Naam Ramez - Nexus [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

Ramez Naam

NEXUS Przekład Dominika Repeczko

Dla Mamy i Taty, którzy sprowadzili mnie na ten świat, wychowali mnie

i wspierali na każdym kroku

1 Protokół Don Juana Piątek, 17 lutego 2040, godzina 22.55 Kobieta, która nazywała siebie Samantha Cataranes, wysiadła z taksówki i ruszyła w kierunku budynku przy Dwudziestej Trzeciej Ulicy. Drzwi domu stanęły otworem, wylewając na ulicę potoki światła, muzyki i głosów wprost w ciemność nocy. Z wnętrza ramię w ramię wyszły dwie młode kobiety, całkowicie pogrążone w rozmowie. Mijając Sam, uśmiechnęły się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech. W tej samej chwili system identyfikacji twarzy dokonał rozpoznania i użył taktycznych szkieł kontaktowych do wyświetlenia wieku, imion i stopnia potencjalnego zagrożenia. Wszystko na zielono. Cywile. Bez żadnego związku z misją. Sam obrzuciła spojrzeniem fasadę budynku. W polu widzenia rozświetliły się elementy konstrukcyjne, instalacja elektryczna, okablowanie sieciowe, a także słabe punkty w ścianach oraz okna i drzwi, które mogły posłużyć do szybkiego wejścia lub opuszczenia budynku. Mrugnięciem usunęła wszystkie te informacje. Tej nocy ta wiedza do niczego jej się nie przyda. Kiedy wchodziła na schody, lewe kolano zakłuło ją boleśnie. Pamiątka po fatalnej strzelaninie przed Sari. Jakby kiedykolwiek mogła zapomnieć tamtą noc. Twarz miała napiętą. Usta były zbyt pełne, policzki naprężone, a szczęka dziwacznie przekrzywiona. Nerwy buntowały się przeciw wizerunkowi, który starała się przyjąć. Jaką ulgą byłoby rozluźnić się i mieć swoją zwykłą twarz. Wspomnienia urywków dzisiejszej odprawy pojawiły się w jej myślach nieproszone. Wysadzony w powietrze budynek i ciała rozrzucone dookoła. Przywódcy religijni zamordowani przez zaufanych przyjaciół. Politycy nagle i niewytłumaczalnie zmieniający zdanie. Wszystkie samobójcze zamachy, morderstwa, przewroty polityczne, puste twarze nieludzko lojalnych i bezwarunkowo oddanych superżołnierzy. Wszystkie te rzeczy łączył jeden wspólny szczegół – nowa technologia warunkowania z Pekinu. Technologia, do której może ich doprowadzić dzisiejszy cel, dzięki czemu będą o krok bliżej do jej zrozumienia i pokonania. Sam otworzyła drzwi i dołączyła do bawiącego się towarzystwa z szerokim uśmiechem na nie swojej twarzy. Poczuła uderzenie głośnej, pulsującej muzyki. Zapach dziesiątek ciał drażnił jej wyostrzone zmysły. Nakładane przez taktyczne szkła opisy tożsamości zebranych roiły się ponad morzem twarzy niczym chmara insektów. Gdzieś w tym domu będzie mogła znaleźć swojego człowieka.

Piątek, 17 lutego 2040, godzina 23.10 – Masz ochotę poskakać? – zapytała dziewczyna. Pochyliła się blisko. Wystarczająco blisko, by przekrzyczeć zgiełk muzyki, wystarczająco blisko, by ją pocałować. Kaden Lane obserwował uważnie, ze skupieniem naukowca, jak Don Juan kształtował reakcje jego ciała. Lekki uśmiech. Uwolnienie oksytocyny. Rozszerzenie naczyń włoskowatych w policzkach. Mieszanka pewności siebie i oczekiwania. Proponowane odpowiedzi przemknęły mu przez głowę i niemal uformowały na wargach, kiedy pakiet oprogramowania konwersacyjnego wyszukiwał możliwości: [Tak, uwielbiam tańczyć] [Jasne, jaką muzykę lubisz?] [Tylko z taką piękną dziewczyną jak ty] Sygnały rozprzestrzeniły się po znacznie zmodyfikowanej sieci Nexusa w jego mózgu. Nanostruktury narkotyku oceniły, przetworzyły i przetransformowały dane. Don Juan podjął decyzję w ciągu milisekund. Sygnał wejściowy dotarł do węzłów Nexusa, przyłączonych do neuronów ośrodka mowy w płacie czołowym i skroniowym. Impuls nerwowy popędził stamtąd do ośrodka ruchowego, a następnie do mięśni języka, szczęki, ust i przepony. Ułamek sekundy po tym, jak usłyszał głos dziewczyny, właśnie te mięśnie poczęły się kurczyć, generując reakcję. – Tak, uwielbiam tańczyć – usłyszał siebie samego Kade. Zastanawiał się jednocześnie, kto pisze takie kretyńskie teksty. – Zobaczymy, czy dzieje się dziś coś ciekawego? Frances. Miała na imię Frances. Spotkali się dwadzieścia minut temu w korytarzu. Miała dwadzieścia sześć lat, urodziła się pod znakiem Panny, była projektantem graficznym w branży handlowej. Ładnie pachniała, lubiła dotykać go, gdy mówiła, i wyglądała atrakcyjnie w obcisłych spodniach i głęboko wyciętym topie. Uwielbiała acro-yogę, głośną muzykę taneczną, podróże po Ameryce Południowej i swoje dwa koty. Kade nigdy wcześniej nie zapytał nikogo o znak zodiaku. Podejrzewał, że w pewnym sensie i tym razem tego nie zrobił. Zrobiło to oprogramowanie za pomocą jego ust i płuc. Czy to się liczyło? Test miał jedynie dowieść, że oprogramowanie bazujące na interfejsie Nexusa mogłoby kontrolować ośrodek mowy i słuchu w rzeczywistym środowisku. To Rangan nalegał, żeby na tej platformie przetestować aplikację randkową i żeby Kade został testerem. – Musisz gdzieś wyjść i trochę się zabawić, chłopie – mówił. – Wszystko, co musisz robić, to pokręcić się trochę. Flirtowanie z dziewczynami jest dokładnie tym, czego ci potrzeba. Następnym razem, pomyślał Kade, niech Rangan robi sam swoje testy polowe. – Jasne, zobaczmy – odpowiedział Don Juan. Kade wyjął telefon i umocował go w ścianie obok. – Bay Area. Dance party. Impreza taneczna dziś wieczorem. Pełne zanurzenie dla dwojga – powiedział Don Juan. Frances odwróciła się, by stać przodem do kamery. Jeden z imprezowiczów, przepychający się w głąb sali, potrącił ją i dziewczyna przytuliła się do boku Kade’a. Musiał przyznać, że jej ciało było ciepłe i kuszące. Objął ją w talii, kiedy telefon odpowiadał na żądanie. Może jednak Rangan miał rację… Projektory siatkówkowe odnalazły ich oczy, głośniki kierunkowe wymierzyły w uszy i otaczająca ich rzeczywistość ustąpiła miejsca wspólnej wizji. PRZECIĄŻENIE SEROTONINĄ IV

Krótka zapowiedź programu zalała ich zmysły. Pulsująca muzyka, synkopowe światła i radosne uśmiechy obejmujących się tancerzy. – Za sztywne dla mnie – skrzywiła się Frances. Kade zaśmiał się krótko. – Następny. CYGNUS EXPRESS – PROJEKT FUNDACJI ODYSEUSZA Ogrom przestrzeni, planety krążące wokół odległych słońc, pozostali imprezowicze w lśniących imitacjach kombinezonów próżniowych, przerywany dźwięk sygnalizujący kontakt w statycznym promieniowaniu kosmicznym i nakładający się na niego ostry, hipnotyzujący rytm. Frances wzruszyła ramionami. Cholernie fajnie było czuć ją tak blisko. – W przestrzeni – powiedziała – nikt nie słyszy, jak tańczysz. Kade powtórzył jej gest. – Następny. BARA-BARA – NIEUSTANNE PASMO SEKSU Nowe widoki i dźwięki. Wirujące, półnagie ciała, skóra ocierająca się o skórę, pulsujące jęki, szybkie błyski ust, bioder i piersi. Frances przysunęła się jeszcze odrobinę. – To wygląda na gorącą imprezę, jak myślisz? Kade się roześmiał. Żadnej innej nocy nie miałby jaj na tyle, żeby wybrać taką scenografię. Ale pieprzyć to. Jego zadanie polegało na określeniu granic możliwości programu, który stworzyli w oparciu o nanoskalowe elementy Nexusa. To będzie rewelacyjny test, przekonywał się w myślach. Robię to dla nauki. Don Juan odpowiedział za niego: – Może. Zamierzasz się do mnie dobierać? – Kade pozwolił, by program przejął kontrolę, i mrugnął do niej. Frances uśmiechnęła się znacząco, unosząc przy tym brwi. Wciąż przytulona, obróciła się do niego. – To by ci się podobało, prawda? – Uniosła ku niemu piękne zielone oczy i zatrzepotała rzęsami. – Myślę, że cała przyjemność byłaby po twojej stronie – odparł Don Juan. Kade objął ją w pasie, przytrzymał jeszcze bliżej i spojrzał głęboko w oczy. Frances przygryzła dolną wargę. – Udowodnij. Kade zacząłby się jąkać i czerwienić, ale teraz kierowała nim logika o wiele bardziej wyrachowana. – U mnie czy u ciebie? Całowali się, stojąc w pokoju, do którego się wślizgnęli. Kade opierał się o ścianę. Frances była chichotką. Robiła to z entuzjazmem, którym zaraziła Kade’a. Całowali się i całowali, chichotali i szeptali, a chłodne i rzeczowe podejście mężczyzny zaczęło brać w łeb. Ktoś otworzył drzwi, dostrzegł ich i wycofał się, przepraszając. Z tego było jeszcze więcej chichotów. A w efekcie także więcej pocałunków. Śmiech ustąpił miejsca westchnieniom, a ręce zaczęły błądzić po ciałach. Niewielka przestrzeń między nimi płonęła żarem. Oddech Frances stał się ciężki i płytki. Tak jak Kade’a. Dialogi są beznadziejne, ale nie można narzekać na efekty, pomyślał Kade. Był jeszcze jeden test, który obiecał przeprowadzić. Tym razem chodziło o interfejs kinestetyczny…

Całował ją z zamkniętymi oczami, zanurzony w systemie operacyjnym Nexusa, który wspólnie z Ranganem zbudowali w oparciu o miliony nanostruktur narkotyku, wypełniających ich mózgi. Łagodnie jarzące się liczby przewijały się na dolnej krawędzi pola widzenia. Po prawej stronie wisiała kolumna ikon, a zapis badań z notatkami z testów polowych został zminimalizowany do paska. Stłumiony ryk imprezy wciąż dudnił w uszach. Kade szybko sprawdził tętno, oddech, aktywność neuroelektryczną, status interfejsu, poziom neurotransmiterów i neurohormonów. Wszystkie dane świeciły zielenią. Widział, jak kopia Don Juana, którą Rangan ukradł i zmodyfikował, odtwarza wzorce będące częścią oprogramowania. Działała jak należy, korzystając jedynie z tych zasobów, które jej przydzielił. Zminimalizował program do paska i poszukał innego, który Rangan rąbnął z Wirtualnego Porno i przerobił tak, aby ten wysyłał sygnały wyjściowe do oprogramowania kontrolującego ciało. Peter North. [uruchom: peter_north tryb: pełna_interakcja priorytet: 1 poziom_nieprzyzwoitości: 2] Frances przytuliła się mocniej. Już nie chichotała. Wilgotne usta otarły się o jego szczękę, wtuliły się w jego wargi. Czuł ciepło jej ciała. Obcisłe spodnie, gładkie i śliskie, wspaniale opinały jej pupę. Delikatnie rozchyliła uda i podczas pocałunku naparła na niego biodrami, ocierając się kroczem o jego nogę. Jej cichutkie jęki trafiały bezpośrednio do jakiejś pierwotnej części jego mózgu. W polu widzenia wciąż płynęły ikony i cyfry. Kade zignorował jeden zestaw bodźców i pozwolił się pochłonąć przez inny. Teraz dowodził Peter North – wirtualny pornobot, który Rangan zwinął z sieci i przystosował do systemu operacyjnego Nexusa w celu przetestowania interfejsów kinestetycznych. Program wypluł z siebie zmiany pozycji kończyn, mięśni i stawów. W mózgu Kade’a zapłonęły węzły Nexusa, sygnały popędziły z ośrodka ruchu do kończyn i ciało mężczyzny zareagowało. Frances miękko jęknęła, kręcąc biodrami, i przywarła do jego lędźwi. Peter North delikatnie przesunął rękę Kade’a po jej plecach, poniżej dolnej krawędzi topu, docierając do obcisłych spodni. Jego dłoń ścisnęła lekko jeden z doskonałych pośladków, po czym uniosła się i opadła, wymierzając Frances głośnego klapsa. – Oooch – zamruczała dziewczyna. Lekko zacisnęła zęby na jego dolnej wardze i pociągnęła. Jej palec pocierał jego klatkę piersiową, drażniąc sutek. Uszczypnęła go, sprawiając tym razem odrobinę bólu. Cholera, myślał Kade. Jak mogłem uważać, że to zły pomysł? Peter North złapał Frances za biodra, skierował się w stronę kanapy i pchnął na nią dziewczynę. Oprogramowanie poprowadziło jego ciało w dół. Klęknął na skraju mebla i rozszerzył kolanem jej uda. Zatopił dłonie we włosach Frances i zacisnął je w pięści. Peter North pociągnął, przechylając jej głowę i zmuszając, by spojrzała na niego. Poczekał, aż otworzy oczy, przytrzymał ją jeszcze przez chwilę, po czym mocno pocałował. Dziękuję, dziękuję, dziękuję, Ranganie, że zmusiłeś mnie, żebym tu przyszedł i trochę się zabawił, myślał. Frances odpowiedziała paznokciami, których ostrość poczuł boleśnie nawet przez ubranie. Wypchnęła biodra do przodu, mocniej napierając na jego kolano, owinęła nogami jego udo i zamruczała mu prosto w usta, gdy jej dłonie znalazły pasek i odszukały drogę pod jego koszulę. Szukając miękkiej skóry, gotowe utoczyć krwi. Kade zmusił się do koncentracji. Do koncentracji i robienia notatek w zapisie badania. W

końcu był naukowcem, do cholery. [Świetna kontrola nad mięśniami. Reakcje systemu doskonałe. Prawdopodobnie niewystarczająca reakcja na ból]. Na zewnątrz Peter North trzymał jedną rękę na piersi dziewczyny, a drugą zanurzał w jej włosach. Nie miał na sobie koszulki, a Frances gryzła go, przesuwając się od piersi w dół, aż do brzucha. [Zdecydowanie niewystarczająca reakcja na ból]. Jej dłoń znajdowała się teraz na jego kroczu. Kade był twardy, twardy na tyle, na ile pozwalały ograniczenia bezpieczeństwa, które zaprogramowali wspólnie z Ranganem. Frances wydawała się zadowolona z efektów. Uśmiechnęła się uwodzicielsko, jej dłoń ścisnęła go przez spodnie i zaczęła poruszać się w górę, w dół, w rytmie, w jakim ocierała się o jego nogę… Kade tego nie zanotował. Zdążył już obszernie przetestować moduł erekcji. Frances uśmiechnęła się z fałszywą skromnością i mocniej ścisnęła jego członka. – To dla mnie? – Oblizała lubieżnie usta. Umysł Kade’a zapełnił się obrazami tego, co się za chwilę stanie. Serce zabiło mu mocniej w oczekiwaniu. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć. [ostrzeżenie interfejsu – maksymalna ilość impulsów na sekundę > parametry] [ostrzeżenie interfejsu – utrata pakietów w połączeniu 0XE439A4B] [ostrzeżenie interfejsu – wywołanie systemowe nie powiodło się OXA27881E] [ostrzeżenie interfejsu – wywołanie systemowe nie powiodło się OXA27881E] [ostrzeżenie interfejsu…] O kurwa, pomyślał. Błędy i ostrzeżenia zalały pole widzenia. Odczyty parametrów zmieniły się na żółte, a potem na czerwone. Przepustowość magistrali wewnątrzkorowej została zapchana. Zaczął tracić pakiety danych. Moc procesora była marnowana na próby wykrywania i korekcji błędów, które system chciał jak najszybciej naprawić. Na zewnątrz nikt nie kontrolował ciała Kade’a, ani on, ani Peter North. Spazmatycznie wyrzucał biodra do przodu, a ręce mocno trzymały głowę zaszokowanej Frances. Ciągle ubrany, z każdym wypchnięciem miednicy uderzał kroczem w twarz dziewczyny. Miał szeroko otwarte oczy i nieobecny wzrok, a z gardła wydobywały się chaotyczne dźwięki: – Ugh. Ugh. Ugh. [ostrzeżenie interfejsu – maksymalna ilość impulsów na sekundę > parametry] [ostrzeżenie interfejsu – maksymalna ilość impulsów na sekundę > parametry] [ostrzeżenie interfejsu…] Kurwa, kurwa, kurwa. [system stop] – wydał komendę. Nic. [system stop] – powtórzył. [system stop] [system stop] [system, kurwa, stop!] Neuromięśniowa stymulacja ustała. Wewnętrzny wyświetlacz Kade’a zgasł. Mięśnie rozluźniły się, a biodra przestały ruszać. Dłonie uwolniły głowę Frances. Sukces! Kade wypuścił powietrze. Nagle kolejny spazm przetoczył się przez każdy mięsień w jego ciele, a potem kolejny i jeszcze jeden…

Co? O ja pierdolę. Miał wytrysk. Rzucił się w tył i padł na łóżko, wyginając się w łuk i zwijając przy tym palce stóp, gdy jakiś efekt uboczny stymulacji ogarnął całe jego ciało ekstazą. Wybuchnął śmiechem, a po policzkach potoczyły się łzy. Obrócił się na bok, czując błogość, zmieszanie, wesołość i senny spokój. Achhhh. – Co to, kurwa, było?! – Frances stała i wrzeszczała na niego, trzymając się za twarz. – Co, do cholery, jest z tobą nie tak?! Kade obrócił się zamroczony. Otworzył usta, żeby przeprosić, wyjaśnić, starał się podnieść. – Frances… – Nie wstawaj, palancie! – Wycelowała w niego palec. – Wychodzę z tego pokoju i jeśli drgniesz, to zacznę wołać o pomoc! Cofała się w kierunku drzwi. – Poczekaj. Przepraszam. Nie chciałem… – Zamknij się! Pierdolony panie minutko. Następnym razem, dupku, jak będziesz chciał się ostro zabawić, najpierw zapytaj. Otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą. Słyszał jeszcze, jak krzyczy: – Uwaga, w środku jest jeden zboczeniec… Cóż, pomyślał. Nie poszło zbyt dobrze.

Piątek, 17 lutego 2040, godzina 23.47 Szli po niego. Korpus. Jego bracia. Słyszał helikoptery i strzały z broni lekkiej. Znaleźli miejsce, w które został zabrany, miejsce, gdzie był przetrzymywany, miejsce, gdzie miał okazję z bliska zobaczyć, jak wygląda piekło. Nigdy nie porzucamy towarzyszy. Idą po niego i niech Bóg ma w opiece tego, kto stanie na ich drodze. Watson Cole przebudził się nagle zlany potem. Serce biło jak oszalałe i czuł, jakby w gardle miał wielką kulę. Leżał na wpół podparty na łóżku i unosił w górę potężne, ciemne ramię, jakby osłaniał się przed ciosem. Cały się trząsł. Kurwa. To tylko sen. Kolejny koszmar. – Światła – powiedział głośno. W małym pokoju rozjaśniło się. Światło przepędziło koszmary. To nie był KZ. To nie była wojna. Był w swoim mieszkaniu w San Francisco. Pozwolił, by jego ciało opadło na materac. Pościel była mokra od potu. Oddychaj. Rozluźnij się. Oddychaj. Tym razem to było ocalenie. Ocalenie i dziewczyna. Lunara. Śnił o wszystkich. O Armanie, Nurzhanie, Temirze. Najwięcej o Lunarze. O tej, która go uwięziła. O tej, która użyła narkotyku zwanego Nexusem, żeby włamać się do jego umysłu i otworzyć drogę sobie i wielu innym. O tej, która zapełniła mu głowę piekielnymi wspomnieniami ofiar tej wojny. Minęły dwa lata, a on wciąż o nich śnił. Przeżywał we śnie ich życia. Dlaczego ja? Dlaczego to musiałem być właśnie ja? Znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Po prostu. Gdyby się tam

nie znalazł… Teraz wciąż bym tam był. Zabijałbym dla kraju. Mordował. Nieświadomy. Ślepy. Szczęśliwy. A ktoś inny miałby to piekło w swojej głowie. Oddychaj. Zrelaksuj się. Oddychaj. Jego serce zwolniło. Dygot niemal ustał. Spojrzał na zegarek przy łóżku. Nie było jeszcze nawet północy. Spał tylko godzinę. Spojrzał na nocny stolik, w którego górnej szufladzie znajdowało się opakowanie tabletek. Mógł się odurzyć do nieprzytomności pozbawionej snów. Jednak z każdym kolejnym razem stawało się to trudniejsze. Ciągle zwiększał dawki leku. Nie prosił o to piekło, lecz do niego przyszło. Nie prosił, żeby ktoś otworzył mu oczy, ale zostały otwarte. Nie prosił o szansę na odkupienie, a jednak ją otrzymał. Otrzymał w postaci tych młodych, idealistycznych dzieciaków, które uczyniły go częścią swojej rodziny. Otrzymał w postaci modyfikacji i ulepszeń Nexusa, które przekształciły narkotyk w jeszcze doskonalsze narzędzie służące do wpływania na serca i umysły innych. Nexus go zmienił. Pokazał mu jego czyny oczyma innych ludzi. Pokazał mu ogrom zła, które on i inni jemu podobni uczynili. Wzbudził potrzebę poszukiwania innej drogi, aby uczynić świat lepszym. A skoro narkotyk potrafił zrobić to jemu, najtwardszemu z twardych, to co mógł zrobić z innymi? Watson Cole podniósł się i założył dres. Postanowił doprowadzić swoje nadludzko wytrenowane ciało do wyczerpania. Nie popadnie w zależność od tabletek. Utrzyma się w świetnej formie. Miał sprawy do załatwienia, zanim zapłaci za swoje dawne zbrodnie. Narkotyk, który go odmienił, mógł zmienić cały świat. Watson Cole miał sprawić, że tak się stanie.

Piątek, 17 lutego 2040, godzina 23.55 Kurde, pomyślał Kade. Zły moment na buga w systemie. Stał w łazience i ochlapywał wodą twarz, próbując się pozbierać. Czas się stąd wymknąć i sprawdzić, czy można usunąć usterkę. Otworzył drzwi od toalety i wszedł między stłoczonych ludzi. Tylne wyjście będzie najbezpieczniejsze. Był już w pół drogi, starannie unikając kontaktu wzrokowego, kiedy usłyszał swoje imię i poczuł rękę na ramieniu. – Hej, Kade! – To była Dominique, gospodyni. Cholera. – Kade, chciałabym, żebyś kogoś poznał – ciągnęła Dominique. – To jest Samara. Sam, poznaj Kadena Lane’a, Kade, poznaj Samarę Chavez. Sam wspomniała mi o artykule, który przeczytała, i to przypomniało mi o twojej pracy. Sam wyglądała na dwadzieścia parę lat, miała oliwkową skórę i czarne proste włosy do ramion. Ubrana była w eleganckie czarne spodnie i obcisły szary sweter. Pod ubraniem rysowały się mięśnie. Miała budowę pływaczki. – Miło cię poznać, Kade. Dominique mówiła, że piszesz doktorat z komunikacji między mózgiem a komputerem.

Kade spojrzał w kierunku tylnych drzwi. Tak blisko… – Tak. W laboratorium Sancheza na Uniwerystecie Kalifornijskim w San Francisco. O czym był ten artykuł? – Dwie małpy, z połączonymi bezprzewodowo częściami mózgów. Jedna mogła widzieć oczyma drugiej. Warwick i Michelson. O tym akurat prasa sporo pisała. – Jasne, to był dobry artykuł – powiedział. – Pracuję z tymi facetami od czasu do czasu. Są na Berkeley. – Fajnie – odpowiedziała Sam. – Też zajmujesz się takimi rzeczami? Dominique się ulotniła. Kade przestąpił z nogi na nogę, boleśnie świadomy plamy w okolicach rozporka. – Wiele grantów, jakie otrzymujemy, jest przeznaczonych na badania interfejsów kontrolujących funkcje ciała, kontrolę nad mięśniami i tak dalej. – Przez głowę Kade’a przeleciało wspomnienie jego bioder, nad którymi stracił kontrolę, uderzających rytmicznie w twarz Frances. Zaczął mówić szybciej: – Rozumiesz, pomoc sparaliżowanym ludziom w odzyskaniu możliwości ruchu. Moja praca dotyczy wyższych funkcji mózgu. Pamięć, uwaga, wiedza, charakter. – Kade przerwał, niepewny, ile właściwie dziewczyna chce usłyszeć na ten temat. – Interesujące – podjęła niezwłocznie. – Czytałeś o tym eksperymencie, w którym nauczyli myszy, jaki jest układ labiryntu, a potem inne myszy uczyły się od poprzednich dzięki zlinkowaniu ich mózgów? Kade zachichotał. – To był mój artykuł. Pierwszy, który napisałem jako absolwent. Nikt nie wierzył, że nam się uda. Sam uniosła brwi. – Bez kitu. To było imponujące. Dokąd cię to doprowadziło? Myślisz, że… Sam okazała się zaskakująco zainteresowana neurobiologią. Zasypała go pytaniami dotyczącymi mózgu, jego pracy, przyszłych planów. Kade zaczynał powoli zapominać o porażce, jaką była szybka ewakuacja. Podczas rozmowy dowiedział się kilku rzeczy o dziewczynie. Zajmowała się zawodowo archeologią danych. Pomagała firmom przekopywać stare i zdezorganizowane systemy w poszukiwaniu zaginionych informacji. Mieszkała w Nowym Jorku, a tu była tylko na kilkumiesięcznym kontrakcie. Właśnie przyjechała i szukała nowych znajomych. Była zabawna, inteligentna i ładna. Śmiała się z jego dowcipów. I, jak się okazało, mieli wspólne zainteresowania. – A więc jesteś gościem od mózgów. Słyszałeś o tym narkotyku Nexus? – zapytała. – Słyszałem – potwierdził powściągliwie. – Mówią, że to nie tyle narkotyk, ile rodzaj jakiejś nanostruktury, i że w jakiś sposób potrafi połączyć mózgi. Czy to możliwe? Kade wzruszył ramionami. – Potrafimy to zrobić za pomocą kabli i radiowo, więc dlaczego nie za pomocą czegoś, co połykasz? – Jasne, ale czy to rzeczywiście działa? – Słyszałem, że tak – odpowiedział. – Nigdy nie próbowałeś? – To byłoby nielegalne. – Uśmiechnął się szeroko. Sam odpowiedziała uśmiechem.

– A ty próbowałaś? – zrewanżował się. Potrząsnęła głową. – Miałam szansę w zeszłym roku w Nowym Jorku, ale przegapiłam okazję. Na Wschodnim Wybrzeżu jest posucha. Świeżynka, pomyślał Kade. Przydałoby się nam do badań więcej takich nowicjuszek… – Tutaj też jest susza. Ostatnio było sporo aresztowań. Sam pokiwała głową. Cokolwiek powiedziała później, Kade tego nie usłyszał. Kątem oka coś zauważył. A właściwie kogoś. Frances. O kurwa. – …totalny dupek. Był wyjątkowo chamski. Stała odwrócona do niego plecami i jeszcze go nie zauważyła. – …miał atak albo cholera wie co. Potrzebuje pomocy. I to specjalisty. Tylne wyjście. Zaczął się przesuwać w jego kierunku. – Wszystko w porządku, Kade? Sam. Spojrzał na nią. – Przepraszam, muszę już iść. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Zostawił ją i przepchnął się do drzwi. Samantha Cataranes patrzyła, jak Kade Lane ulatnia się z imprezy. Wystraszyłam go? – zastanawiała się. Na to wygląda. Jej uwagę przyciągnął odczyt, który pojawił się na skraju obrazu wyświetlanego przez taktyczne kontaktówki. Był czerwony. Wykraczał poza skalę. Czujnik umieszczony w jej naszyjniku wykrywał transmisje Nexusa. Bez względu na to, co Kade mówił, nie tylko miał już kontakt z narkotykiem, ale używał go tego wieczora, i to w dawkach, jakich nie widziała wcześniej u żadnego człowieka. To dziwne, że używał go tutaj, gdzie nikt inny tego nie robił. Na co komu Nexus, skoro nie było drugiej osoby, która zażyłaby narkotyk w dawce niezbędnej do nawiązania połączenia? Czas pokaże. Znajdzie inne dojście do ich małego kręgu. Może Rangan Shankari? Sam obróciła się i rozejrzała za kimś, z kim mogłaby porozmawiać. Wymagała tego jej rola. Kade szybował przez trójwymiarowy labirynt neuronów i nanourządzeń. Mikrowłókna i czułki skrzyły się życiem, kiedy węzły Nexusa wysyłały i odbierały dane. Potężne dawki energii kumulowane w komórkach nerwowych osiągały progi krytyczne i spływały w dół do włókien osiowych, by wzbudzać wibracje w tysiącach innych neuronów. Postęp odzyskiwania informacji programu ukazywał się w otwartych oknach wokół niego. Obserwował zmieniające się wartości parametrów. Po klapie, jaką zakończyła się impreza, debugowanie programu działającego w jego własnym mózgu wydawało się błogosławieństwem. Ciało spoczywało bezpiecznie w łóżku, a umysł cieszył się wewnątrz środowiska programistycznego Nexusa, starając się namierzyć wydarzenia, które doprowadziły do błędu. Był w swoim żywiole. Podążał śladem nocnych wydarzeń przez logi, przez puls węzłów Nexusa i neuronów w mózgu, dopóki nie znalazł punktu, w którym system operacyjny zawiódł. Cofnął się i prześledził parametry, aż wreszcie zrozumiał, co się wydarzyło. Węzły Nexusa odpaliły, odpowiadając pobudzonym neuronom, i wywołały niekontrolowaną lawinę reakcji. Potrzebowali więcej ograniczeń ochronnych. To była prosta poprawka. Kod programu otworzył się przed nim i zmienił, odpowiadając na jego myśli. Kade skompilował go, przetestował, usunął nowe błędy,

które się tymczasem pojawiły, i powtarzał tę procedurę do chwili, kiedy wszystko zostało poprawione. Z niechęcią pozostawił świat wewnątrz swojej głowy i powrócił do rzeczywistości. Wtedy przypomniał sobie o tej drugiej dziewczynie. Samarze. Wciąż mogli wykorzystać inną nowicjuszkę do jutrzejszych badań, żeby przetestować wprowadzone poprawki. Mieli już zebraną próbkę, ale kolejna z pewnością nie zaszkodzi. Czy ona będzie pasować? Tak. Czy to głupota? Być może. Ale naprawdę przydałoby im się przetestowanie kolejnego obiektu płci żeńskiej… A do tego, zupełnie przypadkiem, był to obiekt inteligentny, z poczuciem humoru i atrakcyjny. Wyciągnął tablet, wyświetlił na ścianie i opłacił bota zbierającego informacje na temat reputacji, aby odszukał wszystko, co wiadomo na temat Samary Chavez z Nowego Jorku. I oto była. Samara A. Chavez. Reputacja – zielony. Przyjrzał się szczegółom. Dwa stopnie oddalenia od Kade’a. Brookliński adres. Tysiące zdjęć dziewczyny online. Wzmianki na jej temat przy okazji różnych konferencji z dziedziny archeologii danych. Licencja na prowadzenie doradztwa. Żadnej wzmianki na stronach Agencji do spraw Walki z Narkotykami. Nie pasowała do zdjęć potencjalnych agentów narkotykowych. Bot scharakteryzował ją jako osobę wolną od podejrzeń i cieszącą się dobrą reputacją. Zawsze używaj drugiego źródła, jak mawiał Wats. Zapłacił za weryfikację jej kredytowej, żeby sprawdzić Samarę i pod tym kątem. Informacja zwrotna potwierdziła adres, numer telefonu, który zgadzał się z tym, co podała online, i spory limit kredytowy. Żadnych wyroków, luk w zatrudnieniu i wykształceniu. Wszystko spójne. Kade ziewnął i sprawdził czas. Była prawie druga rano. Czy zostało coś jeszcze do sprawdzenia? Nic nie przychodziło mu do głowy. Wysłał zaproszenie na jej publiczny adres. Może miałaby ochotę wybrać się na imprezę w sobotni wieczór? Imprezę, gdzie będzie miała okazję znaleźć coś, o co pytała. Nie może jej teraz powiedzieć gdzie, ale chętnie po nią wpadnie. Sczytać. Wysłać. Potem zdjął ubranie i rzucił się na łóżko. Sam kopnęła, zablokowała, uderzyła pięścią, uchyliła się i ponownie kopnęła. Wymyśleni wrogowie padli. W pokoju zabrzmiał sygnał przychodzącej wiadomości. Dźwięk przyporządkowany do Kade’a Lane’a. Sam zignorowała dzwonek i nadal podążała oszałamiająco szybko ścieżką stu i ośmiu kroków kata, które ćwiczyła. Jej kończyny poruszały się, z nadludzką gracją i precyzją wykonując ponad czterystuletnią sekwencję uderzeń, bloków i uników. Skoncentruj się, uczył ją Nakamura. Pozwól, by zadanie cię pochłonęło, wszystko inne zostaw na boku. Wiadomość musiała poczekać. Dopiero kiedy Sam skończyła ćwiczenia i ukłoniła się do pustego pokoju z drżącymi lekko kończynami i czołem zroszonym potem, otworzyła pocztę. Wiadomość pojawiła się w powietrzu przed jej oczami. Wiadomość do Samary Chavez. Zaproszenie na przyjęcie. Przyjęcie, na którym, jak sugerował, będzie mogła spróbować Nexusa. Wygląda na to, że jednak nie wystraszyłam go tak bardzo, pomyślała. Machnęła ręką i obraz rozpłynął się w powietrzu. Odpowie jutro o rozsądnej porze. Samantha Cataranes obróciła się do środka pokoju i rozpoczęła kolejne kata.

INSTRUKTAŻ Transczłowiek – rzeczownik 1) Człowiek, którego umiejętności zostały poszerzone na tyle, że wykraczają poza maksimum w jednym lub większej liczbie ważnych wymiarów. 2) Kolejne stadium ewolucji człowieka. Postczłowiek – rzeczownik 1) Istota, która została technicznie zmodyfikowana w stopniu przekraczającym status transczłowieka i nie może być dalej postrzegana jako człowiek. 2) Jakikolwiek przedstawiciel gatunku, który zastąpi człowieka, bez względu na to, czy od niego pochodzi, czy nie. 3) Następny wielki skok w ewolucji człowieka. Słownik Oxfordzki, wydanie z 2036 r.

2 Zamknij drzwi i otwórz umysł Sobota, 18 lutego 2040, godzina 6.12 Grudka na jego przedramieniu była czerwona, podrażniona. Wyraźnie kontrastowała z ciemną skórą. Wats zaczął ją trzeć. Była twarda i gorąca. Skóra ustąpiła pod palcami, ukazując krwawe wnętrze. Patrzył na odsłonięty guz i miał wrażenie, że może dostrzec rozerwane sploty DNA, chromosomy postrzępione niczym rozdwajające się końcówki włosów, rodzące kolejne guzy, które pożrą go całego. Uwagę Watsa przyciągnął kolejny guzek. I jeszcze jeden. Pokrywały całe nadgarstki. Ręce. Ramiona. Z przerażeniem rozerwał koszulę. Czerwone, zaognione zgrubienia pokrywały jego klatkę piersiową i brzuch. Widział, jak rosną, rozwijają się i rozprzestrzeniają na całe ciało… Poderwał się, otworzył oczy. Oddychaj. Oddychaj. Przez okna wlewało się światło poranka. Tylko nie rak. Jeszcze nie. Dokładnie przyjrzał się swoim rękom. Były czyste, bez najmniejszej skazy. – Światło! Zerwał się z łóżka i dokładnie obejrzał swoje ciało. Nic. Oddychaj. Zamknij oczy. Oddychaj. Weź się w garść, sierżancie Cole. Od bardzo dawna nie był już sierżantem Cole. Podszedł do zlewu i ochlapał twarz zimną wodą. Zmył resztki koszmaru. Sięgnął po jednorazowy tester i wsunął w niego palec. Krótkie, ostre ukłucie. Kropla jego krwi została wciągnięta do mikrokanalików urządzenia. Pudełeczko zamruczało łagodnie. Cytometr przepływowy przeanalizował laserowo każdą komórkę, szukając podwyższonego poziomu cytoblastów, podniesionego poziomu hormonów i nieprawidłowych chromosomów. Analizator DNA i protein sekwencjonował komórki, szukając genetycznych lub białkowych śladów nowotworu. Wats nie odrywał wzroku od urządzenia. Chciał zobaczyć kolor zielony. Chciał, żeby już skończyło. Chciał, żeby dało mu czas potrzebny na zrobienie tego, co musi być zrobione. Urządzenie bipnęło. Wyświetlacz zaświecił się na zielono. Żadnych śladów raka. Jeszcze nie. Wats odetchnął z ulgą i wyrzucił tester do śmieci. Któregoś dnia przyjdzie mu zapłacić za zbrodnie, ale jeszcze nie dzisiaj.

Sobota, 18 lutego 2040, godzina 21.08 Kade podjechał po Sam chwilę po dziewiątej automatyczną taksówką Siemensa. Mały samochód z włókna węglowego i plastiku powiózł ich Sto Pierwszą na południowy wschód, mijając lotnisko, San Mateo, Menlo Park, Palo Alto i Stanford, i główny ośrodek światowych interesów. Dziewczyna cały czas zajmowała Kade’a rozmową. Pytała o jego pracę, przyjaciół, imprezę, muzykę, której słucha, kiedy pierwszy raz spróbował Nexusa. Odpowiedział na wszystko poza pytaniem o Nexusa i sam pytał o jej życie, Nowy Jork i pracę w archeologii danych. Weszła w swoją rolę i odpowiadała tak, jak by to zrobiła fikcyjna Samara Chavez. Po tylu latach kłamstwa przychodziły z łatwością. Rozśmieszyła go do łez opowieściami o wpadkach Samary w pracy. Taksówka zawiozła ich do Simonyi Field, dawniejszego Centrum Badawczego imienia Josepha Amesa NASA, i wysadziła przed olbrzymim hangarem numer trzy. Górował nad nimi, dłuższy niż boisko piłkarskie i wyższy niż siedmiopiętrowy budynek. – Witaj w naszym miejscu zabaw. – Kade uśmiechnął się. Sam pokiwała głową z aprobatą. – Imponujące. Jak udało się wam to zdobyć? – Nasze laboratorium wynajmuje ten teren do przeprowadzania eksperymentów. No a to w sumie jest pewnego rodzaju eksperyment. Sam uniosła brwi. – Sama zobaczysz. Kade poprowadził ich do tylnego wejścia do hangaru. Zapukał szybko trzy razy i drzwi się otworzyły. Wewnątrz przejścia wielki czerwony napis głosił: „Witamy. Proszę wyłączyć wszystkie transmisje danych we wszystkich telefonach, tabletach, piórach, zegarkach, goglach, okularach słonecznych itp. Prosimy nie używać żadnych aktywnych nadajników!”. Poniżej kolejny napis: „Zamknijcie drzwi i otwórzcie umysły, wy, którzy tu wstępujecie”. Po prawej stronie stał człowiek, który im otworzył. Czarny, sześć stóp wzrostu, szczupły i umięśniony, z ogoloną głową, w rozluźnionej postawie. Watson Cole. Dane wyświetlane na jej kontaktach taktycznych zaczęły pulsować czerwienią. Poziom zagrożenia: wysoki. Watson „Wats” Cole urodzony w 2009. Młodszy chorąży, piechota morska USA, emerytowany w 2038. Udział w działaniach bojowych: Iran (2035), Birma (2036–37), Kazachstan (2037-38) (…) Specjalizacja: kontrwywiad, walka wręcz. Ulepszenia bojowe: system walki wręcz piechoty morskiej (2036, 2037, 2038) i przyspieszacze regeneracji. Zbliżać się z największą ostrożnością. Cole i Kade uścisnęli sobie ręce. – Kade. – Dobrze cię widzieć, Wats – odpowiedział Kade. – To moja przyjaciółka Sam. Powinna już być na liście. Wats uniósł brew, wpatrując się w nią, po czym pokiwał głową. – Samaro Chavez, figurujesz na liście. Jestem Wats. – Wyciągnął do niej ciemną dłoń.

Sam zdążyła już przeczytać życiorys Cole’a. Uchodźca z pustoszonego przez wojnę Haiti. Sprowadzony do Stanów przez żołnierza piechoty morskiej, który poznał i poślubił jego matkę, Cole zaciągnął się do Korpusu w wieku osiemnastu lat. Odznaczył się w wielu misjach na całym świecie i został wybrany do otrzymania ulepszeń bojowych i przedstawiony do awansu. Potem został schwytany przez buntowników w Kazachstanie. Człowiek, który wrócił z trwającej miesiące niewoli, był inny. Działacz pokojowy. Buddysta. Pacyfista. Czy to niewola go tak zmieniła? A może coś jeszcze? Sam uścisnęła mu rękę. – Miło cię poznać, Wats. Jego uścisk był mocny, ale nie bolesny. Te ręce mogły giąć stal. Zabijały ludzi na dwóch kontynentach. Nawet ze swoimi najnowszymi, ściśle tajnymi wzmocnieniami bojowymi czwartej generacji Sam nie miała ochoty zadzierać z Watsonem Cole’em. – Wyłącz proszę wszystkie nadajniki – powiedział. Dlaczego? – Jasne – odpowiedziała. Wyciągnęła telefon komórkowy z kieszeni kurtki i przełączyła go w tryb uśpienia, wykorzystując ten ruch, by zamaskować przełączenie sprzętu obserwacyjnego w swoim ciele w tryb pasywny. Kade schował telefon do kieszeni, odwrócił się i uśmiechnął. – Chcesz obejrzeć teren? Jesteśmy trochę za wcześnie. – Pewnie – powiedziała. – Prowadź. Lane przeprowadził ją przez duże ciężkie drzwi, Sam podejrzewała, że mogą być zabezpieczone przed promieniowaniem elektromagnetycznym. Po drugiej stronie znajdował się korytarz. Kade otworzył kolejne drzwi, na końcu korytarza, i weszli do ogromnego pomieszczenia, prawdziwego wnętrza oryginalnego hangaru. Miało co najmniej dwieście stóp szerokości, a sklepienie sufitu znajdowało się na wysokości siedmiuset lub ośmiuset stóp. Przestrzeń, w której zmieściłby się stary boeing 747. Jeden z końców hangaru zajmował krąg kanap, a wzdłuż ściany umieszczono bar. Kręciło się przy nim kilkanaście osób, które najwidoczniej przygotowywały przyjęcie. Po drugiej stronie Sam zobaczyła podest DJ-a z czterema wielkimi ekranami. Stał na nim ciemnoskóry DJ z rozjaśnionymi włosami, ubrany w kolorowe szaty sufi. Informacje wyświetlane przez jej szkła zmieniły kolor na żółty. Osoba, którą warto się zainteresować. Podejrzany. Rangan Shankari urodzony w 2012. Znany także jako Axon (pseudonim sceniczny). Doktorant, inżynieria neuronalna, laboratorium Sancheza, Federacja Szachowa Stanów Zjednoczonych, Uniwersytet San Francisco, Kalifornia Technologia R&D, poziom ryzyka: średni (ulepszona inteligencja). Rangan pomachał do nich przez pokój. – Hej, Kade, możesz mi pomóc? – zawołał. – Mam tu dziwny problem ze wzmacniaczami. Kade kiwnął głową. – Jasne, momencik. Poprowadził Sam w innym kierunku, ku grupie ludzi na jednym z końców hangaru. – Hej, Ilya – krzyknął.

Poważnie wyglądająca kobieta o wyraźnie rosyjskich korzeniach obejrzała się na dźwięk swojego imienia. Ciemne długie włosy, duże zamyślone oczy, prosta zielona sukienka i zwiewny fioletowy szal owinięty wokół szyi. Kiedy się do niej zbliżali, uśmiechnęła się czarująco do Kade’a. Illyana „Ilya” Alexander urodzona w 2014. Adiunkt, laboratorium Janusa, systemy neurobiologiczne, Federacja Szachowa Stanów Zjednoczonych od 2039. Publikacje na temat metainteligencji i inteligencji grupowej. Technologia R&D, poziom ryzyka: średni (postludzka forma inteligencji). Illyana Alexander. Kolejna z ich małej grupy. Uciekła z rodzinnej Rosji w czasie czystek Pudovkina z 2027 roku. Neurobiolog teoretyk, której praca koncentrowała się na poznaniu międzygrupowym i sieciowym. Alexander przytuliła Kade’a na powitanie. – Cześć, Kade. Uśmiechnął się w odpowiedzi. – Sam, to Illyana Alexander aka Ilya. Ilya, mogłabyś wprowadzić Sam? – poprosił. – Muszę pomóc z czymś Ranganowi. Kade dotknął ramienia Sam. – Mamy dawkę dla ciebie. Ilya cię przygotuje. Zobaczymy się niebawem. – Dzięki – odpowiedziała Sam. – Do zobaczenia. Kade obrócił się i odszedł w kierunku konsoli DJ-a. Ilya wyprowadziła Sam z głównego hangaru przez drzwi z napisem „Personel”, i dalej, do przyjemnie chłodnego pomieszczenia. Siadły razem na kanapie. Ilya wyjęła z torby małą szklaną fiolkę, wewnątrz której znajdował się ciemny, srebrzysty płyn. Serce Sam zabiło mocniej. – Nigdy wcześniej nie próbowałaś Nexusa? – zapytała Ilya. – Nigdy – skłamała Sam. Tylko na szkoleniu, pomyślała. – To jest Nexus 5. Nexus 5? Najbardziej rozpowszechnioną wersją dostępną na ulicach był Nexus 3. Wersja z numerem 4 z laboratorium w Santa Fe była gwiazdą jednego sezonu, której karierze położyła kres wspólna akcja ERD i DEA. Pojawiały się plotki na temat wersji 5, ale dotychczas nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. – Ludzie, skąd to wzięliście? – spytała Ilyę. Rosjanka zwlekała z odpowiedzią chwilę za długo. – Mamy przyjaciela na Wschodnim Wybrzeżu, który to nam załatwia. Kłamie, pomyślała Sam. – Masz doświadczenie z psychodelikami? – Ilya zmieniła temat. – Trochę eksperymentowałam w szkole średniej. Nic regularnie. – Jak to tolerowałaś? – Dobrze. Świetnie się bawiłam. Jednak nic takiego, czego bym potrzebowała częściej. Ilya kiwnęła głową. – Bardzo dobrze. Doświadczenie z psychodelikami ułatwia sprawę. Ludzie, którzy pierwszy raz próbują Nexusa, bywają zdezorientowani, szczególnie przez pierwszą godzinę po zażyciu. Mózg uczy się, jak znaleźć wspólną płaszczyznę z narkotykiem i innymi mózgami.

Podczas imprezy z udziałem wielu osób, z których każda spróbuje napierać na twój umysł, przeżycia będą bardziej intensywne. Sam zmarszczyła brwi. – Myślałam, że Nexus działa na niewielkie odległości, co najwyżej na wyciągnięcie ręki. – Zazwyczaj tak. – Ilya na moment odwróciła wzrok. – Ale są sposoby, żeby zwiększyć zasięg. Kawałki układanki ułożyły się w głowie Sam. Zasada „bez nadajników”. „Wzmacniacze”, o których wspomniał Rangan. Dzieciaki znalazły sposób na rozszerzenie zakresu transmisji Nexusa. Dobry Boże. – Brzmi wspaniale – odpowiedziała. – Powiedz, co mam robić. Miała ściśnięty żołądek, a serce biło jej jak po biegu. Ilya odkorkowała fiolkę. Sam przez chwilę widziała płyn wirujący wewnątrz szklanego naczynia. Ruchy Browna mieszały ze sobą szare i srebrne pasma. Przez sekundę miała wrażenie, że narkotyk jest żywy, świadomy, czuje i posiada osobowość. Chwila minęła. Ilya podała jej fiolkę i szklankę soku do popicia. Sam wypiła duszkiem. Płyn miał metaliczny, lekko gorzki posmak. Czuła jego oleisty ciężar na języku i w gardle. Popiła sokiem. To była pomarańcza z gujawą. Napój natychmiast spłukał resztki narkotyku, pozostawiając w ustach słodkawo-cierpki tropikalny smak. Samantha Cataranes zamknęła oczy i zaczęła recytować mantrę, która tak przestawi segmenty jej pamięci, że Sam uwierzy, iż jest kimś innym. Słoń. Drapacz chmur. Klon. Widziała je, myśląc te słowa, obrazy nakładające się jeden na drugi. Kliknęły zapadki w jej głowie i wiedza, która nie powinna w żaden sposób przesączyć się do umysłu, została ukryta. Fikcja stała się rzeczywistością. Samara Chavez otworzyła oczy.

3 Kalibrowanie

Sobota, 18 lutego 2040, godzina 23.14 Samara Chavez leciała. Rozparta na kanapie, z zamkniętymi oczami szybowała nad krajobrazami kształtów, emocji, wrażeń i doświadczeń. Pod nią znajdowało się czerwone morze pobudzenia rozbijające się o ostre, lśniące wybrzeże matematyki, które ustąpiło miejsca zielonym i brązowym wzgórzom hiszpańskiego, mandaryńskiego i angielskiego. Zanurkowała ku nim. Niech ziemia ją przyjmie, przejdzie przez nią, a ona, zagrzebana w niej, będzie smakować dźwięki, czasowniki i odmiany, czuć kształt liter, słów, znaków. Ich znaczenia i połączenia dźwięków. To było coś wspaniałego. Zdawała sobie sprawę, że jest naćpana. Odleciała bardziej niż kiedykolwiek… A jednocześnie czuła, że myśli trzeźwo. Każde wrażenie było ostre. Wszystko do siebie pasowało. Wiedziała, gdzie się znajduje i co się dzieje. Nexus się mnie uczy, pomyślała. Faza kalibrowania. Przedarła się przez gęstą ziemię języków i dotarła do jaskini abstrakcji, wypełnionej rosnącym szybko jaskrawym miastem pojęć. Szerokie ulice Czasu i Przestrzeni dzieliły miasto na kwartały. Z wnętrza delikatnej kryształowo-stalowej wieży Świątyni Własnego Ja, znajdującej się w środku miasta, dochodziło bicie dzwonu. Dźwięk był wszystkim, co kiedykolwiek próbowała wypowiedzieć. Pulsował w powietrzu, niemal namacalny, rozprzestrzeniał się w widzialnych koncentrycznych falach, odbijał od budynków, gdzie zderzały się idee. Publiczne place rozważań, pogodne parki i wytworne sale koncertowe harmonii i syntezy, zbombardowane skorupy dysonansu, zakłopotania i nieporozumienia. Jej myśli rozprzestrzeniały się po przedmieściach pełnych wspomnień i poza nie, w ciemną puszczę Innego, która otaczała miasto. Z radością zanurkowała w publicznym Basenie Śmiechu, wynurzyła się i ruszyła ulicą Piękna. Skręciła i weszła do ogromnego Muzeum Rzeczy Ożywionych. Wyszła tylnymi drzwiami na ulicę Czynów i wkrótce dotarła do wielkiego placu wokół Świątyni Własnego Ja. Na całym placu widziała wiernych wezwanych na modlitwę. Wierni byli nią. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy, a wszystkie postacie klęczące, modlące się i składające hołdy jej samej. Obróciła się wokół własnej osi, chłonąc to miasto – jej miasto, jej umysł. Zakręciła się raz, dwa razy, trzy razy, aż wirowanie poczęło napędzać się samoistnie. I nagle odkryła, że kręci się szybciej i szybciej, aż miasto zaczęło się rozmazywać, ale umysł rozciągał się, by ogarnąć je całe. Wirowała niczym derwisz, a siła odśrodkowa wyrzucała na zewnątrz jej myśli i zmysły, rozciągnięte i przywiązane do niej liną woli. Była miastem. Była milionami samej siebie wewnątrz. Posmakowała setek tysięcy wspomnień. Wspomnień czasów, miejsc, rzeczy i słów. Szóste urodziny, upadek z roweru, zranione mocno kolano; zanurzyła palec w płynącej krwi i zbliżyła go do twarzy jak mogła najbardziej, bowiem pragnęła zobaczyć maleńkie komórki. Ukończenie studiów, które było dla niej nadspodziewanie ważne, przypływ radosnego podniecenia, duma widoczna na twarzach wuja i ciotki, żałujących, że jej rodzice tego nie widzą… Wspomnienie pierwszego sushi, niewiarygodnej faktury surowego tuńczyka i intensywnego smaku wasabi, który całkiem pochłonął zmysł węchu. Tęcza na pustyni oglądana w samotności. Pocałunek złożony na szyi przez kochanka. Rozpierająca radość ze sparingu. Dziecięce zabawy. Archeologia danych – odkrycie o trzeciej nad ranem klucza do archiwum Watzera: to, jak kawałki układanki pasowały

do siebie idealnie, pozwalało na rozszyfrowanie informacji zakodowanej w jego genomie przez Ventera. To wszystko to ty – dotarły do niej nieproszone słowa. Wspomnienia nie wracały pojedynczo, tylko połączone równolegle, nakładając się jedno na drugie, poplątane w sposób, którego wcześniej nie widziała, jakby linia jej życia była trójwymiarowa. Czuła, że mogłaby wybuchnąć radością, czystą intensywnością życia, wielkością, którą czuła. Chciała rosnąć bardziej, rozprzestrzenić się poza to miasto i jaskinię. Objąć całą tę psychodeliczną planetę jaźni, doświadczyć każdego momentu, każdego najdrobniejszego kawałka i potencjału swojej osoby w jednej chwili. Sięgnąć poza tę planetę i doświadczyć wszystkiego ze wszystkich! – Sam? Otworzyła oczy. Była zarumieniona z podekscytowania. Jej pierś falowała. Serce waliło. Pomiędzy udami czuła wilgoć. Nigdy nie była tak podniecona i nigdy nie czuła się tak żywa. Z wyjątkiem… – Sam? To był Kade. Kaden Lane. Chłopak, który ją tu sprowadził, który dał jej szansę spróbować Nexusa po raz pierwszy (pierwszy?). Ten piękny, wysoki, wprawiający w zakłopotanie, nieśmiały, naiwny młody człowiek, który posiadał umysł niczym ogień i chłopięco lekceważące podejście do konsekwencji swojej ciekawości. Stał u podnóża kanapy, na której leżała, i patrzył na nią niepewnie. – Kade – zabrzmiało to sucho. Spróbowała jeszcze raz bardziej swobodnie: – Cześć. – Cześć. Jak się czujesz? Wybacz, ale nie mogłem pojawić się wcześniej. Próbowałem pomóc Ranganowi znaleźć tę usterkę. Rangan. Jasne. To ten DJ. Była na imprezie. OK. Weź się w garść, Sam. – Kade. – Spojrzała mu prosto w oczy i wzięła głęboki oddech. – To jest niesamowite. Zatraciłam się, pływałam, głęboko wewnątrz… Nie potrafię tego wyjaśnić. Nawet w tej chwili szalało w niej tornado, czuła, jak trwa przystosowanie i kalibracja. Jej skóra stała się niesamowicie wrażliwa. Każde słowo, każdy oddech wydawały się naładowane elektrycznością. Kade się uśmiechnął. – Powiedz mi, co czujesz? Sam zamknęła oczy i zaczęła mówić: – Jestem wewnątrz siebie. Wewnątrz mojego umysłu. Widzę, jak kawałki mnie pasują do siebie. Różne pojęcia. Różne rodzaje pojęć, które jestem w stanie pomieścić. Widzę wszystkie te fragmenty mojego życia. Wzory, powiązania, jakich dotąd nie dostrzegałam. Czuję się niesamowicie. Gdybym mogła tak się czuć podczas pracy… Mogłabym wyssać wszystko… – przerwała. – I jestem naprawdę mocno podniecona. Otworzyła oczy. Kade rumienił się, odwracając wzrok i patrząc to na swoje buty, to na ściany. Sam miała pewność, że do chwili, kiedy wypowiedziała ostatnie zdanie, patrzył prosto na nią. I że on też był podniecony. Przez nią. Przez chwilę wiedziała, jak chłopak ją widzi. Zaczerwieniona skóra, promieniująca ciepłem, sterczące sutki, falujące piersi, głośny oddech. Wiedziała, że ów przebłysk był czymś więcej niż intuicją, że pochodził od samego Kade’a. Czyżby? Też wziął? – Kade, zażyłeś już Nexusa? Wtedy wrócił do niej spojrzeniem, patrzył jej w oczy prosto, bez cienia nieśmiałości.

Obszedł kanapę bez słowa, usiadł obok, blisko, i przyłożył Sam rękę do czoła. I wtedy coś poczuła. Jego myśli ocierające się o jej myśli. Zaproszenie, po którym nastąpiło otwarcie, i wtedy Kade ujawnił się przed nią. Złapała kolejny przebłysk jego podniecenia. Zainteresowania. Nieśmiałości. Braku pewności siebie w kontaktach z kobietami. Ale to były sprawy drugorzędne. Przede wszystkim zobaczyła jego intelekt w pełnej krasie, czysty i ostry niczym diament. Niespokojny umysł, w którym kłębiły się pytania i żądza znalezienia odpowiedzi… i to, co zrobił. On i Rangan, i Ilya. Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy zrozumiała. – Ty jesteś taki cały czas? Zrobiłeś to sobie na stałe? Oczywiście. Wczoraj wieczorem. Bardzo, bardzo niebezpiecznie. Wczoraj wieczorem? Niebezpiecznie? Kade przemówił. – W tym jest potencjał. Rdzeń Nexusa został zintegrowany na stałe, ale nie jest aktywny przez cały czas. Nie nadaje. No i zdecydowanie nie doświadczamy tej gorączki jak przy pierwszym mapowaniu, przez które właśnie przechodzisz. Sam rozumiała wszystko. Chwytała sens myśli połączonych ze słowami. Mapowanie semantyczne. Mapowanie sensoryczne. Mapowanie emocjonalne. Kalibracja i przystosowanie. Potrzebowali tego wszystkiego, żeby uaktywnić masową dołączalność Nexusa. Zrobili to. Kade, Rangan i kilku innych. Wzięli Nexusa 3 i złamali jego kod. Nauczyli się programować jego rdzenie tak, aby móc wydawać im rozkazy. Dodali warstwę logiczną i funkcjonalną. Zmienili go w platformę, dzięki której można było uruchamiać oprogramowanie we własnych mózgach. I wprowadzili tę rzecz do jej umysłu, żeby się tam rozwijała. Zabrakło jej tchu. Czuła dumę Kade’a. Czuła też własny podziw dla jego błyskotliwości, dla ich osiągnięć i dla śmiałości. Pragnęła go. Chciała pochłonąć jego umysł, tak jak miasto wewnątrz siebie. Doświadczyć go całego w jednej chwili, wiedzieć to, co wie on, czuć to, co on czuje, i zrozumieć, co tak naprawdę się z nią dzieje. I czuła strach, chłód płynący w górę kręgosłupa. Miała złe przeczucia. Zignorowała je. Walczyła o słowa. – Kade. Kade. Zabierz mnie na przyjęcie. Zabierz mnie tam, żebym mogła poznać innych. Kade roześmiał się. – Dopiero zaczynasz. Nie chcesz poćwiczyć jeszcze trochę z jedną osobą, zanim znajdziesz się tam z setką? W jego myślach przeczytała rozbawienie i rezerwę. – Jestem gotowa – odparła Sam. – Chcę więcej, dam radę. Chcę wszystkiego, pomyślała. Kade zachichotał. – W porządku, niech będzie. Czas na imprezę. Wstał, uśmiechnął się i cofnął o krok. Sam wzięła głęboki oddech i usiadła. Na razie dobrze. Czuła, że Kade ją obserwuje, ocenia i robi w myślach notatki dotyczące jej równowagi, samopoczucia, reakcji, wpływu, jaki miał na nią Nexus. Popatrzyła w górę, prosto w jego oczy, i podała mu rękę. Kade ujął jej dłoń i pomógł wstać.

Dotknięcie było elektryzujące, szczere i wiele mówiło. Sprawdzała, czy go pociąga, chciała tego i znalazła pożądanie zakopane głęboko pod naukową ciekawością, zaangażowaniem w eksperyment, którego częścią teraz się stała, pod jego chłodną spostrzegawczością. Sam spojrzała na Kade’a i ukazała mu swój głód, łaknienie, wolę, by przyswoić wszystko, co ją otacza, poczynając od niego. Był jednocześnie rozbawiony i zaintrygowany. Miał niesamowity umysł, pełen wiedzy i doświadczenia, którego tak pragnęła. Wstała płynnie, wciąż trzymała dłoń Kade’a, choć nie dlatego, że potrzebowała. Stała o cal od niego. W swoich wysokich butach niemal dorównywała mu wzrostem. – Pokaż mi – poprosiła. Wiedział, czego chce. Zaczerwienił się, puścił jej rękę i uciekł wzrokiem. Zaśmiał się, próbując ukryć zmieszanie, którego nie mógł opanować, i ponownie cofnął. – Jesteś inna – powiedział. – Masz wrodzony talent. Jednak to nie jest takie proste, jak myślisz. Mapowanie wewnętrzne to jedna sprawa, jednak tak głębokie połączenie z umysłem drugiej osoby nie jest w tej chwili możliwe. Za mała przepustowość i niewystarczająco rozbudowany protokół. Sam zobaczyła prawdę w jego umyśle. Zobaczyła też, że wzbrania się przed kontaktem. Było coś jeszcze. Rozczarowanie. Musi być cierpliwa. – OK. – Uśmiechnęła się wbrew sobie. – Idziemy na imprezę? Kade ponownie ujął ją za rękę i wyszczerzył zęby, transmitując radosne podniecenie. – Będziesz totalnie zachwycona, Sam. A ona zobaczyła, że będzie. Wyprowadził ją ze strefy ciszy, przeszli przez pokój dla obsługi i skierowali się ku wielkim drzwiom prowadzącym do głównego hangaru. – Na początku zamierzam pozwolić ci na niewiele i z czasem zwiększać doznania. Kade otworzył drzwi. Uderzyła w nią fala muzyki. Niesamowitego połączenia muzyki elektronicznej, etnicznej, rytmu i transdelic. Gatunek nazywany był flux. Na tyle porywający, by chciało się przy nim tańczyć, na tyle relaksujący, by się od tańca powstrzymać. W tej samej chwili w głowie Sam rozbrzmiały inne dźwięki. Wiele przyciszonych, odległych głosów i wszystkie mówiły naraz. To było coś więcej niż dźwięki. Informacja. Znaczenie. Emocje. Podniecenie. Oszołomienie. Zrozumienie. Groza. Zniecierpliwienie. Zawód miłosny. Pożądanie. Zadowolenie. Wszystko. Nieco odległe. Niepodobne do niczego, czego doświadczyła wcześniej. A jednak to były myśli innych! Kade poprowadził ją przez drzwi. Hangar został odmieniony. Światło nasycono kolorami zmieniającymi się powoli w całym spektrum. W miejscu, gdzie stali, było intensywnie niebieskie i przechodziło w indygo i fiolet. Po drugiej stronie hangaru czerwień przeradzała się w pomarańcz. Po lewej żółć powoli stawała się zielenią. A wszędzie kłębili się ludzie, całe tłumy. Wystarczająco wielu, by wypełnić życiem wielką, pustą przestrzeń. Byli ubrani jak na nocną imprezę w San Francisco: krótkie spódniczki, obcisłe spodnie, aksamit, winyl i sztuczna skóra, tatuaże, kolczyki, tu i ówdzie artystyczne biomodyfikacje, nie do końca legalne, zmieniały się, przelewały wraz z ruchem ciał. Ten chłopiec-naukowiec zabrał ją do serca kontrkultury. A ta kontrkultura była kompletnie naćpana Nexusem.

Nad nimi i wokół nich ściany pokryte inteligentną materią falowały w rytm muzyki. Ciekłe srebra, czerwienie i błękity przepływały po zakrzywionych wewnętrznych płaszczyznach hangaru, niczym drobne fale generowane przez każdy plemienny beat muzyki puszczanej przez Rangana. To było porażające do głębi. Sam chłonęła to wszystko szeroko otwartymi oczami i wiedziała, że utwór to „Fuga Buddy” zespołu Apoptosis, inspirowana dźwiękami tajskich bębnów i fal uderzających o brzeg, słyszanych przez otumanione haszyszem uszy jednego z członków grupy, Svena Utlera, pewnej gorącej, letniej nocy na plaży w Koh Phangan. Przyszło jej to do głowy nagle. Po prostu to wiedziała, jakby zawsze tak było. Jakby słyszała ten utwór wielokrotnie, słyszała historię jego powstania od Svena, Rangana albo Kade’a. Sam wstrzymała oddech. To był świetny kawałek. Taki, przy którym biodra chcą się poruszać, ale miała to gdzieś. Przesłali tę wiedzę wprost do jej głowy! Czego mogłaby dokonać z taką technologią! Jak mogłaby wyglądać archeologia danych! Edukacja! Cokolwiek! Odwróciła się do Kade’a z otwartymi ustami i oczyma pełnymi zachwytu. Wyszczerzył się do niej. Znał jej myśli, a ona znała jego: zaraźliwy entuzjazm, podniecenie w reakcji na jej podniecenie, duma z osiągnięć. Normalnie jak chłopczyk, który chwali się swoimi zabawkami, pomyślała. Zaczerwienił się, uciekł spojrzeniem i zachichotał. Wziął ją za rękę i poprowadził w tłum. Minęli parę, która stała zwrócona twarzami do siebie, niezdarnie poruszając ramionami. Patrzyli na siebie rozbawieni, raz po raz wybuchając śmiechem. – Co oni robią? – spytała Kade’a. Znów pokazał zęby w szerokim uśmiechu. – Nazywamy to pchnij – ciągnij. Wykorzystują Nexusa do poruszania ciałem drugiej osoby przez wysyłanie impulsów do jej ośrodka ruchu. Albo przynajmniej próbują to robić. Dla większości to trudne. Sam nie odrywała spojrzenia od tamtych dwojga. – Możemy spróbować? – spytała. Kade znów się uśmiechnął. – Później. Poprowadził ją w głąb hangaru, w kierunku kręgu kanap. Coś miało się tam wydarzyć, odczytała w nim. Eksperyment. A ona może stać się jego częścią. – To najbliższe mapowaniu drugiego człowieka, co udało nam się osiągnąć. Do kalibracji obejmującej więcej niż jeden umysł. Chcesz spróbować? Tak. Boże, tak! Chciała połknąć ich wszystkich w całości. Nie, zaprotestował cichy głos wewnątrz niej. Zignorowała go i milcząc, kiwnęła głową. Na kanapach ułożyło się już pół tuzina osób, kobiet i mężczyzn. Drugie tyle miejsc pozostało wolnych. Kiedy zbliżyli się do nich z Kade’em, pozostałe umysły w pomieszczeniu jakby przycichły. Teraz najwyraźniej czuła tę szóstkę. Czuła Kade’a. Pozostali uczestnicy imprezy zostali wyciszeni mentalną zasłoną. Kade stał za Sam. Delikatnie dotknął jej ramion i poprowadził do jednej z kanap, po czym pomógł usiąść, przykucnął obok. Pojawili się pozostali uczestnicy. Część z nich zajęła kanapy, a kilkoro stało z boku,

przyglądając się. – Gotowa? – spytał Kade na głos. Sam kiwnęła głową. Coś się wydarzyło. Jedenaście innych umysłów urosło wokół niej. Rozjaśniły się, stały się wyraźniejsze. Były tak pełne. Tak żywe, tętniące myślami, wspomnieniami, emocjami i pragnieniami. Jej oddech zsynchronizował się z oddechem pozostałych. Zamknęła oczy, mogła poczuć i zobaczyć indywidualne myśli każdego z nich. Jedenaście umysłów dotknęło jej jednocześnie w jedenastu częściach psyche. Brian i jego absolutnie czysta radość, płynąca z tego zwariowanego, kontemplacyjnego, spontanicznego szaleństwa, jakim była zabawa z umysłami przyjaciół. Sandra i nieskończone pokłady spokoju oraz opanowania, lata uprawiania jogi napełniły ją równowagą, która teraz stała się kotwicą dla pozostałych. To było dla niej jak samadhi. Podziw, jaki żywił Ivan dla matematyki i muzyki tego wzajemnego oddziaływania, dla tańca, harmonii i dysonansu myśli wokół niego. Wizja, która narodziła się w umyśle Leandry: wizja kształtów, zwijania białek, receptorów i ligandów, tuzina otaczających ją ludzi połączonych umysłami… Łzy na policzkach Josephine: łzy na wspomnienie o szczęśliwym dzieciństwie i puszczaniu fajerwerków z ojcem, który odszedł na zawsze. Utracony jak… jak… Po policzkach Sam też teraz płynęły łzy. Nie wiedziała dlaczego. Czuła, że Kade obserwuje ją zaniepokojony, ale nie miała dla niego żadnej odpowiedzi. Każda z tych osób nie była jednak tylko pojedynczym wątkiem, a wieloma. Splatały się między sobą, jeden połączony z drugim. Myśli i wspomnienia, nieustannie zmieniające się i płynące. Pierwsze niezdarne zabawy Sandry z innymi dziewczynkami, zanim jeszcze weszły w wiek nastu lat. Wiedza o programowaniu kwantowym Antonia, pozostająca poza zdolnością pojmowania Sam. Zachwyt Jessiki nad swobodnym spadaniem z dwudziestu tysięcy stóp, adrenalina, jaką daje skok, spokój po pojawieniu się czaszy spadochronu. Rozkosz, jaką czuła zawieszona pod skrzydłem z materiału, szybując tak ze śpiewem, zachłystując się powietrzem. Znała teraz uwielbienie Sandry dla bezruchu, medytacji, piękno jej codziennej praktyki: jestem–wewnątrz–swego–ciała. Ten zachwyt skręcił się w Sam, sięgając do jej wspomnień ze sparingów, o nieskończonym pięknie doskonałego ciosu, bloku czy uniku. O spokoju płynącym z perfekcyjnie wykonanych form kata, o uderzeniu adrenaliny w trakcie ciężkiej walki, błogości, jaką niesie fala endorfin chwilę później. I… i… Czuła Kade’a, wciąż. Był z nimi, był z nią. A jego umysł… jego umysł… Znała piękno rdzenia Nexusa. Majestat projektu, który budził jej najgłębszy szacunek, wprawiał w osłupienie. Posmakowała nieskończenie abstrakcyjnej przestrzeni w głębi Kade’a, która odpowiadała za jego najlepszą pracę, zrozumiała niewielką część protokołu, który stworzyli z Ranganem, warstwę semantyczną pomiędzy pojedynczymi połączeniami nerwowymi a całymi myślami. To była zachwycająca rzecz. Mapa wszystkich rodzajów i wszystkich fragmentów myśli, ontologia świadomości. Istniała w nim, w części umysłu, której nie dotyczyły wątpliwości, strach lub troska o innych. Części tak pięknej, a jednocześnie tak odległej i obcej, i bardzo, bardzo należącej do Sam przez chwilę. Sam widziała przez jego oczy. Widziała strumienie myśli, doświadczeń i emocji płynących niczym bity, pakiety i wzory. Nie zimne i suche, ale wspaniale symfoniczne, niby orkiestra. Pojedyncze instrumenty, które zebrały się, by stworzyć bogatą całość, większą niż suma jej części. Widziała jego aspiracje, aby przekraczać granice pojedynczych umysłów.

Widziała, jak Ilya ukształtowała jego myśli. Dostrzegała przebłysk ścieżki, która wydawała mu się właściwa, i jego zachwyt nad przyszłością, w której nic nie będzie takie jak wcześniej. Wtedy zapłakała. Płakała, ponieważ umysł Kade’a był tak kryształowo czysty, a jego wizja tak klarowna i budząca podziw, a jednocześnie tak przerażająca. Płakała z Josephine nad stratą rodziców w młodym wieku, nad utraconym dzieciństwem. Płakała z powodu niedawnej śmierci rodziców Kade’a i z powodu pełnych bólu i strachu wspomnień, które odkryła Sandra. Sam ranna, w nocy, lewe ramię zwisające bezwładnie, krew zalewająca oczy, przerażenie, niepewność, czy doczeka świtu, czy uda się minąć ostatniego strażnika… Była zmieszana, zdezorientowana. Coraz więcej wspomnień nie miało żadnego sensu. Josephine doświadczyła wspomnień Sam o ostatnich świętach z rodzicami w San Antonio, ale zarazem smutku z powodu ich śmierci przed laty. Znała przerażenie Sam płynące z czegoś niejasnego, powolnego, nieprzypadkowego… Doświadczenia Leandry jako proteomika poruszyły Sam jako archeologa danych. Sam pracowała dla korporacji przy odkrywaniu wartości intelektualnych aktywów, które przypadły im w spadku. Nie przy bazach danych rządów Trzeciego Świata… Nie przy danych dotyczących ludzi i transludzi… Poczuła zbiorowy niepokój pozostałych umysłów. Przede wszystkim Kade’a. Czuła, że ślą ku niej kolejne macki, próbując ją uspokoić, dać oparcie. Każdy kontakt pobudzał jej pamięć. Całonocne kucie do egzaminu z równań różniczkowych. Jej pierwszy triatlon – doznanie wykraczające poza skrajne wyczerpanie, rozkosz i wszystko inne, poza zmuszeniem ciała do kolejnego ruchu i kolejnego… I to samo doznanie, wtedy nad Morzem Kaspijskim, na północny wschód od Sari – przerażona do granic możliwości, starająca się dotrzeć na skalistą plażę w Turkmenistanie, niemająca pewności, że znajdzie tam wsparcie… Sam traciła zmysły. Lubiła jeździć na rowerze. Pływała. Ukończyła archeologię danych z doskonałym wynikiem. Miała dwoje kochających rodziców. I wspomnienie pistoletu, wielkiego, w jej młodych dłoniach. Pamiętała mężczyznę, którego postrzeliła, pamiętała, jak leżał w kałuży krwi, wykrwawiając się na śmierć. Zasługiwał na to, na coś znacznie gorszego za wszystkie okropieństwa, które popełnił… I nagle Sam przypomniała sobie przygotowania do tej misji. Inną dawkę Nexusa. Nexusa w wersji 3, tamto doświadczenie było zaledwie cieniem tego, co przeżywała teraz. Odprawa. Przydział. Mantra, która ukrywała jej prawdziwą tożsamość. Wtedy zrozumiała. To ją przytłoczyło. Zrozumiała, kim była. Zrozumiała zdradę, jakiej dopuściła się względem siebie samej, biorąc udział w tym eksperymencie. Ta myśl dotarła do wyższych warstw jej umysłu. Była świadoma konsternacji mózgów, które zostały z nią połączone. Każde z nich widziało część układanki. Czuła ich rosnący niepokój. Miała sekundę, by zareagować. NIEEEEE! Z jej umysłu i gardła wydobył się niekontrolowany krzyk, idealny dla jej potrzeb. Sam wyszarpnęła swój umysł z dala od pozostałych, tak brutalnie jak mogła. Czuła, jak coś wewnątrz niej się rozdziera. Wiedziała i widziała, jak bardzo są ogłuszeni i zdezorientowani. Przypomniała sobie swoje imię. Samantha. Samantha Cataranes. Pamiętała, kim jest. Taktyczne szkła kontaktowe obudziły się do życia. Cały czas były podłączone do sieci, a teraz zaczęły wyświetlać dane o poziomie zagrożenia, oznaczać strzałkami najlepsze drogi ucieczki, pokazywać dodatkowe informacje.

