155 115 10MB
Polish Pages 306 Year 2010
Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek z rabatem. www.ksiegarnia.bellona.pl Nasz adres: Bellona SA ul. Grzybowska 77 00-844 Warszawa Dział Wysyłki tel.: 22 45 70 306, 652 27 01 fax 22 620 42 71 Internet: www.bellona.pl e-mail: [email protected]
Ilustracja na okładce: Łukasz Mieszkowski Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska Redaktor merytoryczny: Kazimierz Cap Redaktor techniczny: Andrzej Wójcik Korektor: Teresa Kępa
© Copyright by Tomasz Strzeżek, Warszawa 2010 © Copyright by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2010
I S I ł N 83-11-11947-5
WSTĘP
Powstanie listopadowe i wojna polsko-rosyjska 1831 roku budzi do dnia dzisiejszego zainteresowanie badaczy i mi łośników historii. Jakkolwiek panuje opinia, że po Wac ławie Tokarzu już nic nowego w tej sprawie napisać nie można, to jednak nadal istnieją problemy nieporuszone lub tylko zasygnalizowane przez naszych wielkich po przedników. Zagadnienia „dogłębnie” zbadane można ukazać też w innym świetle — chociażby za sprawą nowych źródeł, które pojawiają się w warsztacie historyka. Potwierdził to dorobek badaczy po 1945 roku. Są zagad nienia, które budzą zainteresowanie w obecnej chwili, a doświadczenia przeszłości mogą być nauką na przy szłość. Zalicza się do nich chociażby proces rozbudowy powstańczych sił zbrojnych, ich przygotowanie, zaopat rzenie w środki do walki, wyszkolenie i wreszcie udział w zmaganiach z armią rosyjską. Korpus zorganizowany i dowodzony przez gen. Józefa Dwernickiego zaliczyć można do nowych formacji, powo łanych przez władze polskie po wybuchu powstania. Jego szlak bojowy otworzyła bitwa pod Stoczkiem, która jest wręcz modelowym przykładem walki zwycięskiej. Na kartach historii wojen nieczęsto można znaleźć takie oddziały, które, tworzone praktycznie od podstaw, w krót kim czasie były zdolne do realizacji zadań bojowych w wymiarze taktycznym i operacyjnym. Takim oddziałem
był korpus gen. Józefa Dwernickiego. Jego zasadniczy trzon, czyli trzecie dywizjony kawalerii regularnej, tworzone przez kilkadziesiąt dni, a artyleria jeszcze krócej, osiągnęły taki stan sprawności bojowej, iż praktycznie były nie do pokonania. Dwernicki, dysponując takim orężem, mógł nie tylko zmierzyć się z silniejszym, lepiej zorganizowanym, wyposażonym i uzbrojonym przeciwnikiem, ale i pobić go. Sam zresztą zyskał w Europie miano „dostawcy armat”, gdyż więcej ich zdobył „...niż ulano w Warszawie, więcej jak wszyscy generałowie zdołali zdobyć na nieprzyjacielu”. Poza tym Dwernicki i jego żołnierze okazali, zwłaszcza w kampanii zimowej 1831 roku, nadzwyczajny hart ducha, poświęcenie dla sprawy narodowej, ale też pragnienie odniesienia zwycięstwa nad przeciwnikiem. Korpus naj bardziej przypominał z ducha i form działania francuskie wojska epoki napoleońskiej, oczywiście z ich lepszymi i gorszymi cechami. Bitwa pod Stoczkiem nie była jedynym starciem korpusu Dwernickiego w lutym 1831 roku. Jego udział w tej fazie wojny zwieńczyła bitwa pod Nową Wsią z 19 lutego. Dlatego też to właśnie te bitwy zostały zaprezentowane w książce. W obydwu królowała kawaleria polska, zgrupo wana w samodzielnym korpusie gen. Dwernickiego, i rosyj ska z V Korpusu Rezerwowego Kawalerii. Pod Stoczkiem i Nową Wsią doszło do konfrontacji między gen. Józefem Dwernickim a gen. Fiodorem Geismarem i gen. Cyprianem Kreutzem. Polski dowódca wyszczerbił pomniki sławy generałów rosyjskich wykute w wojnach napoleońskich i wojnie tureckiej 1828-1829, zyskując sławę, która prze kroczyła granice Królestwa Polskiego. Bitwy pod Stoczkiem i Nową Wsią, a w szczególności osoba generała Józefa Dwernickiego, już w przeszłości budziły spore zainteresowanie badaczy, literatów i malarzy. Z zajmujących się tym tematem dawnych historyków i wojskowych należy wymienić Janusza Albrechta, Jerzego
Grobickiego, Stefana Przewalskiego, Augusta Sokołow skiego i Wacława Tokarza. Współcześnie o Dwernickim pisali Waldemar Bednarski, Jacek Feduszka, Norbert Kasparek, Michał Kopczyński (o bitwie pod Stoczkiem w cyklu Chwała oręża polskiego), Wojciech Saletra, Maciej Trąbski, Andrzej Wroński i inni. Wykaz źródeł zamieszczono na końcu książki. Jest to jednak tylko wybór najczęściej cytowanych lub wykorzys tanych prac przy odtwarzaniu wydarzeń z lutego 1831 roku. Autor zdaje sobie sprawę, iż swoją książką nie wyczer puje tematu i może stać się ona wstępem do dyskusji o działaniach Dwernickiego w powstaniu listopadowym. Ewentualne uwagi dotyczące tematyki związanej z książką proszę kierować pod adres: [email protected]
ROZDZIAŁ I GENEZA WOJNY I CHARAKTERYSTYKA KAWALERII POLSKIEJ I ROSYJSKIEJ
Wybuch powstania w Królestwie Polskim, zaskoczył cara Rosji Mikołaja I, mimo to jednak dysponował on siłami, które mogły po upływie dwóch miesięcy rozpocząć działa nia zbrojne w celu stłumienia „buntu” Polaków. Od października 1830 roku, w związku z zaburzeniami w Europie Zachodniej (m.in. wybuchła rewolucja we Francji i powstanie w Belgii), rosyjski car powołał do gotowości wojennej osiem korpusów (181 tys. żołnierzy i 664 działa). Uważał się on za strażnika ładu politycznego w Europie, ukształtowanego przez postanowienia kongresu wiedeńskiego z 1815 roku i zasady Świętego Przymierza. Za pośrednictwem zbrojnej interwencji zamierzał stłumić ruchy rewolucyjne (liberalne i demokratyczne), które zagrażały przede wszystkim przywróconym do władzy dynastiom, zmiecionym przez armie rewolucyjnej i na poleońskiej Francji. Podobna sytuacja miała już miejsce w 1821 roku za panowania Aleksandra I. Mikołaj I był bardziej zdeter minowany od swego poprzednika. 17 XI 1830 roku król Niderlandów formalnie zwrócił się do cara z prośbą o pomoc. Feldmarszałek Iwan Dybicz już 3 października przedstawił swemu władcy plan marszu korpusów do granic Prus. V Korpus Rezerwowy Kawalerii, którego
stałym miejscem dyslokacji była gubernia kurska, oddalona o prawie 700 km od granicy Królestwa Polskiego, miał w 42 dni dojść do Żytomierza, w 27 dni do Uściługa, w 15 dni do Puław, a w 30 dni do Wrocławia (razem w 114 dni). Z Wrocławia korpus miał się kierować na Drezno (30 dni). Dalszy ruch korpusu i pozostałych oddziałów armii inter wencyjnej Dy bicz uzależniał od wydarzeń w Europie; w każdym bądź razie rzeczone oddziały powinny znaleźć się nad Wisłą pod koniec pierwszej dekady stycznia 1831 roku, aby 1 lutego przekroczyć granicę Prus. Gdy Mikołaj I zdecydował się na wystąpienie przeciwko Polakom, zmienił tylko dawny cel działania armii; obecnie stało się nim Królestwo Polskie. 13 XII 1830 roku, w 6 dni po odebraniu w Petersburgu wieści o powstaniu w Królestwie, car powołał Armię Czynną z Dybiczem na czele (szefem sztabu został gen. Karol Toll, a kwatermistrzem generalnym — gen. Aleksan der Neidhardt). W tym dniu ku granicy zachodniej państwa zmierzał V Korpus Rezerwowy Kawalerii i natychmiast mogły ruszyć I Korpus Piechoty, Korpus Grenadierów i III Korpus Rezerwowy Kawalerii (już był w guberni podolskiej). Korpus Litewski (od stycznia VI Korpus Piechoty) już się zbierał przy granicy, aby wspomóc wielkiego księcia Konstantego. Korpus Gwardii i II Korpus Piechoty jeszcze nie odebrały rozkazu marszu. W chwili wybuchu powstania Armia Czynna była jeszcze rozproszona i dopiero przystępowała do koncentracji1. Rozległe przestrzenie Rosji, słabo rozwinięta infrastruk tura komunikacyjna, zimowa pora roku — zapewniły Polakom 70 dni spokoju, które mogli poświęcić na mobi lizację sił ludzkich i materialnych do przyszłej walki. Nie 1 Archiwum Muzeum Wojska Polskiego, syg. 19067, Izlozenie voennych dejstvij protiv pol’skich mjateznikov soversennych pod predvoditel’stvom general’-fei’dmarśala grafa Dybića Zabalkanskogo v pervoj polovine 1831 goda, Varsava 1834, s. 5-9, 11, 14-18, 27, 30-34 [dalej Ivanov].
wykorzystali ich dostatecznie z kilku przyczyn. Powstańcze elity rządzące nie były zgodne co do celu powstania i wojny z Rosją. Nie mogły pozbyć się złudnego przeko nania, iż król polski, a zarazem car Rosji w jednej osobie, wybaczy z własnej woli poddanym bunt i spełni ich postulaty — m.in. zachowa konstytucję z 1815 roku i przyłączy do Królestwa Polskiego gubernie zachodnie Rosji, obejmujące część ziem litewsko-ruskich dawnej Rzeczypospolitej, zagarniętych przez Rosję w rozbiorach. To przekonanie o dobrej woli monarchy i jego skłonności do kompromisu zaślepiało rządzących, powiązanych głów nie z konserwatystami, aż do końca powstania. Taka postawa wynikała też z niewiary w sukces militarny. Trzeba przyznać, iż rzut oka na mapę i dane statystyczne z 1831 roku nie wróżyły pomyślnego końca powstaniu. Rozległe terytorium, zasoby ludzkie i materialne oraz potencjał militarny Rosji wskazywały na jednego zwycięzcę wojny. Królestwo Polskie nie miało szansy na powalenie giganta na kolana, nawet jeżeli stał on na glinianych nogach. Opinię tę podzielała prawie cała generalicja i wyżsi oficerowie armii polskiej. Gen. Józef Chłopicki, od 5 XII 1830 roku dyktator powstania, starał się uniknąć wojny, ale bynajmniej nie zamierzał bezwarunkowo złożyć broni. Zwolennik rokowań podejmował wysiłki zmierzające do rozstrzygnięcia konfliktu z Rosją na drodze pokojowej. Wypuścił więc w imię bezkrwawego rozstrzygnięcia sporu jeńców i oddziały rosyjskie obecne w Królestwie (z Zamościa, Modlina), a przede wszystkim te siły, którymi dysponował w. ks. Konstanty (ok. 7 tys. żołnierzy i cywi lów, 2,2 tys. koni). Oddziały te spokojnie cofały się spod Warszawy ku granicy z Rosją, korzystając ze wsparcia polskiej administracji, o co zadbał Chłopicki, wydając stosowne rozkazy władzom cywilnym i wojskowym. Kon stanty, nie niepokojony, przeprawił się przez Wisłę pod Puławami (5-9 XII 1830 r.), a następnie, przy wsparciu
władz cywilnych dostarczających żywność i naprawiających drogi, przez Lubartów dotarł do Włodawy, gdzie 13 grudnia przeprawił się przez Bug. Armia powstańcza straciła tym samym mnóstwo broni i wyposażenia. Wszystko to odbyło się w myśl polityki Chłopickiego. Silną pozycję w państwie zajął on nie po to, aby walczyć o pełną niepodległość, ale w tym celu, aby swoim autorytetem zneutralizować wpływy zwolenników powstania i wojny. Chłopicki wierzył, iż dojdzie do porozumienia z carem aż do początku stycznia 1831 roku, kiedy to wrócili z Petersburga wysłannicy z wieścią, iż kompromisu nie będzie, a car-król domagał się bezwarunkowego podporządkowania jego woli, złożenia broni i zdania na łaskę. Dopiero w tym momencie Chłopicki rozpoczął faktyczne przygotowania do wojny, godząc się na rozbudowę armii, a dokładniej piechoty, która w tym czasie była podstawowym rodzajem wojsk. 5 I 1831 roku zapowiedział powiększenie armii do 100 tys. piechoty i artylerii oraz 20 tys. kawalerii. Decyzję w tej sprawie podjął prawdopodobnie pod koniec grudnia 1830 roku. 10 I 1831 roku rozpoczęto organizację 16 nowych pułków piechoty. Nową kawalerię tworzono już od początku grudnia 1830 roku, podobnie jak powiększanie starej piechoty i kawalerii o trzecie bataliony i dywizjony (co do czwartych baonów piechoty, decyzja zapadła 29 XII 1830 r.)2. Chłopi cki bynajmniej nie uważał, iż stracił 40 dni. Wojska rosyjskie spodziewał się ujrzeć w Królestwie Polskim dopiero wiosną 1831 roku — a więc, jak sądził, miał dość czasu na to, aby powiększyć armię trzykrotnie, do stanu 120 tys. żołnierzy. Do końca grudnia 1830 roku Chłopicki traktował mo bilizację jako krok zastraszający, aby cara uczynić bardziej skłonnym do rokowań. Nie zdecydował się jednak od razu na szybką rozbudowę armii, aby oszczędzić krajowi 2 Przed powstaniem pułki piechoty liczyły dwa bataliony, a pułki kawalerii — po dwa dywizjony (4 szwadrony).
wydatków w przypadku bezkrwawego rozstrzygnięcia kon fliktu. Poza tym rozbudowa armii królewskiej bez zgody króla mogła zagrozić rokowaniom. Zgodził się na for mowanie tzw. Powstań3 w ramach Gwardii Ruchomej. Pozostawały one poza strukturami starej armii, tzn. ist niejącej przed 29 XI 1830 roku, i nie podlegały minister stwu rządowemu, Komisji Rządowej Wojny (dalej Komisja Wojny). W całym kraju od początku grudnia formowano Straż Bezpieczeństwa (od 2 i 3 XII), Gwardię Ruchomą (od 6-7 XII)4, oddziały strzelców, pułki kawalerii z ofiar dobrowolnych (tzw. obywatelskie) i pułki kawalerii dymo wej (tzw. dymowe), tworzone z nakazu władz (od 13 XII 1830 roku). Dla Chłopickiego Powstania nie prezentowały zbyt dużej wartości bojowej. „Ruchawka”, czy „mas karada, wenecki karnawał”, jak nazywał te nowo powstałe oddziały, nie mogły stawić czoła w otwartym polu regular nej armii rosyjskiej5; do tego zdolna była tylko stara armia, zorganizowana i wyszkolona przez 15 lat bytu Królestwa Polskiego ręką naczelnego wodza, wielkiego księcia Kon3 Na czele Powstań stali dwaj regimentarze, którzy podlegali Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Policji (odpowiednik dzisiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych). Od 22 XII 1830 roku nadzór nad regimentarzami objęła Komisja Wojny, a następnie zlikwidowano ich urzędy. 9 I 1831 roku ich funkcje przejęli czterej generałowie armii czynnej (Organizatorzy Sił Zbrojnych). Każdemu z nich podlegał okręg wojskowy złożony z dwóch województw. 4 Straż Bezpieczeństwa — formacja o charakterze policyjno-porządkowym, uzbrojona głównie w kosy i piki. Przed rozpoczęciem wojny postanowiono włączyć ją do działań militarnych, głównie do wojny partyzanckiej — „małej wojny”. Gwardia Ruchoma — pełniła rolę rezerwy dla armii regularnej. W styczniu Straż w całym kraju liczyła blisko 0,5 min ludzi (około 12% ludności Królestwa), a Gwardia tylko 70-80 tys., gdyż dostarczyła ludzi do nowych pułków piechoty. 5 To przekonanie opierał na doświadczeniach z wojny w Hiszpanii oraz na świeżych wypadkach włoskich (powstanie w Królestwie Neapolu), gdzie wojska austriackie w lutym i marcu 1821 roku szybko rozprawiły się z armią powstańczą gen. G. Pepe.
stantego. To z jej pomocą Chłopicki chciał zamanifestować Europie wolę walki i uratować honor Polaków, aby nie skończyli jak Neapolitańczycy. Uważał, że Królestwo Polskie nie miało szansy pobić Rosji lub siłą skłonić ją do rokowań. Tymczasem nastroje opinii publicznej radykalizowały się. Chłopicki w tej sytuacji oddał władzę w poło wie stycznia 1831 roku — nie wierzył w sukces militarny i nie chciał odpowiadać za klęskę, do której prowadzili kraj zwolennicy powstania. 25 stycznia przeforsowali oni w sej mie detronizację Mikołaja I z tronu polskiego. Rokowania schodziły na drugi plan; los kraju spoczął w rękach armii. Starą armię (formacje liniowe i gwardyjskie)6 tworzyło 13 pułków piechoty, 9 pułków kawalerii, batalion saperów, 10 baterii artylerii pieszej i konnej (w tym dwie półbaterie rakietników pieszych i konnych). W kawalerii dominowały pułki lekkie — strzelców konnych i ułanów. Były one bardzo wszechstronne — mog ły uczestniczyć w bitwach na równi z kawalerią ciężką (kirasjerzy) czy średnią (dragoni), a jednocześnie pełnić służbę osłonowo-rozpoznawczą, operować na skrzydłach i tyłach przeciwnika, m.in. opanowując punkty o znaczeniu taktycznym lub strategicznym, oraz oczyszczać teren z nie przyjaciela. Kawaleria lekka sprawdzała się w małej wojnie, tj. walce podjazdowej lub partyzanckiej. Strzelcy konni (szaserzy7), jak wskazuje nazwa, byli szkoleni do walki ogniowej w szyku konnym. Oczywiście przechodzili szkolenie standardowe jak każdy kawalerzysta i walczyli jak każdy z nich na białą broń (szable), ale ich specjalnością w armii polskiej była walka z użyciem karabinków w szyku pieszym (armia polska nie dys ponowała dragonami) i konnym. Przeznaczeniem ułanów 6 Stan etatowy — 41,8 tys. żołnierzy (w tym 27 tys. piechoty i 7,7 tys. kawalerii) i 96 dział. Obecnych pod bronią 37,6 tys., w tym 6,6 tys. kawalerii. 7 Szaser (fr. chasseur) — myśliwy, goniec, strzelec.
było natarcie na białą broń. Lanca stanowiła ich najważ niejszy oręż. Istniały waśnie i spory między szaserami a ułanami o to, który z rodzajów kawalerii jest lepszy. Jeden z ułanów pisał, iż „...dawno było w zwyczaju”, że jeżeli zdarzało się, że „...ułani szli koło szaserów albo nawzajem szaserzy koło ułanów, zawsze ułani z nich się śmiali, mówiąc «szaser, czego płaczesz» i zaraz sami odpowiadali «bo mi ułan chleb zjadł». Szaser rzadko odpowiadał, najczęściej zaklął od wszystkich diabłów, a ułani na całe gardło się śmiali”8. Tego typu zachowania ułanów, ich zadziomość i skłonność do żartów, a z drugiej strony milczenie i pokora szasera, uzewnętrzniały skład osobowy formacji. Do ułanów garnęli się ochotnicy, a więc ludzie bardziej świadomi swojego wyboru drogi życiowej niż rekrut z poboru, pozbawiony możliwości wyboru formacji, w której chciał służyć. Strzelec konny był więc pokorny i cichy jak szaser. W ogóle pułki ułańskie odróżniały się od szaserskich nie tylko mundurem, ale i sposobem bycia szeregowych i podoficerów. Ignacy Komorowski odnotował nawet, że wśród nich „zawsze panowała wesołość”9. Kawalerię liniową Królestwa Polskiego tworzyły dwie dywizje strzelców konnych (szaserów) i ułanów, z czterema pułkami w każdej z nich. Piąty pułk szaserów wchodził w skład gwardii królewskiej i dopiero w styczniu 1831 roku stał się pułkiem liniowym. W okresie pokoju każdy z pułków posiadał sztab, cztery szwadrony liniowe i rezerwę pieszą. Dwa szwadrony tworzyły dywizjon. Szwadrony dzieliły się na pododdziały — dwa półszwadrony, półszwadron — na dwa plutony (czyli cztery plutony w szwad8 Biblioteka Narodowa, rkps 10084, Pamiętniki Józefa Mrozowskiego z lat 1830-1848 [w tekście Mrozowski]. 9 T. S t r z e ż e k , Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu lis topadowym— mobilizacja i podstawy funkcjonowania w wojnie, Olsztyn 2006, s. 29.
ronię), pluton — na dwa półplutony. Ostatni szczebel w tej drabinie zajmowała rota, czyli dwóch żołnierzy szerego wych. Trzy roty tworzyły oddział. Liczba rot w plutonach wahała się od 9 do 18. W każdym z plutonów cztery skrzydłowe roty (gdy szwadron był rozwinięty w dwa szeregi), zwane karabinierskimi, tworzyli flankierzy10. W armii Królestwa Polskiego na miesiąc przed wybu chem powstania pułk kawalerii liczył etatowo około 985 żołnierzy, w tym: w czterech szwadronach liniowych — 4 oficerów wyższych, 41 oficerów niższych, 71 podofi cerów, 13 trębaczy i 720 szeregowych, w rezerwie pieszej — 3 oficerów, 6 podoficerów, 2 trębaczy i 50 żołnierzy. Dodatkowo 4 oficerów i od 50 do 70 podoficerów i żoł nierzy zaliczano do niefrontowych. Wśród nich był audytor (sędzia wojskowy), kapelan, lekarze, oboźny, pisarze, rzemieślnicy (np. zbrojmistrz, kowale), obsługa taborów (pociąg) i orkiestra pułkowa. Na pułk przypadało 717 koni należących do państwa (tzw. skarbowych) i około 110 będących własnością oficerów. Do działań wojennych pułk miał wystąpić w sile 750 jeźdźców, w tym 3 oficerów wyższych, 32 oficerów niższych, 64 podoficerów, 13 trę baczy i 640 szeregowych (szwadron: 8 oficerów, 16 pod oficerów, 3 trębaczy, 160 szeregowych). Pozostali podofi cerowie i szeregowi byli spieszeni. Ułani i strzelcy konni różnili się między sobą barwą mundurów (szaserzy mieli zielone, a ułani granatowe), nakryciem głowy (u szaserów kaszkiety11, a u ułanów czapka czworograniasta — ułanka) i uzbrojeniem. Szaser i ułan mieli szablę i parę pistoletów. Krótkie karabinki kawaleryjskie mieli szaserzy (w pułkach ułańskich tylko 10 W trakcie działań bojowych tworzyli dwójkami łańcuch przed frontem lub na skrzydłach oddziału, aby go osłonić i prowadzić wymianę ognia z przeciwnikiem. 11 Kaszkiet: nakrycie głowy, „okrągłe, rozszerzające się ku górze, ze skórzanym denkiem...”.
flankierzy). Obydwie formacje przeznaczone były do wypełniania typowych zadań lekkiej kawalerii. Dodatkowo strzelców konnych szkolono w walce ogniowej w szyku konnym i pieszym w natarciu i obronie. Domeną ułanów było natarcie z trzymaną w ręku lancą, która była ich głównym orężem. Konie dla kawalerii polskiej sprowadzano głównie z Podola, Wołynia i Ukrainy. W armii polskiej były tylko dwie baterie artylerii konnej, która wspierać miała działania kawalerii. Każda z dwóch baterii miała po 8 dział lekkich (4 armaty 6-funtowe i 4 jednorogi 1/4-pudowe12), 292-296 oficerów i żołnierzy (m.in. 48 bombardierów, 138 kanonierów na koniach, 59 kanonierów pociągowych). Z kolei gwardyjska bateria pozycyjna artylerii konnej uzbrojona była w ciężkie działa (8 jednorogów 1/2-pudowych). W tym czasie, gdy rosyjski V Korpus zbliżał się do granic Królestwa, korpus gen. Józefa Dwernickiego jeszcze nie istniał. Oddziały, które miały się w nim znaleźć, były dopiero organizowane. Chłopicki, jak wiadomo, za liczącą się siłę zbrojną powstania uznawał tylko starą armię; nie zamierzał naruszać jej zwartości przez połączenie z formacjami nowymi. Odrzucił więc kilka planów, które zakładały budowę jednolitej armii powstańczej (plany Dezyderego Chłapow skiego, Wojciecha Chrzanowskiego). Zaakceptował decyzję rządu z 3 XII 1830 roku o powołaniu w szeregi armii dymisjonowanych podoficerów i żołnierzy, gdyż w jego przekonaniu włączenie ich w struktury starej armii nie osłabiało jej wartości. Dymisjonowani mieli tworzyć trzecie i czwarte bataliony piechoty (od 29 XII) oraz trzecie dywizjony jazdy w starych pułkach kawalerii. 6 grudnia dyktator zakazał wcielania dymisjonowanych do nowych wojsk (tzw. Powstań), a dwa dni później wezwał rząd, aby 12
Patrz str. 59-60.
ułatwił organizację trzecich dywizjonów kawalerii. 10 grudnia Komisja Wojny poleciła władzom wojewódzkim wydzielić dymisjonowanych kawalerzystów. W tym samym dniu zapadła decyzja, iż szaserzy gromadzić się mieli w Łowiczu, gdzie już zebrały się wszystkie rezerwy pułków, a ułani — w Górze Kalwarii (1. i 3. pułki ułanów) i w Kozienicach (2. i 4. pułki ułanów). Te trzy ośrodki, położone na lewym brzegu Wisły, stały się centrami organizacji trzecich dywizjonów, w których zgromadzono magazyny pułkowe z zapasami oporządzenia i uzbrojenia wraz z całym zapleczem rzemieślniczym oraz konie. Wyjątkiem był jedynie trzeci dywizjon pułku strzelców konnych gwardii, który organizowano w Warszawie. 12 grudnia zapadła ostateczna decyzja o sformowaniu trzecich dywizjonów dziewięciu pułków kawalerii; nie wyznaczono przy tym terminu ukończenia ich organizacji. Prawdopodobnie miały być gotowe do działań bojowych na wiosnę 1831 roku. Prace nadzorować miał gen. Józef Dwernicki, wyznaczony do tego zadania 15 XII 1830 r. Do każdego z dywizjonów kierowano wyższego oficera lub kapitana jako dowódcę, 14 oficerów niższych, 28 podofi cerów, 6 trębaczy, 304 żołnierzy (w plutonie 19 rot) i 338 koni skarbowych, tzn. dostarczonych przez państwo dla podoficerów, trębaczy i żołnierzy. W sumie dziewięć dywizjonów zasilić miało armię 3177 oficerami, podofice rami i żołnierzami (9 oficerów wyższych lub kapitanów jako dowódców, 126 oficerów niższych, 54 trębaczy, 252 podoficerów i 2736 żołnierzy). Umundurowaniem i uzbro jeniem szwadrony w trzecich dywizjonach nie powinny odróżniać się od szwadronów w pozostałych dwóch dywiz jonach. Kompletne ubranie otrzymać miały z magazynów pułkowych. Jeżeli trzeba było wykonać jakieś brakujące elementy ubrania (zwłaszcza płaszcze), materiał dostarczyć się zobowiązała Komisja Wojny ze swoich zasobów; opłacić miała także ich wykonanie. Broń planowano ściągnąć
z pułków, tak aby każdy szaser lub ułan trzeciego dywizjonu dysponował jednym pistoletem (w pierwszych i drugich dywizjonach szeregowcy zachować mieli po jednym pis tolecie, a podoficerowie i trębacze — po parze). Pałasze i lance (dla ułanów i szaserów) planowano pozyskać z zapasów pułkowych i Komisji Wojny (przechowywano je w arsenale warszawskim). Zlecono też wykonanie w zakładach rządowych 3 tys. sztuk szabel i część lanc. Karabinki także miały dostarczyć pułki pozostające w linii, ale tylko „zbywające”. Brakowało ich, dlatego też w dywiz jonach szaserów nie wszyscy szeregowcy je otrzymali. W każdym szwadronie ułanów i szaserów karabinki otrzy mało osiem rot, czyli 16 żołnierzy (w dywizjonie były 34 karabinki). Uwzględniając fakt, iż wszystkie trzecie dywizjony miały identyczne uzbrojenie, strzelców konnych odróżniały od ułanów tylko szczegóły umundurowania13. Jednak to nie zewnętrzna prezencja decydowała o warto ści trzecich dywizjonów, tylko ludzie wchodzący w ich skład. Trzon tych oddziałów stanowili dymisjonowani. Trudno było ich zebrać, gdyż administracja państwowa i wojskowa nie dysponowała spisami dawnych żołnierzy. Zadecydowały o tym względy polityczne — Rosjanie nie chcieli, aby Królestwo Polskie dysponowało rezerwami, które mogłyby zasilić armię niepewnego sojusznika. Te same cele przyświecały carowi, gdy likwidował przemysł zbrojeniowy Królestwa, uzależniając je od dostaw z Rosji. Podobnie było z końmi dla kawalerii i artylerii. Żołnierz i podoficer polskiej armii po odsłużeniu 10 lat mógł pozostać w wojsku jako „kapitulant”14 lub wrócić do domu. Tych ostatnich w 1830 roku ściągano do armii. Od służby uwalniało kalectwo, choroba, wiek (barierą było 60 lat), 13 Rosjanie nie mogli ich odróżnić, dlatego też widząc lance w rękach żołnierzy Dwernickiego myśleli, iż mają do czynienia tylko z ułanami. 14 Kapitulacja — umowa np. o służbie wojskowej. Kapitulant — żoł nierz nadterminowy, który odsłużył 10 lat.
praca w administracji i wyjątkowa sytuacja rodzinna. Wśród tych, którzy zostali w szeregach armii, znajdowali się weterani wojen napoleońskich, a nawet powstania koś ciuszkowskiego (np. August Kwaśniewski czy Jan Bor kowski). Służyli oni nie tylko w pułkach polskich, ale też francuskich i rosyjskich. Większość dymisjonowanych znalazła się w rezerwach do końca grudnia 1830 roku. Byli to żołnierze doświadczeni, znający służbę połową. Nie wszyscy przejawiali chęć i zapał do walki — od wojaczki odstręczała liczna rodzina, dzieci, dobra praca itd. Niektórzy dymisjonowani zbyt często „dopingowali” się do życia alkoholem. Nałóg pijaństwa nie był wśród nich rzadkością. Ci, którzy w wojsku zostali, byli wykorzystywani do szkolenia nowo zaciężnych i zasilili szwadrony rezerwowe i zakłady15, którymi dysponował każdy pułk (nawet nowe). Szkolili nieliczne nowe formacje (w Kielcach i Lublinie), ale zasadniczy ich trzon zasilił trzecie dywizjony starej kawalerii, gdzie dołączyli do nich młodzi ochotnicy, którzy wybrali służbę w kawalerii z własnej woli. Już na przełomie 1830 i 1831 roku w pułkach rezer wowych obydwu dywizji kawalerii16 była dostateczna liczba ludzi, aby zasilić nimi trzecie dywizjony — wynik im ponujący, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż rezerwy piesze pułków, na bazie których tworzono trzecie dywiz jony, liczyły na początku organizacji po kilkudziesięciu ludzi17. 4 stycznia 1831 roku pułki posiadały 3160 podofi cerów i żołnierzy (etat dywizjonów przewidywał 3042) oraz 165 oficerów wyższych i niższych (etat zakładał 135). Na tym ich rozrost się nie zakończył. 5 lutego w ich szeregach znajdowało się 4193 podoficerów i żołnierzy 15 Zakład — oddział zapasowy. W oparciu o zgromadzone w nim zasoby materialne pułku, ludzi i konie przygotowywano do walki. 16 Pułki rezerwowe utworzono z szwadronów rezerwowych szaserów i ułanów. 17 [J. D w e r n i c k i ] , Pamiętniki jenerała..., Lwów 1870, s. 9.
(1151 ponad etat) oraz 175 oficerów (44 ponad etat). Ludzi więc nie brakowało. Gorzej było z końmi, ubraniem, oporządzeniem i uzbrojeniem. Konie skupowano na terenie kraju, gdyż Rosjanie odcięli armię powstańczą od dostaw z Ukrainy. Na szczęście część starych pułków kawalerii odebrała na czas partię koni, którymi zastąpiono niezdatne do służby i te co odsłużyły 9 lat (taką wymianę nazywano remontem). Pozbawione ich zostały pułki strzelców kon nych i jeden pułk ułanów. Zakupy nie przynosiły jednak pożądanych efektów. 23 grudnia trzecie dywizjony miały tylko 73 konie skarbowe (etat przewidywał 3042)18. Aby pozyskać konie dla starych pułków, a przede wszystkim dla trzecich dywizjonów, władze powstańcze musiały się odwołać do przymusowych poborów, które uzupełniały zakupy. Pobór jednego konia ze 100 dymów (tzn. ze 100 domów mieszkalnych), ogło szony przez dyktatora 28 XII 1830 roku, rozwiązał problem zaopatrzenia trzecich dywizjonów w wierzchowce, ale nie od razu. 4 stycznia dysponowały one 128 końmi skar bowymi, 10 stycznia — 468, 25 stycznia — 1559, a 5 lutego — 2091. Widać więc wyraźnie, że w momencie, gdy wojska rosyjskie wkraczały do Królestwa, tylko 68% podoficerów i żołnierzy trzecich dywizjonów posiadało konie. Pozostałe potrzeby trzecich dywizjonów także nie były łatwe do zaspokojenia. Zasoby państwa i starych pułków były zbyt szczupłe. Ponadto sami dowódcy pułków nie byli zainteresowani tym, aby dzielić się dobrem pułkowym z nowo tworzonymi dywizjonami. Brakowało przede wszy stkim rzędów końskich (szczególnie siodeł). Zlecono ich wykonanie w warsztatach rzemieślniczych Królestwa, jak też w Krakowie, popełniając przy tym błędy, które zaowo cowały opóźnieniem dostaw. Nierzadko żołnierze musieli sami wykonywać elementy wyposażenia — np. szyli sakwy 18
Oficerowie mieli własne konie. Państwo łożyło tylko na ich utrzymanie.
do furażu i przyborów stajennych, lamowali derki, przera biali terlice na siodła. Rzemienne części oporządzenia żołnierza (tzw. landwerki19), ostrogi dla strzelców konnych, kaszkiety dla podoficerów — zabrano ze szwadronów rezerwowych. Ładownice na ładunki prochowe do karabin ków i pistoletów odebrano artylerii pieszej. Inne artykuły ściągano pospiesznie z magazynów Komisji Wojny w War szawie, najintensywniej na przełomie stycznia i lutego. Z ubraniem trzecich dywizjonów organizatorzy nie mieli większych problemów. Do 26 stycznia były ubrane i obute. Zaciągający się do kawalerii nowo zaciężni od razu otrzymywali ubiór dostosowany do zimowych warunków. Nakrycia głowy typowe dla szaserów i ułanów, a więc kaszkiety i ułanki, dostali tylko podoficerowie; szeregowi zadowolić się musieli furażerkami podszytymi podwójnie złożonym wojłokiem (filcem), co miało ich zabezpieczyć od cięcia szablą. Dywizjony uzbrojono, tak jak planowano, w szable i lance. Chorągiewki do lanc szyły damy z Warszawy, ale nie wiadomo, czy tych elementów uzbrojenia starczyło dla wszystkich. Pistoletami podzieliły się pułki. Z karabinkami było gorzej; urzędowe raporty były zbyt optymistyczne — wynikało z nich, że do końca stycznia karabinki otrzymały wszystkie dywizjony. W rzeczywistości szaserzy dopiero 8-9 lutego dostali kilkadziesiąt sztuk na dwa plutony. W 1831 roku armia rosyjska była największa w Europie. Na papierze liczyła 839 tys. żołnierzy (w piechocie, kawalerii i artylerii), a w rzeczywistości była o 200 tys. mniejsza20. Kawaleria regularna w 1830 roku liczyła 95 tys. ludzi w 78 pułkach, a nieregularna — blisko 100 19
Landwerki: obejmowały m.in. pendent, flintpas itp. Pendent: pas i dwa rzemienie (rapcie) służące do noszenia broni siecznej, np. szabli. Flintpas: pas do noszenia karabinka. 20 W armii lądowej żołnierz służył 25 lat. Była więc to armia zawodowa zasilana rekrutem w czasie wojny.
tys;. ludzi w 191 pułkach (997 sotni w grudniu 1831 roku). W tej ostatniej najliczniejszą grupę stanowili kozacy dońscy (w 1825 roku — 80 pułków liniowych)21. Rozbudowana kawaleria nieregularna była specyficznym elementem armii rosyjskiej, która w latach 1829-1830 leczyła rany doznane w wojnie z Turcją (1828-1829)22. Przyczyniła się do nich miedzy innymi taktyka rewiowa (pokojowo-wojenna), która zagościła na dobre w armii rosyjskiej (a także w wielu innych armiach europejskich) po wojnach napoleońskich. Zwracano w niej uwagę na zewnętrzną prezencję ludzi i koni. Nie tylko parady, ale i manewry służyły prezentacji poziomu wyszkolenia jazdy maneżowej, musztry pojedyn czych żołnierzy i całych oddziałów, a nie rzeczywistemu przygotowaniu ich do walki i służby polowej. Taktyka poporawiła zwrotność i precyzję wykonywania ewolucji przez rosyjską kawalerię, zewnętrzną prezencję ludzi i koni, indywidualne wyszkolenie jeździeckie kawalerzystów, wyrownanie szeregów i kolumn. Zalety te jednak widoczne były jedynie na paradach i manewrach, których przebieg z góry planowano, a szyki były szablonowe. Taktyka ta przeniosła jednak negatywne następstwa w szkoleniu indywidualnym i zespołowym żołnierzy, a także w tresurze i higienie konia. Kawaleria rosyjska nie była przygotowana do walki i egzystencji w warunkach wojny. Zdarzało się, że żołnierze nie potrafili strzelać, władać białą bronią, nie 21 Wojsko dońskie w grudniu 1831 roku miało 2 pułki po 6 szwadronów, 80 pułków po 5 sotni, kozacy czarnomorscy 21 pułków po 5 sotni w każdym (400 szabel). 80 pułków dońskich powinno być na służbie w czasie wojny (na czas pokoju 54). W grudniu 1831 r. w służbie były 64 pułki. Szeregowy kozak służył w armii 4 lata. 22 Straciła w niej 125 tys. żołnierzy: 10 tys. zabitych, 5 tys. zmarłych z ran i 110 tys. w następstwie chorób. Inne źródła wspominają, iż tylko sześciomiesięczna kampania 1828 roku kosztowała Rosję 100 tys. ludzi, 16 tys. koni i 40 tys. wołów. Aby pokryć straty ludzkie, w latach 1828—1830 przeprowadzono trzy pobory, które dały armii 270 tys. rekrutów.
mówiąc już o wypełnianiu zadań osłonowych i rozpoznaw czych. Żołnierze mieli ślepo, wręcz mechanicznie wykony wać rozkazy przełożonych, doskonale się prezentować i jeździć konno. Wierzchowiec także miał być ideałem piękna, z którym utożsamiano w tym czasie konia odkarmionego, z tłustym zadem, dużym brzuchem i połyskującą sierścią. Robocze, muskularne ciało nie było w modzie. Mankamenty regularnej kawalerii rosyjskiej ujawniła wojna z Turcją. Co uczyniła z kawalerii regularnej taktyka rewiowa, ilustruje zachowanie koni w boju. Podobno gdy kawaleria nacierała na piechotę, konie, przyzwyczajone na manewrach do zatrzymania przed jej frontem dla wyrów nania szeregów, zatrzymywały się kilka kroków przed nieprzyjacielem, wystawiając się na morderczy ostrzał piechoty. Nawet jeżeli podobne opowieści są przesadzone, to nie zmienia to faktu, iż uczestniczące w wojnie (na froncie europejskim) co najmniej 24 pułki regularne23 i 23 kozackie poniosły znaczne straty w ludziach i koniach. Pułki, które znalazły się w granicach Rosji, jak wspomina świadek, „były cierniami, które wróciły z brzegów Styksu [...] konie bez jeźdźców ledwo niosły na sobie siodła i resztę uprzęży, wlokły się powiązane ogonami jeden do drugiego, a bardziej prawidłowo za rzep [część twarda ogona], dlatego, że ogonów nie miały”24. W 1830 roku w regularnych pułkach kawalerii było ok. 69 tys. koni, a więc o ponad 10 tys. mniej niż w 1828 roku25. Ich 23 Biło się pięć dywizji liniowych — 3. Dywizja Huzarów, 4. i Bugska dywizje ułanów, 1. Dywizja Strzelców Konnych i 1. Dywizja Dragonów. 24 Po kampanii 1828 roku 3. Dywizja Huzarów wróciła do Rosji bez koni. W 1. Dywizji Strzelców Konnych pułki Dierpski i Czernichowski miały po 150 koni (przystępowały do wojny w sile 700 koni, a dowódca brygady gen. Zaborinski stracił wszystkie swoje konie i od Szumli na Wołoszczyznę szedł pieszo. 1. Dywizja Strzelców Konnych w mniej niż w pół roku straciła prawie 2/3 swoich koni. 25 W 1828 roku w pułkach regularnych było 79,2 tys. koni, a w 1830 o 13% mniej (68,9 tys.). W pułkach regularnych i ich rezerwach w 1828
niedoboru nie można było uzupełnić z dnia na dzień (tylko w ramach corocznej wymiany w pułkach kawaleria rosyjska potrzebowała 6 tys. koni)26. Dlatego na czas pokoju zredukowano etatową liczbę koni skarbowych (dla podofi cerów i żołnierzy) w pułkach do 817. Dla lekkiej kawalerii regularnej sprowadzano konie górskie (karabaskie i kabardyńskie) i stepowe (dońskie, ukraińskie i turkmeńskie) w miejsce koni ze stadnin środkowej Rosji i wysokich koni tabunowych, które nie sprawdziły się w wojnie. W 1829 roku regularna kawaleria rosyjska nadal liczyła 78 pułków (473 1/2 szwadronu) i 48 rezerw pieszych (zastąpiły szwadrony rezerwowe), 97 tys. żołnierzy i 68,9 tys. koni. Stosunek liczbowy regularnej jazdy rosyjskiej do piechoty, artylerii i saperów kształtował się na poziomie 1 do 7,8 i nie odpowiadał standardom przyjętym przez teoretyków wojny27. Po dodaniu kozaków proporcje zmieniały się na korzyść kawalerii i wynosiły 1 do 3,8. W armii rosyjskiej znajdowały się formacje reprezen tujące wszystkie rodzaje kawalerii. Do ciężkiej zaliczało się 13 pułków kirasjerów. Ich rola sprowadzała się do przełamywania bitewnych szyków przeciwnika szarżami prowadzonymi w szyku zwartym. Była to typowa kawaleria pola bitwy, której nie marnotrawiono w działaniach osło nowych i rozpoznawczych. Kawalerię lekką stanowiło 18 pułków huzarów, 9 strzelców konnych i 26 ułanów. Dragoni (10 pułków) stanowili ogniwo pośrednie między ciężką roku było 96 tys. koni (z tego w rezerwie 16,8 tys.), a w 1830 roku — 70,6 tys. (z tego w rezerwie tylko 1611 sztuk). Ubytek wyniósł więc ponad 26%. 26 W 1. Dywizji Dragonów, która uczestniczyła w wojnie z Turcją, latem 1830 roku pułki miały tylko po 384 konie, a brygady — około 760 zamiast 1634. 27 Na jednego kawalerzystę w terenie płaskim miało przypadać 5 żołnierzy z pozostałych rodzajów wojsk lądowych, a w terenie górskim — 1 na 9. W armii rosyjskiej w 1825 r. na jednego kawalerzystę przypadało 5,5 żołnierza piechoty, a w 1828 r. — 5,75.
kawalerią a lekką. Od 1830 roku byli oni szkoleni do walki w szyku konnym i pieszym (zgodnie z regulaminem strzelców konnych). Do ich zadań zaliczano wspieranie lekkiej kawalerii oraz opanowywanie punktów o znaczeniu taktycznym (mostów, przepraw, węzłów komunikacyjnych, przełęczy, lasów, terenów zabudowanych). Kawaleria rosyjska miała organizację przyjętą z armii francuskiej. Kawaleria rezerwowa, zwana też samodzielną (była zgrupowana w korpusach rezerwowych kawalerii28), zdolna była do samodzielnych działań bez wsparcia innych rodzajów wojsk (poza artylerią konną). Z kolei kawaleria korpuśna (korpusowa)29, zwana też dywizyjną, wspomagała piechotę i artylerię pieszą zebraną w korpusach piechoty. Z reguły kawaleria korpusowa wykonywała zadania osło nowe i rozpoznawcze. Na początku 1828 roku w armii rosyjskiej było 18 takich dywizji, z tego dziesięć w pięciu korpusach rezerwowych kawalerii, a osiem w korpusach piechoty i gwardii. V Korpus Rezerwowy Kawalerii, z którym bił się Dwernicki, składał się z dwóch dywizji — 2. Dywizji Strzelców Konnych i 2. Dywizji Dragonów. Strzelcy konni pojawili się w armii rosyjskiej w końcu 1812 roku (nie licząc krótkiego epizodu z lat 1788-1796). Car Aleksander I uwielbiał tę formację i ją hołubił w latach 1815-1825. Pułki miały w tym czasie podwójny komplet oficerów i uznawano je za najlepsze w całej armii. Przygotowywano je do walki w szyku konnym i pieszym. Mikołaj I miał innych ulubieńców. Jako oficer piechoty sympatią darzył dragonów, którzy łączyli walory znanego mu rodzaju wojsk z kawalerią. Dopóki żył główny inspektor kawalerii rosyjskiej, wielki książę Konstanty, dopóty Mikołaj I nie mógł od ręki zlikwidować pułków szaserskich. Jednak już 28 W korpusach rezerwowych łączono dywizję ciężkiej kawalerii z dywizją lekkiej lub dywizję lekkiej z dywizją średniej. 29 Były to pojedyncze dywizje huzarów lub ułanów.
od 1825 roku trwał proces przekształcania dragonów w huzarów i ułanów. Po wyeliminowaniu strzelców kon nych, co nastąpiło w 1833 roku, jedyną formacją szkoloną do walki w szyku konnym i pieszym byli dragoni. O za stąpieniu szaserów dragonami Mikołaj I zdecydował na inspekcji V Korpusu Rezerwowego Kawalerii w Kozielcu (w Guberni Czernichowskiej) latem 1830 roku. Od tej pory szkolono ich do walki w szyku konnym i pieszym. Pułki rosyjskiej kawalerii regularnej nawet w okresie pokoju miały po 6 szwadronów i rezerwę pieszą (wyjątkiem były pułki zgromadzone w korpusie rezerwowym gwardii stacjonującym w Królestwie Polskim, które tak jak pułki polskie posiadały po cztery szwadrony). Zdaniem Wacława Tokarza, w 1830 roku rozważano redukcję liczby szwad ronów w całej armii rosyjskiej, ale wynikało to raczej ze zmniejszenia liczby koni w pułkach. Formalnie zachowały one skład sześcioszwadronowy30. W wojnie tureckiej uczestniczyła tylko 1/3 regularnej kawalerii rosyjskiej; 2/3 nie doświadczyły tej wojny. Dlatego też wnioski z niej wynikające nie upowszechniły się na tyle, aby dokonać radykalnych zmian w procesie szkolenia, w organizacji, a także w zakresie higieny i pielęgnacji koni. Car osobiście był zainteresowany tymi reformami. Jego mentorem był pisarz wojskowy i teoretyk wojny, Henry Jomini. Imperator podejmował i weryfikował decyzje w trakcie przeglądów korpusów, które wieńczyły letni okres ćwiczeń (od maja do września), gdy pułki łączyły się w brygady, dywizje i korpusy. W pozostałe miesiące (od września do maja) szkolenie obejmowało pluton i szwadron. Jak trudno było wytrzebić stare nawyki, ilustruje historia Jamburskiego Pułku Ułanów, w którym dowódcy nadal zalecali, aby konie były dobrze odkarmione i tresowane 30 Już na wojnę z Turcją niektóre pułki szły w składzie czterech szwadronów (np. w 4. Dywizji Ułanów).
w maneżu (gdzie trociny na podłożu zastępowały piasek, zdaniem dowódców zbyt twardy dla końskich kopyt), a ogony ładnie prezentowały się na przeglądach i pokazach. W ćwiczeniach polowych i na paradach maszerowano stępa i nakazano unikać chodów szybszych od umiar kowanego kłusa, aby konie nie traciły masy ciała. W szko leniu żołnierzy baczną uwagę zwracano na służbę formalną. Zgodne wznoszenie okrzyków powitalnych było ważniejsze niż czyszczenie czy naprawa broni. U progu wojny z Polską w 1831 roku (dla Rosji był to polskij pochod, „kampania polska” lub „wojna z buntow nikami”) pułki wyznaczone do niej nie były lepiej wy szkolone od tych, które biły się w Turcji. III i V korpusy rezerwowe kawalerii, a także korpusy piechoty z ich kawalerią korpusową nie uczestniczyły w wojnach. Dopiero po kilku miesiącach zmagań z Polakami na dworze carskim mówiło się o tym, że obydwa korpusy nie miały żadnego doświadczenia bojowego. Oficjalnie, zgodnie z urzędowym optymizmem, przedstawiano III Korpus Rezerwowy jako najlepiej przygotowany do wojny. Jego pułki tworzyli ludzie „ładni i krzepcy”, a także „pełni bojowego zapału”. Wiadomo jednak, iż wszystkie korpusy armii czynnej potrzebowały świeżego rekruta na dokompletowanie swoich stanów. W V Korpusie czekano głównie na artylerzystów. Pod płaszczykiem potiomkinowskiego obrazu armii kryły się poważne niedociągnięcia. Nadużycia nie były rzadkie (np. w szwadronach czynnych liczba koni była mniejsza od etatowej, a poza tym były one w gorszym stanie od tych, które dowódcy trzymali w rezerwach za linią bojową). Kondycja koni nadal pozostawiała wiele do życzenia; dzienny dystans 30 km był dla nich wyzwaniem. W 2. Dy wizji Strzelców Konnych, z którą zmierzył się Dwernicki, konie już sześć dni po wkroczeniu do Królestwa były w fatalnym stanie. Mimo to pod Stoczkiem pułki strzelców konnych prezentowały się okazale — ze swoimi „wielkimi
dzielnymi końmi” i dosiadającymi ich rosłymi, tęgimi szaserami. Dwernicki nazywał ich „olbrzymami”. Jak takie konie zachowywały się w walce, ilustruje przykład gwardyjskich koni zdobytych w maju 1831 roku nad Narwią. Zdaniem Dezyderego Chłapowskiego, były „tłuste, okazałe, ale ani wyciągniętego kłusa, ani cwałem chodzić nie chciały. Wyuczone były do krótkiego galopu, którym zwykle na paradach defilowali, ażeby bowiem w galopie równanie utrzymać, trzeba, aby galop był bardzo skróconym. Ładnie się to wydaje na paradzie, ale szkodliwe na wojnie, bo szarży z bliska, a zatem krótkiej, konie powinny dochodząc być rozpuszczone, ażeby mocno uderzyć”. Wziętych do niewoli strzelców konnych widział w War szawie Julian Ursyn Niemcewicz. Opisywał ich jako „lud rosły, już nie młody, strasznie znędzniony”31. Jak na kilkanaście dni wojny, to obraz doprawdy smutny. Może potwierdzać tylko opinię, iż żołnierze rosyjscy nie mogli udźwignąć ciężarów wojny. Przyczyny tego stanu należało by szukać w tym, iż młodsza kadra oficerska i żołnierze szeregowi nie mieli doświadczenia wyniesionego z wcześ niejszych wojen, które mogłoby zniwelować brak wiedzy i nauk wojskowych. Doświadczenia bałkańskie w żadnym wypadku nie nauczyły ich niczego, gdyż nie uczestniczyli w tej wojnie. Niewiele wiedzieli o służbie polowej (o osłonie, rozpoznaniu, kwaterunku w warunkach polowych, żywieniu siebie i koni). Celne strzelanie także nie było ich najmocniejszą stroną, tak jak posługiwanie się lancą, którą dopiero co uraczono strzelców konnych i hu zarów. Z subordynacją w szeregach też nie było najlepiej, aczkolwiek pijaństwo, kradzieże czy maruderstwo, czyli samowolne oddalanie się z oddziału, nie były przypisane tylko armii rosyjskiej. Poziom destrukcji osiągnął krytyczny 31
J.U. N i e m c e w i c z , Pamiętniki z 1830-1831 roku, Kraków 1909, s. 66.
stan w 2. Dywizji Strzelców Konnych. Jej dowódca, gen. Geismar, jeszcze na kilka dni przed Stoczkiem skarżył się, iż „z tej dywizji nie będzie nic dobrego [...], bowiem niesforność w niej osiągnęła najwyższy stopień”. Nie mógł znać rzeczywistego przygotowania podkomendnych do walki, gdyż dopiero na dzień przed rozpoczęciem wojny dołączył do dywizji. Inni oficerowie, nawet jeżeli znali Taktyczny stan kawalerii, którą przyszło im dowodzić, nie wykraczali przed szereg, traktując wojnę z Polską jak spacerek przed wyprawą do Europy Zachodniej. Pojawiły się nawet ciekawe inicjatywy. W 2. Dywizji Grenadierów za sprawą oficerów powzięto zobowiązanie, że wymiana bielizny nastąpi dopiero w Warszawie32. Stwierdzić jednak należy, że oficerowie i żołnierze pragnęli wojny. Była ona środkiem wiodącym do awansów, nagród, majątku, ale też ucieczką od surowej dyscypliny i taktyki rewiowej. Duch armii był bez zarzutu. Rosyjski historyk Aleksander Puzyrewski, powołując się na słowa jednego z oficerów V Korpusu Kawalerii, pisał: „Duch w wojsku był wyborny, zapał zmierzenia się z wrogiem niepohamowany; oburzenie przeciwko Polakom za ich powstanie dzieliła armia cała od generała do żołnierza”33. Ten propagandowy opty mizm zakłóca fakt, iż żołnierzom w 2. Dywizji Strzelców Konnych nie wyjaśniono dokładnie, kto będzie ich przeciwni kiem; przekraczali Bug z przekonaniem, iż idą wspomóc Prusaków w walce z Francuzami. Jeńcy spod Stoczka mówili w Warszawie, że „idą na pomoc Prusom przeciw Francji, na dwa dni dopiero przed wkroczeniem oświadczono im, że się 4. pułk liniowy zbuntował w Warszawie i że go po drodze muszą poskromić”34. 32 W. B o r t n o w s k i , Powstanie listopadowe w oczach Rosjan, Warszawa 1964, s. 87. 33 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899, s. 38. 34 „Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831.
Spośród formacji nieregularnych armii rosyjskiej głów nym przeciwnikiem powstańców byli kozacy. Liczba zaan gażowanych w wojnę polską pułków kozackich systematy cznie rosła — z 11 w lutym 1831 roku do 24 w czerwcu, łącznie z pułkiem gwardyjskim. Wśród nich było 16 pułków dońskich, 3 czarnomorskie, 2 orenburskie, jeden tieptiarski i jeden kaukaski liniowy (czerkieski), co razem dawało 9,7 tys. szabel. Pułki kozackie (poza gwardyjskim) dzieliły się na sotnie, liczące teoretycznie po 100 szabel. Dla kozaków wojna turecka była ciężkim sprawdzianem. Wykazali oni jednak swoją przydatność, przejmując na swoje barki zadania kawalerii regularnej obok tych, które wypełniali od zawsze, tj. służby ubezpieczeń, rozpoznaw czej, zagonów na dalekie tyły przeciwnika. Na początku wojny w Polsce pułki kozackie liczyły po 400-500 szabel. Często były wyczerpane, gdyż szły na nową wojnę znad Donu lub wprost z teatru wojny tureckiej. Generalnie w powstaniu, a wcześniej w walce z armią turecką, prezentowały się gorzej niż w latach świetności 1812-1814, kiedy to pod komendą Matwieja Płatowa zdolne były bić się nawet z regularną kawalerią armii napoleońskiej. W 1831 roku unikały walki z polską kawalerią, a zwłaszcza z ułanami. Lepiej im szło, gdy współdziałały z własną kawalerią regularną. W służbie ubezpieczeń udawało się Polakom przechwycić ich placówki, co, jak zauważył Henryk Dembiński, było „rzeczą prawie niesłychaną dla kozaka, zwykle czujnego”. W małej wojnie kozacy pod trzymali dawną biegłość. Zasadzki, ataki na mniejsze oddziały, męczenie przeciwnika nieustannym alarmowa niem posterunków i wreszcie wypady na tyły nieprzyjaciela, terroryzowanie ludności, paraliżowanie działań władz ad ministracyjnych, nawet nie swoją realną obecnością, ale wyimaginowaną, stworzoną przez plotkę — dopiekły stronie polskiej niejednokrotnie. Sprawne przemieszczanie się w terenie, szybkie manewry i ucieczkę w obliczu silniej
szego przeciwnika ułatwiały kozakom doskonałe konie, które były łakomym kąskiem dla przeciwników, nie mniej szym niż siodła (kulbaki) wypchane zdobyczą. Kozacy nie posługiwali się taborem kołowym; zastępowały go juczne konie. Umundurowanie od początku XIX wieku było uregulowane i zachowało specyficzne elementy (m.in. czekmen lub kaftan, szarawary). Pod względem taktyki i uzbrojenia kawaleria polska i rosyjska nie różniły się zbytnio, przynajmniej do 1830 roku. We wszystkich rodzajach wojsk stosowano szyki rozproszone i zwarte — rozwinięty i kolumnowy. Piechota dodatkowo tworzyła czworoboki, głównie do walki z ka walerią. Szyk rozproszony kawaleria regularna stosowała w pościgu i odwrocie. W szyku rozwiniętym oddziały piechoty i kawalerii tworzyły linię: jazda — dwuszeregową, a piechota — trzyszeregową35. Oficerowie i podoficerowie zajmowali ściśle określone miejsca wokół szeregowych. W szyku kolum nowym oddziały i pododdziały stawały kolejno za sobą, tworząc kolumny różniące się między sobą długością frontu (tworzył go rozwinięty oddział lub pododdział) i głębokością (zależała od liczby szeregów). Spotykano kolumny batalionowe, dywizjonowe, plutonowe, szóstkowe, trójkowe, dwójkowe i mniejsze. Nacierającej i broniącej się piechocie szyk rozwinięty pozwalał na ostrzeliwanie przeciwnika z karabinów (skuteczny strzał na 220 m) i nie narażał jej na duże straty od ognia artylerii przeciwnika (szyk nic był głęboki). Gdy przyszło jednak rozwiniętej piechocie działać w terenie z licznymi przeszkodami naturalnymi i sztucznymi, tempo jej marszu spadało. Naruszona była zwartość szyku i siła ognia. W natarciu podstawowym szykiem stawała się kolumna, która dzięki mniejszemu frontowi łatwiej i szybciej przemieszczała się 35 Innowacyjny szyk dwuszeregowy piechoty, i to do walki z kawalerią, zastosował Geismar pod Bejleszti w 1828 roku.
w terenie. Wydzieleni z niej tyralierzy (od 1/2 do 1/3 składu), tworząc parami łańcuch tyralierski, od czoła i z boków osłaniali kolumnę i prowadzili wymianę ognia z przeciwnikiem. W kawalerii szwadron złożony ze 144 szeregowych w 4 plutonach po 18 rot tworzył szyk rozwinięty z frontem długim na ok. 60 m36 i głęboki na dwa szeregi (minimum 5 m). Dywizjon, gdzie dwa szwadrony stały rozwinięte w jednej linii z odstępem (na pluton), miał front długi na ok. 135 m, a głębokość szyku wynosiła ok. 5 m. Kolumna szwadronowa pułku złożonego z czterech szwadronów rozwiniętych przy froncie liczącym około 60 m miała głębokość ok. 185 m, a dywizjonowa pułku — front długości ok. 135 m, a głębokość ok. 5 m. Podane liczby odpowiadały tzw. kolumnom z zupełnymi odstępami, które stanowiły punkt wyjścia do tworzenia właściwego szyku. W kolumnach ściśniętych głębokość szyku zmniejszano, aby ukryć przed wzrokiem nieprzyjaciela rzeczywistą siłę oddziału i szybciej przemieszczać się na polu walki. Te ostatnie kolumny formowano szwadronami lub półszwadronami37. Do marszu wykorzystywano kolumny „podróżne” — plutonowe38, szóstkowe, trójkowe i rotowe. Rozróżniano też kolumny proste ze środka, które formowano na środ kowy oddział, i ze skrzydeł, które formowano na oddziały stojące na skrzydłach. W natarciu kawaleria stosowała szyk rozwinięty lub kolumnowy. Uderzano na przeciwnika białą bronią (lancami, szablami). Flankierzy, tak jak tyra lierzy w piechocie, rozsypani parami przed frontem lub skrzydłami oddziału, osłaniali go i ostrzeliwali przeciwnika. Nacierać można było całym rozwiniętym frontem, prosto 36
Za podstawę do wyliczeń autor przyjął krok liczący 72 cm. Kolumna ściśnięta pułku (szwadronu) przy froncie liczącym około 60 m miała głębokość ok. 40 m. 38 Kolumna ściśnięta plutonowa szwadronu (kolumna plutonami) przy froncie liczącym około 14 m miała głębokość ok. 40 m. 37
lub ukośnie, z oddziałami i pododdziałami ugrupowanymi w schody, oraz kolumną. Kolumna była bardzo skuteczna, gdyż szyk nieprzyjaciela był rozbijany przez masę jeźdźców lub piechurów. Tę masę trzeba było jednak utrzymać do końca ataku. Oficerowie musieli pilnować równej linii frontu i zwartości szyku. Natarcie kolumną należało do najtrudniejszych w kawalerii. Słabo wyszkoleni jeźdźcy nie mogli utrzymać szyku w szybkich manewrach. W natarciu kawalerii dowódca powinien bardzo rozważ nie zwiększać jej tempo — zaczynać stępa, po ok. 40 m przejść w kłus, po ok. 80 metrach kłusem w galop (zdaniem W. Chrzanowskiego, nie mógł on być nadto rozwinięty ani skrócony) i na końcu po 60 metrach przebytych galopem przejść do cwału, czyli „natężonego galopu”, stosowanego w szarży. Zmiana chodów powinna odbywać się wolno. Koń osiągał największy pęd po ok. 20 metrach, a tracił siły po przebyciu 60 metrów. Z tego też względu zalecano, aby kłusem i galopem zbliżyć się jak najbardziej do nie przyjaciela i na 30-60 metrów od niego „puścić szarżę w największym rozpuszczeniu koni”, czyli cwałem. Kawaleria walczyła nie tylko w szyku konnym, ale też w pieszym. W armii polskiej, która nie dysponowała dragonami, do walki spieszonej przygotowywano strzelców konnych (mieli karabinki z bagnetem). W armii rosyjskiej po wojnie tureckiej w taktyce kawalerii wprowadzono pewne zmiany. Ponownie dostosowano ją do walki z regularną kawalerią nieprzyjaciela i wprowadzono do niej pewne modyfikacje. Jako pierwszy doświadczył zmian V Korpus Rezerwowy Kawalerii, który nie uczestniczył w wojnie z Turcją. Na przeglądzie w Kozielcu car zakazał kawalerii stosować krótkie chody39 i wprowadził natarcie 39
W taktyce rewiowej krótkie chody (zebrany kłus i krótki galop, kontrgalop zaczynany z dwóch nóg) pozwalały na utrzymanie zwartości szyku, ale też, z drugiej strony, spowalniały kawalerię. W 1820 roku na jednym z przeglądów artyleria konna poruszała się szybciej od pułku
w kolumnach dywizjonowych. Kawaleria miała działać zaczepnie. Już w trakcie wojny z Turcją nakazano do wódcom pułków atakować kawalerię turecką bez po dejmowania z nią walki ogniowej. Natarcie na białą broń miało być rozstrzygające (dlatego huzarzy dostali lance). Najdalej w tym krzewieniu ducha zaczepnego poszedł gen. Geismar, który odebrał swoim dragonom karabiny i po jednym pistolecie, a w zamian dał piki. Dla cara uzbrojenie dragonów w lance było jednak zbyt radykalnym posunięciem. Krótki czas, jaki dzielił wojnę turecką od polskiej, nie pozwolił na wyeliminowanie wieloletnich zaniedbań w szko leniu i taktyce rosyjskiej kawalerii. Byli tego świadomi dowódcy armii czynnej — Dybicz, Toll i Neidhardt. Tuż przed rozpoczęciem wojny (26 stycznia 1831 roku) ukazała się instrukcja służby polowej dla podległych im wojsk. Jej autorem był Neidhardt, a pozostali z trójcy nanieśli na nią poprawki. Zgodnie z jej treścią, oddziały kawalerii w otwar tym terenie miały tworzyć dwie linie, w kolumnach dywizjo nowych lub szwadronowych. Druga linia nigdy nie mogła rozwijać się za pierwszą. Przednia linia zawsze powinna być uszykowana frontem, druga miała iść w kolumnach dywizjo nowych z tyłu skrzydeł pierwszej, a trzecia — około 350 metrów, a nawet więcej, za drugą w kolumnach dywizjono wych. Odstępy powinny być ściśnięte. W walce z nacierającą kawalerią nieprzyjacielską najpierw powinna ostrzelać ją kartaczami artyleria (gdy nieprzyjaciel zbliżył się na 200-300 metrów od frontu), a dopiero potem na nadszarpniętego przeciwnika natrzeć powinna pierwsza linia kawalerii włas nej, i to w szyku rozwiniętym. Front nacierającego oddziału nie powinien być większy od frontu dywizjonu lub dwóch szwadronów. Pozostałe szwadrony pierwszej linii w momen cie natarcia winny tworzyć eszelony na prawo i lewo od kawalerii. Doszło do tego, że dobra piechota mogła wyprzedzić galopującą kawalerię.
pierwszego dywizjonu w odległości od 35 do 70 metrów. Druga linia miała wspierać pierwszą, idąc za nią w od ległości około 280 m (400 kroków) w kolumnach dy wizjonowych. Kierować się one miały ku skrzydłom pierwszej linii. Tak sformowana jazda mogła wyjść na skrzydła nacierającej kawalerii nieprzyjaciela. W in strukcji podano przykład manewru: „Dwa dywizjony drugiej kolumny idące jeden za drugim w odległości 9 plutonów, za prawym skrzydłem przedniej linii, wykonując, każdy sam z siebie, prawe ramię do przodu [czyli skręt w lewo] błyskawicznie mogą rozwinąć się i wykonać atak w skrzydło nieprzyjacielskiej linii”. W trakcie boju kawaleria powinna atakować nieprzyja cielskie baterie artylerii i zajmować łagodnie opadające stoki wzniesień zajmowanych przez nieprzyjaciela, gdy tylko zbliży się do nich na odległość 200-300 metrów. Każdy dowódca kawalerii lub piechoty powinien wykorzys tać w walce liczniejszą artylerię. Pierwszym celem dla niej winna być artyleria przeciwnika, a następnie jego wojska tworzące szyk obronny. Ogień trzeba było kierować na te oddziały, które szykowały się do natarcia albo już je prowadziły. Gdyby szyk nieprzyjacielski był płytki, dowód ca powinien skierować swoje natarcie na jego skrzydło. W przypadku szyku głębokiego celem miało być centrum. Dowódca powinien wybrać punkt, na który zamierzał wymierzyć główne uderzenie, i maskować swój zamiar fałszywymi atakami. Pod ich osłoną miał skoncentrować siły do rozstrzygnięcia. Zarówno natarcie główne, jak i fałszywe powinny nastąpić jedno za drugim. W instrukcji zwrócono też uwagę, że dowódca starać się powinien utrzymać nietkniętą rezerwę potrzebną do ścigania nie przyjaciela. Zwrócono też uwagę na starą zasadę, że generał, który zachował rezerwę niepobitą, może wznowić bój niezależnie od tego, jak niekorzystnie się on dla niego zaczynał.
Instrukcja, wydana 26 stycznia 1831 roku, na kilka dni przed wkroczeniem do Królestwa Polskiego, raczej w niewielkim stopniu wpłynęła na postępowanie do wódców. Taktyka kozaków w bitwie nie zmieniła się od lat. Prowadzili oni walkę w szyku rozproszonym, ławą oraz klinem. Starali się wychodzić na skrzydła i tyły nie przyjaciela. Często pozorowaną ucieczką wciągali go w pułapkę i osaczali z kilku stron. Tak jak w wojnach napoleońskich (zwłaszcza w 1812 roku) i w wojnie turec kiej, wykazali swoje walory. Mogli wykonywać zadania kawalerii pola bitwy (u Geismara pełnili funkcje flankierów) w połączeniu z funkcjami kawalerii pomocniczej (ubez pieczenie, osłona i zwiad). W kampanii tureckiej 1829 roku liczbą pułków dorównali kawalerii regularnej (23 do 24), ale wystawili do boju więcej ludzi i koni. Dońskie konie były bardziej wytrzymałe. Taktyka kawalerii polskiej nie różniła się od rosyjskiej — przynajmniej do roku 1830, kiedy to w rosyjskiej zaczęto wprowadzać pewne zmiany. W. ks. Konstanty nie był skory do innowacji. Poza tym polska kawaleria nie była tak rozbudowana i bogata w różne typy formacji. Składała się tylko z pułków lekkiej kawalerii — ułanów i strzelców konnych. Wiadomo też, iż w jej szeregach nie panoszyła się zbytnio taktyka rewiowa. W efekcie istniały spore różnice w wyszkoleniu między jazdą polską a rosyj ską, na korzyść tej pierwszej. Polskiej przewagę zapewniały: indywidualne wyszkolenie żołnierza w jeździe konnej, w walce na białą broń, tj. szablą i lancą, w strzelaniu z pistoletu i karabinka, szybkość i dokładność w manew rowaniu indywidualnym i zbiorowym w ramach oddziału i pododdziału, a zwłaszcza w tak istotnych elementach taktyki jak zmiana frontu, obrona własnych skrzydeł, oskrzydlanie przeciwnika i wreszcie doskonałe współ działanie w natarciu i obronie. Polska kawaleria zdolna
była oskrzydlać przeciwnika w ostatniej chwili. Kawalerzyści byli pewni swoich umiejętności, a to dawało im poczucie wyższości nad przeciwnikiem. Nie obawiali się bezpośredniej walki wręcz; parli do niej. Nie byli pasywni. Rzutkość, inicjatywa i zdolność zachowania zimnej krwi w niebezpiecznych sytuacjach pomnażały ich wartość jako żołnierzy. Tych odwiecznych cech polskiego żołnierza nie udało się wyplenić Konstantemu. Stare pułki były słabo przygotowane do służby zwiadow czej, osłonowej i funkcjonowania w warunkach polowych. Pod tym względem dostrzec można nawet pewne podobień stwo do regularnej kawalerii rosyjskiej. To był efekt taktyki rewiowej. Co prawda nie wpłynęła ona w poważnym stopniu na poziom wyszkolenia (to był efekt dwóch nurtów szkolenia polskiej kawalerii, reprezentowanych przez Kon stantego i oficerów inspekcyjnych jego sztabu), ale znalazła odzwierciedlenie w nie najlepszej kondycji koni, które były rosłe i okazałe, ale niezbyt silne i zdolne do pracy. Trzeba jednak dodać, że także i pod tym względem konie polskiej kawalerii zachowały się w trakcie wojny lepiej od rosyjskich, ale i tak, jak zauważył Stanisław Borzykowski, „ponikły” po pierwszej fazie wojny w lutym 1831 roku. Przed rozpoczęciem działań wojennych część starych pułków pełniła służbę dozoru granic, co wyczerpało ich siły. W gorszej sytuacji były konie i ludzie kawalerii rosyjskiej, bowiem trzeba było przebyć kilkaset kilometrów, aby w ogóle znaleźć się przy granicy Królestwa. Wyszkolenie i przygotowanie do wojny młodszych oficerów polskich nie odbiegało w dużym stopniu od tego, co prezentowali ich rówieśnicy w armii rosyjskiej. Ofice rowie niżsi, zajmujący stanowiska do dowódcy plutonu włącznie, byli przeważnie ludźmi młodymi, bez doświad czenia bojowego wyniesionego z wojen napoleońskich. Przynajmniej częściowo odcisnęła na nich swoje piętno szkoła Konstantego. To ona uczyniła z nich oficerów ślepo
wykonujących rozkazy, posłusznych i karnych, doskonałych w musztrze i służbie wewnętrznej. Karność była jednak pozorna, bo utrwalał ją tylko strach przed Konstantym. Podobnie było z oddaniem służbie, zainteresowaniem co dzienną egzystencją podwładnych niższych stopni. Oficero wie ci uważali, że ich przeznaczeniem jest jedynie poświęce nie i dawanie przykładu. Żyli wydarzeniami w pułku, szwadronie czy garnizonie. Nie pogłębiali wiedzy wojskowej nauką i czytelnictwem. To była cecha wspólna dla oficerów polskich i rosyjskich. Doskonałe wymusztrowanie, umiejęt ność manewrowania z idealną precyzją plutonem, szwadro nem i pułkiem nie mogła jednak zastąpić praktyki i umiejęt ności prowadzenia walki. Brakowało oficerom tak istotnej cechy kawaleryjskiego dowódcy, jak szybka orientacja w sytuacji i podejmowanie decyzji. Wszystkie te niedociąg nięcia uzewnętrzniły się w czasie wojny. W sferze ideowej, w poświęceniu dla kraju nie można niższym oficerom wiele zarzucić — stanowili podporę powstania, podobnie zresztą jak starsi podoficerowie. Nie brakowało im odwagi. Zasadniczy trzon kadry oficerskiej polskiej kawalerii tworzyli oficerowie, których początek służby przypadł na wojny napoleońskie. Dominowali od stopnia kapitana wzwyż. Stali na czele pułków, dywizjonów, szwadronów, a nawet plutonów. W armii zostali tylko ci napoleończycy, którzy zahartowali się w szkole Konstantego. Co prawda stępiła ona ich kawaleryjską fantazję i napoleoński zapał, ale nie wytrzebiła doświadczenia nabytego w bitwach i służbie polowej. Podobnie było z oficerami dymis jonowanymi, którzy wrócili do armii po wybuchu po wstania. W ich przypadku wadą była niewątpliwie nie znajomość regulaminów obowiązujących po 1815 roku. Często nie pamiętali też regulaminów francuskich i polskich z doby wojen napoleońskich. W armii rosyjskiej prawdopodobnie weteranów wojen napoleońskich było mniej. Ci, którzy zostali w szeregach,
ulegli w większym stopniu regułom taktyki rewiowej niż oficerowie polscy. Młodsi oficerowie w zasadzie nie różnili się od oficerów armii polskiej, może poza gorszym przy gotowaniem teoretycznym (o praktycznym już nie mówiąc). Tradycje wojen napoleońskich przygasły. Nie krzewiono postaw patriotycznych, narodowych, gdyż najistotniejsze było posłuszeństwo monarsze i dynastii, a nie narodowi. Pełny obraz rosyjskiego oficera oddał Ignacy Prądzyński, pisząc, że zwłaszcza w wojskach liniowych byli oni „w ogólności pojęcia tępego i bez żadnego ukształtowania, pozbawieni uczuć wzniosłych i szlachetnych, z wiadomoś cią tylko regulaminu i pod władzą karności”. Zmorą armii byli oficerowie arystokratycznego pochodzenia, których trudno było zdyscyplinować. Oficer rosyjskiej armii często wykazywał braki w wyszkoleniu i wiedzy wojskowej. Umiejętności bojowe i samokształcenie schodziły na drugi plan. Do tego dochodził brak doświadczenia. Oficerowie nie byli skłonni wykazywać się własną inicjatywą i podej mować ryzykownych decyzji. Ozdobą armii rosyjskiej byli oficerowie świty cesarskiej, czyli Sztabu Generalnego, z kwatermistrzostwa i inżynierii. Podobnie było w armii polskiej. Wiedzą wojskową górowali nad oficerami liniowych formacji. Rosyjscy generałowie i oficerowie wyżsi, dowodzący wyższymi związkami taktycznymi (korpusami, dywizjami i pułkami), mieli przewagę nad swoimi odpowiednikami w armii polskiej pod względem doświadczenia i praktyki w dowodzeniu na wyższych szczeblach. Gen. Nostitz, „Achilles kawalerii rosyjskiej”, w czerwcu 1831 roku zwracał uwagę, iż w polskiej kawalerii są „tylko dobrzy pułkownicy, a nie ma w niej ani jednego generała kawale rii”. Pisał to dwa miesiące po tym, jak z areny powstania zniknął gen. Józef Dwernicki. Nostitz zarzucał wyższym dowódcom polskim kierującym masami jazdy brak porywu i dobrego oka, czyli zdolności szybkiej oceny sytuacji.
