac w O pochodzeniu p o zn a n ia http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

XLV

ludzkiego (1746), La M ettrie określił język zwierząt p an to ­ m im ą, a term in ten zrobi karierę w epistemologii i estetyce Diderota. La Mettrie odnosi się z sym patią do autorów h u m a n izu ­ jących zwierzę, a jednocześnie prowokacyjnie radykalizuje ich stanow isko anim alizując człowieka. Mianowicie używa takich zwrotów, ja k „ludzie i inne zw ierzęta” albo też pisze 0 jednych i drugich z zastosow aniem zaim ka „my” i sądzi, że zwierzęta nie m ają postaci „dokładnie ludzkiej”. W isto ­ cie chodzi m u o podkreślenie jedności św iata istot żywych 1 dlatego w ykorzystuje A rystotelesowskie pojęcie duszy przeciw jej rozum ieniu kartezjańskiem u. J e d n a k peiypatetyczne rozwiązanie problem u duszy również go nie zadow a­ lało. Z astanaw iał się bowiem n ad dw iem a możliwościami w yjaśnienia jej istoty, a mianowicie esencjalnym i fu n k ­ cjonalnym . Chodziło mianowicie o odpowiedzenie sobie n a pytanie, czy d u sza je s t odm ianą m aterii czy też funkcją jej organizacji, a więc organizm u. Problem ten pojawił się ju ż w swobodnym przekładzie dzieła B oerhaave’a Abrégé de la théorie chimique (1741), gdzie ten sięgnął do trad y ­ cji naw iązującej do czterech elem entów Em pedoklesa i do epikurejskiego atom izm u. Uznał tam „elem entarny ogień” (fe u élémentaire) różny od ognia pospolitego (feu vulgaire) i złożony z atom ów obdarzonych ru ch em za „duszę i życie n a tu ry ”. W ątek ten przewija się również w Naturalnej hi­ storii d u szy, gdzie La M ettrie k oncentruje się n a pojęciu duszy jako formy su b stan cjaln ej. N atom iast w S ystem ach filozoficznych w skrócie próbuje sięgnąć do spinozjańskiej jednej su b stan cji, ale niezm ienna „wielka całość” u pew nia­ ła go o jedności św iata, nie pozwalając m u je d n a k w yjaśnić problem ów jego dynam iki. Dlatego zwrócił się k u epikureizmowi. Z arystotelizm em zerwał radykalnie w Lettre critique su r l’histoire naturelle de l’âm e à M adam e la m arquise du Châtelet (1747 - korzystam z nowego w ydania tego utw oru, dokonanego przez F rancine M arkovits w „Corpus. Revue de Philosophie” 1987, n r 5 /6 ). Przyznaje tam , że przyjęcie przezeń aktywnej formy su b stan cjaln ej, dzięki której m a­ http://rcin.org.pl/ifis

XLVI

M

a r ia n

S

krzypek

teria zdobywa siłę m otoryczną, nie rozwiązuje tru d n o ści, gdyż trzeba by zakładać, że form a su b sta n c ja ln a m u sia ­ łaby pochodzić od wcześniejszej m aterii obdarzonej tą for­ m ą, co oznaczałoby w yjaśnienie ru c h u przez ruch, ta k ja k D escartes w yjaśnia rozciągłość przez rozciągłość. „Nasz a u to r - pisze La M ettrie o sobie - uwiedziony, być może, przez poważne autorytety przywołał zjawy, które uw ażano za daw no ju ż wypędzone; chciał w skrzesić byty m yślne, które m ogą jedynie posiać w ątpliwości w um ysłach ludzi m yślących. W szystko u niego je s t form ą su b sta n c ja ln ą m aterialną, aktyw ną, łącznie z d u szą zm ysłową zwierząt, a tą drogą nic ju ż nie je s t lepiej znane, nic łatwiejsze do w yjaśnienia niż in sty n k t”. U znając za niezadow alające dotychczasow e w yjaśnienie aktyw ności m aterii, jej ru c h u i m yślenia, La M ettrie przyznaje, że zwrócił swe zain tere­ sow ania „ku przyczynie m aterialnej i inteligentnej” za ja k ą chciał przyjąć eter lub ogień. S tan ął je d n a k wobec tru d n o ­ ści w yjaśnienia m yślenia przez u zn an ie „aktywnej m aterii rozciągłej, ja k ą je s t mózg”. Zdanie to w yjaśnia, dlaczego La M ettrie zwrócił się najpierw k u problem atyce fizjologicznej, zanim zajął się obszerniej epikureizm em . Najpierw n ap isał C złow ieka m aszynę, potem zaś S ystem Epikura. Pisaliśm y ju ż o zw iązkach La Mettriego z fizjologią B oerhaave’a, o roli tch n ień anim alnych i o poszukiw aniach m iejsca w mózgu, które pełni funkcję sen so ń u m commune. W Człowieku m a szyn ie zadow ala się stw ierdzeniem , że mózg je s t „macicą u m y słu ”, a odrzuca w yjaśnienia jego funkcjonow ania przez sprow adzanie siedziby duszy do szyszynki, ja k u D escartes’a, czy też do ciała modzelowatego, ja k u Lancisiego, a w reszcie do m óżdżku, ja k u Willisa, którzy uw ażali, że te części mózgowia nie są parzyste tak ja k półkule mózgowe, a d u sz a je s t je d n a i niepodzielna, więc m u si rezydować w organie pojedynczym. La Mettrie woli ogólne założenie Borelliego, że d u sza i ciało pozostają we wzajemnej harm onii i w zajem nie n a siebie oddziałują. Dlatego sądzi, że d u sza ludzka trak to w an a autonom icznie je s t tylko „pustą nazw ą” podobnie ja k D uch Święty. Nie zadow ala go również m aterialistyczne, ale su b stan cjaln e http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

XLVII

w yjaśnienie problem u duszy i m yślenia. S zuka więc jego rozw iązania w „organizacji” cielesnej, a chcąc wyjaśnić funkcje organizm u uciek a się do epistem ologicznego p a ­ radygm atu m aszyny, dzięki którem u b u d u je cały system analogii i m etafor pokazujących w sposób przystępny to, co tru d n o byłoby w ytłum aczyć inaczej. La M ettrie nie rezygnuje w Człowieku m a szyn ie z poję­ cia duszy przez utożsam ienie jej z m aterią, ja k często m u zarzu cają nie tylko jego przeciwnicy. Nie uzn aje n ato m iast duszy za odrębny byt i tylko tak iem u jej istn ien iu zaprze­ cza. Sądzi też, że, ściśle mówiąc, życie jako oddzielny byt również nie istnieje bez ciała. Myślenie porów nuje do en er­ gii elektrycznej, k tó ra sam a w sobie nie je s t m aterią, ale bez m aterii nie m ogłaby się pojawić. Dlatego też należy je rozpatryw ać jako efekt funkcjonow ania cielesnej „organi­ zacji”. Pyta więc La Mettrie: „ Czyżby więc organizacja wy­ starczyła dla w yjaśnienia w szystkiego? Tak i stokroć tak. Skoro m yśl rozwija się razem z organam i ciała, to dlaczego m ateria, z której są złożone, nie byłaby n a n ią p o d atn a z chwilą, gdy osiągnęła zdolność odczuw ania?”. Z d u sz ą wiąże La M ettrie św iadom ość i m yślenie. W Na­ turalnej historii d u s zy zw raca je d n a k uwagę n a niezależ­ ne od św iadom ości ru ch y autom atyczne, ja k również n a zwierzęcy instynkt, o czym ju ż była mowa. Tę problem a­ tykę podejm uje również w Człowieku m aszynie, a ponadto w prow adza zagadnienia nowe. Mianowicie zastan aw ia się n ad faktam i następującym i: po nagłej śm ierci zwierzęcia lub człowieka jego ciało drga jeszcze przez pewien czas; m ięśnie w organie odciętym od ciała reagują n a bodźce ze­ w nętrzne, takie ja k ukłucie i tem p eratu ra; słodkowodny polip (odkryty przez A braham a Trem bleya w 1744 roku) pocięty n a kaw ałki zachow uje w nich wrażliwość i zdolność regeneracji całego żywego organizm u. La M ettrie wyciąga stą d w niosek, że m ateria organiczna je st wrażliwa, zdolna do życia i do spontanicznej regeneracji. W szystko to nie zależy od mózgu i sensorium commune. W rozw ażaniach La Mettriego n a ten te m at dokonuje się fuzja kilku zjaw isk opisanych ju ż przed nim , a m iano­ http://rcin.org.pl/ifis

XLVIII

M

a r ia n

S

k rzypek

wicie nieśw iadom e ruchy autom atyczne, które dziś wiąże­ my z autonom icznym u k ładem wegetatyw nym (oddycha­ nie, bicie serca, pery stal tyka jelit), autom atyczne odruchy (refleksy), kurczliw ość włókien m ięśniow ych (contractilité), pobudliw ość m ięśniow a (sensibilité) i wrażliwość (irritabili­ té). Pierwsze z wym ienionych zjawisk, czyli ru ch y nieśw ia­ dom e i autom atyczne zauw ażone zostały ju ż przez Arysto­ telesa i G alena. W XVI w ieku problem ten podjął Fernel, który ograniczył rolę duszy w w ystępow aniu tych ruchów (oddychanie w czasie sn u , m ruganie powiek w czasie czu ­ wania), a tą drogą poszedł D escartes, któ rem u a u to m a ­ tyczne ruchy nieśw iadom e posłużyły za dowód n a czystą m aterialność ciała i n a b rak wpływu duszy n a te jego r u ­ chy powodowane przez tchnienia. W Nam iętnościach d u ­ s z y opisał odruchy, ale ich nie w yjaśniał. Drogę do ich zro­ zum ienia utorow ali Borelli i Baglivi, którzy po zapoznaniu się ze zjawiskiem k rążenia krwi odkrytym przez Harveya (istota tego odkrycia polegała n a połączeniu w jed en obieg system u naczyń i żył, a więc krążenia odśrodkowego i do­ środkowego) przyjęli ru c h tch n ień w obydwu k ieru n k ach - od cen tru m do peryferii i odwrotnie. Ich b ad a n ia pozwo­ liły dokonać odkrycia Thom asowi Willisowi, który w De motu m usculi (1670) jak o pierwszy opisał o d ru ch albo re­ fleks (ruch odbity), który z m iejsca pobudzenia dochodzi do mózgu i w raca do m iejsca, w którym ono nastąpiło. B adania Willisa n ad refleksem zostały wzbogacone przez Harveya i R icharda Lowera, którzy zwrócili uwagę n a pobudliw ość m ięśnia sercowego badanego poza orga­ nizm em . F rancis G lisson w Tractatus de uentńculo et intestinis (1677) zbadał ru ch y robaczkowe jelit. Georg E rn st S tahl w Theoria medica uera pisał o „sile tonicznej” i „ru­ chach w italnych” dokonujących się w całym ciele n a za­ sadzie kurczliwości (contractilitas) w łókna mięśniowego. A lbrecht von Haller w ypracował koncepcję wrażliwości (Sensibilität) i pobudliw ości rozum ianej jak o przewodze­ nie bodźca (Irritabilität) włókien m ięśniow ych niezależnie od duszy. T rudno jednoznacznie określić, do jakiej trad y ­ cji naw iązał La Mettrie. Pisząc o pobudliw ości mięśniowej http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

XLIX

i odru ch ach autom atycznych powołuje się n a takich po­ przedników jak: Cowper, Harvey, Boyle, Stenon. Najważ­ niejszym dlań problem em było światopoglądowe znaczenie tych odkryć św iadczących o peryferyjnej wrażliwości m ate­ rii organicznej niezwiązanej z mózgiem jak o siedzibą sensońum commune. Skłonny je st więc przyjąć, że wrażliwość je s t zn am ienna dla całego organizm u i nie zależy od św ia­ domości. La M ettrie określa nieśw iadom e odruchy m ianem autom atycznych lub spontanicznych. Rozważania La Mettriego n ad w rażliwością m aterii organicznej skłoniły go do dalszych poszukiw ań w p er­ spektywie, k tó rą oferował epikureizm unow ocześniony i uw zględniający najnow sze osiągnięcia n a u k przyrodni­ czych w wersji G assendiego i uczonego lekarza Lamy’ego. W spom inaliśm y ju ż o w cześniejszych próbach naw iązyw a­ n ia La Mettriego do subtelnych atomów, które mogły być źródłem tch n ień anim alnych. G assendi dostarczył też wielu innych pomysłów w rozwiązywaniu kwestii sensualistycznej teorii poznania. Otóż sądził on, że tch n ien ia odbijają n a miękkiej su b stan cji mózgu złożonej z wrażliwych atomów ślady (vestigia). Tę zdolność rejestrow ania i au tom atyczne­ go w iązania ze sobą w rażeń G assendi nazyw a wyobraźnią, z k tó rą kojarzy u czucia i fantazję. A bstrakcyjne m yślenie racjonalne wiąże z innym ośrodkiem , który starożytni n a ­ zywali spiritus rector albo hegemonikon. La Mettrie zwró­ cił uw agę i obszernie potraktow ał problem w yobraźni, bo dzięki tem u pojęciu mógł powiązać ze sobą i rozwinąć n a gruncie epikureizm u kwestie uczu cia i rozum u. Epikurejsk ą etyką zajął się zresztą wcześniej niż filozofią przyrody, bo ju ż w 1745 ro k u opublikow ał Rozkosz. G assendi po­ zwolił m u zwrócić uw agę n a epikurejskie pojęcie ukrytej zasady tkwiącej w ziemi i ogniu pełniącej funkcję an alo ­ giczną do duszy. Z asad a ta czyniła bezużytecznym pojęcie deklinacji (clinamen) atom ów i um ożliw iała interpretację epikurejskiego atom izm u w d u c h u dynam izm u i m aterialistycznego w arian tu w italizm u, który mniej dyskretnie pojawia się u L ukrecjusza z jego atom am i utożsam ianym i z sem ina rerum. G assendi poszedł dalej uzn ając istnienie http://rcin.org.pl/ifis

L

M

a r ia n

S

krzypek

w przyrodzie wewnętrznej zasady życia rozlanej w m aterii n a podobieństw o m agnetyzm u. Jego uczeń Lamy wykorzy­ stał epikureizm w swoich rozw ażaniach fizjologicznych tłu ­ m acząc różnice między d u sz ą ludzką i zwierzęcą różnymi rodzajam i cząsteczek tchnień. Istotnym etapem w kształtow aniu się epikurejskiego m aterializm u, rozciągniętego n a istoty żywe przez La Mettriego, było opublikow anie przezeń S ystem u Epikura (1750), którego pierwszy w arian t stanow ią R éflexions p h i­ losophiques su r l’ońgine d es anim aux, czyli Filozoficzne rozw ażania o pochodzeniu istot żyw ych . Ten pierw otny w a­ ria n t zawierał fragm enty I-XLI. W S ystem ie Epikura frag­ m ent XXXII został wycofany (w obecnym tomie przyw raca­ my go jako fragm ent XXXI bis), ale La M ettrie dorzucił 52 nowe fragm enty. Z askakujący je st tytuł dzieła S ystem Epikura, gdyż La M ettrie głosił, że najlepszym system em je s t nie mieć system u. Z drugiej strony rapsodyczna k o n stru k cja tego utw oru, złożonego z luźnych fragm entów , świadczyć może jedynie o stw orzeniu pewnego za iy su system u, który miał być w przyszłości stopniowo w ypełniany nowymi treścia­ mi. Tych treści do starczała najnow sza literatu ra, k tóra podejm ow ała epikurejską problem atykę dzięki naukow ym odkryciom w sferze n a u k przyrodniczych, ja k również no­ wym filozoficznym hipotezom . La Mettrie przede wszystkim naw iązał do epikurejskiej, a ściślej mówiąc do lukrecjańskiej koncepcji atom ów jako sem ina rerum (nasiona rzeczy). Koncepcja ta pozwalała na wyjaśnienie n a gruncie m aterializm u zarówno pow stania Ziemi, ja k i pojawienia się n a niej życia. W pierwszej kwe­ stii pom ocna była La M ettriem u geogeneza Buffona, który w 1749 roku opublikował Histoire et théorie de la Terre, gdzie w ysunął hipotezę, że Ziemia pow stała z części materii słonecznej oderwanej od Słońca przez kometę. Hipoteza ta wydawała się La M ettriem u „pomysłowa” zwłaszcza, że Buffon uwzględniał w swojej kosmologii Newtonowską teorię grawitacji połączoną z atom istyczną budow ą m aterii. Ju ż w Człowieku m aszynie La Mettrie zasygnalizował też zapo­ http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LI

znanie się z pracam i Linneusza, które wykorzystał również w Robótce Penelopy (1748) odnotowując, że Linneusz zali­ czył człowieka razem z m ałpam i do grupy naczelnych, a tym sam ym do czworonogów. W System ie Epikura wykorzysty­ wał przede wszystkim dzieło Benoit de Mailleta, Telliamed (1748), którego tytuł czytamy w spak daje nazwisko autora. W tym pośm iertnie w ydanym dziele De Mailleta, k tó ­ re pow stało w pierwszej połowie XVIII w ieku i krążyło w postaci rękopiśm iennej, a którego pełny ty tu ł brzm i Telliamed, ou Entretiens d ’un philosophie indien avec un misionnaire français su r la diminution de la mer, la fo rm a ­ tion de la terre, l’origine de l’hom m e (Am sterdam 1748), znalazł La M ettrie doktrynę ep ik u rejsk ą unow ocześnioną przez uw zględnienie osiągnięć w spółczesnych n a u k przy­ rodniczych, łącznie z ich hipotezam i dotyczącymi pow sta­ n ia istot żywych. Podstawowe tezy De Mailleta to: wiecz­ ność m aterii i jej ru ch u , wielość światów, ich zm ienność n a zasadzie kołobiegu w przyrodzie; wyłonienie się Ziemi; zm ienność jej powierzchni; spontaniczne pow stanie życia n a zasadzie sam orództw a poprzez przypadkow e spotkanie atom ów określanych jak o n asio n a rzeczy, które są niepo­ dzielne, a przez to nie ulegają zniszczeniu - owe n asio n a rzeczy zawierały w sobie życie utajone, które zostało wy­ zwolone przez tchnienie życia. W szystkie kw estie, poza o statn ią, sięgają bądź do trad y ­ cji biblijnej (spiraculum vitae), bądź do tradycji witalistycznej w epikureizm ie L ukrecjusza i O w idiusza jak o a u to ra Metamorfoz. W wielu innych kw estiach De Maillet wyko­ rzystał b ad a n ia przyrodników XVII i XVIII wieku. Sięgnął m ianowicie do autorów podejm ujących problem atykę za­ pow iadającą neptunistyczny k ieru n ek w geologii, zgodnie z któiym w oda pokryw ała kulę ziem ską i w niej zrodziły się pierw sze istoty żywe, które wyszły później n a ląd. O istn ie­ n iu pierw otnych form życia De Maillet był przekonany n a podstaw ie ich zachow anych szczątków, m .in. sk am ien ia­ łych pozostałości. De Maillet próbował odtworzyć następstw o form życia poczynając od n ajprostszych zarodków obserw ow anych http://rcin.org.pl/ifis

LII

M

a r ia n

S

k rzypek

pod m ikroskopem , a kończąc n a oran g u tan ie („leśnym człowieku”), którego w ystarczyłoby nauczyć mowy, aby sta ł się człowiekiem rozum nym . A utora Telliameda in te­ resuje też inny asp ek t antropogenezy, a mianowicie wie­ lość ludzkich ras, które są dlań zjawiskiem n atu raln y m , ta k ja k różne rasy zwierząt. W yprowadza stą d w niosek, że ludy kolorowe Azji i Afryki nie m ogą pochodzić od Noego i rasy białej. Zajm uje więc stanow isko zgodne z teorią preadam itów w ysuniętą w połowie XVII w ieku przez Isaaca La Peyrère’a. Do tej koncepcji naw iąże La M ettrie, który n ap o ­ m knie o „chińskich p read a m ita ch ” żyjących przed H ebraj­ czykami w Le petit hom m e à longue queue (1751). Telliamed dostarczył La M ettriem u wiele innych i b a r­ dziej zasadniczych tem atów , choć nie w szystkie z nich pod­ jął, ja k n a przykład kosmologię k artezjań sk ą z jej teorią wirów. N atom iast zainteresow ała go w tym dziele sp o n ta ­ niczna aktyw ność m aterii, n a k tó rą zwrócił uwagę w S y s te ­ m ach filozoficznych w skrócie, gdzie wynotował fragm ent jej dotyczący z innego podziem nego rękopisu A m e m até­ rielle. Nie podejm ując z Telliameda kw estii poruszanych wcześniej, takich ja k atom istyczna budow a m aterii, wie­ lość światów czy też ep ik u rejsk a teoria poznania, La Met­ trie skoncentrow ał się n a genezie i rozwoju życia n a Ziemi. W yobrażał sobie, że istoty żywe wyłoniły się spontanicznie z m aterii nieożywionej. D okonało się to n a zasadzie serii ślepych przypadków. N asiona rzeczy krążące w pow ietrzu znajdow ały początkowo sprzyjające w aru n k i w wodzie, po­ tem pod wpływem ciepła rozwijały się n a lądzie, n a podob­ nej zasadzie ja k p tak i wylęgają się z jajk a. Pierwsze z nich zapuściły korzenie w ziemi, ich pierwszej macicy, ta k ja k n astęp n e rozwijały się z n asien ia w m acicy zwierzęcej. Idąc śladem E m pedoklesa i Lukrecjusza, La Mettrie uznał,że skoro n a tu ra działa ślepo, to tworzyła ona istoty żywe n a zasadzie przypadku. Jej n ieu d an e tw oiy „próbne”, które nie mogły się przystosow ać do w arunków zew nętrz­ nych, uległy zagładzie. Spośród niezliczonych prób tylko niektóre były pozytywne, a istoty z nich pow stałe mogły się rozwijać i mnożyć. Wszelkie istoty „potworne” m usiały ulec http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LIII

zagładzie. Tak n a przykład kobieta bez n arząd u rodnego byłaby potw orem , który nie mógłby przedłużyć g atu n k u . Fakt, że n a naszych oczach nie pow stają nowe gatunki, La M ettrie tłum aczy zgodnie z Lukrecjuszem , że n a tu ra w swej m łodości była bardziej p łodna niż w okresie jej starzen ia się, ja k o że sta ra k u ra nie znosi jajek, s ta ra sam ica nie rodzi potom stw a. Człowiek rodzi się n a końcu łań cu ch a bytów n a zasadzie uprzedniej elim inacji wszelkich cech mniej doskonałych. I tylko n am się wydaje, że przyroda działa racjonalnie i celowo. Pojęcie celowości zostało wy­ m yślone przez człowieka przez odwrócenie rzeczywistych procesów zachodzących w przyrodzie, w której obiektywne praw a nie zawsze odpow iadają ludzkim o nich pojęciu. Śle­ po działająca przyroda doskonaląc ciągle swoje byty przez elim inację bytów nieprzystosow anych do otaczających je w arunków „sporządziła w m aszynie ludzkiej in n ą m aszy­ nę, k tó ra okazała się zdolna do m agazynow ania idei i two­ rzenia nowych, ta k ja k w kobiecie m acicę, k tó ra z kropli płynu w ytw arza dziecko” (fragm ent XVII). N atura może być więc n iem ąd rą m atk ą, k tó ra m a m ądre dzieci. W S ystem ie Epikura La M ettrie nie tłum aczy jednoznacz­ nie problem u rozm nażania. N ader często ucieka się do s u ­ gestii, że zarodki krążące w przyrodzie, owe L ukrecjańskie n a sio n a rzeczy, to zarodki m ęskie, które m u szą trafić do „macicy” w postaci pow ietrza, wody, ziemi, do ciała sam ca lub mężczyzny, by sta m tą d przejść do właściwej macicy żeńskiej. To kojarzenie się zarodka z su b sta n c ją żeńską, k tó ra go odżywia i wydaje n a św iat je s t przez La Mettriego tłum aczone za pom ocą tradycyjnego pojęcia powinowactwa czy też wzajemnego przyciągania. W sum ie La Mettrie k o n ­ ty n u u je w System ie Epikura w yjaśnianie procesu zapładn ia n ia odw ołując się do koncepcji anim alkulizm u, zapre­ zentow anej wcześniej w Człowieku m a szyn ie, gdzie wyraził w ątpliw ość wobec aktywnego udziału kobiety w procesie płodzenia. N atom iast w S ystem ie Epikura sygnalizuje ju ż zaznajom ienie się z b ad an iam i Fallope’a i w skazuje n a dokonyw anie się zapłodnienia przez plem nik (animalcule sperm atiąue) ja ja w jajn ik u , z którego to jajo schodzi przez http://rcin.org.pl/ifis

LIV

M

a r ia n

S

k rzypek

trąb k ę Fallope’a do m acicy dostarczającej płodowi m a te­ rii odżywczej. Tam płód się form uje, rozwija i dojrzewa do wyjścia n a świat. Trzeba je d n a k podkreślić, że La M ettrie reprezentow ał w kwestii zap ład n ian ia postaw ę anim alk u listyczną, gdyż w yznaczał aktyw nem u n asien iu m ęskiem u (animalcule) rolę dom inującą, ale nie znajdow ał w ystarcza­ jących argum entów , które by to potwierdzały. W rozpraw ­ ce Spermatologia, zam ieszczonej w Robótce Penelopy, zdaje się opowiadać za koncepcją podwójnego n asien ia (m ęskie­ go i żeńskiego), k tó rą ilu stru je obszernym cytatem z poe­ m a tu L ukrecjusza. O znacza to jego w ah an ia w kw estii roli elem entu męskiego i żeńskiego w akcie zapłodnienia, jako że w Człowieku m a szyn ie kojarzył n asienie żeńskie z wy­ dzieliną gruczołu przedsionka pochwy opisanego przez Ka­ sp a ra B artholina (1655-1738), pełniącego jedynie funkcję naw ilżającą w stan ie seksualnej ekscytacji. Pow racając więc w Robótce Penelopy do ogólnego założenia L ukrecju­ sza, który u za sad n iał udział obojga płci w akcie zapłodnie­ n ia dziedziczeniem przez potom stw o cech m ęskich i żeń ­ skich, pozostaw ia - jak o sceptyk - tę spraw ę jak o otw artą, do chwili pojaw ienia się nowych odkryć naukow ych, które przyniosłyby decydujące rozstrzygnięcie tej kwestii. La M ettrie skłonny był u zn ać możliwość d oskonalenia się gatunków przez krzyżowanie. Sądził naw et, że możliwa je s t hybrydyzacja człowieka ze zwierzęciem, ale pojęcie to służy m u raczej do w yjaśnienia różnicow ania się ra s lu d z­ kich i zwierzęcych niż do ich doskonalenia. Nie w ykluczał je d n a k w ystępow ania regresu, będącego efektem krzyżo­ w ania istoty wyżej zorganizowanej z niższą. Dlatego ostroż­ nie należy podchodzić do pojawiającego się w literatu rze poświęconej La M ettriem u tw ierdzenia, że był on zw olenni­ kiem transform izm u i ewolucjonizm u. M ożna jedynie m ó­ wić o pew nych elem entach jego filozofii biologii, zaw ierają­ cych ideę doskonalenia się istot żywych przez negatyw ną elim inację bytów „chybionych” i „potw ornych”. Nie ulega wszakże wątpliwości, że La M ettrie dostrzega w przyrodzie również proces doskonalenia się istot żywych przez rozlicz­ ne kom binacje, aby „doszły do p u n k tu doskonałości, w j a ­ http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LV

kim się zn ajd u ją” (fragm ent XVI) i aby pow stało doskonałe zwierzę, jak im je s t człowiek. Tak ja k L ukrecjusz w O natu­ rze rzeczy, La M ettrie dostrzega rolę społeczeństw a w do­ skonaleniu się człowieka, który dzięki kontaktow i z innym i ludźm i zdobył zdolność posługiw ania się językiem i osiąg­ nięciam i cywilizacji. Z problem em „ew olucjonizm u” La Mettriego w iążą się podobne problem y interpretacyjne ja k w przypadku Buffona, który dostrzegał hierarchię w świecie istot żywych, ja k również fakt ginięcia lub pow staw ania nowych g a tu n ­ ków, ale nie potrafił u zasad n ić, w jak i sposób to się do­ konuje. Nie dopuszczał możliwości przechodzenia m aterii m artw ej w organiczną, bo przyjął istnienie wiecznych „mo­ lekuł organicznych”, których ilość w przyrodzie m iała być ograniczona. Dlatego sądził, że pow staw anie nowych istot uw arunkow ane je s t obum ieraniem innych, które w ten sposób uw alnia m olekuły organiczne i stw arza możliwość ich w ykorzystania przez nowe organizmy. Jednocześnie Buffon tłum aczył stałość gatunków posługując się katego­ rią „formy w ew nętrznej” (moule intérieur), k tó ra powoduje, że m olekuły organiczne łączą się ze sobą w edług stałych schem atów , ta k jak b y w ypełniały różne formy odlewnicze. Z drugiej je d n a k strony sądził, że m ateria obdarzona je s t m ocą tw órczą (force créatrice), k tó ra powoduje, że w przy­ rodzie w szystko podlega sp o n tan iczn em u p rzekształcaniu i doskonaleniu. U praszczając spraw ę m ożna więc stw ier­ dzić, że zarów no La M ettrie ja k i Buffon rep rezen tu ją fi­ lozofię przyrody w okresie przełom u między tradycyjnym „fiksizmem” a transform izm em L am arcka. Godny odnoto­ w ania je s t przy tym u p ó r La Mettriego, który w szedłszy n a tory epikurejskiej fizyki zwalczał n a jej gruncie finalizm, a odw ołując się do jej koncepcji tłum aczącej pow staw anie nowych istot n a zasadzie kom binacji atomów, próbował ją w zbogacić śledząc pilnie nowe b a d a n ia k o n ty n u u jące jej tradycje. Nawiązał m .in. do najnow szych prac Buffona i dostrzegł ju ż w trzech pierw szych tom ach jego Histoire naturelle w ydanych w 1749 ro k u (za pośrednictw em te k s­ tu H allera, o którym niżej) w ystępow anie pojęcia m olekuł http://rcin.org.pl/ifis

LVI

M

a r ia n

S

krzypek

organicznych i formy w ew nętrznej, a więc problemów, któ­ re Buffon rozwinie znacznie później, i omówi szerzej w Epo­ kach natury. Przeciwstaw iając finalizmowi spontaniczne, dokonujące się po om acku w iązanie się „nasion rzeczy” i tworzenie owych istot, La M ettrie pisze w Le p etit hom m e à longue queue (cytuję w edług p rzed ru k u tego u tw o ru z 1751 roku w „Corpus. Revue de Philosophie” 1987, n r 5 /6 , s. 190): „Taki był też pogląd ojca starożytnej filozofii Epi­ k u ra, którego L ukrecjusz uw ażał za swego boga, bo nie uznaw ał innego. Co za geniusze, o, dzisiejsze dzieci, jakież to potężne geniusze, ci starożytni! W szystko ju ż znali łącz­ nie z organicznym i m olekułam i Buffona, który je s t tylko w spółczesnym A naksagorasem . Zajrzyjcie tylko do L ukre­ cjusza, zajrzyjcie, do uczonego W stępu, którym ozdobiłem niem iecki przekład do Historii naturalnej tego francuskiego au to ra, do którego przywiązuję dość d u żą w agę”. Trzeba w tym m iejscu wyjaśnić, że La M ettrie podaje te słowa w c u ­ dzysłow ach jak o n ap isan e przez niejakiego „H***”, czyli Al­ b rech ta von H allera i jego Réflexions su r le sy stè m e de la génération de M. Buffon; Traduites d ’une Préface allem ande de M. de Haller (...), Genève 1751. Tylko, że Haller w tym tekście, który u k azał się po niem iecku jako Vorrede do tom u II Allgemeine Historie der Natur (1752) ju ż pośm ierci La Mettriego, kierował ostre atak i n a Buffonowskie k o n ­ cepcje m olekuł organicznych i wewnętrznej formy, których rozważenie skłoniło go do zan iech an ia b ad a ń w k ieru n k u epigenezy i opowiedzenia się za ow istyczną preegzystencją zarodków. La M ettrie w ykorzystał do m aterialistycznej in ­ terpretacji problemów biogenezy te k st przeciw niej skiero­ w any, podobnie ja k wcześniej w ykorzystał krytykę schola­ styków skierow aną przeciw D escartes’owi i Spinozie. W 1748 roku, w krótce po opublikow aniu Człowieka m a szyn y, La M ettrie wydaje C złow ieka roślinę. Oczywiście zarów no w jednym , ja k i drugim przypadku nie chodzi m u o redukow anie człowieka do m aszyny lub rośliny. W tym drugim utw orze znajdujem y naw et zdanie, że D escartes skrzywdził zwierzęta nazyw ając je m aszynam i. W gruncie rzeczy chodzi m u tym razem o coś ważniejszego, a m ia­ http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LVII

nowicie o poszukiw anie jedności i ciągłości podstaw owych procesów zachodzących w świecie istot organicznych, ta ­ kich ja k odżywianie, oddychanie, krążenie płynów, roz­ m nażanie. Dzięki lekturze dzieł L inneusza dochodzi do w niosku, że rozm nażanie się roślin dokonuje się n a za­ sadzie łączenia się zarodków m ęskich i żeńskich (plemni­ ków i odpow iednika kom órki jajowej). Podpiera sw ą tezę wieloma przykładam i, które prow adzą go do um ocnienia koncepcji anim alkulistycznych. Jednocześnie hołduje idei preform acji m ęskich zarodków. Sądzi, że w n asien iu m ę­ skim zaw arte są gotowe m iniaturow e istoty, które rozwija­ ją się dzięki pokarm ow i znajdow anem u w jaju . Oczywiście preform acja nie była tożsam a z preegzystencją pow iązaną z kreacjonizm em . D ostrzega też La M ettrie analogie m ię­ dzy procesam i oddychania, które odbywa się u roślin przez liście służące im za płuca, ja k również pobierania p o k ar­ mów w ysysanych z ziemi, podobnie ja k u ludzi i zwierząt, które w dzieciństwie s s ą pierś m atki. Roślina je s t więc nieruchom ym zwierzęciem, a człowiek ru ch o m ą rośliną. W ślad za L inneuszem La M ettrie gotów je s t u zn ać człowie­ k a za czworonoga, u którego wykształciły się ręce z pary nóg przednich. Zw raca uw agę n a podobieństw o budowy człowieka i małpy. Sądzi, że dzięki tresu rze pełniącej rolę analogiczną do n au c za n ia człowieka m ożna by nauczyć m ałpę mówić. U roślin zauw aża wrażliwość przejaw iającą się w reagow aniu n a w aru n k i środow iska: geotropizm, heliotropizm, ale wbrew perypatetykom duszy im odmawia. Potoczne obserw acje n ad życiem roślin podbudow uje La M ettrie rozw ażaniam i w d u c h u antycznych hylozoistów przypisujących życie i wrażliwość m aterii. Z epikureizm u wydobywa w ątki w italistyczne obdarzając atom y ruchem spontanicznym niezależnym od m echanicznej siły ciąże­ nia i deklinacji. O drzucając Leibnizjańską teorię m onad, przysw aja sobie z tej teorii ideę ciągłości bytów, między którym i nie m a m iejsc p ustych; przysw aja sobie też myśl, że m onady dysponują w ew nętrzną siłą i wrażliwością, a właściw ości te intensyfikują się n a coraz wyższym sto p ­ n iu drabiny bytów. Najniżej u sytuow ane m onady dyspo­ http://rcin.org.pl/ifis

LVIII

M

a r ia n

S

krzypek

n u ją jedynie wrażliwością, a najwyżej u sy tu o w an e o d zn a­ czają się zdolnością do racjonalnego m yślenia. Tak więc La Mettrie w ykorzystał monadologię Leibniza, odrzucając jej aspekty metafizyczne dla w zbogacenia w łasnej d y n a ­ micznej koncepcji przyrody i odrzucenia m echanistycznej koncepcji duszy. Dlatego przekształcając ja k gdyby m o n a­ dy w m aterialne atom y jednocześnie intensyfikuje krytykę jatrom echanicystów w łoskich i określa ich rozw ażania n a d d u szą jako m rzonki i „filozoficzne pow iastki”. Na okres berliński działalności La M ettriego p rzy p ad a­ ją prace poświęcone hedonistycznej etyce epikurejskiej, wplecionej w dw a n u rty k ształtu jące się w obrębie filozofii dworskiej, któ rą niem iecki eklektyk z XVIII w ieku, C hri­ stian T hom asius, określił jak o philosophia aulica, a więc filozofia pozaszkolna, słu żąca intelektualnej rozrywce bardziej niż zawiłym metafizycznym dociekaniom . Pierw­ szy z tych nurtów czerpał swe siły żywotne z m entalności wykwintnej, znam iennej dla epoki préciosité, połączonej z m odą n a dystyngow ane m aniery w sztuce zalotów, czy­ li n a galanterię. Był to wykwit k u ltu ry elitarnej, wytwór herm etycznych, odizolowanych od realiów codziennego życia „towarzystw”, w których nie przestrzegano konw e­ nansów zarówno w zachow aniu, ja k i języku. Dotyczyło to zw łaszcza miłości stanow iącej główny te m at rozmów p ro ­ w adzonych w elitarnym salonie. Kultywowano tam m iłość sielankow ą, a jednocześnie zmysłową, p rzeniesioną do wy­ idealizowanego św iata n atu ry , wolnego od prozy codzien­ nego życia. B ohateram i rozmów byli kochankow ie, których pierwowzorów dostarczały powieści p astersk ie. Swoistym bestsellerem epoki była Astreja Honoré dTJrfé’go (1608), chociaż La M ettrie pozostaw ał raczej pod w rażeniem b a r­ dziej realistycznej antycznej powieści p astersk iej D afnis i Chloe, której autorstw o przypisyw ane je s t Longosowi. Mimo krytyki mody n a w ykw intność, k tó rą podjął zw łasz­ cza Molière w Pociesznych w ykw in tn isia ch (1659), m oda ta przetrw ała do czasów La Mettriego. Wiele elem entów k u ltu ry wykwintnej znajdujem y w jego trylogii R o zkosz (1745), S zkoła rozkoszy (1747) i S ztu k a http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

LIX

rozkoszy (1751). Znajdziem y tam opisy m iłosnych u n ie ­ sień pasterzy i p asterek , a jednocześnie wzorce wykwin­ tnego d y sk u rsu erotycznego: dobry sm ak, delikatność w yrażeń, stosow anie niedom ów ień i zwrotów niedookreślo­ nych, rozbudzających fantazję rozmówcy czy czytelnika, przestrzeganie granicy między subtelnym platonizującym erotyzm em , a obscenicznością, między rozum em , od k tó ­ rego zależy dobry sm ak, a biologicznym instynktem , k tó re­ m u zawdzięczam y rozkosze zmysłowe. La Mettrie sądzi, że im bardziej człowiek je s t inteligentny, tym bogatsze i b a r­ dziej w ysublim ow ane uczucie m iłości może przeżyć. Tylko p ro stak ogranicza się w m iłości do sto su n k u seksualnego. O dróżnia więc La M ettrie sek su aln o ść biologiczną i wyrafi­ now any erotyzm jako sztukę psychologicznej interioryzacji m iłości, k tó ra powoduje, że możemy kochać kobietę tak, ja k byśm y do niej się modlili. Możemy więc przeżywać roz­ kosz naw et w stan ie myśli i m arzeń, bez fizycznego zbli­ żenia albo też w oczekiw aniu n a nie i we w spom nieniach 0 nim . La M ettrie sądzi, że ideał pięknej kobiety, który so­ bie tworzymy w myśli, a który może być naw et złudzeniem 1 m item , może dać n am więcej rozkoszy niż k o n tak t fizycz­ ny, który kończy się zwykle rozczarow aniem . D yskurs wy­ kw intny La M ettriego n ab iera zabarw ienia platonicznego. Kiedy bowiem La M ettrie pow iada, że miłość stanow i n a ­ tu raln y ła ń c u c h wiążący ludzi i zw ierzęta i że idea pięk­ n a to więcej niż sam o piękno, i że duszę m ożna by uznać za nieśm iertelną ze względu n a przyjem ności duchow e, to n asu w ają się n am liczne analogie z m yślam i zaw artym i w Uczcie, Fajdrosie i Filebie. Głosząc sw oisty k u lt miłości, k tó ra je st darem natu ry , La Mettrie nie przeciw staw ia n atu rze k ultury. W tej mierze, w jakiej m iłość fizyczna je s t zewem n atu ry , może spraw ić n am tylko przyjem ność, zaś dzięki sztuce rozsądnego daw ­ kow ania, urozm aicania, intensyfikacji przyjem ności i jej rozpam iętyw ania doznajem y rozkoszy. Dzięki w yobraźni wzbogacanej przez sztuki piękne przeżywamy m iłość w jej postaci uszlachetnionej, w ysublim ow anej, k tó rą przesyco­ ne są dzieła poezji, literatury, utw ory dram atyczne, spekhttp://rcin.org.pl/ifis

LX

M

a r ia n

S

krzypek

takie teatraln e i m uzyka operowa. W tym kontekście p ad a określenie pięknej kobiety jako „najpiękniejszego sp e k ta ­ klu św iata”, a jeśli tą kobietą je s t u talen to w an a śpiew acz­ k a Le M aure, to owa „krucha m aszy n a” dokonuje cudów w sferze miłości. Oto ja k daleko jesteśm y od dosłownego rozum ienia człowieka m aszyny w R o zko szy La Mettriego. W odróżnieniu od Platońskiej koncepcji miłości, w k tó ­ rej m a miejsce w spółdziałanie rozum u i instynktow nej żą­ dzy, z tym, że um iłow anie rozum u m a w artość najwyższą, koncepcja La Mettriego w prow adza kolejny elem ent, jak im je s t ów szósty zm ysł seksualny, którego zarów no rozum , ja k i zmysły są niewolnikam i. Sądzi więc, że m iłość to nie tylko siła spraw cza kosm icznego ładu, ale również nieładu. S tąd ostrożna akcep tacja platońskiej koncepcji p rzen ik a­ n ia się dusz, m iłosnej „transfuzji” i przypom nienie epikurejskiej zasady um iarkow ania. Główny n u rt rozw ażań La Mettriego n ad rozkoszą i m i­ łością biegnie więc nie tropem P latona i S h a fte sb u iy ’ego, ale tropem zmysłowego epikurejskiego hedonizm u. S ą­ dzi przy tym, że należy stać się bardziej epikurejczykiem od E pikura, czyli pójść drogą epikurejczyków rzym skich, a więc L ukrecjusza, Horacego, W ergiliusza, a zw łaszcza Petroniusza, który posiadał sztukę elegancji i dobrego sm a k u bliskiego francuskiej „wykwintności”. Dlatego też - pow ia­ d a La M ettrie - z przyjem nością czyta się jego Satyryki, opisujące rozkosze sek su aln e z w szystkim i ich odm ianam i, ja k miłość sokratyczna (hom oseksualizm ), pedykacja, ale też z jej kłopotam i w postaci im potencji oraz ówczesnym i sposobam i ich leczenia. W śród rzym skich epikurejczyków La M ettrie wyróżnia też O w idiusza i jego francuskiego k o n ­ ty n u ato ra, Pierre’a Jo se p h a B ernarda, a u to ra nowej S ztu ­ ki kochania, któ ra pod szyldem epikureizm u propagow ała doktrynę Arystypa. U tożsam ianie hedonizm u Arystypa i cyrenaików z epikureizm em było w czasach La Mettriego, ja k i w śro d o ­ w iskach, w których się obracał, n ad e r pow szechne, gdyż bardziej odpow iadało postaw om libertyńskim . E p ik u r kładł n acisk n a przyjem ności in telek tu aln e prow adzące do http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXI

atarak sji, czyli s ta n u błogiego spokoju. Uciechy zmysłowe w edług niego prow adzą do u trap ie ń duszy, bo zagrażają zdrow iu i budzą silne nam iętności oraz rozterki. Postaw a ta rzutow ała n a sto su n ek E p ik u ra do życia w społeczeń­ stwie. Propagował ideę au tark ii, ograniczenia kontaktów ze św iatem zew nętrznym do życia w gronie przyjaciół. Jego z a sad a „żyj w u k ry ciu ” oznaczała pragnienie pozostaw ienia go w spokoju. Szczęściem dla niego je s t b rak bólu, cierpie­ n ia zarów no fizycznego, ja k i psychicznego. L ukrecjusz wprowadził isto tn ą popraw kę do hedonizm u E pikura, a mianowicie zalecał kon tak ty sek su aln e jako an tid o tu m n a zaangażow anie uczuciowe, grożące d u ch o ­ wymi rozterkam i. Przyzwalał n a m ałżeństw o z rozsądku ze sta tec zn ą kobietą, podczas gdy E pikur m ałżeństw o o d ra­ dzał, a radził swoim, uczniom , że jeśli popełnią ta k ą n ie­ roztropność, to w inni przyznaw ać się do tego z „pewnym zażenow aniem ”. Owidiusz uczył w Sztuce kochania, ja k należy kochać bez em ocjonalnego zaangażow ania, a w L ekarstw ach na miłość radził, ja k się odkochać, jeśli kom uś przytrafiło się nieszczęście zakochania. Twierdził, że miłość to rodzaj woj­ ny płci, k tó ra je s t nieunikniona, a w związku z tym trzeba uzbroić się w odwagę i prowadzić grę, w której zwycięża ta stro n a, któ ra wykaże więcej odwagi i inteligencji. Tak więc dysponując wiedzą, że „Amor je s t dziki i chytry”, dzię­ ki sztuce m ożna go sobie podporządkow ać, a przynajm niej zapew nić sobie sta n chwiejnej równowagi, bo a ta ra k sja nie daje szczęścia i je s t niemożliwa do osiągnięcia. Widzimy więc, że ju ż epikureizm rzym ski ciążył k u doktrynie Ary stypa, który przyjem ności cielesne u zn ał za w artość sam o istn ą i w hierarchii w artości staw iał je ponad rozum em . Spośród przyjem ności najwyżej cenił Ary styp przyjem ność sek su aln ą, k tó rą oddzielił od doznań d u ch o ­ wych. Proponował jedynie słu ch ać rozum u, by doskonalić sztukę ogłady i organizować przyjem ności życia wykorzy­ stu jąc estetyczne walory literatu ry i sztuki. Arystyp zajm o­ w ał postaw ę perm isyw ną wobec sek su aln o ści i sądził, że n a szczęście sk ład a się su m a przyjem nych doznań. Uważał, http://rcin.org.pl/ifis

LXII

M

a r ia n

S

krzypek

że n a tu ra ln e popędy m ogą w prawdzie jaw ić się jak o niecne z p u n k tu w idzenia etyki społecznej, ale przyjem ności, k tó ­ rych dostarczają, są dobre. Trzeba więc korzystać z nich każdego dnia, ilekroć m am y k u tem u sposobność. Tę jego zasadę spopularyzuje epikurejski poeta Horacy w Odach aforyzmem: Carpe diem, zaś Terencjusz powie: „Człowie­ kiem jestem i nic co ludzkie nie je s t mi obce”, co określane je s t jako cyrenajski h um anizm pozytywny. N atom iast cyrenaik Teodor A teista reprezentow ał wcześniej hum anizm negatywny, (to określenie A dam a Krokiewicza) bo mógłby powiedzieć: „Człowiekiem jestem i żad n a zdrożność nie je s t mi obca”. Wedle Diogenesa Laertiosa, Teodor twierdził, że m ędrzec może „popełnić kradzież, cudzołóstw o czy świę­ tokradztw o albowiem żaden z tych postępków nie je st zły z natury; za złe każe je uw ażać tylko opinia stw orzona po to, żeby trzym ać w k arb ach głupców ”. Pewne wypowiedzi La Mettriego dotyczące poczucia w stydu i wyrzutów su m ien ia z powodu zażyw ania przy­ jem ności, które znajdziem y w dziele R ozkosz, w skazują, że nawiązywał on do tego rodzaju pomysłów, choć obwarowywał je istotnym i zastrzeżeniam i. Akceptował n ato m iast permisywizm sek su aln y pogodnego i w yrozumiałego wobec ludzkich słabości Petroniusza. Rozprawa R ozkosz pow stała je d n a k głównie jako efekt obcow ania La Mettriego z libertyńską lite ra tu rą fra n cu ­ ską, k tó ra rozwijała się bujnie n a przełom ie XVII i XVIII wieku. Sięgał też do tradycji renesansow ej, głównie do M ontaigne’a, R abelais’go, B ran tó m e’a i J o se p h a Scaligera. W R ozkoszy wym ienia całą plejadę poetów epikurejczy­ ków, którzy działali w okresie między Boileau i V oltaire’em, a nie był to okres obfitujący w wielkie postaci n a tym polu. Ograniczymy się więc w tym m iejscu do zasygnalizow ania najbardziej znanych nazw isk, które przew ijają się przez libertyńską twórczość La Mettriego. O Saint-Evrem ondzie i M ontaigne’u pisał: „oto dwaj moi filozofowie”. Otóż Pró­ by M ontaigne’a były dlań sk arb n icą wiedzy o starożytnych filozofach i ich poglądach n a rozkosze, ale też inform acji o obyczajach ludów egzotycznych opisyw anych przez n o ­ http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXIII

wożytnych podróżników (na przykład o legalnym u p raw ia­ niu kazirodztwa). C h arles’a de S aint-E vrem onda (1614-1703) wyróżnił nie tylko jako epikurejczyka, który pisał, że „kochał życie nie bojąc się śm ierci”, ale jak o erudytę, a u to ra prac o Epi­ kurze, P etroniuszu i Senece. Saint-E vrem ond spędził życie n a w ygnaniu w Anglii, ale raczej ze względu n a swe przeko­ n an ia polityczne niż religijne. Swój pogląd n a epikureizm przedstaw ił skrótowo w piśm ie skierow anym do Ninon de Lenclos: O doktrynie Epikura dla w spółczesnej Leontion. Ninon de Lenclos(1620-1705) była - ja k ongiś h etera Le­ ontion, u czennica i tow arzyszka E p ik u ra - zwolenniczką libertynizm u intelektualnego i prow adziła salon, w którym spotykali się filozofowie i poeci. In n ą czołową postacią, k tó ra przewija się przez liczne prace La Mettriego poświęcone rozkoszy, je st G uillaum e Amfrye de C haulieu (1639-1720) piewca wykwintnej m i­ łości i epikurejczyk, wokół którego skupiali się przez trzy­ dzieści lat n a zam ku Tempie wielcy panowie, ludzie pióra, artyści - słowem w olnom yślna elita społeczna i k u ltu raln a. W spotk an iach brali udział filozofujący poeci: J e a n B apti­ ste R ousseau, La Fontaine, Chapelle, La Fare. La M ettrie stykając się z kręgiem poetów skupionych wokół C h au lieu ’ego mógł przyswoić sobie w ątki m oralne epikureizm u rozwinięte w d u c h u libertyńskim , czyli u z a ­ sadniające używ anie życia nie troszcząc się o religijne za­ kazy i groźbę potępienia w życiu pozagrobowym. K ontakt z poetam i libertynam i i epikurejczykam i w płynął też nie­ wątpliwie n a formę R ozkoszy, przypom inającej poem at pi­ sany prozą. Nie była to jed y n a inspiracja, gdyż La M ettrie powołuje się również n a powieść libertyńską, ja k Histoire du dom Bougre, portier d es Chartreux przypisyw aną Gervaise de L atouche’owi, przedstaw iającą w ybujały erotyzm m nichów i przep latan ą wolnom yślnym i filozoficznymi refleksjam i. Uznaje też za m istrza rozkoszy C lau d e’a P rospera Crébillona, a u to ra Sofy (1742), w której u k iy ty duszek relacjonuje serię erotycznych perypetii, które miały n a niej swój po­ http://rcin.org.pl/ifis

LXIV

M

a r ia n

S

krzypek

czątek lub finał. W Sofie mógł La M ettrie znaleźć psycholo­ giczne stu d iu m różnych odm ian miłości traktow anej jak o sz tu k a uw odzenia kobiet, ale też ich zdrad dokonyw anych wedle w szelkich reguł tow arzyskich. Tam też mógł znaleźć isto tn ą dlań myśl, że chcąc wiedzieć, co to je s t w ystępek, trzeba go popełnić a potem osądzić, czy zasługiw ał on n a w yrzuty sum ienia. Problem wyrzutów su m ien ia zostanie podjęty przez La Mettriego w Rozpraw ie w stępnej, k tó ra poprzedzała w yda­ nie jego Oeuvres philosophiques (1751). W tej rozprawie La Mettrie omówił pokrótce problem atykę zaw artą w Anty-Senece, gdyż utw ór ten w w ydaniu dzieł z 1751 ro k u nie został zamieszczony. Główne tezy R ozpraw y w stęp n ej są następujące: człowiek podlega praw u n a tu ra ln e m u i praw u społecznem u; praw o n a tu ra ln e ogranicza się do zasady sam ozachow ania jed n o stk i, n ato m iast m oralność je s t dziełem polityki i religii, a więc społeczeństw a; w styd, wyrzuty sum ienia rodzą się ze społecznych zakazów i n a ­ kazów narzuconych przez prawo, religię i wychowanie n a spraw y tolerow ane przez praw o n atu ra ln e; praw o pozytyw­ ne nie je st wynikiem rozum u, ale siły, k tó ra niszczy s ła ­ bego choć rozum nego; praw o pozytywne je s t niem oralne, bo chroni naw et niespraw iedliwe społeczeństw o. Praw da może więc być obiektyw na, kiedy odnosi się do przyrody, ale staje się subiektyw na, kiedy dotyczy społeczeństw a. Wziąwszy to wszystko pod uw agę La M ettrie proponuje, aby filozof przekonany do swojej praw dy zachow ał ją dla siebie, a jako obywatel był posłuszny praw u. Nieco inaczej przedstaw ia się spraw a nakazów religijnych, albowiem La M ettrie je s t przekonany, że m ożna stworzyć społeczeństw o świeckie złożone z ludzi oświeconych, wyzwolonych od reli­ gii. W związku z tym podejm uje „paradoks B ayle’a ”, że sp o ­ łeczeństw o ateistów mogłoby istnieć i rozwijać się lepiej od społeczeństw a opartego n a przesądzie i religijnej nietole­ rancji. Od Bayle’a przejm uje też La M ettrie listę cnotliwych ateistów złożoną z wielkich filozofów: Vanini, Hobbes, Spi­ noza. W arto zauważyć, że Giulio Cesare V anini i Spinoza zostali w ym ienieni wcześniej w C złow ieku m a szyn ie jak o http://rcin.org.pl/ifis

LXV

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

deiści. Zaliczenie ich w poczet ateistów oznacza radykalizację postaw y La Mettriego. W A nty-Senece (1751) La M ettrie dorzuca W stęp, n ie­ obecny w w arian tach z 1748 i 1750 roku, w którym przyj­ m uje postaw ę defensyw ną w związku z krytyką jego po­ glądu n a w yrzuty sum ienia. Broni się, że ten pogląd je st tylko filozoficzną hipotezą, a nie program em działań; że człowiek dążąc do przyjem ności może być traktow any ja k w ystępny wedle praw i opinii publicznej, ale jednocześnie może być szczęśliwy wedle praw a n atu ry , k tó ra stw orzyła wszelkie istoty żywe po to, by do szczęścia dążyły. Głos n a tu ry je s t więc silniejszy od ludzkich ustanow ień, które są względne i zm ienne w zależności od m om entu h isto ­ rycznego i położenia geograficznego w raz ze w szystkim i jego elem entam i, ja k klim at, sposób życia i odżywiania się. Szukając kom prom isu między praw em n atu raln y m i po­ zytywnym, La M ettrie stw ierdza, że nie zawsze m u szą one być przeciw staw ne, gdyż możemy osiągać przyjem ność nie czyniąc krzywdy bliźniem u. Możemy też reformować p ra ­ wo pozytywne w d u c h u praw a naturalnego. Poza tym nie popełnim y w ystępku przeciw praw u społecznem u, jeżeli będziem y bronić w łasnego życia. G łodujący biedak, który u k rad n ie kaw ałek chleba, by zachow ać życie, nie powinien być traktow any ja k p rzestępca i nie powinien z tego powo­ d u odczuw ać wyrzutów sum ienia. Za największy p arad o k s La M ettrie uw aża to, że społeczeństw o karze surow o drob­ ne w ykroczenia sek su aln e spraw iające przyjem ność przy­ najm niej dwóm zainteresow anym osobom, a jednocześ­ nie w yróżnia tych, którzy dokonują w ojennych podbojów pow odując śm ierć wielu osób, które jak o osoby pryw atne nie miały powodów do odczuw ania wzajemnej nienaw iści. N aturalne praw o do życia je s t też gwałcone przez prawo polityczne i religijne, które skazuje n a śm ierć, to rtu ry lub społeczny ostracyzm tylko dlatego, że ktoś m iał odwagę myśleć i głosić swoje poglądy. W skazując n a relatyw ny ch a ra k te r praw a pozytywnego, zależnego od historycznego m om entu i położenia geograficznego, La M ettrie pow ołu­ je się n a przykład S p artan , którzy pozbywali się kalekich http://rcin.org.pl/ifis

i

LXVI

M

a r ia n

S

krzypek

noworodków, tolerowali kradzież i sek su aln y p ro m isk u i­ tyzm, gdyż uw ażali, że kobiety w inny być vulgivagues, czyli ogólnodostępne, ja k ongiś m ityczna Venus Vulgivaga (co znaczy plącząca się w śród pospólstw a), bo od niej praw do­ podobnie La M ettrie utw orzył ów neologizm. W szystkie te argum enty słu żą w szakże u za sad n ien iu przez La Mettriego im m oralizm u, jak o że nie zawsze u d aje m u się zachow ać pozycję n e u tra ln ą między praw em n a ­ tu raln y m i pozytywnym i nie zawsze potrafi określić sze­ rokość p a s a granicznego, który je dzieli. Twierdzi więc, że „cnota i uczciw ość są rzeczam i obcymi n atu rz e n a sz e ­ go b y tu ”, bo są to „ornam enty, a nie fu n d am en ty w szel­ kiej szczęśliwości”. Wpojone przez społeczeństw o i religię wyrzuty sum ien ia m ogą pow strzym ać jedynie człowieka słabego i wrażliwego, bo nie pow strzym ują silnych i bez­ w zględnych, którzy bezkarnie m ogą popełniać wszelkie możliwe zbrodnie przykryw ając je dobrem ogółu. La M et­ trie je st indyw idualistą i twierdzi, że człowiek wyzbywa­ ją c się wyrzutów sum ienia, które m ącą m u przeżywanie rozkoszy, może być szczęśliwy nie bacząc n a opinię p u b ­ liczną. Szczęśliwym n a swój sposób może być naw et „ojcobójca, kazirodca, złodziej, zbrodniarz, nikczem nik b ę­ dący przedm iotem złorzeczeń ludzi zacnych”. Radzi więc potencjalnem u libertynowi: „niechaj łajdactw o i ro zp u sta nie m ają dla ciebie żadnej nieosiągalnej skrajności, gdyż b ru d i niesław a są twoim udziałem , tarzaj się ja k wieprze, a będziesz szczęśliwy n a ich sposób”. Słowa te brzm ią ja k wyjęte z tekstów Teodora Ateisty i Horacego, który sam się zaliczył do „trzody E p ik u ra”. Oczywiście La M ettrie nie za­ pom ina, że rozgrzeszając libertyna jak o filozof, pozostaw ia osądzenie jego czynów przez obow iązujące praw o p ań stw o ­ we, dopóki będzie ono obowiązywać. O dw rotnie niż m a r­ kiz de Sade, La M ettrie nie głosi nadrzęd n o ści aspiracji jed n o stk i n ad aspiracjam i społeczności. Te dw a porządki chce od siebie oddzielić jak o zakładające sobie odm ienne cele. Je d n o stce przyznaje praw o do szczęścia w edług w łas­ nej hierarchii w artości. Społeczeństw u przyznaje praw o do obrony ład u ogólnego. Może więc ono pozbyć się człowieka http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXVII

jako złego obyw atela n a zasadzie odcięcia zgangrenow anego członka, by u ch ro n ić przed śm iercią organizm . Może go spętać i om otać pajęczyną praw , chociaż tym sam ym nie stłum i jego n atu ra ln y ch popędów. Prym ityw na krytyka La Mettriego przez wiele lat w iąza­ ła jego im m oralizm z rzekom o zdem oralizow aną jego oso­ bowością. Spróbujem y więc przedstaw ić ten im m oralizm jako w ażny problem filozoficzny, który wyłonił się z reflek­ sji n ad rozdarciem człowieka n a sferę należącą do n atu ry i n a sferę należącą do społeczeństw a. Problem ten został zasygnalizow any przez rzym skich stoików, a zwłaszcza przez Senekę, do którego naw iązał kilka lat później J e a n Ja c q u e s R ousseau, tylko rozwinął kw estię rozszczepienia między n a tu rą i cywilizacją w innym k ie ru n k u niż La Met­ trie. A utor A nty-Seneki wyszedł od krytyki senecjańskiej etyki, k tó rą skonfrontow ał z etyką epikurejską. Przyczyną okazjonalną zajęcia się S eneką było przestudiow anie przez La M ettriego Listów do księżniczki Elżbiety, w których De­ scartes obszernie zanalizow ał De vita beata i znalazł w nich wiele kw estii bliskich jego stanow isku w spraw ach m oral­ ności. Polem ika z S eneką była w pewnym sensie przedłu­ żeniem polem iki z D escartes’em prowadzonej wcześniej n a innym polu. Spróbujem y obecnie odpowiedzieć sobie n a pytanie, n a czym polegał związek senecjanizm u z centralnym i kom ­ p lem entarnym wobec hedonizm u problem em wyrzutów su m ien ia u La Mettriego. Otóż w Listach m oralnych do Lucyliusza S eneka odróżnia w swej antropologii sferę prop ń u m i sferę alienum, czyli tego wszystkiego, co je s t w nim darem n a tu ry i tego, co przyszło doń z zew nątrz i je s t dla niego czymś obcym i nieautentycznym . Propńum to ego, to n a tu ra ln a sam ośw iadom ość człowieka, dla której oto­ czenie społeczne jaw i się jak o złowroga siła godząca w jej suw erenność. Zm ierza ona do podporządkow ania sobie jed n o stk i narzu cając jej w łasny system w artości. Ta chcąc pozostać członkiem społeczeństw a m u si stw arzać pozór, że te norm y społeczne akceptuje, chociaż przeciwko nim w ew nętrznie się b u n tu je. W tej sytuacji pojawia się rozdar­ http://rcin.org.pl/ifis

LXVIII

M

a r ia n

S

krzypek

cie osoby ludzkiej n a sferę „być” (autentycznie) i „stwarzać pozór”, że je st się takim , jak im chciałoby n as widzieć oto­ czenie, a więc kim ś innym niż jesteśm y z n atu ry . Pełnimy więc w społeczeństw ie rolę ak to ra, który ja k w teatrze gre­ ckim hyp o kń tes przem ieniał się w tę nową postać, którą a k u ra t prezentow ał chór. Dlatego też sen ecjań sk i m ędrzec nie pow inien naginać się do opinii ogółu, iść za m niem aniem pospólstw a, n a śla ­ dować je „zwyczajem owiec”, nie słu c h ać praw dy przyjmo­ wanej „dem okratycznie” w iększością głosów, ale słuchać nakazów w łasnego rozum u i w łasnej n atu ry . Zważywszy, że zew nętrzne d o b ra są pozorne i n a s zniew alają, bo n a d ­ m ierne rozkosze przynoszą zwykle cierpienie, to stoicki fi­ lozof w inien uzn ać „wzgardę wszelkiej rozkoszy” za Je d y n ą rozkosz”. Najwyższym dobrem je s t więc wolny d u ch , który radość czerpie z siebie sam ego i ze swej w łasnej cnoty. Wol­ ny je s t dlatego, że heroicznie przezwycięża zarów no w łas­ ne żądze, ja k i przeciw ieństw a losu. Owo przezwyciężanie zew nętrznych pokus, ale i zagrożeń przynosi w ew nętrzną satysfakcję, bo w artości duchow e są bardziej szlachetne od zmysłowych. Nie b u d zą one przesytu, pogardy, obrzy­ dzenia, w stydu, skruchy, w yrzutów sum ienia. Pisząc o w yrzutach su m ien ia S en ek a zgadza się w O ż y ­ ciu szczęśliw ym z E pikurem , że najwyżej trzeba cenić w ar­ tości duchow e i to nie pod jego ad resem kieruje krytykę tych, którzy nadużyw ają rozkoszy cielesnych pod jego szyl­ dem , a są to „ci w łaśnie głupcy, te igraszki zm iennych k a ­ prysów, dręczeni w yrzutam i su m ien ia”, którzy oddają się „obfitym rozkoszom ”, „uciesznym szaleństw om ” i „śmieją się obłędnym śm iechem ”. Nie mieliby więc wyrzutów s u ­ m ienia, gdyby szukali szczęścia we w łasnym w nętrzu, a nie wiązali go z tym w szystkim , co zn ajd u ją n a zew nątrz siebie. Kiedy więc La M ettrie pisze w Anty-Senece, że pró­ bow ał „zmniejszyć sum ę zła podobnie ja k stoicy wyzby­ w ając się wyrzutów su m ien ia”, to m iał n a myśli heroiczną cnotę Seneki, k tó ra ograniczała się do sfery propńum , czyli do w łasnej jaźn i filozofa, który szu k a szczęścia w swoim w nętrzu, a zachow uje egoistyczną postaw ę wobec ludzi http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXIX

go otaczających, bo naw et najbliższe m u osoby należą do sfery alienum. W Listach m oralnych do Lucyliusza Seneka w łaśnie ta k pociesza swego przyjaciela, że śm ierć jego żony go nie dotyczy, bo to nie jego dotknęło nieszczęście. O m aw iając problem wyrzutów sum ienia La Mettrie roz­ wija i w zbogaca sw ą m yśl powołując się n a kilku autorów nowożytnych: H obbes, S haftesbury, M ontaigne, anonim o­ wy a u to r podziem nego d ru k u E xam en de la religión, przy­ pisyw anego Saint-Evrem ondow i lub J e a n Louis lgnące de La S erre’owi. Zgodnie z nom inalizm em H obbesa stw ierdza, że cn o ta i w ystępek są tylko pustym i nazwami. N abiera­ ją one znaczenia dopiero w kontekście praw a n aturalnego i polityki. Otóż H obbes pisze w Lewiatanie, że cnoty n a tu ­ ralne, w spólne ludziom i zwierzętom, nie są właściwie cno­ tam i, a tylko różnym sposobem odbierania w rażeń zm ysło­ wych i reagow ania n a nie, zaś cnoty polityczne związane są z życiem społecznym . Istnieje w związku z tym sum ienie pryw atne i publiczne. Sum ienie pryw atne tożsam e z s ą ­ dzeniem może się mylić, a w konsekw encji je st ono różne u różnych ludzi. N atom iast sum ienie publiczne je st tożsa­ me z praw em , dzięki któ rem u społeczeństw o nie popada w anarchię. W E lem entach filozofii Hobbes stw ierdza, że praw o n a tu ry obow iązuje tylko n a w ew nętrznym forum sum ienia, a nie n a forum zew nętrznym , bo tu taj w a ru n ­ kiem jego stosow ania je s t bezpieczeństw o ogółu. Nad tym bezpieczeństw em czuw a w ładca, którego w ładza została m u p rzek azan a poprzez zaw artą z nim umowę, ale z chwi­ lą, gdy to się dokonało, podlega on tylko królowi królów, czyli Bogu, który praw o n a tu ra ln e ustanow ił. Wynikało stąd, że zarów no rozum obywateli, którzy kierując się nim przekazali królowi w ładzę poprzez um owę społeczną, ja k i w ładza m onarch y u san k cjo n o w an a przez twórcę praw a n aturalnego, są z tym praw em zgodne. Otóż, poza nominalistycznym określeniem cnót i występków, La Mettrie zajm uje stanow isko radykalnie przeciw staw ne stanow isku H obbesa. Kwestionuje on bowiem m oralność ustanow io­ n ą przez praw o pozytywne, a broni m oralności n atu raln ej, zgodnie z k tó rą wolno człowiekowi zm ierzać do szczęścia http://rcin.org.pl/ifis

LXX

M

a r ia n

S

k rzypek

wedle jego indyw idualnych skłonności. Dlatego też u z n a ­ je wyrzuty sum ienia za sprzeczne z praw em n atu raln y m i jako filozof h u m a n ista zajm uje stanow isko perm isyw ne wobec seksualn o ści ograniczanej przez praw a polityczne i religijne. Stąd wyraźny d y stan s do etyki H obbesa i stą d wezwanie do respektow ania praw a pozytywnego mimo w e­ w nętrznego sprzeciw u przeciwko niem u - sprzeciw u tym bardziej uzasadnionego, że La M ettrie przeciw staw iał się zdecydowanie despotyzmowi. W Anty-Senece (w ariant z 1748 roku) La Metrie powołuje się n a A nthony’ego Ashleya S h aftesb u ry ’ego (1624—1677), którego A n Inquiry concerning Virtu a n d Merit mógł prze­ czytać w przekładzie Diderota: Principes de la Philosophie morale; ou E ssai de M. S... su r le mérite et la vertu (1745). W prawdzie nie rozwija jego poglądów ani z nim i nie po­ lemizuje, ale nietru d n o domyślić się, że jego uw agę przy­ ciągnął pogląd S h aftesb u ry ’go, reprezentującego n u rt neoplatoński, n a tkwiący w każdym człowieku w ew nętrzny zm ysł m oralny, niezależny od sankcji religijnej, którego źródłem je s t n a tu ra i dzięki którem u żyje on w harm onii z całą przyrodą. Innym asp ek tem etyki S h aftesb u ry ’ego je s t rehabilitacja nam iętności i en tuzjazm u kojarzonego wówczas z fanatyzm em . Z pochw ałą entuzjazm u wiąże się n ato m iast u S h aftesb u ry ’ego ap ro b ata epikurejskiego ero­ tyzm u (Shaftesbury cytuje m .in. P etroniusza). Tłum aczy nam to w ystarczająco zainteresow anie La Mettriego tym myślicielem. Kolejne źródło, n a które La M ettrie się powołuje w roz­ w ażaniach n ad w yrzutam i sum ienia, je s t E xam en de la re­ ligion (1745). W utw orze tym m ożna znaleźć n astęp u jące tezy: praw o n a tu ra ln e nie zostało ustanow ione przez Boga dla człowieka przed jego narodzeniem ; człowiek nie rodzi się obciążony grzechem pierw orodnym , bo zło, które ja k o ­ by z niego wzięło początek, nie rozkłada się równo między w szystkich ludzi; człowiek nie rodzi się an i dobry, an i zły; o jego skłonnościach decyduje, ja k u zwierząt, dążenie do zachow ania swego istnienia. A utor E xam en de la religion podjął bliski La M ettriem u ju ż w czasach studiów w ko­ http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXXI

legiach jansenisty czn y ch problem fatalizm u, w ynikający z w szechpotęgi łaski uśw ięcającej. La Mettrie w ysnuw a z tego teologicznego problem u m aterialistyczne i immoralistyczne konsekw encje. Skoro bowiem człowiek nie m a wolnej woli, to nie m ożna go k arać za popełnione bezwol­ nie uczynki. W inna tem u w szystkiem u je st jego cielesna organizacja, k tó rą otrzym ał od przyrody, a ta je s t wobec jednych dobrą m atk ą, dla innych zaś złą m acochą. Odwołując się do pojęcia organizacji La Mettrie daje pozytywny w ykład m oralności cyrenaicko-epikurejskiej z d ro b n ą dom ieszką stoicyzm u (należy żyć rozkosznie ja k epikurejczycy, a u m ierać odważnie ja k stoicy). Uważa, że „szczęście organiczne” zależy w pierwszej instancji od dyspozycji cielesnych, jak o że ułom ności lub pozytywne cechy cielesne determ in u ją n asz los. Powodują, że nieza­ leżnie od innych okoliczności możemy czuć się szczęśliwi lub nieszczęśliwi. Wbrew Senece, któiy uzależniał szczęś­ cie od jego uśw iadom ienia sobie przez intelekt, La Mettrie sądzi, że szczęśliwe może być n a swój sposób zwierzę lub człowiek podczas sn u , a naw et szaleniec, bo refleksja daje z jednej strony możliwość sublim acji rozkoszy m iłosnych, ale z drugiej stro n y może stać się tru cizn ą życia, kiedy powoduje w yrzuty sum ienia. Zgadza się też z Pascalem , że rozum może być nierozum ny, gdyż m a swoje przesądy w pajane przez w ychowanie i tradycję. Dlatego też n a tu ra może być niekiedy pierwszym przyzwyczajeniem, a przy­ zwyczajenie d ru g ą n a tu rą . W szystkie te argum enty służą La M ettriem u odrzuceniu stoickiego rozum u, który prow a­ dzi do cnoty, ale a b stra h u je od przyjem ności cielesnych. Powiada więc, że stoicy „czują się dopiero ludźm i, kiedy nim i być p rzestają”, bo są ascetyczni, surow i, egotyczni; bo sądzą, że udaje im się zapanow ać n ad zwykłymi ludzkim i o drucham i odrzucając w szystko, co należy do sfeiy alienum. Podczas gdy S eneka chce uczynić człowieka wznio­ słym i odczłowieczonym, pretendującym do doskonałości niem al boskiej, to epikurejczyk La Mettriego je st łagodny, ludzki, wyrozum iały, tow arzyski, wesoły. Dlatego nie p re­ ten d u jąc do doskonałości, cieszy się życiem i innych chce http://rcin.org.pl/ifis

LXXII

M

a r ia n

S

k rzypek

wyzwolić od przesądów , które z rozkoszy życia korzystać im nie pozwalają. W inien więc odrzucać te przesądy, które pow odują niepotrzebne w yrzuty su m ien ia rodzące się nie z rzeczywistego w ystępku, ale z restrykcyjnych praw p a ń ­ stwowych i religijnych. W rozw ażaniach n ad relatyw nym ch arak terem w yrzu­ tów sum ienia, najbardziej pom ocny sta ł się La M ettrie­ m u pogodny, renesansow y h u m a n ista Michel M ontaigne, którego nazw isko przewija się przez niem al w szystkie jego prace. Otóż M ontaigne poświęcił rozdział XXIII pierwszego tom u swoich Prób zwyczajowi albo przyzwyczajeniu, k tó ­ re k ształtuje się powoli, a jeszcze wolniej zan ik a gwałcąc praw a n a tu ry i stając się ja k gdyby d ru g ą n a tu rą . Wedle M ontaigne’a potępia ono rozum do tego stopnia, że ludzie uw ażają za rozum ne i przyzwoite to, co je s t wytworem ludz­ kiej nieśw iadom ości, zwyczaju i p rzesądu. Owe zwyczaje i przesądy nie m ają c h a ra k te ru ogólnego i uniw ersalnego, bo każdy kraj, każdy region, każd a okolica stosuje się do zwyczaju ja k do czegoś wrodzonego i racjonalnego, mimo że dla zewnętrznego obserw atora w szystko to jaw i się jako ab su rd a ln y przesąd. Kto n a ru sz a zwyczaj, n a ra ż a się n a sprzeciw i społeczną cenzurę, co pow oduje w n a s poczucie winy, a w konsekw encji w stydu i wyrzutów sum ienia. „Pra­ w a sum ienia, o których pow iadam y, iż pochodzą z n atu ry - rzecze M ontaigne - rodzą się ze zwyczaju. Człowiek m a­ jący we w ew nętrznym pow ażaniu uśw ięcone i przyjęte do­ koła w ierzenia i obyczaje, nie może w yłam ać się z nich bez zgryzoty sum ien ia ani też nie spełniać ich bez w ew nętrzne­ go poklasku. Sądzimy, że to, co u k azu je n am zwyczaj, zo­ stało nam przekazane z nasieniem ojca i z m lekiem m atki, więc je st nam d ane w sp a d k u od n atu ry . To, co p rzek ra­ cza granice naw yku, wydaje n am się przekraczać granice rozum u”. Tym czasem w śród niektórych ludów respektuje się kazirodztwo, „zamtuzy m ęskie, b a zgoła i takie m ał­ żeństw a”, czy też sek su aln y prom iskuityzm , a w szystko to traktow ane je s t w innych k u ltu ra c h jak o zdrożność h a ń ­ biąca tych, którzy się jej oddają. S tąd w człowieku w rażli­ wym n a głos opinii publicznej rodzi się poczucie w stydu. http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXXIII

„Zaiste - pow iada M ontaigne - wstydliwość je s t to piękna cnota i pożyteczność jej u zn a ją pow szechnie, ale u z a sa d ­ niać ją i gruntow ać n a praw ach n a tu ry je st równie tru d n o , ja k łatwo je s t gruntow ać ją n a obyczaju, praw ach i prze­ p isa ch ”. Je śli więc w styd zależy od praw , które są względne, bo istnieją praw a nie tylko polityczne, ale też niepisane praw a obyczajowe, wiążące się z honorem , dobrym i m anieram i, etykietą, m odą, k tó ra się zm ienia, to filozof w inien mieć odwagę w zniesienia się p onad m niem ania pospolite. Czy je d n a k wolno m u takie praw a n aru sz ać? M ontaigne n a ta k postaw ione pytanie odpow iada przecząco: „Niechaj m ę­ drzec n a w ew nątrz zwolni dusze od u cisk u i dzierży ją wol­ n ą i zd a tn ą do swobodnego są d u o rzeczach; n a zew nątrz w szelako w inien we w szystkim strzec przyjętych zwycza­ jów i form ”. La M ettrie przejmie cztery podstaw owe myśli M ontai­ gne’a: relatywizm m oralny (co kraj to obyczaj, inne czasy, inne obyczaje), przekonanie o społecznej genezie m oral­ ności; perm isywizm m oralny w yrażający się w uw olnieniu św iadom ości człowieka od w stydu i wyrzutów sum ienia jako przeszkód w cieszeniu się rozkoszą; respektow anie panującego praw a. Nie możemy je d n a k traktow ać La Mettriego jako myśli­ ciela, który jedynie rozwinął kilka tez M ontaigne’a albowiem ten nie w ysnuw a z nich konsekw encji libertyńskich. Zdając sobie spraw ę z rozdw ojenia ludzkiej św iadom ości rozdartej między sferę pryw atną i sferę publiczną, M ontaigne zatrzy­ m uje się n a ko n statacji owej dychotom ii i trak tu je ją jako godną zastanow ienia ciekaw ostkę. N atom iast La Mettrie b u n tu je się w ew nętrznie przeciw tem u rozdwojeniu św ia­ dom faktu, że człowiek żyjący w społeczeństw ie nie może jaw nie w ystępow ać przeciw ogólnie przyjętej i u sa n k cjo ­ nowanej praw em hierarchii w artości nie n arażając się n a zgubę. Chce więc przynajm niej złagodzić sk u tk i zew nętrz­ nego p rzym usu i zapew nić jak ieś m inim um kom fortu psy­ chicznego człowiekowi p o szu k u jącem u rozkoszy, które przez jego otoczenie są potępiane. Wszyscy je d n a k potę­ http://rcin.org.pl/ifis

LXXIV

M

a r ia n

S

krzypek

piają to, co sam i lubią praktykow ać, ale stw arzają pozory, że tego nie czynią. W sferze m oralności La M ettrie głosi więc autonom ię jed n o stk i i broni jej praw a do organiczne­ go szczęścia. U znając to jego praw o za n a tu ra ln e sięga do argum entacji Hobbesa, że człowiek z n a tu ry je s t egoistą, a naw et skłonny je st pójść dalej stw ierdzając, że człowiek z n a tu ry rodzi się bardziej zły niż dobry, a jeśli ta k jest, to podlegając praw u fatalizm u nie ponosi za to winy. Z asłu ­ guje więc n a w spółczucie i tolerancję przynajm niej w tych przypadkach, gdy jego zachow anie nie przynosi szkody bliźniem u. Oczywiście m a n a myśli głównie rozkosz se k su ­ aln ą aprobow aną n a zasadzie p artn e rstw a i przyzw alające­ go w spółuczestnictw a. Opow iadając się za m aksym alnym korzystaniem z rozkoszy życiowych, La M ettrie widzi dwie drogi wyjścia dla hedonisty: stw arzać pozór cnotliwości - w społecznym i religijnym jej rozum ieniu - wobec oto­ czenia, a korzystać z radości życia nie bacząc n a w yrzuty sum ienia jako wytwór naw yku i tradycji; lekceważyć opinię publiczną i żyć zgodnie z głosem n a tu ra ln y ch popędów, ale liczyć się wówczas ze społeczną sankcją. Mimo deklaracji La M ettriego, że to, co głosi jak o filo­ zof, pozostaje w sferze teorii, bo chce pozostać lojalnym obywatelem , jego poglądy n a m oralność, połączone z po­ chw ałą cnotliwych ateistów i u zn an iem możliwości istn ie­ n ia społeczeństw a bez religii, spotkały się z d ezap ro b atą teologów, a n astęp n ie w iększości oświeceniowych filozo­ fów. U znanie zyskał jedynie w śród filozoficznych liberty­ nów. Pierwszym z nich był G iovanni Giacomo C asanova, który bawił w Berlinie w 1764 roku, a więc trzynaście lat po śm ierci filozofa i trafił do tego sam ego Hôtel de F ra n ­ ce, w którym tam te n m ieszkał, zajm ow ał jego honorowe m iejsce przy stole i poznał naw et francuskiego k u ch a rz a Noëla - nieum yślnego spraw cę jego śm ierci po p o d an iu słynnego p aszte tu z b a ż a n ta nadziew anego truflam i, n a ­ zwanego później „bom bą S a rd a n a p a la ”. C asanova pisze w swoich p am iętn ik ach o La M ettriem jak o „słynnym lek a­ rz u ”, „człeku uczonym ” a jednocześnie nadzwyczaj w eso­ łym i tow arzyskim . Zarówno le k tu ra jego dzieł, ja k i opinia http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXXV

V oltaire’a upew niły go, że nie było nigdy n a świecie „bar­ dziej zdecydow anego ateisty ”. Kiedy C asanova pisał te słowa, w Paryżu rozegrała się ju ż głów na faza sporu między filozofami i teologam i o p an o ­ w anie w opinii publicznej. Im m oralizm i ateizm La M ettrie­ go posłużył przeciw nikom filozofów za arg u m en t koronny w dyskredytow aniu ich poglądów. Je śli zważymy n a fakt, że oskarżenia filozofów o ateizm , im m oralizm i burzenie ład u społecznego często poprzedzało w trącanie ich do Bastylii lub twierdzy w V incennes, to nie tru d n o się domyślić, że kojarzenie ich nazw isk z La M ettriem było im nie n a rękę i odżegnywali się od podzielania jego poglądów. Oczywiście rozdżwięki między La M ettriem a pozosta­ łymi filozofami francuskiego ośw iecenia miały głębsze fi­ lozoficzne i polityczne podłoże. Otóż, mówiąc w sposób najbardziej skrótowy, filozofowie, którzy opowiadali się za nowym ładem społecznym , chcieli go oprzeć n a Naturze, ale też n a Rozumie i Cnocie. Była to heroiczna i ascetyczna cnota stoików. N atom iast epikurejsko-cyrenaicki skrajny hedonizm libertynów był d o ktryną dekadencką, pozbawio­ n ą aspiracji reform atorskich, n astaw io n ą n a korzystanie z uciech życia przez społeczne elity ancien régime \i. W tej sytuacji im m oralizm La Mettriego, który nie marzył jeszcze o innej em ancypacji poza rep u b lik ą listów (républi­ que d es lettres) obejm ującą oświeconych ludzi pióra, nie mógł być dobrze w idziany przez filozofów oświeceniowych reform atorów Jeśli więc w spom inał o społeczeństw ie atei­ stów, to w yobrażał je sobie inaczej niż głoszący to sam o h a ­ sło Bayle, Holbach, M aréchal, bo dwaj o statn i uwzględniali w pozytywnych program ach reform rolę księży reprezen­ tujących niższe duchow ieństw o, wywodzące się ze s ta n u trzeciego i nastaw ione niechętnie do arystokratycznej hie­ rarchii, jak o politycznych sojuszników . Najbardziej k onse­ kw entny a te ista i libertyn D onatien A lphonse François de Sade, który w rewolucji francuskiej widział jedyne możli­ wość em ancypacji seksualnej, skończył życie uwięziony n a terenie szpitala dla obłąkanych w C harenton. Idea społe­ czeństw a ateistów zo stała skom prom itow ana przez rew olu­ http://rcin.org.pl/ifis

LXXVI

M

a r ia n

S

krzypek

cyjny ru ch dechrystianizacji Francji w latach 1793-1794. Robespierre stwierdził, że ateizm je st arystokratyczny i po­ słał n a gilotynę przywódców ru ch u , którzy w 1793 roku zam ienili katedrę Notre-Dame w Paryżu n a św iątynię Ro­ zum u i Cnoty. Oczywiście filozofowie ośw iecenia nie prze­ widywali tych wypadków i do nich nie zmierzali. Myśli ich biegły n ato m iast głównie w k ieru n k u oddzielenia Kościoła od p ań stw a lub podporządkow ania go państw u. La Mettrie głoszący im m oralizm i ateizm korzystając ze swoistego azy­ lu politycznego n a dworze F iydeiyka II, nie mógł być mile widziany i czytany przez filozofów i reformatorów. Uważali po p ro stu , że La M ettrie ich kom prom ituje. Voltaire, któiy stykał się z La M ettriem w Berlinie, do­ kąd przybył dwa lata po nim (w 1750 roku), zajmował s ta ­ nowisko wobec niego am biw alentne. Możemy je śledzić n a podstaw ie jego korespondencji oraz w stępu do poem atu La loi naturelle. W swych listach chwali początkowo jego m ło­ dzieńczą energię, śm iałą w yobraźnię, pośw ięca m u naw et dwa wiersze, w których charakteryzuje go jako m iłośnika n atu ra ln y ch rozkoszy. W liście do diu k a A rm anda Riche­ lieu prosi o umożliwienie La M ettriem u pow rotu do kraju, bo „ten wesoły, zdający się śm iać ze wszystkiego człowiek, płacze czasem ja k dziecko, że m usi tu przebyw ać”. Voltaire ocenia pozytywnie Naturalną historię d u szy w n o tatk ach n a egzem plarzu tego dzieła, uw ażając je za „pełne polotu i wiedzy”, choć to jeszcze niedojrzały płód młodego człowie­ ka. Później napisze, że pełno w jego dziełach nieroztrop­ ności, ale że jaw ią się „wśród dymów i oparów przebłyski ognia”. Zresztą jego oceny La Mettriego różnią się w zależ­ ności od a d re sa ta listów oraz czasu, w którym powstały. Bardziej pozytywne pochodzą z początku jego kontaktów z La M ettriem, bardziej zaś krytyczne po śm ierci filozofa, kiedy zaczęły intensyfikow ać się atak i n a jego poglądy. W liście do Richelieu z 27 stycznia 1752 roku pisał o R oz­ praw ie o szczęściu: „Jest wielka różnica między zw alcza­ niem ludzkich przesądów , a zrywaniem społecznych więzi i kajd an cnoty”. Mniej więcej powtórzył to sam o we w stępie do La loi naturelle (1752), że A nty-Seneka albo o n a jw yż­ http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n ie d o f i l o z o f i i

La M

e t t r ie g o

LXXVII

szy m dobru w inien mieć zm ieniony podtytuł n a „o najwyż­ szym złu”, bo a u to r „sądzi, że nie m a cnoty ani w ystępku, i że wyrzuty su m ien ia stanow ią słab o stk ę edukacji, k tórą należy w sobie stłu m ić”. D ystansując się od im m oralizm u La Mettriego, Voltaire próbuje zręcznie odw racać uw agę od jego poglądów i je b a ­ gatelizować przejm ując od konserw atyw nych pisarzy de­ precjonujące go określenia jak o niepoważnego człowieka, hulaki i rozpustn ik a. Niekiedy pisze o nim pochlebnie jako o lekarzu, a krytycznie o filozofie. Inform acje o nim zaczy­ n a zwykle od słów: „Ten n asz w ariat La M ettrie...”. D rugim filozofem, który stykał się z La M ettriem w B er­ linie, był Je a n B aptiste d ’Argens. Miał on wiele cech z nim w spólnych. Był eru d y tą, filozofem i libertynem . Podobnie ja k La Mettrie, był on bliski sceptycyzmowi Bayle’a, a spo­ śród filozofów najbardziej pow ażał epikurejczyków. Tak ja k on odrzucał idee w rodzone zarów no religijne, ja k i m oral­ ne. Pisał, że Karaibowie pożerają w łasne dzieci, a Druzowie żenią się z w łasnym i córkam i. La M ettriem zajął się w kom entarzu do w ydania greckiego dzieła Okellosa Leuk an o sa (lub w w ersji łacińskiej L ucanusa) w przekładzie francuskim O naturze rzeczy, którego ty tu ł je s t analogicz­ ny do poem atu L ukrecjusza. D ’Argens zatytułow ał ten przekład opatrzony erudycyjnym kom entarzem po p ro stu jako Ocellus L ucanus (1762). Podobieństwo niektórych po­ glądów L u can u sa z L ukrecjuszem (wieczność świata) skło­ niło D’A rgensa do zajęcia się epikureizm em . Przy okazji zbadał kwestię epikurejskiej etyki La Mettriego. Stwierdził, że w edług E p ik u ra tylko cnotliwy m ędrzec może być wolny od tych wyrzutów. W konsekw encji uznał, że La Mettrie w Rozpraw ie o szczęściu przedstaw ił poglądy aspołecz­ ne i am oralne trącące szaleństw em . Tę krytykę ponowił w ostrzejszym tonie w kolejnym dziele Histoire de l’esprit hum ain (1765-1768).T rudno je s t dopatrzyć się w tej kryty­ ce właściwej intencji D’A rgensa, który czyni z La Mettriego im m oralistę i w roga wszelkiego ład u społecznego. W przed­ staw ionym przez niego obrazie mógłby się ju ż rozpoznać m arkiz de Sade. http://rcin.org.pl/ifis

LXXVIII

M

a r ia n

S

krzypek

Przeciwko etyce La Mettriego wystąpili dwaj czołowi re ­ prezentanci francuskiego oświecenia, a mianowicie Paul dTIolbach i Denis Diderot. Holbach uczynił to dyskretnie, bo w przypisie do System u przyrody (1770) nie wymienił przy tym jego nazw iska. Stwierdził tam , że „autor Człowie­ ka m a szy n y rozpraw ia o m oralności ja k prawdziwy szale­ niec”, bo „m oralność wiedzie do cnoty, a nie do w ystępku”. Z tej wypowiedzi wynika, że Holbach nie czytał tego utw oru, bo krytykuje pogląd La Mettriego wyrażony w A nty-Senece, a więc m am y tu arg u m en t przeciwko szeroko rozpow szech­ nionej tezie, że au to r S ystem u przyrody był k o n ty n u ato rem jego poglądów, które zradykalizował (takie podejście spoty­ kam y jeszcze w Historii filozofii W ładysław a Tatarkiewicza). Ja k o rep rezen tan t „cnotliwego ateizm u”, H olbach s y tu u ­ je La Mettriego w tradycji libertyńskiej głoszącej ro zp u stę i rozwiązłość obyczajów. W ymienia obok niego n a s tę p u ją ­ cych filozofów: Arystyp, Teodor Ateista, Bion B orystenita, sceptyk Pirron, a z now ożytnych „autora B ajki o p szc zo ­ łach” (1714), czyli B ern ard a M andeville’a. Na uwagę zasługuje fakt, że H olbach uw aża La M et­ triego za k o n ty n u ato ra etyki cyrenaików, a nie ep ik u rej­ czyka. W ażna je s t też w zm ianka o M andeville’u, do k tó ­ rego La Mettrie mógł naw iązać, bo znalazłby tam szereg argum entów m u bliskich, ja k dychotom ię n a tu ry i k u ltu ry , w której n a tu ra ln e odruchy są ham ow ane, bo piętnow ane w stydem i poczuciem niestosow ności. Mandeville nie tylko nie potępiał popędów biologicznych, ale sądził, że ludzkie nam iętności mogą zostać obrócone n a korzyść społeczeń­ stw a. Tak n a przykład p ro sty tu cja chroni trw ałość m ał­ żeństw a i dlatego w inna być u trzym ana. H olbach słusznie więc dopatryw ał się analogii między M andeville’em a La M ettriem. Bliższy La M ettriem u był Diderot, który aprobow ał n a ­ tu ra ln e popędy, ale sądził, że m u szą być one kontrolow a­ ne przez prawo, dopóki to prawo obowiązuje. Można je ­ dynie dążyć do zm iany tego praw a, ale dopóki się to nie stanie, należy jej respektow ać. Pod koniec życia D iderot pracow ał nad filozofią Seneki i dlatego zainteresow ał się http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXXIX

A n ty-Seneką albo R ozpraw ą o szczęściu, zgodnie z ty tu ­ łem tego dzieła w w ydaniu Oeuvres philosophiques (1774). Oczywiście jako zw olennik heroicznej i ascetycznej cnoty stoickiej naw ołującej do wyrzeczeń w imię realizacji wznio­ słych ideałów, Diderot odrzucał skrajnie hedonistyczną etykę La Mettriego. Jego krytyce poświęcił obszerny frag­ m ent E ssai su r les règnes de Claude et de Néron, su r la vie et les écrits de Sénèque pour servir de l’introduction à la lecture de ce philosophe (1782). J u ż sam tytuł w skazuje, że D iderot w yznaczał Senece rolę przeciw nika despotyzm u N erona, którego padł ofiarą. Analogia do sytuacji filozofów francuskich przed rew olucją fran cu sk ą, k tó ra w ybuchła po siedm iu latach, staje się tu oczywista. Diderot zarzuca więc La M ettriem u nieznajom ość filozofii Seneki i jej fał­ szywe przedstaw ienie jak o „cierpkiego stoicyzm u”. Wytyka m u zepsucie serca i um ysłow ą frywolność, bo zajm uje się „kojeniem sum ien ia przestępcy popełniającego w ystępek i sprzyja tym sam ym pogłębieniu jego w ad”. Sądzi więc, że w ten sposób jego zasady m ogą doprowadzić do „obalenia praw odaw stw a i uw olnienia rodziców od w ychow ania swo­ ich dzieci”. La M ettrie jaw i się Diderotowi jak o „rozwiązły, bezw stydny błazen, pochlebca, który był stworzony do ży­ cia dworskiego i korzystał z protekcji m ożnych. Zm arł ta k ja k powinien um rzeć stając się ofiarą swojego nieum iarkow ania i szaleństw a”. W śród tych inwektyw pow tarzanych nie tylko przez konserw atyw ną, płytką krytykę La M ettrie­ go, ale i przez V oltaire’a, któiy pisał o nim ja k o „błaźnie Fryderyka II”, dostrzegam y zarzu t podstawowy, że filozof ten korzystając z protekcji despoty krzewił dekadencki libertynizm znam ienny dla dworskiego środow iska. Bardziej wyważone stanow isko w ocenie filozofii La Met­ triego zajął Pierre Sylvain M aréchal (1750-1803), który n a ­ wiązywał do epikurejskiego m aterializm u interpretow ane­ go ateistycznie. Był au to rem poem atu Le Lucrèce français (1797). W kw estiach społecznych rozwijał m yśl R ousseau w d u c h u republikanizm u i egalitaryzm u. Jednocześnie był zw olennikiem społeczeństw a cnotliwych ateistów. La M ettriem zainteresow ał się więc jak o a teista i m aterialista. http://rcin.org.pl/ifis

LXXX

M

a r ia n

S

k rzypek

W Dictionnaire d es a thées anciens et m odernes (1800) za­ m ieścił artykuł „Lamettrie”, w którym w ykorzystał lekturę Człowieka m a szyn y, sparafrazow ał fragm ent tego utw o­ ru, że „świat nie będzie szczęśliwy, dopóki nie stanie się ateistyczny” oraz fragm ent dotyczący m aterialności duszy. Cytuje w tej kw estii Naturalną historię d u szy i Człowieka roślinę. O sobisty pogląd n a postać La Mettriego wyraził słowami: „La Mettriego traktow ano ja k szaleńca. Łatwiej to powiedzieć, niż dowieść, że nie miał racji”. M aréchal potraktow ał La Mettriego ja k „odłączonego b ra ta ”. We w stępie do Dictionnaire zatytułow anym : „Odpo­ wiedź n a pytanie: kto to je s t ate ista ? ” wyróżnił jako atei­ stów Bayle'a, Spinozę, Fréreta, D u m arsa is’go, H elvétiusa i H olbacha, ale La Mettriego pom inął. Nie znajdujem y go również w grupie osób, z którym i au to r chciałby spędzić pogodne chwile, wolne od wyrzutów sum ienia: Pitagoras, Arystoteles, E pikur, Lukrecjusz, A nakreont, C haulieu, H elvétius, Aspazja, Ninon de Lenclos. Je śli weźmiemy pod uw agę te dwa zespoły nazw isk, to zauważym y, że M aréchal aprobow ał La Mettriego jak o epikurejczyka i ateistę, a od­ rzucał go jako libertyna. Czynił to zgodnie z przekonaniem , że ateizm nie pow inien dem oralizować, a więc możliwe je st oparcie społeczeństw a n a zasad ach etyki świeckiej. Mimo pew nych w ahań, M aréchal bliższy je s t um iarkow anem u i pogodnem u hedonizmowi epikurejskiem u niż m oralności libertynów odrzucających religię jako ham ulec w używ aniu rozkoszy. To stanow isko sprecyzował we w zm iankow anym w stępie do Dictionnaire: „Prawdziwy ateista, to nie sybaryta, który podając się za epikurejczyka, je s t tylko zwykłym rozpustnikiem i nie lęka się rzec w głębi swego zep su te­ go serca: ”. Immoralizm La Mettriego potępiany przez teologów i rzeczników spirytualizm u, krytykow any przez filozofów, których um ow nie nazyw am y Encyklopedystam i, znalazł p ełn ą akceptację i radykalne dopełnienie w dziełach m ar­ kiza de S ade’a, który wyciągnął z oświeceniowej filozofii sk rajn e konsekw encje doprow adzając do zanegow ania http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f ii

La M

e t t r ie g o

LXXXI

podstaw ow ych jej tez. Obalił R ousseauow ski m it dobrego dzikusa. Sięgnął n ato m iast do H obbesa, który p rzed sta­ wiał człowieka n a tu ry jak o egoistę kierującego się jedynie praw em silniejszego, ale odrzucił koncepcję um owy spo­ łecznej i stwierdził, że praw o n a tu ry nie przestało fu n k ­ cjonować również w społeczeństw ie, gdzie pan u je siła i przem oc silniejszego n ad słabszym . Siła ta w ynika m ię­ dzy innym i z pryw atnej w łasności, k tó ra je st kradzieżą u san k cjo n o w an ą przez niespraw iedliwe prawo. Jeżeli więc biedny, cierpiący głód okradnie bogatego, to przyw raca sobie n a tu ra ln e praw o do życia. Społeczeństwo i państw o dysponując ap aratem władzy popełnia zbrodnie w postaci wojen, wyroków śm ierci, inkwizycyjnych to rtu r i stosów. W tej sytuacji je d n o stk a m a praw o opierać się przemocy sto su jąc przem oc, a naw et zbrodnię. Filozoficznego u z a ­ sa d n ien ia zbrodni poszukuje Sade w Buffonowskiej kon­ cepcji m olekuł organicznych, których ilość je s t w przyro­ dzie ograniczona. Pow stanie nowego organizm u wymaga więc uw olnienia cząstek w chodzących w skład organizmów żyjących. Zgodnie z praw em n a tu ry śm ierć i życie stanow ią jedynie dw a m om enty jednego procesu przetw arzania się przyrody. W edług S ad e’a praw o silniejszego obowiązuje również w k o n ta k tac h między m ężczyzna i kobietą. W stan ie n atu ry m ężczyzna spraw ow ał przem oc n ad kobietą, a w społeczeń­ stwie uczynił ją w łasnością pryw atną przez m onogam iczne m ałżeństw o. M ałżeństwo, wedle S ad e’a, je st in sty tu cją op­ a rtą n a zniew oleniu, które prowadzi do cudzołóstw a i za­ truw a przyjem ność se k su a ln ą uczuciem zazdrości, a n a ­ stępnie nienaw iści. Sade nie uznaje m iłości w ysublim owanej, której uroki opiewał La M ettrie, i sprow adza ją do kontaktów se k su al­ nych, których celem nie je s t prokreacja, ale egoistyczna przyjem ność nie licząca się z przeżyciem, upodobaniam i i aspiracjam i p artn era. Dla S ad e’a potom stw o to efekt uboczny, najczęściej niepożądany, rozkoszy seksualnej i dlatego dzieci nie są niczym zobowiązane wobec rodzi­ ców, bo ci myśleli tylko o w łasnej przyjem ności, kiedy je http://rcin.org.pl/ifis

LXXXII

M

a r ia n

S

krzypek

poczęli. Miłość, sprow adzoną do rozkoszy seksualnej, Sade rozpatruje pod kątem egoistycznej żądzy mężczyzny, który winien troszczyć się o w łasn ą przyjem ność, a nie o s p ra ­ wianie jej innym . Dlatego też uspraw iedliw ia dewiacje sek ­ su aln e zarówno hetero-, ja k i h o m oseksualne oparte na egoistycznej przem ocy i kulcie siły, a za najw iększą przy­ jem ność uw aża k o n tak t sek su aln y połączony z zadaw a­ niem cierpienia, a więc to, co nazw ano później sadyzm em , rozciągając to pojęcie n a okrucieństw o w ogóle, chociaż Sade nikogo nie dręczył fizycznie ani nie zam ordował. Sam sta ł się ofiarą w łasnego w ybujałego erotyzm u i filozoficzne­ go liberty nizm u. Z tej krótkiej prezentacji im m oralizm u S ad e’a łatwo ocenić, ja k daleko wyszedł on poza pogodny hedonizm La Mettriego. Nie ulega je d n a k wątpliwości, że Sade św iado­ mie wzbogacił swój system filozoficzny w w ątki zaczerp­ nięte z Oeuvres philosophiques La Mettriego, które posia­ dał w swojej bibliotece w w ydaniu z 1764 roku. Wydanie to obejmowało m.in. R ozpraw ę w stępną, Rozkosz, S ztu kę rozkoszy, Anty-Senekę. W dziełach S ad e’a znajdziem y licz­ ne zapożyczenia z La Mettriego, ale jego wypowiedzi s łu ­ żą najczęściej jako p u n k t wyjścia dla prezentacji w łasnej koncepcji. Z nam ienne je st pod tym względem podszywanie się pod nazwisko La Mettriego w filozoficznym poem acie pozostaw ionym przez S ad e’a w rękopisie i opublikow a­ nym przez G ilberta Lély’ego dopiero w 1961 roku: La Vé­ rité, pièce trouvée d a n s les papiers de La Mettrie (Praw da, utw ór znaleziony w papierach La Mettriego). Utwór ten za­ w iera krytykę chrześcijaństw a, apologię biologicznych in ­ stynktów , pochw ałę przem ocy jak o potężnego afrodyzjaku, uspraw iedliw ienie zbrodni n a podstaw ie rozkoszow ania się przez n a tu rę zarówno rodzeniem , ja k i uśm iercaniem by­ tów, propagow anie antyprokreacjonizm u i uspraw iedliw ia­ nie w szelkich kontaktów seksualnych, a m .in. „sodomii”, czyli analnych stosunków płciowych. Wiążąc intensyw ność przyjem ności ze stopniem ok­ rucieństw a, które jej winno towarzyszyć, Sade wytyka - w Histoire de Juliette ou les prospérités du vice (1797) http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

LXXXIII

- „przyjem nem u La M ettriem u”, „głębokiemu Helvétiusowi” i „uczonem u M ontesquieu’m u ”, że do podobnych ja k on w niosków nie doszli żyjąc w w ieku ciem noty i tyranii, które „trzymały w niewoli najw iększych geniuszów św iata”. Odwołując się do rozw ażań La Mettriego o roli w yobraźni i duchow ego przeżyw ania rozkoszy, bądź to we w spom nie­ niach, bądź w przew idyw aniu rozkoszy przyszłych, Sade sprow adza rolę w yobraźni do w yszukiw ania seksu aln y ch podniet ta k urozm aiconych, że „sami bogowie nie byliby w stanie ich wymyślić”. Sade często naw iązuje do wypowiedzi La Mettriego, że w stan ie n a tu ry kobiety były vulgivagues, a ten neologizm tłum aczym y w niniejszym tom ie jako „ogólnodostępne”. Otóż La M ettrie sto su jąc to określenie dla u zasad n ien ia seksualnej swobody kobiet, nie je s t - ta k ja k Sade - e n tu ­ zjastą ich prostytucji. Jego w ykw intna miłość je s t w yraź­ nie przeciw staw iana nierządow i w Sztuce rozkoszy. Idea­ łem kobiety wyzwolonej je s t dlań Ninon de Lenclos, a więc kobieta piękna i ośw iecona obracająca się w epikurejskim kręgu poetów i filozofów. N am iętności vulgivagues La Met­ trie pozostaw ia św iatu zwierzęcem u i nie głosi pow rotu do sta n u naturaln eg o , choć chce uwolnić sek su aln o ść od wyrzutów sum ien ia i w stydu. Głosi jedynie w yrozum iałość dla seksu aln y ch rozkoszy, jako że człowiek owych n a tu ra l­ nych popędów nie zatracił w społeczeństw ie, a jedynie je wzbogacił o rozkosz duchow ą w postaci wysublim owanej miłości. Przejm ując od La Mettriego fizjologiczną koncepcję tch n ień anim alnych dla w yjaśnienia popędu seksualnego i „organicznego szczęścia”, które z nim się wiążą, Sade ro­ zum ie przez esprits anim aux nie tch n ien ia duchow e, ale anim alne w sensie zwierzęcości. I w łaśnie w takim znacze­ n iu podejm uje form ułę La Mettriego pozw alającą w Anty-Senece n a „tarzanie się w błocie ja k wieprze”. To, co Sade potraktow ał dosłownie, La M ettrie odniósł tylko do tych wielbicieli zm ysłowych przyjem ności, którzy nie są w stan ie „doskonalić się w wielkiej sztuce rozkoszy”. La Mettrie nie kreśli więc uniw ersalnego program u działania, kiedy radzi, by „tarzać się ja k wieprze i być n a ich sposób szczęśliwym”, http://rcin.org.pl/ifis

LXXXIV

M

a r ia n

S

krzypek

ale uznaje, że dla niektórych ludzi je st to „rozkosz orga­ niczna” i chcieć ich z tej drogi sprowadzić, oznaczałoby to sam o, co mówić tyranow i, aby stał się ludzki. Zajm uje więc postaw ę w yrozum iałą i perm isyw ną pam iętając o istn ien iu społecznego system u norm m oralnych i system u penaliza­ cji wobec tych, którzy ich nie przestrzegają, podczas gdy Sade głosi totalny im m oralistyczny program działania. Filozoficzni i teologiczni przeciwnicy m aterializm u La Mettriego bawili się przez ponad sto lat dowcipami V oltaire’a, który pisał o nim ja k o m arnej m aszynie, k tórą unieruchom ił tylko jed en pasztet. Ten sam Voltaire odsło­ nił je d n a k głęboką praw dę, kiedy powiedział, że „La Mettrie byłby zbyt niebezpieczny, gdyby nie był szalony”. Należało więc uczynić go szaleńcem , by przestał być niebezpieczny. Tak sam o postąpiono z m arkizem de Sade, który konty­ nuow ał swa działalność p isa rsk ą zam knięty w C harenton. Nowsza historia odnotow uje również liczne przypadki a n a ­ logicznego postępow ania z ludźm i, których poglądy były społecznie lub politycznie niewygodne. „Szaleństwo” było je d n a k tylko jednym z licznych epitetów deprecjonujących filozofię La Mettriego przez ośm ieszanie go jak o człowieka um ieszczanego w śród Epicuń de grege porcos. Od prym i­ tywnego ośm ieszania przez stosow anie argum entów ad hom inem gorsze było przem ilczanie. Na dobrą spraw ę pierw ­ szą próbą obiektywnego spojrzenia n a La Mettriego było w ydanie Człowieka m a szy n y przez J u le s A ssézata (dobrze znanego diderotologom) w 1865 roku. Nieco później poja­ wiła się solidna Historia materializmu (1873-1875) neokantysty, a z tej racji przeciw nika m aterializm u, Friedricha Alberta Langego, k tó ra u k az ała się w polskim przekładzie w 1881 roku. O ddziałała ona pozytywnie n a prace S tefana R udniańskiego o La M ettriem. Nie m ożna tego powiedzieć n ato m iast o oddziaływ aniu n ań tradycji heglowskiej. He­ gel nie był głębokim znaw cą oświeceniowej filozofii, k tó rą posłużył się dla zilustrow ania filozoficznej tezy o rozwoju ducha, a przede w szystkim zarzucił fran cu sk iem u m a te­ rializmowi metafizyczny i m echanistyczny sposób filozofo­ w ania przeciw staw iający się dialektyce. http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n ie d o f il o z o f ii

La M

e t t r ie g o

LXXXV

Z arzut m echanicyzm u w postaci zwulgaryzowanej m u ­ siał krążyć ju ż w połowie XIX wieku, skoro podjął go w od­ n iesieniu do La M ettriego znany pisarz, historyk i krytyk literacki, który interesow ał się również m edycyną i fizjo­ logią, C harles A ugustin Sainte-Beuve. Pisał on z pewnym niesm akiem o „m aterialiście La M ettriem ”, który jakoby określał „człowieka fizjologicznego w term in ach ciężarków, dźwigni, zaworów i całego a rse n a łu narzędzi w ulgarnej m ech an ik i”. Poważniejsze w sk u tk a c h dla interpretacji La M ettriego okazało się je d n a k związanie jego poglądów z niem iłosiernie uproszczonym w ariantem m echanicyzm u kartezjańskiego. Taki w arian t interpretacyjny zainicjował Hegel, a podjął go n eo k an ty sta C harles B ernard Renouvier w Histoire de la philosohie m oderne (1842). Renouvier w m łodości ciążył k u republikanizm ow i, wolnomyślicielstw u i socjalizmowi. Dlatego też wiązał sensualizm Locke’a z francuskim socjalizm em , a fran cu sk i „m aterializm mechanistyczny” z przyrodoznaw stw em p o stk artezjań sk im re­ prezentow anym w XVII w ieku przez Henri Leroy’a, w XVIII w ieku przez lekarza La Mettriego, a w XIX w ieku przez le­ k arza P ierre’a J e a n a G eorges’a C a b an is’a. Dopiero w 1977 roku Olivier Bloch odkrył, że Karol M arks w ykorzystał anonim ow o w Św iętej rodzinie (1845, rozdział VI) inform acje R enouviera o francuskim m ateria­ lizmie XVIII w ieku, w raz z jego interpretacją. Splątał on tam historię tego m aterializm u wywodząc jedno jego źród­ ło od D esc artes’a, a drugie od F ran cisa Bacona, H obbesa i Locke’a, a konty n u ato rem tej tradycji m iał być Condillac. „W p ism ach Lam ettriego - pisał M arks - znajdujem y połączenie m aterializm u kartezjańskiego z m aterializm em angielskim . Zużytkowuje on fizykę D escartes’a naw et w szczegółach. Jego L ’hom m e m achine je s t w ykładem wzo­ row anym n a kartezjań sk im zwierzęciu m aszynie”. W in ­ nym m iejscu precyzuje, że La M ettrie „przeniósł kartezjańsk ą k o n stru k cję zwierzęcia n a duszę ludzką i u zn ał duszę za m odus ciała, a idee za ru ch y m echaniczne”. W ulgarny m a rk sista W ładim ir Szuliatikow (1782-1912) doprowadzi tę m yśl do a b s u rd u w wydanej po rosyjsku książce: Usprahttp://rcin.org.pl/ifis

LXXXVI

M

a r ia n

S

krzypek

wiedliwienie kapitalizm u w zachodnio-europejskiej filozofii (Moskwa 1908), gdzie stwierdził, że w szystkie filozoficzne system y od D escartes’a do E rn s ta M acha stanow ią ideolo­ giczne uspraw iedliw ienie ekonom icznych interesów b urżuazji, a C złow iek m a szyn a La M ettriego je s t apologią k ap i­ talistycznej produkcji maszynowej. Drugi - obok m echanicystycznego - parad y g m at ide­ alistycznej filozofii interpretującej fran cu sk i m aterializm w kategoriach metafizyki rozum ianej nie jako Arystotelesow ska „filozofia pierw sza”, ale jak o m etoda oglądu rze­ czywistości przeciw staw iana dialektyce, sięga korzeniam i do Heglowskich W ykładów z historii filozofii (1833-1836). Hegel połączył tam zarzu t m echanicyzm u z zarzutem metafizyki wobec filozofii francuskiej i angielskiej XVII i XVIII w ieku wywodzącej się zarów no od D escartes’a, ja k i L ockea. Ich metafizyce przeciw stawił dialektykę. Filozo­ fia XVIII w ieku ujm ow ała, w jego przekonaniu, zjaw iska przyrody w izolacji, zastoju i niezm ienności. Hegel pisał 0 francuskich filozofach XVIII w ieku jak o filozof idealista 1 ich przeciwnik. Dlatego zarów no selekcja tych filozofów, ja k i ich interp retacja nosi znam iona subiektyw izm u. Na przykład czołową postacią francuskiej filozofii XVIII wie­ k u je s t dlań J e a n B aptiste Robinet, a u to r De la nature (1766), u którego „nic nie istnieje osobno, w szystko je st pow iązane, we w zajem nym związku i h arm o n ii”. Robinetowi przeciw stawiony je s t Holbach, którego S ystem p r z y ­ rody (1770) stanow i k artezjań sk i w ykład o wszechświecie jako „niezm iernym zbiorze m aterii i ru c h u ”. Przykładem La Mettriego Hegel ilu stru je jedynie tezę o redukcji m yślenia do doznania, a więc u to żsam ia jego sen su alizm pow iąza­ ny z fizjologiczną in terp retacją m yślenia z sensualizm em Condillaca. Tezę o przejęciu przez filozofię francuskiego ośw iecenia m echanicyzm u kartezjańskiego za p o śred n i­ ctwem La Mettriego przejął F iydeiyk Engels w pracy Lu­ d w ik Feuerbach i zm ierzch kla syczn ej filozofii niemieckiej (1888), gdzie znajdujem y zdanie: „Podobnie ja k zwierzę, w edług D escartes’a, ta k sam o człowiek w edług m ateriali­ stów w w ieku XVIII był m aszy n ą”. Zdanie to dotyczy więc http://rcin.org.pl/ifis

W p r o w a d z e n i e d o f i l o z o f i i La M e t t r i e g o

LXXXVII

ju ż bezpośrednio C złow ieka m a szy n y La Mettriego. W wy­ danych pośm iertnie n o tatk ach E ngelsa jako D ialektyka przyrody (Moskwa 1925) znajdujem y też tru d n y do zrozu­ m ienia fragm ent, w którym z jednej strony stw ierdza on, że utożsam ienie m aterializm u XVIII w ieku z m echanicyzm em je st deprecjonującym ten m aterializm pom ysłem Hegla, ale z drugiej strony przyznaje Heglowi rację: „Najzabawniejsze - pow iada - je s t to, że utożsam ienie term inów i pochodzi od Hegla, który chciał poniżyć m aterializm przydatkiem . I m ate­ rializm krytykow any przez Hegla - m aterializm fran cu sk i XVIII w ieku był rzeczywiście wyłącznie m echaniczny, a to z tej zgoła n atu raln ej przyczyny, że fizyka, chem ia i biolo­ gia były wówczas jeszcze w pow ijakach i bynajm niej nie mogły stanow ić jakiegoś ogólnego poglądu n a przyrodę”. Pod wpływem tradycji heglowskiej i m arksistow skiej form ow ała się ocena La Mettriego doko n an a n a początku XX w ieku przez S tefana R udniańskiego, którem u zawdzię­ czam y pierwszy i jedyny dotąd polski przekład Człowieka m a szyn y, poprzedzony Przedm ow ą tłum acza, k tó ra służy nam do dziś za jedno z podstaw ow ych źródeł wiedzy o fi­ lozofii La Mettriego. Dlatego też należy podchodzić ostroż­ nie do tych fragm entów Przedm ow y, które pokazują La Mettriego jako m echanicystę i metafizyka, a jednocześnie ek sp o n u ją go jako głównego rep rezen tan ta filozofii fra n cu ­ skiego oświecenia, którego poglądy rozwijali późniejsi filo­ zofowie XVIII wieku. B ezzasadność tej błędnej tezy prze­ jętej przez R udniańskiego z Historii materializmu Langego wykazaliśm y w to k u niniejszego w prow adzenia do filozofii La Mettriego. Trzeba je d n ak podkreślić, że R udniański był badaczem dysponującym olbrzymią w iedzą o La M ettriem. Jego s u ­ m ienność naukow a rozsadzała błędne z dzisiejszego p u n k ­ tu w idzenia, aprioryczne ogólne założenia metodologiczne o prow eniencji Heglowskiej. R u d n iań sk i jako eru d y ta po­ p ad a często w konflikt z R udniańskim doktrynerem . Dla­ tego też nie zapom ina o epikurejskiej proweniencji etyki La Mettriego. Zauw aża również obecność w jego dziełach m y­ http://rcin.org.pl/ifis

LXXXVIII

M

a r ia n

S

krzypek

śli M ontaigne’a, Bayle’a, Spinozy i H obbesa, ale nazw iska te nie pojawiają się w głównym nurcie rozw ażań n ad tym filozofem, w których dom inuje D escartes. Nie możemy przy tym zapom inać, że R udniański, który był w Polsce inicjato­ rem b ad a ń n ad La M ettriem i en tu zja stą jego filozofii, m iał odwagę n a początku XX w ieku przełam ać d ep recjo n u ją­ cą La Mettriego konserw atyw ną tradycję, u trzy m u jącą się podówczas w europejskiej literaturze jem u pośw ięconą. Przestarzałe i deprecjonujące La Mettriego schem aty sięgające korzeniam i do heglizm u i p ostkantyzm u, a rozwi­ ja n e przez w ulgarny lub dogm atyczny m arksizm , nie zo sta­ ły jeszcze zaniechane. Pierwszy wyłom w naszej literaturze został je d n a k dokonany. Mam n a myśli książkę A ndrzeja B ednarczyka Filozofia biologii europejskiego ośw iecenia (1984) i jej obszerny rozdział: „Materializm: Ju lie n Offray de La Mettrie (1709-1751)”, bo w tym rozdziale znajdujem y pogląd, że La M ettrie nie był m echanicystą. Przy okazji w arto podkreślić, że w książce B e d n ar­ czyka La M ettrie znalazł się w konstelacji filozofujących przyrodników , tak ich ja k S tahl, W hytt, M au p ertu is, Buffon, N eedham , Wolff (twórca teorii epigenezy), i Haller, a więc myślicieli w w iększości przypadków intensyw nie obecnych w jego dziełach. Je śli dodam y, że La M ettrie naw iązuje również do innych przyrodników lu b filozofu­ jących lekarzy, ja k B oerhaave, L inneusz i De M aillet, to zrozum iem y, dlaczego wykroczył zdecydow anie poza z a ­ k res oddziaływ ania m yśli D e sc a rte s’a i nie reprezentow ał m ech an icy zm u . Do podobnego w niosku doszli innym i drogam i h isto ­ rycy filozofii, k o n cen tru jący się od wielu lat n ad La M et­ triem , a zw łaszcza Ann T hom son (zob. jej arty k u ł L'hom ­ me machine, m ythe ou métaphore?, „Dix-huitièm e Siècle” 1988, n r 20), czy też autorzy specjalizujący się w m aterialistycznej teorii poznania, którzy dostrzegają u La M ettrie­ go funkcjonow anie m odelu m echanicznego jak o parad y g ­ m a tu teoriopoznawczego (zob. M athias Tripp, Le modèle m écanique comme paradigm e épistémologique de la nature et de la p e n sé e a u x XVIIe et XVIIIe siècles oraz J a c q u e s http://rcin.org.pl/ifis

W

p r o w a d z e n i e d o f il o z o f i i

La M

e t t r ie g o

LXXXIX

M outaux, M achine et matérialism e, w: Epistemologie et matérialisme, Sém inaire so u s la direction d ’Olivier Bloch, Paris 1986). Mówiąc prościej, najnow szą ten d en cją w rozwiązywa­ n iu kw estii „m echanicyzm u” La Mettriego je s t odchodze­ nie od przestarzałych schem atów interpretacyjnych przez zwrócenie uw agi n a fakt, że La M ettrie nie w prow adza n as w św iat techniki, m echaniki i m echanicznych praw rzą­ dzących św iatem . Metafory „sprężyn, kółek i dźwigni” to nie są centralne kategorie jego m yślenia. Jego wysiłek in te­ lektualny koncen tru je się n a poszukiw aniu spontanicznej siły m aterii, a więc jej w łasnej dynam iki niewymagającej pierwszego poruszyciela i „zegarm istrza” m achiny św iata. M aszyna stanow i dlań m etaforę pokazującą „organizację” cielesną jako organizm funkcjonujący dzięki pow iązaniu w nim wielu procesów dokonujących się poprzez w spół­ działanie różnych narządów . Można się spodziewać, że oddanie do dyspozycji Czytel­ n ika niniejszego tom u, zawierającego najważniejsze teksty filozoficzne La Mettriego, wzbudzi zainteresow anie zanie­ dbanym i obszaram i jego myśli. W skażą one n a oryginal­ ność jego m aterializm u podbudow anego znajom ością fizjo­ logii i biologii; dowiodą, że nie był on jedynie specjalistą od człowieka m aszyny; pozwolą zintensyfikow ać przyszłe b ad a n ia pod kątem jego związków z epikureizm em i w ogó­ le starożytnym m aterializm em ; um ożliw ią zajęcie się jego pogodną, czasem zabarw ioną wykwintnie, a czasem sie­ lankowo, hedonistyczną etyką o prow eniencji epikurejsko-cyrenaickiej ; zwrócą uw agę n a centralny w jego etyce problem wyrzutów sum ienia, rozw ażanych w kontekście Hobbezjańskiego praw a n atu ry , i n a im m oralistyczne k o n ­ sekwencje z tych rozw ażań w ysnute, które zraziły doń za­ równo teologów, ja k i „cnotliwych” ateistów , a wzbudziły u znanie Casanovy i m arkiza de S ad e’a; pokażą też ciem ne strony m iłosnych rozkoszy, któiym i La M ettrie interesow ał się jako lekarz zajm ujący się studiow aniem „wstydliwych” chorób i obserw ujący m ęki pacjentów kurow anych rtęcią. W ybrane fragm enty z Robótki Penelopy poświęcone „polityhttp://rcin.org.pl/ifis

xc

M

a r ia n

S

krzypek

ce” i „religii lekarza” pokażą n am La Mettriego jako m istrza ironii, obdarzonego poczuciem h u m o ru satyryka, dorów ­ nującego pod tym względem V oltaire’owi i posługującem u się, ja k M ontaigne, pieprzną anegdotą. M arian Skrzypek

http://rcin.org.pl/ifis

Julien Offray d e La Mettrie

DZIEŁA FILOZOFICZNE

http://rcin.org.pl/ifis

http://rcin.org.pl/ifis

Naturalna histońa duszy

I Ekspozycja dzieła; II O m aterii; III O rozciągłości m aterii; IV O w łasnościach m echanicznych i pasyw nych m aterii zależnych od rozciągłości; V O poruszającej mocy m aterii; VI O zdolności m aterii do odbierania wrażeń; VII O form ach substan cjaln y ch ; VIII O duszy w egetatyw nej; IX O duszy zmysłowej zwierząt; X O zdolnościach ciała odnoszących się do duszy zmysłowej; XI O zdolnościach, które zależą od naw yku organów zmysłowych; XII O afektach duszy zmy­ słowej; XIII O zdolnościach intelektualnych albo o duszy rozum nej; XIV O tym, że tylko w iara może um ocnić nasze przekonanie o n atu rze duszy rozum nej; XV Przypadki po­ tw ierdzające, że w szystkie idee pochodzą ze zmysłów.

http://rcin.org.pl/ifis

4

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

R o zd zia ł I E kspozycja d zieła To nie Arystoteles, Platon, D escartes an i M alebranche powie wam, czym je s t w asza dusza. D arem nie będziecie się męczyć, aby poznać jej n a tu rę naw et za cenę waszej próżności i u p o ru , bo przyjdzie w am podporządkow ać się ignorancji i wierze. Isto ta duszy człowieka i zwierząt była i będzie zawsze ta k sam o n iezn an a ja k isto ta m aterii i ciał. Powiem więcej; d u sz a wyzwolona od ciała drogą ab strak cji przypom ina m aterię rozw ażaną bez żadnych form, a takiej duszy nie m ożna pojąć. D usza i ciało pojawiły się razem w jednej i tej sam ej chwili i ja k gdyby za jednym pociąg­ nięciem pędzla. Zostały w rzucone do tej sam ej formy, ja k pow iada wielki teolog*, który ośmielił się myśleć. Ten, kto zechce poznać właściwości duszy, w inien więc najpierw szukać tych, które przejaw iają się ja sn o w ciałach, których d u sz a je s t za sad ą aktyw ną. Ta refleksja prowadzi w sposób n a tu ra ln y do myśli, że nie m a bardziej pew nych przewodników od zmysłów. Oto moi filozofowie. Niezależnie od tego, co by się o nich złego powiedziało, tylko one m ogą oświecić rozum n a drodze po­ szukiw ania prawdy; tak, to do nich trzeba zawsze pow ra­ cać, kiedy będzie się poważnie chciało ją poznać. Zobaczmy więc z rów ną dozą dobrej wiary, ja k i bezstron­ ności, co nasze zmysły m ogą odkryć w m aterii, w s u b s ta n ­ cji ciał, a przede w szystkim ciał zorganizowanych; dostrze­ gajmy je d n a k tylko, co w nich je st rzeczywiście i niczego nie zmyślajmy. M ateria je st sam a w sobie za sad ą pasyw ną, dysponuje tylko siłą inercji; oto dlaczego ilekroć zobaczymy ją w ru ch u , będziemy mogli dojść do w niosku, że jej ru ch pochodzi od innej zasady, że trzeźwy um ysł nie pom iesza jej nigdy z tą, k tóra ją zawiera, to znaczy z m aterią albo su b sta n c ją ciał, gdyż idea jednej i idea drugiej tworzą dwie idee intelektualne ta k różne ja k zasad a aktyw na i pasyw ­ * T ertulian [ok. 155-220 n.e.], De resurrect [De resurrectione mortuorum. O zm artw ychw staniu zmarłych}. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

5

h i s t o r ia d u s z y

na. Jeśli więc w ciałach znajduje się zasad a poruszająca i jeśli się dowiedzie, że ta sa m a zasada, k tó ra powoduje bicie serca, spraw ia czucie w nerw ach i myśl w mózgu, to czy nie wyniknie z tego jasn o , że tej w łaśnie zasadzie n a ­ dajem y nazwę duszy? Wykazano, że ciało ludzkie je s t n a początku tylko robaczkiem, którego wszystkie metamorfozy nie przedstaw iają niczego bardziej zaskakującego od m eta­ morfoz wszelkiego innego owada. Dlaczego nie byłoby wol­ no poszukiw ać n atu ry albo właściwości zasady nieznanej, je d n a k ewidentnie w rażliw ej i aktyw nej, k tó ra każe pełzać tem u robaczkowi z d u m ą po powierzchni ziemi? Czyż praw ­ d a nie je st przeznaczeniem człowieka ta k ja k szczęście, do którego dąży? Albo być może, my pragniem y jej i by ta k rzec, jesteśm y w niej zakochani po to tylko, by objąć ch m u ­ rę zam iast bogini, ja k poeci przypisywali to Iksjonowi1.

R o zd zia ł II O m ateńi Wszyscy filozofowie, którzy uw ażnie badali n a tu rę m a­ terii rozważanej w sam ej sobie, niezależnie od w szelkich form stanow iących ciała, odkryli w tej su b stan cji różne właściwości, które w ynikają z istoty całkowicie nieznanej. Są to: 1) m ożność otrzym yw ania różnych form, pow stają­ cych w sam ej m aterii, przez które m ateria może nabyć siłę poruszającą i zdolność odczuw ania; 2) a k tu a ln ą rozcią­ głość, którą uznali za atry b u t, a nie za istotę m aterii. Byli je d n a k tacy, między innym i D escartes, którzy chcieli zredukow ać istotę m aterii do zwykłej rozciągłości i sprowadzić do niej w szystkie w łasności m aterii; je d n a k ten pogląd odrzucili wszyscy inni w spółcześni, którzy byli bardziej wrażliwi n a w szystkie w łasności tej substancji; 1 Iksjon - mityczny król Lapitów w Tesalii, który z c h m u rą pod postacią Hery spłodził centaurów twierdząc, że m iał związek z sam ą boginią. Za karę w trącony został do T artaru. http://rcin.org.pl/ifis

6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

tym sposobem zawsze uw ażano m ożność n abyw ania siły motorycznej i zdolności odczuw ania, podobnie ja k rozcią­ głość, za w łasność isto tn ą m aterii. W szystkie różne w łasności, które zauw ażam y w tej nie­ znanej zasadzie, pokazują byt, w którym istn ieją te sam e w łasności. Byt, który w konsekw encji w inien istnieć s a ­ m oistnie. Otóż nie pojm ujem y, albo raczej w ydaje się nie­ możliwe, aby byt istniejący sam przez siebie mógł stw arzać się albo unicestw iać. To rzecz oczywista, że tylko jego for­ my, których istotne właściwości czynią go n a to podatnym , m ogą niszczyć się i odnaw iać n a przem ian. Tak więc do­ św iadczenie zm usza n a s do przyznania, że nic nie pow sta­ je z niczego. Wszyscy filozofowie, którzy nie znali św iateł wiary, myśleli, że ta za sad a su b sta n c ja ln a ciał istn iała i będzie istnieć zawsze, i że elem enty m aterii d y sp o n u ją nieznisz­ czalną solidnością, k tó ra nie pozwala obaw iać się, że św iat kiedyś ulegnie zagładzie. W iększość filozofów ch rześcijań­ skich przyznaje także, że istnieje on koniecznie przez s a ­ mego siebie i że nie leży to w jego n atu rze, aby mógł się zacząć ani też skończyć, ja k to m ożna zobaczyć u a u to ra z ubiegłego wieku, który w ykładał teologię w Paryżu*.

R o zd zia ł III O rozciągłości m ateńi Aczkolwiek nie m am y żadnej idei istoty m aterii, nie m o­ żemy odmówić przyznania jej w łasności, które odkryw ają nasze zmysły. O tw ieram oczy i widzę wokół m nie tylko m aterię albo rozciągłość. Rozciągłość je st więc w łasnością, k tó ra przy­ należy zawsze wszelkiej m aterii, k tó ra może odpow iadać tylko jej sam ej, a w konsekw encji je s t w sp ó łisto tn ą dla swego podm iotu. * [Antoine] Goudin, Philosophia iwcta inconcussa tutissim aąue dim Thomae dogmata, Lugd[uni Batavorum ] 1678. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

7

h i s t o r ia d u s z y

Ta właściwość zak ład a w su b stan cji ciał trzy wymiary: długość, szerokość i głębokość. W efekcie, jeśli badam y nasze poznanie, które pochodzi całkowicie ze zmysłów, nie m ożna pojąć m aterii albo su b stan cji ciał bez idei bytu z a ra ­ zem długiego, szerokiego i głębokiego; albowiem idea tych trzech wymiarów je s t koniecznie zw iązana z ideą wszelkiej wielkości albo ilości. Filozofowie, którzy zastanaw iali się najbardziej n ad m a­ terią, przez rozciągłość tej su b stan cji nie rozum ieją rozcią­ głości stałej, złożonej z różnych części, zdolnej do oporu. Nic w tej rozciągłości nie je s t złączone ani rozdzielone, albo­ wiem dla rozdzielenia p o trzeb n a je s t siła, k tó ra rozdziela; p o trzebna je s t również siła dla połączenia części rozdzie­ lonych. Otóż w edług tych fizyków m ateria nie m a wcale siły ak tu aln ie aktyw nej, gdyż w szelka siła może pochodzić tylko z ru c h u albo jakiegoś w ysiłku lub tendencji do ru c h u i dlatego u zn ają w m aterii pozbawionej wszelkiej formy n a zasadzie ab strak cji tylko siłę p o ru szającą w możności. Ta teoria tru d n a je s t do pojęcia; jeśli je d n a k przyjmiemy jej podstaw owe zasady, je s t o n a ściśle praw dziw a w swo­ ich konsekw encjach. Z tymi praw dam i je s t ja k z p raw d a­ mi algebraicznym i, których pew ność chw ytam y lepiej, niż um ysł je pojm uje. Rozciągłość m aterii, zgodnie z koncepcją tych sam ych filozofów, je s t więc tylko rozciągłością m etafi­ zyczną, k tó ra nie przedstaw ia niczego zmysłowego. Myślą oni całkiem słusznie, że tylko rozciągłość ciał stałych może podlegać zmysłom. Wydaje nam się więc, że rozciągłość je s t atrybutem istotnym m aterii, atry b u tem , który stanow i część jej formy metafizycznej; je d n a k jesteśm y bardzo dalecy od wiary, że rozciągłość stała, czyli solidna stanow i jej istotę. Tym czasem przed D escartes’em niektórzy starożytni widzieli istotę m aterii w rozciągłości solidnej. J e d n a k ten pogląd, którem u kartezjanie nadaw ali takie znaczenie, był zwycięsko zwalczany przez w szystkie czasy za pom ocą racji oczywistych, które przedstaw im y dalej; porządek bowiem wymaga, abyśm y badali najpierw to, do czego sprow adzają się w łasności rozciągłości. http://rcin.org.pl/ifis

8

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

R o zd zia ł IV 0 w łasn o ściach m echanicznych 1p a s y w n y c h m ateńi za le żn y c h od rozciągłości To, co nazywam y form ą w ogóle, polega n a różnych s ta ­ n ach albo różnych m odyfikacjach, n a które m ateria je st podatna. Te modyfikacje otrzym ują byt albo istnienie od sam ej m aterii, podobnie ja k odcisk pieczęci otrzym uje go od w osku przez n ią zmodyfikowanego. W szystkie one stanow ią różne stan y tej su b stan cji; to przez nie przybiera ona różne formy ciał i stanow i sam e te ciała. Nie będziem y bad ać tu taj, ja k a być może n a tu ra tej zasady rozważanej w oddzieleniu od swej rozciągłości i wszelkiej innej formy. W ystarczy przyznać, że je st ona nieznana; ta k więc bezużyteczne je st bad an ie, czy m ateria może istnieć pozbaw iona w szystkich tych form, bez któ­ rych nie możemy jej pojąć. Ci, którzy lu b ią b łahe d y sp u ­ ty, m ogą idąc śladem scholastyki śledzić te kw estie, które m ożna rozważać n a ten tem at; my będziem y n auczać tylko tego, co trzeba dokładnie wiedzieć o doktrynie tych form. Są dw a rodzaje form: jedne są aktyw ne, drugie zaś pasyw ne. W obecnym rozdziale będę mówił tylko o tych drugich. Są ich cztery rodzaje, a mianowicie wielkość, po­ stać, spoczynek, położenie. Te formy są sta n am i prostym i, zależnościam i pasyw nym i m aterii, m odusam i, które nie m ogą nigdy jej opuścić ani naruszyć jej prostoty. Starożytni nie bez racji myśleli, że te m echaniczne p a ­ sywne formy m aterii nie m ają innego źródła poza rozcią­ głością; byli przekonani, że m ateria zaw iera potencjalnie w szystkie te formy w sobie, a to tylko n a tej podstaw ie, że to, co je s t rozciągłe, ta k ja k byt obdarzony wym iaram i, o których była mowa, może w sposób oczywisty otrzym ać ta k ą lub in n ą wielkość, postać, położenie itd. Oto więc m am y formy m echaniczne pasyw ne zaw arte potencjalnie w rozciągłości, zależne ab so lu tn ie od trzech wymiarów m aterii oraz ich różnej kom binacji; i tylko w tym http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

9

h i s t o r ia d u s z y

sensie m ożna mówić o m aterii rozw ażanej po p ro stu w swo­ jej rozciągłości, że sa m a je s t z a sa d ą pasyw ną. J e d n a k ta p ro sta rozciągłość, k tó ra czyni ją p o d a tn ą n a nieskończo­ n ą ilość form, nie pozw ala jej n a otrzym anie żadnej z nich bez w łasnej siły poruszającej; je s t to bowiem m ateria ju ż przyobleczona w formy, za pom ocą których otrzym ała ona moc poruszającą, albo ak tu aln y ru ch , a w konsekw encji sa m a pozyskuje sukcesyw nie w szystkie różne formy, jakie otrzym uje; k o n ty n u u jąc tę sa m ą m yśl powiemy, że jeśli m ateria je s t m a tk ą formy, ja k mówi A rystoteles, to je s t n ią przez swoje m ałżeństw o albo swój związek z sa m ą siłą poruszającą. Skoro ta k się rzeczy m ają, to jeśli m ateria je s t czasem zm uszona do przyjęcia pewnej formy, a nie innej, nie może to w ynikać z jej n a tu ry zbyt inercyjnej czy też jej form m e­ chanicznych pasyw nych zależnych od rozciągłości, ale od nowej formy, k tó ra zasługuje tu n a pierwsze m iejsce, gdyż odgrywa ona najw iększą rolę w n aturze; je s t to form a a k ­ tyw na albo siła poruszająca; form a - pow tarzam - przez k tó rą m ateria tworzy przyjm ow ane przez n ią formy. Zanim je d n a k powiem y o zasadzie poruszającej, niech mi wolno będzie zauw ażyć w przelocie, że m a teria rozw a­ ż a n a tylko jak o byt pasyw ny, zasłu g u je n a zwykłą nazwę m aterii, do której w cześniej się ograniczyliśm y; że a b so ­ lu tnie nieodłączna od rozciągłości, podzielności oraz in ­ nych m echanicznych form pasyw nych m ateria nie była d la starożytnych tym , co my nazyw am y „ su b sta n c ją ”, i że n a koniec zam iast m ieszać te dw a term iny, ja k to robią w spółcześni, uw ażali m aterię po p ro stu za a try b u t albo część tej su b sta n c ji ta k u k o n sty tu o w an ej albo p o d n ie­ sionej do godności ciała przez moc p o ru szającą, o której będę mówił.

http://rcin.org.pl/ifis

10

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

R o zd zia ł V O po ru szającej mocy m ateńi Starożytni przekonani, że nie m a żadnych ciał bez siły poruszającej, uw ażali su b stan cję ciał jak o połączenie dwóch pierw otnych atrybutów ; dzięki jed n em u ta s u b s ta n ­ cja m iała moc p o ru szan ia się; dzięki drugiem u była p o d at­ n a n a poruszanie jej. W efekcie w każdym ciele, które się porusza, nie m ożna nie dostrzec tych dwóch atrybutów , to znaczy rzeczy, k tó ra się p o ru sza i tej sam ej rzeczy, któ ra je s t poruszana. Powiedzieliśmy, że ongiś daw ano m aterii nazwę s u b ­ stancji ciał podatnej n a ruch: tę sa m ą m aterię, k tó ra sta ła się zdolna do p oruszania, rozpatryw ano pod nazw ą zasady aktywnej nadanej również tej sam ej su b stan cji. J e d n a k te dw a atry b u ty w ydają się ta k istotnie od siebie zależne, że Cyceron* chcąc lepiej wyrazić ten istotny i pierw otny zwią­ zek m aterii ze sw ą z a sad ą p o ru szającą pow iada, że jedno i drugie znajduje się jedno w drugim ; to bardzo dobrze od­ daje ideę starożytnych. S tąd jasn y m się staje, że w spółcześni dali n am niezbyt do kładną ideę m aterii, kiedy chcieli, n a sk u te k niepojętego pom ieszania rzeczy, nazywać m aterię su b sta n c ją ciał, po­ nieważ - pow tarzam - m ateria albo za sad a pasyw na s u b ­ stancji ciał stanow i tylko część tej su b stan cji. Tak więc nie je s t zaskakujące, że nie odkryli siły poruszającej i zdolno­ ści odczuw ania. Obecnie, ja k mi się wydaje n a pierwszy rzu t oka, win­ no być oczywiste, że jeśli istnieje zasad a aktyw na, w inna ona mieć w nieznanej nam istocie m aterii inne źródło poza rozciągłością; to potwierdza, że zwykła rozciągłość nie daje kom pletnej idei wszelkiej su b stan cji albo formy metafizycz­ nej su b stan cji ciał chociażby przez to, że wyłącza ideę całej aktyw ności w m aterii. Oto dlaczego, jeśli pokazujem y tę za­ sadę poruszającą, to - jeśli pokazujemy, że m ateria zam iast * In u tro ą u e tandem u tru m ąu e , Academ. quest. lib. I [w każdej z dwóch stro n zaw iera się inna. Cyceron, Księgi akademickie]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

11

h i s t o r ia d u s z y

być ta k indyferentna, ja k się zwykle sądzi, wobec m c h u i spoczynku - w inniśm y uw ażać ją za su b stan cję aktyw ną również dobrze ja k pasyw ną. Ja k ie więc argum enty będą mieli ci, w edług których jej isto ta polega n a rozciągłości? Obie zasady, o których była mowa, czyli rozciągłość i siła poruszająca są tylko potencją su b stan cji ciał, albo­ wiem ta k sam o ja k ta su b sta n c ja je s t p o d atn a n a m c h , chociaż go nie m a istotnie, m a o n a również zawsze, naw et w tedy gdy się nie porusza, zdolność do p o ru szan ia się. Starożytni napraw dę zauważyli, że siła p o m szająca działa n a su b stan cję ciał tylko wtedy, gdy ta su b sta n c ja je s t przyobleczona w pewne formy; zauważyli również, że różne m chy, jakie ona powoduje, są podporządkow ane albo regulow ane przez te różne formy. Oto dlaczego formy, za pośrednictw em których su b sta n c ja ciał może nie tylko się p om szać, ale p o m sz a się n a różne sposoby, zostały n a ­ zwane form am i materialnymi. W ystarczyło tym pierwszym m istrzom rzucić okiem n a w szystkie zjaw iska n atu ry , aby odkryć w su b stan cji ciał siłę p o m sz an ia się spontanicznego. W efekcie albo ta s u b ­ sta n c ja p o m sz a się sam a, albo kiedy je s t w m c h u , to in n a su b sta n c ja jej ten m c h przekazuje. Czy je d n a k widzi się w tej su b stan cji in n ą rzecz niż o n a sa m a w akcji? Je śli zaś czasam i zdaje się o n a otrzymywać m c h , którego nie ma, to czy otrzym uje go od innej przyczyny niż ten sam rodzaj su b stan cji, której części działają n a siebie w zajem nie? Je śli więc zakład a się inny czynnik, to pytam , czym on je st i nie proszę o podanie dowodów n a jego istnienie; po­ nieważ je d n a k nie m a się o nim najm niejszej idei, to nie je st on naw et bytem abstrakcyjnym . Po tym w szystkim ja sn e je st, że starożytni m usieli ła ­ two rozpoznaw ać w ew nątrz su b stan cji ciał ich w łasn ą siłę m c h u ; przecież w końcu nie m ożna an i dowieść, ani pojąć żadnej innej su bstan cji, k tó ra by n a n ią działała. J e d n a k ci sam i autorzy przyznali albo raczej dowied­ li w tym sam ym czasie, że nie je s t możliwe zrozum ienie, ja k ta tajem nica n atu ry może się dokonać, gdyż nie zn a­ my wcale istoty ciał. Je śli nie znam y czynnika sprawczego, http://rcin.org.pl/ifis

12

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

to za pom ocą jakiego śro d k a m ożna poznać sposób jego działania? Sądzę, że nie u su n ęło b y się tej trudności, gdy­ by przyjąć in n ą su b stan cję, a zwłaszcza byt, o którym nie mielibyśmy żadnej idei i którego istn ien ia nie moglibyśmy racjonalnie dowieść. Również nie bez podstaw myśleli, że su b sta n c ja ciał rozpatryw ana jak o pozbaw iona formy, nie przejaw ia żad ­ nej aktyw ności, ale je s t całkowicie w możności*. Czy i ciało ludzkie, n a przykład, pozbawione w łasnej formy mogłoby wykonywać ruchy, które od niej zależą? Tak sam o bez ład u i uporządkow ania w szystkich części w szechśw iata m ateria, któ ra go tworzy, mogłabyż wytworzyć te w szystkie przeróż­ ne zjawiska, które p o ru szają nasze zmysły? J e d n a k części tej su b stan cji, które otrzym ują formy, nie m ogą sam e sobie ich nadać; to są zawsze inne części tej sam ej su b stan cji przyobleczone ju ż w formy, które im ich dostarczają. Tak więc to z działania tych części w zajem nie n a siebie naciskających rodzą się formy, przez które form a p o ruszająca ciała staje się rzeczywiście aktyw na. W moim przekonaniu, formy tworzące inne formy m oż­ n a za przykładem starożytnych sprow adzić do zim na i go­ rąca, gdyż rzeczywiście, to przez te dwie jak o ści pow szech­ nie aktyw ne pow stały praw dopodobnie wszystkie ciała podksiężycowe. D escartes, geniusz zrodzony by torować nowe drogi i błądzić, utrzym yw ał w raz z kilkom a innym i filozofami, że Bóg je s t jed y n ą przyczyną spraw czą ru c h u i że go udzielał w każdej chwili w szystkim ciałom. J e d n a k ten pogląd je s t tylko hipotezą, k tó rą chciał przystosow ać do świateł wiary; wówczas je d n a k p rzestał mówić w sposób filozoficzny i do filozofów, a zw łaszcza do tych, których m ożna przekonać jedynie siłą oczywistości. Scholastycy chrześcijańscy o statn ich stuleci dobrze od­ czuwali w ażność tej prostej refleksji; oto dlaczego roztrop­ nie ograniczali się do sam ych św iateł czysto filozoficznych dotyczących ru c h u m aterii, aczkolwiek mogli wykazać, że * Totum in fieri. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

13

h is t o r ia d u s z y

to sam Bóg powiedział, że „odcisnął zasadę aktyw ną n a elem entach m aterii” (G enes. I, Izajasz, 66). M ożna by ułożyć długi łań cu ch autorytetów i zaczerp­ nąć od profesorów najbardziej sław nych istotę doktryny w szystkich innych; je d n a k bez zbędnego grom adzenia cy­ tatów je s t dosyć ja sn e , że m ateria zaw iera tę siłę p o ru sza­ jącą, k tó ra ją ożywia i k tó ra je s t bezpośrednią przyczyną w szystkich praw ru ch u .