[EWAKUACJA, EWAKUACJA, EWAKUACJA] – wyświetlacz migotał czerwienią. Strzałki wskazywały kierunek ucieczki. Alternatywne wyjścia. Klapa w suficie, siedemdziesiąt stóp ponad głową Sam. Słabe punkty w ścianach. Drzwi na zaplecze, którymi tu weszła. Wybrała ostatnią z możliwości. Samantha Cataranes wstała. Siłą woli zdławiła narkotykowy haj. Lata szkolenia wzięły górę. Szybkim spojrzeniem obrzuciła swoje bezpośrednie otoczenie. Na wyświetlaczu pojawiły się nazwiska, system rozpoznawał twarze, podawał informacje. Wszystkie zielone i żółte. Żadnego większego zagrożenia. Palce odnalazły nadajnik slimline ukryty w bucie, wstukały awaryjny kod połączenia z satelitą. Pojawiły się dane. Wszystko, co zobaczyła i usłyszała, było wysyłane do tych, którzy ją obserwowali. Telefon zapulsował raz, dwa, trzy razy, naruszając wszelkie regulacje Federalnej Komisji Łączności o dobry rząd wielkości, zużywając ćwierć pojemności baterii na wysłanie wiadomości. Biały szum wystrzelił w przestrzeni umysłów, niszcząc jedność mentalną. Sam widziała, jak jedna czy dwie osoby łapią się za głowę. Jej własna bolała. Muzyka ucichła. Odwróciła się w stronę drzwi. Umysły i głosy wokół poczęły mamrotać, powoli otrząsając się z przepełnionej bólem i zdumieniem ciszy. Niewielu zrozumiało, co tak naprawdę się wydarzyło, ale załapali, że stało się coś naprawdę złego. To było chore. Złe. Nie wierzę, że wzięłam w tym udział. Obrazy połączenia umysłów, którego właśnie doświadczyła, tłukły jej się w głowie, przyprawiając o mdłości. Przypominały za bardzo o… o… o tym, co zabiła, by uciec. Później będzie czas na analizę. Mignął jej Kade, na klęczkach, wymiotował na podłogę. Poczuła żal. Na to też przyjdzie czas. Ruszyła w kierunku wyjścia, zamknąwszy swój umysł. Tłum się rozstąpił. I nagle poczuła presję innego umysłu, zobaczyła, jak zastawia jej drogę. Watson Cole. Czuła go. Był zdecydowany, opanowany, zrezygnowany. Pacyfista czy nie, nie zamierzał jej przepuścić. [Zagrożenie walką. Wyjątkowa ostrożność]. Na wyświetlaczu pojawiły się alternatywne drogi ucieczki. Oznaczone strzałkami. Mogła się odwrócić i pobiec do innego wyjścia. Dotarłaby tam szybciej niż on. Ale Sam nie była w nastroju, by pozwolić jakiemuś wypalonemu do cna żołnierzykowi zepchnąć się z obranej drogi. Oczyściła umysł ze wszystkiego, przemykając w jego kierunku. Jedną ręką złapała się za brzuch, drugą za twarz, udała, że zarzuciło ją w lewo, sekundę później wyprowadziła potężny cios, próbując trafić grzbietem pięści w skroń Watsona. Nie dał się nabrać. Wielki czarny marine przewidział to uderzenie. Uniósł ramię do bloku, odchylił się i cofnął zarazem, unikając ciosu o włos. Dobrze. Była od niego szybsza. Jej ulepszenia czwartej generacji przewyższały techniki Korpusu trzeciej generacji. ERD zachowała najlepsze dla siebie. Kolejne ciosy Sam już świsnęły w powietrzu. Uderzenie w splot i kopnięcie w kolano. Wats odbił ten pierwszy, wciąż się cofając, uniósł nogę i przyjął kopnięcie na mięsień łydki. Był dobry. Doświadczony. Śmiertelnie niebezpieczny. Trzecia generacja ulepszeń Korpusu uczyniła go silniejszym, szybszym i bardziej odpornym na ból. Sam była niższa, miała mniejszy zasięg, lżejszą muskulaturę, ale szkoliła się u najlepszych i dysponowała lepszą technologią. Genetyka czwartej generacji dała jej nerwy

niczym żywe srebro, mięśnie jak węzły z tytanu i kościec z włókna węglowego. Stało się to, czego nienawidziła. Spojrzała głęboko w otchłań i to ją zmieniło. Aby zniszczyć zło, stała się zła. Wats kontrował jej superszybkość, cofając się nieustannie, krok za krokiem. Sam starała się trzymać jak najbliżej niego, pozbawiając go tym samym przewagi zasięgu. Byli niewyraźną plamą ciosów, uników i bloków, poruszali się zbyt szybko, by ktokolwiek zdołał nadążyć za nimi wzrokiem. Sam widziała, że Wats zaczyna się rozpędzać, widziała uderzenie adrenaliny, które czyniło go jeszcze groźniejszym przeciwnikiem. Za plecami czuła rozbryzgi odwagi i gniewu. Uczestnicy imprezy zamierzali wziąć udział w starciu. Jeszcze chwila, a ją zlinczują. Skończ to teraz. Gambit. Poświęcenie. Pozwoliła, by dystans między nimi zwiększył się odrobinę, by Wats poczuł się komfortowo. Sparowała trzy kolejne uderzenia, wymierzone w tchawicę, oczy i splot słoneczny, i spróbowała zbliżyć się do Cole’a, pozwalając, by w jej zasłonie wytworzyła się spora luka. Wats zobaczył szczelinę w gardzie i natychmiast zaatakował, niskim, potężnym ciosem poniżej jej niemal niezniszczalnych żeber. Przyjęła cios, skręcając się lekko, by go wytłumić, i poczuła, jak ból rozkwita w jej wnętrzu, gdy pięść sięgnęła celu. Złapała jego nadgarstek niczym w imadło, szarpnęła, wytrącając z równowagi, błyskawicznie umieściła nogę za jego kolanami i uderzyła drugą ręką w ramię, rzucając przeciwnika na podłogę. Wats odgadł jej zamiar, ale za późno. Gambit zadziałał. Cole upadł szybko i mocno. Obuta stopa Sam mignęła tylko, uderzając w jego głowę raz, dwa, trzy razy. Powstrzymała się. Nie zabijaj. Obezwładniaj. Oddychała szybko, serce waliło jej w piersi. Oberwała solidnie, ale nie tak, by zagrażało to jej życiu. Czas wyjść. Przekroczyła nieruchome ciało Watsa. I wtedy to poczuła. Poczuła jego. Był tuż za nią. Był w jej umyśle. Czuła jego gniew i urazę, jego zmieszanie, żal z powodu zdrady, potępienie, jakie miał dla samego siebie, bo tak łatwo pozwolił się oszukać… Zaryzykował tak wiele w imieniu tylu ludzi, zawiódł ich. Sam wbrew sobie poczuła się winna za to oszustwo, za piekło, jakie mu zgotowała. – Nie – powiedział. Miał zamiar zrobić coś jej umysłowi. Zobaczyła to w jego myślach. Był zagrożeniem. Odwróciła się. Wystarczyły trzy susy i już była przy nim. Nie zabijaj. Obezwładnij. Zamachnęła się, celując w skroń. Nie. Słyszała go swojej głowie. Czuła, jak jego wola uderza w coś w niej. Twarda pięść sięgnęła ciała cywila. Wszystko zalała czerń.

4 Pętla Sam powoli wracała do przytomności. Ciemność. Oczy miała zamknięte, głowę opuszczoną. Ani drgnęła. Lepiej udawać nieprzytomną tak długo, jak się da, i zorientować się w sytuacji. Otaczały ją głosy. Ludzie rozmawiali. – No więc kim ona jest? Agentką z narkotykowego? – to Rangan Shankari, ten DJ. – Nie z narkotykowego – odpowiedział drugi głos powoli. – Agencja Bezpieczeństwa Narodowego. Kierownictwo Zagrożeń Szczególnych – wciąż ten sam głęboki bas. Watson Cole. – ERD – wypluła Ilya Alexander. – Kurwa mać. – Więc to jest Samara z ERD – odezwał się znów Rangan. – Myślicie, że była sama? – Ona nie ma na imię Samara – to powiedział Kade. – Tylko Samantha. Samantha Cataranes. W jakiś sposób udało jej się to ukryć. Jej prawdziwe wspomnienia były zamaskowane. Dopiero grupowa medytacja to wszystko zepsuła. Wiedzą, jak się nazywam, pomyślała. – Ocknęła się – powiedziała Ilya. Wtedy mięśnie Sam zbuntowały się. Wbrew swojej woli uniosła głowę i otworzyła oczy. Ktoś był w jej umyśle, przejął kontrolę nad ciałem. Świadomość tego faktu posłała prąd przerażenia wzdłuż kręgosłupa. To byli niebezpieczni ludzie. Siedziała na krześle w nieuporządkowanym składziku, ręce miała związane na plecach, kostki przywiązane do nóg krzesła. Jakby te więzy miały jakiekolwiek znaczenie, skoro jej naćpany Nexusem mózg stał otworem dla wszystkich wokół. Bolał ją lewy bok, tam gdzie uderzył Wats. Pewnie miała krwotok wewnętrzny. Po słowach Ilyi wszystkie spojrzenia zwróciły się na Sam. Rangan stał nad nią, trochę po lewej, w tej swojej idiotycznie szacie sufi, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, w oczach miał złość i determinację. To on był w jej umyśle. Ilya opuściła ręce wzdłuż boków, ale zaciskała pięści. Wats stał po prawej, paskudny siniec zajął mu połowę twarzy. Patrzył na Samanthę twardo i chłodno. Za nimi, skulony w fotelu, z okładem z lodu na głowie siedział Kade i gapił się w podłogę. – Lepiej zacznij mówić, dziewczyno – odezwał się Rangan. Poczuła ukłucie bólu i przemożne pragnienie, by mówić. Coś zmieniał w jej głowie. Dla niej cała czwórka pozostawała niedostępna. Sam wyczuwała twarde, nieprzeniknione skorupy ich umysłów i równie twarde macki wewnątrz swojego, ale nic poza tym. Przez chwilę zatęskniła za połączeniem, jakiego doznała na początku przyjęcia. Zrobiło jej się niedobrze. Odchrząknęła i oblizała usta. Poczuła smak krwi. – Ranganie Shankari, Ilyo Alexander, Watsonie Cole, Kadenie Lane, wszyscy jesteście aresztowani. Wats pokręcił powoli głową, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w uznaniu dla jej brawury. Rangan odchrząknął cicho. Ilya po prostu się gapiła. – Jesteście aresztowani za przemyt technologii typu alfa, zakazanej przez ERD i niedozwolonej substancji, znajdującej się w pierwszej grupie substancji niedozwolonych wykazu Agencji do spraw Walki z Narkotykami. Nadto za rozwijanie i korzystanie z technologii przeznaczonej do wymuszania zachowań, próbę skonstruowania nielicencjonowanej nieludzkiej inteligencji, co jest naruszeniem ustawy Chandlera, porwanie i napaść na przedstawiciela prawa.

Rangan zbladł. – Nie przeczytasz mi moich praw? – zapytał Wats. – Nie mam prawa zachować milczenia? A jeśli zechcę się widzieć z adwokatem? – W jego głosie pobrzmiewało chłodne rozbawienie. Sam spojrzała mu w oczy. – W tym przypadku nie muszę informować was o prawach. Wasze badania stanowią potencjalne zagrożenie dla ludzkości. Nie przysługują wam żadne prawa. Najlepiej zrobicie, poddając się od razu. Wszystko będzie łatwiejsze. Kiedy moje wsparcie się tu zjawi, nie mogę zagwarantować wam bezpieczeństwa. Nie zawahają się użyć siły. Wats przymrużył powieki. – Widzicie, o co mi chodzi? – spytał towarzyszy. – Twoja transmisja nie wydostała się poza budynek – wtrącił Rangan. – Nie będzie żadnej kawalerii. Utknęłaś tu z nami. Sam chciała potrząsnąć głową, ale mentalny chwyt Rangana przypominał potężne imadło i nie pozwalał na żaden ruch. – Przemyśl to – odpowiedziała spokojnie, z większą pewnością siebie, niż naprawdę czuła. – ERD wie, że tu jestem z Kade’em. Wiedzą, że ty też tu jesteś. Zdążyli już sprawdzić wszystkich, którzy wchodzili lub wychodzili w ciągu ostatniego tygodnia. Prędzej czy później moje wsparcie zapuka do waszych drzwi. A jeśli mnie nie znajdą, rozwalą to miejsce na atomy razem z wami wszystkimi. Teraz jeszcze cackamy się z wami jak ze śmierdzącym jajem, ale to już długo nie potrwa. Zawsze pokazuj pewność siebie, uczył ją Nakamura. Nawet jeśli twój przeciwnik będzie miał przewagę fizyczną, ty będziesz miała psychologiczną. Ilya odwróciła się w stronę Rangana. – Co możesz zrobić z jej pamięcią? Rangan zastanawiał się przez chwilę, potem wolno potrząsnął głową i sam się odwrócił. – Kade? Kade nie odpowiedział. Wciąż miał oczy wbite w podłogę. – Kade – warknęła Ilya – skup się. Możesz wymazać jej wspomnienie dzisiejszego wieczoru? Jakoś zaciemnić? Kade po raz pierwszy spojrzał na Sam. Ich oczy się spotkały. Samantha nagle zapragnęła raz jeszcze poczuć jego umysł. Nienawidziła tej tęsknoty. – Nic subtelnego – odpowiedział. – Prawdopodobnie nie umiałbym zrobić tego dobrze. Za to przy okazji narobiłbym szkód. Sam czuła, że to wszystko zmierza w niedobrym kierunku. Lęk przejmował ją lodowatym dreszczem. Odwróciła wzrok od Kade’a i popatrzyła twardo na Ilyę. – A myślałam, że pierdolenie komuś w głowie bez jego zgody to gwałt. Nie tak napisałaś w zeszłym roku? Najgorsze z możliwych pogwałcenie cudzej prywatności. Rangan wywrócił oczami. – Rany, ta suka jest dobra. Ilya popatrzyła na agentkę. Było to spojrzenie arystokratki. – Wolę wymazać twoje wspomnienia, niż cię zabić. Bądź wdzięczna. – Jej rosyjski akcent przybrał na sile. – Nie będzie żadnego zabijania – oznajmił Wats. – Nie ma znaczenia – odezwał się Kade. – Wiedzą, że tu jest. Wiedzą, kim jesteśmy. Mamy przesrane.

– Więc jaka jest alternatywa, Kade? – spytała Ilya. Wats się wtrącił. Mówił powoli, ale stanowczo: – Musimy się ewakuować zgodnie z planami. Jej pamięć jest bez znaczenia. Czas zrobić to, do czego się przygotowywaliśmy. Przenieść się w inne, bezpieczniejsze miejsce. Ilya parsknęła nerwowym śmiechem. – Żartujesz, prawda? – Nie – odpowiedział. – Kade ma rację. Ta kobieta nie przyszła tu z własnej inicjatywy. Ktoś ją wysłał. Tajemnica została złamana. A to znaczy, że wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. W tej chwili liczy się każda sekunda. Jeśli ruszymy natychmiast, być może wyślizgniemy się obławie. Im dłużej czekamy, tym mniejsze mamy szanse. – Słuchajcie – odezwała się Sam – po prostu zachowajcie spokój. Nie wydostaniecie się stąd. To miejsce już jest pod lupą. Moja drużyna śledzi każdy mój krok. Wszystkie wyjścia są pod stałą obserwacją. Ucieczka na nic się nie zda. Poddajcie się, tak będzie dla was lepiej. Jeśli będziecie próbowali uciekać albo mieszać mi w głowie, źle się to dla was skończy. – Kłamie – stwierdził Rangan. – Nie kłamię. – Więc coś ukrywasz. Co? Sam nabrała głęboko powietrza. Rangan naparł na jej myśli. Coś w jej umyśle się poddało. Miesza mi w głowie… Nagle usłyszała własny głos. – Chodzi o Kade’a – powiedziała im. – Moi przełożeni chcą, żeby dla nich pracował. Miałam dwa zadania, zdobyć informacje na temat badań, jakie tu się naprawdę prowadzi, i dowiedzieć się, jakiej dźwigni trzeba użyć, by skłonić cię do udziału w następnej misji ERD. Kade sprawiał wrażenie zaskoczonego. – A do czego oni mnie potrzebują? Znów poczuła napór umysłu Rangana. Próbowała się opierać, ale słowa same pchały jej się na usta. – Chcemy, żebyś dostał się w pobliże kogoś, kto tworzy technologię kontroli umysłu, prawdopodobnie w oparciu o Nexusa. – Nie zrobię tego – oświadczył Kade. – Moment – powstrzymała go Ilya. – Pomyśl tylko. Jeśli oni chcą czegoś od ciebie, to tobie daje przełożenie. Masz odpowiednią dźwignię, żeby negocjować wycofanie zarzutów. – A wszyscy inni? – spytał Kade. – Ci, którzy przyszli na imprezę? – Nie jesteśmy miejscową policją, tylko ERD – odparła Sam. – Obchodzi nas technologia. Jeśli będziesz współpracował, twoim króliczkom doświadczalnym najpewniej nic nie grozi. Ale jeśli nie… wtedy ty i każdy w budynku siedzi po uszy w gównie. – Chcę, żeby im wszystkim odpuścić. Ranganowi, Ilyi i Watsowi też. Żadnych aresztowań, więzienia, nadzoru, nic. Sam znów chciała zaprzeczyć ruchem głowy, ale wciąż nie mogła. – To nie ze mną powinieneś się targować. Poddajcie się i chodźcie. Wasza czwórka. Pozostali nawet nie muszą wiedzieć, co tu się dzieje. Wtedy będziemy negocjować. Wats spojrzał na Rangana. – Możesz jakoś wyłączyć jej zmysły? Żeby nas nie słyszała? Ani nie mogła czytać z ruchu warg? Rangan kiwnął twierdząco głową. Sam chciała zaprotestować, ale odkryła, że nie może

mówić. Jej wzrok też słabł z sekundy na sekundę. Przestała słyszeć jakiekolwiek dźwięki. Była ślepa i głucha. Próbowała stłumić narastającą panikę. Niewiele rzeczy przerażało ją bardziej niż utrata władzy nad ciałem i umysłem. Oddychaj, nakazała sobie. Wciąż czuła swoje ciało. Klatkę piersiową unoszącą się równomiernie, ręce związane za plecami, nogi przywiązane do krzesła. Z całej siły uchwyciła się tych odczuć. Wats wolno wypuścił powietrze z płuc. Jak miał przekonać te dzieciaki, co należy teraz zrobić? – Słuchajcie. Ta kobieta powie wszystko, co będzie musiała, żeby osiągnąć cel. Kłamała od samego początku. I nie przestanie kłamać. Kiedy ERD będzie miało was w areszcie, już będziecie ich. Nie dostaniecie adwokata. Zrobią z wami, co będą chcieli, nie wydostaniecie się z ich łap. Rozumiecie? Popatrzył po nich. Ilya odwzajemniła spojrzenie. Rangan kiwał głową, miał zszarzałą twarz. Wats czuł ich emocje. Gniew i strach Rangana. Opór i niewiarę Ilyi. Poczucie winy i niewiarę w samego siebie Kade’a. Chłopak obwiniał się o doprowadzenie do tej sytuacji. – Kade. Siądź prosto, przyjacielu. Nieważne, jak się znaleźliśmy w tej sytuacji. Stało się. – Zobaczył, że Kade kiwa głową, i poczuł, że chłopak zaczyna kontrolować emocje. – Słuchajcie, nasze plany ucieczki są dobrze dopracowane. Jeśli tu zostaniemy, dostaną nas. Na sto procent. Jeśli ruszymy natychmiast, mamy szansę. Albo czarna dziura, albo szansa. Musimy wybrać rozsądnie. Zamilkł i ponownie popatrzył po twarzach towarzyszy. Rangan był gotowy. Jednak Cole nie wiedział, jak odczytać emocje Ilyi lub Kade’a. – Gotowi? Rangan, możesz pozbawić ją przytomności na kilka godzin? – Ja nie idę – oznajmił Kade. Wats milczał przez moment. – Kade, jeśli zostaniesz, to koniec – uświadomił chłopaka. – Nigdy się nie uwolnisz. – Wiem. Tylko… jeśli uciekniemy, co stanie się z pozostałymi? Jessicą? Antoniem? Andym? Z ochotnikami, którzy mierzyli dawki, podłączali wzmacniacze? Też im każemy uciekać? Oni nie mają fałszywych paszportów. Nie mają dokąd uciec. Mają zwyczajnie przejebane. Do diabła, co z Tanią, Wats? Wats oblał się ciemnym rumieńcem. – Jeśli zostaniesz, też będziesz miał przejebane – odpowiedział. – Ilya ma rację. – Kade potrząsnął głową. – Jeśli potrzebują mnie do czegoś, wtedy mam na nich jakieś przełożenie. To karta przetargowa. Mogę przynajmniej dopilnować, żeby zostawili resztę w spokoju. – Masz ważniejsze rzeczy – przypomniał mu Wats. Teraz Kade emanował gniewem. – To jest denna wymówka. My doprowadziliśmy do tej sytuacji. To jest nasza odpowiedzialność. – Uspokoił się, mówił już ciszej. – Właściwie wiesz co? To ja jestem odpowiedzialny. Wats znowu wolno wypuścił powietrze. Musiał jakoś dotrzeć do tego dzieciaka. – Kade… to ważne, żebyś właśnie ty się stąd wydostał. Cała wasza trójka. To, co tu robicie, to wielka rzecz. Ma potencjał. Może ocalić wiele istnień. Może położyć kres wojnom. To ważniejsze niż ty. Ważniejsze niż ta impreza. Ty jesteś ważniejszy. – Nie jestem ważniejszy niż setka ludzi za tymi drzwiami – odpowiedział Kade ostro. – Twoja praca jest.

– Wats – wtrąciła Ilya – nie możemy pozwolić, by cel uświęcał środki. Ci ludzie nie zrobili nic złego. My nie zrobiliśmy nic złego. Musimy walczyć. Możemy to wszystko upublicznić, iść do prasy. Wats rozłożył bezradnie ręce. Co za naiwność. – Ilya, oni nigdy ci na to nie pozwolą, nie rozumiesz? Nie masz żadnych praw w tym kraju, nie po tym, co się dzisiaj wydarzyło. Nie pozwolą ci nawet zbliżyć się do jakiegokolwiek dziennikarza. A nawet gdyby pozwolili, nikogo to nie będzie obchodziło. – Musimy spróbować – upierała się. – Musimy walczyć o to, co słuszne. – Emanowała determinacją i oporem. To nie zadziała, Wats już wiedział. I mimo że naprawdę starał się pokazać im, jaki jest ten świat, nie zrozumieją, chyba że doświadczą tego na własnej skórze. – W takim razie daj mi kod – zwrócił się do Kade’a. – Projekt, plany, przepis, wszystko. Jeśli znikniesz, ja zaniosę to światu. – Nie jest na to gotowy – zaprotestował Kade. – Jeśli pójdziesz do więzienia, nigdy nie będzie. To może twoja ostatnia szansa, by cokolwiek zmienić. Kade kręcił głową. – Za łatwo go nadużyć. Zobacz, co teraz jej robimy. – Skinął dłonią w stronę niewidomej i głuchej agentki, przywiązanej do krzesła. – Jeśli teraz to wypuścimy, ludziom stanie się krzywda. Wats starał się oddychać powoli i ze wszystkich sił zachować spokój. – W takim razie znajdę kogoś godnego zaufania, kto będzie dalej pracował nad tym projektem. Nie pozwól, by wszystko poszło na marne. – Ja nie zostaję – wtrącił Rangan. Kade popatrzył na niego. Nie był zaskoczony. – OK, to ja mam kartę przetargową. Reszta z was powinna zniknąć. Ty też, Ilya. – Zostaję z tobą – zaprotestowała. – Musimy walczyć o to, co słuszne. Wats nieco się rozluźnił. Rangan był w posiadaniu całego kodu i projektu. Jeśli on stąd zniknie, nie wszystko będzie stracone. A potem popatrzył na tamtych dwoje. Byli jego przyjaciółmi. Najlepszymi, jakich miał od czasów służby w Korpusie. Wątpił, czy ich jeszcze kiedyś zobaczy. Patrzył na nich, zapamiętując każdy szczegół. Objął Kade’a w niedźwiedzim uścisku. Chłopak najpierw drgnął, a potem się rozluźnił i oddał uścisk. Wtedy Wats złapał Ilyę, podniósł i okręcił. Zapiszczała po dziewczęcemu mimo ponurych okoliczności. W jej oczach lśniły łzy. A potem Rangan się z nimi pożegnał. W progu Wats raz jeszcze obrócił się, spojrzał na przyjaciół. – Nie zapomnę was – obiecał. – Powodzenia. I razem z Ranganem wyszli.

Sobota, 18 lutego 2040, godzina 21.08 Departament Agencji Bezpieczeństwa Narodowego – Centrum Taktyczne Wschodniego Wybrzeża Trzysta pięćdziesiąt mil na południe agent ERD Garrett Nichols obserwował rozwój sytuacji z pewną dozą zainteresowania. W pomieszczeniu centrum dowodzenia tłoczyło się ich pięciu. Łącznik z Agencji do spraw Walki z Narkotykami, łącznik z Departamentu Antyterrorystycznego Agencji Bezpieczeństwa Narodowego siedzieli tuż za nim. To była wspólna operacja, ale z uwagi na jej naturę dowodzenie przejęło Kierownictwo Zagrożeń Szczególnych. Dwóch analityków z jego komórki siedziało przy konsolach z przodu. Na ścianie przed nimi wisiało pół tuzina ogromnych monitorów. Ekran pierwszy pokazywał obraz Simonyi Field, tak jak widział go HQ-37 Sky Eye, bezzałogowy aparat latający Straży Przybrzeżnej, który zataczał okręgi nad celem na wysokości tysiąca stóp. Koncentrowali się na hangarze numer trzy. Oba końce ogromnego budynku były rozświetlone. Samochody na parkingu lśniły w podczerwieni, wciąż miały ciepłe silniki. Ekran numer dwa wyświetlał strumień danych dotyczących uczestników imprezy. Każdy pojazd, który podjechał w pobliże budynku, był natychmiast sprawdzany, numery rejestracyjne weryfikowane. Każdego człowieka rejestrowano w bazach danych i natychmiast trafiał do programu rozpoznawania twarzy. Profile przepływały przez ekran niekończącym się strumieniem. Niemal każdy tu był powiązany z celami od alfy aż po deltę. Ekran numer trzy wyświetlał status jednostek naziemnych. Ekran numer cztery pokazywał rozmieszczenie i status jednostek Kalifornijskiej Policji Drogowej i policji z Mountain View, gotowych w każdej chwili udzielić wsparcia. Ekran numer pięć, który powinien wyświetlać dane od agentki Blackbird, był pusty. Ożyje, gdy agentka ponownie przekroczy barierę drzwi i jej szpiegowskie urządzenia załadują wszystko, co widziała i słyszała w czasie, kiedy nie mieli z nią kontaktu. Brak łączności z agentem polowym zawsze wprawiał Nicholsa w stan niepokoju. Dźwięki i obrazy stawały się coraz wyraźniejsze. Najpierw Sam usłyszała własny oddech. Potem zobaczyła bladą zapowiedź światła. Kształty. Ścianę. Zamrugała i świat stał się niemal widoczny. Wciąż była w tym samym pokoju. Z Kade’em skulonym na krześle. Ani śladu Watsa, Rangana czy Ilyi. Spróbowała poruszyć palcami u nóg. Nic. Palcami u rąk. Nadal nic. Wciąż była sparaliżowana. Nichols i jego drużyna obserwowali uważnie hangar, czekając, aż wyjdzie z niego Blackbird. Ta impreza Nexusa może trwać jeszcze godzinami. Kilka osób przyjechało tutaj z opóźnieniem, kilka innych zdecydowało się zakończyć zabawę. Wchodzili i wychodzili. Przy wschodnim wyjściu ustawiła się grupka palaczy. Jakiś tuzin spóźnialskich wszedł do budynku. Siedmioro imprezowiczów zdecydowało się wyjść w tym samym przedziale czasu. Wszystkie twarze zostały zarejestrowane i przepuszczone przez program identyfikujący. Nikt z nich nie zaliczał się do najważniejszych celów. Z budynku wyszedł młodzieniec w kapturze, który skutecznie skrywał jego twarz przed kamerami. Ciało młodego człowieka jarzyło się w podczerwieni. Napięcie wzrosło, kiedy chłopak ruszył w stronę pola golfowego. Wtedy zatrzymał się, wysikał w krzaki i wrócił na imprezę.

Chwilę po północy z budynku wyszła para i skierowała się w tę samą stronę. Program rozpoznawania twarzy zidentyfikował w kobiecie Tanię Wellington, instruktorkę sztuk walki z San Francisco. Twarz jej towarzysza skrywał kaptur bluzy. Był to potężny mężczyzna, wysoki, o szerokich barkach. Czyżby Cole? Dwie postacie zmierzały wolno w stronę pola golfowego, nawet nie spoglądając w kierunku drogi czy Sunnyvale. Wreszcie dotarły na skraj zatoki San Francisco. Obraz w podczerwieni pokazał, jak ich sylwetki się splatają, twarze spotykają, ubrania zaczynają spadać. Troje ludzi wyszło wschodnim wyjściem, minęło palaczy i skierowało się w stronę samochodu. Dwóch pierwszych program zidentyfikował natychmiast, trzeci chował twarz w cieniu kaptura. W chwili, gdy otworzyły się drzwi samochodu, światło wyłowiło jego oblicze. Rangan Shankari. – Daj im ogon – polecił Nichols. – Niech tylko jadą za nimi. Chcę wiedzieć, gdzie się wybiera Shankari. – Tak jest – odpowiedziała Jane Kim. – Dlaczego to robisz? – spytał Kade. Siedział naprzeciwko niej, wciąż przykładając lód do głowy. Sam odetchnęła głębiej, zanim odpowiedziała. – To, co robicie, jest sprzeczne z prawem. Moim zadaniem jest dopilnować jego przestrzegania. – To nie jest odpowiedź – zaprotestował Kade. – Dlaczego wybrałaś to zadanie? – Bo to, co robicie, jest niebezpieczne. Dlatego mnie to obchodzi. Igracie z ogniem. – To nie jest broń. To nowy sposób komunikowania się. Łączy ludzi. Widziałaś. Poczułaś. Poczuła. I to było cudowne, zanim nie przeraziła jej nagła świadomość, że nie była tym, kim myślała, że była. Zmieniła temat. – Można go nadużywać. Być może ty nie wykorzystałbyś go, by zrobić komuś krzywdę, ale inni tak. – To nie tak – zaprzeczył. – To sposób, by przerzucić mosty nad przepaścią, która dzieli ludzi. Razem jesteśmy mądrzejsi niż osobno. W ten sposób możemy tworzyć inteligencję zbiorową, zbiorowe uczucia. Ilya mówi… – Ilya mówi o tworzeniu rzeczy, które nie są ludźmi – ucięła Sam. – O nieludzkiej inteligencji. – Grup ludzi – ripostował Kade. – Ludzkiej sieci. – Roje umysłów. Borgi. Superorganizmy – parsknęła z odrazą. – A jeśli nas nie polubią? – Jak mogliby nas nie lubić, skoro to będziemy my? – Kade też się teraz zaperzył. – A co, jeśli nie będę chciała być częścią roju? Zmuszą mnie? Zasymilują? Dam radę nadążyć, jeśli nie będę jego częścią? Zostanie w ogóle miejsce dla zwyczajnych ludzi? Kade westchnął z frustracją. – Słuchaj, to jakaś paranoja. Są przecież pozytywy. – To nie żadna paranoja, Kade. Masz mnie teraz w garści. Możesz mnie zmusić, do czego tylko zechcesz. Rangan też mógł. To jest przymus, Kade. Stworzyliście technologię przymusu. Sposób na kontrolowanie ludzi. I próbujesz mi powiedzieć, że to nie jest broń?! Kade potrząsnął głową. – To tylko środek ostrożności. Technologia jest wciąż w fazie eksperymentu. – Środek ostrożności, co? A inni też mają te tylne drzwi do swoich głów? Możesz sparaliżować swoich przyjaciół na imprezie? Czytać ich myśli?

Kade milczał ze wzrokiem utkwionym we własnych dłoniach. – Możesz, prawda? – ciągnęła Sam. – A wiedzą o tym? Powiedziałeś im, że gdy wezmą udział w tym waszym małym eksperymencie, to wręczą tobie i Ranganowi klucze do swoich umysłów? Nadal unikał jej wzroku. – To tylko zabezpieczenie, nic więcej. Nigdy nie wypuścilibyśmy tego w tym stadium. – Jak możesz być tak naiwny? Jesteś dobrym człowiekiem, Kade. Czułam to. Ale co się stanie, gdy to wpadnie w ręce innych? Myślisz, że nie uwstecznią waszych osiągnięć, nie przywrócą tego etapu?! Myślisz, że nie stworzą sobie niewolników? Żołnierzy samobójców? Seksniewolników? Czcicieli? Ohydne wspomnienia wezbrały w niej falą. Ranczo. Sekta. To, jak jej rodzice stali się bydłem albo czymś jeszcze gorszym. Chciała wepchnąć je wszystkie do głowy Kade’a, ale nie mogła. Był dla niej nieprzenikniony. Nie mogła dotrzeć do jego umysłu. – To głupie – obruszył się Kade. – Bronią też można zrobić komuś krzywdę. Można skłonić ludzi do robienia potwornych rzeczy, używając jedynie słów. Książki są tak samo niebezpieczne jak to, co ja robię. Potrzebujemy tej technologii. Nasze obecne problemy nie mogą być rozwiązane na poziomie umysłów, które je wygenerowały. Tak powiedział Einstein. A to może nas przenieść na zupełnie nowy poziom. – To się dzieje zbyt szybko – odpowiedziała. Zdusiła ból i rozpacz wspomnień, zebrała się w sobie. Gardziła pragnieniem, by ponownie dotknąć jego umysłu i pokazać wszystko. Nienawidziła tej słabości, nieprawości. Niech szlag trafi ten narkotyk. Niech diabli wezmą całą tę misję. – Mówisz o zmianie wszystkiego, co wiąże się z byciem człowiekiem, tego, jacy byliśmy przez sto tysięcy lat, i to w mgnieniu oka. Nie możesz przewidzieć konsekwencji tej zmiany ani tego, jak ludzie będą nadużywać twojego odkrycia, nie możesz nawet stwierdzić, czy ludzkość przetrwa taką zmianę. Musimy spowolnić proces, wskutek którego przestajemy być ludźmi. Kade wbił w nią wrogie spojrzenie. – I kto to mówi? Ty sama przecież nie jesteś podstawową wersją istoty ludzkiej, co? Nichols zwrócił baczniejszą uwagę na parkę na plaży. Czerwone kształty widoczne w podczerwieni były pochylone i wykonywały jakieś dziwaczne ruchy. Co oni robią? Nagle skojarzył. Zdejmują buty. I spodnie. Randka na plaży. Para najwyraźniej całowała się namiętnie, czerwone kształty były rozmazane, dało się zaledwie odróżnić głowy i kończyny. Już chciał się odwrócić, gdy nagle tamtych dwoje zrobiło coś, czego się nie spodziewał. Odwrócili się i ramię w ramię wbiegli do wody, rozchlapując ją dookoła. Zatrzymali się, zanurzeni po pas. Dolne połowy ich ciał zniknęły z ekranu. Zanurkowali równocześnie, znikając całkowicie w falach. – Czy o tej porze roku woda nie jest trochę za zimna na pływanie? – spytał Nichols. – Dokładnie to samo sobie pomyślałem – odpowiedział mu Bruce Williams. – Nie może mieć więcej niż dziesięć stopni. Na ekranie, jakieś dwadzieścia stóp w głąb zatoki, pojawiła się czerwona plama głowy i ramion. Nichols wstrzymał oddech. Jeszcze chwila… jeszcze chwila… nic. Drugiej plamy nie było. – Kurwa mać! – wrzasnął. – Wezwijcie dwójkę! Niech wyrzuci minidrony. Oświetli wszystko. Znaleźć mi tego faceta! Kim i Williams z furią walili w klawisze. Na ekranie wóz numer dwa zapalił światła, piach trysnął spod opon, kiedy pojazd zjechał z drogi prosto w wypielęgnowaną zieleń pola

golfowego. Z góry bezzałogowy aparat rzucił wąski snop światła. Naga postać w wodzie zawróciła, zanurzyła się i popłynęła do brzegu. – I zatrzymajcie samochód z Shankarim! – wrzeszczał Nichols. – Tak jest – odpowiedziała natychmiast Jane Kim. Minęło dziesięć minut. Potem kolejne. Wóz numer dwa zatrzymał Tanię Wellington. Tak, potwierdziła, to był Cole. Nie, nie miała pojęcia, co się właściwie dzieje. Cole zniknął. Jeśli miał aparat oddechowy albo kupił dostępne na czarnym rynku hiperdotlenienie krwi, mógł przebywać pod wodą godzinami. Mógł wynurzyć się dosłownie wszędzie. Przepadł, chyba żeby dopisał im jakieś niesamowity uśmiech losu. Drogówka kalifornijska miała więcej szczęścia. Na ekranie było widać, jak radiowóz zatrzymuje samochód, w którym jechał Rangan Shankari. Chwilę później chłopak został aresztowany. Sam odpowiedziała dopiero po chwili: – Jestem człowiekiem, Kade. Poszłam na kompromis. Zgodziłam się na rzeczy konieczne do tego, żebym mogła pracować w moim zawodzie, żeby dbać o bezpieczeństwo innych. – Zabawne – prychnął Kade. – Jakoś nie czuję się przy tobie bezpieczny. – Nie widzisz tego, co dla ciebie robimy. – O, widziałem dzisiaj. – Tam na zewnątrz są potwory – przekonywała go Sam. – Musimy ich powstrzymać. – Nie jestem potworem. – Ty nie – zgodziła się. – Ale one tam są. Ludzie, którzy dopuściliby się strasznych rzeczy, mając dostęp do tej technologii. – I ludzie, którzy dokonaliby rzeczy zdumiewających – odparł Kade. – Wbudujemy zabezpieczenia. Taki był plan od samego początku. Nie chcemy, żeby ktokolwiek używał tego do kontrolowania umysłów. – Inni zdejmą wasze zabezpieczenia. Odwrócą procesy albo dojdą do tego, jak sklonować wasz system, tyle że bez zabezpieczeń. Tak to się zawsze odbywa. Jak już wypuścisz dżina z butelki, nie możesz kontrolować tego, co zrobi. Kade aż uniósł ręce. – Nie możesz także kontrolować tego, co ludzie robią z telefonami, samolotami, z siecią – odpowiedział. – A ludzie robią z tym wszystkim straszne rzeczy, ale tych dobrych jest więcej. A może powinniśmy i tego zakazać? – Te rzeczy nie zmieniają tego, kim jesteśmy. Wciąż pozostajemy ludźmi. – A więc to ty decydujesz, kto jest człowiekiem?! To dopiero cholerna arogancja. Sam próbowała zachować spokój, ale nie do końca jej się to udało. – Arogancja?! To ty podejmujesz ryzyko, które może wpłynąć na miliardy ludzi na całym świecie. To ty sprawiasz, że prawdziwi ludzie staną się przestarzali. Masz w ogóle pojęcie, na jakie niebezpieczeństwo narażasz cały świat? Kade miał w oczach gorycz. – Wszystko przekręcasz. Nie podejmuję za nikogo decyzji. Daję ludziom nowe możliwości. Pozwalam im samym dokonać wyboru. To ty odbierasz im wolność. Ty zamykasz ludzi w więzieniach, bo zajmują się niewłaściwą nauką albo próbują czegoś nowego. – Dźgnął palcem powietrze, wskazując ją oskarżycielsko. – Jeśli ktoś tu jest potworem, to właśnie ty! Funkcjonariusz policji stanowej umieściła Rangana na tylnym siedzeniu w radiowozie. Bruce Williams podłączył Nicholsa do systemu komunikacyjnego policji. Nichols założył słuchawki.

– Rangan Shankari? – zapytał. Cisza. Na ekranie Rangan wpatrywał się w podłogę wozu, nie dając po sobie poznać, czy w ogóle cokolwiek słyszał. – Panie Shankari, został pan aresztowany przez Kierownictwo Zagrożeń Szczególnych. Jestem agent Nichols. Nadal cisza. – Panie Shankari, czy Samara Chavez nadal przebywa w hangarze numer trzy? Jaki jest jej status? – Żądam widzenia z adwokatem – powiedział Rangan, nie podnosząc głosu. – Panie Shankari, ciąży na panu podejrzenie o bardzo poważne zbrodnie, złamanie praw regulowanych Aktem o Nowych Zagrożeniach Technologicznych i w związku z tym nie ma pan prawa do obrony. Cisza. – W tej chwili interesuje mnie jedynie bezpieczeństwo Samary Chavez – kontynuował Nichols. – Czy nadal przebywa w budynku? Jaka jest jej sytuacja? Rangan milczał. – Panie Shankari, w tej chwili moi ludzie gotowi są wyważyć drzwi i zrobić, co tylko będzie konieczne, by uwolnić moją agentkę. W budynku jest co najmniej setka cywili, z których część to pańscy przyjaciele. Jeśli będziemy szturmować budynek, wielu z nich ucierpi. Czy pan mnie rozumie? – Możesz mi obciągnąć. Nichols zaczął się irytować. – Rangan, może ci się wydaje, że coś w ten sposób osiągniesz, ale to nieprawda. Jeśli starasz się kryć przyjaciół, to mamy już Watsona Cole’a – skłamał. – Chcemy jedynie wiedzieć, czy Samara Chavez żyje, i uzyskać sposób komunikowania się z ludźmi wewnątrz budynku, żeby ją stamtąd wydostać. Rangan nadal nic nie mówił, ale zmienił nieco pozycję na siedzeniu. – Jeśli mi nie pomożesz, wejdziemy siłą i ludzie ucierpią. Może nawet zginą. Rozumiesz? Rangan znów się poruszył. – Chcę się widzieć z moim adwokatem. – Nie będziesz miał adwokata. Pomożesz nam czy mamy wyważyć drzwi i zacząć strzelać? Rangan zawahał się wyraźnie. – Wypuszczą ją za kilka godzin – powiedział. Nichols odchylił się na krześle. A więc żyje. I jest przetrzymywana. – Skończymy to teraz – oświadczył. – Nie za kilka godzin. Wejdziesz tam i przekażesz swoim kumplom wiadomość… Piętnaście minut później czarny SUV wysadził Rangana pod tylnym wejściem hangaru. …Jeśli ktoś tu jest potworem, to właśnie ty! Klamka drzwi drgnęła. Zarówno Kade, jak i Sam odwrócili się w stronę wejścia, zaskoczeni na widok Ilyi, wchodzącej z ponurą miną, i Rangana, ubranego w dżinsy i bluzę z kapturem. Shankari wyglądał na nieszczęśliwego. Wzrok wbił w podłogę. – Złapali mnie – oznajmił. Głos mu drżał. Kade czuł gorycz kryjącą się w tym stwierdzeniu. Słowa miały posmak popiołu. – Przysłali mnie tu z wiadomością – mówił dalej Rangan. – Otoczyli hangar. Mają też Watsa.

– Ugh. – Ta wiadomość była dla Kade’a jak cios. – Chcą, żebyśmy we troje wyszli razem z nią – kiwnięciem głowy Rangan wskazał Sam. – Mamy zakończyć imprezę, wysłać wszystkich do domu pod jakimkolwiek pretekstem, a sami się poddać. Jeśli nie wyjdziemy za pół godziny, wejdą tu z bronią. – A co z resztą ludzi? – spytał Kade. – O ile się tylko poddamy, mogą odejść. – Wolę zrobić rozróbę – stwierdziła Ilya. – Niech aresztują całą setkę. Publicznie. Pokażą wszystkim, co robią. Tak się walczy. – Wszyscy wiedzą, co oni robią – uświadomił ją Rangan. – Nikogo to nie obchodzi, jesteśmy dla nich tylko bandą ćpunów. – Nie chcę, żeby ktoś przez nas trafił do więzienia – dodał Kade. – O to przecież chodziło, dlatego nie uciekłem. – Po części o to chodziło – przypomniała mu Ilya. – Chodziło też o to, żeby walczyć w słusznej sprawie. Nie zrobiliśmy nic złego. To ci z ERD są źli. Możemy to pokazać całemu światu. – Nie – uciął Kade. – Musimy się poddać. – Zgadzam się z Kade’em – odezwał się Rangan cicho. Ilya pochyliła głowę. Nie sprawiała wrażenia przekonanej. Kade czuł jej umysł, pełen złości, oporu. – Dobrze – powiedziała. – Zacznę zwijać imprezę. Wyszła. Rangan spojrzał na Kade’a. – Wszystko w porządku? Kade w milczeniu skinął głową. Mijały minuty, a oni czekali w ciszy. Co tak długo? – zastanawiał się Kade. I wtedy usłyszał, jak muzyka cichnie, wzmocniony głos Ilyi mówił coś o nadmiernym hałasie, o końcu imprezy, że czas się zbierać, życzy bezpiecznej jazdy. Wróciła chwilę później. Oczy miała mokre. Płakała? Chciał ją pocieszyć, ale czuł, że jest zła i wycofana. – Antonio dopilnuje, żeby wszyscy wyszli – poinformowała ich. – Chwilę to potrwa. W zasadzie możemy iść już teraz. – Kazali nam wyjść bokiem i kierować się do parkingu przy polu golfowym – powiedział Rangan. Ilya uwolniła z więzów nogi Sam i pomogła jej wstać, ująwszy pod ramię. Bok Sam przeszyła włócznia bólu. Zignorowała to. We czworo wyszli ze składziku i skręcili w korytarz, który biegł poza główną częścią hangaru. Minutę później Rangan otworzył boczne drzwi i wyszli w czyste nocne powietrze. Kontaktówki Sam natychmiast się rozświetliły, pokazując rozmieszczenie oddziałów SWAT, które stanowiły jej wsparcie w tej misji. Dwa pojazdy znajdowały się sto jardów przed nią. W środku siedziało dwóch agentów. Czterech kolejnych obstawiało możliwe drogi ucieczki. Szkła taktyczne informowały, że agenci są gotowi strzelać, broń była załadowana w połowie amunicją ostrą, w połowie usypiającą. Zielony glif był oznaką, że ich systemy taktyczne zarejestrowały i rozpoznały jej system. Popatrzyła w prawo na Rangana, zmrużyła oczy, żeby jego sylwetka została podświetlona, a potem na Kade’a po lewej i jego również oznakowała jako cel, po czym oczyma wskazała ikonę: ognia. Rangan zaczął odwracać się w jej stronę, widziała na jego twarzy

początek grymasu. Czuła jego napięcie w swoim umyśle. Wtedy naboje usypiające wystrzelone przez dwóch agentów trafiły obu towarzyszących jej mężczyzn. Wywrócili się jak aktorzy w komedii, z okrzykami zaskoczenia, po których ich oczy uciekły w głąb czaszek, stracili równowagę i zwalili się bezwładnie na ziemię. – Dziwka! Sam poczuła, jak Ilya łapie ją od tyłu, za gardło, odwróciła się błyskawicznie, żeby wystawić napastniczkę strzelcom. Usłyszała świst strzałki z ładunkiem uspokajającym i chwilę później ciało Ilyi upadło bezwładnie. Watson Cole wypłynął, by nabrać powietrza, pod mostem Dumbarton. Popłynął na płyciznę przy Menlo Park, wystawiając nad powierzchnię wody samą twarz. Przy odrobinie szczęścia most zasłoni go przed kamerami czy innymi szperaczami, które prawdopodobnie poszukiwały go z powietrza. Przepłynął ponad sześć mil pod wodą, a to byłoby wyczerpujące, nawet gdyby był w szczytowej formie. Musiał nasycić ciało tlenem. Odpoczął przez chwilę, po czym zaczął oddychać pod ciśnieniem – to pozwoli mu zwiększyć pobór tlenu. Przed nim jeszcze wiele mil, dopiero wtedy będzie mógł odpocząć.

5 Wpływ Rangan budził się powoli. Głowa go bolała. Miał skurcze mięśni i mdłości. Boże, ale kac. Co robił zeszłej nocy? I która godzina? Uchylił powiekę, żeby zerknąć. To nie była jego sypialnia. Gwałtownie wróciły wspomnienia. O kurwa… Poderwał się. Siedział na materacu, okrywającym metalową pryczę pod białą ścianą pustej celi. Kurwa, kurwa, kurwa. Popatrzył na siebie. Nie miał swojego ubrania, zegarka, butów. Tylko szare flanelowe spodnie, jak od szpitalnej pidżamy, i powyciąganą szarą koszulkę. Strój więzienny. Zabrano mu telefon, portfel, wszystko. Myśl, Rangan, myśl. Jeżeli było tutaj niezaszyfrowane połączenie z siecią, może dałby radę wejść online. Może wysłałby wiadomość jako zabezpieczenie… System operacyjny Nexusa miał narzędzia do lokalizacji otwartych połączeń z siecią. Ale Nexus nie działał. Musiał paść ostatniej nocy, gdy Rangana nafaszerowano środkami na uspokojenie. [nexus_restart] – wydał mentalne polecenie. Przed oczyma zaczęła rozwijać się sekwencja uruchamiania systemu. [Nexus OS 0.7 by Axon and Synapse] [Built on ModOS 8.2 by Free Software Collective] [Wykryte węzły: 8 947 692 017] [Dostępne bity: 9 161 412 625 408] [interfejs wizualny kory mózgowej 0,64… włączony] [interfejs audio kory mózgowej 0,59… włączony] […] Kolejne komunikaty przesuwały się w polu widzenia, gdy włączał się system operacyjny, który załadowano mu na platformę Nexusa. Podczas uruchamiania Rangan chodził po celi. W ściśle tajnym budynku na przedmieściach Waszyngtonu dwaj mężczyźni spoglądali w ekran na ścianie. Jeden – wysoki, wysportowany, o kwadratowej szczęce i w ciemnym garniturze – splótł ręce z tyłu. Warren Becker, wicedyrektor ERD. Drugim był naukowiec w pogniecionym ubraniu i staroświeckich okularach, ze zwichrzonymi siwymi włosami – dyrektor działu badań neurologicznych, Martin Holtzmann. Na ekranie ciemnoskóry mężczyzna o rozjaśnionych włosach, w wytartym więziennym stroju, spacerował po pustej białej celi. Rangan Shankari. – Nadal uważam, że to nie jest konieczne – stwierdził Holtzmann. – Musimy sprawdzić, czy twoja broń działa – odparł Becker. Holtzmann pokręcił głową. – Działa. Widzieliśmy przecież, że działa. Wielokrotnie. Becker odwrócił się, by na niego spojrzeć, a potem ponownie wbił wzrok w ekran pokazujący Rangana Shankariego. – Musimy wiedzieć, Martin, jak poradzi sobie z Nexusem 5. Nie znamy zmian, jakie wprowadzono od modyfikacji Nexusa 3. – Możemy to przetestować na zwierzętach – upierał się Holtzmann. Becker uniósł brwi. – A jeżeli na ludzi będzie wpływać inaczej?

Holtzmann milczał przez chwilę. – Istnieją zagrożenia. Powinniśmy najpierw wykonać próby na zwierzętach, upewnić się co do bezpieczeństwa, a potem przeprowadzać testy na ludziach. Becker zastanowił się nad tym. – Nie wiadomo, kiedy znowu będziemy mieli okazję. Jeżeli się nie uda, trzeba będzie poświęcić więcej czasu na poprawienie twojej broni. A jeżeli ona zadziała przeciw Nexusowi 5, zdobędziemy większą pewność, że okaże się równie skuteczna w przypadku naszego ostatecznego celu. Holtzmann mruknął: – Warrenie, z etycznego punktu widzenia nie mogę… Becker uniósł dłoń, Holtzmann umilkł. – Dziękuję, Martinie. Ze względu na priorytety będę kontynuował. Zapamiętam twoje opory w tym względzie. Postaramy się zakończyć to jak najszybciej. Holtzmann skinął głową. Becker podniósł głos, gdy powiedział do ściany: – Włączyć zakłócanie Nexusa. Rangan nie mógł wykryć żadnego sygnału ani częstotliwości. Wydawało się, że pomieszczenie jest całkowicie izolowane od fal elektromagnetycznych. Szlag, co teraz? Umysł Rangana przeszył ból. Głowa pękała od ciągłych wyładowań tysiąca decybeli, bał się, że mózg mu eksploduje. Z jego ust wyrwał się krzyk. Każdy mięsień ciała zaczął się kurczyć w konwulsjach. Rangan osunął się na podłogę. Przez świadomość przemykały z najwyższą szybkością ostrzeżenia. [BŁĄD interfejsu – przekroczone zasoby pamięci] [BŁĄD interfejsu – przekroczone zasoby pamięci] [BŁĄD interfejsu – nie znaleziono łącza OXA49328A] [BŁĄD interfejsu – nie znaleziono łącza OXA49328B] [BŁĄD interfejsu – nie znaleziono łącza OXA49328C] [BŁĄD interfejsu – nie znaleziono łącza OXA49328D] …i tak dalej… Tysiące komunikatów o poważnych błędach przewijało mu się przez pole widzenia, potężna seria uszkodzeń, jakiej ani Rangan, ani Kade nigdy w życiu nie widzieli. Rangan mgliście uświadamiał sobie, że uderzył ciężko w betonową podłogę. Wszystko było rozmyte bólem i białym szumem. Umysł miał całkowicie przeciążony. Przepływał przez ocean ładunków elektrostatycznych. Przez ten mętlik w głowie ledwie do niego docierało, że coś jest nie tak z Nexusem zainstalowanym w jego mózgu. Trzeba to było zatrzymać. Coś mógł zrobić… coś… coś… Ale co? Kurwa, to boli! Kurwa, kurwa, kurwa! Znowu wyrwał mu się wrzask, otworzył mu usta wbrew woli i odbił się ogłuszającym echem od ścian celi. Wszelkie myśli zniknęły w labiryncie bólu i chaosu. To było zbyt wiele. Rangan nie miał szans na spójne myślenie. W mózgu panował tylko hałas, hałas i nic oprócz hałasu. I nagle wszystko się urwało. Ból zniknął równie szybko, jak się pojawił. Nawałnica wyładowań atakująca jego zmysły ucichła. Włócznia przeszywająca mózg wyparowała. Rangana bolało czoło, którym uderzył w podłogę. To było nic w porównaniu z wcześniejszymi przejściami. Rangan odetchnął. Był zlany potem. Cały dygotał. Oddech przypominał charkot. Chłopak skulił się na podłodze i zadrżał. Na ściennym ekranie Shankari upadł. Jego krzyk dudnił w głośnikach. Młodzieniec

zwinął się na podłodze, trząsł się spazmatycznie. Becker wyczekał przez sekundę, dwie, trzy, cztery… – Wystarczy – odezwał się z goryczą Holtzmann. Becker skinął głową. – Wyłączyć zakłócanie – powiedział głośno. Krzyk Shankariego urwał się. Chłopak leżał na ziemi w pozycji embrionalnej. – Zadowolony? – Głos Holtzmanna brzmiał kwaśno. Becker powoli i spokojnie skinął głową. – Tak. Kade obudził się w jasnym świetle, a automat poinformował go, że ma pięć minut do spotkania. Chłopak miał w ustach ohydny posmak, żołądek mu się buntował, a w głowie łupało, jakby pracował tam młot pneumatyczny. Załatwił się, spryskał twarz wodą i już musiał iść. Dwaj strażnicy wyprowadzili go z białej pustej celi i powiedli do sali konferencyjnej na końcu korytarza. W pomieszczeniu znajdował się wielki stół ze sztucznego drewna, krzesła i ekran ścienny. Kade zajął wskazane miejsce i czekał. Najwyżej minutę później drzwi na końcu sali otworzyły się i przeszedł przez nie mężczyzna w garniturze. Niósł tablet w skórzanym futerale. W ślad za nim przekroczył próg niższy, starszy człowiek w wygniecionej białej koszuli i okularach. Twarz otaczała mu szopa niesfornych białych włosów. Ten drugi wydawał się znajomy. – Panie Lane – odezwał się wyższy z przybyłych, zająwszy miejsce u szczytu stołu – jestem Warren Becker, wicedyrektor Działu Projektów Specjalnych. A to profesor Martin Holtzmann, którego może pan już poznał. Holtzmann! – pomyślał Kade. Ten człowiek był dziekanem wydziału neuroinżynierii na MIT. Jego laboratorium wykonało dobrą robotę przy neurologicznych badaniach woli. Jak trafił do ERD? – Witam. – Holtzmann skinął głową. Miał wyraźny niemiecki akcent. – Panie Lane – podjął Becker – znalazł się pan w poważnych tarapatach. Uczestniczył pan w badaniach naruszających ustawę Chandlera. Znacznie przekroczył pan uprawnienia wynikające z przepisów ERD. Przyłapano pana na rozpowszechnianiu i zapewne również produkcji narkotyku z wykazu substancji niedozwolonych. Rozumie pan powagę swojej sytuacji? Kade spuścił głowę podczas przemowy Beckera. Wbił wzrok w słoje sztucznego drewna stołu, przy którym siedział. Nie ufał sobie na tyle, żeby się odezwać. Po chwili Becker znowu zaczął mówić: – Wpadł pan po uszy w gówno, Kade. Agencja narkotykowa chce pana oskarżyć. Moi przełożeni zamierzają pana uznać za wroga ludzkości. Prokurator przydzielony do tej sprawy chce pana skazać za… – wicedyrektor zerknął do akt na tablecie – za pogwałcenie zakazów ERD, naruszenie ustawy Chandlera w wielu punktach, rozwijanie technologii przymusu, zastosowanie technologii przymusu pierwszego stopnia, porwanie przedstawiciela prawa, napaść na przedstawiciela prawa i o wiele więcej. Wszystko to razem złoży się na pański długi… bardzo długi pobyt w państwowym zakładzie penitencjarnym. Możliwe, że będzie to pobyt do końca życia. Bez prawa zwolnienia warunkowego. To nie jest przyjemne miejsce. Rozumie pan? Kade w milczeniu potaknął ruchem głowy. – Doskonale. A teraz proszę posłuchać. To wygrana sprawa. Dowody są niepodważalne. Jeżeli przedstawimy zarzuty, otrzyma pan najwyższe kary, jakie przewiduje kodeks. Ale nie wydaje mi się, że jest pan terrorystą. Myślę, że głupio pan postąpił i tyle. Jestem po pana stronie. Jak cholera jesteś, pomyślał Kade.

– Może pan jednak pomóc krajowi i ludzkości – kontynuował Becker. – Jeżeli pan to zrobi, będziemy mogli wycofać większość stawianych panu zarzutów. Kade zacisnął ponuro usta. Szantaż, pomyślał. Zwyczajny pierdolony szantaż. – Co z moimi przyjaciółmi? – zapytał. – Ludźmi, którzy byli na imprezie? Becker pokiwał głową. – Troszczy się pan o przyjaciół. To dobrze. Oni też wpadli w szambo. Agencja narkotykowa chce wysunąć zarzut posiadania wobec wszystkich obecnych ostatniej nocy oraz zarzut rozpowszechniania przeciwko każdemu, kto pomagał w organizacji imprezy. Nasz prokurator chce wysunąć oskarżenie o naruszenie ustawy Chandlera przeciwko panu, Ranganowi Shankariemu, Watsonowi Cole’owi i Illyanie Alexander. Becker przerwał i znowu potrząsnął głową. – Ale jeżeli będzie pan współpracował, możemy oddalić większość tych zarzutów. Kade skrzywił się. Za posiadanie Nexusa groziło co najmniej dwa lata, nie wspominając o gwarantowanym wydaleniu z każdej dobrej uczelni. Nie było też szans na znalezienie w przyszłości posady w jakiejkolwiek placówce naukowej czy badawczej. Dystrybucja oznaczała co najmniej siedem lat. Przez głowę Kade’a przewinęły się twarze i imiona. Antonio. Rita. Sven. Wszyscy, którzy pomogli przy organizowaniu zabawy, będą odpowiadać przed sądem za podanie narkotyku obecnym na imprezie. Mnóstwo ludzi może trafić na długie lata do więzienia. A jeśli chodziło o Rangana, Ilyę i Watsa… Im groziły te same zarzuty, co jemu. I dekada w państwowym zakładzie penitencjarnym. Może nawet zamknięcie na całe życie. Kade’owi zapłonęły policzki. Na samą myśl zbierało mu się na wymioty. Mina pokerzysty, Kade. Mina pokerzysty. Wyprostował się nieco. Prędzej go szlag trafi, niż się tutaj załamie. – Co chcecie, żebym zrobił? – Chcemy, żeby się pan do kogoś zbliżył – wyjaśnił Becker. – Zaprzyjaźnił się z naukowcem z innego kraju. Chcemy, aby po zakończeniu doktoratu ubiegał się pan o posadę w tamtejszym laboratorium. Będzie pan nas informował o prowadzonych tam badaniach. – Chcecie, żebym dla was szpiegował? – Tak. – Dlaczego? – Ponieważ naukowiec, którego miałby pan szpiegować, może robić coś bardzo niedobrego. Morderstwo. Zabójstwa na tle politycznym. Kontrola umysłu. I podobnego rodzaju działania. – Ale dlaczego ja? – zdziwił się Kade. – Ponieważ ten naukowiec chyba zainteresował się pańskimi pracami – odpowiedział Becker. – Teraz, kiedy wiemy, czym się pan zajmował, wyjaśniło się, z jakiego powodu. – O kim właściwie mowa? – Dowie się pan, gdy zacznie pan współpracować. Jeżeli nie, trafi pan do więzienia i będzie miał mnóstwo czasu na domysły. Kade zabębnił palcami w stół. Szpiegowanie innego naukowca. Czuł się brudny. – Powiedział pan: większość zarzutów? – zapytał. – Co pan proponuje? – Wszyscy z imprezy dostaną nadzór i będą przez trzy lata obowiązkowo przechodzić testy antynarkotykowe. Jeżeli je zaliczą, zarzuty zostaną usunięte z ich akt. Pan, Shankari, Cole i Alexander będziecie pod nadzorem przez całe życie. Obowiązkowe testy. Żadnego używania zaawansowanych komputerów, bio-, neuro- lub nanowspomagania, w tym Nexusa. Traficie też

na czarne listy wszystkich federalnych fundacji związanych z badaniami naukowymi. Żadnego aresztu. Kade’owi pociemniało przed oczyma. Żadnych funduszy. Żadnych komputerów lub bio. Żadnego Nexusa. Odbiorą mi wszystko, na czym mi zależy, pomyślał. Prawie nie mógł oddychać. – Jest jeden sposób, aby pozostał pan przy badaniach naukowych – wtrącił Holtzmann. – Jaki? – Mógłby pan pracować dla mnie, w ERD. Mógłby pan służyć krajowi. Pod ścisłym nadzorem, oczywiście. Prędzej zrobię sobie lobotomię łyżką, pomyślał Kade. – Rozumiem, że to trudne do przełknięcia – dodał Becker. – Ale lepsze niż pobyt do końca życia w więzieniu. Czyżby? Kade’owi kręciło się w głowie. Nie potrafił skupić wzroku. To był koszmar. – Jest jeszcze jeden warunek – odezwał się Becker. – Przekaże pan nam całość swojej pracy nad Nexusem i wyjaśni naszym zespołom badawczym, co pan zrobił i jak. – Ja… – zaczął Kade – potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć… Becker znowu skinął głową. – Dobrze. Niech pan pomyśli. Ale nie za długo. Możemy ukryć, że znalazł się pan pod naszym nadzorem najwyżej jeszcze przez parę godzin. Potem będzie to trudne. A jeżeli wyjdzie na jaw, że pana mamy, przestanie być pan dla nas użyteczny. I wszystko zwróci się przeciwko panu. Strażnicy odprowadzili go do celi. Kade położył się na pryczy i zamknął oczy. Znowu przez głowę przepływały mu twarze. Wszystkich ludzi, którzy będą mieli przejebane, jeżeli nie zgodzi się na współpracę. A jeżeli się zgodzi na szpiegostwo? Wtedy może będzie pomagać ERD w załatwieniu innego naukowca, który niczemu nie jest winien. Kade trafi do organizacji, której ideologia stanowiła całkowite przeciwieństwo tego, w co wierzył. Ale będę miał wybór, pomyślał. Nie skończę w więzieniu. Będę pracował dla Beckera i ERD za granicą. Może znajdę sposób… Stanę się częścią systemu, którego nienawidzę. Żałował, że jego rodzice umarli. Dennis i Cheryl Lane’owie byli naukowcami, jedno fizykiem cząsteczkowym, a drugie biologiem badaczem, dopóki wypadek na autostradzie, w którym zginęli pod koniec zeszłego roku, nie przerwał ich kariery. Kade’owi przydałaby się ich rada. Co by powiedzieli, gdyby żyli? Naukowiec ponosi konsekwencje swoich działań. Ojciec nieustannie wbijał mu to do głowy. Konsekwencje moich działań to więzienie, które grozi większości moich przyjaciół. Chyba że zrobię to, czego żąda ode mnie ERD. Jego myśli przez godzinę kręciły się jak pies goniący własny ogon. Nieważne, jak na to patrzył, zachowanie wolności swojej i przyjaciół było lepsze niż zamknięcie w więzieniu. Nie mógł mieć na sumieniu tylu istnień. Powinien naprawić to, że tak wiele osób wpędził w kłopoty. Wybór był jasny. A jeżeli nawet pozostawi niesmak w ustach… Trudno.

INSTRUKTAŻ

NEOARYJCZYCY Incydent z Neoaryjczykami (2030) stanowił próbę masowej likwidacji ludzkości, aby oczyścić świat i zrobić miejsce dla nowej rasy neonazistowskich transludzi stworzonych przy pomocy inżynierii genetycznej. 16 maja 2030 roku opinię publiczną poruszyła wieść o masowych zgonach w Laramie w stanie Wyoming (por. CZERWONY CZWARTEK). Amerykańska Sieć Medialna i inne źródła informacji przekazywały ponure obrazy obywateli Laramie wymiotujących krwią i ginących na ulicach. Gwardia Narodowa i jednostki walki z bioterroryzmem FBI szybko utworzyły kordon i przez cały czas pilnowały miasta. Natychmiastowe zbadanie sekwencji RNA wykazało, że zgony wywołuje silnie zmodyfikowana i roznosząca się w powietrzu odmiana wirusa marburskiego, wywołująca tak zwaną czerwonkę marburską. W ciągu czterech dni dziewięćdziesiąt procent mieszkańców Laramie, czyli ponad trzydzieści jeden tysięcy osób, zmarło. Heroiczne wysiłki i wyjątkowo krótka inkubacja odmiany wirusa zapobiegły rozprzestrzenianiu się czerwonki marburskiej poza Laramie. Po ataku śledczy badający jego skutki znaleźli schron na zachodzie miasta, zawierający sto dwadzieścia osiem sklonowanych dzieci, w ośmiu rzędach po szesnaście osobników każdy, w wieku od trzech do piętnastu lat, oraz dwanaście ciał dorosłych. Dalsze śledztwo ujawniło, że dzieci zostały sklonowane przez grupę nazywającą siebie Neoaryjczykami i celowo dążącą do nabycia przez dzieci odporności na czerwonkę marburską. Stanowiło to etap ideologicznego spisku mającego na celu likwidację „niższych ras” i zastąpienie ich etnicznie czystym nadczłowiekiem. Nagrania ze schronu pokazały grupę dzieci celowo wystawianych na działanie wirusa marburskiego, odmiany wcześniejszej od tej, która powstała parę miesięcy później i zabiła swoich twórców oraz niemal wszystkich mieszkańców Laramie. Gdyby twórcy czerwonki marburskiej zdołali ukończyć zaplanowane prace i wyposażyć wirus w dłuższy okres inkubacji, liczba zgonów byłaby o wiele większa. Na początku opinia publiczna zareagowała strachem, a potem falą ostrej krytyki FBI i Agencji Bezpieczeństwa Narodowego za niezdolność do zapobieżenia atakowi. Atak wydarzył się zaraz po porwaniu RCSK i podczas nasilenia się incydentów z kontrolą umysłu oraz wkrótce po wykryciu ognisk wirusa Komunii w Yucca Grove w 2028 roku, a także po zabójczym ataku wirusem komputerowym Eschaton w 2029 roku. Powszechne oburzenie opinii publicznej po tych wydarzeniach wywołało katastrofalny spadek popularności prezydenta Owena Ashera oraz poparcie dla prawnego ograniczenia badań nad genetyką i klonowaniem, nanotechnologią, sztuczną inteligencją i wszelkimi próbami stworzenia superczłowieka. Reakcje społeczeństwa doprowadziły do przesłuchań przez Komisję Chandlera w latach 2030 – 2031, uchwalenia ustawy Chandlera i powołania ERD. Wydarzenia te odegrały również istotną rolę podczas kampanii wyborczej w 2032 roku i przyczyniły się do wyboru gubernatora Milesa Jamesona na prezydenta oraz senatora (obecnie prezydenta) Johna Stocktona na wiceprezydenta, a w 2035 roku do podpisania Konwencji Kopenhaskiej w sprawie ogólnoświatowych zagrożeń technologicznych.