Wiele razy widział, jak przepuszczali dogodną chwilę, i tam, gdzie powinni atakować w kolumnach, zatrzymywali się, aby rozwinąć szyk, albo nie decydowali się podjąć stanowczych działań. Jednak na placu boju 1831 roku rzadko kiedy polscy dowódcy kawalerii mieli samodzielne komendy. Z reguły na polach bitew wykonywali, a nie wydawali rozkazy. Nie ulega jednak wątpliwości, że brakowało armii polskiej dowódców zdolnych samodzielnie prowadzić działania na czele korpusów lub oddziałów wydzielonych z głównej armii. Szkoła Konstantego, wpa jająca musztrę bojową brygady i dywizji, uczestnictwo w rewiach i przeglądach, ograniczała ich sprawność tak tyczno-operacyjną oraz tłumiła doświadczenie. Umiejętność skorelowania działań różnych rodzajów wojsk, np. kawalerii z piechotą, nie była ich atutem. Obawiali się brać na siebie odpowiedzialność. Nie uczono ich organizacji walki, oceny położenia i podejmowania decyzji. Zasilenie armii dymis jonowanymi w niewielkim stopniu poprawiło jakość wyż szej kadry dowódczej dowodzącej kawalerią. W armii rosyjskiej była podobna sytuacja. Niewielu wyższych dowódców było zdolnych do samodzielnego dowodzenia. Nie wyróżniali się inicjatywą i gubili się w trudnych sytuacjach, ale, jak zauważył Wacław Tokarz, „przy rozkazach wyraźnych i położeniach prostych spełniali swe zadania dobrze”. Co prawda wojna turecka pozwoliła na wyróżnienie indywidualności, ale powszechnym zjawis kiem zarówno w armii rosyjskiej, jak i polskiej były skargi dowódców (na różnych szczeblach) na brak w ich otoczeniu podkomendnych oficerów wyższego stopnia, którym mog liby powierzać samodzielne zadania lub stanowiska dowód cze. Duży wpływ szefów sztabu na poczynania dowódców korpusów nie był rzadkim zjawiskiem w armii rosyjskiej. U boku gen. Cypriana Kreutza, komenderującego V Kor pusem Kawalerii, znalazł się gen. Iwan Dellingshausen40, a przy gen. Geismarze — gen. Roman K. Nasakin. Dybicz,
tworząc kadrę dowódczą kawalerii armii czynnej, wprowa dzał na stanowiska dowódcze generałów, którzy sprawdzili się w wojnie tureckiej. V Korpusem Kawalerii dowodził gen. Kreutz, 2. Dywizją Strzelców Konnych — gen. lejt. baron Fiodor Geismar (od 20 XI 1830 r.), a 2. Dywizją Dragonów — gen. mjr Aleksander N. Zaboriński (od 19 IX 1830 r.). Brygadami w dywizji dragonów dowodzili gen. mjr Gelman i gen. mjr Kawer, a strzelców konnych — gen. Aleksander W. Paszkow I. i gen. Kalczewskij. Na czele 14. Brygady Artylerii (przy 2. Dywizji Dragonów) stał płk baron Zalca, a 15. Brygady (przy 2. Dywizji Strzelców Konnych) — płk Kuprianow. Całą artylerią korpusu dowo dził gen. mjr Braker. Cyprian Kreutz (53 lata w 1831 roku) cieszył się w armii rosyjskiej opinią „wielce zdolnego”. Cała jego kariera potwierdzała te słowa. Wywodził się ze szlachty kurlandz kiej. Pełnił służbę przy ostatnim królu Rzeczypospolitej Stanisławie Auguście Poniatowskim. W 1801 roku wstąpił do armii rosyjskiej. Służył w Sumskim Pułku Huzarów — kuźni kadr kawalerii rosyjskiej. Zaczynał od stopnia pułkownika. W wojnach napoleońskich bił się w kampanii 1806 roku. Odznaczył się pod Gołyminem i Morągiem, gdzie ranny dostał się do niewoli francuskiej. W 1808 roku dowodził Sumskim Pułkiem Huzarów, a od 1810 roku był szefem Sybirskiego Pułku Dragonów. Z nim bił się w kampanii 1812 roku (Witebsk, Wiaźma, Borodino, Tarutino, Krasne, Borysów, Wilno, Modlin). Pod Borodino w stopniu generała majora dowodził brygadą w III Korpusie Kawale rii. W kampanii 1813 roku dowodził awangardą korpusu gen. Leontija Bennigsena (boje od Wilsdruf, Vurcen). Bił się pod Lipskiem (wdarł się jako jeden z pierwszych do 40 Dellingshausen kontrolował Kreutza (Denis Dawydow pisał nawet że dowódca korpusu był „na utrzymaniu” swego szefa sztabu) i nie przebierał w środkach, aby dopiąć celów wyznaczonych przez naczelne dowództwo.
miasta), a następnie ścigał wycofujących się Francuzów do Renu, zadając im straty w bitwach pod Lützen, Veissenfels, Fryburgiem, Naumburgiem, Erfurtern, Gothą i Kaubem. Zdobył 8 dział i wziął 3 tys. jeńców. Blokował Magdeburg i Hamburg z amią Bennigsena. W armii Jeana Bemadotta dowodził awangardą. Wkroczył do Szlezwik-Holsztynu, przejmując wiele miast, lodem przeszedł na wyspę Als i szykował się do zajęcia Sondenborga. Po 1815 roku dowodził pojedynczymi dywizjami kawalerii. Na stopień generała lejtnanta awansował w 1824 roku. W wojnie z Turcją dowodził 4. Dywizją Ułanów w korpusie gen. L. Rotha. Odniósł szereg sukcesów, dowodząc awangardą tego korpusu. Przeszedł Prut i zajął Jassy. Uczestniczył w oblężeniu Silistry i Szumli. W kampanii 1829 roku dowodził samodzielnymi oddziałami. W rozstrzygającej o losach wojny bitwie pod Kulewczą odegrał poważną rolę. Ułatwił Dybiczowi odniesienie sukcesu. Uczestniczył też aktywnie w ostatniej fazie wojny. Pod koniec 1829 roku objął dowództwo nad 2. Dywizją Huzarów, a 19 IX 1830 komendę nad V Korpusem Kawalerii. Posiadał liczne odznaczenia rosyjskie, pruskie, polskie i nagrody honorowe za odwagę (złote szable). Gen. Fiodor K. Geismar (ur. w 1783 roku w Westfalii) miał 48 lat w 1831 roku. W 1786 roku zaczynał służbę jako junkier w austriackim pułku piechoty. Bił się z nim w korpusie Suworowa w kampanii włoskiej (oblężenie Mantui, bitwy pod Novi i Marengo). Pod Marengo (1800 r.) dostał się do niewoli. W 1801 roku awansował na oficera. 3 lata później zaciągnął się do armii Wellingtona w Indiach. W drodze do Indii na wyspie Korfu poznał gen. Anrepa, który namówił go do służby w rosyjskiej armii. W 1805 roku awansował na chorążego w Sybirskim Pułku Grena dierów. W latach 1805-1806 bił się z Francuzami na Adriatyku (desant w Neapolu), a następnie w wojnie z Turcją (1806-1807). Odznaczył się w bitwie pod Obilesti.
W 1810 roku był adiutantem gen. M. A. Miłoradowicza. Uczestniczył w szturmie Szumli i Żurży (Giurgiu). Odszedł ze służby i osiedlił się w Rumunii. W armii rosyjskiej ponownie znalazł się w 1812 roku. W stopniu kapitana Kijowskiego Pułku Grenadierów pełnił obowiązki adiutanta gen. Bachmietiewa. W bitwie pod Ostrownem został ciężko ranny. Na majora awansował w 1813 roku. Pełnił obowiązki adiutanta przy gen. Miłoradowiczu. Z Kalisza wyprawił on Geismara z oddziałem partyzanckim do Saksonii. Pod komendą gen. Miłoradowicza bił się pod Kulmem. Od znaczył się w tej bitwie. Na oczach cara Aleksandra I „dziarsko” („po chwacku”) dwukrotnie atakował z pułkiem kozaków brygadę francuskich kirasjerów. Po tej bitwie ze swoim oddziałem oddany został pod komendę gen. Płatowa. Bił się pod Altenburgiem, Zeitz i Lipskiem. W październiku 1813 roku na osobiste polecenie cara Aleksandra I był wysłany z dwoma pułkami kozaków do obrony Weimaru, gdzie znajdowała się rodzina panująca (Maria Pawłowa, księżna weimarska była rodzoną siostrą cara). Odparł atak na miasto prowadzony przez gen. H. Bertranda, a następnie kawalerii gwardii gen. Lefebvra-Dessnouettesa, którzy na rozkaz cesarza Napoleona mieli spalić Weimar i pojmać rodzinę książęcą. Wdzięczni mieszkańcy miasta podarowali mu szablę z napisem „Mieszkańcy Weimaru swojemu wybawcy”, przyznali honorowe obywatelstwo miasta i wy stawili mu pomnik za życia. Za wyczyny w Niemczech awansował na stopień sztabsrotmistrza w pułku ułańskim lejbgwardii, a za bitwę pod Kulmem — na pułkownika. Znajdował się w otoczeniu cara. W 1814 roku na czele lekkiego oddziału wkroczył przez Belgię do północno-wschodniej Francji. Zdobył szereg miast: Assebroek, Courtrai, Arras, porty w Boulogne i Calais. Jako pierwszy, w styczniu 1814 roku, ogłosił w proklamacji powrót na tron Burbonów w osobie Ludwika XVIII, czym wywołał gniew cara. Przed karą ocaliły go sukcesy militarne. Zdobył
Saint-Quentin z fabryką produkującą uzbrojenie artyleryj skie (118 odlanych dział), zaatakował Compiègne i doszedł do Saint-Germain. W 1815 roku objął dowództwo Czugujewskiego Pułku Ułanów. Z nim wrócił do Rosji. Od 1816 roku dowodził Moskiewskim Pułkiem Dragonów. Dwa lata później awansował na stopień generała majora i powierzono mu dowództwo nad brygadą kirasjerów na Podolu. W 1825 roku potwierdził wierność tronowi, tłumiąc powstanie Pułku Czemihowskiego pod Białą Cerkwią. Aresztował powstań ców Siergiusza Murawiowa-Apostoła i Michaiła Bestużewa-Rumina. W 1826 roku objął dowództwo 1. Dywizji Strzelców Konnych. W wojnie tureckiej zdobył kolejne wawrzyny sławy. Dowodząc awangardą VI Korpusu (bry gada 4. Dywizji Ułanów, 4 pułki kozackie, 6 dział dońskiej artylerii) po szybkim marszu, robiąc 90 wiorst dziennie, opanował Bukareszt. Uprzedził Turków i uratował miasto od grabieży. Mieszkańcy podarowali mu szablę z diamen tami z napisem „Wdzięczni mieszkańcy Wołoszczyzny swojemu wybawcy”. Największe zaszczyty i sławę przy niosła mu bitwa pod Bailesti41 (14 IX 1828) na Wołoszczyźnie. Na czele oddziału liczącego 4,3 tys. piechoty (3 pułki), dragonów (9 szwadronów) i kozaków (1 pułk) rozbił korpus turecki Ibrahima-Paszy (liczący 25 tys. żołnierzy) i wyparł Turków za Dunaj. Najpierw zadał mu duże straty w bitwie w otwartym polu, a następnie zdobył turecki obóz umocniony pod Calafat42. Turcy stracili 3 tys. zabitych, ponad 500 jeńców, a Rosjanie — 600 zabitych i rannych. W obozie oszańcowanym zdobyto 7 dział, zapasy bojowe i broń dla 10 tys. ludzi, cały obóz złożony z 400 wozów z żywnością oraz kilka tysięcy koni. Geismar bił się od 10 rano 14 IX do 4 rano 15 IX. Bitwa pod Bailesti była największym zwycięstwem, jaki rosyjski oręż odniósł w bitwie polowej w 1828 roku na bałkańskim 41 42
Obecnie Bailesti w Rumunii. Calafat nad Dunajem w Rumunii naprzeciw Widynia w Bułgarii.
teatrze wojny. Bitwę tę porównywano do starcia pod Kagułem z 1770 roku (dowodził gen. Piotr Rumiancew Zadunajski) i wykładano ją na kursach taktyki. Geismar stał się jednym z najbardziej znanych dowódców rosyjskich. Otrzymał awans na generała lejtnanta i adiutanta cara. W kampanii 1829 roku wziął twierdze Turno i Rachowo. Rozbił wojska Mustafa-Paszy, który nie chciał uznać postanowień pokoju adrianopolskiego. Zdobył Sofię, gdzie Mustafa-Pasza skapitulował. Po wojnie tureckiej objął dowództwo nad 2. Dywizją Dragonów, a w listopadzie 1830 roku — nad 2. Dywizją Strzelców Konnych. Posiadał szereg odznaczeń. Geismar był doskonałym dowódcą kawalerii. Miał prezencję kawalerzysty: wysoki, suchy, z twarzą wyróż niającą się długimi, sumiastymi wąsami. Jego adiutant wspominał, iż nie przejawiał bezdusznej surowości ani wyniosłego poczucia ważności (pychy) — tych cech, które eksponowali generałowie rosyjscy, aby zyskać reputację zdolnych i utalentowanych. U Geismara wszystko było proste i naturalne. Lubiono go za to, że był dobroduszny i troskliwy jako dowódca. Srogość i duże wymagania okazywał, gdy sprawa była ważna z punktu widzenia służby. W sprawach drobnych był wyrozumiały. Patrzył przez palce na wyczyny młodzieży dopóty, dopóki nie przekraczano pewnych granic. Pozyskiwał swoich pod władnych takim postępowaniem. Na jego słowo każdy gotowy był rzucić się w ogień i wodę. W tym przywiąza niu podkomendnych tkwiła jedna z głównych przyczyn jego powodzeń w wojnie tureckiej. Żołnierze uważali, że nikt inny, tylko Geismar może ich poprowadzić do zwycięstwa. Dlatego też służyli pod nim z niezachwianą pewnością sukcesu. Zdaniem rosyjskiego oficera F. Tournaua, Geismar „patrzył na sztukę wojenną tym jasnym spojrzeniem, które my przyswoiliśmy sobie w obecnych czasach po licznych ciężkich lekcjach, i korzystał z praw
samodzielnego dowódcy dla wprowadzania w czyn włas nych idei nie pytając o pozwolenie”. Żołnierze go lubili za praktyczny zmysł. Wybawił ich od regulaminowych elementów wyposażenia i uzbrojenia, niepotrzebnych do walki i szkodzących zdrowiu w warunkach wojny na Bałkanach43. Z tego też względu w naczelnym dowództwie nazywano oddziały Geismara tłumem łobuzów nieprzypominających żołnierzy. Pisano do niego, żądano wyjaśnień i zmian. Z czasem jednak uwzględniono w praktyce jego pomysły. Na zaczepki i uwagi dowództwa nie odpowiadał. Czyny świadczyły, że miał rację. Ważną rolę w sukcesach Geismara w Turcji odegrał szef jego sztabu płk Paweł Grabbe. Swoją spokojną i wyważoną postawą poskramiał nadmierną popędliwość i zapał w boju Geismara, który w wojnie tureckiej nabrał jeszcze większej pewności co do własnych umiejętności i dumy ze swoich osiągnięć. Grabbe opisał Geismara jako człowieka pełnego niepokoju, pychy i żądzy sławy, nieustannie niepokojącego siebie i innych planami wojennymi, szlachetnego, wielko dusznego, namiętnego i zawziętego, często niesprawied liwego, ale zawsze gotowego do szczerego pojednania. Jako wojskowy Geismar był nieustraszony i obdarzony zimną krwią. Generalnie Grabbe charakteryzował go jako człowieka „siły i czynu”. Z podległych Geismarowi brygadierów na pierwszy plan wysuwał się bohater spod Stoczka — gen. Aleksander Vasiliewicz Paszkow (ur. w 1792 roku, w 1831 roku miał 39 lat). W armii służył od 14. roku życia. Wojny napoleoń skie odbył w pułku lejbgwardii huzarów (uczestniczył 43
Geismar kazał zastąpić kaszkiety, które w gorącym klimacie uciskały głowę i nie zapewniały osłony przed słońcem, chłodem i uderzeniem przeciwnika, czapkami, do których kazał przyszyć długie daszki. Tasaki, których żołnierze nie używali w walce, a utrudniały marsz, kazał oddać do magazynów tak jak zbyteczne jego zdaniem rzeczy z tornistrów. Jego piechota zyskała w ten sposób szybkość i zwinność. Nie była ociężała.
w licznych bitwach kampanii 1812-1814). Służył w nim od 1810 do 1817 roku, z krótką przerwą w 1816 roku, gdy zasilił pułk dragonów. W 1817 roku powierzono mu dowództwo nad Achtyrskim Pułkiem Huzarów. W 1824 roku awansował na stopień generała majora. Bił się w wojnie tureckiej (dowodził brygadą w 4. Dywizji Ułanów). W marcu 1830 roku objął brygadę w 1. Dywizji Strzelców Konnych. W armii cieszył się sławą niezłomnego wojaka, posiwiałego w bojach, odważnego i znającego rzemiosło wojskowe. O dowódcach pułków z brygady Paszkowa wiemy niewiele, poza bardzo krytycznymi uwagami Geismara pisanymi po Stoczku. Pułkowników Nowosilcowa i Lewina scharakteryzował on jako „niezdolnych lub słabych”. Obydwaj uczestniczyli w wojnach napoleońskich. Nowosilcow miał kilka odznaczeń i złotą szablę za odwagę. Jak widać z powyższej analizy, Dwernicki walczył z rosyjskimi dowódcami doświadczonymi, znanymi w armii, którzy zapracowali na sławę w wojnach napoleońskich i tureckiej. Józef Dwernicki, urodzony w 1779 roku, w 1831 miał 52 lata. Nie mógł poszczycić się tak bogatym przebiegiem służby jak Kreutz czy Geismar. Wojna 1831 roku była pierwszą, w której samodzielnie dowodził oddziałem więk szym od pułku. Służbę wojskową (nie licząc pięciomiesięcz nej służby w artylerii) rozpoczął w czasie wojny z Austrią w 1809 roku. Na czele 100 ochotników dołączył do oddziału Piotra Strzyżewskiego. Odznaczył się w bojach o Tarnopol, które przyniosły mu stopień rotmistrza (kapi tana) w pułku A. Trzecieskiego. Walczył pod Zalesz czykami, Chorostkowem i Wieniawką na Podolu Galicyjs kim. Po wojnie znalazł się w armii Księstwa Warszaws kiego. Awansował na szefa szwadronu w 15. Pułku Ułanów. W jego szeregach bił się w kampanii rosyjskiej 1812 roku pod Mirem, Bobrujskiem i Świsłoczą. W grudniu dowodził
szczątkami pułku. Przyprowadził podkomendnych do War szawy „w stanie o wiele lepszym niżeli do niej dostały się inne oddziały [...],bo przynajmniej nie w zupełnej rozsypce”44. W 1813 roku w stopniu majora znalazł się w 8. Pułku Ułanów, a następnie — w 4. Pułku Ułanów (dowodził pułkiem pod nieobecność dowódcy, płk. Telesfora Kostaneckiego). Walczył w Niemczech (m.in. pod Wittembergą, Lipskiem). Od stycznia 1814 roku służył w pułku krakusów w stopniu pułkownika en second. Z krakusami bił się pod Claye i w obronie Paryża. W wojnach napoleońskich nabył wiedzę i doświadczenie z zakresu służby polowej lekkiej kawalerii, jej użycia w boju, wojny podjazdowej (małej wojny), a także umiejętność korelacji działań kawalerii z artylerią konną. Pogłębił też zdolności organizacyjne pracą przy 4. i 8. pułkach ułanów i pułku krakusów. Ostatnie boje pod Paryżem przysporzyły Dwernickiemu sławy. Sam Aleksander I podziwiał jego zmagania z kawa lerią i piechotą pruską z korpusu gen. Yorcka. Proponował mu nawet przejście na stronę sprzymierzonych. Dwernicki odmówił, a tym samym zapracował na uznanie w. ks. Konstantego — przyszłego naczelnego wodza armii Króles twa Polskiego. W jej szeregach dowodził od 1815 roku 2. Pułkiem Ułanów, gdzie znalazło się wielu jego pod komendnych krakusów. Na tym stanowisku nie wykazał się jako dobry administrator, bo taką funkcję pełnił dowódca pułku w armii w. ks. Konstantego. Odpowiadał osobiście za stan fizyczny koni i żołnierzy, wyżywienie, zaopatrzenie, a także wyszkolenie formacji. Nie potrafił zarabiać na pułku jak jego koledzy i nie dorobił się majątku jego kosztem45. Musiał nawet łożyć na pułk własne środki. Mistrzostwo osiągnął w ukrywaniu braków przed oczyma inspektorów. Delikatnie mówiąc, „zaplątał się w administracji”. Konstanty 44
D w e r n i c k i , op.cit., s. VIII. I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętniki, t. 2, Kraków 1909, s. 330:, „On z koleżkami wszystko przepił, przejadł i przehulał”. 45
ochronił go przed kompromitacją i powierzył mu administ rację pułku ppłk. Stanisłąwowi Gawrońskiemu, a dowództwo — płk. Stefanowi Ziemięckiemu. Gawroński oskarżał Dwer nickiego przed przełożonymi o niedbalstwo. Konsekwencje „wolnej” gospodarki Dwernicki ponosił jeszcze w 1831 roku. Miał długi wobec dostawców. Jak wspomina Józef Puzyna, 9 lutego 1831 roku, na kilka dni przed Stoczkiem, Żydzi-liweranci nachodzili Dwernickiego i pomimo czasu wojny byli bardzo natarczywi w żądaniach zwrotu pieniędzy za furaż i inne dostawy do 2. Pułku Ułanów, i prawie się „gwałtem do pokoju wciskali”. Bohater, którego za parę dni cała Warszawa rada byłaby obnosić na rękach i po rękach całować, 9 lutego rano musiał przeciskać się do bryczki przez tłum Żydów „z brodą i w jarmułki”, którzy nie mieli krzty szacunku dla generała, a ich natręctwo „zaczęło przybierać postać ostrych wymówek i odkazywań”46. Niedociągnięcia w sferze administracji w czasie wojny znalazły odzwierciedlenie w niedostatecznej dbałości Dwer nickiego o zaopatrzenie podległych mu ludzi i koni w żywność i furaż. Można to wytłumaczyć szybkimi i skrytymi działaniami korpusu oraz tym, że przyszły generał operował w terenie słabo zaludnionym i pozbawio nym dużych zapasów, nie mógł więc zapewnić korpusowi regularnych dostaw. Najlepiej podsumował tę sytuację jeden z oficerów pod Boremlem: „O wszystko trzeba było starać się samemu”, o ludzi i konie nie dbano zupełnie. Trudno było powiedzieć o dowódcy kawalerii, że jest dobry, jeżeli nie potrafi pogodzić ze sobą wymagań z zakresu pielęgnacji i żywienia koni z potrzebami wojny. Dwernicki reprezentował starą napoleońską szkołę. Nie zważał na kondycję ludzi i ich wierzchowców 46
Z pamiętnika Józefa Kniazia z Kozielska Puzyny, kapitana artylerii wojska polskiego w powstaniu 1831 r. (21 1-3 V), Rocznik Mazowiecki, t. 11: 1999, s. 199 [dalej Puzyna].
— najważniejsze było zadanie i cel, jaki mu wytyczono. Przez cały okres bytu pokojowego Dwernicki udowodnił, że interesuje go przede wszystkim poziom wyszkolenia pułku, i to nie do parad, ale do wojny. Reprezentował on ten odłam oficerów w kadrach dowódczych armii, który w pracy szkoleniowej wykraczał poza taktykę rewiową. Uczył mane wrów „szczególnie w boju użytecznych”, a zapewne i pew nych elementów służby polowej. Z 2. Pułku Ułanów, zwanego „białymi ułanami” uczynił jeden z najlepiej wyszko lonych regimentów na czas wojny. Nawet w. ks. Konstanty uznawał go za dobrego dowódcę. Już w latach 1814-1815 zlecił mu tłumaczenie na język polski rosyjskich regulami nów, a następnie napisanie nowego regulaminu dla rosyjskiej kawalerii. Do jego pozytywnych cech jako dowódcy kawale rii zaliczyć należy, zdaniem Bronisława Pawłowskiego, doskonałą orientację na placu boju, rozpoznanie i wykorzy stanie słabych stron nieprzyjaciela, a w sferze taktyki — znajomość i opanowanie „techniki wszelkiego rodzaju szarż jazdy”, umiejętność skorelowania natarcia kawalerii z artylerią konną. Potrafił improwizować. Stosował w walce manewry i ruchy, które wykraczały poza regulaminową rutynę i schematyczne rewie z lat 1815-1830. Mógł dzięki temu zaskoczyć przeciwnika. Był jednym z nielicznych oficerów wyższych, prezen tujących najlepsze cechy napoleońskiego oficera kawalerii. Bez asekuranctwa, bez względu na straty dążył do celu. Nieprzyjaciela chciał zniszczyć, nie zważając na jego liczebność. Szukał przeciwnika, ścigał go i dopadał niesiony „gorącym duchem śmiałej inicjatywy i zapalonej przedsię biorczości”47. Wykorzystywał najlepsze cechy kawalerii wiodące do sukcesu — gwałtowność i natarczywość natarcia, zręczne i zwinne rozwijanie szyków, ich porządek i zwartość. Potrafił „...zręcznymi manewrami [...] ukryć 47
B. P a w ł o w s k i , Dwernicki, Poznań 1922, s. 10-12.
rzeczywiste zamiary oraz oszukać nieprzyjaciela co do ilości posiadanych sil”. Nie wymyślał nowych założeń taktycznych. Jego ulubiony manewr to „wedle przodków obyczaju i stosownie do ducha narodowego rzucić się jak wicher na przeciwnika, złamać go i wśród sprawionego zamieszania działa jego opanować”. Był bardzo uważny i ostrożny w dzień i w nocy. Gdy tylko zauważył coś nadzwyczajnego (np. „niezwyczajne światło” własnego obozowiska), osobiście wyjaśniał sytuację48. Objeżdżał obóz każdego dnia, prawie do samej północy był na koniu, lustrował grandgardy, placówki i „ledwie nie pojedyncze widety”49. Jego zdolność prowadzenia oddziałów w bój niektórzy uznawali za genialną. Jednak tępiła tę ocenę nieporadność w sferze logistyki i zaopatrzenia korpusu w żywność, paszę i amunicję50. Dominuje powszechna ocena, iż Dwernicki nadawał się na dowódcę brygady, dywizji, a nawet korpusu, ale pod nadzorem naczelnego dowództwa lub kontrolą dobrego szefa sztabu. Tak jak większość wyższych dowódców armii polskiej w 1831 roku, Dwernicki nie posiadał zdolności i umiejętności operacyjnych. Nie znał zasad współdziałania rodzajów wojsk, kawalerii wspartej przez artylerię konną z piechotą i artylerią pieszą. Był „niewol nikiem” kawalerii. Piechota była dla niego tylko orężem pomocniczym (osłaniał nią swoje pozycje w szyku 48
[F. Poradowski], Wspomnienia z roku 1830 i 1831 przez ... podporucznika 2go pułku ułanów, [w: ] Zbiór pamiętników do historii powstania polskiego z roku 1830-1831, Lwów 1881, s. 439. 49 W trakcie działań bojowych oddziały zabezpieczały swoje stanowiska placówkami zwanymi grandgardami i pikietami oraz czatami zwanymi wedetami. 50 Marcin Smarzewski pisał o Dwernickim: „Dzielny żołnierz, niepo równywalny dowódca kawalerii w boju, ale żak w taktyce i strategii, laik w sztuce zaopatrzenia korpusu [...]. Na czele szwadronów wobec nieprzyjaciela jeniusz, w radzie wojennej, w gospodarstwie obozowym student nieporadny”.
i w terenie oraz artylerię). To kawaleria rozstrzygała i decydowała o wszystkim. Z jej pomocą rozbijał nieprzyja cielską kawalerię, piechotę i artylerię. Z drugiej strony należy zauważyć, że Dwernicki w toku kampanii 1831 roku nigdy nie dysponował dobrze wyszkoloną starą piechotą. Oddano mu do dyspozycji tylko czwarte bataliony i nowe pułki piechoty formowane z rekrutów. Być może miało to wpływ na niedostateczne wykorzystanie ich w walce. Zdolności operacyjnych Dwernicki nie miał, bo za Konstantego nie wymagano samokształcenia w naukach wojennych także od wyższych oficerów. Zresztą cechy charakteru Dwernickiego nie ułatwiały mu samokształcenia. Skrzynecki mówił o nim, iż jest rębaczem — „...zjeść dobry obiad i potem hajże zacząć szarżę”. W efekcie do powstania listopadowego przystępował bez wiedzy teore tycznej o wojnie czy strategii, co nie predysponowało go do wyższych stanowisk, zwłaszcza samodzielnego dowódz twa. Teoretyczna wiedza musiała uzupełniać praktykę i doświadczenie. Ignacy Prądzyński uważał, że Dwernicki, zajmując stanowisko dowódcy korpusu kawalerii operują cego w ramach armii głównej, byłby doskonałą kartą w ręku naczelnego wodza powstania. Cechy charakteru Dwernickiego osłabiałyby siłę tej karty. Był człowiekiem ambitnym, żądnym sukcesu, niechętnie podporządkowującym się innym. Chciał samodzielnie od nosić sukcesy, nie dzieląc się nimi z nikim51. Zaciętość, zapał, rzutkość, temperament nie były mu obce. Cechy te jak najbardziej były potrzebne dobremu dowódcy kawalerii, który, zdniem Bronisława Rakowskiego, „rozstrzygał za wsze, rozstrzyga i będzie rozstrzygać o wartości kawalerii”. Nie zbywało Dwernickiemu na odwadze i przytomności umysłu. Czasami jednak ta odwaga graniczyła z brawurą. W relacjach z innymi ludźmi był bardzo otwarty. Potrafił 51
J. Z a ł u s k i , Wspomnienia, Kraków 1976, s. 353.
ich sobie zjednać, w czym pomagała mu prostota bycia, szczerość, koleżeństwo, dobrotliwość i pobłażliwość. Zda niem Władysława Zamoyskiego, miał w sobie coś, co „ujmowało i przyciągało serca, a czego by mu każdy naczelnik mógł pozazdrościć”. Był człowiekiem „wesołej myśli, bez żadnej pretensji”. Świadom swoich zdolności taktycznych, w żadnym wypadku nie pysznił się nimi. Nie okazywał wyniosłości, nie oglądał się „ani za zyskiem, ani za tytułami”. Świecił przykładem. Zawsze prowadził osobiś cie jazdę do boju. Nie unikał niebezpieczeństwa. Zdaniem Prądzyńskiego, „sam prowadził wszystkie ataki i dlatego też jego żołnierze wszędzie za nim na ślepo biegli”. Ksawery Bronikowski wspominał, iż Dwernicki nie szukał wygód. Czasami przez kilka dni się nie rozbierał. Jakiś oficer pisał do „Kuriera Warszawskiego”, iż trudno było uwierzyć, że ten starszy człowiek „jakby młodzieniec prawie nie zsiada z konia, ledwie przez dwie godziny sypia, w czasie bitwy jest wszędzie, padające koło niego kule szanują bohatera. Zachęca, woła, a na głos jego podwaja się męstwo Polskich Rycerzy”. Nawet w przerwie działań „był wszędzie i w dzień, i w nocy”. Poza tym był to typowy luzak „charakteru miękkiego, słabego, bez woli i hartu”, którym łatwo było kierować52. Wedle Henryka Gołejewskiego, Dwernicki w danej sytuacji kierował się „zawsze cudzym zdaniem”. Z kolei Władysław Zamoyski uważał, że Dwernicki „ledwo zasługiwał” na miano dowódcy. Typowo wyluzowany człowiek, który nie był „ścisły ani surowy”, nawet w kwestiach najważniejszych był podatny na myśli, które narzucało mu otoczenie. Inni świadkowie epoki także punktowali słabe strony Dwernic kiego. Stanisław Barzykowski zarzucał mu „słaby charakter i brak woli”, a Stanisław Jabłonowski — „pociąg do nieporządku i słabość charakteru”. 52 S . B a r z y k o w s k i , Historia powstania listopadowego, t. 2, Poznań 1884, s. 349.
Dwernicki nie prezentował się okazale. Mały wzrost, a zwłaszcza nadmierna otyłość nie pasowały do dowódcy lekkiej kawalerii. Pruska prasa pozwoliła sobie nawet na żart, umieszczając ilustrację z postacią Dwernickiego dwa razy grubszą niż był w rzeczywistości, z podpisem Lekka Kawale ria Polska53. Otyłość nie przeszkadzała mu jednak w konnej jeździe. Nie unikał jej. Był dobrym jeźdźcem. Imponował żelaznym zdrowiem. Obywał się bez okularów, a zimą nie używał futra. Miał ujmujący wyraz twarzy i „głos przyjem ny”. Potrafił krótką i energiczną przemową zaskarbić sobie podwładnych, i to tak, że gdyby „kazał jednemu na dziesięciu uderzyć, to każdy by pobiegł z ochotą”. W bitwie był „groźny, pełen dzielności i lwiej odwagi”. Zarzucano Dwernickiemu, że nie potrafił utrzymać porządku i subordynacji. W jego korpusie „karność [...] była luźna, porządku brakowało”. Granice między Dwer nickim a dowódcami jego oddziałów były zatarte. Dyscyp linę zastępowała bardzo bliska więź i relacje osobiste między dowódcą a jego oficerami i żołnierzami. Dwernicki uznawał tylko „moralny” sposób wprowadzania dyscypliny, bez użycia kar fizycznych. Potrafił rozmawiać z żoł nierzami. Należał do wyjątków wśród polskich generałów, gdyż „żył z żołnierzami, sypiał obok nich na gołej słomie, idąc do szarży zawsze widzieli go w przedzie z wzniesio nym do góry pałaszem”54. Znosił wszelkie trudy, na które narażeni byli jego podwładni w obozie i w walce. Zdaniem Prądzyńskiego, znosił ich więcej niż żołnierze, „bo nieraz żołnierz jeszcze spoczywał, kiedy on już był na koniu, a częstokroć on ostatni w obozie zsiadał z konia, ażeby spocząć”. Żołnierzom okazywał „ojcowską pieczołowitość”. Szanował i poważał doświadczonych weteranów, nierzadko znając ich z imienia i nazwiska. W obozie „żył z nimi po 53
„Goniec Krakowski”, nr 61, 16 III 1831. Jenerał Zamoyski 1803-1860, t. 2, Poznań 1913, s. 286 [dalej Zamoyski]. 54
koleżeńsku”. Rozmawiał nawet z najmłodszymi żołnierza mi. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów znał prawie każdego z imienia i nazwiska. Pił z nimi wódkę i palił mamy tytoń. Rozmawiał z nimi. Słynne były te pogaduszki z żołnierzami. Nie tylko zachęcał w nich do walki, ale i wyjaśniał zadania koipusu. Żołnierze odpłacali Dwernickiemu przywiązaniem i poświęceniem. Gotowi byli oddać za niego życie i wyciąg nąć z najgorszej opresji. Dwernicki potrafił swój zapał przelać na podkomendnych, którzy dokonywali cudów waleczności55. Umiał ich nagradzać, i to nie medalami. Był zdolny wypić z zasłużonym oddziałem kociołek wódki. Takimi drobnymi na pozór krokami zdobywał przychylność podwładnych. „Trzeba było widzieć — pisał świadek uroczystości — ten zapał, opisać go nie jestem w stanie. Każdy żołnierz bez wyjątku poszedłby, że tak powiem, w piekło na Jego skinienie”56. Prądzyński porównywał Dwernickiego do pruskiego feldmarszałka Gebharda Blüchera, który swoją nieustęp liwością w boju i zaciętością zapracował na miano „generał Vorwärts”. Zdaniem Józefa Załuskiego, ambicja, chęć samodzielnego wykazania się, nie pozwalała mu pod porządkowywać się innym dowódcom i stać się „polskim Blücherem”. Konstanty oszczędził Dwernickiemu przykrości po aferze w 2. Pułku Ułanów. Ograniczył tylko jego wpływ na administrację oddziałów. 29 V 1829 roku awansował go na stopień generała brygady i przeniósł do dywizji strzelców konnych jako oficera przydzielonego dowódcy dywizji, gen. Stanisławowi Klickiemu. Zlecił mu przygotowanie nowego regulaminu dla kawalerii rosyjskiej. Dwernicki nie angażował się w działalność spiskową. W chwili wybuchu powstania był w Sieradzu przy sztabie 3. Pułku Strzelców Konnych. Zareagował tak jak większość 55 56
Z a m o y s k i , op.cit., t. 2, s. 190, 286. M r o z o w s k i, k. 9.
dowódców57 — nie poszedł na pomoc stolicy i czekał na rozkazy Klickiego. Ściśle je wykonywał: skoncentrował rozproszony pułk i dopiero 6 XII 1830 r. ruszył z Sieradza. W Warszawie znalazł się 12 grudnia. W przeciwieństwie do wielu swoich kolegów z wyższej kadry dowódczej, „szczerze z Moskalami zerwał, nie bał się mary demagogicz nej, dzielił czucie narodu i umiał ku jednemu celowi spoić wszystkich dążenia i męstwo”58. Te słowa Ignacego Kruszew skiego, adiutanta naczelnego wodza, może zbyt patetyczne, oddają jednak rzeczywistą postawę Dwernickiego wobec powstania i wojny z Rosją. Dobre dowodzenie, taktyka, wyszkolenie — są ważnymi, ale nie jedynymi źródłami sukcesu w walce. Wiele zależało także od broni, jaką posługiwano się na polach bitew. W 1830 roku formacje lekkiej kawalerii polskiej i rosyj skiej dysponowały podobnym uzbrojeniem dostarczonym przez zakłady w Złotouście i Tule. Królestwo Polskie nie miało własnego przemysłu zbrojeniowego. Okres powstania listopadowego to czas, gdy nadal dominowała broń gładkolufowa z zamkiem skałkowym (patrz tabela 1). Nie była to broń idealna. Skuteczność na dalszych dystansach była niewielka; np. z pistoletu strzał oddany być powinien z miejsca, gdyż strzelając z konia w ruchu tylko przypadkowo można było trafić w cel. Z karabinka teoretycznie skutecznie strzelano na ok. 180 m, ale największą celność osiągano poniżej 40 metrów. Szcze gółowe badania przeprowadzone w Rosji wykazały, że strzelając z karabinu dragońskiego do tarczy wysokiej na 1,8 m i szerokiej na 1,2 m z odległości 56 m cel osiągnęło 75% kul, z odległości 113 m — 50% kul, a ze 170 m 57 T. S t r z e ż e k , Udział kawalerii Królestwa Polskiego w Wielkim Tygodniu Polaków (29 XI-5 XII 1830 roku), Echa Przeszłości, t. 8: 2007, s. 111-131. 58 [I. K r u s z e w s k i ] , Pamiętniki generała... 1830-1831, Warszawa 1930, s. 37.
— tylko 25%. Gdy strzelano z karabinka strzelców konnych i huzarów z dystansu 42 m, do celu trafiało 75% kul, z 85 m — 50%, a z 142 m — 25%. Kula wystrzelona z pistoletu z 20 m tylko przypadkowo trafiała w cel. Zdecydowanie lepsze osiągi miał sztucer kawaleryjski (wzór 1803). Na 100 strzałów ze 177 m (250 kroków) cel osiągało 40/50 kul, z 213 m — 40/45, a z 284 m — 25/35 kul. W 1826 roku stwierdzono, że w boju skuteczność broni palnej była mniejsza od teoretycznej. Dla karabinów piechoty wynosiła ona 71 m (na 100 oddanych strzałów w cel trafiło tylko 10). W przypadku broni palnej kawalerii okazało się, że jej skuteczność była niewielka. Kaliber broni palnej był jednakowy dla wszystkich typów (poza niektórymi sztucerami gwintowanymi), co oczywiście ułatwiało zaopatrzenie w proch i kule. Tabela nr 1 ilustruje wzory broni z 1809 i 1817 roku oraz nowsze z 1828. Wydaje się prawdopodobne, iż w uzbrojeniu dominowały te pierwsze, zwłaszcza w armii polskiej. Poza uzbrojeniem rosyjskim dysponowała ona jeszcze bronią francuską (pistolety i karabinki po szwoleżerach-lansjerach gwardii). W polskich źródłach nie ma wzmianek o uzbro jeniu kawalerii w broń gwintowaną, mimo że kawaleria rosyjska, a wcześniej francuska dysponowała sztucerami59. Podstawowym uzbrojeniem kawalerzysty była szabla60 — broń sieczna służąca głównie do cięcia (rąbania), a rzadziej do pchnięcia. W obydwu armiach lekka kawaleria posługiwała się szablami wz. 1817 i 1826 (waga około 1 kg, długość ok. 1 m). Zdaniem Bronisława Rakowskiego, „leżały dobrze w ręku, miały ciężar doskonale rozłożony”. 59
W pułku strzelców konnych armii rosyjskiej roty karabinierskie w szwadronie uzbrojone były w sztucery gwintowane, a pozostali szaserzy — w karabiny gładkolufowe. W pułkach ułanów roty karabinierskie miały sztucery. Dragoni mieli swój własny karabin gładkolufowy, dłuższy od karabinków kawaleryjskich. 60 Posługiwano się też nazwą „pałasz”.
W armii polskiej znajdowały się także nieliczne egzem plarze szabel francuskich. Lanca, „królowa broni”, stanowiła standardowe uzbroje nie ułanów polskich i rosyjskich. Już w trakcie wojny tureckiej w armii rosyjskiej lance (piki) dano do ręki huzarom i strzelcom konnym (a nawet dragonom, jak to uczynił Geismar). W wojnie 1831 roku w lance uzbrojono nawet kirasjerów. Rosyjskie miały około 2,8-2,85 metra i były dłuższe od lanc starej polskiej kawalerii (od 2,3 do 2,6 m). Wieńczył je jeszcze proporczyk (długość 65 cm, szerokość 35), którego nie było na lancach rosyjskich strzelców konnych. W nowych pułkach kawalerii polskiej, formowanych po wybuchu powstania, lance dorównywały rosyjskim długością (2,88 m), gdyż wychodzono z błędnego założenia, że im była dłuższa, tym lepsza; tymczasem było odwrotnie. Doskonale rozumieli to polscy ułani, którzy byli mistrzami w fechtowaniu. Lanca pozwalała wpraw nemu kawalerzyście zadawać całą paletę pchnięć wokół siebie, kłuć, ale i uderzać przeciwnika i jego konia. Ostatecznie można było nią rzucić jak włócznią. Lanca była bronią przydatną w natarciu i w obronie. Dla Polaków była orężem narodowym. Z pewnością nie tak dobrze posługiwali się nią ci żołnierze, którzy nie mieli okazji ćwiczyć skomplikowanego fechtunku. Dotyczyło to zarów no polskich strzelców konnych z korpusu Dwernickiego, jak i strzelców konnych i huzarów z armii rosyjskiej. Niewyszkolony kawalerzysta wolał porzucić lancę, czując się bezpieczniej z szablą w ręce lub bronią palną. Wśród dowódców rosyjskich toczyła się dyskusja na temat optymalnego uzbrojenia kawalerzysty. Car zdecydo wał się powiększyć asortyment broni huzarów i strzelców konnych o lancę, której Rosjanie zasmakowali w bojach z turecką jazdą regularną i nieregularną. Otrzymali ją też kirasjerzy przynajmniej w jednej dywizji. W 1830 roku gen. Karol Toll chciał też uzbroić w lance dragonów.
Sprzeciwił się temu car, który traktował dragonów jak piechotę na koniach i zalecał rozdzielać ich między oddziały i mieszać z kozakami i strzelcami konnymi. Tylko gen. Geismar, nie oglądając się na przełożonych, w wojnie tureckiej odebrał dragonom z 1. Dywizji karabiny i po jednym pistolecie (zostawił im jeden), dał do ręki piki i kazał w boju prowadzić natarcie z białą bronią w ręku. Zabronił dragonom flankierować w walce z kawalerią turecką (do tego wykorzystywał kozaków) i wymagał od nich pełnienia typowej służby kawaleryjskiej, tj. osłony i rozpoznania. Jednak na tak radykalne zmiany mógł sobie pozwolić tylko bohater spod Bailesti. Kozacy uzbrojeni byli w broń palną i białą. Wyróżniali się spisami bez chorągiewek, które były dłuższe od lanc używanych przez kawalerię regularną (2,8-2,85 m). Trudno im było się tymi spisami posługiwać z racji wysokiej pozycji na koniu. Ich siodła były wysokie i miały specyficz ną konstrukcję. Uzbrojenie kozaka uzupełniała szabla, pistolety i karabin61. Artyleria połowa (szczegółowy wykaz typów dział i ich parametry ukazano w tabeli 2.) w wojnach do pierwszej połowy XIX wieku dzieliła się na pieszą i konną. Obydwie armie wykorzystywały gładkolufowe armaty oraz jednorogi62. Dzieliły się one na pozycyjne (ciężkie) armaty 12-funtowe i jednorogi półpudowe oraz lekkie armaty 6-funtowe i jednorogi ćwierćpudowe63. 61 Długiej broni palnej nie mieli zbyt dużo, dlatego też po wojnie 1831 roku pułki kozackie otrzymały po 200 karabinów zdobytych na powstańcach. 62 Jednoróg klasyfikowano jako haubico-granatnik lub typ haubicy. Był orężem uniwersalnym, gdyż można było z niego strzelać także do celów ukrytych za przeszkodami terenowymi. 63 W rosyjskiej artylerii konnej do 1830 roku ćwierćpudowe jednorogi konne zastąpiono pieszymi, które były nieco dłuższe i cięższe od konnych. Gdy Dwernicki zdobył jednorogi pod Stoczkiem, nie przydzielił ich do baterii konnej, ale do pieszej.
Znano trzy podstawowe typy strzałów — „rdzenny”, „czołgający” i „nawiasowy”. „Rdzenny” był strzałem płaskim, który mógł zmienić się w „czołgający”. W „czo łgającym” pocisk leciał do celu, wykonując co najmniej dwa większe lub mniejsze odbicia od ziemi. Strzały „nawiasowe”, w których pocisk leciał lukiem do celu, dzieliły się na „prosto nawiasowe” i „czołgające”. W pie rwszym z nich pocisk dosięgał celu przy pierwszym upadku; z kolei przy „czołgającym” — po odbiciacj64. Przyjmuje się generalnie, iż armaty i jednorogi strzelały na dystans do 2,8 km65, ale strzał pewny („celny”) działa lekkie mogły oddać na 745 metrów, a pozycyjne — na 850 metrów. Bez uzasadnionej przyczyny działa pozycyjne nie powinny strzelać na dystans powyżej 1065 m (500 sążni), a lekkie — 852 m (400 sążni). Zasięg zależał także od rodzaju używanych pocisków. Armaty strzelały kulami i kartaczami, a jednorogi granatami i kartaczami. Kule z surowego żelaza niszczyły cel, rozbijając lub miażdżąc swoją masą. Strzelano nimi m.in. do kolumn piechoty lub kawalerii oraz artylerii przeciwnika. Granaty odlane z żeliwa, wypełnione prochem, dzięki zapalnikowi eksplodowały, rażąc nieprzyjaciela swoimi skorupami i od łamkami. Przyjmuje się, iż granat 10-funtowy rozpadał się na 10, 15 i więcej czerepów o wadze od 0,7 do 1,5 kg. Strefa ich rażenia wynosiła nawet 400 metrów, ale realną szkodę wyrządzały w promieniu 15 m. Granaty doskonale spełniały swoją rolę, gdy ich celem były kolumny nie64
J. K o s i ń s k i , Zasady nauki artylerii, Warszawa 1820, t. 2, s. 12-15. Donośność teoretyczna 12-funtówki — 2,8 km, 6-funtówki — 2,6 km, jednorogu półpudowego — 2,5 km, jednorogu ćwierćpudowego pieszego — 2,2 km. Praktyczna odległość dla kul i granatów — około 1250 m, skuteczna — ok. 950 m, a absolutna — 630 m. Dla kartaczy praktyczna — 650-630 m, skuteczna — 420-450 m, a przeciętna bojowa — 300. Jednorogi strzelały skutecznie granatem na odległość 1065 m, strzałem czołgającym (płasko-rykoszetowym) — na ok. 1300 m, a kartaczem — na 630 m. 65
przyjacielskie w otwartym polu albo też nieprzyjaciel ukryty za wzgórzami czy w wąwozie. Kartacz tworzyły małe kule ułożone warstwami i okryte powłoką (puszka metalowa o wysokości od 10 do 24 cm). W trakcie strzału powłoka rozpadała się i kulki rozpryskiwały się, rażąc przeciwnika. Było ich od 30 do 20066. Większych kul było mniej w kartaczu, ale za to były skuteczniejsze, gdyż dolatywały najdalej. Rozróżniano kartacze na dystans bliższy i dalszy. Pierwsze z nich raziły nieprzyjaciela oddalonego nawet o 530 m, a drugie — o 530-850 m. Najskuteczniejszy strzał kartaczowy oddawano na 140-210 m. Rosjanie precyzyjnie wyliczyli zasięg skutecznego strzału uwzględniając cel, który widział celowniczy działa. Gdy przeciwnik oddalony był o 1500 kroków (1065 m), ostrzał rozpoczynały działa pozycyjne kulami i granatami. Można było odróżnić piechotę od jazdy oraz czy oddziały stoją w miejscu lub ruszają się. Dystans 1200 kroków (852 m) pozwalał dostrzec przerwy między oddziałami frontu i wszystkie ruchy oddziałów przeciwnika. W tym momencie mogły strzelać działa lekkie kulami i granatami. Z odleg łości 1000 kroków (710 m) człowiek był już widoczny, ale nie można było rozróżnić żadnej części ciała. Działa pozycyjne mogły już strzelać do nieprzyjaciela kartaczami. Gdy zbliżył się on na 800 kroków (568 m), do ostrzału kartaczowego włączały się działa lekkie. Celowniczy mógł odróżnić głowę od tułowia człowieka i górną część ciała od dolnej. Do celów oddalonych o 500 kroków (355 m) donosiły już kartacze bliższe z dział lekkich, a na 600 kroków (426 m) — bliższe z dział pozycyjnych. Można już było odróżnić głowę człowieka (ale nadal nie była widoczna twarz), górną od dolnej części ciała. Widoczne też były 66 W kartaczu armaty 3-funtowej (pruskiej) kul było od 24 do 48, armaty 6-funtowej — od 41 do 99, a w kartaczu jednorogu ćwierćpudowego — od 48 do 132.
karabiny w rękach piechoty. Na odległość 300 kroków (213 m) najskuteczniejsze były kartacze. Człowiek już był dobrze widoczny. Artyleria konna odgrywała na polu bitwy bardzo ważną rolę. Była ona dostosowana do szybkiego przemieszczania się w terenie (kanonierzy dosiadali koni), aby dotrzymać pola kawalerii. Artyleria konna miała ją wspierać, zwal czając artylerię lub jazdę nieprzyjacielską. Taktykę tej broni doskonale opisał Józef Puzyna, dowódca baterii w korpusie Dwernickiego. Pisał on, iż działanie artylerii polowej „szczególnie zaś nade wszystkim baterii lekko konnej, pokłada całą swoją moc i dzielność na szybkich poruszeniach, tj. na prędkim przeniesieniu działa z jednego miejsca na drugie, na wielkiej i spiesznej liczbie strzałów, ażeby nieprzyjaciela zarzucić gradem pocisków i przerazić go. Celowanie artylerii polowej powinno przeto być mniej systematyczne, a więcej na przybliżeniu oparte. Każdy strzał byleby płasko wykonany (ricochette) może niejeden, to drugi punkt trafić i zniszczyć może nieprzyjaciela, a nawet może go zmusić do ucieczki”67. Standardowe działa artylerii konnej posiadał tylko V Kor pus. Obydwie jego dywizje miały po dwie 12-działowe baterie artylerii konnej, przy czym trzy z nich miały działa lekkie (armaty 6-funtowe i jednorogi półpudowe), a jedna — działa ciężkie (armaty 12-funtowe i jednorogi pół pudowe). Korpus Dwernickiego działa tego typu musiał dopiero zdobyć, ponieważ rozpoczynał kampanię z ar matami 3-funtowymi.
67
P u z y n a , op.cit., s. 207.
ROZDZIAŁ II KONCENTRACJA ROSYJSKIEJ ARMII PRZY GRANICY KRÓLESTWA POLSKIEGO I PLANY OPERACYJNE STRON
W grudniu 1830 roku armia rosyjska powoli, ale nieubłagal nie zbliżała się do granic zachodnich państwa. Na Litwie i w obwodzie białostockim koncentrowało się coraz więcej sił (od Uściługa na południu po Kowno na północy). Dybicz, który już od 10 1 1831 roku przebywał w Grodnie, 13 stycznia dysponował 66 tys. żołnierzy z 240 działami, a 27 stycznia — 92,3 tys. Gros tych sił skoncentrował na północ od Brześcia Litewskiego. Na południe od tego punktu, na Wołyniu, znajdowały się stosunkowo niewielkie siły (niecałe 10%). Praktycznie jedynym dużym związkiem taktycznym na tym odcinku był V Korpus Kawalerii. Jeszcze w listopadzie V Korpus stacjonował na granicy guberni kurskiej z guberniami małorosyjskimi, utrzymując kordon kwarantanny, Rosji zagrażał bowiem poważny wróg, epidemia cholery. 7 XII 1830 roku czołowe oddziały obydwu dywizji korpusu pojawiły się w Kijowie i Perejasławiu. Przeprawa zajęła trochę czasu, gdyż Dniepr szeroko rozlał1. 1
H. K o c ó j , Powstanie Listopadowe w depeszach posła pruskiego Fryderyka Schölera, Kraków 2003, s. 145-146. W Petersburgu panowała opinia, iż Dybicz wkroczył do Królestwa Polskiego osiem dni później niż zamierzał, za sprawą V Korpusu, którego marsz utrudniał fatalny stan dróg w porze zimowej oraz epidemia cholery. 3. Dywizja Kirasjerów z III Korpusu Kawalerii napotkała podobne trudności — rano najgorszą grudę, w dzień błoto po kolana.
Po 10 XII 1830 roku Dybicz zmienił pierwotny cel marszu V Korpusu, jakim były kwatery zimowe w guberni wołyńskiej w rejonie Żytomierza (200-300 km do Bugu). Rozkazał Kreutzowi bez zatrzymywania się maszerować ku granicom Królestwa Polskiego, na Dubno i Łuck. 13 XII 1830 roku 2. Dywizja Strzelców Konnych już przeszła Dniepr i zmierzała z Kijowa na Żytomierz, a 2. Dywizja Dragonów nadal tkwiła w rejonie Perejasławia z powodu braku środków przeprawo wych. 13 I 1831 roku czołówki korpusu doszły do Łucka (2. Dywizja Dragonów) i Włodzimierza Wołyńskiego (2. Dy wizja Strzelców Konnych)2. W ciągu kilkudziesięciu dni uzupełniono stany dywizji i rot artylerii. W grudniu zwłaszcza te ostatnie miały braki kadrowe. Mniej więcej 17 stycznia V Korpus zajął kwatery między Łuckiem a Włodzimierzem na trakcie łucko-lubelskim, który pod Uściługiem wchodził do Królestwa i tym samym wytyczał naturalny szlak marszu Kreutza. W tym też czasie dozbrojono dywizję strzelców konnych, dostarczając jej lance. Dybiczowi zależało na jak najszybszym wkroczeniu do Królestwa Polskiego, aby uchro nić go przed epidemią cholery. Pułki Kreutza, wyczerpane uciążliwym marszem, przygotowywały się do wojny. Nie wiadomo, czy zaprawiano żołnierzy do służby polowej, czy też poprzestano na doświadczeniach nabytych w trakcie marszu. Pewne jest, że na szkolenie we władaniu lancą zabrakło czasu i środków. Możliwe, że przyczyną takiego stanu rzeczy był brak dowódcy strzelców konnych, gdyż Geismar formalnie objął komendę dywizji dopiero 4 lutego 1831 roku, czyli na dzień przed przekroczeniem granicy. Około 24 stycznia Kreutz otrzymał rozkaz Dybicza, w myśl którego w dniu 2 lutego miał skoncentrować we Włodawie i Uściługu na blisko siebie położonych kwaterach obydwie dywizje wraz z przydzielonymi do nich trzema 2
Pełna koncentracja 2. Dywizji Strzelców Konnych we Włodzimierzu miała zakończyć się między 9 a 16 stycznia, a 2. Dywizji Dragonów — w Łucku między 11 a 16 stycznia 1831 roku.
pułkami kozaków (dońskje Choperskiego i Płatowa oraz 5. Konny Czarnomorski). Poszczególne dywizje powinny znajdować się w takiej odległości, aby jednym niedługim marszem mogły skoncentrować się przy tych miejscowoś ciach. 4 lutego dywizje były oddalone od siebie o około 90 km (w linii prostej). Liczyły 7379 dragonów i strzelców konnych, 1330 kozaków i 48 dział z 879 artylerzystami. Były to siły niewielkie, jeżeli uwzględnimy zadania, jakie Dybicz wyznaczył Kreutzowi. Opracowując je, musiał wziąć pod uwagę m.in. cały szereg czynników, w tym sieć drogową Królestwa, ukształtowanie terenu, przeszkody wodne, zalesienie itd. We wschodniej części Królestwa Polskiego można wyróż nić cztery autonomiczne obszary działań wojennych: pierw szy — między Narwią a granicą pruską (obejmował m.in. województwo augustowskie); drugi — między Narwią a Bugiem; trzeci — między Bugiem a rzekami Tyśmienicą i Włodawą; czwarty — od rz. Włodawy do granicy z Austrią. Przez wszystkie przebiegały dogodne szlaki wiodące z głębi Rosji do Warszawy, co było istotne z racji pory roku, na którą przypadł początek działań wojennych. Były to: szosa kowień ska, szosa brzeska, trakt białostocki, stary trakt litewski i trakt wołyński (lubelski lub łucko-lubelski). W pierwszym obszarze podstawowym szlakiem drogowym była szosa kowieńska, łącząca Kowno z Warszawą przez Suwałki, Łomżę, Ostrołękę, Pułtusk, Serock i Zegrze. Przez drugi obszar, między Narwią a Bugiem, biegł trakt białostoc ki, będący częścią szlaku łączącego Wilno z Warszawą przez Grodno, Tykocin, Wysokie Mazowieckie, Czyżew, Wyszków lub Jadów. Przez obszar rozciągający się między Bugiem a Tyśmienicą i Włodawą przebiegały dwa trakty — stary trakt litewski i szosa brzeska. Stary trakt litewski, idący z Wilna i Grodna do Warszawy, przekraczał Bug w Nurze i biegł do stolicy przez Węgrów, Liw, Stanisławów i Okuniew. Właściwy trakt łączył się w Sokołowie i w Węg
rowie z odgałęzieniami idącymi z Bielska na Nur i Drohi czyn, a dalej docierał do Warszawy przez Węgrów i Stani sławów. Trudną do przebycia przeszkodę stanowił zabagniony Liwiec i jego dopływ Kostrzyn, szczególne znaczenie miały więc mosty między Węgrowem a Liwem. W okresie wezbrań Liwca stanowiły one jedyny dogodny punkt do przeprawy. Lasy w rejonie starego traktu litewskiego do Liwca nie tworzyły większych zwartych kompleksów. Roz poczynały się one dopiero na zachód od wideł Liwca i Bugu na przedłużeniu Wysoczyzny Kałuszyńskiej. Pod Brześciem rozpoczynała swój bieg na Warszawę szosa brzeska. Ciągnęła się ona korytarzem ograniczonym od południa bagnisto-lesistym Polesiem Lubelskim i podmokły mi dolinami Krzny Północnej i Południowej. Od Siedlec ten korytarz dodatkowo zawężał zabagniony górny Liwiec, bagniste dolne biegi Muchawki oraz Kostrzynia, a na końcu Wielki Bór, czyli kompleks leśny między Kałuszynem a Pragą. Teren wokół szosy był na ogół nizinny i płaski, jednak bardzo nieprzejrzysty (lasy) i poprzecinany rzekami. Największe zalesienie występowało na zachód od Kałuszyna; po wschodniej stronie tej miejscowości było znacznie mniejsze. Obszar na odcinku Siedlce-Międzyrzec był bardziej otwarty i dogodny dla komunikacji niż część wschodnia między Międzyrzecem, Białą a Terespolem. Duże kompleksy leśne rozciągały się między Międzyrzecem a Białą oraz między Tyśmienicą a Piwonią (Lasy Parczewskie). Cały ten obszar przecinały liczne dopływy większych rzek (Bugu i Wieprza). Były to zazwyczaj małe rzeczki i strumienie, które płynąc w różnych kierunkach przecinały drogi i lasy. Miały mały spadek, płaskie brzegi i z tego względu wylewały dość szeroko i płytko, tworząc mokradła i bagna. Największą z tych rzek był Liwiec, płynący wielu równoległymi koryta mi. Mniejsze od Liwca rzeki, takie jak Kostrzyń czy Muchawka, przecinały szosę brzeską. W porze wylewów tworzyły one poważne przeszkody.
System drogowy na południe od szosy był słabo roz winięty. Generalnie miał on układ równoleżnikowy. Połą czenia między lepszymi i szerokimi szlakami stanowiły drogi lokalne, trudne do przebycia zimą, a nieprzejezdne w okresie odwilży. Teren ten był bardzo niedogodny dla komunikacji (głównie za sprawą zalesienia), toteż trakt lubelski omijał go — biegł od Lublina do Puław, gdzie znajdowała się przeprawa przez Wisłę. Dalej do Warszawy szedł wzdłuż lewego brzegu rzeki przez Kozienice, Ryczy wół i Mniszew. Z kolei na prawym brzegu Wisły szlak ku Warszawie wytyczał trakt będący odgałęzieniem traktu lubelskiego, z przeprawą przez Wieprz pod Bobrownikami. Dalej biegł do Warszawy m.in. przez Maciejowice, Kar czew, i wychodził na szosę brzeską pod Wawrem. W 1831 roku trakt lubelski miał tylko niewielki odcinek szosowy. Łączył on Piaski z Raciborowem (około 75 kilometrów; zwano ten odcinek traktem uściługskim) oraz od Miszewa do stolicy (około 51 km) na lewym brzegu Wisły. Najdogodniejsze pozycje obronne dla polskiej armii znajdowały się w pobliżu granicy wytyczonej przez trudne do przebycia rzeki (Niemen w okolicach Grodna, Biebrzę od ujścia do Narwi, Narew do Suraża, Nurzec do ujścia do Buga, Bug do Włodawy). Cały teren Podlasia z racji licznych dopływów dużych rzek był dogodny do taktycz nych walk obronnych, ale, co należy podkreślić, tylko w okresie od wiosny do jesieni. Zima skutecznie elimino wała przeszkody naturalne w postaci rzek i bagien. Walory obronne podnosiły lasy; co prawda nie tworzyły one na większości obszaru Podlasia dużych, zwartych kompleksów, ale z racji dominującego gatunku drzew (sosna) ułatwiały, niezależnie od pory roku, ukrycie się przed oczami przeciw nika. Zwarte kompleksy leśne zaczynały się dopiero na Mazowszu (Wielki Bór na zachód od Kałuszyna i w widłach Liwca i Bugu). Walory obronne Podlasia, szczególnie zimą, niwelował fakt, iż obwód białostocki wcinał się dość
głęboko w terytorium Królestwa, co uniemożliwiało obronę obszarów najdalej wysuniętych na wschód, a więc obwodów litewskich w województwie augustowskim oraz obwodów bialskiego i radzyńskiego województwa podlaskiego. Z tego też względu za najlepszą pozycję obronną uchodził obszar międzyrzecza Bugu i Narwi, osłonięty środkowymi biegami tych rzek. Umożliwiał on zablokowanie drogi przeciwnikowi prącemu ku Warszawie od strony bramy białostockiej traktem białostockim i starym traktem litewskim, jak i z kierunku północno-wschodniego od półwyspu litewskiego szosą ko wieńską. Należy jednak zaznaczyć, że ten dogodny do koncentracji armii obszar znajdował się w pobliżu granic państwa i jego wartość musiała osłabnąć w warunkach zimowych. W przypadku ataku od strony Brześcia najlepsze tereny do obrony zaczynały się w dolinie Liwca i przy Wielkim Borze. Istotną rolę w działaniach obronnych odgrywać musiały węzły komunikacyjne. Między Bugiem a Wieprzem kluczową rolę odgrywały Węgrów i Sokołół, a przede wszystkim Siedlce, które były największym ośrod kiem miejskim na szosie między Warszawą a Brześciem oraz węzłem komunikacyjnym, w którym zbiegały się drogi boczne biegnące z północy i południa oraz od przepraw na Wieprzu (w pobliżu Kocka i w Bobrownikach) i na Bugu (Brok, Nur, Granne, Drohiczyn). Czyniło to z Siedlec łącznik dwóch terenów operacyjnych rozdzielonych Bugiem. Przebiegająca przez to miasto szosa brzeska także miała duże znaczenie, gdyż ten, kto ją opanował, kontrolował cały obszar między Bugiem, Wieprzem i Wisłą. Stoczek znaj dował się na uboczu sieci komunikacyjnej — nie tak jak Łuków, który leżał na przecięciu szlaku od Włodawy do Mińska (przez Radzyń) i z Żelechowa (trakt pocztowy z Siedlec do Kozienic przez Łuków i Żelechów). Wśród polskich dowódców panowała opinia, iż wojna rozpocznie się na wiosnę 1831 roku. Tę opinię zweryfiko wały dopiero doniesienia wywiadu. Wiele z nich docierało
do Warszawy z obszaru Podlasia i Lubelszczyzny, grani czącego z guberniami zachodnimi Rosji. Dostarczały ich przede wszystkim władze wojewódzkie, obwodowe, bur mistrzowie, nadstrażnicy, pracownicy komór celnych i ko mitety obywatelskie. Informacje władz cywilnych uzupeł niały doniesienia oficerów wysłanych nad granicę (np. Józefa Zaliwskiego z woj. augustowskiego), emisariuszy, dezerterów itd. Niestety, w wielu wypadkach były one fałszywe, co widać na przykładzie zapowiedzi wkroczenia Rosjan do Królestwa. Wymieniane były daty 9-10 XII, 15-16 XII, 24 XII 1830 r., 9-10 I, 17-18 i 20 I 1831 roku. Na przełomie stycznia i lutego pojawiły się doniesienia precyzyjnie określające datę wtargnięcia Rosjan do Króles twa, ale dowództwo polskie uznało dopiero za najbardziej wiarygodne informacje z pierwszych dni lutego, gdy armia rosyjska już zakończyła przygotowania do wojny. Wachlarz informacji docierających do Warszawy był znacznie szerszy i dotyczył nie tylko terminu wkroczenia wojsk rosyjskich do Królestwa. Na początku grudnia 1830 roku szczególnie istotne były wieści o korpusie litewskim, którego część stacjonowała w rejonie Białegostoku, Grodna, Słonimia, Słucka i Nieświeża. Informacje o nim były o tyle istotne, że istniała możliwość przeciągnięcia na stronę polską części jego żołnierzy. Służyli w nim liczni Polacy zamieszku jący zachodnie gubernie Rosji. Dowódca korpusu gen. Grigorij Rosen, gdy tylko otrzymał wieść o powstaniu w Królestwie, zaczął koncentrować swoje siły, obsadzając batalionami rezerwowymi Brześć, Grodno, Białystok, Wło dzimierz Wołyński i Krzemieniec. Rozkazy, jakie otrzymał z Petersburga (po 7 grudnia), nakazywały mu po zakończeniu koncentracji wkroczyć na teren Królestwa na odsiecz Kon stantemu. Rosen jednak się z tym wstrzymał, gdy tylko Konstanty z oddziałem przekroczył Bug 13 grudnia 1830 roku. Informacje polskich władz cywilnych docierające do sztabu głównego w Warszawie (najwięcej w drugiej dekadzie
grudnia) mówiły o koncentracji pułków korpusu w Białym stoku (brygada litewska i 24. Dywizja Piechoty) i o silnych nastrojach propolskich (o duchu rewolucyjnym) wśród żołnierzy i oficerów. Chłopicki nie skorzystał z tych informacji i nie zaatako wał korpusu. Już 2 grudnia 1830 roku Konstanty obiecał mu, że nie wyda Rosenowi rozkazu wkroczenia do Króles twa. To wystarczyło Chłopickiemu. Informacje wywiadow cze pozwalały mu jedynie weryfikować obietnice cesarzewicza. W ten sposób strona polska zaprzepaściła szansę osłabienia armii rosyjskiej (jeżeli nawet nie zdołano by rozbić korpusu litewskiego, to z pewnością w poważnym stopniu zdezorganizowano by go, pozyskując służących w nim Polaków). Car nie był tak wyrozumiały. W wydanych 7 grudnia dyspozycjach do koncentracji armii dopuszczał naruszenie granic Królestwa. I Korpus Piechoty gen. Piotra Pahlena, kwaterujący w guberniach nadbałtyckich i w części Litwy, miał maszerować do obwodu białostockiego przez województwo augustowskie, rozbrajając przy okazji miesz kańców i rozrzucając cesarskie proklamacje (III Korpus Kawalerii miał wkroczyć do województwa lubelskiego). Te rozkazy wstrzymał Konstanty i Dybicz. Dowództwo rosyjskie, opracowując plan wojny, było zgodne, że wojska należało wprowadzić do Królestwa jeszcze zimą (koniec stycznia-początek lutego 1831 roku), aby wykorzystać sprzyjające okoliczności w postaci skutych lodem cieków wodnych i bagien, utwardzonej drożni, a przede wszystkim, aby utrudnić zbrojenia Polaków, przejmując zasoby ludzkie i materialne prawobrzeżnych województw. Spowol nienie procesu mobilizacji, a zwłaszcza procesu włączania w struktury armii nowych oddziałów formowanych po wybu chu powstania, prac fortyfikacyjnych wokół Warszawy, także było brane pod uwagę przez Dybicza. Dla niego Królestwo Polskie stanowiło tylko etap w marszu nad Ren. Zamierzał rozpocząć go w maju 1831 roku.
Optymizm feldmarszałka zaraził Tolla, Neidhardta i więk szość oficerów. Bezkrwawy i błyskotliwy sukces w Królest wie miał być kolejnym wawrzynem w wieńcu chwały rosyjskiej armii. Dybicz zapowiadał oficjalnie, że rozprawa z Polakami zajmie mu dwa tygodnie. Gwarantką sukcesu była 150-tysięczna armia gotowa do pochodu na Paryż, znaczne rezerwy Rosji oraz jego własne umiejętności i doświadczenie. Pychy i samozadowolenia pogromcy Turków z 1829 roku nie tonowały argumenty, że dowódcy polskiej armii byli niezrów nani, a armia polska mogła być lepsza od rosyjskiej. Nie dostrzegał w szeregach powstańców osoby godnej i zdolnej przeciwstawić się mu; nawet Chłopicki, jego zdaniem, nie miał predyspozycji do kierowania operacjami i do dowodze nia dużą armią, gdyż „nie dowodził czym więcej jak brygadą”. Dostrzegał u Polaków brak rezerw, które mogłyby im zapewnić przeciąganie konfliktu. Okazało się, że więk szym realistą był car, który spodziewał się oporu Polaków i liczył się nawet ze stratami armii rosyjskiej, co jednak nie mąciło jego przekonania o ostatecznym sukcesie. Głównym celem Rosjan była Warszawa. Jej zdobycie uwarunkowane było pobiciem armii polskiej. Dybicz za mierzał rozbić wojsko polskie na prawym brzegu Wisły, jednak liczył się także z tym, iż nie uda się mu tego dokonać. Z tego też względu był gotowy zapędzić armię polską w mury Warszawy, przeprawić się na lewy brzeg Wisły z główną armią w górnym biegu Wisły i zdobyć miasto głodem lub szturmem. Plan operacyjny Dybicza zakładał, że główne siły rosyj skie przekroczą granice Królestwa między Tykocinem a Drohiczynem i korzystając z mrozów ścinających prze szkody wodne ruszą ku Warszawie traktem białostockim i starym traktem litewskim (odnogą z Brańska na Nur i Brok). Marsz między Narwią a Bugiem powinien wy prowadzić armię rosyjską między dwa zgrupowania armii polskiej, rozlokowane, w świetle doniesień wywiadu, na szosach kowieńskiej i brzeskiej.
Zgodnie z założeniami tego planu, koncentrująca się u granic Królestwa Polskiego armia rosyjska tworzyła trzy zgrupowania. Większość jej sił tkwiła w obwodzie białostockim między Grodnem a Brześciem Litewskim: I Korpus Piechoty — w Knyszynie i Krypnie Wielkim (8,2 tys. bagnetów i szabel z 16 działami), w Choroszczy i Żółtkach (11,5 tys. bagnetów i szabel z 32 działami), VI Korpus Piechoty — w okolicach Suraża (18,8 tys. bagnetów i szabel z 48 działami), Topczewie (9,4 tys. bagnetów i szabel z 32 działami) i w okolicach Grodziska (8,5 tys. bagnetów i szabel z 32 działami). Rezerwą centrum (19,1 tys. bagnetów i szabel z 36 działami), zgrupowaną w Białymstoku i okolicach, dowodził w. ks. Konstanty. Ku Białemustokowi podążało 3,5 tys. bagnetów z 32 działami. Razem siły główne liczyły w 79 batalionach, 99 szwadronach i 25 sotniach 66,6 tys. bagnetów, 17,1 tys. szabel i 228 dział. Na prawym skrzydle przygotowywał się przekroczenia granicy oddział gen. Mandersterna rozlokowany w pobliżu Grodna (4,4 tys. bagnetów szabel z 12 działami) oraz oddział gen. Iwana Szachowskiego w Kownie (w eszelonach 15,6 tys. bag netów, 1,1 tys. szabel i 48 dział). Lewe skrzydło tworzyły oddziały: płk. Josifa Anrepa (747 szabel) w Brześciu Litewskim, gen. Geismara (4,3 tys. szabel i 24 działa) w rejonie Włodawy i gen. Kreutza w rejonie Uściługa (3,8 tys. szabel i 24 działa)3. Zgrupowania skrzydłowe miały wkroczyć szosami ko wieńską i brzeską oraz traktem lubelskim dzień wcześniej niż zgrupowanie główne. Dybicz liczył, że w ten sposób wywoła we władzach polskich zamieszanie i początkowo ukryje przed nimi szlak pochodu w głąb kraju głównej armii (np. korpus Kreutza odciągać miał uwagę Polaków 3 Oddział dowodzony przez Kreutza złożony był tylko z jednej dywizji V Korpusu (drugą miał Geismar), ale w rosyjskich dokumentach z jego komendą utożsamiano cały korpus.
ku Lublinowi i Zamościowi). Poza tym korpusy i oddziały skrzydłowe w krótkim czasie mogły opanować znaczne połacie województw augustowskiego, lubelskiego i podlas kiego. W opinii Dybicza te dość ryzykownie wysunięte na zachód skrzydła w krótkim czasie miała wesprzeć główna armia marszem ku Warszawie; idąc krótszą drogą, mogła ona zagrozić części głównej armii polskiej, rozlokowanej między szosą brzeską a Bugiem. V Korpus Kawalerii w razie niebezpieczeństwa mógł umknąć przed ciosem Polaków, bo tworzyły go lekkie oddziały złożone z kawa lerii i artylerii konnej. W myśl przyjętych planów, korpus Kreutza miał wypeł nić dwa zadania: osłaniać lewe skrzydło armii głównej oraz opanować obszar Królestwa między górną Wisłą, szosą brzeską i Warszawą. W tym celu rozdzielono go na dwie kolumny, oddalone od siebie już na początku działań na dystans 90 km, ale gotowe do połączenia się w razie konieczności. Jedna z nich, dowodzona przez Geismara, skierowana została z Włodawy na Łuków, a druga, pod dowództwem Kreutza — od Uściługa na Lublin. Dla Dybicza ważniejszą rolę odegrać miał Kreutz. Gdyby uznał on, iż miał zbyt małe siły, aby opanować Lublin, mógł ściągnąć do pomocy całą dywizję strzelców konnych Geismara. Zdobycie Lublina było dla Dybicza sprawą kluczową. Twierdza Zamość, leżąca nieco na uboczu teatru wojny, była mniej ważna, dlatego też Kreutz miał jedynie obserwować poczynania polskiego garnizonu i przeciąć mu komunikację z Warszawą. Do tego zadania wystarczył jeden pułk dragonów wsparty dwiema sotniami kozaków i 4 działami. Oddział ten miał także oczyścić z powstańców województwo lubelskie od granicy z Rosją w Uściługu po Wisłę i osłaniać tyły korpusu. Kreutz po opanowaniu Lublina miał udać się do Puław i opanować przeprawę przez Wisłę (na trakcie lubelskim). Na Warszawę powinien posuwać się prawym brzegiem Wisły (tzn. nadwiślańskim
odgałęzieniem traktu lubelskiego przez Maciejowice), przejmując kontrolę nad środkami przeprawowymi, na jakie się natknie4. Z dyspozycji wynika, że Kreutz nie musiał przeprawiać się z korpusem na lewy brzeg Wisły, ale mógł wysłać za rzekę wydzielony z korpusu oddział5. Zadanie Geismara sprowadzało się do osłony lewego skrzydła głównej armii rosyjskiej. Gdyby Kreutz nie wezwał go w Lubelskie, powinien oddziaływać na prawe skrzydło i tył nieprzyjaciela, a od Łukowa skierować się ku Wiśle na odcinek między Warszawą a Puławami. Więź z Kreut zem miał utrzymywać za pośrednictwem silnego oddziału wysłanego ku Lublinowi, a z główną armią — poprzez niewielki oddział płk. Anrepa, który wkraczał do Królestwa szosą brzeską. Kreutz i Geismar mieli wypełniać funkcje pomocnicze wobec głównej armii, na wstępie odciągnąć uwagę Polaków od traktu białostockiego ku Lublinowi i Puławom, a gdyby powstańcy wycofali się ku Warszawie — wspomagać przeprawę głównej armii przez Wisłę w górnym jej biegu. Dybicz w liście do cara z 27 stycznia 1831 roku stwierdził, że działania głównej armii będzie prowadził energicznie, aby nie dopuścić do odcięcia przez Polaków V Korpusu; widać więc, że w pewnym stopniu zdawał sobie sprawę, na jakie niebezpieczeństwo narażał Kreutza i jego kolumny. Polskie dowództwo w ciągu grudnia i stycznia otrzymywało wiele informacji o koncentracji przeciwnika. Najdokładniejsze z nich dotarły do stolicy dopiero na początku drugiej dekady stycznia 1831 roku. Dotyczyły one przede wszystkim I i VI korpusów piechoty oraz III Korpusu Kawalerii, stanu rzek (Bugu, Biebrzy, Niemna), mostów (m.in. informowano o po kryciu rzek lodem, o rozbiórce mostów i o ich naprawie na przełomie grudnia i stycznia, o stanie mostów w styczniu 4 Dybicz zapobiegliwie przygotowywał sobie środki do przeprawy na lewy brzeg Wisły. 5 I v a n o v, s. 106-108.
itp.), magazynów i zaopatrzenia armii rosyjskiej. Doniesienia mówiły o ścisłym strzeżeniu granic, o poczynaniach cara, Dy bicza i dowódców rosyjskich (np. informacje o carze były istotne, gdyż nie wyobrażano sobie w Warszawie, aby armia rosyjska rozpoczęła działania bez niego) i o nastrojach patriotycznych wśród Polaków w guberniach zachodnich. Jednocześnie uzyskiwano informacje o prześladowaniach osób sprzyjających powstaniu lub uznanych za potencjalnych wrogów w przyszłości, o odbieraniu włościanom żelaznych narzędzi itd. O armii rosyjskiej dowództwo polskie wiedziało, że była osłabiona po wojnie z Turcją. Dwernicki, który przebywał na Podolu, relacjonował na radzie wojennej 20 I 1831 roku, że widział pułki wracające z wojny i liczące po 200-300, a nawet kilkadziesiąt koni. W grudniu 1830 roku rejonowi Uściługa i Włodawy nie poświęcano dostatecznej uwagi, ale zdawano sobie sprawę, że wkrótce przybędą tam większe siły rosyjskie — 30 tys. piechoty i 10 tys. kawalerii (III Korpus Kawalerii i IV Korpus Piechoty). Do połowy stycznia 1831 roku nic nie wskazywało na koncentrację znacznych sił rosyjskich między Brześciem a granicą z Austrią; jedynie 9 stycznia 1831 roku zasygnalizowano marsz 2. Dywizji Strzelców Konnych z kozakami w okolicach Włodzi mierza Wołyńskiego. Większość wojsk zmierzała jednak na północ, na Brześć, Białystok i Grodno, gdzie koncentrowała się główna armia rosyjska. Dopiero od połowy stycznia napływać zaczęły informacje o obecności sił rosyjskich w pobliżu granicy na południe od Brześcia. Już 16 stycznia w Warszawie wiedziano o marszu z Ukrainy na Włodzimierz korpusu dowodzonego przez gen. Kreutza. Jego przednie straże miały już rozciągać się nad Bugiem od Krylowa ku Uściługowi6. W oparciu o informacje o poczynaniach Rosjan polska Kwatera Główna próbowała rozpoznać zamiary operacyjne 6
Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831, t. 1, Warszawa 1931, s. 175 [dalej Źródła].