R o zd zia ł VI O zdolności m ateńi do odbierania w ra żeń Mówiliśmy o dw óch a try b u ta c h isto tn y ch m aterii, od których zależy w iększość jej w łasności, a mianowicie roz­ ciągłość i siła poru szająca. Pozostaje n am obecnie u d o ­ w odnienie istn ien ia trzeciego a try b u tu , a mianowicie zdol­ ności do odczuw ania, k tó rą filozofowie* w szystkich wieków przyznali tej su b stan cji. Mówię w szyscy filozofowie, acz­ kolwiek nie zapom inam o w szelkich w ysiłkach kartezjanistów m ających n a celu pozbawić ją tego atry b u tu . Chcąc je d n a k o d su n ą ć tru d n o ści nie do przezwyciężenia, rzucili się oni w labirynt, z którego chcieli wyjść za pom ocą tego ab su rd aln eg o system u , „że zw ierzęta są zwykłymi m aszy­ n am i”. Ten ta k śm ieszny pogląd przyjął się w śród filozofów jedynie ja k o in te le k tu aln y ż a rt albo zabaw a filozoficzna. Oto dlaczego nie zatrzym am y się n a jego refutacji. Do­ św iadczenie nie dowodzi m niejszej zdolności odczuw ania u zw ierząt niż u ludzi. Poza m n ą m ającym siln ą pew ność, * Zobacz Tezę, którą Leibniz przedłożył księciu Eugeniuszowi n a ten te m at oraz Ońgine ancienne de la physique moderne [Paris 1734] ojca [Nóel] R egnault. [W zmiankowana Teza, to Principes de la nature et de la grâce - wykład filozofii Leibnizjańskiej nap isan y n a prośbę księcia E ugeniusza Sabaudzkiego. Przedstaw iony księciu podczas po­ bytu Leibniza w W iedniu, zawierał wykład monadologii. Został o p u b ­ likow any w „Europe sav an te”, novem bre 1718]. http://rcin.org.pl/ifis

14

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

że czuję, nie m am innego dow odu n a odczuw anie u in ­ nych ludzi poza znakam i, które mi dają. Języ k um ow ny, czyli słowo nie je s t znakiem , który to w yraża najlepiej; je s t inny język w spólny d la ludzi i zw ierząt, k tó ry p o k az u ­ je odczuw anie w sposób bardziej m an ifestacy jn y i z w ięk­ szą pew nością; myślę o języku afektyw nym w yrażającym się w sk arg ach , krzykach, pieszczotach, ucieczce, w es­ tch n ien iach , śpiewie - słowem we w szystkich sp o so b ach w yrażania bólu, sm u tk u , aw ersji, lęku, zuchw ałości, pod­ porządkow ania, złości, przyjem ności, rad o ści, czułości itd. Język ta k energiczny m a w sobie więcej siły, aby n a s przekonać bardziej niż w szystkie sofizm aty D e sc a rte s’a służące persw azji. Być może, kartezjanie nie mogąc wyrzec się swojego w ew nętrznego czucia, uw ażają za bardziej słu szn e przy­ znanie tej sam ej zdolności odczuw ania raczej w szystkim ludzkim niż innym zwierzętom, jak o że te nie m ają - praw ­ dę mówiąc - postaci dokładnie ludzkiej. J e d n a k ci filozo­ fowie trzym ając się w ten sposób pow ierzchni rzeczy, zbyt m ało badali doskonałe podobieństw o między człowiekiem a zwierzęciem, które u d erza znawców; chodzi tu bowiem o podobieństw o organów zmysłowych, które z pewnym i tylko m odyfikacjam i są absolutnie takie sam e i w sposób oczywisty w skazują n a ten sam sposób ich używ ania. Jeśli to porów nanie nie zostało uchw ycone przez D escartes’a oraz jego zwolenników, to nie um k n ęło uw adze innych filozofów, a zwłaszcza tych, którzy w sposób in tere­ sujący poświęcili się anatomii porów naw czej. J e s t jeszcze in n a tru d n o ść, k tó ra bardziej in teresu je n aszą m iłość w łasną: je s t to niemożliwość zrozum ienia tej w łasności jako a try b u tu m aterii albo zależności od niej. Zauważmy jed n ak , że ta su b sta n c ja pozw ala n am dostrzec tylko rzeczy nie dające się wysłowić. Czy lepiej rozum ie­ my ja k rozciągłość w ynika z jej istoty? Nie rozum iem y, ja k może o na być p o ru sza n a przez pierw otną siłę, której dzia­ łanie odbywa się bez k o n ta k tu z nią, ja k też nie rozum iem y tysiąca innych cudów, jakie um y k ają ta k bardzo badaniom naw et najbardziej jasnow idzących, którym pokazuje się http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

15

h i s t o r ia d u s z y

o n a tylko za okryw ającą je k u rty n ą, ja k powiedział pewien słynny współczesny*. Czy nie m ożna by je d n a k przypuścić, ja k to czynią nie­ którzy, że czucie zauw ażalne w ciałach ożywionych należy do bytu różnego od m aterii tych ciał, do su b stan cji o róż­ nej n atu rze, k tó ra mimo to byłaby złączona z nim i? Czy św iatła rozum u pozw alają n am w dobrej wierze przyjąć ta ­ kie domysły? Znam y w ciałach tylko m aterię; zauw ażam y zdolność odczuw ania tylko w ciałach; n a jakim więc fu n d a ­ m encie m am y oprzeć byt, który nasze poznanie odrzuca? T rzeba je d n a k wyznać z tą sa m ą szczerością, że nie wie­ my, czy m ateria m a w sobie bezpośrednią zdolność odczu­ w ania, czy też jedynie m ożność nabyw ania jej przez m o­ dyfikacje albo przez formy, n a przyjm owanie których je st p o d atn a; praw dą je s t bowiem, że ta zdolność przejaw ia się tylko w ciałach organicznych. Oto więc jeszcze je d n a now a zdolność, k tó ra także tkwi jedynie potencjalnie w m aterii podobnie ja k w szystkie inne, 0 których nadm ieniliśm y; taki był też sposób m yślenia s ta ­ rożytnych, których filozofia p ełn a głębokiego spojrzenia 1 przenikliw ości zasługiw ałaby n a wyniesienie jej ponad szczątki filozofii w spółczesnej. Ta d ru g a próżno pogardza źródłam i zbyt od niej oddalonym i. Filozofia starożytna** zaw sze weźmie górę u tych, którzy godni są ją osądzać. Stanow i ona bowiem (przynajmniej w odniesieniu do tem a­ tu , który podjąłem) system solidny, ściśle pow iązany ja k jed n o ciało, którego b rak u je w szystkim tym rozrzuconym członkom w spółczesnej fizyki.

R o zd zia ł VII O form ach substancjaln ych Widzieliśmy, że m ateria je s t w ru c h u , że m a moc po­ ru sz a n ia się sa m a przez się; że je s t zdolna do odbierania * Leibniz. ** Metafizyka. http://rcin.org.pl/ifis

16

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w rażeń i czuć. Nie wydaje się jed n ak , przynajm niej jeśli od­ w ołam y się do dośw iadczenia, tego wielkiego m istrza filozo­ fów, żeby te właściwości mogły być spraw ow ane, zanim ta su b sta n c ja przywdzieje by ta k rzec jak ieś formy dające jej zdolność poru szan ia się i czucia. Oto dlaczego starożytni uw ażali te formy jako stanow iące część realności ciał; stąd też nazw ali je form am i substancjalnym i*. W efekcie m ateria rozw ażana abstrakcyjnie albo oddzielnie od wszelkiej for­ m y je s t wedle języka szkolnego bytem niekom pletnym , by­ tem , który w tym stan ie wcale nie istnieje, bo nie m ają do niego przystępu zmysły i rozum . To więc nap raw d ę formy czynią go postrzeganym zmysłowo i - by ta k rzec - realizują go. Aczkolwiek więc ściśle mówiąc nie są one su b sta n c ja ­ mi, ale zwykłymi modyfikacjam i, je st się upraw nionym do n a d a n ia im nazwy form su b stan cjaln y ch , gdyż d oskonalą one su b stan cję ciał i stanow ią w pewnym sensie jej część. Z resztą jeśli tylko idee zo stan ą ja sn o wyłożone, zanie­ cham y m odyfikowania słów uśw ięconych zwyczajem, które nie m ogą wprowadzić n a s w błąd, jeśli s ą dobrze zdefinio­ w ane i dobrze zrozum iane. Starożytni nadali nazwę form su b stan cjaln y ch tylko modyfikacjom stanow iącym w sposób istotny ciała i n a d a ­ jącym każdem u z nich cechy określone, które je od siebie odróżniają. Nazywali tylko form am i akcyd en ta ln ym i mody­ fikacje, które pochodzą od przypadku, a ich d estru k c ja nie pociąga koniecznie destrukcji form stanow iących n a tu rę ciał; ta k ja k lokalny ru ch ciała może u sta ć nie b u rząc in te­ gralności organizm u. Formy su b stan cjaln e zostały podzielone n a proste i zło­ żone. Formy proste są to formy, które m odyfikują części m aterii, a są to: wielkość, postać, ru ch , spoczynek i po­ łożenie; te części m aterii przyobleczone w owe formy są ciałami prostym i albo elementami. Formy złożone polegają n a skupieniu ciał prostych, złączonych i ułożonych wedle * Goud. t. II. s. 94-98. [Antoine Goudin (1640-1695), scholastyk francuski. Autor: Philosophia iwcta inconcussa tutissim aąue diui Thom ae dogmata, Lugduni B atavorum 1671, 1678]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

17

h is t o r ia d u s z y

porządku i ilości koniecznej do zbudow ania albo uform o­ w ania różnych m ieszanin. Ci sam i filozofowie starożytni odróżniali w ja k iś spo­ sób dw a rodzaje form su b stan cjaln y ch w ciałach żywych, a mianowicie te, które stanow ią części organiczne tych ciał i te, które uw aża się za będące ich z a sad ą życia. Te o sta t­ nie nazw ali du szą. Odróżnili trzy jej postaci: duszę wege­ tatyw ną przynależącą do roślin, duszę zm ysłową w spólną d la człowieka i zwierzęcia; ponieważ zaś d u sza ludzka zda­ je się mieć obszerniejszą sferę, bardziej rozległą funkcję, większe pole w idzenia, nazw ali ją d u szą rozumną. Powiem słów parę o duszy wegetatywnej. Wcześniej niech mi je d ­ n a k będzie wolno odpowiedzieć n a zarzut, jak i mi postaw ił pewien dośw iadczony człowiek. Nie przyjm ujesz - pow iada - u zwierząt żadnej zasady czucia, żadnej su b stan cji, któ ra byłaby różna od m aterii: dlaczego więc uw ażasz za a b s u r­ dalny kartezjanizm , kiedy zakłada, że zwierzęta są zwy­ kłym i m aszynam i i ja k a to wielka różnica zachodzi między tym i dw om a poglądam i? O dpow iadam krótko: D escartes odm aw ia wszelkiego czucia, wszelkiej zdolności odczuw a­ n ia swoim m aszynom czy też m aterii, o której sądzi, że wyłącznie z niej zw ierzęta zostały utw orzone. J a zaś dowo­ dzę jasn o , jeśli się bardzo nie mylę, że jeśli je s t ja k iś byt w ym ieszany - by ta k rzec - z czuciem , je st nim zwierzę; zdaje się, że otrzym ało ono w szystko w tym zakresie czego (w innym sensie) b rak u je ta k wielu ludziom. Oto różnica, ja k a zachodzi między słynnym w spółczesnym , o którym mówiłem, a au to rem niniejszego dzieła.

R o zd zia ł VIII O d u s z y w e g e ta ty w n e j Powiedzieliśmy, że m ożna sprow adzić do zim na i cie­ pła formy w ytw arzające w szystkie formy cielesne. Pojawił się św ietny kom entarz tej doktryny starożytnych nap isan y przez Q uesnaya. Ten zdojny^ozłowiek ilu stru je ją wszelkimi badaniam i, wszelkim i aó“Ś Wiadczeniami fizyki współczesV uw y

http://rcin.org.pl/ifis

18

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nej pomysłowo zebranym i w Traktacie o ogniu albo Eterze2, gdzie eter subtelnie rozpalony odgrywa pierw szorzędną rolę w tw orzeniu ciał. Lekarz Lamy3 nie sądził, że należy w ten sposób ograniczyć panow anie eteru; w yjaśnia on tworzenie się d usz ze w szystkich ciał przez tę sam ą przyczynę. E ter je s t tchnieniem nieskończenie subtelnym , rodzajem m ate­ rii bardzo rozrzedzonej i będącej zawsze w ru c h u znanym pod nazw ą ognia czystego i niebieskiego, gdyż starożytni um ieścili jego źródło w Słońcu, sk ąd w edług nich został zrzucony do w szystkich ciał w mniejszym lub większym stopniu wedle ich n a tu ry i konsystencji; i „aczkolwiek sam nie pali, to przez różne ruchy, jakie daje cząsteczkom in ­ nych ciał, w których je s t zam knięty, pali i powoduje u c z u ­ cie gorąca. W szystkie części św iata m ają ja k ą ś porcję tego ognia elem entarnego, który wielu starożytnych uw aża za duszę św iata. Ogień widzialny m a dużo z tego tch n ie­ nia, powietrze również, w oda o wiele mniej, ziem ia bardzo mało. Spośród ciał m ieszanych m inerały m ają go mniej, rośliny więcej, a zw ierzęta jeszcze więcej. Ten ogień, albo to tchnienie, je s t ich duszą, k tó ra w zrosła razem z ciałem za pośrednictw em zaw artych w nich pokarm ów , od których oddziela się razem z chłonką, a wreszcie staje się zdolny do odczuw ania dzięki pewnej m ieszaninie hum orów i tej szczególnej budowie organów, które tw orzą ciała ożywio­ ne; albowiem zwierzęta, m inerały, naw et rośliny i kości tworzące osnowę naszego ciała nie m ają czucia, chociaż każde z nich m a porcję tego eteru, bo nie m ają tej samej budow y”. Starożytni rozum ieli przez duszę w egetatyw ną przyczynę, któ ra kieruje w szystkim i operacjam i płodzenia, odżywiania i w zrostu w szystkich części żywych. W spółcześni nie zwracając prawie uwagi n a ideę, ja k ą ci pierwsi mistrzowie mieli n a tem at tego rodzaju duszy, mie­ 2 François Q uesnay, E ssai physique sur l’économie animale, Paris 1747 (wyd. 2.), t. I, s. 39-42: L’Idée d es Anciens sur la nature du feu. 3 G uillaum e Lamy (1644-1692), a u to r Discours anatomiques, Rouen 1675; Explication mécanique et physique de l’âm e sensitive ou d es sens, Paris 1678. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

19

h i s t o r ia d u s z y

szali ją z sam ą organizacją roślin i zwierząt, podczas gdy je st ona przyczyną, która kieruje tą organizacją i jej przewodzi. Nie m ożna w efekcie pojąć form ow ania się ciał żywych bez kierującej nim przyczyny, bez zasady, k tó ra reguluje i prowadzi w szystko do określonego celu; w szystko jedno czy ta za sad a tkwi w ogólnych praw ach, które* w praw iają w ru c h cały m echanizm działania tych ciał, czy też ograni­ cza się ona do praw poszczególnych, od początku tkw iących w zarodku albo działających w zarodku sam ych tych ciał, dzięki którym to praw om dokonują się wszystkie funkcje podczas ich w zrastan ia i trw ania. Filozofowie, o których mówię, nie wychodzili poza właściwości m aterii, aby u s ta ­ lić te zasady. Ta su b stan cja, której przypisują zdolność do sam odzielnego p o ru szan ia się, m a również moc kierow ania sobą w czasie swych ruchów ; jedno nie może istnieć bez drugiego, ta k ja k rozum ie się sam o przez się, że je d n a i ta sa m a siła w inna być zarówno z a sad ą tych ruchów i zasad ą tej determ inacji, które są dw iem a rzeczam i absolutnie in ­ dyw idualnym i i nierozdzielnymi. Oto dlaczego uw ażają oni duszę w egetatyw ną za formę su b sta n c ja ln ą czysto m ate­ rialną, chociaż wyobrażali sobie, że nie je s t ona pozbawio­ n a swego rodzaju inteligencji.

R o zd zia ł IX O d u s z y z m y s ło w e j zw ie rzą t Z asad a m aterialn a albo form a su b stan cjaln a, k tóra w zw ierzętach czuje, rozróżnia i poznaje, była pow szechnie nazyw ana przez starożytnych d u szą zm ysło w ą . Ta zasad a w inna być pieczołowicie odróżniana od sam ego ciała orga­ nicznego zwierząt i operacji tych ciał, które przypisywano duszy wegetatywnej, ja k to przed chwilą zauważyliśmy. * Boerh., Elem. Chym., s. 35-36. Skrót jego Teorii chemicznej, s. 6, 7. [Herman Boerhaave, Elementa chymiae, Lugduni B atavorum 1732. La M ettrie korzystał z w łasnego przekładu francuskiego: Abrégé de la théorie chimique, Paris 1741], http://rcin.org.pl/ifis

20

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Tym czasem to w łaśnie sam e organy tych ciał ożywionych pow odują w tym bycie sensytyw nym w rażenia, które od­ biera. N adano nazwę zmysłów organom przeznaczonym szcze­ gólnie do tego, aby powodowały rodzenie się w rażeń w d u ­ szy. Lekarze dzielą je n a zmysły zew nętrzne i w ew nętrzne; tu taj je d n a k chodzi o pierwsze z nich, które są, ja k każde­ m u wiadomo, w liczbie pięciu: wzrok, słu ch , powonienie, sm ak i dotyk, których w ładza roztacza się n a w ielką liczbę w rażeń, a w szystkie są odm ianam i dotyku. Te organy działają za pośrednictw em nerwów oraz m aterii przepływającej wewnątrz ich niepostrzegalnego wyżłobienia i odznaczającej się tak ą subtelnością, że nazywano ją tchnie­ niem anim alnym ; jego istnienie zostało dowiedzione zresztą ta k dobrze przez m asę doświadczeń i solidnych dowodów, że nie będę tracił czasu n a dowodzenie jego istnienia. Kiedy organy zmysłów p o ru sza ja k iś przedm iot, nerwy przenikające do stru k tu ry tych organów ulegają p o ru sze­ niom, zmodyfikowany ru ch tch n ień przechodzi do mózgu, aż do se n so ń u m commune, to znaczy aż do sam ego miej­ sca, gdzie d u sza zmysłowa otrzym uje w rażenia za pom ocą tego potoku tchnień, które przez ich ru ch działają n a nią. Jeżeli w rażenie wywarte przez ciało n a nerw sensytyw ny je st silne i głębokie, jeśli go n ap in a, szarpie, pali albo uryw a, w ynika z tego dla duszy w rażenie, które nie je s t ju ż zwyczajne, ale bolesne; i odw rotnie, jeśli organ je s t zbyt słabo dotknięty, to nie w ytw arza sobie żadnego w rażenia. Tak więc, aby zmysły wypełniały swe funkcje, trzeb a żeby przedm ioty wywierały n acisk proporcjonalny do słabej lub silnej n a tu ry organu zmysłów. Ż adne w rażenie nie pow staje więc bez jak iejś zm iany w organie, który je s t przeznaczony do jego odbioru, albo też dokładniej tylko n a pow ierzchni n erw u tego organu. Czy ta zm ian a może się dokonać przez d ające się odczu­ wać przeniknięcie do ciała? Nie, tw arde osłonki nerwów czynią rzecz ew identnie niemożliwą. Ta zm ian a p o w sta­ je tylko n a sk u te k różnych w łaściw ości ciał wrażliwych i stą d rodzą się różne w rażenia. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

21

h is t o r ia d u s z y

Wiele dośw iadczeń pozwoliło nam dojść do przekona­ nia, że to w łaśnie w mózgu d u sza doznaje w rażeń w łaści­ wych dla istoty żywej; kiedy bowiem ta część je st poważnie zraniona, istota żyjąca nie odbiera ju ż w rażeń, nie doko­ nuje rozróżnień ani poznania; w szystkie części, które są powyżej ra n i liga tu r zachow ują między sobą i mózgiem ru ch i czucie, które zan ik a poniżej, między lig atu rą a k o ń ­ czynami. Przecięcie, uszkodzenie nerwów i mózgu, u cisk itd. dowiodły Galenowi4 tej sam ej praw dy. Ten uczony znał więc doskonale siedzibę duszy i a b so lu tn ą potrzebę n e r­ wów dla odbierania w rażeń. Wiedział, że: 1) d u sza czuje i dośw iadcza sw oistych dla zwierząt odczuć tylko w mózgu; 2) odczuw a i poznaje tylko wtedy, gdy odbiera od tch n ień anim alnych w rażenia ak tu aln e. Nie będziem y przytaczać tu poglądów A rystotelesa, Chryzypa, Platona, D escartes’a, V ieussensa, Rosseta, Willisa, Lancisiego itd .5. Trzeba by zawsze w racać do Gale­ n a ja k do sam ej prawdy. H ipokrates6 zdaje się także nie wiedzieć, gdzie d u sza m a swoją rezydencję. Tym czasem większość daw nych filozofów ze stoikam i n a czele, a w śród w spółczesnych P errault, S tu a rt i T abor7, m yślała, że d u ­ 4 C laudius G alenus (129-199 n.e.), słynny n a tu ra lista i lekarz. 5 Raym ond V ieussens (1641-1715), fran cu sk i anatom , chem ik, lekarz; Thom as Willis (1622-1675), angielski lekarz, jed en z głównych reprezentantów jatrochem ii sprow adzającej podstaw ow e funkcje o r­ ganizmów żywych do procesów chem icznych i ferm entacji; Giovanni M aria Lancisi (1654-1720), włoski lekarz, zajm ował się anatom ią, fizjologią i patologią system u nerwowego. 6 H ipokrates z Kos (460-367 p.n.e.) najwybitniejszy lekarz sta ro ­ żytności. Odkrył, że epilepsja je st chorobą mózgu. Autor aforyzm u Primum non nocere - najpierw nie szkodzić. Wiedzę teoretyczną w ysunął z doświadczenia, obserwacji i w nioskowania. 7 C laude P errault (1613-1688) francuski lekarz, fizyk, m atem atyk wyjaśnił m echanizm słuchu. Autor Traite de la mécanique des aním­ ame, w: E ssais de physique, ou recueil de plusieurs traites touchant les choses naturelles, Paris 1680-1688; A lexander S tu a rt (1637-1742), a u to r De structura et motu muscularum, Lugduni B atavorum 1711; Robert Tabor (II połowa XVII wieku), lekarz angielski, a u to r Pyretologii, w której przedstaw ił swoją teorię leczenia gorączki, między innym i chininą. http://rcin.org.pl/ifis

22

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

sza odczuw a w szystkim i częściam i ciała, poniew aż są one unerw ione. Nie m am y je d n a k żadnego dowodu n a ta k ogól­ nie rozprzestrzenioną wrażliwość. Nawet sam o dośw iad­ czenie n as uczy, że kiedy ja k a ś część ciała zostaje odcięta, d u sza m a odczucie, że ta część, której zo stała pozbaw io­ na, zdaje się n ad al dostarczać jej w rażeń. D usza nie czuje więc w sam ym tym m iejscu, gdzie jej się zdaje, że odczuwa. Jej błąd polega n a sposobie odczuw ania, któ iy powoduje przypisyw anie swoich w łasnych odczuć organom , które te odczucia jej przekazują i jaJk gdyby u p rzedzają ją o w raże­ n iach otrzym yw anych od przyczyn zew nętrznych. Tymcza­ sem nie możemy zapewnić, że su b sta n c ja tych organów nie je s t sam a w sobie zdolna do odczuć i że ich rzeczywiście nie ma. J e d n a k te modyfikacje m ogą być znan e tylko sam ej tej substancji, a nie całem u organizmowi, to je s t istocie żywej, dla której nie są one właściwe i jej nie służą. Ponieważ wątpliwości, jakie m ożna mieć n a ten tem at, oparte są tylko n a dom ysłach, to poczekam y aż do m om en­ tu , kiedy dośw iadczenie, które wyłącznie pow inno n a s pro­ wadzić, pouczy n a s o w rażeniach, jak ie d u sz a otrzym uje w ciałach ożywionych. Wielu autorów um ieszcza siedzibę duszy niem al w je d ­ nym punkcie mózgu i w jednym p u n kcie ciała modzelowatego, sk ąd ja k ze swego tro n u kieruje o n a częściam i ciała. O dróżniają oni istotę wrażliwą, ta k zakw aterow a­ n ą, ściśn iętą w ta k w ąskich granicach, po pierw sze - od w szystkich ciał ożywionych, których różne organy w spół­ działają tylko po to by dostarczyć jej w rażeń; po drugie - od sam ych tch n ień , które ją dotykają, p o ru szają, prze­ n ik ają przez różną siłę ich u d erzen ia i sp raw iają jej różne odczucia. Chcąc uczynić sw ą ideę bardziej zmysłową, porów nują duszę do dzwoneczka w zegarku, gdyż rzeczywiście d u sza je s t w ciele tym, czym dźwięk w zegarze. Cały k o rp u s tej m aszyny, sprężyny, kółka są tylko in stru m en tam i, które przez swe ruchy zbiegają się razem by w spółuczestniczyć w regulow aniu czynności m łoteczka, który u d erza w ocze­ http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

23

h i s t o r ia d u s z y

kujący - by ta k rzec - n a tę akcję dzwonek i służy tyl­ ko jej przyjm ow aniu; kiedy bowiem m łoteczek nie u d erza w dzwonek, je s t ja k gdyby odizolowany od całego zegarka i nie uczestniczy wcale w jego w szystkich posunięciach. Tak je s t z d u szą w czasie głębokiego snu. Pozbawiona wszelkich w rażeń, nie m ając żadnej św iadom ości tego, co się dzieje n a zew nątrz ja k i w ew nątrz ciała, które zam iesz­ kuje, zdaje się oczekiwać przebudzenia, aby otrzym ać coś w rodzaju u derzen ia m łoteczka zadanego przez tch n ien ia jej dzwonkowi. To tylko w czasie czuw ania p o ru szają ją różne w rażenia, które pozw alają jej poznać n a tu rę tych wrażeń, jakie ciała zew nętrzne przekazują organom . Mało istotne je s t dla naszego system u, czy d u sza zaj­ m uje jeden p u n k t w mózgu, czy też m a siedzibę bardziej rozległą. Pewne je st, że sądząc po oddziaływ aniu u p ału , wilgoci, goryczy, bólu itd., w szystkie nerwy odczuw ają je d ­ nako i m ożna by wnioskować, że w inny one w szystkie ściśle ze sobą się w iązać i powodować coś w rodzaju umówionego sp otkania w szystkich w rażeń. Tym czasem zobaczymy, że nerwy nie spotykają się w żadnym m iejscu mózgu czy też rdzenia pacierzowego. Jakkolw iek by było, po przyjęciu raz n a zawsze u sta lo ­ nych zasad, w inno się dostrzec, że w szystkie wiadom ości, a naw et te, które są najbardziej zwyczajne albo pospolite dla duszy, rezydują w niej tylko w m om encie, kiedy je st nim i poruszona. R utyna w tym p oznaniu polega tylko n a p erm anentnych m odyfikacjach p o ru szeń tchnień, które te modyfikacje jej przedstaw iają albo raczej jej bardzo często ich dostarczają. S tąd w ynika, że to n a częstym pow tarzaniu tych sam ych ruchów polega pam ięć, w yobraźnia, skłonno­ ści, nam iętności i w szystkie inne zdolności, które porząd­ k u ją idee, zachow ują je i czynią w rażenia bardziej lub mniej silnymi i rozległymi; stą d też w ynika jeszcze przenikliwość, pomysłowość, dokładność i związek poznań, a w szystko to odpow iada stopniowi doskonałości albo perfekcji organów różnych istot żywych.

http://rcin.org.pl/ifis

24

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

R ozdział X O zdolnościach ciała o d n o szą cych się do d u s z y z m y s ło w e j Filozofowie odnosili do duszy zmysłowej wszystkie zdolności służące p o budzaniu w niej w rażeń. Tym czasem trzeba bardzo odróżniać te zdolności, które są często m e­ chaniczne od tych, które należą napraw dę do istoty sensytywnej. Oto dlaczego zredukujem y je do dw óch klas. Zdolności ciał, które d o starczają w rażeń, to są takie zdolności, które zależą od organów zmysłów i jedynie od ru c h u tch n ień zaw artych w nerw ach tych organów oraz od modyfikacji tych ruchów . Do nich należy różnorodność p oruszeń tch n ień pobudzonych w n erw ach różnych orga­ nów, które pow odują pow staw anie różnych w rażeń zależ­ nych od każdego z nich, w m om encie kiedy są u d erzan e albo pobudzane przez przedm ioty zew nętrzne. Możemy jeszcze odnieść tu m odyfikacje nawykowe tych sam ych ruchów przypom inających koniecznie te sam e w rażenia, które d u sz a ju ż otrzym ała przez oddziaływ anie przedm io­ tów n a zmysły. Te modyfikacje w ielokrotnie pow tarzane tw orzą pam ięć, w yobraźnię i nam iętności. Są je d n a k je sz ­ cze inne modyfikacje równie zwyczajne i rutynow e, które nie pochodzą z tego sam ego źródła; zależą one ze względu n a pochodzenie od różnych dyspozycji ciał ożywionych, które form ułują skłonności, żądze, przenikliw ość, in sty n k t i koncepcję. D ruga k la sa zaw iera zdolności, które stanow ią w łas­ ność istoty zmysłowej. S ą to w rażenia, postrzeżenia, roz­ różnianie, poznanie itd. 1. O z m y s ła c h Różnorodność w rażeń zm ienia się w edług n a tu ry orga­ nów, które je przekazują do duszy. Słuch przynosi duszy wrażenie h a ła su lub dźwięku, wzrok odciska n a niej odczu­ cie św iatła i kolorów, które jej przedstaw iają obraz rzeczy http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

25

h i s t o r ia d u s z y

nastręczających się oczom; d u sza otrzym uje od pow onienia w szystkie w rażenia znane pod nazw ą zapachów , a sm aki dochodzą do niej dzięki zmysłowi sm aku; dotyk wreszcie, ten zm ysł rozciągnięty n a całą powierzchnię ciała dostarcza jej w rażeń wszelkiego rodzaju zw anych dotykow ym i, takim i ja k gorąco, zimno, tw ardość, miękkość, gładkość, chropo­ w atość, ból, przyjem ność, które zależą od różnych organów dotyku; do tych organów zaliczamy części rodne, których żywe odczuw anie przenika i u n o si duszę w najsłodszych i najszczęśliw szych m om entach naszej egzystencji. Ponieważ tylko dzięki nerwowi optycznem u i nerwowi ak u sty czn em u widzimy kolory, słyszymy dźwięki; ponie­ waż jed n e tylko nerwy poruszające przynoszą duszy idee ruchów , zapachy postrzegam y tylko za pom ocą zm ysłu po­ w onienia itd ., to w ynika stąd , że każdy nerw je s t przezna­ czony do tego, by powodował rodzenie się różnych w rażeń i w ten sposób se n so ń u m com m une m a, by ta k rzec, różne terytoria, z których każde m a swój nerw, od którego otrzy­ m uje i zakw aterow uje idee przyniesione przez te n przewód przypom inający rureczkę. Tym czasem nie należy u m iesz­ czać w sam ych nerw ach przyczyny różnorodności w rażeń - rozgałęzienie nerw u słuchow ego przypom ina siatków kę, a w ynikają z tego różne przeciw staw ne w rażenia. Ta różno­ rodność zdaje się wyraźnie zależeć od organów um ieszczo­ nych przed nerw am i i w ten sposób organ dioptryczny, n a przykład, w inien n atu ra ln ie służyć widzeniu. Nie tylko różne zmysły w zbudzają różne w rażenia, ale każdy z nich różnicuje jeszcze te, które niesie do duszy w edług różnych sposobów oddziaływ ania n a nie przez ciała zew nętrzne. Oto dlaczego w rażenie h a ła su może być m o­ dyfikowane przez m nóstw o różnych tonów i może pozwolić duszy dostrzec oddalenie i m iejsce przyczyny powodującej w rażenie. Oczy m ogą ta k sam o m odyfikując św iatło do­ starczać w rażeń bardziej lub mniej żywych, św iatła i barw, ja k również tworzyć przez te różne modyfikacje idee rozcią­ głości, figury, odległości itd. W szystko, co zostało powie­ dziane wyżej, je s t dokładnie prawdziwe w odniesieniu do innych zmysłów. http://rcin.org.pl/ifis

26

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

2. Mechanizm w rażeń Spróbujm y za pom ocą oka w niknąć do najbardziej s u b ­ telnego m echanizm u w rażeń. Ponieważ oko je s t jedynym spośród w szystkich organów zmysłów, w którym m aluje się i widzialnie odbija oddziaływanie przedm iotów zew nętrz­ nych, to może jedynie ono pomóc n am pojąć, ja k i rodzaj zm ian te przedm ioty każą dośw iadczać nerw om , które są przez nie pobudzane. Weźcie oko byka; pozbawcie je tw ardów ki i naczyniówki; włóżcie tam , gdzie była pierw sza z tych m em bran, papier, którego w klęsłość dopasujcie się do w ypukłości oka. Włóżcie n astęp n ie jakiekolw iek ciało przed otwór źrenicy, a zobaczycie bardzo w yraźnie w głębi oka obraz tego ciała. Stąd w nioskuję przy okazji, że wzrok nie m a swojej siedziby w naczyniówce, ale w siatkówce. Na czym polega odmalowywanie się przedm iotów ? Na proporcjonalnie pom niejszonym odbiciu prom ieni św ietl­ nych, które w ychodzą od tych przedm iotów. To odbicie tworzy w rażenie o największej delikatności, ja k łatwo je st o tym sądzić n a podstaw ie prom ieni księżyca w pełni, które k oncentrując się w ognisku gorącego lu s tra i odbijając się n a najbardziej wrażliwym term om etrze nie p odnoszą płynu tego przyrządu. Je śli ponadto rozważymy, że tyle je s t włó­ kien w tym rozgałęzieniu nerw u wzrokowego, ile punktów w obrazie przedm iotu; że te w łókna nieskończenie su b te l­ ne i miękkie tw orzą praw dziw ą miazgę albo rdzeń nerw o­ wy, to zrozum iem y nie tylko, że każde włókienko otrzym uje tylko niewielką część prom ieni, ale że w następ stw ie swej nadzwyczajnej delikatności zyskuje od nich tylko proste, lekkie i bardzo powierzchowne pobudzenie. J e d n a k w k on­ sekwencji tego tch n ien ia anim alne tylko lekko pobudzo­ ne odpłyną w sposób możliwie najwolniejszy: w m iarę, ja k b ędą w racać do źródła nerw u optycznego, ich ru c h będzie staw ał się coraz wolniejszy, a w konsekw encji w rażenie tego obrazu nie będzie mogło się rozciągać, rozchodzić wzdłuż stru n y optycznej nie osłabiając się. Co teraz myślicie o tym w rażeniu przeniesionym do sam ej duszy? Czy nie to, że otrzym uje o na ta k słabe w rażenie, iż ledwie je odczuw a? http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

27

h i s t o r ia d u s z y

Nowe dośw iadczenia przynoszą potw ierdzenie tej teo­ rii. Przyłóżcie uch o do końca prostego i długiego drzewa, podczas gdy ktoś będzie skrobał je delikatnie paznokciem n a drugim końcu. Tak sła b a przyczyna w inna spowodować ta k słaby chrobot, że w inien on zostać przytłum iony albo zlikwidowany n a całej długości drzewa. I rzeczywiście ginie on dla w szystkich innych, a tylko wy sam i słyszycie głuchy, praw ie niedostrzegalny szm er. Ta sa m a rzecz dokonuje się w m ałej skali w nerwie wzrokowym, gdyż je s t on n iesk o ń ­ czenie słabszy. Raz otrzym ane w rażenie przez zakończenie k a n a łu cylindrycznego napełnionego płynem elastycznym w inno z konieczności przerzucić się aż n a drugi koniec; ta k w przypadku drzewa, o którym mówiłem, ja k również w ta k znanym dośw iadczeniu z kulam i bilardowymi; otóż nerwy są takim i ru rk am i cylindrycznymi, a przynajm niej każde wrażliwe włókno nerwowe jawi się w takiej postaci przed naszym i oczyma. J e d n a k m ałe cylindry o średnicy ta k wąskiej m ogą praw dopodobnie pom ieścić tylko je d n ą kuleczkę, za k tó rą przechodziłaby n a s tę p n a tworząc szereg podążających za sobą tch n ień anim alnych. To w ynika ze skrajnej łatwości, z ja k ą te płyny poru szają się przy m ałym im pulsie albo z re­ gularności ich ruchów , z precyzji, z w ierności śladów albo idei, które z nich przenikają do mózgu; w szystko to po k a­ zuje, że płyn nerwowy sk ład a się z elem entów kulistych, które pływ ają być może w m aterii eterycznej, a w szystko to byłoby niew ytłum aczalne, jeśli założyłoby się istnienie w nerw ach, podobnie ja k w innych naczyniach różnych rodzajów kulek, których wir zm ieniałby człowieka n a jb a r­ dziej uważnego, najbardziej roztropnego w takiego, którego nazyw a się dziwakiem. Czy fluid nerwowy m a sprężystość, czy też jej nie m a, niezależnie od postaci jego elementów, to jeśli się chce w yjaśnić zjaw iska w rażeń, trzeba przyjąć: 1) istnienie i krążenie tchnień; 2) że te tch n ien ia puszczo­ ne w ru ch przez im puls ciał zew nętrznych, cofają się aż do duszy; 3) że w każdym cylindrycznym włóknie istnieje tylko jed en rząd kulek poruszających się w jednym rytm ie i galopujących n a jed en sygnał woli. Je śli spraw a ta k się http://rcin.org.pl/ifis

28

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

przedstaw ia, to pierw sza k u lk a w inna z ta k ą prędkością popchnąć o sta tn ią i rzucić ją - by ta k rzec - n a duszę, by ta obudziła się n a to uderzenie m łoteczka i otrzym ała idee bardziej lub mniej żywe proporcjonalnie do intensyw ności ru ch u , który został jej przekazany. To doprow adza n a s n a ­ tu raln ie do praw w rażeń, a oto i one.

3. Praw a w ra żeń Pierwsze prawo. Im wyraźniej przedm iot działa n a se n sońum , tym bardziej idea, k tó ra z tego w ynika, je s t czysta i w yraźna. Drugie prawo. Im żywiej działa on n a tę sam ą część m aterialn ą mózgu, tym bardziej idea je s t ja sn a . Trze­ cie prawo. Ta sam a ja sn o ść w ynika z często p o w tarzane­ go n acisk u przedmiotów. Czwarte prawo. Im silniejsze je st oddziaływanie przedm iotu i im bardziej różni się ono od każdego innego oddziaływ ania albo im je s t bardziej n ie­ zwykłe, tym bardziej idea je s t żywa i uderzająca. Nie moż­ n a często wyprzeć jej przez inne idee, ja k tego doświadczył Spinoza, kiedy zobaczył jednego z olbrzymów Brazylii. To ta k sam o ja k człowiek biały i czarny, którzy w idzą się po raz pierwszy, nie zapom ną tego nigdy, gdyż d u sz a ogląda długo przedm iot nadzwyczajny, myśli o nim i zajm uje się nim bez przerwy. Umysł i oczy przechodzą lekko n ad rze­ czami, które pokazują się codziennie. Nowa ro ślin a zadzi­ wia tylko botanika. Widzimy przeto, że niebezpiecznie je st przekazywać dzieciom idee przerażające, ja k stra c h przed diabłem , wilkiem itd. To rozm yślanie n ad pojęciam i prostym i pozw ala uchw y­ cić idee złożone; trzeba, żeby pierwsze były przedstaw iane duszy w sposób ja sn y i żeby o n a je pojm ow ała wyraźnie je d n ą po drugiej; to znaczy, że trzeba w ybrać jed en przed­ m iot prosty, który działa w całości n a sensońum , a jego działanie nie je s t zakłócone przez żaden inny przedm iot. Trzeba naśladow ać geometrów, którzy przez przyzwycza­ jenie zdobywają talent, jaki choroba daje m elancholikom , aby nie stracić z pola widzenia swego przedm iotu. J e s t to pierw sza konkluzja, k tó rą w inno się w yciągnąć z naszego http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

29

h is t o r ia d u s z y

pierwszego praw a; d ru g a to tak a, że w arto lepiej cicho m e­ dytować, niż głośno się uczyć ja k dzieci i uczniowie, gdyż nie zostaje w n a s nic poza dźwiękami, które nowy p rąd idei ciągle unosi ze sobą. Z resztą, w edług trzeciego praw a, śla ­ dy częściej zaznaczane są trudniejsze do w ym azania, a ci, którzy nie s ą w stan ie medytować, nie m ogą niczego się nauczyć inaczej niż w skazanym ju ż złym sposobem . W reszcie skoro potrzeba, aby przedm iot, który chcem y widzieć ja sn o pod m ikroskopem , był dobrze oświetlony, podczas gdy w szystko wokół pozostaje w ciem ności, ta k też chcąc w yraźnie słyszeć, w ystarczy słu ch ać uważnie: dźwięk docierając do u c h a dobrze przygotowanego i h a r­ m onijnie nastrojonego oddziałuje silniej n a mózg. To w łaś­ nie za pom ocą tych sam ych środków rozum ow anie, któ­ re wydawało się bardzo m ętne, staje się jasn e; to w ynika z praw a drugiego. 4 . O tym , ż e w rażen ia nie p o zw a la ją po zn a ć natury

ciał i ż e zm ieniają się razem z organami Niezależnie od sto p n ia ja sn o ści naszych w rażeń, nie ośw iecają n a s one nigdy o n atu rz e przedm iotu aktyw ne­ go, an i o n atu rze organu biernego. Figura, ru ch , m asa, tw ardość, są w łaśnie atry b u tam i ciał, których poznanie je s t w pewnej mierze dostępne zm ysłom. Ileż je d n a k je st innych właściwości, które tkw ią w o statn ich elem entach ciał, których nie chw ytają nasze organy, bo m ają z nimi związek tylko w sposób m ętny i dlatego w yrażają je niedo­ kładnie albo wcale? Kolory, gorąco, ból, sm ak, dotyk itd. zm ieniają się do tego stopnia, że to sam o ciało wydaje się czasam i gorące, a czasam i zim ne tej sam ej osobie, której organ zmysłowy nie odrysow uje dla duszy prawdziwego sta n u ciał. Czy kolory nie zm ieniają się również w edług modyfikacji św iatła? Nie m ożna ich więc uw ażać za w łas­ ności ciał. D usza ocenia m ętnie sm aki, które nie zaw ierają naw et śla d u soli. Powiem więcej, nie pojm ujem y lepiej pierw szych jakości ciał. Idee wielkości, tw ardości itd. są określane tylko przez http://rcin.org.pl/ifis

30

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nasze organy. Z innym i zm ysłam i m ielibyśm y różne idee tych sam ych atrybutów , ta k ja k z innym i ideam i m yśle­ libyśmy inaczej niż myślimy o w szystkim , co nazyw a się dziełem rozum u albo czucia. Z astrzegam sobie praw o do pom ówienia w innym m iejscu o tej m aterii. Gdyby wszystkie ciała miały ten sam ru ch , tę sa m ą fi­ gurę, tę sa m ą gęstość, to niezależnie ja k różne byłyby m ię­ dzy sobą, m ożna by myśleć, że w przyrodzie istnieje tylko jedno ciało, gdyż pobudzałoby one w szystkie w te n sam sposób organy zmysłowe. Nasze idee nie pochodzą więc ze znajom ości w łasności ciał, ani z tego n a czym polega zm iana, której dośw iadczają nasze organy. Tworzą się one tylko dzięki tej zm ianie. Ta zm iana w zależności od jej c h a ra k te ru i sto p n ia wywołu­ je w naszej duszy idee niem ające żadnego związku z ich okazjonalnym i i działającym i przyczynam i, ani - bez w ąt­ pienia - z wolą, wbrew której zajm ują m iejsce w mózgowej substancji. Ból, gorąco, czerwony albo biały kolor nie m ają niczego wspólnego z ogniem lub płom ieniem ; idea tego ele­ m en tu je s t ta k obca tym w rażeniom , że człowiek bez żad ­ nych podstaw fizyki nie pojmie ich nigdy. Z resztą w rażenia zm ieniają się w raz z organam i; w pew­ nych żółtaczkach wszystko zdaje się żółte. Zmienicie za pom ocą palca k ąt widzenia, a pomnożycie przedm ioty, bę­ dziecie zm ieniać dowolnie sytuacje i postaw y. O dm rożenia pow odują u tra tę dotyku. Najmniejsze zakłócenie w trąbce E u sta ch iu sz a w ystarczy, by stać się głuchym . Schorzenia derm atologiczne pow odują zanik czucia w pochwie. Bielmo n a rogówce w zależności od bliższego lub dalszego położe­ n ia od śro d k a źrenicy powoduje różne widzenie przedm io­ tów. Zaćm a, ja s n a ślepota pow odują ślepnięcie. W rażenia nie przedstaw iają więc wcale rzeczy takim i, jakie one są sam e w sobie, gdyż zależą całkowicie od części ciała, które otw ierają im przejście. Ale czy z tego powodu n a s mylą? Z pew nością nie - co­ kolwiek by powiedziano - gdyż zostały n am d an e bardziej dla zachow ania naszej m aszyny niż do zdobyw ania w ia­ domości. Odbicie św iatła tworzy kolor żółty w oku pełnym http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

31

h is t o r ia d u s z y

żółci; d u sz a w tedy w inna więc widzieć n a żółto. Sól i cukier w ywierają przeciw staw ne odczucia w brodaw kach sm ako­ wych; będziem y mieli więc w konsekw encji idee przeciw­ ne, które będ ą powodowały odczucie słoności lub słody­ czy. Prawdę mówiąc zmysły nie m ylą n as nigdy, chyba, że sądzim y ze zbytnim pośpiechem o ich sto su n k ach ; pod innym względem są to bowiem wierni ministrowie; d u sza może liczyć n a to, że będzie w sposób pewny ostrzegana przez nie o p u łap k ach , które się n a n ią zastaw ia; zmysły czuw ają n ie u stan n ie i są zawsze gotowe do wzajemnego popraw iania błędów. Skoro je d n a k d u sza zależy z kolei od organów, które jej służą, i skoro sam e zmysły się mylą, to jak i je s t środek zapobiegania, aby se n so ń u m com m une nie popadło w ta k pow szechny błąd? 5 . P rzyczyn y anatom iczne zróżnicowania w rażeń Gdyby naw et w szystkie nerw y spotkały się, w rażenia nie byłyby przez to mniej zróżnicow ane - dużo je d n a k b ra ­ kuje, aby to było prawdziwe, bo jeśli nie brać pod uwagę nerw u wzrokowego i słuchowego, to nerwy są rzeczywiście w m ózgu oddzielone. 1. Początki każdego nerw u nie mogą znajdow ać się zbyt daleko od m iejsca, które od słan ia sk al­ pel, bo ten nie może sięgać ich końca, ja k to m a miejsce z nerw am i słuchow ym i i dotykowymi. 2. Widzimy ja sn o bez m ikroskopu, że korzenie nerwowe są dosyć oddalone (to widać szczególnie w nerw ach węchowych, wzrokowych i słuchow ych, które są w dużej od siebie odległości) i że w łókna nerwowe nie idą w tym sam ym k ieru n k u , ja k to w idać w nerw ach, które wymieniłem. 3. S k rajn a m ięk­ kość tych włókien powoduje, że łatwo się łączą z rdzeniem : czw arta i ósm a p a ra może służyć za przykład. 4. T aka je st naw et nieprzenikliw ość ciał, że pierwsze nici tylu różnych nerwów nie m ogą się złączyć w jednym punkcie. 5. Różno­ rodność w rażeń, tak ich ja k gorąco, ból, h ałas, kolor, za­ pach, których dośw iadczam y jednocześnie; owe dw a różne odczucia związane z dotykiem palca prawej i lewej ręki, kiedy je przykładam y do jednej kuli popychanej palcem , http://rcin.org.pl/ifis

32

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

n ad którym zgięty je s t drugi palec - w szystko to dowodzi, że każdy zm ysł m a swój osobny d ep a rtam e n t w su b stan cji mózgu; że w ten sposób siedziba duszy je s t złożona z tylu części, ile je s t różnych w rażeń, które im odpow iadają. Któż je d n a k mógłby je wyliczyć? I jakież racje mogłyby przem a­ wiać za m nożeniem i modyfikowaniem czucia w n iesk o ń ­ czoność? T kanka osłonek nerwów, k tó ra może być bardziej lub mniej solidna, ich m iazga bardziej lub mniej m iękka, ich położenie bardziej lub mniej swobodne, ich budow a n a jednym i drugim końcu może być również zróżnicow ana. Z tego, co dotąd powiedzieliśmy, wynika, że każdy nerw różni się od drugiego od urodzenia, a w konsekw encji zdaje się w nosić do duszy tylko jed en rodzaj w rażeń albo idei. W efekcie historia fizjologii w szystkich zmysłów dowodzi, że każdy nerw m a czucie odnoszące się do swojej n a tu ­ ry, a co więcej do n a tu ry organu, poprzez który m odyfiku­ ją się w rażenia zew nętrzne. Je śli organ je s t dioptryczny, daje ideę św iatła i kolorów; jeśli je s t akustyczny, słyszymy, o czym ju ż była mowa.

6. O znikom ości idei Te w rażenia ciał zew nętrznych są więc praw dziw ą przy­ czyną fizyczną w szystkich naszych idei; jakże je d n a k ta przyczyna je s t wyjątkowo mała! Kiedy obserw ujem y niebo poprzez m ały otwór, cała ta o b szern a p ó łk u la m aluje się w głębi oka, a jej obraz je s t tam o wiele m niejszy niż otwór, przez który on przeszedł. A co będzie z gwiazdą szóstej wielkości albo z szó stą częścią globulki krwi? D usza widzi ją je d n a k bardzo ja sn o pod dobrym m ikroskopem . J a k a ż to nieskończenie m ała przyczyna, a w konsekw encji ja k a m u si być znikom ość rozm iarów naszych w rażeń i naszych idei? I ta znikom ość n aszych w rażeń i idei m u si być ko­ nieczna dla bezm iaru pamięci! Gdzie m ożna by ulokow ać w efekcie ta k wiele w iadom ości, gdyby d la nich nie było potrzeba ta k m ało m iejsca i jeśliby nie było przestrzeni miękkiej su b stan cji mózgu i różnych miejsc, w których się m ieszczą. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

33

h i s t o r ia d u s z y

7. R ó ż n e s ie d lis k a d u s z y C hcąc u stalić albo zaznaczyć precyzyjnie, jak ie są te różne terytoria naszych idei, trzeba jeszcze uciec się do anatom ii, bez której nie wiemy nic o ciele, a tylko dzięki niej m ożna podnieść wiele zasłon, które ukryw ają duszę przed ciekaw ością naszych spojrzeń i naszych bad ań . Każdy nerw zaczyna się w m iejscu, gdzie kończy się o sta tn ia arteryjka su b stan cji korowej mózgu; je s t więc tam , gdzie zaczyna się w yraźnie włókienko mózgowe wy­ chodzące z tej cienkiej ru rk i, k tó rą dostrzegam y naw et bez korzystania z m ikroskopu. Takie je s t rzeczywiście miejsce, z którego w iększość nerwów zdaje się wychodzić, gdzie one się łączą i gdzie byt sensytyw ny zdaje się znajdow ać sch ro ­ nienie. Czy m ożna rozsądnie um ieszczać w rażenia i ruchy tch n ień anim alnych w arterii? Ta ru rk a je s t pozbaw iona sam a przez się czucia i nie zm ieni niczego żaden wysiłek woli. W rażenia rodzą się również w nerwie poniżej swej styczności z mózgiem: ran y i inne przypadłości przekonują n a s o tym. Ruchy z kolei nie m ają wcale swej siedziby po­ niżej styczności nerw u z arterią, gdyż każdy nerw p o ru sza się zgodnie ze swoją wolą. Oto więc sen so ń u m dobrze u s a ­ dowione w mózgowej su b stan cji aż do sam ego początku arterii sam ej tej su b stan cji. S tąd jeszcze raz w ynika, że siedziba duszy m a więcej rozciągłości, niż sobie to w yobra­ żamy; te jej granice byłyby jeszcze zbyt w ąskie u człowieka, zwłaszcza bardzo uczonego, gdyby nie niezm ierna szczup­ łość albo znikom ość idei, o których mówiliśmy. 8. O ro zcią g ło ści d u s z y Jeśli siedziba duszy m a pew ną rozciągłość, jeśli odczu­ w a ona w różnych m iejscach mózgu albo co sprow adza się do tego sam ego, jeśli m a tam napraw dę różne siedziby, to trzeba koniecznie, żeby sam a była nierozciągła, ja k to utrzym uje D escartes. W jego bowiem system ie d u sza nie może działać n a ciało, a więc byłoby niemożliwe w yjaśnie­ nie związku i oddziaływ ania w zajem nego dwóch s u b s ta n ­ http://rcin.org.pl/ifis

34

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

cji, co je s t łatwe dla tych, którzy m yślą, że nie m ożna po­ ją ć żadnego bytu bez rozciągłości. W efekcie ciało i d u sza s ą dw iem a n a tu ra m i całkowicie przeciw staw nym i w edług D escartes’a; ciało je s t zdolne tylko do ru c h u , d u sz a zaś do poznaw ania; a więc nie je s t możliwe, aby d u sz a d ziałała n a ciało, ani ciało n a duszę. Niech się ciało poruszy, a d usza, k tó ra nie podlega ruchom , nie odczuje żadnego u szczerb ­ ku. Niech d u sza myśli, a ciało nic z tego nie odczuje, gdyż je s t ono posłuszne tylko ruchowi. Czy nie znaczy to, mówiąc za Lukrecjuszem , że d u sz a nie będąc m aterialn ą nie mogłaby działać n a ciało, albo że ona w rzeczywistości je st m aterialna, gdyż dotyka je i p o ru sza n a ta k wiele sposobów? To może tylko zachodzić w ciele*. Jeśli naw et przypuszcza się, że rozciągłość duszy je s t niedostrzegalna mimo zjawisk, które zdają się dowodzić czegoś przeciwnego i które w skazują n a istnienie wielu raczej** dusz niż jednej duszy bez rozciągłości, trzeb a za ­ wsze, aby m iała jakąkolw iek, gdyż dotyka bezpośrednio tej innej niezm iernej rozciągłości ciała, podobnie ja k glob św iata byłby dotykany przez całą pow ierzchnię n ajm n iej­ szego ziarn k a p iask u , które byłoby um ieszczone n a jego szczycie. Rozciągłość duszy tworzy więc w ja k iś sposób cia­ ło tego bytu czującego i aktywnego; z pow odu zaś jej ści­ słego związku, który je s t tego rodzaju, że m ożna sądzić, iż dwie su b stan cje związane i złączone tw orzą je d n ą całość, Arystoteles*** mówi, że „nie m a duszy bez ciała i że d u sz a nie je st ciałem ”. * Tangere nec tengi, nisi corpus, nulla p o test res [Wszystko, co nie je st ciałem, nie może dotykać ani być dotknięte, Lukrecjusz, O natu­ rze rzeczy, II, 304], ** Wielu filozofów starożytnych przyjęło je, żeby w yjaśnić różne sprzeczności, n a których sam a d u sza się przyłapuje, ja k n a przykład takie, że kobieta opłakuje swego męża, choć byłoby jej nie n a rękę, gdyby zm artw ychw stał i vice versa. *** Aństoteles, De anima, tek st 26, rozdz. 2. [Por. A rystoteles, O d u szy, II, 2, 41 4a w: Dzieła w szystkie, W arszaw a 1992, t. 3., s. 77: „Toteż racje m ają ci, co sądzą, że d u sza ani nie istnieje bez ciała, ani nie je st jakim ś ciałem. W rzeczy sam ej, d u sza nie je s t ciałem , lecz czymś należącym do ciała i dlatego przebywa w ciele”]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

35

h i s t o r ia d u s z y

Prawdę mówiąc, aczkolwiek d u sza działa n a ciało i okre­ śla się niewątpliwie przez swoją działalność, k tó ra je s t dla niej w łaściwa, to je d n a k nie wiem, czy staje się aktyw na po tym, kiedy wcześniej była pasyw na; albowiem wydaje się, że aby d u sza m ogła działać, m u si otrzymywać w rażenia tch n ień zm odyfikowanych przez zdolności cielesne. To być może spowodowało wypowiedź wielu, że d u sza zależy ta k bardzo od tem p eram en tu i od dyspozycji organów, że się doskonali i pięknieje razem z nimi. Widzicie, że chcąc w yjaśnić związek duszy i ciała nie trzeba ta k bardzo b rać u m y słu n a tortury, ja k to zrobili ci wielcy geniusze, tacy ja k Arystoteles, Platon, D escartes, M alebranche, Leibniz, Stahl, bo w ystarczy iść spokojnie sw oją słu szn ą drogą i nie oglądać się za siebie lub n a boki, kiedy praw da je s t przed nam i. S ą je d n a k ludzie, którzy m ają ta k wiele przesądów , że nie schyliliby się naw et po to, by podjąć praw dę, gdyby ją znaleźli tam , gdzie nie chcieli­ by, żeby ona była. Rozumiecie teraz, po tym w szystkim co powiedzieliśmy o różnych początkach nerwów i różnych siedliskach duszy, że m ożna znaleźć coś prawdziwego we w szystkich poglą­ d ach autorów n a ten tem at niezależnie od tego, ja k prze­ ciwstaw ne nam się pokazują; ponieważ zaś choroby móz­ gu, w zależności od m iejsca, które atak u ją, unicestw iają to jeden, to drugi zmysł, to kto bardziej nie m a racji - czy ci, którzy pokazują siedzibę duszy w pośladkach albo ją ­ d rach m ają mniej racji od tych, którzy chcieliby ją um ieścić w rdzeniu przedłużonym , w ciele modzelowatym czy też n a ­ w et w szyszynce? Będziemy więc mogli odnieść do s u b s ta n ­ cji mózgu to, co W ergiliusz mówi* o całym ciele, w którym - ja k uznaje w raz ze stoikam i - d u sza je st rozpostarta. Doprawdy, gdzie je st w asza dusza, kiedy w asz węch przekazuje jej zapachy, które jej się podobają albo ją od­ * Totos diffusa per a rtu s M ens agitat molem, et m agno se corpore miscet. Virg. Eneicl. ks. 6. [Duch rozlany we w szystkich członkach p o ru ­ sza bryłę m ieszając się z ogrom nym ciałem. Wergiliusz, Eneida, VI, 726-727], http://rcin.org.pl/ifis

36

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

stręczają, jeśli nie w w arstw ach, z których nerwy węchowe biorą początek? Gdzie ona jest, kiedy dostrzega z przyjem ­ nością piękne niebo, piękną perspektyw ę, jeżeli nie w w ar­ stw ach wzrokowych? Chcąc słyszeć, m usi być um ieszczo­ n a n a początku nerw u słuchowego itd. W szystko dowodzi więc, że ten dzwoneczek, do którego porów naliśm y duszę, aby dać jej ideę zmysłową, znajduje się w różnych miej­ scach mózgu, gdyż rzeczywistość dzwoni do wielu bram . Nie chcę przez to powiedzieć, że je st wiele dusz; je d n a wy­ starczy niewątpliwie po przyznaniu jej rozciągłej siedziby w mózgu, którą zm uszeni zostaliśm y ustalić n a podstaw ie doświadczenia; je d n a jej w ystarczy - podkreślam - do tego, by mogła czuć i myśleć n a tyle, n a ile jej pozwalają organy.

9. O tym , ż e b yt z m y s ło w y je s t w konsekw encji m aterialny Jak ież to jed n ak wątpliwości pojawiają się w mojej d u ­ szy i jakże nasz um ysł je st słaby i ograniczony! Moja d u sza wykazuje stale nie myśl, któ ra je st dla niej akcydentalna, choć co innego by powiedzieli kartezjanie, ale aktyw ność i wrażliwość. Oto dwie właściwości niezaprzeczalne, u z n a ­ ne przez w szystkich filozofów, którzy nie pozwolili się zaśle­ pić przez d u ch a system atycznego, tego najniebezpieczniej­ szego z duchów. Otóż, pow iada się, że wszystkie w łasności zakładają istnienie podm iotu będącego ich bazą, ale ten istnieje sam przez się i to do niego należą prawowicie sam e te właściwości. Tak więc - konkluduje się - d u sza je st by­ tem odrębnym od ciała, rodzajem duchow ej m onady, form y substancjalnej, ja k mówią w ytraw ni i roztropni scholasty­ cy; to znaczy rodzajem substancji, której życie nie zależy od życia ciała. Niewątpliwie nie m ożna lepiej rezonować, ale jeżeli chodzi o podm iot tych w łasności, to dlaczego miałbym wyobrażać sobie n atu rę absolutnie różną od ciała, podczas gdy widzę jasno , że to sam a organizacja mózgowej su b s ta n ­ cji zaczynając od miejsca, gdzie się ona zaczyna (to znaczy n a sk raju kory), spraw uje ta k swobodnie w stan ie zdro­ wia w szystkie te w łasności. Albowiem m nóstw o obserwacji http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

37

h i s t o r ia d u s z y

i dośw iadczeń dowodzi tego, co twierdzę, podczas gdy ci, co mówią inaczej, mogą zaprezentow ać dużo metafizyki nie dając nam żadnej idei. Czy je d n ak może tak być, że duszę tworzą w łókna su b stan cji mózgowej? I ja k pojąć, że m ateria może czuć i myśleć? Przyznaję, że tego nie pojmuję; jed n ak pominąwszy, że bezbożnością je st ograniczenie w szechm o­ cy Stwórcy utrzym ując, jakoby nie mógł uczynić m aterii m yślącą ten, który jednym słowem stworzył światło; czy mogę pozbawić byt w łasności uderzających moje zmysły, bo istota tego Bytu je st mi nieznana? W mózgu widzę tylko m aterię; a w jego części sensytywnej tylko rozciągłość, co ju ż zostało dowiedzione; żyjący, zdrowy, dobrze zorganizo­ w any ten narząd zaw iera u wylotu nerwów zasadę aktyw ną rozłożoną w su b stan cji mózgowej; widzę tę zasadę, która czuje i myśli, ja k się rozstraja, zasypia i gaśnie razem z cia­ łem. Cóż mówię! D usza zasypia pierwsza; jej ogień gaśnie w m iarę ja k w łókna, z których zdaje się być zbudow ana, słab n ą i w padają jedne n a drugie. Jeśli wszystko w yjaśnia się dzięki tem u, co an ato m ia i fizjologia odkrywa mi w móz­ gu, to po co m am tworzyć Byt idealny? Jeśli m ieszam duszę z organam i cielesnymi, to dlatego, że wszystkie zjawiska m nie do tego skłaniają, a zresztą Bóg nie dał mojej duszy żadnej idei o niej sam ej, ale tylko dosyć rozsądku i dobrej wiary, aby rozpoznać się w jakim kolw iek zwierciadle i nie wstydzić się, że się narodziła z błota. Jeśli je st cnotliwa i ozdobiona tysiącam i pięknych n au k , to je st w ystarczająco szlachetna i w ystarczająco godna pochwały. Powrócimy do przedstaw ienia zjawisk, o których mówi­ łem, kiedy pokażem y niezbyt wielką władzę duszy n ad cia­ łem oraz w jakim sto p n iu je s t jej podporządkow ana wola. J e d n a k porządek m aterii, o których trak tu ję, wymaga, aby pam ięć szła za w rażeniam i, które zaprowadziły m nie o wie­ le dalej, niż m yślałem .

10. O pam ięci Wszelkie sądzenie je s t porównyw aniem dwóch idei, któ­ re d u sz a potrafi od siebie odróżnić. Ponieważ zaś w jednej http://rcin.org.pl/ifis

38

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

chwili może ona kontem plow ać tylko je d n ą ideę, to jeśli nie m am pam ięci, kiedy chcę porów nać d ru g ą ideę, nie odnajduję pierwszej. Tak więc (i to je st zwrócenie h o n o ru pam ięci zbyt zniesławianej) jeśli nie m a pam ięci, to nie m a sądzenia. Ani słowa, ani znajom ość rzeczy, ani zm ysł w e­ w nętrzny naszej w łasnej egzystencji, nie m ogą w n a s po­ zostać bez pam ięci. Je śli zapom nieliśm y o tym, co widzie­ liśmy, to ta k ja k byśm y wychodzili z nicości; nie wiemy, że istnieliśm y i że będziemy jeszcze ja k iś czas istnieć. W epfer8 mówi o chorym , który u tracił naw et idee rzeczy i nie m iał dokładnych postrzeżeń; b rał trzonek za wgłębienie łyżki. Przytacza przykład innego, który nie mógł skończyć z d a ­ nia, gdyż zanim je skończył, zapom niał początku; daje też historię trzeciego, który nie mógł ju ż sylabizować ani czy­ tać. La Motte9 nad m ien ia o kim ś, kto stracił zdolność wy­ daw ania dźwięku i mowę. W pew nych chorobach m ózgu nie je s t rzadki widok chorych niepam iętających o głodzie i pragnieniu; B o n n et10 przytacza n a to m asę przykładów. Wreszcie człowiek, który straciłby pam ięć, byłby tylko m y­ ślącym atom em , jeśli w ogóle bez pam ięci m ożna myśleć; nie znając sam ego siebie, nie wiedziałby, co m u się przy­ trafiło i z niczego by sobie nie zdaw ał sprawy. Przyczyna pam ięci je s t całkowicie m echaniczna ta k ja k zresztą sam a pamięć; zdaje się ona zależeć od tego, że w ra­ żenia cielesne mózgu są śladam i idei po sobie n astęp u jący ­ mi i ze sobą sąsiadującym i; d u sza nie może odkryć ślad u albo idei nie przypom inając sobie innych, m ających zwyczaj sobie towarzyszyć. J e s t to bardzo prawdziwe w odniesieniu do tego, czego nauczono się w młodości. Jeśli nie przypom i­ nam y sobie od razu tego, czego szukam y, to jed en wiersz, jedno słowo pom aga je odnaleźć. To zjawisko pokazuje, że idee stanow ią oddzielne terytoria, ale ułożone w pewnym porządku. Albowiem po to, by nowy ru ch - n a przykład po­ 8 J o h a n n Jak o b Wepfer (1620-1695), niem iecki lekarz. 9 Antoine H oudar de la Motte (1672-1731), francuski dram aturg. 10 Théophile B onnet (1620-1689), lekarz szw ajcarski, inicjator a n a ­ tomii patologicznej. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

39

h is t o r ia d u s z y

czątek wiersza, dźwięk, który u d erza w nasze uszy - zako­ m unikow ał od razu swoje wrażenie części mózgu, k tó ra je st podobna do tej, w której znajduje się pierwszy ślad tego, czego się szuka, to znaczy tej w łaśnie innej części mózgowej su bstancji, w której u k ry ła się pam ięć albo ślad wierszy ko­ lejnych, a teraz po to, by ten ru ch odtworzył duszy przedłu­ żenie pierwszej idei albo pierwszych słów, konieczne jest, aby nowe idee zostały włączone n a zasadzie stałego praw a do tego sam ego m iejsca, w którym zostały wyryte wcześ­ niej inne idee tej sam ej n atu ry , co ta now a idea. Doprawdy, gdyby to dokonywało się inaczej, drzewo, u stóp którego zo­ staliśm y okradzeni, nie dostarczyłoby pewnie bardziej idei złodzieja niż inny przedm iot. Tę praw dę potw ierdza fakt, że niektóre choroby mózgu niszczą takie lub inne zmysły nie n aru szając innych. Chirurg, którego wymieniłem, widział człowieka, który stracił dotyk po uderzeniu w głowę. Hild a n u s 11 mówi o człowieku, którego w strząśnienie mózgu uczyniło ślepcem. Widziałem pew ną dam ę, k tó ra wyleczona z apopleksji potrzebow ała całego roku, aby odzyskać p a ­ mięć; trzeba było wrócić do a, b, c, jej pierwszych wiadom o­ ści, które w pewnym sensie powiększały się i rosły do pew­ nego sto p n ia równolegle do w zm acniania się osłabionych włókien mózgu, które n a sk u te k swojej skrajnej słabości mogły wcześniej tylko zatrzymywać i przyjmować idee. Oj­ ciec M abillon12 był z n atu ry bardzo ograniczony; n ato m iast choroba spowodowała rozwinięcie się w nim um ysłu, prze­ nikliwości i zdolności do n au k . Oto je d n a z tych szczęśli­ wych chorób, n a k tó rą wielu ludzi mogłoby zam ienić zdro­ wie i zrobiliby n a tym złoty interes. Ślepcy m ają dość często dobrą pam ięć; w szystkie ciała, które ich otaczają, nie są w stanie ich zdekoncentrow ać; uw aga, refleksja nie kosz­ tuje ich wiele; dlatego m ogą długo i w skupieniu rozpatry­ wać każdą stronę przedm iotu, a obecność idei je st u nich bardziej sta ła i mniej ulotna. Pan de La Motte z Akademii 11 G uilielm us (Wilhelm) H ildanus (XVI-XVII wiek) niem iecki ch i­ rurg, przedstaw iciel szkoły Galena. 12 J e a n M abillon (1632-1707), fran cu sk i uczony benedyktyn. http://rcin.org.pl/ifis

40

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Francuskiej podyktował nie zająknąw szy się swoją tragedię Ines de Castro. Cóż za rozległość pam ięci, aby mieć dwa ty­ siące wierszy w głowie, które defilują w ordynku przed d u ­ szą zgodnie z rozkazem woli! J a k to możliwe, aby nie było żadnego pom ieszania w tego rodzaju chaosie? Więcej jesz­ cze powiedziano o Pascalu: opowiadają, że nie zapom niał nigdy tego, czego się nauczył. Panuje zresztą przekonanie i to niepozbawione zupełnie racji, bo to je s t fakt, że ci, któ­ rzy m ają dobrą pam ięć, nie zdradzają zazwyczaj skłonno­ ści do rozważań, ta k ja k lekarza nie ciągnie do religii, gdyż su b stan cja mózgu je st ta k zapełniona daw nym i ideami, że nowe z trudem mogą sobie znaleźć wolne miejsce; są to idee matki, jeśli wolno mi użyć takiego określenia, które mogą osądzać inne porów nując je i w yprowadzając z nich trafnie trzecią ideę w ynikającą z kom binacji dwóch pierwszych. Któż je d n ak mógłby mieć więcej rozsądku, m ądrości i p a ­ mięci od dwóch słynnych ludzi, których wymieniłem? Z tego, co zostało powiedziane n a tem at pam ięci, m ożna dojść do w niosku, że je s t to zdolność duszy, k tó ra pole­ ga n a p erm anen tn y ch m odyfikacjach ru c h u tch n ień anim alnych pobudzonych przez w rażenia przedm iotów, które działały żywo albo bardzo często n a zm ysły i to tak, że te modyfikacje przypom inają duszy te sam e w rażenia, w ta ­ kich sam ych okolicznościach m iejsca, czasu itd., które im towarzyszyły w m om encie, kiedy je otrzym ała za p o śred n i­ ctwem odczuw ających organów. Kiedy się czuje, że spotkało się onegdaj ideę podobną do tej, któ ra przechodzi a k u ra t przez głowę, to odczucie n a ­ zywa się pam ięcią, a ta sa m a idea, niezależnie czy wola ją akceptuje czy też nie, budzi się w sposób konieczny z oka­ zji dyspozycji w mózgu albo dzięki przyczynie wewnętrznej podobnej do tej, k tó ra ją wcześniej zrodziła, czy też dzięki idei, któ ra m a z n ią jak ieś pokrew ieństw o.

1 1 . 0 w yobraźn i W yobraźnia m iesza różne w rażenia niekom pletne, które pam ięć przypom ina duszy i tworzy z nich obrazy albo wize­ http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

41

h is t o r ia d u s z y

ru n k i, które jej przedstaw iają przedm ioty odm ienne bądź ze względu n a okoliczności, bądź też n a kom binacje; m am n a myśli przedm ioty różne od dokładnych w rażeń otrzy­ m anych onegdaj przez zmysły. C hcąc je d n a k mówić o w yobraźni z w iększą jasn o ścią, określim y ją jako postrzeganie idei wytwarzanej przez przy­ czyny w ew nętrzne i podobne do jakiejś idei, k tó rą przy­ czyny zew nętrzne miały sposobność wytworzyć. Tak więc kiedy przyczyny m aterialne ukryte w jakiejkolw iek części ciała pobudzają nerwy, tchnienia, mózg w ten sam sposób, ja k przyczyny cielesne zew nętrzne i w efekcie wywołują te sam e idee, to w tedy m am y to, co nazyw a się w yobraźnią. Kiedy w mózgu rodzi się dyspozycja fizyczna doskonale po­ d o b n a do tej, ja k ą w ytw arza ja k a ś przyczyna zew nętrzna, to w inna pow stać ta sa m a idea, chociaż nie m a tu żadnej przyczyny istniejącej n a zew nątrz: oto dlaczego przedm ioty im aginacji nazyw ane są zjawam i albo widm am i, po grecku fa n ta sm a ta . Zmysły w ew nętrzne pow odują więc, ta k ja k zew nętrzne, zm iany myśli; nie odróżniają się one od siebie ani sposo­ bem m yślenia, który je s t zawsze taki sam w całym świecie, ani zm ianą dokonującą się w sensońum , ale przez sam ą nieobecność przedm iotów zew nętrznych. Mało za sk ak u ­ jące je s t to, że przyczyny w ew nętrzne m ogą naśladow ać przyczyny zew nętrzne, ja k to widzimy ucisk ając oko (co zm ienia w szczególny sposób widzenie), w sn ach , w rozbujałej w yobraźni, w halucynacji itd. W yobraźnia u człowieka zdrowego je s t słabsza niż po­ strzeganie w rażeń zew nętrznych: praw dę mówiąc nie daje o na prawdziwego postrzegania. Na próżno staram się wy­ obrazić sobie spacer nocą po Pont-Neuf. W spaniałą p er­ spektywę zapalonych la tarn i postrzegam tylko wtedy, gdy moje oczy s ą przez nie pobudzone. Kiedy myślę o Operze, o Komedii, o Amorze13 to jakże daleki jestem od odczuw a­

13 Chodzi o posąg Amora wyrzeźbiony przez Edm e B ouchardona (1698-1762). http://rcin.org.pl/ifis

42

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

n ia w rażeń tych, których oczarowuje Le M aure14 albo tych, którzy płaczą z M eropą15, czy też ton ą w ram ionach swoich kochanek! J e d n a k u śpiących albo będących w stan ie deli­ rium w yobraźnia daje prawdziwe postrzeżenia; dowodzi to ja sn o , że nie różni się o n a w sam ej swojej n atu rze ani też w swych efektach wyw ieranych n a sensońum , aczkolwiek ich wielość i szybkość ich następ ow an ia po sobie osłabia daw ne idee zaw arte w mózgu, gdzie nowe idee przejm ują więcej władzy; praw da ta dotyczy w szystkich now ych w ra­ żeń wyw ieranych przez ciała n a nasze ciało. W yobraźnia je st prawdziwa lub fałszywa, słab a lu b m oc­ na. Prawdziwa w yobraźnia przedstaw ia przedm ioty w stanie n aturalnym , podczas gdy w wyobraźni fałszywej d u sz a wi­ dzi je inaczej, niż są napraw dę. Czasami rozpoznaje ona tę iluzję; wówczas n astęp u je oszołomienie ja k u Pascala, k tó ­ ry wyczerpał przez stu d ia tchnienia swego mózgu do tego stopnia, że wyobrażał sobie z lewej strony ognistą przepaść, przed któ rą chciał się ochronić krzesłam i albo in n ą zaporą, zasłaniającą m u tę przepaść fantastyczną i przerażającą, któ rą ten wielki człowiek za ta k ą uznaw ał. Czasam i d u sza uczestnicząc w ogólnym obłędzie w szystkich zmysłów ze­ w nętrznych i w ew nętrznych sądzi, że przedm ioty są rzeczy­ wiście podobne do zjaw wytworzonych przez wyobraźnię, a wówczas je s t to prawdziwe delirium. W yobraźnia sła b a je s t to ta k a w yobraźnia, k tó ra je s t ta k ­ że lekko pobudzona przez dyspozycje zmysłów w ew nętrz­ nych, ja k również przez w rażenia zmysłów zew nętrznych; podczas gdy ci, którzy m ają w yobraźnię silną, s ą żywo dotykani i poru szan i przez najm niejsze naw et przyczyny; m ożna więc powiedzieć, że ci w łaśnie są faworyzowani przez n a tu rę , gdyż chcąc pracow ać z sukcesem n ad dzieła­ mi rozum u i uczucia, trzeba pewnej siły w tch n ien iach m o­ gących wyryć w mózgu żywe i głębokie idee, które w yobraź­ n ia wytworzyła, oraz nam iętności, które chce nam alow ać. 14 C atherine Nicole Le M aure (1704-1786) słynna śpiew aczka ope­ rowa w Paryżu. 15 Tragedia V oltaire’a w ystaw iona po raz pierwszy w 1743 roku. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

43

h i s t o r ia d u s z y

Corneille m iał organy obdarzone niewątpliwie siłą wyższą w swym rodzaju; jego te a tr je s t szkołą wielkości duszy, ja k zauw aża Voltaire. Ta siła przejaw ia się również u sam ego Lukrecjusza, tego wielkiego poety, aczkolwiek najczęściej bez harm onii. C hcąc być wielkim p oetą trzeb a mieć wielkie nam iętności. Kiedy ja k a ś idea budzi się w m ózgu z ta k ą siłą, z ja k ą w ycisnęła się w nim po raz pierwszy, a to n a sk u te k p a ­ mięci żywej w yobraźni, to wydaje n am się, że widzimy n a zew nątrz znany przedm iot tej myśli. D ziałająca w ew nętrz­ na, silna przyczyna połączona z żywą pam ięcią może w pro­ wadzić naw et najm ądrzejszych ludzi w ten błąd, który ta k przypom ina bredzenie na ja w ie m elancholika. Je śli je d n a k wola weźmie w tym udział; jeśli odczucia, które w ynikają stąd dla duszy, d rażn ią ją , w tedy znajdujem y się ściśle m ó­ wiąc w stan ie szału. M aniacy zajęci zawsze tym sam ym przedm iotem ta k bardzo zafiksowali sobie jego ideę w um yśle, że d u sz a daje n a to swoje przyzwolenie. Wielu z nich podobnych je s t do siebie w tym, że poza w spólnym p u n k te m szaleństw a m ają zmysły ja sn e i zdrowe; jeśli zaś pozw alają się zwieść sa m e­ m u przedm iotow i ich błędu, to tylko w konsekw encji fał­ szywej hipotezy, k tó ra tym bardziej pozbaw ia ich rozum u, im bardziej konsekw entnie nim się zwykle kierują. M ichał M ontaigne poświęcił w yobraźni rozdział, który je s t bardzo in teresu jący 16. Pokazuje on, że naw et najm ądrzejszy m a swój przedm iot m ajaczenia, i ja k się pow iada, swego sza­ leństw a. J e s t to rzecz bardzo szczególna i bardzo poniżają­ ca dla człowieka, że w ystarczy, aby ja k iś wzniosły geniusz, którego dzieła s ą przedm iotem podziwu całej Europy, przy­ wiązał się zbyt długo do idei ekstraw aganckiej, najbardziej go niegodnej, a zaad o p tu je ją do tego stopnia, że nie ze­ chce nigdy się jej wyzbyć; im bardziej będzie oglądał i do­ tykał, n a przykład swoje udo albo nos, tym bardziej będzie przekonany, że udo je s t ze słomy, a nos ze szkła; je d n a k 16 Michel M ontaigne, Próby, W arszaw a 1958, t. I, rozdział XXI: „O potędze w yobraźni”, s. 163-176. http://rcin.org.pl/ifis

44

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

z chw ilą gdy d u sza traci z w idoku swój przedm iot, chory w raca do jasnego przekonania, że je st odw rotnie, a rozum odzyskuje swe praw a. To w łaśnie widzimy w manii. Ta choroba um y słu zależy od znanych przyczyn cieles­ nych, a jeśli n astręcza o n a ta k wiele tru d n o ści w jej lecze­ niu, to dlatego, że chorzy nie uw ażają się za takich i nie chcą naw et słyszeć, że takim i są. I to do tego stopnia, że jeśli lekarz wyróżnia się nie tyle um ysłem , co swoją w aż­ nością i robi z siebie G alena, to jego rozum ow ania chy­ bione i niezręczne d rażn ią chorych i pogłębiają ich m anię. D usza poddaje się silnem u w rażeniu dom inującem u, które obejm uje ją całkowicie, ja k to się dzieje w gwałtownej m i­ łości, będącej rodzajem m anii. Na cóż więc się w tedy przy­ d a upieranie się przy ciągłym przem aw ianiu do rozum u człowieka, który został go pozbawiony. Quid vota furentem , quid delubra ju v a n t? 17. Cały cel, cała tajem nica sztuki po­ lega n a tym, aby sta ra ć się pobudzić w mózgu ideę silniej­ szą, k tó ra przytłum i ideę śm ieszną zajm ującą duszę; tym bowiem sposobem przyw raca się sądzenie i rozum poprzez rów nom ierne rozłożenie krwi i tchnień.

12. O nam iętnościach N am iętności s ą zwykłymi modyfikacjam i tch n ień a n i­ m alnych, które d o starczają duszy praw ie zawsze w rażeń przyjem nych lub nieprzyjem nych, w pajają jej pragnienie albo aw ersję w sto su n k u do przedmiotów, które pow odują rodzenie się podczas ru c h u tych tch n ień modyfikacji pro­ w adzących do przyzwyczajenia. Stąd rodzi się miłość, lęk, zuchw ałość, litość, okrucieństw o, złość, łagodność, takie lub inne skłonności do pew nych rozkoszy. J e s t więc oczy­ wiste, że nam iętności nie powinny m ieszać się z innym i zdolnościam i przypom inania, takim i ja k pam ięć i w yobraź­ nia, od których się różnią przez w rażenie przyjem ne albo nieprzyjem ne w odczuciach duszy; n ato m iast inne czynni­ ki naszych rem iniscencji bierze się pod uw agę o tyle, o ile 17 Cóż mogą pomóc szalejącem u przekonyw ania i upom inania? http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

45

h i s t o r ia d u s z y

przypom inają w prosty sposób w rażenia otrzym ane, nie bacząc n a troski lub przyjem ności, które m ogą im tow a­ rzyszyć. Taka je st w łaśnie asocjacja idei w o statnim przypadku, gdzie idee zew nętrzne nie przedstaw iają się wcale takim i, jakie są n a zewnątrz, ale złączone są z pewnymi rucham i, które m ącą sensorium; w pierwszym przypadku wyobraź­ n ia mocno poruszona zam iast zatrzym yw ania w szystkich pojęć, przyjmuje zaledwie jedno proste pojęcie idei złożonej albo raczej widzi jedynie swój stały przedm iot wewnętrzny. W niknijmy je d n a k bardziej w szczegóły nam iętności. Kiedy d u sza postrzega idee, które docierają do niej przez zmysły, te pow odują w niej przez sam o to wyobrażenie przedm iotu uczucie radości lub tro sk albo nie w zniecają ani jednych, ani drugich, a wówczas nazywam y je indyferentnym i, podczas gdy pierwsze pow odują m iłość lub n ie­ naw iść przedm iotu, który spowodował ich narodzenie się przez swe działanie. Je śli wola, k tó ra w ynika z idei odbitej w mózgu m a upodobanie w kontem plow aniu i zatrzym yw aniu tej idei, ja k to zachodzi wówczas, gdy myślimy o pięknej kobiecie, o pew nym osiągnięciu itd., nazyw am y to radością, rozko­ szą, przyjem nością. Kiedy wola d o tk n ięta nieprzyjem nie cierpi z powodu jakiejś idei i chciałaby ją od siebie odda­ lić, to w ynika stąd sm utek. Miłość i nienaw iść są dw iem a nam iętnościam i, od których zależą w szystkie inne. Miłość do przedm iotu obecnego m nie cieszy; miłość do przedm io­ tu przeszłego je s t przyjem nym w spom nieniem ; miłość do przedm iotu przyszłego je s t tym, co nazyw a się pragnieniem albo nadzieją, kiedy się pragnie albo m a się nadzieję n a rozkoszowanie się nim . Zło obecne budzi sm u tek albo nie­ naw iść; zło m inione d o starcza rem iniscencji przykrych; lęk budzi zło spodziewane. Innym i uczuciam i duszy są różne stopnie m iłości albo nienaw iści. Je śli je d n a k te u czu cia są ta k silne, że odciskają głębokie ślady w naszym mózgu do tego stopnia, iż cały n asz organizm je s t nim i zbulw ersow a­ ny i nie kieruje się ju ż dłużej praw am i rozum u, wówczas ten sta n gwałtowny nazyw a się namiętnością, k tó ra n as http://rcin.org.pl/ifis

46

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

pociąga w stronę swego przedm iotu w brew woli naszej d u ­ szy. Idee, które nie b u d zą radości ani sm u tk u , nazyw am y indyferentnym i, o czym była ju ż mowa; ta k ą je s t idea p o ­ w ietrza, kam ienia, koła, dom u itd. Pom inąw szy je d n a k te idee, w szystkie inne wiążą się z m iłością albo nienaw iścią, a wówczas w człowieku kipi nam iętność. Każdy wiek m a nam iętność swoją. Pragnie się w sposób n a tu ra ln y tego, co odpow iada ak tu a ln e m u stanow i ciała. Młodość siln a i dy­ nam iczna lubi wojaczkę, przyjem ności m iłosne i w szystkie rodzaje rozkoszy; bezsilna staro ść zam iast być wojownicza, staje się lękliwa; je s t sk ą p a zam iast lubić w ydatki; śm ia­ łość je s t w jej oczach zuchw alstw em , a rozkosz w ystępkiem dlatego, że nie je s t stw orzona dla niej. Te sam e p rag n ien ia zauw ażam y u zwierząt, które ta k ja k my s ą wesołe, figlar­ ne, zakochane w m łodości, a n astęp n ie gnuśniejące powoli i obojętne wobec w szelkich przyjem ności. W związku z tym stan em duszy, który każe kochać lub nienaw idzić, doko­ n u ją się w ciele ru ch y m ięśni, za pośrednictw em których możemy połączyć się ciałem lub d u ch em z przedm iotem naszej przyjem ności, a o d su n ąć się od tego, którego obec­ ność n a s drażni. Niektóre afekty duszy przejaw iają się św iadom ie albo w uczu ciu w ew nętrznym , inne zaś bez tego uczucia. Afekty pierwszego rodzaju podlegają praw u, n a zasadzie którego ciało p o słuszne je s t woli; dociekanie, ja k się to dokonuje, nie je s t dla n a s isto tn e. Chcąc w yjaśnić owe n a stę p stw a albo efekty nam iętności, w ystarczy uciec się do pew ne­ go przyspieszenia albo opóźnienia ru c h u płynu nerw ow e­ go, który zdaje się pow staw ać n a p o czątk u nerw u. Afekty drugiego rodzaju s ą bardziej ukryte; ruchy, które je po­ w odują, nie zostały jeszcze w pełni w yjaśnione. W bardzo żywej radości w ystępuje wielkie rozszerzenie serca, p u ls się podnosi, serce m ocno bije, a czasam i naw et słyszy się jego palpitację; czasam i w ystępują ta k gwałtowne poty, że w dalszej konsekw encji n astęp u je u p a d e k sił, a naw et nagła śm ierć. Złość w zm aga w szystkie ruchy, a w k o n se­ kw encji krążenie krwi, co spraw ia, że ciało staje się g orą­ ce, zaczerw ienione, drżące, skłonne do nagłych wydzielin, http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

47

h is t o r ia d u s z y

które je drażnią, p o d atn e je s t n a krwotoki. S tąd te częste apopleksje, biegunki, niezabliźniające się rany, żółtaczki, przyspieszenia oddechu. Lęk, owa nam iętność, k tó ra za­ kłóca ca łą m aszynę i staw ia ją - by ta k rzec - n a warcie dla w łasnej obrony, pow oduje mniej więcej takie sam e sk u tk i ja k gniew; otw iera on arterie, czasam i leczy p arali­ że, letarg, podagrę, wyrywa chorego sprzed b ram śm ierci, ale też pow oduje apopleksję, n ag łą śm ierć i wiele innych straszn y ch skutków . U m iarkow any lęk zm niejsza w szyst­ kie ruchy, spraw ia poczucie zim na, w strzym uje poty, czy­ ni ciało podatnym n a zaraźliwe wyziewy, wywołuje blednięcie, p rzestrach , słabość: rozluźnienie zwieraczy odbytu itd. Zm artw ienie pow oduje te sam e przypadki, chociaż osłabia, a przede w szystkim zw alnia w szystkie ru ch y wi­ talne i anim alne. Tym czasem wielkie zm artw ienie powo­ duje czasam i śm ierć. Je śli odniesiecie w szystkie te sk u tk i do ich przyczyn, dojdziecie do w niosku, że nerw y w inny działać n a krew; tym sposobem jej bieg regulow any przez bieg tch n ień ulega przyspieszeniu albo spow olnieniu. Ner­ wy, które trzym ają arterie ja k gdyby w sieciach, zdają się więc w złości i radości pobudzać krążenie krwi tętniczej ożywiając sprężyny arterii. Podczas stra c h u i zm artw ienia, tej nam iętności, k tó ra zdaje się być złagodzonym strach em (przynajm niej co do jego efektów) tętnice są ściśnięte, z d u ­ szone z tru d em pozw alają n a przepływ krwi. A gdzież nie m a tych nitek nerw ow ych? Są one w w ew nętrznej tętnicy szyjnej, w tętnicy skroniow ej, w tętnicy mózgowej, kręgowej i podobojczykowej, n a początk u podobojczykowej prawej i szyjnej, w p n iu aorty, w tętn icach ram iennych, w tętnicy trzew nej, w tętnicy krezkowej i w tych, które w ychodzą z m iednicy - wszędzie, gdzie s ą zdolne do pow odow ania tych skutków . W styd, który je s t o d m ianą stra c h u , ścisk a żyłę skroniow ą, gdzie je s t o n a otoczona rozgałęzieniam i części tw ardej i zatrzym uje krew w twarzy. A czyż to nie przez czynność nerwów pow staje erekcja - efekt w yraź­ nie zależny od zatrzy m an ia się krwi? Czyż nie je s t pewne, że sa m a w yobraźnia w praw ia w te n s ta n naw et e u n u c h a ? Tylko ta przyczyna pow oduje ejakulację nie tylko w p o sta ­ http://rcin.org.pl/ifis

48

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ci nocnej polucji, ale również w dzień. Im potencja zależy często od w ad wyobraźni, ja k również jej zbyt wielkiego zap ału albo też skrajnego u spokojenia, czy też różnych chorób, których przykłady m ożna wyczytać u V enette’a 18 i M ontaigne’a 19. Nie m a ta k nadm iernej wstydliwości, p o ­ wściągliwości i nieśm iałości, czyniącej mężczyznę n a jb a r­ dziej kochliwego niezdolnym do usaty sfak cjo n o w an ia płci pięknej, z której nie m ożna by się wydobyć bardzo szybko w szkole rozpu stn y ch kobiet. Oto zarazem teoria m iłości i teoria w szystkich innych nam iętności; je d n a przychodzi cudow nie n a poparcie drugiej. J e s t oczywiste, że nerw y odgryw ają tu rolę najw iększą i są głów ną sprężyną n a ­ m iętności. Aczkolwiek nie znam y przyczyn nam iętności, to św iatła n a tem at m echanizm u ruchów ciał ożywionych rozprzestrzeniające się za n aszych dni, pozw alają n am przynajm niej w yjaśnić w szystkie te nam iętn o ści przez ich skutki. Skoro wiemy, n a przykład, że zm artw ienie zwęża średnicę naczyń, aczkolwiek nie wiemy, ja k a je s t pierw ot­ n a przyczyna tego, że nerw y ściągają się wokół n ich ta k ja k gdyby chciały je zadusić, to w szystkie sk u tk i, które n astęp u ją , ja k m elancholia, śledziennictw o i m an ia s ą ła ­ twe do zrozum ienia: w yobraźnia p o ru sza n a m ocnym w ra­ żeniem , gw ałtow ną n am iętnością, wpływa n a ciało i n a tem peram ent; i odw rotnie, choroby ciała a ta k u ją wyob­ raźnię i um ysł. Skoro m elancholia ro zu m ian a tak, ja k ją pojm ują lekarze, pojawi się, to nabierze c h a ra k te ru śledzienniczego w ciele osoby przedtem ja k najbardziej w e­ sołej i uczyni ją z konieczności ja k najbardziej sm u tn ą; zam iast przyjem ności, które się wcześniej lubiło, będzie się odtąd miało skłonność do sam otnictw a.

18 Nicolas Venette, De la génération de l’homme ou Tableau de Vamour conjugal, Cologne 1716 (1 wyd. 1686). 19 Michel M ontaigne, Próby, W arszaw a 1957. Przekład T adeusza Żeleńskiego (Boya), 1.1, rozdział XXI, „O potędze w yobraźni”, s. 163177. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

49

h i s t o r ia d u s z y

R o zd zia ł XI O zdolnościach, które za le żą od n a w y k u organów z m y s ło w y c h W ytłum aczyliśm y pam ięć, w yobraźnię i nam iętność jako zdolności duszy należące w yraźnie do zwykłej dyspozycji sensorium , będącym tylko m echanicznym uporządkow a­ niem części, które tw orzą su b stan cję mózgu. Zobaczyliśmy, że: 1. pam ięć polega n a tym, że idea podobna do tej, z k tó rą zetknęliśm y się wcześniej pod wpływem w rażenia pocho­ dzącego od ciała zewnętrznego, budzi się i ponownie jawi się przed duszą. 2. Je śli obudzi się w sposób w ystarczająco energiczny, aby w ew nętrzna dyspozycja mózgu zapłodniła ideę bardzo silną albo bardzo żywą, wówczas m am y wy­ obrażenia m ocne, które kilku autorów* ujęło w klasę albo rodzaj szczególny i które przekonują bardzo zdecydowanie duszę, że przyczyna tej idei istnieje poza ciałem. 3. Wyob­ raźn ia je s t ze w szystkich części duszy n ajtru d n iejsza do uregulow ania i podlega ona najłatwiej zakłóceniom i roz­ strojowi. S tąd bierze się to, że w yobraźnia n a ogół szkodzi bardziej sądzeniu niż sa m a pam ięć, bez której d u sz a nie może kom binow ać wielu idei. Można by rzec, że chłodny rozsądek zwany pospolitym , aczkolwiek ta k bardzo rzadki, przyćm iew a się i ja k gdyby rozpływa pod wpływem gorąca ruchów żywych i rozedrganych części fantazjującej mózgu; 4. Na koniec pokazałem , ile to przyczyn zm ienia sam e idee rzeczy, ile też potrzeba przezorności, aby u n ik n ą ć błędu, który zwodzi człowieka w pew nych przypadkach mimo jego woli. Niech mi wolno będzie dorzucić, że ta wiedza je s t a b ­ solutnie konieczna dla sam ych lekarzy, aby poznać, w yjaś­ nić i leczyć różne schorzenia mózgu. Przejdźmy do nowego rodzaju zdolności cielesnych, k tóre odnoszą się do duszy zmysłowej. Pamięć, w yobraź­ nia, nam iętności utw orzyły pierw szą klasę, a skłonności, * [Herman] Boerh[aave] Inst. med. de sens. intern [Institutiones rei medicae, Lugduni B atavorum 1705]. http://rcin.org.pl/ifis

50

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

żądze, in sty n k t, przenikliw ość, pojętność utw orzą klasę drugą.

1. O skłonnościach i żą d za ch Skłonności są dyspozycjami, które zależą od szczegól­ nej stru k tu ry zmysłów, od tw ardości lub m iękkości n e r­ wów, które znajd u ją się w tych o rganach albo raczej je tworzą, od różnych stopni żywotności tch n ień itd. To tym stanom zawdzięczamy skłonności albo n a tu ra ln y w stręt, jak i m am y do pew nych rzeczy, które p o ru szają zmysły. Żądze zależą od pew nych organów przeznaczonych do tego, by dostarczać w rażeń, które każą n am prag n ąć roz­ koszow ania się albo korzystania z rzeczy pożytecznych dla zachow ania naszej m aszyny i rozm nażania naszego g a tu n ­ ku; ta o sta tn ia żądza je s t ta k sam o p iln a i podległa tym sam ym zasadom lub tym sam ym przyczynom co głód*. Dobrze je s t wiedzieć, że starożytni um ieszczali również w tej sam ej klasie pew ne dyspozycje n aszych organów, które b u d zą odrazę, a naw et zgrozę zw iązaną z rzeczami, które mogłyby nam szkodzić. Oto dlaczego odróżniali żą­ dze chutliwe i popędliw e, to znaczy takie, które każą n am pragnąć tego co dobre, albo zbaw ienne, o których nie m o­ żemy myśleć bez przyjem ności oraz takie, które każą n am myśleć o tym, co dla n a s je s t szkodliwe, przy czym trzeba nam sporo w ysiłku i odrazy, aby móc je odrzucić. Kiedy mówię „my”, to dlatego, że trzeba - choć to nie spodoba się ludzkiej zarozum iałości - ludzi traktow ać razem ze zwie­ rzętam i, gdyż chodzi o zdolności, które n a tu ra d ała w spól­ nie jednym i drugim .

2. O instynkcie In sty n k t polega n a dyspozycjach cielesnych czysto m e­ chanicznych, które k ażą działać zw ierzętom bez u p rz e d ­ * M. Senac. Anat. d H e ist. s. 514. [Jean -B ap tiste de Senac, L ’A natomie d ’Heister, Paris 1735, 2 wyd.]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

51

h is t o r ia d u s z y

niej refleksji, niezależnie od wszelkiego dośw iadczenia i ja k gdyby n a sk u te k pewnego rodzaju konieczności; czynią to je d n a k (co je s t godne podziwu) w sposób odpow iadający najlepiej zachow aniu bytu. S tąd rodzą się: sym patia, ja k ą pew ne zw ierzęta m ają w sto s u n k u do siebie, a niekiedy w sto s u n k u do człowieka, do którego wiele spośród nich przyw iązuje się czule n a całe życie; a n ty p a tia albo n a ­ tu ra ln a aw ersja; przebiegłość, zdolność rozpoznaw ania; zdolność autom atycznego, niepoprzedzonego rozw ażania­ mi, a je d n a k pewnego w yboru pokarm ów , a naw et ziół leczniczych, które m ogą pom agać im w pow ażnych ch o ­ ro bach. Kiedy nasze ciało dotyka ja k a ś choroba, ta k że z tru d e m sp ełn ia ono swoje funkcje, podobne je s t wów­ czas do ciała zw ierząt m ach in aln ie skłonnych do sz u k a ­ n ia środków , by tem u zaradzić, chociaż tych środków nie znają*. Rozum nie może pojąć, ja k dokonują się działania n a pozór ta k proste. Uczony lekarz, którego cytuję, zadow ala się stw ierdzeniem , że operacje te dokonują się n a z a sa ­ dzie praw , którym Stw órca n a tu ry podporządkow ał ciała ożywione, i że w szystkie pierw otne przyczyny bezpośred­ nio od tych praw zależą. Noworodek spełnia różne czynno­ ści, ta k ja k gdyby wyćwiczył się w nich podczas całej ciąży nie znając żadnego z organów, które służą tym czynnoś­ ciom; motyl ledwie ukształtow any p o ru sza swoimi nowy­ mi skrzydłam i, la ta i kołysze się sw obodnie w powietrzu; pszczoła ledwie zdąży się urodzić, a ju ż zbiera miód i wosk; przepióreczka ledwie się wykluje, a ju ż rozpoznaje ziarno, które jej odpowiada. Te zwierzęta nie m ają innego m istrza poza instynktem . Chcąc w ytłum aczyć wszystkie te ru ch y i te działania S tah l20 nie m iał racji, co je s t oczywiste, tłu ­ m acząc zręczność zwierząt jako efekt naw yku. * Boerh, Inst. Med. [Herman Boerhaave, Institutiones rei medicae, Lugduni B atavorum 1705], 20 Georg E rn st Stahl (1660-1734), a u to r Theońa medica vera, Halae 1737. Sformułował teorię anim izm u (witalizmu) i koncepcję flogistonu. http://rcin.org.pl/ifis

52

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Pewną je st rzeczą, ja k zauw aża człowiek najbardziej zdolny* w całym świecie do tego, by wyrwać sekrety n a tu ­ rze, że je st w ru c h u ciał ożywionych coś innego niż rozum ­ n a m echanika, a dokładniej „pewna siła, przynależna n a j­ drobniejszym cząstkom , z których uform ow ane je s t zwierzę i je st rozprzestrzeniona w każdej z nich; cechuje ona nie tyl­ ko każdy g atun ek zwierzęcy, ale każde zwierzę tego sam ego g atu n k u , przez co każde z nich p orusza się i czuje różnie i n a swój sposób, podczas gdy w szystkie dążą w sposób ko­ nieczny do tego, co sprzyja zachow aniu ich bytu i m ają do pewnych rzeczy n a tu ra ln ą awersję, któ ra ich pewnie chroni przed tym, co mogłoby im szkodzić”. Łatwo pomyśleć, że człowiek nie stanow i w yjątku. Tak, niewątpliwie to je st ta form a w łaściw a każdem u ciału, ta siła w rodzona tkw iąca w każdym elem encie w łóknistym , w każdym włóknie naczyniowym, i zawsze istotnie różna od tego, co nazyw a się elastycznością, skoro bowiem ta ulega zniszczeniu, ta d ru g a istnieje n ad al utrzym ując się naw et po śm ierci i budzi się przy najm niejszej sile poruszającej; to ta przyczyna - pow iadam - powoduje, że jestem mniej zwinny od pchły, aczkolwiek skacze o n a n a zasadzie tej sam ej m echaniki; to dzięki niej przy potknięciu moje cia­ ło reaguje ta k szybko ja k błyskaw ica, aby odzyskać rów ­ nowagę i uchronić m nie od u p ad k u . To pewne, że d u sz a i wola nie uczestniczą wcale w tych czynnościach ciała, które pozostają nieznane największym anatom om ; dowo­ dem tego jest, że d u sza może mieć tylko je d n ą ja s n ą ideę w danym momencie. Jakiej więc nieskończenie wielkiej liczby różnych ruchów trzeba by jej było, aby przewidzieć w m gnieniu oka, wybierać, łączyć, porządkow ać z ja k n a j­ w iększą dokładnością? Któż więc może wiedzieć, ile trze­ b a m ięśni, by skakać; ja k zginacze winny być zw alniane, ja k prostow niki w inny być zginane czasam i powoli, a cza­ sam i szybko; ja k taki, a nie inny ciężar m ożna podnieść? Któż wie w szystko, co trzeba, aby przebiegać wielkie prze­ * M. de M aupertuis [Pierre-Louis M oreau de M aupertuis (16981759), a u to r Yenus physigue, b.m.w. 1745], http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

53

h i s t o r ia d u s z y

strzenie m ając ciało o ogrom nym ciężarze, aby szybować w pow ietrzu, wznosić się gdzie wzrok nie sięga i przebywać niezm ierzone obszary k raju ? Czy m ięśnie potrzebują więc rad y bytu, który naw et nie zn a ich nazw; który nie zn a ani ich więzadeł, ani sposobu posługiw ania się nimi, aby przy­ gotować się do przeniesienia bez ryzyka i poderw ania całej m aszyny, do której są przym ocowane? D usza nie m a w tym celu w ystarczającej doskonałości zarówno u człowieka, ja k i u zwierzęcia; m usiałab y n a siąk n ą ć tą wiedzą geom etrycz­ n ą, k tó rą zak ład a Stahl, podczas gdy nie zna m ięśni, które s ą jej posłuszne. W szystko to bierze się więc z sam ej siły in sty n k tu , a m onarch ia duszy je s t tylko chim erą. Są tysią­ ce ruchów w ciele, których nie je s t ona naw et przyczyną w arunkow ą. Ta sa m a przyczyna, k tó ra każe uciekać albo przylatyw ać krukow i n a widok pew nych przedm iotów albo n a odgłos ja k ich ś hałasów , czuw a również bez przerwy n a swój sposób nad zachow aniem jego bytu. J e d n a k ten sam k ru k , lub inne wielkie ptaki, które p o ru szają się w powie­ trzu , m ają w łasne odczucie właściwe ich instynktow i. Stwierdzimy więc n a koniec, że każde zwierzę m a w łas­ ne czucie i własny sposób jego wyrażania, który je st zawsze zgodny z prostym rozsądkiem , instynktem , z m echanizm em , który może przewyższać całą inteligencję, ale nie może jej oszukać. Potwierdzimy tę konkluzję przez nowe obserwacje.

3. O tym , ż e zw ierzęta w yra ża ją sw oje idee p r z e z te sa m e zn aki ja k m y Spróbujem y nakreślić dokładnie, n a czym polega wie­ dza zwierząt i do jakiego sto p n ia się porozum iew ają, nie w chodząc je d n a k w szczegóły zbyt często pow tarzane o ich poczynaniach, bardzo przyjem nych niewątpliwie w dzie­ łach pew nych filozofów, którzy chcieli się podobać* i god­ nych podziwu w księdze przyrody. * Zob. głównie ojciec B ougeant, Ess. Phil. sur le lang. d es B êtes [Guillaume H yacinthe B ougeant (1690-1743), a u to r Amusem ent ph i­ losophique sur le langage d es bêtes, Paris 1739]. http://rcin.org.pl/ifis

54

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Ponieważ zw ierzęta m ają m ało idei, to dlatego m ają m ało term inów , aby je wyrazić. D ostrzegają ja k my odle­ głość, wielkość, zapachy, w iększość cech wtórnych* przy­ pom inają je sobie. J e d n a k oprócz tego, że m ają o wiele mniej idei, to nie m ają żadnych innych określeń poza o kre­ śleniam i języka afektywnego, o którym mówiłem. Czy to ubóstw o bierze się ze słabej wiedzy ich organów ? Nie, gdyż papugi pow tarzają słowa, których je uczym y, nie znając ich znaczenia i nie p o słu g u ją się nim i nigdy, by wyrazić w łasne myśli. Nie pochodzi ono również z b ra k u idei, gdyż u czą się one odróżniać poszczególne osoby, a n aw et głosy i odpow iadają n am gestam i aż nazbyt ja sn o w yrażającym i ich wolę. J a k a je s t więc różnica między n aszą zdolnością rozum o­ w ania i zdolnością zwierząt? Ich język możemy rozum ieć, aczkolwiek je s t niemy; są to św ietne pantom im y; n asz je s t sło w n y i często jesteśm y prawdziwymi gadułam i. Otóż są to idee i znaki idei, których nie m ożem y od­ mówić zwierzętom, nie szokując zdrowego ro zsąd k u . Te znaki s ą stałe, zrozum iałe d la każdego zwierzęcia tego s a ­ mego g a tu n k u , a naw et g a tu n k u innego, bo n aw et są zro­ zum iałe dla ludzi. Wiem to w sposób ta k pewny, pow iada Lamy**, że p ap u g a m a wiedzę, ta k ja k wiem, że cudzozie­ miec ją m a; te sam e znaki, które akceptujem y w pierw ­ szym przypadku, liczą się również w drugim . T rzeba m ieć mniej zdrowego ro zsąd k u od zwierząt, aby odm aw iać im wiedzy. Nie trzeba n am zarzucać, że znaki rozróżniające u zwie­ rząt są arbitraln e i nie m ają nic wspólnego z ich odczucia­ mi, bo w szystkie słowa, którym i się posługujem y, są rów ­ nież takie sam e, a tym czasem oddziałują n a nasze idee, kieru ją nim i, zm ieniają je. * J a k mówi Locke. [Według Locke’a ciałom przysługują cechy p ier­ wotne, ja k m asa, rozciągłość, kształt, ruch, spoczynek. Do w tórnych cech należą: sm ak, zapach, kolor, dźwięk. Por. R ozw ażania dotyczące rozumu ludzkiego, W arszawa 1955, t. 1, s. 165-166]. ** Disc, anat., s. 226. [Bernard Lamy, Discours anatomiques, B ru ­ xelles 1679]. http://rcin.org.pl/ifis

N atu ralna

55

h i s t o r ia d u s z y

Litery zostały wynalezione później niż słowa, a zbierane razem tw orzą wyrazy i tym sposobem je st n am wszystko jedno, czy czytamy znaki, czy też słyszymy słowa, k tó ­ re z n ich się buduje, gdyż przyzwyczajenie spowodowało przywiązywanie do tych sam ych idei w cześniejszych od jed n y ch i drugich. Litery, słowa, idee - w szystko je s t więc um ow ne u człowieka ta k sam o ja k u zwierzęcia; je s t je d ­ n a k oczywiste, że kiedy spojrzym y n a m asę mózgu ludz­ kiego, to pomyślimy, że ten n arząd może objąć olbrzymią ilość idei, a w konsekw encji w ym aga dla o d d ania tych idei więcej znaków niż u zwierzęcia. To n a tym w łaśnie polega cała wyższość człowieka. J e d n a k mężczyźni, a zw łaszcza kobiety przedrzeźnia­ ją się lepiej niż owe ptaki, które pow tarzają śpiew innych ptaków dochodząc w tym do komicznej doskonałości. J a k a je s t bowiem różnica między dzieckiem a w yuczoną p a p u ­ gą? Pow tarzają one jednakow o dźwięki działające n a ich uszy, a dokonuje się to z jednakow ym brakiem ich rozu­ m ienia. J e s t to godny podziwu związek zmysłów zew nętrz­ nych i w ew nętrznych, związek słow a jednego ze słu ch em drugiego i pow iązanie ta k ścisłe między wolą i ru ch am i m ięśni poruszających się zawsze zgodnie z wolą zwierzę­ cia, jeśli budow a ciała n a to pozwala. P tak słu ch ający śpiew u po raz pierwszy otrzym uje ideę dźwięku; odtąd pozostaje m u tylko słu c h ać now ych melodii, aby je po­ w tarzać (zwłaszcza jeśli je słyszy często) z ta k ą łatw ością, z ja k ą my wymawiamy nowe słow a angielskie. D ośw iad­ czenie* pozwoliło nam dowiedzieć się, że m ożna nauczyć mówić i pisać w krótkim czasie** głuchego od urodzenia, a w konsekw encji głuchoniem ego; a czy ten, kto m a tylko oczy, nie je s t mniej uprzyw ilejow any od papugi, k tó ra m a wrażliwe uszy?

* Zob. Amman. de loąuela, s. 81 i 103. [Johann C onrad Amman (1669-1724), Dissertatio de loąuela, Am stelodam i 1700, De loąuela, Lugduni B atavorum 1742], ** Dwa m iesiące, Amman 81. http://rcin.org.pl/ifis

56

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

4. O przen ikliw ości i pojętności Pozostaje nam przedstaw ić dwie inne zdolności, które zależą od tej samej zasady, to znaczy od początkowej i pier­ wotnej dyspozycji organów, a mianowicie od przenikliwości i pojętności, które biorą się z perfekcji cielesnych zdolności sensytyw nych. Przenikliwość je s t szczęśliwą, niedającą się określić dyspozycją w stru k tu rze w ew nętrznej zmysłów i nerwów oraz w ru c h u tchnień. Przenika ona duszę w rażeniam i ta k jasnym i i wyraźnymi, że d ają jej one m ożność szybkiego i dokładnego odróżniania ich od siebie. To, co nazywam y pojętnością albo rozumieniem, je s t za­ leżną od tych sam ych części zdolnością, za pośrednictw em której wszystkie te zdolności, o których mówiłem, mogą dać duszy wielką liczbę w rażeń jednocześnie, a przy tym nie mniej jasn y ch i w yraźnych, ta k że dusza obejm uje, by ta k rzec, w tej sam ej chwili i bez żadnego pom ieszania w iększą lub m niejszą ilość idei wedle sto p n ia perfekcji tej zdolności.

R o zd zia ł XII O afektach d u s z y z m y s ło w e j 1. Wrażenia, rozróżnianie i w iedza D usza zmysłowa nie tylko zn a dokładnie to, co czuje, ale te czucia są jej przynależnością, ja k gdyby m odyfika­ cją jej sam ej. To w łaśnie odróżniając te różne modyfikacje, które ją dotykają i p o ru szają n a różne sposoby, widzi ona i rozróżnia poszczególne przedm ioty wywoływane przez nie dla niej. I to rozróżnianie, kiedy je s t czyste i by ta k rzec bez chm ur, daje jej wiedzę dokładnie ja s n ą i oczywistą. J e d n a k w rażenia naszej duszy m ają dw a oblicza, które należy rozważyć: są one bądź czysto spekulatyw ne, a je ­ śli ośw iecają um ysł, daje im się nazwę wiedzy; bądź też przynoszą duszy p oruszenia przyjem ne lub nieprzyjem ne, http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

57

h i s t o r ia d u s z y

a wówczas stanow ią przyjem ność albo szczęście, troskę albo nieszczęście naszej istoty. W rzeczywistości my cie­ szymy się bardzo pewnie tylko m odyfikacjam i n as sam ych, a praw dą je st, że d u sz a sprow adzona do p o siad an ia sam ej siebie, je s t tylko bytem akcydentalnym . Dowodzi tego fakt, że d u sz a nie zna sam ej siebie i pozbaw iona je s t sam ej sie­ bie, kiedy nie m a d o stęp u do w rażeń. Całe jej szczęście i nieszczęście tkw ią tylko we w rażeniach przyjem nych łub nieprzyjem nych, które otrzym uje w sposób bierny; to z n a ­ czy, że nie je s t o n a w ładna ich sobie dostarczyć i wybie­ rać je sobie wedle swej woli, ponieważ one zależą wyraźnie od przyczyn, które jej są całkowicie obce. W ynika stąd , że szczęście nie może zależeć od sposobu m yślenia albo ra ­ czej odczuw ania, albowiem pew ną je s t rzeczą i sądzę, że n ik t nie zaprzeczy, że się nie myśli, nie czuje tak, ja k by się chciało. Ci, którzy więc szu k ają szczęścia w swych roz­ m yślaniach albo w poszukiw aniu praw dy, k tó ra n am się wymyka, szukają jej tam , gdzie jej nie ma. Prawdę mówiąc szczęście zależy od przyczyn cielesnych, takich ja k pewne skłonności ciała, n a tu ra ln e czy też nabyte, ale zawsze for­ m ujące się przez działanie ciał obcych n a nasze. Są ludzie, którzy dzięki szczęśliw em u u rząd zen iu naszych organów i um iarkow aniu ich pragnień są szczęśliwi m ałym kosz­ tem , a przynajm niej są szczęśliwi i zadowoleni ze swego losu, a tym sposobem tylko przez przypadek może zasko­ czyć ich nieszczęście. Są inni (niestety je st ich najw ięk­ sza liczba), któiym potrzebne są ciągle nowe przyjem ności i to coraz bardziej p ik an tn e. Ci je d n a k są szczęśliwi tylko przez przypadek; może to być m uzyka, wino, opium , które rozwesela; je d n a k najczęściej zniechęcenie i sk ru c h a idą tu ż za tą uroczą przyjem nością, k tó rą uw ażano za jedyne dobro, za jedyne bóstw o godne naszych hołdów i naszego pośw ięcenia. Człowiek nie je s t więc powołany do tego, by być doskonale szczęśliwy. Je śli nim jest, to tylko cz asa­ mi, przez przypadek, w m om encie, gdy najm niej się tego spodziewa. Tym czasem trzeba podporządkow ać się su ro ­ wości swego s ta n u i posługiw ać się - jeśli to możliwe - całą siłą rozum u, aby udźw ignąć jego ciężar. Te środki nie d ają http://rcin.org.pl/ifis

58

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

szczęścia, ale przyzwyczajają do tego, by się obywać bez niego i ja k się powiada, n abierać cierpliwości i z koniecz­ ności upraw iać cnotę. Te krótkie rozw ażania o szczęściu zniechęciły m nie do ta k wielu trak tató w n ap isan y ch n a ten sam tem at, w których styl zastępuje treść, sw ada zajm uje m iejsce zdrowego rozsądku; w których olśniew a się u ro ­ kiem frywolnej elokwencji z b ra k u solidnego rozum ow ania; w których wreszcie nie pozostaje nic innego ja k rzucić się n a złam anie k a rk u w odm ęty pysznej metafizyki, skoro nie je s t się fizykiem. Jedynie fizyka może znieść trudności, ja k zauw aża Fontenelle*. J e d n a k czyż bez doskonałej znajo­ m ości części, które sk ład ają się n a ciała zorganizowane, oraz praw m echaniki, którym części podlegają, aby wyko­ nywać swe różne ruchy - czyż bez tego wszystkiego m ożna wypowiadać n a tem at ciała i duszy coś innego niż próżne paradoksy albo tworzyć błędne S3^stemy, będące owocem rozprzężonej wyobraźni czy też m odnej zarozum iałości? To je d n a k z łona tej ignorancji w ychodzą ci m ali filozofo­ wie, choć wielcy budowniczowie hipotez, pomysłowi twórcy dziwnych i szczególnych snów, którzy bez teorii ja k i bez dośw iadczenia chcieliby posiąść praw dziw ą filozofię ciała ludzkiego. Ich oczom pokazałaby się n a tu ra , a oni by cał­ kowicie ją zapoznali, gdyby nie była zgodna z ich sposobem jej pojm ow ania. O, schlebiająca i u słu ż n a wyobraźnio, czy nie w ystarczy ci dążyć do podobania się i stać się najd o ­ skonalszym m odelem kokieterii? Czy m usisz żywić czu­ łość prawdziwie m acierzyńską dla tych dzieci najbardziej kalekich i bezrozum nych, żeby zadow alając się z samego faktu płodności nie dbać o to, że twoje płody m ogą ukazać się oczom innych jak o śm ieszne i ekstraw aganckie? Tak, słuszne je st, aby miłość w łasna, k tó ra tworzy autorów , a zwłaszcza złych autorów , płaciła im potajem nie pochw a­ łami, których publiczność im odm awia, gdyż ten rodzaj odszkodow ania, który podtrzym uje ich odwagę, być może uczyni ich lepszymi, a naw et doskonałym i w przyszłości. * [Bernard Fontenelle (1657-1757)], Digression sur les anciens et les modernes [Paris 1688]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

59

h is t o r ia d u s z y

2. O woli W rażenia, które n a s poruszają, sk łan iają duszę do chce­ nia lub niechcenia, do k o ch an ia lub nienaw idzenia tych w rażeń wedle przyjem ności albo troski, ja k ą n am spraw ia­ ją; ów sta n duszy skłanianej w ten sposób do decyzji przez swe w rażenia, nazyw a się wolą. Trzeba je d n a k odróżnić wolę od wolności. Można bo­ wiem zostać przyjemnie, a w konsekw encji dobrowolnie po­ ruszonym przez jak ieś wrażenie, nie będąc w stanie odrzu­ cić go albo przyjąć. Taki sta n je st przyjemny i dobrowolny, w którym znajd u ją się wszelkie zwierzęta, a naw et człowiek, kiedy zaspokaja jak ieś pilne potrzeby, które przeszkadza­ ły Aleksandrowi wierzyć, że je st bogiem, ja k wmawiali m u jego pochlebcy, gdyż potrzebowali stroju i konkubiny. Rozważmy je d n a k przypadek człowieka, który chce czu­ wać, ale podaje m u się opium ; przyjem ne odczucia, jak ich m u d o starcza ten boski środek, zap raszają go do sn u ; jego wola zm ienia się do tego stopnia, że d u sza je st do sn u przym uszana. Ponieważ zwierzęta cieszą się praw dopodob­ nie tylko takim i możliwościami wolicjonalnymi, nie w ynika z nich dla ich duszy ani dobro an i zło m oralne. Opium u sypia więc duszę razem z ciałem; w dużej dawce czyni człowieka furiatem . K antarydy zażywane w ew nętrznie ro­ dzą nam iętność m iłosną ze zdolnością do jej zaspokojenia, co często drogo kosztuje. D usza człowieka ukąszonego przez wściekłego psa, sa m a staje się wściekła. Poust21, lek jadow ity używ any często w Mongolii w ychudzą, powoduje im potencję, pozbaw ia powoli duszę rozum u zastęp u jąc ją du szą, k tó rą nie nazw ałbym naw et zmysłową, ale w egeta­ tyw ną. Cała histo ria trucizn* dowodzi ja sn o , że to, co po­ 21 H erm an B oerhaave w Praelectiones academ icae in propńas Institutiones rei medicae (wydanie z kom entarzem Alberta Hallera), Gottingae 1739-1744, t. 4, s. 489-490, pisze o napoju sporządzanym z opium , który Mongołowie nazyw ają „poust” (potus ex stram onio et opio, quem p o u st vocant Mogoles). * Zob. Mead, De venenis [Richard Mead (1673-1754), Mechanica expositio venenorum, Lugduni B atavorum 1737. W ydanie oryginalne A Mechanical Account ofPoisons, London 1702]. http://rcin.org.pl/ifis

60

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wiedziano o napojach m iłosnych u starożytnych, nie je s t aż ta k bajeczne i że w szystkie zdolności duszy łącznie ze św iadom ością są tylko zależnościam i od ciała. W ystarczy trochę za dużo wypić i zjeść, aby sp aść do sta n u zwierzę­ cego. Pijany Sokrates zaczął tańczyć n a widok św ietnego pantom im a* i zam iast przykładu m ądrości ten nauczyciel ojczyzny dał tylko przykład lubieżności i zmysłowości. Wśród wszelkich przyjemności nie m ożna myśleć, m ożna tylko odczuwać. W m om entach, które po nich n astęp u ją, a które sam e w sobie nie są pozbawione rozkoszy, d u sza roz­ pływa się poniekąd w słodyczach, których zaznała, ta k ja k gdyby chciała je przedłużyć; zdaje się zdradzać pragnienie do potęgowania swojej przyjemności przez jej kontem plo­ wanie; jed n ak oddana uczuciu rozkoszy całym swoim je s te ­ stwem, zdaje się niczego nie odczuwać i prawie zapom inać o swoim istnieniu. Tymczasem omdlenie, w jakie popada, je st jej drogie; nie wyszłaby z niego szybko i bez przym u­ su, gdyż ta zachwycająca konw ulsja nerwów, która upoiła duszę ta k wielkim uniesieniem , w inna trw ać jak iś czas po­ dobna do zawrotów głowy, podczas których widzi się coś n a kształt krążących przedmiotów, które daw no przestały się kręcić. Ten kto byłby zły, że czyni przykrość** rodzinie podczas sennych m arzeń, nie wykazuje tej sam ej woli z po­ wodu pewnego rodzaju św iądu, który idzie, by ta k rzec, szu ­ kać duszy w ram ionach sn u i uprzedzić ją, że tylko od niej zależy, aby być szczęśliwą przez m ałą chwilkę; jeśli n a tu ra po obudzeniu się gotowa je st zdradzić swoją pierwszą wolę, wówczas inna nowa wola rodzi się w duszy i sugeruje n a tu ­ rze najkrótsze środki wyjścia ze s ta n u niecierpiącego zwło­ * Ruchy przekazyw ane są od człowieka do człowieka; uczu cia n a ­ bywa się podobnie, a rozmowa z m ądrym i ludźm i dodaje m ądrości. To je st łatwe do w yjaśnienia n a podstaw ie tego, co ju ż powiedziano w rozdziale XI. 3. ** Dobry Leeuw enhoeck poświadcza, że jego obserw acje hartso ek eriańskie nie były czynione nigdy kosztem rodziny, [Nicolas H artsoeker (1656-1725), holenderski fizyk, embriolog i lekarz, odkrywca plem ­ ników (spermatozoidów) - być może uw aga ta m a związek ze sporem o pierw szeństwo tego odkrycia]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

61

h i s t o r ia d u s z y

ki, by osiągnąć inny, bardziej przyjemny, w którym zgodnie z nawykiem, będzie się miało wyrzuty, ja k to bywa głównie w następstw ie przyjemności zażytej bez potrzeby. Oto człowiek ze w szystkim i złudzeniam i, których je st igraszką i łupem . Jeśli je d n a k przyroda oszukując n as i w prow adzając w błąd d ostarcza n am przy tym przyjem ­ ności, to niech n a s ciągle ta k oszukuje. Wreszcie nic nie je s t ta k ograniczone ja k w ładza duszy n ad ciałem i nic nie je s t ta k rozległe ja k panow anie ciała n ad duszą. D usza nie tylko nie zn a m ięśni, które są jej posłuszne, ale również w łasnej władzy wolicjonalnej n ad organam i życiowymi; nie oddziałuje o n a je d n a k nigdy arb i­ tralnie n a te sam e organy. Cóż mówię! O na naw et nie wie, czy wola je s t przyczyną poruszeń m ięśni czy też po p ro stu przyczyną okazjonalną w prow adzoną do gry przez pewne w ew nętrzne dyspozycje mózgu, które działają n a wolę, po­ ru sza ją ją tajem nie i sk łan iają ją w jakikolw iek sposób. S tah l myśli inaczej: daje duszy, ja k to insynuow ano, w ła­ dzę absolutną; o na w szystko u niego tworzy, naw et hem o­ roidy. Zajrzyjcie do jego teorii medycyny, gdzie usiłuje do­ wieść swoich wymysłów przez rozum ow ania metafizyczne, które czynią ją jedynie bardziej niezrozum iałą i ośmielę się powiedzieć, bardziej śm ieszną.

3. O sm aku W rażenia rozw ażane jak o zwykła wiedza albo jak o wie­ d za przyjem na lub nieprzyjem na, sk łan iają duszę do s ą ­ dów dwojakiego rodzaju. Kiedy odkryw a o n a praw dy, co do których upew nia się sa m a z oczywistością, k tó ra pozy­ skuje jej zgodę, ta operacja duszy zgadzającej się, k tó ra nie może uchylić się przed konfrontacją ze św iatem prawdy, nazyw a się po p ro stu sądzeniem . Kiedy je d n a k ocenia ona w rażenie przyjem ne albo nieprzyjem ne, które otrzym uje od swych różnych odczuć, wówczas ten sąd przybiera nazwę sm aku. Daje się nazwę dobrego sm a ku odczuciom , które schlebiają n a ogół w szystkim ludziom i które są, by ta k rzec, bardziej akredytow ane, bardziej m odne. I odwrotnie, http://rcin.org.pl/ifis

62

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zły sm ak je st tylko sm akiem szczególnym, m niej zwyczaj­ nym, czyli dotyczącym odczuć mniej upow szechnionych. Z nam ludzi pióra, którzy sąd zą inaczej; u trzy m u ją, że do­ bry lub zły g u st je st tylko sądem rozum nym albo dziwnym, który d u sz a wyprowadza ze swych w łasnych w rażeń. Te odczucia - pow iadają - które podobają się n ap raw d ę n ie­ którym , niezależnie od tego, że są całkiem wadliwe i n ie­ doskonałe, bo sądzą oni albo źle, albo zbyt spolegliwie; je d n a k nie podobają się i odstręczają w iększą liczbę, gdyż ci drudzy m ają zdrowy um ysł albo um ysł prawy; te odczu­ cia są przedm iotem złego sm aku. J a osobiście sądzę, że nie m ożna się pomylić wobec tych odczuć; m yślę, że sąd w ychodzący od zm ysłu wewnętrznego, od w łasnego odczu­ cia, od poruszenia duszy nie może być fałszywy, ponieważ polega n a sm akow aniu przyjem ności albo n a odczuw aniu troski, których w efekcie dośw iadczam y, dopóki trw a od­ czucie przyjem ne lub nieprzyjem ne. Są tacy, którzy lubią n a przykład zapach palonego końskiego kopyta, p apieru lub pergam inu. Jeśli będzie się rozum iało przez z ły sm ak, sm ak osobliwy, to przyznam , że te osoby m ają zły gust, a kobiety w ciąży, których gusty się zm ieniają w zależności od s ta n u ciała, m iałyby również zły gust, podczas gdy je s t oczywiste, że są one tylko spragnione rzeczy n a ogół odpy­ chających, które były dla nich obojętne przed ciążą, a tym sposobem m ają one tylko gusty osobliwe zw iązane z ich stanem , które spotykam y rzadko. Kiedy je d n a k uw aża się za przyjem ne odczucie, jakiego d o starcza zap ach po m a­ dy à la maréchale, pom ady piżmowej, bursztynow ej i ta k wielu innych zapachów ta k wygodnych dla p udli sz u k a ­ jących swych właścicieli, a to w tym sam ym czasie, kiedy rozkoszujem y się przyjem nością, ja k ą w szystkie te rzeczy spraw iają duszy, to nie m ożna powiedzieć, że o sądza się je źle albo zbyt łaskaw ie. Jeśli są sm aki gorsze lu b lepsze, to zawsze jedynie przez sto su n ek do odczuć przyjem niej­ szych, jakie odbiera ta sam a osoba; a ponieważ w końcu dany sm ak, który uw ażam za rozkoszny, nie je s t tolerow a­ ny przez in n ą osobę, n a k tó rą działa on całkiem inaczej, to gdzie je s t to, co nazyw a się dobrym i zły m sm a kiem ? Nie, http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

63

h is t o r ia d u s z y

jeszcze raz nie, odczucia człowieka nie m ogą go mylić; d u ­ sza ocenia je dokładnie wedle ich w artości, odpowiednio do odczuć przyjem ności albo nieprzyjem ności, jakie pod ich wpływem odbiera.