Historia ogólnoświatowych zagrożeń wynikających z zaawansowanej technologii, seria Biblioteki ERD, 2039 r. (nieskatalogowana)

6 Warunki zewnętrzne – Zrobię to – oznajmił Kade. – Świetnie. – Becker skinął głową. – Dokonał pan właściwego wyboru. – A zatem kogo mam szpiegować? Becker puknął w tablet i ekran na ścianie się rozjaśnił. UWAGA! PRZEDSTAWIONE INFORMACJE SĄ TAJNE! NAJWYŻSZY POZIOM UTAJNIENIA: CYTADELA CZTERY. PRZEKAZYWANIE TYCH DANYCH OSOBOM NIEUPOWAŻNIONYM JEST PRZESTĘPSTWEM FEDERALNYM I PODLEGA KARZE DO 30 LAT POZBAWIENIA WOLNOŚCI. Po jednej stronie komunikatu o tajności znajdowało się logo Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, po drugiej – Kierownictwa Zagrożeń Szczególnych. – Pozna pan zaraz tajne informacje. Czy rozumie pan, że ujawnienie tych danych komukolwiek jest surowo karanym przestępstwem? Kade przełknął. – Tak. – Dobrze. – Becker znowu puknął w tablet. Na ekranie ściennym pojawił się kolejny slajd. Przedstawiał zdjęcie wysokiej, eleganckiej Azjatki pod czterdziestkę. Na fotografii patrzyła w bok i uśmiechała się serdecznie do kogoś poza kadrem. Kade widział tę twarz już wcześniej. – Nazywa się Su-Yong Shu – powiedział Becker. – Na pewno pan o niej słyszał. Kade’owi słowa utknęły w gardle. Su-Yong Shu? Morderczynią? Ta kobieta była zapewne najzdolniejszą badaczką w dziedzinie neurologii. Gdyby kazano mu wybrać spośród żyjących naukowców tego, który zostanie laureatem Nagrody Nobla, Kade wskazałby właśnie na Su-Yong Shu. Przyczyniła się bardziej do rozwoju wiedzy o neurokodowaniu myślenia abstrakcyjnego, przekonań, motywacji i pamięci niż ktokolwiek z żyjących. Prace Kade’a wykorzystywały statystyczne metody modelowania powstałe w pracowni Su-Yong Shu. Ona i jej studenci przewrócili do góry nogami tradycyjne przekonania. Była jednym z najbardziej szanowanych specjalistów w dziedzinie nauk neurologicznych. – Twierdzi pan, że Su-Yong Shu jest morderczynią? – zapytał Kade. – Wie pan, o kim mówi? Ma pan jakieś dowody na poparcie? Becker popukał w tablet. Obraz na ekranie znowu się zmienił. Pojawiła się fotografia mężczyzny w pomarańczowej szacie noszonej przez buddyjskich mnichów – z pochyloną ogoloną głową klęczał, wpatrując się chyba w kamienny dziedziniec. – To archiwalne zdjęcie Lobsanga Tulku, buddyjskiego mnicha, który zabił Dalajlamę i jego dwóch ochroniarzy w Dharamsali w dwa tysiące trzydziestym siódmym roku, a potem popełnił samobójstwo. Kade przytaknął. – Pamiętam. Załamał się pewnego dnia, prawda? – To wersja oficjalna – odparł Becker. – Ale mamy powody wierzyć, że zdarzyło się coś innego. Jesteśmy przekonani, że ktoś zmienił tego mężczyznę w marionetkę i użył go do popełnienia politycznego zabójstwa. Becker znowu przesunął slajd. Na ścianie pojawiło się zdjęcie dwudziestokilkuletniego

Azjaty w szacie mnicha. Leżał w kałuży krwi, miał dwie dziury po kulach na czole. Dalajlama. Kade poczuł ucisk w żołądku. – Lobsang w przeszłości nigdy nie posiadał ani nie używał broni palnej – podjął Becker. – O ile nam wiadomo, nawet żadnej wcześniej nie dotknął, dopiero na tydzień przed tym zamachem. A jednak jego celność była nienaganna. Lobsang oddał sześć strzałów, po dwa na każdego ochroniarza i dwa do Dalajlamy. Wszystkie w głowę. Nie chybił ani razu. Holtzmann popatrzył na Kade’a z namysłem. – Pan mógłby tego dokonać, prawda? Zmienić człowieka w robota? Kade przyglądał się fotografii. Teoretycznie… Gdyby miał dość czasu… Nie odezwał się. Holtzmann obserwował go jeszcze przez chwilę, a potem kiwnął głową. Kade odchrząknął, wolał pozostać sceptyczny. – Może czegoś o nim nie wiedzieliście? Może wcześniej został wyszkolony albo zwyczajnie podstawiony? Becker przechylił głowę. – Lobsang był bliskim współpracownikiem Dalajlamy. Dorastali razem. Na pewno był oddanym poplecznikiem i powiernikiem Dalajlamy, a także działaczem na rzecz wyzwolenia Tybetu. Aż pewnego dnia postanowił zamordować swojego bliskiego przyjaciela i zrobił to jak zawodowy zabójca. Becker wziął głęboki wdech. – Wiemy, że Lobsang parę miesięcy wcześniej został zatrzymany w Tybecie przez Chińczyków. Znajdował się pod nadzorem przez czterdzieści osiem godzin, a potem wydalono go z kraju. Lobsang twierdził, że spędził czas w celi na medytacji, ale jeżeli użyto neurotechnologii, żeby mu zmienić wspomnienia… To możliwe, przyznał w duchu Kade. Nexus mógłby się stać wspaniałym narzędziem zbrodni. Pokręcił znowu głową. „Propaganda to główne narzędzie rządu” – jak powiedział Wats. Sceptycyzm. Będzie się tego trzymał. – Co to ma wspólnego z Su-Yong Shu? – Dojdziemy do tego – obiecał Becker. Znowu zmienił slajd. Pojawił się zrujnowany budynek, wyraźnie po eksplozji. Zabici i ranni rozrzuceni byli wokół, niektórzy w mundurach. – Grozny, Czeczenia, dwa tysiące trzydziesty ósmy. Po prawie pięciu latach pokoju młoda kobieta, Zamira Zakajewa – związana z niezależnym ugrupowaniem Czeczenów opowiadających się za rozbrojeniem i pokojem – wysadziła klub nocny chętnie odwiedzany przez rosyjskich żołnierzy. Incydent, w którym zginęło siedemdziesięciu czterech cywilów i trzydziestu żołnierzy, wywołał falę represji, a te sprowokowały kolejne zamachy bombowe. Rosja przeniosła trzy dywizje na Kaukaz Północny. Sytuacja do dzisiaj jest napięta. – Nie widzę związku – zauważył Kade. – Zamira Zakajewa w tym samym roku odwiedziła Chiny i również bez wyraźnego powodu trafiła na dwa dni do chińskiego aresztu. – Dlaczego Chińczycy chcieliby wysadzenia klubu w Czeczenii? – Aby zmylić Rosjan. Zmusić ich do odwrócenia uwagi i sił od Chin. Kade starał się to pojąć. Jak miałoby się to łączyć z Shu? – Jeszcze tylko jedno i wyjaśnię, dlaczego uważamy, że Su-Yong Shu jest zamieszana. – Becker klepnął w tablet. Na ekranie pokazał się Azjata w garniturze, z pięścią uniesioną triumfalnie lub wyzywająco. Stał na podium otoczony tłumem, niektórzy ze zgromadzonych

machali transparentami. – To Chien Liu, nowy prezydent Tajwanu. Zdjęcie zrobiono na początku jego kadencji, tuż po zwycięstwie w wyborach w dwa tysiące trzydziestym dziewiątym. Prezydent Liu był przewodniczącym DPP, czołowej partii opozycyjnej na Tajwanie, i swoją kampanię wyborczą oparł na antypekińskim nastawieniu. Obiecywał wycofanie się z głównych układów integracyjnych. W kampanii zawarł też ostrą krytykę naruszania przez Chiny praw człowieka, chińskiej polityki zagranicznej, braku reform wewnętrznych. W styczniu tego roku prezydent Liu pojechał do Pekinu na pierwsze spotkanie z nowo mianowanym premierem Chin. Becker dotknął tabletu i ekran pokazywał teraz Liu oraz starszego Azjatę, którego Kade rozpoznawał mgliście z newsów. Obaj przywódcy siedzieli w zdobionych, czerwono-złotych fotelach i uśmiechali się nieznacznie, o ile w ogóle. Becker mówił dalej: – Podczas wizyty prezydent Liu poczuł się słabo, najwyraźniej złapał grypę. Został przeniesiony do pekińskiego Jade Palace Hospital, najlepszego szpitala w kraju. Wypisano go wcześnie rano następnego dnia, uśmiechał się i machał reporterom, jakby wszystko było w porządku. Poza tym wizyta okazała się ogromnym sukcesem, przynajmniej jeżeli chodzi o Chiny. Liu wrócił z Pekinu i zaczął nową śpiewkę. Zmienił nastawienie do niemal każdego zagadnienia dotyczącego stosunków tajwańsko-chińskich, zaczął wspierać mocniejszą i szybszą integrację i porzucił obiekcje wobec praw człowieka oraz korupcji. Jesteśmy przekonani, że został zmieniony podczas pobytu w Pekinie, ale o wiele bardziej subtelnie niż w poprzednich przypadkach. – To polityk – zaoponował Kade. – Może zmienił zdanie. Becker uśmiechnął się lekko. – To rozsądne przypuszczenie. Też się nad tym zastanawialiśmy. I oczywiście chcieliśmy uzyskać pewność. Na szczęście, podczas jego podróży do Stanów Zjednoczonych w zeszłym miesiącu prezydent Liu również poczuł się źle. – Becker uśmiechnął się ponownie. – CIA wykorzystała tę okazję, aby przeprowadzić u prezydenta Tajwanu parę badań krwi i płynu mózgowo-rdzeniowego. Krew była czysta, ale w płynie mózgowo-rdzeniowym znaleziono ślady czegoś, co podejrzanie przypomina Nexusa. Brak wykrytych śladów w krwiobiegu sugeruje, że substancja nexusopodobna nie rozpada się i nie jest usuwana z mózgu jak normalne związki chemiczne. Technologia została zintegrowana permanentnie. Coś, co, jak się zdaje, panu również udało się osiągnąć. Holtzmann znowu się wtrącił: – Nie możemy się doczekać, aż szczegółowo wyjaśni nam pan, jak tego dokonał. Kade’owi zrobiło się niedobrze. – Mamy jeszcze kilkanaście przypadków, które naszym zdaniem są przykładem zastosowania chińskiej technologii przymusu. Rozumie pan teraz, dlaczego jesteśmy zaniepokojeni? – Tak – przyznał Kade. I naprawdę to rozumiał. Stworzył system Nexus/Nexus OS, aby dać ludziom nową wolność, nowe sposoby kontaktu, nowe metody uczenia się. Nie jako narzędzie kontroli umysłów lub broń dla zabójców. – Pytał pan, co to ma wspólnego z profesor Shu. Przejdźmy do tego. Po pierwsze, mamy dane wywiadu wskazujące, że przez kilka ostatnich lat pracowała z chińskim wojskiem nad pewnego rodzaju technologiami przymusu. Po drugie, mamy bezpośrednie dowody łączące ją z chińskim programem stworzenia superżołnierza. Becket znowu dotknął tabletu i obraz na ekranie uległ zmianie. Pojawiła się grupa

azjatyckich żołnierzy na defiladzie. Ziarnistość i mała ostrość zdjęcia kazały Kade’owi sądzić, że zrobiono je z bardzo, bardzo daleka, przez duży teleobiektyw. – Zauważył pan coś interesującego w tej fotografii? – zapytał Becker. Kade przyglądał się, nie wiedząc, czego szukać. Żołnierze mieli około dwudziestki, muskularni i wysportowani, w mundurach identycznego kroju i oznak, z wyszukanymi strzelbami na prawym ramieniu. Zostali uchwyceni w pół kroku, wyprężeni i doskonale zgrani, o twarzach beznamiętnych i pustych. Kade zastanawiał się, czy powinien któregoś rozpoznać. Azjatyckie twarze wydawały mu się zawsze takie same… Może fryzura? Albo… – Są identyczni – oznajmił. Becker przytaknął skinieniem głowy. – To oddział z batalionu sił specjalnych Konfucjańska Pięść. Składa się z klonów, co już jest pogwałceniem Konwencji Kopenhaskiej. Posiadamy również raporty, że ten batalion, najbardziej elitarny w siłach zbrojnych Chin, został wyposażony w niezłomną lojalność. Kade’a przeszedł dreszcz. Przypomniał sobie audycje słyszane, gdy był nastolatkiem, o nazistowskich dzieciach-klonach, tych, które miały zgładzić rasę ludzką. Szeregi dzieci, wypełniające bunkier, o całkowicie zimnych oczach. Zabójcy już jako dziesięciolatki. Próbował wyrzucić to z pamięci. Becker zauważył tę reakcję. – Myśli pan o incydencie z Neoaryjczykami. Potem nie widzieliśmy żadnego większego projektu z klonowaniem. Nie na tę skalę. Aż do teraz. Kade potrząsnął głową i zmusił się, żeby myśleć jak naukowiec. – To tylko bliźnięta. Do tego właściwie sprowadza się klonowanie. Nazistowskie dzieci… zostały zaprogramowane w o wiele większym stopniu niż ci tutaj. To, że ktoś jest klonem, nie czyni go złym… Nie bardziej niż inne bliźnięta. Becker pokiwał głową z namysłem. – Słusznie. Ma pan rację. Tylko bliźnięta. Ale musi pan sobie zadać pytanie, po co ktokolwiek tworzyłby kilkaset kopii tych samych bliźniąt? Kade wzruszył ramionami. – Nie wiem. Może po to, aby łatwiej dokonywać transfuzji krwi? Albo transplantacji organów. Becker znowu skinął głową, sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście rozważał ten argument. – Albo dla zgodności. Kontroli. Może ich twórcy chcieli przewidywalności. Może chcą wprowadzić naprawdę inwazyjny neuroprzymus, a stworzenie jak najbardziej podobnej struktury mózgu znacząco to ułatwia, co? – Uniósł brwi, spoglądając na Kade’a. Kade raz jeszcze spojrzał na zimne, twarde, identyczne twarze sklonowanych żołnierzy. Sugestia Beckera wydawała się aż nadto prawdopodobna. – I w rzeczy samej – podjął Becker – można zauważyć, że ci żołnierze są posyłani zawsze do takich sytuacji, w których konieczna jest właśnie niezachwiana i absolutna lojalność. Dwie takie można zobaczyć tutaj. Obraz na ścianie znowu się zmienił – przedstawiał chińskiego premiera z parą ochroniarzy. Mieli takie same twarze jak żołnierze z defilady na poprzedniej fotografii. – A tu jeszcze jeden z doktor Shu. Na ekranie Su-Yong Shu wsiadała do samochodu. Szofer przytrzymujący jej drzwi był jednym z klonów. – I jeszcze jeden z mężem Su-Yong Shu, Chenem Pangiem, dyrektorem programu badań

nad sztuczną inteligencją na Uniwersytecie Jiao Tong. Na zdjęciu przeciętny Chińczyk w garniturze przechodził pewnie przez plac, w kadrze zatrzymany w ruchu wraz z ubranym na czarno ochroniarzem obok, znowu bliźniaczo podobnym do żołnierzy z defilady. – To, że doktor Shu i jej mąż mają ochroniarzy z Konfucjańskiej Pięści, o niczym jeszcze nie przesądza. Ale proszę spojrzeć na to. Na ekranie pojawiła się inna fotografia: cztery szeregi członków Konfucjańskiej Pięści z rękami założonymi z tyłu w postawie spocznij. Przed nimi, przodem do obiektywu, uśmiechnięta Su-Yong Shu rozłożyła ramiona, jakby wskazując młodych ludzi za swoimi plecami. W przeciwieństwie do innych zdjęć, na tym żołnierze się uśmiechali. – To uroczystość na zakończenie szkolenia nowych członków czy też nowego kontyngentu Konfucjańskiej Pięści. Gdyby doktor Shu nie uczestniczyła w programie, nie byłoby jej na ceremonii, prawda? A biorąc pod uwagę, że to specjalistka od nauk neurologicznych, której wytykano pracę nad technologiami przymusu, a ci żołnierze uważani są za sztucznie wyposażonych w niezłomną lojalność… Cóż, niewiele trzeba, żeby połączyć elementy układanki… Kade otworzył usta, żeby się wtrącić, ale Becker na to nie pozwolił. – Jeszcze jeden dowód. Obraz na ekranie znowu się zmienił. Teraz pokazywał targowisko gdzieś w tropikach, zapewne w Azji Południowo-Wschodniej. W centrum kadru znajdowała się Su-Yong Shu unosząca z uśmiechem jakiś egzotyczny owoc, żeby go powąchać. Obok niej stał wysoki Azjata w ciemnych okularach. – To zdjęcie zrobiono w Chiang Mai w Tajlandii dwa lata temu. Mężczyzna obok profesor Shu to Thanom „Ted” Prat-Nung. Ted Prat-Nung to tajski chemik nieorganiczny i nanoinżynier. Studiował w USA. Ma czterdzieści dwa lata, doktorat na Stanfordzie w dwa tysiące dwudziestym czwartym, gdzie skupiał się na badaniach nad samoorganizującymi się nanocząsteczkami. Staż po doktoracie odbywał na Uniwersytecie Jiao Tong w Szanghaju od dwa tysiące dwudziestego czwartego do dwudziestego szóstego i tam zapewne spotkał Su-Yong Shu. Nie wiemy, gdzie przebywał w latach dwa tysiące dwadzieścia sześć – trzydzieści cztery. Po dwa tysiące trzydziestym czwartym pojawił się jako główne źródło Nexusa 3. Jesteśmy przekonani, że syntetyzował go w jednym lub kilku budynkach na wschodzie Tajlandii, tuż przy granicy z Kambodżą. Bardzo chcieliśmy go dorwać, ale tajlandzki rząd okazał się mało skłonny do współpracy. Zainteresowania naukowe Prat-Nunga i doktor Shu właściwie wcale się nie zazębiają. Kiedy widzi się ich razem, to skłania jednak do przemyśleń, mówiąc oględnie. Podsumowując: wierzymy, że Su-Yong Shu jest jednym z naukowców stojących za chińskim programem neurotechnologicznym zajmującym się przymusem, może nawet nim kieruje. Przypuszczamy również, że w swoich pracach wykorzystała Nexusa 3. Niepokoi nas zarówno to, co Chiny mogą zrobić z tą technologią, jak i – może nawet bardziej – wiedza, którą Su-Yong Shu mogłaby wypuścić na czarny rynek przez swoje kontakty z ludźmi pokroju Teda Prat-Nunga. Kade wziął głęboki wdech. Nie kupuj tego, co próbują ci sprzedać, nakazał sobie. Ci ludzie będą kłamać lub fałszować prawdę, byle mnie przekonać. Zachować sceptycyzm. Dowiedzieć się jak najwięcej. – Ale dlaczego ja? – zapytał. – Wkrótce otrzyma pan zaproszenie na specjalistyczne warsztaty z dekodowania wyższych funkcji umysłowych – wyjaśnił Becker. – Warsztaty odbędą się zaraz po nadchodzącej

konferencji Międzynarodowego Towarzystwa Neurobiologów w Bangkoku. Su-Yong Shu załatwiła to zaproszenie. Będzie pan jedynym doktorantem na tych warsztatach, są wyłącznie na zaproszenie. Wszyscy pozostali to profesorowie różnych uczelni. Co wskazuje właśnie na wyjątkowe zainteresowanie pana osobą. Wiemy, że Shu otworzyła kilka stanowisk dla doktorantów-stażystów w swoim laboratorium, a pan zakończy przewód doktorski w przyszłym roku. Pańska praca już się opierała częściowo na jej osiągnięciach. Wydaje się zatem, że to nie zbieg okoliczności. Kade poczuł narastający niepokój. – Więc chcecie, żebym szpiegował kobietę, która niewykluczone, że mnie zabije albo gorzej, jeśli się o tym dowie? Becker uśmiechnął się lekko. – Może pan być pewien, że wkroczymy, gdy tylko zauważymy, że jest pan w niebezpieczeństwie. A na konferencji będzie pan miał wsparcie. Jeżeli w Szanghaju wyniknie coś długoterminowego, tam też otrzyma pan wsparcie. I tak nie mam wyboru, prawda? – pomyślał Kade. Może Ilya miała rację. Moglibyśmy pójść do prasy, nagłośnić… Nie, to by się nie udało. Ile podobnych historii Kade słyszał wcześniej? I zrobił coś? Podpisał parę petycji w sieci. Ruszyłby się w obronie ludzi? A naukowcy z całego świata podnieśliby protest? Marne szanse. Wszyscy uginają karki, polerują swoje propozycje badań, starając się dotrzeć na tyle do granicy legalności, na ile to możliwe bez narażania się na utratę federalnych grantów i dolarów. Kade’a mdliło, wstydził się za siebie, wstydził się za całą swoją profesję. Becker zamknął okładkę tabletu i podniósł wzrok. – Tę ostatnią kwestię, jak również wprowadzenie nas w tematykę pańskiej technologii, zostawiam doktorowi Holtzmannowi. A teraz muszę się zająć innymi sprawami. Doktor Holtzmann zatroszczy się o transport dla pana do San Francisco. Wyślemy kogoś z panem, żeby skonfiskował wszystkie materiały dotyczące Nexusa, jakie tam przechowujecie. Wkrótce potem znowu się spotkamy. Mamy dwa miesiące do rozpoczęcia konferencji MTN, a będziemy musieli nieco pana przeszkolić, głównie w trosce o pana bezpieczeństwo. Po tych słowach Becker wstał, zabrał tablet i wyszedł z sali. Kade’owi kręciło się w głowie. Instruktaż o jego technologii. Konfiskata materiałów dotyczących Nexusa. Znowu miał problem ze złapaniem tchu. Czuł, że serce mu trzepocze w piersi. Zabierają mu Nexusa. Zabierają go dla siebie. Kade oddawał im tę moc, a sam się jej pozbawiał. Musiał wymyślić sposób na ograniczenie strat, jakie z tego wynikną. Ale jak? Mgliście był świadom, że Holtzmann coś do niego mówi. Nie usłyszał co. Pomysł objawił mu się nagle. Ale czy to możliwe? Tak. Czy jest na to czas? Nie miał pojęcia. Holtzmann znowu coś powiedział. Kade wrócił do rzeczywistości. – Przepraszam, nie usłyszałem. – Pytałem, czy dobrze się pan czuje? – odparł starszy naukowiec. Nie, nie czuję się dobrze. Ale nie zamierzam się teraz wycofać. – Uch, tak. Przepraszam. Tylko ciężko to wszystko ogarnąć. Holtzmann skinął głową. – Potrzebuje pan przerwy? Kade zamrugał. Co się stało, to się nie odstanie. Mógł tylko iść naprzód.

– Nie, już w porządku. Kontynuujmy. Holtzman znowu skinął głową, otworzył własny tablet, popukał w niego i na ekranie ściennym pojawił się slajd z nowej prezentacji – przedstawiał tylko jeden wykres podpisany: „Su-Yong Shu: Wpływ nowych publikacji na rozwój badań”. – Na dziś mamy jeszcze jeden materiał, z którym powinien pan się zapoznać. Dotyczy Su-Yong Shu. To wybitna badaczka. Wiadome to było już na początku jej kariery. Kilka lat temu jednakże coś się zmieniło. Kade przyglądał się wykresowi, gdy Holtzmann mówił. Czynniki wpływu Shu rosły gwałtownie i stale przez wczesny okres jej kariery. Potem następowała przerwa, trzy lata bez badań, gdy zrobiła sobie urlop, aby wychować córkę. Kiedy linia wpływu znów się pojawiła, znajdowała się wyraźnie wyżej niż wcześniej, zanim opadła. I była coraz bardziej stroma – co roku wznosiła się wyżej. – Jak pan widzi, Kade, wykres kariery przed dwa tysiące dwudziestym dziewiątym i po dwa tysiące trzydziestym drugim wyraźnie się różni. Te trzy lata jawią się jako nieciągłość. Wcześniej wszystkie znaki wskazywały, że Su-Yong Shu odniesie sukces. Ale Su-Yong Shu po roku dwa tysiące trzydziestym drugim i później wykracza znacznie ponad to. Zdradza oznaki niemal… nadludzkiej inteligencji. Kade zamyślił się nad tym. – Może dużo rozmyślała, gdy była w domu? Przyszły jej wtedy do głowy nowe pomysły? Holtzmann przytaknął. – To pokazałoby się na wykresie jako tymczasowy wzrost po powrocie. Ale to, co widać, jest długoterminowym przyśpieszeniem. Co roku po dwa tysiące trzydziestym drugim Shu oddala się coraz bardziej od trajektorii sprzed dwa tysiące trzydziestego drugiego. Taki rodzaj zmian jest bezprecedensowy. Kade uniósł wzrok. – Myśli pan, że coś się w niej zmieniło? Że stała się mądrzejsza? Została ulepszona? – Nie mamy żadnego dowodu… – mruknął Holtzmann powoli. – Ale to wiele by wyjaśniało. Kade przytaknął. Prace Shu były naprawdę bardzo, bardzo dobre. Zdumiewająco dobre. – Te ulepszenia, o jakich pan wspomniał… To nie jest drobne wzmocnienie pamięci czy wspomaganie koncentracji. To lepsze rozpoznawanie prawidłowości, wzorców. Większa kreatywność. Mówimy tu o udoskonaleniach, które wykraczają poza zakres współczesnej neurologii… Holtzmann pokiwał głową. – Tak. Shu zdradza oznaki, że została ulepszona metodami, które nie są dostępne naszej wiedzy. I to właśnie nas niepokoi… – urwał na chwilę. – Interesujące jest również, że pierwszy raport o Nexusie otrzymałem w dwa tysiące trzydziestym trzecim, zaledwie siedem lat temu… i rok po powrocie profesor Shu do badań. Starszy naukowiec zawiesił głos. Kade zmarszczył brwi. – Chce pan powiedzieć, że to Su-Yong Shu mogła stworzyć Nexusa? Przecież nie jest nanoinżynierem. – A zna pan jakiegoś nanoinżyniera, który mógłby zaprojektować Nexusa? Nie. Ani jednego. – Może zespół inżynierów – zasugerował Kade. – Mieliśmy zespoły nanoinżynierów, którzy analizowali Nexusa i próbowali odtworzyć,

jak go zrobiono. Japończyków, Niemców, Anglików i Hindusów, wszyscy próbowali. Ale nie udało im się zgłębić tego problemu w żadnej mierze. – Więc co pan przypuszcza? – Przypuszczam, że Nexus opiera się ludzkiemu zrozumieniu, ponieważ nie jest wytworem zwykłego ludzkiego umysłu – wyznał Holtzmann. – To wytwór postludzkiej inteligencji. A ty chcesz mnie posłać do niej jako szpiega? – pomyślał Kade. Holtzmann dotknął tabletu. Ekran na ścianie pociemniał, w pomieszczeniu włączyło się światło. – Nadeszła pora, żeby zapoznał nas pan z pracami nad Nexusem 5 i przekazał wszystkie materiały, które go dotyczą – notatki o strukturze, wyniki pańskich eksperymentów i tym podobne. Kade przełknął ślinę. – Materiały są w SF. Holtzmann uniósł białą krzaczastą brew. – To zabezpieczenie – wyjaśnił Kade. – Podstawowy kod znajduje się w systemie niepodłączonym do sieci. – Dobrze. Zajmiemy się zatem pierwszym etapem wprowadzenia. I poślemy z panem oficera, aby zabrał z pracowni wszystkie dane. Przekaże pan je funkcjonariuszowi wraz z fizycznymi zapiskami, a on odda to nam. Kade skinął głową na znak, że zrozumiał. No to zaczynamy. Warren Becker otworzył drzwi do pokoju, skąd Sam w milczeniu obserwowała na ekranie ściennym, jak Kade jest instruowany. Becker podszedł i położył jej dłoń na ramieniu. – Sam, co z twoją raną? Sam uniosła rękę. – Goi się, szefie. Preparaty regenerujące działają jak trzeba. Powinnam być w pełni sprawna i gotowa do służby za tydzień. – Dobrze. Co sądzisz o wprowadzeniu? Sam pokręciła głową. – Dużo tego. Szkoda, że nie wiedziałam wszystkiego przed wczorajszą misją. – Część nie należała do informacji koniecznych, Sam. Nie spodziewaliśmy się, że sprawy potoczą się tak, jak się potoczyły. Sam skinęła głową. – Tak, szefie. Rozumiem. – Urwała, a potem podjęła: – Sir… Nie wiem, czy to właśnie ja powinnam brać udział w następnym etapie tej misji. Becker prychnął. – Sam, jesteś najlepsza do tego zadania. Masz więcej doświadczenia z Nexusem niż jakikolwiek agent operacyjny. Masz też idealną przykrywkę, której to zadanie wymaga. – Wiem, ale… Becker czekał, ale kiedy milczała, sam się odezwał: – Awaria twoich implantów pamięci to cenna lekcja. Dzięki temu poprawimy proces wszczepiania. Będziesz przygotowana na połączenie z Nexusem 5 jak żaden agent. – Nie o to chodzi, sir. Tylko o to, że mnie… mnie… sprawiło to przyjemność. Kwestionuję swoją obiektywność. Becker zachichotał.

– Gdyby narkotyki nie sprawiały przyjemności, ludzie by ich nie brali. To nic nowego. Sam wbiła wzrok w swoje dłonie. Jak do niego dotrzeć? – Sir, kiedy trzymano mnie w niewoli i nie byłam już częścią Nexusa… nie miałam połączenia, które ustanowili, brakowało mi tego. Chciałam znowu znaleźć się w tej grupie. Chciałam… czegoś, co stoi w sprzeczności ze wszystkim, co reprezentuję. – Sam przygarbiła się niepewnie. – Agentko Cataranes – w głosie Beckera zabrzmiały nuty rozkazu. Sam wbiła wzrok w zwierzchnika. – Samantho, wiem, jak zostałaś wychowana. Wiem, co się przytrafiło tobie i twojej rodzinie w Yucca Grove. Wiem o wirusie Komunii, wiem, na co zostałaś narażona. Właśnie ze względu na to, co przeszłaś, bezwzględnie w ciebie wierzę. Ze wszystkich ludzi tylko ty rozumiesz, jak niebezpieczna jest ta technologia. Wiem, że nie zwątpisz w swoją misję. Weźmiesz w niej udział, ponieważ jesteś dostępną agentką operacyjną i masz najlepiej dopasowane do zadania doświadczenie oraz przykrywkę. Ponieważ mam do ciebie stuprocentowe zaufanie. I weźmiesz udział w misji, ponieważ to rozkaz. Zrozumiano? Sam wypuściła powietrze. Przez czas wypowiedzi Beckera wstrzymywała oddech. – Tak jest, sir. Zrozumiałam. Becker uśmiechnął się lekko. – Dobrze. Dla ciebie mam dodatkową odprawę. Powiedz, czego nie ujawniłem Kadenowi Lane’owi. Sam ponownie popatrzyła po sali konferencyjnej, gdzie Kade i Holtzmann właśnie kończyli. – Zgaduję… Że w tym zadaniu nie chodzi tylko o to, aby zebrać jak najwięcej informacji od kogoś, kto będzie blisko Su-Yong Shu. Jeżeli się da, chce pan więcej. Chce pan, żeby profesor Shu spróbowała zmienić Kade’a przy użyciu tej swojej technologii. A wtedy będziemy mogli dokładnie zapoznać się z odkryciami tej kobiety… Sam przerwała, po czym dokończyła swoją myśl: – Co oznacza, że Kade jest nie tylko szpiegiem. Jest przynętą.

7 Wyjaśnienia Niedziela, 19 lutego 2040, godzina 9.51 ZAPIS: Rangan Shankari, odprawa techniczna „Nexus 5” (UWAGA: Przesłuchiwanego powinno się uznać za wrogo nastawionego). PRZESŁUCHUJĄCY: No dobrze. Zacznijmy jeszcze raz. Niech pan opowie o Nexusie 5. SHANKARI: (niesłyszalne, zapewne przekleństwa) Dobra. Nexus 5 to Nexus, ale z wprowadzonym do niego oprogramowaniem. PRZESŁUCHUJĄCY: Co to znaczy? SHANKARI: Odkryliśmy, jak go zaprogramować. Sposób na wprowadzanie i uzyskiwanie danych. Na wprowadzenie instrukcji i uzyskanie ich wykonania. PRZESŁUCHUJĄCY: Jakiego rodzaju danych? SHANKARI: Początkowo danych z neuronów. Używaliśmy tego, aby zmierzyć aktywność nerwową w ośrodkach ruchowych kory mózgu. Pojedynczych neuronów, ale też milionów naraz. PRZESŁUCHUJĄCY: Do pańskich badań? SHANKARI: Właśnie. Celem było zgromadzenie danych z mózgu, zdekodowanie ich i wykorzystanie do kontrolowania automatycznego ramienia. PRZESŁUCHUJĄCY: Takie systemy już istnieją. Po co zatem badania? SHANKARI: Istniejące systemy muszą być wszczepiane chirurgicznie. To je ogranicza. Proces trwa długo. Można dostać infekcji. I udaje się podłączyć zaledwie kilkadziesiąt tysięcy neuronów. A w ośrodkach ruchowych kory znajduje się co najmniej dziesięć miliardów neuronów. Z Nexusem moglibyśmy objąć większość z nich. Miliony. Dziesiątki milionów. Dzięki temu można by uzyskać lepszą kontrolę nad automatycznymi rękami. Można by łapać piłkę, pisać piórem i wykonywać inne czynności, niedostępne przy obecnych systemach. PRZESŁUCHUJĄCY: Proszę dalej. SHANKARI: No cóż… Wiedzieliśmy, że możemy również przesyłać tam dane. Węzły Nexusa komunikują się ze sobą na falach radiowych. PRZESŁUCHUJĄCY: Jak mogą się komunikować przez fale radiowe? SHANKARI: Nie mam pojęcia. Pierdolone nanosondy to małe radia, człowieku. A w Nexusie jest mnóstwo nanocząsteczek. PRZESŁUCHUJĄCY: No dobrze. A oprogramowanie? SHANKARI: Oprogramowanie, racja. No więc nano się komunikują przez radio. Synchronizują się. Każdy węzeł ma swój sposób na przekazanie, w której części mózgu się znajduje. I każdy taki węzeł prowadzi nasłuch sygnałów przeznaczonych do tej właśnie części mózgu, więc wie, kiedy ten ośrodek będzie aktywny. Gdybyśmy umieli to odszyfrować, moglibyśmy słuchać aktywności mózgu i sprawić, aby neurony aktywowały się w tych partiach mózgu, w których byśmy chcieli. PRZESŁUCHUJĄCY: Dlaczego to jest powiązane z pana badaniami? SHANKARI: Z miliona powodów. I jeszcze więcej. Ale nam przede wszystkim chodziło o wiedzę. Przesyłanie do mózgu informacji, czego ręka dotyka i w jakiej pozycji się znajduje w

stosunku do ciała. Bez tego sztuczne kończyny są bezużyteczne. PRZESŁUCHUJĄCY: Jednak, jak zostało wspomniane, takie systemy już istnieją. Dlaczego pańskie badania? SHANKARI: Z tych samych powodów. Więcej neuronów. Szersze pasmo. Wyższa wrażliwość, większa precyzja, żadnej chirurgii. Następne pytanie? PRZESŁUCHUJĄCY: Program. Jak badania doprowadziły do programu? SHANKARI: Tak… Cóż, zaaplikowaliśmy Nexusa paru myszom, zaczęliśmy rejestrować wszystkie sygnały… PRZESŁUCHUJĄCY: A skąd się wziął Nexus? SHANKARI: (cisza) Kupiliśmy go od faceta na ulicy. (Czujniki stresu wskazują na fałsz). PRZESŁUCHUJĄCY: Pana puls skoczył o dziesięć uderzeń, zaczyna się pan pocić, a ciśnienie skurczowe krwi podniosło się o pięć. Proszę spróbować innej odpowiedzi. SHANKARI: (westchnienie) Zrobiliśmy go. PRZESŁUCHUJĄCY: Jak? SHANKARI: Na autosynterze. PRZESŁUCHUJĄCY: Jak udało się wam ominąć chip cenzorski? SHANKARI: (cisza) Zdobyliśmy dostęp do takiego chipa, tylko starszego. Już nieaktualnego. Od lat nie instalowano w nim aktualizacji. PRZESŁUCHUJĄCY: Kto ma na niego licencję? SHANKARI: (westchnienie) Laboratoria Crawforda. Dostały nowszy, z większymi bajerami. Starsze w większości po prostu czekają na jałowym biegu. Miałem wstęp do pracowni. Nikt nawet nie zauważył. PRZESŁUCHUJĄCY: Gdzie pan znalazł wzory molekuł? SHANKARI: Zdobyliśmy wzory chemiczne z „Przepisu na rewolucję”. Przemyciłem z Indii kopię na twardym dysku. PRZESŁUCHUJĄCY: A źródło materiału? SHANKARI: Skądkolwiek. Większość jest nieszkodliwa. Jedyny problem, że jest tak wiele różnych molekuł w Nexusie… sześćdziesiąt trzy różne grupy chemiczne. Autosynter miał jeden chemoreaktor. Musieliśmy zrobić sześćdziesiąt trzy rundy, a potem ręcznie wszystko wymieszać w odpowiednich proporcjach. PRZESŁUCHUJĄCY: No dobrze. Wróćmy do oprogramowania. SHANKARI: Jasne. No więc nagraliśmy sygnały. To był koszmar. O wiele za dużo naraz. Eksperymentowaliśmy raz po raz na myszach, zmniejszając dawki, na ile się dało. Zaczęliśmy wstrzykiwać Nexusa prosto do mózgu, aby zmniejszyć dozę do minimum, uprościć przekaz między myszami i ułatwić sobie analizy. PRZESŁUCHUJĄCY: Jak długo to trwało? SHANKARI: Prawie rok. Podawaliśmy dawkę codziennie przed wyjściem z laboratorium, a potem rejestrowaliśmy nocną aktywność. Wyniki nie miały sensu. Przekaz sygnału był chaotyczny. Ogromny głośny chaos. I nie znaleźliśmy tam niczego, co by chociaż przypominało pozycję węzłów. PRZESŁUCHUJĄCY: A wtedy? SHANKARI: A wtedy… wtedy wygraliśmy los na loterii, stary. Kade na to wpadł. Sondy nie wiedzą, gdzie się znajdują w mózgu. Wiedzą, gdzie są w odniesieniu do innych węzłów w tym samym mózgu. Ilość danych o pozycji, jaką wysyła jeden węzeł, zależy od liczby węzłów znajdujących się wokół niego. I to nawet nie są dane o pozycji. Te węzły sprawdzają, w

jakim ośrodku funkcjonalnym się znajdują, i uwzględniają to w swoich sygnałach. To, kurwa, genialne. No, w każdym razie Kade na to wpadł, a przeszukiwacze danych złamały kodowanie. Mogliśmy słuchać aktywności mózgu i wywołać nową aktywność wszędzie, gdzie mieliśmy ochotę. PRZESŁUCHUJĄCY: A jak to doprowadziło do oprogramowania? SHANKARI: (bębnienie palcami) To było najtrudniejsze, człowieku. Gdy tylko zrozumieliśmy kodowanie, zauważyliśmy, że w tych sygnałach jest jeszcze sporo wolnego miejsca na dane. Niewykorzystane bity. Więc po prostu zaczęliśmy w tym grzebać, ot, dla zabawy. PRZESŁUCHUJĄCY: I…? SHANKARI: I… wyszło jak cholera. Pakowaliśmy tam dane i wysyłaliśmy. Gdy węzeł wysyłał znowu sygnał, otrzymywaliśmy dane z powrotem. Jeżeli wysłaliśmy odpowiedni sygnał modyfikujący, mogliśmy kazać dwóm węzłom skontaktować się ze sobą, dodać swoje wartości lub odjąć. Mogliśmy wykonywać działania logiczne. (Shankari przestaje mówić, kręci głową). Nadal nie mieści mi się to w głowie, stary. PRZESŁUCHUJĄCY: Przekaże nam pan te kody i wszystkie powiązane informacje. SHANKARI: Jakbym miał, kurwa, jakiś wybór. PRZESŁUCHUJĄCY: A zatem mógł pan sprawić, żeby węzły Nexusa wykonywały działania logiczne i matematyczne. SHANKARI: No, to był wielki krok naprzód. Mogliśmy tworzyć instrukcje. Mogliśmy przenosić dane wszędzie. Mogliśmy wprowadzać zależności. Mogliśmy wykonać większość czynności, jakie robi zwykły chip. Mogliśmy przekazywać dane wizualne do ośrodków wzroku kory mózgowej. Mogliśmy przekazywać dźwięki do ośrodków słuchowych w korze. Sterować ciałem przez ośrodek ruchowy. A co najważniejsze, mogliśmy wpisać tam każdy cholerny program, jaki byśmy tylko sobie zażyczyli. PRZESŁUCHUJĄCY: I to właśnie pan zrobił? Wpisał pan system operacyjny do Nexusa we wzorzec instrukcji, który odkryliście w węzłach? SHANKARI: (potrząsa głową) To by było o wiele za trudne. Chcieliśmy prowadzić badania neurologiczne, nie tworzyć system operacyjny. Więc po prostu przenieśliśmy to, co już było dostępne. PRZESŁUCHUJĄCY: Czyli…? SHANKARI: ModOS. Jest za darmo. W całości dostępne kody źródłowe. Zbudowano go jako system przenośny, modułowy. Skonstruowano go tak, żeby chodził na każdym twardym dysku, aż po takie z najprostszym zestawem poleceń. Więc go wzięliśmy. Zbudowaliśmy prosty kompilator, który zmieniał ModOS w zestaw poleceń działających w układach węzłów Nexusa. PRZESŁUCHUJĄCY: Zatem system operacyjny Nexusa to tak naprawdę ModOS, który działa na węzłach Nexusa, jakby to był twardy dysk. SHANKARI: (kiwa głową) Właśnie. Załapałeś. PRZESŁUCHUJĄCY: I na tym stworzyliście kolejne programy. SHANKARI: (kiwa głową) Tak. To znaczy przenieśliśmy inne programy. Wszystko, co chodziło pod ModOS-em, mogliśmy przekompilować na wersję działającą w Nexusie. Ale oprogramowanie też robiliśmy. Musieliśmy stworzyć kod, aby wysyłać obrazy bezpośrednio do ośrodków wzroku i tym podobne. I napisaliśmy nowe neurooprogramowanie. Stworzyliśmy programy, które ułatwiały interakcje z ośrodkami mózgu. Interfejsy. Jak ten do odbioru kształtu ciała albo aplikacje do rzeczywistości wirtualnej czy takie, które każą ciału przyjąć określoną pozycję. Tego rodzaju programy.

PRZESŁUCHUJĄCY: Przy jego użyciu sparaliżował pan agent Chavez. SHANKARI: (spuszcza wzrok) Tak… Durne posunięcie, nie? (…dyskusja o systemie operacyjnym Nexusa trwa jeszcze przez 17 minut…) PRZESŁUCHUJĄCY: Następna sprawa. Pan i pozostali spiskowcy wysyłacie wyjątkowo silne sygnały Nexusa i te sygnały ani trochę nie słabną. Narkotyk nie przestaje działać. Jak to możliwe? SHANKARI: Ograniczenie określające, ile Nexusa można mieć w mózgu, jest mentalne. Neurony się aktywują, a węzły Nexusa próbują je do tej aktywności skłonić. Jeżeli nie osiągną koherencji, część się psuje i jest wydalana z organizmu. Z czasem mózg adaptuje się do posiadania sieci Nexusa. A wtedy koherencja węzłów Nexusa wzrasta. Maksymalna możliwa liczba sygnałów Nexusa w mózgu staje się coraz większa. PRZESŁUCHUJĄCY: Ale dlaczego sygnał nie słabnie? Minęło ponad osiem godzin. Większość Nexusa powinna już zostać usunięta z organizmu. SHANKARI: (potrząsa głową) Nazywamy Nexusa narkotykiem, ale nim nie jest. To nanomaszyna. Nie zostaje wydalona z organizmu, bo jakieś enzymy ją rozłożyły. Węzły Nexusa rozkładają się na czynniki pierwsze, ponieważ tak nakazuje im wewnętrzna instrukcja. Ale jeżeli prześle się odpowiedni sygnał, po prostu wcale się nie rozłożą. (…przesłuchanie trwa jeszcze przez 18 minut…)

8 Tylne drzwi

Kade wyszedł z odprawy technicznej zdenerwowany i roztrzęsiony. To były wyczerpujące dwie godziny. Przesłuchujący drążyli głęboko, żeby dowiedzieć się wszystkiego o tym, co on i Rangan zbudowali. Nie dało się wykręcić. Śledczy wiedział zawsze, kiedy Kade próbował skłamać lub ominąć temat. Cóż, jeszcze im pokaże. Podpisał dokumenty, jakie mu podsunięto. Prawnik z ERD obserwował to, po czym też złożył podpis. Umowa została zawarta. Kade będzie służył jako szpieg, a w zamian nikt z jego przyjaciół nie trafi do więzienia. On i Rangan oraz Ilya zachowają kontakt z nauką tylko na tak długo, jak będzie trwała misja Kade’a. Dopiero wtedy powiedziano mu, że Wats się wywinął. To dobrze, pomyślał Kade. Strażnik wyprowadził go na dach, gdzie na lądowisku dla śmigłowców czekał samolot z rodzaju tych zdolnych do pionowego startu i lądowania – skrzydła i silniki miał obrócone w gotowości do poderwania się z płyty, odrzut był już włączony. Kade’a wprowadzono po schodach na pokład, gdzie zastał Rangana i Ilyę oraz agenta, który towarzyszył im, żeby zabrać kody do Nexusa z San Francisco. – Zapiąć pasy. – Agent, który przedstawił się jako Myers, odezwał się na tyle głośno, żeby było go słychać mimo szumu silników. – Toaleta jest na ogonie. I nie spodziewajcie się darmowych drinków. Kade przypiął się do fotela. Pomruk silników narastał, aż zmienił się w huk. Wszyscy troje milczeli, gdy samolot wznosił się i mogli podziwiać panoramę miasta. Iluminator Kade’a wychodził na północ. Tam, gdzie skrzydło nie zasłaniało, widoczna była rzeka – Potomac? – a za nią pomnik Waszyngtona i Kapitol. Silniki obróciły się stopniowo i samolot zaczął nabierać nie tylko wysokości, lecz i prędkości w poziomie, a miasto zostało w tyle. Kade obejrzał się na Ilyę. Zamknęła się w sobie. Była napięta, zraniona. Nie dostrzegł Rangana, dzielił ich rząd foteli, ale wyczuwał frustrację i zwątpienie w siebie przyjaciela. Kade chciał z nimi porozmawiać, ale wolał, żeby Myers tego nie usłyszał. Pogrążył się w sobie i odszukał, czego potrzebował – wbudowaną w ModOS aplikację czatu. Wpisał słowa na mentalnej klawiaturze w umyśle, a program tekstowy przesłał je do Rangana i Ilyi. [kade] Nie reagujcie. Musimy porozmawiać. Wyczuł ich zaskoczenie. Zapomnieli o tym programie. Zaraz potem Kade ujrzał odpowiedź Ilyi. [ilya] Jasne. Koniecznie. [rangan] +1 [kade] Włączcie filmy czy coś. Załóżcie słuchawki. Rangan, ty pierwszy. Jaka ulga, że mogli znowu rozmawiać. Kade wyczuł, że nastrój się poprawił. Rangan zrobił coś z przodu. Zaraz potem Ilya założyła słuchawki i włączyła ekran na oparciu fotela przed sobą – zaczął się jakiś dokumentalny film przyrodniczy. [kade] Wats się wywinął. [ilya] Też mi to powiedzieli. [kade] Zaproponowali mi umowę. Dam im Nexusa i wykonam dla nich robotę, a nikt nie trafi do pudła. [ilya] Zgodziłeś się.

[kade] Tak. [ilya] Nie mogę uwierzyć, że oddajesz im Nexusa 5. [rangan] Albo to, albo pudło. [kade] I to dla każdego, kto był na imprezie. [ilya] Masz pojęcie, co można zrobić z Nexusem? Co CIA zrobi? Mógł wyczuć jej gniew. [kade] Wiem. Ale i tak by go zdobyli. Z dysków w labie, z backupów u mnie w mieszkaniu albo u Rangana… [rangan] Ma rację. Gdy tylko istnienie Nexusa wyszło na jaw, było już za późno. [ilya] No to przygotuj się, że będziesz miał mnóstwo krwi na rękach. [kade] Możliwe. Ale możemy zrobić przynajmniej jedno. [rangan] Co? [kade] Możemy sobie zapewnić tylne wejście do ich wersji. [rangan] Przecież wiedzą o tylnych drzwiach. [kade] Potrzebne nam nowe. Takie, których nie zdołają znaleźć. [rangan] Jak? [kade] Pamiętacie ten artykuł z zeszłego miesiąca? Hack Thompsona? Kade wyczuł, że Rangan od razu załapał. [rangan] Gdyby mieć to wprowadzone w kompilator… W układzie binarnym, ale pochodzące z kodów źródłowych… [kade] I jeżeli mieć to w kompilatorze ModOS-a i wprowadzić w kompilator Nexusa… [rangan] Jasne, jasne… Mamy czas? Jak długo potrwa ten lot? [ilya] 5 godzin. Nie rozumiem tego hacka. Kade zaczął wyjaśniać. System Nexus istniał w dwóch formach. Jako czytelny dla człowieka kod źródłowy, który Kade, Rangan czy też inny programista mógł zrozumieć i modyfikować. I jako kod binarny, który rozumiały węzły Nexusa – sekwencje czystych zer i jedynek, które dla człowieka były niemal nieczytelne, co uniemożliwiało pracę z nimi bezpośrednio. Między kodem źródłowym i binarnymi instrukcjami znajdował się kompilator, program do konwertowania czytelnego dla człowieka zapisu na czytelny dla Nexusa kod binarny. Kade i Rangan chcieli użyć kompilatora do zainstalowania swojego obejścia zabezpieczeń. Za każdym razem, gdy kompilator zadziała, będzie przeszukiwał kod źródłowy systemu operacyjnego Nexusa dla ich nowych tylnych drzwi. Jeżeli takich drzwi nie będzie, kompilator doda je, zanim stworzy wersję binarną. Jedyny dowód istnienia tylnych drzwi pozostanie w wersji binarnej, która była prawie całkowicie niezrozumiała dla człowieka. Na koniec ten sam hack mogliby wprowadzić do samego kompilatora. Kod źródłowy kompilatora nie będzie zawierał żadnej wskazówki dotyczącej komend kreujących tylne drzwi. Te będą istnieć jedynie w kodach binarnych kompilatora. Gdy tylko ich wersja ModOS-a ze stacji roboczej zrekompiluje kompilator, wprowadzone zostaną wszystkie instrukcje hacka. Rangan w zamyśleniu śledził wyjaśnienia. Nadal był zaniepokojony. Myślał, jakie będą skutki w razie przyłapania. Podjął decyzję. Rangan i Kade uruchomili i połączyli swoje środowiska robocze. Ilya dołączyła do ich środowisk i zerkała im przez wirtualne ramiona. Sprawdzili dokładnie plan, podzielili się zadaniami, które pojawiły się, gdy od pomysłu przeszli do realizacji – konkretnej listy spraw do załatwienia. Z gotowym planem wzięli się do pracy. Początkowo szło szybko. Tylne drzwi sklonowali

z istniejących obejść, zmienili tylko hasła. Kod kompilatora był koncepcyjnie prosty. Ale kiedy zaczęli kodować, natrafiali na bugi – a każdy tylko zwiększał ich zdenerwowanie. Nieustannie zerkali na zegar. Minuty mijały podczas pracy. Godzina. Przez zawieszenie się kompilatora zmarnowali dwadzieścia minut. Naprawa okazała się łatwa, gdy tylko zrozumieli, na czym polegała usterka. Kończyła się druga godzina. Przez jedno z obejść wyciekała pamięć. Jak to możliwe? Skopiowali kod z obejścia, które już mieli. Sprawdzili. Ta naprawa zajęła więcej czasu. Minęła trzecia godzina. W czwartej tylne drzwi zadziałały i kompilator Nexusa zaczął je dodawać. Rangan wymusił maskowanie, instruując kompilator, żeby rozproszył fragmenty nowego kodu wzdłuż i wszerz – będą dzięki temu wydawały się niemal niepołączone, niewinne instrukcje w kodzie binarnym. W ten sposób odtworzenie ich przez odwrócenie procesu, jakim się posłużyli Kade i Rangan, stawało się jeszcze trudniejsze. Teraz należało zmienić kompilator w ich stacji roboczej, aby dodał kod tylnego wejścia do kompilatora Nexusa. Zajął się tym Rangan. Kade rozpoczął drugi etap. Chciał mieć możliwość używania tylnych drzwi bez wiedzy osoby, która włączyła system Nexusa. Tylne drzwi połączą Kade’a i przyjaciół z ukrytym kontem superużytkownika. To wystarczy niemal do wszystkiego. Logowanie będzie się odbywać z tego konta. Tak. Jak ukryć pamięć o wykonanych operacjach? Szlag. W uszach mu tętniło. Samolot schodził do lądowania. Kade zerknął przez iluminator. Znajdowali się nad głównym lotniskiem miasta, w pobliżu kampusu uniwersyteckiego w San Francisco. Jak długo jedzie się z lotniska do laboratorium? Dwadzieścia minut? Dwadzieścia pięć? Szlag. Rangan już wszystko zrobił. Kade musiał jeszcze skończyć. Można ukryć w pamięci zapisy operacji? Nie wiedział jak. Będzie trzeba to po prostu zostawić. Czy ktoś inny może to znaleźć? Myśleć, myśleć. Pliki logowania. Czy wstawił wszystkie? Ślady w sieci? Niełatwo je ukryć. Trzeba je będzie zostawić w systemie. Znowu zerknął w okno. Ziemia się zbliżała. Kade zaklął pod nosem, zaraz jednak się opanował. Kurwa. Cicho. Spokojnie. OK. Skompilował poprawki systemu Nexusa, które już miał gotowe. Został mu czas tylko na bardzo podstawowe testy. Kompilacja… Kompilacja… Gotowe. Przepchnął całość przez symulator błędów. Zawiesi się? Nie od razu. Zacznie wyciekać pamięć? Nic nie widać. Nadal można użyć tylnych drzwi? Tak. Czy Kade może ukryć ten proces przed sobą… Sprawdzanie… Sprawdzanie. Na to wygląda. Czy maskowanie wytrzyma głębsze sondowanie? Nie miał pojęcia. Koła samolotu dotknęły płyty lądowiska w trakcie testu. Kurwa. [kade] Jeszcze pracuję. Kryjcie mnie. [rangan] Robi się. Kade wrócił do pracy. Uda się. Zdąży na czas. Ciśnienie w kabinie zmieniło się wyraźnie. Drzwi się otwarły. [ilya] Uwaga. Na chwilę skupcie się na prawdziwym świecie. Myers wstał. – OK, wszyscy wychodzą, samochód czeka. Kade zerknął przez okno. Nieopodal stał czarny van, a przy nim wielki facet w czarnym garniturze. Kurwa. Kade wstał. Kod się zachwiał. Kade zapamiętał fragment, który musiał zmienić. Szlag, w jakim pliku to było? Myers podszedł i spojrzał mu w oczy. Kade wstrzymał oddech. Czy tamten wie? Agent ERD przystanął. – Wysiadamy. – Myers wskazał na przejście i drzwi za Kade’em. Kade zamrugał. Jasne. Trzeba wysiąść z samolotu. Odwrócił się bez słowa do przejścia między fotelami i ruszył po schodach za Ranganem. Wyczuwał Myersa tuż za plecami. Kade

mógł sobie wyobrazić, jak agent ERD kładzie mu mięsistą łapę na ramieniu i syczy: – Próbowałeś nas wyruchać, co? Omal się nie potknął. Myers złapał go w porę za ramię. – Uważaj, jak chodzisz – ostrzegł. Kurwa. Gdzie on miał głowę? Oddychać. Spokojnie. Kade usiadł w trzecim rzędzie foteli w samochodzie. Myers zamknął drzwi, gdy cała trójka znalazła się w środku, po czym zajął fotel obok kierowcy. [ilya] OK. Kryjemy cię. Ilya zaczęła od razu mówić. – Zostawiłam samochód na Simonyi Field. Jest szansa, aby go jakoś odzyskać? – Funkcjonariusz Lewis może panią tam zabrać, gdy już będzie po wszystkim. – Mnie także przyda się podwózka – dodał Rangan. – A moje klucze zostały w torbie w hangarze. Nie zginą tam…? – i tak dalej. Kade skupił się na pracy. Kurwa. W symulatorze nowe oprogramowanie Nexusa zawiesiło system w siedem minut. Szlag, szlag, szlag. Zajrzeć do śledzenia operacji. Co spowodowało zawieszenie? Przecież Kade tylko reaktywował standardowy kod ModOS-a. Och, kurwa. Wkodował brutalny hack powstrzymujący wszystkie logowania. Błąd musi być związany z plikami logowania. No pewnie. To był reset w dostępie do plików logowania. Dobra. Co robić? Ręcznie stworzył pusty plik logowania i znowu uruchomił symulator. System znowu padł. OK. Żadnych pustych plików logowania. Folder z fałszywymi zapisami wejść. Kade popełnił błąd i spojrzał w okno. Jechali właśnie Bayshore Freeway, wzdłuż brzegu, kierując się na północ do południowych dzielnic San Francisco. Byli już w połowie drogi. Skup się, Kade, skup się. Skopiował przypadkowe linie z analogicznych folderów logowania w swoim Nexusie, wrzucił je do odpowiednich miejsc, przeskoczył na symulatorze w przód. Szlag, nadal był w punkcie, gdzie system się wieszał. Kade cofnął, dodał ponownie pliki logowania i fałszywe zapisy wejść, przeskoczył na symulatorze w przód… Mijały sekundy. Trzy. Dziesięć. Nic się nie zawieszało. Uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech. Odetchnął. Rangan i Ilya mówili coraz głośniej. Czy Kade wydawał jakieś dźwięki? Znowu zerknął w okno. Zatoka zniknęła. Czy tam to Potrero Hill? Kurwa, byli już blisko. Pozwolił, żeby symulator pracował nadal. Musiał skopiować nowy szyfr do ukrytego programu wprowadzającego kod w kompilatorze. OK, tutaj dobrze. Teraz test… uruchomić kompilator z ukrytym dodatkiem. Sprawdzić, czy pliki są tego samego rozmiaru. Skompilować. Skompilować. Kurwa, Kade nienawidził czekania. Droga zakręcała. Za oknami widoczna była dzielnica nadbrzeżna. Szlag. Wkrótce znajdą się na wylocie. Kompilacja dobiegła końca. Identyczne. Dzięki Ci, Boże, za Twe drobne łaski. Kade przerzucił kod dalej, aby Rangan umieścił go poziom wyżej w kompilatorze kompilatora. Przyjaciel zabrał się do tego natychmiast. Ilya nie przestawała mówić. Zjechali z Duboce Avenue i skręcili na Market Street. Dotarli do śródmieścia San Francisco, a od laboratorium dzieliły ich najwyżej dwie mile. Co teraz należy zrobić? A tak – zarządzanie kodem źródłowym. Będzie trzeba to podrobić. Kade zajął się przekonaniem oprogramowania zarządzającego kodem źródłowym, że zmiany, które właśnie wprowadzono, zawsze tam były. Kierowca skręcił na zachód, aby skrótem dojechać na uniwersytet. OK. Fałszywe zmiany logów. Fałszywa historia. Fałszywe pliki zmiany danych.

Samochód znowu skręcił, potem jeszcze raz. Rangan skończył swoje zadanie. Kade wszystko zintegrował. Przejeżdżali właśnie Parnassus Avenue, kilka przecznic od uczelni. Z przodu błysnęły światła. Van skręcił ostro, aby podjechać do laboratorium od tyłu. [rangan] Włączę maszynę i powstrzymam Myersa, gdy będziesz kopiował tam nowe pliki. Pasuje? Kade skinął głową. Szlag. Przestań, napomniał się w duchu. O czym zapomniałem? – Jesteśmy na miejscu – oznajmił Myers. – W budynku włączono alarm przeciwpożarowy. Mamy dwadzieścia minut. Wyskoczył i otworzył drzwi dla pasażerów. Stanęli przed wejściem dla personelu technicznego. [kade] Muszę to podwójnie sprawdzić. Kryjcie mnie jak najdłużej. Ilya zaczęła paplać o wyposażeniu laboratorium i zabezpieczeniach przeciwpożarowych oraz o czasie, w jakim reagują na zgłoszenie strażacy. Rangan wziął Kade’a za ramię i podprowadził do drzwi. O czymś zapomniał. Tylko o czym? Tutaj. Osobne drzewko źródłowe dla ModOS-a. Zmiany w kompilatorze ModOS-a powinny się tam znaleźć. Kade musi zmodyfikować nazwy plików, historię, dane… Oświetlenie się zmieniło. Znajdowali się w windzie. Rangan prowadził Kade’a. Czy na czole wystąpił mu pot? Czy Myers na niego patrzy? Drugi funkcjonariusz, Lewis, czy on też patrzy na Kade’a? Wprowadził najmniejszą zmianę, jaką się dało. Wrzucił nowy kod binarny ModOS-a do drzewka źródłowego jako ostatnią zarchiwizowaną wersję i opatrzył datownikiem sprzed trzech miesięcy. Winda się otworzyła. Kade czuł, że się spocił. Musi teraz skopiować te nowe pliki na serwer, zaraz po uruchomieniu przez Rangana i tak szybko, żeby agent nie zauważył. Potem Kade będzie musiał zmienić daty pojawienia się plików na serwerze. Musiał zmaksymalizować zasięg, skopiować wszystko najszybciej jak mógł. Przemknął przez aplikacje pod czaszką, odcinając wszystko, co mogłoby przeszkadzać. Kade zamknął środowisko pracy, symulator i zapisy prób, zniszczył tyle swoich loginów, ile się dało, wyłączył interfejs Don Juana i Petera Northa. Czy to wystarczy? Usłyszał brzęczyk i skupił uwagę na świecie zewnętrznym. Myers przesunął kartą dostępu przy zamku do drzwi ich laboratorium. Otworzyły się. Pieprzeni federalni. – Gdzie maszyna? – Tam, w kącie – wskazał Rangan. – Uruchomię ją i będzie można kopiować wszystkie pliki. – Nie ma potrzeby – odparł Myers. – Zabierzemy po prostu cały system. Kade wytrzeszczył oczy. Kurwa! Rangan zachował spokój. – Chcecie wszystko, tak? Myers zmrużył oczy. – Wszystko – potwierdził. – Więc muszę to włączyć – odpowiedział Rangan. – Trzeba załadować wyniki ostatniego eksperymentu z serwera laboratorium i zebrać trochę danych z sieci uczelni. Myers zmarszczył brwi.

Kurwa, pomyślał Kade. Jesteśmy udupieni. Ilya włączyła się do rozmowy, w jej głosie wyraźnie słychać było napięcie. Odgrywała swoją rolę. – Jezu, Rangan, nie bądź tak kurewsko pomocny. – Odczep się, Ilya – odgryzł się Rangan. – Robię to, żeby ratować przyjaciół przed więzieniem! – Zamknijcie się oboje – przerwał im Myers. – Mamy jeszcze siedemnaście minut. Shankari, zrób to. – Jasne. Rangan poprowadził ich do wyłączonej stacji roboczej. Dotknął włącznika. Kade, który stanął obok, podniósł długopis z biurka i starał się ze wszystkich sił powstrzymać od wiercenia. Kade wyszukiwał serwer w swoim mózgu, gdy przez ekran przewijały się sekwencje uruchamiania. No dalej… Dalej… Dalej… Karta transferu danych Nexusa, której używali do obwodu drukarki, znajdowała się na miejscu. Paliła się na zielono. Kade w umyśle odświeżył listę dostępnych urządzeń. Dlaczego się nie pojawiał serwer? Gdzie jest? Gdzie jest? Strona logowania pojawiła się na ekranie: „Witamy w ModOS. Wprowadź potwierdzenie dostępu”. Tutaj. SanchezLab018 pojawił się online w głowie Kade’a. Przeszedł do drzewka folderów. Tutaj. Kopiuj. Rangan źle wpisał hasło. Potrząsnął głową. Znowu się pomylił przy wpisywaniu i zaklął cicho. – Przepraszam… Trochę jestem zdenerwowany. [10 procent gotowe] Myers położył wielką łapę na ramieniu Rangana. – Nie śpiesz się – powiedział. – I żadnych sztuczek. Przemyśl dobrze, co tu robisz. Kade zdalnie zalogował się do serwera, przeskoczył na status superużytkownika, gotów podmienić pliki danych i znaczniki dat, gdy tylko kopiowanie dobiegnie końca. [25 procent gotowe] Rangan skinął głową. Ponownie wpisał hasło i wszedł do systemu. – OK, sprawdzę foldery eksperymentów laboratoryjnych. – Rangan przeszukał katalogi. Kade wiedział doskonale, że katalogi są uaktualnione. [40 procent gotowe] – No i są nieaktualne – skłamał Rangan. Wpisał polecenie powtórnego kopiowania plików. – To powinno załatwić sprawę. Twarz Myersa pozostała niewzruszona. – Zostało czternaście minut. I musimy zabrać fiolki z Nexusem z waszej lodówki. [50 procent gotowe] Rangan skinął głową. – OK. Ściągam dane z ostatniej nocy… – Otworzył okno, zrobił niewielki wyłom w firewallu, żeby połączyć się z siecią poza uczelnią, i zaczął zbierać pliki logowania. [60 procent gotowe] – To nie powinno zająć więcej niż minutę lub dwie – wyjaśnił. Zajęło sto osiem sekund. [80 procent gotowe] – Skopiuję też dokumentację – dodał Rangan. Myers zmarszczył brwi, wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Ilya wtrąciła się, znowu

grając na zwłokę. – Kurwa, ułatwiaj im jeszcze bardziej! – Rany, Ilya – westchnął Rangan. – Już to przerabialiśmy! – Wystarczy, oboje – przerwał Myers. – Wyłącz to, Shankari. Już. Kopiowanie było gotowe w dziewięćdziesięciu jeden procentach. Kurwa, kurwa, kurwa. Zaraz wyjdzie na jaw, że próbują coś podmienić! Rangan zaczął protestować, Myers uniósł rękę. – Zaraz – powiedział. Przycisnął palec do prawego ucha, połączył się, nie patrząc ani na Rangana, ani na Ilyę, ani na Kade’a. Najwyraźniej słuchał tego, co do niego mówiono. Kade wstrzymał oddech. [96 procent gotowe] [98 procent gotowe] Wypuścił powietrze. Długopis nerwowo zaklekotał o biurko. Myers zmarszczył brwi ze złością, cofnął się o pół kroku. [100 procent gotowe] Kade skoczył z okna swojego terminalu, żeby zmienić czas i znaczniki dat w plikach. Jeden zestaw gotowy, drugi… Myers cofnął rękę od ucha i popatrzył na całą trójkę. – Powiedziałem, żeby to wyłączyć. Już. Został jeszcze trzeci zestaw… Rangan przełknął, skinął głową i wpisał polecenie wyłączenia systemu. Okna zaczęły się zamykać. Ostatni znacznik daty zmienił się… Kade uderzył ENTER w swoim mentalnym oknie terminala, włączył polecenie wykonania. Tutaj, działa, działa, działa… Polecenie zostało wykonane. Ułamek sekundy później okno w umyśle Kade’a błysnęło i znikło. „Sesja zakończona przez użytkownika”. Chwilę potem zniknął też wirtualny sterownik SanchezLab018. Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta buźka poprawnego zamknięcia. Kade’owi chciało się krzyczeć z radości zwycięstwa. Nic takiego, rzecz jasna, nie zrobił. – Zabierz to do samochodu – nakazał Myers Lewisowi. Funkcjonariusz zaczął rozłączać kable i zbierać sprzęt. – A teraz pokażcie, gdzie trzymacie zapasy Nexusa. Dziesięć minut później wszyscy znaleźli się na zewnątrz. Stało się. Myers miał wszystko. No, prawie wszystko. Warren Becker skończył czytać transkrypcję trzech przesłuchań dotyczących technologii, jaką tych troje wprowadziło do Nexusa. Przerażające. Potencjalne zbrodnie, jakie można popełnić przy użyciu tego oprogramowania, były straszne. Niewolnictwo. Prostytucja. I gorzej. Becker pomyślał o swoich dwóch nastoletnich córkach i przypomniał sobie, z czym stykał się w pracy, przypomniał sobie okrucieństwa, do jakich zdolni byli niektórzy mężczyźni. Czym prędzej odepchnął te myśli. Implikacje dla geopolityki były równie koszmarne. Zabójstwa na zlecenie. Podporządkowanie politycznych wrogów. Wszystko, co robili Chińczycy, dostępne za darmo. Tę technologię należy trzymać z dala od ludzi. Podyktował raport, podkreślając, co znaleziono i jak jest to niebezpieczne, oznakował jako TOP SECRET, i rozesłał do najważniejszych ludzi w ERD, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, FBI, CIA, sądownictwie i Pentagonie. Potem otworzył kolejny plik na terminalu i sprawdził zawartość. Rozkaz prezydencki 594 – Eliminacja i Zapobieganie Niekontrolowanej Nieludzkiej Inteligencji. Scenariusz 7c – INTELIGENCJA ZBIOROWA. Patrzył na to przez długie minuty. Czy Nexusa można użyć do

stworzenia borga? Illyana Alexander właśnie to powiedziała na przesłuchaniu. Becker podyktował drugą wiadomość o takiej możliwości i przesłał do łańcucha decyzyjnego w Białym Domu. To wykraczało poza kompetencje dyrektora. Sprawdził, która godzina. Dziewiąta, niedziela wieczorem. Claire będzie się niepokoić. Becker spakował swoje rzeczy i ruszył do drzwi. Za nim zgasło światło i samoczynnie zatrzasnęły się zamki. W gabinecie Holtzmanna paliło się światło. Becker tam zajrzał. Holtzmann pracował przy swoim komputerze. – Martin – rzucił Becker. – Robi się późno. Holtzmann uniósł wzrok. – Mógłbym ci powiedzieć to samo. Nie powinieneś już dawno być z Claire i dziewczynkami? Becker uśmiechnął się oschle i uniósł teczkę. – Właśnie się do nich wybieram. Co sądzisz o poziomie zagrożenia Nexusem 5? Holtzmann wzruszył ramionami. – Jeżeli Nexus 5 wyjdzie na jaw, rozprzestrzeni się jak pożar. Permanentna integracja oznacza, że wystarczy jedna dawka, żeby efekty działania utrzymywały się przez całe życie użytkownika. Nie można z tym walczyć od strony zaopatrzenia. Becker skinął głową. Mamy za małe fundusze, pomyślał. I za mało personelu. Z każdym rokiem walka jest coraz trudniejsza. – I potencjał wykroczeń jest wysoki – zauważył Becker. – To nie problem – odparł Holtzmann. – Proszę? – Becker uniósł brwi. Holtzmann westchnął. – Problem polega na tym, że użyteczność jest tak duża. Ludzie znajdą tysiące sposobów użycia tego Nexusa. Łączność. Rozrywka. Aplikacje dla poprawy kondycji umysłowej. Edukacja. Potencjał jest ogromny. Popyt będzie nieograniczony. Becker zmrużył oczy. – Martinie, to oprogramowanie jest nielegalne z wielu powodów. Pomyśl o przymusie, o przemocy, jakiej dopuścili się już Chińczycy… Holtzmann machnął ręką. – Oczywiście. Liczą się tylko minusy. Zapomnijmy o plusach. – Zmarszczył brwi. – Nie po to tutaj jestem. Becker potrząsnął głową. – Martinie, wiem, że czujesz przygnębienie. Ale wiesz, jak jest. Choćby tylko wynikające z tego kwestie transczłowieczeństwa… Holtzmann zmarszczył brwi. – Czy to będzie takie złe? Że staniemy się bardziej inteligentni? Że będziemy dotykać umysłów innych? Jesteś pewien, że postępujemy właściwie? Becker zamarł. Czy Holtzmann właśnie to powiedział? – Martinie, jesteś zmęczony – powiedział powoli, ostrożnie. – Myślę, że powinieneś wrócić do domu. Anne ucieszy się na twój widok. Odwrócił się i wyszedł, pozostawiwszy Holtzmanna z komputerem i ponurymi myślami.

9 Szkolenie Szkolenie Kade’a do misji dla ERD zaczęło się natychmiast. W poniedziałek wieczorem otrzymał polecenie, aby stawić się w pokoju 3004 w budynku Health Science. Tam spotkał swojego trenera – Kevina Nakamurę. Nakamura miał około czterdziestki, szpakowate skronie i wyćwiczone ciało. Cechowała go też powaga. Był agentem CIA, jak powiedział Kade’owi, ale wyświadczał przysługę swojemu wcześniejszemu pracodawcy, ERD. On i Kade będą się spotykać co noc przez osiem tygodni, jakie pozostały do konferencji Międzynarodowego Towarzystwa Neurobiologów w Bangkoku. Nakamura będzie uczył Kade’a opanowania – i kłamstwa tak, aby tego nie wykryto. Przeprowadzi chłopaka przez potencjalne scenariusze interakcji z Shu i pokaże taktykę przy każdym takim spotkaniu. I razem wszczepią Kade’owi fałszywą osobowość, którą będzie można w razie potrzeby przywołać z pamięci. Większość szkolenia odbywała się za parą wirtualnych gogli i słuchawek oraz przy udziale przenośnego ciśnieniomierza do obserwacji Kade’a. Tam symulacja Shu prowadziła rozmowy z Kade’em. Rozmowy, w których oskarżała go o kłamstwo, o ukrywanie swojej pracy dla ERD, ukrywanie umowy, jaką podpisał z centrum. Za każdym razem, gdy kłamał, zdradzał to ciśnieniomierz. – Nauczysz się – zapewniał Nakamura. Pod koniec pierwszej lekcji wszczepił Kade’owi wspomnienia przykrywki. Były chaotyczne – trudne do zapamiętania. Nakamura wstrzyknął mu coś. Nieusypiający hipnotyk. Świat stał się podobny do sennego pejzażu. To, co Kade widział przez gogle i słyszał w słuchawkach, docierało doń tylko fragmentarycznie. Po tej pierwszej sesji czuł się napięty i wyczerpany umysłowo. Wrócił do mieszkania, padł na łóżko i spał przez dziesięć godzin. Każdej nocy było tak samo. Kiedy Kade się szkolił, Rangan oddawał się ponurym rozmyślaniom. Pewnego dnia wymknęli się z laboratorium i wyszli do parku przy Golden Gate. Zabrali ze sobą Ilyę. Kade otworzył przed przyjaciółmi umysł, pokazał im wszystko, co przekazało mu ERD i czego dowiedział się o swojej misji. Również Rangan pokazał im, co przytrafiło mu się w celi – jak funkcjonariusze z ERD potraktowali go bólem przekraczającym wszelkie wyobrażenia. Rangan był wściekły. Chciał im oddać. Chciał zabezpieczyć przed tym siebie, Kade’a i Ilyę, stworzyć obronę przed atakiem ERD. Chciał uzbroić przyjaciół i siebie. Twierdził, że to może okazać się ważne. Jeżeli Kade uda się na misję, nie powinien być nieuzbrojony. Zaproszenie na konferencję i prywatne warsztaty przyszło w drugim tygodniu. Promotorka Kade’a była w siódmym niebie. Powiedziała, że ważni ludzie zauważyli jego prace. Kade udawał zaskoczenie i radość, ale czuł tylko strach i obrzydzenie. Szkolenie trwało. Nauczył się używać mantry do włączania fałszywych wspomnień i antywspomnień. Lekcję zakończył głośnym narzekaniem. Jakie spotkanie z ERD? To nie do wiary, że można przełączać się w różne stany umysłu. Kade czuł się po tym nerwowy jak paranoik. Jeżeli można zmienić wspomnienia, skąd wiadomo, że to, co pamiętał, było prawdziwe? Co jeszcze stało się podczas nadzoru ERD? Czy wymazano mu to z pamięci? Czy istniała mantra, którą można to przywrócić? Czy istniała też mantra, która zmieni Kade’a w kogoś zupełnie innego?

– To normalne – zapewnił Nakamura. – Wszyscy, którzy dostają fałszywe wspomnienia, kwestionują własne. Kade’a wcale to nie uspokoiło. W sobotę, po lekcji szkoleniowej, poszedł do Klubu Mefistofelesa, gdzie grywał Rangan. Kade miał dobry widok na stanowisko DJ-a. Rangan wyglądał na przybitego. Muzyka brzmiała ciężej, niż Kade się spodziewał. W soboty wieczorem Rangan zwykle grał flashcore lub muzykę żywiołów, coś wysoko energetycznego, napędzającego, zabawnego i skłaniającego do tańca. Tym razem muzyka zahaczała o blackbeat – cięższy, twardszy, mroczniejszy. Tańczyło mniej ludzi niż zazwyczaj. W niedzielę Nakamura powiedział Kade’owi, że chociaż implantacja wspomnień poszła dobrze, reszta szkolenia wypada słabo. Kade był beznadziejnym kłamcą, jak się okazało. Łatwo się denerwował. A kiedy się denerwował, czujniki to wykrywały. – Czy to naprawdę konieczne? – zapytał Nakamurę. – Shu może mieć inteligencję poza wykresem. I ma ochroniarzy z elitarnych służb specjalnych. Ma też dostęp do najnowszej i najlepszej technologii. Jeżeli nie odegrasz wszystkiego z absolutną doskonałością, na pewno to wychwyci. Kade ćwiczył zatem przez następny tydzień. Bez rezultatów. – Puls znowu ci podskoczył – stwierdził instruktor w następny czwartek. – Źrenice się rozszerzyły. Jeżeli szybko nie zrobisz postępów, sięgniemy po leki. Trzeba ukryć twój niepokój. Leki, tak? Ewentualnie… Tej nocy Kade nie zapadł w głęboki sen, lecz zaczął przeglądać możliwości aplikacji nowego systemu Nexus. Narzędzia do poprawienia mentalnego stanu Kade’a w obecności Shu. Gdyby Kade stłumił sygnały niepokoju przechodzące przez jego ciało migdałowate, podniósł poziom serotoniny, zmniejszył noradrenalinę… Gdyby bezpośrednio zmodulował rytm oddechu i puls… Wtedy mógłby pozostać spokojny i opanowany. Koncepcyjnie było to proste, ale zawsze miał opory przed igraniem tak głęboko z emocjami. Będzie musiał zachować najwyższą ostrożność… Kade zamknął oczy, zanurzył się we Wnętrzu i włączył swoje środowisko robocze. Przed oczyma jego umysłu zabłysły okna. Nowy projekt. Ulepszenie opanowania. Miał sporo pracy. Mijały tygodnie. Sesje z Nakamurą szły nieco lepiej, ale nie dość. Kade opracowywał swoje ulepszenie opanowania. Prawie skończył. Pod koniec czwartego tygodnia wpadł do niego Rangan i coś przyniósł. Tryskał doskonałym humorem. Kade nie widział przyjaciela w tak radosnym nastroju od wpadki. [rangan] Gotów na niespodziankę? [kade] Jasne. Dawaj. Informacja o transferze plików mignęła w umyśle Kade’a. Dał pozwolenie. Pojawiła się para plików. Jeden zawierał kod źródłowy. Drugi stanowił aplikację. Kade nie miał pojęcia, co robiła. A wtedy ujrzał jej nazwę. Bruce Lee. O nie… [rangan] OK, uruchom ten program. Ale nie wciskaj jeszcze żadnych guzików, dobra? Kade w duchu jęknął. Rangan zawsze marzył o takim programie. To było żałosne. [kade] Nie wydaje mi się, żeby chodziło tylko o walkę wręcz… [rangan] No daj spokój. Jesteś teraz szpiegiem. Musisz umieć walczyć. [kade] Ale nie mam mięśni, wytrzymałości ani… [rangan] Stary, po prostu uruchom program. Kade westchnął i odpalił. W jego polu widzenia pojawiły się koła celowników, guziki ataków i obrony, przełącznik na tryb automatyczny lub manualny, suwak do określenia w trybie

auto, jak silny ma być atak AI w stosunku do obrony. [rangan] Silnik gry pochodzi ze skrakowanej „Pięści ninja”, która pojawiła się w sieci miesiąc temu. Wymaga standardowych kształtów i wymiarów wirtualnego ciała. Wrzuciłem to po prostu do naszego interfejsu ciała w Nexusie. [kade] Uch-ch… Rangan, dzięki, naprawdę, ale… [rangan] Och, jeszcze mi nie dziękuj! Pewnie nie chcesz się męczyć z guzikami, więc po prostu kliknij na celownik. Używa naszej listy celów, żeby wyśledzić ludzi i tym podobne… A potem każ aplikacji atakować. Suwakiem możesz określić, na ile chcesz mieć skupienie na ataku w stosunku do obrony. A tutaj – możesz przerwać. Całkiem fajne, nie? Kade nie mógł uwierzyć, że prowadzą tę rozmowę. [kade] Ta-ak. Świetne. Naprawdę. To znaczy dzięki… [rangan] OK. Widzę, że nie jesteś przekonany. Bez obaw. Podziękujesz mi, jak przy pomocy tego programu skopiesz komuś tyłek. [kade] Nie jestem pewien… [rangan] Daj spokój, wypróbujmy to w sali ćwiczeń… Godzinę później wywlekli się z sali treningowej. Kade’a wszystko bolało. Jego ciało wykonało niewiarygodny zestaw kopnięć i uderzeń w worek bokserski, a większość zapewne wyrządziła więcej szkód niż jakiekolwiek starcie z żywym napastnikiem. Kłykcie miał zakrwawione. Prawy nadgarstek i lewa kostka rwały, odkąd Bruce Lee podprowadził Kade’a, żeby uderzyć worek mocniej, niż naprawdę powinien. No i tamten moment, gdy system uznał, że celem jest nie worek, lecz ściana… Rangan uznał to za zabawne i obiecał, że poprawi usterkę. Kade po prostu cierpiał.