Dybicza i przygotować plany działań własnych; niestety, mnogość nierzadko sprzecznych ze sobą informacji utrud niała dokładne ustalenie miejsc wkroczenia Rosjan do Królestwa. Doniesienia wskazywały na wszystkie punkty graniczne — poczynając od Grodna, a na Chełmie kończąc, bez wskazania, którędy wejdą siły główne. Chłopicki w połowie grudnia 1830 r. sądził, że wkroczą one do Królestwa Polskiego szosą brzeską, a na szosie kowieńskiej będzie operował niewielki korpus mający odwrócić uwagę Polaków od szlaku pochodu głównej armii. W pierwszej dekadzie stycznia 1831 r. polski głównodowodzący sądził, że główne siły wejdą szosą brzeską lub starym traktem litewskim, a ewentualnie obydwu tymi szlakami7. Plany operacyjne, omawiane w polskim dowództwie między grudniem a końcem stycznia, nie przewidywały obrony granic i z góry zakładały oddanie prawie całych województw nadgranicznych — augustowskiego, podlaskiego i lubelskiego. Co prawda na początku grudnia 1830 roku Chłopicki twierdził, że miała być broniona każda piędź Królestwa, ale z pewnością nie zamierzał angażować w bój o granice starej armii regularnej ani też podjąć walki siłami przeznaczonymi do działań zaczepnych na terytorium rosyjskim8. W planach polskich najważniejsza była Warszawa. Tak jak dla Rosjan zdobycie stolicy Królestwa oznaczało zwycięstwo w wojnie, tak dla Polaków jej utrata równo znaczna była z klęską zrywu niepodległościowego. War szawa stanowiła zaplecze dla głównej armii polskiej, a także moralną opokę, bez której powstanie nie byłoby w stanie przetrwać. W jej murach pracowała władza wykonawcza, 7
Źródła, t. l , s . 147. Chłopicki odrzucił propozycje działań zaczepnych poza granicami Królestwa, zawarte w planach przedłożonych mu w grudniu przez Dezyderego Chłapowskiego oraz Wojciecha Chrzanowskiego. Chrzanow ski przewidywał podjęcie działań na Litwie przeciwko I i VI korpusom piechoty, a Chłapowski — opanowanie Brześcia Litewskiego. 8
organizująca i nadzorująca produkcję i dystrybucję środków walki i żywności. W obrębie Warszawy skupiono magazyny z wyposażeniem, umundurowaniem dla wojska oraz żyw nością. Stolica, wykorzystując swój potencjał przemysłowy, pomnażała stan uzbrojenia i wyposażenia armii. Była jednym z trzech ośrodków skupiających powstańczy prze mysł wojenny. Funkcjonowały w niej zakłady produkujące i naprawiające broń. Warszawa zaspokajała w znacznym stopniu zapotrzebowanie armii na proch i amunicję, umun durowanie, buty, różne elementy wyposażenia, i pełniła funkcję centralnej bazy szpitalnej wojsk polskich. Znaczenie polityczne i moralne Warszawy wynikało z faktu, że była ona „kolebką” polskich ruchów niepodleg łościowych, które promieniowały na przedrozbiorowe zie mie polskie i ostatecznie doprowadziły do wybuchu po wstania. Od tej pory stolica tak trwale związała się z powstaniem, że w powszechnym odczuciu Polaków i społeczności międzynarodowej jej zdobycie przez Rosjan było równoznaczne z klęską powstania. W polskim dowództwie rozważano plany wojenne prze widujące jedynie działania obronno-zaczepne na terytorium Królestwa. Plany tych działań już w połowie grudnia 1830 roku przedłożyli Dezydery Chłapowski, Wojciech Chrza nowski i Ignacy Prądzyński. Nie przewidywały one obrony granic. Chłapowski (15 grudnia) sądził, że główna armia rosyjska wkroczy na teren Królestwa widłami Narwi i Bugu, a następnie przez Stanisławów skieruje się ku szosie brzes kiej; postulował więc skoncentrowanie głównej armii polskiej „ukośnie do szosy brzeskiej”, aby uderzyć z linii Liwca na maszerujące ku niej korpusy Dybicza. Chrzanowski, przyjmu jąc trzy różne warianty marszu armii rosyjskiej w głąb Królestwa, proponował na miejsce koncentracji obszar między Łomżą, Zambrowem i Śniadowem, skąd należało podjąć działania zaczepne bądź obronne. Prądzyński w swo im planie z połowy grudnia, a następnie w jego rozwiniętej
wersji ze stycznia, co prawda mówił o podjęciu działań zaczepnych przeciwko armii rosyjskiej, ale za punkt wy jściowy przyjmował tzw. napoleoński trójkąt twierdz, obe jmujący Pragę, Modlin i Serock. W przypadku gdyby Dybicz nie popełnił błędu i silnie naciskał na polską armię przeważającymi siłami, Prądzyński proponował oddać całe prawobrzeże w ręce rosyjskie, z zachowaniem przyczółków w postaci przedmościa Pragi i przepraw w Modlinie, Serocku i Górze Kalwarii. Za ich pośrednictwem armia polska miała prowadzić „wojnę odporną” połączoną z „...ustawicznemi napadami zaczepnemi” dokonywanymi z przy czółków na prawobrzeżu. Chłopicki zamierzał jednak przyjąć walkę na prawym brzegu Wisły. Jego plan opierał się na założeniu, że główne siły rosyjskie będą posuwać się w głąb Królestwa szosą brzeską, a szosą kowieńską — mniejsze ich zgrupo wanie. Generał zakładał związanie głównych sił Dybicza przez część armii polskiej, która broniłaby kolejno pozycji położonych bliżej Warszawy, poczynając od pozycji pod Siedlcami. W tym czasie główne siły polskie pobiłyby na szosie kowieńskiej słabszą kolumnę rosyjską. Chłopicki zakładał więc oddanie w ręce przeciwnika znacznych połaci Królestwa — po Pułtusk na szosie kowieńskiej i linię wyznaczoną przez Liwiec i Muchawkę lub Kałuszyn i Mińsk na szosie brzeskiej. Te pozycje stanowić miały punkty oparcia dla działań obronnych na szosie brzeskiej i zaczepnych na szosie kowieńskiej. Do połowy stycznia Chłopicki zmodyfikował swój plan grudniowy. Do przewidywanych jako szlaki najazdu szosy kowieńskiej i brzeskiej dodał jeszcze stary trakt litewski. W tej sytuacji dodatkową pozycję obronną umiejscowił na wysokości Stanisławowa. Nadal zamierzał stoczyć bitwę na prawym brzegu Wisły i zakładał uderzenie głównej armii polskiej na słabszą kolumnę rosyjską idącą szosą kowieńską oraz działania obronne mniejszych sił polskich
na szosie brzeskiej przeciwko głównym siłom rosyjskim. Za punkt wyjściowy operacji przyjął pozycję między Bugiem a Liwcem, Wyszkowem a Siedlcami. Po 17 stycznia, w okresie pełnienia dowództwa przez gen. Michała Radziwiłła, w Kwaterze Głównej przeważała koncepcja stoczenia bitwy na prawym brzegu Wisły z jedną z kolumn głównej armii Dybicza, ale nie wiedziano, jakim szlakiem wkroczy on do Królestwa. Podstawą wyjściową do bitwy miało być ugrupowanie osłonowe wojsk polskich na szosie brzeskiej i kowieńskiej, utworzone już przez Chłopickiego. Z pisma naczelnego wodza do rządu, dato wanego 28 stycznia 1831 roku, wynika, że linię obrony wytyczono od Siedlec, które traktowano jako „główny punkt militarny”, przez Łuków na Radzyń. Do Łukowa cofać się miała Gwardia Ruchoma z obwodu bialskiego, a z Włodawy — do Radzynia. W naradach wojennych omawiających plany operacyjne uczestniczył też generał Józef Dwernicki. Po przybyciu do stolicy w grudniu 1830 roku starał się on o dowództwo brygady w dywizji strzelców konnych, jednak wszystkie stanowiska były już obsadzone. Poza tym gen. Chłopicki nie zamierzał naruszać struktury dowódczej królewskiej armii bez zgody króla Mikołaja I. Dwernicki musiał zado wolić się dowództwem dwóch pułków rezerwowych ułanów i strzelców konnych. Dopiero 15 XII 1830 roku Sztab Główny poinformował go, iż powierzono mu „zwierzchni nadzór” nad organizacją trzecich dywizjonów i w tym celu miał porozumieć się z dowódcami pułków i Komisją Wojny9. Chłopicki powierzył to stanowisko Dwernickiemu, uwzględniając starszeństwo stopnia w strukturach armii; musiał znać jego wcześniejsze osiągnięcia na polu or ganizacyjnym, choć jego błędy i porażki również nie były 9 Źródła, t. 1, s. 71. Rozkaz dzienny z 22 XII 1830 roku informował: „Dowódca Pułków Rezerwowych, Generał Brygady Józef Dwernicki, na Organizatora trzecich Dywizjonów Pułków Jazdy”.
tajemnicą. Fakt, że Dwernicki był miernym administ ratorem, raczej nie miał wpływu na decyzję Chłopickiego. Głównodowodzący mógł natomiast uwzględnić wyważoną postawę Dwernickiego w pierwszych dniach powstania. Na tak ważne stanowisko raczej nie wprowadziłby osoby otwarcie manifestującej wrogość wobec Rosji i aprobatę dla zwolenników wojny. Okazało się jednak, że Dwernicki nie spełnił jego oczekiwań. Dwernicki był przeciwnikiem planów obronnych, a zwła szcza dopuszczenia przeciwnika pod Warszawę. Opowiadał się za przeniesieniem teatru wojny poza granice Królestwa, m.in. na Wołyń. W trakcie organizacji trzecich dywizjonów kawalerii przedkładał najwyższym władzom wojskowym, kolejno Chłopickiemu i Radziwiłłowi, plany wyprawy do tej prowincji. Twierdził, że Dybicz nie ograniczy się do wkroczenia na teren Królestwa Polskiego tylko od Brześcia Litewskiego, ale uczyni to też od strony województwa lubelskiego, skąd mniejsze oddziały ruszą na Warszawę. Aby udaremnić ten scenariusz, postulował wysłanie „od działu partyzanckiego”, który mógłby pobić te oddziały lub ewentualnie wyminąć je i wkraczając na Wołyń, pociągnąć je za sobą z korzyścią dla stolicy. Postulował włączenie do tego oddziału „małej części kawalerii regularnej”10. Do drugiej połowy stycznia 1831 roku w dowództwie polskim nie planowano wyprawy za Bug (zgodnie z koncep cją wojny przyjętą przez Chłopickiego). Ignacy Prądzyński już w połowie grudnia 1830 roku w swoim planie operacyj nym m.in. postulował zorganizowanie w Królestwie „małej wojny”, czyli partyzantki, oraz wysłanie dwóch oddziałów partyzanckich na Litwę (z woj. augustowskiego) i na Wołyń z twierdzy w Zamościu. Rozwinął ten projekt w połowie 10 D w e r n i c k i , op.cit., s. 11-12, 137. Dwernicki twierdził, że na radach wojennych przedkładał „potrzebę rozszerzenia działań na Wołyń, Podole, Ukrainę i Litwę” i że „należało natychmiast wyprawę do tych prowincji uskutecznić”.
stycznia 1831 roku, ale nie znalazł on zrozumienia w naj wyższych kręgach dowódczych powstania. Plany wzniecenia powstania na Wołyniu zgłaszali gen. Piotr Szembek, Henryk Dembiński, Roman Sołtyk. Wszystkie te projekty przewi dywały rozpoczęcie wyprawy po wybuchu wojny. Wyjątkiem był plan Dezyderego Chłapowskiego z początku grudnia 1830 roku, który przewidywał podjęcie przez stronę polską działań zaczepnych (na początku lutego). Podejście władz wojskowych do powstania zmieniło się po odejściu Chłopickiego. O potrzebie udzielenia pomocy Litwie i Rusi mówiono w sejmie, wśród przedstawicieli różnych ugrupowań politycznych. Najgłośniej za wzniece niem powstania na Wołyniu optowała lewica powstania, tj. Towarzystwo Patriotyczne (reaktywowało się 19 stycznia 1831 roku). Józef Dwernicki zbliżył się do tego środowiska opowiadającego się za wojną z Rosją. Dla Ignacego Prądzyńskiego, który wrócił z „zesłania” w Zamościu i stopniowo wywalczył sobie równorzędną z Wojciechem Chrzanowskim pozycję głównego „mózgu operacyjnego” armii polskiej, wysłanie oddziału na Wołyń miało być częścią „małej wojny”, obejmującej Królestwo Polskie i gubernie zachodnie Rosji. Radziwiłł zgodził się na zorganizowanie „małej wojny”, którą Prądzyński traktował jako środek służący osłabieniu głównej armii rosyjskiej. Z dwóch zasadniczych rodzajów „małej wojny”, tj. prowadzonej przez miejscową ludność lub oddziały regularne wojska, Prądzyński uznał za naj dogodniejszą w warunkach polskich tę drugą11. W skład oddziałów partyzanckich na prawobrzeżu miała wchodzić większość formacji powstałych po wybuchu powstania, a więc wojewódzkie pułki piechoty i pułki jazdy 50-dymowej (poza pułkami piechoty z woj. podlaskiego), strzelcy 11
Prądzyński uważał, że naród polski nie posiada cech niezbędnych do walki partyzanckiej — zaciętości, nienawiści, braku litości i woli długotrwałego oporu.
z dóbr rządowych (strzelcy leśni) i celnicy. Projekt Prądzyńskiego był rozpatrywany przez sztab główny. Dokonano w nim znacznych zmian co do siły wyznaczonych do partyzantki. Do oddziałów nowo formowanych dodano „...co się da użyć ze straży bezpieczeństwa”. W tym wydaniu „mała wojna” miała przybrać dwie formy, które wyróżnił Prądzyński. 2-3 lutego przygotowano plany, wyznaczono dowódców, ale na pełne wcielenie koncepcji w życie zabrakło czasu. Rozkazy wyszły ze stolicy 4-5 lutego, gdy wojna już trwała. Częścią składową planu „małej wojny” były wyprawy oddziałów partyzanckich za granice Królestwa Polskiego. Dowództwo oddziału skierowanego na Wołyń powierzono gen. Dwernickiemu. 3 lutego odebrał on szczegółową instrukcję i zgodę Naczelnego Wodza na objęcie nad nią dowództwa. Miał ruszyć do Lublina i po zebraniu oddziału w Zamościu przekroczyć z nim granicę po wybuchu wojny. Dwernicki rozpoczął przygotowania do wyprawy, ale początek wojny zastał go jeszcze w stolicy i dopiero zbierał się, aby wyruszyć do Lublina. Dwernicki miał stopień generała brygady, ale z racji nominacji na dowódcę wyprawy wołyńskiej nie uwzględ niono go w strukturach dowódczych kawalerii armii, ogłoszonych 2 II 1831 roku; tymczasem dywizje powierzo no nawet pułkownikom (Antoniemu Jankowskiemu i And rzejowi Ruttie). Wyprawa na Wołyń była więc dla niego wybawieniem. Otwierała przed nim szansę na odniesienie sukcesu, bo był przekonany, że uda się wzniecić powstanie na taką skalę, jak to uczynił ppłk Piotr Strzyżewski w 1809 roku. Siły przydzielono mu więcej niż skromne, ale trzeba pamiętać, że Strzyżewski zaczynał od szwadronu kawalerii regularnej, a skończył działania dowodząc kilkutysięcznym oddziałem powstania. Dwernickiemu przydzielono batalion z garnizonu Zamoś cia, 4 działa 3-funtowe, dwa szwadrony jazdy lubelskiej,
które formowały się w Krasnymstawie, i Legię Wołyńską, która egzystowała na razie tylko na papierze. Do kadry oficerskiej korpusu włączono ppłk. Aleksandra Błędows kiego i kpt. kwatermistrzostwa Feliksa Szymanowskiego12. Generał, widząc mizerię tego oddziału, prosił o kilka szwadronów regularnej kawalerii (nawet Piotr Strzyżewski w 1809 roku dysponował jednym szwadronem kawalerii regularnej w sile 300 ułanów, a po dwóch miesiącach — 4 tys. kawalerii i piechoty z 4 działami13). Odmówiono mu jednak nawet tak skromnego wzmocnienia.
12
Źródła, t. 1, s. 223. J. D u d z i ń s k i , Działania Piotra Strzyżewskiego w Galicji Wschód niej w czasie wojny polsko-austriackiej w 1809 roku, Roczniki Humanis tyczne, t. LV: 2007, zez. 2, s. 147, 151. 13
ROZDZIAŁ III WYBUCH WOJNY, PIERWSZE DZIAŁANIA STRON I ORGANIZACJA KORPUSU DWERNICKIEGO
5 lutego 1831 roku oddziały rosyjskie prawego i lewego skrzydła (ok. 31 tys. żołnierzy, 106 dział) przekroczyły granicę Królestwa Polskiego. Do województwa augustows— kiego wkroczył pierwszy eszelon korpusu grenadierów gen. Szachowskiego (5,1 tys. bagnetów, 1 tys. szabel i 24 działa) oraz oddział gen. Mandersterna (3,7 tys. bagnetów, 634 szable i 12 dział). Oddział płk. Anrepa (743 szable) szosą brzeską zmierzał spod Brześcia przez Terespol do Białej. Oddział Geismara spod Włodawy doszedł do Grabówki, a gen. Kreutza — spod Uściługa do Hrubieszowa. 6 lutego do oddziałów skrzydłowych dołączyła główna armia (81 tys. żołnierzy, 220 dział), tworząca cztery duże zgrupowania — I Korpusu Piechoty, VI Korpusu Piechoty, rezerwy w. ks. Konstantego i III Korpusu Rezerwowego Kawalerii. Przekro czyły one granicę na odcinku Tykocin-Suraż-Granne. 7 lutego kolumny rosyjskie, skrzydłowe i głównej armii, dotarły do Rudek (I Korpus Piechoty), Wysokiego Mazo wieckiego (VI Korpus Piechoty), Sterdyni, Kosowa, Nura i Węgrowa (III Korpus Kawalerii), Sokołowa i Suraża (rezerwa Konstantego), Rajgrodu (Manderstern), Mariampola (Szachowski), Siedlec (kozacy z oddziału Anrepa), Radzynia (Geismar) i Krasnegostawu (Kreutz). 8 lutego faktycznie już prawie całe województwo augus towskie i znaczna część podlaskiego i lubelskiego znalazły
się w rękach rosyjskich. Zambrów i Łomżę zajął I Korpus Piechoty, Andrzejów i Czyżew — VI Korpus Piechoty, Sterdyń i Wrotnów — III Korpus Kawalerii, rejon od Sokołowa do Wysokiego Mazowieckiego — rezerwa Kon stantego, Kalwarię — oddział Szachowskiego, Szczuczyn — oddział Mandersterna, Radzyń lub Łuków — oddział Geismara i Piaski — oddział Kreutza. Anrep wyparty został przez Polaków z Siedlec i cofnął się do Zbuczyna. Dybicz konsekwentnie realizował swój plan i parł z główną masą wojsk między Narwią a Bugiem na Wyszków, aby rozdzielić wojsko polskie na dwa zgrupo wania rozlokowane na szosie brzeskiej i kowieńskiej Szczęście mu sprzyjało do 8 lutego, w którym to dniu zaczęła się odwilż, powoli zmieniająca drogi w błotne topiele, a rzeki i bagna — w trudne do przebycia przeszkody, gdyż topił się lód, po którym miały przejść rosyjskie wojska. Dopływy Bugu i Narwi wystąpiły z brzegów. Aura miała odegrać znaczącą rolę w dalszym przebiegu wypadków. 3 lutego w Warszawie padał śnieg i było dotkliwie zimno (-6,3°C)'. Od 5 lutego pogoda poprawiała się i mimo że śnieg nadal padał, spodziewano się odwilży. Temperatura wzrosła do 1,3°C. Nagle 8 lutego zaczął padać deszcz. Wiatr zmienił kierunek z południowo-wschodniego na zachodni (utrzymał się do 14 lutego). Pogoda z ostrej zimowej zmieniła się w łagodną i deszczową. Temperatura rosła (6 i 7 lutego + 0,5°C, 8 lutego + 2°C, 9 lutego + 2,2°C, 10 lutego + 4,6°C 11 lutego + 5,1°C, 12 lutego + 4,2°C). 10 lutego śnieg zaczął topnieć i padał deszcz. Dopiero 13 lutego do Warszawy wrócił mróz (-1,2°C). Utrzymał się on w następne dni (14 lutego — 3,3°C, 15 lutego — 4,2°C). 15 lutego wiatr zmienił kierunek na południowy. Gwałtowna zmiana temperatury miała wpływ na grubość i trwałość pokrywy lodowej na 1 2 lutego było jeszcze zimniej: -15° C. Rzekę Bug można było przejf po lodzie od Wyszkowa po Ciechanowiec.
Wiśle. Pomimo deszczu rzekę można było przejść pieszo lodem (10-14 lutego). Mrozy z 13 i 14 lutego wzmocniły lód, ale nie osiągnął on takiego stanu jak w styczniu i pierwszych dniach lutego. 16 lutego w rejonie Ryczywołu był bardzo osłabiony. W Mniszewie (przy ujściu Pilicy) nad lodem stała woda na łokieć (ok. 0,5 m). W ciągu kilku następnych dni stan lodu pogorszył się. 17 lutego burmistrz Czerska pisał, iż przeprawa była bardzo niebezpieczna. Generalnie jednak mniej więcej do 20 lutego walczące strony miały zapewnioną swobodę komunikacji między brzegami. Pierwsze trzy dni działań wojennych nie przysporzyły Rosjanom poważnych strat. Geismar i Kreutz praktycznie nie byli niepokojeni przez powstańców i posuwali się do przodu, wydzielając drobne oddziały do zadań pomocniczych. 5 lutego Geismar po przekroczeniu Bugu wysłał na Lublin silny oddział złożony z kozaków, aby nawiązał on łączność z Kreutzem, który po przeprawie przez Bug w Uściługu zatrzymał się w Hrubieszowie i jego okolicach. W kierunku Zamościa Geismar wysłał oddział gen. mjr. Kawera (ok. 1000 szabel i 4 działa artylerii konnej)2, a sam 5 lutego skierował się na Białą i zatrzymał się w Grabówce. 6 lutego udał się na Radzyń i doszedł do wsi Rudno. Kreutz osiągnął Wojsławice, a Kawer — Grabowiec. Z doniesień polskich urzędników wynika, iż wojska rosyjskie zachowywały się poprawnie, jak we własnym kraju — nie rabowały, nie nakładały kontrybucji i nie dokonywały zaboru żywności. W Hrubieszowie Rosjanie wnieśli nawet opłatę konsumpcyjną od zabitych wołów. Kreutz donosił Dybiczowi 6 lutego, że wszędzie był dobrze przyjęty, a tam, gdzie urzędnicy polscy zgodnie z za rządzeniem władz powstańczych opuścili miejsca urzędo wania, wyznaczał nowych. Donosił też, iż dotarły do niego pogłoski, że w Lublinie znajdowały się cztery bataliony 2 Finlandzki Pułk Dragonów (6 szwadronów) i 2 sotnie kozaków z pułku Choperskiego.
polskie. W razie potrzeby chciał ściągnąć pod swoją komendę Geismara. Poprawne zachowanie wobec mieszkańców Królestwa zalecił sam Dybicz. Zależało mu na utrzymaniu spokoju na terenach „wyzwolonych od buntowników”, gdyż armia rosyjska miała czerpać z nich żywność i paszę. Feldmarszałek chciał pozyskać je za cenę poprawnego zachowania swoich żołnierzy względem mieszkańców Królestwa. 26 stycznia w Grodnie wydał instrukcję, w której jasno określał metody zaopatrzenia armii. Zalecał m.in. pozostawienie zastanych urzędników na stanowiskach; brakujących polecił zastępować nowymi, przy czym powoływać ich miano według dawnych zasad. Zastanych urzędników instrukcja zezwalała zmieniać tylko wtedy, gdy nie można było im zaufać. Nowi urzędnicy mieli być aprobowani przez mieszkańców. W celu uspraw nienia ściągania żywności (i ochrony porządku) dowódcy korpusów i oddziałów wydzielonych mieli delegować ofice rów do komisji obwodowych i wojewódzkich jako komisarzy wojennych. 27 stycznia Dybicz nakazał, aby w ciągu pierwszych dwóch tygodni nie stosować rekwizycji; wyjątek dotyczył tylko słomy, siana i podwód. Przez te dwa tygodnie armia miała żywić się tylko tym, co miała przy sobie (suchary na 20 dni, furaż w ziarnie na 12 dni). Postępowanie zgodnie z instrukcjami miało stworzyć warunki do sprawnej eksploatacji zasobów z zajętych obszarów na drodze re kwizycji (za wydaniem kwitów). Jednocześnie jednak Dybicz ustanowił niską cenę na produkty, niekorzystną dla miesz kańców Królestwa. 7 lutego Geismar doszedł do Radzynia, a Kreutz osiągnął Krasnystaw i Izbicę. Rosjanie podjęli próbę bezkrwawego zajęcia Zamościa. Zgodnie z wytycznymi dowództwa naczelnego, z chwilą, gdy wojska rosyjskie przekroczyły granicę, wojna się jeszcze dla nich nie zaczęła. Zmienić to musiały pierwsze strzały oddane przez „buntowników”. Dlatego też Kreutz skierował do twierdzy zamojskiej
parlamentarzystę z propozycją, aby polscy żołnierze wspól nie z rosyjskimi pełnili służbę garnizonową, oczywiście po złożeniu przysięgi na wierność królowi Mikołajowi I. W Zamościu nikt nie zamierzał spełnić tej prośby, a tym bardziej komendant gen. Julian Sierawski3. Prasa zamieściła odpowiedź, jaką miał on rzekomo udzielić parlamentariuszowi. Polski dowódca przyjął wy słannika w otoczeniu swych oficerów. Obruszył go fragment listu, w którym za prowodyrów powstania uznano „młodych zapaleńców”. Sierawski podobno odpowiedział tymi słowy: „Wielmożny Pan Dowódca jest cudzoziemcem; powinien by wiedzieć, że się twierdze beż wystrzałów nie poddają. Jeżeli więc zechce na przyszłość mówić o poddaniu, niech przez kule, a nie przez parlamentarza rozmawia. Zresztą ja tu władzy Cesarza Mikołaja nie uznaję, lecz sprawiam ją w imieniu wolnego i niepodległego narodu. Idź i oświadcz to Jenerałowi, a spojrzyj na moje siwe włosy i powiedz mu, że ci nie młody zapaleniec zlecił to oświadczenie”4. 8 lutego Geismar dotarł do Łukowa5, ale wcześniej wysłał z Radzynia na Lubartów 2 sotnie kozackiego 5. Konnego Pułku Czarnomorskiego pod dowództwem byłego generała wojsk polskich, gen. Adama Wirtemberskiego. Kreutz tymczasem dotarł do Piasków. Od Lublina dzielił go dystans 24 km. Z kolei oddział Kawera widziano rano w Starym Zamościu (ok. 10 km od Zamościa) i Rokołupach, na wschód od Krasnegostawu. 9 lutego Geismar tkwił w Łukowie, skąd wysyłał na zachód patrole. Widziano je 10 lutego m.in. w Stoczku i Seroczynie, a nawet i w Żelechowie. Pobyt Geismara w Łukowie wymuszony został porażkę Anrepa, który 8 lutego 3 Od 6 lutego był nim formalnie płk. Jan Krysiński, ale w prasie powstańczej i pamiętnikach to Sierawskiego wymienia się jako tego komendanta, który udzielił odpowiedzi wysłannikowi Kreutza. 4 „Kurier Polski”, nr 420, 13 II 1831. 5 Puzyrewski twierdzi, iż 8 lutego Geismar miał dniówkę w Radzyniu.
rano wyparty został przez Polaków z Siedlec. Kreutz tym czasem zbliżył się do Lublina. Gdy okazało się, że nie ma w nim polskich oddziałów, zajął miasto6. Rosjanie nadal zachowywali się poprawnie — za wszystko płacili, nie zajmowali siłą kwater i nikomu nie robili „żadnej [...] przykrości”. Inaczej zachowywał się gen. Wirtemberski. Był to czarny charakter w opinii polskiej prasy i opinii publicznej. Generał książę Adam Wirtemberski (Würtemberg-Montbeliard) w 1831 roku miał 39 lat. Był ciotecznym bratem cara Mikołaja I i w. ks. Konstantego. Od 1803 do 1807 roku służył w armii rosyjskiej (był oficerem w pułku ułanów), a następnie w armii wirtemberskiej, gdzie wspinał się po szczeblach kariery od majora do generała dywizji. Pułkiem dowodził już w 1812 roku. Bił się przeciwko Rosji w 1812 roku („podobno się odznaczył”) i w 1813 roku. Po bitwie pod Lipskiem znalazł się w szeregach koalicji antynapoleońskiej. Od 1818 roku służył w armii polskiej. Objął dowództwo brygady ułanów (Dwernicki był jego podkomendnym jako dowódca 2. Pułku Ułanów), ale „nie okazał żadnej wyższości”. W służbie czasu pokoju spełniał oczekiwania Konstantego, który sądził nawet, że w wojnie także będzie przydatny. Konstanty oficjalnie wyrażał się o nim dobrze, ale prywatnie go nie lubił. Po wybuchu powstania Wirtemberski był gotowy poprowadzić swoją brygadę do Warszawy na pomoc Konstantemu. Udaremnili mu to oficerowie. Zdał dowództwo brygady i udał się do Uściługa, gdzie miał czekać na zatwierdzenie przez Chłopickiego podania o dymisję. Wirtemberski zaręczał słowem honoru,. że nie będzie walczył z powstaniem i szkodził polskiemu narodowi, ale nie wywiązał się z tej obietnicy. Jeszcze przed wojną zabrał na granicy konie sprowadzone z Ukrainy dla polskiej kawalerii. Ojciec wychował go na Niemca 6 W źródłach są pewne rozbieżności. Jako datę zajęcia miasta przez Rosjan wymienia się zarówno 8, jak i 9 lutego.
Polaków nie lubił. Do minimum ograniczył kontakty z matką — Marią Czartoryską, która rozwiodła się z mężem, Ludwikiem Wirtemberskim, w 1793 roku. Adam Wirtemberski, „wyrodny syn”, nie miał skrupułów w 1831 roku. Posunął się do tego, że ostrzelał z armat pałac w Puławach, siedzibę matki i babki. Jako Niemiec odnalazł się w armii rosyjskiej, w której służyło wielu oficerów niemieckiego pochodzenia. Wirtemberski był znienawidzony przez Polaków za zdradę. Przy każdej okazji nie szczędzono mu epitetów7. Bacznie obserwowano jego poczynania, ale przeceniano jego rzeczywistą pozycję w rosyjskiej armii. „Kurier Polski” z 11 lutego (nr 418) odnotował, iż Wirtemberski „...napada na bezbronnych, zabiera polskie czapki, otwiera listy na pocztach i dokazuje à la grand Constantin”. Następnego dnia ukazała się dokładniejsza relacja z jego działalności. Wirtemberski wkroczył do Lubartowa 8 lutego rano ze 160 kozakami. Zabrał pocztę i akta z urzędów, a noszącym kokardy narodowe „kazał je obedrzeć”. Burmistrz nosił czapkę amarantową „na ba kier”. Wirtemberski zabrał mu ją, zapłacił 2 ruble, „aby jej w takim kolorze nie używał”. Spędził ważniejszych mieszkańców, otoczył ich kozakami i kazał im złożyć przysięgę wierności królowi Mikołajowi I i podpisać ją. Burmistrzowi zakazał wypuszczać ludzi z miasta, a szczególnie dziedziczkę hr. Małachowską. Ostentacyj nie położył przed nią proklamację cesarską, której nie przyjęła. Wieczorem Wirtemberski opuścił Łuków i skie rował się na Lublin, gdzie rezydował Kreutz. Prasa doniosła, że idylla skończyła się. Kreutz nałożył na miasto kontrybucję8. 7 N i e m c e w i c z , op.cit., s. 60, „Bezecny Wirtemberg [...] przechodzi wszystkich Moskali w nienawiści swej dla nas, gdzie przyjdzie ciemięży, naigrywa się [...] Czemuż natura monstra takie wydaje”. 8 „Kurier Polski”, nr 423, 16 II 1831.
Wydarzenia z pierwszych kilku dni wskazywały, iż kampania w Królestwie Polskim będzie dla Rosjan spa cerkiem. Doszło co prawda do drobnych starć w rejonie szosy brzeskiej i kowieńskiej, ale nic nie zapowiadało eskalacji wojny. Groźniejszym przeciwnikiem dla agresorów okazała się pogoda; to ona zmusiła Dybicza do zmiany pierwotnego planu operacji w Królestwie. Wobec tego, że szybki marsz między Bugiem a Narwią na Wyszków stał się niemożliwy, rosyjski feldmarszałek postanowił przeprawić główną armię na południowy brzeg Bugu w Nurze i Broku. Jego celem stały się oddziały polskie rozmieszczone na szosie brzeskiej; chciał je dopaść, zanim połączyłyby się z pozostałą częścią armii, zwróconą ku szosie kowieńskiej i ku Wyszkowowi. Czoło armii rosyjskiej zmieniło kierunek marszu z połu dniowo-zachodniego na południowy. Dybicz zamierzał kontynuować marsz na Warszawę starym traktem litewskim i szosą brzeską od strony Węgrowa i Siedlec. Zmiana planów dla głównej armii wymusiła modyfikację zadań V Korpusu, a przynajmniej dywizji Geismara. 10 lu tego Geismar zajmował Łuków, a Kreutz — Lublin. 11 lute go Geismar stał w Łukowie9, Anrep — w Zbuczynie, a gen. Kreutz ruszył z Lublina na Puławy10. W tym dniu główna armia rosyjska przeprawiała się przez Bug. Geismar odebrał już wiadomość o zmianie marszu głównej armii. Nowe rozkazy przywiózł mu adiutant Dybicza, rotmistrz Aleksander I. Kruzensztern11. Geismar miał skorelo wać swoje dalsze ruchy z główną armią i wspierać jej działania nad Bugiem i Liwcem (12 lutego opuścił Łuków 9
Zdaniem Puzyrewskiego, Geismar ruszył w tym dniu do Róży, a Anrep został w Zbuczynie. 10 I v a n o v , s. 132, 134. Kreutz polecił gen. Kawerowi obserwować Zamość, a jeden szwadron dragonów i sotnię kozaków wysłać do Lublina. 11 Wysłano go z Kwatery Głównej 9 II 1831 roku, gdy główna armia miała dniówkę.
i ruszył przez Różę na Seroczyn i Kuflew). Kreutz nie odebrał nowych poleceń i działał zgodnie z rozkazami Dybicza, które odebrał na przełomie stycznia i lutego12. Feldmarszałek nie musiał mu wysyłać rozkazów, gdyż Kreutz wiedział, że ma iść ku Puławom, przeprawić część kozaków na lewy brzeg, aby sparaliżować polskie zbrojenia (w Puławach pojawił się 12 lutego). Strona polska między 6 a 11 lutego nie utrudniała w poważnym stopniu poczynań Dybiczowi. Spodziewała się jego głównej armii nie tam, gdzie była w rzeczywistości. Armia polska osiągnęła stan 61 tys. żołnierzy ze 144 działami, z czego gotowych do boju było 40,7 tysięcy13. 8 lutego ta ostatnia liczba wzrosła do 52 tys., a 18 lutego osiągnęła 56,6 tysięcy. Wojska zgrupowano na szosach brzeskiej i kowieńskiej oraz w Warszawie. Na szosie kowieńskiej pułki kawalerii zajmowały Ostrołękę i Różan. W Pułtusku znajdował się kolejny pułk kawalerii, z brygadą piechoty i kompanią artylerii, a w Radzyminie i Nieporęcie — następna brygada piechoty i kompania artylerii. Na trakcie brzeskim, starym 12 F. Smitt utrzymuje, iż po rozmowie z Geismarem w Łukowie Kruzensztern ruszył do Lublina. Twierdzi nawet, że Kreutz otrzymał od niego rozkaz Dybicza nakazujący mu przejść Wisłę, zniszczyć wszystkie zbrojenia po drugiej stronie Wisły. Z listu Dybicza do cara wynika jednak, że Kruzensztern rozmawiał tylko z Geismarem, a ten przekazał mu zdawkowe informacje o ruchach Kreutza. 13 lutego feldmarszałek tylko domyślał się, że Kreutz zajął Lublin, bo nie wzywał na pomoc Geismara (list do cara z 13 II 31). Ostatnie doniesienie od Kreutza miał z 8 II (meldował, iż był jeden marsz od Lublina). U Puzyrewskiego nawet nie ma wzmianki o misji Kruzenszterna do Kreutza. F. S m i t, Istorija pol’skogo vozstanija i vojny 1830-1831 godov, t. 1, S. Peterburg 1863, s. 467. 13 Około 20 tys. zmierzało do armii lub zajmowało twierdze. Poza ewidencją znajdowało się około 40 tys. żołnierzy, którzy byli w or ganizowanych formacjach i jeszcze nie weszli na etat Komisji Wojny. Wśród nich było 35,5 tys. żołnierzy z 16 nowych pułków piechoty, do których powołano 43 tys. ludzi.
trakcie litewskim i trakcie białostockim najdalej wysunięte na wschód posterunki zajmowały pułki kawalerii. Szosy brzeskiej strzegły trzy pułki ułanów z baterią artylerii, rozlokowane wokół Siedlec. Kolejny pułk ułanów strzegł w Węgrowie starego traktu litewskiego. Za kawalerią w trzech rzutach ku Warszawie zgrupowała się piechota w rejonie Mińska i Kałuszyna, Stanisławowa i Dobrego. Tak jak przewidział Dybicz, powstańcze siły zbrojne znajdowały się w trakcie mobilizacji i poza ich strukturami znajdował się cały szereg organizowanych formacji pieszych i kawaleryjskich. Jednak to nie oznacza, że przewaga wojsk rosyjskich była największą bolączką strony polskiej. O wiele gorszy był brak jednolitego dowództwa i spójnego planu działań. Takie plany z trudem wypracowywano w sytuacji, gdy decyzje podejmował naczelny wódz Michał Radziwiłł i jego doradca gen. Józef Chłopicki, ppłk Wojciech Chrzanow ski i ppłk Ignacy Prądzyński, nie licząc całego tabunu oficerów z szefem sztabu Józefem Mrozińskim na czele. Chłopicki, z którego głosem wszyscy się liczyli, nie wiedział sam, czego chce — wahał się między walną bitwą wydaną w polu i wypracowaną z położenia środkowego między korpusami rosyjskimi a bitwą stoczoną w oparciu o obozy oszańcowane, wznoszone na przedpolu Warszawy i Pragi. Podjęcie decyzji od początku wojny utrudniał brak zgodnej opinii co do kierunku wkroczenia głównych sił rosyjskich do Królestwa. Dopiero raporty gen. Tadeusza Suchorzewskiego (z 5 lutego sprzed godz. 9 rano) i płk. Antoniego Jankowskiego (z 6 lutego o 1 rano) wskazały obszar między Bugiem a Narwią na odcinku Suraż i Piętkowo oraz Żochy i Ciechanowiec, odpowiadający w przy bliżeniu rzeczywistym zamiarom Dybicza. Zgodnie z rozkazami Sztabu Głównego z 5 lutego, cała armia polska miała 7-8 lutego skoncentrować się w rejonie starego traktu litewskiego (Węgrów, Stanisławów) i szosy brzeskiej (Opole, Mińsk); jednak już 6 lutego ruch ten
zawieszono. Dowództwo polskie było przekonane, że główna armia rosyjska zmierzała na stolicę przez Ostrów-Wyszków na Radzymin (trakt wyszkowski). Armia polska zaczęła zmieniać swój szyk i koncentrowała się między Zegrzem, Radzyminem i Stanisławowem frontem ku północnemu wschodowi. 7-8 lutego czoło armii polskiej znowu zaczęto zwracać na wscnód, gdyż za główny cel marszu głównej armii rosyjskiej uznano Węgrów i linię Liwca. 8 lutego gen. Żymirski na czele dwóch pułków piechoty i pułku ułanów przekroczył linię Liwca i wyparł rosyjską kawalerię z Węgro wa. Z kolei pluton ułanów z 1. pułku wyparł kozaków z Siedlec, zabijając dwóch, a siedmiu biorąc do niewoli14. Najdalej wysunięte na wschód pozycje polskie obejmowały Liw, Węgrów oraz Siedlce. Obszar położony na południe od szosy brzeskiej i szlaki wiodące ku Warszawie od południo wego wschodu były wręcz ogołocone z wojska. Tymczasem z województwa lubelskiego i części podlas kiego (na południe od Brześcia) do stolicy napływały niepokojące informacje. W swoim raporcie z 5 lutego gen. Suchorzewski alarmował dowództwo, że „pod Uściługiem ma być generał Geismar z 22 000 jazdy”15. Nie była to zaskakująca wiadomość. Następne dni tylko ją potwierdzały. 3 lutego komisarz obwodu radzyńskiego informował, że 2 lutego w rejon Włodawy przybyło 20 pułków z artylerią, pod dowództwem gen. Geismara, i rozciągnęły się one na dystansie 4 mil od Włodawy. Co ciekawe, komisarz doniósł, że 5 lutego wojska rosyjskie miały wkroczyć do Królestwa nie tylko od Włodawy, ale i od Uściługa, gdzie też znajdować się miał rosyjski korpus. Prawdopodobnie raporty Suchorzewskiego i komisarza obwodu radzyńskiego mniej więcej w tym samym czasie, 6 lutego, dotarły do polskiej Kwatery Głównej, wzbudzając w niej poważny niepokój. Wymienione 14 Gen. Suchorzewski wypuścił jeńców. Rosjanie dowidzieli się od nich, jakie siły powstańcze były w Siedlcach. 15 Źródła, t. 1, s. 238.
w raportach liczne oddziały kawalerii Geismara16 mogły zagrozić oddziałom polskim zgromadzonym na szosie brzes kiej. Aby rozwiązać ten problem, wykorzystano osobę Józefa Dwernickiego. Wojna przyniosła Dwernickiemu upragnione stanowisko w linii. Wieczorem z 6 na 7 lutego na radzie wojennej u naczelnego wodza Dwernickiemu powierzono dowództwo nad „korpusem oddzielnym”, z którym miał działać „szcze gólnie” przeciwko korpusowi rosyjskiemu, jaki pojawił się w województwie lubelskim. Dwernickiemu nakazano, aby wykorzystując oddziały partyzanckie i Straż Bezpieczeń stwa działał na prawym skrzydle głównej armii polskiej17, która w tym czasie szykowała się do starcia z Dybiczem. Gdy wydawano ten rozkaz, nie zdawano sobie sprawy, że przeciwnikiem Dwernickiego będzie V Korpus Kawalerii dowodzony przez gen. Kreutza; sądzono, że to Geismar dowodził oddziałami, które przekroczyły granicę w Uściługu i Włodawie. Podobnie jak oddział do wyprawy wołyńskiej, tak i „oddzielny korpus” nie istniał; Dwernicki musiał go sobie stworzyć. Sztab Główny wydzielił do niego z armii cztery czwarte bataliony 1., 2., 5. i 6. pułków piechoty liniowej kończące organizację w Rawie, Radomiu, Końskich i Mszczonowie, oraz batalion Wolnych Strzelców Podlaskich, „kuryńców” ppłk. Michała Kuszlla. Zasadniczy trzon korpusu stanowić miały trzecie dywizjony ośmiu pułków kawalerii (bez trzeciego dywizjonu 5. Pułku Strzelców Konnych). Dodano do nich dwa nowe pułki — Pułk Pierwszy Krakusów im. Tadeusza Kościuszki (krakusi Kościuszki) i Pułk Kraku sów im. Księcia Józefa Poniatowskiego (krakusi Poniatow skiego). Niezbyt imponującą artylerię tworzyć miało sześć 16 O Kreutzu zapomniano, mimo że meldunki z połowy stycznia 1831 roku wskazywały na niego jako na dowódcę korpusu. 17 Źródła, t. 1, s. 275, „ma osłaniać Warszawę przeciw korpusowi wojsk rosyjskich, który wkroczył w województwo lubelskie”.
armat 3-funtowych. Były to formacje nowe, tworzone po wybuchu powstania, dlatego też Dwernicki zwrócił się o zasilenie korpusu starym wojskiem, przynajmniej puł kiem piechoty i kawalerii. Odmówiono mu, twierdząc, że ma dostateczne siły do realizacji postawionego zadania. Generał nie rezygnował z walki o wzmocnienie swoich sił i poprosił o dwie nowe formacje — dywizjon karabinie rów18 i szwadron jazdy poznańskiej19 — również bez skutecznie. Za początkową datę istnienia korpusu można uznać wieczór z 6 na 7 lutego 1831 roku. Komisja Wojny rozesłała z opóźnieniem rozkazy do dowódców batalionów piechoty i pułków krakusów, aby ruszyli do Mniszewa 2 km od ujścia Pilicy do Wisły na drodze bitej z Warszawy. Kierować się tam miały także trzecie dywizjony kawalerii (rozkazy wysłał Dwernicki) i strzelcy Kuszlla20. Poważne trudności Dwernicki napotkał przy organizacji artylerii. Minister wojny Izydor Krasiński otwarcie przyznał, że sformowanie baterii w krótkim czasie nie było możliwe, ale dał wolną rękę Dwernickiemu. Gen. Piotr Bontemps, odpowiedzialny za zaopatrzenie artylerii w sprzęt i amuni cję, mógł zaoferować Dwernickiemu tylko 4 armaty 3-funtowe bez koni do zaprzęgu. Obiecał mu, że w miarę możliwości tym się zajmie. Co do dwóch dodatkowych dział, skierował Dwernickiego do warszawskiej Gwardii Narodowej, która otrzymała je wcześniej, zapewne dla dodania animuszu tej mieszczańskiej formacji przypomina jącej z nazwy wojsko, a przeznaczonej głównie do zapew18 Dywizjon karabinierów konnych utworzono z żandarmów, przeważ nie weteranów kawalerii. Dywizjonem dowodził mjr Franciszek Sznayde. Formalnie dywizjon włączono do armii 7 II 1831 roku. 19 Formowany od 28 XII 1830 roku z ochotników przybyłych z Wiel kiego Księstwa Poznańskiego. Do końca powstania rozrósł się do pułku. Pierwszy szwadron wyszedł na linię bojową 12 II 1831 roku. 20 Kuszell odebrał rozkaz od gen. Weyssenhoffa, ale skłamał Dwernic kiemu już po powstaniu, że żadnego rozkazu nie otrzymał.
Gen. Józef Dwernicki
Gen. Julian Sierawski
Gen. Cyprian Kreutz
Gen. Fiodor Geismar
Polski szaser z 3. Dywizjonu
Polski ułan z 3. Dywizjonu
Krakusi z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej
Krakusi Kościuszki
Krakus Poniatowskiego
Kozak armii rosyjskiej w ubraniu zimowym
Trębacz rosyjskich dragonów w szynelu, 1826-1827
Szwadron w szyku rozwiniętym
Flankierzy
niania porządku i spokoju w mieście. Ostatecznie Dwernicki nie musiał sięgać po te działa — sześć sztuk otrzymał z zasobów arsenału. Poważny problem przysporzyło Dwernickiemu pozys kanie ludzi do sztabu i obsługi artylerii. Zwrócił się do Komisji Wojny z prośbą o przydzielenie szefa sztabu, adiutantów, audytora, komisarza wojennego, lekarza i ob sługi apteki polowej. Łaskawie zezwolono mu samodzielnie wyszukać kandydatów do tych stanowisk, a Komisja zobowiązała się ich zatwierdzić. W przypadku Dwernic kiego bardzo ważny był wybór szefa sztabu, który mógłby wiedzą fachową i sprawnością pracy sztabowej wspierać i uzupełniać braki dowódcy korpusu. Wyznaczony na szefa sztabu wyprawy wołyńskiej mjr kwatermistrzostwa Feliks Szymanowski przebywał w twierdzy zamojskiej. Swoje obowiązki w korpusie przejął dopiero w marcu najpierw jako p.o., a następnie faktyczny szef sztabu. W lutym stanowisko to zajmował kpt. Józef Necki (37 lat). Służbę w wojsku rozpoczął w 1815 roku od stopnia chorążego w 4. Pułku Strzelców Konnych. W 1824 r. awansował na porucznika. Dopiero w powstaniu otrzymał stopień kapitana. Wydaje się, że służba liniowa w pułku nie mogła przygotować go do wypełniania tak odpowie dzialnej funkcji jaką było szefostwo sztabu samodzielnego korpusu. Dwernicki był zapewne tego świadom i zwrócił się do Sztabu Głównego z prośbą o przydział ppłk. Ignacego Zielińskiego, dowódcy rezerwowego pułku strzelców kon nych, który zorganizował trzecie dywizjony szaserów. Sztab Główny odmówił, gdyż Zieliński miał formować kolejne szwadrony bojowe ze szwadronów rezerwowych. Dopiero po 20 lutego stanowisko objął mjr Stanisław Osiński ze sztabu dowódcy woj. sandomierskiego, który posiadał „wszelkie zdolności szefa sztabu”. Prawdopodobnie od 6 lutego obowiązki kwatermistrza pełnił w korpusie kpt.
Józef Turzyński, który jednak, zdaniem Józefa Puzyny, „nie dopisał swych powinności” w bitwie pod Stoczkiem i został oddalony z korpusu21. Pracą sztabową trudnił się por. Adam Gumowski, prawdopodobnie dawny podwładny Dwernickiego z pułku krakusów22. Dowództwo przydzieliło Dwernickiemu dwóch adiutan tów polowych — por. Romana Czarnomskiego (Czarnoc kiego)23 i ppor. Anastazego Dunina ze sztabu regimentarza R. Sołtyka24 oraz lekarza Ildefonsa Krysińskiego na stano wisko lekarza dywizyjnego25. Z pewnością sztab korpusu liczył więcej osób. Z czasem Leon Sapieha zauważył, iż znalazło się w nim zbyt wielu demokratów z „rozpalonymi głowami”, którzy źle się obchodzili z obywatelami i od stręczali ich od sprawy narodowej26. 6 lutego skompletowano kadrę dowódczą artylerii. Nominację na dowódcę odebrał Jan Romański — oficer artylerii Księstwa Warszawskiego, który po dymisji w 1821 roku wrócił do armii po wybuchu powstania27. 21
Puzyna, op.cit., s. 227. A. Gumowski w armii Księstwa Warszawskiego służył w 11. Pułku. Na porucznika awansował w 1811 r., potem na porucznika adiutant-majora. Od 1813 roku w krakusach. W 1815 roku przeniesiono go do 2. Pułku. Odszedł z wojska. Wrócił do pułku po wybuchu powstania. 23 R. Czarnomski (31 lat) służył w armii od 1818 r., awansując od podchorążego do stopnia ppor. w pułku strzelców konnych gwardii i 2. Pułku Strzelców Konnych. Awansował na porucznika 6 lutego 1831 r. 24 A. Dunin — 29 lat, członek Sprzysiężenia Wysockiego i uczestnik Nocy Listopadowej. Otrzymał stopień por. w nowych formacjach. Od 6 lutego adiutant połowy Dwernickiego w stopniu ppor. 25 I. Krysiński, (36 lat), lekarz w Radomiu do 1830 roku. Skończył medycynę na UW w 1816 (doktor medycyny). 26 L. S a p i e h a, Wspomnienia (z lat od 1803 do 1863 R.), Lwów 1914, s. 130. 27 J. Romański, służył w artylerii konnej Ks. Warszawskiego. Awan sował do stopnia kapitana. W kampanii rosyjskiej 1812 roku odznaczył się pod Smoleńskiem (otrzymał Legię Honorową). Od grudnia w niewoli rosyjskiej. W armii Królestwa służył w Dyrekcji Artylerii. Podał się do dymisji w 1821 roku w stopniu majora. Był inwalidą. Nie mógł władać 22
Ten najpierw przyjął, a następnie zrezygnował z dowództwa nad baterią, gdy zorientował się, jakie są trudności z pozyska niem dla niej koni wierzchowych. Uważał, że korpus powinien mieć baterię konną a nie pieszą, i dlatego zrezygno wał z komendy28. Dwernicki wiedział o tym i dlatego sam znalazł sobie dowódcę w osobie Józefa Puzyny, który dopiero co przybył z Galicji. 6 lutego generał przypadkowo spotkał go na ulicy i jeszcze tego samego dnia przedstawił, a właściwie przypomniał w Pałacu Namiestnikowskim naczelnemu wo dzowi, gen. Janowi Weyssenhoffowi, i Romanowi Sołtykowi. Józef Puzyna nie był postacią nieznaną. W 1831 roku miał 38 lat. W armii Księstwa, po krótkim epizodzie służby w 11. Pułku Ułanów (15 IV 1809-1 IX 1810), znalazł się w artylerii konnej w stopniu podporucznika. Odbył kampanie 1809 i 1812 roku. Bronił Gdańska (stąd znajomość z naczel nym wodzem) i po kapitulacji dostał się do rosyjskiej niewoli. W 1815 roku odebrał przydział do 2. Baterii Konnej w armii Królestwa, skąd podał się do dymisji. 6 lutego 1831 roku w stopniu porucznika umieszczono go w 4. Baterii Konnej. Zanim jednak się obejrzał, Dwernicki bez jego wiedzy ściągnął go do swojego korpusu. Sam Puzyna dowiedział się o tym w nocy z 8 na 9 lutego, gdy uczestniczył w nieformal nym spotkaniu w kwaterze Dwernickiego. Obsadę oficerską baterii uzupełniali ppor. Józef Korze niowski (22 lata) i ppor. Erazm Lipski (28 lat). Korzeniow ski służbę w artylerii rozpoczął w 1824 r. w 2. Kompanii Pieszej Artylerii, a Erazm Lipski — rok wcześniej. Obydwaj byli słuchaczami Zimowej Szkoły Artylerii i uczestniczyli prawą ręką. Wstąpił w szeregi armii powstańczej. Dostał nawet wsparcie na wyekwipowanie. Pisał w podaniu: „Pomimo dwudziestoletniej wysługi w wojsku polskim i pomimo odbytych kampanii i ran, które kalectwo na rękę prawą i niemożność władania nią sprawiły, pragnąc wszelako dzisiaj stać się użytecznym, przyjąłem dowództwo nad 6 działami artylerii partyzanckiej i już otrzymałem rozkaz udania się...”. 28 J. M a c i e j o w s k i , Pod rozkazami Dwernickiego. Wspomnienia z roku 1831, „Tygodnik Ilustrowany”, 1921, nr 1, s. 26.
w Nocy Listopadowej. Obydwaj też otrzymali 18 XII 1830 r. awans na podporuczników. Dwernicki napotkał spore trudności przy kompletowaniu obsady podoficerskiej i szeregowych artylerii. Baterii brakowało wyszkolonej obsługi. Zdaniem Dwernickiego, Puzyna dostał tylko kilkunastu kanonierów „cokolwiek wymusztrowanych”. Pochodzili oni z różnych baterii, wyselekcjonowani negatywnie przez ich dowódców, którzy korzystając z okazji, pozbyli się „tylko to co najgorszego w [...] komplecie się znajdowało”. Pozostali byli ochot nikami, mającymi mgliste wyobrażenie o służbie w ar tylerii. Wśród nich znalazło się kilkunastu przedstawicieli inteligencji warszawskiej, członków Towarzystwa Patriotycznego, którzy, jak przyznał sam Puzyna, stali się „ozdobą, podporą i największym czynnikiem działań” baterii. Pełnili oni obowiązki kanonierów. Pozyskał ich podobno ppor. Korzeniowski, który wezwał ochotników na posiedzeniu Towarzystwa Patriotycznego (był jego członkiem). Od początku służyli w tej baterii Ignacy Maciejowski, Ostrzykowski, Leszczyński, Żuliński, Stefan Grotowski, Michał Tadeusz Dembiński, Tadeusz Krępowiecki, Michał Łuszczewski i Szwartz (Szwarc), mistrz sztuki złotniczej. W gronie tym roiło się od doktorów prawa i filozofii. Józef Puzyna pisał, że 10 lutego, gdy wymaszerował z Warszawy, bateria liczyła 140 ludzi29 i 160 koni30. Wydaje się to jednak nieprawdopodobne. Nie udało się mu pozyskać koni wierzchowych dla obsługi i bateria była piesza, a nie konna. Poza tym miała 87 ludzi (w tym 29 W tym 4 oficerów, 18 podoficerów (kadetów), 18 kanonierów I klasy, 36 kanonierów 2 klasy, 56 pociągowych, 4 rakietników, 3 trębaczy i pisarz dowódcy. 30 72 wierzchowe, 24 zaprzężone do dział, 24 zaprzężone do wozów, 4 przy kuźni, 4 przy wozie z narzędziami, 4 przy wozie zapasowym, 4 przy kancelarii.
3 oficerów) oraz 48 koni (w tym 42 artyleryjskie)31. Wyszkolenie żołnierzy pozostawiało wiele do życzenia. Stał się jednak cud — w ciągu 14 dni istnienia doraźnie stworzona bateria z niewyszkoloną i niezgraną obsługą zmieniła się we wzorową. Stało się tak za sprawą trójki oficerów (Puzyny, Korzeniowskiego i Lipskiego), którzy łączyli wiedzę fachową z wiarą w powstanie (zwłaszcza dwaj ostatni). Puzyna zaaplikował swoim podkomendnym praktyczne szkolenie podstawowych czynności artylerzysty. Ćwiczyli dzień w dzień przed arsenałem w Warszawie, a następnie w trakcie marszu korpusu dwa razy dziennie, a nawet w trakcie popasu i odpoczynku koni. Żołnierze przyswajali sobie meandry sprawnego obsługiwania dział, postępowania poszczególnych członków obsługi na wypadek ubytku któregoś z kolegów. Puzyna usunął z nauki „niemiecki pedantyzm”. Dla niego najważniejsze było, aby artylerzyści umieli sprawnie i szybko odprzodkować, zaprzodkować, nabić, wycelować, wystrzelić, ruszyć do przodu i do tyłu z końmi, w przedłużnicy rękoma kanonierów albo z szelkami. Starał się, aby jego podkomend ni spełniali podstawowe kryteria dobrego artylerzysty lekkiej artylerii i prezentowali „szybkość, zręczność, łatwość, na koniec trafność w strzelaniu”. Trudno było w krótkim czasie ten ideał osiągnąć. Jeszcze 12 lutego, na dwa dni przed Stoczkiem, gdy przeprowadzono ćwiczenia, oficerowie wątpi li w wartość bojową baterii. Jak wspomina Maciejowski, zaprzodkowanie i odprzodkowanie dział poszło fatalnie Manewrowania w polu bateria uczyła się w trakcie marszu korpusu. Puzyna był szczególnie wyczulony na ten punkt gdyż jako rasowy artylerzysta konny uważał, że siła konnej artylerii opierała się na „szybkich poruszeniach, tj. prędkim przeniesieniu działa z jednego miejsca na drugie, na wielkie i spiesznej liczbie strzałów, ażeby nieprzyjaciela zarzucić gradem pocisków i przerazić go”. Szybkie oddawanie 31 Potwierdza to relacja Ignacego Maciejowskiego, a także raport urzędowy z 18 II, który wskazuje, że bateria liczyła 3 oficerów, 84 podoficerów i żołnierzy, 6 koni oficerskich i 42 konie artyleryjskie.
strzałów oznaczało, że celowniczy nie mógł precyzyjnie namierzyć celu. Puzyna wpajał, że „celowanie powinno przeto być mniej systematyczne, a więcej na przybliżeniu oparte. Każdy strzał, byleby płasko wykonany (ricochette) może nie jeden, to drugi punkt trafić i zniszczyć może nieprzyjaciela, a nawet może go zmusić do ucieczki”. Gdy bateria 11 lutego dołączyła do korpusu, nie prezentowała się okazale i niewiele sobie po niej obiecywano. Konie pozabierano od „fiakrów warszawskich”, a zaprzęgi w dzia łach i wozach amunicyjnych rwały się nieustannie. Trzon korpusu stanowiły trzecie dywizjony kawalerii. Na początku lutego proces ich organizacji jeszcze się nie zakończył. 8 lutego w obydwu pułkach rezerwowych (5.i 6. szwadrony, szwadrony rezerwowe) oraz w zakładzie 5. Pułku Strzelców Konnych znajdowało się 162 oficerów, 4030 podoficerów i żołnierzy, 525 koni oficerskich i tylko 930 koni skarbowych dla podoficerów i żołnierzy. Spośród nich Dwernicki musiał wybrać dwa tysiące zdatnych do boju ludzi i koni. Selekcję przeprowadzono przed wymar szem do Mniszewa. Dowódca rezerwowego pułku strzelców konnych, ppłk Zieliński, pisał w raporcie 13 lutego, iż po jej przeprowadzeniu zostało mu pod komendą „mało co dobrego, z żołnierzy kulawe, chrome, słabowite i najgorszej konduity [zachowania] pozamieniane, przy tym butów nie mają wszyscy”. Kosztem pułków rezerwowych i szwad ronów zakładowych Dwernicki stworzył doskonałe narzę dzie wojny. Przesądził o tym skład osobowy trzecich dywizjonów. Mniej więcej połowę ich składu stanowili młodzi ochotnicy. Józef Dwernicki w swoich pismach wielokrotnie podkreślał, że pod Stoczkiem taka była struktura składu osobowego szwadronów. W polemice z Karolem Różyckim stwierdził: „Kawalerię w połowie z ludzi dymisjonowanych, a w połowie z uczniów war szawskich, sejneńskich, krakowskich i innych młodych ochotników sformowałem”. Z kolei w pamiętnikach pisał,
iż dymisjonowani „w małej liczbie znajdowali się” lub że większość żołnierzy w trzecich dywizjonach stanowili młodzi ochotnicy. Wacław Tokarz stwierdził, iż w niektórych szwadronach dymisjonowanych starczyło jedynie na drugi szereg rozwiniętego szyku, co oznacza, iż stanowili ledwie 50% stanu niższych stopni. Prawdopodobnie ten mieszany skład przesądził o wysokiej wartości jazdy Dwernickiego. Nawet tak wybredny oficer, jakim był Wojciech Chrzanow ski, stawiał trzecie dywizjony wyżej niż szwadrony w dwóch pierwszych dywizjonach pułków starej jazdy. Jego zdaniem te drugie, w przeciwieństwie do pierwszych, nie miały gwałtow ności, która stanowiła główną siłę kawalerii. Gdy Dwernicki słał rozkaz marszu do Mniszewa, dywiz jony nie były gotowe do boju w pełnym składzie etatowym. Do 11 lutego w korpusie znalazły się tylko piąte szwadrony i pierwsze plutony szóstych szwadronów siedmiu dywiz jonów (bez dywizjonu strzelców konnych byłej gwardii i 4. Pułku Strzelców Konnych). Piąte szwadrony wystąpiły z etatową liczbą ludzi i koni (14 podoficerów, 3 trębaczy, 152 żołnierzy i 169 koni), a szóste — w sile 50 jeźdźców, gdyż tylko tyle koni było „munsztukowanych”. Dywizjony 1. i 3. pułków miały jednak po 180-200 koni gotowych do marszu. Pozostałe plutony szóstych szwadronów kończyły organizację w Mniszewie i dołączyły do korpusu po bitwie pod Stoczkiem (14 lutego), tak jak trzeci dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych i szósty szwadron 2. Pułku Ułanów32. Tuż przed wymarszem z Łowicza do Mniszewa plutony strzelców konnych otrzymały ze szwadronów rezerwowych brakujące elementy wyposażenia i uzbrojenia i, jak przyznał 32
J. B a r t k o w s k i, Wspomnienia z powstania 1831 roku i pierwszych lat emigracji, Kraków 1967, s. 47-48, 51; R. S p a z i e r , Historia powstania narodu polskiego w roku 1830 i 1831, t. 2, Paryż 1833, s. 26. Korpus składał się z sześciu szwadronów 1., 2. i 3. pułków strzelców konnych, czterech szwadronów 1. i 4. puł., 1 1/2 szwadronu 2. Pułku i 1 1/2 szwadronu 3. Pułku.
ppłk Ignacy Zieliński, prawie je „zdezorganizowały”. Wyssa ły z nich kaszkiety dla podoficerów, po 50 landwerków33, kilkadziesiąt karabinków, ostrogi i „zgoła co zostało w rezer wach”. Mimo to oddziały idące do walki odczuwały braki. Zdaniem Wacława Tokarza, rzędy końskie dano dywizjonom w czasie marszu, a z Kozienic ruszyły bez kulbak. 9 lutego dywizjony 1. i 3. pułków nie miały czapraków34. Zastąpiono je więc derami, które przed wymarszem lamowano. W 2. Puł ku Ułanów było podobnie. Przez pierwsze dni obywano się bez siodeł i dopiero 9 lutego odebrano siodła i rzemiona (tj. gołe terlice), które „przez jedną noc musiały być zupełnie w siodła przemienione”. Nie ma się więc co dziwić, że Ignacy Kruszewski, który widział dywizjony po bitwie pod Stocz kiem, stwierdził, iż miały one dobre konie, ale „niedokładne” uzbrojenie i rzędy. Drugie, trzecie i czwarte plutony szóstych szwadronów 9 lutego miały terlice, „czyli całe okulbaczenie [...] jako i inne effekta świeżo z Warszawy przysłane na wozach”. Ludzie do Mniszewa przyprowadzili konie za tręzla. Szybko jednak skończyli dopasowywanie oporządze nia i po 14 lutego dołączyli do towarzyszy broni opromienio nych zwycięstwem pod Stoczkiem. Nie wszyscy zdążyli. Jeden z tych plutonów spotkał na swojej drodze Ignacy Kruszewski. Niektórzy szaserzy, jak twierdzi, mieli na koniach tylko deki, a kulbaki „wieźli pod pachą, bo nie mieli czasu, aby dopasować do nich rzemienie”. Także uzbrojenie mieli „niedokładne”, ale za to prowadzili ze sobą kilka luźnych koni. Jeżeli nie w pododdziałach, to pojedynczo żołnierze Dwernickiego zmierzali do korpusu. „Wszędzie spostrzegać było można — pisał Spazier — pospieszających za tym korpusem pojedynczych kawalerzystów bez siodła lub rynsztunku albo nawet i bez konia”. Trudno w tej sytuacji stwierdzić, jaki był stan rzeczywisty trzecich dywizjonów, gdyż stale dołączały do nich pododdziały gotowe do walki. 33 34
Rzemienne części oporządzenia żołnierza. Sukienne okrycie konia wkładane na wierzch siodła.
W ciągu stycznia i w pierwszych dniach lutego uzupeł niano wyposażenie i umundurowanie ludzi. Już 26 stycznia dywizjony były kompletnie obute i ubrane w mundury i płaszcze. Nawet ochotnicy, którzy dołączali do dywiz jonów na początku lutego, od ręki otrzymywali mundury. Od dwóch pierwszych dywizjonów trzecie dywizjony wyróżniały się furażerkami35 na głowach żołnierzy. Tylko podoficerowie mieli kaszkiety i ułanki. Uzbrojeniem trzecie dywizjony nie ustępowały dwóm pierwszym. Szaserzy i ułani mieli pałasze, lance, a karabinierzy dodatkowo karabinki (8 rot, czyli 16 żołnierzy w szwadronie) i po jednym pistolecie. Etat trzecich dywizjonów przewidywał w ich składzie 9 oficerów wyższych lub kapitanów na stanowiskach dowódczych szwadronów i 126 oficerów niższych. Tych drugich pozyskano bardzo prosto, awansując 122 podofice rów ze szkoły podchorążych kawalerii. Obsada dowódcza trzecich dywizjonów wyglądała na stępująco: dywizjon 1. Pułku Ułanów: mjr Franciszek Russjan; 5. Szwadron — kpt. Roman Lisicki; 6. Szwadron — kpt. Franciszek Sumorok; dywizjon 2. Pułku Ułanów: mjr Józef Wiśniewski; 5. Szwadron — kpt. Bazyli Lewiński; 6. Szwad ron — kpt. Filip Domański; dywizjon 3. Pułku Ułanów: mjr Antoni Wierzchlejski; 5. Szwadron — kpt. Jan Sadowski; dywizjon 4.Pułku Ułanów: mjr Feliks Kossakowski;5. Szwad ron — kpt. Paweł Rutkowski; 6. Szwadron — kpt. Antoni Wydżga; dywizjon 1. Pułku Strzelców Konnych — ppłk Karol Chmielewski; 5. Szwadron — kpt. Michał Potocki, 35 Furażerki były ciemnozielone (strzelcy konni) lub granatowe (ułani) z wypustkami w barwie pułku. Pierwsze pułki miały karmazynowe, drugie — białe, trzecie — żółte, a czwarte — niebieskie. Płaszcz szary z kołnierzem i naramiennikami ciemnozielonymi lub granatowymi. Patki na kołnierzu i wypustki wokół naramienników miały barwy pułkowe. Guziki białe. Czapraki były szare z lampasem w barwie pułku, pendent czerwony, a rząd koński czarny.
6. Szwadron — kpt. Feliks Kożuchowski; dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych — 5. Szwadron — kpt. Józef Trojanow ski; 6. Szwadron — kpt. Kacper Ziółkowski; dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych — ppłk Franciszek Suchorzewski; 5. Szwadron — kpt. Ludwik Wójcicki; 6. Szwadron — kpt. Wojciech Stangenberg; dywizjon 4. Pułku Strzelców Konnych — 5. Szwadron — kpt. Andrzej Czerkawski; 6. Szwadron — kpt. Jan Wojtkiewicz; dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych — 5. Szwadron — mjr Ignacy Popław ski, 6 . Szwadron — kpt. Wincenty Laudański. Wyższe stanowiska oficerskie zajmowali starsi wiekiem napoleończycy, z długim stażem służby, którzy odbyli cały szereg kampanii, począwszy od 1807 roku. Wielu z nich miało najwyższe odznaczenia polskie i francuskie i cały szereg bitew na koncie. Franciszek Russjan, bohater bitwy pod Stoczkiem, miał 43 lata (ur. 1788); dosłużył się w kawalerii Księstwa Warszaw skiego stopnia porucznika w szeregach 4. Pułku Strzelców Konnych i 10. Pułku Huzarów (od 1810 r.). Odbył kampanie w 1809 i w 1812 r. Tę ostatnią zakończył w niewoli rosyjskiej. Od 1815 r. podjął służbę w armii Królestwa Polskiego — najpierw w 2. Pułku Strzelców Konnych, a następnie w 1. Pułku Ułanów. W 1826 r. awansował na majora. Posiadał Krzyż Legii Honorowej. Był doskonałym oficerem. Ignacy Komorowski zauważył, iż był on „bardzo czynny i oględny [powściągliwy] i służbista okrutny”. Roman Lisicki (45 lat) od 1809 roku służył w piechocie Księstwa. W 1813 roku znalazł się w pułku eklererów w stopniu ppor. Bił się w kampaniach 1809, 1812-1813 r. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. W armii Królestwa służył w stopniu porucznika w 1. Pułku Ułanów, 3. Pułku Ułanów (1817-1823), a przed powstaniem — ponownie w 1. Pułku Ułanów w stopniu kapitana. Franciszek Sumorok w armii Księstwa służył w pułkach ułanów 8. i 18. Stopień podporucznika otrzymał w 1812 r.
W armii Królestwa Polskiego awansował na porucznika i kapitana w 3. Pułku Strzelców Konnych i 1. Pułku Ułanów. Józef Wiśniewski (Wiszniewski) rozpoczął służbę w 9. Puł ku Ułanów. W 1810 r. awansował na podporucznika. W 1812 r. odszedł ze służby. Był odznaczony Legią Honoro wą. W armii Królestwa służył w 2. Pułku Ułanów, awansując kolejno na porucznika, kapitana (1819) i majora (1824). Bazyli Lewiński (39 lat) służbę w armii Księstwa rozpoczął od 15. Pułku Ułanów. W 1811 r. awansował na podporucznika. Bił się w kampaniach 1809, 1812-1814 roku kolejno w 15. Pułku Ułanów, 6. Pułku Ułanów i w Pułku Krakusów. Towarzysz broni Dwernickiego z walk w Galicji. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari (1812 r.) i Legią Honorową (1814 r.). W armii Królestwa Polskiego służył w 2. Pułku Ułanów. Awansował od stopnia porucznika (1819) do kapitana (1829). Filip Domański (42 lata) w 1809 r. znalazł się w fo rmacji gidów (przewodników), a następnie w 5. Pułku Strzelców Konnych w stopniu podporucznika. W 1814 roku służył w Pułku Krakusów. Bił się w kampaniach 1809, 1812, 1813-1814. W armii Królestwa przydzielono go do 2. Pułku Ułanów. Awansował od porucznika (1816) do kapitana (1824). Antoni Wierzchlejski w armii Księstwa Warszawskiego służył w 3. Pułku Ułanów. Awansował od ppor. (1810) do kapitana (1813). W armii Królestwa Polskiego rozpoczął służbę w 2. Pułku Ułanów, a od 1818 r. związał się z 3. Pułkiem Ułanów. W powstaniu pozostał w swoim pułku, ale formalnie rozkazem dziennym z 6 lutego uzyskał awans na stopień majora w 2. Pułku Strzelców Konnych. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari i Krzyżem Legii Honorowej. Jan Sadowski od 1807 r. służył w 1. Pułku Strzelców Konnych armii Księstwa Warszawskiego. Awansował na stopień podporucznika i porucznika (1810). W kampanii
1812 roku dostał się do niewoli rosyjskiej. W dobie Królestwa Polskiego służył w 3. Pułku Ułanów, awansując do stopnia kapitana. Był odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari (1810 r.). Feliks Kossakowski (44 lata) od 1805 do 1812 roku służył w kawalerii austriackiej, awansując od chorążego do porucznika. W latach 1812-1813 bił się w szeregach 4. Pułku Legii Nadwiślańskiej. Od 1814 roku znalazł się w armii francuskiej w stopniu kapitana. Odbył kampanie 1809 (w armii austriackiej), 1813-1814 roku. W armii Królestwa Polskiego przydzielono go do 2. Pułku Ułanów, a w 1817 r. — do 4. Pułku Ułanów, gdzie objął dowództwo szwadronu. 6 lutego 1831 roku awansował na majora. Paweł Rutkowski (44 lata) w 1806 roku wstąpił do formacji powstania kaliskiego jako towarzysz. W 1807 r. awansował na ppor., a w 1810 — na por. w 3. Pułku Ułanów. W kampanii rosyjskiej 1812 roku w bitwie pod Mirem dostał się do niewoli rosyjskiej. Odbył kampanie 1807, 1809 i 1812 roku. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari (1809 r.). W 1815 roku przeniesiony na reformę. Od 1816-1817 ponownie znalazł się w służbie czynnej w szeregach 1. Pułku Ułanów, a od 1819 roku — w 4. Pułku Ułanów w stopniu kapitana. Antoni Wydżga w armii Księstwa awansował od pod porucznika do porucznika w 9. Pułku Ułanów. Odbył kampanie 1809 i 1812 roku. Od lipca 1816 do 1820 roku służył w 4. Pułku Strzelców Konnych. Wrócił do armii po wybuchu powstania. Rozkazem dziennym z 9 I 1831 roku otrzymał przydział do 4. Pułku Ułanów w stopniu kapitana. Karol Chmielewski (42 lata) w szeregach kawalerii Księstwa walczył od 1806 r. i awansował od podporucznika do kapitana w 2. Pułku Ułanów i 8. Pułku Ułanów (kilka miesięcy 1813 roku). Odbył kampanie 1807, 1809 i 1812-1814 r. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari (1810 r.) i Legią Honorową (1813). W armii
Królestwa od początku służył w 1. Pułku Strzelców Konnych, awansując na majora (1818) i ppłk. (1824). Michał Potocki (46 lat) w armii Księstwa służył w 12. Puł ku Ułanów (1809-1813) i 8. Pułku Ułanów (1813) jako prosty żołnierz i adiutant podoficer. Na końcu znalazł się w szeregach Gwardii Honorowej. Odbył kampanie w 1809, 1812-1814 r. Odznaczono go Legią Honorową. W armii Królestwa Polskiego znalazł się w 1. Pułku Strzelców Konnych, awansując na podporucznika, porucznika (1817) i kapitana (1827). Feliks Kożuchowski (42 lata) od 1807 do 1813 roku służył w 2. Pułku Ułanów od prostego żołnierza do stopnia podporucznika. W lutym 1813 r. w 4. Pułku Ułanów, a następnie w Gwardii Honorowej. Walczył w kampaniach 1807, 1809, 1812 i 1813 roku. Od 1815 w armii Królestwa awansował od podporucznika do kapitana (1830) w 1. Pułku Strzelców Konnych. Józef Trojanowski służbę rozpoczął w 17. Pułku Ułanów w 1812 r. Awansował na podporucznika. Po rozwiązaniu pułku rozpoczął służbę w 2. Pułku Strzelców Konnych armii Królestwa Polskiego. Do 1830 roku awansował na stopień kapitana. Kacper Ziółkowski w armii Księstwa służył w 13. Pułku Huzarów w stopniu podporucznika. W 1812 r. przeniesiony do 20. Pułku Ułanów. Po 1815 roku znalazł się w 2. Pułku Strzelców Konnych. Z czasem awansował na kpt. Miał Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. Franciszek Suchorzewski w wojnach napoleońskich zdobył krzyż Legii Honorowej. W armii Królestwa Pol skiego służył w 2. Pułku Strzelców Konnych, a następnie — w 3. Pułku Strzelców Konnych, awansując od majora do stopnia podpułkownika. Ludwik Wójcicki rozpoczął służbę w 16. Pułku Ułanów, w 1811 awansował na podporucznika. W armii Królestwa Polskiego umieszczony w 3. Pułku Strzelców Konnych. Do
1830 r. awansował na stopień kapitana. Był odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Wojciech Stangenberg w armii Księstwa Warszawskiego służył w 5. Pułku Strzelców Konnych. W 1812 r. awan sował na podporucznika. Od 1815 roku w 3. Pułku Strzelców Konnych. W 1830 roku był kapitanem w tym pułku. Wziął dymisję, ale wrócił do służby. Andrzej Czerkawski od 1809 r. służył w 12. Pułku Ułanów. Na podporucznika awansował w 1812 r. Uczest niczył w kampaniach 1809, 1812 i 1813 roku. W armii Królestwa Polskiego w 1. Pułku Strzelców Konnych, a następnie — 4. Pułku Strzelców Konnych. Awansował na kapitana w 1829 roku. Jan Wojtkiewicz w armii Królestwa służył w 3. Pułku Ułanów, awansując od podporucznika do porucznika. W 1830 roku przeniesiony do 4. Pułku Strzelców Konnych w stopniu kapitana. Podoficerów dla trzecich dywizjonów pozyskano z Kor pusu Inwalidów i Weteranów, starych pułków i spośród dymisjonowanych. Wśród żołnierzy trzecich dywizjonów powstał konglo merat młodych, pełnych zapału i poświęcenia ochotników ze starymi wiarusami. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów wśród starszych żołnierzy znaleźć można było kościusz kowców (Dwernicki znał ich nazwiska — Łabuś i Stachur ski) i napoleończyków, wachmistrzów Stankiewicza i Fran ciszka Godlewskiego oraz trębacza Swiderskiego „z sumias tym wąsem” i krzyżem francuskim. W 6. Szwadronie 5. Pułku Strzelców Konnych celnymi radami wspierali młodego dowódcę plutonu pamiętający kampanię w Rosji w 1812 roku „żołnierze spod Napoleona, z dekoracjami, wprawni i bardzo porządni ludzie”36. W dywizjonie 2. Pułku 36 Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, rkps 7977/11, k. 19, Pamiętniki Erazma Rozwadowskiego 1825-1831, k. 19 [dalej Rozwadowski].
