139 8 2MB
Polish Pages 271
WSTĘP
Późną wiosną roku 1916 doszło u brzegów duńskich M o rza Północnego do wielkiego starcia morskiego między brytyjską Grand Fleet i niemiecką Hochseeflotte. Do walki stanęło łącznie 246 nowoczesnych i znakomicie uzbrojonych okrętów. Stawka była wysoka. Obie strony konfliktu miały nadzieję przyczynić się do wyjścia z impasu, w którym znalazły się ich siły zbrojne w wyniku zmagań na lądzie. Fronty lądowe w Europie Zachodniej ustabilizowały się i wojna coraz bardziej stawała się wojną na wyniszczenie sił ludzkich i materiałowych przeciwnika - trudno było dostrzec perspektywę jej zakończenia. Zdecydowane zwycięstwo morskie, zwłaszcza w wypadku Niemiec, mogłoby dać Państwom Centralnym upragnioną przewagę, może nawet wyeliminować Wielką Brytanię z wojny, co pociągnęłoby za sobą inne katastrofy dla Brytyjczyków. Obie więc strony napięły w tej bitwie wszystkie muskuły. 0 tym, jak się to zaczęło i czym skończyło, mówi ta książka. Zbierając materiały do pracy, a potem przeglądając książkę przed drukiem byłem - przyznam - pod wrażeniem nieprzebranego bogactwa źródeł. W Anglii i w Niemczech po największej bitwie morskiej w dziejach - a taką do swego czasu była bitwa jutlandzka - opublikowano mnóstwo prac na jej temat, między innymi arcyciekawe relacje, a ponadto bardzo osobiste wspomnienia wielu uczestni-
ków, którzy mieli wpływ na jej przebieg. Starałem się więc dać Czytelnikom możność wniknięcia w niezwykłe sytuacje boju morskiego przeplatając gęsto narrację fragmentami wspomnień uczestników boju. Z perspektywy historycznej patrząc na bitwę jutlandzką winniśmy dostrzegać i to, że jej wynik był dla Polaków w jakiś sposób pomyślny: triumf brytyjski wzmocniłby koalicję, której silnym jeszcze członem było państwo nazywające nasze ziemie „Priwislanskim Krajem"; triumf Niemiec i Państw Centralnych oznaczałby niechybnie powiększenie Prus i Austrii o nowe polskie obszary. Po prostu dla Polski nie nadszedł jeszcze w roku 1916 czas i na pomyślną odmianę losu trzeba było jeszcze dwa lata poczekać.
WIELKA UWERTURA
„CHRZCZĘCIĘ IMIENIEM »DREADNOUGHT«" Na 10 lutego 1906 r. w stoczni królewskiej w Portsmouth, starej bazie brytyjskiej na południowym wybrzeżu Anglii, zapowiedziana była morska uroczystość. Zjechały się na nią tłumy - część przybyłych ruszyła na statkach, holownikach i łodziach na wody basenu stoczniowego, mrowie ludzi pokryło nabrzeża pragnąc uczestniczyć w historycznym wydarzeniu. Podium wzniesione na pochylni mieniło się kolorami pojawiającymi się w brytyjskiej banderze. Zwracała wszakże uwagę pewna skromność gali banderowej, związana z żałobą ogłoszoną na dworze po śmierci króla duńskiego, ojca królowej brytyjskiej. Główną osobą uroczystości miał być Edward VII. M o n a r c h a ten przed pięciu laty wstąpił na tron odziedziczony po matce, która udzieliła imienia całej epoce * oraz największemu afrykańskiemu jezioru. Dawny książę Walii był postacią barwną, łączyła się z nią ongi fama dandysa, dyktatora mody, człowieka z trudem mieszczącego się w surowym, oficjalnym stylu epoki. Opowiadano o nim nieskończenie wiele anegdot, cała Anglia zatrzęsła się, gdy w roku 1870 wystąpił jako świadek w... sprawie rozwodowej. Królowa odsunęła go od uczestniczenia w politce zagranicznej z powodu popełnianych niedyskrecji. Jednakże w latach dziewięćdziesiątych, * Królowa Wiktoria (1819-1901).
wobec ubywania sił królowej i cesarzowej Indii, mocniej poczęto go angażować w sprawy wielkiej polityki. Wydaje się zresztą, że po pięćdziesiątce coraz bardziej frapowały go sprawy państwowe największego imperium, jakie widział świat - po rzymskim, hiszpańskim i portugalskim. Wizyty w krajach europejskich, dominiach i koloniach zabierały mu wiele czasu, teraz zaś miał dokonać aktu morskiego chrztu, który wywoła głęboki rezonans na całym świecie. Na pochylni stał kadłub nowego wielkiego okrętu, 0 którym mówiło się głośno, że zrewolucjonizuje sztukę prowadzenia wojny na morzu. Był dziesiątym okrętem swego imienia we flocie brytyjskiej - imię „Dreadnought" głosiło, że nie boi się niczego. Król Edward VII wyrzekł słowa formuły chrztu i zwolnił linkę, na której uwiązana była butelka australijskiego - jak zanotowali kronikarze - wina. Butelka rozprysła się dopiero przy drugiej próbie, czego jakoś nie uznano za zły omen. Po czym monarcha ujął dłuto i młotek wykonany na tę okazję z drewna pochodzącego z liniowca „Victory", flagowego okrętu adm. Nelsona pod Trafalgarem *. Uderzył nim w d ł u t o 1 przeciął linę - zwolniły się stopery i 160-metrowy kadłub drgnął na pochylni - „Dreadnought" ruszył ku wodom basenu. Król w mundurze admirała floty podniósł rękę w salucie do dwurożnego, lamowanego złotem kapelusza. Wśród okrzyków i przy dźwiękach hymnu „Dreadnought" wbił się w wody, które ongiś gościły eskadrę Nelsona przed wyjściem do ostatniej, największej zwycięskiej bitwy. Ów młotek, użyty przez Edwarda VII podczas ceremonii, miał zapewne przekazać coś z owej magii zwyciężania, z której znany był Nelson. Historia jednak po Trafalgarze układała się przez sto lat w ten sposób, że flota brytyjska nie miała właściwie okazji, by powtórzyć jego sukcesy - a już zwłaszcza nie było to dane jej okrętom wykonanym T
skiej.
21 X 1805 Nelson zadał druzgocącą klęskę flocie francusko-hiszpań-
nie z drewna, lecz ze stali, co stało się powszechną praktyką stoczniową od drugiej połowy XIX stulecia. „Żagle zeszły pod p o k ł a d " i wiatr został zastąpiony przez węgiel. „Dreadnought" był pierwszym pancernikiem, w którym zamiast dotychczasowych konwencjonalnych maszyn zastosowano turbiny - świeży wynalazek Parsonsa. Miał być okrętem szybszym i potężniej uzbrojonym niż jakikolwiek inny okręt wojenny czołowych flot świata. Chodziły co prawda słuchy o zamierzeniach japońskich zbudowania podobnego okrętu i wyposażonego w wielką liczbę ciężkich dział, ale nikt dotychczas nie budował okrętu mającego dziesięć o jednakowym kalibrze 305 milimetrów dział mogących w jednej salwie wyrzucić trzy tony pocisków. Zanim po dziewięciu miesiącach nowy okręt przybrał w basenie wyposażeniowym stoczni Portsmouth ostateczną postać pancernika, wywołał liczne kontrowersje i - oprócz entuzjazmu - ostrą krytykę niektórych fachowców floty. Jak podkreślano później, owa krytyka była charakterystyczna dla brytyjskiego środowiska morskiego, które bardzo zesztywniało w konserwatyzmie myśli przez sto lat absolutnego panowania floty angielskiej na morzach świata. Jakiekolwiek bądź zagrożenie: czy to w postaci powiększonych zbrojeń innych państw, czy też nowych wynalazków (jak np. torpeda) było neutralizowane stosunkowo łatwo i szybko. Anglicy więc nie byli zmuszeni do poszukiwania rewolucyjnych rozwiązań. Dotychczasowe tempo rozwoju technicznego gwarantowało im niekwestionowany prymat. „Times" tegoż 1906 r. pisał: „Marynarka wojenna jest bardzo konserwatywnym rodzajem sił zbrojnych, trzymającym się tradycji, podejrzliwym w stosunku do innowacji, które zdają się ignorować tradycje"'. Reformiści na wszystkie zarzuty odpowiadali argumentem trudnym do zbicia: świeże jeszcze, sprzed dwu laty, wydarzenia wojny morskiej na Dalekim Wschodzie - klęska carskiej floty pod Cuszimą była wynikiem przewagi 1
„Times" z 20 IV 1906.
w szybkości i jakości artylerii japońskich pancerników, które trafiały przeciwnika na nie wyobrażalną dotychczas odległość. Tego pamiętnego dnia na podium zbudowanym obok kadłuba „Dreadnoughta" stał najgorętszy orędownik radykalnych zmian i reform we flocie - sir John Fisher. Od dwóch lat piastował wysokie stanowisko pierwszego lorda Admiralicji i wraz z grupą oddanych mu wybitnie uzdolnionych oficerów i konstruktorów torował drogę rozwoju owej - j a k mówią Anglicy - „Senior Service" - najważniejszemu rodzajowi sił zbrojnych. Gdy tylko ujął stery Admiralicji, doprowadził do skreślenia z listy floty lub po prostu złomowania 151 jednostek morskich, nie odpowiadających już wymaganiom chwili. Zreformował kompletowanie i szkolenie załóg, styl pracy we flocie; przez ostatnie bowiem dziesięciolecia jedynym kłopotem jej wyższej kadry była... elegancja, gra w polo, wyścigi konne. Strzelania ćwiczebne uważa on za udrękę. Admirałowie nie brali w nich udziału, nie gustując w huku i w rezultacie nierzadko zdarzało się, że pociski artyleryjskie... wyrzucano za burtę. Marynarze wychowani byli pod strachem drakońskich kar, a czyszczenie mosiądzu i malowanie okrętów uważane było niemal za główne powołanie floty. Zdarzali się admirałowie, którzy wyniki inspekcji oceniali według wyglądu swoich białych rękawiczek po zejściu z odwiedzanego okrętu. Fisher skończył nie tylko z tym: doprowadził do przesunięcia głównych sił Royal Navy dotychczas stacjonujących na Morzu Śródziemnym ku wodom macierzystym, ponadto tym właśnie wodowanym okrętem zapoczątkował wyposażanie floty brytyjskiej w pierwszą serię siedmiu pancerników mających zdecydowaną przewagę nad jednostkami potencjalnego przeciwnika, który na morzu wyłonił się z kompletnej nicości w tempie zaiste błyskawicznym: flotą cesarza Rzeszy Niemieckiej Wilhelma II. Aby rzecz nie obyła się bez paradoksu politycznego - cesarz Rzeszy
Niemieckiej to bratanek Edwarda VII, pierwszy i ulubiony wnuk królowej Wiktorii. Współczesny nam historyk brytyjski Alan Palmer powie o uczuciach królewskiej pary, Wiktorii i Alberta, dla Wilhelma: „Z osiemnastu jej [Wiktorii] wnuków Albert widział tylko Wilhelma, jego hołubił i jego chwalił. Nic dziwnego, że choć Wiktoria uważała od czasu do czasu gesty i mowy Wilhelma za godne pożałowania, to nie miał on większych trudności w powrotach do łask. Królowa przyznała mu szereg zaszczytów bez precedensu: został najmłodszym obcym księciem, który otrzymał Order Podwiązki, pierwszym zagranicznym władcą mianowanym admirałem Royal Navy, pierwszym, który otrzymał pułkownikostwo w brytyjskim pułku. Wilhelm przyjmował wszystkie te honory na serio i nawet udzielał nieproszonych rad w sprawach wojskowych i morskich" 2 . Jak oświadczył Wilhelm ambasadorowi brytyjskiemu - „zawsze zachowywał głębokie oddanie" dla swej babki. W roku 1901 „opuścił obchody królewskiego dwustulecia w Prusach i pospieszył do jej łoża śmierci, aby podtrzymać ją jedynym zdrowym ramieniem w ostatnich godzinach jej życia". Właśnie pogrzeb królowej Wiktorii stał się dlań okazją do pokazania się na ulicach Londynu. Autor pisze dalej z odrobiną melancholii, że publiczność londyńska miała być „poruszona jego postawą i zachowaniem". Sytuacja, oczywiście, była wyjątkowa - przybył do Londynu niemiecki władca, syn Alicji, pierwszej córki Wiktorii. Ale już tego roku, na pięć lat przed wodowaniem brytyjskiego pancernika, na pogodnym dziewiętnastowiecznym horyzoncie brytyjsko-niemieckich stosunków pokazały się chmury. „Pożałowania godne gesty i mowy" Wilhelma dotyczyły spraw, w których Imperium Brytyjskie było 2 A. P a l m e r , The Kaiser, Warlordofthe SecondReich, London 1978. Cyt. za: „Times" z 21 II 1978.
żywo zainteresowane. W przeciwieństwie do Bismarcka Wilhelm postanowił z tym imperium współzawodniczyć, walczyć o strefy wpływów i ziemie za morzami, a w dogodnym momencie spróbować usunąć tę barierę dzielącą go od spełnienia wielu politycznych marzeń. Do swych żołnierzy wysyłanych do Chin dla strumienia powstania Bokserów (1900) Wilhelm wygłosił słowa, które później przylgną do żołnierzy niemieckich w pierwszej wojnie światowej: „Nie dawać pardonu! Nie brać jeńców! Kto dostanie się w wasze ręce, niech padnie waszą ofiarą. Jak przed tysiącem lat Hunowie ze swym królem Attylą zdobyli imię, którego potęga przetrwała do dziś w tradycji i baśniach [...]" '. Hunowie... Brytyjczycy w pierwszej wojnie światowej z ochotą stosować będą ten epitet wobec swych przeciwników, którzy od słów przejdą do czynów i żelazną stopą zdepczą w roku 1914 neutralną Belgię. Wojna burska stała się pierwszą większą kłótnią w brytyjsko-niemieckiej królewsko-cesarskiej rodzinie. Ale żaden telegram Wilhelma, żadne dyplomatyczne demarche, żadne utajone pouczenie czy utajona pogróżka wobec kraju jego babki nie miały większego znaczenia bez siły, która liczyłaby się w opinii Wielkiej Brytanii. A taką siłą mogła być tylko flota wojenna. Reichstag w dwóch ustawach o rozbudowie Flottengesetze z 1898 i 1900 uchwalił ogromny i szybki jej rozwój. Dość powiedzieć, że ustawa z roku 1898 przewidywała zbudowanie do roku 1903-1904 kilkudziesięciu ciężkich jednostek. Flota cesarska miała liczyć 19 pancerników, 8 pancerników obrony wybrzeża, 42 krążowniki ciężkie i lekkie. Ustawa z roku 1900 szła o wiele dalej - w latach 1917-1918 niemiecka Hochseeflotte (Flota Pełnego Morza) miała obejmować aż 38 pancerników! Dla 3 Lawrence Wilson. New York 1963, s. 90.
The incredible Kaiser. A portrait of William II,
Wielkiej Brytanii owe liczby biły na alarm - ówczesne pancerniki niemieckie pożerające ogromne ilości węgla miały niewielki zasięg pływania i wyraźnie przygotowywane były do walki z brytyjską Grand Fleet na Morzu Północnym. Gdyby bowiem istotnie chodziło o zabezpieczenie interesów Niemiec, to nacisk w ustawach o flocie położony byłby jak dotychczas na budowę szybkich i lżejszych jednostek. Na dobitkę, w dwa lata po drugiej ustawie Wilhelm w liście skierowanym do cara Mikołaja II -„Admirała Pacyfiku" - podpisał się tytułem „Admirał Atlantyku", o czym wkrótce dowiedziano się w Londynie i co odczytano jako zamach na pozycję Wielkiej Brytanii. Wrażenia, jakie odniósł Edward VII w roku 1904 podczas regat w Kilonii, gdzie jego siostrzeniec Wilhelm zgromadził dla swego wuja całą flotę niemiecką, były niepokojące. Twórca nowoczesnej floty niemieckiej, autor ustaw o jej rozbudowie, adm. Alfred von Tirpitz, zauważył, że król wymieniał wielokrotnie porozumiewawcze spojrzenia z pierwszym lordem Admiralicji i zaniepokojony donosił 0 tym swemu cesarzowi. Z drugiej strony jeden z brytyjskich oficerów w raporcie stwierdzał: „Było oczywiste, że ogólny ton i nastrój, zwłaszcza na brzegu, był zdecydowanie antyangielski [...] Niemcy wyraźnie napinali każdy fiber nerwów dla udoskonalenia swej floty jako narzędzia walki [...] Ich okręty są w znakomitym stanie" 4 . I dlatego Fisher, ojciec duchowy „Dreadnoughta", tak podsumował niebezpieczeństwa płynące z rozbudowy floty cesarskiej. „Niemieckie imperium jest jedyną potęgą o takim stopniu politycznego zorganizowania i bojowej skuteczności, że jeden człowiek (cesarz) może nacisnąć guzik 1 być pewnym rzucenia całej siły cesarstwa natychmiast, nieodparcie i bez uprzedzenia na swego wroga" 5 . 4 A. J. M a r d e r , Front Dreadnousht to Scapa Flow, t. I, London 1961, s. 108. 5 Tamie, s. 25.
Tezom Fishera w sferze propagandowej dostarczali argumentów sami Niemcy. W roku 1904 ukazała się w Niemczech powieść Augusta Niemanna Niemieckie marzenia, przepełniona nienawiścią do Anglii i przedstawiająca wojnę koalicji niemiecko-rosyjsko-francuskiej przeciw Albionowi. Cały nakład - 25 000 egzemplarzy książki - rozkupiono natychmiast. Jak zresztą czytelnik niemiecki, podjudzany przez działalność , ,Wszechniemców" * i Flottenvereinu - organizację popierania budowy floty — nie miał zachwycać się wspaniałą "wizją lądowania niemieckiej armii na brzegach Szkocji, podczas gdy armia cara opanowywała Indie, a przy okazji francusko-niemiecka eskadra pokonywała flotę brytyjską w kanale La" Manche. Oczywiście, Wilhelm w powieści Niemanna odbywał triumfalny wjazd do Londynu, nie bez poparcia wojsk francusko-rosyjskich, po czym siostrzeniec dyktował wujowi pokój przewidujący całkowite przemeblowanie świata kolonialnego na korzyść zwycięskiej koalicji. Anglicy przetłumaczyli książkę Niemanna nazywając w tytule rzeczy po imieniu - Nadchodzący podbój Anglii. W takiej atmosferze Fisher doradzał wojnę prewencyjną przeciw flocie niemieckiej, nawet gdyby miała to być akcja w czasie formalnego pokoju i powoływał się na precedensy - tak przecież adm. Gambier w roku 1807 „wyłączył" jak najbardziej neutralną flotę duńską. W rozmowie z pierwszym lordem Admiralicji Cawdorem radził: „Sir, jeśli chce pan złamać niemiecką flotę, jestem gotów to zrobić teraz. Jeśli poczeka pan sześć lat, będzie to trudna sprawa" 6 . Echa tych słów, planów i reform Fishera docierały do Niemiec. Admiralicja cesarska otrzymała raport, który stwierdzał: „Sir J o h n Fisher, który uważany jest za najsil* Członkowie założonego w 1894 szowinistycznego Związku Wszechniemieckiego - Alldeutscher Verband. 6 Tamie, s. 113.
niejszego człowieka w Anglii, pragnie według tutejszej opinii złamać niemiecką flotę, jeśli stanie się ona zbyt silna" 7 . Faktem jest, że w Kilonii wybuchła panika, gdy poszła plotka, że „nadchodzi Fisher" i rodzice nie puścili dzieci do szkół. Attache morski i przedstawiciel cesarza Wilhelma II kontradm. Carl Coerper stał w ten sobotni lutowy dzień 1906 r. obok Fishera wśród gości oficjalnych na uroczystości wodowania rewelacyjnego pancernika. Na jego sprawozdanie czekał nie tylko Wilhelm, ale przede wszystkim stocznie niemieckie, z potężną „ Germania-Werft" Kruppa na czele. Jaką dać odpowiedź Anglikom, jak zareagować na ów okręt, który lord Fisher uważał z walorów szybkości i uzbrojenia za niezatapialny? Dziesięć dział najcięższego dotychczas kalibru i ani jednego działa średniego! Szybkość! Cytowano na uroczystości barwne powiedzonko Fishera, który lubował się w żywym przedstawianiu spraw. Problem ówczesnej wojny morskiej określał zdaniem z popularnej wówczas książki kucharskiej, zawierającej przepis... na przyrządzenie duszonego zająca, zaczynający się od słów: „Zając duszony - najpierw trzeba go złapać". Miało to stanowić paralelę do potrzeby wielkiej prędkości dla nowego okrętu. Innym razem Fisher porównywał „Dreadnoughta" do... jajka na twardo, którego nie można rozbić. „Dreadnought" zresztą potwierdził wkrótce swe bojowe zalety w licznych bojowych strzelaniach - jego nowe działa 12-calowe (305 mm) osiągały 37 procent trafień w porównaniu z 25 przy działach 9,2-calowych stosowanych na starszych okrętach jako artyleria ciężka drugiego kalibru. N a d t o w ciągu ośmiu minut „Dreadnought" wyrzucał 21 250 funtów pocisków, o 75 procent więcej niż jakikolwiek inny okręt brytyjski. 1
Tamie, s. 114.
Pojawienie się tego okrętu na scenie rywalizacji brytyjsko-niemieckiej spowodowało również niezamierzony skutek: oto aby Niemcy mogły swobodnie dysponować p o d o bnymi wielkimi jednostkami na obu morzach omywających ich brzegi, musiały poszerzyć i pogłębić K a n a ł Kiloński, ów „Kaiser Wilhelm K a n a ł " , i zabierze im to osiem lat, nim pogłębią go do 11 metrów i osiągną szerokość na powierzchni 102 metry, a na dnie 43 metry. Niektórzy historycy skłonni byli później łączyć dwa fakty - latem 1914 r. ukończono pogłębianie kanału i latem 1914 r. dojdzie do światowej zawieruchy. Na razie pozostawało osiem lat względnego spokoju, a właściwie narastania napięć i ostatecznego formowania się dwóch potężnych bloków państw, którym przyjdzie się zmierzyć na lądzie, morzu i w powietrzu.
CHURCHILL W ADMIRALICJI W roku 1911, pięć lat po wodowaniu „ D r e a d n o u g h t a " , pojawiła się nowa wybitna indywidualność. Późniejszy premier, jeden z czołowych przeciwników Hitlera w drugiej wojnie światowej nie został przyjęty dobrze w Royal Navy, przyzwyczajonej do tego, że pierwszy lord Admiralicji i cywilny przecież polityk nie wtrącał się zbytnio do spraw fachowych, których władcą był pierwszy lord morski (First Sea Lord). Dynamiczny 36-letni wówczas Winston Churchill, potomek słynnego dowódcy księcia Marlborough*, uczestnik wielu wojennych eskapad w różnych częściach globu, polityk, korespondent wojenny, żołnierz, który nawąchał się prochu od Kuby po Pretorię i Sudan, miał szersze ambicje błyszczenia i pozostawania w środku węzłowych zdarzeń swego czasu. I tak w ciągu pierwszych * Książę Marlborough (1650-1772) zwyciężył m.in. Francuzów pod Blenheim (1704) i Ramillies (1706).
osiemnastu miesięcy sprawowania nowych funkcji aż sześć spędził na pokładach okrętów w morzu! Uczestniczył w morskich strzelaniach, odwiedzał stocznie, ale także wtrącał się do spraw wyszkolenia, nakazywał robienie zbiórek załóg na pokładach i ciężko urażał dowódców wypytując się o szczegóły ich służby. Niemiecki attache morski w jednym z raportów o nowym ministrze marynarki wojennej (bo tak można by określić funkcję pierwszego lorda Admiralicji) zacytował wydarzenie, które wstrząsnęło Royal Navy. Oto Churchill przybył na pokład pancernika i przed ustawioną na pokładzie załogą takie zaczął zadawać pytania oficerom: - Czy znacie po nazwisku swoich ludzi? - Sądzę, że tak, sir; mieliśmy ostatnio uzupełnienia, ale myślę, że znam ich wszystkich. - Jak się nazywa ten marynarz? - Jones, sir. - Czy jest pan pewien, że marynarz nazywa się istotnie Jones? - Tak, sir. Churchill zwraca się do marynarza: - Jak się nazywacie? - Jones, sir. - Czy rzeczywiście nazywacie się Jones, czy tylko tak mówicie, żeby poprzeć swego oficera? - Nazywam się Jones, sir. Po takiej inspekcji dowódca brytyjskiego pancernika oraz jego oficerowie omal nie dostali apopleksji. Drugi lord morski adm. Jellicoe, o którym szerzej opowiemy na dalszych kartach książki, powiedział wówczas surowo o Churchillu: „Jego fatalnym błędem była całkowita niemożność uświadomienia sobie własnych ograniczeń cywila, całkowitego ignoranta w sprawach morskich" 8 . 8
Tamże, s. 255.
W rok po objęciu stanowiska, podczas trwania manewrów floty pierwszy lord Admiralicji wysyłał depesze ze swego biura do admirałów w morzu instruując ich, jak mają przeprowadzać ćwiczenia. Mimo wszystkich śmiesznostek, Churchill wniósł wiele pozytywnego do pracy Admiralicji, stworzył, przewidując rozwój wydarzeń, nowość organizacyjną - sztab wojenny floty z wydziałami operacyjnym, wywiadu i mobilizacji. Powołał na nieoficjalnego doradcę odsuniętego w roku 1910 lorda Fishera. Polepszył warunki bytu załóg, podwyższył uposażenie podoficerów nie zmieniane przez sześćdziesiąt lat, zniósł wiele upokarzających kar w praktyce dyscyplinarnej i ograniczył bezwzględną władzę policji okrętowej, skłonnej do jej nadużywania. Otworzył wrota do kariery oficerskiej podoficerom w myśl napoleńskiej zasady: „Kariera otwarta dla talentów". Na jego kadencję przypada budowa serii okrętów, które stały się rewelacją techniczną równą niemal co do rozgłosu pojawieniu się „Dreadnoughta". W rok po objęciu funkcji pierwszego lorda Admiralicji zatwierdził plan budowy serii pancerników typu „Queen Elizabeth", uzbrojonych w największe dotychczas działa morskie nie spotykanego wówczas kalibru 381 milimetrów - j e d e n pocisk ważył prawie 900 kilogramów i mógł być wyrzucony na odległość 30 000 metrów! Ale co jeszcze ważniejsze i przełomowe dla rozwoju brytyjskiej floty wojennej - nowe pancerniki były napędzane wyłącznie ropą, a nie węglem! Mogły one pływać pół raza dalej niż okręty napędzane węglem, osiągać znacznie lepsze przyspieszenia i bez trudu uzupełniać paliwo w morzu. Za tą decyzją poszły ważkie postanowienia gospodarcze i polityczne. Rząd brytyjski nabył za 2,2 miliona funtów szterlingów większość akcji towarzystwa naftowego Anglo-Persian Oil Company i odtąd Admiralicja i politycy brytyjscy poczęli szeroko uwzględniać w swoich posunię-
ciach rolę ropy w polityce światowej. Jellicoe, odpowiedzialnyjako drugi lord morski za zaopatrzenie, zażądał dla floty zapasu ropy na pół roku wobec rosnących napięć i kolejnej serii zderzeń interesów anglo-niemieckich w różnych częściach świata. Flota chciała mieć na wypadek zbrojnego konfliktu zapewnione nowe źródła energii. W Wielkiej Brytanii szerzyła się obawa przed siłą nowej floty niemieckiej. Wydaje się z perspektywy, że udział w tym miały także wielkie firmy, jak Vickers i Armstrong, zainteresowane w rządowych zamówieniach na budowę nowych okrętów. Jak pisze wybitny historyk tej morskiej epoki Arthur J. Marder: „Nacisk firm zbrojeniowych nie był niczym nowym. Był on czynnikiem ruchu na rzecz wielkiej floty od roku 1880. Przemysł zbrojeniowy trzymał w ręku wiele atutów: 1. Był dobrze wyposażony do wywierania presji na rząd poprzez wielką liczbę wybitnych akcjonariuszy lub dyrektorów oraz poprzez zatrudnianie byłych wysokich urzędników cywilnych lub wybitnych wojskowych i oficerów floty, zdolnych ludzi, którzy wiedzieli jak »pociągać za sznurki«. I nie było niczym wyjątkowym, kiedy w roku 1909 kontradmirał Bacon, szef arsenału floty, od 1907 objął stanowisko dyrektora fabryki zbrojeniowej w Coventry, w roku zaś 1912 dwaj urzędnicy zajmujący wysoce poufne i wpływowe stanowiska po przejściu na emeryturę weszli do rady dyrektorów u Armstronga: sir Charles Ottley i sir George Murray, stały sekretarz Skarbu [...] 3. Nacisk opinii fachowców floty afirmowany do pewnego stopnia przez rząd, sugerującej, że w okresie międzynarodowego napięcia było koniecznością utrzymanie prywatnych firm zbrojeniowych w takim stanie gotowości, aby były zdolne rozszerzyć produkcję z dnia na dzień. 4. Zażyła 1 kordialna wpółpraca wielu firm zbrojeniowych, które nominalnie rywalizowały ze sobą" ' Tamże, s. 157-158. 2
- Bitwa jutlandzka...
Takie było tło wewnętrzne rywalizacji morskiej po stronie brytyjskiej. Faktem jest jednak, że w sytuacji wzrastającego napięcia między mocarstwem dotychczas lądowym, jakim były kajzerowskie Niemcy, a teraz przejawiającym wielkie ambicje morskie, do społeczeństwa brytyjskiego przemawiały słowa sir Edwarda Greya, ministra spraw zagranicznych od roku 1906, wypowiedziane w roku wodowania „Dreadnoughta": „Jeśli kiedykolwiek flota niemiecka stanie się silniejsza od naszej, armia niemiecka może podbić nasz kraj. Nie istnieje podobne niebezpieczeństwo dla Niemiec: jakby bowiem nie przeważała nasza flota, żadne morskie zwycięstwo nie zbliży nas ani na krok do Berlina" 10 . A tymczasem do Anglii przenikały wieści o fantastycznej rozbudowie zakładów Kruppa, które w ciągu siedmiu lat (1902-1909) powiększyły zatrudnienie z 45 000 ludzi do 100 000, niebywale rozwijając produkcję najcięższych dział i lawet. Obliczano, że Krupp zdolny był produkować działa morskie w czasie o jedną trzecią krótszym niż Armstrong! Wyścig zbrojeń ma swoją odwieczną logikę, paradoksalną zapewne, ale dyktowaną przez bardziej czy mniej uzasadniony strach, że rywal może wyjść na czoło. I tak oto Wielka Brytania, która w roku wodowania „Dreadnoughta" wydała na zbrojenia morskie 152 miliony dolarów (Niemcy 58 min), w roku 1913 zużyła na ten cel 237 milionów (Niemcy 112 min). O rozmiarze wyścigu świadczy najlepiej liczba wodowanych wielkich okrętów wojennych od roku 1906 do 1914: Wielka Brytania - 32 okręty liniowe, 10 krążowników liniowych, Niemcy - 19 okrętów liniowych, 6 krążowników liniowych. Po 17-18 lipca 1914 r. na redzie w Spithead, nie mającej sobie równej na południowych brzegach Anglii, odbyła się 10
Tamże, s. 120.
parada floty brytyjskiej. Churchill określił ją j a k o „największe zgromadzenie potęgi morskiej, jakie widziała historia świata". Kontradm. David Beatty, sekretarz morski piewszego lorda Admiralicji i jego ulubieniec, w trakcie parady kazał zagrać pieśń „Rule Britania, rule the waves, Britons never shall be slaves..."* niemieckiemu ambasadorowi. Było to małe preludium do wydarzeń lata 1914 r. Ale uwertura morska miała rozegrać się w Kilonii, w niemieckim porcie Morza Bałtyckiego. KILONIA1914 Kieler Woche, czyli Tydzień Kiloński, był obchodzony pamiętnego roku 1914 pod znakiem niecodziennych wydarzeń. Na horyzoncie Europy błyskało i grzmiało raz po raz, wygłaszano wojownicze przemówienia, maszerowano ku granicom i odchodzono od nich, w powietrzu czuć było proch. Chmury długo zbierały się nad Europą. Syta, bogata Anglia, władczyni ogromnego świata kolonialnego, zdobytego w ciągu wieków mieczem i handlem, ujrzała u swego boku niebezpiecznego konkurenta. M ł o d y imperializm niemiecki okazał się przeciwnikiem silnym i zachłannym. Niemieckie koncerny wytwarzały w roku 1914 więcej żelaza i stali niż połączone koncerny Anglii i Francji. W eksporcie Niemcy wyszły w roku 1912 na drugie miejsce, tuż po Anglii, i zalewały swoimi produktami tradycyjne rynki angielskie i francuskie. Na straży świeżo zdobytych niemieckich kolonii i niemieckiego handlu stała potężna flota wojenna strzegąca morskich dróg cesarstwa. Stworzona w rekordowym tempie, była od czasów napoleońskich najgroźniejszym przeciwnikiem Royal Navy. Panuj Brytanio, panuj nad falami, Brytyjczycy nigdy nie będą niewolnikami.
Konflikt angielsko-niemiecki był bardzo poważny, ale nie jedyny. Z roku na rok zaostrzały się i pogłębiały także inne sprzeczności i zadrażnienia. Francja, w roku 1871 pobita sromotnie przez Prusy i ograbiona pięciomiliardową kontrybucją, przygotowywała się do rewanżu. Ponadto we Francji obawiano się nowego zamachu ze strony Niemiec na jej stan posiadania nie tylko w kraju, ale także w rozległych koloniach. W imię wspólnych celów zapomniano o starych porachunkach z mocarstwem wyspiarzy i od roku 1904 zapanowała między Francją i Anglią „przyjaźń serdeczna" („entente cordiale"). Do przymierza tego dołączyła również carska Rosja, zaniepokojona wzrostem potęgi Niemiec i apetytami Austro-Węgier na Bałkanach. W ten sposób powstały w Europie dwa bloki państw, dysponujących potężnymi armiami gotowymi chwycić za broń. Największe okręty cesarza Wilhelma II, już od kilku lat wycofane z letnich ćwiczeń w rejonie Morza Śródziemnego i południowego Atlantyku, dokonywały najwyżej wypadów „przyjaźni" pod brzegi Norwegii; dalej obawiano się je wysyłać, mogło się bowiem zdarzyć, że zostałyby odcięte od macierzystych portów. W tych czerwcowych dniach okręty niemieckie zgrupowane były w dwóch portach: Kilonii, położonej w zachodniej części Morza Bałtyckiego, i Wilhelmshaven - porcie u wybrzeży fryzyjskich, wydartym morzu w połowie ubiegłego stulecia. Właśnie Kilonia miała stać się miejscem, w którym specjalnie uroczyście obchodzono tego roku święto marynarki wojennej. Wpłynęło na to żywione w Berlinie przekonanie, iż w nabrzmiewającym konflikcie Anglia pozostanie neutralna, a niebezpieczeństwo wojny zagraża głównie ze strony rosyjskiego kolosa. Przewidywania te opierano na szeregu posunięć brytyjskich, próbowano nadto motywować je czynnikami psychologicznymi, wspólnym
pochodzeniem obu narodów, pokrewieństwem dynastii panujących. Przecież rdzeniem ludności Wielkiej Brytanii od 1200 lat byli Anglowie i Sasi, którzy znad ujść Łaby i Wezery przesiedlili się na wyspę. Od roku 1894 cesarz Wilhelm II zawsze był obecny na Kieler Woche. Jego cesarski jacht „Meteor" z reguły zdobywał w tych regatach nagrody. Udział cesarskiej jednostki w imprezach niektórzy skłonni byli komentować sceptycznie. Z tego okresu pochodzi kilońskie powiedzonko: - Cóż to za dym unosi się w górę? - To „Meteor" cesarza! Sęk w tym, że sam jacht, napędzany żaglami, nie wydzielał dymu, ale wytwarzała go obficie... eskorta cesarskich kanonierek, która osłaniała jacht, gdy właściciel i użytkownik był na pokładzie. Kilonia przedstawiała w tych. dniach widok niezwykle odświętny. Z gmachów państwowych spływały długie czarno-biało-czerwone flagi z pruskim orłem, na bramach kamienic powiewały ich mniejsze wydania. Hasła Flottenvereinu zachęcały do ofiarności na rzecz floty, stanowiącej „niezwyciężoną siłę Niemiec na morzu". Uroczystości, festyny i zabawy osiągnęły punkt szczytowy, gdy Kilonię zaszczycił swą obecnością sam cesarz Rzeszy Niemieckiej, Wilhelm II. Widok cesarza, który znajdował się wówczas w pełni sił twórczych, wprawił miasto w ekstazę. Złoty szpikulec, wystający z paradnego hełmu zdawał się w oczach mieszkańców Kilonii sięgać gwiazd. Pamiętano tu słowa Wilhelma, pełne pychy i dumnych wizji o przyszłości ojczyzny niemieckiej równie potężnej i budzącej podziw jak imperium rzymskie: miała ona być osiągnięta „połączonym wysiłkiem naszych książąt, naszych narodów, naszych armii". Nie dostrzegano, że bez szpikulca na hełmie figura
Redekaisera * nie jest znowu tak wielka i że świta znacznie ją przewyższa wzrostem, nie mówiąc już o intelekcie. Wspaniałości dodać miała obchodom impreza całkiem innego rodzaju. Oto pewnego czerwcowego popołudnia na horyzoncie pojawiły się wysokie i, wydawało się, proste dymy. Zbliżały się szybko, rosły w oczach, aby na redzie portu przybrać postać ośmiu stalowoszarych okrętów o potężnej budowie i groźnym wyglądzie. Przed wejściem do portu okręt flagowy oddał salut powitalny na cześć dowódcy bazy kilońskiej. Na rufach okrętów powiewał Union Jack **. To okręty brytyjskie przybywały z kurtuazyjną wizytą do jednego z dwóch największych portów wojennych Niemiec. Na czele eskadry płynął majestatycznie pancernik „King George V". Zbudowany zaledwie przed trzema laty, ,był na owe czasy jednostką nowoczesną. Ze swoją wypornością ponad 23 000 ton i uzbrojeniem składającym się z 10 dział 343-milimetrowych i 16 dział 102-milimetrowych mógł sprostać na morzu każdemu przeciwnikowi. Płynął pod flagą dowódcy zespołu wiceadm. George' Warrendera. Za nim w szyku torowym szły inne okręty tej samej klasy: „Centurion", „Audacious" i „Ajax", oraz eskadra lekkich krążowników pod flagą komodora Goodenougha. Zespół był więc, niezależnie od kurtuazyjnej scenerii, demonstracją siły. Zgromadzeni tłumnie mieszkańcy Kilonii i marynarze na pokładach okrętów niemieckich z największą ciekawością wpatrywali się w szare kolosy, żądni zbadania każdego szczegółu ich konstrukcji. Rzadka to bowiem okazja, żeby z bliska zobaczyć okręty takiej potęgi morskiej. Z okrętów niemieckich zerwało się na cześć gości trzykrotne „hi;ra". Jakie były uczucia Anglików, którzy z nadbudówek * Cesarza-gaduły. ** Flaga brytyjska.
i pomostów przyglądali się gospodarzom? Flota niemiecka - jak uważali - ustępowała technicznie ich jednostkom; budowana jednak w rekordowym tempie, od kilkunastu lat przyciągała uwagę brytyjskiej Admiralicji. Jakkolwiek Wilhelm i jego kolejni ministrowie spraw zagranicznych starali się nie drażnić wyspiarzy, to jednak ci z uwagą i niepokojem śledzili rozwój Niemiec na morzu, widząc w nim niebezpieczeństwo dla swego kolonialnego władztwa. Zza programów rozbudowy floty, zza fanatycznej propagandy Flottenvereinu wyzierała zimna twarz Kruppa, który forsował programy, kupował ludzi i budował okręty. Dźwigi i prasy pneumatyczne jego potężnej stoczni w Kilonii niestrudzenie wykuwały „przyszłość Niemiec na wodzie" - jak to poetycznie wyraził Wilhelm - i zwielokrotniały zyski przemysłowego potentata. Książę Salm, przewodniczący Flottenvereinu, nie owijał rzeczy w bawełnę: „Przez zamówienia nowych okrętów wojennych i - w konsekwencji tego - przez ożywienie handlu i przemysłu odpowiednie kursy giełdowe podniosą się, wiele wartości zostanie uratowanych i nastąpi konsolidacja rynku" ". W tych dniach, oczywiście, cała ta ekonomiczna podszewka nie interesowała już Anglików. Nic nie mogło zmienić faktu, o którym wiedzieli od pewnego już czasu, a który teraz stał się aż nadto oczywisty: flota niemiecka była potężną siłą i poważnym przeciwnikiem. Z pomostu „King George'a V" wygalowani oficerowie przez lornety odczytywali złote litery na rufach niemieckich jednostek mijanych w kanale portowym. - „Seydlitz", „Von der Tann", „Moltke"... Mijamy właśnie niemieckie krążowniki liniowe, ekscelencjo. Anglicy, zgromadzeni wokół swego dowódcy, z podziwem przyglądali się najnowszym nabytkom floty niemiec11
A. N o r d e n , Czego nas uczą dzieje Niemiec, Warszawa 1949, s. 23-24.
kiej, okrętom o potężnej artylerii, zdolnej wyrzucać salwy burtowe o wadze 3000 kilogramów i rozwijać dużą prędkość. Niemcy, nie mając wielkiej tradycji morskiej, ochrzcili swoje okręty nazwiskami dowódców lądowych. Dziwiło to nieco gości, którzy wielkie nazwiska morskie liczyli na kopy. Po chwili fala odbita dziobami brytyjskich pancerników uderzyła o burty pancerników niemieckich - potężnych jednostek typu „Kaiser", mniej smukłych od krążowników liniowych, ale silniej uzbrojonych i opancerzonych. Po długiej „kontrparadzie" okrętów obu państw Anglicy zakotwiczyli obok cesarskiego jachtu. Dano im najdogodniejsze w porcie miejsce, przeznaczone dla szczególnych gości. Program wizyty opracowano niezwykle szczegółowo. Było z góry wiadome, że o godzinie 14.00 wiceadm. Warrender złoży wizytę dowódcy bazy kilońskiej, a o godzinie 17.00 nastąpi rewizyta na pokładzie „King George'a V". Pierwszego dnia pobytu o godzinie 21.00 w wielkiej sali kasyna marynarki dowództwo bazy wydało na cześć gości uroczyste przyjęcie. Anglicy przybyli w pełnej gali - w krótkich fraczkach z miniaturami odznaczeń w klapach, w ga-, lowych kapeluszach obficie przystrojonych złotem. Przyjęcie odbywało się przy długim politurowanym stole, ciągnącym się przez całą salę. Nakryty białym obrusem, robił trochę świąteczne, trochę niesamowite wrażenie. Za krzesłami stali marynarze w białych kitlach. Gdy wymiana toastów na cześć króla, cesarza oraz na tematy okolicznościowe została zakończona, zebrani przeszli do mniejszej sali, której główną ozdobą był dobrze zaopatrzony bar. Posypały się marynarskie powiedzonka i przysłowia. Po dwóch godzinach nastrój na przyjęciu był już tak familijny, że starym marynarskim obyczajem zaczęto śpiewać żeglarskie pieśni. Ktoś zasiadł do fortepianiu. W przerwach między popisami wokalnymi obie strony usiłowały
delikatnie wybadać opinie na temat wojny morskiej, budowy okrętów itp. Tak już przeważnie bywa, gdy odwiedzają się floty, które mają szansę znaleźć się w stanie wojny. Nagle nastąpiło coś, czego nikt nie przewidywał. Ręce, które w rozgwarze zabawy podnosiły kieliszki, zatrzymały się w pół drogi, żarty przerwano w pół zdania. Na sali pojawił się porucznik i szepnął coś komandorowi, który sprawował pieczę nad całością przyjęcia. Ów podszedł do wiceadm. Scheera, dowódcy 2 eskadry pancerników, i wkrótce cała sala znała już wielką, niespodziewaną nowinę: w Sarajewie od kul zamachowca padł arcyksiążę Ferdynand, następca tronu habsburskiego. Przez całą salę przeszło coś, czego nikt nie mógł dojrzeć, ale czego obecność odczuli wszyscy. Następnego dnia złota pickelhauba * zniknęła z horyzontu Kilonii. Cesarz udał się do Berlina, aby stamtąd sterować wydarzeniami. Anglicy natomiast, żegnani z pompą, ale już nie tak serdecznie jak byli witani, ruszyli w drogę powrotną. Pancerniki przeszły przez cieśniny duńskie, krążowniki przez Kanał Kiloński. Miał on 98 000 metrów długości i łączył Bałtyk z Morzem Północnym, inaczej mówiąc - bałtycką bazę floty cesarskiej w Kilonii z bazą Wilhelmshaven. W Kilonii znikły flagi i czarne orły, znikły mosiężne trąby orkiestr, meloniki, laski i parasolki. W pamięci mieszkańców pozostało tylko dalekie i groźne echo powitalnego salutu Anglików. Miasto nie ochłonęło jeszcze po uroczystościach, gdy w połowie lipca okręty Hochseeflotte podniosły kotwice i wyrzucając słupy dymu ruszyły na północ. Z nabrzeży i falochronów portu kilońskiego setki obserwatorów, wśród nich wiele kobiet i dzieci, żegnało odpływające * Paradny hełm ze złotym szpikulcem.
okręty, których wysokie kominy, dumne maszty i długie lufy dział budziły zawsze podziw i trochę lęku. Dwa dni później Niemcy ujrzeli na morzu dwa torpedowce francuskie. Były one widomym znakiem, że za chwilę mogą się pojawić na horyzoncie pancerniki „Jean Bart" i „France", na którego pokładzie udawał się w tym gorącym czasie z oficjalną wizytą do Petersburga prezydent Republiki Francuskiej, Raymond Poincare. Niemcy nie mieli ochoty oddawać mu na morzu honorów, należnych tak wysokiemu dostojnikowi, i odpowiednio zmienili kurs, aby uniknąć spotkania. Czas upływał niemieckim załogom na ustawicznych ćwiczeniach. Doskonalono pływanie w zespołach, zmiany kursów, przeprowadzano strzelania. Załogi, zwłaszcza artylerzystów, uczono pospiesznie zautomatyzowanego wykonywania czynności. W wieżach pancernych pot lał się obficie, w węglowym piekle kotłowni czarni palacze utrzymywali parę pod ciśnieniem; to ona wprawiała w ruch okrętowe śruby, które nadawały szybkość eskadrom. Ale spalony węgiel trzeba stale zastępować nowym, a kadłuby okrętów mieszczą go nie tak wiele. Dowództwo floty pomyślało o tym zawczasu i eskadry jedna po drugiej wchodziły w głąb norweskich fiordów, aby w ich cieniu przyjąć od okrętów zaopatrzeniowych floty słoneczną energię skomasowaną w węglu. W dniu, w którym flota miała wyjść z fiordów, aby kontynuować ćwiczenia, marynarze rozprawiali o drugiej po wieści o sarajewskim zamachu historycznej wiadomości, która w mgnieniu oka rozeszła się wśród załóg. - Słyszeliście - wołał jakiś rozgorączkowany „polityk" - Austria posłała ultimatum Serbii! - Pewnie niedługo się zacznie. Niewiele było na razie komentarzy. Flota cesarska, wychowana i wyćwiczona w „Kadavergehorsamkeit" („trupim posłuszeństwie"), rzadko tylko wypowiadała swoje
zdanie, daleko było jeszcze do JEJ CZASU. Oficerów jednak nurtowało pytanie, z k i m będą walczyć - z flotą rosyjską i francuską czy też z... I tutaj zmarszczki pojawiały się na czołach najtęższych nawet cesarskich strategów. Gdyby przyszło im walczyć także z Anglią, sprawa skomplikowałaby się niepomiernie. W momencie połączenia eskadr, po wyjściu z wód norweskich, adm. von Ingenohl, który dowodził flotą, zebrał wyższych oficerów na pokładzie swego okrętu flagowego „Friedrich der Grosse". Był to kolos naszpikowany działami 305- i 150-milimetrowymi, niczym pancerny jeż. W tej twierdzy, chronionej potężnym pancerzem, spotkali się dowódcy zespołów i ich szefowie sztabów, aby usłyszeć słowa dowódcy floty. - Panowie, sytuacja jest poważna. Musimy być przygotowani na to, że wojna może wybuchnąć w każdej chwili. Na pytanie, które wisiało w powietrzu: „A co z Anglią?" - von Ingenohl nie dał odpowiedzi wprost. Stwierdził tylko, że w rozmowie z księciem Henrykiem Pruskim król angielski, Jerzy V, miał się wyrazić, że Anglia zachowa neutralność. Wiadomość ta nie mogła jednak usunąć niepokoju. Flota brytyjska podczas pochodu Niemców na północ została skoncentrowana na redzie Portsmouth, pod osłoną kamiennych fortów Spithead. Fakt ten nie pozwalał wszakże na wyciągnięcie daleko idących wniosków. Wracająca z ćwiczeń flota niemiecka podzieliła swe siły w ten sposób, że 1 eskadra podążyła do Wilhelmshaven, a 2 eskadra pod wodzą wiceadm. Scheera i 3 eskadra, obejmująca najpotężniejsze jednostki typu „Kaiser" i „Friedrich der Grosse", poszły do Kilonii wobec prawie pewnie oczekującej na Bałtyku rozprawy z flotą rosyjską. W Kilonii entuzjastycznie witano powracające eskadry. Z pewnym jednak niepokojem zaobserwowano później, że flota intensywnie uzupełnia prowiant, węgiel i amunicję. 29
lipca sytuacja była już tak napięta, że okrętom nakazano stan pogotowia. 30 lipca do dowództwa floty napłynęły drogą telegraficzną z Berlina alarmujące sygnały o zmianie w stanowisku Wielkiej Brytanii, która stawała się coraz bardziej nieprzyjazna. Następnego dnia potężny „Friedrich der Grosse", pod flagą adm. von Ingenohla, podniósł kotwicę i z okrętami 3 eskadry poszedł przez Kanał Kiloński ku Morzu Północnemu. Sytuacja była jasna - Niemcy stały w obliczu wojny z Wielką Brytanią, ciężar morskiej strategii przesuwał się na zachód, tam gdzie podążał okręt flagowy floty. Z głównych sił na Bałtyku pozostawała jedynie złożona z mniejszych pancerników typu „Schleswig-Holstein" * 2 eskadra wiceadm. Scheera, która pod wodzą księcia Henryka Bawarskiego wespół z lżejszymi jednostkami floty miała się zmierzyć z siłami morskimi Rosji. Oszczędzono jednak eskadrze tych bojów, już bowiem wieczorem tego samego dnia decyzja została zmieniona i wiceadm. Scheer poszedł ze swymi ośmioma pancernikami przez Kanał Kiloński śladem poprzedników. W Wilhelmshaven okręty Hochseeflotte pozdrowiły go triumfalnym trzykrotnym „hura". W niecałe dwa lata później miały go witać jako dowódcę floty. W Wilhelmshaven pojawiły się 1 sierpnia plakaty mobilizacyjne. Flota cesarska stanęła przed najtrudniejszą próbą w swej historii. Po raz pierwszy rola jej miała polegać nie na straszeniu lub rozstrzeliwaniu krajowców Togo, Kamerunu i Karolinów, lecz na podjęciu walki z przeciwnikiem, i to takim, który tradycyjnie zwyciężał na wszystkich morzach i oceanach świata. Kulę ziemską obiegły bluźniercze słowa cesarza bankierów i generałów: „ Duch Boży wstąpił we mnie, ponie* Pancernik „Schleswig-Holstein" znany jest z walk o Westerplatte w czasie drugiej wojny światowej.
waż jestem niemieckim cesarzem". Wilhelm mienił się narzędziem Najwyższego, wykonawcą Jego woli. Groził śmiercią każdemu, kto mu się przeciwstawi. Zginąć mieli wszyscy wrogowie niemieckiego narodu, ponieważ Bóg chciał ich zagłady... 2 sierpnia nowym dowódcą brytyjskiej Grand Fleet, został, desygnowany na to stanowisko przez Churchilla, adm. John Jellicoe.
WOJNA
Wielka Brytania wchodziła w wojnę ze znaczną przewagą w stosunku do morskich sił swojego przeciwnika. 1 sierpnia 1914 r. Royal Navy liczyła 20 wielkich i 40 mniejszych okrętów liniowych, 9 krążowników liniowych, 34 krążowniki pancerne, 73 krążowniki innych klas, prawie 290 niszczycieli * oraz 7 okrętów podwodnych, co z jednostkami mniejszymi dawało tonaż ponad 2 miliony ton. Po drugiej stronie Morza Północnego i w portach bałtyckich czekała na swą pierwszą poważną próbę wojenną flota o niespełna pięćdziesięcioletniej tradycji. Pod flagą Wilhelma II trwało w pogotowiu 35 okrętów liniowych, w tym 13 najnowocześniejszych drednotów, 8 pancerników obrony wybrzeża, 4 krążowniki liniowe, 9 krążowników pancernych oraz 41 krążowników innych klas, ponad 210 torpedowców i 28 okrętów podwodnych - ogółem ponad 600 tysięcy ton. Obiektywnie rzecz biorąc obie strony, które od 5 sierpnia znalazły się w stanie wojny, przywiązywały do swych sił morskich wielkie znaczenie. Dla Wielkiej Brytami, której fizyczny byt ludności oraz cała gospodarka zależały od * Dla tej samej klasy okrętów obydwu flot używa się różnych określeń, wziętych z ducha obu języków. Tak więc brytyjskiemu niszczycielowi (destroyer) odpowiada niemiecki torpedowiec (Torpedoboot).
dowozu towarów* morzem, flota wojenna była w ówczesnych warunkach technicznych jedynym gwarantem istnienia. Rozsądek nakazywał więc ostrożne posługiwanie się głównymi siłami floty w konflikcie z przeciwnikiem - „młodszym bratem" Wielkiej Brytanii na morzu, ale dość agresywnym i mającym znaczny tupet wynikający między innymi z wygranych na lądzie oraz z sukcesów technicznych m ł o dego, prężnego, precyzyjnie pracującego przemysłu. Po drugiej stronie Morza Północnego, a zwłaszcza w Berlinie, odczuwano respekt wobec Royal Navy. Za Brytyjczykami szło stulecie panowania na morzach świata i ponad trzysta lat zwycięstw. Uznawano za słuszne zdanie, że okręt można zbudować w trzy lata, ale tradycję buduje się przez lat trzysta. Aby podtrzymać na duchu własną flotę niemieccy historycy i teoretycy morscy przypominali, że Brytyjczycy potrafili bić przeciwnika znacznie silniejszego od siebie - począwszy od zwycięstwa nad potężną hiszpańską armadą, a więc Niemcy mogą dokonać tego samego. Adm. Jervis zwyciężył koło przylądka Saint Vincent w roku 1797 przy stosunku 15 własnych do 27 hiszpańskich okrętów liniowych. Cytowano także słowa adm. Hawke'a**, który twierdził: „Jest mi zupełnie obojętne, czy zwalczam przeciwnika równą liczbą okrętów lub z jednym więcej czy jednym mniej okrętem". Znajdowano w tych słowach pociechę - jeśli dzięki śmiałości, przebojowości potrafiło zwyciężać tylu brytyjskich admirałów, to czemuż by się od nich tego nie nauczyć, zwłaszcza że na lądzie w podobny sposób armia pruska uzyskiwała ogromne sukcesy? Cesarz Wilhelm II, który mienił się co prawda „Admirałem Atlantyku", ale niezbyt wierzył w perspektywę * Wielka Brytania produkowała żywność w ciągu roku w ilości wystarczającej tylko na sześciomiesięczne zaopatrzenie ludności. ** Edward Hawke (1705-1781). Barwna i ciekawa postać w dziejach brytyjskiej' floty. Znany z nieortodoksyjnego sposobu walki i łamania sztywnych regulaminów floty. Jeden z protoplastów Nelsona.
starcia z flotą stworzoną w kraju ukochanej babci Wiktorii oraz ukochanego do roku 1907 wuja, uważał w duchu, że Anglicy muszą być lepsi w morskim fachu, choć po głowie nadal snuły mu się myśli o panowaniu nad światem. Wilhelm - jak oceniali najbliżsi jego współpracownicy nie miał głębszego zrozumienia dla spraw morskich. Zalecał oszczędzanie floty na początku wojny w przekonaniu, że Francja i Rosja wkrótce padną pod ciosami armii lądowych Niemiec. Hochseeflotte miała w zasadzie nie przekraczać linii biegnącej od Horns Riff do Terschelling, czyli operować w południowo-wschodnim rejonie Morza Północnego, w pobliżu własnych pól minowych. Zgodnie ze świadectwem późniejszego dowódcy Hochseeflotte, Wilhelm wyraźnie liczył się z pozycją, wyszkoleniem, poziomem technicznym i tradycją morskiego przeciwnika i nie chciał narażać swej floty na klęskę. Tym się tłumaczy bezczynność niemieckich okrętów podczas przeprawiania się brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego przez kanał La Manche: jednostki niemieckie nie próbowały w poważny sposób przeszkodzić wzmocnieniu sił swego głównego przeciwnika na lądzie - Francji. Jak stwierdza w swoich pamiętnikach adm. von Tirpitz, flota niemiecka zamiast wielkich akcji miała „prowadzić tymczasem przeciw Anglii drobne działania aż do osiągnięcia takiego osłabienia przeciwnika, aby można było użyć Hochseeflotte". Brytyjscy historycy podkreślają wszakże, iż Kaiser był pod pewnym wrażeniem działań Francuzów przeciw Anglikom w XVIII w., zmierzających do osłabienia przewagi brytyjskiej. Wilhelm uważał, że Brytyjczycy zastosują wkrótce ścisłą morską blokadę Niemiec, co było tradycją w ich postępowaniu z głównymi przeciwnikami na kontynencie, a wtedy Niemcy winni spróbować osłabić ich siły nowymi broniami, w których flota niemiecka szczególnie gustowała - miną i torpedą. O pełnej bowiem rozgrywce
artyleryjskiej na morzu marzył właśnie brytyjski przeciwnik, dysponujący znacznie większą liczbą dużych jednostek i dział morskich wielkiego kalibru. Wilhelm i jego najbliżsi współpracownicy uważali, że dodatkowym powodem trzymania Hochseeflotte niejako w rezerwie, jako „fleet in being" - floty, która samą swą egzystencją stanowi czynnik wojny - była możliwość brytyjskiego desantu na północnych brzegach Niemiec. Pod koniec sierpnia, gdy na froncie zachodnim szalały gwałtowne bitwy, a przed kilkoma dniami na francuskiej stronie kanału wylądowały główne siły dwóch brytyjskich korpusów, flota niemiecka pozostała na kotwicach u ujścia rzeki Jadę. W trzeciej dekadzie sierpnia doszło do wydarzeń, które utwierdziły Wilhelma w jego ocenie sytuacji. Oto 21 i 23 sierpnia lekkie siły niemieckie dokonały wypadu w morze, z drugiej zaś strony Admiralicja brytyjska, dla osłony działań desantowych w rejonie Ostendy, zarządziła na 28 sierpnia wypad tzw. sił Harwich, dowodzonych przez komodora Tyrwhitta (2 flotylle niszczycieli i 2 krążowniki wzmocnione dodatkowo 6 krążownikami) przeciw niemieckim jednostkom dozorującym przedpola głównych baz swojej floty (Wilhelmshaven, Bremerhaven, Cuxhaven). Aby zapewnić należytą osłonę siłom Harwich, adm. Jellicoe dodał im jako ubezpieczenie potężne siły pod wodzą wiceadm. Davida Beatty'ego, których trzonem było 5 krążowników liniowych. Do starcia doszło przed południem, bój toczył się w niełatwych warunkach morskich, częściowo we mgle. Anglicy nie spodziewali się tak rozległej niemieckiej kontrakcji: przeciw nim wystąpiło aż 7 krążowników i 2 flotylle torpedowców. W rozstrzygającym momencie boju, gdy flagowy okręt komodora Tyrwhitta był już bardzo postrzelany przez Niemców, na placu boju pojawił się wice3 - Bitwa jutlandzka...
adm. Beatty z ciężkimi okrętami i w błyskawicznym tempie posłał na dno dwa niemieckie krążowniki: „Ariadnę" i „Cóln". Krążownik „Mainz" uległ brytyjskim siłom lekkim. Szczególnie dotkliwe straty poniosły niemieckie załogi - na krążowniku „Cóln" zginęło 506 ludzi, razem flota niemiecka straciła ponad 700 marynarzy i oficerów z kontradm. Leberechtem Maassem *. Wilhelm wręcz zastrzegł sobie decyzję o wyjściu floty w morze i z naciskiem podkreślił konieczność unikania strat. Brytyjczycy, mimo przekonującego sukcesu, odniesionego w tradycyjnym stylu Royal Navy, zachowali ostrożność. Adm. Jellicoe ocenił wysoko bojowego ducha niemieckich załóg; niepokoiły go nadto wiadomości o penetracji okrętów podwodnych przeciwnika w północne rejony Morza Północnego i ostatecznie zdecydował się przenieść główne siły Grand Fleet do bazy w Irlandii Północnej. Usytuowanie jej wszakże na wypadek niemieckiego wypadu pod wschodnie brzegi Anglii nie było korzystne i mnóstwo okrętów trzeba było stale trzymać w morzu, co zużywało je technicznie i utrudniało skoncentrowane działanie większymi siłami. Jellicoe, który myślał o decydującym starciu z flotą niemiecką, nie mógł - oczywiście - nie zdawać sobie sprawy, że niełatwo ją będzie do tego zmusić. Wiedział również doskonale, że okrętami pędzonymi węglem nie można przeprowadzać bezpośredniej blokady brzegów przeciwnika, tak jak to czynił Nelson czy Jervis prowadzący eskadry napędzane wiatrem; czas przebywania w morzu wielkich okrętów zużywających ogromne ilości paliwa był przecież ograniczony. Pod koniec roku 1914 dowództwo Hochseeflotte postanowiło wykorzystać nieobecność na wodach brytyjskich dwóch krążowników liniowych przeciwnika, o których * Niszczyciel jego imienia pojedynkował się z naszą baterią 152 mm na Helu 3 IX 1939.
wiedziano, że znajdują się jeszcze na Atlantyku *. Adm. von Ingenohl, za zgodą Wilhelma, postanowił dokonać wypadu pod brzegi Yorkshire w południowo-wschodniej Anglii i ostrzelać tam miasta portowe. Niemieckie krążowniki liniowe „Derfflinger" i „Von der Tann" ostrzelały otwarte, nie bronione miasta Scarborough i Whitby. Krążowniki liniowe „Seydlitz", „Moltke" i krążownik pancerny „Blticher" swymi pociskami spustoszyły port w Hartlepool. Siłom brytyjskim nie udało się przeszkodzić odwrotowi Niemców wskutek kiepskiej pogody, słabej widoczności oraz przesadnego posłuszeństwa jednego z dowódców, który nie otworzył ognia do dostrzeżonych okrętów niemieckich, bo nie otrzymał na to rozkazu od swego przełożonego. Wiceadm. Beatty bardzo bolał nad utratą tak wspaniałej okazji. W pamiętnikach pisze, że owo niepowodzenie „pozostawiło ślad, którego nie mogło wymazać nic z wyjątkiem całkowitego zniszczenia wroga. Byliśmy od tego o włos. Nasze czołowe okręty dostrzegły ich! Nie mogę znieść pisania o tym" *. Oprócz osobistych głębokich przeżyć dowódcy floty brytyjskich krążowników liniowych bombardowanie na# R z e źnych miast hrabstwa Yorkshire spowodowało przesunięcie na południe - do bazy w Rosyth - okrętów wiceadm. Beatty'ego, które z racji swej wielkiej prędkości najlepiej nadawały się do kontrolowania niemieckich wypadów. Tymczasem adm. von Ingenohl szykował kolejny wypad - tym razem przeciw brytyjskiej flocie rybackiej łowiącej w rejonie ławicy Dogger, podwodnej piaskowej łasze odległej o 60 mil od brzegów południowej Anglii. 23 stycznia 1915 r. eskadra kontradm. von Hippera wyszła z ujścia rzeki Jadę, nad którą leży niemiecka baza * Krążowniki liniowe „Inflexible" i „Invincible". 1 A. J. M a r d e r , From Dreadnougt to Scapa Flow, t. II, London 1966, s. 142.