10 Zmiany Watson Cole usiadł na skale i wpatrzył się w Pacyfik. To osamotnione miejsce miało swoiste piękno. Miasteczko Todos Santos znajdowało się trzydzieści mil dalej drogą na południe. Plaża była tam lepsza, więcej piasku, parę skał. Turyści opalali się i sączyli margarity, zadowoleni, że odkryli ten mały skrawek raju daleko od zamieszania Cabo San Lucas. Tu wyżej, dalej od Cabo, plaża była wąska i żwirowa. Morze mocno uderzało w skały i w wąskie spłachetki brązowawego piasku. W ziemię wczepiała się twarda ostra trawa. Niewiele było powodów, aby turyści wybrali się tak daleko na północ. Cole przybył do tego azylu dwa dni temu. Ucieczka była nerwowa. Kontakty i kształtowniki twarzy oszukały biometryczne czujniki na granicy, ale niewiele mógł zrobić z rozmiarami. Był podejrzanym. Gdyby ERD bardziej polegało na ludzkich zmysłach… Cóż, Cole’owi się udało. Od tamtej pory co rano budziły go koszmary. Arman, prokurator-idealista. Widok jego rodziny martwej we własnym domu, zamordowanej w odwecie za to, że ośmielił się oskarżyć niewłaściwego skorumpowanego krewniaka. Temir. Ból serca na widok wioski wyrżniętej przez wojsko szukające buntowników, których tam nie było. I Lunara. Najbardziej Lunara. Ostatnie chwile jej życia… Gdyby nie Lunara, Cole nie byłby dzisiaj uciekinierem. Trafiłby zapewne daleko stąd, za morze. Pewnie do środkowej Azji. „Doradca wojskowy”. Prowadzący misje i operacje specjalne. Tłumiący bunty. Zdobywający pochwały. Może wykładałby w szkole oficerskiej. Lecz był poszukiwany. Nie żałował. Dokonał swoich wyborów. To, że został złapany w górach w Kazachstanie, to najlepsze, co mu się przydarzyło. Choć na pewno nie najłatwiejsze. Były to najboleśniejsze, wprowadzające ogromne zamieszanie i najbardziej kłopotliwe miesiące w życiu. Ale otworzyły mu oczy. A raz otwarte oczy rzadko się znowu zamykają. Pamiętał inną plażę. Suchą. Wysuszone kości nad Morzem Aralskim. Pustynię, gdzie kiedyś falowało morze. Morze wewnętrzne, które Rosjanie wysuszyli, żeby nawadniać pola bardziej na północy. Nurzhan zabrał Cole’a tam na spacer, już pod koniec, gdy pojmanie zmieniło się w coś innego. – Tutaj właśnie Sowieci nas wyruchali – powiedział geolog. – Zanim wy, Amerykanie, przyszliście dokończyć robotę. – Zaśmiał się gorzko i ochryple. – Komunizm, kapitalizm – zajedno. Potężni potrzebują surowców. Wody. Gazu ziemnego. Uranu. Widzieli je, wyciągali ręce i zabierali. Żaden się nie przejmował, kogo przy tym zgniecie. Dyktatura czy demokracja – jaka różnica, hę? Twoja wspaniała demokracja wcale się o nas nie troszczy, co? Wszyscy ludzie są równi? Wszyscy mamy niepodważalne prawa. Chyba że mieszkamy tak bardzo, bardzo daleko, co? Wy, Amerykanie, pokonaliście angielskiego króla, ponieważ był dyktatorem. My jesteśmy tacy sami. Pokonamy naszego dyktatora, nawet jeżeli będziecie próbowali nas powstrzymać. Nie, pomyślał Wats. Przykro mi, Nurzhan, ale nie pokonacie. Nie pokonaliście. Od dwóch lat nie żył. Wszyscy nie żyli. Cole wrzucił kamyk w morze. Nie ma odwrotu. Tylko naprzód. Wrócił z niewoli tylko po to, by zastać zmieniony świat. Bunt został stłamszony. „Prezydent” w Ałma Acie wzmocnił swoją władzę. Popłynął gaz ziemny, ropa. Kopalnie uranu

się rozwijały. Ameryka zyskała jeszcze jednego sojusznika graniczącego z Chinami, powstrzymującego Chiny. Powrócił i dowiedział się, że jego ulepszenia wywołują raka. Odkryto to podczas miesięcy uwięzienia. Oczywiście nie od razu. Zmiany po prostu destabilizują nieco genom. Wirusy, które dały komórkom Cole’a dodatkowe kopie genów dla masy mięśniowej i gęstości kośćca, szybkie przewodzenie nerwowe oraz wszelkie inne sposoby, w jakie go ulepszono, nie spełniły oczekiwań w stopniu wystarczającym. Jeden na milion wprowadził nowy gen w złe miejsce, zakłócając inne instrukcje w komórce. Niewiele. Nic wielkiego, tak naprawdę. Ale w końcu… w końcu te genetyczne zakłócenia zaczną się kumulować. I pojawi się nowotwór. Mniej więcej wtedy, gdy Cole dobije czterdziestki. Najwyżej do czterdziestego piątego roku życia, jak mu powiedziano. A potem… Nowoczesna medycyna potrafi walczyć z rakiem. Można wysuszyć guzy promieniowaniem gamma, przeprogramować je jeszcze bardziej precyzyjnie odpowiednim wirusem, odciąć im dopływ krwi przy użyciu supresorów angiogenetycznych. I nawet można przeżyć. Rok. Pięć lat. Dziesięć. W zależności od tego, kiedy nowotwór zostanie wykryty i w jakiej części ciała się pojawi oraz jak zareaguje na agresywne terapie. Tak wiele niewiadomych. Ktoś przed Cole’em próbował po cichu straszyć pozwem i poinformowaniem opinii publicznej. Na to Korpus nie mógłby sobie pozwolić. Niepisana umowa z tymi, którzy dostali takie same ulepszenia jak Cole, oferowała dość, żeby mógł zaszyć się w domu na Haiti i żyć jak król przez resztę swojego – zapewne krótkiego – życia. Dość też, żeby mógł zostać w USA i dołączyć do aktywistów, opowiadać o wojnie, którą przeżył, o braciach, którzy krwawili i umierali, zabijali i byli zabijani, aby trzymać w ryzach rząd „złodziei, gwałcicieli i morderców”, jak mawiał Temir. Dość pieniędzy, żeby zdobyć wykształcenie. Dość, żeby czekać w nadziei i robić sobie badania, modląc się, żeby wynalezione zostało lekarstwo. Rzucił kolejny kamień w fale. Dość pieniędzy, aby zdobyć kilka fałszywych tożsamości i kupić sobie kryjówkę tutaj, w środku niczego. Co teraz? Nawet gdyby udało mu się wrócić do Ameryki, nie miał tam żadnego domu. Przybrany ojciec wydziedziczył Watsa za jego antywojenną działalność. Cole zbyt otwarcie mówił, jak amerykańska wojna z narkotykami stworzyła narkobaronów, którzy zniszczyli Haiti. Zbyt wiele powiedział o tym, jak wojna w Kazachstanie wyniosła do władzy dyktatora. Nie był synem Franka Cole’a. Wrócić na Haiti? Do miejsca, gdzie przyszedł na świat? Tam będą go szukać. Urządzić sobie wygodne życie gdzie indziej? Wykorzystać oszczędności tutaj, w Meksyku, aż rak go zabije? Cole wiedział, że ma zrobić coś więcej, coś ważniejszego. Temir, Nurzhan, Lunara… ryzykowali życie, żeby czegoś go nauczyć. Cole musiał sprawić, aby to coś znaczyło. To jeszcze nie koniec. Tania komórka, którą kupił w Cabo, zapiszczała. Zerknął. Jego wyszukiwacze danych coś znalazły. Nową wzmiankę o Kadzie w sieci. Rzadko się to zdarzało. Odkąd Cole uruchomił wyszukiwacze, wynajdowały tylko dziesiątki wzmianek o występach i muzyce Rangana, setki rekordów o pisarstwie Ilyi, ale nic na temat Kade’a. Otworzył link. Opis konferencji. Spotkanie Międzynarodowego Towarzystwa Neurobiologów w Bangkoku. W opisie podano, że obecny będzie Kaden Lane. Kade nigdy nie wspominał o podróży do Tajlandii. Bangkok. Miasto występku. Nowożytny Babilon. Miasto świątyń i dziwek. Cole spędził tam parę pamiętnych przepustek podczas dwóch lat służby w Burmie. W Bangkoku można było

kupić wszystko. Ciało. Fantazje. Narkotyki. Broń. To była pułapka, doskonale przygotowany potrzask. Wiedzieli, że Cole przybędzie. Znał półświatek tego miasta, mówił trochę po tajsku. Wyobraził sobie, że mógłby tam się wybrać, znaleźć Kade’a i uwolnić go. A jeżeli uwolni Kade’a… Wtedy Wats mógłby utrzymać Nexusa 5 przy życiu. Mógłby zachować nadzieję, że pewnego dnia ten program wyjdzie w świat. A jeżeli wyjdzie w świat… Zmieni ludzi. W taki sposób, jak zmienił Cole’a. W sposób, w jaki zetknięcie z innym umysłem go zmieniło. Nie miał wyboru. Nawet jeśli Kade znowu mu odmówi. Nawet jeśli to pułapka. Cole musi się tam dostać i mieć oczy szeroko otwarte. I tak był już martwy. To tylko kwestia czasu. „Rodzimy się, umierając” – powiedział ktoś. „Liczy się tylko, jak spędzimy tę chwilę, która została nam dana”. Cole chciał spędzić tę chwilę, zmieniając świat. Chciał ją spędzić, sprawiając, że przybranym krajanom otworzą się oczy. Chciał odwdzięczyć się za dar, jaki dali mu Temir, Nurzhan, Lunara i inni. Cisnął do morza ostatni kamień. Czas ruszać. Zostało siedem tygodni. Watson Cole wstał i opuścił brzeg. Sam czekała przed gabinetem wicedyrektora Działu Projektów Specjalnych, Warrena Beckera. Była zła. Miała ochotę chodzić od ściany do ściany. Tymczasem zmusiła się nadludzkim wysiłkiem, żeby siedzieć w całkowitym bezruchu na niewygodnym krześle w poczekalni, kręgosłup miała sztywny, dłonie złożone na kolanach. Na zewnątrz absolutny spokój – wewnątrz wrzała. Pomieszanie z poplątaniem. Drzwi się otworzyły i wyszedł umówiony wcześniej z Beckerem mężczyzna. Sam pamiętała go mgliście z politologii. Spojrzał jej w twarz i czym prędzej odwrócił wzrok. – Wejdź, Sam – zawołał Becker zza drzwi. Sam wzięła głęboki oddech i nie zwracając uwagi na sekretarkę, weszła do gabinetu, po czym zatrzasnęła drzwi. Becker siedział za masywnym mahoniowym biurkiem ozdobionym wyrytymi godłami NSA i ERD. – Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał. – Sir, doktor Holtzmann właśnie zarezerwował czas w laboratorium, żeby podać mi dawkę Nexusa 5, dokonać permanentnej integracji. Powiedział, że to z pana rozkazu. – Tak – odparł wicedyrektor. – To mój rozkaz. – Sir. – Sam zacisnęła dłonie. – Myślę, że to bardzo zły pomysł. – Zapamiętam. – Ryzyko wypróbowania Nexusa podczas operacji, sir, to jedno, ale Holtzmann mówi, że będę go miała pod czaszką przez tygodnie, może miesiące… To nie może być dobre posunięcie. – Sam, w tej sprawie to kluczowe dla misji i nie tylko tej. – Nie wiem tylko, w jaki sposób. Becker zaczął wyliczać na palcach: – Po pierwsze, zdobyte przy tym doświadczenie podniesie twoje umiejętności i będziesz mogła oszukać każdego na Nexusie w sprawie swojej tożsamości w razie kontaktu umysłu z umysłem. – Mamy od tego hipnotycznie wszczepione wspomnienia – zaoponowała Sam. – …które nie zadziałały ostatnim razem, gdy byłaś w akcji – wytknął Becker. – Następnym razem poradzę sobie lepiej. Będę lepiej przygotowana.

– Tak. Ponieważ będziesz miała wiele tygodni na ćwiczenie kontaktu umysł w umysł z Nexusem 5. Po drugie… – Becker wyprostował drugi palec przy liczeniu – zyskasz osobny kanał do komunikacji podczas misji, przez który nie będziesz musiała mówić. Po trzecie, pozwoli ci to monitorować, jak Lane radzi sobie emocjonalnie, i może go wesprzeć. Na razie idzie mu beznadziejnie na szkoleniu. Jego niezdolność do zachowania spokoju zagraża powodzeniu misji. – Więc proszę wysłać kogoś innego – zaproponowała Sam z największym opanowaniem, na jakie mogła się zdobyć. Czuła, że paznokciami żłobi sobie w dłoniach półksiężycowe ślady. – Moja obecność tylko go zdenerwuje, a nie uspokoi. I nie jestem odpowiednim agentem do chodzenia z tym czymś w głowie. – Nikogo innego nie mamy, Sam. – A co z Andersonem? – Wysoce tajna misja, potrwa jeszcze co najmniej wiele tygodni, może dłużej. – Więc może Novaks? – Novaks nie ma sensownej przykrywki. Ty masz fałszywą tożsamość jako doktorantka nauk neurobiologicznych, zaledwie dwa stopnie niżej niż Lane. Novaks nie ma. Sam gorączkowo szukała w pamięci. – A co z Evansem? On też ma przykrywkę jako neurobiolog. Becker zachował opanowaną twarz, ale oczy go zdradziły. – Chris Evans został poważnie ranny w zeszłym tygodniu. – Westchnął. – Wkrótce pojawi się o tym oficjalna notka. Chcieliśmy dowiedzieć się więcej o jego możliwościach powrotu do zdrowia, zanim poinformujemy, co się stało. Wiem, że byliście przyjaciółmi… Sam poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Więcej niż przyjaciółmi. Sam i Evans przeszli razem szkolenie. Byli nawet kochankami, zanim wyzwania związane z pracą i koniecznością ukrywania romansu przed kolegami okazały się nie do zniesienia. Chris był dla niej tak delikatny… – Jak poważnie ranny? – zapytała. Becker spuścił wzrok. – Bardzo, Sam. Infiltrował gang RCSK. Zorientowali się, kim jest. Był poza zasięgiem. Strzelano do niego dwadzieścia razy. Szukaliśmy go dwie godziny. Gdy dotarliśmy, jego serce nie biło. Ocaliły go zawory mózgu i hiperoksydanty. Przeżył, ale ledwie-ledwie. RCSK. Rób, Co Się Każe. Narkotyk, który zmieniał ludzi w niewolników. Niewolników dla seksualnych oprawców, dla gangów zajmujących się prostytucją i gorzej. Na samą myśl Sam zrobiło się niedobrze. A Chris został ranny, gdy z tym walczył… – Rehabilitacja? – zapytała. Becker powoli skinął głową. – Obrażenia są rozległe. W większości organów wystąpiła śmierć komórkowa. W tej chwili hoduje mu się nowe serce, więc nie można odłączyć maszyn. Chrisa czeka długi i trudny powrót do zdrowia. I może nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Sam przełknęła. Czuła, że gardło jej się zaciska. Zastanawiała się, czy Chris był przytomny przez te dwie godziny? Zawory czwartej generacji tworzyły barierę mózg – układ naczyniowy. Kiedy ciśnienie spadło, zamknęły się i odcięły odpływ hipernatlenionej krwi z mózgu. Włączyła się kontrola bólu. Chris mógł być przytomny i świadomy przez cały czas. Jak to było leżeć tam, gdy serce przestało bić, krew sączyła się z ran, nafaszerowane kulami ciało umierało, ale mózg wciąż żył… bezbronny… Gdy pragnie się tylko zostać znalezionym lub umrzeć… To samo może kiedyś spotkać Sam.

Becker znowu do niej mówił. – Więc jak widzisz, Sam, nie ma nikogo innego. Skinęła głową. W porównaniu z tym, co przeszedł Chris, jej własne obawy zbladły. – Wiem, że czujesz głęboką odrazę do tej technologii. I wiem dlaczego. I dlatego właśnie ci ufam. Wszyscy wykonujemy trudne zadania. Wszyscy podejmujemy ryzyko. Chris tak uczynił. Położył na szali własne życie. Wiem, że dla ciebie nie będzie to przyjemne. I dlatego ufam ci tym bardziej. Becker nadal nie pojmował. Nie chodziło wcale o to, że Nexus był tak straszny. Chodziło o to, że nie był. Że Sam podobała się zdolność do kontaktu z umysłem innego człowieka. I to właśnie ją przerażało. Odczuwała to jako zdradę. Sam znowu zrobiło się niedobrze. Ale nie było nikogo innego. Musiała wykonać swoją pracę. – Dziękuję, że znalazł pan czas, żeby się ze mną spotkać, sir. Jeżeli będzie pan się widział z agentem Ev… Jeżeli będzie pan się widział z Chrisem, proszę mu powiedzieć, że trzymam za niego kciuki. Becker skinął głową. – Na pewno ucieszy się, gdy to usłyszy. Dam ci znać, kiedy możesz go odwiedzić. Coś jeszcze? – Nie, sir. Sam wyszła i zamknęła za sobą drzwi. W żołądku jej się przewracało. Wszystko podchodziło jej do gardła na myśl, że Chris Evans omal nie zginął. Na myśl, co zamierzała zrobić w imię obowiązku. Udało się jej opanować na tyle, aby dotrzeć do łazienki. Sam minęła kobietę poprawiającą sobie makijaż, wbiegła do kabiny, opadła na kolana i zwymiotowała lunch do muszli. Nawet po tylu latach wspomnienia były zbyt świeże. Poczuła następną falę mdłości. Wstrząsnęły nią spazmy, gdy pochyliła się znowu nad toaletą i zwróciła resztki, jakie jej jeszcze pozostały w żołądku. Sam spełni swój obowiązek, to pewne. Nie umiałaby postąpić inaczej. ERD było jedyną rodziną, jaką miała, jedyną rodziną od lat. Sam znowu się zgięła i zaczęła wymiotować, aż nie zostało w niej już nic.

11 Spokój

Nadszedł kwiecień. Minęło pięć tygodni od czasu, gdy wpadli. Trzy do wylotu Kade’a do Bangkoku. Pakiet wyciszający emocje był gotowy. Kade przetestował go trochę na własną rękę. Udawało mu się panować nad tętnem, co potwierdzał kardiomonitor. Oddechy i uderzenia utrzymywały się w określonej przez Kade’a liczbie, tak samo jak opór skóry, a przynajmniej takie dane podawały instrumenty w laboratorium psychoanalitycznym. Przyszedł czas przetestować oprogramowanie w warunkach ekstremalnych. Kade włączył system, ustawił go na trójkę w dziesięciostopniowej skali i ruszył spotkać się z Nakamurą. – Czy zastanawiałeś się już, co będziesz robił po doktoracie? – zapytała wirtualna symulacja Shu. – Będę się starał o posadę adiunkta – odparł Kade. – Jestem zainteresowany wyższymi funkcjami dekodowania i mapowania. Wykrywacz kłamstw nie uruchomił brzęczyka. – To naprawdę świetnie – mówiła Su-Yong Shu. – Być może otworzymy nabór na stanowisko adiunkta z tej dziedziny w moim laboratorium. Szczerze zachęcam pana do ubiegania się o tę posadę. – To by było naprawdę wspaniale – odpowiedział Kade. – Praca z panią byłaby dla mnie zaszczytem. Brzęczyk nadal milczał. – To naprawdę wielka szkoda, że władze tak bardzo ograniczają badania neurobiologiczne w pańskim kraju – rzuciła Shu. – Zgodzi się pan ze mną? – Hmm, wie pani, to tylko z uwagi na bezpieczeństwo. Nadal cisza. – Dlatego naprawdę byłbym zachwycony, mogąc podjąć pracę w pani laboratorium. Jest pani dla mnie bohaterem. Nic. – ERD pełni bardzo odpowiedzialną rolę, są potrzebni nawet, jeśli czasem posuwają się za daleko. I zero. – I dlatego też naprawdę chętnie porozmawiałbym z panią bardziej szczegółowo na temat tego, jak doszła pani do tych zdumiewających odkryć, poznałbym lepiej umysł, który wygenerował te zadziwiające prace. I ani bu-bu. – Nie, nie martwię się o moich przyjaciół w Stanach. Co niby złego miałoby ich spotkać? Nic. Nakamura sięgnął i zdjął Kade’owi gogle wraz ze słuchawkami. – Coś zrobiłeś. Kade wyszczerzył się od ucha do ucha. – Uhm. Zrobiłeś coś wewnątrz swojej głowy, tak? Kade nadal milczał. – Powinieneś był mnie uprzedzić – upomniał go agent CIA. – Nie musiałeś znać wszystkich szczegółów – odparł Kade. Nakamura się zaśmiał.

– No dobra, zobaczmy, co się będzie działo, gdy zwiększymy poziom stresu. Proszę, pamiętaj, to nic osobistego. Kade miał zaledwie sekundę, by zdziwić się tym komentarzem, i już Nakamura go dopadł. Agent wstał, podszedł do Kade’a od lewej i zanim chłopak miał choćby szansę zareagować, Nakamura złapał go za lewe ramię, wykręcił boleśnie i zmusił w ten sposób do wstania. BZZZZ! – zabrzęczał detektor stresu. BZZZZ! BZZZZT! Zirytowany Kade natychmiast podkręcił system do maksimum. Brzęczyk momentalnie umilkł. Nakamura prychnął śmiechem. – Bardzo dobrze. A teraz powiedz mi, Kade – zagruchał do ucha Lane’a, udając Shu – czy ekscytuje cię perspektywa pracy ze mną w Chinach? – Och, profesor Shu, nic nie mogłoby ucieszyć mnie bardziej – odparł, próbując zignorować dojmujący ból w barku i łokciu. Sensor nie wydał dźwięku. – Prawdę powiedziawszy, pani profesor, mam nawet dla pani niespodziankę. Kade aktywował Bruce’a Lee. Przełączył program na pełen automat i wcisnął START. Ciało Kade’a natychmiast skręciło się w prawą stronę, celując łokciem w głowę Nakamury, potem z powrotem skręciło się w lewo, żeby wymierzyć agentowi kopniaka w kolano. Nakamura odbił cios łokcia, błyskawicznie zgiął nogę i przyjął kopnięcie na udo, nie na kolano. Ciało Kade’a wyprowadziło potężny cios wnętrzem dłoni, który powinien złamać nos agenta i wcisnąć odłamki w głąb jego mózgu. Agent CIA wykonał unik, skręcając kark pod jakimś niemożliwym kątem, uwolnił z uścisku ramię Kade’a i cofnął się o krok. Wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu. O-ho, pomyślał Kade. Ciało skoczyło do przodu, z kopnięciem wymierzonym w pachwinę agenta CIA, próbując jednocześnie wbić mu palce w oczy. Nakamura zrobił krok w przód, zablokował kopnięcie przedramieniem i zanurkował pod wyprężonymi palcami Kade’a, unikając zagrożenia. Okręcił się i nagle w niewiadomy sposób znalazł się za plecami Lane’a. Bruce Lee zaatakował łokciem i niskim kopnięciem, nie trafił. Ciało Kade’a obróciło się w prawo. Nakamura położył dłoń na ramieniu przeciwnika i znów znalazł się za jego plecami. Otwarta dłoń trafiła Kade’a w twarz niemalże pieszczotliwie. Bruce Lee kopnął w tył, ponownie celując w pachwinę Nakamury, ale zamiast w agenta trafił w krzesło. Nakamura był za nim i wciąż szczerzył zęby. Bruce Lee uderzył kantem dłoni, mierząc w gardło przeciwnika. Agent rzucił się na kanapę, jakby od niechcenia, a dłoń Kade’a przecięła tylko powietrze. Nakamura nie przestawał się uśmiechać. Kade wiedział, że powinien to przerwać. Agent przewyższał go wielokrotnie. Starcie mogło skończyć się jedynie potwornym bólem. Ale coś w nim chciało trafić choć raz, wymierzyć choć jeden cios w tego zadowolonego z siebie mężczyznę. Przełączył ustawienia aplikacji sztuk walki na „pełen atak, zero obrony”. Jego ciało zatraciło kontury w błyskawicznej serii kopnięć, uderzeń łokciami i kolanami, ciosów otwartą dłonią, jej kantem, samymi palcami. Żaden nie sięgnął celu. Agent CIA nie przestawał się uśmiechać i unikać wszelkich ataków.

W umyśle Kade’a zapaliły się czerwone ostrzegawcze światełka. Natlenienie krwi obniżyło się niebezpiecznie. Widział nieostro, pole widzenia też kurczyło się niepokojąco. Ciało Kade’a kopało i uderzało, a program uspokajający utrzymywał sześćdziesiąt pięć uderzeń serca i piętnaście oddechów na minutę. Kade potrzebował więcej tlenu, ale oprogramowanie na to nie pozwalało. Lane wyłączył pakiet, pozwalając, by reakcje się znormalizowały. Nad brwiami natychmiast pojawiły się krople potu, oddech stał się urywany, serce waliło mu w gardle. Spróbował kopnąć Nakamurę raz jeszcze i znów trafił jedynie powietrze… BZZZZT! Zniesmaczony wyłączył Bruce’a Lee i zwalił się na podłogę, spazmatycznie chwytając powietrze. Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj. Klatka piersiowa płonęła mu żywym ogniem. Miał gdzieś, czy teraz Nakamura go dopadnie i skopie mu tyłek. Usłyszał oklaski. Nakamura stał nad nim, uśmiechał się i miarowo uderzał w dłonie. – Jest pan pełen niespodzianek, panie Lane. To było bardzo imponujące. – Pierdol się – wycharczał Kade. Nakamura roześmiał się głośno. Ukucnął przy swoim uczniu, nie przestając się uśmiechać. – Miał pan cały czas zblokowane ciało, prawda? Nie oddychał pan zbyt ciężko, gdy walczyliśmy. Pański puls również nie przyspieszył. Imponujące. Kade skinął słabo głową. – Jednak, hmmm, panie Lane, powinien pan pozostawić wojowanie wojownikom. Pięść Nakamury wystrzeliła nagle i zawisła o cal od twarzy Kade’a. Agent CIA śmiał się, śmiał i śmiał. Kade pozwolił, by głowa opadła mu na podłogę na znak porażki. Ostatnie tygodnie mijały jak z bicza strzelił. Rangan zakończył prace nad odtwarzaniem zakłócacza Nexusa, który skonstruowali w ERD, i zaprojektował częściową ochronę. System obronny był w stanie filtrować najróżniejsze sygnały, których Kade nie chciał odbierać. Posiadał kolejne warstwy zabezpieczeń, które po uszkodzeniu przekierowywały system w stan bezpieczny, miał strażników, rozmaite pułapki i alarmy, których zadaniem było powstrzymać wszelkie niechciane sygnały, transmisje i procesy. Kade uznał to za świetny zestaw. Antywirus dla ich umysłów. Zakłócacz Nexusa to było coś zupełnie innego. To była broń. Czy naprawdę tego potrzebowali? Rangan nalegał, żeby Kade zainstalował sobie własną wersję zakłócacza, i to nie tylko jako system obronny. „Nie wiesz, kiedy może ci się to przydać” – upierał się. Wreszcie, w ostatnim tygodniu, Nakamura zamienił telefon Kade’a na inny egzemplarz tego samego modelu. Aparat miał wszystkie dane Kade’a, ale – jak wyjaśnił Nakamura – jeszcze jedną bardzo szczególną cechę. Mógł transmitować sygnały Nexusa 5 do sieci. Samantha Cataranes, występująca teraz jako Robyn Rodriguez, otrzyma telefon z taką samą możliwością. Też będzie miała aktywną wersję Nexusa 5, więc ich umysły będą mogły zostać połączone. Sama radość. Zgoda na odwiedziny u Chrisa Evansa przyszła na dwa dni przed wylotem. Sam przeszła trzy uzbrojone punkty wartownicze, zanim dotarła do strzeżonego pokoju regeneracyjnego, gdzie trzymano Evansa. Głęboko w tajnych podziemiach Wojskowego Centrum Medycznego imienia Waltera Reeda. Chris, a raczej to, co z niego zostało, trwał zanurzony w komorze regeneracyjnej. Jego

ciało pozostawało otwarte, żeby mogła w nie wnikać odżywka bogata w czynniki stymulujące wzrost. Nowa tkanka, wyhodowana z jego własnych komórek, powoli zastępowała to, co zniszczyły kule, utrata krwi, sepsa i martwica. Lekarze twierdzili, że Evans jest świadomy tego, co dzieje się wokół, ale nic na to nie wskazywało. Sam usiadła obok pojemnika i położyła dłoń na szklanej pokrywie. Czuła pod palcami delikatny pomruk urządzenia. – Dobrze się spisałeś, Chris – powiedziała. – Ocaliłeś mnóstwo ludzi od prawdziwego piekła. Siedziała tak i mówiła do niego przez godzinę. Mówiła, jak wiele zrobił, jakim był bohaterem, że zanim się obejrzy, znów stanie na nogi. Żałowała, że nie może go dotknąć. Że był tak strasznie odizolowany. A ona tak bardzo chciała mu pokazać, że jej zależy. Żałowała, że nie wie, o czym on myśli. Żałowała, że w jego mózgu nie ma Nexusa 5.

INSTRUKTAŻ …tak więc, biorąc pod uwagę: (1) znaczną liczbę zagrożeń, jakie zaawansowana technologia, która już odebrała życie i godność dziesiątkom tysięcy obywateli kraju, a zagraża milionom, stwarza dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych; (2) gwałtowny rozwój nauki i technologii, będących podłożem owych zagrożeń, który skutkuje ryzykiem powstania nawet większego niebezpieczeństwa; i (3) niedostatki obowiązującego prawa i jednostek to prawo egzekwujących w obliczu tych zagrożeń, zalecamy: Utworzenie nowej komórki w Agencji Bezpieczeństwa Narodowego – Kierownictwa Zagrożeń Szczególnych, upoważnionego do podejmowania wszelkich działań, by zapobiegać tym zagrożeniom wszystkimi dostępnymi środkami. Upoważnienie Prezydenta i Sekretarza Agencji Bezpieczeństwa Narodowego do określania osób, organizacji, technologii jako Zagrożeń Szczególnych. Zawieszenie procedur sądowniczych, jak również praw dla tych osób, organizacji, konstruktorów, sprzedawców tych technologii, w tym prawa do wolności słowa, uczciwego procesu, jak również prawa zabraniającego nieuzasadnionego przeszukania i przepadku mienia. Powołanie Narodowego Trybunału ds. Zagrożeń Szczególnych jako jedynego sądu władnego rozstrzygać w sprawach takich osób, organizacji i technologii, posiadającego wszelkie przywileje i obowiązki sądu i odpowiadającego bezpośrednio przed Sekretarzem Agencji Bezpieczeństwa Narodowego oraz Prezydentem. Raport Komisji: Ochrona Ameryki przed przyszłymi zagrożeniami, Senacka Komisja ds. Bezpieczeństwa Narodowego Przewodniczący Daniel Chandler (D-SC), listopad 2031

12 Dwa bilety do raju Kade wepchnął bagaż podręczny do schowka. Lot osiemset dziewiętnaście do Bangkoku. – Kade – Samantha Cataranes odezwała się z siedzenia obok – lecisz na KMTN? Czuł jej umysł. Nakamura uprzedził go, że tak będzie. To była niewątpliwie Samantha Cataranes. Gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości, że to ta sama kobieta z nową twarzą, dotknięcie jej umysłu rozwiałoby je w mgnieniu oka. Aż za dobrze pamiętał ten umysł i tamtą noc na Simonyi Field. Sygnał jej mózgu był czysty i mocny. Nie tak mocny, jak sygnał Rangana, Ilyi czy Watsa, ale mocniejszy, niż to miało miejsce w przypadku okazjonalnych użytkowników. Musiała używać Nexusa 5 od kilku tygodni. Trenowała. – Cześć, Robyn – zaledwie odrobinę zaakcentował jej nowe imię. – Też się tam wybierasz? – No. [zaproszenie do rozmowy od Robyn Rodriguez. Przyjąć? T/N] Pełna współpraca, tak mówili. Westchnął. [przyjąć: T] [robyn] Cześć. [kade] To zabawne, że tak się spotykamy. Starał się powstrzymać falę gniewu i goryczy. [robyn] Jak tam twoja głowa? Kade odruchowo uniósł dłoń do skroni, tam go uderzyła. Siniak utrzymywał się przez tydzień. [kade] Lepiej. A twój bok? [robyn] Też lepiej. Nie podobało mu się, że funkcjonowała w czacie jako „robyn”. Musiał pamiętać, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Wszedł w menu i zmienił jej identyfikator na „sam”. [kade] Dlaczego przydzielili akurat ciebie? Bez urazy. [sam] Byłam jedynym dostępnym agentem z odpowiednim przeszkoleniem. I nie jestem urażona. [kade] To fatalnie. [sam] Myśl, co chcesz, Kade. Moim zadaniem jest zapewnić ci bezpieczeństwo w trakcie tej misji. [kade] Nie posiadam się z radości. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ale wbrew samemu sobie Kade nie miał tyle energii, by wściekać się przez cały czas trwania lotu. Chciał mieć to wszystko za sobą, zadowolić swoich panów z ERD i wrócić bezpiecznie do domu. Sam natomiast spędzała czas z nosem w tablecie, najpierw przeglądała przewodniki po Bangkoku i Tajlandii, pokazując Kade’owi co bardziej interesujące punkty, a potem zaczęła wertować program Konferencji Międzynarodowego Towarzystwa Neurobiologów. Kade też przejrzał z nudów przewodnik. Tajlandia wydawała się zaskakująco piękna: dżungla i wodospady, plaże, i świątynia za świątynią i obok świątyni. Gdyby tylko wybierał się tam na wakacje. Program konferencji obfitował w fascynujące tematy: „Podłoże nerwowe dla

rozumowania symbolicznego”, „Inteligencja i perspektywy jej zwiększania”, „Programowanie pętli emocjonalnej: nowa droga do sztucznej inteligencji ogólnej”. Jakim cudem mogli w ogóle poruszać te zagadnienia? W USA przynajmniej połowa zostałaby zaklasyfikowana jako zagrożenia ze strony nowo powstałych technologii. Nic dziwnego, że konferencje zagraniczne biją na głowę te, które odbywają się w Stanach, przynajmniej w zakresie neurobiologii, pomyślał Kade. Najnowsze odkrycia są w domu nielegalne. Zerknął na Sam. To ona po części była powodem, dla którego się tu znalazł. Ona należała do szantażującej go organizacji. Ona egzekwowała prawo, którym gardził, była agentem ignorancji i represji, a przemoc stanowiła jej główne narzędzie. Nie powinien o tym zapominać. Dwa filmy, trzy posiłki i czternaście godzin później wreszcie zbliżali się do Bangkoku. Gruba pokrywa chmur spowijała ich nieskończenie długo i potem nagle zeszli poniżej ich poziomu. Światła drugiej w kolejności największej metropolii w Azji Południowo-Wschodniej lśniły jak okiem sięgnąć. Kilka minut później już siadali na płycie lotniska. Kade obserwował Sam, gdy odbierali bagaż, przechodzili przez odprawę celną i posterunki straży granicznej. Uśmiechnęła się do urzędnika biura imigracyjnego, odrzuciła od niechcenia włosy. Kazał jej przejść. Ile miała tych tożsamości? Jak często to robiła? Kade czuł ją poprzez Nexusa, chłodną, opanowaną. Kiedy przyszła jego kolej, urzędnik odprawił go równie szybko. A więc tak to było pracować jako szpieg. Poza klimatyzowanym terminalem upał uderzył Kade’a niczym pięść. Była jedenasta wieczorem, a wciąż było cieplej niż w samo południe tam, skąd właśnie przyleciał. I głośniej. Otoczył ich uliczny zgiełk: warczały silniki niewielkich pojazdów, buczały autobusy, sprzedawcy wykrzykiwali, reklamując towary albo usługi, nad głowami ze świstem mknął Skytrain, wokół rozlegały się krzyki po tajsku i po angielsku. Kade czuł zapach biodiesla, kurzu, potu, grillowanego mięsa, wilgotne i rozgrzane powietrze na skórze. Widział jasne światła, koguty policji, migające ultrajasne diody LED rozmaitych znaków reklamujących miejsca do spania, miejsca do jedzenia, miejsca do pieprzenia, miejsca, gdzie można zobaczyć nagie dziewczyny, nagich chłopców i więcej. Mimo całego zmęczenia Kade’a ogarnął zachwyt. A to nawet nie był właściwie Bangkok, to było dopiero wyjście z lotniska. Chciał upajać się tym wszystkim. Doświadczyć wszystkiego naraz. Sam gwizdnęła, machnęła ręką i już taksówkarz w uniformie wyrywał bagaże Kade’owi, wskazując ruchem głowy zaparkowany kawałek dalej samochód. Kade pozwolił się poprowadzić i wsiadł do taksówki, która powiozła go drogą szybkiego ruchu Bangkok – Chonburi prosto do miasta. Taksówkarz mówił przyzwoitym angielskim i nie przestawał gadać, wioząc swoich pasażerów. Przyjechali na konferencję? Tak, hotele w mieście pełne były uczestników. Jeśliby chcieli zrobić sobie małą przerwę od tych świątyń, bazarów i konferencji, powinni zwiedzić Krokodylą Farmę Samutprakarn. Może ich tam zawieźć. Tu jest jego wizytówka. Z tego zjazdu należy skręcić w stronę Phra Ram 9 i tam mają Miasteczko Fortuny IT, i można tam kupić oprogramowanie i elektronikę każdego rodzaju, i to bardzo, bardzo tanio, jeśli rozumieją, o co mu chodzi. – Nie tylko indyjską – mówił. – Dobrą chińską! Koreańską! Nawet czasem amerykańskie oprogramowanie! W innym z kolei kierunku prowadziła droga do tajskiej stolicy Ayutthaya. Jego kuzyn

miał tam biuro wycieczkowe, z dobrymi przewodnikami i jeszcze lepszymi cenami, i w ogóle to może dać zniżkę. A tam z kolei jechało się do Damnoen Saduak, pływającego bazaru – powinni udać się tam dokładnie o świcie, jeśli dadzą radę. Jeśli interesowały ich rozrywki nieco bardziej naganne, to może podsunąć kilka pomysłów, powiedzieć, gdzie są najlepsze przedstawienia, gdzie występują kobiety, które potrafią zrobić najbardziej zdumiewające rzeczy pewną częścią anatomii, bez urazy szanownej pani. Były też występy chłopców, tylko że, hmm, szanowna pani byłaby pewnie jedyną kobietą na widowni. Powinni w ogóle obejrzeć nocny bazar, zaraz na zachód od Centrum Kongresowego Królowej Sirikit, gdzie odbywa się konferencja. No i każdy, kto odwiedza Bangkok, miasto aniołów, powinien odwiedzić też świątynię Wat Phra Kaew i Wielki Pałac. A jak wystarczy im czasu na jeszcze jedną świątynię, to powinni zobaczyć Odpoczywajacego Buddę w Wat Pho na Starym Mieście. I proszę tylko popatrzeć, są pod Pomnikiem Zwycięstwa, to niemal samo centrum miasta, a tutaj hotel Prince Market, gdzie się zatrzymali i należy się tysiąc bahtów, proszę uprzejmie, no i napiwek wedle uznania, jeśli będą tak łaskawi. Sam wyciągnęła z rulonika jedenaście stubahtowych banknotów i wręczyła je taksówkarzowi. Pracownik hotelu otworzył jej drzwi. Upał wręcz zachęcał, by drogę z klimatyzowanej taksówki do klimatyzowanego wnętrza hotelu przebyć ostrym sprintem. Przeżyli jakoś. W środku, kiedy się zameldowali, dowiedzieli się, że mają pokoje na tym samym piętrze zaledwie o kilkoro drzwi od siebie, dokładnie tak, jak Kade’owi zapowiedziano. Pokój Sam był po przeciwnej stronie korytarza, o czworo drzwi dalej. Była wystarczająco blisko, by mieć na niego oko, umieszczono ją między jego pokojem a windą. Włożyła kartę w szczelinę zamka, otworzyła drzwi swojego pokoju i na progu odwróciła się z bladym uśmiechem. – Do zobaczenia rano o ósmej na śniadaniu, dobrze? Kade mruknął coś twierdząco w odpowiedzi i Sam zniknęła za drzwiami. Pokój Kade’a był mały, ale miły, z widokiem na oświetlone neonami ulice centrum Bangkoku. Przez chwilę Lane napawał się widokiem wysokich wież, kolorowych neonów, ruchu na rzece, na ulicach i chodnikach. Jasne światła, wielkie miasto, pomyślał. Rzucił telefon i tablet na płytę ładującą na szafce nocnej, a sam padł na łóżko w ubraniu. Gdy tylko drzwi zamknęły się za Sam, natychmiast przestała się uśmiechać. Przebywanie z Kade’em okazało się bardziej męczące, niż się spodziewała. Zasunęła obie warstwy zasłon, żeby uniemożliwić obserwację z zewnątrz. Obeszła pokój, sprawdzając metodycznie wszystkie kąty i zakamarki, otworzyła każdą szufladę, zajrzała w każdą szczelinę, sprawdziła telefony, terminal, ekran, gniazdka elektryczne. Jej implanty przeskanowały pokój w poszukiwaniu aktywnych urządzeń szpiegowskich, molekularnych śladów charakterystycznych dla materiałów wybuchowych, fałszywych ścianek lub paneli, które mogłyby skrywać urządzenia monitorujące czy nawet coś gorszego. Wyciągnęła tablet i odpaliła program, który CIA zaimplantowała do sieci hotelowej. Kamery w korytarzach i windach należały teraz do niej. Podobnie jak zamki w drzwiach, alarmy przeciwpożarowe i zraszacze, czujniki ruchu w piwnicach, dyskretne detektory metalu i materiałów wybuchowych w holu, lokalne punkty dostępu do sieci, baza rejestracji i rezerwacji, harmonogram sprzątania, telefony i jeszcze więcej. W hotelu nie zameldowali się wrodzy agenci. W sieci hotelowej nie było śladów infiltracji. Mogło to oznaczać, że ona i Kade nie zwrócili jakoś specjalnej uwagi albo że inni szpiedzy dysponowali sprzętem równie dobrym jak Sam.

Samantha zaczęła sprawdzać pokój Kade’a. Urządzenie antyszpiegowskie, które podłączyła do jego torby, nie wykryło żadnych pluskiew poza tymi, które sama podłożyła. Obraz, jaki generowały te pluskwy, rozmieszczone na jego ubraniu i bagażu, pokazywał Kade’a wyciągniętego na łóżku w ubraniu, odsłonięte zasłony, torby nierozpakowane. Przez łącze Nexusa czuła, jak jego umysł zapada w sen. Dobrze. Tablet obudzi ją natychmiast, gdy w jego pokoju zajdzie jakaś większa zmiana. Albo gdy stan umysłu Kade’a zmieni się wyraźnie. Wpisała instrukcje do programu pracującego w środowisku sieci hotelowej. Zostanie obudzona, jeśli tylko Kade otworzy swoje drzwi, jeśli pobór mocy z jego pokoju zmieni się gwałtownie, jeśli wejdzie do sieci albo użyje telefonu, albo jeśli ktoś będzie wystawał pod drzwiami jego lub jej. Tymczasem program będzie rejestrował wszystkie twarze, jakie uchwycą kamery w holu albo w windach, a następnie przesyłał je do bazy danych CIA, by sprawdzić, czy ktoś z gości hotelowych nie jest przypadkiem obcym agentem. Na koniec wysłała kopię programu źródłowego do swojego wsparcia. Jeden z agentów operacyjnych będzie czuwał i monitorował przesył danych dwadzieścia cztery godziny na dobę, gotów obudzić Sam albo rozpocząć działania w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia. Na wszelki wypadek Sam miała też oddział wsparcia lądowego, gotowego ruszyć do akcji, gdy tylko będzie taka potrzeba. Byli to lokalni najemnicy, zweryfikowani przez CIA i uznani za godnych zaufania. Otoczenie było na tyle bezpieczne, na ile mogła to zagwarantować. Sam rozpakowała torbę, rozwiesiła ubrania na następny dzień, rozłożyła dyskretny, niemalże niewykrywalny arsenał, aby był pod ręką. Nastawiła sobie budzik na siódmą rano i położyła się spać. Po drugiej stronie Bangkoku, w nędznym pokoiku przy Khao San Road zabrzęczał tablet. Watson Cole przerwał sprawdzanie broni, żeby zobaczyć, co za wiadomość właśnie dostał. Wysłał ją jego człowiek z hotelu Prince Market. Kaden Lane właśnie przyjechał i zameldował się w pokoju 2738. Przybył w towarzystwie kobiety, Robyn Rodriguez, która zatrzymała się w pokoju 2731. Fotografie z kamery w klapie butonierki pokazywały oboje w holu, czekających na meldunek. Watson zrobił zbliżenie twarzy Rodriguez, wyszukując jednocześnie informacje na jej temat na drugim ekranie. Ta sama budowa. Taki sam nos. Taki sam podbródek. Oczy, włosy, usta i kości policzkowe były inne, ale to można łatwo zmienić. Wszystko wskazywało na to, że miał do czynienia z Samanthą Cataranes. A to z kolei wskazywało, że albo była to misja autoryzowana przez ERD, albo pułapka na Watsa. Dla niego nie miało to większego znaczenia, miał swoją misję. Cataranes będzie komplikacją, ale spodziewał się tego, a przynajmniej czegoś podobnego. Tym razem już go nie weźmie z zaskoczenia. Nadal miał zamiar osiągnąć cel, bez względu na nią czy jakichkolwiek innych agentów operacyjnych, jakich ze sobą przywlokła. Wysłał informację do pokojówki z Prince Market, której usługi sobie opłacił. 2738. Jutro. Jego dłoń powędrowała do przenośnej pamięci, którą nosił na łańcuszku na szyi. Gdyby tylko mógł podłączyć to do Kade’a… Ale czy Kade zaakceptuje jego pomoc? Czy powinien go w ogóle pytać? Musiał. Chłopak nie był narzędziem. Był przyjacielem. Sam musiał podjąć decyzję. Musiał zmierzyć się z własnymi obawami i wątpliwościami. Wats nie wiedział przecież, co mu zaoferowali ani czym go zastraszyli, że tu przyjechał. Nie wiadomo, jakie zadanie Kade dla nich wykonuje. Wats wrócił do sprawdzania sprzętu. Zarówno jego życie, jak i życie Lane’a mogło od niego zależeć.

13 Zaproszenia i prowokacje Jak dla Kade’a, ranek przyszedł za wcześnie. Razem z Sam zjedli śniadanie w hotelu i ruszyli na konferencję. Upał znowu zwalił się na Kade’a jak tona cegieł, gdy tylko opuścili hol, żeby znaleźć sobie jakiś transport. Niebo nad nimi stanowiło w zasadzie powłokę chmur albo dymu, a może jednego i drugiego. Powietrze było ciężkie od wilgoci. Na ulice spadała ciepła mżawka. Nic dziwnego, że organizowali konferencję o tej porze roku. Nikt nie przyjechałby tu na wakacje przy takiej pogodzie. Kade machnął na pierwszą z brzegu autorikszę. Jaskrawozielony trójkołowiec posłusznie skręcił w ich stronę. – Centrum Kongresowe Królowej Sirikit – poleciła Sam. – Centrum Kongresowe – powtórzył kierowca. – Sto bahtów. – Pięćdziesiąt – targowała się Sam. – Pięćdziesiąt?! Pochmurny dzień! Nie ma słońca! – Kierowca zamachał w stronę paneli słonecznych na dachu trójkołowca. – Trzeba użyć silnika! Pięćdziesiąt bahtów nie dość na paliwo! Dziewięćdziesiąt! Sam pokręciła tylko głową i odwróciła się, ciągnąc za sobą Kade’a. – OK, OK, osiemdziesiąt! – zawołał za nimi kierowca. Sam odwróciła się ku niemu. – Sześćdziesiąt, ani jednego więcej. – Siedemdziesiąt, nie mogę niżej, pani! – Dobrze – zgodziła się Sam i wróciła do autorikszy. Kierowca ruszył, zanim jeszcze dobrze wsiedli. Lekki trójkołowiec wmieszał się w ruch uliczny, ominął taksówkę, śmignął między dwoma prywatnymi samochodami, zgrabnie uniknął motoru, który zajechał im drogę, i schował się za autobusem w obłoku spalin biopaliwa. Kade po omacku szukał pasa, ale żadnych nie było. Drzwi też nie. Właściwie siedzieli na gnającej rikszy, wyposażonej w silnik i kawałek dachu. Z całej siły uchwycił się maleńkiej bocznej poręczy. Przynajmniej dach chronił ich przed mżawką. Ot, drobny uśmiech losu, skoro mieli za chwilę wylecieć na ulicę pod koła kolejnego szalonego kierowcy. Sam położyła mu dłoń na ramieniu i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ściska jej nogę, jakby od tego zależało jego życie. – Uspokój się – powiedziała. – Oni to robią cały czas. Ciesz się przejażdżką. Łatwo jej było mówić. Gdyby w nią uderzył jakiś samochód, pewnie by się odbił. Kade zebrał się jednak w sobie i postarał skorzystać z rady. Prawie mu się to udało. Rejestracja to było prawdziwe zoo. Piętnaście tysięcy uczestników miało pojawić się na konferencji osobiście, a jeszcze kolejnych pięćdziesiąt tysięcy zadeklarowało udział wirtualny. Centrum kongresowe miało wielkość sporego kwartału miasta. Sama recepcja była większa niż boisko do piłki nożnej, a i tak pękała w szwach. Ludzie ustawiali się w kolejce po identyfikatory. Na stołach wystawowych demonstrowano instrumenty, pakiety neuroin-formatyczne, skanery nerwów na podczerwień, hełmy magnetoencefalograficzne nowej generacji, AI diagnostyki psychiatrycznej, sterowane za pomocą fal mózgowych roboty oraz wózki inwalidzkie, protezy zintegrowane z systemem nerwowym i wiele, wiele więcej. Rozstawili swoje stoły rekruterzy rozmaitych placówek farmaceutycznych, biotechnicznych, wytwórców neuronarzędzi,

producentów neurooprogramowania dla mentalnych reklam i firm marketingowych, dla banków i funduszy hedgingowych, potrzebujących wyszkolonych neurobiologów. Tuzin organizacji non profit miało stoiska pod jedną ze ścian, poczynając od Światowego Pokoju po Tajlandzkie Stowarzyszenie Studentów Neurobiologii. I co ciekawe, wśród tłumu widać było całkiem sporo mężczyzn o wygolonych głowach w pomarańczowych szatach mnichów. Kade’owi udało się wreszcie zarejestrować, dostał swój identyfikator i pakiet materiałów. Sam wciąż była jeszcze w połowie kolejki. [sam] Później cię dogonię. Kade skinął głową. Z łączem Nexusa w telefonach mogli pozostawać w kontakcie w każdej sytuacji. Ruszył w kierunku ogromnej auli, znalazł miejsce z tyłu i wyciągnął tablet. Chwilę później światła przygasły, a z głośników buchnął głos: „Powitajcie Jego Królewską Wysokość króla Tajlandii Ramę Dziesiątego”. Co jest, kurwa? Kada spojrzał na tablet i stuknął w program konferencji. Buddyzm i neurobiologia: od jednostki do połączonych paradygmatów umysłu i mózgu. Jego Królewska Wysokość Rama X i profesor Somdet Phra Ananda, Uniwersytet Chulalongkorn. Na końcu auli i na gigantycznych ekranach po obu stronach pojawił się czterdziestoparoletni uśmiechnięty mężczyzna w nieskazitelnie białym garniturze, przepasany haftowaną złotem szarfą. Mnisi w pomarańczowych szatach siedzący wśród publiczności teraz wstali i zaczęli klaskać, podobnie i inni Tajowie, a za nimi cała reszta audytorium. Rama Dziesiąty uniósł dłonie i gestem poprosił o zajęcie miejsc. Mówił po angielsku. Przywitał gości w Tajlandii, skierował słowa uznania pod adresem organizatorów i uczestników, wspomniał historię samego centrum kongresowego, które wzniósł jego dziadek. A potem jego przemowa przybrała obrót, jakiego Kade się nie spodziewał. – Jestem buddystą – mówił król – jak i dziewięćdziesiąt procent moich rodaków. I jak to mają w zwyczaju młodzieńcy w moim kraju, spędziłem pewien czas w pomarańczowych szatach mnicha. Interesujące. – Służba mnicha nauczyła mnie wielu rzeczy. Dwie z nich są jak najbardziej aktualne dzisiaj. Po pierwsze, najbardziej istotna praktyka buddyzmu, medytacja, jest zarazem badaniem umysłu. Przez to badanie zyskujemy spokój, wolność od zobowiązań, umiemy zredukować cierpienie, uczymy się współczucia dla innych. Ale – co jest najbardziej istotne z punktu widzenia dzisiejszej konferencji – zyskujemy w ten sposób niesamowite wejrzenie w to, jak pracuje umysł. Z Nexusem też to robimy, pomyślał Kade. – Cele neurobiologii i buddyzmu są niemalże tożsame, podczas gdy metody tych dwóch dziedzin są różne i uzupełniają się wzajemnie. Metody naukowe są statystyczne, liczbowe, powtarzalne, redukcjonistyczne i w miarę możliwości obiektywne. – Przerwał na chwilę. – Metody medytacji z kolei są głównie jakościowe, subiektywne, powtarzalne jedynie w drodze ciężkiej pracy, której celem jest zdyscyplinowanie i wyciszenie umysłu, jednak przez to nie mniej ważne. Narkotyki są szybsze, skonstatował w duchu Kade. Narzędzia mentalne. – Mam głęboki szacunek dla metod naukowych – mówił Rama. – Dziesiątki lat temu czternastemu Dalajlamie zadano pytanie: co się stanie, jeśli neurobiologia udowodni, że buddyzm myli się w jakiejś kwestii? Wtedy, odparł Dalajlama, wtedy będziemy musieli zmienić

buddyzm. Tłum się śmiał. Rama Dziesiąty też się uśmiechnął. – A co, gdybym poprosił was o rozważenie koncepcji uzupełniającej? Co, jeśli buddyzm pokazuje, że niektóre z podstawowych założeń neurobiologii są niedoskonałe? Że nowy paradygmat okaże się lepszy? Mam nadzieję, że w takim przypadku wy, dostojni naukowcy, będziecie równie chętni, by zmienić wasze naukowe podejście. Tym razem nikt się nie roześmiał. Zapadła cisza. Rama Dziesiąty uśmiechnął się szerzej. – Pozwólcie zaprezentować pewną ideę wam pod rozwagę, czym mógłby być ten nowy paradygmat. I tu wracam do tej drugiej ważnej rzeczy, której nauczyłem się jako mnich. – Zrobił pauzę dla efektu. – Wszyscy jesteśmy jednością. W auli panowała cisza. Król roześmiał się krótko. – Nie nawiązuje to do przesłania, jakie miał Woodstock. Kilka osób się roześmiało. – Ani nie paliłem haszyszu. Pomieszczenie obiegły nerwowe chichoty. Kade uświadomił sobie, że śmieje się głośno. – Mam na myśli to, że wszyscy funkcjonujemy jako części grup i kolektywów większych, niż sami jesteśmy. Plemiona. Społeczności. Organizacje. Instytucje. Rodziny. Narody. Myślimy o sobie jako o jednostkach, ale wszystko, co osiągamy, jest wynikiem współpracy w grupie. Grupy te są same w sobie organizmami. My stanowimy ich części składowe. Ma rację, stwierdził w duchu Kade. – Dla osoby doświadczonej w medytacjach te połączenia są intuicyjne. Proces medytacji niszczy iluzję o samotnej egzystencji jednostki i pokazuje, że wszyscy jesteśmy częścią rzeczy większych. Rany, pomyślał Kade. Król Tajlandii jest hipisem! – I tu właśnie neurobiologia może przyjąć naukę od buddyzmu. Pojedyncze umysły są ważne. A jednak w epoce, gdy miliony umysłów połączone zostały siecią technologii, gdy informacja od jednej osoby może trafić do miliarda innych na drugiej półkuli w mgnieniu oka, są inne warstwy poznania, które też mają znaczenie. Wszystko, co w naszym świecie ma znaczenie, jest efektem wysiłku ogromnej liczby jednostek. Po prawdzie, aby pokonać najbardziej palące problemy naszej planety, nie możemy myśleć jako jednostki, nie możemy myśleć nawet jako nacje, ale jako ludzkość. Tak samo mówił Einstein, komentował w duchu Kade. Problemy, jakim obecnie stawiamy czoła, nie mogą być rozwiązane na poziomie myślenia, które je wygenerowało. – A jednak – mówił dalej Rama – dominującym paradygmatem neurobiologii wciąż pozostaje pojedynczy mózg. Tymczasem jest to dopiero początek do zrozumienia ludzkiego umysłu, nie zaś etap finalny. Mam tylko jedno pragnienie związane z tą konferencją: że choć kilkoro z was przemyśli swoją pracę, patrząc pod nowym kątem, z nowym paradygmatem, którym będzie więź wszystkich mózgów i umysłów na Ziemi, zarówno ta więź, która już istnieje – tu król urwał na chwilę – jak i ta znacznie mocniejsza, którą dopiero rozwiniemy w nadchodzących latach, wraz z rozwojem neurobiologii i neurotechnologii. Znacznie mocniejsza więź, którą rozwiniemy? – zastanowił się Kade. Czy on mówi o bezpośredniej komunikacji między mózgami? O Nexusie? – A na razie dziękuję, że wysłuchaliście kilku słów ze strony laika. A ja, zarówno jako

Taj, jak i buddysta, witam was serdecznie w Tajlandii i niniejszym uznaję konferencję za oficjalnie rozpoczętą. – Skinął króciutko głową. Pomarańczowi mnisi zerwali się z miejsc, a sekundę później poszła w ich ślady reszta publiczności tajskiej, klaszcząc w dłonie z entuzjazmem. Kade ze zdumieniem zorientował się, że on też stoi i klaszcze, szczerze zaskoczony i pod głębokim wrażeniem. Rama Dziesiąty po raz kolejny gestem poprosił uczestników konferencji o zajęcie miejsc. – Teraz mam przyjemność i honor przedstawić państwu profesora Somdeta Phra Anandę. Jest jednym z najbardziej uczonych mnichów buddyjskich w naszym kraju, a zarazem dyrektorem Wydziału Neurobiologii na Uniwersytecie Chulalongkorn, a przy tym moim drogim przyjacielem. Profesor Ananda! Znów rozległy się oklaski, tym razem już od siedzącej publiczności, a na scenę wszedł mężczyzna po sześćdziesiątce w pomarańczowych szatach. Ukłonił się nisko królowi i zajął miejsce za katedrą. Somdet Phra Ananda wzbogacił o szczegóły królewską wizję nowego paradygmatu w neurobiologii. Prezentował wyniki kolejnych badań, demonstrując, w jaki sposób świadomość funkcjonowała w grupach tak, by idee mogły przeskakiwać między umysłami, że jednostki mogły oddziaływać na siebie nawzajem w sposób zaskakująco głęboki. Ale to jego podsumowanie wydało się Kade’owi najbardziej prowokujące. – Dzisiaj istnieje już technologia zdolna połączyć bezpośrednio mózg z mózgiem. A skoro jest taka możliwość, istnieje też potrzeba stworzenia gałęzi neurobiologii, która zajmie się grupami umysłów i potrzeba ta staje się coraz bardziej paląca. Ewolucja języka oznacza ogromny krok naprzód naszego gatunku. Nasze umiejętności poznawcze zostały znacznie zwiększone wskutek połączenia umysłów w o wiele potężniejsze grupy. Wierzę, że kolejny milowy krok w ludzkim poznaniu czeka na nas tuż po drugiej stronie bezpośredniego łączenia naszych mózgów i umysłów. Te połączenia są tutaj i rozszerzają się gwałtownie. Aby zrozumieć i pokierować pokojowo transformacją, której są zapowiedzią, musimy przewartościować neurobiologię, mając na uwadze paradygmat grup połączonych umysłów. I musimy zrobić to teraz. Dziękuję. Tym razem klaskali zarówno mnisi, jak i naukowcy. Za to Kade bezmyślnie bębnił palcami po tablecie. Ananda na sto procent mówił o Nexusie, myślał. Albo czymś podobnym. Czy ludzie w Tajlandii pracowali nad czymś takim? Król wspierał tę pracę? Miał mnóstwo rzeczy do przemyślenia. Ludzie powoli wylewali się z auli. Wstał, żeby też wyjść, całkiem pogrążony w rozmyślaniach. W tłoku pod drzwiami wpadł na niego wysoki student, Taj o czerwonych sterczących włosach. – O, sorki, człowieku. – Nie ma sprawy – odpowiedział nieprzytomnie Kade. – Hej, ale wyczesana koszulka. Kade spojrzał na swoją pierś. Miał swoją ulubioną koszulkę z DJ-em Axonem, twarzą Rangana i przeplatającymi się sinusoidami na jaskrawoniebieskim rysunku aksonu, przez który już za sekundę miała przepłynąć jakaś potężna energia, najpewniej w formie chorych bitów. Roześmiał się. – Ta, dzięki. To mój przyjaciel. – Nie gadaj! – wykrzyknął student. – Znasz DJ-a Axona? Kade uśmiechnął się od ucha do ucha. – Ano znam. To mój kolega z labu. Obaj pracujemy w laboratorium Sancheza, na

Uniwersytecie San Francisco. – Rany, człowieku, to super! Robi supermuzę. Cały czas słuchamy jego miksów. – Chłopak wyciągnął rękę. – Jestem Narong. Lane uścisnął mu dłoń. – Kade – przedstawił się. – Przychodzisz na imprę zapoznawczą dla studentów neurobiologii jutro wieczorem? – Hm, właściwie jeszcze nie zdecydowałem, co będę robić. – Musisz przyjść – powiedział gorąco Narong. Podał Kade’owi ulotkę. – Organizujemy tą imprezę. Tajlandzkie Stowarzyszenie Studentów Neurobiologii. Jestem sekretarzem. – Pomyślę o tym – obiecał Kade. – Ta, człowieku. Będzie superzabawa. W barze w śródmieściu. To będzie jutro najlepsza impreza w całym Bangkoku. I profesorom wstęp wzbroniony! – roześmiał się Narong. Kade wtórował mu wbrew sobie. A co z amerykańskimi szpiegami? – skrzywił się w duchu. – Pomyślę. Dotarli do drzwi. – Dobra, człowieku. Do zobaczenia jutro. – Narong klepnął Kade’a w ramię i poszedł. Sam czekała na niego za progiem auli, przeglądając program na tablecie. Uniosła głowę, gdy Kade podszedł bliżej. – Jak ci się podobało otwarcie? – Ilyi by się na pewno podobało – odparł. – Pewnie masz rację. – A ty co sądzisz? Sam zastanowiła się przez chwilę, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. – Idealistyczne – odpowiedziała. – Trochę przerażające. – Zamilkła na kolejną chwilę. – Strasznie naiwne. Kade wzruszył ramionami. Po co w ogóle pytałem? – Co teraz? Tym razem to Sam wzruszyła ramionami. – Zamierzam pójść na kilka prelekcji o ulepszeniach. Dobrze trzymać rękę na pulsie. Nie musimy słuchać tych samych wykładów. Kade poczuł się trochę zaskoczony. Spodziewał się, że Sam nie spuści go z oka. – Jasne. Ten, hmm, dostałem zaproszenie na imprezę jutro wieczorem. – Pokazał jej ulotkę. – Co myślisz? Sam obejrzała ulotkę z obu stron. – Zapowiada się nieźle. Rozeszli się każde w swoją stronę. Kade szedł z prelekcji na prelekcję, większość z nich uznał za naprawdę fascynujące. Miał okazję porozmawiać z naukowcami z całego świata, usilnie przy tym starał się zapamiętać ich imiona i specjalizacje. O piątej po południu dopadły go efekty zmiany strefy czasowej i powieki zaczęły mu się kleić. Powiedział Sam, że wraca do hotelu na drzemkę i spotkają się ponownie wieczorem na bankiecie powitalnym. Do hotelu wrócił metrem, a nie autorikszą. Wprawdzie musiał przejść kawałek w obezwładniającym wilgotnym upale, ale to i tak było lepsze niż szarpiąca nerwy przejażdżka otwartym pojazdem wśród samobójców na ulicach Bangkoku. Recepcja hotelowa była cudowną oazą chłodnego powietrza. Kade czuł krople potu pod koszulką i na czole. Wsiadł do windy i pojechał do pokoju. Tam rzucił w kąt nową torbę, którą

dostał na konferencji, i zrzucił buty. Łóżko zostało zaścielone, a na poduszce leżały dwie miętówki oraz jakaś karta. Kade wrzucił jeden cukierek do ust i otworzył kartę. To był formularz oceny, mógł tu skomentować jakość obsługi hotelowej. Chciał już ją wyrzucić, gdy nagle stało się coś zdumiewającego. Tekst na karcie zniknął i zupełnie nowy pojawił się linijka po linijce. Kade. Zachowuj się naturalnie. Ta wiadomość pojawi się i zniknie w ciągu trzydziestu sekund. Mam środki, by cię wydostać z tej sytuacji. Mogę zapewnić ci nową tożsamość i ucieczkę. Inne drogi prowadzą tylko do więzienia ERD albo do śmierci, bez względu na to, co tak naprawdę ci powiedzieli. Jesteś dla nich zbyt niebezpieczny, by pozwolili ci chodzić wolno. Jeśli jesteś gotów uciekać, wybierz „bardzo niezadowolony” w punkcie „ocena ogólna”. Wtedy otrzymasz dalsze instrukcje. Musisz przyjąć, że twój telefon jest na podsłuchu, a dostęp do sieci monitorowany. Na tobie i na twoich ubraniach podłożono pluskwy. Nie wspominaj o tym nigdy i nigdzie. Tekst teraz zniknie. Wypełnij kartę, żeby uniknąć podejrzeń. Wats Wats. Wats. Wats! Żył! Był tutaj. Kade przeczytał tekst raz jeszcze. Słowa powoli zaczęły znikać i ponownie pojawiła się oryginalna treść. Serce waliło mu jak szalone. Aktywował pakiet uspokajający, mając nadzieję, że Sam nie odnotowała tego nagłego wybuchu entuzjazmu. Podszedł do małego stoliczka. Znalazł długopis i myśląc intensywnie, wypełniał kartę oceny. Czy ERD naprawdę wtrąci mnie do więzienia albo zabije, bez względu na to, co zrobię? Pokój – cena. Wybrał: zadowolony. Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę Wats? Pokój – wygoda: bardzo zadowolony. Czy to może być jakaś sztuczka? Test ze strony ERD? Ale w takim razie dlaczego piszą, że tak czy inaczej zabiją mnie albo wsadzą do więzienia? Pokój – czystość: zadowolony. A jeśli informacja jest prawdziwa, to czy Wats naprawdę może mnie stąd wyciągnąć? Pokój – wystrój: bardzo zadowolony. Ale… Nic się nie zmieniło. Jeśli ucieknie, Ilyę, Rangana i jeszcze jakiś tuzin innych czeka więzienie. Oni na mnie liczą. Pokój – łazienka: zadowolony. Kurwa. Mam przejebane, jak to zrobię, i przejebane, jak nie zrobię. Personel – uprzejmość: zadowolony. Nie… To inni będą mieli przejebane, jak ucieknę. Ludzie, na których mi zależy. Personel – profesjonalizm: zadowolony. No tak. Kurwa. Ocena ogólna. Długopis Kade’a zawisł nad kartą. Tak naprawdę nie miał wyboru. Być może ta misja skończy się dla niego więzieniem lub śmiercią. Ale jeśli da nogę, jego przyjaciele na pewno

wylądują w więzieniu. Nie mógł podjąć tego ryzyka. ERD miało tym razem wszystkie karty. Ocena ogólna: zadowolony. Kade westchnął. Dokonał właściwego wyboru. Ściągnął resztę ciuchów, zjadł drugą miętówkę i zwalił się na łóżko. Wats. Jak udało mu się do mnie dotrzeć? Jest tu tylko z mojego powodu? Szlag, szlag, szlag. Wywrócił oczami i zamknął powieki. Wiedział, przez co Wats przeszedł, jakie miał doświadczenia. Doświadczenia, które umożliwił Nexus. Jak go to zmieniło. Wiedział, że jego przyjaciel wierzył głęboko, że Nexus może zmieniać ludzi, że ta technologia może uczynić świat lepszym miejscem. Ale nie każdy był jak Wats. Nie każdy zareaguje w ten sposób. Większość nie będzie chciała. A Nexus 5 nie był gotowy. Był zbyt niebezpieczny, by oddać go w obce ręce. Za łatwo dałoby się go użyć do kontrolowania ludzi, nadużyć tak naprawdę. Naukowiec jest odpowiedzialny za konsekwencje płynące z jego pracy. To zawsze powtarzał ojciec. Kade nie był gotowy, by wziąć na swoje barki możliwe konsekwencje. Wats, jeśli to naprawdę Wats, nie powinien był tu się pojawiać. Narażał się. Sen wreszcie nadszedł, ale nie przyniósł spokoju.

14 Zaskakujące interakcje Bankiet powitalny odbywał się w sali balowej centrum kongresowego. Naukowcy w koszulach z krótkimi rękawami, niektórzy pod krawatem, mieszali się z mnichami w pomarańczowych szatach i obsługą w formalnych strojach. Kade czuł umysł Sam. Gdzieś tu była, w stanie pełnej gotowości. Wziął sobie piwo za talon i kręcił się po sali. Porozmawiał z sześcioma naukowcami na rozmaite tematy. Plastyka nerwów. Wpływ religii na mózg. Wpływ neurologiczny muzyki, narkotyków i medytacji. Teoretyczne granice ludzkiej inteligencji. Ktoś przed nim się przesunął i nagle Kade zobaczył Sam. Gawędziła z Narongiem, w dłoni trzymała kieliszek wina, oboje uśmiechali się szeroko. Narong coś powiedział, a ona się roześmiała. Położyła dłoń na jego ramieniu, też coś powiedziała, a potem ruszyła w stronę toalet. Narong patrzył w ślad za nią, nie odrywając spojrzenia od jej tyłka. [kade] Masz wielbiciela. [sam] Nie spłosz go. [kade] Nie powinnaś pracować? [sam] Właśnie pracuję, Kade. Twój nowy przyjaciel, Narong, jest współpracownikiem Suk Prat-Nunga. Mówi ci to coś? [kade] Jak Ted Prat-Nung? [sam] Suk Prat-Nung jest bratankiem Thanoma Prat-Nunga. Jest też osobiście zaangażowany w dystrybucję Nexusa. Przynajmniej tak podejrzewamy. Thanom „Ted” Prat-Nung. Diler narkotyków z Tajlandii. Ten, o którym mówiło się, że jest największym dystrybutorem Nexusa na całej planecie. Ten na zdjęciu z Su-Yong Shu podczas jej pobytu w Tajlandii. Narong był jakoś powiązany z jego bratankiem. [kade] Nie mogłaś powiedzieć mi o tym wcześniej? [sam] Wcześniej nie wiedziałam. [kade] ? [sam] Właśnie dopasowano Naronga do niezidentyfikowanego wzorca głosu, który został oznaczony jako głos jednego ze współpracowników Suka. [kade] Poważnie, rejestrujecie, a potem sprawdzacie wzorce głosów wszystkich, z którymi rozmawiacie? [sam] Tak. I przepuszczamy wszystkie twarze przez program do ich rozpoznawania. [kade] Autentycznie mnie przerażacie. [sam] Ludzie na tej konferencji przerażają mnie bardziej. Kade ruszył po sali. I zobaczył Su-Yong Shu, wysoką, elegancką, otoczoną wianuszkiem innych neurobiologów. Na twarzy miała uśmiech, w dłoni kieliszek z winem. Ktoś z ludzi wokół niej coś powiedział, a Shu uniosła brwi. Czuło się jej charyzmę nawet z drugiego końca pomieszczenia. Coś w niej było takiego. Intensywność. Dzikość w spojrzeniu, uśmiechu, głosie. Aż dreszcz przechodził. Kade już miał się obrócić i odejść, gdy zawadziło go spojrzenie Shu. Przywołała go gestem. Kade poczuł ucisk w piersi. Ćwiczył to tysiące razy. Da sobie radę. Aktywował pakiet uspokajający i podkręcił do połowy skali, a potem ruszył w stronę Shu z uśmiechem pełnym odprężenia. Po drodze wysłał pojedynczą wiadomość do Sam, a potem wyłączył wszystkie transmisje Nexusa w swoim mózgu. Miał unikać bezpośredniego kontaktu umysłów, o ile będzie

to możliwe. Znalazł się w zasięgu jej głosu akurat, gdy kończyła zdanie angielszczyzną z wyraźnie brytyjskim akcentem. – …otwierające przemówienie było odświeżająco dalekowzroczne. Tajowie są szczęściarzami, mając takiego przywódcę. Tłumek utworzył pierścień wokół niej i kogoś jeszcze. Elegancko ubranego mężczyzny. Kade znał tę twarz. Arlen Franks. Dyrektor Amerykańskiego Instytutu Zdrowia Psychicznego. Stamtąd pochodziła lwia część grantów, jakie otrzymał Lane. – Obaj mówili o technologii, która jest nielegalna – przypomniał Franks. – Technologii tworzącej postludzi, pani profesor. Wychwalali ją. – Mówili o prawdziwej transformacji, panie doktorze – odpowiedziała Shu. – Nieuniknionej. Może pan to ignorować do woli. Ja natomiast gorąco im przyklaskuję. Stanowczo, pomyślał Kade, to najciekawsza dyskusja wieczoru. – Naukowcy powinni wykazywać się szacunkiem dla prawa, pani profesor – pouczył ją Franks. – A może to prawo powinno szanować naukę, doktorze? – Właśnie – odezwał się ktoś za plecami Kade’a. – Ponosimy odpowiedzialność moralną… – zaczął Franks. – Moralną? – Shu weszła mu w słowo. – Prawa, które utrzymują ludzkość w okowach, ograniczają ją, nazywa pan moralnymi? – Dzięki nim pozostajemy ludźmi. Shu uniosła brwi. – A kto decyduje, co właściwie znaczy być człowiekiem? – Ponad stu światowych przywódców, którzy podpisali Konwencję Kopenhaską. – Ponad stu! – wykrzyknęła Shu. – I do tego polityków! Och, od razu poczułam się lepiej! W grupie słuchaczy rozległy się śmiechy. Kade też zachichotał. Franks, sfrustrowany, zacisnął wargi. – Doktorze – zaczęła Shu już ciszej – zgadzam się z panem, że jako naukowcy musimy działać moralnie. Ale to chyba oznacza działania dla dobra ogółu. Tymczasem istniejące prawa nam to uniemożliwiają. Moglibyśmy tyle dokonać, mając większą swobodę w badaniach. Moglibyśmy zmienić oblicze medycyny, a nawet więcej dokonać w zakresie ulepszeń. Kto powiedział, że obecny stan, w jakim znajduje się ludzkość, jest tym właściwym? Moglibyśmy się rozwinąć. Zmienić świat na lepsze. Moglibyśmy dać miliardom wybór, czym i kim chcą się stać, zamiast ufać „ponad setce”. Nasz strach nas okaleczył. Właśnie, właśnie, pomyślał Kade. Franks dopił drinka. Twarz miał szkarłatną. – Gdyby mieszkała pani w moim kraju, profesor Shu, szybko straciłaby pani dofinansowanie badań za wygłaszanie takich poglądów. Kade zmarszczył brwi. W otaczającej ich grupie rozległy się pomruki dezaprobaty. Shu uśmiechnęła się blado. – W takim razie powinnam się cieszyć, że nie mieszkam w pańskim kraju, doktorze. – Skinęła głową. – Życzę miłego wieczoru. Tłumek wokół nich zaczął się rozpraszać, zwolniony przez królową. Shu odwróciła się w stronę Kadena. – Pan Lane, jak mniemam? – Postąpiła ku niemu, wyciągając dłoń.