Strzelców Konnych młody student Klimkiewicz także zada wał się z wiarusami. W 5. Szwadronie 1. Pułku Ułanów Jan Bartkowski słuchał, „podzielając powszechne poważanie, jakim naówczas otaczano starych legionistów i napoleończyków”, opowieści wachmistrza plutonu, który każde swoje opowiadanie „z iskrzącymi się oczyma i najeżonym wąsem” kończył słowami, że „na ziemi polskiej żadnemu Moskalowi nie da pardonu”, albo karabiniera Józefa Majewskiego walczącego w Hiszpanii, a następnie, po wzięciu do niewoli — w angielskim 10. Pułku Huzarów, z którego zresztą uciekł. Jakkolwiek dymisjonowani, a zwłaszcza wiarusi napoleońscy, dystansowali się od nieopierzonych ochotników, to jednak pomagali im w zaprawie do służby polowej. Chociażby Klimkiewicz dzięki „rozsądnej mowie i gorliwości służby” zapracował na miano „młody stary” i zaufanie wiarusów, którzy w walkach za Bugiem brali go ze sobą na niebezpieczne rekonesanse. Więzi utrwalała codzienna służ ba, a także wspominki i opowieści wiarusów podnoszące zapał do walki i patriotycznego ducha, mimo że wśród żółtodziobów znajdowali się tacy, którzy przyjmowali czasem te opowieści „z pewnym niedowiarstwem”. Morale napoleończyków podobno było niezachwiane. Józefa Mrozowskiego uderzyła ich „pewność zwycięstwa”. Utrwalali oni wśród młodszych żołnierzy przywiązanie do koni i dbałość o nie. Niestety, byli też źródłem negatywnych cech. Pijaństwo, o którym już była mowa, nie było bynajmniej zjawiskiem rzadkim. Wśród żołnierzy rosyj skich, zwłaszcza po porażce pod Stoczkiem, panowała opinia, iż to wódka dodawała odwagi żołnierzom Dwernic kiego. Powszechnie wierzono, iż wsie soldaty Dwernickiego pijanicy.... Rzekome pijaństwo żołnierzy Dwernickiego wykorzystali propagandowo Rosjanie. Poseł pruski w Pe tersburgu Fryderyk Schöler donosił królowi, że wszyscy jeńcy z korpusu Dwernickiego „byli całkowicie pijani”. Czy prowadziło ono do dezorganizacji oddziału, to zależało
już od oficerów. Starszych kawalerzystów cechowała także wspólna dla wszystkich dymisjonowanych mała wytrzyma łość na problemy bytowe (np. braki regularnych dostaw żywności), oporne podporządkowywanie się rozkazom przełożonych, gdy nie znali ich sensu lub nie widzieli efektów własnego wysiłku, a także odwyknięcie od służby. Dla potencjalnych inteligentów obcowanie z nieokrzesany mi, prymitywnymi żołdakami być może było niezłą szkołą życia, ale z pewnością nie wpajało im ono humanitarnego postępowania wobec przeciwnika. Problem braku koni dla trzecich dywizjonów rozwiązano dopiero na przełomie stycznia i lutego 1831 roku. Dwie duże dostawy miały miejsce 22-25 stycznia (841 koni) i po 2 lutego (1314 sztuk). Dwernicki poważnie się do tego przyczynił, najpierw naciskając na Komisję Wojny (oskarżał ją przed dyktatorem o opieszałość), a wreszcie współuczestni cząc w przygotowaniu postanowienia dyktatora z 28 grudnia 1830 roku o poborze jednego konia ze 100 dymów, który ostatecznie rozwiązał tak ważki problem. Pozyskane konie były mniejsze od tych, którymi dysponowały stare pułki, gdzie minimalna wysokość w kłębie wynosiła nie mniej niż 1,46 m i nie więcej niż 1,56-1,59 m. W starych pułkach za sprawą taktyki rewiowej większość musiały stanowić konie, których wysokość była zbliżona do górnych dopuszczalnych granic (1,52-1,59 m). Konie z poboru 100-dymowego musia ły mieć nie mniej niż 1,44 wysokości w kłębie, a że konie krajowe nie były tak urodziwe jak dońskie, to raczej dominowały niskie. Już w pułkach rezerwowych dostrzegano istną pstrokaciznę koni. Obok dońskich po kozakach znaleźć wśród nich można było konie „z fornalek obywatelskich z ofiar kraju” (tzw. konie cugowe). Janusz Albrecht uważał, że generalnie korpus Dwernickiego dysponował końmi małymi, ale za to zwinnymi37. Dopiero w trakcie kampanii 37
J. A l b r e c h t , Bitwa pod Stoczkiem, Bellona, R. 4: 1921, s. 491.
okazało się, iż były one niewytrzymałe i nieprzygotowane do trudów wojennych, a zwłaszcza szybkich marszów. Proces szkolenia trzecich dywizjonów nie nastręczał poważniejszych problemów. Dymisjonowani, obeznani ze służbą i musztrą, doświadczeni i znający służbę połową (zwłaszcza weterani wojen napoleońskich), mogli dzielić się wiedzą z ochotnikami. Pomocne były też szwadrony rezerwowe (zakłady) z kadrą oficerską i podoficerską, która mogła poświęcić więcej czasu na szkolenie. Prze szkolonych ochotników w zwartych pododdziałach i na wyjeżdżonych koniach odsyłano do szwadronów i dywiz jonów, gdzie nawet nie tracono czasu na dodatkowe szkolenie ochotników w ramach tych oddziałów. Siłą rzeczy przechodzili oni kurs bardzo przyspieszony. Witalis Makowski 1 lutego przybył do Góry Kalwarii ze szkoły w Łukowie, 3 lutego już był umundurowany, a 4 lutego i w następne dni „wywijał” pałaszem i lancą. W połowie lutego już ruszył do walki. Jan Bartkowski przyznaje, że „wszelkie ćwiczenia przygotowawcze odbywały się z po śpiechem i gwałtownie”. Ćwiczył jednak trochę dłużej niż Makowski. Wspominał, że „na codziennej musztrze pieszej i konnej oraz robieniu pałaszami i lancami upłynęły miesiące grudzień i styczeń”. Trudno ustalić precyzyjnie liczbę jeźdźców gotowych do boju w trzecich dywizjonach między 10 a 18 lutego 1831 roku. Sam Dwernicki przyznał, iż pod Stoczkiem w 14 szwadronach (bez dywizjonu 4. Pułku Strzelców Konnych i szwadronu z 2. Pułku Ułanów) miał 2100 ludzi. 18 lutego, już po Stoczku, dywizjony liczyły 2712 ludzi i 2769 koni, a 27 lutego (z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych) — 2301 szabel (patrz tabela 3). Nowe pułki kawalerii (z ofiar obywatelskich), for mowane po 29 XI 1830 roku na mocy postanowienia dyktatora z 6 grudnia, nie zakończyły swojej organizacji do lutego 1831 r.
1. Pułk Krakusów Tadeusza Kościuszki (krakusi Kościusz ki) organizowano w Warszawie i okolicznych miejscowoś ciach. Fundatorem był Antoni Szymański, obywatel z Podola. Był on towarzyszem broni Dwernickiego od czasu powstania 1809 roku w Galicji. Służył w stopniu kapitana w 15. Pułku Ułanów Księstwa Warszawskiego. W 1814 r. znalazł się w Pułku Krakusów ze stopniem szefa szwadronu. W armii Królestwa służył w 2. Pułku Ułanów do 1819 roku, gdy podał się do dymisji. Otrzymał ją w stopniu majora. W powstaniu zdołał w styczniu 1831 roku sformować jeden szwadron krakusów Kościuszki, który już 31 stycznia wszedł na etat państwa. Nie wiadomo dokładnie, ilu żołnierzy znalazło się w korpusie Dwernickiego. 6 lutego w Mniszewie pojawiło się 117 żołnierzy i 25 oficerów ze 142 końmi (w pamiętniku Dwernicki pisał o 80 szeregowych i 20 oficerach, a w rapor cie z 13 lutego — o 130 ludziach z tego pułku) na mizernych, licho osiodłanych koniach z niekompletnym uzbrojeniem. Braki w uzbrojeniu szwadron uzupełnił po bitwie pod Stoczkiem. Dowódcą oddziału był kpt. Ignacy Krasnodęb ski38. Twierdził on, iż w Grójcu zostało stu kilkudziesięciu ludzi pozbawionych umundurowania i koni. Kadrę oficerską szwadronu, bardzo rozbudowaną w stosunku do liczby szeregowych i podoficerów, tworzyli oficerowie dymisjono wani i ochotnicy (urzędnicy39). Pułk Krakusów Księcia Józefa Poniatowskiego (krakusi Poniatowskiego) tworzył Józef Wiśniewski, dymisjonowany 38 Ignacy Krasnodębski służył w kawalerii Księstwa Warszawskiego w 3. Pułku w stopniu porucznika. W 1812 roku znalazł się w niewoli rosyjskiej. W armii Królestwa Polskiego służył w 1. Pułku Strzelców Konnych, a w 1829 awansował na kapitana 1. Pułku . W następnym roku podał się do dymisji z powodu „słabości zdrowia”. 39 Dwernicki w raporcie z 15 lutego wymienił 11 oficerów pułku uczestniczących w bitwie pod Stoczkiem, m.in. ppłk. Morawskiego, kpt. Krasnodębskiego i Leszczyńskiego. Z czasem dołączył do korpusu drugi szwadron. Dywizjonem dowodził kpt. Krasnodębski, a szwadronami kpt. Leszczyński i por. Florian Błociszewski.
oficer wojska polskiego. W dobie Księstwa Warszawskiego służył on prawdopodobnie w piechocie, ale odszedł z woj ska w 1810 r. Trzy lata później prawdopodobnie wrócił do szeregów armii. Służył w stopniu kapitana w Pułku Krakusów. Był odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Podał się do dymisji w stopniu majora. Dorobił się znacznego majątku. Formował swój pułk w województwie kaliskim i w Warszawie. Po 8 lutego 1. Szwadron w sile 120 ludzi i 100 koni dołączył do korpusu Dwernickiego, ale w bitwie pod Stoczkiem nie wziął udziału. Szwadronem dowodził kpt. Łęcki. Krakusi Kościuszki i Poniatowskiego z pewnością nie prezentowali takiego poziomu wyszkolenia jak trzecie dywizjony. Zabrakło czasu i instruktorów. Dla tego typu formacji (tj. ochotniczych) charakterystyczny był niski poziom subordynacji i karności. Nie brakowało natomiast zapału do walki. Krakusi Kościuszki prosili podobno, aby mogli walczyć w przedniej straży. Dwernicki zgodził się i później tego żałował. Obydwa szwadrony krakusów powinny mieć standardowe uzbrojenie w postaci szabli, lancy i broni palnej krótkiej. Wyróżniali się umundurowa niem. Krakusi Poniatowskiego i Kościuszki nosili granatowe krakuski (wołoszki) z kieszonkami na ładunki prochowe na piersiach, granatowe spodnie, karmazynową czapkę ułańską lub zwykłe rogatywki miękkie czworograniaste (typu ludowej krakuski), płaszcze, a oficerowie burki. Dodatki takie jak pióra, kołnierze, wyłogi, wyszycia, podszewki, lampasy na spodnie były karmazynowe i białe. Lance krakusów Kościuszki miały trójbarwne chorągiewki — granatowo-biało-karmazynowe, a krakusów Poniatowskiego — biało-karmazynowe40. Piechotę korpusu tworzyły cztery czwarte bataliony starych pułków piechoty. Dymisjonowani piechurzy nie 40 Z pewnością więc nie byli to krakusi w sukmanach z obrazu Jana Rosena Bitwa pod Stoczkiem.
dominowali w nich, gdyż zasilili bataliony trzecie41. Or ganizację czwartych batalionów rozpoczęto dopiero pod koniec grudnia 1830 roku. W ich skład weszli nieliczni żołnierze i podoficerowie dymisjonowani, którzy nie zasilili batalionów trzecich, oraz nowozaciężni ściągnięci z bata lionów Gwardii Ruchomej. Ci ostatni nie byli dostatecznie wyszkoleni i zdyscyplinowani z powodu braku instruktorów i oficerów. Zdaniem Dwernickiego, bataliony te tworzyła młodzież „upadająca pod samym trudem pochodu, nieumiejąca nieść broni, pakunku”, nieprzygotowana do mar szu i w efekcie w trakcie kampanii „padała po drogach”. Żołnierze byli gorzej ubrani i wyposażeni niż ci ze starej armii, a nawet trzecich batalionów. W czwartych batalio nach brakowało tornistrów, landwerków, werbli, kociołków, sukna na płaszcze i skóry na buty. Ostatecznie sukno ściągnięto z przejętych magazynów rosyjskich. Nie zabrakło też karabinów, ale młodzi żołnierze nie potrafili z nich strzelać. Wojsko dopiero trzeba było z nich zrobić. Dwernicki wspominał, że oficerowie gorliwie i niezmor dowanie trudzili się szkoleniem i musztrą i w efekcie bataliony zyskały „postać wojska”. Jednak dla nich pierwszą poważną bitwą był dopiero Boreml w kwietniu 1831 roku. W fazie lutowych działań korpusu Dwernickiego praktycz nie nie odegrały poważnej roli na polach bitew. Dowództwo nad całością piechoty Dwernicki powierzył prawdopodobnie ppłk. Stanisławowi Rychłowskiemu, który w 1831 roku miał 40 lat. Od grudnia 1806 r. służył w armii Księstwa, wspinając się po szczeblach kariery od podoficera do kapitana (1813). Odbył kampanie z lat 1807, 1809, 1812-1814. Odznaczono go Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. W armii Królestwa służył w 1. Pułku Piechoty Liniowej, awansując na majora w 1830 roku. Należał do Wolnomularstwa Narodowego i aktywnie w nim działał. 41
Formowano je od 10 XII 1830 roku.
Marcin Smarzewski scharakteryzował go jako „ognistego męża”. Odwagi mu na pewno nie brakowało, ale dodatkowo był jeszcze lubiany i szanowany przez żołnierzy. Oprócz Rychłowskiego batalionami dowodzili: kpt. Karol Szumer (Schumer) z 1. Pułku Piechoty Liniowej, kpt. Antoni Łubkowski z 5. Pułku Piechoty Liniowej i kpt. Franciszek Gzowski z 6. Pułku Piechoty Liniowej. Mimo słabego wyszkolenia cztery bataliony stanowiły znaczące wsparcie dla kawalerii korpusu. W lutym liczyły około 3,3-3,4 tys. żołnierzy (patrz tabela 3)42. Strzelcy Kuszlla nie wzmocnili Dwernickiego, nawet gdy jego korpus przeprawił się na prawy brzeg Wisły. Pozostali pod dowództwem gen. Franciszka Żymirskiego i wzięli aktywny udział w walkach w rejonie szosy brzeskiej. Jako całość korpus Dwernickiego zbierał pozytywne oceny. Chyba najdalej na drodze wyliczania superlatyw doszedł Ksawery Bronikowski, który pisał, że korpus Dwernickiego „mianowicie jazda, może mieć sobie równą, ale lepszej od niej w żadnych krajach, w żadnym narodzie, w żadnej epoce, jak doświadczeni oficerowie twierdzą, nikt nie znajdzie”. Żołnierze korpusu dla Bronikowskiego byli „poezją naszego wielkiego powstania”. Jednak, jak zauwa żył autor tych słów, był to korpus kawaleryjski, gdyż to trzecie dywizjony stanowiły jego zasadniczy trzon. Dodanie mu niewyszkolonej i nieprzygotowanej do szybkich mar szów piechoty nie było posunięciem zbyt rozważnym, gdyż Dwernicki lubił przemieszczać korpus szybko i skrycie („marsze dobrze ukryte”), aby zaskoczyć przeciwnika. Po latach, analizując działania korpusu, Prądzyński uznał, że najlepszym rozwiązaniem byłoby dostarczenie piechurom chłopskich koni (o sformowaniu pułków dragonów nie myślano, a poza tym nie było czasu i środków). Z powo dzeniem zastosował ten wariant gen. Chłapowski, gdy 42 5-6 II — 3352 oficerów, podoficerów i żołnierzy, 18 II — 3506, a 27 11 — 3151.
w maju 1831 roku przedzierał się z terenu Królestwa Polskiego na Litwę. Połączenie starej kawalerii z nową miało pewne zalety. Nowa mogłaby wyręczyć starą w wypełnianiu zadań osłonowych i rozpoznawczych. Stara zachowałaby tym samym siły do działań rozstrzygających, np. do bitew. Problem tkwił w tym, iż nowa kawaleria nie była przygo towana do wypełniania tego typu zadań. Z relacji oficera 5. Pułku Szaserów wynika, że pełen zapału i ochoty do walki 1. Pułk Jazdy Krakowskiej (dołączył do korpusu Dwernickiego po 16 II) zawsze szedł „po bokach w niepo rządku”, a natarcie na nieprzyjaciela wykonywał w „roz sypce”, czyli w szyku rozproszonym, a nie zwartym. Na szczęście nie tylko wyszkolenie, doświadczenie czy uzbrojenie i wyposażenie decydowały o wartości oddziału. Liczył się też duch przepełniający jego żołnierzy, wola walki, nienawiść do wroga, chęć zmierzenia się z nim, „nieustraszoność, pogarda śmierci i zamiłowanie ojczyzny” (cyt. za Bronikowskim). Tych cech korpusowi nie brakowało. Zda niem Prądzyńskiego, Dwernicki uczynił z niego arcydzieło, którego „impuls moralny i pierwsze uderzenie były nie do wytrzymania”43. Oczywiście Prądzyński pisząc te słowa miał na myśli trzon korpusu, trzecie dywizjony. Jednak nawet Dwernicki nie był w pełni z nich zadowolony. Jakkolwiek w boju sprawowały się doskonale, to jednak dostrzeżono, że ich młodzi żołnierze nie byli przygotowani do długich marszów. Podobnie jak w nowej jeździe ochotniczej, popeł niali podstawowe błędy przy rozmieszczaniu ładunku, kulbaczeniu koni, co kończyło się odparzeniami, chorobami i osłabieniem koni. W efekcie liczba zdolnych do boju jeźdźców malała z każdym przemarszem i bitwą. Kolejnym, niezwykle istotnym czynnikiem osłabiającym korpus był niedostatek dyscypliny i karności. Dwernicki nie 43
P r ą d z y ń s k i , op.cit., t. 2, s. 331.
uznawał kar cielesnych i ostrego postępowania przełożonych wobec podkomendnych. Preferował metody „moralne”, per swazję, uświadamianie sensu wysiłku i poświęcenia, kształ towanie postaw narodowych i obywatelskich. Jednak nawet najwspanialszymi hasłami nie napełniano w tym czasie żołąd ków ludzkich, a tym bardziej końskich. Polski żołnierz, a zwłaszcza dymisjonowany weteran, który wracał w szeregi, musiał być syty, aby myśleć o ojczyźnie. Koń także musiał być najedzony i napojony (w odpowiednim czasie), a do tego starannie pielęgnowany i rozsądnie eksploatowany. Zapał młodych ochotników, gotowych poświęcić życie i wygody na ołtarzu sprawy narodowej, nie dodawał koniom sił i nie mógł zmusić do nieustannego wysiłku weteranów wojen. Wśród tych ostatnich była wola walki z Moskalami, ale konie nie miały „za grosz patriotyzmu [...] i upierały się przy owsie”. Gdy warunki egzystencji były złe, a do tego przychodziły porażki, wśród żołnierzy słabło morale i zapał. W ryzach mogła ich utrzymać tylko dyscyplina i karność. Niestety, w korpusie Dwernickiego brakowało ich nawet w relacjach między wyższymi a niższymi oficerami. Zastępowały je braterstwo i więź zrodzona ze świadomości wspólnego losu i trudów. W korpusie panował nieład, a w pułkach nie było „porządnej organizacji”. Jak zauważył Franciszek Gajewski, który latem 1831 roku dowodził byłymi żoł nierzami i oficerami z korpusu Dwernickiego, „każdy chciał dowodzić, każdy krzyczał, a mało kto słuchał”. Władysław Zamoyski pisał, że Dwernicki nie był w stanie kontrolować swoich podwładnych, którzy robili co chcieli. W każdej bitwie, jaką stoczył korpus, Dwernicki starał się „powstrzymać szaleńców, których w następnej godzinie, skoro się bitwa powiodła, nagradzał jak bohaterów”44. Z tym zjawiskiem mieliśmy do czynienia pod Stoczkiem i Nową Wsią. Franciszek Russjan, Bazyli Lewiński, a nawet dowódca 44
Z a m o y s k i , op.cit., t . 2 , s . 192.
1. Pułku Jazdy Krakowskiej, Kajetan Żuchowski, samowolnie zaczynali natarcie albo też kontynuowali je wbrew rozkazom Dwernickiego. Byli to typowi oficerowie napoleońscy, którzy tak jak Bazyli Lewiński nie wiedzieli, co to jest „cofać się”, starali się wykorzystać każdą słabość okazaną przez przeciwnika, każdą dogodną okazję do szarży, i za wszelką cenę usiłowali osiągnąć wyznaczony cel45. Takie samowolne wyrywanie się przed szereg, i to w czasie bitwy, narażało cały korpus na niebezpieczeństwo. Zamoyski zauważył nawet, że „waleczność korpusu nie ujęta w karby wolą dowódcy, sprowadzała czasem niepożądane skutki, wciągała bowiem korpus w stanowcze rozprawy, bez wzglę du na to, czy chwila i okoliczności były odpowiednie...”. Ten nieład panujący w korpusie Dwernickiego ujawniał się nie tylko na placu boju. Występował też na postojach, w trakcie obozowania lub przy tak poważnym przedsię wzięciu, jakim była przeprawa przez Wisłę. Sztab Dwernickiego przypominał raczej zebranie towa rzyskie, a nie ciało, w którym podejmowano decyzje i przygotowywano działania korpusu. Sam Dwernicki najlepiej demonstrował niezdolność do zgodnego działania z innymi dowódcami (zwłaszcza tymi, którym miał pod legać, a nie byli w jego oczach godnymi takiej współpracy). Między 10 a 14 lutego po prostu zniknął z oczu naczelnego dowództwa, gen. Stanisława Klickiego, któremu podlegał, i gen. Franciszka Żymirskiego, z którym miał współdziałać. Po 14 lutego praktycznie każdy rozkaz, jaki był do niego kierowany z wyższych szczebli dowódczych, zawierał prośbę o jak najczęstsze raportowanie, gdzie się znajduje i co czyni. 45 Ta „zaraza” przenosiła się na młodych oficerów. Na emigracji adiutant Dwernickiego Roman Czarnomski szczycił się tym, iż pod Stoczkiem lub Kurowem „bez rozkazu podkomendnych swoich po prowadził do ataku”. Z. M i ł k o w s k i , (T.T. Jeż), Sylwety emigracyjne, Kraków 1988, s. 95.
ROZDZIAŁ IV DZIAŁANIA KORPUSU DWERNICKIEGO NA PRAWYM BRZEGU WISŁY I BITWA POD STOCZKIEM (14 LUTEGO 1831 ROKU)
Dwa dni, 7 i 8 lutego, Dwernicki poświęcił na przygoto wania i organizację oddziałów, rozsyłanie rozkazów, walkę o pozyskanie sprzętu i ludzi. Napotykał na drodze opór niechętnych lub obojętnych wobec powstania urzędników. Okazało się, że w Komisji Wojny nawet nie zapoznano się z rozkazami do batalionów piechoty i krakusów nade słanymi wprost z rady wojennej. Wieczorem z 8 na 9 lutego Dwernicki odbył spotkanie z niektórymi dowód cami podległych sobie oddziałów (m.in. uczestniczył w nim Józef Puzyna, Józef Wiśniewski, Antoni Szymański, ofice rowie sztabu i oficerowie niższych stopni). W spotkaniu brali udział także działacze Towarzystwa Patriotycznego, którzy dołączyli do korpusu od razu (np. jako kanonierzy) albo po kilku dniach. Dla nich Dwernicki stawał się kluczową postacią w armii, która umiała, a przede wszyst kim chciała walczyć z Rosją. Dwernicki, który od dłuższego czasu opowiadał się za wyprawą na Wołyń, i to jeszcze przed rozpoczęciem wojny, zaliczał się do grona nielicznych wyższych dowódców powstania, którzy wierzyli w jego sukces. Dla korpusu, który powstawał pod jego komendą, w opinii patriotów i samego Dwernickiego głównym celem nie był Geismar czy Kreutz (generalnie korpus rosyjski, który operował w województwie lubelskim), ale Wołyń.
Na naradzie, która trwała do 3 rano 9 lutego, mówiono głównie o wyprawie za Bug. Entuzjazm był niesamowity. „Im prędzej, tym lepiej — wszyscy mówili, a bardziej krzyczeli” — wspominał Józef Puzyna. Dwernicki opuścił stolicę rano 9 lutego, aby nadzorować koncentrację korpusu. Utrudniało ją rozproszenie oddziałów. Ułani byli w najlepszej sytuacji. Dywizjony 1. i 3. pułków ułanów z Góry Kalwarii i okolic miały do Mniszewa ok. 15 km drogi (w linii prostej), ale dywizjony 2. i 4. pułków ułanów — ok. 30 km, szaserzy — ponad 100 km, a bataliony piechoty — od 50 do ok. 100 km. Artylerię organizującą się w stolicy od punktu koncentracji dzielił dystans ok. 50 km. Wszyscy żołnierze wiedzieli już o rozpoczęciu wojny, ale nie byli do niej przygotowani. Dwernicki był tego świadom, gdyż jeszcze 1 lutego lustrował dywizjony 2. i 4. pułków ułanów w Kozienicach. Gdy po południu 8 lutego dywizjony 1. i 3. pułków ułanów ruszały z Góry Kalwarii do Mniszewa, liczyły tylko po 200 koni. Jak wspominał Jan Bartkowski, nastroje wśród żołnierzy były dobre, ale też większość z nich była podchmielona lub pijana, grożąc rozbiciem szyku mar szowego. Russjan tolerował ten stan do wieczora, kiedy to zatrzymano się na nocleg w Warce. Następnego dnia zakazał picia pod groźbą surowej kary i pokazał, że nie żartuje. Jeden z żołnierzy dostał „trzydzieści podogoni” i odesłano go do zakładu. Inny żołnierz tego dywizjonu wspomina, iż ostatnie dni lutego były wypełnione inten sywnym szkoleniem ułanów: „Wszelkie ćwiczenia przygo towawcze odbywały się z pośpiechem i gwałtownie. Ruch wielki, młodzieży pełno”1. Nie inaczej było w 3. Dywizjonie 2. Pułku Ułanów, rozlokowanym w Kozienicach i okolicz nych wioskach. Józef Mrozowski wspomina szycie sakw przez żołnierzy i zaniepokojenie młodych ochotników, że 1
W . M a k o w s k i , Fragmenty z pamiętnika, Włocławek 1931, s. 24.
nie potrafili pakować mantelzaków2. Starsi żołnierze nie chcieli im w tym pomóc; gdy jednak dymisjonowani uświadomili sobie, że wojenka jest blisko, pomogli młodym towarzyszom broni przygotować się do przeglądu. Sami też szykowali się do wojny — głaskali konie, oglądali ich podkowy, próbowali do nich mówić, nucili piosenki wojen ne. Wreszcie wieczorem przy gorzałce „z jak największą swobodą opowiadali sobie dawne bitwy, które staczali pod wodzą cesarza Napoleona, księcia Poniatowskiego i in nych”. Ochotnika Mrozowskiego podnosiła na duchu ich pewność zwycięstwa, wiara we własne siły, a „młodzi, słysząc ich pogadanki, także tym lepszego nabierali ducha i o przegranej nie pomyśleli”. Następnego dnia przed wymarszem nastroje patriotyczne sięgnęły apogeum. Wia rusi śpiewali: „Dwernicki wojak dzielny, śmiały”, „Pod Białego Orła znaki”, „Na koń, na koń” czy „Dalej, bracia, miecz do ręki”. Marsz szwadronu z Kozienic do Mniszewa prowadził sam kpt. Lewiński, którego widzieć na koniu „było praw dziwą rozkoszą”. Śpiewano różne piosenki wojskowe i oczywiście pieśń legionów — „Jeszcze Polska nie zginęła”. Gorzej wspominał marsz Feliks Poradowski. On i jego koledzy jechali bez siodeł. Dostali je 9 lutego w Mniszewie, ale nie wszyscy. Młodzi ochotnicy musieli zadowolić się rzemionami, tj. gołymi terlicami, które dopiero przez noc przerabiano na siodła. Pomagali im w tym starzy żołnierze. Opłaciło się, gdyż niesamowitą radość sprawił widok szwadronu „na koniach osiodłanych i z lancami w tulejkach”3. Podobne intensywne przygoto wania trwały i w innych oddziałach. Kpt. Krasnodębski dokonał ostrej selekcji wśród krakusów Kościuszki. Tylko 100-130 oficerów, podoficerów i żołnierzy z około 250-300 2 Mantelzak — element siodła, w którym jeździec przechowywał część ekwipunku. 3 P o r a d o w s k i , op.cit., s. 436.
na koniach „licho osiodłanych” przyprowadził do Mnisze wa. Stu kilkudziesięciu ludzi, bez mundurów, płaszczy i koni, zostawił w Grójcu. W tym czasie w naczelnym dowództwie precyzowano zadania korpusu. Dwernickiego podporządkowano gen. Stanisławowo Klickiemu, któremu 8 lutego powierzono dowództwo nad wojskami rozlokowanymi na lewym brzegu Wisły. 9 lutego dowództwo polskie ponownie zwróciło czoło głównej armii ku północnemu wschodowi, na Pułtusk-Zegrze-Serock, i zaczęło koncentrować ją w rejonie szosy kowieńskiej. Na szosie brzeskiej i starym trakcie litewskim z czołem zwróconym na Węgrów i Siedlce pozostał „oddzielny korpus” gen. Żymirskiego, którego podstawowym zadaniem była osłona Warszawy od Liwa i Węgrowa (stary trakt litewski), od Siedlec (szosa brzeska) i Lublina (trakt przez Lubartów-Kock-Żelechów-Garwolin i Osieck do Warszawy). Żymirski dysponował 10 batalio nami piechoty, 7 pułkami kawalerii i 2 bateriami artylerii. Jego linia obrony obejmowała Siedlce i linię Liwca z Liwem i Węgrowem. Od południa osłonił się kawalerią. Główną kwaterę od 8 do 11 lutego miał w Liwie, od 12 do 16 lutego — w Kałuszynie. Jego oddziały staczały drobne utarczki z Rosjanami. 9-10 lutego pod Siedlcami ułani polscy bili się z kozakami. 11 lutego gen. Żymirski dokonał wypadu z Węgrowa w kierunku Nura nad Bugiem. Dotarł do Wrotnowa (ok. 13 km na północ od Węgrowa). Dostrzegł przed wsią Chruszczewka gromadzącą się dywizję ułanów rosyjskich. Obeszło się bez starcia i polski oddział cofnął się do Węgrowa. Polskie rozpoznanie taktyczne i wywiadowcze zawo dziło. Naczelne dowództwo myliło się nie tylko w ocenie działań głównej armii rosyjskiej, ale też co do poczynań V Korpusu Kreutza. 10 lutego ostrzegało Żymirskiego o obecności na jego prawym skrzydle oddziału gen.
Wirtemberskiego w sile od czterech do siedmiu pułków z artylerią i kozakami. Nie wiedziano, czy był to korpus samodzielny, czy też awangarda większego korpusu Geisinara, który wkroczył do Królestwa od Włodawy, lub też Kreutza, maszerującego spod Uściługa. Wirtember skiego 8 lutego widziano w Lubartowie. 9 lutego sądzono, że już zajął Puławy4. Wszystko więc wskazywało na to, że duży korpus rosyjski, który wkroczył do Królestwa od Włodawy i Uściługa, dowodzony przez Geismara lub Kreutza z awangardą dowodzoną przez Wirtemberskiego, koncentrował się w rejonie Lublina i Puław. Jednocześnie dowiedziano się, że jakiś oddział rosyjski zajął Żelechów (prawdopodobnie był to jeden z podjazdów Geismara). Uznano, że „nie może to być jak tylko oddział mało znaczący, a dla takich nie godzi się zmieniać dyspozycjów tyczących się całego wojska”5. Jak widać z powyższych doniesień, w dowództwie polskim niewiele wiedziano o rzeczywistym położeniu, sile i zadaniach V Korpusu Kreutza. Nie zdawano sobie sprawy z faktu, że korpus ten operował w dwóch kolum nach, na dwóch rozbieżnych kierunkach. Wyprzedzano nawet fakty — Rosjan widziano już 9 lutego w Puławach, a tymczasem Kreutz, który pojawił się nad Wisłą dopiero 3 dni później (12 lutego), 9 lutego tkwił jeszcze w Lub linie, gdzie dołączył do niego gen. Wirtemberski. Rzeczy wistym zagrożeniem dla głównej armii był Geismar, stojący w Łukowie (Żymirski uświadomił to sobie jeszcze 10 lutego). Obecność dużych sił rosyjskich w województwie lubels kim budziła niepokój dowództwa polskiego, mogły one bowiem zagrozić zarówno stolicy (po dokonaniu przeprawy przez Wisłę), jak też prawej flance głównej armii polskiej. 4 Rząd był poważnie tym zaniepokojony. Spodziewał się nawet przerwania komunikacji Królestwa z Krakowem. 5 Źródła, t. 1, s. 271-272.
Zabezpieczenie skrzydła głównej armii uznano w dowódz twie polskim za istotniejsze. Jeszcze 9 lutego postanowiono przeprawić na prawy brzeg Wisły korpus Dwernickiego. Decyzja zapadła, mimo że nie było tajemnicą, iż korpus nie osiągnął jeszcze pełnej gotowości bojowej. Przeprawę Dwer nickiego wymusiła także zmieniająca się aura. Ocieplenie i rychłe, jak sądzono, puszczenie lodów na Wiśle mogło opóźnić marsz korpusu na lewe skrzydło Żymirskiego. Jedyna stała przeprawa znajdowała się w Warszawie. W rozkazach skierowanych m.in. do Klickiego i Żymir skiego nie określono precyzyjnie zadań korpusu Dwernic kiego. Miał on operować przeciwko tym siłom rosyjskim, które najbardziej zagrażały Warszawie. Mógł to więc być nawet ten korpus, który, jak sądzono, zajął w tym czasie Puławy. W rozkazie zwrócono uwagę, iż Dwernicki dowo dził korpusem „oddzielnym” i sam powinien zdecydować, gdzie „jego obecność najbardziej jest potrzebna” (a więc na prawym lub lewym brzegu Wisły). Od razu pojawił się problem jego podległości. Na prawym brzegu Wisły Dwernickiego formalnie nie podporządkowano od razu Żymirskiemu — stwierdzono tylko, że powinien porozu mieć się z nim „dla wykonania wspólnych ruchów”. Gdyby jednak okoliczności doprowadziły np. do zbliżenia kor pusów do stolicy, to Dwernicki miał podporządkować się Żymirskiemu. To „przywiązanie” Dwernickiego do Żymir skiego Sztab Główny wprowadził świadomie. Doskonale zdawano sobie tam sprawę, iż Dwernicki zamierzał masze rować aż ku Bugowi, Żymirski miał więc poskromić te zapędy6. Tymczasem Dwernicki zrozumiał, że dopóki nie dojdzie do połączenia korpusów, to zachowa swoją samo dzielność i swobodę podejmowania decyzji. 6 Gen. Józef Z a ł u s k i , szef sztabu Żymirskiego, pisał wprost, iż Dwernicki został oddany rozkazem naczelnego wodza pod komendę Żymirskiemu. Żymirski był prawdopodobnie o tym przekonany. Z a ł u s k i , op.cit., s. 352-353.
Rozkazy wydane 9 lutego przez Klickiego i Sztab Główny Dwernicki odebrał rano 10 lutego w Mniszewie. Nakazano mu przeprawę z tymi oddziałami, jakie miał pod ręką. Pozostałe miały dołączyć do niego na prawym brzegu Wisły. Pośpiech nakazany przez dowództwo przyczynił się do tego, że Dwernicki nie zdołał aż do 14 lutego zebrać wszystkich oddziałów, które przydzielono do jego korpusu. 9 lutego dysponował w Mniszewie tylko 7 szwadronami ułanów z Góry Kalwarii i Kozienic (bez 6. Szwadronu 2. Pułku Ułanów). Przybycia szwadronów szaserów z Ło wicza spodziewał się 10 lutego, a z Kutna — 11 lutego. O pozostałych oddziałach nic nie wiedział. Pierwsze oddziały przybyły do Mniszewa 9 lutego. Dwernicki osobiście witał ułanów. Józef Mrozowski wspo mina, iż poza tradycyjnym powitaniem i pytaniem, czy razem pójdą na Moskala, wyjaśniał zadania korpusu7. 10 lutego, po odebraniu rozkazu Klickiego wzywającego go do najszybszej przeprawy przez Wisłę, Dwernicki wezwał szwadrony ułańskie nad rzekę, a sam wraz z kilku mieszkańcami i kilku ułanami8, brnąc po kolana w wodzie9, wytyczył drogę marszu dla swoich oddziałów. Kawalerzyści przechodzili rzekę pojedynczo w odstępach. W tym też dniu do korpusu dołączyło od 120 do 130 krakusów Kościuszki oraz 4. Batalion 5. Pułku Piechoty Liniowej. Przeprawa piechoty i kawalerii zakończyła się około północy z 10 na 11 lutego. Ułani zajęli wsie Piwonin, Leśniki, Ostry Bór, Celejów, Wilkowyje, Podole, Olszak, Rudę Talubską, a piechota m.in. Wilgę, Ostry Bór i Celejów. Patrole wysłane w stronę Żelechowa i Garwolina nie napotkały nieprzyjaciela i nie zdobyły żadnych infor macji o nim. W raporcie do naczelnego wodza Dwernicki 7
Mrozowski, k. 4. S p a z i e r , op.cit., s. 26: „z niecierpliwością ciągle Korpusik swój z 10 tylko ułanami wyprzedzając”. 9 Woda przykrywała lód na pół łokcia, tj. około 28 cm. 8
zapowiedział, że będzie posuwał się na wschód z prawym skrzydłem wysuniętym ku Żelechowowi, a lewym — ku Seroczynowi. Komunikację z Wisłą, przez którą przeprawić się miały pozostałe oddziały korpusu, utrzymać miał łańcuch małych komend. Generał zdecydowany był szukać nieprzyjaciela, a gdyby go znalazł, zamierzał działać stosownie do okoliczności, aby zapewnić osłonę prawemu skrzydłu armii. Gdyby jednak nieprzyjaciela nie spotkał, zdecydowany był ruszyć na Lublin, jeżeli „wiadomości o rozszerzaniu się korpusu Geismara w okolicach Lublina potwierdzą się”10. Dla ochotników korpusu zaczęła się prawdziwa wojna. Feliks Poradowski, ułan z 2. Pułku Ułanów, myślał nawet, że śni, widząc obóz wojskowy: „Starzy żołnierze z wąsami obmarzniętymi około ogniska, lance w kozłach, konie z torbami na głowach, a wszystko było ożywione, wesołe i nuciło pieśni narodowe”. Szybko jednak otrzeźwiał, gdy jego pluton skierowano na placówkę, gdzie musiał siedzieć nieruchomo na koniu „czasem przez trzy godziny na mrozie, często wśród burzy i zawiei śnieżnej, w nocy, z natężonym okiem i pistoletem w ręku”11. Równie nie przyjemne wspomnienia z pierwszej placówki wyniósł Jan Bartkowski z 1. Pułku Ułanów: „Stosownie do zalecanej mi czujności wytrzeszczałem oczy w nakazaną mi stronę, ale nadaremnie”12. Krótki wzrok i ciemności utrudniały mu sumienne wykonywanie obowiązków. 11 lutego Dwernicki pomaszerował dalej na wschód. Na noc zajął Łaskarzew (1 . i 3. pułki ułanów), Dąbrowę, Izdebno, Rowy (4. Pułk Ułanów), Rębków (główna kwate ra), Garwolin (2. Pułk Ułanów). W Podolu, Wildze, Stoczku (na zachód od Rębkowa) pozostały komendy liczące po 22 ludzi. Łaskarzew i Garwolin wytyczały skrzydła szyku 10 11 12
Źródła, t. 1, s. 278. Poradowski, op.cit., s. 436. B a r t k o w s k i , op.cits . 4 8 .
(13 km). Linia komunikacyjna z lewym brzegiem po krywała się z drogą Rębków-Stoczek-Wilga (wzdłuż rzeki Wilgi)-Podole nad Wisłą. Do korpusu dołączył 4. Batalion 1. Pułku Piechoty Liniowej, który przeprawił się w Górze Kalwarii, oraz dywizjony szaserów (dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych zatrzymał się w Celejowie i Ostrym Borze). W tym momencie Dwernicki dysponował już 1200 ułanami, 350 szaserami, 120 krakusami i około 1700 piechurami z 1. i 5. pułków piechoty liniowej. Późnym wieczorem przez Wisłę przeszły dywizjony 1. i 2. pułków strzelców konnych i 4. Batalion 6. Pułku Piechoty Liniowej, a także artyleria. Szaserzy z batalionem piechoty dotarli do Rębkowa. Artyleria dopiero po południu 10 lutego opuściła stolicę. Uroczyście pożegnano ją na placu Saskim. W eskorcie 7 szaserów z 5. Pułku Strzelców Konnych przez Piaseczno bateria dotarła wieczorem do Góry Kalwarii. Tutaj wydarzył się ciekawy incydent, świadczący o szpiegomanii w armii polskiej. Zjawił się mianowicie u Puzyny płk Ignacy Abramowicz, adiutant połowy gen. Maurycego Haukego (poległ z rąk powstańców 29 XI 1830 roku), z rozkazem, aby z powodu słabego lodu na Wiśle wrócił z baterią do Warszawy i przeszedł przez Wisłę mostem. Puzyna nie zgodził się, gdyż zdawał sobie sprawę, że Dwernicki czeka na jego działa i bez artylerii trudno mu będzie rozpocząć działania. Doświadczenie nakazywało mu potwierdzić rozkaz u komendanta placu, mjr. Józefa Dębickiego z 3. Pułku Ułanów. Zastał u niego adiutanta Dwernickiego, ppor. Anastazego Dunina, przybyłego z rozkazem stawienia się z baterią 11 lutego w Mniszewie, a po przeprawie przez Wisłę — w Rębkowie. Pomimo poszukiwań Abramowicza nie odszukano13. 11 lutego o godz. 2 po południu bateria 13 Abramowicz przybył do Góry Kalwarii z rozkazem Sztabu Głów nego! Zalecał on Klickiemu, aby baterię Puzyny cofnął do Warszawy i skierował ją do Dwernickiego prawym brzegiem Wisły. Już 1 0 I I 1 8 3 1 i
dotarła do Mniszewa. Przy pomocy ppor. Ludwika Kurkiewicza z korpusu inżynierów Puzyna miał dokonać przeprawy. Nie było to proste — słaby lód groził utratą dział i wozów amunicyjnych. Puzyna przeprawiał więc sprzęt saniami po zdjęciu kół. Artylerzyści trudzili się do późnej nocy. Ciemności nie pozwalały na marsz do Rębkowa. Bateria zatrzymała się w Celejowie, gdzie czekały na nią dwa dywizjony szaserów. Od tej pory nie odstępowały one dział Puzyny. Ignacy Maciejowski, który pierwszy raz znalazł się na wojnie, był pod wrażeniem marszu oddziału w szyku bojowym14. W dniu 12 lutego siły Dwernickiego wzrosły do 1200 ułanów, 1050 szaserów, 120 krakusów, ok. 2500 piechurów z 6 działami. Generał wiedział już, iż jego przeciwnikiem jest gen. Geismar. Raporty patroli i emisariuszy (szpiegów) wskazywały na obecność w Łukowie (ok. 50 km od Garwolina w linii prostej) kilkutysięcznego korpusu rosyj skiego, którego patrole docierały do Seroczyna i Latowicza. Dwernicki powinien był w tym momencie nawiązać kontakt z Żymirskim, który już od kilku dni obserwował poczynania Geismara. Od rana 10 lutego docierały do Żymirskiego informacje o ruchu kolumn rosyjskich od Radzynia na Łuków. Wyni kało z nich, że liczyły one łącznie, według różnych doniesień, od 4-6 do 10 tysięcy kawalerii. Dowodził nimi gen. Geismar. Jedna z kolumn rosyjskich nocowała 8 lutego w Łukowie (przy ogniskach rozłożonych na rynku), a inne — we wsiach Zdziary i Róża (między Łukowem a SeroSztab Główny zalecał takie posunięcie. Możliwe więc, że Puzyna w swoim pamiętniku zignorowanie rozkazu Sztabu Głównego (dla niego było to poważne przewinienie) uzasadniał złą wolą Abramowicza. W powszechnej opinii był to zdrajca sprawy narodowej, który w marcu 1831 roku wykreślony został ze stanu armii polskiej, a po 1831 roku był faworytem Iwana Paskiewicza, wiernie służąc Rosji. 14 M a c i e j o w s k i , op.cit., s . 2 6 .
czynem i Stoczkiem), a nawet Dąbiu (na południe od Łukowa). 9 lutego oddziały rosyjskie udały się do Osin i Mysłowa pod Żelechowem, skąd zamierzały iść na Garwolin (odgałęzieniem traktu lubelskiego). 9 lutego oddziały rosyjskie nocowały na południe od Stoczka, we Wnętrznej i Osinach. 10 lutego Żymirski już był pewny, że grozi mu niebezpie czeństwo. Odebrał raport emisariuszy wysłanych przez gen. Tadeusza Suchorzewskiego z Siedlec, że kilkutysięczny korpus rosyjskiej kawalerii maszeruje od Łukowa ku Seroczynowi. Żymirski natychmiast wysłał na południe od szosy brzeskiej do Cegłowa i Siennicy dwa nowe pułki kawalerii kaliskiej (1. i 2. pułki jazdy kaliskiej), które wzmocniły obecne tam dwa pułki starej kawalerii (2. i 4. pułki strzelców konnych). Zamierzał powierzyć dowództwo nad nimi gen. Stryjeńskiemu i skierować je aż do Latowicza, skąd miały lepiej pilnować prawego skrzydła korpusu „od obejścia go przez kolumnę rosyjską od strony Łukowa postępującej”. Tym samym Geismar, który jeszcze nie ruszył się nawet z Łukowa, już wywołał obawy Żymirskiego o prawą flankę i ściągał na siebie jego oddziały. Żymirski przeniósł nawet swoją kwaterę z Liwa do Kałuszyna, aby być bliżej dogodnej do obrony pozycji nad Kostrzyniem w Boimiu. Z kolei gen. Suchorzewski bez zastanowienia opuścił Siedlce i trzymał w mieście tylko awangardę. Nawet naczelne dowództwo ostrzegło Żymirskiego o godz. 11.30 w nocy, iż do jego pozycji zbliżała się kolumna rosyjska od Łukowa. Raporty te były niezupełnie dokładne. Dwernicki miał już lepsze informacje — wiedział, że Geismar nie ruszył się jeszcze z Łukowa (uczynił to dopiero 12 lutego). 11 lutego Sztab Główny w ogóle bagatelizował obecność oddziałów rosyjskich pod Łukowem i Siedlcami, sądząc, iż miały one odwrócić uwagę strony polskiej od głównej armii rosyjskiej, która, jak błędnie sądzono, maszerowała ku Warszawie od Łomży. Tę informację zdawał się
potwierdzać brak doniesień o aktywności w tym dniu Geismara. Zaobserwowano tylko małe patrole jazdy rosyj skiej m.in. w Stoczku, ale o piechocie, a „tym bardziej znacznym korpusie piechoty żadnej nie miano wzmianki. Patrole kawalerii z korpusu Żymirskiego też nie odkryły większych zgrupowań wojsk przeciwnika. Były nawet w Stoczku i stwierdziły, że pojawiały się w okolicy tylko patrole kawalerii bez piechoty”. 12 lutego dowództwo polskie już orientowało się, że dwie kolumny rosyjskie, które wkroczyły do Królestwa we Włoda wie (Geismara) i od Uściługa (według Sztabu Głównego, drugą dowodził gen. Wirtemberski) operowały w dwóch różnych kierunkach. Wirtemberski znajdował się w Puła wach15, Geismar w Łukowie, a Anrep pod Siedlcami (w Zbuczynie); żaden z nich nie ruszył się ze swego miejsca. Żymirski doszedł nawet do wniosku, iż wstrzymali oni swój marsz w oczekiwaniu na rozkazy z głównej armii. Oddziały jego korpusu zajmowały Liw (jeden batalion), Siedlce i okolice (oddziały gen. Józefa Czyżewskiego i Jana Tomickiego), a większość sił była skoncentrowana koło Kałuszyna. Żymirski planował przeprowadzenie operacji przeciwko Geismarowi; chciał działać wspólnie z Dwernickim i dla tego prosił Sztab Główny, aby ten polecił Dwernickiemu powiadomienie go o miejscu swego stacjonowania. Tym czasem sam Sztab Główny wiele by dał, aby poznać aktualną pozycję korpusu Dwernickiego. Przepadł on w bezmiarze prawego brzegu Wisły i nie dał znaku życia od ostatniego raportu z 10 lutego. Sztab Główny bez skutecznie wzywał go, aby regularnie co 5 dni informował dowództwo o stanie korpusu. Klicki próbował zdyscyp linować Dwernickiego od początku jego samodzielnych działań. Jeszcze 9 lutego, gdy korpus dopiero się zbierał 15 Potwierdzały to meldunki z 11 i 12 lutego o zajęciu przez Rosjan Kazimierza nad Wisłą i obecności 4 mile pod Puławami awangardy Wirtemberskiego (3 tys. piechoty, 800 jazdy i 12 armat).
w Mniszewie, prosił naczelnego wodza, aby ten zwrócił uwagę Dwernickiego na konieczność osłony Warszawy i lewego brzegu Wisły, województw krakowskiego i san domierskiego z ich zasobami ludzkimi i magazynami. I 1 lutego sam przypomniał Dwernickiemu te zadania; nie wiadomo jednak, czy rozkazy dotarły do adresata. Korpus Dwernickiego 12 lutego ruszył na wschód i zajął Miastków, Zwolę (2. Pułk Ułanów), Górzno i Goniwilk, Ryczyska, Żelechów, Kłębów, Rębków, i Stryć (4. Pułk Ułanów), Zadybie i Wolę Zadybską (3. Pułk Ułanów), Jagodne, Kłoczew, Jędrzejów i Dutki (1. Pułk Ułanów). Tym razem front oddziałów był większy niż 11 lutego — osiągnął około 25 km z północy na południe (między Kłoczewem a Miastkowem). Z listu wysłanego z Żelechowa 12 lutego wynika, iż ułani stali koło Jagodnego, w Woli Ząbkowskiej, Trojanowie, Kębłowie. 12 lutego po południu przybyli krakusi Kościuszki, a w nocy — 3. Dywizjon 2. Pułku Ułanów. W Żelechowie obozowano koło kościoła św. Stanisława i chociaż „noc słotna i przykra”, żołnierze byli weseli i grzali się przy ogniskach16. Artyleria przeszła z Celejowa do Rębkowa (ok. 14 km), a następnie, wraz z 4. Batalionem 5. Pułku Piechoty Liniowej, do Chotyni, gdzie zastano wieczorem oddziały przybyłe wcześniej z Rębkowa. Chotynię opuszczały właśnie dywizjony strzel ców konnych kierujące się na Żelechów. Podczas pobytu w Chotyni i w trakcie marszu artylerzyści ćwiczyli pod stawowe czynności, jak np. zaprzodkowanie i odprzodkowanie dział i furgonów; szło im jednak „niewprawnie”. Oficerowie zwątpili w dobrą postawę baterii w walce17. Dwernicki w tym dniu sądził, że Geismar nadal obozuje w Łukowie, ale dodatkowo także w Róży18 (w rzeczywistości 16
„Merkury”, nr 68, 23 II 1831. M ac iej o w s k i , op.cit., s . 2 6 . 18 Około 20 km na północny zachód od Łukowa i 8 km na płn. wsch. od Stoczka. 17
rosyjski generał opuścił Łuków 12 lutego i na noc z 12 na 13 lutego zatrzymał się w Róży). Postanowił zbliżyć się do rosyjskich obozów bocznymi drogami i uderzyć z za skoczenia. Do tej pory korpus przemieszczał się w roz proszeniu, co ułatwiało mu zakwaterowanie po domach i zaopatrzenie w żywność i paszę (nie posiadał taborów). Decydując się na zaatakowanie Geismara, Dwernicki musiał skoncentrować oddziały i zachować ich marsz w tajemnicy. Kontaktu z Klickim i Żymirskim, a tym bardziej ze Sztabem Głównym, nie utrzymywał. Tymczasem dowództwo polskie już rozważało, jak wykorzystać jego korpus do osłony Warszawy przed wojskami rosyjskimi przeprawionymi w Pu ławach, a Żymirski myślał o wspólnej rozprawie z Geismarem. Zamierzał w tym celu skoncentrować swój korpus po Żeliszewem19 i ruszyć na Seroczyn20. Tymczasem od północy zawisło nad nim niebezpieczeństwo. Główna armia rosyjska po przeprawie przez Bug (11 lu tego) 12 lutego opanowała Węgrów i 13 lutego przekroczyła Liwiec pod Liwem (rano) i Starą Wsią21. 13 lutego Geismar maszerował z Róży do Seroczyna, aby stamtąd ruszyć na Kuflew. 14 lutego Dybicz planował osaczenie oddziałów polskich znajdujących się w Siedlcach22. VI Korpus Pie choty miał zakończyć przeprawę przez Liwiec, a awangardę 19 18 km na północ od Stoczka, 7 km na południe od szosy brzeskiej, 14 km na płd. wsch. od Kałuszyna. 20 23 km na płd. od Kałuszyna i 30 km od Mińska. 21 I Korpus Piechoty zajmował Liw i Strupiechów na starym trakcie litewskim, VI Korpus Piechoty jeszcze nie przeprawił się przez Liwiec pod Starą Wsią, ale już uczyniła to jego straż przednia (nocowała pod Turną). Rezerwa Konstantego stała pod Sokołowem, jeden pułk huzarów — w Suchożebrach (na płn. od Siedlec), a III Korpus Kawalerii znajdował się na południe od Węgrowa. 22 W Siedlcach miało być, według źródeł rosyjskich, 6 batalionów piechoty, 8 szwadronów, 18 dział, pułk krakusów i „nieśmiertelni” strzelcy Kuszlla.
posunąć na Dobre starym traktem litewskim, I Korpus Piechoty — ruszyć z Liwa na Kałuszyn ku szosie brzeskiej, III Korpus Kawalerii i rezerwa Konstantego — zająć Siedlce. Wyparte z miasta oddziały polskie miała ścigać energicznie kawaleria III Korpusu, a Geismar, maszerując od Stoczka23, miał „ubiec nieprzyjaciela w odwrocie”, a więc wyjść na szosę brzeską, odcinając Polakom drogę odwrotu na zachód. Żymirski zdawał sobie sprawę, co grozi jego oddziałom od strony Liwa, ale też od Siennicy (od 24 godzin był alarmowany o marszu kolumny Geismara). 13 lutego rano jego oddziały odstąpiły od Liwca i opuściły Siedlce oraz Opole na szosie brzeskiej, koncentrując się w Kałuszynie i Boimiu nad Kostrzyniem. Tym samym wymknęły się one z sideł, jakie zastawiał na nie Dybicz. Żymirski nie zrezygnował bynajmniej z chęci rozprawy z Geismarem. Zamierzał skoncentrować korpus w Cegłowie, aby uderzyć na prawe skrzydło rosyjskiego oddziału 14 lutego. Odwiodło go od tego zamiaru naczelne dowództwo, które powoli koncentrowało armię pod Zegrzem, Radzyminem oraz w rejonie starego traktu litewskiego i szosy brzeskiej, oczekując, że Dybicz zaatakuje główną armię polską traktem ciechanowskim (od Nura przez Kosów na Radzy min) lub starym traktem litewskim. Tymczasem Geismar 13 lutego, idąc z Róży przez Stoczek, doszedł do Seroczyna z zamiarem marszu na Kuflew, aby wyjść 14 lutego w rejonie szosy brzeskiej na flankę lub tyły armii polskiej. Nie miał bezpośredniej łączności z główną armią, od której oddzielały go wojska polskie na szosie brzeskiej. Komunikować się z Dybiczem mógł drogą okrężną za pośrednictwem oddziału płk. Anrepa. W tym celu trzymał lekki oddział w miejscowości Jastrzębie na drodze z Łukowa do Siedlec (ok. 15 km 23
Dybicz był przekonany, że Geismar znajdował się w Stoczku, bo już 12 II wysłano mu rozkaz marszu z Łukowa na Seroczyn i Latowicz.
na południu od Siedlec). Ten system łączności nie działał sprawnie. Dlatego też nikt nie poinformował Geismara, że Dybicz, ulegając prośbie w. ks. Konstantego, wstrzymał marsz jego oddziałów do Siedlec, godząc się, aby uczyniły to 15 lutego24. Tym samym cały plan osaczenia oddziałów polskich z Siedlec brał w łeb, a nieświadomy sytuacji Geismar, działając zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, wchodził między oddziały Żymirskiego i Dwernickiego, narażając się na całkowitą zagładę. Zatrzymał się dopiero wieczorem 13 lutego, gdy złapani jeńcy polscy zeznali, że na jego tyły wychodził korpus polski Dwernickiego, zmierzający od Garwolina na Stoczek i Siedlce. Dybicz, nie wiedząc, że swoimi decyzjami naraził Geismara na niebezpieczeństwo, znajdował się ze swoją główną kwaterą w Węgrowie. 14 lutego jego oddziały zajmowały Liw, Węgrów, Strupiechów na starym trakcie litewskim, Mokobody (III Korpus Kawalerii), Korytnicę (straż przednia w Pniewniku), Siedlce (oddziały płk. Anrepa i pułku huzarów) i Suchożebry (rezerwa Konstantego). Dybicz był zawiedziony fiaskiem działań nad Liwcem. Rozpoczął przygotowania do dalszych operacji. Ich plan przedstawił w liście do cara z 14 lutego. Pisał go, zanim dotarła do niego informacja o Stoczku. Wiedział, że teren nie sprzyja wydaniu walnej bitwy (obszar Wielkiego Boru). Pogodził się z tym, iż nie zdoła pobić armii polskiej w polu, chyba że jej wódz sam z własnej woli zdecyduje się ją przyjąć. Sądził, że samo pojawienie się jego armii pod stolicą Królestwa, podobnie jak przejęcie kontroli nad „prawie trzema województwami” i częścią płockiego ze stratą tylko 2 zabitych i 10 rannych, będą dostatecznym powodem, aby Polacy zrezygnowali z kontynuowania oporu. Kreutz i Geismar mieli ich 24 Konstanty odmówił wykonania rozkazów, tłumacząc się zmęczeniem żołnierzy rezerwy.
„zmiękczyć” jeszcze bardziej. W swoim planie zakończenia wojny wyznaczył im poważne zadanie — mieli osaczyć Warszawę od południa, przerwać mobilizację powstańczych sił zbrojnych w województwie sandomierskim i większej części mazowieckiego oraz przeciąć komunikację Warszawy z Kaliszem i Krakowem, a tym samym z Europą. Widząc postawę mieszkańców Królestwa, którzy do tej pory, tj. do 14 lutego, nie stawiali oporu, a także słaby opór armii polskiej, bardziej myślał o wyprawie na Europę i o oszczę dzaniu mających wziąć w niej udział I i VI korpusów piechoty i V Korpusu Kawalerii. Dał armii 3 dni wypoczynku (14-16 lutego). 17 lutego chciał ruszyć na Warszawę starym traktem litewskim (VI Korpus) oraz szosą brzeską (I Korpus, III Korpus Kawalerii, rezerwa Konstantego). Jednocześnie Kreutz miał przeprawić się na lewy brzeg Wisły25, wzmocnio ny jednym pułkiem strzelców konnych z dywizji Geismara. Przeprawa zależna jednak była od stanu lodu na Wiśle. Z Geismara Dybicz nie był zadowolony; jego dotych czasowe działania feldmarszałek oceniał jako ospałe26. Uważał, iż zbliżenie oddziału Geismara do głównej armii pozwalało na oddanie części jego sił do dyspozycji Kreutza. Z resztą oddziałów Geismar miał po 17 lutego podejść do Wisły i po lodzie przejść na lewy brzeg. Dybicz, snując te plany, nie przewidział, że prawdziwa wojna dla niego i jego armii dopiero się zaczęła, a V Korpus odbierze solidne baty od Dwernickiego. 13 lutego rano Dwernicki zebrał korpus pod Żele chowem i ruszył z nim do Filipówki27. Świadomie wybrał ten kierunek — liczył, iż lasy rozciągające się między 25 Dybicz nie wiedział, że Kreutz już przeprawił się na lewy brzeg z większością swoich sił. 26 Można się z tym zgodzić. Przejście 36 km z Łukowa do Seroczyna zajęło Geismarowi 2 dni. 27 Około 15 km na północny zachód od Żelechowa i 9 km na południowy zachód od Stoczka.
Stoczkiem a rzeką Wilgą pozwolą mu skrycie podejść przez Stoczek do Róży, gdzie miał znajdować się jeden z dwóch obozów Geismara. Z Róży chciał kontynuować marsz przeciwko głównym siłom rosyjskiego korpusu rzekomo obecnym w Łukowie. Wykalkulował, że od strony Róży, która leżała na północny zachód od Łukowa, łatwiej będzie zaskoczyć Rosjan. Marsz odbywałby się lasami bdzięki którym Dwernicki mógł podejść bardzo blisko Geismara. Artyleria z piechotą korpusu od rana zmierzała z Chotyni do Żelechowa, gdzie nowe rozkazy skierowały je wprost do Miastkowa. Puzyna udał się sam do Żelechowa, gdzie Dwernicki szykował się do wymarszu z pięcioma dywizjona mi jazdy. Zaniepokojony informacjami o słabym wyszkoleniu baterii, pytał Puzynę, czy jego podkomendni „potrafią strzelać”, bo następnego dnia spodziewał się walczyć z Geismarem dysponującym artylerią konną. Puzyna zapewniał, że talent, zapał i zdrowy rozsądek młodzieży służącej w baterii gwarantują sprostanie „powinnościom artylerii i rozkazom generała”28. Bateria tymczasem wraz z piechotą, zamiast dobrym traktem na Żelechów, posuwała się przez lasy drogami bocznymi. Około godz. 13 dotarła do Miastkowa, skąd z dwoma dywizjonami strzelców konnych, po dwugo dzinnym wypoczynku, dotarła do obozu pod Filipówką. Niestety, w tym momencie Dwernicki stracił już szansę na zaskoczenie Geismara. Wysłany rano z Miastkowa patrol krakusów Kościuszki natknął się na oddział kozaków niedaleko Stoczka. Podoficer dowodzący patrolem, zamiast uniknąć starcia, wdał się w bój. Jeden lub dwóch krakusów dostało się do niewoli rosyjskiej. Jeńcy zaznali Geismarowi zmierzającemu na Kuflew, iż od Garwolina na Siedlce zmierza polski korpus rezerwowy, który przeprawił się przez Wisłę pod Magnuszewem. Geismar natychmiast 28
P u z y n a , op.cit. , s . 205.
zatrzymał marsz swego korpusu w Seroczynie, aby wyjaśnić sytuację i przekonać się o rzeczywistej sile polskiego korpusu i kierunku jego marszu. Od południa osłaniał go oddział złożony z dwóch szwadronów strzelców konnych i kozaków. 13 lutego zjawił się on w Stoczku. Rosyjscy żołnierze zabierali mieszkańcom żywność i patrolowali okolicę. Czuli się bezpiecznie, gdyż od południa osłaniała ich placówka ulokowana we wsi Prawdzie (ok. 3,5 km od Stoczka), licząca ponad 20 strzelców konnych i kozaków pod dowództwem oficera, który kwaterował we dworze, zapominając o swoich obowiązkach. Kozacy buszowali po okolicy. Geismar z Seroczyna także ich porozsyłał. Nie miał ich zbyt wielu, ale mimo to kozacy odnieśli spory sukces w nocy z 13 na 14 lutego, zgarniając sporo jeńców z korpusu Dwernickiego (patrz str. 93). Dwernicki już wieczorem 13 lutego dowiedział się o ruchu Geismara. O godz. 22 zjawiło się u niego w Filipówce dwóch księży z Łukowa z informacją o przy byciu awangardy kolumny rosyjskiej do Seroczyna pod dowództwem „osobistym” Geismara. Księża mówili, że Rosjanie zmierzali nie ku szosie brzeskiej, ale ku Wiśle, aby przeprawić się pod Górą Kalwarią na lewy brzeg Wisły i maszerować na Warszawę. Dwernicki jeszcze tego samego dnia wydał rozkaz dzienny do wojska, w którym zapowiadał „gorącą rozprawę” następnego dnia, i to z prze ciwnikiem, który dysponował siłą „co do liczby nierównie od naszej liczniejszą i wojsko z wojną obeznane”. Generał cieszył się z siły Geismara, bowiem jego podkomendni mogli dzięki temu odnieść chwalebne zwycięstwo i okazać, że byli „Polski synami”. Wojsko podobno przyjęło słowa Dwernickiego z radością i zapowiadało, że chociażby Rosjan przypadało kilku na jednego z polskich żołnierzy, to i tak ich pobiją, a liczyć będą „trupy i niewolnika”29. 29
D w e r n i c k i , op.cits . 2 1 .
Ignacy Maciejowski wspomina, że trudno było jednak odpocząć w obozie po trudach marszu, gdyż co godzinę odbierano rozkazy wzywające do czujności. Słyszano też strzały z placówek, sygnalizujące zbliżanie się kozaków. Snu nie ułatwiała świadomość obecności w pobliżu obozu nieprzyjacielskiego, którego „ognie z daleka tworzyły łunę nad lasem ku wschodowi”30. Wieczorem z 13 na 14 lutego Dwernicki nie planował marszu do Stoczka. Zamierzał dopaść Geismara w Seroczynie idąc wprost od Filipówki. Zmianę planu wymusił brak prostej dobrej drogi wiodącej na północny wschód. Lokalną drogą na Iwowe i Rudnik, wąską i krętą, przebi jającą się przez las, nie mógł poprowadzić w nocy artylerii. Musiał wybrać trakt przez Prawdę i Stoczek. Stoczek w 1831 roku nie stanowił ważnego węzła komunikacyjnego. Trakt do Seroczyna pod Stoczkiem przekraczał rzekę Świder i kierował się na północ do wsi Kołodziąż, a następnie na zachód do Seroczyna i Latowicza lub Wodyń. Na wschód od Kołodziąża trakt dochodził do Róży, a dalej przez Dąbie do Łukowa31. Do Stoczka, który jest położony na południe od Świdra, od wschodu dochodził też trakt od Łukowa, biegnący przez Tuchowicze i Lipni aki. Pozostałe drogi wokół Stoczka były tzw. drogami bocznymi o znaczeniu lokalnym. 14 lutego Dwernicki chciał rozpocząć marsz z Filipówki jak najwcześniej, aby nadrobić dłuższą drogę. O godz. 2 w nocy obóz zbudziły dwa wystrzały z placówki. Nie były one przypadkowe — 3,5 km na zachód od Filipówki kozacy napadli „nade samym dniem” na jeden z plutonów 3. Dywizjonu 4. Pułku Strzelców Konnych, rozlokowany 30
M a c i e j o w s k i , op.cit. , s . 2 6 . Trakt ze Stoczka przez Różę do Łukowa stanowił fragment znanego od średniowiecza traktu z Czerska do Łukowa. W XIX wieku stracił ten odcinek znaczenie na rzecz drogi wiodącej przez Osiny-Tuchowicze do Łukowa. 31
w karczmie w Borowiu32. Dowodzący nim podoficer zupełnie nie zadbał o bezpieczeństwo. Z relacji mieszkańca Borowia, rodem Saksończyka, wynika, że okoliczni chłopi naprowadzili kozaków „przy latarniach” na szaserów. Kozacy zabili podoficera, a 10 polskich kawalerzy stów wzięli do niewoli. Ich łupem padło też 26 koni33. Po usłyszeniu strzałów z placówki korpus stanął pod bronią. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów „wachmistrz kazał plutonowi wsiadać na koń, upominając, aby się cicho sprawować, dlatego nawet trębacze nie trąbili”. Oddział stał cicho w ciemnościach nocy. Awangarda korpusu, dowodzona przez ppłk. Chmielewskiego, a za nią kawaleria, opuściły Filipówkę prawdopodobnie o 2 rano. Artyleria ruszyła na Stoczek o godzinie 5 rano, prawdopodobnie przez Wolę Miastkowską. Marsz po grudzie i w mrozie był ciężki i nużący. Ze świtem („jak tylko dzień się zrobił”) straż przednia ppłk. Chmielewskiego (3. Dywizjon 1. Pułku Strzelców Konnych) przechwyciła w Prawdzie placówkę rosyjską złożoną z 20 strzelców konnych i kozaków. Umknął Polakom tylko oficer, dowódca placówki, który nocował we dworze. Gdyby nie to, działania Chmielewskiego można by było 32
W urzędowym raporcie Dwernicki pisał, iż pluton znajdował się w Osowie. Dywizjon ten dopiero zmierzał do korpusu. Nie był jego częścią. 33 Finał tej utarczki nie był przyjemny dla Niemca, który, jak twierdził, cieszył się zaufaniem znających go Polaków. Niestety, „dwóch łajdaków, którzy są i byli największymi zbrodniarzami, dla nadeszłej rewolucji sądzeni być nie mogli, owczarz Józef Pietraszek i młynarz Stanisław” przekonało żołnierzy polskich z 4. Pułku Strzelców Konnych, że Saksończyk jest rosyjskim szpiegiem i że to on naprowadził kozaków na ich współtowarzyszy broni w karczmie w Borowiu. Namawiali do zemsty, zabójstwa i rabunku. Tak też się stało. Do Saksończyka strzelano z pistoletów i rąbano go pałaszami. Niemiec stracił wzrok i zniszczono mu dom. Tymczasem zaręczał, iż nie pomagał kozakom, gdyż 13 lutego był w Słódzewie pod Parysowem u obywatela Olszewskiego. Do Borowia wrócił o zmroku, gdy oddział szaserów już zajmował karczmę.
uznać za sukces, gdyż skrycie podszedł do Prawdy i wziął jeńców w sytuacji, gdy teren nie sprzyjał zaskoczeniu. Wieś Prawda leżała na płaskowzgórzu, na otwartej prze strzeni, której nie okrywały lasy (las był oddalony od zachodnich i południowych zabudowań wsi o ponad kilo metr). Zbiegły oficer, a także strzały, które padły w walce, ostrzegły przed grożącym niebezpieczeństwem oddział rosyjski stojący w Stoczku. Dowodzący nim oficer rosyjski natychmiast przeszedł na północny brzeg Świdra i zajął pozycje na wzgórzu przy trakcie wiodącym do Seroczyna. Od jeńców rosyjskich Dwernicki dowiedział się, jakimi siłami dysponuje Geismar. Wszystko wskazywało na to, iż naprzeciw korpusu polskiego znajdowały się cztery pułki kawalerii (po dwa strzelców konnych i dragonów), dwie baterie artylerii, a w Stoczku — kilkuset jeźdźców34. Dwernicki zdecydował się kontynuować marsz na Seroczyn. Był świadom, że idzie do boju dysponując korpusem słabszym od sił przeciwnika. 14 lutego polski korpus składał się z 14 szwadronów kawalerii, 3 batalionów piechoty i 6 dział, gdy tymczasem dywizja rosyjska miała 24 szwadrony z liczniejszą artylerią i kozaków. Dwernicki nie wiedział, czego może się spodziewać po swoich podkomendnych. Nie był pewny, jak zachowają się w wal ce. Porażki doznane 13 lutego i raport o stanie wyszkolenia artylerii nie mogły napawać go optymizmem. Sądził, że artyleria rosyjska, „ta znakomita gałąź armii rosyjskiej”, jest lepsza i silniejsza od jego baterii, a kawaleria „na dzielnych koniach, w wojnie tureckiej z bojem oswojona”35. Ustępować jej musiały trzecie dywizjony złożone z dymis jonowanych żołnierzy „od służby odwykłych” oraz mło 34 W urzędowym raporcie i wspomnieniach Dwernicki pisał o 4 pułkach regularnych, 10 sotniach kozaków, 2 półbateriach artylerii, z 8 armatami i 4 jednorogami. 35 Dwernicki mylił się; 2. Dywizja Strzelców Konnych nie uczestniczyła w wojnie tureckiej.
dych, niedoświadczonych ochotników. Dostrzegał jednak i zalety swoich podkomendnych — zaliczał do nich zapał i „mocnego ducha”, które kształtowały odwagę. Wojsko opierające się na takich fundamentach, a nie na doświadczeniu, wyszkoleniu i karności, skazane było na porażkę w odwrocie, który by je zdemoralizował i osłabił zapał. Dwernicki postanowił więc nie czekać i wyjść naprzeciw Geismara. Był zdecydowany przyjąć bitwę. W Prawdzie jeszcze raz przemówił do żołnierzy, podkreślając tym razem, iż jako pierwsi w armii polskiej zmierzą się z nieprzyjacielem, i poprowadził ich do Stoczka opuszczonego już przez Rosjan. Zjawił się w nim przed godz. 10 rano. Stoczek był osadą miejską, z rynkiem i drewnianym kościołem z 1774 roku. W 1827 roku znajdowało się w nim 27 domów mieszkalnych i 297 mieszkańców. Położony jest na południowym brzegu Świdra. W 1831 roku na brzeg północny wiodła „grobla z opustami i młynówka na rzece”. Grobla, długa na ponad 100 sążni (tj. około 213 m), praktycznie przecinała całą dolinę Świdra, zabagnioną i porosłą krzakami. Szerokość tej doliny wynosiła około 300 metrów. Rzeka nie była łatwa do przebycia. Ocieplenie trwające od 8 do 12 lutego osłabiło lód. Podobnie było z doliną rzeczną. Nie wia domo, czy oziębienie z 13 i 14 lutego ponownie skuło rzekę mocnym lodem. W Warszawie pomimo minusowej temperatury w tym czasie odnotowano słotę i odwilż, która zniszczyła drogi, zmieniając je w bagna i kałuże, a mróz uczynił z nich ślizgawicę. Śnieg praktycznie zniknął z pól już 9 lutego, ale odwilż topiąc go, a mróz skuwając ziemię, utworzyły grudy, które nie ułatwiały poruszania się po bezdrożach i drogami bocznymi. 14 lutego śnieg ponownie spadł, tak więc sceneria bitwy była zimowa. Pola były kamieniste, zmarznięte i pokryte śniegiem.