morska Wilhelmshaven. W skład eskadry wchodziły trzy nowoczesne krążowniki liniowe: „Seydlitz", „Derfflinger" i „Moltke" oraz krążownik pancerny „Bliicher" - mniejszy znacznie od nich, wolniejszy i słabiej uzbrojony, 4 krążowniki lekkie i 18 torpedowców. Na spotkanie sił niemieckich ruszył wiceadm. Beatty z pięcioma krążownikami liniowymi (1 eskadra - „Lion", „Tiger", „Princess Royal", 2 eskadra - „New Zealand" i „Indomitable") oraz czterema lekkimi. Do jego sił dołączyły wkrótce siły Harwich pod dowództwem komodora Tyrwhitta - 3 krążowniki i 34 niszczyciele. Miejsce spotkania obu zespołów leżało około 30 mil na północ od ławicy Dogger. Od Helgolandu, ufortyfikowanej przez Niemców wyspy, dzieliło je 180 mil. Beatty spodziewał się, że tu właśnie zagrodzi drogę Niemcom. Skąd Admiralicja brytyjska dowiedziała się o wyjściu Niemców, a nawet znała dokładnie skład ich sił? Rzecz ma swoje odniesienie do wydarzeń na Bałtyku w sierpniu 1914 r., czyli do pierwszego miesiąca wojny. Oto niemiecki krążownik „Magdeburg" zapuścił się pod Odensholi© na Bałtyku i tam we mgle osiadł na mieliźnie. Gdy przejaśniło się, postrzelał sobie do oddalonego o kilkaset metrów brzegu, zniszczył latarnię morską i wystraszył kutry, po czym przybyły rosyjskie krążowniki i osadziły go na tej mieliźnie na wieczność. W szalupie spuszczonej na wodę z niemieckiego krążownika, w ręku zabitego pociskiem karabinowym oficera znaleźli Rosjanie księgę opatrzoną ciężką ołowianą blachą. Oficer nie zdążył wrzucić jej do morza. Jak się okazało, ołów miał pociągnąć za sobą na dno ni mniej ni więcej tylko książkę z szyfrem admiralicji niemieckiej. Rosjanie przekazali cenną zdobycz Anglikom, mniemając słusznie, że może im się ona bardzo przydać w wojnie z Niemcami. Admiralicja brytyjska zyskała bezcenny skarb. Niemcy
bowiem, przekonani, że książka utonęła, nie zmienili szyfru. Dla oddziału morskiego wywiadu, w skrócie nazywanego „pokój 40" (od numeru pokoju w Admiralicji), był to prawdziwy dar niebios. Dzień po dniu przez wiele godzin trudziła się czołówka brytyjskich specjalistów, aby opanować tajniki niemieckiego kodu. Jeden z kierowniczej trójki wygłaszał czasem kazania, jako że był pastorem, a rozwiązywaniem szyfrów trudnił się raczej po amatorsku. Drugi to po prostu młody człowiek o podobnych zainteresowaniach, a trzeci - przyjaciel obu pozostałych - nazywał się Alfred Ewing i był inżynierem, profesorem politechniki, a poza tym dyrektorem naukowym Royal Navy. Wszyscy oni ślęczeli teraz nad setkami niemieckich depesz-szyfrówek, przechwytywanych przez podsłuch radiowy. W pierwszych dniach trzeciej dekady stycznia 1915 r. ilość niemieckich sygnałów przejmowanych przez łańcuch brytyjskich stacji nasłuchowych na wschodnim wybrzeżu Anglii zwiększyła się. I oto między nimi znalazły się te, które przedstawiały szczegółowo datę, kierunek i cel niemieckiego wypadu. H.C. Hoy, sekretarz szefa brytyjskiego wywiadu morskiego, w swoich pamiętnikach pisze: „Pierwszy raz przekonaliśmy się, jak niezrównane znaczenie posiada ów wydział wywiadu morskiego podczas walki na Dogger Bank, ponieważ na dwadzieścia cztery godziny naprzód znaliśmy liczbę jednostek niemieckich, które miały wyjść w morze i dokładny czas wyjścia - wszystko to dotarło do nas za pośrednictwem stacji nasłuchowych wschodniego wybrzeża w postaci zaszyfrowanych sygnałów niemieckich" 2 . O godzinie 7.10 siły lekkie obu stron dostrzegły się i zawiązały walkę. Niemcy wykonali zwrot w kierunku własnych baz i po dostrzeżeniu Anglików - nie mając 2
La Chambresecrete de l'Amiraut'e, Paris 1933, s. 21.
czynnika zaskoczenia - zaczęli odwrót. Wiceadm. Beatty zwiększył prędkość swoich nowoczesnych krążowników liniowych do dopuszczalnych limitów, a nawet narażając okręty na ryzyko, przekroczył je. „Lion", „Tiger" i „Princess Royal" o godzinie 8.54 zwiększyły prędkość do 29 węzłów, ustanawiając własny rekord. „Radowaliśmy się niezmiernie - pisze sekretarz wiceadm. Beatty'ego, por. Filson Young, który znajdował się na flagowym »Lionie«. - Wzbierała w nas duma, kiedy czuliśmy jak piękny nasz okręt po każdym sygnale zwiększenia prędkości wykonuje nowy skok. Podczas długiej gonitwy zdawało się, że krążownik nie dokonuje nadzwyczajnego wysiłku, lecz że jest prowadzony i przytrzymywany wędzidłem, od którego stara się uwolnić" 3 . Beatty ujrzał po raz pierwszy krążowniki liniowe von Hippera, a więc siły będące odpowiednikiem jego własnych sił. O godzinie 8.35 nadał do adm. Jellicoe'a sygnał: „Okręty nieprzyjacielskie na widnokręgu - cztery krążowniki liniowe, cztery krążowniki lekkie i torpedowce. Kierunek S 61 E odległość 11 mil. Moja pozycja 55.43 N 3.44 E. Kurs S 40 E, prędkość 24 węzły" 4 . O 8.52 Brytyjczycy oddali pierwsze strzały, o 9.05 przeszli na ogień ciągły, koncentrując go na ostatnim w szyku najsłabszym okręcie - krążowniku pancernym „Bliicher". Niemcy otworzyli ogień o 9.10 z odległości 10 mil morskich. Okręt flagowy „Lion" minutę wcześniej po raz pierwszy trafił „Bluchera". Ale i sam począł otrzymywać trafienia - dwie salwy przeciwnika przebiły jego pancerz, nie osłabiając jednak zdolności bojowej okrętu. Silne uszkodzenia odniósł niemiecki krążownik liniowy „Seydlitz" - pocisk „Liona" przebił pancerz rufowej wieży i wywołał pożar; eksplozje pocisków zniszczyły także sąsiednią wieżę i dopiero tysiąc ton wody wpuszczonej do 3 4
F. Y o u n g , Witli the Battle Cruisers, New York 1986, s. 184. Tamie, s. 184.
kadłuba zapobiegło ostatecznej katastrofie. W półtorej godziny po rozpoczęciu walki „Bliicher" zmniejszył prędkość i zaraz stał się tarczą dla ciężkiej artylerii okrętów Beatty'ego. Zdawało się w tym momencie, że Anglicy wykorzystają ten sukces i mając przewagę zniszczą niemiecki zespół, zwłaszcza że „Seydlitz" już otrzymał ciężkie rany. Po trochu przypadek, a po trochu błędy w brytyjskiej łączności i sygnalizacji uratowały Hippera: „Lion" otrzymał pocisk, po którym prędkość okrętu spadła; wyszedł on z szyku, a intencje Beatty'ego nie zostały odczytane prawidłowo przez podwładnych. Jak pisze Filson Young: „»Lion« dostał silny cios, sądziliśmy, że został storpedowany. Okręt jakby zatrzymał się, a maszt, na którym zostało osadzone bocianie gniazdo, zatrząsł się niby drzewo podczas burzy. Jednocześnie mieliśmy wrażenie, że rozlatuje się kadłub [...] O godzinie 10.41 pomyśleliśmy, że nadchodzi ostatnia chwila krążownika, kiedy zawiadomiono nas z dołu przez rurę głosową, że pali się komora amunicyjna wieży A. Zgarbieni na naszym posterunku czekaliśmy w piekielnym huku na ostatnią eksplozję i na głuchą ciszę, która by po niej nastąpiła. Po czterominutowej udręce zniknęło przeczucie śmierci - dostaliśmy z dołu wiadomość, że pożar ugaszono, komorę zalano i płyniemy z prędkością 20 węzłów" 5 . O 10.49 i 10.51 „Lion" dostał dwie kolejne salwy i przechylił się o 10 stopni na lewą burtę; prędkość spadła do 15 węzłów. N a d t o odkryto na powierzchni morza przedmiot, który wzięto za peryskop niemieckiego okrętu podwodnego. Alarm okazał się fałszywy, ale „Lion" wykonał zwrot o 90 stopni wchodząc na kurs oddalający go od ściganego przeciwnika. Wkrótce zresztą wskutek doznanych uszkodzeń wyszedł z linii bojowej. Po całej sekwencji nieporozumień sygnalizacyjnych okręty brytyjskie skupiły 5
Tamie, s. 194.
się wokół „Bliichera", żeby go dobić, a tymczasem von Hipper uszedł ze swymi trzema krążownikami liniowymi na własne wody, nie osiągnąwszy właściwie nic. Brytyjskie krążowniki liniowe z flagowym „Lionem" na holu wróciły do bazy Rosyth. Churchill, który na początku roku 1915 piastował jeszcze tekę pierwszego lorda Admiralicji, bardzo pozytywnie ocenił starcie na ławicy Dogger, określając jako sukces zatopienie „Bliichera" i ucieczkę okrętów Hippera. Co prawda nie brakowało i głosów krytycznych. Zatopienie przestarzałego w końcu krążownika niemieckiego nie mogło przesłonić faktu, że głównym siłom zespołu Hippera udało się ujść z placu boju wskutek kiepskiego funkcjonowania sygnalizacji i braku inicjatywy podkomendnych Beatty'ego, którzy na własną rękę powinni byli ścigać Hippera, a nie razem dobijać skazanego na zagładę „BlUchera". Fisher wręcz pomawiał kontradm. Pelly'ego, dowódcę krążownika liniowego „Tiger", o nieporadność i brak Nelsonowskiego ducha: „Winien był on, nie zważając na sygnały, dalej walczyć, gdyby miał w sobie choć najmniejszą iskierkę z ducha Nelsona. Na wojnie pierwszą zasadą jest: nie słuchać takich rozkazów. Każdy głupiec potrafi wykonywać rozkazy!" Porażka na ławicy Dogger miała po stronie niemieckiej określone reperkusje. Przede wszystkim zmieniono dowódcę floty - Wilhelma niesłychanie rozgniewała ta klęska. Miejsce von Ingenohla zajął posłuszny, bez szczególnej indywidualności adm. von Pohl. W sferze technicznej zaś doświadczenia starcia na ławicy Dogger wykorzystano dla lepszej osłony komór amunicyjnych przed możliwością zapalenia. Po stronie brytyjskiej dokonano dalszej reorganizacji floty: wcielono do Grand Fleet jednostki odwołane z baz zamorskich - w 1915 r. flota niemiecka na dalekich wodach nie stanowiła już niebezpieczeństwa. Ciężkie siły
Beatty'ego wzrosły do siedmiu krążowników liniowych. Podjęto także decyzję przebazowania bardziej na południe - do Cromarty - eskadry pancerników. Adm. Jellicoe pod wpływem wydarzeń wystosował list do wiceadm. Beatty'ego, w którym snuł między innymi przewidywania co do poważnej akcji w przyszłości: „Wyobrażam sobie, że Niemcy prędzej czy później spróbują wciągnąć Pana w zasadzkę, ryzykując swymi krążownikami liniowymi jako przynętą. Muszą oni wiedzieć, gdzie ja się znajduję i gdzie znajduje się Pan; i teraz mogą sobie pomyśleć, że jest to sytuacja, która nadaje się do zwabienia Pana przez Hochseeflotte na przynętę krążowników liniowych. Wiedzą bowiem, że gdyby udało się doprowadzić do tego, że wda się Pan w pościg będąc oddalonym ode mnie o 100 mil, to w takich warunkach pociągnąłby Pan pewnie aż do Zatoki Helgolandzkiej, bez możliwości okazania Panu z mojej strony skutecznego wsparcia. Nie byłoby to, oczywiście, niebezpieczne - tak długo, jak długo utrzymałby Pan prędkość. Jeśli jednak prędkość niektórych pańskich okrętów ucierpiałaby w walce z krążownikami liniowymi lub okrętami podwodnymi, utrata takich jednostek wydawałaby się nieuchronna, gdy zostałby Pan wciągnięty w pobliże Hochseeflotte, a ja byłbym zbyt daleko, by udzielić Panu pomocy. W ten sposób nie moglibyśmy ich ocalić, nim zapadłaby noc. [...] N o c n a bitwa w Zatoce Helgolandzkiej jest nie do przyjęcia. Niemcy mogliby swoją Hochseeflotte odciąć Pańskie siły. [...] Niemcy również znają najpewniej Pańskie cechy bardzo dobrze ze swoich doniesień i spróbują wyciągnąć korzyść z tej, którą dzięki Bogu Pan posiada - niewypuszczania z rąk tego, co się już chwyciło. Admiralicja i Kraj nie poszczędzą pochwał w razie sukcesu, jeśli nie poszczęści się Panu - będzie odwrotnie. Nie ma potrzeby przejmować się postawami innych, trzeba się jednak poważnie przej-
mować skutkami niepowodzenia dla kraju w postaci poważnego zmniejszenia jego siły. Oczywiście, cała sprawa jest kwestią gry wartej świeczki - i tylko ktoś na miejscu może o tym zadecydować. Jeśli wyglądać będzie na to, że gra warta jest świeczki, trzeba podjąć ryzyko" 6 . Porażka na ławicy Dogger - jak powiedzieliśmy - doprowadziła do zmiany w dowództwie niemieckiej marynarki. Adm. von Pohl wszakże nie był zwolennikiem angażowania ciężkich okrętów do wypadów pod brzegi brytyjskie, preferując raczej wojnę przy użyciu min i torped. Wiosną roku 1915 zaktywizowały się więc działania niemieckich okrętów podwodnych, zwłaszcza u brzegów Anglii. Rozporządzeniem cesarskim od 16 lutego 1915 r. w strefie wód wokół Wysp Brytyjskich okręty podwodne Niemiec mogły topić każdy okręt czy statek bez ostrzeżenia, co wkrótce dało krańcowy rezultat w posłaniu na dno statku pasażerskiego „Lusitania" z 1198 ludźmi - między innymi wieloma obywatelami amerykańskimi. Obawa przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny skłoniła Wilhelma jednak po kilku miesiącach do zrezygnowania z nieograniczonej żadnymi względami wojny podwodnej. Ostatnie miesiące roku nie przynoszą więc dla obu stron większych wydarzeń na morzu. Obie floty siedzą w bazach po obu stronach Morza Północnego... i nudzą się. D a ł temu wyraz w swoich wspomnieniach młody oficer brytyjskiego pancernika „Hercules": „Śmiertelnej monotonii służby w Grand Fleet nie zrozumie nikt, czyim losem dzień po dniu, tydzień po tygodniu nie było wyczekiwanie na spotkanie z wrogiem [...] Jakąś odmianą w tej monotonii były tylko ćwiczenia na morzu" 1 . W styczniu 1916 r. nastąpiła kolejna zmiana w dowództwie niemieckiej floty. Adm. von Pohl zapadł na zdrowiu i jego stanowisko objął wiceadm. Reinhard Scheer. 6 7
G. B e n n e t t , The Battle ofJutland, London 1972, s. 47-48. Tamie, s. 51.
Scheer nie podzielał ostrożności czy raczej lekkiego sceptycyzmu Wilhelma w stosunku do możliwości własnej floty w konflikcie z Anglią. Uważał swych marynarzy za nie gorszych od angielskich i nie uznawał za słuszne szeroko rozpowszechnionego mniemania, że flota mniejsza liczebnie z góry skazana jest na porażkę. Zmiana na stanowisku dowódcy Hochseeflotte dała się wkrótce odczuć. Po rocznym prawie okresie bezczynności niemieckie okręty nawodne przystąpiły do działań agresywnych. Na początku lutego lekkie siły floty zaatakowały flotylle brytyjskich trałowców w rejonie ławicy Dogger. W tym samym miesiącu sterówce wzmogły naloty na Wielką Brytanię. Dowództwo armii niemieckiej z Ludendorffem na czele domagało się efektywniejszych działań dla wsparcia wojsk zmagających się we Francji o Verdun. Pod koniec lutego cesarz wypowiedział się za ostrożnymi operacjami ofensywnymi floty, których celem miało być zniszczenie słabszych ogniw Grand Fleet. Na początku marca krążowniki liniowe von Hippera i dwie eskadry Hochseeflotte dokonały wypadu w morze, ale nie napotkały przeciwnika. 26 marca obie floty wyszły w morze (Anglicy powiadomieni zostali przez „pokój 40" o wyjściu Niemców), do spotkania jednak nie doszło, głównie z powodu bardzo burzliwej pogody. Po miesiącu okręty znów były w morzu. Krążowniki liniowe dowodzone w zastępstwie chorego von Hippera przez kontradm. Boedickera podeszły o szarym świcie pod brzegi brytyjskie. O 4.10 otworzyły ogień do miasteczka Lowestoft, zabijając i raniąc setki ludzi i obracając w gruzy 200 domów. Zakończywszy bombardowanie okręty niemieckie skierowały się pod Yarmouth, ale ledwie rozpoczęły ostrzał, od lekkich okrętów osłaniających krążowniki liniowe nadszedł meldunek o pojawieniu się Anglików
i artylerzyści musieli przerwać pastwienie się nad bezbronnym miastem. Grand Fleet 3 kwietnia wykonała akcję odwetową, stawiając miny przed kanałami przetrałowanymi przez okręty niemieckie, którymi flota niemiecka wychodziła na morze. Jednocześnie samoloty brytyjskie startując z pokładów dwóch transportowców lotniczych miały zbombardować porty zeppelinów, które już dały się we znaki, zwłaszcza Londynowi. Tym raz obeszło się bez walki, ponieważ Niemcy w ogóle nie dostrzegli brytyjskich stawiaczy min, a samoloty nie wystartowały z powodu dużej fali. Uwaga Scheera zresztą była skupiona na zabezpieczeniu drogi powrotnej ośmiu sterowcom wracającym znad Anglii. Ruiny Lowestoft i Yarmouth wzburzyły angielską opinię publiczną. Premier obiecał obu poszkodowanym miastom dalsze takie zmiany w dyslokacji floty, które miały zapewnić im większe bezpieczeństwo. 1 eskadrę pancerników przeniesiono na początku maja do Sheerness, położonego w pobliżu ujścia Tamizy, a więc na południowej flance wschodniego wybrzeża brytyjskiego, skąd można było przedsięwziąć rychłą kontrakcję przeciw siłom niemieckim w razie ich ponownej próby ostrzeliwania brzegów Wielkiej Brytanii. Postanowiono przyśpieszyć modernizację bazy Rosyth w zatoce Firth of Forth, dla umieszczenia tam głównych sił Grand Fleet. Na razie dwie eskadry pancerników miały zostać przeniesione do Rosyth, co umożliwiłoby siłom wiceadm. Beatty'ego strzelania artyleryjskie na wysuniętym daleko na pomoc poligonie morskim obok bazy Scapa Flow. Tak się jednak złożyło, że wiceadm. Beatty nie zdążył wykonać owych zaplanowanych strzeleń ćwiczebnych w realnych - jak proponował - warunkach morskiego pola bitwy (przy 20 węzłach prędkości!). Przeszkodziła mu historia, w której tworzeniu miał wkrótce wziąć udział on i jego okręty.
Adm. Scheer uznał zbombardowanie dwóch miast brytyjskich za swego rodzaju sukces i spodziewał się, że przeciwnik zechce mu za to odpłacić, kolejną więc wyprawę sił niemieckich planował przeciw miastu portowemu położonemu o wiele dalej na północ, w połowie odległości między Hull i Rosyth, aby tym razem wywabić w morze możliwie duże siły brytyjskie, dopaść je i zniszczyć. Wypadowi okrętów nawodnych na Sunderland miało towarzyszyć wyjście 17 okrętów podwodnych, które powinny zająć pozycję między innymi przed bazami brytyjskimi Scapa Flow, Cromarty i Rosyth. N a d t o szczególnie staranne rozpoznanie miały wykonać sterówce niemieckie. Scheerowi chodziło głównie o to, aby nie natknąć się na główne siły Grand Fleet. Atak na Sunderland był kilkakrotnie przekładany. Wyznaczony początkowo na 17 maja, odłożony został do 23 z powodu technicznych usterek na wielu okrętach. 23 maja krążownik liniowy „Seydlitz" nie był gotów jeszcze po odniesionych uszkodzeniach* i Scheer przesunął termin ataku na 29. Ponieważ niemieckie okręty podwodne miały znajdować się u brzegów brytyjskich do 1 czerwca, dowódca Hochseeflotte zdecydował się na alternatywny plan wyjścia w kierunku Skagerraku i brzegów południowej Norwegii, zwłaszcza że pogoda u brzegów brytyjskich pogorszyła się i widoczność była kiepska. Nieświadom tego, że kod sygnałów niemieckiej floty jest w rękach brytyjskich, liczył na zachowanie w tajemnicy wyjścia głównych sił Hochseeflotte w morze i przeznaczał krążowniki liniowe Hippera na przynętę dla okrętów brytyjskich - w identyczny niemal sposób jak Jellicoe w generalnym planie wystawiał na przynętę dla Niemców flotę krążowników liniowych wiceadm. Beatty'ego. Na 2 czerwca natomiast Jellicoe zaplanował wypad * Podczas rajdu na Lowestoft 24 IV 1916 wszedł na minę.
2 eskadry krążowników lekkich do Kattegattu, w nadziei wywabienia części Hochseeflotte. W pogotowiu na taką ewentualność czekać miała Grand Fleet. Przed rozpoczęciem wszakże operacji rozpoznanie brytyjskie stwierdziło obecność niemieckich okrętów podwodnych, najwyraźniej nie obliczoną na prowadzenie wojny przeciw żegludze handlowej. Zdawało się to wskazywać na zamiary przeciwnika, który najprawdopodobniej szykował akcję floty.
WYJŚCIE FLOTY
We wczesnych godzinach rannych 30 maja „pokój 40" rozszyfrował sygnał Scheera nakazujący koncentrację Hochseeflotte na zewnętrznej redzie Wilhelmshaven na godzinę 19.00. W związku z tym około południa Admiralicja uprzedziła adm. Jellicoe'a o możliwości wyjścia floty niemieckiej w morze następnego dnia. Po południu, gdy strumień napływających informacji rósł, Admiralicja o 17.40 przesłała do adm. Jellicoe'a i wiceadm. Beatty'ego następujący sygnał: „Niemcy planują rozpocząć rankiem operację z wyjściem przez Horns Rilf. Dlatego powinniście skoncentrować się na wschód od Long Forties *, gotowi na wszelkie ewentualności". Jellicoe przebywał w tym czasie na „Iron Duke'u" - flagowym okręcie Grand Fleet, zakotwiczonym w bazie Scapa Flow. W jego postaci uderzało coś ogromnie niewzruszonego - spokój i pewność siebie, nabyte w drodze stopniowej, powolnej, ale stałej kariery. Urodzony w roku 1859 John Jellicoe pełnił służbę w marynarce prawie od czterech dziesiątków lat. Miał za sobą praktykę młodszego oficera nawigacyjnego, oficera artylerii, dowódcy fregaty, dowódcy krążowników i pancerników, a wreszcie dowódcy Floty Atlantyckiej. W jego życiorysie nie brakowało epizodów dramatycznych pod* Akwen o 60 mil na wschód od szkockiego wybrzeża.
czas służb w różnych częściach Brytyjskiego Imperium. Brytyjska encyklopedia morska pisze o adm. Jellicoe: „Jako młody porucznik okazał męstwo wysokiej marki podczas rebelii Arabiego Paszy w Egipcie (1882) przebierając się za krajowca i przenosząc tajne depesze do sir Garnet Wolseleya przez wrogą h o r d ę " 1 . Zdobył wkrótce specjalizację artyleryjską z wyróżnieniem na H M S „Excellent" (1885), pomagał następnie ówczesnemu kmdr. J. A. Fisherowi w sztabie zaopatrzenia floty. Po stażu na pancernikach Floty Śródziemnomorskiej uczestniczył w działaniach międzynarodowej brygady morskiej podczas powstania Bokserów - o włos uszedł śmierci otrzymawszy trafienie w płuco. Po okresie dowodzenia krążownikiem „Drakę" powołany został przez „Jackie" Fishera na dyrektora zaopatrzenia floty. Uczestniczył też w pracach nad konstrukcją „Dreadnoughta". Tak czy inaczej tajemnicą siły Jellicoe'a było to, że nie miał w swej wiedzy i doświadczeniu luk i nie dal się niczym zaskoczyć. Jednak tym razem telegram, który otrzymał, wywarł na nim pewne wrażenie. Było tak zawsze, ilekroć przychodziło polecenie wyjścia w morze. 30 maja 1916 r. - głosiła depesza - Admiralicja otrzymała informacje o przewidywanych ruchach niemieckiej floty. Admiralicja zawiadomiła również naczelne dowództwo floty, że osiem nieprzyjacielskich okrętów podwodnych, o których są dane, że wypłynęły z portów niemieckich, znajduje się prawdopodobnie na Morzu Północnym. Adm. Jellicoe darzył zaufaniem swoich dowódców eskadr i pancerników. Wiedział, że z ich strony nie grozi mu żadna większa niespodzianka. Wszyscy byli oficerami z długoletnim stażem, niektórzy, jak na przykład dowódca 1
The Oxford Companion to Ships and Sea, London 1976, s. 428.
4 eskadry pancerników, wiceadm. Sturdee, który zniszczył pod Falklandami eskadrę adm. von Spee*, wyróżnili się już w walkach. Jeśli miał w swojej Grand Fleet jakieś troski personalne, to skupiały się one głównie wokół postaci wiceadm. Beatty'ego, dowódcy floty krążowników liniowych, stacjonującej o kilkaset kilometrów na południe od Orkad, w lejkowatym ujściu rzeki Forth, przepływającej obok Edynburga. Choć Beatty mógł się pochwalić sukcesem w bitwie pod Helgolandem, a zwłaszcza odniesionym przed szesnastoma miesiącami na ławicy Dogger, gdzie zniszczył niemiecki krążownik pancerny „Bliicher" i zalał sadła za skórę innym okrętom niemieckim, to jednak Jellicoe czegoś się go wewnętrznie obawiał. Beatty wydawał mu się zbyt gwałtowny i d z i e l n y . Jellicoe nie miał zresztą czasu na podobne rozważania. Sytuacja zaczynała się klarować. Admiralicja uprzedzała go o możliwych ruchach floty niemieckiej. Nie było wykluczone, że 31 maja Niemcy wyjdą w morze. Na razie mówiono o znacznych co prawda, ale tylko rozpoznawczych siłach niemieckich. Nie wiedziano nic pewnego o ruchach całej Hochseeflotte. Czy i ona opuściwszy „mokry trójkąt" - między ufortyfikowanym Helgolandem a Wilhelmshaven i granicą holenderską - wyjdzie w morze? Tak czy inaczej natychmiast należało „rozpracować" otrzymaną depeszę i przekazać polecenia do odległych eskadr. Na pancerniku w Scapa Flow przekazano natychmiast sygnał „A": „Przygotujcie się do opuszczenia Scapa". W stalowych wnętrzach okrętów rozpoczął się ruch. Palacze opuszczali międzypokłady i ze śpiewem szli do kotłowni. Czynili tak zazwyczaj, ilekroć flota szykowała się do wyjścia w morze. Na razie jeszcze czyści i wypoczęci, orzeźwieni oddechem morza, mieli po godzinie lub dwóch, * Adm. Frederick D. Sturdee (1859-1925), 8 XII 1914 zatopił krążowniki pancerne „Scharnhorst" i „Gneisenau" oraz dwa lekkie - „Niirnk g " i „Leipzig".
gdy stan pary w kotłowniach podnosił się do poziomu umożliwiającego wyciśnięcie z maszyn 18 węzłów, zamienić się w stado usmolonych sadzami diabłów. W tym czasie daleko sprzed Scapa Flow ściągano ubezpieczenia. Do bazy wracały niszczyciele. Okręty Grand Fleet przerwały już kontakt z lądem, załogi znajdowały się na pokładach. Na zewnątrz, w zatoce, panował wieczorny, majowy chłód. Ciągnęło od morza wilgocią i zapachem oceanu. Wewnątrz kadłubów było ciepło, jaśniało światło elektryczne, odbijane od lakierowanych na biało ścian korytarzy. Trudno było ukryć przygotowania do opuszczenia bazy. Z kominów wielkich i małych okrętów walił ciężki węglowy dym. Podniesiono kotwice i eskadry kolejno poczęły wychodzić z zatoki. Niełatwo było nawigować w wąskich przejściach. W czasie wieczornego przypływu okręty idące na czele eskadry musiały przezwyciężyć silny prąd o prędkości dochodzącej do 12 węzłów. Ponieważ zdarzało się, że okręty były znoszone, a nawet traciły całkowicie sterowność, eskadry opuszczały zatokę w dwukilometrowych odstępach. Ktoś, kto oglądał opuszczanie bazy z lądu, musiał mieć wspaniałe widowisko. Po lekkich siłach rozpoznawczych i ubezpieczających z zatoki wychodziły okręty 1 eskadry pancerników - osiem kolosów pod wodzą wiceadm. Cecila Burneya, który swą flagę podniósł na pancerniku „Marlborough", wywodzącym swą nazwę od sławnego wodza Johna Churchilla, księcia Marlborough. Pokłady okrętów unosiły 84 ciężkie działa 305- lub 343-milimetrowe. Czwartą eskadrę pancerników prowadził wiceadm. Sturdee. Jego flaga powiewała na pancerniku „Benbow". Był to okręt tego samego typu co „Iron Duke", z którego dowodził flotą adm. Jellicoe. Z daleka można było pancernik poznać po zgrabnej sylwetce i po tym, że tuż za dwoma
nrostymi kominami miał dwudziałową wieżę artyleryjską, która jakby przedzielała sylwetę okrętu na dwie części. Sturdee wiódł do boju siedem pancerników. Trzecia eskadra krążowników liniowych składająca się z okrętów „Invincible", „Inflexible", Indomitable" * była następną z kolei, która wzburzyła wody zatoki i przeszła obok szkierów Pentland Firth. Nieco lżej opancerzone i uzbrojone, krążowniki te były groźnymi okrętami, zdolnymi za jednym razem posyłać w stronę wroga 3 tony pocisków. Dwa pierwsze mogły się szczycić nie tylko dumnymi nazwami, lecz także zwycięstwem pod Falklandami. Ustawienie artylerii głównej nie było może tak nowoczesne jak na wszystkich pancernikach budowanych po słynnym okręcie „Dreadnought", dwie wieże bowiem nie były umieszczone na podłużnej osi okrętu, lecz po burtach śródokręcia. Jednocześnie z Cromarty, portu wojennego położonego nieco bardziej na południe, wychodziła 2 eskadra pancerników pod flagą wiceadm. Jerrama powiewającą na pancerniku „King George V". Jeszcze niedawno „King George" oddawał salut powitalny przed wejściem do portu w Kilonii, teraz szykował się wraz z siedmioma „kolegami" do salutu zupełnie innego. Okręty typu „King George V" - „Centurion", „Ajax" oraz pięć innych, wchodzących w skład tej eskadry - uzbrojone były jeszcze potężniej od okrętów opuszczających zatokę Scapa. Artyleria główna składała się z dziesięciu dział 343-milimetrowych. Wjednej salwie mogły one wystrzelić 6 ton stali naładowanej materiałem wybuchowym! Po wyjściu eskadr z zatoki i szkierów pochwyciło Grand Fleet szerokie rozkołysanie Morza Północnego. Z dowódców opadła zmora - obawa przed atakiem okrętów podwodnych w wąskich przejściach i zatoczkach, w których z trudem przychodziło manewrować i nie można było robić * „Niezwyciężony", „Nieugięty", „Niepokonany".
uników. Sygnaliści przyjęli z okrętu admiralskiego i powtórzyli sygnał adm. Jellicoe'a podający prędkość: 20 węzłów! Grand Fleet szła z wielką prędkością, rozcinając wodne wały, które toczyły się, zdawało się, z południa. W tym czasie, gdy adm. Jellicoe opuszczał szkiery Scapa Flow, wiceadm. Beatty, dowódca Battle Cruiser Fleet*, wychodził nocą ze swymi okrętami z wód zatoki Firth of Forth, która wrzyna się w ląd Wielkiej Brytanii od wschodu, mniej więcej w połowie jej długości. Rozkaz o wyjściu na morze dosięgnął wiceadmirała w chwili, gdy siedział w wesołym towarzystwie w ogrodzie kawiarni, przysłuchując się dźwiękom orkiestry. Znajdował się u szczytu powodzenia i sławy. Obdarzony nieprzeciętną urodą, uwielbiany przez całą Anglię, która widziała w nim zwycięzcę z Zatoki Helgolandzkiej i spod ławicy Dogger, Beatty wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Z natury szybki, w działaniu śmiały, a nawet awanturniczy, oczekiwał wielkiego sukcesu, który wyniósłby go na szczyt kariery morskiej. Mówiono wszakże, że w jego zachowaniu było trochę pozy - fantazyjnie nałożona na bakier czapka, ręce w kieszeniach marynarki z sześcioma zamiast regulaminowych ośmiu guzików, zewnętrzna pewność siebie, odbiegająca od zachowania samego Jellicoe'a, pokrywała niezbyt szczęśliwe życie osobiste; ożenił się z córką amerykańskiego milionera. Małżonka kupiła mu jacht parowy, piękny dom na terenach łowieckich, posiadłość w Szkocji i nie wiadomo co jeszcze, związek ten wszakże nie dał mu szczęścia, ponieważ pani Beatty dość wcześnie poczęła zdradzać brak równowagi psychicznej, jej humory i awantury skłoniły go ostatecznie do rozwodu. 30 maja o godzinie 20.15 Beatty otrzymał instrukcje bojowe adm. Jellicoe'a. Rozkaz był suchy, nie zawierał ani Flota krążowników liniowych.
jednego słowa za wiele: „Wszystkie okręty floty krążowników i 5 eskadra pancerników łącznie z niszczycielami mają udać się do punktu 56°40' N i 1°05' E. Proszę być w tym miejscu o godzinie 16.00. Ja będę w 57°45'N i 4° 15' E również o godzinie 16.00, jeśli nie będę zatrzymany przez mgłę. Jeżeli nie dam wiadomości o godzinie 16.00, proszę podejść do mnie na odległość wzrokową. Pójdę w kierunku na Horns Riff z pozycji 57°45'N i 4°15'E" 2 . Z rozkazu więc wynikała i tendencja taktyczna adm. Jellicoe'a: następnego dnia o godzinie 14.00 trzon Grand Fleet miał znajdować się 0 65 mil na północ od sił wiceadm. Beatty'ego. W razie nienatrafienia na przeciwnika, Beatty miał wraz ze swymi okrętami podejść do sił głównych Grand Fleet. Beatty, który wieczorem udał się na ląd ze starszyzną swej floty, podniósł się energicznie i odpowiadając na pytanie kontradm. Pakenhama, dowodzącego 2 eskadrą krążowników liniowych, rzucił tylko dwa słowa: - Panowie, idziemy. Motorówka admiralska zawiozła go na pokład krążownika liniowego „Lion" , na którym został należycie „odgwizdany" przez trapowych. Beatty przywiązał się do swego okrętu flagowego i jego dowódcy, kmdr. Chatfielda. Jak dotychczas, raz tylko musiał go opuścić. Było to podczas akcji na ławicy Dogger, gdy „Lion", otrzymawszy szereg kolejnych trafień, spowity w dymie i płomieniach, wyszedł z linii i nie można już było dowodzić z niego walczącą eskadrą. Beatty, idąc sprężystym krokiem po pokładzie ku admiralskim apartamentom, raz jeszcze rzucił okiem na trzon swojej Battle Cruiser Fleet. Cóż to były za okręty! 1 eskadra krążowników liniowych: „Tiger", „Princess Royal" 1 „Queen Mary", to olbrzymy o wyporności podobnej do „Liona" - 26 800 ton, a przy pełnym obciążeniu bojowym 2
B e n n e t t , op. cit., s. 62.
amunicją i paliwem - 30 000 ton. Osiem dział 343-milimetrowych i prędkość 28,5 węzła! Nic dziwnego, że nazywano je klasą „Wielkich Kotów". Wiązała się zresztą z tym świetna anegdota i Beatty, ilekroć przypominał sobie nazwy swych okrętów, nie mógł nie uśmiechać się. Oto pewnego dnia królowa Maria, żona Jerzego V, przybyła na pokład „Liona" i pragnąc przypodobać się mężowi, którego morskie sympatie były ogólnie znane, zapytała jednego z oficerów: - Czy sąjeszcze inne okręty typu „Wielkie Koty"? - Yes, Madam - padła odpowiedź - „Queen Mary" i „Princess Royal". . Druga eskadra krążowników liniowych była nieco słabsza - ustępowała pierwszej uzbrojeniem (miała bowiem działa 305-milimetrowe) oraz prędkością (różnica wynosiła 2-3 węzły). Przewyższała jednak większość podobnych okrętów niemieckich kalibrem dział. I wreszcie 5 eskadra pancerników, składającą się z najpotężniejszych we flocie okrętów typu „Queen Elizabeth": „Malaya", „Barham", „Valiant" i „Warspite" (prawie 30 000 ton stali i olbrzymie 381-milimetrowe działa; salwa burtowa 7442 kilogramy, a więc dwa razy potężniejsza od salw niemieckich okrętów typu „Moltke"). Eskadra miała wspierać w boju obie eskadry krążowników liniowych. Były to już okręty z kotłami opalanymi ropą, o olbrzymim, dochodzącym do 20 000 mil morskich, zasięgu pływania, równym prawie obwodowi kuli ziemskiej na równiku. Grubość pancerza tych kolosów wahała się między 203 a 330 milimetrami. Eskadra była jednak „nowa", sam Beatty nigdy nią nie dowodził w boju, nie czuł się z nią tak związany jak z „Wielkimi Kotami", na których niejedno już przeżył, łącznie ze swoim największym bojowym sukcesem. Powtarzała się scena ze Scapa Flow. Okręty miały wyjść z zatoki nocą. Beatty opuścił swój apartament zasłonięty
od korytarza czerwoną kotarą i po stalowym trapie przeszedł na platformę dział 102-milimetrowych, aby następnie dostać się do kabiny nawigacyjnej. Było to jedno z największych pomieszczeń pomostu bojowego, stanowiącego mózg okrętu. Gdy Beatty uchylił drzwi, światła w kabinie natychmiast zgasły; funkcjonowało tu automatyczne urządzenie wyłączające światło. Żaden promień nie mógł przecisnąć się na zewnątrz i zdradzić położenia okrętu. W kabinie był już kmdr Chatfield, dowódca „Liona". Beatty, zgodnie z regulaminem morskim, pierwszy oddał mu honory, na które Chatfield z powagą odpowiedział. Tych dwóch ludzi związanych było najsilniej wspólnymi przeżyciami bojowymi pod ogniem krążowników Hippera. Z dowódcą niemieckich krążowników liniowych obaj mieli stare porachunki. Byli głęboko przekonani, że jeśli jeszcze raz uda im się spotkać go na morzu, zmiotą go z powierzchni. Nie mogli zapomnieć, jak celny ogień „Derfflingera" o mało nie spowodował eksplozji prochów i amunicji na „Lionie", jak ich okręt wracał z głębokim przechyłem, z postrzelanymi burtami i ciężko uszkodzoną dziobową wieżą, w której pocisk ranił czternastu ludzi. Wśród tych przykrych wspomnień było i jedno weselsze. Pamiętano dobrze pewnego palacza, który poklepał Beatty'ego po ramieniu i krzyknął radośnie: „Brawo Dawid!" Był to wyraz uznania za posłanie na dno „Bliichera". Nikt wówczas nie zastanawiał się nad tym, że właściwie „Bliicher" nie był znów jednostką aż tak nowoczesną, żeby zatopienie go przez znacznie silniejsze okręty można było uznać za wielką wiktorię. Zapomniano, że miał działa zaledwie 210-milimetrowe, wyporność o połowę mniejszą od okrętów angielskich i że tylko brakowi przezorności niemieckiej admiralicji, która obciążyła Hippera taką „kulawą kaczką", mógł Beatty zawdzięczać swój sukces. Do kabiny docierał nocny podmuch. Z głębi okrętu dochodziły nikłe odgłosy silników. Tutaj, wysoko, na po-
moście bojowym, nie było słychać wiele więcej z gigantycznej pracy dziesiątków tysięcy koni mechnicznych tkwiących w parowych turbinach. Z lewej wyminęła „Liona", idącego na czele wielkich okrętów bojowych, flotylla niszczycieli, które przemknęły jak cienie, cicho i prawie niewidocznie. Po kilku minutach poszły do przodu lekkie krążowniki: „Galatea", „Phaeton", „Inconstant" i „Cordelia". Idąc daleko łukiem przed siłami głównymi floty krążowników, miały prowadzić rozpoznanie; do nich też zwykle należał zaszczyt dostrzeżenia przeciwnika i wymiany pierwszych strzałów. Krążowniki te, opatrzone nazwami brytyjskich miast lub imionami zaczerpniętymi z mitologii, potrafiły rozwijać znaczne prędkości. Wszystkie okręty szły z wygaszonymi światłami i nawigatorzy krążowników liniowych idących z tylu za „Lionem" oraz pancerników eskadry kontradm. Evan-Thomasa prowadzili okręty wpatrzeni w nikłe światło, migocące z rufy „Liona". - Kurs? - Dwieście czterdzieści pięć stopni, sir. - Prędkość? - Osiemnaście węzłów. - Powiększyć do dwudziestu! Beatty i Chatfield nie potrzebowali wielu słów, aby się rozumieć. Teraz ich okręty również wchodziły w falowanie morza. Rejestrowały je przechyłomierze, których wskaźniki poczęły poruszać się miarowo raz w lewo, raz w prawo. Dochodziła już godzina 1 w nocy i Chatfield zaproponował Beatty'emu spoczynek: - Sir, proszę myśleć o sobie, jutro możemy mieć gorący dzień. Mówiąc to, zdawał sobie sprawę, że i tak dowódca floty krążowników go nie usłucha. Beatty był człowiekiem nadto impulsywnym, obdarzonym żywą psychiką i burzliwym umys-
łem, reagującym silnie na bodźce zewnętrzne. Wyjście floty w morze, z perspektywą spotkania nieprzyjaciela, to było Na razie jednak nie c o ś, czego nie można przespać. przewidywano specjalnych niespodzianek. Wiadomo było, że Jellicoe z całą G r a n d Fleet idzie od północy, z mgieł Scapa, i że będą ostatecznie działać w bliskim kontakcie. A jednak... Ciemność zdawała się kryć niespodzianki, zakrywała czarną kurtyną teatr przyszłych zdarzeń i przeznaczeń. I dopiero gdy łagodne światło, szmer silników, wahania strzałek kompasów i ów charakterystyczny rytm morskiego pochodu znużyły go ostatecznie, zszedł Beatty do swego apartamentu i położył się na sofie, u której wezgłowia tkwiło zakończenie rury głosowej. W każdej chwili mógł odbierać meldunki.
KU SPOTKANIU OLBRZYMÓW W czasie gdy energia wiceadm. Beatty'ego została chwilowo uśpiona przez ruch morza, w ujściu rzeki Jadę podnosiły kotwice okręty jego śmiertelnego wroga. 31 maja, dwie godziny po północy, pięć krążowników liniowych gęsto dymiąc kierowało się na p ó ł n o c ku niemieckim przejściom w zagrodach minowych. Franz Ritter von Hipper prowadził siły rozpoznawcze floty cesarskiej: 5 krążowników liniowych, 5 lekkich krążowników i 30 torpedowców. Wieczorem tego dnia jego okręty miały zademonstrować swą obecność u brzegów Norwegii w przewidywaniu przecieku informacji o tym do Anglii, nocą zaś prowadzić walkę przeciw żegludze na wodach Skagerraku. W razie pojawienia się słabszych sił brytyjskich mieli je zniszczyć, w razie ukazania się przeważających sił przeciwnika - naprowadzić je na główne siły Hochseeflotte. Flagę swoją umieścił wiceadmirał na krążowniku linio-
wym „Liitzow", najnowszej jednostce typu „Derfflinger". Ochrzczono go imieniem dowódcy Korpusu Ochotniczego, który walczył na początku XIX stulecia; chętnie zapomniano przy okazji o tym, iż dowódca ów dostał straszliwe lanie od Napoleona w roku 1813. Nie był to najlepszy prognostyk dla okrętu noszącego to imię. Właśnie na „Liitzowa" czekali Hipper i jego przełożony, dowódca Hochseeflotte, adm. Scheer. Poganiali inżynierów w stoczni, klęli, pisali raporty i wreszcie „Liitzow" zasilił szeregi floty. Inny okręt eskadry Hippera - „Seydlitz" - po natknięciu się na minę został wyremontowany i teraz przecinał wody Jadę za „Derfflingerem", płynącym tuż za okrętem flagowym. Jako czwarty w szyku szedł „Moltke", krążownik o wyporności 23 000 ton. Te cztery okręty miały działa 280- lub 305-milimetrowe i mogły rozwijać prędkość do 28 węzłów, a nawet nieco więcej. Ostatnim okrętem w szyku był „Von der Tann", mający wyporność 19 400 ton i o dwa działa 280-milimetrowe mniej od swych potężnych poprzedników. Z tego też powodu Hipper umieścił go na końcu szyku, aby główny ciężar przewidywanego boju nie spoczął na nim. W przodzie, przed krążownikami liniowymi, szerokim łukiem, podobnie jak przed flotą Beatty'ego, posuwały się lekkie krążowniki „Frankfurt", „Pillau", „Elbing" i „Wiesbaden" oraz flotylle torpedowców z krążownikiem „Regensburg". Franz Hipper, Bawarczyk, od osiemnastego roku życia służył w cesarskiej flocie. Opowiadają, że jego matka, aby go zniechęcić do służby na morzu... dawała mu do czytania książki kapitana Marryatta. Przez dziewięć lat pełnił służbę na wodach kolonialnych, ale od roku 1890 aż do końca morskiej kariery związał się z siłami Hochseeflotte. Między niemieckimi dowódcami wyróżniał się nietypową karierą - nigdy nie zajmował żadnego stanowiska w sztabie i nie znosił „papierkowej roboty". Specjalizował się między in-
nymi w broni torpedowej. Późniejszy dowódca hitlerowskiej Kriegsmarine, adm. Raeder, który przez dłuższy czas był szefem sztabu Hippera, określał go jako „dowódcę z improwizacji". Przez dwadzieścia lat do wybuchu wojny jego nazwisko wiązano zawsze z siłami rozpoznawczymi floty. Po bitwie na ławicy Dogger, która była dlań lekcją taktyczną i techniczną, podciągnął swą eskadrę krążowników liniowych na wyższy poziom. Udoskonalono też system przechowywania amunicji, tak by nie mogła się powtórzyć katastrofa, która dosięgła „Seydlitza" w tym boju, kiedy to po wybuchu brytyjskiego pocisku wieża artyleryjska, ważąca setki ton, wyleciała jak korek od szampana. Dzięki odwadze marynarzy udało się zatopić komory amunicyjne i krążownik nie poleciał w niebo. Hipper był zbyt inteligentny, by lekceważyć Anglików. Mało kto zresztą we flocie cesarskiej odważał się zapominać o ich tradycjach morskich. - Jak powiedzieliśmy wyżej - liczono się z Anglikami i podpatrywano ich na każdym kroku. Panowała opinia, że wygrać z ich flotą jest sprawą niełatwą i tylko maksymalny wysiłek techniczny i szkoleniowy może doprowadzić do jakiej takiej równowagi sił. Ilekroć Hipper analizował plan operacyjny, nie znajdował w nim słabych miejsc. Jego eskadra krążowników liniowych miała przejść przez pola minowe zagradzające drogę do niemieckich portów Morza Północnego i płynąć wzdłuż brzegów duńskich ku Skagerrakowi, by pojawić się następnie u wybrzeży Norwegii. Po drodze mieli Niemcy zwalczać żeglugę aliantów. Przewidywano, że Anglicy zawiadomieni o tym, wyślą okręty Beatty'ego. Hipper spodziewał się je spotkać i uchodząc w walce, naprowadzić na główne siły Hochseeflotte, która pod wodzą adm. Scheera miała płynąć za jego eskadrą w odległości dwóch godzin drogi. Można by wtedy wziąć rewanż za Dogger Bank i dać Anglikom lekcję, którą by długo popamiętali. Po nocy przyszedł dzień tak jasny, jaki zdarzyć się może
tylko w maju. Morze Północne błyszczało jak wypolerowana stal i trzeba było silnie mrużyć oczy, aby cokolwiek dojrzeć. Około 5.30 adm. Scheer otrzymał sygnał od dowódcy okrętu podwodnego „U 32" patrolującego przed zatoką Firth of Fort: zaatakował bez rezultatu dwiema torpedami okręt liniowy, dostrzegł dwa takie okręty, kilka krążowników i niszczycieli na kursie SO. Godzinę później w eterze zgłosił się „U 66", który czatował przed bazą w Cromarty i dostrzegł na kursie NO osiem wielkich okrętów, którym towarzyszyły krążowniki lekkie i niszczyciele. Na podstawie tych meldunków Scheer nie mógł sobie wyrobić szerszego pojęcia o sytuacji, zwłaszcza że meldunki w jakiś sposób przeczyły sobie. Szedł więc dalej kursem na północ. Przed adm. Jellicoe na pokładzie „Iron Duke'a" i przed Admiralicją brytyjską wciąż stawało pytanie: co się dzieje z głównymi siłami Hochseeflotte? Jellicoe podlegał wszystkim niepewnościom i napięciom, które są udziałem dowódców wszystkich rodzajów broni na wojnie: g d z i e jest przeciwnik i co zamierza? Otrzymana tuż po południu depesza nie wyjaśniała wiele i raczej mnożyła znaki zapytania: „Brak dokładnych meldunków o przeciwniku. Przyjęto, że nieprzyjacielska flota wyszła w morze, jednak według danych nasłuchu radiowego okręt flagowy znajduje się w ujściu Jadę. Prawdopodobnie nieprzyjaciel nie był w stanie przeprowadzić rozpoznania lotniczego, co opóźniło realizację jego planów" 3 . I tu dochodzimy do sedna nieporozumienia, które powstało w tych pełnych napięcia godzinach w związku z pracą „pokoju 40". Jak pisze adm. William James: 3
A. J. M a r d e r , From Dreadnought to Scapa Flow, t. III, London 1966, s. 42.
„Eksperci w »pokoju 40« w oczach wydziału operacyjnego Admiralicji byli uważani po prostu za grupę mądrali, którzy potrafią co prawda rozszyfrować sygnały nieprzyjaciela, należy im jednak odmówić prawa do interpretacji sygnałów na miejscu" 4 . Rankiem 31 maja zjawił się w „pokoju 40" oficer sztabu operacyjnego kontradm. Thomas Jackson, kierownik oddziału operacyjnego, który nie miał zaufania do pracy wywiadu radiowego i zapytał o miejsce postoju jednostki mającej sygnał wywoławczy DK *. Odpowiedź brzmiała: „W zatoce Jadę". Gdyby jednak przedyskutował przynajmniej sprawę z oficerem dyżurnym, to dowiedziałby się, że sygnał wywoławczy DK używany jest tylko podczas postoju w porcie przez dowódcę niemieckiej floty, w momencie wyjścia w morze następuje zmiana i jego okręt posługuje się innym sygnałem. -Przeciwnicy „pokoju 40" podkreślają, że jego pracownikom nie udało się odczytać sygnału adm. Scheera nadanego nad ranem i nakazującego przejście 3 eskadrze pancerników obok latarniowca w zatoce Jadę o godzinie 3.30. Adm. Jellicoe podążał więc na spotkanie z głównymi siłami przeciwnika, nie wiedząc o tym, podobnie zresztą jak jego odpowiednik w niemieckiej flocie nie wiedział o wyjściu w morze Grand Fleet. Jellicoe i Beatty prowadzili w sumie 37 wielkich jednostek liniowych, 8 krążowników pancernych, 26 krążowników lekkich i 77 niszczycieli, a także po jednym transportowcu lotnictwa i stawiaczu min - razem 150 jednostek. Scheer i Hipper - 27 wielkich jednostek liniowych, 11 krążowników lekkich, 61 t o r p e d o w c ó w - razem 99 jednostek. Anglicy mieli na pokładach swoich okrętów 344 działa wielkiego kalibru, Niemcy - 244. * Był to sygnał okrętu flagowego adm. Scheera „Friedrich der Grosse". Tamie, s. 41.
4
Tuż po godzinie 15.00 sygnalista wyprężył się przed adm. Hipperem: - Torpedowiec „B 110" melduje dym na kącie kursowym lewo zero trzydzieści. Torpedowiec „B 110" szedł w owym półkolu ubezpieczającym, które składało się z 17 torpedowców i 5 krążowników lekkich. Meldunek był niewątpliwie ważny i nie można go było lekceważyć. Za owym dymem mogły pojawić się inne, a wówczas nie byłoby najmniejszej wątpliwości, że zbliża się nieprzyjaciel.
WRÓG NA HORYZONCIE
Po kilkunastu minutach nadeszły dalsze meldunki - dym „zmaterializował się" i przybrał postać małego duńskiego frachtowca. Torpedowiec ,,B 110" i towarzyszący mu „B 109" oraz mały krążownik „Elbing" ruszyły, by przekonać się, czy nie wiezie on kontrabandy. Na pokładzie frachtowca trudno było jednak znaleźć cokolwiek poza śledziami, ale dowódcy niemieccy bardzo pragnęli uwierzyć w sens całego przedsięwzięcia i nabrać w tak bezpiecznej akcji pewności siebie. Kiedy Hipper oczekiwał na wieść o wynikach rewizji, przyszedł nagle meldunek, który zelektryzował wszystkich: - Wróg na horyzoncie! Istotnie, na styku morza i nieba pojawiły się tym razem dwa słupy dymu, które rosły z każdą minutą; na kontrkursie znajdowały się dwa duże okręty. Wkrótce można było rozróżnić maszty, kominy, a nawet działa. Były to dwa angielskie krążowniki wiceadm. Beatty'ego: „Galatea" i „Phaeton". Tkwił w tym zapewne mały historyczny paradoks - niewielki duński statek-tramp „N. J. Fiord", wydzielający obficie dym i widoczny z bardzo daleka przy świetnej na razie widoczności, stanie się pierwszym jakby katalizatorem reakcji bojowych obu stron. Radiooficer brytyjskiego krążownika „Galatea" z lek-
kich sił rozpoznawczych wiceadm. Beatty'ego wspomina: „»Galatea« miała właśnie dokonać zwrotu, gdy przed dziobem dostrzeżono handlowy statek, który zastopował i wydzielał parę. Komandor więc kazał trzymać dotychczasowy kurs przez kilka minut, aby rzucić nań okiem. Zbliżywszy się do statku, zaobserwowano niszczyciel, który, przedtem niewidoczny, odchodził właśnie od burty statku; rzucał się w oczy przysadzisty przedni maszt i wysoki główny maszt wskazujący bezbłędnie na Huna. Natychmiast zarządzono alarm bojowy. Znajdowałem się na rufie. Usłyszawszy trąbkę alarmową nie spieszyłem się zbytnio, ponieważ dowiedziałem się przed południem, że wyszliśmy na ćwiczenia. Tak więc przeszedłem spacerowym krokiem na dziób do swojego stanowiska, małej, wykonanej we własnym zakresie radiokabiny, przypominającej bardziej norę króliczą niż pomieszczenie służbowe radiotelegrafu, gdzie kodowałem i rozszyfrowywałem sygnały. Ale właśnie gdy wspinałem się po trapie na dziobówkę, zostałem ogłuszony hukiem sześciocalowego działa, które dało ognia; podmuch niemal zdmuchnął mnie z trapu. Gdy znalazłem się potem w swojej norce króliczej, szybciej niż można o tym opowiedzieć, zagrzechotało w rurze komunikacyjnej łączącej moje stanowisko z pomostem i spłynęło do mnie małe mosiężne pudełko, zawierające pierwszy meldunek o nieprzyjacielu w bitwie jutlandzkiej"'. Z krążownika „Galatea" do wiceadm. Beatty'ego o 15.20 mknie sygnał: „Pilne. Dwa krążowniki, prawdopodobnie nieprzyjacielskie, w namiarze ESE, kurs nieznany. Moja pozycja..." Jednocześnie flagi sygnałowe przekazują go na krążownik „Phaeton". Co prawda za krążowniki biorą Anglicy dwa niemieckie torpedowce, ale i Niem1
S. Legg, Jutland. An eye-witness account. Assembledandeditedby..., London 1966, s. 33.
cy podadzą obecność dwóch „krążowników pancernych" 2 . Na pokładach okrętów brytyjskich brzmią, trąbki sygnałowe. - Alarm! Wszyscy na stanowiska bojowe! Okręty rozbrzmiewają dzwonkami alarmowymi i tupotem nóg, czasem przekleństwem - gdy ktoś się potknie lub niechcący zostanie kopnięty przez kogoś drugiego na trapie. Kilka minut później, o godzinie 15.27, znajdujący się na pomoście „Liitzowa" wiceadm. Hipper otrzymuje sygnał: „Nieprzyjacielskie krążowniki pancerne w sektorze północno-zachodnim..." Wypadki następowały po sobie w błyskawicznym tempie. Minutę później nadchodzi sygnał określający dokładne położenie przeciwnika. Ledwie go przyjęto, a już wpływa nowy, najważniejszy: „Wróg otworzył ogień!" Tak rozpoczęła się największa bitwa morska w dziejach świata. Anglicy otwierają ogień z dużej, jak na lekkie krążowniki, odległości. Już na 13 000 metrów biją z dział 152-milimetrowych. Niemcy, oczywiście, nie mogą odpowiadać, mają bowiem działa o znacznie mniejszej donośności. Dowódca na „Galatei" orientuje się szybko, z kim ma do czynienia, i przesyła Beatty'emu kolejny sygnał: „Prostuję ostatni meldunek: nie krążowniki, lecz niszczyciele". Kilka chwil później dowódca floty krążowników otrzymuje z „Galatei" kolejną wieść świadczącą o rozwoju sytuacji: „Pilne. Jeden krążownik, prawdopodobnie nieprzyjacielski, na wschodzie. Płynie na południowy wschód". Sprawa zaczyna się klarować. Beatty przypuszcza, że jego siły rozpoznawcze spotkały ubezpieczenie większych sił niemieckich.
2
Tamie.
' — Bitwa jutlandzka...
Jest godzina 15.32. Na krążowniku „Elbing" wędrują na maszt flagi sygnałowe „Jot-Dora": „Otworzyć ogień!" Krążowniki, płynąc na kontrkursach, zawiązują między sobą walkę artyleryjską Rozbłyskują ogniem wyloty luf. Radiooficer krążownika „Galatea" był właśnie zajęty odszyfrowaniem kilku depesz, ale mógł słyszeć pośród ognia „Galatei" własnych dział wydłużony jakby gwizd nieprzyjacielskich pocisków przelatujących górą i kilka wybuchów w morzu z lewej burty. Wkrótce po tym rozległ się straszny łoskot tuż za radiokabiną - pocisk uderzył poniżej pomostu, ale na szczęście nie eksplodował. Marynarz z rezerwy marynarki zobaczył go kilka minut później i sądząc - Bóg wie dlaczego - że był to jeden z własnych pocisków, który spadł skądś, usiłował go podnieść. „A to cham - wykrzyknął -jest gorący, parzy"... i wypuścił go z rąk. Dowodzący krążownikami brytyjskimi komodor Alexander-Sinclair zawraca w stronę swoich sil głównych. Prowadząc walkę, stara się pociągnąć przeciwnika za sobą. Dojrzał zresztą na wschodnim horyzoncie prócz sylwetek torpedowców i krążowników coś, o czym musi natychmiast zawiadomić wiceadm. Beatty'ego: „Pilne. Dostrzegłem silne kłęby dymu, jakby całej floty, w kierunku północno-wschodnim" 3 . Widząc, że krążownik niemiecki „Elbing" idzie teraz za nim, śle następny sygnał: „Pilne. Prowadzę wroga na północny zachód, zdaje się, że idzie za mną". Tymczasem Beatty postanawia dla uzyskania pełniejszego obrazu sytuacji uruchomić rozpoznanie lotnicze - w składzie jego sił znajduje się pierwszy użyty w walce transportowiec samolotów H M S „Engadine". O godzinie 16.08 dwumiejscowy wodnopłat Short z 225konnym silnikiem wystartował z wody z obserwatorem G.
S. Trevinem i pilotem porucznikiem lotnictwa F. J. Rutlandem. „Obraz z powietrza - wspomina jeden z nich - ów obraz krążowników liniowych, wielkich pancerników 5 eskadry oraz osłony, krążowników i niszczycieli pędzących w stronę wroga był niezapomniany" 4 . Por. Rutland tak opowiadał o tej jednej z pierwszych misji rozpoznania powietrznego nad morzem: „Poleciałem na północ i mniej więcej po dziesięciu minutach dostrzegłem wroga. Chmury były na pułapie 1000-1200, z pojedynczymi obłoczkami na wysokości 900 stóp. Zmusiło mnie to do bardzo niskiego lotu. Po dostrzeżeniu nieprzyjaciela było bardzo trudno ustalić jego siłę, musiałem więc przybliżyć się na odległość półtorej mili do nieprzyjacielskiego zespołu lecąc na wysokości 1000 stóp. Nieprzyjacielski ogień był całkiem celny i poczuliśmy wstrząsy od eksplodujących szrapneli o dwieście stóp od nas z przodu, z tyłu i z boku. Gdy tylko obserwator ustalił liczbę i szyk okrętów i nadawał o tym, odszedłem na odległość trzech mil, ale utrzymywałem kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. O 15.45 przewód prowadzący do lewego gaźnika pękł i obroty silnika spadły z 1000 do 800 - zmusiło mnie to do pójścia w d ó ł " 5 . Gwoli prawdy historycznej stwierdzić trzeba, że meldunek obserwatora o dostrzeżeniu trzech krążowników i trzech niszczycieli nie dotarł jakoś do Beatty'egp; łączność radiowa w owych czasach funkcjonowała kulawo, tyle że wodnopłat trafił z powrotem na pokład „Engadine" podniesiony z wody. Hipper tymczasem ciągnie całą naprzód ku swym lekkim krążownikom. Przez peryskop stanowiska dowodzenia widzi rozrywające się wokół nich pociski////^ o godzinie 15.34 na maszcie jego okrętu flagowego trzepoczą flagi sygnałowe nakazujące przygotowanie do walki. Na grot4 5
Tamie, s. 38. Tamie.
masztach pojawia się bandera wojenna z czarnym krzyżem na białym polu i czarnym orłem pośrodku. Na pokładach brzmią trąbki. Po dwóch minutach pozornego zamętu wszyscy są już na stanowiskach bojowych. Drzwi pancerne, luki, iluminatory zostały zamknięte. Na pokładach zapanowała cisza. Tylko pięć potężnych dziobów żłobiło pofalowaną powierzchnię morza, odkładając bruzdy piany. Okręty zwiększyły wkrótce prędkość. Za ich rufami woda kotłowała się biało i zielono w potężnych wirach. Wiatr z całą siłą uderzał o maszty, anteny i nadbudówki. Nadchodziła wielka godzina artylerzystów.
Na „ Derfflingerze", który płynął jako trzeci w szyku, pierwszym oficerem artylerii był kpt. von Hase. Nie wiadomo - z przejęcia czy z wysokiej temperatury w centrali artyleryjskiej - zrobiło mu się gorąco. Zdjął płaszcz i zaniósł do pomieszczenia z mapami. Lada chwila spodziewał się meldunku o spostrzeżeniu większych sił nieprzyjaciela. Von Hase był po dowódcy najważniejszą chyba postacią na krążowniku. Podlegała mu cała artyleria, a więc 8 dział 305-milimetrowych, umieszczonych parami w wieżach, i 12 dział 150-milimetrowych. Z załogi liczącej 1400 ludzi aż 770 oficerów, podoficerów i marynarzy obsługiwało te stalowe potwory. Obsługa jednej tylko wieży ciężkiej artylerii składała się prawie z 80 ludzi. Pierwszy oficer artylerii miał ze swymi podwładnymi wykonać niełatwe i bardzo skomplikowane zadanie. Jego okręt poruszał się z prędkością 50 kilometrów na godzinę, a cel, do którego miał strzelać, przesuwał się po morzu z podobną prędkością. Musiał go dostrzec przez czarne zasłony dymu własnych lub wrogich okrętów. Ponadto „Derfflinger" podlegał działaniu fal, które ogromnie utrudnia oddanie celnego strzału. Znacznąjednak część kłopotów brali na swoje barki jego podwładni.