4. O geniuszu P ostaram się określić pojęcie geniuszu z dokładnością większą, niż to zrobiłem dotychczas. Pospolicie rozum ie się przez słowo gen iu sz najwyższy stopień doskonałości, ja k ą um ysł ludzki może osiągnąć. Chodzi więc ju ż tylko o to, aby wiedzieć, co rozum ie się przez tę doskonałość. Przyjął się pogląd, że polega o n a n a zdolności u m y słu najbardziej błyskotliwej, k tó ra uderza, a naw et zdum iew a, by ta k rzec, w yobraźnię; w tym w łaśnie sensie, którego sam używałem d la określenia term in u g en iu sz chcąc przystosow ać się do przyjętego zwyczaju z zam iarem w niesienia n astęp n ie popraw ek, poeci, autorzy system atyczni, wszyscy łącznie z abbé C a rta u t de la Villatem* mieliby praw o do geniuszu; zaś filozof o największej w yobraźni, ojciec M alebranche22, byłby pierwszym ze w szystkich. Jeśli je d n a k geniusz je s t um ysłem ta k sam o trafnym ja k przenikliwym; ta k sam o opierającym się n a prawdzie, ta k rozległym, który nie tylko u n ik a błędu, ale podobnie ja k dośw iadczony pilot sta tk u m orskiego u n ik a mielizn po­ sługując się przy tym rozum em ja k busolą, nie oddala się nigdy od celu, posługuje się praw dą z tak ąż precyzją ja k ja sn o ścią, a wreszcie obejm uje łatwo i ja k gdyby w m gnie­ n iu oka m nóstw o idei, k tóiych powiązanie tworzy system eksperym entalny, ta k sam o przejrzysty w zasad ach , ja k trafny w konsekw encjach, to żegnajcie pretensje naszych pięknoduchów i twórców najsłynniejszych hipotez! Żeg­ naj tłum ie geniuszy! Niech ten tłu m odtąd się przerzedzi. * [François C artau t de La Villate,] E ssai historique et philosophi­ que sur le goût, [La Haye 1737]. 22 Nicolas M alebranche (1638-1715), tw órca okazjonalizm u zbli­ żającego kartezjanizm do teologii. http://rcin.org.pl/ifis

64

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Zrobimy więc przegląd głównych filozofów w spółczesnych, którym nazw a geniusza została przyznana i zaczniem y od D escartes’a. Arcydziełem D escartes’a je s t jego m etoda. Popchnął on bardzo daleko geom etrię z p u n k tu , w którym ją znalazł, być może ta k sam o ja k Newton po p ch n ął ją dalej z p u n k tu , w którym zostaw ił ją D escartes. Wreszcie n ik t nie odm aw ia m u u m y słu n atu ra ln ie filozoficznego. Pod tym względem D escartes je s t człowiekiem nadzw yczajnym ; byłby g en iu ­ szem, gdyby - chcąc zasłużyć sobie n a ten ty tu ł - przyćm ił i pozostaw ił daleko w tyle innych m atem atyków . J e d n a k pojęcia wielkości są proste, łatwe do uchw ycenia i określe­ nia. Krąg ich je s t mały, a znaki przedstaw iające się wzro­ kowi czynią je łatwo zauw ażalnym i. Dlatego geom etria i al­ gebra są n au k am i, w których je s t najm niej kom binacji do przeprow adzenia, a zwłaszcza kom binacji tru d n y ch ; widzi się tam wszędzie dużo problem ów i mało rozw ażań. Stąd bierze się fakt, że młodzi ludzie, którzy stu d iu ją m a tem a­ tykę przez trzy lub cztery la ta i d y sp o n u ją zarów no odw a­ gą ja k i bystro ścią u m ysłu, idą w krótce w parze z tymi, którzy nie zostali powołani do przekroczenia granic sztuki; pospolicie zaś geom etrzy będąc dalekim i od genialności, nie są naw et ludźm i wielkiego um ysłu; przypisuję to m a­ łej liczbie idei, które ich a b so rb u ją i ograniczają um ysł zam iast go rozwijać tak, ja k sobie to wyobrażam y. Kiedy widzę geom etrę w ładającego bystrym um ysłem , stw ier­ dzam , że m a go więcej niż ja k iś inny; jego obliczenia do­ tyczą je d n a k tylko nadwyżki, a to co konieczne pozostaje do zrobienia. Czyż je st zadziw iające, że k rąg naszych idei ścieśnia się proporcjonalnie do przedm iotów , które n as bez przerwy zajm ują? Geometrzy, przyznaję, w ładają ła ­ two praw dą, a byłby to ich podwójny błąd, gdyby nie znali prawdziwej m etody jej w ykładania, co zawdzięczam y sław ­ n em u p a n u C lairaut, który podał swoje elem enty geom e­ trii23 (gdyż, dobry Boże!, przed tym doskonałym dziełem 23 Alexis C laude C lairaut (1713-1765); a u to r Elements de geome­ trie, Paris 1741. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

65

h i s t o r ia d u s z y

w jakim że nieładzie i chaosie była ta nauka!). Każcie im je d n a k wyjść z ich ciasnej sfery; niech nie mówią ju ż ani 0 fizyce, an i o astronom ii; niech przejdą do innych przed ­ miotów niem ających żadnego zw iązku z tymi, które zależą od m atem atyki, ja k n a przykład m etafizyka, m oralność, literatu ra; podobni do dzieci, które sądzą, że d o tk n ą n ieba n a linii horyzontu w rzeczywistości, a odsłoni im się św iat idei o wiele większy. Ileż problem ów i to problem ów b a r­ dzo złożonych i tru d n y ch ; jakiż tłu m idei (nie licząc tru d u , jak i geom etrzy zad ają sobie zazwyczaj, by stać się ludźm i oczytanym i i w ykształconym i) i różnych n a u k do objęcia spojrzeniem ogólnym, do grom adzenia, do porównywania! Tym, którzy z b ra k u św iateł p o trzebują autorytetów do w ydaw ania sądów, w ystarczy przeczytać rozpraw ę, ja k ą M aupertuis wygłosił w d n iu przyjęcia do Akademii F ra n ­ cuskiej, a zobaczy się, czy przesadzam mówiąc o m ałych zasłu g ach geom etrów i o ta len tach koniecznych, aby od­ nieść su k ces w n a u k a c h m ających sferę bardziej rozległą. Odwołuję się jedynie do oceny w spom nianego głębokiego geom etry, a przy tym człowieka wielkiego u m y słu , a co więcej prawdziwego geniusza, jeśli takim m ożna być dzię­ ki najbardziej rzadkim cechom , jak ie go charak tery zu ją, a m ianowicie praw da, trafność, precyzja i ja sn o ść. Proszę mi pokazać u D esc artes’a cechy ta k isto tn e dla geniusza, a przede w szystkim proszę mi pokazać je gdzie indziej niż w geom etrii, gdyż - pow tarzam to jeszcze raz - najlepszy z geom etrów będzie praw dopodobnie o statn im z m etafi­ zyków; zaś słynny filozof, o którym mowa, sam w sobie je s t tego dowodem aż nazbyt w yrazistym . Mówi o ideach nie w iedząc sk ąd , czy też w ja k i sposób przychodzą m u one do głowy; jego dwie pierw sze definicje o istocie duszy 1 m aterii są błędam i, z których w yciekają w szystkie inne. Z pew nością w tych M edytacjach m eta fizyczn ych , których głębię, a raczej ciem ność podziwia D eslandes24, D escartes 24 André François B oureau D eslandes (1690-1757, a u to r Histoire critique de la philosophie, A m sterdam 1737). W spom niane Medytacje m etafizyczne D escartes’a ukazały się jako Meditationes de prim a phihttp://rcin.org.pl/ifis

66

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nie wie, czego szu k a ani dokąd zmierza; sam siebie nie rozumie. Przyjmuje idee wrodzone; w ciałach widzi jedynie siłę bożą. Pokazuje zbyt mało rozsądku odm aw iając odczuć zwierzętom, bądź też przyjm ując w ątpienie niepraktyczne, niepotrzebne, m ało istotne; bądź też przyjm ując fałsz za praw dę; pozostając często w niezgodzie z sam ym sobą; od­ chodząc od w łasnej metody; w znosi się przez niezdyscypli­ now aną siłę swoich tchnień, by tym niżej u p a ść i w yciąg­ n ąć z tego jedynie zaszczyt n ad an ia, ja k nierozsądny Ikar, nieśm iertelnego im ienia m orzu, w którym się utopił. Chciałbym , i to ju ż sugerow ałem , żeby sam e b łę­ dy D escartes’a były błędam i wielkiego człowieka. S ą­ dzę, że bez niego nie m ielibyśmy Huygensów, Boyle’ow, M ariotte’ow, Newtonów, M uschenbroeków , G rav esan d e’ów, B oerhaave’ów itd., którzy wzbogacili fizykę w nadzw yczaj­ n ą m asę doświadczeń; i w tym w łaśnie k ie ru n k u zaleca się bardzo żywym w yobraźniom robić karierę. J e d n a k , za pozwoleniem, panie Privat de Molieres25, wielki stro n n ik u system ów, a w szczególności hipotezy k artezjańskiej, czy dowodzi to wszystko czegokolwiek n a rzecz lekkom yślnych przypuszczeń D escartes’a? Cokolwiek by on powiedział, to nieuzasadnione system y b ęd ą zawsze tylko zam kam i b u ­ dow anym i w pow ietrzu, bez żadnego pożytku równie ja k bez fundam entów . Cóż powiemy o dziecku w yobraźni, o tym niew dzięczni­ ku, któiy od sp o ru z m a tk ą może przejść do bicia jej albo swojej niańki? Bardziej zręcznie szło m u budow anie niż Bayle’owi26 burzenie; je d n a k ten uczony m iał najczęściej um ysł trafny i skłonny do u n ik a n ia błędu; n ato m ia st Ma­ lebranche popisał się tylko um ysłem skłonnym do fałszu, losophia, Lutetiae Parisiorum 1646. Przekład polski M edytacje o filo­ zofii pierw szej, W arszaw a 1958. 25 Jo se p h Privât de Molières (1677-1742), fran cu sk i fizyk i m a te ­ m atyk pozostający pod wpływem D escartes’a i Newtona. 26 Pierre Bayle (1647-1706), przedstaw iciel sceptycyzm u n a prze­ łomie XVII -XVIII wieku. Twórca m etody krytycznej, opartej n a źród­ łach, zastosow anej głównie w Dictionnaire historique et critique, Rot­ terdam 1697. http://rcin.org.pl/ifis

N atu ralna

67

h is t o r ia d u s z y

niezdolnym do uchw ycenia prawdy; w yobraźnia, k tó ra n ad nim p an u je nie pozw ala m u mówić o nam iętnościach nie p o p ad ając w nie. Nie potrafił również przedstaw ić błędów zm ysłów nie popadając w przesadę. Podziwiam rozm ach jego dzieła, które tworzy łań cu ch nigdzie nie przerwany; je d n a k błąd, iluzja, m arzenie, zaw rót głowy, m ajaczenie oto m ateriały, które wykorzystuje; są to również ja k gdyby jego przew odnicy prow adzący go do nieśm iertelności. Jego pałac zdaje się być pałacem z bajki, a ręce wróżek przy­ gotowały danie, które n am serw uje. Bardzo słusznie po­ w iedziano, że szuk ał praw dy tylko w tytule swego dzieła27. W ykazuje mniej rozsądku w jej odkryw aniu niż zręczności w jej pokazyw aniu innym . Będąc niewolnikiem przesądów , przyjm uje w szystko; jako ofiara u p io ra albo zjawy, reali­ zuje chim ery, które przechodzą m u przez głowę. Przesądy słu szn ie porów nano do tych fałszywych przyjaciół, k tó ­ rych trzeb a porzucić z chwilą, gdy poczuliśm y ich perfidię. A któż w inien j ą rozpoznać, kto w inien przed n ią się zabez­ pieczyć, jeśli nie filozof? Nie koniec n a tym. Widzi on w Bogu w szystko za wy­ jątk iem sw oich ekstraw agancji i szaleństw ; zauw ażono je d n ak , że czyni z Boga ta k niedołężnego m aszynistę, że jego dzieło nie może posuw ać się naprzód, jeśli robotnik nie w praw ia go bez przerwy w ruch. To ta k ja k chciałoby się dowieść przez tę ideę k artezjań sk ą, że Bóg pożałował, iż stworzył człowieka28. Czyż po tym w szystkim M alebranche mógłby p rete n ­ dować do rangi geniuszów, czyli tych um ysłów szczęśliwie stw orzonych do poznaw ania i jasnego przedstaw iania praw ­ dy? Ja k ż e m u do tego daleko! J e d n a k niewątpliwie b ędą go uw ażać za d u c h a niebiańskiego, eterycznego, którego dociekania rozciągają się poza d w u n aste niebo Ptolem eu­

27 Aluzja do dzieła M alebranche’a: De la recherche de la vérité (Po­ szu kiw an ie praw dy), Paris 1674-1678, t. 1-3. 28 Aluzja do biblijnej Księgi Rodzaju (6,6): „Żałował Pan, że uczynił człowieka n a ziem i i bolał n a d tym w sercu swoim”. http://rcin.org.pl/ifis

68

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

sza29 albowiem idee nabyte przez zmysły, cóż mówię, idee w rodzone D escartes’a naw et m u nie w ystarczają; trzeba m u idei boskich, zaczerpniętych w łonie nieskończoności. Trzeba m u św iata duchowego, intellegibilnego (albo raczej nieintellegibilnego), gdzie zn ajd u ją się idee, to znaczy o b ra­ zy, odbicia w szystkich ciał, aby zaryzykować stw ierdzenie, że Bóg je s t w szystkim , co widzimy, i nie m ożna zrobić k ro ­ ku, aby go nie spotkać w tym ogrom nym w szechświecie, zgodnie z ideą, ja k ą L ukan w yraża w dziewiątej księdze swojej epopei Farsalii: Jupiter est ąuodcum ąue ińdes quocumque moueris30. Słynny Leibniz rozum uje bez opam iętania o bycie i s u b ­ stancji; sądzi, że zn a istotę w szystkich ciał. Co praw da, bez niego nigdy byśm y nie zgadli, że w świecie są m onady i że d u sza je s t je d n ą z nich; nie znalibyśm y tych słynnych za ­ sad, które w ykluczają w szelką rów ność w n atu rze i tłu m a ­ czą w szystkie zjaw iska przez rację bardziej b ezu żyteczn ą niż dostateczną. Wolff jaw i się jak o k o m entator jego te k s­ tów. O ddajem y ta k ą sam ą sprawiedliwość tem u sły n n em u uczniowi, tem u kom entatorow i oryginalnem u do tego sto p ­ nia, że dał nazwę szkole swego m istrza, k tó ra rośnie ciągle pod jego auspicjam i. System , który upiększył płodnością i subtelnością idei cudow nie się w iążących, je s t niew ątpli­ wie najbardziej pomysłowy ze w szystkich. Nigdy m yśl ludz­ k a nie zabłądziła ta k konsekw entnie; co za inteligencja, co za porządek, co za ja sn o ść p atro n u je całem u dziełu. Tak wielkie talenty każą go zasłużenie uw ażać za filozofa w ięk­ szego od w szystkich, naw et od tego, który dał n am p o d sta ­ wy filozofii wolffiańskiej31. Ł ańcuch jego zasad je s t dobrze spojony, ale złoto, z którego zdaje się być wytworzony, jawi się po w łożeniu do tygla probierczego jak o m etal fałszywy! A więc trzeba było tyle sztuki, aby włożyć do relikw iarza 29 K laudiusz Ptolem eusz (ok. 100-178 r. n.e.) w swoim geocentrycznym system ie traktuje o dziewięciu niebach. 30 Lukan, Farsalia, IX, w. 580. Jow iszem je st to w szystko, czego byś tylko nie widział i dokąd byś się nie ruszył. 31 Chodzi o Leibniza. http://rcin.org.pl/ifis

N atu ralna

69

h i s t o r ia d u s z y

błąd, by móc lepiej go w yeksponow ać? Czyż nie powiemy słu c h ają c tych du m nych metafizyków, że spraw iają w ra­ żenie, ja k gdyby uczestniczyli przy stw orzeniu św iata albo przy rozproszeniu ch ao su ? Tymczasem ich pierwsze z a sa ­ dy s ą tylko śm iałym i supozycjam i, w których geniusz m a m niejszy udział niż zarozum iała w yobraźnia. Nazwijmy ich, jeśli chcem y, wielkimi geniuszam i, gdyż badali i chw a­ lili się, że odkryli pierwsze przyczyny! Co do m nie, sądzę, że ci, co nim i gardzili, b ęd ą n ad nich zawsze przed k ład a­ ni; że sukcesy Locke’ów, B oerhaave’ów i tych w szystkich m ądrych ludzi, którzy ograniczyli się do b ad a n ia przyczyn w tórnych, dowodzi dobrze, że tylko m iłość w łasn a nie może w yciągnąć z nich tego sam ego pożytku co z pierwszych. 5. O ś n ie i m a r z e n ia c h s e n n y c h N ajbliższą przyczyną sn u zdaje się być zm ęczenie włó­ kien nerwowych, które w ychodzą od su b stan cji korowej m ózgu. To osłabienie może być spowodowane nie tylko przez nasilenie się biegu płynów, które u cisk ają s u b s ta n ­ cję m ózgu oraz przez zm niejszenie tego krążenia, które nie w ystarcza do rozciągnięcia nerwów, ale przez rozprosze­ nie i w yczerpanie tch n ień oraz przez pozbycie się przyczyn drażniących, które pow odują spoczynek i spokój, a w resz­ cie przez przenoszenie hum orów gęstych i mało ruchliw ych do m ózgu. W szystkie te przyczyny s n u mogą być tłum aczo­ ne przez pierwszą. We śnie d u sza je s t ja k gdyby unicestw iona, gdyż w szyst­ kie zdolności z ok resu czuw ania, które dostarczają jej w ra­ żeń, zostają całkowicie sparaliżow ane w tym stan ie u cisk u mózgu. Podczas sn u płytkiego tylko część tych zdolności je st zaw ieszona albo u nieruchom iona, a w rażenia pow stają­ ce w tym stan ie są niekom pletne albo zawsze w jak im ś punkcie zniekształcone. Oto dlaczego odróżniam y sny wy­ nikające z tego rodzaju w rażeń od tych, które p o ru szają duszę przy przebudzeniu. Wiedza, ja k ą wówczas u zy sk u ­ jem y, z w iększą dokładnością i ja sn o śc ią dostatecznie od­ http://rcin.org.pl/ifis

70

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

kryw a nam n a tu rę m arzeń sennych, które tw orzą się przez chaos idei pom ieszanych i niedoskonałych. Rzadko d u sz a dostrzega we śnie ja k ą ś sta łą praw dę, k tó ra pozwoli jej roz­ poznać swój błąd. Mamy we śnie wewnętrzne poczucie naszej tożsam ości, a zarazem zbyt dużo m ajaczeń, abyśm y wierzyli w to, że wi­ dzimy i abyśm y rzeczywiście widzieli ja sn o nieskończoną ilość rzeczy poza nam i. Działamy niezależnie od tego, czy wola przyjmuje czy też nie przyjmuje udziału w naszych czy­ nach. Zazwyczaj przedmioty, które poruszyły n a s n ajb ar­ dziej w ciągu dnia, pojawiają się nam w nocy, a to je st rów­ nie prawdziwe w odniesieniu do psów oraz zwierząt w ogóle. Wynika stąd, że bezpośrednią przyczyną m arzeń sennych je st każde wrażenie mocne i często wywierane n a część zmysłową mózgu, k tóra nie u sn ę ła albo nie om dlała, i że przedmioty, które wywarły w n as tak żywe poruszenie, są ewidentnie grą imaginacji. J e s t także oczywiste, że m ajacze­ nie towarzyszące bezsenności i gorączce pochodzi od tych sam ych przyczyn i że m arzenie senne je st n a wpół jaw ą, dlatego, że część mózgu pozostaje w olna i otw arta n a ślady tchnień, podczas gdy wszystkie inne są spokojne i zam knię­ te. Kiedy mówimy we śnie, trzeba koniecznie, aby m ięśnie krtani, języka i róg oddechowych były posłuszne woli, i żeby w konsekwencji rejon sensońum , skąd rozchodzą się n e r­ wy biegnące do mięśni, był wolny i otwarty i żeby sam e te nerwy były napełnione tchnieniam i. W czasie nocnych polucji mięśnie podnoszące i przyśpieszające działają silniej niż po obudzeniu; otrzym ują one w konsekwencji znacznie większą ilość tchnień; czyż bowiem mężczyzna nie dotyka­ jąc, a być może naw et dotykając piękną kobietę, mógłby wy­ puścić płyn pojawiający się podczas spółkow ania tak wiele razy, ja k to zdarza się często we śnie zarówno ludziom s ta ­ tecznym, ja k porywczym czy rozpalonym? Ludzie i zwierzęta gestykulują, skaczą, drżą, skarżą się; uczniowie pow tarzają lekcje; kaznodzieje wygłaszają kazania. Ruchy ciał odpowia­ dają ruchom , które dokonują się w mózgu. Łatwo je s t w yjaśnić obecnie ru ch y tych, których nazy­ w am y lunatykam i albo nocnym i markami, gdyż p rzech a­ http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

71

h is t o r ia d u s z y

dzają się śpiąc. Wielu autorów opow iada ciekawe historyjki n a ten tem at; widzieli okropne ich spadanie z góry i często bez szkody. Z tego, co pow iedziano o sn a ch w ynika, że lunatycy śpią napraw dę doskonale w pew nych częściach mózgu, podczas gdy są rozbudzeni w innych, k u którym krew i tchnienia, które k orzystają z otw artego przejścia, płyną do organów ru ch u . Nasz podziw zm niejszy się jeszcze bardziej, kiedy rozważymy kolejne stopnie, które z najm niejszych czyn­ ności w ykonyw anych podczas s n u prow adzą do w iększych i bardziej złożonych, ilekroć ja k a ś idea pojawi się w duszy z dosyć d u żą siłą, aby ją przekonać o rzeczywistej obecno­ ści zjawy, k tó rą w yobraźnia jej przedstaw i; wówczas w ciele d o konują się ru ch y odpow iadające woli, k tó rą ta idea ro­ dzi. J e d n a k jeżeli chodzi o zw inność i ostrożność w ystępu­ ją c ą u lunatyków , to czyż m am y w iększą niż oni łatw ość w u n ik a n iu ty siąca niebezpieczeństw , kiedy idziemy nocą przez nieznany n am teren? Topografia m iejsca m aluje się w mózgu lu n aty k a; zn a on m iejsca, przez które przechodzi, a ich w izerunek usadow iony w mózgu je s t u niego z ko­ nieczności ta k sam o ruchom y, ta k sam o swobodny, ta k sam o ja sn y , ja k u tych co czuwają.

6. Konkluzja o bycie zm ysło w ym J e s t jeszcze wiele innych rzeczy, które dotyczą naszego poznania, a które przyciągają dosyć n aszą ciekawość; po­ znanie ich przekracza nasze siły; nie wiemy bowiem, jak ich właściwości w in n a nabyć m aterialn a za sad a zmysłów, aby mieć b ezpośrednią zdolność odczuw ania; nie wiemy, czy ta za sad a p o sia d a tę siłę w całej swej doskonałości od pierw ­ szej chwili, kiedy zam ieszkuje ciało ożywione. Możliwe, że m a odczucia m niej doskonałe, bardziej pom ieszane lub mniej w yraźne; czy je d n a k te braki nie mogą pochodzić od innych organów cielesnych, które jej dostarczają tych od­ czuć? Ta możliwość je st przynajm niej łatw a do u stalen ia, gdyż są one od niej odcięte przez zatrzym anie poruszeń tch n ień podczas sn u ; a ta sa m a za sad a zm ysłowa m a pod­ http://rcin.org.pl/ifis

72

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

czas sn u lekkiego i niedoskonałego odczucia niekom plet­ ne, aczkolwiek sa m a w sobie je st ona bezpośrednio gotowa do ich otrzym ania w stan ie kom pletnym i wyraźnym. Nie pytam , co staje się z tą za sad ą po śm ierci, jeśli zachow uje ona tę bezpośrednią zdolność odczuw ania; czy w tym przy­ p ad k u inne przyczyny niż organy działające n a n ią w ciągu życia mogą dostarczyć jej odczuć, które uczynią ją szczęś­ liwą lub nieszczęśliw ą? Nie pytam , czy ta część pozbyw­ szy się swych więzów, ale zachow ując sw ą istotę zacznie błądzić będąc w szakże zawsze gotowa do reprodukcji n o ­ wej istoty żywej, czy też pojawi się n a nowo przyobleczona w inne ciało po u p rzed n im rozproszeniu się w pow ietrzu lub w wodzie, u k ry ta w liściach roślin albo w ciele zwierząt; czy ta część m ogłaby odnaleźć się w n asien iu zwierzęcia, które w inna zreprodukow ać? „Mało o to się troszczę, czy d u sz a zdolna ożywić nowe ciała mogłaby odtworzyć w szyst­ kie możliwe g atu n k i przez sum ę różnych kom binacji”*. Te kwestie ze względu n a ich n a tu rę pozostaną nierozstrzyg­ nięte n a wieki. T rzeba przyznać, że nie m am y n a ten tem at żadnego św iatła, gdyż nie wiemy nic poza tym, czego uczą n a s zmysły, które w tym m om encie n as opuszczają; w k o n ­ sekwencji nie w inniśm y pozwolić sobie n a formowanie n a ten tem at żadnych hipotez. M ądry człowiek staw ia prob­ lemy, głupiec i ig n o ran t je pochopnie rozstrzygają, je d n a k dla filozofii tru d n o ść pozostaje. Podporządkujm y się więc ignorancji i pozwólmy szem rać naszej próżności. Oto co mi się wydaje dosyć prawdziwe i zgodne z zasadam i u sta lo n y ­ mi wyżej, a m ianowicie, że zwierzęta um ierając tra c ą sw ą bezpośrednią m oc odczuw ania, a w konsekw encji d u sza zm ysłowa prawdziwie un icestw ia się razem z nimi. Istn iała ona tylko dzięki modyfikacjom, których po śm ierci ju ż nie ma.

* Venus ph ysiqu e [Pierre-Louis M oreau de M aupertuis (16481759), Vénus ph ysiqu e contenant une dissertation sur les animaux et les hommes, b.m.w. 1745]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

73

h i s t o r ia d u s z y

R o zd zia ł XIII O zdolnościach intelektualnych albo o d u s z y rozumnej Zdolnościam i w łaściwym i duszy racjonalnej są postrze­ żenia intelektualne, w olność, uw aga, refleksja, porządek albo aran żacja idei, b ad an ie, sądzenie.

1. O p o strzeżen ia ch Postrzeżenia są sto su n k am i, jak ie d u sz a odkrywa w swoich w rażeniach, które ją poruszają. W rażenia two­ rzą sto su n k i czysto zmysłowe oraz inne, któ re odkrywam y tylko przez poważne b ad an ie. Kiedy słyszym y jak iś dźwięk, u d erzają n a s trzy rzeczy: 1) dźwięk, który je s t wrażeniem ; 2) odległość od n a s do przyczyny dźw ięku, k tó ra je s t róż­ n a od w rażenia dźwięku, aczkolwiek to w rażenie je s t za­ leżnością zw iązaną ze sposobem p o ru sza n ia n a s przez ten dźwięk; w konsekw encji je s t to zwykłe postrzeżenie, ale po­ strzeżenie zmysłowe dlatego, że d o starcza n am go proste wrażenie; 3) sposób, w ja k i przyczyna stw arza dźwięk po­ ru szając powietrze, które uderzyło w n asze uszy. J e d n a k tę wiedzę m ożna nabyć tylko przez b a d a n ia um ysłu; owo poznanie ostatniego sto p n ia nazyw am y p o strzeżen iem in­ telektualnym , gdyż zwykłe w rażenie nie m oże go dać sam o z siebie i trzeba, by nim dysponow ać, zastanow ić się n ad nim i je zbadać. Te postrzeżenia m ożna odkryć jedynie za pom ocą w ra­ żeń uw ażnie badanych; albowiem kiedy widzę kw adrat, nie dostrzegam n a pierwszy rzu t oka niczego, czego nie widziałyby naw et zwierzęta; n ato m iast geom etra, który w ykorzystuje cały swój um ysł do odkrycia właściwości tej figury, otrzym uje z w rażenia, jakie te n k w ad rat czyni n a zm ysłach, nieskończoną ilość postrzeżeń intelektualnych, które w ym ykają się zawsze tym, którzy ograniczając się do odczucia przedm iotu nie w idzą dalej, niż sięga ich wzrok. Możemy więc dojść do konkluzji, że ta o peracja duszy ta k http://rcin.org.pl/ifis

74

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

subtelnej, ta k metafizycznej, ta k rzadko spotykanej u w ięk­ szości um ysłów nie m a innego źródła poza zdolnością do odczuw ania, ale odczuw ać filozoficznie, to znaczy bardziej uw ażnie i głęboko.

2. O wolności Wolność je st to zdolność uw ażnego b ad a n ia w celu od­ kryw ania praw d, czy też zastan aw ian ia się w celu ro zsąd ­ nego skłonienia n a s do działania, albo jego zaniechania. Ta zdolność przedkłada n am dwie rzeczy do rozważenia. 1. Motywy skłaniające n a s do b ad an ia albo zastanow ienia się, albowiem nie robimy niczego bez jakiegoś w rażenia, które działając n a podstaw ę duszy p o ru sza i determ inuje n a sz ą wolę. 2. Wiedzę, k tó rą trzeba zbadać, aby upew nić się o praw dach, których się poszukuje, m otywach, które trzeba rozważyć albo ocenić, aby zająć stanow isko. J a s n e jest, że w pierwszym przypadku to w rażenia po­ przedzają pierwsze ru ch y naszej wolności i predeterm inują duszę bez m ieszania się jej do deliberacji, gdyż to sam e w rażenia popychają ją do owej deliberacji. W drugim przy­ p ad k u chodzi tylko o b adanie w rażeń i za pom ocą tego uw ażnego b ad an ia możemy znaleźć praw dy, których po­ szukujem y, i je stwierdzić. Chodzi tu o różne motywy albo różne w rażenia, które n as popychają do działania lub do jego unik an ia. J e s t więc praw dą, że wolność polega także n a zdolności do odczuw ania. Nie chcę tym czasem pom ijać milczeniem dysputy, k tó ra nie została dotąd rozstrzygnięta; badanie, które je st głów­ nym aktem wolności, w ym aga woli zdeterm inow anej do zajęcia się przedm iotam i, które chce się dokładnie poznać i ta sta ła wola je s t zn a n a pod nazw ą uwagi, owej m atki n au k . Rodzi się więc pytanie, czy ta sa m a wola nie wymaga istn ien ia w duszy siły, za pom ocą której mogłaby um ocnić się i przystosow ać się sa m a do przedm iotu jej poszukiw ań albo czy motywy, które ją p redeterm inują, w ystarczają dla um ocnienia i u trzy m an ia swej uwagi.

http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

75

h i s t o r ia d u s z y

Non nostrum inter vos ta n ta s componere lites32. Ponieważ w tej kw estii nie osiągnięto jeszcze zgody, to w edług wszelkiego praw dopodobieństw a wszelkie racje przytaczane przez obie strony nie zaw ierają w sobie owego critérium veritatis33, n a którym m ogą spocząć filozoficzne um ysły. Oto dlaczego nie będziem y podejmowali próżnych wysiłków, by zniwelować ta k wielkie trudności. W ystarczy dostrzec, że co do uwagi, d u sza może działać dzięki w łasnej mocy, czyli swej siły poruszającej albo aktyw ności w spół­ istniejącej z m aterią, k tó rą praw ie wszyscy filozofowie, ja k powiedziano, zaliczali do liczby atrybutów esencjonalnych by tu sensytyw nego i w ogóle su b stan cji ciał. Nie przechodźm y je d n a k ta k lekko n ad uw agą. Idee n a ­ leżące do kom petencji n a u k są złożone. Poszczególne poję­ cia, które tw orzą te idee, są burzone przez fale innych idei, które kolejno w ypierają poprzednie. Tym sposobem osłabia się i zanika idea, k tó rą chcem y obracać n a w szystkie stro ­ ny, bo wszystkie jej oblicza chcem y poznać i zarejestrow ać w szystkie jej części w pam ięci. Je śli chcem y ją zatrzym ać, to cóż innego możemy zrobić, ja k poham ow ać to szybkie n astępstw o ciągle nowych idei, któiych liczba przytłacza i rozprasza duszę aż do pozbaw ienia jej zdolności m yślenia. Chodzi więc tu taj o nałożenie czegoś w rodzaju wędzidła po­ w strzym ującego wyobraźnię i zachow anie sensorium com­ m une w tym sam ym stanie, spowodowanym w nim przez ideę, k tó rą chcem y uchw ycić i zbadać; trzeba odwrócić całkowicie działanie w szystkich innych przedm iotów, aby zachow ać jedynie w rażenie pierwszego przedm iotu, który poruszył duszę i mieć o nim w yraźną, ja sn ą , żywą i długo trw ającą ideę; trzeba, żeby w szystkie zdolności duszy ja sn e i u kierunkow ane w stronę jednego p u n k tu , to znaczy myśli uprzywilejowanej, do której m am y przywiązanie, były ślepe n a wszystkie inne rzeczy; trzeba, żeby um ysł sam u śpił 32 Wergiliusz, Eklogi, czyli Bukoliki, 3, 108. Nie n aszą rzeczą je st rozsądzać tak wielkie wasze spory. 33 Kryterium prawdy. http://rcin.org.pl/ifis

76

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ów tu m u lt, który dokonuje się w n as i mimo nas; trzeba wreszcie, żeby uw aga duszy u k ieru n k o w ała całe swe siły n a jedno postrzeżenie, żeby m yślała o nim z przyjem nością i energią, ja k gdyby chodziło o zachow anie dobra, które je s t jej drogie. Rzeczywiście, jeśli przyczyna idei, k tó rą się zajm ujem y, nie przeważy w znacznym sto p n iu n a d w szyst­ kimi innym i ideami, to w ejdą one z zew nątrz do mózgu; niezależnie od nich w ew nątrz mózgu p o w stan ą inne idee, które pozostaw ią szkodliwe dla naszych b ad a ń ślady zm ie­ niające ich kieru n ek i zm uszające je do odw rotu. Uwaga je s t kluczem , który może otworzyć, by ta k rzec, jed y n ą część su b stan cji mózgu, gdzie przebyw a idea, k tó rą ch ce­ my sobie odtworzyć. Je śli wówczas w łókna m ózgu skrajnie napięte położą barierę, k tó ra przerwie wszelkie ko n tak ty między w ybranym przedm iotem , a w szystkim i nieproszo­ nymi ideam i starającym i się go zm ącić, to w yniknie z tego najbardziej ja sn e i najbardziej przejrzyste postrzeżenie, ja ­ kie tylko je s t możliwe. Myślimy tylko o jednej rzeczy w tym sam ym czasie; in n a idea kroczy za pierw szą z szybkością, której nie m ożna okre­ ślić, ale któ ra może być różna dla różnych przedmiotów. Nowa idea, któ ra jawi się przed duszą, je st przez n ią po­ strzegana, jeśli przychodzi n a m iejsce tej, k tó ra ju ż odeszła; inaczej d u sza jej nie dostrzeże. W szystkie nasze myśli wy­ rażane są przez słowa, a um ysł nie myśli o dwóch rzeczach naraz, ta k sam o ja k język nie wymawia dwóch słów je d ­ nocześnie. Skąd bierze się więc bystrość tych ludzi, którzy rozwiązują ta k szybko najbardziej złożone problem y? Bierze się z łatwości, z ja k ą ich pam ięć zatrzym uje jak o prawdziwe twierdzenie najbliższe tem u, które form ułuje problem . Dla­ tego podczas gdy m yślą n a przykład o jed en asty m tw ierdze­ niu, to nie troszczą się o prawdziwość dziesiątego; uw ażają za aksjom aty wszystkie rzeczy poprzedzające, udow odnio­ ne wcześniej, któiych ja sn y zbiór m ają w głowie. Tak więc bystry lekarz widzi w m gnieniu oka wszystkie przyczyny choroby i to co trzeba zrobić, aby ją przezwyciężyć. Pozostaje nam tylko pomówić o refleksji, m edytacji i s ą ­ dzeniu. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

77

h is t o r ia d u s z y

3. O refleksji R efleksja je s t zdolnością duszy, k tó ra przywołuje i grom adzi wszystkie w iadom ości konieczne dla odkrycia praw d, których poszukuje i których potrzebuje, by z a sta ­ naw iać się - lub je oceniać - n ad motywami m ającym i ją skłonić do działania lub niedziałania. D usza przy tym b a ­ d an iu kieruje się związkiem istniejącym między ideami, które d o starczają jej swego rodzaju nici przewodniej, żeby mogła sobie przypom nieć wiedzę, k tó rą chce zebrać w celu jej dalszego zb ad an ia i podjęcia decyzji. W ten sposób idea, k tó ra je s t w danej chwili przejęta i w rażenie, które ją zaj­ m uje, w iodą ją po tro ch u i niedostrzegalnie, ja k gdyby za rękę, do w szystkich innych m ających z n ią jak iś związek. Od wiedzy ogólnej przechodzi w ten sposób łatwo do ga­ tunków , a od gatunków schodzi do szczegółów, podob­ nie ja k może przejść od rezultatów do przyczyny, a od tej przyczyny do właściwości, od właściwości zaś do bytu. Tak więc to zaw sze uw aga prowadzi ją do w rażeń, a te, którym i je s t ak tu aln ie zajęta, prow adzą ją do innych n a zasadzie zw iązku, ja k i w szystkie nasze idee m ają między sobą. T aka je s t nić, k tó rą n a tu ra użycza duszy, aby ją przeprowadzić przez lab iry n t swoich myśli i żeby pomóc jej rozwikłać c h a ­ os m aterii oraz idei, w której je s t zanurzona.

4. O porządkow an iu idei Z anim zdefiniuję m edytację, powiem parę słów o po­ rządkow aniu idei. Ponieważ m ają one między sobą różne sto su n k i, d u sza nie zawsze idzie p ro stą drogą w swoich b ad an iach . Tym czasem kiedy dojdzie, chociaż przez wiele zakrętów , do przypom nienia sobie w iadom ości, które chcia­ ła zebrać, dostrzeże między nim i sto su n k i, które m ogą ją prow adzić przez ścieżki ju ż oświetlone i najkrótsze. Zatrzy­ m uje się o n a n a tym następstw ie stosunków , aby odnaleźć i zbadać te w iadom ości z większym ładem i łatwością. Tak oto jesteśm y w większym jeszcze prawie, by wnio­ skow ać, że d u sz a racjo n aln a nie działa, ta k ja k zm ysło­ http://rcin.org.pl/ifis

78

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wa, naw et kiedy rozm yśla i pracuje n ad uporządkow aniem idei.

5. O m edytacji albo o badaniu Kiedy d u sza je st zdeterm inow ana, by czynić jak ieś b a ­ dania, gdy ju ż zebrała niezbędne dla niej w iadom ości; kie­ dy je ułożyła przed sobą i uporządkow ała, zaczyna pow aż­ nie je rozpatryw ać wzrokiem skoncentrow anym n a swym przedm iocie, by nie u tracić nic z jego widoku, by odkryć w szystkie postrzeżenia, które się wymykają, kiedy m a się tylko ich przelotne w rażenia; i to w łaśnie owo b adanie czyni duszę sposo b n ą do sądzenia i upew nienia się co do praw d, które tropi, albo też do odczuw ania wagi motywów, które w inny ją skłonić do decyzji względem stanow iska, jakie w inna przyjąć. Nie m a potrzeby podkreślać, że ta operacja duszy zale­ ży także w całości od zdolności zmysłowej, gdyż b adać, to znaczy czuć dokładniej i wyraźniej, aby odkryć we w raże­ n iach postrzeżenia, które mogły tylko lekko m u sn ą ć d u ­ szę, jeśli nie byliśmy w ystarczająco uw ażni we w szystkich innych przypadkach, kiedy n a n as wpływały.

6. O sądzen iu W iększość ludzi sądzi o w szystkim , a co n a jed n o wy­ chodzi, sądzi źle. Czy dzieje się to z winy idei prostych, które są pojęciami pojedynczymi, odizolowanymi? Nie. Nikt nie m iesza idei niebieskości i czerwoności; mylimy się je d n a k przy ideach złożonych, których isto ta zależy od po­ łączenia wielu idei prostych. Nie oczekuje się, że osiągnie­ my postrzeżenie34 w szystkich pojęć należących do dwóch idei złożonych; do tego trzeba cierpliwości i skrom ności, a więc atrybutów , których b rak każe się rum ienić ludzkiej pysze i lenistw u. Jeżeli je d n a k pojęcie idei A zgadza się z pojęciem idei B, to sądzi się często, że A i B są tożsam e, 34 W oryginale perception. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

79

h i s t o r ia d u s z y

a dzieje się to z niedostrzegania, że pierwsze pojęcie sta n o ­ wi tylko część idei, w której zaw arte są inne pojęcia pozo­ stające w sprzeczności z tą konkluzją. Nawet wola n as b a r­ dzo oszukuje. Połączyliśmy dwie idee przez uczucie miłości lub nienaw iści; łączymy je, aczkolwiek są różne i sądzi­ my o ideach, które zostały przedstaw ione naszej uw adze, nie ze względu n a nie sam e, ale wedle tych idei, z którym i my je związaliśmy, a które nie są pojęciami skła d o w ym i idei, k tó ra podlega sądzeniu, ale pojęciami przypadkowymi i obcymi sam ej tej idei. Rozgrzesza się jedno i potępia inne wedle uczucia, któ rem u podlegamy. Mylimy się również przez tę ułom ność woli i asocjacji, kiedy życzymy sobie, zanim zaczniem y osądzać, aby ja k a ś idea zgadzała się lub nie zgadzała z inną; stąd rodzi się skłonność do jakiejś szkoły albo hipotezy, k tó ra nie doprowadzi n as nigdy do p oznania prawdy. Ponieważ sądzenie je s t kom binow aniem idei, rozum o­ w anie je s t porównyw aniem sądów. Aby coś było u z a sa d ­ nione, trzeba mieć dwie idee ja sn e albo postrzeżenie do­ kładne dwóch rzeczy; trzeba również widzieć trzecią ideę, by ją z nim i porów nać, a oczywistość przym usi n as do pozytywnego albo negatywnego wywodu o odpowiedniości i nieodpowiedniości tych idei. To dzieje się w m gnieniu oka, kiedy widzi się ja sn o , to znaczy, kiedy dysponuje się przenikliw ością, zdolnością do rozróżniania i pam ięcią. G łupcy rozum ują źle; ta k słabo w ładają pam ięcią, że nie przypom inają sobie idei, k tó rą przed chwilą spostrze­ gli; albo też jeśli u d ało im się osądzić podobieństw o swych idei, to szybko stra c ą z oczu ten sąd, kiedy przyjdzie im ze­ staw ić go z trzecią ideą, k tó ra byłaby słu szn ą konsekw en­ cją dwóch pierwszych. Głupcy w ypowiadają bez związku swe idee, a mówiąc właściwie śpią. W tym sensie głupcy s ą odm ianą szaleńców. Nie zgadzają się, że są ignorantami, gdyż ich rozum sprow adza się do miłości w łasnej będącej jak że zrozum iałym odszkodow aniem ze strony natu ry . Z naszej teorii w ynika, że kiedy d u sza dostrzega ja s ­ no i wyraźnie przedm iot, je s t ona zm uszona zgodzić się z praw dam i, które żywo ją uderzają; tej pasywnej zgodzie http://rcin.org.pl/ifis

80

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

daliśm y nazwę sądzenia. Mówię p a syw n ej, by pokazać, że nie w ynika ona z działania woli, ja k mówi D escartes. Kiedy d u sza odkrywa z tą sam ą ja sn o ścią pożytki przew ażające w m otyw ach, które w inny n as skłonić do działania, czy też zaniechania, ja sn e jest, że ta decyzja je s t ciągle tylko s ą ­ dem tej sam ej n atu ry ja k i sąd, który o n a czyni, kiedy ko­ rzy się przed praw dą za spraw ą oczywistości towarzyszącej swoim wrażeniom. Nie znam y jeszcze tego, co się dzieje w ciele ludzkim , aby d u sza m ogła spraw ow ać swoją zdolność sądzenia, rozum ow ania, spostrzegania, odczuw ania. S tan u m y słu zm ienia się bez przerwy, a tch n ien ia czynią w nim zawsze nowe ślady, które z konieczności dają nowe idee i pow odu­ ją w ystępowanie w duszy n ieu stan n ej i szybkiej sukcesji różnych operacji. By nie mieć żadnych idei w ystarczy, aby kanaliki, przez które przepływ ają duchy, były całkowicie zatkane pod wpływem bardzo głębokiego sn u . Gdy włókienka mózgu podnoszą się z ich om dlenia, tch n ien ia prze­ bijają się przez drogi otw arte, a idee, które s ą nieodłączne od tchnień, kroczą i galopują z nimi. W szystkie myśli, ja k zauw aża m ądrze C rousaz35, rodzą się je d n e z drugich; m y ­ śli (albo raczej dusza, której m yślenie je s t tylko przypadłościąj różnicuje się i przechodzi p rze z różne stany; a w edle różnorodności sw oich stanów i sw oich sposobów bycia albo m yślenia, dochodzi do poznania czasem je d n e j rzeczy, cza­ sem innej. Czuje się ona sobą, je s t dla siebie sw y m p r ze d ­ miotem bezpośrednio, a czując się takow ą, w yobraża sobie rzeczy różne od siebie. Niechaj n a tę m ą d rą refleksję od­ powiedzą ci, którzy wierzą, że idee różnią się od myśli; że d u sza podobna wzrokowi m a swoje oczy i przedm ioty - sło­ wem, że w szystkie różnorodne kontem placje duszy nie są różnymi sposobam i odczuw ania sam ej siebie.

35 J e a n Pierre de C rousaz (1663-1748) szw ajcarski m atem atyk i filozof, a u to r Logique, A m sterdam 1695; Traité de beau, A m sterdam 1715, Examen du pyrrhonisme ancien et moderne, La Haye 1733. W Logice C rousaz krytykuje Wolffa, co odpow iadało stanow isku La Mettriego wobec tego filozofa. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

81

h i s t o r ia d u s z y

R ozd ział XIV O ty m , ż e tylko w iara m oże umocnić n a sze przekon anie o naturze d u s z y rozumnej W ykazano, że d u sza racjo n aln a m a funkcje bardziej rozległe od duszy zmysłowej, ograniczonej do wiedzy, ja k ą może osiągnąć również u zwierząt, gdzie je s t wyłącznie zredukow ana do postrzeżeń zmysłowych i do determ inacji m achinalnych, to znaczy, że nie przeprow adza rozważań, które ze spostrzeżeń w ynikają. D usza racjo n aln a może rze­ czywiście wznosić się do postrzeżeń albo idei in telek tu al­ nych, aczkolwiek mało korzysta z tej szlachetnej preroga­ tywy u większości ludzi. Niewielu (wyznaję to z bólem), otóż niewielu w ykracza poza św iat zmysłowy, gdyż w nim zn aj­ duje wszystkie swoje dobra, w szystkie swoje przyjem ności cielesne i nie odczuw a przyjem ności filozoficznych, naw et szczęścia, którego zaznajem y w m iarę, ja k się przyw iązu­ jem y do poszukiw ania prawdy; albowiem studiow anie daje więcej niż pobożność, gdyż nie tylko chroni p rzed nudą, ale dostarcza jeszcze często tego rodzaju rozkoszy albo raczej wewnętrznego zadowolenia, które nazw ałem doznaniam i d ucha, a to niewątpliwie schlebia bardzo miłości w łasnej. Czy po tym w szystkim , co powiedzieliśmy wyżej, je st więc czymś zaskakującym , że św iat abstrakcyjny, in te­ lektualny, gdzie nie wolno mieć poglądu, który nie byłby badany przez surow ych cenzorów; czyż je s t zaskakujące - pow iadam - że ten św iat je st praw ie ta k pusty, ta k o p u ­ stoszały, ja k św iat słynnego założyciela szkoły kartezjańskiej, gdyż je st on zam ieszkały jedynie przez m ałą liczbę mędrców, to znaczy ludzi, którzy m yślą (albowiem to oni reprezentują praw dziw ą m ądrość, a reszta je s t p rzesą­ dem)? A czymże je s t m yślenie, jeśli nie spędzaniem życia przy upraw ie ziemi niewdzięcznej, k tó ra wydaje plon je ­ dynie za cenę tro sk i trudów . W efekcie czyż n a sto osób znajdą się choćby dwie, dla których stu d ia i rozm yślania miałyby jak iś wdzięk? Z jakiej strony św iat intelektualny, o którym mówię, pokazuje się innym ludziom, którzy znają http://rcin.org.pl/ifis

82

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

cały pożytek swych zmysłów za wyjątkiem zm ysłu główne­ go, jakim je st um ysł? Bez tru d u m ożna sądzić, że pojawia się im w oddali jako kraj idealny, którego owoce są czystym zm yśleniem. To w konsekw encji tej wyższości duszy ludzkiej n ad zwierzęcą starożytni nazwali ją racjonalną. J e d n a k byli oni bardzo wrażliwi n a badanie, czy te zdolności nie pocho­ dzą od zdolności ciała, które są jeszcze bardziej doskonałe w człowieku. Zauważyli najpierw , że nie wszyscy ludzie (a przynajm niej w iększość z nich), d y sponują jednakow ym stopniem , jednakow ą rozległością inteligencji, a sz u k a ­ ją c przyczyn takowej różnicy uznali, że m ogła ona zależeć tylko od organizacji cielesnej, doskonalszej u jednych niż u drugich, a nie od sam ej n a tu ry ich duszy. Bardzo p ro ­ ste obserw acje utw ierdziły ich w tym poglądzie. Zobaczyli, że przyczyny, które m ogą powodować zakłócenia organów, m ącą, zniekształcają um ysł i m ogą uczynić imbecylem człowieka światowego, odznaczającego się najw iększą in ­ teligencją i m ądrością. Stąd stwierdzili dość jasn o , że perfekcja u m y słu polega n a doskonałości uzdolnień organicznych ciała ludzkiego; a jeżeli ich dowody nie zostały do tej pory solidnie odrzuco­ ne, to świadczy, że oparte są n a faktach; bo czem uż to s łu ­ żą w rzeczywistości w szystkie rozum ow ania przeciw nieza­ przeczalnym dośw iadczeniom i codziennym obserw acjom ? Trzeba je d n a k wiedzieć, że niektórzy z nich uw ażali n a ­ szą duszę nie tylko za substancję duchow ą, gdyż u nich to określenie oznaczało jedynie m aterię rzadką, aktyw ną, o niedostrzegalnej subtelności, a naw et uw ażali ją ja k gdy­ by za niem aterialną, gdyż odróżniali w su b stan cji ciał, ja k to wielokrotnie ju ż pow tarzano, część p o ru szan ą, to znaczy tę, któ rą uw ażali po p ro stu za ru ch o m ą i daw ali jej nazwę m aterii w raz z form am i aktyw nym i i zmysłowymi tych s u b ­ stancji. Tak więc nie ozdabiano kiedyś duszy epitetam i d u ­ chowej i niematerialnej, gdyż uw ażano ją za formę albo za zdolność aktyw ną i wrażliwą doskonale rozw iniętą i naw et w yniesioną n a najwyższy p u n k t przenikliwości u człowie­ ka. Można wyjaśnić n a podstaw ie tego, co powiedziałem, http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

83

h i s t o r ia d u s z y

praw dziw ą genezę metafizyki słusznie pozbawionej swego chimerycznego szlachectw a. Wielu chciało się wyróżnić utrzym ując, że dusza racjo­ n aln a i zmysłowa tworzą dwie dusze o naturze rzeczywiście różnej i że należało pilnować się, aby ich ze sobą nie pomie­ szać. Ponieważ jed n ak dowiedziono, że d usza nie może są ­ dzić inaczej niż n a podstawie wrażeń, idea tych filozofów zda­ w ała się nasuw ać jaw n ą sprzeczność, która oburzyła prawie wszystkie um ysły wolne od przesądów. Również my często wykazywaliśmy, że wszystkie operacje duszy zostają całko­ wicie zaham owane, kiedy jej odczuwanie ustaje, ja k to bywa we wszystkich chorobach mózgu, które blokują i niszczą wszelką kom unikację idei między tym narządem a organam i zmysłowymi. Tym sposobem , im usilniej badam y wszystkie zdolności intelektualne sam e w sobie, tym bardziej stajem y się przeświadczeni, że wszystkie one są zawarte w zdolności odczuwania, od której zależą tak istotnie, że bez niej dusza nie sprawowałaby nigdy żadnej ze swoich funkcji. W końcu niektórzy filozofowie myśleli, że d u sza nie je st ani m aterią ani ciałem, gdyż rozważając m aterię a b s tra k ­ cyjnie pojmowali ją jako obdarzoną tylko w łasnościam i pasywnym i i m echanicznym i; uw ażali również, że ciała obleczone są w formy zmysłowe, których w łasności mogą uczynić m aterię wrażliwą. Otóż skoro w łaśnie filozofowie ustalili znaczenie term inów, a w iara chcąc być zrozum ia­ ła dla ludzi m u siała posłużyć się z konieczności językiem ludzkim , wynikło stąd , być może, nadużycie sen su polega­ jące n a tym, że w iara odróżniła duszę od m aterii i od cia­ ła, w którym ona mieszka. Czy z tego, że daw ni metafizycy dowiedli, iż d u sza je s t su b sta n c ją aktyw ną i wrażliwą i że w szelka su b stan cja je s t sam a w sobie niezniszczalna - czyż stą d nie w ynika w sposób n atu ra ln y domysł, że to religia w konsekw encji ogłosiła, jakoby d u sza była nieśm iertelna? Oto ja k m ożna pogodzić, moim zdaniem , objawienie z fi­ lozofią, aczkolwiek ta kończy się w tym m iejscu, w którym objawienie się zaczyna. To do sam ych św iateł wiary należy u stalen ie naszych idei o niew ytłum aczalnym pochodzeniu zła; to do niej należy rozwinięcie problem u tego co s p ra ­ http://rcin.org.pl/ifis

84

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wiedliwe i niesprawiedliwe, wyłożenie n am n a tu ry w olności i w szystkich nadprzyrodzonych sił, które w a ru n k u ją korzy­ stanie z niej. Wreszcie skoro teologowie m ają d uszę wyższą od duszy filozofa, niech n am powiedzą i dadzą, jeśli mogą, wyobrażenie tego, co pojm ują oni ta k dobrze, a zw łaszcza istotę duszy i jej sta n po śmierci. Albowiem nie tylko zdro­ w a i racjonalna filozofia wyznaje szczerze, że nie z n a tego bytu nieporów nanego, którego ozdabia się pięknym im ie­ niem duszy i boskim i atry b u tam i, a to w łaśnie ciało zdaje się myśleć*; lecz ona zawsze ganiła filozofów, którzy ośm ie­ lili się twierdzić coś pozytywnego o istocie duszy, przypo­ m inając w tym m ądre Akademie**, które u zn ając jedynie fakty w fizyce nie przysw ajają sobie an i system ów , an i ro ­ zum ow ań członków, którzy w chodzą w jej skład. Przyznaję jeszcze raz, że darem nie próbuję pojąć w m a­ terii części najbardziej rozproszone, najbardziej su b teln e, słowem najdoskonalszą organizację. To nie u łatw ia m i lep­ szego zrozum ienia faktu, że m ateria może myśleć. Je d n a k , po pierwsze, m ateria p o ru sza się sam a; p ro ­ szę tych filozofów, którym się zdaje, że asystow ali przy stw orzeniu św iata, niech mi w yjaśnią te n ru ch , jeśli go pojm ują. Po drugie, spójrzm y n a ciało organiczne. Iloma odczuciam i przesycone je st to ciało i ja k tru d n o dostrzec przyczynę, któ ra te odczucia wytworzyła. Po trzecie, czy łatwiej je s t wyrobić sobie takie pojęcie su b stan cji, k tó ra nie będąc m aterią nie byłaby dziełem n a tu ry an i sztuki; której żadnym sposobem nie m ożna by uczynić w rażliwą - substancji, k tó ra nie zn a sam ej siebie, k tó ra uczy się i zapom ina myśleć w w ażnych o kresach życia? * Jeste m ciałem i myślę (Volt. Lett. Phil. sur l’Ame); [Voltaire, Let­ tres philosophiques (Listy o Anglikach albo Listy filozoficzne; W arszaw a 1952). List Sur l’âme (O duszy). La Mettrie pomylił się, bo w tym dziele nie znajdziemy listu o duszy. J e s t n atom iast rozdział VI - O duszy w Elementach filozofii Newtona, W arszawa 1956, s. 37-45]. Zobaczcie, ja k on sobie kpi przyjemnie z rozum ow ania, które u p raw ia się w szko­ łach, aby dowieść, że m ateria (której się nie zna) nie może myśleć. * Zob. Préface [Wstęp], którym Fontenelle poprzedził Mémoires de l’A cadémie d es Sciences [Paris 1703]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

85

h i s t o r ia d u s z y

Je śli wolno mi przebiec pokrótce te okresy, to czy nie widzimy, że dzieci są rodzajem ptaków , które nie przysw a­ ja ją sobie wiele słów, a zarazem pojęć, gdyż ich mózg je st miękki. Ich sądzenie wlecze się wolnym krokiem za pam ię­ cią; trzeba, żeby idee pow staw ały i utrw alały się w mózgu, zanim będzie m ożna je uporządkow ać i łączyć. Mamy ro­ zum , m am y um ysł; rozwija się on przez ko n tak ty z tymi, którzy go m ają, u p ięk sza się przez w ym ianę idei i wiedzy z bliskim i. Kiedy m ija m łodość, przysw ajanie sobie języ­ ków i n a u k idzie opornie, gdyż w łókna niezbyt elastyczne nie m ają zdolności szybkiego pozyskiw ania, ja k również przechow yw ania idei nabytych. Starzec, laudator tem pońs actP6, je s t niewolnikiem przesądów , które wraz z nim sk o st­ niały. N aczynka zbliżają się do siebie pustym i ściankam i albo tw orzą jedno ciało z w yschniętym płynem; wszystko łącznie z sercem i mózgiem w apnieje z czasem ; tch n ien ia z tru d em podlegają filtracji w mózgu i w m óżdżku. Komory serca m ają ju ż tylko słabe ru ch y tłoczące; b rak krwi i r u ­ chu, to b ra k krew nych i przyjaciół, których nie rozpozna­ jem y, b ra k samego siebie, bo nie wiemy o naszym istn ie­ niu. Taki je st wiek starczego uw iądu, w tórne dzieciństwo, d ru g a w egetacja człowieka, który kończy ta k ja k zaczynał. Czyż trzeba w związku z tym być m izantropem i gardzić życiem? Nie; jeśli czucie daje przyjem ność, to nie m a więk­ szego d o b ra niż życie; jeśli potrafiliśm y z niego korzystać, to cokolwiek by powiedziano, cokolwiek by pisali poeci*, to warto było urodzić się, żyć i um rzeć. Pokazałem wam, że tylko zdolność odczuw ania k ształ­ tuje w szystkie zdolności intelektualne; czyni ona wszystko zarów no u człowieka, ja k i zwierzęcia; przez n ią wreszcie w szystko się w yjaśnia. Dlaczego więc szukać odwołując się do bytu wyimaginowanego, bardziej dystyngowanego racji waszej wyższości n ad w szystkim co oddycha? Czy m acie ja k ą ś potrzebę su b stan cji m ającej wyższe pochodzenie? 36 Chw alca daw nych czasów. Horacy, Sztuka poetycka, w. 173. * R ousseau, Miroir de la vie [Jean-B aptiste R ousseau (1670-1741) Zwierciadło życia]. http://rcin.org.pl/ifis

86

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Czy je st zbyt poniżające dla waszej m iłości w łasnej, że m acie ta k wielki um ysł i ta k wiele św iateł nie znając ich źródła? Nie. Tak ja k kobiety są próżne n a punkcie sw e­ go piękna, ta k też pycha m ędrka będzie o d b ieran a jako w strętn a przez społeczeństw o; może naw et filozofowie nie będą czuć się nigdy w ystarczająco filozofami, aby u n ik n ąć tej uniw ersalnej pułapki. Z resztą proszę zwrócić uwagę, że piszę tu o n atu raln ej historii ciał ożywionych, a w tym, co nie dotyczy w niczym tej strony fizycznej, filozofowi ch rześ­ cijańskiem u w ystarczy - ja k mi się wydaje - podporząd­ kować się światłom Objawienia, i zrezygnować chętnie ze w szystkich dociekań, a pokocha w spólne dla w szystkich w iernych zasoby duchow e. Tak, niewątpliwie, to winno wy­ starczyć, a w konsekw encji nic nie może przeszkodzić, aby p o su n ąć dalej nasze b ad a n ia fizyczne i potwierdzić tę teo­ rię odczuć zmysłowych przez fakty niepodw ażalne.

R o zd zia ł X V P rzyp ad k i potw ierd za ją ce, ż e w s z y s tk ie idee p o ch o d zą z e z m y s łó w Przypadek I O głuchoniem ym z Chartres „Młody człowiek, syn rzem ieślnika, głuchy i niem y od urodzenia, zaczął nagle mówić k u w ielkiem u zdziwieniu całego m iasta. Dowiedziano się od niego, że jak ieś trzy lub cztery m iesiące wcześniej usłyszał dźwięk dzwonów i był niezm iernie zaskoczony tym odczuciem zmysłowym dla niego nowym i nieznanym . N astępnie z lewego u c h a wypłynęło m u coś w rodzaju wody, ale zaczął doskonale słyszeć n a oba u ch a. Przez trzy lub cztery m iesiące sły­ szał nic nie mówiąc i przyzwyczaił się do pow tarzania po cichu słów, które słyszał, w praw iał się w wymowie i ro ­ zum ieniu idei zw iązanych ze słowami. W reszcie uznał, że je s t w stan ie przerw ać ciszę i oświadczył, że mówi, aczkol­ wiek czynił to jeszcze nieudolnie. N atychm iast w praw ni http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

87

h i s t o r ia d u s z y

teologowie zaczęli go pytać o jego sta n w cześniejszy, a ich główne pytania dotyczyły Boga, duszy, dobrych lub złych czynów. Nie zdaw ał się m yślam i sięgać ta k daleko. Acz­ kolwiek urodził się w rodzinie katolickiej, uczęszczał n a m sze, nauczył się żegnać i klękać w postaw ie modlącego, to nie m iał nigdy takiego zam iaru, ani też nie wiedział, co wiąże się u innych z tym i pozami. Nie wiedział dokładnie, czym je s t śm ierć i nigdy o tym nie m yślał. Wiódł życie czy­ sto zwierzęce, zajęte przedm iotam i zmysłowymi i realnym i m ając tylko odrobinę idei u zyskanych dzięki oczom. Nie w yciągnął naw et z porów nania tych idei w szystkiego, co m ożna było wyciągnąć. To nie dlatego, że nie m iał n a tu ra l­ nego um ysłu*, ale um ysł pozbaw iony kontaktów z innym i je s t ta k mało w praw iony i ta k m ało wyćwiczony, że myśli tylko wtedy, gdy zm u sza go do tego konieczność zew nętrz­ na. Największym źródłem** idei człowieka je s t k o n ta k t z innym i ludźm i”. Ta historia z n a n a w całym m ieście C h artres została opublikow ana w Historii A kadem ii Nauk***.

Przypadek II O człow ieku pozb a w io n ym idei moralnych Od p ię tn a stu lat żyje w P ałacu C ontich tokarz, który nie m a w sobie nic z głuchego poza um ysłem . Opowiada, że był w ogrodzie, kiedy go zapytano, czy był n a mszy. Nie m a on żadnej nabytej idei Boga, a kiedy ktoś chce się od niego do­ wiedzieć, czy wierzy w Boga, ten łajdak odpowiada, że nie wierzy i że Boga nie m a wcale. F akt ten uchodzi w Pałacu za powtórzenie przypadku z C h artres, do którego go z tej racji dołączyłem.

* Lub raczej zdolności do jego posiadania. ** Całym źródłem. Pan [Bernard]de F.[ontenelle] ta k twierdzi nie m yśląc o tym, kiedy mówi, że ten głuchy miał tylko idee otrzymywane za pom ocą oczu, gdyż w ynika stąd, że głuchy nie m iał żadnych idei. *** 1703, s. 19 Historii [Histoire du renouvellement de l’Académie royale d e s Sciences]. http://rcin.org.pl/ifis

88

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Przypadek III O ślepcu C heseldena Chcąc widzieć trzeba, żeby oczy były, by ta k rzec, przy­ stosow ane. Jeśli je d n a k części w ew nętrzne tego godnego podziwu organu nie zn ajd u ją się w norm alnym położeniu, widzi się bardzo m ętnie. Pan de Voltaire w E lem entach f i ­ lozofii Newtona, rozdział szósty37 podaje, że ślepy od u ro ­ dzenia m ający czternaście lat, którem u C heselden u s u n ą ł k atarak tę, zobaczył bezpośrednio po tej operacji tylko b a r­ wne światło, nie mogąc je d n a k odróżnić kuli od sześcia­ n u i nie miał żadnej idei rozciągłości, odległości figury itd. Sądzę, że: 1) z b rak u właściwego położenia części oczu, widzenie m usiało być niew yraźne (aby wróciło do norm y, zdeform ow ana soczewka m usiałaby mieć czas, by się roz­ puścić, gdyż nie je s t niezbędna do widzenia); 2) jeśli widzi światło i kolory, w konsekw encji widzi przestrzeń; 3) ślep­ cy m ają dotyk subtelny, bo jed en zmysł k orzysta zawsze z b rak u innego: wiązki nerwowe nie pionowe ja k w całym ciele, ale równoległe i wydłużone aż do koniuszków palców ja k gdyby dla lepszego b ad a n ia przedm iotu - te wiązki, po­ w iadam , które są organem dotyku, są wyjątkowo wrażliwe u ślepców, którzy w konsekw encji w yrabiają sobie łatwo pojęcie figur, odległości itd. w łaśnie przez dotyk. Otóż je ­ śli kulę uw ażnie zb ad an ą przez dotyk, ja sn o w yobrażoną i pojętą, przedstaw im y otw artym oczom, to będzie o n a od­ pow iadała w yobrażeniu jej albo jej idei wyrytej w mózgu; w konsekw encji d u sza będzie m u siała odróżnić tę figurę od każdej innej, jeśli organ dioptryczny będzie dyspono­ wał w ew nętrznym u k ładem koniecznym d la w idzenia. Tak więc niemożliwe jest, aby palce dośw iadczonego an ato m a nie rozpoznały z zam kniętym i oczyma poszczególnych ko­ ści ciała ludzkiego, nie złożyły ich razem i nie zrobiły z nich szkieletu, ta k ja k niemożliwe jest, aby św ietny m uzyk nie ścisnął głośni w dokładnym punkcie, aby wydobyć w łaści­ wy ton, o jak i n am chodzi. Idee otrzym ywane za p o średni­ 37 Zob. Voltaire, Elementy filozofii Newtona, W arszawa 1956, s. 101102 .

http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

89

h is t o r ia d u s z y

ctw em oczu odnajdujem y przez dotyk, a idee otrzymywane za pom ocą dotyku odnajdujem y patrząc. Z resztą wszystko to m ożna było przewidzieć jeszcze przed operacją dzięki wypowiedzi Locke'a, s. 97-78 n a te­ m at uczonego Molyneux38; oto dlaczego ośmielam się przed­ łożyć jedno z dwóch; albo nie dano czasu poruszonem u organowi dioptrycznem u n a ułożenie się w swoim n a tu ra l­ nym siedlisku; albo w m iarę nalegania n a nowowidzącego sprowokowano go do powiedzenia tego, co chciano usłyszeć. Ma się bowiem więcej pomysłowości w popieraniu błędu niż w odkryw aniu prawdy. Ci w ytraw ni teologowie przepytujący głuchego z C hartres, spodziewali się znaleźć w naturze czło­ w ieka sądy wcześniejsze od pierwszych odczuć zmysłowych. J e d n a k Bóg, który nie robi niczego niepotrzebnego, nie dał n am żadnej idei pierwotnej, naw et - ja k ju ż tyle razy mó­ wiono - idei jej w łasnych atrybutów ; w racając zaś do ślepca C heseldena, te sądy byłyby bezużyteczne dla odróżnienia kuli od sześcianu. Należało jedynie dać m u czas n a otw ar­ cie oczu i przyjrzenie się złożonem u obrazowi wszechświata. Kiedy otwieram okno, to czyż mogę od razu odróżnić przed­ mioty? Tak sam o palec może wydać się ta k wielki ja k dom, kiedy światło widzimy po raz pierwszy. Zdumiewające w tym w szystkim byłoby tylko to, że człowiek, który widzi rzeczy w ta k dużych w ym iarach, nie byłby zdolny do żadnego po­ strzegania wielkości, ja k się przekornie powiada.

Przypadek IV M etoda A m m ana słu żą ca nauczaniu głuchych m ow y Oto m etoda, wedle której A m m an uczy m ówienia w k ró t­ kim czasie głuchoniem ych od urodzenia*. 1. Uczeń dotyka 38 J o h n Locke podejm uje „problem Molyneux” w Rozważaniach dotyczących rozumu ludzkiego, W arszaw a 1955, t. 1, s. 181-182. Pierwsze wydanie angielskie ukazało się w 1690 roku. La Mettrie k orzystał z przekładu francuskiego, E ssai philosophique concernant l’entendem ent humain, A m sterdam 1729, s. 97-98. * Kto je s t głuchy od dzieciństw a, zanim nauczy się mówić, czytać i pisać, staje się powoli niemową; sprawdziłem to obserw ując dwie głuchoniem e siostry, które widziałem w Fort Louis. http://rcin.org.pl/ifis

90

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

gardła mówiącego nauczyciela, aby nabyć przez dotyk ideę albo postrzeżenie d rgania organów słowa. 2. B ada w ten sam sposób swoje w łasne gardło i s ta ra się naśladow ać te sam e ruchy, które dotyk pozwolił m u ju ż dostrzec. 3. Oczy zastęp u ją m u uszy (według koncepcji Ammana), to z n a ­ czy, że uczniowie obserw ują uw ażnie różne ruchy języka, szczęki, w arg kiedy nauczyciel wym awia literę*. 4. Robi te sam e ru ch y przed lu strem i pow tarza je aż do doskonałego ich w ykonania. 5. Nauczyciel ściska łagodnie nozdrza u cz­ nia, aby go przyzwyczaić do w ypuszczania pow ietrza tylko przez u sta . 6. Pisze literę, k tó rą każe wymówić, żeby uczeń uczył się jej i wymawiał wiele razy osobno. G łusi nie mówią, ja k się sądzi, od razu, skoro tylko do­ wiedzą się ja k to zrobić; inaczej rozm awialibyśm y w szyscy bardzo łatwo w języku obcym, którego uczym y się przez przyzwyczajenie organów do w ym awiania; m ają oni je d n a k w iększą łatw ość w m ówieniu, dlatego też słuch, ja k i Amm an w yrabia u głuchych, je s t w ielką tajem n icą i p odstaw ą jego sztuki. Niewątpliwie w m iarę p o b u d zan ia w ew nętrznej części ich gardła, które p o d p atru ją u nauczyciela, czują dzięki trąbce E u sta ch iu sz a drżenie, łechtanie, które po­ zwala im odróżnić powietrze dźwięczne od bezdźwięcznego i pow iadam ia ich o tym, że mówią, aczkolwiek je s t to głos nieudolny i prymitywny, który m ożna wyrobić sobie przez ćwiczenie i pow tarzanie tych sam ych dźwięków. Oto gene­ za odczucia zmysłowego, które było im nieznane; oto wzór fabryki w szystkich naszych idei. Sam i uczym y się mówić w m iarę im itow ania dźwięków innej osoby, porów nyw ania ich z naszym i i znajdyw ania w końcu podobieństw . Ptaki, o czym była mowa w innym m iejscu, m ają tę sa m ą zdol­ ność ja k my, ten sam związek między dw om a organam i, a mianowicie organem mowy i słu ch u . G łuchy wydaje jak iś głos ju ż po pierwszej lekcji Am­ m ana. Wówczas gdy głos tworzy się w k rtan i, uczym y go trzym ać u s ta otw arte n a tyle, ale nie więcej niż trzeba, by wymówić ta k ą lub in n ą sam ogłoskę. Ponieważ zaś te lite­ * Zaczynam y od sam ogłosek. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

91

h is t o r ia d u s z y

ry m ają dużo wspólnego ze sobą i w ym agają ruchów zbyt zróżnicow anych, głusi, a naw et ci, którzy nim i nie są, nie zawsze trzym ają u s ta otw arte dokładnie w niezbędnym punkcie; oto dlaczego m ylą się w w ym aw ianiu; trzeba je d ­ n a k być spolegliwym wobec tych pom yłek i ich nie p o p ra­ wiać, gdyż próbując pow tarzać ten sam błąd (przez nich nieuświadom iony) robią błąd mniejszy i w ydają wreszcie dźwięk pożądany. U duchow iona fizjonomia, młody wiek*, organy mowy dobrze przystosow ane, oto czego A m m an w ym aga od swo­ jego ucznia. Woli też zimę od innych pór, gdyż powietrze skondensow ane przez zim no czyni słowo głuchych lepiej słyszane przez nich sam ych. Nasz mózg je s t początkowo nieforem ną m a są pozbaw ioną idei; m a tylko zdolność ich posiadania, a otrzym uje je przez nauczanie z m ożnością ich w iązania i łączenia razem . To nauczanie polega n a czy­ stym m echanizm ie, n a oddziaływ aniu słowa jednej osoby n a słu ch drugiej, k tó ra wydaje te sam e dźwięki i uczy się idei arbitralnych przyw iązanych do tych dźwięków; albo też zważywszy, że chodzi o naszych głuchych, n a wpływie pow ietrza i dźwięków, które każe się pow tarzać im sam ym m achinalnie - ja k to powiedziałem - n a ich w łasny nerw akustyczny, który je s t je d n ą ze stru n , że się ta k wyrażę, dzięki której dźwięki i idee zostają wyryte n a su b stan cji rdzeniowej mózgu w rzucając tym sam ym pierwsze n asio n a do u m ysłu i mózgu ucznia. A m m an myli się sądząc, że to b rak języczka przeszka­ dza w mówieniu. Astruc** i inni autorzy*** godni wiary są innego zdania. Trzeba zresztą doskonałej organizacji fizycznej i ja k gdyby kom unikacji (która u ru c h a m ia się w pewnej mierze n a najm niejszy sygnał) mózgu z nerw am i * Od ośm iu lat do p ię tn a stu . Młodsi są zbyt swawolni i nie odczu­ w ają pożytku z tych lekcji; organy starszych są przytępione. ** De Morb. verier [Jean A struc, 1684-1766, De morbis venereis, Lutetiae Parisiorum 1736], *** [Kaspar] B artholin [1655-1738, d u ń sk i lekarz i anatom ], [Guilielmus] H ildanus, Fallope [Gabriele Falloppio, 1523-1562, wło­ ski ch iru rg i anatom . http://rcin.org.pl/ifis

92

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

organów służących mowie. Bez tych organów, z n a tu ry do­ brze ukształtow anych, głusi n au czan i przez A m m ana m o­ gliby pewnego d n ia słyszeć mowę innych, ale sam i nigdy mówić by nie mogli. Trzeba też organów dobrze przyspo­ sobionych, kiedy uczym y mówić zwierzę albo je tre su je ­ my do różnych zadań. Głuchy, a w konsekw encji niem y od urodzenia, może nauczyć się czytać i wymawiać d u żą licz­ bę słów w ciągu dwóch miesięcy. A m m an pisze o jednym , który um iał czytać i recytować z pam ięci Ojcze n a sz po 15 dniach. Mówi też o innym dziecku, które przez m iesiąc nauczyło się dobrze wymawiać litery i czytać, i względnie dobrze pisać; znało naw et dość dobrze ortografię. N ajkrót­ szym sposobem n au czan ia głuchych, ja k również przysw a­ ja n ia sobie przez nich najłatwiej idei słów, je s t polecanie im „zszywania” albo łączenia razem liter (które rozum ie­ ją n a swój sposób i które pow tarzają bardzo dokładnie) w myśli, słowami i n a papierze. T rudność kom binacji w in­ n a być proporcjonalna do pojętności ucznia; m iesza się ze sobą sam ogłoski i spółgłoski, staw iając je to wcześniej, to później; z początku nie należy zbytnio się spieszyć, bo to raczej wprowadziłoby opóźnienie. Rodzące się idee dwóch albo trzech liter m ożna tylko zaciem nić przez w prow adze­ nie większej ich liczby; um ysł powróciłby do pierwotnego chaosu. Po sam ogłoskach przechodzim y do spółgłosek i do liter najłatw iejszych spośród tych drugich, a wreszcie do ich najłatw iejszych kom binacji; kiedy ju ż potrafi się wymówić wszystkie litery, um ie się czytać. Litery M oddzielonej od E niemego, które je s t z n ią zwią­ zane w wymowie, uczy się za pom ocą ręki, k tó rą głuchy przytyka do gardła oraz przez wysiłek, ja k i czyni, aby za ­ m knąć u s ta w czasie mówienia. Literę N wymawia się obserw ując w lu strze położenie języka i skierow ując w olną rękę w stronę n o sa nauczycie­ la, d ru g ą zaś przykładając do u st, by czuć drżenie k rtan i i wychodzenie dźwięcznego pow ietrza z nozdrzy. G łusi uczą się litery L dotykając językiem do górnych zębów zarówno siekaczy, ja k i kłów oraz do części podnie­ http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

93

h i s t o r ia d u s z y

bienia sąsiadującej z tymi zębam i; po tej czynności dajem y im znak ręką, aby wydali dźwięk przez u sta . W literze R dźwięk podnosi się, w pewien sposób pod­ skakuje i uryw a się. Trzeba czasu, aby nabyć koniecznej giętkości i ruchliw ości dla jej wymówienia. Tymczasem za­ czynam, pow iada au to r, od położenia ręki głuchego n a m o­ ich u sta c h , aby d o tk n ął w pewnym sensie mojego sposobu w ym aw iania i dostrzegł, ja k ten dźwięk je s t modyfikowany; w tym sam ym czasie w inien patrzeć w lu stro , by zobaczyć drżenie i falowanie języka. Również w lustrze n au cza się, ja k uczynić język wy­ pukłym ta k ja k należy, aby wymówić razem głoskę SZ, a zwłaszcza zbadać ręką, ja k powietrze wychodzi z u st. Przy wymowie K, T, P zw racam y uwagę n a ru ch y u s t i języka nauczyciela i badam y ciągle palcam i ru ch gardła. X wymawia się ja k KS. Trzeba więc um ieć łączyć dwie spółgłoski proste, zanim przejdziemy do spółgłosek po­ dwójnych. Wszyscy głusi wym aw iają dosyć łatwo spółgłos­ ki proste, a zw łaszcza literę H. Są one dźwiękiem niem ym albo mało dźwięcznym, który zam ykając albo otwierając swe przejścia, wychodzi sukcesyw nie albo od razu. Kiedy uczeń potrafi wymówić oddzielnie każdą literę al­ fabetu, trzeba, żeby się przyzwyczaił do w ym aw iania spół­ głoski otwierając szeroko u sta , ażeby w argi i zęby nie prze­ szkadzały oglądaniu w lustrze ruchów języka. N astępnie w inien po tro ch u w praw iać się do ich w ym aw iania przy różnych sposobach otw ierania u st; kiedy wreszcie ta u m ie­ jętność zostanie osiągnięta, bierze się dwie lub trzy litery, które próbuje się wymawiać kolejno albo bez przerwy we­ dle nabytej wprawy. Uczeń po dokonaniu takiego p o stęp u czyta linijkę książ­ ki i pow tarza n a pam ięć te sam e słowa, po wymówieniu ich przez nauczyciela, którego uw ażnie cały czas obserw o­ wał. W ten sposób początkowo tylko n aślad u je przeczytane dźwięki, ta k ja k gdyby je rozum iał, gdyż ich idea je st w nim świeża i dobrze wyryta. Amman zauw aża, że litery o, u, e, i, o, e, u, e: m, n, ng, p, t, k; ch, k w ym awia się przy niem al jednakow ej średnicy http://rcin.org.pl/ifis

94

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

otw artych u st. W szystkie głoski wychodzą z głębi gardła. Dlatego są one tru d n e do rozróżnienia przez głuchego. Dla­ tego też wymawia je źle, aż do w yuczenia się w ielu słów; je d n a k ostatecznie faktem je st, że pow tarza w m iarę u pły­ wu czasu i rozum ie dobrze mowę innej osoby. W ybuchowych p, t, k nie wymawia się bez pewnego podniesienia krtani; różnią się one tym od nosow ych m, n, ng. Wymowa głoski sz je s t dostrzegalna w yraźnie d la oka; ja k gdyby czytając głuchy rozum ie to, co do niego się mówi; dobrze je s t mówić m u prosto w u sta , aby spowodować lep­ sze słyszenie nauczyciela, kiedy słyszał ju ż sam ego siebie, ja k ju ż o tym mówiliśmy; je d n a k lepiej uczy się go przez wzrok i dotyk. A ures su n t in oculis, ja k bardzo trafnie mówi au to r tra k ta tu De Loquela, s. 10239. A kiedy ju ż uczeń um ie w końcu czytać i mówić? Wtedy zaczyna się od uczenia go nazw rzeczy najczęściej używ a­ nych, które pokazują się n a co dzień, ta k ja k w n au c za n iu w szystkich dzieci; rzeczowniki, przym iotniki, czasowniki, przysłówki, spójniki, deklinacje, koniugacje i poszczególne skróty językowe stosow ane w nauczanym języku. Amman kończy swój mały, ale świetny tra k ta t sztu k ą popraw iania w szystkich wad języka, ale ju ż nie będę go refe­ rował. Ta m etoda sytuuje się ponad wszelkimi książeczkam i w rodzaju Bureau typographique i Quadrille des enfants40, dzięki któiym głuchy od urodzenia, bliższy zwierzęciu niż dziecku nauczył się ju ż mówić. Uczony m istrz głuchych uczy jednocześnie i w krótkim czasie mówienia, czytania i p isa­ nia wedle reguł ortografii, a robi to wszystko, ja k widzicie, m achinalnie albo przez znaki zmysłowe, które są drogami kom unikacyjnym i w szystkich idei. Oto jeden z tych ludzi, których należy żałować, kiedy ich krótkie życie nie je s t pro­ porcjonalne do pożytku, jak i przynoszą społeczeństw u. 39 Uszy są w oczach. J o h a n n C onrad A mman (1669-1730), Surdus loquens, Amstelodami 1692. Dissertatio de loquela, Am stelodam i 1700, De Loquela, Lugduni B atavorum 1742. 40 M aszyna do nauki pisania, Dzięcięcy kadryl. Nie sposób nie do­ strzec ironii La Mettriego w tych zestaw ieniach. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

95

h i s t o r ia d u s z y

R ozw ażan ia o edukacji Nic ta k nie przypom ina uczniów A m m ana ja k dzieci. T rzeba więc traktow ać ich mniej więcej w ten sam sposób. Je śli się chce wywołać zb yt wiele ruchów w m ięśniach i zbyt wiele idei albo w rażeń w um yśle głuchych, to zam ieszanie w kradnie się do jednych i do drugich. Tak sam o pam ięć dziecka, jego zdolność poznawcza, k tó ra zaczyna dopiero się w ykluwać, będą przeciążone zbytnią pracą. Słabość w łókien i tch n ień w ym aga poważnego odpoczynku. Trzeba więc: 1. nie w yprzedzać rozum u, ale korzystać z pierwszego m om entu, który go wykazuje, aby u stalić w um yśle sen s słów w yuczonych autom atycznie. 2. Iść śladam i postępów duszy, patrzeć ja k rozum się rozwija, słowem obserwować dokładnie, n a jakim sto p n iu zatrzym ać, by ta k rzec, te r­ m om etr rodzącego się rozum u dzieci, aby rozszerzać pro­ porcjonalnie do jego sfery stopniowo rozwijanej rozciągłość wiedzy, k tó rą trzeb a upiększyć i um ocnić; nie kazać przy tym um ysłowi, aby pracow ał za dużo albo za mało. 3. Tak wrażliwe mózgi są ja k m iękki wosk, n a którym odciśnięte w rażenia nie m ogą ulec zatarciu nie utraciw szy całej s u b ­ stancji, któ ra im za podkład posłużyła; stą d idee fałszywe, słow a pozbawione sen su , a w następstw ie tego przesądy, które w ym agają przetopienia, do czego niewielu ludzi je st zdolnych, a co w w ieku rozedrganych ju ż nam iętności staje się praw ie niemożliwe. Ci, którzy podjęli się n au czan ia dzie­ cka, pow inni zawsze w pajać tylko idee ta k oczywiste, że nic nie byłoby w stan ie przyćm ić ich jasności. J e d n a k by tego dokonać, trzeba, żeby oni sam i mieli te sam e idee, co je st rzadkością. Uczymy się tak, ja k byliśmy nauczani, a stą d owe nieskończone propagow anie nadużyć i błędów. Przy­ w iązanie do pierw szych idei je s t źródłem w szystkich tych chorób um ysłu. Nabyliśmy je m achinalnie, nie zachow ując ostrożności przy przysw ajaniu ich sobie, a w konsekw en­ cji tkw im y w przekonaniu, że te pojęcia zrodziły się razem z nam i. Słynny abbé i mój przyjaciel, metafizyk pierwszej klasy, sądzi, że wszyscy ludzie są urodzonym i m uzykam i, a to dlatego, że zapom niał melodii, które sobie przyswoił, http://rcin.org.pl/ifis

96

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

kiedy go nim i usypiała jego niań k a. Wielu ludzi tkwi w po­ dobnym błędzie; ponieważ wpojono im jednakow e idee, to gdyby mówili wszyscy tylko po fran cu sk u , uczyniliby ze swego języka ta k ą sam ą zjawę ja k ze swych idei. W jakiż to chaos, w jakiż labirynt błędów i przesądów pogrąża n a s zła edukacja! I ja k ą szkodę w yrządza się dzieciom pozw alając n a roztrząsanie rzeczy, których idei nie m ają, albo o k tó ­ rych m ają idee mętne!

Przypadek V O dziecku znalezionym w śró d n iedźw iedzi Dziecko w w ieku dziesięciu lat zostało znalezione w 1694 roku w śród niedźwiedzi w lasach leżących n a po­ graniczu Litwy i Rosji. Widok jego był straszny; nie p o słu ­ giwało się ono rozum em an i słowem; jego głos i ono sam o nie miało w sobie nic ludzkiego poza zew nętrzną p o stacią człowieka. Chodziło n a ręk ach i nogach ta k ja k czworo­ nogi; odłączone od niedźwiedzi zdawało się ich żałować; sm u tek i niepew ność malowały się n a jego fizjonomii, k ie­ dy znalazło się w towarzystwie ludzi; m ożna było pom y­ śleć, że je s t to więzień (i za takiego się uważało), który nie p ragnął niczego poza ucieczką aż do chwili, gdy nauczył się opierając się o ścianę rękam i sta n ą ć wreszcie n a nogach ta k ja k dziecko albo m ały kotek. Przyzwyczaiwszy się do ludzkiego sposobu odżywiania się, oswoił się wreszcie po długim czasie i zaczął wymawiać parę słów głosem ch rap li­ wym i takim , ja k ju ż to opisałem . Kiedy pytano go o jego sta n dziki; o okres, kiedy w tym stan ie tkwił, nic o tym nie pam iętał, ta k ja k my nie pam iętam y, co się działo z nam i, kiedy leżeliśmy w kołysce. Connor*, który opow iada tę historię, ja k a zdarzyła się w Polsce, kiedy był w W arszawie n a dworze J a n a Sobie­ skiego, wówczas zasiadającego n a tronie, dorzuca, że sam * S. 133, 134, 135, Evang. med.; [Bernard C onnor albo O ’C onnor (ok. 1666-1698) irlandzki lekarz i filozof, a u to r Evangelium medici sive Medicina mystica, Londini 1697; History o f Poland, London 1698]. http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

97

h i s t o r ia d u s z y

król, wielu senatorów i wielu innych m ieszkańców k raju godnych w iaiy zapew niało go, jak o o bezspornym fakcie, w który nikt w Polsce nie w ątpi, że dzieci często są karm io­ ne przez niedźwiedzie, ta k ja k kiedyś R em us i R om ulus - j a k się pow iada - przez wilczycę. Nieraz dziecko zn aj­ dujące się przed progiem albo w pobliżu żywopłotu, czy też zostaw ione przez nieroztropność w polu, podczas gdy niedźwiedź wygłodzony poluje w pobliżu, zostaje n aty ch ­ m iast pożarte i rozszarpane n a kawałki; jeśli je d n a k zo sta­ ło schw ytane przez niedźwiedzicę karm iącą, zanosi je ona tam , gdzie są jej m ałe, służy m u za m atkę i karm icielkę ta k ja k sw em u dziecku, które po wielu latach zostaje czasam i dostrzeżone i zabrane przez myśliwych. Conor przytacza podobną przygodę do tej, której był św iadkiem , a k tó ra zdarzyła się w tym sam ym m iejscu (w Warszawie) w 1669 roku n a oczach p a n a W andena zwa­ nego B rande de Cleverskerk41, późniejszego am b asad o ra w Anglii w 1699 roku. O pisuje ten przypadek, opowiedzia­ ny m u przez tegoż am b asad o ra, w swoim trak tacie o rzą­ dzie Królestwa Polskiego. Powiedziałem ju ż, że to biedne dziecko, o którym mówi Connor, nie cieszyło się żadnym i św iatłam i rozum u; dowo­ dem je s t fakt, że nie znało nędzy swego s ta n u i że zam iast szukać kontaktów z ludźm i, u nikało ich i nie pragnęło n i­ czego bardziej ja k wrócić do swoich niedźwiedzi. Tak więc, ja k zauw aża trafnie n asz historyk, to dziecko żyło m ach i­ nalnie i nie m yślało więcej od zwierzęcia, ta k ja k now oro­ dek lub ja k człowiek, który śpi, który znajduje się w stan ie letargu albo apopleksji.

Przypadek VI O ludziach dzikich zw a n ych satyram i Ludzie dzicy* dosyć pospolici w Indiach i w Afryce są zw ani Arang-utang przez H indusów oraz Quoias morru 41 J a n Pieter van de B rande, Ridder Heer van Cleverskercke. * Przed dwom a laty n a ja rm a rk u świętego W awrzyńca pokazywano w ielka m ałpę podobną do saty ra T ulpiusa. http://rcin.org.pl/ifis

98

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

przez Afrykanów. Nie są ani grubi ani chudzi, ciało m ają niem al kw adratow e, członki ta k silne i m u sk u larn e, że szybko biegają i m ają siłę nadzw yczajną. Z przodu nie m ają ow łosienia w żadnym m iejscu; je d n a k z ty łu m ają włos z czarnej szczeciny, k tó ra pokrywa całe ich plecy i n a nich się jeży. Oblicze tych zwierząt je s t podobne do twarzy ludzkiej, ale ich nozdrza są płaskie i zakrzywione, a ich pysk je st pom arszczony i bezzębny. Uszy nie różnią się od ludzkich, ani ich pierś, gdyż s a ­ mice satyrów m ają bardzo wielkie piersi, a u sam ców piersi są płaskie ja k u mężczyzn. Pępek m ają bardzo wgłębiony, a kończyny górne i dolne przypom inają ludzkie, ta k ja k podobne są do siebie dwie krople wody albo dw a jajk a. Ich łokcie zginają się ta k ja k nasze; m ają tę sa m ą liczbę palców, kciuk ukształtow any je st ja k u człowieka, łydki nóg i podeszw a stopy, n a której opiera się całe ich ciało, są takie ja k nasze, kiedy chodzą n a n asz sposób, co często się zdarza. C hcąc się napić chw ytają je d n ą ręką za uch o k u b k a, a d ru g ą podtrzym ują dno, n astęp n ie w ycierają swe wargi zachow ując ja k najw iększą czystość. Jeśli są oswojone, to kiedy k ład ą się do sn u , przejaw iają dużo uw agi i dbałości, bo posługują się p oduszką i nakryciem , którym się o p a tu ­ lają z w ielką staran n o ścią. Siła ich m ięśni, krwi i tch n ień czyni je dzielnymi i nieustraszonym i ja k my sam i; ta k a siła je s t sw oista zwłaszcza dla samców, ta k ja k to się zdarza również w naszym g atu n k u . Często rzucają się z w ściekłoś­ cią n a ludzi naw et uzbrojonych, a cóż mówić o kobietach i dziewczętach, wobec których stosują, praw dę mówiąc, ła ­ godniejszą przemoc. Zwierzęta te są najbardziej lubieżne, bezw stydne i skłonne do nierządu cielesnego. Kobiety Indii nie m ają ochoty udaw ać się po raz drugi, by je oglądać w jask in iach , w których się ukryw ają. Są nagie i u p raw iają m iłość z takim brakiem przesądów ja k psy. Pliniusz, święty Hieronim i inni dali nam , n a p o d sta ­ wie źródeł starożytnych, bajeczne opisy tych rozpustnych zwierząt, ja k m ożna o tym sądzić porów nując je z opisem w spółczesnym . Zawdzięczamy ten opis Tulpiusow i, lek a­ http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

99

h i s t o r ia d u s z y

rzowi z A m sterdam u*. Ten a u to r nie mówi o satyrze, k tó re­ go widział, ja k o zwierzęciu; zajm uje się tylko opisem czę­ ści jego ciała nie w spom inając czy saty r mówi i czy myśli. J e d n a k to doskonałe podobieństw o, które dostrzega m ię­ dzy ciałem saty ra a ciałem innych ludzi, każe mi wierzyć, że mózg tego rzekomego zwierzęcia je s t przygotowany do czucia i m yślenia ja k u n as. Racje przem aw iające za a n alo ­ gią s ą o wiele silniejsze niż w odniesieniu do zwierząt. P lu tarch pisze o satyrze, którego schw ytano podczas sn u i zaprow adzono do Sylli; głos tego zwierzęcia przypom i­ nał rżenie koni i beczenie kozłów. Ci, którzy od dzieciństw a błąkali się po lasach, nie w ydają głosu o wiele bardziej wy­ raźnego i ludzkiego; nie m ają, ja k to widzieliśmy w doniesie­ n iu C onnora, nie tylko żadnej idei m oralnej, ale też pojęcia o stanie, który mógłby uchodzić za sen albo raczej zgodnie z w yrażeniem prow erbialnym za m arzenie a la suisse, które mogłoby trw ać sto lat nie dając n am żadnej idei. Tym czasem są to ludzie i wszyscy n a to się zgodzą. D la­ czego więc satyrow ie mieliby być tylko zwierzętami? Mają n arządy głosu zbudow ane prawidłowo. Łatwo je s t ich n a ­ uczyć mówić i myśleć ta k ja k dzikich ludzi; uw ażam , że trudniej byłoby dać edukację oraz idee głuchym z urodze­ nia. Do tego, by człowiek uwierzył, że nie miał nigdy po­ czątku, w ystarczy z w czesnych lat pozbawić go k o n ta k tu z ludźm i; ponieważ nic nie może go oświecić n a tem at jego narodzin, uwierzy nie tylko, że nie urodził się, ale również, że nie um rze. G łuchy z C h artres, który widział, ja k u m ie­ rali jego bliscy, nie wiedział, co to je st śm ierć, albowiem nie mógł mieć o niej postrzeżenia bardzo wyraźnego, ja k Pan de F.42 to przyznaje, ale nie mógł mieć n a ten tem at żad ­ nej idei. Dlatego ja k mógłby dziki, który nie widział czyjejś

* Observât. Med. Wyd. Elzev., ks. III, rozdz. LVI, s. 270 [Nicolas T ulpius, Obseruationes medicae. Wyd. Elzeviera (1641, 1652, 1672). La M ettrie korzystał z w ydania Obseruationes medicae, Amstelodam i 1739], 42 Fontenelle. http://rcin.org.pl/ifis

100

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

śm ierci, zwłaszcza kogoś ze swego g atu n k u , nie uw ażać się za nieśm iertelnego? Kiedy człowiek wychodzi ze swojego s ta n u zwierzęcego i w ystarczająco go nauczono, aby zaczął myśleć, to w n a ­ stępstw ie tego, że nie m yślał wcale w ciągu swego życia dzikiego, w szystkie okoliczności tego s ta n u sta ją się d lań utracone; słu c h a o nich, ta k ja k my słucham y o naszym dzieciństwie, które wydałoby się n am praw dziw ą bajką, gdybyśmy nie widzieli innych dzieci. Narodziny i śm ierć wydałyby się nam jednakow ym i chim eram i, gdyby nie ci, których urodziny i śm ierć oglądamy. Dzicy, którzy przypom inają sobie różnorodność s ta ­ nów, przez które przeszli, pozostali dzikimi tylko w pew ­ nym stopniu. Przecież p o ru szają się tak, ja k inni ludzie, tylko przy pomocy nóg. Albowiem ci, którzy od u ro d zen ia żyli długo w śród zw ierząt nie przypom inają sobie, że is t­ nieli w społeczności innych istot; ich życie dzikie, n ieza­ leżnie od jego długości nie znudziło ich, bo było d la n ich - ja k ju ż powiedziano - tylko chwilą; wreszcie nie m ogą upew nić się, że nie zawsze byli tacy, jakim i są w m o m en ­ cie, kiedy otw iera im się oczy n a ich niedolę dostarczając im nieznanych w rażeń i okazji, żeby pochylili się n ad tym i w rażeniam i. Cała H olandia była św iadkiem zabaw nego w idoku dzie­ cka pozostawionego n a jakiejś pustyni, gdzie się w ycho­ wywało i zostało znalezione w śród dzikich kóz. Błąkało się i żyło ja k te zwierzęta; miało te sam e g u sta, te sam e in ­ klinacje, te sam e tony głosu; ta sam a głupota m alow ała się n a jego fizjonomii. Boerhaave, który przekazał n am tę historię w roku 1733, wyjął ją ja k sądzę z b u rm istrza Tulpiusa. Dużo mówiono w Paryżu, kiedy opublikow ałem pierw ­ sze w ydanie tej książki43; o dzikiej dziewczynie, k tó ra zjadła swoją siostrę, a przebyw ała wówczas w klasztorze 43 W 1739 roku. Chodzi o w ydanie francuskiego przekładu dzieła H erm ana B oerhaave’a: Les Institutions de médecine przełożone z łaci­ ny przez p a n a de La Mettrie, doktora medycyny, Paris 1739. http://rcin.org.pl/ifis

N

101

a t u r a l n a h is t o r ia d u s z y

w C halons (Szam pania). M arszałek S aski44 spraw ił mi h o ­ n o r opow iadając mi wiele osobliwości z życia tej dziew­ czyny. S ą one je d n a k bardziej in teresu jące niż konieczne do zrozum ienia i w ytłum aczenia tego, co je s t najbardziej za sk ak u jące we w szystkich tych faktach. W ystarczy je d en fakt, aby dać klucz do innych; w zasadzie w szystkie są do siebie podobne; podobnie je s t z naszym i obserw acjam i w m edycynie poczynionym i n a jed en i ten sam tem at, k tó ­ rych zrozum ienie u łatw ia bardziej inteligencja niż w szyst­ kie książki ograniczonych doktorów klinicznych.

Trafny d o m ysł A m obiu sza, który podajem y na poparcie w szy stk ic h tych fa k tó w Przytoczyłem wiele faktów*, których przypadek albo godna podziwu sz tu k a dostarczyła m ateriału do rozw ażań F ontenelle’om, Cheseldenom , Locke’om, A mmanom, Tulpiusom , B oerhaave’om, C onnorom i innym . Przechodzę obecnie do faktu, który zdaje się być ich ukoronow aniem ; je s t to piękny dom ysł A rnobiusza, dotyczący w yraźnie ob­ serw acji, które m iał okazję poczynić, aczkolwiek wypowia­ d a o n ich przelotnie parę słów. W ykopm y - powiada** - jam ę z ziemi w formie łóżka; n iech będzie otoczona m u rem i pok ry ta dachem ; niech to m iejsce nie będzie zbyt gorące an i zbyt zim ne; niech nie dochodzi tam ab so lu tn ie żad en h ałas; wymyślm y sposoby, aby wchodziło ta m jedynie m dłe św iatło p rze­ dzielane ciem nością. Połóżmy jakiegoś now orodka w tym podziem iu i niech jego zm ysły nie b ęd ą p o ru szan e przez żadne przedm ioty, n iech n ag a n ia ń k a milcząc n ak a rm i go sw ym m lekiem i otoczy go tro sk ą. Je śli będzie p o trze­ bow ał pokarm ów bardziej solidnych, niech przynosi je ta 44 M aurice h rab ia de Saxe zwany M arszałkiem Saskim (16961750), przybrany syn A ugusta II, króla polskiego. * Zapom niałem jedynie o ślepym od urodzenia La Mothe le Vayera, ale to ju ż nie m a znaczenia, z racji, które wyżej podałem . ** A dvers. Gent., ks. II [Arnobiusz, Przeciwko poganom]. http://rcin.org.pl/ifis

102

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

sa m a kobieta, niech b ęd ą zawsze takiej sam ej n a tu ry , ja k chleb i zim na w oda w ypijana zw iniętą d ło n ią. Niech to dziecko wywodzące się z rasy P lato n a i P ita g o ra sa opuści w reszcie sw oją sam o tn ię w w ieku d w u d ziestu , trzy d ziestu albo czterdziestu lat; n iech pojawi się w śród zg rom adze­ n ia śm iertelników ! Niech je zapytają, zan im n au c zy się m yśleć i mówić, kim je st, kim je s t jego ojciec, co robiło, co m yślało, ja k było żywione i chow ane aż do tej chwili. G łupsze od zw ierzęcia nie będzie m iało więcej św iadom o­ ści niż drew no lub kam ień, nie będzie znało ziem i, m orza, gwiazd, zjaw isk pogody, roślin an i zw ierząt. J e ś li będzie głodne, to z b ra k u dotychczasow ej żywicielki albo raczej w obec nieznajom ości tego w szystkiego, co m oże ją z a s tą ­ pić, pozwoli skazać się n a śm ierć. O toczone przez ogień albo jadow ite zw ierzęta, rzuci się w śro d ek n ieb ezp ieczeń ­ stw a, bo nie wie jeszcze, co to je s t lęk. J e ś li w szystkie te nowe przedm ioty, którym i je s t otoczone, z m u sz ą je do m ów ienia, to z jego u s t rozdziaw ionych b ę d ą w ydobyw ały się dźwięki nieartykułow ane, ja k wielu m a zwyczaj czynić w podobnym p rzypadku. Nie pytajcie go o tru d n e i a b s ­ trakcyjne pojęcia m etafizyki, m oralności lu b geom etrii, ale tylko o zwykłą kw estię arytm etyczną, bo nie zrozum ie, co do niego się mówi an i też, że czyjś głos m oże cokolw iek znaczyć; nie będzie wiedziało również, czy to do niego czy też do innych mówicie. Gdzież je s t więc ta n ie śm ie rte ln a c z ąstk a bóstw a? Gdzie je s t ta d u sza, k tó ra w chodzi do ciała ta k uczo n a i ośw iecona, k tó ra z pom ocą ośw iecenia przypom ina sobie w pojoną jej wiedzę? Czy to je s t więc te n byt ta k rozum ny i stojący p o n ad innym i b y tam i? Nie­ stety, tak i byłby człowiek; żyłby wiecznie oddzielony od społeczeństw a nie zyskując ani jednej idei. W ygładźmy je d n a k te n surow y d iam en t, poślijm y to dorosłe dziecko do szkoły - quantum m u ta tu s ab illo?45. Zwierzę sta n ie się człowiekiem i to człowiekiem uczonym i roztropnym . Czy nie w tak i sposób wół, osioł, koń, w ielbłąd, p ap u g a u cz ą się bądź to czynić różne przysługi ludziom , b ąd ź m ó ­ 45 Wergiliusz, Eneida, II, w. 274. J a k wielka będzie zm iana? http://rcin.org.pl/ifis

N aturalna

103

h is t o r ia d u s z y

wić i być może (wierząc ja k Locke kaw alerow i T em pie’owi) prow adzić logiczną rozmowę. Tak mówi A rnobiusz aż do tego m iejsca, które w spo­ sób sw obodny przetłum aczyłem dokonując skrótów. Jak iż godny podziw u obraz w yłania się z oryginału. J e s t to jeden z najpiękniejszych tekstów starożytności.

Konkluzja d zieła Bez zmysłów nie m a idei. Mniej zmysłów, mniej idei. Mało wychowania, m ało idei. Nie m a w rażeń, nie m a idei. Te zasady są konieczną konsekw encją w szystkich ob­ serw acji i dośw iadczeń, które są niew zruszoną podstaw ą tego dzieła. D usza zależy więc istotnie od organów ciała, z którym i się kształtuje, rośnie, więdnie. Ergo participem leti guogue conuenit esse*.

* Lucret, de Nat. Rer. [Lukrecjusz, O naturze rzeczy, III, w. 462. „Dlatego jej przynależne je s t uczestnictw o w śm ierci”]. http://rcin.org.pl/ifis

http://rcin.org.pl/ifis

Systemy filozoficzne w skrócie dla ułatwienia zrozumienia T ra k tatu o duszy

Mundum tradidit disputationibus eorum. [I wydał on świat n a pastw ę ich sporów, Ecclesiastes, 3,11].

I D e s c a rte s

1. D escartes oczyścił filozofię ze w szystkich w yrażeń ontologicznych, za pom ocą których chciano uczynić zrozu­ miałymi abstrakcyjn e idee bytu. Rozproszył chaos, dał m o­ del sztuki rozum ow ania z w iększą dokładnością, ja sn o ścią i m etodą. Aczkolwiek sam nie stosow ał w łasnej m etody, to je d n a k zawdzięczamy m u d u c h a filozoficznego, pozw ala­ jącego od razu zauw ażyć w szystkie błędy, które dom inują jeszcze we w szystkich książkach. Ileż dzieł dobrze n a p isa ­ nych po D escartes’ie! Ileż uw ieńczonych sukcesem wysił­ ków od czasu pojaw ienia się jego dzieł. Jego najbardziej błahe domysły zrodziły myśl o podjęciu tysiąca dośw iad­ czeń, o których nigdy praw dopodobnie by nie pom yślano. Wolno więc um ysłom żywym i gorącym zmyślać, chociaż w yprzedzać swoimi rozw ażaniam i, będącym i naw et jako sam e w sobie bezużytecznym i, bo dośw iadczenie je zburzy. Tak więc mogą ew entualnie stać się pożyteczne przynaj­ mniej pośrednio. http://rcin.org.pl/ifis

106

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

2. Ci, którzy mówią, że D escartes nie je s t wielkim geo­ m etrą, m ogą - ja k pow iada Voltaire (List o d u szy , s. 73-74) - w yrzucać sobie, że biją w łasn ą niańkę. Widzimy je d n a k n a podstaw ie tego, co dalej mówię o geom etrii, że nie wy­ starczy być wielkim geom etrą, aby być pełnopraw nie u z n a ­ nym za geniusza. 3. Po dziele o metodzie i p racach geom etrycznych tego filozofa nie znajdujem y u niego ju ż niczego więcej poza sy­ stem am i, to znaczy rzeczy wymyślone i błędy. S ą one ta k znane, że w ystarczy, ja k się wydaje, ich przedstaw ienie. D escartes przyznaje ja k Locke, że nie m a żadnej idei b ytu ani su bstancji, a tym czasem określa ją (Definicja 6 jego M edytacji1, O dpow iedź na za rzu ty drugie, oraz n a zarzuty 2, 3, 4). Tłum aczy istotę m aterii, której nie zna, rozcią­ głością cielesną; a kiedy go pytam y, czym je s t ciało albo su b sta n c ja rozciągła, odpow iada, że je s t to s u b s ta n c ja zło­ żona z wielu su b stan cji rozciągłych, a te z kolejnych s u b ­ stancji rozciągłych. Oto definicja ja s n a i dobrze wyłożona. Poza su b sta n c ją rozciągłą D escartes przyjm uje jedynie ru ch ciał. Bóg je st pierw szą przyczyną tego ru c h u , pod o b ­ nie ja k D escartes je s t au to rem tych praw u zn an y ch za fał­ szywe, które sam i kartezjanie popraw iają ciągle w sw oich dziełach. Tłum aczy w szystkie zjaw iska przez te dwie tylko właściwości: rozciągłość m aterii i ru c h przekazyw any n ie­ u sta n n ie i bezpośrednio przez siłę boską. Nie tylko zm yśla, że istnieją trzy rodzaje p arty k u ł m aterii w świecie: subtilis, globulosa, stń a ta 2, ale decyduje, w ja k i sposób Bóg w p ra ­ wił każdą z nich w ruch. Te p arty k u ły zapełniają do tego stopnia świat, że je s t on pełny absolutnie. Gdyby nie New­ ton albo raczej fizyka, m ech an ik a i astro n o m ia, to żegnaj próżnio starożytnych! D escartes tworzy wiry i sześciany, które w yjaśniają w szystko łącznie z tym, co je s t niew ytłu­ m aczalne, a mianowicie stworzenie. Oto tru cizn a, oto a n ­ 1 Meditationes de pń m a philosophia; M edytacje o p ierw szej filozofii w raz z zarzutam i uczonych m ężów i odpow iedziam i autora, W arszaw a 1958, t. 1, s. 199. 2 S ubtelna, brylasta, zgęszczona. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

107

tidotum . A utor przyznaje w swoich Z asadach3, rozdz. 9, że jego system mógłby nie być prawdziwy i że nie wydaje się taki naw et dla niego samego. Cóż mógłby je d n a k pomyśleć o swoim śm iesznym trak tacie O form ow aniu się p ło d u 4? 4. D escartes je s t pierwszym, który przyjął zasadę p o ru ­ szającą różną od tej, k tó ra je s t w m aterii, znaną, ja k po­ wiedziano n a początku Traktatu o d u s zy (dalej T. o D.)5, pod nazw ą siły sprawczej albo formy aktywnej. M alebranche sam przyznaje to, co i ja twierdzę, ale po to, by uczynić z tego zaszczyt D escartes’owi. Arystoteles i wszyscy s ta ­ rożytni (za w yjątkiem epikurejczyków, którzy ze względów hipotetycznych wystrzegali się przyjęcia zasady sp raw ­ czej zarówno m aterialnej, ja k i niem aterialnej), uznali siłę spraw czą m aterii, bez której nie m ożna sform ułow ać idei ciał. M alebranche (Ks. VI, s. 387 in 4° 16786) zgadza się z tym , a tym bardziej Leibniz, o którym piszem y w osob­ nym artykule. W k ońcu jeśli przeczytacie G oudina, s. 21, 165-167, 264 i in., t. III, 2 wyd. B arbaya, Kom entarze do fiz y k i Arystotelesa, s. 121-1237 oraz innych scholastyków , zobaczycie, że siła spraw cza m aterii była przedm iotem wy­ kładów od niepam iętnych czasów we w szystkich naszych szkołach chrześcijańskich. Ratio pńncipii actiui - pow iada G oudin - conuenit su bstantiis corporeis, et inde p en d e n t affectiones corporum quae cem u n tu r in modo8. 5. D escartes pisze do słynnej księżniczki palatyńskiej Elżbiety9, że nie m a żadnej pew ności co do losu duszy po śmierci; określa on myśl, w A rtykule 13, jak o wszel­ 3 Principia philosophiae, A m stelodam i 1644; Z asady filozofii, W ar­ szaw a 1960. 4 L ’homme de René Descartes et de la formation du foetus, Paris 1664. 5 Traktat o duszy. La Mettrie odsyła dyskretnie do swojego dzieła. 6 De la recherche de la vérité, Paris 1678, 1 wyd. Paris 1674. 7 Antoine G oudin (ok. 1640-1695), Philosophia iuxta inconcussa tutissim aque divi Thomae dogmata, Parisiis 1674 (1 wyd. 1671); Pierre B arbay, Commentarius in Aristotelis Physicam, Parisiis 1674. 8 Pojęcie zasady aktywnej odpow iada sub stan cjo m cielesnym i stą d w ynikają afekty ciał, które postrzegane są w m odusie. 9 Listy do Księżniczki Elżbiety, W arszaw a 1995. http://rcin.org.pl/ifis

108

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

kie poznanie zarówno zmysłowe, ja k i in telek tu aln e. Tak więc myśleć, według D escartes’a, to odczuw ać, w yobrażać sobie, chcieć, rozumieć; kiedy zaś u to żsam ia istotę duszy z m yślą, kiedy powiada, że to su b sta n c ja m yśli, nie daje żadnej idei n atu ry duszy: robi tylko wyliczenie jej w łaści­ wości, które nie m a w sobie niczego budzącego sprzeciw. U tego filozofa d u sza duchow a, nierozciągła, n ieśm ierteln a - wszystko to są próżne dźwięki dla u śp ie n ia Argusów Sor­ bony. Taki był również cel, kiedy w yprow adzał początek naszych idei bezpośrednio od samego Boga. Qua quoeso ratione, mówi profesor teologii ju ż cytowany, C artesius dem onstravit ideas rerum esse im m ediate a Deo nobis inditas et non a sen sib u s acceptas, sicuti docent Aristoteles, D ivus Thomas, ac prim ates Theologi ac Philosophi?... cur anim a non e sse t corporea, lices supra su a m cogitationem reflectendo in ea corporeitatem non adverteret, et quid non po test, qui omnia potuit?10. G oudin nie byłby się u n ió sł przeciw D escartes’owi, gdyby go zrozum iał ta k dobrze ja k lekarz Lam y11, który go podejrzewa, że był sprytnym m aterialistą; gdyby zaś D eslan d es12 (Historia filozofii, t. II, w rozdziale „Nieśmiertelność duszy”) solidnie pom yślał, ja k to zwykł robić, to nie stwierdziłby zbyt lekkom yślnie, że D escartes je s t „pierwszym, który dobrze w yjaśnił dowody tego dog­ m atu , który w yraźnie odróżnił duszę od ciała, s u b s ta n ­ cje duchow e i te, które nim i nie s ą ”; nie zaufałby czterem twierdzeniom , które przytacza, a które zam iast cokolwiek 10 Pytam, n a jakiej podstawie D escartes wykazał, że idea rzeczy w pajana je st nam bezpośrednio przez Boga, a nie je st przyjm ow ana przez zmysły, ja k uczy Arystoteles, boski Tomasz oraz najlepsi teolodzy i filozofowie... Dlaczego nie je st możliwe, aby d u sza była cielesna, mimo swoich zdolności do m yślenia i nie traciła swojej cielesności, odbijając się w niej, bo czegóż to nie może zrobić ten, kto w szystko może? 11 G uillaum e Lamy (1644-1682), a u to r Explication mécanique et physique d es fonctions de l’âme sensitive, Paris 1678 oraz Discours anatomiques, Bruxelles 1672. 12 André François B oureau-D eslandes (1690-1757), Histoire cri­ tique de la philosophie, où l’on traite de son orgine, d e s e s progrès et d es diverses révolutions qui lui sont arrivées ju s q u ’à notre temps, A m sterdam 1737, t. 1-3. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

109

w yjaśnić, są ta k sam o ciem ne ja k sam a kw estia. D escar­ tes, który uznaje tę praw dę, poszukuje poważnie siedliska d uszy i osiedla ją w szyszynce. Je śli jak iś byt pozbawiony części mógł być pojęty jak o rzeczywiście istniejący w jakim ś m iejscu, to m usiałaby być nim próżnia, a ta się nie m ieści w hipotezie kartezjańskiej! W reszcie to, co je s t nierozciągłe, nie może działać n a to, co nim nie jest. Czemu więc słu ż ą przyczyny okazjonalne, którym i w yjaśnia się zwią­ zek duszy i ciała? S tąd je s t oczywiste, że D escartes mówił o duszy, bo został do tego zm uszony i to w łaśnie tak, ja k to mówił w czasach, gdzie sa m a jego zasługa bardziej m ogła zaszkodzić jego fortunie niż jej pomóc. D escartes’owi wy­ starczyło nie odrzucać najbardziej uderzających w łasności m aterii i przenieść n a duszę definicję, k tó rą sform ułow ał wobec m aterii, a w tedy u n ik n ąłb y wielu błędów; my zaś nie bylibyśm y pozbawieni wielkich postępów , jakie ten dosko­ nały um ysł mógł zrobić, gdyby zam iast oddać się próżnym system om , trzym ał się ciągle nitki geom etrii i nie odchodził od swojej w łasnej m etody. W d o d atk u - niestety - ta nić s ta ła się bardzo złym przew odnikiem . W prowadziła w błąd Spinozę, który je s t tylko skrajnym kartezjanistą.

II M a l e b r a n c h e

1. M alebranche po odróżnieniu su b stan cji od jej mody­ fikacji i określeniu tego, o czym nie m a żadnego pojęcia, a mianowicie o istocie rzeczy (zob. Poszukiw anie p ra w d y 13, ks. 3, rozdz. 1, część 2; rozdz. 7, 8), widział istotę m aterii w rozciągłości, ta k ja k to robił D escartes. Ja k o w ytraw ny k arte zja n ista kieruje on całą sw ą siłę i sw oistą elokwencję przeciwko zmysłom, które uw aża za z a w s z e m ylące; neguje również próżnię i widzi istotę duszy w m yśli (ks. 3. cz.l rozdz. 1 i nast.), k tó ra je s t tylko m o­ d u sem . 13 Nicolas M alebranche (1635-1715), De la recherche de la vérité p a r la lumière naturelle de la raison, Paris 1674, t. 1-3. http://rcin.org.pl/ifis

110

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

2. Aczkolwiek przyjm uje istnienie w człowieku dwóch różnych substan cji, to tłum aczy zdolności duszy zdolnoś­ ciam i m aterii (ks. I, rodz. I, ks. III, rozdz. VIII); n a p o d sta ­ wie fałszywego pojm ow ania słow a „myśl”, z której czyni on su b stan cję, sądzi, że człowiek myśli ciągle, a n aw et jeśli d u sza nie je s t św iadom a swoich myśli, to w łaśnie wówczas myśli najbardziej, gdyż m a się zawsze ideę b ytu w ogóle (ks. 3, rozdz. 2, c z .l, rozdz. 8). O kreśla on rozsądek jako „zdolność odbierania różnych idei”, a wolę jak o zdolność nabyw ania różnych skłonności (ks. I, rozdz. I); albo, jeśli wolimy, n atu ra ln e w rażenie, które sk łan ia n a s do dobra w ogóle, do jedynej m iłości (ks. 4, rozdz. I), ja k ą Bóg nam w draża. W olnością zaś je s t siła, ja k ą m a um ysł, aby skie­ rować to boskie w rażenie w k ie ru n k u przedm iotów , które nam się podobają. Nie m am y je d n a k - dodaje - an i jasn ej idei, ani wewnętrznego poczucia tego jednakiego ru c h u w stronę dobra; i w łaśnie od tego b ra k u idei wychodzi, aby podać definicje, które przytaczałem , a n a podstaw ie k tó ­ rych m ożna sądzić, że sam em u autorow i b rak u je idei. 3. M alebranche je s t pierwszym z filozofów, który u p o ­ w szechnił pojęcie tch n ień anim alnych, ale tylko ja k o hipo­ tezę, gdyż nigdzie nie dowodzi ich istn ien ia w sposób nie podlegający w ątpieniu. Pozostawił to lekarzom , a głównie B oerhaave’owi, najw iększem u teoretykowi ze w szystkich. 4. Przechodzę do se d n a głównego sy stem u Maleb ra n c h e ’a. Oto on: „Przedmioty, które d u sz a postrzega, są w duszy albo poza duszą; pierw sze odbijają się w zw ier­ ciadle naszych w rażeń; inne zaś w ich ideach (ks. 3, rozdz. I, cz. 2); to znaczy, że przedm ioty zew nętrzne p o k azu ją się n am nie sam e w sobie an i też w ideach albo o b razach pow stających w n a s przy pom ocy zmysłów (ks. 3 rozdz. 1-4, cz. 2, rozdz. IX), ale w czymś, co będąc ściśle złączone z n a sz ą duszą, przedstaw ia n am ciała zew nętrzne. Tym czymś je s t Bóg. J e s t on ściśle zw iązany z naszym i d u s z a ­ mi przez sw ą obecność, tę obecność ja s n ą , ścisłą, koniecz­ ną, działającą silnie n a um ysł. Nie m ożna się wyzbyć idei Boga. Je śli d u sza rozw aża ja k iś byt osobno, to wówczas zbliża się do niektórych z boskich doskonałości, oddalając http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

111

się od innych, których może poszukiw ać w chwili n a s tę p ­ nej (ks. III, cz.2, rozdz. VI). C iała są widzialne tylko dzięki swojej rozciągłości. Ta rozciągłość je st nieskończona, duchow a, konieczna, nieporu sz a ln a (często M alebranche mówi o niej ja k o rozciągłości złożonej); je s t to je d en z boskich atrybutów . Otóż wszystko co je s t w Bogu, je s t Bogiem; to więc w Bogu widzę ciała. Widzę ja sn o nieskończoność w tym sensie, że widzę ja sn o , iż nie m a ona końca. Nie mogę widzieć nieskończoności w rzeczach skończonych, a więc... itd. Tak więc idea Boga przedstaw ia się mojej duszy tylko przez ścisły jej związek z nią. W konsekw encji tylko Boga znam y przez niego sam e­ go, ta k ja k nie znam y niczego inaczej niż przez niego. „Ponieważ w szystko co je s t w Bogu, je s t w wyższym sto p n iu duchow e, zrozum iałe i obecne w um yśle, to d late­ go widzimy bez tru d u ciała w tej idei, k tó rą zaw iera w sobie Bóg i k tó rą ja nazyw am rozciągłością albo św iatem intelegibilnym. Ten św iat przedstaw ia w sobie ciała tylko jako możliwe z wszelkimi ideam i praw d, a nie sam e prawdy, które nie są niczym realnym (ks. 3, rozdz. 6, cz. 2). J e d ­ n a k postrzeżenia św iatła i kolorów, których dośw iadcza­ my przez rozciągłość, pozw alają n am widzieć ciała istn ie­ jące. Tak więc Bóg, ciała możliwe, ciała ju ż istniejące są widoczne w świecie intelegibilnym , którym je s t Bóg, ta k ja k my oglądam y się w n a s sam ych. D usze innych ludzi poznajem y tylko n a podstaw ie domysłów; wreszcie w ynika stąd , że nasz rozsądek otrzym uje w szystkie idee nie po­ przez związek dwóch su b stan cji (który je s t bezużyteczny w tym system ie), ale tylko przez związek z sam ym Słow em albo m ądrością bożą; przez ten św iat niem aterialny, który zaw iera ideę, reprezentację i ja k gdyby obraz św iata m a­ terialnego; przez intelegibilną rozciągłość, k tó ra zaw iera ciała możliwe albo sa m ą b o sk ą su b stan cję, jako że może o n a m ieścić uczestniczące w niej ciała, wobec których je s t reprezentatyw na”. D otąd mówi M alebranche albo to ja każę m u mówić zgodnie z jego zasadam i; w ynika z nich, ja k daw no to za­ uw ażyłem , że ciała są m odyfikacjam i Boga, którego n asz http://rcin.org.pl/ifis

112

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

słynny metafizyk nazyw a tyle razy bytem w ogóle, że zd a­ je się z niego czynić tylko byt idealny. Oto n asz pobożny oratorianin staje się bezwzględnie spinozystą, chociaż był ju ż k artezjanistą, gdyż powtórzę to jeszcze raz, Spinoza był nim również. Je d n a k , ja k mówi m ądrze S aint-H yacinthe w swoich bad an iach filozoficznych14, je s t to rzecz, której nie należy zgłębiać niewątpliwie w obawie, żeby najw ięk­ szym filozofom nie dowiedziono ateizm u. Takie wizje nie zasłu g u ją n a pow ażne refutacje. Mało kto może wyobrazić sobie to, co mózg rozpalony m ed y ta­ cjam i abstrakcyjnym i próbuje pojąć. J e s t rzeczą pew ną, że nie dostrzegam y nieskończoności i że nie znam y naw et skończoności przez nieskończoność i ta p raw d a w ystarcza, aby zrujnow ać system M alebranche’a oparty całkowicie n a supozycji przeciwnej. Z resztą nie dysponuję ideą Boga ani duchów i dlatego nie mogę pojąć, ja k m oja d u sza je s t złą­ czona z Bogiem. Pascal m a całkow itą rację mówiąc, że nie m ożna po­ ją ć bytu myślącego bez głowy. Rzeczywiście w niej są n a ­ sze idee; są one jedynie m odyfikacjam i naszej su b stan cji i gdybym nie był o tym całkowicie przekonany przez mój zmysł w ew nętrzny, byłbym również przekonany, że moje idee przedm iotów są we m nie i dla m nie, nie zaś poza m ną, nie w Bogu ani dla Boga, dlatego że to zawsze we m nie rysuje się obraz, który reprezentuje ciała. W ynika stąd , że te idee poza m oją d uszą, różne od mojej su b stan cji, choć ściśle z n ią złączone, ja k się przypuszcza, są chim eram i. Uwierzę, że widzę w Bogu, kiedy dośw iadczenie oparte n a zmyśle w ew nętrznym , kiedy m oja św iadom ość o tym m nie powiadomi. M alebranche zdaje się zresztą przejm ować w spaniały wymysł swego intelegibilnego św iata po pierw sze od platończyka M arcella15 (Zodiak, pieśń 7), bo zn ajd u je­ 14 Them iseul de Saint-H yacinthe (1684-1746), Recherches philo­ sophiques sur la nécessité de s ’assurer p a r soi-même de la vérité, Rot­ terdam 1743, s. 412. 15 Marcello Palingenio (Marcellus Palingenius), właściwie Pier Angelo Manzolli (ok. 1500-1543), a u to r Zodiacus mtae, hoc est De homi­ nis vita, studio ac moribus optime instituendis, Lugduni 1589 (1 wyd. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

113

my tam m rzonki niem al podobne; po drugie z Parm enidesa Platona, który wierzył, że idee s ą bytam i realnym i, różny­ m i od istot stw orzonych, które je postrzegały n a zew nątrz siebie. Ten subteln y filozof nie może więc pretendow ać do m ian a wynalazcy, a zresztą ta zasłu g a przyniosłaby nie­ zbyt wiele zaszczytu um ysłow i ludzkiem u. Bardziej w arto pogłębić praw dę ju ż odkrytą, niż mieć sm u tn ą sławę wy­ nalezienia rzeczy fałszywej i przystrojenia starej hipotezy nowymi chim eram i.

III L e i b n i z

Leibniz u p a tru je istotę, byt albo su b stan cję (gdyż te w szystkie nazwy są synonim am i) w monadach, to znaczy w ciałach prostych, nieruchom ych, niepodzielnych, s ta ­ łych, indyw idualnych, m ających zawsze tę sam ą p ostać i tę sam ą m asę. Wszyscy w iedzą o m onadach, odkąd leibnizjanie zrobili błyskotliwy n ab y tek w osobie m arkizy d u C h atelet16. Nie m a - w edług Leibniza - dwóch cząsteczek hom ogenicznych w m aterii; w szystkie one różnią się od siebie. To w łaśnie owa sta ła heterogeniczność każdego ele­ m e n tu form uje różnorodność w szystkich ciał i ją w yjaśnia. Ż aden byt myślący, a tym bardziej Bóg nie czyni niczego bez w yboru, bez motywów, które ich do czegoś skłaniają. Otóż gdyby atom y m aterii były w szystkie jednakow e, nie m ożna by pojąć, dlaczego Bóg wolał stworzyć ja k iś atom i um ieścić go w tym lub innym m iejscu; an i też zrozum ieć, ja k m ateria hom ogeniczna m ogła uform ować ta k wiele różnych ciał. Bóg nie m ając żadnych motywów do prefe­ 1534). La Mettrie mógł czytać to dzieło w przekładzie francuskim : Le Zodiaque de la vie ou préceptes pour diriger la conduite et les moeurs d e s hommes, La Haye 1731. Palingenio wprawdzie wyrażał się po­ chlebnie o neoplatończyku Plotynie, ale wyraźnie nawiązywał do lukrecjańskiej filozofii przyrody. 16 Gabrielle Emilie du C hâtelet (1706-1749) propagow ała filozofię Leibniza w Institutions de physique, Paris 1740. Pozostaw ała w bli­ skich k o n tak tach z filozofami, zwłaszcza z Voltairem. http://rcin.org.pl/ifis

114

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

row ania czegokolwiek, nie mógłby stworzyć dwóch bytów całkiem podobnych. J e s t więc koniecznością, aby były h e ­ terogeniczne. Oto ja k zwalcza hom ogeniczność elem entów przez słynną za sa d ę racji w ystarczającej. Przyznaję, że nie je s t dowiedzione, żeby ja k iś elem ent m u siał być podobny do innego, ja k myślał Boerhaave; ale biorąc rzecz odw rot­ nie, ponieważ mówi mi się, że Bóg nie czyni niczego bez racji, k tó ra go determ inuje, to czyż m am wierzyć, że nic nie je s t takie sam o, że nie je s t podobne w n atu rz e i że w szyst­ kie m onady albo esencje są różne? To oczywiste, że ów sy­ stem opiera się tylko n a przypuszczeniu tego, co zachodzi w Bycie, który nie dał n am żadnego pojęcia o sw oistych atry b u tach . C larke17 i wielu innych filozofów przyjm uje w ystępow anie przypadków całkowitej identyczności, k tó ­ re w ykluczają całą rację leibnizjańską; byłaby ona nie w y ­ starczająca, ale bezużyteczna, ja k powiedziano w trak tacie o d u szy 18. Tak ja k się mówi: „człowiek i św iat D escartes’a ”, ta k też mówi się „monady Leibniza”, to znaczy zm yślenia. Możli­ we, i dopuszczam to, że odpow iadają one rzeczywistości. Nie m am y je d n a k żadnego sposobu, aby się upew nić o tej odpowiedniości. Trzeba by w tym celu poznać pierwsze określenie bytu, ta k ja k znam y określenie wszelkiej figury albo istoty geometrycznej, ja k n a przykład koło, tró jk ąt itd. J e d n a k podobne poznanie m ożna by zdobyć tylko w pierw ­ szej chwili stw orzenia bytów, przy którym n ik t nie a sy sto ­ wał, a sam o to stworzenie je s t hipotezą, k tó ra n astręcza niemożliwych do przezwyciężenia tru d n o ści, które zrodziły ta k wielu ateistów oraz połowę podstawowego aktyw u sp o ­ śród wyznawców spinozyzm u. Nie znając substancji, nie możemy wiedzieć, czy elem en­ ty m aterii są podobne, czy też nie; i czy n apraw dę z a sa d a racji w ystarczającej je s t zasadą. Prawdę mówiąc je s t to tyl­ 17 Sam uel Ciarkę (1675-1724) filozof i teolog angielski pozostaw ał w sporze z Leibnizem (z któiym prowadził korespondencję) opierając swoje koncepcje metafizyczno-religijne n a filozofii Newtona. 18 La Mettrie powołuje się n a w łasne dzieło. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

115

ko za sad a system u bezużyteczna w poszukiw aniu prawdy. Ci, którzy o niej nigdy nie słyszeli, wiedzą n a podstaw ie nabytych idei, że n a przykład całość je st w iększa od części; a gdyby znali tę zasadę, to czyż zrobiliby krok naprzód, by rzec, że je s t to praw da, gdyż w całości je s t coś, co p o zw a la zrozumieć, dlaczego je s t ona w iększa od sw ojej części? Filozofia Leibniza spoczywa jeszcze - choć w mniejszym stopniu - n a innej zasadzie, jeszcze bardziej bezużytecz­ nej, a mianowicie n a sprzeczności. W szystkie te rzekom e pierwsze zasady niczego nie porządkują i niczego nie wy­ świetlają; są one respektow ane i wygodne o tyle, o ile s ta ­ nowią wynik tysiąca praw d szczegółowych, które generał, m inister, handlow iec itd. mogliby zebrać w formie poży­ tecznych i w ażnych aksjom atów . Te byty, które pozostając oddzielne, są m onadam i albo substancją, tw orzą - przez swoją koncentrację - ciała albo rozciągłość; rozciągłość m etafizyczną, ja k o tym powie­ działem w rozdziale IV, gdyż je s t ona uform ow ana przez byty proste, do których zalicza się duszę zm ysłową i ro­ zum ną. Leibniz u zn a ł w m aterii: 1. Nie tylko siłę inercji, ale siłę poruszającą albo za sa d ę akcji inaczej zw aną Na­ tu rą . 2. Postrzeżenia albo w rażenia podobne w m in iatu ­ rze do postrzeżeń ciał ożywionych. Nie m ożna rzeczywiście ich odmówić, przynajm niej w szystkiem u co je s t ożywione. Leibniz zauw aża, i je s t to p u n k t 3, że zawsze uznaw ano siłę spraw czą m aterii; 4, że tradycja doktryny filozofów w kwestii tej właściwości istotnej została przerw ana dopie­ ro w czasach D escartes’a. 5. Przypisuje on ten sam pogląd ówczesnym filozofom. 6. Dochodzi do konkluzji, że każda isto ta niezależnie od wszelkiej innej i dzięki sile, k tó ra je s t jej w łaściwa, w ytw arza w szystkie te zmiany. 7. Chciałby je d n a k podzielić to dzieło między przyczynę pierw otną i przyczynę w tórną, między Boga i N aturę, ale dochodzi do swojego celu jedynie przez dystynkcje bezużyteczne albo przez bezzasadne abstrakcje. Przejdźmy do sy stem u harm onii przedustanow ionej: je s t to konty n u acja wyżej w ym ienionych zasad. Polega ona n a tym, że w szystkie zm iany ciał odpow iadają ta k doskonale http://rcin.org.pl/ifis

116

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zm ianom m onady zwanej d uchem albo d u szą, że nie może być poruszeń w pierwszej z nich, z którym i nie w spółist­ niałaby ja k a ś idea drugiej, i vice versa. Bóg p rzed u stan o wił tę harm onię czyniąc wybór między su b stan cjam i, które w łasnym i siłam i w ytw arzają zgodne następ stw o ich m uta­ cji; tym sposobem w szystko dokonuje się w duszy, ta k ja k gdyby nie było ciał, i w szystko przechodzi do ciał, ta k ja k gdyby nie było duszy. Leibniz przyznaje, że ta zależność nie je s t rzeczywista, ale m etafizyczna albo idealna. Otóż, czy przez fikcję m ożna odkryć i w yjaśnić postrzeżenia? Ich praw dziw ą przyczyną zdają się być modyfikacje naszych organów; ale ja k ta przyczyna tworzy idee? I odw rotnie, ja k ciało je s t posłuszne woli? J a k m onada duchow a i nierozciągła może w praw iać dowolnie w ru ch w szystkie te, które tw orzą ciało? D usza zarządza ru ch am i za pom ocą śro d ­ ków, które s ą jej nieznane; a z chw ilą gdy chce, żeby one były, to pojaw iają się z szybkością św iatła. Ja k iż to piękny posag, jakiż obraz bóstw a - powiedziałby Platon! Je śli mi powiedzą, czym je s t m ateria i ja k i je s t m echanizm budow y mojego ciała, to ja odpowiem n a pytanie. W oczekiw aniu niech mi będzie wolno sądzić, że nasze idee albo p o strze­ żenia są tylko m odyfikacjam i cielesnymi, aczkolwiek nie pojm uję, ja k modyfikacje m yślą, postrzegają itd.

IV

W o lff

Dałem bardzo zwięzły zarys system ów trzech wielkich filozofów i przechodzę do sk ró tu system u Wolffa, sły n n e­ go k o m en tato ra Leibniza, który w niczym nie u stę p u je innym . D efiniuje on byt ja k o w s z y s tk o co je s t m ożliwe, a su b sta n c ję jak o podm iot trw a ły i podlegający zm ianom . To, co rozum ie się przez podm iot albo substrat, ja k mówi Locke, je s t rzeczą, k tó ra je st, albo istnieje w sobie i przez sa m ą siebie; ta k więc może być o n a okrągła, kw adratow a itd. Przeciwnie, ak cy d en sam i s ą byty, k tóre nie istn ieją sam e przez się, ale tkw ią w innych bytach , d la których s ą in h e re n tn e, ja k trzy boki tró jk ąta. S ą to więc sposoby http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

117

bycia; w konsekw encji nie są p o d atn e n a zm iany, n ie­ zależnie od tego, co n a te n te m at pow iedzą scholastycy, których su b teln o ść p o su w ała się aż do czynienia z koła i jego okrągłości dw óch bytów realnie różnych; jeszcze bardziej m nie zask ak u je to, że sam i najczęściej m ieszali m yśl z ciałem. Isto ta albo byt, w edług Wolffa, tw orzą się przez istotne określenia, które nie zak ład ają niczego, za pom ocą czego m ożna by zrozum ieć ich istnienie. Są one su b stan cją, ja k trzy boki trójkąta są trójkątem . W szystkie właściwości albo wszystkie atrybuty tej figury w ynikają z jej istotnych okre­ śleń; w konsekw encji aczkolwiek atry b u ty są określenia­ mi stałym i, zakładają one podm iot, który je określa; je st to coś, co je s t pierwsze, co je s t przed w szystkim innym , co je s t podm iotem i innego podm iotu nie potrzebuje. Tak więc Wolff sądzi, że w yjaśnił, n a czym polega su b stan cja, wbrew Locke’owi, filozofowi o wiele bardziej rozsądnem u, który przyznaje, że nie m am y wcale pojęcia su b stan cji. Pomijam milczeniem jego zm ienne określenia, bo są tyl­ ko m odyfikacjam i jednej idei. W szystko to nie daje nam najm niejszego pojęcia bytu, podpory i podstaw y atrybutów tego podm iotu, którego m odusy zm ieniają się n ieu stan n ie. Chcąc poznać istotę czegokolwiek, trzeba by mieć jego po­ jęcie, którego um ysł ludzki nie je s t w stan ie sobie wyrobić. Przedmioty niedostępne postrzeganiu zm ysłowem u są dla n a s ja k gdyby nieistniejące. J a k je d n a k filozof podejmie się przekazania innym idei, których sam nie m a? Zob. Wolff P odstaw y fizyki, zwłaszcza rozdział 3 19. „Byt prosty albo elem ent nie je st an i rozciągły, ani podzielny, ani upostaciow iony; nie może zapełniać żadnej przestrzeni. Ciała pow stają z m nóstw a połączonych tych bytów prostych, z których się sk ład ają i stanow ią - ja k się pow iada - agregaty. W yobraźnia nie może odróżnić od sie­ bie wielu rzeczy nie przedstaw iając sobie jednych z n a jd u ­ jących się n a zew nątrz drugich; to w łaśnie tworzy zjawisko 19 La Mettrie odsyła do inform acji o Wolffie zaw artych w Institu­ tions physiques (Paris 1740) m arkizy du C hâtelet. http://rcin.org.pl/ifis

118

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

rozciągłości, które w konsekw encji je st tylko m etafizyczne i do którego sprow adza się isto ta m aterii. W edług Wolffa nie tylko rozciągłość je s t pozorem , bo siła poruszająca, k tó rą on przyjm uje oraz siła inercji to również tylko fenomeny, ta k sam o ja k kolory, czyli m ętn e postrzeżenia realności przedm iotów. To opiera się n a fał­ szywej i śm iesznej hipotezie postrzeżeń cząstkow ych, które bran e z osobna przedstaw iają doskonale byty p ro ste albo są podobne do rzeczywistych; je d n a k w szystkie te p o strze­ żenia m ieszając się w jedno, przedstaw iają w tym pom ie­ szaniu rzeczy różne”. Przeciwko Lockebwi przyjm uje Wolff istnienie p o strze­ żeń m ętnych w czasie sn u , kiedy d u sza je s t ich nieśw ia­ dom a, a w konsekw encji sądzi za M alebranchem , że d u ­ sza myśli zawsze, naw et w czasie, kiedy m yśli najm niej. W innym m iejscu dowiedliśmy czego innego. J e d n a k w e­ dług Wolffa każda su b sta n c ja p ro sta nie je s t obd arzo n a postrzeżeniam i; odm aw ia ich on leibnizjańskiej m onadzie i nie sądzi, żeby w rażenie było n astęp stw em koniecznym siły poruszającej. S tąd w ynika (przeciw jego zasadom ), że postrzeżenia są dla duszy akcydentalne; w konsekw encji je s t rzeczą sprzeczną i n ieu zasad n io n ą zapew nienie, ja k to czyni Wolff, że d u sza je s t m ałym św iatem wrażliwym, żywym zwierciadłem w szechśw iata, który sobie o n a przed ­ staw ia dzięki w łasnej sile, naw et podczas sn u . Dlaczego to w szystko w prow adza? Słuchajcie (bo to bardzo w ażne dla w yjaśnienia pochodzenia i tw orzenia się idei): d la te­ go że przedm iot, który daje postrzeżenia, je s t zw iązany ze w szystkim i częściam i św iata, a w ten sposób w rażenia związane są z w szechśw iatem przez nasze organy. Nie mówię wcale o system ie harm onii przedustanow ionej, ani o dwóch słynnych zasad ach , a m ianowicie o za­ sadzie sprzeczności i zasadzie racji w ystarczającej. J e s t to doktryna, któ rą Wolff potrafił w ykorzystać z tą ro ztropnoś­ cią, tą dokładnością, a naw et jasn o ścią, k tó ra je s t m u w łaś­ ciwa, o ile to w szystko nie zostało przykryte m głą ontologii. J e s t to ta k zaraźliwy przykład w szkole, k tó ra się ciągle rozrasta, że w krótce będzie trzeba nowego D esc artes’a, by http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

119

oczyścił metafizykę z tych w szystkich ciem nych term inów, którym i um ysł zbyt często je s t nasycany. Filozofia Wolffa nie m ogła wyrzec się przyjęcia tego, co służyło za podstaw ę leibnizjanizm u, ale przykro mi, że odnajduję w niej ślady niezrozum iałego żargonu szkół. Wrócę jeszcze n a chwilę do siły sprawczej. J e s t ona, ja k pow iada Wolff, „rezultatem różnych aktyw nych sił elem en­ tów ze sobą pom ieszanych; je s t to wysiłek bytów prostych, który zm ierza n ie u stan n ie do zm iany mobilnego p u n k tu przestrzeni. Te wysiłki są podobne do tych, które my czyni­ my działając; sam Wolff czyni niewątpliwie wielkie wysiłki, aby Bóg, św iadek tego działania przyrody (który spraw ia w szystko w system ie tego subtelnego filozofa), nie pozostał leniwy i by ta k rzec, nie stał z założonymi rękom a n ap rze­ ciw niej, co zm ierzałoby w stronę ateizm u. J e d n a k w tym podziale pracy nie powiodło m u się lepiej niż jego mistrzowi. To ciągle n a tu ra działa sam a, tworzy i zachow uje wszystkie zjawiska. Zderzanie w zajem ne poszczególnych su b stan cji spraw ia w szystko, aczkolwiek nie rozstrzygnięto, czy je st ono rzeczywiste, czy też pozorne. Na ogół bowiem leibnizjanie zadow alają się stw ierdzeniem , że możemy sądzić jedy­ nie n a podstaw ie pozorów, których przyczyna nie je s t nam zn ana. T aka skrom ność m a czym zaskoczyć w przypadku filozofów ta k śm iałych aż do zuchw alstw a, kiedy w znoszą się do pierwszych zasad, które tym czasem w hipotezie postrzeżeń w olffiańskich w inny n a pierwszy rzu t oka wydać się niezrozum iałym i. Wydaje mi się, że byłoby in teresu jące i pożyteczne ob­ serwowanie, jakim i drogam i najw ięksi geniusze dotarli do labiryntu błędów, z którego darem nie szukali wyjścia. Tyl­ ko znajom ość p u n k tu , od którego zaczęli błądzić, rozdzie­ lać się, spotykać znów, może pozwolić nam u n ik n ąć błę­ d u i odkryć praw dę, k tó ra je s t ta k często blisko niego, że niem al się z nim styka. Błędy cudze są ja k gdyby cieniem, który k o n trastu je ze św iatłem , a w konsekw encji nic nie je s t bardziej doniosłe w poszukiw aniu prawdy, ja k upew ­ nienie się co do naszych błędów. Pierwszym an tid o tu m je st rozpoznanie trucizny. http://rcin.org.pl/ifis

120

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Je śli je d n a k ta k wielu w ybitnych geniuszów pozwo­ liło się zaślepić d u ch em sy stem u będącego p u ła p k ą dla najw ybitniejszych ludzi, to nic nie pow inno sk ła n iać n a s do większego niedow ierzania w p o szu k iw an iu praw dy ja k w łaśnie ten d uch. Czy nie w inniśm y m yśleć, że w szyst­ kie nasze sta ra n ia , nasze zam ysły w inny pozostać zawsze zaprzężone do pojazdu N atury i poczytywać to sobie za h onor idąc za przykładem tych praw dziw ych geniuszów: Newtonów i B oerhaave’ów, a zarazem tych dw óch sław ­ nych niewolników, którym N atu ra ta k dobrze w ynagro­ dziła ich u słu g i (Boerhaave, De honore med. servit)20. C hcąc je d n a k dojść do tego celu, trzeb a pozbyć się od­ w ażnie przesądów , najbardziej ulubionego przyw iązania do takiej lub innej szkoły, ta k ja k p o rzu ca się daw nych przyjaciół, o których perfidii się dow iadujem y. Dość p o ­ spolite je s t w śród wielkich filozofów chw alenie się ta k typowe dla dandysów . Ci drudzy pozyskują względy ko­ biet, których wcześniej nie widzieli ani ich nie znali; tam ci chw alą się, że zaskoczyli N aturę - ja k to pow iada słynny teolog - k tó ra wcześniej objaw iła im w szelkie tajem nice, i że - by ta k rzec - w szystko zobaczyli, w szystko usłyszeli, podczas gdy N atu ra zachow uje jeszcze więcej zasło n niż Izyda u Egipcjan. Ja k ż e inaczej należy postępow ać, jeśli chcem y iść naprzód drogą prawdy! Trzeba u p arcie dotrzy­ mywać k ro k u N aturze, podpierając się, ja k pow iada p an i m arkiza d u C hatelet, la sk ą obserw acji i dośw iadczenia. T rzeba w fizyce naśladow ać postępow anie m ądrego Syd e n h a m a 21 w m edycynie.

20 H erm an Boerhaave, De honore medici serińtute (O zaszczycie służenia medycynie), Lugduni B atavorum 1722. 21 Thom as Sydenham (1624-1689) angielski lekarz, który p o stu ­ lował oparcie medycyny n a podstaw ach naukow ych, zwłaszcza n a dośw iadczeniu. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

V

121

L o c k e

1. Locke przyznaje się do swojej nieznajom ości n atu ry i istoty ciał. I rzeczywiście chcąc mieć ja k ą ś ideę b ytu albo su bstan cji (gdyż te słowa są synonim am i), trzeba by znać geometrię niedostęp n ą naw et najbardziej subtelnym m e­ tafizykom, geom etrię N atury. M ądry Anglik nie mógł więc wyrobić sobie zmyślonego pojęcia istoty ciał, co w ytyka m u Wolff bez w ystarczającej podstaw y. 2. Dowodzi on przeciw autorow i S ztu ki m yślenia22 i w szystkim innym logikom bezużyteczność sylogizmów i tego, co nazyw a się analizam i doskonałym i, przez które chce się darem nie dowieść aksjom atów najbardziej oczywi­ stych, błahostek, których nie znajdziem y ani u E uklidesa ani u C lairauta23 (zob. Locke, ks. 4, rozdz. 17, par. 10, s. 551-552)24, w które obfitują Scholia Wolffa. 3. Uważał on, że ogólne zasady są właściwe do prze­ kazyw ania innym wiedzy, k tó rą m am y sam i o sobie. Nie jestem w tej kwestii zgodny z jego poglądem i poglądem w spom nianego ju ż a u to ra Logiki aż n adto cenionej (roz­ dział 4, 7). Wielki pokaz, to m nóstw o pom ieszanych aksjo­ m atów, tw ierdzenia ogólne ułożone w system nie s ą pew ną nicią prow adzącą n a s drogą prawdy. Przeciwnie, m etoda syntetyczna, ja k dobrze to rozum iał C lairaut, je s t najgor­ sza, ja k ą m ożna w ybrać dla n au czan ia. Powiem naw et, że nie m a przypadku albo okoliczności życiowej, w której nie byłoby trzeba nabyć idei szczegółowych, zanim przystąpi­ my do uogólnień. Gdybyśmy nie nabyli za pom ocą zmysłów idei całości lub części, a także pojęcia różnicy m iędzy je d n ą a drugą, to czy wiedzielibyśmy, że całość je st w iększa od części? Podobnie je s t ze w szystkim i tymi przyczynam i, któ22 Antoine A rnaud (1612-1694), La logique ou l’art de penser, Pa­ ris 1662. W spółautorem dzieła je st Pierre Nicole. 23 Alexis C laude C lairaut (1713-1765), francuski m atem atyk i a s ­ tronom . 24 J o h n Locke, R ozw ażania dotyczące rozumu ludzkiego, W arsza­ w a 1955, t. 2, ks. IV, rozdz. XVII „O rozum ie”, por. 1-10, s. 412-435. http://rcin.org.pl/ifis

122

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

re m ożna nazwać wiecznymi, a których naw et Bóg zm ienić nie może. 4. Locke był burzycielem idei w rodzonych, ta k ja k New­ ton był burzycielem sy stem u D escartes’a. O ddał je d n ak , ja k mi się zdaje, zbyt dużo h o n o ru tej daw nej chim erze zwalczając ją przez ta k w ielką liczbę solidnych rozw ażań. Zgodnie z tym filozofem i z p raw d ą nie m a niczego bardziej pewnego od tego starego ak sjo m atu onegdaj źle przyjęte­ go przez Platona, Tim ajosa, S o k ratesa i całej Akademii: Nihil e st in intellectu, quod, p riu s non fu e ń t in s e n s u 25.Idee pochodzą od zmysłów, w rażenia są jedynym źródłem n a ­ szego poznania. Locke tłum aczy nim i w szystkie operacje duszy. 5. Zdaje się, że uw ażał duszę za m aterialną, aczkolwiek jego skrom ność nie pozwoliła m u stanow czo tego stw ier­ dzić. „Nie będziemy, być może, nigdy - pow iada - w stanie stwierdzić, czy isto ta czysto m aterialn a myśli czy też nie, tym bardziej że nie pojm ujem y ani m aterii an i d u c h a ”. Ta p ro sta refleksja nie przeszkodzi scholastykom w ypowiadać się form alnie za poglądem przeciwnym, ale zawsze będzie podw odną rafą dla w szystkich ich próżnych rozw ażań. 6. Rezygnuje on z czczego sąd u , że d u sz a m yśli zawsze; w ykazuje n a podstaw ie wielu racji zaczerpniętych ze sn u , dzieciństw a, apopleksji itd., że człowiek może istnieć nie m ając św iadom ości istnienia; że nie tylko nie je s t oczywi­ ste, że d u sza myśli we w szystkich tych sta n a c h , ale - prze­ ciwnie - sądząc n a podstaw ie obserw acji, b rak u je jej wtedy idei, a naw et świadomości. Słowem, Locke przeczy, żeby d u sza m ogła myśleć realnie nie m ając św iadom ości sam ej siebie, to znaczy nie wiedząc, że myśli, nie m ając jakiegoś pojęcia albo jakiegoś w spom nienia rzeczy, które ją zajm o­ wały. Całkowicie pewne je s t to, że pogląd tego subtelnego m etafizyka potw ierdza p o stęp u jąca w zajem na dekadencja ciała i duszy, a głównie zjaw iska związane z chorobam i, które pokazują jasn o , moim zdaniem , a przeciw sam em u Pascalowi (rozdz. 23, przypis 1), że człowieka m ożna b a r­ 25 Nie m a niczego w um yśle, czego pierwej nie byłoby w zm ysłach. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

123

dzo dobrze pojąć bez m yślenia, a w konsekw encji m yślenie nie stanow i wcale o człowieku. J a k bardzo różni się ten filozof ta k roztropny i ta k po­ wściągliwy od pysznych metafizyków, którzy nie znając an i siły, ani słabości u m y słu ludzkiego w yobrażają sobie, że m ogą dotrzeć do w szystkiego, albo też od w szystkich pom patycznych deklam atorów , którzy ta k ja k A bbadie26 (O p ra w d ziw o ści religii chrześcijańskiej) niem al szczeka­ ją , aby móc przekonać i którzy przez pobożny entuzjazm rozgrzanej w yobraźni, a naw et niem al w gniewie w ypę­ dzają praw dę i to w m om encie, kiedy byłaby najbardziej p o d a tn a n a to, by - jeśli m ożna ta k rzec - dać się oswoić. C hcąc u k a ra ć tych olśnionych fanatyków , skazałem ich n a spokojne w ysłuchanie - jeśli n a to się zdobędą - h i­ storii różnych faktów, których od n iepam iętnych czasów dostarczył przypadek, ja k gdyby w celu pognębienia p rze­ sądów. 7. P raw dą je s t więc, że Locke jak o pierw szy rozpro­ szył ch ao s metafizyki i jak o pierw szy d ał n am praw dzi­ we zasad y przyw racając rzeczy n a ich właściw e m iejsce. Z najom ość błędów bliźniego zaprow adziła go n a w łaści­ w ą drogę. Ponieważ m yślał, że zmysłowe obserw acje są jedynym i, które zasłu g u ją n a zaufanie zdrowego u m y ­ słu , uczynił z n ich podstaw ę sw oich m edytacji; w szędzie k ieruje się b u so lą słu szn o ści i p o ch o d n ą dośw iadczenia. Jego rozum ow ania są równie słu szn e ja k wolne od p rze­ sądów i stronniczości; nie zauw aża się w nich wcale tego ro dzaju fanatyzm u i bezbożności, które u wielu za słu g u ją n a krytykę. A czyż nie m ożna bez n am iętn o ści zapobiec nadużyciom i zrzucić ja rz m a przesądów ? W przy p ad k u filozofa je s t tym bardziej śm ieszne uno szen ie się przeciw ­ ko ludziom religijnym , że je s t on przeciw nikiem w szelkich prześladow ań.