Trakt wielki zwyczajny z Seroczyna na północnym brzegu Świdra swój bieg zaczynał od wsi Zgórznica (w 1831 roku Zgórnica). Jej zabudowania zaczynały się prawie u samej grobli od Stoczka i ciągnęły się wzdłuż traktu, którego stan Józef Puzyna określił jako lichy („pośledni”). Sam trakt biegł wzdłuż Świdra do dużego kompleksu leśnego, który zaczynał się około 1,8 km na północny zachód od Zgórznicy. Na tym odcinku teren był pofałdowany. Od Zgórznicy do lasu były co najmniej cztery pasma bezleśnych wzgórz, przeważnie o łagodnych zboczach. Każde z tych pasm rozciągało się wzdłuż osi wschód-zachód. Idąc od Zgórznicy, pierwsze pasmo ze wzgórzem 177,2 mijało się tuż za wsią, drugie — około 650 m dalej ze wzgórzem 180,3 (graniczyło z doliną Świdra), trzecie — około 900-950 m od Zgórznicy ze wzgórzami 162, 178,1 i 176, i czwarte — oddalone od wsi o około 1-1,5 km, ze wzgórzami 163 i 184. Różnice wysokości między pasmami wynosiły od kilku do kilku nastu metrów. Między pasmami ciągnęły się padoły (do linki) z łagodnymi stokami. Obok traktu teren przecinały dwie drogi boczne biegnące po osi północ-południe. Za ostatnim pasmem wzgórz zaczynał się las, przez który płynęła rzeczka. Trakt do Kołodziąża i Seroczyna biegł wśród drzew około 800 metrów, wąskimi groblami, gdyż otaczały go tereny bagniste i nisko położone. W po bliżu punktu przecięcia rzeczki przez trakt znajdował się młyn Kulak i stawy pokryte lodem, tak jak okoliczne bagna. W rejonie młyna grobla na trakcie była najdłuższa. Na północ od Zgórznicy ku Toczyskom (ok. 2,8 km) teren był równiejszy i opisywano go w 1930 roku jako „przedstawiający szerokie, płaskie wyniosłości”. Przecinały go drogi lokalne biegnące po osi północny wschód-południowy zachód. Największą przeszkodą na tym obszarze był strumień (rzeczka) biegnący parowem (po osi wschód-zachód) od Zgórznicy, oddalony o 1,6-2,2 km.
Ten ciek wodny wpadał w las i ciągnął się aż do traktu ze Zgórznicy do Kołodziąża. Drogi lokalne ze Zgórznicy do Toczysk przekraczały parów około 2,2 km od Zgórznicy. Tak więc każdy, kto szedł z Seroczyna do Stoczka od północy, musiał najpierw przejść 3,3 km z Kołodziąża do Toczysk (w tym około 1,7 km przez las), dalej 500 metrów od Toczysk do parowu i dodatkowe 2 km do Zgórznicy. Na wschód od tej wsi teren ponownie był pofałdowany do wsi Zaskwiera i Zabiele. Pola na północ i zachód od Zgórznicy, na których miała rozegrać się bitwa, były kamieniste, zmarznięte, pokryte śniegiem i grudą, która utrudnia szybki marsz. Rosyjscy oficerowie, którzy w 1831 roku oglądali pobojowisko, zwracali uwagę na groblę pod Stoczkiem, którą biegła jedyna droga łącząca obydwa brzegi i wzgórza pozbawione drzew; za nimi ciągnęła się „obszerna płasz czyzna” (chodziło w tym wypadku o dolinę Świdra). O godz. 10 Dwernicki opuścił Stoczek z częścią korpusu; prawdopodobnie z dywizjonami szaserów przeszedł na prawą (północną) stronę Świdra. Rozlokowały się one w dolinie rzeki przy drodze do Seroczyna. Wedety konne stanęły na okolicznych wzgórzach. Piechurzy, artylerzyści, a wcześniej ułani zatrzymali się na rynku w Stoczku; konie potrzebowały wypoczynku po uciążliwym marszu. Młodzi żołnierze po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć z bliska żołnierzy rosyjskich, wziętych do niewoli przez Chmielew skiego. Dla ułanów postój nie trwał długo. Józef Mrozowski z 2. Pułku Ułanów wspomina, iż jego szwadron wkroczył do Stoczka rano, „gdy robił się” dzień. Kpt. Bazyli Lewiński kazał się zatrzymać, zsiąść z koni, „popręgi poprzyciągać”, bo zapowiadał, że za kwadrans, a najwyżej za pół godziny „będą bić Moskala”36. Dywizjon 1. Pułku Ułanów stanął w Stoczku w „ściśniętej kolumnie na rynku”, ale oficerowie 36
M r o z o w s k i , k. 5 verte.
nie mogli zatrzymać ludzi w szeregach — ci od razu, gdy tylko zsiedli z koni, rzucili się na poszukiwanie żywności. Janowi Bartkowskiemu nie udało się nawet za złotówkę kupić garnka kartofli od piechura; musiał obyć się tylko smakiem. Głód doskwierał wszystkim. Próbowano szukać ratunku w szynku, w którym „Moskale nie wychlali całego zapasu wódki”, ale Bartkowski nie zdążył nawet wkroczyć do tej świątyni rozrywki, gdy zatrąbiono na koń. Dowódcy uświadamiali podkomendnym, że czeka ich walka. Feliks Poradowski z 2. Pułku Ułanów może zbyt patetycznie przelał na papier swoje wrażenia, ale dla niego: „Tego uczucia radości, tej prawdziwej rozkoszy, że już raz rozpocznie się walka z najeźdźcą — żadne pióro nie skreśli, serce tylko polskie żyjące miłością dla kraju pojąć je potrafi”37. Jego towarzysz broni z dywizjonu, Józef Mrozowski, wspominał, iż on i jego towarzysze broni cieszyli się, że będą bić Moskali. Widać, iż ten zapał udzielił się wszystkim podkomendnym kpt. Lewińskiego. Oddziały rosyjskie zbliżały się do Stoczka. Geismar musiał zareagować na informacje o polskim korpusie wychodzącym mu na tyły. Trudno jednoznacznie stwierdzić, co wiedział o tym korpusie. Gdyby rzeczywiście sądził, iż Dwernicki dysponował 10-12 tys. żołnierzy (takie liczby pojawiły się w rosyjskich raportach), to raczej wystąpiłby przeciwko niemu z wszystkimi siłami, jakie miał pod ręką. Tak się jednak nie stało. Można więc przypuszczać, że nie uwierzył w zeznania jeńców i spodziewał się zastać w Stoczku kilka tysięcy żołnierzy polskich. Co istotne, jeńcy z pewnością poinformowali Geismara, że korpus składa się z nowych formacji i to zapewne ułatwiło mu podjęcie decyzji o wydaniu bitwy. Z drugiej strony, zwyciężyły jego złe cechy charakteru — zapomniał, że nie dowodzi doskonałymi pułkami dragonów spod Bailesti 37
P o r a d o w s k i , op.cit., s . 437.
(Tomskim i Koływańskim), „tymi cud bohaterami nieznającymi przeszkody dla swojego natarcia, wypełniającymi wszystkie wydane im rozkazy”. Co ciekawe, zdawał sobie sprawę z niskiego stanu karności i ducha swoich strzelców konnych, jednak był przekonany, że tak jak inni żołnierze rosyjskiej armii szaserzy wypełnią swoją powinność na placu boju i prędzej polegną, niż uciekając pokażą nie przyjacielowi plecy. Sądził też zapewne, iż własną postawą zachęci podkomendnych do walki. Z drugiej strony, chciał walczyć, gdyż zwycięstwo — pierwsze, jakie oręż rosyjski odniósłby nad „buntownikami” w 1831 roku — wzbogaciło by jego własny wieniec chwały i utrwaliłoby sławę, jaką cieszył się w armii. Zdaniem jednego z oficerów rosyjskich, dla Geismara obojętne było, z jakimi siłami przyjdzie mu się zmierzyć: „Zapalony, ufny w siebie, odwagi niepohamowanej i dumny z nabytej w dawnych wojnach sławy, mianowicie w kampanii tureckiej 1828-1829, w której wygrał świetną bitwę pod Bejleszti, Geismar traktował wojsko polskie z pogardą, uważając je za coś w rodzaju pospolitego ruszenia (ruchawki) i dlatego nie postarał się o dokładne zbadanie pozycji ani nie wydał odpowiednich rozporządzeń, a troszczył się tylko o to, aby mu nie uszło”. Pewność siebie i pogarda dla przeciwnika zgubiły Geismara. Podobno przed bitwą ogłaszał wszem i wobec wiarę w męstwo strzelców konnych i wyrażał żal, że nie będą mogli w pełni go okazać, gdyż mieli naprzeciw siebie „same nowo sformowane wojsko”. Zabrakło u boku Geis mara jego szefa sztabu z wojny tureckiej płk. Grabbe, który potrafił temperować zapał swojego przełożonego. Informację o odparciu oddziału ze Stoczka Geismar odebrał około godz. 9 rano. Nie wahając się podjął decyzję o marszu na spotkanie z nieprzyjacielem. Zdecydował się zaatakować jako pierwszy. Musiał wydać bitwę przeciw nikowi, który obszedł go od południa, zagrażał tyłom
i mógł przeciąć komunikację z główną armią na Jastrzębie. Postanowił przeprowadzić natarcie z dwóch stron — od drogi z Seroczyna idącej na Zgórznicę przez las koło młyna Kulak oraz od strony Toczysk. Dowództwo pierwszej kolumny, złożonej z Perejasławskiego Pułku Strzelców Konnych z 4 działami 29. Roty Konnej (około 980 szaserów i 70 artylerzystów), powierzył gen. Paszkowowi, a nad drugą, utworzoną z pułku Wirtemberskiego, z 6 działami 29. Roty (ok. 960 szaserów i 102 artylerzystów), objął komendę osobiście38. Plan był prosty — Paszkow miał związać przeciwnika od czoła, a Geismar — uderzyć na skrzydło i tyły polskiego oddziału bijącego się z Paszko wem. Obydwie kolumny miały połączyć się w Zgórznicy. Niewątpliwie opanowanie wylotu grobli wiodącej do Stoczka przypieczętowałoby los polskiego korpusu. Sukces planu zależał od zgrania działań obydwu kolumn. Geismar nie przewidział, że jego kolumna miała do przebycia dłuższy dystans, i to węższą drogą przez las między Kołodziążem a Toczyskami, przez który dragoni mogli przejść tylko kolumną trójkową (trzech dragonów we froncie), a następnie parów z rzeczką za Toczyskami. Paszkow także musiał przedzierać się przez las, ale od odkrytej przestrzeni naprzeciwko Zgórznicy dzielił go krótszy dystans. Kontakt z nieprzyjacielem mógł nawiązać wcześniej niż Geismar, ale to akurat było zgodne z przyjętym planem. Zarzucano Geismarowi, iż zmierzał pod Stoczek bez uprzedniego wysłania patroli, które poprzedzając kolumny nie tylko rozpoznawałyby teren, ale co istotne — uniemoż liwiłyby mieszkańcom ostrzeżenie Dwernickiego. Geismar 38 W źródłach rosyjskich brak wzmianki o kozakach. Z polskich tylko R. Spazier pisał, prawdopodobnie w oparciu o relację świadków, o obec ności pułku kozaków. Dwernicki w pamiętniku i relacjach urzędowych wspominał, iż Geismar dysponował dwoma pułkami (10 sotni), ale o ich udziale w bitwie nie pisał.
prawdopodobnie uznał jednak, że patrole samą swoją obecnością mogłyby uprzedzić polskiego dowódcę o zbli żających się kolumnach. Najpoważniejszy błąd Geismar popełnił przy doborze sił do walki. Zdecydował się zaan gażować w bój tylko dwa pułki i 10 dział. Pod Seroczynem zostawił pozostałe dwa pułki z 14 działami artylerii konnej i kozakami39. Nie wyjaśnił, dlaczego tak postąpił. Można tylko przypuszczać, że obawiał się o swoje tyły, zagrożone od strony szosy brzeskiej. Tym samym brygada pozo stawiona w Seroczynie nie mogła go wesprzeć w razie niebezpieczeństwa, oddzielona od Zgórznicy lasem. Geis mar naruszył więc podstawową zasadę sztuki wojennej — nie zapewnił sobie wsparcia rezerw, na co dowództwo armii czynnej zwracało uwagę w swojej instrukcji sprzed wojny. Obydwa pułki 1. Brygady 2. Dywizji Strzelców Konnych nie miały zbyt długiej tradycji bojowej. Perejasławski pułk sformowano w maju 1803 r. jako pułk dragoński. W 1806 r. uczestniczył on w wojnie z Turcją przy zajęciu Besarabii, Mołdawii i Wołoszczyzny, a w 1811 r. — w bitwie pod Ruse (twierdza Ruszczuk). W wojnie 1812 roku znajdował się w armii dunajskiej. 17 XII 1812 roku przeformowa.no go w pułk strzelców konnych. Od 1817 r. znalazł się w składzie 2. Dywizji Strzelców Konnych. Pułk Jego Wysokości Króla Wirtemberskiego kontynuował tradycję Liflandzkiego Pułku Dragonów, który powstał w 1805 roku. Tworzył go doskonały dowódca rosyjskiej kawalerii, płk Piotr Pahlen I (w 1831 r. dowodził I Korpusem Piecho ty). W wojnie z Francją w 1806-1807 roku bił się pod Ostrołęką, Pruską Iławą, Dobrym Miastem i Frydlandem. W 1810 r. w wojnie z Turcją uczestniczył m.in. w szturmie na Szumię, za co nagrodzono go Srebrnymi Trąbami. Bił się pod Ruse. W 1812 r., znajdował się w armii dunajskiej. 39
Arzamaski i Tyraspolski pułki strzelców konnych (ok. 1790 szabel) i 2 pułki kozaków.
W kampanii 1813 roku uczestniczył już będąc z pułkiem strzelców konnych. Bił się pod Katzbach (nad Kaczawą), Dreznem i Lipskiem. Rok później otrzymał prawo noszenia na kaszkietach znaku „Za Wyróżnienie”. W 1817 roku pułk przydzielono do V Korpusu. 11 V 1819 r. jego szefem został król wirtemberski — stąd nazwa: Pułk JKM Króla Wirtemberskiego. Dwernicki został uprzedzony o marszu Rosjan. Ledwie jego żołnierze zdołali zdobyć żywność dla siebie i koni, ledwie zdążyli je nakarmić, gdy nadbiegli chłopi z infor macją, że z lasu od Toczysk maszeruje („ciągnie”) kolumna kawalerii. Dostrzegły ją też polskie wedety konne, roz lokowane na północ od Zgórznicy. Dwernicki wysunął prawdopodobnie dywizjony szaserów ku Toczyskom, a sam pospieszył ze sztabem na wzgórze („górę”), położone na północno-zachodnim skraju Zgórznicy. Z niego spostrze żono z lewej strony drugą kolumnę rosyjskiej jazdy — to oddziały Paszkowa zbliżały się od lasu drogą z Seroczyna. Paszkow prawdopodobnie zmierzał ku pasmu wzgórz ze wzniesieniem 180,3, oddalonym od pozycji polskich o około 550-650 metrów (tzn. na dystans skutecznego strzału z lekkich dział). Aby dojść do tego pasma, Paszkow musiał przejść kilometr otwartej, pofałdowanej przestrzeni. Kolum na Geismara była jeszcze dalej — ponad 2 km na północ od Zgórznicy. Dwernicki miał więc czas na pospieszne ściągnięcie reszty swoich sił ze Stoczka na prawy brzeg rzeki. Dla niego nie były to przyjemne chwile — korpus miał rozdzielony Świdrem i nie spodziewał się praw dopodobnie starcia pod Stoczkiem. Najrozsądniejsze byłoby cofnięcie przeprawionych dywizjonów szaserskich na połu dniowy lewy brzeg, ale generał nie mógł sobie na to pozwolić. Oddziały korpusu postawiono na nogi już po pierwszym ostrzeżeniu. Ułani pospiesznym kłusem wychodzili ze Stoczka i wąską groblą docierali do Zgórznicy. 5. Szwadron
2. Pułku Ułanów rozwijał się na wzgórzu przy drodze do Seroczyna tuż za wsią. Kolejne szwadrony zajmowały pozycje w jego pobliżu, prawdopodobnie w kolumnach dywizjonowych. Od czoła osłaniał szyk łańcuch flankierów. Po ułanach do Zgórznicy dotarła piechota, która z kolumn sformowała czworoboki — szyk obronny przeciwko kawa lerii. Artyleria przeszła przez Świder jako ostatnia. Adiutant Dwernickiego wzywał Puzynę do szybkiego marszu, bo rosyjskie oddziały już stały na pozycjach. Prawdopodobnie miał na myśli czołowe szwadrony Paszkowa, które widocz ne były na „wyniosłym wzgórzu” w odległości strzału armatniego. Pułk kozaków, wymieniany przez Spaziera, stanął bardziej na północ (prawdopodobnie na wzgórzach 178,1 i 178), aby nawiązać więź z Geismarem, którego kolumna była jeszcze za parowem na południe od Toczysk. Dwernicki szacował, że każda z kolumn rosyjskich ma po dwa pułki kawalerii i baterię artylerii konnej. Przypusz czał więc, że przyszło mu stawić czoła całej dywizji, która liczy co najmniej 4,6 tys. jeźdźców, a więc dwa razy więcej od tego, czym dysponował. Trzecie dywizjony nie osiągnęły jeszcze pełnych stanów etatowych i wraz z kra kusami Kościuszki 14 lutego liczyły około 2-2,1 tys. szabel w 14 szwadronach40. Siły jazdy obydwu stron były więc wyrównane, gdyż Geismar posiadał pod Stoczkiem około 1,9 tys. szaserów i około 200 artylerzystów41. Jednak rano 14 lutego Dwernicki o tym nie wiedział. Ukształ towanie terenu i spora odległość nie pozwoliły mu rozpo znać sił przeciwnika. Sądził, że Geismar ma przewagę w kawalerii i artylerii. Piechotą (ok. 2,5 tys. bagnetów) nie 40
D w e r n i c k i , op.cit. , s. 27. 1 4 szwadronów bez 3. Dywizjonu 4. Pułku Strzelców Konnych i 6. Szwadronu 2. Pułku Ułanów. 41 W raporcie Dwernicki pisał, że miał do czynienia z dywizją kawalerii rosyjskiej wspieraną dwoma bateriami artylerii. Dopiero w pa miętnikach liczbę dział zredukował do 12 w dwóch półbateriach. Źródła, t. 1, s. 329; D w e r n i c k i , op.cit. , s . 2 1 .
mógł zrównoważyć przewagi rosyjskiej w tych rodzajach wojsk. Trudno było uwierzyć, że 6 działek „wiwatówek” z doraźnie skleconą obsługą i na dodatek spieszoną sprosta cztery razy liczniejszej rosyjskiej artylerii konnej, która poza tym miała cięższe działa i lepiej wyszkolonych kanonierów. Wyprowadzenie korpusu na otwarte pole, a zwłaszcza piechoty, byłoby w mniemaniu Dwernickiego szaleństwem — ruchliwa rosyjska artyleria konna mogłaby rozstrzelać kartaczami polskie oddziały. Dlatego też praw dopodobnie nie zamierzał jako pierwszy rozpoczynać bitwy. Inicjatywę przejęli Rosjanie. Ich kanonierzy dostali okazję zademonstrowania swoich umiejętności. Paszkow ustawił swoje 4 działa z prawej strony drogi (zapewne na wysokości wzgórza 180,3) przed szykiem kawalerii. 6 szwadronów dragonów sformował schodami w trzy linie. Pierwszy dywizjon w dwóch kolumnach szwadronowych (plutonami) stał w tyle artylerii, drugi dywizjon z rozwiniętymi szwadronami tworzył drugą linię na lewo od baterii, a trzeci zajął pozycję w rezerwie za drugim dywizjonem w dwóch kolumnach szwadronowych (plutonami). Geismar w tym czasie prawdopodobnie dopiero prze chodził przez parów pod Toczyskami na otwarty teren. Jego dywizjony nadal formowały kolumny marszowe, między którymi znajdowały się po dwa działa. Możliwe, że pierwsze ich para (jednorogi) w asekuracji jednego dywiz jonu była wysunięta do przodu ku Zgórznicy i osłaniała marsz pozostałych dywizjonów42. W tym momencie, gdy Geismar zbliżał się do Zgórznicy, zgodnie z przyjętym planem Paszkow powinien zaatakować polski korpus. Możliwe, iż nie rzucił do natarcia swojej jazdy, gdyż dostrzegł przed sobą zbyt silnego przeciwnika. 42 Dwernicki w swoich raportach i pamiętnikach pisze, że zarówno kolumna Paszkowa, jak i Geismara doszły do polskich pozycji na dystans strzału działowego.
Już sam widok czworoboków polskiej piechoty najeżonych bagnetami uzmysłowił Paszko wo wi, że sześć szwadronów (o za mało, aby związać bojem (nie mówiąc już o pobiciu) przeciwnika, którego miał przed sobą. Te kilka szwadronów ułańskich, nawet gdyby udało się je pobić, mogłoby znaleźć oparcie w czworobokach piechoty. Paszkow nie miał takiej rezerwy. Porażka nawet jednego dywizjonu mogłaby go postawić w kłopotliwej sytuacji. Przewagę zapewniała mu tylko artyleria (polskie działa jeszcze nie zajęły pozycji), dlatego też tylko ją zdecydował się wprowadzić do boju. Bitwa rozpoczęła się między godz. 10 i 11 rano. Bateria Paszkowa otworzyła ogień jako pierwsza. Wkrótce dołą czyły do niej pierwsze dwa działa Geismara. Polskie oddziały jeszcze się rozwijały, gdy razić je zaczęły pociski rosyjskiej artylerii. Dywizjony 1. i 3. pułków ułanów wraz ze szwadronem 2. Pułku Ułanów stanęły naprzeciw baterii kolumny Paszko wa. Od rosyjskich szwadronów oddzielała je „wielka pochyłość między dwiema górami”43. Na północ od Zgórznicy „przy końcu drugiego wąwozu, który się na prawo od pierwszego wzgórza w dolinę ciągnął”44 Dwerni cki rozwinął dywizjony 1. i 2. pułków strzelców konnych oraz 4. Pułku Ułanów. Dywizjony 1. Pułku Strzelców Konnych i 4. Pułku Ułanów były zwrócone czołem na północny wschód ku kolumnie Geismara, a dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych „rozwinął się frontem do prawego boku” tej kolumny45. Jej bateria (2 działa) stała naprzeciw polskich dywizjonów. Szwadron krakusów Koś ciuszki Dwernicki zatrzymał przy sobie jako rezerwę, a trzy bataliony piechoty i dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych przeznaczył na asekurację baterii Puzyny, która dopiero wychodziła na pozycję. 43
Źródła, t. 1, s. 329. S p a z i e r , op.cits . 2 7 . 45 Wynika z tego, iż dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych miał ewentualnie przerwać komunikację między Paszkowem a Geismarem. 44
Między polskie oddziały wpadały pociski rosyjskiej artylerii, ale nie utrudniały one formowania szyku; zada wały jednak bolesne ciosy. Pocisk z baterii Paszkowa zabił kanoniera w polskiej baterii, która dopiero przymierzała się do artyleryjskiego pojedynku. Z kolei Józef Puzyna wspomina, że w tym momencie, gdy zbliżał się do polskiego szyku, pierwszy strzał z kolumny Geismara wyrwał rotę (tj. dwóch jeźdźców) z dywizjonu 4. Pułku Ułanów. Łącznie poległo w tej fazie boju kilku żołnierzy polskich. Dla nowozaciężnych stanie pod pociskami było przy krym doświadczeniem. W szwadronie 1. Pułku Ułanów, gdy zasyczała kula nad głowami, wszyscy skłonili się „jak na komendę” i jednocześnie, jak wspomina Jan Bartkowski „dosłyszeliśmy koło siebie: «Święty Jakubie», «Święty Stanisławie», «Święty Antoni, miej nas w swej pieczy». Nie mając sam żadnego świętego patrona, west chnąłem wszakoż w duszy do Boga, aby mi tylko kulka głowy nie urwała”. Kłanianie się kulom różniło niedoświadczonych żołnierzy od weteranów. Ci ostatni dobrze wiedzieli, że niedoświad czonych i nieostrzelanych towarzyszy broni trzeba w tym momencie podtrzymywać na duchu. Rozumiał to kpt. Lewiński, który udzielał ostatnich rad swoim podkomend nym z 2. Pułku Ułanów. Przypominał: „Ułani, lance na temblakach tęgo trzymać, a tak żgajmy, żeby chorągiewka na drugą stronę przeszła”. Artyleria rosyjska biła do nich kartaczami (dalekiego zasięgu), ale nie wyrządziła im szkody. Za to Lewiński jeździł wzdłuż szyku rozwiniętego szwadronu na siwej klaczy („sadzi lansady przed frontem kpiąc z ich strzałów”), wyzywając Moskali od durniów46. Bezczynne trwanie pod ogniem artylerii nie zaliczano do przyjemnych epizodów wojennego bytu. Młodych żołnierzy 46
Mrozowski, k. 5.
to przerażało, a starszych i doświadczonych — dener wowało. Ochotnik Jan Bartkowski wolał iść do ataku na białą broń, bo na tyle dobrze nią władał, aby nie dać się „zarżnąć jak baran”, niż czekać na kulę lub granat, który urwać mu mógł głowę. Rosjanie chcieli zmiękczyć Polaków. Przeciwstawić się im mogła tylko bateria Puzyny, która jako ostatnia zajęła pozycje. Jej marsz na plac boju opóźniła „poślednia droga”, prowadząca z wąwozu na „wzgórza stoczkowskie”. Dwer nicki rozkazał Puzynie zająć taką pozycję, która pozwoliła by mu razić obydwie baterie rosyjskie jednocześnie. W tym momencie tworzyły one kąt prosty. Puzyna wyprowadził więc swoją baterię „przy końcu wąwozu naprzeciwko rosyjskiemu środkowemu punktowi położonemu pomiędzy dwiema nieprzyjacielskimi bateriami, tak że mogła na obydwie skutecznie działać”. Trzy armaty zaczęły bić w działa Paszkowa, a kolejne trzy — w działa Geismara. Rozpoczął się pojedynek, w którym przewagę mieli Ros janie. Puzyna nadrabiał to jednak dużą ruchliwością swojej baterii, która zmieniała pozycję i zasypywała przeciwnika gradem pocisków. Zdaniem jednego z artylerzystów, Puzyna „szybko i bezzwłocznie” wybierał nowe pozycje. Zmieniał je stosownie do potrzeb, a artylerzyści „pieszo cwałowali” za działami „po grudzie i w miejscu górzystym”. Ignacy Maciejowski — artylerzysta — wspominał po latach: „Zadyszany, ledwie stanąłem przy mem drugim dziale, zaraz odprzodkowawszy je na komendę, skierowałem w stronę, skąd szedł ogień nieprzyjacielski, skąd kule armatnie rosyjskie w nas rzęsisto biły. Czterech tylko kanonierów było nas do posługi działa, piąty podoficer zajęty był wydawaniem ładunków z przodkary i jaszczyka. Ale z równą przytomnością, pośpiechem i odwagą praco waliśmy wszyscy”. Jak na doktora prawa walczącego z paragrafami — cał kiem nieźle...
Polskie działa, obsługiwane przez „orły Temidy”, panów doktorów filozofii i mistrza sztuki złotniczej zasypywały przeciwnika gradem pocisków. Działa strzelały „ogniem dowolnym i tak szybko, tak gęsto odpowiadaliśmy na gęste kule nieprzyjaciela, że — wspomina Ignacy Maciejowski — każdy z nas, sześciu ochotników Gwardii Narodowej, przeznaczony do ce lowania działem sobie powierzonym, najmniej po 20 razy dał ognia, a jak się okazało z liczby przepalników, których każdy z nas użył w boju, nie dłużej jak 40 minut trwającym”47. Jak uczył Puzyna, liczyła się tylko liczba oddanych strzałów, a mniej ich celność. Działa polskie biły do rosyjskich z pozycji oddalonej od przeciwnika „na półdystans”, tj. około 300-400 m. Osłonę artylerzystom zapew niała piechota: batalion 1. Pułku Piechoty Liniowej — od prawej, a bataliony 5. i 6. pułków piechoty liniowej — od lewej, ustawione „pod górę”. Wszystkie trzy bataliony sformowały czworoboki. Narażało je to na poważne straty od pocisków rosyjskiej artylerii. Bezpośrednią osłonę działom Puzyny zapewniał dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych, który stał za baterią. Dwernicki obserwował rozwijającą się sytuację. Naras tający ogień artylerii rosyjskiej wskazywał na dwa warianty działań Geismara. Rosyjski dowódca mógł samym tylko ogniem artyleryjskim wyprzeć Polaków z pozycji za Stoczek, narażając ich na duże straty (przez Świder musieliby przejść wąską groblą lub po lodzie), albo też, i tu się Dwernicki nie mylił, uderzyć jedną kolumną, związać polskie oddziały od czoła, a drugą wyjść na ich tyły. 47
M a c i e j o w s k i , op.cit. , s. 44. Daje to łącznie 80 strzałów. Z kolei Wacław Tokarz cytuje opis bitwy pruskiego oficera Canitza und Dallwitza, z którego wynika, że artyleria Geismara oddała pod Stoczkiem zaledwie 12 strzałów. W. T o k a r z, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1993, s. 169.
Dwernicki zdecydował się zaatakować pierwszy, a za cel obrał kolumnę Paszkowa, która była najbliżej Zgórznicy i jako pierwsza otworzyła ogień z dział. Osobiście pojawił się przy szwadronach ułańskich: „Otulony w płaszcz, z spokojnym wejrzeniem, przejechał stępa przed frontem. Zaszumiała druga kula i trzecia, ale już im żadna głowa nie oddała ukłonu”. Dwernicki zbliżył się do mjr. Russjana i „wskazał mu prawe skrzydło nieprzyjaciela, skąd padły pierwsze strzały”48. Czy tak wyglądał początek wspaniałej szarży ułanów — nie wiadomo. Ignacy Prądzyński, a za nim zapewne Stanisław Barzykowski utrzymują, iż to sam Russjan bez rozkazu Dwernickiego podjął decyzję o natarciu. Zdaniem Prądzyńskiego, „podobno major Russjan pierw sze uderzenie uskutecznił bez rozkazu, co widząc Dwe rnicki, a sądząc, że zapędzenie się na taką siłę zgubnym być musi, posłał do Russjana, ażeby go wycofać, na pomnieć i podobnie nawet chciał go rozstrzelać”. Zanim jednak adiutant zdołał przekazać rozkaz, Russjan już rozstrzygnął walkę na swoją korzyść49. Sygnałem do natarcia dla Dwernickiego lub Russjana było zamieszanie w szykach Paszkowa, wywołane celnymi strzałami artylerii Puzyny. Można też przyjąć, iż ta osoba, która podjęła decyzję, nie chciała dopuścić do połączenia kolumn rosyjskich i starała się rozbić najbliższą z nich. 48
B a r t k o w s k i , op.cit., s . 4 9 . Trudno rozstrzygnąć, jak było. Warto zauważyć, iż w swoich pamiętnikach Dwernicki opisuje natarcie Russjana od tego momentu, gdy znajdował się już ze swoimi ułanami pod lasem tuż przed lewą flanką Paszkowa. R. Spazier w ogóle pomija kwestię, kto wydał rozkaz do natarcia. Pisze jedynie, że gdy spostrzeżono, „że pierwsze skuteczne strzały zamieszanie sprawiły, natarł natychmiast major Russjan z ułanami i Krakusami...”. W. Zwierkowski także potwierdza tę wersję: „Zaledwie szwadrony polskie spostrzegły nieprzyjaciela, nie czekając komendy ruszyły do ataku...”. Barzykowski stwierdził, że Russjan „miał szczęśliwe natchnienie”. 49
Wskazuje zresztą na to sposób przeprowadzenia natarcia (patrz niżej). Jeżeli Dwernicki wahał się z rozpoczęciem działań, to miał ku temu uzasadnione powody. Przede wszystkim nie mógł wiedzieć, jak liczne oddziały go atakowały (rosyjski pułk złożony z trzech dywizjonów można było z dala uznać za dwa pułki). W tym wypadku rzucanie się z 5 szwadronami ułanów na 12 szwadronów Paszkowa wydawało się być szalone. Z drugiej strony, generał nie mógł zaatakować Paszkowa wszystkim, czym dys ponował, gdyż druga kolumna rosyjska od razu mogłaby wyjść mu na tyły. Z pamiętnika ułana 2. Pułku Józefa Mrozińskiego wynika, iż tym szaleńcem, który bez rozkazu Dwernickiego popędził na rosyjskie działa, był kpt. Bazyli Lewiński. Podobno miał dość biernego czekania na śmierć od kuli rosyjskiej i poprowadził szwadron wprost na działa z kolumny Paszkowa50. Nie ma się co dziwić, że tyle osób pretenduje do miana inicjatora szarży na kolumnę Paszkowa, bo była ona idealna. Ułani ruszyli, prawdopodobnie od razu formując się w trzy rzuty. Pierwszy tworzyła kolumna dywizjonowa 1. Pułku Ułanów, drugi — szwadron 2. Pułku Ułanów, a trzeci — dywizjon 3. Pułku Ułanów. Gdy dotychczasowe pozycje ułanów zajmowały bataliony piechoty, ułani szli kłusem w kierunku lasu i lewego skrzydła Paszkowa, aby je obejść i odciąć od nadciągającego Geismara. Kozaków już nie było, bo „przy pierwszym poruszeniu pierzchli [...] i schronili się do lasu”51. Ten kierunek natarcia Russjana był przemyślany, gdyż zmuszał Rosjan do zmiany frontu i szyku. Już Prądzyński zauważył, że Polacy odnieśli pod Stoczkiem sukces, gdyż uderzyli, zanim „Rosjanie rozwinęli 50 51
M r o z o w s k i , k. 5 verte. S p a z i e r , op.cit., s . 2 8 .
się, co dowodzi bystrości oka polskich dowódców, a mia nowicie Russjana”52. Paszkow natychmiast zareagował: stanął na czele roz winiętych na lewo od dział dwóch szwadronów drugiego dywizjonu i zaczął zwracać ich front ku nacierającym Polakom. Zajmował pozycję na wzgórzu i nie zamierzał z niego zejść. Strzelcy konni mieli ogniem z miejsca powstrzymać polskich ułanów. Jednocześnie 1. Dywizjon, który stał w tyle za działami w pierwszym rzucie, zaczął wymijać 2. Dywizjon od prawej, aby w szyku rozwiniętym uderzyć na lewe skrzydło Polaków, porażonych ogniem karabinków 2. Dywizjonu. Prowadził go dowódca pułku, płk Nowosilcow. Działa także zmieniały front, szykując się do otwarcia ognia kartaczowego. 3. Dywizjon, nadal w kolumnach szwadronowych, stanął w asekuracji dział. Paszkow zamierzał więc związać ułanów polskich od czoła i uderzeniem na flankę zepchnąć na las, wystawiając ich jednocześnie pod szable 3. Dywizjonu. Szwadrony Russjana kłusem dotarły na wysokość rosyj skiego szyku i zwróciły czoło na zachód53. Nadal formowały trzy rzuty, ale już nie w kolumnach dywizjonowych. Rozwijały się kolejno i rozpoczynały natarcie. Pierwszą linię tworzyły szwadrony 1. Pułku Ułanów54, prowadzone przez mjr. Russjana i kpt. Lisickiego, drugą — szwadron 2. Pułku Ułanów pod kpt. Lewińskim, a trzecią — dywizjon 3. Pułku Ułanów z majorem Wierzchlejskim i kpt. Sadow skim. Kolejno włączały się one do walki. Russjan ze swoimi ułanami 1. Pułku Ułanów kłusem kierował się na rozwinięty 2. Dywizjon rosyjski dowodzony 52
P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik, t. 1, s. 406. Russjan miał dość miejsca do manewrowania. Między Zgórznicą a parowem strumienia było 1,1 km wolnej przestrzeni. 54 Z relacji Bartkowskiego wynika, iż dywizjony w składzie dwóch szwadronów formowały kolumny dywizjonowe. Front tworzył rozwinięty szwadron. 53
przez Paszkowa. W trakcie zwrotu w lewo i wchodzenia na wzgórek zajęty przez Rosjan front ułanów „przekrzywił się nieco”, naruszając linię szwadronów. Doświadczony Russjan doskonale zdawał sobie sprawę, że równość linii i zwartość szyku w natarciu są gwarancją sukcesu. Dlatego też zareago wał ostro: „Milion diabłów zjedliście! Wolno! Wolno! Pysk przetnę temu, który się będzie rwał”. Prawdopodobnie oba szwadrony 1. Pułku Ułanów w tym momencie przeszły z kłusa w stępa. Udało się — szyk się wyrównał, ale tempo natarcia spadło. Ułani stali się idealnym celem dla rosyjskich dział, które zaczęły strzelać kartaczami. Nagle przed Polakami wyrosły szwadrony Paszkowa. Zbliżyły się kłusem, ale nie uderzyły na białą broń, mimo że mogły spaść na ułanów ze wzgórza, gdy ci byli na jego skłonie. Zatrzymały się jednak na szczycie wzgórza wznosząc okrzyk „hurra”. Russjan zarządził „Do flanku broń”. Rosyjscy strzelcy oddali salwę z karabinków i ruszyli do natarcia z lancami w ręku, wysuwając je „o łokieć przed łbami końskimi”. Kule nie wyrządziły poważnych szkód ułanom 1. Pułku, którzy dalej szli stępa i dopiero około dwudziestu kroków przed zbliżającymi się szaserami rosyjskimi, na komendę „Do ataku broń! Marsz! Marsz!”, ruszyli „z kopyta jak piorun i w dwóch skokach” starli się z Rosjanami. Paszkow próbował oskrzydlić Polaków, ale zareagowali na to polscy ułani z drugiego szeregu, którzy „bez komendy niczyjej zwrócili się trzema w lewo tył i nadstawili im ostrza lanc”55. W miejscu czołowego starcia przez kilka sekund trwała walka wręcz. Słychać było „tylko chrzęst drzewców i szczęk pałaszy”. Szybko jednak polscy ułani przełamali szyk rosyjski, sprawnie operując lancami. Gdy zabrakło miejsca na pchnięcie, to nawet już nie kłuli szaserów grotami, ale „walili po łbach”. Rosjanie swoje lance porzucili i starali się odpowiadać na ciosy szablami. 55 B a r t k o w s k i , op.cits. 50. Dywizjon 1. Pułku Ułanów był słabszy o co najmniej 100 szabel od rosyjskiego.
Dwernicki, który był świadkiem walki, wspominał, że starcie było gwałtowne i pomieszane szyki dywizjonów toczyły w zamieszaniu „zacięty krwawy bój”. Z daleka można było odróżnić walczących. Rosyjscy szaserzy „olbrzymiego wzrostu, na wielkich, dzielnych koniach” przytłaczali ułanów, lekko ubranych, „na małych, zwin nych koniach”. Jednak to lanca dała zwycięstwo. Zręczni, szybcy ułani kłuli „tych olbrzymów, chociaż mężnie walczących, połowę zsadzili z koni”56. Russjan walczył w pierwszym szeregu. Gdy znalazł się w niebezpie czeństwie, własnym ciałem zasłonił go Tomasz Młotkowski, który został ranny57. 1. Dywizjon rosyjskich strzelców konnych, który zmierzał na lewą flankę Russjana, nie zdołał pomóc 2. Dywizjonowi. Pułkownik Nowosilcow zaczął rozwijać swoich podkomen dnych do boju, gdy niespodziewanie wpadł na niego z boku z „szybkością błyskawicy” szwadron 2. Pułku Ułanów tworzący drugi rzut polskiej jazdy. Kpt. Lewiński prowadził natarcie zgodnie z zasadami sztuki. Zakomenderował: „Szwadron, baczność — czucie do prawego — kłusem marsz”, a dalej w marszu: „Uszy do góry, a jak wam mówiłem, pchnij tak, żeby chorągiewka na drugą stronę przeszła. Galopem — marsz”; wreszcie kiedy już byli bliżej Moskali, odwraca się i komenderuje: „Marsz, marsz, pędem za mną”. Rosjanie strzelali do ułanów z ręcznej broni i kartaczami z dział58, ale to ich nie powstrzymało. Lewiński pędził na czele. Jako pierwszy dopadł szasera rosyjskiego, który strzelał do niego z bliska. 56
D w e r n i c k i , op.cit. , s . 2 4 . „Gazeta Warszawska”, nr 50, 21 II 1831. Chorąży Józef Młotkowski z 1. Pułku Ułanów otrzymał Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari 31 VIII 1831 roku. W swoim raporcie z 15 lutego 1831 roku Dwernicki umieszcza go w gronie zasłużonych jako podoficera Młokowskiego. 58 Autor relacji Józef Mrozowski stracił nawet konia rażonego kartaczem. 57
Koń Lewińskiego stanął dęba, ale jeździec rąbnął „Ruska przez łeb”, wyzywając go od durniów i udzielając mu pośmiertnej reprymendy, aby strzelał lepiej. Pędzący bez strachu ułani polscy dostatecznie wy straszyli szaserów z 1. Dywizjonu. Nawet nie wszyscy zasmakowali walki — „odwrócili front i zaczęli uciekać”59. Zdopingowała ich do tego śmierć albo ciężka rana Nowosilcowa, który został przebity lancą na wylot60. Prawdopodobnie na karkach szaserów rosyjskich pierw szego dywizjonu ułani popędzili wprost na rosyjskie działa. 3. Dywizjon szaserów nawet nie kiwnął palcem w ich obronie — widząc ucieczkę kolegów z 1. Dywiz jonu, szaserzy 3. zrobili zwrot w tył i zaczęli oddalać się z pola bitwy. Ułani polscy bez trudu dogonili baterię rozproszoną w ucieczce, która cofała się na trakt do Seroczyna i ku zbawczym lasom. Wybicie i odpędzenie kanonierów nie zajęło im zbyt wiele czasu. Uniesieni bojem, nawet nie zabezpieczyli należycie zdobyczy i po pędzili za umykającymi szaserami i kanonierami. 2. Dywizjon Perejasławskiego Pułku także już dołączył do peletonu zbiegów; tak szybko się w nim znalazł, że szaserzy 1. Dywizjonu, którzy próbowali obejść szwadrony Russjana w pierwszej fazie starcia, w jednej chwili zostali odcięci od zasadniczego trzonu dywizjonu, rozbijanego w puch i ściganego już przez ułanów 1. Pułku. Przebili się więc przez szyki Polaków i jak zauważył Jan Bartkowski, przysporzyli ułanom największych strat. Porzucili „po większej części” lance i „przejeżdżając między nami, jeszcze niejednemu z nas pałaszami na odlew zadali rany”. Autora tych słów, Jana Bartkowskiego, dopadł jeden z tych szaserów. Zdołał tylko przeciąć pamiętnikarzowi 59
Mrozowski, k. 5. Rosyjscy żołnierze zdołali go jednak zabrać z pobojowiska. Jak zauważył Dwernicki, w armii rosyjskiej zabici i ranni zawsze byli wynoszeni z placu boju, i to jeszcze w trakcie walki. 60
płaszcz na lewym ramieniu, a następnie „wyskoczywszy na długość konia, chciał jednemu z naszych z tyłu rozpłatać głowę, ale w tej samej chwili” Bartkowski pchnął go lancą w krzyż, i to tak niefortunnie, że złamał lancę, a grot został w ciele szasera. Bartkowski popędził dalej i drugiego szasera zdzielił szablą w kark61. W tym momencie już nic nie mogło zatrzymać polskich ułanów. Do szwadronów 1. i 2. pułków dołączył dywizjon 3. Pułku Ułanów. Dwernicki w swoim raporcie napisał, iż „wsparł on mężnie” szarżę Russjana i Lewińskiego. Kilkuset zmykających dragonów i rosyjskich artylerzystów kierowało się w stronę lasu. Początkowo przynajmniej jeden z dywiz jonów utrzymał zwarty szyk, który jednak z pewnością szybko się rozpadł. Starcie zmieniło się w ciąg indywidual nych i grupowych pojedynków. Korzystając z zamieszania, żołnierzom rosyjskim udało się ocalić dwa działa. Jeden z podoficerów (ogniomistrz) z grupą kanonierów rozsądnie odłączył od tabunu uciekinierów i wprowadził działa na bagna pokryte lodem. Niedostrzeżony przez Polaków, krzakami przedostał się do drogi na Kołodziąż. Wbił się następnie w potok uciekających szaserów i dotarł do Seroczyna, pozbawiając Polaków zdobyczy. Tymczasem na tyłach działy się dantejskie sceny. Szwad ron 2. Pułku Ułanów pędził za Rosjanami. Kapitan Lewiński szalał; prawie wpadał między szaserów i „rąbał wokół siebie”. Jego podkomendni nie mogli się później nadziwić, że mu „ręka nie uschła”. Rosjanie uciekali w lasy i na bagna doliny Świdra. Nie najlepszym szlakiem odwrotu była wąska droga z groblami, którą przybyli od Seroczyna. Przy młynie Kulak powstał nawet „chwilowy ścisk”, w który wbili się ułani z lancami. Rosjanie uciekali konno i pieszo na pokryty lodem staw, ale nie dla wszystkich los 61 A. Puzyrewski widzi tę fazę walk inaczej: to 2. Dywizjon, który osłaniał działa „rąbiąc się z Polakami, również się w tył rzucił, pozostawiwszy w ręku dwa działa”.
był łaskawy. Bartkowski wspominał, iż „tam niejednego [...] śmierć zabrała”62. Ułani też zapłacili daninę krwi, o czym świadczy krzyż na Kulaku, postawiony nad grobem kilku poległych ułanów. Dwernicki pisał, iż ułani wzięli do niewoli łącznie stu kilkudziesięciu żołnierzy rosyjskich, a ponad 100 zabili63. Zapewne straty ich byłyby większe, gdyby kontynuowano pościg za las, jednak Russjan postąpił rozważnie i przy grobli zatrzymał większość ułanów. Czynił mu z tego powodu zarzuty Stanisław Barzykowski, który opierając się na relacjach uczestników boju stwierdził, że major 1. Pułku Ułanów „po zupełne zwycięstwo sięgnąć czy nie śmiał, czy nie umiał, bo przy grobli się zatrzymał, a właśnie dopiero za groblą było zupełne zwycięstwo”64. Barzykowski zapomniał chyba, że na północ od Zgórznicy była druga kolumna rosyjska pod dowództwem Geismara. Pościg i tak był daleki. Sięgnął około pół mili (tj. około 3-4 km). Uczest niczyli w nim głównie ułani 1. i 2. pułków. Rozproszonych ułanów zwoływali trębacze grając sygnał na zbiórkę. Bój z Paszkowem był bardzo efektowny, ale krótki. Zdaniem Dwernickiego, „w mgnieniu oka” Russjan i Le wiński rozbili szaserów i zdobyli działa. Dla Vitalisa Makowskiego z 3. Pułku Ułanów zdobyto działa tak szybko, że „nie upłynęły dwa pacierze”. Na pobojowisku poza leżącymi trupami i wziętymi do niewoli jeńcami kręcili się pojedynczo żołnierze, którzy stracili swoje wierzchowce. Józef Mrozowski za radą wachmistrza Stępkowskiego pieszo popędził za szwad ronem, zostawiając przy trupie końskim mantelzak z bieliz ną i kilku rublami. Na pagórku z „krzakami sosnowymi” zgubiony szaser rosyjski próbował go ustrzelić z karabinka. Chybił, a rozsierdzony Mrozowski nie darował mu życia 62 63 64
B a r t k o w s k i , op.cit. , s . 5 0 . D w e r n i c k i , op.cit., s . 2 5 . B a r z y k o w s k i , op.cit., t. 2, s. 313.
walnął lancą w łeb i pchnął koło ucha, zabijając na miejscu. Znalazł konia oficerskiego i jadąc śladami pułku, natknął się na rosyjską armatę zaprzężoną w cztery konie, która ugrzęzła w błocie. Artylerzysta rosyjski, gdy tylko dostrzegł Mrozowskiego i ułana Michalskiego z 2. Pułku Ułanów, uciekł z końmi. Mrozowski i Michalski zostali przy dziale, które potem wraz z ułanami wracającymi z pościgu odprowadzili do korpusu65. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy ułani rozprawiali się z Pułkiem Perejasławskim, Geismar ruszył na oddziały Dwernickiego rozlokowane przy Zgórznicy. Widział, jak Paszkow odbierał srogie baty, ale nic istotnego zrobić nie mógł —jego pułk przekroczył dopiero parów i jeszcze nie rozwinął szyku. Intensywny ogień prowadziły co najwyżej dwa działa, bo pozostałe cztery były jeszcze między dywizjonami, które Geismar uformował w trzy kolumny schodami. W tym szyku zamierzał zbliżyć się do oddziałów Paszkowa, na lewe skrzydło polskie, które właśnie maltretowało Pułk Perejasławski. Miał nadzieję, że przynajmniej odciąży Paszkowa i pozwoli mu wykonać zadanie, jakie mu wyznaczył. Ten ruch ułatwić mu mogła polna droga wiodąca na północno-zachodni skraj Zgórznicy. Marsz poprzedził intensywnym ostrzałem artyleryjskim polskich pozycji. Prowadziło go sześć dział baterii to warzyszącej pułkowi króla wirtemberskiego. Prawdopo dobnie w pobliżu polskich pozycji Geismar chciał rozwinąć kolumny dywizjonowe w linię szwadronów z wysuniętym do przodu prawym (zachodnim) skrzydłem, aby nawiązać więź z Paszkowem66. Pociski rosyjskiej artylerii dosięgły 4. Batalionu 1. Pułku Piechoty Liniowej, który od prawej asekurował baterię 65 Michalski znalazł się na liście wyróżnionych żołnierzy z 2. Pułku, tak samo jak Mroziński. 66 S m i 11, op.cit., s. 345: „Chciał rozwinąć pułk ustawiony początkowo w trzy oddzielne kolumny i atakować Polaków schodami”.
Puzyny. Jednorogi strzelały granatami. Już pierw:szy z nich wpadł w czworobok i „wyrwał trzy roty z kompanii kapitana Łabędzkiego”, zabijając kilku ludzi (według Dwernickiego — dziesięciu), włącznie z lekarzem batalio nowym Gienderskim. Podoficer Konstanty Pilimski miał twarz tak zbryzganą krwią i mózgiem, że kpt. Łabędzki sądził, iż został śmiertelnie ranny. Widok poległych kolegów zrobił wrażenie na młodych żołnierzach. Sąsiedzi zabitych, przerażeni widokiem trupów, padli na kolana, wzywając na pomoc Matkę Boską. Rodzącą się panikę zdusił dowódca kompanii, kapitan Baltazar Łabędzki67, który zawołał: „Milion diabłów zjedliście”; kazał ludziom wstać i szlusować wyłom. Jeden z ż^ołnierzy niefrontowych, infirmier (noszowy), stanął w szeregu z karabinem i ładownicą po zabitym. Rychłowski, aby potrzymać podkomendnych na duchu, zaintonował „donoś nym głosem «Jeszcze Polska nie zginęła». Zachęceni tym przykładem żołnierze zaczęli śpiewać, zrazu głosem niepew nym i drżącym, ale w mgnieniu oka ochłonęli ze stra chu”68. Batalion od tego momentu zachował mężną postawę i stał nieporuszenie; „okrzykami radości głuszył huk dział nieprzyjacielskich, śpiewając za przykładem walecznego dowódcy” i „radośnie” witał kule i granaty pękające w czworoboku69. Dowódca baterii polskiej Józef Puzyna nie próżnował. Połączył w całość 6 dział i otworzył ogień do rosyjskiej baterii. 67 Baltazar Łabędzki (40 lat w 1831 r.) służył w 12. Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego od 1809 roku. Wstąpił w jego szeregi jako ochotnik. Odbył kampanie 1809, 1812-1813. Pod Lipskiem rann;y dostał się do niewoli rosyjskiej. W armii Królestwa Polskiego awansował na stopień oficerski po zakończeniu nauki w Szkole Podchorążych Piechoty ( 1 8 1 7 r. podporucznik w 5. Pułku Piechoty Liniowej, a od 3824 r. porucznik w 1. Pułku Piechoty Liniowej). 68 Epizod ten powielano wielokrotnie w prasie i raportach. 69 Źródła, t. 1, s. 329; D w e r n i c k i , op.cit. , s . 2 5 , 2 7 .
Dwernicki zdecydował się na rozpoczęcie natarcia; nie mógł pozwolić na to, aby Rosjanie masakrowali mu oddział ogniem artylerii z dalekiego dystansu, a zwłaszcza strzałami z jednorogów. Z drugiej strony, dla baterii Puzyny odległość około 1 km była zbyt duża, aby mógł w tym pojedynku zwyciężyć. Samej baterii Dwernicki nie mógł wysunąć na przedpole, a tym bardziej 4. Batalionu 1. Pułku Piechoty Liniowej, który już odczuwał ogień przeciwnika. Dwernicki prawdopodobnie próbował powtórzyć manewr Russjana z boju z Paszkowem. Nie chciał atakować głęboko uszykowanej kolumny Geismara od czoła, zwłaszcza że stała tam artyleria, ale powziął zamiar uderzenia od wschodu, tak aby wyjść na skrzydło rosyjskiej kolumny, zmusić ją do zmiany frontu i odrzucić na parów oraz las. Dysponował w tym momencie trzema dywizjonami strzel ców konnych z 1., 2., i 3. pułków, dywizjonem 4. Pułku Ułanów oraz szwadronem krakusów (9 szwadronów, ok. 1400 szabel), przy czym 3. Dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych nadal asekurował artylerię. Prawdopodobnie do pierwszego natarcia Dwernicki wy korzystał dywizjony 1. Pułku Strzelców Konnych i 4. Pułku Ułanów oraz szwadron krakusów Kościuszki. Rozkazy doręczył dowódcom adiutant A. Dunin, który pozostał przy szwadronach i uczestniczył w natarciu. Dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych tylko zbliżył się od czoła do kolumny Geismara, a pozostałe pięć ruszyło wprost na lewe (wschodnie) skrzydło rosyjskiego pułku. W rezerwie Dwernicki zachował dywizjon 2. Pułku Strzelców Kon nych. Ułani Russjana nie mogli pomóc, gdyż jeszcze się uganiali za szaserami Paszkowa albo dopiero zbierali się na pobojowisku. Natarciu przewodził prawdopodobnie dowódca dywiz jonu 1. Pułku Strzelców Konnych, ppłk Chmielewski. Nie wiadomo, w jakim szyku prowadził szarżę. Szwadron
krakusów Kościuszki tworzył prawe skrzydło. Jak zwykle, Polacy szybko i sprawnie wykonali manewr obejścia Rosjan i rzucili się na nich „szalonym pędem”. Jednak natarcie się nie udało. Rosjanie zwrócili front ku zbliżającym się polskim szaserom i ułanom. 3. Dywizjon pułku króla wirtemberskiego, stojący na czele szyku, podpuścił Polaków bardzo blisko i „sypnął im ogniem w same oczy prawie, co ich powstrzymało”. Działa rosyjskie też nie próżnowały i biły do atakujących kartaczami. Z polskich źródeł niewiele można dowiedzieć się o nie powodzeniu pierwszego natarcia. Dwernicki wspomniał tylko, iż jego dywizjony zatrzymały się kilkanaście kroków przed czołem kolumny Geismara; zaimponował im widok rosyjskich kolumn, stojących „nieporuszenie i z godną wytrwałego żołnierza spokojnością”. Jednak nie tylko imponująca „siła spokoju” miała w tym swój udział. Szaserzy i działa rosyjskie strzelały, i to skutecznie. Z raportu Geismara wynika, że kule i kartacze rozproszyły atakujących. Krakusi Kościuszki ustąpili także. Naoczny świadek walki pisał do „Kuriera Warszawskiego” o „zapew ne niepotrzebnem cofnieniu się szwadronu trzymającego prawe skrzydło w pierwszej linii Krakusów im. Tadeusza Kościuszki”70. Geismar, rozzuchwalony odparciem pierwszego ataku kawalerii polskiej, postanowił podjąć bardziej stanowcze działania. Rozkazał artylerii posuwać się do przodu, podob nie jak i 3. Dywizjonowi Szaserów, który miał praw dopodobnie rozwinąć swoje szwadrony. Nie udało mu się jednak przejąć inicjatywy. Puzyna, asekurowany przez dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych, skrócił dystans dzielący go od dział rosyjskich i zbliżył się do nich na odległość 120 sążni (tj. 220-280 m). Z nowej pozycji zasypał rosyjskie działa pociskami. Ignacy Maciejowski 70
„Kurier Warszawski”, nr 81, 23 III 1831.
wspominał, że strzały polskich dział były tak skuteczne, że „trzy nieprzyjacielskie działa zdemontowane zostały, a jazda rosyjska rażona od kul naszych w kolumnach pomieszaniem swych szyków dała wkrótce powód naszej kawalerii do spiesznego natarcia, czyli szarży”71. Dwernicki tylko czekał na dogodną chwilę. Już po fiasku pierwszego natarcia przygotował drugie na front i flankę kolumny Geismara. Od zachodu nie groziło już mu niebezpieczeństwo, więc mógł wykorzystać całość sił niezaangażowanych w bój z Paszkowem. Dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych, stojący do tej pory z lewej strony szyku, z kpt. Trojanowskim i Ziółkowskim na czele, uderzyć miał od frontu. Dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych ppłk. Suchorzewskiego ze szwadronami kpt. Wójcickiego i Stangenberga tworzyły drugą linię natarcia. Dwernicki przesunął go do przodu, aby wspierał natarcie dywizjonu 2. Pułku Strzelców Konnych72. Sam pospiesznie dołączył do dywizjonu 1. Pułku Strzelców Konnych ppłk. Chmielewskiego oraz dywizjonu 4. Pułku Ułanów mjr. Kossakowskiego. W natarciu uczestniczył też szwadron krakusów Kościuszki, w którym jakiś nieznany z nazwiska oficer „piękną przemową” zachęcił towarzyszy do walki. Dwernicki objął komendę nad dywizjonem 1. Pułku Strzelców Konnych, obszedł z nim lewe skrzydło 3. Dywiz jonu rosyjskiego pułku, który cofnął się nieco, aby odkryć pole ostrzału dla artylerii. W tym momencie Dwernicki uderzył od skrzydła, a jednocześnie dywizjon 4. Pułku Ułanów i dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych z dwóch stron — od czoła i ze skrzydła — rzuciły się na baterię rosyjskich dział, pozbawioną osłony. Te co prawda strzeliły kartaczami, ale tym razem nie powstrzymały one polskich 71
M a c i e j o w s k i , s . 4 4 ; P u z y n a , op.cit. , s . 208. Źródła, t. 1, s. 329; D w e r n i c k i , s . 2 5 , pisze tylko, że dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych przesunął się do przodu, a o dywizjonie 2. Pułku Strzelców Konnych nie ma wzmianki. 72
kawalerzystów. Ich szarża musiała być bardzo gwałtowna i nie było czasu na wahanie się — tym bardziej że odbywała się na oczach samego Dwernickiego. Szaserzy i ułani dopadli dział i zaczęli wybijać kanonierów. Ich los dopełnił dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych. Dwa jednorogi i cztery armaty nawet nie ruszyły ze swoich pozycji. Szarża polska była tak szybka, że 1. Dywizjon pułku króla wirtemberskiego nawet nie zdążył zareagować. Rozpadł się jak domek z kart cały szyk rosyjskiego pułku. 3. Dywizjon nie dotrzymał pola dywizjonowi Chmielew skiego. Rosjanie stracili na wstępie swojego dowódcę, którego zwalił z konia jednym cięciem Anastazy Dunin, adiutant Dwernickiego. Wbrew jednak temu, co twierdził Geismar, 3. Dywizjon rosyjskich szaserów zbiegł dopiero po „krótkim, ale mężnym oporze”. Geismar stanął na czele 2. Dywizjonu. Starał się zachęcić go do boju krótką, pobudzającą przemową, okrzykiem „naprzód, naprzód”, i posłał w bój. Myślał, że to wystarczy, ale się przeliczył. Szaserzy w dużym nieporządku zaczęli uciekać, szukając ratunku w lesie. Dali przykład 1. Dywizjonowi, który asekurował artylerię i nawet nie próbował jej odbić z polskich rąk; poszedł w ślady drugiego. Cała rozprawa z trzema dywizjonami pułku króla wir temberskiego trwała kilka minut. Polscy ułani i szaserzy uzbrojeni w lance popędzili za uciekinierami. Jeżeli nawet szaserzy rosyjscy zachowali jeszcze zwarty szyk, to rozpadł się on w ucieczce w las ku drodze na Seroczyn. Pomimo usilnych starań Geismarowi i oficerom nie udało się zatrzymać nawet jednego żołnierza. Intensywny pościg trwał aż do lasu. Rosjanie stracili mnóstwo ludzi zabitych i zabranych w niewolę (około 300 według Dwernickiego). Prawdopodobnie na skraju lasu, w miejscu, gdzie trakt wchodził między drzewa, doszło do „chwilowego ścisku”, jak przy młynie Kulak. Jeden szwad ron (jest też mowa o dwóch) już w lesie został „wykłuty
i wycięty do nogi”. Polscy kawalerzyści w pościgu zapędzili się za las, ale tam już czekała na nich w szyku bojowym 2. Brygada dywizji Geismara. Aleksander Puzyrewski pisał nawet, że maszerowała ona pod Stoczek na odgłos strzałów. Uciekający szybko więc znaleźli w niej osłonę. Geismar był wśród nich. W pierwszej chwili po ucieczce szaserów stał jak zamurowany. Nigdy nie przydarzyła się mu taka sytuacja. Szybko otrzeźwiał, gdyż zbliżała się do niego cała masa polskich jeźdźców z lancami w ręku i krzyczą cych: „Bij Moskala, bić go”. Wielu z nich, porwanych pościgiem, minęło Geismara, który zaczął uciekać z pola bitwy. Polscy kawalerzyści nawet nie zauważyli, że rosyjski generał jechał między nimi. W liście do płk. Anrepa opisywał wrażenia z tego dnia: „Ułani deptali nam po piętach, na dystansie kilku wiorst, rażąc swoimi pikami, ja sam byłem kilka razy pod koniem, wówczas, gdy nieprzyjaciel pędził nad moją głową i bądź co bądź życie moje ocalało”. Polscy kawalerzyści nie darowali tak łatwo życia; raczej nierzadkim zjawiskiem było zabijanie jeńców. Józef Mrozowski bez oporów pozbawił życia szasera rosyjskiego, mimo że ten błagał go o litość. Jan Bartkowski wspominał, iż uratował Moskala, który prosił na kolanach o życie służącego polskiego oficera przymierzającego się już do zadania ciosu pałaszem. Nawet w relacjach prasowych pojawiła się wzmianka, iż oficerowie polscy z trudem wstrzymali zapał żołnierzy po bitwie. Bez ich starań „nie mielibyśmy żadnego jeńca”73. Korpus zbierał się na pobojowisku. Żołnierzy rozgrza nych bojem i rozproszonych trudno było ściągnąć do szeregów. Trębacze wygrywali sygnały zbiórki. Niesamowite emocje przeżyli artylerzyści i piechurzy polscy. Szaserzy i ułani w pogoni za Rosjanami tak bardzo 73
„Gazeta Warszawska”, nr 49, 20 II 31.
się oddalili od Zgórznicy, że „tylko głuchy huk i szczęk broni do jej uszu dochodził”. Nagle od strony, gdzie biła się kawaleria, zauważono działa pędzące galopem na polską baterię. Puzyna obawiał się, że Rosjanie kontratakują. Kanonierzy szykowali się nawet do otwarcia ognia, gdy rozpoznali „szaserów i ułanów polskich, którzy na zdobyte rosyjskie działa powsiadali” i przyprowadzili je Puzynie z „niewymowną radością”74. 1. Szwadron 2. Pułku Ułanów wracał z pościgu pro wadząc 40 jeńców, wśród których było tylko kilkunastu zupełnie zdrowych. Szwadron sformował się na wzgórzu, gdzie stały rosyjskie działa. Przez pół godziny tkwił na tej pozycji. Lewiński, zadowolony, jeździł wzdłuż szwadronu stępa. Chwalił podkomendnych i wzywał ich do dalszego wysiłku: „...dobrze tęgo, odważnieście się spisali jak na młodych żołnierzy, ale spodziewam się, że w drugiej bitwie będzie jeszcze lepiej, to znaczy, że więcej zginie Moskali, bo dziś to mało, na jednej tylko grobli cośmy ich tam trochę położyli, a tu trzeba tak bić, żeby każdy po bitwie mógł powiedzieć, ja ich paru położyłem”75. Pod wieczór szwadron cofnął się do doliny Świdra. Pozwolono żołnierzom zsiąść z koni i gotować. Znalazła się nawet wódka. Każdy żołnierz dostał czarkę, „czy co któremu brakowało”. Kucharze gotowali, żołnierze snuli opowieści o bitwie. Nakarmiono konie i po męczącym dniu spano po żołniersku. Ułani poukładali się wokół dużego ogniska w ten sposób, że „głowa jednego leżała na nogach drugiego w zgięciu kolan, tym sposobem sformowało się koło”. Wszyscy myśleli, że będą nocować pod Stoczkiem. Witalis Makowski z 3. Pułku Ułanów, gdy wracał z pościgu, zastał „wojsko [...] w wesołym humorze”. Wspominał obóz w polu, ogniska, posiłek w postaci ugotowanej kaszy, 74 75
S p a z i e r , op.cits . 2 9 . Mrozowski, k. 7.
sucharów i wody. Ignacy Maciejowski z artylerii nie mógł uporać się z nieustannym szumem i dzwonieniem w uszach, których nabawił się od huku własnych dział. Postawy w boju gratulowali artylerzystom wszyscy — Dwernicki, Puzyna, oficerowie piechoty i kawalerii. Wszyscy byli zaskoczeni jej sprawnością. W urzędowym raporcie Dwer nicki chwalił ją za ogień „nadzwyczajnie szybki i tak skuteczny, iż kilka dział nieprzyjacielskich demontował”76. Dwernickiego rozpierała radość. W ciągu 30-45 minut rozbił oddział rosyjski, który, jak mniemał, był silniejszy od jego korpusu. Witał osobiście wracających z pościgu, objeżdżał plac boju, dziękował żołnierzom i uraczył ich rozkazem dziennym napisanym ad hoc na zdobytym jaszczu. Zwrócił się w nim bezpośrednio do żołnierzy: „Wczoraj obiecałem wam spotkanie i bój z nieprzyjacie lem, a wy przyrzekliście zwyciężyć i z pomocą Boga święcie dotrzymaliście obietnic. Niech żyje Polska! Niech żyje waleczny korpus, któremu mam szczęście dowodzić”77. Stoczek ostatecznie utrwalił jego mocną pozycję wśród żołnierzy. Od tej chwili „prawie ubóstwiał cały korpus Dwernickiego za to, iż zdecydowanym swoim męstwem dowiódł, iż wie jak Polaków do boju prowadzić potrzeba”78. Dwernicki doskonale zdawał sobie sprawę, iż to trzecie dywizjony stanowią o całej wartości jego korpusu. Poznał jego wartość w warunkach bojowych, nabrał jeszcze większej pewności co do dalszych sukcesów. Bitwa ujawniła jednak także braki i niedociągnięcia korpusu. Aby je wyeliminować, piechota ćwiczyła musztrę, a głównie nabijanie broni. W kawalerii przeprowadzono lustrację, głównie koni i ich osiodłania. Okazało się, że wiele z nich miało odparzoną skórę i rany od ucisku pakunku i siodła; poza tym, niedawno pozyskane dla armii, 76 77 78
Źródła, t. 1, s. 330. D w e r n i c k i , op.cit. , s . 2 8 . S p a z i e r , op.cits . 2 9 .
nie były przygotowane na duży wysiłek w warunkach bojowych. Wiele z nich było „znużonych”. Poważnie zaszkodził im grunt pod Stoczkiem, kamienisty i zmarz nięty. Prawie wszystkie straciły podkowy, a mnóstwo było podbitych. Ta bolesna kontuzja eliminowała je z szeregów na kilka dni79. Sytuację ratowały w niewielkim stopniu konie zdobyte w bitwie. Dwernicki musiał zreorganizować artylerię. We wszyst kich urzędowych raportach i pamiętnikach padała liczba 11 zdobytych dział, z zaprzęgiem i amunicją, przy czym 6 zdobyto w walce z Gei smarem, a 5 z Paszkowem. Z tych 11 dział tylko 5 miało być zdatnych do użycia, a 6 uszko dzonych, zdemontowanych lub z połamanymi kołami i osiami. Liczba 11 dział zdobytych pojawiła się w pierw szych raportach Dwernickiego. Tymczasem w boju z Pasz kowem Polacy zdobyli tylko 2 działa (prawdopodobnie armaty 6-funtowe), a z Gei smarem — 6 (dwa jednorogi 1/4-pudowe i 4 armaty 6-funtowe). Rosjanie przyznali, że stracili 8 dział i 9 jaszczy amunicyjnych z 29. Roty Konnej. Taka była rzeczywista zdobycz Dwernickiego. Bateria Puzyny rozrosła się do 11 dział; wśród nich było 6 armat 3-funtowych, 3 armaty 6-funtowe i dwa jednorogi 1/4-pudowe. Obsługę dobrano spośród podoficerów i żoł nierzy kawalerii. Trzy pozostałe zdobyte działa nie były zdatne do użytku. Jedno z nich z uszkodzonym sworzniem Dwernicki od razu odesłał do Warszawy, a pozostałe dwa zostawił na pobojowisku (ściągnął je do korpusu dopiero 15 lutego). Rosyjskie straty w ludziach wyniosły, według urzędowych raportów, 249 zabitych i przepadłych bez wieści (w tym jeden oficer wyższy i 5 oficerów niższych), 37 rannych (w tym 1 oficer niższy). Rosjanie nie doliczyli się ponadto 238 koni, a 36 miało kontuzje. Polacy straty przeciwnika 79 Podbicie — miejscowe stłuczenie, siniak na spodzie kopyta, m.in. w następstwie jazdy po kamienistym gruncie.
oceniali wyżej. Jeńców doliczyli się 230, w tym 5 oficerów (2 kapitanów, 1 porucznik i dwóch junkrów), a zabitych „najmniej” 400. Wśród zabitych było 2 sztabsoficerów, pułkownik artylerii (błędnie uznano, iż był to Nowosilcow) i kilkunastu niższych oficerów. Oddziały Russjana zabiły ponad 100 żołnierzy rosyjskich, a stu kilkudziesięciu wzięły do niewoli (w drugim raporcie dowódca wspominał już o 200 zabitych). Kolumna Geismara stracić miała „mnóstwo ludzi zabitych i rannych” — łącznie do 300 ludzi. Polacy zdobyli 246 koni, a reszta po zabitych i wziętych do niewoli jeźdźcach rozproszyła się lub uciekła za szaserami. W urzędowych raportach rosyjskich podejrzanie niska wydaje się liczba rannych. Wiadomo, że Dwernicki zostawił w Stoczku stu „mocno rannych” i polecił burmistrzowi dbać o ich zdrowie i odesłać później do Warszawy. Od razu do stolicy wysłano 3 oficerów, 2 junkrów i 104 żołnierzy z jednym działem. Eskortowało ich 58 krakusów Kościuszki (18 z nich zostało w Warszawie i zaciągnęło się do innych formacji). 6 lutego obydwa pułki rosyjskie uczestniczące w bitwie pod Stoczkiem liczyły 1944 żoł nierzy, 19 lutego — 1150 żołnierzy w 12 szwadronach, 28 lutego — 1445, a 27 marca (w 8 szwadronach) — 1299. Można więc przyjąć, że w bitwie wielu żołnierzy rosyjskich było rannych i kontuzjowanych, co było normalne w przy padku starcia kawalerii. Po wyleczeniu wracali oni do służby. Tak też się prawdopodobnie stało z rannymi pozostawionymi w Stoczku, gdyż Rosjanie szybko odzyskali nad nim kontrolę. Duża różnica liczbowa w stanie brygady spod Stoczka była konsekwencją dalszych walk, w których uczestniczyła. Pułk króla wirtemberskiego zmył hańbę porażki pod Wawrem 19 lutego. Tak więc nie wszyscy z 499 żołnierzy, którzy zniknęli ze statystyk rosyjskich między 6 a 28 lutego, polegli pod Stoczkiem. Prasa powstańcza rozpisywała się o stratach material nych Geismara. Polscy żołnierze zdobyli podobno tabory
z rzeczami osobistymi rosyjskiego generała (m.in. „pyszny i bogaty namiot”) i oficerów jego sztabu. Wino, konfitury i inne łakocie odesłano do Warszawy, aby „członkowie rządu skosztowali tych przysmaków”. Doskonały tytoń fajkowy „Wagstaff”, umieszczony w kilku dużych pudłach „jak herbata”, Dwernicki podarował żołnierzom. Kilku podoficerów 4. Pułku Ułanów jeździło między oddziałami i każdy żołnierz mógł wziąć garść tego rarytasu dla nałogowych palaczy fajek, aby „uraczyć się dobrym tytoniem moskiewskim”. W furgonie sztabu znaleziono łącznie pół beczki araku, kilkadziesiąt butelek wina, kilka pak herbaty, kilkanaście słojów konfitur kijowskich i pak tytoniu80. Nie było żołnierza w korpusie, który by „suchara swego nie smakował konfiturami gejsmarowskiemi”. Straty polskie były mniejsze od rosyjskich. Urzędowy raport wymieniał 46 żołnierzy zabitych (w tym kilku podoficerów), 54 rannych podoficerów i żołnierzy oraz 5 oficerów. Wśród tych ostatnich znalazł się waleczny mjr Russjan81 z 1. Pułku Ułanów, ppor. Ludwik Krzyżanowski i ppor. Eustachy Radwański z 2. Pułku Ułanów, por. Józef Falkowski z 3. Pułku Ułanów82 i ppor. Józef Smoleński z 2. Pułku Strzelców Konnych. W pierwszym raporcie Dwernicki podał tylko 16 zabitych (w tym podlekarza z 1. Pułku Piechoty Liniowej Gienderskiego), 18 rannych, 80
„Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831. Miał trzy rany w tym jedną w przegub ręki. Eliminowała go ona z dalszej walki. Odesłano go do stolicy kilka dni po bitwie. Dowództwo dywizjonu objął kpt. Roman Lisicki, awansowany na stopień majora. 82 Falkowski miał 47 lat. Służył w armii od 1807 roku. Awansował od prostego żołnierza do oficera. W Księstwie służył w 3. Pułku Ułanów, Pułku Krakusów (1814). W 1815 roku pozostał we Francji i zaciągnął się do odtwarzanego 7. Pułku Legii Nadwiślańskiej. Odbył kampanie 1807, 1809, 1812-1814 i 1815 roku. Wrócił do kraju w 1815 r. Skończył szkołę podchorążych kawalerii i w 3. Pułku Ułanów awansował na ppor. (1817), por. (1824). 6 lutego 1831 roku otrzymał stopień kapitana. 81
w tym ppor. Leopolda Raczyńskiego z 1. Pułku Ułanów. Uczestnik bitwy w liście do „Kuriera Warszawskiego” pisał o 9 zabitych, w tym lekarzu Gienderskim z 1. Pułku Piechoty Liniowej, i 30 rannych (w tym 6 oficerach). Dwernicki w swoim pamiętniku zredukował swoje straty do 27 zabitych i 60 rannych i zaznaczył, że większość żołnierzy ucierpiała od ognia rosyjskiej artylerii. Bateria Puzyny straciła 2 kanonierów oraz 3 ludzi z pociągu, 7 koni i jeden wóz. Geismar chwalił się, iż wziął jeńców. Prawdopodobnie dołączył ich do złapanych przez kozaków w nocy z 13 na 14 lutego i w sumie miał ich 20. Dwernicki w swoich raportach wychwalał wszystkich oficerów. Nie dowiemy się już, jakie błędy popełnił Józef Turzyński z korpusu kwatermistrzostwa, który w bitwie pod Stoczkiem nie dopełnił swych powinności. Z każdego oddziału Dwernicki wyróżnił po kilku oficerów, podoficerów i żołnierzy. Ich nazwiska znalazły się w urzędowym raporcie z bitwy. Spośród oficerów sztabu wymienił z nazwiska kpt. Neckiego p.o. szefa sztabu, który zgodnie z rozkazem „postawił na wskazanym miejscu” dywizjon 2. Pułku Strzel ców Konnych, co pomogło „rozbiciu kolumny Geismara”. Porucznika Czarnomskiego Dwernicki wysłał z rozkazami natarcia do dywizjonu 1. Pułku Ułanów, a ppor. Dunina — do 1. Pułku Strzelców Konnych. Obydwaj wykonali polecenia i uczestniczyli w szarżach. Pomogli Dwernickiemu oficero wie z Pułku Jazdy Lubelskiej, por. Andrzej Ligęza i ppor. Józef Niewęgłowski, którzy w bitwie odznaczyli się „przykła dnym męstwem” i ciągłą czynnością. Generał nie pominął także lekarza dywizyjnego Krysińskiego, dla którego Stoczek był chrztem bojowym. Do awansów i odznaczeń dowódca przedstawił wielu oficerów, podoficerów i żołnierzy. Naczel ny wódz ich nie poskąpił83. Rozkazem dziennym z 18 lutego, z naruszeniem zasady starszeństwa, która była podstawą 83 14 marca korpus otrzymał 50 krzyży złotych i srebrnych Orderu Virtuti Militari za całą kampanię lutową.