Przed bitwą von Hase znajdował się w tak zwanym przednim artyleryjskim stanowisku obserwacyjnym. Była to część stanowiska dowodzenia przeznaczona dla dowódcy okrętu i jego sztabu. Całe stanowisko dowodzenia było potężnie opancerzone. Ściany pancerne dochodziły tu do 350 milimetrów grubości. Oprócz von Hasego w stanowisku obserwacyjnym znajdował się jeszcze jego sztab - 22 ludzi, mających wspólnie z nim kierować walką artylerii okrętowej. Peryskop, przy którym stał teraz von Hase, działał jak podobne urządzenia optyczne na okrętach podwodnych. Wystawał ponad stanowisko i kapitan mógł zupełnie bezpiecznie ogarniać wzrokiem horyzont, widząc wszystko w piętnastokrotnym powiększeniu. Jeszcze bardziej powiększały obraz dalmierze Zeissa, których na „Derfflingerze" było siedem, każdy obsługiwany przez dwóch dalmierzystów. Dawały one obraz powiększony 23 razy. Taka „bateria" dalmierzy dawała średnią przeciętną odległość od okrętów nieprzyjacielskich i umożliwiała szybkie wstrzelanie się w cel. Mijały minuty. Wiadomości nadchodzące z zewnątrz były bardzo skąpe. „Derfflinger", z pozamykanymi lukami i drzwiami pancernymi, pędził ku niewidocznemu jeszcze nieprzyjacielowi, ścieląc na powierzchni morza potężne kłęby czarnego dymu. Z pomostów, wież i stanowisk obserwacyjnych dziesiątki par oczu wpatrywało się w horyzont. Von Hase zobaczył nagle niemiecki krążownik, wokół którego tryskały fontanny wody. Był to „Elbing". Znajdował się właśnie w ogniu brytyjskich sił rozpoznawczych. Razem z ruchami peryskopu von Hasego wieże artyleryjskie poczęły kierować swe długie żądła w stronę placu boju._Kapitan nie potrzebował nawet przekazywać rozkazów telefonicznie ani posyłać gońców. Wystarczało, jeśli nastawiał w odpowiednim kierunku pe-
ryskop, a cała ósemka ciężkich dział kierowała się za jego ruchami. Sprawiał to mechanizm zwany indykatorem odchyleń. Dzięki niemu dowódcy wież nie musieli właściwie widzieć nieprzyjaciela; celowali według ustawienia wskazówek indykatora znajdujących się w wieżach. Wskazywały one dokładnie to, co określał peryskop von Hasego. I gdyby, na przykład, „Derfflinger" dokonał zwrotu o 45 stopni, a von Hase dalej utrzymywał peryskop w kierunku pola walki, to działa wież ustawiłyby się tak, aby móc prowadzić skuteczny ogień. W szkłach vonHasego sytuacje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Po obrazie walki lekkich krążowników pojawiła się prawdziwa panorama grozy. I von Hase, i dalmierzyści, i dowódcy wież przez peryskopy ujrzeli wielkie brytyjskie jednostki, wyolbrzymione jeszcze dzięki szkłom powiększającym. Sześć potężnych pancernych mastodontów nadciągało od północnego zachodu, znacząc horyzont swymi groźnymi sylwetami. „Niczym stado olbrzymich przedhistorycznych potworów łączyły się jeden z drugim w powolnych ruchach widziadeł" - zapisze później naoczny świadek 6 . Wiceadm. Beatty, podobnie jak w bitwie na ławicy Dogger, nie przeszedł do opancerzonego stanowiska dowodzenia i przebywał na nie osłoniętym pomoście nawigacyjnym. Gdy pociski rozrywały się blisko, dolatywały tu odłamki, jednak człowiekowi z kawaleryjskim temperamentem niewiele to przeszkadzało. Chcąc nie chcąc dowódca „Liona", kmdr Chatfield, znajdował się u boku wiceadmirała. Obdarzony umysłem trzeźwym i ścisłym, nie tylko w ryzyku tym nie dostrzegał wielkiego sensu, lecz widział w nim nawet groźbę dla przebiegu czekającej ich akcji. Zawsze żywy admirał jest żywym admirałem, a zabi-
ty, choć w najbardziej honorowych okolicznościach, sprawia mnóstwo kłopotu. Z konieczności u boku Beatty'ego znajdowali się też sekretarz i dwóch adiutantów. Dowódca obserwował ich kątem oka i rzucał od czasu do czasu pytania o samopoczucie. Wszyscy widzieli, że czapka wiceadmirała bardziej jest nasunięta na ucho niż zwykle; była to oznaka znakomitego humoru. Od momentu gdy wielkie dymy na horyzoncie zarysowały się wyraźniej, Beatty nie odrywał oczu od wielkiej morskiej lornety i co chwila rzucał głośne uwagi dowódcy „Liona", Chatfieldowi: - N o , Chatfield, zdaje się, że tym razem ich mamy. Hipper znów jest za odważny, tym razem nie skończy się na „Bliicherze". „Lion" pędził z prędkością 24 węzłów i sam jego pęd wystarczał, żeby utrudnić zrozumienie czegokolwiek na odkrytym pomoście, wzniesionym na kilkanaście metrów ponad pokładem. - Prędkość dwadzieścia sześć węzłów - Chatfield automatycznie przekazał do rury głosowej rozkaz wiceadmirała, a sygnalista natychmiast powtórzył go. „Lion" począł odkładać jeszcze większe bruzdy piany; jeszcze silniej zakotłowała się woda za „Tigerem" i „Queen Mary"; mocniej poczęły wibrować kadłuby „Princess Royal", „New Zealand" i „Indefatigable'a". Byle odciąć przeciwnika, nie pozwolić mu odejść na południe ku własnym bazom. Odległość dzieląca ich od eskadry Niemców zmniejsza się coraz bardziej. Gdy zobaczyli się po raz pierwszy, wynosiła około 27 kilometrów. Teraz jest już tylko 24. Jak mówią artylerzyści - 240 hektometrów *. Beatty liczył jeszcze raz okręty nieprzyjaciela, które idą kontrkursem. Niemcy mają tylko pięć, przeciw jego sześ* Hektometr = 100 metrów.
ciu. Skąd zresztą mieliby wziąć ten szósty, jeśli „Goeben", bliźniak „Moltkego", zasilił w roku 1914 flotę turecką, po chytrej ucieczce przez Morze Śródziemne ku Dardanelom? Evan-Thomas został gdzieś daleko idąc kursem, który oddala go od pola nadchodzącej bitwy i Chatfielda to niepokoi; wiceadmirał ma swoją koncepcję, niezupełnie zgodną, być może, z założeniami lorda Jellicoe'a i zamiarami Admiralicji, która pragnęła dać Beatty'emu zdecydowaną przewagę sił, ale cóż, dała także władzę dowodzenia temu młodemu wiceadmirałowi i on podejmuje tu decyzje. Czy jednak słuszne jest rwanie ku Niemcom na pełnej prędkości bez wsparcia potężnych okrętów Evan-Thomasa, i co za tym idzie, rozdzielenie własnych sił? Okręty niemieckie rosną w oczach. Jest godzina 16.35 czasu środkowoeuropejskiego. Według czasu brytyjskiego jest godzina wcześniej. - Sir - wykrzyknął nagle Chatfield - robią zwrot. fTśtotnie, o godzinie 16.35 eskadra niemiecka, zataczająca szerokie koło w lewo, jeszcze nie w zasięgu artylerii brytyjskich okrętów, skręciła na południe. Franz von Hipper rozszyfrował natychmiast zamiar przeciwnika, który pragnie odciąć go od własnych baz. Z fokmasztu trzepoczą flagi - zwrot bojowy na południowy wschód. Z szyku torowego pancerne kolosy przechodzą w szyk namiafu. Pomosty niemieckie pustoszeją. Na zewnątrz pozostają tylko oficerowie sygnaliści i ich podwładni. Hipper śledzi rozwój sytuacji z opancerzonego stanowiska dowodzenia. Nie pozwala sobie w tej chwili na żadną szarżę. Pamięta „Bliichera" i zabitych. A więc walka rozgrywać się będzie na kursach zbliżonych do równoległych. Już jego okręty kończą zwrot, już wchodzą na kurs zbliżony do eskadry Beatty'ego. Hipper zdaje sobie sprawę, że Anglicy mogą otworzyć ogień wcześniej. Jego artyleria 305- i 280-milimetrowa donosi najdalej do 18 000 metrów. Anglicy natomiast ze swych dział 343-milimetrowych mogą
bić już z odległości prawie 24 000 metrów. Sześć tysięcy metrów beznadziejności, bez szans odpowiadania - to jest różnica, którą płacą słabsze okręty. A więc kurs na zbliżenie! „Godzina 16.35 - zapisuje na „Derfflingerze" pierwszy oficer artylerii von Hase. - Przygotowanie do boju prawą burtą! 17 000 m... 16 500 m... Ciężka artyleria, granat przeciwpancerny. Cel: drugi krążownik opancerzony od czoła. Prędkość okrętu 26 węzłów. Kierunek ESE. 17 000 m. Nasz przeciwnik ma dwa maszty i dwa * kominy, przedni komin cieńszy. Odchylenie lewo 10°. Prędkość zbliżania mniej 1 **. 16 400 metrów..." 7 . Anglicy wciąż nie strzelają. Beatty pewny siebie przegapia wspaniały moment, który pozwoliłby wykorzystać przewagę donośności. Czy dlatego, że sylwetki okrętów niemieckich na wschodnim zamglonym horyzoncie nie rysują się dość wyraźnie, czy też dlatego, że nie pozwala mu na to jego sportowa natura, owo poczucie fair play'u - uczciwej gry? Odległość dzieląca przeciwników z każdą minutą zmniejsza się o jeden hektometr. Dalmierzyści nie mogą opanować podniecenia. Może to strach, może zwykłe zdenerwowanie. Dotychczas strzelali do artyleryjskich okrętów-celów albo ćwiczyli w porcie celowanie na miniaturowych tarczkach-sylwetkach. Teraz w dalmierzach widzą wyraźnie maszty, nadbudówki, a przede wszystkim działa - potężne, kilkunastometrowe rury wycelowane, zdaje się, prosto w nich samych. Trudno jest w takiej sytuacji manipulować pokrętłami dalmierza, trudno uchwycić różnice w ostrości i odczytać odległość. * Hase się pomylił, brytyjskie krążowniki liniowe miały po trzy kominy. ** Chodzi o prędkość zbliżania do okrętu przeciwnika mierzoną w hektometrach na minutę - tu 100 m/min. 7 G. H a s e , La bataille du Jutland vue dii „Derfflinger", Paris 1927, s. 65.
Anglicy wciąż nie strzelają. Sześć kolosów bezszelestnie przesuwa się po zachodnim jasnym horyzoncie. Widać każdy szczegół ich zwartej, silnej architektury. - Dlaczego nie strzelają? - „Liitzow" podniósł sygnał „Jot-Dora"! - krzyczy wreszcie ochryple sygnalista. W jego krzyk wpada od dziobu potężny huk i wstrząs powietrza. Na prawej burcie okrętu flagowego wykwitł ogromny pióropusz ognia i dymu - czerń z pomarańczowym blaskiem nad ciemną zielenią popołudniowych wód. Jest godzina 16.48. Przeciwników dzieli 17 kilometrów powierzchni morza. Von Hase na „Derfflingerze" stwierdzi w tym momencie, że: „Dalmierzyści zdenerwowali się na widok mastodontów nieprzyjacielskich. Każdy z tych marynarzy widział w swoim aparacie przeciwnika powiększonego dwadzieścia trzy razy, i widok zewnętrzny nieprzyjaciela wytrącił ich z równowagi, usiłowali sobie odpowiedzieć na pytanie: Cóż to takiego? I kiedy niespodzianie padł rozkaz: - Strzelać! - wówczas trudno im było ściśle określić odległość. Nie można kłaść tego na karb braku wyćwiczenia, gdyż podczas reszty boju dalmierzyści dawali obliczenia doskonałe; nie mogę również przypisać tego nieścisłości przyrządów. Nasze przyrządy optyczne Zeissa sprawiały się wspaniale podczas bitwy. Oficer obserwator potwierdził mi potem, że obliczenia wszystkich przyrządów, nawet na dużych odległościach »rzadko się różniły między sobą więcej niż o 300 metrów«" 8 . Tymczasem po stronie brytyjskiej na krążowniku „Lion" oficer artylerii zanotował: „O 16.30 krążowniki nieprzyjacielskie widoczne są od dziobu z lewej burty,
w odległości ocenianej na 21 000 metrów. Dzień jest wspaniały. Cała nasza uwaga skupia się na pomiarze odległości [...]. O 16.35 krążownik liniowy wyznaczony n a m j a k o cel należy do typu »Liitzow«. To okręt, któryjest naszym odpowiednikiem w linii nieprzyjacielskiej! Dwa pierwsze okręty niemieckie należą do tego samego typu. W naszych przyrządach optycznych te dwa rosną - innych nie widać. 16.39. Rozkaz: gotowość do otwarcia ognia! W tym momencie krążowniki liniowe nieprzyjaciela są w odległości 18 000 metrów, w namiarze 32 stopnie od dziobu z lewej burty - to krańcowy kąt, pod jakim wszystkie nasze wieże razem mogą strzelać. Obydwa szyki okrętów idą zbieżnymi kursami, dystans zmniejsza się o 360 metrów w ciągu minuty. O 16.45 kurs nasz zmienia się, robimy zwrot w prawo, przeciwnik jest teraz na naszym lewym trawersie, prędkość zbliżania spada. Wkrótce potem przeciwnik zmienia także kurs, aby móc strzelać do nas ze wszystkich swych dział. Natychmiast po uformowaniu obu linii rozpocznie się ogień. O 16.47 błyski strzałów dział nieprzyjaciela: zgodnie z ogólną instrukcją odpowiadamy natychmiast - kąt podniesienia do strzelania na odległość 16 800 metrów. Niemcy jak zwykle rozpoczynają ogień szybciej od nas. Stanowi to wynik systemu określania kąta podniesienia luf dla trafienia celu. Różnią się one w obu flotach. Po błyskach pierwszej salwy działowej nieprzyjaciela pojawiają się natychmiast błyski drugiej, trzeciej i czwartej. Ta ostatnia zostaje oddana w minutę po pierwszej. U nas czwarta salwa idzie w dwie i pół minuty po pierwszej. Podczas 20 sekund trwania lotu pocisków - od wystrzelenia salwy do ich przybycia - wiele myśli przepływa przez głowę pierwszego oficera artylerii, ale jedna myśl góruje nad resztą: są wytryski wody, czy ich nie ma. Jeśli pociski salwy padają za celem, na odległość strzelania
18 000 metrów lub większą, obserwatorzy nie mogą dostrzec miejsca upadku pocisków, które są zasłonięte przez cel-okręt. Jeśli - przeciwnie - pociski uderzą po t e j s t r o n i e celu, wytryski wody wskażą miejsce upadku. Wtedy trzeba zwiększyć kąt podniesienia dział. Nasza pierwsza salwa nie daje wytrysków, ani druga, ani trzecia, ale czwarta wystrzelona w dwie i p ó ł minuty po pierwszej wzbija słup wody - znaczy to, że po strzałach długich przeszliśmy na krótkie. Od tego momentu oficer artylerii tylko rejestruje kurs i prędkość własnego okrętu oraz ocenia kurs i prędkość okrętu nieprzyjacielskiego. Bezpośrednio pod ogniem można odbierać dwa rodzaje wrażeń: pierwszy to »gradobicie«, drugi to jakby uniesienie, a potem gwałtowne opadnięcie okrętu. Wrażenie »gradobicia« powodowane jest przez wybuch pocisku nieprzyjaciela eksplodującego tuż przed okrętem - pocisk uderza w wodę, eksploduje wyrzucając mnóstwo odłamków, które spadają na cienki brezent, tworzący dach i ściany stanowiska kierowania ogniem. Wariant drugi występuje przy trafieniu wielkiego pocisku w pancerz okrętu, który nie zostaje przebity, ale przenosi wstrząs na kadłub okrętu. Wstrząs ów jest odczuwany gwałtowniej wewnątrz górnego stanowiska kierowania ogniem, usytuowanego wysoko na rozkołysanym bocianim gnieździe masztu. Ścianka górnego stanowiska kierowania ogniem została raz przebita przez wybuch, który nie zranił nikogo. Wstrząs był jednak poważny, a że kolano obserwatora punktów upadku dotykało ścianki, usłyszano jak ów oficer wydał okrzyk mało obyczajny pomiędzy słowami meldunków o swoich własnych pociskach - uznał, że ma złamaną nogę! Natomiast pociski, które rozrywają się w środku okrętu, nie dają takiego efektu wstrząsu jak te, które wybuchają nie przebijając pancerza" 9 . 0 H. W. F a w c e l l , G. W. H o o p e r , La bataille duJutland racontee par les combattants, Paris 1928, s. 50-53.
Na dwóch krańcach horyzontu poruszają się dwie ciężkie, płaskie od pędu, burzowe chmury. Błyskają co chwila jaskrawym światłem ogni artyleryjskich. Beatty na zachodzie, Hipper na wschodzie. Obie strony zmierzają w jednym kierunku - na południe. Toczy się między nimi straszny morski bój. Sześć ciężkich okrętów Beatty'ego 1 pięć ciężkich okrętów Hippera nie będą szły, wzorem dawnych bitew, na abordaż. Epoka, kiedy walkę na morzu rozstrzygała piechota na pokładzie okrętu nieprzyjacielskiego, minęła. Minęła też epoka, gdy przeciwnicy wiedli bój artyleryjski na bliskich odległościach. Jeszcze Nelson pod Trafalgarem mógł strzelać ze swych dział skutecznie zaledwie do 600 metrów; jeszcze przed 60 laty donośność dział morskich nie przekraczała 4000 metrów, a oto teraz pływające opancerzone baterie (bo czymże w końcu innym są pancerniki?) prowadzą śmiertelny bój na odległość 15 000-18 000 metrów! Jest to walka zimna, wyrachowana. Wygrywa w niej lepiej wyszkolony artylerzysta, precyzyjniejszy nawigator, ten kto ma sprawniejszą sygnalizację, lepiej zgraną załogę. Na pokładach nie widać ludzi. Ludzie są w głębi okrętu, ukryci za półmetrowym nieraz pancerzem ścian i okapów, ambrazur i opancerzonych drzwi. Piekło otworzyło swoje podwoje. Gdy okręt oddaje salwę, spowija go gęsta chmura dymu. Przeciwnikowi wydaje się wtedy, że widzi wulkan ziejący strumieniami ognistej lawy. Pociski, widoczne dla celowniczych w postaci czarnych krążków pojawiających się przez ułamek sekundy u wylotu lufy, pędzą wyrzucone straszliwą siłą od 1,5 do 2 ton na centymetr kwadratowy. Rozwijają prędkość 600-800 metrów na sekundę i przebywają drogę do celu w 20 sekund. Obserwatorom zasycha wtedy w gardle. Nadlatują z wyciem i eksplodują z ciężkim hukiem. Dobrze, jeśli w wodzie; wtedy ich uderzenia znaczą fontanny wysokie na 80-100 metrów, u dołu żółte, w górze zielone. Stoją tak kilka sekund, nim opadną. A jeśli pocisk trafia
w okręt, wówczas największy krążownik liniowy kołysze się jak chatka w czasie huraganu. Pod ciosem przeciwpancernego granatu pęka blacha, walą się opancerzone nadbudówki, zmiatane są z pokładu kazamaty średniej artylerii. A jeśli zdarzy się, że pocisk dotrze do komór amunicyjnych, wtedy... Teraz, w gorączce walki, najważniejsi są oficerowie artylerii, ich pomocnicy i obsługa wież. Oto wieża - potężny ruchomy stwór napędzany elektrycznością. Siła ludzka nie wystarcza, żeby poruszyć tego kolosa, ważącego setki ton. Na tarczy obrotowej spoczywają dwa działa o 305-milimetrowym przekroju lufy. Tuż obok znajdują się windy amunicyjne, które z głębi wieży, liczącej z pięć kondygnacji, doprowadzają pociski i proch. Niemcy, nauczeni doświadczeniem bitwy na Dogger Bank, proch trzymają w olbrzymich łuskach, łudząco przypominających powiększone do ogromnych rozmiarów naboje myśliwskie. Każdy pocisk 305-milimetrowy na „Lutzowie" i „Derfflingerze" waży około 400 kilogramów. Osiem dział to osiem pocisków. Gdyby oddać z nich jednocześnie salwę, byłoby to ponad 3200 kilogramów stali. Ludzie w wieży poruszają się precyzyjnie i cicho. Pociski oraz łuski docierają do dział z samego dołu, z najgłębiej położonych komór amunicyjnych, przez przedział pośredni i przedział ładowania. Teraz, w momencie rozpoczęcia boju, wędrują pociski pomalowane na żółto i niebiesko, przeciwpancerne pociski bliskiego boju, którymi niszczy się przeciwnika lub ginie się od nich samemu. Wskaźniki zapalają się nagle rozkazem: Salwa! Pal! Hipper zarządził podział celów od lewej. Gdy idące w szyku okręty spotykają szyk nieprzyjacielski, dowódca musi ustalić, jakiego przeciwnika ma każdy z jego okrętów, z jakim musi wieść śmiertelny pojedynek. Podział celów od lewej oznacza, że idący na czele szyku niemieckiego „Liitzow" strzela do „Liona", flagowego okrętu Beatty'ego.
„Derfflinger" bije do drugiej w szyku Anglików „Princess Royal". Trzeci okręt Hippera, „Seydlitz", ostrzeliwuje „Queen Mary". „ M o l t k e " bije do „Tigera". Wreszcie ostatni w szyku Niemców, „Von der T a n n " , ma za przeciwnika angielski krążownik liniowy „Indefatigable". „New Zealand" na razie pozostaje bez „partnera". Na stanowisku dowodzenia tego okrętu stoi przy peryskopie oryginalnie ubrany kmdr Green. Nosi on przedziwny, utkany z lnu i pomalowany w czarne pasy fartuch, sięgający poniżej kolan, i naszyjnik z dużych zielonkawych kamieni. Amulety te otrzymał od wodza plemienia Maorysów, który darowując je przepowiedział: „Pewnego dnia będziesz walczył na okręcie. Otrzymasz trzy trafienia: w dział o , w maszt i w stanowisko, gdzie przebywa twój dowódca, ale nie utracisz żadnego człowieka; w walce jednak twój wódz musi nosić ten amulet" 1 0 . K m d r Green na razie jest spokojny i nie ma powodów do niezadowolenia. Jego okręt nie jest ostrzeliwany, ponieważ okrętów niemieckich jest tylko pięć, a brytyjskich sześć, i sam Hipper nic na to poradzić nie może. U Anglików za to od razu wydarza się rzecz wręcz niedopuszczalna w boju morskim. Na skutek błędu w przekazywaniu i odbieraniu sygnałów, płynący na drugiej pozycji „Derfflinger" zostaje „przeskoczony" przez „Queen Mary" i płynie zupełnie nie ostrzeliwany! Beatty rozkazał swoim dwóm czołowym okrętom, „Lionowi" i „Princess Royal", strzelać do czołowego okrętu niemieckiego - „Liitzowa", - a reszcie do swoich przeciwników, licząc od początku kolumny. Tymczasem „Queen Mary" i „Tiger" zrozumiały, że należy liczyć od końca kolumny. Wynikło z tego, że „Indefatigable" strzelał do „Von der T a n n a " , „New Zealand" i „Tiger" ostrzeliwały „Moltkego", „Queen Mary" skrzyżowała broń z „Seydlitzem", a „Derfflinger" pozostał 10
Legg, op. cit., s. 43.
bez przeciwnika. I gdy po kilku minutach zorientował się, że nikt do niego nie strzela, począł bić z coraz większą precyzją. W strzelaniu na morzu, podobnie jak na lądzie, trzeba jak najszybciej trafić w cel. Podobnie też przebiega wstrzeliwanie. Najpierw nieprzyjaciela bierze się w „duże widły", potem w „małe widły", zmniejszając lub powiększając celownik, w zależności od tego, czy pociski rozrywają się za celem, czy p r z e d celem. W momencie otwarcia ognia przez „Derfflingera" pierwszy oficer artylerii notuje: „ G o dzina 16.48, okręt bije z prawej burty. Różnica prędkości mniej 2! 15 000 metrów. Salwa! Pal! Widzę: punkty upadku są dobrze zgrupowane, lecz za daleko, poza celem i na prawo. Odchylenie 2 stopnie w lewo. Mniej 400! * Takie rozkazy dałem dla następnej salwy [...] W centrali na posterunku przekaźniczego telefonisty znajdował się aspirant Stachów, siedemnastoletni chłopiec, który obsługiwał przekaźnik celowników, przesyłając moje rozkazy do dział. Ze mną łączył go telefon (mieliśmy kaski telefoniczne). W ten sposób mogłem kontrolować wszystkie wydane rozkazy. Ryknęła nasza druga salwa. Okazało się, że jest za długa. Rzuciłem rozkaz: Mniej 400! Trzecia i czwarta salwa znów okazały się za długie. - Mniej 800! - krzyknąłem po trzeciej salwie. - Do diabła, aspirancie Stachów, strzelił pan głupstwo - zakląłem. Arkusz strzałów wyjaśnił później, że aspirant nie zrozumiał pierwszego »mniej 400«. »Mniej 800« okazało się skuteczne. Siódma salwa nakryła cel, trzy pociski padły poza, jeden przed nim. Strzelając od czterech minut, teraz dopiero otrzymaliśmy pierwszą salwę nakrywającą. Nie był to wynik pocieszający. Z początku granaty padały za daleko. Błąd powstał wskutek nieścisłego obliczenia początkowej odległości i opóźnienia w przekazywaniu odmierzonych dystansów [...] Straciliśmy cenne * Zmniejszenie celownika o 400 metrów.
minuty - pisze dalej von Hase - lecz chwyciłem już cel, i o godzinie 16.52 mój podoficer ogniowy zapisał w arkuszu komend: »Dobrze, szybciej, skuteczny«. »Dobrze, szybciej« oznaczało, że aspirant Stachów musiał ze stanowiska kierowania ogniem rzucać co 20 sekund rozkaz dla ciężkiej artylerii: - Salwa! Pal! A termin »skuteczny« oznaczał, że artyleria średnia powinna bezpośrednio po każdej salwie ciężkiej artylerii oddać dwie salwy jedna za drugą, i poczynając od tej chwili zachowywać stale ten tok ognia. Zaczął się też wtedy straszliwy i ogłuszający łoskot. Łącznie z artylerią średnią oddawaliśmy co 7 sekund potężną salwę. Trzeba raz być obecnym na pokładzie wielkiego okrętu przy strzelaniu ostrymi pociskami, aby zrozumieć, co to znaczy. W chwili oddawania salw nie można było usłyszeć ani słowa. Kłęby ciemnego dymu zawisły w powietrzu przed wylotami dział, później zaś rozsnuwały się w chmurę wysoką niby dom, która przez kilka sekund stała nieprzebitym murem przed oczami. Wiatr i pęd okrętu przepędziły ją wreszcie. Siedząc w pancernej cytadeli, opasani pierścieniem nieprzeniknionych dymów, niekiedy przez kilka minut nie widzieliśmy nieprzyjaciela. Naturalnie, nie mogliśmy długo prowadzić takiego piekielnego ognia z dział dwóch kalibrów, wymagającego nadludzkich wysiłków od obsługi dział i magazynów amunicyjnych. Dochodziło do tego, że często niepodobna było zauważyć punktów padania ciężkich czy też średnich pocisków. Wtedy to dałem rozkaz: - Przerwać ogień artylerii średniej! - i kontrolowałem tylko ogień ciężkiej artylerii. Nieprzyjaciel co chwila zmieniał swoje stanowisko i co chwila należało osłabiać ogień, i znów od początku zaczynać wstrzeliwanie salwami, dopóki nie otrzymałem salwy obramowującej cel. Wtedy zaczynał się znów diabelski koncert. - Dobrze! prędzej! - Co 20 sekund brzmiała salwa artylerii głównej, a w przerwach huczał ogień średniej. Na nieszczęście miała ona donośność zaledwie do 13 000 6 - Bitwa jutlandzka.
metrów. Dziwiłem się też, że dotąd ani jeden pocisk w nas nie uderzył i nawet rzadko który zabłąkał się w nasze sąsiedztwo. Obserwując z coraz bliższej odległości wieże pancerne mojego celu, przekonałem się, że nie strzelał on do nas, ale wraz z innymi bił w nasz okręt admiralski. Popatrzyłem chwilę na trzeci okręt linii nieprzyjacielskiej - bił do ostatniego okrętu w naszym szyku. Nie ma wątpliwości! Z powodu czyjegoś błędu przeskoczono nas. Roześmiałem się i jak na ćwiczebnym strzelaniu wziąłem przeciwnika pod ogień prowadzony z coraz większą dokładnością" n . Von Hase - trzeba przyznać - bardzo szczerze opisuje swe uczucia: „Uleciały mi z głowy wszelkie myśli, a obudziła się czysto sportowa radość strzelca. Drżałem w dzikiej rozkoszy boju. Myśl ześrodkowała się na jednym pragnieniu: trafić, szybko i dobrze, bić bez przerwy i przyczynić jak najwięcej zła dumnemu nieprzyjacielowi. Nie przyjdzie mu łatwo zagrodzić mi drogę do ogniska rodzinnego. Mruczałem całkiem cicho: - Przeskoczyli nas - i to zdanie frunęło w blokhauzie z ust do ust, napełniając serca wszystkich niewysłowioną radością. Poza dwoma oficerami artylerzystami jedynie dwaj podoficerowie celowniczowie i dalmierzyści mogli widzieć nieprzyjaciela. Co prawda pozostawiliśmy otwarte szczeliny obserwacyjne - śmiałość niezupełnie usprawiedliwiona - lecz gołym okiem zaledwie można było rozpoznać nieprzyjaciela. Toteż wszyscy moi ludzie chciwie słuchali tego, co im mówiono. Bój trwał. Pociski nasze wyrzucały kolumny wody od 80 do 100 metrów wysokości, dwa razy wyższe od masztów nieprzyjacielskich" 12. Już po kilku minutach od otwarcia ognia Niemcy osiągają pierwsze trafienia. Dumny „Lion" zostaje trafiony dwoma pociskami. Obok rozbitych dział średniego kalibru 11 12
H a s e , op. cit., s. 67-71. Tamże, s. 71-72.
leżą zabici, jęczą ranni. Oficer artylerii „Liona" pisze: „O 16.57 jedna wieża zostaje trafiona i wytrącona z akcji. Informację przekazano do stanowiska kierowania ogniem i oznacza to dlań, że salwa będzie się składała z trzech pocisków zamiast z czterech do końca bitwy lub do ponownego uruchomienia wieży. Tym razem została ona całkowicie zniszczona, a załoga wybita" 13 . Na „Princess Royal" granat „Derfflingera" przebija pokład, nie powodując jednak większych strat. Drugi trafia obok ciężkiej wieży pancernej, uszkadzając instalacje elektryczne. Dwa działa 343-milimetrowe nie mogąjuż strzelać. „Tiger" w pojedynku z „Moltkem" otrzymuje po kolei trzy trafienia w pięć minut po rozpoczęciu ognia. W rufowej wieży X pocisk „Moltkego" przebija pancerną ścianę, szerząc śmierć i zniszczenie. Dowódca wieży, który ocalał, wraz z pozostałą przy życiu częścią załogi doprowadza nadludzkim wysiłkiem mechanizmy do użytku. Wieża będzie strzelać, jednak bez urządzeń celowniczych. Druga rufowa wieża, Y, przeżywa niesamowitą przygodę: 280-milimetrowy pocisk z „Moltkego" przebija przedni pancerz wieży i ląduje w środku między działami, wśród zdumionej obsługi, która z przerażeniem widzi śmierć swego kolegi, stojącego na drodze lotu nieprzyjacielskiego pocisku. „O 16.50 »Lion« otworzył ogień. I my otworzyliśmy ogień na krążowniku »Tiger«. Cel - czwarty okręt od prawej, odległość 18 500. Nasza pierwsza salwa chybiła - miała odchylenie od celu, druga przeniosła. Osłona niszczycieli od dziobu przeszkadzała nam w akcji dymami, które waliły z kominów, a nieprzyjacielska linia była pokryta dymami prochowymi własnych dział. Dymy i błyski nieprzyjacielskich salw, gdy mieszały się z odpałami naszych pocisków, czyniły obserwację bardzo trudną. O 16.59 Niemcy poczęli się szybko wstrzeliwać w nas - ujrzałem, jak 13
F a w c e t t , Ho o p e r , op. cit., s. 53.
odłamki przelatują od strony dziobówki obok wieżyczki kierowania ogniem" 1 4 . Inny oficer na krążowniku bojowym „Tiger" miał wrażenie, jakby w ich stronę zbliżały się wielkie bławatki pędzące prosto ku nim - tak prosto, że — zdawało się - trafią w oko. A potem pociski padały i albo wybuchały, albo odbijały się rykoszetem od powierzchni wody i koziołkowały w powietrzu nad okrętem. Tymczasem oficer artylerii na krążowniku „Tiger" nie osiągnął jeszcze gotowości w wieżach Q i X. „Wyczuwałem wstrząsy od uderzeń o nasz pancerz, ale nie wiedziałem, że obie te wieże trafione zostały przez pociski. Wieża X włączyła się do akcji po dwóch lub trzech salwach, co prawda tylko jednym działem. Powiększyłem tempo ognia jak tylko się dało, strzelając podwójne salwy. Ale otrzymaliśmy szereg nowych trafień" 15. W tym czasie w maszynowni „Tigera" obsługa odniosła wrażenie, jakby okręt uderzył ktoś obuchem. Ciężki niemiecki pocisk przebił pas bocznego pancerza i eksplodował w korytarzu magazynu amunicyjnego, zabijając trzech ludzi i przecinając przewody słodkiej i słonej wody, a podstawa pocisku przeniknęła do maszynowni, która wypełniła się wkrótce gęstym dymem. Przyrządy i telegraf maszynowy mogły być obsługiwane tylko przy świetle elektrycznych pochodni. Na domiar złego woda z ciężko uszkodzonych rur poczęła się wlewać przez podziurawiony pokład nad ich głowami; ludzie tu w miarę kołysania bocznego oblewani byli raz potokami zimnej, raz na poły gotującej się wody. W trzech minutach walki Niemcy osiągnęli siedem trafień, uzyskując widoczną przewagę w boju artyleryjskim. Przyrządy optyczne Zeissa działały znakomicie, oficerowie artylerii okazali się fachowcami dużej klasy, nie ustępują14 15
Legg, op. cit., s. 43-44. Tamie, s. 45.
cymi Anglikom. Ci natomiast dopiero po siedmiu minutach osiągnęli pierwsze trafienia. To krążownik „Queen Mary" posłał celny pocisk w „Seydlitza". Ludzie obsługujący w głębi okrętu kotły, turbiny i manometry usłyszeli w tym momencie dziwny łoskot. Z przedziału maszyn elektrycznych nadchodzi meldunek: - Rozdzielnia prawej burty uszkodzona! W przednich przedziałach maszyn elektrycznych wzmaga się natychmiast upał. Instalacja wentylacyjna przestała działać. Dwie minuty później, o godzinie 16.57, „Seydlitz" otrzymuje następne trafienie od dobrze strzelającej „Queen Mary". Jej pocisk przebija na „Seydlitzu" podstawę trzeciej wieży - C *. Przebija i wybucha. W piekle, które rozpętuje się w ułamkach sekundy, ginie załoga wieży, ulegają zniszczeniu przewody, przekaźniki i dźwignie. Płomień przenika w dół, obejmuje naszykowane do ładowania jedwabne woreczki z prochem. Czyjeś bezimienne ręce jednak odkręcają w dole zawory i woda zalewa komory amunicyjne. Dzięki temu okręt nie wylatuje w powietrze i płynie dalej. Ale wieża C staje się zbiorowym grobem. Bój trwał, stawał się coraz bardziej zaciekły. Beatty i Chatfield w ciągu czterech minut, od 17.03 do 17.07, stwierdzają sześciokrotne trafienie ich okrętu przez „Liitzowa". Ale oto na pomoście admiralskim flagowego krążownika bojowego „Lion" pojawił się - jak pisze biograf Beatty'ego kontradm. W. S. Chalmers - skrwawiony sierżant piechoty morskiej w spalonym kombinezonie - wydawał się być w stanie szoku. „Zapytałem go, co się stało. Słabym głosem odpowiedział: - Poszła wieża Q, sir. Cała obsługa zabita - zalaliśmy komory. Spojrzałem z pomostu - i nie trzeba było potwierdzeń. * Na okrętach niemieckich zwano ją umownie „Caesar".
Opancerzony dach wieży Q został zwinięty niczym pokrywa puszki od sardynek. Gęsty żółty dym buchał z ziejącej dziury i działa zwróciły się ku niebu. Wszystko to wydarzyło się w odległości kilkunastu jardów od miejsca, gdzie stał Beatty, ale nikt z nas na pomoście nie słyszał detonacji" l 6 . Przebywając teraz w opancerzonym stanowisku dowodzenia, Beatty nie mógł widzieć tragedii, rozgrywającej się za nim. Celny pocisk okrętu Hippera uderzył w kopułę przedostatniej wieży, zerwał ją, przedarł się do środka i eksplodował zabijając obsługę. Dowódca wieży, mjr Harvey, ze zmiażdżonymi nogami czołga się do wylotu rury głosowej. Jęcząc z bólu, słabnącym głosem wydaje ostatnie w swoim życiu polecenie: - Zaryglować komory amunicyjne, zatopić, zatopić... Ostatkiem woli zmusza się do wydania rannemu sierżantowi polecenia, aby zawiadomił Chatfielda. Nie dość nieszczęść dla wieży Q. Odłamek pocisku uszkodził dźwignię mechanizmu podnoszącego. Lufy dział, niby oszalałe olbrzymy, same, bezwoli ludzkiej, uniosły się w górę. Ładunki prochu zsunęły się do wieży. W mgnieniu oka objął je płomień od palących się kombinezonów zabitej obsługi. Ogień przerzucił się w dół, gdzie w przedziale przeładunkowym leżały ładunki i pociski. Tylko trzem ludziom udało się ujść cało z tego piekła. Dzięki jednak bohaterskiemu czynowi Harveya okręt ocalał. Tymczasem na tyle walczących kolumn przybierał na sile straszliwy pojedynek: „Von der T a n n " walczył tu z brytyjskim krążownikiem liniowym „Indefatigable". Najsłabszy z brytyjskich okrętów dobrze trzymał się dotychczas w szyku i bił salwami z ośmiu 305-milimetrowych dział. Jego trzy kominy wyrzucały potężne ilości dymu, a maszty dumnie godziły w niebo. Jednak pierwszy oficer artylerii
na „Von der Tannie" wstrzelał się już w przeciwnika jedenastoma salwami i przeszedł na ogień ciągły. Odległość 10 000 metrów, która go dzieliła od przeciwnika, nie osłabiła skuteczności jego ognia. Jeden pocisk trafia w pomost bojowy brytyjskiego okrętu, potem następują dwa trafienia na rufie, nad którą pojawia się biały dym, i jedno w wieżę na dziobie. Wreszcie o godzinie 17.03, po salwie, która „weszła" w kadłub anglika, niemieccy dalmierzyści i dowódcy wież w peryskopach ujrzeli straszliwy obraz: wiedziony niewidzialną ręką „Indefatigable" wyszedł z linii i nagle z jego kadłuba buchnął strzelisty płomień, który po chwili zamienił się w ogromny grzyb dymu. „Indefatigable", okręt budowany w ciągu 24 miesięcy w Devonport, przechylił się gwałtownie na lewą burtę i znikł pod falami. W zamęcie boju obie strony początkowo nie zorientowały się w dramacie brytyjskiej jednostki. Por. Chalmers znajdujący się na admiralskim „Lionie", urzeczony widokiem łopoczących wielkich bander bojowych na własnych okrętach i grzmiącymi salwami, nie skojarzył sobie ogromnej chmury szarego dymu, która pojawiła się na końcu szyku krążowników liniowych, z losem „Indefatigable'a". „Wpatrywałem się w nią ze zdumieniem i wreszcie poczęło nam świtać, że w naszej linii znajdowało się tylko pięć krążowników. Gdzie był szósty? Którego okrętu brakowało? Czy b y ł n i m właśnie ó w s ł u p d y m u ? " 1 7 . Na stanowisku kierowania ogniem krążownika „New Zealand" pomocnik płatnika, który prowadził w czasie bitwy dziennik zdarzeń, powiedział w tym momencie: „»Indefatigable« - trafiony"; chciał powiedzieć „zatopiony" - zawahał się jednak przed wyjawieniem tej okrutnej prawdy przed obsadą ważnego posterunku. Dokładnie rzecz rozpoznał oficer nawigacyjny z tegoż
krążownika: „Sekretarz admirała podszedł do oficera broni torpedowej i zwrócił jego uwagę na »Indefatigable'a«. Ten przeszedł na prawą stronę i spojrzał przez lornetkę. Gdy tak wpatrywał się, krążownik został trafiony dwoma granatami - jednym w dziobówkę i drugim w dziobową wieżę; zdawało się, że obydwa pociski wybuchały przy uderzeniu. Po trzydziestu sekundach, podczas których nie widać było ani ognia, ani dymu, okręt nagle wyleciał w powietrze. Główna eksplozja rozpoczęła się od ognia, po którym pojawił się gęsty czarny dym, zakrywający okręt przed naszym wzrokiem. Wszystkie rodzaje materiałów były wyrzucane w górę, a osiemnastometrową łódź parową uniosło na dwieście stóp w górę. Finał okrętu, który posuwał się za nami, przyszedł tak nagle, że mieliśmy ledwie czas, aby zdać sobie z tego sprawę - nasza uwaga była pochłonięta całkowicie toczącą się gwałtowną walką. Huk naszych własnych salw, świst pocisków nieprzyjaciela przelatujących nad nami lub upadających przed nami i wzbijających potężne ściany wody i piany, nie pozwalał nikomu myśleć o czymkolwiek poza własnymi funkcjami. Ja sam byłem całkowicie pochłonięty utrzymywaniem naszej pozycji w stosunku do okrętu, Tctóry szedł przed nami i zaznaczaniem naszego kursu na mapie, co nie było łatwe, jeśli się zważy, że admirał Beatty prowadził nas zmiennym kursem po sinusoidzie, w celu zmniejszenia szans trafienia przez przeciwnika. Nieprzyjaciel był na lewym naszym trawersie w odległości 14 500 metrów i z takiego dystansu trudno było oceniać szkody, jakie mu zadawaliśmy" 18. Absolutne i tragiczne nieporozumienie wydarzyło się na pancerniku „Malaya" wchodzącym w skład 5 eskadry kontradm. Evan-Thomasa, gdzie szczątki „Indefatigable'a" wzięto za rezultat własnego ognia. Marynarze uważa-
li, że to zatopiony niemiecki pancernik. Jak stwierdza naoczny świadek - „entuzjazm nie miał granic". Po drugiej stronie dowódca niemieckich krążowników liniowych, adm. von Hipper, obszedł się nieprzyjemnie z kmdr. Prentzelem ze swego sztabu, który meldował mu o zniszczeniu brytyjskiego okrętu. Gdy sam upewnił się przez silne szkła o prawdziwości meldunku, że oto w linii Beatty'ego pozostało tylko pięć okrętów, dopiero wtedy ujrzano na jego twarzy wyraz satysfakcji. „Kiwnął głową z podziękowaniem w stronę Prentzela i zapalił świeże cygaro".
NOWE SIŁY, N C m DRAMAT
Dziesięć mil na północ od okrętów wiceadm. Beatty'ego płynęły kolosy Icostradm. Evan-Thomasa, cztery najpotężniejsze okręty Grand Fleet. Nigdy jeszcze żadna flota nie miała jednostek strzelających pociskami ważącymi prawie 900 kilogramów^ Anglicy mieli je, ale... za daleko. Evan-Thomas nie mógł podczas rannego marszu zrozumieć, dlaczego o godzinie 11.10 przełożony rozkazał mu zająć pozycję o 5 mil na północny zachód od okrętu flagowego „Lion", skoro według wszelkiego prawdopodobieństwa Niemcy mieli się pojawić na południowym wschodzie. Zdziwienie jego zwiększyło się jeszcze, gdy po godzinie 15.00 zobaczył, że sześć krążowników liniowych przed jego pancernikami zmieniło kurs na południowo-wschodni i poczęło w pośpiechu oddalać się, nie przekazawszy żadnego sygnału. Faktem jest, że początkowy dystans około 5 mil powiększył się wkrótce do 10, co eliminowało eskadrę Evan-Thomasa z udziału w pierwszej fazie bitwy. Beatty zwiększył w tym czasie prędkość swojej eskadry do 22 węzłów i na pewien czas zniknął nawet z oczu Evan-Thomasowi, zwłaszcza że przy wielkiej prędkości krążowniki Beatty'ego wydzielały ogromne ilości dymu. Po bitwie Beatty twierdził, że sygnał o zwiększeniu prędkości został przekazany dowódcy 5 eskadry flagami, a nawet sygnałami świetlnymi, ale w warunkach fatalnej widoczności nie było wielkich szans, aby dotarły one do Evan-
-Thomasa. Żalił się on później na ł a m a c h „Timesa": „W końcu, czyż nie jest jedną z podstawowych zasad morskiej taktyki, że admirał przed wejściem w przestrzeń operacyjną upewnia się o zrozumieniu jego rozkazów przez odległą część jego sił działając w warunkach zadymienia pola walki?" 1 Sam Beatty natomiast i popierający go zawsze Churchill argumentowali potem, że po sukcesie na Dogger Bank, osiągniętym przez energicznego dowódcę krążowników, miał on prawo rwać w stronę okrętów Hippera nie oglądając się na nic. Jest w tym może część prawdy, ale chyba niecała. Jeśli się zważy przede wszystkim ambicję oraz impulsywność Beatty'ego, t o być może p r a g n ą ł o n w y g r a ć s a m , nie dzielić się z nikim zwycięstwem i dlatego nie przywiązywał tak wielkiej wagi do sił Evan-Thomasa przydanych mu jako wsparcie. Dopiero odgłos dalekiej bitwy, gromy walki artyleryjskiej dobiegające z zamglonego horyzontu podcięły jak biczem eskadrę Evan-Thomasa. Nie czekając już na rozkazy, rwał ku toczącej się bitwie. Jego okręt flagowy „ B a r h a m " oraz idące za n i m „Valiant", „Malaya" i „Warspite" szły z prędkością p o n a d 20 węzłów. Evan-Thomas, nadrabiając błędy swego przełożonego, pojawił się na polu walki w momencie, gdy po dwudziestominutowym boju Hipper pozbawił przeciwnika jednego okrętu, decydującego o przewadze liczebnej. Oficer niemiecki na widok eskadry Evan-Thomasa powie: „Wielogłowa niczym hydra, flota brytyjska w miejsce zniszczonego »Indefatigable'a« rzuciła do walki czterech znacznie potężniejszych przeciwników, jedną z najlepiej strzelających eskadr Wielkiej Floty [...] O 17.16 m a m y uszkodzenia na »Moltkem« i »Von der Tannie«" 2 . 1 2
„Times" z 16 II 1927. M a r d e r , op. cit., t. III, s. 59.
Sygnaliści na pomostach czterech spieszących na pomoc gigantów nie mogli jakoś dostrzec szóstego okrętu Beatty'ego. Nic dziwnego - pozostało po nim na powierzchni tylko trochę skrzyń i kawałków drewna oraz plamy smarów i oleju. Sygnaliści z „Barhama" zobaczyli nadto, że z idącego na czele szyku „Liona" buchały kłęby dymu i jęzory ognia. „Na pokładzie »Warspite'a« - wspomina zastępca dowódcy - wydano rozkaz: - Ładuj działa, kąt kierunku dwadzieścia, w namiarze z lewej burty! Nie mogłem dostrzec niczego we mgle i dymach. Szliśmy z dużą prędkością. Wszyscy w wieży byli w dobrych humorach i zapytałem jednego z marynarzy, czy ma szwedzką watę. Odpowiedział, że nie ma i podał kawałek szmaty bawełnianej dobrej do zatkania małpich uszu - odrzuciłem mu ją. W tym momencie otrzymaliśmy rozkaz o przyjęciu gotowości alarmowej [...] Stwierdziłem, że wykręcamy ostro w prawo i gdy wyszliśmy z cyrkulacji, ujrzałem 5 nieprzyjacielskich krążowników bojowych w namiarze 40 stopni z lewej burty. Szły teraz tym samym kursem, co i my - z bardzo dużą prędkością. Czarna masa dymu, a w niej tylko widoczne maszty i szczyty kominów ponad horyzontem, za nimi wysoka biała fala" 3 . Evan-Thpmas pędził do boju pewien wygranej. Artylerzyści na olbrzymach typu „Queen Elizabeth", podobnie jak ich koledzy na innych nowych pancernikach, dysponowali najnowocześniejszymi urządzeniami do kierowania ogniem. Mieli słynny „fire director", wynalazek Percy Scotta. Pozwalał on kierować ogniem z najwyższego punktu okrętu, strzelać jednocześnie salwami wszystkich dział, przekazywać automatycznie kąty podniesienia luf, razem odpalać działa, wprowadzać poprawki. Pewniejsi już siebie Niemcy zaczęli na nowo odczuwać zrozumiały niepokój. Zwłaszcza ostatni ich okręt - „Von der Tann". 3
F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 77-78.
Cztery okręty brytyjskie rozpoczęły ogień znacznie mądrzej od jednostek Beatty'ego, bo wcześniej, w chwili gdy dzieliło ich od Niemców jeszcze około 20 000 metrów. „Otworzyłem ogień do piątego okrętu w nieprzyjacielskiej linii - wspomina zastępca dowódcy pancernika »Warspite«. - Obserwacja straszliwie utrudniona i wszystkie pociski krótkie. Podmuch spowodowany przez wieżę A strasznie przykry - słona woda i kurz biły prosto w oczy, które załzawiły się jak licho. Ujrzałem kilka ich salw padających przed nami, były krótkie. Punkty upadku salwy o dużym rozrzucie robią piekielny hałas. Przypominam sobie, że zapytywano mnie, na jakiej wysokości rykoszety przechodzą nad nami, a także, czy nie napotkamy Hochseeflotte, skoro idziemy na południe. Jesteśmy raz czy dwa razy obramowani nieprzyjacielskimi pociskami, ale nie trafieni. Odniosłem wrażenie, że przeciwnik sporo zygzakuje, było bardzo trudno utrzymać ogień w kierunku" 4 . W tym czasie taki oto obraz jawił się przed oczami podchorążego znajdującego się na stanowisku kierowania bronią torpedową pancernika „Malaya", także posuwającym się w szyku 5 eskadry Evan-Thomasa. Szesnastoletni podchorąży miał za sobą zaledwie cztery miesiące służby na morzu. Wjego wspomnieniach ów moment i rozpoczęcie ognia rysują się z wielką plastycznością, oddając nastrój załogi: „Dopiero słysząc wystrzały naszych krążowników liniowych zdałem sobie sprawę, że w końcu idziemy do bitwy. Byliśmy tym przejęci do tego stopnia, że upadek pocisku niemieckiego o 500 metrów od nas został powitany okrzykami »hura«. Gdy zaś usłyszeliśmy, że nasza własna eskadra otworzyła ogień, każda salwa była witana w ten sam sposób. I tak nas wciągnął ów spektakl, że w momencie gdy »Malaya« także otworzył ogień [...] zostaliśmy
przygwożdżeni do pokładu podmuchem wytworzonym przez działa wieży X. Od tego momentu moje wrażenia są wrażeniami czerpanymi ze złego snu, a nie zjawy. Nie sądzę, abym się bał, ale po prostu wszystko to, co rozgrywało się wokół mnie, było tak mało mi znane, że mój mózg nie potrafił tego pojąć. Byliśmy wszyscy bardzo podnieceni i nasz entuzjazm nie miał granic, gdy mijaliśmy tonący okręt, wokół którego pływali rozbitkowie - ci, co przeżyli. Do głowy nam nie przyszło, że mógł to być jeden z naszych krążowników liniowych" 5 . Artylerzyści niemieccy mogli jedynie przyglądać się, jak wokół ich okrętów rwały się potężne, prawie tonowe pociski Anglików. Od razu dało się zauważyć, że pancerniki 5 eskadry strzelają znacznie celniej od „Wielkich Kotów". „Barham" już w pierwszych minutach trafił „Von der T a n n a " w rufę, poniżej linii wodnej. Sześćset ton wody natychmiast przedostało się do kadłuba okrętu, nim udało się zahamować jej niszczycielski prąd. Także „Moltke" otrzymał celne uderzenie 381-milimetrowym granatem. Zginęła od niego załoga kazamaty z działem średniego kalibru. Kolejny pocisk, który dosięgnął „Von der Tanna", unieruchomił jego dziobową wieżę. Cztery okręty brytyjskie, które włączyły się do walki, strzelały parami do ostatnich dwóch okrętów niemieckich, przednie pozostawiając Beatty'emu. Dowódcy „Von der T a n n a " i „Moltkego" próbowali się ratować zygzakowaniem. Zygzakowanie jednak obniża skuteczność prowadzonego ognia. Okręty brytyjskie, zwłaszcza te ostatnie w szyku, odczuły natychmiast ulgę. W gorszych opałach znalazły się jednostki czołowe, a przede wszystkim sam „Lion", trafiony wielokrotnie granatami z „Liitzowa" i „Seydlitza".
Zagłada „Indefatigable'a" poruszyła wiceadmirała. Dla dowódcy morskiego strata części eskadry - potężnego okrętu - stanowiła poważną klęskę. To tak, jakby dowódca armii lądowej utracił całą dywizję! Z dywizji w dodatku zawsze ktoś ocaleje, okręt natomiast idzie na dno wraz z całą załogą. Sześć minut po pojawieniu się na polu walki pancerników Evan-Thomasa Beatty nakazuje swoim okrętom zmienić kurs o dwa rumby w lewo. Trzy minuty później jeszcze o dalsze dwa rumby w tym samym kierunku. W lewo - a więc w stronę nieprzyjaciela! Cztery rumby to w sumie 45 stopni. Dzieląca dotychczas przeciwników odległość, która powoli rosła, zaczyna znów spadać: 17, 16, 15, 14 kilometrów... Beatty całą siłą prze do starcia. Zapomina, że to nie gra w polo ani boks, że jego działa są potężniejsze i dalej niosą od niemieckich, że właściwie chodzi tylko o to, by lepiej strzelać niż przeciwnik! Na razie jego okręty strzelają gorzej od Niemców, ba, gorzej od eskadry Evan-Thomasa. Wykazują wyraźnie braki w sygnalizacji i w działaniu zespołowym. Nadeszła godzina nowej straszliwej próby. Eskadry zbliżają się do siebie na odległość zaledwie 13 000 metrów. Dochodzi do wielkiego pojedynku między „Seydlitzem" i „Derfflingerem" a „Queen Mary". „Derfflinger", strzelający dotychczas do „Princess Royal", drugiego okrętu w szyku angielskim, przenosi ogień na trzeci dobrze widoczny okręt brytyjski - „Queen Mary". D u m a floty brytyjskiej prowadziła więc pojedynek aż z dwoma przeciwnikami! Pisze von Hase: „Paliliśmy się do nowych laurów. Na okręcie panowało coś w rodzaju egzaltacji. Lufy działowe tak się nagrzały, że szara farba poczęła przypalać się, żółkła i brązowiała [...]. Począwszy od godziny 17.17 strzelałem do »Queen Ma-
ry«. Górne szkła peryskopów, wychodzące ponad opancerzone stanowisko dowodzenia, wciąż zachodziły kopciem od gęstego dymu z prochów i kominów, tak że z trudem cokolwiek dało się widzieć. W takich chwilach musiałem polegać jedynie na informacjach obserwatora z bocianiego gniazda, porucznika marynarki von Stoscha. Kiedy my w dole nic nie widzieliśmy, porucznik marynarki von Stosch, siedząc w swym »powietrznym obserwatorium« na wysokości 35 metrów ponad linią wodną, stale trzymał swoje szkła zwrócone ku nieprzyjacielowi. Wskaźnik aparatu kontrolnego zaznaczał na moim peryskopie pozycję peryskopu von Stoscha i jeden z moich podoficerów zgrywał odpowiednie strzałki. W ten sposób celował wszystkimi działami na nieprzyjaciela, nic przy tym nie widząc. Naturalnie był to półśrodek. Znajdujący się przy mnie porucznik Bartels głośno podawał odmierzone odległości, regulował mój indykator różnic odległości, obserwował nieprzyjaciela przez szczelinę przezierniczą i nakazywał czyścić szkła peryskopu za pomocą specjalnych miotełek wysuwanych ze schronu. Ale gdy kilka słupów wodnych, powstałych przy uderzeniu pocisków, runęło na okręt, do mokrych szkieł przylgnął kopeć i trzeba było je czyścić niemal po uderzeniu każdego granatu, który wybuchał w pobliżu. Wreszcie miotełki złamały się i musiałem wysyłać na pancerny dach człowieka nie chronionego niczym przed pociskami i odłamkami. Zadanie to spełniał przeważnie mój goniec z personelu rusznikarskiego, marynarz Mayer. Tam też dosięgło go przeznaczenie. Odłamek pocisku zmiażdżył mu udo. Zobaczyłem, że »Queen Mary« wzięła sobie za cel »Derfflingera«. Strzelała ona wolniej od nas, lecz zwykle dawała salwę ze wszystkich dział. Ponieważ okręt ten uzbrojony był w osiem dział 343-milimetrowych, przeto posyłał nam od razu osiem potwornych »kuferków«, jak to w czasie wojny rosyjsko-japońskiej zwykli nazywać Rosjanie ciężkie
pociski. Widziałem je nadlatujące i muszę przyznać, że przeciwnik strzelał doskonale. Osiem granatów p a d a ł o razem zgrupowanych, lecz prawie zawsze za daleko lub za blisko. »Derfflinger« znalazł się zaledwie dwa razy pod tym piekielnym gradem i za każdym razem dosięgnął go tylko jeden pocisk. [...] Strzelaliśmy jak na ćwiczeniach. Kaski telefoniczne działały bardzo dobrze, każdy z moich rozkazów był doskonale rozumiany. Porucznik marynarki von Stosch z zabójczą dokładnością oznajmiał ściśle położenie każdego p u n k t u padania pocisku: — Nakrycie! Dwa pociski w celu! Nakrycie! Cała salwa w okręt! [...] Oprócz »Derfflingera« strzelał do »Queen Mary« również »Seydlitz«! A oficer artylerii z »Seydlitza«, komandor podporucznik Forster, był jednym z naszych najlepszych artylerzystów. »Seydlitz« miał działa 280 mm. Pociski jego nie mogły przebić grubego pancerza »Queen Mary*, lecz okręt ten miał części słabiej opancerzone, gdzie nawet pociski 280 mm czyniły poważne szkody. [...] Odległości ciągle jeszcze przekraczały 13 000 metrów, wobec czego działa 15-centymetrowe nie mogły brać udziału w walce. Zresztąjednoczesny ogień z dwóch okrętów do tego samego przeciwnika jest możliwy wyłącznie przy użyciu ciężkiej artylerii. Gdyby jeszcze baterie 150-milimetrowe dawały ognia w przerwach, wówczas nikt nie mógłby odróżnić upadków swoich pocisków" 6 . „Queen Mary", pod dowództwem kmdr. Prowse'a, wyróżniała się spośród krążowników brytyjskich świetnym wyszkoleniem artyleryjskim. To ona dotychczas zadawała poważne ciosy Niemcom, między innymi trzykrotnie trafiając „Seydlitza", i najlepiej trzymała się spośród całej eskadry Beatty'ego. Teraz natomiast, gdy odległość zaczyna spadać, „Queen M a r y " dostaje się pod koncentrycz° Hase, op. cit., s. 76-80.
ny, morderczy ogień dwóch niemieckich krążowników. „Derfflinger" strzela do niej z odległości 132 hektometrów, „Seydlitz" ze 135. „Derfflinger" przy tym jest zupełnie świeży. Na skutek błędów Brytyjczyków otrzymał dopiero dwa trafienia, które nie wyrządziły mu jednak wielkiej szkody. Jego artylerzyści, wolni od strachu i emocji, strzelają jak na ćwiczeniach: co chwila jakiś pocisk Niemców znajduje drogę do celu. W ciągu dwóch minut, od 17.24 do 17.26, dwie salwy niemieckie wbijają się w opancerzony kadłub „Queen Mary". Granaty przeciwpancerne przebijają pancerz, stalowe burty i pokłady. Wewnątrz kadłuba następuje eksplozja. Z „Derfflingera" i „Seydlitza" widać, że na „Queen Mary" pojawiają się trzy niewyraźne światełka, zupełnie różne od jasnych błysków towarzyszących salwom brytyjskim. Są to wybuchy niemieckich granatów. Zgrupowane najpierw na śródokręciu, ukazują się potem jeszcze na dziobie. Po tych niejasnych, przyćmionych błyskach wyrastają niewielkie chmurki czarnego dymu. Wszystkie te, z daleka widoczne, niewielkie plamki świetlne nieoczekiwanie tworzą złotą ścianę ognia, która wyrasta nad okrętem w sekundę później. Z odległości 13 000 metrów - przy wielokrotnym powiększeniu, które dają przyrządy optyczne - widać straszliwą śmierć okrętu: załamanie się wielkich stalowych masztów i kominów, wyrzut w powietrze ogromnych części kadłuba i uzbrojenia, a wreszcie czarny grzyb dymu, sięgający na pół kilometra w niebo. W tej strasznej żałobnej chmurze jest tysiąc ton amunicji i 1266 ludzi załogi. Ośmiu tylko uchodzi zagładzie, by stać się świadkami tragedii.
ŚWIADECTWO OCALONEGO Podoficer E. Francis, któremu u d a ł o się ujść z rufowej wieży X, był jednym z tych ośmiu, którzy przeżyli zagładę „Queen Mary". I dlatego jego świadectwo nabiera szczególnej wagi: „Miałem wachtę między godziną 16 i 18 wieczorem w baterii. Prosiłem oficera wachtowego, aby przysłał kogoś i uprzedził mnie, kiedy będzie 15.30. Wyciągnąłem się i spałem wygodnie, starając się nie mieć w głowie nic, co przeszkodziłoby mi zasnąć. O 15.30 przyszedł marynarz i powiedział: - Wybili siedem szklanek. - Dziękuję - odpowiedziałem. - Czy jest coś nowego na górze? - Nie - odpowiedział. Wstałem, ściągnąłem kamizelkę, umyłem się w wiadrze i ledwie skończyłem, usłyszałem daleki dźwięk trąbki grającej alarm bojowy. Byłem tym tak zdumiony, że nie wierzyłem własnym uszom, ale tupot nóg obok kazał mi uwierzyć. Gdy dostałem się do wieży, byli tam już wszyscy. Krzykn ą ł e m : - Załoga wieży, odlicz! Wszystko się zgadzało i zameldowałem o tym porucznikowi" 7 . Porucznik kazał Francisowi wypróbować urządzenia ł a dowania dział, ale nie spieszyć się zbytnio. Później przyszedł rozkaz ładowania i przygotowania prawego działa do strzelania według wskazań „fire directora". Wkrótce potem przyszła pierwsza salwa, i - jak pisze Francis - „rozpoczął się wielki taniec". „Obsługa wieży była absolutnie doskonała, z pewną jednak tendencją do zbyt szybkiego ładowania. Ale potrząsnąłem nimi i zawołałem, że chcę aby »maszerowali w nogę« i wszystko zaczęło iść jak w zegarku, gdy nagle dwa wyrzutniki zablokowały się z winy numeru 3, który otworzył zamek, zanim lufa wróciła na swoje miejsce po 1
People at War, London 1988, s. 176.
oddaniu strzału. Podstawa zamka musiała uderzyć w głowicę wyrzutnika i naruszyć ją nieco" 8 . Francisowi udało się dość prostym sposobem - sztabą żelazną - doprowadzić urządzenie wyrzutnika do porządku. W każdym razie wieżą można było sterować nadal za pomocą układu hydraulicznego. Numer 3 powiedział: „Panie Francis, czy nie mógłby pan zobaczyć, z kim się bijemy?" Miał chętkę rzucić okiem na to, co się dzieje na morzu, ale nie mógł znaleźć odpowiedniego momentu. W krótkiej przerwie między strzałem i ładowaniem Francis rzucił okiem przez peryskop wystający ponad wieżą i ujrzał - jak mu się zdawało - setki masztów i kominów. Ale swoim ludziom powiedział tylko: „Jest tam kilka krążowników liniowych". „Dotychczas nie usłyszałem żadnego dźwięku podobnego do zetknięcia się pocisku z pokładem, ale wkrótce odczułem gwałtowne uderzenie - jakby w baterię dział 102 mm na rufie - i rój odłamków i pyłu obsypał dach wieży X. Celowniczy kierunku A. B. Long zaalarjnował mnie, że obiektyw jego peryskopu został zasłonięty. Nie miało to większego znaczenia, ponieważ strzelaliśmy według wskazań »fire directora«, ale w końcu ktoś usłyszawszy, że nie ma on widoczności, wyszedł bez rozkazu na zewnątrz, wspiął się na pancerny dach i odsłonił peryskop. Musiał zostać w tym momencie trafiony odłamkiem, bo jęcząc upadł za peryskopem i najprawdopodobniej stoczył się w dół. Chciałem dowiedzieć się o jego nazwisko, ale i tak to na wiele się nie przyda. Kolejny wstrząs odczuliśmy zaraz potem, ponieważ jednak nie wpłynął on na pracę wieży, nie zwróciliśmy nań większej uwagi. Główne stanowisko dowodzenia uprzedziło nas, że trzeci w linii okręt nieprzyjacielski wyszedł z linii
- pierwsza ofiara »Queen Mary« (był to okręt, do którego strzelaliśmy). »Hurra« sprawiło nam przyjemność. Nie mogłem odmówić sobie satysfakcji obejrzenia tego widowiska na żądanie mojej załogi i ujrzałem, jak trzeci okręt w linii nieprzyjaciela tonie, zagłębiając się dziobem*. Wyczułem, że wieża celuje obracając się szybciej niż zwykle 1 pomyślałem, że przeniesiemy ogień na czwarty okręt wroga (ponieważ strzelaliśmy według wskazań dalocelownika, przeto nie otrzymywaliśmy rozkazów). Spojrzałem jeszcze raz - trzeciego okrętu wroga nie było w linii. Zwracając się do zastępcy celowniczego podoficera Killicka, który liczył strzały, zapytałem, iłe strzałów oddało lewe działo; było około trzydziestu (nie dosłyszałem dokładnej liczby). Wystrzelono jeszcze kilka razy, rzuciłem okiem przez peryskop - między drugim i czwartym okrętem nieprzyjacielskim powstała duża luka, wskutek - jak sądziłem - zniknięcia trzeciego okrętu. Płomienie buchały z czwartej, według mego mniemania, jednostki. I oto nadeszła wielka eksplozja, od której zadygotaliśmy niczym źdźbło. Rzuciwszy okiem na manometr układu hydraulicznego, stwierdziłem, że ciśnienie spada. Bezpośrednio po tym rozległ się wielki wybuch i oto balansowałem w powietrzu na końcu liny, która mnie ocaliła przed rozbiciem się o podłogę. Liny, którymi przywiązywaliśmy się, były moim wynalazkiem; ujrzałem, jak wszystkim tym, którzy byli nimi ubezpieczeni, nic się nie stało podczas tego wielkiego wybuchu. Marynarze numer 2 i 3 z obsługi lewego działa ześlizgnęli się pod lufę, a ta - j a k się zdawało - zeszła ze swych czopów i zgniotła tych dwóch nieszczęśliwców. Wszystko na okręcie ucichło niczym w kościele, podłoga wieży wybrzuszyła się i dział już nie można było użyć. Wysadziłem głowę przez dziurę w dachu wieży. Tylna czterocalowa bateria została rozbita * Było to złudzenie - częste zresztą w bitwie morskiej - gdy własne pragnienia nakłada się na widziany obraz.