26 J a c q u e s Abbadie (1658-1727), teolog protestancki, a u to r La vé­ rité d e la religion chrétienne réformée. R otterdam 1718. http://rcin.org.pl/ifis

124

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

V I B o e rh a a v e

1. B oerhaave sądził, że bezużyteczne je s t p o szu k iw a­ nie atrybutów odpow iadających bytowi ja k o tak iem u ; to znaczy tem u, co nazyw a się o statn im i przyczynam i m e­ tafizycznymi. O drzuca te przyczyny i nie troszczy się n a ­ wet o przyczyny fizyczne, tak ie ja k elem enty, pochodzenie formy pierw szej, n asio n i ru c h u (P odstaw y m ed ycyn y, XVIII)27. 2. Dzieli on człowieka n a ciało i duszę i twierdzi, że myśl może być tylko operacją czystego d u c h a (XXVII). Tym cza­ sem nie tylko nie obdarza nigdy duszy epitetam i „duchow a” i „nieśm iertelna”, ale kiedy zaczyna traktow ać o zm y sła c h w ew nętrznych, widzimy, że ta su b sta n c ja nie je s t wcale ta k szczególna, ale je s t tylko jak im ś zm ysłem w ew nętrz­ nym, podobnym do w szystkich innych, których zdaje się być połączeniem . 3. Tłum aczy często m echanicznie w szystkie zdolno­ ści duszy racjonalnej łącznie z m yśleniem najbardziej m etafizycznym , najbardziej in telek tu aln y m , najbardziej praw dziw ym od niep am iętn y ch czasów; te n wielki teo­ retyk podporządkow uje w szystko praw om ru c h u w tak i sposób, że staje się dla m nie oczywiste, iż u zn aw ał w czło­ w ieku tylko duszę zm ysłow ą d o sk o n alszą od d u szy zwie­ rząt. Zajrzyjcie do w ykładów H allera28 p rzetłum aczonych w sw obodny sposób n a fran cu sk i. Ich te k st zaw iera Institutiones B oerhaave’a, a zw łaszcza O zm y s ła c h w e w n ę trz­ nych oraz jego rozpraw y de honore Medie. Servitut. de u su ratiocinii Mecanici in Medicina: De com parando certo in Phys. etc.29. 27 H erm an Boerhaave, Institutiones rei medicae, Lugduni Batavorum 1705. 28 Albrecht von Haller (1708-1777), H. Boerhaave, Praelectiones academicae in proprias Institutiones rei medicae, Gottingae 1739-1744, t. 1-7. 29 De honore medici seruitute, Lugduni B atavorum 1731; De usu ratiocinii mechanico in medecina, Lugduni B atavorum 1722; De com­ parando certo in physicis, Lugduni B atavorum 1715. http://rcin.org.pl/ifis

S y stem y

f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

125

4. Wiadomo, że tego wielkiego filozofa drogo kosztowało to, iż zdał się b rać stronę Spinozy w rozmowie z nieznanym w spółtow arzyszem podróży. Zobacz Żyw ot B oerhaave’a n a ­ pisany przez S chultensa: Orat. in Boerh. Laud30. W istocie je d n ak , o tyle o ile m ożna sądzić n a podstaw ie jego dzieł, n ik t nie był od niego w m niejszym sto pn iu spinozystą: roz­ poznaje on wszędzie niew idzialną rękę Boga, który w edług niego u tk a ł naw et najcieńsze w łókna naszego ciała; z tego, ja k i n a podstaw ie innych miejsc, widzimy, ja k bardzo ten słynny m edyk różnił się od w spółczesnych lekarzy i w spół­ czesnych epikurejczyków G assendiego i Lamy’ego, którzy nie chcieli uwierzyć, aby narządy ciała ludzkiego zostały utw orzone w celu wywoływania pew nych określonych r u ­ chów z chw ilą zadziałania przyczyny poruszającej (Boerh. Inst. Med. XL)31 i którzy w końcu przyjęli system L ukrecju­ sza (De natura rerum, ks. IV). Je śli chodzi o w yjaśnienie w zajem nego oddziaływ ania ciała i duszy, to uczony profe­ sor z Lejdy ja sn o rozwiązuje tru d n o ść przyjm ując w istocie je d n ą i tę sa m ą su b stan cję; kiedy zaś chce m ajaczyć razem z innym i, zak ład a praw a kartezjańskie ustanow ione przez Stwórcę, w edług których określony ru ch ciała daje d u ­ szy określoną m yśl i vice versa przyznając zresztą, że je st ab so lu tn ie bezużyteczne dla lekarzy poznanie tych praw, ja k i niemożliwe dla najw iększych geniuszy, by u p orać się z ich odkryciem. Je ste m tu jedynie historykiem poglądów w okaln ych i typograficznych mojego słynnego m istrza, który był niewątpliwie doskonałym deistą. Któż mógłby się pochw alić je d n a k poznaniem intym nych poruszeń serca? D eus solus scrutator cordium32.

30 A lbertus S chultens, Oratio académica in memońam H. Boerhaavii, uiri summi, Lugduni B atavorum 1738. 31 H erm an Boerhaave, Institutiones rei medicae, Lugduni B atavo­ ru m 1705, rozdz. XL. 32 Je d e n Bóg je st znaw cą serc. Por. Księga M ądrości, 1,6 http://rcin.org.pl/ifis

126

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

V II S p in o z a

Oto w p a ru słow ach system Spinozy. U trzym uje on, że: 1) su b sta n c ja nie może stworzyć innej su b stan cji; 2) nic nie może powstać z niczego, zgodnie z tym wierszem Lukrecjusza: Nullam rem ex nihilo fieri divinitus unquam 33; 3) że je s t tylko je d n a su b stan cja, albowiem m ożna n a ­ zwać su b sta n c ją tylko to, co je s t wieczne, niezależne od wszelkiej wyższej przyczyny; to co istnieje przez sam o sie­ bie i w sposób konieczny. Dorzuca, że ta su b sta n c ja je d y ­ na, niepodzielona i niepodzielna je s t nie tylko obdarzona nieskończoną ilością doskonałości, ale m odyfikuje się n a nieskończone sposoby: jak o rozciągłość - n a ciała i w szyst­ ko co zajm uje przestrzeń; jak o myśl - n a dusze i wszelkie odm iany św iadom ości jak o modyfikacje myśli. Całość tym ­ czasem pozostaje nieruchom a, a zm ieniając się nie traci niczego ze swej istoty. Spinoza określa zmysły zgodnie ze swoimi zasadam i; są to ruchy d u szy , tej m yślącej części w szech św ia ta , w y tw o ­ rzone p rze z ruchy ciał, które są ciałami rozciągłymi w sze c h ­ św iata. Definicja je s t ew identnie fałszywa, gdyż setki razy dowiedziono, że: 1) m yśl je s t tylko m odyfikacją przypadkow ą zasady zmysłowej, a w konsekw encji nie stanow i wcale części m y­ ślącej w szechśw iata; 2) że rzeczy zew nętrzne nie są wcale przedstaw iane w duszy, ale przedstaw iane są jedynie niektóre różne w łaś­ ciwości tych ciał, które są względne i dowolne; i że wreszcie w iększość naszych w rażeń albo idei zależy ta k bardzo od naszych organów, że zm ieniają się one razem z nimi. Wy­ starczy przeczytać Bayle’a (Dictionnaire critique34 arty k u ł 33 Lukrecjusz, O naturze w szechrzeczy, W arszaw a 1957, s. 8, ks. I, w. 149-150: „nie m a rzeczy, która z niczego nie pow staw a za bogów zrządzeniem ”; por. też w. 205: „Trzeba więc przyznać wyraźnie, że niczego nie tworzy”. Przekład Edw arda Szymańskiego. 34 Pierre Bayle, Dictionnaire historique et critique, R otterdam 1697 (1 wyd.), 1740 (6 wyd.). http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

127

Spinoza), aby zobaczyć, że ten dobry człowiek (gdyż acz­ kolwiek ateista, był dobry i łagodny)35 pom inął i wszystko zagm atw ał w kładając nowe znaczenie w zastan e słowa. Jego ateizm przypom ina dosyć dobrze labirynt Dedala, bo m a tyle skom plikow anych zakrętów i nawrotów. Condil­ lac miał cierpliwość przebyć je wszystkie i uczynił im zbyt wiele zaszczytu. W system ie Spinozy, który był kiedyś sy­ stem em K senofanesa, M elissosa, P arm enidesa i ta k wie­ lu innych, koniec z praw em n atu raln y m , bo nasze zasady n a tu ra ln e są tylko zasadam i nabytym i przez przyzwycza­ jenie! Tłum acz tra k ta tu O życiu szczęśliw ym Seneki36 roz­ w inął dalej tę ideę, k tó ra - ja k się wydaje - spodobała się wcześniej Pascalowi, tem u wielkiem u geniuszowi, kiedy pow iada, że obawia się bardzo, że b y natura nie była p ierw ­ s z y m przyzw yczajeniem , a p rzyzw ycza jen ie drugą naturą. W edług Spinozy człowiek je s t prawdziwym autom atem , m aszyną podporządkow aną stałej konieczności, w ciąganą przez gwałtowny fatalizm ja k okręt przez p rąd wody. A utor C złow ieka m a szy n y n ap isał - ja k się wydaje - swoją książ­ kę specjalnie, aby bronić tej sm utnej prawdy. Starożytni Hebrajczycy, alchemicy i autorzy sakralni uznali Boga za czysty ogień (Boerhaave, O ogniu)37, za m ate­ rię ognistą albo eteryczną; stam tąd ja k ze swego tro n u wysy­ ła on ożywiające ognie n a całą naturę. Ci, którzy będą chcieli nabyć większą znajomość systemów, m uszą przeczytać do­ skonały traktat, jaki Condillac n a ten tem at napisał38. Pozo­ staje mi więc tylko pomówić o tych, którzy opowiedzieli się za śm iertelnością, a czasam i za nieśm iertelnością duszy. 35 Aluzja do pochwały „cnotliwych ateistów ” w Pensées diverses (...) à l’occasion de la comète, R otterdam 1683. 36 J e s t nim sam La M ettrie, a u to r R ozpraw y o szczęściu, któ ra po­ czątkowo stanow iła an ek s do przekładu De vita beata Seneki (1748), a n astęp n ie u k azała się jako Anti-Sénèque ou le souverain bien, Potsdam 1750, A m sterdam 1751. 37 Rozdział w Elementa chymiae, Lugduni B atavorum 1732, t. 1. La Mettrie wydał skrót tego dzieła jako Abrégé de le théorie chimique, Paris 1741, gdzie fragm ent o ogniu znajduje się n a s. 14-47. 38 Etienne B onnot de Condillac, Traité d es systèm es, Hague 1747. http://rcin.org.pl/ifis

128 V III O

D

ty c h ,

k tó rz y

ś m ie rte ln a

w ie rz y li, ż e

lu b

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

d u s z a je s t

n ie ś m ie rte ln a

Jeśli nie m am y dowodów filozoficznych n a nieśm iertel­ ność duszy, to z pew nością nie jesteśm y zadow oleni z ich braku. Wszyscy jesteśm y n atu ra ln ie skłonni do w ierzenia w to, czego pragniem y. Miłość w łasn a zbyt upokorzona wi­ dokiem s ta n u bliskiego unicestw ienia schlebia sobie, u p a ­ ja się ra d o sn ą perspektyw ą wiecznego szczęścia. Przyznam sam , że cała m oja filozofia nie przeszkadza mi spoglądać n a śm ierć ja k n a sm u tn ą konieczność n a tu ry i chciałbym raz n a zawsze wyzbyć się dręczącej myśli o niej. Chciałbym powiedzieć razem z sym patycznym abbé de C h au lieu 39: Im bardziej zbliżam się do kresu, to mniej się go boję; P ew nym i za sa d a m i mój u m y sł wzm ocniony, Zadowolony, przekonany, nie zn a ju ż zw ątpienia; O to co będzie potem , nigdym się nie troszczył Pełen słodkiej nadziei Umrę też z ufnością, Że po w yjściu z tego sm utnego padołu, Znajdę schronienie, bezpieczne ustronie Na łonie natury Lub w objęciach Boga. Tym czasem przestaję w ja k iś sposób być, ilekroć pom y­ ślę, że m nie ju ż nie będzie. Przejrzyjmy pragnienia albo poglądy filozofów n a ten te­ m at. Do tych, którzy pragnęli, aby d u sza była nieśm iertel­ na, zalicza się Senekę (Epist. 107, etc. Quaest. Nat. Ks.7)40; 2. S okratesa; 3. Platona; który w prawdzie daje (w Fedonie) śm ieszny wykład tego dogm atu, ale przyznaje w innym m iejscu, że uw a ża go za p ra w d ziw y tylko dlatego, iż zn a go ze słyszenia; 4. Cycerona (O naturze bogów, ks. 2) acz­ kolwiek się w ah a (w ks. 3) w swojej w łasnej teorii, by n a ­ 39 G uillaum e Anfrie de C haulieu (1639-1720), poeta epikuryjczyk. 40 Listy moralne do Lucyliusza, W arszaw a 1961, list 107. Questiones naturales albo Naturalium questionum libri VII, itd. http://rcin.org.pl/ifis

S ystem y

f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

129

stępnie wrócić do tej sprawy, stw ierdzając, że bardzo m u się podoba dogm at nieśm iertelności, aczkolwiek je s t mało praw dopodobny; 5. P ascala w śród w spółczesnych; je d n ak jego sposób rozum ow ania (w M yślach o religiii)41 je s t n ie­ zbyt godny filozofa. Ten wielki człowiek w yobrażał sobie, że wierzy, a m iał tylko pragnienie wiary oparte n a zasad ach , których szukał i szukałby ich dotąd, gdyby żył. Wierzyć dlatego, że się nie ryzykuje42, to wierzyć ja k dziecko, sk o ­ ro nie wie się nic n a tem at tego wszystkiego, co dotyczy przedm iotu wiary. Najbardziej roztropnym wyborem je st przynajm niej w ątpienie, ale pod w arunkiem , że to w ątpie­ nie wpłynie n a nasze czyny i pokieruje w sposób n ien ag an ­ ny naszym życiem zgodnie z rozum em i praw am i. Mędrzec kocha cnotę dla sam ej cnoty. Wreszcie stoicy, Celtowie, daw ni Bretończycy itd., wszy­ scy pragnęli, aby d u sza nie g asła wraz z ciałem. Wszyscy - mówi dowcipnie Pomponazzi (De immortalité anim ae)43 - życzymy sobie nieśm iertelności, ta k ja k m uł pragnie po­ tom stw a, którego nie będzie miał. Ludzi, którzy myśleli nie w ahając się, że d u sza je st śm iertelna, je st znacznie więcej. Bion44 sypie wszelkiego rodzaju żartam i mówiąc o innym świecie. Cezar kpi so­ bie z nieśm iertelnej duszy naw et pośród S en atu , zam iast pragnąć ujarzm ienia hydry lu d u i przyzwyczajać go do koniecznego wędzidła przesądów . Lukrecjusz (O naturze rzeczy, ks. 3), P lu tarch itd. nie zn ają innego piekła poza w yrzutam i sum ienia. A utor E lektn fi5 powiada: Wiem, że w y rzu ty sum ienia serc zrodzonych w cnocie, Często w karaniu w y stę p kó w idą dalej niż bogowie. 41 Biaise Pascal (1623-1667), Pensées sur la religion, Paris 1670. (Myśli, W arszaw a 1952). 42 Chodzi o tak zwany „zakład P ascala” polegający n a przekona­ n iu, że lepiej wierzyć niż nie wierzyć, bo jeśli Bóg istnieje, to zyskuje­ my zbawienie. 43 Piętro Pomponazzi (1462-1525), Tractatus de immortalité ani­ mae, Bononiae 1516, O nieśmiertelności duszy, W arszawa 1980. 44 Bion z Abdery, uczeń Dem okryta. 45 Sofokles. http://rcin.org.pl/ifis

130

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Wergiliusz (Georgiki) kpi sobie z wyimaginow anego szu ­ m u Acheronu*; pow iada też w Eneidzie (ks. 3), że bogowie nie m ieszają się wcale do spraw ludzkich Scilicet is su p e ń s labor est, ea cura quietos, Sollicitaf6. L ukrecjusz mówi to samo: Utque om nis p e r se diuum natura necesse, est Immortali aeuo sum m a cum p a ce fruatur, Sem ota á n o stń s rebus sejunctaque longe; Nam p ńuata dolore omni, p ń u a ta peńclis, Ipsa su is pollens opibus, nil indiga nostri, Nec bene pro meritis gaudet, nec tangitur ira47. Słowem wszyscy poeci starożytni: Homer, Hezjod, Pindar, Kallimach, Owidiusz, Ju w en alis, Horacy, Tybuliusz, C atullus, M anilius, Lukian, P etroniusz, Persajos itd. odrzucali lęk związany z przyszłym życiem. Nawet Mojżesz o nim nie mówi, a Żydzi wcale o nim nie słyszeli; oczekują oni M esjasza, aby spraw ę rozstrzygnął.

* Felix qui potuit remm cognoscere causas. [Szczęśliwy, kto mógł poznać treść rzeczy bogatą,] Atque metus omnes et inexorabile fatum [Podeptać trwogę, wiarę w niezbłagane fatum,] Subiecit pedibus, strepitumque Acherontisl [i wkoło A cherontu chłonnego zgiełk cały.] Pięknie sparafrazow ał te wiersze C haulieu. [Wergiliusz, Georgiki, W arszaw a 1956, s. 52, ks. II, w. 491-493], 46 Wergiliusz, Eneida, IV, w. 397-398. Oczywiście to bogom ciąży, a ta tro sk a nieznośna je st dla ich spokoju. 47 Taka ju ż je s t i być musi natura w szystk ich bogów, Że obca dla spraw ludzkich, wzniesiona ponad ogół, U żyw a w pełnej ciszy nieśmiertelnego bytu. Wolna od bólów naszych w przestrzen i górnych błękitów, W łasną potęgą można, na nas nie pragnie polegać. I ani modłów nie słucha, ani bluźnierstwa dostrzega. Lukrecjusz, O naturze w szechrzeczy, II, w. 646-651, W arszaw a 1957, s. 64. Prze­ kład E dw arda Szymańskiego. http://rcin.org.pl/ifis

S

y s t e m y f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

131

H ipokrates, Pliniusz, Galen, słowem wszyscy medycy greccy, łacińscy, arab scy nie przyjęli rozróżnienia dwóch substan cji, a większość z nich zn ała jedynie N aturę. Diogenes, Leucyp, Demokryt, E pikur, L aktancjusz, sto ­ icy aczkolwiek różnili się między sobą w poglądach n a rolę atomów, to zjednoczyli się w punkcie, o który chodzi; n a ogół też wszyscy starożytni przyjęliby chętnie te dw a w ier­ sze poety francuskiego: Godzinę po śmierci, moja d u sza om dlała B ędzie tym , czym była godzinę p rzed narodzeniem. D icearch i Asklepiades uważali duszę za harm onię w szystkich części ciała. Platon praw dę mówiąc utrzym uje, że dusza je st nieśm iertelna, ale że stanow i ona część chim e­ ry, którą nazywa d u szą świata; według tego filozofa w szyst­ kie dusze zwierząt i ludzi są tej samej natury; złożoność ich pochodzi od zróżnicowania części, w których zam ieszkują. Arystoteles pow iada też, że ci, którzy sądzą, że nie m a duszy bez ciała, m ają rację, gdyż - dorzuca - d u sz a nie je st ciałem, ale w niej je st coś z ciała. Anim am qui existim ant, ñeque sine corpore, ñeque corpus aliquod, bene opinantur: corpus enim non est, corpońs autem est aliquod (De anima, tek st 26, rozdz. 2)48. Pojmuje ją po p ro stu ja k formę, ja k akcydens, z którego czyni byt oddzielony od m aterii. Wy­ n ika stąd, że w ystarczy dobrze w niknąć w tych spośród starożytnych, którzy zdają się sądzić, że d u sz a je s t n iem a­ terialna, aby się przekonać, że nie różnią się od innych. Widzieliśmy zresztą, że myśleli, iż duchow ość je s t równie dobrze prawdziwym atry b u tem su b stan cji ja k sa m a m aterialność. Tym sposobem jed n i podobni są do drugich. Poczynię w tym m iejscu pew ne obserwacje. Platon okre­ śla duszę jako byt poruszający się sam przez się, a Pitago­ ras jako sam oporuszającą się liczbę. S tąd w yprow adzają 48 Arystoteles, O duszy, II, 2, 414a, W arszaw a 1992, s. 77: „Toteż m ają rację ci, co sądzą, że d u sza ani nie istnieje bez ciała, ani nie je st jakim ś ciałem. W rzeczy sam ej, d u sza nie je st ciałem, lecz czymś nale­ żącym do ciała i dlatego przebywa w ciele”. Przełożył Paweł Siwek. http://rcin.org.pl/ifis

132

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w niosek, że je s t ona nieśm iertelna. D escartes wyciąga stą d w niosek całkiem przeciw stawny, podczas gdy A rystoteles, który chciał zwalczać nieśm iertelność duszy, to je d n a k n i­ gdy nie m yślał o zaprzeczeniu konkluzji tych starożytnych filozofów; obstaw ał tylko przy zdecydowanym zaprzeczeniu zasady z wielu względów, które pomijamy, a które podaje M akrobiusz. To pokazuje, z jak im zaufaniem w ydobywano w różnych czasach te sam e zasady i sprzeczne konkluzje. O delirae hom inum m entesl49 System duchow ości m aterii był jeszcze bardzo p o p u ­ larny w ciągu pierwszych wieków Kościoła. Aż do Soboru Laterańskiego wierzono, że d u sza dziecka była w ypadkow ą duszy ojca i m atki. Posłuchajm y T ertuliana: A nim am corporalem profitemur, habentem propńum g en u s substantiae, et soliditatis, p e r quam quod et sentire et p a ti p o ssit... quid dicis caelestem , quam un d e caelestem intelligas, non habes?... caro atque anim a sim ul fiu n t sine calculo tem pońs, atque sim ul in utero etiam figurantur... minim e diuina res est, quoniam quidem mortalis50. Orygenes, święty Ireneusz, święty J u s ty n M ęczennik, Teofil z Antiochii, A rnobiusz itd. myśleli razem z T ertulianem , że d u sza m a rozciągłość form alną, ja k niedaw no n a ­ pisał Saint-H yacinthe51. Czy święty A ugustyn m yśli inaczej, kiedy powiada: Dum corpus animat, vitaque imbuit, anim a dicitur: dum vult, a n i­ mus: dum scientia om a ta est, ac iudicandi p eń tia m exercet, mens; dum recolit, ac reminiscitur, memońa: dum ratiocina49 O, szale ludzkiego um ysłu! 50 Uznajemy duszę za cielesną, m ającą w łasną substancję i gę­ stość, dzięki czemu może ona czuć i doznawać... Dlaczego ty nazyw asz ją niebiańską, jeśli nie wiesz, z czego wynika jej niebiański c h a ra k ­ ter?... Ciało i dusza tworzą się razem w tym sam ym czasie i naw et razem istnieją w macicy... dusza w niewielkim stopniu je st boska, gdyż je st śm iertelna. Tertullian, De resurrectione mortuorum, 17 [O zm ar­ tw ychw staniu zmarłychi]. 51 Thćm iseul de Saint-H yacinthe, Recherches philosophiques sur la nécessité de s ’assurer p a r soi-même de la vérité, R otterdam , La Haye 1743. http://rcin.org.pl/ifis

S ystem y

f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

133

tur, ac singula discem it ratio: dum contemplationi insistit, spiritus: dum sentiendi vim obtinet, s e n su s est anim a52. Mówi on w tym sam ym dziele (De anima): 1) że d u sza m a siedzibę we krwi, gdyż nie może żyć w m iejscu suchym - dlaczego? Podziwiajcie m ądrość tego wielkiego człowieka i to, ja k w pewnych epokach łatwo stać się takim! Dlate­ go, że to je s t um ysł, to je s t niemal duch. 2) Przyznaje, że nie wie, czy dusze tworzone są ciągle, czy też przechodzą przez rozm nażanie z rodziców n a dzieci. 3) K onkluduje, że nie m ożna niczego rozstrzygnąć co do n a tu ry duszy. Chcąc zajm ować się tym tem atem nie trzeba być an i teologiem, ani mówcą - trzeba być filozofem. W racając je d n a k ponow nie do T ertuliana, to w edług niego aczkolwiek dusze g asn ą razem z ciałem, i aczkolwiek s ą naw et zgasłe, to m ogą się zapalić ja k św ieca n a sądzie ostatecznym i wejść do ciał zm artw ychw stałych, bez k tó ­ rych nie mogły cierpieć, ad perficiendum et ad p a tien d u m societatem cam is (anima) expostulat, ut tam p lene p e r earn p a ti possit, quam sine ea p len e agere non potuit (De resurrectione, ks. I, 98)53. Tak więc T ertulian w yobrażał sobie, że d u sza może być zarazem śm iertelna i n ieśm iertelna i że m ogłaby być nieśm iertelna, gdyby nie była m aterialna. Czy m ożna pogodzić w bardziej szczególny sposób śm iertel­ ność, nieśm iertelność i m aterialność duszy ze zm artw ych­ w staniem ciała? C onnor54 idzie dalej w Evangelium medici, 52 Jeśli ożywia ona ciało i n apełnia je życiem, nazyw a się duszą; je ­ śli przejawia pragnienie - wolą; jeśli w spom ina - pam ięcią; jeśli sądzi i rozróżnia - rozum em ; jeśli oddaje się kontem placji - duchem ; jeśli uzyskuje sposobność odczuw ania - d u sza je st czuciem. Fragm ent ten pochodzi ze średniowiecznego tra k ta tu Alchera z Clairvaux De spiritu et anima, przypisywanego Augustynowi, por. De spińtu et anima, 34 (PL 40, 803). 53 Potrzebuje tow arzystw a ciała dla działania i doznaw ania, jako że przy pomocy jego ona także w pełni może doznaw ać, ta k ja k bez niego nie może w pełni działać [De resurrectione mortuomm (O zm ar­ tw ychw staniu zmarłych, 17)]. 54 B ernard Connor (ok. 1666-1698) irlandzki lekarz i filozof, a u to r Evangelium medici sive Medicina mystica, Londini 1697 oraz History ofPoland, London 1698. http://rcin.org.pl/ifis

134

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

posuw a swą ekstraw agancję aż do podjęcia fizycznego wy­ ja śn ia n ia tej tajem nicy. Scholastycy chrześcijańscy nie myśleli inaczej niż s ta ­ rożytni o natu rze duszy. Powiadają oni za świętym To­ m aszem : Anim a est propńum quo viuimus, m ovem ur et intelligimus55. „Chcieć i rozum ieć, mówi G oudin, to takie sam e ru ch y m aterialne ja k żyć i wegetować”. D orzuca też szczególny fakt, a mianowicie, że podczas soboru w V ien­ ne, za czasów K lem ensa V, władze kościelne zarządziły, by wierzyć, że d u sza je s t tylko form ą su b sta n c ja ln ą ciał; że nie m a idei wrodzonych (jak m yślał sam święty Tomasz) i uznały za heretyków tych w szystkich, którzy nie uznaliby m aterialności duszy”. Raoul Fournier, profesor praw a n au cza tej sam ej rze­ czy w Discours académ iques su r l’origine de l’âm e56 w ydru­ kow anych w Paryżu w 1619 roku, które zyskały ap ro b atę i pochw ały wielu doktorów teologii. Czytajcie w szystkich scholastków , a zobaczycie, że uznaw ali siłę poru szającą w m aterii i że d u sz a je s t tylko form ą su b sta n c ja ln ą ciała. Praw dą jest, że powiedzieli, iż je s t to form a su b sta n c ja ln a (Goudin, t. II, s. 93-94), k tó ra istnieje przez sam ą siebie i żyje niezależnie od życia cia­ ła. S tąd te pojęcia wyraźne, te akcydencje absolutne, albo raczej całkiem niezrozum iałe. J e s t to je d n a k dystynkcja oczywiście b łah a, albowiem skoro scholastycy zgadzają się ze starożytnym i, że formy zarów no proste, ja k i złożone, są tylko zwykłymi atry b u tam i i czystymi zależnościam i od ciała; że d u sza je s t tylko form ą albo a kcyd en sem cia­ ła; próżno dorzucają - chcąc się m askow ać albo ratow ać przed przeciwnikiem - epitety: „trw ająca” albo „ab so lu tn a”; trzeba im było wcześniej przeczuć konsekw encje doktry­ ny, k tó rą przyjęli i ją odrzucić, gdyby to było możliwe, r a ­ czej niż poczynić w niej śm ieszne ograniczenia. Któż bo­ wiem uwierzy w dobrej wierze, że to, co je s t m aterialne we 55 D usza je st w łasnością, dzięki której żyjemy, poruszam y się i ro ­ zumiemy. Por. Tomasz z Akwinu, De nuitate intellectus, 1. 56 Mowy akademickie o pochodzeniu duszy. http://rcin.org.pl/ifis

S ystem y

f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

135

w szystkich ciałach ożywionych, przestaje nim być w czło­ w ieku? Sprzeczność je s t zbyt rażąca. J e d n a k scholastycy sam i ją spostrzegli i to bardziej niż teologowie, pod przy­ kryw ką których starali się ukryć przez te w szystkie w ykrę­ ty i próżne wybiegi. Bayle powiedział w swoim Słow niku pod hasłem „Lu­ k recjusz”57, że „ci, co przeczą, że d u sz a je s t różna od m ate­ rii, w inni uw ażać cały w szechśw iat za ożywiony albo pełen dusz; wierzyć, że rośliny, a naw et kam ienie są s u b s ta n ­ cjam i myślącymi; su b stan cjam i, które m ogą nie odczu­ w ać zapachów , nie widzieć kolorów, nie słyszeć dźwięków; koniecznie je d n a k w inni dysponow ać wiedzą w edług za­ łożenia m aterialistów albo atom istów , gdyż proste zasady m aterialne, niezależnie ja k je nazwiemy, nie m ają nic cen­ niejszego od zasad, które tw orzą kam ień; w konsekw encji to co myśli w jednym ciele, winno myśleć w innym ”. Taki oto je s t sofizm at Bayle’a n a te m at rzekomej s u b ­ stancji, w k tó rą - ja k w ynika z setek fragm entów zaw ar­ tych w jego dziełach - nie wierzył on bardziej niż La Mothe le Vayer oraz ta k wielu innych teologicznych szyderców. T rzeba by mieć um ysł bardzo przew rotny i bardzo tępy, aby nie odkryć błęd u w tym złym rezonerstw ie. To nie n a tu r a m aterialnych za sad ciał tworzy całą ich różnorod­ ność, ale różna konfiguracja ich atomów. Podobnie różne rozłożenie włókien ciał ożywionych pow staje z elem entów ziem nych m ocno ze so b ą sklejonych; konfiguracja naczyń złożonych z włókien, przepon przetk an y ch naczyniam i itd. - w szystko to tworzy ta k wiele um ysłów w królestw ie zwie­ rzęcym, nie mówiąc ju ż o różnorodności, k tó ra w ystępuje w konsystencji i k rążen iu płynów; o sta tn ia to przyczyna, k tó ra wpływa (w połowie) n a tw orzenie się różnych u m y ­ słów albo instynktów , o których mówię. Je śli ciała innych królestw przyrody nie m ają odczuć an i myśli, to znaczy że nie zostały w tym celu zorganizow ane, ta k ja k w przy­ p a d k u ludzi i zwierząt; podobne są one do wody, k tó ra 57 Pierre Bayle, Dictionnaire historique et critique, R otterdam 1740, t. 3, s. 211. http://rcin.org.pl/ifis

136

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

czasem stoi w m iejscu, a czasem płynie, czasem w znosi się, opada lub wytrysku]'e z fontanny zgodnie z przyczy­ nam i fizycznymi i nieuniknionym i, które n a nie wpływają. Człowiek inteligentny je s t ja k koń, który podkow ą krzesze ogień z kam ienia. Nie pow inien być z tego bardziej zaro zu ­ m iały podobnie ja k ten koń. Zegarki pow tarzające godziny są droższe, ale ich n a tu ra je s t ta k a sa m a ja k zegarków najprostszych. Zakończę uw agą dotyczącą poglądów starożytnych n a tem at duchow ości i m aterialności. Przez pierw szą rozum ie­ li skupisko cząstek m aterialnych, lekkich i rozrzedzanych, które zdaw ały się wyglądać n a coś niecielesnego albo n ie­ m aterialnego: przez d ru g ą rozum ieli cząstki ciężkie, grube, widzialne i nam acalne. Te cząstki m aterialne, postrzegał ne, tw orzą wszystkie ciała przez swe różne modyfikacje; podczas gdy inne cząstki niepostrzegalne, aczkolwiek tej sam ej n atu ry , stanow ią wszelkie dusze. Między su b sta n ­ cją duchow ą a substancją materialną nie m a więc innej różnicy niż ta, k tó ra istnieje między m odyfikacjam i albo sposobam i bycia jednej i tej sam ej substancji. Wedle tej sam ej idei to, co je s t m aterialne, może stać się niepostrzeżenie duchow e i w efekcie nim się staje. Białko ja jk a może nam tu posłużyć za przykład; w m iarę rozcieńczania się i w yciągania przy przechodzeniu przez sieć naczyń krw ionośnych nieskończenie ciasnych k u rczę­ cia tworzy ono wszystkie tch n ien ia nerwowe tego ptaka. A przecież za sad a analogii dowodzi jasn o , że lim fa czyni to sam o w człowieku! Czyż nie ośmielimy się porów nać d u ­ szy do tch n ień anim alnych i powiedzieć, że różni się ona od ciał tylko tak, ja k te różnią się od gęstych hum orów , a mianowicie d elik atn ą sia tk ą i sk rajn ą ruchliw ością swo­ ich atom ów? Sądzę, że powiedziałem dosyć, a naw et więcej niż po­ trzeba, n a tem at nieśm iertelności duszy. Dzisiaj je s t to dogm at istotny dla religii; kiedyś była to kw estia czysto filozoficzna, ta k ja k chrześcijaństw o było wówczas tylko sektą. Niezależnie od przyjętego stanow iska nie miało się kłopotów z duchow ieństw em . Można było wierzyć w duszę http://rcin.org.pl/ifis

S ystem y

f i l o z o f i c z n e w s k r ó c i e d l a u ł a t w ie n ia z r o z u m i e n ia

137

nieśm iertelną chociaż m aterialną. Dziś zakazano myśleć, że nie je s t ona duchow a, aczkolwiek duchow ość w żaden sposób nie została objawiona. Gdyby zaś była, trzeba by jeszcze wierzyć w objawienie, co nie je s t spraw ą bagatelną dla filozofa: hoc opus, hic labor esf58.

58 Wergiliusz, Eneida, VI, w. 129. Oto zadanie, oto n a d czym trze­ b a popracować. http://rcin.org.pl/ifis

http://rcin.org.pl/ifis

System Epikura

Quam misera animalium superbissim i origo!1 Pliniusz

I

Kiedy czytam u W ergiliusza (Georgiki, ks. II) Felix qui p o tu it rerum cognoscere ca u sa ś2, pytam quis potuit? To nie skrzydła naszego g en iu szu m ogą n a s u n ie ść aż do p o zn an ia przyczyn. N ajciem niejszy z ludzi je s t pod tym względem ta k sam o ośw iecony ja k najw ybitniejszy filozof. W szyscy widzimy przedm ioty, patrzym y n a w szystko, co zachodzi we w szechśw iecie, ja k n a p ięk n ą dekorację ope­ ry, za k tó rą nie dostrzegam y an i sznurów an i przeciw ­ wag. We w szystkich ciałach, ta k ja k i w naszym , pierw sze sprężyny pozostają przed n am i u k ry te i b ęd ą nim i p raw ­ dopodobnie zawsze. Łatwo je s t pocieszać się, że jesteśm y pozbaw ieni n au k i, bo ta nie uczyniłaby n a s lepszymi, szczęśliwszym i.

1 Jak że nędzne je s t pochodzenie najdum niejszego spośród zwie­ rząt. Pliniusz, Historia naturalna, VII, 43. 2 Szczęśliwy, kto mógł poznać treść rzeczy bogatą. Wergiliusz, Georgiki, ks. II, w. 490-492, W arszaw a 1956, s. 52. Przekład Anny Ludwiki Czerny. http://rcin.org.pl/ifis

140

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

II Kiedy patrzę n a dzieci baw iące się, za pom ocą słom ki i m ydła rozrobionego w wodzie, w ypuszczaniem koloro­ wych banieczek, które ich dech rozszerza ta k cudow nie, to porów nuję je do natu ry . Wydaje mi się, że podejm uje ona podobnie ja k one, nie m yśląc o tym, środki najprostsze w działaniu. Praw dą jest, że n ad an ie ziemi władcy, k tó ­ ry w inien w praw iać ją w drżenie, nie kosztuje jej bardziej niż powodowanie w zrostu trawy, k tó rą depcze się nogami. Trochę gliny i odrobina ślu zu form ują człowieka i owada; najm niejsza zaś porcja ru c h u w ystarczyła, aby poruszyć m achinę św iata. III C uda w szystkich królestw n atu ry , ja k mówią chemicy, w szystkie te rzeczy, które podziwiamy i które n a s ta k silnie zdum iew ają, zostały stworzone, by ta k rzec, mniej więcej przez tę sa m ą m ieszaninę wody i m ydła i ja k gdyby przez słom kę naszych dzieci. IV J a k za sko czyć naturę w akcji? O na sa m a n a tym nie daje się przyłapać. Pozbawiona wiedzy i św iadom ości robi jedw ab, ja k M ieszczanin szlachcicem 3 mówi prozą nie wie­ dząc o tym. J e s t ta k sam o ślepa, kiedy daje życie, ja k nie­ w inna, kiedy je odbiera. V Fizycy uw ażają powietrze za pow szechny chaos w szyst­ kich ciał. Można rzec, że je s t ono prawie d elik atn ą wodą, 3 Aluzja do bo h atera komedii J e a n B aptiste Moliere’a, w której p an J o u rd a in zdziwił się, gdy się dowiedział od swego nauczyciela, że całe życie mówił prozą. http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

141

p ik u r a

w której pływają, ponieważ są od niej lżejsze. Kiedy pod­ p o ra podtrzym ująca wodę, ta n iezn an a sprężyna, dzięki której żyjemy i k tó ra je s t powietrzem w ścisłym znaczeniu tego słowa albo powietrze tworzy - kiedy, pow iadam , ta sprężyna nie m a ju ż siły, aby uno sić ziarenka rozrzucone w całej atm osferze, wówczas sp ad ają one n a ziemię dzięki w łasnem u ciężarowi albo też są rozrzucane przez w iatr po powierzchni. Stąd w szystkie te twory roślinne, pokryw a­ jące często rowy, m ury, bagna, wody stojące, które nieco wcześniej pozostaw ały bez traw y i zieleni. VI Ileż gąsienic i owadów pojawia się, by również czasam i pożerać drzew a w kw iatach i rzucać się n a nasze ogrody! S kąd się biorą, jeśli nie z pow ietrza? VII S ą więc w pow ietrzu ziarn a albo n asio n a zarówno zwie­ rzęce, ja k i roślinne; były tam i będą zawsze. Każdy osob­ n ik przyciąga do siebie inne ze swojego g a tu n k u albo te, które są dla niego właściwe; chyba że wolimy bardziej, aby te n a sio n a wędrowały, by szukać ciał, gdzie m ogą dojrze­ wać, kiełkować i rozwijać się. VIII Ich pierw szą m acicą było więc powietrze, którego ciepło zaczyna je przygotowywać do życia. Ożywiają się bardziej w ich drugiej macicy, przez k tó rą rozum iem naczynia sperm atyczne, ją d ra , pęcherzyki n asienne; to w szystko doko­ n uje się przez ciepło, pocieranie, stagnację podczas wielkiej liczby lat; wiadom o bowiem, że dopiero w w ieku d o ra sta ­ n ia, a w konsekw encji po długim dojrzew aniu w ciele męż­ czyzny, m ęskie n asio n a sta ją się zdolne do zapłodnienia. Ich trzecią i o sta tn ią m acicą je s t m acica żeńska, gdzie za­ płodnione jajo po zejściu z ja jn ik a przez trąb k ę Fallope’a http://rcin.org.pl/ifis

142

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

je s t w pewnym sensie w ew nętrznie zalęgnięte i gdzie łatwo zapuszcza korzeń. IX Te sam e nasiona, które p ro d u k u ją tyle odm ian ży ją te k (anim alcules) w płynach w ystaw ionych n a pow ietrze, i k tó ­ re łatwo również przechodzą do w n ętrza m ężczyzny przez organy oddychania i połykanie, ja k również od mężczyzny do kobiety przez waginę; czy te n a sio n a - pow iadam - które in stalu ją się i kiełkują z ta k ą łatw ością w macicy, pozw a­ lają zakładać, że zawsze byli ludzie jednej i drugiej płci w gotowej postaci? X Je śli ludzie nie zawsze istnieli tacy, jak ich widzimy dzi­ siaj (niektórzy wierzą, że przyszli n a św iat dorośli, jak o oj­ ciec i m atka, i byli w stan ie płodzić podobne im istoty!), to ziem ia m u siała służyć za m acicę człowiekowi; m u siała otworzyć swoje łono nasionom ludzkim ju ż przygotow a­ nym do tego, by to pyszne zwierzę mogło się wyłonić przy założeniu istnien ia pew nych praw. Pytam więc, w spółcześ­ ni antyepikurejczycy, dlaczego ziem ia, ta w spólna m a tk a i żywicielka w szystkich ciał m iałaby odmówić zwierzęcym ziarnom tego, co przyznaje roślinom najpodlejszym , n aj­ bardziej bezużytecznym i najbardziej szkodliwym? Z naj­ d u ją one zawsze swoje płodne w nętrzności, a ta m acica nie m a w istocie rzeczy niczego bardziej zaskakującego od m acicy kobiecej. XI J e d n a k ziem ia p rzestała ju ż być kolebką ludzkości! Nie widzimy jej rodzącej ludzi! Nie w ytykajm y jej obecnej jałowości: w niosła ona ju ż swój w kład od tej strony. S ta ra k u ra nie znosi jajek; sta ra kobieta nie rodzi dzieci; je s t to mniej więcej odpowiedź L ukrecjusza n a tego rodzaju zarzu t. http://rcin.org.pl/ifis

S y stem E

143

p ik u r a

XII Czuję cały a m b aras, jak i wywołuje podobne w yjaśnienie pochodzenia człowieka i ja k tru d n o je s t je pom inąć milcze­ niem . Ponieważ zaś m ożna u zasad n ić ta k śm iałe przypusz­ czenie jedynie za pom ocą innych domysłów, przedkładam je osądow i filozofów. XIII Pierwsze pokolenia m usiały być bardzo niedoskonałe. J e d n e m u osobnikowi brakow ało przełyku, in n em u żołąd­ ka, pochwy, trzewi itp. J e s t oczywiste, że jedynie istoty, które mogły żyć, zachow ać i utrw alać swój g atunek, były o patrzone w szystkim i n arząd am i potrzebnym i do ro zm na­ żan ia i którym w efekcie nie brakow ało żadnej istotnej czę­ ści. Przeciwnie, te, które pozbawione były jakiejś części a b ­ solutnie koniecznej, ginęły w krótkim czasie po urodzeniu, albo też nie były w stan ie rodzić potom stw a. D oskonałość m ożna było osiągnąć w ciągu jednego d n ia zarów no w od­ n iesien iu do n a tu ry , ja k i do sztuki. XIV Widziałem tę kobietę* bez płci, istotę tru d n ą do określe­ nia, całkowicie w ykastrow aną w swym łonie m acierzyńskim . Nie m iała ani wzgórka Wenery, ani łechtaczki, ani sutek, ani pochwy, ani wielkich warg sromowych, ani macicy, ani miesiączki; a oto dowód: dotykało się odbytu son d ą w pro­ w adzoną przez moczowód; lancet wprowadzony głęboko do m iejsca, gdzie znajduje się wielka szpara u kobiet, nie po­ zwalał stwierdzić nic poza tłuszczem i ciałem mało ułow io­ nym , które nie wydzielało wiele krwi; trzeba było zrezygno­ wać z zam iaru stw orzenia jej pochwy i rozwiązać trwające dziesięć lat m ałżeństw o z chłopem równie niedorozwiniętym ja k ona, który orientując się w sprawie, nie zatroszczył się * Mówiłem ju ż o niej w Człowieku m aszynie. http://rcin.org.pl/ifis

144

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

0 poinformowanie swojej żony o tym, czego jej brakow ało. Sądził, że droga stolca była drogą zapładniania i działał konsekwentnie; kochając bardzo swoją żonę, któ ra również go mocno kochała, byłby bardzo niezadowolony, gdyby jego tajem nica została wykryta. Pan h rab ia d^Erouyille, general­ ny zarządca, wszyscy lekarze i chirurdzy z Gandawy widzieli tę chybioną kobietę i spisali o niej protokół. Była o n a po­ zbaw iona absolutnie wszelkiej przyjemności seksualnej; d a ­ rem nie łaskotano miejsce łechtaczki w stanie zaniku, gdyż nie wynikało z niej żadne przyjemne odczucie. Jej pierś nie powiększała się w żadnym przypadku. XV Otóż jeśli naw et dzisiaj n a tu ra zasypia aż do tego sto p ­ nia, że je s t zdolna popełnić ta k zadziwiający błąd, to ileż podobnych igraszek zdarzało się onegdaj częściej! Tak poważne roztargnienie, by ta k rzec, ta k szczególne i ta k nadzw yczajne zapom nienie, u za sad n ia - ja k mi się wydaje - w szystkie te przypadki roztargnienia, w które n a tu ra po­ p ad ała w tych zam ierzchłych czasach, kiedy jej twory były niepew ne, powołane do życia z trudem , źle zaplanow ane 1 stanow iły raczej próby niż dzieło m istrza. XVI Przez ja k ąż to nieskończoną ilość kom binacji m ateria m usiała przejść, aby dojść do tej jednej, z której mogło wy­ nikać doskonałe zwierzę! Przez ileż to innych kom binacji trzeba było przejść, aby pokolenia doszły do p u n k tu do­ skonałości, w jakim się dzisiaj znajdują! XVII D rogą naturaln eg o n astęp stw a, tylko te m iały zdolność widzenia, słyszenia itd., którym szczęśliwe kom binacje dały w k ońcu oczy i uszy dokładnie uform ow ane i u m iesz­ czone ta k ja k u nas. http://rcin.org.pl/ifis

S y stem E

145

p ik u r a

XVIII Kiedy elem enty m aterii, w m iarę b u rzen ia się i m iesza­ n ia między sobą, doszły do stw orzenia oczu, stało się n ie­ możliwością, aby nie widzieć, nie przeglądać się w lu strze n a tu ra ln y m czy też sztucznym ! Oko stało się zw ierciadłem przedm iotów , które często z kolei za zwierciadło m u s łu ­ żą. N atu ra nie pom yślała o stw orzeniu oka, aby widzieć, podobnie ja k woda, k tó ra posłużyła za zwierciadło p ro ­ stej p asterce; p a ste rk a zobaczyła w nim z przyjem nością sw oją piękną twarzyczkę. J e s t to m yśl a u to ra C złow ieka m a szy n y 4. XIX Czyż nie było m alarza, który nie mógł przedstaw ić, ta k ja k chciał, spienionego konia, ale udało m u się w sp an ia­ le nam alow ać najpiękniejszą pianę, kiedy cisnął ze złością swoim pędzlem w płótno? Przypadek idzie często dalej niż roztropność. XX W szystko, co lekarze i fizycy napisali o używ aniu oży­ w ionych części ciała, wydawało mi się zawsze bezpodstaw ­ ne. W szystkie ich rozum ow ania o przyczynach celowych są ta k błahe, że trzeba było, aby L ukrecjusz był równie m a r­ nym fizykiem, ja k wielkim poetą, by je ta k słabo odrzucić. XXI Oczy otworzyły się ta k ja k wzrok albo słuch, któ iy się traci i odzyskuje; ja k jak ieś ciało odbija dźwięk albo św iat­ ło. Nie trzeba było więcej sztuki, by uform ować oko albo ucho niż spowodować echo.

4 Czyli sam ego La Mettriego. http://rcin.org.pl/ifis

146

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

XXII Je śli znajdzie się ziarnko p iask u w trąb ce E u sta ch iu sz a, nie słyszymy nic, jeśli tętnice Ridleya w siatków ce w ypełnią się krw ią zajm ującą część m iejsca, które oczekuje p ro m ie­ ni słońca, widzimy latające m uszki. Jeśli nerw wzrokowy je s t zablokowany, to oczy zachow ują ja sn o ść, a nie widzą. Mały drobiazg przeszkadza optyce n atu ry , której w k o n se ­ kwencji nie nabyła od razu. XXIII Czynione przez sztukę po om acku próby n aślad o w an ia n a tu ry pozw alają sądzić o jej w łasnych próbach. XXIV Powiada się, że w szystkie oczy s ą zbudow ane n a z a s a ­ d ach optyki, a uszy wedle praw ideł m atem atyki. S kąd to wiemy? Dlatego, że obserw ow aliśm y przyrodę: byliśm y b a r­ dzo zdziwieni widząc jej wytwory ta k równe dziełom sztuki, a naw et wyższe od nich; tru d n o było wyzbyć się p rzy p u sz­ czenia, że m a ona jak iś cel albo św iadom e zam iary. N atura była więc przed sztu k ą, k tó ra kształtow ała się idąc w jej ślady; wzięła od niej początek, ta k ja k syn p o ­ chodzi od swej m atki. Przypadkow a aran żacja d ająca te sam e przywileje, co aran żacja uczyniona specjalnie z całą możliwą przem yślnością, zask arb iła tej wspólnej m atce za ­ szczyt, n a jak i zasługują sam e p raw a ru ch u . XXV Człowiek to zwierzę ciekawe w szystkiego, woli raczej uczynić węzeł, który chce rozwiązać, bardziej nierozwiązalnym , niż piętrzyć kw estie n ad kw estiam i, z których o sta tn ia czyni zawsze problem trudniejszym do rozw iąza­ nia. Jeżeli w szystkie ciała są p o ru sza n e przez ogień, to co n adaje je m u ru c h ? Eter. A co go daje eterowi? Dxxx http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

147

p ik u r a

m a rację; n asza filozofia nie je s t więcej w arta od filozofii H indusów 5. XXVI Bierzm y rzeczy za takie, jak ie się n am wydają. O glądaj­ my w szystko wokół n as, a to rozglądanie się dostarczy n am przyjem ności, bo sp ek tak l je s t czarujący; bierzm y w nim udział, ale bez tej próżnej chętki, aby w szystko pojąć; nie dręczm y się ciągle zb ęd n ą ciekaw ością, kiedy zmysły nie podzielają jej z um ysłem . XXVII T ak ja k , zgodnie z pewnym i praw am i fizycznymi, nie je s t możliwe, aby m orze nie miało swoich przypływów i odpływów, ta k też pew ne praw a ru c h u ciągle istniejące, uform ow ały oczy, które widzą, uszy, które słyszą, nerwy, które czują, język czasam i zdolny, a czasam i niezdolny do m ów ienia wedle swej budowy; wreszcie praw a te stworzy­ ły trzew ia i myśl. N atu ra sporządziła w m aszynie ludzkiej in n ą m aszynę, k tó ra okazała się zdolna do m agazynow ania idei i tw orzenia nowych, ta k ja k w kobiecie m acicę, k tó ra z kropli płynu w ytw arza dziecko. Po stw orzeniu n a oślep oczu, które widzą, nie m yśląc stw orzyła m aszynę myślącą! Kiedy widzimy odrobinę śluzu produkującego żywe stw o­ rzenie pełne polotu i piękna, zdolne wzbić się do wzniosło­ ści stylu, obyczajów, rozkoszy, to czyż m ożna się dziwić, że m niejsza lub w iększa odrobina mózgu czyni genialnym albo głupim ? XXVIII Ponieważ zdolność m yślenia nie m a innego źródła niż w idzenie, słyszenie, mówienie, rozm nażanie, nie widzę, jak i a b su rd spowodował w yobrażenie sobie istoty inteligentnej 5 B enoît de Maillet. Por. przypis 7 n a s. 149. http://rcin.org.pl/ifis

148

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

jako ślepej przyczyny. Ileż dzieci wybitnie uzdolnionych m a ojca i m atkę doskonale tępych i głupich! XXIX Ależ, n a Boga! W jak ich to m arnych ow adach nie m a prawie tyle sam o um ysłu, ile w tych istotach, któ re sp ę ­ dzają n a ich obserw ow aniu życie uczenie nijakie! W jak ich to najbardziej bezużytecznych, najbardziej jadow itych, najbardziej ok ru tn y ch zw ierzętach, z których nie m ożna oczyścić ziemi, nie błyszczy ja k iś prom ień in ­ teligencji? Czy przyjmiemy przyczynę ośw ieconą, k tó ra daje jednym byt ta k łatwy do zniszczenia innych, i k tó ra ta k w szystko przem ieszała, że nie m ożna za pom ocą przy­ padkow ych dośw iadczeń odróżnić trucizny od an tid o tu m , an i też nie odróżniać wszystkiego, czego należy szukać, od tego, czego należy u n ik ać? Wydaje mi się, że w skrajnym nieładzie rzeczy je s t pewien rodzaj bezbożności, k tó ra pole­ ga n a zrzucaniu wszystkiego n a zaślepienie n atu ry . Tylko ona może w efekcie niew innie szkodzić i służyć. XXX Kpi sobie ona bardziej z naszego rozum u każąc n am dalej sięgać pysznym wzrokiem od tych, którzy zabaw iali się naciskaniem mózgu tego b iedaka proszącego w Paryżu o w sparcie nadstaw iając swoją czaszkę, a tym sam ym kpili z rozum u swojego. XXXI Porzućm y Ten d u m n y rozum, o który robi się tyle hałasu. Chcąc go zniweczyć nie trzeba uciekać się do szału, go­ rączki, wścieklizny, wszelkiej zatrutej m ieszanki w prow a­ dzonej do żył za pom ocą małego w strzyknięcia. M ały ły k w ina go mąci, dziecko potrafi go zw ieść. Mocą rozum u dochodzi się do nieliczenia się z ro zu ­ http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

149

p ik u r a

m em . J e s t to sprężyna, k tó ra się psuje ja k każda inna, a naw et jeszcze łatwiej. XXXI b is6 Spójrzcie n a tę dzieweczkę ta k niedaw no wesołą. Ob­ licze przyjem ności stało się w izerunkiem bólu i śmierci. Ja k iż potok łez! I jakże je s t szczęśliwa, że może je wyle­ wać! Ja k a ż seria om dleń i zasłabnięć! A sk ąd to w szyst­ ko? Stąd, że dowiedziała się o śm ierci czułego kochanka. No, dobrze, ale czy ten sta n niem ocy i sm u tk u , czy ten zrozpaczony rozum i d u sz a są czymś innym niż skrzypce, których stru n y się rozstroiły? W yobraźmy sobie, że był to je d en z owych potworów w ludzkiej postaci, że był to łaj­ dak, który p o su n ął się do zniew ażenia tego, co je s t w świę­ cie najbardziej godne resp ek tu , a mianowicie ból i ludzkie nieszczęście; gwałci on bied n ą dziewczynkę będ ącą jeszcze dzieckiem; jego nerw y dochodzą do sta n u spazm atyczne­ go napięcia, po którym in stru m e n t w raca do norm y. Jeśli w tym mom encie owa dziewczynka (nie wiem, czy teraz je st zm artw iona czy pocieszona) będzie szczera, w yda okrzyk bardziej w yrażający zaskoczenie niż przyjem ność: wielkie nieba! J a k to możliwe, żeby nasze dusze przybywając z ta k d alek a i tam pow racając n a sk u te k m uśnięcia koniuszkiem palca i jednego obrotu kółka przechodzą w m gnieniu oka od jednej skrajności do innej ja k najbardziej sobie przeciw­ staw nej - od skrajnego bólu do szczytu rozkoszy! Oto ja k d u sz a w tylu podobnych przypadkach u p a d a i podnosi się razem z w łóknam i ciała. Zapewne ci, którzy chcieli ograniczyć w rażenia, n a k re ­ ślili jedynie granice swego um ysłu, a nie organów, które tak ich granic nie znają. 6 Ten fragm ent został przez La Mettriego zamieszczony w Réfle­ xions philosophiques sur les animaux, Londres 1750, a n astęp n ie pod wpływem cenzury został wycofany z nowego uzupełnionego w ydania tego utw oru, jakim je s t Systèm e d ’Epicure, b.m.w. 1750. Przyw raca­ m y go we właściwym m iejscu jako fragm ent XXXI bis. http://rcin.org.pl/ifis

150

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Ja k iż to w spaniały zmysł, ten, który zaledwie ośm iela­ my się postaw ić po pięciu innych zmysłach! Przecież po­ siad a on w łasne odczucie i z pew nością nie je s t szóstym , lecz pierwszym ze zmysłów ze względu n a sw ą wyjątkową i za sk ak u jącą żywotność! I rzeczywiście, ja k ąż to potężną władzę sprawuje! Czy je d n a k w ystarczająco ją odczułem , aby odm alować całą jej moc? W strząsa ona konw ulsyjnie całą m aszyną ciała i duszy od czubka głowy, n a której jeżą się włosy, aż do podeszwy stóp, które w yciągają się razem ze w szystkim i członkam i ta k ja k w realnej śmierci; głos w gardle więźnie, oczy zam ykają się niewątpliwie, by lepiej skoncentrow ać się n a odczuciach, które by się rozpraszały; myśli sta ją się zam glone podobnie ja k wzrok, w szystko się m ąci, słu ch słabnie, w szystkie zmysły zdają się zanikać, by u stą p ić m iejsca ich głów nem u zmysłowi, który nim i w łada. Ja k iż to palący ogień! Ja k ie boskie uniesienia! Rozpoznaję cię, o urocza miłości; tak, to ty, k tó rą błysk rozkoszy n ie­ sie do głębi duszy i zachw yca ją ekstazą! Nawet ci, którzy odmalowali cię bardziej n a chłodno, odczuw ają cię również podobnie. Oto ja k a je st W enus; oto ja k a je st nie powiem epilepsja, ale rozkoszna i krótkotrw ała odrętw iająca katalepsja, która powoduje, że stajem y się odrętwiali. Któż by kiedykolwiek pom yślał z góry, że różne stopnie napięcia owych białych stru n , które nazywamy nerwami, mogłyby powodować m ę­ czeństwo lub rozkosze życia? Któż uwierzyłby, że stworzenie ta k w swej istocie podłe mogłoby odczuwać błogość w ta k rozkoszny sposób i że tylko je d n a część ciała - najbardziej plugawa, stanow iąca cu ch n ącą kloakę mogłaby stanowić o szczęściu innych? Zapom niałem jednak, że m iałem mówić o pochodzeniu istot żywych, a nie o ich przyjem nościach. XXXII Czyż wszystkie zwierzęta i w konsekw encji ludzie, k tó ­ rych żaden m ędrzec nie próbował nigdy wyłączyć z ich kategorii, byliby prawdziwie synam i ziemi, ja k to mówi b ajk a o olbrzym ach? Czy morze pokrywające być może http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

151

p ik u r a

początkowo pow ierzchnię naszego globu nie mogłoby być początkowo pływ ającą kolebką w szystkich isto t wiecznie zam kniętych w jego łonie? J e s t to system a u to ra Telliamedu1, który zbliża się praw ie do system u L ukrecjusza; albo­ wiem zawsze m orze w chłaniane przez pory ziemi m usiało zm niejszać się powoli, a biorąc też pod uwagę gorące sło ń ­ ce i niezm ierny przeciąg czasu, m usiało też cofając się po­ zostaw ić ludzkie jajo n a suchym brzegu, ja k to czyni ryba. Tym sposobem bez innej inkubacji od tej, k tó rą zawdzię­ czam y sło ń cu , człowiek i wszelkie inne zwierzę, wyszedłby ze swej skorupy, ja k niektóre ptaki, które to czynią jeszcze dzisiaj w k raja ch gorących i ja k to robią również k u rczęta w ykluw ające się w ciepłym gnoju dzięki sztuce fizyków. XXXIII Jakk o lw iek by się rzeczy miały, możliwe jest, że zwie­ rzęta b ędąc mniej doskonałe od ludzi mogły pojawić się pierwej. N aśladow ały jed n e drugich, a człowiek nie sta n o ­ wił w yjątku, gdyż całe ich królestwo, praw dę mówiąc, s ta ­ nowi kom pozycję różnych m ałp bardziej lub mniej spraw ­ nych, n a czele których Pope um ieścił Newtona. Późniejsze urodzenie albo rozwój stru k tu ry zaw artej w zarodku czło­ w ieka nie m iałyby niczego zaskakującego, a to z tej racji, że trzeba by więcej czasu do w ytworzenia człowieka czy też zwierzęcia obdarzonego w szystkim i członkam i i w szystki­ mi zdolnościam i niż istoty niedoskonałej i chybionej; trze­ b a było też więcej czasu by dać istnienie człowiekowi niż spow odow ać wyłonienie się zwierzęcia. Nie przyznajm y u p rzed n io ści pow staw aniu zwierząt po to, aby w ytłum a­ czyć w cześniejsze pojawienie się u nich in sty n k tu , ale by w ytłum aczyć niedoskonałość ich g atu n k u . 7 B enoît de Maillet (1659-1738), Telliamed, ou Entretiens d ’un ph i­ losophe indien avec un missionnaire français sur la diminution de la mer, la formation de la terre, l’origine de l’homme, etc., mis en ordre sur les Mémoires de feu M. de Maillet, p a r J. A. G... [Jean-A ntoine Guer], A m sterdam 1748. http://rcin.org.pl/ifis

152

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

XXXIV Nie trzeba sądzić, aby płód ludzki opuściw szy jajo zako­ rzenione w ziemi nie mógł znaleźć środków do życia. Nie­ zależnie, w jakim m iejscu kuli ziemskiej i w ja k i sposób ziemia zrodziła człowieka, pierw si ludzie m usieli odżywiać się tym, co ziemia produkow ała sa m a bez upraw y, ja k tego dowodzi le k tu ra wielu starożytnych historyków i przyrod­ ników. Czyż sądzicie, że pierwszy now orodek znalazł przy­ gotow aną dlań pierś albo stru m y k gotowego m leka dla przeżycia? XXXV Człowiek w ykarm iony żywotnym i sokam i ziem i p o d ­ czas jego s ta n u em brionalnego mógł być silniejszy i b a r ­ dziej rosły niż obecnie, kiedy je s t w ycieńczony n ie sk o ń ­ czonym n astęp stw em pokoleń słab y ch i d elikatnych; w konsekw encji mógł korzystać z rodzącego się w cześniej in sty n k tu zwierzęcego, który zdaje się w ynikać z tego tyl­ ko, że ciało zw ierząt żyjących krócej k sz tałtu je się w cześ­ niej. Poza tym zwierzęta, łącząc pom oc otrzym yw aną z ze­ w nątrz z zasobam i w łaściwym i człowiekowi, dalekie s ą od tego, aby nie m iały dla niego litości i nie okazyw ały jej podczas b arb arzy ń sk ich w idowisk w sto p n iu w iększym niż ich organizatorzy. Mogły one człowiekowi d ostarczyć lepszych pom ieszczeń niż te, w których przypadkow o się urodził; przenosić go, ta k ja k swoje m ałe, do m iejsca, gdzie mniej był n arażony n a dolegliwości z pow odu s u ro ­ wości pow ietrza. Być może naw et, że p o ru szo n e litością n a widok ta k wielu jego kłopotów i zm artw ień, zechciały zatroszczyć się o karm ienie go swym m lekiem , ja k wielu zdających się być godnym i w iary autorów zapew nia, co miało czasam i m iejsce w Polsce. Myślę o tych m iło sier­ nych niedźw iedziach, które - ja k się pow iada - po p o rw a­ n iu dzieci będących praw ie now orodkam i i pozostaw io­ nym i przez n iero ztro p n ą n iań k ę przed drzw iam i, karm iły je i traktow ały je z ta k ą sa m ą m iłością i dobrocią ja k swe http://rcin.org.pl/ifis

S

y stem

E

153

p ik u r a

w łasne m ałe8. Otóż w szystkie te rodzicielskie troski zwie­ rząt w sto su n k u do człowieka trw ały praw dopodobnie aż do m om entu, kiedy ten wyrósł i zm ężniał n a tyle, by móc żyć idąc za ich przykładem , przenieść się w głąb lasu , za­ m ieszkać w dziuplach spróchniałych pni drzew i żywić się ziołam i ja k one. Dodam, że skoro ludzie żyli kiedyś dłużej niż dziś, to ową zadziw iającą długowieczność m ożna nie bez racji przypisać jedynie tem u sposobowi życia i tem u pokarm ow i. XXXVI To dorzuca w prawdzie nowych tru d n o ści dotyczących środków i łatw ości zachow ania g atu n k u ; albowiem sk o ­ ro tylu ludzi i tyle zwierząt miało krótkie życie z powodu b ra k u jednej części ciała, a często i dwóch, to ileż istot zginęło z pow odu b ra k u pomocy, n a której możliwość ju ż wskazywałem! Je śli je d n a k dwie n a tysiąc istot, być może, zachow ało zdolność do prokreacji istot sobie podobnych, to mi w zupełności w ystarczy bądź przy przyjęciu hipotezy istn ien ia pokoleń tru d n o poddających się doskonaleniu, bądź też przy przyjęciu hipotezy owych dzieci ziemi, które tru d n o je s t wychować; je s t to naw et niemożliwością, kiedy się zważy, że te istoty, podobnie ja k dzisiaj dzieci opuszczo­ ne n aty ch m iast po urodzeniu, zginęłyby praw dopodobnie w szystkie albo prawie wszystkie. XXXVII Istnieją je d n ak fakty pewne, mówiące nam , że koniecz­ ność zm usza n as do czynienia wielu rzeczy, które sam e n a ­ sze przyzwyczajenia bardziej niż sam rozum każą nam u w a­ żać za absolutnie niemożliwe. A utor Traktatu o d u szy zebrał 8 Fakt ten opisuje ju ż La Mettrie pow ołując się n a B ern ard a Conn o ra (albo O ’Connora) Evangelium medici sive Medicina mystica, Amstelodam i 1699 w Naturalnej historii duszy, (Przypadek V). zob. s. 96 niniejszego wydania. http://rcin.org.pl/ifis

154

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ich interesującą kolekcję. Widzimy, że dzieci pozostaw ione wcześniej n a pustyni utraciły pam ięć i nie wiedziały o swo­ im urodzeniu czy też swoim końcu; albo też błądząc w cią­ gu wielu lat po niezam ieszkałych lasach w konsekw encji rozbicia się statk u , odżywiały się tymi sam ym i pokarm am i co zwierzęta, chodziły n a czw orakach, zam iast w pozycji pionowej, i wymawiały tylko dźwięki nieartykułow ane, b a r­ dziej lub mniej potworne - zam iast wyraźnej mowy ludzkiej - wedle głosów zwierząt, które m achinalnie naśladow ali. Człowiek nie przynosi ze sobą n a św iat rozum u, je st b a r­ dziej zwierzęcy od wszelkiego zwierzęcia; dysponuje je d n a k szczęśliwszą budow ą, k tó ra daje m u pam ięć i zdolność do wychowania; jeśli jego in sty n k t przychodzi później, to tylko aby zam ienić się dosyć szybko w odrobinę rozum u, który podobnie ja k dobrze odżywione ciało u m a cn ia się powoli przez kulturę. Pozostawcie ten in sty n k t odłogiem, a gąsie­ nica nie będzie m iała zaszczytu stan ia się motylem; czło­ wiek będzie takim sam ym zwierzęciem ja k inne. XXXVIII Ten kto uw ażał człowieka za roślinę, nie poważał go bardziej od kap u sty , ale nie przyniósł większej ujm y tem u pięknem u gatunkow i, ja k ten, który uczynił zeń zwykłą m aszynę. Człowiek rośnie w m acicy n a zasadzie wegetacji, a jego ciało psuje się i n ap raw ia ja k zegarek bądź przez swoje w łasne sprężyny, których w spółdziałanie je st często szczęśliwe, bądź przez sztukę tych, którzy je zn ają n ie ja k o zegarm istrze (anatomiści), ale jak o fizycy i chemicy. XXXIX Istoty żywe, które wykluły się z przedwiecznego zarodka, jakikolw iek by on był, i pojawiły się pierwsze n a świecie, w m iarę m ieszania się ze sobą wytworzyły - wedle niek tó ­ rych filozofów - tego pięknego potwora, którego nazywam y człowiekiem; ten z kolei m ieszając się z innym i zwierzętami dał jakoby początek różnym ludom św iata. W yprowadzo­ http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

155

p ik u r a

no - rzecze pewien au to r, któiy wszystko przem yślał, ale nie w szystko powiedział - pierwszych królów D anii ze sto ­ su n k u suki z mężczyzną; m ieszkańcy Pegu chw alą się, że pochodzą od p sa i kobiety chińskiej, k tó rą szczątki okrętu wyrzuciły w ich kraju . Pierwsi Chińczycy - pow iadają n ie­ którzy - m ają podobne pochodzenie. XL U derzająca różnica fizjonomii i charakterów różnych lu ­ dów spow odow ała w yobrażenie sobie tych niecodziennych skojarzeń i dziwnych m ieszanin. Widząc zaś człowieka in te­ ligentnego, zrodzonego n a sk u te k poczynań i przyjem ności głupca, uwierzono, że spłodzenie człowieka przez zwierzęta nie miało w sobie niczego niemożliwego i zdum iewającego. XLI Tak wielu filozofów podtrzymywało pogląd Epikura, że ośmieliłem się włączyć mój głos do ich wypowiedzi; zresztą ta k ja k oni nie stworzyłem system u. To zresztą nam poka­ zuje, w ja k ą przepaść wpadam y, kiedy chcąc przedrzeć się przez ciemności czasów pragniem y przenieść zarozum iały wzrok n a to, co nie daje się w żaden sposób pojąć; albowiem przyjęcie stworzenia, czy też jego odrzucenie, staw ia nas przed pan u jącą wszędzie ta k ą sam ą tajem nicą i wszędzie ta k ą sam ą niezrozum iałością. J a k pow stała Ziemia, któ­ rą zam ieszkuję? Czy je st ona jedyną p lan etą zam ieszkałą? Skąd pochodzę? Gdzie jestem ? J a k a je st n a tu ra tego, co wi­ dzę i ja k a je st n a tu ra tych błyszczących zjaw, których iluzoryczność kocham ? Czy będę nadal, kiedy mnie nie będzie? Ja k i sta n poprzedzał uczucie mojej egzystencji? Ja k i stan n astąp i po utracie tego uczucia? Tego w łaśnie najwięksi ge­ niusze nie będą wiedzieli nigdy; będą filozoficznie majaczyć* * Zob. nową i pom ysłow ą hipotezę Buffona. [Chodzi o hipotezę p ow stania Ziemi z oderw anego przez kom etę m aterii Słońca sform u­ łow aną w Histoire et théorie de la terre (1749)]. http://rcin.org.pl/ifis

156

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

tak, ja k ja to zrobiłem, spowodują wszczęcie h a ła su przez dewotów i niczego n as nie nauczą. XLII Tak ja k m edycyna je st najczęściej tylko n a u k ą o środ­ kach, których nazwy są godne podziwu, ta k sam o filozofia je st jedynie n a u k ą o pięknych słowach; je st to dwojakie szczęście, kiedy jedni liczą, a drudzy coś określają. J a k ­ że po takim w yznaniu jak ieś dzieło byłoby niebezpieczne? Może ono jedynie upokorzyć pychę filozofów i skłonić ich do podporządkow ania się wierze. XLIII O, jakże zróżnicowany obraz św iata i jego m ieszkańców , jakże ta wiecznie zm ieniająca się scen a z jej ta k sam o pięk­ nymi dekoracjam i, m a wdzięk dla filozofów! Aczkolwiek nie zna on pierwszych przyczyn (a czyni sobie z tego chwałę) spoglądając z zak ątk a p arteru , gdzie się ukrył, to niech widzi nie będąc widzianym, niech daleki od lu d u i h a ła su uczestniczy w widowisku, gdzie wszystko go oczarowuje, a nic nie może go zaskoczyć - naw et to, że ze sceny ogląda sam ego siebie. XLIV Wydaje m u się przyjem nie żyć, przyjem nie być igraszką sam ego siebie, wykonywać ta k kom iczną rolę i uw ażać się za w ażną osobistość. XLV Racja, dla której nic nie dziwi filozofa, polega n a tym, że wie on, iż szaleństw o i m ądrość, in sty n k t i rozum , wielkość i nicość, naiw ność i zdrowy rozsądek, w ada i cnota sty k a­ ją się w człowieku ta k blisko, ja k m łodość i dzieciństwo; tchnienie kierujące i olej w roślinach; wreszcie czystość i zanieczyszczenie w skam ieniałościach. Człowiek twardy, http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

157

p ik u r a

ale praw dom ów ny porów nuje to do karocy pokrytej po­ dw ójną cen n ą tk an in ą, k tó ra je s t źle zawieszona; pyszałek je s t w jego oczach tylko pawiem podziwiającym swój ogon; słaby i niestały je st tylko kurkiem n a d ac h u obracającym się w zależności od w iatru; człowiek gwałtowny je s t tylko racą, która w znosi się, ja k tylko się zapali albo je s t ja k m le­ ko, które przelew a się przez brzegi naczynia itd. XLVI Mniej delikatny w przyjaźni, m iłości itd. łatwiej zaspo­ k aja potrzeby życia. B rak zau fan ia u przyjaciela, w ierności u żony i kochanki są tylko lekkim i w adam i ludzkim i dla kogoś, kto b a d a w szystko od strony fizycznej, a naw et k ra ­ dzież oglądana tymi sam ym i oczyma je st raczej w adą niż w ystępkiem . Czy wiecie dlaczego liczę się jeszcze z ludźm i? Dlatego, że poważnie uw ażam ich za m a szyn y. W założe­ n iu przeciwnym znam m ało takich, których społeczność byłaby godna pow ażania. M aterializm je s t an tid o tu m n a m izantropię. XLVII Nie czyni się m ądrych refleksji bez w yciągnięcia jak ich ś korzyści dla sam ego siebie; oto dlaczego filozof przeciw sta­ w iając swoim w łasnym w adom tę sa m ą tarczę co przeciw­ nościom losu, nie je s t bardziej zew nętrznie rozdarty przez nieszczęśliw ą konieczność swoich złych cech, ja k nie je st próżny i pyszny z pow odu dobrych. Jeśli przypadek chciał, że został on ta k uform ow any ja k społeczeństw o może, a każdy rozsądny człowiek w inien sobie tego życzyć, filozof będzie sobie tego winszował, a naw et się z tego cieszył, lecz bez zarozum iałości, bez pychy. Z drugiej strony, ponieważ nie uform ow ał się sam , a sprężyny jego m aszyny działają źle, to je s t z tego pow odu zły i cierpi w ch arakterze dobrego obyw atela; jako filozof nie czuje się je d n a k za to odpowie­ dzialny. Zbyt oświecony by czuć się w innym myśli i czy­ nów, które rodzą się i doko n u ją mimo woli, w zdychając http://rcin.org.pl/ifis

158

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

n ad fatalnym położeniem człowieka, nie pozwala się giyźć owym katom , jakim i są w yrzuty sum ienia, będące gorz­ kimi owocami edukacji, których drzewo n a tu ry nigdy nie dźwigało. XLVIII Je steśm y w rękach n atu ry , ja k w ahadło w ręk ach ze­ garm istrza; ulepiła n a s ona, ja k chciała albo raczej ta k ja k mogła; w końcu nie jesteśm y bardziej w inni idąc za n aci­ skiem ruchów pierw otnych, które nam i rządzą, niż Nil z ra ­ cji powodzi, a morze z pow odu sp u sto szeń , które czyni. XLIX Po omówieniu pochodzenia zwierząt uczynię p arę re ­ fleksji n a tem at śmierci; po nich n a s tą p ią rozw ażania n a tem at życia i rozkoszy. Je d n e i drugie są właściwie pro­ jektem u tw oru Życie i śmierć godnego ukoronow ać S ystem Epikura. L Przejście od życia do śm ierci nie je s t bardziej gwałtow­ ne od jego przem ijania. Oddzielający je przedział je s t tylko p unktem , czy to ze względu n a n a tu rę życia, które wisi tylko n a nitce i ta k wiele przyczyn może ją zerwać, czy to ze względu n a niezm iernie długie trw anie bytów. N ieste­ ty, ponieważ a k u ra t n a tym punkcie człowiek niepokoi się, m iota i dręczy bez przerwy, m ożna rzec, że rozum uczynił go głupcem . LI Jak że życie je s t ulotne! Formy ciała błyszczą ta k ja k wodewile są odśpiewywane. Człowiek i róża pojaw iają się rano, by nie istnieć ju ż wieczorem. W szystko n astęp u je po sobie, w szystko znika i nic nie ginie.

http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

159

p ik u r a

LII Drżeć przed zbliżającą się śm iercią, to być podobnym do dzieci, które boją się widm i duchów . B lada zjaw a może zap u k ać do m ych drzwi, kiedy jej się spodoba, ja się jej nie zlęknę; tylko filozof je s t dzielny tam , gdzie większość ludzi dzielnych przestaje nim i być. LIII Czy to wielkie zło, że liść z drzew a opada? Ziemia przyj­ m uje go dobrotliwie do swego łona; kiedy u p a ł słoneczny u ru ch o m ił przyczynę tego sp ad an ia, liście płyną w powie­ trzu i s ą igraszką wiatrów. LIV J a k a ż różnica w ystępuje między człowiekiem a rośliną, kiedy zam ienione są w proch? Czyż popioły zwierzęce nie s ą podobne do roślinnych? LV Ci, którzy określili zimno jak o pozbaw ienie się ognia*, powiedzieli, czym zimno nie je st, a nie czym jest. Nie moż­ n a podobnie określić śmierci: powiedzieć czym nie jest; powiedzieć, że je s t pozbaw ieniem powietrza, co powoduje u sta n ie wszelkiego ru c h u , ciepła, czucia; w ystarczy powie­ dzieć, czym jest; niczym pozytywnym; niczym, mniej niż niczym, jeśli m ożna by to pojąć; niczym co n as dotyczy; niczym co do n a s należy, ja k to bardzo dobrze powiedział L ukrecjusz. Śm ierć je s t w n atu rze rzeczy tym, czym je st zero w arytm etyce.

* [Herman] Boerh[aave], Elem[enta] chym[iae], t. 1, De igne. [roz­ dział: O ogniu]. Zob. Abrégé de la théorie chymique. Tirée des propres écrits de M. Boerhaave. Par M. de La M ettrie, Paris 1741, s. 14-17. http://rcin.org.pl/ifis

160

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

LVI To je d n ak w łaśnie ono (któż by w to uwierzył?) w łaśnie owo zero, ta cyfra, k tóra się nie liczy, k tó ra sam a nie s ta ­ nowi liczby, za k tó rą się nie płaci, to ona powoduje szam o­ tanie się w okrutnej niepewności, każe drżeć innym , a nie­ którzy nie m ogą o niej myśleć bez przerażenia. S am a nazw a śm ierci powoduje w nich lęk. Czy przejście od czegoś do niczego, od życia do śmierci, od bytu do nicości je st bardziej niepojęte niż przejście od niczego do czegoś, od nicości do bytu albo do życia? Nie, nie je s t ono mniej n atu raln e; a jeśli je st bardziej gwałtowne, to je s t także bardziej konieczne. LVII

Przyzwyczajmy się do tej myśli, a nie będziem y się wię­ cej m artw ić, że um rzem y, ta k ja k patrzym y n a ostrze nisz­ czące powoli osłaniającą je pochwę; nie rońm y darem nych łez n ad tym, co w inno n ieuchronnie nadejść. Czyż trzeba ta k dużej siły rozum u, aby uczynić z sam ego siebie ofiarę i być do niej w każdej chwili gotowym? J a k a ż in n a siła n a s przytrzym a przy tej, k tó ra n as opuszcza? LVIII Chcąc być prawdziwie m ądrym , nie w ystarczy um ieć żyć w przeciętności; trzeba um ieć w szystko porzucić z zim­ n ą krwią, kiedy wybije godzina. Im łatwiej się ro zstan ie­ my, tym większy będzie n asz heroizm . O statn i m om ent je st głównym kam ieniem probierczym m ądrości; to, by tak rzec, w tyglu śm ierci trzeba ją wypróbować. LIX Je śli boicie się śm ierci, jeśli jesteście zbyt przywiązani do życia, to wasze ostatnie w estchnienia będą straszn e, to śm ierć posłuży w am za najokrutniejszego kata; m ęką je st obaw a przed nim. http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

161

p ik u r a

LX Dlaczego ten żołnierz, który zyskał sobie tyle sławy n a polu Marsowym, który tyle razy okazał się groźny w po­ szczególnych bitw ach, ległszy w łóżku nie może zdobyć się, by ta k rzec, n a pojedynek ze śm iercią? LXI Na łożu śm ierci nie w chodzi ju ż w grę ów przepych, cały te n hałaśliw y a p a ra t wojny, który pobudzając u m y ­ sły, każe m achinalnie sięgać po broń. Ten wielki bodziec Francuzów , p u n k t h o n o ru nie w chodzi ju ż w grę; nie m am y przed sobą przykładu ta k w ielu towarzyszy broni, którzy będąc dzielni dzielnością dru g ich niewątpliwie b a r­ dziej niż swoją, pobudzają się w zajem nie do żądzy rozlewu krwi. Nie m a ju ż widzów, nie m a ju ż sukcesów , nie m a ju ż spodziew anych odznaczeń. Tam , gdzie widzi się tylko n i­ cość swej odwagi, jakiż motyw m ógłby podtrzym ać m iłość w łasn ą? LXII Nie jestem zaskoczony tym, że um ieram y tchórzliwie w łóżku i odważnie w akcji. Książę de.... sta n ą ł odważnie naprzeciw arm aty n a pochyłym zboczu okopu, a płakał w latrynie. Tam był bohaterem , tu był tchórzem ; raz był Achillesem, a raz T ersytesem - oto ja k i je s t człowiek! Cóż dorów na niekonsekw encji dziwnego ludzkiego u m ysłu? LXIII Oto, Bogu dzięki, skoro przeszedłem tyle ciężkich prób bez lęku, to mogę wierzyć, że u m rę ja k filozof. W owych ciężkich m om entach krytycznych, w których znalazłem się n a granicy życia i śm ierci; w tych m om entach słab o ­ ści, kiedy d u sz a un icestw ia się z ciałem , co je s t stra s z n ą chw ilą d la ta k wielu wielkich ludzi, jakże ja - k ru c h a i s ła ­ http://rcin.org.pl/ifis

162

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

b a m aszyna - mógłbym mieć siłę żartow ać, igrać sobie, śm iać się? LXIV Nie żywię lęku an i nadziei. Nie tkwi we m nie żad n a oznaka wychowania; ów n atło k przesądów w yssanych, by ta k rzec, z mlekiem m atki, rozproszył się szczęśliwie do­ syć w cześnie pod wpływem boskiej ja sn o ści filozofii. Owa su b sta n c ja m iękka i czuła, n a której pieczęć b łę d u ta k się m ocno odcisnęła, dziś je s t gładka i nie zachow ała żadnych śladów wpływu ani m ych towarzyszy, ani m ych uczonych pedantów . Miałem odwagę zapom nieć, czego m u siałem przez b rak oporu nauczyć się; w szystko zostało p rzek re­ ślone (co za szczęście!), w szystko sta rte, w szystko w yrw ane z korzeniam i, a je s t to wielkie dzieło refleksji i filozofii; tyl­ ko one mogły wyrwać kąkol i posiać dobre ziarno w b ru z ­ dach, które zajmowały chw asty. LXV O drzućm y ten miecz, który wisi n a d naszym i głowami. Je śli nie możemy patrzeć n a ń z niepokojem , to zap o m n ij­ my, że zawieszony je s t n a nitce. Żyjmy spokojnie, aby ta k sam o um rzeć. LXVI Epiktecie, A ntoniuszu, Seneko, P etroniuszu, A nakreoncie, C haulieu itd., bądźcie moimi ew angelistam i i prze­ w odnikam i w o statn ich m om entach mojego życia... Ależ nie, będziecie dla m nie bezużyteczni; nie będę potrzebow ał ani d odania sobie an im u szu , ani p o m n ażan ia rozrywek, an i oszołomienia. Z zam kniętym i oczyma rzucę się do rze­ ki wiecznego zapom nienia, k tó ra p o ch łan ia bezpow rotnie w szystko. Kosa Parki nie podniesie się, zanim odsłoniw szy szyję nie będę gotowy n a przyjęcie ciosu.

http://rcin.org.pl/ifis

S ystem E

163

p ik u r a

LXVII Kosa! Poetycka chim era! Śm ierć nie je s t uzbrojona w o stre narzędzie. M ożna by rzec (tak ja k mogłem osądzić to n a podstaw ie najbardziej poufnych z n ią zbliżeń), że n a ­ k ład a o n a n a szyję um ierającego jedynie lekko przesuw a­ ją c ą się pętlę, k tó ra nie tyle się zaciska, ile działa z n ark o ­ tyczną słodyczą: je s t to opium śmierci; cała krew u p a ja się nim , zm ysły się burzą: czuje się um ieranie, ja k czuje się zasypianie czy też omdlewanie, zawsze z pew ną rozkoszą. LXVIII Ja k ż e spokojna w efekcie, jakże łagodna je s t śm ierć, k tó ra nie zask ak u je ani nie rani! J e s t to śm ierć przew idzia­ n a, kiedy czuje się tylko to, co pow inno się czuć, by się n ią rozkoszować! Nie dziwię się, że ta śm ierć uwodzi n a s swoją pociągającą przynętą. Nic co bolesne, nic co gwałtowne jej nie towarzyszy; n a ­ czynia zatykając się jedno po drugim powodują, że życie uchodzi powoli z pew ną leniw ą nonszalancją; coś n a s ła­ godnie odciąga w je d n ą stronę, że ledwie raczym y obrócić się w drugą. Przykre je st je d n a k dla n atu ry , i je s t jej po­ gw ałceniem , popadanie w pokusę śm ierci, kiedy zdegusto­ w anie życiem spraw ia, że śm ierć je s t przyjem nością. LXIX Śm ierć i m iłość w yczerpują się za pom ocą tych sam ych środków , a mianowicie w ygasania. O dradzam y się, kiedy u m ieram y z miłości; unicestw iam y się, kiedy to dokonuje się za pom ocą nożyc A tropos9. Dziękujmy n atu rze, k tó ra poświęciwszy najżywsze przyjem ności u trw alan ia naszego g atu n k u , zostaw iła nam jeszcze dosyć innych i najczęściej słodkich dla tych mom entów, w których nie może zacho­ wać n a s więcej przy życiu. 9 P a rk a przecinająca nić życia. http://rcin.org.pl/ifis

164

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

LXX Widziałem (co za sm u tn y widok!) tysiące żołnierzy um ierających w wielkich szpitalach wojskowych, k tóre po­ wierzono mi we Flandrii podczas ostatniej w ojny10. Śm ierć przyjem na, ja k ą opisałem , w ydała mi się o wiele rzad sza od śm ierci bolesnych. N ajpospolitsze są je d n a k śm ierci w s ta ­ nie nieprzytom ności. Schodzi się z tego św iata, ta k ja k się przychodzi, nie wiedząc o tym. LXXI Co lyzykuje się um ierając, a czegóż to nie ryzykuje się żyjąc? LXXII Śm ierć je s t końcem wszystkiego; po niej, pow tarzam , n astęp u je tylko przepaść, w ieczna nicość; w szystko zo sta­ ło powiedziane, w szystko zrobione; su m a d o b ra i zła je s t równa: koniec z troskam i, koniec z kłopotam i; koniec z po­ staciam i do odegrania: fa rsa się skończyła*. LXXIII „Dlaczego nie skorzystałem z m oich chorób, albo ra ­ czej jednej z nich, aby skończyć tę kom edię św iata? Koszty mojej śm ierci byłyby spłacone; a oto dzieło chybione, do zakończenia którego trzeba ciągle w racać. Podobni do ze­ garka, którego ru ch zwalniam y, choć przebiegam y ciągle to sam o koło, aczkolwiek w wolniejszym tem pie, przesuw am y 10 La Mettrie był lekarzem wojskowym w latach 1743-1745. Uczestniczył w bitwie pod Fontenoy (1745), w której w ojska fran c u ­ skie odniosły zwycięstwo nad Anglikami i H olendram i. Francuzi po­ nieśli duże straty n a sk u tek dżentelm eńskiej postaw y dowódcy, który poprosił Anglików, aby strzelali pierwsi. Pod Fontenoy dostał postrzał w kolano K ubuś Fatalista z powieści Diderota. * Rabelais. http://rcin.org.pl/ifis

S

y stem

E

165

p ik u r a

je d n a k w skazówkę do p u n k tu , w którym się ju ż znajdo­ w ała, kiedy zaczęła się obracać, aż dojdziemy wszyscy do p u n k tu , od którego się oddalam y. Najbardziej ośw iecona i najbardziej efektyw na m edycyna może jedynie opóźnić ru ch wskazówki. Po cóż więc tyle tro sk i tyle wysiłków! G łupcem i tchórzem byłby ten, kto po odważnym wejściu n a szafot wycofałby się z niego, aby przejść n a nowo przez rózgi i ostrogi życia”. Oto słow a godne człowieka pożerane­ go przez am bicję, traw ionego zazdrością, będącego ofiarą nieszczęśliwej miłości czy też ściganego przez inne furie! LXXIV Nie, nie będę m ącił wrodzonego um iłow ania życia; nie będę rozlewał niebezpiecznej trucizny stoicyzm u n a piękne dni, a naw et n a pom yślności naszych Lucyliuszów11. Prze­ ciwnie, będę się sta ra ł stępiać zakończenia kolców życia, je ­ śli nie mogę zm niejszyć ich liczby, aby nasilić przyjem ność ziyw ania róż. Tych, którzy przez nieszczęśliw ą kom pleksję będą się nudzić n a pięknym w idow isku św iata, poproszę o pozostanie n a nim; niech zrobią to ze względu n a religię, jeśli nie m ają w sobie ludzkości albo, co staw iam wyżej, ze w zględu n a ludzkość, jeśli nie m ają religii. Każę ludziom prostym rozważyć wielkie dobra, które religia obiecuje każ­ dem u, kto będzie m iał cierpliwość znosić to, co wielki czło­ wiek określił m ianem m elancholii, ale też i wieczne męki, którym i ona grozi tym, którzy nie chcą, aby ich rzucono n a pastw ę bólu albo nudy. Jeżeli chodzi o innych, tych dla których religia je s t tym, czym je s t rzeczywiście, to znaczy bajką, to nie mogąc ich utrzym ać w zerw anych w ięzach będę się sta ra ł sk u sić uczuciam i szlachetnym i; n atch n ąć ich w ielkością d u ch a, przed k tó rą w szystko u stęp u je; wreszcie podkreślając w artość praw ludzkości, które idą przed innym i, pokażę te związki drogie i święte, bardziej patetyczne od najbardziej elokw entnych rozpraw. Każę po­ kazać zap łak an ą żonę lub kochankę, zrozpaczone dzieci, 11 Chodzi o stoickie Listy do Lucyliusza Seneki. http://rcin.org.pl/ifis

166

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

które śm ierć ojca pozostawi bez edukacji n a pow ierzchni ziemi. Któż nie usłyszałby krzyków ta k bardzo w zru szają­ cych znad brzegu mogiły? Któż nie próbow ałby otworzyć obum ierającej powieki? Kto okaże się ta k tchórzliwy, że odmówiłby dźwigania ciężaru pożytecznego dla w ielu? J a kimże potw orem je st ten, kto ze względu n a chwilowy ból wyrywa się z łona rodziny przyjaciół, ojczyzny, staw iając sobie za cel uw olnienie się od obowiązków naw et n a jb a r­ dziej świętych! LXXV Cóż mogliby przeciwstawić tym argum entom wszyscy ci przedstaw iciele sekty, k tó ra niezależnie od tego co by powiedziano*, w ydaw ała wielkich ludzi jedynie kosztem ludzkości! LXXVI Nie m a większego znaczenia, jakim bodźcem pobudzam y ludzi do cnoty. Religia je st konieczna jedynie dla tych, k tó ­ rzy nie są zdolni do odczuw ania odruchów ludzkich. J e s t pewne (któż nie czyni codziennie takiej obserw acji albo do­ świadczenia?), że je st ona bezużyteczna dla kontaktów m ię­ dzy zacnym i ludźmi. O dczuwanie tej wielkiej praw dy je st znam ienne jed n ak tylko dla dusz wzniosłych. Dla kogo je st więc stworzone to cudowne dzieło polityki? Dla umysłów, które nie miałyby, być może, w ystarczających innych h a ­ mulców; dla tego g atu n k u ludzi, który stanow i najw iększą liczbę; g a tu n k u niem ądrego, niskiego, pełzającego, z które­ go społeczeństw o mogłoby wyciągnąć korzyść uznając, że trzeba go zniewolić przez siłę poruszającą w szystkie u m y­ sły, ja k ą stanow i interes. Tą siłą je st urojone szczęście. * Por. C harles Secondât de M ontesquieu, O duchu praw , t. 1, [W arszawa 1957, t. 1, s. 345. Rozdział XII: O praw ach przeciw sam o ­ bójcom, przypis 23: „Postępek tych, którzy zabijają się sam i, sprzecz­ ny je s t z praw em n aturalnym i religią objaw ioną”]. http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

167

p ik u r a

LXXVII Podjąłem się nam alow ania sam ego siebie w m oich p is­ m ach, ja k to M ontaigne zrobił w swoich Próbach. Dlaczego nie m ożna by pisać o sam ym sobie? Ten przedm iot w art je st innego, który widzi się mniej jasn o . Kiedy zaś ju ż raz powiedziałem , że to o sobie chciałem mówić, to tym sam ym przedstaw iłem ju ż uspraw iedliw ienie albo raczej więcej go nie potrzebow ałem . LXXVIII Nie należę wcale do m izantropów w rodzaju Le V ayera12, który nie chciałby rozpocząć n a nowo swej kariery; zbyt daleko ode m nie je s t hipochondryczna nu d a; nie chciał­ bym je d n a k przejść jeszcze raz przez to głupie dzieciństwo, które zaczyna i kończy bieg naszego życia. Przyczepiam ju ż sobie chętnie, ja k pow iada M ontaigne, ogon filozofa w n aj­ piękniejszym okresie mego życia; chcę je d n a k zapełnić um ysłem - o tyle, o ile to możliwe - p u stk ę serca, a nie żałować tego, że kiedyś zapełniłem je miłością. Chciałbym przeżyć jeszcze raz to, co przeżyłem korzystając z dobrego ja d ła, dobrego tow arzystw a, radości, przytulnego gabinetu, umizgów, dzieląc ciągle mój czas między kobiety, tę uroczą szkołę Gracji, H ipokratesa i Muzy; zawsze byłem wrogiem ro zpusty i przyjacielem rozkoszy; wreszcie byłem całkowi­ cie oddany tej uroczej m ieszaninie m ądrości i szaleństw a, które w zajem nie się pobudzając czynią życie przyjem niej­ szym i w pew nym sensie bardziej pikantnym . LXXIX W zdychajcie biedni śmiertelnicy! Kto w am broni? Na­ rzekajcie je d n a k n a zbyt krótkie trw anie w aszych m anow ­ ców; ich szał m a w artość o wiele wyższą od chłodnego 12 François La Mothe le Vayer (1588-1672), przedstaw iciel libertynizm u sceptycznego. http://rcin.org.pl/ifis

168

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

rozum u, który n as zbija z p antałyku, mrozi w yobraźnię i płoszy przyjemności. LXXX Z am iast cierpieć tych katów, jakim i są w yrzuty su m ie­ nia, które n a s dręczą, przeżywajmy te sam e żale zw iąza­ ne z bezpow rotną u tra tą czasu przeszłego, które będziem y odczuw ać pewnego dnia (w sposób um iarkow any) w sto ­ su n k u do naszej w łasnej osoby, kiedy trzeba będzie, by ta k rzec, rozstaw ać się z sam ym sobą. Rozsądne żale, będę sta ra ł się w as jeszcze ukoić rzucając kwiaty n a o statn ie moje ślady i niem al n a mój grób! Tymi kw iatam i będą: we­ sołość, w spom nienia przyjemności, w spom nienia młodych ludzi, które przypom ną mi moje, rozmowa z przyjem ny­ mi osobam i, widok pięknych kobiet, w których otoczeniu chciałbym um ierać, aby wyjść z tego św iata ja k z czarownego widowiska; wreszcie owa słodka przyjaźń, k tó ra nie pozwala całkowicie zapom nieć o czułej miłości. Rozkoszne w spom nienia, przyjem ne lektury, urocze wiersze, zam iło­ w anie do sztuki, mili przyjaciele - wy, którzy każecie ro­ zumowi mówić tym sam ym językiem co Gracje, nie o p u sz­ czajcie m nie nigdy. LXXXI Cieszmy się czasem teraźniejszym ; w nim całe nasze ży­ cie. Przeżyte lata dla n as um arły; przyszłość, k tó ra jeszcze nie nadeszła, nie je st w naszej mocy, ta k ja k przeszłość, k tó ra m inęła. Jeśli nie skorzystam y z przyjem ności, które się nastręczają, jeśli będziemy uciekać od tych, które zdają się n as szukać, przyjdzie czas, że będziemy ich szu k ać d a ­ rem nie, gdyż one będą z kolei przed nam i uciekały. LXXXII O draczać rozkoszowanie się do zimy naszych lat, to oczekiwać podczas uczty, n a m om ent, kiedy zaczną sprząhttp://rcin.org.pl/ifis

S ystem E

169

p ik u r a

tac ze stołu. Ż adna ju ż p ora roku po tej zimie nie n astąp i. C hłodne akwilony Północy b ędą wiały aż do końca naszego życia; w tedy naw et sa m a radość będzie stygła w naszych sercach, ta k ja k ożywcze soki w naszych żyłach. LXXXIII Nie przyznam zachodowi moich dni pierw szeństw a przed ich południem ; jeśli mogę porównać tę o statn ią część życia, w której się wegetuje, to jedynie do tej, kiedy się ju ż zaczę­ ło wegetować. Z am iast złorzeczyć przeszłości będę spłacał wobec niej dług pochwał, n a jakie zasługuje; będę ją bło­ gosławił patrząc n a piękny wiek życia moich dzieci, które podniesione n a d u ch u przez m oją łagodność, mimo mojej pozornej surow ości, pokochają i będą szukały towarzystwa dobrego ojca, zam iast bać się go i przed nim uciekać. LXXXIV Spójrzcie n a ziemię pokrytą śniegiem i szronem! Krysz­ tałki lodu stanow ią całą ozdobę drzew pozbawionych liści, gęste mgły zasłan iają gwiazdę d n ia tak, że śm iertelnicy krocząc niepew nie ledwie widzą drogę. W szystko pogrążo­ ne je s t w sm u tk u i letargu, rzeki zam ieniły się w m arm u r, ogień ciał wystygł, zimno zdaje się skuw ać n atu rę . Oto opłakany obraz starości! Soki, które ożywiały człowieka, wyczerpały się. Czyż rozpoznajecie zw iędniętą piękność, której ongiś wasze serce wznosiło ołtarze? Sm ucąc się n a myśl o krwi zmrożonej w żyłach, ta k ja k poeci m alu ją Na­ jad y w zatrzym anym biegu wody, ileż innych jeszcze powo­ dów m ają ci, dla których piękno pozostało wielkim darem niebios! Oto bezzębne u s ta pozbawione są najpiękniejszej swojej ozdoby; oto łysa głowa zajm uje miejsce głowy kę­ dzierzawego blondyna z włosam i n atu raln ie ułożonym i w pukle, które powiewały igrając n a wietrze n ad piękną szyją, k tó ra się pom arszczyła. Oto zm ienione w rodzaj gro­ b u najbardziej uwodzicielskie powaby płci zdają się po p a­ dać w ru in ę i zostają ja k gdyby pogrzebane. Oto ta skóra http://rcin.org.pl/ifis

170

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

niegdyś delikatna, gładka i ta k biała, je s t dziś tylko n ag ro ­ m adzeniem łusek, zm arszczek i fałd ohydnie pozakręcanych; tępota imbecyla zam ieszkuje te pożółkłe i chropow a­ te zm arszczki, w śród których chcem y dostrzegać m ądrość. Mózg przepracow any, pozbaw iony żywotności, z d n ia n a dzień przygniatany w łasnym ciężarem , z tru d n o śc ią p rze­ puszcza prom yk inteligencji; wreszcie d u sza o tęp iała budzi się, ta k ja k gdy zasypia, bez idei. Oto jakie je s t o statn ie dzieciństwo człowieka. Czy może ono bardziej przypom inać dzieciństwo pierw otne i pochodzić od innej przyczyny niż starość? LXXXV W jak i sposób ten wiek ta k chwalony m iałby b rać górę n ad wiekiem pięknej Hebe? Czyżby tylko pod pozornie słu sz ­ nym pretekstem długiego dośw iadczenia rozum chwiejący się i niezbyt pewny siebie m iał praw o źle pojmować rzeczy? Niewdzięcznością je st sytuow anie najbardziej odrażającej części naszego życia, nie mówię ponad, ale n a równi z częś­ cią najpiękniejszą i najbardziej kw iecistą. Jeśli wiek pode­ szły zasługuje n a poważanie, to m łodość, piękno, geniusz, wigor zasługują n a hołdy i ołtarze. Szczęśliwe to były cza­ sy, kiedy żyjąc bez żadnych niepokojów, nie znałem innych obowiązków poza obowiązkam i przyjemności. Poro m iłości i serca, miły wieku, w ieku złoty, cóż się z tobą stało? LXXXVI Woleć starość od młodości, to chcieć najwyżej cenić zimę w śród pór roku. To mniej cenić dary Floiy, C ereiy i Pomony od śniegu, lodu i szarych szronów, czy też mniej cenić zboża, w inne grona, owoce i w szystkie p ach n ące kwiaty, których zapach je st ta k rozkoszny dla pow onienia, niż ja ło ­ we pola, gdzie nie rośnie ani je d n a róża pośród nieskończo­ nej ilości ostów; to mniej cenić p ięk n ą i roześm ianą wieś od opustoszałych odłogów, gdzie śpiew ptaków, które sta m tą d uciekły, nie daje się więcej słyszeć i gdzie wreszcie, zam iast http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

171

p ik u r a

radości i pieśni żniwiarzy czy też uczestników w inobrania, panuje m artw ota i cisza. LXXXVII W m iarę ja k zlodowaciałe łono ziemi otw iera się przed łagodnym i podm ucham i zefiru, zasiane ziarn a kiełkują, ziem ia pokryw a się kw iatam i i zielenią. O, przyjem na szato wiosny, w szystko bierze inne oblicze n a twój widok; cała n a tu ra odradza się; wszystko n a świecie staje się weselsze i uśm iechnięte. Niestety tylko człowiek nie odradza się, nie m a dla niego ani źródła Ju w en c ji13, ani Jow isza p rag n ące­ go odmłodzić naszych Titonów, ani być może Aurory, któ ra raczyła w spaniałom yślnie błagać go o pomoc dla u k o ch a­ nego14. LXXXVIII Najdłuższe życie nie powinno niepokoić ludzi miłych. Gracje się nie starzeją; czasem kryją się w śród zm arszczek i białych włosów; pow odują one, że rozum cały czas zdoby­ w a się n a żarty; we w szystkich porach życia nie pozw alają one um ysłow i gnuśnieć w bezczynności. Tak więc dzięki nim podobam y się w każdym wieku; w każdym w ieku od­ czuw a się naw et miłość, tak ja k ksiądz Gedoin doświadczył jej z czaru jącą osiem dziesięcioletnią Ninon de Lenclos15, k tó ra m u to wcześniej przepowiedziała. 13 Nimfa, k tó rą Jow isz przem ienił w źródło m ające właściwości odm ładzania. 14 W edług m itu greckiego Aurora, bogini porannej zorzy zakochała się w trojańskim królu Titonosie i zabrała go ze sobą n a skraj ziemi i nieba. Z apom niała je d n ak prosić Jow isza, żeby czyniąc go nieśm ier­ telnym uchronił go od starzenia się. 15 Ninon de Lenclos (1620-1705) - słynna przyjaciółka libertyńskich pisarzy i filozofów, zn an a z inteligencji i urody. Prowadziła salon literacki skupiający intelektualną elitę w drugiej połowie XVII wieku. Ksiądz Gedoyn obracał się w kręgu ulubionego poety La Mettriego, jakim był libertyn i epikurejczyk G uillaum e de C haulieu (1639-1720). Bywała tam również Ninon de Lenclos. http://rcin.org.pl/ifis

172

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

LXXXIX Kiedy nie będę mógł ju ż raz dziennie zasiąść przy sto ­ le z Komosem, to skoro będę jeszcze mógł, spotkam się jeszcze raz n a tydzień z W enerą, aby zachow ać ten n astrój łagodny i przyciągający, a jeśli nie bardziej przyjemny, to przynajm niej bardziej potrzebny społeczeństw u od rozw a­ gi. Tych, którzy odwiedzają tę boginię, rozpoznaję po ogła­ dzie towarzyskiej, grzeczności, po w dzięku ich m anier. Kie­ dy wypowiem do niej ostatnie, niestety, słowo pożegnalne w yrażające k u lt dla niej, będę jeszcze sławił ją w pięknych piosnkach i radosnych strofach, które w ygładzają zm arsz­ czki i sk u p iają jeszcze błyskotliw ą młodzież wokół odm ło­ dzonych staruszków . XC Kiedy nie możemy ju ż kosztować przyjem ności, zaczy­ nam y je deprecjonować. Po cóż zniechęcać młodzież? Czy to nie jej kolej, aby swawolić i odczuw ać m iłość? Nie za ­ braniajm y jej, ja k to czyniono w Sparcie, aby pom nożyła wdzięki i płodność. Wówczas będąc rozsądnym i starcam i czy też podstarzałym i przed starością, będziem y jeszcze znośni i być może mili długo jeszcze potem . XCI Być może porzucę miłość wcześniej niż myślę; nie p o ­ rzucę je d n a k nigdy Temiiy. Nie poświęcę jej n a ofiarę bo­ gom. Chciałbym , aby jej piękne dłonie, które tyle razy u m i­ lały mi przebudzenie, zam knęły mi oczy. Chciałbym , aby tru d n o było powiedzieć, k tó ra z dwóch odegra w iększą rolę przy mym zgonie - P arka czy rozkosz? Obym mógł n ap raw ­ dę um rzeć w tych pięknych ram ionach, w których tyle razy się zapom inałem ! I oby (chcąc przemówić językiem, który podoba się wyobraźni i m aluje ta k dobrze naturę) m oja d u ­ sza błądząca po Polach Elizejskich i ja k gdyby szu k ająca oczyma swej drugiej połowy, m ogła o n ią pytać w szystkie http://rcin.org.pl/ifis

S

ystem

E

173

p ik u r a

m ary i cienie, ta k zdum iona, że nie może zobaczyć więcej miłej istoty, któ ra ją trzym ała przed chwilą w u ścisk ach ta k słodkich, ja k Tem ira dziwi się, że nie może poczuć śm ier­ telnego chłodu w tym sercu, które poprzez siłę, z ja k ą biło, obiecywało bić jeszcze dla niej długo. Oto, jakie b ędą moje Projekty życia i śmierci16, w ciągu tego pierwszego pozosta­ łem do ostatniego tch n ien ia rozkosznym epikurejczykiem , zaś w obliczu drugiej nieugiętym stoikiem. XCII Oto dwa bardzo różne kierunki rozważań, które ch cia­ łem włączyć do tego system u epikurejskiego. Czy chcecie wiedzieć, co sam o nich myślę? Drugi z nich zostawił w m o­ jej duszy uczucie rozkoszy, które nie przeszkadza mi śm iać się z pierwszego. Jak ież to szaleństw o pisać prozą, być może przeciętną, to co z tru d em je st do zniesienia w pięk­ nych w ierszach. I jakże je st się naiwnym , kiedy się traci czas n a próżne poszukiw ania, który - niestety - je st zbyt krótki i należałoby go lepiej wykorzystać n a cieszenie się z rozkoszy niż n a zdobywanie wiedzy! XCIII Pozdrawiam w as szczęśliwe kraje, gdzie każdy człowiek, który żyje ta k ja k inni, może myśleć inaczej niż inni; gdzie teologowie nie są sędziam i filozofów, bo nie są powołani do tego, by nim i być; gdzie wolność m yślenia, najpiękniej­ szy przywilej ludzkości, nie je st skrępow ana przesądam i; gdzie nikt nie wstydzi się mówić tego, czego nie wstydzi się myśleć; gdzie n ikt nie n araża się n a ryzyko, że będzie m ę­ czennikiem doktryny, której je st apostołem . Pozdrawiam cię, ojczyzno sław iona ju ż przez filozofów, gdzie wszyscy ci, których prześladuje tyrania, znajdują (jeśli m ają zasługę 16 La Mettrie zam ierzał napisać dzieło: Projets de vie et de mort albo Projet de vie et de mort, które miało „ukoronować System epikurejsk f. Por. fragm ent XLIX. http://rcin.org.pl/ifis

174

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

i są uczciwi) nie tylko pewne schronienie, ale port chw a­ ły; gdzie m ożna poczuć, ja k bardzo zdobycze u m y słu są ponad w szystkim i innymi; gdzie filozof obsypany wreszcie honoram i i dobram i nie uchodzi za potw ora, chyba że je ­ dynie w um yśle tych, którzy u m y słu są pozbaw ieni. Obyś m ogła szczęśliwa ziemio kw itnąć coraz bardziej! Obyś m o­ gła osiągnąć pełnię szczęścia i stać się we w szystkim , jeśli to możliwe, godną wielkiego człowieka, którego m asz za króla. Muzy, Gracje, Amorki i ty m ą d ra Minerwo, u k o ro ­ nujecie wasze dzieło w kładając koronę z najpiękniejszych laurów n a dostojną głowę w spółczesnego Ju lia n a 17, ta k sam o godnego rządzenia ja k ten dawny, ta k sam o uczony, ta k sam o utalentow any, ta k sam o będący filozofem.

17 Chodzi o Ju lia n a A postatę i Fryderyka II, który udzielił La Mettriem u schronienia n a swym dworze. http://rcin.org.pl/ifis

Człowiek roślina

P rzedm ow a Człowiek został tu przem ieniony w roślinę, ale nie sądźcie, że je s t to fikcja w stylu M etamorfoz Owidiusza. Jedynie analogia między królestw em roślinnym i króle­ stw em zwierzęcym k azała mi odkryć w pierwszym głów­ ne części znajdujące się w drugim . Je śli m oja w yobraźnia odgrywa ja k ą ś rolę, to - by ta k rzec - tylko n a ołtarzu Prawdy. Moim polem bitwy je s t N atura. Je śli się n a tym polu nieco wyróżniłem, to tylko dzięki przedstaw ieniu jej zróżnicow ania.

R o zd zia ł I Zaczynam y od pokazania jedności N atuiy: te jeszcze słabe prom ienie św iatła zawdzięczamy studiom n ad h isto ­ rią n a tu ra ln ą ; do jakiego zaś p u n k tu rozciąga się owa je d ­ norodność? Strzeżm y się obrażenia przyrody, gdyż nie je st ona tak jedn o ro d n a, aby nie oddalała się często od swych n a jb a r­ dziej ulubionych praw: starajm y się widzieć tylko to, co widzimy, a nie schlebiajm y sobie, że widzimy wszystko: w szystko je s t p u łap k ą albo podw odną rafą dla um y słu próżnego i mało oględnego. http://rcin.org.pl/ifis

176

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Chcąc sądzić o analogii, ja k a zachodzi między dwo­ m a głównymi królestw am i, trzeba porów nać części roślin z częściam i człowieka, a to co mówię o człowieku odnieść do zwierząt. Nasz g atu n ek podobnie ja k rośliny m a korzeń główny i korzonki włosowate. Pierwszy sk ład a się z b a s e n u lę­ dźwiowego i k a n a łu płucnego, drugi tw orzą żyły m leczne. W obu przypadkach obserw ujem y taki sam użytek, takie sam e funkcje. Dzięki korzeniom pokarm roznosi się po ca ­ łym ciele organicznym . Człowiek nie je s t więc drzewem odwróconym , k tó re­ go mózg byłby korzeniem , gdyż korzeń ten tworzy się ze zbiegu naczyń brzusznych, tw orzących się jak o pierwsze; pow stają przynajm niej przed otaczającym i je nakiyw kam i, jakie tw orzą korę człowieka. Pierwszą rzeczą, ja k ą d o strze­ gam y w kiełku rośliny, je s t jego korzonek, n astęp n ie łody­ ga. Pierwszy idzie w dół, druga zaś w górę. Płuca są naszym i liśćmi; za stę p u ją one te n organ u ro­ ślin, ta k ja k on zastęp u je liście, których nie m am y. J e ­ śli te p łu ca roślin m ają gałęzie, to po to, by pow iększyć swoją pow ierzchnię, a w konsekw encji, aby więcej weszło do nich powietrza; to powoduje, że rośliny, a zw łaszcza drzew a oddychają z w iększą łatw ością. Czyż p o trzeb u je­ my liści i gałęzi? Liczba naszych naczyń i pęcherzyków płucnych je s t ta k proporcjonalna do m asy ciała i do m ałej jego objętości, że n am w ystarcza. W ielką przyjem nością je s t obserw ow anie tych naczyń i krążenia, k tóre w nich się dokonuje, zw łaszcza zaś w isto tach ziem now odnych. Jeszcze większe zbieżności zostały odkryte przez Harveyów1 botaniki! R uysch2, B oerhaave3 itd. odkryli u człowie­

1 William Harvey (1578-1657), lekarz angielski, odkryw ca k rąże­ n ia krwi. 2 Frederik Ruysch (1638-1731), anatom holenderski, a u to r wielu odkryć dotyczących naczyń krw ionośnych i krążenia krwi. 3 H erm an Boerhaave (1668-1738), lekarz i b o tan ik holenderski, m istrz La Mettriego, który jego filozofię przedstaw ił w System ach filo­ zoficznych w skrócie. http://rcin.org.pl/ifis

C

177

z ł o w i e k r o ś l in a

k a ta k ą sam ą liczbę naczyń ja k M alpighi4, L eeuw enhoek5, V an Royen6 u roślin. Czy serce bije u w szystkich zwierząt? Czy w ypełnia żyły tym i strum ykam i krwi, które w noszą do całej m aszyny po­ czucie życia? Ciepło, to inne serce n atu ry , ten ogień ziemi i słońca, który zdaje się przechodzić do w yobraźni poetów, którzy go malowali, ten ogień pow iadam , powoduje rów­ nież krążenie soków w naczyniach roślin, oddychających ta k ja k my. J a k a w końcu przyczyna mogłaby powodo­ wać, że w szystko kiełkuje, rośnie, kwitnie i mnoży się we wszechświecie? Powietrze zdaje się w ytwarzać w roślinach te sam e s k u t­ ki, jakie słusznie przyznaje się u człowieka tem u su b teln e­ m u płynowi nerwów, którego istnienie potw ierdzają tysiące dośw iadczeń. To ten elem ent przez swe pobudzenie i sw ą sprężystość powoduje czasem , że rośliny w znoszą się ponad poziom wody, otw ierają się i zam ykają, ta k ja k otw iera się i zam y­ k a dłoń; je st to zjawisko, którego rozważenie dało być może podstaw ę do u za sad n ien ia poglądu tych, którzy w prow a­ dzili do tchnień anim alnych eter m ieszający się z nim i w nerw ach. Je śli kwiaty m ają listki albo płatki, to możemy uw ażać nasze ręce i nogi za podobne części. N ektam ik, który je st zbiornikiem m iodu u pew nych roślin, ja k tulipan, róża itd. odpow iada m lecznem u zbiornikowi rośliny żeńskiej n asze­ go g atu n k u , kiedy roślina m ęska spow oduje jego pojawie­ nie się. J e s t on podwójny i m a swoją siedzibę u podstaw y poziomej każdego p ła tk a bezpośrednio n a m ięśniu, który nazyw a się wielkim m ięśniem piersiowym. Można uw ażać m acicę dziewiczą albo raczej niezapłodnioną, czy też jeśli kto woli jajnik, za zarodek jeszcze nie4 Marcello Malpighi (1628-1694), włoski anatom , biolog i lekarz, jed en z twórców anatom ii mikroskopowej. 5 Antonie van Leeuw enhoek (1632-1723) holenderski przyrodnik prow adzący b ad an ia mikroskopowe. 6 A driaan Van Royen, holenderski botanik i lekarz (XVIII w.). http://rcin.org.pl/ifis

178

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zapłodniony. Pręcik kobiety to pochwa; srom , wzgórek Weneiy, z zapachem wydzielanym przez gruczoły tych części odpow iadają stigmie; w szystkie te rzeczy - m acica, srom i pochw a tw orzą słupek. Nazwę tę n ad a ją w spółcześni bo­ tanicy w szystkim żeńskim częściom roślin. Porównuję owocnię do m acicy w stan ie zapłodnionym , gdyż służy ona do okryw ania płodu. Mamy również n a sie­ nie ja k u rośliny, a je s t ono czasem bardzo obfite. N ekta m ik służy n a pierwszy rzu t oka rozróżnianiu płci u naszego g atu n k u , ale b ad a n ia najłatw iejsze nie są najpew niejsze; trzeba złączyć słu p e k z nektam ikiem , aby uchwycić istotę kobiety; pierwszy może bowiem zn ajd o ­ wać się w drugim , ale nigdy drugi w pierwszym, chyba że weźmiemy pod uwagę mężczyzn ta k otyłych, których piersi podobne są ta k bardzo do piersi kobiecych, że wydziela­ ją mleko, ja k to zaobserwował M orgagni7 i wielu innych. Każda kobieta pozbaw iona otw oru płciowego, jeśli m ożna nazw ać kobietą istotę niem ającą żadnej płci, ja k ta niem ają c a piersi, o której nieraz w spom inałem , je s t to tylko p ąk upraw nej winorośli. Nie mówię ju ż o kielichu albo raczej koronie, gdyż, ja k to powiem dalej, u n as nie w ystępuje. Nie będę je d n ak n ad tym dalej się rozwodził, gdyż nie chcę dreptać śladam i K orneliusza Agiyppy8. O pisałem bo­ tanicznie najpiękniejszą roślinę naszego g atu n k u , to z n a ­ czy kobietę. Jeśli je s t rozsądna, to aczkolwiek przem ienio­ n a w kwiat, nie pozwoli się z tego powodu łatwiej zerwać. Co do n as, mężczyzn, to ju ż pierwszy rzu t oka w y star­ czy by stwierdzić, że jesteśm y synam i P riapa9, zwierzętam i 7 G iam battista Morgagni (1682-1771), włoski lekarz i anatom , je ­ den z twórców anatom ii patologicznej. 8 Heinrich Cornelius Agrippa von Nettesheim (1486-1535), alch e­ mik, lekarz filozof, autor De occulta philosophia (Kolonia 1531-1533) poświęconego problemom magii naturalnej zorientowanej praktycznie. 9 Priap - bóstwo płodności przedstaw iane z członkiem w stan ie erekcji. Obszerniej o nim zob. Ja c q u e s Antoine D ulaure, O bóstw ach płodności albo o kultach fallicznych daw nych i współczesnych, Kęty 2009. http://rcin.org.pl/ifis

C

179

z ł o w i e k r o ś l in a

sperm atycznym i, a n asz pręcik, zwinięty ja k gdyby w w al­ cow atą ru rk ę, to prącie; sp erm a je s t naszym p yłkie m zapładniającym . Podobnie do roślin, które m ają tylko je d n ą płeć m ęską, jesteśm y m onoandryczni, kobiety zaś są monoginiczne, bo m ają tylko je d n ą pochwę. Tak więc rodzaj ludzki, w którym sam iec oddzielony je s t od sam icy, po­ m noży klasę Dieciae - posługuję się słowami pochodnym i od greki i wymyślonymi przez Linneusza. U znałem za stosow ne przedstaw ić najpierw an alo ­ gię między rośliną i człowiekiem w stan ie ju ż uform ow a­ nym, gdyż je st ona najbardziej w yrazista i najłatw iejsza do uchw ycenia. A oto analogia bardziej su b teln a, k tó rą chcę oprzeć n a zjaw isku zap ład n ian ia w dwóch królestw ach. Rośliny są m ęskie i żeńskie, a ru szają się ja k mężczy­ zna podczas kongresu10. Na czym je d n a k polega ta w ażna czynność odradzająca całą n a tu rę ? Nieskończenie m ałe drobinki wychodzące z ziaren tego pyłku, którym s ą po­ kryte pręciki kwiatów, o słan ia łu sk a tych ziaren, mniej więcej ta k ja k pewne jajk a, co zgodne je s t z N eedham em 11 i praw dą. Wydaje mi się, że krople naszego n asien ia nieźle odpow iadają tym ziarnom , a nasze robaczki plemnikowe tym drobinkom . Żyjątka n asien n e mężczyzny są napraw dę zaw arte w dwóch płynach, z których bardziej pospolitym je s t w ydzielina prostaty, k tó ra otacza płyn najcenniejszy, jakim je s t nasienie właściwe; podobnie ja k każda d robin­ k a pyłku roślinnego zaw ierają one praw dopodobnie roślinę ludzką w m iniaturze. Nie wiem, dlaczego Needham u p arł się zaprzeczać tem u, co ta k łatwo je st dostrzec. J a k to możliwe, aby sk ru p u latn y przyrodnik, jed en z tych rzeko­ 10 Congres, congressus - tu kongres oznacza sto su n ek sek su a l­ ny ta k określany w nazewnictwie medycznym i prawniczym. Kongres to również procedura praw na stosow ana we Francji do 1677 roku w przypadku ubiegania się żony o rozwód z mężem pod zarzutem im potencji. Podczas posiedzenia sąd u mężczyzna m usiał udow odnić publicznie, że je st w stanie odbyć sto su n e k seksualny z żoną. 11 J o h n Turberville Needham (1713-1781), angielski biolog. Jego b a d an ia m ikroskopow e Holbach i Diderot wykorzystali dla obrony m aterialistycznej tezy o samorództwie. http://rcin.org.pl/ifis

180

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

m ych zwolenników ścisłego dośw iadczenia śm iał twierdzić n a podstaw ie obserwacji poczynionych n ad jednym g a tu n ­ kiem, że te sam e zjaw iska w inny odnosić się do innego, którego nie obserwował, ja k to sam przyznaje? Podobne w nioski w ysnute n a rzecz pewnej hipotezy, której naw et sam a nazw a w zbudza nienaw iść, i to tylko z żalu, że ja k a ś rzecz nie zaistn iała - podobne wnioski, pow iadam , przy­ n oszą m ało zaszczytu ich autorow i. Człowiek o zasłudze N eedham a nie miał zupełnie potrzeby pom niejszać zasług Geoffroya12, który, ta k ja k mogę sądzić n a podstaw ie jego rozprawy n ad budow ą i głównymi sposobam i w ykorzysta­ n ia kwiatów, w ysnuł coś więcej niż domysł, że rośliny zapład n iają się przez pyłek swych pręcików. Mówi to w praw ­ dzie m im ochodem. Płyn rośliny rozpuszcza lepiej niż każdy inny m aterię, k tó ra w inna ją zapłodnić; w ten sposób tylko najbardziej subtelnej części tej m aterii u daje się osiągnąć cel. A czyż najbardziej delik atn a część n asien ia m ęskiego nie zanosi w ten sposób robaczka plemnikowego, czy też czegoś n a kształt rybki, aż do ja jn ik a kobiety? N eedham porównuje czynność drobinek zapładniających do działania gwałtownie rozgrzanej lutownicy. Przy­ pom ina on a również m ałą kobzę obserw ow aną zarówno w n aturze, ja k i w dośw iadczeniu, albowiem ten młody i słynny n a tu ra lista angielski przedstaw ił n am rycinę, n a której m ożna zobaczyć ejakulację roślin. Je śli płyn właściwy każdej roślinie powoduje tę czyn­ ność w sposób niezrozum iały działając n a ziaren k a pyłku, ta k ja k to zresztą czyni zwykła woda, to czyż lepiej zro­ zum iem y, ja k w yobraźnia śpiącego mężczyzny powoduje polucje oddziałując n a m ięśnie erekcyjne i ejakulacyjne, które naw et sam e bez pomocy wyobraźni pow odują czasa­ mi te sam e przypadki? Oczywiście może być tak, że zjawi­ sk a zachodzące w obu przypadkach w ynikają z tej sam ej przyczyny, czyli z zasady pobudzenia, k tó ra po naciągnię­ 12 C laude Jo se p h Geoffroy (1685-1752), opublikow ał 64 Mémoires poświęconych budowie roślin. http://rcin.org.pl/ifis

C

181

z ł o w i e k r o ś l in a

ciu m ięśni każe im się rozluźnić. Tak sam o więc czysta w oda, a zwłaszcza zaś płyn rośliny nie działałby inaczej n a ziaren k a pyłku ja k krew i tch n ien ia anim alne działają n a m ięśnie i n a zbiorniki nasienia. W ytrysk u roślin trw a ledwie sek u n d ę lub dwie; a czyż n asz trw a o wiele dłużej? Nie sądzę, aczkolwiek stopień n a ­ szej powściągliwości różni się, zależnie mniej lub więcej od ilości sperm y nagrom adzonej w pęcherzykach nasiennych. Ponieważ wytryskowi towarzyszy w strzym anie oddechu, m usi on być krótkotrw ały, gdyż przyjem ność długotrw ała byłaby n a sz ą mogiłą. Z b ra k u pow ietrza i oddechu każde zwierzę dawałoby nowe życie tylko za cenę w łasnego i n a ­ praw dę um ierałoby z przyjem ności. Jak ie jajniki, jakie jajo, tak a zdolność zapładniania. Naj­ m niejsza kropla sperm y zawierająca wielką liczbę plemników może, ja k widzieliśmy, wnieść życie do wielkiej liczby jaj. Również ta k a sa m a je st bezpłodność, ta k a sam a im po­ tencja w obydwu przypadkach. Jeśli m ała liczba zarodków osiąga cel i je st napraw dę płodna, to niewielka ilość ży­ ją te k sperm atycznych przenika do żeńskiego jaja. J e d n a k z chwilą, gdy tam się plem nik zadomowi, je s t odżywiany ja k d robinka pyłku; w obu przypadkach pow staje z czasem isto ta danego gatu n k u : człowiek lub roślina. J a ja lub ziarna n asio n rośliny błędnie zwane zarodkam i nie sta ją się nigdy płodem , jeśli nie zo stan ą zapłodnione przez pyłek, o którym mowa; ta k sam o kobieta nie pocznie dziecka, jeśli mężczyzna nie w puści, by ta k rzec, swojej kw intesencji do głębi jej w nętrza. Czy ten pyłek m u si dojść do pewnego stopnia dojrza­ łości, aby był płodny? Nasienie mężczyzny nie nadaje się do zapłodnienia w młodym w ieku, być może dlatego, że n asz m ały robaczkow aty plem nik je st jeszcze w stan ie la r­ walnym , ja k to przypuszczał tłum acz N eedham a. Podobna rzecz się zdarza, kiedy jesteśm y skrajnie wyczerpani, a to niewątpliwie dlatego, że żyjątka sperm atyczne źle odżywio­ ne giną albo przynajm niej są zbyt słabe. Próżno siejemy ta ­ kie ziarn a czy to zwierzęce, czy też roślinne. Są one jałowe i niczego nie tworzą. M ądrość je s t m atk ą płodności. http://rcin.org.pl/ifis

182

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Owodnia, kosm ów ka, pępow ina w ystępuje w obydw u królestw ach. A czy płód ludzki wychodzi w k ońcu o w łas­ nych siłach z m atczynego więzienia? Płód roślinny albo, by ta k rzec posługując się neologizmem, roślinny embrion, sp a d a za najm niejszym poruszeniem , kiedy je s t dojrzały: je s t to roślinny poród. Jeśli człowiek nie je st p roduktem roślinnym ja k drze­ wo D iany13, to przynajm niej je s t owadem, który zapuszcza swe m acki w macicy, ta k ja k zapłodniony zarodek roślin w analogicznym organie. W tym pom yśle nie m a niczego zaskakującego, gdyż N eedham zauw aża, że polipy, sk o ru ­ piaki zwane dzikimi gąskam i i inne żyjątka rozm nażają się przez wegetację. A czyż nie strzyże się również człowieka ja k drzewo? Pewien au to r w szechstronnie w ykształcony pow iadał to przede m ną. Ten las pięknych mężczyzn, który pokryw a Prusy, pow stał dzięki zabiegom i poszukiw aniom króla nieboszczyka. Szczodrość m a jeszcze większy wpływ n a um ysł; je s t ona jego bodźcem, o n a tylko może go przy­ cinać, by ta k rzec, n a wzór drzew w ogrodach M arły14, a co więcej n a wzór drzew, które były jałowe, a obecnie przyno­ szą najpiękniejsze owoce. Czyż je s t więc w tym coś dziw­ nego, że sztuki piękne u zn ają dziś P rusy za swój kraj ro­ dzinny? I czyż um ysł nie miał p raw a oczekiwać najbardziej schlebiającego w sparcia ze strony władcy, który dysponuje um ysłem ta k wielkim? Są również w śród roślin czarnoskórzy, m ulaci i m ają znam iona, w których tw orzeniu w yobraźnia nie m iała udziału za wyjątkiem w yobraźni p a n a C olonne’a 15. S ą to niezwykłe pióropusze, potw orności, n aro śla, m ałpie i p ta ­ sie ogony; a n a koniec, co stanow i najw iększą i najcudow ­ 13 Term in wzięty z alchem ii i odnoszący się do w yobrażenia „ro­ ślinnego” s ta n u człowieka. 14 Marly-le-Roi, koło W ersalu, gdzie Ludwik XIV zbudow ał zam ek i otoczył go parkiem . Funkcjonow ała tam sły n n a w XVIII wieku „m a­ szyna z Marły”, poru szan a wodami Sekwany i p o m p u jąca wodę głębi­ now ą do W ersalu. 15 François Marie Pompéi Colonne (1649-1726), fran cu sk i filozof naw iązujący do fantastycznych teorii alchemików. http://rcin.org.pl/ifis

C

183

z ł o w ie k r o ś l in a

niejszą analogię, płód roślin odżywia się, ja k tego dowiódł M onroo16, częściowo w edług m echanizm u istot jajorodnych, a częściowo żyworodnych. To tyle n a tem at analogii dwóch królestw.