polityki awansowej armii polskiej, „za świetne odznacze nie się w boju” Dwernicki awansował na generała dywizji, a major Russjan — na podpułkownika w 1. Pułku Ułanów. Sukces spod Stoczka był potrzebny zwolennikom powstania i rządowi. Bitwa stoczona przez Dwernickiego dała stronie rosyjskiej jednoznaczny dowód, że w Króles twie Polskim toczyła się wojna i to nie wojna domowa, dzięki której urażony władca odzyska bezkrwawo swoje władztwo na drodze bezwarunkowej kapitulacji i przyję cia warunków, jakie sam narzucił. Dotychczasowy prze bieg działań wywierał fatalny wpływ na polską opinię publiczną i armię. Utrata znacznych połaci Królestwa, z Siedlcami, Augustowem i Lublinem, znacznymi zaso bami materialnymi i ludzkimi, narastający strach o los własny i bliskich, wreszcie uaktywnienie się przeciw ników wojny kraczących wszem i wobec, że nie ma żadnych szans na sukces — spowodowały, że w War szawie panowały „niespokojne wieści i smutek”. Rząd musiał uspokajać opinię publiczną, zastraszoną plotkami. Stoczek zmienił te nastroje. Zwycięstwo Dwernickiego „podniosło ducha, rozweseliło umysły, kraj, stolica i wojsko uradowało się, wszystko nabrało otuchy i swo body”84. Zdaniem I. Prądzyńskiego, Stoczek „Warszawę na chwilę upoił radością, napełnił nadzieją”. „Kurier Polski” 16 lutego opublikował wieść, iż do rządu dotarł raport prezesa komisji wojewódzkiej podlaskiej o zwy cięstwie Dwernickiego pod Seroczynem nad siedmiotysięcznym oddziałem Geismara, którego „rozbił zupeł nie”, zdobył 8 dział, kilkuset żołnierzy zabił, a drugie tyle wziął do niewoli. To był triumf, który na drugi plan odrzucił potyczkę pod wsią Zakrzew85. Tego samego 84
B a r z y k o w s k i , op.cit., t. 2, s. 314. W nocy z 14 na 15 lutego oddział pod komendą gen. Skrzyneckiego napadł na straż przednią VI Koipusu. Wspaniałą szarżę przeprowadził szwadron 2. Pułku Ułanów. 85
dnia gen. Klicki poinformował szefa sztabu gen. Józefa Mrozińskiego, że Dwernicki zdobył 5 dział, dwa znisz czył, amunicję z pomocą chłopów wysadził w powietrze, wziął wielu jeńców, a okolicę „usłał rannymi”. Propaganda powstańcza od razu rzuciła się do koloryzowania faktów. Wyolbrzymiano dane, wymyślano fakty, które nie miały miejsca — jak ten, że włościanie pod Seroczynem „wpadli na tylną straż nieprzyjaciela i wy sadzili w powietrze jeden jaszcz z amunicją”, albo że „grabież i rabunek w Seroczynie przypłacili drogo Rosjanie, gdyż wieśniacy chwyciwszy za kosy i siekiery odbili swoje 18 par wołów”. Wiadomości prasowe długo krążyły po kraju. 21 lutego oficer, który z nowym pułkiem piechoty znalazł się w Wilanowie pod War szawą, czytał w prasie, jak to Dwernicki odniósł zwycięs two nad Geismarem „sławnym z wyprawy tureckiej za Bałkanem”, a który miał 12 tys. żołnierzy. 16 lutego mieszkańcy Warszawy z okazji zwycięstwa oświetlili domy. Dwunastoletni Krzysztof Niezabitowski zapamię tał te chwile: „Dnia jednego — było już wieczorem, wbiega C[hłędowski], zdyszany, radośny — i donosi nam tłumnie, iż wygrali nasi, iż pobili Moskali, iż Dwernicki — zwycięzcą — pod Stoczkiem, iż zabrał dziewięć armat, chorągwie, jeńców i wszystko. Za nim P [...] spieszy, potwierdza nam tę wieść pierwszego zwycięstwa i mówi, że Matka jego już iluminuje swe okna — po sześć świec stawiają w każdym — co za patriotyzm! patriotyzm z obawy. — Że wkrótce cała Warszawa płonąć ogniem weselnym będzie. — Radość ogarnia nas wszystkich — i my nasze światła niesiemy tłumnie do okien — biegamy po pokojach — szaleni ściskamy się wesoło, winszujemy sobie zwycięstwa. Już nam się zdawało, że cała moskwicinów armia zwyciężona, pobita — że wróg już wygnany z kraju, w dziecinnym
szale —jużeśmy widzieli Polskę wolną, Ojczyznę swobod ną, pokonanych Moskali”86. Już dzień wcześniej na wieść o sukcesie wznoszono wszędzie okrzyki na cześć Dwernickiego. 17 lutego miesz kańcy stolicy mieli jeszcze większą uciechę — przyjechał „cyrk objazdowy”. O godz. 14 krakusi Kościuszki przy prowadzili jeńców zabranych pod Stoczkiem i armatę 6-funtową87. Niemcewicz wspominał, że było 160 żołnierzy i podoficerów oraz kilku oficerów. Opisał ich jako „lud rosły, już niemłody, strasznie znędzniony, dusze zupełnie zwierzęce pod postaciami ludzkimi. Nie wiedzieli z kim się bili, powiedziano, że z Francuzami”. Ludzie witali jeńców okrzykami, ale obchodzono się z nimi dobrze; dawano nawet pieniądze i nakarmiono. Dowódca konwoju korzystając z dużego zainteresowania ogłosił, że „nikt nie ujrzy ich, jeśli nie przyniesie bułki, kiełbaski lub co innego; tym sposobem nieszczęśliwi posiłek jakiś znaleźli, w wojsku ich bowiem głód największy”88. Na wspaniałe przyjęcie mogli liczyć ranni polscy uczest nicy bitwy. 17 lutego przywieziono rannego szasera z 1. Puł ku Strzelców Konnych. W prasie ukazywały się artykuły wychwalające korpus i osobę Dwernickiego. Karmiono nimi opinię publiczną długo po bitwie, aby tylko poprawić nastroje, zwłaszcza w okresie zmagań pod Warszawą 19-25 lutego 1831 roku. W „Gazecie Warszawskiej” z 20 lutego (nr 49) pisano, że świadkowie bitwy byli zgodni — „nie pamiętają nigdy tyle natarczywości i zapału oraz zimnej rozwagi z jednej, ile popłochu z drugiej strony”. Kapitan rosyjski wzięty do niewoli pod Stoczkiem „wyjawił” czytelnikom źródło sukcesu Polaków: „Nie dziw, 86 K.J.A. N i e z a b i t o w s k i , Pamiętniki moje, Warszawa (period rewolucyjny), Warszawa 1991, s. 104-105. 87 88
„Kurier Polski”, nr 425, 18 II 31. N i e m c e w i c z , op.cit., s . 6 6 .
ażeście zwyciężyli i zwyciężać będziecie, bo każdy z was chce zginąć, a każdy z nas chce życie zachować”. Był to jeden z wielu artykułów, które akcentowały odwagę, zapał, a przede wszystkim wolę zwycięstwa i gotowość oddania życia za kraj żołnierzy Dwernickiego. Niestety, tych cech brakowało większości mieszkańców Królestwa, a nawet walczącym w szeregach armii. Sam Dwernicki zwracał uwagę na „zimną krew i spokojność młodych ludzi”, dla których Stoczek był pierwszą bitwą w życiu. Pisał też, iż „zapał, z jakim walczyli lak oficerowie, jak żołnierze przechodzi wyobrażenie, lecz skutki bitwy, w której nieprzyjaciel zupełnie zni szczony został, dostatecznie go oznaczają”. Z kolei generał Jakub Lewiński pisał, iż Dwernicki zawdzięczał sukces „dobrze umontowanym” (tzn. wyekwipowanym), doświadczonym żołnierzom z dorobkiem kilkunastu lat służby. Ze świeżym i źle „umontowanym” żołnierzem „nie byłby mógł się na tak obcesowe [gwałtowne] szarże odważyć”89. Świadek bitwy w liście z Góry Kalwarii (z 17 lutego) zauważył, że żołnierze pod Stoczkiem byli „na czczo, bez posiłku, konie poodbijane, pole ogromne, górzyste i kamieniste; ale zimna krew, doskonałe kombinacje i miłość Dwernickiego, jaką ma w wojsku, wszystko przy zapale nie do opisania wojska, cudów dokonały”90. W prasie przedstawiono czyny pojedynczych osób — młodego Tomasza Młotkowskiego z 1. Pułku Ułanów zasłaniającego własnym ciałem mjr. Russjana, nieznanego oficera z krakusów Kościuszki, który po prowadził szwadron do ataku na działa rosyjskie, a także całych oddziałów, np. 4. Batalionu 1. Pułku Piechoty Liniowej z ppłk. Rychłowskim na czele, czy 3. Dywizjonu 2. Pułku Strzelców Konnych, który się „przyłożył do zwycięstwa i odebrania armat”. 89 90
J. L e w i ń s k i, Pamiętniki z 1831 roku, Poznań 1895, s. 20. „Kurier Warszawski”, nr 51, 21 II 1831.
W armii Stoczek przyjęto z zaskoczeniem; dziwili się zarówno zwolennicy powstania, jak i wątpiący w jego sukces91. Nieprawdopodobne było to, że Dwernicki zwy ciężył stojąc na czele korpusu, którego formacja nie była ukończona, a na dodatek pobił jednego z rosyjskich bohaterów wojny tureckiej dowodzącego wyborną dywizją armii rosyjskiej, o której wiedziano, że zaliczała się do elity kawalerii. Jakkolwiek doświadczeni oficerowie wyżsi musieli sobie zdawać sprawę z tego, że zasadniczy trzon korpusu polskiego tworzyły trzecie dywizjony złożone z dymisjonowanych żołnierzy, to jednak opowieści o po stawie nowozaciężnych w batalionach piechoty i szwadronie krakusów musiały przynajmniej skłonić do zastanowienia się, jaką rzeczywistą wartość miały oddziały formowane po wybuchu powstania. Wielu nie przekonało się do powstańczej „ruchawki” (np. Chłopicki, który musiał dopiero osobiście zobaczyć młodego żołnierza pod Grochowem), ale młodych oficerów umocniło w zapale. Naczelny wódz zwycięstwo ogłosił armii rozkazem dzien nym z 16 lutego 1831 roku, w którym cytował dosłownie treść pierwszego raportu Dwernickiego. Obwieszczał armii, że ze Stoczkiem „Sława Oręża Polskiego w dawnym zaistniała blasku”, że ze „zwróconą wolnością, wracają cuda waleczności” i wzywał żołnierzy, aby powtórzyli „te cuda”, a nawet dokonali większych. W szeregach armii, znużonej ciągłymi marszami z jednego miejsca na drugie, wieść o Stoczku „lotem błyskawicy nadbiegła” i „potężnie skrzepiła upadającego ducha żołnierzy”92. Generalnie pa91 Za przykład może służyć szef sztabu 2. Dywizji Piechoty gen. Józef Załuski, który jeszcze 8 lutego na spotkaniu towarzyskim straszył cywilów i wojskowych zagładą Polski. 92 J. P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe ]823-1831, Wilno 1914, s. 120. Nieco chłodniej opisuje reakcję armii Tadeusz Józef Chamski z 4. Pułku Piechoty Liniowej „lubo poeta, nie miał tych iluzji swych towarzyszy broni”. Pisał on, iż sukces Dwernickiego rozgłoszono rozkazem dziennym, który jednak wojsku, „nie dodał ducha, bo było w nim tyle, ile
nowała radość z sukcesu, a bezwzględni zwolennicy powstania „przez patriotyzm wygórowany i najchwaleb niejszy zwycięstwo Dwernickiego pod Stoczkiem” traklowali jak Racławice z 1794 roku93. Nastroje żołnierzy najlepiej oddają listy. Władysław Zamoyski, szef sztabu dywizji kawalerii, pisał do matki o bitwach pod Stoczkiem i Dobrem i dodawał: „Dwer nickiego świetna. Czemuż mnie tam nie było”. Sądząc, że pod Stoczkiem porażki doznał gen. Wirtemberski, pisał: „Ten cymbał kuzyn dał się wychłostać. Prawdziwym wstydem by było, gdybyśmy mu dali ujść”94. Żołnierz z pułku jazdy poznańskiej pisał 18 i 22 lutego 1831 roku o tym, jak to Dwernicki porządnie pobił Geismara i wziął mu 18-20 armat i „dosyć niewolnika”95. Generał Tomasz Łubieński, wątpiący w sukces powstania, z Dębego Wielkiego niewiele pisał do ojca o sukcesie Dwer nickiego. Wspomniał tylko, że rozbił on korpus rosyjski, wziął 5 dział i „bardzo wielu więźniów”. Oficer 1. Pułku Jazdy Krakowskiej Henryk Wielowieyski, chory, leczył się na tyłach i czekał na powrót do pułku. Dostawał „febry” z niecierpliwości i żalu, a gdy dowiedział się o Stoczku, wpadł w „gorączkę, maglinę i ciągle gadał bez przytomności o bitwie i wojnie”96. W Jabłonnie, w kwaterze głównej naczelnego wodza, 15 lutego wieczorem nic nie wiedziano o sukcesie Dwer nickiego. Gen. Morawski pisał w liście do gen. Krukowieckiego: „Donoszą, że Geismar ku Seroczynowi ciągnie. potrzeba, ale wpłynęło zamaszyście na przekonanie zagorzałych oficerów i żołnierzy, że Moskali można, należy i musi się zwyciężyć, mianowicie gdy w utarczce pod Zakrzewiem [...] nieprzyjaciel [...] cofnął się nad ranjdem rzeczywiście płocho i nagle, nawet bez walki”, T.J. C h a m s k i , Janaida, t. 1, Paryż 1860, s. 171. 93 C h a m s k i , op.cit., s. 171. 94 Z a m o y s k i , op.cit., t. 2, s. 109. 95 Biblioteka PAN w Kórniku, rkps 12935, k. 30, 33. 96 H. W i e 1 o w i e y s k i, Wspomnienia, Kielce 1905, s. 88.
O Dwernickiem słyszeliśmy tylko, że był w Łaskarzewie. Zapewne przetrzepie się z Geismarem”97. Także w sztabie Żymirskiego w Kałuszynie 15 lutego nie zdawano sobie sprawy, iż miała miejsce bitwa pod Stoczkiem. Nadal obawiano się podjazdów Geismara („partyzantów”), które docierały do szosy brzeskiej. Od południa Żymirski osłaniał się dwoma pułkami jazdy kaliskiej, które trzymał w Ceg łowie pod dowództwem gen. Stryjeńskiego. Wiedział, że Geismar zajmował Łuków, Seroczyn i Latowicz, a jego patrole (kozacy) docierały pod Mińsk i Siennicę. Rzekoma obecność Geismara w Latowiczu wywołała nawet „wielką trwogę” w Warszawie. Obawiano się, że zbliżał się on do stolicy traktem od Żelechowa, a nawet traktem nadwiślańskim od Bobrownik przez Maciejowice. Po południu 15 lutego Żymirski był przekonany, że kolumna Geismara skierowała się wprost na szosę brzeską i widziano w jej składzie liczną piechotę „mianowicie pod Ożarowem”. Jeszcze nie ukończył raportu, gdy przybył emisariusz z wieścią o marszu całej kolumny nieprzyjacielskiej z okolic Łukowa i Seroczyna do Siedlec na szosę brzeską oraz o potyczce koło Latowicza i Seroczyna „na naszą korzyść”. Tak dowiedział się o Stoczku, który dzień wcześniej wywróżył 14 lutego w Sztabie Głównym gen. Franciszek Morawski. Pisał on do prezesa rządu Adama Czartorys kiego, iż „spodziewać się nawet należy po dzielności generała Dwernickiego, że wkrótce generała Geismara zapędy ukróci niezawodnie”. Gdy wróżba się spełniła, w sztabie Żymirskiego panowało zadowolenie, gdyż od daliła się groźba obejścia pozycji korpusu od południa. Jednocześnie pojawiły się głosy, że w przypadku skorelo wania działań Dwernickiego z Żymirskim Geismar może zostać całkowicie zniszczony. Dwernicki jednak nie dawał o sobie znaku życia i w sztabie Żymirskiego uzyskiwano 97
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, rkps 548, k. 50.
informacje o jego poczynaniach tylko z drugiej ręki („wieści uboczne”). Jeżeli bezpośredni sąsiad nic o Dwernickim nie wiedział, to tym bardziej nieświadom jego ruchów był Sztab Główny. Po kilku dniach decydenci mieli już dość niewiedzy i rozpoczęli ożywioną korespondencję, w której pojawiało się kluczowe pytanie: gdzie jest Dwernicki? 15 lutego naczelny wódz pisał do prezesa rządu, iż wysłał na poszukiwania swojego adiutanta kpt. Ignacego Kruszews kiego. Generał Klicki w tym samym dniu słał na po szukiwania emisariuszy i oficerów ze swojego sztabu, bo skarżył się, iż od kilku dni nie odebrał od Dwernickiego żadnych raportów. Sztab Główny ucieszył się z informacji, jaką przekazał Stanisław Barzykowski, iż Dwernicki jest w Łaskarzewie. Uważano, że obecność korpusu w tej miejscowości była „najbardziej [...] potrzebna”. O Dwer nickiego wypytywano wszystkich wokoło. Jeszcze 16 lutego płk Karol Tumo ze sztabu dowódcy jazdy w prywatnym liście do Władysława Zamoyskiego pytał, czy nie miał jakiejkolwiek wieści o Dwernickim: „Gdzie się podział?, ani słówka o nim od przejścia Wisły nie wiemy?”. W działaniach Dwernickiego nie dopatrzono się błędów taktycznych. Czerpano ze Stoczka wzorce. Władysław Zamoyski, szef sztabu dywizji kawalerii, pod Dębem Wielkim 18 lutego, gdy nie można było wykonać szarż zaoranymi polami, pozbawionymi śniegu i przy silnym mrozie (tworzyły się grudy na polach), proponował gen. Żymirskiemu, aby prowadził je wzdłuż gościńca, rowami, które ciągnęły się z obu jego stron. Dodał też, że takie szarże w tym samym czasie „wyśmienicie się powodziły żołnierzom Dwernickiego. Były one w duchu naszego wojska, naszej wojny, naszego charakteru narodowego”. Jakkolwiek pod Stoczkiem jazda polska poboczami nie szarżowała, to jednak imponował jej zapał, energia, pewna improwizacja zrodzona z okoliczności oraz potęga pierw szego uderzenia (zwłaszcza trzecich dywizjonów).
Dwernicki nie zastosował pod Stoczkiem skomplikowa nych manewrów taktycznych. W pierwszych natarciach próbował obejść skrzydło przeciwnika i wykorzystać dezor ganizację w jego szykach, jaką tym manewrem wywoływał. Dopiero za drugim razem kombinował natarcie czołowe ze skrzydłowym. Janusz Albrecht zwrócił uwagę na to, iż Dwernicki śmiało, bardzo zdecydowanie i szybko wybierał moment i miejsce szarży, którą to zdolnością „zawsze odznaczał się jego wzrok”. Wydaje się, że po Stoczku, gdy poznał rzeczywistą wartość swojej jazdy, uznał ją za zdolną do prowadzenia szarż wprost na czoło szyku przeciwnika. Bronisław Pawłowski, a za nim Janusz Albrecht źródeł sukcesów Dwernickiego doszukiwali się w zwinności i lekkości charakteryzujących „od zawsze” polską kawale rię. Pod Stoczkiem zaistniały wszystkie przesłanki sukcesu: „śmiała inicjatywa wodza, bystrość orientacji, jego świetny przykład osobisty dodające lotności i pewności siebie jeździe polskiej”. Pomimo zastrzeżeń i narzekań na samowolę Dwernic kiego w powszechnej opinii zdobył on reputację „dzielnego wodza”. Jego sztuka wojenna była prosta: „Byleby się działa nieprzyjacielskie ukazały, bez wahania się na nie rzucał i zabierał”. Rząd Narodowy nie wahał się — szybko podjął decyzję o awansie Dwernickiego na stopień generała dywizji, aby innym generałom „dać przykład i zachętę”. Stanisław Barzykowski 18 lutego wieczorem udał się do Kwatery Głównej na Grochowie, aby uzyskać zgodę naczelnego wodza na nominację. Generałowie i sam naczelny wódz, zmiękczeni zdaniem opinii publicznej i relacją z bitwy „prostego ludu”, który reprezentował chłop spod Seroczyna odprowadzający do stolicy swoim zaprzęgiem zdemon towaną armatę rosyjską98, nie oponowali. Byli w armii generałowie starsi stażem służby, ale, jak zauważył gen.
Morawski, Dwernicki awansował, bo „pod Stoczkiem wszystkich prześcignął”. Geismarowi Stoczek nie przysporzył sławy. Po porażce rosyjski generał co prawda zdołał dotrzeć do Seroczyna i połączyć się z 2. Brygadą swojej dywizji wspartą 14 działami, ale po tym, co zobaczył pod Stoczkiem, nie odważył się wprowadzić jej do boju. Do godz. 17 pozostał w Seroczynie, aby ściągnąć do szeregów jak największą liczbę uciekinierów. O Dwernickim wiedział, iż stał on w kolumnach po obu stronach Świdra, na drodze do Latowicza i pod samym Stoczkiem (a właściwie Zgórznicą). Rosjanin obawiał się ataku z dwóch stron — od szosy brzeskiej i od Stoczka. Największe obawy budził oczywiście Dwernicki. Po sukcesie porannym mógł on przejść do działań zaczepnych, zaatakować i zniszczyć dywizję Geismara. Rosyjski dowódca uznał więc za rozsądny odwrót przez Skórzec do wsi Cisie"; wolał narazić dywizję na ciężki marsz nocny niż tkwić w Seroczynie i czekać na Polaków. Cofał się pod osłoną ariergardy, która jeszcze około godz. 11 wieczo rem nie połączyła się z dywizją, budząc niepokój Geismara. Był bardzo zmęczony — od świtu na koniu zsiadł z niego dopiero o 10 wieczorem. W liście do płk. Anrepa pisał, że dzień 14 lutego będzie zawsze najnieszczęśliwszym w jego życiu. Szukał winnych porażki. Oczywiście uważał, że nie przyczynił się do niej swoimi rozporządzeniami i działał zgodnie z zasadami. Winna była dywizja, na którą rzucał gromy. Składała się z tchórzy i niegodziwców. Uważał, iż swawola osiągnęła w niej taki stan, że można było go opanować tylko brutalnymi metodami, rozstrzeli wuj ąc każde go dnia po kilku ludzi, włącznie z oficerami. Dowódców pułkowych" scharakteryzował jako niezdolnych i słabych. W całej dywizji brakowało porządku, dyscypliny i gorliwości 98
P r ą d z y ń s k i , op.citt. 1, s. 560. Ponad 20 km w linii prostej na północny wschód od Seroczyna i 12 km na południowy zachód od Siedlec. 99
w służbie. Deklarował, że nigdy w życiu nie widział większego hańbiącego tchórzostwa, a że nigdy nie kłamał, to nie zamierzał przed przełożonymi ukryć stanu dywizji i jej postawy. Chciał donieść o wszystkim, co się wydarzyło, Dybiczowi, gdyż wojsko po takim zachowaniu trzeba było surowo ukarać — w przeciwnym wypadku mogłoby to mieć fatalne następstwa. Zaatakował Kreutza za to, że nie poinformował go o ruchu Dwernickiego, który przeprawił się przez Wisłę trzema kolumnami. Dostało się też Wirtemberskiemu, który zabrał Geismarowi dwie sotnie koza ków. Sobie zarzucił obciążenie dywizji nadmiernymi tabo rami. Dopiero z czasem przyznał, że jednak przyczynił się do klęski. Na początku marca 1831 roku w trakcie rokowań z Polakami miał się wyrazić, iż popełnił głupstwo pod Stoczkiem. Ta nieudana bitwa uczyniła z Geismara zaciekłego wroga Polaków. Nie był zainteresowany szybkim zakoń czeniem wojny na drodze rokowań, gdyż pozbawiono by go możliwości odwetu. Jednak pozostałe miesiące działań wojennych nie były dla niego pomyślne. W trakcie polskiej ofensywy wiosennej został pobity pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iganiami. Dybicz, niezadowolony z jego po czynań, oddalił go z armii do Kijowa. Geismar wrócił do służby na rozkaz cara. Dowodził awangardą w korpusie gen. Rüdigera i odznaczył się przy szturmie Warszawy100. Bezpośrednio po bitwie pod Stoczkiem Geismar nie zamierzał już prowadzić samodzielnych działań; chciał połączyć się z główną armią. Uważał, że teren na południe od szosy brzeskiej nie sprzyjał kawalerii. Obawiał się też, że Dwernicki mógłby go zniszczyć, biorąc w klamry dwoma kolumnami z trzech, z którymi się przeprawił przez Wisłę. Sądził, że pod Stoczkiem dopadła go kolumna 100 Roman K. Nasakin, generał major, szef sztabu 2. Dywizji Strzelców Konnych, też nie miał szczęścia w tej wojnie. Jego oddział 27 kwietnia 1831 roku pod Okuniewem został rozbity przez jazdę polską.
środkowa. Wieczorem 14 lutego wypytywał o Dwernickiego jeńców złapanych w Borowiu i pod Stoczkiem. Dopiero teraz poznał, jak sądził, rzeczywisty stan polskiego korpusu. Pod Stoczkiem bił się z jedną z trzech kolumn Dwernickiego złożoną z 12-16 szwadronów trzecich dywizjonów strzelców konnych i ułanów, jednej konnej baterii i kilku batalionów piechoty. Wieczorem 14 lutego uważał, że cały korpus Dwernickiego liczył 16 szwad ronów strzelców konnych i ułanów, 4 szwadrony konnych krakusów (Krakussen), 5 pułków piechoty i 8 dział. 15 lutego straszył Dybicza jeszcze większą siłą Dwernic kiego, prawdopodobnie w tym celu, aby usprawiedliwić porażkę — pisał o 10-12 tysiącach żołnierzy. Korpus miał przeprawić się w Magnuszewie i przemieszczać się w trzech kolumnach. Środkowa, złożona z 5 batalionów piechoty (po 1000 ludzi każdy), 8 szwadronów ułanów i 8 szwadronów krakusów z 8 działami pod dowództwem Dwernickiego, kierować się miała na Garwolin. Z zeznań jeńców wynikało, iż przed bitwą pod Stoczkiem polski dowódca maszerował na Łuków. Po Stoczku Geismar nie wiedział, co postanowi Dwernicki, zalecał jednak ostroż ność. Okazało się, że nie miał nawet mapy terenu, na którym mu przyszło działać. 15 lutego rano Geismar zjawił się pod Siedlcami. Oficerowie 2. Dywizji Grenadierów z rezerwy Konstantego, którzy jako pierwsi wkroczyli do miasta, ujrzeli ze zdzi wieniem gen. Geismara w surducie z czerwonym szalem i gen. Romana K. Nasakina, jego szefa sztabu. Geismar był przekonany, że tuż za nim znajduje się nieprzyjaciel. Pierwsza brygada jego dywizji cofała się w nieporządku. Świadek widział zmęczone konie pokryte pyłem i pianą, zmęczone twarze żołnierzy, z których wielu było za krwawionych i ledwie trzymało się na koniach, artyleryjskie konie bez dział, trochę wozów wypełnionych rannymi i zabitymi. Wszystko to przypominało nieuporządkowany
tłum, na którego czele „tęgim kłusem jechał siwy Paszkow” — szczęśliwy, że mógł zatrzymać swoją brygadę pod osłoną dywizji grenadierów. On też zapewniał, że Polacy są tuż za nim. 2. Brygada dywizji Geismara cofała się inną drogą. Zmordowana i zmaltretowana brygada roz lokowała się za grenadierami. Długo jeszcze „ciągnęli kawalerzyści na rannych koniach, dowódca jednego z puł ków, pułkownik Nowosilcow martwy leżał na kolasce z przebitą na wylot piersią. Widok był bardzo nieprzyjemny. Jęki rannych, rozpacz oddziału. Wszystko to było przy gnębiające i ciężkie”. Generał Paszkow nie mógł dojść do siebie. Mówił, że bywał w bardzo ciężkich bitwach i zawsze dziwił się odwadze Rosjan, ale nigdy nie doświadczył ucieczki oddziałów rosyjskich z pola bitwy. Twierdził, że lepiej by było, gdyby zginął. Gdy posiwiały w bojach generał wypowiadał te słowa, z jego oczu „łzy ciekły strumieniami”. Oficerowie brygady podchodzili do oficerów z dywizji grenadierów i opowiadali o szczegółach bitwy. Wszyscy przyznawali, że bitwa nie była udana. Bohaterem był ogniomistrz, który zdołał uratować dwa działa101. Geismar w Siedlcach tłumaczył się wielkiemu księciu Konstantemu z porażki. Rozmowa toczyła się po francusku, ale potem jak zwykle rozmówcy przeszli na rosyjski. Geismar bagatelizował porażkę. Przyznał się do niej, ale twierdził, że Dwernicki tak się wystraszył, że bez oglądania się za siebie popędził ku Warszawie. Na ziemię sprowadził Geismara towarzyszący mu kozak trzymający płaszcz, który bez ogródek powiedział, że to, co mówi generał, jest nieprawdą. Geismar kazał mu milczeć. Kozak opowiedział, że przy wielkim księciu nie śmie milczeć i zadał pytanie dobijające Geismara: „Z jakiego powodu pułki były w tak opłakanym stanie?”. 101 N.D. N e e l o w , Vospominanija o polskoj vojne 1831 goda, S. Peterburg 1878, s. 60.
Informacje Geismara o sile korpusu Dwernickiego i o je go rzekomym marszu pod Siedlce zaniepokoiły Konstan tego; gotowy był nawet opuścić miasto i zająć pozycję za nim. Z relacji oficera sztabu 2. Dywizji Grenadierów wynika, iż sprzeciwił się temu gen. Piotr Dannenberg. Jego zdaniem, Polacy po zajęciu Siedlec broniliby zaciekle miasta i trzeba by było zapłacić za jego odzyskanie krwią. Poza tym zwrócił uwagę, że odwrót nie byłby zgodny z planami Dybicza. Konstanty podobno zgodził się pozostać w Siedlcach, ale gen. Toll, który przybył do sztabu korpusu rezerwy około godz. 7 rano, stwierdził, że cesarzewicz zamierzał cofnąć się do Chodowa na północ od Siedlec. Toll nie zjawił się w Siedlcach przypadkowo — wysłał go Dybicz z Węgrowa. W nocy z 14 na 15 lutego odebrał on smutną wiadomość o dużych stratach Geismara, któ rych ten doznał w pobliżu Seroczyna. Co istotne, feldmar szałek spodziewał się, że Polacy po sukcesie podejmą jakiś ruch zagrażający chociażby Siedlcom. Miał nadzieję, że „z Bożą pomocą” porażka Geismara nie będzie miała wpływu na planowane operacje, o których pisał do cara 14 lutego. Planował nawet uderzyć na korpus Dwernic kiego, jeżeli ten nie wycofałby się na Mińsk lub Kałuszyn. Chciał do tego zaangażować część swoich skoncent rowanych oddziałów. Jeżeli zaś Dwernicki wycofałby się, to Dybicz miał nadzieję, że złe wrażenie wywołane w kraju porażką pod Stoczkiem rozwieje się wraz z poja wieniem się głównych sił rosyjskich pod Pragą. Toll miał zorientować się w sytuacji i ruchy sił głównych do stosować do tego, co ustali w Siedlcach. Toll zaakceptował rozporządzenia Konstantego, ale nie zgodził się na opuszczenie miasta. Do dywizji Geis mara dołączył płk Anrep, któremu generał powierzył dowództwo Perejasławskiego Pułku Strzelców Konnych.
Toll przygotowywał ruch armii na Kałuszyn 17 lutego. Geismar już wysunięty został ze swoim oddziałem na Skórzec, a 16 lutego skierował się na Seroczyn, rozpoznając teren od strony Stoczka, Latowicza i Jeruzala. Nie oddalał się zbytnio od szosy brzeskiej. Jego dywizja została podzielona. Każda z brygad współdziałała z grenadierami 2. Dywizji i ułanami z 3. Dywizji. Bitwą pod Stoczkiem zainteresował się sam Dybicz. Co prawda Toll skwitował ją słowami „pierwsze koty za płoty”, ale feldmarszałek był świadom, że pierwsza porażka może mieć zły wpływ na postawę żołnierzy. Utrata 8 dział i sromotna ucieczka szaserów z pola bitwy nie mogły pozostać bez reakcji głównodowodzącego. Dowódcy rosyjscy zostali zobowiązani do złożenia szczegółowych raportów. Śledztwo nadzorował Toll. Dybicz szukał winnych, ale trudno było mu oskarżyć Geismara, bohatera z 1828 roku, którego sam ściągnął do armii maszerującej do Europy Zachodniej. Znał jego raporty, ale zbulwersował go list Geismara do Anrepa (pisany wieczorem 14 lutego), w którym generał oskarżał swoich oficerów. Dybicz zwrócił się do Geismara dwukrotnie, aby wskazał te osoby, którym on przypisywał porażkę. Geismar nie mógł oskarżyć oficerów personalnie, wrócił więc do pierwotnych argumentów. Pisał o braku dyscypliny i porządku w dywizji. Oskarżył swojego poprzednika na stanowisku dowódcy dywizji102, że mało dbał o podtrzymanie morale wojska103. Podważył tym samym całą istotę bytu wojska do 1828-1829 roku, piętnując taktykę rewiową. Jednocześnie tłumaczył, że objął dowództwo nad 102
Był nim generał lejtnant Paweł P. Łopuchin, człowiek o poglądach liberalnych, do 1822 roku członek Towarzystwa Północnego. Po powstaniu dekabrystów w 1825 roku był objęty śledztwem. Geismar wysuwając oskarżenie chciał pogrążyć liberała. Łopuchin dowodził 2. Dywizją Strzelców Konnych do listopada 1830 roku. 103 Geismar pisał o „moralnych właściwościach wojennychT. Chodziło mu o morale, czyli ducha bojowego, wolę walki, gotowość do wypełniania obowiązku, zadań, rozkazów itp.
Marsz kolumny rosyjskiej, zima 1831 r.
Bitwa pod Stoczkiem, obraz Jana Rosena
Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831, litografia
Fragment powyższej litografii. Dwernicki w otoczeniu sztabu
Zwycięstwo Dwernickiego pod Stoczkiem, rysunek por. K. Malankiewicza
Oddział krakusów opanowuje armaty rosyjskie. Litografia
Dwernicki pod Stoczkiem po bitwie
Starcie ułanów z kozakami
Artyleria w boju
Kosynierzy walczą z kawalerią rosyjską
Biwak piechoty polskiej
Biwak kawalerii polskiej
dywizją tuż przed rozpoczęciem wojny i nie znał oficerów, podoficerów i żołnierzy. Winę zrzucił na żołnierzy. Stwier dził, że oficerowie z jego brygady i dywizji sumienie wypełniali swoje obowiązki i tylko niespodziewany, paniczny strach, który owładnął żołnierzami, był przyczyną nie powodzenia. Dybicz nie uwierzył w słowa Geismara, gdyż chociażby z raportów tego ostatniego wynikało, iż poszczególne dywizjony, zanim ich żołnierzy owładnął strach, wykony wały jak na komendę regulaminowy zwrot w tył; poza tym w liście do Anrepa generał jednoznacznie obwiniał ofice rów. Na ponowne pytanie feldmarszałka Geismar biczował siebie, ale i innych. Bronił się, że objął dywizję 4 lutego i nie mógł poznać oficerów dywizji. Schlebiał im jednak pisząc, iż słyszał w trakcie ucieczki pod Stoczkiem głosy wielu oficerów, którzy nakłaniali żołnierzy do zatrzymania się, ale ich wysiłki były daremne, tak jak jego własne i gen. Paszkowa. Przyznał też, iż zagalopował się oskarżając oficerów, gdyż był bardzo wzburzony zdarzeniami, z któ rymi nigdy wcześniej nie miał do czynienia. 5 marca Dybicz po skonfrontowaniu raportów Geismara i Paszkowa, a także po uwzględnieniu mężnej postawy pułku króla wirtemberskiego (miał na myśli jego udział w walkach 19 lutego) poinformował ministra wojny gen. Aleksandra Czernyszewa, że tak nadzwyczajna porażka pod Stoczkiem była następstwem rozproszenia pułków 1. Brygady 2. Dywizji Strzelców Konnych i braku ko relacji w ich ruchu pod Stoczek. Aleksander Puzyrewski zauważył, że Geismar dwukrotnie wystawił pod ciosy połączonych sił Polaków 1/4 swojej dywizji (czyli każdy z pułków osobno). Za drugą przyczynę porażki Dybicz uznał znaczne oddalenie od pola bitwy 2. Brygady Dy wizji, która mogłaby wzmocnić 1. Brygadę i nie patrząc na przewagę nieprzyjaciela, pozwoliłaby Geismarowi wznowić bój ku chwale rosyjskiego oręża. Jako trzecią
przyczynę, nieudowodnioną, feldmarszałek wymienił nie właściwe wprowadzenie w bój pułków 1. Brygady. Moż liwe, że chodziło w tym wypadku o wyznaczenie im punktu zboru w zasięgu działania nieprzyjaciela albo zawahanie się Paszkowa na początku bitwy. Car przyjął wnioski komisji, ale już w liście do Dybicza z 20 lutego pisał: „Stoczek jest bardzo zaszczytny dla młodego wojska Dwernickiego, a tym haniebniejszy dla naszych strzelców konnych”104. Sprawa nie rozeszła się jednak po kościach. Dla „ruskich” generałów, patriotów o słowiańskim, a nie niemieckim rodowodzie, nienawidzących tzw. „nikczemników von” winny był przede wszystkim Geismar105. Denis Dawydow, który zwiedził plac boju pod Stoczkiem już w 1831 roku, zdziwiony był znaczną odległością dzielącą 1. Brygadę od 2. Dwernicki dzięki temu rozproszył Paszkowa, zanim Geismar zdołał obejść skraj lasu106. Z kolei oficer sztabu 2. Dywizji Grenadierów, Niejełow, poza brakiem koor dynacji działań zwrócił uwagę na fakt, że strzelcy konni tuż przed wojną dostali piki. Żołnierze nie ćwiczyli fechtunku nimi, a poza tym drzewca zostały wykonane byle jak — prawdopodobnie były zbyt krótkie. Gdy w trakcie bitwy kazano szaserom atakować, ci zaczęli odrzucać piki i dobywać szabel, co doprowadziło do zatrzymania szarży, zamieszania w szeregach i w ostatecz ności do porażki. Geismar po czasie zwrócił uwagę na brak piechoty pod swoją komendą. Teren nie sprzyjał działaniom jazdy, a poza tym obecność piechurów dodałaby trochę pewności szaserom, którzy w razie porażki mogliby znaleźć oparcie w czworobokach. Oficerowie rosyjscy, którzy 104
Tokarz, op.cit., s. 170, przypis. Puzyrewski dopiero pod koniec XIX wieku napisze, że Geismar był „nieudolnym dowódcą”. 106 D.V. D a v y d o v , Zapiski o pol’skoj vojne 1831 goda, Russkaja Starina, t. 6: 1872, s. 366. 105
relacjonowali przebieg bitwy, twierdzili, że polska piechota przynajmniej raz wsparła własną kawalerię (w boju z Puł kiem Perejasławskim). Na słabość dowódców pułków zwrócił uwagę Geismar, a po latach Aleksander Puzyrewski. Zarzucił on także stronie rosyjskiej słabość działań rozpo znawczych. Geismar nie znał rzeczywistej siły Dwernic kiego ani też pozycji, którą on zajmował (prosił Anrepa o mapy dopiero wieczorem 14 lutego).
ROZDZIAŁ V WALKI Z KREUTZEM W WOJEWÓDZTWIE SANDOMIERSKIM I BITWA POD NOWĄ WSIĄ (19 LUTEGO 1831 ROKU)
Po bitwie Dwernicki nie zamierzał ścigać Geismara. Wiedział1, że zatrzymał się on w Seroczynie z rozbitą właśnie przednią strażą korpusu, którego główne siły z taborami stały w Łukowie lub Róży2. Postanowił wycofać się 20 km na zachód do Parysowa. Wydaje się, iż jego zachowanie po „zwycięskiej” bitwie pod Stoczkiem wyni kało z faktu, iż był świadom niezdolności swojego korpusu do kontynuowania działań. Ujawniły się braki wyszkolenia (zwłaszcza piechoty), a połowa koni jego kawalerii była tak zmęczona i kontuzjowana (podbita), że nie mogła się nawet ruszyć z miejsca. Z drugiej strony, Dwernicki pamiętał, że jego głównym zadaniem jest osłona Warszawy przed oddziałami rosyjskimi operującymi nie tylko na prawym, ale i na lewym brzegu Wisły, nie mógł więc oddalać się zbytnio od głównego celu swoich działań; nie dziwi więc odwrót ze Stoczka. Pozostanie w nim także nie 1 Informacje uzyskał prawdopodobnie od jeńców i od wracających z pościgu polskich kawalerzy stów, którzy dostrzegli 2. Brygadę z dywizji strzelców konnych Geismara. 2 W pierwszym raporcie z bitwy Dwernicki pisał: „Generał Geismar znajdował się w Seroczynie z przednią strażą korpusu stojącego pod Łukowem i Różą, która składa się z dwóch pułków strzelców konnych, z dwóch pułków dragonów oraz z dwóch baterii artylerii”.
wchodziło w grę z racji znacznego oddalenia od szosy brzeskiej i głównej armii polskiej. Z pewnością w sztabie pełnym młodych, żądnych walki oficerów pojawiły się zarzuty, że nie ścigano Geismara, ale Dwernicki był na tyle rozsądny, żeby je zignorować. Korpus opuścił miejsce zwycięskiej bitwy przed zmro kiem. Aby przeciwnik nie dostrzegł odwrotu, prawdopodob nie pozostawiono rozpalone ognie obozowiska. Geismar sądził, że Dwernicki z korpusem nocował pod Stoczkiem, tymczasem, maszerując przez Prawdę, rano jeszcze przed świtem 15 lutego zjawił się on w Parysowie3. Mieszkańcy miasteczka, ogołoceni z zapasów, nie mogli wyżywić korpusu, który powiększył się o 4. Batalion 2. Pułku Piechoty Liniowej i 6. Szwadron 2. Pułku Ułanów, a dzień wcześniej, po bitwie — o 3. Dywizjon 4. Pułku Strzelców Konnych. Brakowało żywności i furażu. Ignacy Maciejow ski pamiętał, że z Tadeuszem Krępowieckim dla ogrzania się pił gorącą wodę z solą jako substytut herbaty. Dopiero w ciągu dnia z okolicy dostarczono woły, mąkę i kaszę. Do tego czasu każdy radził sobie, jak mógł. Dyscyplina rozluźniła się. Józef Puzyna wspominał, że nie można było wypocząć, gdyż strzały nieustannie zrywały ze snu i sta wiały pod broń odpoczywających żołnierzy. Tak było przez cały prawie dzień 15 lutego i w nocy z 15 na 16 lutego. Adiutant naczelnego wodza Ignacy Kruszewski, który po długich poszukiwaniach i wymykaniu się kozakom buszującym na tyłach Dwernickiego zjawił się w Parysowie, był bardzo zdziwiony wyglądem obozu, który, choć „nie zupełnie wojskowy” i „nie bardzo porządny”, ale „rzewnie przemawia do serca Polaka”. Już na wstępie słyszał strzały na wiwat, które jak rasowy wojskowy odebrał jako sygnał zbliżania się nieprzyjaciela. Cały dzień spędził w miastecz ku, chłonąc atmosferę tak odmienną od tej, jaka panowała 3 W 1827 roku osada miejska, 88 domów mieszkalnych i 740 mieszkańców.
ROZDZIAŁ V WALKI Z KREUTZEM W WOJEWÓDZTWIE SANDOMIERSKIM I BITWA POD NOWĄ WSIĄ (19 LUTEGO 1831 ROKU)
Po bitwie Dwernicki nie zamierzał ścigać Geismara. Wiedział1, że zatrzymał się on w Seroczynie z rozbitą właśnie przednią strażą korpusu, którego główne siły z taborami stały w Łukowie lub Róży2. Postanowił wycofać się 20 km na zachód do Parysowa. Wydaje się, iż jego zachowanie po „zwycięskiej” bitwie pod Stoczkiem wyni kało z faktu, iż był świadom niezdolności swojego korpusu do kontynuowania działań. Ujawniły się braki wyszkolenia (zwłaszcza piechoty), a połowa koni jego kawalerii była tak zmęczona i kontuzjowana (podbita), że nie mogła się nawet ruszyć z miejsca. Z drugiej strony, Dwernicki pamiętał, że jego głównym zadaniem jest osłona Warszawy przed oddziałami rosyjskimi operującymi nie tylko na prawym, ale i na lewym brzegu Wisły, nie mógł więc oddalać się zbytnio od głównego celu swoich działań; nie dziwi więc odwrót ze Stoczka. Pozostanie w nim także nie 1
Informacje uzyskał prawdopodobnie od jeńców i od wracających z pościgu polskich kawalerzy stów, którzy dostrzegli 2. Brygadę z dywizji strzelców konnych Geismara. 2 W pierwszym raporcie z bitwy Dwernicki pisał: „Generał Geismar znajdował się w Seroczynie z przednią strażą korpusu stojącego pod Łukowem i Różą, która składa się z dwóch pułków strzelców konnych, z dwóch pułków dragonów oraz z dwóch baterii artylerii”.
wchodziło w grę z racji znacznego oddalenia od szosy brzeskiej i głównej armii polskiej. Z pewnością w sztabie pełnym młodych, żądnych walki oficerów pojawiły się zarzuty, że nie ścigano Geismara, ale Dwernicki był na tyle rozsądny, żeby je zignorować. Korpus opuścił miejsce zwycięskiej bitwy przed zmro kiem. Aby przeciwnik nie dostrzegł odwrotu, prawdopodob nie pozostawiono rozpalone ognie obozowiska. Geismar sądził, że Dwernicki z korpusem nocował pod Stoczkiem, tymczasem, maszerując przez Prawdę, rano jeszcze przed świtem 15 lutego zjawił się on w Parysowie3. Mieszkańcy miasteczka, ogołoceni z zapasów, nie mogli wyżywić korpusu, który powiększył się o 4. Batalion 2. Pułku Piechoty Liniowej i 6. Szwadron 2. Pułku Ułanów, a dzień wcześniej, po bitwie — o 3. Dywizjon 4. Pułku Strzelców Konnych. Brakowało żywności i furażu. Ignacy Maciejów ski pamiętał, że z Tadeuszem Krępowieckim dla ogrzania się pił gorącą wodę z solą jako substytut herbaty. Dopiero w ciągu dnia z okolicy dostarczono woły, mąkę i kaszę. Do tego czasu każdy radził sobie, jak mógł. Dyscyplina rozluźniła się. Józef Puzyna wspominał, że nie można było wypocząć, gdyż strzały nieustannie zrywały ze snu i sta wiały pod broń odpoczywających żołnierzy. Tak było przez cały prawie dzień 15 lutego i w nocy z 15 na 16 lutego. Adiutant naczelnego wodza Ignacy Kruszewski, który po długich poszukiwaniach i wymykaniu się kozakom buszującym na tyłach Dwernickiego zjawił się w Parysowie, był bardzo zdziwiony wyglądem obozu, który, choć „nie zupełnie wojskowy” i „nie bardzo porządny”, ale „rzewnie przemawia do serca Polaka”. Już na wstępie słyszał strzały na wiwat, które jak rasowy wojskowy odebrał jako sygnał zbliżania się nieprzyjaciela. Cały dzień spędził w miastecz ku, chłonąc atmosferę tak odmienną od tej, jaka panowała 3
W 1827 roku osada miejska, 88 domów mieszkalnych i 740 mieszkańców.
w Kwaterze Głównej armii. Czuło się, że to był obóz zwycięzców niewątpiących w sukces. Widać było pewne mankamenty, np. obdartą piechotę złożoną z młodych rekrutów, ale za to wesołą i gotową do czynu pod komendą patrioty i walecznego dowódcy Rychłowskiego, kawalerię z nieporządnym uzbrojeniem i osiodłaniem, ale za to na „dobrych koniach”. Kruszewski tak w ogóle przybył do Parysowa z plutonem strzelców konnych, który z Łowicza zmierzał do korpusu. Niektórzy z szaserów „siedzieli na koniach na derach tylko, kulbaki wieźli pod pachą, mając na etapach przypa sować do nich rzemienie. Uzbrojenie było równie niedo kładne jak okulbaczenie, ale duch wysoki, zaufanie w spra wie ojczyzny i wesołość”4. Widział, jak Puzyna, łącząc „kilka mało znaczących 3-ch i 4-ro funtowych pukawek” ze zdobytymi działami doprowadził tę „broń do znaczenia artylerii”. Obok oficerów „po większej części z czasów księcia Konstantego”, a po Stoczku „zgrzanych patriotycz nym zapałem”, widział żołnierzy dymisjonowanych, mło dzież akademicką i członków Towarzystwa Patriotycznego, którzy dołączyli do korpusu w Parysowie. Był wśród nich Ksawery Bronikowski, założyciel Towarzystwa Partyzantów Polskich, księża „znani z patriotycznego zapału”, Ignacy Szynglarski i Kazimierz Pułaski. 20 panów partyzantów, „w różnych cywilnych ubraniach, uzbrojonych w strzelby myśliwskie, pistolety i pałasze” w korpusie znalazło sobie miejsce na stanowiskach adiutantów (np. Bronikowski, adiutant połowy), kapelanów, kanonierów artylerii, piechu rów lub kawalerzy sto w. Cywile-patrioci, którzy wyszli z Warszawy na wojnę partyzancką, trochę śmieszyli nawet ochotników, którzy dzień wcześniej przeszli chrzest bojowy. Maciejowski opisywał szyderczo, jak oddział formował cuenus, czyli klin rzymski, w obliczu zagrożenia; podobno 4
K r u s z e w s k i , op.cits . 3 5 .
nauczyli ich tego uczeni historycy, którzy znaleźli się w oddziale. Kruszewski zwrócił uwagę na połączenie w korpusie młodej krwi ochotników, młodzieży nowozaciężnej i zapalonych patriotów ze starą krwią dawnych wojskowych. Ta mieszanka uczyniła korpus zdolny do każdego przedsięwzięcia. Sztab korpusu też był nietypowy. Dwernicki rezydował w małym dworku w miasteczku. Pokój był wypełniony rozradowanymi oficerami, a „siwy i gruby generał jak ojciec między nimi, pobłażający, ale kochany i umiejący tę młodzież zapalić do boju”5. W sztabie pojawiać się zaczęło coraz więcej osób cywilnych, awansowanych na pierwsze stopnie oficerskie. Budziło to niezadowolenie oficerów liniowych, którzy, tak jak Erazm Rozwadowski z 5. Pułku Strzelców Konnych, przebywając pod Zamoś ciem (marzec 1831 r.) dostrzegł „nieporządek, natłok do sztabu ludzi niezdatnych i krzykaczów ani wiadomości wojskowych”6. Wraz z przybyciem Kruszewskiego Dwernicki ponownie znalazł się w orbicie głównej armii. Otrzymał on rozkaz Klickiego, z którego jasno wynikało, że Warszawa jest zagrożona przez korpus gen. Wirtemberskiego (w rzeczy wistości Kreutza), operujący na lewym brzegu Wisły. Jednak generał rozsmakował się w swojej samodzielności — nawet nie podjął kroków w celu porozumienia się z Żymirskim7. 15 lutego planował jeszcze raz uderzyć na Geismara, a nie przeprawiać się na lewy brzeg Wisły, a tym bardziej oddawać się pod komendę Żymirskiego. Aby rozpoznać położenie Geismara, w nocy z 14 na 15 lutego wysłał nawet patrol do Stoczka. Patrolujący stwierdzili, że rosyjski dowódca uciekł z niedobitkami do Łukowa lub wsi Róży, gdzie stała reszta jego korpusu. 5 6 7
K r u s z e w s k i , op.cit., s . 3 6 . R o z w a d o w s k i , k. 21. Podobno nie wiedział, gdzie go szukać!
Cały dzień 15 lutego generał spędził w Parysowie. Przyznał nawet szczerze, że nie miał „z nikim do czynienia”. Korpus wypoczywał po trudach, a zwłaszcza jego konie. W ciągu tych dwóch dni, tj. 14 i 15 lutego, zmieniła się sytuacja na południe od Warszawy w województwie sandomierskim. Gen. Kreutz opanował województwo lubel skie, gdzie nie było sił zdolnych mu się oprzeć. Dowódca okręgu wojskowego obejmującego woj. lubelskie i podlas kie, gen. Edward Żółtowski, wycofał się za Wisłę. Podległe mu oddziały, formowane nowe pułki piechoty 15. i 16. wraz z 2. Pułkiem Jazdy Lubelskiej Orła Białego, utworzyły kordon obronny nad Wisłą między Kozienicami a Kazi mierzem. W woj. lubelskim w rękach polskich pozostała twierdza w Zamościu. Jej garnizon kontrolował okoliczne powiaty i prowadził aktywną małą wojnę na tyłach armii rosyjskiej. W nocy z 15 na 16 lutego oddział z Zamościa wziął w Hrubieszowie do niewoli oficera komendanta placu i 4 dragonów. W tym samym czasie w Starym Zamościu inny oddział polski rozbił placówkę rosyjską, zabijając 5 kozaków, a jednego biorąc do niewoli. W myśl rozkazów z początku lutego, Kreutz, jakkolwiek dowodził samodzielnym korpusem, miał wspomagać główną armię w jej marszu na Warszawę. Nakazano mu dojść do linii Wisły, opanować Puławy z przeprawą, a następnie maszero wać ku stolicy Królestwa prawym brzegiem Wisły. Na lewy brzeg miał wysłać jedynie oddziały kozaków, głównie w tym celu, aby rozpraszały powstańcze siły zbrojne, paraliżowały mobilizację nowych oddziałów, utrudniały funkcjonowanie administracji i przecięły komunikację między Warszawą a Kaliszem i Krakowem (tym samym z Europą). Wieczorem z 11 na 12 lutego oddział pod komendą gen. Wirtemberskiego opanował Kazimierz ze znacznym magazy nem żywności i paszy, którego Polacy nie zdążyli w całości ewakuować. Kreutz zajął Puławy 12 lutego. W Kazimierzu doszło do starć w obronie magazynu. Rosjanie wzięli do
niewoli oficera i 47 szeregowych, prawdopodobnie ze Straży Bezpieczeństwa, oraz krakusów z 2. Pułku Jazdy Lubelskiej Orła Białego (dalej — krakusi Orła Białego). Kazimierz Oborski, dowódca tego pułku, opisywał w prasie, jak heroiczne boje w obronie magazynu toczył jego pułk, dzięki czemu wywieziono z niego parę tysięcy korcy zboża. Raporty polskich urzędników wskazują, iż 80 koza ków wpadło do Kazimierza od strony Puław i zabrało do niewoli kilkunastu krakusów. Od województwa sandomier skiego oddzielała Kreutza tylko Wisła pokryta lodem, którego stan, wbrew nadziejom Polaków, pozwalał na doko nanie przeprawy. Już 12 lutego pierwsze oddziały rosyjskie pojawiły się na lewym brzegu, gdzie natknęły się na polską obronę. W Gniewoszowie stacjonowała część oddziału płk. Wincentego Szeptyckiego, który miał prowadzić „małą wojnę” w województwie lubelskim. Oddział ten wydzielił z podległych sobie sił gen. Żółtowski. Liczył on około 800-850 żołnierzy z 15. i 16. pułków piechoty liniowej, uzbrojonych w broń palną (dalej — batalion zbiorczy) i od 150 do 200 krakusów Orła Białego. 12 lutego kozacy odparli pikiety krakusów od brzegów Wisły aż po Gniewoszów i wrócili pod Górę Puławską. Gen. Żółtowski nie ruszył się z Kozienic z 15. i 16. pułkami piechoty liniowej na wsparcie Szeptyckiego i myślał już o odwrocie do Warki. Polacy rozpoczęli ewakuację zasobów magazynu Gniewoszowa do Mniszewa. W nocy z 12 na 13 lutego kozacy bez strzału przechwycili dwóch krakusów z pikiety pod Wysokim Kołem (na płd. od Gniewoszowa). 13 lutego od rana Kreutz przeprawił kilka naście szwadronów kawalerii i 12 dział. Jeszcze przed południem na Gniewoszów ruszyła awangarda płk. Szyllinga (ok. 350 szabel i 2 działa), prąc przed sobą krakusów. Szeptycki uznał, iż w obliczu znacznej przewagi nieprzyjaciela nie może utrzymać pozycji i ustąpił z Gniewoszowa. Gdy Kreutz pojawił się na lewym brzegu Wisły, od głównej armii dzielił go dystans ponad 100 km (w linii
prostej). Korpusy centrum szyku rosyjskiego dopiero prze kraczały Bug i Liwiec. Zajmowały pozycje w rejonie Węgrowa i Siedlec, z których rozpoczęły 17 lutego marsz na Warszawę. W tym momencie Kreutz był już na lewym brzegu Wisły; wkroczył na obszar Królestwa uznawany przez władze powstańcze za bezpieczny, i to na dodatek w tym momencie, gdy Polacy ściągali swoje siły ludzkie i materialne ku stolicy, szykując się do walnej rozprawy z Dybiczem. Województwo sandomierskie stało przed Kreutzem ot worem. Dla powstania miało ono duże znaczenie. Nie zaliczało się do najludniejszych (7. miejsce na osiem). Rolnictwo miało słabe, ale pomimo nieurodzaju (poza pszenicą) dokonano na jego obszarze znacznych zakupów żywności i paszy na potrzeby armii powstańczej. Zmaga zynowano je bliżej Warszawy w magazynach w Górze Kalwarii i Rawie. Mniejsze magazyny znajdowały się Końskich, Radomiu i Magnuszewie. 18 lutego w radomskim magazynie były znaczne zapasy, gdyż stanowił on punkt etapowy w transporcie do Warszawy zasobów magazynu głównego zlokalizowanego w Kielcach. Pomimo zarządzeń ewakuacyjnych, zapasów z Radomia nie wywieziono. Nie dopuścili do tego sami mieszkańcy, a władze nie miały siły, aby zarządzenie wyegzekwować. Województwo sandomierskie mogło się poszczycić rozwi niętym przemysłem metalurgicznym, który stał się składową częścią powstańczego przemysłu zbrojeniowego. Obejmował on szereg miejscowości wzdłuż rzeki Kamiennej, m.in. Ostrowiec, Suchedniów, Wąchock, a w głębi województwa — np. Końskie nad rzeką Czarną, Przyborów czy Kozienice w pobliżu Wisły. W lutym 1831 roku zakłady te dostarczały powstańczym siłom zbrojnym głównie broń białą — pałasze, kosy i piki, lance — oraz pociski (odlewnie granatów w Samsonowie i Suchedniowie). Od Puław dzielił je dystans od kilkudziesięciu do ponad stu kilometrów.
Ukształtowanie terenu województwa sandomierskiego sprzyjało skrytym działaniom, zwłaszcza w jego połu dniowej i wschodniej części. Między Pilicą a Podgórzem Iłżeckim rozciągała się falista równina (Równina Radom ska), przez którą płynie rzeka Radomka i mniejsze dopływy Wisły i Pilicy. Ułatwiłyby one obronę, ale nie w warunkach zimowych, gdy lód skuł przeszkody wodne i bagna. Obrońcom sprzyjało za to duże zalesienie. Większe niż obecnie kompleksy leśne obejmowały obszar wytyczony przez rzekę Pilicę i miejscowości Białobrzegi, Nowe Miasto n. Pilicą, Radom, Skaryszew, Zwoleń (Puszcza Kozienicka). W południowej części zwarty kompleks tworzyła Puszcza Świętokrzyska, która wraz z Górami Świętokrzyskimi zapewniała osłonę wielu za kładom przemysłowym i wydobywczym. Naturalną linię obronną wytyczała w tym rejonie rzeka Kamienna. W wa runkach zimowych i przy dużym zalesieniu szybkość przemieszczania się zależała od systemu drogowego, który wytyczał też szlaki działań mas wojska. Najdogodniejsze do szybkiego marszu były trakty główne, czyli państwowe drogi bite (szosy) z twardą kamienną nawierzchnią z drob nego granitu. Przez woj. sandomierskie przebiegał trakt krakowski (z Warszawy do Michałowic biegł przez Nowe Miasto n. Pilicą, Drzewicę, Opoczno, Końskie i Radoszyce). Z kolei wzdłuż Wisły biegł trakt lubelski. Formę bitą (szosową) miał tylko odcinek od stolicy do Mniszewa. Od Mniszewa do Puław trakt ten nie miał formy szosowej i przebijał się przez Puszczę Kozienicką jako tzw. trakt pocztowy z gorszą nawierzchnią. W Puławach była prze prawa przez Wisłę. Tutaj trakt lubelski krzyżował się z traktem łączącym Radom z Kurowem. Aby sparaliżować skutecznie komunikację Warszawy z Krakowem i Europą, Kreutz musiałby posunąć się na północy aż za Pilicę (po Grójec), a na zachód — aż za Radom (po Opoczno i Końskie); w przeciwnym wypadku Polacy zachowaliby
swobodę komunikacji szosowej między województwami lewobrzeżnymi i Warszawy z Europą. Na tak głębokie wniknięcie w terytorium przeciwnika Kreutz nie miał dostatecznych sił. 2. Dywizja Dragonów po wydzieleniu oddziałów do zabezpieczenia woj. lubelskiego liczyła maksimum 2,5 tys. dragonów z pułków Twerskiego i Kazańskiego oraz księcia Aleksandra Wirtemberskiego (14-16 szwadronów), 450-500 kozaków8 (3 sotnie Pułku Choperskiego i 2 sotnie 5. Pułku Konnego Czarnomorskiego) i 380 artylerzystów9. Oddział dysponował bardzo silną artylerią w postaci 8 dział lekkich konnych z 28. Roty i 12 dział ciężkich konnych z 27. Roty. Całość sił Kreutza, która operowała w woj. sandomierskim, oscylowała wokół 3000-3500 żołnierzy. Oddział obarczony był taborem liczącym około 300 wozów z zapasem żywności na dwa tygodnie i wyposażeniem szpitalnym. Powstańcze władze cywilne i wojskowe w województwie sandomierskim po odejściu oddziałów regularnych do korpusu Dwernickiego były pozbawione realnej siły zbroj nej zdolnej oprzeć się oddziałom regularnej armii rosyjskiej. Strona polska mogła teoretycznie wysłać do boju z Kreut zem od razu około 9 tys. piechoty i blisko tysiąc kawalerzystów (krakusów) z nowych pułków. Niestety, te im ponujące liczby nie odzwierciedlały rzeczywistego poten cjału formacji sformowanych po wybuchu powstania; chociażby z dwóch nowych pułków kawalerii, 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej i 2. Pułku Jazdy Lubelskiej (krakusi Orła Białego), do boju można było wystawić co najwyżej 8
Inne źródła wspominają o 800 kozakach. Na prawym brzegu Wisły Kreutz zostawił od 6 do 8 szwadronów dragonów z Pułku Finlandzkiego (896 szabel) i prawdopodobnie Kazańs kiego (ok. 300 szabel), 2 sotnie kozaków z Pułku Choperskiego (około 200 szabel) i 4 działa 28. Roty Konnej. Siły te obserwowały Zamość, stacjonowały w Lublinie, Puławach i Kazimierzu, a także pilnowały traktu na Uściług. 9
400 jeźdźców, i to nie najlepiej uzbrojonych i wyszkolonych. Obydwa pułki przypominały raczej nieregularną kawalerię rosyjską, kozaków. Podobnie było z nowymi pułkami piechoty, które znajdowały się w trakcie prac organizacyj nych — nie były gotowe do walki z racji braków materiało wych (m.in. mundurów, broni palnej) oraz niedostatecznego wyszkolenia, doświadczenia żołnierzy, którzy na dodatek uzbrojeni byli głównie w kosy i piki. Równie mało im ponująco przedstawiały się widniejące na papierze Straż Bezpieczeństwa i Gwardia Ruchoma (13 lutego zarządzono zbiórkę tych formacji), których realna wartość bojowa była wręcz znikoma. Po 12 lutego przyszło im zmierzyć się z regularną armią rosyjską. Kreutz wbrew rozkazom Dybicza zdecydował się przejść Wisłę z całym korpusem. Zamierzał utrzymać kontrolę nad zasobami magazynu w Kazimierzu. Postanowił odrzucić Polaków od brzegu Wisły, aby nie odbili magazynu w chwili, gdy maszerowałby w dół rzeki. O wyborze lewego brzegu jako terenu działań zadecydowała też obawa, iż przeprawa przez Wieprz byłaby nie mniej trudna i niebezpieczna jak przez Wisłę. Ponadto nie chciał mieć dwóch przepraw, przez Wisłę w Puławach i przez Wieprz w rejonie Bobrownik, gdyż rozproszyłby tym samym i tak słabe siły. 14 lutego, gdy Dwernicki rozprawiał się z Geismarem, Kreutz przeprawił na lewy brzeg całość korpusu, włącznie z ciężką artylerią i taborami. Rosjanie musieli wzmacniać lód, a działa pozycyjne rozbierać na części. Straż przednia korpusu płk. Szyllinga opanowała już Gniewoszów, z któ rego ustąpił oddział płk. Szeptyckiego złożony z batalionu zbiorczego ppłk. Reszki (żołnierze 15. i 16. pułków piechoty liniowej) oraz 150-200 krakusów Orła Białego. Gen. Żółtowski z pozostałymi żołnierzami pułków 15. i 16. nic wsparł Szeptyckiego — opuścił Kozienice i udał się do Warki. Szeptycki zajął Kozienice i osłaniał ewakuację
magazynu do Mniszewa. 15 lutego cofnął się do Ryczywo łu, gdzie zdał komendę na ręce ppłk. Antoniego Reszki. Nie był to fortunny wybór — gdy Rosjanie pojawili się pod miastem, Reszka pospiesznie je opuścił, nie próbując nawet rozpoznać sił, jakie miał przed sobą. Jego raport z hiobową wieścią o marszu Rosjan na Warszawę dotarł do stolicy, gdzie urzędował gen. Stanisław Klicki, na którym od 8 lutego spoczywała obrona lewego brzegu Wisły. Reszka zatrzymał się dopiero w Mniszewie, a w Magnuszewie zostawił tylko kompanię piechoty (kilkudziesięciu piechu rów z 15. i 16. pułków piechoty liniowej i nieco krakusów Orła Białego) pod dowództwem ppor. Apolinarego Nyki. Ten młody oficer, bardzo zasłużony dla powstania, domagał się od Reszki, aby bronił Ryczywołu i przeprawy przez Radomkę. Reszka podobno go nawet aresztował za to, że „radził nie ustępować i energicznie przy tym obstawał”. Na nic jednak się zdały protesty „młodego zapaleńca”10. Napór niewielkiej awangardy Kreutza wystarczył więc „aby polskie oddziały cofnęły się ponad 50 km ku Warsza wie, pozostawiając przeciwnikowi sporą część kraju. Kreutz z głównymi siłami dalej ich nie ścigał i zatrzymał się w Gniewoszowie, gdzie stał od 14 do 18 lutego. Jego oddziały operowały na dwóch kierunkach: na północ ku Kozienicom i Ryczywołowi (kierunek warszawski) i na zachód na Zwoleń i Radom (kierunek radomski). Najważniej szy dla niego był kierunek warszawski, co wynikało z opera cji głównej armii rosyjskiej. Od strony stolicy Królestwa spodziewał się też zapewne najsilniejszej kontrakcji Polaków. 10
Apolinary Nyko (27 lat) po ukończeniu szkoły kadetów w Kaliszu rozpoczął służbę w 1. Pułku Piechoty Liniowej w stopniu podoficera. W szkole podchorążych należał do sprzysiężenia Wysockiego. Aktywnie uczestniczył w Nocy Listopadowej (m.in. Reszka, dowódca batalionu 4. Pułku Piechoty Liniowej próbował zastrzelić Nykę za to, iż wzywał żołnierzy do broni!). W grudniu awansował na ppor. w 1. Pułku Piechoty Lniowej, a 7 marca 1831 roku otrzymał Złoty Krzyż Orderu Virtuti Militari. Do maja 1831 roku awansowano go na stopień kapitana.
Na zachód od Puław (kierunek radomski) Kreutz nie kierował znaczących sił. Oddziały gen. Kazimierza Dziekońskiego (dowódca sił zbrojnych w województwach sandomierskim i krakowskim), tworzyły łańcuch pos terunków wzdłuż Wisły w Opatowie, Lipsku i Zwoleniu oraz zajmowały Radom (około 950 kawalerii i 2,2 tys. piechoty11, nie licząc zbierającej się Straży Bezpieczeństwa i Gwardii Ruchomej, które raczej nie mogły wesprzeć skutecznie wojsk liniowych). Ich dowódcy zniknęli. Z no wych pułków piechoty 11. tkwił w Nowym Mieście n. Pilicą, a 9. i 10. zmierzały na Warszawę traktem krakowskim12. Okazało się, iż było to za mało, aby uniemożliwić Rosjanom zajęcie Radomia. Początek działań zapowiadał się dla Polaków obiecująco. 13 lutego oddział 30 krakusów z 2. Pułku Jazdy San domierskiej wysłany ze Zwolenia przez płk. Franciszka Kozakowskiego13, dowódcę „małej wojny” w woj. san domierskim, zaatakował w Łagowie i zmusił do ucieczki 50 kozaków. Krakusi dowodzeni przez mjr. Jana Wielhorskiego podobno dotarli aż do Góry Puławskiej, skąd wyparli ich Rosjanie. Pod Górą Puławską Rosjanie wzięli do niewoli kadeta Ksawerego Jasińskiego. Z kolei sami stracili w Łagowie (zdaniem Polaków) 4 zabitych kozaków, 11 W Lipsku 50 koni 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej i 100 koni jazdy lubelskiej (50-dymowej), w Opatowie 84 konie 2. Pułku Jazdy Krakowskiej i 40 lubelskiej, 18 strażników konnych i 300 ludzi z batalionu Gwardii Ruchomej, a w Zwoleniu 50 koni. Siły w Radomiu: 400 koni 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej, 160 koni jazdy sandomierskiej (50-dymowej), 50 strzelców leśnych z bronią, 1826 żołnierzy z 12. pułku piechoty liniowej. 12 9. i 10. pułki piechoty liniowej raczej nie mogły być użyte do w a l k i Dopiero 15-16 lutego dzielono je na bataliony i kompanie. 9. Pułk Piechoty Liniowej dostał karabiny 19 lutego w Rawie. 13 Pułkownik kwatermistrzostwa, od 10 lutego dowódca sił zbrojnych przeznaczonych do „małej wojny” w woj. sandomierskim (celnicy, strzelcy leśni, Gwardia Ruchoma i „wszystko, co da się użyć” ze Strufty Bezpieczeństwa.
6 rannych i 10 koni. Urzędowy raport polski wspomina tylko o 4 zabitych kozakach i 2 zdobytych koniach. Inny idzie jeszcze dalej i mówi tylko o zabitym kozaku. 14 lutego pałeczkę przejęli Rosjanie. 60 kozaków zaata kowało w Zwoleniu Wielhorskiego, ale oddział polski wyszedł z utarczki bez szwanku, a nawet ścigał kozaków. Pomimo sukcesu Kozakowski wycofał się ze Zwolenia na wieść, iż „część znaczna jazdy rosyjskiej” zmierza do Radomia. Nie mylił się co do ruchu Rosjan, natomiast w ocenie sił przeciwnika przesadził. Kreutz 14 lutego wysłał z Gniewoszowa na Radom oddział około 500 szabel z 2 działami (2 szwadrony dragonów i 2 sotnie kozaków) pod komendą gen. Wirtemberskiego. Zatrzymał się on na trakcie z Puław mniej więcej na wysokości Łagowa i Łaguszowa (13 km na zachód od Góry Puławskiej). W nocy z 14 na 15 lutego o 2 rano uderzył na niego od południa oddział 150 koni jazdy sandomierskiej i lubelskiej mjr. Floriana Karczewskiego (z 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej). Po nocnym ataku, w którym Rosjanie podobno stracili 35 zabitych kozaków, krakusi cofnęli się ze stratą 4 ludzi i 2 koni do Zwolenia. Tam dopadł ich po południu Wirtemberski. Wyparł on polską jazdę z miasteczka i rozbił jej ariergardę. Rosjanie wzięli do niewoli 22 ludzi, nie licząc zabitych i rannych. Florian Karczewski pisze, iż zadano Rosjanom „znaczne” straty w ludziach i koniach, ale z przebiegu utarczki wynika całkiem coś przeciwnego — to Polacy podali tyły i cofnęli się do Szydłowca. Wirtemberski wywalczył tym samym drogę do Radomia. Komendę nad oddziałem, który rozrósł się do około 600 szabel z 3 działami, objął szef sztabu V Korpusu, gen. Iwan Dellingshausen. Opór stawiły Rosjanom niewielkie siły polskie dowodzone przez płk. Piotra Łagowskiego. Gen. Dziekoński, mając zbyt przesadne wieści o sile przeciwnika (ich źródłem byli „tchórz oficer i paru żydów [sic!]”)14, opuścił Radom 16 lutego o godz. 14 z 12. Pułkiem
Piechoty Liniowej i 60-75 krakusami; zamiast jednak kierować się na Jedlińsk i Białobrzegi, aby połączyć się z oddziałem gen. Juliana Sierawskiego (3,1 tys. nowej piechoty i kawalerii) zmierzającym od Warszawy przeciwko Kreutzowi, udał się na Przytyk (na północny zachód od Radomia). Ten ruch miał swoje uzasadnienie — Dziekoński mógł obawiać się, iż droga na Białobrzegi jest zagrożona przez Rosjan, o czym mogło świadczyć starcie szwadronu 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej mjr. Karczewskiego z ko zakami dońskimi pod Bartodziejami (6 km na wschód od Jedlińska). Krakusi mieli zabić 25 kozaków. Sami stracili oficera i 3 żołnierzy rannych. Radom opanowali Rosjanie. Wzięli w nim do niewoli 2 oficerów i 30 podoficerów i żołnierzy. Zniszczyli mundury i około 3 tys. sztuk broni (piki i kosy). Przejęli magazyn, ale prawdopodobnie nie zniszczyli go nawet, gdy 17 lutego opuszczali miasto. Na południe od Radomia w Szydłowcu gromadziły się powstańcze oddziały nieregularne, których zadaniem było prowadzenie wojny partyzanckiej i osłona zakładów zbrojeniowych. Formalne dowództwo nad nimi sprawował płk Kozakowski, od 15 lutego naczelny dowódca sił zbrojnych w woj. sandomierskim. Rościł sobie do tego prawo płk Piotr Łagowski15, który kwestionował pod ległość Kozakowskiemu i w praktyce kontestował jego poczynania. Próbował ich godzić Roman Sołtyk16. Spory 14
Z ich raportów wynikało, że na Radom miał iść korpus złożony z 5 tys. żołnierzy i 6 dział. 15 Piotr Łagowski, zwolennik powstania, odważny, energiczny, nie zwykle ambitny i zazdrosny o sławę innych, „chciał wszystko pod siebie zagarnąć i kierować”. Przeznaczeniem Łagowskiego i jego 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej był Wołyń, gdzie miał wzniecić powstanie. 12 lutego 1831 roku Klicki powierzył mu, jako dowódcy „małej wojny”, zadanie osłony brzegu Wisły od Kozienic do Zawichostu. 16 Roman Sołtyk, poseł, był bardziej politykiem niż wojskowym. M i a ł niewielki doświadczenie jako wyższy dowódca, ale za to był zwolennikiem
kompetencyjne, zadrażnienia z przeszłości i wreszcie przekonanie o znaczącej sile Rosjan w rejonie Radomia i Góry Puławskiej sparaliżowały działania tego oddziału, który w ciągu kilku dni osiągnął stan od 2050 do 2700 ludzi. Nie odegrał on poważnej roli w walce z Kreutzem i tylko pochłaniał środki materialne i żywność przeznaczo ne dla Warszawy. Kozakowski nawet nie związał części sił rosyjskich. Najpierw wycofał się z Szydłowca do Bliżyna, a następnie Rejowa. Nie próbował nawet odzyskać Rado mia, który Dellingshausen opuścił w południe 17 lutego, i udał się do Kozienic. Wydarzenia rozgrywające się w województwie san domierskim z niepokojem obserwowano w Warszawie. Gen. Klicki i naczelny wódz nie mogli zorientować się w sytuacji. Jeszcze przed 13-14 lutego liczono się w stolicy z tym, że Rosjanie podejmą działania na lewym brzegu Wisły. 9 lutego rząd zwrócił uwagę naczelnemu wodzowi, że kolumna idąca od Uściługa może przeciąć komunikację z woj. krakowskim i Krakowem. Około 10 lutego obawiano się w Warszawie, iż grozi stolicy podwójne oskrzydlenie od Zakroczymia przez główną armię Dybicza i od górnej Wisły przez Geismara. Konsul francuski w Warszawie, R. Durand, który pozyskiwał informacje z kręgów rządo wych i wojskowych, w depeszy z 8 lutego pisał, iż kilka pułków jazdy po opanowaniu Lublina „może przejść Wisłę w Puławach”. 10 lutego wyrażał obawę, iż Geismar może przejść Wisłę przed ruszeniem kry. 11-12 lutego odebrano w Warszawie informację o zajęciu przez Rosjan Kazimierza nad Wisłą i o obecności 4 mile od Puław awangardy gen. Wirtemberskiego (3 tys. piechoty, 800 jazdy i 12 dział). powstania i patriotą podszytym zarozumialstwem i samochwalstwem. Z woli naczelnego wodza miał „wzbudzać umysły” do walki, co ułatwić mu miały liczne koneksje w województwie sandomierskim, które re prezentował w sejmie. Jako dowódcy Straży Bezpieczeństwa i Gwardii Ruchomej w woj. sandomierskim podlegali mu Kozakowski i Łagowski.