Kade uśmiechnął się. – To prawdziwy zaszczyt poznać panią, profesor Shu. – Przyjął dłoń i uścisnął ją lekko. Kobieta odpowiedziała uśmiechem. – Wiele o panu słyszałam. Z niecierpliwością oczekuję, by dowiedzieć się czegoś więcej o pańskiej pracy. – Bardzo pani uprzejma. – Co sądzi pan o tej niewielkiej wymianie zdań? – Zgadzam się z panią w stu procentach. Shu zadowolona skinęła głową. Był przygotowany na dotknięcie jej umysłu. Sprawdzała go delikatnie, wyczuwała, pieściła mentalnie przestrzeń między ich umysłami. Kade trzymał Nexusa zamkniętego w głębinach mózgu, nie pozwolił, by cokolwiek wyciekło. – Czy zjadłby pan ze mną jutro lunch? Chciałabym porozmawiać o pańskiej pracy i o tym, w jakim kierunku zmierza. Chodzi o moje oficjalne publikacje? – zastanawiał się Kade. Czy może jednak o Nexusa 5? – Będę prawdziwie zaszczycony. – Bardzo dobrze – ucieszyła się Shu. – Widzę w panu ogromny potencjał. Myślę, że zajdzie pan naprawdę daleko. Jej umysł dotknął lekko umysłu Kade’a i Lane zaczął myśleć o tym, kim mógłby się stać. O swoim potencjale. O tym, gdzie mogliby doprowadzić Nexusa, o ulepszeniu swojej inteligencji, zyskaniu takiej prędkości i jasności myśli, że mógłby rozwiązać każdy problem, o umyśle wolnym od wstrzymujących go kajdan. Niemalże zachłysnął się powietrzem z wrażenia. To był zaledwie przebłysk tego, co Shu widziała w jego przyszłości. Nie odpowiem, nakazał sobie w duchu. Nie ma tu Nexusa. Pragnął tego. Pragnął stać się taki, jak w jej wizji. Chciał móc ulepszyć siebie samego, stać się postczłowiekiem. I tak bardzo chciał sięgnąć ku umysłowi Shu, że pragnienie to przejmowało go prawie fizycznym bólem. Musiał walczyć, by zdusić tę potrzebę. – Mój kierowca odbierze pana stąd w południe, proszę stanąć przed głównym wejściem. – Nie mogę się już doczekać – odpowiedział. Nawet z pakietem uspokajającym Kade potrzebował po tej rozmowie pokrzepić się drinkiem. Ona ruszyła przez tłum, on skręcił do baru. Im większy stawał się dystans między nimi, tym bardziej Kade się uspokajał, pozwolił, by Nexus w jego mózgu ponownie osiągnął pełne parametry i zmniejszył wpływ pakietu uspokajającego. Znów czuł umysł Sam. Był zaciekawiona, ale czekała z pytaniami do końca imprezy. I co jej powie? Że zgadzał się z Shu? Że na żywo była jeszcze bardziej pociągająca? Że strasznie chciał tego, co mu oferowała? Że poczuł jej umysł ocierający się o jego? Potrząsnął głową i stanął w kolejce. Tym razem nie był przygotowany. Obcy umysł sięgnął ku niemu. Kade pomyślał o stojącej wodzie, o głębokim, niezwykle głębokim spokoju, o trwałości ziemi pod stopami, o cichym rozbawieniu. I zaskoczeniu. Tamten umysł wyczuł go. Był tuż za nim. I zniknął. Kade się odwrócił. Profesor Somdet Phra Ananda stał w kolejce do baru, dłonie miał splecione na ceremonialnych szatach, ciemne oczy z uwagą przyglądały się Kade’owi. Lane gapił się na mnicha kompletnie ogłupiały, z rozchylonymi ze zdumienia ustami. Czyżby Somdet Phra Ananda był pod wpływem Nexusa?! Tu i teraz? – Młody człowieku, jak ci na imię? – przerwał milczenie Taj. Głos miał dźwięczny i

hipnotyzujący. To był głos, który nie brzmiał na próżno, głos pełen nieskończonej cierpliwości, a zarazem władczy. – Kade. Kaden Lane… yyy, Wasza Eminencjo? – Wystarczy profesorze Ananda, Kadenie Lane. – Mnich obrzucił Kade’a uważnym spojrzeniem. – Jesteś Amerykaninem. – To było stwierdzenie, nie pytanie. – Tak, proszę pana. – Twój strój jest niestosowny. – Uch… przepraszam. Nie chciałem nikogo urazić. Chodzi o to, że mój przyjaciel z laboratorium jest DJ-em… Ananda przerwał mu w pół słowa: – Kolejka za tobą się przesunęła, młody człowieku. Kade odwrócił się i zobaczył przerwę, jaka utworzyła się między nim a osobą, która go poprzedzała, zrobił kilka kroków, żeby ją zamknąć, i znów zwrócił się w stronę Anandy. – Jak ci się podobała prelekcja otwierająca konferencję? – Zgadzam się z waszym królem niemal w stu procentach. Ananda się uśmiechnął, skinął głową jakby do siebie. – Twoja kolej. – Słucham? – zdziwił się Kade. – Bar. – Ananda spojrzał nad ramieniem Lane’a. – Twoja kolej zamawiać. – O! – Kade posłusznie odwrócił się i poprosił o piwo. Wyłowił z kieszeni talon na alkohol, co chwilę potrwało, podał barmanowi, odwrócił się… Profesor Somdet Phra Ananda zniknął. Kade zamrugał zaskoczony i rozejrzał się wokoło. Ani śladu mnicha. Co jest, do cholery? Bankiet miał się ku końcowi. Sam wysłała mu zapytanie, czy gotów jest wracać do hotelu. Był. Wrócili autorikszą. Ruch na szczęście już się zmniejszył, natomiast upał pozostał nie do zniesienia. Kade za bardzo odczuwał skutki zmiany strefy czasowej, żeby przejmować się upałem, zbyt intensywnie myślał o wypadkach dzisiejszego dnia i za bardzo martwił się, że wyleci na ulicę. [sam] Pokaż mi rozmowę z Shu. Kade westchnął. Nic nie mógł na to poradzić. Otworzył się, pozwalając Sam doświadczyć swoich wspomnień z rozmowy z Shu. [sam] Dobrze. To dobry znak, że zaprosiła cię na lunch. Zachowuj się spokojnie, uruchom ten program, który masz w głowie, jeśli będzie trzeba. I pamiętaj, jaka jest stawka. Kade wyglądał z maleńkiej rikszy, obserwował, jak chromowany, lśniący neonami Bangkok przesuwa się obok niego. Im dłużej to wszystko trwało, tym bardziej czuł się skołowany. Sam wyczuła ten nastrój. No i trudno. W hotelu odprowadziła go do pokoju. – Świetnie sobie jutro poradzisz – pocieszyła go. – Po prostu bądź sobą. – Tak. Nie martw się. Po prostu jestem zmęczony. Na pożegnanie ścisnęła mu ramię i poszła do swojego pokoju. Kade wślizgnął się do swojego i usiadł na łóżku. W głowie miał natłok myśli. Wats. Shu. Ananda. ERD. Co tu, do cholery, było grane?

15 Powtórka

Sam usiadła na podłodze w pozycji lotosu i zaczęła w myślach przeglądać wydarzenia dnia. Jej sprzęt nie wykrył żadnych nowych urządzeń do podsłuchu i poglądu ani na Kadenie, ani w jego pokoju. Żadnych nietypowych zachowań sieci hotelowej. Nieodbiegające od normy rozwożenie jedzenia i ruch z wind hotelowych na ich piętrze i pod drzwiami. Podobnie typowo przebiegały wizyty obsługi hotelowej. System rozpoznawania twarzy nie wykrył żadnych podejrzanych osobników ani na korytarzach hotelowych, ani na konferencji. A jednak Sam była niespokojna. W ciągu dnia Kade dwa razy poczuł się mocno zaskoczony. Dlaczego? Po raz pierwszy około 17.20, zaraz po tym, jak wszedł do swojego pokoju. Odtworzyła nagrania z pluskiew. Pokój był pogrążony w bezruchu i ciszy. Łóżko zostało zaścielone, na poduszce leżały dwie miętówki i karta oceny hotelu. Kade wszedł, rzucił torbę, zdjął buty, zjadł miętówkę, wypełnił kartę, zjadł drugą miętówkę i się zdrzemnął. Wezwała wsparcie, nakazując im sprawdzić pokój Kade’a z samego rana, gdy tylko wyjdą na konferencję. Ktoś z pewnością przeprowadzi superszczegółowe poszukiwania pluskiew, nadajników i w ogóle wszystkiego, co chociaż minimalnie odbiegało od normy. Wezmą kartę oceny i papierki po miętówkach do analizy. Drugi incydent wydawał się łatwiejszy do wyjaśnienia. Kiedy tylko poczuła zdziwienie Kade’a, zanotowała godzinę. Przejrzała dane z kamer centrum kongresowego i znalazła właściwy moment. Kade właśnie pożegnał Shu i stanął w kolejce do baru. A potem profesor Somdet Phra Ananda przyszedł zupełnie z innej strony i ustawił się za chłopakiem. Lane odwrócił się, zapewne wskutek czegoś, co powiedział Ananda, i rozmawiali przez chwilę. Czy Ananda powiedział coś, co zaskoczyło Kade’a? Znalazła inne ujęcie kamery, mogła teraz zobaczyć twarz starszego mnicha. Zbliżyła maksymalnie, a gdy twarz zajęła całe okienko, rzuciła obraz na ścianę. Podobnie zrobiła z twarzą Kade’a. Zsynchronizowała ścieżkę audio z pluskiew, jakie podłożyła u Lane’a, i odtworzyła wszystko jednocześnie. Ananda stanął za Kadenem, patrzył gdzieś w przestrzeń, na ustach rysował mu się ten wieczny, łagodny uśmiech, typowy dla starszych mnichów. Rozmowa była krótka. Zaledwie kilka słów. Nic w tym nie było jakoś szczególnie zaskakującego. Sam obejrzała materiał jeszcze raz, obserwując tym razem znaczniki czasu. Ciekawe. Trudno było jednoznacznie określić sekwencję wydarzeń, biorąc pod uwagę, że samo odnotowanie czasu mogło zająć jej kilka sekund. Wszystko jednak zdawało się sugerować, że Kade poczuł się zaskoczony, zanim w ogóle się odwrócił i zaczął rozmawiać z Anandą. Sam cofnęła film, dodała trzecią ścieżkę, z szerszym ujęciem planu i puściła synchronicznie wszystkie ujęcia, tym razem z jedną czwartą normalnej prędkości, z zaznaczonym momentem, w którym poczuła zdziwienie Kadena. Ananda stanął w kolejce za Kade’em. Twarz miał bez wyrazu. Usta zamknięte. Nic nie mówił. Kade się odwrócił. Dlaczego? A kiedy się odwrócił, oczy Anandy przestały patrzeć gdzieś w przestrzeń, jak to bywa u ludzi zagubionych we własnych myślach. Minęła sekunda. Znacznik Sam pojawił się na ekranie. Minęła kolejna sekunda. I dopiero wtedy poruszyły się wargi Anandy. Popłynęła ścieżka audio nagrana przez pluskwę na ubraniu Kade’a: „Młody człowieku, jak ci na imię?”. Chwilę później wydarzyła się kolejna interesująca rzecz. Kade dotarł do baru i zamówił

piwo, a kiedy szukał kuponu w kieszeniach, Ananda po prostu odszedł, nie poprosiwszy o wodę czy sok, który pili mnisi. Sam przybliżyła obraz, dołączyła ujęcia z kolejnych kamer. Ananda szedł dość szybko, patrzył to w jedną, to w drugą stronę, najwyraźniej szukając kogoś lub czegoś, aż zobaczył konkretnego mnicha, chudego, wysokiego, miał blisko sześć stóp i duży, haczykowaty nos. Zamienili kilka słów. Mnich z haczykowatym nosem ukłonił się i ruszył żwawo w stronę baru, gdzie wcześniej Ananda rozmawiał z Kade’em. Lane ściskał piwo w dłoni, stojąc kilka kroków dalej. Tajemniczy mnich zmienił kierunek, szedł skrajem pomieszczenia, poza zasięgiem wzroku Kadena, stanął niedaleko drzwi, odwrócił się w stronę Kade’a i czekał. W tym momencie Sam pytała, czy Lane był gotów wracać do hotelu. Obserwowała, jak to się odbyło. Kade patrzył w podłogę. Wyglądał na pogrążonego w zadumie, ale naprawdę był pogrążony w rozmowie z nią. Podniósł wzrok, odstawił piwo na stolik i ruszył w stronę wyjścia, gdzie na niego czekała. Sam znów przybliżyła obraz. Mnich szedł za nim ostrożnie. Doskonale widział, jak Kade i Sam spotkali się, a potem wyszli razem. Mnich przez chwilę stał nieruchomo, po czym wyszedł za nimi. Sam przełączyła się na kamerę zewnętrzną. Patrzyła na siebie, jak zatrzymuje autorikszę, jak wsiadają do niej z Kade’em i odjeżdżają. Mnich z wielkim nosem wsiadł do następnej i pojechał w tym samym kierunku. Kurwa. To było dwadzieścia minut temu. Teraz mógł być już w hotelu. Najpierw zabezpiecz się pod względem taktycznym, wbił jej do głowy Nakamura. Sięgnęła umysłem do Kade’a. Spał spokojnie. Obraz pokazywał Lane’a rozwalonego w ciuchach na łóżku. Sprawdziła kamery na korytarzu. Pusto. Klatki schodowe, recepcja, windy… żadnych pomarańczowych mnichów, żadnych łysych facetów. Mnóstwo ludzi gadających w hotelowym barze. Przejęła kontrolę nad drzwiami Kade’a i zasunęła rygle. Mogło je otworzyć tylko jej polecenie. Zamknęła klatkę schodową, drzwi windy na piętrze, ustawiła alarmy i przekierowała je do tabletu. Wycięła z materiałów zdjęcie twarzy mnicha i ten fragment, gdzie szedł, i wpisała wszystko w program CIA rezydujący w środowisku sieci hotelowej. Nakazała demonowi sprawdzić nagrania wszystkich kamer w poszukiwaniu tego osobnika, a do tego wszystkich łysych mężczyzn i wszystkich mnichów. Na jej polecenie program stworzył szperacz, który zaczął przeglądać zapisy archiwalne, szukając wskazanych obiektów. A potem przewinęła zapisy z recepcji i kamer zewnętrznych do momentu, gdy ona i Kade przyjechali do hotelu po bankiecie. Obejrzała, jak wysiadali z rikszy, przeszli przez hol i wsiedli do windy. Patrzyła dalej. Żadnych innych riksz. Żaden mnich nie wszedł do hotelu. Demon pokazał wyniki szukania. W okresie osiemnastu miesięcy znalazł osiem tysięcy pięciuset siedemdziesięciu dwóch mnichów w ogóle i zero tego mnicha. Nie znalazł go też w ostatnich dwudziestu minutach. Czyli wielkonosego nie było w hotelu. Sam nieco się odprężyła. Śledził ich najwyraźniej, ale do budynku nie wszedł. Albo wszedł i był czymś o wiele więcej niż prostym mnichem. Odetchnęła głębiej. Od momentu, w którym zorientowała się, że ich śledzono, minęło jakieś czterdzieści sekund. Najwyraźniej wzbudzili jakieś zainteresowanie, ale prawdopodobieństwo, że znaleźli się w bezpośrednim niebezpieczeństwie, było niewielkie. Mimo to wysłała dwóch zakontraktowanych tu najemników do recepcji. Na tym etapie przyciąganie uwagi było mocno ryzykowne. Odblokowała klatkę

schodową i pozwoliła windom znów zatrzymywać się na tym piętrze. Wsparcie przybędzie niedługo. Coś zwróciło uwagę Anandy na Kade’a, chciał dowiedzieć się więcej o chłopaku. To nie oznaczało przecież zlecenia zabójstwa młodego Amerykanina. Szukając zrozumienia, zacznij od ogółu, mawiał Nakamura. Czyli od ogółu. Od początku. Zdumienie Kade’a po południu. Przygotowała materiał przesłany przez pluskwy umieszczone w pokoju i na samym Kadenie. Kade nie był dobrym kłamcą, nie potrafił maskować emocji, poza momentami, kiedy uruchamiał specjalne oprogramowanie w swojej głowie. A Sam była mocno przekonana, że zrobił to dopiero po tym, jak coś go zaskoczyło, albo żeby zapanować nad reakcjami, albo żeby ukryć je przed Sam. Żaden zapis z kamery nie zarejestrował tego błysku zdumienia. Dodatkowo nagrania z maleńkich pluskiew były wątpliwej jakości, Sam nie mogła dostrzec na filmie mikroekspresji, które z pewnością zdradziłyby Kade’a, gdyby stał z agentką twarzą w twarz. Czyli trzeba skupić się na audio. Zamknęła oczy i puściła jedynie ścieżkę dźwiękową, od momentu, gdy Lane wszedł do hotelu. W recepcji panował hałas, ale i tak słyszała oddech Kade’a i jego kroki. Przejście do windy było oczywiste. Jego oddech stał się wyraźniejszy w stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Drzwi windy otworzyły się, a oddech był teraz głośniejszy. Kroki. Oddychanie. Szelest nogawek ocierających się o siebie. Pauza, kiedy dotarł do drzwi. Sygnał z zamka po włożeniu elektronicznego klucza. Kliknięcie ustępującego zamka ułamek sekundy później. Oddech, gdy wszedł do pokoju. Audio z urządzeń rozmieszczonych w pokoju nałożyło się na to zarejestrowane przez mikroskopijne urządzenia na ciele Kade’a. Konferencyjna torba wylądowała na podłodze z cichym łupnięciem. Zaszeleścił tani plastik. Oddech przy ściąganiu butów. Rozwijający się foliowy papierek, odgłos żucia. Kade zjadał pierwszego cukierka. I nagle przerwa. Wstrzymany na chwilę oddech. Tak jak i ruch szczęk. Minęła sekunda. Kolejna. Jeszcze jedna. I wtedy przełknął i odetchnął. To było to. Sam zatrzymała materiał i otworzyła oczy. Na filmie Kade stał nieruchomo z kartą oceny hotelu w dłoni. Nie mogła zobaczyć, co na niej było, ale coś z pewnością przykuło jego uwagę. Świetnie. A interakcja z Anandą? Przeszła do materiału z jego spotkania z Kade’em. Przyjmijmy, że od zaskoczenia Lane’a do mojego zaznaczenia tego momentu upłynęły dwie sekundy, pomyślała. Czyli powinnam ustawić marker czasowy dwie sekundy wcześniej… Tym razem odtworzyła filmy z jedną dziesiątą prędkości, powiększony obraz obu twarzy rzuciła na ścianę, obok zaś trzecie ujęcie ich dwóch ciał. Ananda stanął za Kade’em. Jego twarz była pogodna, niewzruszona, usta wygięte nieznacznie w delikatnym uśmiechu. Na ekranie pojawił się znacznik. Po twarzy Kade’a przebiegł skurcz. Zmienił się kąt nachylenia jego szyi. Wciągnął gwałtownie powietrze. Ćwierć sekundy później jego oczy i broda rozpoczęły ruch w lewo, początek obrotu, który ustawi go twarzą w twarz z profesorem. Ananda pozostał niewzruszony, spokojny. Nie, moment, jeszcze raz. Cofnęła film. Ananda stanął za Kade’em. Na ekranie pojawił się znacznik. Kade zareagował. A ćwierć sekundy później twarz Anandy drgnęła nieznacznie. Jego nozdrza poruszyły się minimalnie. Spojrzenie przestało być nieobecne, zamiast tego skupiło się na Kadenie, który dopiero co zaczął się obracać, zaledwie milisekundy wcześniej. Nie było możliwości, żeby Ananda zareagował na ruch Lane’a. Zareagował na coś zupełnie innego. Sam myślała intensywnie. Ananda był mnichem od czterdziestu lat. Spędził więcej czasu na medytacji niż Sam na jawie. Zapewne kontrolował swój wyraz twarzy niemal w stu procentach, a także emocje, które kryły się za tym wyrazem. Wyszkolił się w przyjmowaniu

świata z niewzruszonym spokojem. Ale nie do końca, jak widać. Coś naruszyło ten wypracowany przez lata spokój. Przez ułamek sekundy profesor Somdet Phra Ananda, wybitny buddyjski mnich i znakomity neurolog, osobisty przyjaciel króla Tajlandii, został zaskoczony tak bardzo, że coś przebiło ten buddyjski spokój i pojawiło się na jego twarzy w najmniejszy ze sposobów. Coś związanego z Kade’em. Ani Sam, ani jej wsparcie nie zwrócili uwagi na trzecią autorikszę, która jechała za tą z mnichem o wielkim nosie. Nie zwrócili też uwagi na pasażera, ciemnoskórego mężczyznę w czarnym stroju. Po drugiej stronie miasta Wats przyglądał się zbliżeniu twarzy wysokiego, łysego Tajlandczyka o haczykowatym nosie. Kim był ten człowiek? Dlaczego śledził Kade’a i Cataranes? Kimkolwiek był, zaalarmował ERD. Dwóch mężczyzn, na oko wojskowych, przyjechało do hotelu Prince Market pół godziny temu. Obaj byli Tajlandczykami o mocnej budowie wskazującej na ulepszoną muskulaturę, mimo upału nosili marynarki, na tyle przy tym luźne, by zasłonić kabury z bronią. Wciąż siedzieli w holu, popijając wodę gazowaną. Ot, dwóch biznesmenów, którzy wyskoczyli na butelkę perrier do komfortowego baru hotelowego. Popatrzył na zdjęcie mnicha. Kim jesteś? To była komplikacja. Niewiadoma. A Wats nie lubił niewiadomych.

16 Drobna zmiana planów

Kade obudził się, zanim jeszcze zabrzęczał budzik. Spojrzał na zegarek: 5.47. Stanowczo za wcześnie. Przewrócił się na drugi bok, ale sen nie nadchodził. To ten dzień. Dzisiaj spotyka się z Shu na lunchu. Co się wydarzy? Zaoferuje mu pracę? Zapyta o Nexusa? Czy naprawdę mogła dać mu to, co sugerowały jej myśli? Czy nie tego chciał? Wats. Naprawdę tu był? Czy był jakiś sposób, żeby się z nim skontaktować? No i Ananda. To wydarzyło się naprawdę? A może tylko to sobie wymyślił? Mnich miał uruchomionego Nexusa? Przewracał się z boku na bok. To bez sensu. W głowie miał natłok myśli, nie zaśnie. Wstał i rozsunął zasłony. Padał deszcz. Na zewnątrz będzie parno nie do wytrzymania. Trzysta stóp poniżej Bangkok tętnił życiem. Ruch uliczny przypominał chaotyczny taniec skuterów, autoriksz, taksówek i samochodów prywatnych, mknących w tę i z powrotem, o włos unikających kolizji. Przechodnie płynęli rwącą rzeką, niektórzy chowali głowy pod parasolami, inni pozakładali plastikowe płaszcze przeciwdeszczowe. A między pieszymi i pojazdami przemykali rowerzyści. A prawie na każdym rogu stały spowite w obłokach pary stragany z jedzeniem, w których sprzedawano makaron albo lepki ryż z kawałkami mango. A na jednym z rogów stała świątynia. I mimo deszczu wierni ani na chwilę nie przestawali wchodzić i wychodzić. W innych okolicznościach z prawdziwą przyjemnością zwiedziłby to egzotyczne, niesamowite miasto. Zamiast tego włączył tablet. Znalazł korespondencję od Ilyi z pytaniem, jak tam wycieczka, tuzin dyskusji z grupy laboratorium na rozmaite tematy, a na koniec wiadomość od Su-Yong Shu. Kade, Wypadło mi coś ważnego w zaplanowanym wcześniej terminie naszego spotkania. Czy moglibyśmy spotkać się na obiedzie zamiast na lunchu? Mój kierowca odbierze pana o 19:00 z hotelu. Pozdrawiam SYS Ciekawe. Kade wzruszył ramionami. Odpisał szybko. Dziewiętnasta przed hotelem, jak najbardziej. Odpowiedział jeszcze na kilka innych wiadomości, a potem wziął prysznic i zszedł na śniadanie. Sam najwyraźniej nie zmartwiła ta zmiana planów. Za to w ciągu śniadania dwa razy przećwiczyła z nim plan spotkania z Shu. Kade czuł, że bardziej gotowy już nie będzie. Sam najwyraźniej podzielała tę opinię. Dzień na konferencji był jednym niewyraźnym pasmem kolejnych posiedzeń i rozmów. „Neurooptyka: laserowa stymulacja nerwów”. „Transformata Hilberta w rozkodowywaniu neuronowych korelacji procesów emocjonalnych”. „Planowanie i struktura oprogramowania: biologiczne sieci neuronowe i wypalanie wzorów neuronów”. Wychodząc z kolejnej prelekcji, w drodze na lunch, Kade zobaczył coś kątem oka.

Odwrócił głowę. Su-Yong Shu. Szła do wyjścia z budynku konferencji z nikim innym jak z profesorem Somdetem Phra Anandą. Bardzo interesujące. Ciekawe, czy miało to coś wspólnego z jego spotkaniem z Anandą poprzedniego dnia? Kade wzruszył ramionami. Kto to mógł wiedzieć. Przynajmniej wystawiła mnie z ważnego powodu. Sam spotkał dopiero na ostatniej prelekcji tego dnia: „Zrozumieć wolę: od dopaminy do systemów dynamicznych”. Wydawała się całkiem pochłonięta wykładem. Wreszcie dzień miał się ku końcowi. Czas było wrócić do hotelu, gdzie miał czekać kierowca Shu. Z Sam spotkają się później na imprezie organizowanej przez Naronga. Oboje byli zaproszeni. Tak samo na niewielkie afterparty, o ile byli zainteresowani. Sam raz jeszcze powtórzyła z Kade’em plan spotkania, a potem już tylko obserwowała, jak wyłącza transmisję Nexusa. I tyle. Dalej zdany był tylko na siebie. Wrócił do hotelu, odświeżył się, odprasował koszulę i przygotował się na obiad z Su-Yong Shu. Wats kucał w alejce razem z pokojówką, jakieś cztery przecznice od hotelu Prince Market. Ta odległość powinna być wystarczająca, by znaleźli się poza kordonem obserwacyjnym ERD. Taką przynajmniej Wats miał nadzieję. Przynajmniej przestało padać. Mały uśmiech losu. Pokojówka jednak nie mówiła tego, co chciał usłyszeć. Mai me But, powtarzała. Żadnej karty. Haa Nai Thung Khaya? – dopytywał. Przeszukała śmieci? Chai. Tak, przeszukała. Kang Laang taitiang? A pod łóżkiem? Chai, chai. Hong naam? A w łazience? Chai, chai. Mai me But. I tak w kółko. Karty nie było nigdzie w pokoju Kadena. Wsadził ją do torby, żeby wypełnić później? Po co miałby to robić? Wats wiedział, że istniała możliwość, iż Kade nie zauważył karty w ogóle… Ale w takim razie powinna być gdzieś w tym pokoju. A może Cataranes ją zabrała? Ale po co? A może jakoś wykryli jego wiadomość? Poczuł zimny dreszcz. Podpisał wiadomość swoim imieniem. Ryzykowne, ale uznał, że to konieczne, jeśli miał przekonać Kade’a do przyjęcia oferty. A to znaczyło, że ERD może wiedzieć o jego obecności w Bangkoku. Trudno. Pokojówka czekała zniecierpliwiona, wyciągając rękę po zapłatę. Wats odliczył banknoty. Dwa tysiące bahtów. Położył pieniądze na wyciągniętej dłoni, ale nie wypuścił ich z palców. Spojrzał dziewczynie w oczy. – Mee ngahn Pheum – powiedział. Miał dla niej jeszcze inne zadanie. Pokazał zwitek banknotów w drugiej ręce. Pokojówka uśmiechnęła się, potarła kciukiem pieniądze, które jej wręczył, i skinęła głową potakująco. Wats pozwolił jej odejść. Na razie. Poczekał w alejce, aż dziewczyna się oddali. Bezmyślnie bawił się przenośną pamięcią na łańcuszku wokół szyi. Co teraz? Powinien wykonać ruch, nie czekając na zgodę Kade’a? Jakie byłyby tego konsekwencje? Co groziło Kadenowi? Czym go zastraszyli? Kto za to zapłaci? Zamieniłby ten tuzin istnień za oświecenie, jakie Nexus 5 mógłby dać światu. Ale czy ta decyzja w ogóle należała do Watsa? Czy jego przyjaciel by się z tym pogodził?

Kurwa mać. Dwa lata temu wpadłby tam z bronią, wyciągnął Kade’a bez względu na to, czy ten byłby mu wdzięczny, czy nie, i niech diabli wezmą konsekwencje. Teraz… Każdy z nas musi sam kroczyć swoją ścieżką. Sami wybieramy swoją karmę. Musimy pozwolić innym, by także sami wybrali swoją. To Kade musiał dokonać wyboru. O ile było to możliwe. Tak nauczał buddyzm. Każdy człowiek sam dokonywał wyborów w swoim życiu. Wats nie mógł narzucać Kade’owi tego, co uważał za słuszne. Szczególnie gdy stawka była tak wysoka. Właśnie ci, którzy narzucali innym swoją wolę, niszczyli świat. Wats potrzebował jakiegoś sposobu porozumienia się z Kade’em, żeby się upewnić, iż chłopak będzie miał ten wybór. Potrzebował metody pozwalającej mu uniknąć wykrycia przez te wszystkie mikrofony i kamery, którymi Lane na pewno był pokryty. Mikrofony na ciele Kade’a nie mogły wychwycić ani słowa. Kamery w centrum kongresowym i w hotelu nie mogły niczego zobaczyć. Nawet wiadomość na karcie oceny była ryzykowna, założył po prostu, że niedostrzegalne, maleńkie kamery inwigilacyjne nie będą w stanie odczytać tekstu. Znajdzie sposób. A jeśli nie będzie mógł otrzymać jasnej odpowiedzi? Co, jeśli w ciągu tych siedmiu dni, jakie Kade miał spędzić w Tajlandii, Wats nie zdobędzie pewności, że jego przyjaciel wie w ogóle o możliwości ucieczki? Co, jeśli cała ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej podejrzana, zanim Cole dowie się czegoś konkretnego? Wtedy Wats wybierze za Kade’a. I niech diabli wezmą karmę i szlag trafi konsekwencje. Sam obserwowała Lane’a wychodzącego z centrum. Jeszcze nie przesłuchała go na okoliczność wczorajszych wydarzeń. Chciała, żeby był możliwie spokojny przed spotkaniem z Shu. Dzisiejszy dzień był niemal równie interesujący jak wczorajszy. Kamery w cenrum kongresowym wychwyciły Su-Yong Shu i Somdeta Phra Anandę wychodzących razem na lunch. Mężczyzna, który po nich przyjechał, kierowca ich samochodu, był jednym z członków Konfucjańskiej Pięści. Sklonowanym żołnierzem. Coś się wydarzyło pomiędzy wczorajszym bankietem a dzisiejszym śniadaniem, co skłoniło tych dwoje do natychmiastowego spotkania. Co takiego mogło się stać? Rozmowa Shu z Kadenem. I krótka, dziwaczna interakcja Kadena i Anandy w kolejce do baru. I co właściwie przykuło uwagę Anandy? Co takiego mogło go zdumieć i skłonić do zbadania powodów, które sprowadziły tu Kadena Lane’a? Czy emisje Nexusa 5 na absurdalnym wręcz poziomie generowane przez mózg Kade’a? I jeśli tak… jak Ananda je wykrył? A może też używał Nexusa? Półtorej godziny później, gdy Sam jadła obiad z Narongiem, otrzymała wiadomość od swoich ludzi. Przeczytała ją dyskretnie, wyświetliwszy na skraju taktycznych szkieł kontaktowych, słuchając zarazem entuzjastycznych przepowiedni Naronga, dotyczących świetlanej przyszłości Tajlandii w światowej neurobiologii. Wstępna analiza z laboratorium. Karta oceny wykazała ślady samoniszczących się nanozespołów. Najprawdopodobniej samousuwająca się wiadomość. Żadnych widocznych śladów odpowiedzi Lane’a, ale mogła być ukryta lub zakodowana. Więc ktoś wysłał Kade’owi wiadomość. Kto? Shu? Ananda? I co w niej było? Sam i Kade definitywnie mieli do pogadania. Nie uda mu się mieć przed nią żadnych tajemnic. Z pewnością nie. Jeszcze dziś po imprezie.

INSTRUKTAŻ Wojna między tymi, którzy zaakceptowali ograniczenia „ludzkości”, a tymi, którzy gotowi są przyjąć moc płynącą z możliwości, jest nieunikniona. Ludzie nas nie zaakceptują, nie będą tolerować, nie zostawią w spokoju. Będą się bali naszej wielkości, tak jak zapowiedział, że będą bać się Nadczłowieka. Żyjąc w lęku przed nami, zaczną szukać dróg, by nas zniszczyć. Będzie ich legion. Nas zaledwie garstka. Zwyciężymy bez względu na koszty. Anonim, Manifest postczłowieka, styczeń 2038 Aby walczyć ze zbrodniarzami i terrorystami korzystającymi z zakazanych technologii, nie mamy innej alternatywy, jak tylko wykorzystać te technologie do ulepszenia naszych agentów. Możemy i musimy zachować przewagę operacyjną na polu bitwy. Wobec powyższego użyjemy dowolnych i wszelkich środków, by zyskać pewność, że możliwości naszych agentów pozostaną niezrównane. ERD procedury, listopad 2035

17 VIP Drzwi windy się otworzyły i Kaden wyszedł do holu. Miał na sobie najlepszą koszulę, wyłączył wszelkie transmisje Nexusa i podkręcił pakiet uspokajający. Kierowca już na niego czekał, w czarnym garniturze, białej koszuli, od której odcinał się czarny krawat, w czarnej czapce i takich rękawiczkach. Konfucjańska Pięść. Żołnierz-klon. Uśmiechnął się i podszedł bliżej. – Pan Lane? – spytał z mocnym chińskim akcentem. – Tak? – Nazywam się Feng. – Przyłożył palce do daszka czapki. – Mam zaszczyt być kierowcą profesor Shu. Czy będzie pan uprzejmy pójść ze mną? – Oczywiście. – Kade posłusznie podążył za Fengiem na zewnątrz. Przestało padać i nawet chmury się przerzedziły. Słońce zaszło przed chwilą i na zachodzie niebo rozświetlał pomarańczowy blask. Samochodem okazał się lśniący czarny opal. Najwyższa półka chińskiego luksusu. Rejestrację miał chińską. Znaczy sprowadzili go aż stamtąd. Feng przytrzymał drzwi, a Kade wsiadł w klimatyzowany luksus. Wnętrze samochodu wyłożono drewnem i skórą. Z głośników płynęła cicha muzyka klasyczna. Na dwóch zamkniętych butelkach gazowanej wody osiadła mgła. Okna były przyciemniane. Feng wślizgnął się za kierownicę. – Dokąd jedziemy? – spytał Kade. – Thonburi – odpowiedział kierowca. – Po drugiej stronie rzeki Chao Phraya. Jest tam bardzo dobra restauracja, moja ulubiona w całym Bangkoku! – Długo będziemy jechać? Opal bezszelestnie oddalił się od krawężnika. – Może dwadzieścia minut – odpowiedział Feng. – Szybciej, jeśli będzie mały ruch. Kade oparł się wygodnie. – Dzięki. – Nagle coś mu przyszło do głowy. – Był pan tu już wcześniej? Feng skinął głową twierdząco. – Profesor Shu często bywa w Bangkoku. Przyjeżdżam z nią. – Jak długo pracuje pan dla pani profesor? – Trzy lata. Najlepszy szef, jakiego miałem. – Uśmiechnął się szeroko, patrząc na Kade’a w lusterku wstecznym. – A wcześniej? – Wojsko. Jednostka specjalna. Właściwie nadal tak jest. Jednostka specjalnej ochrony. – Jednostka specjalnej ochrony? – powtórzył Kade pytająco. – Tak. Zajmujemy się ważnymi ludźmi. Dbamy o ich bezpieczeństwo. – Profesor Shu ma wojskową ochronę? – O tak. Jest skarbem narodowym. Genialna uczona. Cała przyszłość Chin zależy od nauki. Profesor jest tak ważna, że obiad z nią powinien być dla pana zaszczytem. – Och, jest, zapewniam. A nie powinien jej pan teraz ochraniać? Feng roześmiał się i zerknął przez ramię. – Tak, pewnie tak. Ale wie pan, ona jest naprawdę twarda. Świetnie umie sama o siebie zadbać. – Zamilkł na chwilę, skupiając się na drodze.

– A dlaczego jej tu nie ma? – Miała wcześniej spotkanie blisko miejsca, do którego się udajemy. Nie było sensu, żeby jechała potem do śródmieścia. Kade czuł się odważny. Czy był to wpływ pakietu uspokajającego? I czy to miało jakiekolwiek znaczenie? – Ochronił ją pan kiedyś przed prawdziwym zagrożeniem? Przed atakiem? Feng zawahał się, odpowiedział już wolniej, po namyśle: – Przepraszam. Nie mogę o tym rozmawiać. To są szczegóły operacji. Ściśle tajne. Interesujące, pomyślał Kade. Czy to znaczy, że tak? – Zasłoniłby ją pan przed kulą? – zapytał. – Znaczy, że gdyby ktoś ją próbował zastrzelić? Że miałbym się dać zastrzelić zamiast niej? – No. Feng parsknął śmiechem. – Miejmy nadzieję, że zastrzeliłbym go pierwszy. – Złożył palce w kształt pistoletu i wymierzył w fikcyjny cel za szybą. Kade też się roześmiał, żeby podtrzymać nastrój. Czuł, że umysł ma czysty, kalkulował chłodno. Mógłby się przyzwyczaić do takiego stanu. – A gdyby nie było takiej możliwości? Co, jeśli jedynym sposobem, żeby ją ocalić, byłoby stanąć między nią a kulą? Feng skrzywił się do lusterka. – Mmm… to słaby sposób. Jeślibym dostał, to ocaliłbym ją zaledwie na sekundy. A co potem? Lepiej już założyć, że miałbym wsparcie. W przeciwnym razie tylko bym trochę spowolnił strzelca. Lepiej byłoby go zdjąć. Najlepszą obroną jest atak. – Umilkł na chwilę. – Ale tak. Zrobiłbym to. Zasłoniłbym ją własnym ciałem, gdyby nie było innej możliwości. Kade skinął głową, właściwie do siebie. Pamiętał, jak Becker pytał, po co ktoś tworzyłby setkę mężczyzn o takim samym DNA. Obserwował Fenga. Klony zaprojektowane tak, by były ekstremalnie lojalne. Te same geny, to samo szkolenie. Identyczne, przewidywalne zachowanie. Doskonali żołnierze. Wierzę w to w ogóle? – A co pan robił przed wstąpieniem do wojska? – Przed wojskiem to byłem dzieciakiem. Dorastałem niedaleko Szanghaju. W wielkiej rodzinie. – Roześmiał się właściwie do siebie. – Naprawdę wielkiej. Miałem całe mnóstwo braci. – Znów się zaśmiał. Nawet z programem uspokajającym Kade poczuł, jak po plecach wędrują mu mrówki. Jechali dalej. Pomarańczowy blask zachodu zaczął zmieniać barwę w zależności od tego, jakiego koloru neon właśnie mijali. Wcześniejszy deszcz zmienił ulice w połyskliwe rzeki światła, ożywione refleksami czerwieni, błękitów, zieleni i wolno ciemniejącego pomarańczu. Feng skręcił w lewo i nagle okolica wyglądała zupełnie inaczej. Jechali przez most nad brązową rzeką. To zapewne była Chao Phraya. Przed nimi na niebie pełgały ostatnie refleksy słońca. Pomarańczowy blask podświetlał budynek świątyni, jego centralna część przypominała piramidę, z wierzchołka której strzelała w niebo iglica niczym z wieży Eiffla. Wyciosano ją z ciężkiego, rzeźbionego kamienia, u podstawy słońce pomalowało ją na kolor bursztynu. – Wat Arun – powiedział cicho Feng. – Świątynia Świtu. – Piękna – odparł Kade szczerze. Feng przytaknął kiwnięciem głowy.

– Tam właśnie jest teraz profesor Shu. Spotka się z nami w restauracji. – Jest blisko? – Tam. – Feng wskazał brzeg rzeki, do którego się zbliżali. Restauracja nazywała się Ayutthaya, na cześć dawnej stolicy Tajów, i znajdowała się w pięknie zdobionym dwupiętrowym budynku na brzegu rzeki. Jakieś kilkaset jardów od Wat Arun. Czerwonoskóre demony strzegły otwartych na oścież podwójnych drzwi, ich złote, długie na pięć stóp miecze skierowane były ku ziemi. Feng zamknął za Kadenem drzwi opala, ujął go za łokieć i zaprowadził do głównej hostessy. – Gość profesor Shu – oznajmił. Zaraz za progiem restauracji siedział wysoki na jakieś dwa metry złoty Budda, krzyżując nogi na kamieniu. – A, pan Lane? – Hostessa miała na sobie złotą suknię w stylu tajskim, a włosy ściągnięte w kok na karku. Była olśniewająca. – Tak, to ja. – Nie zaciął się. Nie zająknął. Nawet w jego własnych uszach głos brzmiał głęboko i pewnie. Mógłby się do tego przyzwyczaić. – Proszę za mną. – Wzięła w dłoń menu i uśmiechnęła się do niego zwycięsko. – Do zobaczenia po obiedzie – odezwał się Feng. – A pan nie idzie? – Jestem tylko kierowcą, a nie ważną osobą, jak pan. – Feng ukłonił się i zawrócił do samochodu. Kade odwrócił się do czekającej kobiety. Obdarzyła go kolejnym uśmiechem i poprowadziła w głąb restauracji. Miękki materiał jej sukni opływał figurę. Ruch bioder był po prostu upojny. Wyluzuj, człowieku, upomniał sam siebie Kade. Jest więcej niż jeden sposób, by wytrącić cię z równowagi. Minęli Buddę i wtedy Lane zobaczył restaurację w całej okazałości. Okna sięgające od podłogi do sufitu zostały otworzone, by wpuścić ciepło nocy. Za nimi rozciągał się widok na rzekę i Wielki Pałac. Kade zobaczył iglicę Wat Arun wznoszącą się nad zachodnim brzegiem rzeki. Złote i pomarańczowe lampiony oświetlały stoliki, przy których siedzieli zarówno Tajowie, jak i turyści. Przeszli przez maleńki mostek, nad cichutko szemrzącym strumykiem, który przepływał przez salę i wpadał do rzeki poniżej. Stara się zrobić na mnie wrażenie, uznał Kade. Shu. Prowadzi rekrutację. Hostessa zaprowadziła go do części na górze, gdzie czuć było chłodny powiew od rzeki. Niebo pociemniało już, bo wieczór stawał się nocą. Kade’a owiały cudowne zapachy. Czy chcę dać się zrekrutować? Na razie pozwolił się zaprowadzić do stolika w południowo-wschodnim kącie sali, skąd mógł do woli podziwiać majestatyczny widok na rzekę i świątynię. Su-Yong Shu wstała, żeby go powitać. Uśmiechała się szeroko. Wyglądała na odprężoną, pewną siebie i oczywiście elegancko. Elegancka i niebezpieczna, pomyślał Kade. Przedstawienie czas zacząć.

18 Ayutthaya

– Kade. Dziękuję bardzo, że pan przyszedł. Su-Yong Shu ujęła jego dłoń w swoje. Jej oczy były fascynujące, pełne blasku. – Pani profesor, to prawdziwy zaszczyt. Usiedli. – To miejsce jest oszałamiające – stwierdził Kade. Shu ponownie się uśmiechnęła. Rozejrzała się po sali. – Uwielbam tu przebywać – zwierzyła się, wskazując ruchem dłoni Wat Arun, wznoszącą się nad ich głowami. – Ludzie potrafią tworzyć takie piękno. Ludzie, zauważył Kade w duchu. Nie my, ludzie. Podszedł do nich kelner, niosąc wodę i herbatę, zaproponował kilka potraw. – Wszystko wygląda wspaniale – stwierdził Kade. – Proszę mi pozwolić. Będzie pan zadowolony – zaproponowała Shu. – Jestem w pani rękach, pani profesor. Shu wyrzuciła z siebie potok tajskich słów, na co kelner uśmiechnął się szeroko, skłonił i odszedł. – Mówi pani po tajsku – zauważył Kade. – Proszę opowiedzieć mi o swoich badaniach – poprosiła Shu. – Podobno pański artykuł w „Science” ma być fascynujący. O czym będzie? Kade opowiedział. Podał jej oczywiście okrojoną, oczyszczoną wersję, tę z użyciem konwencjonalnych nanorurek, oprogramowania zbudowanego na modelach pochodzących z laboratorium Shu. Nie wspomniał o tym, jak dzięki Nexusowi robili niesamowite postępy. Jak uniknęli ślepych zaułków i sytuacji bez wyjścia. Nexus pozwolił im namalować obraz w stylu Leonarda. Przerobili to na prostacki rysunek kredkami i wciąż znacznie wyprzedzali resztę kolegów po fachu. Shu zadawała dobre pytania. Sprawdzała zarówno detale, jak i wnioski. Kade musiał się dobrze postarać, żeby dotrzymać jej kroku. Wreszcie z zadowoleniem kiwnęła głową. – Jestem naprawdę pod wrażeniem. Spojrzała mu w oczy. – Dziękuję. – Uśmiechnął się lekko zmieszany. – Jesteśmy naprawdę dumni. Rangan włożył w to tyle samo pracy, co ja. Przyniesiono im jedzenie, co w naturalny sposób zmusiło ich do zmiany tematu. Yum Mamuang, wspaniała sałatka z mango. Pad Pak Boong, smażony szpinak. Goong Kra Tiem, aromatyczne krewetki zasmażane w czosnku. Ped bai Gra-pow, kaczka w bazylii. Phat goo-ay-dtee-o neu-a, smażony makaron z kawałkami wołowiny. Jedli swobodnie, komentując nawzajem swoje dania. Shu jadła z entuzjazmem, który Kade uznał za zaraźliwy. Kelner przyniósł im świeży sok z guawy, chłodny, orzeźwiający. Za oknami niebo pociemniało już zupełnie. Ich stolik oświetlały lampiony, bursztynowe światła świątyni i blask neonów zza rzeki, z tętniącego życiem miasta. Shu zmieniła temat rozmowy, wróciła do neurobiologii i zaczęła odpytywać Kadena z rozmaitych zagadnień stanowiących właściwie przekrój dziedziny. To był dokładny wywiad. Pytania padały gęsto i szybko, nierzadko też w ogóle nie były ze sobą powiązane. Podstawowa

aktywność nerwów. Perspektywy rozwinięcia ludzkiej inteligencji. Problem, jakim było zgranie umysłu ludzkiego do komputera. Ewolucyjne podstawy snu. Granice pojemności ludzkiego mózgu. Uzasadnienia ludzkiej percepcji czasu. Pytania były powalające, otwarte, na granicy nowoczesnej neurobiologii. Musiał dokonywać syntezy, odkrywać podpowiedzi i domysły, nakreślać możliwości w oparciu o niekompletne dane. Shu nie przyjmowała do wiadomości „nie wiem”. Naciskała, zmuszała, by robił założenia, zgadywał, by wyjaśnić, co w danym temacie myśli. To było cudowne. Zastanawiał się, czy Shu w ogóle zna odpowiedzi na własne pytania. I wtedy to poczuł. Jej umysł sięgnął do jego. Czuł ciekawość, ten niesamowicie, kryształowo czysty intelekt. Jej umysł był wspaniały. Nieograniczony, złożony – Kade nie czuł jeszcze czegoś takiego. Tak bardzo pragnął dotknąć tego umysłu. Ale nic nie zrobił. Otworzyć się na nią oznaczałoby zdradzić, kim jest i kto go przysłał. Mów, upomniał się, udawaj, że nic nie poczułeś. Shu przyglądała mu się zamyślona. Wats prowadził obserwację z dachu na północ od restauracji Ayutthaya. Leżał na brzuchu, całkowicie nieruchomy, z lunetą przy oku. Kameleonowy kamuflaż pozwolił mu wtopić się bez śladu w otoczenie. Wats widział Kade’a z kobietą, którą program do identyfikacji twarzy rozpoznał jako profesor Su-Yong Shu z Uniwersytetu Jiao Tong w Szanghaju. Była jednym z czołowych badaczy w dziedzinie, którą zajmował się Kade, i od czasu do czasu współpracowała też z chińskim Ministerstwem Obrony Narodowej. Ciekawe, co tu robiła? Bardziej niepokojący był jej kierowca. Wats widział już tę twarz. Tak wyglądał bardzo niebezpieczny człowiek, od dawna martwy, co Cole byłby gotów przysiąc. To było w Kazachstanie. Chiński „doradca”, którego wyciągnęli ze sztabu rebeliantów. Przejęli punkt dowodzenia nieświadomi obecności „doradcy”, a kiedy już go znaleźli, walczył. Wats nie spotkał dotąd nikogo, kto by tak walczył, ani wcześniej, ani później. Ale go zabili. Jakim więc cudem pojawił się tutaj? Su-Yong Shu westchnęła z zadowoleniem. Kade czuł emanującą od niej zmysłową satysfakcję. Nie spodziewał się, że pani profesor będzie taka. – Kade – zaczęła – miałam swoje motywy, zapraszając pana tutaj. Najprawdopodobniej będę chciała zatrudnić kogoś na stanowisku adiunkta w moim laboratorium. Sądzę, że jest pan doskonałym kandydatem. Czy byłby pan zainteresowany taką posadą? Gdzieś na wschodzie uderzyła błyskawica. Piorun trafił w coś za miastem, na moment rozjaśniając całe niebo. – Byłbym zaszczycony – odpowiedział. – Czy mogłaby mi pani opowiedzieć coś na temat kierunku badań, jakie prowadzi pani laboratorium? – Mam trzy główne cele. – Shu uniosła dłoń, pokazując trzy wyprostowane palce. – Po pierwsze, bezpośrednia komunikacja między mózgami. Po drugie, ulepszenie ludzkiej inteligencji do poziomu postludzi. Po trzecie, umożliwienie wgrania umysłu ludzkiego do komputera. Kade zamrugał. – Jest pan zaskoczony? – To wspaniałe cele. – Skinął głową. – Ale co z prawem? Konwencją Kopenhaską? Shu bez trudu wytrzymała jego spojrzenie. – Prawa i konwencje ulegają zmianom. Pewnego dnia te ograniczenia staną się przeszłością. Wtedy będziemy gotowi.

Kade znów poczuł jej umysł. Przebłyski tego, co może nadejść w przyszłości. Kiedy ich badania nie będą już ograniczane. Kiedy będą mogli dowolnie ulepszać umysł ludzki, rozwijać się, przenieść na wyższy poziom, zrobić krok w procesie ewolucji człowieka. Jej wizja człowieka przyszłości była wspaniała. Pragnął jej spełnienia aż do bólu. Jeszcze bardziej pragnął stać się takim człowiekiem. A kiedy wysyłała ku niemu projekcję tej wizji, Kade czuł, jak jej umysł szuka jego. Sięgała, próbując go wciągnąć. Węzły Nexusa w jej mózgu wysyłały sygnały w poszukiwaniu komplementarnych węzłów w jego mózgu. Kade poczuł drobną falę, która na chwilę zburzyła spokój jego umysłu. Nexus rezonował w odpowiedzi na ping Shu, szykując się do połączenia, powstrzymywał go jedynie system operacyjny wspierany siłą woli Kade’a. Lane nie mógł pozwolić, by Shu dowiedziała się, dlaczego tu przybył. Spróbował zachować się jak najbardziej naturalnie. – Jestem pod wrażeniem tej wizji, pani profesor. Podziwiam, że wykonuje pani swoją pracę tak, by wyprzedzić rozwój wypadków i ubiec konkurencję. Uniosła do ust filiżankę, upiła łyk herbaty i na sekundę przymknęła oczy, delektując się smakiem. – Tak – odpowiedziała. – To zawsze dobrze, jeśli wyprzedza się konkurencję. Wtedy zrobiła coś, czego Kade nie zrozumiał. Jej mózg zaczął emitować kolejne sygnały, tym razem zbyt szybko, w zbyt zawiłych układach, by był w stanie je śledzić. Jego umysł odpowiedział feerią barw i kształtów. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, a potem poczuł zmianę, zobaczył błędy. Gdzieś w okolicy śródmózgowia część węzłów znalazła się poza jego kontrolą, zaczęły teraz nadawać swój własny wzorzec, całkowicie wbrew jego woli. Ta swoista rebelia obejmowała coraz to nowe węzły. Uruchomił jeden z programów ochrony danych stworzonych przez Rangana. [uruchom: aegis] Firewalle zablokowały wszystkie sygnały zewnętrzne, osłoniły jego myśli niczym masywne tarcze. Aktywowały się układy zabezpieczające, izolując zbuntowane węzły, wysyłając im sygnały dezaktywujące. Zachowaj spokój, nakazał sobie w duchu. Uśmiechnął się do Su-Yong Shu. W jego polu widzenia pojawiły się kolejne informacje o błędach. Układy zabezpieczające zawodziły. Węzły w jego głowie zaczynały nadawać, by połączyć się z mózgiem Shu. Coraz to nowe węzły podejmowały ten sygnał. Transmisja przybierała na sile od mikrowatów do miliwatów. Słyszała go już? Musiał to zatrzymać, zanim Shu zdoła go usłyszeć. Uruchomił interfejs firewalla radiowego i włączył blokadę sygnałów wychodzących z jego mózgu. Niczego to nie zmieniło. Sygnał, nad którym nie miał kontroli, obejmował kolejne węzły, Nexus w głowie Kade’a samowolnie próbował nawiązać kontakt z Shu. Teraz padał już system operacyjny. Widział więcej komunikatów o błędach. Węzły w jego mózgu stawały się węzłami Shu. Przegrywał. Jego osłony się poddawały, węzły Nexusa synchronizowały się z węzłami Shu. Czuł dotknięcie jej umysłu. Majestatycznego, rozległego. Kończyły mu się opcje. Będzie musiał zatrzymać wszystkie procesy. [system stop] – polecił – [system stop][system stop] Polecenie zostało przyjęte. Proces się zatrzymał. Okna zamknęły. W tym program uspokajający, który podnosił mu poziom serotoniny, regulował puls i oddech i tłumił wszelkie oznaki strachu generowane przez ciało migdałowate. Nie udało mu się powstrzymać zbuntowanego sygnału.

Jego węzły wciąż nadawały do Shu. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Serce podskoczyło do gardła. Miał przejebane, totalnie i po całości. Zostało mu tylko jedno. Wulkan. Mastodont. Cedr. Usłyszał te słowa, zwizualizował je sobie, nałożył te obrazy na wszystkie swoje myśli. Mantra rozwinęła się w jego głowie, w przestrzeni umysłu pojawiła się osobowość fraktalna, usuwając fragmenty pamięci, tożsamości, koncepcji, zastępując je… zastępując… zastępując… Na chwilę świat stał się rozmazaną plamą kolorów, a potem znów nabrał ostrości. Kade zamrugał. Kręciło mu się w głowie i nagle poczuł się zdezorientowany. Znów zamrugał. Uniósł kieliszek i zorientował się, że dłoń mu drży. Cholera, był zdenerwowany. O czym właściwie rozmawiali? – Przepraszam, pani profesor, nie dosłyszałem? – Podniósł wzrok i spojrzał na nią.

19 Dezorientacja Wats cierpliwie prowadził obserwację z dachu. Kolacja mijała wśród uśmiechów, ochów i achów. I nagle coś się stało. Shu spoważniała. Delikatnie potrząsnęła głową… I coś stało się z Kade’em.Na jego twarzy odmalowało się zdenerwowanie, przymknął oczy, głowa opadła mu lekko, jakby prawie zemdlał. A kiedy otworzył oczy, coś się zmieniło. Uniósł kieliszek z wodą, a dłoń drżała mu wyraźnie. Zmienił się język jego ciała. Zgarbił się lekko, zdawał się wycofany. Shu natomiast wyglądała na mocno pobudzoną. Wiedziony jakimś przeczuciem Wats przeniósł spojrzenie na poziom ulicy. I proszę. Kierowca, który przywiózł Kade’a, teraz szedł szybkim krokiem w stronę restauracji. Cole błyskawicznie ocenił odległość. Nie miał szans dostać się tam pierwszy. Sięgnął do plecaka i wyciągnął wyjątkowo nielegalną broń z heksoidalną lufą, wsunął lunetę, której dotąd używał, w odpowiednie wyżłobienie na górze karabinu. Kliknęła cicho, wskakując na miejsce. Przez sekundę popatrzył na trzymaną w dłoniach snajperkę. Naprawdę chciał to zrobić? Naprawdę był gotów zabić? Nie wiedział. – …nie dosłyszałem? – zapytał Kade. Znów zamrugał, jakby chciał pozbyć się mgły, która mąciła mu myśli. Su-Yong Shu przyglądała mu się z głową przechyloną na bok, lekko rozchylonymi ustami i przymrużonymi powiekami. Studiowała go niczym wyjątkowo zagadkowy naukowy okaz. – Mówiłam – powiedziała wolno, ostrożnie dobierając słowa – że ważne jest, abyśmy się dobrze zrozumieli, tak jak i motywy, które nami kierują. – Hm, tak, oczywiście. – Cokolwiek mu się przydarzyło, już mijało. W głowie mu się przejaśniało. To zapewne efekt zmiany stref czasowych. Kade? Zamrugał zaskoczony. Jej umysł właśnie dotknął jego. Wysłała mu zwerbalizowaną myśl. Używała Nexusa? Kade, mów dalej. Nie zdradzaj, że komunikujemy się w ten sposób. Nie zdradzaj? Dlaczego. – Zgadzam się w zupełności – powiedział głośno. – To bardzo ważne, żebyśmy się zrozumieli. Jak ona to robiła? I co się działo w jego głowie? Dlaczego system operacyjny Nexusa nie był uruchomiony? Jak ona do niego mówiła? Kade, możesz mi odpowiadać w ten sposób. Tak… . Zobaczył to. Poczuł. Hej? – wysłał. Dobrze. Miałeś coś jak niewielki… atak. Próbuję zrozumieć, co się stało. Odpręż się dla mnie. I nie przestawaj mówić, jakby nic się nie działo. Kade poczuł zimny dreszcz. Atak? Czyżby był to skutek uboczny używania Nexusa? Od tej całej zabawy z ogniem wreszcie się poparzył?

OK – odesłał. Czuł delikatne dotknięcia macek jej umysłu, jak ostrożnie torują sobie drogę w głąb niego. Mamrotał coś o swoich badaniach. I czuł ją w swoim umyśle, coraz to głębiej, coraz szerzej, macki myśli rozdzielające się, obejmujące coraz większe części jego własnego umysłu. Mów – upomniała go bez słów. Gadał coś bez ładu i składu, niejasno świadomy, że ona mu odpowiada. Zachowaj spokój, powtarzał sobie. Umysł Shu przenikał jego. Dotykała wspomnienia za wspomnieniem. To go przerażało. Powinien się opierać. Było tam coś, czego nie mogła zobaczyć… Pocił się. Jej dokładność była potworna. Umysł bezkresny, jej myśli sięgały wszędzie. Weź głęboki oddech, Kade. Zachowaj spokój. Spokój. Tak. Odetchnął. Miał sposób na zachowanie spokoju. Oprogramowanie… jakiś program, który sam napisał… Kade, sądzę, że ktoś manipulował twoją pamięcią. W jakiś sposób udało im się ukryć niektóre wspomnienia przed tobą. Pamięcią? O kurwa mać. Co jest grane, do chuja? Odpręż się – nadawała Shu. Otwórz się przede mną. Chyba potrafię odwrócić ten proces. Emanowała spokojem, współczuciem, czułością. Możesz czuć się trochę zdezorientowany – wyjaśniała – jakbyś obudził się ze snu. Kade czuł się zmieszany. Wspomnienia miał jakieś niewyraźne. Niektóre były zupełnie bezsensowne. Co się wydarzyło? Shu coś mówiła dla przykrywki. Coś o badaniach nad zwierzętami. Nie bardzo był w stanie nadążyć. Przywracam ci wspomnienia… Teraz – powiadomiła. Czuł, że sięga jeszcze dalej w głąb niego. Wypełniła cały jego umysł, dotykając wszystkich części naraz. Czegoś takiego nie próbował w najśmielszych nawet marzeniach. Widział połączenia między kolejnymi wspomnieniami, kiedy je badała. Przerzucała kolejne myśli i fragmenty pamięci szybciej, niż Kade był w stanie śledzić. Doznanie było tak samo intensywne jak kalibracja Nexusa. Jakim cudem udawało jej się przetwarzać taką ilość informacji? Jak to możliwe, że jej umysł był tak rozległy? Moment… teraz już pamiętał. Wspomnienia popłynęły rwącą falą. Odprawa w ERD. Misja. Ochrona, jaką Rangan wbudował w system operacyjny. Szkolenie. Fałszywe wspomnienia… Kod dla sytuacji awaryjnych. Na telefonie. Kod wezwania pomocy. Na wypadek niebezpieczeństwa. Sięgnął do telefonu. Nic się nie stało. Ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Spróbował drugą. Niedobrze. Chciał zawołać o pomoc. Nic. Shu go sparaliżowała. Był całkowicie pod jej kontrolą. Kade, nie denerwuj się. Musimy zrozumieć, co właściwie ci się stało. O nie. Już pamiętał, dlaczego się tu znalazł. Jeśli znajdzie to w jego umyśle, zrozumie, że Kade jest szpiegiem. Musiał się wynieść. Miał jeszcze jedną, ostatnią broń. Broń, którą przygotował mu Rangan. Potrzebował

uruchomić Nexusa. [restart] Zobaczył sekwencje startowe. A gdy jego uwaga skierowana była do wewnątrz, jeszcze bardziej świadom był obecności Shu w swojej głowie. Zsynchronizowała miliony węzłów Nexusa w jego mózgu ze swoimi. Skonfigurowała je w tysiącach złożonych obwodów, każdy sensor, każdy manipulator. Czuł jej fascynację, gdy obserwowała, jak on się zmienia. Tysiące układów wycelowanych było w system operacyjny Nexusa, studiując, badając, analizując poszczególne jego części. Te układy były w jego mózgu. Jego umyśle. Odbierze je. Przypomniał sobie, jak nocami grali w pchnij – ciągnij z Ranganem, Ilyą, Watsem. Korzystali z synchronizacji swoich umysłów poprzez Nexusa i próbowali poruszać ciałem innej osoby samą tylko myślą. Poruszyć dłonią Ilyi, mrugnąć okiem Rangana, sprawić, by z warg Watsa spłynęło jakieś słowo. Jeśli było się w stanie wysłać wystarczającą ilość właściwych sygnałów do czyjegoś mózgu, jeśli te sygnały były silniejsze i bardziej spójne niż te, które generował w mózgu jego właściciel, to dawało się te drugie zagłuszyć, nadpisać. I w ten sposób kontrolować tę drugą osobę. To właśnie teraz robiła mu Shu. Ale nikt nie był lepszy w tej zabawie niż Kade. Naparł na układy, które stworzyła w jego głowie, próbując zakłócić ich pracę, uwolnić swoje neurony spod wpływu jej sygnałów. Układy poddały się jego naciskom, ugięły, ale trwały. Nabrał powietrza i pchnął silniej, tak mocno, jak tylko mógł. Pękły, zaczęły się rwać, tracić połączenia. Przez moment niemalże uwolnił się od wpływu jej sygnałów. Na zewnątrz Shu przymknęła oczy swego ciała, kontynuując opowieść. – To był bezcenny moment, zapewniam pana. Obiekty zwierzęce są moim zdaniem nieskończenie fascynujące. Nie jestem twoim wrogiem – wysłała. Nie walcz ze mną. Na chwilę przestał, żeby umysł mógł złapać oddech, metaforycznie. I w tej chwili przerwy umysł Shu znowu zagarnął jego. Jej układy i obwody zaczęły się w nim odbudowywać. Wysyłała sygnał z niesamowitą wręcz siłą, zalewając jego węzły Nexusa. Czujniki się odtworzyły, manipulatory odbudowały. Kade zgrzytnął zębami. Jeśli się podda, Shu odkryje, że został tu wysłany przez ERD. A kiedy to odkryje… Zwarł umysł z całą siłą, na jaką było go stać, raz jeszcze uderzył w stworzone przez nią układy, po kawałku zaczął wypychać ją ze swojej głowy. Z wysiłku aż stęknął. Wewnątrz czaszki rozkwitał mu ból. Tracił ostrość wzroku. Kade, przestań – wysłała. Mamy mnóstwo do omówienia. Nie był w stanie wytrzymać wysiłku, jaki kosztowało go wyrzucanie jej z mózgu. Nacisk jego umysłu słabł. Jej myśli odnalazły drogę powrotną, znów znajdowały się wszędzie, czuł, jak penetrują, rozszerzają się, zagłębiają. Analizowała go, jego myśli, próbowała dostać się do wspomnień, rozebrać jego umysł na części, zaabsorbować całą złożoność wciąż startującego systemu operacyjnego. Jak to było w ogóle możliwe? Jej umysł był bezkresny. Była dokładnie taka, jak mówił Holtzmann – superinteligentna, była postczłowiekiem. Jego życie nie będzie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Wreszcie. System operacyjny został uruchomiony. Poczuł ogarniający go spokój, gdy program uspokajający przywrócił mu równowagę. Broń, którą stworzył Rangan, znów była gotowa do użycia. Zawahał się przez ułamek sekundy. Powinien to zrobić?

Nie widział innego wyjścia. Zaatakuje ją, żeby uwolnić się spod tego przemożnego wpływu. Wbije kod awaryjny do telefonu. Ucieknie. [uruchom nd*] Sygnał zakłócający Nexusa niczym syrena zawył w jego czaszce. W umyśle Kade’a uruchomiły się filtry. Ale umysł Shu cofnął się w spazmach. Drgnęła silnie, jakby ktoś wymierzył jej policzek. Kade też się skrzywił z bólu, mimo że miał naprawdę mocne filtry. Spróbował poruszyć ręką. Nadal nic. Podkręcił zakłócacz i odpowiednie filtry, pozwolił im zająć tyle węzłów, ile tylko chciały. Jego umysł utonął w wyładowaniach statycznych. Nie tak źle. Mógł to znieść. Nie tak źle. Zacisnął zęby z bólu. Poczuł dotknięcie dłoni na ramieniu. Wszystko jedno. Może to zrobić. Musi to zrobić. DOŚĆ! Shu wymówiła to słowo głośno i jednocześnie wewnątrz niego. Czuł, że w jej umyśle dokonała się zmiana. Sygnały, które wysyłała, stały się spójne, niewzruszony, nieustający strumień danych z miliarda węzłów jednocześnie, nadawane z mocą całych watów. Zalały go. Przytłoczyły. Jego kontrola nad własnymi węzłami osłabła nagle. Nagle znalazły się we władzy Shu. Pulsowały, pulsowały… Wszystko stało się białe. Wszystkie zmysły były przeładowane. Nie wyładowaniami statycznymi, ale jedną spójną falą. Wszystko było już tylko jednym pulsującym rytmem. Myśli zniknęły. Czas zniknął. Przestrzeń zniknęła. Tożsamość zniknęła. Nic nie zostało. Nic tylko biel nad bielą. Wats spiął się cały. Kierowca o twarzy stanowczo zbyt znajomej wszedł po schodach do sali pod dachem. Kade siedział do niego tyłem. Kierowca podszedł, pilnując, by nie zwrócić na siebie uwagi personelu restauracji. Wats odbezpieczył broń. Widziane w lunecie plecy kierowcy były duże i kwadratowe. Gdyby strzelił, to wystarczy raz, by zdjąć tamtego? Na poprzedniego, którego widział z tą właśnie twarzą, trzeba było wielu, wielu kul. Musiał podjąć decyzję. Strzelać teraz? Czy gdy zacznie dziać się coś złego? Zabić, nie mając tak naprawdę całej wiedzy o sytuacji? A może dalej obserwować? Odetchnął głęboko. Byli w miejscu publicznym. Kade’a widziano z Shu. Gdyby chcieli zabić Lane’a, nie zrobiliby tego na oczach wszystkich. Patrzył, jak kierowca podchodzi do Kadena i kładzie mu dłoń na ramieniu. Wats napiął mięśnie. I… nic. Rozluźnił się, ale krzyżyk celownika wciąż przecinał tył głowy kierowcy.

20 Tylko człowiek

Przytomność powracała pomału. Fragmentami. Żył. Nazywał się Kade. Kaden Lane. Wzrok wracał mu dezorientująco powoli. Shu przyglądała mu się. Jak długo był nieprzytomny? Jak długo dochodził do siebie? Próbował coś powiedzieć i zorientował się, że nie może. Serce tłukło mu się w piersi. Spróbował dostać się do Shu umysłem, ale jego myśli też były spętane. Chciał sięgnąć do telefonu, ale ręka go nie posłuchała. Zakłócacz Nexusa został wyłączony, a system operacyjny ignorował polecenia. Lane poczuł w żołądku zimną kulę obawy. Przegrał, tak po prostu przegrał. Su-Yong Shu kontrolowała go w zupełności. Coś takiego zrobiliśmy Sam, uświadomił sobie. Czuł Shu w swoim umyśle, przerzucającą wspomnienia. Stworzenie systemu operacyjnego Nexusa. Imprezę. Wpadkę. Informacje, jakie Kade o niej otrzymał. Misja, na którą go wysłali. Jesteś głupcem, Kadenie Lane. Nie chciałem tu być – odpowiedział w myślach. Zostałem zaszantażowany. Z jej strony nie czuł ani odrobiny współczucia czy żalu. Mogłeś przyjść do mnie – odparła. Mogłeś mi powiedzieć. Obroniłabym cię. Ty i ja jesteśmy tacy sami. Jesteśmy po tej samej stronie. Na pewno? – zastanawiał się. Oskarżali cię o potworne rzeczy – odpowiedział jej. Pokazywali mi dowody. Używasz Nexusa, żeby zabijać, żeby zmuszać ludzi. Przejmujesz ich umysły, jak to zrobiłaś z moim. Uderzyła go umysłem. Bolało jak diabli. Czuł pieczenie na twarzy, jakby wymierzyła mu solidny policzek. Tylko mocniej. Jakby połamała mu kości w twarzy, skrwawiła i posiniaczyła. Nie mógł nawet drgnąć. Zamrugał, wciągając powietrze nosem. Twarz go bolała. W oczach zebrały się łzy. Arogancki dzieciaku – nadawała. Jak śmiesz pouczać mnie o moralności. Wiesz, czego dopuszczały się te potwory, którym służysz? Proszę. Patrz! Z umysłu Shu popłynęły obrazy. Chiński naukowiec, znaleziony martwy w burdelu w Sajgonie. Range rover u stóp klifu na australijskim wybrzeżu, a w nim ciała spalone nie do poznania. Słynna hinduska badaczka sztucznej inteligencji, z której nie pozostały nawet szczątki umożliwiające identyfikację zwłok po wybuchu bomby podłożonej w jej samochodzie. Amerykański genetyk, znaleziony w domu, po tym jak rzekomo odebrał sobie życie. I jeszcze więcej. Najgorsze. Yang Wei, jej mentor, zdobywca Nagrody Nobla w dziedzinie neurobiologii, jej nauczyciel, jeden z największych umysłów, jakie dane jej było spotkać na swej drodze, płonący żywcem w swojej limuzynie po ataku Amerykanów, konający w męczarniach, podczas gdy Shu patrzyła na to bezradna. Jej umysł pełen był gniewu, pełen nienawiści. Gardziła nimi. Mordują, żeby powstrzymać postęp – słała. Zatrzymać naukę, która ich przeraża. Zatrzymać ewolucję. Jak w ogóle możesz z nimi pracować?! Kade aż dygotał. Nazywają cię zabójczynią. Powiedzieli, że pomagasz swojemu rządowi zabijać ludzi. Że budujesz do tego narzędzia.

Su-Yong Shu westchnęła mentalnie. Teraz emanowała żalem. Używają narzędzi, które buduję, to prawda. Rząd mojego kraju jest niewiele lepszy niż twojego. Korzystają ze zdobyczy nauki i wypaczają je. A więc to prawda, używali stworzonych przez nią narzędzi, by zabijać. Tobie zrobią to samo – wysłała mu. Wezmą to, co stworzysz, i użyją tego tak, jak ty nigdy nie zamierzałeś. Nie pozwolę im – odpowiedział. Nie zapytają cię o pozwolenie – wyśmiała go. Powstrzymam ich – zapewnił. Powstrzymam. Przypomniał sobie inny obraz, Su-Yong Shu przed rzędami identycznych żołnierzy Konfucjańskiej Pięści, z szeroko rozpostartymi ramionami w geście mówiącym: ta-dam! Podobno pomagasz Chinom produkować żołnierzy. Klony. Ludzkie roboty. Jej umysł błysnął gniewem. Jeden z nich stoi za tobą. Dlaczego nie spytasz jego, co o tym myśli? – zaproponowała z groźnym chłodem. Dłoń na jego ramieniu. Głos Fenga rezonował śmiechem w umyśle Kadena. Robot! Podoba mi się ten pomysł. Roboty są silne, zrobione z tytanu i włókna węglowego. Kuloodporne! – Fengu – odezwała się Shu na głos – może siądziesz i przyłączysz się do nas, zdaje się, że mamy tu więcej, niż sami zdołamy zjeść. Feng zajął miejsce obok Kade’a, nałożył sobie górę jedzenia na talerz, emanując rozbawieniem i doskonałym apetytem. Jesteś klonem – odezwał się Kade w myślach – niewolnikiem. Pokazali mi. Feng, z ustami pełnymi makaronu, roześmiał się ponownie w umyśle Lane’a. Klonem, tak. Mówiłem przecież, ogromna rodzina. Mnóstwo braci. Niewolnikiem? Tego chcieli. Ale jestem wolny. Moi bracia też. Dzięki niej. – Mniam, świetny makaron. Nie mogłam znieść myśli – wtrąciła Shu – że postludzie są niewolnikami zwykłych ludzi. Pani profesor, poddaję się – wysłał Kade. Przykro mi, że do tego wszystkiego doszło. Jak mogę panią przekonać, żeby mnie pani uwolniła? Shu upiła łyk herbaty, zwróciła twarz ku błyskawicy nad wschodnim Bangkokiem. – Burza chyba się zbliża – powiedziała. – Nie sądzi pan? Kade poczuł, że odzyskał przynajmniej częściową kontrolę nad ciałem. Odwrócił się, żeby spojrzeć w tym samym kierunku. Być może błyskawice uderzały nieco bliżej. Trudno było powiedzieć. Jesteś bardzo niebezpiecznym człowiekiem, Kadenie Lane. Twój rząd słusznie się ciebie obawia. Technologia, którą posiadamy, ma naprawdę wybuchowy potencjał. Jak zwyczajni ludzie mogliby kiedykolwiek z nami konkurować? Nie chcę nikogo krzywdzić – odparł. Nigdy nie chciałem.

Ledwie panujesz nad własnym umysłem – prychnęła z kłującą kpiną. Twoje intencje znaczą teraz mniej niż nic. Kade nie odpowiedział. Przez chwilę siedział w milczeniu. Przyjedź do mojego laboratorium – zaproponowała. Przyjmij posadę adiunkta. Niech ERD myśli, że dla nich szpiegujesz. Ta nienawiść do ERD przepełniała jej każdą myśl na ten temat. Damy im dość, by utrzymać ich z daleka – słała. A sami zajmiemy się naprawdę niesamowitymi sprawami. Zalały go niczym fala. Obrazy, plany, przebłyski prosto z jej umysłu. Droga do zwiększonej inteligencji. Kopiowanie umysłów z mózgu do komputera. Zdolności poznawcze, jakie zdarza się obserwować u sawantów. Superpamięć. Rozpoznawanie wzorców, które zawstydziłyby każdy poszukiwacz danych. Banki wiedzy dzielone przez umysły. Prawdziwa fuzja w istoty grupowe. Zmiany w polityce, literaturze, sztuce… Inteligencja i kreatywność, zdolne rozłożyć na czynniki pierwsze najgłębsze tajemnice fizyki, matematyki, każdej nauki znanej człowiekowi. Miała zamiar zmienić świat. Wznieść umysł ludzki na nieznane dotąd wyżyny. A on mógł stać się tego częścią. Postczłowiekiem, ulepszonym dzięki jej wiedzy, zdolnym pomóc budować ten nowy świat. To była upajająca wizja. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnął. Jak mógłby w ogóle odmówić? Nigdy nie łykaj wszystkiego, co próbują ci sprzedać, mawiała Ilya. Zmusił się, by obudzić swój sceptycyzm, by oprzeć się tej uwodzącej koncepcji. Czy twój rząd też wypaczy moje dokonania? – zapytał. Zmienią moje odkrycia w broń? Popatrzyła gdzieś w dal. Czuł strzępki jej myśli. Wspominała coś, co stało się dawno temu. Ukrywamy najważniejszą część naszej pracy – odpowiedziała. Ale jakieś postępy musimy im przekazywać. Przynajmniej na razie. A kiedy to się skończy? – chciał wiedzieć. Wkrótce – zapewniła. Wydała mu się chłodna i odległa. Nadciąga wojna. Wojna światowa. Nie między Chinami i Ameryką. Między ludźmi i postludźmi. Wszędzie możesz zobaczyć jej zapowiedź. Ludzie robią wszystko, by powstrzymać przemianę w postludzi. A my usiłujemy uwolnić się spod ich kontroli. Wojna – obrócił to słowo w swoim umyśle. Wojna światowa. Ludzie będą ginąć. Spójrz na to w szerszej perspektywie, Kade. Wyobraź sobie świat istot tak odległych od ludzi, jak ludzie są od szympansów. To przyszłość, którą możemy stworzyć, w której możemy żyć. Czy to nie jest twoim zdaniem cel ogromnej wagi? Był. I ona to wiedziała. Czy to nie jest warte ofiar? – spytała. Przez chwilę szukał właściwych słów, odpowiedniego sposobu, by wyjaśnić, co myśli. Nie do ciebie należy decyzja o poświęceniu życia innych – odparł w końcu. Shu wzruszyła mentalnie ramionami. Na świecie żyje ponad osiem miliardów ludzi – wysłała. Z pewnością możemy zaryzykować utratę kilku. A więc do tego to się sprowadza. Czy zgodzi się na to, żeby poświęcić kilka istnień, aby uczynić świat lepszym miejscem? Kilka tuzinów? Kilka tysięcy? A kilka milionów? Gdzie

postawi granicę? Kogo by zabił za wolność w zakresie ulepszania własnego umysłu? Kogo by zabił, by wznieść się na wyższy poziom? Kogo miałby zabić, by mogli narodzić się postludzie? Shu wyłapała jego myśli. To jest ewolucja bezpośrednia – przesłała. Ile pokoleń trzeba, by doszło do tego drogą selekcji naturalnej? Milionów? Im szybciej się ulepszymy, tym mniej ludzi zginie. Dołącz do mnie. Pomóż mi posunąć naprzód moją pracę. Wojna. Wojna o to, jaki będzie człowiek. Wojna o prawo do zmiany samego siebie. Wojna o wykreowanie gatunku wyższego niż człowiek. Wojna o wprowadzenie utopii. Naprawdę już się zaczęła? Czy ERD to armia, której celem jest powstrzymanie narodzin postczłowieka? I ewolucja. Ewolucja to rzeczywiście krwawy proces. Wojna oznaczała jakieś niewyobrażalne liczby poległych. To było dla niego zbyt wiele. Przerastało go to wszystko. Musiał nabrać dystansu i wziąć się w garść. Muszę się zastanowić. Zrobił, co mógł, by zachować spokój. Ale to było zbyt wiele, stanowczo zbyt wiele. To ogromny materiał do przemyśleń – nadał. Shu spojrzała mu w oczy. Czuł, że go ocenia, sprawdza, co dzieje się w jego umyśle. Oczywiście – odparła. Skinęła głową i podjęła temat, o którym rozmawiali głośno. – Feng, co sądzisz o pogodzie? Feng podniósł wzrok znad talerza. – Burza idzie w tę stronę, nie mam wątpliwości – powiedział, spojrzawszy na horyzont. – Za jakieś pół godziny zacznie tu padać. Dlaczego nie opuścisz Chin? – Kade nadał pytanie, które nagle przyszło mu do głowy. Dlaczego nie przyjedziesz do Stanów? Poczuł jej mentalne skrzywienie. Miałabym jeszcze mniej wolności. Mój rząd nie sprzeciwia się powstaniu postludzi, o ile tylko pierwsi z nich będą Chińczykami. Chcą mieć kontrolę. Głupcy. Jakby takie istoty mogły w ogóle być związane z jedną narodowością. No to może gdzieś indziej? Tutaj, do Tajlandii? Nie każdy ma aż taką swobodę wyboru. Wyłapał teraz coś innego, poczucie obowiązku, miłość macierzyńską. Obraz młodej dziewczyny o długich czarnych włosach i ciemnych oczach. Córka. Ma na imię Ling – poinformowała go bezgłośnie Shu. To znaczy miłosierdzie. To twoja córka. Tak. To przełożenie, jakie mają na ciebie? Część – przyznała Shu.