R o zd zia ł drugi Przechodzę do drugiej części tego utw oru, czyli do róż­ nic między dw om a królestw am i. Roślina je s t zakorzeniona w ziemi, k tó rą ją karm i; nie m a żadnych potrzeb, sa m a się zapładnia, nie m a zdolności p o ru szan ia się; uw ażano ją za nieruchom e zwierzę, które pozbawione je s t inteligencji, a naw et wrażliwości. Aczkolwiek zwierzę je s t ru ch o m ą rośliną, m ożna je u w a­ żać za g atu n ek całkiem odm ienny; albowiem nie tylko m a zdolność do p o ru szan ia się, a ru ch ta k niewiele go kosz­ tuje, że wpływa n a zdrowie organów, od których zależy: je d n a k czuje, myśli i może zaspokajać m nóstw o potrzeb, które go oblegają. Przyczyny tych zróżnicow ań tkw ią w n atu rze sam ych tych różnic przy uw zględnieniu praw , o których powiem. Im więcej ciało zorganizow ane m a potrzeb, tym więcej n a tu ra d ała m u środków do ich zaspokojenia. Owe środki są różnym i stopniam i m ądrości znanej pod nazw ą in sty n k ­ tu u zwierząt i duszy u ludzi. Im mniej ciało organiczne m a potrzeb, tym łatwiej je wyżywić i wychować, ale tym m niejszy je s t stopień jego in ­ teligencji. Istoty bez potrzeb są istotam i bez inteligencji: je s t to o statn ie praw o w ynikające z dwóch poprzednich. Dziecko przytulone do piersi żywicielki, k tó rą ssie bez przerwy, daje n am słu szn ą ideę rośliny. O sesek ziemi zo­ staw ia jej pierś dopiero um ierając. Dopóki trw a życie, ro­ ślina je s t zw iązana z ziem ią - ich trzew ia m ieszają się ze 16 A lexander Monroo (1697-1767), angielski lekarz i anatom , uczeń B oerhaave’a. http://rcin.org.pl/ifis

184

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

sobą i m ogą być rozdzielone tylko siłą. S tąd u rośliny b rak kłopotów, niepokojów o środki do życia, a stą d b ra k po­ trzeb z jej strony. Rośliny upraw iają również m iłość bez tru d u , gdyż bądź noszą w sobie podwójny n arząd płodzenia i są jedynym i herm afrodytam i, które m ogą się sam e zap ład n iać, bądź też jeśli w każdym kwiecie płcie są rozdzielone, to wy­ starczy, aby kwiaty nie były od siebie zbyt oddalone, aby mogły się razem zmieszać. C zasam i sp o tk an ie n a stę p u je naw et n a odległość i to znaczną. P alm a P o n ta n u s a 17 nie je s t jedynym egzem plarzem drzew zapłodnionych n a d u żą odległość. Od daw na wiemy, że to w iatry s ą p o słań cam i m iłości roślinnej przynoszącym i roślinom żeńskim sperm ę m ęską. Nasze żony nie p o stęp u ją ta k ryzykownie zdając się n a w iatr. Ziemia je st nie tylko żywicielką roślin, ale w jak iejś m ie­ rze pracuje n a nie; nie tylko je karm i, ale ubiera. Z tych sam ych soków, którym i je żywi, potrafi tk ać dla n ich u b r a ­ nia. J e s t to corolla, o której mówiłem, ozdobiona n ajp ięk ­ niejszym i barw am i. Mężczyzna, a zw łaszcza kobieta m ają w łasną corollę w postaci u b ra ń i różnych ozdób w ciągu dnia, albowiem nocą takowe kw iaty śp ią bez żadnej praw ie osłony. Ja k a ż je d n a k różnica między roślinam i naszego ga­ tu n k u , a tymi, które pokryw ają pow ierzchnię ziemi! Owe rywalki gwiazd tworzą lśn iącą pokrywę łąk nie doznając tro sk ani przyjemności. J a k w szystko je s t n a ziemi dobrze kom pensow ane! Rośliny obum ierają, ta k ja k żyją, nie czu ­ jąc tego. Byłoby niespraw iedliwością, aby to co żyje bez przyjem ności um ierało w śród zm artw ień. Rośliny nie tylko nie m ają duszy, ale takow a su b sta n c ja nie je s t im potrzebna. Nie podlegając żadnej konieczności życia zwierzęcego, nie żywiąc żadnego rodzaju niepokoju, nie m ając żadnych trosk, żadnych decyzji do podejm ow a­ nia, żadnych pragnień, wszelki cień inteligencji byłby im 17 P ontanus albo G km ano Pontano (1426-1503), włoski poeta i historyk. http://rcin.org.pl/ifis

C

185

z ł o w ie k r o ś l in a

ta k zbyteczny ja k światło niewidom em u. Z b rak u dowodów filozoficznych, ta racja połączona z danym i naszych zmy­ słów przem aw ia więc przeciwko duszy roślin. Jeszcze bardziej zasadnie odm aw iano in sty n k tu w szyst­ kim ciałom n a stałe przyw iązanym do skał, okrętów, albo tym, które tworzą się we w nętrzu ziemi. Być może pow staw anie m inerałów dokonuje się wedle praw przyciągania, ale w ten sposób, że żelazo nie przycią­ ga nigdy złota, ani złoto żelaza; że wszystkie części h ete­ rogeniczne odpychają się, a tylko hom ogeniczne łącząc się ze sobą tworzą ciało. Niczego je d n a k nie u stalając pośród ogólnych ciem ności, jakie tow arzyszą kw estii wszelkiego rodzenia się nowych rzeczy, czyż w inienem n a tej p o d sta­ wie, że nie wiem, ja k tw orzą się skam ieniałości, zakładać istnienie duszy, aby w yjaśniać tworzenie się tych ciał? Ładnie byśm y wyglądali (zwłaszcza po zb ad an iu bytów or­ ganicznych, w których znajduje się tyleż naczyń ja k u czło­ wieka), pięknie byłoby to z naszej strony, pow tarzam , gdy­ byśm y zdecydowali się przyznać duszę ciałom o stru k tu rze prostej, grubej i zwartej! W szystkie te dusze przyznaw ane w szystkim królestw om to zm yślenia i antyczne chimery! To również g łupota w spół­ czesnych, którzy próbowali je rozpalić n a nowo za pom ocą subtelnego tchnienia! Zostawm y ich im iona i cienie w po­ koju; S ennert, ten G alen18 niem iecki, byłby bardzo zdegu­ stow any, gdyby mógł je usłyszeć. To w szystko, co powiedzieli, uw ażam za filozoficzne za­ bawy i bagatelki, które nie m ają żadnej zasługi poza tr u d ­ nością, difficiles nugae19. Czyż trzeb a uciekać się do duszy, aby wytłum aczyć w zrost roślin nieskończenie szybszy od przyrostu kam ieni? A czyż we w zrastan iu w szystkich ciał, od najbardziej miękkiego do najtw ardszego, nie wszystko 18 Daniel Sennert cytowany je st w tym m iejscu jako a u to r De origi­ ne et natura animarum brutis (...), Francofurti 1638. Stąd jego wysoka ocena i porów nanie do G alena (C laudius G alenus, r. 129-199 n.e.), wybitnego lekarza, filozofa i filologa działającego w Koryncie, A leksan­ drii i Rzymie. 19 T rudne do zrozum ienia błazeństw a. http://rcin.org.pl/ifis

186

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zależy od soków odżywczych bardziej lub mniej pochodzą­ cych z ziemi i w pływających w różnym sto p n iu n a przyrost m as bardziej lub mniej tw ardych? Przecież n ietru d n o za­ uważyć, że sk a ła uro śn ie mniej przez sto lat niż roślina w ciągu ośm iu dni. Z resztą trzeba wybaczyć starożytnym ich dusze po­ w szechne i osobiste; nie byli przecież zaaw ansow ani w stru k tu rz e i organizacji ciał z b ra k u fizyki eksp ery m en ­ talnej i anatom ii. W szystko m usiało być dla n ich ta k nie­ zrozum iałe ja k dla dzieci albo dzikich, którzy w idząc po raz pierwszy zegarek, a nie wiedząc o jego sprężynach, uw ażali go za ożywiony i obdarzony d u szą ta k ą ja k oni. A przecież w ystarczy rzucić okiem n a p ro stą budow ę jego m ech an i­ zm u w skazującego nie n a jego w łasn ą duszę, ale n a duszę rozum nego zegarm istrza, bez którego przypadek nie mógł­ by nigdy oznaczać godzin i pór d n ia rozpoznaw anych po ru c h u słońca n a nieboskłonie. My, bardziej oświeceni przez fizykę, k tó ra pokazuje nam , że nie m a innej duszy św iata poza Bogiem i ruchem ; innej duszy roślin poza ciepłem; bardziej ośw ieceni przez anatom ię, której skalpel ta k szczęśliwie zastosow ano wo­ bec nich, ja k wobec n as i wobec zwierząt; n a koniec b a r­ dziej oświeceni przez obserw acje m ikroskopow e, które od­ kryły n am zapładnianie roślin, nie możemy otworzyć oczu n a wielkie światło tak wielu odkryć, by nie dostrzec, mimo w szelkich analogii przedstaw ionych wyżej, że człowiek i roślina różnią się być może od siebie bardziej, niż s ą do siebie podobne. W efekcie człowiek je s t w śród w szystkich znanych dotychczas bytów tym, który m a najwięcej duszy, ta k ja k gdyby to było konieczne, żeby ta k w istocie było; n ato m iast roślina - wykluczając m inerały - m a i w inna mieć jej najm niej. Zaiste piękna byłaby to du sza, k tó ra nie zajm ując się żadnym i przedm iotam i, żadnym i p rag n ien ia­ mi, pozbaw iona nam iętności, wad, cnót, a zw łaszcza po­ trzeb, nie byłaby naw et obarczona tro sk ą o dostarczanie pożywienia sw em u ciału. Po roślinach i m inerałach, ciałach bez duszy, n a stę p u ją istoty, które zaczynają pokazywać oznaki życia. Są to po­ http://rcin.org.pl/ifis

C

187

z ł o w ie k r o ś l in a

lipy i w szystkie te roślinozw ierzęta dotychczas nieznane, które inni szczęśliwi Trembleyowie20 z czasem odkryją. Im bardziej ciała, o których mówię, zbliżają się do n atu ly roślinnej, tym mniej będą m iały in sty n k tu , tym słabiej będziem y dostrzegać ich działania. Im bardziej będ ą uczestniczyły w zwierzęcości albo będą spraw ow ały funkcje podobne do naszych, tym hojniej będą korzystały z tego cennego d aru . Te byty pośrednie albo m ieszane, ja k pozwolę sobie je nazw ać, gdyż są dziećmi dwóch królestw, b ęd ą miały tym więcej inteligencji, im b a r­ dziej będą zm uszone do w ykonyw ania ja k największej licz­ by ruchów , aby móc przetrw ać. O statnie albo najniższe ze zwierząt n astęp u je po n a j­ bardziej uduchow ionym z roślinozwierząt; m am n a myśli te n byt, pośród w szystkich prawdziwych bytów tego g a tu n ­ ku, który najm niej się p o ru sza i zadaje sobie najm niej tr u ­ d u w poszukiw aniu pokarm ów i sam icy, ale ciągle czyni to nieco więcej niż najwyżej zorganizow ana roślina zwierzęca. To zwierzę będzie miało więcej od niej in sty n k tu , jeśli n a ­ w et te n przyrost ru c h u będzie rów nał się grubości włosa. Podobnie je s t ze w szystkim i bytam i: ich po ru szen ia s ą pro­ porcjonalne do niepokojów, które ich dręczą; albowiem bez tej inteligencji proporcjonalnej do potrzeb jedno zwierzę nie mogłoby wyciągać szyi, inne pełzać, jeszcze inne opuszczać lu b podnosić głowy, latać, pływać, chodzić, a to ja k n a j­ wyraźniej tylko w tym celu, by znaleźć pokarm . Tak więc z b ra k u zdolności do odnaw iania stra t, ja k to je s t w przy­ p a d k u zwierząt, które najsłabiej oddychają, żad n a isto ta nie mogłaby żyć; zginęłaby zaraz po urodzeniu, a w kon­ sekw encji ciała rodziłyby się n a próżno, gdyby Bóg nie dał im w szystkim , by ta k rzec, tej cząstki sam ego siebie, któ rą W ergiliusz ta k się w spaniale zachw yca u pszczół. 20 A braham Trembley (1700-1784), a u to r Mémoires pour servir à l’histoire d ’un genre de polype d ’eau douce, à bras en forme de cornes, Leyde 1744. O pisał tam polipa słodkowodnego, któiy rozcięty n a dwie części rozwijał się w postaci dwóch osobników. To dało a su m p t do rozw ażań La Mettriego n ad pierw ocinam i duszy. http://rcin.org.pl/ifis

188

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

R o zd zia ł III Nie m a niczego bardziej uroczego od tej kontem placji, której przedm iotem je st ta d rab in a w znosząca się niedo­ strzegalnym i stopniam i nie przeskakując nigdy jednego choćby szczebla we w szystkich swych różnorodnych wy­ tw orach. Ja k iż w spaniały obraz przedstaw ia n am sp ek tak l w szechśw iata! W szystko je s t w nim doskonale dopasow a­ ne, nic się nie uryw a nagle; jeśli przechodzim y od bieli do czerni, to przez nieskończone odcienie albo stopnie, które czynią to przechodzenie nieskończenie przyjem nym . Człowiek i roślina tw orzą biel i czerń; czworonogi, ptaki, ryby, owady, płazy przedstaw iają kolory pośrednie, które łagodzą ten uderzający k o n trast. Bez tych kolorów, przez które rozum iem te przejawy zróżnicowanych działań zwie­ rzęcych, człowiek, ten dum ny zwierz ulepiony z gliny ja k inne zwierzęta, uw ażałby się za Boga n a ziemi i uw ielbiałby sam ego siebie. Nie m a takiego zwierzęcia ta k pozornie w ątłego i m a rn e ­ go, którego widok nie zm niejszałby miłości w łasnej filozofa. Je śli przypadek um ieścił n a s n a górze drabiny, to pom yśl­ my, że odrobina czegoś więcej lub mniej w m ózgu, gdzie znajduje się d u sza ludzi (z wyjątkiem leibnizjan), może nagle zrzucić n as w dół, a więc nie gardźm y istotam i, które m ają to sam o pochodzenie co my. Wprawdzie s ą to istoty tylko drugiego rzędu, ale za to są one bardziej ustab ilizo ­ w ane i bardziej stałe. Zejdźmy w dół od człowieka najbardziej duchow o rozwi­ niętego do najpodlejszej rośliny, a naw et do isto t sk am ie­ niałych i w znieśm y się znów od ostatniego z ciał do pierw ­ szego geniusza obejm ując w ten sposób cały k rąg królestw , a będziem y podziwiać całą je d n o stajn ą różnorodność Na­ tury. Gdzież granica u m ysłu? W jednym m iejscu widzimy go bliskim zgaśnięcia podobnie do ognia, któ rem u brakło paliwa; gdzieś indziej odżywa; u n a s ja sn o świeci, je s t prze­ w odnikiem zwierząt. Można by tu wprowadzić interesujący kaw ałek historii n atu ra ln ej, aby wykazać, że inteligencją zostały obdarzo­ http://rcin.org.pl/ifis

C

189

z ł o w ie k r o ś l in a

ne wszystkie istoty żywe z racji ich potrzeb; po co nam je d n a k tyle przykładów i faktów? Obciążyłyby n asz um ysł nie pogłębiając św iateł, a zresztą te fakty m ożna znaleźć w książkach tych niezm ordow anych obserw atorów , k tó ­ rych ośmieliłbym się nazw ać proletariuszam i w śród filo­ zofów. Niech się bawi kto chce zanudzaniem n as wszelkimi cudam i natury; niech sobie jed en spędza życie n a podglą­ d an iu owadów; inny niech sobie liczy kosteczki m em brany słu c h u pew nych ryb; niech mierzy, jeśli zechce, n a ja k ą odległość może skoczyć p ch ła nie wypowiadając się odnoś­ nie ta k wielu innych znikom ych przedmiotów. Co do mnie, człowieka interesującego się tylko filozofią i m artw iącego się tylko, że nie może rozciągnąć jej granic, N atura działa­ ją c a będzie mi zawsze jedynym p u n k tem widzenia. Lubię patrzeć daleko i obejmować wielkie obszary rozpatrując spraw y ogólnie, a nie w szczegółach, które aczkolwiek są konieczne do pewnego m iejsca we w szystkich n au k a ch , to zazwyczaj są św iadectw em ograniczoności um y słu tych, którzy się tym zajm ują. To tylko przez ten sposób rozpa­ tryw ania rzeczy możemy upew nić się, że człowiek nie tylko nie je s t całkowicie rośliną, ale nie je s t zwykłym zwierzę­ ciem. Czy trzeba więc powtórzyć uzasad n ien ie? Otóż dzieje się ta k dlatego, że m ając więcej potrzeb m a nieskończenie więcej rozum u. Któż mógłby uwierzyć, że ta k prozaiczna przyczyna spow odow ała ta k wielkie sk u tk i? Któż by uwierzył, że ta k przykre podporządkow anie się wszelkim n atrętn y m koniecznościom życia, które n am przypom inają n a każdym k roku nędzę naszego pochodzenia i naszej doli, któż by uwierzył - pow iadam - że ta k a zasad a stanow i źródło n a ­ szego szczęścia i naszej godności; powiedzmy więcej - źród­ ło naw et naszych przyjem ności um ysłow ych ta k wyższych od przyjem ności cielesnych? Z pew nością, jeśli nasze po­ trzeby, w co nie m ożna w ątpić, są koniecznym skutkiem budow y naszych organów, to nie je s t mniej oczywiste, że n asza d u sza zależy bezpośrednio od naszych potrzeb, że je s t ona ta k sk o ra do ich zasp o k ajan ia i uprzedzania, http://rcin.org.pl/ifis

190

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

że nic nie może znaleźć się przed nimi. Nawet wola m u si ich się słuchać. Można więc powiedzieć, że d u sz a n ab iera siły i bystrości proporcjonalnie do ich liczby przypom ina­ ją c w tym generała w w ojsku, który staje się tym bardziej sprytny i tym bardziej waleczny, im więcej wrogów m a do pobicia. Wiem, że m ałpa je s t podobna do człowieka ze względu n a wiele innych rzeczy niż zęby; to potw ierdza an ato m ia porównawcza, chociaż to podobieństw o zębów w ystarczy­ ło Linneuszowi, aby um ieścić człowieka w rzędzie czwo­ ronogów (to praw da, że n a ich czele). J e d n a k niezależnie od pojętności najbardziej bystrego spośród tych zwierząt, człowiek przejaw ia więcej łatw ości w nauce. S łusznie p o ­ chw ala się doskonałość czynności zwierząt, bo zasłu g u ją one n a zestaw ienie ich z ludzkim i; D escartes skrzywdził je i m iał swoje racje po tem u; co by je d n a k nie powiedziano i jak ich cudów by n a ten tem at nie opow iadano, to nie czynią one zam achu n a wyższość naszej duszy; je s t ona z pew nością ugnieciona z tego sam ego ciasta i wypieczona w tym sam ym piecu, ale nie je s t całkiem an i też bardzo zbliżona pod względem jakości. To w łaśnie ze względu n a ową jak o ść ta k w yróżniającą się duszy ludzkiej i ze wzglę­ d u n a wyższość świateł, k tó ra w ynika w yraźnie z budowy, człowiek je s t królem zwierząt i je s t wyłącznie przeznaczony do społeczeństw a, którego przem yślność w ynalazła języki oraz swoją m ądrość, praw a i obyczaje. Pozostaje mi uprzedzić zarzut, jak i m ożna by mi p o ­ stawić. Je śli twoja zasada, powiedzą, byłaby pow szechnie prawdziwa, a mianowicie gdyby potrzeby ciała były m ia­ rą jego um ysłu, to dlaczego do wiadomego w ieku, kiedy człowiek m a więcej potrzeb niż później, bo rośnie bardziej, im bliżej znajduje się od chwili urodzenia - dlaczego wów­ czas m a ta k m ało in sty n k tu , że bez tysiąca ciągłych tro sk o niego niechybnie by zginął, podczas gdy zw ierzęta tuż po urodzeniu w ykazują tyle bystrości - one, które zarówno h i­ potetycznie ja k i w rzeczywistości m ają ta k m ało potrzeb. Ten arg u m en t nie spraw i n am kłopotu, jeśli weźmie się pod uw agę, że zwierzęta przychodząc n a św iat przeszły ju ż http://rcin.org.pl/ifis

C z ł o w ie k

191

r o ś l in a

w m acicy długi okres swego krótkiego życia i stą d w łaśnie bierze się to, że są ju ż ta k ukształtow ane, iż n a przykład parodniow e jagnię biegnie n a łąkę i skubie traw ę ja k jego ojciec i m atka. S tan człowieka ja k o płodu je s t proporcjonalnie mniej wydłużony, spędza on w m acicy jedynie 1 /2 5 możliwej długości życia; poniew aż nie je s t w ystarczająco uform ow a­ ny, nie może myśleć, a jego organy m u szą mieć czas do okrzepnięcia i nabycia sił potrzebnych do nabycia świateł in sty n k tu ; przyczyna tego je s t ta k a sa m a ja k w przypad­ ku kam ienia, który nie daje iskier, jeśli nie je s t twardy. Człowiek urodzony z bardziej nagich rodziców, sam też je st bardziej nagi i k ru ch szy od zwierzęcia, nie może więc n a ­ być ta k szybko inteligencji. Sprawiedliwość wymaga, żeby inteligencja spóźniając się u jednego była w czesna u d ru ­ giego: nie traci on nic z tego opóźnienia, bo n a tu ra w yna­ gradza go z naw iązką dając m u organy bardziej ruchliw e i bardziej subtelne. Dla uform ow ania ro zsąd k u podobnego naszem u, trzeba więcej czasu od tego, który N atu ra zużywa dla uform ow a­ nia zwierzęcia; trzeba przejść przez okres dzieciństw a, żeby dojść do rozum u, trzeba sta n ą ć wobec niewygód i cierpień s ta n u zwierzęcego, aby w yciągnąć z tego przewagi, które cech u ją człowieka. In sty n k t zwierząt dan y człowiekowi przy urodzeniu nie w ystarczyłby n a przeciw staw ienie się tym w szystkim cho­ robom , które oblegają jego kołyskę. W szystkie ich forte­ le tu ta j by zawiodły. I n a odwrót, dajcie dziecku in sty n k t zwierząt, które go m ają najwięcej, a nie będzie mogło n a ­ wet zaw iązać pępowiny, a jeszcze mniej szukać su tk a swo­ jej karm icielki. Dajcie zwierzętom w szystkie nasze wygody, a zginą w szystkie. Patrzyłem n a duszę ja k n a część historii n atu raln ej ciał ożywionych, ale nie p reten d u ję do przedstaw ienia różnicy postępującej od jednej do drugiej jej postaci za ta k nową, ja k uzasad n ien ie tej gradacji. Iluż bowiem filozofów, a n a ­ wet teologów przyznało duszę zwierzętom. Tym sposobem d u sz a człowieka wedle jednego z nich je s t wobec duszy http://rcin.org.pl/ifis

192

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zwierząt tym, czym d u sza aniołów je st wobec duszy czło­ wieka, a w znosząc się ciągle wyżej, czym je s t d u sz a Boga wobec duszy aniołów.

http://rcin.org.pl/ifis

Zwierzęta czymś więcej niż maszyny

Les bêtes ne sont p a s si bêtes que l’on p en se [Zwierzęta nie są tak głupie, ja k się myśli] Molière [Prolog do sztuki Amfitńon]

Przed D escartes’em żaden filozof nie uw ażał zwierząt za m aszyny. Od czasów tego słynnego człowieka tylko jed en w spółczesny w śród najbardziej śm iałych w padł n a pomysł, aby odświeżyć pogląd, który zdaw ał się być skazany n a zapom nienie, a naw et n a w ieczną pogardę; uczynił to nie po to, by pom ścić swojego w spółziom ka, ale zdobywając się n a zuchw ałość podniesioną do najwyższego stopnia, aby odnieść do człowieka to, co zostało powiedziane o zwierzę­ tach w celu jego zdegradow ania, poniżenia go przez wydo­ bycie jego najpodlej szych cech i zm ieszania w ten sposób p a n a i króla ze swoimi poddanym i. Dobrze je st od czasu do czasu upokorzyć duszę i pychę ludzką; nie należy je d n a k tego czynić kosztem prawdy. Ci, którzy chcą, aby zw ierzęta nie miały duszy, w oba­ wie, aby człowiek nie mógł zostać zaliczony do ich klasy i pozostać jedynie pierwszym między równymi, darem nie dorzucają fakty do faktów, argum enty do argum entów , gdyż strzały, jakie w ypuszczają ci zuchw alcy, pow racają do nich i nie dotykają wcale owej subtelnej m aterii. Wiem, że p ostać zwierzęca to nie postać ludzka; nie m oż­ n a je d n a k być ta k bardzo ograniczonym , ta k bardzo bliskim m entalności ludu , niezbyt w ystarczająco zaś być filozofem, http://rcin.org.pl/ifis

194

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

aby ufać w ten sposób pozorom i sądzić o drzewie tylko n a podstaw ie kory. Jakież znaczenie m a mniej lub bardziej piękna forma, w której zaw arte są te sam e cechy w yraźnie wyryte tą sam ą ręką? A natom ia porównaw cza pokazuje nam te sam e części, te sam e funkcje; wszędzie dostrzegam tę sam ą grę, to sam o widowisko. Zwierzętom nie b rak u je zmysłów w ew nętrznych ta k ja k i zew nętrznych. W k o n se­ kwencji są one obdarzone, ta k sam o ja k i my, w szystki­ mi zdolnościam i duchowymi, które od zmysłów zależą, to znaczy postrzeganiem , pam ięcią, w yobraźnią, zdolnością sądzenia, rozum ow aniem ; w szystkim i więc rzeczami, które ja k dowiódł B oerhaave1, należą do tych zmysłów. S tąd wy­ nika, że znam y dzięki teorii, ja k również obserw ow aniu ich praktycznych operacji, że zw ierzęta m ają duszę wytworzo­ n ą przez te sam e kom binacje ja k nasza; wszelako, ja k dalej zobaczymy, je s t to d u sza całkiem różna od m aterii. Nie m a nic prawdziwszego od tego p arad o k su . Porzućm y je d n ak rozw ażania ju ż oklepane. Sny zwie­ rząt zarów no spokojne ja k i połączone z w ydaw aniem do­ nośnych głosów są ja k nasze; zwierzęta b u d zą się niekiedy z tych snów podskakując; ich pam ięć, k tó ra im dobrze s łu ­ ży; ich lęki, niepewności, ich zakłopotanie przy tych oka­ zjach; ich radość n a widok p a n a lub ulubionego pokarm u; ich wybór najwłaściw szych środków, by wydobyć się z kło­ potliwych sytuacji i ta k wiele innych znaków jakże u d erza­ jących - czyż to wszystko nie wystarczyłoby, aby dowieść, że n asza próżność przyznając im in stynkt, by n as u d ek o ­ rować tym dziwnym niestałym i zwiewnym bytem zwanym rozum em , odróżnia n as bardziej nom inalnie niż rzeczywi­ ście? Powiada się jed n ak , że zwierzęta nie mówią! Cudow ­ ne zastrzeżenie! Powiedzcie również, że chodzą n a czterech łapach i nie oglądają nieba za wyjątkiem , kiedy leżą n a ple­ cach; wytknijcie również twórcy przyrody niew inną przy­ jem ność, ja k ą sobie zrobił różnicując swe dzieła. 1 Chodzi o jego Praelectiones academ icae in proprias Institutiones rei medicae wydane przez A lbrechta Hallera (Gottingae 1739-1744, t. 1-6). http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

195

Co pozbaw ia zw ierzęta d a ru słowa? Małe nic być może. Owo nic F ontenelle’a 2, które jego sam ego odróżnia od tylu innych ludzi, ta k ja k ci różnią się od zwierząt. Być może jeszcze, że ta słab a przeszkoda zostanie pewnego d n ia u s u ­ nięta; w edług a u to ra Człowieka m a szy n y rzecz nie wydaje się niemożliwa. K uszący je st przykład z jego d u żą m ałpą. No i te różne piękne pomysły, które przyszły m u do głowy! Je śli ludzie mówią, m u szą myśleć o tym, że nie zawsze mówili. Dopóki byli w szkole n atu ry , ich pierwszy język tworzyły nieartykułow ane dźwięki. Język ten w cześniej­ szy od sztuki i słowa, je st to język m aszyny i do niej tylko należy. Z resztą za pom ocą iluż to gestów i znaków język najbardziej niem y daje się słyszeć! J a k a ż to naiw na i pro­ sto d u szn a ekspresja! J a k a energia, k tó ra p o ru sza w szyst­ kich, któ rą wszyscy rozum ieją p rzysłuchując się arb itra l­ nym dźwiękom w ibrującym w pow ietrzu i nie w yrażają nic dla cudzoziem ca, który je słyszy! Jak że to! Trzeba więc m ó­ wić, by uchodzić za istotę czującą i m yślącą? W ystarczają­ co mówi, kto okazuje uczucia. J e s t to pierwszy dowód n a duszę zwierząt. D oskonała analogia, ja k a zachodzi między nimi a nam i, pociąga za sobą kolejną i ją wykazuje; je s t to w ew nętrzna św iadom ość ich w łasnych w rażeń, które one m ają ta k ja k my. Gdyby m ożna było stać się au to rem nieeksponującym - j a k pobożny Rollin3 - tego, co się wie i czego się nie wie, czy trzeba czegoś więcej, by mieć praw o dojść do k o n k lu ­ zji, że ta k ą sa m ą niespraw iedliw ością byłoby odmówienie duszy zwierzętom, ja k ą byłoby z ich strony nieuznaw anie naszej z całą jej wyższością? K ontynuujm y więc, ponieważ napisano, że b ędą zawsze autorzy to znaczy ludzie, których zawodem je st bawienie się przypraw ianiem sobie n o sa z w osku i pozowaniem n a uczo­ nych, by robić z tej samej m aterii bez przerwy przekształ­ 2 Por. n a ten tem at Człowiek m aszyna s. 256 niniejszego w yda­ nia. 3 C harles Rollin (1661-1741) historyk i pedagog francuski. Rektor uniw ersytetu, ja n se n is ta reprezentujący oświecenie katolickie. http://rcin.org.pl/ifis

196

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

canej i przeżuwanej książkę w kształcie nie tylko godnym zaprezentow ania czytelnikom, ale księgarzom , którzy* ja k wielmożny Pan Voltaire, m ierzą zazwyczaj dzieło n a łokcie. Bądźcie je d n a k spokojni, nie napiszę opasłego tom u, aby dowieść mej tezy. Zadowolę się pokazaniem , że to d u ­ sza, a nie ciało, widzi, słyszy, chce, czuje; i że wreszcie w szystko, co niektórzy przypisują m echanizm ow i ciał oży­ wionych, w ich system ie epikurejsko-kartezjańskim prze­ kształconym i źle pozszywanym, zależy ab so lu tn ie jedynie od duszy i że wszystko dokonuje się przez moc tego n ie­ śm iertelnego bytu. T aka je s t droga, ja k ą m iałem do przebycia; zrobiłem je d n a k dopiero pierwszy rzu t oka. Zacznę od w ykazania, że to d u sz a widzi i w jak i sposób to robi. Sądzicie zapewne wraz ze w szystkim i fizykami i m etafi­ zykami, że d u sza nie mogłaby widzieć bez przenoszenia się obrazu odbitego w siatkówce oka albo przynajm niej bez j a ­ kiegoś w rażenia tego obrazu, k tó iy wywołuje postrzeżenie w mózgu. Mylicie się. Tak mogło być kiedyś, ale od czasów wielkiego teoretyka T rallesa4 m ożna mówić o w zroku to, co Molière każe mówić o w ątrobie jednej ze swych postaci: „rzeczy się bardzo zmieniły”. Aby d u sza widziała, nie je s t konieczne, by obrazy p rze­ chodziły aż do mózgu, wystarczy, aby przedm ioty były tam reprezentow ane albo raczej były tam postrzegane. W ystar­ czy, aby ry su n ek został utrw alony n a tej tunice oka aż do m om entu, kiedy zostanie w ytarty przez nowy obraz. Dopó­ * Temple du goût [Świątynia smaku], 4 B alth asar LudwigTralles (1708-1797), niem iecki lekarz i an ato m z Wrocławia. Autor polemicznego dzieła skierowanego przeciw Czło­ w iekow i m aszynie La Mettriego: De machina et anima Humana prorsu s a se inuicem distinctis commentatio, libello latere amantis auctońs gallico Homo Machina inscńpto opposita, et a d illustńssimum uirum Albertum Haller exarata, Lipsiae et W ratislaviae 1749. W obecnym dziele La Mettrie prowadzi z nim polemikę uciekając się do ironii i p a ­ rodii, a jednocześnie prezentując w łasną, fizjologicznie zorientow aną teorię poznania. Uboczny wątek tej polemiki stanow i je d n a k obrona przed zarzutem , że w Człowieku m aszynie przypisał zwierzętom taki sam stopień inteligencji ja k człowiekowi. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

197

ki obrazy s ą n a tej m em branie, d u sza je widzi bez żadnego pośrednictw a; jeśli ich nie m a, to je sobie przypom ina. Oto cała tajem nica. Zauważcie, proszę, że chcąc dobrze osądzić przedm ioty, trzeb a nie być od nich ani zbyt blisko ani zbyt daleko. Czy chcecie, aby te sam e obrazy odbite w siatków ce odbijały się również w mózgu? Ryzykujecie olśnienie duszy n ad m ier­ nym oświetleniem . Bardziej czuła od wszelkiego term om e­ tr u u n osiłaby się ona, w zburzała i p orzucała tę spokojną postaw ę, k tó ra stanow i o jej zimnej krwi. Nie byłoby więcej filozofii; wszyscy ludzie byliby en tu zjastam i, kim ś w rodza­ ju epileptyków łatw ych do rozpoznania po pianie, k tó ra po­ jaw i się n a ich u sta c h , kiedy zetk n ą się z najbardziej naw et błahym śm iałym poglądem , który z pew nością nigdy im się nie spodoba, jeśli tylko im zaprzeczy i zrani ich miłość w łasną. T ak ja k oka nie widzi się w lu ste rk u znajdującym się zbyt blisko niego, d u sz a nie m ogłaby widzieć w izerun­ ków, które by się z n ią stykały. Dlatego roztropny m edyk z W rocławia u znał za właściwe o d su n ą ć ognisko widzenia. Dobrze to zrobiłeś wielki doktorze! D usza je s t ta k różna od ciała, że m ożna ją odizolować i oderw ać od rzeczy ko­ niecznych do w ypełniania jej posłannictw a. Poza tym je st to rzecz niebezpieczna, aby ciało mogło bezpośrednio n a n ią wpływać, bo m ożna by się obawiać, żeby nie sta ła się rzeczyw istą częścią n arząd u , którego je s t tylko częścią ide­ aln ą albo metafizyczną. To założywszy d u sza staje się podobna do myśliwego n a czatach, któiy spoglądając w dół ze swojego p u n k tu obserw acyjnego oczekuje jedynie n a wyklarow anie się h u ­ m orów oka, aby dostrzec i uchw ycić to, co dzieje się przed jego oknem . Ma on w pogotowiu specjalnie n astaw io n ą lu ­ netę, k tó rą je st nerw wzrokowy. Ledwie okno albo raczej drzwi budki strażn ik a się uchylą, a lo rn etk a gotowa je st ju ż do użytku. Jeśli tylko in stru m e n t je s t dobrze zrobiony, a szkiełko nie je s t wilgotne ani m ętne, d u sza będzie mogła widzieć ja sn o w szystkie przedm ioty, które b ęd ą w zasięgu jej w zroku, a ta wielka b iy ła m ózgu, w której są pogrzeba­ ne żywcem nasze dusze, nie może jej przeszkodzić. http://rcin.org.pl/ifis

198

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Gdyby obrazy mogły przechodzić do mózgu przez oczy, przechodziłyby także przez bram ę sm aku. Zachodzi b o ­ wiem ta k m ała różnica, a raczej ta k doskonałe p o d o b ień ­ stwo między ciałam i m ającym i sm ak i widzialnym i, że nie bylibyśmy zm uszeni uciekać się do chemii, aby poznać for­ mę m olekuł, które działają n a nerwowe brodaw ki sm akow e języka i podniebienia. Tak sensow na refleksja zasłu g u je n a poparcie i zdaje mi się nie podlegać dyskusji. Odwagi, odwagi doktorze; wróżę p a n u w tej kwestii błyskotliw ą k a ­ rierę. Kopie natu ry , odbierajcie więc te sam e rozkazy co m o r­ skie fale: wasze granice są oznaczone; dojdziecie aż do s ia t­ kówki, tam je d n a k pozostaniecie poruszając się n ie u s ta n ­ nie tam i z powrotem, nie idąc nigdy dalej! W spółczesny H erakles dum nie zainstalow ał w głębi oka niew zruszone kolum ny swego system u, a te kolum ny są waszym n e c p lu s ultra. Ja k że je d n ak nie podziwiać Trallesa, zw łaszcza kiedy słusznie oczarowany zaskakującym i cudam i, dzięki k tó ­ rym gałka oczna m ieści w sobie świat, nie może nie p o p aść n a jego widok w pewnego rodzaju entuzjazm ! Powtórzmy za nim: „tak, niewątpliwie ten piękny organ zaw iera coś więcej niż to w szystko, co nazyw a się ciałem i m aterią, a m ian o ­ wicie coś nadprzyrodzonego i boskiego”. Nie ośm ielam y się uczynić zeń siedziby duszy, gdyż to byłoby zbyt nowe; być może jed n ak , że nie pogardziłaby ona przyłożeniem ręki do w ykończenia tego cudownego dzieła. W każdym razie być może, że ta k ja k sa lam a n d ra przekształcająca się w sylfa, chętnie porzuciłaby ona ogień mózgu, by wyjść z niego od czasu do czasu w celu ochłodzenia się w pow ietrzu oka, gdzie jeśli nie oczyści się całkowicie ja k ja k iś S o k rates, to wychodząc zostawi przynajm niej wieczne ślady bóstw a, którego cząstkę stanow i. Et vera incessu p a tu it D ea5. S łuch odpow iada wzrokowi i k ształtu je się w te n sam sposób. Nerw akustyczny albo słuchow y po w ejściu do 5 I prawdziwą boginię ujaw nił jej sposób stą p a n ia (Wergiliusz, Eneida, I, 405). http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

199

u c h a rozczepia się n a siatkę albo d elik atn ą m em branę n a ­ ślad u jąc w tym ową niezm ienną jed n o stajn o ść, k tó rą n a tu ­ ra wszędzie pokazuje. Ta błonka, k tó ra pokryw a i wyściela kanaliki półokrągłe, je s t siedzibą słu ch u , ja k siatków ka je s t siedzibą wzroku. Takie je s t centrum , w którym m ają zakończenie w szystkie prom ienie dźwiękowe. Powietrze poruszone jakąkolw iek przyczyną przekazuje lekkie drże­ nie bębenkom ; te przekazują je drobnym chrząsteczkom słu c h u , które w praw iają w drżenie powietrze w ew nętrzne, które spraw ia nieskończenie łagodny i delikatny rezonans, o którym ju ż mówiłem wcześniej. Je śli ta b łonka naw et słab iu tk o zadrży, d u sz a ju ż to słyszy. To ona widzi i słyszy w p ta k u ta k sam o ja k w geom etrze i m etafizyku. Jedynie ryby nie podlegają tem u sam em u m echanizm owi; słyszą one bardzo dobrze bez org an u podobnego do org an u in ­ nych zwierząt. W oda p o ru szo n a dźwiękiem niesie i prze­ kazuje te n ru ch , który przenosi z fali n a falę w rażenia docierające do ich sensorium com m une6 być może jedynie za pom ocą dotyku. Tak ja k w pewnym sensie głusi m ają uszy w oczach, które z tego powodu w ydają się bystrzejsze, ślepcy m ają oczy w dotyku, który nie je s t je d n a k zawsze równie w yborny u jed n y ch ja k i drugich (jakaż różnica do­ tyku u S a u n d e rso n a 7 i naszych podopiecznych z QuinzeVingt!)8. N atura nie chciała bez w ątpienia pozbawić ryb tego zastępczego org an u słu c h u , aczkolwiek to, co w łaśnie stanow i ich słuch, nie je s t znane. O bserw acja ciał ożywionych i rozw ażania n ad nim i do­ starczają nam n a każdym k roku tyle dziwów, że tylko fa­ bryka duszy m ogłaby je wyjaśnić. 6 W edług pojęć XVIII wieku - wspólny ośrodek odbierania w rażeń w mózgu. 7 Nicolas S aunderson, niewidomy od urodzenia, był profesorem m atem atyki w Cam bridge. Jego przypadek zainteresow ał Diderota, który w Liście o ślepcach rozważa, problem poznania św iata przez nie­ widomych, by przejść do refleksji n ad sensualisty czn ą teorią pozna­ nia w ogóle. 8 Chodzi o ślepców z przytułku Quinze-Vingt w Paryżu założonego w XIII w ieku przez Ludwika IX. http://rcin.org.pl/ifis

200

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

1. Tak m ała m asa, k tó rą stanow i mózg, rozciągnięta naw et n a powierzchni sto razy cieńszej od najlżejszego list­ k a złota, nie może według Trallesa być m iejscem sp o tk ań owej m asy niezliczonych obrazów i dźwięków, które ch cia­ łoby się n a niej porozmieszczać i złożyć do depozytu. J e s t to galeria, któ ra nie może pom ieścić ta k wiele obrazów. 2. A co trzeba by zrobić z językiem zwierząt, niem ym czy też nie, w yrażanym przez słowa albo przez gesty? Jak ież wynikłoby stąd pomieszanie! Kiedy pom yślę tylko o s a ­ mym katalogu w iadom ości człowieka takiego ja k B oerhaave i o liczbie stron, jakie zajm uje u T rallesa, który zadał sobie tru d sporządzania takiego katalogu, to chciałbym dojść razem z nim do konkluzji, że ta k wiele obrazów może jedynie stworzyć chaos albo kakofonię w yobrażeń w n ajtęż­ szych naw et głowach. Tak wiele dźwięków, które weszły do mózgu, nie może z niego wyjść nie tw orząc n ieład u przy­ pom inającego pom ieszanie języków wieży Babel i b ezład n ą z niej ucieczkę. Jeśli d u sza nie m iałaby władzy w idzenia i słyszenia z oddali przez swoją w łasn ą zdolność, by m ogła przypom i­ nać sobie następ n ie dźwięki i obrazy przy pierw szym akcie swojej woli; gdyby nie wzięła n a siebie sąd zen ia o ciałach niezależnie od zmysłów podporządkow anych ich d ziałan iu i bez żadnego związku z tymi m arnym i subiektam i, koniec z jasn o ścią, z sortow aniem , z rozróżnianiem idei. Byłoby niemożliwe danie preferencji jednej idei przed drugą. J a k należałoby wówczas je rozważać, oddzielać, zbliżać, k om ­ binow ać? Gdzież są, wykrzykuje n asz uczony k o m entator, gdzież są szuflady i kom oda w ystarczająco obszerna, aby um ieścić ideę albo przedstaw ienie każdej rzeczy w takim porządku i ta k dokładnie w swoim m iejscu, żeby łatwo było ją znaleźć. Mózg je st takim w łaśnie m agazynem , a r ­ senałem albo repertorium w szystkich naszych idei! A więc fiu, fiu i jeszcze raz fiu, fiu! B rakuje jedynie zdefiniow a­ n ia w ten sposób pamięci, aby popaść we w szystkie błędy m aterializm u. Chcę jed n ak , aby w rażenie przedm iotów ze­ w nętrznych przeszło do mózgu; proszę m i więc powiedzieć, jakie m iejsce zajm uje dźwięk i obraz w tym narządzie; ja k http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

201

zwykła m aszyna może przyw yknąć do rozróżniania głosów zwierząt, mężczyzny, kobiety (a przez to ich różnego wieku) i tego k a stra ty bez brody, który nie je st ani m ężczyzną ani kobietą, ale istotą, k tó ra nie m a płci, a tylko dostrzegalny jej ślad; nie zn a jej talentów , poza talentem do śpiew ania. Niechaj wszyscy n asi uczeni m aszyniści powiedzą nam , przez jak ąż to m echanikę w kłada się do m aterialnej s u b ­ stancji tę, nie wiem ja k ą , sprężynę czującą, k tó ra sa m a się nakręca, przypom ina sobie głos, który tylko raz słyszała i to przed dw udziestu laty! W reszcie niech ktoś odpowie św iętem u A ugustynow i (mam praw o tego wymagać), kiedy form ułuje zarzut, podobnie ja k Tralles i inni, bardziej so­ lidny być może niż ci, którzy czytali Locke’a i Condillaca, to sobie wyobrażają: „Przez ja k i zmysł idee całkowicie d u ­ chowe, ja k idea m yślenia, n a przykład, czy też idea bytu, weszły do sfery pojm ow ania? Czy są one św ietliste czy ko­ lorowe dlatego, że weszły do niego przez wzrok? Czy dźwięk ich je s t niski lub wysoki, aby mógł wejść przez słu ch ? Czy m ają przyjem ny czy też nieprzyjem ny zapach dlatego, że weszły przez w ęch? Czy m ają dobry czy też zły sm ak d la­ tego, że weszły przez zmysł sm ak u ? Czy są zim ne czy też gorące dlatego, że weszły przez dotyk? Je śli nie m ożna in a ­ czej odpowiedzieć n a te pytania, ja k tylko nierozum nie, to trzeba przyznać, że w szystkie nasze idee duchow e nie m ają w żaden sposób swojego początku w zm ysłach; niech więc n a sz a d u sz a m a zdolność tw orzenia ich przez sa m ą sie­ bie”. Żądajm y mniej; niech n am powiedzą tylko, jak i je s t ko­ lor obrazu lub dźwięku; ja k i je s t obraz, który z soczewki przechodzi do mózgu; ja k i je s t wreszcie ślad tch n ień a n i­ m alnych, dzięki którym w szystko w yjaśnia się ta k łatwo? A jeśli nie m ożna zadowolić naszej słusznej ciekawości, bę­ dziemy mieli praw o przyjąć byt w ciele, który je s t istotnie od ciała różny, byt, który przynajm niej daje racje duchow e w szystkich zjaw isk królestw a myśli. Tak więc w szystkie te ślady, te szczątki, te odbicia ciał w mózgu są chim eram i odrzuconym i n a zawsze przez filo­ zofów niechrześcijańskich. Albowiem to w szystko co po­ http://rcin.org.pl/ifis

202

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wiedziałem o zm ysłach szlachetnych, odnosi się b ardzo do plebejuszy, w śród których nie m a niczego ta k niegodnego, niczego ta k plebejskiego - zdaje mi się - ja k dotyk, a z tego w ynika, że powonienie nie będzie miało tym bardziej w ięk­ szego przywileju niż słu ch i wzrok. Tak więc w rażenie za­ pachów będzie miało nakaz, aby nie przenikać poza ów nerw w nozdrzach utrzym yw any w świeżości przez deli­ k a tn ą m em branę S chneidera, k tó ra go przykryw a, aby go uchronić przed złymi działaniam i pow ietrza i ch ro n ić go przed rogowaceniem. W efekcie dusza, k tó ra słyszy bez u szu , podczas gdy ciało nie słyszy z dw om a u szam i, nie potrzebuje nosa, czuje z daleka te ulotne k o rp u sk u ły , k tó ­ re baw ią się przywoływaniem jej ze słabości do siły i od śm ierci do życia. Gdzie je d n ak zatrzym ują się effluvia Boyle’a ? 9 Ja k iż nowy Tralles określi ich granice? Któż n am powie, dokąd sięgają opary ciał pachnących? Kto ośmieli się zadecydo­ wać, czy kw intesencja starożytnych albo tchnienie kierujące now ożytnych zatrzym uje się n a pierwszym, czy też m a siłę w znieść się do drugiego regionu mózgu, podobnie ja k te prom ienie, które g asn ą przechodząc przez rogówkę, zanim przejdą do tylnej kam ery oka? Chyba, że ten wielki p ro b ­ lem rozwiąże, przynajm niej tym czasem , najdelikatniejszy tytoń hiszpański, który nie może przebić się przez m ałe otworki kości rzeszotowej dokładnie w ypełnione przez włókienka nerw u węchowego. Ileż am barasu! Ileż niepew ności wszędzie! Któż u sta li jeszcze p u n k t, gdzie zatrzym uje się progresja ru c h u zako­ m unikow anego przez dotyk? Któż powie, do jakiego sto p ­ n ia dotyk spow oduje podniesienie się tch n ień an im aln y ch w term om etrze nerwów? Czy w yzbędą się one swego od­ czuw ania? Czy stra c ą now ą modyfikację, ja k ą otrzym ały, zanim nie przeniknęły do czaszki, podobnie ja k tę tn ic a p a ­ 9 Robert Boyle (1627-1691) angielski fizyk i chemik. Jego teoria „wypływów” wiąże się z badaniam i nad elektrycznymi ład u n k am i (+ -). Wedle niego pewne wypływy z ciał przyciągają inne naładow ane od­ wrotnie. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

203

cierzowa i szyjna pozbyw ają się części osłony mięśniowej? Je d n e zechcą uczynić zaszczyt duszy, k tó ra za pom ocą koniuszków palców może sądzić o ciałach, ja k to widzi­ my u ślepców; inne nie b ędą chciały m ącić rozum u przez n iezn o śn ą elastyczność, k tó ra mogłaby n a s uczynić sza­ leńcam i. Zgodnie z doktorem Trallesem wyobrażono sobie bez podstaw , że w rażenia dochodzą do mózgu, dokąd przecho­ dzą one szybciej niż błyskaw ica przez sito organów zmy­ słów, a naw et że z a sa d a zm ysłowa albo d u sz a nie otrzy­ m uje żadnego w rażenia, jeśli nie dochodzi ono do mózgu, który - ja k dowodzą liczne dośw iadczenia i obserw acje nie do podw ażenia - stanow i siedzibę tej boskiej su b stan cji. Nie będziem y je d n a k niczego ukryw ać; są hipotezy sprzyjające idei dalszego rozchodzenia się dźwięków, o b ra­ zów, słowem w rażeń. Z araz to przedstaw ię. Przedm ioty odbijają się w głębi oka n a siatkówce; ta m em b ran a stanow i rozszerzenie rozgałęzień nerw u optycz­ nego; te n nerw wychodzi z su b stan cji mózgu; złożony je st z w łókien ułożonych koliście, które tw orzą niedostrzegal­ ne wgłębienie, w którym płyną tch n ien ia anim alne, ta k sam o niew idzialne ja k ta wklęsłość. Otóż łatwo pojąć is t­ nienie w tym nerwowym kan ale tylu m ałych włókien, ile je s t punktów w obrazie przedm iotu, i tym sposobem każde włókno p o ruszane przez prom ienie tworzące ten obraz zda­ je się przenosić go do mózgu, który w inien oddać go duszy; je s t to poruszenie ciągle zm niejszające się proporcjonalnie do rozchodzenia się w żółtej plam ce albo do w rażenia, jakie d u sza od niej otrzym ała. Taki je s t pierwszy system , który może być solidny je ­ dynie ze względu n a nazwę części stałych używ anych do w yjaśnienia opisywanego zjawiska. Oto system drugi. To nie falowanie włókien nerwowych w ytw arza w rażenia w mózgu; to ucieczka tch n ień ja k gdy­ by w ystraszonych. Mając k ształt kulisty, toczą się one we w szystkich kieru n k ach ; m ogą cofać się i toczyć naprzód; w szystkie w jednym rzędzie, w tym sam ym włóknie, tak ja k karoce ja d ące tą sa m ą aleją (nie znajduję bardziej p re­ http://rcin.org.pl/ifis

204

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

cyzyjnego porów nania), z których pierwsze dwie się p o ru ­ szają, cofają się, popychając je d n a drugą, ta zaś trzecią i ta k dalej, ta k ja k morze w czasie odpływu, którego są bardzo subtelnym obrazem , aż do m om entu, kiedy w resz­ cie w szystkie nitki albo serie tch n ień anim aln y ch dojdą do tej części mózgu, której nigdy n ik t nie widział, za w yjąt­ kiem zm arłego p a n a de la Peyronie10 albo też w idziano ją nie znając jej, a lekarze nazyw ają ją se n so ń u m commune; które to sen so ń u m um ieszczano we w szystkich częściach mózgu, ale głównie (od czasu kiedy zostało zdetronizow ane z szyszynki) w ciele modzelowatym, w tym p unkcie, gdzie - ja k fałszywie przypuszczano - spotykały się w szystkie nerwy. Czy obecnie przyjmiemy, że w rażenie w ścisłym tego sło­ w a znaczeniu będzie pow stawało przez w strząs płynu ta k dziwnie ruchom ego i przenikliwego? Czy będzie to pow rót tch n ień odpływających, ja k p an J o u rd a in 11, w k ie ru n k u przeciwnym do ich pochodzenia? Czy będzie to ru c h ciągły w zdłuż solidnego nerw u wzrokowego? Broń Boże, żebyśmy przyjęli któryś z tych systemów! Kroczylibyśmy ze zbytnią gorliwością śladam i P luche’a 12 z F ak u ltetu Wrocławskiego. J a k ą ż ideę naszej duszy m o­ glibyśmy mieć, gdyby w rażenia, które ją d eterm inują, za ­ leżały od zm iany proporcjonalnej do tego p u n k tu niem al m atem atycznego, o którym mówiłem; zależały od podziału w nieskończoność m aterii sensytyw nej, k tó ra sam a je s t ru ch em odbitym n a nerwie. Ruchem , który pew ni uczeni uznali za niem aterialny z powodu jego subtelności? Pięk­ ne byłoby to wrażenie wytworzone przez jed en p u n k t k o ­ lorowy, dźwięczny itd., którego efekt udzielałby się całem u 10 François de La Peyronie (1678-1747) słynny ch iru rg i anatom . 11 Pan Jo u rd a in , bohater kom edii Moliera M ieszczanin szlachci­ cem, który usiłow ał postępow ać ja k szlachcic wbrew swojej m iesz­ czańskiej naturze. 12 Noël Antoine Pluchę (1688-1761), teolog i przyrodnik, a u to r Le spectacle de la nature (La Haye 1739). La Mettrie nazyw a Trallesa wrocławskim odpowiednikiem P luche’a również w Człowieku m a szy ­ nie. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

205

niezm iernem u ciągowi nerwowych globulek! Piękna byłaby to dusza, któ ra czułaby i m yślała tylko w konsekw encji w rażenia, które postępow ałoby ciągle słabnąc, aby zgas­ nąć wreszcie w swojej ostatniej przystani! N atu ra może rozpoznać ta k wielką prostotę; je d n a k to, co przynosi jej zaszczyt, nie czyni go wcale bytowi niezrozum iałem u, k tó ­ ry je s t ta k wysoko p o n ad nią, ja k niebo n ad ziemią. Longo ja m proxim us interuallo13. Nie chciałbym zam ykać oczu n a w szystko, co się tw ier­ dzi albo może się twierdzić n a rzecz jednej lub drugiej h i­ potezy. Przyznaję, że ciężar obrazu ta k nieskończenie roz­ proszonego nie byłby bardziej tru d n y - z jednej strony - do przenoszenia, ja k i - z drugiej strony - jego otrzym yw ania i to niezależnie od przyjęcia założenia odpływu tchnień, ja k i przy założeniu postępow ania ru c h u czy też rozchodzenia się zm ian w organach zmysłów. Wiem, że istnieje dosko­ n a ła analogia, której jeszcze w ystarczająco nie doceniono, między siatków ką i mózgiem; że obie te su b stan cje przed­ staw iają nam ten sam widok; tę sa m ą biel, tę sa m ą m ięk­ kość, wszędzie tę sa m ą delikatność, zarówno w naczyniach ja k i nerw ach. J a k i pień, ta k a gałąź, jak i ganek lub sień, tak i a p a rta m e n t p an a. Dorzucę je d n ą tylko rzecz, k tó ra nie przyszła do głowy żad n em u z autorów , jak ich znam ; a m ia­ nowicie, że d o sko n ała hom ogeniczność albo podobieństw o, które zauważyłem , zdaje się być praw dopodobną racją, dla której widzenie zachodzi zawsze n a siatków ce - oczywiście za wyjątkiem tych autorów , którzy chcąc lepiej widzieć, praw dopodobnie uznali, że w skazane byłoby przykrywać cz arn ą zasłoną szkło la tarn i m agicznej, to znaczy powodo­ wać w chłanianie prom ieni przez czerń naczyniówki. Cóż w am więcej powiem? To, że nerw wzrokowy zdaje się w nikać w gałkę oczną i przechodzić przez oko tylko po to, by tam szukać w rażeń ciał, naprzeciw którym ten n er­ wowy przewód zdaje się wybiegać; że zdaje się obejmować hum ory oczu ta k nazyw ane (aczkolwiek niewłaściwie albo dosyć błędnie) jedynie po to, by objąć możliwie najwięcej 13 Najbliższy długiem u odstępowi. http://rcin.org.pl/ifis

206

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

prom ieni zgrom adzonych n a szerokiej i delikatnej roz­ ciągłości rozwiniętej pow ierzchni; po to, by nie pozwolić, aby się coś wymknęło, coś zgubiło, by móc lepiej w szyst­ ko odczuw ać dzięki jego nadzwyczajnej subtelności. Cóż jeszcze? To, że choroby n erw u wzrokowego zatrzy m u ją po drodze m aterię albo ru ch , który w inien był odczuw ać mózg i d u sza m ieszcząca się w tym narządzie, tak ja k ciśnienie zatrzym uje albo tłum i dźw ięk w sam ym tym m iejscu, gdzie ono pow staje i to tym bardziej, im je s t wyższe. Zobaczcie jed n ak , ja k niebezpieczne są konsekw encje tych hipotez! Te je d n a k dow iodą przynajm niej tyle, że po pierwsze: w rażenia cielesne b ędą - wbrew Trallesowi - po­ budzały mózg zdrowy, gdyż tylko choroby albo przeszkody pow odujące zakłócenia w nieprzerw anej wym ianie dwóch su b stan cji mogą się przeciw staw ić ich oddziaływ aniu. Po drugie, te sam e konkluzje, gdyby nie były w yprow adzone na siłę, mogłyby dać za w ygraną m arnem u autorow i Czło­ w ieka m a szy n y 14 czyniąc z mózgu rodzaj białego ek ran u , rozciągniętego specjalnie we w nętrzu czaszki, by otrzym ać obraz przedm iotów w głębi oka; to ta k ja k płótno rozciąg­ nięte n a ścianie odbija obraz pochodzący z głębi czarodziej­ skiej latarni. Czy to nie krzyczy o zem stę, że przypom ina śm iało S ystem Epikura i to w czasach tak ośw ieconych przez religię, jakim i są n asze czasy? J e s t to system , który ju ż w czasach błyskotliwego filozofa Cycerona był m ocno okrzyczany i ośm ieszony. To nie wszystko; wiele innych klęsk wypływa z tego s a ­ mego zatrutego źródła. S en so ń u m je st w mózgu, a d u sz a je s t w sen so ń u m nie n a tej zasadzie, ja k te p u d ełk a z Norym bergi15, ale ja k dzw onek w zegarze. Ten dzwonek nie dzwoni zawsze; je st zawsze gotów do dzw onienia, pyta ją c o godzinę przy pierwszym u d erzen iu 14 La M ettrie je st tym w łaśnie autorem , podobnie ja k au to rem w spom nianego dalej System u Epikura. 15 Chodzi o zegarek kieszonkow y poruszany n a k rę ca n ą sprężyną, który skonstruow any został przez ju b ile ra z Norymbergi w XVI wieku, P. Heinleina. Udoskonolany n a stę p n ie nosił nazwę „norym berskiego ja jk a ”. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

207

m łoteczka, ja k mówi trium fujący rywal L ukrecjusza we w spółczesnym poem acie16, którego nie m ożna porów nać z daw nym . Kto je d n a k spraw ia uderzenie, czyż trzeba to pow tarzać? J e s t to uderzenie płynów odpływających albo ciał stałych, których nie m ożna poruszyć bez p o ru szen ia duszy, k tó ra je st, by ta k rzec, n a końcu kija, gdzie, ja k w iadom o, siła ru c h u nadanego n a początku i przenoszo­ nego z w łókna n a włókno daje się jeszcze odczuwać. Czyż m ożna w y sunąć bardziej nieszczęsn ą i bardziej bezbożną hipotezę? Precz stą d wszelkie te siły cielesne i grubiańskie, które przynoszą dyshonor duszom zwierzęcym przez porów na­ n ia m echaniczne i tryw ialne, godne podłych robotników, którzy je lepią. Ta, k tó ra widzi, słyszy, czuje sa m a przez się i z daleka, nie potrzebuje uprzejm ości, aby wychodzić naprzeciw niej, aby zapobiegać słabości krótkow idza niem ającego ta k mocnego w zroku, jak im dysponuje n asza d u sza. Precz z doktryną, k tó ra czyni z mózgu tablicę od p oczątku czystą i gładką, n a której nic nie mogłoby się zarysow ać bez pomocy zmysłów, przez które cała n a tu ra przechodzi; ta je d n a k ta k szkliście gładka tablica czeka je ­ dynie n a barw y n a tu ry i n a nożyce edukacji, aby m ożna ją było w spaniale ozdobić i stworzyć pewnego d n ia najpięk­ niejszą galerię obrazów. J e d n a k ta k a doktryna, podobnie ja k w szystko co prowadzi do m aterializm u, w inna być de­ spotycznie w ygnana albo raczej u k a ra n a . Ja k że lubię sprzeczności, a przynajm niej niezdecydo­ w anie, kiedy uczeń albo rywal B oerhaave’a, a n astęp n ie wielbiciel H allera17, obala n a u k ę tego wielkiego człowie­ ka, kiedy zam iast kazać m u po p ro stu w ykładać system y, ja k to praw dopodobnie cały czas robił, każe m u w yjaśniać chw iejnie sw ą wizję za pom ocą to jednej, to drugiej hipote­ zy! To ja sn o pokazuje - ja k pow iadają - jak im labiryntem 16 Chodzi o poem at Anti-Lucretius (1749) kard y n ała M elchiora Polignaca (1661-1741). 17 A lbrecht von Haller (1708-1777) szw ajcarski przyrodnik i a n a ­ tom . La M ettrie zawdzięcza m u być może pojęcie pobudliwości. http://rcin.org.pl/ifis

208

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

bez wyjścia staje się wizja, kiedy taki człowiek nie wie, j a ­ kie stanow isko zająć i wedle niego n auczać. O commentatores, doctum p e c u s18. O, uczone ośle paszczękil Cóż może bardziej zniechęcić do systemów! Ile też Tral­ les pokazuje m ądrości odrzucając a k u ra t te system y, które zdają się zm uszać n as do w yboru jednego spośród nich. Dojdźmy więc do konkluzji razem z rozsądnym a u to ­ rem , że mózg n a próżno oczekuje i n a próżno jaw i się jako specjalnie przygotowany n a otrzym anie nowej m odyfika­ cji razem z modyfikacją organów, które ją m u przekazują. Nie dochodzi do niego naw et najm niejszy okruch obrazu; naw et najm niejsze drgnienie dźwięku; najm niejsze naw et odbicie św iatła. Światło je s t w oku, a w głowie noc. W k o n ­ sekwencji, dzięki tem u św iatłu d u sz a je d n a k widzi. O, c u ­ dzie! O, tajemnico! Oto w szystko, co je s t nam wiadome. Nawet Newton, ten wielki Newton, który zdaje się p rzek ra­ czać granice um y słu ludzkiego, posadzony z optycznym przyrządem w ręku n a szerokich b a rk a c h w szystkich tych zwierząt, które nazyw am y anatom am i, nie wiedziałby n i­ czego więcej n a ten tem at. W istocie nie znałby quo m odo19. Ten zaś, kto był zarazem arch itek tem i reform atorem sz tu ­ ki, którego w spom niane ju ż m anipulacje zaopatrzyły (za pozwoleniem, panie Tralles) we wszelkie prawie m a teria­ ły, niosąc tym czasem przed sobą pochodnię całkiem in ­ nej teorii niż teoria nieśm iertelnego Anglika, nie spojrzał w szakże dalej od niego. „W związku z odbijaniem się przed­ miotów w siatkówce - mówił - d u sz a widzi, ale nie wiem niczego więcej (poza system am i) n a te m a t w szystkich zm y­ słów, których dalsze i niezwłoczne działanie m am zaszczyt ignorow ać”. Je śli ta k a je s t przenikliw ość u m y słu ludzkiego u tych, którzy okazali ją w najwyższym sto p n iu , to rzeczywiście m a się też człowiek czym pochwalić! W końcu mało m nie obchodzą wszelkie systemy. Łatwo je s t pocieszać się ignorancją, do której tylko ignoranci się 18 O, kom entatorzy, uczona trzodo! 19 W ja k i sposób. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

209

nie przyznają. Bronię duszy moich braci; najw ażniejsze, że to d u sz a widzi, a nie ciało, bo niczego więcej mi nie trzeba; to, co bowiem mówi się o jednym zmyśle, odnosi się do w szystkich innych, a to, co mówi się o zw ierzętach, odnosi się zarazem do człowieka. Otóż A rystoteles przyznaje mi tę wielką praw dę. On, którego nie o skarża się o sprzyjanie spirytualizm owi! Tym lepiej, koniec z d ysputą; znalazłem p u n k t stały, od którego wyjdę, by pozbawić priorytetu or­ gany niesłusznie w zniesione ponad szczątki zasady, k tó ra je ożywia i n a zaw sze zdetronizow ać ty ran a, u z u rp a to ra im perium duszy; chodzi o m ateńę, po której winno n a s tą ­ pić panow anie ducha. C ała dziedzina naszego rozległego rozsądku zo stała zre­ du k o w an a do jednej zasady przez młodego filozofa20, k tó ­ rego staw iam wyżej od Locke’a, ta k ja k ten stoi wyżej od D escartes’a, M alebranche’a, Leibniza, Wolffa i innych. Ta z a sa d a nazyw a się postrzeżeniem , które rodzi się z w raże­ n ia pow stającego w mózgu. J e s t to rzecz dosyć szczególna, że po zanegow aniu prze­ chodzenia w rażeń zmysłowych do mózgu, przyjm uję je d ­ n ak to, co je zakłada; Tralles to przyzna, my zaś pozostali, my ludzie roztargnieni tracim y z oczu nasze zasady; u z n a ­ jem y to, co zanegow aliśm y i negujem y to, co ju ż uznaliśm y; ponieważ zaś astronom ów nie dziwi błąd kilku tysięcy mil w ich obliczeniach odległości planet, to zgodnie z Fontenellem tuzin sprzeczności zdaje n am się d ro b n o stk ą, bo ta k owa sz tu k a je s t trudna! W istocie czyż nie lepiej od­ dać wreszcie spraw iedliw ość prawdzie niż up ierać się ja k głupiec przeciwko niej? Tak, zm iana, k tó rą oddziaływanie ciał zew nętrznych powoduje w nerw ach organów czucia, je s t przekazyw ana przez kanaliki do mózgu dośw iadczają­ cego n a sk u te k nowego poruszenia, które odbiera, nowego sposobu czucia, które nazw ano wrażeniem . To, co prze­ k azują poruszone nerwy, je s t niczym innym ja k m aterią albo przyczyną m aterialn ą. Zabierzcie to w rażenie, ja k to zachodzi we w szystkich przypadkach kiedy to, co miało go 20 Chodzi o Condillaca. http://rcin.org.pl/ifis

21 0

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wytworzyć, zatrzym uje je po drodze ja k gdyby zataraso w a­ ne nerwowymi zwojam i, a nie będziecie mieli ju ż p o strze­ żenia, d u sza przestanie postrzegać tak ja k mózg p rzestan ie odczuwać. Tak więc przedstaw iając tę now ą doktrynę prosim y o przebaczenie za ta k wiele straconych słów - pod w a ru n ­ kiem wszakże, że wolno n am będzie nie opowiadać tych rzeczy w przyszłości. Któż bowiem to mówi? W tej m aterii pójdziemy za słynnym kom entatorem Leibniza. W rażenia spraw iają to, co Wolff nazyw a ideami m aterial­ nymi; postrzeżenia tw orzą idee zm ysłow e. Idee m aterialne rodzą idee zmysłowe i te wzajemnie pow odują rodzenie się tam tych. Takie lub inne odczucie, takie lub inne postrzeżenie od­ pow iada więc zawsze takiem u lub innem u w rażeniu; takie lub inne w rażenie odpow iada takiem u lub in n em u odczu­ ciu; tym sposobem ta sam a dyspozycja fizyczna mózgu rodzi zawsze te sam e idee albo ta k ą sam ą m etafizyczną dyspozycję duszy. Pomyślicie być może, że ta n ie u sta n n a koegzystencja i tożsam ość tych dwóch fabryk idei cieles­ nych i bezcielesnych je st prawdziwym m aterializm em ? W łaśnie, że nie. Wolff zapew ni w as, że to nie przeszkadza ich istotnem u rozróżnieniu; powie, że pierwsze są dziećmi ciała i krwi, podczas gdy drugie, bardziej su b teln e w znoszą się do Bytu, do którego należą, do czystego D ucha. Z tego w ynika, że jedne są jedynie przyczynam i przypadkowym i albo okazjonalnym i, ale nigdy istotnym i i absolutnym i drugich. C hcąc w yjaśnić pow stanie tych idei m aterialnych, Wolff m usiał przyjąć przechodzenie do mózgu w rażeń wytworzo­ nych przez ciała zew nętrzne w organach zmysłów; w każ­ dym razie nie w zbraniał się przed tym. Przystaje on n a to, że nerw y podlegają w strząsom aż do ich źródła; i w łaśnie te nowe modyfikacje wytworzone przez ów w strząs p o sta ­ nowił nazw ać ideami materialnymi; nie chce jed n ak , aby pozostały one dłużej odciśnięte w organie duszy, ta k ja k Tralles nie chce tego w odniesieniu do przedm iotów odbi­ tych w siatkówce. Chce ponadto, aby idee zmysłowe pod­ http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

211

legały tem u sam em u losowi, czyli żeby znikały, kiedy tylko postrzeżenia p rzestan ą zw racać n a nie uwagę; aby d u sza traciła je z pola w idzenia i nie m ogła ich przywoływać in a ­ czej niż przez pam ięć, wyobraźnię lub przez przyczynę czy też w ew nętrzną dyspozycję cielesną, całkiem podobną do tej, k tó ra pierw otnie wywołała te postrzeżenia. Oto ja k pow iada - m ożna to lepiej zrozum ieć. Aczkolwiek te dw a ta k różne rodzaje idei nie są wcale in actu ani w mózgu, ani w duszy, są one je d n a k potencjalnie, ja k mówi n asz doktor, w tych dwóch su b stan cjach ; tym sposobem b ędą one mogły, positis p o n en d is21 pobudzać się i zapładniać wzajemnie. Zakładam , że dow olna przyczyna zew nętrzna zrodzi dowolne w rażenie; dow olna w ew nętrzna przyczyna cielesna będzie m iała tę sa m ą dow olną w łasność; je d n a k ta sam a idea m aterialna, ja k powiedzieliśmy, budzi zawsze to sam o odczucie w duszy, które ju ż zrodziła, ta k ja k to sam o odczucie u stę p u je m iejsca w rażeniu, od którego pow stało. To je s t zawsze praw dą, niezależnie, czy idea zm ysłowa ro­ dzi się z idei m aterialnej czy też z przyczyn bezcielesnych, 0 których w spom inałem . Taki oto je s t ciągły przypływ i odpływ ruchów , w rażeń 1 myśli, które odpow iadają sobie ta k doskonale, że naw et geom etra nie zaw ahałby się u zn ać za rzecz oczywistą, iż d u sza je s t dla ciała tym, czym ciało dla duszy, a ten w za­ jem ny związek zachodzi z ja k najw iększą dokładnością. J e d n a k idee racjonalne, duchow e, abstrakcyjne są niew ąt­ pliwie w ew nętrznie związane ze zmysłowymi, ta k sam o ja k te są związane z m aterialnym i. Wszędzie daje się zauważyć ten sam łań cu ch i te sam e zależności. Skoro tylko mózg otrzym a nowe w rażenie, pow staje now a idea w duszy. Skoro d u sza przejmie się now ą ideą, to nie tylko w ynikają z tego te sam e ru ch y i te sam e w rażenia w ciele, ale jeśli to poruszenie je s t głębokie, to m iesza się do tego uw aga; to w łaśnie o na now ą ideę rozważa, bada, roztrząsa. Wtedy uw aga przybiera nazwę refleksji będącej zdolnością duszy, któ ra służy kom binow aniu odczucia i w szystkich jego sto ­ 21 Po udow odnieniu tego co winno być udowodnione. http://rcin.org.pl/ifis

212

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

sunków z nieskończoną ilością innych odczuć p o b u d zo ­ nych przez przyczyny duchow e albo cielesne, o których mówiliśmy. Tak więc duszy pozostaje tylko zw rócenie się k u sobie sam ej, aby upraw iać swoje w spaniałe zdolności, rozszerzać je, wykazać geniusz, siłę, m ądrość; p o d o b n a je s t promieniowi, który odbijając się staje się bardziej a k ­ tywny; albo jeśli kto woli, podobna je st do draperii, k tó rą upięk sza u d an y fałd m alarza lub grawera. Pozostawmy hipotezę postrzeżeń w olffiańskich p o d aw a­ n ą ju ż w ta k wielu dziełach, a w szczególności zarysow a­ n ą w p a ru słow ach Naturalnej historii d u szy. Chociaż je s t trochę ucieszna, to będzie n am jeszcze przyjem niej k o n ­ tem plow ać cudow ny koncert ciała i duszy we w zajem nym zapładnianiu swych gustów i idei; m am jeszcze do zaofero­ w ania oryginalny apolog n ap isan y przez jakiegoś żarto b li­ wego au to ra, który nam przedstaw i m ałe filozoficzne diver­ timento. Mózg mówi pierwszy, d u sza odpowiada: M. J a k sm akuje cukier? D. Tak ja k tobie, je s t słodki. M. Sok z cytryny? D. Kwaśny. M. Stężony witriol? D. Jeszcze bardziej kw aśny. M. C hinina? D. Gorzka. M. Sól m orska? D. G łupie pytanie. W szystko je s t dla m nie takie ja k dla ciebie. W szystko wydaje mi się takie ja k tobie, jeszcze raz ja k tobie i zawsze ja k tobie. O dkąd straciłam idee w rodzo­ ne i piękne prerogatywy, którym i m nie D escartes i S tahl hojnie obdarowali, wiesz, że otrzym uję w szystko od cie­ bie, a ty otrzym ujesz wszystko od nikogo innego tylko ode mnie; rządzę się tylko twoją wolą, tak ja k ty postępujesz wedle mojej woli. Tak więc nie m a między nam i dysp u t. J e s t wielki spokój i cisza, jesteśm y stworzeni po to, by być zawsze w zgodzie. Tylko przesądy mogłyby doprowadzić do rozwodu tam , gdzie istnieją n atu raln ie przychylność i te sam e skłonności. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

213

Nic nie je st bardziej słuszne, nic nie je s t bardziej se n ­ sowne, nic bardziej zgodne z praw dą, ja k te odpowiedzi d u ­ szy. T rudno byłoby lepiej namalować, chociaż śm iejąc się, intym ne kontakty dw óch su b stan cji i wzajem ne zapładnianie idei duszy przez ideę ciała. Ridendo dicere verum quid vetat?22. W efekcie każdy w inien zagłębić się w sobie, aby po­ czuć, że d u sz a pozostaje w zgodzie z mózgiem, jeśli naw et ten w ydaje się n ad er szorstki, ale nie z winy duszy, k tó ra je s t bardziej wypolerow ana. I tu i tam są te sam e w rażenia, w szystkie rzeczy równe, te sam e gusty z dwóch stro n , te sam e poglądy, a naw et ten sam sposób odczuw ania i my­ ślenia. Je śli d u sza w ym ienia się tym w szystkim z ciałem , to ciało w ym ienia się z duszą. W końcu naśladow anie je s t tak doskonałe, że m ożna mówić o prawdziwym m ałpow aniu albo o prawdziwej komedii, odgrywanej w mózgu niezależ­ nie czy śpim y, czy czuwamy, chociaż tru d n o rozstrzygnąć, które z dwojga - ciało czy d u sz a - było pierwszym aktorem , albo jeśli wolimy, pierw szą m ałpą, gdyż nie wiemy, które z dwojga zaczęło jak o pierwsze. I to praw dopodobnie po­ pchnęło k u m aterializm owi w szystkich tych drobnych filo­ zofów, którzy sąd zą tylko wedle powierzchni rzeczy. J e d n a k nie przesadzajm y; jakkolw iek d u sza i mózg są ściśle ze sobą związane, to ich porozum ienie nie trw a wiecz­ nie. To ta k ja k z m ałżeństw em - domowe gospodarstw o idzie źle, kiedy serca ze sobą nie harm onizują. Dwa psy razem zaprzężone nie ciągną bardziej każdy w swoją stronę niż b ied n a d u sza przejęta sk ru p u łam i i nerwy, które - gdy­ by pozostaw iono im swobodę - w yobrażą sobie, że mogłyby mieć wiele przyjem ności nie bojąc się duszy. Z tego z a tru ­ tego źródła biorą się w szystkie owe przeciw ieństw a, które spowodowały w yobrażanie sobie wiele d u sz przez filozofów zakłopotanych odgadyw aniem zagadki człowieka; stąd te trudy i w alki ta k pochlebne dla rozum u lub cnoty, kiedy k tó rem u ś z nich u d a się przypadkiem przechylić szalę n a swoją stronę i odnieść zwycięstwo. 22 Śm iejąc się mówić praw dę - któż zabroni? http://rcin.org.pl/ifis

214

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Im bardziej wychowanie je st sprzeczne z n a tu rą , tym w iększa w ystępuje niezgodność między dw iem a s u b s ta n ­ cjami. Przezwyciężenie tej sprzeczności je s t trium fem człowieka, który jedynie m a takow ą władzę, ja k to dalej powiem, kiedy będę dłużej rozwodził się n ad człowiekiem, który będąc zwierzęciem stoi tym czasem ponad w szystkim i zwierzętami. Nie zapom nę powiedzieć w przelocie, że byli tacy filozofowie, którzy w sposób nadzw yczajny w yjaśniali tę dziwną sprzeczność człowieka w odniesieniu do niego samego; w yjaśniali ją przez pomyłkę dusz, które myląc drzwi w chodzą do ciała im nieodpowiadającego, a om ija­ ją te, które były im przeznaczone. Są to ludzie bezm yślni - pow iada się - roztargnieni, którzy biorą żonę są sia d a za swoją; ci, co gwiżdżą, śpiew ają, tań czą albo w ykręcają się plecam i w m om encie, kiedy odpow iadam y n a zad an e przez nich pytania. W podobnej sytuacji d u sza poety m ogłaby nie przystać n a te pomyłki; nie czułaby się wygodnie ani nie byłaby spokojna tkw iąc we krwi gorącej i odważnej. Niepokojona n ieu stan n ie i będąca p astw ą ja k najw ięk­ szych lęków, nie m iałaby innych zasobów niż p rzesad zan a roślina; w tym przypadku podlegać degeneracji oznacza­ łoby przysw ajać sobie jednocześnie coś nowego. Czy je d ­ n a k krew m iałaby taki wpływ n a duszę? Tylko lekarz może obstaw ać za takim paradoksem . Tres medici, duo athei23. Wolff nie dał się n ab rać n a ich m aterializm ja k najbardziej zam askow any. Weźmy je d n ak n a serio ten żart; ponieważ znaleźliśm y się u w ejścia duszy do ciał ożywionych i to n as doprow adzi w sposób n atu ra ln y do związku tych su b stan cji, postaw m y teraz parę pytań n a ten tem at z całą skrom nością, ja k a n am przystoi. Czyż d u sza m iałaby przechodzić do ciał zwierzęcych z łona bóstw a, z którego części zachwycony pięknem swo­ 23 Tam, gdzie trzech lekarzy, to dwóch ateistów. Tę m etaforę prze­ ją ł La Mettrie z dzieła T hom asa Brow na (1605-1682) Religia lekarza (1642), którą znał we francuskim przekładzie La religion du médecin (b.m.w., 1688, s. 1). http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

215

jej duszy Platon chciał ją wywieść? Czyż byłaby przycią­ g an a ja k p lan eta przez in n ą planetę? Czy dokonywałoby się to n a zasadzie w łasnego im p u lsu czy też przyciągania? Czy to n a zasadzie ru c h u m echanicznego kierow ałaby się o n a k u nam czy też n a zasadzie o d ru ch u litości, w spół­ czucia i h u m an itary zm u skłaniającego n a s do pokazania drogi nieszczęśnikow i, który zabłądził? Czyż schodziłaby o n a z nieba n a ziemię, aby n a s oświecić w śród ciem noś­ ci i przesądów życia? Niestety! Z am iast jednego p rzesądu, którego jarzm o zrzuca, o plata ją sto przesądów . A może przejaw iałaby więcej sm ak u i sym patii, by w ią­ zać się z ta k ą lub in n ą m aszyną w celu zrów now ażenia zbytniej żywości sprężyn przez flegmatyczność rozum u i zdrowego ro zsąd k u ? Czy też odw rotnie, by zrównoważyć powolność kółek ciała przez sw ą aktyw ność i zapał? Po­ ciąg, ja k i odczuw am y codziennie do kół tow arzyskich i do stołów pokrytych zielonym suk n em , czyni taki dom ysł do­ puszczalnym . W szystko to je d n a k nie dotyczy jeszcze celu, ja k i sobie założyłem. Za pom ocą jakiej konstrukcji, jakiego ułożenia, ja k ich złączeń, a wreszcie k o n ta k tu d u sza m iałaby zostać sprzężona z um ysłem ? Czy pływałaby po pow ierzchni ja k oliwa po wodzie; czy byłaby bardziej aktyw na w ciele cho­ ciaż mniej dojrzała w swych najbardziej ruchom ych i s u b ­ telnych cząstkach? Ten związek w yda w am się dziwny. Czy je d n a k najcenniejsze z m etali złoto nie m iesza się bez tr u ­ d u z nieszlachetnym półm etalem ? Podobnie czysty duch, który n a s ożywia, stap iałb y się z jak im ś korowym lub rdze­ niowym p u n k tem mózgu. Tak więc rtęć naszych d u sz - by sięgnąć do porów nania z chem ii - stworzyłby tu am alga­ m at z żelazem naszych organów i żad n a niedojrzałość nie może tem u zapobiec. O drzućm y je d n a k kw estie b łahe i zbędne oraz wszelkie inne, jak ie m ożna by podjąć n a ten tem at. Z astanów m y się n ad kw estią n astęp u jącą: co je s t ciałem , łączy się ści­ śle z tym , co ciałem nie jest; to, co daje się pojąć, łączy się z tym, o czym nie m am y żadnego pojęcia; to, co nie m a części, łączy się z tym, co je m a; to, co nie może być widziahttp://rcin.org.pl/ifis

216

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ne, dotykane, ani podporządkow ane w jakikolw iek sposób naszym zm ysłom , łączy się z tym, co je s t najbardziej od­ czuw alne, grube i n am acalne. Załóżmy, że w idzialne łączy się z niewidzialnym , m aterialne z duchow ym , niepodzielne z podzielnym w nieskończoność. J a k słaby rozum mógłby zrozum ieć dzieło Boga, który chcąc sobie zakpić z d u m ­ nych kukiełek postanow ił połączyć, dzięki swojej w szech­ mocy, dwie rzeczy ta k różne ja k ogień i w oda, i bardziej zacieśnić więzy tego, co nie m a ze sobą zw iązku? Niestety, ja k rzekł dowcipnie Voltaire, „nie wiemy, sk ą d się biorą dzieci, a chcem y wiedzieć, sk ąd się biorą idee”. Związek przyczyn je s t ta k sam o niezrozum iały ja k pow staw anie skutków . Cóż je d n a k mówię! Wybaczcie leibnizjanie; pouczyliście zdum ioną Europę, że to tylko metafizycznie połączone są dwie su b stan cje składające się n a człowieka i że aczkol­ wiek d u sza nie zam ieszkuje ciała, to niem niej wywiera n a nie wpływ n a zasadzie harm onii i korelacji. Oto wielka ta ­ jem nica odsłonięta! Ja k a ż m ądrość w ynika ze zrozum ienia niewygód um ieszczania duszy w m iejscu, w którym je st tylko ru ch i gdzie nie może ona działać inaczej niż przez ru c h m echaniczny! Jakkolw iek by było, zważywszy n a fakt, że d u sz a działa dzięki woli, któ ra stanow i ojej chwale i jej tryum fie, przed­ staw im y jej siłę i jej despotyzm wywierany n a ciało mniej frywolnie. Nie tylko je s t pewne (nikt zaś nie może tego zaprze­ czyć nie tracąc zdrowego rozsądku), że ciało podlega woli u zwierząt, a widzimy, że znajduje ona p o słu c h szybciej od błyskawicy; ta k bardzo zdaje się ona trzym ać jak o w ład­ czyni sfery naszych organów, które są jej podporządkow a­ ne. Je śli chcecie mieć ładne w yobrażenie woli, to przed­ staw cie ją sobie jak o ciskającą z w ysokości szyszynki czy też sk ą d in ąd (gdyż mimo au to ry tetu D e sc a rte s’a woli tam nie ma) - ciskającą, pow iadam , swoje tc h n ien ia ja k J o ­ wisz pioruny z ponad chm ur. Oto jej posłańcy: wola mówi, tch n ien ia lecą, a m ięśnie słuchają. Oto ja k to w szystko się dzieje. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

217

Rdzeń kręgowy je s t tylko przedłużeniem mózgu bardziej zgęszczonym, bardziej zbitym; m ożna naw et powiedzieć, że je s t to sam mózg, który schodzi w dół, przystosow uje się i przyjm uje formę k a n a łu kręgowego. Ileż nerwów odchodzi od mózgowej su b stan cji tego k an ału . A czymże są nerwy? Są przedłużeniem tej su b stan cji w postaci osobnych sz n u ­ reczków; te sznureczki są w ydrążone i w ich przew odach dokonuje się krążenie tch n ień anim alnych, ta k ja k w n a ­ czyniach krw ionośnych cyrkulacja krwi, a limfy w naczy­ n iach limfatycznych; je d n a k naw et oczy uzbrojone w n aj­ doskonalsze m ikroskopy nie mogły nigdy zobaczyć, a cała tech n ik a anatom iczna odkryć, ani tego subtelnego fluidu, ani w nętrza rurek, przez które przebiega on z szybkością św iatła. Te tchnienia, których istnienie dopuszczam y, są niewidzialne (libertyni nie w ierzą w duszę, gdyż nie pod­ p a d a ona również pod zmysły) - te tchnienia, powiadam , są produktem najczystszej krwi zwierzęcej, k tó ra docho­ dzi do mózgu, podczas gdy bardziej gęsta m usi spływać w dół; w łaśnie ta żywa i ruchliw a krew poddaje je filtro­ w aniu; przechodzą one z su b stan cji korowej do su b stan cji mózgowej przedłużonej, a n astęp n ie do rdzenia kręgowego i wreszcie do odchodzących od niego nerwów, które zostają w ypełnione przez niewidzialne tch n ien ia anim alne niosące ze sobą św iadom ość i życie do różnych części ciała. Po dotarciu do m ięśni te nerw y przenikają do ich m asy, rozpościerają się wszędzie, rozgałęziają się, aż wreszcie za­ nikają. Nie m ożna dalej ich śledzić, wym ykają się najlep­ szym lupom , najdelikatniejszym ukłuciom ; n iezn an a je st n am żadna sztuka, aby je odróżnić i znaleźć; nie wiadomo i praw dopodobnie nigdy się nie dowiemy, czym się one s ta ­ ją. Ponieważ zaś w szystko, co n ab iera życia w śród zwierząt, odczuw a najm niejsze ukłucie, możliwe, że te organy ru c h u i czucia zm ieniają się w cienkie w łókna mięśniowe (które wówczas były w konsekw encji prawdziwym przedłużeniem nerwów w postaci ja k gdyby włosów) albo przenikają do tego stopnia te w łókna i p rzep latają się z nimi, że nie moż­ n a znaleźć ani jednego p u n k tu w m ięśniu, którego czu­ cie nie pokazyw ałaby obecności albo splotu nerwów; i ta k http://rcin.org.pl/ifis

218

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w łaśnie mniej więcej m yślą anatom iści najbardziej scep­ tyczni. Nie znam pośród nich żadnego, który byłby bardziej sceptyczny od au to ra owych nieśm iertelnych plansz, które odsunęły w zapom nienie te, określone przez niego w cześ­ niej z ta k znajom ością sztuki. Taka to je st siła, która powoduje kurczliwość mięśni, i droga, którą wola - a często prawdę mówiąc cała m aszyna - każe jej wykonywać. Łatwo je st sądzić, że skoro ta droga je st sw obodna i otw arta od początku do końca, to płyn n er­ wowy może niezwłocznie i bez żadnej odczuwalnej przerwy - z chwilą gdy dusza zarządzi - udać się do części ciała, któ­ rymi chcemy poruszać. Ta siła, ja k widzimy, nie może być podejrzewana o inherentny związek z ciałem mięśni; je st im ona całkiem obca i nie m a nic wspólnego z siłą, która je st im właściwa; je d n a służy jed n ak pobudzaniu drugiej. Potrzebu­ je tylko chwili, aby udać się do niej i spieszyć jej n a pomoc. Oto, z ja k ą łatw ością dwie siły ciała łączą się i je d n o ­ cześnie tw orzą - zgodnie z językiem szkolnym - agregat sił złożony z siły nieskończenie mobilnej i siły ab so lu tn ie inm obilnej w sto su n k u do części, w której rezyduje. Nic nie je st bardziej konieczne od tego szybkiego połą­ czenia, aby sprzyjać tem u wielkiem u czynnikowi sp raw ­ czem u, zw anem u arche (Archoeus faber), któ rem u czucie zawdzięcza swoje przejaw ianie się podobnie zresztą ja k m yślenie, o czym przed chw ilą mówiłem. Z pew nością je d ­ no bez drugiego nie mogłoby wywołać podobnego efektu, a w szczególności m iąższości zwanej pa renchym ą24, k tó ­ ra je s t najsłabsza. I rzeczywiście, czym je s t sp o n tan icz­ n a kurczliw ość bez pomocy tch n ień anim alnych? Czy te z kolei poruszałyby tak silnie podobne m aszyny, gdyby nie znajdow ały ich zawsze gotowymi do podlegania p o ru sze­ n iu przez tę siłę m otoryczną, przez tę w rodzoną sprężynę ta k pow szechnie i wszędzie rozprzestrzenioną, że tru d n o je s t powiedzieć, gdzie jej nie m a, a naw et gdzie nie przeja­ wia się w postaci odczuw alnych skutków naw et po śm ier­ ci, naw et w częściach oddzielonych od ciała i pokrojonych 24 Parenchym a - miękisz lub miąższ tkanki roślinnej albo zwierzęcej. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

219

n a kaw ałki. Czyż ogień, który powoduje dłuższe trw anie kurczliw ości serca żaby położonego n a rozgrzanym talerzu byłby z a sa d ą m otoryczną, o której mówimy? Czy elektrycz­ ność nie uczyniła tej nowej supozycji w iarygodną? Jakk o lw iek by było - w racając do tch n ień anim alnych - istnienie tego niedostrzegalnego fluidu, który zdaje się em anow ać z woli jak o swego źródła, aby zostać prze­ m ieszczony przez ta k wiele strum yków do organów ru c h u - otóż to istn ien ie je s t dowiedzione koniecznością zach o ­ w ania nerwów, co je s t niezbędne do w ykorzystania albo w ykonyw ania ruchów w olnych; jeśli bowiem inne k a n a ­ ły - a m ianow icie k an ały dochodzące do m ięśni, którym i chcem y poru szać - b ęd ą sp lą tan e , ucięte lub zatk an e, to d u sz a darem nie będzie czegoś p rag n ąć i darem n ie n a k a ­ zywać realizację p ragnień; te organy p o zo stan ą n ie ru c h o ­ me aż do m o m en tu , w którym tym kanalikom i p rzecho­ dzącym przez nie płynom przyw rócona zostanie sw oboda; tylko w tedy ru ch , czucie, lub jed n o i drugie, odrodzą się od razu w części ciała, k tó ra zo stała ich pozbaw iona. Ponieważ je st w pełni praw dopodobne, że każda o sta t­ nia nerwowa n itk a zespala się z każdą pierw szą fibrą m ięś­ niową, gdzie być może każde włókno ulega degeneracji, to m ożna dojść do w niosku, że tchnienia anim alne przecho­ dząc od tej końcówki nerw u, który je przenosi do w szystkich fibr m ięśnia, stanow ią ową pow szechną siłę życia, o której mówię, a ta łącząc się z życiową siłą każdej solidnej części ciała podnosi jej sprężystą energię; energia ta je st słabsza w m iarę ja k słabnie życie, gdyż sprężystości tej ubyw a ra ­ zem z nim i razem z nim zdaje się ona wycofywać. Chcieli­ byście wiedzieć, poprzez jaki m echanizm fluid ta k delikat­ ny, ta k ulotny i rozpylony może zbliżać elem enty włókien, napełniać ta k wielkie m ięśnie i kurczyć mocno ta k potężne ciała. Przyznaję, że mój d u ch się gubi, a oczy nie widzą ju ż niczego; macie je d n a k Bernoulliego, Belliniego25 i ta k wielu 25 Daniel Bernoulli (1700-1782), szw ajcarski m atem atyk, przy­ rodnik, lekarz i fizjolog. Lorenzo Bellini (1643- 1704), włoski anatom i fizjolog. http://rcin.org.pl/ifis

220

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

innych, ale głównie Borelliego26, którzy wam powiedzą, je ­ śli lubicie powiastki filozoficzne, co im się przyśniło n a ten tem at. Jeśli o mnie chodzi, to zadowolę się obserw acją, że przy­ czyna fizyczna kurczliwości mięśni je st sam a w sobie tylko pierwszym efektem przyczyny metafizycznej, ja k ą jest wola. Oto sposób n a oddanie mózgowi honoru i u zn an ia go za pierwszy m otor tchnień! To sposób n a wyniesienie go n a szczątkach duszy i uzurpacji przynależnych jej praw. Daw­ no ju ż nie bije serce Bagliuiegó27, jeśli nie bije w jego głowie. Trzeba by, aby opona mózgowa była zdolna do czegoś in n e­ go niż do błysków rac. Wszystkie arterie łącznie z tętnicam i mózgu są słabo um ięśnione, a to powoduje, ja k to sugero­ wano, że są one mało elastyczne. Gdyby zaś dysponowały większą elastycznością, to powiedzcie uczciwie, czy um iesz­ czono by w m ięśniach duszę? Mózg zawdzięcza wszystko, łącznie z wydzielaniem swych tchnień, czynności serca. Czy chcecie, aby ten narząd wysyłał je do m ięśni za pom ocą woli, której nie posiada? Zadecydowano przecież za pom ocą odpowiednich sylogizmów, wbrew Lockebwi i jego zwolenni­ kom, że m ateria nie może chcieć. Je d n a k wszystkie ruchy będą zarazem odpowiadały systoli28 serca. Nie będzie więc rozróżnienia między rucham i świadomymi i nieśw iadom y­ mi; będą się one dokonywały wszystkie z tą sam ą doskonałą rów nością albo raczej nie będzie ruchów pierwszego g a tu n ­ ku; wszystkie będą doskonale spontaniczne, ja k w praw dzi­ wej maszynie ze sprężynami. Cóż może być bardziej poni­ żającego! Wszyscy bylibyśmy tylko m aszynam i o ludzkiej postaci. Bardzo dobrze, Tralles! Optime arguisti29. Uznajmy w woli władzę, której nie może m ieć mózg. Ten ofiaruje nam tylko błoto, bajoro i m aterię! Wola p o ru sza 26 Giovanni Alfonso Borelli (1608-1679), włoski lekarz i fizjolog, który w yjaśniał procesy zachodzące w organizmie sprow adzając je do procesów m echanicznych i fizycznych. 27 Giorgio Baglivi (1668-1707), główny obok Borelliego p rzed sta­ wiciel włoskiego jatrom echanicyzm u. 28 Rytmiczny skurcz serca. 29 Świetnie tego dowiodłeś. http://rcin.org.pl/ifis

Z

w i e r z ę t a c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

221

wedle swego upo dobania niezliczone ilości m ięśni. Otwiera o n a i zam yka zwieracze, zawiesza, przyspiesza, być może pozbaw ia tc h u tych, którzy nie m ają innej broni by wyrwać się spod zbyt wielkiego ciężaru życia; daje u p ad ek sił, ek s­ tazę, konw ulsje i słowem czyni wszystkie te cuda, które w yobraźnia żywa i sk ło n n a do m ajaczeń czyni łatwiejszy­ mi, niż sobie wyobrażamy. Czy wola byłaby więc m aterialn a dlatego, że działa w ten sposób n a m aterię ta k su b te ln ą ja k m ateria tch n ień anim alnych? Czy takie c u d a m ożna zrzucić n a aktyw ność elem entów ta k grubych, jakim i zdają się być naw et subtelne m olekuły naszych ciał? Z drugiej strony, czy wola tkw iłaby w mózgu nie należąc do niego i nie stanow iąc jego części? W każdym p rzypadku je st ona całkowicie różna od n arząd u , w k tó ­ rym zam ieszkuje; je s t to znakom ity cudzoziemiec w pod­ łym więzieniu. Lecz oto nowy dowód n a duchow ość połowy naszej isto­ ty; uw ażam go za ta k niepodw ażalny, że rzucam wyzwanie w szystkim m aterialistom ; niech się wypowiedzą. I niech żyje Bóg! A to ci dylemat! W szystkie ciała ożywione pow stają tylko z ciał stałych i płynnych; pierwsze zeskrobyw ane są przez ciągłe pociera­ nie, które zużywa i niszczy. Drugie w yparow ują n ie u sta n ­ nie swe cząsteczki w odniste, swoje najbardziej ruchliw e, lotne zasady razem z tymi, które krążenie oderwało od n a ­ czyń. W szystko razem oddycha i wszystko ta k sam o się regeneruje (z uszczerbkiem lub przyrostem do pewnego wieku) przez cudow ne dzieło odżywiania. Teraz powiedzcie mi proszę, gdzie chcecie um ieścić wolę. Czy w tym, co się ściera, czy w tym co paruje? Czy każecie jej galopować w żyłach i biegać ja k oszalała z n a ­ szymi płynam i? Czy powiecie, że siedząc spokojnie n a tro ­ nie w mózgu nie uczestniczy w czymkolwiek, co dotyczy ciał, spogląda z wyżyn swojej wielkości n a burze zbierające się w naczyniach, ta k ja k my słyszymy pom ruki grzmotów dochodzących ze szczytów Pirenejów do naszych stóp. Nie ośmielicie się utrzym yw ać ta k dziwnego poglądu! D usza http://rcin.org.pl/ifis

222

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

je s t więc różna od ciała. Mieszka więc gdzieś poza ciałem. Gdzie? Tylko Bóg raczy wiedzieć, no i leibnizjanie. Tak więc my będąc spirytualistam i, aczkolwiek jesteśm y dosyć zde­ cydowani, a naw et zatw ardziali w swych poglądach, trą b i­ my do odw rotu. Nie, jeszcze raz nie, wola nie może być cielesna. Czy możecie pojąć, żeby ciało albo ja k a ś uprzyw ilejow ana część ciała, k tó rą ta k dobrze znacie, mogła czasam i chcieć, a cza­ sam i nie chcieć? Czy pojm ujecie jako m aterialne to, co po­ syła tch n ien ia raz więcej a raz mniej; to, co je zatrzym uje, każe im chodzić, biegać, latać albo zatrzym uje je zgodnie ze swymi pragnieniam i? Zwróćcie się więc w stro n ę spirytualizm u n a widok ab su rd aln o ści system u przeciwnego. Jakim że uproszczeniem , nie powiem szaleństw em , je s t s ą ­ dzić razem z Lukrecjuszem , że n a ciało może oddziaływać tylko ciało! Wola będąca częścią duszy je s t niezaprzeczalnie duchow a, ta k ja k d u sza w całości; tym czasem oddziaływa ona w yraźnie n a te cząsteczki delikatne, które są ruchom e nie ta k ja k żywe srebro, nie ta k ja k subtelna materia, ale ja k eter lub ogień. To niewątpliwie je s t tak, gdyż d u sza wpływa n a cząsteczki, sk łan ia je do ru c h u i pokazuje im drogę, k tó rą winny przebyć... Posłuchajm y je d n a k naszych przeciwników. „Jak wola może wpływać n a ciało? J a k podporządko­ w uje sobie tchnienia anim alne? Ja k ie są środki, którym i d u sza posługuje się by wykonywać swoją wolę? Dlaczego zm artw ienie zwężając średnicę naczyń powo­ duje rozkład o sad u w yschniętych płynów; sk ąd rodzą się przeszkody n a drodze do w yobraźni, m ajaczenie n a pew ­ nym punkcie bez gorączki; śm iech, płacz, które po sobie n astęp u ją, a wreszcie najliczniejsza i najdziw niejsza kohor­ ta przypadków hipochondrycznych? Jeśli rad o ść pobudza pęd krwi, to w jak i sposób ten sw obodny przepływ w szyst­ kich fluidów nie tylko rozprzestrzenia radość w żyłach człowieka wesołego, ale z m u sz a ją , by p rzeniknęła do k rę­ gu ludzi ja k najbardziej pow ażnych? Dlaczego nam iętności takie słabe u pewnych ludzi i takie gwałtowne u innych zostaw iają w jednym przypadku duszę i ciało w spokoju, http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

223

a w innym je dręczą? Skąd bierze się podrażnienie nerw u błędnego i nerw u międzyżebrowego, które je s t w spólne dla jelit i serca, bo rozpalając gorączkę w prow adza do ciała i duszy ta k wielki nieład? J a k ogrom na je s t w ładza zbyt wielkiego nagrom adzenia pęcherzyków nasiennych! Cały u k ła d dw óch su b stan cji zostaje przez to zakłócony. Silne uderzenie w głowę w praw ia najsolidniejszą duszę w sta n apopleksji. D usza nie może przeszkodzić n am widzieć n a żółto przy żółtaczce an i n a czerwono słońca oglądanego przez szkło zabarw ione n a taki kolor w celu bezpiecznego oglądania tego pięknego ciała niebieskiego. Wreszcie, jeśli zmysły, mózg, ta k a lub in n a dyspozycja fizyczna są ta k niezbędne, aby wytw arzać idee związane z takim lub in ­ nym ułożeniem organów; jeśli to, co zakłóca krążenie krwi i działanie serca, w strząsa jednocześnie duszą, ja k mówi M ontaigne, to po co uciekać się do bytu, który wydaje się bytem abstrakcyjnym , aby wytłum aczyć to, co je s t niewy­ tłum aczalne poza m aterializm em ? Nic łatwiejszego, ja k n a to odpowiedzieć, gdyby nie było jeszcze łatwiej zadaw ać pytania. Co chcecie, abym powie­ dział? Znacie ju ż całą tajem nicę. Taki je st związek duszy i ciała i ta k jesteśm y zbudow ani. Oto wszystkie tru d n o ści przecięte jednym słowem. Nie m ożna pow strzym ać się od wykrzyknięcia razem z świętym Pawłem , O Altitudol30 n a widok ta k wielu niezro­ zum iałych cudów! D usza nie uczestniczy w niczym, co tkwi w n atu rz e ciała, an i ciało w istocie duszy; nie stykają się one w żadnym punkcie; nie wpływają n a siebie i nie prze­ k azują sobie uczuć przez żadne poruszenie; tym czasem sm u tek d uszy spraw ia, że w iędną wdzięki ciała, a zm iana w p łu cach odbiera radość umysłowi. Niewidzialni i nierozdzielni tow arzysze są zawsze razem w zdrowiu i chorobie - czyż m ożna je d n a k być zdrowym w m iejscu zadżum ionym ? M ożna być silnym w śród sm utków ? Czy nie je s t rze­ czą n a tu ra ln ą , że d u sza nie tworząc nic bez pośrednictw a zmysłów odczuw a ich przyjem ności i dzieli ich plagi? 30 O, głębokości! Por. List do Rzymian, 11, 33. http://rcin.org.pl/ifis

224

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

D usza jed n ak , k tó rą rozkosz zdaje się absorbow ać, u stęp u je jej i znika tylko n a pewien czas; ulega ja k gdyby zaćm ieniu po to tylko, by n a nowo pojawić się w postaci bardziej lub mniej świecącej, a to wedle sto p n ia u m ia r­ kow ania, z jakim oddaliśm y się miłości. To sam o m ożna obserwować w apopleksji, gdzie chwilam i d u sz a porażona ja k gdyby p iorunem pojawia się n a nowo, ja k słońce n a h o ­ ryzoncie w całym swym splendorze, a czasam i pozbaw iona pam ięci i bystrości staje się często słab a n a um yśle. Wów­ czas je d n a k nie różni się od słabej zięby, k tó ra sądząc, że zostanie zam ordow ana w swojej klatce albo też w epchnięta do niej przez ciasny otwór zostaw iła w nim najpiękniejsze pióra. Je śli granice im perium wolności odpow iadają stanow i ciała, to czyż je s t zask ak u jące to, że narządy p rzestają sły­ szeć, by ta k rzec, głos swojej pani, kiedy drogi k o m u n ik a­ cyjne zostały przerw ane? Je śli wymagacie od mojej duszy, aby podniosła ram ię, kiedy m ięsień n aram ien n y nie otrzy­ m uje krwi tętniczej albo płynu nerwowego, to żądajcie rów ­ nież, żeby kazała chodzić równo kulaw em u. Aczkolwiek organy najbardziej podporządkow ane woli b u n tu ją się z konieczności przeciwko niej, kiedy b rak u je w arunków do tego posłuszeństw a, d u sza powoli przyzwy­ czaja się do tego oporu i do tego u n ieru ch o m ien ia części; jeśli je s t m ądra, pocieszy się łatwo po u tracie berła, które otrzym ała jedynie w arunkow o. Nic nie podnosi ta k godności i szlachetności duszy, ja k widok jej siły i potęgi w ciele słabym i sparaliżow anym . Czyż wola, przytom ność d u ch a, zim na krew i sam a wol­ ność nie utrzym u ją się i nie św iecą większym lub m niej­ szym blaskiem poprzez w szystkie te chm ury, jak ie tw orzą choroby, nam iętności i przeciw ności losu? J a k a ż w esołość u S carro n a31! Ja k a ż odwaga u tych w zniosłych dusz, k tó ­ rych siła, zam iast się wyczerpywać, podw aja się n a sk u te k przeszkód! Te dusze zam iast u p ad a ć pod wpływem zm ar­ 31 Paul Scarron (1610-1660), a u to r licznych kom edii i b u rlesk o ­ wej Opowieści uciesznej, któiy cierpiał n a reum atyzm . http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

225

tw ienia, które zabija innych, dokonują dzięki rozumowi dzieła epoki. Je śli wola je s t niewolnicą, to nie tyle niewolnicą ciała, ile rozum u; je d n a k poddaje się tem u jarzm u jedynie po to, by czynić zaszczyt naszej historii i podnosić m ajestat i wielkość człowieka. Wola, k tó ra rządzi naszym i organam i, je s t rzeczywiście sa m a podporządkow ana czasam i rozumowi, który każe jej ja k m ądry ojciec lub m a tk a nienawidzić tego, czego p rag ­ nęłaby jako n iesk ro m n a dziewczyna. Cóż może być piękniejszego od kontem plow ania tej siły rządzącej, k tó ra zdaje się trzym ać człowieka i wszystkie zw ierzęta n a wodzy; od rozpoznaw ania w niej z kolei innej, bardziej jeszcze despotycznej i jeszcze bardziej roztropnej siły; albowiem to ona, ja k m entor, pokazuje jej przepaść obok kwiatów; przypom ina jej żale i w yrzuty su m ien ia ja k następstw o przeżytych rozkoszy i sygnalizuje ja k gdyby jednym zm arszczeniem brwi wszelkie niebezpieczeństw a, w ady i w ystępki w ynikające z pragnienia tego, czego nie m ożna sobie odmówić, a n astęp n ie pokochać. O, zwierzęta! Aczkolwiek jestem tu taj w aszym apolo­ getą, jakże widzę w as niższymi i podporządkow anym i gatunkow i ludzkiem u. W asz in sty n k t podporządkow any stoickiem u fatalizm owi nie ukształtow ał się ta k ja k n asz zam ieniony w rozum : nie stanow i on ziemi polepszonej dzięki upraw ie. Chcecie zawsze tego, czego raz zachcia­ łyście. W ierne i stałe, zawsze w jednakow ych okolicznoś­ ciach m acie jednakow y pociąg do przedm iotów , które w am się podobają. To w szystko stąd , że p ła sk a przyjem ność określa w asze uczucia, a w asza d u sz a nie w zniosła się do znajom ości tych szczęśliwych zasad, które b u d zą ru m ie­ niec w stydu u ludzi dobrze urodzonych nie tylko z po­ w odu rozkoszy zmysłowej, ale z pow odu p rag n ien ia czy też najm niejszego ap ety tu , który je pochw ala. A to d late­ go, że nie m iałyście najm niejszej idei tej cnoty, k tó ra ta k miło b rzm iała w u s ta c h Seneki. Podobna energicznem u dziecku bezw iednie kopiącem u swoją m atkę, k tó ra je nosi i karm i, n a sz a d u sz a nie wierzga mniej w swojej m acicy http://rcin.org.pl/ifis

226

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

z przyjem ną św iadom ością przeciw tem u, co ją delektuje n ajbardziej. Skąd bierze się ta różnica między instynktem zwie­ rzęcym a rozum em ludzkim ? Stąd, że my możemy sądzić 0 rzeczach sam ych w sobie; ich isto ta i ich zalety są nam zbyt znane, abyśm y we w szystkich o kresach życia byli nie­ w olnikam i i ofiaram i złudzeń w odniesieniu do nich. Na­ tom iast zw ierzęta m ają jedynie zdolność sądzenia n a pod­ staw ie sto su n k u , który ojciec M alebranche uw aża zawsze za mylący. J a k m ogą być zdolne do odczuw ania tego szcze­ gólnego św iądu miłości w łasnej, tego szlachetnego bodź­ ca cnoty, któ ra n a s wynosi n a szczyty sztuki n a gruzach N atury? Zwierzęta są prawdziwymi m aszynam i ogranicza­ jącym i się do podążania krok w krok za N aturą, której po­ tok porywa je nieubłaganie n a podobieństw o lekkich łodzi bez pilota i wioseł pozostaw ionych n a łasce w iatrów i fal. Wreszcie z powodu b ra k u błyskotliwej edukacji, do której nie są zdolne, pozbawione są owego w yrafinow ania u m y­ słu i rozum u, które każe n am ta k dum nie u n ik ać i n ie n a­ widzić tego wszystkiego, co n a sz a wola chciałaby szukać 1 pragnąć; któ ra każe n am wygwizdywać i nienaw idzić tego wszystkiego, czem u przyklaskuje i czego pragnie cała Na­ tu ra. Tym bardziej ochoczo poddaję się tym rozm yślaniom , że nie zam ierzałem pod żadnym względem staw iać zwierząt n a równi z człowiekiem. Jeśli um ieściłem je n a tej sam ej drabinie, to je d n a k n a niższym szczeblu; tym sposobem przyznaję chętnie, że zw ierzęta m ogą pewnie i bezpiecznie wznosić się po tych szczeblach, ale tylko po to, by zaprze­ czyć, aby mogły wznieść się ta k wysoko ja k my. Taki je st pogląd a u to ra Człowieka rośliny - u tw o ru zalecanego ta k uprzejm ie przez T rallesa jak o wzór m ądrości i rozsądku dla a u to ra Człowieka m a szyn y; jego zdaniem w szy stk o je s t duchem , ale często bez rozsądku i rozumownia, który m ajaczy m etaforycznie niczego nie p o w ie d zia w szy i nicze­ go nie dow iódłszy. Nie w ystarcza wam, że u zn aję tysiąc razy w to k u tego dzieła wyższość człowieka; chcecie, żebym w am powiedział co to je s t ta dusza, k tó ra pływ ała kiedyś z m ałym i węgorzy­ http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

227

kam i sperm atycznym i32, i żebym określił dokładnie różnicę między w aszą d u szą a d u szą zwierząt. Ach, gdybym znał ta k dobrze ich istotę, ja k znam istotę większości teologów, którzy o niej traktują! Wprawdzie nie zdefiniowałbym jej, ale narysow ałbym ją z natu ry . Niestety jed n ak , m oja d u ­ sza nie poznaje bardziej sam ej siebie, ja k nie zna organu, który by jej dostarczał przyjem ności czarownego sp ek tak lu w szechśw iata, gdyby nie było żadnego zw ierciadła n a tu ra l­ nego albo sztucznego. Albowiem ja k ą ideę m ożna wyrobić sobie o tym , czego nie m ożna sobie wyobrazić z b ra k u zmy­ słowego obrazu? Chcąc sobie coś wyobrazić, trzeba n a m a ­ lować tło i za pom ocą ab strak cji oddzielić od tego tła p u n k t innego niż ono koloru; tego dokonuje się z tym m niejszym wysiłkiem, im barw a je s t bardziej kontrastow a, ja k n a przykład kiedy w yobrażam sobie karty n a zielonym suk n ie stolika. S tąd w ynika, że ślepi niczego sobie nie w yobraża­ ją, nie potrzebują ta k ja k my wyobraźni, aby kom binow ać idee. S tąd w ynika, że my wypowiadamy będąc przecież filo­ zofami ta k wiele nazw, których idei wcale nie mamy; takim i są nazwy su b stan cji, su b s tra tu , podm iotu oraz innych, n a tem at których ta k mało się ze sobą zgadzamy; kiedy jed n i biorą za su b stan cję n atu rę , byt albo istotę to, co inni nazy­ w ają tylko atryb u tem albo m odusem . Non sem per calamo ludim us33. Oto czym m ożna rozwścieczyć Trallesa. Jakkolw iek by było, chcę wrócić do naszych baranów 34, bo im dłużej zastanaw iam się n ad tym, co się dzieje w zwie­ rzętach, to coraz bardziej przekonuję się, że m ogą one mieć dwie dusze; je d n ą - dzięki której czują, a d ru g ą - dzięki k tó ­ rej m yślą. Byłoby to je d n a k uproszczeniem , gdybyśmy n a 32 Tak w literaturze przyrodniczej XVIII wieku określano plem niki roślinne obserw ow ane pod m ikroskopem przez N eedham a. Odkryw­ cami sperm atozoidów byli Leeuw enhoek i H artsoaker. 33 Nie zawsze gram y n a fujarce. Por. Fedrus, Bajki, IV, 2, w. 2. 34 W róćmy do właściwej sprawy. - Revenons à nos moutons - to wyrażenie wzięło się z średniowiecznej Farsy o Mistrzu Pathelinie (XV wiek), w której jeden z bohaterów wezwany przed sąd plącze różne wątki i sędzia przypom ina m u ciągle, żeby wrócił do zasadniczego w ątku skradzionych „baranów ”. http://rcin.org.pl/ifis

228

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

tym stanęli. Wiem, że Willis35, który te dwie dusze sprytnie wymyślił albo wprow adził w życie, obchodził się zupełnie nieźle bez drugiej z n ich (aczkolwiek o najpiękniejszej kompleksji), by wyjaśnić nie tylko w szystkie funkcje zwierzęce, ale naw et pow staw anie n aszych idei. Rzecz w tym , że te dwie dusze, ta k różne z nazwy, stanow ią w efekcie jedną; nic więc dziwnego, że przypom inają doskonale dwóch braci Sosie Moliere’a albo dw óch bliźniaków M enechm esów Re­ n a rd a 36. J e d n a k tu taj w szystko je s t pełne cudów; z jakiej by stro ­ ny nie podejść, nie sposób nie popaść w zachwyt. Aczkol­ wiek d u sza zm ysłowa i d u sz a racjo n aln a tw orzą je d n ą i tę sa m ą su b stan cję bardziej lub mniej ośw ieconą, bardziej lub mniej intelig en tn ą wedle ciała, które zam ieszkują, to je d n a k w rażenie, które je s t udziałem jednej i rozum , który je s t owocem drugiej, s ą - ja k pow iada Tralles - absolutnie różne jedno od drugiego. R isum teneatis a m id 37. Dowiedziemy je d n a k jeszcze raz i bardziej niż kiedykol­ wiek, że d u sza zw ierząt je s t oddalona od człowieka toto coelo38. Pierwsza zdaje się być zajęta jedynie tym, co może wyżywić jej ciało; d ru g a może w znieść się do wyżyn stylu i obyczajów. T am ta błyszczy zaledwie ja k pierścień S a tu rn a i ja k gwiazdy ostatniej wielkości; ta je s t prawdziwym Słoń­ cem oświecającym w szechśw iat nie ulegając w yczerpaniu; je s t to słońce spraw iedliw ości i słuszności, którego wieczny pokarm stanow ią p raw d a i cnota. D usza ludzka ukazuje się w śród dusz zw ierząt ja k dąb w śród słabych krzaków 35 Thom as Willis (1622-1675), De Anima brutorum, Londini 1672. 36 Sosie - postać kom iczna, niewolnik Amfitńona w sztu k ach Plauta i Molière’a o tym tytule. M erkury przybrał postać tego niewolnika, aby lepiej wypełnić sw ą misję. Stąd przysłowiowy Sosie oznaczający tego, kto wcielił się w in n ą postać, by nie być rozpoznany. - R enard, takie pseudonim przybrał sobie J e a n François R egnard (1655-1709), posłużył się w komedii Les Ménechmes, ou Les jum eaux (1706) dwoma podobnym i do siebie bliźniakam i M enechm esam i, by stworzyć kanw ę dla rozlicznych zabaw nych qui pro quo. 37 Przyjaciele, czy mogliście pow strzym ać się od śm iechu? Horacy, Ars poetica, 5. 38 O całe niebo. http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

2 29

albo raczej ja k człowiek, który m yśli - zawsze now atorski i zaw sze twórczy - w śród tych ludzi ograniczających się do pam ięci, m arnych kopistów, wieczne ec h a P arn asu , którzy nie m ają nic do powiedzenia, kiedy opow iadają o tym, co widzieli albo czytali; albo w śród tych pedantów , których m dła erudycja gubi się w śm ietniku cytatów. J a k ą ż cudow ną pojętnością dysponujem y. J a k ą ż za­ dziw iającą zdolnością do nauk! Nie trz e b a mieć więcej niż dziesięć lub dw anaście lat, by nauczyć się czytać i pisać; dalszych dziesięć lat w ystarcza do rozw inięcia rozum u. Ale dla w yzbycia się przesądów dzieciństw a brak u je n am za­ zwyczaj całego pozostałego życia. J a k a ż różnica między człowiekiem a zwierzętami! Ich in sty n k t je s t zbyt przedwczesny. J e s t to owoc, który nie może nigdy dojrzeć. Zwierzęta przychodząc n a św iat dys­ p o n u ją ju ż praw ie całym um ysłem , ja k i osiągają w wie­ k u dojrzałym ; i n a koniec nie m ają one organów mowy, a gdyby go naw et miały, to jak ąż korzyść mogłyby z tego w ynieść, skoro najbardziej inteligentne spośród nich i n a j­ lepiej w yuczone w ydają tylko dźwięki, których w żaden sposób nie rozum ieją; mówią zaś ciągle, ja k my mówimy często nie rozum iejąc się, chyba że zrobicie w yjątek dla p apugi kaw alera Tem pie’a 39, n a k tó rą nie mogę spojrzeć bez u śm ie c h u ja k n a istotę przyw róconą ludzkości przez m etafizyka z tru d em wierzącego w Boga. Bądźm y je d n a k sprawiedliwi i b ezstro n n i i rozpraw iaj­ my o zw ierzętach ta k ja k o ludziach. Kiedy widzę ludzi, którzy nie mówią, to nikt m nie nie przekona, że także m il­ czenie pochodzi od um ysłu, ale też nie mogę być pewien, czy nie są go pozbawieni. Czyż zw ierzęta nie mogłyby być tym sam ym co ludzie rozm yślający, a więc być bardziej rozum ne niż rozum ujące, lubiące o wiele bardziej milczeć niż gadać głupstw a? Przyjmijmy, że przyjem ność, dobre sam opoczucie, sam ozachow anie je s t stałym celem, do którego d ążą w szystkie sprężyny ich m aszyny. Być może 39 William Tempie (1628-1699) polityk angielski. Brał udział w ro­ kow aniach z F rancją w Aix-la-Chapelle i Nimègue. http://rcin.org.pl/ifis

230

D

z ie ł a f il o z o f ic z n e

chcąc osiągnąć ten n a tu ra ln y cel nie m ają one zbyt dużo zdolności intelektualnych i całej przezorności, do której są zdolne. Nie wiem więc, czy nie chow ają one w swoim w nę­ trzu czegoś, co je s t ja k gdyby skarbem , którego nie m ożna u tracić ani nic z niego nie uronić, a m ianow icie w szystkich tych myśli, które przechodzą im przez głowę. Jed y n ie to, co m ożna powiedzieć z pew nością, to tylko tyle, że jeśli język zwierząt, które pod tym względem są szczęśliwsze nie tylko od głupców, ale od wielu m ądrych ludzi, nie zaw iera idei, to ich zachow anie n a to nie w skazuje. My każdego ra n k a robimy, by ta k rzec, toaletę u m ysłu, aby błyszczeć w czasie uczt i w kręgach tow arzyskich, a wieczorem popełniam y coś, czego żałujem y często w ciągu całego życia. Czy więc człowiek, owo zwierzę obdarzone w yobraźnią m iałoby być bardziej stw orzone do tego, by dysponow ać bardziej u m y ­ słem niż rozum em ? Przejdźmy teraz do zróżnicow ania d u sz w każdym ro d za­ ju , w każdym g atu n k u , w każdym osobniku; wszędzie tam owa różnorodność przejaw ia się ja sn o zarów no u zwierząt ja k u nas. W rzeczywistości dusze nie m ają tego sam ego pochodzenia ani tych sam ych talentów; m ało szlachectw a, dużo pospólstw a; dużo podłości, m ało godności i wielkości - oto co pospolicie m ożna zauważyć. Sądzicie, że możecie znieść indyw idualne różnice w d u ­ szach zwierząt każdego g atu n k u , gdyż an a to m ia nie odkry­ w a żadnej duszy w ich ciałach, w których - ja k pow iadam - dusze zam ieszkują; je d n a k w łaśnie z sam ej tej racji, że nie obserw uje się żadnej odm iany (co nie je s t słuszne) m ię­ dzy mózgiem m ałpy, byka, osła, p sa, k o ta itd., to im b a r­ dziej dusze tych zwierząt różnią się zdolnościam i, to tym bardziej z tego wynika, że nie są one tego sam ego pokroju i nie są ulepione z tego sam ego ciasta. Je śli naw et użyto tej sam ej m ąki, to nie została o n a zagnieciona w te n sam sposób. Przepraszam , panie Tralles, jeśli mówię m etafo­ rycznie; widzę, że je s t to światło, które nie dochodzi do ko­ m entatorów . Proszę wziąć spośród w szystkich zw ierząt pod uw agę te, które - wedle p a n a Arieta lekarza z M ontpellier, który po­ http://rcin.org.pl/ifis

Z w ie r z ę t a

c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

231

su n ą ł się dalej niż ktokolwiek inny w porównawczej a n a to ­ mii m ózgu - w inny mieć najwięcej inteligencji; w ątpię, czy z ty siąca zw ierząt wybralibyście dwa, które grałyby lepiej w szachy od m ałpy opisanej przez Pliniusza albo m ałpy grającej n a gitarze, o której w spom ina La Mothe Le Vayer, że ją widział w Paryżu. Nie wymagajmy, żeby grała ta k d łu ­ go ja k Tralles, bo najpiękniejsze talenty w końcu zaczynają być n u d n e. Nie m am y wszyscy tej sam ej pomysłowości, p o d atn o ­ ści, przenikliw ości. Stąd rzadkość geniuszu i różnorodność talentów w całej rozciągłości tego samego królestw a. Jeśli je d n a k dw a zw ierzęta jednakow o dobrze wyuczone i je d n a ­ kowo zdolne nie czynią dokładnie tych sam ych postępów, to je s t oczywiste, że w ich d u szach ja k i w ciałach zachodzi istotne zróżnicowanie. Ich podatność n a n au k ę przyniosła­ by te sam e sukcesy, gdyby ich dusze były dokładnie takie sam e. Z pew nością bylibyśmy św iadkam i wielu innych c u ­ dów, gdyby d o sk o n ała budow a organizm u i wychowanie w ystarczyły, by tego dokonać i gdyby odpowiedzialni za w ychow anie nie u sk arżali się n a w ady budowy. Nawet n a j­ bardziej w ykształcone um ysły zostają często w tyle, pod­ czas gdy te, które zostały zaniedbane, p o stęp u ją krokam i olbrzym a, w yróżniają się i - ja k gdyby baw iąc się - sta ją przedm iotem podziwu znawców. Nauczyciel odbiera wów­ czas h o n o r należny w całości Naturze. Na ogół bystre um ysły w ykorzystują dobrze wszelką sprzyjającą okazję, przebyw ają długą drogę w krótkim cza­ sie i to je s t p raw d a pow szechnie dowiedziona. Pójdźmy dalej w rozw ażaniach n ad różnicą w śród zwie­ rząt i nie żałujm y im wcale - kierując się pychą - bogactw i szczodrości Stwórcy. Kiedy rozw ażam y czynności pewnych roślin, a m iano­ wicie ja k się rozm ieszczają, w ystaw iają n a słońce, okręcają się wokół roślin sąsiadujących dla zachow ania i wzajem ­ nego rozm nażania, nie śm iem y zarzucać starożytnym , że przyznaw ali dowolnie roślinom coś w rodzaju in sty n k tu , któiy sugeruje im środki najwłaściwsze dla zachow ania i przedłużenia g atu n k u . Tego zaś nie ośmielili się zrobić http://rcin.org.pl/ifis

232

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

niektórzy uczeni botanicy. Dlaczego więc odm aw iać tym biednym roślinom tego, co zostało im przyznane przez lu ­ dzi, którzy winni je znać, bo zazwyczaj nie znają niczego poza tym. Rośliny nie tylko m ają duszę i to duszę swego pokroju, podobnie ja k wszystkie ciała, których regularne działania n a s zdum iew ają; istnieje je d n a k praw dziw a różnica m ię­ dzy duszam i roślin, podobnie ja k w dwojakiej klasie dusz zwierzęcych. Temu, kto przeczy istn ien iu d u sz roślinnych, pozostaje tylko odrzucenie duszy śpiących w letargu. Istotne różnice, o które tu chodzi, m ożna obserwować i s ą one mniej lub bardziej w yraźne u jed n o stek każde­ go gatu n k u . O dpow iadają one także różnicom między po­ szczególnymi rodzajam i i gatunkam i; są one tak dokład­ nie stopniow ane, że au to r którego au to ry tet nie może być podw ażany, bo chodzi o k ap łan a Świętej Ewangelii, nie spraw ia sobie kłopotu objawiając nam , że d u sza ludzka je s t dla duszy zwierząt tym, czym d u sz a aniołów wobec naszej duszy. Niechże więc d u sza św iata, Bóg, z wysokości swego ognistego tro n u , n a którym go posadzili alchem icy i starożytni Hebrajczycy, p atrząc n a w szystkie su b stan cje cielesne, które go otaczają, ta k ja k im pertynent B ouhours spogląda n a Niemca, śm iejąc się n a widok anioła, który uw aża się za d u ch a, mimo że je s t aniołem , to tak ja k Voltaire poznając poglądy księdza des F ontaines i wiersze De la Motte H oudara, śmieje się słysząc, ja k pierwszy m ianuje się A rystarchem , a drugi poetą. Któż mógłby wyliczyć niezm ierną ilość d u sz pośrednich, które znajdują się między duszam i najprostszych roślin i d u sz ą człowieka genialnego? Błyszczy on n a drugim bie­ gunie. Oceńmy tę zadziw iającą rozm aitość dusz n a p o d sta ­ wie rozm aitości ciał, a nie sądzę, żebyśm y mogli bardzo się w tej kwestii pomylić. Jeśli istnieje głupota w śród g a tu n k u ludzkiego i in te­ ligencja u zwierząt; jeśli w królestwie zwierzęcym dobre ziarno zm ieszane je st z kąkolem , to królestwo m inerałów nie je st mniej pom ieszane i mniej różnobarw ne niż dwa po­ zostałe. Tak więc nie m a liścia n a drzewie, nie m a ziarn k a http://rcin.org.pl/ifis

Z

w i e r z ę t a c z y m ś w i ę c e j n iż m a s z y n y

233

p ia sk u , które byłoby podobne do drugiego, a każde ciało m a, by ta k rzec - swoją fizjonomię, to nie m a m inerału, który by jej nie m iał i nie odróżniał się czymkolwiek od tego, który m a najwięcej z nim pokrew ieństw a. Nic nie je s t we wszechświecie czyste, an i ogień, ani powietrze, ani woda, an i ziemia; jakże mogłoby nie być dom ieszek i wie­ lu zanieczyszczeń tudzież odpadów w najszlachetniejszych m etalach. Cóż je d n a k powiemy o tej czynności, przez k tó rą pew­ ne skam ieniałości szu k ają się i przyciągają wzajemnie, aby utw orzyć, łącząc się z podobnym i, m asy najbardziej jedn o ro d n e, jakie tylko m ożna sobie wyobrazić; pewne zaś o dpychają się i w zajem nie się nie znoszą. Można się śmiać, ile tylko się zapragnie z ja ko ści tajem nych, z sym patii i an­ typatii, które też s ą tu silnie zaznaczone; zasady podobne i heterogeniczne zdają się rodzić je w każdej chwili. A czyż w reszcie nie m a m inerałów pasożytniczych? Czy analogia ta nie je s t przekonująca? Ta różnorodność nie je st przecież rzad k a również w śród n as. M ożna po tym w szystkim być skłonnym do przyznania duszy, chociaż ostatniego rzędu, ciałom, które ro sn ą albo m aleją wedle tych sam ych praw fizycznych ja k praw a in­ nych królestw przyrody. W szystko je s t więc pełne d u sz we wszechświecie łącz­ nie z ostrygam i, które przyczepiają się do skał, aby móc lepiej spędzać życie - w edług R eaum ura - n a kontem plo­ w aniu najbardziej doniosłych praw d. Ja k im je d n a k m ro­ w iskiem byłoby każde ciało ożywione, gdyby składało się z ta k m ałych żyjątek, potrzebnych do utw orzenia łań cu ch a rozciągającego się od k oniuszka palców aż do duszy, k tó rą ich ru c h sukcesyw ny pow iadam iałby przez ich cofanie się do w ew nątrz o tym, co dzieje się n a zewnątrz. Czy jed n ak ci, którzy w żaden sposób nie m ogą uwierzyć w możliwość udow odnienia, że w rażenie dokonuje się poprzez nerwy, woleliby tę o sta tn ią hipotezę? J e d n a k - pow iada się - kam ienie, skały, m etale itd. zda­ ją się nie odczuwać. Tak więc owe ciała nie odczuw ają w ca­ le. Piękny wywód! W całkowitej apopleksji mózg i wszystkie http://rcin.org.pl/ifis

234

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nerwy zgorzałe, porozrywane są ta k sam o niewrażliwe ja k diam ent i kam yk. J e d n a k d u sz a w nich tkwi, bo ten p ię k ­ ny p ta s z e k u la ta dopiero po śm ierci. Czy w n ajprostszych ciałach nie zachodzi przypadkiem sta n ab so lu tn ie i stale podobny do sta n u apoplektyka? M onady m ają postrzeże­ n ia tajem ne, które n a tu ra zdradziła leibnizjanom . Wydaje mi się, że niczego nie zaniedbałem , by dowieść mojej tezy, za w yjątkiem przecież ciągle pow tarzanej h isto ­ ryjki o czynnościach zwierzęcych, które pow odują krzyki o cudzie ze strony w szystkich tych przenikliw ych badaczy przyrody, od których roi się ziemia... A je d n a k się mylę, bo zabrakło najsolidniejszego łu k u zwieńczającego m oją konstrukcję. Zapom niałem o sylogizmach i arg u m en tach , którym i posługują się spirytualiści, by dowieść, że m a te­ ria je st niezdolna do m yślenia. P rzepraszam za to ludzi o w ybitnym um yśle i sm aku. Je śli je d n a k uznacie, że w asi bracia nie zostali w ystarczająco przywróceni do praw , k tó ­ rych niesłusznie ich pozbawiono, uzn am , że główny w a­ ru n e k spełniłem . Czyż moim celem nie było pokazanie, że zwierzęta m ają duszę i to duszę n iem aterialn ą? Otóż schlebiam sobie, że tego w łaśnie dowiodłem. Przyznaję, że ta u d erzająca analogia pokazująca się ze w szystkich stro n między zwierzętami a nam i, w praw iła m nie w drżenie. Bez tej pocieszającej praw dy, k tó rą n a koniec odkryłem i w jej intencji podnoszę tu głos, gdzież bylibyśm y my, dobrzy lu ­ dzie, którzy niestety rodząc się, ta k chcem y się urodzić, ale um ierając nie chcem y wcale um ierać. Ridiculum acń Fortius ac melius m agna plerum gue secat res40.

40 Lekkim żartem rozwiązuje się w ażną rzecz niekiedy silniej i le­ piej niż o strą mową. Horacy, Satyry, I, 10, 14-15. http://rcin.org.pl/ifis

Człowiek maszyna

Od W y d a w cy Będziecie może zaskoczeni, że ośmieliłem się opatrzyć moim nazw iskiem ta k zuchw ałą książkę. Z pew nością nie uczyniłbym tego, gdybym nie sądził, że religia je s t poza zasięgiem w szelkich prób czynionych w celu jej obalenia i gdybym mógł przekonać się, że żaden inny wydawca nie uczyniłby chętnie tego, czego ja bym odmówił ze względu n a czystość sum ienia. Wiem, że roztropność wymaga, aby nie w ystaw iać n a pokuszenie um ysłów słabych. J e d n a k zakładając, że się z takim i zetkniem y, doszedłem do w nio­ sk u ju ż po pierwszej lekturze, że nie m uszą się one niczego obawiać. Dlaczego m am y być ta k ostrożni i ta k skorzy do u su w an ia argum entów sprzecznych z ideą bóstw a i religii? Czy to nie n asu n ie ludowi myśli, że się go nęci? Skoro zaś zacznie w ątpić, to koniec z jego w ewnętrznym i przekona­ niam i, a w konsekw encji z religią! Czy je st ja k iś środek, ja k a ś nadzieja, aby pognębić n a zawsze ludzi irreligijnych, jeślibyśm y zdawali się ich obawiać? J a k m am y ich naw ró­ cić, jeśli zabraniając im posługiw ania się w łasnym rozu­ m em zadowolimy się piętnow aniem n a chybił trafił ich obyczajów nie zastanaw iając się, czy zasługują one n a ta k ą sam ą krytykę ja k ich sposób m yślenia? Takie postępow anie je st w odą n a młyn niedowiarków; kpią sobie oni z religii, k tó rą n asza niewiedza każe uw ażać http://rcin.org.pl/ifis

236

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

za niedającą się pogodzić z filozofią. O dtrąbiają zwycięstwo w swych okopach, które n asz sposób w alki każe im uw ażać za nie do zdobycia. Je śli religia nie wychodzi zwycięsko, to z winy złych autorów , którzy jej bronią. Niech więc dobrzy chw ycą za pióro, niech się dobrze uzbroją, a teologia od­ niesie w alne zwycięstwo n ad ta k słabym przeciwnikiem. Porównuję ateistów do owych olbrzymów, którzy chcieli wedrzeć się do niebios. Je d n y ch i drugich czeka ten sam los. Oto co chciałem zam ieścić n a początku tej broszurki, aby znieść wszelki niepokój. Nie w ypada mi krytykować tego, co drukuję, ja k również przedstaw iać swego zdania n a tem at rozważań, które zn ajd ą się w tej książce. Znawcy łatwo zauw ażą, że chodzi o tru d n o ści, które n astręczają się, ilekroć próbujem y w yjaśniać związki duszy z ciałem. Je śli wnioski, które au to r stą d wyciąga, są niebezpieczne, to pam iętajm y, że u ich podstaw leży tylko hipoteza. Czyż trzeba więcej, aby je obalić? J e d n a k - jeśli wolno mi zak ła­ dać to, w co sam nie wierzę - gdyby te w nioski były tru d n e do obalenia, to stw orzą one ko m u ś okazję do zabłyśnięcia. Zw yciężając bez niebezpieczeństw a, trium fujem y bez chw ały.

http://rcin.org.pl/ifis

C

237

z ł o w ie k m a s z y n a

Panu Hallerowi, profesorow i m e d y c yn y w G etyn d ze Nie je s t to dedykacja, gdyż je steś Pan ponad wszelkie pochw ały, jakim i mógłbym go obsypać. Nie znam też zresz­ tą niczego ta k bezużytecznego i ta k mdłego ja k mowa a k a ­ dem icka. Nie je s t to przedstaw ienie nowej m etody zastoso­ w anej do podjęcia te m a tu zużytego i oklepanego. Przyzna m u Pan przynajm niej tę zasługę, a ponadto osądzi Pan, czy p ań sk i uczeń i przyjaciel dobrze wypełnił swe za d a­ nie. Miałem wielką przyjem ność w tw orzeniu tego dzieła, 0 którym chcę mówić; to siebie samego, a nie m oją książkę P an u ofiaruję, abym mógł się wypowiedzieć o n atu rze tej wzniosłej rozkoszy studiow ania. Oto jaki je s t tem at tej roz­ prawy. Nie będę pierw szym pisarzem , który nie m ając nic do powiedzenia, chce zaradzić jałow ości swej w yobraźni biorąc się za tekst, w którym nigdy nie było m iejsca n a fan ­ tazję. Powiedz mi więc podwójne dziecię Apollina, słynny Szwajcarze, w spółczesny F racasto rze1, ty, który potrafisz jednocześnie poznać, wymierzyć, a co więcej odczuwać, a jeszcze lepiej wyrazić N aturę - powiedz mi uczony leka­ rzu, a jeszcze większy poeto, powiedz mi, dzięki jakim cza­ rom studiow anie może zam ienić godziny w m inuty i ja k a je s t n a tu ra tych przyjem ności um ysłowych ta k różnych od przyjem ności pospolitych... J e d n a k n a tu ra p ań sk ich czarow nych poezji p rzen ik n ęła m nie aż nadto, abym nie sp ró ­ bował powiedzieć, czym m nie natch n ęła. Człowiek rozpa­ tryw any z tego p u n k tu w idzenia nie m a w sobie niczego obcego dla mojego tem atu . Jakkolw iek przyjem ność zmysłowa może być m iła 1 droga, jakkolw iek jej pochw ały wyszły spod pióra okazale

1 Girolamo Fracastoro (1478-1553), działający we Włoszech le­ karz, pisarz i filozof, a u to r Opera omniaphilosophica et medica (1555), De contagione (1546j, Syphilidis, seu morbi gallici libń tres (1530) w tym poem acie wprowadził term in „syfilis” do medycyny i w skazał n a jego przenoszenie drogą płciową. http://rcin.org.pl/ifis

238

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wdzięcznego młodego lekarza francuskiego2, to chw ila roz­ koszy staje się jej mogiłą. Je śli dosk o n ała przyjem ność nie unicestw ia jej bezpowrotnie, to potrzeba jej trochę czasu, aby mogła odzyskać wigor. Jed n ak że różne są zasoby przy­ jem ności umysłowych! Im bardziej zbliżamy się do praw dy, to tym bardziej staje się dla n a s urocza. Rozkoszowanie się n ią nie tylko w zm aga pożądanie, ale sam o jej poszukiw a­ nie je s t dla n a s przyjem nością. Rozkosz ta trw a długo, ale olśnienie nią je s t ja k błyskaw ica. Czyż trzeba się dziwić, że rozkosz um ysłow a je s t wyższa od zmysłowej, skoro d u ch stoi wyżej od ciała? Czyż um ysł nie je s t najw ażniejszym zm ysłem i ja k gdyby m iejscem schadzki w szystkich w ra­ żeń? Czyż podobne prom ieniom nie zm ierzają one w szyst­ kie do wspólnego centrum , które je w ytwarza? Nie p y taj­ m y więc dalej, n a sk u te k jak ich to nieodpartych wdzięków serce rozpalone um iłow aniem praw dy przenosi się nagle w piękniejszy świat, gdzie kosztuje przyjem ności godnych bogów. Ze w szystkich powabów n a tu ry najsilniejszy je st zarówno dla m nie, ja k i d la Pana, drogi Hallerze, pow ab filozofii. Czyż istnieje ja k a ś piękniejsza chw ała od tej, kie­ dy rozum i m ądrość w iodą n as do św iątyni filozofii? Czyż m ożna osiągnąć bardziej ch lu b n ą zdobycz od podporząd­ kow ania sobie w szystkich um ysłów ? D okonajm y przeglądu w szystkich przedm iotów tych przyjem ności niedostępnych duszom pospolitym. Ja k że s ą piękne i rozległe! Czas, przestrzeń, nieskończoność, ziemia, morze, nieboskłon, w szystkie żywioły, w szystkie nauki, wszystkie sztuki - w szystko to wchodzi w zakres tego rodzaju przyjem ności. Ta zbyt ścieśn io n a w g ranicach tego św iata w ymyśla ich sobie miliony. C ała n a tu ra je st jej pokarm em , a w yobraźnia jej trium fem . Przejdźmy do niektórych szczegółów. Czasam i poezja lub m alarstw o, czasam i m uzyka lub arch itek tu ra, śpiew lub taniec pozw alają znawcom kosz­ tować zachw ycających przyjem ności. Spójrzcie n a P anią 2 J e s t to aluzja do wcześniejszych utw orów La Mettriego, La volup­ té (1745), L’école de la volupté (1747). http://rcin.org.pl/ifis

C

239

z ł o w ie k m a s z y n a

D elbar (żonę Pirona) w loży Opeiy; n a przem ian b lada i za­ ru m ien io n a wybija rytm z Rebelem; w zrusza się z Ifigenią, w pada w szał z Rolandem 3. Na jej twarzy ja k n a płótnie m alu ją się w szystkie w rażenia, rodzące się pod wpływem dźwięków orkiestry. Jej oczy łagodnieją, omdlewają, śm ieją się lub zbroją się w odwagę żołnierza. Można u zn ać ją za szaloną. T aką je d n ak nie je st, chyba że szaleństw em było­ by odczuw anie przyjem ności. J e s t tylko przepojona ty sią­ cem odm ian piękna, które m nie się wymykają. Voltaire nie może pow strzym ać się od płaczu ogląda­ ją c swoją Meropę4, a to dlatego, że odczuw a w artość dzieła i aktorki. Czytał Pan jego pism a, ale on n a swoje nieszczę­ ście nie mógł przeczytać pańskich. Każdy m a je w swoim rę k u i w swej pamięci. I czyż znajdzie się jak ieś zatw ar­ działe serce, które by się nim i nie w zruszało? J a k mogły jego u p o dobania nie udzielić się innym ? Przecież w yraża je z uniesieniem . Je śli wielki m alarz, n a którego spoglądałem z przyjem ­ nością, ja k czytał w stęp do R ichardsona5, mówi o m alar­ stwie, to jakichże pochwał m u nie szczędzi? Uwielbia sw ą sztukę i staw ia ją ponad wszystko prawie w ątpiąc, czy m ożna być szczęśliwym nie będąc m alarzem . Tak oczaro­ w any je s t swoim zawodem!