13 lutego wiedziano w stolicy, że oddział gen. Wirtemberskiego, który przeprawił się w Puławach, złożony jest z samej kawalerii, i nie przypuszczano, aby z powodu słabego lodu dysponował artylerią. Nawet kawalerię uzna wano za „nieosobliwą”17. Dzień później do wieczora błędnie sądzono, iż Wirtemberski wrócił na prawy brzeg. Od 14 lutego Klicki skierował na południe od Warszawy całą kawalerię, jaką dysponował w stolicy, i to bynajmniej nie za sprawą działań Kreutza. Obawiał się, że z racji coraz silniejszych mrozów Rosjanie mogliby swobodnie przejść Wisłę, nawet z artylerią, na całym jej odcinku od Warszawy po Mniszew. Za zgodą dowództwa zaczął gromadzić oddziały, których mógłby użyć przeciwko przeprawionym oddziałom rosyjskim. Znalazł się wśród nich 1. Pułk Jazdy Krakowskiej18 oraz 3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Kon nych, który nie znalazł się w korpusie Dwernickiego. Sztab Główny zlecił Klickiemu zadanie osłony Warszawy przed oddziałem Wirtemberskiego (w rzeczywistości Kreut za) operującym na lewym brzegu Wisły. Już 13 lutego upoważnił go nawet do cofnięcia z prawego brzegu korpusu Dwernickiego, którego piechota i artyleria byłaby niezwykle użyteczna do walki z rosyjskim korpusem, posiadającym w swym składzie tylko kawalerię. Ten rozkaz Klicki powierzył kpt. Ignacemu Kruszewskiemu, oficerowi wy słanemu przez Kwaterę Główną do Dwernickiego. 14 lutego od rana do popołudnia w Warszawie odebrano meldunki, że Wirtemberski dysponuje pod Puławami czte rema pułkami dragonów, kozakami i piechotą — w sumie 4 tys. ludzi, a na lewy brzeg przeprawiał od 100 do 400 kozaków. Klicki otrzymał zgodę Sztabu Głównego na wysłanie do Puław oddziału gen. Juliana Sierawskiego. Już o godz. 6.30 rano wydał rozkaz gotowości do marszu dla 17 18
Źródła, t. 1, s. 299.
Pułk ten zmierzał do głównej armii. 13 lutego zjawił się w War szawie, a 15 lutego miał udać się na prawy brzeg Wisły.
przydzielonych mu oddziałów. Były to: 1. Pułk Jazdy Krakowskiej (6 szwadronów — 1000 ludzi) i 3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych (300 ludzi). W drodze na południe dołączyć miały do swojej komendy: w Piasecznie 400 żołnierzy z bronią palną z 22. Pułku Piechoty Liniowej płk. Teodora Kalinkowskiego, w Czersku — następnych 400 piechurów z bronią palną z 21. Pułku Piechoty Liniowej, w Kozienicach lub „gdzie się na trakcie znaj duje” — 800 żołnierzy z 15. i 16. pułków piechoty liniowej oraz 200 szabel krakusów Orła Białego (oddział ppłk. Reszki). W myśl rozkazów, Sierawski miał dotrzeć do Puław, przejść Wisłę i zaatakować znajdującego się na prawym brzegu gen. Wirtemberskiego. Klicki zakazał Sierawskiemu podejmowania działań na prawym brzegu Wisły po wykonaniu zadania; miał on przede wszystkim wypędzić Rosjan za Wisłę i nie dopuścić do tego, aby zagrozili Warszawie. Co do Dwernickiego, Klicki realizo wał wytyczne naczelnego dowództwa, które obawiało się utraty kontroli nad województwem sandomierskim. Liczo no się już nie tylko z działaniami kozaków na lewym brzegu Wisły, ale i większych sił rosyjskich, które mogłyby zagrozić Warszawie. Klicki wysłał więc do Dwernickiego rozkazy, aby zaatakował oddziały gen. Wirtemberskiego na prawym brzegu Wisły, „jeżeli się znajdzie w punkcie do tego korzystnym”, albo wrócił na lewy brzeg „jak najspieszniej” i działał przeciwko tym siłom rosyjskim, które już operowały w województwie sandomierskim19. Klicki zapewnił Dwernickiemu dużą swobodę działania, ale mimo to stawiał go w kłopotliwej sytuacji, gdyż miał on zwalczać V Korpus, operujący w dwóch zgrupowaniach (Geismara i Kreutza) oddalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. 19
Źródła, t . 1 , s . 316-317.
Do wieczora 14 lutego sytuacja na froncie walk w wo jewództwie sandomierskim zmieniła się. Z raportów m.in. gen. Dziekońskiego, płk. Kozakowskiego i lokalnych władz (np. burmistrza Magnuszewa) wynikało, że Rosjanie prze prawili się przez Wisłę „w znacznej sile”, i to z artylerią, i ruszyli na Kozienice oraz Radom. Z kolei płk Wincenty Szeptycki zaalarmował, że Rosjanie zbudowali most na Wieprzu na prawobrzeżnym odgałęzieniu traktu lubelskiego w pobliżu Bobrownik. 14 lutego miała nim ruszyć na Warszawę ku szosie brzeskiej kolumna wojsk. Gdy ze stawiano te informacje z wiadomościami o ruchu Geismara z 13 i 14 lutego, wyłaniał się z nich obraz skoordynowanej akcji armii rosyjskiej na południe od szosy brzeskiej. Dowództwo polskie było przekonane, iż zagrożone są tyły i lewe skrzydło głównej armii polskiej. Tymczasem prawda była taka, że Kreutz działał na własną rękę i nic nie wiedział o poczynaniach swojego podwładnego, gene rała Geismara. Dowództwo polskie musiało jednak podjąć radykalne kroki, gdyż zagrożenie Warszawy stawało się realne. Zdawano sobie sprawę, iż samo pojawienie się rosyjskich oddziałów pod Warszawą (nawet gdyby nie podejmowały ataku) miałoby katastrofalne skutki dla po wstania. Już sam fakt, że Rosjanie przeprawili się przez Wisłę, budził niepokój mieszkańców (15 lutego rząd wydał polecenie budowy barykad stolicy)20. 14 lutego wieczorem dowództwo polskie podjęło decyzję o skierowaniu Dwer nickiego na lewy brzeg Wisły, gdyż uznano, że siły, jakie do tej pory gen. Klicki skierował przeciwko oddziałom rosyjskim w województwie sandomierskim, są niedostatecz ne. O godz. 12 w nocy z 14 na 15 lutego Klicki kategorycz nie rozkazał Dwernickiemu, aby przeprawił się przez Wisłę między Mniszewem a Puławami i wyszedł na tyły lub 20
15 lutego R. Durand pisał w depeszy do Paryża: „Geismar pokonał Wisłę w Puławach i zapewniają, że kozacy są oddaleni od Warszawy mc więcej jak 4 mile”.
skrzydło wojsk rosyjskich, które zmierzały na Radom. Z kolei Sierawskiego podnosił na duchu zapewniając, że w miarę jak będzie szedł na południe, dołączą do niego większe siły i poinformował go o rozkazie dla Dwernic kiego, aby przechodził Wisłę. Zalecał więc, aby do czasu przybycia Dwernickiego osłaniał stolicę i starał się przerwać komunikację Rosjan z Puławami. Jednocześnie Klicki wzmacniał Sierawskiego. Przydzielił mu 1400 piechurów (700 z bronią palną i 700 kosynierów) z 11. Pułku Piechoty Liniowej płk. Franciszka Młokosiewicza i 4 działa 3-funtowe ppor. Antoniego Frölicha, pierwotnie przeznaczone do wojny partyzanckiej w woje wództwie augustowskim. Dokonał też zmian na stanowis kach dowódczych w województwie sandomierskim. Dziekoński i Żółtowski ustąpili, a ich miejsce zajęli Kozakowski, Sołtyk i Łagowski. Klicki polecił im współdziałać z Sierawskim, mianowanym Komendantem Siły Zbrojnej w Woje wództwie Krakowskim i Sandomierskim. Wkrótce powyższy plan stał się nierealny. W wojewódz twie sandomierskim narastał chaos pogłębiany dezinforma cją szerzoną przez Rosjan, a zwłaszcza kozaków operują cych na znacznym obszarze województwa, i Żydów. Każdy z dowódców polskich, w tym Sierawski, Sołtyk i Kozakow ski, sądził, że to jego oddział jest głównym celem przeciw nika. Większa część oddziału Kreutza tkwiła do 18 lutego w Gniewoszowie, a widziano go wszędzie. Generał Klicki, który jeszcze 14 lutego rozsądnie oceniał zamiary Rosjan w województwie sandomierskim, w obliczu alarmistycznych i wykluczających się doniesień stracił jasność oceny, podobnie jak Sztab Główny. Co ciekawe, w miarę upływu czasu informacje o wojskach rosyjskich w województwie sandomierskim stawały się absurdalne. Do 16 lutego Polacy nawet nie wiedzieli, że walczą z Kreutzem! Przez kilka dni za dowódcę uznawano Geismara (do 11 lutego, gdy okazało się, że był on na prawym brzegu). Po nim zmorą Polaków
stał się znienawidzony gen. Wirtemberski. 16 lutego było już jasne, że dowodzi Kreutz, a Wirtemberski to jego podkomendny. Dwernicki w tym dniu jeszcze Wirtemberskiego uznawał za głównego przeciwnika na lewym brzegu, a dopiero dwa dni później — Kreutza i Wirtemberskiego. Siły Kreutza w oczach Polaków rozrastały się w miarę upływu czasu. Mnożyli je ppłk Antoni Reszka, ppłk Aleksander Błędowski spod komendy Sierawskiego, a nawet ppor. Apolinary Nyko, dzielny i energiczny oficer, który walcząc z 350 dragonami i kozakami, przekonał Błędows kiego, że bił się z 6000. Listę wieńczył, ale nie zamykał sam gen. Sierawski, którego w żaden sposób nie można uznać za zdrajcę — zaliczany do zwolenników powstania, gorący patriota, doświadczony żołnierz, ale niezbyt błyskotliwy. Na po czątku powstania widoczny był u niego niedostatek wiedzy wojskowej. Już w. ks. Konstanty zalecał wykorzystanie go w czasie wojny jako organizatora rezerw, a nie dowódcę liniowego. Był odważny, ale niezdecydowany w działaniu, chwiejny i ulegający opinii otoczenia. Józef Puzyna wspo minał, że w sztabie Dwernickiego nazywano go „nasz stary alarmista”, gdyż w działaniach lutowych był „zawsze wątpliwy w swym przedsięwzięciu, ciągle Dwernickiemu przemagające siły nieprzyjaciela wystawiał”. Do błędnej oceny sił przeciwnika dorzucali swoje trzy grosze pozostali wojskowi (Dziekoński, Żółtowski, Szeptycki), przedstawi ciele administracji lokalnej, mieszkańcy województwa, dla których jeden, a najwyżej kilku kozaków urastało do setek21, a zabranie przez nich z poczty listów uznawano za opanowanie miejscowości. 21 Kozaków widziano nawet tam, gdzie nie mili szansy się pojawić. 14-15 lutego, gdy korpus Kreutza przeprawiał się przez Wisłę, Ignacy Szymański informował Henryka Dembińskiego w Końskich, iż 6 tys. kozaków było już w m. Przysusze (ok. 40 km na zachód od Radomia), a cały korpus Kreutza był już w Radomiu.
W Warszawie rosła gorączka, gdyż wraz ze zwiększającą się w raportach liczbą żołnierzy rosyjskich rosła obawa o los stolicy. Rano 14 lutego w stolicy wiedziano, że na lewym brzegu Wisły operuje co najwyżej kilkuset kozaków, a trzon korpusu rosyjskiego (4 tys. żołnierzy z artylerią) znajduje się w Puławach. Wieczorem 14 lutego była już mowa o przepra wie znacznej siły, i to z artylerią. 15 lutego sądzono, że te 4 tys. ludzi stanowi jedynie awangardę większych sił, które przeprawić się miały później. 16-17 lutego uważano, że Rosjanie cofnęli się na prawy brzeg, ale w Puławach mają 6-7 tys. ludzi i 20 dział. W tym samym czasie w Radomiu wyobrażano sobie, że Rosjanie idą do miasta w sile 5 tys. żołnierzy z 6 działami, a Klicki w Warszawie był przekonany, że Sierawski ma przeciwko sobie 4 tys. kawalerii, 11 dział i piechotę „nie wiadomo w jakiej sile”. Polacy nie mogli zidentyfikować rodzajów wojsk, jakimi dysponował Kreutz, co prowadziło m.in. do pomnażania jego sił. Spieszeni dragoni w warunkach zimowych, ubrani w szynele i kaszkiety (pokryte ceratą) na głowie, a do tego uzbrojeni w długie karabiny z bagnetami przypominali zwykłych żołnierzy piechoty, nietrudno więc było o pomył kę przy rozpoznaniu oddziału. Jednak w doniesieniach znajdowały się wzmianki nie tylko o „nie wiadomo jak licznej piechocie”, ale też o kirasjerach, o dwóch pułkach dragonów, strzelców konnych i kozaków, a nawet o huza rach, nie wspominając już o artylerii. Nieobecne w oddziale Kreutza rodzaje wojsk pojawiły się głównie w doniesieniach po 16 lutego. Wynikało z nich, iż na lewym brzegu Wisły operuje rozbudowany korpus, zdolny do samodzielnych działań. Nawet zwolennik powstania, ale rozsądny dowódca, dysponujący dopiero co powołanym do służby żołnierzem, słabo wyszkolonym i uzbrojonym, nie ośmieliłby się atakować oddziału, w któ rego składzie znajdowałaby się, obok piechoty i lekkiej jazdy, kawaleria ciężka (kirasjerzy) z artylerią.
Oddziały powstańcze, które znalazły się w strefie działań Kreutza, nie cieszyły się zaufaniem dowódców. Dla Dziekoń skiego podległe mu formacje przedstawiały „słabe wyobrażę nie wojska”. Nowa piechota dla wszystkich, nie wyłączając nawet Dwernickiego, nie prezentowała realnej siły bojowej. Jeszcze gorzej oceniano kosynierów i pikinierów ze Straży Bezpieczeństwa i Gwardii Ruchomej. Byli co prawda oficerowie, którzy dostrzegali możliwość ich wykorzystania w boju, ale stanowili mniejszość. Kult kosy, który lansował Sztab Główny, nie działał na polskich dowódców. Dla Dziekońskiego, Żółtowskiego, Reszki liczył się tylko ogień broni palnej, zwarte formacje zdolne do manewrowania pod ogniem przeciwnika, a nie partyzancka ruchawka. Nawet dowódcy wyznaczeni do „małej wojny” cenili wyłącznie strzelców. Nowa jazda prezentowała się lepiej niż piechota, ale nie na tyle, aby obdarzyć ją pełnym zaufaniem. Sołtyk mógł dumnie nazywać swoje oddziały „Dywizją Sandomierską”, ale w rzeczywistości była owa dywizja zbieraniną różnych oddziałów formowanych po wybuchu powstania. Tworzyło ją około 600 kawalerzystów; byli to żołnierze wybrani spośród 300-400 jeźdźców 2. Pułku Jazdy Sando mierskiej, 100 z jazdy 50-dymowej sandomierskiej, 100 z jazdy 50-dymowej lubelskiej przydzielonej do Pułku Krakusów Orła Białego, 120 koni z 2. Pułku Jazdy Krakows kiej, 18 konnych strzelców leśnych. Do tego dochodziło 500 strzelców pieszych, w tym 110 strzelców leśnych pieszych (Kozakowskiego) i 105 z formacji Juliusza Małachowskiego. Towarzyszyło im od 1200 do 1300 kosynierów należących do dwóch batalionów kadrowych gwardii ruchomej i chłopów z kosami, spędzonych z okolicznych wsi. Wśród strzelców i kosynierów byli też górnicy i hutnicy z Korpusu Górniczego w liczbie 400. Sołtyk w żadnym wypadku nie zamierzał wystawić tej zbieraniny do walki z regularnymi oddziałami rosyjskimi, podobnie jak Kozakowski. Jedynie Łagowski
chciał walczyć, ale raczej opowiadał się za małą wojną, w której sprawdził się 2. Pułk Jazdy Sandomierskiej. Nie ulega wątpliwości, że ten oddział zbierający się na połu dnie od Radomia miał optymalny skład i liczbę ludzi do „małej wojny”. Mógł wyrządzić sporo szkód Kreutzowi, gdyby tylko stał na jego czele dowódca nieskonfliktowany z podwładnymi i znający się na rzeczy. Łagowski, tak to przynajmniej wynika z jego relacji, gotowy był walczyć jak partyzant, a Sołtyk i Kozakowski nie sprostali zadaniu, obarczeni odpowiedzialnością za osłonę fabryk zbrojenio wych. Wyobrażenie silnego przeciwnika przytłaczało ich między 16 a 22 lutego. Nie można im z tego względu czynić zarzutów, bo „paraliżowi” ulegli też inni dowódcy, nie wyłączając gen. Sierawskiego. Sytuację zmieniło poja wienie się na lewym brzegu Dwernickiego. Dwernicki decyzję o przeprawie na lewy brzeg Wisły podjął 15 lutego w Parysowie, gdy okazało się, że Geismar wycofał się z Seroczyna. Rano 16 lutego polski generał wydał rozkaz gotowości do wymarszu do Osiecka22. Wybrał ten kierunek, gdyż swoją obecnością na prawym skrzydle armii chciał w razie walnej bitwy osłabić główną armię rosyjską o korpus, który Dybicz musiałby skierować przeciwko niemu. Nie spieszył się. Ksiądz Szynglarski od godz. 10 rano głosił kazanie przed każdym z oddziałów korpusu. Chwalił żołnierzy za odwagę i męstwo pod Stoczkiem i wzywał do dalszych poświęceń na rzecz wolnej i niepodległej ojczyzny. Po ceremoniach korpus ruszył do Osiecka. Marsz i nocleg były bardzo uciążliwe, zwłaszcza dla nowozaciężnych. Noc była mroźna i wiał ostry wiatr północny. W Osiecku Dwernicki odebrał rozkaz Klickiego z wie czora 14 lutego, w którym kategorycznie kazał mu prze prawić się przez Wisłę między Mniszewem a Puławami, 22 Około 18 km na zachód od Parysowa i 14 km na wschód od Góry Kalwarii.
aby wspólnie z gen. Sierawskim, który już zmierzał z Warszawy ku Puławom, osaczył i wziął w kleszcze korpus rosyjski zmierzający z Puław na Radom23. Dwernicki wbrew sugestiom Klickiego zamierzał prze prawić się w Górze Kalwarii, gdyż obawiał się o stan lodu na Wiśle; gdyby był zbyt słaby, generał mógłby przejść Wisłę tylko w Warszawie, jego korpus dysponował bowiem cięższą artylerią (armatami 6-funtowymi i jednorogami 1/4-pudowymi). Gdyby poszedł do Puław, to i tak nie mógłby przeprawić tych dział, a naraziłby baterię na dłuższy marsz do stolicy. Poza tym przeprawiając się w Górze Kalwarii liczył na restaurację korpusu w oparciu o szwadrony rezerwowe zgromadzone w tym miasteczku. Nadal meldował Klickiemu, że w jego kawalerii znajdują się konie wymagające przekucia lub kilkudniowego od poczynku. Zapewniał, że korpus zniszczy przeciwnika na lewym brzegu i prosił o wzmocnienie starą piechotą i szwadronami rezerwowymi strzelców konnych z Łowicza. Planował już wspólne działania z Sierawskim, a jednocześ nie skarżył się Klickiemu, że żołnierze głodują z braku chleba, którego nie mieli od kilku dni. Dwernicki naiwnie uważał, że polskiemu żołnierzowi brak żywności „zupełnie" rekompensowała myśl o zniszczeniu nieprzyjaciela. „Tro chę” inaczej widzieli to żołnierze, a tym bardziej konie. Ignacy Maciejowski zauważył, że „żołnierz polski, aby czemkolwiek sobie podjadł, już śpiewa i gotów do boju, głodny zaś, aby tylko był w spoczynku, zaraz wyrzeka, że już trzy dni a on ani koń jego nie jadł, że mu głodno, chłodno i do domu daleko”. Stwierdził też, że ten, kto dowodzi polskimi żołnierzami, powinien szanować ich „moc duszy” („tę siłę moralną ludu polskiego”), zapał i chęć do walki, dbając o jego potrzeby fizyczne („ciało"), 23
Klicki dopisał do rozkazu zdanie: „Nie trzeba tracić czasu na uskutecznienie tego rozkazu, taka jest wola i Naczelnego Wodza, i potrzeba zasłonienia stolicy”.
bo „fizyczność łączy się ściśle z moralną władzą człowie ka”24. Aby spełnić ten warunek, Dwernicki powinien mieć w korpusie dobrych i zaradnych komisarzy wojennych. Ten warunek nie został jednak spełniony. Zaopatrzenie korpusu w żywność mogło się poprawić tylko w Górze Kalwarii, gdzie od 7 lutego wskutek wezwania Komisji Potrzeb Wojska gromadzono część zapasów z lewobrzeża. 15 lutego jego zasoby były już znaczne i pozwalały na zaspokojenie potrzeb korpusu Dwernickiego. 17 lutego w Osiecku Dwernicki przeprowadził odprawę z oficerami. Poinformował ich o gratulacjach i podzięko waniach za sukces pod Stoczkiem i radości, jaką sprawili mieszkańcom stolicy. Tłumaczył się, dlaczego cofnął korpus do Parysowa i nie ścigał Geismara. Wyjaśnił, że muszą przeprawić się na lewy brzeg, aby zastąpić drogę ku stolicy Wirtemberskiemu, „któren niepomny, że z polskiej krwi zrodzony, chce przynajmniej pod rogatkami Warszawy jeden pistoletowy strzał uczynić”. Zadaniem korpusu było więc odparcie przeciwnika idącego na stolicę, ale też oczyszczenie z Rosjan lewego brzegu Wisły. Dwernicki zapowiadał trudną przeprawę przez Wisłę, gdyż pokrywa lodowa była niepewna. Obawiał się o artylerię, dlatego też przypomniał Puzynie, jak przeprawił się 11 lutego. Wszy stkim dowódcom polecił, aby zwrócili uwagę na swoich podkomendnych i strzegli, „by przez nieuwagę niedo świadczonych żołnierzy kraj szkody nie poniósł”25. Ustalono porządek marszu. Dwernicki pojechał pierwszy, aby prze konać się, czy lód na Wiśle pozwoli na przeprawę artylerii. Zależało mu na niej, gdyż doniesienia o oddziale rosyjskim gen. Wirtemberskiego wyraźnie wskazywały, iż dysponował on artylerią. Dwernicki pojawił się w Górze Kalwarii w południe. Na pierwszy rzut oka sytuacja nie wyglądała najlepiej. Lód był 24 25
M a c i e j o w s k i , op.cit s . 4 4 . P u z y n a , op.cit., s. 210.
już poodrywany od brzegów. Dwernicki zdecydowany był przeprawić piechotę i kawalerię, ale co do artylerii, zwłaszcza zdobytej na Geismarze, miał wątpliwości. Roz ważał wysłanie jej z eskortą dywizjonu kawalerii i dwóch kompanii piechoty do Warszawy. Zwrócił się nawet do Klickiego z prośbą o wymianę w stolicy koni artyleryjskich, gdyż te, które do tej pory służyły, były „niezmiernie znużone i jeszcze przez tak długi marsz zupełnie nie będą mogły ciągnąć”. Liczył, że pomogą mu w wymianie koni obywatele dobrowolnymi ofiarami. Prosił już któryś raz z rzędu o wzmocnienie korpusu starym pułkiem piechoty, bo, jak przyznał, na swoje cztery bataliony „złożone z samych rekrutów” niewiele mógł liczyć. Domagał się podków, i to na gwałt, „bo nie będzie czym wojować” — pisał do Klickiego. 18 lutego odesłał do Warszawy dwa działa zdemontowane, a trzy, które podobno zostały na pobojowisku pod Stoczkiem, rozkazał odesłać do stolicy burmistrzowi. Chciał wzmocnić swój korpus szwadronami rezerwowymi ułanów i strzelców konnych, które sta cjonowały w Łowiczu i Górze Kalwarii. Już 15 lutego szwadrony rezerwowe 1., 3. i 4. pułków ułanów były „pięknie ubrane, z przystojnych i ochoczych ludzi złożone”. Ułani mieli kilkadziesiąt koni, brakowało jednak zupełnie okulbaczenia. Ppłk Zieliński, dowódca rezerwowego pułku dywizji strzelców konnych, 18 lutego 1831 roku zapowiadał, że w ciągu 8 dni byłby w stanie wystawić do boju dywizjon złożony z wybranych ludzi, zdrowszych i „zdolniejszych do boju”. Potrzebował jednak do tego okulbaczenia i sukna na mantelzaki, płótna na sakwy i torby oraz innych brakujących składników wypo sażenia kawalerzysty. Dwernicki poparł żądanie Zieliń skiego, ale do ewentualnego starcia z Kreutzem raczej nie mógł liczyć na znaczące zasilenie korpusu szaserami. Pozyskał tylko ułanów. 18 lutego do 3. Dywizjonu 1. Pułku Ułanów dołączyły trzy plutony. Prawdopodobnie także
pozostałe dywizjony ułańskie zostały zasilone dymisjonowa nymi i ochotnikami przeszkolonymi w szwadronach rezerwo wych. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań Dwernicki mógł w pełni wykorzystać potencjał bojowy ułanów. Najważniejsza była jednak przeprawa korpusu. Do połą czenia utrzymującego się w głównym nurcie rzeki lodu z lądem wykorzystano statki rzeczne. Deskami wyłożono cały szlak przeprawy przez rzekę. Pomimo upomnień generała przeprawa odbyła się chaotycznie i nieporządnie. Dowódcy dywizjonów kawalerii wykłócali się między sobą o pierw szeństwo. Puzyna musiał „gwałtem odtrącać kawalerię”. Artylerzyści męczyli się z przeprawą całą noc. Prawdopodob nie rozmontowane działa przewozili saniami. Do godz. 2 w nocy 18 lutego zdołali już zgromadzić całą baterię w Górze Kalwarii. Kawalerzyści przechodzili przez rzekę pojedynczo, pieszo, prowadząc konie za uzdę. Przeprawa odbyła się w ostatniej chwili. Artylerzysta korpusu, Feliks Saniewski, pisał z Góry Kalwarii 18 lutego, że rzeka „jakby na nas czekała, bo po naszym przejściu woda już jest na Wiśle”. Na lewym brzegu ułani rozlokowali się w Górze Kalwarii i okolicznych miejscowościach (dywizjony 1. i 3. pułków ułanów nocowały w Czersku), a szaserzy — prawdopodob nie w Poty czy (ok. 7 km na południe od Góry Kalwarii). Na froncie walki z Kreutzem główną rolę odgrywał w tym czasie gen. Sierawski. 15 lutego w Górze Kalwarii dysponował on 1. Pułkiem Jazdy Krakowskiej i dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych. Na nowe pułki piechoty nie liczył. Były one w takim stanie, w jakim widział je kilka tygodni wcześniej, czyli w nędznym. 16 lutego Sierawski osiągnął Mniszew, gdzie połączył się z oddziałem ppłk. Reszki. Zgodnie z rozkazem Klickiego, miał wysłać pod jazdy kawalerii jak najbliżej nieprzyjaciela. Na południe ruszył więc ppłk Aleksander Błędowski z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych. Przed nim operował już
oddział ppor. Apolinarego Nyki (kilkudziesięciu piechurów z 15. i 16. pułków piechoty liniowej, nieco krakusów Orła Białego). 16 lutego zjawił się on w Ryczywole (20 km na południe od Mniszewa) i wysunął swoją straż przednią aż do Nowej Wsi (6 km od Ryczywołu), gdzie miał utarczkę z kozakami26. Należeli oni do oddziału płk. Szyllinga (350 szabel, 2 działa), który stanowił straż przednią Kreutza. Nyko utrzymał pozycję do południa 17 lutego. Błędowski z dywizjonem szaserów i 11. Pułkiem Piechoty Liniowej (2,6 tys. kosynierów i strzelców) stał w Magnuszewie, skąd straszył Sierawskiego i Klickiego, że Kreutz rozlokował swój korpus wzdłuż traktu do Puław, od Kozienic do Gniewoszowa (ok. 23 km) — sam Kreutz ze sztabem w Gniewoszowie, dwie i pół baterii artylerii i kirasjerzy w Sieciechowie, po dwa pułki dragonów, strzelców konnych i kozaków w Kozienicach i Psarach. Ostrzegał, że gen. Sierawski, dysponując 1500 kawalerzystami, batalionem Reszki z 800 żołnierzami i 4 działami, „nie może mieć nadziei, jak tylko pomału i najporządniej rejterować”27. Sierawski bez zastrzeżeń przyjął raporty Błędowskiego i Nyki. Tymczasem swoimi meldunkami wyprzedzili om rzeczywiste ruchy Kreutza; dopiero 18 lutego ruszył on z Gniewoszowa na Kozienice. Jak Kreutz sam stwierdził, ten ruch wymusiły na nim okoliczności, w jakich się znalazł — przede wszystkim brak informacji z głównej armii, pogłoski zebrane od cywilów i zeznania jeńców o porażce Geismara pod Stoczkiem, obawa o bezpieczną drogę odwrotu za Wisłę (lód słabł, co wróżyło problemy przy przeprawie dział i taborów). Rejon Kozienic był dogodny do obrony — z trzech stron otoczony Puszczą Kozienicką ze słabo rozwiniętą siecią dróg, ale za to z dostępem do Wisły. 26
Krakusi stracili jednego żołnierza, a sami zabili kozaka i zdobyli konia. 27 Źródła, t. 1, s. 345-346.
Dwernicki szedł już Kreutzowi naprzeciw, niewiele jednak brakowało, a ponownie wróciłby na prawy brzeg Wisły, aby wziąć udział w zmaganiach na głównym teatrze wojny. 16 lutego armia rosyjska przekroczyła Liwiec i zajmowała Korytnicę, Pniewnik (VI Korpus Piechoty), Liw i Strupiechów (I Korpus Piechoty), Siedlce, Opole, Mokobody (rezerwa Konstantego i III Korpus Kawalerii), rejon Seroczyna (Geismar)28. Główna armia polska do stosowała swój szyk do linii zajmowanej przez wojska rosyjskie. Zwracała czoło na północny wschód i wschód. Linię obronną wytyczały miejscowości: Kraszę w (droga od Wyszkowa i Kamieńczyka), Tuł (droga od Jadowa), Stani sławów (na starym trakcie litewskim) i Mińsk (szosa brzeska). Na szosie brzeskiej stał gen. Żymirski (w Kału szynie gros sił i w Mińsku jeden pułk piechoty, pułk kawalerii i bateria artylerii). Sztab główny rozkazał mu osłaniać się od Liwa, Mokobod, Siedlec, a także od południa od Wodyń, Latowicza i Siennicy. Między 16 a 18 lutego między Klickim a Sztabem Głównym trwała wymiana korespondencji dotycząca Dwer nickiego; rozważano, gdzie generał powinien być wykorzys tany — w zmaganiach z Kreutzem, czy z Dybiczem. W rozkazach z 16 lutego (godz. 23) Sztab Główny wskazał Dwernickiemu jego podstawowe zadania. Należała do nich osłona Warszawy przed oddziałami przeprawionymi w Puławach, obserwacja Geismara, którego już raz pobił (mściła się połowiczność sukcesu pod Stoczkiem) i osłona prawego skrzydła głównej armii. Naczelne dowództwo wróciło więc do pierwotnych zadań wyznaczonych kor pusowi Dwernickiego. Jednocześnie ostrzegało go, że 28 Geismar 16 lutego opuścił Skórzec i ruszył na Seroczyn. Z rozkazu gen. Tolla miał obserwować obszar między Stoczkiem, Latowiczem i Jeruzalem. 17 lutego Toll cofnął jego dywizję do szosy brzeskiej i rozlokował przy wsi Polaki. 4 działa 29. Roty odesłał do 2. Dywizji Grenadierów.
w najbliższym czasie mogło dojść do „stanowczych wypad ków”, a więc do walnej bitwy z Dybiczem pod Pragą. Z tego też względu zalecano, aby generał utrzymał komu nikację z Żymirskim na szosie brzeskiej między Mińskiem a Kałuszynem. Naczelne dowództwo polskie jakby nie dostrzegało, że wyznaczało Dwernickiemu dwa kierunki działań rozdzielone coraz trudniejszą do przebycia Wisłą. Ciężar podjęcia decyzji, które z zadań na dany moment było ważniejsze, przerzucono na barki samego Dwernic kiego, licząc na jego „roztropność, czynność i męstwo”29. Klicki, który dzień wcześniej wysłał Dwernickiemu kate goryczny rozkaz przeprawy na lewy brzeg rzeki, złagodził żądania. W tym momencie był przekonany, że Sierawski jest dostatecznie silny, aby uporać się z Rosjanami w wo jewództwie sandomierskim. W oparciu o błędne informacje o rzekomym odwrocie Rosjan za Wisłę zalecał Dwernic kiemu, aby pozostając w Osiecku, utrzymywał kontakt zarówno z Sierawskim, jak i Żymirskim. Ostrzegał go też, że Rosjanie podobno budowali most na Wieprzu w rejonie Bobrownik, aby maszerując wzdłuż Wisły wyjść na prawe skrzydło głównej armii. Ze słów Klickiego wynikało, iż chciał on, aby Dwernicki nie przeprawiał się na lewy brzeg Wisły i był gotowy do działania na rzecz głównej armii polskiej w rejonie szosy brzeskiej i na prawym brzegu. Uzależniał jednak ten scenariusz od postępowania Rosjan w województwie san domierskim. Tylko ich odwrót do Puław i wstrzymanie marszu w głąb województwa sandomierskiego pozwoliłoby na pozostawienie Dwernickiego na prawym brzegu Wisły do dyspozycji głównej armii. Klicki był optymistą — sądził, że tak właśnie Rosjanie postąpią, dlatego też z góry uprzedzał Sierawskiego, że Dwernicki nie będzie mógł przeprawić się na lewy brzeg, aby go wspomóc. 29
Źródła, t. 1, s. 336-337.
Cała ta korespondencja straciła sens już w tym momencie, gdy była pisana. Dwernicki, zanim ją odebrał, już prze prawił się przez Wisłę i znajdował się w Górze Kalwarii. Tymczasem tak jak przewidywano 17 lutego na głównym froncie wojny rozpoczęły się boje na szlakach wiodących do Warszawy od wschodu. Dybicz po trzydniowej przerwie ruszył ku stolicy szosą brzeską na Kałuszyn (główne siły) i starym traktem litewskim (VI Korpus). Doszło do dwóch bitew: pod Kałuszynem bił się gen. Żymirski, a pod Dobrem — gen. Skrzynecki. Te drobne w sumie starcia, które kosztowały obydwie strony kilkuset zabitych, rannych i jeńców, znaczyły tylko szlak odwrotu głównej armii polskiej na Warszawę. W obliczu, tych wydarzeń drobne utarczki w województwie sandomierskim straciły na znaczeniu. Po południu 17 lutego Sztab Główny, nie wiedząc, że Dwernicki już był w Górze Kalwarii na lewym brzegu Wisły, polecił mu zbliżyć się do szosy brzeskiej, aby był „gotów na wszelki wypadek”. Oczekiwano walnej bitwy pod Pragą30. Klicki miał wysłać Dwernickiemu identyczny rozkaz; przygotował instrukcję, w której nakazywał mu w obliczu walk głównej armii na wschód od Warszawy ponowną przeprawę na prawy brzeg i podejście do szosy brzeskiej na odcinku między Warszawą a Mińskiem. Z tego jednak względu, że naprzeciw Sierawskiego znajdowały się duże siły, rozkazał mu zostawić w Górze Kalwarii dwa działa, dwa bataliony piechoty i dwa szwadrony jazdy. 17 lutego wieczorem sytuacja się zmieniła. Do Klickiego dotarły informacje (raporty Sierawskiego i Błędowskiego), że nieprzyjaciel w znacznej sile zmierza ku stolicy. Alarmujące były już meldunki z 16 lutego. 17 lutego sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzyła (przynajmniej tak to wynikało z meldunków Sierawskiego i Błędowskiego). 30
Źródła, t. 1, s. 348-349.
Do południa ppor. Nyko z niewielkim oddziałem piechoty
i kawalerii utrzymał się pod Nową Wsią, a następnie, party przez Rosjan, wycofał się do Ryczywołu i Głowaczowa nad Radomką. Oddział pozostawiony w Ryczywole wycofał się za rzekę, ale wcześniej „zruinował” most. Chwilę potem Polaków dopadli rosyjscy dragoni i kozacy z działem, nie zdecydowali się jednak na przeprawę. Ppłk Błędowski szykował się do opuszczenia Magnuszewa z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych i 11. Pułkiem Piechoty Linio wej. Nyko zameldował mu, że oddziały rosyjskie, które go atakowały, liczą 6000 żołnierzy. Błędowski nie sprawdził tej informacji. Natychmiast przekazał ją Sierawskiemu z wiadomością, iż zamierza cofać się ze swoimi oddziałami na Mniszew. Gdy okazało się, że oddziały rosyjskie nie przekroczyły Radomki, Błędowski nie uspokoił Sierawskiego, dając tym samym do zrozumienia, że Rosjanie się zbliżają. Sierawski meldował Klickiemu (już w nocy 17 lutego), że siły rosyjskie liczą 7 tys. żołnierzy31 . Klicki znalazł się w kropce — z jednej strony zrozumiał, że Sierawski z niedoświadczonymi i słabo wyszkolonymi oddziałami nie zdoła powstrzymać marszu Rosjan ku stolicy, a z drugiej był świadom, że brak Dwernickiego na prawym brzegu Wisły osłabia główną armię. Dlatego zwrócił się do naczelnego wodza z pytaniem, czy Dwernicki od razu miał powrócić na prawy brzeg, czy też po oczyszczeniu z nieprzyjaciela lewego brzegu 18 lutego rozstrzygnął się los Dwernickiego. Po południu Sztab Główny ostatecznie rozkazał mu zniszczyć wszystkie siły rosyjskie, które operowały na lewym brzegu Wisły. Podporządkowano mu korpus Sierawskiego i wszystkie oddziały znajdujące się w rejonie walk, a więc także Sołtyka, Kozakowskiego i Łagowskiego. Po zakończeniu 31
Muzeum w Łowiczu, rkps 4457, nr 295, 305
32
Źródła, t. 1, s. 358.
operacji nakazano Dwernickiemu przygotować wojska do walki z główną armią Dybicza lub do „stanowczej wyprawy za Bug”. Sztab Główny w piśmie do Klickiego zauważył jednak, że jeżeli Sierawski samodzielnie zdolny będzie oprzeć się kolumnie rosyjskiej idącej od Kozienic, a ewen tualnie z oddziałami wydzielonymi z korpusu Dwernic kiego, to Dwernicki powinien przejść na prawy brzeg Wisły „dla współdziałania w stanowczej bitwie, która wkrótce podług wszelkiego podobieństwa nastąpi”. Klicki doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że ta walna bitwa zdecydować miała o losie powstania, uświadomił więc Dwernickiemu, że to on sam ma zdecydować czy pozostanie na lewym brzegu, czy też zostawi Sierawskiego z częścią sił, a sam z resztą korpusu przez Warszawę lub po przeprawie na południe od stolicy dołączy do głównej armii. Klicki wiedział, że to raporty Sierawskiego były kluczo we dla Dwernickiego, dlatego też zawiadomił tego pierw szego, że powinien zdobyć rzetelne i pewne informacje o siłach rosyjskich idących ku Warszawie od Kozienic, gdyż od nich zależał ruch korpusu Dwernickiego „w dniu, w którym się ważą może losy Polski”. Sierawski nie sprostał jednak zadaniu. Utrzymywał, że ma przed sobą 6-7 tys. żołnierzy rosyjskich. Bez Dwernickiego nie zamierzał ruszyć się z Mniszewa. Tylko z jego wsparciem mógł odzyskać Radom i zatrzymać pochód Rosjan na Warszawę. Straszył, że Rosjanie przeprawili więcej sił na lewy brzeg, gdyż obawiali się zniszczenia przepraw przez wezbrane wody Wisły (doprawdy, dziwne kalkulacje rodziły się w głowie Sierawskiego), a poza tym przymie rzali się do zniszczenia fabryk broni w województwach sandomierskim i krakowskim. Przesłał raport Błędow skiego z 18 lutego, z którego wynikało, że kilometr za Kozienicami znajduje się kawaleria i piechota rosyjska i nieprzyjaciel „nowe wojska odkrywa, gdyż mówią, że huzary są z niemi”.
Tak alarmistyczne wiadomości przesądziły sprawę. 18 lu tego wieczorem Dwernicki zdecydował się pozostać na lewym brzegu Wisły, połączyć z Sierawskim i ruszyć „w Imię Boga naprzeciw najezdników lubelskiego i san domierskiego województwa”. Jednoznacznie dawał tym samym do zrozumienia, że w sandomierskim się nie zatrzyma, a z lubelskiego powędruje na Wołyń. Klicki studził jego zapędy. Był pewny sukcesu, ale rozkazał mu po pobiciu Rosjan w województwie sandomierskim zabez pieczyć województwo i linię Wisły. Dał mu też cenne wskazówki, jak pobić Kreutza; zalecał m.in. utrzymanie grobli i mostu w Mniszewie i wyprowadzenie korpusu przez Głowaczów na tyły lub flankę rosyjskich oddziałów, które, jak wynikało z meldunków, zajmowały Kozienice i były w okolicy Ryczywołu. Do starcia z Kreutzem Dwernicki dysponował większymi siłami niż 14 lutego pod Stoczkiem. Podlegał mu oddział Sierawskiego, w którym do najwartościowszych oddziałów zaliczano szaserów 5. Pułku Strzelców Konnych i krakusów z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej. Sierawski dysponował też oddziałami z nowych pułków piechoty. Batalion zbiorczy ppłk. Reszki, złożony z żołnierzy 15. i 16. pułków piechoty liniowej (850 bagnetów), nie cieszył się jego uznaniem. Pisał, iż tworzyło go kilkuset wieśniaków „po chłopsku ubranych”, przed kilkunastu dniami uzbrojonych w karabi ny, na dodatek nieobeznanych z tą bronią. Prawdopodobnie nie lepszy stan wyszkolenia prezentowali dołączeni do batalionu żołnierze z 21. i 22. pułków piechoty liniowej (po 400 ludzi). Sierawskiego zasiliły także dwa pułki nowej piechoty — 11. i 12. Pierwszy z nich, dowodzony przez płk. Franciszka Młokosiewicza, miał 700 żołnierzy uzbrojonych w karabiny i 1000 kosynierów. 12. Pułk Piechoty Liniowej płk. Pawła Muchowskiego zasilił Sieraw skiego 400 żołnierzami z karabinami i około 1400 kosynie rami i pikinierami. Jeszcze 14 lutego gen. Dziekoński pisał,
iż pułk jest bez ubrania i butów i generalnie ma „słabe wyobrażenie wojska”. W sumie piechota Sierawskiego na papierze prezentowała się imponująco ze swoimi 2350-2750 żołnierzami uzbrojonymi w karabiny i 2400 z kosami i pikami. Nie byli oni jednak dostatecznie wyszkoleni. Brakowało im doświadczenia bojowego, nie mówiąc już o butach, mundurach i płaszczach. Jan Bartkowski pisał, iż większość żołnierzy była w sukmanach i w czapkach baranich. Sierawski, widząc nędzny stan ubrania piechoty, prosił gen. Klickiego o dostarczenie 4,2 tys. par butów i 800 płaszczy. 3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych (ok. 300 szabel) stanowił najwartościowszy składnik oddziału Sie rawskiego. Składał się z dymisjonowanych żołnierzy i mło dych ochotników, szkolonych przez młodych oficerów awansowanych ze szkoły podchorążych. Działaniami dywiz jonu kierował ppłk Aleksander Błędowski ze sztabu naczel nego wodza, a dowódcą był stojący też na czele 5. Szwad ronu kpt. Ignacy Popławski. 6. Szwadronem dowodził kpt. Wincenty Laudański. Wszyscy trzej oficerowie służyli już w armii Księstwa Warszawskiego, imponowali doświad czeniem i odbytym szlakiem bojowym. Błędowski w armii Księstwa Warszawskiego awansował od kadeta do kapitana, bijąc się w szeregach 2. i 16. pułków ułanów. Zaliczył kampanie 1809, 1812-1813 roku. Odznaczono go Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari i Legią Honorową. W armii Królestwa Polskiego służył w 3. Pułku Strzelców Konnych w stopniu majora. W 1820 roku podał się do dymisji. Po wybuchu powstania wrócił do armii i znalazł się w sztabie przybocznym naczelnego wodza. Laudański służył od 1808 roku. Odbył kampanie 1809, 1812-1814 roku w 1. Pułku Strzelców Konnych i 1. Pułku Ułanów. Oficerem został w armii Królestwa Polskiego, służąc w pułku strzelców konnych gwardii. Odznaczono go
Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari (1812) i Legią Honorową (1813). Jeden z podkomendnych pisał o nim, że był on „starym napoleońskim żołnierzem, dekorowanym i tęgim oficerem”. Popławski oficerem został już w Księstwie Warszawskim (w 1814 roku). Bił się w kampaniach 1812-1814 w szere gach 16. Pułku Ułanów i 13. Pułku Huzarów. W Królestwie Polskim służył w pułku strzelców konnych gwardii, awan sując od porucznika do kapitana. Za kampanię 1812 r. otrzymał Złoty Krzyż Orderu Virtuti Militari. Młodszym oficerom, którzy doskonale dowodzili swoimi komendami w musztrze, brakowało praktyki służby w polu, wspierali się więc radami starych żołnierzy. Korzystał z nich m.in. ppor. Erazm Rozwadowski, który w swoim plutonie miał odznaczonych krzyżami weteranów, uczest niczących w kampanii 1812 roku. Scharakteryzował ich jako „wprawnych i bardzo porządnych”. 1. Pułk Jazdy Krakowskiej („biali krakusi”) powstał w grudniu 1830 roku z ochotników i żołnierzy z poboru (50-dymowego), tj. z chłopów i „ludzi luźnych” bez stałego zamieszkania. Jeźdźcy dymowi dominowali nad ochot nikami. Po selekcji służyli w nim mężczyźni, którzy nie ukończyli 35 lat. Korpus oficerski tworzyła szlachta. Jej przedstawicieli można było znaleźć także wśród żołnierzy i podoficerów. Kadrę dowódczą tworzyli oficerowie dymis jonowani. Dowódcą był płk Kajetan Rzuchowski (56 lat w 1831 r.), który służył w armii Księstwa Warszawskiego od 1807 roku — kolejno w 2. Pułku Ułanów i 3. Pułku Ułanów, awansując do stopnia majora. W 1813 r. objął dowództwo Pułku Krakusów. Odbył kampanie 1807, 1809, 1812-1814 roku. Po bitwie pod Lipskiem znalazł się w grupie wyższych oficerów, którzy nie zamierzali maszerować z armią francuską za Ren. Za taką postawę zapłacił prawdopodobnie stanowiskiem dowódcy krakusów. Po reorganizacji armii
polskiej w Sedanie znalazł się w licznej grupie oficerów bez przydziału. Pułkiem Krakusów dowodził płk. Aleksan der Oborski i pułkownik Józef Dwernicki. Rzuchowski był odznaczony Legią Honorową w 1813 r. i Krzyżem Kawaler skim orderu Virtuti Militari. Nie służył w armii Królestwa Polskiego. Podał się do dymisji w stopniu podpułkownika. W 1831 roku prawdopodobnie nie w smak mu była służba pod komendą Dwernickiego. W 1831 roku dwa razy nie wykonał jego rozkazów — pod Nową Wsią, a następnie na początku marca 1831 roku nie dołączył do korpusu Dwer nickiego zmierzającego na Lubelszczyznę. Był człowiekiem bardzo ambitnym. Nie mógł pogodzić się z szybką karierą oficerów młodszych od siebie (Dwernickiego, a zwłaszcza Henryka Dembińskiego, z którym konkurował o dowództwo nad 1. Pułkiem Jazdy Krakowskiej). Stanowiska dowódców dywizjonów i szwadronów w 1. Puł ku Jazdy Krakowskiej pełnili oficerowie dymisjonowani, którzy służyli w armii Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego: major Teodor Marchocki, mjr Ludwik Bystrzonowski, mjr Michał Badeni, mjr Teofil Trzebiński. Teodor Marchocki od 1809 r. służył w piechocie Księs twa, awansując od ppor. do kpt. adiutanta majora. Był adiutantem gen. Sierawskiego do 1818 r., kiedy to podał się do dymisji. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Ludwik Bystrzonowski (34 lata) nie miał związków z armią, gdy za własne pieniądze wystawił jeden ze szwadronów pułku. Michał Badeni (37 lat) w armii Księstwa i Królestwa Polskiego służył w artylerii konnej. Odbył kampanię 1813-1814 r. Do dymisji podał się w 1818 r. Teofil Trzebiński (34 lata) od 1815 roku służył w armii Królestwa Polskiego w elitarnym pułku strzelców konnych gwardii. Awansował od podchorążego do porucznika. Pełnił obowiązki adiutanta pułku. Podał się do dymisji w 1829 roku.
Młodsi oficerowie, w tym także ci, którzy dowodzili plutonami, nie mieli doświadczenia, a nawet elementarnej wiedzy wojskowej, pojęcia o subordynacji i karności. Pełni byli za to patriotyzmu oraz chęci odznaczenia się w walce. Pułk był dobrze uzbrojony — już w połowie stycznia 1831 r. posiadał pistolety różnego kalibru, pałasze i lance. Biali krakusi byli dopiero na początku drogi, która za prowadziła ich do elity jazdy powstańczej. Wyróżniali się umundurowaniem, które jeden z oficerów uznał za „arcypiękne”. Nosili białe sukmany krakowskie z czerwonymi kołnierzami i kieszonkami na ładunki oraz niską czworo graniastą czerwoną czapkę krakowską obszytą czarnym barankiem (krakuska). Czasami czapkę ozdabiano pawim piórem, małymi piórkami lub białą kokardą. Ubranie uzupełniały szare rajtuzy podszyte skórą, krótki kaftan pod sukmanę i bura lub czarna sukmana (zwana skalbmierską), zawieszona na lewym ramieniu jak burka. Ten okazale prezentujący się pułk opuścił 2 lutego Kielce i 13 lutego stawił się w Warszawie. Generał Klicki chwalił doskonały stan ludzi i koni, które nie odczuły dotkliwie marszu w warunkach zimowych. Dwernickiemu pułk także zaimponował umundurowaniem i dobrym stanem wierzchowców. Żołnierze — młodzi, „piękni i dziarskiej postawy”, dobrze uzbrojeni — byli chętni do walki i „pełni najlepszego ducha”. Gen. Sierawski bardzo dobrze oceniał pułk oddany mu pod komendę, uznając, że jest tak samo „zdolny do boju” jak 3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych. Nazywał go pułkiem „lansjerów krakusów” lub „ułańskim krakusów”. Na ochocie do walki pułkowi nie zbywało, gorzej było z doświadczeniem, rozwagą i w ogóle zrozumieniem zadań kawalerii. Pułk był dobrze wyszkolony w musztrze; niestety, to nie parady i manewry miały zweryfikować jego wartość, ale pole bitwy pod Nową Wsią. Szaserzy i krakusi liczyli łącznie około 1300-1400 szabel.
Krakusi Orła Białego (około 200 szabel) już od 13 lutego byli na pierwszej linii walk z Kreutzem. Stanowili wartościo wy składnik oddziału, podobnie jak bateria artylerii ppor. Antoniego Frölicha, licząca 4 armaty 3-funtowe. Korpus Dwernickiego wzmocnili krakusi Poniatowskiego (około 120 ludzi i 100 koni) i kawałerzyści z rezerw starych pułków, dzięki którym np. dywizjony 1. i 3. pułków ułanów osiągnęły łącznie stan 640 koni. 18 lutego w 18 szwadronach trzecich dywizjonów (bez 5. Pułku Strzelców Konnych) znajdowało się 2712 żołnierzy i 2769 koni (patrz tabela 3). Artyleria korpusu pozyskała działa średnie. Liczyła łącznie 11 dział — 6 armat 3-funtowych , 3 armaty 6-funtowe i 2 jednorogi 1/4-pudowe. Piechotę korpusu tworzyły czwarte bataliony starych pułków. 18 lutego osiągnęły one stan 3431 żołnierzy (w tym 75 oficerów), ale Dwernicki uważał je za mało wartościowe, podobnie jak piechotę Sierawskiego. Kawaleria i artyleria to były te rodzaje wojsk, na których opierał się walcząc z Kreutzem. 18 lutego po połączeniu z Sierawskim Dwernicki dysponował około 4,6 tys. kawalerzystów, 8,2 tys. piechurów, 180 artylerzystami (bez obsługi koni pociągowych), co w sumie przedstawiało na papierze imponującą siłę blisko 13 tysięcy żołnierzy z 15 działami (w tym dziesięć 3-funtowych armat). 21 II 1831 roku Kreutz w oparciu o zeznania jeńców szacował siłę korpusu Dwernickiego na 16 tys. ludzi, w tym 600 strzelców i liczne tłumy kosynierów w 18 szwadronach, 8 batalionach, 3 pułkach krakusów. Ta masa dysponowała, jego zdaniem, 2 działami artylerii pieszej i 6 działami konnymi. Dwernickiemu podlegały też oddziały zgromadzone na południe od Radomia: 2050-2700 ludzi pod dowództwem Sołtyka i Kozakowskiego. Jednak ci nie skorelowali swoich działań z Dwernickim — udali się do Skaryszewa33, ale na 33
6 km na południe od Radomia.
pierwszą wieść o zbliżaniu się Rosjan bez sprawdzenia stanu faktycznego pospiesznie zrejterowali o północy z 17 na 18 lutego na południe do Bliżyna34. Dwernicki w żadnym wypadku nie mógł liczyć na ich pomoc. 18 lutego 1831 roku Dwernicki odebrał rozkazy naczel nego wodza, formalnie kierujące go do rozprawy z Kreut zem, oraz nominację na generała dywizji. Generał Sieraw ski, starszy wiekiem i stażem służby, został mu podporząd kowany. Mogło to rodzić niesnaski, o których wspominali np. Józef Puzyna i Ignacy Maciejowski35. W Górze Kalwarii Dwernicki zbierał informacje o swoim przeciwniku. Z raportów Sierawskiego i Błędowskiego wynikało, że patrole rosyjskiego oddziału dochodzą do Ryczywołu nad Radomką. Doniesienia z 17 lutego (z godz. 1 rano) wspominały, że Rosjanie zajęli Kozienice, a ich patrole były widoczne we wsi Wilczkowice pod Ryczywo łem. Oddziały Sierawskiego, nad którymi Dwernicki przejął komendę, były rozproszone wzdłuż Wisły między Radomką a Pilicą. Pod Mniszewem obozował pułk krakusów Rzuchowskiego z kosynierami i zbiorczym batalionem 15. i 16. pułku piechoty liniowej, w Magnuszewie stał ppłk Błędowski z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych (na południe od miasta), 11. Pułkiem Piechoty Liniowej (na północ od miasta) i oddziałem ppor. Nyki. Wieś Trzebień między Ryczywołem a Magnuszewem zajmowała kompania piechoty Byszewskiego z oddziału podpułkownika Reszki, a Ryczywół — kompania piechoty i pluton szaserów. Most na Radomce w Ryczywole był „zrujnowany” przez oddział ppor. Nyki. Główne siły rosyjskie w przekonaniu Dwernickiego i Sieraw skiego znajdowały się w kilometr za Kozienicami, ale już 17 lutego sygnalizowano ruch Rosjan na Głowaczów na drodze prowadzącej do Warki. Z kolei patrol szaserów wysłany na Radom nie natknął się na nieprzyjaciela. 34 35
16 km na południowy wschód od Szydłowca. M a c i e j o w s k i , op.cit., s. 44; P u z y n a, op.cits. 211.
Dwernicki w oparciu o te informacje postanowił skon centrować korpus w Mniszewie. Artyleria wraz z piechotą ruszyła z Góry Kalwarii o godz. 10 wieczorem 18 lutego, ułani — z Czerska o godz. 1 po północy 19 lutego, a Dwernicki ze sztabem — z Góry Kalwarii o 2 w nocy. Marsz był bardzo uciążliwy z powodu zimna, ostrego wiatru szalejącego wzdłuż Wisły oraz gołoledzi „śliz gawicy” na drodze. 19 lutego „z dniem szarzejącym” pierwsze oddziały korpusu przybyły do Mniszewa, gdzie zarządzono spoczy nek. Ułani zjawili się w miasteczku około godz. 6 rano i rozlokowali się na jego południowym przedpolu przed lasem. Jan Bartkowski wspominał, że żołnierzom dokuczało zimno. Zmarzły im nogi pomimo tego, że strzemiona mieli „pookręcane krajką” (odcięty pasek tkaniny). Zejście z koni i dreptanie w miejscu nie pomagało. Ułani „jakby rozpaczą pchnięci” rozniecili ogień, korzystając z części słomianego dachu kuźni i starych oraz nowych kół. Nie przejmowano się więc za bardzo własnością prywatną. Ułani zamierzali kontentować się ogniem do czasu przybycia pozostałych oddziałów korpusu. Jednak biwak nie trwał długo — wkrót ce po rozpaleniu ognisk żołnierzy postawiono na nogi i zarządzono wymarsz. Kolumnę otwierał oddział Sierawskiego. 4 działa 3-funtowe baterii konnej Frölicha szły w awangardzie, a bateria Puzyny — w ariergardzie. W Magnuszewie pospiesznie naprawiono most. Dwernicki wzmocnił baterię Frölicha dwoma jednorogami zdobytymi pod Stoczkiem (dowodził nimi por. Lipski), które dołączyły do batalionu zbiorczego Reszki. Po południu pierwsze oddziały polskie dotarły do Ry czywołu. Dywizjon 2. Pułku Ułanów idący w awangardzie napotkał strzelców (możliwe, że z oddziału ppor. Nyki). Witali oni ułanów okrzykami na część Dwernickiego. Zapewniali, że Rosjanie byli jeszcze w Ryczywole, a Żydzi
z ich polecenia rozbierali most. Rozjuszyło to starych wiarusów, którzy nie ukrywali swej niechęci do narodu wybranego i zapowiadali wieszanie jego przedstawicieli. Dywizjon kłusem dotarł do przeprawy. Jezdnia mostu była częściowo spalona albo rozebrana — zostały tylko pale i belki poprzeczne. Część zniszczeń dokonali już 17 lutego żołnierze Nyki. Dokończenie dzieła Rosjanie zlecili Żydom. Ułani częściowo naprawili most i zaczęli przechodzić na drugi brzeg pojedynczo piechotą, prowadząc za sobą konie. Na drugim brzegu byli już krakusi Rzuchowskiego, którzy dotarli do Ryczywołu prawdopodobnie przez Głowaczów. Korpus Dwernickiego zbierał się wolno pod Ryczywo łem od godz. 14. Dokonał nadzwyczajnego wysiłku marszowego — oddziały miały w nogach od 20 do 40 km36. Wśród żołnierzy rozeszła się pogłoska, że w Nowej Wsi znajdują się sztaby gen. Kreutza i Wirtemberskiego. Do zachodu słońca pozostały jeszcze trzy godziny (około godz. 17.00). Dwernicki prawdopodobnie nie zamierzał staczać boju 19 lutego — korpus dopiero się zbierał, a poza tym musiał odpocząć po długim marszu; zamierzał jednak zająć dogod ne pozycje wyjściowe do działań następnego dnia. Chodziło mu przede wszystkim o opanowanie Nowej Wsi37, która była położona w pobliżu traktu pocztowego do Kozienic. Pozwolił więc Sierawskiemu ruszyć z awangardą utworzoną przez jego oddział na południe. Sierawski musiał to uczynić jeszcze przed godziną 14. Teren między Ryczywołem a Kozienicami nie sprzyjał działaniom zaczepnym. Od Ryczywołu na południe wiodły dwa szlaki. Właściwy trakt pocztowy przebiegał w pobliżu Nowej Wsi, koloni Chinów38 i wsi Maydan. Od zachodu 36
Z Czerska do Mniszewa ok. 16 km w linii prostej, a z Mniszewa do Ryczywołu około 20 km. 37 W 1827 roku wieś rządowa. 52 domy mieszkalne i 722 mieszkańców. 38 W 1827 roku 25 domów mieszkalnych i 171 mieszkańców.
do traktu przylegał las, przez który przebijał się od Ryczywołu do Kozienic nowy trakt (obecnie droga nr 79). Był on w trakcie budowy i w 1831 roku prawdopodobnie kończył swój bieg u wylotu z lasu, mniej więcej na wysokości kolonii Chinów, gdzie łączył się ze starym traktem pocztowym. Polany pod Nową Wsią i kolonią Chinów od zachodu przylegające do lasu, od wschodu graniczyły ze zmarzłym trzęsawiskiem naszpikowanym kępami krzaków i drzew. W lutym 1831 roku trzęsawiskiem można było swobodnie przemieszczać się konno, ale trudno było wydostać się z niego na trakt pocztowy. Od trzęsawiska oddzielała go wysoka skarpa lub rów. Poza tym trakt w niektórych miejscach biegł groblą wznoszącą się kilka stóp (stopa — ok. 30 cm) nad poziom trzęsawiska. Mniej więcej na wysokości kolonii Chinów groblę przecinał błotnisty stru mień, nad którym wznosił się mostek. Polany były oddzielone od siebie lasem. Polana pod Nową Wsią tworzyła zwężający się na południe trójkąt, którego zachodni bok (ok. 700 m) wytyczał trakt pocztowy, las i zarośla („choina”), zachodni (ok. 1,5-2 km) — trzę sawisko, a północny — (ok. 1 km) — zabudowania wsi. Na tej polanie rozegrała się zasadnicza bitwa. Jak widać, trudno było na niej rozwinąć większe siły. Do drugiej polany pod kolonią Chinów prowadził z pierwszej trakt pocztowy, który przebijał się przez 600-700 metrów lasu. Polana pod kolonią Chinów od północy, zachodu i połu dnia była ograniczona lasami, a od wschodu — traktem pocztowym i trzęsawiskami. Od tej polany i po przejściu małego lasu trakt biegł otwartą przestrzenią, ograniczoną od wschodu trzęsawiskami, do wsi Maydan, Opatkowice i wpa dał na ok. 500-metrową groblę zwieńczoną mostem nad rzeczką Chartowa. Na obydwu polanach, pod Nową Wsią i kolonią Chinów, rozciągały się pola niedogodne do ruchu wojsk (a zwłaszcza kawalerii w zwartym szyku i artylerii);
świeżo wykarczowane i zaorane, były pełne pieńków i ko rzeni wystających z ziemi. Bardzo szczegółowy opis terenu zawarł w swoich pamięt nikach Józef Mrozowski. Wspominał on, że po minięciu pierwszej polany pod Nową Wsią wchodziło się do lasu, a po wyjściu z niego — na dość duży plac po lewej i bagna, na drodze most, „ale, jak to mówią, polski most”, czyli lichy drewniany, a z prawej las39. Ten opis pokrywa się mniej więcej z tym, co pokazuje mapa terenu z 1839 roku. Kreutz, który 18 lutego 1831 roku pojawił się w Kozie nicach, osłonił się od północy awangardą złożoną z 6 szwadronów dragonów pułku księcia Aleksandra Wirtemberskiego (w trzech dywizjonach około 750-900 szabel)40, 3 sotni kozaków Pułku Dońskiego Choperskiego (około 260 szabel)41 i 6 dział artylerii konnej z Roty nr 28 (ok. 114 artylerzystów)42. Dowódca roty, ppłk Paweł Iwanowicz Butowicz43, miał też dowodzić awangardą. Kreutz uzasadniał ten wybór tym, iż tylko siłą swojej artylerii liczniejszej od tej, którą posiadał, przeciwnik mógłby odeprzeć jego napór. Przy awangardzie znajdował się także dowódca pułku dragonów płk Szylling, który od kilku dni bił się z Polakami na kierunku kozienickim i znał teren działań. 39
M r o z o w s k i, k. 8, verte. Niezwykle zasłużony, kontynuował tradycje pułku sformowanego w 1709 roku. Jako Ryski (Riżskij dragonskij Połk) uczestniczył w licznych bitwach kampanii z lat 1812-1815. 41 Polskie źródła wymieniają jeden lub dwa pułki. 42 28. Rota Konna za udział w wojnie z Turcją 1828-1829 otrzymała na kaszkiety odznakę honorową „Za Wyróżnienie”. 43 Paweł Iwanowicz Butowicz — 40 lat, ukończył w 1810 roku korpus kadetów. Służył w 18. Rocie Konnej. Uczestniczył w kampanii 1812, 1813 i 1814 roku (m.in. w oblężeniu Częstochowy). W 1813 roku awansował na porucznika. W wojnie tureckiej w stopniu kapitana dowodził 20. Rotą Konną, która za zasługi otrzymała Srebrne Trąby. Przed wojną 1831 roku awansował na podpułkownika. 40
Awangarda zajęła pozycję na polanie koło kolonii Chinów. Po północnej stronie strumienia i mostka Butowicz umieścił na trakcie swoje działa. Przed nimi jakieś 500-600 m nowy trakt wychodził z lasu i łączył się z traktem pocztowym. Po obu stronach baterii stanęły dwa dywizjony dragonów (ok. 500-600 szabel). Przedpole pozycji i las zajęły posterunki kozackie. Kozacy posunęli się pod Nową Wieś, a nawet Ryczywół, gdzie ścierali się z oddziałem Nyki44. W tyle za strumieniem i mostem zajął pozycję odwód oddziału — 2 szwadrony dragonów (250-300 szabel) i 2 działa artylerii konnej. Pozostałe 10 szwadronów dywizji dragonów (ok. 1500 szabel) z artylerią (14 dział) Kreutz trzymał w Kozienicach (5 km od pozycji awangardy) wraz z dwiema sotniami kozaków 5. Pułku Konnego Czarnomorskiego. Kreutz prawdopodobnie nie spodziewał się, że będzie zaatakowany. Wskazuje na to oddalenie awangardy od pozostałych sił dywizji. Wydaje się więc prawdopodobne, iż nie miał żadnych informacji o marszu Dwernickiego. Od dawna nie komunikował się z główną armią i Geismarem. Gdyby przeczuwał jakieś zagrożenie, to zapewne przy awangardzie znajdowałby się on lub jego szef sztabu, gen. Dellingshausen. Aura raczej nie sprzyjała walce. W Warszawie od notowano tego dnia około -2°C i opady śniegu. Wiał silny wiatr południowy, który zwiewał dymy wystrzałów ku północy. W Kozienicach nie słyszano huku dział i wy strzałów karabinowych. Oddział Sierawskiego zmierzał ku Nowej Wsi traktem pocztowym45. Czoło szyku kawalerii tworzyli biali krakusi Rzuchowskiego. Parli oni przed sobą kozaków, którzy w rejonie Nowej Wsi dołączyli do swoich placówek 44
W raporcie z bitwy Kreutz wspominał, że jego oddziały walczyły 19 lutego od godz. 10 do nocy. 45 Z Ryczywołu do Nowej Wsi w linii prostej było około 7 km.
i zatrzymali się. Rozpoczął się bój flankierski, który z reguły powodował dużo huku, a nie przysparzał większych strat. Dwernicki pospieszył na plac boju traktem pocztowym tylko z trzema dywizjonami ułanów z 1., 2., i 3. pułków (około 900 szabel). Gdy zbliżył się do Nowej Wsi, kozacy („tłumy kozactwa”) właśnie zwinęli posterunki i cwałem cofali się w las oddzielający polanę pod Nową Wsią od tej w pobliżu kolonii Chinów. Dywizjon krakusów siadł im na kark i zaczął ścigać. Dwernicki, doskonale znając taktykę kozacką, obawiał się, że jest świadkiem klasycznego manewru naprowadzania przeciwnika na dobrze obsadzoną pozycję lub w pułapkę zorganizowaną przez większe siły dońców. Kazał Sierawskiemu zatrzymać krakusów, aby najpierw piechota rozwinięta w linie tyralierskie rozpoznała las. Wysłał też do korpusu pod Ryczywołem rozkaz spiesznego marszu pod Nową Wieś. Dywizjonom ułańskim rozkazał zbliżyć się do lasu i czekał na rozwój sytuacji. Zaczęła ona przybierać niekorzystny obrót dla Polaków. Rzuchowski kategorycznie odmówił wykonania rozkazu. Chciał, aby jego podkomendni, żądni walki, po raz pierwszy starli się z realnym przeciwnikiem i „zjednali dla pułku chwały”. Liczył też zapewne na łatwy sukces, gdyż jego krakusi mieli, jak sądził, stawać do boju tylko z kozakami, których gromił tak umiejętnie w kampanii 1813 roku w Niemczech. Dwernicki wysłał swojego adiutanta, aby poskromił „nieposłusznego pułkownika”, ale było już za późno. Rzuchowski zapewnił białym krakusom chrzest bojowy — niestety, bardzo krwawy. Około godz. 15 rozproszeni w pościgu krakusi wypadli na polanę pod kolonią Chinów wprost pod kartacze rosyjskiej artylerii. Podpułkownik Butowicz sprawił im krwawą łaźnię, wybijając z szyku około 40 ludzi zabitych, rannych i „zsadzonych z koni”, które padły rażone kartaczami. Był to pierwszy z dwóch lub trzech nieudanych ataków krakusów na rosyjskie działa, przeprowadzonych
w bitwie pod Nową Wsią. Po pierwszej porażce od razu czmychnęli w las i wypadli „bez porządku”, w panice, na polanę pod Nową Wsią, ciągnąc za sobą pogrzebowy łańcuch koni bez jeźdźców46. Zatrzymali się dopiero za linią ułanów i pozostałych dywizjonów swojego pułku. Dwernicki nie popełnił błędu Rzuchowskiego — czekał na własną piechotę i artylerię. Tymczasem rozmieścił swoją kawalerię w trzech liniach „niedaleko gościńca do Kozienic”. W pierwszej znalazły się cztery szwadrony krakusów 1. Puł ku Jazdy Krakowskiej, w drugiej — dywizjony 1. i 3. pułków ułanów, a w trzeciej — dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych i dwa pozostałe szwadrony krakusów Rzuchowskie go. Dywizjon 2. Pułku Ułanów Dwernicki prawdopodobnie trzymał przy sobie jako odwód, a następnie przydzielił jako osłonę baterii artylerii Frölicha, gdy ta przybyła pod Nową Wieś47. Poszczególne dywizjony stały w kolumnach. Pierw sza linia nie wychodziła poza południowy skraj Nowej Wsi i rozwinęła się w pobliżu pasma wzgórz, gdzie stanowisko dowodzenia obrał Dwernicki. Tymczasem Rosjanie opuścili swoją dogodną do obrony pozycję; weszli w las i idąc wzdłuż traktu, zjawili się na polanie pod Nową Wsią. Ruch ten można wyjaśnić tylko tym, iż dowódca rosyjskiej awangardy, pokrzepiony pierw szym sukcesem nad krakusami, chciał kontynuować dobrą passę. Jednocześnie nie wiedział, że jego przeciwnikiem nie jest już Sierawski czy też drobne oddziały strzelców i piechurzy ubrani w sukmany, z którymi Rosjanie mieli do czynienia od 13 lutego, ale znacznie liczniejszy korpus z silną artylerią48. Wszystko wskazuje więc na to, iż Kreutz 4 6 D w e r n i c k i , op.cit., s . 3 3 ; P u z y r e w s k i , op.cit., s. 126; S m i t , op.cit., s. 470, powołując się na „Nową Polskę”, nr 49, pisał, że krakusi
źle bili się pod Nową Wsią: „Chociaż oni śmiało rzucali się dwa razy na kartacze, no nie mogli wytrzymać spotkania z dragonami”; T o k a r z , op.cit., s. 212. 47 D w e r n i c k i , op.cit., s . 3 3 ; B a r t k o w s k i , op.cit., s . 5 3 .
kompletnie nie wiedział, z kim miał walczyć jego osamot niony na lewym brzegu korpus. Gdy rosyjska awangarda wyszła z lasu na polanę pod Nową Wsią, było już za późno na odwrót. Widząc przed sobą kawalerię polską rozlokowaną na wysokości Nowej Wsi, dragoni zatrzymali się na chwilę, a następnie zaczęli rozwijać szyk w prawo od traktu „na znacznej prze strzeni”49. Cztery działa Butowicza zajęły centrum szyku, a skrzydła — dywizjony dragonów wsparte kozakami. Rezerwa pozostała na dotychczasowych pozycjach za błotnistym strumieniem na polanie pod Chinowem. Obecność licznej polskiej kawalerii pod Nową Wsią z pewnością zaskoczyła dowódcę rosyjskiej awangardy, który nie mógł od razu cofnąć się na dawne pozycje, gdyż naraziłby się na pościg. W tyle rozciągały się zmarznięte trzęsawiska, niedostępne dla dział i jaszczy z amunicją. Jedyną drogę odwrotu wytyczała Rosjanom „drożyna” przez las50, czyli trakt pocztowy, którym sami wpakowali się w pułapkę. Byli na straconej pozycji. Butowiczowi nie pozostało nic innego, jak rozwinąć szyk i szukać szczęścia w bezpośredniej walce, a przede wszystkim w sile swojej artylerii. Liczył, że zdoła przytłumić zaczepne zapędy Polaków. Rosyjskie działa od razu zaczęły razić ich kulami i kartaczami. Gdyby kawaleria polska zdecydowała się na atak, naraziłaby się na poważne straty. Tempo jej natarcia spowolniałyby zaorane pola z wystającymi pniakami drzew i dywizjony dragonów gotowe do kontrnatarcia. Dowódca awangardy rosyjskiej liczył więc, iż zdoła do zmroku, tj. mniej więcej przez godzinę lub dwie, utrzymać pozycję 48 Taką decyzję najłatwiej podjąć mógł płk Szylling, który z tą prowizoryczną „ruchawką” powstańczą bił się od 13 lutego i za każdym razem z korzyścią dla siebie. 49 D w e r n i c k i , op.cit. , s . 3 1 . 50 D w e r n i c k i , op.cit., s. 33 — „wąski trakt” do Kozienic; B a r t k o w s k i , op.cit., s. 54 — „drożyna między lasem a trzęsawiskiem”.
i uratować swój niewielki oddział (około 500-600 drago nów, 80 artylerzystów i nieznaną liczbą kozaków). Dwernicki nie atakował — chciał złapać w sieci większą rybę, czyli cały korpus Kreutza. Liczył, iż rosyjski dowódca ruszy z Kozienic na wsparcie awangardy. Dwernicki potraktował ją jak przynętę. Punkt dowodzenia miał na wzgórzu na zachód od Nowej Wsi, skąd roztaczał się doskonały widok na trakt pocztowy wijący się wzdłuż trzęsawisk. Kreutz jednak nie nadchodził; przyczyna była prozaiczna — nie słyszał huku dział spod Nowej Wsi, gdyż silny wiatr wiał od południa. Dopiero kłęby dymu za intrygowały sztab rosyjskiego dowódcy i wymusiły reakcję. Na pomoc awangardzie Kreutz wysłał szefa sztabu gen. Dellingshausena z czterema szwadronami dragonów (około 600 szabel) i ostatnimi dwoma działami 28. Roty Konnej. Kolejne dwa szwadrony (około 300 szabel) odesłał w tył do obrony taboru (300 furgonów z zapasem żywności na dwa tygodnie i wyposażeniem szpitalnym) oddalonego od Kozienic o 8 kilometrów. W Kozienicach zostawił sobie pod ręką dwa-cztery szwadrony dragonów (300-600 szabel) i dwie sotnie kozaków z 5. Pułku Czarnomorskiego (ok. 300 szabel) oraz 12 dział. Z tą ostatnią rezerwą czekał na wynik boju. Dwernicki nie mógł dłużej czekać — od ognia rosyjskiej artylerii polska kawaleria ponosiła coraz większe straty. Nie wszystkie oddziały cierpiały jednakowo. Witalis Ma kowski z dywizjonu 3. Pułku Ułanów wspominał po latach, że on i jego towarzysze stali pod ogniem dział, ale nikt nie zginął. W pułku Rzuchowskiego kule zadawały dotkliwe straty, mimo że krakusi nie widzieli nawet nieprzyjaciela. Jan Koźmian, strzelec z oddziału Nyki wspominał, że strzelano do nich kartaczami, ale mieli tylko kilku rannych. Przekonał się na własnej skórze, że „nie tak wiele ludzi ginie od armat”51. Zapomniał jednak dodać, że piechota nie operowała na otwartej przestrzeni, ale dobierała się do
lewego skrzydła dragonów, korzystając z osłony lasu i krzaków52. Na plac boju przybyły wreszcie polska artyleria awan gardy. Jej wsparcie pozwoliło Dwernickiemu na prze prowadzenie natarcia. Frölich mógł związać ogniem działa rosyjskie, otwierając tym samym drogę polskiej kawalerii. Zanim jednak do natarcia doszło, dywizjon 2. Pułku Ułanów asekurujący działa Frölicha tracił dużo ludzi i koni53. Wraz z artylerią na polu bitwy zjawiły się bataliony piechoty z żołnierzami uzbrojonymi w karabiny, kosy i piki. Do Nowej Wsi zbliżyły się traktem pocztowym. Piechurzy zaczęli obchodzić lasem pozycje awangardy rosyjskiej, a prawdopodobnie docierali także do polany pod Chinowem54. Dwernicki był pewny sukcesu i spoglądając na oddział rosyjski rzekł nawet do Sierawskiego: „Oto dobry połów”. Niestety, przeliczył się. Główne uderzenie od czoła wykonać miała kawaleria. Dwa pierwsze jej rzuty stanowiły cztery szwadrony kraku sów Rzuchowskiego i dywizjony 1. i 3. pułków ułanów (razem 8 szwadronów). Trzeci rzut (dwa pozostałe szwad rony krakusów i dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych) kierował się na prawe skrzydło rosyjskie przeciwko dywiz jonowi dragonów i kozakom55. Dywizjony polskich ułanów 51 Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, rkps, 2207, k. 11 list z około 23 lutego 1831 r. Koźmian pisał, że Polacy mieli 14 dział, a Rosjanie 20. Jeżeli oceniał liczbę po intensywności strzałów, to bardzo dobrze świadczyło to o wyszkoleniu i sprawności artylerzystów rosyjskich, którzy prowadzili bardzo intensywny ogień. 52 Źródła, t. 1, s. 373, Dwernicki w raporcie z bitwy wychwalał por. Nyko, który „ciągle z piechotą i kawalerią był czynny”. 53 L. D r e w n i c k i, Za moich czasów, Warszawa 1971, s. 116, relacja podoficera Wincentego Truszyńskiego. 54 B a r t k o w s k i , op.cit., s. 53 — „kilka batalionów kosynierów [...] posunęło się naprzód ku lasowi”. 55 Rozkazy natarcia zawiózł ułanom adiutant Dwernickiego Zenon Niemojewski.
miały wykonać najcięższą pracę — zdobyć baterię artylerii frontalnym atakiem od czoła. Dwernicki najpierw musiał całą jazdę wyprowadzić przed Nową Wieś i zbliżyć się do rosyjskich pozycji, co nie było łatwe z racji nasilającego się ognia rosyjskiej artylerii i zaoranych pół. Krakusi pierwszego rzutu praw dopodobnie znowu jako pierwsi ruszyli ku pozycjom rosyjskim, kierując się wzdłuż lasu wprost na lewe skrzydło rosyjskie obsadzone przez dywizjon dragonów i kozaków. Ku baterii posuwał się wolno rozwinięty dywizjon 3. Pułku Ułanów prowadzony przez mjr. Wierzchlejskiego. Nie spieszył się — czekał na dywizjon 1. Pułku Ułanów mjr. Lisickiego, który miał rozwinąć się po jego lewej stronie. Niestety, w trakcie marszu na pozycję wyjściową do natarcia pogubił się nieco. Przygodny mieszkaniec Nowej Wsi, „na pozór ekonom”56, skierował kolumnę dywizjonu na wschód. Dopiero jakaś kobieta „krzykiem wielkim” ostrzegła Lisickiego, że prowadzi ludzi wprost na parowy, w których mogliby ugrzęznąć. Dywizjon zawrócił na zachód ku rosyjskim pozycjom. Trzeci rzut kawalerii zmierzał za dywizjonem na skraj lewego skrzydła ataku. Zanim ułani 1. Pułku dołączyli do dywizjonu Wierzch lejskiego, ponownie krwawą łaźnię przeżyli krakusi. Moż liwe, że Rzuchowski chciał zrehabilitować się po pierwszej porażce i rzucił szwadrony do przodu, licząc na wsparcie rozwijających się za nim ułanów. Krakusi spędzili kozaków, zbliżyli się do pozycji rosyjskich i wpadli pod ogień rosyjskiej artylerii i karabinów dragonów, którzy następnie uderzyli na krakusów i zmusili ich do odwrotu57. Inaczej nie można sobie wytłumaczyć ich panicznej ucieczki, której świadkiem był Jan Bartkowski z 1. Pułku Ułanów. 56 B a r t k o w s k i , op.cit., s. 377 — „mniemany ekonom w szaraczku musiał być zdrajcą przekupionym przez Moskali”. 57 W. Z w i e r k o w s k i , Rys powstania walki i działań Polaków 1830 i 1831 roku, Warszawa 1973, s. 171.