- nic z niej nie zostało, okręt miał straszny przechył na lewą burtę. Zameldowałem porucznikowi Ewartowi o sytuacji. Powiedział: - Opuszczać wieżę. Wyszedłem przez wierzch, za mną porucznik. Nagle zatrzymał się i zawrócił - wyobraził sobie, że ktoś został w środku. Robi mi się smutno, gdy pomyślę o nim i fajnych kumplach, którzy byli ze mną w wieży. Mogę napisać tylko o ich wspaniałym zachowaniu, ale jestem przekonany, że najchlubniejsze tradycje służby floty były kontynuowane przez całą naszą załogę, od dowódcy do najmłodszego chłopca okrętowego. Każdy z nich chciał być w wielkiej bitwie. Dwóch z mojej wieży, nie myśląc o swoim bezpieczeństwie, pomogło mi przedostać się na prawą burtę, gdzie już był spory tłumek, który jakoś nie kwapił się do skoczenia w wodę, coś jednak pchnęło mnie do opuszczenia okrętu. Mogłem przepłynąć jakieś 50 jardów, gdy nagle coś uderzyło silnie i powietrze zdało się pełne latających odłamków. Usłyszałem ruch wody, podobny do tego, który wydaje fala rozbijając się o brzeg i poczułem, że był to prąd zasysający, wytwarzany przez tonący okręt. Ledwie miałem czas wypełnić płuca powietrzem, gdy ogarnął mnie. Chociaż czułem, że sprawa jest przegrana, szamotałem się z nim, wybiłem na powierzchnię i wtedy coś uderzyło we mnie. Był to wielki hamak, więc uchwyciłem się go. Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś solidniejszego do utrzymania na powierzchni wody" 9 . Francis gwałtownie podrzucony falą stracił przytomność. Gdy oprzytomniał, wydało mu się, że wypełnia go ropa. „ U d a ł o mi się przetrzeć oczy i twarz i rozejrzeć się. Nie ujrzawszy nikogo poza mną, uwierzyłem, że jestem jedynym, który ocalał z całej wspaniałej załogi okrętu. Nie wiem, jak długo byłem w wodzie, nim podeszły niszczyciele.
»Petard« dojrzał mnie, podszedł blisko i rzucił linę, której się uczepiłem" 1 0 . Gdy Francis został wciągnięty na pokład, resztę energii, jaka mu pozostała, musiał poświęcić na przekonanie swoich wybawicieli, że jest Anglikiem - panowała na okrętach brytyjskich jeszcze dość powszechna psychoza, że człowiek w wodzie może być tylko Niemcem i że tonąć mają tylko okręty z czarnym krzyżem na banderze. Położono go na kozetce, napojono wódką i kazano spać - w razie wielkich huków, niech wie, że idą do ataku torpedowego przeciw wielkiej jednostce niemieckiej. Ponieważ bardzo bolały go oczy, zajął się nimi młody felczer; w trakcie przemywania oczu Francis usłyszał huk przypominający odpał działa czterocalowego. Ale był to po prostu ciężki pocisk niemiecki, który przeleciał przez cały okręt, zabijając po drodze ośmiu ludzi łącznie z felczerem. Francis wyszedł z kolejnego dramatu bez szwanku - czuwały nad nim sprzyjające moce, a może raczej był to kolejny szczęśliwy przypadek. Dowódca „Tigera", który szedł z tyłu za nieszczęsnym okrętem, napisał później w swoim raporcie: „Widziałem, jak salwa trafiła w »Queen Mary« na wysokości przedostatniej wieży (po raz pierwszy wówczas zobaczyłem, że okręt ten został trafiony). Prawie natychmiast potem spostrzegliśmy straszliwy wybuch i chmurę gęstego dymu. Ponieważ »Tiger« znajdował się bardzo blisko »Queen Mary« (w odległości mniej więcej 2 kabli*), nie mogłem uniknąć przejścia przez tę chmurę. Spadł z niej na nasz pomost deszcz odłamków. Nie udało się nam jednak dostrzec kadłuba, który musiał zatonąć wjednej chwili" 11 . Oficer z krążownika „Tiger" zapamiętał dojmujący obraz: „»Queen Mary« znajdowała się przed nami w szyku, * Kabel - 182,5 metra. 10 Tamie, s. 182. 11 F a wc e 11, H o o p e r, op. cit., s. 57.
ujrzałem, jak jedna salwa nakrywa ją - trzy granaty spośród czterech weszły w cel. Również i następna salwa niemiecka obramowała okręt - otrzymał jeszcze dwa pociski. Właśnie gdy uderzyły, dostrzegłem ciemnoczerwony blask na śródokręciu i tuż potem zdało się, że okręt otwiera się niczym gigantyczna purchawka, albo coś w rodzaju trującego grzyba, gdy się go naciśnie. Potem pojawił się kolejny ciemnoczerwony blask gdzieś na dziobie i cały okręt - tak się nam wydawało - zapadł się do środka" 1 2 . Z największą trudnością „Tiger" i „New Zealand" wykonały manewr ominięcia wraku. Ujrzano setki przedmiotów wyrzuconych w powietrze oraz rufę okrętu wystającą z wody. Oficer artylerii „Tigera" zanotował ten właśnie moment: „Weszliśmy w chmurę, czarną jak noc. Nie mogliśmy strzelać - nie byliśmy w stanie prowadzić ognia, wykorzystałem więc okazję do skorygowania przyrządu do kierowania ogniem. Dostrzegliśmy z »Tigera« ogromną ilość formularzy, kartek papieru fruwających w powietrzu, wyrzuconych siłą sprężonego powietrza z tonącego okrętu. »Tiger« zapewne mijał »Queen Mary« z lewej, a »New Zealand« z prawej. Jej rufa była wysoko uniesiona i śruby jeszcze się obracały. Widać było ludzi wypełzających z rufowej wieży artyleryjskiej" 13 . Von Hase, pierwszy oficer artylerii krążownika „Derfflinger" wspomina: „Nie pozostało nic prócz tłustego czarnego obłoku w tym miejscu, gdzie znajdował się okręt. Chmura ta wąska u podstawy poszerzała się i potężniała u szczytu, wyglądała jak monstrualna »czarna sosna«. [...] Przez cały ten czas grzmot regularnych salw nie cichł ani na chwilę, obsługi dział ładowały pociski, ładunki prochowe, palacze wrzucali węgiel do palenisk. Obie floty szły przez 12 13
Legg, op. cii., s. 50. Tamie, s. 51.
las gejzerów wodnych stanowiących już nieodłączny fragment morskiego krajobrazu" 1 4 . Wiceadm. Beatty na pomoście bojowym „Liona", wolno akcentując wyrazy, mówi do kmdr. Chatfielda zdanie, które przeszło do historii marynarki brytyjskiej: - Zdaje się, Chatfield, że coś się źle dzieje dzisiaj z naszymi cholernymi okrętami. Trudno od wiceadmirała wymagać w takiej chwili analitycznego podejścia. Całe zresztą pokolenie morskich historyków ma mu za złe owo powiedzenie. Jellicoe w swojej książce* przytacza liczby, które szokują i które - co prawda w pewnym tylko sensie - wyjaśniają, dlaczego Niemcy, którzy wreszcie zainkasowali na swoich krążownikach liniowych także sporą liczbę pocisków, jakoś nie wylatywali w powietrze, podczas gdy okręty brytyjskie zamieniały się w płonące pochodnie. Było fego kilka przyczyn. Pancerz na „Queen Mary", okręcie o wyporności 27 000 ton, ważył tylko 3900 ton, a na 24 600-tonowym „Seydlitzu" aż 5200 ton. W rezultacie brytyjskie krążowniki liniowe rozwijały prędkość większą od niemieckich, ale słabiej były chronione przed ich pociskami. Dlatego „Seydlitz", który w bitwie otrzymał 21 trafień pociskami 381- i 343-milimetrowymi, nie wyleciał w powietrze, dlatego „Derfflinger", który oberwał nie mniej pocisków, także jakoś doszedł do bazy. Współcześni autorzy brytyjscy podkreślają, iż okręty angielskie były słabiej budowane od niemieckich wskutek wymagań, które stawiały przed nimi służby imperialne. Niemcy zaś przystosowali swe okręty przede wszystkim do Morza Północnego: dzielili ich kadłuby wodo- i ognioodpornymi grodziami, nie pozostawiając w nich nieraz nawet przejść. Bardzo niewiele miejsca przeznaczano na pomieszczenia dla załogi. Anglicy musieli się liczyć z tym, że ich * The Grand Fleet 1914-1916, London 1919. 14 H a s e , op. cit., s. 81.
okręty pływają po pięciu oceanach, strzegąc interesów kolonialnych. Musieli więc zapewnić niezbędne wygody ludziom, od których nieraz zależało podporządkowanie polityczne i gospodarcze całych krajów. Radca do spraw budowy okrętów wojennych Burckhardt bardzo interesująco przedstawił po wojnie zasady budowy niemieckich wielkich jednostek. Oto na przykład niemieccy konstruktorzy na podstawie doświadczeń i obliczeń doszli do wniosku, że grubość blachy poszycia dennego wielkich okrętów - pancerników i krążowników liniowych — można zmniejszyć do 16 milimetrów (na okrętach brytyjskich grubość ta wynosiła 25 milimetrów!). Oszczędność na wadze okrętu zużyto na powiększenie grubości pancerza. Przedziały wodoszczelne na okrętach niemieckich były znacznie mniejsze niż na okrętach brytyjskich. Na przykład na „Derfflingerze" tylko 7 procent przedziałów wodoszczelnych w dolnej części kadłuba miało objętość większą niż 1000 metrów sześciennych, na okrętach Beatty'ego natomiast było ich aż 44 procent! Niemieccy konstruktorzy wyciągnęli również wnioski z doświadczeń wojny rosyjsko-japońskiej i wprowadzili konsekwentnie wewnątrz kadłuba pancerną osłonę pomieszczeń najważniejszych dla żywotności okrętu. Ów pas wewnętrznego pancerza ciągnął się po obu burtach pancerników i krążowników liniowych od pierwszej do ostatniej wieży artyleryjskiej. Próby ostrych strzelań wykonane torpedami oraz eksplodowanie min na tarczy ukształtowanej na wzór śródokręcia pancernika* wypadły pozytywnie. Solidność budowy okrętów niemieckich dała o sobie znać także podczas działań krążownika liniowego „Goeben" na Morzu Czarnym, kiedy okręt mimo najechania na trzy po kolei miny zdołał wrócić do bazy. A na tym morzu był to jedyny wielki okręt niemiecki. * Ważyła ona około 2000 ton!
Tak czy inaczej, w rezultacie prac badawczych i wykorzystywania doświadczeń ciężkie okręty floty cesarskiej były lepiej chronione pancerzami od brytyjskich, zwłaszcza krążowniki liniowe; ich pancerz burtowy sięgał do górnego pokładu, a opancerzenie horyzontalne było szczególnie grube. Nie upłynęło 65 sekund od eksplozji i zatonięcia „Queen Mary", a już »Derfflinger« dokonuje zmiany celu i poczyna bić w „Princess Royal". „Miałem podaną odległość przez dalmierzystę - wspomina von Hase, oficer artylerii na „Derfflingerze". - Wynosiła ona 12 200 metrów. Według tej oceny dałem pierwszą salwę - była za krótka. Tak samo dwie następne. Wtedy znacznie zwiększyłem celownik. Prawdopodobnie mój dalmierzysta nie zrozumiał, że dystanse nie zmniejszają się, a przeciwnie, po zatopieniu »Queen Mary«, rosną. Potwierdzała to obserwacja zmieniających się ciągle punktów upadku granatów. Okręt szedł po krzywej bardzo nieregularnie i bił z lewej burty. Anglicy czynili podobnie. Trudno więc było myśleć o szybkim i skutecznym ogniu. Salwy padały teraz w odstępach minutowych. Należało oczekiwać uderzenia każdej z nich i potem dopiero można było dać nowe komendy" 1 5 . O godzinie 17.36 odległość wynosiła 16 800 metrów. Podczas gdy artylerzyści wielkich okrętów niemieckich i brytyjskich prowadzili ten zażarty pojedynek, między liniami walczących gigantów pojawili się nowi przeciwnicy. O 16.55 wiceadm. Beatty przekazał do lekkich sił idących w przodzie sygnał: „Okazja wydaje się korzystna do ataku". O 17.15 kmdr Farie z krążownika „Champion" wydaje rozkaz ataku. W stronę linii przeciwnika pójdzie dwanaście niszczycieli. Flagowymi okrętami trzech dywizjonów są „Nestor", „Obdurate" i „Narborough". 15
Tamże, s. 83-84.
Prawie jednocześnie Beatty i Hipper rzucili przeciw sobie swoje lekkie siły. Otoczony chmurą dymu „Lion" przesłał rozkaz ataku, ale wskutek uszkodzenia nadajnika na okręcie flagowym i niedocierania sygnałów świetlnych odczytano go z opóźnieniem. Wprawdzie już na początku bitwy wiceadm. Beatty rozkazał sześciu niszczycielom, które szły za szykiem krążowników liniowych, wysunąć się do przodu i dołączyć do dziesięciu niszczycieli, idących pod wodzą „Championa" w ubezpieczeniu sił głównych. Okazało się jednak, że małym okręcikom trudno doścignąć i prześcignąć ciężkie krążowniki liniowe, które pędzą z prędkością 26 węzłów. Tylko „Moorsom" i „Morris" z tych sześciu dochodzi do czołowej flotylli. Reszta okrętów przez pewien czas idzie w pobliżu „Liona", ale zdenerwowany Beatty i te odsyła do tylu, by swoimi dymami nie zmniejszały i tak słabej widoczności. Załogi niszczycieli i ich dowódcy, stojący na nieosłoniętych pomostach, z napięciem obserwują walkę gigantów. Widzą wysokie słupy wody, wyrzucane przez pociski Niemców, widzą ich trafienia na wielkich okrętach brytyjskich i śmierć „Indefatigable'a", ale bez rozkazu nie mogą się włączyć do walki. Ich główną bronią nie jest artyleria. Cóż zresztą na takie odległości mogłyby zrobić swoimi 102-milimetrowymi działami? Pociski upadłyby w połowie odległości dzielącej potężnych zapaśników. Siłą uderzeniową tych niedużych okrętów jest torpeda - śmiercionośne cygaro poruszające się własnym napędem tuż pod powierzchnią i rażące cel poniżej jego linii wodnej. Mały okręt od takiego uderzenia tonie, duży zaś - w sprzyjających napastnikowi warunkach, gdy torpeda uderzy w czułe miejsce okrętu - może ponieść obrażenia, które wyeliminują go z walki. Chcąc trafić torpedą przeciwnika, trzeba podejść na odległość skutecznego strzału, a ta nie jest wielka. Trzy, cztery kilometry to dla torpedy bardzo dużo, zresztą przeciwnik już z daleka może ją dostrzec.
- Niszczyciele do ataku! - pada nagle sygnał z „Liona". Małe, zwinne okręciki, „żelazne psy", wyskakują zza okrętu flagowego i rozwijając maksymalną prędkość, na jaką stać ich maszyny* pędzą w stronę linii Hippera. Dziobem rozcinają gwałtownie fale. Ich niskie rufy pozostawiają za sobą białozielony, rozbełtany ślad, a kadłuby drżą febrycznie od wytężonej pracy maszyn. Nagle Niemcy spostrzegli, co się święci. Ich torpedowce rzucają się do przeciwuderzenia. Odległość między wrogimi flotyllami błyskawicznie maleje - przecież pędzą ku sobie z prędkością 120 kilometrów na godzinę! Na pomostach oficerowie jedną ręką trzymają lornety, drugą przytrzymują czapki. Większość dla wygody pozakładała na czapki kaptury podwiązane pod brodą; tak jest pewniej. Cóż za morski turniej! Uczestnicy nie bawią się w ostrzeliwanie linii. Pędzą na siebie niczym średniowieczni rycerze z wycelowanymi kopiami. Zawiązuje się wiele błyskawicznych spotkań. Odległości dzielące zapaśników spadają nieraz poniżej jednego kilometra! Działa zachłystują się ogniem. Z wyrzutni torpedowych z sykiem wypadają w wodę cygara torped i żłobiąc biały ślad mkną ku nieprzyjacielowi. Załoga niszczyciela „Nicator" (z dywizjonu prowadzonego przez „ N o m a d a " ) była jeszcze pod wrażeniem zagłady „Queen Mary". Niedawno minęli ten piękny okręt, a tuż po tym zniknął on w infernalnym wybuchu i straszliwej śmiercionośnej chmurze dymu, pozostawiając ich ogłuszonych i zaskoczonych obrotem starcia. Gdy wysuwając się do przodu mijali admiralskiego „Liona", ze śródokręcia krążownika flagowego buchnął potężny płomień, ale na szczęście zgasł i „Lion" nie podzielił losu „Indefatigable'a" i „Queen Mary". „To wtedy właśnie ujrzeliśmy, jak »Lion« sygnalizował do krążownika »Champion« rozkaz atakowania - wspomi-
na oficer znajdujący się na pokładzie niszczyciela »Nicator«. - Zaraz potem »Champion« podniósł sygnał nakazujący 13 flotylli atak. Wyszliśmy do ataku z pozycji w przodzie przed szykiem krążowników liniowych i poszliśmy kursem SSE (krążowniki szły kursem S), z prędkością 34 węzłów. Wkrótce po rozpoczęciu tego manewru »Nomad« zaczął odpadać do tyłu - nie mógł utrzymać prędkości i przekazał nam polecenie zajęcia jego miejsca. Prawie w momencie rozpoczęcia przez nas ataku ujrzeliśmy torpedowce niemieckie ukazujące się spoza niemieckich krążowników liniowych - chodziło im albo o atakowanie naszych krążowników, albo o odparcie naszego ataku. Gdy wysunęliśmy się na pozycję przed nieprzyjacielskimi krążownikami liniowymi, wykręciliśmy na kurs NE i wyrzuciliśmy naszą pierwszą torpedę w odległości 8000 - 9000 metrów od nieprzyjaciela. Byliśmy w znakomitej pozycji i śledziliśmy ślad wodny torpedy, która szła prosto w stronę linii nieprzyjacielskiej" 16 . Gdy niszczyciel „Petard" wyrzucał drugą z kolei torpedę, przydarzyło mu się coś, od czego świadkom wydarzenia zaschło w gardle. Oto torpeda do połowy tylko wyszła z wyrzutni i własnym ciężarem głowicy przełamała się na pół. Połowa torpedy pozostała w wyrzutni, połowa z głowicą bojową zawisła nad burtą. Przy każdym przechyle okrętu - na fali lub podczas manewrowania - głowica uderzała o burtę i ów głuchy odgłos brzmiał niczym dzwon cmentarny. W każdej chwili głowica mogła eksplodować, co bez wątpienia oznaczałoby koniec okrętu. Marynarze z obsługi wyrzutni próbowali bosakami łagodzić owe uderzenia, ale sytuacja nadal pozostawała dramatyczna. Wreszcie przednia część torpedy z ciężką kilkusetkilogramową głowicą wyładowaną materiałem wybuchowym odłamała 16
F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 85.
się ostatecznie, spadła do morza i utonęła - szczęśliwie dla okrętu, ponieważ nie uszkodziła nawet śrub. Niszczyciel „Nicator" jakoś nie miał szczęścia w swoich atakach torpedowych. Gdy bowiem w ostatnim wziął na cel wielki okręt niemiecki idąc wraz z „Nestorem", flagowym okrętem dywizjonu, ów został ciężko trafiony pociskiem niemieckim, wytracił prędkość i „Nicator" musiał wykonać gwałtowny zwrot na pełnym wychyleniu steru, przez co zszedł z kursu ataku torpedowego. Jedno z tych stalowych cygar wystrzelił w stronę najbliższego okrętu niemieckiego brytyjski niszczyciel „Petard". Torpeda nadchodzi od dziobu z prawej burty, gdy ktoś z załogi „V 27" (tak nazywał się zaatakowany torpedowiec niemiecki) dostrzega ją. Jest już jednak za późno. Głęboki wstrząs, ogłuszający huk i słup wody zdaje się zakrywać cały okręt. Niemiecki torpedowiec „V 27" nie wytrzymuje tego ciosu i jego kadłub pęka na dwie części: rufowa tonie natychmiast, na dziobowej obsługa wyrzutni torpedowych wykonuje komendę „pal!", której nikt nie dał. I oto kilka stalowych wrzecion naładowanych lidytem pada w wodę i sunie w stronę Anglików. Bez skutku. „Petard" nie odmawia sobie, jak twierdzi niemiecka opinia, ostrzelania tej resztki okrętu ze swoich dział. Wrażenie z akcji oddaje relacja oficera z niszczyciela „Petard": „Otworzyliśmy ogień do niemieckiego torpedowca, który był naszym odpowiednikiem w linii niemieckiej. Odległość początkowa 5500 metrów spadła szybko do 2700 metrów. Trudno mi powiedzieć, jakie skutki dawał nasz ogień artyleryjski i ogień przeciwnika, byłem bowiem zbyt zajęty manewrowaniem »Petardem«. Przypominam sobie tylko dźwięk upadającego na pokład reflektora, którego podstawa została ścięta przez pocisk niemiecki. W tym czasie M. Epworth, nasz torpedysta, dowódca broni podwodnej, wyrzucił torpedę nastawioną na dwa metry w stronę bardzo zwartej grupy czterech niemieckich
torpedowców. Obsługa wyrzutni stwierdziła, że widziała wybuch na rufie jednego z tych torpedowców - mam nadzieję, że był to rezultat naszego strzału. Tuż potem wyrzuciliśmy drugą torpedę w stronę odległego od nas o 9000 metrów szyku niemieckich krążowników liniowych"17. Po wyrzuceniu kolejnych dwóch torped „Petard" ostrzelał z dział lekki krążownik niemiecki, który ubezpieczał atak torpedowców i zawrócił w stronę własnej linii. Po drodze napotkał niszczyciel „Nestor", który szedł małą prędkością - został mocno uszkodzony w walce. Na koniec „Petard" zastopował przy dużej plamie oleju rozlanego na morzu i wyłowił rozbitka z „Queen Mary" - Francisa, o czym już była mowa. Okrutny los spotyka brytyjski niszczyciel „ N o m a d " . Podczas walki artyleryjskiej zostaje poważnie uszkodzony. Pociski trafiają w kotłownię i unieruchamiają okręt, którego głównym atutem jest szybkość. Jego ruch słabnie, a wreszcie ustaje. Cóż za cel dla przeciwnika! Od szarej sylwetki „S 52" biegną dwa białe ślady wodne. Omalże cud - przechodzą pod miotanym falą bezbronnym „ N o m a dem", który już nie może uchylić się od ciosu. Następny! Ten nie ominie celu. I znów słup wody nad kominami i masztami okrętu. Ale „ N o m a d " jest mocniejszy od niemieckiego „V 27". Mimo śmiertelnego ciosu nie tonie, utrzymując się jeszcze przez pewien czas na powierzchni. Oglądana z góry, walka ta sprawia wrażenie szalonego morskiego kotłowiska. Stalowe kolosy rzucają się naprzeciw siebie, kluczą, wykonują zwroty, zachodzą przeciwnika raz od dziobu, raz od rufy, dochodzą do siebie na tak małą odległość, że można na okręcie dostrzec każdy szczegół. Gwałtowny i zmienny charakter tej walki potwierdza relacja z niszczyciela „Moorsom": „Wkrótce potem [...] dostrzegliśmy nieprzyjacielskie torpedowce manewrujące
z zamiarem atakowania naszych krążowników liniowych i postanowiliśmy zrezygnować z własnego ataku torpedowego, zaatakować torpedowce ogniem artyleryjskim i w ten sposób załamać ich atak. Wytworzył się z tego mały zamęt, w którym okręty obu stron pędziły z prędkością 30 węzłów we wszystkich kierunkach, [...] powodując więcej narzekań wśród bratnich jednostek niż po stronie wroga. Ten okres walki mógł trwać kwadrans, podczas którego pozbyliśmy się swoich pocisków na odległościach od 4500 do 2500 metrów. Niemcy straciwszy dwa swoje torpedowce —jeden od torpedy »Petarda«, drugi od ognia działowego, zdecydowali się »przejść na swoją stronę ulicy«" 18 . Podobny do „ N o m a d a " los spotyka niemiecki torpedowiec „V 29". Angielski pocisk wybucha w przedniej maszynowni i uszkadza maszynę. Sprawa jest beznadziejna, nie ma żadnych szans, by okręt mógł poruszać się o własnych siłach. Według wszelkiego prawdopodobieństwa pójdzie na dno lub dobiją go brytyjskie krążowniki liniowe, które zbliżają się nieubłaganie. Dowódca postanawia wysadzić okręt w powietrze, przeniósłszy uprzednio załogę na „V 26". Do walki torpedowców włącza się średnia artyleria krążowników liniowych. Jak pisze oficer z niszczyciela „Nicator": „Przez cały czas byliśmy pod gwałtownym ogniem średniej artylerii niemieckich krążowników liniowych i wydaje się prawie cudem, że uniknęliśmy trafienia. Kładę to na karb sposobu, w jaki dowódca prowadził swój okręt: podczas całej akcji stał spokojny, oparty o poręcz pomostu i palił swoją fajkę"19. Niszczyciele brytyjskie, chcąc zrewanżować się niemieckim krążownikom, zwracają przeciw nim nie tylko wyrzutnie torpedowe, ale i działa. 102-milimetrowe pociski nie mogą jednak przebić potężnego pancerza. Wyrządzają 18
Tamże, s. 89-90. " Tamże, s. 86. Bitwa jutlandzka...
wprawdzie szkody kolosom, przerywając nieosłonięte połączenia telefoniczne między wieżami i stanowiskami obserwacyjnymi, dziurawiąc sprzęt ratowniczy. Jeden z niemieckich oficerów opowiadał po bitwie — nie ma podstaw, by podawać to w wątpliwość — że znalazł w swoim łóżku prezent od przeciwnika — 102-milimetrowy pocisk. Ostatecznie walka kończy się remisem: obie strony tracą po dwa okręty, przy jednakowym mniej więcej zużyciu torped (20 wystrzelonych przez Brytyjczyków, 18 przez Niemców). Ciężkie okręty nie ucierpią od ataków lekkich sił i tylko jeden „Seydlitz" otrzyma trafienie brytyjską torpedą, w sumie niegroźne — takie, które nie odbiło się na jego sprawności bojowej. Atak brytyjskich sił lekkich odciążył wszakże nieco eskadrę wiceadm. Beatty'ego, zmniejszoną przecież o dwa okręty i nadal pozostającą pod celnym ogniem niemieckim. Dystans między walczącymi ciężkimi okrętami powiększył się i wiceadmirał zyskał nieco oddechu. Eksplozja „Queen Mary", zażarta walka okrętów torpedowych — wszystko to pochłania tak bardzo dowódców, że początkowo wiceadm. Beatty nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia słów, które śle mu przez eter komodor Goodenough, dowodzący lekkimi krążownikami ubezpieczającymi jego siły główne. Słowo „pancerniki" pojawia się groźnie niczym przeznaczenie i tak niespodziewanie, że trudno wprost uwierzyć w prawdziwość tego meldunku. Dowódca brytyjski wiedział od początku, że będzie miał do czynienia z eskadrą Hippera, dawnego swego przeciwnika, ale z Hochseeflotte? Otrzymał informację, że z Wilhelmshaven nadal rozchodzą się sygnały zaczynające się od znaku wywoławczego pancernika „Friedrich der Grosse". A przecież „Friedrich der Grosse" to okręt flagowy adm. Scheera, dowódcy Hochseeflotte. Skąd się więc tutaj biorą ciężkie pancerniki, jeśli według wszelkiego prawdopodobieństwa powinny stać na kotwicy w swojej bazie?
Upływa pięć minut, gdy do opancerzonego stanowiska, gdzie znajduje się dowódca brytyjskich krążowników liniowych, dociera sygnał, który nie pozostawia wątpliwości: — „Pilne. Z pierwszeństwem! Spostrzegłem nieprzyjacielską flotę okrętów liniowych w namiarze południowo-wschodnim. Kurs przeciwnika północ". Sygnał nadał krążownik „Southampton", okręt flagowy komodora Goodenougha 2 0 . A więc to prawda! Scheer wyszedł na morze z całą swoją potęgą i zmierza nieubłaganie w stronę ośmiu ciężkich brytyjskich okrętów. Komodor Goodenough zapamiętał początek walki: „Około 17.30 ujrzeliśmy przed sobą najpierw dym, potem maszty, a później okręty. — Proszę popatrzyć, sir — powiedział do mnie Arthur Peters — to jest wielki dzień w życiu lekkiego krążownika. Całość Hochseeflotte przed panem" 2 1 . Por. Etienne z tego samego krążownika daje w swoich wspomnieniach niezwykłe sugestywny obraz napotkania głównych sił floty niemieckiej: „Miałem swoje stanowisko bojowe na rufie, ale słyszałem wspaniale przez grubą rurę głosową wszystko to, co mówiono na pomoście. Słyszałem nieporuszonego, spokojnego Barnesa odczytującego bez przerwy odległości z dalmierza: — Odległość jeden trzy dwa zero zero. Odległość jeden dwa zero zero. — Krak, buum, 77777. — salwa niemiecka padła obok nas i odłamki z gwizdem przelatywały nad naszymi głowami. I usłyszałem Barnesa, który mówił: — Nie można określić odległości" 22 . Por. Etienne zresztą sam też nic nie widział, bowiem słupy wody powstające podczas wybuchów pocisków zasłaniały pole walki. W przerwach między nimi ujrzał panoramę szyku floty brytyjskich krążowników liniowych wy2
" L e g g , op. cit., s. 55. M a r der, op. cit., t. III, s. 61. 22 F a w c e 11, H o o p e r , op. cit., s. 108. 21
cofiijących się z pełną szybkością na północ i wydzielających przy tym ogromne ilości dymu. 5 eskadra Evan-Thomasa po zwrocie na północ znajdowała się teraz dwie mile od eskadry Beatty'ego. Krążownik „Southampt o n " zajmował pozycję milę za ostatnim okrętem tej eskadry. Młodemu porucznikowi szczególną satysfakcję sprawiała forma eskadry Evan-Thomasa, która choć znajdowała się pod ciężkim ogniem niemieckim, to jednak trzymała się świetnie, zdając niewiele sobie robić z potężnego i przeważającego przeciwnika — wszystkie cztery okręty raz po raz dawały salwy z 381-milimetrowych dział do nadciągających pancerników Scheera. Tymczasem pozostająca nieco z tyłu eskadra krążowników lekkich z „ S o u t h a m p t o n e m " stała się celem niemal szkolnego strzelania dla eskadry trochę starszych pancerników niemieckich. Z racji sporej odległości nie miały one szans dosięgnięcia okrętów Evan-Thomasa, miały natomiast znakomitą sposobność trafienia krążowników lekkich ubezpieczających krążowniki liniowe od tyłu. Odległość, jaka dzieliła „ S o u t h a m p t o n a " od owych okrętów niemieckich starszej daty, wynosiła 12 500—13 000 metrów. „Znajdowałem się na rufowym stanowisku kierowania ogniem z chorążym i pięcioma czy sześcioma ludźmi — pisze Etienne. — Schowaliśmy się za osłoną (brezent grubości 2 milimetrów!) i jedliśmy wołowinę konserwową. Nie była to strata czasu, zważywszy, że przed upływem dziesięciu minut kolejny pocisk 280-milimetrowy mógł nas wykończyć [...] Chorąży, któremu strach ścisnął gardło, i ja ustaliliśmy, że nie będziemy już patrzeć na niemieckie okręty. Ale nie mogliśmy się powstrzymać od spojrzenia na nie choć co minutę, a właściwie wpatrywaliśmy się w nie aż do momentu, gdy dwa lub trzy z tych wielkich potworów rozświetliły się blaskami wystrzałów armatnich — wiedzieliśmy już, że w drodze do nas znajdują się salwy wroga.
Orientowaliśmy się, że lot ich do nas wynosi około 23 sekund. Chorąży, który miał zegarek ręczny z wspaniałym sekundnikiem w dwudziestej trzeciej sekundzie robił grymas i w odpowiedzi seria eksplozji i posępny huk oznajmiały o przybyciu salwy. Często padały one tak blisko okrętu, że potoki wody i piany zalewały pomost. Każdy pocisk zostawiał jakby kałuże słonej wody w przestrzeni morskiej — zdawał się wybuchać w zetknięciu z nią. Później podliczyliśmy wybuchy: 50 do 60 pocisków upadło w odległości mniejszej niż 100 metrów od naszego »Southamptona«, a znacznie więcej w większej odległości. Przypisuję unikanie trafień bardzo zręcznemu prowadzeniu okrętu przez oficera nawigatora, który zygzakował według punktów upadku pocisków: należało iść w stronę wybuchów, jeśli salwy były krótkie i oddalać się od nich, jeśli były długie" 2 3 . Komodor Goodenough, dowódca eskadry krążowników, toórej flagowym okrętem był „Southampton", tak podsumowuje tę część akcji: „Naliczyliśmy 16 pancerników, z niszczycielami posuwającymi się przed dziobami po obu stronach szyku. Nadaliśmy meldunek przez radio i staraliśmy się utrzymać na pozycji przez kilka minut, aby się upewnić przed potwierdzeniem meldunku. Mój dowódca okrętu E. A. Rushton, chłodny i energiczny, powiedział: — Jeśli ma pan zamiar nadać meldunek, to lepiej aby pan zrobił to teraz. Później może już pan nie nadać żadnego. — Po nadaniu depeszy zrobiliśmy zwrot — nieprzyjaciel już zwrócił na nas uwagę" 24 . Pierwszy sygnał komodor Goodenough nadał o godzinie 17.30, trzy minuty później reflektorem sygnałowym zawiadomił Grand Fleet adm. Jellicoe'a: „Pancerniki z południowego wschodu". O 17.49 n a d a ł już pełny meldunek do Beatty'ego i Jellicoe'a. 23 24
Tamże,*. 61-62. M a r d e r , op. cit., t. III, s. 61-62.
W czasie znajdowania się w zasięgu niemieckich dział „ S o u t h a m p t o n " był silnie ostrzeliwany. Jego nawigator Paddy Ireland naprowadzał okręt na ostatnią serię gejzerów, wyrzucaną przez nieprzyjacielskie granaty. Późniejszy admirał Peters określił tę szaloną jazdę j a k o „najciekawsze p ó ł godziny we flocie". Szczególnie angielskie w tonie były spostrzeżenia oficera artylerii kpt. King Halla na krążowniku „ S o u t h a m p t o n " : „Było ogromnie fascynujące obserwowanie śmiercionośnych i zarazem wdzięcznych w jakiś sposób wytrysków podnoszących się w tajemniczy sposób z powierzchni morza. Bardzo interesująca była refleksja, że kolejne miejsce, z którego wyprysną, zostało wyznaczone przez kogoś tkwiącego w którymś z tych dalekich masztów, i to że wpatrywał się w nas przez szkła Zeissa, i to że ja obserwowałem jego okręt przez identyczne szkła" 2 5 . 25
S. King Hali, My navalLife, London 1952, s. 67.
NADCIĄGA HOCHSEEFLOTTE!
Reinhard Scheer, który wyszedł z Hochseeflotte dwie godziny po Hipperze, miał do 17.00 dość jasny obraz sytuacji. Hipper napotkał eskadrę brytyjskich krążowników liniowych i nawiązał z nią walkę. Skoro tylko nadesłał meldunek o pojawieniu się 5 eskadry angielskich pancerników, Scheer zwrócił się do swego szefa sztabu, kmdr. von Trotha: - Hippera v najwyraźniej przygniatają, przychodzi nasz czas. - Tak jest, ekscelencjo. A więc kurs na północ? Scheer skinął głową. Obaj zdawali sobie sprawę, że sytuacja skomplikowała się nieco. Scheer chciał początkowo iść kursem na zachód, by przy spotkaniu z Brytyjczykami znaleźć się w pozycji, która umożliwiłaby odcięcie im drogi. Teraz jednak nie należało zwlekać, ponieważ — jak wynikało z meldunków Hippera — przewaga liczebna była po stronie nieprzyjaciela, w bitwie morskiej liczby dział w żadnym razie nie można lekceważyć. Scheer prowadził rozmowę ze swym szefem sztabu na otwartej platformie pomostu bojowego, mimo że już po godzinie 16.00 ogłoszono alarm bojowy. Nie czynił tego z brawury, jak Beatty. Po prostu kłęby dymu, jakie wytwarzały czołowe okręty szyku, całkowicie zaciemniały Scheerowi i tak niewielkie pole widzenia, dostępne przez wąskie przezierniki w pancernej ścianie. Jego okręt flagowy
„Friedrich der Grosse" szedł jako ósmy w szyku. Przed nim znajdowało się siedem wielkich okrętów typu „Kónig" i „Kaiser". Otwierał szyk „Kónig", olbrzym będący godnym przeciwnikiem dla brytyjskich kolosów; 25 800 ton wyporności, z których 10 448 stanowiło pancerz ochraniający wszystkie ważne części okrętu, uzbrojenie — 10 dział 305-milimetrowych. Za nim posuwały się bliźniacze okręty „Grosser Kurfurst", „ M a r k g r a f , „Kronprinz". Drugi człon 3 eskadry pancerników, dowodzonej przez kontradm. Behnckego, stanowiły cztery okręty typu „Kaiser". Wśród nich właśnie znajdował się okręt adm. Scheera. Te cztery okręty: „Kaiser", „Prinzregent Luitpold", „Kaiserin" i „Friedrich der Grosse", różniły się od swych poprzedników bardzo niewiele. Miały tylko o tysiąc ton mniejszą wyporność, ale identyczne, chociaż ustawione mniej nowocześnie, uzbrojenie. Na okrętach typu „Kónig" cała ciężka artyleria ustawiona była bowiem w płaszczyźnie symetrii okrętu. Maksymalna prędkość 3 eskadry wynosiła około 21 węzłów, czyli mniej więcej była równa prędkości rozwijanej przez pancerniki brytyjskie. W sumie 3 eskadra była jednostką taktyczną wysokiej klasy. Za ośmioma najnowocześniejszymi okrętami posuwała się 1 eskadra pancerników pod dowództwem wiceadm. Erharda Schmidta. Składała się z ośmiu okrętów o nazwach prowincji: „Ostfriesland", „Thiiringen", „Helgoland", „Oldenburg", „Posen", „Rheinland", „Nassau", „Westfalen". 1 eskadra pancerników płynęła w dwóch dywizjonach. Wchodzące w skład 1 dywizjonu okręty typu „Oldenburg" miały wyporność 22 800 ton i uzbrojenie składające się z dwunastu dział 305-milimetrowych, okręty zaś typu „Posen" były słabsze, wypierały 18 900 ton i uzbrojone były w działa 280 milimetrów. Przeciętnie o kilka lat starsze od okrętów 3 eskadry były jednak jednostkami silnymi, zdolnymi do równego boju z Anglikami. Gorzej przedstawiała się sprawa z dowodzoną przez
kontradm. Mauvego 2 eskadrą, w której skład wchodziło sześć okrętów: „Deutschland", „Pommern", „Schlesien", „Hannover", „Schleswig-Holstein", „Hessen". Miały one wyporność prawie dwukrotnie mniejszą od jednostek typu „Kónig" i zaledwie cztery działa 280-milimetrowe. Dwa z tych okrętów jeszcze wiele lat później dały się poznać Polakom. W roku 1939 brały udział w bombardowaniu Westerplatte, Gdyni i Helu. Prawdę mówiąc Scheer wziąłje ze sobą raczej z sentymentu dla eskadry, którą dowodził, niż z potrzeby. Słabsze w boju i rozwijające mniejszą prędkość od jego nowych pancerników i krążowników liniowych mogły mu przynieść więcej szkody niż pożytku. Jako „kulawe kaczki" floty były łakomym kąskiem dla artylerzystów przeciwnika. Łącznie adm. Scheer prowadził do walki 16 pancerników nowoczesnych i 6 starszego typu, nie licząc lekkich krążowników i flotylli torpedowców. Także dla niego, podobnie jak dla Hippera, nadchodził wielki dzień, który miał być ukoronowaniem długiej kariery oficera morskiego, o jakiej chyba stary pastor Scheer nie myślał dla swego syna. Mijało właśnie 37 lat od roku, w którym dowodzący teraz Hochseeflotte wstąpił do cesarskiej marynarki. Jego morskie powołanie rozpoczęło się, gdy miał 15 lat — przeczytał wówczas bogato ilustrowaną książkę o niemieckiej marynarce. Rok później był już kadetem morskim. Po ukończeniu szkoły odbył wiele pływań, ćwiczył się w rzemiośle morskim i wojennym także w nowo zyskanych koloniach niemieckich. W roku 1888 odznaczony został za przeprowadzenie ataku na ufortyfikowaną wieś murzyńską koło Dar es-Salaam (wówczas Niemiecka Afryka Wschodnia). Później specjalizował się w broni torpedowej, dowodził torpedowcem, a następnie flotyllą. W 1909 r. objął stanowisko szefa sztabu Hochseeflotte; terminował w sztabowej robocie pod Tirpitzem, twórcą nowoczesnej floty niemieckiej, który nienawidził
zajadle zarówno pancerników obrony wybrzeża, jak i posłów Reichstagu. Tirpitz był zdania, że wojna rozstrzygnie się między Helgolandem a Tamizą i za pomocą pancerników. Mawiał nadto, że „jeden odpowiedni morski sprzymierzeniec wystarczy nam, aby stworzyć w wojnie światowej dogodną sytuację". Ale jakoś ten upragniony „morski sprzymierzeniec" nie znalazł się, gdyż na flotę austro-węgierską, zaangażowaną na Adriatyku, nie można było liczyć. Oficerowie Scheera mawiali często, że Pan Bóg upatrzył ją jako cel dla włoskich ścigaczy. Wojnę rozpoczął w randze kontradmirała jako dowódca 2 eskadry pancerników (starszej daty), pod koniec 1914 r. był już dowódcą 3 eskadry pancerników (najnowocześniejszej we flocie), a teraz szedł ze swymi pancernikami na północ, tam, skąd miały się pojawić walczące z Anglikami krążowniki liniowe Hippera. Już o godzinie 15.28, po pierwszych meldunkach o wykryciu okrętów angielskich, Scheer rozkazał okrętom zbliżyć się do siebie. Eskadry miały posuwać się w odległości tysiąca metrów. Odstęp między poszczególnymi okrętami został zmniejszony z 700 do 500 metrów. Po czterdziestu minutach Scheer rozkazał zwiększyć prędkość do 15 węzłów. Na okrętach zarządzono alarm bojowy. Padł rozkaz: „Ładować działa granatami rozpryskowymi i zabezpieczyć!" O godzinie 17.18 Scheer rozkazał zmienić kurs na zachodni. Po otrzymaniu od krążownika „Frankfurt" meldunku, że Hipper już walczy z 5 eskadrą składającą się z czterech brytyjskich pancerników, powrócił na kurs północny. I wreszcie o 17.30 sygnaliści czołowego okrętu Scheera, pancernika „Kónig", zauważyli na północnym horyzoncie błyski i usłyszeli towarzyszące im detonacje. Sytuacja była jasna. - Walczące okręty w kierunku północno-zachodnim!
Osiem minut później adm. Scheer rozkazał: „Zwiększyć prędkość do 17 węzłów!" Walczące okręty nadchodziły z północnego zachodu, a więc od dziobu z lewej burty. Scheer zwrócił swoje okręty o dwa rumby w lewo, na zachód, by wziąć pod ogień Anglików i odciążyć Hippera, który przeżywał przez ostatni kwadrans ciężkie chwile. Beatty ostrzeliwał go bowiem od dziobu z prawej burty, a Evan-Thomas od strony rufy, przy czym niektóre okręty niemieckie z wielu ciężkich dział nie mogły już strzelać. Nagle na południu ukazuje się Hochseeflotte. - Udało się, nareszcie Scheer na horyzoncie! — Przez pomosty bojowe i wieże artyleryjskie niemieckich krążowników liniowych przechodzi westchnienie ulgi. Na czołowych, nadpływających od południa, jednostkach niemieckich zapalają się jasne błyski. Flagi przekazują sygnał „Jot-Dora": „Otworzyć ogień!" Jest godzina 17.46, a więc pięćdziesiąta ósma minuta walki. Rozpoczyna się bój między ośmioma okrętami Beatty'ego i Evan-Thomasa a głównymi siłami Scheera. Ale Beatty nie może przyjąć tego boju. Byłoby to szczytem szaleństwa, a finał mógłby być tylko jeden: grób eskadry na dnie Morza Północnego. Zresztą, nie po to Anglia budowała swą „kawalerię morza" — szybkie, ale słabiej opancerzone krążowniki liniowe — by ją marnować w walce liniowej z pancernikami. Sytuacja jego eskadry w tym czasie jest już bardzo dramatyczna. Jeden z oficerów wspomina: „Pracowałem na mapie we flagowym stanowisku dowodzenia bezpośrednio pod pokładem kompasowym, gdzie stał Beatty, gdy nagle poczułem, że pokład pod moimi nogami jakby nagle się uniósł. W tym samym momencie stół, nad którym pochylałem się, pękł pośrodku, a okna otworzyły się, wystawiając mnie na pełny pęd czołowego wiatru. Zanim mogłem zdać sobie sprawę z tego, co się stało, mapa
została rozdarta na pół i połowa, na której właśnie pracowałem, wyleciała przez okno — ujrzałem ją, jak ulatywała ponad morzem niczym przestraszona mewa" 1 . Wydawało się, że „Lion" jest skazany na podobny los co „Queen Mary". Okręt został trafiony dwunastokrotnie, w kilku miejscach palił się i nie było czym gasić pożarów, ponieważ pociski poszarpały przewody przeciwpożarowe. Główne pokłady artyleryjskie były zarzucone poskręcanym żelastwem, martwi i ranni leżeli wszędzie. Oświetlenie elektryczne zostało zmiecione, słabe światło latarń awaryjnych i pełzające płomienie oświetlały śmierdzące wnętrze okrętu. „Tiger", trzeci w linii, został trafiony szesnaście razy. Również „Princess Royal" poniosła ciężkie straty. Długo nie można było dźwigać takiego ciężaru. Beatty widząc dramatyczność swego położenia w obliczu nadciągającej Hochseeflotte postanawia wykonać zwrot, aby powiększyć dystans i oderwać się od przeciwnika. Mimo strat i uszkodzeń maszynyjego krążowników nie ucierpiały i zdolne są dać 24 węzły. Flagowy okręt Beatty'ego „Lion" nie może jednak przekazać rozkazu drogą radiową; jego nadajnik został uszkodzony przez pocisk, więc tylko flagi sygnałowe na maszcie przekazują rozkaz wiceadmirała: „Zwrot szesnaście rumbów w prawo!" Szesnaście rumbów w prawo to nic innego jak zwrot o 180 stopni, czyli — mówiąc językiem armii lądowej — w tył zwrot... Straszna jest dla Beatty'ego chwila, w której wydaje ten rozkaz. Stoi na pomoście „Liona" z zaciśniętymi wargami. Nie ma już większych szans na pomszczenie „Indefatigable'a" i „Queen Mary". Odtąd ze ścigającego staje się ściganym przez całą potęgę floty niemieckiej. I w nagłym otrzeźwieniu staje się z powrotem dowódcą, któremu Ad1
L e g g , op. cit., s. 68.
miralicja powierzyła przede wszystkim rozpoznanie dla głównych sił Grand Fleet posuwającej się na południe w sześciu potężnych kolumnach, z rejonów morza zaznaczonych na mapach u samej góry. „Lion" zaczyna skręcać z południa na zachód, a później na północ. Manewr jego powtarzają „Princess Royal", „Tiger" i „New Zealand". „Wielkie Koty" poszarpane, poranione, odgryzając się Niemcom, wykonują trudny manewr w obliczu nadciągającego czoła Hochseeflotte. Już strzela do nich 3 eskadra niemiecka idąca na czele szyku Scheera. Czterdzieści dział 305-milimetrowych „Kóniga", „Kurfursta", „Markgrafa" i „Prinzregenta Luitpolda" zarzuca salwami uchodzące okręty brytyjskie. Ale co się dzieje z czterema kolosami Evan-Thomasa, które tną fale o kilka mil na północ za krążownikami liniowymi Beatty'ego? Evan-Thomas, nie znając jeszcze rozwoju wydarzeń, ze zdziwieniem widzi nagle przed sobą z lewej burty na kontrkursie okręt flagowy dowódcy krążowników liniowych. Na maszcie „Liona" powiewa sygnał zwrotu na północ. Evan-Thomas nie wie jeszcze, o co chodzi. W bitwie morskiej — przy dużych prędkościach rozwijanych przez ówczesne okręty, przy zadymieniu i mniejszym lub większym zamgleniu horyzontu, a jeszcze do tego bez łączności radiowej — bardzo trudno jest w porę zorientować się w błyskawicznie zmieniającej się sytuacji. Dopiero wysokie słupy wodne, które wytryskają przed dziobem „Barhama", okrętu flagowego Evan-Thomasa, uświadamiają mu grozę położenia. To skierowały nań dwadzieścia ciężkich dział „Kronprinz" i „Kaiserin". Ta „cesarska para" jest w uprzywilejowanej pozycji, ponieważ wykręcające na północny zachód, a później na północ, wielkie okręty Evan-Thomasa przechodzą wszystkie tę samą mniej więcej drogę i przez ten sam „punkt krytyczny", położony najbliżej eskadr niemieckich.
Oficer pancernika „Warspite" zanotował: „Nagle z prawej burty pojawiła się całość Hochseeflotte — a przynajmniej widziałem maszty, kominy, krąg pomarańczowych błysków wzdłuż całej linii" 2 . Dowódca wieży artyleryjskiej na pancerniku „Malaya" wyznaje wprost, że wciągnięty w swoje czynności nie miał czasu na emocje: „Nie myślałem do tej pory o możliwości trafienia nas przez nieprzyjacielski pocisk — być może myślałem o tym przed walką, kiedy przez głowę galopowały mi najprzeróżniejsze myśli, wszystkie straszności, które mogą się wydarzyć. Teraz sprawy przybierały zupełnie inny obrót — zbliżaliśmy się do Hochseeflotte z prędkością zsumowaną 40 węzłów, z szansą rozpoczęcia z nią rychło walki. Niełatwo mi analizować moje uczucia w tym okresie — wydarzenia biegły zbyt szybko, nie miałem czasu zadać sobie pytania, czy rzeczywiście byłem niespokojny — gdybym jednak miał na to czas, z pewnością byłbym. O godzinie 17.59 robimy kolejny zwrot o 180 stopni. Muszę wyznać, że odczułem ulgę" 3 . Zastępca dowódcy pancernika „Warspite" pisze: „Około 18.00 ujrzałem nasze krążowniki liniowe idące o pół mili od nas, ale kontrkursem. Spostrzegłem nieobecność »Queen Mary« i »Indefatigable'a« — przez chwilę nawet nie pomyślałem, że zostały zatopione. Nieco później przeszliśmy przez masę ciemnej wody, gdzie jakiś niszczyciel zbierał rozbitków; dowiedziałem się później, że było to miejsce zatonięcia »Queen Mary«. Zauważyłem, że tylna wieża X na »Lionie« była zwrócona w naszą stronę, dostrzegłem także wielkie czarne plamy na lewej burcie »Liona«: ślady uderzeń nieprzyjacielskich pocisków. Kiedy wykonaliśmy zwrot, zobaczyłem, że nasze krążowniki bojowe były już o 7000 — 8000 jardów z przodu przed nami — pisze dalej. — I wówczas zdałem sobie 2 3
F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 101. Tamie, s. 74.
sprawę, że nasza czwórka okrętów 5 eskadry będzie musiała sama zmierzyć się z niemiecką Flotą Pełnego Morza — cztery okręty przeciw może dwudziestu" 4 . Evan-Thomas jednak już wstrzelał się w pozycje czołowych okrętów Scheera. Dowódca Hochseeflotte widzi, jak idący w przodzie „Markgraf płonie i dymi; otrzymał przed chwilą trafienie 381-milimetrowym pociskiem. Przed jego własnym okrętem także wykwitają w odległości 100 metrów cztery ogromne słupy wodne. Druga salwa pada bliżej, trzecia rozrywa się 50 metrów od „Friedrich der Grosse", zalewając strumieniami wody jego przedni pomost. Scheer każe dowódcy okrętu wziąć dwa rumby w prawo. Nie mija 30 sekund i następna porcja ogromnych, 850-kilogramowych pocisków pada w to miejsce, przez które „Friedrich der Grosse" musiałby przejść idąc dawnym kursem. Wieża A, zwana „Anną", najbardziej wysunięta ku dziobowi, nie oddała dotychczas ani jednego strzału. Wszyscy wiedzą, że admirałjest na nieosłoniętej części pomostu i nie chcą mu zaciemniać pola widzenia. Dowódca wieży niecierpliwi się jednak i prosi o pozwolenie na otwarcie ognia. Salwa z wieży pada bez poprzedzającego ją dzwonka. Dziób okrętu i pomost spowija brązowoczarny dym, który gdy się rozproszy, odsłoni dziwną i śmieszną scenę: na pomoście dowódca Hochseeflotte i jego szef sztabu leżą przewróceni — podmuch nie darował nie tylko Scheerowi, ale i guzikom jego płaszcza, które gdzieś uleciały w powietrze. Sygnalista przynosi mu znaleziony pas z kordem, pomaga przypasać i poskromić trzepoczące na wietrze poły płaszcza. Von Hase na „Derfflingerze" widzi coraz skuteczniejszy ogień Brytyjczyków: „Nieprzyjaciel często nas teraz chwytał salwą obramowującą. Przyglądałem się znów wieżom
okrętu nieprzyjacielskiego, na który celowałem, i dojrzałem, że jego działa są teraz dokładnie zwrócone ku nam. Jednocześnie uczyniłem odkrycie, które mnie zdziwiło. Oto przy każdej salwie nieprzyjacielskiej widziałem wyraźnie cztery czy też pięć pocisków idących w powietrzu. Miały one wygląd długich, czarnych punktów, zwiększających się stopniowo, i nagle uderzały w wodę czy też okręt, wybuchając ze straszliwym trzaskiem. Doszedłem do tego, że mogłem dość ściśle wnioskować z lotu nieprzyjacielskich pocisków, czy runą za nami, czy też przed nami, czy też zaszczycą nas bezpośrednią wizytą. Przy uderzeniu w morze granaty wyrzucały olbrzymie słupy wody. Niektóre z nich do połowy otaczał jakby zielony lub żółty obłok gazu. Bez wątpienia były to granaty naładowane lidytem. Kolumny te stały 5-10 sekund, zanim runęły. Przy tych olbrzymich fontannach słynne wodotryski Wersalu zdawałyby się dziecinną zabawką. Podczas ostatniej fazy bitwy, kiedy nieprzyjaciel dobrze wstrzelał się do nas, zdarzało się, że te słupy wody stawały ponad okrętem, zatapiając wszystko i jednocześnie gasząc wszystkie pożary. Pierwszy pocisk, który dostaliśmy i o którym wiem, uderzył pod kazamatę przechodząc przez drzwi zaopatrzone w okrągłe okno. Doskonały podoficer, sierżant szef Lorenzen, który powinien był pozostać przy odwodzie pod pokładem, wsunął się przedtem do kazamaty, pragnąc obserwować bitwę. Ciekawość jego została surowo ukarana. Pocisk odciął mu głowę" 5 . Okręty Evan-Thomasa w tej tragicznej defiladzie przed niemiecką linią jeden po drugim inkasują ciężkie ciosy. W dziennikach okrętowych pancerników 5 eskadry zanotowano: „Godzina 6.00 ppoł. »Barham« trafiony, radiostacja nieczynna 5
Hase, op. cit., s. 72-73.
6.02 6.09 6.11 6.12 6.14 6.20
6.25
»Barham« trafiony w śródokręcie »Barham« trafiony w rufę »Barham« trafiony w śródokręcie »Valiant« obramowany pociskami na dziobie i rufie »Malaya« trafiona w prawą burtę ponad linią wodną »Malaya« trafiona w przewód pary. Uchodząca para uniemożliwia łączność z pokładem przez kilka minut »Malaya« trafiona w dach wieży X" 6 .
„Barham" otrzymuje więc trafienie, które wyłącza radiostację. Jeszcze jeden dowódca zdany odtąd tylko na sygnalizację optyczną. Drugi pocisk niszczy lewoburtową kazamatę średniej artylerii. Cały międzypokład płonie. Za „Barhamem" (4 trafienia) zwrot wykonują „Valiant"(udaje mu się ujść bez ciosu) i „Warspite" (5 trafień). Czwarty okręt Evan-Thomasa, „Malaya", nie czeka na swoją kolej. Od razu, jeszcze powyżej „zakrętu śmierci", dokonuje zwrotu na północ. Nie ujdzie jednak prawdziwemu orkanowi pocisków. Już chwycił go w widły swych strzelających jeszcze dwu dział pogromca „Indefatigable'a" — „Von der Tann". Od wschodu włącza się do akcji przeciw pancernikowi „Moltke". „Kronprinz" i „Kaiser" z linii Scheera także posyłają mu salwę za salwą. W ciągu dwudziestu minut, które wydają się załodze wiecznością, dziesiątki pocisków rozrywają się w pobliżu brytyjskiego pancernika, który Malaje podarowały Anglikom. Zastępca dowódcy pancernika „Warspite" pisze: „Salwa niemiecka pada tuż obok nas i obsypuje nas pianą. Schylam głowę i potem rozmawiamy o tym przez minutę z G. Później robimy zwrot o 180 stopni. Wkrótce po dokonaniu zwrotu zauważyłem nagle w na6
Legg, op. cit., s. 69.
- Bitwa jutlandzka...
miarze od rufy z prawej burty całą Hochseeflotte — rozróżniłem przynajmniej maszty, kominy i nie kończącą się linię pomarańczowych błysków artyleryjskich: naliczyłem 8 okrętów prowadzących ogień. Świst nadlatujących pocisków był ogłuszający. Odczułem dwa lub trzy wstrząsy, ale nie zwróciłem na nie uwagi, wcale nie wierzyłem w to, że zostaliśmy trafieni [...] Ujrzałem, jak dwie nasze salwy trafiają czołowy okręt linii niemieckiej. Otrzymałem telefon od dowódcy; rozkaz przejścia na rufę każe mi zdać sobie sprawę z sytuacji — zostaliśmy poważnie trafieni. Proszę o powtórzenie rozkazu i otrzymuję potwierdzenie. Zadałem sobie pytanie, czy mam przejść górą, czy schodząc do komory amunicyjnej. Aby przejść prostszą drogą, poszedłem górą — wyszedłem na dach wieży. Huk był straszliwy, pociski przelatywały zwartymi salwami. Gdy przechodziłem obok szalup na pomoście, pocisk przebił tylny komin i jego odłamki poleciały na wszystkie strony. Podniosłem kołnierz i uciekałem jak rączy jeleń. Przedostawszy się na międzypokład na lewej burcie, a później na rufę, zobaczyłem grupę przeciwpożarową numer 6 — wszystko szło im dobrze. Telefonuję do dowódcy, że według mojej orientacji nic nie dzieje się złego. W istocie zostaliśmy trafieni w przedział kabestanu na rufie, ale o tym nie wiedziałem" 7 . Już pierwszy pocisk przerywa połączenia między „fire directorem" a pomostem. Następny zrywa pancerny dach tylnej wieży. Ten ostatni moment zapamiętał podchorąży z okrętu: „Bardzo głośny trzask, huk, a po nim dźwięki, jakby gradu [...] rozplataliśmy się jakoś i popatrzyłem przez prawoburtowy przeziernik w stronę wieży X, której wierzch przypo7
F a w c e 11, H o o p e r , op. cit., s. 101-102.
minął jakby spartaczony spodek, chwiejący się na jej szczycie" 8 . Gdyby jednak nie przytrafiło jej się nawet to nieszczęście, to i ona, i trzy inne wieże nie mogłyby wiele zdziałać bez „fire directora". Dowódca, widząc że jego okręt staje się ćwiczebną tarczą, rozkazuje średniej artylerii dawać ognia w morze, pod najniższym kątem, jaki można wycisnąć z dział. Czyżby sądził, że wybuchy i fontanny wody zamaskują okręt przed niemieckimi artylerzystami? Niestety! Już następne pociski, które dosięgają pancernik „Malaya", rozrywają się właśnie między działami średniej artylerii! Piąty pocisk przebija boczny pancerz okrętu i zapala zbiorniki z ropą, którą opalane są kotły. W ciągu tych dwudziestu minut 60 ludzi na pancerniku zostaje zabitych, a 70 odnosi rany. Buchając płomieniami, z przechyłem na burtę, uchodzi „Malaya" na północ, kryjąc się we mgle i chmurach dymu wytworzonych przez obie walczące strony. Wielkie to szczęście dla czwartego okrętu Evan-Thomasa! Członek załogi pancernika „Malaya" po starciu zanotował: „Wszystko zdawało się ciemnym chaosem — woń spalonego ludzkiego ciała, wszystko spalone, wypalone korytarze, porozrywane grodzie w kantynie i suszarni tworzą groteskowe kształty, cały pokład pokryty sześcioma calami wody, straszliwy smród gazów prochowych" 9 . Tymczasem krążowniki liniowe Hippera naśladują ruchy Anglików. Robią zwrot przez prawą burtę, aby wyjść na czoło szyku Scheera i dalej pełnić swą trudną rolę. Podczas dokonywania zwrotu i w pogoni za Anglikami „Seydlitz" dostaje potężne lanie. Okręty Evan-Thomasa strzelają dobrze i trzeci okręt eskadry Hippera otrzymuje raz po raz ciosy. Oto obraz walki według relacji naczelnego inżyniera 8
'
L e g g , op. cit., s. 70. Tamie.
krążownika „Seydlitz", Ottona Looksa: „Zaczęły brzęczeć telefony. Przez rurę przekaźniczą dostaję puszkę blaszaną z pisemnym meldunkiem i szkicami. Przekaźniczy czyta głośno: Pocisk uderzył w trzynastą grodź na prawej burcie. Zniszczona mesa podoficerska. Pożar. Przednia elektryczna rozdzielnia nie działa [...]. Po międzypokładzie biegnie sekcja przeciwpożarowa. Ludzie trzymają w rękach węże. Maski mają raczej narzucone niż nałożone. Numer 1 rzuca się naprzód, a gasiciel numer 2 podtrzymuje go. Mocny strumień wody uderza w płonące szczątki. Żar i płomień uderzają marynarza trzymającego wylot węża, lecz ten ciągle prowadzi strumień wody po płomieniach, szukając źródła ognia. Pali się fortepian. Trudno go oszczędzać, zresztą i tak jest potrzaskany. Niby długie włosy wiszą struny i brzęczą, kiedy uderza w nie woda. A na górze ryczą działa. [...] Granat uderza w linię wodną lewej burty, wybijając wielką dziurę, przez którą wlewają się strumienie wody. Znów kilka granatów trafia w dziób okrętu. Spieszy tam grupa awaryjna, ale ściany miejscami podziurawione są jak sito i nie wszystkie szczeliny dają się zatkać. Niektóre mają około metra kwadratowego. Wszędzie wciska się woda. Szczególnie groźna okazała się jedna szczelina na lewej burcie. Za wszelką cenę należało przeszkodzić dalszemu wdzieraniu się wody. W otwór wepchnięto wielkie, grube materace gimnastyczne, co bynajmniej nie było rzeczą łatwą, ponieważ skraje otworu nie były gładkie. Granat pogiął na powierzchni kilku metrów kwadratowych płyty żelazne, poszarpał je i pokaleczył, tworząc ostre brzegi i spiczaste szczerby. Ludzie pracowali ciężko. Stojąc w wodzie, wpychali materace do szczelin. Rżnięto i pasowano deski. Odpowiednio pocięte belki mocowano, zabijając kliny. Wreszcie udało się położyć tamę dalszemu wdzieraniu się mas wody" 10 . 10
Ludzie morza, Warszawa 1930, s. 79-82.