3 Alexis Piron (1689-1773), poeta, kom ediopisarz, a u to r La Métro­ manie oraz libertyńskich Poésies libres et jo yeu ses (b.d. i m.w.j. Za­ m ieścił tam m.in. Ode à Pńape (Oda do Priapa). Priap był ityfallicznym greckim bóstw em płodności. Obszernie o nim zob. w Jac q u e s Antoine D ulaure, O bóstw ach płodności albo o kultach fallicznych daw nych i w spółczesnych, Kęty 2009. Jego żona Marie Thérèse de B ar (1688— 1751) była m iłośniczką teatru , François Rebel (1701-1778), kom po­ zytor i kapelm istrz opery paryskiej; Ifigenią - b o h aterk a tragedii J e a ­ n a R acine’a Ijïgenia w Aulidzie (1674). Przekład polski (1807); Roland - b o h ater tytułowy opery Philippe’a Q uinault z m uzyką J e a n B aptiste Lulliego, wystawionej w W ersalu (1685). 4 Mérope (1743), tragedia V oltaire’a z nieszczęśliwą m iłością m a­ cierzyńską w tle. 5 Chodzi o J o n a th a n a R ichardsona, au to ra An E ssay on the Theory o f Painting, London 1715. Przekład francuski ukazał się w 1728 roku. http://rcin.org.pl/ifis

240

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Któż by nie odczuwał tych sam ych u n iesień ja k Scaliger6 albo ojciec M alebranche, czytając piękne tyrady poe­ tów tragicznych greckich, angielskich, fran cu sk ich albo też pew ne dzieła filozoficzne? Pani D acier7 nigdy nie liczyła n a to, co jej m ąż obiecywał, a w efekcie znalazła stokroć więcej. Jeśli doświadczym y pewnego rodzaju entuzjazm u w trakcie tłum aczenia i rozw ijania myśli cudzych, to co się dzieje, gdy snujem y myśli w łasne? Czymże je s t owo płodze­ nie, owo rodzenie idei, które bierze się z g u stu n a tu ry i po­ szukiw ania praw dy? J a k odm alow ać ów ak t woli i pam ięci, poprzez który d u sza w pewnym sensie się odradza łącząc je d n ą ideę z drugą, aby z ich podobieństw a i ja k gdyby zjednoczenia pow stała trzecia? Proszę podziwiać dzieła n a ­ tury. Jej jednorodność powoduje, że praw ie w szystkie te dzieła pow stają w ten sam sposób. Przyjemności zmysłowe tra c ą żywość i p rzestają być przyjem nościam i, jeśli używ ane są nadm iernie. Przyjem­ ności um ysłowe są do nich podobne, ale tylko do pew ne­ go m om entu. Trzeba ich zaprzestaw ać, aby je pobudzać. Wreszcie b ad an ia naukow e m ają swoje ekstazy ta k ja k m i­ łość. Je śli wolno mi ta k się wyrazić, je s t to k atalep sja albo znieczulenie um y słu ta k rozkosznie upojonego przedm io­ tem , który go u n ie ru c h am ia i oczarowuje do tego stopnia, że zdaje się ja k gdyby odrywać od swego ciała i od w szyst­ kiego, co go otacza, aby oddać się całkowicie b ad an iu . Ni­ czego nie czuje, bo czuje za bardzo. Oto ja k a je s t przyjem ­ ność, której kosztujem y p o szu k u jąc i znajdując praw dę. O potędze jej wdzięków proszę sądzić n a podstaw ie ekstazy A rchim edesa. Wie Pan, że przypłacił ją życiem. Niechaj inni ludzie rzucają się w tłum , aby u n iknąć po­ znania siebie albo raczej siebie znienawidzić; mędrzec odsu­ w a się od św iata i szuka sam otności. Dlaczego upodobał so­

6 Jo se p h Scaliger (1540-1609); filolog, działający we Francji syn Giulio C esare Scaligera. W ydawca zbioru frywolnych wierszy łaciń­ skich Pńapeia (wyd. 1684). 7 Anne Lefèbvre Dacier, żona filologa André Dacier, tłum aczka Ilia­ d y i O dysei n a język francuski. http://rcin.org.pl/ifis

C

241

z ł o w ie k m a szy n a

bie przebywanie z sobą albo z ludźmi podobnymi? Dlatego, że d u sza jest wiernym zwierciadłem, w którym słu szn a mi­ łość w łasna lubi się przeglądać. Kto je st szlachetny, nie oba­ wia się poznania samego siebie; może tylko narazić się n a przyjemne niebezpieczeństwo pokochania własnej osoby. Tak ja k w oczach człowieka patrzącego z góry n a ziemię w ielkość innych ludzi topniałaby, w spaniałe pałace zam ie­ niłyby się w chatki, a najliczniejsze arm ie przypom inałyby grom ady m rówek walczących z zapalczywością o jak ieś nasionko; ta k też jaw ią się rzeczy mędrcowi takiem u ja k Pan. Kpi sobie on z próżnych poruszeń ludzi, kiedy ich tłu m niepokoi ziemię i kotłuje się z powodu drobnostki, k tó ra słusznie nie może nikogo zadowolić. Ja k ż e wzniośle Pope8 rozpoczyna swój Esej o człowieku\ Ja k że wielcy i królowie są przy nim mali! Ty, nie tyle mój m istrzu ja k przyjacielu, któryś otrzym ał od n a tu ry tę sam ą co on siłę geniuszu, któregoś nadużył; niewdzięcz­ niku, któryś nie zasłużył n a doskonałość w n au k ach ; tyś m nie nauczył śm iać się ta k ja k ów wielki poeta, albo raczej utyskiw ać nad igraszkam i i drobnostkam i, którym i zajm u ­ ją się poważni m onarchow ie. Tobie zawdzięczam całe moje szczęście. Nie, zdobycie całego św iata nie je s t w arte przy­ jem ności, jakiej filozof doznaje w swoim gabinecie otoczony niem ym i przyjaciółmi, którzy mówią m u to w szystko, co chciałby usłyszeć. Oby Bóg nie zabrał mi zdrowia i śro d ­ ków do życia, a o nic więcej go nie będę prosił. Je śli będę zdrowy, to moje serce wolne od zniechęcenia pokocha ży­ cie. Je śli popadnę w niedostatek, to mój zadowolony u m ysł będzie zawsze upraw iał m ądrość. Tak, studiow anie je st przyjem nością we w szystkich ob­ szarach życia, we w szystkich m iejscach, we w szystkich porach roku, we w szystkich m om entach. Komu Cyceron nie przekazał pragnienia, aby doznać ta k szczęśliwego do­ 8 A leksander Pope (1688-1744), a u to r filozoficznego poem atu E ssa y on Man (1733). Przekład francuski E ssai sur 1’homme (1739). Przekład polski Andrzeja Cyankiewicza, Początki moralności, czyli w iersz filozoficzny o człowieku, Kraków 1788. http://rcin.org.pl/ifis

242

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

świadczenia? Studiowanie stanow i rozrywkę w młodości, której rozbujane nam iętności uśm ierza; chcąc tego dobrze doświadczyć zm uszony byłem czasam i oddaw ać się miłości. Mędrzec nie lęka się miłości. Umie on w szystko pogodzić i zastępować je d n ą rzecz przez drugą. C hm ury zaciem niają­ ce jego rozum nie czynią go leniwym; pokazują m u one tyl­ ko środek, za pom ocą którego winien je rozproszyć. Prawdę mówiąc słońce nie rozprasza szybciej ch m u r w atmosferze. W starości, tym w ieku oziębłym, kiedy nie je st się zdol­ nym ani do daw ania an i do odbierania przyjem ności, po­ zostaje n am najw iększe jej źródło, jak im je s t le k tu ra i m e­ dytacja. Co to za rozkosz patrzeć ja k w naszych oczach i za spraw ą naszych rąk rośnie i k ształtu je się dzieło, które będzie czarować wieki przyszłe, a naw et naszych w spół­ czesnych! Mówił mi pewien człowiek, k tó rem u próżność zaczynała spraw iać przyjem ność staw an ia się autorem , że chciałby spędzać życie n a chodzeniu do d ru k a rz a i z powro­ tem. Czy robił źle? Kiedy je s t się oklaskiw anym po o p u b ­ likow aniu nowego dzieła, to czyż m a tk a byłaby bardziej oczarow ana faktem urodzenia dziecka ta k miłego? Dlaczego zresztą ta k w ychwalać przyjem ności stu d io ­ w ania? Nikt nie w ątpi, że je s t to dobro, które nie przyno­ si zniechęcenia ani niepew ności, jak ie n io są ze sobą inne dobra. J e s t to sk arb niewyczerpany, najpew niejsza od­ tru tk a n a o k ru tn ą n udę, nieodłączny tow arzysz naszych przechadzek i podróży, który idzie za nam i wszędzie ja k cień. Szczęśliwy ten tylko, kto skruszył okowy w szystkich przesądów! Tylko on skosztuje owej przyjem ności w całej pełni. Tylko on będzie się cieszył owym spokojem duch a, tym doskonałym zadowoleniem silnego d u c h a pozbawio­ nego wygórowanych am bicji, będącego ojcem szczęścia, jeśli nie sam ym szczęściem. Zatrzymajmy się n a chwilę, by rzucić kwiaty n a ślady tych wielkich ludzi, których Minerwa uwieńczyła, ja k Pana, laurem nieśm iertelności. Oto Flora zap rasza cię z Linneuszem do w spinania się nowymi szlakam i n a oblodzony szczyt Alp, by tam podziwiać pod in n ą górą śnieżną ogród zasadzony ręką n atu ry - ogród, który był kiedyś całym dziedzictwem http://rcin.org.pl/ifis

C

243

z ł o w ie k m a sz y n a

słynnego szwedzkiego profesora. Stam tąd zejdziesz n a owe łąki, których kwiaty czekają n ań , aby zostały uporządkow a­ ne w system , którym zdawały się dotąd gardzić. Tam spostrzegam chlubę n aro d u francuskiego Maup ertu isa, którym cieszyć się przypadło w udziale innem u narodow i. W staje od stołu w ładcy budzącego uwielbienie i podziw Europy. Dokąd zm ierza? Na Radę n atu ry , gdzie go oczekuje Newton. Cóż powiem o chem iku, geometrze, fizyku, m echaniku, anatom ie? Ten o statn i m a tyle przyjem ności w b ad a n iu człowieka zm arłego, ja k inny znajdow ał przyjem ność w d a ­ w aniu m u życia. W szystko je d n a k u stęp u je m iejsca wielkiej sztuce le­ czenia. Lekarz je s t jedynym filozofem, który dobrze służy ojczyźnie; pojaw ia się ja k b racia Heleny w śród b u rz życia. J a k a ż m agia, jakież czary! Sam jego widok u sp o k aja krew, przyw raca pokój wzburzonej duszy i odradza słodką n a ­ dzieję w sercu nieszczęśliwych śm iertelników. Zw iastuje życie lub śm ierć tak, ja k astro n o m przepow iada zaćm ienie. Każdy idzie za w łasnym św iatłem , które go oświeca. Jeśli je d n a k um ysł m iał przyjem ność w odkryw aniu reguł, które nim kierują, to cóż to za tryum f, kiedy w ydarzenia potw ier­ dzają św iatłość zam ysłu. Pierwszy pożytek z n a u k polega więc n a ich u p raw ia­ niu; je s t to ju ż dobro rzeczywiste i trwałe. Szczęśliwy kto zasm akow ał w studiach! Jeszcze szczęśliwszy kom u udało się dzięki studiom wyzwolić swój um ysł od złudzeń, a swo­ je serce od próżności. Oto cel pożądany, do którego wiod­ ła P an a od najw cześniejszych lat ręk a m ądrości, podczas gdy tylu pedantów przez pół w ieku nocnych czuw ań i prac, kiedy to uginając się pod ciężarem przesądów i straconego czasu nauczyło się - ja k się zdaje - wszystkiego, wyjąw­ szy m yślenie. Rzadka to wprawdzie um iejętność, zwłaszcza w śród uczonych, k tóra w inna być przynajm niej owocem w szystkich innych n au k . To w tej jedynej n au ce zapraw ia­ łem się od dzieciństw a. Niech Pan osądzi, czy mi się udało i niech ten hołd mojej przyjaźni będzie wiecznie miły dla przyjaźni Twojej. http://rcin.org.pl/ifis

244

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

C złow iek m a szy n a Mędrcowi nie w ystarczy studiow anie przyrody i prawdy; w inien mieć odwagę m ów ienia praw dy dla d o b ra tych nie­ licznych, którzy ch cą i m ogą myśleć. Dla innych bowiem, którzy dobrowolnie sta ją się niew olnikam i przesądów , osiągnięcie praw dy je s t ta k sam o niemożliwe ja k latanie dla żab. System y filozoficzne trak tu jące o duszy ludzkiej sp ro ­ wadzę do dwóch. Pierwszy i n ajstarszy je s t system m a te­ rialistyczny; drugi je s t system em spirytualistów . Metafizycy sugerujący, że m ateria m ogłaby mieć zdol­ ność m yślenia, nie przynieśli ujm y rozumowi. Dlaczego? Ponieważ n a ich korzyść przem aw ia (w tym p rzy p ad k u rze­ czywiście ta k jest) fakt, że niejasno się wyrazili. W k o n ­ sekwencji pytać, czy m ateria rozpatryw ana sa m a w sobie może myśleć, to pytać czy może wybijać godziny. Z góry wiadomo, że unikniem y pułapki, w k tó rą d ał się złapać Locke. Leibnizjanie ze swoimi m onadam i w ysunęli niezrozu­ m iałą hipotezę. Uduchowili raczej m aterię niż zm ateriali­ zowali duszę. J a k m ożna określić byt, którego n a tu ra je st nam absolutnie nieznana? D escartes i wszyscy kartezjanie, do których od daw n a zaliczano zwolenników M alebranche’a, popełnili identycz­ ny błąd. Przyjęli, że w człowieku istnieją dwie różne s u b ­ stancje, ta k ja k gdyby je ujrzeli i policzyli. N ajroztropniejsi powiedzieli, że duszy nie m ożna poznać inaczej niż przez św iatło wiary. Tym czasem w ystępując jako istoty rozum ne uznali, że m ogą sobie zastrzec praw o badania, co Pismo święte chciało powiedzieć przez słowo „duch”, którym się posługuje mówiąc o duszy ludzkiej. A skoro nie są w tym punkcie zgodni z teologam i, to czyż w śród tych drugich p an u je w zględna zgoda we w szystkich innych kw estiach? Oto w p a ru słow ach wynik wszelkich ich rozw ażań: jeśli Bóg istnieje, to je s t on tw órcą przyrody ta k sam o ja k sp raw ­ cą objawienia; dał n am objawienie, by w yjaśniać przyrodę, http://rcin.org.pl/ifis

C

245

z ł o w ie k m a s z y n a

zaś rozum em n a s obdarzył, aby je ze so b ą pogodzić. Nie ufać poznaniu czerpanem u z b ad an ia ciał ożywionych, to uw ażać przyrodę i objawienie za dwa niweczące się przeci­ w ieństw a, a w konsekw encji, ważyć się n a podtrzym ywanie tego a b s u rd u , że Bóg zaprzecza sobie w różnych swoich dziełach i n a s zwodzi. Je śli istnieje objawienie, nie może ono przeczyć przyro­ dzie. Tylko dzięki przyrodzie m ożna odkryć znaczenie słów Ewangelii, której prawdziwym tłum aczem je st sam o do­ świadczenie. Dlatego inni kom entatorzy dotąd jedynie gm a­ twali praw dę. Osądzimy to n a podstawie a u to ra W idowiska przyrody9. „Jest rzeczą zadziwiającą” - pow iada (odnosząc się do Locke’a) - że człowiek degradujący duszę do rzeczy z błota ośm iela się ustanow ić rozum sędzią tajem nic wiary; albowiem - dodaje - miałoby się dziwne pojęcie chrześci­ jań stw a, gdyby chciało się iść za głosem rozum u”. Rozw ażania te nie tylko niczego nie w yjaśniają w odnie­ sieniu do wiary, ale form ułują ta k błahe zarzuty przeciwko m etodzie tych, którzy sądzą, iż są w stan ie interpretow ać święte księgi, że prawie w stydzę się tracić czas n a ich od­ rzucanie. Po pierwsze: doskonałość rozum u nie zależy od wielkiego słowa pozbawionego znaczenia, jakim je st niemateńalność, 9 Noël A ntoine Pluchę (1688-1761), a u to r Le spectacle de la na­ ture, ou Entretiens sur les particularités de l’histoire naturelle qui ont paru les plu s propres à rendre les jeu n es gens curieux et à leur former l’esprit, U trecht 1732 (t. 1-3). Pluchę naw iązał do modnej w czasach La Mettriego protestanckiej „teologii n atu ra ln ej”, upraw ianej głównie w Anglii i Niemczech przez W illiama D erham a, J o h a n n a Alberta Fabriciu sa i F riedricha C hristiana Lessera. W ażniejsze ich dzieła zo sta­ ły przełożone n a francuski i w ydane w I połowie XVIII wieku. Por. William D erham , Théologie physique, ou Démonstration de l’existence et d es attributs de Dieu, tirée d e s oeuvres de la création. R otterdam 1726. - Théologie astronomique, ou Démonstration de l’existence et d e s attributs de Dieu p a r l’examen et la description d es deux, Paris 1729. J o h a n n Albert Fabricius, Théologie de l’eau, ou E ssai sur la bonté, la sa g esse et la puissance de Dieu, manifestée dans la création de l’eau, La Haye 1741. Friedrich C hristian Lesser, Théologie des in­ sectes, La Haye 1742. http://rcin.org.pl/ifis

246

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zależy natom iast od w łasnej jego siły, rozległości, przenikli­ wości. Tak więc d u sza z błota odkrywająca ja k b y n a m rug­ nięcie oka stosunki i n astęp stw a nieskończonej liczby idei trudnych do uchwycenia, byłaby oczywiście lepsza od d u ­ szy głupiej i tępej, utworzonej naw et z najbardziej drogocen­ nych składników. Nie jesteśm y filozofami, jeśli rum ienim y się wraz z Pliniuszem z powodu naszego nędznego pocho­ dzenia. Co wydaje się podłe, je st rzeczą najcenniejszą, dla której przyroda włożyła najwięcej sztuki i zachodów. Gdyby jed n ak człowiek wywiódł się ze źródła jeszcze bardziej po­ zornie podłego, to pozostałby najdoskonalszym ze w szyst­ kich bytów i to niezależnie od pochodzenia jego duszy. Jeśli je st czysta, szlachetna, wzniosła, to je st piękną d uszą, która czyni godnym pow ażania każdego, kto je st n ią obdarzony. Drugi sposób rozum ow ana P luchę’a wydaje się błędny, naw et jeśli go rozważymy w ram ach jego sy stem u , który trąci nieco fanatyzm em ; jeśli bowiem nasze pojęcie wiary przeczy zasadom najbardziej jasn y m i praw dom n a jb a r­ dziej niezaprzeczalnym , trzeba wierzyć k u większej chwale objaw ienia i jego Twórcy, że ta idea je s t fałszyw a i że nie znam y jeszcze znaczenia słów Ewangelii. Z dwojga jedno; albo w szystko je s t złudzeniem , a więc zarówno sa m a przyroda, ja k i objawienie, albo tylko do­ świadczenie może u zasad n ić wiarę. Czy może być je d n a k coś bardziej śmiesznego od stan o w isk a naszego au to ra ? Mam w rażenie, że słu ch am perypatetyka, który mówi: „Nie trzeba wierzyć dośw iadczeniu Toricellego, bo gdybyśmy m u wierzyli i wyzbyli się lęku przed próżnią, to jak że zadzi­ w iającą filozofię byśm y wówczas upraw iali!”. Pokazałem, ja k bardzo rozumowanie P luche’a je s t błęd­ ne*, aby dowieść - po pierwsze - że jeśli istnieje objawienie, to nie je st ono w ystarczająco uzasadnione naw et przez a u ­ torytet Kościoła niepoparty badaniem rozum u, ja k to utrzy ­ m ują wszyscy ci, którzy się go boją. Po wtóre postąpiłem tak, by uchronić przed wszelkim atakiem m etodę tych, którzy by chcieli iść drogą przeze mnie otw artą, to znaczy interpreto­ * Jaw nie dopuszcza on logiczny błąd petitio pńncipii. http://rcin.org.pl/ifis

C

247

z ł o w ie k m a sz y n a

wać rzeczy nadprzyrodzone, sam e w sobie niezrozumiałe, za pom ocą świateł, które każdy otrzymał od przyrody. Tylko dośw iadczenie i obserw acja winny być naszym przewodnikiem . J e s t ich bez liku w kronikach lekarzy, k tó ­ rzy nie byli filozofami, a nie filozofów, którzy nie byli leka­ rzami. To w łaśnie lekarze przebyli i oświetlili labirynt czło­ wieka; tylko oni odsłaniali owe sprężyny ukryte pod zasłoną u kryw ającą ta k wiele cudów przed naszym wzrokiem. Tylko oni obserw ując spokojnie n aszą duszę zaskakiw ali ją po tysiąckroć w jej nędzy i wielkości nie gardząc n ią w pierw­ szym z tych stanów i nie podziwiając jej w drugim . Powtórz­ my to jeszcze raz: tylko lekarze m ają prawo przemówić w tej spraw ie. A cóż mogliby powiedzieć inni, zwłaszcza teologo­ wie? Czy nie bierze n as śm iech, gdy słyszymy ja k bezw styd­ nie orzekają w spraw ach, od których odwrócili się tyłem przez ciem ne dociekania, jakie doprowadziły ich do tysiąca przesądów i - by rzec krótko - do fanatyzm u dorzuconego jeszcze do ich nieznajom ości m echanizm u ciał. Aczkolwiek w ybraliśm y najlepszych przewodników, n a ­ potkam y jeszcze wiele cierni i przeszkód n a naszej drodze. Człowiek je s t m aszyną ta k złożoną, że nie m ożna od razu wyrobić sobie o niej jasnego pojęcia, a w konsekw encji jej zdefiniować. Oto dlaczego darem ne były wszelkie b ad an ia przeprow adzone przez najw ybitniejszych filozofów w spo­ sób aprioryczny, kiedy pragnęli posługiwać się w pewnym sensie skrzydłam i duch a. Tylko więc postępując a posterio­ ri, czyli próbując w yodrębnić duszę ja k gdyby za p o śred n i­ ctwem organów ciała, m ożna - pow iadam - odkryć n a tu rę człowieka nie tyle w sposób oczywisty, ile w najwyższym sto p n iu praw dopodobny10. Weźmy więc dośw iadczenie za przew odnika i porzućm y historię w szystkich jałow ych poglądów filozoficznych. Być ślepym i sądzić, że m ożna się obejść bez laski przew odnika, to szczyt zaślepienia. Jak że miał rację pewien w spółczesny, kiedy powiedział, że tylko próżność nie wyciąga z przyczyn 10 La Mettrie opow iada za leibnizjańską teorią prawdy, k tó ra je st praw dopodobna, a nie oczywista ja k u D escartes’a. http://rcin.org.pl/ifis

248

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w tórnych takiego sam ego pożytku ja k z przyczyn pierw ­ szych. Można, a naw et trzeba podziwiać w szystkich owych pretensjonalnych geniuszy, w ich najbardziej bezużytecz­ nych pracach: D escartes’ów, M alebranche’ów, Leibnizów, Wolffów itd., ale jak ąż korzyść wyciągnięto z ich głębokich m edytacji i w szystkich ich dzieł? Przystąpm y więc do rze­ czy i zobaczmy nie to, co m yślano, ale co trzeb a myśleć, aby żyć spokojnie. Ile tem peram entów , tyle um ysłów, charakterów , różno­ rodnych obyczajów. Nawet Galen poznał tę praw dę, k tó rą D escartes pogłębił posuw ając się do stw ierdzenia, że tyl­ ko m edycyna może zm ienić um ysły i obyczaje zm ieniając ciało. Praw dą jest, że czarn a żółć, żółć zwyczajna, flegma, krew itd. odm ieniają człowieka wedle n atu ry , obfitości i kom binacji tych hum orów . W chorobie czasam i d u sza gaśnie i nie daje o sobie żadne­ go znaku życia, a czasam i m ożna rzec, że się rozdwaja, gdyż ta k bardzo ponosi ją szał; czasam i otępienie u m y słu rozpra­ sza się, a wyleczony głupiec staje się człowiekiem o bystrym rozumie. Czasami naw et najbystrzejszy um ysł tępieje i nie poznaje samego siebie. Żegnajcie tedy piękne w iadom ości nabyte tak wielkim kosztem i w ta k wielkim znoju! Oto tu m am y paralityka, który pyta, czy jego noga leży razem z nim w łóżku. Tam zaś widzimy żołnierza p rzek o n a­ nego o posiadan iu ręki, k tó rą m u obcięto. Pam ięć daw nych w rażeń oraz m iejsca, w którym jego dusza je odebrała, po­ woduje owo złudzenie i swego rodzaju obłęd. W ystarczy, że powie m u się o brakującej części ciała, aby sobie o niej przypom niał i odczuwał wszelkie jej poruszenia, a to s p ra ­ wia jego w yobraźni ja k ą ś niewysław ioną przykrość, której nie sposób wyrazić. Ten znów płacze ja k dziecko wobec zbliżającej się śm ierci, z której tam ten sobie kpi. Co by w ystarczyło, aby zm ienić n ieu straszo n ą odwagę Ju liu sz a K a n u sa 11, Seneki, 11 J u liu s C anus, filozof stoicki, który został straco n y z rozkazu Kaliguli. Przed śm iercią zapowiedział przyjaciołom ze spokojem , że wróci po śm ierci, by im opowiedzieć, ja k wygląda pobyt w zaśw iatach. http://rcin.org.pl/ifis

C

249

z ł o w ie k m a sz y n a

P etro n iu sza w lękliwość czy też w tchórzostw o? W ystar­ czyłoby stw ardnienie śledziony, w ątroby albo zator żyły w rotnej. Dlaczego? Ponieważ w yobraźnia ulega zatk an iu podobnie ja k trzewia. Z tego biorą się owe wszelkie osobli­ we zjaw iska histerii i hipochondrii. Cóż nowego powiem o tych, którzy w yobrażają sobie, że zam ienili się w wilkołaki, strzygi, w am piry i wierzą, że u m a rli w ysysają ich k rew ?12. Dlaczego m am się rozwodzić o ludziach, którzy m yślą, że m ają nos lub inne n arządy ze szkła, i którym trzeba radzić, aby kładli się n a słom ie, gdyż boją się je rozbić? Chcąc, by odzyskali zdolność posługiw ania się swym prawdziwym ciałem , podpala się słom ę i straszy się ich, że się poparzą. Ów lęk leczył czasam i z paraliżu. Muszę je d n a k lekko tylko nadm ienić o rzeczach znanych całem u św iatu. Nie będę też rozwodził się dłużej i szczegółowo o s k u t­ k ac h sn u . Spójrzcie n a zmęczonego żołnierza. Ten chrapie w okopach przy h u k u setki arm at. Jego d u sza nie słyszy nic, a jego sen je st doskonałym bezwładem. Jeśli zmiażdży go kula, to być może odczuje jej uderzenie mniej niż owad rozdeptany pod stopam i. Spójrzmy z kolei n a inny rodzaj przypadków. Oto czło­ wiek, który pożerany zazdrością, nienaw iścią, am bicją nie może zaznać spokoju. Najzaciszniejsze miejsce, n a jb a r­ dziej orzeźwiające i u spokajające napoje - wszystko to n a nic zda się człowiekowi, którego serce nie wyzwoliło się od m ęki nam iętności. D usza i ciało zasypiają razem . W m iarę ja k krążenie krwi słabnie, słodki nastrój spokoju i ciszy rozchodzi się po 12 La M ettrie był niewątpliw ie pod w rażeniem lektury świeżo wy­ danego dzieła A ugustina Dom C alm eta, D issertations sur les a p p a ­ ritions d e s anges, d e s dém ons et d es esprits et sur les revenants et vam pires de Hongrie, de Bohême, de Moravie et de Silésie, Paris 1746. Na tem at późniejszej kariery wam pirów w XVIII w ieku por. Béla Kópeczi, Węgierskie wam piry: skan dal wieku Oświecenia, „E uhem er” 1984, n r 4, s. 4 5 -5 5 , oraz C harles Porset, Vampires et Lumières, „Studies on Voltaire an d the E ighteenth C en tu ry ” 1989, t. 266, a. 125-150. http://rcin.org.pl/ifis

250

D

z ie ł a

f il o z o f i c z n e

całej m aszynie. D usza razem z powiekami sta je się leniwa i ociężała, a w raz z w łóknam i mózgowymi p o p ad a w bez­ ład; stopniowo zaczyna przypom inać p arality k a z u n ie ru ­ chom ionym i w szystkim i częściam i ciała. Te n ie m ogą ju ż unieść ciężaru głowy, a głowa nie może dłużej utrzym ać brzem ienia myśli, zap ad a w sen ja k w nicość. Jeśli krążenie krwi je s t zbyt szybkie, d u s z a nie może spać. Jeśli d u sza je s t zbyt pobudzona, krew n ie może się uspokoić i pędzi w żyłach z głośnym szum em . Oto dwie wzajemnie n a siebie wpływające przyczyny bezsenności. Sam przestrach spowodowany sn am i w zm aga w dw ójna­ sób bicie serca i pozbaw ia n a s koniecznego lu b miłego wy­ poczynku, podobnie ja k spraw iłby to dotkliwy ból lub pilne potrzeby. Wreszcie, skoro sam o zatrzym anie czynności duszy sprow adza sen, to naw et podczas czuw ania (które je st wówczas połowiczne) w ystępują krótkie i bardzo częste drzem ki, ta k zwane rêves à la s u is s e 13, które dowodzą, że d u sza nie zawsze czeka n a ciało, aby zasnąć. Je śli bowiem nie zasypia całkowicie, to niewiele jej do tego b rak u je, bo nie może skupić uwagi n a jednym przedm iocie spom iędzy tego n atło k u możliwych idei, które podobnie ja k chm u ry w ypełniają, by ta k rzec, atm osferę naszego m ózgu. Opium m a zbyt ścisły związek ze snem , który ono powo­ duje, aby o nim w tym m iejscu nie w spom nieć. Ten środek u p aja każdego n a inny sposób w zależności od daw ki, ja k wino, kaw a itd. Czyni człowieka szczęśliwym w stan ie, k tó ­ ry powinien być grobem dla uczuć, bo też je s t podobny do śmierci. Co za rozkoszny letarg. D usza prag n ęłab y w nim tkwić w nieskończoność. Przedtem była w ydana n a pastw ę największych cierpień, teraz czuje przyjem ność z tego, że więcej nie cierpi i rozkoszuje się błogim spokojem . O pium zm ienia naw et wolę; duszę, k tó ra chciałaby czuw ać i we­ selić się, zapędza do łóżka wbrew jej woli. Pom ijam milcze­ niem spraw ę trucizn. Kawa stanow iąca an tid o tu m n a wino 13 Dosłownie: „sny n a sposób szw ajcarski”. Tu chodzi o objawy narkolepsji. http://rcin.org.pl/ifis

C

251

z ł o w ie k m a s z y n a

p ob u d za w yobraźnię, znosi bóle głowy i zm artw ienia nie przenosząc ich, ja k to spraw ia tru n ek , n a dzień następny. Rozważmy inne potrzeby duszy. Ciało ludzkie je s t m a­ szyną, k tó ra sa m a n ak ręca swoje sprężyny. J e s t to żywy obraz p erp etu u m mobile. Pokarm y podtrzym ują to, co go­ rączka spala. Bez p o karm u d u sza m arnieje, w pada w szał i ginie z w yczerpania. J e s t to świeca, której płom ień ożywa n a chwilę przed zgaśnięciem. Kiedy je d n ak nakarm icie cia­ ło i wiejecie do jego naczyń ożywiające soki i mocne likiery, wówczas d u sz a stanie się silna ja k ono, uzbroi się w d u m n ą odwagę. W tedy żołnierz, który uciekłby po wypiciu wody, staje się zadziorny i biegnie wesoło n a śm ierć przy dźwięku bębnów . Tak sam o gorąca w oda pobudza krew, k tó rą woda zim na by uspokajała. J a k ą ż moc daje posiłek! Radość odradza się w sm utnym sercu; przen ik a do duszy biesiadników, którzy w yrażają ją w przyjem nych piosenkach, a celują w tym Francuzi. Tylko m elancholik pozostaje przygnębiony, a uczony w ogóle do biesiad je s t niezdatny. Od surow ego m ięsa zwierzęta sta ją się drapieżne. To sam o stałoby się z ludźmi, gdyby podobnie się odżywiali. Ta drapieżność budzi w duszy pychę, nienaw iść, pogardę dla innych narodów , h ardość oraz inne u czucia d epraw u­ jące ch a ra k ter, jako że ordynarne pokarm y czynią um ysł tępym i k rn ąb rn y m , a jego lenistwo i gnuśn o ść są przym io­ tam i, do których m a szczególną predylekcję. Pope poznał dobrze całe im perium obżarstw a, skoro pi­ sze: „Poważny C a tiu s14 mówi zawsze o cnocie i sądzi, że kto toleruje w ystępek, sam je st w ystępny”. Te wzniosłe u cz u ­ cia trw ają tylko do obiadu, bo wówczas woli być gościem łotra m ającego stół wykw intny niż świętego, odżywiającego się niew yszukanie. Rozważcie - mówi gdzie indziej - tego samego człowieka w stan ie zdrow ia i choroby; kiedy piastuje wysokie sta n o ­ wisko i kiedy je traci; zobaczycie, ja k kocha życie albo je nienawidzi. J e s t szalony n a polowaniu, pijany n a prow in­ 14 T itus C atius, rzymski epikurejczyk (I w. n.e.). http://rcin.org.pl/ifis

252

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

cjonalnym zgrom adzeniu, grzeczny n a balu, dobry kom ­ p an w mieście, bez czci i wiary n a dworze. Żył w Szwajcarii pewien sędzia, który zwał się Steiger de W ittighofen15; n a czczo był człowiekiem nieskazitelnym , a naw et najbardziej pobłażliwym ze w szystkich sędziów; b iad a je d n a k nędznikowi, który zasiadł n a ławie oskarżo­ nych po sutym obiedzie Steigera, bo w tedy ten był gotów w ieszać w innych i niew innych. Myślimy, a naw et jesteśm y zacnym i ludźm i jedynie wówczas, gdy jesteśm y weseli i nic n am nie dolega; w szyst­ ko zależy od tego, w jak i sposób n astaw io n a je s t n asza m aszyna. W pew nych chw ilach m ożna by rzec, że d u sza m ieszka w żołądku, a Van H elm ont16 sy tu u jąc jej siedzibę w odźw ierniku myli się tylko, że bierze d ro b n ą część za całość. Do jak ich to ekscesów o k ru tn y głód nie doprowadzi człowieka! Z atraca się wówczas resp ek t dla w nętrzności, którym zawdzięcza życie, albo dzięki którym życie d aje17. Ofiary rozrywane są zębam i i u rząd zan e s ą okropne uczty, a w zaciekłości ogarniającej w szystkich słaby staje się ofia­ rą silniejszego. Ciąża, owa u p rag n io n a ryw alka anem ii, nie zadow ala się pociąganiem za sobą zepsucia sm a k u towarzyszącego obu tym stanom , ale nakazuje duszy w szczynanie n a j­ straszniejszych rokoszów. Są one sk u tk iem nagłej m anii, k tó ra gwałci naw et prawo n atu ra ln e. Tak więc mózg, owa m acica um ysłu depraw uje się n a swój sposób razem z m a­ cicą ciała. 15 Ludwig Steiger (1688-1745) z W ittighofen. La M ettrie pisze 0 nim w Le petit homme a longue queue, że to on zaprowadził go do „Świątyni Niewiary”. 16 J a n B aptista van H elm ont (1577-1644) holenderski lekarz 1 przyrodnik, tw órca jatrochem ii w yjaśniającej zjaw iska biologiczne procesam i chemicznymi. Za istotę życia uznaw ał n iem aterialn ą d u ­ szę, której siedzibę sytuow ał nie w dolnej części żołądka, ja k podaje La M ettrie, ale u wejścia do żołądka albo u w ylotu (ońficium) z serca. Zob. H elm onta Opera omnia, Francoforti 1682, s. 272-278. 17 Chodzi o ludożerstwo. http://rcin.org.pl/ifis

C

253

z ł o w ie k m a s z y n a

Ja k ż e odm ienny je st popęd m ęski i żeński u osób, któ­ rym dolega płciowa wstrzemięźliwość i słabe zdrowie. Nie dosyć n a tym, że nieśm iałe i skrom ne dziewczę traci całko­ wicie poczucie w stydu i przyzwoitości; patrzy n a kazirodz­ two ja k d am a lekkich obyczajów n a cudzołóstwo. Jeśli jej potrzeby sek su aln e nie zo stan ą w porę zaspokojone, to nie skończy się w szystko n a przypadkach szału m acicy i nimfomanii, ale ta nieszczęsna kobieta um rze n a chorobę, któ­ rej zaradzić mogłoby tylu lekarzy. W ystarczy mieć dobre oczy, aby widzieć konieczny wpływ w ieku n a rozum . D usza rozwija się w raz z ciałem zależnie od postępów wychowania. U kobiet d u sza postę­ puje również za delikatnością tem peram entu. S tąd owa miłość, owa tkliwość, owe żywe uczucia bardziej oparte n a nam iętności niż n a rozumie; stąd przesądy, zabobony, któ­ rych silne piętno z tru d em może zostać zatarte. N atom iast mężczyzna, którego mózg i nerwy korzystają z jedności w szystkich części stałych, m a um ysł i rysy twarzy bardziej zdecydowane. E dukacja, której nie staje kobietom , dorzu­ ca jeszcze ich duszy nowej porcji siły. Jak że dzięki tak ie­ m u w sparciu n atu ry i sztuki mężczyzna nie m iałby być bardziej wdzięczny, w spaniałom yślny, stały w przyjaźni, wytrwały w przeciw ieństw ach losu itd.? Idąc niem al zgodnie za m yślą a u to ra Listów o fizjono­ m iach18 powiem, że kto łączy w sobie wdzięki u m y słu i cia­ ła ze w szystkim i niem al najczulszym i i najdelikatniejszym i uczuciam i serca, nie powinien nam zazdrościć podwójnej siły, któ ra - ja k się wydaje - n a d a n a została tylko mężczyź­ nie, aby po pierwsze lepiej przenikać powaby urody, i po drugie lepiej służyć jej rozkoszom. Niekoniecznie trzeba być aż tak wielkim fizjonomistą, ja k w spom niany au to r, aby z postaci lub formy rysów tw a­ rzy wyczytać przymioty um ysłu, jeśli rysy te odznaczają się pew ną w yrazistością. Tak sam o ja k nie trzeba być le­ karzem , aby rozpoznać chorobę, której tow arzyszą wyrazi­ 18 Jacq u es Pernetti, Lettres philosophiques sur les physionomies, La Haye 1746, s. 109-110. http://rcin.org.pl/ifis

254

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ste objawy. Przypatrzcie się portretom Locke’a, Steele’a 19, B oerhaave’a, M au p ertu isa itd., a nie zaskoczą w as ich zde­ cydowane fizjonomie z oczyma orła. Przejrzyjcie niezm ier­ n ą ilość innych portretów , a odróżnicie piękno od wielkiego geniusza, a naw et często zacnego człowieka od łajdaka. H istoria podaje nam pam iętny przykład wpływu pogo­ dy. Słynny książę de G uise był ta k m ocno przekonany, że H enryk III, który miał go tyle razy w ręku, nie ośmieli się go zam ordow ać i dlatego pojechał do Blois. Dowiedziawszy się o tym kanclerz Chiverny w ykrzyknął: „Ten człowiek je st stracony!”. Kiedy jego fataln ą przepow iednię potwierdziły wypadki, zapytano go o jej powód. „Znam króla - rzekł - od dw udziestu lat; je st on z n a tu ry dobry, a naw et słaby, ale zauważyłem , że nic go bardziej nie niecierpliwi i nie w p ra­ wia go w szał niż zim no”. Je d e n lud m a um ysł ciężki i tępy, inny zaś żywy, lekki, przenikliwy. Skąd się to bierze, jeśli nie częściowo ze sp o ­ żywanego pokarm u, a częściowo z n asien ia ojcowskiego* i z ch ao su różnych pierw iastków , które u n o sz ą się w bez­ m iarze pow ietrza? Umysł, podobnie ja k ciało m a swe cho­ roby epidem iczne i swój szkorbut. Wpływ klim atu je s t ta k wielki, że człowiek, który go zmieni, odczuw a mimo woli sk u tk i tej zm iany. J e s t on wę­ drow ną rośliną, k tó ra sam a się przesadziła; jeśli klim at nie je s t taki sam , to w yradza się ona albo ulepsza. Przyjmujemy w szystko od ludzi, w śród których żyjemy: ich gesty, ton głosu itd., ta k sam o ja k pow ieka m ru g a pod groźbą przewidywanego ciosu albo n a tej sam ej zasadzie ja k widz n aślad u je nieśw iadom ie i mimowolnie wszelkie poruszenia dobrego mim a. To, co powiedziałem, dowodzi, że najlepszym tow arzy­ stw em dla człowieka inteligentnego je s t on sam , jeśli nie zdoła znaleźć podobnego sobie. Umysł rdzewieje w śród lu ­ 19 R ichard Steele (1672-1729), założyciel angielskiego „Spectatora ” w 1711 roku. * H istoria zwierząt i ludzi dowodzi panow ania n a sie n ia ojcowskie­ go nad um ysłem i ciałem potom stw a. http://rcin.org.pl/ifis

C

255

z ł o w ie k m a szy n a

dzi, którzy go nie m ają, z powodu b rak u zaprawy; podczas gry w piłkę źle ją odbijam y do tego, który nam źle podał. W olałbym człowieka inteligentnego, ale niekształconego, byle był jeszcze dość młody, od tego, który uzyskał złe wy­ kształcenie. Umysł źle prowadzony podobny je st aktorow i zm anierow anem u n a prowincji. Między stan am i duszy i ciała w ystępuje w zajem na za­ leżność. Chcąc lepiej wykazać ową w spółzależność oraz jej przyczyny posłużym y się an ato m ią porównawczą; po k a­ żem y trzewia człowieka i zwierząt. Jak że m ożna bowiem poznać n a tu rę człowieka, jeśli nie przez porów nanie jego budow y z budow ą zwierząt. Na ogół form a i budow a mózgu czworonogów je s t mniej więcej ta k a sa m a ja k u człowieka; m a tę sam ą postać i ten sam u k ła d w szystkich części; z tą isto tn ą różnicą, że w śród w szystkich zwierząt człowiek posiada mózg największy w sto su n k u do m asy ciała i najbardziej sfałdowany. Po­ tem następują: m ałpa, bóbr, słoń, pies, lis, kot itd. Oto są zw ierzęta najbardziej podobne do człowieka, gdyż dostrze­ żono w nich tę sa m ą stopniow aną analogię w sto su n k u do ciała modzelowatego, w którym Lancisi20 um ieścił siedzibę duszy przed nieżyjącym ju ż La Peyronnie21, ale ten u d o k u ­ m entow ał swój pogląd rozlicznymi dośw iadczeniam i. Po czw oronogach najwięcej mózgu m ają ptaki. Ryby m ają głowę wielką, ale pozbaw ioną rozum u, podobnie zresztą ja k wielu ludzi. Nie m ają ciała modzelowatego i nie­ wiele mózgu, którego brak u je owadom. Nie będę się szczegółowo rozwodził n ad różnorodnym i odm ianam i przyrody, ani też gubił w przypuszczeniach, bo jedne i drugie m ożna mnożyć w nieskończoność, ja k 20 Giovanni M aria Lancisi (1654-1720), Dissertatio altera de sed e cogitationis animae (1712), w: Opera, Genevae 1718, t. 2, s. 302-318. 21 François de la Peyronie (1678-1747), a u to r Mémoires contenant plusieurs observations sur les m aladies du cerveau (1708). La Met­ trie odwołuje się w tym m iejscu do jego artykułu: Observations p a r lesquelles on tâche de découvrir la partie du cerveau où l’âm e exerce s e s fonctions, „Mémoires de l’Académie royale des Sciences” 1741, s. 199-218. http://rcin.org.pl/ifis

256

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

to łatwo zauważyć czytając chociażby trak ta ty Willisa De cerebro i De anim a brutorum22. Z aprezentuję tylko w nioski w ynikające ja sn o z jego n ie­ zaprzeczalnych obserwacji. Po pierwsze, im dziksze je s t zwierzę, tym m a mniejszy mózg i po drugie ten n arząd zdaje się w zrastać proporcjonalnie do ich obłaskaw ienia; po trzecie istnieje ten szczególny w aru n ek narzucony od wieków przez przyrodę, a mianowicie w m iarę ja k rozwija się um ysł, traci n a tym in stynkt. Co tu przew aża - s tra ta czy zysk? Nie myślcie zresztą, że chciałbym przez to utrzym yw ać jakoby tylko objętość mózgu w ystarczała do określenia stopnia obłaskaw ienia zwierząt; trzeba, aby jakość odpo­ w iadała ilości i aby części stałe i płynne były w należytej równowadze, k tó ra stanow i o naszym zdrowiu. Jeśli imbecylowi nie b rak u je mózgu, ja k się to pospoli­ cie mówi, to je d n a k ten jego n arząd grzeszy złą k o n sty tu cją n a przykład zbytnią m iękkością. Podobnie je s t z szaleń ­ cami; wady ich mózgu w prawdzie nie zawsze w ym ykają się naszym badaniom , ale jeśli przyczyny ich upośledze­ nia, szaleństw a nie są n am acalne, to gdzie należy szukać przyczyn różnorodności um ysłów ? W ymknęłyby się naw et oczom rysia i Argusa. Drobiazg, m ałe włókno, coś czego nie zdoła wyleczyć najbardziej precyzyjna an ato m ia, uczyniła­ by dwóch głupców z E razm a i Fontenelle’a, który sam to zauw aża w jednym ze swoich najlepszych Dialogów23. Willis zauważył, że m a sa mózgowa dzieci, szczeniąt i ptaków je st m iękka, a ciałka prążkow ane u w szystkich zwierząt są zatarte, ja k gdyby odbarw ione; ponadto za­ uważył, że prążki tych ciałek są ta k sam o źle uform ow ane ja k u paralityków. Dodaje, co je s t praw dą, iż pierścienisty m ost tyłomózgowia u człowieka je s t w ydatny; zm niejsza 22 Thom as Willis (1621-1675), Pathologiae cerebń et nervosi geneń s specimen (1667); De anima brutorum, ąuae hominis uitalis et s e n s­ itiva est (1672). 23 B ernard Fontenelle, Rozmowy zmarłych, W arszaw a 1961, s. 9 1 94. Rozmowa między Karolem V a Erazm em z R otterdam u. (1 wyd. francuskie Nouveaux dialogues d es morts, Paris 1683). http://rcin.org.pl/ifis

C

257

z ł o w ie k m a s z y n a

się on stopniowo u m ałpy oraz u innych zwierząt wcześniej ju ż w ym ienionych, ale u cielęcia, wołu, wilka, owcy i świni owa część m a bardzo m ałą objętość, ale za to ciałka czworacze są bardzo duże. D arem nie chcielibyśm y zachować d y stan s wobec tych i innych obserw acji dotyczących odkształceń w naczyniach i nerw ach, czy też je zlekceważyć, ale ta k liczne zróżnicowa­ n ia nie m ogą być je d n a k próżną igraszką natu ry . Dowodzą one co najm niej konieczności dobrej i bogatej organizacji, gdyż w całym królestwie zwierzęcym d u sza w zm acnia się razem z ciałem i w m iarę w zrostu sił nabyw a bystrości. Z atrzym ajm y się n a d rozw ażeniem różnej p o d atn o ści zw ierząt n a w ychow anie przez tre su rę . Niewątpliwie do­ brze ro zu m ia n a an alo g ia prow adzi u m y sł do p rzek o n a­ nia, że w spom nian e wyżej przyczyny pow odują ca łą róż­ nicę zachodzącą m iędzy nim i a nam i, aczkolw iek trzeb a przyznać, że nasz słab y u m y sł ograniczony najbardziej prym ityw nym i obserw acjam i nie je s t w stan ie dostrzec więzi, ja k a zachodzi m iędzy przyczyną a sk u tk a m i. J e s t to pew ien rodzaj h arm o n ii, której filozofowie nigdy nie uchw ycą. N iektóre zwierzęta u cz ą się mówić i śpiewać; zap am ię­ tu ją m elodie i oddają w szystkie tony ta k dokładnie ja k m uzyk. Inne przejaw iające więcej rozum u, ja k n a przy­ k ład m ałp a, nie m ogą sobie z tym poradzić. A to nie z in ­ nego pow odu niż ja k iś n ied o statek organów mowy. Czy je d n a k ta w ada w ynika ze złej budowy, a wówczas nie m ożna by n a nią znaleźć innego lekarstw a? Krótko m ó­ wiąc, czy nie m ożna ab so lu tn ie nauczyć tego zw ierzęcia mowy? Nie sądzę. Mógłbym wziąć m ałpę, najlepiej z g a tu n k u dużych, do­ póki przypadek nie pozwoli n am odkryć g a tu n k u bardziej do n a s podobnego, albowiem nie żywię odrazy do przeko­ n an ia, że taki gatunek istnieje w nieznanych krajach. To zwierzę je s t tak do n as podobne, że przyrodnicy nazwali je dzikim człowiekiem albo człowiekiem leśnym 24. Postaw ił­ 24 Chodzi o orangutana. http://rcin.org.pl/ifis

258

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

bym m ałpę w takiej sam ej sytuacji ja k uczniów A m m ana25, to znaczy w ybrałbym tak ą, aby nie była zbyt m łoda ani sta ra , gdyż te, które przywozi się do Europy, s ą n a ogół zbyt leciwe. W ybrałbym tak ą, k tó ra radziłaby sobie najle­ piej z tysiącznym i drobnym i czynnościam i, ja k n a to by się zapowiadało. Wreszcie, nie czując się godzien sta ć się jej wychowawcą, posłałbym ją do szkoły świetnego m istrza, 0 którym w spom inałem , albo też do innego podobnie ja k on wprawnego, jeśli taki się znajdzie. Z książki A m m ana oraz innych dzieł* om aw iających jego m etodę znacie wszystkie cuda, jak ich u d ało m u się dokonać n a głuchych od urodzenia, u których - ja k dał sam do zrozum ienia - odnalazł n arządy słu c h u w oczach; 1jakże w krótkim czasie nauczył ich słyszeć, mówić, czytać i pisać. Twierdzę, że oczy głuchego widzą jaśn iej i są b a r­ dziej inteligentne od oczu człowieka posiadającego słuch, a to z tego powodu, że u tra ta jednego członka albo zm ysłu może wzmocnić siłę albo przenikliw ość innego. M ałpa je d ­ n a k widzi i słyszy; rozum ie, to co słyszy i co widzi. Rozumie ta k doskonale znaki, jakie jej się posyła, że nie w ątpię, aby w każdej zabawie i w każdym ćwiczeniu nie prześcignęła uczniów A m m ana. Dlaczego więc edukacja m ałpy byłaby niemożliwa? Dlaczego nie m iałaby ona dzięki odpow iednim staraniom naśladow ać ruchów niezbędnych do w ydaw ania głosu, podobnie ja k to czynią głusi? Nie śm iem orzekać definitywnie, czy organy głosu m ałpy mogą niezależnie od naszych sta ra ń przemówić. T aka niemożliwość a b so lu t­ n a zdziwiłaby m nie ze względu n a wielkie podobieństw o między m ałpą a człowiekiem; nie m a bowiem żadnego z n a ­ nego dotąd zwierzęcia, którego budow a zew nętrzna i w e­ w nętrzna m iałaby ta k uderzające podobieństw o do naszej. Locke, którego z pew nością nie m ożna podejrzew ać o ła ­ 25 J o h a n n C onrad Amman (1669-1730) lekarz szw ajcarski, a u to r Surdus loąuens (Głuchoniemy mówiący), A m stelodam i 1692 oraz Dissertatio de loąuela (Rozprawa o mowie) Am stelodam i 1700. Prowadził zakład dla głuchoniem ych, w którym uczył ich mówić w ykorzystując zasady mowy artykułow anej. * A utor Naturalnej historii d u szy [chodzi o sam ego La Mettriego]. http://rcin.org.pl/ifis

C

259

z ł o w ie k m a s z y n a

tw ow ierność, nie zaw ahał się uwierzyć w historię papugi opisyw aną przez kaw alera Tempie w jego Pamiętnikach26. Owa p ap u g a odpow iadała sensow nie n a p y tan ia i nauczy­ ła się prowadzić pewnego rodzaju rozmowę trw ającą przez spory okres czasu. Wiem, że kpiono sobie* z ta k wielkiego m etafizyka; czy je d n a k znalazłby wielu zwolenników ten, kto obwieściłby św iatu, że zapładnianie odbywa się bez jaj i sam ic? Tym czasem Trembley27 odkrył rozm nażanie bez spółkow ania, a jedynie przez podział. Czy A m m an nie uchodziłby za szaleńca, gdyby prze­ chw alał się przed dokonaniem pom yślnych dośw iadczeń i chełpił się, że w ykształci w ta k krótkim czasie uczniów, ja k ich sobie rzeczywiście wychował? A przecież jego s u k ­ cesy zadziwiły św iat i podobnie ja k au to r Historii polipów jednym su sem skoczył do nieśm iertelności. W moim prze­ k o n an iu ten, kto zawdzięcza cu d a swojem u geniuszowi, przew yższa tego, kto dokonuje ich przypadkiem . Kto w yna­ lazł sztukę przyozdabiania i obdarzania doskonałościam i najpiękniejszego z królestw przyrody zasługuje n a to, by staw iać go wyżej od leniwego twórcy czczych system ów lub pracowitego a u to ra bezużytecznych odkryć. Te, których dokonał A m m an, m ają zupełnie in n ą w artość; wyzwolił on ludzi spod władzy in sty n k tu , n a który zdawali się być sk a ­ zani; dał im pomysły, d u ch a, słowem dał im duszę, której inaczej nie posiedliby nigdy. Czy m ożna zyskać w iększą moc? Nie ograniczajm y zasobów przyrody; są one i ta k n ie­ skończone, zwłaszcza jeśli w spiera je wielka sztuka. Czy 26 William Tempie (1628-1699). Jego Mémoires przełożone z a n ­ gielskiego ukazały się w 1692 roku La Mettrie korzystał praw dopo­ dobnie z w ydania nowego: Nouveaux mémoires du chevalier Guillaume Temple publiés p a r Jonathan Swift; on y a joint la vie et le caractère de Guillaume Temple, La Haye 1729. * Autor Naturalnej historii d u szy [tzn. sam La Mettrie]. 27 A braham Trembley (1700-1784) opisał polipa słodkowodnego zaliczanego do roślin i rozm nażającego się przez podział, w Mémoires pour servir à l’histoire d ’un genre de polypes d ’eau douce à bras en form e de cornes, Paris 1744. http://rcin.org.pl/ifis

260

D

z ie ł a f il o z o f ic z n e

tym sam ym m echanicznym sposobem , jakim otw iera się trąb k ę E u stach iu sza u głuchych, nie m ożna by otworzyć u c h a m ałpom ? Czy zbaw ienna chęć n aślad o w an ia wymowy nauczyciela nie mogłaby wyzwolić organów mowy u zwie­ rząt, które n aślad u ją ta k wiele innych znaków i z niezwykłą zręcznością i inteligencją? Nie tylko nie lękam się, że ktoś przytoczy mi jak ieś dośw iadczenie staw iające napraw dę kropkę n ad „i”, uzn ając mój pom ysł za niemożliwy i śm iesz­ ny, ale wręcz przeciwnie, jestem pewny, że zważywszy n a podobieństw o budowy i czynności m ałpy, moglibyśmy n a ­ uczyć ją w ym aw iania wyrazów, a w konsekw encji mowy w ogóle, gdybyśmy dobrze to zwierzę wyćwiczyli. W efek­ cie nie mielibyśmy do czynienia ani z człowiekiem dzikim, ani człowiekiem chybionym; byłby to człowiek doskonały, m ały m ieszczuch dysponujący takim i ja k nasze zasobam i duchow ym i i fizycznymi, aby myśleć i korzystać z owoców otrzym anego wychowania. Prawdziwi filozofowie zgodzą się ze m ną, że przejście od zwierząt do człowieka nie je s t gwałtowne. Czym bowiem był człowiek przed wynalezieniem słów i znajom ością ję ­ zyków? Był zwierzęciem swojego g a tu n k u posiadającym o wiele mniej in sty n k tu n atu raln eg o niż inne zw ierzęta i za ich króla nie chciał uchodzić. O dróżniał się od m ałp oraz innych zwierząt tym, czym człowiek nie odróżnia się je sz ­ cze obecnie, a mianowicie fizjonomią zapow iadającą w ięk­ szy rozsądek. O graniczony do jedynego sposobu poznania, który leibnizjanie nazyw ają poznaniem intuicyjnym , wi­ dział tylko kształty i kolory, nie dostrzegając między nim i żadnych różnic. Będąc wiecznym dzieckiem wypowiadał m onosylabam i swe uczucia i potrzeby, podobnie ja k wy­ głodniały albo znudzony wypoczynkiem pies dom aga się jedzenia lub spaceru. Słowa, języki, praw a, n au k i, sztu k i pojawiały się sto p ­ niowo, a dzięki nim n a końcu ukazał się wypolerowany do­ tąd surow y diam ent naszego um ysłu. W ytresowano czło­ w ieka ja k się tresu je zwierzę; stał się pisarzem ta k sam o ja k tragarzem . J a k o geom etra nauczył się przeprow adzać dowody i najtrudniejsze wyliczenia podobnie ja k m ałpa http://rcin.org.pl/ifis

C

261

z ł o w ie k m a s z y n a

n auczyła się zdejm ow ać i w kładać swój k apelusik czy też d osiadać uczonego psa. W szystko to osiągnięto dzięki zn a­ kom ; każdy g a tu n e k zwierząt zrozum iał to, co mógł zrozu­ mieć; w ten oto sposób ludzie zdobyli poznanie sym bolicz­ ne, ja k to określają n asi niem ieccy filozofowie. Widzimy więc, że nie m a nic prostszego od m echani­ zm u naszego w ychow ania. W szystko sprow adza się do dźwięków i słów przechodzących od u s t jednego do u c h a drugiego, a sta m tą d do mózgu, który w tym sam ym cza­ sie uzyskuje w izerunek przedm iotów, dla których słowa są znak am i um ow nym i. Kto je d n a k przem ówił pierwszy? Kto był pierwszym n a ­ uczycielem rodzaju ludzkiego? Kto wynalazł sposoby wy­ korzystania podatności naszego organizm u n a nauczanie? Im iona tych pierw szych szczęśliwych wynalazców zaginęły w m rokach przeszłości. S ztu k a je st jed n ak córką przyrody, a ta m usiała ją znacznie wyprzedzać. Można przyjąć, że to ludzie najlepiej ukonstytuow ani, d la których przyroda w yczerpała cały zasób dobrodziejstw, nauczali innych. Nie mogli oni słu ch ać nowego dźwięku, dośw iadczać now ych w rażeń, odbierać p iętn a w szystkich tych przedm iotów , które tw orzą zachw ycające widowisko przyrody, nie zn ajd u jąc się w sytuacji owego głuchego z C h artres (jego h istorię przekazał nam po raz pierwszy Fontenelle)28, który m ając czterdzieści lat usłyszał po raz pierwszy zdum iew ający głos dzwonów. Czyżby więc niedorzecznością byłoby sądzić, że owi pierwsi śm iertelnicy próbowali n a wzór tego głuchego czy też zwierzęcia lub niemowy (będącego odm ianą zwierzęcia) wy­ rażać nowe uczucia za pom ocą znaków należących do sfery wyobraźni, a n astęp n ie za pom ocą spontanicznych głosów właściwych d an em u zwierzęciu i stanow iących n atu raln y sposób w yrażenia ich zdziwienia, radości, uniesień lub po­ trzeb? Ci bowiem, których przyroda obdarzyła bardziej su b ­ telnym uczuciem , z w iększą łatw ością mogli je wyrażać. 28 B ernard Le Bovier de Fontenelle, Histoire de l’Académie royale d e s Sciences, Paris 1703, s. 18-19. http://rcin.org.pl/ifis

262

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Oto ja k wedle mojego m niem ania ludzie w ykorzystali uczucia albo naw et in sty n k t, aby osiągnąć rozum , a po osiągnięciu rozum u zdobywać za jego pośrednictw em wie­ dzę. Oto ja k ą drogą - jeśli to dobrze pojm uję - człowiek n apełniał mózg ideam i, dla uzyskiw ania których n a tu ra go stworzyła. Je d n o pom agało drugiem u, a najdrobniejsze zaczątki stopniowo się powiększały, aż nauczono się od­ różniać we wszechświecie w szystkie rzeczy ta k łatwo, ja k w przypadku koła. Podobnie ja k s tru n a skrzypiec lub klaw esynu drga i wy­ daje dźwięk, stru n y mózgu uderzane przez prom ienie dźwię­ k u są pobudzane do oddania albo powtórzenia słów, które je dotknęły. Taka je st je d n ak budow a mózgu, że skoro oczy dobrze przystosowane do widzenia uzyskały obraz przed­ miotów, mózg m usi widzieć ich obrazy oraz zachodzące między nimi różnice; tym sam ym kiedy znaki tych różnic zostały zaznaczone lub wyryte w mózgu, d u sza z koniecz­ ności bad a zachodzące między nimi stosunki; takie badanie byłoby niemożliwe bez odkrycia znaków czy wynalezienia języków. W owych czasach, kiedy świat był jeszcze niemy, d u sza zachowywała się wobec w szystkich przedm iotów tak, ja k człowiek niem ający żadnej idei proporcji oglądałby obraz albo rzeźbę; nie mógłby w nim dostrzec szczegółów; był ja k m ałe dziecko (albowiem wówczas znajdował się w stanie dzieciństwa), które trzym ając w ręku pew ną garstkę słom ek albo patyczków, widzi je w całości w sposób m ętny i po­ wierzchowny nie mogąc ich zliczyć albo odróżnić. Jeśli je d ­ n ak um ieścim y coś w rodzaju flagi lub sz tan d aru n a jednym patyku, który nazwiemy m asztem ; jeśli um ieścim y d ru g ą flagę n a podobnym patyku; jeśli oznaczymy pierwszy patyk znakiem 1, a drugi znakiem albo cyfrą 2, wówczas dziecko będzie mogło je policzyć i ta k postępując dalej nauczym y je całej arytm etyki. Odkąd je d n a figura wyda m u się rów na drugiej n a zasadzie zn ak u liczbowego, bez tru d u dojdzie do w niosku, że są to dwa ciała różne, że 1+ 1=2 i że 2+2=4*. * Są jeszcze ludy, które nie znając większej liczby znaków, potrafią liczyć tylko do dw udziestu. http://rcin.org.pl/ifis

C

263

z ł o w ie k m a szy n a

To w łaśnie rzeczywiste lub pozorne podobieństw o fi­ gur je s t główną podstaw ą w szystkich praw d i w szystkich um iejętności; je st oczywiste, że n ajtru d n iej przyswoić so­ bie te spośród nich, których znaki są mniej odczuw alne i bardziej złożone; dlatego że te w ym agają większej inteli­ gencji albo ogarnięcia i kom binow ania tą niezm ierną iloś­ cią słów, za pom ocą których n au k i, o których mówię, wy­ rażają praw dy należące do ich zakresu. Przeciwnie, n au k i operujące cyframi lub innym i znakam i są łatwe do przy­ swojenia; i to niewątpliwie owa łatw ość bardziej jeszcze niż ich oczywistość przyczyniła się do kariery rachunków algebraicznych. C ała ta wiedza, której powiew n adym a balony głów n a ­ szych zarozum iałych pedantów , je st nie tylko nagrom adze­ niem słów i symboli pozostaw iających w głowie ślady, dzię­ ki którym rozróżniamy i przypom inam y sobie przedm ioty. W szystkie nasze idee b u d zą się n a ich widok podobnie do ogrodnika, który spoglądając n a rośliny przypom ina sobie poszczególne fazy ich rozwoju. Wyrazy i oznaczane nim i obrazy s ą ta k ze sobą pow iązane w mózgu, że rzadko moż­ n a wyobrazić sobie rzecz bez nazwy czy też zn ak u z n ią związanego. Posługuję się wyrazem wyobraża, gdyż sądzę, że w szyst­ ko je s t w yobrażalne i że w szystkie władze duszy m ożna za­ sadnie sprowadzić tylko do w yobraźni, k tó ra je wszystkie tworzy. Tym sposobem wydawanie sądów, rozum ow anie, pam ięć nie są absolutnym i częściam i duszy, ale praw dzi­ wymi modyfikacjam i tego rodzaju tk an k i mózgowej, n a k tó rą ja k w latarn i magicznej rzutow ane są przedm ioty m alujące się w oku. Je śli taki je st cudow ny i niezrozum iały rezultat budow y mózgu; jeśli wszystko daje się zrozum ieć przez wyobraźnię; jeśli w szystko tłum aczy się przez nią, to po co dzielić z a sa ­ dę czującą, która myśli w człowieku? Czy nie je s t to ja w n a sprzeczność dla zwolenników niezłożoności um y słu ? Nie­ dorzecznością je st bowiem uw ażać rzecz, k tó rą się dzieli, za niepodzielną. Oto do czego prowadzi nadużycie języka i używ anie tych wielkich słów duchowość, niem ateńalność http://rcin.org.pl/ifis

264

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

itd., które p ad ają przypadkowo i nie są zrozum iałe naw et d la ludzi inteligentnych. Nie m a nic łatwiejszego niż doświadczenie słuszności sy stem u opartego, ja k w łaśnie ten, n a poczuciu w ew nętrz­ nym i w łasnym dośw iadczeniu każdego człowieka. Czy w yobraźnia, czyli owa fan tasty czn a część mózgu, której n a tu r a je st nam ta k sam o n iezn an a ja k jej sposób dzia­ ła n ia, je s t z n atu ry nikła albo słaba? Jeśli tak, to m ia­ łaby zaledwie siłę uchw ycić analogię, czyli podobieństw o idei; będzie w stan ie zobaczyć tylko to, co znajduje się n a w p ro st niej albo to, co poruszy się najmocniej i to w sp o ­ sób szczególny. W każdym razie praw dą jest, że jedynie w yobraźnia spostrzega, że ona w łaśnie przedstaw ia sobie w szelkie przedm ioty w raz z ich słowami i sym bolam i, k tó ­ re je charakteryzują; tym sposobem w łaśnie o n a je st d u ­ szą, gdyż pełni wszelkie jej role. Przez nią, dzięki niej i pod jej schlebiającym pędzlem zim ny szkielet rozum u n ab iera żywego i rozum nego ciała; przez n ią kw itną n au k i, sztuki s ta ją się piękne, lasy mówią, ech a wzdychają, skały płaczą, m a rm u r oddycha, a wszelkie m artw e przedm ioty ożywają. O n a to dorzuca do czułości zakochanego serca pik an tn y pow ab n atu ry . O na powoduje jego kiełkowanie w gabinecie filozofa i upudrow anego p ed an ta; ona kształtuje mędrców, mówców i poetów. Głupio zniesław iana przez jednych, bezpodstaw nie wywyższana przez drugich, którzy ją słabo poznali, nie kroczy ona w świcie sztu k pięknych, nie m a ­ luje jedynie przyrody, ale potrafi ją również zmierzyć. Ro­ zum uje, sądzi, przenika, porów nuje, zgłębia. Czyż mogłaby ta k dobrze odczuwać piękno obrazów, które się przed n ią zarysow ują nie odkrywając stosunków , jakie między nim i zachodzą? Nie; ta k ja k nie może oddać się przyjem nościom zmysłowym nie sm akując całej perfekcji albo rozkoszy, ta k też nie może zastanaw iać się n ad tym, co m echanicznie pojęła nie będąc zarazem sam ym rozsądkiem . Im bardziej ćwiczy się wyobraźnię najwątlej szego naw et u m y słu , tym bardziej o b rasta on w ciało, rośnie, staje się m ężny, silny, obszerny i zdolny do myślenia. Najlepsza n a ­ w et budow a organizm u w ym aga owego ćwiczenia. http://rcin.org.pl/ifis

C

265

z ł o w ie k m a s z y n a

W łaściw a budow a w ew nętrzna organizm u, to pierwszy sukces człow ieka i n a próżno m oraliści sta ra ją się nie s ta ­ wiać n a pierw szym m iejscu zalet, które otrzym ujem y od przyrody, a tylko talenty nabyte poprzez refleksję i prze­ m yślność. S kąd bowiem - przy tym - bierze się zręczność, wiedza i cnota, jeśli nie ze skłonności, k tó ra n a s przygoto­ wuje do tego, abyśm y mogli stać się zręcznymi, uczonym i i cnotliwymi? A sk ąd bierze się z kolei ta skłonność, jeśli nie od przyrody? Tylko dzięki niej m am y te szacowne w łaści­ wości. Jej zaw dzięczam y w szystko, czym jesteśm y. Dlacze­ go nie m iałbym cenić jed n ak o tych, którzy m ają przymioty n a tu ra ln e , ja k tych, którzy błyszczą cnotam i nabytym i i ja k gdyby zapożyczonym i? Z asługa je st godna pow ażania n ie­ zależnie od rodzaju i m iejsca, z którego się wywodzi. Chodzi jedynie o u m iejętn o ść jej oceniania. Umysł, piękno, boga­ ctwa, szlachectw o aczkolwiek są dziećmi przypadku m ają cenę, podobnie ja k zręczność, wiedza, cnota. Ci, których n a tu ra o b sy p ała swymi najcenniejszym i daram i, w inni się litować n a d tym i, którym ich odmówiła; m ogą je d n ak czuć swoją w yższość bez pychy i ze znaw stw em rzeczy. Piękna kobieta p rzek o n a n a o swej brzydocie byłaby śm ieszna tak sam o ja k m ąd ry człowiek uw ażający się za głupca. P rzesad­ n a skrom ność (wada wprawdzie rzadka) je s t swego rodzaju niew dzięcznością wobec n atu ry . Przeciwnie, u za sad n io n a d u m a je s t o zn ak ą duszy pięknej i wielkiej nacechow anej rysam i m ęskim i uform ow anym i przez uczucia. Je śli organizm człow ieka je s t zasługą, zasłu g ą pierw ­ szą b ęd ącą źródłem pozostałych, to w ychow anie je s t d r u ­ gą. Bez niej mózg najlepiej zbudow any byłby straco n y , ta k ja k człow iek przystojny, ale nieobyty w świecie po­ zostałby w iejskim gburem . Ja k ież byłyby je d n a k w yniki n a u k i naw et w najlepszej szkole, jeśli m acica nie będzie całkowicie o tw a rta n a w ejście do niej zarodków , by móc począć idee? Tak sam o niemożliwe je s t wpojenie człowiekowi pozba­ w ionem u zm ysłów naw et jednej idei, ja k zrobienie dziecka kobiecie, której roztargniona n a tu ra zapom niałaby w sta ­ wić pochwę; w idziałem ta k ą kobietę pozbaw ioną szpary http://rcin.org.pl/ifis

26 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

sromowej, waginy i macicy, a z tej racji m ąż się z n ią rozszedł po dziesięciu latach m ałżeństw a. Je d n a k mózg zarazem dobrze uform ow any i dobrze wy­ kształcony staje się żyzną glebą doskonale o b sian ą i przy­ noszącą stokroć więcej niż otrzym ała; albo też (by porzucić styl przenośny, często niezbędny, aby móc lepiej wyrazić to, co się czuje i przydać sam ej praw dzie wdzięku) w yobraźnia podniesiona przez sztukę do pięknej godności inteligencji ujm uje dokładnie w szystkie sto su n k i między swoimi id ea­ mi, ogarnia z łatw ością zadziw iającą wielość przedmiotów, aby w ysunąć długi łań cu ch wniosków. Te są z kolei n o ­ wymi sto su n k am i pow stałym i z porów nania poprzednich, a d u sza znajduje między nim i doskonałe podobieństw o. Mówię „znajduje”, ta k ja k wcześniej użyłem przym iotnika „pozorne” dla w zm ocnienia oznaczenia przedmiotów; czy­ niąc to nie sądzę, że nasze zmysły n a s mylą, ja k chce tego M alebranche, albo że nasze oczy, z n atu ry zawsze zam glo­ ne, nie widzą przedm iotów takim i, jakim i są one w rze­ czywistości, aczkolwiek m ikroskopy dowodzą n am tego codziennie; nie chcę n ato m iast polemizować z pyrrończykam i; w śród których w ym ienia się Bayle’a. Mówię o prawdzie w ogóle to, co Fontenelle mówi o pew ­ nych praw dach szczegółowych, a mianowicie, że trzeba ją poświęcić dla przyjem ności życia towarzyskiego. Mój łagodny c h a ra k ter każe mi u n ik ać wszelkiej polemiki z wyjątkiem takiej, k tó ra m ogłaby ożywić konw ersację. K artezjanie n a próżno w ytaczaliby przeciwko m nie idee wrodzone; dla obalenia ich urojeń nie zadaw ałbym sobie naw et czwartej części tego tru d u , ja k i podjął Locke. Cóż w istocie za pożytek w ynikałby z n a p isa n ia grubej książki dowodzącej doktryny podniesionej do rangi ak sjo m atu ju ż trzy tysiące lat tem u? Zgodnie z przyjętymi przez n a s zasadam i, które u w a ­ żam y za prawdziwe, tego, kto m a najw iększą w yobraźnię, w inniśm y uw ażać za posiadającego najwięcej inteligencji lub geniuszu, gdyż słowa te uw ażam za synonim iczne. Po­ wtórzę raz jeszcze, że tylko przez bezw stydne nadużycie sądzim y, że mówimy rzeczy różne, podczas gdy p o słu g u ­ http://rcin.org.pl/ifis

C

267

z ł o w ie k m a s z y n a

jem y się różnym i słowami albo dźwiękami, za którym i nie kryje się żad n a id ea albo rzeczywista różnica. N ajpiękniejsza, najw iększa i najsilniejsza w yobraźnia je s t więc najbardziej w łaściw a dla upraw ian ia z dobrym skutkiem sztu k i n au k . Nie przesądzam wcale, czy trze­ b a więcej zdolności, by wybijać się w sztuce Arystotelesów i D escartes’ôw czy też Eurypidesów i Sofoklesów; czy n a ­ tu rę kosztowało więcej w ydanie Newtona niż uform ow anie Corneille’a (w co bardzo wątpię); jedno je st pewne, a m ia­ nowicie, że tylko w yobraźnia i jej różnorodne zastosow anie zapew niły zatrium fow anie w różnych dziedzinach i d o stą­ pienie chw ały nieśm iertelności. Jeśli ktoś uchodzi za człowieka o m iernym rozumie, ale z wielką w yobraźnią, oznacza to, że jego w yobraźnia pozo­ staw iona zbytnio sam ej sobie, prawie zawsze zajęta prze­ glądaniem się w lustrze doznaw anych wrażeń, nie n ab rała w ystarczającego naw yku do uważnego b ad an ia ich sam ych, bardziej przejęła się ich śladam i czy też odbiciem niż ich prawdziw ością czy też podobieństw em . Nie ulega wątpliwości, że działanie w yobraźni odznacza się ta k ą żywością, że jeśli nie m iesza się do tego uw aga, ów klucz i m a tk a n a u k , je st ona w stan ie tylko prześlizgnąć się po pow ierzchni przedmiotów. Spójrzcie n a p ta k a siedzącego n a gałęzi i gotowego w każdej chwili do lotu. Podobnie je st z w yobraźnią. Unosi ją bezustan n ie pęd krwi i tch n ień anim alnych; zaledwie je d n a jej fala zostaw i jak iś ślad, a zmywa go n astęp n a; d u sza biegnie za nią, często je d n a k darem nie; w inna była spodziew ać się, że będzie m u siała żałować tego, czego nie u dało się jej uchw ycić. I ta k oto w yobraźnia n a podobień­ stwo czasu b ezu stan n ie się unicestw ia i odradza. Oto, ja k i je s t chaos oraz następstw o nieprzerw ane i szybkie naszych idei; pędzą one je d n a za d ru g ą ta k ja k fala w ypiera poprzednią; w yobraźnia zużywa więc - by ta k rzec - tylko część swoich m ięśni, aby zachować coś w rodzaju równowagi n a linie mózgu, aby zatrzym ać się n a ja k iś czas n a przedm iocie, który znika i pow strzym ać się od skoku n a inny, którego nie je st jeszcze w stan ie uchwycić; toteż http://rcin.org.pl/ifis

268

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nigdy nie będzie godna nazw ania sądzeniem . W yobraźnia wyrazi więc żywo, co żywo odczuje; u k sz tałtu je mówców, muzyków, m alarzy, poetów, a nigdy chociażby jednego fi­ lozofa. Jeśli nato m iast przyzwyczaimy w yobraźnię od dzie­ ciństw a do kiełznania sam ej siebie, do ham ow ania w łas­ nego im petu, który rodzi tylko błyskotliw ych entuzjastów ; do zatrzym yw ania i p o sk ram ian ia myśli, do o b racan ia ich we wszystkie kierunki, aby m ogła obejrzeć w szystkie obli­ cza przedm iotu - dopiero w tedy w yobraźnia gotowa do s ą ­ dzenia obejmie rozum ow aniem możliwie najszerszy zakres przedm iotów, a jej żywość, ta k dobrze w różąca u dzieci, będzie w ym agała regulow ania poprzez stu d ia i wprawę, aby nie przeistoczyć się w jasnow idzącą przenikliw ość, bez której robi się ta k mało postępów w nauce. Takie są oto proste podwaliny, n a których w zniesiono gm ach logiki. N atu ra rozrzuciła je po całym rodzaju lu d z­ kim, ale jedni z nich skorzystali, inni zaś ich nadużyli. Mimo w szystkich przewag człowieka n ad zwierzętami, czyni m u się je d n a k zaszczyt um ieszczając go w jednej z nim i grupie. Prawdę mówiąc, do pewnego czasu je s t b a r­ dziej zwierzęciem niż one, gdyż przynosi ze so b ą n a św iat mniej instynktu . Ja k ie zwierzę um arłoby z głodu pośród rzeki p ły n ą­ cej m lekiem ? Tylko człowiek. Podobnie do owego starego dziecka, o którym pewien w spółczesny opow iada w edług A rnobiusza29, nie zn a pokarm ów dla siebie właściwych, nie wie, że w wodzie może się utopić, ani też że w ogniu może w proch się obrócić. Zapalcie po raz pierwszy świecę n a oczach dziecka, a m achinalnie wyciągnie rękę w jej stronę, ja k gdyby chciało poznać nowe zjawisko, które dostrzega; takim w łaśnie kosztem pozna niebezpieczeństw o, by po­ nownie n a nie się nie narazić. Umieście je razem ze zwierzęciem n a brzegu przepaści, a tylko ono, a nie zwierzę, do niej w padnie; utopi się tam , gdzie zwierzę u ratu je się pływając. W w ieku dopiero czter­ n a s tu lub p iętn astu lat ledwo przeczuw a wielkie rozkosze 29 Sam La Mettrie w Naturalnej historii duszy. http://rcin.org.pl/ifis

C

269

z ł o w ie k m a s z y n a

oczekujące go podczas reprodukcji swojego gatunku; będąc ju ż naw et młodzieńcem nie wie za bardzo ja k zabrać się do igraszek, których zwierzęta uczą się tak szybko od przyro­ dy; nasz młodzian kryje się, jakby się wstydził mieć przy­ jem ność i ja k gdyby nie był urodzony, aby być szczęśliwym, podczas gdy zwierzęta popisują się swoim cynizm em 30. Nie otrzymawszy w ychow ania nie m ają one też przesądów. Spójrzmy jeszcze n a p sa i n a dziecko, które zgubiło opieku­ na: dziecko płacze i nie wie, do jakiego się zwrócić świętego 0 pomoc; pies, lepiej się posługując węchem niż dziecko rozum em , wkrótce odnajdzie swego pana. N atura um ieściła n a s poniżej zwierząt; uczyniła tak, aby przynajm niej uw ydatnić bardziej cu d a w ychow ania 1 ono jedynie w ynosi n a s ponad zwierzęta. Czy przyzna­ my jed n ak to wyróżnienie głuchym , ślepym od urodzenia, imbecylom, szaleńcom , ludziom dzikim albo wychowanym w lasach ze zwierzętami, ludziom pozbawionym wyobraź­ ni przez hipochondrię, a wreszcie w szystkim zwierzętom w ludzkiej postaci w ykazującym tylko najbardziej grubiańskie instynkty? Nie, tacy ludzie cieleśni, a nie duchow i nie zasługują n a zaliczenie ich do osobnej grupy. Nie mamy zam iaru zam ykać oczu n a zarzuty, jakie moż­ n a w ysunąć przeciwko naszem u pierw otnem u odróżnieniu człowieka od zwierząt. Powiada się, że w człowieku działa praw o n atu raln e, znajom ość dobra i zła, k tó ra nie została w yryta w sercu zwierzęcym. Czy jed n ak ten zarzu t albo twierdzenie oparte je st n a dośw iadczeniu, bez którego filozof m a prawo niczego nie uznaw ać? Czy znam y jak ieś doświadczenie zdolne n as przekonać, że tylko człowiek został oświecony przez ro­ zum , którego zwierzęta są pozbawione? Jeśli nie znam y, nie możemy poznać życia wewnętrznego zwierząt, a naw et ludzi, ja k nie możemy czuć tego, co dotyka w nętrza naszej istoty. Wiemy, że myślimy i że m am y w yrzuty sum ienia; 30 Aluzja do cyników, których nazw a pochodzi od psa. La Mettrie naw iązuje w wielu utw orach do ich etyki nakazującej respektow anie n atu ralnych popędów znam iennych dla zwierząt. http://rcin.org.pl/ifis

270

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w ew nętrzne uczucie zm u sza n a s aż nadto do u z n a n ia tego faktu; je d n a k to uczucie tkw iące w n a s je st niew ystarczają­ ce dla osądzenia cudzych wyrzutów sum ienia. Oto dlaczego trzeba wierzyć innym n a słowo albo wedle odczuw alnych oznak zew nętrznych, jak ie zauw ażym y w n a s sam ych, kie­ dy dośw iadczam y tych sam ych stanów św iadom ości i tych sam ych udręk. Chcąc je d n a k rozstrzygnąć, czy zwierzęta, k tóre nie mówią, otrzym ały prawo n a tu ra ln e , trzeba odwołać się do znaków, o których była mowa, zakładając, że takow e ist­ nieją. Pies, który ugryzł swego p an a, bo go drażnił, zdaje się tego żałować ju ż po chwili; je s t sm utny, przygnębio­ ny, nie śmie pokazać się i wyznaje swoją winę czołgając się w pokorze. H istoria d o starcza n am słynnego przykładu lwa, który nie chciał rozszarpać człowieka pozostawionego n a pastw ę jego w ściekłości, bo rozpoznał w nim swego do­ broczyńcę. Należałoby sobie życzyć, żeby człowiek okazywał zawsze ta k ą wdzięczność za wyświadczone m u dobrodziejstw a i taki sam resp ek t wobec ludzkości. W tedy nie balibyśm y się niewdzięczników będących plagą rodzaju ludzkiego i pełniących rolę k a ta wobec porządku naturalnego. Je d n a k stworzenie, k tó rem u n a tu ra d ała ta k w cześnie instynkt; ta k uczone stw orzenie, które sądzi, kojarzy, ro­ zum ie i zastanaw ia się ta k dalece, ja k rozciąga się sfera jego aktyw ności; stw orzenie, które przywiązuje się po do­ zn an iu dobra, które odsuw a się n a sk u te k złego trak to w a­ n ia i próbuje znaleźć lepszego p ana; stw orzenie o budow ie podobnej do naszej, które m a te sam e nam iętności, ta k sam o przeżywa ból i przyjem ności; które mogą być mniej lub bardziej żywe zależnie od siły jego wyobraźni i w rażli­ wości nerwów; czy takie w reszcie stw orzenie nie pokazuje ja sn o , że odczuw a takie sam e ja k my krzywdy, że m a po­ czucie dobra i zła i św iadom ość tego, co robi? Czyjego d u sza okazująca takie sam e ja k n asza radości, takie sam e zm artw ienia, te sam e w ah an ia, nie odczuw a w strętu n a widok rozszarpanego zwierzęcia, lub takiego, które sam o bezlitośnie rozszarpało n a kaw ałki? Zważywszy http://rcin.org.pl/ifis

C

271

z ł o w ie k m a s z y n a

to w szystko, nie m ożna odmówić zwierzętom cennego daru, o którym mowa; jeśli bowiem dają nam one ew identne syg­ nały sk ru ch y ja k również inteligencji, to niedorzecznością byłoby m yśleć, że zwierzęta, owe m aszyny prawie ta k sam o doskonałe ja k my są podobnie ja k my zbudow ane, a więc m yślą i odczuw ają n atu rę. Niechaj mi nikt nie zarzuca, że zwierzęta są po większej części o k ru tn e, bo nie są zdolne do odczuw ania zła, jakie wyrządzają, a czyż wszyscy ludzie lepiej odróżniają w ystęp­ ki od cnót? W naszym g atu n k u , ja k w g a tu n k u zwierzęcym, przejaw ia się okrucieństw o. Ludzie m ający barbarzyński naw yk n a ru sz a n ia praw a natu raln eg o nie doznają takiej u dręki ja k ci, którzy przekraczają je po raz pierwszy, bo siła przykładu nie uczyniła ich jeszcze zatwardziałym i. Ze zwierzętam i je st ta k ja k z ludźmi; w obu przypadkach trafiają się osobniki mniej lub bardziej o k ru tn e za spraw ą tem peram entu, a sta ją się takim i również przez k o n tak t z otoczeniem. J e d n a k zwierzę łagodne, spokojne, żyjące w śród podobnych siebie zwierząt i spożywające delikatne pokarm y będzie przeciwne rozlewowi krwi i rzezi; będzie w ew nętrznie wstydziło się krwaw ych czynów; różnica pole­ gałaby n a tym, że u zwierząt w szystko podporządkow ane je s t potrzebom , przyjem nościom , wygodom życia, z których bardziej niż my się cieszą; nie odczuw ają ta k żywo ja k my wyrzutów sum ienia, gdyż my nie m am y takich sam ych po­ trzeb ja k one. Przyzwyczajenie przytępia i być może tłum i w yrzuty su m ien ia podobnie ja k przyjemności. Załóżmy je d n a k , że się mylę i że niepodobna, ażeby p ra ­ wie w szyscy się mylili, a ja je d e n m iałbym rację; zgadzam się, że naw et najbardziej pojętne zw ierzęta nie odróżniają m oralnego d o b ra od zła, że nie p am iętają o okazanych im w zględach, o uczynionym im dobrodziejstw ie, a w k o n ­ sekw encji nie m ają poczucia w łasnych cnót. Niechaj, n a przykład lew, o którym za w ielom a innym i nadm ieniałem , nie pam ięta, że nie chciał odebrać życia człowiekowi wy­ staw ionem u n a pastw ę jego w ściekłości podczas w idowisk bardziej nieludzkich, niż by mogły je wymyślić w szystkie lwy, tygrysy i niedźwiedzie. Tym czasem n asi pobratym cy http://rcin.org.pl/ifis

272

D

z ie ł a f il o z o f ic z n e

biją się ze sobą, Szw ajcarzy biją Szw ajcarów , b racia biją braci; rozpoznają się w bitwie, b iorą do niewoli albo za ­ bijają bez w yrzutów su m ien ia, bo ja k iś w ład c a płaci za m orderstw a. Przypuśćm y, że praw o n a tu ra ln e nie zostało n a d a n e zwierzętom , ale co z tego w ynika? Człowiek nie został ulepiony z cenniejszej gliny; n a tu ra u ży ła tylko je d ­ nego ciasta, a d o d ała jedynie innych drożdży. Je śli więc zwierzę nie pogwałciło swego w ew nętrznego poczucia, o którym mówię, albo raczej jeśli zostało go pozbaw ione, to z konieczności człowiek w inien znaleźć się w tej sam ej sytuacji. Ale w takiej sy tu acji żegnaj praw o n a tu ra ln e , żegnajcie w szystkie piękne tra k ta ty , które o n im n a p is a ­ no! Całe królestw o zw ierząt byłoby tego p raw a w ogóle p o ­ zbaw ione. I n a odw rót, jeśli człowiek nie m oże zrezygno­ w ać z odróżnian ia (jeśli zdrowie pozw ala m u być p an em siebie) tych, którzy s ą uczciwi, ludzcy, cnotliw i, od tych, którzy nie są ani ludzcy, an i cnotliwi, an i nie są zacny­ mi ludźm i, to łatwo je s t odróżnić, co je s t w ystępkiem lub cn o tą n a podstaw ie przyjem ności albo w s trę tu b ęd ące­ go ich n a tu ra ln y m sk u tk iem . W ynika stą d , że zw ierzęta utw orzone z tej sam ej m aterii, której zab rak ło może tylko odpowiedniego sto p n ia ferm entacji, by we w szystkim do­ rów nać człowiekowi, w inny korzystać z tych sam y ch przy­ wilejów w spólnych dla całego św iata zwierzęcego, a tym sam ym nie m a duszy an i su b sta n c ji czującej pozbawionej w yrzutów sum ienia. Dla p o p arcia tych wywodów w zm oc­ nię ją dalszą refleksją. Praw a n aturaln eg o zniszczyć nie m ożna. Jego piętno je s t ta k silne u w szystkich zwierząt, że nie w ątpię, aby n a j­ dziksi i najbardziej o k ru tn i ludzie nie przeżywali m om en­ tów żalu i skruchy. Sądzę, że dzika dziewczyna z C halons w Szwajcarii m iała w ew nętrzne poczucie zbrodni, jeśli p raw dą jest, że pożarła w łasn ą sio strę31.To sam o m ożna 31 Dziewczyna z C halons - jed en z licznych przykładów człowieka wychowanego jakoby w lesie ze zwierzętami. Przykład te n służył u z a ­ sad n ien iu możliwości umysłowego rozwoju człowieka tylko w społe­ czeństwie. La Mettrie pisze o tym w Naturalnej histońi duszy. http://rcin.org.pl/ifis

C z ł o w ie k

273

m aszyna

rzec o w szystkich, którzy popełniają zbrodnie naw et nie­ św iadom ie albo pod wpływem zbyt wielkiego tem p eram en ­ tu; m yślę o G ustaw ie z O rleanu, który nie mógł pow strzy­ m ać się od kradzieży; o pewnej kobiecie mającej tę sam ą m anię podczas ciąży - m anię odziedziczoną przez jej dzieci; 0 kobiecie, k tó ra będąc w tym sam ym stanie zjadła swoje­ go m ęża; o innej, k tó ra zam ordow ała swe dzieci, soliła je w beczce i ja d ła codziennie ja k głowiznę; o córce złodzieja-ludożercy, k tó ra w w ieku d w u n astu lat sam a sta ła się ludożerczynią, chociaż po stracie ojca i m atki w pierwszym roku życia była wychow yw ana przez przyzwoitych ludzi; nie chcę ju ż mówić o tylu innych przykładach m nożonych przez n aszy ch badaczy; wszystkie one dowodzą, że tysiące w ad i cnót przechodzą drogą dziedziczenia z rodziców n a dzieci, podobnie ja k przechodzą z m am ki n a karm ione jej m lekiem oseski. Mówię więc i podkreślam , że w większości przypadków ci nieszczęśnicy nie czują od razu ogrom u wy­ stęp k u . Bulim ia albo wieczny głód może n a przykład zagłu­ szyć w szelkie uczucie; je s t to m an ia żołądka zm uszająca do zaspokojenia głodu. J a k wielkich wyrzutów sum ienia doznają je d n a k owe kobiety, które doszedłszy do siebie 1 ja k gdyby otrzeźwiałe przypom inają sobie m orderstw o popełnione n a osobie, k tóra była im najdroższa! J a k a ż to dla n ich k a ra za mimo woli popełnione zło, którem u nie mogły się oprzeć i którego świadom ości nie miały. Sędziom je d n a k ta k a k a ra nie w ystarcza. J e d n ą z tych kobiet łam a­ no kołem i spalono, in n ą pochow ano żywcem. Wiem, cze­ go w ym aga in teres społeczeństw a. Można by je d n a k sobie życzyć, aby sędziam i byli biegli lekarze. Tylko oni mogliby odróżnić przestępcę niewinnego od winnego. Je śli rozum je st niew olnikiem wykolejonego zm ysłu lub szaleństw a, to w ja k i sposób może człowiekiem rządzić? Je śli je d n a k zbrodnia niesie ze sobą swoją w łasn ą karę mniej lub bardziej bardziej o k ru tn ą, jeśli naw et uporczywy i najbardziej b arb arzy ń sk i naw yk nie może od razu u s u ­ nąć sk ru ch y z serc najbardziej nieludzkich winowajców; jeśli dręczy ich pam ięć popełnionych zbrodni, to po co przerażać w yobraźnię słabych um ysłów piekłem , d u cham i http://rcin.org.pl/ifis

274

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

piekielnymi, otchłaniam i mniej rzeczywistymi niż o tch łań Pascala*. Czy potrzeba uciekać się do bajek - ja k to powie­ dział w dobrej wierze pewien papież - by dręczyć nieszczęs­ nych skazanych, ta k ja k gdyby nie byli w ystarczająco u k a ra n i przez w łasne sum ienie, które je s t ich pierwszym katem . Nie chcę przez to powiedzieć, że wszyscy przestępcy są niesprawiedliwie karani; sądzę tylko, że ci, których wola została zdepraw ow ana, a sum ienie przygłuszone, u k a ra ­ ni zostali przez swoje w yrzuty sum ienia, kiedy w racali do przytom ności. Są to w yrzuty - ośmielę się jeszcze dodać - od których n a tu ra w inna była w tym przypadku uw olnić tych nieszczęśników , popchniętych do zbrodni przez fatal­ n ą konieczność. Na próżno zbrodniarze, ludzie źli, niewdzięczni, którzy nie słu ch ają natury, nieszczęśni i niegodni św iatła dzienne­ go tyrani, sta ra ją się spraw ić sobie ze swego b arbarzyństw a o k ru tn ą przyjemność; m ają oni również m om enty spokoju i refleksji, kiedy sum ienie pow staje ja k mściciel, oskarża ich i skazuje n a niem al ustaw iczne zadaw anie sobie ran w łasnym i lękami. Kto dręczy innych, sam się dręczy, a zło, które odczuje, będzie m iarą zła w yrządzanego innym . Z drugiej strony je s t tyle przyjem ności w czynieniu d o ­ bra, w odczuw aniu i rozpoznaw aniu dobra, którego się do­ znało, tyle zadow olenia w praktykow aniu cnoty, że u w a­ żam za w ystarczająco ukaranego tego, kto m a nieszczęście nie być cnotliwym. Nie zostaliśm y pierwotnie stw orzeni, by być uczonym i; staliśm y się nim i być może n a sk u te k nadużycia zdolności organicznych i staliśm y się ciężarem p ań stw a karm iącego * Będąc w towarzystwie przy biesiadnym stole m usiał mieć z a ­ wsze osłonę z krzeseł albo kogoś siedzącego z lewej strony, aby z a ­ słonić sobie potw orną otchłań, do której bał się w paść, aczkolwiek m iał świadom ość, że ta otchłań była om am em . Jak że przerażający był to sk u tek wyobraźni albo szczególnego krążenia w jednym z płatów mózgowych; z jednej strony był geniuszem , a z drugiej szaleńcem . Szaleństwo i m ądrość miały osobny przedział albo p łat w połowie od­ dzielony przez w yrostek sierpowaty. Z której strony przechylał się on w k ieru n k u Port-Royal? http://rcin.org.pl/ifis

C

275

z ł o w ie k m a s z y n a

m nóstw o leniów, których próżność uhonorow ała m ianem filozofów . N atu ra stworzyła n a s w szystkich wyłącznie po to, abyśm y byli wszyscy szczęśliwi - wszyscy, od pełzają­ cego ro b ak a aż do znikającego w ch m u rach orła. Dlatego d a ła w szystkim zwierzętom ja k ą ś porcję praw a n a tu ra ln e ­ go, porcję mniej lub bardziej w yśm ienitą w zależności od zachow ania się organów oraz ich przystosow ania u każde­ go zwierzęcia. J a k teraz określić prawo n atu raln e? J e s t to uczucie po­ uczające n as, czego nie powinniśm y czynić, bo nie chcieliby­ śmy, aby n am czyniono ta k samo. Ośmielę się dorzucić do tego pospolitego pojęcia, że - ja k mi się wydaje - to uczucie je st tylko swojego rodzaju strachem albo lękiem jednakow o zbawczym dla gatunku, ja k i dla jednostki; być może prze­ cież, że oszczędzamy sakiewkę i życie innych tylko dlatego, że chcem y zachować dobra, honor i życie podobni Iksjonom 32 chrześcijaństw a kochającym Boga i hołdującym tak wielu cnotom urojonym tylko dlatego, że boją się piekła. Widzicie więc, że praw o n a tu ra ln e je s t tylko w ew nętrz­ nym odczuciem , które należy jeszcze do w yobraźni, ja k wszelkie inne stan y świadomości, do których zaliczamy myśl. W konsekw encji nie zakłada ono w sposób oczywisty an i w ychow ania, ani objawienia, ani ustaw odaw cy, chyba że zechcem y je m ieszać z praw am i społecznymi, ja k to ro­ b ią w sposób śm ieszny teologowie. Oręż fanatyzm u może zniszczyć tych, którzy te praw dy głoszą, ale sam ych tych praw nie przemoże. Nie podaję w w ątpliwość istnienia Istoty Najwyższej; przeciwnie, wydaje mi się, że je st ono w najwyższym sto p ­ n iu praw dopodobne. Ponieważ je d n a k istnienie to nie do­ wodzi ludzkiej potrzeby k u ltu , je st to praw da teoretyczna n iem ająca zastosow ania w praktyce; tym sposobem , ja k to m ożna stwierdzić po wielu dośw iadczeniach, religia nie zak ład a doskonałej uczciwości, a te sam e racje pozwalają myśleć, że ateizm jej nie wyklucza. 32 Iksjon - mityczny król Tesalii, który spłodził centaurów z c h m u ­ rą w przekonaniu, że m iał sto su n e k z boginią Herą. http://rcin.org.pl/ifis

276

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Któż zresztą wie, czy racja istn ien ia człow ieka nie tkwi w sam ym jego istnieniu? Być może został on rzucony przy­ padkiem w jakim ś punkcie pow ierzchni Ziemi, ale nie w ia­ dom o ja k i dlaczego; wiadomo tylko, że m u si żyć i u m ie­ rać podobny owym grzybom, które pojaw iają się z d n ia n a dzień albo kwiatom okalającym rowy i roślinom pokryw a­ jącym m ury. Nie gubm y się w nieskończoności, bo nie je steśm y stw o­ rzeni po to, by mieć o niej najm niejsze pojęcie; nie jesteśm y abso lu tn ie w stanie powrócić do początku rzeczy. Dla n a ­ szego spokoju je st obojętne, czy m ateria je s t w ieczna, czy też została stworzona; czy Bóg istnieje czy też nie. Jak ież to szaleństw o ta k bardzo się dręczyć z pow odu tego, co nie je s t możliwe do poznania i co nie uczyniłoby n a s bardziej szczęśliwymi, gdybyśmy się z tym uporali. Powiadają mi jednak: czytajcie w szystkie dzieła Fenelonów, Nieuwentytów, Abbadiech, Derham ów , Rayów itd .33 No i cóż? Czego mnie n au czą albo raczej czego nauczyły? To s ą tylko n u d n e powtórzenia gorliwych pisarzy, z których je ­ den dorzuca do drugiego jedynie pustosłow ie bardziej zd at­ ne do um acn ian ia niż podw ażania fundam entów ateizm u. Bogactwo dowodów czerpanych z w idow iska n atu ry 34 nie 33 La Mettrie wymienia przedstaw icieli teologii n atu raln ej: F ran ­ çois Fénelon (1651-1715), arcybiskup C am brai, kw ietysta, a u to r Dé­ monstration de l’existence de Dieu, tirée de la connaissance de la na­ ture, A m sterdam 1712; B ernard van N ieuventtijd (albo Nieuwentyt), (1654-1718). La Mettrie znał jego dzieła w języku fran cu sk im , m .in. L ’existence de Dieu démontrée p a r les merveilles de la nature, A m ster­ dam 1727; Jac q u e s Abbadie (1654-1727), teolog p ro testan ck i, a u to r m .in. Le triomphe de la Providence et de la religion, A m sterdam 1722. La M ettrie naw iązuje do jego Traité de la vérité d e la religion chré­ tienne, R otterdam 1684; William D erham (1654-1727), angielski fizyk i teolog. W języku francuskim ukazały się: Théologie astronomique, Paris 1729 oraz Théologie physique ou Démonstration de l’existence et d e s attributs de Dieu tirée des oeuvres de la création, R otterdam 1726; J o h n Ray (1627-1705). W języku francuskim u k azało się jego główne dzieło: L’existence et la sa g esse de Dieu m anifestées dans les oeuvres de la création, U trecht 1714. (1 wyd. ang. 1691). 34 Aluzja do dzieła Antoine P luche’a. Por. przypis 9. http://rcin.org.pl/ifis

C

2 77

z ł o w ie k m a s z y n a

dodaje im większej mocy. S am a tylko budow a palca, u ch a, oka, je d n a tylko obserw acja Malpighiego35 dowodzi w szyst­ kiego, a przynajm niej o wiele lepiej niż cały D escartes i Malebranche, a pozostali nie dowodzą niczego. Deiści, a naw et chrześcijanie, w inni więc zadowolić się spostrzeżeniem , że w całym świecie zwierzęcym te sam e cele osiąga się przez nieskończoną ilość różnych środków, chociaż są doskonale geom etryczne. Ja k im i bowiem silniejszymi środkam i moż­ n a pow strzym ać ateistów ? Praw dą je st, że jeśli mój rozum m nie nie zwodzi, to człowiek i cały w szechśw iat zdają się być przeznaczone do tych sam ych celów. Słońce, powietrze, woda, budow a, form a ciała - w szystko to odbija się w oku ja k w lustrze, które w iernie przedstaw ia wyobraźni przedm ioty odm alo­ w ane w nim w edług praw , jak ich w ym aga ta nieskończo­ n a różnorodność ciał widzialnych. W budow ie u c h a zn aj­ dziemy wszędzie u d erzającą rozm aitość; odm ienna jego budow a u człowieka, zwierząt, ptaków i ryb nie powoduje różnego sposobu jego używ ania. Każde ucho je s t zbudo­ w ane z ta k ą sa m ą m atem atyczną dokładnością, że służy tem u sam em u celowi, jak im je s t słuchanie. Czy przypadek - pyta d eista - byłby w ystarczająco wielkim geom etrą, aby różnicując w edług w łasnego u p o dobania dzieła, za których a u to ra uchodzi, mógł mimo owej różnorodności osiągnąć jed en cel? D eista w ym ienia jeszcze części zaw arte w or­ ganizmie zw ierząt i przeznaczone w sposób oczywisty do przyszłego użytku: m otyla w gąsienicy, człowieka w żyjąt­ k u sperm atycznym , całego polipa w każdej ze swych czę­ ści, zastaw kę w otworze owalnym, płuco w płodzie; zęby w dziąsłach; kości tw ardniejące w płynach, od których się oddzielają i k rzep n ą w sposób niezrozum iały. Zwolennicy tego poglądu nie zaniedbując niczego, aby wykazać jego prawdziwość, nie u s ta ją nigdy w grom adzeniu dowodów, chcą w ykorzystać w szystko, naw et w pewnych przypad­ 35 Marcello M alpighi (1628-1694), włoski biolog, p rek u rso r m ikroanatom ii. O dkrył krążenie krwi w naczynkach kapilarnych. Prowadził b ad an ia w zakresie embriologii. http://rcin.org.pl/ifis

278

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

k ach słabość um ysłu. Spójrzcie - pow iadają - n a takich ludzi ja k Spinoza, Vanini, D esbarreaux, B oindin36, n a tych apostołów, którzy przynoszą deizmowi więcej zaszczytu niż krzywdy. S tan ich zdrowia stał się m iernikiem ich niew ia­ ry37. Rzadko się zdarza - dodają ci deiści - żeby ludzie nie 36 Nicolas Boindin (1676-1751). Sylvain M aréchal pisze o nim w Dictionnaire d es athées anciens et modernes, Paris a n VIII (1800), s. 45: „głosił publicznie ateizm. Odmówiono m u pochów ku”. T ak było istotnie. Wiadomo też, że był członkiem Académie des In scrip tio n s et B elles-lettres, ale otwarcie głoszony ateizm spowodował, że nie przyję­ to go do Akademii Francuskiej. Boindin zajm ował się głównie teatrem . Pisał też sztuki teatralne. O statn ia z nich Le port de m er (Vienne 1752) u k azała się ju ż po jego śmierci. Był autorem i znaw cą w olnom yślnych kupletów zasłyszanych głównie w słynnej literackiej kaw iarni Proko­ p a w Paryżu. Również pośm iertnie i za granicą ukazały się jego Mé­ moires pour servir à l’histoire d es couplets, Bruxelles 1752. Podobne kuplety krążyły później również o nim i o La M ettriem, jak o że obaj byli ateistam i i obaj zm arli w 1751 roku. Je d e n z nich zaczyna się od słów naw iązujących niewątpliwie do niniejszego fragm entu C złow ieka m a szyn y: „Deux apôtres de l’athéism e, La M ettrie et Boindin p a sse n t a u som bre bord”. (Dwaj apostołowie ateizm u przeszli n a ciem ny brzeg Styksu). Zob. J o h n S. Spink, La libre p en sée française de G assendi à Voltaire, Paris 1966, s. 332. Giulio C esare Vanini (1585-1619), filozof włoskiego odrodzenia, m aterialista i ateista. Spalony n a stosie w 1619 roku. Por. Andrzej Nowicki, Centralne kategorie filozofii Vaniniego, W arszaw a 1970 oraz Vanini, W arszaw a 1987. Jac q u e s Vallée des B arreaux (1599-1673, poeta epikurejczyk związany z kręgiem Théophile’a de Viaux. Nie był ateistą. La Mettrie myli go z jego przodkiem („stryjecznym dziadkiem ”) Geoffroyem de la Vallée (1540-1574) autorem wolnomyślnego tra k ta tu : Szczęśliw ość chrześcijan albo bicz w iary wydanego później pod tytułem O sztu ­ ce niewierzenia w nic. Por. M arian Skrzypek: Geoffroy de la Vallée, „Euhem er” 1968, n r 2, s. 89-95 (tamże polski przekład jego utw oru). Geoffroy de la Vallée został spalony razem ze swoją k siążk ą w Pa­ ryżu w 1574 roku. O J.Vallée D esbarreaux pisał Sylvain M aréchal w Dictionnaire d es athées anciens et modernes, Paris an VIII (1800), s. 495, że niewiarę odziedziczył po przodku. W świetle nowszej literatu ry okazuje się, że był to tylko domysł. Por. J o h n S. Spink, Libertynizm francuski od Gassendiego do Voltaire’a, W arszaw a 1974, s. 3 6 7 -3 6 8 . 37 Aluzja do wypowiedzi przypisywanej D esbarreaux, „który wie­ rzył w Boga tylko wtedy, kiedy był chory”. Por. Sylvain M aréchal, Dic­ tionnaire des athées anciens et modernes, cyt. wyd., s. 495. http://rcin.org.pl/ifis

C

279

z ł o w ie k m a s z y n a

wyrzekali się ateizm u z chwilą, gdy nam iętności sła b n ą wraz z ciałem będącym ich narzędziem . Oto zapewne wszystko, co m ożna powiedzieć w obronie istnienia Boga, chociaż o statn i argum ent je st błahy, jako że owe naw rócenia są krótkotrw ałe, a um ysł w raca p ra ­ wie zawsze do daw nych poglądów i kieruje się logiką od chwili odzyskania lub raczej odnalezienia sił w racających razem z siłam i ciała. W każdym razie zdarza się to częściej, niż sądzi lekarz D iderot38 w swoich M yślach filozoficznych, utworze znakom itym , który nie przekona żadnego ateisty. Cóż bowiem odpowiedzieć człowiekowi, który mówi: „Nie znam y wcale przyrody. Przyczyny ukryte w jej łonie mogły w szystko stworzyć”. Spójrzcie teraz n a polipa Trembleya: czy nie zawiera on w sobie przyczyn własnej regeneracji? Czy ab su rd em byłoby więc myśleć, że istnieją przyczyny fi­ zyczne, przez które wszystko zostało stworzone, i z którym i cały łań cu ch zjawisk zachodzących w wielkim wszechświecie je st powiązany i im przyporządkowany, że nic co się zdarza, nie może się nie zdarzyć. Tylko nieznajom ość tych przyczyn, i to nieznajom ość absolutnie nie do przezwycię­ żenia k azała nam uciec się do Boga, który wedle pewnych pisarzy nie je st naw et bytem abstrakcyjnym . Tak więc znie­ sienie przypadku nie oznacza u zasad n ien ia istnienia Istoty Najwyższej, albowiem może istnieć jeszcze coś innego niż przypadek i Bóg; myślę o przyrodzie, której badanie może pom nażać tylko niedowiarków, ja k tego dowodzi sposób m yślenia w szystkich jej usatysfakcjonow anych badaczy. Ciężar w szechśw iata nie może więc zachwiać prawdziwym ateistą, ani też go zmiażdżyć; wszystkie zaś te po tysiąc 38 D enis Diderot (1713-1784) nie był lekarzem , ale przełożył Ro­ berta J a m e s a Médicinal Dictionary (London 1743-1745) i wydał jako Dictionnaire universel de médecine (Paris 1745-1748). Na uwagę za­ sługuje zainteresow anie się pierwszym filozoficznym dziełem D iderota i pochlebna o nim wypowiedź La Mettriego, aczkolwiek D iderot opie­ rając się n a literaturze medycznej bronił jeszcze wówczas stanow iska deizm u. La Mettriego połączył z Diderotem wspólny los. W 1746 roku Parlam ent Paryża skazał n a spalenie jego Naturalną historię du szy oraz Myśli filozoficzne Diderota. http://rcin.org.pl/ifis

280

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

razy pow tarzane dowody n a istnienie Stwórcy, dowody staw iane wyżej od sposobu m yślenia n am podobnych są oczywiste, przy najdalej posuniętym szerm ow aniu tym a r ­ gum entem tylko dla antysceptyków albo dla tych, którzy m ają zbyt wiele zaufania do własnego rozum u, by uwierzyć wedle pewnych oznak, którym - ja k widzicie - ateiści m ogą przeciwstawić inne równie mocne, ale ab solutnie im prze­ ciwstawne. Jeśli bowiem jeszcze raz zwrócimy się do przy­ rodników, to powiedzą nam , że te sam e przyczyny, które za spraw ą chem ika i dzięki przypadkowym m ieszaninom do­ prowadziły do sporządzenia pierwszego lu stra, to za spraw ą przyrody wytworzyły lu stro wody służące prostej pasterce; że ru ch podtrzym ujący istnienie św iata mógł również ten św iat stworzyć, że każde ciało zajęło w przyrodzie w yzna­ czone m u miejsce, że powietrze m usiało otoczyć ziemię n a tej sam ej zasadzie, k tóra spowodowała, że żelazo i inne m e­ tale wytworzyły się w jej w nętrzu, że słońce je st wytworem ta k sam o natu raln y m ja k elektryczność, że nie zostało ono stworzone dla ogrzewania ziemi i jej m ieszkańców , których niekiedy przypieka, podobnie ja k deszcz powoduje kiełko­ w anie ziaren, ale niekiedy je niszczy, że zwierciadło i lu stro wody nie zostały bardziej stworzone po to, by się w nich przeglądać niż wszystkie ciała polerow ane m ające te sam e właściwości. Podobnie mogliby twierdzić, że oko je s t zwier­ ciadłem , w którym d u sza może oglądać obrazy przedm io­ tów takich, jakie te ciała przedstaw iają, tylko że nie m a do­ wodów n a to, że ten narząd nie został stworzony specjalnie dla takowej kontem placji, ani też specjalnie um ieszczony w orbicie, że wreszcie mogłoby się ta k stać, że L ukrecjusz39, lekarz Lamy’ego40 i wszyscy epikurejczycy daw ni i w spół­ 39 Por. Lukrecjusz, O naturze w szechrzeczy, ks. IV, w. 8 2 5 -8 2 5 , W arszaw a 1957, s. 149: „Nie myśl, że po to zostały stworzone człowie­ k a oczy, abyś patrzył...”. 40 G uillaum e Lamy (1644-1682), w ykładow ca paryskiego W ydzia­ łu Medycyny, a u to r Discours anatomiques, Rouen 1675. W swych dziełach nawiązywał do epikureizm u. Za Lukrecjuszem głosił antyfinalizm. Obszerniej o jego poglądach zob. Sergio Landucci, Epicureis­ mo e antifinalismo in Guillaume Lamy, „Rivista critica di Storia délia http://rcin.org.pl/ifis

C

281

z ł o w ie k m a szy n a

cześni mieli rację twierdząc, że oko widzi tylko dlatego, że m a sw oistą budow ę i że zostało odpowiednio umieszczone; że nie je s t niemożliwe, aby ten cudowny organ został zb u ­ dow any i um ieszczony inaczej, bo to je st zgodne z u sta lo ­ nym i raz n a zawsze regułam i ru ch u , jakim i przyroda się kieruje przy tw orzeniu ciał i ich rozwoju. Oto arg u m en ty za i przeciw oraz sk ró t w ażnych r a ­ cji, któ re od wieków dzielą filozofów. Nie staję po niczyjej stronie. Non nostrum inter vos tantas componere lites41. To w łaś­ nie rzekłem jednem u z moich przyjaciół Francuzów równie otw artem u sceptykowi ja k ja, człowiekowi wielkich zasług i godnem u lepszego losu. Dał mi n a to wielce osobliwą odpo­ wiedź. Praw dą je st - rzekł - że żadne pro i contra nie powin­ no niepokoić filozofa, który widzi, że nic nie zostało dowie­ dzione jeszcze wystarczająco, aby wymóc jego przyzwolenie, bo każde twierdzenie pozytywne w ysunięte przez jed n ą stronę ulega natychm iast zaprzeczeniu przez drugą. Mimo to - dorzucił - ludzie nie będą szczęśliwi, póki nie zostaną ateistam i. Oto, jakie były argum enty tego niecnego człowie­ ka: gdyby ateizm przyjął się powszechnie, wszelkie odm iany religii byłyby unicestw ione i wyrwane z korzeniami. Koniec wtedy z wojnam i religijnymi, koniec z rycerzami Niepokala­ nej, rycerzam i okrutnym i. N atura skażona świętą trucizną odzyskałaby swoje praw a i pierw otną czystość. Śmiertelnicy spokojni, głusi n a głosy z zewnątrz, słuchaliby tylko spon­ tanicznych rad swojego głosu wewnętrznego - jedynego, którego bezkarnie się nie lekceważy, jedynego, który może poprowadzić do szczęścia przyjemnymi ścieżkami cnoty. Takie je s t prawo n atu ry , a kto go ściśle przestrzega, je st zacnym człowiekiem42 i zasługuje n a zaufanie całego ro­ Filosofia” 1978, vol. 33, s. 153-167 oraz Ann Thom son, Guillaume Lamy et l’âme matérielle, „Dix-huitieme Siècle” 1992, s. 63-71. 41 Nie nam to pośród was uśm ierzać takie wielkie spory. Wergiliusz, Bukoliki, Ekloga III, w. 108. 42 W oryginale honnête homme. La Mettrie podejm uje więc i rozwija koncepcję zacnego człowieka, który może być cnotliwy bez religijnych nakazów . Koncepcję tę upow szechniali libertyni XVII i XVIII wieku. http://rcin.org.pl/ifis

282

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

dzaju ludzkiego. Kto zaś ściśle się do niego nie stosuje, n a próżno stw arza zew nętrzne pozory innej niż ta religii. J e s t oszustem i hipokrytą, do którego nie m am zaufania. Po tym w szystkim niech sobie próżne pospólstwo myśli inaczej; niech twierdzi zuchw ale, że nie m a uczciwości bez wiary w objawienie - słowem, że potrzebna je st jakakolw iek religia, tylko nie religia Natury. O, godna pożałow ania nędzo myśli ludzkiej! J e d n a k my nie zabiegam y o poklask gm inu. Kto wznosi w swym sercu ołtarze dla p rzesądu, urodził się po to, by wielbić idole, a nie po to, by wielbić cnotę. Jeśli je d n a k wszystkie zdolności duszy zależą ściśle od mózgu i całego ciała, jeśli są rezultatem jego organizacji, to m am y do czynienia z m aszyną wielce oświeconą. Gdyby też jedynie człowiek otrzym ał w sp a d k u praw o n atu ra ln e, to czyż nie pozostaw ałby m aszyną? Miałby trochę więcej kółek i sprężyn niż u najdoskonalszego zwierzęcia, mózg położony stosunkow o bliżej serca i dlatego otrzymywałby więcej krwi - i cóż jeszcze? Nieznane przyczyny powodo­ wałyby ciągle ową su b te ln ą św iadom ość, k tó rą ta k łatwo urazić, owe wyrzuty sum ienia, które nie są obce m aterii podobnie ja k m yślenie, słowem całą tę różnicę, ja k a zach o ­ dzi między człowiekiem a zwierzęciem. Czyżby więc organi­ zacja w ystarczała dla w yjaśnienia w szystkiego? Tak i sto ­ kroć tak. Skoro m yśl rozwija się razem z organam i ciała, to dlaczego m ateria, z której są złożone, nie byłaby n a n ią p o d atn a z chwilą, gdy zdobyła zdolność odczuw ania? D usza je st więc p u s tą nazw ą, niezw iązaną z żadnym określonym pojęciem i dlatego zdrowy rozsądek w inien nim się posługiw ać tylko dla określenia części ciała, k tó ra w n a s myśli. Przyjm ując zasadę najm niejszego ru ch u , cia­ ła ożywione m ają wszystko co im potrzeba, aby p oruszać się, czuć, myśleć, podlegać sk ru sze, słowem działać jak o byt fizyczny oraz zależny od niego byt duchow y. Nie snujem y przypuszczeń; jeśli ktoś sądzi, że nie w szystkie tru d n o ści zostały ju ż przezwyciężone, to może Por. E. Bury, Littérature et politesse. L’invention de l’honnête homme, 1580-1750, Paris 1996. http://rcin.org.pl/ifis

C

283

z ł o w ie k m a s z y n a

sięgnie do wyników dośw iadczeń, które przekonają go ostatecznie. 1. Ciało każdego zwierzęcia drga po jego śm ierci i to tym dłużej, im zim niejszą m a krew i mniej wydziela potu; za przykład m ogą służyć żółwie, jaszczurki, węże itd. 2. Mięśnie oddzielone od ciała k u rczą się po ukłuciu. 3. Je lita zachow ują długo ru ch perystaltyczny albo ro­ baczkowy. 4. Zwykłe w strzyknięcie ciepłej wody ożywia - według Cow pera43 - serce i m ięśnie. 5. Serce żaby w ystawione n a słońce i położone n a stole albo n a ciepłym i talerzu p o ru sza się przez ponad godzinę po oddzieleniu go od ciała. Je śli m a się w rażenie, że jego ru c h u s ta ł bezpow rotnie, w ystarczy je ukłuć, a m ięsień ten zacznie znów bić. Harvey44 dokonał tego samego spostrze­ żenia obserw ując ropuchy. 6 . K anclerz Bacon, au to r z pierwszej półki, pisze w swo­ jej Historii i życia i śmierci45 o człowieku osądzonym za zdradę, k tó rem u otw arto pierś, wyjęto serce i w rzucono do ognia; te n m ięsień wyskoczył najpierw n a w ysokość pół­ torej stopy, potem zaś tracąc siły podskakiw ał za każdym razem ju ż nie ta k wysoko przez siedem do ośm iu m inut. 7. Weźcie kurczątk o jeszcze nie w yklute z jajk a, wyj­ mijcie m u serce, a zauważycie te sam e zjaw iska w w aru n ­ k ach niem al identycznych. Sam o ciepło oddechu ożywia p tak a, który ju ż zaczął się d u sić pod pom pą pneum atycz­ ną. Podobne dośw iadczenia, które zawdzięczamy Boyle’owi i Stenonow i46, były przeprow adzone n a gołębiach, psach, 43 William Cowper (1666-1709) angielski chirurg i anatom . Chodzi o jego Myotomia reformata: or A new administration o f all the muscles of humane body, London 1694, 2 wyd. London 1724. 44 William Harvey (1578-1657) przyrodnik i lekarz angielski, opi­ sał krążenie krwi w De motu cordis et sanguinis in animalibus (1628), rozdz. II. 45 F rancis Bacon, Historia vitae et mortis (1623). 46 R obert Boyle (1627-1691) znany angielski fizyk i chem ik; Nico­ las Stenon, Niels S ten sen (1638-1686) a u to r Elementorum myologiae specimen, seu musculi discriptio geométrica, Florentiae 1667. http://rcin.org.pl/ifis

284

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

królikach, których fragm enty serca poruszały się ja k cały organ. Podobne ruchy obserw ujem y n a odciętych łapach kreta. 8 . Podobne obserw acje poczyniono n a gąsienicach, ro­ bakach, pająkach, m u ch ach , węgorzach; zawsze p o ru sze­ n ia odciętych części sta ją się żywsze w ciepłej wodzie z po­ w odu wysokiej tem peratury. 9. Pewien pijany żołnierz jednym cięciem szabli pozba­ wił głowy indyka. Ten p ta k pozostał n a nogach, potem za­ czął chodzić i biegać, a napotkaw szy ścianę, odwrócił się, m ach n ął skrzydłam i próbując dalej biegać, aż wreszcie u padł. Kiedy był ju ż rozciągnięty n a ziemi, jego m ięśnie ciągle drgały. Oto co widziałem i łatwo zauw ażyć podobne zjawisko u m artw ych kotków lub piesków, którym odcięto głowę. 10. Pokrajane polipy nie tylko się p o ru szają, ale prze­ obrażają się w ciągu ośm iu dni w tyle zw ierzątek, n a ile części polip został pocięty. Przykro mi, że ten fak t nie zga­ dza się z teorią rozm nażania przyjętą przez przyrodników albo raczej cieszę się, że to odkrycie poucza n as, że nie n a ­ leży nigdy wyciągać pochopnie ogólnych w niosków naw et z najbardziej znanych i pew nych doświadczeń! Przytoczyłem więcej faktów niż potrzeba, aby dowieść niezbicie, że każda część ciała organicznego p o ru sza się zgodnie z w łaściw ą jej zasad ą, a w dośw iadczeniu tym nie m a zależności od nerwów, ja k to m a m iejsce w ru c h a c h św iadom ych, ponieważ ruchy, o które tu chodzi, d o k o n u ­ ją się, mimo że części, w których się przejaw iają, nie są związane z krążeniem krwi. Otóż, jeśli ta siła przejaw ia się naw et we fragm entach włókien, to serce, które sk ład a się z włókien szczególnie splecionych, w inno m ieć tę sam ą właściwość. Historia B acona nie była mi p otrzebna, aby się o tym przekonać. Łatwo było mi wytworzyć sobie pogląd n a tę spraw ę n a podstaw ie doskonałej analogii w budow ie se r­ ca człowieka i zwierząt, n astęp n ie zaś n a podstaw ie sam ej m asy serca ludzkiego, w której kryje się ru c h niewidzialny dla oka dlatego, że je st przytłum iony, i wreszcie dlatego, że w człowieku m artw ym w szystko je s t wystygłe i bezw ładne. http://rcin.org.pl/ifis

C

2 85

z ł o w ie k m a s z y n a

Gdyby sekcje wykonywano n a skazańcach, któiych ciała są jeszcze ciepłe, m ożna by zauważyć n a ich sercu takie sam e ruchy, jakie obserw uje się n a m ięśniach twarzy ludzi ściętych toporem . Z asad a ru ch u ciał całkowitych lub pociętych n a kaw ał­ ki odznacza się tym, że nie powoduje, ja k m niem ano, r u ­ chów chaotycznych, ale bardzo regularne i to u zwierząt ciepłokrw istych i doskonalszych, ja k u zim nokrw istych i mniej doskonałych. Nasi przeciwnicy nie m ają więc in ­ nych dowodów poza zaprzeczaniem tysiącom faktów, które każdy może zweryfikować. Gdyby mnie obecnie spytano, gdzie m ieści się owa siła w rodzona ciał, odpowiem, że najwidoczniej przebyw a w tym , co starożytni nazyw ają parenchym ą, czyli w m iąż­ szu poszczególnych części ciała ab stra h u jąc od żył, tętnic, nerwów - słowem w organizacji całego ciała; dlatego też k ażd a część zaw iera w sobie mniej lub bardziej żywe sp rę­ żyny stosow nie do naszych potrzeb. W niknijm y bardziej szczegółowo w owe sprężyny m a­ szyny ludzkiej. W szystkie ruchy w italne, anim alne, n a ­ tu ra ln e i autom atyczne dokonują się za ich spraw ą. Czyż nie m achinalnie ciało cofa się w przerażeniu n a widok nie­ oczekiwanej przepaści? Czyż powieki nie zam ykają się za­ grożone ciosem ? Czyż źrenica nie zwęża się przy silnym świetle dziennym , by chronić siatków kę, a rozszerza się nocą by móc widzieć przedm ioty? Czyż pory skóry nie za­ m ykają się m achinalnie zimą, by mróz nie dochodził do w nętrza naczyń? Czyż nie doznaje skurczów żołądek po­ drażniony przez truciznę, niewielką daw kę opium czy też w szystkie środki wymiotne? Czyż serce, tętnice, m ięśnie nie k u rczą się w czasie sn u ja k podczas czuw ania? Czy p łu ca nie pełnią funkcji m iecha pracującego n ieu stan n ie? Czy nie działają m achinalnie zwieracze pęcherza moczowe­ go, odbytu itd.? Czyż serce nie kurczy się silniej od innych m ięśni? Czy m ięśnie nie pow odują autom atycznej erek­ cji p rącia u mężczyzny i u sam ców zwierząt, które u d e ­ rzają się nim po brzuchu, czy owa erekcja nie w ystępuje u chłopców zdolnych ju ż by ją miewać, jeśli tylko ich organ http://rcin.org.pl/ifis

28 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zostanie pobudzony? Dowodzi to, by rzec przy okazji, że w tym członku działa szczególna mało jeszcze z n a n a sp rę­ żyna wywołująca skutki, które jeszcze m ało znam y mimo całej wiedzy anatom icznej. Nie będę się dłużej rozwodził n ad drobniejszym i sp rę­ żynam i ciała, które są pow szechnie znane. J e s t je d n ak w śród nich sprężyna bardziej su b teln a, bardziej cudow na, któ ra je w szystkie ożywia; je s t źródłem w szelkich naszych uczuć, przyjem ności, nam iętności, w szelkich naszych m y­ śli; mózg m a swoje m ięśnie, aby myśleć, ta k ja k nogi m ają m ięśnie, aby chodzić. Chciałbym pomówić o tej zasadzie pobudzającej i nadającej im pet, k tó rą H ipokrates nazy­ wa evoppcov (dusza). Ta za sad a istnieje, m a swoją siedzibę w mózgu u n asad y nerwów, poprzez k tó rą spraw uje sw ą władzę n ad całą resztą ciała. Tym się tłum aczy wszystko, co może być w yjaśniane łącznie z zaskakującym i sk u tk am i chorób wyobraźni. Nie chcąc zanudzać czytelnika n ad m iarem rzeczy szcze­ gółowych i tru d n y ch do przysw ojenia sobie, ograniczę się do małej liczby zagadnień i refleksji. Dlaczego n a przykład widok albo naw et pom yślenie o pięknej kobiecie spraw ia w n as odruchy szczególnych po­ żądań? Czy to, co dzieje się w pewnych w aru n k ach , bierze się z sam ej ich n atu ry ? Bynajmniej; raczej z k o n tak tu , ze swego rodzaju powinowactwa między tymi m ięśniam i a wy­ obraźnią. Tylko pierw sza sprężyna zostaje pobudzona przez bene placitum starożytnych, czyli przez w izerunek piękna, które pobudza in n ą sprężynę, pozostającą w uśp ien iu , za­ nim w yobraźnia jej nie obudzi. A jakim że to sposobem , jeśli nie przez w zbudzenie i ru ch krwi i tch n ień 47, które galopują z szybkością nadzw yczajną i w ypełniają ciała jam iste? 47 T chnienia anim alne, spińtus animales, esprits animaux, rzeko­ me fluidy lub wapory rozchodzące się po ciele, poprzez nerwy, które La Mettrie wyobrażał sobie jako „rurki” (tuyaux). Tłum aczym y ten wy­ raz jako „kanaliki”. Termin esprits animaux przejął La M ettrie poprzez B oerhaave’a z tradycji galenowskiej (pneuma, spiritus animales), które w postaci delikatnych m aterialnych k o rp u sk u ł były odpowiedzialne za myślenie. http://rcin.org.pl/ifis

C

287

z ł o w ie k m a s z y n a

Ponieważ istnieje ew identne połączenie między m a­ cicą a dzieckiem* i poniew aż tru d n o zaprzeczyć faktom podanym przez T u lp iu sa48 tudzież przez innych a u to ­ rów równie godnych w iary (nie m a w iarygodniej szych od nich), sądzim y, że przez to sam o połączenie płód odczu­ w a gw ałtow ność porywów m acierzyńskiej w yobraźni, ta k ja k m iękki w osk łatw o p o d atn y je s t n a odkształcanie; te sam e ślady albo zach cian k i m ogą odciskać się n a płodzie, jeśli naw et to je s t tru d n e do zrozum ienia mimo wywo­ dów B londela49 i jego zwolenników. Zw racam y tedy h onor M aleb ran ch e’owi, zbytnio w yszydzanem u za sw ą łatw o­ w ierność przez autorów , którzy nie obserw ow ali przyrody z dość blisk a i chcieli ją przyporządkow ać w łasnym po­ m ysłom 50. Spójrzcie n a p o rtre t słynnego Pope’a, tego V oltaire’a Anglików. Na jego obliczu m aluje się napięcie i siła jego geniuszu; je s t całe w konw ulsjach; oczy w ychodzą m u z orbit, brwi u n o sz ą się w górę w raz z m ięśniam i. D lacze­ go? Ano dlatego, że zakończenia nerwów p racu ją, a całe ciało m u si odczuw ać coś w rodzaju tru d n eg o porodu. Gdyby nie było jak iejś s tru n y w ew nętrznej pociągającej w ten sposób s tru n y zew nętrzne, to skądże mogłyby się wziąć w szystkie te zjaw iska? Przyjąć istnienie d u szy , by je w yjaśnić, oznaczałoby sprow adzić ru c h do d ziałan ia Ducha św iętego.

* Przynajmniej poprzez naczynia. A czy pewne jest, że nie przez nerwy? 48 Nicolas Tulp (1593-1674) lekarz holenderski, założyciel i wy­ kładow ca Szkoły Chirurgicznej w A m sterdam ie, a u to r Obseruationes medicae, Lugduni B atavorum 1739. R em brandt nam alow ał jego por­ tre t w Lekcji anatomii. 49 Ja m e s Blondel (zm. 1734), lekarz angielski, a u to r The Strength o f the Imagination o f Pregnant Women examinated, London 1727. W spom inając o jego zw olennikach La Mettrie miał n a myśli dzieło Isaaca Belleta: Lettres sur le pouvoir de l’imagination d es fem m es en­ ceintes, Paris 1745. 50 La Mettrie naw iązuje do Recherche de la vérité M alebranche’a, który rozwinął tam koncepcję tchnień anim alnych. http://rcin.org.pl/ifis

288

D

z i e ł a f il o z o f i c z n e

Je śli bowiem to, co myśli w moim mózgu, nie je st częś­ cią owego n arząd u , a w konsekw encji całego ciała, to d la­ czego kiedy kładę się spokojnie do łóżka i obm yślam plan dzieła albo oddaję się abstrakcyjnym rozw ażaniom , krew we m nie się zagrzewa? Dlaczego gorączka u m y słu prze­ chodzi do żył? Spytajcie o to ludzi z w yobraźnią, wielkich poetów, tych, których zachw yca dobrze o d d an e uczucie, którzy d ają się porw ać czarom n atu ry , praw dy albo cnoty. Na podstaw ie ich entuzjazm u, n a podstaw ie tego, co nam opowiedzą o swoich doznaniach, ze skutków będziecie s ą ­ dzić o przyczynach. Poznacie jed n o ść m a terialn ą człowieka n a podstaw ie harm onii, k tó rą Borelli51 jedyny anatom , po­ znał lepiej niż wszyscy leibnizjanie. Jeśli bowiem napięcie nerwów pow odujące ból je s t przyczyną gorączki m ącącej um ysł i pozbawiającej go woli; jeśli z kolei u m y sł zbyt prze­ męczony powoduje zab u rzen ia w ciele, rozpala traw iący ogień, który zabrał nam w ta k młodym w ieku Boyle’a; je ­ śli jakieś łaskotanie sk łan ia m nie do gorącego pragnienia tego, o czym nie m yślałem przed chwilą; jeśli z kolei pew ­ ne wyryte w mózgu w rażenia wyzwalają we m nie podobne św ierzbienia i pragnienia, to po co uznaw ać dwie przyczy­ ny, skoro istnieje oczywiście tylko je d n a? Na próżno byśm y się odwoływali do władzy woli. Na jed en jej n ak a z przypada sto jarzm , które m u si posłusznie dźwigać. I cóż to za cud, że ciało posłuszne je s t woli w stan ie zdrowia, skoro s tr u ­ m ień krwi i tch n ień do tego ją zm usza; wola m a pod swymi rozkazam i uniw ersalny legion filozofów żywszych niż bły­ skaw ica i zawsze gotowych n a jej usługi! Ponieważ je d n ak jej w ładza zaczyna się dzięki nerw om , to również przez nie spraw ow ać je przestaje. Czy najlepsza wola w yczerpane­ go k o ch an k a i najbardziej pilące p o żądania przyw rócą m u stracony wigor? Niestety, nie. Wola zostanie za to pierw sza u k a ra n a , gdyż zakładając pew ne okoliczności, nie je st w jej 51 Giovanni Alfonso Borelli (1608-1679), włoski m atem atyk, fizyk, fizjolog, anatom , lekarz. W De motu animalium, Hagae Comitum 1743, tłum aczył zjaw iska zachodzące w organizmie procesam i m echaniczny­ mi, fizycznymi i chemicznymi. F u n d ato r szkoły jatrom echanistycznej. http://rcin.org.pl/ifis

C

289

z ł o w ie k m a s z y n a

mocy nie pragnąć rozkoszy. To, co mówiłem o paraliżu itd., stosuje się również do tego przypadku. Zaskoczy w as żółtaczka? A czyż nie wiecie, że b arw a ciał zależy od koloru szkieł, poprzez które je oglądacie? Nie wiecie, że ja k i je s t kolor hum orów , ta k a je s t barw a przedm iotów , przynajm niej w odniesieniu do n as, k tó ­ rzy je steśm y igraszk ą ty siąca złudzeń? U suńcie je d n a k ów h u m o r w odnisty z gałki ocznej; skierujcie żółć n a jej n a tu ra ln y filtr, a wówczas d u sz a m ając inne oczy, b ę­ dzie w idziała n a żółto. Czy nie dzieje się podobnie, kiedy zdejm ujem y bielmo albo przestrzykujem y trąb k ę E u stach iu sza przyw racając w te n sposób wzrok i słu c h śle­ pym i głuchym ? Ileż to sp ry tn y ch szarlatan ó w uchodziło w czasach ciem noty za w ielkich cudotwórców! P iękna mi dusza, p otężna mi wola, k tó ra może działać tylko wedle przyzw olenia ciała i zm ieniająca g u sty wedle w ieku i go­ rączki! Czyż m ożna więc się dziwić, że filozofowie zawsze dbali o zdrowie ciała, by zachow ać zdrow ą duszę; że Pi­ tagoras ta k troskliw ie zalecał zachow anie diety, a Platon z a b ra n iał picia w ina? M ądrzy lekarze zaczynają od zale­ cenia przestrzeg an ia try b u życia odpow iadającego ciału, kiedy chodzi o kształtow anie u m y słu i podnoszenie go k u p oznaw aniu praw dy i cnoty; te sta ją się bowiem p u sty m dźwiękiem przy rozgardiaszu wywołanym ch o ro b ą oraz zgiełkiem pobudzonych zmysłów. E pikur, S o k rates i Pla­ ton próżno by nauczali, gdyby nie podaw ali zasad higieny. M oralność je s t bezużyteczna tam , gdzie nie tow arzyszy jej w strzem ięźliw ość. J e s t to źródło w szelkich cnót, ta k ja k nieum iarkow anie je s t źródłem występków. Czegóż n am jeszcze więcej potrzeba (a dlaczego też m iałbym się gubić w h istorii nam iętności, które d ają się w całości w y tłu m a­ czyć przez 8voppcov H ipokratesa), by dowieść że człowiek je s t zwierzęciem albo zespołem sprężyn n ak ręcający ch się w zajem nie, ta k że nie je steśm y w stan ie powiedzieć, w ja k im punkcie ludzkiego koła n a tu ra zaczęła działać? Je śli te sprężyny różnią się między so b ą tylko położeniem i sto p n iam i siły, nigdy zaś sw ą n a tu rą , to w k o n sek w en ­ cji d u sz a je s t tylko z a sa d ą ru c h u , albo w rażliwą częścią http://rcin.org.pl/ifis

29 0

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

m a te ria ln ą mózgu, który m ożna uw ażać bez obawy o po­ m yłkę za głów ną sprężynę całej m achiny, k tó ra wpływa w sposób dostrzegalny n a wszelkie inne, a naw et - ja k się wydaje - pow stała n a początku; tym sposobem w szystkie inne byłyby jedynie jej em an acją, ja k to zobaczym y n a podstaw ie p a ru obserw acji przeprow adzonych n a em brio­ n ac h , n a które się powołam . Ta n a tu ra ln a oscylacja, w łaściw a dla naszych m aszyn, której podlega każde włókno i, by ta k rzec, każdy elem ent w łóknisty, przypom ina ru c h w ahadła, który nie może do­ konyw ać się bez przerwy. Trzeba ją odnaw iać, w m iarę ja k słabnie, trzeba dodać jej sił, kiedy się w yczerpuje i o sła­ biać, jeśli przeszkadza jej n ad m iar siły i wigoru. I n a tym w łaśnie polega praw dziw a m edycyna. Ciało je st tylko zegarem , którego zegarm istrzem je st nowy sok odżywczy. Kiedy sok przenika do krwi, pierw szą tro sk ą przyrody je s t wywołanie pewnego rodzaju gorącz­ ki, k tó rą chem icy m yślący zawsze o tyglach chcieli uw ażać za ferm entację. Ta gorączka powoduje w zm ożoną filtrację tchnień, które m achinalnie ożywiają m ięśnie i serce, ta k ja k gdyby zostały przywołane z rozkazu woli. Oto m am y więc przyczyny albo siły życia, które u trzy ­ m ują w ten sposób przez sto lat ciągły ru c h części stałych i płynnych, który je st jednakow o potrzebny jednym i d ru ­ gim. Kto może je d n ak przewidzieć, czy części stałe odgry­ w ają w iększą rolę niż płynne, czy też odw rotnie. W szystko, co n a ten tem at wiemy, sprow adza się do przekonania, że działanie tych pierwszych byłoby zniweczone bez pomocy drugich. Płyny przez swój przepływ pobudzają i zachow ują elastyczność naczyń, od czego zależy z kolei ich w łasn a cyrkulacja. Dlatego po śm ierci n a tu ra ln a sprężyna każdej z tych su b stan cji je s t jeszcze w m niejszym lub większym stopniu silna, ale w zależności od resztek życia, które w so­ bie zachow uje, zanim ostatecznie nie przestanie działać. J e s t więc praw dą, że owa siła m ięśni zwierzęcych może zachow ać się i w zrastać dzięki sile krążenia, ale od niego nie zależy, gdyż nie w ym aga naw et całości jakiegoś członka lub n arząd u , ja k to ju ż widzieliśmy. http://rcin.org.pl/ifis

C

291

z ł o w ie k m a s z y n a

Wiem dobrze, że nie wszyscy uczeni ten pogląd podzielali, a szczególnie S tahl52 go lekceważył. Ten wielki chem ik chciał n as przekonać, że dusza je st jedyną przyczyną wszelkich n a ­ szych poruszeń. Mówił więc ja k fanatyk, a nie ja k filozof. C hcąc obalić hipotezę S tahla, nie trzeba aż ta k wielu wysiłków, jakie włożyli w to moi poprzednicy. W ystarczy rzucić okiem n a skrzypka. J a k a ż giętkość! Ja k a ż zręczność palców! Ich ruchy są ta k szybkie, że prawie nie widać ich płynności i następstw . Proszę więc, albo raczej wzywam zwolenników S tahla, aby mi powiedzieli oni, którzy w szyst­ ko ta k dobrze wiedzą, n a co stać n aszą duszę; ja k to je st możliwe, żeby wykonywała ta k wiele ruchów , które dzieją się od niej daleko i w ta k różnych m iejscach. To ta k ja k gdybyśm y wyobrazili sobie flecistę, który mógłby wykony­ wać św ietne kadencje n a niezliczonych otw orkach, których by nie znał i nie potrafił do nich przyłożyć palców. Powiedzmy je d n a k razem z H ecąuetem 53, że nie w szyst­ kim wolno chodzić do Koryntu. A dlaczego S tahl nie m iał­ by cieszyć się większymi względami jako człowiek, a nie chem ik i praktyczny lekarz? Ten szczęśliwy śm iertelnik 52 Georg E rn st Stahl (1660-1734), niemiecki chem ik, lekarz i filo­ zof. Twórca koncepcji w italistycznie zorientowanego anim izm u. Dla­ tego niechętnie odnosił się do jatrochem ii i jatrofizyki. Uznawał duszę za nieśw iadom y siebie pierw iastek życia i za siłę kierującą procesam i fizjologicznymi w ciele. 53 Philippe Hecquet (1661-1737), a u to r Novus medicinae conspec­ tus, Paris 1722. La Mettrie czerpał z jego dzieł opisy stanów patolo­ gicznych, zwłaszcza egzemplifikację napadów histerycznych u kobiet. Por. Lettre sur la conuulsionnaire en extase, ou la vaporeuse en rêve, b.m .w., 1736, gdzie Hecquet w yjaśnia stany ekstatyczne konwulsjonistek świętego M edarda, które „są pijane, ale nie od wina, tylko z powodu n ad m iaru soków erotycznych rozgrzewających się w ich w nętrznościach, m ącących mózg i przyćmiewających go w aporam i histerycznym i”, s. 27. H ecquet był bardzo pobożny i m iał skłonno­ ści do lansow ania paradoksalnych koncepcji i m etod leczenia. Alain René Lesage ośmieszył go w powieści Gil Bias jako doktora Sangrado, który sw ą działalnością doprowadził do spustoszeń w śród okolicznej ludności większych od epidemii. Aforyzm zaczerpnięty od H ecqueta pochodzi z Listów Horacego (I, XVI, w. 36): Non cuivis homini contigit adire Cońnthum. http://rcin.org.pl/ifis

292

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

m usiał otrzym ać in n ą duszę niż pozostali ludzie - duszę p ań sk ą, k tó ra nie zadow alając się w ładzą n ad m ięśniam i ruchów dowolnych trzym a bez tru d u stery w szystkich r u ­ chów ciała, mogąc je zawieszać, u sp o k ajać lub pobudzać wedle w łasnej woli! Przy takiej despotycznej metodzie, w ręk u której zn ajdują się niejako uderzen ia serca i praw a k rążenia krwi, koniec z gorączką, koniec z bólem, koniec ze znużeniem czy też wstydliwą im potencją lub przykrym priapizm em . D usza chce i oto sprężyny w praw ione w ru ch n ap in ają się lub odprężają. J a k mogły zepsuć się ta k szybko sprężyny w m aszynie stahlow skiej? Kto je s t pod opieką takiego lekarza, w inien żyć wiecznie. Z resztą S tahl nie je s t jedynym , który odrzucił zasadę oscylacji w ciałach organicznych. Największe naw et u m y­ sły nie zwróciły się k u niej chcąc w ytłum aczyć pracę serca, erekcję prącia itd. W ystarczy przeczytać choćby P odstaw y m ed ycyn y B oerhaave’a 54. Willis i P errau lt55, um ysły nie ta k wysokich lotów, ale pilni badacze przyrody (słynny profesor z Leydy znał ich tylko ze słyszenia i czytał ich tylko z drugiej ręki) woleli zakładać istnienie duszy rozlanej pow szechnie w ciałach, niż uzn ać zasadę, o której była mowa. W edług tej hipotezy, k tó rą podzielał W ergiliusz56 i wszy­ scy epikurejczycy, i k tó rą n a pierwszy rzu t oka potw ierdza h isto ria polipów, ru ch y pozostające po śm ierci osobnika, z którym były związane, pochodzą od pozostałości d u szy, 54 H erm an Boerhaave, Institutiones rei medicae, Lugduni Batavorum 1705. La Mettrie powołuje się n a swój przekład tego dzieła: Les Institutions de médecine de M. H. Boerhaave, Paris 1739-1740, t. 1-2. 55 Thom as Willis, Two Discourses concerning the Souls o f Brutes, w: Dr. Willis’s Practice o f Physick, London 1683-1684. Claude Perrault (1613-1688), Essai de physique, ou recueil de plusieurs traités tou­ chant les choses naturelles, Paris 1680, „La m écanique des anim aux”. 56 Wergiliusz, Eneida, VI, w. 724-732: Principio caelum ac terram camposque liquentis Lucentemque globum lunae Titaniaque astra Spiritus intus alit, totamque infusa p e r artus Mens agitai molem et magno se corpore miscet. http://rcin.org.pl/ifis

C

293

z ł o w ie k m a s z y n a

zachow anej jeszcze w częściach, które podlegają kurcze­ niu, chociaż nie są ju ż pobudzane przez krew i tch n ien ia anim alne. W ynika stąd , że pisarze, których solidne dzieła przy­ ćm iew ają łatwo w szystkie bajki filozoficzne, pomylili się tyl­ ko podobnie ja k ci, którzy dali m aterii zdolność myślenia; chcę przez to powiedzieć, że tylko źle wyrazili sw ą myśl, użyli m ętnych term inów, które nic nie znaczą. Czymże je st istotnie owa resztka d u szy, jeśli nie siłą m otoryczną leibnizjan, niewłaściwie tylko tym term inem określaną, której istn ien ia P errau lt słusznie się dom yślał. Zob. jego Traktat o m echanizm ie zw ierząt. Teraz, gdy ja sn o dowiedziono przeciw zwolennikom D escartes’a, S tahla, M alebranche’a oraz teologom niezasługującym , by ich tu wymieniać, że m ateria p o ru sza się sam a z siebie i to nie tylko kiedy je st zorganizowana, ja k n a przykład w nienaruszonym sercu, ale wtedy naw et, kiedy jej organizacja zostaje zniszczona; ludzka ciekawość chciałaby wiedzieć, w jak i sposób ciało ju ż przez sam fakt, że zostało obdarzone pierwotnie tchnieniem życia, nabiera zdolności odczuw ania, a tą drogą m yślenia. Dobry Boże, ileż wysiłków włożyli by rozwiązać to zagadnienie! A ileż to niedorzeczno­ ści m usiałem cierpliwie wyczytać n a ten temat! W szystko, czego doświadczenie n a s uczy n a ten tem at, sprow adza się do tego, że dopóki ru ch zachow uje się w je d ­ nym lub w ielu w łóknach, choć byłby naw et nieznaczny, to w ystarczy je u k łu ć, aby obudzić, ożywić ten ru ch prawie zastygły, ja k to widać było podczas wielu dośw iadczeń, za pom ocą których chciałem podważyć system y. J e s t więc [Na początku i niebo i ziemie, i wodne obszary, świetlisty Luny k rąg i gwiazdę dzienną Tytana przenikał swoim tchnieniem duch w szystko żywiący, wlewał się w żyły św iata, poruszał całą tę m asę i zm ieszał się z jej ciałem ogromnym]. Eneida, W arszawa 1987, s. 91. Przełożyła W anda M arkowska. Z dalszych rozważań W ergiliusza wyni­ ka, że „ożywczy ogień” duszy świata, który został przekazany istotom żywym, został w nich uwięziony, a jego moc została stępiona przez ziem ską powłokę. Pogląd ten stanow i rem iniscencję neoplatoriskiej lu b stoickiej koncepcji duszy świata. http://rcin.org.pl/ifis

294

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

pewne, że ru ch i czucie pobudzają się w zajem nie w całych ciałach, a naw et w tych, których budow a zo stała n aru sz o ­ na, nie mówiąc ju ż o roślinach, które zdają się p rzed sta­ wiać te sam e zjaw iska łączenia się czucia i ru ch u . Powiem więcej, iluż w yśm ienitych filozofów wykazało, że myśl je s t tylko zdolnością odczuw ania, i że d u sz a rozum na je st tylko d u szą czującą przystosow aną do tw orzenia pojęć i rozum ow ania. Można tego dowieść n a podstaw ie sam ego tego faktu, że kiedy zanika czucie, gaśnie również myśl, ja kto się zdarza podczas apopleksji, letargu, katalepsji itd. Ci bowiem, którzy twierdzili, że d u sza przestaje m y­ śleć podczas chorób zw iązanych ze śpiączką, chociaż nie przypom ina sobie później tego, o czym m yślała, upierali się przy rzeczy śm iesznej. Szaleństw em byłoby tracić czas n ad poszukiw aniem m echanizm u tego zjawiska. N atu ra ru c h u je s t dla n a s ta k sam o n ieznana ja k n a tu ra m aterii. Nie m a innego sposobu w ytłum aczenia pow staw ania ru c h u w m aterii, ja k w skrze­ sić razem z au to rem Historii d u s zy daw ną i niezrozum ia­ łą doktrynę form substancjalnych]57. Nie m artw ię się więc bardziej nieznajom ością tego, ja k bezw ładna i p ro sta m a­ teria staje się aktyw na, złożona z organów, niż tym, że nie mogę patrzeć n a słońce bez czerwonego szkła. Podobnie szczęśliwą postaw ę zajm uję wobec innych niezrozum ia­ łych dziwów przyrody czy też wobec pow staw ania myśli w istocie, któ ra kiedyś przedstaw iała się naszym oczom ja k garstk a błota. Zadow ala m nie jedynie przyznanie, że m ateria zorga­ nizow ana obdarzona je st z a sad ą m otoryczną, k tó ra różni ją wyłącznie od m aterii niezorganizowanej (a czyż tem u m ożna zaprzeczyć wobec niewątpliwych obserwacji?), i że u zwierząt wszystko zależy od różnorodności tej organiza­ cji, ja k to ju ż wykazałem. To wystarczy, aby odgadnąć za­ gadkę wszelkiej su b stan cji i człowieka. Widzimy, że je st 57 La Mettrie sygnalizuje postaw ę sceptyczną wobec w yjaśnienia problem u m aterii i ru c h u za pom ocą form su b stan cjaln y ch , którymi zajmował się w Naturalnej historii duszy. http://rcin.org.pl/ifis

C

29 5

z ł o w ie k m a sz y n a

tylko je d n a su b sta n c ja we wszechświecie, a n ajdoskonal­ szym jej wytworem je s t człowiek. Ma się on ta k do m ałpy i zw ierząt najbardziej inteligentnych, ja k p lan etarn y zegar w ahadłow y H uygensa do zegara Ju lia n a Le Roy58. Jeśli trzeba było więcej przyrządów, więcej kółek i sprężyn dla zaznaczenia ruchów p lan et niż do w skazyw ania i w ybijania godzin; jeśli V aucan so n 59 włożył więcej sztuki w sk o n stru ­ owanie Flecisty niż Kaczki, to jeszcze bardziej m usiałby się przyłożyć do Mówiącego - au to m atu , którego zbudow anie nie może być uw ażane za niemożliwe, zwłaszcza gdyby do tego się wziął nowy Prom eteusz. N atura m usiałaby użyć więcej sztuki i techniki, by stworzyć i utrzym ać w ru c h u m aszynę, k tó ra w ciągu całego stulecia mogłaby sygnali­ zować bicie serca i po ru szen ia um ysłu; jeśli bowiem nie m ożna mierzyć p u lsu za pom ocą godzin, to je s t on je d n a k barom etrem m ierzącym ciepło i żywotność, n a podstaw ie której możemy sądzić o n atu rze duszy. Nie mylę się w ca­ le utrzym ując, że ciało ludzkie je st zegarem, ale zegarem ogrom nym i zbudow anym z takim k u n sztem i zręcznością, że jeżeli kółko służące oznaczeniu sek u n d zatrzym a się, to kółko m inutow e o b raca się i posuw a naprzód; podobnie kółko kw adransow e nie przestaje się poruszać i ta k sam o je s t z dalszym i, jeśli naw et pierwsze kółka zatrzym ają się n a sk u te k zardzew ienia lub jakiejkolw iek innej przyczy­ ny. Podobnie zatk an ie p a ru naczyń w organizmie nie wy­ starcza, by go zniszczyć albo zatrzym ać dźwignię ruchów , k tó ra znajduje się w sercu jak o głównej części maszyny; 58 „Planetarny zegar w ahadłow y” albo „autom at p la n etarn y ” C h ristia n a H uygensa (1629-1695), a u to ra Horologium oscillatońum (1673), astronom a, fizyka (twórca ondulacyjnej teorii światła), s ta ­ nowił ruchom y, n apędzany w ahadłem model system u słonecznego. H uygens skonstruow ał również pierwszy wahadłow y zegar codzien­ nego użytku. Ju lie n Leroy (1686-1759), „zegarm istrz królew ski”, udo sk o n alił zegar w ahadłow y dzięki w prow adzeniu m echanizm u kom pensacyjnego, likw idującego w ah an ia powodowane różnicą tem ­ p eratu r. 59 Jac q u e s de V aucanson (1709-1782). M echanik, tw órca ówczes­ nych cudów m echaniki w postaci Flecisty i Kaczki. http://rcin.org.pl/ifis