I nagle Kade dostrzegł przebłysk innego wspomnienia. Zobaczył Shu, Shu młodszą, ciężarną, z ogromnym brzuchem, w sali operacyjnej. Miała ogoloną głowę i bała się. Była sama, cierpiała. Czekało ją coś, czego nikt jeszcze nie przeżył… A potem coś tak wielkiego, że Kade aż się zachwiał. Sieć procesorów, potężny komputer, ogromne zasoby pamięci. Niesamowity, zapierający dech w piersiach umysł, nieskończenie imponujący, będący Shu, a zarazem rozciągający się daleko poza nią. – O mój Boże – powiedział Kade głośno, nie zdoławszy się powstrzymać. – Tak, to piękne. – Shu zatuszowała jego gafę, spoglądając w niebo. To ty? – zapytał rozemocjonowany. Jesteś uploadem? Byłaś chora… To o to chodzi? Musiałaś spróbować. I udało się. Jesteś pierwszą cyfrową istotą… Aż mu się w głowie kręciło od natłoku myśli. Starał się jakoś poskładać te okruchy, które udało mu się zobaczyć. Shu nie odpowiedziała. Kade czuł zarazem dławiący lęk, jak i pełne zachwytu zdumienie. Włoski na karku stanęły mu dęba, miał dreszcze, mimo że noc była naprawdę ciepła. Proszę – nadała wreszcie Shu. Nawet nie powinnam pozwolić ci tego zobaczyć. Im mniej wiesz, tym bezpieczniejsi jesteśmy oboje. Siedzieli w milczeniu przez chwilę, obserwując błyskawice rozświetlające niebo na wschodzie. – Myślę, że powinien pan odwiedzić moje laboratorium w Szanghaju – zasugerowała Su-Yong Shu na głos. – Tak jak i pański współpracownik Rangan Shankari. Obejrzelibyście samo laboratorium, poznali innych adiunktów, studentów, również zajmujących się innymi dziedzinami. Lepiej nam będzie się pracowało, jeśli będziemy do siebie pasować. Zgódź się – poleciła mu w myślach. Twoi mocodawcy uwierzą, że wykonałeś zadanie. Potem będziemy mieli więcej czasu, żeby to przedyskutować. Dziękuję – odparł bezgłośnie. – Myślę, że to wspaniały pomysł. Bardzo dziękuję za zaproszenie. Kelner przyniósł rachunek. Feng poszedł po samochód, zostawiwszy ich zapatrzonych w niebo, podziwiających burzę. Znów uderzył piorun, tym razem bliżej. Grzmot przetoczył się kilka sekund później. Na przeciwległy brzeg rzeki spadły pierwsze krople deszczu. – Chodźmy, Kade – odezwała się Shu po dłuższej chwili. – Feng już na pewno podjechał. Podwieziemy pana na następne spotkanie. Oddała mu pełną kontrolę. Ciało i umysł znów należały jedynie do niego. Wspaniałe uczucie. Opal podjechał pod wejście. Feng najpierw otworzył drzwi przed Shu, potem przed Kade’em i ruszyli. W samochodzie Shu ponownie nawiązała kontakt mentalny. Wkrótce będziesz musiał dokonać wyboru, Kade. Organizacje takie jak ERD istnieją po to, by powstrzymać ludzkość przed zrobieniem kolejnego kroku. Konflikt jest nieunikniony – ucichła na moment. Będziesz musiał zdecydować, czy opowiesz się po stronie postępu… czy jednak stagnacji. Już się nad tym zastanawiał. Opowiadam się za pokojem – odparł. I wolnością. Aleś ty naiwny – skomentowała ze śmiechem. Nie odpowiedział. Patrzył na mokre, malowane neonami ulice za oknem samochodu. Kade – Shu była już poważna – ERD będzie badać twoje wspomnienia z tego spotkania. Musimy cię na to przygotować, nadpisać alternatywny scenariusz. Otwórz się dla mnie.

Mam jakiś wybór? – zapytał. Nie będę cię zmuszać. Ale jeśli ERD odkryje prawdziwą treść naszej rozmowy, to nie skończy się to dobrze ani dla ciebie, ani dla tych, na których ci zależy. Fałszywe wspomnienia. Znowu. Jednak miała rację. Czy zapomnę o tym, co się właśnie zdarzyło? – chciał wiedzieć. Och nie, taka okrutna nie jestem. Będziesz pamiętał. Ale dam ci drugi zestaw wspomnień, który będziesz mógł dzielić z innymi. Zapomnisz prawdę tylko wtedy, gdy znajdziesz się pod przymusem. Kade westchnął. Nie można było tego uniknąć. OK – wysłał. Bierzmy się do roboty. Otworzył umysł. Jej myśli wlały się do niego rwącą rzeką, wszystko inne zepchnęły na bok. Przytomność odpłynęła. Kiedy się ocknął, czuł się identycznie jak wcześniej. Wtedy mu pokazała i wszystko zrozumiał. Pamiętał prawdę. I pamiętał alternatywny przebieg wydarzeń, po prostu niewielki zwrot akcji, bazujący na prawdziwych wydarzeniach. Znowu ogarnęło go zdumienie zmieszane z podziwem. W kilka minut dokonała zmiany w jego umyśle, zmiany tak subtelnej, że nigdy by nie uwierzył, iż to w ogóle możliwe. Jego umysł mógł stać się jej bez reszty, uświadomił sobie. Mogła z nim zrobić, co chciała. Zakres jej możliwości manipulowania cudzym umysłem był niewyobrażalny. Ona już była postczłowiekiem. Wats patrzył, jak mężczyzna o twarzy niepokojąco znajomej zostawił Shu i Kadena i udał się do samochodu. Cole przy użyciu lunety zrobił i zapisał kilka zdjęć. Kim był tak naprawdę kierowca Shu? A może pomylił się co do tej twarzy? Raczej nie. Człowiek, który miał dokładnie te rysy, zrobił na Watsie niezapomniane wrażenie. Zanim go pokonali, zabił czterech mocno ulepszonych i doskonale wytrenowanych marines, i to gołymi rękami. Coś takiego trudno było zapomnieć. A może to on był powodem, dla którego ERD wysłało tu Kadena? Miało to coś wspólnego z tym tajemniczym mężczyzną? A może z Shu? A jeśli tak, to dlaczego akurat Kade? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywał mnich, który śledził Kade’a i Cataranes ubiegłego wieczora? Niewiadomych przybywało. Samochód podjechał pod wejście do restauracji. Wats spakował sprzęt i był gotów, by udać się za nim.

21 Dzikość Serca Shu przyjrzała się Kade’owi, gdy lśniący czarny opal podjechał pod bar Dzikość Serca, gdzie zbierali się tłumnie studenci neurologii. – Proszę. – Feng otworzył chłopakowi drzwi. – Transport od drzwi do drzwi. – To było stymulujące, Kade – powiedziała Shu. – Wkrótce musimy znowu porozmawiać. – To prawda, pani profesor. Dziękuję za kolację. Skontaktuję się z panią odnośnie tej wizyty w Szanghaju. – Uścisnął jej dłoń i odwrócił się. – Miło było pana poznać, Feng. Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać. Kade skinął głową, uniósł dłoń w salucie i odszedł. Feng wrócił na miejsce za kierownicą. Wnioski? – zapytała go Shu. Feng włączył silnik, rozejrzał się, ostrożnie wycofał samochód i włączył się do ruchu na zatłoczonych ulicach Bangkoku. Shu wiedziała, że wykorzystuje czas, aby zebrać myśli i mieć pewność, że wie, co chce przekazać, zanim udzieli odpowiedzi. Zawsze tak ostrożny, nawet po takim czasie. Takich właśnie ich zrobiłam, napomniała się w duchu. Chłopak jest niebezpieczny – przekazał Feng. Stanowi wielkie ryzyko. Może stanowić też cenny nabytek – zauważyła Shu. Wykonał wspaniałą pracę i doszedł tak daleko w tak krótkim czasie. Nie tak wspaniałą jak twoje osiągnięcia – zaoponował Feng. Ludzie przewyższają nas liczebnie wielokrotnie, Feng. Nieważne, jak wielki mam talent, nie zdołam niczego osiągnąć zupełnie sama. Ani też tylko z zespołem w Szanghaju. Jeżeli mamy zwyciężyć, musimy mieć więcej zdolnych ludzi po naszej stronie. Takich, którzy potrafią przesuwać granice. Ale takie indywidualności to rzadkość. Kade do nich należy. Czy to jedyny powód? – spytał Feng. Znał ją tak dobrze. Shu poczuła, że rośnie w niej dawny gniew. Bolesne wspomnienia. Yang Wei, jej mentor, spalony na śmierć w limuzynie, ofiara CIA. Wraz z… Zrobiło się jej niedobrze. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Zmusiła się do opanowania. To ciało było zdradzieckie. A gniew lepszy niż żal. Nienawidzę ich, Feng. CIA, ERD, wszyscy są siebie warci. Gardzę nimi za zniszczenie tylu wspaniałych umysłów. Nienawidzę za ból, jaki sprawili. I tak, gniewa mnie, że urzędasy z ERD używają Kade’a jako broni przeciwko mnie. Jak śmieli? Ci ignoranci, jadowici głupcy. Nie jestem maszyną, Feng. Odczuwam emocje wciąż tak samo mocno. A Amerykanie budzą we mnie wściekłość. Feng milczał przez moment. Możesz nad nim zapanować – zasugerował. Shu zachichotała. Czyżby ją sprawdzał? Wiesz, co o tym sądzę. Jeżeli przejmę nad Kade’em kontrolę, co to będzie oznaczało dla innych? Czy będę musiała kontrolować ich wszystkich? Jak wiele osiągną jako moje marionetki? Stanę się nie lepsza niż nasi panowie i równie mało skuteczna. Nie. Jesteśmy najlepsi jako istoty autonomiczne, które zdecydowały się działać wspólnie. Nasze związki muszą być dobrowolne.

Poczuła satysfakcję Fenga po tej odpowiedzi. Jeżeli to był test, zdała. Granica między przymusem i lojalnością pozostała wyraźna. Nadal będę zaniepokojony – przesłał Feng. Amerykanie czują przed tobą respekt. Nie wystarczą im powierzchowne odpowiedzi. Mogą drążyć głęboko, nawet jeżeli okaże się to destrukcyjne. Wspomnienia i blokada, które zaimplantowałaś, mogą nie wytrzymać. Nie skrzywdzą Kade’a – zapewniła Shu. Chcą go wykorzystać, żeby mnie szpiegował. A to, co zrobiłam, wytrzyma wszystko poza naprawdę destrukcyjnymi metodami. Może. Amerykanie nie mogą mnie skrzywdzić, tak czy inaczej. Może. Feng nie chciał zaakceptować tego, jak bardzo nieosiągalna się stała. Mogą ci przeszkadzać – przesłał. I to bardzo. Tak – zgodziła się Shu. Mogą. Mogą również skłonić naszych panów, żeby cię skrzywdzili – dodał Feng. Albo gorzej. Istniała taka możliwość. Ale wymagała wielu zabezpieczeń. Co zatem proponujesz? – zapytała Shu. Feng milczał, prowadząc limuzynę przez zatłoczoną ulicę. Sądzę, że nie należy pozwolić Amerykanom, żeby przesłuchali Kadena Lane’a. Sugerujesz, żebyśmy go wyzwolili? Czy też żebyśmy go zabili? Feng znowu zamilkł. Sądzę tylko, że nie należy pozwolić Amerykanom na przesłuchanie Kadena Lane’a. Wątpię, aby nasi zwierzchnicy wyrazili zgodę czy to na uciszenie go, czy na porwanie do Chin w tak krótkim terminie – przesłała. Feng nie śpieszył się z odpowiedzią. Nie muszą wyrażać zgody na to, o czym nie wiedzą – stwierdził w końcu. Wypadki się zdarzają. Bangkok to niebezpieczne miasto. Stałeś się taki twardy, Feng – przesłała Shu. Zabiłbyś tego chłopaka? Niewinnego? Moim priorytetem jest twoje bezpieczeństwo. A on stanowi zagrożenie. A co z tą kobietą, agentką, która mu towarzyszy? Feng zamyślił się. Trudne. Ale nie niemożliwe. Wolałabym raczej zachować go przy życiu i po naszej stronie, niż zabić. Możesz nie mieć takiego wyboru – odparł Feng. Wszyscy możemy jedynie wybierać te opcje, które są dostępne. Su-Yong Shu odchyliła się w pluszowym fotelu i pogrążyła w kontemplacji. Dzikość Serca była trzykondygnacyjnym klubem w centrum dzielnicy turystycznej Bangkoku. Zbliżała się dziewiąta wieczór, czyli minęła mniej więcej połowa imprezy, i na sali

tłoczyli się studenci, którzy uczestniczyli w konferencji. Kade kręcił się w tłumie, pogrążony we własnych myślach. Czego się spodziewał po Shu? Że okaże się całkowicie niewinna temu, co zarzucało jej ERD? Czy też że będzie potworem? Nie była ani jednym, ani drugim. A propozycja, jaką mu przedstawiła, przewyższała wszystko. Nie spodziewał się czegoś podobnego nawet w najdzikszych marzeniach. Czy mógłby ją zaakceptować? Czy udałoby mu się oszukać ERD? Czy potrafiłby spojrzeć sobie w oczy, gdyby jego pracę zmieniono w broń i użyto przeciw niewinnym? Czy mógłby się stać postczłowiekiem? Półbogiem? Nieśmiertelnym? Stanął w kolejce po drinka, wyciągnął banknot dwustubahtowy, żeby kupić coś mocnego i alkoholowego. Łącze Nexusa w jego telefonie zaktywizowało się, nim zdążył unieść szklankę do ust. [sam] Witaj z powrotem. Spotkajmy się na dachu. Kade wzruszył ramionami i skierował się na dach, po drodze wychylając drinka. Czas na przedstawienie. Znowu. Sam stała tyłem do imprezy i przyglądała się ulicy oraz chaosowi skąpanej deszczem stolicy Tajlandii. – Hej. – Witaj. – Uśmiechnęła się i położyła Kade’owi dłoń na ramieniu. [sam] Obejmij mnie. [kade] Co? [sam] Zrób to. Znowu zwróciła się do ulicy i oparła o barierkę. Kade skrzywił się, ale objął ją, jak kazała, i pochylił nad balustradą, aby również napawać się widokiem. Sam przycisnęła się mocniej do jego boku. Deszcz sprawiał, że noc wydawała się niemal chłodna. Ciało Sam było wyraźnie ciepłe, jędrne, czuł pod dłonią łagodną krzywiznę… [sam] Podaj mi drugą rękę. Potrzebuję kilku kropel twojej krwi. [kade] Co?! [sam] Muszę sprawdzić, czy niczego ci nie wstrzyknęła. [kade] Powiedziałbym ci. [sam] Może. Gdybyś wiedział. Gdybyś mógł. Wyciągnij rękę. Zrobił, co mu kazała. Ujęła go za rękę i wyciągnęła niewielkie prostokątne urządzenie. Przycisnęła końcówkę do palca chłopaka. Poczuł lekkie ukłucie, a potem słabe ssanie. Sam przytrzymała urządzenie na parę sekund, potem cofnęła i schowała do kieszeni. Przytuliła się do Kade’a z uśmiechem. – Kolacja była przyjemna? [sam] Jak poszło? [kade] Dobrze. Zaprosiła mnie, żebym zajrzał do laboratorium, sprawdzić, czy nadaję się na staż podoktorancki. [sam] Wspaniale. A teraz pokaż mi dokładnie przebieg kolacji. Niech zobaczę i usłyszę to z twojej perspektywy. W rzeczy samej, czas na przedstawienie. Kade zanurzył się we wspomnienia, jakie Shu wpisała mu w umysł. Pasowały jak maska, jak kamuflaż na jego umyśle, jak rola, którą odgrywał na scenie. Otworzył się dla Sam. Przeczesała wspomnienia z wieczora. Kade ją obserwował. Przeskoczyła przez początek rozmowy i skupiła się na części dotyczącej pracy, wchłonęła smak i aromat posiłku, zmysłowość, z jaką jadła go Shu.

Kade’a ogarnęło podniecenie. Ciało Sam pasowało do jego. Przytulała się, trzymał dłoń na jej biodrze. Pod dotykiem dziewczyna wydawała się twarda, atletyczna, ale miała te krągłości… Wyczuwał zapach jej włosów. Podobało mu się ciepło, dotyk. Sam wyczuła jego stan. Poruszyła się lekko, odsunęła nieco. Kade nadal miał dłoń na jej biodrze, ale wiadomość była jasna: „To tylko gra, kolego”. Kade westchnął. Przecież wcale nie chciał, żeby podnieciła go Samantha Cataranes. Sam wróciła do przeglądania jego wspomnień. Przeskanowała rozmowę od początku do końca. Jeżeli wykryła jakieś usterki, jeżeli coś wzbudziło w niej podejrzenia, niczym się nie zdradziła. Komórki Kade’a i Sam zabrzęczały równocześnie. Przyszła wiadomość od Naronga. Spotkamy się przed klubem o 10.15 – impreza po? [kade] O co chodzi z tą imprezą po? [sam] To okazja, żeby się zbliżyć do Naronga, co znaczy, że też do Suk Prat-Nunga i jego wuja, Teda. Idziemy. [kade] Ty tu rządzisz. Wrócili w tłum, wmieszali się w tańczących na godzinę, aż zrobiła się dziesiąta. Impreza oficjalnie dobiegła końca. Niektórzy studenci postanowili jeszcze zostać i napić się w barze. Inni ruszyli w deszczową noc. Sam pociągnęła Kade’a do drzwi frontowych. Czekał tam już Narong. – To gdzie ta impreza? – zapytała Sam. – W Sukhumvit – odparł Narong. – Znacie miasto? – Troszeczkę – odparła Sam. – To za Soi Sama Han, zaraz na wschód od dzielnicy Nana. – Popatrzył w deszcz. – Większość drogi możemy przejechać taksówką, a potem podejść parę przecznic. Sam poczuła zainteresowanie. Soi Sama Han, tak? – Czy to obok bazaru Sukchai? – zapytała. Narong spojrzał zaskoczony. – To kilka przecznic stąd. Nie musimy nawet tam się zbliżać. Jest inna droga. – Bardzo chciałabym zobaczyć ten bazar. Słyszałam o nim mnóstwo opowieści. Narong znowu wydawał się skrępowany. – Cóż, to nie najlepsza okolica… Sam parsknęła śmiechem. – Jestem dużą dziewczynką. I naukowcem. Naprawdę mnie interesuje to targowisko. Narong spojrzał jej w oczy, jakby próbował sprawdzić, ile dziewczyna zniesie. Albo na ile mógł jej zaufać. Podjął decyzję. – Dobrze. Ale trzymaj się blisko i rób, co mówię, gdy tam będziemy. Kade, odpowiada ci to? Kade udał, że nie do końca wie, o co w ogóle chodzi. – Jasne. Zgadzam się na wszystko. Narong znowu wzruszył ramionami, wyjął ze stojaka przy drzwiach swój parasol i wyszedł. Zagwizdał, żeby zatrzymać autorikszę. Cała trójka ścisnęła się z tyłu na siedzeniu, Sam między Kade’em i Narongiem. Wyczuła, że Kade próbuje specjalnie ignorować bliskość jej ciała. A Narong? Nie potrzebowała połączenia przez Nexusa, żeby znać jego myśli. Trójkołowiec mknął wśród mokrych pojazdów. Ulice lśniły czernią, poprzecinaną pasmami neonowych barw. Czerwień, błękit, zieleń, żółć – tęcza odbitych świateł. Deszcz wpadał niekiedy przez otwarte boki i delikatnie pryskał na pasażerów. Sam pozostała najbardziej

sucha, ponieważ znajdowała się w środku. Wilgoć i wiatr sprawiły, że choć raz w Bangkoku panował przyjemny chłód. Autoriksza wyprzedzała tanie dwuosobowe samochodziki z Indii, obite wietnamskie vespy, od czasu do czasu czteroosobowe taksówki Hyundaia i pieszych przechodzących przez mokrą jezdnię. Minęli dolinę ze wznoszącymi się biurowcami ze stali i szkła, rozświetlone neonami partery wypełniały kramy z tajskim jedzeniem na wynos, saloniki masażu, butiki, dyskonty z elektroniką, apteki, bary. Kapliczki i świątynie stanowiły plamy złota w tym urbanistycznym pejzażu, niektóre niewielkie, inne strzeliste, z iglicami i pomnikami Buddy oraz przerażającymi figurami świątynnych strażników. O wpół do jedenastej wszystko było otwarte, restauracje, sklepy, bary, miejsca kultu. Ludzie płynęli rzeką przez bramy świątyń z zapalonymi kadzidełkami, a z przeciwnej strony ulicy łomotała rockowa muzyka z rozświetlonego czerwono baru. Skręcili na Sukhumvit 4, w stronę niesławnej Soi Nana Tai, jednej z bardziej popularnych seksdzielnic w Bangkoku. Wąską uliczkę rozjaśniały neonowe szyldy barów pod gołym niebem. Piesi sprawili, że autoriksza poruszała się w żółwim tempie. Wszędzie widzieli drobne kobiety z nieprawdopodobnie wielkimi biustami, ubrane w króciutkie minispódniczki i koszulki. Mężczyźni pochodzili z Indii, Chin lub Europy czy Ameryki. Kobiety bez wątpienia urodziły się w Tajlandii, młode i do wynajęcia. Siadały mężczyznom na kolanach, prężyły się przy nich w barach, tańczyły lubieżnie ze sobą lub czekały, aż klient zabierze je do domu i zapłaci. Sam poczuła, że Kade obok niej sztywnieje. Jego oczy zrobiły się wielkie jak talerzyki. Tyle seksu na sprzedaż. Narong spuścił wzrok na swoje dłonie. Kruczowłosa dziewczyna – w krótkich ciasnych szortach i białym bikini – posłała pocałunek w stronę ich rikszy. Sam wątpiła, czy skończyła osiemnaście lat. Co za dziwny kraj, pomyślała. Ćwierć miliona mnichów, którzy nie piją, nie palą i nie przeklinają. Ćwierć miliona prostytutek wypełniających tę przestrzeń, gdzie nie było mnichów. A jednak… Sam wychwyciła ogolonego na łyso mężczyznę. Taj w zwyczajnym ubraniu z dziewczyną w czarnej mini na kolanach. Może mnisi tutaj także zaglądali? Autoriksza powoli przebijała się przez ulicę. Neonowy szyld reklamował orgię na żywo. Ordynarna animacja pokazywała kobiece ciało wciśnięte między dwóch mężczyzn, którzy wbijali się w nie jednocześnie. Kade obrócił głowę i przyglądał się reklamie, kiedy ją mijali. – Czy o tym targowisku rozmawialiśmy? Sukchai? – zapytał. Sam wyczuwała jego sprzeczne emocje, odrazę, podniecenie i fascynację. – Nie – odpowiedziała. – To tylko seks – wyjaśnił Narong. – Bazar Sukchai jest bardziej… egzotyczny. W jego głosie dało się usłyszeć napięcie. Skręcili w boczną uliczkę. Soi Sama Han. Przebili się przez korek, skręcili w następną, jeszcze węższą. Nie było tu żadnych świateł. Zbliżali się do celu. Trójkołowiec skręcił w wąską przecznicę między budynkami. – Jesteśmy na miejscu – oznajmił Narong. Zapłacił taksówkarzowi. – Nadal chcecie zobaczyć Sukchai? Sam skinęła głową. Kade wzruszył ramionami. – Trzymajcie się blisko mnie, gdy będziemy na bazarze. – Narong rozpiął nad ich głowami parasol. – Nie wszystko tu jest całkowicie legalne. Będziecie wyglądać mniej podejrzanie ze mną jako przewodnikiem.

I poprowadził ich w labirynt zaułków. Wats zatrzymał się na ulicy, nieopodal miejsca, gdzie Kade z towarzyszami wysiadł z autorikszy. Uliczka, w którą weszli… Nie było żadnego powodu, żeby tamtędy chodzić, chyba że się chciało dotrzeć do Sukchai. Co tam robili? Wats dobrze znał Sukchai. Ciężko będzie ich tam śledzić bez wzbudzania podejrzeń. Popatrzył w górę, w deszcz. Budynki stały tu ciasno. Tak, to wystarczy. Wats wślizgnął się w cienie, poprawił paski plecaka, chwycił się cegieł i zaczął wspinać.

INSTRUKTAŻ Ustawa Chandlera (tzw. Ustawa o Szczególnie Poważnych Zagrożeniach z 2032 roku) to pierwsza salwa w wojnie naukowej. Aby zrozumieć przyszły przebieg tej wojny, należy tylko spojrzeć na historię wojen narkotykowych i wojnę terrorystyczną. Podobnie jak owe dwa rodzaje tych „wojen”, również i naukowa nie będzie miała końca ani nie przyniesie korzyści, a jedynie zniszczy wolność, a w ostatecznym rozrachunku spowoduje więcej zniszczeń, niż zdołałaby uczynić groźba, przeciwko której podniesiono larum. Uwolnić przyszłość, 2032 r.

22 Targowisko różności Sam nie spuszczała oka z Naronga, gdy prowadził ich krętym szlakiem przez wąskie zaułki. Na jednym ze skrzyżowań stała para osiłków opartych o ceglane ściany. Nie zwracali uwagi na deszcz, a na ich ramionach i torsach prężyły się nieprawdopodobnie wielkie muskuły. Narong nieznacznie skinął głową, ale nie zwolnił kroku. Dalej za osiłkami i zakrętem otwierała się o wiele szersza aleja. Kramy i sklepiki ciągnęły się po obu stronach, a neony i diody LED rozświetlały noc. Przewijało się tędy mnóstwo ludzi. Zatrzymywali się przy straganach, rozmawiali cicho, sprawdzali ceny i metki, targowali się zniżonymi głosami. Wszystko działo się tu jakby ukradkiem – podniesione kołnierze, kaptury naciągnięte na oczy. Kolejna para osiłków z olbrzymimi mięśniami przechadzała się przy skrzyżowaniu i spoglądała groźnie na przybyszów. Przeszczepione mięśnie, pomyślała Sam. Nieefektywne, wyniszczające, ale budzące strach. Te mięśniaki zapewne umrą na kardiomegalię, powiększenie serca, z ogromnym wysiłkiem tłoczącego krew w tę ogromną masę. Narong powiódł ich w dół ulicy. Sam pozwoliła Kade’owi i tajskiemu studentowi dzielić parasol, a sama szła kilka kroków za nimi. Dobrze było poczuć deszcz na policzkach. Jej taktyczne soczewki kontaktowe wyłapywały każdą twarz, nagrywały każdy krok i przekazywały do analizy i identyfikacji. Kade strzelał oczyma na prawo i lewo. Szeroka aleja tętniła od ludzi, woków nad otwartym ogniem, obrazów i zapachów oraz sprzedawców zachwalających swój towar. W pierwszych stoiskach oferowano usługi prokreacyjne. Wybór płci. Fuzja jajeczkowa, aby mogło powstać dziecko z dwóch matek i bez udziału ojca. Trójfuzja, aby stworzyć dziecko z genów od dwóch ojców i zastępczej matki. Podmiana genów dla przyszłych dzieci – wzrost, kolor oczu, włosów, masa mięśniowa, waga, zdrowie, inteligencja, charyzma. „Inne usługi na zamówienie”. Nieco dalej reprogenetyka ustępowała biokosmetyce. Na wpół nadzy mężczyźni i kobiety prezentowali na sobie wyroby. Drobna miedzianoskóra piękność w skąpym bikini pozowała przed sklepem, reklamując wirusy transformujące barwę skóry. W sprzedaży była też mniej dramatyczna kuracja melaniną pozwalająca rozjaśniać skórę rasy azjatyckiej, dodawać opalenizny rasie kaukaskiej i tym podobne – zależnie od życzenia klienta. Prawie naga kobieta przy kolejnym kramie prezentowała żywe tatuaże. Bioluminescencyjny smok ciągnął się od jej pępka w górę i pazurzastą łapą obejmował lewą pierś, okręcał się wokół szyi i opadał prawym bokiem. Oczy wytatuowanego stwora jarzyły się bursztynowo. Kobieta napięła mięśnie i tatuaż się poruszył, ogon zakołysał, łuski zmieniły kolor, z paszczy i nozdrzy buchnęły płomienie. Usuwanie tłuszczu. Dodawanie tłuszczu. Nordyckie kości policzkowe. Kwadratowa szczęka. Oczy w kształcie migdałów. Złote oczy. Oczy o kocich źrenicach. Wirusy sprawiające, że włosy się kręcą. Wirusy prostujące włosy. Rozwidlony język. Chwytny język. Kuracja wzrostu. Szyldy i modele obiecywali wszystko bez chirurgii. Nieważne, jak bardzo chciało się zmienić swój wygląd, trochę czy całkowicie, hakerzy genetyczni z bazaru Sukchai mogli przeprogramować komórki, aby to osiągnąć, pod warunkiem że miało się pieniądze. – To wszystko jest prawdziwe? – zapytał cicho Kade. Narong wzruszył ramionami. – Pewnie jest trochę śmieci. Ale w większości tak, to jest prawdziwe. Czy bezpieczne? No, to już inna kwestia.

– To znaczy? – indagował Kade. – Hakowanie genów. Czasami nie trafiają we właściwy gen, ten, który chcieli, wiesz? I coś innego psują. A to grozi rakiem. Albo gorzej. Słyszy się różne plotki. – Ale czy ten towar nie jest testowany? Próby bezpieczeństwa i takie podobne? – Człowieku, na tej ulicy nie ma agencji do spraw żywności i leków. Chcesz coś wypróbować? Wypytujesz o sklep, upewniasz się, że nie opowiada się o nim żadnych strasznych historii, sprawdzasz, czy ma niesplamioną reputację, czy cieszy się dobrą opinią. Biokosmetyka ustąpiła miejsca bioerotyce. W budkach oferowano wstrzykiwanie wirusów do transportu genów, które zapewnią większy lub twardszy „naturalny” biust, większy penis, lepsze orgazmy i wytrzymałość oraz szybki powrót erekcji jak u gwiazd porno. Transparent reklamował sposób na wywołanie podniecenia u kobiety preparatem do wyboru. Wirus transformacyjny dla permanentnych zmian. Bezsmakowa i bezzapachowa ciecz dla krótkotrwałych efektów. Przy budce tłoczyli się klienci, w większości mężczyźni. Spore zwitki banknotów zmieniały właścicieli, podobnie jak strzykawki i małe fiolki. Kade’owi opadała szczęka i podnosiło się coś innego. – Bez smaku i bez zapachu? – zastanawiał się na głos. – …żeby można było to łatwo dodać komuś do drinka – podpowiedziała mu Sam. Obrzydzenie przeważyło u Kade’a nad pożądaniem. Za bioerotyką podążało bioneurowspomaganie. Pobudzacze. Hacki do redukowania długości snu. Ekstrawertery. Polepszanie pamięci snów. Redukowanie marzeń sennych. Wszczepianie miłości. Kojenie złamanego serca. Wiroterapia dla par. Zastrzyki monogamii. Zmiana orientacji seksualnej – długotrwała lub krótkoterminowa. Sawantory – narkotyki, które wprowadzą klienta w hiperefektywny albo hiperkreatywny trans. Wyjątkowo jasny szyld LED oferował zastrzyk wirusów, które poprawią talent muzyczny. Inny – usuwanie poczucia winy. Trzeci – intensyfikację doznań religijnych i doświadczeń duchowych. Przy każdym kramie pojawiali się klienci przeglądający ofertę i dyskutujący o niej. Sam wzięła się w karby. Tutaj było najgorzej. W kramach oferowano substancje, których można używać jako broni – do kontroli, degradacji lub zniewolenia. Wyłapywała każdą twarz, szukając w niej symptomów zakażenia wirusem Komunii lub RCSK. Ani śladu. Ale kto wie, co można dostać, jeżeli się poprosi odpowiednią osobę? Pomyślała o Chrisie Evansie, fizycznie i mentalnie poturbowanym przez gang wykorzystujący RCSK. Na samą myśl czuła gniew. Kade wyczuł jej nastrój. Przesłał jej wrażenie ciekawości, niewypowiedziane pytanie. Sam go zignorowała. Następna pojawiła się medycyna ekstremalna. W wysokim szklanym cylindrze znajdowały się ludzkie organy zanurzone w przejrzystym, bulgocącym płynie. Serca, wątroby, nerki – gotowe do transplantacji. Organy sklonowane z komórek potrzebującego, wyhodowane na przyspieszaczach w kilka dni. Kolejny kram oferował terapię wirusową, która, jak zapewniano, pozwoli na regenerację odciętych palców lub kończyn. – Dlaczego to jest tutaj? – zdziwił się Kade. – Czy nie powinno się tego trzymać w szpitalach? – Zapewne przez nieludzkie geny – odparł Narong. – Szybko rosnące organy są zhakowane daleko poza ludzkie parametry. A do regeneracji hack wykorzystuje geny gadów, traszek lub gekonów albo podobnych. Nielegalny dodatek do ludzkiego genomu. Sam zastanawiała się, czy któryś z tych wynalazków mógłby pomóc Chrisowi. Pozwoliłby mu szybciej stanąć na nogi? Szybciej zakończyć jego izolację? Zerknęła przez ramię na bioneuronikę. Co za paskudztwa.

Chris ryzykował życie w walce z tym gównem. Czy możliwe było rozdzielenie kontroli umysłu od klonowanych organów i preparatów regenerujących? Wykorzystanie jednego, ale nie drugiego? Przeciskała się przez tłum. Miała zadanie do wykonania. Prawa, których przysięgała bronić. Oferowane w kramach modyfikacje stawały się coraz bardziej ekstremalne, gdy zbliżali się do końca targowiska. Przeszczepy mięśni, jak te, które widzieli u miejscowych osiłków. Genetyczna zmiana płci. Ulepszona hemoglobina z dziesięciokrotnie wyższą zdolnością wiązania tlenu. I więcej. – Trzeba być bardzo ostrożnym z tym towarem – stwierdził Narong. – Jedna zmiana w ciele ma dziesiątki powiązanych z nią skutków. Choćby tylko mózg. Jakie skutki uboczne zobaczymy za dziesięć lub dwadzieścia lat? Kto wie, u diabła? – Zdaje się, że dużo o tym myślałeś, Narong – zauważyła Sam. Narong milczał przez chwilę. – Trudno nie myśleć. Mielibyśmy lepiej, gdyby to wszystko było legalne. Teraz to tylko transakcje pod stołem, na słowo i uścisk dłoni. Nikt tu nie przestrzega prawa. Nikt też nie sprawdza bezpieczeństwa. Ludzie przychodzą do kramu, ale czy mają pewność, że kupują to, co się reklamuje? A nawet jeżeli tak, nikt nie zna długotrwałych skutków ubocznych. Trzymanie tego w szarej strefie, w limbo, sprawia, że ten towar jest niepewny. Powinniśmy wyciągnąć go na światło dzienne, uregulować używanie, sprawdzić bezpieczeństwo i jakość. Sam wyczuwała, że Kade zgadza się ze słowami Naronga. Ona miała inne zdanie. Zamknijmy ich wszystkich i wyrzućmy klucz. Nie pozwólmy, aby ten towar odbierał nam człowieczeństwo. Nie podzieliła się z nimi tą opinią. Spojrzała na swoje ręce, o sile wykraczającej poza ludzkie zdolności, zmienione przez naukę w superludzką broń, aby lepiej mogły walczyć przeciw technologii superludzi. A ja? Jak się ma nieludzkie DNA wprowadzone do komórek do mojego człowieczeństwa? Jak się ma załadowany mi do umysłu Nexus? Przypomniała sobie cytat z Nietzschego, który Nakamura lubił powtarzać, gdy dopadał go cyniczny nastrój. „Ten, kto walczy zbyt długo ze smokami, sam staje się smokiem; a kiedy zbyt długo spoglądasz w otchłań, otchłań spogląda w ciebie”. I oto Sam znowu spoglądała w otchłań. I walczyła ze smokami. I oto stała się częściowo smokiem. Potrząsnęła głową, aby uwolnić się od melancholii. Była żołnierzem. Szła na kompromisy, aby bronić innych. Ten towar powinien znajdować się pod kontrolą. To miejsce da się wyczyścić jednym nalotem. Można wyłapać setki tutejszych sprzedawców i klientów za jednym zamachem. A bazar rozłoży się następnego dnia w innym miejscu. Czy nalot to naprawdę rozwiązanie? Doszli do końca targowiska. Kolejna para osiłków stała pod ścianami, pozornie obojętna. Groteskowo wielkie muskuły stanowiły wystarczającą wiadomość: „Nie pogrywaj z nami”. Mięśniaki przyjrzały się Narongowi, Kade’owi i Sam, gdy trójka ich mijała, ale nie wykonały żadnego ruchu, aby ich powstrzymać. – To właśnie Sukchai – powiedział Narong. – Impreza jest parę przecznic stąd. Chodźmy.

Kiedy szli, Kade rozmyślał o tym, co zobaczył na Sukchai. Narong miał rację. Bezpieczniej, jeżeli te technologie będą legalne, uregulowane prawnie, przetestowane pod względem bezpieczeństwa… Przypomniał sobie dokładnie ofertę Holtzmanna. „Mógłby pan pracować dla mnie, tutaj, w ERD” – zaproponował naukowiec. Kade odrzucił ją natychmiast, ale czy nie miała żadnych zalet? Może mógłby zmienić system od środka? Może skłoniłby ich do lepszego traktowania odkrytych tu technologii? Holtzmann był przecież naukowcem, więc na pewno nie fanatycznym zwolennikiem prohibicji, prawda? Kade błąkał się w labiryncie wyborów i koncepcji, gdy Narong wiódł ich przez labirynt zaułków. Wats szedł za nimi, przeskakując z jednego dachu na kolejny. Nikt na dole nawet nie podniósł wzroku. Gdyby tak się stało, i tak dostrzegłby tylko nieco ciemniejszą smugę na czarnym tle deszczowych chmur.

23 Pocałunek Buddy Impreza odbywała się w klubie w alejce prowadzącej od kolejnej bezimiennej bocznej uliczki Soi Sama Han. Sam przeczytała nazwę klubu, napisaną po tajsku nad drzwiami. Joob Phajaow. Pocałunek Buddy, przetłumaczyła odruchowo. Dość lekceważąca nazwa, jak na to pobożne społeczeństwo. Z wnętrza sączyły się dźwięki muzyki i stłumiony gwar rozmów. Okolica była spokojna i z pewnością modna, blisko do obskurnej dzielnicy rozpusty Nana, niedaleko nielegalnych owoców bazaru Sukchai, zarazem jednak oddzielona od obu buforem kilku przecznic. Dokładnie tego rodzaju miejsce, jakie wybrałby młody yuppie z Tajlandii, pomyślała Sam. Narong nacisnął guzik przy ciężkich mosiężnych drzwiach, te się otworzyły i potężny bramkarz gestem zaprosił ich do środka. Wewnątrz ustawione były niskie kanapy. Ściany pomalowano na czerwono i złoto, ozdobiono tajskimi napisami, kwiatami lotosu, wizerunkami Buddy. Modni młodzi Tajowie i kilku cudzoziemców rozpierali się na kanapach, po trzech, czterech, uśmiechali się i rozmawiali, trzymając stylowe kieliszki napełnione przejrzystymi i kolorowymi trunkami. Trio w rogu paliło aromatyczny tytoń w fajce wodnej. Wzdłuż jednej ze ścian rozciągał się bar z brązu i ciemnego drewna, stojące w rzędzie butelki podświetlało pomarańczowe światło. Powietrze tętniło zmysłową rytmiczną muzyką. DJ stał w kącie, na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, na uszach wielgachne słuchawki, delikatnie bujał się do własnej muzyki, wystukując coś na konsoli. Na niewielkim parkiecie przed nim kołysały się trzy Tajki, tak na oko dwudziestoletnie, ubrane w metaliczne mini i niezliczone złote bransolety. Narong powiódł ich do baru i rzucił barmanowi kilka szybkich słów po tajsku. Barman odwrócił się w stronę Kade’a. – Znasz DJ-a Axona? – zapytał, przekrzykując ludzi i muzykę. – Taa… – Kade też podniósł głos. – To mój najlepszy przyjaciel. Razem studiujemy. – No to przywieź go tu kiedyś, pokażemy mu, jak się bawić! Barman nazywał się Yindee i postawił im pierwszą kolejkę. Drinki zawierały mnóstwo alkoholu, mleczka kokosowego i zaprawione były odrobiną trawy cytrynowej. Bardzo, bardzo smaczne. Narong oprowadził ich po klubie, przedstawiając ludziom. Poznali Baromę i Lalanę, Yamę i Jao, Tongę i Chuana, i Rajni. A także francuskiego przyjaciela Rajni – Pierre’a. Zuka pochodził z Zimbabwe i pracował nad neurologicznymi podstawami moralności. Will był bardzo brytyjski i powoli stawał się bardzo pijany. Loesan był przewodniczącym Tajlandzkiego Stowarzyszenia Studentów Neurobiologii, a przy tym błyskotliwym neurolingwistą. DJ miał na imię Sajja. I tak dalej. Taktyczne szkła kontaktowe Sam zarejestrowały wszystkich. Ten o imieniu Chuan podejrzany był o przemyt Nexusa na małą skalę. Baroma prowadził anarchistycznego bloga Pożreć Zachód i był przekonany, że pozostaje anonimowy, a wszyscy o nim gadali. Nikt z pozostałych nie budził dotąd żadnych podejrzeń. DJ zręcznie przeszedł do nowego kawałka. Sam czuła, jak Kade się uśmiecha. To była muzyka Rangana, niewielki hołd dla przyjaciela i powitanie dla nich. Nagle przypomniała sobie imprezę, na której poznała Rangana, i to, jak w jednej sekundzie wiedziała wszystko o każdej piosence, jaką grał, bo informacja była wysyłana do niej poprzez Nexusa. Pamiętała swoje

przemiłe zaskoczenie, gdy to się stało. Skup się, Sam. Odepchnęła tamto wspomnienie i skoncentrowała się na pracy. Jak dotąd ani śladu Suk Prat-Nunga. Ale nawiązanie bliższej znajomości z Narongiem i jego przyjaciółmi mogło w przyszłości przynieść spore korzyści. Kade bawił się doskonale, nieustannie znajdował się w centrum uwagi, flirtował z młodą Tajką o imieniu Lalana, opowiadał historie o przygodach, jakie przeżył ze swoim słynnym przyjacielem DJ-em Axonem. Lalana śmiała się, chłonąc każde jego słowo. Sam popatrzyła na dziewczyny na parkiecie. Po kolei brały maleńkie różowe tableteczki z listka, który wędrował z rąk do rąk, a potem zmysłowo wkładały sobie nawzajem do ust. I już po chwili dwie z nich tańczyły splecione, ocierając się o siebie biodrami i całując z rozchylonymi wargami. Trzecia dołączyła do nich, przytuliła się, błądząc dłońmi po ciałach przyjaciółek. – To Safo – Narong pochylił się do ucha Sam. – Sprawia, że dziewczyny kręcą dziewczyny. Przez jakieś kilka godzin. Sam odwróciła się ku niemu. Stał bardzo blisko. – A jest taka, po której chłopcy kręcą chłopców? – Pracujący chłopcy na Patpong ją zażywają. – Narong kiwnął głową potakująco. – Większość z nich chodzi z facetami dla pieniędzy. Po tabletkach ich praca jest przyjemniejsza. – A ty? Narong wzruszył ramionami. – Tak, byłoby wesoło. Ale ja wolę dziewczyny. – Położył jej dłonie na biodrach. Sam się wykręciła i pogroziła mu palcem. – Nie tak szybko, szanowny panie. My, Amerykanki, nie jesteśmy takie łatwe. No dalej, Narong, zrób na mnie wrażenie. Zaprowadź mnie do Suk Prat-Nunga i jego wujaszka Teda. Narong ze śmiechem pociągnął ją, aby poznała następnych ludzi. Impreza rozkręcała się, w miarę jak przybywało osób. Sajja i kilku innych otoczyło Kade’a, najpierw pytali go o Rangana, co z kolei doprowadziło do rozmowy na temat projektów badawczych, dotyczących przesyłania danych z mózgu do mózgu. Chuan postawił kolejkę. Tajka o rozjaśnionych włosach i nienaturalnie dużych piersiach widocznych w rozcięciu głębokiego dekoltu wtuliła mu się w ramiona. Zaczął opowiadać coś o narkotyku nazywanym Synchronia. Sam natychmiast nadstawiła uszu. – Synchronia? – spytała niewinnie. – A co to? – To N i M razem. Miodzio. – Cmoknął koniuszki palców dla podkreślenia swoich słów. – N znaczy Nexus? – chciała, żeby powiedział to wyraźnie. – Ta. A M to Empatyna. M sprawia, że chcesz się połączyć, chcesz zrozumieć, chcesz pokochać. A N pozwala ci poczuć to, co czują inni. Cudowne. Magiczne. – Chuan przymknął oczy, opisując te doświadczenia. Kątem oka Sam zauważyła, że anarchista amator, Baroma, próbuje gestem uciszyć Chuana. Ten demonstracyjnie wywrócił oczami, okazując irytację. – Wiesz, tak przynajmniej słyszałem. Sam nigdy nie zrobiłbym czegoś tak nielegalnego. – Jego ton aż ociekał sarkazmem. Wszyscy się roześmieli. Z wyjątkiem Baromy. Sam też się śmiała, a do tego podchwyciła wzrok Chuana i przesłała uśmiech specjalnie dla niego. Ten to nie umie trzymać języka za zębami, pomyślała. To jest moje słabe ogniwo.

Spojrzała na Chuna raz jeszcze i mrugnęła, żeby ponownie wyświetlić jego biogram, po czym grzecznie przeprosiła obecnych i udała się do toalety poczytać. Nie ukończył studiów doktoranckich z neurobiologii. Wiadomo było, że współpracuje z Suk Prat-Nungiem. Samotny. Nie miał żadnych określonych dochodów, ale posiadł drogie mieszkanie w modnej części Bangkoku. Chętnie publikował online swoje zdjęcia z egzotycznych i ekskluzywnych lokali, na których był obwieszony atrakcyjnymi dziewczynami. Kobieciarz. Znała ten typ. Nietrudno było nim manipulować. Wyszła z łazienki, wróciła do kręgu, między Naronga i Chuana tak, że zajmując miejsce, musiała przecisnąć się między nimi dwoma. Odczekała do właściwego momentu i podzieliła się z towarzystwem historyjką o swoim doświadczeniu z LSD na plaży w Meksyku, o niesamowitej więzi, jaką czuła wtedy z falami, słońcem i niebem, i jak to zmieniło jej życie. Chuan potakiwał jej z uśmiechem. – Nigdy nie próbowałaś Synchronii? – spytał. Potrząsnęła głową. – Nie. Ale brzmi wspaniale. Zaproponuj mi to, zaklinała go w duchu. Zobacz, co się stanie. – A Nexusa? – zapytał. – Raz. Kilka miesięcy temu na imprezie, którą wyprawili Kade i Rangan. – Próbowałaś Nexusa z Axonem? – spytał Chuan z niedowierzaniem. – No. I jeszcze setką przyjaciół jego i Kade’a. – Wszyscy wzięli Nexusa? – Niedowierzanie w jego tonie przybierało na sile. – No. Wszyscy łączyli się ze wszystkimi. To było niesamowite. Chciałbyś się dowiedzieć czegoś więcej o tym, jak to zrobili? Zamknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i postarała się mówić najlepszym tonem hipisa powalonego mocą doznań. – Jakbyśmy byli jedną istotą, wszyscy na imprezie, jedną wielką świadomością… Moje ego totalnie przepadło, zmieszało się z innymi. No i jak zareagowali? Za mocno pojechała? Otworzyła oczy. Chuan gapił się na nią, a potem parsknął śmiechem. – Jesteś w porządku, dziewczyno. – Odwrócił się do Naronga. – Ta laska jest w porządku, Narong. Świetnie, że ją znalazłeś. Naparła nieco ciałem na Naronga i posłała Chuanowi szeroki uśmiech. – Tak się bawimy w Kalifornii. Chuan znów się roześmiał. – Powinniśmy teraz pokazać, jak bawimy się w Bangkoku! Prawdę mówiąc… – Chuan! – to Baroma, ostrzegawczym tonem. – Może uważaj na to, co mówisz publicznie. Chuan wzruszył ramionami, rozchlapując przy tym nieco drinka niemalże na dziewczynę w jego objęciach. Jego twarz na chwilę wykrzywiła irytacja. – Publicznie? Jesteśmy w naszym własnym klubie. To nie jest publiczne miejsce. Tym razem Baroma odpowiedział po tajsku: – Kao pen kon a-may-ri-gun! – To Amerykanka. Chuan najwyraźniej nie widział w tym nic złego. – No i? – odparł po angielsku. Sam milczała. – Rao jam pen thong kui! – powiedział Baroma ostro, gestykulując w stronę Chuana i

Naronga. – Musimy porozmawiać. Odszedł na bok. Narong odwrócił się do Sam. – Wybacz, nasz przyjaciel zachowuje się czasem paranoidalnie – powiedział przepraszająco. I poszedł za Baromą do pustego kąta. Chuan zmarszczył się niezadowolony, wzruszył ramionami i dołączył do nich. Na kanapach zapadła cisza, a potem ktoś zażartował sobie, że Baroma chyba nie jest w nastroju do zabawy. Rozległy się śmiechy i krępujący moment przeminął. Sam obserwowała tamtych trzech kątem oka. Baroma i Chuan machali rękoma, najwyraźniej w ferworze sprzeczki. Narong wykonywał uspokajające gesty, czyli jemu przypadła rola rozjemcy. Ciekawe. Sam pokręciła się chwilę i dołączyła do grupy rozmówców Kade’a. Zaczęła przysłuchiwać się dyskusji na temat wejść i wyjść bloku budulcowego sztucznych sieci neuronowych. Tajscy studenci spijali każde słowo z warg Lane’a. Najwyraźniej szalenie im imponował. Ktoś stuknął ją w ramię. Narong. Gestem poprosił, by odeszła z nim na bok. – Wszystko OK? – spytała. – To paranoik – skrzywił się Narong. – Słuchaj, tak się zastanawiałem, robimy takie spotkanko w piątek. Niewielkie, takie naprawdę na luzie, tylko dla przyjaciół, jak spotkanie rodzinne. – Zamilkł na moment. – To grupa Synchronii. Będzie nas jakiś tuzin. Naprawdę na spokojnie. Czy ty i Kade chcielibyście też przyjść? – Brzmi fantastycznie. – Sam udała radość i zainteresowanie. – Z chęcią dołączę. – Świetnie – odparł Narong. – Impreza będzie tu, w mieszkaniu nad nami. Spotykamy się o dziesiątej wieczorem w piątek. – Bosko. Spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. – Czas wracać do hotelu – powiedziała Narongowi. Razem odciągnęli Kadena od grupy rozmówców. Narong powtórzył zaproszenie na piątkową imprezę z Synchronią. [sam] Zgódź się. Czuła, że Kade jest niechętny, ale przyjął zaproszenie. Narong poinstruował ich, jak dojść do Soi Sama Han, gdzie będą mogli złapać rikszę albo taksówkę. W końcu pożegnali się ze wszystkimi i wyszli w chłodną tajlandzką noc. Wats kucał na dachu. Stara rana pobolewała go nieco. Kade i Cataranes wraz ze swoim nowym przyjacielem, którego Cole zidentyfikował jako Naronga Shinawatrę, najpewniej spędzą w klubie trochę czasu. Czasu, który on mógł poświęcić na znalezienie jakichś informacji o tajemniczym kierowcy Su-Yong Shu. Wyciągnął kilka najlepszych zdjęć, jakie zrobił tamtemu lunetą, i za pomocą telefonu zaczął przeszukiwać sieć, by znaleźć podobnych ludzi. Pojawiły się możliwe dopasowania. Nie. Ten też nie. Ani ten. Podobny, ale to nie ta twarz. Ta też nie. Ani kolejny tuzin, ani kolejna setka. Żadnych sukcesów w pierwszych kilkuset próbach. Wybrał zdjęcia prezentujące trzy czwarte twarzy, ujęcia lekko z boku i ponownie wrzucił w wyszukiwarkę. Śmieci. Więcej śmieci. Jeszcze więcej śmieci. Ale moment. Co, do diabła? Zdjęcie czterysta trzydzieste ósme. Premier Chin Bao Zhuang. Wcale nie byli podobni. Dlaczego w ogóle wyskoczyło mu to zdjęcie? Wats zrobił zbliżenie. I poczuł, jak żołądek mu się skręca. Komputer nie dopasował

zdjęcia ze względu na twarz premiera, tylko mężczyzny, który stał za nim w cieniu. Ochroniarza. Członka Centralnego Biura Bezpieczeństwa Chin. Odpowiednika Secret Service. Zdjęcie zostało zrobione w październiku 2039. Sześć miesięcy temu. Jakie były szanse, że jeden z osobistych ochroniarzy premiera teraz, pół roku później, zostanie przydzielony jako kierowca do Su-Yong Shu? Jakie były szanse, że chiński „doradca wojskowy”, którego śmierć widział na własne oczy w Kazachstanie, zmartwychwstanie w którejkolwiek z tych ról? Nie. Wiedział już, na co patrzy. Trzech różnych mężczyzn. Wytwory chińskiego programu stworzenia superżołnierzy. Klony. Co oznaczał fakt, że jednego z nich Shu otrzymała jako kierowcę? Że była kimś niezwykle ważnym. Ta sprawa komplikowała się coraz bardziej. Im więcej się dowiadywał, tym mniej mu się to podobało. I dokładnie w tym momencie drzwi klubu otworzyły się, zalewając ulicę światłem. Wats zamknął przeglądarkę. Zobaczył Kade’a i Cataranes. Przejdą dokładnie pod nim. To był właściwy moment, żeby skontaktować się z Kadenem w inny sposób. Był na dachu, jakieś trzydzieści stóp nad ziemią. Nawet w przypadku piątej generacji Nexusa to była odległość poza możliwościami Watsa, ale musiał spróbować. Na moment wstrzymał działanie filtrów, sięgnął w poszukiwaniu umysłu Kade’a, który właśnie przechodził poniżej. Jest… Kade… Kurwa. Wycofał się jeszcze szybciej, błyskawicznie ukrywając myśli za filtrami. Nexus działał w dwóch umysłach. Jeden należał do Kade’a. Drugi do Samanthy Cataranes. Wstrzymał oddech. Czy będzie umiał kontrolować się na tyle, by sięgnąć do Kade’a, unikając kontaktu z agentką? Nie miał pewności. Sytuacja ze złej stawała się coraz gorsza. Najwyższy czas wyciągnąć Kade’a z tego gówna. Naprawdę chciał, żeby wybór należał do jego przyjaciela, ale to wszystko za daleko zaszło. Kade nie mógł wiedzieć, z jak potężnymi graczami przyszło mu się mierzyć, że ktoś go śledził zeszłego wieczoru, że był w ogromnym niebezpieczeństwie. A bez tych informacji nie mógł dokonać świadomego wyboru. Wats będzie musiał zrobić to za Lane’a. Karabin miał już w dłoniach. Nawet nie wiedział, kiedy wyciągnął broń. Jego palce poruszały się jakby kierowane własnym rozumem. Teraz mógł wyciągnąć Kade’a. Odruchowo dołączył lunetę do lufy złożonej broni. Jeden strzał w głowę. Ręce uniosły karabin, przysunęły lunetę do oka. Zobaczył przybliżoną potylicę Cataranes. Linie celownika ułożyły się idealnie. Jej czaszka na pewno jest wzmocniona grafenem albo pianką kompozytową. Kula tego nie przebije, ale powali ją na ziemię i zafunduje potężny wstrząs. Kciuk odbezpieczył karabin bez najmniejszego udziału woli. Dziewczyna ma na pewno filtry przeciwbólowe. Będzie musiał strzelić więcej niż raz, żeby mieć pewność, że udało mu się ją unieruchomić. Palec wskazujący dotknął spustu. Czy w ogóle był w stanie ją wyeliminować bez zabijania? Sama siła uderzenia może przerobić jej mózg na miazgę. Bardzo powoli nabrał powietrza. Aby zyskać pewność, że wyciągnie Kadena, będzie musiał zaryzykować zabicie Cataranes. Kurwa. Przesunął celownik niżej. Noga. W ten sposób mógł ją wyłączyć z gry. A jeśli była uzbrojona? Jeśli odwróci się i odpowie ogniem? Wypuścił powietrze, przełączył bezpiecznik, odsunął twarz od lunety. Pamięć przenośna

zdawała się parzyć skórę na piersi. Tak blisko… Był inny sposób. Wats wiedział, jaką trasą taksówki i riksze jeździły z hotelu do centrum kongresowego. Wiedział, ile czasu zajmie Kade’owi i Cataranes ta droga. Przechwycenie w trakcie transportu było najlepszą opcją z tych, które rozważał. Tak właśnie uwolni Kadena. Jutro. Nie było sensu śledzić ich dalej. Wszystko rozegra się jutro. Z powrotem rozłożył karabin i schował w plecaku, a potem ruszył po dachach, skacząc z jednego na drugi w kierunku głównej ulicy. Musiał się przygotować.

24 Twarda suka

Kade był mocno podminowany. Sam pozwoliła, by cisza wisiała między nimi przez jedną przecznicę, potem kolejną i jeszcze jedną. Wreszcie sięgnęła ku niemu umysłem. [sam] O czym myślisz? [kade] To chyba oczywiste? [sam] Wkrótce będzie. Miała rację. Im więcej czasu byli połączeni poprzez Nexusa, tym bardziej dostrajały się ich emocje. [kade] Chodzi o to przyjęcie, na które zaprosili nas w piątek. Nie idę. [sam] Że co?! [kade] Chcesz wykorzystać te dzieciaki, żeby dotrzeć do ich dilera, Teda Prat-Nunga. I zamierzasz zmusić je szantażem, żeby ci pomogły, tak jak to zrobiłaś ze mną. To nie było częścią umowy. Nie będę ci w tym pomagał. Sam aż jęknęła w duchu. Ciągle jeszcze musiała przepytać go i doprowadzić do konfrontacji w związku ze sprawami, które przed nią ukrywał. Czekała ją długa noc. [sam] Kade, nie obchodzą nas te dzieciaki. To płotki. Chcemy dostać Teda Prat-Nunga i jego sieć dystrybutorów. [kade] I spierdolisz im wszystkim życie, byle tylko to osiągnąć. [sam] Nie, jeśli będą współpracować. [kade] Współpracować i pomagać ci znaleźć kogoś, kogo jedyną zbrodnią jest sprzedawanie narzędzia, które umożliwia ludziom łączenie się ze sobą? Znaleźć, żebyś mogła go porwać? Albo zabić? Co stanie się z Prat-Nungiem? [sam] To cię nie powinno obchodzić. [kade] Jak, do cholery, nie ##########!!!!!!! Ból przeszył mózg i ciało Kadena i z sykiem popędził ku Sam. Potworny kłujący ból, zmuszający mięśnie do spazmatycznego kurczenia się, aż do chwili, kiedy zupełnie osłabną. Sam poczuła go ułamek wcześniej, zanim dotarły do niej dźwięki, ciche „puffff” jakiegoś karabinka z tłumikiem, uderzenie strzałki w ciało, trzaskające „zzzzzt” elektrycznego ładunku, mimowolny krzyk przez zaciśnięte zęby. Strzał z tasera. Czas zwolnił. Jej zmysły ożyły. Dźwięk karabinka. Świst elektrod w powietrzu. Obrót. Przysiad. Drugi pocisk popłynął przez powietrze, tam gdzie przed chwilą była jej klatka piersiowa, mijając ją o cal. Prześledź drogę elektrody. Trzecie piętro, balkon. Sześćdziesiąt metrów. Dwa kształty, potężne, karabiny. Grafenowo-ceramiczne ostrze znalazło się w jej dłoni w chwili, gdy o nim pomyślała, a potem frunęło w powietrzu z jej wyciągniętej ręki. Rzuciła i ruszyła się w tej samej chwili, kontynuując obrót w stronę napastników. Karabinki trzasnęły, strzeliły. Rozległo się ohydne bulgotanie, gdy jej nóż trafił w nieosłonięte gardło. Jeden unieszkodliwiony. Elektroda tasera strzeliła fontanną iskier na chodniku po lewej. Czterdzieści stóp. Kolejna odbiła się spektakularnym rykoszetem od ściany budynku. Sam rzuciła się w bok, uniknęła kolejnego pocisku. Dwadzieścia stóp. Dostała elektrodą od tyłu, w udo. Mięśnie skurczyły się w spazmach, zmuszając dziewczynę do uklęknięcia. Za mną! Kurwa mać!

Ładunek elektrod jeszcze się nie wyczerpał. Sięgnęła do drutów, wyrwała je z obolałego mięśnia i rzuciła na ślepo w stronę balkonu. Następny strzał trafił ją w ramię. Obróciła się z rozpędu i wylądowała twarzą na mokrym bruku. Trzeci ładunek poszedł w plecy. Mięśnie kurczyły jej się gwałtownie, płonąc bólem. Zmusiła je do posłuszeństwa. Podniosła się na czworaki. Łącze Nexusa się usmażyło, taktyczne szkła kontaktowe zawiesiły bezpowrotnie. Ładunki elektryczne zniszczyły i jedno, i drugie. Sam nie miała szans wezwać wsparcia. Przed sobą, daleko w alejce, widziała czwartego. Wysoki, chudy, zakapturzony, po prostu stał w cieniu. Uklękła na jedno kolano. Za jej plecami rozległ się brzęk i łomot. Potem kroki z innej strony. Strzelcy szli po nią. Świetnie. Kolejne elektrody trafiły w ramię i w plecy z taką siłą, że przewróciły ją na brzuch. Wolty i ampery wstrząsały całym ciałem, wydarły krzyk zza ściśniętych mocno zębów. Zmusiła się, by zwiotczeć. Cisza. Oddechy. Kroki. Leżała nieruchomo, powieki miała na wpół opuszczone. W polu jej widzenia pojawiły się obute nogi. – Yai Ba Nung Neow – powiedział jeden z napastników. – To dopiero twarda suka. Nie mieli pojęcia, jak twarda. Drugi odpowiedział mu też po tajsku: – Kurwa zabiła Pranga, człowieku. Ja pierdolę, chcę, żeby wrzeszczała. – Usłyszała dźwięk dobywanego ostrza. – Później – powstrzymał go ten, który nazwał ją twardą suką. – Zabierz ją do środka. Ja wezmę chłopaka. Zrobił krok nad nią, w stronę Kade’a. Sam błyskawicznie wróciła do życia, obiema rękami złapała go za nogę, szarpnęła z całej nadludzkiej siły i przekręciła. Bandyta upadł. Szybko i ciężko. Jego ciało obróciło się w powietrzu. Puściła go. Wystarczył mocny wyrzut nóg, by znów stanęła. Dokładnie w chwili, gdy ten drugi szedł na nią z nożem. Był wielgachny, cały w tatuażach, z karabinem przerzuconym przez ramię. Zaatakował od góry, paskudnym cięciem na twarz. Sam zrobiła krok w jego stronę, kopnęła w pachwinę, złamała nos szybkim ciosem, a potem złapała za wciąż jeszcze wyciągniętą rękę z nożem, by przerzucić go przez biodro i cisnąć na ziemię. Karabin uderzył o kamienie. Strzał poniósł się echem po całej ulicy. Coś zrykoszetowało o ścianę. Zakapturzony strzelał. Sam pochyliła się nisko, obracając w stronę Lane’a. Chłopak już się ruszył, o własnych siłach podniósł się, przyklęknął na jedno kolano i właśnie próbował wstać. Tak samo pierwszy bandyta, ten od twardej suki. O nie. Drugi, ten wytatuowany, powtórzył jej zagrywkę i złapał jej kostkę i łydkę w żelaznym uchwycie obu dłoni. O kurwa, pomyślała tylko. Szarpnął, wytrącając ją z równowagi. Upadła do przodu, podpierając się rękoma. Tamten, wciąż trzymając ją za nogę, wziął zamach i jej ciało popłynęło w powietrzu. Ściana budynku zbliżała się jak na zwolnionym filmie. Uniosła dłoń, by zamortyzować uderzenie. Najpierw jej ramię zderzyło się z murem, głowa sekundę później. Bardzo boleśnie. Na chodnik spadły okruchy cegieł. Kurwa. Wytatuowany szarpnął ją ku sobie, a potem jeszcze raz wziął zamach, mierząc w ścianę.

Tym razem Sam udało się przekręcić i uderzyła bardziej ramieniem niż głową. Od siły uderzenia popękały cegły. Czuła, że w oczach ma pył ceglany zmieszany z krwią. Kurwa. Nóż był na ziemi, tam gdzie wytatuowany go zgubił, gdy nim rzuciła. Nie widział ostrza, miał je właściwie za sobą. Znów pociągnął ją do siebie, zamierzył się na mur. Zobaczyła Kade’a, już na nogach, zmierzającego w jej stronę, póki ręka tego od suki nie stanęła mu na drodze i nie posłała z powrotem na ziemię. Szlag. Szlag. Szlag. Sam udało się podeprzeć wolną stopą, odbić od bruku, a potem od muru, gdy bandyta po raz kolejny się zamachnął. Ten ruch go zaskoczył. Jego zamach i jej kopnięcie zbliżyły ją do klingi. Sam wyciągnęła rękę i zdążyła chwycić rękojeść, gdy tamten znów posyłał ją na mur. Skręciła się w prawo i dźgnęła z całej siły. Ostrze zatonęło głęboko w muskularnym ramieniu. Sam uderzyła o mur kręgosłupem. Siła uderzenia wyrwała jej nóż z dłoni. Głowa rąbnęła o cegły. Okruchy cegieł posypały się Sam na twarz. Niech to szlag, to dopiero bolało. Świat zaczął tracić kolory. Bandzior wrzeszczał. Całe dziesięć cali klingi siedziało mu w ramieniu. Sam kopnięciem uwolniła się z osłabionego uchwytu i przetoczyła do tyłu, wsparła na jednym kolanie. Wytatuowany wpadł w furię. Wyciągnął nóż z ramienia zdrową ręką. Sam chwyciła za karabin, który leżał u jej stóp. Zraniony bandyta ruszył do ataku, z pochyloną głową szarżował, ściskając w dłoni okrwawione ostrze. Kompletnie stracił panowanie nad sobą. Sam zamachnęła się karabinem, celując w kolana wytatuowanego. Trafiła w jedno, w połowie zamachu, i wbiła je w mur. Bandzior niemal się wywrócił, ale próbował jeszcze stanąć na drugiej nodze. Sam była szybsza. Podniosła się i z pełnego obrotu uderzyła kolbą, która wykreśliła w powietrzu rozmazany okrąg i wylądowała z ohydnym odgłosem na skroni wytatuowanego. Od siły tego ciosu kolba z włókna węglowego poszła w strzępy. Tamtemu oczy uciekły w głąb czaszki i zwalił się na ziemię. Sam wyczuła ruch za plecami. Odwróciła się. Kade leżał na ziemi. Pierwszy z napastników szarżował w jej stronę z nożem w dłoni i twarzą wykrzywioną wściekłością. Sam ugięła nogi, skróciła dystans i wbiła lufę karabinu, niczym pikę, w jego podbrzusze. Tamten siłą rozpędu nadział się jeszcze mocniej, aż metal zgrzytnął o kość gdzieś w głębi ciała. Mężczyzna krzyknął z bólu i z wściekłości, oczy wciąż płonęły mu furią. Próbował wyrwać przeszywający go karabin. Sam nacisnęła spust i wystrzeliła elektrody prosto w rozerwane wnętrzności. Napastnik ryknął i zaczął się miotać. Strzeliła jeszcze raz. Ale on tylko wrzasnął głośniej. Oczy wciąż miał przytomne. Naciskała spust raz za razem, aż wystrzeliła wszystkie ładunki. Bandzior wreszcie zwalił się na ziemię. Sam była zlana potem. Serce waliło jej jak oszalałe. Ten nadziany wciąż oddychał. Chyba obaj oddychali. Dobrze. Miała do nich mnóstwo pytań. Naprawdę nie powinni umierać za szybko. Ale został jeszcze jeden. Sam popatrzyła w alejkę. Wysoka postać cofała się właśnie głębiej w ciemność. Karabin, którym załatwiła tego od twardej suki, był wyładowany. Ale gdzieś na bruku powinien leżeć drugi. Upuściła uwieszonego na niej mężczyznę, dała nura w przeciwległy koniec alejki, niemal natychmiast podniosła się, wspierając na kolanie, wymierzyła i strzeliła. Ten ruch ją ocalił. Podwójna eksplozja w miejscu, w którym była kilka sekund wcześniej, cisnęła Sam o ziemię. Wszystko utonęło w chmurach pyłu i dymu. W ścianie, pod którą

zostawiła jednego z bandytów, teraz ziała wyrwa. Balkon na trzecim piętrze spadł po kolejnej eksplozji, a wraz z nim zawaliła się znaczna część muru. Zakapturzony zniknął. Kurwa mać. Kade! Znalazła go gdzieś w kłębach dymu, krwawiącego z licznych ran, nieprzytomnego. Wciąż jednak oddychał. Na kostkach i nadgarstkach miał plastikowe więzy. Na kolanach odszukała nóż, śliski od krwi i poszarpanych tkanek, i użyła go, by uwolnić Lane’a. Ładunki wybuchowe rozerwały ciała jej niedawnych napastników – gdzieś tak w połowie. Umieszczono je wewnątrz każdego z nich. Ciała płonęły. Ktoś bardzo nie chciał, żeby gadali. Najwyższy czas stąd spadać. Zarzuciła sobie Kade’a na ramię i ruszyła biegiem w stronę głównej ulicy, w biegu wyciągnęła telefon, wbiła kod awaryjny i krzyczała: – Ewakuacja, ewakuacja! Mam rannego! Ewakuacja, ewakuacja! Wats zszedł już na poziom gruntu, przemierzał sieć alejek i uliczek. Był w połowie drogi do głównej ulicy, gdy coś usłyszał. Czyżby wrzask? Ludzki krzyk? A może sobie tylko to wyobraził? Zatrzymał się, nasłuchując. I znowu. Jeszcze jeden wrzask. Strzał z broni palnej. Zawrócił w stronę, gdzie poprzednio widział Kade’a z Cataranes, i ruszył biegiem. Kolejny krzyk. Tym razem krzyczał mężczyzna, ale nie Kade. Ktoś inny. Głuche tąpnięcia eksplozji. O kurwa! Wyrwał pistolet z kabury, sprintem przebiegł dwie przecznice, wypadł za róg w miejscu, skąd, jak sądził, dobiegły go odgłosy wybuchów, zobaczył dym, pył, płomienie i kogoś, kto biegł w przeciwnym kierunku. Wysoki, zakapturzony mężczyzna. Wats miał wrażenie, że w cieniu kaptura dostrzega duży, haczykowaty nos. Zaraz! Mnich, który śledził Kade’a poprzedniego wieczoru. Komandos obrócił się błyskawicznie. Postać już niemal dotarła do rogu ulicy. Cole uniósł pistolet. – Stój – wrzasnął. Ale zakapturzony biegł dalej. Niech to chuj. Wats wycelował nisko, w nogi tamtego i wystrzelił dwukrotnie. Za późno. Mężczyzna skręcił i osłonił go mur. Pieprzyć mnicha. Gdzie jest Kade? Cole znów zawrócił, pobiegł wprost do źródła dymu. Zobaczył płonące ciała, które eksplozja rozerwała od wewnątrz. Krew i kawałki ciała były dosłownie wszędzie. Zawaliła się jakaś ściana. Żołnierze samobójcy, świadomie czy nie. Z twarzy wyglądali na Tajlandczyków, mięśnie mieli groteskowo wręcz potężne. Zobaczył karabin na ziemi, kolba została roztrzaskana uderzeniem, drugi koniec pokrywała warstwa krwi. Pod ścianą leżał drugi, podobny egzemplarz. Wats sprawdził. Ładunki elektryczne. Ktoś chciał wziąć Kade’a i Cataranes żywcem. W alejce nie było więcej ciał. Albo Lane i jego towarzyszka uciekli, albo ktoś ich zabrał. Raz jeszcze popatrzył na trupy. Pozostawione w alejce ciała sugerowały, że jednak Kadenowi i tamtej udało się zbiec. Doszedł do skrzyżowania uliczek. Cztery opcje. Którą wybrali? Czyżby chcieli ukryć się w tym labiryncie? A może ruszyli w stronę stosunkowo bezpiecznych zaludnionych ulic? Usłyszał odległe krzyki z alejki prowadzącej w kierunku głównej ulicy. Tam są. Schował nóż do pochwy i zakręcił w tym samym kierunku, z pistoletem w dłoni. Zobaczył przed sobą jakieś kształty. To był ten moment, w którym trzeba działać albo polec. Osiemdziesiąt mil na południe, USS Boca Raton kołysał się wśród wzburzonych wód Zatoki Tajlandzkiej. Monsunowe fale rozbryzgiwały się o obłą, matową powierzchnię. Okręt

podwodny przeznaczony do supertajnych operacji płynął z kioskiem wysuniętym zaledwie dwa metry ponad poziom wody, by uniknąć wykrycia. Mimo imponujących rozmiarów radary tajlandzkiej obrony zwyczajnie prześlizgiwały się po antyradarowym materiale burt. Tajlandzka Marynarka Królewska patrolowała okoliczne wody: zbudowany w Indiach niszczyciel klasy Kalkuta. Dlatego kapitan Boca Raton najchętniej utrzymywałby zanurzenie na poziomie trzydziestu stóp, ale rozkazy miał jasne: utrzymywać stałe połączenie z satelitą geostacjonarnym z wyjątkiem okoliczności bezpośredniego zagrożenia. Kalkuta mogła ich znaleźć tylko przez głupi przypadek, kapitan to wiedział. Mimo że jego okręt był długi na trzydzieści metrów, to na radarze pojawiał się co najwyżej jako obiekt wielkości łódki wiosłowej, z odczytów sonaru wypadał jeszcze mniejszy, szczególnie gdy pozostawał w bezruchu. Do tego wysokie fale i hałas, jaki czyniły, przewalając się z impetem, sprawiały, że USS Boca Raton był praktycznie niewidzialny. A jednak głupi przypadek nieraz zabił już setki ludzi. Załoga okrętu podwodnego pozostawała w ciągłej gotowości. Na szczycie kiosku maser kierunkowy odbijał wąski strumień danych od konstelacji satelitów na niskiej orbicie, przeskakując od jednej do drugiej, gdy pędziły po niebie z prędkością ośmiu kilometrów na sekundę. O ile coś nie wleci bezpośrednio w ten wąski strumień, połączenie z satelitą pozostanie niewykrywalne. Dwa pokłady pod mostkiem, w ciasnym centrum kontrolnym, zawalonym od sufitu po podłogę monitorami, Garrett Nichols analizował dane, jakie Cataranes zebrała w trakcie spaceru przez bazar Sukchai. Obok niego Jane Kim przeszukiwała bazy danych sieci, próbując znaleźć dodatkowe informacje na temat dwóch studentów obecnych na przyjęciu. Anarchisty Baromy Nantakarna i gadatliwego Chuana Suttikula. Kolejna konsola prezentowała wyniki skrupulatnego przeczesywania sieci w poszukiwaniu informacji o mnichu, który śledził Lane’a i Cataranes. Bruce Williams był po służbie, w swojej kajucie. – Starcie! Starcie! – krzyknęła nagle Jane. Nichols poderwał głowę, by zobaczyć, jak urywa się strumień danych od Cataranes. Spojrzał na monitor wyświetlający dane z czujników rozmieszczonych na Kadenie. Większość zamilkła. Mieli tylko namiar GPS na telefony. Kade i Sam byli w jakiejś alejce pomiędzy Pocałunkiem Buddy a główną ulicą. Jane natychmiast cofnęła przekaz i ponownie odtworzyła kilka ostatnich sekund. Dwóch napastników. Trzech. Czterech. Starcie. Kurwa. – Dajcie tam wsparcie ogniowe, natychmiast! Sam biegła alejką, z Kade’em przerzuconym przez jedno ramię, z telefonem w wolnej dłoni. Przeklęta rzecz informowała, że niby nadaje, ale z głośnika nie dochodził nawet szmer. Nie miała pojęcia, czy jej wsparcie w ogóle ją słyszy, czy cokolwiek od niej odbierają. Koniec uliczki miała jakieś dwie przecznice dalej. Moment. Ktoś tam był. Trzy, cztery postacie widoczne w świetle padającym z ulicy. Mieli broń? Skoczyła w boczną alejkę. Wsparcie? Czy kolejni zabójcy? Nadal miała nóż odebrany jednemu z zabitych. Rozejrzała się za odpowiednią kryjówką dla Kade’a. Tu, w śmietniku. – Blackbird! Blackbird! Jesteśmy z gniazda. Zabieramy cię do domu. Mówili płynnie po angielsku, podali właściwy kryptonim. – Słowa na dziś: złoty cielec. Powtarzam, złoty cielec! Podali właściwe hasło dzienne. Uspokoiła się odrobinę. – Wychodzę! – krzyknęła. Było ich czterech, lokalni podwykonawcy z polecenia CIA, ubrani jak biznesmeni,

ciemne spodnie i koszule, na nich konserwatywne ciemne marynarki. Zdradzały ich karabiny i ładownice z amunicją. Sam nie miała wątpliwości, że pod tymi marynarkami mieli kamizelki i jeszcze więcej amunicji i broni. Najemnicy, nie regularne wojsko, ale w tej chwili było jej wszystko jedno. Dzięki Ci, Boże, za zbrojne wsparcie. – Mam rannego – oznajmiła. Dwóch z nich podeszło i przejęło od niej nieprzytomnego Kadena. Razem z nim pobiegli w stronę głównej ulicy. – Jestem Lee – przedstawił się ten, który stał najbliżej. – Nasz wóz stoi przy końcu tej alejki. Możemy go zabrać. Raport sytuacyjny? – Zasadzka pięć przecznic wcześniej – relacjonowała Sam. – Trzech tajskich mięśniaków, strzelali ładunkami elektrycznymi, próbowali wziąć nas żywcem. Myślę, że to on był celem, ja stanowiłam dla nich zaskoczenie. Był jeszcze czwarty, już nie mięśniak, uciekł… – przerwała, żeby się zastanowić – na wschód. W kapturze. Osiłkom ktoś zaimplantował materiały wybuchowe i odpalił, gdy ich unieruchomiłam. Wszyscy zginęli w akcji. – Zebrałaś próbki? Sam popatrzyła w dół, ubranie, ręce miała zbryzgane krwią, karmazynowe krople spływały jej do oczu. – Nie żeby specjalnie… – Dostałaś? – Lekko – zbyła go. – Ale jadę z chłopakiem. – Zrozumiałem. – Lee skinął głową. – Zbierzemy próbki i wyczyścimy miejsce. – Pieprzyć czyszczenie – odparła Sam. – Tam była pierdolona eksplozja. Zaraz się tu zaroi od lokalnych glin. Zbierajcie się i wynoście stąd, nie dajcie się złapać. Nie mogli ryzykować kontaktu z tutejszymi władzami. – Skonsultuję z dowództwem. – Ruchem głowy wskazał jej Soi Sama Han. – Wóz jest tam, im szybciej wsiądziesz, tym szybciej się stąd zwiniecie. – Zasalutował jej krótko. Sam odpowiedziała tym samym gestem i pobiegła do wylotu alejki. Czekała tam czteroosobowa toyota. Dwóch mężczyzn z jej drużyny stało przy masce wozu, już pozornie bez broni, z rękami w kieszeniach marynarek uważnie obserwowali okolicę. Tylne drzwi auta były otwarte, na siedzeniu bezwładnie siedział Kade. Sam wskoczyła obok niego i plasnęła dłonią w dach. – Jedziemy. Wats zamarł, przyciskając się do jednej ze ścian budynków, w jak najgłębszym cieniu. Trwał w bezruchu, pozwalając, by kamuflaż kameleonowy wtopił jego sylwetkę w tło, zamaskował promieniowanie podczerwone, kierując ciepło jego ciała w głąb kamiennej ściany. Tamci krzyczeli doskonałą angielszczyzną jakieś hasła, jak się domyślał. Czterech nowych i Cataranes. Nowi ubrani byli jak biznesmeni, ale w dłoniach ściskali karabiny. Rozpoznał broń natychmiast, amerykańska produkcja, sama ceramika i materiały kompozytowe, niewidzialne dla promieni rentgena, niemagnetyczne, idealne do przemycania przez wszelakie granice. Był niemal pewien, że w magazynkach mają pociski z grafenowymi czubkami, twardsze niż diament, zdolne przebić wszelkie zabezpieczenia. Dwóch wyniosło z alejki Kade’a. Ostrożnie, jak nosi się pacjenta. To był niewątpliwie dobry znak. Dwóch kolejnych podbiegło do Cataranes. Wats wstrzymał oddech. Przebiegli tuż obok niego. Krótkie włosy, mocna budowa ciała, wojskowe obejście. CIA albo jednostki specjalne. Może lokalni najemnicy. Pasowali z wyglądu do tamtych facetów, którzy spędzili poprzedni

wieczór na kanapach w barze hotelu Prince Market. Wats poczekał, aż się nieco oddalą. Policzył do sześćdziesięciu i ostrożnie podkradł się do wyjścia z alejki. Zniknęli. Kade, Cataranes i tamtych dwóch – zniknęli. Cała ta noc była jednym wielkim fiaskiem. Co tu się stało? Kto próbował porwać Kade’a? Jedno było pewne. Wyciągnięcie z tego dzieciaka będzie zakurwiście skomplikowane.