Ale oto kolejne pociski trafiają w „Seydlitza": „Jeszcze nie zdążyliśmy zdać sobie z tego sprawy, kiedy przybiegł inżynier-praktykant Meyer i krzyknął: — Pocisk uderzył w prawą burtę, gaz i dym w piątym przedziale! — Skinąłem na grupę roboczą, kazałem założyć maski i wybiegłem. Światło elektryczne zgasło. Było ciemno i gęsty dym wypełniał całkowicie przedział. Moja silna akumulatorowa lampa nie mogła go przeniknąć. Jednocześnie otrzymałem meldunek: w maszynowni prawej burty gaz i dym! Potykając się w ciemnościach, Meyer i Mahrt ruszyli wypełnić rozkazy. Otwarto luk na górny pokład. Tam również panowała ciemność i słyszało się szum wody. Płynęła ona widocznie z przestrzelonej rury instalacji przeciwpożarowej. Posłałem gońca na korytarz środkowy, z poleceniem zamknięcia zaworu, po czym pospieszyłem z powrotem do centrali maszyn, zapytując sam siebie: Czy maszyna prawej burty jest w porządku, czy pokład pancerny jest przebity? Gwizdnąłem przez rurę głosową: — Czy trafił w was pocisk? — Nie — brzmiała odpowiedź. — Należy jednak naprawić wentylację, nic nie widzimy, niepodobna wytrzymać w dymie. — Poleciłem starszemu inżynierowi Hermanowi, czuwającemu nad turbinami okrętowymi, aby nałożywszy maski przeciwgazowe starali się wytrzymać jak najdłużej i tylko w ostateczności otworzyli pokrywę włazu w pokładzie pancernym i wyszli ze swoją obsługą. Tymczasem Meyer za pomocą sprężonego powietrza usunął dym z piątego przedziału. Zobaczyłem wtedy, że pokład pancerny jest w tym miejscu nienaruszony, a jedynie kilka odłamków przebiło pokład górny. Leżał tam jeden zabity. Zarazem Meyer dostrzegł, że jest ranny w udo. Zabitego zaś przeniesiono do sąsiedniego przedziału, gdzie znajdowało się już kilku poległych" 11 . Pociski, które musiał przetrzymać „Seydlitz", to jeszcze
nie wszystko. W tej gwałtownej fazie walki, gdy Anglicy wykonywali zwrot na „zakręcie śmierci", do ataku ruszyły cztery brytyjskie torpedowce. Był wśród nich pogromca „V 29" — „Petard". Sześć białych śladów biegnie w stronę krążowników liniowych Hippera. Pięć przechodzi w przerwach między okrętami, szósty prowadzi nieuchronnie ku części dziobowej „Seydlitza". Silny wstrząs podrzuca okręt w górę. Torpeda wyrywa cały płat burty, jednak grodź wodoszczelna wytrzymuje napór wody i „Seydlitz" nie wychodzi z szyku. Po tych ciosach okręt jest cięższy przynajmniej o 5000 ton wody. Lekki krążownik na pewno w tej sytuacji znalazłby morski grób. Anglicy i Niemcy płyną teraz na północ, ale odległość między nimi się zwiększa. Beatty nie może przecież walczyć z całą flotą niemiecką! Dystans dzielący przeciwników powiększa się do 17 000 metrów. Beatty pragnie powiększyć go jeszcze, zmusza swoje „Wielkie Koty" do maksymalnie szybkiego biegu. Evan-Thomas stara się nadążyć za nim, ale jego ciężkie, grubo opancerzone okręty rozwijają tylko 24 węzły, więc pozostaje nieco w tyle. Ma jednak dość mocy w maszynach, by oderwać się od swoich prześladowców z Hochseeflotte. W czasie marszu na północ pogoda popsuła się, zaczęły pojawiać się mgły. Anglicy coraz bardziej odczuwali swoje niekorzystne dla mierzenia odległości i obserwacji ognia położenie. Podczas kolejnego pojedynku na „Lionie" miał miejsce wypadek, który później był szeroko komentowany — mianowicie pocisk niemiecki wybuchł w szpitalu okrętowym zamieniając go w ruinę, ale na szczęście nie powodując strat w ludziach. Ranni zostali przeniesieni do lepiej chronionych pomieszczeń położonych niżej. Dymy wybuchu przeniknęły do sąsiednich pomieszczeń, a część przedostała się przewodami wentylacyjnymi do komory prochowej wieży X na rufie. Podoficer sprawujący pieczę nad komorą
zauważył, że dymy wydobywają się spoza skrzyń z prochem i wywnioskował, że jego magazyn zajął się ogniem. Natychmiast chwycił za telefon i złożył meldunek dowódcy wieży. Oficer wiedząc, co zaszło, rzucił w słuchawkę: — Przygotować się do wniebowstąpienia! Po trzech minutach także szef komory prochowej zorientował się, że strach ma wielkie oczy. W trakcie marszu na północ spełnił się los dwóch brytyjskich niszczycieli, których walkę przedstawiliśmy uprzednio. Pisze świadek wydarzeń, który znajdował się na pokładzie „Nestora": „Cała niemiecka eskadra liniowa traktowała nas jak tarczę ćwiczebną, zamieniając nas swymi pociskami w coś w rodzaju szwajcarskiego sera. Byliśmy 0 2000 jardów od czołowego okrętu Hochseeflotte, gdy odpaliliśmy ostatnią torpedę. Był to dla dział jedenasto1 dwunastocalowych* dystans do strzelania bezpośredniego. Okręt wkrótce począł tonąć zanurzając się rufą i stopniowo znikał pod wodą, ale wszystkim, którzy żyli, udało się go opuścić, nim z a t o n ą ł " 1 2 . Przedtem wszakże na pokładzie „Nestora" dojdzie do pamiętnego dialogu. Kpt. Bingham pyta swego zastępcę, por. Bethella: - Cóż, dokąd teraz pójdziemy? - Wierzę, że do nieba, sir. Być może sprawdziło się to w stosunku do porucznika, który nie przeżył akcji, natomiast dowódca „Nestora" i 72 jego podwładnych zostało wyłowionych przez niemieckie torpedowce. W liście z niewoli Bingham pisał do żony: „Whitfield i ja zostaliśmy pozostawieni pośrodku drogi Hochseeflotte niczym dwa jagniątka. Przeżyliśmy kilka straszliwych chwil, gdy masyw niemieckich kadłubów rósł przed nami coraz bliżej, a w końcu nie było nikogo przyjaznego. I ulgą było, gdy poczęły nadlatywać pociski. * W istocie strzelały działa sześciocalowe. 12 B e n n e t t , op. cit., s. 89.
Zdjąłem buty. Nie mogliśmy już odpowiadać z naszych dział — były zbyt małe. Zdałem sobie sprawę, że to już kwestia minut i dałem polecenie: — Każdy ratuje siebie!" 13 . Obie strony, a przynajmniej ich siły rozpoznawcze, doznały już poważnych strat. W krótkiej chwili wytchnienia na brytyjskich i niemieckich krążownikach liniowych gasi się pożary, usuwa mniejsze uszkodzenia, naprawia zerwane połączenia telefoniczne. Oficer artylerii krążownika „Lion" wspomina, że w wieży A prawe działo chwilowo nie funkcjonowało wskutek uszkodzenia wentyla w oporopowrotniku. Artylerzyści wkrótce uporali się z awarią. O 18.42 „Lion" wznawia ogień do niemieckich krążowników liniowych. Mimo dobrej na ogół widoczności, nie bardzo widać miejsca upadków własnych pocisków, co utrudnia wstrzeliwanie się. Po stronie przeciwnika widać jednak wysokie słupy wody wyrzucane przez granaty 5 eskadry liniowej Evan-Thomasa... Pod pokładami, w słabo oświetlonych pomieszczeniach, bitwa morska pokazuje swoje drugie oblicze. Oto jak wygląda ona w relacji doktora Amelunga, lekarza okrętowego na krążowniku liniowym „Seydlitz": „Po pewnym czasie przez drzwi prowadzące z piątego przedziału, to jest od dziobu, wpada drugi lekarz-pomoćnik z fryzjerem okrętowym; obaj czarni. Okazuje się, że uderzył pocisk, rozbił dziobowy punkt opatrunkowy, i tylko im udało się uciec. Pozostali są prawdopodobnie zabici. W kilka sekund później wnoszą kapelana z głową owiniętą zakrwawionymi bandażami. Zrozumiałem, że wstrząsy pochodziły nie tylko od naszych własnych strzałów. Trafiono nas. Lecz nie ma czasu na rozważanie, bo oto wnoszą nowych rannych. Niektórzy przychodzą czy też dowlekają się sami. Wkrótce
jest ich pokaźna liczba. Nie ma czasu na zajmowanie się każdym z osobna, robię tylko prowizoryczne opatrunki. Pośród zgiełku rozlega się naraz silny łoskot, błysk wybuchu i dym zapełnia punkt opatrunkowy. Szybko zakładam otrzymaną przed kilkoma dniami maskę, do której jeszcze nie przywykłem. Ale nic nie widać, szkło z gorąca zachodzi mgłą. Zrywam więc maskę, lecz razem z nią zrzucam okulary, o których odszukaniu na razie nie ma mowy. Po bitwie znalazłem resztki oprawy. Okazuje się, że gazów jest niewiele i można wytrzymać bez maski. Zaraz z początku przyszło mi na myśl pytanie — dokąd odsyłać opatrzonych rannych? Przeznaczone dla nich pomieszczenie w trzecim przedziale zalano przy gaszeniu ognia w wieży »Caesar«. Można więc ich składać tylko w prawym pomieszczeniu punktu opatrunkowego, przenosząc korytarzykiem. Jednym z pierwszych był palacz, rezerwista. Pragnął on zdać egzamin i zostać maszynistą w kopalni, a ponieważ wymagano przy tym pewnych wiadomości z ratownictwa, więc przychodził nieraz do ambulansu uczyć się. Stąd też go znałem. Teraz stwierdziłem śmierć tego człowieka. D o znałem dziwnego wrażenia! Zaczęło się robić gorąco. Siedzieliśmy w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu. Temperatura przekraczała stale 40 stopni. Wobec tego bardzo się przydał posiadany przez nas zbiornik wody. Czarni, bardziej podobni do diabłów niż do ludzi palacze co chwila zachodzili się napić. [...] Później znów przybywają ranni i poparzeni. Wkrótce pomieszczenie na prawej burcie jest zapełnione rannymi. Następnych trzeba zostawić u nas. Robi się coraz ciaśniej. W końcu pozostało tylko trochę miejsca przy stole operacyjnym. Następnych rannych każę kłaść na noszach w trzecim przedziale, gdzie jest woda. Wpadające tam odłamki zraniły ciężko jednego w piersi, drugi zniknął bez śladu. Z braku czasu większych operacji nie przeprowadzałem.
Było to zresztą niemożliwością, bo jak w takich warunkach operować człowieka postrzelonego w brzuch? Trudno mówić o narkozie, jak również o aseptyce. Zakażenie niewątpliwe! Jak można posługiwać się narzędziami chirurgicznymi przy wstrząsach okrętu, przy których ranni spadają ze stołu operacyjnego? Oświetlenie elektryczne działa słabo, żarówki ciągle gasną Właściwie pracowaliśmy przy świecach. W podobnych warunkach trudno szukać odłamka w brzuchu i zakładać szwy. Byłaby to praca bezcelowa" 14 . Gdy pod pokładami maszyny wybijały swoje piekielne tempo, gdy w punktach opatrunkowych zszywano porwane tętnice, na pokładach, pomostach i stanowiskach obserwacyjnych setki par oczu po obu walczących stronach śledziło ruchy przeciwnika, usiłując odgadnąć jego plany. Do czego zmierza, co jeszcze chowa w zanadrzu? „Nasz okręt admiralski zmienił kurs o kilkadziesiąt stopni w prawo - pisze von Hase. - Zdawało się, że nieprzyjaciel jednocześnie opisuje łuk wokół nas. Zaczęliśmy się ponownie zbliżać dość szybko. O godzinie 18.19 odległość nie przekraczała 16 000 metrów. Jest to co prawda spora odległość, lecz przy doskonałej widzialności i dokładności, z jaką rozróżnialiśmy punkty padania pocisków, wydawała się ona mniejsza. Szkła Zeissa naszych peryskopów okazały się znakomite. Mogłem nawet na największych odległościach rozróżniać wszystkie szczegóły na okrętach nieprzyjacielskich, jak na przykład wszystkie ruchy wież, ruchy każdego działa, które po oddaniu strzału wracało dla załadowania do pozycji prawie poziomej. Przed wojną nikt w naszej marynarce nawet nie pomyślał, że można walczyć z powodzeniem na odległościach ponad 15 000 metrów. Przypominam sobie różne gry wojenne, wykonywane rok czy dwa przed wojną w Kilonii, pod 14
Ludzie morza, s. 87-89.
kierunkiem admirała von Ingenohla, w czasie których z lekceważeniem mówiono o ogniu artyleryjskim na odległość ponad 10 000 metrów!" 1 5 . O godzinie 18.39 sygnaliści Hippera, idącego teraz na czele Hochseeflotte, przekazali wiadomość, która oznaczała nową fazę bitwy. Anglicy z kursu północnego poczęli skręcać na północno-wschodni. - Dlaczego? - pytali Hipper i Scheer. To samo pytanie nurtowało sztaby i załogi niemieckich okrętów. Odpowiedź miała nadejść wkrótce z mgły pokrywającej morze od północy. W CESARSKIM SZTABIE
Gdyby Alfred von Schlieffen żył w 1916 r. i ujrzał mapy operacyjne sztabu generalnego cesarskich wojsk, z pewnością zgubiłby monokl. On, który stworzył „superpewny" plan rozgromienia Francji za pomocą siedmiokrotnie silniejszego prawego skrzydła frontu, ujrzałby w tym roku 1916 tragedię: fronty zastygły i armie, którym przeznaczał dumne cele, wyrzynały się z przeciwnikiem na polach północnej Francji. Obawiał się najbardziej długotrwałej wojny na dwa fronty i omal proroczo zwykł mawiać: „Przy braku doświadczenia operacyjnego naszych wyższych oficerów cała historia może zamienić się w dziką pogoń za orderami". Orderów w istocie cesarz rozdał mnóstwo, ale Verdun, mimo czteromiesięcznych walk, nie zostało zdobyte. Helmuthvon Moltke, który po klęsce nad Marną musiał ustąpić ze stanowiska szefa sztabu generalnego, miał później, jako zastępca szefa, więcej czasu na przemyślenia. Uwolniony od ciężaru odpowiedzialności za operacje 15
Hase, op. cit., s. 73-74.
wojskowe, mógł znacznie bardziej poświęcić się sprawom organizacyjno-ekonomicznym. Bratanek starego marszałka von Moltkego, który położył swymi zwycięstwami fundamenty pod zjednoczenie Niemiec, praktykował u niego jako adiutant od roku 1882, a później dowodził rozmaitymi pułkami gwardii. Awanse, generalskie szlify i łaski cesarza zawdzięczał w znacznej mierze poglądom, jakoby bojowa postawa zewnętrzna sztabowca wystarczała do pokonania przeciwników. Stary Schlieffen miał jednak z pewnością rację mówiąc, że „generała się nie robi, generałem trzeba się urodzić". Bratanek wielkiego wuja najwyraźniej nie urodził się generałem i po przeniesieniu na mniej eksponowane stanowisko poczuł się znacznie lepiej. Pocieszał się literaturą, zwłaszcza ulubionym Faustem, i religijnymi zainteresowaniami małżonki. O sprawach wojny roku 1916 sądził trzeźwo. - Pan Bóg stał po stronie wielkich batalionów, a Niemcy nie miały ich, jak widać, dosyć - mawiał, naśladując Fryderyka II. Gen. von Moltke w rozmowach z aktualnym szefem sztabu generalnego, gen. von Falkenhaynem - ale nigdy z cesarzem - podawał w wątpliwość przekonania, jakoby sytuacja rozwijała się najpomyślniej. Dobiegał końca drugi rok wojny i w i e l k i e r o z s t r z y g n i ę c i e nie nadchodziło. Coraz więcej było orkiestr wojskowych, a coraz mniej mięsa. Coraz więcej zawiadomień o „bohaterskiej śmierci na polu chwały dla Boga i Cesarza", a coraz mniej nadziei na rychły koniec wojny. - Przecież zatknęliśmy sztandar nad Douaumont, wydarliśmy ten fort Francuzom. Przecież zbliżamy się do Yerdun - argumentował von Falkenhayn. - Tak, z b l i ż a m y s i ę - powtarzał Moltke. - Dobrze byłoby mieć to stare miasto, które zapisało się w dziejach naszego narodu. Ale jakie pan widzi szansę na zdobycie Yerdun? Fort to jeszcze nie Yerdun! Szansę nasze opierają
się na ludziach i materiale wojennym. Ludzi mamy i ludzie giną. Ale co będzie z m a t e r i a ł e m ? - Mój Boże, to są sprawy i pana, i moje, a właściwie jeszcze jednego człowieka. Rozmowa nabierała rumieńców. - Bóg stworzył naszą ojczyznę wielką, ale nie dał jej tego wszystkiego, co dał Rosji czy Ameryce. - Czy wini go pan o to? - pytał z uśmiechem Falkenhayn. - Może chciał nas zachęcić w ten sposób do zwiększonego importu? Moltkemu pytanie to wydało się zbyt frywolne. - Import nasz upada - ciągnął Falkenhayn. - Nie przewidzieliśmy tego przed sierpniem*. - Zastanawiam się nieraz, po cóż więc budowaliśmy flotę, podobno miała wywalczyć nam wolność mórz, a tymczasem teraz ćwiczy się w odpoczynku. Falkenhayn, pewny swej przewagi nad „małym bratankiem", odpowiedział spokojnie: - Istotnie, flota nie wykazała się wielkimi sukcesami. Krążowniki narobiły huku na oceanach, okrętów podwodnych mamy za mało, pancerników za dużo jak na kolonie, ale nie dość jak na Anglików. Nie powinno to nas jednak zrażać przed ostateczną próbą. Scheer wyszedł przecież w morze. Von Moltke nie lubił Scheera. Widział w nim dwie podstawowe wady: nie dowodził na lądzie i był synem pastora. Jeśli jednak wygrałby bitwę o panowanie na morzu, to Moltke darowałby mu i jedno, i drugie. Wojny nie można było wygrać bez surowców. A niektóre ważne, ba, niezbędne surowce przywoziło się, niestety, morzem. Moltke spojrzał na żółtą klamkę i zdziwił się. Takich klamek w Niemczech nie widywało się wówczas, prawie wszystkie poszły do kotła. Wszechpotężne cesarstwo po* Sierpień był miesiącem wybuchu pierwszej wojny światowej.
święciło już dzwony i czajniki dla triumfu niemieckiego ducha. Potrzebowano miedzi i mosiądzu na łuski do pocisków i na przewody elektryczne. Bez miedzi trudno było wygrać wojnę, i to tak długotrwałą. - Scheer i jego flota są naszą wielką kartą - snuł dalej rozważania Falkenhayn, świdrując Moltkego przenikliwym spojrzeniem. - Postawiliśmy na nią. Zresztą i tak nie ma innego wyjścia. Blokada zaczyna nas dławić. Brakujące surowce, które dotychczas przeciekały do naszych fabryk przez Holandię, płyną już tak cienkim strumykiem, że właściwie się nie liczą. Anglicy kontrolują każdy statek. Moltke z podziwem przypatrywał się swemu następcy na stanowisku szefa sztabu generalnego. Falkenhayn w pięćdziesiątym piątym roku życia wierzył w siebie, w Niemcy, w Scheera, może nawet w cesarza. Zestarzał się w dobrym stylu i miał włosy tak gęste jak przed dwudziestu laty, tyle że posiwiałe. Z białym krzyżem orderu „Pour le Merite" wydawał się uosobieniem woli zwycięstwa, mimo że jako nowy szef nie wyróżnił się jeszcze niczym szczególnym. Moltke zaś czuł ulgę - nie musi odpowiadać ani za Verdun, ani za poległych kilkaset tysięcy ludzi. Tych setek tysięcy, które dały swe życie, by armia mogła się posunąć o kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów. A zresztą, czy to rozwiąże problem miedzi? Nie pozostaje nic innego, jak czekać na wiadomości z m o r z a . Na wiadomości z morza czekali wszyscy. Falkenhayn i Moltke, radiotelegrafiści z Wilhelmshaven i sztabowcy w Berlinie. Gdzieś u wybrzeży Jutlandii szalała wielka bitwa, dudniły salwami działa, tonęły okręty i tonęli ludzie wplątani w obłędne zmagania, od których wyniku zależał los władców. Szalała bitwa, wymagająca najwyższego napięcia sił moralnych i fizycznych. Na wiadomości z morza czekał sam cesarz Wilhelm II. Ostatni z Hohenzollernów, choć nie kierował bezpośrednio
operacjami wojennymi, powierzywszy je swoim generałom, sterował jednak polityką personalną wojsk i wnikał niekiedy w drobne sprawy. Przebieg wojny nie potwierdził jego wielkich nadziei, żywionych bojowymi tradycjami własnego rodu. Choć na początku wojny kazał wypisywać hasła: „- Każde pchnięcie - Francuz, każdy strzał - Rosjanin", to w praktyce okazało się, że „Franzos i Russ" także umieją strzelać. Na zamku w Pszczynie ludzie chodzili na palcach jak zawsze, gdy przebywał w nim cesarz. Z wyrazu ich twarzy trudno było wyczytać pewność siebie. Rok 1914 nie dał zwycięstwa na zachodzie, rok 1915 - na wschodzie. Ponadto zarysowała się nowa groźba - stanowisko Rumunii, rządzonej przez Hohenzollerna, stawało się niejasne. Własna krew przeciw własnej krwi! Wilhelm niewiele sypiał, zresztą i tak majowe noce były krótkie. Gdyby można było upokorzyć Anglię, rzucić ją na kolana... „Boże, ukarz Anglię!" - zaklęcie, które nie chciało się spełnić. Czasem, gdy pod wpływem niepomyślnego biegu wydarzeń opuszczała go wiara, Wilhelm poczynał wątpić w ludzi, którymi się otoczył, nie tracąc wszakże wiary w samą s p r a w ę . Niemcy były dlań „ponad wszystko". Zbyt wiele odniósł sukcesów przez kilkadziesiąt lat rządów, by mógł teraz choćby w myśli dopuścić katastrofę. Dał swe przyzwolenie na wyjście w morze okrętom, pancernikom i krążownikom. Był z nich dumny. Nosiły przed swymi imionami trzy literki - SMS*. Na dobrą sprawę były poniekąd i jego własnością, podobnie jak dawniej chłopi i lennicy dóbr byli własnością jego przodków. Takiego uczucia, jak tego ostatniego majowego dnia, jeszcze nie przeżywał. Na lądzie podczas bitwy można dowiedzieć się wszystkiego o losach walczących armii. S t a m t ą d , z zielonych odmętów morza, wiadomości nie * Seines Majestats Schiff- Okręt Jego Majestatu.
było Żaden dowódca morski nie miał czasu ani ochoty informować lądu o przebiegu walki. I tak nie można było mu wiele pomóc. _ Na zamku w Pszczynie godziny dłużyły się. Wilhelm wiedział doskonale, że na lądzie jedną armię można zastąpić inną. Wystarczy dodatkowo powołać. sto tysięcy ludzi pod broń. Ale zastąpić flotę, która zginie?. Ile lat potrzeba, aby zbudować kilkadziesiąt pancerników? To przekraczało siły nawet Niemiec.
WIELKIE SPOTKANIE
Grand Fleet szła na południowy wschód. Główne jej siły - 24 pancerniki stanowiące jądro brytyjskich sił morskich - posuwały się w sześciu równoległych kolumnach. Jellicoe wiódł swe ciężkie okręty w zwartym szyku, który oglądany z góry przypominał wielki prostokąt. W przodzie i po bokach szły lżejsze okręty, przeprowadzające rozpoznanie i ubezpieczające siły główne. Wobec istniejącej groźby ataku niemieckich okrętów podwodnych i perspektywy rozwinięcia się do boju był to jedyny możliwy do przyjęcia szyk. Torowy bowiem, w którym jednostki posuwały się jeden za drugim, byłby zbyt niebezpieczny. Jeśli liczyć przeciętnie po 400 metrów odstępu między okrętami i po 200 metrów długości na jeden okręt, to linia tylko dla pancerników będzie wynosiła około 12 000 metrów. Teoretycznie biorąc, atakujący okręt podwodny miałby prawie pewność, że z pięciu wystrzelonych torped przynajmniej trzy dojdą do celu! Na takie niebezpieczeństwo nie można było narażać tego, co nazywano „gwarancją bytu Anglii", i dlatego Jellicoe maszerował równoległymi, odległymi od siebie kolumnami, których front nie przekraczał 2000-3000 metrów. Łatwiej było je ubezpieczać niszczycielami i łatwiej rozwinąć w odpowiednim kierunku. Okręt flagowy adm. Jellicoe'a, „Iron Duke", przecinał fale Morza Północnego na czele trzeciej, licząc od lewej, 10 - Bitwa jutlandzka...
kolumny. Dla Jellicoe'a i jego sztabu pracującego na pomoście bojowym „Iron Duke'a" nadchodziły chwile najwyższego napięcia. Spotkanie z flotą nieprzyjacielską jest bowiem dla okrętu i jego dowódcy prawdziwą próbą ogniową. Jellicoe wchodził na pole morskiej bitwy w warunkach zmiennej widoczności, wprowadzającej w błąd wskutek przesuwania się mglistych chmur, a także wskutek warstw ciężkiego dymu z kominów i ognia działowego. Do radiostacji flagowego okrętu liniowego Grand Fleet wpływały raporty eskadr: 4 eskadra bojowa: „Widoczność około 5 - 6 mil, światło pogarsza się". Okręt liniowy „St. Vincent": „Pogoda bardzo mglista - największa widoczność 5 1/2 mili". Krążownik liniowy „Indomitable": „Na niektórych namiarach widoczność do 16 000 jardów, na innych tylko 2000".
Flota bojowa była gotowa do rozwinięcia, działa zostały obsadzone, każdy znajdował się na swoim stanowisku bojowym. Mgła zeszła na morze, nadając okrętom wygląd szary i jakby trochę upiorny. 0 tej samej porze Jellicoe otrzymał kolejne meldunki: Krążownik „Calliope": „Zaobserwowałem - j a k się wydaje - błyski działowe z południowego zachodu". Krążownik „Southampton": „Pilne. Z pierwszeństwem: - Nieprzyjacielska flota zmieniła kurs na północny. Nieprzyjacielskie krążowniki w namiarze SW od nieprzyjacielskiej floty bojowej". 1 eskadra bojowa: „Wybłyski ognia działowego i ciężki ogień działowy na prawo od dziobu". Jellicoe, który przechadzał się po pomoście bojowym pancernika „Iron Duke", powiedział w tej minucie: - Chciałbym, żeby ktoś powiedział mi, kto strzela i do czego strzela!
John Jellicoe w tych trudnych chwilach marzył o jednym - o sytuacji, jaką spotyka się często w podręcznikach, ale rzadziej w walce. Marzył o nowej Cuszimie, o zniszczeniu floty nieprzyjaciela za pomocą magicznej formuły, która po angielsku zwie się „crossing the T". Chodzi w tej sytuacji o to, aby ustawić własną flotę w pozycji górnej pałeczki litery T w stosunku do nieprzyjaciela idącego wzdłuż linii, stanowiącej pałeczkę pionową tej litery. Inaczej mówiąc otoczyć ją od czoła. Dzięki temu wszystkie okręty własnej floty mogą strzelać jednocześnie burtowymi salwami dział zwróconych przeciw nieprzyjacielowi, który ze swej strony może strzelać tylko z wież dziobowych. Przy równej liczbie okrętów osiąga się od razu znaczną przewagę, masakrując przeciwnika, a przynajmniej jego czołowe okręty. O takiej sytuacji marzył adm. Jellicoe, wpatrzony w kołyszący się miarowo dziób swego okrętu i w zieloną taflę morza, kryjącego przeciwnika i przyszły los. - QT?J nadal nie mamy wiadomości od dowódcy floty krążowników? - Nie, sir, radiostacja „Liona" milczy. - Dziwne, powinniśmy być zasypywani wiadomościami. Zdenerwowanie i chaotyczność działania obce były dowódcy Grand Fleet, ale nie mógł opanować niepokoju, gdy po sygnale o nawiązaniu walki z eskadrą Hippera nie otrzymywał dalszych informacji o losach Beatty'ego i Evan-Thomasa. Ten ostatni, zapytany o swoją sytuację, odpowiedział krótko: - Uczestniczę w walce. Nie było to wiele, jak na dowódców sił, dla których walka mogła być zadaniem tylko w tym wypadku, jeśli służyła rozpoznaniu. Trudno było bowiem przypuścić, aby wszystkie naraz nadajniki w eskadrze Beatty'ego i oddanej mu pod rozkazy eskadrze Evan-Thomasa przestały działać.
Gdy do admirała doszedł sygnał o spotkaniu eksadry Hippera, przezorny dowódca Grand Fleet wydał szefowi sztabu polecenie: - Proszę posłać na wsparcie dowódców floty krążowników trzecią eskadrę krążowników liniowych. Tuż po tym od Grand Fleet odłączyły się „Invincible", „Inflexible" i „Indomitable". Powiększając prędkość ruszyły w pogoń za eskadrami wiceadm. Beatty'ego, który gdzieś daleko na południowym wschodzie wiódł bój artyleryjski z Niemcami. Były to okręty-trojaczki, budowane w tych samych latach, wodowane w 1907 r. Uzbrojenie miały podobne do nieszczęsnego „Indefatigable'a", który znikł tego dnia pod falami. Dowodził nimi kontradm. Horace Hood, pochodzący ze starego marynarskiego rodu. Ród ten dostarczył Anglii wielu wybitnych dowódców. Jeden • z przodków Hooda był wychowawcą i promotorem Nelsona, klasyka walki na morzu. Sygnał o nadciąganiu Floty Pełnego Morza przejęty został o 18.30 przez radiostacje eskadry krążowników liniowych kontradm. Hooda, idącą przed szykiem Grand Fleet. Na drugim w szyku eskadry kontradm. Hooda krążowniku liniowym „Inflexible" do niedawna odbywały się normalne zajęcia szkoleniowe. Dopiero przed dwoma godzinami przerwano je i zaczęto umacniać przedmioty ruchome w pomieszczeniach, a w salonie dowódcy i kabinach zdejmowano szklane klosze, co miało je uchronić przed niszczącymi wstrząsami odpałów artylerii krążownika. Dorzucano węgla pod kotły i eskadra szła z maksymalną prędkością 25,5 węzła. „W krótkich odstępach dochodziły do nas sygnały radiowe, które wskazywały, że admirał Beatty i jego krążowniki liniowe są w boju z krążownikami liniowymi nieprzyjaciela - wspomina oficer artylerii. - Pędziliśmy teraz z maksymalną prędkością, aby połączyć się z Beattym. Po
herbacie ogłoszono alarm bojowy. Nie mieliśmy wielkich nadziei ujrzenia wroga, o którym sygnalizowano, że oddala się od nas na południe z wielką prędkością. My na górnym stanowisku kierowania ogniem byliśmy informowani o sygnałach radiowych przez głośnik. Około 18.30 nadzieja wstąpiła w nasze serca, gdy dowiedzieliśmy się z sygnału krążownika »Southampton«, że pancerniki nieprzyjacielskie idą na północ, co zapowiadało dla nas jakąś robotę. Kursy nasz i przeciwnika zbliżały nas do siebie z prędkością zsumowaną 45 węzłów. Nieco po 18.00 usłyszeliśmy daleką kanonadę w namiarze od dziobu z prawej burty, ale w tym niemal momencie widoczność pogorszyła się - choć była bardzo różna w różnych kierunkach. Krążownik »Chester«, który znajdował się na zachód od nas, był niewidoczny. Powoli kanonada zbliżała się i w tym samym czasie kierunek, z którego było ją słychać, zmieniał się, przesuwając stopniowo z naszej prawej burty od dziobu przez trawers w stronę rufy; w tym czasie sądziliśmy, że przeszliśmy obok miejsca bitwy. Kurs został zmieniony o 135 stopni, okręty robiły zwrot jeden za drugim. »Invincible« był na czele, za nim »Inflexible« i »Indomitable«. Teraz wydawało się, że kanonada dobiega od dziobu z lekkim odchyleniem z lewej burty" 1 . Jellicoe poczuł nieco ulgi, wysławszy eskadrę Hooda na wsparcie sił Beatty'ego. W takich chwilach konkretne działanie, próba opanowania nieznanego a groźnego losu daje dowódcom chwilowe odprężenie. Beatty jednak w dalszym ciągu nie dawał znaku życia. Do uszu Jellicoe'a dobiegły już dalekie odgłosy walki artyleryjskiej, a „Lion" milczał nadal. Dowódca Grand Fleet nie mógł opanować odruchu niechęci na myśl o porywczym i odważnym, ale tak niepewnym dowódcy floty krążowników. Kimże zresztą był ten ulubieniec Churchilla, do którego niechęć czuli wszyscy prawie wyżsi sztabowcy 1
Fa wc e 11, H o o p e r, op. cit., s. 112-114.
Admiralicji? W roku 1909 odmówił przyjęcia dowodzenia Flotą Atlantycką - fakt bez precedensu w dziejach Royal Navy. I gdyby nie pierwszy lord Admiralicji, nic nie uratowałoby Beatty'ego przed pójściem, tak przecież przedwczesnym, na emeryturę. Odmówić zaszczytu, którego on, Jellicoe, dostąpił i którym się chlubił - dowodzenia Flotą Atlantycką! Pogardzić stanowiskiem, które dawało ostatni szlif przed osiągnięciem najwyższych godności we flocie, uczyło rozwiązywać najbardziej skomplikowane sprawy szkolenia i taktyki wielkich zespołów! A czegóż można się nauczyć na fotelu pierwszego lorda Admiralicji lub doradcy do spraw morskich któregoś t a m sztabu lądowego? Gdzie można poznać wszystkie tajniki współczesnej walki morskiej i wypracować nowe doświadczenia, niezbędne do zaskoczenia i pokonania przeciwnika? W tych chwilach pełnych najwyższego napięcia Jellicoe czuł, że jego i flotę brytyjską oczekiwała bitwa, której uniknąć nie było można. Nikt zresztą nie chciał jej unikać po rajdach niemieckich okrętów na wybrzeża angielskie i przy założonej przewadze własnych sił. O godzinie 18.51 Jellicoe nadaje do Admiralicji sygnał. Po odebraniu go w Londynie nie mają najmniejszych wątpliwości co do wydarzeń, które muszą nastąpić. „Fleet-action imminent!" - sygnał stwierdzający, że nadchodzi wielka bitwa morska. Różnorakie myśli i pytania nurtują w tych minutach dowódcę Grand Fleet. Wszakże jedna uporczywie powraca - jaką decyzję powziąć w najodpowiedniejszym momencie. Niestety, dla jej powzięcia nie ma jeszcze najważniejszych danych. Beatty strzela gdzieś ze swego „Liona" - rozmyśla Jellicoe - bawi się w walkę, zapomina o kilkunastu lekkich krążownikach, które ma do dyspozycji, i w rezultacie nie wiadomo nawet, jakim kursem idą Niemcy i gdzie teraz znajdują się ich główne siły!
Minuty płyną wolno, tak wolno, jak to się jeszcze nigdy w życiu dowódcy floty nie zdarzyło. Ciąży mu odpowiedzialność i przytłacza. Gdy patrzy na pracujący sztab, na pola ogni zakreskowane na mapach, na strzałki wiatru, wyliczenia kątów kursowych, gdy słyszy napływające meldunki - wszystko wydaje się proste, ale gdy zaczyna myśleć o tym, co się ma stać za kilkanaście czy kilkadziesiąt minut - cień zwątpienia zasłania ten jasny i prosty obraz. Zbyt wiele skomplikowanych działań trzeba zgrać w jednym momencie, zbyt daleko trzeba wybiegać myślą w przyszłość, zbyt wiele nieprzewidzianych momentów może wpłynąć na bieg wydarzeń. Ale od tego jesteś morskim dowódcą - podpowiada mu wewnętrzny głos. - Dlatego, żeby opanować tę sytuację, szkoliłeś siebie i swoich ludzi. Dlatego tyle odbyłeś pływań, aby poznać to zielone morze pełne zamgleń. Wiesz, że jest ono samo w sobie wielką *
niewiadomą. Na pewno, gdy przyjdzie ta c h w i l a , będziesz działał tak, jak działać należy. Jellicoe przerywa ten wewnętrzny monolog. Dobiega go od południa przybierający na sile grzmot dział. Zwraca się więc do swego szefa sztabu, wiceadm. Maddena: - Proszę zapytać Beatty'ego, gdzie znajduje się Hochseeflotte. Nadajnik „Iron Duke'a" śle w eter pytanie, od którego zależy ogromnie wiele, bo czas i kierunek rozwinięcia sił brytyjskich. „Lion", który nadal walczy z Hipperem, zwleka przez kilka minut z odpowiedzią, wreszcie odpowiada: „Nieprzyjacielskie krążowniki liniowe w namiarze 122 stopni". Mimo całkowitego opanowania w najtrudniejszych sytuacjach, które było tak charakterystyczne dla Jellicoe'a, tym razem dowódca floty nie mógł poskromić wewnętrznego wzburzenia. - Admirale! — chciałby krzyknąć do Beatty'ego — nie-
potrzebne mi są wiadomości o Hipperze. Dla mnie najważniejszy jest Scheer! Co on robi, jakim kursem idzie! W zależności od tego rozwinę flotę z szyku równoległych kolumn w szyk torowy, w lewo albo w prawo! W tym czasie, gdy Jellicoe przeżywa najtrudniejsze chwile swego życia, idący przed wysłaną naprzód 3 eskadrą krążowników liniowych lekki krążownik „Chester" dostrzega na południowym horyzoncie wyłaniające się z mgły cztery krążowniki. Dowódca rozkazuje nadać reflektorem brytyjski sygnał rozpoznawczy. Z pomostu „Chestera" w krótkich odstępach czasu błyskają grupy literowe na spotkanie nadpływających okrętów. Odległość wynosi około 8000 metrów, jednak przy zamgleniu morza nawet stąd trudno je rozpoznać. - Swój czy wróg? — oto pytanie, które nurtuje dowódcę „Chestera". Ale z pomostu czołowego okrętu błyskają te same grupy literowe, które przed chwilą nadał „Chester". A więc swój! To własne okręty. Prawdopodobnie przednia straż Beatty'ego! Okręty rosną w oczach. Odległość zmniejsza się szybko. Obie strony płyną kursem na zbliżenie. Dzieli je już tylko 5000 metrów! Nagle „własne okręty" rozbłyskują ogniem! Niemcy, nie zważając na zwyczaje walki morskiej, uciekają się do chwytu, któremu na lądzie odpowiada włożenie mundurów przeciwnika — rzecz zakazana od dawna w prawie międzynarodowym. Eskadra lekkich krążowników kontradm. Boedickera otworzyła ogień. Wokół krążownika brytyjskiego rozpętuje się piekło. Jeden po drugim trafiają weń granaty. „Pierwsza salwa nieprzyjacielska upadła 1800 metrów od nas — pisze oficer tego krążownika — druga o 500, większa część trzeciej na nasz pokład — trzeba przyznać, że byl to kawałek dobrej artyleryjskiej roboty! Na kilka sekund przed nadejściem trzeciej salwy my wystrzeliliśmy naszą pierwszą salwę — miała ona być ostatnią, ponieważ
większość obsług naszych dział i wszystkie nasze połączenia elektryczne i głośniki zostały porwane przez pociski salwy nieprzyjacielskiej, która nas dosięgła. Od tego momentu było nam szczególnie gorąco — cała eskadra niemieckich lekkich krążowników skoncentrowała swój ogień na nas, zostaliśmy trafieni kilkoma salwami" 2 . Dowódca rozkazuje wykonać zwrot o 180 stopni i ile sił w maszynach rwie na północ pod opiekuńcze skrzydła ciężkich okrętów kontradm. Hooda. Tymczasem dwa pociski uderzają w rufowy pomost obserwacyjny, na którym przy dalmierzu znajduje się oficer artylerii. Pomost idzie w strzępy. Dalmierz, wyrzucony ogromną siłą, wylatuje za burtę. Oficer cudownym przypadkiem wychodzi z tej opresji cało, bowiem fragment stalowej podłogi, na której stoi, pozostaje na swoim miejscu. Jednym z dwudziestu dziewięciu członków załogi, która polegnie w tym nierównym i zdradliwym boju, jest szesnastoletni kadet morski Jack Cornwell z obsługi działa 152-milimetrowego. Ze słuchawkami na uszach, mimo odniesionych ran, będzie pełnić swą służbę przy dziale, przy którym dosięgnie go śmierć. Za walkę do ostatka odznaczony zostanie pośmiertnie najwyższym brytyjskim odznaczeniem bojowym — „Victoria Cross". „Chester" — podziurawiony siedemnastoma pociskami, z czterdziestoma dziewięcioma rannymi na pokładzie — maksymalną prędkością pędzi na północ przez dwadzieścia minut, nim znajdzie się pod ochroną dwudziałowych ciężkich wież eskadry kontradm. Hooda. „Około 18.50 dostrzegliśmy w namiarze od dziobu w prawo kilka wielkich okrętów i zbliżywszy się rozpoznaliśmy w nich 3 eskadrę krążowników liniowych. Przeszliśmy o 600 metrów przed dziobem »Invincible'a«, który w tym momencie otworzył ogień do naszych przeciwników.
Zajęliśmy więc pozycję o 500 — 600 metrów na prawym trawersie krążownika; ostatnie pociski wystrzeliliśmy przechodząc przed n i m " ' . Marynarze „Chestera" twierdzili po walce, że mimo wszystko mieli szczęście, bo mogła zakończyć się ona gorzej wobec tak ogromnej przewagi Niemców i zastosowanego haniebnego chwytu przed otwarciem ognia. Szczęście swe przypisywali maskotce — czarnemu kotkowi, który bitwę spędził na dole, zabrany tam przez swych opiekunów zaraz po pierwszych strzałach. Teraz z kolei niemieckie krążowniki nadziewają się na przeważające siły Anglików. „Frankfurt", „Wiesbaden", „Pillau" i „Elbing" dostają się pod ogień ciężkich dział i otrzymują rewanż za rany „Chestera". Okręt flagowy Hooda, „Invincible", trafia „Wiesbadena" w maszynownię i unieruchamia go. Wokół tego okrętu wytworzy się w bitwie „windy corner"* —jak określają to Anglicy — ponieważ w stronę unieruchomionego „Wiesbadena" ruszą wkrótce Hipper i Scheer, a i Anglicy zrobią wszystko, aby go puścić na dno. „Nie mieliśmy wież pancernych. Nasze działa ustawione były na pokładzie, a załogę chroniły od odłamków wielkie stalowe osłony — wspomina palacz krążownika „Wiesbaden". — Rozkazy docierały do dowódców dział dwiema drogami: przez telefon lub przez łańcuch posterunków. Ledwie wydano pierwsze rozkazy dla dział, a już gruchnęła pierwsza salwa. Po niej działa nasze dawały raz po raz ognia. Nagle odczułem wstrząs, który przeszedł przez cały okręt. Nie mogło to być nic innego, jak trafienie. Bezpośrednio po tym z dziobowej części okrętu nadszedł rozkaz: — Obie maszyny cała naprzód! W tym momencie znajdowałem się w dziewiątym przedziale. Nagle światło zamigotało i zrobiło się ciemno. Przez cały okręt od rufy do * Burzliwy zakątek. Tamie, s. 130.
3
dziobu przebiegł meldunek: — Lewa maszyna nie odpowiada, niebezpieczeństwo wybuchu! Teraz wiedzieliśmy już, że nasze maszyny zostały uszkodzone pociskami, że spotkało nas najgorsze, co może spotkać okręt wojenny podczas bitwy. Nie mogliśmy już płynąć i sterować. [...] Gdy tak staliśmy w półmroku, w krótkich odstępach czasu przeszedł przez okręt szereg wstrząsów. Koło głowy zaczęły n a m przelatywać spadające z górnego pokładu najróżniejsze przedmioty: puszki z farbą, smary i sprzęt do czyszczenia pokładu. Trzymałem w ręku lampę zasilaną akumulatorem; używałem jej do obsługi maszyny wentylacyjnej. Teraz już wiedzieliśmy, że pociski padały na górny pokład. Sytuacja nasza musiała być bardzo poważna. Nie mogłem już obsługiwać wentylatorów — i tak nie działały. Na okręcie zrobiło się zupełnie cicho. Nie wiedziałem, jak późno już było, jak długo trwała bitwa. Gdy jednak spojrzałem przez nawiewnik, mogłem spostrzec, że było jeszcze jasno. Staliśmy przez chwilę i przysłuchiwaliśmy się grzmotowi naszych dział. Nagle poczuliśmy wstrząs silniejszy od wszystkich ciosów, które dotychczas spadły na okręt. »Wies, baden« zadygotał. Było to tak, jakby zapragnął strząsnąć coś z siebie. - Człowieku, dostaliśmy torpedę! — powiedziałem do mego kolegi, starszego palacza Fuchsa. W parę sekund później nadszedł meldunek od dziobu: - Opuszczać okręt! Spojrzeliśmy na siebie bez słowa. Że okręt musiał zginąć, tego nie przypuszczaliśmy. My z międzypokładu musieliśmy się w tej sytuacji starać, żeby jak najszybciej wyjść na górny pokład. Właściwie mogliśmy to zrobić od razu, ale musieliśmy poczekać, póki nasi koledzy z kotłowni nie wygaszą ognia, aby nie wydarzyła się eksplozja. [...] Kiedy wydostałem się na górny pokład, zobaczyłem
wokół straszliwe spustoszenie. Pokład był mokry i śliski. Z wywiewnika przedziału maszyn z sykiem uchodziła para i rozpościerała się nad okrętem. Stałem między ostatnim kominem i grotmasztem. Moje spojrzenie padło na trzecie działo lewej burty. Było zwrócone ukośnie ku niebu. Teraz obejrzałem się za innymi naszymi okrętami. Nie zobaczyłem nic, dosłownie nic. Ani dymu, ani wybuchów, ani okrętu. Nic. Na pomoście, który łączył rufową część okrętu z pomostem bojowym, wisiały kamizelki ratunkowe; powinienem był wziąć sobie jedną. Gdy dotarłem do pierwszej, okazało się, że jest porwana odłamkami granatów, druga też była nie do użytku, dopiero trzecia nadawała się do czegoś. Wziąłem ją pod pachę i przeszedłem obok grotmasztu na prawą burtę. Zobaczyłem stąd długi rząd okrętów i po ciemnym odcieniu farby, którym były pomalowane, poznałem, że to Anglicy. W tym momencie nie strzelali. Nasz okręt leżał na fali spokojnie. Żadnych oznak, że ma zatonąć, nie zauważyłem. Mimo to pobiegłem na rufę, kierowany instynktem, który mówił, że tam łatwiej mi będzie się uratować przed lejem powstającym przy tonięciu okrętu. Z kamizelką ratunkową pod pachą schroniłem się pod pancerz ochraniający rufowe działo; pomyślałem, że gdy Anglicy zaczną strzelać, ochroni mnie on przed fontannami wody" 4 . Ukazanie się eskadry krążowników liniowych kontradm. Hooda wyzwoliło energię torpedowców, które szły w przodzie przed szykiem floty niemieckiej. Do ataku na 3 eskadrę brytyjskich krążowników liniowych ruszają torpedowce 12, a potem 9 i 2 półflotylli, razem 31 okrętów. Kontradm. Hood zarządza kontratak niewielkich własnych sił lekkich — czterech niszczycieli, dowodzonych przez Loftusa Jones a n a niszczycielu „Shark". Niesłychanie śmiałym działa4
F. K i i h l w e t t e r , Skagerrak, der Ruhmestag der deutschen Flotte, Berlin 1933, s. 68-74.
niem niszczyciele brytyjskie wprowadzają z początku zamęt w poczynania przeciwnika, później wszakże dostają się pod ogień nadciągających ciężkich okrętów Hippera. Jak pisze oficer z niszczyciela „Acasta", który brał udział w kontrataku: „Było mgliście i trudno było zorientować się, co właściwie się dzieje, ale o 18.50 zauważyliśmy część floty niemieckiej i komandor podporucznik Loftus Jones na »Sharku« poprowadził nas do ataku. Otrzymał od admirała Hooda rozkaz swobodnego działania. Nie mogliśmy wyraźnie rozróżnić jednostek niemieckich, ale rozpoznaliśmy kilka krążowników lekkich i kilka torpedowców, na których ujrzano już naszą 3 eskadrę krążowników liniowych i rozpoczęto atak" 5 . Wkrótce sytuacja się zmienia: „Niemcy wstrzelali się dobrze, ich salwy miały niewielki rozrzut, na początku jednak ich akcji artyleryjskiej nie trafiono nas, tylko jeden marynarz na pomoście został oskalpowany przez pocisk. Odłamki nadlatywały ze wszystkich stron. Zebraliśmy ich potem trzydzieści lub czterdzieści na pomoście. Fontanny wody zalewały nas tak często, że chorąży krzyknął: — Przydałby się nam parasol! W kilka chwil później otrzymaliśmy pocisk w linię wodną — mieliśmy wrażenie, że niszczyciel został przesunięty na bok" 6 . Po odparciu ataku niemieckiego „Shark" i pozostałe niszczyciele brytyjskie zawróciły. Wkrótce „Shark" zastopował wyrzucając kłęby pary. Gdy niszczyciel „Acasta" podszedł, aby dać mu pomoc, otrzymał dwa ciężkie pociski w rufę, które zniszczyły urządzenie sterowe. Zdany był teraz na łaskę fal i prądów. Indywidualną walkę stoczył z krążownikiem „Wiesbaden" niszczyciel „Onslow", dowodzony przez kpt. Jacka 3 6
F a w c e t t , Ho o p e r , op. cit., s. 135. Tamże.
Toveya*; znajdował się on wraz z 13 flotyllą niszczycieli nieco z prawej przed flagowym okrętem wiceadm. Beatty'ego, „Lionem". Z prawej ujrzano unieruchomiony lekki krążownik niemiecki, który wszakże wydawał się zdolny do zrobienia niespodzianki linii brytyjskiej jakąś „zaoszczędzoną" torpedą. Niszczyciele 13 flotylli wykonały atak przeciw ranionemu nieprzyjacielowi, przy czym „Onslow" atakował ogniem artyleryjskim z odległości 2000—3000 metrów, a nawet 1700 metrów. Wywiązała się walka, w której „Onslow" wyrzucił 58 pocisków nie inkasując żadnego, co nie oznaczało, że zabrakło emocji. Oto w trakcie wymiany ognia marynarz z obsługi działa „skrył się za małym kawałkiem brezentu uważając najwidoczniej, że jeśli przeciwnik go nie dojrzy, to mu nic złego nie zrobi". Wyśmiany przez kolegów zaczął zachowywać się „jak na ćwiczeniach". Podczas manewrowania „Onslow" znalazł się około 7500 metrów od niemieckich krążowników liniowych idących na czele Hochseeflotte w pozycji korzystnej dla strzału torpedowego. Gdy torpedyści mieli oddać strzał, „Onslow" otrzymał pocisk niemiecki w śródokręcie; niszczyciel otoczyły kłęby pary. Torpedyści zdążyli wyrzucić jedną torpedę, trzy pozostały w wyrzutniach. Ponieważ w polu widzenia pojawił się znów krążownik niemiecki, uszkodzony i unieruchomiony „Wiesbaden", wystrzelono w jego kierunku drugą torpedę, która trafiła. „Onslow" tymczasem zdołał odzyskać nieco prędkości i był w stanie osiągnąć 10 węzłów. Oficer z tego okrętu pisze: „Otrzymawszy o tym meldunek dowódca osądził, że nie może wyjść z akcji, chyba że zostałby zupełnie pozbawiony możliwości poruszania się i postanowił wykonać ostateczny atak na szyk niemieckich krążowników liniowych, który wyłaniał się z mgły w odległości 7000 do 8000 metrów. Znajdowaliśmy się jeszcze w dobrej pozycji w stosunku do tych okrętów — wysunięci * W drugiej wojnie światowej dowodził Flotą Atlantycką, m.in. pościgiem za „Bismarckiem".
do przodu. Dowódca wyjaśnił mi pospiesznie motywy, które skłaniały go do przeprowadzenia ataku okrętem na pół pozbawionym mocy. W razie gdyby zginął — ja, jeślibym przeżył, miałem go bronić przed oskarżeniem o szaleństwo. Jego decyzja była jednak rozsądna — mieliśmy dogodną pozycję do ataku torpedowego. Gdybyśmy nie wyrzucili dwóch ostatnich torped, nie przydałyby się już na nic. Oczywiście „Onslow" miał wszelkie szansę, aby pójść na dno, bo mała szybkość czyniła go łatwym celem dla wroga. Ale cóż znaczy jeden niszczyciel mniej czy więcej, jeśli jego torpeda trafi pancernik? I obraliśmy kurs ataku" 7 .
Stojąc na pomoście „Iron Duke'a" adm. Jellicoe słyszał odgłosy walki kontradm. Hooda i czuł, że nadchodzą rozstrzygające minuty. Jellicoe, postać właściwie niewielka, ubrany w płaszcz burberry z paskiem i z szalikiem zawiązanym wokół szyi, wpatrywał się swymi szarostalowymi oczami w zamgloną linię styku morza i nieba na południowo-zachodniej stronie horyzontu. Po kilku chwilach on i jego sztab ujrzeli nadciągającego „Liona" w odległości około 5 mil. Widok był dramatyczny — okręt palił się w kilku miejscach i cała eskadra wiceadm. Beatty'ego przedzierała się jakby przez las wybuchów niemieckich granatów. W tym czasie podchorąży z pokładu krążownika „Neptune" odebrał następujący obraz: „Krążowniki Beatty'ego ukazały się nam pędząc z wielką prędkością na północny wschód i bijąc ciężko z dział w stronę nieprzyjaciela znajdującego się na południe od nich, a dla nas niewidocznego. Czołowy okręt w eskadrze wiceadm. Beatty'ego, krążownik »Lion«, wydawał się płonąć na dziobie, a pozostałe
okręty robiły wrażenie uszkodzonych; huk stawał się ogłuszający. »Lion« prowadził eskadrę poprzez front walki eskadr bojowych pancerników". Jellicoe później tak wyjaśnił motywy swojej decyzji: „Błyski ognia można było dostrzec od czoła przed n a m i do naszego prawego trawersu, huk był ciężki i ciągły. Sprzeczne meldunki powiększały zamęt i postanowiłem trzymać się kursu, dopóki sprawy się nie wyklarują". O 18.55 Jellicoe pyta pancernik „ M a r l b o r o u g h " , znajdujący się na prawym skrzydle szyku: — Co widzicie? N a d c h o d z i zwięzła odpowiedź: — Nasze krążowniki bojowe w namiarze SSW idące na wschód, „ L i o n " na czele. Jak się m i a ł o okazać, Beatty, podobnie jak zresztą i Jellicoe, źle obliczył swoje pozycje — błąd Beatty'ego wynosił 7 mil na zachód, „ I r o n D u k e ' a " — 4 mile na wschód; zsumowany wynosił 11 mil! Wskutek błędu w obliczeniu własnych pozycji Jellicoe mógł n a p o t k a ć główne siły przeciwnika 20 minut wcześniej, niż z a k ł a d a n o ! O 19.10 Jellicoe powtarza pytanie: — Gdzie jest flota bojowa przeciwnika? Beatty nie widzi wroga i nie odpowiada. Minuty płyną. K m d r von Schoultz, obserwator z ramienia carskiej marynarki, komentuje z p o k ł a d u pancernika „Hercules": „Między n a m i i eskadrą z naszej lewej burty znalazł się norweski żaglowiec, który kołysał się gwałtownie na fali wytwarzanej przez nasze okręty. Żagle łopocą lekko w miarę kołysania statku. Przypadkowy świadek wydarzenia na miarę światowej historii. Co by dały za to amerykańskie kompanie filmowe, żeby mieć operatora na tym stateczku!" 8 Na pomoście „ I r o n D u k e ' a " Jellicoe odbył n a r a d ę ze swym sztabem. Napięcie doszło do szczytu: przed nami świetlista ściana błysków rozciągająca się od dziobów w prawo; wytrzymać do końca, nie dokonać przedwczes8
Legg, op. cit., s. 83.