296

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

przeciwnie, kiedy płyny, których objętość się zm niejsza, m ając krótszą drogę do przebycia, przebiegają ją szybciej; unoszone jakb y przez nowy p rąd przypom inają swój bieg w takim sam ym stopniu, w jak im w zrasta p raca se rc a n a sk u tek oporu, jakie nap o ty k a ono n a k rań ca ch naczyń. Kiedy nerw wzrokowy n a sk u te k ciśnienia nie prze­ puszcza obrazu przedm iotów , to czyż u tr a ta w zroku m ia­ łaby przeszkadzać w posługiw aniu się słuchem , a z kolei u tr a ta tego zm ysłu z chw ilą zan ik u nerw u słuchow ego m iałaby zakładać u tra tę w zroku ? Czyż nie zdarza się, że ktoś słyszy, choć nie może powiedzieć, że słyszy (chyba że dopiero po a ta k u choroby), a inny nic nie słyszy, ale ponieważ nie p an u je n ad nerw am i językowymi w mózgu, pow tarza m achinalnie wszelkie ban ialu k i, jak ie m u przy­ chodzą do głowy. Te zjaw iska nie są w stan ie zaskoczyć naszych św iatłych lekarzy. W iedzą oni, co sądzić o n atu rze ludzkiej. Przy okazji uw aga: z dwóch lekarzy lepszy i za­ sługujący n a zaufanie je s t ten, który je s t bardziej biegły w fizyce lub m echanice ciała ludzkiego, a pozostaw iając duszę oraz wszelkie niepokoje, ja k ich owo urojenie przy­ sp arza głupcom i ignorantom , zajm uje się poważnie tylko czystą n atu raln o ścią. Pozwólmy więc rzekom em u Charpow i60 kpić sobie z fi­ lozofów, którzy uw ażali zw ierzęta za m aszyny. Jak że od­ m ienny je s t mój pogląd n a tę sprawę! Sądzę, że D escartes byłby człowiekiem ze w szech m iar godnym pow ażania, gdyby zrodziwszy się w w ieku, którego nie m usiałby ośw ie­ cać, poznałby cenę dośw iadczenia i obserwacji, ja k rów­ nież niebezpieczeństwo ich zapoznania. Niemniej je d n a k je s t słuszne, abym tu dał au tentyczne zadośćuczynienie tem u wielkiem u człowiekowi w im ieniu tych w szystkich m arnych dowcipnisiów m ałpujących Locke’a, którzy za­ m iast bezczelnie kpić sobie z D escartes’a, lepiej by przy­ znali, że bez niego pole filozofii, podobnie ja k pole wiedzy bez Newtona pozostałoby odłogiem. 60 C harp - fikcyjny a u to r Naturalnej historii duszy, za którym La M ettrie ukrył swoje autorstw o. http://rcin.org.pl/ifis

C

297

z ł o w ie k m a s z y n a

Praw dą jest, że ten słynny filozof mylił się bardzo i nikt tem u nie zaprzeczy. Znał on wszelako n a tu rę zwierzęcia; jak o pierwszy dowiódł, że zwierzęta to po p ro stu maszyny. Otóż, po odkryciu o ta k wielkiej doniosłości, które zakłada jego wielką przenikliwość, byłoby czarn ą niewdzięcznością nie darow ać m u tych w szystkich błędów. To wielkie wy­ znanie - w m oich oczach - napraw ia je wszystkie. Aczkol­ wiek bowiem pieje z zachw ytu n ad dwiem a su b stan cjam i, to widać, że je st to tylko sztuczka, stylistyczny wybieg, aby pozwolić teologom połknąć truciznę u k ry tą pod płaszczy­ kiem analogii, k tó ra p o ru sza w szystkich, a tylko oni jej nie dostrzegają. Albowiem to ona, ta m ocna analogia zm usza w szystkich uczonych i bezstronnych sędziów do w yznania, że owe dum ne i n ad ęte istoty odznaczające się bardziej py­ ch ą niż m ianem człowieka są w istocie - niezależnie od chęci w zniesienia się wyżej - tylko zwierzętami, m aszyna­ mi pełzającym i w pozycji pionowej. Posiadają one cudow ­ ny instynkt, który dzięki w ychow aniu zm ienia się w ro­ zum m ający siedzibę w mózgu, a w jego b rak u , to znaczy kiedy go nie m a, albo je st skostniały, przebyw a w rdzeniu przedłużonym , a nigdy zaś w m óżdżku, bo ten widziałem w stan ie poważnie naruszonym , inni* zaś zauważyli, że był stw ardniały, chociaż d u sza nie przerw ała spraw ow ania swojej funkcji. Być m aszyną, czuć, myśleć, um ieć odróż­ niać dobro od zła, błękit od barw y żółtej, słowem urodzić się z inteligencją i z instynktem m oralnym , a zarazem być tylko zwierzęciem, to nie są rzeczy sprzeczne, podobnie ja k być m ałpą i papugą, a móc doznaw ać przyjem ności. Albo­ wiem - skoro n ad a rz a się okazja, by to powiedzieć - któż mógłby zgadnąć a prioń, że kropla płynu, który pojawia się w czasie sto su n k u , pozwala odczuw ać rozkosze boskie, z których zrodzi się m ałe stworzonko, a to przy założeniu pew nych praw będzie mogło pewnego d n ia cieszyć się tymi sam ym i rozkoszami! Sądzę, że m yślenie je st w ta k m ałym * Haller w T ransact. Philosph. [Albrecht von Haller, Observatio de scirrho cerebelli, „Philosophical T ran sactio n s” 1744, vol. 43, n r 474, s. 100-101], http://rcin.org.pl/ifis

298

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

stopniu niezgodne z m aterią zorganizow aną iż wydaje się stanow ić jej w łasność tak ą, ja k elektryczność, zdolność m otoryczna, nieprzenikliwość, rozciągłość itd. Chcecie nowych obserw acji? Oto one, które są nieod­ parte i dowodzą, że człowiek podobny je s t doskonale do zwierząt ta k pod względem pochodzenia, ja k pod każdym innym , n a co w skazały istotnie nasze porów nania. Odwołuję się w tej kw estii do sum ienności obserw ato­ rów. Niech nam powiedzą, czy nie je st praw dą, że człowiek w zarodku je s t tylko robaczkiem , który staje się człowie­ kiem ta k ja k gąsienica motylem. Najpoważniejsi autorzy* pokazali nam , ja k zabrać się do obejrzenia tego żyjątka. Wszyscy ciekawscy ujrzeli je, ja k H artsoeker61, w n asie­ niu mężczyzny, a nie kobiety. Tylko głupcy mieli przy tym skrupuły. Ponieważ każda kropla sperm y zaw iera n iesk o ń ­ czoną ilość tych robaczków, to z chw ilą gdy zn ajd ą się w ja j­ niku, tylko najsprytniejszy i najsilniejszy m a siłę w niknąć, zagnieździć się w ja ju kobiety, które d ostarcza m u pierw­ szego pożywienia. To jajo czasam i przechw ycone w trąbce Fallope’a 62 przesuw a się k analikam i do macicy, gdzie za­ korzenia się ja k ziarno zboża w glebie. Aczkolwiek u ra s ta tam przez dziewięć miesięcy do ogrom nych rozmiarów, nie różni się niczym od jaj w szystkich sam ic poza tym , że jego ow odnia (amnion) nie tw ardnieje, ale ogrom nie się rozcią­ ga, ja k to m ożna zauważyć porów nując płód w stan ie goto­ wym do w yłonienia się (co m iałem m ożność zaobserw ow ać u kobiety zm arłej n a chwilę przed porodem) z innym i em b­ rionam i bliskim i wyjścia n a św iat, zawsze bowiem m amy do czynienia z jajkiem w nasiennej powłoce lu b żyjątkiem w ja ju , które skrępow ane w ru ch ac h szu k a m achinalnie w yjścia n a światło dzienne; aby m u to się udało, zaczyna głową rozrywać błonę i wychodzi podobnie ja k kurczę lub * Boerh. Inst. Med. i tylu innych [Herman Boerhaave, Institutiones rei medicae, Lugduni B atavorum 1708, & 651], 61 Nicolas H artsoeker (1656-1725), holenderski fizyk i biolog, od­ krywca sperm atozoidów niezależnie od Leeuwenhoeka. 62 Gabriele Falloppio (1523-1562), włoski chirurg i an ato m , au to r dzieł zebranych w Opera genuina omnia (1600-1606). http://rcin.org.pl/ifis

C

299

z ł o w ie k m a s z y n a

ptak, ze swojej skorupy. Dorzucę jeszcze inform ację, k tó ­ rej nigdzie nie podano, a mianowicie, że amnion nie staje się cieńszy, choć ta k bardzo się rozszerza; podobny je s t do macicy, której su b sta n c ja nadym a się n asiąk ając sokam i niezależnie od nabrzm iew ania i ro zrastan ia się całej p lą ta ­ niny naczyń. Zobaczmy człowieka w owodni i poza nią; zbadajm y za pom ocą m ikroskopu najm łodsze em briony cztero-, sześcio-, ośmio-, piętnastodniow e; potem zobaczymy je gołym okiem. Cóż ujrzym y? S am ą tylko głowę, m ałe okrągłe jajko z dw om a czarnym i p u n k tam i oznaczającym i oczy. Wcześ­ niej w szystko je st bezkształtne i dostrzegam y tylko m iąższ rdzeniowy, przyszły mózg, w którym k ształtu ją się zacząt­ ki nerwów, czyli z a sad a czucia oraz serce, które ju ż sam o z siebie w tym m iąższu m a zdolność bicia. J e s t to p u nctum saliens Malpighiego63, który zawdzięcza być może część swojej żywości działaniu nerwów. N astępnie widzimy, ja k głowa się w ydłuża i przechodzi w szyję, k tó ra rozszerza­ jąc się tworzy klatkę piersiową, do której zeszło ju ż serce i w niej się zadomowiło; potem idzie ja m a b rzu szn a oddzie­ lan a przeponą. R ozrastanie się płodu daje z jednej strony ram iona, serce, palce, paznokcie, włosy; z drugiej strony daje u d a , golenie, stopy itd.; różnica polega jedynie n a ich położeniu, które daje oparcie i równowagę ciału. Ileż a n a ­ logii z rośliną. Tu w ierzch naszej głowy pokrywa włosy; tam liście i kwiaty. Wszędzie n a tu ra olśniew a n as przepychem ; tchnienie arom atyczne, sp iń tu s rector64 rośliny znajduje się tam , gdzie m am y duszę, ta k ą sam ą kw intesencję czło­ wieka. Dopiero dziś zaczynam y odczuwać jednorodność n a tu ­ ry i analogii między królestw em zwierząt i roślin, człowie­ kiem a rośliną. Istnieją być może rośliny i zwierzęta, które 63 O kreślenie Marcello Malpighiego (1628-1694) punctum saliens (punkt pobudzający) odnosi się do zalążka serca w zarodku kurczęcia. Por. Dissertatio de form ationepulli in ovo, Londini 1673, s. 10. 64 Spiritus rector (tchnienie kierujące) - określenie stosow ane przez B oerhaave’a. http://rcin.org.pl/ifis

300

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w egetując w alczą między sobą ja k polipy albo w ykonują inne czynności właściwe zwierzętom. To mniej więcej w szystko, co wiemy o zapłodnieniu. Możliwe, że części przyciągają się, aby się połączyć i zająć takie lub inne miejsce zgodnie ze sw ą n a tu rą ; że w ten sposób tworzą oczy, serce, żołądek i wreszcie całe ciało, ja k o tym pisali wybitni uczeni i je s t to możliwe. Ponieważ zaś doświadczenie opuszcza n a s pośród tych w szystkich s u b ­ telności, nie będę sn u ł przypuszczeń uw ażając za niep rze­ niknioną tajem nicę to, co nie oddziałuje n a moje zmysły. Rzadko się zdarza, aby dw a n asio n a spotkały się w czasie spółkow ania i skłonny jestem sądzić, że nasienie żeńskie nie je s t potrzebne dla zapłodnienia. Ja k że je d n a k w ytłum aczyć w spom niane zjaw iska bez u z n a n ia tej odpow iedniości części, k tó ra ta k dobrze w y­ ja ś n ia przyczynę podobieństw a dzieci czasem do ojca, cza­ sem znów do m atki? Z drugiej strony, czy kłopot w w y jaś­ n ia n iu jakiegoś fak tu w inien pom niejszać jego znaczenie? Wydaje mi się, że to m ężczyzna gra pierw sze skrzypce, bo zapładnia, niezależnie czy kobieta śpi podczas s to s u n k u , czy też zachow uje się nadzwyczaj lubieżnie. Ułożenie czę­ ści w zaro d k u albo w plem n ik u m ęskim m u siało b y więc w ystępow ać wedle odwiecznego p orządku. W szystko to je d n a k w ykracza poza zasięg u m y słu n aw et n ajw yśm ie­ nitszych badaczy. Skoro nie m ogą ju ż niczego stw ierdzić n am acalnie, to nie m ogą też niczego powiedzieć o m e c h a ­ nice i form ow ania się i rozwoju ciał, podobnie ja k k re t nie może niczego powiedzieć o drodze, ja k ą może przebiec jeleń. Je steśm y prawdziwymi kretam i n a polu przyrody; p rze­ bywamy tylko je d n ą trasę, a tylko n asza p ycha n a k re śla granice tem u, co jej nie m a. Znajdujem y się w sytuacji ze­ garka, który powiedziałby tak: (bajkopisarz uczyniłby zeń ja k ą ś pow ażną osobistość w utw orze o błahej treści); „Jak to? Miałżeby m nie zrobić ten głupi rzem ieślnik, m nie, co odm ierzam czas, co oznaczam ta k dokładnie bieg słońca; co pow tarzam godziny w skazyw ane n a mojej tarczy! Nie, to je s t niemożliwe”. http://rcin.org.pl/ifis

C

301

z ł o w ie k m a s z y n a

Podobnie my, niewdzięcznicy, gardzim y w spólną m a t­ ką w szystkich królestw , ja k to mówią chemicy. W yobraża­ my sobie albo zakładam y istnienie przyczyny wyższej n ad tę, której w szystko zawdzięczamy, a k tó ra rzeczywiście w szystko u rząd ziła w sposób zaiste niepojęty. Nie, m ateria może mieć w sobie coś podłego tylko dla p ro stack ich oczu, które nie zn ają jej poprzez najśw ietniejsze jej twory. N atu ­ ra nie je s t ograniczoną robotnicą. Stw arza miliony ludzi z w iększą łatw ością i przyjem nością niż zegarm istrz spo­ rządzający zegarek najbardziej naw et skom plikow any. Jej potęga jaśn ieje zarów no w tw orzeniu najbardziej podłego robaczka, ja k też najdum niejszego człowieka; królestwo zwierzęce nie kosztuje jej więcej od roślinnego, a najw ięk­ szy geniusz nie więcej od kłosa zboża. Sądźm y więc n a podstaw ie tego, co widzimy, o tym co wym yka się ciekaw o­ ści naszych oczu i dociekliwości naszych b ad ań , a niczego więcej sobie nie w yobrażajm y. Przyglądajm y się czynnoś­ ciom m ałpy, bobra, słonia. Je śli nie m ogą być one wyko­ nyw ane bez inteligencji, to dlaczego m am y jej odm awiać tym zw ierzętom ? Wy je d n ak , fanatycy chcecie odmówić im duszy, bo inaczej bylibyście zgubieni; próżno byście tw ier­ dzili, że pozbaw iając ich duszy nie orzekacie o jej naturze; któż nie zauw aży, że są to słow a bez pokrycia; któż nie zauważy, że d u sz a zwierzęcia w inna być śm ierteln a lub nieśm ierteln a podobnie ja k n asza, której los m u si podzie­ lać, jakim kolw iek by on był; inaczej byłoby to w paść n a Scyllę u n ik a jąc Charybdy. Skruszcie kajdany przesądów ; chwyćcie za pochodnię dośw iadczenia, a oddacie n atu rze cześć, n a ja k ą zasługuje, zam iast tkw iąc w dawnej ciemnocie orzekać n a jej nieko­ rzyść. Otwórzcie tylko oczy i porzućcie w szystko to, cze­ go nie możecie pojąć. Wówczas ujrzycie, że rolnik, którego um ysł i oświecenie nie w ykracza poza granice jego zagonu, nie różni się istotnie od największego geniusza, ja k by tego dowiodła sekcja mózgu D escartes’a i Newtona. Przekonali­ byście się, że półgłówek lub w ariat są zw ierzętami w ludz­ kiej postaci, ta k ja k inteligentna m ałpa, to prawie człowiek w postaci zwierzęcej. Skoro zaś w szystko absolutnie zależy http://rcin.org.pl/ifis

302

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

od różnorodnej organizacji, to zwierzę dobrze zbudow ane, którego by nauczono astronom ii, mogłoby przewidzieć za ­ ćm ienie, podobnie ja k wyzdrowienie lub śm ierć, gdyby za ­ prawiło um ysł i oczy w szkole H ipokratesa lub przy łożu chorych. To dzięki łańcuchow i obserw acji i praw d m ożna powiązać z m aterią cudow ną w łasność m yślenia, chociaż nie dostrzeżem y ogniw, bo isto ta tej cechy nie je st n am zasadniczo znana. Nie mówimy, że cała m aszyna lub całe zwierzę po śm ier­ ci ginie, albo przybiera now ą postać, albowiem nic na ten tem at nie wiemy. Twierdzić jed n ak , że m aszyna nieśm ier­ teln a je s t tylko urojeniem albo bytem abstrakcyjnym , by­ łoby tym sam ym , co rozum ow ać jeszcze bardziej a b su rd a l­ nie niż gąsienice, które patrząc n a zrzucone skóry swych tow arzyszek opłakiwałyby los swego g a tu n k u skazanego n a zagładę. D usza tych owadów (bo k ażda isto ta żywa ją posiada) je s t zbyt ograniczona, by zrozum ieć m etam o r­ fozy natu ry . Ż adna z gąsienic, naw et najbardziej bystra, nie mogłaby przewidzieć, że stan ie się motylem. Podobnie je s t z nam i. Czy wiemy coś więcej o naszym pochodzeniu i przeznaczeniu? Pogódźmy się więc z n aszą niewiedzą, której przezwyciężyć nie możemy, bo od tego zależy nasze szczęście. Kto ta k będzie m yślał, będzie m ądry, sprawiedliwy, sp o ­ kojny o swój los. Będzie czekał n a śm ierć nie bojąc się jej an i jej nie pragnąc; kochając życie z tru d em przyjdzie n am pojąć, że w stręt może zaw ładnąć ludzkim sercem w świecie pełnym rozkoszy. Człowiek przepełniony w dzięcznością, przyw iązaniem i czułością w zależności od otrzym anych od n a tu ry uczu ć i dobrodziejstw , będzie szczęśliwy, że ją odczuw a, a uczestnicząc w uroczym w idow isku w szech­ św iata nie będzie nigdy w stan ie jej tępić zarów no w sobie, ja k i w innych. Cóż mówię! Przepełniony ludzkością, b ę­ dzie ją kochał naw et u swoich wrogów. Oto ja k będzie się odnosił do innych: będzie ubolew ał n a d postępow aniem w ystępnych, ale nie będzie nienaw idził; dla niego będą to tylko ludzie zdeform ow ani. W ybaczając błędy w budow ie ciała i u m ysłu, będzie je d n a k podziwiał ich piękne stro n y http://rcin.org.pl/ifis

C

303

z ł o w ie k m a s z y n a

i cnoty. W ybrańcy n a tu ry b ęd ą w jego oczach zasługiw ali n a większe względy niż ci, dla których sta ła się m acochą. D ary n a tu ra ln e , będące źródłem późniejszych zdobyczy, zyskają w u s ta c h i sercu m aterialisty wyrazy hołdu, od­ m aw ianego im niesłusznie przez innych. Mimo pom ruków w łasnej próżności m aterialista przekonany, że je s t tylko m aszyną albo zwierzęciem, nie będzie źle traktow ał bliź­ nich; wie aź nazb y t dobrze, ja k a je s t n a tu ra tych uczy n ­ ków, których nieludzkość je s t proporcjonalna do sto p n ia zbliżania się do zwierząt, o czym ju ż była mowa. Słowem pragnie, idąc za praw em n atu ra ln y m n ad an y m w szystkim istotom żywym, nie czynić tego, czego by nie chciał, aby je m u czyniono. P odsum ujm y więc śm iało, że człowiek je s t m aszyną i że w całym wszechśw iecie istnieje tylko je d n a su b sta n c ja róż­ nie zm odyfikowana. Nie je s t to hipoteza sk o n stru o w an a za pom ocą pytań i domysłów; nie je st to dzieło p rzesąd u an i też jedynie wytwór naszego rozum u; wzgardziłbym ta k niepew nym przew odnikiem , gdyby moje zmysły niosąc k a ­ ganek św iatła nie zachęcały m nie do kroczenia ośw ietloną drogą. Doświadczenie przemówiło n a rzecz rozum u i tak oto połączyłem jedno z drugim . Można było je d n a k zauważyć, że pozwoliłem sobie n a rozum ow anie zbyt ścisłe i zbyt bezpośrednie dopiero n a podstaw ie licznych obserw acji fizycznych, których żaden z uczonych nie poda w wątpliwość; i tylko ich uznaję za sędziów w spraw ie w yciągniętych przeze m nie wniosków. Nie przyznaję tych u praw nień ludziom przesądnym , nie będącym ani au to m atam i, ani ludźm i zorientow anym i w spraw ach jedynej filozofii ciała ludzkiego. Cóż mogłyby dokazać przeciwko ta k krzepkiem u i potężnem u dębowi owe słabe trzciny teologii, metafizyki i filozofii szkolnej? Ich broń je s t dziecinna, podobna do floretów w naszych szkołach szerm ierczych; daje przyjem ność w ćwiczeniu, ale nie może naw et d rasn ą ć przeciwnika. Czyż m uszę do­ dać, że mówię o ideach czczych i pospolitych, o oklepanych i żałosnych rozum ow aniach, jak ie u praw ia się n a tem at rzekomej niezgodności dwóch su b stan cji, które stykają się http://rcin.org.pl/ifis

304

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ze sobą i wzajemnie w ru ch się w praw iają? Idee te będą istniały, dopóki pozostanie n a ziemi chociaż cień p rzesąd u i zabobonu. Oto mój system , albo raczej - jeśli się nie mylę - praw da. J e s t ona k ró tk a i prosta. A teraz niech zaprzeczy mi, kto tylko zechce!

http://rcin.org.pl/ifis

List do mojego umysłu albo Anonim w yszydzony 1

Zapraw dę pow iadam ci mój um yśle, szkoda, że m asz tyle w ad, bo pow iadają mi, że nie je ste ś głupi; szkoda, że upraw iasz ten lekki styl, który w najm niej powierzchow­ nym z twych dzieł dochodzi do swego szczytu; o ile bo­ wiem je s t przyjemny, o tyle czyni um ysł mało konsekw en­ tny. S tąd bierze się to, że rozum ujesz ta k źle: bogaty je steś w w yobraźnię, ale biedny w pom yślunek; nie w ątpię, że pewnego d n ia pokażę ci, w którym m iejscu twych pism jego obecność je s t pożądana. Je ste ś zbyt żywy, mój przyjacielu; myślisz ta k ja k piszesz, to znaczy zbyt szybko. Na sk u tek jakiejże to fatalnej sym patii twoje myśli biegną ta k ja k two­ je palce! Co gorsza, ta fantazjująca część ciała absorbuje w szystkie inne, ta k ja k gdyby wciągał je ja k iś wir. Masz swoje racje, ja k to widać, aby ulokow ać duszę w tej jednej części ciała, ponieważ innych ci brak. Rozwiązujesz je d n a k problem jako filozof. Powiedzmy, żeś w każdym razie m a r­ ny filozof; i niech żyje Pan Bóg! Jak że potraktow ałby cię 1 List ten stanow i odpowiedź n a krytykę Człowieka m aszyny w rze­ komo anonimowej broszurze Lettre d ’un anonyme pour servir de criti­ que ou de réfutation du livre intitulé L’homme machine. W rzeczywisto­ ści był to artykuł opublikow any najpierw po niem iecku przez Sam uela C hristiana G ollm anna w „Gôttinger Zeitungen für gelehrte S achen”, maj 1748, a następnie przełożony n a język francuski i opublikow a­ ny w n astępnym roku w tymże czasopiśmie. W 1749 roku La Mettrie opublikował Epire à mon esprit ou l’Anonyme persiflé, b.m .i d.w. http://rcin.org.pl/ifis

306

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

D escartes, gdyby zm artw ychw stał; co by pow iedział o tobie i tej hojnej protekcji, jakiej zdaw ałeś m u się udzielać. Prze­ glądasz się w swoich dziełach ja k czuły ojciec w dobrze wy­ chow anym potom ku. Oddaj sobie spraw iedliw ość: je ste ś tylko postrzelonym um ysłem , w którym w szystko podlega zw apnieniu, a nic nie dojrzewa; żadnych system atycznych idei, żadnych głębokich myśli; m ożna rzec, że nie chodzisz, ale skaczesz. Można jeszcze cię porów nać do ziemi, k tó ra w ytw arza płody przedw czesne albo niedojrzałe. W reszcie są tacy, którzy z tej racji, k tó rą podał Boileau, mówią, że je ste ś głupcem , ale n a szczęście dla społeczeństw a - g łu p ­ cem nieszkodliwym; je steś wesołkiem, który u p ierając się przy tej postaw ie, stworzył sobie arm ię wrogów złożoną ja k w zgrom adzeniu stanów generalnych ze szlachty, s ta n u trzeciego i duchow ieństw a. Dlaczego? D obre pytanie! Ze w zględu n a zniesław ienie króla, jeśli królem kiedykolw iek był. Chodzi o rozum . Czy m ożna zrobić ta k zły użytek z ro­ zu m u ? Czyż w szystkie środki stosow ane jedynie po to, by w ykręcać się tyłem do fortuny, nie są nadużyciem u m y słu ? Dlaczego n a przykład nap isałeś, jeśli m am w ym ienić je d ­ no z twoich szaleństw , C złow ieka m a szyn ę? Powiedz n am w sekrecie, czy to ze względu n a próżność, by w ydrukow ać to, co rozsądni ludzie i ci wszyscy, którzy w idzą bieg spraw tego św iata, mówią sobie n a u cho? Trzeba ci je d n a k w yba­ czyć, bo niezależnie od motywów zostałeś zm uszony by je znaleźć i nim i się kierować. „Cóż m ożesz je d n a k uczynić, jeśli tw oja m aszyna została zm uszo n a do m yślenia w tak i a nie inny sposób, a zrzuca się n a n ią odpow iedzialność za to, że inne m aszyny jej przy k lask u ją i u z n a ją za bardzo pom ysłow ą hipotezę, k tó ra nie je s t zgodna z pospolitym rozsądkiem ?”. J a k widzisz, pozwalam sobie w spaniałom yślnie znaleźć w twoim m aterializm ie „m ateriał do w ytłum aczenia twojego niezwykłego zachow ania. Niemniej wolno (jeśli pozwolisz), wolno partii przeciwnej wyrażać życzenia, aby m aszyny, które m yślą ta k lekkom yślnie i n a opak, były m ach in aln ie nastaw ione tak, by taiły w sobie swe piękne m yśli i cieszy­ ły się nim i w odosobnieniu, nie zdradzając ch ętk i do doghttp://rcin.org.pl/ifis

L is t

307

d o m o je g o um ysłu

m atyzow ania wobec innych; albo też jeśli ci je podchw y­ cą i sp ró b u ją w ynieść je ponad horyzont, to obyśmy mieli w krótce satysfakcję ujrzeć je pogrążane w ich przyziemnej sferze”. Udajesz, że m asz tęgi um ysł, ale w rzeczywistości je s t to um ysł słaby i łatwy do pokonania. Czy wiesz, ja k niewiele rzeczy potrzeba, aby cię wprawić w zakłopotanie? J e d n a p a ra p ie rw szych i najprostszych reguł logiki, nie mówię ju ż o tej godnej podziwu i kuszącej Logice praw dopodobień­ s tw a 2 , ale o logice pierwszego lepszego p ed a n ta z U niw er­ sytetu, pod w arunkiem jed n ak , że dorzucę dla w zm ocnie­ n ia „definicję ja s n ą i w yraźną tego, co je s t jakością, co je s t ilością i co rozum ie się przez su b sta n c ję ”. Nie wiem, czy lepiej rozum iesz ten żargon niż poprzedni, albowiem ja , który ci go prezentuję, nie widzę nic poza ga­ lim atiasem albo stylem dw uznacznym . W szystko co wiem, to tylko tyle, że za pom ocą podobnej gadaniny tylko od ciebie zależy, aby być ta k ortodoksyjnym ja k głupiec albo być człowiekiem bezim iennym . Nie m asz - ja k pow iadasz - żadnej idei substancji. Co za ignorant! I to ignorant tym bardziej żałosny, że zarozum ia­ ły. Je ste m pewien, że piszesz swoje dzieła bez jakiejkolw iek pomocy; że ośm ielasz się drukow ać to, co ci się wydaje racjonalne albo oczywiste. To wielkie nieszczęście p o stę­ pować w ten sposób. Jeśli raczysz zniżyć się aż do zasięg­ nięcia rady innych, a zwłaszcza teologów, bo to są wielcy filozofowie, będziesz miał pojęcie ja s n e tego, co nazyw am y substancją, a wówczas porzucisz wiele błędów, w których tkwisz. Dajesz w szystkiem u nazwę im ponującą, k tó ra im p o n u ­ je tylko pospólstw u, a mianowicie wolność filozoficzną. A ja 2 J e a n Sam uel Formey (1717-1797) La logique d es vraisemblances. Formey zapoznał się z logiką praw dopodobieństw a G ottfrieda W ilhel­ m a Leibniza. Jej zasady wyłożył Leibniz m .in. w nap isan y ch w 1704 roku, a w ydanych pośm iertnie Nouveaux e ssa is sur l’entendem ent hu­ main A m sterdam 1765. Por. przekład polski Izydoiy Dąmbskiej: Nowe rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, W arszaw a 1955, t. 2, rozdz. XI: O praw dopodobieństw ie, s. 307-310. http://rcin.org.pl/ifis

30 8

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ci powiem, że to je s t um ysłowy libertynizm . Nie opow iadać się w sposób zaangażow any po czyjejś stronie, to pozbaw ić się łaski, której dewot nie może w am z czystym sum ieniem uczynić. Chodzi napraw dę o wolność, kiedy ośm ielam y się p o d ­ ważyć węgielny kam ień religii! Ta zaś chce ab so lu tn ie (taka je s t jej m ania), żeby człowiek był wolny, ale ta k wolny ja k pięk na kobieta, k tó ra n a s ujarzm iła n a w szystkich fron­ ta c h za wyjątkiem jej sam ej. J a k to! Nie wierzysz w to w szystko, co ci śpiew a twój p ro ­ boszcz? Uzurpujesz więc sobie imię filozofa bez w idzialnego sk u tk u . Z am iast ślizgać się, ja k to robisz, po pow ierzchni filozofii, trzeba ją drążyć, pogłębiać; wówczas n a tu ra b ę ­ dzie ci lepiej zn an a, a przez n ią jej twórca; n a tu ra zam iast odw racać się od religii, prowadzi do niej koniecznie i bezpo­ średnio. Kto to powiedział? Bacon, Locke, a może kto inny? Zostawcie tych m ałych geniuszy, którzy re d u k u ją ja sn o ta k wiele rzekom ych dowodów do ich słusznej w artości, to znaczy do „0” i wierzcie n a słowo h o n o ru au to ro m o ta k wielkim autorytecie, pisarzom ta k głębokim ja k Anglicy. Przyłóżcie się więc bardziej poważnie do stu d io w an ia przyrody; wówczas m ożna będzie mieć nadzieję, że być może pewnego d n ia staniecie się mniej pyszni i mniej ciem ­ ni w yrzekając się wreszcie system u, który każe drżeć p rze­ sądom . Cóż mówię! W dniu, kiedy ten system się pojawił, arcyśw ięta teologia zadrżała od podstaw , a szerokie i p ła ­ skie kapelusze bardziej niż wszyscy S karam usze i Pantaloni3, których lud poważa, zostały zaatakow ane bardziej niż kiedykolwiek. Oto recepta, k tó ra oszczędzi w am wiele bezsennych nocy i prac, a je s t ona krótka. Weźcie kartk ę miękkiego papieru, równie przyjem nego, ja k pożytecznego dla potrzeb znawców, a przed jego uży­ ciem czytajcie, bo to cały sekret nie filozofii, ale Kościoła: „M ateria organiczna je s t zawsze m aterią, a w konsekw encji nie może wytworzyć m yśli”. Rzadka to i cudow na k o n k lu ­ 3 Postaci z komedii del 1’arte. http://rcin.org.pl/ifis

L is t

309

d o m o je g o um ysłu

zja! Ty, mój um yśle, je ste ś zbyt lekkom yślny, by odczuć ich słuszn o ść i solidność i by snuć rozw ażania ta k głębokiel Ach, mój przyjacielu, niezależnie czy widzisz oryginałów, czy też czytasz ich najbardziej chłodne i ponure pism a, to spow odujesz, że będę tym bardziej śm iał się w nos ludziom, im bardziej są ponurzy! O, ty, z kim raczej poszedłbym n a ­ wet do Bastylii, niż pozwoliłbym, aby jak iś teolog wymienił z pochw ałą moje imię; o, słodki u ro k u mego życia i cała m oja ostojo, jakże mi przykro, że widzę u ciebie zam iast głowy ja k ą ś rozpaloną retortę, gdzie rtęć i sole, z których się składasz, nie m ogą się zespolić. Prawdę mówiąc, owe ukłucia, krytyki i satyry tych, którzy zaszczycili cię sw ą po­ bożną nienaw iścią, nie są całkowicie ta k banalne; są one - nigdy nie będzie zbytnim powtórzenie - o wiele za lekkie, a naw et zbyt lotne. Próżno się starasz, bo wszyscy ludzie ciężcy uznali cię najpierw za autora lekkiego; ty nie będziesz - rzekli - uchodził za dobrego myśliciela, bo nie jesteś ani poważny, ani, ośmielę się rzec, w ystarczająco głupi. Dowio­ dę ci, że tylko jed en raz dałeś spokój owej lekkości, a to wówczas, kiedy pokazałeś tę tru d n ą do w ykazania dokład­ ność, ja k ą zauw ażono w uderzającym porów naniu, które przeprow adziłeś między człowiekiem i zwierzęciem. Wiado­ mo o tym, że dw a gatunki tego samego królestw a dosko­ nale są do siebie podobne, jeśli oczywiście nie zechce się powiedzieć, że pysk niedźwiedzia nie je st całkowicie taki ja k tw arz pięknej kobiety; je st zaś spraw ą oczywistą, że inteligencja tego pierwszego różni się tylko kilkom a stop­ niam i (niezależnie ja k byłaby ona znaczna) od inteligencji tej drugiej. Są to konkluzje poczynione na siłę, ale pozwól, że ci to w ytknę mój um yśle, iż są to konkluzje, które ta k ja sn o i ta k lakonicznie w ydedukow ałeś z analogii budowy i funkcji zwierzęcych! Trzeba by stać się również przebie­ głym, ja k twój rodak, to znaczy pozwolić wyciągnąć innym ta k niebezpieczne konsekw encje. D escartes - bo do niego piję - wykazał się najbardziej roztropną zręcznością; ty zaś nie idziesz w jego ślady i m uszę cię złajać jako skończonego trzpiota. Ów wielki filozof powiedział, że zwierzę je st zbudo­ w ane tak, a człowiek inaczej. Pokazał dwa osobne obrazy, http://rcin.org.pl/ifis

310

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ale nie powiedział: spójrzcie, ja k bardzo są do siebie podob­ ne. Przeciwnie, doskonale obszedł się bez duszy u zwierząt, aby wyjawić ich ruchy, odczucia i możliwości ich ro zsąd ­ ku, ale nie obszedł się bez niej u człowieka; chciał okazać się człowiekiem ortodoksyjnym w oczach ludzi i filozofem w oczach filozofów. Wiem, że ta d u sza nowego w yrobu, różna od duszy zmysłowej, je s t bezużyteczną przystaw ką, przystaw ką parady i pychy, której n a tu ra nie przyprawiła; je st to pokarm nijaki, którym zdrowe um ysły się nie nasycą; je st to święty rom ans w historii n atu raln ej człowieka; je st to wreszcie proch, którym m ożna sypnąć w oczy naszych antagonistów . Mała waga, ja k ą przywiązujesz do proszków świadczy, że nie jesteś dobrym lekarzem . Cóż jed n ak mówię! Ani ty, an i ja nie rozumiemy, być może, D escartes’a; i to kap łan i świętej ewangelii pow inni n am go wyjaśnić; wszystko zostało im objawione, aż do działania sprężyn ludzkiej m achiny. R isum teneatis a m id 4. O dnośnie do m aszyny, to powiem ci, że nie m asz o niej najm niejszego pojęcia. Czy widziałeś m aszynę V aucanson a 5 i m aszynę jego rywali? Tak, no i cóż! Wyobraź sobie, że człowiek mówi i gra n a flecie ja k p ap u g a i flecista! Myślisz, że m ożna podnieść, n aciągnąć albo dowolnie poluzować d u szę nieśmiertelną, ja k stru n y skrzypiec? Mógłbyś naw et mieć pokusę, aby wierzyć, że m ożna skonstruow ać m aszy­ nę mówiącą; sądzisz, że to, co stw orzyła sztuka, może dać pojęcie o tym, co mogłaby stworzyć. J e s te ś w błędzie przy­ jacielu; m ożna mówić bez ję z y k a , ale nie bez duszy. Chcąc skonstruow ać m aszynę zdolną do m ów ienia i m yślenia, trzeb a by więc czatować n a duszę, kiedy (nie wiem, w j a ­ kim czasie i nie wiem jak) sy tu u je się o n a incognito w n a ­ szych żyłach; w tym w łaśnie m om encie trzeba by chw ytać ją w locie ja k p ta k a i wprowadzić ja k ą ś drogą do m aszyny, o k tó rą chodzi; czyż bowiem nie ta k się rzeczy p rzed staw ia­ ją w człowieku według uczonych teologii? 4 Powstrzymacie śmiech, przyjaciele? (z Horacego, Ars poética, w. 5). 5 Ja c q u e s V aucanson (1709-1782). Jego „maszyny” to Flecista i Kaczka. http://rcin.org.pl/ifis

L is t

311

d o m o je g o um ysłu

Tak, uczony, mój um yśle. Próżno sta ra sz się mówić, że u stan aw iając dwie su b stan cje w człowieku, a je d n ą w zwierzęciu, popadają oni w praw dziw ą pułapkę; że na­ tkną się na Scyllę chcąc uniknąć Charybdy. Gdyby nie byli ta k oświeceni, ja k o tym mówiłem, i gdyby ich b ad a n ia nie były silnie zw iązane z filozofią, to czyż oni, ta k skrom ni, śmieliby uczynić się sędziam i filozofów? Boję się je d n ak , że zostanę oskarżony o ich wyszydza­ nie, ja k ty to czynisz. Czyż m ożna dopraw dy w sposób ta k zabaw ny okazywać b rak resp ek tu dla tych w ażnych osób? Oto jakie je s t niebezpieczeństw o przebyw ania w złym to­ warzystwie: nie gub m nie mój um yśle. Czyż wiesz, że ci p a ­ nowie są bardzo dobrym i chrześcijanam i, ale też i groźny­ mi wrogami, dla których w szystko je st jednakie, zarówno fałsz, ja k i praw da? Chcesz dowodów? Sądzą, że idąc śla ­ dam i owego ta k geom etrycznie ciemnego głupca6, zbudo­ wałeś, mój panie um yśle, labirynt ateizm u, który je s t n a ­ der pokrętny, ciemny, w którym są tysiące zakątków i ani jednego wyjścia. Je śli ta k je s t rzeczywiście i jeśli twoje p is­ m a są nowym labiryntem , w którym nić rozum u nigdy nie służy za przew odnika, słowem, jeśli je ste ś zwolennikiem system u Spinozy, zasługujesz niewątpliwie n a imię, które ci nadają, godnej pożałow ania i m ętnej postaci: je d n a k ja k w spółczesny Spinoza (zakładając, że dowiedzie ci się, w co osobiście nie wierzę, że nim jesteś), je ste ś ta k głęboki, ja k poprzednik je s t powierzchowny, tak jasn y , ta k świetlisty, ta k system atyczny, ja k poprzednik je st pogrążony w ciem ­ nościach, naw et przy nowych ideach, które podobało m u się powiązać ze słowami, jakim i się posłużył: jeśli wreszcie idąc in n ą zupełnie drogą zostałeś zm uszony wywiesić te sam e sztandary, to jak ąż nazwę n ad asz z kolei ta k płaskiej gadaninie twego rzekomego antagonisty? Mówi się jeszcze więcej: m usiałeś zw racając się do niego u zn ać się szczerze za spinozystę. Powiesz, że to kalum nie; tym gorzej, mój drogi, bo n ik t mi nie uwierzy; święte u s ta oczyszczają imp osturę, ta k ja k S okrates m iejsca, w których przebywał. 6 Aluzja do Spinozy przedstaw ianego w opinii teologów. http://rcin.org.pl/ifis

312

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Przechodzę, mój um yśle, ta k szybko ja k mój anonim o­ wy an tagonista, do zb a w ien n ych konkluzji tw ego dzielą. Je ste m ta k ja k on zły, że odrobina dobrego ziarn a p szen i­ cy została pom ieszana z ta k wielką ilością kąkolu. T ru d ­ no powiedzieć, co należy wybierać, czy szczęście obyw ate­ li czerpane z nieczystego źródła m aterializm u czy też ich nieszczęście wypływające ze źródła ta k jasnego, jak im je s t spiiytualizm ? Ktoś inny n a twoim m iejscu powiedziałby z uniesieniem : „Ach, jeśli błądzisz, mój um yśle, czyniąc m nie szczęśliwym i uszczęśliw iając innych, to obyś mógł błądzić zawsze; zbłądzenie będzie wówczas tylko nazw ą b ła h ą i fałszywą. Ktoś inny powiedziałby ci, że ludzie biorą za miłość ładu, za cnotę i rozum to, co je st nieładem , wy­ stępkiem i szaleństw em . W ykrzyknąłby może, że te drogi, które zdobi się fałszywym m ianem gorliwości i pobożności, nie w ydadzą się nigdy takie, jakim i są, a są drogam i s k a n ­ dalu, h ańby i głupoty. Czy nigdy nie będą zdem askow a­ ni świętoszkowie, którzy ta k dobrze odkryw ają swoją rolę w teatrze, gdzie pod m a sk ą religii m odlą się do jednego boga, jakim je s t miłość w łasna? Jeśli o mnie chodzi, to m yślę inaczej, a znasz tego przyczynę? Nigdy byś jej nie odgadł; uchodzę bowiem za wizjonera, fanatyka, człowieka nawiedzonego. Dlaczego nie je steś nim choć troszkę, mój drogi um yśle? Z am iast odpow iadać n a głupie krytyki, wy­ sypane z Woru, ignorancji i przesądów - odpowiadać czło­ wiekowi, który widział całego Człowieka m aszynę, tylko nie wiem ju ż w jakiej książce niemieckiej; wreszcie zam iast tracić reputację zw racając się do um ysłów ludu potw ornie pobożnego, dasz n am pewnego d n ia piękny i wzniosły tra k ­ ta t o nieśm iertelności duszy, co byłoby jedynym środkiem , aby przywrócić sobie łask i S an k tu ariu m . Czy posługując się algebrą przy o b alan iu tak wielu urojeń nie mógłbyś dowieść iluzoryczności jeszcze tego ostatniego? Wierzę, że ojciec T ournem ine7 dał rozwiązanie tego sam ego problem u za pom ocą geometrii. Z apoznajesz - ja k pow iadasz - to, 7 René Jo se p h T ournem ine (1661-1739), francuski teolog i erudyta. http://rcin.org.pl/ifis

L is t

313

d o m o je g o um ysłu

co wie naw et tylu ograniczonych ludzi, więc będziesz miał przyjem ność o tym się dowiedzieć. Gdybyś o tym ju ż wie­ dział, to zostałaby ci, ja k Pascalowi, tylko przyjem ność po­ gardzania. Żegnaj mój um yśle, bądź jeśli to możliwe, mniej poważny; wiedz, że dobry żart je st kam ieniem probierczym najbardziej w ysubtelnionego rozum u. Życzę ci zresztą, ja k również anonim ow i, dobrego nowego roku, po którym praw dopodobnie n a stą p i wiele innych, um ilanych podob­ nymi, ja k ta, kpinam i.

http://rcin.org.pl/ifis

http://rcin.org.pl/ifis

Rozprawa wstępna

S taw iam sobie za cel dowiedzenie, że chociaż filozofia - ja k pospolicie się sądzi - je s t sp rzeczna z m o ralnością i religią, to nie tylko nie może zniszczyć tych dw óch wię­ zi społecznych, ale może jedynie je coraz bardziej zacieś­ niać i u m a cn ia ć. T ak w ażna n a te n te m a t rozpraw a, jeśli zostanie dobrze n a p isa n a , będzie więcej w a rta - moim zdaniem - od jednej z tych pospolitych przedm ów, gdzie a u to r klęcząc pokornie n a k o lan ach przed p ublicznością jednocześnie schleb ia sobie ze swoją pospolitą sk ro m n o ś­ cią; sądzę też, że nie zo stan ie o sąd zo n a jak o nie n a m iej­ scu, jeśli poprzedzi dzieła m ające c h a ra k te r tych, które ośm ielam się p rzed ru k o w ać1, mimo w szelkich krzyków nienaw iści* zasłu g u jący ch jedynie n a ja k najdalej idącą pogardę. Otwórzcie oczy, a zobaczycie w ystawione ze w szystkich stron tytuły: „Dowody istnien ia Boga oparte n a cu d ach n a tu ry ”2, „Dowody nieśm iertelności duszy dowiedzione przez geome­ 1 R ozpraw a w stępn a (Discours préliminaire) poprzedza p rzed ru k zebranych dzieł przez La Mettriego: Oeuvres philosophiques, Berlin 1751. * Odium theologicum. 2 B ernard Nieuwentijd (Nieuwentyt). L’existence de Dieu démon­ trée p a r les merveilles de la nature, Paris 1725 (1 wyd. holenderskie 1715). http://rcin.org.pl/ifis

31 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

trię i algebrę”. „Religia dowiedziona przez fakty”3. „Teologia fizyczna”4. I tych wiele innych, podobnych im książek. Czytajcie je bez żadnego innego przygotowania, a przekonacie się, że filozofia w swej istocie sprzyja religii i m oralności, i że n a koniec badanie n atu ry je s t n ajk ró tszą drogą d o tarcia za­ równo do wielbienia jej godnego Twórcy, ja k i zrozum ienia praw d m oralnych i objawionych. Oddajcie się n astęp n ie tego rodzaju studiom nie obejm ując naw et tego całego roz­ ległego obszaru b ad ań w dziedzinie fizyki, botaniki, chemii, historii n atu raln ej, anatom ii i nie zadając sobie tru d u s tu ­ diow ania najlepszych dzieł filozoficznych w szystkich wie­ ków; stańcie się tylko lekarzam i, a z pew nością staniecie się podobnym i do innych. Rozpoznacie próżność naszych polem istów bądź przez to, że zechcą zachow ać św iąty­ nie, bądź przez to, że b ędą wykrzykiwali z euforią w swo­ ich dziełach o cudach n atu ry ; śledząc zaś kro k po kroku człowieka w tym, co otrzym ał od swoich ojców w różnych okresach życia, pod postacią nam iętności, chorób, swo­ jej kom pleksji porównywalnej do budow y zw ierząt, przy­ znacie, że jedynie w iara n a s prowadzi do u z n a n ia Istoty Najwyższej; i że człowiek zbudow any podobnie do innych zwierząt, choć m a kilka stopni inteligencji więcej, to pod­ porządkow any je st tym sam ym praw om i m u si podlegać w spólnem u z nimi losowi. Tak więc zejdziecie z kalenicy owej nieśm iertelnej chwały, ze szczytu tej pięknej m achiny teologicznej, ja k z operowej Glorii, n a ten fizyczny p arter, gdzie widząc wszędzie wokół w as tylko w ieczną m aterię, ja k również jej formy n astęp u jące po sobie, n ie u stan n ie ginące, doznacie zakłopotania i przyznacie, że w szystkie ciała ożywione oczekują kom pletnej destrukcji. W reszcie po doskonałym w ykorzenieniu przez filozofię tego p n ia sy­

3 C laude François Houtteville, La religion chrétienne prouvée p a r les faits, Paris 1740 (1 wyd. 1722). 4 William D erham , Théologie physique ou dém onstration de l’exis­ tence et d es attributs de Dieu, tirée d e s oeuvres de la création, R otter­ d am 1726 (1 wyd. angielskie 1713). http://rcin.org.pl/ifis

R

3 17

ozpraw a w stępn a

stem u obyczajów, wszystkie wysiłki zm ierzające do pogo­ dzenia filozofii z m oralnością i teologii z rozum em w ydadzą się w am błahe i pozbawione mocy. Oto ja k i je s t mój pierwszy p u n k t w idzenia i plan niniej­ szej rozprawy; pozwolę więc sobie przystąpić do p o ru sze­ n ia i rozwinięcia w szystkich tych idei ogólnych i jeszcze bliżej nieokreślonych. Filozofia, b ad an iu której wszystko podlega, sam a pod­ legła je s t naturze, ta k ja k córka m atce. Ma ona ten związek z praw dziw ą m edycyną, że czyni sobie zaszczyt z owej za­ leżności, że nie zna zależności innej i nie słu c h a innych gło­ sów. W szystko co nie je st czerpane z łona n atu ry , w szyst­ ko co nie je st zjawiskiem, przyczyną, skutkiem , słowem n a u k ą o rzeczach, nie dotyczy wcale filozofii i pochodzi ze źródła, które je st jej obce. Oto ja k a je st m oralność; je st to arb itraln y owoc polityki, k tó ra może słusznie żądać zw rotu tego, co jej niesłusznie i u zu rp ato rsk o odebrano. Zobaczymy dalej, dlaczego za­ służyła sobie n a włączenie w zakres części filozofii, do któ­ rej - rzecz to oczywista - właściwie nie należy. Ludzie podejm ując plan życia we wspólnocie zostali zm uszeni do stw orzenia system u obyczajów politycznych, aby zapewnić sobie bezpieczne ze sobą kontakty. Ponie­ waż zaś są to zwierzęta niepokorne, tru d n e do ujarzm ienia i spontanicznie zdążające do szczęścia p e r fa s et nefas5, to ci, którzy zostali u zn an i za godnych, aby sta n ąć n a czele in­ nych, wezwali roztropnie religię n a pomoc regułom i prawom zbyt chłodnym i wyrozumowanym, by wziąć w ręce władzę a b so lu tn ą n ad nieokiełznaną w yobraźnią lu d u burzliwego i frywolnego. Pojawiła się ona z oczyma zasłoniętym i świętą opaską. Wkrótce też została otoczona całym tym tłum em , który słu c h a z rozdziawioną gębą i z m iną zdum ioną, opo­ wieści o cudach zdolnych go utrzym ać w ryzach. O, cudzie! Cudzie tym większy, im mniej rozum iany. Do podwójnego h am u lca m oralności i religii dorzuco­ no roztropnie wędzidło to rtu r. Dobre, a przede w szystkim 5 Godziwymi i niegodziwymi środkam i. http://rcin.org.pl/ifis

318

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wielkie czyny zaczęto nagradzać, a złe karać; złowróżbny przykład winowajców powstrzymywał tych, którzy mieli się nim i stać. Bez szubienic zbiorowych i pojedynczych, bez łam an ia kołem, szafotów, bez tych podłych ludzi, w y rzu t­ ków całej n atu ry , którzy za pieniądze udusiliby w szech­ świat, mimo funkcjonow ania tych w szystkich w spaniałych m achin, najsłabszy nie byłby chroniony przez n ajsiln iej­ szego. Ponieważ m oralność bierze swój początek od polityki, podobnie ja k praw a i kaci, to w ynika stąd , że nie je s t ona dziełem n atu ry , ani też w konsekw encji filozofii czy też ro­ zum u, jako że te term iny są synonim iczne. Dlatego też nie je s t zaskakujące, że filozofia nie prow a­ dzi do m oralności, aby się z n ią połączyć, aby przejść n a jej stronę i poprzeć ją swoimi w łasnym i siłami. Nie trze­ b a je d n a k z tego powodu sądzić, aby n a s tam prow adziła ja k do nieprzyjaciela, którego należy wytępić; jeśli kroczy k u niej z pochodnią w ręku, to po to tylko, by ją w ja k iś sposób uzn ać i osądzić z zim ną krw ią isto tn ą różnicę ich interesów . Tak ja k rzeczy k o n k retn e są różne od obyczajów, u c z u ­ cie od praw , a praw da od w szelkich arbitralnych konw en­ cji, ta k sam o filozofia je st różna od m oralności, albo też, je ­ śli chcem y, m oralność n a tu ry (bo ta m a swoją m oralność) różni się od tej, k tó rą godna podziwu sz tu k a m ądrze wymy­ śliła. Je śli ta d ru g a zdaje się być przesiąk n ięta resp ek tem dla niebieskiego źródła, z którego się wywodzi (z religii), to ta pierw sza m a nie mniej głęboki resp ek t dla praw dy albo dla tego, co je st naw et jej zwykłym pozorem , czy też nie m niejsze przywiązanie do swych u podobań, przyjem ności i n a ogół do rozkoszy. Religia je s t b u so lą jednej m o raln o ­ ści; dla drugiej b u so lą je st przyjem ność o p arta n a u czu ciu i praw da o p arta n a m yśleniu. Słuchajcie pierwszej, a to nakaże w am bezw arunkow o zwyciężać sam ego siebie decydując bez w ahania, że nic nie je s t łatwiejsze od przyjęcia zasady: „żeby być szczęśliwym, w ystarczy tylko tego chcieć”. Dajcie p o słu ch drugiej, a ta w as zachęci do słu c h an ia w aszych skłonności, w aszych http://rcin.org.pl/ifis

R

319

ozpraw a w stępn a

um iłow ań i wszystkiego, co w am się podoba; albo też ra ­ czej tego wszystkiego, co ju ż daw no w as pociągało. O, jakże przyjem ność, do której n a s o n a skłania, pozwala n am od­ czuw ać bez ta k wielu zbędnych rozum ow ań, że tylko przez n ią m ożem y być szczęśliwi! Tutaj w ystarczy, że pozwolimy oddać się słodko przy­ jem nym im pulsom n atu ry ; tam zaś trzeba się usztyw nić, b u n to w ać się przeciwko niej. Tu w ystarczy być w zgodzie z sam ym sobą, być kim się je s t i w pewnej mierze ze sobą się utożsam iać; tam zaś trzeba mimo w łasnej woli u p o ­ dobnić się do innych, żyć i prawie myśleć ja k inni. Cóż za kom edia! Filozof zajm uje się tym, co wydaje m u się prawdziwe albo fałszywe a b stra h u ją c od wszelkich konsekwencji; u staw odaw ca troszczy się mało o praw dę, bojąc się naw et być może (z b ra k u - ja k to zobaczymy - filozofii), aby nie prom ieniow ała, nie zajm ow ała się tym co słuszne i n ie­ słuszne, dobrem i złem m oralnym . Z jednej strony, w szyst­ ko co zdaje mieścić się w n atu rze, zwane je st praw dą; m iano fałszu nadajem y zaś tem u, co n ią nie jest, w szyst­ kiem u, czem u przeczy obserw acja i doświadczenie; z d ru ­ giej stro n y w szystko, co sprzyja społeczeństw u ozdabiane je s t przym iotem sprawiedliwego, słusznego itd., wszystko zaś co godzi w jego interesy piętnow ane je s t m ianem nie­ sprawiedliwego; słowem m oralność prowadzi do słu szn o ­ ści, spraw iedliw ości, a filozofia, jako że ta k różne są ich przedm ioty, do praw dy. M oralność n a tu ry albo filozofii je st więc ta k różna od m oralności religii i polityki, m atki jednej i drugiej, ja k n a tu ra i sz tu k a są diam etralnie przeciw staw ­ ne odw racając się do siebie plecam i. Czy należy wyciągnąć stą d w niosek inny niż ten, że filozofia je s t absolutnie nie do pogodzenia z m oralnością, religią i polityką, tryum fujący­ m i w społeczeństw ie rywalkam i, haniebnie zaś poniżanym i w ciszy gabinetu i w świetle rozum u: poniżanym i głównie przez sam e próżne wysiłki, które tylu utalentow anych lu ­ dzi poczyniło, aby je ze sobą pogodzić? Czyż n a tu r a w in n a je s t tem u , że ta k zo stała zb u d o ­ w ana, i czy rozum w inien je s t tem u , że przem aw ia jej ję ­ http://rcin.org.pl/ifis

320

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zykiem i popiera jej skłonności sprzyjając w szystkim jej gustom ? Z drugiej zaś strony, czyż społeczeństw o m iałoby z kolei ponosić winę za to, że nie zostało ukształtow ane n a wzór przyrody? Śm ieszne byłoby staw ianie sobie p y tan ia pierw­ szego i całkiem ekstraw aganckie zadaw anie drugiego. Rozum je s t niewątpliwie złym m odelem do k ształtow a­ n ia społeczeństw a, gdyż ta k m ało dostępny je s t większości ludzi, że tylko ci, którzy najbardziej go kształcili, m ogą je ­ dynie odczuw ać jego doniosłość i cenę! J e d n a k jeszcze gorszym m odelem dla uform ow ania filo­ zofa je st model złożony z przesądów i błędów stanow iących fun d am en t społeczeństwa! Ta refleksja nie u m k n ęła roztropności oświeconych ustaw odaw ców ; zbyt dobrze znali oni zwierzęta, którym i mieli rządzić. Łatwo wmówić ludziom to, czego pragną, m ożna zaś bez tru d u ich nakłonić do tego, co schlebia ich m iłości w łasnej; tym łatwiej m ożna ich było zwieść, że ich wyższość nad innym i zwierzętami sprzyjała tem u, by dali się zaślepić. Uwierzyli, że odrobina gliny tw orząca organizm może być nieśm iertelna. Tym czasem n a tu ra odrzuca tę doktrynę jak o bagatel­ kę; to ta k ja k gdyby w yrzucała pianę i pozostaw iała ją d a ­ leko od brzegu teologicznego morza. Jeśli będzie mi wol­ no kontynuow ać ten m etaforyczny sposób mówienia, to ośmielę się rzec, iż w szystkie prom ienie w ychodzące z łona n atu ry , wzmocnione i ja k gdyby odbite przez cenne zwier­ ciadło filozofii, niszczą i rozbijają w proch i pył dogm at, który oparty je s t tylko n a rzekom ym pożytku m oralności. Chcecie n a to dowodu? Stanow ią go naw et moje dzieła, ponieważ zm ierzają jedynie do tego w łaśnie celu, podobnie zresztą ja k ta k wiele innych ksiąg lepiej n ap isan y ch i b a r­ dziej uczonych. Trzeba, aby takie były po to, by wykazać to, co rzuca się w oczy ze w szystkich stron, a mianowicie, że je s t tylko jedno życie, a człowiek o wielu pom ysłach, człowiek najbardziej pyszny opiera darem nie nieśm iertel­ ność n a próżności ta k śm iertelnej ja k on sam . Tak, żaden http://rcin.org.pl/ifis

R ozpraw a

321

w stępna

m ędrzec nie zaprzeczy, że pyszny m o n arch a u m iera cał­ kowicie, podobnie ja k jego skrom ny poddany lub ja k jego wierny pies. S tra szn a to praw da, jeśli chcecie, ale tylko dla tych um ysłów , których dzieciństwo je st stan em ciągłym; tych um ysłów , które przeraża zjawa, ale zjawa ta nie budzi w ątpliw ości ani lęku u tych, którzy przynajm niej odrobinę są zdolni do refleksji, którzy nie odw racają w zroku od tego, co jaw i im się w każdej chwili w sposób ta k żywy i jasny; którzy w reszcie osiągnęli, by ta k rzec, więcej dojrzałości niż m łodości. Je śli je d n a k filozofia je s t przeciw na społecznym kon­ w encjom czy też głównym dogm atom religii i obyczajów, to zrywa o n a więzy, które łączą ludzi między sobą! Podważa ona gm ach polityki od jej fundam entów ! O, płytkie um ysły, um ysły nierozsądne, cóż to za paniczny lęk w as przeraża! Ja k iż to są d zbyt pochopny rzu ca w as poza zam ierzony cel i poza prawdę! Je śli ci, którzy trzym ają stery rządu, nie m yślą solidnie, to cóż to za piękny zaszczyt, jak aż to bły­ skotliw a chw ała by im z tego przyszła! Filozofia u w ażan a za niebezpieczną truciznę, ta solidna oś elokwencji, ta limfa odżywcza rozum u, byłaby w ypędzona z naszych rozmów i naszych pism ; nie ośmielono by się naw et wymienić jej nazwy w obawie przed Sybirem, a filozofowie wypędzeni i zesłani ja k o mąciciele porządku społecznego podzieliliby los, jak i onegdaj przypadł rzekom ym m edykom z Rzymu6. Nie, to błąd, filozofia nie ziyw a i nie może zrywać wię­ zów społecznych. T rucizna w pism ach filozoficznych poda­ n a je s t w ta k małej dawce, ja k szczęście w pieśniach albo rozum u pasterzy Fontenelle’a. Wyśpiewuje się szczęście w yim aginowane; daje się pasterzom w poem acie swadę, której s ą pozbawieni. Uważa się za niebezpieczne to, co je st od niebezpieczeństw a dalekie, gdyż podkopywanie, o którym mówiliśmy, bardzo różne od naszych okopów, je s t idealne, metafizyczne, a w konsekw encji nie może n i­ czego burzyć ani obalać, chyba, że m am y n a myśli bu rze­ 6 Za Pliniuszem i lekarzem , a zarazem filozofem sceptykiem Agryppą, krążył przekaz o w ypędzeniu z Rzymu szarlatanów przez Katona. http://rcin.org.pl/ifis

322

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nie hipotetyczne. Otóż czymże je s t burzenie przy hipotezie zwyczajów przyjętych i uw ierzytelnionych w życiu społecz­ nym ? W rzeczywistości je st to ich omijanie i pozostaw ienie w całej ich mocy. Spróbuję dowieść mojej tezy drogą rozum ow ania nie do obalenia. Ze sprzeczności zasad n a tu ry ta k różnych od zasad fi­ lozofii i polityki; z zasad, których cel i przedm iot s ą za sa d ­ niczo różne, wcale nie wynika, że jed n e o drzucają i bu rzą inne. Inaczej m a się kw estia dociekań filozoficznych i za­ sad przyjętych w świecie, czy też wiary koniecznej (jak za­ kładam ) do bezpieczeństw a kontaktów między ludźm i niż teoria medycyny do lekarskiej praktyki. Tutaj m am y wpływ ta k bezpośredni i ta k absolutny związek jednej z drugą, że b iada chorym , którym jak iś konował C hirac7 postaw i złą diagnozę! Tam zaś m edytacje filozoficzne, ta k sam o niew in­ ne ja k ich autorzy, nie m ogą zepsuć ani też za tru ć p ra k ­ tyki społecznej przesyconej zwyczajami pow ażanym i przez lud niezależnie od tego, że s ą naw et najbardziej kom iczne i śm ieszne, którym nie przyklaskiw ałby także chętnie filo­ zof, jeśli zajdzie potrzeba, ta k sam o ja k nie przyklaskiw ał­ by zwyczajom tych cech pozbawionym; byłby on bardzo nierad, gdyby m u siał zadać najm niejszy choćby cios tem u, co przyczynia się, albo przynajm niej zdaje się przyczyniać do publicznego szczęścia. Racją, dla której dwie rzeczy ta k pozornie sprzeczne nie szkodzą sobie je d n a k w żaden sposób, je s t to, że ich przed ­ mioty nie m ają ze sobą nic wspólnego, gdyż ich cel je s t ta k różny, ta k od siebie nawzajem odległy, ta k przeciw staw ny, ja k W schód i Zachód. Zobaczymy dalej, że filozofia i m o­ ralność zam iast się wzajemnie unicestw iać m ogą całkiem dobrze działać i zgodnie czuwać n ad publicznym bezpie­ czeństw em ; zobaczymy, że jeśli je d n a wpływa n a drugą, to tylko pośrednio, ale zawsze n a jej korzyść; tym sposobem , ja k ju ż powiedziałem, więzy społeczne zacieśniają się przez to, co zdaje się n a pierwszy rzu t oka zm uszać do zerw ania 7 Lekarz z M ontpellier, przeciwnik La Mettriego. http://rcin.org.pl/ifis

R ozpraw a

323

w stępna

ich i rozluźniać. Oto parad o k s bardziej jeszcze z a sk a k u ją ­ cy od pierwszego, który będzie równie ja sn o w ykazany, ja k myślę, n a końcu tej rozprawy. Jak im że straszn y m św iatłem byłoby światło filozofii, gdyby nie oświecało jednych, których liczba je s t ta k m ała, jedynie po to, by zgubić i zrujnow ać innych, zapełniają­ cych niem al cały wszechświat! Strzeżm y się, aby o tym nie myśleć. Mąciciele społeczni byli w najm niejszym sto p n iu filozofami, ja k to dalej zoba­ czymy, filozofia zaś, m iłośniczka jedynie prawdy, spokojna k o n tem p lato rk a piękna n atu ry , niezdolna do zuchw ałości i do uzurpacji, nigdy nie m ieszała się do praw polityki. Czy w konsekw encji je s t ja k iś filozof ta k odważny, którego is t­ nienie m ożna sobie założyć, by atakow ał najbardziej ostro i otw arcie wszelkie zasady m oralności, ja k ja ośmieliłem się to uczynić w moim Anty-Senece?, a który nie zgodzi się, że interesy publiczności są w takiej cenie, ja k interesy filozofii? Polityka otoczona swoimi funkcjonariuszam i kroczy krzycząc n a placach publicznych, n a kazalnicach i niem al n a dach ach . Ciało je s t niczym, d u sza je s t w szystkim , śm ier­ telnicy, zbaw iajcie się za w szelk ą cenę. Filozofowie śm ieją się, ale nie zakłócają cerem onii, mówią, ta k ja k piszą, spo­ kojnie m ając za apostołów i kapłanów m ałą tylko garstkę zwolenników ta k sam o łagodnych i spokojnych ja k oni. Mogą oni cieszyć się pom nażaniem swego stad a, wzboga­ caniem swej posiadłości szczęśliwym nabytkiem p a ru lu ­ dzi inteligentnych, ale byliby zrozpaczeni zawieszeniem n a m om ent wielkiego biegu spraw cywilnych, dalecy od tego by chcieć, ja k się pospolicie sądzi, w szystko zburzyć. Księża perorują, zagrzew ają um ysły w spaniałym i obiet­ nicam i, stosow nym i do zapełnienia nadętych i elokwentnych kazań; dowodzą wszystkiego, co im przyjdzie n a m yśl nie zadając sobie tru d u m yślenia, chcą wreszcie, aby wierzono Bóg wie jak im autorytetom apokryficznym. Ich 8 Anti-Sénèque ou le Souverain bien, Potsdam 1750. J e s t to wcześ­ niejsze wydanie R ozpraw y o szczęściu. http://rcin.org.pl/ifis

324

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

gromy są gotowe zmiażdżyć i zam ienić w proch każdego, kto je s t w ystarczająco rozsądny, by nie chcieć wierzyć śle­ po w szystkiem u, co najbardziej oburza rozum . O, jak że rozsądniej p ostęp u ją filozofowie! Niczego nie obiecując, nie cenią się ta k drogo; p łacą rzeczami sensow nym i i ro zu ­ m ow aniam i solidnymi za to, co inni osiągają jedynie dzię­ ki sile płuc i elokwencji ta k sam o pustej i próżnej ja k ich wysiłki. Czy je d n a k m yślenie mogłoby być niebezpieczne - m yślenie, które nie czyni nigdy en tu zjastą, sekciarzem ani też naw et teologiem? Wejdźmy w bliższe szczegóły, aby dowieść jaśniej, że najbardziej śm iała filozofia nie je s t w swojej istocie sprzecz­ n a z dobrym i obyczajami i nie pociąga za sobą żadnego niebezpieczeństw a. Jak ież zło, pytam najw iększych wrogów wolności m y­ ślenia i pisania, jakież zło może iść za tym, co zdaje się być prawdziwe, kiedy rozpoznajem y je z ta k ą ufnością i kiedy kroczymy z tak ąż w iernością za tym, co wydaje się m ąd re i pożyteczne? Czemu służyłoby więc światło fizyki? Po co te w szystkie interesujące obserw acje anatom ii porównawczej i historii n atu raln ej? Trzeba by było ugasić jedno i gardzić drugim i, zam iast zachęcać do nich, ja k to czynią najw ięksi w ładcy oraz ludzie pośw ięcający się tym pracow itym b a ­ daniom . Czyż nie winno się dążyć do odgadnięcia i w yjaś­ nienia zagadki człowieka? W tym przypadku im bardziej byłoby się filozofem, tym bardziej - o czym nigdy nie p o ­ m yślano - byłoby się złym obywatelem. Na koniec, jakim że złowrogim prezentem byłaby praw da, gdyby nie zawsze n a ­ leżało ją wypowiadać? Jakim że zbędnym apanażem byłby rozum , gdyby był stw orzony jedynie po to, by zostać znie­ wolony i podporządkowany! Popierać taki system , to chcieć pełzać i upodlić rodzaj ludzki; wierzyć, że są prawdy, które lepiej pozostawić pogrzebane n a zawsze w łonie n a tu ry niż je wydobywać n a światło dzienne, byłoby to sprzyjaniem przesądom i barbarzyństw u. Kto żyje ja k obywatel, może pisać ja k filozof. Pisać je d ­ n ak filozoficznie, to nau czać m aterializm u! No i cóż? J a ­ kież to zło, jeśli ten m aterializm je s t uzasadniony, jeśli je s t http://rcin.org.pl/ifis

R ozpraw a

325

w stępna

ew identnym rezultatem w szystkich obserw acji i dośw iad­ czeń najw iększych filozofów i lekarzy, jeśli przyjm uje się ten system po uprzednim śledzeniu n atu ry , jeśli kroczy się u silnie i równym z n ią krokiem w całej rozciągłości kró­ lestw a zwierzęcego i, by ta k rzec, po zgłębieniu człowieka we w szystkich jego okresach życia i w szystkich sta n ac h ? Je śli ortodoksja u ciek a bardziej od filozofa, niż go omija; jeśli filozof nie w ynajduje an i nie tworzy specjalnie swej doktryny, jeśli w ja k iś sposób wychodzi jej naprzeciw , jeśli pojawia się ona w następstw ie jego b ad a ń i ja k gdyby idzie ich śladam i, to czyż przestępstw em je s t jej upow szechnia­ nie? Czyż sam a praw da nie je st w arta tru d u , aby schylić się po nią, by ją podnieść? Czyż chcecie innych argum entów przem aw iających n a rzecz niew inności filozofii? Spośród ich n atło k u wybiorę najbardziej uderzające. La Mothe Le Vayer może sobie mówić, że lepsza je st śm ierć niż żebractw o9. To nie tylko nie odstręcza od życia odpychających przedm iotów publicznej litości (a cóż to by­ łoby za nieszczęście, gdyby ci nieszczęśliwcy p odatni n a ten sposób m yślenia uwolnili społeczeństw o od ciężaru bardziej niż bezużytecznego n a ziemi!), ale czy je s t taki nie­ szczęśliwy śm iertelnik, który ze szczytu fortuny strącony w przepaść nędzy, m iałby w konsekw encji tej filozoficznej propozycji targ n ąć się n a swoje życie? D arem nie stoicy krzyczą: „Porzuć życie, jeśli ci ono cią­ ży; nie m a ani racji, ani też chwały pozostać ofiarą bólu albo ubóstw a; wyzwól się od siebie samego, uczyń się nie­ wrażliwym i ja k gdyby szczęśliwym za w szelką cenę”. Nie zabijam y się bardziej z tego powodu, ta k ja k nie zabija­ my innych; i nie kradniem y bardziej w zależności od tego, czy wyznajemy religię, czy też jej nie wyznajemy. Instynkt, nadzieja (bóstwo, które u śm iech a się do nieszczęśliwych, 9 François La Mothe le Vayer (1588-1672), przedstaw iciel libertynizm u nawiązującego do tradycji sceptycznej i stoickiej, k tó ra u s p ra ­ wiedliwiała sam obójstwo. Stąd niechętny doń sto su n ek La Mettriego jak o epikurejczyka. http://rcin.org.pl/ifis

326

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

uczucie, które u m iera jak o ostatnie w człowieku) i szu b ie­ nica wprowadziły we w szystkim należyty ład. Pozbaw iam y się życia jedynie n a sk u te k poczucia nieszczęścia, nudy, stra c h u albo pewności, że znajdujem y się w gorszej s y tu a ­ cji, niż jesteśm y; je s t to uczucie ponure, płód śledziennika, dla którego filozofowie i ich książki nie m ają znaczenia! Takie je st źródło sam obójstw a, a nie cały system solidnie przem yślany, przynajm niej jeśli nie zechcem y doń d o rzu ­ cić owego entuzjazm u, który kazał czytelnikom Hegezjasz a 10 szukać śmierci. Tak więc, aczkolwiek byłoby dozwolone w edług praw a naturaln eg o P ufendorfa11, b rać siłą odrobinę tego, czego inni m ają za dużo w najbardziej pilącej sytuacji ek stre m a l­ nej, nie ośm ielam y się je d n a k wymierzać sam em u sobie sprawiedliwości i drogą ta k pozornie upraw nionej i k o ­ niecznej przemocy, ponieważ praw a ją karzą, ja k o że są n iestety zbyt głuche n a krzyk zaszczutej n atu ry . Mówiąc naw iasem , ta k bardzo je s t prawdziwe, że jeżeli p raw a m ają n a ogół rację, aby być srogimi, zn ajd u ją je d n a k czasam i ja k iś słuszny motyw do pobłażliwości; albowiem skoro p o ­ szczególny człowiek rezygnuje bez przerwy w ja k iś sposób z siebie samego, aby nie n aru sz ać praw społeczeństw a, to praw a, które ich strzegą i ci, którzy m ają władzę w ręku, w inni z kolei, ja k mi się wydaje, odstępow ać od ściśle sto ­ sowanej surow ości, u łaskaw iać w imię h u m an itary zm u nieszczęśliwców, którzy są do nich podobni, pom agać so ­ bie wzajemnie w potrzebie, a wreszcie nie popadać w ta k b arb arzy ń sk ą kolizję ze swoimi braćm i. Oto sposób n a podpisanie się pod najm niejszym i niedo­ godnościam i n au k i, k tó ra zasłużyła n a akceptację i podziw najw ybitniejszych ludzi wszechczasów! M aterialiści d a ­ rem nie dowodzą, że człowiek je s t m aszyną, bo lu d w to nie 10 Hegezjasz z Kyreny (III w. p.n.e.) przezywany „Doradcą śm ierci”, gdyż nauczał, że skoro człowiek nie może przeżywać n ie u stan n ie roz­ koszy, to lepiej, żeby szukał śmierci. 11 Sam uel Pufendorf (1632-1694), De iure naturae et gentinum, Londini 1672. La Mettrie korzystał z w ydania francuskiego Le droit de la naturę et des gens, A m sterdam 1734, ks. 2, s. 328. http://rcin.org.pl/ifis

R

3 27

ozpra w a w stępna

wierzy*. Ten sam in stynkt, który trzym a go przy życiu, daje m u dosyć próżności, by uw ażać swoją duszę za nieśm ier­ teln ą, je s t zbyt szalony i zbyt ciemny, by kiedyś pogardzić ową próżnością. D arem nie n ak łan iam owego nieszczęśnika, aby nie miał w yrzutów sum ienia z powodu w ystępku, do którego został popchnięty n a zasadzie pierwszego odruchu; będzie je d ­ n a k je m iał i będą go one prześladowały; nie wyzbywamy się n a sk u te k zwykłej lektury za sa d ta k zakorzenionych, że uw ażam y je za naturalne. Sum ienie u odpornia się pod p re­ sją łotrostw a i niesławy, do których, broń m nie Panie Boże, nie nam aw iam ! S tarałem się wpoić całą ich zgrozę, k tórą sam je stem przesycony. Tak więc tylko śpiew kam i dla tłu ­ m u s ą nasze pism a, błahe rozum ow ania przeznaczone dla kogoś, kto nie je s t przygotowany, by w nim mogły zakieł­ kować; nato m iast dla tych, którzy nimi są, nasze hipotezy nie są również niebezpieczne. Prawość i przenikliw ość ich d u c h a zabezpieczyła ich serca przed tymi zuchw alstw am i, czy też - ja k ośmielę się rzec - tym obnażaniem um ysłu. Czy je d n a k ludzie pospolici nie mogliby w k ońcu zostać uw iedzeni jakim iś blaskam i filozoficznymi łatwymi do do­ strzeżenia w tym potoku św iatła, które filozofia zdaje się dzisiaj rozsiewać pełnym i garściam i? I chociaż bierzemy wiele od tych, z którym i przestajem y, nie m ożna z łatw ością przyjąć śm iałych poglądów, którym i przesycone są książki filozoficzne, a jeszcze - praw dę mówiąc - mniej dzisiaj (acz­ kolwiek myśli się zazwyczaj odwrotnie) ja k onegdaj. Praw dy filozoficzne są tylko system am i, których au to r dysponujący w iększą sztu k ą, przem yślnością i św iatłoś­ cią je s t najbardziej uwodzicielski; system am i, w których każdy może zająć w łasne stanow isko tylko dlatego, że dla w iększości czytelników „za” nie je st lepiej dowiedzione od „przeciw”, ponieważ z jednej i drugiej strony w ystępuje róż­ * A gdyby naw et wierzył, to czyż byłoby to wielkie nieszczęście? Dzięki surow ości praw zostałby spinozystą, ale społeczeństw o nie m usiałoby się obawiać zburzenia ołtarzy, do czego zdaje się prow a­ dzić ten śm iały system . http://rcin.org.pl/ifis

328

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

nica tylko kilku sto p n i praw dopodobieństw a, które okre­ ślają nasze przyzwolenie i je n arzu cają, a naw et są takie nieuchw ytne różnice, które jedynie tęgie um ysły (umysły rzadsze od tych, które s ą właściwe pięknoduchom ) mogą odczuw ać albo pojmować. Ileż d y sp u t, błędów, nienaw i­ ści, antagonizm ów spłodziła sły n n a kw estia wolności czy też fatalizmu! W szystko to są tym czasem jedynie hipotezy. Umysł ograniczony albo zaślepiony, wierząc w doktrynę złego nasienia, k tó rą n am głosi z m in ą pew ną, wyobraża sobie naiwnie, że w szystko je s t stracone: m oralność, religia, społeczeństw o, jeśli w iadom o, że człowiek nie je st wolny. Człowiek genialny, b ezstro n n y i pozbawiony prze­ sądów postępuje inaczej. R ozpatruje on rozwiązanie tego problem u, jakikolw iek by on był napraw dę, ja k o bardzo nieistotne zarówno w sp raw ach wiary ja k i społeczeństw a. Dlaczego? Dlatego, że nie w prow adza on do praktyki życia codziennego sto su n k ó w k ru ch y ch i niebezpiecznych, któ­ rym jego teoria zdaje się zagrażać. Dowiodłem, ja k sądzę, że w yrzuty sum ien ia są p rzesąd am i edukacji i że człowiek je st m aszyną, któ rą ab so lu tn y fatalizm rządzi w sposób niepo­ ham ow any. Chciałbym wierzyć, że się mylę, je d n a k zało­ żywszy, iż myślę o tym szczerze, to może być filozoficznie prawdziwe, ale czy to aż ta k w ażne? W szystkie te kwestie mogą zostać włączone do klasy p u n k tu m atem atycznego, który istnieje tylko w głowie geom etrów, ja k również do tak wielu problemów geom etrii i algebry, których rozwiązanie ja sn e i abstrakcy jn e pokazuje całą siłę u m y słu ludzkiego siłę, któ ra nie je st w roga praw om . J e s t to niew inna teoria, stanow iąca czystą ciekaw ostkę, k tó ra je s t m ało p o d atn a n a przekształcenie w p rak ty k ę i z której nie m ożna uczynić użytku, podobnie ja k je s t w p rzy p ad k u w szystkich praw d m etafizycznych najbardziej zaaw ansow anej geometrii. Przechodzę do now ych refleksji pow iązanych n a tu ra l­ nie z poprzednim i, k tó re m ogą jedynie coraz bardziej je w spierać. Czy staliśm y się bardziej zacnym i ludźm i, odkąd politeizm został obalony przez praw a? Czy Ju lia n A postata mniej był w art od ch rześcijan in a? Czy w m niejszym sto p ­ http://rcin.org.pl/ifis

R

329

ozpraw a w stępn a

n iu pozostał wielkim człowiekiem i najlepszym z władców? Czy chrześcijaństw o uczyniło K atona C enzora człowiekiem mniej surow ym i o k ru tn y m ? Czy K aton z Utyki stał się mniej cnotliwy? Cyceron zaś mniej doskonałym obywa­ telem ? Słowem, czy jesteśm y bardziej cnotliwi od pogan? Nie. I nie byli oni m niej religijni od n as. Praktykow ali swoją religię ta k ja k my n aszą, to znaczy bardzo słabo albo wcale. P rzesąd pozostaw iono ludowi i k ap łan o m , owym p rzek u p ­ niom*, podczas gdy zacni ludzie czując dobrze, że religia była im bezużyteczna, kpili sobie z niej. Wierząc w Boga, czy też w wielu bogów, uw ażać n a tu rę za ślepą niew ytłu­ m aczalną przyczynę w szystkich zjaw isk, czy też poddać się zw odniczem u urokow i cudow nego ład u , który te zjaw iska tw orzą, uzn ać Inteligencję najw yższą, bardziej jeszcze n ie­ zrozum iałą od n atu ry ; wierzyć, że człowiek je s t tylko zwie­ rzęciem , ja k inne, a jedynie bardziej uduchow ionym albo uw ażać duszę za su b sta n c ję ró żn ą od ciała i stanow iącą istotę nieśm iertelną: oto pole, n a którym filozofowie pro­ wadzili ze sobą wojnę, odkąd poznali sztu k ę rozum ow ania i ta w ojna będzie trw ała, dopóki królowa ludzi opinia bę­ dzie panow ała n a ziemi; oto pole, n a którym m ożna jeszcze dzisiaj walczyć i zaciągnąć się pod te n sz tan d a r, z którego u śm iech n ie się najbardziej fo rtu n a czy też jej przesądy, nie n arażając się w niczym pośród tych b łah y ch i próżnych po­ tyczek. Tego je d n a k nie m ogą zrozum ieć um ysły, które nie p a trz ą dalej poza czubek swojego nosa. T oną w tym m orzu rozm yślań. A oto inni, którzy przez sw oją prostotę będą, być może, dostępni całem u św iatu. T ak ja k cisza w szystkich daw nych autorów dowodzi n o ­ w ości pewnej nieczystej choroby, ta k też milczenie w szyst­ kich pisarzy n a te m a t zła, jak ie m iałaby wyrządzić filozofia (przy założeniu, że je powoduje albo może je powodować) dowodzi jej niew inności i łagodności. Jeżeli chodzi o rozprzestrzenianie się poglądów filozo­ ficznych, czy jeśli wolicie, o zarażanie się nim i, to uw ażam , że nie je s t ono możliwe. Każdy człowiek je s t bardzo przeko­ * W w iększości przypadków. http://rcin.org.pl/ifis

3 30

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

n an y o prawdziwości zasad, którym i go przesycono, i ja k gdyby napojono go od dzieciństw a. Jego miłość w łasn a je st ta k zainteresow ana ich podtrzym yw aniem lub o bstaw a­ niem przy swoim, że gdyby mi ja k a ś rzecz leżała n a sercu, to z całą elokwencją Cycerona nie mógłbym nikogo prze­ konać, że je st w błędzie. Przyczyna tego je s t p ro sta. To, co je s t ja sn e i dowiedzione dla filozofa, je s t ciem ne i niepew ­ ne albo raczej fałszywe dla tych, którzy filozofami nie są, zwłaszcza jeśli nie m ają predyspozycji, by się nim i stać. Nie lękajm y się więc, że um ysł lu d u będzie się kiedy­ kolwiek wzorował n a um yśle filozofów, który wzniósł się zbyt wysoko ponad jego możliwości poznawcze. J e s t to tak, ja k w przypadku instrum entów wydających tony poważne i niskie, które nie mogą osiągnąć tonów ostrych i przeni­ kliwych wielu innych instrum entów , albo też podobnie ja k niski bas baryton nie może wznieść się do zachw ycających dźwięków so p ran u koloraturowego. Podobnie um ysł po­ zbawiony poloru filozoficznego, niezależnie od dysponow a­ n ia pew ną przenikliwością n a tu ra ln ą , nie może myśleć ja k um ysł fizyka przyzwyczajony do rozm yślań, a ten nie może przyjąć sposobu m yślenia tam tego i rozum ow ać ta k źle. Są to dwie fizjonomie, które nigdy nie będą do siebie podobne, dwa narzędzia, z których jedno je st obtoczone, wydłutowane, obrobione, zaś drugie surowe, takie, jakie wyszło z rąk natury. Skoro odkształcenie dokonało się, to i pozostanie; nie je s t łatwiej jednem u wznieść się do góry, ja k drugiem u zejść n a dół. Ignorant przepojony przesądam i mówi i rozu­ m uje n a próżno; potrafi jedynie, ja k się powiada, majaczyć, czy też, co n a jedno wychodzi, przypom inać sobie i przeżu­ wać (jeśli to czyni) w szystkie te żałosne argum enty naszych szkół i naszych pedantów , podczas gdy człowiek uzdolnio­ ny idzie krok w krok za n a tu rą , obserw acją i dośw iadcze­ niem, opow iada się tylko za najwyższym stopniem praw do­ podobieństw a i wyciąga ścisłe tudzież niezwłoczne wnioski, które poruszają każdy zdrowy um ysł jedynie n a podstaw ie faktów ja sn y ch oraz zasad głębokich i olśniewających. Przyznaję, że przyjm uje się sposób m yślenia, mówienia, gestykulow ania od tych osób, z którym i się żyje; je d n a k http://rcin.org.pl/ifis

R

331

ozpraw a w stępn a

czyni się to stopniowo drogą m achinalnego naśladow ni­ ctwa, ja k nogi p oru szają się przy oglądaniu sposobu po­ ru sz a n ia się niektórych pantom im ów ; w praw iam y się do tego stopniowo, a najsilniejsze przyzwyczajenia biorą górę n ad słabszym i. Gdzie je d n ak znajdziem y w danym przypadku ową siłę nowych przyzwyczajeń zdolnych zwyciężać i wykorzeniać daw ne? Lud nie obcuje z filozofami, nie czyta filozoficznych książek. Jeśli przez przypadek w padnie m u ja k a ś w ręce, niczego z niej nie zrozum ie, a jeśli cokolwiek pojmie z niej, nie wierzy ani jed n em u przeczytanem u słowu; trak tu jąc bezcerem onialnie filozofów za szaleńców, podobnie ja k poe­ tów, uznaje ich jednako za godnych dom u wariatów. Filozo­ fia może być przekazyw ana jedynie um ysłom oświeconym, gdyż ja k ju ż mówiliśmy, nie stw arza to żadnego niebezpie­ czeństw a. Przelatuje ona sto łokci ponad innym i głowami, do których nie wchodzi inaczej niż światło do ciemnej celi. Zobaczymy jed n ak , n a czym polega istota słynnej dys­ p u ty panującej w dziedzinie m oralności między filozofami a tymi, którzy nim i nie są. Rzecz zadziwiająca! Chodzi je d ­ n a k o zwykłe rozróżnienie, rozróżnienie solidne, aczkol­ wiek szkolne: tylko ono, któż by uwierzył, może położyć kres tem u rodzajowi wojen cywilnych i pogodzić w szyst­ kich naszych nieprzyjaciół; wyjaśnię, o co chodzi. Nie m a niczego absolutnie słusznego i niczego absolutnie n iesłu sz­ nego. Żadnej realnej m oralności, żadnych występków, żad­ nej wielkości, żadnych absolutnych zbrodni. Politycy, religianci, przyznajcie tę praw dę filozofom i nie pozwólcie się zepchnąć do okopów, gdzie zostaniecie haniebnie pobici. Przyznajcie w dobrej wierze, że ten je st sprawiedliwy, kto waży sprawiedliwość, by ta k rzec, ciężarkiem społeczeń­ stwa; filozofowie przyznają w am z kolei (czy kiedykolwiek tem u przeczyli?), że dany czyn je st względnie słuszny lub niesłuszny, zacny lub nieuczciwy, w ystępny lub cnotliwy, chwalebny, krym inalny itd. Któż wam kw estionuje koniecz­ ność w szystkich tych pięknych arbitralnych określeń? Któż w am powiada, że nie macie racji, że wyobrażaliście sobie życie pozagrobowe i cały ten w spaniały system religii bę­ http://rcin.org.pl/ifis

332

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

dący godnym przedm iotem poem atu epickiego? Któż wam przygania, że podeszliście ludzi od słabej strony, czasem ich oszukując, ja k mówi M ontaigne, czasam i chw ytając ich n a haczyk najbardziej kuszącej nadziei, a czasam i utrzym ując ich w p o słuchu przez najbardziej przerażające groźby. Moż­ n a się jeszcze z wam i zgodzić, jeśli chcecie uznać, iż wszy­ scy wyimaginowani kaci przyszłego życia są przyczyną tego, że n asi kaci m ają mniej zajęcia: że większość ludzi z plebsu nie u n ik a jednego z tych sposobów w yniesienia się* ponad świat, o którym mówi Swift, jedynie dlatego, że boją się oni m ąk piekielnych. Tak, m acie rację urzędnicy, ministrowie, ustaw odaw cy, że zachęcacie ludzi wszelkimi możliwymi środkam i nie tyle do czynienia dobra, o które niewiele się martwicie, ja k o dbanie o interes społeczeństw a, które je st waszym p u n k tem głównym, ponieważ znajdujecie w nim w łasne bezpieczeństwo. Dlaczego je d n a k nie przyznajecie z tą sam ą naiw ną p ro sto tą i z tą sam ą bezstronnością, że praw dy spekulatyw ne nie są wcale niebezpieczne, i że kiedy dowiodę, że życie przyszłe je st chim erą, to nie przeszkodzi ludowi iść swoją drogą, respektow ać życie i kiesę innych i wierzyć w najbardziej śm ieszne przesądy bardziej, niż ja wierzę, ja k mi się zdaje, w sam ą prawdę. Znam y podobnie ja k wy tę hydrę o s tu i o s tu tysiącach głów szalonych, śm iesznych i tępych; wiemy, ja k tru d n o je s t kierować zwierzęciem, które nie pozwala się prow a­ dzić; przyklaskujem y waszym praw om , obyczajom, a n a ­ wet waszej religii niem al ta k sam o ja k w aszym szubieni­ com i szafotom. J e d n a k n a widok w szystkich hołdów, które składam y w aszem u rządowi, czy wy nie ulegacie pokusie, by złożyć hołd prawdzie naszych obserw acji, solidności n a ­ szych dośw iadczeń, wreszcie bogactw u, a co więcej pożyt­ kowi naszych odkryć? Przez jak ie to zaślepienie nie chcecie otworzyć oczu n a ta k jask raw e św iatło? Przez ja k ą pod­ łość gardzicie ich w ykorzystaniem ? Co więcej, przez jak ąż b arb arzy ń sk ą tyranię niepokoicie ludzi spokojnych, którzy przynosząc honor um ysłowi ludzkiem u i ojczyźnie, zam iast * Szubienica. http://rcin.org.pl/ifis

R

333

ozpraw a w stępn a

przeszkadzać w am w funkcjach publicznych m ogą jedynie w as zachęcać do ich dobrego w ypełniania i do głoszenia, jeśli możecie, godnych n aśladow ania przykładów. Ja k że m ało znacie filozofa, jeśli uw ażacie go za niebez­ piecznego! Chciałbym go w am nam alow ać w sposób najbardziej prawdziwy. Filozof je s t człowiekiem, a w konsekw encji nie je st wolny od w szelkich nam iętności; są one je d n a k kontrolow ane i by ta k rzec ograniczone sam ym k om pa­ sem m ądrości: dlatego m ogą one go wieść do rozkoszy (a dlaczegóż to w zbraniałby się przed iskierkam i szczęścia, przed owymi zacnym i i czarownym i przyjem nościam i, dla których, m ożna by rzec, jego zmysły zostały w yraźnie przy­ sposobione?), je d n a k nie skłonią go one do zbrodni, ani do n a ru sz e n ia porządku. Byłby bardzo zagniewany, gdyby ktoś mógł oskarżyć jego serce o nadużycie wolności, albo - je ś li chcem y - o rozwiązłość um ysłu. Nie m ając zazwyczaj powodów, by wstydzić się jednego albo drugiego, a będąc wzorem ludzkości, prostoty, łagodności, uczciwości, za­ m iast pisać przeciw praw u n a tu ra ln em u , ściśle go prze­ strzega; d y sk u tu jąc n a tem at sprawiedliwości wychodzi je d n a k naprzeciw społeczeństw u. Powiedzcie, dusze po­ spolite, czegóż więcej w am trzeba? Nie oskarżajm y filozofów o rozprzężenie, do którego n ie­ m al wszyscy nie są zdolni. W edług rozw ażań najbardziej utalentow anego człowie­ k a naszych czasów, nie m ożna postaw ić podobnego zarzu ­ tu takim filozofom ja k Bayle, Spinoza, Vanini, Hobbes, Locke czy też inni metafizycy tego sam ego pokroju; nie należą do nich również ci mili i rozkoszni filozofowie w rodzaju M ontaigne’a, Saint-E vrem onda lub C haulieu, którzy m ie­ liby wznieść żagiew niezgody do swej ojczyzny; to um ysły kłótliwe teologów pow odują wojnę w śród ludzi, by służyć Bogu pokoju. Zasłońm y je d n a k k u rtynę, by nie patrzeć n a najokrop­ niejsze rysy naszej historii i nie porów nujm y fanatyzm u z filozofią. Nazbyt dobrze wiemy, które z dwojga uzbroiło poddanych przeciw królom. Spowodowały to potwory wy­ http://rcin.org.pl/ifis

334

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

plute z zakam arków klasztornych przez ślepy przesąd sto razy bardziej niebezpieczny, ja k to dowiódł Bayle, od deizm u czy też ateizm u - owych system ów obojętnych dla społeczeństw a i w żaden sposób niepodlegających n a g a ­ nie, kiedy są dziełem nie ślepej rozpusty, ale oświeconego rozum u. To je d n a k chciałbym dowieść w przelocie. Czyż nie je s t praw dą, że d eista lub a teista jako tak i nie uczyni bliźniem u tego, co nie chciałby, aby m u uczynio­ no i to niezależnie od pierwotnego źródła tej zasady, k tó rą uw ażam rzadko za naturalną; a mianowicie bądź stra c h u , ja k tego chciał Hobbes, bądź też m iłości w łasnej, k tó ra zdaje się być głównym m otorem naszych czynów? D la­ czego? Dlatego, że nie m a żadnego koniecznego związku między w iarą czy też niew iarą w Boga, a faktem , że się je s t złym obywatelem. S tąd bierze się to, że w historii a te ­ istów nie znajduję ani jednego, któ iy nie przysłużyłby się innym i swojej ojczyźnie. Jeżeli je d n a k tylko sam o u c z u ­ cie ludzkości, tylko wrodzone uczucie czułości, wyryło owo praw o w jego sercu, to będzie on ludzki, łagodny, zacny, uprzejm y, w spaniałom yślny, bezinteresow ny; będzie m iał prawdziwie wielką duszę, słowem będzie łączył w sobie w szystkie cechy uczciwego człowieka ze w szystkim i cn o ta­ mi społecznymi, które je zakładają. C nota ateisty może więc zapuścić korzenie głębsze, k tó ­ re w sercu św iętoszka często trzym ają się, by ta k rzec, tyl­ ko n a nitce i są zbyt powierzchowne. J e s t to przeznaczenie wszystkiego, co w ynika ze szczęśliwej kom pleksji; uczucia, które rodzą się z nam i, nie są możliwe do zatarcia i o p u sz­ czają n a s dopiero wraz ze śm iercią. Po tym w szystkim co zostało powiedziane w dobrej wierze, ja k m ożna by zakw estionow ać tezę, że d eista albo spinozysta może być uczciwym człowiekiem? Czy zasady areligijne m ają w sobie coś odpychającego dla uczciwości? Otóż nie m ają z n ią żadnego związku, toto coelo d ista n t12. Chciałbym ponownie zdum ieć się, ja k niektórzy katolicy, d o b rą w iarą p ro testan ta. 12 Dzieli ich od siebie całe niebo. http://rcin.org.pl/ifis

R ozpraw a

3 35

w stępna

W moim przekonaniu nie je st rozum ne pytanie, czy spo­ łeczeństwo ateistów nie mogłoby się utrzym ać13. Cóż bowiem potrzeba, aby społeczeństwo nie podlegało zakłóceniom? Może trzeba uznać praw dę zasad, które służą m u za bazę? Wcale nie. Może trzeba uznać ich m ądrość? Jeśli chcemy, niech i tak będzie, aczkolwiek w grę wchodzi ciem nota i głu­ pota tłum u. Czy trzeba, żeby te zasady stosowano? Tak, to niewątpliwie wystarczy. Otóż, czy je st taki deista i ateusz, który m yśląc inaczej od innych nie podporządkowuje się mimo to ich obyczajom? Czy je st m aterialista, który prze­ pojony i ja k gdyby brzem ienny swym system em (niezależnie czy zachowuje wewnętrznie swój sposób m yślenia i mówi 0 nim tylko przyjaciołom albo ludziom zaaw ansow anym ja k on w najwyższego lotu n au k ach , bądź drogą konwersacji, a przede w szystkim poprzez druk, by w ten sposób przy­ stąpić do rozwiązania i w ydania n a świat zwierzeń znanych odtąd całem u światu), czy je st - powiadam - ateista, któ­ ry pójdzie tą drogą, by kraść, gwałcić, podpalać, mordować 1 unieśm iertelniać się poprzez różne zbrodnie? Nie, je st on zbyt spokojny, m a zbyt pozytywne skłonności, aby szukać w strętnej i haniebnej nieśm iertelności; natom iast przez piękno swego geniuszu może również zapisać się w pamięci ludzi, bo był przez całe swoje życie przyjemny dzięki swej uprzejm ości, grzeczności i łagodności obyczajów. Któż przeszkadza m u, powiecie, aby zrezygnował z cnoty, za upraw ianie której nie oczekuje on żadnej nagrody? Któż przeszkodzi m u oddaw ać się w ystępkom lub zbrodniom, których żadnego u k a ra n ia nie spodziewa się po śmierci? O, jakiż to pomysłowy i godny podziwu wymysł! A któż przeszkodzi wam, sam ym najgorętszym spirytualistom ? Diabeł. Piękna m aszyna i w spaniały strach na wróblel Fi­ lozofa, którego sam a nazw a diabła pobudza do śm iechu, pow strzym uje inny lęk, który z nim podzielacie, kiedy zda­ rzy m u się nieszczęście, co je st rzadkością, nie kierować się um iłow aniem ładu; ta k więc nie podzielając wcale w a­ szych lęków przed piekłem , które depcze stopam i ja k Wer13 La Mettrie naw iązuje tu do „paradoksu Bayle’a ”. http://rcin.org.pl/ifis

33 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

giliusz i cała uczona starożytność, a tym sam ym je st od w as szczęśliwszy. Myślę, że społeczeństwo ateistów filozoficznych nie tylko mogłoby się bardzo dobrze utrzym ać, ale wierzę, iż utrzy­ m ałoby się łatwiej od społeczeństw a bigotów zawsze go­ towych podnosić alarm przeciwko zasłudze i cnocie ludzi często najłagodniejszych i najmądrzejszych. Nie zam ierzam faworyzować ateizm u, broń m nie od tego Panie Boże! Ba­ dając jed n ak rzecz od strony bezinteresownego lekarza, to jako król zmniejszyłbym ostrożność wobec jednych, których serce patriotycznie nastaw ione by mi służyło, aby ją zacho­ wać w sto su n k u do innych, dla których pierwszymi króla­ mi są przesądy. Stanow ią one środek prowadzący do tego, aby odmówić zaufania um ysłom miłującym pokój, wrogom nieładu i zamieszek, um ysłom dysponującym zim ną krwią, których w yobraźnia nie rozpala się nigdy, i którzy nie po­ dejm ują decyzji o w szystkim bez dojrzałego zb ad an ia jako filozofowie, którzy czasam i noszą sztandar praw dy przeciw­ ko polityce, a czasam i sprzyjają wszelkim tym arbitralnym konwencjom, nie uw ażając się ani prawdziwie za to w in­ nymi wobec społeczeństw a czy też wobec filozofii. Ja k i bę­ dzie teraz - pytam - wybieg naszych antagonistów ? Czy to będzie oskarżenie m aterialistów o dzieła sprośne i śmiałe, czy też o tę rozkosz, w której czarowność chciałbym wie­ rzyć, a większość innych nie odmówi jej sobie, podobnie ja k ja ? J e d n a k kiedy z głębi ich serca spłynie ona ju ż lubieżnie n a ich libertyńskie pióra, kiedy filozofowie z księgą n atu ry w ręk u sta n ą kolejno n a b ark ach poprzedników ja k nowi gi­ ganci, by dosięgnąć nieba, to jak ąż złą konsekwencję m ożna by stąd wyciągnąć! Jow isz nie będzie z tego powodu bardziej zdetronizowany, a zwyczaje Europy bardziej unicestw ione przez Chińczyka, który pisałby przeciwko n im 14. Czyż moż­ n a dać jeszcze w olną rękę jego geniuszowi albo wyobraźni tak, aby to nie przemawiało n a niekorzyść obyczajów p isa­ rza naw et najbardziej zuchwałego? Z piórem w ręk u można 14 Aluzja do Gigantów, którym nie udało się pozbawić tro n u Jow i­ sza oraz aluzja do Lettres chinoises (La Haye 1739-1740, t. 1-5), J e a n B aptiste d ’Argensa. http://rcin.org.pl/ifis

R

337

ozpraw a w stępn a

sobie pozwolić n a więcej rzeczy w sam otności, którą chce się urozm aicić, niż w społeczeństwie, którego utrzym anie w pokoju staw ia się sobie za cel. Iluż pisarzy m askujących się przez swoje dzieła m a czelność p isa n ia o cnocie m ając serce padające ofiarą w szelkich w ystępków, podobnie ja k ci kaznodzieje, którzy opuszczając ram io n a młodej penitentki nawróconej (na swój sposób) zaczynają nam prawić o wstrzemięźliwości i czystości w m ow ach mniej kwiecistych niż ich oblicze! Iluż innych ledwie wierzących w Boga, którzy chcąc zrobić fortunę przedstaw iali się w pobożnych pism ach ja k o apostołow ie książek apokryficznych, z których sam i się śm ieją wieczorem w taw ernie w śród swoich przyjaciół. Kpią sobie z tej biednej publiczności, k tórą okłam ali, ja k to czynił być może Seneka, którego nie podejrzewa się, że m iał serce ta k czyste i cnotliwe ja k jego pióro. Pełen wad i bogactw , czyż nie je s t on śm ieszny i w ystępny, kiedy prze­ m aw ia n a rzecz cnoty i ubóstw a? By je d n a k przejść do przykładów bardziej cnotliwych, które m ają ścisły związek z moim przedm iotem , to trze­ b a przypom nieć, że m ądry Bayle uchodzący za człowie­ k a zacnego w śród ludzi godnych wiary i żyjących do dziś, p rzeplatał swe dzieła dość wielką liczbą fragm entów ob­ scenicznych tudzież refleksji o takim sam ym charakterze. Dlaczego? Aby rozweselić i rozerwać zmęczony um ysł. Czy­ nił ta k podobnie do naszych cnotek, a mianowicie przyzna­ w ał swej w yobraźni przyjem ność, której odm awiał swoim zm ysłom: je s t to przyjem ność niew inna, k tó ra pobudza d uszę i trz y m a ją dłużej w napięciu. Tym sposobem wesoły w idok przedm iotów , od których często zależy w esołość n a ­ sza, je s t poetom niezbędny; to ona powoduje rozkwit tych gracji, tych am orków , tych kwiatów i całej tej uroczej roz­ koszy, k tó ra spływ a z pędzla n atu ry , a k tórą tc h n ą wiersze V oltaire’a, A rn a u d a 15 albo też owego słynnego króla, któ re­ go m ają zaszczyt mieć za ryw ala16. 15 François B aculard d ’A rnaud (1718-1805). 16 Chodzi o Fryderyka II. http://rcin.org.pl/ifis

338

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

J a k wielu autorów wesołych, rozkosznych uchodziło za sm u tn y ch i ponurych, dlatego że zdawali się być takim i w swych pow ieściach albo w swoich tragediach! Człowiek bardzo miły, chociaż nieco sm u tn y (przyjaciel najw iększe­ go z królów spokrew niony z jednym z najśw ietniejszych domów Niemiec, poważany, kochany przez w szystkich tych, którzy go znają, cieszący się ta k wielom a zaszczyta­ mi, dobram i, rep u tacją, byłby niewątpliwie godny pożało­ w ania, gdyby takim nie był w rzeczywistości) wydawał się taki niektórym czytelnikom w jego słynnej R ozpraw ie o f i ­ lozofii moralnej17. Dlaczego? Dlatego, że su p o n u je m u się stale spraw ianie w rażenia, jakie wywierają n a n a s praw dy filozoficzne bardziej sposobne do zabijania m iłości w łasnej czytelnika, niż do schlebiania m u i d o starczan ia m u roz­ rywki. Iluż satyryków , a m ianow icie Boileau, było jedynie cnotliw ym i przeciw nikam i w ad swych czasów! Chcąc uzbroić się i pow stać przeciwko nim , chcąc u k a ra ć złych i przywrócić ich do p o rządku, nie trzeb a być sm u tn y m dlatego, że mówi się rzeczy, które nie są an i przyjem ne an i schlebiające. Skoro zaś a u to r w esoły i żywy może pi­ sać o m elancholii i spokoju, to szczęśliwy uczony może pokazać, że człowiek w ogóle je s t bardzo daleki od tego, aby nim również był. Gdybym śm iał wym ienić siebie sam ego po ta k wielkich ludziach, to cóż by się, mój Boże, nie nagadano! I cze­ góż by nie wypisywano! Ja k ież krzyki rozlegałyby się ze stro n y dewotów, lekarzy i sam ych pacjentów , z których każdy dał się w ciągnąć w spory prow adzone przez sw e­ go sz arlata n a. Ja k ież gorzkie żale rozległyby się zewsząd! J a k i dziennikarz odmówiłby chw alebnego sch ro n ien ia m ojem u oszczercy, albo sam nim nie był! Ja k iż to podły gazeciarz z Getyngi, a naw et z B erlina nie rozszarpyw ał­ by m nie n a kaw ałki? W jak im to dom u pobożnym byłem oszczędzany, albo raczej czyż nie byłem trak to w an y ja k 17 Pierre Louis M oreau de M aupertuis, E ssai de philosophie mora­ le, Berlin 1749. http://rcin.org.pl/ifis

R

339

ozpraw a w stępn a

d rugi C a rto u c h e 18? Przez kogo? Przez ludzi, którzy m nie nigdy nie widzieli; przez ludzi poirytow anych, że m y śla­ łem inaczej niż inni, a przede w szystkim zrozpaczonych z pow odu mojej nowej kariery; przez ludzi w reszcie, k tó ­ rzy obarczali moje serce w iną za system atyczne n ied o m a­ g an ia mojego u m y słu . Do jakiej niegodziwości je s t zdolna m iłość w łasn a zran io n a w sw oich p rzesąd ach najm niej uspraw iedliw ionych albo w swoim p ostępow aniu n a jb a r­ dziej zdepraw ow anym ! Będąc sła b ą trzcin ą p rzesad zo n ą do wody ta k burzliw ej, bez przerw y m io tan ą przeciw nym i w iatram i, czyż m ogłem zap u ścić ta k m ocne i piękne k o ­ rzenie? Dzięki ja k iem u to szczęściu będąc otoczony ta k potężnym i w rogam i, zachow ałem życie, a naw et w znio­ słem się m im o nich aż do tro n u króla, którego sa m a tyl­ ko zdecydow ana p ro tek cja m ogła w reszcie rozproszyć ta k o k ru tn e zacietrzew ienie? Ośmielę się powiedzieć, że nie jestem wcale podobny do siebie n a w szystkich tych portretach , które obiega­ ją św iat, w których podobieństw o u stalo n o n a podstaw ie m oich pism ; zaiste, to co je s t najbardziej niew inne w tych spośród nich, które przypom inają m nie w sto p n iu najw ięk­ szym, najm niej jeszcze odpow iada mojej osobie. Nie m am sobie do zarzucenia ani złego serca, ani złych zamiarów; a jeśli mój um ysł zbłądził (po to został stworzony), me ser­ ce je s t bardziej szczęśliwe, że nie zbłądziło razem z nim. Czyż nie wyzbędziemy się fałszywych sądów n a tem at filozofii i pisarzy? Czyż nie dostrzeżem y wcale, że o ile serce je s t różne od um ysłu, o tyle obyczaje m ogą różnić się od śm iałej doktiyny, dobrej satyry, system u, dzieła, jakiekol­ w iek by ono było. Ja k im niebezpieczeństw em m ogą być zbłądzenia u m y­ słu sceptycznego, który przelatuje od jednej hipotezy do drugiej, ja k p ta k z gałęzi n a gałąź, dzisiaj unoszony sto p ­ niem praw dopodobieństw a, ju tro uwiedziony przez silniej­ szy stopień pewności. 18 Louis D ominique Bourgignon, C artouche (1693-1721), przy­ w ódca zbójców łam any kołem n a placu Grève w Paryżu. http://rcin.org.pl/ifis

340

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Dlaczego m iałbym się rum ienić z powodu la ta n ia w ten sposób od praw dopodobieństw a do niepew ności? Czy praw da je s t dostęp n a tym, którzy ją najbardziej lu b ią i k tó ­ rzy jej szukają z najw iększą szczerością i u siln o ścią? Nie­ stety, losem najlepszych um ysłów je st przechodzić od ko­ łyski ignorancji, w której wszyscy rodzimy się, do kołyski sceptycyzm u, w którym większość z nich um iera. Jeśli niezbyt oszczędzałem przesądy pospólstw a, jeśli naw et nie raczyłem użyć przeciw nim podstępów i sztuczek, które pozwoliły tylu autorom schronić się przed naszym i Ży­ dam i i ich synodam i19, nie wynika stąd, że jestem złym oby­ watelem, mącicielem w społeczeństwie; albowiem wszystkie te „pochwały” nic nie kosztowały moich przeciwników. Niezależnie od tego, jakie byłyby rozm yślania w ciszy mego gabinetu, m oja życiowa p rak ty k a ich nie przypom i­ na. Nie m oralizuję zarówno u stn ie, ja k i pisem nie. Będąc u siebie, piszę to, co wydaje mi się prawdziwe; u innych mówię to, co wydaje mi się dobre, zbaw ienne, pożytecz­ ne; tu taj wolę praw dę jak o filozof, tam błąd jak o obywa­ tel; błąd je s t bowiem bardziej n a m iarę w szystkich ludzi, je s t to pow szechny pokarm um ysłów we w szystkich epo­ kach i m iejscach; nie m a więc niczego bardziej godnego od ośw iecania i w skazyw ania drogi tem u podłem u sta d u nierozum nych śm iertelników . Nie mówię wobec społeczeń­ stw a o w szystkich tych praw dach filozoficznych, które nie są przeznaczone dla pospólstw a. Jeśli podanie silnego le­ k arstw a chorem u, pozostającem u absolutnie bez żadnej nadziei, je s t jego deprecjonow aniem , to proponow aniem i prostytuow aniem dostojnej n a u k i o rzeczach je s t rozm a­ wiać o niej z tymi, którzy nie będąc w tajem niczeni w m iste­ ria m ają oczy nie widząc i uszy nie słysząc. Słowem, jako członek ciała społecznego, z którego wynoszę tyle korzyści, słusznie prowadzę się nie żywiąc w strętu wobec zasad, k tó ­ rym (założywszy zło w rodzaju ludzkim) każdy zawdzięcza bezpieczeństw o swojej osoby i swych dóbr. J e d n a k jako filozof przywiązany z przyjem nością do chw alebnego ryd­ 19 Aluzja do prześladow ania Spinozy. http://rcin.org.pl/ifis

R o zpraw a

341

w stępna

w an u m ądrości w znosząc się p onad przesądy, boleję n ad ich koniecznością i złoszczę się, że cały św iat nie może być zaludniony m ieszkańcam i kierującym i się rozum em . Oto m oja d u sz a w całej swej nagości. Z mojej swobodnej wypowiedzi o tym, co myślę, nie trzeba sądzić, że jestem wrogiem dobrych obyczajów i że sam m am obyczaje złe. Si impura est pagina mihi, vita proba20. Nie jestem bardziej spinozystą dlatego, że nap isałem C złow ieka m a szy n ę i przed­ staw iłem S ystem Epikura, ja k również człowiekiem złym dlatego, że n apisałem satyrę przeciwko szarlatanom , moim kolegom po fachu; nie jestem próżny z powodu krytyki n a ­ szych piękonoduchów ; nie jestem rozpustnikiem dlatego, że ośmieliłem się posłużyć delikatnym pędzlem rozkoszy. Wreszcie, aczkolwiek przytłum iłem w yrzuty su m ien ia jako filozof; aczkolwiek m oja d o ktryna w ydała się niebezpiecz­ n a (wzywam więc mojego najbardziej zaciekłego wroga, aby tego dowiódł), to będę jej przestrzegał inaczej jak o obywa­ tel. Chciałem zresztą zachow ać całą pobłażliwość wobec tych w szystkich um ysłów słabych, ograniczonych, pełnych skrupułów , które stanow ią publiczność uczoną; im gorzej ci ludzie m nie rozum ieli i źle interpretow ali, tym bardziej przedstaw iali moje zam iary z podłą niespraw iedliwością; ze swej strony nie nalegałem n a przedłożenie im przed oczy dzieła, które ich ta k silnie i ta k niesłusznie skandalizowało, gdyż byli niewątpliwie uw iedzeni przez tego rodzaju filozoficznych desperatów , których w ystępki i cnoty odm a­ lowałem; je d n a k dowodem n a to, że nie jestem w inowajcą wobec społeczeństw a, które szanuję i kocham , je s t to, że mimo tylu sk arg i krzyków przedrukow ałem to sam o p is­ mo w yretuszow ane i przerobione, praw dę mówiąc, jedynie po to, by mieć zaszczyt złożenia u stóp Jego Królewskiej Mości egzem plarza zebranych m oich dzieł. Przed takim geniuszem nie w inno się bać po k azan ia w sposób jaw ny wszystkiego, chyba że m am y mało do pokazania. 20 „Jeśli nieczysta je s t m oja stronica, to życie je st przyzwoite”. Pa­ rafraza zdania M arka W aleriusza M arcjalisa (Epigramaty, I, 4, w. 8) „lasciva e st nobis pagina, vita p ro b a”. http://rcin.org.pl/ifis

342

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Ach, gdyby wszyscy w ładcy byli ta k przenikliwi, ta k oświeceni, ta k wrażliwi n a cenny d ar um ysłu, to z jak ąż przyjem nością i jak im szacunkiem , każdy idąc śm iało za talentem , który go wciąga, sprzyjałby postępow i literatury, n auki, sztuki, a przede w szystkim ich dostojnej pani filozo­ fii. Nie mówiłoby się więcej o tych złych przesądach, w k tó ­ rych tkwimy, jakoby ta n a u k a sw obodnie u p raw ian a m iała w znieść się n a szczątkach praw i obyczajów. Rozwijałoby się swobodnie i bez lęku owe piękne i potężne um ysły, ta k sam o zdolne do tego, aby czynić zaszczyt sztukom przez swoje św iatła, ja k niezdolne do szkodzenia społeczeństw u przez ich postępow anie. Wreszcie zam iast u tru d n ia ć życie i m artw ić tych ludzi, którzy rozpraszając powoli ciem noś­ ci naszej ignorancji m ogą oświecać w szechśw iat; przeciw­ nie, należałoby zachęcać ich przez wszelkie rodzaje nagród i przysług. Praw dą więc je st, że n a tu ra i rozum ludzki, oświeco­ ne przez filozofię ja k również religię podtrzym yw aną i ja k gdyby podpieran ą przez m oralność i politykę, są stworzone poprzez ich w łasn ą istotę po to, aby pozostaw ać w stanie odwiecznej wojny; je d n a k nie w ynika z tego, że filozofia, aczkolwiek teoretycznie przeciw na m oralności i religii, może realnie zniszczyć te więzy m ądre i święte. Dowiedzio­ no także, że w szystkie te wojny filozoficzne nie m iałyby w zasadzie niczego niebezpiecznego, gdyby nie w strętn a nienaw iść teologiczna, k tó ra za nim i idzie; ponieważ wy­ starczy określić, rozróżnić i porozum ieć się (rzecz to rzad k a po prawdzie!), aby pojąć, że filozofia i polityka nie krzyżują się wcale w swoim biegu i słowem nie m ają nic istotnego do wspólnego rozstrzygania. Oto dwie gałęzie dobrze obcięte, jeśli się nie mylę. Przejdźmy do trzeciej, a mój p arad o k s będzie dowiedziony w całej swej rozciągłości. Aczkolwiek zaciśnięcie więzi społecznej przez szczęśliwe ręce filozofii wydaje się problem em trudniejszym do zro­ zum ienia n a pierwszy rzu t oka, nie sądzę je d n ak po tym wszystkim , co zostało ju ż powiedziane, żeby to wymagało dość głębokich refleksji, aby go rozwiązać. http://rcin.org.pl/ifis

R o zpraw a

343

w stępna

Nad czym też nie rozciąga o n a swych skrzydeł? Czemu nie przekazuje on a swej siły i swego wigoru? Na ile też spo­ sobów nie s ta ra się ona być pożyteczną i godną zalecenia? Tak ja k b a d a ciało w medycynie, ta k też bada, acz­ kolwiek w innym znaczeniu prawo, d u ch a, um ysł, serce, duszę itd. To o na kieruje sz tu k ą p isan ia przez ład, który w prow adza do naszych idei; to o n a służy za podstaw ę sz tu ­ ki m ów ienia i m iesza się w końcu pożytecznie do w szyst­ kiego w n au ce praw a, m oralności, w metafizyce, retoryce i religii. Tak, m iesza się pożytecznie, pow tarzam , niezależ­ nie czy n a u c z a praw dy czy błędów. Bez jej św iateł lekarze byliby skazani n a czynione po om acku, powierzchowne b ad a n ia prow adzone przez ślepy em piryzm, który wszakże m ożna uw ażać za zdradę sztuki H ipokratesow ej. J a k ludzie doszli do tego, by n ad ać postać doktryny i coś w rodzaju ciała stałego szkieletowi metafizyki? U pra­ w ianie filozofii, której m agiczna sz tu k a m ogła jedynie zm ie­ nić próżnię Tońcellego, by ta k rzec, w pozorną p ełnię i spo­ wodować u zn an ie za nieśm iertelne to tchnienie ulotne, to powietrze życia ta k łatwe do pom pow ania przez m aszynę p n eu m aty czn ą klatki piersiowej. Gdyby religia m ogła mówić językiem rozum u, to Nico­ le21, owo piękne pióro w ieku przeszłego, który ten język ta k dobrze naśladow ał, kazałby jej nim przem awiać. A czyż mógł to uczynić innym i środkam i? Ileż to innych, bądź doskonałych pożytków, bądź szczęś­ liwych nadużyć wymyślonych przez filozofów! Kto wyniósł m oralność do pewnego rodzaju n au k i? Kto spowodował, że figuruje ona w dom inium m ądrości wraz ze swoją to­ w arzyszką metafizyką, której część obecnie stanow i? To w łaśnie ona, filozofia. Tak, to ona wyciosała, w ydoskona­ liła to pożyteczne narzędzie i zrobiła zeń cudow ną busolę, k tó ra bez niej pozostałaby surow ym m agnesem społeczeń­ stw a. Tak więc najbardziej n a pozór jałowe drzew a m ogą 21 Pierre Nicole, ja n se n ista , w spółautor Logiki z Port-Royal (Logi­ que ou l’art de penser, Paris 1662). http://rcin.org.pl/ifis

344

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

wcześniej lub później przynieść piękne owoce. Tak więc być może, że nasze prace akadem ickie przyniosą pewnego d nia odczuw alny pożytek. Dlaczego Mojżesz był ta k wielkim ustaw odaw cą? Ponie­ waż był filozofem. Filozofia wpływa do tego sto p n ia n a sz tu ­ kę rządzenia, że władcy, którzy wyszli ze szkoły m ądrości, są ukształtow ani tak, by stać się lepszymi i są rzeczywi­ ście w większym sto p n iu lepsi od tych, którzy nie zostali przesyceni zasadam i filozofii, ja k świadczy o tym przykład cesarza J u lia n a 22 i ta k dzisiaj słynnego króla filozofa. Zro­ zum iał on potrzebę anulow ania wielu praw , czy też uczy­ nienia ich proporcjonalnym i do występków; spojrzał od tej strony okiem filozoficznym, którego odblask świeci we w szystkich jego dziełach. Tym sposobem sprawiedliwość w ym ierzana je st o tyle lepiej w p aństew kach, w których piszę, że została by ta k rzec w yrozum ow ana i m ądrze zre­ form ow ana przez władcę, który nim i rządzi. Je śli potępił u sędziów sztukę, k tó ra spraw ia m u rozkosz podobnie ja k spraw ia rozkosz czytelnikom, to tylko dlatego, że poznał jej uwodzicielskie uroki; to dlatego, że zobaczył nadużycie, jakie może popełnić elokwencja - nadużycie, którego do­ puścił się sam Cyceron*. Praw dą jest, że najgorsza spraw a b roniona przez zręcz­ nego retora może zatryum fow ać n ad najlepszą, ale pozba­ w ioną w sparcia tej naczelnej władzy, ja k ą sz tu k a u zu rp u je sobie zbyt często przeciw spraw iedliw ości i rozumowi. Je d n a k wszystkie te przedobrzenia, cały ten h arm o n ij­ ny blichtr wygładzonych okresów, w yrażeń artystycznie uporządkow anych, całe to pustosłow ie, które rozprasza się 22 J u lia n A postata, cesarz rzymski (361-363), który próbował przywrócić politeizm. Z tej racji zaliczany był w XVII i XVIII wieku w poczet „cnotliwych ateistów ”. * Zobaczcie świetne „Mémoires”, które król zafundow ał swojej Aka­ demii. [Chodzi o dokonaną przez Fryderyka II reformę praw a b ra n ­ denburskiego, której zarys dał w Dissertation sur les raisons d ’établir ou d ’abroger les lois. Ta dysertacja odczytana 22 stycznia 1750 roku, została opublikow ana w „Histoire de l’Académie royale des Sciences et belles lettres”, Berlin 1750]. http://rcin.org.pl/ifis

R

345

ozpraw a w st ę pn a

w pow ietrzu, ten m osiądz brany za złoto - ja k to w szystko m ożna odkryć i oddzielić tyle dom ieszek od prawdziwego m etalu? Je śli możliwe je s t wyciąganie czasem praw dy z tej n ie­ zgłębionej stu d n i, n a dnie której pew ien starożytny23 ją um ieścił, to filozofia w skazuje n am po tem u środki. J e s t to kam ień probierczy solidnych myśli, słu szn y ch rozum o­ w ań, je s t to tygiel, z którego w yparow uje w szystko, czego nie uzn aje n a tu ra . W jej zręcznych dłoniach korowód rze­ czy najbardziej zaw ikłanych rozwija się w pew nym se n ­ sie ta k sam o łatwo ja k w p rzypadku lekarza, k tó iy je s t w stanie rozw ikłać i odkryć najbardziej skom plikow ane choroby. Retoryka daje praw om czy też czynom najbardziej nie­ sprawiedliwym pozór uczciwości i rozum u, zaś filozofia nie daje się n a to nab rać; m a ona stały p u n k t, aby zdrowo sądzić o tym , co je s t zacne albo nieuczciwe, uczciwe albo niespraw iedliw e, w ystępne albo cnotliwe; odkryw a ona błąd i niespraw iedliw ość praw i chroni wdowę z sierotą przed zasadzkam i tej syreny, k tó ra bez tru d u choć nie bez niebezpieczeństw a chw yta rozum n a przynętę mowy bły­ skotliwej i kwiecistej. O, czyste tchnienie n atu ry , tru cizn a najlepiej przyrządzona nie może cię zepsuć! Cóż je d n a k daje ten m ęski ton, tę gwałtowną siłę, z ja k ą grzm ią D em ostenesow ie i różni B ourdaloue24, sam ej tej elokwencji, owej sztuce wynalezionej przez kokieterię u m y­ słu, k tó ra je s t dla filozofii tym, czym piękna form a dla n aj­ cenniejszej m aterii, kiedy szu k a swego m iejsca? Daje to filozofia. Bez niej, bez ładu, jak i w prow adza o n a do idei, elokwencja C ycerona byłaby praw dopodobnie darem na; w szystkie te piękne mowy, które kazały blednąc zbrodni, a tryum fow ać cnocie, drżeć Werresowi, Katylinie itd .25,

23 D emokryt. 24 Louis B ourdaloue (1632-1704), znany jezuicki kaznodzieja i a u ­ tor K azań (Sermons). 25 G ajusz W erres (rzymski nam iestnik Sycylii) i Katylina - obaj zostali zdem askow ani przez Cycerona. http://rcin.org.pl/ifis

346

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w szystkie te arcydzieła sztuki oratorskiej nie zdom inow a­ łyby um ysłów całego rzymskiego se n a tu i nie dotarłyby aż do nas. Wiem, że n a sam o imię ojczyzny i F rancuza m ocno pod­ kreślone, jeden poryw gorącej i patetycznej elokwencji może pobudzić ludzi do heroizm u, przypom nieć zwycięstwo i po­ łożyć kres niepew ności losu. Je d n a k rzadkie są te przypad­ ki, w których nie m am y do czynienia z ludzką w yobraźnią, gdzie wszystko je st stracone, jeśli jej silnie nie poruszym y; natom iast filozofia, k tó ra oddziałuje tylko n a rozum , je st w użytku codziennym i oddaje przysługę naw et wtedy, gdy jej nadużyw am y naginając ją do otrzym anych w sp ad k u błędów. By je d n a k wrócić, ta k ja k pow inienem , do doniosłego przedm iotu, n ad którym się jedynie prześlizgnąłem , m u ­ szę stwierdzić, że to rozum oświetlony pochodnią filozofii pokazuje nam ów stały p u n k t, o którym mówiłem - ten p u n k t, od którego m ożna wyjść, by poznać spraw iedliw ość i niespraw iedliw ość, dobro i zło m oralne. To, co należy do sfery praw a, u sta n aw ia prawo; je d n a k praw o sam o w sobie nie je s t prostym rozum em an i praw em uczciwości, a je st to praw o siły, które często miażdży słabego, choćby miał po swej stronie rozum i sprawiedliwość. To, co chroni sil­ niejszego przeciw słabszem u, może więc nie być spraw ied­ liwe; w konsekw encji praw a w ym agają często popraw ek. Otóż, kto je poprawi, zreform uje, rozważy, by ta k rzec, je ­ śli nie filozofia? Ale ja k i gdzie, jeśli nie wadze m ądrości i społeczeństw a? Albowiem je s t to ten w łaśnie p u n k t s ta ­ ły, z którego m ożna sądzić spraw iedliw ość i niespraw iedli­ wość; sprawiedliwość daje się rozpoznać i pokazuje jedynie w tym tylko jedynym punkcie w idzenia, jak o że waży się ją , powtórzmy to jeszcze raz, tylko n a tej wadze, n a k tó rą praw a w inny w konsekw encji być położone. M ożna o nich i o w szystkich ludzkich czynach powiedzieć, że tylko te są sprawiedliwe, które sprzyjają społeczeństw u; n ato m iast je ­ dynie te są nieuczciwe, które godzą w jego interesy. Taki je s t jeszcze raz jedyny środek zdrowego sądzenia o ich za­ słudze i w artości. http://rcin.org.pl/ifis

R ozpraw a

347

w stępna

U znając wyższość Pufendorfa n ad G rotiusem , słynnym i osobistościam i, które kroczyły różnymi drogam i do jednego celu, filozofia przyznaje, że jeśli jeden okazał się lepszym filozofem od drugiego, u zn ając wszelki czyn ludzki jako sam w sobie obojętny, to nie osiągnął bardziej celu jako praw nik czy m oralista dając praw om to, co może być obró­ cone przeciwko tym, dla których je stworzono. Powiedzmy szczerze, że ci dwaj wielcy ludzie, wobec b ra k u ja sn y ch idei i naszego stałego p u n k tu , walczyli jedynie z w iatrakam i. T ak więc filozofia uczy n a s tego, co je st absolutnie praw ­ dziwe, nie tłum i tego, co je st względnie sprawiedliwe i co w konsekw encji nie może szkodzić m oralności, ja k również polityce, i słowem bezpieczeństw u stosunków między ludź­ mi; je s t to konsekw encja oczywista, do której w racanie nie będzie nigdy przesadne w rozprawie napisanej specjalnie, aby ją rozwinąć i ją pokazać w całym świetle. Ponieważ wiemy, wcale o tym nie w ątpiąc, że to co je st prawdziwe, nie je s t z tej racji sprawiedliwe; i przeciwnie, co je s t sprawiedliwe, może nie być prawdziwe; że to, co trzy­ m a się praw a, nie zak ład a absolutnie żadnej spraw iedliw o­ ści, k tó rą rozpoznajem y jedynie za pom ocą zn a k u i litery, o których mówiłem, a mianowicie chodzi o in teres społecz­ ny; oto więc m am y wreszcie oświecone pochodnią filozofii ciem ności ju iy sp ru d e n cji i drogi zachw aszczone polityki. Tak więc próżne dysputy n a tem at dobra i zła m oralnego, ju ż skończone n a zawsze przez tęgie um ysły, nie b ędą wię­ cej rozdm uchiw ane wyjąwszy tych, których u p ó r i ten d en ­ cyjność nie zechcą u stą p ić przed m ądrością refleksji filozo­ ficznych, przed którym i najbardziej zaślepiony fanatyk nie będzie mógł ukryć się tak, ja k przed jaskraw ym światłem. Pora spojrzeć n a n aszą m iłą królową pod innym kątem . Ogień nie roztapia ta k ciał, ja k filozofia zw iększa potęgę um ysłu; je s t to jej właściwość, dzięki której, niezależnie od przyjętych system ów , może zawsze służyć. Je śli odkryję, że wszystkie dowody istn ien ia Boga są je ­ dynie pozorne i olśniew ające, że dowody n a nieśm iertelność duszy są scholastyczne i błahe; że, słowem, nic nie może dać pojęcia tego, co nasze zmysły m ogą czuć, an i n asz sła­ http://rcin.org.pl/ifis

34 8

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

by um ysł może zrozum ieć, to n asi olśnieni a b a d yści26, to n asi upudrow ani scholarow ie b ędą wołali o pom stę, a p e ­ del z koloratką chcąc m nie uczynić w strętnym d la całego n arodu, nazwie m nie publicznie a teistą ; jeśli je d n a k m am rację i jeśli dowiodłem nowej prawdy, jeśli poddałem kry­ tyce daw ny błąd i pogłębiłem przedm iot powierzchownie traktow any, to przekazując moje b ad a n ia i ośm ielając się w ystawiać n a widok publiczny to, co każdy zalękniony albo powściągliwy filozof mówi jedynie n a ucho, rozszerzę g ra­ nicę mojej wiedzy i um ysłu, a co więcej, podniosę poziom ośw iecenia publicznego i rozum u rozprzestrzeniającego się w świecie. To nie oznacza, że nie mogę być igraszką błędu; gdyby je d n a k miało to miejsce, to każąc myśleć m ojem u czytel­ nikowi, w yostrzając jego przenikliw ość i ta k rozszerzyłbym wszelkie granice jego um ysłu; tym sam ym nie widzę, d la­ czego m iałbym zostać źle przyjęty przez zdrowo m yślących ludzi. Chociaż najbardziej fałszywe hipotezy D esc artes’a u c h o ­ dzą za szczęśliwe błędy, jak o że pozwoliły pokazać i odkryć wiele praw d, które byłyby jeszcze nieznane bez nich, to je d n a k często system y m oralności albo m etafizyki n a jsła ­ biej u zasadnion e nie są tym sam ym pozbaw ione pożytku pod w arunkiem , że będą dobrze przem yślane i b ęd ą s ta n o ­ wiły długi łań cu ch wniosków cudow nie w ydedukow anych, aczkolwiek opartych n a zasad ach fałszywych i chim e­ rycznych, takich ja k zasady Leibniza i Wolffa, k tóre d ają um ysłow i wyćwiczonemu łatw ość objęcia w konsekw encji wielkiej ilości przedmiotów. W efekcie cóż z tego w yniknie? Bystrzejszy wzrok dalekowidza, doskonalszy teleskop i by ta k rzec, nowe oczy, które nie om ieszkają, być może, oddać wielkiej przysługi. 26 Zwolennicy poglądów francuskiego teologa protestanckiego, j a ­ kim był Ja c q u e s Abbadie (1654-1727). Być może, n a co w skazuje p i­ sow nia przez jedno „b”, że chodzi tu raczej o rozprzestrzenioną w Ho­ landii w XVII wieku sektę labadystów , zwolenników J e a n a Labadie, jezuitę, który przeszedł n a protestantyzm . http://rcin.org.pl/ifis

R

3 49

ozpraw a w stępn a

Pozwólmy ludowi mówić i wierzyć, że naigryw aniem się z jego u m y słu i talentów je st podporządkow anie ich triu m ­ fowi doktryny przeciw stawiającej się zasadom albo raczej pow szechnie przyjętym przesądom ; albowiem w przeciw­ nym przypadku byłoby szkoda, gdyby filozof nie obrócił ich w je d y n ą stronę, z której może przyjść do niego wiedza. A to dlaczego? Ponieważ jego geniusz um ocniony i u p o ­ w szechniony spowoduje, że po nim wszyscy ci, którym jego b ad a n ia i jego św iatła zo stan ą przekazane, będą bardziej zdolni do rozpatryw ania przypadków najtrudniejszych; do dostrzegania nadużyć, które się gdzieś wślizgują, czy też korzyści, które się gdzie indziej nastręczają; wreszcie do poszukiw ania najprostszych i najpew niejszych środków dla zapobieżenia nieładowi. Umysł mniej w ykształcony, bardziej ciasny, nigdy nie mógłby odkryć w szystkich tych rzeczy będąc podobny le­ karzowi, który kroczyłby wiecznie n a oślep po rozległym labiryncie swojej sztuki bez tej nowej dozy świateł, którym brakow ałoby jedynie szczęśliwego zastosow ania. Tak b a r­ dzo je s t praw dą, że wedle różnych korzyści, jakie m ożna w yciągnąć z n au k i o rzeczach ze względu n a ich sk u tk i (albowiem ta k ą chciałbym widzieć rolę filozofii skrom nie ujętą), n a u k a ta m a nieskończenie dużo odgałęzień, które rozciągają się daleko i zdają się być w stan ie objąć całą Na­ tu rę czerpiąc tysiące skarbów z jej łona - skarbów , którym pom ysłow a przenikliw ość nad aje w artość i czyni je jeszcze cenniejszym i; są w stan ie posiąść też sztukę przez ćwicze­ nie talentów i rozszerzanie granic ludzkiego um ysłu. Do czego służyłoby podnoszenie zdolności naszego um y­ słu, gdyby nie wynikało zeń jak ieś dobro dla społeczeństw a, gdyby w zrost talentów i wiedzy nie przyczyniał się do tego w jakiejś mierze w sposób bezpośredni lub pośredni? Nie m a więc niczego bardziej prawdziwego od tej m ak ­ symy, że lud będzie zawsze m ożna prowadzić o tyle łatwiej, o ile um ysł ludzki zdobędzie więcej siły i świateł. W k o n se­ kwencji, ta k ja k uczy się w naszych ujeżdżalniach kiełznać narow istego konia i dosiadać go, ta k sam o w szkole filozo­ fów uczy się sztuki czynienia ludzi łagodnym i i n ak ład an ia http://rcin.org.pl/ifis

350

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

im wędzidła, kiedy nie m ożna nim i kierować za pom ocą n a tu ra ln y ch świateł rozum u. Czyż m ożna zrobić coś lepszego niż uczęszczać pilnie do tej szkoły? I jakież to ślepe barbarzyństw o zam ykać tę szkołę w raz z prowadzącym i do niej alejam i? Filozofia naw et ze swoimi błędam i, ale też ze swoimi praw dam i, m a wpływ n a dobro publiczne; wprawdzie ten wpływ je s t najczęściej pośredni, je d n a k je s t to wpływ ta k znaczny, że m ożna powiedzieć, iż ta k ja k je st ona kluczem do n a tu ry i n a u k oraz chw ałą u m ysłu, to je s t ona również pochodnią rozum u praw i ludzkości. Czyńmy więc zaszczytem zapalanie pochodni pożytecz­ nej tym, którzy ją noszą, ja k i tym, których oświeca. Ustawodawcy, sędziowie, mężowie sta n u , ileż więcej bę­ dziecie warci, kiedy zdrow a filozofia oświeci w szystkie w a­ sze poczynania; popełnicie mniej niespraw iedliw ości mniej głupstw i mniej niegodziwości; wreszcie wy, filozofowie, utrzym acie lepiej w ryzach ludzi niż mówcy, lepiej jak o rezonujący niż rezonerzy. Nadużywać filozofii podobnie ja k elokwencji, aby skusić i podnieść dwie główne zdolności duszy, jed n ą za pom ocą drugiej, to znaczy sprytnie się nimi posłużyć. Czy sądzicie, że religia chroni słabszego przed silniejszym? Czyż myślicie, że przesądy ludzi byłyby w takim sam ym stopniu więzami, które ich powstrzymają? Że ich dobra wiara, ich uczciwość, ich sprawiedliwość trzymałyby się tylko n a nitce, gdyby je uwolniono z łańcucha przesądów? Tak, użyjcie całej waszej siły, by zachować cenne zaślepienie, n a którego przedmiot oby ich oczy nigdy się nie otworzyły, jeśli nieszczęście świa­ ta od niego zależy. Podeprzyjcie siłą chwytliwej argum en­ tacji ich chwiejącą się wiarę; przywróćcie religii ich ojców, ich słaby um ysł siłą um ysłu własnego; stwórzcie, ja k nasz świętoszek Jo sse27, pozór praw dopodobieństw a najbardziej odrażającym absurdom ; niech otworzy się tabernakulum ; niech praw a Mojżesza będą interpretow ane, niech tajem nice zrzucą zasłonę i niech nareszcie wszystko się wyjaśni. Ołtarz 27 B ohater sztuki Molière’a Amour médecin. http://rcin.org.pl/ifis

R ozpraw a

351

w stępna

stanie się bardziej godny szacunku, kiedy filozof będzie n a nim palił kadzidło. Takie są owoce drzewa filozoficznego, owoce niefortunnie zakazane, że - ja k chciałbym wierzyć, a jeszcze bardziej wi­ dzieć - zakaz tutaj, ja k w wielu innych spraw ach, pobudzi tylko szlachetne um ysły do ich zbierania i nasycania oto­ czenia ich rozkosznym zapachem i wyśmienitym sm akiem . Nie zam ierzam przez to insynuow ać, że winno się wyko­ rzystywać w szystko, by indoktrynow ać lud i przyjąć go do m isteriów natury . Wiem dobrze, że żółw nie może biegać, zwierzęta pełzające latać, ani też ślepcy widzieć. W szystko czego pragnę, to w łaśnie to, żeby ci, którzy trzym ają ster państw a, byli choć trochę filozofami; myślę jed n ak , że nie pow inni nim i być w zbyt dużym stopniu. W efekcie dałem ju ż odczuć pożytek tego posługując się najbardziej wymownymi przykładam i, że im bardziej w ład­ cy albo ich m inistrow ie b ęd ą filozofami, tym bardziej będą w stan ie odczuć isto tn ą różnicę, ja k a zachodzi między ich kaprysam i, tyranią, praw am i, religią, praw dą, uczciw oś­ cią, spraw iedliw ością, a w konsekw encji im bardziej będą w stan ie służyć ludzkości, i zyskać dług wdzięczności w śród swych poddanych, tym bardziej będą w stan ie poznać, że filozofia zam iast być niebezpieczna, może być jedynie poży­ teczna i zbaw ienna; tym bardziej chętnie pozwolą uczonym rozrzucać swe światło pełnym i garściam i; tym bardziej w reszcie zrozum ieją, że orły rodzaju ludzkiego stworzono, by wysoko wzlatywały. Otóż, jeśli te orły zwalczają filozo­ ficznie przesądy jednych, to po to, by ci, którzy zdolni są pojąć ich doktrynę, n ią się posłużyli i obrócili przesądy n a korzyść społeczeństw a, jeśli to u zn ają za konieczne. Dlatego, pełni wyłącznego i bezgranicznego resp ek tu dla tej królowej m ądrości, będziemy ją uw ażali za dobro­ czynną, łagodną, niezdolną do pociągnięcia za sobą żadnej przykrej niedogodności; prostą, ja k praw da, k tó rą ogłasza. Będziemy wierzyli, że wyrocznie tej wielbionej Sybilli są dw uznaczne jedynie dla tych, którzy nie m ogą pojąć ich se n su i ducha; zawsze są pożyteczne, bezpośrednio lub po­ średnio, kiedy um ie się zrobić dobry z nich użytek. http://rcin.org.pl/ifis

352

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Ja k o gorliwi zwolennicy filozofii, chcąc przez n ią być jeszcze bardziej gorliwymi patriotam i, pozwólmy krzyczeć pospólstw u podobnem u jan sen isto m , że n ie słu sz n a ek s­ kom unika nie przeszkadza czynić tego, co uw ażają za swój obowiązek, że w szystkie krzyki nienaw iści teologicznej, owa potężna k ab ała przesądów , które ją podsycają, za­ m iast przeszkadzać n am w pełnieniu naszego obowiązku, nie m ogą nigdy unicestw ić tego dom inującego k u ltu m ą­ drości, k tó ra charakteryzuje filozofa. Ten obowiązek, jeśli o to spytacie, polega n a tym, aby nie wierzyć ja k głupiec, który mniej posługuje się rozum em niż skąpiec swoim groszem; a jeszcze mniej się nim p o słu ­ guje, gdy udaje wiarę; hipokryzja je s t kom edią niegodną człowieka. Obowiązkiem tym wreszcie je s t u praw ianie n a ­ uki, k tó ra stanow i klucz do w szystkich innych n au k , k tóra dzięki dobrem u gustowi w ieku je st bardziej w modzie dzi­ siaj niż kiedy indziej. Tak, filozofowie, oto w asz obowiązek, w asz zaś obowią­ zek, władcy, polega n a o dsunięciu w szystkich przeszkód, które przerażają um ysły nieśm iałe, n a odsunięciu w szyst­ kich tych bom b teologii i metafizyki, które bynajm niej nie są wypełnione powietrzem, kiedy to święty człowiek w swej w ściekłości je rzuca: tantae anim is coelestibus iraeP8. W spierać prace filozoficzne przez dobrodziejstw a i za­ szczyty karząc jednocześnie autorów , którzy tym pracom pośw ięcają swoje noce, gdy przypadkow o płody ich tru d u rozm iną się ze ścieżkam i pospólstw a i poglądam i pospo­ litymi, byłoby tym sam ym , co odmówić kom unii i pogrze­ b u tym, których opłacacie, aby w as zabaw iali w w aszych te a tra c h 29. Prawdę mówiąc, jed n o nie dziwi m nie bardziej 28 Więc takie gniewy płoną w sercach bogów nieśm iertelnych? Wergiliusz, Eneida, I, w. 9, W arszaw a 1970, s. 14. Przełożyła W anda M arkowska. 29 Fragm ent ten odnosi się do ekskom unikow ania aktorów i od­ m aw iania im pogrzebu w poświęconej ziemi. Ten problem n a b ra ł roz­ głosu po śm ierci aktorki A drianny Le C ouvreur w 1730 roku. Tej słyn­ nej aktorce księża odmówili pogrzebu, a zwłoki jej zostały potajem nie pochow ane w nieznanym m iejscu poza cm entarzem . http://rcin.org.pl/ifis

R

353

ozpraw a w stępn a

od drugiego. J e d n a k n a widok podobnych sprzeczności nie sposób w ykrzyknąć razem z poetą filozofem: Ah! verrai-je toujours ma folle Nation Incertaine en s e s voeux, flétrir ce qu ’elle admire; Nos moeurs avec nos loix toujours se contredire, faible Français s ’endormir sous l’empire De la superstition?30. Grzmi w oddali. Niech sobie grzmi, a my zdążajm y zde­ cydowanym krokiem do Prawdy; nic nie może skrępow ać filozofa w w olności m yślenia. Je śli to szaleństw o, je s t to szaleństw o wielkich dusz; najważniejsze, żeby te dusze po­ w stały i nie bały się up aść. Kto pośw ięca cenny d ar geniuszu cnotom politycznym, zawsze pospolitym i ciasnym , bo takie w szystkie one są, to może powiedzieć, że otrzym ał swój um ysł w raz z głupim instynktem , a swego d u c h a jak o sługę plugawego in teresu . Niech się tym zresztą chwali, jeśli to u z n a za dobre. Dla m nie, ucznia n a tu ry , przyjaciela wyłącznie praw dy, k tó ­ rej sa m a naw et złu d a spraw ia mi więcej przyjem ności niż w szystkie te błędy, które w iodą do fortuny; ja, który wo­ lałem ongiś narazić się z powodu nieroztropności niż się ratow ać ucieczką, a naw et dyskretnie się wzbogacić w tę w łaśnie roztropność; ja , szczodry filozof, nie pożałowałbym wcale pokłonu wdziękom, które m nie skusiły. Im bardziej morze pokryte je s t podwodnymi rafam i, im bardziej znane je s t z zatonięć, tym bardziej będę m yślał, że piękniej je st szukać nieśm iertelności przeżywszy ta k wiele niebezpie­ czeństw; tak, ośm ielę się otwarcie mówić to co myślę, a jeśli za przykładem M ontaigne’a stan ę przed obliczem N atury, 30 „Ach, czyż będę patrzył zawsze, ja k mój szalony naród Niepewny w swych pragnieniach potępia to, co wielbił; J a k nasze obyczaje przeczą zawsze naszym praw om I słabego F ran cu za usypiają pod w ładzą p rzesąd u ?” J e s t to fragm ent poem atu Voltaire’a: La Mort de M ademoisel­ le Le Couvreur, fam eu se actrice. La Mettrie zaostrza ton wypowiedzi Voltaire’a zm ieniając wyrazy „faible n atio n ” (słaby naród) n a „folle n a ­ tion” (szalony naród) i „Français volage” (płochy Francuz) n a „faible F ran çais” (słaby Francuz). http://rcin.org.pl/ifis

35 4

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

podobnie ja k przed sam ym sobą, ci prawdziwi sędziowie mojej spraw y u jrzą m nie bardziej niewinnym niż grzeszą­ cym najśm ielszym i poglądam i i być może cnotliwym przez sam o w yznanie swych wad. Bądźmy więc wolni w naszych pism ach ja k i w naszych czynach; pokażm y tam d u m n ą niezależność republikanina. Pisarz trwożliwy i oględny nie służąc ani naukom , ani duchow i ludzkości, ani ojczyźnie, sam zak ład a sobie więzy, które nie pozwolą m u wznieść się w górę; je s t to biegacz, którego b uty m ają podeszwy z ołowiu albo też pływak, który w kłada pęcherze n ap eł­ nione w odą pod swoje pachy. Trzeba, aby filozof pisał ze szlach etn ą śm iałością albo też przygotował się do pełzania, ja k ci, co odwagi nie m ają. O wy, którzy jesteście ta k roztropni, tak ostrożni i któ­ rzy używacie tyle podstępów i sztuczek; wy, którzy m a sk u ­ jecie się z ta k ą zręcznością, że ludzie prości i wyszydzani nie mogą w as odgadnąć, cóż w as pow strzym uje? Widzę, że wyczuwacie, iż w śród tylu m ożnych nazywających się waszymi przyjaciółmi*, z którym i żyjecie w wielkiej poufa­ łości, nie znajdzie się ani jeden, który by w as nie porzucił w niełasce; nie, nie znajdzie się ani jeden, który pokazałby się ta k w spaniałom yślny, aby prosić swojego króla o prawo pow rotu człowieka genialnego do swojej ojczyzny31; boicie się losu tego młodego i słynnego uczonego, którem u jeden ślepiec wystarczył, aby oświecić wszechświat, ale też zapro­ wadzić jego a u to ra do V incennes32 albo tego innego (Toussaint) mniej genialnego, którego czyste obyczaje33 zawsze godne pow ażania, chociaż czasam i dziwne, spowodowały * Donec eris felix m ultos n um erabis am icos. Tem pora si fuerint nubila, solus eris. [Dopóki będziesz szczęśliwy, będziesz miał wielu przyjaciół, a jeśli n a sta n ą dni chm urne, zostaniesz sam (z Owidiusza, Tństia, I, VII, w. 5-6)]. 31 La Mettrie bezskutecznie sta ra ł się o powrót do Francji. 32 Chodzi o D enisa Diderota, który dostał się do twierdzy w Vin­ cennes po opublikow aniu Lettre sur les aveugles (Listu o ślepcach) w 1749 roku. 33 Chodzi o François V incent T o u ssain ta a u to ra dzieła o obycza­ jach : Les moeurs (1748). http://rcin.org.pl/ifis

R

355

ozpraw a w stępn a

- ja k się pow iada - w ysłanie za bram y tej innej strasznej inkwizycji zwanej Bastylią. Jak że to, takie pism a nie budzą w w as tej wzniosłości, tej wielkości duch a, k tó ra lekceważy niebezpieczeństw a? Czyż n a widok ta k wielu pięknych dzieł pozostaniecie bez odwagi i bez miłości w łasnej? Czyż widok ta k wielkiej duszy nie spow oduje poczucia jej w sobie? Nie mówię, że w olność u m ysłu je s t lepsza od wolności ciała; jak i je d n a k człowiek, człowiek prawdziwy, naw et mało wrażliwy n a sławę, nie chciałby za podobną cenę być pozbawiony przez ja k iś czas tej drugiej wolności? Rum ieńcie się ty ran i wzniosłego rozum u; pism a, które skazujecie n a spalenie w ogniu, podobne są polipom pocię­ tym n a kaw ałki, które wychodzą, by ta k rzec, z popiołów pom nożone w nieskończoność. Ci ludzie, których w ypędza­ cie, których zm uszacie do porzucenia ojczyzny (ośmielam się to powiedzieć bez obawy, że zostanę posądzony o próż­ n ą pochopność czy też głęboki sm utek), ci ludzie, których zam ykacie w ok ru tn y ch więzieniach, oceniani są inaczej przez najm ądrzejsze, najbardziej światłe umysły! Podczas gdy ich osoba jęczy uw ięziona, chw ała niesie w tryum fie ich im iona aż do niebios! Bądźcie nowymi A ugustam i, ale nie całkowicie podobnym i do daw nych; oszczędźcie sobie h ań b y zbrodni popełnianych n a literaturze, gdyż je d n a z nich może spowodować zwiędnięcie w szystkich w aszych laurów; nie karzcie literatu ry i sztuki za nieroztropność tych, którzy je najlepiej upraw iają, gdyż owi w spółcześni Owidiusze przekażą z w estchnieniem wasze o k ru tn e po­ stępki oburzonej potom ności, k tó ra nie odmówi im ani łez, an i głosów poparcia. A jakże mogłaby ona czytać Tństia i żałosne pieśni w zniosłych ludzi bez poczucia w dzięczno­ ści i bez ronienia łez n a d tymi, którzy byli nieszczęśliwi, gdyż dla niej pracow ali? Czy je d n a k nie m ożna szukać nieśm iertelności bez swojej zguby? Bo jakież to szalone upojenie, którem u daję się ponieść! Tak, istnieje słuszny i rozsądny środek (Est m odus in rebus itd.)34, którego roz­ 34 Est modus in rebus, sunt certi denique fin es [Jest m iara w rze­ czach, są pewne zakreślone granice], Horacy, Satyry, I, w. 106. http://rcin.org.pl/ifis

35 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

tropność nie pozwala zaniechać. Autorzy, którym nie wy­ starcza najbardziej pociągająca zem sta - zem sta w p ostaci oklasków oświeconej Europy - czyż chcecie bezkarnie two­ rzyć nieśm iertelne dzieła? Myślcie głośno, ale ukryw ajcie się*. Niechaj potom ność będzie jedynym w aszym p u n k te m odniesienia; niech ten p u n k t nie koliduje z żadnym innym punktem . Piszcie, ta k ja k bylibyście sam i n a świecie albo ta k ja k nie obawialibyście się niczego ze stro n y zazdrości i przesądów ludzkich; inaczej chybicie celu. Nie schlebiam sobie, że cel ten osiągnąłem ; nie sc h le­ biam sobie, że dźwięk, który określa moje imię i który nie w yróżnia m nie spośród ta k wielu ludzi nieznanych, p o n ie­ sie się w nieskończoność wieków i przestworzy; jeśli n a ­ wet zasięgnę rady nie tyle mojej skrom ności co słabości, to uwierzę bez tru d u , że pisarz poddany tym sam ym praw om co każdy człowiek, um rze w całości. Kto też wie, czy zw a­ żywszy n a zam iary przekraczające moje siły, re p u ta c ja ta k słaba, ja k a mi towarzyszy, nie zatrzym a się n a tej sam ej przeszkodzie, n a której rozbiła się m oja fortuna. Niezależnie od tego co się stanie, pozostając spokojny o los moich dzieł, ja k i o mnie samego, potwierdzę przynajm niej, * To owa konieczność ukryw ania się spraw iła wymyślenie D ed y­ kacji dla Hallera. Wiem, że podwójną ekstraw agancją było przyjaciel­ skie zadedykow anie książki ta k śm iałej, ja k ą je st Człowiek m aszyna, uczonem u, którego w życiu nie widziałem, a który w wieku 50 la t nie mógł wyzwolić się od wszelkich przesądów dzieciństw a; nie sądziłem jed n ak , że mój styl m nie zdradzi. Być może powinienem był zniszczyć utw ór, który spowodował tyle krzyków, jęków, zaprzeczeń ze strony tego, którem u był zadedykowany, ale zyskał on tyle głośnych publicz­ nych pochw ał ze strony pisarzy, których głos tak bardzo mi schlebiał, że nie m iałem odwagi tego zrobić. Pozwoliłem więc sobie p rz e d ru k o ­ wać go w takiej postaci, w jakiej ukazało się ono we w szystkich w yda­ niach Człowieka m aszyny, cum bona venia celeberńmi, Savantissim i, Pedantissim iprofessoris [z łaskaw ym przyjęciem przez najuczeńszego, najsłynniejszego, najpedantyczniejszego profesora]. [W tym i n a s tę p ­ nym akapicie La Mettrie rozwija problem nieśm iertelności w dziełach podejm ow any przez poetów epikurejczyków Owidiusza i Horacego. Kiedy pisze skrom nie, że „umrze w całości”, bo nie będzie żył naw et w dziełach, m a n a myśli Non omnis mońar i Exegi monumentum aere perennius z ody Horacego (Ody, III, oda 30, w. 6, 1). http://rcin.org.pl/ifis

R

357

ozpraw a w st ę pn a

że uw ażałem większość moich w spółczesnych za chodzące przesądy; że nie zabiegałem o ich głos, podobnie ja k nie b a ­ łem się ich nagany albo ich cenzury; a w końcu zadowolony i zbyt poważany przez tę m ałą liczbę czytelników, o których mówi Horacy, a których solidny um ysł będzie zawsze s ta ­ wiał wyżej od wszystkiego n a świecie, poświęciłem w szyst­ ko błyskotliwej zjawie, która mnie uwiodła. I zapewne, jeśli w moich pism ach je st parę pięknych rzeczy, które są nowe i śmiałe, pewien ogień, a wreszcie ja k aś iskierka talentu, zawdzięczam to filozoficznej odwadze, któ ra pozwoliła mi wymyślić najbardziej górne i najśm ielsze przedsięwzięcie. Moje pogrążenie i wszystkie nieszczęścia, które ono za sobą pociągnęło, są zresztą łatwe do zapom nienia w porcie ta k chwalebnym i jakże godnym filozofa35; piję w nim wielkimi łykami z czaszy zapom nienia wszystkich niebezpieczeństw, przez które przeszedłem. Znalazłem tu sposób n a skruchę za tak szczęśliwy błąd, jakim było moje przewinienie. Czyż m ożna było uzyskać piękniejsze zaproszenie dla m iłośników Prawdy? Można tu jako apostoł sam ej tyl­ ko n a tu ry staw iać czoło przesądom i w szystkim wrogom zdrowej filozofii, ta k ja k sobie kpim y z rozsierdzonych fal w spokojnej przystani. Słyszę, ja k moje fale h u czą z dale­ k a i przypom inają burzę m iotającą statkiem , z którego się uratow ałem . J a k a ż to przyjem ność zalecać się jedynie do tej n ie­ śm iertelnej królowej, ja k ą je st Prawda. Ja k iż to wstyd, jeśli się nie potrafi żeglować sw obodnie po m orzu wiodącym do zdobycia tylu bogactw i ja k gdyby do P eru36 nauk! P isa­ rze, uczeni, filozofowie, geniusze wszelkiego rodzaju, k tó ­ rym zak ład a się k ajdany w rodzinnych krajach! Ten, n a którego patrzycie, ten który wam otw iera ta k swobodnie granice, je st bohaterem , który jeszcze będąc młodzieńcem w szedł do Świątyni Pamięci niem al w szystkim i drogam i, 35 Nawiązując do m etafory tonącego sta tk u i znalezienia sch ro ­ n ienia w bezpiecznym porcie, k tó rą posłużył się Owidiusz w Elegiach, ks.I, elegia I i IV, La M ettrie czyni aluzję do swego pobytu w Berlinie. 36 P eru było słynne z kopalni złota. http://rcin.org.pl/ifis

35 8

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

które do niej prowadzą. Przychodźcie... Czemu zwlekacie? Będzie on waszym przew odnikiem , waszym wzorem i w a­ szym oparciem ; skłoni w as poprzez swój wielki przykład do kroczenia jego śladam i n a trudnej drodze chwały; Dux est exem plum et nécessitas, ja k rzecze Pliniusz Młodszy wobec innego przedm iotu37. Jeśli nie je s t w am dane, aby go n a ­ śladow ać, to przynajm niej podzielicie z nam i przyjem ność podziw iania go z bliska. Zaiste przysięgam , że nie pragnę mieć jego korony, ale zazdroszczę m u um ysłu. Dzieła cieszące się z protekcji, której przeklęci wichrzy­ ciele dostojnego spokoju nie potrafili zmącić, pojawiajcie się śm iało pod ta k chw alebnym i auspicjam i; nie protego­ w ano by w as, gdybyście były niebezpieczne, a filozof by w as nie napisał, gdyby najm ądrzejszy z królów nie pozwolił w am się ukazać. Umysł szeroki, głęboki, przyzwyczajony do refleksji wie aż nazbyt dobrze, że to, co nie je s t filozo­ ficznie prawdziwe, nie może być szkodliwe. Przed parom a laty okryte sm u tn y m kirem byłyście n ie­ stety zm uszone do pokazyw ania się sam otnie i w pewnym sensie nieśm iało, ta k ja k ongiś w iersze O w idiusza n a wy­ gnaniu, bez nazw iska waszego au to ra , którego bałyście się zdem askow ać; byłyście podobne do tych czułych dzieci, które chciały ochronić ojca przed pościgiem zbyt o k ru t­ nych wierzycieli. Dzisiaj (parodiując tego miłego i nieszczęśliwego poetę) wolne i bardziej szczęśliwe nie będziecie chodzić bez niego do m iasta i będziecie kroczyć z nim razem , z podniesioną głową, słysząc szm er pospólstw a, ta k ja k żeglarz (mówiąc stylem poetyckim) pewny protekcji N eptuna spokojnie s łu ­ c h a po m ru k u fal.