On i jego towarzysze ujrzeli „chmarę” białych krakusów uciekających przez (choinę w strasznym popłochu. „Jedni byli krwią zbroczeni, drugim się siodła przewracały” — wspominał Bartkowski. Oficerowie 1. Pułku próbowali zatrzymać uciekinierów krzykami i płazami szabel, ale bezskutecznie58. Prawdopodobnie krakusi zatrzymali się dopiero poza zasięgiem ognia rosyjskiej artylerii59. Krakusi ponieśli porażkę m.in. i tego względu, że nie otrzymali wsparcia baterii Frölicha, która dopiero zbliżała się do dział rosyjskich na dystans strzału kartaczowego. Dwernic ki korzystając z osłony lasu i dymów wystrzałów podprowa dził działa tak blisko armat Butowicza, że nawet cztery polskie działa 3-funtowe mogły razić baterię nieprzyjacielską kartaczami. Dywizjon 1. Pułku Ułanów zmierzał na lewe skrzydło dywizjonu Wierzchlejskiego. Rosjanie wiedzieli, co ich czeka, i dlatego wzmogli ostrzał. Bartkowski wspomina, iż ogień był tak „żywy”, że kartacze wytrącały ułanom z rąk lance. Na zajęcie nakazanych pozycji i rozwinięcie szyku nie było już czasu. 5. Szwadron 1. Pułku Ułanów zmieszał się z 6. Szwadronem 3. Pułku Ułanów. Gdy Frölich zajął pozycję, padł rozkaz: natarcia. Butowicz już prawdopodobnie przymierzał się do wycofywania dwóch dział z zajmowanych przez nie pozycji, pod osłoną ognia dwóch pozostałych60. 58
B a r t k o w s k i , op.cit. , s . 5 3 . B a r t k o w s k i , op.cit., s. 377: „Była to gorzka nauka dla pułkow nika Żuchowskiego [Rzuchowskiego], który w swym zapale i w zaufaniu w bitność Krakowiaków zapomniał, że młody żołnierz, choćby najśmielszy, nie powinien być prowadzony pierwszy raz w ogień sam jeden, lecz w asystencji starego i z ogniem już obeznanego wojaka”. Nie wszyscy krakusi zatrzymali się pod Nową Wsią. Bartkowski wspominał, iż „garstka z nich w tym przestrachu oparła się dopiero między Mniszewem i Górą”. 60 Możliwe, iż sądził, że po odparciu krakusów to był najlepszy czas na odwrót. Bartkowski twierdził, że ułani dopadli 6 dział „zaprzodkowanych i gotowych do odwrotu”. Z kolei Józef Dwernicki w raporcie urzędowym stwierdził, że 4 działa artylerii konnej „do ostatniego momentu z największą przytomnością strzelały”. 59
Rosyjski oficer ze sztabu Kreutza, który stwierdził, iż „niepodobna było nie zachwycić się tą szarżą”, w oparciu o relacje świadków opisał natarcie polskich ułanów. Ruszyli kłusem „równo, dzielnie jak na musztrze, kartacze nasze szczerbiły ich szeregi, ale ułani szlusując szli śmiało naprzód. Na 50 sążni [około 100 m] przed działami dowódca pułku zakomenderował «marsz, marsz» i padł rażony kartaczem, ale ułani szalenie jak piorun rzucili się naprzód i zdobyli baterię”61. Wacław Tokarz odtworzył ten opis ataku plastyczniej. Polscy ułani... „...szli kłusem, ładnie, spokojnie, dowódcy i oficerowie na swoich miejscach, jak na ćwiczeniach. Kartacze wyry wały całe roty, ale ułani szlusowali i szli dalej. Na 50 sążni przed nami dowódca, który jechał przed frontem, dźwięcz nie miękko zakomenderował «Marsz! Marsz». Kartacze zrzuciły go z konia, ale ułani poszli”62. Tę szarżę, zdaniem Dwernickiego, ułatwił ułanom ppor. Frölich, który celnymi strzałami kartaczowymi z bliskiego dystansu „zmieszał” artylerzystów Butowicza. Można też szukać innego wytłumaczenia tak łatwego przebycia desz czu kartaczy, który, jak uważał Dwernicki, wyrwał z sze regów tylko kilka rannych koni i ranił w nogę Wierzchlejskiego. Butowicz już wycofywał się z pozycji i ułanów raziły tylko dwa działa. W każdym bądź razie ułani „jak błyskawica” wpadli na rosyjską baterię i zalali ją masą sześciuset lanc i szabel. Dragoni z osłony nie mogli jej pomóc. Złamał ich sam widok szarży prowadzonej „pod ogniem tak rzęsistym”, a poza tym sami znaleźli się w opałach. Wpadli na nich krakusi Rzuchowskiego i ułani z 1. Pułku. Zaatakowane zostały obydwa dywizjony. Lewoskrzydłowy „pierzchł”, zanim go dopadli polscy kawalerzyści, i zaczął uciekać wzdłuż traktu pocztowego 61 62
P u z y r e w s k i , op.cit., s. 127. T o k a r z , op.cits. 212.
na polanę pod kolonią Chinów. Krakusi „wraz z innymi szwadronami składającymi nasze prawe skrzydło” ślepo popędzili za nimi. Dywizjon z lewego skrzydła miał utrudnioną drogę ucieczki. Szukał ratunku w trzęsawiskach, gdzie, według Dwernickiego, część dragonów straciła konie i pieszo przez błota dobrnęła do swoich63. Osamotnieni artylerzyści rosyjscy bronili swoich dział. Walczyli wyciorami i pałaszami. Zachęcał ich do walki ppłk Butowicz, który broniąc się z wściekłością zranił kilku ułanów. Sam też odebrał kilka ran kłutych, ale dopiero lanca starego żołnierza z 5. Szwadronu 1, Pułku Ułanów zwaliła go z konia na ziemię. Większość kanonierów poległa, zarąbana szablami lub skłuta lancami ułanów. Działa znalazły się w rękach polskiej jazdy64. Ułani i krakusi ścigali uciekinierów; chociażby Jan Bartkowski z 1. Pułku Ułanów gonił po trzęsawisku rosyjskiego oficera i przeoczył kontratak rosyjskiej kawalerii. Gdy ułani bili się o działa, na czoło pościgu wzdłuż traktu do Kozienic wysunęli się krakusi pierwszej linii i trzecia linia kawalerii polskiej (dywizjon krakusów Rzuchowskiego i dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych). Krakusi nie utrzymali zwartego szyku i szli jak zwykle po bokach, w nieporządku. Za nimi przez las przedzierali się w szwadronowych kolumnach plutonami szaserzy. Krakusi 63
D w e r n i c k i , op.cit., s. 35, twierdzi, że dragoni stracili w tej fazie walki połowę ludzi. 64 „Kurier Polski” (nr 432, 24 II 1831) zamieścił opis ataku na baterię. Wynika z niego, iż Butowicz padł ranny na ziemię, gdy zabito pod nim konia. Ułani doskoczyli do niego, a jeden z nich chciał go nawet przebić. Wstrzymał go oficer. Butowicz ofiarowywał ułanom kiesę ze złotem, ale ułani nie przyjęli i powiedzieli: „My się nie bijemy dla złota, ale za Ojczyznę”. Jest z to z pewnością kolejny przykład lansowania przez propagandę „szlachetnej” i patriotycznej postawy polskich wiarusów. Wątpić jednak należy, że pogardziliby takim zastrzykiem gotówki. Butowicz nie mógł liczyć na fory i z pewnością ogołocony został z kosztowności jak inni. Takie były prawa wojny.
pędzili za dragonami jak na wyścigach. Gdy ich dogonili, zachęcając się okrzykami, w rozsypce próbowali atakować „kłując po trochu”. Tymczasem dragoni uporządkowali szyk i dołączyli do dywizjonu odwodowego wspartego dwoma działami konnymi. Zajmował on nadal pozycję na trakcie za strumieniem i mostkiem. Przywitał krakusów gradem kul i kartaczy. Krakusi już trzeci raz w tej bitwie znaleźli się w takiej sytuacji. Tym razem jednak Rosjanie strzelali zarówno do krakusów, jak i do własnych towarzy szy broni przemieszanych z polskimi jeźdźcami. Zaraz potem, gdy krakusi jeszcze nie otrząsnęli się z zaskoczenia, spadła na nich kontrszarża dragonów. Krzycząc „hurra” Rosjanie rzucili się z szablami w dłoni na Polaków. Doszło do zwarcia kawalerzystów „w ścisku okropnym, w którym nie walczono już bronią”, ale na pięści”65. W tym momencie lance w rękach krakusów były zawadą. Nie zdołali po wstrzymać natarcia dragonów. Jeden okrzyk oficera66: „Zdrada. Uciekaj, co możesz!” i powtórzone przez innych „zdrada, zdrada” wystarczyły, aby skończył się ich opór. W pełnej rozsypce zaczęli uciekać na północ67. Pierwszą ich ofiarą byli szaserzy z 5. Pułku, którzy dopiero co wyszli z lasu na polanę i zaczęli rozwijać szyk. Wpadli na 65
D w e r n i c k i , op.cit. , s . 3 5 ; B a r t k o w s k i , op.cit., s. 55; S m i t,
op.cit., s. 470. 66 B a r t k o w s k i , op.cit., s. 55, sugeruje, że to był Ignacy Ab ramowicz. Widać, dla Polaków człowiek o tym nazwisku był synonimem zdrajcy i tchórza. W wykazach oficerów 1. Pułku Jazdy Krakowskiej nie pojawił się oficer o tym nazwisku. 67 Rosyjski historyk Smitt z lubością pisał, jak to Dwernicki uciekał z krakusami i ledwie wymknął się spod szabli dragona. Tę plotkę powtórzył za nieznanym z imienia i nazwiska polskim podoficerem Leon Drewnicki. Dodał też, iż „młodzi krakusi i ich świeże konie będąc pierwszy raz w boju i jeszcze nieoswojeni z prochem, na krzyk dragonów «Ura, Ura» i biegnących na nich [...] nastraszeni w największym nieładzie przez Ryczywół uciekli”. D r e w n i c k i , op.cit., s. 117; S m i t t , op.cit., s. 470.
nich w tym momencie uciekający krakusi, a tuż za nimi rąbiący wszystko co się rusza i na drzewo nie ucieka dragoni rosyjscy. Jak przyznał uczestnik tych wydarzeń Erazm Rozwadowski, „żadna siła nie mogła powstrzymać uciekających w pomieszaniu, złamali nasz szyk i musieli śmy przepuścić ich, odpędzać atakujących, którzy zastaw szy nas niesformowanych nacierali gwałtownie całym pułkiem”68. Szaserzy nie dali się złamać, ustępowali w porządku, ale dragoni zepchnęli ich w las, praw dopodobnie na nowy trakt. Na „wąskiej drodze okopanej przez las” szaserom nie pozostało już nic innego jak cofać się. Rozwadowski, jak by nie było, oficer pułku, oderwał się od oddziału i „pobłądził” w lesie69. Każdy ratował się jak mógł z opresji. Porucznik Kwiryn Russecki z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej stracił konia trafionego kulą. Jako dobry gimnastyk wskoczył na konia przejeżdżającego krakusa. Zaczął się z nim nawet targować, aby ten go nie spychał. Doszedł w licytacji do 5 rubli, a gdy to nie wystarczyło, po prostu brutalnie zwalił krakusa z konia, a sam umknął z placu boju. Krakusi roznieśli popłoch po okolicy. Byli i tacy, którzy w ucieczce dotarli do Ryczywołu, a nawet dalej. Na nowym trakcie natknęli się na nich artylerzyści z baterii Puzyny, którzy opuścili Ryczywół i weszli w las. Krakusi byli w opłakanym stanie — poranieni, pokaleczeni, i wołali do artylerzystów, aby dali ognia do dragonów, którzy byli tuż za nimi. Bateria zatrzymała się w lesie i szykowała się do przyjęcia dragonów70. Uniknęli jednak starcia, gdyż dragoni wybrali inny cel. 68
R o z w a d o w s k i , s. 22-23. Do dywizjonu dołączył dopiero wieczorem wraz z kilku krakusami, którzy „ze mną wjechali w las i nie miałem satysfakcji udziału w pierw szym boju”. 70 M a c i e j o w s k i , op.cit., s . 5 9 . 69
Gdy Rozwadowski zaczynał swoje leśne wędrówki, a krakusi zmykali jak zające, dragoni rosyjscy popędzili z polany pod kolonią Chinów traktem pocztowym na pole pod Nową Wsią. Tak jak szaserzy, zwycięscy ułani nie byli w stanie ich powstrzymać. Hieronim Kajsiewicz, podchorąży 3. Pułku Ułanów, tak jak inni zapędził się za uciekającymi kanonierami rosyj skimi, gdy niespodziewanie otoczyli go dragoni krzyczący Kriczy pardon. Kajsiewicz nie posłuchał — wspominał: „Waliłem, jak mnie walono, krew się broczyła, siły uciekały i upadłem. Konie po mnie tratowały, w oczach się zaćmiło, nie wiem, co się ze mną działo’ ’. Odebrał łącznie osiem ran, w tym cięcie szablą w gło wę. Stracił przytomność. Jego brat Leopold, który bił się obok, uznał go nawet za umarłego71. Obydwaj bracia znaleźli się w niewoli. Podobny los spotkał Teofila Ogonowskiego z 1. Pułku Ułanów. Dragoni porąbali go szablami m.in. w głowę, obdarli z odzieży i odprowadzili do Kozienic, a potem do Puław, gdzie Polacy go odbili. Witalis Makowski z 3. Pułku Ułanów miał więcej szczęś cia. W zapadających ciemnościach kozak zabił mu konia. Ledwie ułan otrząsnął się po upadku, ujrzał kolegów z pułku uciekających z krzykiem, że „nieprzyjaciel goni”. Pan Witalis zmykał z pola bitwy szybciej niż krakusi, mijając ciała zabitych i mnóstwo koni bez jeźdźców, biegających po polu. Jednego z nich zdołał złapać i uciekł spod szabel rosyjskich72. Bardzo pomocna w bitwie była lanca. Była ona doskonałą bronią nie tylko w ataku, ale i w obronie. Pod Nową Wsią zademonstrował jej walory dymisjonowany żołnierz Prażuch, „dawny owczarz”. Osaczony przez kilku dragonów, dostał cięcie w furażerkę, ale od śmierci uratował go 71
Młodość Hieronima Kajsiewicza i jego udział w wojnie 1831 roku,
„Rodzina Polska”, 1930, nr 12. 72 M a k o w s k i , op.cit. , s . 2 7 .
podwójny wojłok. Dalej „tak dzielnie młynkował lancą”, że rozpędził dragonów i wywalczył sobie drogę ucieczki73. Zaciekłe pojedynki i gonitwy na polanie pod kolonią Chinów przeniosły się też pod Nową Wieś. Dragoni wpadli na polanę, odbili z rąk Polaków dwa działa i odprowadzili je na południe, za kolonię Chinów i rzecz kę. Do Nowej Wsi nie dojechali, gdyż zbliżać się zaczął ku nim dywizjon 2. Pułku Ułanów wysłany przez Dwer nickiego w celu wsparcia krakusów. Uaktywniła się także piechota polska, prawdopodobnie z batalionu zbiorowego Reszki. Piechurzy polscy celnie razili dragonów, wywo łując zamęt i rozstrój w ich szeregach. Dragoni nie mieli gdzie się ukryć przed tymi strzałami. Cofali się wolno, zbierając z pobojowiska rannych towarzyszy broni oraz polskich żołnierzy rannych i kontuzjowanych. W niewoli znalazł się wtedy podchorąży Hieronim Kajsiewicz, jego brat Leopold i kilku kolegów z 3. Pułku Ułanów, adiutant Dwernickiego Zenon Niemojewski, belwederczyk, który dostąpił tego „zaszczytu”, iż został wymieniony w urzę dowym raporcie Kreutza z bitwy pod Kozienicami (Nową Wsią) pod nazwiskiem „Majecki”. Niewoli uniknął Jan Bartkowski, który obserwował poraż kę ułanów z trzęsawiska, na którym znalazł się ścigając oficera dragonów. Próbował dopaść traktu przed dragonami. Udało mu się to, w przeciwieństwie do wachmistrza z 1. Puł ku Ułanów, któremu koń się „zwinął” i zwalił w rów. Wachmistrz dostał się w ręce rosyjskie. Z kolei podchorąży 3. Pułku Ułanów74, którego koń wpadł na konia wachmistrza i także się „powalił”, zdołał przez trzęsawisko zbiec do swoich. Bartkowski dostał się na groblę, gdzie natychmiast usiadł mu na ogon dragon z szablą w dłoni. Wzywał Polaka do poddania: Kriczy pardon, miatietnik!, ale Bartkowski tylko zwrócił do tyłu lancę i uciekł do lasu. 73 74
B a r t k o w s k i , op.cit., s. 378. Dawny kleryk u pijarów na Żoliborzu.
Dragoni spokojnie cofali się na pozycje wyjściowe, za strumień i mostek. Po piętach deptał im dywizjon 2. Pułku Ułanów. Z relacji jednego z jego żołnierzy wynika, iż mijali miejsce starcia, z trupami dragona i ułanów z 1. Puł ku. Obok nich biegały konie krakusów, tak jak kozackie z „poduszkami skórzanymi na terlicach”. Po przebyciu lasu ułani trafili na ten moment, gdy ich koledzy z pułków 1. i 3. oraz szaserzy rejterowali od mostu z dragonami na ogonie. Jednego z zapalczywych Rosjan zabił nawet trębacz dywizjonu Swiderski. Wraz z dywizjonem 2. Pułku Ułanów postępowała piechota, która, jak zauważył Feliks Porado wski, „podwójnym krokiem obok nas pospieszała”. Piechurzy tak jak kawaleria kierowali się na polanę pod kolonię Chinów. Niektóre ich oddziały pojawiły się tam nawet wcześniej. Obchodząc polanę lasami od zachodu, znalazły się w pobliżu mostka nad strumieniem. Uaktywniły się w tym momencie, gdy ułani 2. Pułku zaatakowali dragonów. Niewiele brakowało, a ułani nie podjęliby ataku. Oficer dowodzący dywizjonem75 wydał rozkaz odwrotu, ale ułani nie wykonali go, zachęceni do walki przez kpt. Lewiń skiego. Jak zwykle na czele szyku, „jak gdyby na paradzie na Saskim placu”, poprowadził on ułanów na szykujących się do boju dragonów; ci jednak nie dotrzymali pola — zawrócili i popędzili na most, gdzie już witała ich ogniem polska piechota. Lewiński nie zatrzymał się i prze kroczył strumień i mostek. Posuwał się za dragonami. Nie słuchał dowódcy dywizjonu, a potem kolejno przybywają 75 Prawdopodobnie był to kpt. Michał Zembrzuski albo dowódca 6. Szwadronu kpt. Filip Domański, zastępujący mjr. Józefa Wiśniewskiego. M r o z o w s k i , k. 8 verte. Michał Zembrzuski (47 lat) służbę rozpoczął w 1811 roku od pułku szwoleżerów-lansjerów gwardii. W 1814 r. służył w 3. Pułku Eklererów Gwardii. Odbył kampanię 1812-1814. W armii Królestwa Polskiego przydzielono go do 4. Pułku Ułanów w stopniu podporucznika. Od 1820 roku pełnił służbę adiutanta przy dowódcy dywizji ułanów gen. Janie Weyssenhoffie. Awansował kolejno na stopień porucznika (w 1820) i kapitana.
cych adiutantów Dwernickiego. Dopiero widok szwadronów rosyjskich maszerujących z prawej strony traktu (zapewne Dellingshausena) zatrzymał zapalczywego oficera. Cofał się spokojnie, dwukrotnie zwracając się czołem do po stępujących za nim dragonów. Pozorował nawet natarcie. Jednak gdy tylko szwadrony ruszały kłusem do natarcia, dragoni zawracali. Lewiński wycofał się na polanę pod kolonią Chinów, gdzie za strumieniem zbierał się korpus Dwernickiego. Dellingshausen ostrzeliwał polskie oddziały z dwóch dział, które przyprowadził z Kozienic. Zmrok przerwał walkę76. Widok gromadzących się oddziałów polskich wywołał spory niepokój rosyjskich dowódców. Wydawało się, że dla Kreutza nie było już ratunku. Wznowienia boju Rosjanie spodziewali się dopiero następnego dnia. Tymczasem niespodziewanie sytuacja przyjęła inny obrót. Było jeszcze na tyle jasno, że dostrzeżono odwrót wojsk polskich. Sformowały one kolumnę marszową i ruszyły spod Chino wa i Nowej Wsi na północ do Ryczywołu. Dywizjon 2. Pułku Ułanów cofał się jako ostatni. Wracał jak triumfator. Oficerowie i żołnierze winszowali Lewiń skiemu powodzenia w ostatnim natarciu. Dwernicki stawił się osobiście w dywizjonie z żołnierzami niosącymi kociołki z wódką. Najpierw oddał salut pałaszem, nabrał z kociołka pólkwaterek wódki i przemówił do Lewiń skiego: „W obozie po żołniersku wypiję ten półkwaterek wódki do ciebie i za twoje zdrowie, bohaterze, dzisiaj’77. Mogłoby się wydawać, że niesubordynacja, nieposłuszeń stwo rozkazom i samodzielna inicjatywa popłaca; trzeba jednak uwzględnić fakt, iż Dwernicki i Lewiński bardzo dobrze się znali, walcząc wspólnie od 1809 roku. Dwernicki w raportach urzędowych, a później w pa miętnikach starał się wykazać, iż utrzymał pobojowisko 76 77
M r o z o w s k i , op.cit., k. 8, verte P u z y r e w s k i , op.cit., s. 127. M r o z o w s k i , op.cit., k. 8 verte.
w swoich rękach. Awangarda nocująca pod Nową Wsią miała ułatwić mu kontynuację marszu na Kozienice następnego dnia. Oczywiście czynił tak ze względów prestiżowych i propagandowych. Prawda jest jednak taka, iż cały korpus wycofał na noc do Ryczywołu, gdzie udał się i sam Dwernicki. Awangardę złożoną z oddziałów niezaangażowanych w bój 19 lutego (dwa dywizjony strzelców konnych i dwa bataliony piechoty) zamierzał wysłać z Ryczywołu do Nowej Wsi, ale odwiódł go od tego gen. Sierawski. „Zawsze wątpliwy w swym przedsięwzięciu”, ostrzegał Dwernickiego, że Rosjanie mają przewagę i mogą przygotować kolejną pułapkę. Kolumna awangardy przeszła prawie pół mili (około 4 km) i zawrócono ją do Ryczywołu78. Bilans bitwy nie był zbyt korzystny dla strony polskiej. Dwernicki sam przyznał, że bił się z mniejszymi siłami od tych, którymi dysponował79. W świetle danych urzę dowych w bitwie zdobyto 3 działa z jaszczami amu nicyjnymi i zaprzęgiem. Do niewoli wzięto stu kilku dziesięciu żołnierzy, z rannym ppłk. Butowiczem na czele80. Do Warszawy odesłano Butowicza i 80 jeńców z artylerii i kawalerii81. Liczbę zabitych żołnierzy ro syjskich szacowano na 200. Urzędowy raport rosyjski wymienił tylko 57 zabitych 1 35 rannych, w tym chorążych Strukowa i Etingera. Butowicz wrócił do armii. W marcu wymieniony został za 78
M a c i e j o w s k i , s. 44. W obozie aż huczało od plotek o sporach między Sierawskim a Dwernickiem. Podobno Sierawski odmówił wspól nego działania przeciw Rosjanom. Dwernicki w swoich pamiętnikach nic nie pisze o jakichkolwiek swarach z Sierawskim 19 lutego. 79 W urzędowym raporcie pisał, że Rosjanie mieli pułk dragonów, 2 pułki kozaków i 4 działa artylerii. 80 W raporcie Dwernicki wspomniał o 40 jeńcach, a w pamiętnikach wymienił Butowicza i 8 kanonierów ciężko rannych, 158 dragonów, w tym 6 oficerów. 81 „Kurier Warszawski”, nr 52, 22 II 1831.
wziętego do niewoli 10 marca 1831 roku w potyczce pod Wawrem rannego płk. Aleksandra Błędowskiego. Rosjanie przyznali się do straty dwóch dział z 28. Roty Konnej82. Straty własne Dwernicki zaniżył, aby zatrzeć złe wraże nie. W urzędowym raporcie wspomniał o „wielu rannych”, zwłaszcza od kartaczy artylerii. Szacował nawet, iż liczba ich dojdzie do 50. Najwięcej od kartaczy ucierpiał dywizjon 3. Pułku Ułanów. Jego dowódca mjr Wierzchlejski był lekko raniony kartaczem w nogę. W Warszawie zmarł kadet Janowski. W pułku krakusów Rzuchowskiego ranny był por. Hipolit Grabkowski (stracił nogę), a kontuzjowany — Adam Linowski. Adiutant Dwernickiego ppor. Sierawski (syn generała) był ranny w rękę. Urzędowy raport wymienił liczbę 28 zabitych, 20 rannych i 15 wziętych do niewoli. Rosjanie podwyższyli stratę Polaków. Podobno przejęli w Ryczywole (po 19 lutego) list polskiego majora, z którego wynikało, że powstańcy stracili 300 ludzi, głównie od kartaczy, które na ograniczonej przestrzeni czyniły największe spustoszenie w szeregach polskich. W urzędowych raportach dowódcy rosyjscy pisali o 400 trupach Polaków zalegających pobojowisko i 70 jeńcach, wśród których było 3 oficerów wyższych (sztabsoficerów). W raporcie z 22 lutego Kreutz zwiększył liczbę jeńców do 105 (wśród nich znaleźli się żołnierze z regularnych pułków piechoty). Stwierdził, iż większość z nich była ciężko ranna. Umieścił też w raporcie polskiego generała Jana Tomickiego, który w tym czasie uczestniczył w zma ganiach na szosie brzeskiej! Trudno wskazać jednoznacznie zwycięzcę bitwy z 19 lu tego. Dwernicki nie osiągnął zamierzonego celu, jakim było zajęcie Nowej Wsi jako punktu, z którego miał rozpocząć działania następnego dnia. Rosjanie odparli atak Polaków i praktycznie utrzymali swoje pozycje sprzed 82 28. Rota 2 działa straciła pod Nową Wsią, a następne 3 w bitwie pod Kurowem. 13 III 1831 r. miała na stanie 7 dział.
bitwy. Zadali przeciwnikowi znaczne straty. Z analizy stanów osobowych oddziałów Dwernickiego z 18 i 27 lu tego 1831 roku (tabela 3) wynika, że w trzecich dywiz jonach ułanów i strzelców konnych (bez 5. Pułku Strzelców Konnych) ubyło z szeregów 395 oficerów i żołnierzy, w 3. Dywizjonie 5. Pułku Strzelców Konnych — od 30 do 68, a w 1. Pułku Jazdy Krakowskiej — od 31 do 112. W sumie ubytek w samej tylko kawalerii Dwernickiego wyniósł od 456 do 575 żołnierzy83. Trudniej określić straty rosyjskiego pułku dragonów księcia Aleksandra Wirtemberskiego, który tworzył brygadę z Kazań skim Pułkiem Dragonów. Między 6 a 28 lutego z brygady tej ubyło 493 dragonów. Jeżeli uwzględnimy fakt, że 26 lutego 1831 roku w Puławach Polacy zniszczyli jeden szwadron Kazańskiego Pułku Dragonów liczący około 125-150 szabel, to pułk księcia Wirtemberskiego stracił w ciągu 22 dni (w tym pod Nową Wsią) około 340-360 dragonów. Rosjanie byli jednak pod wrażeniem zapalczywości polskich kawalerzystów. Próbowali tłumaczyć to ich pijań stwem. W wódce doszukiwali się polskiej odwagi. Według nich, wsie sołdaty Dwernickiego pijanicy, strielaj, strielaj oni wsie bieżut na pieriod. Kreutz niczego innego nie spodziewał się następnego dnia, jak kontynuacji polskich działań zaczepnych. Zdawał sobie sprawę ze znacznej przewagi liczebnej Dwernickiego. I niewiele pocieszający był fakt, iż gros jego korpusu stanowili nowozaciężni, bo jak się okazało pod Nową Wsią, łatwo było krakusów kilka razy pobić, ale nie zwyciężyć. Dowiedział się też o porażce Geismara pod Stoczkiem, która musiała dla niego i jego żołnierzy być bardzo przykra, oznaczała bowiem, że oddział, który miał ich wspierać, nie będzie mógł tego uczynić. Kreutz uzmys łowił sobie, że był w pułapce. Lód na Wiśle był słaby, 83 Nie można jednak stwierdzić z pewnością, iż są to zabici, ranni i jeńcy spod Nowej Wsi. Mogły być też inne przyczyny ubytku z szeregów — choroby, wydzielenie do innych zadań itd.
a więc przeprawa nie mogłaby odbyć się łatwo. Na szczęście dla rosyjskiego dowódcy po 19 lutego temperatura była minusowa. Musiał więc poczekać jakiś czas, aż stan lodu umożliwi przeprawę na prawy brzeg dział (zwłaszcza ciężkich z 27. Roty) i licznych taborów. Korpus rosyjski nocował za Kozienicami na biwakach, nie rozpalając nawet ognia. Od czoła osłaniała go awangar da rozlokowana prawdopodobnie w pobliżu placu boju albo aż za rzeką Chartową (bliżej Kozienic). Pułk kozaków wysłany dalej na północ obserwował poczynania Polaków. Kreutz uważał, że Dwernicki cofając się do Ryczywołu chciał uśpić jego czujność i w nocy ponowi atak. W raporcie do Dybicza (21 II 1831 roku, gdy Dwernicki ustąpił nawet z Ryczywołu) pisał wprost, że nawet po odwrocie Polaków jego położenie nie poprawiło się i następny atak Polaków mógłby odeprzeć tylko nie szczędząc swojej artylerii. Gotowy był jednak kontynuować marsz ku Warszawie, aby wspomóc główną armię. Zamierzał związać bojem przynaj mniej część sił polskich. Korpus polski noc z 19 na 20 lutego spędził w Ryczy wole. Dwernickiemu zależało przede wszystkim na tym, aby jego ludzie odpoczęli. Żywności dostarczyli mieszkańcy Ryczywołu i okolic. Oddziały biwakowały na okolicznych polach. Wiarusy z 2. Pułku Ułanów ukarali kilku Żydów za zniszczenie mostu, ale oficerowie zdołali powstrzymać ekscesy i przywrócić spokój. Powszechnie oczekiwano, iż następnego dnia korpus ponownie ruszy ku Kozienicom, aby ostatecznie rozprawić się z Kreutzem. Stało się jednak inaczej, i co ciekawe, za sprawą Geismara, którego oddziały niespodziewanie pojawiły się w Gassach naprzeciw Kar czewa, blisko 50 km w linii prostej na tyłach Dwernickiego. Na głównym teatrze wojny armia rosyjska zbliżyła się do Warszawy. 19 lutego doszło do bitwy pod Wawrem84. 84 Polacy stracili 2,5 tys. żołnierzy zabitych, rannych i jeńców, a Rosjanie 3,7 tys.
Oddziały polskie wycofały się ku Grochowowi, utrzymując w rękach Olszynkę Grochowską. Stała się ona miejscem zaciekłych bojów do 25 lutego, gdy rozegrała się decydująca bitwa między głównymi siłami obydwu walczących stron. Do tego dnia główna armia rosyjska tkwiła na przedpolu Pragi, a jej oddziały skrzydłowe dochodziły do linii Wisły. Gen. Klicki, odpowiedzialny za obronę lewego brzegu, niepokoił się o jego bezpieczeństwo. Rosjanie wykorzys tując fakt, iż Wisła nadal była skuta lodem, mogli przerzucić na lewy brzeg przynajmniej lekkie oddziały (np. kozaków), które mogły sparaliżować koncentrację wojsk polskich i wywołać panikę wśród mieszkańców stolicy. Obawy te były tym bardziej uzasadnione, że rano 19 lutego po lodzie swobodnie przeszedł na lewy brzeg pułk jazdy podlaskiej ppłk. Antoniego Kuszlla. Klicki ostrzegł dowódców od działów w Piasecznie i Górze Kalwarii, aby zachowali ostrożność. Obawy Klickiego spełniły się po południu 19 lutego. O godz. 18 kozacy dotarli do Sobień, Radwankowa Szlacheckiego i Ostrówka, położonych na prawym brzegu Wisły naprzeciw Góry Kalwarii i Czerska. Podjęli też próbę przeprawy do Gass naprzeciw Karczewa. Stacjo nujący w Górze Kalwarii kpt. Adam Nowicki, dowódca szwadronu rezerwowego 2. Pułku Ułanów, natychmiast 19 lutego wieczorem wysłał Dwernickiemu raport z infor macją, że „kilkanaście tysięcy wojsk nieprzyjacielskich stanęło nad Wisłą pod Karczewem naprzeciw Gassów i że kozaki już Wisłę przeszli”. Doniesienie było prawdziwe. W Karczewie pojawił się gen. Geismar. Po Stoczku ten ulubieniec Dybicza nie poszedł w odstawkę. Od 16 lutego z przydzielonymi mu oddziałami osłaniał lewą flankę głównej armii. Podlegające mu siły przebudowano, przygotowując je na ewentualną nową konfrontację z Dwernickim. Geismar dysponował 2. Brygadą swojej dywizji, Ukraińskim Pułkiem Ułanów,
pułkiem piechoty ks. Karola Pruskiego i 16 działami artylerii konnej z rot 29. i 30. Od południa osłaniały go dwa pułki kozaków Płatowa (zajmował Jeruzal i Seroczyn) i 5. Czarnomorski (w Wiśniewie). Wieczorem z 17 na 18 lutego Geismar znajdował się w Cegłowie. 18 lutego poszedł do Siennicy, aby osłaniać obszar między Latowiczem a Kołbielą, a 19 lutego ruszył na Karczew, skąd miał przeprawić lekkie oddziały na lewy brzeg Wisły i wysyłać podjazdy wzdłuż brzegu rzeki ku Pradze i Warszawie. Dybicz nakazał mu też rozpoznać stan lodu na Wiśle i przeprawy, a także zorientować się, jakie środki przeprawowe znajdują się w Karczewie (mogły się przydać, gdyby puściły lody na rzece). Zgodnie z rozkazem, Geismar zjawił się w Karczewie 19 lutego wieczorem z oddziałem liczącym około 4,6 tys. żołnierzy (1,6 tys. piechoty, 3 tys. kawalerii, w tym 488 kozaków) i 12 dział artylerii konnej. Jednak jeszcze tego samego dnia otrzymał rozkaz zbliżenia się 20 lutego do głównej armii (oczekiwano walnego starcia z armią powstańczą na równinie praskiej). W dół Wisły miał wysyłać jedynie patrole kozaków. Polacy dostrzegli z lewego brzegu kilka tysięcy żołnierzy rosyjskich gromadzących się naprzeciw Gass. Kapitan Nowicki miał więc podstawy do tego, aby wysłać wyżej wzmiankowany raport. Dwernicki odebrał go o godz. 9 rano 20 lutego. Uznał, że Rosjanie „pod Karczewem na lewy brzeg Wisły z piechotą i jazdą przeprawiać się poczęli”85. W tej sytuacji, gdy zagrożona była stolica, Dwernicki natychmiast zarządził marsz korpusu na północ. Chciał też wziąć udział w walnej bitwie. Huk dział spod Warszawy słyszano już od dwóch dni. Kolumna marszowa polskiego korpusu, gotowa od 9 rano do pochodu na Kozienice, ruszyła w przeciwną stronę, do 85
Źródła, t. 1, s. 376.
Magnuszewa, a następnie do Mniszewa. Noc z 20 na 21 lutego żołnierze spędzili w obozach o głodzie i chłodzie. Awangardę tworzyli ułani. Jan Bartkowski z 1. Pułku wspominał, iż on i jego towarzysze nocowali pod laskiem „na roli rozwilżonej, na której nie można było bez zmocze nia ani siąść, ani się położyć”. Żywności i paszy nie było. Oddziały same musiały ją zdobywać. Oczywiście nikt nie zważał na potrzeby mieszkańców. Wiarusi pułku bez zmrużenia oka wycięli cały młody las, pozyskując choinę na legowisko i materiał opałowy, który jednak do niczego się nie przydał. Ułani dusili się w kłębach gęstego dymu. 21 lutego korpus ruszył w dalszą drogę. Jego tyły osłonił oddział wydzielony z komendy Sierawskiego. Trzy batalio ny piechoty (dwa z pułku ppłk. Muchowskiego i batalion Reszki), jeden szwadron ułanów i 6 dział (dwie armaty 6-funtowe i cztery 3-funtowe) stacjonowały w Konarach (około 5 km na północ od Mniszewa). Nawet gdyby Kreutz zdecydował się na marsz za Dwernickim, to musiałby się sporo natrudzić, aby przebyć długą groblę rozciągającą się między Mniszewem a Konarami. Mosty były przygotowane do zniszczenia. Na obejście pozycji Kreutz straciłby dwa dni. Dwernicki kalkulował, że przez ten czas zdołałby odeprzeć oddziały rosyjskie przeprawione pod Karczewem i wrócić na rozprawę z Kreutzem. Tymczasem 20 lutego sytuacja pod Karczewem uspokoiła się. Kilkudziesięciu kozaków, którzy przeszli na lewy brzeg z 19 na 20 lutego, rozpędzonych zostało przez krakusów podlaskich płk. Kuszlla. Z 50 kozaków dwóch wzięto do niewoli. Reszta uciekła na prawy brzeg. Lód już był tak bardzo osłabiony, że podobno wielu z nich utonęło. Klicki dobrze orientował się w sytuacji. Zwiększył obsadę posterunków osłaniających linię Wisły. Nawet nie myślał o sprowadzeniu Dwernickiego do Góry Kalwarii i w rejon Karczewa, dopóki nie rozbiłby Kreutza. Sądził, że Dwernicki już tego dokonał i wojsk rosyjskich nie ma
już na lewym brzegu. Dawał więc Dwernickiemu instrukcję, jak ma dalej postępować. Polecił mu zostawić Sierawskiego „do dokończenia reszty” na pozycji nad Pilicą, a z resztą korpusu miał pospiesznie wracać pod Warszawę, aby ewentualnie wziąć udział w zmaganiach u boku głównej armii. Zapowiadał, że jego korpus nadal jest przeznaczony do samodzielnych działań. Rozkaz kończył w przyjaznym tonie: „Ściskam cię i całuję i z serca zawsze będę Twoim przyjacielem”86. 21 lutego Klicki już nie był taki pewny, że linia Wisły jest bezpieczna. W rejonie Gass (naprzeciw Karczewa) znowu pojawili się Rosjanie. Raporty osób cywilnych, ppłk. Łempickiego (dowódcy 15. Pułku Piechoty Liniowej) oraz rannego oficera 5. Pułku Strzelców Konnych, który przybył do Warszawy z Mniszewa, wskazywały, iż Rosjanie próbowali przeprawić przez Wisłę nie tylko kawalerię, ale i oddziały piechoty, które widziano „maszerujące przez lód”. Informacje okazały się prawdziwe. Po jednym dniu przerwy Geismar ponownie pojawił się pod Karczewem. Tym razem dysponował 2. Brygadą swojej dywizji, pułkiem kozaków dońskich Płatowa i 2 działami artylerii konnej 30. Roty. Jego zadania nie różniły się od tych, które otrzymał dwa dni wcześniej. Gdy jego szaserzy wchodzili na lód i badali jego grubość, obserwatorzy z drugiego brzegu mogli to odebrać jako próbę przeprawy. Klicki zaczął wzmacniać siły stacjonujące w Gassach. Do dwóch batalionów 15. Pułku Piechoty i czterech szwadronów jazdy kaliskiej i podlaskiej chciał dodać jeszcze dwa działa artylerii konnej z głównej armii. Wysłał też z Warszawy półbaterię artylerii, którą sam zorganizował z dział, jakie znalazł w mieście. Dodał im dwie kompanie piechoty, 100 strzelców i 60 kawalerzystów. Całością dowodził mjr Józef Wilson z korpusu inżynierów. 86
Źródła, t. 1, s. 375.
Dwernicki po odebraniu rozkazów Klickiego z 20 lutego, które nie przedstawiały w ciemnych barwach sytuacji pod Karczewem, mimo wszystko zdecydował się kontynuować marsz na Warszawę, spodziewając się, że niedługo dojdzie do walnej bitwy pod stolicą. Podpułkownik Rębiszewski ze sztabu Klickiego, który wiózł rozkaz z 20 lutego, opowiadał Dwernickiemu o „trwodze i niebezpieczeństwie w War szawie”. Dwernickiemu było to na rękę. Wezwanie, aby zbliżył się do stolicy, potraktował dosłownie. Uznał, że pobicie Kreutza, którego oczekiwał Klicki, nie jest istotne w obliczu zagrożenia stolicy i perspektywy walnej bitwy. 21 lutego korpus maszerował z Mniszewa do Góry Kalwarii. W drodze dostał rozkaz przyspieszenia marszu. Wbrew temu, co twierdził Józef Puzyna, to sam Dwernicki (a nie „poczciwy stary alarmista” gen. Sierawski) wydał ten rozkaz. Gdy zjawił się w Gassach, dostrzegł „kolumny rosyjskie pod Karczewem gotowe do przejścia przez Wisłę i przeznaczone do napadu na Warszawę z lewego brzegu tej rzeki...”. Geismar, dysponujący około dwoma tysiącami jazdy, doskonale pozorował obecność większych sił. Dwer nicki nie sprowadził korpusu do Gass. Zatrzymał go na noc w Górze Kalwarii. Obserwując stan lodu na rzece doszedł do wniosku, że Rosjanie nie przeprawią się na lewy brzeg ze znaczącymi siłami zdolnymi zagrozić stolicy. W raporcie do gen. Klickiego pisał, że kra na rzece zaczynała się łamać. Rano 22 lutego Dwernicki ponownie zjawił się w Gassach. Rosjanie strzelali nawet z dział, ale nic stanowczego nie czynili. Geismar obserwował polskie oddziały. Meldował Dybiczowi o zbieraniu się pospolitego ruszenia. Jego strzelcy konni zbierali furaż i żywność dla głównej armii, a kozacy trzymali łańcuch obserwacyjny wzdłuż Wisły. Dybicz wzmocnił jego oddział 3. Pułkiem Jegrów i dwoma działami z 30. Roty Konnej. Klicki także wzmacniał oddziały w Gassach. Sztab Główny ostrzegał go, że Rosjanie przygotowywali prze
prawy przez Wisłę i znajdowali się w Karczewie i Jabłon nie. Tymczasem od kilku dni pogoda przeprawie nie sprzyjała. Ocieplenie nadwerężało lód na Wiśle i podnosiło poziom jej wód. 19 lutego w nocy i rano padał śnieg. Koło godz. 10 w Warszawie zaczęło mocno świecić słońce. Wisła w wielu miejscach zaczęła pękać. 20 lutego dzień był „nader pogodny”. 21 II była łagodna pogoda, odwilż, i wody Wisły podniosły się. Zdaniem Dwernickiego, Wisła była nie do przebycia. 22 II wody podniosły się „jeszcze bardziej” i w Warszawie oczekiwano, że lody ruszą lada moment. Tak samo było 24 lutego. Temperatura rano była minusowa”: 20 II — 2°C, 21 II — 3°C, 23 II — 2°C, 25 II — 2°C, 26 II — śnieg i -1°C. Wróżono rychły moment ruszenia lodu. Nadchodził czas, gdy Wisła, „dobra patriotka”, jak ją nazwał Władysław Zamoyski, zapewniła bez pieczeństwo powstaniu. Klicki prawdopodobnie już 21 lutego zdawał sobie sprawę, iż Dwernicki niepotrzebnie przerwał działania przeciwko Kreutzowi. Zalecał mu powrót na południe, aby „wynagrodzić tak bolesną stratę”, jaką było „wymknienie się Kreutza i Wirtemberga”87. Dwernicki odebrał rozkaz 22 lutego i zobowiązał się, że nie wróci pod Warszawę, dopóki nie oczyści z nieprzyjaciela województw lewo brzeżnych. Dołączył do korpusu, który o 10 rano 22 lutego ruszył z powrotem na południe do Warki. Spędził tam noc w bardzo dobrych warunkach, bo jak relacjonował świadek, „wszystko można było dostać”. Poza tym ze stolicy odebrał oporządzenie dla swoich żołnierzy („effekty”) z magazynów komisariatu wojskowego. W Warce Dwernicki opracował dalszy plan działania. Zdecydował, że nie będzie maszerował głównym traktem tak jak 18-19 lutego, ale traktami bocznymi, aby obejść pozycje Kreutza od zachodu przez rozległe lasy w rejonie Głowaczo87
Źródła, t. 1, s. 376.
wa. Tym samym realizował instrukcję, jaką już 18 lutego przedstawił mu Klicki. Jednocześnie od południa Kreutza zaatakować miała „dywizja sandomierska”. 22 lutego Dwer nicki rozkazał płk. Kozakowskiemu, aby ze swoją kolumną liczącą około 2 tys. ludzi posunął się na Zwoleń ku Puławom i bronił przeprawy przed oddziałami rosyjskimi cofającymi się z Kozienic lub dał odpór oddziałom, które zbliżyłyby się do przeprawy od strony Lublina i próbowałyby się przeprawić na lewy brzeg. Gdyby Kozakowski nie zastał nieprzyjaciela w Puławach, Dwernicki polecił mu 23 lutego ruszyć na Kozienice, ale nie głównym traktem pocztowym, tylko szlakiem bocznym, znajdującym się w pobliżu. Po usłyszeniu huku dział z Kozienic, który świadczyłby o odwrocie wojsk rosyjskich przed Dwernickim, Kozakowski miał utrudniać Rosjanom odwrót niszcząc mosty, tarasując trakt zawalonymi drzewami i szarpiąc ich z boku. Od północy blokował Kreutza Muchowski i Młokosiewicz, nadal zajmujący Konary. Aby usprawnić działania korpusu, Dwernicki podzielił go na cztery brygady. Pierwsza pod dowództwem płk. Rzuchowskiego składała się z trzecich dywizjonów 1. Pułku Ułanów, 1. Pułku Strzelców Konnych, pułku jazdy krakowskiej i szwadronu krakusów Poniatowskiego (razem 11 szwadro nów). Druga brygada złożona była z dywizjonów 2. i 4 puł ków strzelców konnych, 4. Batalionu 6. Pułku Piechoty Liniowej i 6 dział artylerii pieszej Puzyny. Trzecia brygada, dowodzona przez ppłk. Wierzchlejskiego, składała się z dywi zjonów 3. i 5. pułków strzelców konnych, 3. Pułku Ułanów i 4. Batalionu 2. Pułku Piechoty Liniowej. Czwarta brygada pod dowództwem ppłk. Rychłowskiego w swym składzie miała dywizjony 2. i 4. pułków ułanów, szwadron krakusów Kościuszki, czwarte bataliony 1. Pułku Piechoty Liniowej i 5. Pułku Piechoty Liniowej oraz 4 działa artylerii konnej ppor. Frölicha. Do tego dochodziły jeszcze pozostające poza strukturą brygadową: 11. Pułk Piechoty Liniowej z 2 działa mi, 12. Pułk Piechoty Liniowej z 2 działami i zbiorczy
batalion złożony z żołnierzy 15. i 16. pułków piechoty liniowej. 27 lutego korpus liczył ponad 11,3 tys. ludzi (3,5 tys. kawalerii, 7,6 tys. piechoty i 156 artylerzystów) z 14 działami. Dwernicki chciał nawet włączyć do korpusu pułk jazdy podlaskiej; jego dowódcę, płk. Kuszlla, kusił stanowiskiem dowódcy jednej z brygad. Kuszell z ochotą chciał przystać na taki układ, ale wyperswadował mu to sam generał Klicki. Krakusi Orła Białego mieli pozostać nad Pilicą, a w Konarach — płk Muchowski z 12. Pułkiem Piechoty Liniowej, batalio nem zbiorczym, 2 działami i małym oddziałem kawalerii. 23 lutego korpus rozpoczął operację. Przeprawił się przez Pilicę w Lechanicach88, gdzie najpierw trzeba było przez kilka godzin naprawiać most zniszczony przez rosyjskie podjazdy. Od emisariuszy Dwernicki dowiedział się, że oddział gen. Wirtemberskiego (pułk dragonów, kilkuset kozaków i kilka armat) znajdował się w Brzozie89. Zdecydowany był go dopaść jeszcze tego samego dnia. Jednak przewodnicy, którzy prowadzili awangardę, zmylili trasę w leśnych ostępach. Polskie oddziały „błąkały się” bez celu przez cały dzień i ostatecznie spędziły noc w Grabowie, położonym w obrębie ogromnych lasów. Ognie biwaków dostrzegły patrole rosyjskie z Brzozy. Obecny tam oddział nie czekał na Polaków; natychmiast uszedł do Kozienic i dołączył do korpusu. Kreutz po bitwie pod Nową Wsią zyskał kolejne cztery dni na straszenie Polaków groźbą marszu na Warszawę, Kielce, Radom, a nawet Kalisz90. Kozacy i dragoni, 88
Około 7 km na zachód od Warki. 14 km na zachód od Kozienic i 16 km na południe od Grabowa. 90 21 lutego komisja obwodu piotrkowskiego zawiadomiła komisję województwa kaliskiego, iż Rosjanie zajęli Końskie, gdy tymczasem znajdowali się oni prawie 100 km na wschód w rejonie Ryczywołu i lizali rany po bitwie pod Nową Wsią. Komisja woj. kaliskiego szykowała się już nawet do obrony Kalisza. 89
z którymi ucierali się żołnierze z oddziału gen. Sieraws kiego91, zapuszczali się za Radomkę i od 20 lutego zajmowali Nową Wieś. Podobno „przestrach między nimi [dragonami] był tak wielki, że prócz wedet jeden z nich ciągle siedział na najwyższym szczeblu drabiny prowadzą cej do komina chaty zajętej przez dowódcę oddziału i wytrzeszczał ślepia ku Ryczywołowi, skąd się spodziewał nowego ataku z naszej strony”. Jakiś oddział Kreutza (bez artylerii) zajął nawet Magnuszew z magazynem. Główne siły dowódca rosyjski trzymał pod Kozienicami i czekał na rozkazy Dybicza. Przygotowywał się, z jednej strony, do marszu na Warszawę, aby ściągnąć na siebie jak największe siły polskie w momencie, gdy główna armia biłaby się o stolicę Królestwa92, a z drugiej, szykował już sobie drogę odwrotu na prawy brzeg pod Wólką Tyrzyńską i Tyrzynem93. Żołnierze kładli na lód deski i słomę, które polewali wodą. Przy brzegu, gdzie nie było lodu, budowano mostki. Kreutz skorzystał z przeprawy, gdy tylko dowiedział się, że Dwernicki ponownie zwrócił się przeciwko niemu94. Jego oddziały cofając się zniszczyły magazyny w Mag nuszewie i Kozienicach, zabierały mieszkańcom bydło i furaż, a w nocy z 23 na 24 lutego pospiesznie przeszły lodem na prawy brzeg Wisły z taborami i artylerią. Pod Puławami Kreutz raczej nie mógłby tego dokonać, gdyż do 91
Jan Koźmian pisał w liście: „Nocujemy po lasach i ciągle ucieramy się z kozakami, teraz jesteśmy w Mniszewie i w okolicach łapiemy dragonów”. 92 Przygotowywał materiały do odbudowy mostu na Radomce w Ry czywole. 93 Kreutz musiał znać to miejsce. Rosjanie po raz pierwszy skorzystali z niego w powstaniu kościuszkowskim. Właśnie pod Wólką Tyrzyńską (po drugiej stronie Wisły Tyrzyn) przeprawiał swój korpus gen. Ivan Fersen przed bitwą pod Maciejowicami. 94 O marszu Dwernickiego dowiedział się od patroli i żydów świad czących mu usługi szpiegowskie.
Góry Puławskiej zbliżały się z rozkazu Dwernickiego oddziały Sołtyka i Kozakowskiego. Miały one zablokować punkt przeprawy i ewentualnie iść na spotkanie Kreutza ku Kozienicom. Cały plan osaczenia rosyjskiego korpusu spalił jednak na panewce. 24 lutego Dwernicki ruszył w pościg „spiesznym bardzo marszem” do Brzozy, a stamtąd po godzinnym odpoczynku — do Kozienic. Gdy oddziały polskie zbliżyły się do punktu przeprawy, Kreutz przywitał je salwami swojej artylerii. Sztab Dwernickiego i Sierawskiego zatrzymał się w Kozienicach. Bateria Puzyny, trzecie dywizjony 2. i 4. pułków ułanów oraz 1., 3. i 5. szaserów zostały w Stanisławicach. Mimo że pozostałe oddziały wkraczały do Kozienic „wśród śpiewów patriotycznych, wesoło...”, żoł nierze byli zawiedzeni95. Szukano winnych niepowodzenia. Wachmistrz 1. Pułku Ułanów, który spędził kilka dni w rosyjskiej niewoli, rozpowiadał, jak to pewien kupiec skąpiący owsa dla koni krakusów hojnie dzielił się nim z dragonami rosyjskimi. Niewiele brakowało, a pan kupiec skończyłby na latarni jako zdrajca. Oficerowie uspokoili żołnierzy, ale na krótko. Krakusi obrali sobie za cel żydów. Spustoszyli ich domostwa, „konfiskując” cały tytoń, jaki był w trzech sklepach. Zaraza rozboju rozeszła się na inne oddziały, także piechotę. Ofiarą żywiołu padli żydowscy mieszkańcy Kozienic96. Militarne niepowodzenie Dwernickiego zrekompensowali w niewielkim stopniu płk Kozakowski i płk Łagowski, którzy 26 lutego przeprawili się z częścią „dywizji san domierskiej” przez Wisłę i rozbili zajmujące Puławy i Kaziemierz oddziały rosyjskie97. Dzień później oddział 95
M a c i e j o w s k i , op.cit., s . 5 9 . B a r t k o w s k i , op.cit. , s . 5 6 . 97 Zabito, raniono i wzięto do niewoli od 286 do 305 żołnierzy rosyjskich (dragonów i tzw. niefrontowych). Polacy zdobyli też setkę wozów wypełnionych zbożem. 96
wysłany przez ppłk. Muchowskiego z Konar na prawy brzeg Wisły we wsi Goźlin zaatakował i rozbił oddział strzelców konnych z dywizji Geismara (Polacy zabili 14 szaserów z Pułku Arzamaskiego, a 6 wzięli do niewoli, w tym 2 oficerów — rotmistrza i porucznika). Dwernicki myślał o przedostaniu się na prawy brzeg rzeki, aby ostatecznie rozbić Kreutza. Nie mógł jednak przeprawić się pod ogniem jego artylerii; czekał, aż oddali się on od brzegu. Korpus skoncentrował w Gniewoszowie, Piekarach, Kozienicach oraz we wsi Maydan. Główną kwaterę generał ulokował w Kozienicach. Klickiego zaniepokoiły trochę te zapędy Dwernickiego na prawy brzeg Wisły. 25 lutego, jeszcze przed bitwą pod Grochowem, zainicjował on dyskusję w naczelnym dowódz twie na temat dalszych losów korpusu. Rozważał trzy warianty: ściągnięcie korpusu do Warszawy, ulokowanie go nad Pilicą, skąd miał wspierać Sierawskiego pozostawionego w województwie sandomierskim z zadaniem obserwacji przepraw pod Puławami i Kazimierzem lub skierowanie korpusu na prawy brzeg Królestwa z zadaniem operowania na tyłach armii rosyjskiej. W przypadku realizacji trzeciego wariantu Klicki nie wróżył Dwernickiemu powodzenia; coraz słabszy lód na Wiśle odciąłby korpus od lewobrzeża. W tej sytuacji Dwernicki musiałby szukać schronienia w Zamościu, który nie był w stanie go wyżywić, odwrót w granice Austrii lub „awanturowanie się” na Wołyń. Naczelne dowództwo nie podjęło dyskusji, pochłonięte walną bitwą pod Grochowem. Dwernicki wprost przeciwnie, myślał już tylko o Wołyniu, na który dostać się chciał po trupie Kreutza. Ten tymczasem przez dwa dni, rozlokowany między Maciejowicami a Stęży cą, przemieszczał się z jednego miejsca na drugie, aby wreszcie na dłużej zająć Stężycę i Puławy. Drogę na Wołyń Dwernicki miał na razie zablokowaną. Sytuacja zmieni się na przełomie lutego i marca.
ZAKOŃCZENIE
Stoczek i Nowa Wieś nie zaliczają się do największych bitew powstania listopadowego i wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku. Nie przyniosły one stronie polskiej tysięcy jeńców, niebotycznych zdobyczy materialnych i terytorial nych. Generałowi Józefowi Dwernickiemu nie udało się nawet zniszczyć V Korpusu Rezerwowego Kawalerii, który był jego przeciwnikiem w pierwszej fazie wojny. Stoczek zakończył się zwycięstwem Polaków. Bitwę pod Nową Wsią w najlepszym wypadku można uznać za nieroz strzygniętą. Poza tym nie imponowała ona pod względem taktycznym tak jak Stoczek. W skali strategicznej obydwie bitwy sparaliżowały działania korpusu gen. Cypriana Kreut za, który nie wypełnił do końca zadań wyznaczonych przez feldmarszałka Iwana Dybicza, głównodowodzącego wojsk rosyjskich; nie uchroniły jednak powstańców przed utratą województwa lubelskiego oraz sparaliżowaniem działań administracji polskiej w województwie sandomierskim (ucierpiała na tym mobilizacja sił i środków do walki). Z kolei obecność Geismara pod Karczewem kilka dni po Stoczku potwierdziła tylko połowiczność sukcesu Dwn nickiego z 14 lutego 1831 roku. Dwernicki nie mógł pobić skutecznie gen. Fiodora Geismara i Cypriana Kreutza m.in. ze względu na słabe rozpoznanie przeciwnika, jego sił, zamiarów i dyslokacji, nie mówiąc już o znacznej odległości
dzielącej obydwie dywizje rosyjskie. Trzeba też zaznaczyć, że działania między 10 a 23 lutego 1831 roku dopiero przygotowywały korpus Dwernickiego do działań bojowych w województwie lubelskim i za Bugiem, hartując nowozaciężnych i przywracając sprawność bojową dymisjonowa nym. Nie ulega jednak wątpliwości, że obydwie bitwy wywarły poważny wpływ na morale armii, władz powstania i postawę społeczeństwa. Stoczek sprawił to w większym stopniu niż Nowa Wieś, gdyż był atrakcyjniejszy dla zwolenników powstania. Wykorzystali oni sukcesy do wykrzesania z mieszkańców Królestwa Polskiego większego zaangażowania, hojności i poświęcenia dla powstania. Jeżeli spojrzymy więc na Stoczek i Nową Wieś przez pryzmat oddziaływania na armię i społeczeństwo, to ich znaczenie daleko wykraczało poza te 10 dział i kilkuset rosyjskich żołnierzy zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Dwernicki pokazał, że można pobić wojska rosyjskie, jeżeli tylko się tego chce i nie są one jakąś niebotyczną skałą, której nie można skruszyć. Dwernicki nie walczył z podrzędnymi generałami rosyj skimi. Pobił opromienionego sławą wojen napoleońskich i wojny tureckiej 1828-1829 roku generała Geismara i mocno nastraszył Kreutza. Dokonał tego walcząc na czele formacji, które zrodziło powstanie. Jego przeciwnikiem były stare pułki, obecne w strukturach armii rosyjskiej od kilkudziesięciu do ponad dwustu lat. Nie można zarzucić Dwernickiemu, uczestnikom bitwy czy wreszcie autorom raportów czy artykułów prasowych, że ubarwiali fakty, bezkrytycznie malowali obraz bitew i ich polskich uczestników, zawyżali straty przeciwnika w ludziach i sprzęcie, zaniżając jednocześnie straty własne. Sam fakt, że generał zdobył nawet te 10 dział, był osiągnięciem, gdyż główna armia działa traciła, a nie zdobywała; zaś zawyżanie strat przeciwnika przy jednoczesnym zaniżaniu własnych było normalną praktyką walczących stron.
ZAŁĄCZNIKI Tabela 1. Parametry broni palnej lekkiej kawalerii polskiej i rosyjskiej w 1831 roku Typy broni
Kaliber
Waga w kg
Długość w metrach
Zasięg strzału w metrach
bez bag.
z bag.
bez bag.
z bag.
maksy skuteczmalny czny
Pistolet wz 1809
17,78
ok. 1,5
-
0,40-0,42
-
ok. 1001
30
Karabin dragoński wz. 1809
17,78
3,74
4,01
1,32
1,73
700
180-200
Karabin dragoński wz. 1828
17,78
3,48
3,83
•
•
•
ok. 180
Karabinek strzelców konnych wz. 1817
17,78
3,18
3,40
1,07
1,44
Karabinek strzelców konnych wz. 1828
17,78
2,76
3,05
•
•
ok. 7001
.•
Karabinek huzarski wz. 1817
17,78
3,18
_
•
•
•
ok. 180
Karabinek huzarski wz. 1828
17,78
2,69
_
•
•
•
ok. 180
Karabin kozacki wz. 1828
17,78
2,77
_
•
•
ok. 700
•
Sztucer kawalerii wz. 1803
16,51
•
•
•
•
710
•
Sztucer piechoty wz. 1805
17
4,28
•
1,3
1,6
750
450
Sztucer kawalerii wz. 1818
16,51
•
•
•
•
675
•
ok. 500 140-180
1 — kąt podniesienia broni 43°. • — brak danych ----- nie występuje
Źródła: L.G. B e s k r o v n y j , Russkaja armija i flot v XIX vekc\ Moskva 1973, s. 331; M. M a c i e j o w s k i , Broń palna wojsk polskich 1797-1831, Wrocław 1980, s. 122.
Tabela 2. Parametry dział towarzyszących lekkiej kawalerii polskiej i rosyjskiej w 1831 roku Typy dział
Kaliber w mm
Ciężar działa w kg
Ciężar pocisku w kg
Kula lub granat
Kartacz bliższy /dalszy
Liczba koni w za przęgu
Zasięg strzału w km
Maksymalny1
Skuteczny1
Armata 12-funtowa
120
985
4,9/5,7
10/12
6
2,8-(*)-0,7/0,8
95
440
2,4/2,8
5,6/5,6
.6
2,6—(•)—0,5/0,7
0,7-(*)-0,2/0,3
»
230
1,43
2,3
6
2,4—(•)—
0,8—(•)—0,3
Armata 6-funtowa Armata 3-funtowa Jednoróg półpudowy (20 funtowy) Jednoróg ćwierćpudowy pieszy (10 funtowy) Jednoróg ćwierćpudowy artylerii konnej (10 funtowy)
1 — kolejno: kula — granat — kartacz bliższy/ dalszy (•) — brak danych
Źródła: J. K o s i ń s k i , Zasady nauki artylerii, W^arszawa 1820, t. 2, s. 47-51; L.G. B e s k r o v n y j , Russkaja armija i flot v XIX veke, Moskva 1973, s. 331; Istoria material’noj casti artillierii, S. Peterburg 1904, tabela 13; M. M a c k i e w i c z, Arsenał minionych wieków, [w]: M. K o p c z y ń s k i , Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831, cykl Chwała Oręża Polskiego, dodatek do „Rzeczpospolitej”, 18 listopada 2006, s. 13; W i e 1 i c z k o-W i 1 e c k i, Artyleria Królestwa Polskiego w stuletnią rocznicę, „Przegląd Kawaleryjski”, t. 10: 1930, s. 410. Generalnie, jeżeli chodzi o dane dotyczące sprzętu artyleryjskiego, są spore rozbieżności w źródłach. Prawdopodobnie wynikają one z tego, iż stosowano różne ładunki prochowe, podawano wagę ładunku z pociskiem.
Tabela 3. Stan oddziałów dowodzonych przez gen. Józefa Dwernickiego 5-8 II
18 II
27 II
15 III
Dywizjon 1. puł.
200
640
280
14—246=260A
Dywizjon 3. puł.
200
306
306
Dywizjon 2. puł.
(•)
(•)
289
11-289=300A
Dywizjon 4. puł.
(•)
(•)
216
15-271=286A
Dywizjon 1. psk
(•)
(•)
210
18—19—222=259B
Dywizjon 3. psk
(•)
(•)
328
10—268=278A
Dywizjon 2. psk
(•)
(•)
618
10—20—270=300B
Dywizjon 4. psk
(•)
(•)
Nazwa oddziału
Suma III
dywizjonyc
(•)
105-
2607=2712A
14-160=174A 2247
2163
270
11-205=216A
(•)
300
ok. 142-100
(•)
136
(•)
ok. 120
(•)
105
(•)
Krakusi Orła Białego
300
150-200
366
(•)
1. pj Krakowskiej
1020
1081
969
48—890=917A
Dywizjon 5. psk Krakusi Kościuszki Krakusi Poniatowskiego
l.ppi
(•)
18-88=899A
816
16—52—576=644B
5. ppl
16-851=867A
23-784=807A
790
16—516=532A
2. ppl
18-669=687A
16—810=826A
760
16—810=826A
6. ppl
(•)
18-881=899A
785
15—537=552A
Baon zbiorczy z 15. i 16. ppl
800-850
800-850
750
(•)
11. ppl
(•)
2001
2027-2470
(•)
12. ppl
(•)
22-1800=1822A
1786-2067
(•)
Artyleria
(•)
3-84=87A
156
240
(•) — brak danych A — oficerowie — podoficerowie i szeregowi = ogół. B — oficerowie — podoficerowie — szeregowi = ogół. C — bez 3. Dywizjonu 5. Pułku Strzelców Konnych Źródła: Biblioteka Uniwersytecka Katolickiego Uniwersytetu Lubels kiego, rkps 57, k. 107; I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętniki, t. 4, s. 104, załącznik; W. W. B e d n a r s k i , Rola wojskowa ziem południowo-wschod nich Królestwa Polskiego w powstaniu listopadowym 1830-1831, Puławy 1977, s. 215, 266.
BIBLIOGRAFIA SELEKTYWNA RĘKOPISY
Archiwum Muzeum Wojska Polskiego, syg. 19067, Izlozenie voennych dejstvij protiv poVskich mjateznikov soversennych pod predvoditeVstvom general ’-fel ’dmarsala grafa Dybića Zabalkanskogo v pervoj polovine 1831 goda, Varsava 1834,
s. 193 s. 33 [w tekście Ivanov]. Biblioteka Narodowa, rkps 10084, Pamiętniki Józefa Mrozo wskiego z lat 1830-1848. [w tekście Mrozowski]. Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, rkps, 2207, k. 23, list Jana Koźmiana z 23 II 1831. Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, rkps 7977/11, Pamiętniki Erazma Rozwadowskiego 1825-1831, [w tekście Rozwadowski]. Muzeum w Łowiczu, rkps 4457. ŹRÓDŁA DRUKOWANE Vojna z poUskimi mjateznikami 1831 goda w perepiskie im peratora Nikołaja I s grafom Dybićem Zabalkańskim, Rus-
skaja Starina, R. 5: t. 41, 1884, ks. 1, 2; t. 43, 1884, ks. 9. Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831, t.l, War
szawa 1931, t. 4, Warszawa 1935 [w tekście Źródła]. PRASA WSPÓŁCZESNA
„Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831, nr 49, 20 II 1831, nr 50, 21 II 1831 „Goniec Krakowski”, nr 61, 16 III 1831. „Kurier Polski”, nr 418, 11 II 1831, nr 420, 13 II 1831, nr 423, 16 II 1831, nr 425, 18 II 1831, nr 432, 24 II 1831
„Kurier Warszawski”, nr 51, 21 II 1831, nr 52, 22 II 1831, nr 81, 23 III 1831, „Kurier Warszawski”, nr 85, 28 III 1831. „Merkury”, nr 68, 23 II 1831 PAMIĘTNIKI
B a r t k o w s k i J., Wspomnienia z powstania 1831 roku i pierw szych lat emigracji, Kraków 1967. B a r z y k o w s k i S., Historia powstania listopadowego, t. 2, Poznań 1884. D a v y d o v D.V., Zapiski o poVskoj vojne 1831 goda, Russkaja Starina, t. 6: 1872. D r e w n i c k i L., Za moich czasów, Warszawa 1971. [ D w e r n i c k i J.], Pamiętniki jenerała..., Lwów 1870. Jenerał Zamoyski 1803-1860, t. 2, Poznań 1913, s. 286 [w tekście Zamoyski]. [ K r u s z e w s k i I.], Pamiętniki generała... 1830-1831, Wa rszawa 1930. L e w i ń s k i J., Pamiętniki z 1831 roku, Poznań 1895. M a c i e j o w s k i J., Pod rozkazami Dwernickiego. Wspomnienia z roku 1831, „Tygodnik Ilustrowany”, 1921, nr 1, s. 26, nr 3, s. 44, nr 3, s. 59. M a k o w s k i W., Fragmenty z pamiętnika, Włocławek 1931. Młodość Hieronima Kajsiewicza i jego udział w wojnie 1831 roku, „Rodzina Polska”, 1930, nr 12. N e e l o w N.D., Vospominanija o poVskoj vojne 1831 goda, S.
Peterburg 1878. N i e m c e w i c z J.U., Pamiętniki z 1830-1831 roku, Kraków 1909. N i e z a b i t o w s k i K.J.A, Pamiętniki moje Warszawa (period rewolucyjny), Warszawa 1991. [ P o r a d o w s k i F.], Wspomnienia z roku 1830 i 1831 przez ... podporucznika 2go pułku ułanów, [w:] Zbiór pamiętników do historii powstania polskiego z roku 1830-1831, Lwów 1881, s. 439 [w tekście Poradowski]. P r ą d z y ń s k i I., Pamiętniki, t. 1-2, Kraków 1909. S a p i e h a L., Wspomnienia (z lat od 1803 do 1863 R.), Lwów 1914. W i e l o w i e y s k i H., Wspomnienia, Kielce 1905 Z pamiętnika Józefa Kniazia z Kozielska Puzyny, kapitana artylerii wojska polskiego w powstaniu 1831 r. (21 1-3 V), „Rocznik Mazowiecki”, t. 11: 1999, [w tekście Puzyna]. Z a ł u s k i J., Wspomnienia, Kraków 1976.
Z w i e r k o w s k i W . , Rys powstania walki i działań Polaków 1830 i 1831 roku, Warszawa 1973. OPRACOWANIA
A l b r e c h t J . , Bitwa pod Stoczkiem, Bellona, R. 4: 1921. B i e l e c k i R . , Słownik biograficzny oficerów powstania lis topadowego, t . 1-3, Warszawa 1995-1998. B o r t n o w s k i W., Powstanie listopadowe w oczach Rosjan, Warszawa 1964. B r o n i k o w s k i Ksawery, Wyprawa jenerała Dwernickiego na Wołyń, „Kurier Polski”, nr 520, 27 V 1831. D ą b k o w s k i W., Generał Józef Dwernicki w Radomskiem w lutym 1831 roku, Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towa rzystwa Naukowego, t. 17: 1980, zesz. 4. G e m b a r z e w s k i B., Wojsko polskie. Królestwo Polskie 1815-1830, Warszawa 1903. Józefa Dwernickiego odpowiedz na pismo pod tytułem „ Uwagi Karola Różyckiego nad Wyprawą Generała Dwernickiego na Ruś”, Londyn 1937. K o c ó j H., Powstanie Listopadowe w depeszach posła pruskiego Fryderyka Schäle ra, Kraków 2003. P a w ł o w s k i B., Dwernicki, Poznań 1922, s. 10-12. Przewodnik po polach bitew wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831,
pod redakcją Ottona Laskowskiego, Warszawa 1931. P u z y r e w s k i A . , Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899. S m i t F., Istorija poVskogo vozstanija i vojny 1830-1831 godov, t. 1-2 , S. Peterburg 1863. S p a z i e r R., Historia powstania narodu polskiego w roku 1830 i 1831, t. 2, Paryż 1833. S t r z e ż e k T., Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu listopadowym — mobilizacja i podstawy funkcjonowania w wojnie, Olsztyn 2006, s. 29. S t r z e ż e k T., Udział kawalerii Królestwa Polskiego w Wielkim Tygodniu Polaków (29 XI-5 XII1830 roku), „Echa Przeszłości”, t. 8: 2007, s. 111-131. T a r c z y ń s k i M., Generalicja powstania listopadowego, War szawa 1988. T o k a r z W., Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1993. Z i ó ł e k J., Piechota nowej organizacji w powstaniu listopadowym, „Studia i Materiały do Historii Wojskowości”, t. 20: 1976.
MAPY
SPIS ILUSTRACJI
Gen. Józef Dwernicki Gen. Julian Sierawski Gen. Cyprian Kreutz Gen. Fiodor Geismar Polski szaser z 3. Dywizjonu Polski ułan z 3. Dywizjonu Krakusi z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej Krakusi Kościuszki Krakus Poniatowskiego Kozak armii rosyjskiej w ubraniu zimowym Trębacz rosyjskich dragonów w szynelu, 1826-1827 Szwadron w szyku rozwiniętym Flankierzy Marsz kolumny rosyjskiej, zima 1831 r. Bitwa pod Stoczkiem, obraz Jana Rosena Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831, litografia. Fragment powyższej litografii. Dwernicki w otoczeniu sztabu. Zwycięstwo Dwernickiego pod Stoczkiem, rysunek por. K. Malankiewicza Oddział krakusów opanowuje armaty rosyjskie, litografia. Dwernicki pod Stoczkiem po bitwie. Starcie ułanów z kozakami. Artyleria w boju. Kosynierzy walczą z kawalerią rosyjską. Biwak piechoty polskiej. Biwak kawalerii polskiej.
SPIS TREŚCI
Wstęp ............................................................................................... 5 Rozdział I: Geneza wojny i charakterystyka kawalerii polskiej i rosyjskiej ................................................................................... 8 Rozdział II: Koncentracja rosyjskiej armii przy granicy Królestwa Polskiego i plany operacyjne stron .......................... 63 Rozdział III: Wybuch wojny, pierwsze działania stron i organi zacja korpusu Dwernickiego ..................................................... 84 Rozdział IV: Działania koipusu Dwernickiego na prawym brzegu Wisły i bitwa pod Stoczkiem (14 lutego 1831 roku) 121 Rozdział V: Walki z Kreutzem w województwie sandomier skim i bitwa pod Nową Wsią (19 lutego 1831 roku) .............. 196 Zakończenie ................................................................................. 271 Załączniki .................................................................................... 273 Bibliografia selektywna ............................................................... 276 Spis ilustracji ............................................................................... 283
W przygotowaniu: M. Leszczyński, OSTROŁĘKA 1831