W o d o w a n i e „Dreadnoughta'
H M S „Dreadnought" już gotów
Dowódca Grand Fleet w bitwie jutlandzkiej, admirał John Jellicoe
Wiceadmirał David Beatty, dowódca brytyjskiej floty krążowników liniowych
Wiceadmirał Franz von Hipper, dowódca niemieckich krążowników liniowych
Admirał Reinhard Scheer, dowódca Hochseeflotte
„Oueen M a r y " wylatuje w powietrze
Krążownik liniowy „Liitzow", Hippera
flagowy okręt wiceadmirała
Strzelają niemieckie pancerniki
Strzela brytyjski pancernik typu „Ctueen Elizabeth" z eskadry Evan-Thomasa
W podobnym szyku Grand Fleet zagradzała drogę cesarskiej Hochseeflotte
Pancernik ,,lron Duke"
Pancernik „Friedrich der Grosse"
Krążownik pancerny „ D e f e n c e " , flagowy okręt mężnego Arbuthnota
Zwrot bojowy Hochseeflotte
Niemieckie torpedowce ruszają do ataku przechodząc przez szyk własnych eskadr liniowych
Pancernik „Thiiringen" w nocnym spotkaniu z krążownikiem „Black Prince"
„Seydlitz" po bitwie - 5 0 0 0 ton wody w kadłubie
nego posunięcia, zająć optymalną pozycję w stosunku do przeciwnika i zadać mu śmiertelny cios. Von Schoultz: „Stałem na pomoście obok Clintona Bakera, niecierpliwie oczekując sygnału do rozwinięcia. Żaden z nas nie mówił nic, aby nie zdradzić niepokoju i napięcia przed zbliżającą się wielką decyzją"9. Oficer artyleryjski na pokładzie flagowego „Iron Duk e A " kmdr Dreyer mówi: „Stałem na śródokręciu obok kompasu głównego na pomoście nawigacyjnym, gdy o 19.14 usłyszałem, jak sygnalista wymawia każde słowo odpowiedzi Beatty'ego przekazywane błyskami reflektora z »Liona« na powtarzane pytania admirała Jellicoe'a: — Spostrzegłem nieprzyjacielską flotę bojową w namiarze SSW. Posłyszałem wówczas od razu zbliżające się wyraźne kroki głównodowodzącego - miał metalowe podkówki na obcasach. Przez dwadzieścia sekund chodził szybko po pokładzie kompasowym. Wpatrywał się bez słowa w magnetyczną różę wiatrów. Wpatrywałem się i ja z ogromną uwagą w jego bystrą, opaloną, wychłostaną przez burze twarz, zastanawiając się, co uczyni ten człowiek o stalowych nerwach; parł przez mgłę ze swymi dwudziestoma czterema wielkimi okrętami aż do krańcowego krytycznego momentu dojścia na skuteczny bojowy dystans i wykonania najlepszego posunięcia taktycznego po uzyskaniu wiadomości o pozycji głównych sił nieprzyjacielskiej floty. Pojąłem, że Jellicoe jest tak chłodny i nieporuszony jak zwykle". Jellicoe sam określał główny problem podjęcia decyzji: „Oto - czy uformować linię bojową w prawo, czy w lewo na wschód za lewoskrzydłową kolumną. Moim pierwszym i naturalnym impulsem było uformować flotę za prawoskrzydłową kolumną, aby flota weszła do akcji jak naj-
szybciej, ale stawało się coraz bardziej oczywiste, zarówno po grzmotach ognia działowego, jak i meldunków »Liona« i »Barhama«, że Hochseeflotte była bardzo blisko i w takim namiarze, który stwarzał wyraźne minusy przy takim posunięciu" 10 . Gdyby Jellicoe rozwinął główne siły Grand Fleet za prawoskrzydłową kolumną, to prawdopodobnie wystawiłby swe czołowe pancerniki na zmasowane ataki torpedowe. W tym czasie torpeda przerażała swą mocą. Początkowo miała niewielki zasięg, a w roku rozpoczęcia wojny osiągnęła 10 000 metrów. Posłanie na dno trzech brytyjskich krążowników „Cressy", „Aboukir" i „Hogue" torpedami j e d n e g o niemieckiego okrętu podwodnego wywołało uczucie strachu u dowódców wielkich i największych jednostek, dotychczas uważanych za bezpieczne dzięki potędze swej artylerii. Tymczasem „karły" poczynały grozić „gigantom". Tak czy inaczej atak torpedowy w momencie przeformowania się takiej masy okrętów w nowy szyk mógłby spowodować skutki trudne do wyobrażenia. W razie rozwinięcia się floty za prawą skrzydłową kolumną na czoło szyku wyszłaby eskadra z pancernikiem „Marlborough", składająca się w połowie z jednostek najstarszych, które natknęłyby się szybko na potężne nowoczesne niemieckie pancerniki typu „Kónig". N a d t o 1 eskadrą dowodził wiceadm. Cecil Burney. Ci, którzy go znali, określali jako człowieka pozbawionego wyobraźni, komuś nawet przypominał „solidny kawałek twardego drewna". Jellicoe nie mógł się po nim spodziewać inicjatywy, tylko skrupulatnego wykonywania otrzymanych rozkazów i instrukcji. Prócz tego owa szybko wchodząca w kontakt z nieprzyjacielem eskadra pancerników o słabszym opancerzeniu dostałaby się pod skoncentrowany ogień Hochseeflotte, kolejna kolumna brytyjska rozwinęła-
by się najwcześniej po czterech minutach, a następna dopiero po ośmiu. Co mogłoby się w tym czasie wydarzyć, Opatrzność tylko wiedziała, tym bardziej że w takiej sytuacji to właśnie Niemcy położyliby ową pałeczkę nad T. O tych kluczowych momentach wspomina Jellicoe: ,Kierowałem się w rozwinięciu floty dworna względami. Jednym było przecięcie T. Drugim było uzyskanie najlepszych warunków świetlnych dla artylerzystów. W tych momentach, gdy miałem podjąć decyzję co do kierunku rozwinięcia floty, poleciłem Dreyerowi, aby dał mi znać, gdzie światło będzie najkorzystniejsze. Aby sprostać obu warunkom, rozwinąłem flotę za lewą skrajną kolumną" 1 1 . Jak mówi kmdr Dreyer, Jellicoe podniósł wzrok i przerwał ciszę rozkazem wydanym ochrypłym głosem kmdr. Woodsowi, oficerowi sygnałowemu floty, który stał nieco z tyłu za nim: - Podnieść sygnał jednakowej prędkości w kierunku SE! Jest godzina 19.15. Na maszcie „Iron D u k e ' a " i wszystkich ciężkich okrętów trzepoczą flagi sygnałowe: „Rozwijać się od lewej kolumny, kursem południowo-wschodnim ku wschodowi". Następne kilkanaście minut wypełnione było nadzwyczaj skomplikowanymi manewrami, mającymi doprowadzić do utworzenia potężnego węża składającego się ze wszystkich ciężkich okrętów brytyjskich. Dreyer zapamiętał, że w czasie gdy okręty odpowiadały na sygnał, Jellicoe powiedział: - Dreyer, proszę rozpocząć rozwinięcie! „Od razu dałem dwa krótkie sygnały syreną (rozwinięcie odbywało się w lewo) i nakazałem wyłożyć ster lewo na burt. Dowódcy sąsiednich kolumn, którzy wypatrywali tego m o m e n t u , natychmiast uczynili to samo; każdy dawał dwa krótkie znaki syreną i przekładał ster. Manewr wy11
Legg, op. cit., s. 85.
glądał w ten sposób, że skrajny lewy dywizjon kontynuował swój marsz na SSE, podczas gdy inne dywizjony kolejno formowały linię w stronę północy, północnego wschodu, a następnie skręcały na SSE, idąc za czołową eskadrą. Jeszcze nie dostrzegliśmy żadnego niemieckiego okrętu, ale były one najwyraźniej niedaleko. Od 19.20, mniej więcej w pięć minut po rozwinięciu, wszystkie pancerniki znajdowały się w szyku torowym [...] Wszystkie okręty mogły pokryć swym ogniem wielki obszar, w którym mógł się ukazać nieprzyjaciel" 12 . Dumnie i statecznie każdy drednot wchodził na swoje miejsce w linii, wykonując zwrot wśród trzepotania śnieżnobiałych bander z krzyżem Św. Jerzego i Union Jackiem. Na czele linii „King George V", „Ajax", „Centurion", „Erin", „Orion", „Monarch", „Conąueror" i „Thunderer". Pośrodku „Iron Duke", „Royal Oak", „Superb", „Canada", „Benbow", „Bellerophon", „Temeraire"i „Vanguard". W tyle „Colossus", „Collingwood", „Neptune", „St. Vincent", „Marlborough", „Revenge", „Hercules" i „Agincourt". Grand Fleet kreśliła na powierzchni morza linię od zachodu ku wschodowi, zagradzając drogę dążącym na północny wschód, równolegle do Beatty'ego, okrętom Hippera i Scheera. Na maszcie pancernika „Colossus" ukazuje się sygnał dowódcy 5 dywizjonu pancerników, kontradm. Gaunta: „Wspomnijcie tradycje sławnego pierwszego czerwca. Pomścijcie Belgię!" Gaunt za jednym zamachem nawiązał do dwóch faktów historycznych, które miały miejsce 1 czerwca i których rocznica wypadała nazajutrz. Pierwszy - to zwycięska morska bitwa pod Ouessant w roku 1794, w której sześćdziesięcioletni admirał Howe pobił na głowę Francuzów.
j3ru_it° napad Niemców na neutralną Belgię. Kontradmirał spodziewał się, że jego sygnał, podobnie jak Nelsona spod Trafalgaru, przejdzie do historii łącznie z wielką Wiktorią, w której zabłyśnie jego imię. Historia jednak miała powtórzyć się w miniaturze. Cały ten manewr nie odbył się bez problemów, zwalniania prędkości, wychodzenia z szyku w celu uniknięcia zderzenia. Sam okręt flagowy Jellicoe'a narobił tu trochę zamętu nie zmieniwszy w odpowiednim momencie prędkości. Trudno opisać wszystkie konfuzje związane z wykonywaniem zmian kursów. Należy się najwyższa pochwała nawigatorom za niespowodowanie kolizji w tych warunkach. Powierzchnia morza pomarszczyła się gwałtownie od fal wytwarzanych przez ponad 100 okrętów poruszających się z wielką prędkością. W tyle szyku Grand Fleet nastąpiło stłoczenie okrętów i niektóre pancerniki musiały zmniejszyć prędkość do 8 węzłów. „St. Vincent" nawet zastopował na pewien czas. Wskutek mgły i zadymienia zorganizowany podział celów dla ognia artylerii okrętowej był wykluczony. Każdy okręt wybierał sobie cel samodzielnie. W chwili gdy krążowniki liniowe Beatty'ego zbliżają się do sił głównych Grand Fleet, dochodzi do dramatycznych wydarzeń, których autorem jest kontradm. Robert Arbuthnot ze swymi trzema krążownikami pancernymi: „Warrior", „Defence" i „Black Prince". Te o połowę mniejsze od „Wielkich Kotów" i uzbrojone dużo słabiej jednostki miały w czasie rozwijania się Grand Fleet przejść ku tyłowi szyku; nie mogły zresztą dźwigać głównego ciężaru walki. Ich dowódca, znany z odwagi i zamiłowania do ryzyka, mógł - jak się przed bitwą wyraził - dokonać tego przejścia na tyły w dwojaki sposób: albo podążając na zewnątrz rozwijającej się linii torowego szyku Grand Fleet, a więc od strony nieprzyjaciela, albo pod osłoną tego szyku. Dla zamiłowanego gracza rugby,
który z hełmem na głowie nadstawiał się na chwyty i razy przeciwników w tej „mocnej grze", drugie wyjście nie istniało. Zapowiadał zresztą z góry, że wybierze pierwsze. Tak się też stało. Doszedł jeszcze jeden argument, który zaważył na decyzji kontradm. Arbuthnota. Oto z nadchodzącymi krążownikami liniowymi Beatty'ego ujrzał nieruchomy prawie niemiecki krążownik, z którego uchodziła para. W Arbuthnocie zagrała krew sportowca i myśliwego, natychmiast więc skierował swe okręty w stronę zdobyczy. Mały „Wiesbaden", na który Beatty, mając porachunki z Hipperem, nie zwracał większej uwagi, wydał mu się łakomym kąskiem. Nie czekając na przejście Beatty'ego, kontradmirał przerywa się w stronę niemieckiego krążownika tuż przed dziobem nadpływającego „Liona". Chatfield nie ma wyboru: - Ster lewo na burt! - krzyczy w przewód rury głosowej, łączącej go z maszynownią. „Lion", kładąc się ciężko na prawą burtę, robi gwałtowny zwrot i przechodzi za rufą drugiego z kolei okrętu Arbuthnota w odległości zaledwie jednego kabla. Ruch „Liona" naśladują inne okręty Beatty'ego, schodząc z kursu w lewo i oddalając się od nieprzyjaciela. Sir Robert pędzi ze swymi okrętami na południe, tam gdzie we mgle i dymach leży na wodzie krążownik niemiecki z trzema kominami. Do wież i kazamat artyleryjskich docierają dane i rozkaz: - „Zielone 80. Otworzyć ogień'!" - przeciwnik znajduje się na kącie kursowym 80 stopni z prawej burty. „Warriora", „Defence" i „Black Prince" dzieli od Niemca 12 000 metrów, gdy z ich luf tryskają strugi ognia i dymu. Trzy salwy oddają krążowniki w stronę samotnego przeciwnika, gdy nagle na południu, a więc tam, gdzie znajdować się powinny okręty Hochseeflotte, mgła niczym kurtyna w teatrze podnosi się i na scenie zdarzeń pojawia
sie korowód czarnych na tle ciemniejącego nieba olbrzymów. Sir Robert widzi z pomostu bojowego krążownika Defence", w straszliwie bliskiej jak na bój ciężkich okrętów odległości, jednostki niemieckie. Dwie, trzy, cztery, pięć... Trudno wszystkie policzyć. Oto tragiczna niespodzianka, którą zgotował mu los. Pojawia się czoło niemieckiej Hochseeflotte, z mgły wyłaniają się krążowniki liniowe Hippera i potężna 3 eskadra pancerników adm. Behnckego. Była godzina 19.16, gdy okręt flagowy Hippera, „Liitzow", błysnął ogniem w stronę widocznych z odległości 6800 metrów dwóch okrętów Arbuthnota. Tuż po nim otworzył ogień „Derfflinger", bijąc śmiercionośnymi salwami pocisków przeciwpancernych. „Grosser Kurfurst", „Markgraf', „Kronprinz" i „Kaiser" nie pozostały w tyle i dołączyły swe gromy do burzy ognia. Artyleria ciężka biła wprost do Anglików, artyleria średnia postawiła zaporę ogniową, przez którą chcąc nie chcąc musiał się Arbuthnot przedostać. Wynik tej walki mógł być tylko jeden. „Wówczas zobaczyłem coś, czego nigdy nie zapomnę - wspomina naoczny świadek wydarzeń. - Gdy znajdowaliśmy się w odległości 900 metrów od »Defence«, krążownik został nakryty ciężką salwą. Pojawił się z początku mały płomień i nagle zdało się nam, że burty okrętu rozpadają się na wszystkie strony. Wkrótce po tym podniósł się potężny słup ognia i dymu. Maszty i kominy rozleciały się w różnych kierunkach i... było po wszystkim. Widziało się tylko czarną chmurę, której wierzchołek tworzył przedmiot przypominający działo. Gdy po trzydziestu sekundach dym rozwiał się, przez mniej więcej pięć sekund widać było resztki kadłuba, które zniknęły zaraz w falach" 13 . 13
H. J. F r o s t , Grand Fleet und Hochseeflotte im Weltkrieg, Berlin 1938, s. 329.
Tak zginął krążownik pancerny „Defence", okręt flagowy kontradm. Arbuthnota. Nie uratował się z niego ani jeden człowiek. Wszyscy, razem ze swoim dowódcą, zostali zamienieni w ową czarną chmurę, która przez pół minuty utrzymywała się w powietrzu między wrogimi sobie liniami okrętów. „Warrior", drugi okręt z eskadry Arbuthnota, próbuje walczyć. Bije salwę za salwą, ale gdy Niemcy w jednej salwie wyrzucają 3 lub 4 tony pocisków, to „Warrior" tylko 871 kilogramów. Dysproporcja zbyt wielka. Dymu robi co niemiara z czterech wysokich, staromodnych kominów, ale maszyny nie dają więcej niż 23 węzły prędkości. Pojedynek „Warriora" z okrętami niemieckimi wygląda mniej więcej tak, jak walka boksera wagi koguciej z bokserem wagi ciężkiej. Co prawda „Warrior" w pojedynkę jest bardziej zwrotny i jego dowódca wykorzystuje to zygzakując. Ale mimo to dosięgają go niemieckie pociski: piętnaście ciężkich i sześć 150-milimetrowych. Jeden z nich przebija boczny, gruby na 15 centymetrów pancerz, dociera do maszynowni i eksploduje. Odłamki przebijają poszycie kadłuba niedaleko stępki. Przez otwory wdziera się do maszynowni woda. Maszyny są jeszcze nie uszkodzone i pracują, ale coraz wyżej podnoszą się wodne wiry i fontanny porywające ciała rannych i zabitych. Mimo to pracują nadal, wybijając swój rytm, i niosą okręt na p ó ł n o c , gdzie świta nadzieja ratunku w rozwijającej się linii okrętów Jellicoe^. Stu zabitych i rannych znajduje się wewnątrz okrętu. Drugi dramat szykuje się tymczasem na tyle formującego się szyku bojowego Grand Fleet. Oto 5 eskadra Evan-Thomasa włącza się do linii bojowej tuż za 6 dywizjonem prowadzonym przez pancernik „Marlborough". Ale
w przeciwieństwie do czołowych eskadr, które jeszcze nie s a w kontakcie bojowym z eskadrami Scheera, jednostki Evan-Thomasa dostają się pod ogień czołowych okrętów Hochseeflotte, które nadpływają w pościgu za nimi i za okrętami Beatty'ego. To strzelają starzy znajomi z pamiętnego „zakrętu śmierci", pancerniki „Kaiser", „Prinzregent Luitpold" i „Kaiserin". Trzy okręty Evan-Thomasa, prowadząc ogień do zbliżających się Niemców, dołączają do szyku bez szczególnych komplikacji. „Warspite" nie ma szczęścia. Otrzymuje w rufę cios 305-milimetrowym pociskiem z „Kaiserin", który uszkadza maszynę sterową; ster zacina się. Dowódca i sternik przestają panować nad okrętem. Straszny to widok dla obserwatorów i sygnalistów z innych okrętów, gdy stalowy olbrzym wymyka się spod kontroli. Kmdr Philipotts próbuje sterować śrubami napędowymi. Bezskutecznie. Okręt wychodzi z linii w prawo i poczyna, niczym błędny rycerz, biec samotnie w stronę rozwiniętej linii Niemców. Mogą do niego strzelać jak do tarczy. W tym momencie pada rozkaz, który początkowo dziwi i przeraża wszystkich na pomoście, ze skamieniałymi sercami oczekujących tego, co musi przyjść nieuchronnie. - Obydwie maszyny cała naprzód! Okręt nabiera pędu. Z prędkością dwudziestu kilku węzłów tnie powierzchnię morza, zmierzając ku swemu przeznaczeniu. Prawie sto luf okrętów Scheera grzmi, bijąc w stronę „szalonego anglika". „Huk eksplodujących granatów był taki wielki - wspomina jeden z oficerów pancernika - że na pomoście bojowym nikt nie mógł zrozumieć rozkazów dowódcy. W dodatku doszło i to nieszczęście, że oficer nawigacyjny, oślepiony ogniem wylotowym naszych własnych dział, nic nie widział. W końcu sam dowódca musiał obsługiwać telegraf maszynowy i rury głosowe. Zorientował się wkrótce, że
tylko przez dalsze skręcenie w prawo można będzie uniknąć wpakowania się prosto w szyk niemieckich okrętów" 1 4 . Niemcy strzelali do nieszczęsnego okrętu z odległości poniżej 10 000 metrów. 13 ciężkich pocisków trafiło w pancernik nie licząc trafień pocisków artylerii średniej. Ogień niemiecki miał jednak tę wadę, że oficerowie artylerii nie mogli dobrze obserwować miejsca upadku pocisków. Ostatecznie wszyscy ostrzeliwali pewną ograniczoną przestrzeń wokół okrętu. Mimo to „Warspite" już po pierwszych ciosach wygląda jak posuwający się naprzód obłok dymu. Granaty niemieckie obniżają jego prędkość do 16 węzłów. Kilka pocisków trafia w okolicę linii wodnej i do kadłuba wdziera się morze. Jednakże żadna z wież ani żadne z niezbędnych pomieszczeń pomostu bojowego nie ulega zniszczeniu, podczas gdy kazamaty średnich dział i nieopancerzone nadbudówki zostają zmiecione lub porozbijane w kawałki. Dramat jednego z najnowocześniejszych brytyjskich okrętów liniowych* relacjonuje oficer Walwyn: „Wkrótce po naszym zwrocie zauważyłem z tyłu całą niemiecką Hochseeflotte. Widziałem maszty, kominy i nieskończoną, przeraźliwie długą linię pomarańczowych wybłysków. Osiem okrętów waliło do nas z dział. Huk nadlatujących i pękających pocisków ogłuszył mnie zupełnie. Do tego własne nasze salwy raz po raz wstrząsały okrętem. Spostrzegłem przez lornetę, jak dwa razy trafiliśmy w czołowy okręt wroga. Sam poczułem kilka dość dziwnych wstrząsów, ale nie zwróciłem na nie uwagi. Wnet zadzwonił telefon. To dowódca rozkazał mi udać się na rufę, gdzie podobno doznaliśmy poważnych uszkodzeń. Chwilę zastanawiałem się, czy iść górą, czy dołem. Wybrałem pierwszą drogę, jako krótszą. Ale zaraz na * „Warspite" walczyć będzie w drugiej wojnie światowej, m.in. w bitwie pod Matapanem. 14 F a w c e t t , Ho o p e r , op. cit., s. 164.
dachu najbliższej wieży wzięło mnie piekło w swe objęcia. Pociski leciały jeden za drugim, huk przeszedł w jedno ogłuszające wycie. Kiedy przebiegłem pokład szalupowy, granat uderzył w tylny komin, przebił go i pękł z hukiem. Odłamki posypały się na wszystkie strony. Podniosłem kołnierz -jak by mi to co mogło pomóc - i pobiegłem dalej, niczym tropiony jeleń. Zadyszany wpadłem na międzypokład, kiedy nagle pocisk 300-milimetrowy przebił tu pancerz. Chwilę wydawało mi się, że to koniec świata. Morze żółtego ognia, tuman brudnego, czarnego kurzu, niewysłowiony zaduch, wreszcie huk sztraszliwy. Cały okręt zdawał się rozpadać z trzaskiem [...] Drużyna przeciwpożarowa numer 2 nadbiegła na moje wpłanie. Pod prądem wody z dwóch wężów płomienie przygasły. Ale kilku ludzi zostało zaczadzonych wyziewami wybuchu. Dziura, wybita przez granat pancerny, miała około 30 centymetrów średnicy. Wielkie kawały odłupanego pancerza zostały wypchnięte na międzypokład, gdzie miotały się przez chwilę, niszcząc wszystko. Kilkadziesiąt wyrwanych nitów leżało na podłodze. Tuby przekaźnikowe i kable elektryczne, przechodzące pod sufitem, zostały pogięte i poszarpane. [...] Wyruszyłem znów na rufę z lewej burty. Znalazłem apartament admirała zalany wodą, przelewającą się przez iluminatory. Rufowy pokład był pozrywany i powyginany w fantastyczne kształty. W rufowej kabinie stopa wody. Nie ulegało wątpliwości, że kadłub był przebity od spodu i wobec wielkiej prędkości i zwiększenia wagi zagłębiał się ponad normę. Stąd też przy silniejszym kołysaniu wdzierała się wodą. Rufowy przedział torpedowy również sygnalizował, że wzbiera w nim woda. Ale okazało się, że to nic ważnego.
Znalazłem moją własną kabinę literalnie odsłoniętą. W pokładzie czterometrowa dziura. Resztki mej kabiny płonęły. U d a ł o mi się tylko ocalić fotografię żony. Drużyna przeciwpożarowa numer 5 pracowała w pocie czoła* Uszkodzone przewody wodne zatykano p ł ó t n e m i drzewem. Mimo to woda sączyła się zewsząd i spływała kaskadami na międzypokład przez otwory wybite w pokładzie głównym. Do tego całe masy wody wzbitej padającymi wokoło nas pociskami, stanowiły nieprzyjemny prysznic. Nie było kawałka pokładu nie posiekanego odłamkami. Nawet grube pancerne odrzwia leżały wyrwane z zawiasów. Ciężki pocisk wybuchł na dachu wieży X. Nie przebił jej, ale ogłuszył część załogi. Odłamki zabiły i raniły kilkunastu ludzi z drużyny przeciwpożarowej. Inny pocisk przebił centralny przewód wentylacyjny . W chwilę potem zaczęła zewsząd napływać woda. Czyniliśmy co można, by powstrzymać jej napór. Uszkodzony przewód wentylacyjny zatkaliśmy kauczukiem i sosnowymi bierwionami. Woda przestała się wdzierać, ale w maszynowni zapanowało straszliwe gorąco. Trudno. Był to jedyny sposób, aby ocalić maszyny od zalania. Z różnych części okrętu meldunki, że napływa woda. Fizylierzy hamakami próbują powstrzymać jej napór. Ale ciśnienie jest tak silne, że wypycha hamaki do wewnątrz. Jeden z pocisków niszczy instalację elektryczną. Wszystkie lampy gasną i ciemność zalega wnętrze okrętu. Stąpając po szkle rozbitych żarówek udaje mi się znaleźć i zapalić świecę. Inni czynią to samo. Strażacy mają ręce we krwi od ciągłego uprzątania sterczących ostrych blach. W warsztacie mechanicznym 300-milimetrowy pocisk. Nie wybuchł na szczęście. Ładunek wychodzi zeń, jak wielkanocne drewniane jajko. Dwóch palaczy odkręca zapalnik. Przybywam dość wcześnie, by przerwać tę niebezpieczną zabawę.
Daję rozkaz jednemu z oficerów zatelefonowania do dowódcy, że wszystko w porządku. Sam zapalam papierosa aby doprowadzić umysł do równowagi. Spotykam naszego intendenta, który spacerował w kamizelce ratunkowej i wymyślał w sposób niezbyt wytworny na »Wielką Flotę«: — Czyż nadpłynie nareszcie ta kupa gamoniów? wołał. Uśmieliśmy się nieco" 1 5 . W czasie gdy na tyłach rozwiniętego już szyku rozgrywa się tragedia, Beatty wychodzi na czoło Grand Fleet. Kontradm. Hood, spędziwszy z drogi niemieckie lekkie krążowniki i unieruchomiwszy „Wiesbaden", nagle zauważył nadpływającą potężną, znajomą sylwetkę krążownika liniowego. Był to „Lion", flagowy okręt wiceadm. Beatty'ego, który, widząc nadciągającą od północy Grand Fleet, wykonał zwrot na północny zachód. Hood postanowił natychmiast wyjść przed szyk Beatty'ego i objąć tym samym prowadzenie połączonych sił Beatty'ego i Jellicoe'a. Beatty wyrazi się później w superlatywach o sposobie, w jakim eskadra Hooda wyszła na czoło szyku: „Eskadra pancernych krążowników pod flagą admirała Hooda, idąc kursem południowym, zbliżała się do nieprzyjaciela. Rozkazałem jej zająć miejsce przed sobą, co było wykonane wyśmienicie. Admirał Hood wprowadził swoją eskadrę do bitwy w sposób godny podziwu i swoich znakomitych przodków" 1 6 . Na czele Grand Fleet płynęły więc teraz trzy krążowniki liniowe: „Invincible", „Indomitable" i „Inflexible"; pierwszy i ostatni uczestniczyły w bitwie pod Falklandami, gdzie posłały na dno eskadrę dalekowschodnią adm. von Spee. Niemcy mieli więc z nimi stare porachunki. „Potem »Invincible« wyprowadził nas przed krążowniki 15 J. G i n s b e r t , Narożnik wiatrów. Biblioteczka Historyczno-Geografwzna, (b.m.i r.w.), s. 41 -45. 16 R. C z e c z o t t , Walka tytanów, Biblioteczka Historyczno-Geografi""a, (b.m.i r.w.), s. 70.
liniowe wychodząc na kurs wschodni — pisze oficer artylerii krążownika „Inflexible". — Wykręcając, aby wyjść na tę pozycję dostrzegliśmy przeciwnika i natychmiast nasze działa weszły w rytm. Widzieliśmy tylko trzy okręty i ten na czele wydał się nam krążownikiem liniowym typu »Derfflinger«" 17 . Była godzina 19.15 i pierwszy oficer artylerii na „Invincible", kmdr ppor. Dannreuther, przeżywał na wysoko na maszcie wzniesionym stanowisku kierowania ogniem chwile najwyższego napięcia. Niedawno jego działa wykończyły „Wiesbaden" i przepędziły resztę niemieckich lekkich krążowników, a teraz ten dumny okręt, „matka wszystkich krążowników liniowych", jak nazywano „Invincible" we flocie brytyjskiej, płynął na czele całej Grand Fleet. Okręty szły osnute lekką mgłą, która jednak na południu rzedła. Zdawało się, że morze pokryte jest białym całunem; jeszcze trochę, a nie będzie nic widać. Dannreuther przez silne morskie szkła patrzył na południe, tam gdzie ukazywali się Niemcy. Raz po raz przekazywał komendy i otrzymywał dane. „Invincible" szedł teraz z nieco mniejszą prędkością (20 węzłów). Kontradm. Hood zmniejszył prędkość, aby wolniejsze od jego okrętów pancerniki głównych sił floty mogły za nim nadążyć. Ze swego stanowiska Dannreuther widział fontanny wody wytryskujące w pobliżu czarnych cieni czołowych okrętów niemieckich. Krążowniki liniowe biły się więc z krążownikami liniowymi nieprzyjaciela. Była to najwyraźniej eskadra Hippera. Na jej czołowym okręcie, w odstępach minutowych, zapaliły się dwa mdłe światełka: trafienia granatów! W słuchawkach nagle zachrobotało i Dannreuther usłyszał głos swego dowódcy: - Pański ogień leży bardzo dobrze. Strzelajcie tak szybko, jak tylko możecie. Każdy strzał to trafienie. 1
F a w c e 11, H o o p e r , op. cit., s. 133.
Dannreuther poczuł, jak wewnętrzne napięcie i niepokój zelżały. Wygrywali ten pojedynek z czołowym okrętem niemieckim, a piękniejszych słów w walce nie usłyszał żaden chyba artylerzysta we flocie. Komandor przez chwilę usiłuje odgadnąć, jak nazywa się okręt ostrzeliwany tak skutecznie przez jego działa: „Moltke", „Liitzow", „Derfflinger"? Oficerowie artylerii na niemieckich krążownikach liniowych załamywali już ręce. Na północnym wschodzie mgła i dymy pokrywały morze, a z tych ciężkich białoburych oparów nadlatywały co chwila z głośnym wyciem pociski. Od strasznego, bo niewidzialnego we mgle przeciwnika, strzelającego jak na pokazowych ćwiczeniach, „Lutzów" otrzymał jedno po drugim cztery trafienia, „Derfflinger" jedno. Okręty niemieckie były po prostu tarczami. Jeśli można to nazwać cudem w bitwie morskiej, to cud się zdarzył. Mgła nagle przerzedziła się, powstała ogromna luka i w niej, niczym w dekoracji teatralnej, ukazał się nieprzyjacielski krążownik. I Hase na „Derfflingerze", i Paschen na „Liitzowie" poznali go z odległości 9000 metrów. Był to krążownik liniowy typu „Invincible". Pamiętali zdjęcie, które oglądali kiedyś w angielskich czasopismach, po nieszczęsnej dla Niemców bitwie pod Falklandami: okręt o trzech, w nieregularnych odstępach rozstawionych kominach i dwóch ciężkich masztach-trójnogach, a obok setki czarnych punkcików pływających w wodzie. Byli to rozbitkowie ze „Scharnhorsta", który właśnie przed chwilą zatonął, grzebiąc pod falami nadzieję Wilhelma II i admiralicji niemieckiej na skuteczność wojny krążowniczej. Falklandy! Wszystkie wspomnienia ożyły w tym momencie w niemieckich artylerzystach. Falklandy oznaczały klęskę, którą należało pomścić. Nie można było darować przegranej, która kosztowała Niemcy tyle zatopionych okrętów i utratę imienia morskiego na dalekich szlakach.
- Ognia! Ognia! Lufy dział niemieckich odskakują do tyłu, wyrzucając pomarańczowo-czarne chmury ognia i dymu. W szkłach dalmierzy widać już po pierwszej salwie trafienia. Druga, która pada po dwudziestu sekundach, jest równie skuteczna. Wreszcie w trzeciej minucie walki następuje kulminacja. Hase z „Derfflingera" i Paschen z „Liitzowa" posyłają w stronę angielskiego okrętu dwie salwy; obie trafiają w śródokręcie. Jeden z pocisków uderza w wieżę A, przebija pancerz i eksploduje w jej wnętrzu. Potężny okręt, ważący w pełnym obciążeniu ponad 20 000 ton, składa się dosłownie jak scyzoryk, łamie się, pęka. Rozlatują się jego masywne maszty i kominy. Wreszcie na skutek wybuchu amunicji ginie w ogniu, t a k j a k poprzednio „Indefatigable" i „Queen Mary". Dziwnym trafem dziób i rufa unoszą się jeszcze jakiś czas na powierzchni i napis „Invincible" („Niezwyciężony") będzie ranił serca załóg przepływającej G r a n d Fleet. Do miejsca, gdzie zginął „Invincible", podpływa niszczyciel „Badger" i wyławia sześciu pozostałych przy życiu członków załogi. Pomiędzy nimi znajduje się kmdr ppor. Dannreuther wraz z dwoma swoimi pomocnikami. Ocalał w sposób zupełnie fantastyczny — po prostu zszedł do wody, gdy fokmaszt z jego stanowiskiem dowodzenia przewrócił się. Najsmutniejsze dla rozbitków było to, że wzięto ich... za Niemców — na niszczycielu nikt nie podejrzewał, że chodzi tu o własny krążownik liniowy. Jak pisze jego dowódca: „Przypuszczałem, że jest to wrak okrętu niemieckiego i że wyciągniemy z wody jeńców wojennych. I dlatego wysłałem na rufę uzbrojoną straż i uprzedziłem lekarza, który miał się zaopiekować rannymi. [...] »Badger« podszedł do tratwy [na której znajdowało się czterech rozbitków — przyp• aut.]. Jakież było moje zdumienie, gdy na tratwie ujrzałem komandora podporucznika oraz porucznika ma-
rynarki brytyjskiej, a z nimi dwóch angielskich marynarzy. Zaskoczony tym zapomniałem odesłać straż; gdy tylko rozbitkowie postawili stopę na pokładzie, zawładnęła nimi . musiałem ją zaraz odesłać, a sam złożyłem wyrazy ubolewania komandorowi porucznikowi, który uznał to za znakomity żart. Ja sam przeżyłem ogromny szok, gdy dowiedziałem się, że wrak, który minęliśmy, był kiedyś krążownikiem liniowym »Invincible«; zostało z jego załogi tylko sześciu ludzi" 18 . Dannreuther był zupełnie spokojny i nawet sobie żartował, co było zdumiewające dla dowódcy „Badgera". Bardziej przejęty i wstrząśnięty był porucznik — ledwie wydostał się ze stanowiska manewrowego i kilkakrotnie zasysał go pod powierzchnię wir wytwarzany przez tonący okręt. 1019 marynarzy i oficerów „Invincible'a" pochłonęły fale lub strawił ogień w straszliwych wybuchach prochów i pocisków. Wraz z nim zginął dowódca eskadry, kontradm. Hood. Jak wspomina podchorąży z „Neptune'a", krążownik liniowy „Invincible", flagowy okręt kontradm. Hooda, w swojej agonii zakręcił się, wykonując zwrot o 180 stopni — najwidoczniej zaciął się ster — a potem wytracał prędkość i eksplodował. Przecięte eksplozją połówki kadłuba utrzymywały się jeszcze jakiś czas na wodzie. Teraz na czoło Grand Fleet wychodzi drugi w eskadrze Hooda okręt — „Inflexible" — który rok wcześniej brał udział w wyprawie przeciw Dardanelom i odniósł tam ciężkie rany. Bitwa rozgrywa się między głównymi siłami obu przeciwników, między rozwiniętymi liniami — angielską i niemiecką.
GIGANTY PRZECIW G I G A N T O M
Wiele bitew morskich widział świat w ciągu wieków. Walczyli Grecy z Persami, Słowianie z wikingami, Włosi z Turkami, zmagały się na morzu ludy Azji i Skandynawii. Pękały maszty, rwały się żagle, grzmiały salwy okrętów, które miały na pokładach po sto dwadzieścia dział. Ale nie było jeszcze bitwy, w której z obu stron brałyby udział okręty o tonażu 2 milionów ton, niosące na swych pokładach 3000 dział. Ponad 100 000 ludzi z załóg uczestniczyło w tym wielkim zmaganiu o morskie panowanie między Anglią, pragnącą w spokoju spożywać owoce swych kolonialnych podbojów, a dążącymi do panowania nad Europą i światem kajzerowskimi Niemcami. Na wodach Skagerraku utworzyły się dwa ogniste równoległe półkola skręcające ze wschodu na południowy wschód. Od strony północnej i wschodniej nawisał i otaczał okręty Hippera i Scheera wąż Grand Fleet. Z mgły wynurza się w lornecie adm. Jellicoe'a czoło Hochseeflotte. Dreyer na pokładzie „Iron Duke'a" zanotował: „W namiarze 20 stopni z prawej burty ukazały się w odległości 12 000 jardów trzy okręty o sylwetkach przypominających najnowsze niemieckie pancerniki typu »Kónig«. Jellicoe powiedział do mnie: — Dreyer, sądzę, że jest już czas, aby poszedł pan na swoje stanowisko w wieży dowodzenia" 19 . Rosyjski obserwator na „Herculesie" takie odniósł wrażenie w tych kluczowych momentach: „Z początku nie można było rozróżnić zbliżającej się niemieckiej Hochseeflotte. Straż przednią prowadził krążownik bojowy »Derfflinger«, za nim szedł »Moltke«, »Seydlitz« i »Von der Tann«, za nimi cztery okręty typu »Kónig«, a potem »Friedrich der Grosse« i pozostałe eskadry. " Legg. op. cit, s. 93.
Odezwały się działa Grand Fleet — najcięższe, słyszalne niczym gromy raz ogłuszające, potem cichnące. Niektórym wydawały się grą jakiegoś gigantycznego przyboju uderzającego w skalisty brzeg. W ów potężny pogłos wnikały przerywanym rytmem działa średniego kalibru tworząc razem przerażający diabelski koncert" 2 0 . O 19.12 otworzył ogień pancernik „Mariborough" i oddał czternaście salw w ciągu sześciu minut. Zaobserwowano wyraźne trafienia w salwach szóstej, dwunastej, trzynastej i czternastej*. „Wzięliśmy na cel pancernik typu »Kaiser« i otworzyliśmy doń ogień — wspominają obserwatorzy artyleryjscy. — Wytwarzał mnóstwo dymu, a jego kurs można było łatwo określić właśnie dzięki dymom z kominów i charakterystycznej sylwetce. Po dokonaniu kilkakrotnych poprawek w odległości zaczęliśmy go trafiać o 19.19 — przy uderzeniu piątej salwy ujrzeliśmy między dwoma masztami okrętu cztery wybuchy o różowym płomieniu. Wystrzeliliśmy siedem salw do tego wroga i piąta — jak powiedzieliśmy — wytworzyła różowe płomienie, a siódma szarawy dym. W tym momencie trzeba było przerwać ogień — jakiś krążownik przechodził przez nasze pole ostrzału pod ostrym kątem do naszej linii i zasłonił nam widoczność grubym pasmem dymu wydobywającym się ze spustoszonej gwałtownym pożarem rufy" 21 . „Marlborough" oddał następnie do trzykominowego krążownika pięć salw na odległość 9500 metrów. Strzelały doń także inne okręty. W rezultacie zmienił kurs, zniknął z pola widzenia i zastopował nie będąc zdolny do dalszej walki. Pancernik „Monarch" otworzył ogień do okrętu typu * N. J. C a m p b e l l (Jutland. An anatysis of the Fighting, London 1986) uznaje możliwość tylko trzech trafień. 20 Tamie, s. 104. 21 F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 157.
„Kónig". „Iron Duke" strzelał do pancernika typu „Helgoland". „Colossus" oddał pięć salw do zbliżających się okrętów i uzyskał dwa nakrycia i cztery bezpośrednie trafienia. Pancernik „Agincourt" wkrótce także zanotował trafienia na pancerniku typu „Kaiser". W dzienniku bojowym pancernika „Marlborough" odnotowano pojawienie się „dużej chmury szarobiałego dymu obok przedniego masztu" — dwa trafienia wyraźnie widoczne pod pomostem. Na „Colossusie" zarejestrowano z pewną emfazą: „Przynajmniej cztery bezpośrednie trafienia, dwa na linii wodnej — jednostka nieprzyjacielska wybuchła w płomieniach, nabrała przechyłu i znikła w ogniu, mgle i dymach" 2 2 . Kmdr Dreyer przez rurę głosową zapytał Jellicoe'a o pozwolenie strzelania do czołowego okrętu typu „Kónig". Admirał powiedział, aby zaczekał do chwili, gdy upewni się, że chodzi o okręt nieprzyjacielski. O 19.30 kazał otworzyć ogień. Obserwator rosyjski von Schoultz na „Herculesie": „Właśnie w tym momencie oddaliśmy pierwszą salwę. Ciężki wstrząs wyrzucił mnie wbrew mej woli w powietrze [...] Moją uwagę pochłaniają nieprzyjacielskie pociski przelatujące nad okrętem. Widzę rozprysk blisko naszej lewej burty, który sprawia mi dobry prysznic. Inne granaty padają z naszej prawej burty. Salwa nieprzyjacielska nakrywa nas. Ogień niemiecki jest szczególnie dobry" 2 3 . Okręt, na którym znajdował się obserwator rosyjski, oddał siedem do ośmiu salw do jednej z trzech jednostek, które się pojawiły w polu widzenia — do tej, którą było widać najwyraźniej. „Agincourt" otworzył ogień do niemieckiego pancernika i osiągnął trafienia. „Agincourt" — okręt, który miał być dostarczony Turcji i został zatrzymany w Anglii tuż przed " Tamże, s. 188. '' L e g g , op. cit., s.95-96.
wybuchem wojny, aby nie dostał się w ręce potencjalnych sojuszników Niemiec — bił regularnymi salwami. Na przepływającym obok krążowniku odniesiono wrażenie w trakcie przechodzenia przed jego dziobem, że salwa wystrzelona z ciężkich dział pancernika dosłownie uniosła krążownik z wody. Meldunki z okrętów; „Benbow": „Otworzyłem ogień do krążownika liniowego". „Colossus": „Otworzyłem ogień, trzy salwy". „Orion": „Strzelałem do okrętu typu »Kaiser«, po czterech salwach zaobserwowałem płomienie obok nieprzyjacielskiej wieży rufowej". „Monarch": „Strzelałem do prowadzącego czołowego »Kóniga« — nakrycie". „Thunderer": „Strzelałem do typu »Kónig« nakrywając go drugą i trzecią salwą. Ujrzałem pożary na jego rufowym pokładzie na całej długości" 2 4 . Von Schoultz na „Herculesie": „Postanowiłem znów udać się na górny pomost i tam znalazłem naszego sygnalistę, piętnastoletniego chłopaczka. Kiedy zapytałem go, co tu robi, zauważyłem łzy w jego oczach i zdałem sobie sprawę, że biedny chłopiec, którego obowiązkiem było przekazywanie sygnałów, jest po prostu przerażony ogniem działowym, a prawdopodobnie jeszcze bardziej swą samotnością, bo na pokładzie nie widać żywej duszy" 25 . Na „Neptunie", w górnym stanowisku kierowania ogniem znajdował się ów młody podchorąży, który pieczołowicie zapisał wrażenia z pochodu Grand Fleet ku bitwie. Jego stanowisko bojowe było wyniesione ponad 20 metrów ponad pomost. Dostać się tam można było dwiema drogami: albo nie kończącym się, zdawało sią, trapem wewnątrz metalowej konstrukcji masztu, albo czepiając się klamer J4 23
Tamże, s. 96-97. Legg, op. cit., s. 97.
umieszczonych na zewnątrz. Obie drogi nie były przyjemne, zwłaszcza podczas silniejszego falowania, gdy maszt przypominał gigantyczną huśtawkę, przynajmniej w swojej górnej części. Podchorąży, nauczony doświadczeniem, wszystkie najpotrzebniejsze przedmioty umieszczał w worku z niebieskiego płótna: ochraniacze na uszy, bez których trudno byłoby przeżyć jedną salwę wielkich dział, szkła morskie, chronometr, rewolwer, aparat fotograficzny, aparat tlenowy, bandaże itp. Kiedy wreszcie pokonawszy zaporę ciężkich dymów buchających z kominów i przebywszy obok straszliwie ryczącej syreny znalazł się ostatecznie na tym wyniesionym na siedem pięter ponad pomost stanowisku, ujrzał wielki szyk Grand Fleet. Gdy do górnego stanowiska dotarł oficer artylerii, właz zaryglowano - byli w komplecie. Młody podchorąży ujrzał nagle widowisko z początku jakby nierealne - okręty wywieszały oprócz wielkiej bandery bojowej dodatkowe bandery, gdzie tylko było można; zdawało się, że całe morze pokryło się bielą przelicznych White Ensigns*. I „ N e p t u n e " idący w piątej kolumnie od lewej podniósł dodatkowe bandery, które poczęły trzepotać na wietrze niczym ptaki. O godzinie 18.30 cała obsada górnego stanowiska kierowania ogniem zeszła... na herbatę z wyjątkiem młodego podchorążego - co zdaje się wskazywać na daleko posuniętą beztroskę w obliczu nadchodzących wydarzeń. Po prostu nie wierzono, że wróg mógł być tuż, tuż. I oto pięć minut po opuszczeniu przez obsadę stanowisk dał się słyszeć z południa gwałtowny ogień artyleryjski. Nie minęła minuta, a wszyscy „herbaciarze" w ogromnym pośpiechu wrócili na szczyt masztu - j u ż można było dostrzec pięć słupów dymu, a potem ujrzano dalekie jeszcze wybłyski. * Wielka Bandera Bojowa.
Według podchorążego, pierwszy otworzył ogień do Niemców pancernik „Marlborough", znajdujący się na czele prawej kolumny, a więc najbliżej nadchodzącego przeciwnika. „Nie przyjdzie mi łatwo zapomnieć dramatycznej atmosfery początku bitwy. Rozkaz ładowania dział wytworzył rodzaj osłupienia: wszystko stało się tak nagle, że wydawało się zbyt piękne, aby było prawdziwe. Ale pierwsza salwa »Marlborough« kończy ów okres nieprzyjemny przez brak aktywności. Wspominam monotonne głosy dalmierzystów podających odległości, wspominam rozmowę dowódcy z oficerami artylerii przez tubę o konieczności oszczędzania amunicji na moment, kiedy będzie mogła być skutecznie użyta. Swój przyrząd celowniczy nastawiłem na krążownik liniowy typu »Liitzow« i określiłem szybkość zbliżania - z niewielkim zresztą błędem. Przeloty pocisków zdawały się trwać raczej 30 minut niż 30 sekund - jak to było w rzeczywistości. W odległości kilku mil drgająca wielka struga płomieni tryskała z dział nieprzyjaciela, później następowała przerwa, w czasie której dwie lub trzy tony metalu i materiałów wybuchowych pędziły gdzieś przez jakąś część owego szerokiego »no-man's landu« ku nam; gigantyczne fontanny w grupach po 4 lub 5 wznosiły się jednocześnie na ogromną wysokość: zwiastowały przybycie każdej salwy. Jedna lub dwie salwy przeciwnika na początku akcji były krótkie, następne musiałyby być długie, za nami jednak nie ujrzałem ich. »Hercules« natomiast - czwarty okręt za nami - został obramowany w momencie rozwinięcia linii; to dało mi pojęcie o możliwościach niemieckiej artylerii. Tymczasem wszakże nie dosięgła ona żadnego z okrętów szyku pancerników, z wyjątkiem »Colossusa«, który otrzymał pocisk 305-milimetrowy w przednie nadbudówki i kilka mniejszych kuferków w dziobówkę. [...] Przeciwnie nieprzyjaciel, który był ciężko trafiany.
Dwa z jego krążowników liniowych, które zdawały się znajdować bliżej nas niż pozostałe okręty niemieckie, były ostrzeliwane raz po raz przez nas i przez pozostałe pancerniki 1 eskadry . Ujrzeliśmy, jak dwie przynajmniej salwy trafiły te dwa krążowniki liniowe, które w chwilę później odpadły, widocznie ciężko uszkodzone. Łatwo jest rozróżnić gorący, czerwony blask eksplozji pocisku na okręcie od błyskającego światła jego salw. [...] Nasza flota rozciągała się w jedynej swego rodzaju linii; było to widowisko wspaniałe i działające na wyobraźnię, gdy salwa za salwą padające z całej linii wzmagały i tak już straszliwy huk wytwarzany przez pociski przeciwnika. O 19.20 strzelaliśmy na 10 000 metrów pociskami wyładowanymi lidytem lub prochem strzelniczym" 26 . Marynarze niszczyciela „ M a e n a d " , który wraz z 12 flotyllą szedł w ubezpieczeniu 1 eskadry pancerników, prawoskrzydłowej w szyku adm. Jellicoe'a, doskonale widzieli p a n o r a m ę rozwijającej się G r a n d Fleet. Flotylla opuściła swoje pozycje dozoru przeciw okrętom podwodnym i przechodziła na pozycję za okrętami 1 dywizjonu pancerników nieco z prawej. „Znaleźliśmy się więc między wrogiem i naszą flotą: piękna pozycja, żeby obserwować wydarzenia, ale trochę gorąca, ponieważ niedoloty padały gęsto obok nas. Ledwie flota się rozwinęła, Niemcy otworzyli ogień i doskonale przypominam sobie, że poczułem ogromny wstrząs, gdy »Revenge« odpowiedział salwą z dział 381-milimetrowych - byliśmy w tym momencie obok pancernika. Pocieszaliśmy się myślą: to oczywiście wstrząśnie także boszami* - na drugim końcu trajektorii. Ledwie pancerniki uformowały się w szyk bojowy, gdy 5 eskadra liniowa, która dotychczas posuwała się za krążow* Pogardliwa nazwa Niemców. F a w c e t t , H o o p e r , op. c/Y. A. 152-153.
26
nikami liniowymi, nadciągając uplasowała się na końcu szyku. Doskonale widzieliśmy uderzenia pocisków w rufową część »Warspite'a« i ujrzeliśmy, jak wykonuje koło czy pętlę w stronę wroga, mając zablokowany ster. Robiąc koło »Warspite« przechylał się mocno. Wydało się nam, że cała salwa weszła w jego k a d ł u b " 2 7 . Obserwatorowi z niszczyciela »Maenad« to wszystko nie wydawało się bitwą morską z Niemcami, o której marzył w sierpniu 1914 roku: „Z tyłu, obok mojego działa, nie mieliśmy nic do roboty, prócz przypatrywania się, jak walczą wielkie okręty, i oczekiwania na swoją kolej; byliśmy na to przygotowani. Początkowo siedzieliśmy, a potem wyciągnęliśmy się na brzuchach wychodząc z założenia, że w ten sposób najlepiej unikniemy odłamków nieprzyjacielskich. Muszę wyznać, że na początku, gdy Niemcy ostrzeliwali nasze flotę i niedoloty padały obok nas, odczuwałem strach, wielki strach, ostatecznie jednak tylko jeden pocisk wybuchł na naszym pokładzie" 2 8 .
Ogromny ciężar spoczywał na czołowych okrętach Hochseeflotte. Ze wschodu i północy biją w nie Anglicy. W ciągu pięciu minut 12 granatów trafia w okręt Hippera i w 3 eskadrę Behnckego. O 19.30 otrzymuje trafienie „Kónig", o 19.31 trafiony zostaje dwukrotnie „Derfflinger", o 19.32 „Kónig" inkasuje kolejny ciężki pocisk. Dwa "pociski otrzymuje także „Markgraf. W tym czasie idący na czele szyku „Liitzow", przyjmuje trzy ciężkie pociski i jego dziób zanurza się głęboko w wodę. „Kónig" po trafieniach nabiera pięciostopniowego przechyłu. Traci też łączność radiową, ponieważ odłamki niszczą radiostację. Następuje to o godzinie 19.33, w chwili 17 28
Tamie, s. 176-177. Tamie, s. 177.
gdy po zwycięskim dla Niemców pojedynku krążownik liniowy „Invincible" wylatuje w powietrze, a właściwie łamie się na pół i prawdopodobnie opiera o dno. Dowódca Hochseeflotte adm. Scheer napisze potem: „Było teraz całkiem oczywiste, że znajdowaliśmy się w pobliżu dużej części floty brytyjskiej. Cały łuk horyzontu, od północy ku wschodowi, był morzem ognia. Wybłyski z luf działowych były wyraźnie widoczne przez mgłę i dym na horyzoncie, choć okrętów nie można było rozróżnić. Najpierw dwa, a potem cztery, sześć, osiem, dziewięć brytyjskich pancerników zaczęło strzelać przyłączając się do kanonady - w miarę jak zajmowały miejsce w linii bojowej. Hochseeflotte zjawiająca się i znikająca w zmroku o 7 mil była ich celem - owe okręty widziane przez artylerzystów po raz pierwszy" 29 . " L e g g, op. cit., s. 95.
ZWROTY I S Z A R Ż E
Scheer podejmuje decyzję wykonania manewru ogromnie ważnego dla dalszego przebiegu bitwy. W zatłoczonym stanowisku dowodzenia, odgrodzonym od zewnętrznego świata grubym, kilkudziesięciocentymetrowym pancerzem, admirał czuwa nad rozwojem sytuacji. Uświadamia sobie powoli, że nieprzyjaciel otacza jego czołowe okręty i że iść dalej poprzednim kursem czy nawet powoli skręcając równolegle z przeważającym - jak się okazuje - nieprzyjacielem byłoby samobójstwem. Dochodzi do głosu prawo liczebnej przewagi. 380 ciężkich dział brytyjskich grzmi przeciw 224 niemieckim i nic na to nie można poradzić. Decyduje przewaga wypracowana w stoczniach i w budżetach państwowych, będąca wynikiem włożenia przez Anglików w marynarkę wojenną większej pracy. I jeśli nawet Niemcy są lepiej artyleryjsko wyszkoleni - różnica ta daje się odczuć zwłaszcza w pojedynkach krążowników liniowych - to nic nie może zmienić faktu, że do walki przeciw 21 ciężkim okrętom Niemców staje 37 ciężkich okrętów angielskich. Mają wreszcie coś do powiedzenia także pancerniki, przygotowywane do walki przez ludzi, którzy zjedli z ?by na wyszkoleniu. „Iron Duke", flagowy okręt JelHcoea, osiąga w ciągu kilku minut sześć trafień. Scheer nie wie tego wszystkiego dokładnie, morze jest zamglone, kładą się na nim dymy setek okrętów. Szczeliny obserwacyjne w stanowisku dowodzenia są wąskie. Dymy
z dziobowych wież „Friedrich der Grosse" zaciemniają pole widzenia. Chociaż obok Scheera w pozornym spokoju pracuje szef sztabu, oficerowie artylerii i nawigacyjni, specjaliści różnych rodzajów broni morskiej, najtrudniejsze decyzje dowódca morski musi podjąć sam. O godzinie 19.25 z 5 flotylli torpedowców przychodzi meldunek, który przedstawia stosunek sił: - według wypowiedzi jeńców z niszczyciela „ N o m a d " 60 wielkich okrętów angielskich znajduje się w pobliżu; wśród nich 20 nowych pancerników i 6 krążowników liniowych. Jest to prawdopodobnie cała Grand Fleet. Jeszcze jedna krótka rozmowa z szefem sztabu i na maszt pancernika „Friedrich der Grosse" wzlatuje flaga sygnałowa biało-zielono-niebieska, normalnie oznaczająca w sygnalizacji cyfrę „5". Teraz jednak oznacza ona co innego: jednoczesny zwrot floty o 180 stopni. Scheer otrzymuje po kolei meldunki o tym, że sygnał jego został zrozumiany. Na pancerniki i krążowniki liniowe wzlatuje ta sama flaga. Wszyscy zrozumieli sygnał. I nagle dowódca Hochseeflotte czyni ręką ruch, jaki zwykle wykonują działonowi, komenderując „ognia'!" Flaga spływa szybko z masztu. A więc flota ma wykonać jednoczesny zwrot o 180 stopni w prawo i utworzyć szyk torowy. Był to manewr ogromnie skomplikowany, nawet w warunkach pokoju. Skierować dwadzieścia kilka pływających gór ze stali w przeciwnym kierunku, gdy każdy okręt musi wykonać zwrot o 180 stopni! Co innego, gdy długi wąż okrętów skręca za czołowym okrętem. Ale tutaj nie o to v chodziło, ponieważ kolejno musiałyby one defilować przed przeważającymi siłami brytyjskimi, lecz o to, by każdy zrobił w tył zwrot, i wrócił na swoje miejsce w szyku! O godzinie 19.36 rozpoczął się zwrot floty niemieckiej na zachód. Rozpoczął się on od końca, od ostatniego w szyku pancernika „Westfalen" z 1 eskadry pancerników. 2 eskadra, składająca się ze starszych okrętów, pozostała nieco
w tyle i wykonała zwrot trochę później i w pewnym sensie niezależnie od sił głównych Scheera. Gdy „Westfalen" rozpoczął zwrot, idący do tej pory przed nim pancernik również położył ster prawo na burt, po nim następny i tak dalej. Na ostatku wykonał zwrot „Kónig", który dotychczas szedł na czele szyku niemieckich pancerników. Idący dalej w przodzie Hipper ze swymi krążownikami liniowymi również wykonał podobny zwrot. Niemal jednocześnie ze zwrotem bojowym floty niemieckiej 11 torpedowców 3 flotylii zaatakowało czołówkę Grand Fleet odpalając torpedy. „V 48" (dowódca kpt. Friedrich Eckoldt) został trafiony ciężkim pociskiem z brytyjskiego pancernika i mimo prób okazania pomocy przez torpedowiec „G 42" poszedł po dwóch godzinach na dno wraz z blisko 90-osobową załogą. Torpedowce nadto postawiły zasłonę dymną, skrywając tym samym czoło Hochseeflotte i jej manewr przed obserwatorami angielskimi. Wkrótce odległość między flotami zaczęła się raptownie zwiększać. Do znajdującego się na „Iron Duke'u" głównodowodzącego poczęły napływać przez radio nerwowe meldunki od dowódców eskadr i okrętów. Dowódca „Valianta" sygnalizował zwrot nieprzyjacielskiej floty, przerwanie walki, bo przeciwnik postawił zasłonę dymną. Dowódca 1 eskadry liniowej wiceadm. Cecil Burney donosił ze swego flagowego pancernika „Marlborough", że okręty nieprzyjacielskie wykonały zwrot „przynajmniej o 8 rumbów", przestały prowadzić ogień i rozpłynęły się we mgle... Dowódca 5 eskadry pancerników kontradm. Evan-Thomas, które pojedynkowały się z ostatnimi w linii pancernikami Hochseeflote, złożył podobny meldunek. Jednoczesny zwrot o 180 stopni ratuje czołowe okręty Scheera. „Kónig" w momencie dokonywania zwrotu otrzymuje jeszcze trzy pociski. Ogarnia go dym i płomienie.
W „Liitzowa" trafiło ponad 20 ciężkich pocisków i został storpedowany. Hipper ma nadzieję, że jeszcze będzie mógł dowodzić z jego pokładu, ale gdy meldują mu o uszkodzeniu nadajnika radiowego, podejmuje decyzję. Do boku śmiertelnie rannego olbrzyma, mającego przegłębienie na dziób, podchodzi torpedowiec i Hipper przesiada się nań. Rozpoczyna pogoń za innym swoim wielkim okrętem, z którego mógłby dowodzić krążownikami liniowymi. „Liitzow" wychodzi z linii i wolno, z prędkością tylko kilkunastu węzłów, schodzi z drogi Anglikom. Torpedowce otaczają go zasłoną dymną. Zwrot floty budzi nowe nadzieje marynarzy z „Wiesbadenu", który ciągle jeszcze utrzymuje się na fali. Ocalały z tego okrętu palacz Zenne dobrze pamięta ten moment: „Mogłem wówczas zobaczyć, jak nasza flota dokonała zwrotu. Doszło ponownie do przerwy w walce. Anglik już nie strzelał do nas. My trzej, którzy staliśmy wokół działa rufowego, pobiegliśmy teraz do innych dział i zaczęliśmy wyrzucać za burtę przygotowaną amunicję, granaty i ładunki; mogłyby nam przynieść zagładę, gdyby wybuchł tu nieprzyjacielski pocisk. Tak przeszliśmy aż do fokmasztu. Przebiegliśmy na lewą burtę, na nasze stare miejsca, wciąż wyrzucając do wody amunicję. Na pokładzie leżeli tylko zabici, nie widzieliśmy nikogo żywego. Gdy dotarliśmy na rufę, z wody dobiegły nas krzyki kolegów. Prawdopodobnie zostali zrzuceni za burtę podmuchem eksplozji. Pięciu wyciągnęliśmy z wody. Gdy byli już na pokładzie, Hochseeflotte zbliżyła się do nas po raz drugi i natychmiast Anglicy wznowili ogień. Straszne uderzenia spadły na cały okręt. Byliśmy przygotowani na to, że w każdej sekundzie możemy zginąć. Prosiliśmy Boga o szybką, bezbolesną śmierć. Okropne były wybuchy w części rufowej, w której się znajdowaliśmy. Z kabin oficerskich aż na górny pokład wyrzucało rzeczy i sprzęty. Wyciągaliśmy z puszek maski gazowe, które otrzymaliśmy; nie chcieliśmy udusić się
w oparach lidytu. Gdy nasza flota zbliżyła się po raz drugi, wielu skoczyło do wody w nadziei, że zostaną wyłowieni. Wciąż utrzymywali się na powierzchni grupami po sześciu lub ośmiu ludzi. Wyglądało jednak na to, że Hochseeflotte nie może podejść bliżej. Zdawało się nam, że Anglicy w tym momencie walki przeważają" '. - U d a ł o się! - Scheer i szef sztabu Hochseeflotte, von Trotha, odetchnęli z ulgą. Wyprowadzili okręty z ogniowej pułapki zastawionej przez Grand Fleet, z sytuacji, w której Jellicoe nie tylko postawił swą flotę w pozycji górnej kreski T, ale począł ową kreskę zaokrąglać, otaczać je z trzech stron. Szli więc teraz na zachód i po kilkunastu minutach „Friedrich der Grosse" znajdował się już 26 000 metrów od flagowego okrętu nieprzyjaciela. Wszystko na razie wyglądało pięknie, prócz jednego faktu - że szli w kierunku Anglii... - Ekscelencjo... Scheer oderwał wzrok od horyzontu i zwrócił głowę w stronę swego szefa sztabu. - Ekscelencjo, mamy jeszcze godzinę do nastania ciemności. - Sytuację znamy obaj dobrze, Trotha. Nocny marsz w stronę brzegów Anglii? Nie opędziliby się od torpedowców. Zwrot na południe i powrót do baz? Na to było stanowczo za wcześnie. Do zmroku brakowało jeszcze godziny. - Trotha... - Słucham, ekscelencjo. - Będziemy atakować. Krążowniki liniowe pójdą na nieprzyjaciela, pancerniki wejdą w półkole skręcające z południowego wschodu na południe. Pod osłoną krążowników liniowych niech torpedowce podejdą jak najbliżej 1
K i i h i w e t t e r , op. cii., s. 75-76.
nieprzyjaciela i wykonają atak. Być może uda n a m się uratować „Wiesbadena". - Ekscelencjo... - Jeszcze nie skończyłem, Trotha. - Proszę mi wybaczyć, ale nie jestem pewien, czy uda się nam dokładnie wykonać to, czego pragniemy. Obawiam się, że pancerniki mogą się przy tym pogubić. - Przypuśćmy nawet, że ma pan rację. Pozostaje jednak na pewno atak krążowników liniowych i torpedowców. Jellicoe nie spodziewa się tego. Atak wprowadzi zamęt w jego linii. A wtedy oderwiemy się od Anglików. - Tak, czy inaczej, wykonaliśmy zadanie i zadaliśmy przeciwnikowi poważne straty. - Nie wszystko wychodzi tak, jakby się pragnęło, ale zdaje mi się, że ogólnie ma pan rację. - A więc naprzód! Jellicoe nie przewidywał jeszcze wówczas dalszego biegu wypadków. Zaledwie sześć minut temu napłynęły od dowódców eskadr meldunki, z których wynikało, że przeciwnik znikł za mgłą i sztucznymi zasłonami dymu oraz że walka artyleryjska została przerwana. Jellicoe ostrożnie zmienił kurs na 122 stopnie, a więc na południowo-wschodni, i pozwolił tym samym wyrwać się Niemcom z pułapki. Minęło jedenaście minut, a odległość od Niemców powiększyła się już o 11 mil (około 20 km). Tak przedstawiała się sytuacja około godziny 19.55, gdy Grand Fleet ponownie zmieniła na rozkaz admirała kurs, tym razem na południowy. Brytyjscy historycy morscy przypisują opóźnioną reakcję adm. Jellicoe'a na zwrot floty niemieckiej słabo działającej łączności opartej w owym czasie głównie na sygnalizacji optycznej. Twierdzą - zgodnie zresztą z wypowiedzią samego Jellicoe'a - że musiał on się opierać głównie na własnym rozpoznaniu, czyli na tym, co widział z pomostu „Iron Duke'a". Nie było to wiele, zważywszy pogarszającą się pogodę.
Inny wszakże moment wydaje się istotniejszy w fakcie, że dopiero p ó ł godziny po zwrocie Scheera d o k o n a n y m o 19.35 Jellicoe przystąpił do pościgu. Po doświadczeniach pierwszych miesięcy wojny Jellicoe pisał do Admiralicji w październiku 1914 r.: „Niemcy pokazali, że w znacznym stopniu polegają na minach i torpedach i nie ma żadnej wątpliwości, że będą usiłowali użyć ich najpełniej w działaniu floty, zwłaszcza że posiadają nad nami przewagę w tych specjalnościach. Co prawda nie mogą całkowicie polegać na perspektywie pełnego użycia okrętów podwodnych i stawiaczy min, jeśli akcja nie będzie się toczyć w południowej części Morza Północnego. Celem m o i m przeto będzie akcja floty w północnej części Morza P ó ł n o c ... 2 nego Tę myśl strategiczną uzupełnił koncepcją taktyczną podkreślając, że użyciu okrętów podwodnych przez nieprzyjaciela należy przeciwstawić „[...] rozważne prowadzenie floty bojowej, do którego zachęcać będzie przeciwnik. Jeśli, na przykład, nieprzyjaciel zrobi zwrot i odchodzić będzie od naszego posuwającego się naprzód szyku - przyjmę, że zamiarem jego będzie naprowadzenie nas na miny lub okręty podwodne i nie powinienem się dać w to wciągnąć" \ Jellicoe zdawał sobie sprawę, jakie opory może jego myśl budzić nie tylko w Admiralicji, ale także w całej flocie wychowanej na Nelsonowskich tradycjach i pisał dalej: „Pragnę szczególnie zwrócić uwagę Waszym Lordowskim Mościom na ten m o m e n t , ponieważ może to być uznane za odmowę przyjęcia bitwy i w efekcie nie powiedzie się n a m zmuszenie przeciwnika do walki tak rychło, jak tego oczekujemy. Taki wynik urazi uczucia oficerów i marynarzy brytyjskiej marynarki. Z pojawieniem się wszakże niewypróbowanych metod prowadzenia wojny należy opracować 2 3
M a r d e r , op. cit., t. II, s. 75. Tamie, s. 75-76.