37 Aluzja do Listów Pliniusza Młodszego (ks. VI, 4, 124), gdzie je st mowa o kobiecie, która skłania m ęża do wspólnego sam obójstw a z po­ w odu niedyspozycji organów płciowych. http://rcin.org.pl/ifis

Anty-Seneka albo o najwyższym dobru

Felix qui potuit rerum cognoscere causas! [Szczęśliwy kto mógł poznać przyczyny rzeczy] Wergiliusz, Georgiki, ks. II, w. 491

W stęp Ż adna książka nie oburzyła ta k bardzo dewotów, ja k w łaśnie t a 1 i to bezpodstaw nie - ja k to zobaczymy dalej - dlatego też poczekam , aż się wykrzyczą. Czyż m am pero­ rować przeciwko pustosłow iu krzykacza, który d y sp o n u ­ je tylko siłą swych płuc; któiy zn a N aturę tylko z nazwy i rzu ca n a w iatr słowa pom patyczne i napuszone, którym i chciałby m nie przypraw ić o senność, ta k ja k swoich s łu ­ chaczy? Cóż m ożna rzec człowiekowi pełzającem u w bagnie przesądów , upadłem u bardziej od swych rzekom ych anio­ łów, którym i m nie łudzi; człowiekowi o duszy czarniejszej niż jego Poneirotatoś2 - duszy złośliwszej od w szystkich dem onów, które przyzywa przeciwko mnie. Cóż bowiem m ożna myśleć o autorze, który n a p a d a n a dzieło filozoficz1 Chodzi o pierwsze osobne wydanie Anti-Sénèque ou Le souve­ rain bien, Potsdam 1750 i jego krytykę w „Bibliothèque raiso n n ée”, w rzesień 1750, t. XIV, s. 25-45. Niniejszy Wstęp pochodzi z wydania: A m sterdam 1751. 2 Poneirotatoś - najbardziej złośliwy ze w szystkich. http://rcin.org.pl/ifis

3 60

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ne za pom ocą powieści n a swój sposób komicznej ta k ja k powieść S carro n a?3. Przyznam , że uśm iałem się z niej do łez (wbrew oczekiwaniom mojego adw ersarza, który sądził, że uderzył we m nie piorunem ); uśm iałem się j a i wszyscy, którym ją czytałem, zwłaszcza w tych m iejscach, gdzie a ta ­ kował moje obyczaje, m oją uczciwość, gdzie u zn ał mnie za złego poddanego nie zasługującego n a żadne zaufanie, za większego łotra niż sam C artouche4. Pod koniec swojej patetycznej perory łaje Lucyfera i poleca m nie jego ciemnej i okopconej mocy, rzuca m nie w jego ogniste objęcia i błaga go w im ieniu całego społeczeństw a zbulw ersow anego ogro­ m em m oich zakusów n a tym polu, aby załatw ił mi w H a­ desie posadę godną mego serca - jeśli takow e m am - przy tronie jego Plutonowskiego M ajestatu. Czyż m am odpowiedzieć n a paszkw il zam ieszczony w innym piśm ie przez płaskiego a u to ra Myśli chrześcijań­ skich5? O sądźm y sam i, czy zasługuje on n a coś więcej niż n a głęboką pogardę. Oto co donosi mi przyjaciel, który uznał, że to nędzne pism o cichcem włączone do holen d er­ skiej podróbki, mogło mi być nieznane: „Pojawił się prze­ ciwko tobie nowy pam flet w „Jo u rn al des S av an ts” (luty 1750, w ydanie am sterdam skie)6. Jego au to rem je s t czło­ wiek, który chce cię poirytować jedynie po to, żebyś w swej prostoduszności m u odpowiedział, a przez to okazał się n a tyle dobry, aby wyciągnąć go z zapom nienia, n a które skazany je st jako pisarz pozbawiony zasług i talen tu . Zbyt delikatnie je d n ak to mówię, bo przecież on cię znieważa. 3 Paul Scarron (1610-1660), a u to r Le Roman comique (1651-1657, t. 1-2). Przekład polski Opowieść ucieszna, W arszaw a 1954. 4 Louis Dominique B ourguignon (1693-1721) zwany C artouchem , głośny w XVIII wieku przywódca bandy rozbójników. Łam any kołem n a placu Grève w Paryżu. Postać tę spopularyzow ał Nicolas Rocot de G randval w poemacie Le vice puni ou Cartouche (1725). 5 A utorem tym je st Georges Pierre Polier de B ottens, Pensées chré­ tiennes m ises en parallèle ou en opposition avec les Pensées philoso­ phiques, Rouen 1747. Autor przypisał La M ettriem u Myśli filozojîczne D enisa Diderota. 6 „Journal des S avants”, styczeń-luty 1750, A m sterdam , kol. 530-559. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

361

Jego paszkw il je s t dziełem niegodnym zacnego człowieka; je s t to stek grubiaństw a, zarozum ialstw a, pychy i im perty­ nencji, gdzie zdrowy rozsądek je s t ta k sam o m altretow any ja k ludzkość i dobra w iara. Spuszcza n a ciebie nowy grad zniewag, przekleństw i głupstw . Pociesz się jed n ak , że nie m ożna zabronić psom szczekać przed b ram ą świątyni. Excubias agit ad fo res T em plf. Je śli je steś ciekawy nazw i­ sk a au to ra, to nazyw a się D u rn a n d 8, czarn a bestia, wiejski proboszcz z krainy Vaux, Szw ajcar ja k ja, nauczyciel w Lejdzie, gdzie też cię zobaczył. A oto przykład dzielnego atlety, który zachęci cię do w alki”. Cztery razy w m iesiącu z tęp o tą zoila9 Podnosi trzęsąc się swój głos imbecyla; Nie słyszę jego krzyków z nienaw iści znanych; Nie widzę jego kroków w bagnie odciskanych. W szechm ocny tu u ro k filozofii gości, Wynosi roztropny um ysł n ad pychę zazdrości: Spokojny ja k Newton n a niebie w śród bogów Nie d ba też czy kiedykolwiek n atk n ie się n a wrogów*. Pozwólmy biadać w szystkim zoilom przystrojonym w ra b a ty 10 i pozwólmy dzwonić n a alarm tym tchórzom , a uzn an ie filozofów w ystarczy filozofowi. Proszę, aby nie sądzono m nie zresztą n a podstaw ie rozpraw nap isan y ch czy to przez jednych, czy przez drugich. Proszę, aby czy­ 7 C ytat wzięty z T ibullusa Albiusa. 8 Nazwisko fikcyjne. 9 Zoil - zjadliwy i niesprawiedliwy krytyk. Wyraz ten pochodzi od Zoilosa, pisarza greckiego z IV w. p.n.e., który ośmielił się zjadliwie krytykow ać Homera. * Voltaire. Elemens de la Philos, de Newt. dédie. [Voltaire, Elé­ m ents d e la philosophie de Newton, Londres 1738, dedykacja. W pol­ skim przekładzie: Elementy filozofii Newtona, W arszaw a 1956, ten fragm ent dedykacji się nie znalazł. Podajemy go we w łasnym tłu m a ­ czeniu] . 10 R abaty - kolorowe (białe, czarne, niebieskie) kaw ałki tkaniny (czasem z koronkam i) okrywające szyję; kolorowe wyłogi w strojach duchow nych i szlachty wprowadzone w XVIII wieku. http://rcin.org.pl/ifis

362

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

tano m nie w sposób bezstronny i uw ażny, a wtedy trzeba będzie przyznać, że nie zaniedbałem żadnego ze sposo­ bów, aby nasz los poprawić. Muszę je d n a k w tym m iejscu dowieść tego dając apologetyczny zaiys mojego sy stem u n a rzecz um ysłów słabych, których moje dzieło miało n ie­ szczęście zgorszyć. Próbowałem zm niejszyć sum ę zła podobnie ja k stoicy wyzbywając się wyrzutów su m ien ia i zbędnych, fałszywych lęków przed uro jo n ą przyszłością, które przeszkadzają n am spokojniej kosztow ać słodyczy tego życia i w efekcie prze­ k ształcają je w prawdziwe zło, a naw et w praw dziw ą u d rę ­ kę. Z E pikurem i jego zw olennikam i chciałem powiększyć sum ę dobra krzewiąc wokół zam iłowanie do przyjem ności, miłości - słowem do w szelkich rozkoszy. J e d n a k czy u su w an ie wyrzutów su m ien ia z serca n a ­ wet krym inalistów nie je st tym sam ym , co zachęcanie do zbrodni i sprzyjanie wszelkiej rozwiązłości? Ładny to w nio­ sek i godny tych, którzy go wysuwają! Wygląda n a to, że ten sam łań cu ch w nioskow ań, który zaczyna się w dziele filozoficznym od hipotetycznego wyelim inowania wyrzutów sum ienia jako oczywistych przesądów , m iałby nagle sk o ń ­ czyć się n a pogardzie dla praw a, n a nieposłuszeństw ie, buncie, m orderstw ie i rzezi. Je śli geom etria nie je s t w s ta ­ nie uzdrowić um ysłów to, n a Boga, dzięki jakiej sztuce m iałbym zm ienić c h a ra k ter człowieka złego, z którym m am do czynienia? W jak im k raju byłbym tolerowany, gdybym zaczął przem aw iać tonem , ja k i ktoś śm ie mi przypisywać? Można słuchać oszczerstw takich, jak ie n a m nie rzucają moi wrogowie; nigdy je d n a k w ładca nie będzie zaszczycał sw ą dobrocią, protekcją, w sparciem ta k szkaradnego p od­ danego, za jakiego ktoś chciałby m nie uw ażać. Tak więc filozofia nigdy nie prow adziła do podobnych zam achów , których nienaw idzi przede w szystkim filozofia moja, ja k to m ożna zauważyć w setk ach fragm entów niniejszego tr a k ­ ta tu . Wszędzie tam pokazuję, ja k bardzo jestem przyw iąza­ ny do społeczeństw a i ja k bardzo byłbym szczęśliwy, gdy­ bym mógł przyczynić się do jego pom yślności i jego ozdoby zam iast burzyć to, co stanow i o jego bezpieczeństwie. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

363

F aktem je s t - po pierwsze - że odw racam od zbrodni, a nie zachęcam do niej. Po drugie - aczkolwiek zalecałem wyzbycie się wyrzutów su m ien ia n a zasadzie rozum ow ania hipotetycznego, to nie w ynika stąd, że zachęcałem do wy­ stęp k u , który je rodzi. Co innego zrzucać jarzm o wyrzutów su m ien ia jak o filo­ zof, który nie oszczędza żadnego p rzesąd u niezależnie ja k uśw ięcony i respektow any by był. Czym innym je s t n a to ­ m iast zrzucanie ja rz m a obyczajów przez libertyna i przez zbrodniarza: ten n iu a n s rzu ca się tu w oczy, ale n asi do­ brzy chrześcijanie go nie dostrzegają albo go dostrzec nie chcą. To nie ja p su ję obyczaje, bo moje obyczaje są aż nazbyt łagodne, ale to oni sw ą in terp retacją p su ją i za­ tru w ają moje pism a. Chcę wierzyć - m ając n a względzie ich honor, że czynią to jedynie z b ra k u św iateł i rozum o­ w ania, bo m ało zorientow ani w sp raw ach filozoficznych, nie rozum ieją se n su tych pism . Zdają się być przeniesieni przed in n ą, całkiem obcą ławę sądow ą. Dowodem ich ig­ n orancji i przew rotności u m y słu je s t to, że miejscowi a d ­ wokaci, ludzie popraw nie myślący, um ysły oświecone roz­ p a tru ją spraw ę zupełnie inaczej, ja k to m ożna zauw ażyć w tej sam ej Bibliothèque raisonnée, gdzie potem zostałem ta k śm iesznie potrak to w an y 11. O znaką złej wiary byłoby u daw ać, że m nie nie zrozum iano, bo chodziło o to, aby pom ścić sw ą zran io n ą m iłość w łasn ą za pom ocą podłego i niegodnego m anew ru. Jeszcze czym innym je st odróżnienie fizycznej i teore­ tycznej strony* tego, co nazyw a się w ystęp kiem i cnotą; czyniąc to rozróżnienie jak o obywatel nie m uszę wstydzić się tego bardziej niż jak o filozof. Ja k o filozof pow iadam bo­ wiem, że w ystępek i cn o ta są dla m nie tylko słowam i i n i­ czym w ięcej. Verba et voces praetereaque nihil!12 11 „Bibliothèque raisonnée”, styczeń-m arzec 1748, t. XL, s. 113 i n astęp ne. * Hobbes i Montaigne. 12 Słowa i dźwięki, a nic poza tym. Por. Horacy, Listy, I, 1, w. 34. http://rcin.org.pl/ifis

364

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Mówię je d n a k o tym w sposób absolutny, a nie względ­ ny; je s t to rozróżnienie solidne i m ające głęboki se n s, ch o ­ ciaż scholastyczne, którego zdają się nie rozum ieć moi przeciwnicy ze zwyczajnym dla nich pojm ow aniem p raw o ­ ści. Rozróżnienie to daje przedm iotowi dw a oblicza - je d ­ no idealne, filozoficzne, drugie zaś m oralne, a więc a rb i­ tralne, ja k to ju ż nie raz tłum aczyłem . Podobnie mówi się o szczęściu, chociaż nie je s t ono bytem (chyba że b ytem p o m yśla n ym 13); ta k sam o mówimy o praw dzie, chociaż nie je st ona bardziej realn a niż fortuna. T ak ja k n ad aje się nazwę p ra w d a pewnym sto su n k o m zachodzącym miedzy ideam i nabytym i; ja k nadaje się nazwę szczęście pew nej zwyczajnej modyfikacji nerwów przyjem nie pobudzonych, ta k sam o też nadało się nazwę cnota czynom odpow iada­ jącym polityce i społeczeństw u, a nazwę w y stę p e k i zb ro d ­ nia tem u, co burzy zarówno jedno i drugie. Oto w p a ru słow ach zarys mojej doktryny w ystępków i cnót (jeśli ją u z n a się za moją), bo tylko n au k ę o w yrzutach su m ien ia chciałbym sobie przypisać; żaden filozof nie zap rezen to ­ w ał n a ten tem at czegoś, co mogłoby m nie pozbawić w ątłej chw ały wynalazcy*. Sądzić po tym w szystkim , że w ystępek czy zbrodnia nie m a dla m nie niczego w sobie rzeczyw iste­ go i to naw et w kontekście społeczeństw a, którego - ja k się sądzi - fundam enty podważam; sądzić, że otw ieram szero­ ko w rota w ystępku, a zam ykam je przed cnotą, to znaczy 13 W oryginale être de raison. La Mettrie naw iązuje więc do te r­ minologii peiypatetycznej i scholastycznej. Z nom inalizm em zwalcza realność bytów m yślnych albo bytów pom yślanych (êtres de raison, entia rationis). * Nie wiem, czy a u to r dzieła Examen de la religion przypisyw a­ nego Saint-Evrem ondow i powiedział coś jaśniej n a tem at wyrzutów sum ienia rozum ianych jako przesądy. [Zob. J e a n Louis Ignace de La Serre, Examen de la religion dont on cherche l’éclaircissement de bonne foi, Trévoux 1745. Problem ten podejm uje rozdział VIII: „O Trójcy i grzechu pierw orodnym ”, w w ydaniu bez daty, Egzem plarz BN w W arszawie, sygn. XVIII. 2.22979, s. 196-197. Jeżeli chodzi o Michela M ontaigne’a, to La Mettrie korzystał z w ydania jego E ssais, Paris 1725. Fragm ent dotyczący wyrzutów sum ienia znajduje się w polskim w ydaniu Prób, W arszaw a 1957, t. 1, s. 188]. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

365

spraw ić sobie wcześniej serce z kam ienia. To tyle sam o, co pozwolić, aby m nie oczerniano czy też raczej ubliżano mi, aby w końcu u tracić honor w opinii czytelników, którzy m o­ gąc osądzić treść mego pism a n a podstaw ie oryginału nie dadzą się n ab rać n a niewierne i m o n stru aln ie wypaczone kopie, które wyszły z rąk ludzi pragnących mi zaszkodzić. Wróćmy je d n a k do źródła w szystkich tych niepraw ości, co pozwoli mi pokazać się we właściwym świetle. Nie m ożna rozważać o człowieku i obracać nim - ja k to uczyniłem - n a w szystkie strony, aby szerzej opisać i do­ kładniej przedstaw ić tę cudow ną m aszynę, nie podejm ując jednocześnie wielkiej i słynnej kwestii wolności. Podjąłem więc próbę rozstrzygnięcia kwestii fa ta lizm u - system u b a r­ dziej praw dopodobnego niż system pobożnego adw ersarza. W m iarę bowiem ja k obserwowałem i badałem człowieka w jego różnorodnych sta n ac h , dostrzegłem albo wydało mi się, że dostrzegłem , iż w świecie ta k ja k w tej hipote­ zie, każdy odgrywa rolę, ja k ą każą m u odgrywać sprężyny m aszyny m yślącej, której n ik t nie nakręcił - m aszyny, po­ dobnej ja k zwierzęca, tylko różniącej się od niej parom a stopniam i inteligencji, m aszyny - wreszcie - k tó ra m ając tylko je d n ą wolę zależną od nerwów, ta k ja k te zależne są od otaczających przedm iotów i obracając się ja k k u rek n a d ac h u w zależności od ta k wielu przyczyn zarówno we­ w nętrznych ja k zew nętrznych, odnajduje w sobie - jeśli wola je st szczera - nieznany ruch, niedającą się p r ze zw y ­ ciężyć skłonność, siłę, moc mimowolnie w ciągającą, ta k że człowiek cnotliwy bez zasługi i w y stę p n y bez zbrodni* nie je s t winny swej perfidii i złośliwości bardziej niż drzewo, które rodzi p sujące się owoce. Zalążkiem tego je st c h a ra k ­ ter i nie znam takiego lekarza filozofa, który by się ze m n ą nie zgodził. A teraz pytam każdego rozsądnego człowieka, czy w yrzu t sum ienia i skrucha dotyczą właściwie rzeczy, które nie zależą od naszych sił? Nie, a M ontaigne, którego w łasnym i słowam i piszę, wyznaje to ze zwykłą m u naiw ną * P. Corneill. Oedip. Act. I. [Pierre Corneille (1606-1684), Oedipe, 1689], http://rcin.org.pl/ifis

366

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

prostotą. Powiada najpierw: „W szystkie moje działania są zgodne z tym kim je ste m i z moją społeczną kondycją; nie mogę niczego zrobić lepiej. G dybym mógł zacząć życie od nowa, to żyłbym * tak, ja k żyłem , nie żałuję przeszłości ani też nie boję się p rzy szło ści”. Dlaczego więc m am y w yrzuty sum ienia? J a k to dlacze­ go! A dlaczego m am y ta k wiele innych przesądów ? Jeśli je d n a k n a tu ra je odrzuca, to czymże one są, jeśli nie zbęd­ nym i gałązkam i, które filozofia w inna poodcinać? Jeśli więc moje życzenia się spełnią, to przynajm niej zacni lu ­ dzie, którzy byli w ew nętrznie rozdarci pośród najbardziej niew innych przyjem ności, odzyskają spokój. No, dobrze, ale co z łajdakam i? Przyznam , że obejm uję ich tym sam ym planem i przykro mi z tego powodu, ale nie mogłem wyłą­ czyć ich z mej hipotezy, bo popadłbym w ab su rd . Nie przy­ niósłbym zaszczytu ani filozofowi ani filozofii. Czyżby? Oto złodziej i m orderca pozbawiony wyrzutów sum ienia! Cóż więc robić i jak i środek w tej sytuacji za­ stosow ać? Nie pisać, lękać się publikow ania ta k niebez­ piecznych praw d, a n a koniec nie przekraczać granic, jakie przed tobą wszyscy śm iertelnicy respektow ali. Nie pisać? Ale czy mogę to uczynić? Zapom inasz, że nie m am zaszczy­ tu być wolnym. Z resztą gdybym nim był, to praw dopodob­ nie posłużyłbym się rozum em , ta k ja k to uczyniłem , kiedy się nim nie posłużyłem . Miałem zawsze powody by uznać sam rozum za złowrogi d ar niebios i w ychodząc z tego zało­ żenia zgłębiłem to, co wielu filozofów ledwie tknęło przede m ną. Powiadasz mi, że w ystarczy do tego zuchw alstw o. My­ lisz się. Skoro zm uszasz m nie bym ci odpowiedział szcze­ rze, to twierdzę, że trzeba mieć ch arak ter. Je śli m oja nie­ poham ow ana swawola cię przeraża, to bądź spokojny, bo w szyscy twoi bliźni, ludzie słabi b ędą zawsze mieli wyrzuty sum ienia. Trzeba więcej siły, by wygładzić zm arszczkę albo znikom y naw et ślad pozostaw iony n a korze mózgu niż roz­ prostow ać żelazny pręt. Daleko je s t stą d od hipotetyczne­ * Zob. mój System Epikura [fragm ent XLVIII]. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

367

go w ykorzenienia wyrzutów su m ien ia do ich wykorzenie­ n ia realnego, ja k daleko je st od w ykazania konieczności sam obójstw a, system atycznie dowodzonej i sugerow anej w określonej sytuacji, do popełnienia tego męskiego czy­ n u , kiedy ta k a sy tu acja zaistnieje. Najwięksi filozofowie próżno by mówili, że pozostaw anie w charakterze ofiary najbardziej okrutnego zła nie m a u za sad n ien ia ani też nie przynosi n am ty tu łu do chwały. Podziwiam wielki geniusz p atro n u jący ich dziełom nieśm iertelnym ; podpisuję się też pod ich rozum ow aniem , ale obaw iam się jego k o n se­ kwencji; nie żyjemy przecież w czasach H egezjasza14 albo przynajm niej nie je s t spraw ą spokojnej i poważnej filozofii oddziaływ anie w ten sposób n a wyobraźnię. Nie należy się m nie obaw iać bardziej niż innych filozofów; aż n adto do­ brze wiem, że ludzie nie potrafią żyć, um ierać ani myśleć w sposób racjonalny. W ich m aszynie ta k bardzo złożonej istnieje zbyt wiele innych sprężyn bardziej potężnych niż te, które działają w sposób bardziej swobodny i pospolity. W ynika stąd , że z jednej strony nie mogę patrzeć bez bólu, że mój projekt nie może zostać łatwo w ykonany, z drugiej zaś strony widzę z przyjem nością, że m oja teoria jeszcze nie nadaje się do zastosow ania w praktyce. M usimy w k o ń ­ cu bowiem przyznać, że rozkosznik przyczyniający się do szerzenia przyjem ności w społeczeństw ie nie w prow adza­ ją c doń żadnego nieładu, łatwiej uw olni się od wyrzutów su m ien ia i będzie mniej winny, jeśli zrzuci to jarzm o, niż zbrodniarz, który nie będzie mógł ich zatrzeć, ani całkowicie się od nich uwolnić inaczej niż popełniając nowe występki. Pow tarzam je d n a k jeszcze raz, że dla m nie ja sn e je s t ja k słońce, iż moje dzieło może tch n ąć jedynie uzasadnionym w strętem do tego rodzaju niegodziwości, a nie zachęcać do występów jeszcze potw orniejszych, ja k to niesprawiedliwie i bezczelnie próbuje mi się wmawiać. 14 Hegesias z Cyreny (III w. p.n.e.) - filozof cyrenajczyk nazyw any Doradcą śmierci, bo twierdził, że najwyższym dobrem je st rozkosz, ale skoro człowiek nie może jej osiągnąć w życiu, to w inien dążyć do śmierci. http://rcin.org.pl/ifis

368

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Oto co uznałem za stosow ne przeciw staw ić bardziej tem u, co codziennie się mówi, niż tem u , co się przeciw­ ko m nie pisze. Je stem pewien, że wszyscy moi przeciwnicy razem zebrani nie zdołają powiedzieć niczego sensow nego, co mogłoby przeciwstawić się niniejszej apologii i w k o n se­ kwencji będą zm uszeni oddać mi spraw iedliw ość.

N aczelne dobro albo R ozpraw a o szczęściu Felix qui potuit rerum cognoscere causas, Atque m etus omnes et inexorabile fatum Subjecit pedibus, strepitumque Acherontis avań! Virg. Georg. L. IV.15

Filozofowie są ta k sam o zgodni w spraw ie szczęścia, ja k we w szystkim innym . Je d n i um iejscaw iają je w tym, co je st najbardziej b ru d n e i najbardziej bezw stydne; poznaje się ich po cynicznym obliczu, które nigdy nie płonie ze w stydu. Inni sądzą, że polega ono n a rozkoszy pojm owanej n a róż­ ne sposoby: czasam i je s t to rozkosz w yrafinowanej miłości; czasem zaś ta sam a rozkosz je st u m iarkow ana, rozsądna, podporządkow ana nie lubieżnym k ap iy so m rozbudzonej w yobraźni, ale jedynie potrzebom n atu ry . Może to być roz­ kosz um ysłu przywiązanego do studiów albo zachw ycone­ go posiadaniem prawdy; może to być wreszcie zadowolenie u m ysłu stanow iące motyw wszelkich naszych działań, k tó ­ rym E pikur n ad ał imię rozkoszy, a ta je s t niebezpiecznie dw uznaczna i sta ła się przyczyną tego, że jego uczniowie wynieśli z jego szkoły owoc całkiem różny od tego, jakiego 15 Szczęśliwy ten, kto mógł poznać treść rzeczy bogatą, Podeptać trwogę, wiarę w niezbłagane fatum . I wkoło A cherontu chłonnego zgiełk cały. W ergiliusz Georgiki (II, w. 491-493) W arszaw a 1956, s. 52. Przeło­ żyła A nna Ludwika Czerny. http://rcin.org.pl/ifis

A

n t y - S e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

369

ten wielki człowiek mógł się po nich spodziewać. Niektórzy um ieścili najwyższe dobro we w szelkich doskonałościach u m ysłu i ciała. U Z enona były nim honor i cnota. Sene­ ka, najsłynniejszy ze stoików albo raczej eklektykó w (albo­ wiem jako epikurejczyk i stoik zarazem wybrał i zaczerpnął to, co znalazł najlepszego w każdej szkole) dorzucił jeszcze poznanie praw dy, chociaż nie powiedział w prost, o ja k ą praw dę m u chodziło. Pośród ta k licznych błahych poglądów, które pom inę milczeniem, niew ielu filozofów miało n a tyle dobry gust, aby um iejscow ić szczęście w up raw ian iu tych słodkich przyzwyczajeń, jak im i są czysta przyjaźń i czuła miłość. Tym czasem je s t to najlepszy środek prowadzący do szczęś­ cia naw et n a tronie, gdzie nie żyje się w śród tego, co się lubi! A jakież to nieszczęście, gdy je s t się zm uszonym żyć w śród tego, czego się nienawidzi! Żyć spokojnie, bez wygórowanych ambicji, bez p rag ­ nień; korzystać z bogactw, ale nie rozkoszować się nimi, posiadać je bez życia w niepokoju, tracić je bez żalu, rzą­ dzić nimi, nie zaś być ich niewolnikiem; nie turbow ać się ani też w zruszać przez ja k ą ś nam iętność albo raczej żad ­ nej pasji nie mieć; być zadowolonym zarówno w nędzy, ja k i w dostatku; w bólu tak, ja k i w przyjemności; mieć silnego i zdrowego d u c h a w ciele słabym i chorym, nie mieć lęków i obaw, wyzwolić się od wszelkich niepokojów, gardzić przy­ jem nością i rozkoszą; akceptow ać przyjem ność, podobnie ja k bogactwo, nie uganiając się za nimi; gardzić naw et życiem; dojść wreszcie do cnoty przez znajom ość praw dy - oto co sk ła d a się n a najwyższe dobro i d oskonałą szczęś­ liwość, k tó ra za nim idzie, u Seneki i w ogóle u stoików. Z jak ąż determ in acją będziem y antystoikam i! Owi filo­ zofowie są sm u tn i, srodzy i twardzi; my będziemy łagodni, weseli wyrozum iali. Oni k o n cen tru ją się n a duszy, a b s tra ­ h ując od ciała, my zaś k o n cen tru jąc się n a ciele będziemy abstrahow ali od duszy. Oni uw ażają się za niepodlegających przyjem ności i bólowi, my zaś będziemy poczytywać sobie za chw ałę, że będziem y odczuwali oba te doznania. Oni zm ierzając do wzniosłości, w znoszą się p onad wszel­ http://rcin.org.pl/ifis

37 0

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

kie w ydarzenia i czują się dopiero ludźm i, kiedy nim i być przestają. My nie będziem y próbowali ow ładnąć tym, co nam i rządzi; nie będziem y rozkazywali naszym odczuciom ; uzn ając ich władzę i n asz ą niewolę będziem y się starali uczynić je sobie przyjem nym i w przekonaniu, że w łaśnie n a tym polega szczęście w życiu. Wreszcie będziem y się czuli tym bardziej szczęśliwi, im bardziej stan iem y się ludźm i albo będziem y bardziej godni sta n ia się nim i, że będziem y odczuw ać n atu rę , ludzkość i wszelkie cnoty sp o ­ łeczne; nie przyjmiemy zaś innych, czy też innego życia, poza tym, które mamy. W ynika stąd , że ła ń cu ch praw d koniecznych do szczęścia będzie krótszy niż ła ń cu ch Hegezjasza, D escartes’a oraz ta k wielu innych filozofów; że chcąc wyjaśnić m echanizm szczęścia będziem y się radzić tylko n a tu ry i rozum u, jedynych gwiazd zdolnych n as oświecić i n a s poprowadzić, jeżeli otworzymy ta k dobrze n aszą duszę n a prom ienie, ja k będziem y zdolni zam k n ąć ją całkowicie n a wszelkie za tru te wyziewy, które tw orzą swo­ istą atm osferę fanatyzm u i przesądu. Przejdźmy je d n a k do sprawy. Nasze organy zdolne są do odczucia lub modyfikacji, k tó ra nam przypadnie do g u stu i każe n am kochać życie. Je śli w rażenie tego odczucia je s t krótkie, m am y przyjem ­ ność; jeśli je st ono dłuższe, m am y rozkosz; jeśli je s t p er­ m an en tn e, m am y szczęście. J e s t to więc ciągle to sam o odczucie, które różni się pod względem trw ania i nasilenia; dorzucam to słowo, gdyż nie m a najw yższego dobra ta k wyśmienitego, jak im je st wielka przyjem ność m iłosna, k tó ­ ra być może je stanow i. Im bardziej owo odczucie je s t trw ałe, rozkoszne, pocią­ gające, a przy tym niczym nie przerw ane lub zm ącone, tym bardziej jesteśm y szczęśliwi. Im je s t krótsze i żywsze, tym bliższe je s t n a tu ry i przy­ jem ności. Im je s t dłuższe i spokojniejsze, tym bardziej się od nich oddala i zbliża się do szczęścia. Im bardziej d u sz a je s t niespokojna, poruszona, dręczo­ na, tym bardziej szczęście jej um yka. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

371

Nie mieć lęków ani pragnień, ja k pow iada Seneka, to znaczy osiągnąć szczęście prywacyjne przez to, że d u sza w olna je st od tego, co burzy jej spokój. D escartes chciałby, żeby wiedziano, dlaczego nie pow inno się niczego p rag ­ n ąć albo lękać. Te racje, które n asz stoik m iał n a końcu języka, czynią z pew nością um ysł bardziej solidny i nieza­ chwiany; je d n a k byle tylko niczego się nie lękano, nie je s t w ażne, czy to dzieje się za sp raw ą naszej m aszyny czy też filozofii. Mieć w szystko, czego się pragnie, dysponow ać w łaściw ą budow ą organizm u, pięknem , polotem, gracją, talentam i, zaszczytam i, bogactw am i, zdrowiem, przyjem nościam i, sław ą - oto jakie je s t rzeczywiste i doskonałe szczęście. Z tych w szystkich aforyzmów w ynika, że to, co tworzy, podtrzym uje, żywi albo podsyca wrodzone poczucie po­ m yślności, staje się w konsekw encji przyczyną szczęścia; i z tej racji chcąc otworzyć m u karierę, w ystarczy - ja k mi się zdaje - wyłożyć wszystkie przyczyny, które dają nam przyjem ne kontakty, a tą drogą szczęśliwe postrzeżenia. Są one w ew nętrzne i zew nętrzne lub istotne i przypadkowe. Przyczyny w ew nętrzne lub istotne, które rzekom o zależą od n as, w rzeczywistości wcale nie s ą od n a s zależne. Za­ leżą one od budow y organizm u. Przyczyny zew nętrzne to: 1) wychowanie, które - by ta k rzec - nag in a n a sz ą duszę albo modyfikuje nasze organy; 2) przyjem ności zmysłowe; 3) bogactwa; 4) dostojeństw a, reputacja. Szczęście, które zależy od organizm u, je s t najtrw alsze i najbardziej odporne n a zm ącenie; potrzebuje mało po­ k arm u i je st najpiękniejszym prezentem N atury. Na nie­ szczęście, które z tego samego źródła pochodzi, nie m a le­ k arstw a za w yjątkiem niektórych środków uśm ierzających i to bardzo niepew nych. Szczęście z w ychow ania polega n a kierow aniu się za­ sadam i, które nam ono wpoiło i które z tru d em daje się wykorzenić. D usza pozwala się w nie w ciągnąć z przyjem ­ nością; stok je s t łagodny i droga dobrze p rzetarta. Upierać się, aby nią nie pójść, byłoby zadaw aniem sobie gwałtu. Tym czasem arcytru d n y m dziełem dla duszy je s t pokony­ http://rcin.org.pl/ifis

372

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w anie tej tendencji, rozpraszanie przesądów dzieciństw a, oczyszczanie duszy w tyglu rozum u. Zgadzam się, że m ożna być szczęśliwym nie czyniąc n i­ czego, co pociąga za sobą w yrzuty sum ienia; je d n a k idąc tą drogą pow strzym ujem y się od tego, co spraw ia przyjem ­ ność, czego żąda N atura, czego zaś nie cierpi, kiedy pozo­ stajem y głusi n a jej głos; wyrzekam y się tysiąca rzeczy, od których pragnienia i pokochania nie możemy się pow strzy­ m ać. J e s t to szczęście dziecka, owoc źle pojętego w ycho­ w ania albo zaabsorbow anej czymś imaginacji. N atom iast nie w yrzekając się tysiąca przyjem ności i tysiąca słodyczy, które nie czyniąc nikom u krzywdy, przynoszą wielkie do­ bro tym, którzy ich ko sztu ją wiedząc, że zwykłą dziecinadą je s t odczuw anie sk ru ch y za skosztow aną wcześniej przy­ jem ność, zaznam y szczęścia rzeczywistego lub pozytyw ne­ go, szczęśliwość rozum ną, n iezep su tą przez żadne w yrzuty sum ienia. Chcąc wyeliminować tych mącicieli rodzaju ludzkiego, w ystarczy ich rozpoznać. Wówczas zobaczymy, że je s t rów ­ nie pożytecznie ja k łatwo pozbawić społeczeństw o ciężaru, który je uciska; że ustanow ione przez nie cnoty w y star­ czają do jego utrzym ania, zapew nienia m u bezpieczeństw a i szczęścia; że je st tylko je d n a praw da, k tó rą ludziom w arto znać - praw da wobec której w szystkie inne są tylko b ła ­ hostkam i albo rozrywkam i um ysłowym i mniej lub bardziej trudnym i. W tym system ie opartym n a n atu rze i rozum ie szczęście będzie udziałem nieośw ieconych i biednych, podobnie ja k uczonych i bogatych; będzie ono udziałem w szystkich stanów , a co więcej - choć oburzy to um ysły uprzedzone - złych, ta k sam o ja k dobrych. W ewnętrzne przyczyny szczęścia s ą każdem u człowie­ kowi właściwe i indyw idualne. Dlatego też winny one mieć pierw szeństw o przed przyczynam i zew nętrznym i, które są m u obce, a z tej w łaśnie racji zajm ą o statn ie miejsce w tym dziele albo zajm ą go w niewielkim stopniu. N atu ­ ra ln ą dla człowieka rzeczą je s t czucie, gdyż je st on ciałem ożywionym, nie je s t n ato m iast dla niego n a tu ra ln a uczoność i cnota przypom inająca tylko bogate odzienie. Praw ­ http://rcin.org.pl/ifis

A

n t y - S e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

373

da, cnota, n a u k a , wszystko czego się uczym y i co przy­ chodzi z zew nątrz - zakładając istnienie uform ow anych ju ż wcześniej odczuć u człowieka, którego uczym y - wszystkie te błyskotliwe nabytki pow inny być zbadane dopiero po upew nieniu się, czy to nagie odczucie pozbawione wszel­ kich ozdób nie mogłoby uczynić człowieka szczęśliwym. Potem pomówimy o chwale, fortunie i rozkoszy. Tym, co m nie przekonuje o prawdzie tego, co zakw e­ stionow ałem , je st fakt, że widzę ta k wielu szczęśliwych ig­ norantów i to szczęśliwych w łaśnie dzięki sam ej ich igno­ rancji oraz przesądom . Je śli nie m ają przyjem ności, ja k ą daje miłości w łasnej odkrycie naw et najbardziej jałowej praw dy, to je d n a k wszystko się równoważy, gdyż nie m ają oni tro sk i zm artw ień, jak ie przynoszą praw dy najbardziej doniosłe. Nie kłopoczą się tym, czy to Ziemia się obraca, czy też Słońce, czy je st ona spłaszczona czy w ydłużona. Z am iast frasow ać się biegiem n atu ry , pozw alają jej toczyć się drogą przypadku. Sam i też kroczą lekko i wesoło swoją ścieżynką naw et z la sk ą ślepca, k tó ra ich prowadzi. Jed zą, piją, śpią, w egetują z przyjem nością. C hcąc zgłębić ten tem at, pozwolę sobie oddać się p aru refleksjom . Otóż przy jednakow ych w aru n k ach , jed n i lu ­ dzie s ą bardziej podatni n a radość, próżność, złość, m elan ­ cholię, a naw et n a wyrzuty sum ienia niż inni. Skąd to się bierze, jeśli nie z tej szczególnej dyspozycji organów, któ ra tworzy m anię, głupotę, żywość, powolność, spokój, przeni­ kliwość itd.? Toteż w łaśnie ośm ielam się włączyć szczęście organiczne do w szystkich tych efektów budow y ludzkiego ciała. D ane było tym w szystkim szczęśliwym śm iertelni­ kom, którzy potrzebują jedynie czuć, aby być; tym szczęśli­ wym tem peram entom , tym błogosławionym, o których co­ dziennie się mówi, m ającym konstytucję tak ą, że sm utek, nieszczęście, choroba, um iarkow any ból, u tra ta czegoś, co było szczególnie drogie, wreszcie wszystko co dotyka in ­ nych - otóż dane im było, że wszystko to spływ a po ich duszy ledwie jej dotykając. Ten sam przypadkow y zbieg okoliczności, to sam o krążenie krwi, to sam o w spółoddzia­ ływanie ciał stałych i płynów, które wytw arza szczęśliwego http://rcin.org.pl/ifis

374

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

geniusza i człowieka ograniczonego, rodzi również uczucie, które czyni n as szczęśliwymi lub nieszczęśliwymi. Szczęś­ cie nie m a innego źródła, ja k n a s o tym poucza jed n o stajność n atu ry . Jak że zauw ażalna je s t tu taj rola predylekcji. Jednego faworyzuje o n a aż do tego stopnia, że je s t zado­ wolony z rzeczy niezbędnie koniecznych i nie przypom ina sobie, że m usiał pływać - cóż mówię? - że u to n ą ł w zbytku. I jeśli fo rtu n a pow raca, będąc rozrzutnym z usp o so b ien ia, a tem p eram en t w ystarcza m u do szczęścia, będzie patrzył n a pieniądze ja k n a liście zrywane przez w iatr. P iasek nie będzie m u łatwiej przelatyw ał przez palce niż m onety. Na­ to m iast skąpiec sądzi, że wszyscy m ają więcej niż dwie ręce by go okraść i jęczy, gdy jego p an c ern a k a s a je s t tylko do połowy zapełniona. Szczęśliwy ten, którego szczęście krąży w jego żyłach! J a k nowy B ias16 w szystko ze sobą nosi i nie potrzebuje praw ie niczego. Dla człowieka o ta k dobrej kom pleksji n i­ gdy cały dzień nie będzie sm u tn y i chm urny; każdy p o ra­ nek w stanie ja sn y i pogodny. Bawiąc się tym, co zajm uje innych mało, niezbyt przejm ując się tym, co ich sm u ci lub gniewa, cieszy się wiedząc, że nie je s t mniej w esoły (acz­ kolwiek nie m a do tego innych powodów) od p ta sz k a fru ­ w ającego z gałęzi n a gałąź i żyje ziarnkam i znalezionym i przypadkiem . Nic nie w zrusza człowieka o ta k silnej kom ­ pleksji. J e s t cierpliwy i spokojny, ja k tylko m ożna nim być podczas bólu, który z tru d em w yprow adza go z równowagi. O sądźcie, czy je s t stały w przeciwności! Śmieje się patrząc, ja k fo rtu n a się myli sądząc, że go zasm uci! Kpi sobie z niej ja k pirrończyk z prawdy. Widziałem ludzi o ta k szczęśli­ wych ch arak terach , że byli naw et czasam i w lepszym h u ­ m orze podczas choroby, niż kiedy byli zdrowi, a ta k sam o kiedy z bogaczy staw ali się biedakam i. I te w łaśnie zm ia­ ny n a stro ju należy przypisać organom , od których zale­ żą w sposób ja k najbardziej widoczny. C horoba dokonuje 16 Bias z Priene (VI w. p.n.e.). Przypisuje m u się powiedzenie Omnia mea mecum porto (wszystko co moje noszę ze sobą, to znaczy nie potrzebuję niczego z zewnątrz). http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

375

codziennie n a oczach lekarzy jeszcze bardziej z a sk a k u ją ­ cych metamorfoz; zm ienia o n a człowieka inteligentnego w głupca, z którego to s ta n u ju ż nigdy nie wyjdzie, a g łu p ­ ca podnosi do rangi nieśm iertelnego geniusza. Nie m a nic dziwnego dla natu ry . To my jesteśm y dziwni, że ją o to oskarżam y. Nic nie dowodzi lepiej, że istnieje szczęście związane z tem peram entem , niż ci szczęśliwi imbecyle, których k aż­ dy zna, podczas gdy tylu ludzi inteligentnych je s t nieszczę­ śliwych. Zdawać by się mogło, że um ysł skazuje uczucie n a tortury. Na poparcie tego system u przychodzą ponadto zwierzęta. Kiedy cieszą się dobrym zdrowiem i kiedy z asp o ­ k ajają głód, delektują się przyjem nym uczuciem zw iąza­ nym z jego zaspokojeniem , a w konsekw encji ten g atu n ek je s t szczęśliwy n a swój sposób. Próżno zaprzecza tem u Se­ neka. O piera się n a tym, że nie m ają one żadnej in telek ­ tualnej idei, ta k ja k gdyby idee metafizyczne wpływały n a pom yślność i ja k gdyby refleksja była jej konieczna. Je śli szczęście polega n a tym, żeby żyć i um ierać spokojnie, to jakże zwierzęta są od n a s szczęśliwsze! Iluż je st głupców, których m ożna by podejrzewać o m yślenie o wiele mniej niż doskonale szczęśliwe zwierzę! Refleksja pow iększa odczu­ cie, ale go nie daje bardziej niż rozkosz w rodzeniu przy­ jem ności. Niestety, czyż w inniśm y przyklaskiw ać sobie, że ta k ą zdolność posiadam y? Pojawia się ona codziennie i w praw ia się, by ta k rzec, w chodzeniu pod prąd, kiedy niszczy uczucie i w szystko rwie. Wiem, że kiedy je s t się szczęśliwym przez refleksję, i kiedy znajduje się ona w rzę­ dzie innych odczuć, je s t się szczęśliwym w większym sto p ­ niu; tego rodzaju bodziec podsyca uczucie. J e d n a k w nie­ szczęściu rozum ianym w moim zwykłym sensie nie m a bardziej okrutnego i zgubnego praw a, jak ie ona spraw uje. J e s t to tru cizn a życia. Refleksja je s t często prawie w yrzu­ tem sum ienia. N atom iast człowiek, którego szczęśliwym czyni instynkt, je s t nim ciągle nie wiedząc an i dlaczego, an i w jak i sposób, a je s t nim za w szelką cenę. S k o n stru o ­ w anie takiej m aszyny nie wymagało większych kosztów niż stw orzenie zwierzęcia, podczas gdy je s t nieskończona ilość http://rcin.org.pl/ifis

37 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

innych ludzi, dla szczęścia których n a próżno wyczerpały swe zasoby fortuna, rozgłos, m iłość i n a tu ra . S ą oni nie­ szczęśliwi i to wielkim kosztem , gdyż są niespokojni, skąpi, zazdrośni, pyszni, zniewoleni. M ożna by rzec, że uczucie zostało im dane, aby im dokuczyć, albo też, że swój rozum otrzym ali jedynie po to, by dręczyć i depraw ow ać uczucie. Potwierdzimy n aszą myśl nowymi dowodami. Czyż pewne leki nie stanow ią dowodu n a to szczęście, które nazyw am organicznym , autom atycznym albo n a ­ turalnym , gdyż d u sza nie wchodzi tu w grę i nie ponosi tu żadnej zasługi, bo szczęście je s t niezależne od jej woli. Chcę mówić o tych sta n a c h pełnych słodyczy i spokoju, jakie daje opium , w których chciałoby się pozostać przez całą wieczność, o tych prawdziwych rajach duszy, gdyby były perm an en tn e - sta n a c h błogosław ionych, niem ających wszakże innego źródła niż spokojna m iarow ość k rą ­ żenia i słodkie, n a poły paraliżujące rozluźnienie włókien stałych. Jakiegoż to cu d u dokonuje je d n a kropla n ark o ­ tycznego soku w puszczonego do krwi i opływającego w raz z n ią naczynia! Przez jak ąż to magię d o starcza nam ona więcej szczęścia niż wszystkie tra k ta ty filozoficzne? I ja k ­ że byłby szczęśliwy los człowieka, gdyby pozostaw ał przez całe życie w stan ie takim , w jak im się znajduje, dopóki ów boski środek działa! Jak że byłby szczęśliwy17! Ten sam fakt potw ierdzają sny, które nie wym agają opium , aby stać się niekiedy przyjem ne. Podobnie ja k ko­ c h a n a osoba jaw i n am się przyjemniej, kiedy je s t daleko od n as, niż kiedy je st przy n as obecna, gdyż rzeczywistość za­ k ład a naszej w yobraźni pęta, których ta nie zna, kiedy je st pozostaw iona sam a sobie; ta k sam o obrazy jaw ią się nam w żywszych barw ach, kiedy śpimy, niż kiedy czuwamy. D u­ 17 W XVIII wieku zażywanie opium było szeroko rozpow szechnio­ ne jako środek nasenny, antydepresyjny i jako afrodyzjak. Zażywał je m .in. Voltaire. Pierre Louis M oreau de M aupertuis, z którym La Mettrie stykał się osobiście n a dworze Fryderyka II, zalecał stosow a­ nie narkotyków jako antidotum na stan y przygnębienia zwane mai de uiure. Czytał i często cytował jego Essai de philosophie morale, Berlin 1749, rozdział II. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

377

sza, której nic wówczas nie rozprasza i pozostaw iona je st całkowicie n a pastw ę wewnętrznej burzy zmysłów, lepiej i dłużej rozsm akow uje się w przyjem nościach ją p rzenika­ jących. Kiedy spraw y przedstaw iają się inaczej, bardziej ją niepokoją i przerażają zjawy, które pow stają nocą w mózgu i nie są nigdy ta k sam o straszn e ja k podczas czuw ania, gdyż przedm ioty zew nętrzne je w krótce rozpraszają. Owe p o nure sny przytrafiają się głównie tym, którzy w ciągu d n ia przyzwyczajeni są do myśli sm utnych, ponurych i zło­ wieszczych, a więc powinni je odpędzać w m iarę m ożno­ ści od siebie. D escartes w inszuje sobie w swych Listach18, że nocą nie przytrafiają m u się myśli bardziej przykre niż w ciągu dnia. Widzicie więc, że sam o złudzenie - niezależnie, czy je st spow odow ane przez leki czy też przez sny - je s t zawsze rzeczyw istą przyczyną naszego szczęścia albo m ach in al­ nego nieszczęścia. Tak więc gdybym miał wybierać m ię­ dzy nieszczęściem w nocy i szczęściem w dzień, wybór nie spraw iłby mi kłopotu; cóż m nie bowiem obchodzi, w ja ­ kim stanie je s t moje ciało, jeśli jestem niezadowolony, nie­ szczęśliwy, zm artw iony, zrozpaczony. Jeśli inkub nie leży mi ciężarem n a piersi, to czyż m oja d u sza mniej przeżywa koszm ary? I chociaż te czarujące przedm ioty, które powo­ d u ją mój ukojny sen, nie zn ajd u ją się przy m nie, to czyż mniej odczuw am te sam e przyjem ności, ja k w przypadku ich obecności? Ma się te sam e korzyści z m ajaczeń i sza­ leństw a, które je s t również m arzeniem . Często oddajem y złą przysługę lecząc chorych, bo m ącim y im przyjem ny sen i dajem y sm u tn ą perspektyw ę człowiekowi, który widział jedynie bogactw a i należące doń okręty. Zdrowa czy u śp io ­ n a, w yobraźnia może zawsze czynić n a s szczęśliwymi. Odczucie, które dotyka n as przyjemnie lub nieprzyjem ­ nie, nie potrzebuje więc działania zmysłów zew nętrznych, by spraw ić przyjem ność lub kłopot w naszym życiu. Wy­ starczy, że zmysły w ew nętrzne, bardziej lub mniej czujne lu b obudzone, rzucą moje odczucie n a pastw ę ch ao su ich 18 René D escartes, Listy do księżniczki Elżbiety, W arszaw a 1995. http://rcin.org.pl/ifis

378

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

idei uprzednio go nie tłum iąc, a d ostarczą mojej duszy w rażeń rozkoszy albo cierpienia i odegrają, by ta k rzec, kom edię lub tragedię*. Czy je d n a k sta n czuw ania je s t z pew nością czymś in ­ nym niż snem mniej m ętnym i bardziej uporządkow anym , a w konsekw encji bardziej zgodnym z n a tu rą i porządkiem pierwszych idei, które otrzym aliśm y? Czyż rozum ludzki nie mógłby ciągle m arzyć - rozum , który n a s ta k często zwodzi i nie je s t naw et panem - ja k pow iada M ontaigne - czynienia ze sw ą wolą tego, co chciałby czynić? Jeśli je s t ta k wiele różnych snów - w co nie m ożna w ąt­ pić, jeśli się zna budow ę istot żywych - które m ają c h a ra k ­ te r płytkiej drzem ki, to bezsprzecznie istnieje wiele stanów czuw ania, które są niekom pletnym i snam i. Myślimy często we śnie podobnie ja k w stan ie czuw ania, a czasam i naw et lepiej. Mamy czasam i dużo rozsąd k u podczas sn u ; kazn o ­ dzieja praw i z emfazą, poeta kom ponuje wiersze, skąpiec grom adzi pieniądze. T aka je s t moc naw yku do m yślenia, że człowiek przyzwyczajony do obliczeń rozwiąże problem arytm etyczny podczas sn u , owego s ta n u przypom inające­ go przedsionek do śm ierci, kiedy to będąc w stan ie agonii nie przypom inam y sobie żony, dzieci, religii an i też innych mniej pospolitych idei**. J e d n a k jeszcze n a jaw ie przyłapujem y się ciągle n a tym , że ta k dobrze śnim y, iż gdyby ów sta n trw ał przez wieki, to byłby to okres czasu spędzony n a kom pletnym b ra k u w yobrażeń. Przypom inam y owe psy, k tóre s łu c h a ­ ją tylko wtedy, gdy n astaw ia ją u sz u . Przy b ra k u uw agi, k tó ra wiąże ze so b ą idee podobne, albo te, k tóre zazwy­ czaj idą ze sob ą w parze, idee te kroczą w bezładzie albo * Tak ja k ów cierpiący n a om am y słuchow e u Horacego, którego złudzenie opisałem w Traité du vertige. Zob. La Mettrie, Oeuvres p h i­ losophiques, Paris 1987, t. 2, s. 24, gdzie a u to r odsyła do Horacego „Epist.2, ad Ju l. Flor., v. 130”, to znaczy do 2 listu do J u liu s a Florusa, Horacy, Listy, II, 2, w. 129-130. ** Zob. L’Eloge de M. de Lagny p a r Mr d e Fontenelle. [Bernard de Fontenelle, Eloges d es académiciens de l’Académie royale d es Scien­ ces, La Haye 1731]. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

379

galopują ta k szybko i ta k lekko, że ich nie rozróżniam y; podobnie je s t również w pew nych m arzen iach sen n y ch w ystępujących w zbyt długim śnie, po których niczego nie zapam iętujem y. Oto ja k a je s t w ładza w rażeń. Nie m ogą one nigdy n as mylić, nie są nigdy w sto s u n k u do n a s fałszywe i to n a ­ wet pośród iluzji; poniew aż n a s rep rezen tu ją i powodują, że sam i siebie odczuw am y takim i, jakim i jesteśm y in actu albo w m om encie, kiedy je odbieram y: sm utnym i lub we­ sołymi, zadowolonymi lu b niezadowolonymi w zależności od tego, w jak i sposób dotykają całego naszego jestestw a stanow iącego istotę wrażliwą albo też sam e ją tworzą*. W ynika stąd, że - po pierwsze - niezależnie czy życie by­ łoby snem , czy też zaw ierałoby ja k ą ś rzeczywistość, wynik je s t ten sam wobec szczęścia lub nieszczęścia. Po drugie (i to je s t przeciw D escartes’owi) w ynika stąd, że niesprzyjająca rzeczywistość nie je s t w arta tych u ro ­ czych złudzeń, o których mówi Fontenelle w swoich eklogach. Często przyw ią zu ją c się do próżnych zjaw , N asz u m y sł zw ied zio n y z przyjem nością błądzi; Sam igra z w ym yślo n ym i p rze z się przedm iotam i; I ta ułuda chwilam i napraw ia B rak p ra w d ziw y ch dóbr, których ską p a Natura Ludziom w s z a k odm awia. Je śli n a tu ra oszukuje n a s z n aszą korzyścią, to niech to czyni ciągle. Posługujm y się rozum em naw et by błądzić, jeśli z tego powodu możemy być szczęśliwsi. Kto znalazł szczęście, znalazł w szystko. J e d n a k kto znalazł szczęście, to wcale go nie szukał. Nie szu k a się tego, co się ju ż posiada, a jeśli się go nie ma, to nie będzie się go miało nigdy. Filozofia trąb i zbyt głośno o pożytkach, które zawdzięczamy natu rze. S eneka był n ie­ szczęśliwy, a pisał o szczęściu tak, ja k pisze się o zaginio­ nym psie. Co praw da, był stoikiem , a więc ja k gdyby trę ­ * Zob. co mówię o szczęściu w Traité de l’âme [Por. Naturalna his­ toria duszy, w obecnym w ydaniu, s. 56-72]. http://rcin.org.pl/ifis

380

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

dowatym nastroszonym przeciwko przyjem nościom życia. Pierwszy stoik m u siał cierpieć n a hipochondrię. Umysł, wiedza, rozum są najczęściej bezużyteczne dla szczęścia, a czasam i naw et złowrogie i zgubne, ja k dowo­ dzi tego przykład La M othe le Vayera, który chociaż był w ychow acą Delfina cieszącym się w szystkim i zaszczytam i jako p isarz i bardzo bogatym człowiekiem, to nie chciałby n a nowo zacząć swych lekcji, bo ta k szczęście je s t złudne, ja k zauw aża dość żartobliw ie Bayle w zw iązku z tą sy tu ­ a c ją 19. D usza przynajm niej może obyć się bez większego żalu ozdób, które są jej całkowicie obce; dlatego nie wydaje mi się o na żałować, że ich nie m a - przynajm niej ta k je st w przypadku większości ludzi, którzy te ozdoby lekcew ażą i nim i gardzą; zadowoleni z przyjem ności odczuw ania nie podejm ują męczącego zaw odu myśliciela. Szczęście zdaje się w szystko ożywiać i w szystko niszczyć przez uczucie. N atu ra dając tym sposobem w szystkim ludziom jedno p ra ­ wo i jedno dążenie do szczęśliwości, przywiązuje ich do ży­ cia i każe im kochać w łasn ą egzystencję. A oto in n a konsekw encja tego wszystkiego, co zostało powiedziane: um ysł, wiedza, rozum są najczęściej bezuży­ teczne dla szczęścia, a niekiedy naw et są dla niego fatalne i zabójcze: są to obce m u ozdoby, bez których d u sza może się obyć i ja k mi się zdaje, cieszy się bez m iary, że nie sp o t­ k a ich u w iększości ludzi, którzy często nim i gardzą i je lekceważą; zadowoleni są z przyjem ności odczuw ania i nie 19 Pierre Bayle (1647-1706), Dictionnaire historique et critique, R otterdam 1730, A m sterdam 1740, t. 4, hasło „Vayer”. La Mothe le Vayer (1588-1672) podobnie ja k Bayle był sceptykiem . Uznawał wielość praw d i religii, ja k również w spółistnienia rónych sytemów filozoficznych. Dlatego też rehabilitow ał w De la vertu des païens (1642) m oralność starożytnych filozofów. Sądził, że aczkolwiek nie byli chrześcijanam i, to zasłużyli sobie n a zbawienie. W łączając się do dyskusji n a tem at możliwości zbaw ienia pogan, modnej w XVII wieku, zajął stanow isko komprom isowe. Proponował u n ik n ąć dwóch sk raj­ ności: „zbawienia w szystkich pogan i potępienia ich w szystkich”. Zob. Louis C apéran, Le problèm e du salut d e s infidèles. E ssai historique, Paris 1912, s. 321-322. http://rcin.org.pl/ifis

A n ty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

381

u p raw iają męczącego zawodu m yślenia. Szczęście zdaje się w szystko ożywiać i wszystkiego używać poprzez uczucie. N atu ra dając w ten sposób w szystkim ludziom jednakow e prawo, jednakow e pragnienie szczęśliwości, przywiązuje w szystkich do życia i każe im kochać swoje istnienie. Czy to znaczy, że nie należy zupełnie liczyć n a rozum i że (jeśli szczęście zależy od prawdy) wszyscy pędzimy róż­ nym i drogam i k u szczęściu urojonem u tak, ja k opętany biega za m ucham i lub motylam i? Bynajmniej; jeśli rozum n a s zwodzi, to dlatego, że chce n as prowadzić nie tyle przez sam ego siebie, ile przez swoje przesądy; je s t to je d n a k do­ bry przew odnik, jeżeli jem u sam em u przewodzi n a tu ra . Wówczas doświadczenie i obserw acja niesie przed nam i św iatło i możemy m aszerow ać zdecydowanym krokiem po tej niepewnej drodze poprzez ludzkie rozdroża m ające ty­ siące alej i tysiące bram wejściowych, a tylko jedno wyjście z krętego labiryntu. Podobni Dedalowi20 nie m usim y b łą­ dzić zawsze i możemy wznosić część naszego szczęścia n a gruzach przesądów. Nad w szystkie rodzaje szczęścia przedkładam to, które rozwija się wraz z naszym i organam i i zdaje się znajdow ać mniej lub więcej - jak o siła - we w szystkich ciałach ożywio­ nych. Nie m am n a tyle miłości w łasnej, aby dać się zwieść. J e d n a k kom pleksja cielesna, niepochodząca z najdosko­ nalszej fabryki, może ulegać modyfikacji poprzez edukację i b rać z tego źródła właściwości, które nie tkw ią w niej s a ­ mej. Je śli nie je st o n a nic w arta, to (zważywszy, że dobra kom pleksja może stać się przez wychowanie lepsza) m ożna się spodziewać, że nie stanie się gorsza. Nie zaniedbujm y roli czynnika zewnętrznego. Może on dorzucić do cech n a ­ tu raln y c h coś, co nie zostało n am dane. Pom niejsza on w ady naszych organów podobnie ja k czyni to inteligen­ cja u brzydkiej kobiety. Trzeba zawsze dążyć do perfekcji kierując się szlachetnym system em A rystotelesa. Tak czy owak, czyż nie je s t praw dą, że uczony m ając więcej świateł będzie szczęśliwszy od ignoranta? 20 Dedal, mityczny tw órca labiryntu dla króla Krety Miñosa. http://rcin.org.pl/ifis

382

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Ponieważ w szystko, co m ożna nabyć z zew nątrz, m a ta k wielki związek z naszym szczęściem, starajm y się uczynić n aszą edukację doskonałą. Zbytnim perfekcjonow aniem byłoby je d n a k poznanie jednej lub tysiąca praw d jałow ych, które obchodzą n as nie więcej niż wszystkie te bezużytecz­ ne rośliny, które pokryw ają ziemię; je d n a k szczęście o sią­ gam y wówczas, gdy ta praw da może uspokoić n aszą duszę wyzwalając um ysł od wszelkiego niepokoju i pozostaw iając nam tylko niepokoje cielesne, które możemy o wiele łatwiej uspokoić. Spokój d ucha, oto cel człowieka m ądrego. S ene­ k a doceniał go tak bardzo, że n ap isał specjalnie długi tr a k ­ ta t n a jego tem at21. Szczęśliwy kto połączył zdrowie głupca z wesołym um ysłem i wiedzą, k tó ra czyni duszę spokojną! Czyńmy więc w szystko, co może n am przynieść ów słod­ ki spokój i starajm y się zapew nić go innym . Powiedzmy to głośno, stając tw arzą w tw arz z pirrończykam i i napraw m y to, co uw ażam y za zniesione przez Senekę w subtelnej* definicji szczęścia, ja k ą dał nam w reszcie po długim i n u d ­ nym pustosłow iu. Tak, to praw da wielce użyteczna i u d e ­ rzająca, że wrócimy do miejsca, z któregośm y wyszli. Gdyby S eneka wziął sobie do serca tę wielką praw dę (której ja sn e ślady i bynajm niej niedw uznaczne znajdujem y wszędzie w jego dziełach), to nie radziłby śm ierci nie tylko nieszczę­ śliwym, ale również pogrążonym w rozkoszy m niem ając, że w inny sposób wyzwolić się od niej nie mogą. Jeśli nie po­ w iada, ja k L ukrecjusz22, że śm ierć n a s nie obchodzi, bo nie m a jej jeszcze, dopóki my jesteśm y, a kiedy n a s nie m a, to 21 De tranquilitate animi (O spokoju ducha). * Ten tylko je st szczęśliwy, kto dzięki rozumowi niczego się nie boi ani nie pragnie. 22 Zob. Lukrecjusz, O naturze w szechrzeczy, III, W arszawa 1957, s. 111-112. Przekład Edw arda Szymańskiego: Nic więc śm ierć nie m a do nas. Cóż moc jej może wskórać, Kiedy d u ch a naszego śm iertelna je st natu ra! (w. 8 3 1 - 832). Czemuż więc bać się śm ierci? Cios żaden nie ugodzi Tego, kogo ju ż nie ma. I nic nam z poprzednich narodzin, Skoro od śm ierci bezśm iertnej śm iertelne życie uchodzi (w. 8 6 7 869). http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

383

ona nadchodzi, to dlatego, że we w szystkich czasach n aj­ bardziej odległych całkow ita d estru k cja naszej istoty była przyjm ow ana za praw dę u sta lo n ą i ta k pospolitą w śród fi­ lozofów, że stoik mógł nie brać jej pod uwagę, a w k o n se­ kwencji ja k gdyby zaniechał podbudow yw ania i pokrzepia­ n ia um ysłów pod tym względem. Cyceron w ym ienia tego, który jako pierwszy w padł n a pomysł, że n asza d u sz a je st nieśm iertelna*. Wprawdzie n asz słynny stoik lepiej by zrobił, gdyby powiedział, ja k a praw da je st najw ażniejsza dla naszego szczęścia w życiu doczesnym czyniąc nasz um ysł spokoj­ nym co do przyszłości, ale D escartes - ja k mi się wydaje - równie źle interpretow ał jego milczenie, a właściwie wcale go nie zinterpretow ał. Czy uspraw iedliw iłem go moim wy­ jaśnieniem ? Jakkolw iek by się rzeczy miały, w w ieku ta k oświeco­ nym ja k nasz, gdzie n a tu ra je s t ta k znana, że n a jej tem at niczego więcej wiedzieć nie pragniem y, w ykazano wreszcie i to n a podstaw ie tysięcy dowodów nie w ym agających re­ pliki**, że istnieje tylko jed n o życie i je d n a tylko szczęś­ liwość. Pierwszym w arunkiem szczęścia je s t odczuw anie, a śm ierć pozbaw ia n a s wszelkiego czucia. Fałszywa filozo­ fia może - ja k teologia - obiecać n am szczęście w iekuiste, a kołysząc n a s pięknym i bajeczkam i, prowadzić n a s tam kosztem dni naszych doczesnych i naszych przyjem ności. Prawdziwa filozofia, całkiem odm ienna i m ądrzejsza, u z n a ­ je tylko szczęście doczesne. Ściele nam ona drogę różam i i kw iatam i ucząc n a s jednocześnie, ja k je zbierać. Mam za sobą w szystkich starożytnych, którym sw oboda m yśle­ n ia pom ogła ukształtow ać potężny geniusz, a ten szczęś­ liwy geniusz wyzwolony od przesądów doprowadził ich do praw d ja k najbardziej śm iałych. Takie są właściwe g rani­ * Ferekydes [z Syros, VI w. p.n.e. Autor dzieła m istyczno-teologicznego o teogonii. Cyceron w spom ina o nim w Rozmowach tuskulańskich]. ** Zob. L’Homme mach{ine\. [Człowiek maszyna], Le Traité de l’A me [Naturalna histońa duszy] oraz ta k wiele innych lepszych dzieł. http://rcin.org.pl/ifis

384

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

ce, w których m ądrość potrafi się zm ieścić tudzież zawrzeć swoje życzenia i pragnienia. Wiem, że D escartes pow iada, jakoby nieśm iertelność duszy była je d n ą z tych praw d, których znajom ość je s t ko­ nieczna, by ułatw ić praktykow anie cnoty i wejść n a drogę szczęścia. J e d n a k wówczas nie wypowiada się jako filozof. Ponie­ waż zaś przyznaje, że najwyższe dobro nie je s t m aterią, k tó rą lubi podejmować, łatwo zobaczyć, że roztropność a u ­ to ra je s t proporcjonalna do delikatności tem atu . Mógł się obaw iać opublikow ania swoich Listów, bo w konsekw encji ci dobrzy chrześcijanie szukali jedynie okrutnej okazji, aby go zgubić, podobnie ja k w szystkich tych, którzy ośm ie­ lają przeciwstawić się ich poglądom ślepym i despotycz­ nym. Czytajcie te w spaniałe listy, aby zobaczyć wszelkie niepokoje i wszelkie sm u tk i, jakie święta teologia k azała m u znosić, tudzież w szystkie środki w praw iane w ruch, aby przeszkodzić tem u w ielkiem u człowiekowi wprowadzić swoją filozofię, której mimo jej hipotetycznego c h a ra k te ru um ysł ludzki będzie zawdzięczał wszelkie postępy, jak ich dokona w sam ych dośw iadczeniach, ju ż przez w skazanie n a konieczność ich dokonyw ania. J e d n a k tam , gdzie rozpoznajem y w nim tego, który uw ażał zwierzęta za zwykłe m aszyny, sądząc, że pewnego d nia um ysły bardziej przeciętne i zuchw ałe będą do nich porównywać człowieka; to m iejsce, w którym pow iada, że nie m a żadnej pew ności co do nieśm iertelności duszy, albo też tam gdzie mówi o „fałszywej filozofii Hegezjasza”* - to są jego w łasne słowa. Dodaje, że k siążka tego filozofa została zak azan a przez Ptolem eusza, ponieważ wielu zniechęconych nęd zą tego życia, k tó rą nadm iernie podkreślał, popełniło sam obójstw o

* Lettres de D escartes, t. VI. Valer.[ius] Maxim, [us], [Factorum et dictorum memorabilium libń LX[. Ks. 8, rozdz. 9. Cicero, Tuscul. [Roz­ m ow y tuskulańskie], ks. I. La M othe le Vay[er], Vert. d es p a y . [De la vertu d e s p a y e n s]. [Oeuvres, Paris 1669]. Tom V, s. 155. Tom VIII, s. 153. http://rcin.org.pl/ifis

A

nty-

S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

3 85

po jej przeczytaniu, chociaż mniej im było pilno to życie opuścić niż spróbow ać szu k ać w innym świecie wiecznej szczęśliwości, k tó rą nęcił sw oich czytelników. To pokazuje - po pierwsze - m odę n a poglądy czasem źle, a czasem do­ brze przyjm ow ane w różnych w iekach. Po drugie, pokazu­ je niebezpieczeństw a poglądów uw ażanych za najbardziej cnotliwe, święte i zdolne podtrzym ać ludzi w życiowych kłopotach, a naw et uczynić n a s bogatym i w piękne nadzie­ je. Widzę, że najlepsze um ysły albo pow szechnie uw ażane za takie, nigdy nie ważyły n a tej sam ej wadze pożytków, ja ­ kie przynoszą poglądy przeciw staw ne. Nie m a nic bardziej nędznego i godnego pożałow ania od um ysłu, któ iy niepo­ koi się i dręczy - w edług Seneki i zgodnie z rozum em 0 rzeczy przyszłe. Nie m ając bowiem pewności, że będą one zgodne z jego życzeniami, m ogą im być całkowicie przeciw­ ne. W konsekw encji n a ja k ą ż to przykrą niepew ność je st się bez przerwy skazanym ? Ci, którzy wierzą w życie po­ śm iertne karm ią co p raw d a swoją w yobraźnię przyjem ny­ mi ideam i, z którym i im łatwiej je s t um rzeć i to tym łatwiej im mniej są szczęśliwi w życiu doczesnym ; żyjąc przy tym pobożnie i uczciwie żywią więcej nadziei niż lęku. O szu­ k u ją się więc z korzyścią d la sam ych siebie. Zysk, jak i im się obiecuje - aczkolwiek urojony - powoduje, że cierpliwie znoszą klęski, a u tr a ta życia, k tó ra dla m nie je s t w szyst­ kim, dla nich nie m a w sobie niczego realnego. J e d n a k n a je d n ą ideę pocieszającą ileż to przypada idei sm u tn y ch 1 okrutnych! W naszym poglądzie przeciwnie, jeśli się nie m a fantastycznych róż, jak ie daje piękny sen, to przynaj­ mniej je st się wolnym od rzeczywistych kolców, które im towarzyszą. Zważywszy wreszcie w szystko, ograniczanie się do chwili obecnej, k tó ra je s t w naszej mocy, je s t to je ­ dyne stanow isko godne m ędrca. W tym system ie nie m a żadnych niedogodności, żadnych niepokojów o przyszłość. Zajęci wyłącznie dobiym w ypełnianiem zam kniętego kręgu życia, jesteśm y tym bardziej szczęśliwi, że żyjemy nie tylko dla siebie, ale dla swojej ojczyzny, swojego króla i n a ogół dla ludzkości, dla której służenie poczytujem y sobie za ty­ tu ł do chwały. B udujem y szczęście społeczeństw a w raz ze http://rcin.org.pl/ifis

386

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

swoim własnym . Wszelkie cnoty polegają n a z asłu żen iu się m u, ja k to w yjaśnim y dalej. Niechaj inni w zlatują n a skrzydłach stoicyzm u, jeśli im coś z nich jeszcze zostało, aż do szczytów urw istej skały, n a której Hezjod zbudow ał w zniosłą św iątynię cn o ty 23 n a ­ rażając się n ieu stan n ie n a u k łu c ia cierni, którym i n aje­ żona je s t droga, aczkolwiek tego nie czuli i okrążali ciągle przepaść, chociaż udało m u się ją om inąć. B ędą mogli oni dać nazwę jakiejś sekcie, ta k ja k Ikar dał swoje imię m o­ rzu, do którego wpadł. J e d n a k im bardziej o d d alają się od n atu ry , bez której m oralność i filozofia są jed n ak o dziwacz­ ne, tym bardziej oddalają się od cnoty. To nie d la filozofów została ona zastrzeżona. Każdy d u ch stronnictw a, każda sekta, każdy fanatyzm od niej się odw raca. Z o stała ona d a n a albo raczej p rzekazana drogą n au czan ia w szystkim ludziom. Bądźmy po p ro stu ludźm i, a będziem y cnotliwi. Powróćmy do w łasnego w nętrza, a znajdziem y ta m cnotę; to nie w św iątyniach, ale w naszym w nętrzu o n a m ieszka; to nie jak ieś nieokreślone pra w o naturalne, którego n a tu ra nie zna, ale to najm ądrzejsi ludzie jej imię tam wyryli i za­ łożyli pod n ią najbardziej użyteczne fundam enty. Na ogół ludzie rodzą się źli. Bez w ychow ania byłoby w śród nich niewielu dobrych, a naw et z tą pom ocą je st więcej pierwszych niż drugich. Oto ja k a je s t w ad a ludzkiej kom pleksji. Tylko więc ed u k acja popraw iła cielesną orga­ nizację; to ona obróciła ludzi n a korzyść i pożytek ludzki; n astaw iła ich ja k zegar n a ton, który mógł być w najw ięk­ szym stopniu pożyteczny. Takie je s t pochodzenie cnoty, a dobro publiczne je s t jej źródłem i przedm iotem . M ontaigne, ów pierw szy F ran cu z, który odw ażył się m yśleć, pow iedział, że kto je s t p o słu szn y praw om d la te ­ go, że uw aża je za słu szn e, to nie je s t im p o słu szn y a k u ­ r a t ze w zględu n a to, co one s ą w arte rzeczyw iście. Powa­ ża się je ja k o praw a, gdyż inaczej nie stosow ano by się do tych w szystkich praw , od k tó ry ch roi się h isto ria , ja k o że w ydają się n am one zbyt często niespraw iedliw e i o k ru t­ 23 Zob. Hezjod, Prace i dnie, w. 286-292. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

387

n e 24. Można było po stokroć buntow ać się przeciw dekre­ tom se n a tu rzymskiego. Skoro były, są i będą zawsze p ra ­ w a sprzeczne z tym, co nazyw a się praw dą, z tym co wydaje się spraw iedliw ością, to ja k m ożna pogodzić ta k sprzeczne ze sobą interesy? Czem u d ać pierw szeństw o? Prawdy, ja k każdej dobrej spraw y (to również myśl mojego miłego mi filozofa i to głos Natury), należy bronić nie cofając się p rzed ogniem, ale wyłącznie jej. Najbardziej niespraw iedliwe p ra ­ w a m ają w swym ręk u siłę i tylko głupiec mógłby się im oprzeć. Prawo n a tu ry istniejące przed w szystkim i innym i praw am i nakazuje nam , aby poświęcić im raczej praw dę niż nasze ciało, zaś polityka nakazuje nam , aby poświęcić nasze praw a dla Ojczyzny. W efekcie Ojczyzna je s t ta k po­ n a d praw am i, ja k p raw a p o n ad spraw iedliw ością cywilną i n a tu ra ln ą . Na sk u te k tego w szystko się rozpływa i w pew­ nym sensie roztapia w interesie pow szechnym społeczeń­ stw a, d la którego zostało ustanow ione. N atu raln ą rzeczą je s t traktow anie cnoty podobnie ja k praw dy. Są to byty, które s ą coś w arte o tyle, o ile służą tym, którzy je p osiad ają albo tym, którzy z nich korzystają. Oto oświecacie ludzi! Oto służycie społeczeństw u ze szko­ d ą dla siebie! W szystko to je s t owocem wychow ania, a jego źródło tkwi w miłości w łasnej nie zaś w Naturze. Czy je d n ak z b ra k u takiej lub innej cnoty, takiej lub innej praw dy n a ­ u k a i społeczeństw o n a tym ucierpią? Być może. Je śli je d ­ n a k nie pozbawię tych przew ag społeczeństw a, to ucierpię n a tym ja! Otóż, czy to do bliźniego czy też do m nie, N atura i Rozum wysyłają zaproszenie, by żyć szczęśliwie? Biedny p oeta A utreau, który zm arł w przytułku k u hań b ie m iasta, które zabaw iał n a scen ach niejednego te atru , odpow iada filozoficznie w swoim Dem okrycie rzekomo szalonym 25: 24 Zob. Michel M ontaigne, Próby, W arszawa 1957, t. 1, rozdział XXIII: „O zwyczaju i o tym, aby niełatw o odm ieniać istniejące praw o”, s. 178-199. 25 A utorem kom edii Democńte prétendu fou, Paris 1730, je st J a c ­ q ues A utreau albo J e a n François R enard posługujący się nazw iskiem Regnard. La Mettrie nie cytuje dosłownie. W oryginale jest: C ’est pour autrui que bńlle cette pompe; Vous croyez en jouir et c ’e st ce qui vous http://rcin.org.pl/ifis

388

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

„Jest się szczęśliwym d la siebie, nie zaś d la in n y ch ”. Królowie, pow iada D escartes, m ają swe cnoty i swoją sprawiedliwość; te m ają inne granice niż u poszczególnych ludzi. Bóg daw ał zawsze prawo, gdzie dał siłę. Drogi po­ zornie najbardziej niespraw iedliwe sta ją się spraw iedliw e, jeśli w ładca za takowe je uzna; podobnie te, które zdają się być słuszne, nie są nimi więcej, kiedy uzna, że w inien po­ pełnić niesprawiedliwość. Intencja decyduje o w szystkim ”. Tak mówi ten wielki filozof w dziełach będących pow ierni­ kam i jego serca. Jak że lubię słu ch ać historii Seleukosa i P a iy sa tis u Plutarcha! Pierwszy chcąc skłonić swoją żonę do p oślubienia wbrew praw u swego ukochanego sy n a A ntiocha, który rze­ czywiście um ierał z miłości do tej pięknej królowej, prosi b ezustannie swych przyjaciół, aby kładli do głowy Stratonice, że w szystko, co je s t przyjem ne królom i pożyteczne Ojczyźnie, je s t piękne i pożyteczne26. D ruga h isto ria doty­ czy kobiety, k tó ra nie m a w sobie nic kobiecego poza płcią, przejaw ia nie mniejszy wigor, kiedy chcąc zalegalizować podobny czyn mówi do króla, a zarazem syna: „Bóg dał cię Persom jako jed y n ą regułę wszystkiego, co je s t uczciwe, nieuczciwe, cnotliwe lub w ystępne”27. Je śli od w yobrażenia bogów przejdziemy do sam ych bogów, to będziem y z pew­ nością mieli piękne w yobrażenie o ich spraw iedliw ości i po­ wadze ich dekretów. Je śli stam tąd zejdziemy do spraw ied­ liwości ludów, które podążają ślepo za tym, co u zn ały jako uzyskane i niczego nie badają, to czegóż to nie moglibyśmy o tym pomyśleć? Jak że cyrenajcy dali dowód rozsądku, kiedy zrozumieli, że tylko praw a i zwyczaje rozróżniły spraw iedliw e od nie­ sprawiedliwego i że chcąc zważyć i ocenić właściw ie wy­ trompe. Akt I, scena 4. Sens tych słów je st taki, że kto uczestniczy w uroczystości zorganizowanej dla kogoś możnego, baw i się tak ja k gdyby zorganizowano ją dla niego samego. 26 Antioch był synem Seleukosa króla Syrii. Z akochał się w jego drugiej żonie a swojej m acosze Stratonike. Poślubił ją za zgodą ojca. 27 Parysatis była żoną swego b ra ta D ariusza, a n astę p n ie Seleuko­ sa. Ich synem był Antioch. http://rcin.org.pl/ifis

A

n ty - S e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

389

stępki i cnoty posługiw ano się wagam i uznanym i za fał­ szywe wyjąwszy tę, k tó ra uw zględnia jedynie społeczną korzyść. Przeczytajcie od deski do deski - jeśli potraficie - tego sprytnego sceptyka*, który w nic nie wierzył, odkąd zaczął podróżować nie wychodząc ze swojego gabinetu. Przekona on w as n a podstaw ie historii obyczajów różnych krajów, że wszystko je s t arbitralne, wszystko je st ludzkim wymysłem. Otwórzcie owo słynne nowe dzieło, które odkrywa wam ducha p ra w 28, a dowiecie się, że ludzie zależą od praw, a praw a od klim atu; że ustaw odaw cy lekcew ażą jego wpływ i próżno głoszą, że nic nie rozciąga się szerzej i nic nie wpływa mocniej niż w ładza powietrza, które wpływa n a um ysł, ch arak ter, politykę, religię i rząd każdego kraju. J e s t to te m at nowy i godny potraktow ania przez filozofa. Dlatego też p an de M. rozwinął go z niezm iernym upodo­ baniem i erudycją. Zdaje się krzyczeć n a wszystkie strony: ustaw odaw cy uw ażajcie n a powietrze, którym oddychacie i układajcie praw a, które m ożna by stosować. Ja k iż ob­ szerny sup lem en t do swej małej książeczki mógłby znaleźć a u to r Człowieka m a szy n y w książce, o której była mowa! J a k a ż je d n a k szkoda, że w Duchu p ra w je s t więcej ch ao su niż geniuszu! Posłuchajcie S aint-E vrem onda. Ten przyjem ny filozof powie w am odnośnie do Katyliny, że to, co je s t cn o tą n a tronie, je s t zbrodnią n a szafocie. Tak bardzo bowiem w m o­ ralności, polityce, ja k i w medycynie sądzi się o w szystkim n a zasadzie przypadku! Przez ileż to wieków** pochw alano dobrow olną śmierć! Sam obójstw o u Rzymian należało do rzędu wielkich cnót. Anglicy zdają się być pod tym względem ich spadkobier­ cam i, bo zniechęcenie do życia rodzi w nich pośród do­ * Le Vayer. 28 Chodzi o M ontesquieu, De l’Esprit d es lois, Genève 1748. Prze­ kład polski T adeusza Boya Żeleńskiego: O duchu praw , W arszawa 1927, 1957. ** Zob. [François] La Mothe le Vayer w swym najlepszym dziele: Vertu d es p a y e n s [Oeuvres, Paris 1669], tom V. http://rcin.org.pl/ifis

390

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

brobytu zniechęcenie do życia, co sk u tk u je decyzją, że od takowego ciężaru trzeba się wyzwolić, czego d o k o n u ją z pi­ stoletem w dłoni*. Je śli sam obójstw o uchodziło kiedyś za p rzynoszącą za­ szczyt oznakę wielkości duszy, zem stę uw ażano za cno­ tę. Nawet dzisiaj, kiedy o d rz u c a ją chrześcijaństw o, to iluż chrześcijan i to nie tylko z nazwy, ale i ze szczerego przeko­ n a n ia - iluż dewotów lokuje całe swe szczęście w zem ście i byliby oni nieszczęśliwi, gdyby nie mogliby jej dokonać. Tantae anim is caelestibus irae29! Ja k iż w ystępek, pow iada święty Augustyn**, nie znalazł aprobaty? A jak aż cn o ta nie była p o tęp ian a w różnych wie­ kach? Ów ojciec Kościoła, bardziej w tym m iejscu filozof niż teolog, nie m iał kłopotu z wyciągnięciem stą d w niosku, że rozum ludzki je s t zbyt słaby, zbyt niezdolny do sądzenia 0 n atu rze rzeczy, aby móc rozstrzygnąć doniosłą kw estię cnót i występków. S tąd ja sn o , ja k mi się wydaje, w ynika, że dobro i zło nie m ają w łasnych znaków, którym i m ożna by je określić w sposób ab so lu tn y i że tylko in teres społecz­ ny (wpajanie tej praw dy nigdy nie będzie przesadne) każe odróżniać jedno od drugiego. U suńcie ten p u n k t oparcia 1 żegnaj moralności! W ystępki i cnoty są ab so lu tn ie nierozróżnialne, by za­ chow ać to n ieu d an e określenie Leibniza. T ak a je s t n a tu ­ ra ln a sprawiedliwość, a jeśli ktoś znajdzie in n e pojęcie, to zrobi mi wielką przyjem ność, jeśli mi je odstąpi. Gdyby każdy mógł żyć sam i jedynie dla siebie, istn ie­ liby ludzie, ale nie byłoby ludzkości***; byłyby wady, czy * O pium może pomóc mędrcowi; /Ale wedle mojej opinii / Trzeba zam iast opium /Tylko pistoletu i trochę odwagi. [Voltaire]. 29 Wergiliusz, Eneida, I, w. 11. [Ileż zawziętości w gniewie n ie­ bios!]. ** W Państw ie Bożym, rozdział 41. *** To, co je s t ludzkością u chrześcijan, nie je st n ią u bałw ochw al­ ców, których religia nakazyw ała tuczenie ładnych dzieci obojga płci, aby je następnie poświęcić n a ofiarę bogom. Gdzież tu m ożna mówić o wrodzonym poczuciu ludzkości? http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

391

też to, co się nim i nazywa, ale nie byłoby wyrzutów sum ie­ nia, a to z tej racji, ze nie m a zwierzęcości (by posłużyć się tym słowem w sensie barbarzyństw a) między zwierzętami zajm ującym i się tylko w łasn ą indyw idualną istotą, a bez przyjem ności seksualnej nie miałyby między sobą prawie żadnych kontaktów . Konieczność zespolenia życia sta ła się tożsam a z u s ta ­ nowieniem cnót i występków, którego źródłem je st w k o n ­ sekwencji in sty tu cja polityczna, albowiem bez nich, bez tego solidnego fu n d am en tu , mimo jego wyimaginowanego ch a ra k teru , gm ach nie mógłby się utrzym ać i popadłby w ruinę. Możemy więc powiedzieć o ta k pojm ow anych cnotach to, co Zenon mówił o w ystępkach, a mianowicie, że są one sam e w sobie w szystkie jednakow e, bo pochodzą z tego sam ego i to naw et roztropnego źródła. J e d n a k honor i sława, te uwodzicielskie zjawy zosta­ ły pow ołane, by służyć w o rszaku cnoty, k tó rą olśniew a­ ją i w zbudzają; n ato m iast pogarda, wstyd, strach , h ań b a, w yrzuty su m ien ia są związane z w ystępkam i, aby ludzi je popełniających prześladow ać, straszyć, służyć im za fu­ rie. Poruszono wreszcie wyobraźnię ludzi, a w ten sposób wyciągnięto korzyść z ich uczuć, bo to, co sam o w sobie je s t tylko chim erą, staje się w odniesieniu do czegoś in n e­ go rzeczywistym dobrem , jeśli przynajm niej nie wyłączy­ my miłości w łasnej związanej z pięknym i czynam i naw et utajonym i, które są bardziej chw alebne, jeżeli te czyny są publiczne. Na tym bowiem polega honor, chw ała, re p u ta ­ cja, pow ażanie, szacu n ek oraz inne określenia w yrażające jedynie sądy bliźnich, które są przychylne i czynią nam przyjem ność. Z resztą um ow a, dowolna ocena przesądza o zasłudze i przew inieniu określanym i jako cnota i w ystę­ pek. Aczkolwiek nie m a cnoty w ścisłym zn aczen iu tego słow a, które - podobnie ja k wiele innych słów - stan o w ią jedynie p u sty dźwięk, to s ą w śród n ich cnoty dotyczące społeczeństw a, którego s ą zarazem ozdobą i podporą. Kto je p o sia d a w najw yższym sto p n iu , je s t najszczęśliw szym http://rcin.org.pl/ifis

392

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

w tego rodzaju szczęściu należącym do cnoty. Ci, k tó ­ rzy ją zan ied b u ją i nie z n a ją przyjem ności sta w a n ia się użytecznym i, pozbaw ieni są tego ro dzaju szczęśliw ości. Być może, że skoro ta k bardzo n a tu r a sa m a sobie wy­ starcza, w ynag rad za im to, że nie żyją d la in n y c h przez satysfakcję z życia d la sam ych siebie i bycia d la sam ych siebie w łasnym i przyjaciółm i, rodzicam i, k o c h a n k ą i c a ­ łym św iatem . Ci, czując się nieszczęśliw ym i w życiu nie troszczą się o jego zachow anie dlatego jedynie, że je s t ono również użyteczne d la ich rodziny stanow iącej dla nich ciężar, a ja k to zauw ażyłem w p rzy p ad k u d iu k a de G30. najbardziej zg u b n a am b icja będzie k az ała im szu k ać śm ierci. Szczęście człowieka w zrasta u osób urodzonych bez złych skłonności przez dzielenie się nim i przez jego prze­ kazywanie. Bogacimy się w pewien sposób poprzez dobro, które czynimy, uczestniczym y w radości, ja k ą spraw iam y. J e s t godną człowieka rzeczą, żeby ta k było. Nie w ystarcza, żeby cn o ta była pięknem duszy; trzeba, żeby n a s zachęcić do czynienia u ży tk u z tego pięk n a, żeby duszy schlebiano, iż je s t p ięk n a i żeby ją przede w szyst­ kim za ta k ą uw ażano, a w konsekw encji, żeby w tym zn aj­ dow ała przyjem ność, ja k to je s t w przypadku pięknej ko­ biety lubiącej pochlebstw o i pieszczoty miłości z powodu próżności i rozkoszy, k tó ra za n ią idzie; zm uszona je s t ona zresztą kochać się w sam ym w yobrażeniu swych wdzięków albo raczej chce być p o d obna owej kokietce A lcybiadesa, k tó ra mówi, że w olałaby „być mniej m iłą, ale sp o tk ać ko­ goś, kto powiedziałby jej kom plem ent”. Czy to w ażne, że kobieta je s t brzydka, jeżeli zbiera dan in ę n ależn ą ładnej; 30 La Mettrie m a n a myśli diu k a de G ram m ont, o którym w spo­ m ina w Ouvrage de Pénélope, Berlin 1748-1751, t. 3, s. 270-271. Sylvain M aréchal pod hasłem „G ram ont (le duc de)” inform uje, że ten „pułkownik Gwardii F rancuskiej, wziął gorąco w obronę filozofa La Mettriego gwałtownie prześladow anego z powodu jego książki Natu­ ralna historia duszy, w której bezbożność rzuca się w oczy n a każdej stro nie”. Dictionnaire des athées anciens et modernes, Paris a n VIII (1800), s. 171. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

393

że mężczyzna będąc głupcem uchodzi za inteligentnego; że człowiek w ystępny uchodzi za cnotliwego, a społeczeń­ stwo n a tym nie cierpi? Czy nie pow iada się codziennie w ram a ch sztuki uw odzenia, że roztropność i oględność w ystarcza; że lepiej byłoby mniej dom yślać się, a więcej czynić? Je ste śm y szczęśliwi dzięki opinii innych, podobnie ja k dzięki opinii w łasnej o n a s sam ych. Próżność czyni więcej przysług człowiekowi niż miłość w łasn a naw et n a j­ bardziej słu sz n a i um iark o w an a; zapytajcie o to ów tłu m złych autorów , którzy w ażą sw ą zasługę n a szali swych księgarzy. Spróbujm y cnotę uosobić. Honor je st diam entem , któ­ ry cnota nosi n a palcu. O, podli kochankow ie, to nie ją sam ą kochacie; to jej b lask chcielibyście posiąść u n ik a ­ ją c przejścia przez jej gęste sito. I to szczęście zdarza się w efekcie często najm niej godnym. To starej brzyduli się poszukuje ze względu n a blichtr, który wisi u jej u szu , albo też ze względu n a jej pieniądze, które chce się zdobyć. Oto wdzięki tej królowej m ędrca, tej ślicznotki p a r excellence, tej bogini stoików! Poza tym cnota, jeśli chcecie, będzie drzewem, o które się mało troszczym y, n a które ledwie spoglądam y, a któ­ rego poszukujem y jedynie ze względu n a jego cień; cień szczególny przez to, że zazwyczaj niezbyt dokładnie odpo­ w iada zarysowi drzew a, które go rzuca; czasem je s t zbyt duży, to znów za m ały w zależności od tego, czy w iatr wie­ jący z przodu lub z tyłu zwęża go lub rozszerza. W końcu jesteśm y w większości przypadków prawdziwymi fircykami jeżeli chodzi o cnotę; względy, którym i n as darzy, są ni­ czym, jeśli nie czynią h a ła su . Prawie n ik t nie chce, aby jego zasługa pozostaw ała w cieniu albo była nieznana. W szystko czynimy dla chwały. A rystoteles uw aża ją jako pierwsze z dóbr zew nętrznych. Horacy pow iada, że cnota u k ry ta je st praw ie żadna. Cyceron chętnie powiedziałby to sam o, gdyby m iał odwagę; grzmiał sw ą cn o tą ta k sam o głośno ja k swoją elokwencją. A dlaczego? Dlatego, by przez nią zyskać tę chw ałę, której był tak bardzo spragniony. Niewiele je s t cnót, z którym i nie chciałoby się paradow ać. http://rcin.org.pl/ifis

394

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Mało też m am y K arneadesów lub Katonów* czyniących dobro dla dobra, a naw et kosztem swej w łasnej fortuny. Nieliczni są ludzie, którzy tym bardziej cen ią cnotę, im b a r­ dziej je st ukryta, a tym mniej, im bardziej je s t widoczna. Tak więc aczkolwiek K arneades był przyw ódcą szkoły re­ prezentującej pogląd przeciwny Chiyzypowi i Diogenesowi31, to nie raczyłby naw et kiw nąć palcem , by sięgnąć po sławę całego św iata. Wydaje się jed n ak , że w szystko dobrze zważywszy, nie gardził on bardziej sław ą niż ci filozofowie; doskonale znał praw dziw ą zasługę m ieszając sław ę z cnotą i gardząc przyjem nością u p raw ian ia jej w innym celu niż ona sam a. Jeśli to je st wyrafinowanie m iłości w łasnej i jeśli sam o gardzenie próżnością oznacza jej n a d m ia r (tak ja k w efekcie cnota je st często p rzeb ran ą pychą), to w łaśnie w tej dziwnej i pięknej próżności sytuuję doskonałość cno­ ty i najszlachetniejszą przyczynę heroizm u. Je śli o sądza­ nie samego siebie je st rzeczą d elikatną z pow odu pułapek, jakie zastaw ia n a n a s m iłość w łasna, to nie mniej pięk­ n ą je s t rzeczą, że je st się zm uszonym do cenienia siebie, kiedy naw et pogardzani jesteśm y przez innych. To raczej dzięki nam sam ym , a nie dzięki innym w inniśm y osiągnąć szczęście. Wielką rzeczą je s t mieć do dyspozycji boginię o stu u sta c h Renomę, aby ich zm usić do m ilczenia, aby im uniemożliwić uzew nętrznienie swych poglądów, gardzić ich kadzidłem i być dla siebie swoją w łasn ą Fam ą. Któż byłby pewien, że w art je st tyle sam , co całe m iasto, ja k powie­ działby D escartes; że mógłby cenić się i budzić poważanie w takim stopniu, w jakim czyniłoby to całe owo m iasto i że niczego by nie u tracił pogardziwszy ta k w ielom a o k lask a­ m i? Cóż zresztą m a w sobie ta k bardzo schlebiającego owa w iększość pochwał, aby ubiegać się o nie? Ci, którzy nimi szafują, są ta k mało godni, żeby je wygłaszać, iż często nie * Katon z Utyki, o którym Wellejusz [Velleius Paterculus] mówi w [Res gestae divi Augusti\, II, rozdział 35. 31 K arneades z Kyreny, sceptyk, przeciwnik stoików, ale wraz ze stoikiem Diogenesem z Seleucji i perypatetykiem Kritolaosem u d ał się w 155 roku p.n.e. z m isją dyplom atyczną do Rzymu, co było okazją do zaznajom ienia Rzymian z filozofią grecką. http://rcin.org.pl/ifis

A

nty- S e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

395

zasługują n a tru d ich w ysłuchiw ania. O takich to ludziach w a ń a tka R egnarda pow iada, że lichy to je s t towar32. Czło­ wiek wielce zasłużony nie je s t zm uszony do w ysłuchiw ania ich pochw ał, ta k ja k wielki król nie m u si czytać złych w ier­ szy n ap isan y ch k u jego chwale. Niech m i będzie wolno nakreślić skrótowo obraz cnót w społeczeństw ie. Każdy m a swoje cnoty. Lekarz dzięki swej sztuce zachow yw ania ludzi przy zdrowiu czyni więcej, niż m iałby ich stworzyć n a nowo. Ojciec rodziny w ychowu­ je dzieci czułe i wdzięczne; daje im drugie życie, cenniejsze od pierwszego. M ałżonek pełen czułości i względów zyskuje pow ażanie u swojej żony sta ra jąc się wić dla niej w ianek z kwiatów. K ochanek nie może nigdy zbytnio czuć tego, co robi d lań kochan k a, k tó ra m u niczego nie zawdzięcza, a pośw ięca m u wszystko. Prawdziwy przyjaciel grzeczny bez uniżoności, praw dom ów ny bez nagany, dyskretny, uczynny, broni swego przyjaciela, daje m u dobre rady po­ w strzym ując się od innych. Każdy sta n m a swoje cnoty. W ierny i gorliwy obywatel dobrze życzy swojej ojczyźnie i królowi. Dzielny i światły oficer wiedzie za sobą żołnierzy odważnych i okrutnych. Rozsądny m oralista użycza dobrych zasad czerpanych z natu ry . H istoryk d o starcza nam najwym owniejszych przykładów zaczerpniętych z najbardziej zam ierzchłej przeszłości. Rozkosz, ten czar życia, opiewają pióra, k tó ­ re o n a ożywia. Komediopisarz rozsiewa pik an tn y pieprz razem z radością: pierwszy podnieca um ysł, którego do­ tyka w sposób przyjem ny, d ru g a stanow i dobro dla serc, które rozpiera. Wreszcie tragik i pow ieściopisarz pow odują rodzenie się uczuć czułości i wielkości, które n atchniony poeta doprow adza aż do entuzjazm u. Czuć zasługę, to je d n a spraw a, nagradzać zaś je s t sp ra ­ w ą boską.

32 Aluzja do kom edii J e a n François Regnarda: Les folies amou­ reuses (1704). W w ydaniu: Avignon 1773 dołączono jednoaktów kę Le m ańage de la folie. http://rcin.org.pl/ifis

39 6

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

Królowie, idźcie w ślady b o h atera Północy33. Bądźcie bohateram i ludzkości, ta k ja k jesteście jej zw ierzchnikam i. Zniżyć się do roli M ecenasa, to znaczy w znieść się wyżej. Odwaga dusz wznosi się ta k sam o ponad odwagę ciała, ja k ugładzona w ojna n a u k stoi wyżej od wojny orężnej. Pierw­ sza podtrzym uje tę odwagę, k tó ra stanow i chw ałę państw a; dru g a czyni je tylko bezpiecznym. Protekcja spraw ia w sto ­ su n k u do geniuszu to sam o, co słońce dla róży - pozw ala jej się rozwinąć. Wy, filozofowie, idźcie w moje ślady; miejcie odwagę m ó­ wić praw dę, i niechaj dzieciństw o nie będzie wiecznym s ta ­ nem ludzkości. Nie lękajm y się nienaw iści ludzi, troszczm y się tylko, żebyśm y n a n ią nie zasłużyli. Oto n a sz a cnota. J e s t n ią w szystko, co je s t pożyteczne dla społeczeństw a, reszta zaś je s t jej u łu d ą. Gdzież my żyjemy, krzyczą teolo­ gowie, jeśli nie m a ani wad, ani cnót, ani dobra, an i m oral­ nego zła, ani spraw iedliw ości ani niespraw iedliw ości? Jeśli w szystko je s t względne i u sta n aw ia n e przez ludzi, to po co s ą w yrzuty sum ienia, które n a s dręczą po d o k o n an iu złego uczynku? Czyż pozbawimy przestępców jedynej cnoty, ja k a im została? Pozwólmy złorzeczyć ignorantom i fanatykom i wejdźmy spokojnie n a tę drogę, po której lepsza filozofia, filozofia lekarzy n a s prowadzi. Wróćmy do czasów naszego dzieciństwa; nie m usim y w racać daleko, aby odnaleźć epokę wyrzutów sum ienia. Najpierw było to zwykłe przekonanie, odebrane bez b a d a ­ nia i bez wyboru, które ta k m ocno odbiło się w naszym mózgu, ja k pieczęć w m iękkim w osku. N am iętność jako su w eren n a p an i naszej woli może n a jak iś czas to prze­ konanie zagłuszyć, je d n a k odradza się ono n ie u stan n ie, a zwłaszcza kiedy d u sza w racając do siebie zastan aw ia się n a zimno; wówczas bowiem pierwsze zasady, które tworzą św iadom ość - te, którym i zo stała nasycona, pow racają i to je s t w łaśnie tym czymś, co nazywam y w yrzutam i su m ie­ nia, którego sk u tk i różnią się w nieskończoność. 33 Chodzi o Fryderyka II, który udzielił La M ettriem u schronienia n a swym dworze w Poczdamie. http://rcin.org.pl/ifis

A

n t y - S e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

3 97

W yrzut sum ienia je st więc tylko złą rem iniscencją, daw ­ nym przyzwyczajeniem do pewnego sposobu pojmowania, które bierze górę. J e s t to, jeśli chcemy, blizna, która się od­ naw ia, a w konsekw encji zastarzały przesąd, którego roz­ kosz i nam iętności nie potrafią uśpić ta k mocno, żeby się wcześniej lub później, ale prawie zawsze nie budził. Tak więc człowiek nosi w sobie sam ym największego ze swoich wro­ gów. Ten wróg chodzi za nim krok w krok i ja k Boileau mówi za Horacym o zm artw ieniu, siada z nim na koń i w raz z nim galopuje*4. Na szczęście ten śm iertelny wróg nie zawsze je st zwycięzcą. Każde inne przyzwyczajenie, czy to dłuższe, czy to silniejsze winno go z konieczności wyprzeć. Najbardziej w ydeptana ścieżka zaciera się, podobnie ja k zatarasow uje się droga albo zasypuje się przepaść. Inne wychowanie, inny tok myśli, inne dom inujące ślady, inne wreszcie odczu­ cia nie mogą przeniknąć naszej duszy bez wzniesienia się n a szczątkach tych, które je poprzedzały, a które nowy m e­ chanizm obalił. Iluż mógłbym wymienić tutaj lekarzy, którzy m ają pod tym względem więcej praktyki niż teorii! A oto fakty, których nie da się zaprzeczyć. Ci, którzy n a m orzu bliscy s ą śm ierci głodowej, zjadają tego z tow a­ rzyszy, którego los poświęcił, nie m ając więcej wyrzutów su m ien ia niż ludożercy. Oto jak i je s t zwyczaj, oto ja k a je st konieczność, przez k tó rą w szystko je st dozwolone. Kiedy widzę, ja k n asi kaci wieszają, palą, łam ią kołem, szarp ią rozpalonym i kleszczam i swoich bliźnich, to czuję, że coś się we m nie b u n tu je. Zdaje mi się, że słyszę głos, który w zdycha i krzyczy w głębi mego serca: o, N aturo, o, Ludzkości! J e s te ś tylko p u stą nazwą, jeśli w ten sposób cię gw ałcą - ale cóż mówię! - jeśli cię rozdzierają kiedy pod­ porządkow ujesz się prawom. Ależ nie, krym inaliści m ają katów , a ci ich nie m ają; ich serce zam yka się n a wyrzuty su m ien ia i n a skru ch ę. A tym czasem są to mordercy, tylko że m ordercy płatni, ta k ja k bałwochwalcy byli i są jeszcze dziś być może m ordercam i sakralnym i. Jed n y m się p ła­ ci, innym się kadzi. Czy ten, kto um ierając z głodu m usi 34 Zob. Horacy, Ody, III, w. 40. http://rcin.org.pl/ifis

398

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

zarżnąć podróżnika, je st bardziej w inny niż ten, kto wie­ sza winowajcę n a podstaw ie rozkazu u rzęd n ik a? Aczkol­ wiek zm uszony je st do tego przez try b u n ał sprawiedliwości czy też po p ro stu przez nędzę, to je d n a k ciągle w takiej roli w ystępuje. Czy je d n a k ta p resja je s t ta k bardzo pilna i konieczna, ja k ta pierw sza? Kaci są je d n a k do tego u p o ­ w ażnieni, a m ordercy są karani: dobro publiczne wymaga je d n a k jednego i drugiego. To wystarczy, by uspraw iedli­ wić jednych, a skazać innych n a śm ierć, ale nie n a w yrzu­ ty sum ienia, n a które P ufendorf35 nie zdaje się skazywać morderców zm uszonych do tego, by takim i się stali. Prawo n atu raln e, n a którym się on opiera, w inno więc uchronić ich od praw a cywilnego albo skłonić do w ym yślenia innego praw a bardziej przyjaznego tym nieszczęśliwcom. In n a religia, inne w yrzuty sum ienia; inne czasy, inne obyczaje. Kiedyś tylko kobiety rum ieniły się z despektu, że m usiały być rywalkam i jednego spośród swych wielbi­ cieli, podczas gdy ci tryum fowali z m in ą kp iącą gardząc ich m iłością i gracjam i. A rystoteles faworyzował sodom ię36, aby przeszkodzić m nożeniu się obywateli nie przejm ując się za sad ą crescite37. Kiedyś bardziej rozpow szechnione było oprow adzanie się publiczne z chłopcem niż w naszych czasach z panienką. Dowodzi tego le k tu ra w szystkich s ta ­ rożytnych w ychw alających w sposób nieskrępow any ona­ nizm, który w zm acnia organizm, a praktykow ała tę nie­ czystość udzielając pomocnej ręki n atu rze w dyskretnym odosobnieniu połowa ludzkości. Likurg kazał w rzucać do wody dzieci słabe albo chore zyskując poklask za m ądrość. Zobaczcie jego żywot u P lu tarch a38, a on sam dostarczy 35 Por. Sam uel von Pufendorf (1632-1694), De iure naturae et gentium libri octo, Londini 1692. La M ettrie korzystał z przekładu francuskiego Le Droit de la naturę et d e s gens, A m stelaedam i 1712, t. 1, s. 253-254, 271. 36 Sodomią określano w XVIII wieku sto su n k i analne. 37 Crescite et multiplicamini. Mnóżcie się i rozradzajcie. Zob. Ge­ nesis, 1, 27. 38 To znaczy w jego Żywotach sław n ych m ężów (XVI, Likurg), Wrocław 1953, 2006. Przekład i opracow anie Mieczysława Brożka. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

399

w am szczegółowo dowodów n a prawdziwość tego, co m ó­ wię ogólnie. Zobaczycie, że w Sparcie nie znano ani w sty­ du, ani kradzieży*, ani cudzołóstw a. Wówczas kobiety były wspólne** i ogólnodostępne39 ja k suki. W niektórych okoli­ cach m ąż oddaw ał je pierw szem u lepszem u, ład n em u i do­ brze zbudow anem u chłopcu. Plagą ludzkości straszniejszą od w szystkich w ystę p kó w razem w ziętych, za k tó rą nie idzie żaden w yrzut sum ienia, je s t w ojenna m asak ra. Tego chciała am bicja władców. Oto ja k sum ienie, które pow odu­ je sk ru ch ę, je s t potom kiem przesądów! A tym czasem ten dobiy poddany, który w pierwszym o d ru ch u gniewu zatłu k ł złego obyw atela albo też oddaje się nam iętnościom , n ad którym i nie panuje; ów człowiek - po­ w iadam - o najrzadszych zasługach, dręczony je st przez w yrzuty sum ienia, których by nie miał, gdyby zabił prze­ ciw nika w otw artym boju, albo gdyby ksiądz biorąc pod uw agę jego wrażliwość, dałby m u prawo do zrobienia tego, co czyni cała n a tu ra . Ach, jeśli korzysta się z praw a ła­ ski by ratow ać sław nych nieszczęśników; jeśli w pewnych p rzypadkach ułaskaw ienie je st bardziej dostojne i bardziej królew skie, ja k to sugeruje D escartes w swoich Listach, to rygor praw a nie je s t straszny. Rzeczą najbardziej isto t­ n ą, moim zdaniem , je s t wyzwolenie od wyrzutów sum ienia. Czy człowiek, zwłaszcza człowiek zacny40 byłby stw orzo­ ny po to, by go w ydać w ręce katów; on, którego n a tu ra zechciała związać z życiem ta k wieloma pow abam i, które niszczy zdepraw ow ana sztu k a? Nie. Chcę, żeby zawdzię­ * Jeśli popełniano ją sprytnie, to wówczas złodziej otrzymywał n a ­ grodę. ** Platon chciał ustanow ić takow ą w spólnotę, któ rą inni ograni­ czyli. Zob. [François La Mothe] Le Vayer, [Oeuvres, Paris 1669], t. V, s. 91, 93. 39 W oryginale vulgivagues. Term in ten u k u ł La M ettrrie od V enus Popularnej (Vulgivaga), czyli w ałęsająca się w śród pospólstw a. Spodo­ bał się on markizowi de Sade, który posługuje się nim m .in. w Filozofii w buduarze, Kielce 1998, s. 113. 40 W kręgach libertyńskich XVIII wieku człowiek zacny (honnête homme), to człowiek reprezentujący elitę społeczną i intelektualną, który kieruje się honorem i żyje m oralnie niezależnie od religii. http://rcin.org.pl/ifis

40 0

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

czał sile rozum u to, co ta k wielu obwiesiów zawdzięcza sile przyzwyczajenia. Na jednego łajdaka, który p rzestan ie być nieszczęśliwy odzyskując spokój i pogodę d u ch a, n a które sobie nie zasłużył ze względu n a innych ludzi, ileż p rzy p a­ d a osób m ądrych i cnotliwych, bezzasadnie dręczonych n a łonie życia niewinnie słodkiego i rozkosznego! Z rzucając wreszcie jarzm o zbyt przytłaczającej edukacji odzyskają oni piękne dni bez ch m u r i zastąp ią rozkoszną przyjem ­ nością kłopoty, które ich dręczyły! Poznajmy lepiej władzę naszej kom pleksji cielesnej. Hobbes powiedział o człowieku homo homini lupus41, a p raw ­ d a ta nie zaskoczy wcale tych, którzy potrafią ocenić, co w arte je st człowieczeństwo w ogóle. My, którzy wiemy, że bez stra c h u przed praw am i nic nie mogłoby pow strzym ać złego, powiemy więc o dobrych to, co kiedyś pow iedziano o bogach. Primus in orbe BONOS fecit timori2. W efekcie m ądry Anglik, o którym w spom niałem , w yka­ zał, że zasad a strachu* je s t główną regułą, k tó rą kierujem y się w naszych czynach. Czy kom ukolw iek i kiedykolwiek w yrzuty sum ien ia służyły za busolę? Czy ktoś kiedykol­ wiek pow strzym ał się od zrobienia czegoś, co mogło m u spraw ić przyjem ność jedynie ze stra c h u przed w yrzutam i sum ienia? Są one, czy też ich podrażniona i ledwie zago­ jo n a blizna, któ ra je powoduje, całkowicie bezużyteczne 41 Aforyzm Homo homini lupus pochodzi z komedii P lau ta Asinańa (Komedia ośla), II, 4, 88. Przejęli go Bacon i Hobbes w Lewiatanie, gdzie pisze o wojnie w szystkich ze wszystkim i w stan ie n atu ry , kie­ dy to „każdy człowiek je st nieprzyjacielem każdego innego”. Tom asz Hobbes, Lewiatan, W arszaw a 1954, s. 110. Przełożył Czesław Z n a­ mierowski. 42 La Mettrie przekształcił sentencję: Pńmus in orbe deos fecit timor (Pierwszych n a świecie bogów stworzył strach) zastęp u jąc wyraz „bogów” przez „ludzi dobrych”. Sentencję tę w pierwotnej wersji z n aj­ dujem y u poetów epikurejczyków Stacjusza w Thebais (Tebaida), ks. III, w. 661 i Petroniusza (fragm ent 27), który sprecyzował, że religiotwórczy strach budziły rozlegające się n a niebie grzmoty. * Zob. Człowiek m aszyna. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

401

przed popełnieniem przestępstw a. W m om encie, kiedy ktoś je popełnia pod wpływem nam iętności, to nie myśli wcale 0 uczuciu, które będzie go dręczyło. Po dokonaniu prze­ stępstw a w yrzuty su m ien ia się b u d zą ja k gdyby dla po­ m szczenia społeczeństw a. Wówczas tylko ci, którzy się bez nich obywają, m ogą n a tym skorzystać. U dręka innych, u których zło je s t w rodzone albo organiczne, rzadko [jeśli w ogóle) chroni ich przed recydywą. Tak więc, mówiąc filo­ zoficznie, w yrzuty su m ien ia są sam e w sobie bezużyteczne zarów no przed, ja k podczas i po popełnieniu w ystępku. Je śli w yrzuty su m ien ia szkodzą dobrym i cnocie, której owoce psują, i jeśli nie m ogą służyć za ham ulec złym, to czy n a ogół z tego nie w ynika, że są przynajm niej zbyteczne ro­ dzajowi ludzkiem u i że s ą złowrogim podarkiem edukacji? O bciążają one równie godne pożałow ania, ja k źle uregulo­ w ane i popychane k u złu m aszyny, podobnie ja k dobrych przyciąga dobro, a w konsekw encji m aszyny te obaw iają się w ystarczająco i aż n ad to praw , których sieć pochwyciłaby je wcześniej czy później w sposób nieubłagany. Otóż jeśli zdejm ę z nich ten ciężar życia, będą z tego powodu mniej nieszczęśliwe, ale nie b ęd ą wolne od groźby kaiy. Tak więc służę poczuciu ludzkości nie n aru szając w najm niejszym sto p n iu przewag społeczeństw a; albowiem skoro wyrzuty sum ienia nie czynią złych lepszymi, to pozbawienie ich tego uczucia nie skłoni ich do większego zła. Je śli w spo­ łeczeństw ie zachow ani będą kaci publiczni, to uwolnienie go od wyrzutów su m ien ia jako katów indyw idualnych nie będzie dla niego niebezpieczne. D obra filozofia błaźniłaby się darem nie wywołując duchy, które straszą jedynie najza­ cniejszych ludzi, bo uczciw ość je st ta k prosta, ja k lękliwa. Dla takich ludzi jedno szczęście więcej, to jedno przykre uczucie mniej, bo takow e uczucie przez rozprzestrzenianie trucizny n a w szystkie inne uczu cia napraw dę zabija przy­ jem ność egzystencji i spraw ia, że każdego d n ia odczuwam y nieszczęście naszego życia. Powinszujm y więc tym, któ­ rych wyrzuty su m ien ia potrafią uczynić ludźm i pewnymi 1 w iernym i w naszych z nim i k o n tak tach , ale potrafią też um acn iać ich d o sk o n ałą m oralność. Żałujm y drugich, któ­ http://rcin.org.pl/ifis

402

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

rych nic nie może pow strzym ać. N atu ra obeszła się z nim i bardziej ja k m acocha niż m atka. C hcąc być szczęśliwymi m usieliby mieć w sobie tyleż filozofii, ile p rzekonania o bez­ karności. T aka pew ność je s t nieskończenie rzadsza niż fi­ lozofia w śród tych, którzy są zdolni do podłości, zbrodni i wszelkiej nikczem ności. Zobaczyliśmy, że w yrzuty sum ienia są darem nym śro d ­ kiem n a nieszczęścia, które zagrażają społeczeństw u i je trapią; że nie m ogą uśm ierzyć naszych bólów ani też złago­ dzić tygrysów naszego g atu n k u ; że naw et m ącą n ajczy st­ sze wody, zam iast oczyszczać zm ącone; że zależą one od świadom ości, k tó ra jeśli nie je st osłabiona wraz z n erw a­ mi, to i ta k zależy od idei nabytych, zarów no prawdziwych, ja k i fałszywych w okresie dzieciństw a, a w konsekw encji sa m a je st rodzajem b aro m etru o tyle złego i n ied o k ład n e­ go, by móc popraw nie oznaczać stopnie cnót i występków, że sa m a ulega odm ianom u każdego człowieka, a tym b a r­ dziej różni się zależnie od klim atu. Zniszczmy więc tych domowych wrogów; nie prow adź­ my ze sobą wewnętrznej wojny, a przynajm niej nie czyń­ m y tego dobrowolnie, albowiem i ta k robim y to aż nazbyt często wbrew naszej woli. Zniszczmy w k o ń cu w yrzuty s u ­ m ienia; niech sobie je tylko głupcy (przynajmniej ci pośród zacnych ludzi) zachow ają. Zróbmy tak, żeby nie było więcej kąkolu zm ieszanego z dobrym ziarnem życia i żeby ta ok­ ro p n a tru cizn a została w ytępiona n a zawsze i znikła prze­ de w szystkim z um ysłów tych miłych osób, które oddają się najbardziej roztropnej rozkoszy. Nie ulega wątpliwości, że jeśli radości czerpane z N atury są zbrodnią, to przy­ jem ność, szczęście ludzkie je s t udziałem tylko takow ych zbrodniarzy. Heu! m iseń, quorum gaudia cńm en habent!43. Albo się grubo mylę, albo daw ka owego an tid o tu m , o którym w spom niałem , w ystarczy, by czasam i z n e u trali­ 43 Niestety, ja k nędzni są ci, których zabaw y trą c ą w ystępkiem . Por. Owidiusz, Ars amatońa, II, w. 272. http://rcin.org.pl/ifis

A nty- S

e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

4 03

zować najszkodliw szą truciznę, k tó rą wsączyły w n a s prze­ sądy. T aka je st n a tu ra sprow adzona do siebie samej i ja k gdyby do swego niezbędnego m inim um ; sądzę, że robimy jej duży zaszczyt chcąc ją udekorow ać rzekom ym praw em zrodzonym wraz z nią, podobnie ja k wieloma innym i idea­ mi rzeczywiście nabytym i. Nie daje się ona n ab rać n a tak o ­ wy zaszczyt. Podobna dobrem u mieszczuchowi, który woli pozostać starej daty plebejuszem niż now icjuszem w szla­ chectwie, które kupił za ciężkie pieniądze, dobrze zorgani­ zow ana dusza, zadowolona z tego, czym je s t i niesięgająca wzrokiem dalej, gardzi w szystkim , co jej się przyznaje po­ n ad to, co do niej należy i ogranicza się do odczuw ania. S ztuka kierow ania n ią to ujeżdżanie za pom ocą wychowa­ nia. Zaiste, piękne to n au k i, którym i pycha obdarza tak szczodrze n aszą duszę; przynoszą jej więcej szkody niż pożytku pozbawiając ją tego, co ich nabycie zakłada; al­ bowiem przy hipotezie rzekom ego praw a natu raln eg o i idei wrodzonych d u sza przynosząc ze sobą rozróżnianie tysiąca rzeczy, ja k dobra i zła, przypom inałaby tych, którzy uprzy­ wilejowani przypadkiem urodzenia, nie zasłużyli wcale n a swoje szlachectwo. Dla w ytłum aczenia ta k w ielu świateł, które uw ażano za wrodzone, n a tu ra nie zdaw ała się w ystarczać tym, którzy ją źle znają, i dlatego wymyślili oni wiele su b stan cji poszu­ kując, co je st absurdem , zrozum ienia rozum u uciekając się do prawdziwych bytów m yślnych, ja k dowiodłem tego gdzie indziej*. Jeśli je d n a k niektórzy bezzasadnie produko­ wali idee wrodzone, aby n ad ać słowom „cnota” i „występek” rodzaj podstawy, k tó ra byłaby zdolna n a s uw ieść i spowo­ dować, żebyśmy brali je za rzeczy realne, inni nie mieli lep­ szych podstaw , aby przyznać w yrzuty su m ien ia w szystkim ciałom ożywionym n a sk u te k szczególnej dyspozycji, k tóra w ystarczyłaby u zwierząt, a u człowieka byłaby w połowie dziełem edukacji. System ten nie może się utrzym ać, kiedy tylko zważymy, że przy rów nych w aru n k ac h jed n i ludzie są * Traktat o du szy [Naturalna historia duszy]. http://rcin.org.pl/ifis

404

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

bardziej podatni n a w yrzuty su m ien ia niż inni, gdyż zm ie­ niają się i różnicują pod wpływem wychowania. Taki błąd popełniłem sam w drobnym utw orze C złow iek m aszyna**, ale popełniłem go z rozm ysłem . Wówczas bowiem podobny do ptaszka, który zaczyna w praw iać się w la ta n iu i boi się polecieć zbyt daleko, nie m iałem odwagi uzbroić się prze­ ciwko w szystkim przesądom naraz. Idea cnoty ta k słabo zo stała n am p rzekazana w raz z n a ­ szym istnieniem , że nie je s t w nim czymś stałym , dopóki edukacja i czas jej nie rozw iną i nie ozdobią w n ią naszych organów. J e s t to p ta k n a gałęzi, który w każdej chwili go­ tów zerwać się do lotu. Pierwszy naw yk łatwo znika; kompleksja fizyczna odbiera sobie m achinalnie to, co ed u k acja zdaw ała się jej zabrać, ta k ja k gdyby doskonalenie i sz tu k a jej przeszkadzały. Któż może nie brać pod uw agę zaraźli­ wego wpływu złych lek tu r czy też niebezpieczeństw a złego tow arzystw a? Przykład perw ersji, je d n a sp ro śn a rozmowa niszczy często najpiękniejsze cele w ychow ania, a u łom ­ n a n a tu ra przyklaskuje sobie, że udało jej się odzyskać praw a. Można by rzec, że w efekcie czuje się o n a bardziej swobodnie, że kuleje z przyjem nością, ta k ja k gdyby było jej niewygodnie albo boleśnie chodzić prosto, jeśli w ogóle chodzenie prosto nie je s t fikcją. Owa k ru c h a niestałość cnoty najsolidniej nabytej i n aj­ silniej zakorzenionej dowodzi nie tylko konieczności do­ brych przykładów i dobrych rad dla jej podtrzym ania, ja k również konieczności schlebienia miłości w łasnej przez po­ chwały, nagrody czy też podarki, które ją sam ą zachęcają i pobudzają do cnoty. Inaczej, jeśli nie zachęcim y człowieka jak im ś p u n k te m honoru, n a próżno będziem y go zachęcać, nam aw iać, upom inać, bo będzie on podobny złem u żołnie­ rzowi, który zdezerteruje. S łusznie się mówi, że człowiek, który gardzi swym życiem, może unicestw ić kogo tylko ze­ chce. Podobnie je s t z człowiekiem, który gardzi m iłością w łasną. Żegnajcie cnoty, jeśli dojdziemy do takiego p u n k tu 44 G odna uwagi je st ta zm iana oceny przez La Mettriego utw oru, który uw ażał wcześniej za bardziej doniosły. http://rcin.org.pl/ifis

A

n ty - S e n e k a a l b o o n a jw y ż s z y m d o b r u

4 05

zobojętnienia. Tylko m iłość w łasn a może podtrzym ać gust przez nią zrodzony. Jej b ra k je s t bardziej godny pożałowa­ n ia niż nadm iar. Piękne by to było społeczeństw o złożo­ ne z Diogenesów, Chiyzypów i podobnych im szaleńców, wobec których starożytność nie wpoiła n am uw ielbienia n a tyle, żebyśm y nie uw ażali ich za godnych um ieszczenia w dom u dla obłąkanych. Jeśli skłonność do zła je s t ta k wielka, że łatwiej je st dobrem u stać się złym niż złem u się poprawić, wybacz­ my ludzkości ten nieludzki popęd. Nie traćm y z oczu pęt i kajdan, które otrzym ujem y od urodzenia i nosim y przez całe niewolnicze życie. Spójrzcie n a drzew a zasadzone n a szczycie i u stóp góiy. Pierwsze s ą m ałe, drugie są wielkie; różnią się nie tylko ze w zględu n a jak o ść nasion, z któlych wyrosły, ale również ze względu n a ciepłą lub chłodną ziemię, n a której je posadzono. Człowiek w zrasta zgodnie z tym i sam ym i praw am i; otrzym uje coś od klim atu, w któ­ rym żyje, ja k również od ojca, który go począł. W szystkie żywioły p a n u ją n ad tą sła b ą m aszyną; nie myśli o n a po­ dobnie w pow ietrzu wilgotnym i dusznym , ja k w powietrzu czystym i suchym . Tak więc będąc zależni od tylu przyczyn zew nętrznych, a jeszcze bardziej od przyczyn w ew nętrz­ nych, w jak i sposób m oglibyśm y wyzwolić się od nich i stać się innym i, niż jesteśm y ? J a k moglibyśmy uregulow ać sprężyny, których nie znam y? Ciało ludzkie złożone je s t z nerwów rozciągających się aż do pewnego p u n k tu . W ypełniają je tch n ien ia anim alne, które krążą w nich z nadzw yczajną aktyw nością ognia. Być może sam ten ogień, który przechodzi z naszego ciała n a zasadzie elektryczności, w chodzi w skład owych tchnień. Im bardziej te nerw y są n apięte, tym łatwiej najdrobniejsza przyczyna może nim i w strzą sn ąć n a sk u tek najdrobniej­ szej naw et przyczyny. Im szybciej galopują ich fluidy, tym szybciej biegną w raz z nim i myśli, ja k tego dośw iadcza­ my podczas gorączki. Nie je steśm y w stan ie ich zatrzym ać an i zwolnić ich biegu ta k ja k term om etr lub b aro m etr nie może w płynąć n a rtęć, te m p eratu rę i ciśnienie powietrza, które wykazuje. Je śli człowiek nie je s t m aszyną, to d la­ http://rcin.org.pl/ifis

406

D

z ie ł a f i l o z o f i c z n e

czego w yobraźnia p o b u d zan a przez szybko p ły n ącą krew, ta k ja k krew p o b u d zan a przez wino najpierw je s t ch ło d n a i ciem na, potem w m iarę podgrzew ania rozjaśnia się i rzu ­ ca iskry ta k ja k pocierane krzesiwo. Dlaczego uciekam y się do lekarzy by leczyć szaleństw o? Dlatego, że rozum do­ chodzi do siebie podobnie ja k wzrok dopiero po rozprosze­ n iu chm ur, które zasłan iają m u prom ienie. Je śli człowiek nie je s t m aszyną, to dlaczego rozżarzona głownia szybko o b racan a przypraw ia go o zaw rót głowy i u p ad ek . Dlaczego dotykanie pew nych ciał, ja k n a przykład drętw y45, spraw ia ta k nieprzyjem ne dlań w rażenie? Nawet łask o tan ie brzegu w arg piórkiem tru d n e je s t do zniesienia. Nawet najbardziej odporna n a to d u sza może być przypraw iona o konw ulsje. A jak ich uniesień d o starcza inny rozkoszny świąd! A co powiedzieć o zwykłym dźwięku zam ierającym w pow ietrzu w postaci słowa, które n a s ran i? Ja k a ż złość! J a k i szał! J a k a bu rza nagle w ystępuje po uroczej ciszy! Nawet zwykłe m asow anie kręgosłupa może rozpalić zarazem ciało i d u ­ szę. Je śli to była tylko d ro b n a dygresja, to proszę o w yba­ czenie jej autorow i Człowieka m a szyn y. W róćmy je d n a k do tem atu. Któż by je d n a k w to uwierzył? Dobro może być p o b u d k ą naw et do zła. Kieruje ono zdrajcą, tyranem , zbrodniarzem podobnie ja k człowiekiem zacnym . Wola je st w sposób konieczny zdeterm inow ana tak, by poszukiw ać i prag n ąc tego, co przynosi doraźn ą korzyść du