25 Pionek, który wie niewiele Kade to odzyskiwał przytomność, to zaraz ją tracił. Był w samochodzie. Obok widział Sam. Trzymał głowę na jej kolanach, a ona położyła dłoń na jego czole. Była jakaś walka… Eksplozje. Docierały do niego strzępki rozmowy. Paralizatory. Porwanie. Ledwie wyczuwał umysł Sam wśród szumu zakłóceń. Martwiła się. O niego. I była wściekła. Ktoś za to zapłaci. Gdzieś go przenosili. Ponieśli w noc, potem przez drzwi. Zobaczył kobiecą twarz. Tajka. Obca. I wtedy zamknęło się nad nim wieko trumny. Próbował walczyć, ale zorientował się, że nie ma sił. Pochowają go żywcem. Zamrugał intensywnie i świat nabrał ostrości. Otaczały go jakieś dziwne dźwięki. Wtedy pokrywa się podniosła i oślepiło go jasne światło. Był w boksie chirurgicznym. Na stole operacyjnym, którego jedną ścianę zajmowały dwa insektoidalne roboty i światła, drugą ratunkowy zbiornik metaboliczny. Trumna, w której Kade się znajdował, była tak naprawdę łóżkiem do diagnostyki obrazowej. Robili mu skany. Tajka przy konsoli obserwowała wyniki. Kade spróbował usiąść, ale nie dał rady. Udało mu się dopiero za drugim razem, przy pomocy Sam. Tajka spojrzała na niego. – Ma pan wstrząs mózgu. Niezbyt poważny. Żadnego krwawienia śródczaszkowego. Poza tym nieznaczne pęknięcie czaszki po prawej stronie, ale w żaden sposób nie wpływa ono na mózg. Z tym że będzie miał pan potężnego siniaka po tej stronie twarzy. Kade jęknął. Kobieta podeszła do niego ze strzykawką. – Zamierzam podać panu czynniki zrostu, proszę mi wierzyć, chce pan tego. Bez dalszych uwag Kade poddał się zabiegom, pozwalając nieznajomej Tajce ostrzyc się i leczyć obrażenia. Miał szczęście, że uszedł z życiem. Gdyby nie było tam Sam albo gdyby była wolniejsza, albo gdyby tamten facet przyłożył mu ciut mocniej… Ale z drugiej strony, gdyby nie Sam, w ogóle bym się tam nie znalazł. Na końcu zrobili mu punkcję lędźwiową. Tajka wsunęła igłę między kręgi Kade’a i pobrała niewielką próbkę. Płyn mózgowo-rdzeniowy. Szukają śladów, czegoś, co Shu mogła we mnie umieścić. Niczego nie znajdą. Kiedy już nieznajoma Tajka z nim skończyła, Sam zaprowadziła go do pokoju, gdzie mógł się położyć, a potem gdzieś przepadła. Kade przysnął. Obudzony jakimś dźwiękiem, był kompletnie zdezorientowany. Gdzie jestem? Impreza, walka, Tajlandia, Su-Yong Shu, to wszystko wróciło do niego w ułamku sekundy. Żołądek skręcił się natychmiast, włosy na karku podniósł nieprzyjemny dreszcz. Odruchowo sięgnął do systemu operacyjnego Nexusa. Niedobrze. Nie mógł go odpalić, nie mógł uruchomić pakietu uspokajającego. Węzły w jego mózgu były kompletnie pomieszane. Co on tu w ogóle robił? Dlaczego jacyś ludzie próbują go zabić albo porwać? Zginie tu, był pewien. Złapią go, będą torturować, a potem, mimo że powie im wszystko, co wie, i tak go zabiją. Zrobiło mu się słabo. Serce waliło w piersi, jakby chciało rozsadzić żebra. Spazmatycznie łapał powietrze. Cały dygotał. Oblewał się zimnym potem od stóp do głów.

Musiał się stąd wydostać. Drzwi pomieszczenia otworzyły się gwałtownie. Do środka wlało się światło. Kade drgnął silnie. Podniósł ramię, jakby chciał odegnać, cokolwiek szło ku niemu. – Kade! To była Sam. Samantha. Miała coś w dłoni. Ruszyła w jego stronę, zamykając za sobą drzwi. Odskoczył, zasłaniając się przed nią oburącz. – Kade! – Siedziała już obok niego, czuł na ciele jej dłonie. – Już dobrze. Dobrze. Ćśśśś. Już dobrze. Jestem tu. Jesteś bezpieczny. Oboje jesteśmy. Już dobrze. Ćśśśśś. Jej słowa do niego nie docierały. Ale jej myśli tak. Była spokojna. Dodawała otuchy. Była uosobieniem siły, bezpieczeństwa i zdecydowania. Była azylem. Uciekli. Nikt go tu nie skrzywdzi. Wszystko było już dobrze. Leżał przez chwilę, słuchając mocnego bicia jej serca, jej rytmicznego oddechu, chłonąc poczucie bezpieczeństwa płynące z jej umysłu. Gładziła go po włosach i nie przestawała szeptać, że już wszystko dobrze. Jej myśli przybrały na sile. Leżał tak, aż usnął. Sam gładziła go po włosach, szeptała łagodne i miłe słowa, starała się przesłać jak najwięcej wsparcia, poczucia spokoju i bezpieczeństwa wprost do umysłu Kade’a, póki chłopak znów nie pogrążył się we śnie. Byli właściwie w tym samym wieku, a jednak Kade wydawał się znacznie młodszy. Jak to możliwe, że on, który wyrósł w szczęśliwej rodzinie, na spokojnych przedmieściach, aż do niedawna ochraniany przed wszelkim niebezpieczeństwem i zagrożeniami, był tym nerwowym i przestraszonym, a ona, po całym cierpieniu i destrukcji, których zaznała w dzieciństwie, była tą silną? Może jeszcze nie doszedł do siebie po śmierci rodziców przed sześcioma miesiącami? Albo to on był normalny. Może z niej wybito całą słabość? Miała robotę. Pożyczyła tablet i teraz podniosła go z podłogi, gdzie przedtem upadł. Usiadła tak, by mieć fizyczny kontakt z Kade’em, bo to go uspokajało, i zaczęła pisać raport. Trochę to trwało. Trzech mężczyzn, najprawdopodobniej Tajów, zginęło. Tutejsza policja już ich z pewnością znalazła. Jej DNA bez wątpienia zostało na miejscu zdarzenia. Dowództwo misji będzie miało z tym sporo roboty. Skończyła raport i wysłała gdzie trzeba. A potem położyła się i zasnęła obok Kadena. Obudziło ją pukanie do drzwi, nie wiedziała po jakim czasie. Ktoś złapał za klamkę, uchylił drzwi i zajrzał do środka. Lee. – Telefon do ciebie – powiedział cicho. – Wicedyrektor ERD, Becker. Przekierować ci tu na tablet czy odbierzesz gdzieś indziej? Zamrugała, żeby pozbyć się resztek snu. Jej kontaktówki informowały, że minęło pięć po trzeciej nad ranem. Kade spał, obejmując ją ramieniem. – Nie tutaj – odpowiedziała. – Już idę. Lee wycofał się. Sam ostrożnie wyplątała się z objęć Kade’a, wyślizgnęła z pokoju na palcach i przeszła do pomieszczenia komunikacyjnego. To była trzyosobowa telekonferencja. Na jednym ekranie miała Beckera, na drugim Garretta Nicholsa. – Sam – przywitał ją Becker. – Jesteś cała? Skinęła głową. – Tak, sir. Kilka siniaków, nic wielkiego. – Czytałem twój raport. Dobra robota. To było ciężkie starcie. – Wykonywałam tylko swoją pracę, sir. – Jakieś własne podejrzenia co do tego, kim byli napastnicy i czego chcieli?

Sam znów kiwnęła głową. – Chcieli dostać Lane’a, sir. Nie mam wątpliwości. Najpierw strzelali do niego, ale nie chcieli go zabić, tylko obezwładnić, mnie nie starali się oszczędzać. Co do tego kim byli, to myślę, że opryszki do wynajęcia albo członkowie jakiejś grupy przestępczości zorganizowanej. Autodestrukcja sugeruje to drugie. – Nichols? – Becker zapytał drugiego z podwładnych. – Zgadzam się z Cataranes. To była próba porwania Lane’a. – Wartością Lane’a jest projekt piątej generacji Nexusa. Pewnie tego chcieli. A w kwestii kto, może wyliczmy opcje. – Pierwsza: Su-Yong Shu. Może chcieć tego, co ma Lane. Już pokazała, że jest nim zainteresowana. Zaproszenie na konferencję mogło zostać wysłane po to, żeby stworzyć okazję do przejęcia chłopaka. – Po co wtedy miałaby zadawać sobie trud organizowania kolacji? – zaprotestowała Sam. – Może chciała się upewnić, że Lane jest tym, czego chce? – podsunął Nichols. Becker skinął głową. – Wiemy, że Shu ma kontakt z tajlandzką przestępczością zorganizowaną przez Teda Prat-Nunga. A w trakcie kolacji pomiędzy Shu a Lane’em istniała intensywna komunikacja poprzez Nexusa. Sam zmarszczyła brwi. – Sir, a skąd to wiemy? – Telefon Lane’a rejestrował wszelką aktywność Nexusa w bezpośredniej okolicy, do późniejszej analizy – wyjaśnił Becker. – Sir, wyłączyłam wszelkie funkcje związane z Nexusem w telefonie Lane’a, zanim ten poszedł na spotkanie z Shu, aby zminimalizować ryzyko, że zostanie zdemaskowany. – Nagrywania nie. Musieliśmy mieć możliwość określenia, czy Shu dysponuje możliwościami, jakie daje Nexus. Sam znów zmarszyła brwi. – Dlaczego o tym nie wiedziałam? – Zgodnie z zasadą, że każdy dysponuje informacjami, jakie są mu potrzebne do działania. – A te nie były mi potrzebne? – Nie, agentko Cataranes – powiedział Becker stanowczo. – Tego nie musiałaś wiedzieć. – Sir, z całym szacunkiem, sądzę, że te dane były istotne operacyjnie. – Agentko Cataranes – przerwał jej Becker ostro – ta informacja nie była istotna dla ciebie. Telefon nagrywał w trybie niejawnym. W żaden sposób nie ryzykowaliśmy, że Shu to wykryje. – Sir… – zaczęła Sam. – Temat zamknięty, agentko Cataranes. Sam odetchnęła głębiej, żeby się opanować. Pionek rzadko wie, co planuje król, powiedział kiedyś Nakamura. Nie lubiła czuć się zaledwie pionkiem. – Kolejna możliwość – Becker wezwał ich do odpowiedzi. Nichols odchrząknął i spojrzał w kamerę. – Ananda – powiedział. – Kazał śledzić Lane’a, czyli okazał zainteresowanie. Możliwe, że między nimi doszło do interakcji poprzez Nexusa. Jeśli tak, technologia Lane’a mogłaby być cenna dla Anandy.

– Udało wam się zidentyfikować mężczyznę, który śledził Lane’a i Cataranes? – spytał Becker. – Jeszcze nie, sir – odparł Nichols. Sam ugryzła się w język. Ananda był mało prawdopodobny, z drugiej strony wysłał mnicha, by ich śledził. Już dziwniejsze rzeczy okazywały się potem prawdziwe. – Kolejna możliwość – powtórzył Becker. – Są jeszcze dwie – kontynuował Nichols. – Pierwsza taka, że ktoś, kto zna prace Lane’a, sprzedał go jakiejś organizacji, może nawet tajskiej mafii albo kartelowi Teda Prat-Nunga. Sam wciąż marszczyła brwi. – Tak, agentko Cataranes? – Becker zauważył to. – Coś mi właśnie przyszło do głowy, sir. Narong Shinawatra, ten student, który zaprosił nas na imprezę. Przedstawił się Kadenowi, najwyraźniej wpadł na niego przypadkiem. A jednak natychmiast się z nami zaprzyjaźnił, zaprosił nas na stosunkowo niewielkie spotkanie. Wiedział, którędy będziemy szli. Miał okazję zawiadomić ludzi w zasadzce, że wychodzimy z klubu. – …a my wiemy, że miał kontakt z Suk Prat-Nungiem. – Nichols kiwał potakująco głową. Becker powtórzył ten gest w zamyśleniu. – Świetna obserwacja. Jakieś podejrzenia, kto w Stanach mógłby sprzedać Lane’a? – Sprawdzamy to. Przeszukujemy billingi i e-maile, szukając jakichś związków z ludźmi z Tajlandii, ewidentnych śladów. Sporych przelewów bankowych również. – Wspomniałeś o dwóch możliwościach – przypomniał Becker. – Tak, sir. Tą drugą i zarazem ostatnią jest przeciek w naszych własnych szeregach. Ktoś z ERD mógł sprzedać informacje tym samym ludziom, o których przed chwilą rozmawialiśmy. Becker wyglądał na zaniepokojonego. – Intuicja podpowiada mi, że nic takiego nie miało miejsca – wtrąciła cię Sam. – A to dlaczego, agentko Cataranes? – zainteresował się Becker. – Atak byłby lepiej przygotowany i przeprowadzony większymi siłami. Kade powoli wracał do rzeczywistości. Atak paniki minął. Sam gdzieś poszła. Czuł ją poprzez Nexusa, wciąż znajdowała się w tym samym budynku. Ten fakt przyniósł mu ulgę. Rozmawiała ze swoimi przełożonymi. Becker. Myśl o tym człowieku zostawiała gorzki posmak w ustach. Miał wrażenie, że Nexus jest teraz znacznie stabilniejszy. Bez względu na to, co zrobił z Nexusem ładunek tasera, sen najwyraźniej to odwrócił. Paralizatory. Chcieli go uwięzić. Miał szczęście, że go nie dostali. Zawdzięczał to Sam. Ryzykowała życie, żeby nie zdołali pojmać Kade’a. Był tylko jeden powód, dla którego ktoś chciałby uwięzić Kade’a. Chcieli przejąć jego wiedzę na temat Nexusa. Chcieli przerobić środek według własnych potrzeb, a potem go swobodnie używać. A on? Być może planowali go zabić po tym, jak już nauczy ich wszystkiego. A może planowali zrobić z niego niewolnika, który będzie dla nich ulepszał tę technologię? Nie będę niczyim niewolnikiem. Niczyim. A ERD? Ilya miała rację. Nie powinien im oddawać Nexusa 5. Nie ufał im. To była przeszłość, teraz już nie popełni tego samego błędu. Naprawdę rozważał pracę dla nich? Zmianę systemu od środka? Nie ma mowy. Stałby się kolejnym niewolnikiem. Znajdzie inny sposób. A Shu? To samo. Jej cele, jej obietnice, to wszystko przyciągało go i kusiło. Całym sobą chciał

do niej dołączyć. Ale zgadzała się na zbyt wiele kompromisów. Była narzędziem wojska w swoim kraju. A on nie będzie niewolnikiem chińskiej armii, tak jak nie będzie niewolnikiem ERD. Tak, znajdzie inny sposób. – … Atak byłby lepiej przygotowany i większymi siłami – mówiła Sam. – Wiedzieliby, że jestem agentem operacyjnym. Mieliby większą siłę ognia i najpierw zaatakowaliby mnie. Nichols sprawiał wrażenie zamyślonego. Becker kiwał głową. – OK, zgadzam się, że przeciek jest mało prawdopodobny – stwierdził. – Skupmy się może na zorganizowanej przestępczości, Shu i Anandzie. Martwi napastnicy są naszym najlepszym dowodem. Jakieś dane na ich temat? – Żadnych danych w programie identyfikacji twarzy, bazie DNA czy odcisków – odpowiedział Nichols. – A ten czwarty? – Jak dotąd nic – poinformował go Nichols. – Przeczesujemy sieć. Jeśli jest tam cokolwiek na ich temat, znajdziemy to. Becker spojrzał na nadgarstek. Na Wschodnim Wybrzeżu Stanów było teraz wczesne przedpołudnie. – Dobrze – podsumował Becker. – Świetna robota. Oboje. Jeśli możemy mówić o szczęściu w nieszczęściu, to uratowałaś mu życie, Sam. Będzie twoim dłużnikiem. Teraz z pewnością bardziej ci zaufa. Jest bezbronny i wrażliwy, będzie szukał twojej opieki i przewodnictwa. Wykorzystaj to. Sam aż skręciła się w sobie. Zaufanie? To o to chodziło? – Nichols, chcę, żebyś prowadził dalsze śledztwo we wszystkich wymienionych kierunkach – mówił dalej wicedyrektor. – W tej chwili to jest nasz absolutny priorytet. Masz do swojej dyspozycji wszystkie dostępne środki. Sam, głowa do góry. Świetnie się dzisiaj spisałaś. Czekam na kolejny raport za osiem godzin. – Sir – zaczęła Sam – jest jeszcze coś, co chciałabym omówić. – W porządku. Byle szybko – zastrzegł Becker. – Mam niedługo spotkanie na Wzgórzu. – Sir, sądzę, że powinniśmy przerwać misję, a przynajmniej odesłać Kade’a do domu. – Słucham?! – Sir, zrealizowaliśmy główny cel misji. Kade dostał zaproszenie do Szanghaju, Shu praktycznie zaoferowała mu posadę. Poza tym to cywil, a jego życie może być tu nieustannie narażone. – Nie – odparł krótko Becker. – Ale, sir – zaprotestowała – dla Kade’a ryzyko… – Nie, agentko Cataranes – uciął Becker, a w jego tonie dźwięczała ostateczność. – Wyjazd teraz może tylko wzbudzić podejrzenia Shu. A Prat-Nung jest równie istotnym celem jak i ona. To najlepszy trop, jaki trafił nam się od lat. Musimy za nim podążać. – Ale, sir… – Agentko! – Becker podniósł głos. Sam aż się wzdrygnęła. Wyprostowała się na krześle, nie mówiąc ani słowa. – To nie jest kwestia do dyskusji – mówił Becker tonem, który Sam znała aż za dobrze. – Mamy szansę zbliżyć się do Prat-Nunga. I skorzystamy z tej szansy. Jeśli to pułapka, to stwarza nawet lepszą okazję, żeby zidentyfikować i zneutralizować opozycję. Ty i Lane, nasze aktywa, będziecie dobrze chronieni. I będziemy postępować, jakby nic niezwykłego się nie działo, w żadnym wypadku nie będziemy wysyłać naszych cennych aktywów do domu o całe dnie

wcześniej, żeby wzbudzić podejrzenia Shu. Czy to jasne, agentko Cataranes? Agencie specjalny Nichols? – Tak jest – odpowiedziała Sam. – Jak słońce – dodał Nichols. – Dobrze. Rozłączam się. I jego twarz zniknęła z ekranu. Sam się zgarbiła. – Sam, podwoimy ochronę twoją i Lane’a, i to natychmiast – obiecał Nichols. – W piątek w nocy… będziemy mieli ludzi wszędzie wokół. Wsparcie będzie odległe zaledwie o sekundy, przyrzekam. Nie zostawię cię z tym samej. – Dzięki, Garrett – mruknęła Sam ze smutkiem. – Później omówimy szczegóły. – Rozłączyła się. Przyciemniła nieco oświetlenie, skrzyżowała nogi, złożyła dłonie na kolanach i skupiła się na oddychaniu, próbując oczyścić umysł ze wszystkich myśli. Jednak pamięć natychmiast podsunęła jej wspomnienie. Nakamura. Miała jakieś dziewiętnaście lat, szkoliła się może od roku. Nakamura przekroczył trzydziestkę i tego lata, jak jej powiedział, przechodził z ERD do CIA. – W tym biznesie musisz pamiętać, że jesteś zaledwie jednym z pionków. – To znaczy? – Sam wiedziała, że Nakamura lubi używać metafor i analogii. – Jak w szachach. Białe przeciwko czarnym. Ale nie pion przeciwko pionowi. Po każdej ze stron jest ich szesnaście. Wiele padnie, nawet po zwycięskiej stronie, zanim gra dobiegnie końca. Sam przetrawiała to przez chwilę. – Mówisz, że jeśli będę parła do przodu, to moje życie będzie w niebezpieczeństwie. Mogę zginąć w akcji. Byli wtedy w DC, w Central Parku. Nakamura przerwał, żeby puścić kaczkę po gładkiej powierzchni sadzawki, nie spieszył się z odpowiedzią. Sam mrużyła oczy za ciemnymi okularami, jej nowo ulepszone oczy wciąż były wrażliwe na nadmiar bodźców takich jak intensywne światło słońca. Tego lata wszystko ją bolało. Wirusy rozprzestrzeniały w jej ciele geny, jakich nie mógł dać jej żaden ludzki przodek. Włókna mięśniowe wydłużały się, osiągając nieludzkie proporcje i siłę. Kanały jonowe w komórkach nerwowych i otoczka mielinowa przekształcały się tak, by przyśpieszyć przewodzenie sygnałów między mózgiem a mięśniami. Przeprogramowane komórki kości produkowały sieci włókna węglowego, by zyskać odporność na uderzenia. Wszystko ją bolało, ale nie dbała o to. Miała zamiar ocalić świat. Ocalić wszystkie małe dziewczynki. Nakamura rzucił kolejny kamyk. – Czasami, żeby wygrać, trzeba coś stracić – powiedział cicho. – Poświęcić. Zdecydować się na gambit. Oddać jedno, żeby uzyskać drugie, cenniejsze. Nie chodzi o to, że możesz zginąć w trakcie wykonywania zadania. Tylko o to, że możesz zostać poświęcona, z rozmysłem wymieniona za poprawę pozycji, sytuacji twojej strony. Wyśmiała go. – My tak nie gramy. Dbamy o swoich ludzi. Nakamura stęknął, ale nic nie powiedział. Spacerowali czas jakiś w milczeniu. Sam pamiętała, że słońce grzało tego dnia mocno. Lato w DC było tego roku niezwykle upalne. – Więc jakimi rodzajami figur jesteśmy? – zapytała w końcu. – Konikami? Gońcami? Nakamura roześmiał się cicho.

– Ty, moja przyjaciółko, jesteś tylko pionkiem. Sam ocknęła się z zadumy. Uświadomiła sobie, że czuje umysł Kade’a poprzez łącze Nexusa. Połączenie było jakby silniejsze i bardziej stabilne. Nexus w jej głowie odzyskiwał pełnię funkcjonalności. Rozmowa z Beckerem wzbudziła w niej niepokój. I nie dlatego, że ją zbeształ. Najbardziej niepokojąca była ta uwaga, że wskutek zasadzki wzrośnie zaufanie Kade’a do niej. To była prawda. Czuła to. Jego wrogość zniknęła. Czuł szczerą wdzięczność za uratowanie życia. Jej obecność dodawała mu otuchy. A to w kontekście ich misji była niezaprzeczalna korzyść. „Szukając powodów lub przyczyn jakiegoś wydarzenia, odpowiedz sobie na pytanie, kto na tym zyskał”. Kolejne cyniczne, a zarazem bardzo mądre słowa Nakamury. Na tej sytuacji zyskał Becker, stwierdziła w duchu. Misja jako taka. ERD. Czy jest zatem możliwe, że to było ustawione? Że z założenia miałam pokonać tamtych facetów? Że to wszystko miało na celu odpowiednie nastawienie Kade’a? Tamci napastnicy byli zaledwie pionkami, poświęconymi w ramach gambitu? Nie. To paranoidalny pomysł. Czysta paranoja. Prawda?

26 Maski

Kiedy Sam wróciła do pokoju, Kade się obudził. Otworzył oczy. Sprawiał wrażenie bardziej opanowanego niż kilka godzin wcześniej. Uśmiechnął się do niej. Szlag by to, pomyślała. – Jak się czujesz? – spytała na głos. – O wiele lepiej. – Podciągnął się i usiadł. – Przepraszam, że ześwirowałem wcześniej, i dzięki za uratowanie życia. – Wykonywałam tylko swoją pracę, Kade – zbyła go. – Ci faceci w alejce… eksplodowali? Potwierdziła skinieniem głowy. – Mieli w sobie materiały wybuchowe?! Jak ktoś mógłby się zgodzić na coś takiego?! – Mogli nie wiedzieć, że zakłada im się to po to, żeby wysadzić w powietrze. Ktokolwiek wydawał im rozkazy, mógł wszczepić ładunki bez ich wiedzy. Czuła, jak Kade przyswaja sobie tę koncepcję. Czy we mnie też są rzeczy, o których nie mam pojęcia? – zastanowiła się. Odepchnęła tę myśl. To było poniżej jej godności. Kade zamyślony kiwał głową. – Trudna rozmowa z Beckerem? – spytał. Zaskoczył ją. Aż tyle nadawała. A może Kade słyszał, jak Lee przyszedł zawiadomić ją o połączeniu? Wzruszyła ramionami, starając się umniejszyć wagę tej sprawy. – Po prostu omawialiśmy całe to zajście. Zastanawialiśmy się, kto mógł stać za tym atakiem, jak uniknąć kolejnych. – I co? Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. – Opowiedz mi o twoim połączeniu z Anandą przez Nexusa na bankiecie powitalnym. Dostrzegła drgnięcie, które przebiegło jego twarz, zanim zdążył się na tym złapać. Czuła, jak jego myśli konsolidują się, jak Kade zaczyna się kontrolować. – O co ci chodzi? – spytał. – Nie mieliśmy kontaktu przez Nexusa. Po prostu wpadliśmy na siebie w kolejce. Kłamał. Była na sto procent pewna. A czego właściwie się spodziewała? W jakimś sensie poczuła ulgę. To niezdarne kłamstwo sprawiało, że jakoś lepiej mieścił się w kategorii „aktywa”, gdzie chciała go widzieć. A kłamiąc, potwierdził tylko jej podejrzenia, że mózg Anandy nadawał coś poprzez Nexusa. – Kade, nie zgrywaj głupka. Wzruszył tylko ramionami. – Stałem w kolejce. Zamieniliśmy kilka słów. I tyle. Żadnego Nexusa ani nic. Sam potrząsnęła głową. – Dobra, skoro tak to chcesz rozegrać… Wiem też, że komunikowałeś się z Shu poprzez Nexusa i ukryłeś to przede mną. Stąpasz po cienkim lodzie. Umowa, jaką zawarłeś, będzie miała moc tylko w przypadku twojej pełnej współpracy. Rozumiesz? Teraz przyszła kolej Kade’a na potrząsanie głową. – Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Pokazałem ci, co się wydarzyło. Wyłączyłem całą transmisję Nexusa, od niej nie czułem ani sygnału. Dostałem zaproszenie do Szanghaju. Znaczy, że zrealizowałem cel misji, tak?

Sam nie odrywała od niego spojrzenia. Nic nie sugerowało, że mógłby kłamać. A jednak telefon zarejestrował transmisję. Czy możliwe było, że to tylko Shu nadawała? I po co? – Pokaż mi jeszcze raz – zażądała. – I interakcję z Anandą też. Kade kiwnął głową. – OK. – Program uspokajający nie pozwalał mu się denerwować. Zanurzył się w maskę fałszywych wspomnień, jakie Shu dla niego stworzyła. Otworzył szerzej połączenie z Sam i obserwował, jak grasuje w jego umyśle. Badał fakturę alternatywnych wspomnień. Przypominały scenariusz. Opowieść. Shu uzupełniła ją detalami, ale umysł tak samo. Wspomnienia były historiami. Opowieściami. Jeśli udałoby się opanować właściwą narrację, mógłby używać jej jak maski, mógłby oszukać każdego. Czy udałoby mu się stworzyć odpowiednio przekonującą narrację dla tego krótkiego kontaktu z Anandą? Spróbował to sobie wyobrazić, opowiedzieć historię, jak to wpadli na siebie, spróbował uczynić tę opowieść realną, żeby była jak maska, którą stworzyła dla niego Shu. Sam metodycznie, starannie przeczesywała jego wspomnienia z obiadu z Shu. Niektóre odtwarzała po kilka razy. Nic nie znalazła. Fałszywe wspomnienia wytrzymały próbę. – Pokaż mi spotkanie z Anandą. Kade zanurzył się w scenariuszu alternatywnym, stał się tym drugim Kade’em, opowiedział historyjkę krótkiej rozmowy w kolejce po drinka. Obecność. Ciepło ciała, szmer oddechu, kilka słów. Sam skończyła. Popatrzyła mu w oczy i pokręciła głową. Emanowała rozczarowaniem. Goryczą. – Nie wiem jak, ale kłamiesz. Po prostu powtórzę raz jeszcze. Jeśli nie będziesz w pełni współpracował, pójdziesz do więzienia, tak samo jak tuzin twoich przyjaciół. Niektórzy z was już nigdy nie zaznają wolności. Czuł jej niesmak rosnący z każdym słowem. Nie podobało jej się to. Chciała działać, być agentem operacyjnym, a nie szantażystą. Zastanawiał się, czy ma świadomość, jak bardzo się przed nim odsłania. – Mówię prawdę. Nie mam powodów kłamać. Chcę mieć to za sobą i wrócić do swojego życia. – Pozwolił, by frustracja i gniew znalazły oddźwięk w tonie jego głosu, przesączyły się do umysłu Sam. Przecież mógłbym sprawić, żeby mi uwierzyła, uświadomił sobie nieoczekiwanie. Mógłbym skorzystać z tylnego wejścia… Mógłbym wejść do jej głowy i sprawić, że mi uwierzy. Nie. Tego by nie zrobił. Nie, chyba że w ostateczności. Nie, póki miał inne wyjścia. Gdzieś musiał postawić granicę. Sam westchnęła. – W porządku, niech będzie po twojemu. Nie mów tylko, że cię nie ostrzegałam, jak to wszystko pieprznie. Była za coś na siebie zła. Coś, co dotyczyło jego. – W takim razie porozmawiajmy o dniu dzisiejszym. Musimy wrócić do hotelu. Ty… – Moment, moment – przerwał jej. – Co? – To koniec, tak? Zrobiłem, co chciałaś, dostałem zaproszenie do Szanghaju, Shu zapewne zatrudni mnie na stanowisku adiunkta. To może teraz mógłbym już wrócić do domu? – Nie. Nasza misja nadal trwa. – Czuł, jak zbiera się w sobie. Też nie była zachwycona. Szykowała się, by powiedzieć mu coś, z czym sama się nie zgadzała. – Sam, no co ty… Dopiero co nas zaatakowali. Sama mówiłaś, że chcieli mnie porwać.

Ktoś wie coś śmierdzącego. I zabiłaś tych facetów. Zorientują się, że nie jesteś zwyczajną studentką. Co ich powstrzyma, żeby nie spróbować raz jeszcze? Czy dla powodzenia tej misji nie powinienem wyjechać? Czy jednak zginąć? Rozumiała to, widział. Jego argumenty trafiły w sedno. Zgadzała się z nimi. – Nie ma opcji, Kade. Decyzja została podjęta. Zostajemy. Nie możemy ryzykować, że Shu nabierze podejrzeń. – Kade czuł pustkę w tych słowach. Czuł gorycz Sam, gdy je wypowiadała. I ponurą determinację, by wykonać zadanie. – Słuchaj, to nie będzie trudne. Powiemy, że zachorowałem na grypę. Zamailuję do Shu z potwierdzeniem wizyty w Szanghaju. – Nie. – Determinacja osiągnęła szczyt. – Powiedziałam. Decyzja została podjęta. Będziemy mieli lepszą ochronę. Nie zostaniesz narażony na niebezpieczeństwo. Ale zostajemy i kończymy misję. Kade milczał przez chwilę i tylko się w nią wpatrywał. – Nie pomogę ci zaszantażować tych dzieciaków – oznajmił nagle. – Nie pomogę ci wydymać ich, jak to zrobiłaś ze mną. Nie użyjesz ich, by dotrzeć do kogoś innego. – No to Rangan i Ilya pójdą do więzienia. Ty też. I więcej niż setka twoich przyjaciół, którzy byli na tamtej imprezie. Stracą pracę. Stypendia. Zostaną wydaleni z uczelni. Płynęła od niej pogarda dla samej siebie, silniejsza z każdym słowem, ale determinacja była jeszcze większa. – I wszystko to z twojej winy, panie Lane. Wszystko. Kade’a zalała fala lodowatego gniewu. Jak mógł w ogóle zacząć ufać tej kobiecie?! Nie miało znaczenia, że nienawidziła tego, co robi. I tak to robiła. Była jedną z nich. – Pierdol się, Cataranes – powiedział zimno i wyraźnie, żeby nie było cienia wątpliwości, że mówi poważnie. Wstała. Też wzbierał w niej gniew. – Nie, to ty się pierdol, Kade. Ruszyła do drzwi. – I wstawaj. Wychodzimy za dziesięć minut – rzuciła przez ramię.

27 Nikt nie zostanie W tanim pokoju przy Khao San potężny czarnoskóry mężczyzna rzucał się w szponach koszmaru, w szponach pamięci. Szli po niego. Korpus. Jego bracia. Słyszał wiatraki, ostrzał z lekkiej broni. Znaleźli miejsce, do którego został zabrany. Miejsce, gdzie był przetrzymywany i gdzie zdecydował się zostać. Nigdy nie zostawiamy swoich. Szli po niego i niech Bóg ma w opiece tych, którzy ośmielą się stanąć im na drodze. Lunara oddalała się od niego. Ich umysły nadal były połączone. Zażyli Nexusa zaledwie godzinę wcześniej. Czuł jej strach. Czuł jej determinację. Nie – błagał ją w myślach. Nie idź tam. Zabiją cię. Znał jej odpowiedź, zanim powiedziała choćby słowo, zanim cokolwiek pomyślała. Prędzej zginie, niż wpadnie w łapy kazachskiej armii. Prędzej zginie, nie zniesie kolejnych tortur, kolejnych gwałtów tajnej policji dyktatora. Wiedział. Przecież poczuł je wszystkie, przeżył to w jej wspomnieniach. Każdą chwilę, kiedy znęcano się nad nią bezustannie. Kipiał gniewem, dławił się z bezsilności. Dla niej był to fakt, część życia. Dla niego to była zdrada. Nie walczył przecież po stronie gwałcicieli i sadystów. Nie. A jednak tak. Nie – błagał. Obronię cię. Wiedział, że to kłamstwo, że nie będzie w stanie. Ale nie przestawał błagać. Nie idź, proszę. Nie umieraj. Żegnaj, Watsonie. Pamiętaj mnie. Pamiętaj nas wszystkich. Zatrzasnęła ciężkie pancerne drzwi celi. Słyszał szczęk zamka. Po raz pierwszy od tygodni. Padł na kolana, szlochając. Nie. Nie. Nie. Słyszał strzały na zewnątrz. Tak blisko. Słyszał krzyki. Czy to głos Temira? Wstał. Wciąż czuł Lunarę, tuż za drzwiami. Coś ją powstrzymywało, nie ruszyła dalej. Broń. Podniosła broń. Załadowała. Nie! Teraz strzały słychać było już w budynku. Wats ryczał w desperacji. Wepchnął palce w maleńką szczelinę w krawędzi drzwi. Nie miał jak złapać, nie było klamki ani uchwytu. Zrobi uchwyt, własnymi rękami. Krzyczał. Stal ugięła się pod jego palcami. Poddawała się. Milimetr po milimetrze. Czuł Lunarę po drugiej stronie. Wycelowała w stronę schodów i czekała. Strach ją paraliżował. Uda mu się, przedrze się przez drzwi i uratuje siebie i ją. Poczuł, jak pociski rozrywają jej ciało, zanim jeszcze coś usłyszał. Poczuł lodowate szpile bólu przed uderzeniem w drzwi, które trzymał z całej siły. Kule przeszły przez nią jak przez papierową laleczkę. Pozbawiły go tchu. Czuł, jak życie z niej wycieka. Czuł, jak jej myśli grawitują ku buddyzmowi, który jej ujgurska matka przywiozła z Mongolii, czuł nadzieję na odrodzenie, nadzieję, że Lunarze udało się poprawić karmę i jej kolejne życie nie będzie już tak przepełnione bólem. Nie! – Odsuń się od drzwi! Wats nie rozumiał. Nie przyswajał. Palce wciąż wczepiał w stal, wciąż ściskał, wciąż

próbował złapać drzwi tak, by je wyrwać. Wysadzili zawiasy. Drzwi wpadły do środka, przewracając go. Uderzył głową o kamienną podłogę. A potem zobaczył nad sobą medyka Korpusu, który świecił mu w oczy i wrzeszczał: – Słyszycie mnie, sierżancie Cole? Słyszycie? Dostaliście? Jesteście ranni? Wats czuł Lunarę. Wciąż żyła. Cierpiała. Słabła z minuty na minutę. Ale żyła. Czyli jeszcze była nadzieja. Otworzył usta, próbując coś powiedzieć, posłać do niej sanitariusza. Na progu odezwał się jakiś głos. – Hej, ta jeszcze dycha. Pojedynczy strzał, głośniejszy niż poprzednie serie z karabinów. Umysł Lunary znikający w ostatnim krzyku agonii. – Pierdolona sucz. Nikt nie zadziera z Korpusem. Szli po niego. Korpus. Jego bracia. Słyszał wiatraki… Dzwonek brzęknął o 5.39. Wats poderwał się natychmiast. Był mokry od potu. Ktoś z dołu walił w podłogę. Czyżby Wats znowu krzyczał? Sen. Lunara. Pogarszało się. Dzwonek. Wiadomość. Ochlapał twarz zimną wodą, żeby zmyć resztki koszmaru, pozbyć się przerażenia. Chwycił tablet. Dostał krótką informację i serię zdjęć z hotelu Prince Market. Kade i Cataranes wrócili. Oboje wyglądali na sponiewieranych. Kade miał intensywnego siniaka na pół twarzy. Później w recepcji pojawiło się dwóch krótko ostrzyżonych, muskularnych mężczyzn. Usiadł ciężko na łóżku. Mało spał, a we śnie przeżywał męki. Strasznie chciał wziąć leki, które pozbawią go przytomności. Ale to nie był właściwy moment. Cóż takiego uczynił, że zasłużył sobie na tyle cierpienia? Co takiego uczynił, że wspomnienie śmierci Lunary, tego, jak została zgwałcona, pamięć bólu Armana, gdy odkrył, że wymordowano mu rodzinę, bólu Temira, gdy mieszkańców jego wioski wybito, bólu wszystkich mężczyzn i kobiet, którzy weszli do tej piwnicy i weszli do jego umysłu. Co zrobił, że cierpienie tak wielu odcisnęło się trwale w jego duszy? Doskonale wiedział co. Zabił niezliczoną ilość ludzi, w tym niemało kobiet. Uciekał się do przemocy, używał jej jako broni. Ranił i zabijał tylko dlatego, że taki dostał rozkaz. I cieszył się tym. Nieważne, że wierzył, iż postępuje słusznie. Zasłonił sobie oczy własną ręką. Sam się przyłożył do wykorzystywania swej osoby jako narzędzia zła. Jego karma była czarna jak noc. Tuzin istnień to zbyt mało, żeby wygrzebać się z jamy, która wykopał sobie własnymi rękami w ciągu tego życia. Palce mimowolnie dotknęły przenośnej pamięci zawieszonej na łańcuszku na piersi. Metal przyjemnie chłodził skórę. Takie maleństwo. Gdyby tylko mógł to podłączyć do Kade’a… Tak blisko, był tak blisko zrobienia czegoś, co może choć odrobinę zmieniłoby jego straszliwą karmę, co pozwoliłoby odkupić choć część grzechów. Zbyt blisko, by zawrócić. Wats przestał się nad sobą użalać. To było poniżej jego godności. Był tu z konkretnego powodu. Raz jeszcze popatrzył na przesłane mu zdjęcia. W myślach podsumowywał wydarzenia poprzedniego wieczoru. Ktoś próbował porwać Kade’a. Cataranes ich pokonała. Potem oboje spędzili trochę czasu w bezpiecznej kryjówce. A teraz wrócili. I mają przy sobie tych facetów w typie jednostki specjalnej. Teraz ochrona Kade’a będzie mocniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Powinien wykonać ruch pierwszego dnia. Powinien strzelić Cataranes w głowę i odciągnąć Kade’a. Teraz byliby już w Laosie. Westchnął. Uwolnienie Kade’a teraz będzie misją samobójczą jak nic. Nie miał szans na sukces. Nie sam. Ale nie zrezygnuje. Jeszcze nie.

Ktoś jeszcze chciał dostać Lane’a. Ktoś próbował go porwać. Wats chciał wiedzieć kto. I chciał wiedzieć dlaczego. Przypomniał sobie mnicha, którego widział dwa razy. Miał przynajmniej jeden trop.

28 Ostrzeżenia i odkrycia Kade’a obudził dźwięk alarmu. Z jękiem sięgnął przez łóżko, żeby wyłączyć budzik. Jedenasta. Sesję posterową miał zaplanowaną na pierwszą. Zza zamkniętych drzwi łazienki dobiegał szum prysznica. Sam była w środku. Spała na podłodze w jego pokoju. Ochroniarz, którego chciałby nie potrzebować, chciałby się pozbyć. Czuł jej umysł, spokojny, zajęty planowaniem dnia i metodycznym myciem całego ciała. Nie sądził, żeby zdążyła go wyczuć. Przewrócił się na plecy i zagapił w sufit. Wiedział, że poza Sam w hotelu jest jeszcze dwóch ochroniarzy, pod bronią, gotowych w razie niebezpieczeństwa pospieszyć na pomoc Kade’owi lub Sam. Był tak ochraniany, jak to tylko możliwe. Inni nie mieli tyle szczęścia. Narong i jego przyjaciele… Chuan… Lalana… Sajja… Wiedział, co musi zrobić. Pamiętał, jak kiedyś po kilku drinkach Wats opowiadał o sytuacji, w jakiej znalazł się ze swoim oddziałem gdzieś w górach Kazachstanu. Sytuacji, z której każde wyjście było sukcesem. I o decyzji, czy ratować pojmanego kolegę, bez żadnych niemal szans na powodzenie. Kiedy kości są już rzucone, kiedy musisz zdecydować, co jest dla ciebie ważniejsze, własne bezpieczeństwo czy to, w co wierzysz – wtedy dowiadujesz się, z czego tak naprawdę jesteś zrobiony. Kade wiedział, w co wierzy. Wierzył, że Narong i jego przyjaciele nie robili nic złego. Musiał ich ostrzec, musiał odwołać imprezę w piątek. Zerknął na drzwi łazienki. Nadal zamknięte. Prysznic wciąż było słychać. Jak długo właściwie Sam tam była? Zaraz wyjdzie? Musiał wykorzystać okazję. Miał dość własnej bierności. Musiał sprawić, że wydarzenia potoczą się we właściwym kierunku. Starał się utrzymać umysł kompletnie pusty, utrzymać dotychczasowy poziom emanacji. Stoczył się z łóżka, podszedł szybko do niewielkiego biureczka, znalazł notes, długopis i napisał: Robyn Rodriguez jest z narkotykowego. MUSICIE odwołać imprezę w piątek albo wycofać zaproszenie. Odgłos szumiącej wody się urwał. Kade wyrwał kartkę z notesu, zwinął ją i zaczął gorączkowo rozglądać się za spodniami. Drzwi łazienki otworzyły się z rozmachem. Podniósł wzrok akurat, by zobaczyć Sam z twarzą siną z wściekłości. Jej dłoń rzuciła go na podłogę, zanim zdążył w ogóle pomyśleć. Świat eksplodował bólem. Pokój zawirował. – Ty głupi skurwielu. Stała nad nim naga, z zaciśniętymi pięściami, ociekając wodą. Zamierzała uderzyć go raz jeszcze. Wstrzymał oddech. – Ostrzegałam cię. Pod prawym obojczykiem, nad idealnie krągłą piersią miała bliznę, oliwkową skórę przecinała długa czerwona linia. Pamiątka po nożu? Operacja? Na płaskim brzuchu widniały wyraźne zagłębienia, kolejne nad jednym z kolan. Ślady po kulach? Sutki miała twarde. Z zimna? Czy może podniecała ją sytuacja?

Czym właściwie była? Splunął krwią i spróbował coś powiedzieć. – To nie ich wina. Nie robią nic złego. Kopnęła go w brzuch. Zwinął się w kłębek czystego cierpienia, niezdolny nabrać powietrza. – Zaufałam ci, Kade. Walczyłam o ciebie. Ocaliłam twoje jebane życie. I co dostaję w zamian? Tylko żałosne kłamstwa. Chywtał powietrze jak ryba wyrzucona na piasek. – Chciałem… postąpić… słusznie… – Pierdolę twoją słuszność. Zmęczyły mnie twoje kłamstwa. Jeśli cokolwiek w piątek pójdzie nie tak, założymy, że to wskutek twojego sabotażu. Chwytasz? Cokolwiek pójdzie źle i na całe życie trafisz do obozu, ty i wszyscy twoi durni koledzy z imprezy. Wszyscy. Rozumiesz? Kade chciał jej odpowiedzieć. Nie był w stanie. Tylko słabo kiwnął głową. Wats z szacunkiem ukłonił się kobiecie, która otworzyła mu furtę klasztoru. To była jego piąta próba. Kobieta obejrzała go, odnotowała jego skórę, ubranie, wzrost i muskulaturę, po czym odezwała się po angielsku: – Mogę w czymś pomóc? – Miała całkiem niezły akcent. Wats odpowiedział swoim najlepszym tajskim, aczkolwiek daleko mu było do jej płynności w angielskim. – Proszę, wielebna siostro. Szukam mnicha. Miałem wczoraj zaszczyt podać mu jedzenie z mego skromnego stoiska i zostawił swoją miskę jałmużną. Chciałbym mu ją zwrócić. Zmarszczyła brwi i odpowiedziała mu w tym samym języku: – Jest tu wielu mnichów, mój przyjacielu. A miseczkę można bez trudu zastąpić. – Proszę, wielebna siostro. – Ponownie się ukłonił. – Ów mnich pobłogosławił moje skromne stoisko. To będzie dla mnie zaszczyt zwrócić mu jego własność. – Dobrze więc. Jak wyglądał? Wats wyprostował się z ukłonu. – Wysoki. – Przyłożył dłoń do skroni. – Niemal tak wysoki jak ja. Metr osiemdziesiąt może. Nie stary, ale i nie młody. Ostre rysy. Duży nos. Haczykowaty. – Gestami obrazował słowa. – Jest Tajem? – Tak, wielebna siostro. Zastanawiała się przez chwilę. – Bardzo wysoki, jak na Tajlandczyka. Nie ma w tym klasztorze tak wysokiego mnicha. Wats ukrył rozczarowanie. Mógł jeszcze próbować w wielu innych miejscach. – Ale być może wiem, kim jest ten mnich. Gdzie twoje stoisko? – Przy Thep Prathan. Na wschód od kaplicy Chao Por Suea. – Ach, przy centrum kongresowym? – Tak, wielebna siostro. – No to chyba wiem, kim jest ten mnich. To może być Phra Racha Khana Chan Rong Tuksin. Wats skinął głową. Tytuł oznaczał, że ów Tuksin jest zaledwie o stopień niżej niż Somdet, czyli znajdował się wysoko na drabinie starszeństwa. Powtórzył całe imię, żeby mieć pewność, że dobrze je zapamiętał. A potem użył już tylko potocznego tytułu. – Chan Phrom Tuksin. Dziękuję, wielebna siostro. Kiwnęła głową.

– A gdzie znajdę Chana Phroma Tuksina, wielebna siostro? – W Wat Hua Lamphong, przy Uniwersytecie Chulalongkorn, jest asystentem profesora Somdeta Phra Anandy. W samo sedno. – Dziękuję, wielebna siostro. – Złożył dłonie w pełnym szacunku wai i odwrócił się, by odejść. – Jakie jedzenie serwujesz, młody człowieku? – Amerykańskie, wielebna siostro – odparł, odwróciwszy się w jej stronę. – Hot dogi i hamburgery. Spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem. – To nie jest jedzenie, które należałoby oferować mnichowi – pouczyła go. – Ale zadałeś sobie wiele trudu, by oddać miskę. – Dziękuję, wielebna siostro. – Skłonił się i raz jeszcze zrobił wai. – Sawadi, wędrowcze. – Sawadi, wielebna siostro.

29 Obłęd wszędzie Taksówka z jednym z tych wyglądających na żołnierzy Tajów zawiozła Kade’a i Sam do centrum kongresowego. Kade stał obok swojego postera na temat dzielenia się pamięcią przestrzenną poprzez połączenia oparte na nanosondach u myszy. Czynniki zrostu niemalże całkiem zaleczyły już mu siniec na twarzy, a to, co zostało, zamaskował korektor. Widział, jak Sam kręci się wokół, udając, że ogląda pozostałe plakaty. Dwóch ochroniarzy, których Kade widział w bezpiecznej kryjówce, też orbitowało wokół niego. Mieli na sobie koszule i marynarki i Bóg jeden wie, co udało im się wepchać pod spód. Ostentacyjnie oglądali plakaty. Tłum gęstniał i rzedł na przemian. Studenci i profesorowie robili komentarze, zadawali pytania. Kade odpowiadał na wszystko najszybciej jak mógł, powtarzając w kółko to samo, nieustannie otoczony słuchaczami. Nie było wątpliwości, że jego plakat wzbudzał fale. Kade chciałby tylko zobaczyć gdzieś na sali Naronga. Ale go nie widział. Podszedł Sajja, przez chwilę podziwiał poster Kade’a. A Lane żałował, że nie ma w kieszeni kartki. Że nie zna sposobu, by go ostrzec. – Widziałeś Naronga? – spytał go. – Chyba jest chory – odpowiedział mu student. – Nie pojawił się ze swoim posterem, musi być z nim naprawdę źle. Nie żebym mógł go ostrzec, pomyślał Kade. Pojawiali się kolejni studenci i wykładowcy. Minęła godzina. I wtedy przyjechał następny gość. [sam] Szykuj się. Shu nadciąga. [sam] Nie zrób niczego głupiego. Kade poczuł, jak znika most Nexusa łączący go z Sam. Zaczął się rozglądać i zobaczył ją. Su-Yong Shu. Ledwie była widoczna poprzez tłum otaczający jego plakat. Elegancka i stateczna jak zawsze, szła od plakatu do plakatu, nie spiesząc się, cały czas uśmiechnięta, nie szczędziła słów otuchy i zachęty studentom. Wybaw mnie od ERD, chciał jej powiedzieć. Ale wtedy byłby niewolnikiem kogoś innego. Odpowiadał właśnie na pytanie, gdy tłum się rozstąpił i Shu podeszła bliżej. Wszyscy wokół zamilkli. Spojrzenie Shu zawadziło o pokryty korektorem siniec i jej wyraz twarzy zmienił się natychmiast. – Kade, co się stało? – spytała. Jesteś ranny? – wysłała w tej samej chwili. Dotknął skroni odruchowo i uśmiechnął się ponuro. – Zostałem napadnięty. Wczoraj, późno w nocy. Nic wielkiego. Zabrali mi trochę gotówki. Słyszał reakcję ludzi wokół, szepty. Napad. Jesteśmy obserwowani – ostrzegł ją. Wiedzą, że wczoraj komunikowaliśmy się poprzez Nexusa. Przez chwilę oczy Shu miały odległy, nieobecny wyraz, potem znów spoglądały bystro. – Proszę pójść ze mną. – Moja sesja trwa do czwartej, pani profesor…

– Poczeka – powiedziała stanowczo, a potem zwróciła się do otaczającego ich tłumu: – Proszę mi wybaczyć, zaraz go odprowadzę. I już sekundę później prowadziła go za rękę wśród zaskoczonej publiczności. Wśród zebranych rozległy się szmery. Su-Yong Shu po prostu im go zabrała. Poprowadziła go do kafeterii. Widział, jak Sam i jeden z ochroniarzy obserwują ich nieznacznie, ale co mogli zrobić? Jego zadaniem było przecież zbliżyć się do Su-Yong Shu. Zamówili herbatę i zajęli stolik przy oknie. – No więc – zaczęła Shu – proszę mi powiedzieć, jaki ma pan grafik zajęć. Kiedy będzie pan wolny na jakiś tydzień, żeby odwiedzić moje laboratorium? Zna pan również plany pańskiego przyjaciela, Rangana? Kade zaczął mówić o eksperymentach, które mieli zaplanowane do końca roku. Sekundę później poczuł ją w swym umyśle. Otwórz się dla mnie. Pokaż mi, proszę, co się stało. Czuł dotknięcie jej umysłu na różne sposoby, czuł, jak tkała dla niego fałszywe wspomnienia, nawet w trakcie ich rozmowy. Jesteśmy obserwowani? – spytał. Podłożyli ci pluskwy, ale nie wykryją naszej prawdziwej rozmowy. Nie tym razem. Kade skarżył się nieco na konieczność rezerwowania laboratorium miesiące naprzód i na to, jak ta konieczność wpływa na jego kalendarz. Muszę się mnóstwo nauczyć – wysłał. Tak, to prawda. A teraz mi pokaż. Zrobił, o co prosiła. Zaabsorbowała wspomnienia w ciągu sekundy. Ja tego nie zrobiłam – powiedziała natychmiast. Czuł w niej zimny, bezkresny gniew. Atak na niego obraził ją. Wprawił w furię. Wiem – zapewnił ją. Mogłaś mnie wziąć w dowolnym momencie. Ktoś chce z ciebie zrobić niewolnika – stwierdziła. Ktoś chce poznać twoje sekrety. Wiesz kto? – spytał od razu. Nie, ale zamierzam się dowiedzieć. Czy to mógł być profesor Ananda? – drążył dalej. To jeden z ich podejrzanych. Nie Ananda – zaprzeczyła stanowczo. A Ted Prat-Nung? – podsunął. Shu spojrzała na niego z ukosa. Wychwycił jakiś cień… czegoś. Nie Thanom. Przez chwilę omawiali kwestie logistyki. Przelot. Zakwaterowanie. Planowane spotkania. Kalendarz Rangana. Czy możesz mi pomóc w kwestii piątku? – poprosił. Pomóc ich ostrzec? Tak, żeby ERD się nie połapało? Twój rząd zrobił z ciebie niewolnika, Kade. Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, wróć ze mną do Szanghaju. Zerwij te kajdany. Pokusa była wielka. Mieć mentora, któremu mógłby zaufać, do którego mógłby się

zwrócić. Pracować, by osiągnąć rzeczywiste cele, a nie spędzać czas na ukrywaniu tych rezultatów… Ale też byłby niewolnikiem. Robiłby broń. Miałby krew na rękach. Wybacz – nadał. Nie mogę zaakceptować ceny, którą płacisz. Nie będę płaciła jej wiecznie. Nadejdzie dzień, kiedy stanę się wolna, a ludzie nie będą mną dłużej rządzić. Tyle było w niej gniewu. Nienawidziła ich. Wychwycił przebłysk wspomnienia: jej mentor, Yang Wei, płonący żywcem… Patrzyła na jego agonię, uświadomił sobie. Jak by mnie coś takiego zmieniło? Otrząsnął się z tych przemyśleń. Nie miały najmniejszego znaczenia. Wybacz – powtórzył. Tu stawką jest nie tylko moje życie. Tu chodzi o ponad sto osób, których przyszłość jest zagrożona. Nie mogę ich zawieść. To ludzie – odpowiedziała. Ty jesteś cenniejszy. Marnujesz swój potencjał. Też jestem człowiekiem. Jesteś czymś więcej, Kade. Jesteś transczłowiekiem. I wciąż możesz być czymś o wiele wspanialszym. Każdy może – odparł. Tu przecież chodzi o możliwość wyboru i wolność, prawda? O potencjał wszystkich. Świat potrzebuje przywódców, Kade – słała. Jeśli obalimy obecny porządek, powstanie próżnia. Kto przejmie rządy? Oddanie władzy wszystkim byłoby jak włożenie broni w dłonie dziecka. Po pewnym czasie sytuacja się unormuje, ale ja potrzebuję ludzi, którzy wypełnią tę początkową pustkę. Zawsze będziesz należał do elity. Rządy… – powtórzył. Należeć do elity… Nie ma innego sposobu – stwierdziła. A od kogo zależy, kto stanie się częścią elity? – spytał. Kto decyduje, którzy ludzie zostają wywyższeni? Ktokolwiek przejmie inicjatywę, Kade. Ktokolwiek wygra wojnę. I ja zamierzam być stroną wygrywającą. Ty też możesz być po tej stronie. Zobaczył to jej oczyma. Starzy ludzie, którzy rządzili jej krajem i jego, na kolanach, ustępujący nowemu porządkowi albo ginący w płomieniach. Umierający. Płomienie wszędzie. To było zbyt wiele. Kręciło mu się w głowie, gdy wstawał, żeby się od niej odsunąć. Wymamrotał jakieś pożegnanie. Czuł, jak goni go jej rozczarowanie. Odwrócił się i niemal po omacku wrócił do swojego plakatu. Czuł, jak sieć fałszywych wspomnień splata się ciaśniej i ukrywa rozmowę, którą właśnie przeprowadzili. Mało go to obchodziło. Jej ostatnie myśli pędziły za nim. Pewnego dnia zobaczysz prawdę, Kade. Ludzie są wrogami przyszłości. Nienawidzą nas. Nienawidzą naszego piękna, potencjału. Albo nas będą tropić i zabijać, albo zrobią z nas niewolników, albo wzniesiemy się ponad ich poziom i zajmiemy należne nam miejsce w świecie. Nie ma innych opcji. Szaleństwo. Gdzie nie spojrzeć, obłęd. ERD zrobi z niego niewolnika. Shu zrobi z niego tyrana i mordercę. Musiał znaleźć inny sposób.

30 Zbieranie danych Wats powoli wyślizgnął się z cienia wewnętrznego muru Wat Hua Lamphong. Była to pora wieczornej medytacji, między posiłkiem i snem, więc mnichów wezwano do głównej sali. Złote posągi Buddy spoglądały na Cole’a z powagą w pozbawionych życia oczach. Ich usta, wygięte w półuśmiechu, zdawały się kpić z niego. Demony-strażnicy o czerwonych twarzach krzywili się gniewnie. Wielka statua hinduskiego boga słonia, Ganesza, patrzyła na człowieka z obojętnością obcego. Cole przez cały wieczór obserwował kilka cel mnichów i dostrzegł, że Tuksin odwiedza jedną ze znajdujących się na końcu. To była świątynia miejska, bardziej stworzona z myślą o tych, którzy pędzą życie z dala od klasztornych murów, ale kilku mnichów mieszkało właśnie tutaj. Tuksin i Ananda mieli małe cele, blisko Uniwersytetu Chulalongkorn, gdzie w tygodniu pracował i wykładał Ananda. Klasztor, w którym przebywał na stałe, leżał na północnym wschodzie, jak pamiętał Wats, sto parę kilometrów od miasta, wysoko w górach. Wats skradał się cicho w tempie dostosowanym do kamuflażu kameleonowego. Żadna technologia nie zdoła człowieka zamaskować, jeśli porusza się zbyt szybko. Kluczem była cierpliwość. I szczęście. Cole pozostał czujny na światła i ruch. Siostra minęła go o cztery stopy, zajęta swoimi sprawami i nieświadoma obecności intruza. Wats zamarł, gdy przechodziła, ruszył dopiero, gdy znikła za załomem korytarza. Wreszcie dotarł do drzwi, z których wcześniej wychodził Tuksin. Nacisnął klamkę dłonią w rękawicy. Zamknięte. Z górnej przylegającej kieszeni wyciągnął autowytrych i przycisnął do zamka matową czarną stroną. Urządzenie zawirowało, gdy wciskało się w mechanizm zamka, dopasowywało do niego swój kształt. A potem zabrzmiało trzaśnięcie. Wats obrócił autowytrych i klamka ustąpiła. Mężczyzna wszedł do celi i cicho zatrzasnął drzwi. Nie ośmielił się zapalić światła. Przeskanował jedynie pomieszczenie sensorami w goglach. Noktowizor ujawnił, że było to małe spartańskie wnętrze. Wąskie łóżko pod ścianą. Biurko ze starym terminalem i telefonem. Półka z kilkoma książkami po tajsku i angielsku. Szafa. Zlew. Żadnych drzwi do łazienki. Jedyne transmisje w celi pochodziły z terminalu i telefonu. Wats podszedł, wsunął sondę do gniazdka telefonu i czekał, aż próbnik wykona swoje zadanie. Na obudowie telefonu znajdował się czujnik linii papilarnych. Cole przesunął przez niego wydrukowany odcisk. Na wszelki wypadek zrobił to samo przy czujniku terminalu, podszedł do klamki i powtórzył to po raz trzeci. Gdy sonda klonowała dane telefonu, Wats przeszukał szafę. Szata mnicha. Sandały. Bielizna. Peleryna z kapturem. Żadnej skrytki z tyłu lub na dnie. Sonda piknęła cicho. Wats wyjął ją, po czym wsunął do gniazdka terminalu inną końcówkę. Podniósł materac. Dwa pudełka pod łóżkiem. W jednym staroświeckie fotografie młodego mężczyzny w wiosce. Tuksin, zanim został mnichem. W drugim pełne buty. Cole pomacał materac. Nic. Przesunął palcami po bokach. Nic. Nacisnął posłanie. Hmm… Inny opór. Sprawdził to, znalazł miejsce, gdzie dało się rozsunąć materiał obicia i włożyć rękę. Wats znalazł sporą, miękką paczkę opakowaną w wodoszczelną folię. A w niej… ubranie biznesowe. Spodnie i zapinana na guziki koszula. Portfel z

dziesięcioma tysiącami bahtów w papierowych banknotach. Peruka – czarne, krótkie włosy, konwencjonalna fryzura. A zatem Tuksin lubił czasami przebierać się za laika. Interesujące. Sonda znów piknęła i Cole odłączył ją od terminalu. Na maleńkim wyświetlaczu pojawiła się wiadomość, że kopiowanie danych się powiodło. Wats wsunął paczkę z ubraniem dokładnie tam, gdzie ją znalazł, rozejrzał się po celi, żeby się upewnić, że wszystko jest tak, jak zastał, a potem wyślizgnął się i zamknął drzwi. Kade oprzytomniał na dźwięk komórki. Był to naglący sygnał, jeden z tych oznaczających połączenie w czasie rzeczywistym od kogoś z wysokim priorytetem na liście kontaktów. Przekręcił się na posłaniu i podniósł urządzenie. Sam siedziała prosto i obserwowała Kade’a. [Wideopołączenie od: Illyana Alexander. Akceptujesz? T/N] – To Ilya – powiedział do Sam. – Mogę odebrać? – Jasne. Ale nie możesz jej nic powiedzieć. Kade skinął ponuro głową. Wcisnął T, obrócił komórkę tak, aby kamera nie uchwyciła Sam. – Kade! Tak się cieszę, że odebrałeś! Z tobą OK? – Hej, Ilya. Jasne, w porządku. – Wyglądasz jak upiór! Słyszałam, że cię okradziono! – Zgadza się. Skąd wiesz? – Ktoś zamieścił tę informację na stronie konferencji. Doktorant okradziony zeszłej nocy. I jeszcze, że miałeś świetną prezentację. I jeszcze, że w Bangkoku był wybuch i dwa morderstwa niedaleko miejsca, gdzie cię okradziono. Jakiś związek? Kade westchnął świadom, że Sam go obserwuje. – Tylko z wystąpieniem. Myślę, że zostałem okradziony, bo „moje wykresy się nie spodobały”. Ilya zachichotała. – A jak się trzymasz, Kade? – Dobrze. Kradzież to koszmar. Ale wiesz, konferencja jest udana. I spotkałem profesor Shu. – Tak? I jaka ona jest? Zawahał się. – Czarująca. Naprawdę czarująca. Zaprosiła mnie, żebym przyjechał do Szanghaju. Może w sierpniu albo później. I może zaprosi też Rangana. – Och, ale teraz jesteś ważna figura, ustosunkowany, że strach się bać! Kade zachichotał w odpowiedzi. – Na pewno z tobą wszystko OK, Kade? Zmusił się do uśmiechu. Ilya wiedziała, że Kade nie może jej nic powiedzieć. Nic konkretnego. Dzwoniła, bo się o niego troszczyła. Dzwoniła, żeby mu przekazać swoją siłę. – Tak, Ilya. Dzięki. Naprawdę ze mną w porządku. Nie wyglądała na przekonaną. – OK, odpuszczę ci. Wybacz, że dzwonię tak późno. Na ekranie zegar pokazywał 1.12 w nocy. W domu jest pewnie… jedenasta? – Nie szkodzi. Uśmiechnęła się i w sercu poczuł ciepło. Tęsknił za nią. Tęsknił za Ranganem. Postanowił, że znajdzie sposób, żeby się z tego wywinąć. Na pewno.

Dziewczyna wyciągnęła rękę, żeby się rozłączyć. – Ilya… zaczekaj. – Jasne, Kade. O co chodzi? Jak to wyrazić? Jak przekazać to, o czym nie wolno mu mówić? Nawet to, czego Sam nie powinna się choćby domyślać. Świat zawirował opętańczo wokół Kade’a. Chciał sprawdzić, czy nadal zachował zdrowy rozsądek. – Ilya. Tutaj jest naprawdę niesamowicie. Mnóstwo rzeczy, jakich nie widzi się w USA, wiesz. Bardzo prowokacyjnych. Ilya skinęła głową. – Tak… Słyszałam, że Tajlandia taka właśnie jest. Nadal nie wiedział, jak do tego przejść. Spróbował ponownie. – Ilya… w twojej pracy. Pisałaś o rozszerzeniu dostępu do technologii transhumanistycznych. Mówiłaś o wszystkich ulepszeniach. Nigdy nie martwiłaś się, że to zostanie użyte w złych celach? Potwierdziła. – Tak, Kade. Jasne. Rozmawialiśmy o tym. Wszystko czasami jest używane w złych celach. Ludzie wykorzystają transludzką technologię, by zrobić całą masę naprawdę paskudnego gówna. Ale jak pokazuje historia, gdy ludzie mieli szansę wykorzystać technologię do poprawy własnego życia, robili dużo dobrego, nie tylko złego. I tego dobrego było o wiele więcej niż złego. Tak naprawdę, znacząco wiecej. To jedyny powód, dla którego tutaj dziś jesteśmy. Kade pokiwał głową. – Tak… Chciał zapytać przyjaciółkę wprost, co powinien zrobić. Ale nie mógł. Nie mógł niczego zdradzić. Nie, kiedy Sam była tuż obok. Nie przez zwyczajne wideopołączenie przez zwyczajną komórkę. – A co… co, jeżeli tylko nieliczni mają do niej dostęp? – Masz na myśli, że tylko bogaci mają dostęp do technologii? Tylko ci przy władzy? Czy tylko elity? Kade potwierdził. – Szerokie rozpowszechnienie i indywidualne wybory jednostek obrócą każdą technologię na dobre w ostatecznym rozrachunku. Jeśli natomiast tylko elity mają do niej dostęp, to jest dystopia. Najgorsze wydarzenia w historii ludzkości… najgorsze potworności… przynajmniej połowa z nich miała miejsce dlatego, że ci potężni mieli monopol albo prawie monopol na jakąś kluczową możliwość. – Właśnie. Spodziewałem się, że to powiesz. Wbiła w niego wzrok. – Na pewno z tobą wszystko dobrze, Kade? Uśmiechnął się. – Coraz lepiej, Ilya. Dzięki. Dzięki, że zadzwoniłaś. Odpowiedziała mu uśmiechem. W jej spojrzeniu dostrzegł niepokój, ale starała się tego nie okazywać. Żałował, że nie może dotknąć jej umysłu. – Kocham cię, Kade. – Uśmiechnęła się do niego krzywo. – To znaczy jak brata. I wiem, że Rangan też cię kocha. Coś w jego wnętrzu się poluzowało. Jakaś niewielka część napięcia ustąpiła. – Ja też cię kocham, Ilya. Was oboje. Przekaż to Ranganowi.

Pożegnała się uśmiechem i przerwała połączenie. Kade opadł na posłanie. Znał poglądy Ilyi, ale dobrze było znowu je usłyszeć. Podąży ścieżką, którą ona by wybrała. Kiedy tylko wymyśli, jak to zrobić. Usłyszał, że Sam kładzie się na materacu na podłodze. – Kade? – odezwała się. – Tak? – Niech nic głupiego nie przyjdzie ci do głowy. Wats wsunął sondę do swojego terminalu, otworzył i przejrzał pliki. Zaszyfrowane. Dane z komputera i telefonu Tuksina okazały się całkowicie zaszyfrowane. Spodziewał się tego. Załadował wzór odcisku palca, jaki zdjął ze skanera. Nadal zaszyfrowane. I na dodatek wymagane było hasło. Wats ze zniecierpliwieniem zmarszczył brwi. Połączył się ze stroną, którą znał w Bombaju. Spędził chwilę na określaniu, czego dokładnie mu potrzeba, wpisując parametry problemu, a potem załączył prośbę o wycenę. Parę minut później otrzymał ofertę. Zagwizdał cicho. Wysoko. Miał dość pieniędzy, aby zapłacić, ale suma była pokaźna. Ta wyprawa gwałtownie zużywała resztę środków, jakie Cole otrzymał na odprawę z Korpusu. Rozważył swoje możliwości. Nie miał wyjścia. Postanowił działać właśnie tu i teraz. Pieniądze zawsze można zdobyć później. Przyjął ofertę, załadował dane. Dwa tysiące mil dalej serwer w Bombaju otrzymał dane przesłane przez Cole’a. Maszyna przeanalizowała problem, rozłożyła go na części, następnie części rozbiła na mniejsze fragmenty, a fragmenty na ułamki, które potem rozesłała do swoich stacji roboczych. Na całym świecie sieć złożona z ponad dwóch milionów zainfekowanych komputerów, komórek, telefonów, platform do gier, wirtualnych kabin i innych urządzeń, rozpoczęła pracę, o której nie wiedzieli ich właściciele, odebrała instrukcje i zaczęła przeglądać wszystko w poszukiwaniu możliwego hasła oraz jedynego wzorca, który odkoduje zaszyfrowane pliki Chana Phroma Tuksina.