B i t w a jutlandzka...
nową taktykę dla stawienia im czoła. Czuję, że taka taktyka - jeśli nie zostanie właściwie zrozumiana - to może sprowadzić na mnie odium, jest jednak całkowicie możliwe, że połowa naszej floty liniowej może zostać wytrącona z walki atakami podwodnymi, zanim w ogóle przemówiłyby działa" 4 . A więc przede wszystkim o b a w a przed niespodziankami, jakie mógł zgotować przeciwnik. O godzinie 20.03 Jellicoe z pomostu bojowego „Iron Duke'a" ujrzał dziób i rufę wielkiej jednostki. - Czy to wrak jednego z naszych okrętów? - zapytał przez radio dowódcę znajdującego się w pobliżu „Badgera". Odpowiedź zawierała straszliwą prawdę: - Tak. To „Invincible". Jak wspomina Jellicoe: „Początkowo przypuszczałem, że zniknięcie nieprzyjaciela zawdzięczamy tylko gęstniejącej mgle, ale po upływie kilku minut stało się jasne, że musi w tym tkwić jakiś inny powód i o 19.44 zasygnalizowałem zwrot o jeden rumb na południowy wschód, a o 19.55 o dwa rumby bardziej na południe, wysyłając równocześnie sygnał do pancernika »Mariborough«: - Czy możecie dostrzec jakieś nieprzyjacielskie pancerniki? Odpowiedź: - Nie" 5. W chwili gdy Scheer rozmawiał z kmdr. von Trotha, a Jellicoe zwlekał z pościgiem za Niemcami, Hipper pędził na pokładzie torpedowca „G 39" w poszukiwaniu okrętu, z którego mógłby dowodzić. Mijając „Derfflingera", przekazał polecenie kmdr. Hartogowi, aby przejął dowództwo nad krążownikami liniowymi, dopóki jemu samemu nie uda się przesiąść na „Seydlitza". Okręt ten miał sprawną 4 5
Tamie, s. 76. Legg, op. cit., s. 109.
radiostację, a to było niezbędne dla dowodzenia całością sił rozpoznawczych. Kmdr Hartog nie mógł początkowo uwierzyć w rozkaz głównodowodzącego Hochseeflotte. Niebieska flaga sygnalizacyjna z białym czworokątem, flaga „ Z " , oznaczała bowiem atak na najbliższą odległość, do taranowania przeciwnika włącznie. Czyste szaleństwo dla ciężkich okrętów walczących przeciw nieprzyjacielowi wyposażonemu w najcięższe działa! Czy to aby na pewno chodziło o krążowniki liniowe? Może zaszła pomyłka! Może w grę wchodziły torpedowce? Ale sygnaliści odczytali rozkaz bezbłędnie: na maszcie „Friedrich der Grosse" i reszty pancerników Scheera trzepotała trójkątna zielono-biała flaga, która oznaczała cyfrę „9" - kryptonim ich krążowników liniowych! Czym dysponował Hartog, który miał prowadzić ten atak! „Liitzow" wyszedł z linii i przestał się liczyć jako jednostka zdolna do boju. „Derfflinger" otrzymał dziewięć ciężkich pocisków, nie licząc trafień ze średniej artylerii przeciwnika. W rezultacie uderzenia angielskich granatów nie zdołały wytrącić z akcji żadnej wieży artyleryjskiej ani zmniejszyć prędkości okrętu. „Seydlitz", który szedł za „Derfflingerem", otrzymał mocniejszą porcję: czternaście ciężkich pocisków eksplodowało w jego kadłubie i wieżach, jedna torpeda rozdarła mu bok. Ale jeszcze mógł walczyć. „Moltke" otrzymał cztery ciężkie pociski, które zburzyły mu nadbudówki. „Von der Tann", idący na ostatniej pozycji, zainkasował trzy pociski 381-milimetrowe. Trafienia te oraz inne, z mniejszych kalibrów, wystarczyły, by wyłączyć z walki całą ciężką artylerię krążownika. Te cztery okręty wybrane zostały na ofiarę dla molocha wojny. Czy słusznie? Wątpią w to fachowcy od taktyki bitew morskich wskazując, że Scheer powinien użyć do takiego zadania okrętów mniej zmęczonych bojem. Ale zdaniem dowództwa niemieckiego krążowniki linio-
we mogły nawet pójść na dno, byle Hochseeflotte przeżyła tę walkę. Ogniem swoich dział miały utorować drogę torpedowcom, aby te zbliżyły się na odległość skutecznego strzału. „Derfflinger", „Seydlitz", „Moltke" i „Von der T a n n " pędzą ku nieprzyjacielskiej linii z prędkością 20 węzłów na wschód, tam gdzie mgła skryła Grand Fleet. Mkną ku niechybnej śmierci, która ma kształt stalowych sylwet brytyjskich okrętów liniowych. Całą grozę zbliżającego się obrazu śmierci pojmują sygnaliści, nawigatorzy i dowódcy okrętów. Dalmierzyści obraz ten widzą w dwudziestotrzykrotnym powiększeniu. Z prędkością 20 węzłów prowadzi Hartog na rozkaz Scheera swoje postrzelane okręty. Ich załogi nie wiedzą, po co pędzą w objęcia zagłady. Czy ta śmierć będzie miała jakikolwiek sens? Pruski dryl, w którym wychowana jest kajzerowska flota, nie pozwala zresztą na takie myśli. „Derfflinger" mknie na wschód, za nim trzy krążowniki liniowe. Hipper widzi z torpedowca ten szalony atak. Na „Derfflingerze" nie działa radio, nie ma flag sygnałowych, które spłonęły po eksplozji pocisków. Nie ma lamp sygnałowych, rozbiły je odłamki. Już na początku szarży, bo chyba tylko tak można nazwać ten atak, pocisk 381-milimetrowy przebija pancerz czwartej wieży i detonuje, zabijając dowódcę i wszystkich, którzy się tu znajdują. Od wybuchu płoną ładunki prochowe. Płoną i spalają wszystko wokół. Tylko pięciu ludziom udaje się ujść z życiem; 73 ginie w płomieniach. „Salwa za salwą padały wokół nas - pisze von Hase - cios po ciosie uderzył w nasz okręt. Granat przebił pancerz wieży »Caesar« i eksplodował w jej wnętrzu. Dowódca wieży kapitan von Boltenstern utracił obie nogi, prawie cała obsługa wieży poległa. Palące się łuski tryskały
wielkimi językami ognia, sięgającymi z wieży na wysokość domu. Wielkie sztyletowe płomienie zabijały każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Pocisk przebił dach wieży »Dora«. Ta sama okropność. Z obu wież buchały olbrzymie ognie pomieszane z obłokami żółtego dymu - dwa upiorne stosy. A w środku okrętu - straszliwy huk, potężna eksplozja, a potem ciemność. Wydawało się, że cała wieża dowodzenia wyleciała w powietrze. Trujące zielonożółte gazy wpływały przez otwór do naszego stanowiska dowodzenia. Krzyknąłem: - Założyć maski! - i natychmiast każdy wciągnął na twarz swoją maskę. Całe arkusze poszycia pokładu zostały wyrzucone w powietrze, straszliwy wstrząs wyrzucił za burtę wszystko, co nie było przymocowane. [...] prawie nie widzieliśmy nic po stronie nieprzyjaciela, który otaczał nas półkolem. Wszystko, co mogliśmy dojrzeć, to złotoczerwone płomienie tryskające z luf. Błyski z luf zdawały się otwierającymi się gorejącymi oczami i nagle zdałem sobie sprawę, gdzie widziałem coś podobnego. Obraz Saszy Schneidera »Poczucie zależności« sprawiał wrażenie czegoś podobnego do tego, czego doświadczyłem teraz. Maluje on czarnego potwora otwierającego i zamykającego swoje błyszczące oczy i przybierającego powoli ludzki kształt" ". „Derfflingera" spotyka los, który jest bardzo często udziałem pierwszego w szyku okrętu podczas boju. Ściąga na siebie prawdziwą lawinę granatów. Tuż po katastrofie czwartej wieży ciężki pocisk trafia w trzecią, zwaną „Caesar", i dokonuje podobnego spustoszenia. W obu wypadkach „Derfflingera" ratuje zatopienie komór amunicyjnych na spodzie okrętu. Gdyby płomień sięgnął do nich, los krążownika byłby przypieczętowany. Trzy pociski trafiają w komin. Wygląda teraz jak potrzaskany wrak. 305milimetrowy pocisk uderza w stanowisko dowodzenia, ale 6
Hase, op. cit.,%. 110-115.
pod takim kątem, że odłupuje tylko część pancerza i rzuca wszystkich na ziemię. Przez szczeliny obserwacyjne do pomieszczenia przedostają się zielonożółte gazy. O pojawieniu się ich dochodzą meldunki z centrali artyleryjskiej. W stanowisku dowodzenia Hartog i jego sztab nakładają maski. „Obserwowałem wroga przez peryskop - pisze von Hase. - Jego salwy uderzały tuż koło nas, ale my sami nie widzieliśmy w ogóle przeciwnika. Stał wokół nas w szerokim półkolu. Mogliśmy dostrzec jedynie czerwonozłote ognie u wylotów jego dział. Tylko niekiedy udawało się rozpoznać zarysy kadłubów. Nie mając wiele nadziei na zaszkodzenie przeciwnikowi, rozkazałem dziobowym wieżom bić salwę za salwą. Odczuwałem, że strzelanie ma uspokajający wpływ na nerwy moich ludzi. Beznadziejna rozpacz opanowałaby załogę, gdybyśmy przerwali teraz ogień. Ludzie myśleli: jak długo strzelamy, nie jest z nami źle" 7. „Seydlitzowi" granaty przebijają boczny pancerz na dziobie i rufie. Trzy przedziały okrętu napełniają się wodą, urządzenia radiostacji rozpadają się. Działa milkną, tylko trzy lufy strzelają jeszcze w stronę przeciwnika. „Moltke" otrzymuje stosunkowo najmniej groźnych ciosów. Na nim też dwie godziny później zaokrętuje się Hipper. Mimo trafień krążowniki liniowe wśród fontann wybuchów, huku granatów i gwizdu odłamków prowadzą nadal swój śmiertelny bieg. Uczestnik bitwy, który pisze o sobie jako o zwykłym „kulisie floty", tak zapamiętał ów marsz niemieckich krążowników liniowych ku szykowi Grand Fleet. „Na okręcie flagowym podnosi się sygnał: »Krążowniki liniowe - do ataku na nieprzyjaciela!« Do abordażu! - thimaczy się ten sygnał na staroświecki język księgi kodu.
W języku nowoczesnej techniki oznacza to śmierć. Torpedowce rzucone na linię nieprzyjacielską tonąc, mają osłaniać odwrót. Krążowniki liniowe i torpedowce zwiększają prędkość i oddzielają się od sił głównych floty. Kurs na czoło Grand Fleet. Nadszedł koniec świata. Spalone wieże mają inną woń niż zagazowane kazamaty. Ludzie, którzy przywarli do pływających szczątków - to wprost idylla. Podziurawiony jak sito kapitan jęczy nie inaczej niż kulis. Znikły wszelkie różnice. Złote galony na rękawach czy wstążki na czapkach, rzepa czy obiad z pięciu dań - teraz to rozróżnienie nie istnieje. »Lutzow« leży w śladzie torowym w dżungli dymu. »Derfflinger« prowadzi bez radia, bez sygnałów. Wszystkie flagi sygnałowe spaliły się. Okręt posuwa się ku ognistej linii, pozostałe trzy płyną za nim. Admirał mknie na łodzi obok eskadry. Dopędza »Seydlitza« i chce się przesiąść. [...] Admirał mknie dalej. Nie może znaleźć okrętu. Martwe wieże, zagazowane kazamaty! Rozszarpane burty. Woda we wnętrzach. Potwory z wybitymi zębami - w takim stanie nacierają na linię nieprzyjacielską. - Torpedowce do ataku! Jeszcze się niezupełnie ściemniło, lecz morze jest już jak czarna chusta. Torpedowce bledną w jaskrawym świetle błyskających reflektorów. Metalowe pudła o burtach 10milimetrowej grubości. Tam gdzie pada pocisk, zostają gruzy. Oficerowie intonują pieśń Dumnie powiewa flaga czarno-biało-czerwona. Wszyscy podchwytują na maszcie naszego okrętu. Gotowi modlić się, gotowi są wyć, jeśli im ktoś da przykład. Olej sączący się ze zbiorników przemienia się w parę,, w zielonkawo świecący gaz. Z żywych oblanych smołą pochodni starożytnego Rzymu, z płoną-
cych stosów średniowiecza przemawiały wyznania wiary. Tutaj wyje żywcem przypiekane mięso" 8. Wreszcie o godzinie 20.17 nadchodzi z „Ffiedrich der Grosse" rozkaz o zmianie kierunku ataku. Krążowniki liniowe skręcają w stronę czoła nieprzyjacielskiej kolumny, w chwili gdy odległość od środka linii brytyjskiej wynosi już tylko 8000 metrów. Zabójcza odległość dla ciężkich okrętów! W wieżach, na platformach i pod pokładami leżą zabici i ranni, kłębią się dymy i gazy. Straszne jest żniwo tego ataku. A oto jak widział ową szarżę niemieckich krążowników liniowych oficer na pancerniku „Colossus", który po rozwinięciu się Grand Fleet w szyk torowy znajdował się na siedemnastej pozycji za czołowym „King George Y": „O godzinie 20.12 niemiecki krążownik liniowy »Lutzow« ukazał się nagle na naszym prawym trawersie wynurzając się z chmury dymów. Podążały za nim dwa krążowniki liniowe i - jak sądzę - cztery pancerniki typu »Kónig«. Z początku sądziłem, że idą kontrkursem równoległym do naszego, ale w rzeczywistości szli równolegle do nas i byli w odległości 9000 metrów od nas. »Colossus« i »Collingwood« skoncentrowały ogień na czołowym okręcie - później dowiedzieliśmy się, że był to »Liitzow« *. Wystrzeliliśmy doń pięć salw - ostatnią na celowniku 7650 metrów i z odchyleniem 105 stopni od dziobu. Czwarta i piąta salwa weszły w cel, »Collingwood« trafił także. Na pokładzie wybuchły pożary, okręt nabrał przegłębienia i zmienił kurs obracając się do nas rufą. W momencie, gdy znikł nam z oczu, pojawił się u jego burty mały krążownik, który prawie natychmiast został - jak się zdawało - zniszczony salwą 381-milimetrowych pocisków" 9. Idący teraz w szyku okrętów Beatty'ego „Inflexible" także otworzył gwałtowny ogień do atakujących jednostek * W istocie był to „Derfflinger". T. P l i v i e r , Kulisi Cesarza, Warszawa 1960, s. 203-204. ' F a w c e 11, H o o p e r , op. cii., s. 188. 8
niemieckich. Jego oficer artylerii wspomina: „O 20.20 otworzyliśmy ogień do niemieckich krążowników liniowych na odległość 12 800 metrów. Znakomite strzelanie: raz po raz ciemnopomarańczowe błyski wybuchów pojawiały się na którymś z okrętów nieprzyjacielskich, rosły i potem wolno opadały. Na razie mimo wszystko ogień Niemców nie zmniejszał się. Ale oto jeden okręt wyszedł z szyku i odpadł. Inne dalej wydzielały grube smugi dymu, rozciągające się nad morzem niczym długi welon, spoza którego ruszyło do ataku z tuzin niemieckich torpedow; >' 10
COW
Spoza krążowników liniowych wyskakują w stronę Grand Fleet flotylle torpedowców. Piąta, dziewiąta i trzecia. Skaczą po falach, dochodzą do Brytyjczyków na 4 - 5 mil i odpalają torpedy. Torpedowiec „S 35", trafiony ciężkim pociskiem, przełamuje się i tonie. Kilka innych zostaje uszkodzonych. Brytyjczycy kładą ogień zaporowy i... Jellicoe nakazuje okrętom uchylenie się od ataku. Wystrzelone ze znacznej odległości torpedy nie trafiają. Oficer wachtowy na pancerniku „Hercules" zanotował: „Przez lornetkę odkrywam w pewnej odległości lekkie zarysowanie na powierzchni, które przypomina mi smugi wytwarzane przez najtęższy mróz na gładkim lodzie. Biegną ku nam w kierunku, w którym widać było przed chwilą niszczyciele. Pytają mnie z górnego stanowiska obserwacyjnego, czy mam jeszcze w polu widzenia ślady wodne torped, bo oni zagubili je w dymie naszych ostatnich salw" n. Wkrótce pancernik „Revenge" musiał zmienić kurs, zrobić zwrot w lewo, aby uniknąć dwóch torped, z których jedna ominęła brytyjski okręt o 10 jardów, a druga około 20 za rufą. Pancernik „Colossus" również wykonał zwrot 10 11
Tamie, s. 195. Legg, op. cit., s. 112.
w lewo. „Barham" zwrotem uniknął czterech torped. Ze stanowisk obserwacyjnych pancernika „Agincourt" widziano wyraźnie niknące torpedy i dzięki znakomitemu manewrowaniu uniknięto wszystkich, przy czym jedna przeszła przed dziobem, a druga za rufą. Na pancerniku „Collingwood" musiano wyłożyć pełny ster, aby uniknąć toru podwodnych pocisków. Na pancerniku „Marlborough" oficer, który znajdował się na stanowisku obserwacyjnym na fokmaszcie, pisał: „Już o 19.54 zostaliśmy trafieni torpedą. Z początku myśleliśmy, że najechaliśmy na minę, ponieważ nie zauważyliśmy śladu wodnego torpedy; później jednak znaleźliśmy jej szczątki, jesteśmy więc pewni, że była to torpeda. Uderzyła nas w prawą burtę. Maszt zatrząsł się wraz z górnym stanowiskiem i przechylił w prawo; przypuszczałem, że pocisk trafił w złącze masztu. Wychyliłem się, żeby zobaczyć, co się stało i stwierdziłem, że to cały okręt przechylił się w prawo. Uderzenie rozłączyło wyłączniki na naszej tablicy rozdzielczej, jeden aparat do kierowania ogniem nie działał, kilka bezpieczników sieci telefonicznej spaliło się, aleje zmieniono". Nie dość na tym - podczas kolejnego ataku niemieckich torpedowców: „Z naszego wyniesionego stanowiska mogliśmy wyraźnie rozpoznać już z odległości jednej mili trzy ślady nadbiegających torped. Od razu zameldowaliśmy 0 tym na pomost bojowy, gdzie natychmiast zmieniono kurs w taki sposób, że ślad pierwszej toipedy, najbardziej od nas oddalony, przeszedł przed naszym dziobem; druga 1 trzecia prawie nas zahaczyła, zanim okręt począł dokonywać zwrotu. Druga przeszła tak blisko rufy, że nie mogliśmy jej widzieć z naszego stanowiska. I z pewnością zostalibyśmy trafieni, gdyby rufa pod wpływem steru nie uchyliła się od ciosu. Trzecia torpeda pędziła wprost na nas. Siad jej trafił prosto w śródokręcie, z prawej burty.
jednak sama torpeda, w wyniku jakiegoś zakłócenia, przebiegła p o d o k r ę t e m " 12. Oficer artylerii okrętu „Bellerophon", który znajdował się na czternastej pozycji w szyku pancerników brytyjskich, takie odniósł wrażenie z ataku niemieckich torpedowców: ,0 20.26 ukazały się przed nieprzyjacielskimi krążownikami cztery torpedowce, które ostrzelaliśmy z wieży dziobowej i z dział średniego kalibru, umieszczonych z przodu. Owe torpedowce szły w szyku luźnym, ale kursem tym samym co ich krążowniki liniowe. Określiłem odległość na 7700 metrów i przekazałem ją do dział 102 m m ; pierwsze strzały padały krótko. Dziobowa wieża, która strzelała samodzielnie pod dowództwem swego oficera, wypadła lepiej trafiając torpedowiec trzecim pociskiem na wysokości drugiego komina; ten pocisk 305 mm przełamał torpedowiec na p ó ł - jego dziób i rufa wystawały niczym kawałki kija, który z ł a m a ł się *. Ogień przerwaliśmy o 20.30 «r nieprzyjaciel został całkowicie zasłonięty przez dymy i mgłę" 13. Szczególny przywilej obserwowania tych wydarzeń przypadł załodze niszczyciela „Acasta", który unieruchomiony znalazł się nagle w pobliżu nadchodzącego szyku pancerników adm. Jellicoe'a: „Odebraliśmy piękną defiladę naszych okrętów liniowych. Jeden po drugim przechodził tuż obok nas. Ludzie wznosili okrzyki »hura!«. Teraz jeden mijał nas z lewej, a następny z prawej. Wywiesiliśmy sygnał »nie jesteśmy sterowni«. Byłoby przykro być zatopionym przez jeden z naszych okrętów, ale wszystkim u d a ł o się nas wyminąć. »Marlborough« został trafiony torpedą z przodu w prawą burtę i ogromny słup czarniawej piany wzniósł się ponad jego górne wieże. U d a ł o mu się wyminąć nas lewą * Prawdopodobnie chodziło tu o „S 35". 12 F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 158, 191. 13
Tamże, s. 187.
burtą: w momencie gdy torpeda eksplodowała, szedł prosto na nas" 14. Więcej szczęścia miał pancernik „ N e p t u n e " , na którym nawigatorzy i artylerzyści przeżywali trudne chwile podczas ataku niemieckich torpedowców: „Z górnego stanowiska obserwacyjnego dostrzegliśmy pieniste ślady wielu torped, niektóre nawet o 2,5 mili. Jedna przeszła tuż za rufą »Neptune'a«, natychmiast potem dostrzeżono kolejny ślad, który biegł prosto w naszą stronę. Ale według wszelkiego prawdopodobieństwa oficerowie na pomoście nie dostrzegli jej, pozostając w błogiej nieświadomości niebezpieczeństwa. Nie było czasu na wyjaśnienia. Nasz oficer artylerii ryknął w rurę głosową: - Lewo na burt! Oficer nawigacyjny nie zawahał się, tym bardziej że z pomostu dostrzeżono wreszcie ślad torpedy. D a ł całą naprzód i okręt począł szybko wykręcać w lewo. Torpeda jednak zbliżała się też szybko. Wychyliliśmy się z naszego górnego stanowiska kierowania ogniem, aby lepiej to widzieć. Tymczasem nasze bocianie gniazdo wibrowało i trzeszczało, wstrząsane natężeniem sił okrętu wykręcającego na pełnym wychyleniu steru i pełnej szybkości. W dole pod dachami pancernymi wież i pomostów moglibyśmy ujrzeć naszych kolegów pracujących bez świadomości bezpośredniego zagrożenia. Byłem już torpedowany na »Formidable'u« i nie miałem złudzeń co do sytuacji. »Neptune« zrobił zwrot o 90 stopni i torpeda szła dokładnie tuż za jego mfą mając prędkość większą niż okręt. Zbliżała się więc i teraz część rufowa już ją zasłoniła przed naszym wzrokiem. Na bocianim gnieździe nie pozostawało nam nic innego, jak oczekiwać z otwartymi ustami - tak jak się to robi czekając na odpalenie wielkiego działa" 15. Ale to, co wydawało się nie do uniknięcia, nie zdarzyło się. Torpeda nie wybuchła. Nadal czekali na ten moment 14 15
Tamże, s. 136-137. Tamże, s. 155-156.
i nawet salwa niemiecka, która rozerwała się z przodu, niedaleko pancernika, nie była w stanie zwrócić ich uwagi. Nagle ktoś się roześmiał i wszyscy poczęli śmiać się jak szaleni. Stwierdzono później, że najprawdopodobniej albo bieg torpedy zakłócony został wzburzonym kilwaterem okrętu, albo torpeda dobiegła kresu swej drogi o włos ledwie od kadłuba. Linia pancerników w trakcie ataku torpedowego jakby się złamała - okręty wykonywały manewry uniknięcia niemieckich torped. „Neptune'owi" zasłonił pole ostrzału pancernik „St. Vincent". Atak niemieckich torpedowców barwnie przedstawia oficer artylerii krążownika liniowego „Inflexible": „O godzinie 20.25 przekazano rozkazy obsługom dział 102 mm - miały one zająć stanowiska bojowe. I oto podczas celowania z wielkich dział do torpedowców usłyszeliśmy gwałtowne ujadanie przebijające się przez bitewną wrzawę. Gdy torpedowce wyszły zza zasłony dymów, poczęły wokół nich powstawać kolumny wody, niczym olbrzymie kręgle, które padały i ukazywały się na powrót. Torpedowce przebyły już połowę dystansu dzielącego je od naszych linii, gdy ujrzałem owe dwie białe kolumny wyrastające przed torpedowcem znajdującym się na lewym, patrząc od nas, skrzydle. Gdy załamały się, nie widać było już okrętu, tylko cienki pasek dymu. 2 eskadra krążowników lekkich, która znajdowała się na końcu linii, pojawiała się z prawej burty i zaatakowała flotyllę torpedowców działami 152 mm; kilka chwil później nieprzyjaciel wykonał zwrot i ratował się szybkością - ujrzałem po raz drugi, jak torpedowiec niemiecki został trafiony i zniszczony" 16. W trakcie tego ataku - jak wspomina oficer artylerii
z „Inflexible" - wydarzyła się zabawna historia w rufowej wieży X krążownika liniowego, oddająca wszakże klimat bitwy. Oto celowniczy i ładowniczy taką prowadzili wymianę zdań podczas odpierania ataku niemieckich torpedowców: „Celowniczy: - W prawo, jeszcze trochę w prawo. (Trrach!) Ładowniczy: - Do czego strzelasz? Celowniczy: - Do torpedowca! Ładowniczy: - Nie widzę go! Celowniczy: - Właśnie go zatopiłem! W prawo, w prawo, prawo. (Trrach! Bum!) Ładowniczy: - Nie widzę go! Celowniczy: - To drugi, którego puściłem na dno! Jeszcze w prawo, za dużo, trochę w lewo. (Buum!) Ładowniczy (zrozpaczony): - Nic nie widzę!" 17 Po odparciu ataku celowniczy zgłosił pretensję do puszczania na dno... ośmiu niemieckich torpedowców jednym swym działem! Atak 20 niemieckich torpedowców, które wystrzeliły w sumie 31 torped, wprowadził pewien zamęt w linię angielską, która na dobre poczęła wstrzeliwać się w nadchodzące wielkie okręty przeciwnika. Tylko w ciągu 16 minut, od 20.04 do 20.20, 20 angielskich pancerników oddało 124 salwy. Około 30 ciężkimi pociskami trafiły one w kadłuby Hochseeflotte. Atak niemiecki osiąga punkt kulminacyjny. Gdy torpedowce postawiły zasłony dymne, gdy wre bój artyleryjski na bardzo niewielkich odlagłościach, Scheer dokonuje o 20.18 kolejnego zwrotu o 180 stopni. I znów jego główna siła - eskadry pancerników - wykonuje ten trudny ma17
Tamże, s. 195-196.
newr, choć nie bez komplikacji, i odrywa się od przeciwnika. Trzeci zwrot Scheera nie został przeprowadzony w tak doskonały sposób jak oba poprzednie. Przez kilka minut okręt flagowy floty i okręty 3 eskadry zmuszone były iść z małą prędkością w minimalnych odstępach i prawie w szyku czołowym. Niektóre musiały więc stopować maszyny lub dawać całą wstecz, tłocząc się i tworząc znakomity cel dla przeciwnika. „Kónig", okręt flagowy adm. Behnckego, dowódcy 3 eskadry, wykręcił w stronę nawietrznej i postawił zasłonę dymną, która nieco pomogła przesłonić owo zbiorowisko okrętów. Około 20.35 Scheer uporządkował po trzecim zwrocie swoje szyki - tym razem na czele znalazły się wysłużone okręty z 2 eskadry liniowej, z pancernikami „Schleswig-Holstein", „Schlesien", i flagowym okrętem eskadry - pancernikiem „Deutschland". Za nimi posuwały się ocalałe jakimś cudem po morderczej szarży cztery krążowniki liniowe Hippera. Tym razem spotkanie flot trwało 15 minut - pancernik „Agincourt" zdążył wystrzelić w tym czasie 14 salw! Eskadry jeszcze raz idą w stronę krążownika „Wiesbaden", który pośród szalejącej bitwy, mimo ciosów, których coraz przybywa, trzyma się jakoś na wodzie. „I teraz nasza flota zrobiła zwrot po raz drugi. Znów umilkł ogień angielskich okrętów - wspomina palacz Zenne z „Wiesbadena". - Ale wkrótce potem flota poczęła się zbliżać po raz trzeci i wysyła w naszą stronę torpedowce. Myśleliśmy, że jesteśmy już uratowani. Torpedowce zaczęły nadawać do nas sygnały Morse'a za pomocą reflektorów. Ale my, ludzie obsługi maszyn, nie mogliśmy ich odczytać. Skoro torpedowce zbliżyły się, Anglicy zarzucili nas huraganowym ogniem. Także ponad nami, w kierunku torpedowców i na Hochseeflotte, szły salwy. Tylny komin otrzymał pełne trafienie; parę granatów eksplodowało w pobliżu jego górnej części i potężne snopy płomieni
zapalały się jak olbrzymie błyskawice nad rufową częścią okrętu, gdzie schroniliśmy się. Drugi komin p r z e ł a m a ł się i zwisł nad burtą. Pierwszy, odstrzelony w połowie, w dolnej części podziurawiony był jak sito" x8.
W fachowych dyskusjach, które ciągnęły się przez całe dziesięciolecia po bitwie po obu stronach Morza P ó ł n o c nego, atakowani byli głównodowodzący obu flot. Kolejny zwrot Scheera w stronę Brytyjczyków i szalony, niemal samobójczy atak niemieckich krążowników liniowych nie były oceniane jednoznacznie. Scheer w zasadzie działał w sposób prosty i bezpośredni. Stale m i a ł na uwadze różnice szybkości między Hochseeflotte i G r a n d Fleet. Jego przeciwnik, dzięki lepszemu składowi floty, której trzon był jednak bardziej nowoczesny, m i a ł przewagę czterech węzłów prędkości i kontynuowanie kursu w stronę Wysp Brytyjskich nie dawało Niemcom wielkich szans. Scheer po latach szerzej wypowiedział się o genezie drugiego zwrotu swojej floty. „Oto w razie pójścia wroga za nami nasz pierwszy zwrot bojowy uznany by został za odwrót i gdyby któryś z naszych ostatnich w szyku okrętów został uszkodzony, m u sielibyśmy albo go poświęcić, albo zostalibyśmy zmuszeni przez przeciwnika do obrania niekorzystnej dla nas taktyki; jeszcze mniejsze możliwości dawało przerwanie akcji i pozostawienie przeciwnikowi decyzji co do wznowienia walki następnego ranka. Jedynym sposobem uniknięcia tego było zmuszenie przeciwnika do stoczenia drugiego starcia poprzez następne zdecydowane pójście naprzód. Powodzenie pierwszego zwrotu bojowego wykonanego 18
Kiihlwetter, op. cit., s. 76-77.
pod ogniem przecież było zachęcające. Atak więc m i a ł zaskoczyć wroga, zburzyć jego plany i w razie komplikowania się sytuacji ułatwić nocny odwrót". Historycy niemieccy nawiązywali tu do przykładu Nelsona, który mówił: „Sądzę, że to zaskoczy i skonfunduje nieprzyjaciela - nie będą wiedzieli, co właściwie zamierzam". Omijali owi historycy co prawda drugą część wypowiedzi Nelsona, który mówił, że jego celem jest bitwa w luźnym szyku - „każdego z każdym" 19. Po wojnie Scheer napisze: „W istocie nie miałem sprecyzowanego celu. Kiedy spostrzegłem, że nacisk brytyjski całkiem ustąpił i że flota pozostała nieuszkodzona w moich rękach, zawróciłem pod wrażeniem, że bitwa nie mogła się skończyć w ten sposób i że powinienem szukać znów kontaktu z nieprzyjacielem". Odpowiada to jego wypowiedzi tuż po bitwie w rozmowie z austriackim attache morskim: „Nie m i a ł e m konkretnego celu - poszedłem w stronę przeciwnika, ponieważ sądziłem, że pomogę »Wiesbadenowi« i ponieważ sytuacja była zupełnie niejasna, bo nie otrzymywałem meldunków radiowych" 20 . W podobnym tonie kilka dni po bitwie Scheer rozmawiał z księciem Henrykiem Pruskim - admirałem mającym spory autorytet morski. W nieformalnej atmosferze śniadania w salonie admiralskim na pancerniku „Friedrich der Grosse" Hohenzollern zapytał Scheera: „ M ó j drogi, co właściwie miał P a n na myśli wykonując ów zwrot?" Scheer wyjął cygaro z ust i odpowiedział: „Nic nie m i a ł e m na myśli. Wasza Królewska Wysokość!" Niektórzy wszakże uważają, że Scheer spodziewał się uniknąć ponownego „nadziania się" na główne siły przeciwnika i przypuszczał, że uda mu się sformować barierę ognia i stali oddzielającą go od własnych baz. W raporcie 19 20
Bennett, op. cit., s. 115. Legg, op. cit., s. 106.
dla Wilhelma II Scheer napisał, że p o k ł a d a ł nadzieje w ataku torpedowym. „Ten manewr miał zaskoczyć przeciwnika, zniweczyć jego plany na resztę dnia - jeśli miałby dostateczną siłę, ułatwiłby wydobycie się naszych sił w ciągu nocy" 21 . Dla pełnego obrazu sytuacji dodamy, że Scheer do końca nie mógł uwolnić się od wewnętrznej reprymendy wobec samego 'siebie za ów szalony atak krążowników liniowych, a w rozmowie z Wilhelmem powiedział: „W warunkach pokoju [...] zakwestionowano by pewnie moją zdolność dowodzenia flotą, gdybym wykonał taki manewr jak w bitwie na wodach Skagerraku" 22 . Ale nie tylko Scheerowi pozostaną wewnętrzne wyrzuty po nieudanym ataku. Również adm. Jellicoe będzie ostro atakowany za rozkaz nakazujący uchylenie się G r a n d Fleet od niemieckiego ataku torpedowego. Fakt, że brytyjskie okręty liniowe* wykonały „w tył zwrot" w stosunku do nadbiegających torped był ostro krytykowany. W ciągu dwudziestu minut walki głównych sił obu stron w drugim ich starciu tylko dwa pociski niemieckie trafiły w okręty G r a n d Fleet, która z kolei osiągnęła 27 trafień na wielkich okrętach niemieckich (19 zainkasowały niemieckie krążowniki liniowe). Wielu uważało, że w warunkach takiej przewagi należało ostro pójść na przeciwnika, a nie „podawać tyły". Późniejszy admirał Drax, który podczas bitwy znajdował się w sztabie Beatty'ego, napisał: „ G r a n d Fleet zrywała kontakt bojowy wskutek słabej widoczności i prawdopodobnie traciła najlepszą szansę osiągnięcia zdecydowanego zwycięstwa. Przychodzi mi na myśl refleksja, że byłem świadkiem godnego pożałowania posunięcia, które będę pamiętał do końca moich dni. Nie m a m większych wątpliwości, że poglądy Beatty'ego były p o d o b n e do m o 21 11 n
Marder, c/7, cii., t. III, s. 110. Tamże, s. 111. Tamże, s. 115.
Jellicoe wszakże po bitwie bronił swej decyzji: jego wielkie okręty w tym momencie szły w dość zwartym szyku (odległość między nimi wynosiła mniej niż 500 metrów), a ćwiczenia przeprowadzone w Scapa Flow wskazywały, że w podobnej sytuacji przy zmasowanym staku torpedowym liczba trafień mogła osiągać nawet 30 procent spośród wystrzelonych torped. Brytyjscy entuzjaści broni torpedowej zrobili dostatecznie wiele dla wytworzenia psychozy strachu przed atakiem torpedowym; była ona dość powszechna wśród dowódców Grand Fleet. Udowadniali oni, że 5 procent trafień torpedami osiągnięte w wojnie rosyjsko-japońskiej lat 1904—1905 wzrośnie w następnej wojnie niechybnie do 50 — zważywszy większy zasięg działania torped i ich szybkość. Ale najważniejsze było to, że na brytyjskim admirale spoczywała ogromna odpowiedzialność — przegrana morska mogła spowodować przegraną lądową. U Scheera ów moment obciążenia nie występował w ogóle lub w minimalnym stopniu — przegrana Hochseeflotte nie oznaczała większych kłopotów na lądzie.
NADCHODZI NOC
Dzień kończył się i czerwona kula słońca zdawała tonąć w jakimś odległym punkcie morza. Czasem na jej tle patrzący ze wschodu mogli widzieć przesuwające się sylwety okrętów; wówczas tarcza słoneczna powlekała się dymną przesłoną. O godzinie 20.40 pancerniki Grand Fleet przerwały ogień. — Brak celu! Okrzyk ten płynął po liniach telefonicznych od obserwatorów artyleryjskich do stanowisk dowodzenia. Odległość między flotami rosła z każdą chwilą i o 20.55 już 34 000 metrów dzieliło „Iron Duke'a" od „Friedrich der Grosse". Gdy torpedy niemieckie przeszły przez szyk Grand Fleet, adm. Jellicoe nakazał ponowny zwrot w stronę nieprzyjaciela. Grand Fleet skręciła z początku o pięć rumbów, a następnie o dalsze trzy i w niespełna pół godziny po zakończeniu niemieckiego ataku, o godzinie 20.42, szła już kursem południowo-zachodnim. Szyk Grand Fleet wyglądał teraz w ten sposób, że główne siły rozciągnięte były na przestrzeni około 25 000 metrów, a z prawej przed czołem jej szyku posuwały się w odległości 6 mil krążowniki liniowe wiceadm. Beatty'ego. Scheer już o godzinie 20.27 zmienił kurs z zachodniego na południowo-zachodni, a o 20.45 na południowy. Cała jego flota szła razem, jedynie 2 eskadra, złożona
ze
starszych pancerników, posuwała się w pewnej odległości za siłami głównymi. Stare okręty typu „Deutschland" nie mogły rozwinąć takiej prędkości jak budowane znacznie później krążowniki liniowe czy okręty typu „Kónig". Scheer mógł być mimo wszystko dumny ze stanu swojej floty. Tylko krążowniki liniowe ucierpiały poważniej. 2 eskadra nie otrzymała dotąd ani jednego trafienia, natomiast z 1 eskadry jedynie „Helgoland" został dosięgnięty jednym pociskiem. Z okrętów 3 eskadry, która po krążownikach liniowych miała w bitwie największy udział, „Markgraf otrzymał pięć granatów, „Grosser Kurfurst" osiem, a „Kónig" dziesięć. W kadłubie okrętu „ Grosser Kurfurst" znajdowało się 800 ton wody, „Kónig" miał jej dwa razy więcej. Zmiany kursów obu stron wyprowadziły je na kierunki zbieżne. Na krążownikach liniowych Beatty'ego dostrzeżono okręty niemieckie i wiceadmirał nadał odpowiedni meldunek. Jellicoe z pewnym wahaniem dokonał kolejnej zmiany kursu mającej zbliżyć go do Niemców. W szyku Grand Fleet pierwszy zameldował o nieprzyjacielu „Falmouth" z 3 eskadry krążowników lekkich, która też zaraz nawiązała walkę z niemiecką 4 grupą rozpoznawczą, widoczną teraz wyraźnie na tle zachodniego nieba. W wymianie ognia na odległość około 6400 metrów uszkodzony został dwoma pociskami krążownik lekki „Miinchen"; pociski niemieckie padały krótko. Tuż potem oczom obserwatorów brytyjskich ukazały się niemieckie krążowniki liniowe. Brytyjskim krążownikom lekkim spieszą ze wsparciem krążowniki liniowe i około godziny 21.20 dochodzi do ponownego starcia. Tego więc wieczoru spotykają się po raz ostatni, i ńa krótko, dwaj śmiertelni wrogowie - okręty Beatty'ego i Hippera. Oficer artylerii flagowego okrętu Beatty'ego „Lion" zapamiętał, że nieprzyjacielskie krążowniki liniowe ukazały sl ? w namiarze 10 stopni z prawej burty od dziobu w słabym świetle zmierzchu. Mgła i dymy osłabiały dodatkowo
widoczność i warunki obserwacji punktów upadku własnych pocisków były niekorzystne. Jednakże „Lion" posłał miedzy 21.22 i 21.28 aż czternaście salw w stronę czołowego okrętu nieprzyjaciela znajdującego się — jak oceniono — w odległości około 9500 metrów, przy czym nie było większych trudności w rozróżnieniu wybłysków ognia artylerii przeciwnika i uderzeń własnych pocisków, jeśli trafiały w kadłub okrętu nieprzyjaciela. Zaobserwowano pożary, dym i parę uchodzącą z czołowego okrętu. („Lion" osiągnął na „Derfflingerze" tylko jedno trafienie, które zablokowało na pewien czas przednią wieżę). Dla okrętów 3 eskadry krążowników liniowych, operujących razem z okrętami Beatty'ego, starcie przyszło niespodziewanie. Według świadectwa członka jego załogi: „Większość załogi mojej wieży znajdowała się w tym czasie na dachu, aby zaczerpnąć powietrza i poszukać suwenirów - odłamków nieprzyjacielskich granatów. Teraz wszyscy rzucili się z powrotem do wieży na swoje stanowiska bojowe i od 21.26 znów znajdowaliśmy się w gwałtownym boju z przeciwnikiem w odległości 8000 metrów. Niemcy jak zwykle strzelali dobrze i byliśmy kilkakrotnie nakrywani ich salwami. Znaczna liczba naszych salw osiągnęła cel i na pokładach kilku okrętów przeciwnika wybuchły pożary, ich szybkość zdawała się spadać. O 21.42 mieli dosyć i poczęli się oddalać - wstrzymaliśmy ogień". I jak pisze dalej oficer krążownika „Indomitable", nie bez ironicznej refleksji: „Gdybym miał jeszcze okazję uczestniczenia w bitwie morskiej, to zadbałbym o to, aby w naszej wieży działowej znalazł się tylko jeden gramofon: mieliśmy bowiem jeden w wieży, a drugi w komorze przeładunku pocisków i podczas każdej przerwy w boju obydwa wyły równocześnie melodie z różnych oczywista płyt. Efekt był dla mnie jednym z okropieństw wojny" 1
F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 200-201.
Tym razem pojedynek „na "punkty" wygrywają Anglicy, trafiając kilkakrotnie okręty niemieckie. „Derfflingerowi" granat 343-milimetrowy wytrąca z akcji ostatnią czynną wieżę. Znajduje się on więc w sytuacji tej samej co „Von der Tann". Na „Seydlitzu", który trzykrotnie trafiony zostaje pociskami z „New Zealand", odłamki granatów wpadają przez szczeliny obserwacyjne na pomoście bojowym. Dowódca „Derfflingera", kmdr Hartog, uchyla się od walki i niemieckie krążowniki liniowe przerywają kontakt bojowy robiąc zwrot na zachód. Ni stąd ni zowąd w szkłach brytyjskich przyrządów optycznych ukazują się okręty o staromodnych, jak na rok 1916, sylwetach. To 2 niemiecka eskadra, która dotychczas nie brała udziału w walce, podeszła jako cel. Granaty spadają na „Schleswig-Holstein", na „Schlesien" i „Pommern". I znów „New Zealand" trafia „Schleswiga" o godzinie 21.31 i lokuje salwę blisko dziobu pancernika „Schlesien". Niektóre z tych starych okrętów próbują się bronić, oddając po kilka strzałów, ale bezskutecznie. Wkrótce 2 eskadra robi zwrot o 90 stopni w prawo; zapadająca ciemność rozdziela i tych przeciwników. Porażka krążowników liniowych Hippera i 2 eskadry, ich gwałtowne manewry wpływają także na szyk głównych sił Hochseeflotte. Scheer nakazuje kurs na południe, aby nie oddalać się zbytnio od własnych baz. Hochseeflotte z opóźnieniem wykonuje rozkaz dowódcy i formuje się ostatecznie w szyk liczący 10 mil długości. Przed godziną 22.00 dochodzi jeszcze do starcia lekkich sił obu stron idących na skrzydłach swoich flot - brytyjskiej 4 eskadry krążowników lekkich ubezpieczającej czoło Grand Fleet, w którym znajduje się teraz 2 eskadra okrętów liniowych dowodzona przez wiceadm. Jerrama na »King George V". Krążownikowi „Caroline" udało się nawet odpalić torpedę w stronę 2 eskadry liniowej. Ale czoło Grand Fleet nie otwierało ognia, co bardzo dener-
wowało młodszych oficerów rwących się do walki. Na pancerniku „Orion" adiutant dowódcy dywizjonu pancerników ośmielił się w pewnym momencie powiedzieć swemu przełożonemu kontradm. Levesonowi: - Sir, jeśli opuści pan teraz szyk i zrobi zwrot w tamtą stronę, to pańskie nazwisko stanie się tak sławne jak Nelsona! Ale dowódca dywizjonu, podobnie jak wielu innych dowódców brytyjskich, nie miał już jego ducha. Odrzekł więc: - Musimy iść za okrętem, który idzie przed nami! I czoło Grand Fleet szło dalej nie kursem na zbliżenie, lecz równoległym do Niemców. Zapada noc i skrywa okręty przed obserwatorami nieprzyjaciela. Hochseeflotte idzie na południe w kierunku baz. Okręty posuwają się po ciemku, tylko maleńkie migotliwe światełko na dziobie pomaga sternikowi w utrzymaniu kursu. Drugi świetlny punkcik widzi on daleko przed sobą - to światełko rufowe idącego przed nim okrętu. Pozwala ono orientować się w położeniu. Scheer nie pali się do regularnej bitwy nocnej - dość jej miał za dnia. Wobec oczywistej przewagi liczebnej Anglików nie ma wielkich szans. Już zresztą Anatol France powiedział kiedyś, że w przeciwieństwie do armii lądowych bardzo łatwo jest ustalić, która flota jest pierwsza i najmocniejsza - wystarczy w zasadzie przeliczyć okręty. Scheer wszakże po bitwie dziennej liczy także na to, że jeśli zmuszony zostanie do walki nocnej, to jako atakujący i wybierający kierunek może uzyskać przewagę, zwłaszcza że jego flotajest dobrze przygotowana do nocnych działań: ma sprawnie działające reflektory i bardzo dobre pociski oświetlające (Anglicy nie mają ich wcale), a także znakomite przyrządy optyczne. Do stanowiska dowodzenia na „Friedrich der Grosse" napływają od poszczególnych okrętów bezustannie meldun-
Id Również Berlin i Wilhelmshaven raz po raz nadają informacje, które mogą się przydać dowódcy floty. Jeden z meldunków zwraca uwagę Scheera. Wiadomość wielkiej wagi! W Berlinie u d a ł o się przejąć i odcyfrować sygnał Jellicoe'a mówiący o tym, że zamierza on przeciąć drogę flocie niemieckiej, że rozciągnął swą linię bojową i lekkie siły posuwają się z tyłu za głównymi siłami. Scheer wymienia spojrzenia z kmdr. von Trotha, który przywołany gestem czyta wiadomość przez ramię. Obaj dostrzegają dla siebie wielką szansę. Scheer natychmiast prosi Berlin o poranne rozpoznanie przez sterowiec rejonu latarniowca Horns Riff. Zamierza t a m osiągnąć wytrałowane przejście w brytyjskich polach minowych. Z trzech dróg prowadzących do własnych baz: pierwszej obok Horns Riff i ławicy Amrum przy brzegach jutlandzkich; drugiej - na zachód od Helgolandu między polami minowymi i trzeciej - wzdłuż wybrzeża fryzyjskiego, wybierze oczywiście pierwszą, najlepszą dla Hochseeflotte idącej równolegle z Grand Fleet. I dlatego kategorycznie formułuje rozkaz zmiany kursu na południowo-południowo-wschodni, przełamania się przez zaporę floty brytyjskiej w miejscu, które rokuje największe szansę powodzenia: jej tyły. O godzinie 22.10 radiostacja pancernika „Friedrich der Grosse" nadaje do eskadr Hochseeflotte następujący rozkaz: „Główne siły - kurs SSE 1/4 E. Tak trzymać. Prędkość 16 węzłów! Krążowniki liniowe dołączyć! 2 eskadra na końcu szyku!" 2 . Pół godziny później Scheer nakazuje przegrupowanie - 2 eskadra ma zająć pozycję za najnowocześniejszą 3 eskadrą, a krążowniki liniowe bardzo już zużyte walką mają iść na końcu. Scheer nakazywał także 2 grupie rozpoznawczej zajęcie pozycji przed szykiem sił głównych, a 4 grupie uplasowanie się 2 prawej strony szyku. Tak więc w szyku sił głównych 2
Legg, ,p. cit., s. 118.
Hochseeflotte na czoło wyszły pancerniki 1 eskadry, noszące nazwy geograficzne: „Westfalen", „Nassau", „Rheinland", „Posen", „Oldenburg", „Helgoland", „Thiiringen", „Ostfriesland", za nimi podążały flagowy „Friedrich der Grosse" i reszta okrętów 3 eskadry: „Prinzregent Luitpold", „Kaiserin", „ M a r k g r a P , „Kronprinz", „Grosser Kurfiirst", „Kónig"; za 3 eskadrą 2 - słabsza, bo obejmująca okręty starszej konstrukcji: „Deutschland", „Pommern", „Schlesien", „Hessen", „Schleswig-Holstein" i „Hannover". Za 2 eskadrą wreszcie szły ciężko postrzelane krążowniki liniowe „Von der T a n n " i „Derfflinger"; „Moltke" od godziny 22.05 z Hipperem na pokładzie oraz „Seydlitz" starały się uparcie wyjść na czoło szyku, nie mogąc odebrać rozkazu Scheera z powodu rozbicia radiostacji. Szyk torowy głównych sił Hochseeflotte wynosił teraz około 15 000 metrów. Pochód głównych sił zamykał lekki krążownik „Regensburg". Kontrtorpedowce niemieckie zostały rozstawione łukiem od południowego wschodu do południowego zachodu przed siłami głównymi - miały one atakować torpedami w razie napotkania nieprzyjaciela. W siłach głównych Hochseeflotte brakowało ciężko uszkodzonego „Liitzowa" - flagowego okrętu Hippera; pod osłoną torpedowców pozostał z tyłu i płynie ku swemu przeznaczeniu. Tymczasem po stronie brytyjskiej - jak wspomina kmdr Dreyer - wobec bliskości nieprzyjacielskich ciężkich okrętów w ciągu nocy załogi Grand Fleet pozostawały na stanowiskach bojowych, obsługi artyleryjskie przy działach, z pozwoleniem spania na zmianę. Posiłek - konserwową wołowinę i biszkopty - podano w pomieszczeniach, około godziny 22.30 rozniesiono kakao. Jellicoe uważał, że bitwa tego dnia zakończyła się i w nocy nie wydarzy się nic szczególnego. Jeśli nawet nie był tego pewien, to w każdym razie niczego teraz mniej nie pragnął jak ponownego starcia. Noc sprzyja małym jednostkom,
t roedowcom, niszczycielom, lekkim krążownikom, bardziej zwrotnym, stanowiącym trudniejszy cel dla artylerii, ^le nie pancernym mastodontom, nieruchliwym, pływającym bateriom, które potrzebują przede wszystkim jednego jasno określonych i widzialnych celów. - Zbyt wiele mamy do stracenia tej nocy, Madden, i dlatego nie będziemy ryzykować - mówił do swego szefa sztabu i zięcia zarazem. - Musimy w każdym razie nad ranem przychwycić Scheera, zanim prześliźnie się ku przejściom w polach minowych! Jak przedstawia się nasz szyk? Czy wszystkie eskadry zameldowały swoje pozycje? - Nie mamy wiadomości, sir, od 1 eskadry. Nie wiemy, co się dzieje z eskadrą Evan-Thomasa. Nie znamy także pozycji mniejszych jednostek, między innymi krążownika pancernego „Black Prince". - Proszę je wywoływać. Nie za często, oczywiście. Grand Fleet przyjmuje na noc zmieniony szyk: za idącymi w przodzie krążownikami i niszczycielami główne jej siły podążają w czterech równoległych kolumnach. Lekkie jednostki stanowią ariergardę.
Strona niemiecka tymczasem zaczyna realizować plan wyrwania się z pułapki. Okręty idą zaciemnione, na stanowiskach bojowych pełne obsady - połowa czuwa przy działach, reflektorach, windach amunicyjnych i na stanowiskach obserwacyjnych, połowa ubrana śpi lub odpoczywa obok. Niebo nad Skagerrakiem było zachmurzone, wiał lekki wiatr. Widoczność wynosiła około 6000 metrów. Nie upłynęło 20 minut, odkąd okręty zaczęły iść na południowy wschód, a już ubezpieczające je torpedowce i lekkie krążowniki starły się z niszczycielami angielskimi. Noc rozświetliły najpierw sygnały rozpoznawcze. Natychmiast nastąpiła ogniowa odpowiedź Anglików. Bito z dział na odległość 'Cgającą zaledwie 700 metrów.
W trakcie wykonywania marszu ku własnym brzegom siły Scheera siedmiokrotnie zetrą się z lekkimi siłami Brytyjczyków. W pierwszym starciu, wspomnianym wyżej, krótkim i gwałtownym, niemiecka 7 flotylla torpedowców spotkała się z 4 brytyjską. Interesujące, że okrętem, który dostrzeże Niemców, będzie „Garland" - poprzednik jednostki, która wsławiła się pod polską banderą w drugiej wojnie światowej. W drugim spotkaniu brytyjska 11 flotylla niszczycieli, prowadzona przez lekki krążownik „Castor", napotkała idące w tyle szyku niemieckiej 2 grupy rozpoznawczej krążowniki „Hamburg" i „Elbing". Anglicy wskutek kiepskiej widoczności bardzo późno dostrzegli Niemców i sądzili początkowo, że są to okręty własne, ponieważ od strony mgliście zarysowanych sylwetek nadeszły brytyjskie sygnały rozpoznawcze! Wykorzystując podstęp „Hamburg" i „Elbing" podeszły na odległość niewiele większą od mili, zapaliły reflektory i rozpoczęły ogień, od którego ucierpiał przede wszystkim krążownik „Castor". Idące za nim niszczyciele brytyjskie zostały oślepione ogniem działowym, ale ich dowódcy nadal uważali, że cała rzecz jest nieporozumieniem i że swoi strzelają do swoich. Wystrzelono dwie torpedy, z którychjedna chybiła, a druga przeszła pod kadłubem krążownika „Elbing". Ostatecznie Brytyjczycy trafili kilkakrotnie krążownik „Hamburg" i obie strony rozpłynęły się w mroku. Trzecie starcie nastąpiło około 22.15. Brytyjska 2 eskadra krążowników lekkich idąca w tyle szyku Grand Fleet („Southampton", „Birmingham", „Nottingham", „ D u b lin") natknęła się na niemiecką 4 grupę rozpoznawczą (krążowniki „Stettin", „Miinchen", „Frauenlob", „Stuttgart"). I tym razem obie strony dostrzegły się na niewielkiej odległości - poniżej 1500 metrów. Przez kilka minut okręty brytyjskie i niemieckie szły kursem równoległym. Obserwatorzy i artylerzyści wytężali wzrok, aby dojść wreszcie do tej pewności, która zadecyduje o biegu wydarzeń: s w ó j czy o b c y ?
Kpt- King Hali z krążownika „Southampton" zapamiętał dokładnie przebieg tego starcia: „[...] sygnalista, Irlandczyk, nagle wyszeptał: - Na trawersie pięć okrętów. Z ich słabo zarysowanych sylwetek nie można było więcej wywnioskować niż to, że chodzi tu o lekkie krążowniki. Postanowiłem przejść jak najszybciej na rufę. Po drodze zajrzałem na rufowe stanowisko dowodzenia, gdzie Haworth-Booth rzekł do mnie: - Pięciu Hunów na trawersie, co u licha się dzieje? Zaczęliśmy nadawać sygnał wywoławczy według naszego przestarzałego systemu, poczas gdy Niemcy włączyli kolorowe światła na przednich nokach rei. Sekundę później zagrzmiało pojedyncze działo z »Dublina«, który szedł za nami. Równocześnie ujrzałem, jak pocisk uderzył w okręt, tuż ponad linią wodną - jakieś 800 jardów od nas. Gdy dostrzegłem kątem oka jego widmowe wnętrze, szepnąłem sam do siebie: - Mój Boże, są obok nas. W tym momencie Niemcy włączyli swoje reflektory i my włączyliśmy nasze. Zanim zostałem oślepiony światłem, dostrzegłem linię jasnoszarych okrętów. I wtedy działo, za którym stałem, odpowiedziało na mój okrzyk: - Ognia! Akcja trwała trzy i pół minuty. Odległość była tak mała, że niemieckie pociski szły ponad nami, ale na tyle nisko, aby wybuchać na górnym pokładzie i wokół nadbudówek i pomostu. A na lekkim krążowniku są to miejsca, gdzie stoi się podczas walki. Jeden pocisk rozerwał się tuż pod działem i odłamki uderzyły ponad niskim nadburciem i skosiły tam ludzi. Inny pocisk wybuchnął przy reflektorze ponad nami i jego pociski trafiły w żołnierzy piechoty morskiej, którzy obsadzali działo sześciocalowe zakryte pancerną osłoną. wówczas i ja stanąłem pośrodku ognia - płomień eksplodującego granatu zapalił tuzin ładunków prochowych. u w11 białe płomienie wyrosły fantastycznie w górę. Jeden
wzniósł się obok przedniego masztu, drugi osiągnął szczyty drugiego i trzeciego komina. Jak to będzie wyglądać, kiedy wylecimy w powietrze? Poczekajcie, jak wyglądała »Queen Mary«? Fascynujący widok - te dwie kolumny białego ognia. Wielkie nieba, środek jednego z nich zaczerwienił się, zachybotał i zmalał, urósł znów, ale czar prysł. R u n ą ł e m do trapu, który prowadził ze śródokręcia do p o k ł a d u szalupowego, aby przedostać się do ognia i pomóc w jego zwalczaniu. Przebiegłem kilka kroków, potknąłem się o kilka ciał. Wstałem i starając się je wyminąć, zjawiłem się na pokładzie szalupowym. Ogień już ustał, a dowódca i jego zastępca byli przy środkowym pożarze. Nagle zgasł - podobnie jak pożar na dziobie. Z a p a d ł a ciemność. Gdzie są Niemcy? Nic tylko jęki z ciemnych zakamarków okrętu. Choć nie wiedziałem o tym wówczas, Niemcy uchodzili. Uciekali, ponieważ Allen, nasz oficer broni torpedowej, wystrzelił 21-calowy pocisk podwodny" Oficer broni podwodnej krążownika „ S o u t h a m p t o n " zapamiętał te niepowtarzalne momenty nocnej walki: „Pełne światło reflektorów nieprzyjacielskiego okrętu idącego na czele szyku obejmowało nasz pomost i nie mogliśmy nic widzieć. Miałem jednakże ogólne pojęcie o marszu przeciwnika, wystarczające dla oddania strzału torpedowego. Czekałem tylko na to, aby mój rozkaz został wykonany na wyrzutniach. Gdy zasygnalizowano mi gotowość do strzału torpedowego, kazałem strzelać biorąc na cel grupę reflektorów na nieprzyjacielskim okręcie - były to jedyne dostrzegalne przedmioty. K o m a n d o r przyszedł do mnie ze skrzydła pomostu i za3
Tamże, s. 120-121.
pytał, czy wystrzeliłem torpedę. - Tak - odparłem - ładują teraz na nowo. Nie miałem w tym momencie nic więcej do roboty, jak czekać i obserwować to, co się dzieje wokół mnie. Nie można było rozróżnić huku naszych własnych dział od wybuchów niemieckich pocisków. Przypominam sobie nieprzerwany gwizd przelatujących nad nami nieprzyjacielskich pocisków. Nie mogłem określić rezultatów naszego własnego ognia z powodu owego oślepiającego światła reflektorów. Nie potrafię już odtworzyć sobie eksplozji nieprzyjacielskich granatów na pokładzie, tylko bezładny zgiełk. Nie zdawałem sobie sprawy ze stanu rzeczy na pomoście, nawet gdy akcja skończyła się. Zauważyłem, jak na rufie wybuchł pożar, po czym został zasłonięty przed moim wzrokiem następnym pożarem. Ów drugi pożar wybuchł bardzo blisko pomostu i płomienie sięgały aż pod bocianie gniazdo. Zrobiło się bardzo gorąco na pomoście, jakby ktoś otworzył drzwi pieca. Doktor, który był na dole, powiedział mi, że jego główną troską w tym momencie było przekonanie się, czy pokład pęknie i przepuści go, gdy okręt wyleci w powietrze, lub czy będzie musiał go przebić własną głową" 4 . Wystrzelona torpeda popędziła z prędkością 41 węzłów i ugodziła krążownik niemiecki „ F r a u e n l o b " . „I właśnie w tym momencie, gdy pomyśleliśmy sobie, że kilka minut wystarczy, aby wykończyć »Southampton«, reflektory czołowe jednostki nieprzyjacielskiej zgasły nagle i okręt wyszedł z szyku w prawo. Został storpedowany i zatonął. Ale o tym nie wiedzieliśmy w tej właśnie chwili. Pozostałe niemieckie okręty naśladowały ruchy swoich dowódców,'wygasiły reflektory i znikły" 5. „Frauenlob" został przecięty torpedą na p ó ł i poszedł na dno wraz z dowódcą, 12 oficerami, 308 podoficerami f Fawcett, Ho o per, op. cit., s. 218-219. Tamże, s. 219.
i marynarzami. Wyratowano niewielu członków załogi, także i z tego powodu, że idące za storpedowanym okrętem krążowniki musiały wykonać gwałtowne manewry, aby wyminąć tonącą jednostkę. W rezultacie okręty niemieckie pogubiły się w nocy. Po stronie brytyjskiej także wytworzył się zamęt. Na krążowniku „Dublin" z tej samej 4 eskadry granat niemiecki uderzył w pomieszczenie z mapami, znajdujące się na pomoście bojowym i zranił śmiertelnie oficera nawigacyjnego, zabił lub ranił sterników pracujących na górnym i dolnym pomoście. Dlatego nie zauważono zmiany kursu krążownika „Southampton". Tracąc z pola widzenia przeciwnika, „Dublin" jednocześnie opuścił szyk własnej eskadry. Echa tych starć docierają zarówno do Scheera, jak i do Jellicoe'a. Scheer zresztą z pomostu swego flagowego pancernika „Friedrich der Grosse" widzi blaski ognia artyleryjskiego w przodzie. Meldunki, jakie przychodzą z okrętów uczestniczących w walce, odpowiadają jego zamierzeniom - napotkano tylko lekkie siły nieprzyjaciela, które zgrupowane są z a szykiem głównych sił Grand Fleet. Tak więc bezwzględnie należy trzymać kurs! Jellicoe natomiast nie orientuje się, co właściwie odbywa się na jego tyłach. Uważa, że chodzi tu o atak niemieckich sił lekkich, tym bardziej że Admiralicja przekazała mu o 22.00 wiadomość o kursie Scheera, który określono jako p o ł u d n i o w y , czyli równoległy zjego własnym. Następny wszakże meldunek, fałszywie podający pozycję okrętu flagowego Scheera, nastawił go nieufnie do wiadomości przychodzących z Londynu. Wynikało mianowicie z niego, że „Friedrich der Grosse" znajdował się na południowy zachód od „Iron Duke'a" okrętu flagowego admirała, podczas gdy meldunki własnych okrętów podawały, że gros sił przeciwnika znajdowało się na p ó ł n o c n y z a c h ó d od jego sił. Gdy przeto Jellicoe otrzymał po północy
Admiralicji raport sytuacyjny sporządzony na podstawie rozszyfrowanych sygnałów niemieckich i stwierdzający, że flota niemiecka o godzinie 22.14 otrzymała rozkaz powrotu do baz, że krążowniki liniowe znajdują się na końcu szyku i że Niemcy idą z prędkością 16 węzłów, kursem SSO 3/4. O, to Jellicoe po prostu nie uwierzył w ku r s przeciwnika. A ów kurs oznaczał, że Scheer zmierza w stronę brzegów Jutlandii i przecina jego własny kurs! Jellicoe postanowił więc utrzymać swój kierunek marszu na południe i spodziewał się rano przechwycić przeciwnika. Kontradm. sir William Jameson, który w tym czasie znajdował się na pancerniku „Canada", powiedział w wiele lat po bitwie: „Gwałtowna akcja zapaliła się w ciemnościach na północnym zachodzie i zanikła na wschodniej stronie. Coś ogromnego działo się w odległości zaledwie kilku mil, lecz ku naszemu zdumieniu (wciąż mnie to zastanawia) flota liniowa podążała dalej na południe" Nastrój, jaki panował na brytyjskich pancernikach szyku Grand Fleet, oddaje znakomicie relacja podchorążego z „Neptune", którego cytowaliśmy poprzednio. Około północy poszedł on na obchód. Na międzypokładzie było istne kłębowisko wszelkiego rodzaju przedmiotów, które zostały wyrwane ze swych miejsc podmuchem i wstrząsami artyleryjskiego ognia. „Zastałem oficera artylerii w jego kabinie kontemplującego w milczeniu widok szuflad, których zawartość została rozrzucona po całej podłodze - ubrania i różne przedmioty tworzyły mały chaos do spółki ze zdruzgotanym grzejnikiem. [...] W pomieszczeniu podchorążych jedliśmy komiczną kolację - wszyscy chcieli jeść i mówić równocześnie. [...] Wyciągnięto nieruchomy gramofon z futerału z kompletem modnych melodii. z
Ł ,J
L c g g ,
0p.
cit.,
Bitwa jutlandzka...
s.
126.
Dziesięć minut przed północą pojawił się łącznik - brudny i czarny niczym wysłannik piekieł - po to, by nas uprzedzić, że zostaniemy wezwani na stanowiska bojowe 0 drugiej. Czekając staraliśmy się zdrzemnąć, ale wspomnienie torpedy, która otarła się o nas, nie dawało nam spać 1 wciąż wracało pytanie: kiedy znów rozpocznie się walka - rano czy może tuż zaraz w nocy?" 7 . Pół godziny przed północą zbieżność kursów obu flot doprowadza do spotkania brytyjskiej flotylli niszczycieli dowodzonej przez kmdr. Wintoura na flagowym okręcie „Tipperary" z niemieckimi ciężkimi okrętami. Wintour prowadzi 12 niszczycieli. Na pomost dociera meldunek sygnalisty: - Okręty z prawej burty na kursie południowo-wschodnim. - Swój czy obcy? - pyta dowódca 4 flotylli i każe nadać sygnał rozpoznawczy. Odległość jest minimalna jak na starcie morskie - 1000 metrów. Walka jak na białą broń! Błyskają niemieckie reflektory, łapczywie zagarniają w swoje świetlane szpony sylwetki brytyjskich niszczycieli. „Ognia!" — krzyczą oficerowie artyleryjscy na pancernikach „Westfalen", „Nassau", „Rheinland". Dołączają swój ogień krążowniki „Rostock", „Elbing", „Hamburg" i torpedowiec „S 32". Wintour jest opanowany mimo straszliwej niespodzianki - „Atak torpedowy!" Ale oto jego flagowy „Tipperary" już płonie. Gdyby Niemcy znali nazwę okrętu, mogliby powiedzieć, że wcale nie jest daleka droga do Tipperary. Dowódca niszczyciela „Broke" zanotował: „Rozpoznaliśmy sylwetki trzech okrętów na prawym naszym trawersie sterujących w tym samym kierunku co i my. »Tipperary« nadał aldisem sygnał wywoławczy, na który z okrętów odpowiedziano zapaleniem reflektorów. Równocześnie niemal celny ciężki ogień spadł na »Tipperary«, ujrzeliśmy 7
F a w c e t t , H o o p e r , op. cit., s. 212.
w ytryski wody wokół okrętu i nie upłynęły dwie minuty, jak okręt stanął w płomieniach" 8 . Ale nakazany przez kmdr. Wintoura atak torpedowy spowodował zamieszanie w linii niemieckiej, zwłaszcza że celny ogień Brytyjczyków wygasił jeden po drugim reflektory przeciwnika. Pancernik „Posen" staranował podczas wykonywania uniku przed nadpływającymi torpedami krążownik „Elbing", pancernik „Nassau" natomiast dowodzony przez kmdr. Klappenbacha w czasie powrotu na poprzedni kurs natknął się nagle na niszczyciel brytyjski „Spitfire". Członek załogi brytyjskiego okrętu tak zapamiętał ów straszliwy moment: „Gdy odchodziliśmy od »Tipperary«, który był teraz masą płonącego żelastwa, płonącym wrakiem, ujrzeliśmy niemiecki krążownik. Nagle dowódca naszego okrętu pojął, że zobaczyli nas i usiłują staranować. Szli w naszą stronę całą naprzód przecinając nam kurs z lewej burty od dziobu. Dowódca rzucił rozkaz: - Ster prawo na burt, obie maszyny cała naprzód! - i wychylając się przez osłonę pomostu wykrzyknął: - Opuścić dziobówkę! I oto z potwornym trzaskiem obydwa okręty spotkały się dziobami lewa burta o lewą burtę. Gdy tylko do tego doszło, przeciwnik otworzył ogień z dziobowych dział, nasz przedni maszt złamał się, przedni reflektor spadł z platformy na pokład, a przedni komin został zdmuchnięty do tyłu i wyglądał teraz jak położony komin rzecznego parostatku. Nieprzyjacielski okręt wbił się w naszą lewą burtę wymiatając wszystko przed sobą. Poszły szalupy, nawet żurawiki zostały wyrwane ze swych gniazd, a przez cały czas wróg strzelał z dział równo ponad naszymi głowami" 9 . „Nassau", mimo dwudziestokrotnej przewagi tonażu, nie wyszedł ze starcia bez szwanku. Wybita podczas zde-
A.
g g , op. cit., s. 122. Tamie, s. 123.
rżenia w kadłubie dziura obniżyła jego prędkość do 15 węzłów. Ale w najtrudniejszych chwilach „Spitfire" oraz prawdopodobnie także inne brytyjskie niszczyciele zdołały się odgryźć przeciwnikowi. Na pancerniku „Nassau" zginęło od ognia niszczycieli 10 ludzi, a 16 zostało rannych. W tym szybkim, niespodziewanym, niesamowitym właściwie starciu Anglicy strzelali zrazu prosto w niemieckie reflektory, aby wytrącić je z akcji. Nie uchronił się od strat w ludziach pancernik „Rheinland". Na pancerniku „Westfalen" ranny został odłamkiem brytyjskiego granatu jego dowódca kmdr Redlich. „Tipperary" był już w bardzo kiepskim stanie; próbował ratować go „Garland", ale musiał odejść od burty płonącego bratniego okrętu pod naciskiem niemieckiego ostrzału. Na niszczycielu „Tipperary" ciążył już wyrok losu - pójdzie on na dno wraz ze 185 ludźmi; tylko ośmiu trafi do niemieckiej niewoli. Natomiast „Spitfire", choć postrzelany i z uszkodzonymi nadbudówkami, dzięki umiejętnościom dowódcy kpt. Trelawneya zdoła osiągnąć jeden z portów brytyjskich. Niemcom po ataku niszczycieli brytyjskich udało się jako tako uporządkować szyk, z jednym wyjątkiem - krążownik „Elbing", uszkodzony podczas zderzenia z pancernikiem „Posen", zaczął dryfować w prawo od szyku niemieckiego, nabierając coraz więcej wody i coraz silniejszego przechyłu. Tak czy inaczej Hochseeflotte zaczęła przechodzić poza głównymi siłami brytyjskimi w stronę Jutlandii, co miało okazać się w skutkach niezmiernie istotne. Adm. Scheer pojawił się na pomoście flagowego okrętu i wpatrywał się w nocny horyzont. Flota jego szła bez jednego światła. Wraz z dowódcą wpatrywali się w ciemności obserwatorzy i sygnaliści obsługi reflektorów i obsługi dział przede wszystkim średniego kalibru - w szybkiej nocnej walce,
w odpieraniu ataków brytyjskich niszczycieli one przede wszystkim mogły się przydać. Czterdzieści minut po północy z ciemności wyłania się siedem niewielkich kształtów - brytyjskich niszczycieli z 4 flotylli, która atakowała przed godziną. Prowadzi je kmdr ppor. Allen na niszczycielu „Broke". Niemcy nie mogą się nadziwić, że Anglicy znów podają sygnały rozpoznawcze. Scena powtarza się: pancerniki niemieckie zapalają reflektory i otwierają ogień, ale pierwszą salwę oddaje krążownik „Rostock", po nim .„Rheinland" i „Westfalen". W pojedynku, który się wywiązuje, „Rostock" nie będzie miał szczęścia - otrzyma cios torpedą na wysokości czwartej kotłowni, prędkość okrętu spadnie do minimum i wkrótce nabierze on prawie tysiąc ton wody. Po stronie brytyjskiej dochodzi w zamieszaniu nocnej walki do zderzenia dwóch własnych niszczycieli: flagowego „Broke'a" i „Sparrowhawka". Obserwatorzy „Broke'a" dostrzegli kadłub wielkiego okrętu na prawo od dziobu. Dowódca kazał nadać sygnał rozpoznawczy, aby nie porazić własnych okrętów. Na maszcie nad owym ciemnym kadłubem zapaliła się pionowa linia kolorowych świateł - sygnał świetlny nieznany w Royal Navy. Dowódca „Broke'a" wiedziałjuż, że chodzi o nieprzyjaciela. Do wyrzutni torpedowych poszedł rozkaz: „Prawo dwadzieścia, obie maszyny cała naprzód, prawoburtowa dziobowa wyrzutnia strzelać, gdy wejdzie na cel". Do wszystkich dział: „Zielone czterdzieści - pancernik". Nie było jednak dane torpedystom i artylerzystom wykonać tych' wszystkich rozkazów, ponieważ przeciwnik, który też już ich dostrzegł, włączył reflektory i po kilku chwilach z przerażającym gwizdem zaczęły nadlatywać Pociski niemieckie. Na razie przelatywały ponad okrętem, T oto jeden z granatów trafia w dolną kondygnację Pomostu, zabijając sternika i radiotelegrafistę; koło stero-
we i nadajnik zostają zmiażdżone. W tym zamęcie, powiększonym zerwaniem wewnętrznej komunikacji, usłyszano głos dowódcy. - Obydwie maszyny cała wstecz! Nagle przed niszczycielem „Broke" pojawił się nowy, mniejszy kształt okrętu z widocznym zielonym światłem pozycyjnym. Było już za późno, by wyhamować rozpędzony okręt: „Ujrzeliśmy, jak »Broke« z prędkością 28 węzłów idzie prosto na nasz pomost z absolutną precyzją. Po prostu zapomniałem o Niemcach i ich ogniu artyleryjskim, ale gdy »Broke« uderzył nas, zapamiętałem siebie krzyczącego: - Teraz! A potem nie pamiętałem już nic i ocknąłem się leżąc na dziobówce nie naszego okrętu, ale »Broke'a«. Cała dziobówka była w ruinie, ale jakoś wyczołgałem się z niej i znalazłem miejsce, w którym mogłem stanąć na nogi. Panował ogłuszający trzask i huk - Niemcy nadal usiłowali zatopić okręt. Gdy podniosłem się, spotkałem kogoś, kto zapytał mnie: - Kim u diabła jesteś? - Odpowiedziałem, że jestem podporucznikiem z niszczyciela »Sparrowhawk« i że mam zamiar zgłosić się na pomost do dowódcy, aby dostać jakieś zadanie. Odpowiedział mi, że dowódca jest na t y m, co z o s t a ł o z p o m o s t u i zniknął" 10. Po tym krótkim spotkaniu z siedmiu brytyjskich niszczycieli niewiele pozostało. Wliczając „Sparrowhawka", który zatonie po pewnym czasie, cztery poszły na dno, a trzy wskutek ciężkich uszkodzeń przestały się liczyć w boju. Jak pisze brytyjski historyk morski Corbett: „Samotnie dźwigały na sobie cały ciężar nacisku niemieckiej floty liniowej i nikt nie ugiął się. Raz po raz, gdy kolejna grupa niemieckich okrętów rozrywała ją pociskami na najbliższą odległość i znikała w ciemnościach, marynarze 4 flotylli wyszukiwali następną i atakowali dopóty, dopóki każdy
niemal okręt nie wystrzelił wszystkich swoich torped albo stał się wrakiem" x [ . W tym gwałtownym starciu cztery wielkie okręty niemieckie zostały trafione torpedami, ale jakże inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby Jellicoe dowiedział się o przebiegu wydarzeń! Podczas tego czwartego nocnego starcia na tyłach G r a n d Fleet nie przesłano żadnego meldunku ani nie zrobiono tego po wygaśnięciu boju - zresztą nie bardzo było już czym. O godzinie 1.40 dochodzi do kolejnego starcia między brytyjskim zespołem niszczycieli (z 4, 9, 10, i 13 flotylli) i czołówką szyku Hochseeflotte przedzierającą się na południowy wschód. Spotkanie zakończyło się porażką niszczycieli. „Turbulent" poszedł na dno, a „Petard" został poważnie uszkodzony pociskami niemieckimi. Niemal jednocześnie dwa niszczyciele 12 flotylli spotkały się z krążownikami „Frankfurt" i „Pillau", które swymi działami odrzuciły Brytyjczyków na wschód. Nagle z ciemności wyłania się czterokominowy okręt. To uszkodzony „Black Prince", ostatni z okrętów Arbuthnota. Spotyka go straszny finał - niemieckie pancerniki rozstrzeliwują go w świetle reflektorów z odległości tysiąca metrów. Krążownik rozpada się na części. Ginie z nim 857 ludzi. Dowódca niszczyciela „Ardent" z 4 flotylli, widząc p ł o nący krążownik (był nim „Black Prince"), skierował swój okręt w jego stronę. Ale nagle z ciemności wynurzył się najgroźniejszy przeciwnik - szyk niemieckich pancerników. Wspomina dowódca brytyjskiego niszczyciela: „Natychmiast wydałem rozkaz ataku torpedowego. Zaledwie torPedy zostały wystrzelone, nieprzyjaciel zapalił reflektory. Po chwili mieliśmy się przekonać, że wpadliśmy na cały dywizjon niemieckich pancerników. Otworzyliśmy ogień 11
Bennett, op. cit., s. 143.
z trzech naszych działek i poszliśmy całą naprzód, aby wydostać się z potrzasku [...] Działa nasze nie mogły uczynić przeciwnikowi żadnej szkody - nie pozostawało nam nic innego, jak czekać na salwę wroga. Na pomoście panowała cisza, reflektory niemieckie trzymały nas w białych kleszczach. Wystrzeliliśmy wszystkie torpedy. Oczekiwanie trwało tylko sekundy - rozpoczęła się k a n o n a d a przeciwnika, gdy nadlatywała pierwsza salwa, ktoś gwizdn ą ł »fiuuu«, niczym na pokazie ogni sztucznych. Pocisk za pociskiem wbijał się w nas, szybkość malała gwałtownie i »Ardent« zastopował, światła zgasły. Nasze działa milkły j e d n o po drugim. Na dziobie ujrzałem dowódcę działa, który mówił do jedynego pozostałego z obsługi: - Wbij im jeszcze jeden. Ale ów »jeden« nie został już wystrzelony, ponieważ obydwaj w tej chwili zginęli. Ci z marynarzy, którzy nie byli zbyt ciężko ranni, zebrali się wokół mnie. Dopiero teraz poczułem ból w nodze i zauważyłem, że krwawi ona silnie. Usiadłem na pokrywie luku, mój steward z drugim marynarzem podeszli do mnie ofiarowując pomoc. Posłałem ich na dziób dla przekazania mojego rozkazu o opuszczeniu okrętu. Inni pobiegli za nimi. [...] Zostałem sam, oddzielony od załogi chmurą dymu. Trwało to jednak tylko chwilę. Znów błysnęły złowieszcze światła reflektorów, zagrzmiały salwy, »Ardent« drgnął i przechylił się, chwyciłem za moją kamizelką ratunkową, ale nie mogłem jej nadąć, była przebita odłamkiem pocisku. Drugi wstrząs i okręt położył się na burcie. Ześlizgnąłem się z pomostu chwytając po drodze k o ł o ratunkowe. Woda była piekielnie zimna" 12. To, o czym mówi dowódca niszczyciela „Ardent", trwało w sumie 4 minuty i 13 sekund - pierwszą salwę do 12
Fawcett, H o o p e r , op. cit., s. 265-267.
brytyjskiego okrętu oddał pancernik „Westfalen" idący na czele nocnego szyku Hochseeflotte. Jellicoe widzi dalekie odblaski walki, ale nadal skłonny jest bagatelizować je; zresztą idące w tyle szyku okręty Evan-Thomasa i Burneya „zaspały" sprawę i nie składają odpowiedniego meldunku. Tak się złożyło, że cała najnowocześniejsza eskadra Evan-Thomasa, znana nam z dziennych walk, pozostała nieco w tyle wraz z eskadrą kontradm. Burneya, której marsz został opóźniony przez trafiony torpedą pancernik „Marlborough". I oto czterdzieści minut po północy na pancerniku „Malaya" dostrzeżono „[...] trzy rumby w prawo od rufy przypuszczalny atak własnych naszych niszczycieli na okręty nieprzyjacielskie. Czołowy okręt miał dwa maszty, dwa kominy i wyraźnie rozpoznawalny dźwig - wyglądał na typ »Westfalen«". I choć działa brytyjskiego pancernika zostały nakierowane na niemiecki okręt (odległość wynosiła około 3 mil), to jednak nie otwarto ognia. Dowódca Boyle obawiał się otwierać ogień, jeśli jego przełożony Evan-Thomas na pancerniku „Barham" - który również musiał widzieć Niemców - tego nie uczynił. Dowódca „Malayi" także nie złożył meldunku o pojawieniu się wielkich okrętów wroga. Tymczasem Evan-Thomas i Burney tłumaczyli się potem, że nie mogli określić, j a k i e okręty niemieckie były atakowane! Jellicoe więc nadal nie przypuszczał, że między jego siłami głównymi i ariergardą przedzierała się na południowy wschód cała Hochseeflotte, której tak gorąco chciał zagrodzić drogę do Wilhelmshaven! Około godziny 3, już wśród jaśniejącego świtem nieba, dochodzi do starcia 12 flotylli niszczycieli brytyjskich dowodzonej przez kmdr. Stirlinga z głównymi siłami Hochseeflotte, operującymi na wschód od Grand Fleet. Stirling znajdował się na pokładzie niszczyciela „Faulknor", ale Początkowo - jak wynika z relacji dowódcy niszczyciela
„Obedient" - nie zorientował się w sytuacji. Dowódca „Obedienta" dostrzegł, jak jeden z nierozpoznanych okrętów nadał aldisem literę „K", która nie była brytyjskim znakiem rozpoznawczym w nocnych operacjach. „Obedient" podszedł więc do okrętu flagowego i przez tubę głosową zawiadomiono kmdr. Stirlinga o spostrzeżeniu. Kilka minut później to właśnie „Faulknor" przekazał przez radio pilną wiadomość, z pierwszeństwem odbioru: „Nieprzyjacielska flota bojowa idzie kursem z SE na SW. Moja pozycja 10 mil za pierwszą eskadrą bojową" A tuż po tym „Faulknor" sygnalizował: „Atakuję". I tak nieszczęśliwie dla adm. Jellicoe'a się złożyło, że te meldunki najwyższej wagi również nie dotarły do jego okrętu flagowego, najprawdopodobniej wskutek uszkodzeń anteny nadawczej, słabości technicznej urządzeń radiowych, a także zorganizowanych przez Niemców zakłóceń. Jak pisze kmdr Stirling, dowódca „Faulknora": „Nieco po wpół do drugiej dostrzegliśmy na naszym prawym trawersie dywizjon pancerników; sylwetki widać było wyraźnie mimo ciemności. Natychmiast dałem rozkaz powiększenia szybkości, aby wysunąć się przed przeciwnika 1 położyć się następnie na kurs ataku" 14. Interesujące, że na niszczycielu „Maenad" prowadzącym 2 dywizjon flotylli wywiązała się na pomoście gorączkowa dyskusja, czyje okręty są tu widoczne: dowódca, jego zastępca i młody aspirant dyskutowali zawzięcie nad rozłożonym rocznikiem Jane's Fighting Ships przymierzając do zdjęć i sylwetek w nim podobnych to, co widzieli na własne oczy. Choć Stirling atakował na pełnej prędkości, tylko sześć z szesnastu jego niszczycieli zdołało wystrzelić torpedy. „Faulknor" strzelił pierwszą torpedę, która przeszła przed 13 14
Legg, op. cit., s. 129. F a w c e 11, H o o p e r , op. cit., s. 274.
dziobem drugiego w szyku okrętu niemieckiego. Dwie minuty później niszczyciel oddał drugi strzał, który zbiegł sie z rozpoczęciem kontrataku przez okręty niemieckie. Po kilku minutach „Faulknor" zrobił zwrot wchodząc przeciwnikowi na kontrkurs. Flotylla szła teraz szykiem torowym w kolejności okrętów: „Faulknor", „Obedient", Onslaught", „Marvel" i „Narwhal"; „ M a e n a d " - jak sądził - znajdował się nieco z tyłu. „O 1.55 zauważyliśmy ponownie pancerniki nieprzyjacielskie od dziobu z lewej burty - pisze Stirling. - Natychmiast powiększyliśmy prędkość do 25 węzłów, kurs został zmieniony w taki sposób, aby atakować pod kątem 45 stopni w stosunku do kursu nieprzyjaciela. Było widoczne, że Niemcy nie dostrzegli nas - nie nadali sygnałów rozpoznawczych ani nie zapalili reflektorów. Jednocześnie niemal z wystrzeleniem drugiej torpedy przez »Faulknora« Niemcy dostrzegli naszą flotyllę i wszystkie ich pancerniki otworzyły ogień; kilka lekkich krążowników zajmujących pozycję za ich szykiem przyłączyło się; ogień ich był szczególnie gwałtowny. Odległość musiała spaść poniżej 1400 metrów i wiele pocisków przenosiło". Pancerniki 3 i 2 eskadry Hochseeflotte: „Grosser Kurfurst", „Kónig", „Deutschland", „Hessen", „Schlesien" i „Schleswig-Holstein", otworzyły niszczący ogień. Marynarzom brytyjskim, którzy znajdowali się w nadbudówkach i na pokładach, wydawało się, że płyną przez wodny las, który wyrósł nagle pośród nocy - takie było wrażenie eksplozji setek wielkich i średnich pocisków. Druga torpeda niszczyciela „Faulknor" nie chybiła i na linii wodnej trzeciego niemieckiego okrętu - jak się okazało był to pancernik „Pommern" - pojawiła się ciemnoczerwona kula ognista, która rozrosła się do potężnych rozmiarów ogarniając, zdawało się, przednią i tylną część "krętu, a następnie sięgając czubków masztów. I na oczach br ytyjskich marynarzy okręt zapadł się w połowie, jakby
ktoś potężnym uderzeniem przełamał go na pół i najprzedziwniej dziób i rufa okrętu spotkały się w górze. Tak dopełnił się los starego pancernika „Pommern". Skwitował to jeden z Brytyjczyków zwięźle: „Nieszczęśnicy, nawet nie wzięli swojego żołdu". Godzi się podkreślić, że 12 flotylla, która ukoronowała swój atak wielkim sukcesem, nie straciła żadnego okrętu. Największe straty poniósł „Onslaught", trafiony w pomost pociskiem, który zabił dowódcę i jego zastępcę; trafiony został także „Nessus". Flagowy okręt Stirlinga wyszedł bez szwanku. Powróćmy teraz na chwilę do losów flagowego okrętu Hippera. Decydujące ciosy - jak się miało okazać - zadał mu w pojedynku artyleryjskim „Invincible" kontradm. Hooda, który sam za to zapłacił najwyższą cenę. „Lutzów" wszakże musiał się wycofać z walki. Dryfujący, właściwie niezdolny do utrzymania kursu floty „Lutzów" otoczony był grupą czterech torpedowców ( „ G 37", „G 38", „G 40" i „V 45"), które asystowały mu w trudnych chwilach, kładąc gęstą zasłonę dymną mającą skryć okręt przed oczami przeciwnika. Hipper po krótkim oporze ustąpił przed namowami swego szefa sztabu, późniejszego dowódcy hitlerowskiej Kriegsmarine, kmdr. ppor. Raedera, i przesiadł się na krążownik liniowy „Moltke", który podczas walki artyleryjskiej i szalonej szarży w stronę Grand Fleet odniósł najmniejsze ze wszystkich okrętów eskadry uszkodzenia. Mimo wszelkich usiłowań zatamowania dopływu wody „Lutzów" brał jej coraz więcej i około godziny 2 miał jej w kadłubie 8000 ton - jedną trzecią swej wagi. Dramat okrętu pogłębia się: w dziobowym przedziale torpedowym zostało odciętych 40 ludzi. Między nimi a resztą okrętowego świata jest 2000 ton wody i jedynym środkiem porozumiewania się ze światem żywych jest... rura głosowa. Ale z upływem kwadransów coraz rzadziej przychodzą głosy
tamtej strony, a wreszcie nie odpowiada już nikt, słychać kroki biegnących w górę na pokład, tupot setek nóg po pokładzie. Po raz drugi torpedowce podchodzą do burty „Liitzowa", by przejąć tych, co przeżyli. Okręt już nie nadaje się do niczego, nie dociągnie do portu. Aby nie wpaść w ręce Anglików, ma zostać dobity. Torpedowce odchodzą od burty płonącego krążownika, w którego przedziale dziobowym znajduje się czterdziestu żywych ludzi, i jeden z okrętów strzela cztery torpedy. Flagowy krążownik Hippera pogrąża się w wielkim leju. Jest godzina 2.45 nad ranem. Von Hase wspomina inny okręt eskadry Hippera: „»Derfflinger« wyglądał smutno. Niezliczone odłamki pocisków uszkodziły osprzęt i maszty. Druty anten zwisały w nierozwikłanych splotach, stacja radionadawcza nie działała, mogliśmyjedynie odbierać depesze. Ciężki pocisk zerwał dwie płyty pancerne burty na dziobie i zrobił tuż ponad wodnicą olbrzymią dziurę pięć metrów na sześć. Podczas ruchu okrętu ciągle wnikała przez nią woda do wnętrza. Niektóre części okrętu stanowiły istną ruinę, ale mocny pancerz chronił maszyny, kotłownie, urządzenia sterowe i prawie wszystkie maszyny pomocnicze. Duszące gazy długo wypełniały pomieszczenia maszynowni, lecz dzięki maskom obsługa, chociaż ze stratami, mogła pracować. Cały okręt zasiały tysiące większych i mniejszych odłamków granatów. Pomiędzy nimi znaleźliśmy dwie 38centymetrowe głowice pocisków prawie nie tknięte, w kształcie dużych misek. Używano ich później do c h ł o dzenia szampana u dowódcy czy też w mesie. Co prawda nie w tym'celu przeciwnik je nam posłał. Pancerz okrętu w kilku miejscach przebiły pociski, lecz przestrzeliny zatkano, a wdzieranie się wody zatamowano" 15. Dramatyczny obraz tej nocy utkwił w pamięci członków 15
Hase, op. dr., s. 131-132.
załogi flagowego okrętu wiceadm. Beatty'ego: „Między pokładami krążownika liniowego »Lion« panowały egipskie ciemności, nie bardzo było czym oddychać wśród pełzających dymów prochowych, śmierdziała przypalona farba, chloroform i spalone ciało. Ktoś, kto przedzierał się przez poszarpane blachy i dotarł wreszcie do kabiny dowódcy, ujrzał wreszcie pomieszczenie oświetlone, w którym właśnie operowano ciężko rannego" "'. Scheerowi jednak udało się w nocy zrealizować plan przedarcia się między siłami Grand Fleet. Smętna ta prawda dotarła do oficerów pancernika „Neptune": „Około 3 nad ranem w porannej mgle ukazał się nagle zeppelin i sterował w naszą stronę, dopóki nie ujrzeliśmy jego bandery powiewającej z kabiny. Nigdy przedtem nie widziałem zeppelina i oglądałem go z zainteresowaniem. Przekazano rozkaz do baterii X wystrzelenia pocisku na najwyższym kącie podniesienia. Okręt przed nami uderzył całą salwą i inne okręty poczęły robić to samo. Nasz pocisk poszedł w górę i przez krótką chwilę ujrzałem go w powietrzu, ale w tym momencie zeppelin uniósł swój nos - jakby pogardliwie - i zniknął nam z oczu. Dopiero wówczas zdałem sobie sprawę ze znaczenia tej porannej wizyty. Oznaczało to, że Niemcy wiedzą dokładnie, gdzie się znajdujemy - nie zobaczymy już Hochseeflotte tego dnia" 17. Nad ranem Niemcy są już koło Horns Rilf. Morze jest puste. Grand Fleet znajduje się daleko na zachód od Niemców. O 4.30 adm. Scheer zezwala Hipperowi wejść do bazy. Do zatoki Jadę, nad którą leży Wilhelmshaven, wchodzi następnie 2 eskadra pancerników, Scheer natomiast czeka z 1 i 3 eskadrą na „Liitzowa" - bez skutku. O 5.07 Scheer rezygnuje i daje flocie rozkaz wejścia do bazy. Wchodzą do zatoki Jadę wszystkie trzymające się na wodzie ciężkie jednostki, z wyjątkiem jednej - z najwięk16 17
Legg, op. cit., s. 133. Tamie, s. 134.
szyrn trudem wlecze się ciężko postrzelany „Seydlitz". O godzinie 7.00 udało mu się dołączyć do szyków Hochseeflotte, ale już o 10.00 wszedł na mieliznę - ponad 2600 ton wody w dziobowych przedziałach powiększyło jego zanurzenie do 13 metrów. Po południu krążownik liniowy będzie miał już ponad 5000 ton wody i przegłębienie na dziób około 5 metrów! Zatapiając kilka zbiorników balastowych na rufie udaje się w końcu dowódcy ściągnąć go z mielizny i 2 czerwca osiągnie on bazę. Widok okrętu podziurawionego pociskami brytyjskimi, bez pierwszej wieży dziobowej i bez dział na całej przedniej części okrętu wywarł, zwłaszcza na stoczniowcach, przygnębiające wrażenie. Okręt, który otrzymał 21 trafień ciężkich i 2 średniego kalibru pocisków przywoził 98 zabitych i 55 rannych. Adm. Jellicoe o 5.15 otrzymał z Admiralicji sprawdzoną już wiadomość, że Niemcy znajdują się za Horns Riff i idą do swych baz. Wykonał nawet zwrot w tym kierunku, ale pościg za Niemcami nie miał już żadnych szans. O 5.30 poszedł ze swą Grand Fleet na północ, mając nadzieję przynajmniej napotkania pozostałych z tyłu niemieckich jednostek. Zbierano po drodze własne uszkodzone okręty, które jeszcze mogły się trzymać na wodzie. Zdemolowanego ogniem i kolizjami „Sparrowhawka" zatopiono pociskami artyleryjskimi. „Acasto" odprowadzono do Aberdeen, a „Porpoise" do ujścia rzeki Tyne. Dopełnił się los „Warriora", który trafiony 15 razy przez ciężkie pociski niemieckie wyglądał strasznie. Na pokładach i pod nimi miał 100 zabitych i rannych. Rufa krążownika pancernego płonęła, okręt był silnie przechylony na prawą burtę'. Bezsilny szedł z wolna ku zagładzie. Jeszcze ° 22.00 do krążownika pozostającego poza akwenem boju podszedł transportowiec lotniczy „Engadine" i wziął go na »ol. Podczas nocy jednak pogoda pogorszyła się, fala wzmogła. Nad ranem było już pewne, że uszkodzony Krążownik nie dotrwa na powierzchni w trakcie przejścia do
najbliższego portu. „Engadine" przeto podszedł do burty „Warriora" i wśród zgrzytu stali burt obu okrętów trących się podczas podrzutów wzburzonego morza załoga „Warriora", łącznie z rannymi, poczęła przechodzić na pokład transportowca. Ciężej rannych przenoszono na noszach. Podczas gwałtownej zmiany wysokości poziomów obu okrętów spowodowanej falowaniem ostatni transportowany ranny wypadł z noszy i spadł do morza między dwa okręty. Dowódca „Engadine", nie chcąc narażać na zgubę innych, zakazał akcji ratowniczej. Pilot por. Rutland, który wykonał powietrzną misję bojową na początku bitwy, z własnej inicjatywy opuścił się na linie, dopłynął do tonącego i wyciągnął go na pokład, za co został później odznaczony. Ranny niestety zmarł. O 8.45 „ Warrior", z którego zdjęto wszystkich ocalałych, poszedł na dno. U d a ł o się także dobrnąć do portu uszkodzonemu niemiecką torpedą pancernikowi „Marlborough", który po drodze był ponownie atakowany, tym razem przez okręt podwodny „U 46". Atakowany był także w drodze do bazy Firth of Forth pancernik „Warspite", który przeżywał podczas bitwy szczególnie ciężkie chwile. Tym razem jednak torpeda wystrzelona przez „U 51" chybiła, podobnie jak nie powiódł się atak „U 63" przeprowadzony już niedaleko brzegów brytyjskich. Około południa 1 czerwca na okrętach brytyjskich przeprowadzono smutne obrzędy. Jak wspomina kmdr ppor. inż. Rundle: „Na pokładzie »Liona« wydostawanie zwęglonych biednych ciał z wieży Q sprawiało wrażenie smutne i straszne. Do pogrzebu wystąpili na rufowym pokładzie admirał, dowódca okrętu i wszyscy wolni od wachty oficerowie i marynarze. Dowódca odczytał modły żałobne. I wtedy dwie grupy marynarzy przystąpiły do czynności pogrzebowych. Zabici byli umieszczani jeden po drugim na desce pod sztandarem Zjed-
noczonego Królestwa. I po dwóch równocześnie przekazywano ich morzu. Razem 95 zniekształconych ciał, wśród nich 6 oficerów, zaszytych w płócienne hamaki i obciążonych w nogach u d a ł o się w swoją ostatnią drogę. Orkiestra okrętowa podczas tej półgodzinnej ceremonii żałobnej grała marsze żałobne i chorały. Podobnie odbywało się na innych okrętach" 18. 18
Bennett, op. cit., s. 153.
PO BITWIE
Wstępne podsumowanie strat przeciwnika zachęca do świętowania zwycięstwa. Na stanowisku dowodzenia Schera na pancerniku „Friedrich der Grosse" pojawia się szampan. Gazety niemieckie przynoszą triumfalne tytuły: „Niemieckie morskie zwycięstwo na Morzu Północnym". Scheer zostaje nazwany „zwycięzcą Skagerraku". Attache morski Austro-Węgier donosi swemu rządowi o „entuzjazmie przepełniającym flotę. Wszyscy do ostatniego marynarza wierzą w siłę floty i czekają z wiarą na kolejne starcie". Na gmachach publicznych i bramach domów mienią się flagi, dzieci zwolnione zostały ze szkolnych zajęć. 5 czerwca cesarz Wilhelm pojawił się w Wilhelmshaven. Deszcz Żelaznych Krzyży spadł na dowódców okrętów. Scheer i Hipper otrzymali najwyższe odznaczenia cesarstwa... o francuskim brzmieniu „Pour le Merite". Obaj zostali awansowani o jeden stopień, przy czym Hipper otrzymał tytuł barona; Scheer nie chciał przyjąć tytułu - ucałowany został wszakże w oba policzki i objęty przez cesarza na oczach swych podwładnych. Cesarz w mowie do swej Floty Wielkiego Morza powiedział: „Gigantyczna flota Albionu, władczyni mórz od czasów Trafalgaru, która w ciągu stu lat nakładała na cały świat łańcuch tyranii morskiej i otaczała się nimbem niezwyciężoności, wyszła w morze. Gigantyczna armada zbli-
'vła się i nasza flota zawiązała z nią walkę. Flota brytyjska pobita. Pierwsze wielkie uderzenie młotem zostało zadane i znikł nimb brytyjskiej hegemonii światowej" Od triumfalnego tonu odezwy cesarza do floty odbijał jednak poufny raport adm. Scheera przygotowany specjalnie dla Wilhelma. Scheer co prawda stwierdzał na wstępie, że z wyjątkiem „Derfflingera" i „Seydlitza" Hochseeflotte będzie gotowa do akcji w połowie sierpnia, ale zaraz zastrzegła się: „Nie może być jednakowoż wątpliwości co do tego, że nawet najpomyślniejszy wynik akcji floty w tej wojnie nie zmusi Anglii do zawarcia pokoju. Nasze niekorzystne położenie wojskowo-geograficzne w stosunku do Wysp Brytyjskich i ogromna przewaga materialna nieprzyjaciela nie może być przez nasze flotę wyrównała do tego stopnia, aby przełamać blokadę lub podbić Wyspy Brytyjskie, nawet w wypadku całkowitego wykorzystania U-bootów do operacji militarnych. [...] Zwycięskie zakończenie wojny w rozsądnym czasie może być osiągnięte tylko poprzez klęskę brytyjskiego życia ekonomicznego, to jest przez użycie U-bootów przeciw brytyjskiemu handlowi. W związku z tym uważam za swój obowiązek doradzić Waszej Wysokości niestosowanie półśrodków, co byłoby sprzeczne z naturą broni podwodnej i nie przyniosłoby odpowiednich rezultatów" 2. 7Q stała
Powrotowi Anglików nie towarzyszy uczucie triumfu. Jellicoe krąży po pustym morzu, szuka przeciwnika, ale nigdzie go nie znajduje. Zbiera swą częściowo rozproszoną flotę i rusza ku własnym wybrzeżom. 0 4.40 wiceadm. Beatty otrzymał wiadomość o powrocie Niemców do baz. Przez kilka godzin Beatty i Jellicoe krążyli u wybrzeży Jutlandii poszukując nieprzyjaciela. 1 L
e g g , cp. cit., s. 137. M a r d e r , op. cit., t. III, s. 206.
W przeciwieństwie jednak do wymarzonego Trafalgaru, gdzie przecież przeciwnik chciał walczyć do końca, n i e b y ł o t u p r z e c i w n i k a . Niemcy nie chcieli walki d o końca, wyrwali przeciwnikowi co było można i skryli się za polami minowymi, pod osłoną własnych brzegów. Przed godziną 11.00 Jellicoe zarządził powrót do baz. Odbył się on bez większych wydarzeń, jeśli nie liczyć dwóch nieudanych ataków wykonanych przez niemieckie okręty podwodne „U 46" i „U 51" przeciw pancernikom „Marlborough" i „Warspite". Po p o ł u d n i u tego dnia wiceadm. Beatty - jak wspomina naoczny świadek - siedział przygnębiony i zmęczony w pomieszczeniu mapowym na pomoście „Liona". „Nie potrafił ukryć zawodu co do wyników bitwy i powtarzał znużonym głosem: - Coś się źle dzieje z naszymi okrętami i źle jest z naszym systemem. Zrzuciwszy w ten sposób ciężar, z a s n ą ł " ' . 2 czerwca 1916 r. G r a n d Fleet w całości powróciła do swoich baz po bitwie i długim morskim marszu. Krążowniki liniowe Beatty'ego weszły do Firth of F o r t h rano, a główne siły Jellicoe'a do Scapa Flow po p o ł u d n i u . Jeszcze wówczas, gdy Jellicoe był na morzu, w Rosyth, Scapa Flow i Harwich poczyniono przygotowania, aby przyjąć zabitych i rannych. Rodziny, które przed spodziewanym powrotem floty z morza zwykle starają się za wszelką cenę zdobyć informacje o losie najbliższych, patrzyły ze zgrozą, jak samochody przywożą dziesiątki drewnianych trumien, j a k w pogotowiu czekają wozy ze znakiem Czerwonego Krzyża. Ni stąd ni zowąd poczęły się szerzyć wieści o klęsce. Początkowy nastrój rozczarowania i klęski najlepiej oddaje pełne patriotycznej emfazy świadectwo młodego oficera 4 eskadry lekkich krążowników por. Frewena: „Jestem 3
B e n n e t t , op. cit., s. 168.
^iczym, Beatty jest niczym, Jellicoe jest niczym, 5000 świetnych chłopców, którzy stracili życie, są niczym. Wszyscy przemijamy, czy w ognistym wozie do nieba, czy w naszych łóżkach. Ale chodzi tu o marynarkę. Flotę, która nie przegrała żadnej bitwy od czasów rządów dekadenta Karola, o flotę, na której opiera się Imperium i świat cywilizowany, flotę Nelsona, flotę Drake'a, której spadkobiercami jesteśmy, o flotę, której dobre imię zostało rzucone na pożarcie brudnym teutońskim mordercom kobiet" 4. Dopiero dwa dni po bitwie, rano 3 czerwca 1916 r. sekretarz Admiralicji brytyjskiej opublikował oficjalne oświadczenie w sprawie jej przebiegu: „W środę po południu dnia 31 maja odbyła się u brzegów Jutlandii bitwa morska. Spośród okrętów brytyjskich flota krążowników liniowych oraz kilka krążowników i wspierające je cztery szybkie pancerniki były tymi, na których spoczął główny ciężar walki. Straty wśród nich były ciężkie. Zostały zatopione krążowniki liniowe »Queen Mary«, »Indefatigable«, »Invincible«, krążowniki »Defence« i »Black Prince«. Krążownik »Warrior« został unieruchomiony i po pewnym czasie opuszczony przez załogę. Wiadomo także, że zatonęły niszczyciele »Tipperary«, »Turbulent«, »Fortune«, »Sparrowhawk« i »Ardent«; o sześciu innych nie ma wiadomości [...] Straty nieprzyjaciela były poważne" 5. Admiralicja przyznawała się do straty 17 okrętów i określała straty przeciwnika bardzo ostrożnie. Niemcy miały utracić krążownik liniowy i prawdopodobnie pancernik, 2 krążowniki oraz dużą liczbę niszczycieli. W każdym razie ton komunikatu i fakty w nim zawarte nie miały wiele wspólnego z powszechnym oczekiwaniem zwycięstwa. Uważano bowiem, że jeśli dojdzie do spotkania Grand Fleet z Hochseeflotte, to ta druga znajdzie się nieuchronnie * Marder, op. cit., t. III, s. 190-191. Le
gg,op. cit.,s. 137.
na dnie, tak jak flota Villeneuve'a pod Trafalgarem. Za komunikatem poszły komentarze prasy. „Manchester Guardian" przyznawał, że „bitwa była poważnym sukcesem strategicznym Niemiec", „Daily News" stwierdzały wprost, że trzeba „przyznać się do klęski w starciu jutlandzkim". „Daily Maił" i „Daily Telegraph" - ostrożniejsze w ocenach - pisały, że „wyników bitwy nie można uznać za zadowalające". Tak czy inaczej, już po bitwie i po ostatecznych podsumowaniach liczby mówiły za siebie. Pod banderą brytyjską zginęło 6097 ludzi, a 2551 pod niemiecką. Rannych zostało 510 Anglików i 505 Niemców, 117 Anglików dostało się do niewoli niemieckiej. Ponad 3 tysiące istnień ludzkich pochłonęło morze z trzech brytyjskich krążowników liniowych: „Indefatigable", „Queen Mary" i „Invincible". Niemiecki „Pommern" zabrał w głębiny 844 ludzi. Na „Liitzowie" padło lub zostało rannych 165 ludzi, na „Derfflingerze" 183, na pancerniku „Malaya" 131. Eskadra Arbuthnota, idąc na dno, pogrzebała w morzu ponad 1900 ludzi. Na pierwszy już rzut oka można więc powiedzieć, że bitwa zakończyła się sukcesem taktycznym Niemców, ponieważ udało im się zadać przeciwnikowi znacznie większe straty w ludziach i okrętach *. Niemcy stracili 11 jednostek o wyporności 61 180 ton, Anglicy 14 o wyporności 115 025 ton. Brytyjskie straty w ludziach - jak powiedzieliśmy - były prawie 2,5 razy wyższe od niemieckich. Ale choć strona niemiecka osiągnęła doraźny taktyczny sukces, nie odniosła sukcesu w skali operacyjnej. Hochseeflotte została przykuta do swoich baz i zgodnie z trzeźwą oceną Scheera, * Zatopione zostały: po stronie brytyjskiej - krążowniki liniowe „Queen Mary", „Indefatigable", „Invincible", krążowniki pancerne „Defence", „Warrior", „Black Prince", niszczyciele „Tipperary", „Ardent". „Fortune", „Nestor", „Nomad", „Sparrowhawk", „Shark", „TurbuIcnt"; po stronie niemieckiej - pancernik "Pommern", krążownik liniowy „Liitzow", krążowniki lekkie „Elbing", „Wiesbaden", „Rostock", „Frauenlob", torpedowce „V 48", „V 4", „V 27", „V 29", „S 35".
którego popierał cesarz Wilhelm, nie zdecydowała się na ponowne wielkie spotkanie z przeciwnikiem. Została więc niejako zneutralizowana, choć po dawnemu swoją obecnością wzbraniała Anglikom wejścia na Bałtyk i uniemożliwiała podjęcie operacji odciążających rosyjskiego sojusznika Wielkiej Brytanii na bałtyckim akwenie lub zakłócających dostawy szwedzkiej rudy żelaza dla Niemiec. Anglicy pozostawali więc panami na wodach Morza Północnego i mogli nie obawiać się w perspektywie niemieckiej inwazji, która niczym zmora unosiła się nad brytyjskimi planami wojny. Niemcy przeto zaczęli przygotowywać się z maksymalną energią do wszczęcia nieograniczonej wojny podwodnej „przeciw brytyjskiemu handlowi" - jak to zalecał Scheer. Miała to być ostatnia karta floty niemieckiej w grze przeciw Anglii, która produkowała w tym czasie żywność wystarczającą tylko na 6 miesięcy - drugie tyle plus surowce dla przemysłu trzeba było przewieźć m o r z e m , s t a t k a m i h a n d l o w y m i , i one właśnie, a nie flota wojenna Wielkiej Brytanii, staną się głównym obiektem „teutońskiej furii" morskiej w ostatnich latach pierwszej wojny światowej (ciekawe, że ów cykl działań niemieckich powtórzy się w drugiej wojnie światowej w niemal identyczny sposób). Admiralicja brytyjska widząc, jak fatalne skutki w opinii publicznej wywarł pierwszy komunikat o bitwie, wydała jeszcze dwa następne; zwłaszcza trzeci, opublikowany 4 czerwca, zawierał dokładniejsze sprecyzowanie strat obu stron, których porównanie nie wyglądało tak tragicznie jak w pierwszym komunikacie o bitwie. Prasa, opinia publiczna wahnęły się w drugą stronę, przy czym niektóre gazety skłonne były niemal do euforii. Trzeci komunikat bowiem wyraźnie stwierdzał, że Hochseeflotte została w wyniku bitwy zapędzona z powrotem do swoich baz, zmuszona do tego ogniem brytyjskiej artylerii. W tej atmosferze kmdr ppor. Ralph Seymour, później-
szy szef sztabu Beatty'ego, pisał rozgoryczony w liście do swej matki 4 czerwca: „Była to, być może, jedna z najbardziej zaciętych i najkrwawszych bitew w morskiej historii i najpotężniejsza flota została zmuszona do ucieczki w ciągu dokładnie dziesięciu minut i uniknęła zagłady dosłownie o włos. Po powrocie mówi się nam, że była to katastrofa, że nasze straty są dotkliwe i nasi admirałowie są głupcami" Zwrot w brytyjskiej opinii publicznej w ocenie bitwy oddał wiersz J. Saxon-Millsa Paradoks, wydrukowany w „Pali Mali Gazette" 5 lipca 1916 r.: Niemcy głośno krzyczą zwycięstwo! Z pewnościąjest to dziwny sąd, Że ci, co zwyciężają - biegną, A ci, co przegrywają - na karku im siedzą. Miary dopełniło publiczne przyznanie się przez Niemców do straty „Liitzowa" i krążownika „Rostock". „Times" 7 czerwca ogłosił: „[...] depesze dowodzą, że nasze zwycięstwo było całkowite i że jedynym powodem, dla którego Hochseeflotte nie została zmiażdżona, były ciemności, umożliwiające nieprzyjacielowi ucieczkę. Depesze pokazują, że nasza strategia była rozsądna i że nasza taktyka była godna podziwu w zamyśle i wykonaniu. Jeszcze raz sławne tradycje przeszłości zostały najgodniej podtrzymane". „Daily Express" wyrażając skrajną opinię d ą ł w wielkie trąby: „Jeśli pozostał jeszcze w tym kraju ktoś, kto ma wątpliwości co do charakteru brytyjskiego zwycięstwa [...] to nadaje się na pacjenta dla specjalisty od chorób umysłowych" 1 . A jednak... Brytyjscy dowódcy głęboko przeżyli przebieg bitwy. Sam Jellicoe zwierzy się pierwszemu lordowi Admiralicji: „Często odczuwam, że nie jest to zajęcie na dłuższy czas dla ludzi 6 7
M a r d e r , op. cit., t. III, s. 195. „Daily Express" z 7 VII 1916.
powyżej 55 lat. Jednakże będę się starał zrobić wszystko, co mogę i m a m do tego wspaniały sztab". pięć dni po bitwie jutlandzkiej głównodowodzącego Grand Fleet dosięgło nowe niepowodzenie. 5 czerwca został storpedowany krążownik „Hampshire", co pociągnęło za sobą śmierć ministra wojny lorda Kitchenera. 24 czerwca, a więc ponad trzy tygodnie po bitwie, Jellicoe zobaczył się z Beattym na pokładzie jego flagowego „Liona". Beatty ujrzał przed sobą przygnębionego człowieka trzymającego głowę w dłoniach. W rozmowie z nim Jellicoe wyznał: „Straciłem jedną z największych okazji, jakie kiedykolwiek ktoś miał". Syn adm. Beatty'ego czterdzieści prawie lat po bitwie napisze, że Jellicoe bezpośrednio po walce był kompletnie załamany. Dopiero później, usprawiedliwiając się przed samym sobą, doszedł do wniosku, że wśród tylu niepewnych elementów tego boju nie mógł działać lepiej. Sam Beatty pokrywał zewnętrznym spokojem i beztroską podobne mniej więcej odczucia. W miarę upływu czasu i jego postawa uległa przemianie. Już 9 czerwca Beatty pisał do swego dowódcy, co prawda z odcieniem melancholii: „[...] po pierwsze pragnę wyrazić Panu moją najgłębszą sympatię - przemknęła okazja Pańskiego wielkiego zwycięstwa, które zostało zagwarantowane, gdy ukazał się Pan na polu bitwy. Mogę w pełni pojąć Pańskie uczucia oraz całej floty liniowej: być tak blisko i nie osiągnąć - to gorsze niż cokolwiek. Przeklęta pogoda bije nas za każdym razem. [...] Pański marsz na południe był wspaniały i byłem pewien, że "będziemy mieli ich. Nie mogę uwierzyć teraz, że przedostali się na północny wschód od Pana - czułem, że musieliby próbować wyjścia na południowy zachód. Jest być może nieszczęściem, że ci, którzy dostrzegli flotę nieprzyjaciela na północy, nie złożyli meldunków. Wyrażam nadzieję, że będzie Pan mógł przybyć na
pokład »Liona« - będzie to zaszczyt dla nas wszystkich, że zasłużyliśmy na Pańską aprobatę. Byliśmy śmiertelnie chorzy, gdy po powrocie dowiedzieliśmy się ku naszemu zdumieniu, że zostaliśmy pobici... przez prasę" 8 . W istocie w całej swej późniejszej karierze Beatty nigdy nie świętował rocznicy bitwy i raczej opłakiwał utratę dobrych okrętów i świetnych przyjaciół. Dyskusje nad przebiegiem bitwy ciągnęły się w Wielkiej Brytanii całymi latami, a właściwie po dziś dzień, przy czym zdania co do jej przebiegu i zachowania się głównodowodzącego oraz dowódcy floty krążowników - admirałów Jellicoe'a i Beatty'ego - były bardzo podzielone. W grudniu 1916 r. Jellicoe'a zastąpił na stanowisku dowódcy Grand Fleet Beatty, a sam objął urząd pierwszego lorda morskiego Admiralicji. Jakimś dalekim echem jego planowej ostrożnej działalności pozbawionej może blasków, ale konkretnej i z punktu widzenia morskich interesów Wielkiej Brytanii owocnej, była kapitulacja i internowanie w zatoce Scapa Flow niemieckiej Hochseeflotte w roku 1918, zwycięstwo nad nią już bez boju i morskich strat. Po kapitulacji Niemiec 11 listopada 1918 r. Hochseeflotte wyruszyła w swój ostatni rejs - do brytyjskiej bazy. 21 listopada doszło na pełnym morzu do ponownego spotkania Grand Fleet i Hochseeflotte - tym razem bez wystrzału i bez krwi. Adm. Beatty przekazał okrętom niemieckim sygnał nakazujący opuszczenie bander o zachodzie słońca; nie mogły znaleźć się znów na masztach bez zezwolenia brytyjskiego. Rodacy mieli wszakże admirałowi za złe małoduszność: wypominali mu, że nie zaprosił na pokład swego flagowego okrętu „Queen Elizabeth" ani adm. Fishera, ani adm. Jellicoe'a, którzy mieli znacznie
większy udział w tym bezkrwawym całkowitym zwycięstwie nad flotą niemiecką niż sam Beatty. Tłumacząc się z tego, że bitwa jutlandzka nie stała się nowym Trafalgarem Jellicoe powoływał się na większą odpowiedzialność, jaka na nim spoczywała. Flota Nelsona była stosunkowo małą częścią floty brytyjskiej z początku XIX w.*, podczas gdy Grand Fleet 1916 r. była właściwie całą flotą - przynajmniej w odniesieniu do wielkich jednostek. Nelson mawiał: „Coś trzeba pozostawić do rozstrzygnięcia losowi". Jellicoe mówił natomiast: „Zbyt wiele nie powinno się pozostawiać losowi w akcji floty. Nasza- flota była jednym i jedynym czynnikiem, który był życiowo istotny dla istnienia Imperium, jak i dla sprawy alianckiej". Nie sposób zakończyć tych rozważań bez podania świadectwa młodego brytyjskiego oficera Filsona Younga, który głęboko przeżył największą bitwę morską dwóch europejskich i światowych potęg. Oddaje ona prawdziwie jej klimat: „Współczesna bitwa morska różni się od każdej innej na świecie głównie tym, że nigdzie ludzie zgrupowani w tak wielkiej liczbie i władający tak potężną bronią nie walczą z drugimi wobec równie straszliwych niebezpieczeństw. Nic tu żaden człowiek nie może uczynić dla własnego ocalenia. Każdy musi działać jedynie we wspólnym interesie i dla realizacji wspólnego celu. Zwykle ryzyko zniszczenia jednostki ludzkiej podwaja się przez ryzyko zniszczenia całej jednostki morskiej - okrętu. Jeden cios może od razu unicestwić tysiące istnień. Oto do jakiej doskonałości udało się doprowadzić cywilizacji chrześcijańskiej sztukę wojenną, bo przecież cała mądrość pogańska nie umiała wynaleźć nic równie piekielnego jak współczesny bój morski, kiedy to pływający dom zamienia się w straszliwą machinę
Faktem jest, że Nelson pod Trafalgarem miał ze sobą 27 okrętów liniowych, podczas gdy 51 okrętów liniowych znajdowało się na wodach brytyjskich.
wojenną. A kiedy okręt tonie, wtedy marynarz nie idzie na punkt opatrunkowy czy też do szpitala, lecz znika w toni lodowatego morza. Toną ranni, szpitale i chirurdzy w trakcie operacji. W dziesięć minut miejsce boju przesuwa się 0 trzy mile i nie ma noszy dla zabrania rannych. Marynarz może umrzeć wskutek ran, może być zatruty, upieczony żywcem, ugotowany, okaleczony albo też wylecieć w jednej chwili w powietrze pośród aureoli fiołkowych płomieni, którym towarzyszy huk wybuchu - nie usłyszy go zresztą. 1 tak otoczony różnymi śmiertelnymi niebezpieczeństwami, krążącymi bez przerwy wokół niego, musi spokojnie i rozważnie pełnić powierzony sobie dział służby, używając niejednokrotnie przy tym precyzyjnych narzędzi, jakie się widzi tylko w laboratoriach czy też obserwatoriach astronomicznych. Często musi wykonywać tę pracę wiedząc, że koniec jest bliski, i musi ją wykonywać z taką samą starannością i uwagą, jakby cała jego kariera od tego zależała. [...] Ż a d n a istota ludzka nie kocha więcej życia od marynarza, zawsze gotowego bawić się czy żartować, a tymczasem nikt bardziej od niego nie umie oderwać się od myśli o ratunku i oddać się całkowicie swej pracy" 9 . 9
Young, op. cit., s. 218-219.
ZAŁĄCZNIKI
Załącznik
1
BRYTYJSKA GRAND FLEET FLOTA LINIOWA (BATTLE FLEET) 2 eskadra liniowa * 1 dywizjon - „King George V" (okręt flagowy dowódcy eskadry wiceadm. M. J. Jerrama; dowódca kmdr F. L. Field), „Ajax", „Centurion", „Erin" 2 dywizjon - „Orion" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu kontradm. A. C. Levesona; dowódca kmdr O. Backhouse), „Monarch", „Conąueror", „Thunderer" 4 eskadra liniowa „Iron Duke" (okręt flagowy adm. Johna Jellicoe'a; dowódca kmdr F. C. Dreyer) 3 dywizjon - „Royal Oak", „Superb" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu kontradm. A. Duffa; dowódca kmdr E. Hyde-Parker), „Canada" 4 dywizjon - „Benbow" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu wiceadm. D. Sturdee; dowódca kmdr H. W. Parker), „Bellerophon", „Temeraire", „Vanguard" 1 eskadra liniowa 6 dywizjon - „Marlborough" (okręt flagowy dowódcy eskadry wiceadm, C. Burneya; dowódca G. P. Ross), „Revenge", „Hercules", „Agincourt" Składy flot uczestniczących w bitwie jutlandzkiej opracowano na podstawie: G. Bennett, The Jutland Battle; G o z d a w a - G o ł e b i o w -
s
k j , T . W y w e r k a - P r e k u r a t ,Pierwszawojnaświatowana morzu. Okręty liniowe wyliczone według kolejności miejsca zajmowanego w szyku torowym po rozwinięciu.
5 dywizjon - „Colossus" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu E. F. A. Gaunta; dowódca kmdr A. D. P. Pound), „St. Vincent", „Collingwood", „Neptun" Krążowniki liniowe (czasowo podporządkowane dowódcy Grand Fleet) 3 eskadra krążowników liniowych - „Invincible" (okręt flagowy kontradm. H. L. A. Hooda; dowódca kmdr A. L. Clay), „Inilexible", „Indomitable" Krążowniki pancerne 1 eskadra krążowników - „Defence" (okręt flagowy kontradm. R. Arbuthnota; dowódca kmdr S. V. Ellis), „Warrior", „Duke of Edinburgh", „Black Prince" 2 eskadra krążowników - „Minotaur" (okręt flagowy kontradm. H. L. Heatha; dowódca kmdr A. C. DAeth), „Hampshire", „Cochrane", „Shannon" Krążowniki lekkie 4 eskadra krążowników lekkich - „Calliope" (okręt flagowy komodora C. E. Le Mesuriera), „Constance", „Caroline", „Royalist", „Comus" Podporządkowane 4 eskadrze krążowniki lekkie - „Active", „Bellona", „Blanche", „Boadicea", „Canterbury", „Chester" Niszczyciele 4 flotylla - „Tipperary" (okręt flagowy dowódcy flotylli kmdr. C. J. Wintoura), „Acasta", „Achates", „Ambuscade", „Ardent", „Broke", „Christopher", „Contest", „Fortune", „Garland", „Hardy", „Midge", „Ophelia", „Owal", „Porpoise", „Shark", „Sparrowhawk", „Unity" 11 flotylla - krążownik lekki „Castor" (okręt flagowy komodora J. R. P. Hawksleya), „Kempenfelt", „Magie", „Mandate", „Manners", „Marne", „Martial", „Michael", „Millbrook", „Mons", „Moon", „Morning Star", „Maunsey", „Mystic", „Ossory"
12 flotylla - „Faulknor" (okręt flagowy dowódcy flotylli kmdr. A. J. B. Stirlinga), „Maenad", „Marksman", „Marvel", Mary Rosę", „Menace", „Mindful", „Mischief, „Munster", „Narwhal", „Nessus", „Noble", „Nonsuch", „Obedient", „Onslaught", „Opal" Okręty pomocnicze Abdiel" (stawiacz min), „Oak" (niszczyciel używanyjako tender lub okręt łącznikowy okrętu flagowego floty) FLOTA KRĄŻOWNIKÓW LINIOWYCH (BATTLE CRUISER FLEET) Krążowniki liniowe „Lion" (okręt flagowy wiceadm. D. Beatty'ego; dowódca okrętu kmdr A. E. M. Chatfield) 1 eskadra krążowników liniowych - „Princess Royal" (okręt flagowy dowódcy eskadry kontradm. O. de Beauvoir Brocka; dowódca kmdr W. G. Cowan), „Queen Mary", „Tiger" 2 eskadra krążowników liniowych - „New Zealand" (okręt flagowy dowódcy eskadry kontradm. W. C. Pakenhama; dowódca kmdr J. F. E. Green), „Indefatigable" 5 eskadra krążowników liniowych - „Barham" (okręt flagowy dowódcy eskadry kontradm. H. Evan-Thomasa; dowódca kmdr A. W. Craig), „Valiant", „Warspite", „Malaya" Krążowniki lekkie 1 eskadra krążowników lekkich - „Galatea" (okręt flagowy komodora E. S. Alexander-Sinclaira), „Phaeton", „Inconstant", „Cordelia" 2 eskadra krążowników lekkich - „Southampton" (okręt flagowy komodora W. E. Goodenougha), „Birmingham", „Nottingham", „Dublin" 3 eskadra krążowników lekkich - „Falmouth" (okręt flagowy kontradm. T. D. W. Napiera; dowódca kmdr J. D. Edwards), „Yarmouth", „Birkenhead", „Gloucester"
Niszczyciele 1 flotylla - krążownik lekki „Fearless" (okręt flagowy kmdr. C. D. Ropera), „Adieron", „Ariel", „Attack", „Badger", „Defender", „Goshawk", „Hydra", „Lapwing", „Lizard" 9 i 10 flotylla (połączone) - „Lydiard" (okręt flagowy kmdr. ppor. M. L. Goldsmitha), „Landrail", „Laurel", „Liberty", „Moorsom", „Morris", „Fermagent", „Turbulent" 13 flotylla - krążownik lekki „Champion" (okręt flagowy kmdr. J. U. Farie), „Moresby", „Narborough", „Nerissa", „Nestor", „Nicator", „Nomad", „Obdurate", „Onslow", „Pelican", „Petard" Transportowiec lotniczy „Engadine"
Z a ł ą c z n i k
2
NIEMIECKAHOCHSEEFLOTTE SIŁY GŁÓWNE (DAS GROS) 3 ESKADRA 5 dywizjon - „Kónig (okręt flagowy dowódcy dywizjonu Paula Benckego; dowódca kmdr Briininghaus), „Grosser Kurfurst", „Markgraf", „Kronprinz" 6 dywizjon - „Kaiser" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu kontradm. Nordmanna; dowódca kmdr von Kayserling), „Prinzregent Luitpold", „Kaiserin", „Friedrich der Grosse" (okręt flagowy wiceadm. R. Scheera; dowódca kmdr T. Fuchs) 1 eskadra 1 dywizjon - „Osttriesland" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu wiceadm. E. Schmidta; dowódca kmdr von Natzmer), „Thuringen", „Helgoland", „Oldenburg" 2 dywizjon - „Posen" (okręt flagowy dowódcy dywizjonu kontradm. Engelhardta; dowódca kmdr R. Lange), „Rheinland", „Nassau", „Westfalen" 2 eskadra 3 dywizjon - „Deutschland" (okręt flagowy kontradm. F. Mauve; dowódca kmdr H. Meurer), „Pommern", „Schlesien" 4 dywizjon - „Hannover" (okręt flagowy kontradm. F. von Dalwigk zu Luchtenfelsa; dowódca kmdr W. Heine), „Schleswig-Holstein", „Hessen" 4 grupa rozpoznawcza (krążowniki lekkie) - „Stettin" (okręt flagowy kmdr. L. von Reutera; dowódca kmdr ppor. F. Rebensburg), „Miinchen", „Frauenlob", „Stuttgart", „Hamburg" Flotylle torpedowców krążownik lekki „Rostock" (okręt flagowy dowódcy torpedowców komodora A. Michelsena) 1 flotylla (dowódca kpt. C. Albrecht) - okręt flagowy „G 39" 1 półflotylla - „G 40", „G 38", „G 32" 3 flotylla (dowódca kmdr ppor. Hollmann) - okręt flagowy „S 53" 17
-Bitwa jutlandzka...
5 półflotylla - „V 71", „V 73", „G 88" 6 półflotylla - „S 54", V 48", G 42" 5 flotylla (dowódca kmdr ppor. Heinecke) - okręt flagowy „G 11" 9 półflotylla - „V 2", „G 7", „V 5", „V 6", „V 1", „V 3" 10 półflotylla - „G 8", „G7", „V 5", „G 9", „G 10" 7 flotylla (dowódca kmdr ppor. von Koch - okręt flagowy „S 24" 13 półflotylla - „S 15", „S 17", „S 20", „S 16", „S18" 14 półflotylla - „S 19", „S 23", „V 189" SIŁY ROZPOZNAWCZE 1 grupa rozpoznawcza (krążowniki liniowe) - „Liitzow" (okręt flagowy dowódcy sił rozpoznawczych wiceadm. F. Hippera; dowódca kmdr Harder), „Derfflinger", „Seydlitz", „Moltke", „Von der Tann" 2 grupa rozpoznawcza (krążowniki lekkie) - „Frankfurt" (okręt flagowy dowódcy grupy kontradm. F. Boedickera; dowódca kmdr T. von Trotha), „Pillau", „Elbing", „Wiesbaden" Flotylle torpedowców krążownik lekki „Regensburg" (okręt flagowy dowódcy komodora P. Heinricha; dowódca kmdr ppor. Heuberer) 2 flotylla (dowódca kmdr ppor. Schuur) - okręt flagowy „B 98" 3 półflotylla - „G 101", „G 102", „B 112", „B 97" 4 półflotylla - „B 109", „B 110", „B 111", „G 103", „G 104" 6 flotylla (dowódca kmdr ppor. M. Schultz) - okręt flagowy „G 41" 11 półflotylla - „V 44", „G 87", „G 86" 12 półflotylla - „V 61", „V45", „S 50", „G 37" 9 flotylla (dowódca kmdr ppor. Goehle) - okręt flagowy „V 28" 17 półflotylla - „V 21", „V 26", „S 36", „S 51", „S 52" 18 półflotylla - „V 30", „S 34", „S 33", „V 29", „S 35"
WITEKJI UMCS LUBLIN
BIBLIOGRAFIA
H a s e G. von, La bataille du Jutlandvue du ,,Derfflinger", Paris 1927. B e n n e t t G . , The Jutland Battle, London 1964 (także edycja niemiecka
w rozszerzonym ujęciu, uwzględniająca ostatnie badania, 1976). C a m p b e l l N.J.M., Jutland. An analysisof thefighting, London 1986, Annapolis 1987. C o r b e l l J.S., N e w b o l l H., Naval Operations, t. 1-5, London 1920-1931. Do hm A, Skagerrak, Giitersloh 1936. F a w c e l l H.W., H o o p e r G.W., Thefighting at Jutland, London 1929. G o z d a w a - G o ł ę b i o w s k i J., Wy we r k a - P r e k u r a t T., Pierwsza wojna światowa na morzu, Gdańsk 1973. H o ug h R., Dreadnought. A historyofa modern battleship, London 1963. K i i h l w e t t e r F . , Skagerrak, derRuhmestagderdeutschenHotte, Berlin 1933. LeggS., Eye-witness account ofthe Jutland Battle, London 1966. Ludzie morza. Oprać. R. U m i a s t o w s k i , Warszawa 1930. M a r d e r A.J.: From Dreadnought to Scapa Flow, t. 1-3, London 1961-1966. P a l m ę rA., The Kaiser, Warlordofthe SecondReich, London 1978. S c h e e r R , Deutschlands Hochseeflotte im L Weltkrieg, Berlin 1937. UnsereMarinę, Berlin 1926.
SPIS TREŚCI
Wstęp. WIELKA U W E R T U R A „Chrzczę Cię imieniem »Dreadnought«" Churchill w Admiralicji Kilonia 1914. WOJNA WYJŚCIE FLOTY. Ku spotkaniu olbrzymów. W R Ó G NA H O R Y Z O N C I E N O W E SIŁY, NOWY D R A M A T Świadectwo ocalonego. NADCIĄGA HOCHSEEFLOTTE! W cesarskim sztabie W I E L K I E SPOTKANIE. Giganty przeciw gigantom ZWROTY I SZARŻE NADCHODZI NOC. PO BITWIE.
3 5 5 14 19 30 47 57 63 90 99 119 139 145 178 187 212 242
Załączniki Bibliografia Spis ilustracji Spis map.
253 259 260 261
Wydawnictwo Bellona Warszawa 1994. Wydanie I Skład: Wydawnictwo Bellona Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w Gdyni, ul. Św. Piotra 12, tel. 20-15-55, fax. 20-84-07 Zam. Nr. 0024