31 Od przyjaciela Czwartkowy ranek rozjaśniał się powoli. Budzik zapikał po raz drugi. Kade wyłączył go uderzeniem. Sam była pod prysznicem. Zamyślona. Kade czuł się odrętwiały. Zostawił na noc włączony program uspokajający. Wszystko w obecnej sytuacji zdawało się dalekie, nierealne. Nie potrafił wymyślić, jak uniknąć piątku i nie skrzywdzić przy tym innych, za których czuł się odpowiedzialny. Najlepsze, na co wpadł, to grać według reguł ERD i mieć nadzieję, że nic złego z tego nie wyniknie. Jeszcze przyjdzie pora, że się uwolni. Nie był pewien, kiedy i gdzie ani jak, ale nadejdzie. A do tego czasu Kade będzie czekał i obserwował, będzie gotów, gdy nadarzy się okazja. Sam wyszła z łazienki już ubrana. – Twoja kolej. Kade wziął prysznic. Siniaki już znikały. Ubrał się. Zjedli w milczeniu. Taksówka prowadzona przez jednego z ochroniarzy zawiozła ich na konferencję. Kade udał się na prezentacje. Sam towarzyszyła mu nieustannie. Ktoś z ich eskorty zawsze pozostawał w zasięgu wzroku. Kiedy Kade poszedł do toalety, towarzyszył mu uzbrojony mężczyzna. O 2.58 po południu do Kade’a podszedł Somdet Phra Ananda. Lane poczuł przez link, jak Sam się spina, czuł, jak jest świadoma pistoletu ukrytego na plecach, noży w butach, pozycji dwóch strzelców, ukrytej pod ich ubraniami ceramicznej broni załadowanej kulami w grafenowej powłoce. Kade wyrzucił jej paranoję ze swojego umysłu i spojrzał Anandzie w oczy. Sam przerwała połączenie. Starszy mnich i profesor podszedł blisko, skinął głową na powitanie. Kade się odkłonił. Nie mógł wyczuć umysłu mnicha. Trzymał Nexusa pod ścisłą kontrolą. Nie wiedział, co ERD może wychwycić, a czego nie. – Kadenie, przejdziesz się ze mną? – Oczywiście, profesorze. Wyczuł, że Sam zrobiła się jeszcze bardziej czujna. – Taki piękny dzień. Nie chciałbyś się przespacerować po ogrodzie? Na zewnątrz było koszmarnie gorąco i duszno. Na przemian padało lub robiło się upalnie. Kade w życiu nie nazwałby takiej pogody piękną. – Gdzie pan zechce, profesorze. Ananda ponownie skinął głową, po czym ruszył przodem. Kade wyobrażał sobie, że tajscy najemnicy ruszają śpiesznie, aby nie stracić go z oczu. – Było mi bardzo przykro, gdy dowiedziałem się, że cię okradziono, młody człowieku. – Dziękuję, profesorze. Mżyło. Kade miał wrażenie, że momentalnie zrobił się mokry i lepki. Ogród okazał się siecią kamiennych ścieżek przecinających się wokół zielonych sadzawek. Niskie mostki przecinały strumyki. Niewielkie kamienne figury Buddy, demonów i bogów stały przy każdej alejce. Bujna tropikalna roślinność wypełniała wolną przestrzeń. Ananda wskazywał różne ciekawostki podczas przechadzki. Wytworzone przez bioinżynierię gatunki przetwarzające węgiel na warstwę próchniczą gleby. Symboliczny wzór tworzony przez ścieżki. Siedemsetletnia statua bodhisattwy wyrzeźbiona za upadłej dynastii. – Znasz przysięgę bodhisattwy? – zapytał Ananda. Kade pokręcił głową.

– To z buddyjskiej szkoły mahajany – wyjaśnił mnich. – Innej niż moja, ale i tak pięknej. Najprościej można to przełożyć jako: „Obym osiągnął stan Buddy dla dobra wszystkich czujących istot”. To zobowiązanie do odradzania się w materialnym świecie cierpienia, odłożenie nirwany na tak długo, dopóki wszystkie istoty we wszechświecie nie dostąpią oświecenia i również będą zdolne do osiągnięcia nirwany. To chyba najbardziej wyrazista przysięga, w której ostatecznie stawia się innych ponad siebie. Kade zamyślił się nad tym. – To piękna idea. Czy Wats nie powiedział kiedyś czegoś podobnego? To była wspaniała myśl – w rzeczy samej. – Inną odmianą, która mi się podoba, to: „Wszystkie istoty, niezliczone, przysięgam wyzwolić”. Co za poświęcenie, prawda? – To prawda – przyznał Kade. – Z tego właśnie powodu uważa się, że buddyzm to najbardziej naturalnie demokratyczna religia. Celem buddyzmu nie jest kontrolowanie ludzi, lecz ich wyzwolenie. Rozumiesz? – Chyba tak. Przypomniało mu się coś jeszcze, co powiedział Wats. „Buddyzm mi odpowiada, ponieważ nikt nie rządzi. Nikt nie decyduje, czy jestem dobry, czy zły, pójdę do nieba, czy do piekła. Ja pracuję swoją głową, ty swoją, a pieprzony dalajlama swoją”. Demokracja w rzeczy samej. Ananda uśmiechnął się szerzej. – Dobrze, dobrze. W buddyzmie jako, ujmijmy to – nauce celem jest obdarzenie ludzi możliwościami i mocą. Nauczenie tego, co wartościowe i ważne, rozpowszechnienie tego, aby jak najwięcej mężczyzn i kobiet mogło skorzystać z tej wiedzy i ulepszyć siebie. Kade pomyślał o Shu. „To jak dać dzieciom naładowaną broń” – powiedziała. „Powstanie próżnia. Zawsze będziesz należał do elity”. – A jeżeli ludzie nie są na to gotowi? – zapytał. – Jeżeli wyrządzą tym sobie krzywdę? Albo zranią innych? A jeżeli nie są dość rozważni na taką wiedzę? Ananda uniósł brwi. – Jesteś mądrzejszy niż ludzkość? Sam jeden? Czy to ty powinieneś zdecydować? Kade wzruszył ramionami. – Nie. I zgadzam się, że nauka powinna służyć wspólnemu dobru, wyzwalać ludzi, ulepszać ich. Ale… Może dostrzegam możliwości krzywd, jakich inni nie widzą? Może przemyślałem konsekwencje, z jakich nie zdają sobie sprawy. Może po prostu wiem, że nieliczni użyją źle tej wiedzy, chociaż reszta wykorzysta ją w imię dobra. – To ich karma, młody człowieku, nie twoja – odpowiedział Ananda. – Każdy z nas musi podążać własną ścieżką etyki. A razem, mężczyźni i kobiety postępujący etycznie mogą opanować szkody, jakie wyrządzają ci, którzy nie znają etyki. Ale jeżeli chodzi o ciebie… Jeżeli ukryjesz ważną wiedzę przed innymi, to jakbyś okradł ich z wolności, z ich potencjału. Jeżeli zatrzymasz tę wiedzę dla siebie, wtedy wina spada nie na nich, lecz na ciebie. Kade przemyślał te słowa. – Myślę, że się zgadzam. W większości. Naukowiec jest odpowiedzialny za konsekwencje swoich badań, pomyślał. Zarówno za te pozytywne, jak i negatywne. Co warte są moje badania, jeżeli świat nie będzie mógł ich wykorzystać dla dobra wszystkich ludzi?

Ale czy uda się mi ustrzec przed wyrządzeniem im krzywdy? Bez ujawnienia, że to narzędzie do tworzenia niewolników i zabójców? Ananda uśmiechnął się znowu. – Cieszę się, że to słyszę. Ponieważ kuszące jest gromadzenie wiedzy tylko dla siebie, aby wykorzystać ją do uzyskania przewagi nad innymi. Ale jeżeli staramy się służyć innym ludziom, naszym braciom, musimy rozprzestrzeniać wiedzę, jaką zdobyliśmy, na ile to tylko możliwe. Aby wyzwolić uciskanych, trzeba oddać wiedzę w ich ręce. Kade rozglądał się po ogrodzie podczas przechadzki. – Nie zawsze jestem pewien, że robię dobrze – przyznał mnichowi. – Tylko głupiec jest zawsze pewien – odparł Ananda. Kade pokiwał głową. – Dziękuję za radę. Przemyślę to sobie. – Na pewno, młody człowieku – odrzekł mnich. Odprowadził potem Kade’a na konferencję, po drodze pokazując rośliny, opisując skomplikowaną sieć życia, która je łączyła, opowiadając o każdym posążku, każdym małym mostku, zachwycając się, jak krople deszczu uderzają w powierzchnie sadzawek. Kiedy Ananda odszedł, kiedy zostawił Kade’a, nieco przemoczonego i nieco lepkiego, samego w budynku konferencyjnym, Sam nawiązała znowu połączenie. [sam] Interesująca rozmowa. Co sądzisz? [kade] Nic. Ale wiedział, że skłamał. O 3.19 nad ranem czasu lokalnego pojedynczy procesor w jednej z jednostek roboczych centrum przetwarzania danych w Kuala Lumpur pomnożył dwie 512-bitowe liczby pierwsze i okazało się, że to czynniki poszukiwane dla 1024-bitowej liczby, która została mu przypisana. Jednostka przekazała wynik do systemu w Rio de Janeiro, ten przesłał to dalej, do przekaźnika w Detroit, w Michigan. Stamtąd anonimowo przekazano wynik do maszyny w Johannesburgu, w RPA, aż w końcu – do Bombaju w Indiach. Rezultat został sprawdzony i ponownie sprawdzony. Wszystko pasowało. To była ostatnia część w układance. Trzy minuty później, o 4.22 rano czasu miejscowego w Bangkoku, aparat Watsa zadzwonił. Była to wiadomość z Bombaju. Po dwudziestu dziewięciu godzinach crackowania i ponad stu miliardach operacji procesorów i obliczeń klucz do szyfru został znaleziony. Watsa opuściła senność. Dodał klucz i dane, które skopiował z terminalu i telefonu Tuksina, stały się czytelne. Były po tajsku. Cole włączył filtr translacji i zaczął szukać nazwiska Kade’a. Już pierwszy rezultat wiele mu powiedział: Od: Tuksin, Phra Racha Khana Chan Rong

Do: Suk Prat-Nung Wysłano: Czwartek, 01.38, czas lokalny (GMT + 7) Temat: RE: Ciekawostka Suk, Połowa należności jest już na moim koncie. A oto informacja: Nazywa się Kaden Lane. Ananda wykrył u niego wyjątkowo silną aktywność Nexusa i nakazał mi to sprawdzić. Jest przekonany, że Lane zaabsorbował to na stałe, ale na poziomie o wiele wyższym, niż możemy sobie wyobrazić. Nie potrafi medytować. Może mieć technologię,

jakiej szukasz. No proszę… Godzinę później Wats oderwał się od swojego aparatu i zagwizdał cicho, gdy składał okruchy informacji w całość. Okazało się, że wysoki, kanciasty mnich imieniem Tuksin, którego Cole spotkał już dwa razy, główny asystent profesora Somdeta Phra Anandy, jest potajemnie opłacany przez Suk Prat-Nunga. A Suk Prat-Nung najbardziej na świecie pragnął właśnie ulepszeń do Nexusa. Ananda wyczuł Nexusa w mózgu Kade’a i polecił Tuksinowi śledzić podejrzanego. Tuksin sprzedał tę informację Suk Prat-Nungowi. A Suk Prat-Nung wykorzystał ją, aby urządzić zasadzkę w alejce, nie zdając sobie sprawy z umiejętności Samanthy Cataranes. Jednak to ostatnia wiadomość – od Suka do Tuksina – zmartwiła Watsa. Dzięki szczęściu mieliśmy Kade’a w garści w poniedziałkowy wieczór i tak samo będzie w piątek. Zaprzyjaźnił się z ludźmi, których znam. Złapiemy go i dziewczynę, gdy opuszczą imprezę. Dziewczyna jest niebezpieczna, ale teraz jesteśmy przygotowani. Będzie dla nas wartościowa zarówno żywa, jak i martwa. Suk A zatem piątkowy wieczór to pułapka. Czy Cole może to wykorzystać, żeby wydobyć Kade’a? Nie, za duże ryzyko. Ale nie można też pozwolić, żeby Kade po prostu wszedł w potrzask. Wats musiał przede wszystkim utrzymać przyjaciela przy życiu. Połączył się przez przekaźnik w Szwajcarii do dystrybutora usług zapewniających anonimowość, żeby wysłać wiadomość. Sygnał Cole’a został przerzucony przez wolne stacje na całym świecie, aż powrócił do publicznej sieci z węzła w Sao Paulo. Stamtąd został przepuszczony przez maszynę jednorazowego użytku na Kajmanach i stamtąd stworzone zostało konto e-mail na anonimowym serwerze w Szwecji. Wieczorna impreza w piątek to pułapka. Spróbują cię porwać i tym razem będą dysponować większymi siłami. Opuść Bangkok. To dla ciebie zbyt niebezpieczne. Przyjaciel Wats ustawił zabezpieczenia na skrzynce e-mail, żeby informowały go o każdej próbie zhakowania. A potem usiadł wygodnie i czekał.

32 Przygotowania Sam obudził sygnał z aparatu. Garrett Nichols. Poszła do łazienki, włączyła prysznic dla zagłuszenia i odebrała. – Co jest? Zabrzmiał kolejny sygnał. Online pojawił się Becker, jego silna kwadratowa twarz wypełniła połowę ekranu. Była 6.24 rano czasu Sam i 19.24 wieczorem czasu Beckera. Znajdowali się niemal po przeciwnych stronach kuli ziemskiej. Szef nadal siedział w biurze. – Jak sytuacja? – Dwadzieścia minut temu Lane otrzymał e-mail z anonimowej skrzynki. Wiadomość ostrzega, że dziś wieczorem to pułapka. Treść wiadomości wyświetliła się na ekranie. Sam szybko ją przeczytała. – Kto to wysłał? – zapytał Becker. – Nie wiemy, sir – odpowiedział Nichols. – Anonimowa skrzynka. Możemy spróbować ją wyśledzić, ale jeżeli nadawca ma choć trochę rozsądku, będzie to trudne i może na dodatek nas zdradzić. – Zróbcie to – rozkazał Becker. – Tak jest. – Jakimi siłami w terenie dysponujemy w tej misji? – Dwunastu wyszkolonych miejscowych w gotowości, nie wliczając Blackbird. Wszyscy miejscowi zakontraktowani i zaakceptowani przez CIA. – Nie musiał dodawać „najemnicy”. – Ulepszenia do walki drugiej generacji. Becker skinął głową. Na Boca Raton znajdował się pluton komandosów, ale wdrożenie ich do akcji wymagało zezwoleń, jakich ERD nie posiadało. Najemnicy będą musieli wystarczyć. – Włącz do akcji wszystkich. Chcę, aby jak najwięcej napastników wzięto żywcem. Doprowadzą nas do Prat-Nunga. – Tak jest. – Wspomnieliście, że możecie powstrzymać ich od autodestrukcji? – To możliwe, sir. W oparciu o dane z telefonu agentki Cataranes chyba udało nam się ustalić częstotliwość i kod autodestrukcji. Możemy to zagłuszyć. – Dobrze – ucieszył się Becker. – Coś jeszcze? Odezwał się Nichols: – Sir, powinniśmy chyba rozważyć raz jeszcze udział w tym Lane’a. Becker zmrużył oczy. – Jeszcze i ty chcesz mi zaserwować gadkę, że Lane „także jest obywatelem”? Sam postarała się opanować oddech. Becker już jej nie sprowokuje. – Nie, sir – odpowiedział Nichols. – Ale jest ważny. Dzięki niemu możemy się zbliżyć do Shu. Nierozsądnie więc narażać go dzisiaj wieczorem. – Co ty na to, Cataranes? – zapytał Becker. – Agent specjalny Nichols z ust mi to wyjął, szefie. Becker spuścił wzrok, czytając po raz drugi wiadomość. – Rozumiem. Należy zestawić te zastrzeżenia, aby przy tym nadal dążyć do złapania lub

zneutralizowania Teda Prat-Nunga. A Lane nie jest niezastąpiony, skoro Shu zamierza zaprosić również Shankariego. – Urwał i zabębnił palcami. – Agentko Cataranes, twoim priorytetem będzie utrzymanie Lane’a przy życiu. Ta wiadomość przestrzega przed próbą kolejnego porwania. To nieco ułatwi wam zadanie. Agencie specjalny Nichols, upewnij się, że zespół zbrojny również ma przede wszystkim chronić życie Lane’a. Zaczniemy od ładunków obezwładniających i przejdziemy do ostrej amunicji tylko wtedy, gdy okaże się to absolutnie konieczne. Nichols skinął głową. Sam milczała. Becker podjął tym razem łagodniej: – Będą się spodziewać tylko ciebie, Sam. Wzmocnią siłę ognia, żeby mieć pewność, że sobie z tobą poradzą. Nie będą się spodziewać w pełni uzbrojonego oddziału. Zyskamy przewagę. – Tak jest – odpowiedziała Sam całkowicie beznamiętnie. – I wykasujcie e-mail ze skrzynki Lane’a. Nie ma powodu, żeby go płoszyć. Oboje znacie rozkazy. Bez odbioru. – Twarz Beckera zniknęła. Sam przetarła oczy. – Dobra, przejdźmy do omówienia szczegółów – powiedział Garrett Nichols. O 6.47 programy zabezpieczające zaalarmowały Watsona Cole’a, że konto e-mail, którego użył, zostało zaatakowane. Odpowiedź nadeszła ze skrzynki Lane’a. Zawierała znanego trojana. Otwarcie wiadomości oznaczało przekazanie kontroli nad kontem i systemem atakującemu. Czterdzieści pięć sekund później grupa serwerów podjęła próby zalogowania się na konto, tysiące na sekundę. Ktoś próbował się włamać do skrzynki Cole’a. Rozczarowujące. Wats przerwał połączenie ze szwedzkim systemem poczty, a potem wydał polecenie wyczyszczenia maszyny na Kajmanach. Cyberatak oznaczał, że ERD przeczytało wiadomość przed Kade’em. A odpowiedź kazała się domyślać, że nie zamierzało przekazać ostrzeżenia. Wats wstał i przeciągnął się powoli. Stawy zatrzeszczały w jego grubym karku i umięśnionych barkach. Przyjrzał się swoim masywnym ramionom, ciemnej skórze, nadludzko silnym rękom i jasnym dłoniom, po czym zaczął rozmyślać o swojej najbliższej przyszłości. Te ręce już zabijały. Wiele razy. Czy Cole zamierza znowu użyć ich do zabijania? Tak. Jeżeli będzie musiał. Jak to wpłynie na jego karmę? Na to było już po prostu za późno. Karma Cole’a była tak mroczna, że bardziej się nie da. Jeżeli jednak miał cierpieć, żeby Kade mógł żyć, trudno. Jeżeli Cole zejdzie dobrowolnie na samo dno piekieł, ale świat przez to stanie się lepszy, niechaj tak będzie. Obrócił ręce i przyjrzał się im ponownie. Gdzieś pod skórą powoli rozwijało się DNA. Ziarna raka zostały posiane. Wszyscy rodzimy się, umierając, powtórzył sobie Wats. Liczy się tylko to, co zrobimy z chwilą, którą nam podarowano. Cole był już stracony. Świat nadal można było ocalić. Nadeszła pora, żeby zebrać broń i zacząć przygotowania. Zapowiadała się długa i krwawa noc. Godzinę po rozmowie z Cataranes w centrum dowodzenia na pokładzie Boca Raton Nichols odebrał kolejne połączenie z Beckerem.

– Sir. – Chciałem tylko potwierdzić nasz inny atut, agenta November. Jest gotów do działania? – Tak, sir, ale… – Tak, agencie specjalny Nichols? – Nadal uważam, że agentka Cataranes powinna wiedzieć o jego pozyskaniu. – Nie zdradzi, czego nie wie – odparł Becker. – Program agenta November może funcjonować jeszcze przez długi czas. Mamy ścisłe rozkazy, żeby ujawniać jak najmniej. – Tak jest, szefie. – Nichols kiwnął głową. – Świetnie. Odwołałem wszystkie sprawy zaplanowane na piątek. Będę z wami i zespołem online przez większość czasu. Odpocznijcie. Oczekuję, że wieczorem dacie z siebie wszystko. – Tak jest. Becker się rozłączył. Nichols usiadł samotnie w centrum dowodzenia i pogrążył się w niespokojnych, ponurych myślach. Kade usiadł na łóżku w hotelu Prince Market. Była 21.20. Wkrótce z Sam włączą swoje wgrane fałszywe wspomnienia. Kade’a zostały zaktualizowane dzisiaj w ciągu dwóch hipnosesji. Zapomni, że jest tutaj pod przykrywką, a Sam pracuje jako agentka ERD, że przyjaciele w ojczyźnie znajdują się w niebezpieczeństwie, że ktoś próbował go uprowadzić dwie noce temu, a Su-Yong Shu planuje rewolucję postludzi przeciwko ludzkości i jeszcze więcej. Kade stanie się taki, jak dwa miesiące temu – niewinny, bez krwi na rękach, nieśmiały, nerwowy optymista. To powinno mi się podobać, pomyślał. Ale nie podobało mu się ani trochę. Przebrnął przez ostatni dzień konferencji z Sam i którymś z członków zespołu nieustannie w pobliżu. Nareszcie zobaczył Naronga. Tajski student przywitał Kade’a i Sam oraz zapewnił, że nie może się doczekać wieczora. Kade miał ochotę go ostrzec, nie przejmując się obecnością Sam, ale tego nie zrobił. Odkrył logikę nieuniknionego. Jeżeli ostrzegłby Naronga, przyjaciół w domu bez wątpienia spotkałaby krzywda. Jeżeli jednak nie ostrzeże ani Naronga, ani nikogo, może nadal uda się z tego wyjść cało. Muszę teraz myśleć strategicznie, nakazał sobie. Muszę czekać na swoją szansę. Na pewno się trafi. Sam wyszła z łazienki. Zrobiła już makijaż. Zapewniła Kade’a, że mają wyjątkowe wsparcie, ale wyczuł, że coś w tej akcji jej nie pasowało. Agentka stwierdziła, że to tylko adrenalina przed misją. Wkrótce i tak Kade nie będzie tego pamiętał ani się przejmował. Zmieni się w całkiem innego Kade’a. – Pora iść – oznajmiła Sam.

INSTRUKTAŻ Stwierdzamy niniejszym, że konstytucja gwarantuje ochronę praw tylko dla ludzi. Nieludziom, jak tym stworzonym przez kombinację genów innych niż ludzkie z ludzkim DNA, przez wprowadzenie zintegrowanej technologii, która zapewnia nieludzkie możliwości albo przez znaczące odchylenie i zmianę cech z istniejącego obecnie ludzkiego spektrum, nie należy się żadna specjalna ochrona. A zatem Kongres i władze stanowe mogą uchwalać ustawy dotyczące nieludzi bez względu na konstytucyjne prawa zapewniane ludziom przez konstytucję. Dyson przeciwko Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, 2036 r. Ten sąd popełnił dzisiaj niewybaczalną zbrodnię. Stwierdzenie, że myślące żywe istoty, niezależnie od rodzaju, nie zasługują na żadne prawa, to zlekceważenie wszystkiego, czego nauczyło nas dwieście sześćdziesiąt lat demokracji. Orzeczenie sądu to poparcie dla tyranii, okrucieństwa i niewoli. Sędzia Elena Martinez, Rozłam przy sprawie: Dyson przeciwko Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, 2036 r.

33 Synchronia Taksówka dowiozła Kade’a i Robyn w pobliże Soi Sama Han. Narong i Sajja czekali już i poprowadzili parę do Pocałunku Buddy. Wszyscy byli w świetnym nastroju. Kade czuł, że umysł Robyn buzuje z podniecenia. Nie mógł się doczekać, kiedy zacznie się trip na Synchronii. Sajja poprowadził ich schodami do ciężkich drzwi. Zamki puściły. Chuan uśmiechnął się i zaprosił gestem dalej. Znaleźli się w przytulnym salonie. Niskie meble otaczały pusty środek. Wzorzysty dywan w złocie i odcieniach brązu pokrywał większość podłogi. Pół tuzina mężczyzn i kobiet, których Kade i Sam poznali tamtej nocy w klubie, siedziało na niewielkich poduszkach w kręgu. Niski ołtarzyk stał przy jednej ze ścian pod bogato zdobionym oknem. Z jednej strony salon otwierał się na kuchnię i korytarz. Na dwóch pozostałych ścianach widoczne były malowidła przedstawiające Buddę. Starsza Tajka przyszła z holu i uśmiechnęła się ciepło. – Ciociu Chariyo – powitał ją Narong. Gospodyni. Przedstawił ich. Wszyscy się ściskali. Impreza rozpocznie się od rytuału. Czekali tylko na jeszcze jedną osobę. Chariya zaproponowała, aby zająć miejsca w kręgu na podłodze. Znaleźli dwie wolne poduszki między Narongiem i Lalaną. Robyn usiadła po lewej Naronga, Kade po prawej, obok Lalany. Dziewczyna zachichotała i przywitała się z obojgiem nowych. Wyciągnęła rękę, a Kade ją ujął. W kręgu siedziało teraz jedenaście osób, pięciu młodych mężczyzn i sześć młodych kobiet. Kade rozpoznawał ich z imprezy w Pocałunku Buddy. Chuan, Sajja, Narong i Loesan oraz ich towarzyszki – Lalana, Rajni, Sarai, Ning oraz Areva. W kręgu pozostało jedno miejsce. Wewnątrz koła znajdowały się jeszcze dwie poduszki. Na jednej siedział starszy mężczyzna w pozycji lotosu, twarzą do ołtarza, plecami do Robyn i Kade’a. Na drugiej usiadła Chariya, plecy w plecy z mężczyzną, twarzą do Kade’a i Robyn. – Zbliżcie się wszyscy – nakazała. – Zacieśnijmy krąg, na ile zdołamy. Przysunęli się, aż każdy przyciskał się do boku sąsiada. Kolana Kade’a dotykały nóg Robyn i Lalany. Było to cudowne i dekoncentrujące. Kade mógł wyczuć umysł Charii. Tylko odrobinę. Szept pełen spokoju. A poza nią…? Niran. Jej mąż. Silny, dumny, wyciszony. – Oczyśćcie umysły – zaintonowała Chariya. – Zamknijcie oczy. Poczujcie swój oddech, gdy wypełnia wam pierś. Poczujcie swój wydech, gdy opuszcza wasze ciała. Nie próbujcie go zmieniać, tylko obserwujcie. Kade oddychał z nią, czuł i słyszał też, jak cały pokój oddycha. Rozległ się odgłos. Otwarcie drzwi. Kade nie otworzył oczu. – Suk – usłyszał. – Jak to miło, że się do nas przyłączysz. – Witaj, ciociu – zabrzmiał nowy głos. – Ciebie również miło widzieć. Kade wyczuł drgnienie niezadowolenia u Charii. – Skoro jeszcze nie zająłeś miejsca, możesz nam usłużyć. – Tak, ciociu. Usłyszał kroki. Ktoś obok niego przeszedł. Cichy brzęk. Znowu kroki. Przełknięcie. Brzęknięcie tuż przed nim. – Proszę – wyszeptał ktoś. Ten nowy głos. Kade otworzył oczy. Nowo przybyły kucał przed nim z niewielką szklanką wypełnioną

srebrzystym, metalicznym płynem. Kade podziękował ruchem głowy, wziął czarkę i wypił do dna. Więcej Nexusa zmieszanego z Empatyną. Kade znów zamknął oczy i skoncentrował się na oddychaniu. – Obserwujcie, jak wydech opuszcza wasze ciało – podjęła powolną intonację Chariya. – Obserwujcie, jak wchodzi w nie ponownie. Niechaj oddech wypełni waszą uwagę, rozszerzy ją, aby przejęła cały wasz umysł. Gdy pojawią się myśli, po prostu uśmiechnijcie się i powróćcie do skupienia się na oddechu. Kade pozwolił, aby oddech go wypełnił. Słyszał jego szmer. Czuł, jak ciało napina się przy wdechu i rozluźnia przy wydechu. Ciemność pod powiekami pogłębiała się przy każdym wdechu, jaśniała nieco przy wydechu. Usłyszał dźwięk. Ciche nucenie i bębnienie. Obserwował, jak oddech dostosowuje się do tego rytmu. Całe pomieszczenie oddychało jak jeden mąż. Zsynchronizowane wdechy i wydechy. – Otwórzcie dłonie – nakazała Chariya. – Lekko ujmijcie ręce tych, którzy są obok was. Kade sięgnął powoli w prawo i w lewo. Poczuł silną dłoń Robyn po lewej i małą, miękką rękę Lalany. W tym dotyku było coś elektrycznego. Kade czuł, jak krąg się zacieśnia, krąg myśli. Słabych nadal, ale wyraźnych doznań, świadomości innych umysłów w pomieszczeniu, świadomości ich oddechu, świadomości ich obecności – Kade’a i każdej innej osoby – echa, wibracji, rezonansu oddechów i umysłów. – Jesteśmy uczniami Buddy – zaintonowała Chariya. Reszta odpowiedziała: – Jesteśmy uczniami Buddy. Kade do nich dołączył. – Nasza jest ścieżka środka – mówiła powoli Chariya. – Szukamy oświecenia dla każdej istoty. – Aby pomóc wszystkim stworzeniom uwolnić się od cierpienia. Każdy z obecnych w pokoju powtarzał jej słowa. – Dzisiaj wieczorem przekroczymy zasłonę Mai. – Odrzucimy iluzję rozdzielenia nas od innych. – Poznamy jedność ze wszystkimi. Kade powtarzał każdą frazę równo z innymi. Było to hipnotyczne, euforyczne. Zasłona Mai, boga iluzji i fałszywej izolacji, opadała mu z oczu. Był Kade’em. Był Robyn. Był Lalaną. Był matką Chariyą. Był ojcem Niranem. Był mężczyzną. Był kobietą. Był nimi wszystkimi, wszelkimi aspektami i ludźmi. Budda patrzył na niego z półuśmiechem, spokojny, zadowolony mężczyzna, wzór do naśladowania, który zrozumiał, że żaden anioł ani bóg, żaden demon lub diabeł, nie może skazać człowieka na piekło lub niebo. Tylko Słuszne Myślenie, Słuszne Postępowanie, Słuszne Dążenie, Słuszna Medytacja – tylko działania człowieka, tylko jego dążenia i wnikliwe osądy mogą doprowadzić do oświecenia. Kade znał ten pokój. Medytował tutaj dziesiątki razy, setki, tysiące. Był wszystkimi tymi ludźmi i miał ich doświadczenie. Był mnichem, mniszką, prostytutką, studentem. Po raz pierwszy zażył Nexusa cztery lata temu, sześć, trzy. Poświęcił swoje życie służbie, współczuciu, oświeceniu. Sprzedawał swoje

ciało raz za razem. Studiował aspekty umysłu, chciał go poczuć. Znalazł sposób. Był ciotką Chariyą. Był jej mężem Niranem. Był mnichem i mniszką. Dekady medytacji uspokoiły mu umysł. Przyjął sakrament, stał się jednym z innymi, przekroczył granice zakazanych ziem. Porzucił zakon, zaczął coś nowego. Wypełniło go współczucie dla wszelkiego istnienia. Wszechświat krzyczał z bólu, spowity iluzją podziału. Został powołany, aby uczyć, aby rozpowszechniać miłość, uwolnić stworzenia od więzów pragnień i niechęci, nauczyć je, że wszystkie są jednym. Był Buddą. Był nimi wszystkimi tutaj. Czternaścioro było razem, a razem tworzyło coś więcej, coś wspaniałego. Byli wszechświatem, który sam się obserwuje. Osiągnęli oświecenie. I mogli je przekazać światu. Był słońcem. Jego promieniowanie wypełniało przestrzeń. Jego promienie oświetlały Ziemię, podtrzymywały życie. Był wiatrem wśród liści, jak również liśćmi. Był oceanami – czuł swoje przypływy, przepływy, sztormy i prądy, i był rybą pływającą w tych oceanach, planktonem, którym się żywiła, promieniami słońca padającymi na fale. Był Ziemią. Był gwiazdami. Był wszelkim stworzeniem – i czuł się tak żywy, tak świadomy siebie. W tym pokoju powstawało uniwersum, a tym samym powstawało wszędzie w tej chwili. Kade otworzył oczy. Drżał. Wszyscy drżeli i dyszeli. Na czole wystąpiły mu krople potu. Dłoń Robyn pulsowała w jego lewej dłoni. Kobieta wydawała się spokojna, radosna, była całkowicie sobą. W prawej ręce trzepotała mała dłoń Lalany, jak koliber. Wydawała się podekscytowana, triumfalna. Jak długo to trwało? Trzy godziny! Wydawało się, że minęły zaledwie minuty, że minęła wieczność. Tempo było teraz łatwiejsze. Chariya nuciła cicho. Niran uderzał w bębenek jeszcze wolniej. Oddech zwalniał, wracał do normy. Na twarzach malowały się uśmiechy. Piersi poruszały się nadal rytmicznie. Kade zerknął w prawo. Pierś Lalany unosiła się i opadała pod białą bluzką. Sutki były twarde pod cienką tkaniną. Oliwkowa skóra na szyi i dekolcie, gdzie koszula była rozpięta, lśniła od potu. Najbardziej erotyczny widok, z jakim Kade w życiu się zetknął. Chłopak nie potrafił zrozumieć, dlaczego nadal mieli na sobie ubrania, jak mogli nie próbować utrzymać kontaktu fizycznego, skóra do skóry, usta do ust, ciało do ciała. Jak mogli tego nie pragnąć… Myśl wypłynęła. Kade się zarumienił. Lalana zachichotała na głos i w umyśle, a krąg podchwycił i wzmocnił, śmiejąc się razem, bez złośliwości, i napięcie znikło. – To było nadzwyczajne – wyszeptał Narong. Kade poczuł to. Krąg nigdy nie był wcześniej tak intensywnie związany. To ja, pomyślał. Ja i Robyn. Nexus 5. Chariya spojrzała na niego – prosto w oczy, prosto w umysł. Tak – zdawało się, że przekazał to jej umysł. Kim jesteś, dziecko? Tylko jeden umysł wyczuwało się inaczej niż radosne i otwarte myśli pozostałych… Suk. Był tak odległy od nich. Dlaczego? Poczuł klepnięcie w ramię. Loesan. Uśmiechał się triumfalnie, gdy przykucnął obok Kade’a. – Wyczułem to, co zrobiłeś z Nexusem. Jest w tobie cały czas, prawda? Kade skinął głową, nie ufał jeszcze swojemu głosowi. – To niesamowite – cieszył się Loesan. – Pokażesz nam, jak to zrobić? Coś było nie tak. Coś, czego Kade powinien się obawiać. Ale dlaczego? Wiedza jest do dzielenia się, nie do ukrywania. Dlaczego teraz się nią nie podzielić? – Tak… – Głos miał schrypnięty. – Tak, pokażę.

Tym razem zaczął już mówić normalnie. – Daj mi parę minut. Ciało Kade’a miało swoje potrzeby. Loesan uśmiechnął się jeszcze szerzej, promieniując podnieceniem i ciekawością. – Jasne. Kade wstał, poczekał w kolejce do łazienki. Lalana stanęła za nim, otarła się lekko o niego. Kade prawie jęknął z pożądania. Nie znał obowiązujących tu zasad, nie wiedział, co wypada. Spróbował wyczuć jej intencje, znalazł rozbawienie. Kobieta pchnęła go na ścianę, przyciągnęła i pocałowała namiętnie, radośnie. Kade miał niesamowity wzwód. Lalana czuła jego podniecenie na udach, sięgnęła mu do spodni i ścisnęła przez materiał. Przesunęła raz, drugi, trzeci… A potem zaśmiała się i odepchnęła Kade’a. – Później – szepnęła. W jej spojrzeniu i umyśle kryła się słodka obietnica. Kade jęknął na poły z drwiną, na poły z frustracją. Lalana zaśmiała się znowu i on też nie powstrzymał uśmiechu. Kombinacja Empatyny i Nexusa krążyła w ich umysłach. Wszystko było absolutnie cudowne. Boże, jaka ona seksowna. Kade był zbyt podniecony, aby się wysikać, gdy przyszła jego kolej. Recytował w duchu liczby pierwsze chyba przez wieczność, zanim erekcja mu opadła, ulżył sobie, po czym wrócił do pokoju, aby pokazać wszystkim zebranym, co zrobili z Ranganem. I wtedy Kade ujrzał Suka. Siedział na sofie. Nieprawość. Od Suka biła arogancja – chciwość. Nagle Kade nie chciał już nikogo uczyć. Zastanawiał się nad odpowiednią wymówką… – Rangan – powiedział. – Axon. Muszę to sprawdzić z nim, zanim podzielę się naszymi dokonaniami. Ich rozczarowanie było namacalne. Naciskało na Kade’a. Może powinien im coś zdradzić, prostsze założenia, mniej niebezpieczne idee… – Ale paroma pomysłami mogę się podzielić… – zakończył. Do umysłów powróciło oczekiwanie. Kade usiadł, pozostali zbliżyli się, a wtedy zaczął pokazywać im przebłyski tego, co on, Rangan i Ilya zdołali odkryć.

34 Siostry Robyn Rodriguez była nadal w siódmym niebie. To doznanie należało do najcudowniejszych w jej życiu, przewyższał je tylko pierwszy kontakt z Nexusem 5 i z Kade’em, gdy… gdy… Było cudownie i tyle. Odczekała w kolejce do łazienki nadal oszołomiona. Oddychała ciężko, puls miała szybki, umysł i serce otwarte na oścież. Gdy wróciła, krąg zmienił się w kilka grup. Nadal czuła umysły w pokoju, obecność wszystkich wokół, radość i spokój. Była ze wszystkimi zsynchronizowana, wrażliwa na nich. Robyn wyczuła kolejną obecność za plecami… wyjątkową… – Cześć – zabrzmiał głosik po angielsku z wyraźnym obcym akcentem. – Jak masz na imię? Robyn odwróciła się. Dziecko. Mała dziewczynka, może siedmioletnia. Robyn przykucnęła, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. – Jestem Robyn. A ty? Patrzyła w zachwycie. Umysł dziecka był jak klejnot, jasny i czysty, mały, a tak bystry. Jak w ogóle można go było wyczuć? Czy temu dziecku podano Nexusa? Kto by to zrobił? – Jestem Mai – powiedziała dziewczynka. Głos miała wysoki, dziecięcy. Ujęła dłoń Robyn. Z umysłu dziewczynki emanowała radość i spokój. Nikt jej nie skrzywdził. Robyn nie musi się martwić. Kobiecie zachciało się płakać na myśl, że dziewczynka jest bezpieczna. Chariya znalazła się za nią. Robyn poczuła spokój, bezpieczeństwo, głębokie uczucie dla dziecka. – Mai – powiedziała Chariya po tajsku – dlaczego nie śpisz? Robyn wyczuła odpowiedź, jaka narodziła się w małym umyśle Mai. Poczuła ich myśli. Były cudowne. Jak miłość. Jak przyszłość. Jak świat, który był jednością. Robyn odwróciła się do Charii. – Jak…? – zapytała starszą kobietę. Jak to możliwe? Chariya popatrzyła na obie. – Jej matka używała Nexusa, gdy Mai była jeszcze w jej łonie. I… innych środków też. Przyjaciel przysłał tę matkę do nas. Mai urodziła się taka. – Chariya przyklękła, kolana jej zatrzeszczały. Pogłaskała Mai po włosach. – Czy wszystkie…? – zaczęła Robyn. Czy wszystkie dzieci matek, które zażywały Nexusa, są takie? Starsza kobieta potrząsnęła głową. – Nie, tylko nieliczne. Robyn wychwyciła przebłysk. Schronienie na południu, w prowincji Narathiwat, obok małej wioski Mae Dong. Miejsce spokoju, gdzie kilkoro takich dzieci znalazło azyl i gdzie Mai może też trafić, jeżeli tego zechce. – Jestem wyjątkowa – powiedziała Mai. – To prawda, Mai. – Chariya uśmiechnęła się z miłością i czułością. – A teraz wracaj do łóżka. Mai powoli pokręciła głową, oczy miała szeroko otwarte. Popatrzyła na Robyn. – Przyjdziesz się ze mną pobawić? Płynęła od niej dziecięca ciekawość i radość. Była zaraźliwa. Robyn nie potrafiła sobie

wyobrazić niczego przyjemniejszego niż zabawa z tą dziewczynką. Spojrzała na matkę Chariyę. Starsza kobieta skinęła głową. – Możesz się chwilę pobawić, Mai. A potem powinnaś wrócić do łóżka. Mai odpowiedziała radosnym piskiem i falą szczęścia. Robyn czuła, jak jej umysł wyrywa się do tej małej. Wydawało się, że Mai czyta jej w sercu – dziewczynka wzięła ją za rękę i poprowadziła korytarzem. Jej pokój nie był wiele większy niż schowek, ale pełen miłości. Na ścianach wisiały rysunki. Jasne, geometryczne mandale, tajskie księżniczki-czarodziejki, słonie z siedzącym w pozycji lotosu Buddą, Chariya i Niran, niemal jak fotografie, z dzieckiem. Jasne linie łączyły czakry trzech postaci, warstwy trójkątów w tęczy barw. Mai pokazała Robyn zabawki. Był tu pluszowy słoń z ozdobnym palankinem. Małpa tak wielka jak słoń. Piękna tajska księżniczka w złoto-czerwonej sukni. Budda, który jeździł w palankinie. Mai włożyła w dłonie Robyn małpę i wymyśliła wiarygodną opowieść o księżniczce śpiącej w lesie i małpie, która musiała przyprowadzić Buddę na słoniu, żeby obudził śpiącą. Bajka opowiadana była częściowo po angielsku, częściowo po tajsku, obrazami i uczuciami płynącymi z maleńkiego umysłu Mai. Robyn ledwie udawało się śledzić opowieść. Serce podeszło jej do gardła, w głowie szalały myśli. Wypełniał ją podziw, że takie dziecko istnieje. Tak młode. Tak beztroskie. Od dziewczynki emanowało szczęście. Radość. Spokój niemal. Mai czuła się tutaj bezpiecznie… Kochana. Tutaj… wśród… w tym strasznym… – Chciałabym mieć siostrę – oznajmiła Mai. Były to nie tylko słowa, ale i uczucia, pragnienia, emocje. Ktoś, kto trzymałby ją za rękę. Ktoś, kto zaplatałby jej włosy. Ktoś, z kim spałaby w jednym łóżku. Z kim by się bawiła. Ktoś, z kim by się śmiała i dzieliła sekretami. – A ty masz siostrę? – zapytała dziewczynka Robyn. Robyn pokręciła głową. Serce łomotało jej w piersi, jakby się chciało wyrwać. Nie mogła wydobyć głosu. – A chciałabyś być moją siostrą? – pytała dalej Mai. Po policzkach Robyn popłynęły łzy. Nie wiedziała dlaczego. W umyśle pojawiła się twarz. Twarz dziewczynki. Małej dziewczynki. Ogień. Nie. Nie. Nie. Rączka Mai dotknęła twarzy Robyn. – Nie bądź smutna – powiedziało dziecko. Z gardła Robyn wyrwał się szloch. Przytuliła mocno dziewczynkę. Mai pocałowała ją w policzek. Dotyk tych drobnych ust… – Moja mama też odeszła – wyznała. Nie. Nie. Rodzice Robyn mieszkali w San Antonio. Byli nauczycielami. Żyli. Nie zginęli w ogniu. Nie byli… Nie byli… Jej siostra! Robyn jęknęła. Traciła zmysły. Nigdy nie miała siostry. Jej siostra zginęła w ogniu. Robyn zabiła dla swojej słodkiej Any. Zabiła ich wszystkich. Nie! Przecież nigdy nie miała siostry! – W porządku, Sam – powiedziała Mai. – Możesz być moją siostrą. Sam? Nie. Miała na imię Robyn. Robyn Rodriguez. Studiowała na Stanfordzie. Przyjechała tutaj na… na… Była… Jej siostra. Ana. Mój Boże. Łzy popłynęły ciurkiem. Smutek wydawał się nie do zniesienia. – Cśśś… Już dobrze. Coś się stało. Coś w umyśle. Jasne światło, ukłucie, biały wspaniały blask. To Mai. Była

w jej umyśle i coś robiła, pocieszała ją, odpychała cienie. Nazywała się Samantha Cataranes. Dawniej była kimś innym. Potworne wydarzenie ukształtowało ją w tą, którą była teraz. Straciła wszystkich, których kochała. Pogrzebała to w pudełku na dnie umysłu. Światło umysłu Mai otworzyło pudełko dla Sam, oblało jasnym blaskiem, zmiękczyło, choć nie całkiem, ale na tyle, aby kobieta zdobyła się na odwagę, aby zajrzeć do środka jeszcze raz, zobaczyć wszystko. Ta dziewczynka albo Nexus, albo Empatyna, albo wszystko naraz, otoczyło Sam miłością i ujrzała, że nie musi być w pułapce, nie musi być więźniem tych lat swojego życia, że jest silniejsza niż te lata, że przetrwa wszystko, co się jej jeszcze przydarzy i nie tylko przeżyje, ale opanuje to, przemyśli i zostawi za sobą. A ta dziewczynka… ta Mai… Jak jej siostra. To miejsce. Ci ludzie. Miejsce podobne do tego, w którym Sam się wychowała, gdzie wydarzyło się tyle złego, gdzie żyli ludzie, którzy to zrobili. Ale inni. Zupełnie inni. Ana poznała ból, jeśli nie więcej… Ta dziewczynka… Mai. Znała tylko miłość. To marzenie rodzice Sam próbowali ziścić. Tutaj tego nie splamiono. Sam bała się, że do tego dojdzie. Ten sen… Tak kruchy, tak cenny… Serce jej się rwało. Czuła nieodpartą potrzebę porozumienia. Musiała to jakoś z siebie wyzwolić, tak czy inaczej. Musiała wypowiedzieć to, co myśli, co odkryła. Popatrzyła na tę słodką, piękną istotkę. Sam nie wiedziała, ile Mai już widziała. Całkiem możliwe, że sporo. Ale Sam nie chciała obciążać tego pięknego, promieniejącego niewinnością dziecka własną ciemnością. – Mai… Dziękuję. Dziękuję ci bardzo. – Czuła, że łzy wysychają na jej policzkach. Mai uśmiechnęła się do niej. Dziewczynka była promienna wewnątrz i na zewnątrz. – Jesteś teraz moją siostrą? Sam pokiwała gorliwie głową, otworzyła serce i przesłała całą swoją miłość temu cudownemu dziecku. – Tak, jestem twoją siostrą, Mai. A ty moją. Mai rozpromieniła się jeszcze bardziej. – A teraz musisz iść spać, Mai. Pobawię się z tobą niedługo, dobrze? Mai skinęła głową. Zadowolona. To była przyjemna zabawa. I miała teraz siostrę. Sam otuliła ją czule, pocałowała w czoło i zgasiła światło. Potem umyła twarz w łazience najlepiej jak mogła. Nie miała do tego serca. Rozszerzone źrenice spojrzały na Sam z lustra. Coś w niej śpiewało, zachęcało, żeby się wyzwoliła. Wróciła do salonu. Oddech jej przyśpieszył. Serce nadal mocno łomotało. Czy to narkotyki, czy Mai, nie wiedziała. Musiała się podzielić. Spojrzała w oczy Naronga. Uśmiechnął się do niej. Posłucha? Nie. Nie wiedział, kim naprawdę jest Sam. Przesunęła spojrzenie w prawo. Niran patrzył na nią z ciekawością. Sam się nie przejęła. Popatrzyła dalej. Tam. Kade. Właśnie coś wyjaśniał Loesanowi i gestykulował. Sam wyczuła lekką falę tego, o czym mówił Kade, we własnym umyśle. Nauki neurologiczne. Coś o ulepszeniu Nexusa. Kade jej nie dostrzegł. Zawołała go umysłem, przekazała tęsknotę, potrzebę, żeby Kade był z nią teraz, natychmiast, potrzebę kontaktu, połączenia. Poczuł to, choć dzieliła ich cała szerokość pokoju, i urwała mu się myśl. Odwrócił się, spojrzał Sam w oczy i skinął głową. Przeprosił słuchaczy i podszedł do niej. Wszystkie oczy spoczęły na nich. Był tu pokój. Mały pokoik dla gości. Wiedza przyszła od Nirana lub Charii, a może od kogoś innego. Nie miało to znaczenia. Sam wzięła Kade’a za rękę i poprowadziła. Pomieszczenie było nawet mniejsze niż pokój Mai. Znajdował się tu tylko wąski materac i mały drewniany stolik.

Sam położyła się i pociągnęła Kade’a, aby zrobił to samo. Umysł wypełniała mu ciekawość i troska. Co się dzieje? – Kade, Kade, Kade… – wyszeptała Sam z twarzą tuż przy jego twarzy. – Och, Kade. O mój Boże, Kade… – Hej, spokojnie. W porządku z tobą? Co się dzieje? – Wyczuła troskę. Martwił się. Jak Sam miała wytłumaczyć to, czego się dowiedziała? Od czego zacząć? Kade nawet nie wiedział, kim jest, a tym bardziej, kim jest Sam. – Robyn, mów do mnie… Pokręciła głową. – Nie jestem Robyn, Kade. Lepiej ci pokażę… Owinęła go rękami i nogami, przyciągnęła blisko. Otoczyła go swoim umysłem, przesłała spokój i wsparcie. – To będzie dla ciebie szok, Kade. Alarm. Kade zaczął się wyrywać, ale nie pozwoliła mu się uwolnić. – Robyn, co, u diabła? Wyszeptała jego mantrę przywracającą, użyła głosu i umysłu. Kanion. Papużki. Wisienki. Zobaczyła to, poczuła. Świadomość budzącą się w jego umyśle. Odrzucenie. Zmieszanie. Zrozumienie. Szarpał się mentalnie i fizycznie. Sam zasłoniła mu usta, przytrzymała mocno, lecz najostrożniej jak się dało, otuliła jego umysł spokojem, wyciszeniem, pewnością. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Są bezpieczni. Bezpieczni. Musi mu coś powiedzieć. O sobie. Coś cudownego. Coś okropnego. Wreszcie Kade się uspokoił. Sam cofnęła rękę z jego ust. – Sam… Co, u diabła? Co się dzieje? Co robisz? – Cśśś… Kade… Wybacz, że cię wyciągnęłam. Muszę to z siebie wyrzucić. Jesteś jedyny. – Co wyrzucić? – Coś zobaczył. Koszmar. Przemoc. Śmierć. – Och nie… Och nie… Sam… Posłała mu pocieszenie. – Nie, Kade… W porządku… Naprawdę. To było dawno temu. Okropność. Byłam młoda. Ale teraz… już mi lepiej. Czuję się dobrze jak nigdy w życiu. Chyba wszystko ze mną w porządku po raz pierwszy od kiedykolwiek. Popatrzył na nią bez zrozumienia. – Kade, muszę się tym podzielić, proszę. To przytłaczające. Muszę to z siebie wyrzucić. Wysłuchasz mnie? Proszę? Puściła go i otworzyła umysł. Przesłała mu swoją potrzebę, przytłaczające pragnienie, aby wypuścić z głowy swoje demony, wyrzucić je z serca, pokazać, czego się dowiedziała. Kade skinął głową, powoli. Popatrzył Sam w oczy. Czuł zakłopotanie, zaskoczenie. Narkotyk wyzwalał w nim również empatię. Czuł przymus kontaktu, połączenia, zrozumienia. – Jasne. Wysłucham. Na Boca Raton Jane Kim słuchała rozmowy. To nie było nic dobrego. – Sir – zameldowała Garrettowi Nicholsowi – mamy problem. Blackbird zdjęła przykrywkę. Nie ma już fałszywej osobowości. Wybudziła też Canary. – Co?! – Nichols sprawdził czas. Zostało jeszcze wiele godzin, w czasie których Nexus będzie na nich działać. – Przywołaj ją do porządku. W salonie stary Niran w zamyśleniu potarł policzek. Ten młody Lane powiedział sporo

interesujących rzeczy. Większość poza zasięgiem zrozumienia Nirana. A jednak możliwości, o których wspomniał, były jasne. I Niran znał kogoś, kto chciałby się dowiedzieć więcej. Zamyślił się i podjął decyzję. Poszedł do innego pokoju, znalazł telefon, zadzwonił. Rozmowa trwała krótko. Tak, jego rozmówca był, w rzeczy samej, zainteresowany. Wiedział, że chłopak opuści Tajlandię za parę dni. Tak, był w Bangkoku. Miał teraz trochę zajęć, ale zjawi się za parę godzin. Niran rozłączył się i uśmiechnął pod nosem. Cudownie będzie zobaczyć znowu Thanoma.

35 Korzenie – Nie urodziłam się jako Samantha Cataranes, lecz jako Sarita Catalan. Dorastałam w południowej Kalifornii, w małym miasteczku blisko San Diego. Moimi rodzicami byli Roberto i Anita. Oboje pracowali jako bioinformatycy, spotkali się w pracy. Miałam siostrę, Anę. Sam wypełnił smutek. Łzy w ciszy popłynęły jej po twarzy. Kade poczuł zmieszanie, zatroskanie, empatię. Pogłaskał towarzyszkę po włosach, przesłał życzliwość. – Rodzice byli hipisami. Takimi, co to pracowali przy nowych technologiach, ale wyjeżdżali na kempingi z rodziną i robili ogniska dla przyjaciół. Przez parę lat wokół było mnóstwo przyjaciół. Myślę, że rodzice palili trawę. – Ta myśl ją rozbawiła, skłoniła do śmiechu, nawet przez łzy. Kade nie przestawał głaskać Sam po włosach. – Kiedy miałam osiem lat, a siostra cztery, firma, w której pracowali rodzice, została przejęta przez większą. Dostali wybór, żeby przenieść się do Bostonu albo zostać, ale z o wiele niższą pensją. Wybrali to drugie. – Głos Sam zabrzmiał, jakby była myślami daleko. Przez kontakt umysłów pokazała Kade’owi obrazy, nie przestając opowiadać. – Paru przyjaciół przeprowadziło się do Nowego Meksyku. Przyłączyli się do komuny, ale takiej zrzeszającej białe kołnierzyki. Wszyscy mieli kwalifikacje, aby wykonywać pracę w sieci. Komputerowcy, konsultanci, analitycy, piarowcy, paru radiologów i prawników. Zamieszkali na farmie. Chodziło o to, aby wychowywać razem dzieci i mieszkać tam, gdzie mogli dzielić się obowiązkami rodzicielskimi, może odosobnienie miało też chronić ich nieco przed prawem, a może tylko umożliwiać swobodę robienia tego, co zwykle hipisi robią razem. Pojawiły się obrazy, jasne i barwne. Dzieci biegające w słońcu Nowego Meksyku, grupki uśmiechniętych dorosłych podnoszące pociechy w ramionach, bujające je na huśtawkach. – Mieli tam wspólne zasady i ceremonie. Była Niedzielna Noc, na którą musiały przychodzić wszystkie rodziny. Taka trochę religijna, trochę świecka. Hipisowska. – Sam przestała płakać. Drżała jednak, bo wiedziała, co nastąpi dalej. Przez jej twarz przemknęła irytacja. Wołali ją. Przełożeni. Spojrzała w bok, uciszając wezwanie. Po czym wróciła do Kade’a. – To miejsce nazywało się Yucca Grove. – Przełknęła. Kade zmarszczył brwi, nazwa wydała mu się znajoma, więc przeszukał wspomnienia… – Yucca Grove? Czy to tam…? – Wytrzeszczył oczy. Przebiegł go zimny dreszcz. Przyciągnął Sam bliżej. – Och, Sam. Och nie. Tak mi przykro… – Cii… Teraz jest dobrze. Muszę opowiedzieć ci wszystko. Objął ją, gdy mówiła i pokazywała mu w umyśle. – Pierwsze parę lat było dobre. Naprawdę przyjemne. Śmiech. Ostrożnie rozpalane ogniska na tyłach. Dwa tuziny „kuzynów” i towarzyszy zabaw. Wędrówki po zielonych wzgórzach Sangre de Cristo. I miłość, miłość, miłość. Łagodna twarz matki i jej melodyjny głos. Przewrotne poczucie humoru ojca. Piski radości siostry z nowych figli i sztuczek, jakie wspólnie zrobili. – A potem wszystko zaczęło się zmieniać. Apatia rodziców. Śmiech, który ucichł. Uśmiechy tylko podczas ceremonii w niedzielną noc. Uniesienia, których Sam nie podzielała. Uniesienia, których Ana nie podzielała. A potem źli

ludzie. – Nazywano to wirusem Komunii. Zmieniał umysł. Miał zbliżać ludzi, czynić ich mniej samolubnymi, bardziej wrażliwymi i współczującymi. Modyfikował płat skroniowy, jeden ze zwojów odpowiedzialnych za doznania religijne. Miał przybliżać ludzi do Boga. I tak robił. Robił z nich także niewolników. Wezbrał w niej gniew. Źli ludzie. Ci, którzy byli odporni. Sposób, w jaki przejęli enklawę. I zmusili jej mieszkańców, by im służyli. Ukradli pieniądze. Stłamsili ducha. Kontrola. Przemoc. – Niektórzy z ocalałych twierdzili, że cała komuna postanowiła przyjąć wirusa razem. Inni mówili, że wcale go nie przyjmowali, że użyto go przeciwko nim jak broni. Wyobrażam sobie, że moi rodzice przyjęli go dobrowolnie. Nie bali się. Podobał im się pomysł, że grupa altruistów będzie żyć w harmonii. – To zabrzmiało goryczą. Sam nadal odczuwała złość na rodziców. Złość, że nie zdołali jej ochronić. Nie, nie jej… Że nie potrafili ochronić Any. – Ale nie wiem. I nie mogę ich zapytać, bo nie żyją. Kade był odrętwiały, przerażony, zatroskany. Tylko patrzył, słuchał, współczuł, próbował pocieszyć przez swoje myśli, obejmując Sam i głaszcząc jej policzek. – Potem władzę przejęło tamtych trzynastu. Przed oczyma Kade’a przewinęły się ich twarze. Wspomnienie ich okrucieństwa, ich przemocy. Papieros zgaszony na udzie Sam. Cios, który wybił jej ząb. Gorsze, znacznie gorsze wspomnienia… – Prorok i jego dwunastu uczniów. Razem trzynastu mężczyzn. Poruszyła znowu oczyma, aby odrzucić kolejne wezwanie od zwierzchników, i popatrzyła na Kade’a. Kade przełknął nerwowo. Chciał odwrócić wzrok, nie słuchać, nie poznać tego, co przekazywała Sam. Wytrzymał. Obejmował ją, słuchał i przesyłał pocieszenie, na ile zdołał. – Prorok. To był drań. Miał wrodzoną odporność na wirusa. Nie dawał się opętać. Zorientował się, że może sprawić, aby reszta robiła, co chciał. Znalazł innych, takich, którzy też nabyli odporność. Tylko mężczyzn. Zrobił z nich swoich uczniów. Pozwolił, aby mieli, co zechcą, o ile wspierali jego władzę. Postawili się na miejscu bogów. Spotkania w niedzielne noce… stały się kultem. Wirus sprawił, że wszyscy chcieli uwierzyć. Prorok i jego uczniowie użyli wszystkich znanych sztuczek, żeby zakażeni wirusem uznali go za boga i oddawali mu cześć. I uczniom również. – Prawie wszyscy ulegli. Wirus ledwie na mnie działał. Wcale nie wpływał na moją siostrę. Nie mogłyśmy zrozumieć, co się stało innym. To było szaleństwo. Próbowałam uciec, gdy miałam jedenaście lat. Złapali mnie – pobili. Tata i mama tylko patrzyli. Próbowałam znowu, a prorok i uczniowie zbili mnie do nieprzytomności. Chciałam przebić jednego z nich widelcem, a wybatożyli mnie niemal na śmierć, przywiązali do płotu na całą noc i gasili na mnie papierosy. Wspomnienia były brutalne, bolesne. Kade przeżywał je razem z Sam. Ona była obojętna. Po twarzy płynęły mu łzy. – Po tym mieli na mnie oko. Nie pozwalali mi nawet zbliżyć się do telefonu, komputera czy noża. Używali ludzi z Yucca Grove jak bydła. Zabrali im pieniądze. Brali kobiety, które chcieli. Bili mężczyzn dla zabawy. Pamiętała to. Życie w piekle. W obozie jenieckim. Wiedziała, że nie tak to powinno być. – Zaczęli mnie wykorzystywać, gdy miałam dwanaście lat. Kade jęknął, gdy zobaczył to wspomnienie. Sam tylko patrzyła w dal.

– Za pierwszym razem walczyłam. Parę razy potem. – Drapała oprawców, gryzła, szarpała się jak dzikie zwierzę. – Ale oni zawsze wygrywali. Mniej bolało, gdy po prostu im pozwalałam. Ból i upokorzenie z poddania się – z podległości. Odraza. Wstręt do siebie. – Po tym po prostu się poddałam. Zaczęłam udawać, że wirus działa. Powiedziałam Anie, żeby robiła to samo. Akt czystej niewinności. Całkowita uległość przy każdym żądaniu, w stosunku do każdego, kto posiadał jakąkolwiek władzę i autorytet, udawany entuzjazm na niedzielnych wieczornych zgromadzeniach. Kade’a to dobijało. Łzy płynęły. Przesyłał Sam miłość i współczucie, nie dla tej dorosłej Sam, lecz dla dwunastolatki, bezradnej, zniewolonej, samotnej i całkowicie opuszczonej przez ludzi. – Przeżyłam tak dwa lata. Codziennie myślałam, żeby się zabić. Tylko Ana trzymała mnie przy życiu. Jej słodka siostra, również odporna na wirus, zmieszana, zraniona, przerażona. Jak bardzo Sam próbowała ją pocieszyć, wychować, chronić, pokazać jej choć odrobinę radości w tym przeklętym przez Boga miejscu. – To się zmieniło, gdy miałam czternaście lat. Przywykłam do przemocy. Odnosiłam rany tylko wtedy, gdy jeden z naszych panów był w złym nastroju. Pewnego dnia spacerowałam z Aną, a jeden z uczniów proroka zobaczył nas. Miał to spojrzenie, ten grymas, ale przywykłam do tego i nie obchodziło mnie, co mi robią. Ale wtedy uświadomiłam sobie, że on nie patrzy na mnie. Przyglądał się mojej siostrze. I pomyślałam: o Boże, jeżeli choć jeden jej dotknie, zabiję wszystkich, każdego z uczniów, nawet gołymi rękami. Znowu płakała. Odrętwienie znikło. Zastąpił je dawny gniew, strach i bezradność. Sam mogła zobojętnieć na ból, jaki przeżyła. Ale nie na lęk o siostrę, o jedyną ludzką istotę, którą próbowała chronić przez tyle lat. – Więc zrobiłam to, co powinnam już dawno. Jeden z uczniów zabrał mnie do pokoju. Użył mnie. Mocno. A kiedy skończył i zasnął, zdobyłam się na odwagę, jakiej nawet sobie nie wyobrażałam. Wyślizgnęłam się spod niego… Poszłam do pokoju obok, gdzie był telefon, i podniosłam słuchawkę. Nie dotknęłam telefonu, odkąd skończyłam dziewięć lat. Pikał, gdy wciskałam klawisze. Strasznie się bałam, że zostanę nakryta… Kade czuł to wspomnienie, ten dziecięcy koszmarny lęk. Oprawcy mogli zabić Sam za to, co zrobiła. Pobiliby ją. Zgwałcili jej siostrę. Nigdy by nie uciekła… – …ale wybrałam dziewięćset jedenaście i udało mi się połączyć. Powiedziałam, gdzie jestem i że prorok z uczniami zmienił nas w niewolników, że chce skrzywdzić siostrę, że rodzice zmienili się w zombie. Nie słuchałam żadnych pytań, rozłączyłam się. Adrenalina płynęła w żyłach ich obojga, gdy wspominali zagrożenie, odwagę, liczenie na szczęście. – Odłożyłam słuchawkę i wsunęłam się do łóżka. Uczeń zaczął się budzić. Więc pieprzyłam go, powiedziałam, że go pragnę, bo musiałam za wszelką cenę odwrócić jego uwagę. Kade pamiętał to, pamiętał przez Sam. Strach. Wstyd. Nienawiść do ucznia, gdy to z nim robiła. Wyobrażała sobie, że ten drań krwawi i umiera, gdy ją brał. I jak pomylił nienawiść Sam z namiętnością. – Zaraz potem rozległy się strzały. Zastępca szeryfa podszedł za blisko i jeden z uczniów go zastrzelił. Moja wina, myślała Sam. To ja go zabiłam. – Nie, Sam, nie! To nie była twoja wina! – zapewnił Kade.

Uśmiechnęła się do niego smutno, położyła mu palec na ustach. – Wiem, Kade. Teraz wiem. Myślę, że wtedy też wiedziałam. A teraz na pewno. W końcu. – Po tym zaczęło się oblężenie. Wszyscy niewolnicy… moi rodzice, inni rodzice, nawet dzieci. Wszyscy czcili jednego człowieka, proroka. Rodziny miały broń. Zadbał o to. Powiedział, że siły szatana chcą nas zabrać do piekła, więc musimy się bronić. Przybyli federalni. Oddziały antybioterrorystyczne z FBI. Ktoś podchwycił określenie „zombie”. To nie było pierwsze ognisko wirusa Komunii. Tylko najgorsze. Prorok powiedział federalnym, że raczej umrzemy, niż się poddamy. Jeżeli wkroczą, wysadzimy się, spalimy żywcem, wszyscy, nawet dzieci. Oblężenie trwało trzy dni. FBI puszczało głośną muzykę. Sprowadzili kaznodziejów. Sprowadzili terapeutów. Nigdy nie widziałam Any tak przerażonej. Czwartego dnia obudziłam się w środku nocy. Była druga dwadzieścia osiem nad ranem. Pamiętam tarczę zegarka. Udało mi się przespać może godzinę w tej głośnej muzyce i wśród biegających wokół ludzi. I już wiedziałam, co trzeba zrobić. Ojciec miał broń, jak reszta. Wślizgnęłam się do sypialni rodziców. Spał. Nie nadeszła jego zmiana warty. Pistolet leżał na stoliku nocnym. Wzięłam go, włożyłam ładną sukienkę, białą, w której podobałam się prorokowi najbardziej, gdy mnie pieprzył. Ukryłam broń pod sukienką i poszłam do drania. Ludzie tylko chichotali, gdy mnie widzieli. Wiedzieli, co ta sukienka oznacza. Przy drzwiach stał strażnik, jeden z ojców, gruby, nie uczeń. Światło za drzwiami się paliło. Powiedziałam strażnikowi, że prorok po mnie posłał, że chciał, abym przyszła w środku nocy, bo ma dla mnie specjalne „błogosławieństwo” – wypluła to słowo ze wstrętem. – Strażnik zrozumiał. Nie miał dla mnie ani trochę współczucia. Widział mnie i po prostu chciał, chciał służyć Bogu i prorokowi. Wpuścił mnie. Prorok stał za biurkiem i patrzył w monitor. Podniósł wzrok, zobaczył sukienkę, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i zapytał: „Sarita. Czego chcesz?”. A ja wyjęłam broń. Była wielka. Strażnik już się odwrócił, żeby wyjść na korytarz. Prorok zobaczył broń i krzyknął. Wspomnienie było tak świeże. Sam pamiętała każdą chwilę, ustawienie każdego mebla, każdy dźwięk, chwile zatrzymane w czasie na zawsze – jak fotografie. – Próbował do mnie podejść, ale biurko go zatrzymało. Pociągnęłam za spust, ale pierwszy strzał chybił, i to bardzo. Pistolet szarpnął do góry. Strażnik odwrócił się i ruszył po mnie. Prorok prawie już wyszedł zza biurka, dopadł mnie i wytrącił broń. Sam pamiętała głośny huk wystrzału, zapach i odrzut, gdy broń szarpnęła ciałem wtedy małej dziewczyny. Pamiętała strach, gdy prorok rósł przed nią, swoje przekonanie, że właściwie już jest martwa i poniesie porażkę – zostanie pobita i zabita, a siostra zgwałcona na jej oczach. – Spanikowałam. Próbowałam opuścić broń na tyle, żeby znowu pociągnąć za spust. Strzeliłam na oślep. Strażnik uderzył mnie w tej samej chwili. Zwalił mnie z nóg. Próbował mnie kopnąć. Udało mi się nie puścić broni. Pociągnęłam za cyngiel i strażnik upadł na mnie. Był gruby i wielki. Wszędzie widziałam krew, szczególnie na sukience. Próbowałam się spod niego wywlec. Częściowo mi się udało, ale nogi utknęły. Zobaczyłam proroka. Właśnie się podnosił. Na koszuli miał krew, na lewym ramieniu także. Postrzeliłam go i przewróciłam, a teraz wstawał. W prawej ręce miał nóż. Ruszył na mnie, a ja nacisnęłam znowu spust, trafiłam w brzuch. Prorok upadł na kolana. Sam zamilkła. Scena rozegrała się przed oczyma duszy Kade’a.„Nienawidzę cię” – wyszeptała Sam do proroka. Kasłał krwią, a wtedy dziewczyna strzeliła po raz drugi, trafiła go w pierś i mężczyzna padł na plecy. A potem rozległo się więcej strzałów ze wszystkich stron. FBI usłyszało huk i uznali to za wskazówkę, żeby wkroczyć. Obrońcy ostrzeliwali się ze strzelb, pistoletów i fuzji. Ludzie wrzeszczeli. Więcej strzałów, bliżej. Więcej wrzasków.

A potem – pierwsza eksplozja. I wszędzie dym. Zmiotła południowe skrzydło rancza w całości, posłała kulę ognia w nocne niebo. Reszta budynku stanęła w ogniu. Sam próbowała się wydostać spod grubego strażnika. Prorok jęczał, ledwie się ruszał. Sam stanęła nad nim, wycelowała starannie, po czym zaczęła strzelać mu w głowę raz po raz. Dym zrobił się zbyt gęsty. Kasłała. Nie mogła oddychać. Zasłoniła sobie usta i nos rąbkiem sukienki. Nie pomogło. Zaczęło się jej kręcić w głowie. Opadła na kolana. Nie przeszkadzało jej, że umrze, śmierć wydawała się lepsza niż życie tutaj. Miała tylko nadzieję, że Anie nic nie jest. Już czekała na śmierć, gdy usłyszała głos. Tubalny. Męski. Pełen życia, choć nienależący do żadnego z uczniów. Głos, którego Sam nie znała. – JEST TU KTO?! Próbowała wstać. Upadła. Zakasłała. Pomachała ręką. I nagle znalazła się w silnych ramionach. Mężczyzny. Nosił kamizelkę. Z napisem: FBI – ANTYBIOTERROR. Miał azjatyckie rysy. – Wszystko będzie dobrze! – przekrzyczał łomot pożaru, echa eksplozji i strzały. Wyniósł Sam na korytarz. Ogień się rozprzestrzeniał. Z sufitu spadła belka, po prawej. Mężczyzna pobiegł w drugą stronę. Znajdowało się tam panoramiczne okno. Byli na trzecim piętrze. – ZAMKNIJ OCZY! – zawołał mężczyzna i pobiegł w okno, rozbił je barkiem i osłaniając dziewczynę własnym ciałem przed odłamkami szkła, skoczył w noc. – Nakamura – stwierdził Kade. Sam skinęła głową, po policzkach płynęły jej łzy. Czuła się… lekka. Jakby odstawiła duże, ciężkie brzemię. – A twoja siostra? – zapytał Kade. Pokręciła głową. Na ranczo Yucca Grove znajdowało się łącznie sto dziewiętnaście osób. Dwadzieścia osiem przeżyło, w tym Sam. Większość uczniów zginęła w wybuchach lub podczas ostrzału. Pozostali przyłożyli sobie lufy do głów. Ale między ocalonymi nie było ani rodziców Sam, ani jej siostry. – Och, Sam, tak mi przykro. – W przekazie starał się zawrzeć całe swoje współczucie, wsparcie, troskę i zrozumienie, na jakie potrafił się zdobyć. Sam spojrzała mu w oczy. – Kade, żałuję, że moja siostra nie żyje. Ale wolałabym widzieć ją martwą, niż pozwolić, aby przechodziła przez to samo, co ja. – I tak właśnie myślała. Kade widział to. Myślała tak absolutnie szczerze. – Współczuję ci, Sam. Ze względu na to, co przeżyłaś. Sam, nie mogę sobie wyobrazić… Nikt nie powinien przez to przechodzić. Żadne dziecko. Wiem, dlaczego przyłączyłaś się do ERD. – Chciała ich skrzywdzić, wszystkich złych mężczyzn. Odnaleźć ich i zranić albo złapać i zabić. Upewnić się, że nikogo więcej nie skrzywdzą. Chciała być silna. Na tyle silna, że nikt nie skrzywdzi ani jej, ani tych, o których się troszczyła. Kade próbował ją pocieszyć. Dać jej wsparcie. – Kade, Kade, nie rozumiesz – oznajmiła Sam. – Czego? – To przeszłość, Kade. Nie mogę do niej wrócić. Zbyt długo pozwalałam, żeby mnie kontrolowała. Teraz mogę ją zostawić. Poczuł zmieszanie. – Spotkałam najcudowniejszą dziewczynkę dziś wieczorem, Kade. Pokazała mi to.

Pomogła stawić temu czoła. Wcześniej ledwie na to zerkałam, na urywki. Teraz mogę patrzeć. To koniec. Nie jestem tamtą małą dziewczynką. Zrobiłam, co mogłam. I potrafię sobie wybaczyć. Kade mógł to w niej wyczuć. Smutek pozostał, ale już nie ciążył. Sam czuła się lekka jak piórko. Czuła się wolna. – Ta dziewczynka, Kade. O mój Boże. Jest taka jak ty. Jak my. – Sam powiedziała to z zachwytem, jakby dopiero teraz to sobie uświadomiła. – Nexus jest w niej na stałe. Urodziła się z nim. To niesamowite. Mam znowu siostrę. Opadła na jego pierś, śmiejąc się przez łzy, oddychając szybko. W końcu śmiech ucichł, a Sam tylko leżała obok Kade’a, oddychając głęboko, ocierając w milczeniu łzy, łzy ulgi, wolności, pogodzenia, zbliżenia, przejścia, łzy wdzięczności. Przeszła przez swoje życie po raz drugi, zachwyciła się, podziękowała młodszej wersji siebie za odwagę i rozsądek, wybaczyła tej młodszej Sam wszystko, za co się nienawidziła, pożegnała rodziców i pierwszą siostrę oraz wszystko, co wiedziała od bardzo dawna. Leżała z głową na torsie Kade’a, a on głaskał ją po włosach, przesyłał współczucie, ciepło i wsparcie. Sam zasnęła, a Kade leżał z nią cały czas. Czuł, że spotkanie w salonie powoli się kończy. Było mu dobrze. Czuł się dobrze. Głaskał Sam i czuł gorzko-słodkie pożegnanie jej marzeń, czuł oddech kobiety w tym samym rytmie co własny i w końcu sen ogarnął również Kade’a. W kwaterze na pokładzie Boca Raton zapadła cisza. Sam odrzuciła wszystkie wiadomości nakazujące jej przestać i powrócić do przykrywki. W końcu przestano je wysyłać, tylko słuchano. Cała trójka znała trochę faktów z przeszłości Sam, ale nigdy wcześniej nie słyszeli jej historii w całości. Z ulgą przyjęli zakończenie opowieści, gdy Sam zasnęła. Nikt nie odezwał się przez wiele minut. – Upewnijcie się, że posiłki są w gotowości – nakazał wreszcie Nichols. – Niech Blackbird się zdrzemnie. Wats usiadł po turecku na piętrze nad Kade’em i Cataranes. Broń miał przy boku. Maskowanie sprawiało, że sylwetki Cole’a niemal nie można było odróżnić od tła. Regulator temperatury zamontowany w jego ubiorze bojowym powoli uwalniał wytwarzane przez ciało mężczyzny ciepło, dzięki czemu nie ugotował się w stroju, który uniemożliwiał wykrycie człowieka w podczerwieni. Mały dysk z danymi uwierał go w kieszeni na piersi. Jego odbiornik radiowy wychwycił szyfrowane rozmowy dwa razy w ciągu nocy. Komandosi byli blisko. Cole nie wiedział, gdzie dokładnie, ale blisko. Z ulgą zauważył, że impreza na dole dobiegała końca. Jego węzły Nexusa ustawione zostały tylko na odbiór. Trudno było w ten sposób nawiązać dobre połączenie. Do kontaktu w obie strony należało zsynchronizować umysły, aby transfer myśli był czysty. Ale Cole wyłapał dość. Ta noc mocno na niego wpłynęła. Również stał się częścią Buddy. Był mrocznym lustrem bodhisattwy na swój własny sposób. Był przeciwieństwem oświeconego nauczyciela. Należał do tych, którzy zaryzykują odrodzenie w mroku i niewiedzy, o wiele dalej od nirwany, dzięki czemu inni mogą dostać szansę na spokój i oświecenie. Wats zastanawiał się, czy w dawnym życiu Cataranes też do takich należała.

36 Towarzystwo Kade przeżywał we śnie wspomnienia Sam. Miał czternaście lat, owinięty kocem przez człowieka, który wyskoczył z nim z trzeciego piętra, patrzył, jak piekło, w którym spędził ostatnie sześć lat życia, płonie prawdziwym ogniem. Był nastolatkiem w nowym, dziwnym świecie. I wiedział dokładnie, kim chce być od chwili, gdy skończyło się jego poprzednie życie. Chciał zostać jednym z tych dobrych, chciał walczyć ze złymi i ocalić wszystkie małe dziewczynki z płomieni. Miał osiemnaście lat, uczył się w akademii dla agentów nowo powstałego ERD, właśnie jego mentor, Nakamura, cztery lata temu wyniósł go przez okno z płonącego rancza. Instruktorzy uczyli Kade’a walczyć, myśleć, przetrwać. Miał już lat dwadzieścia jeden i ostatni rok minął mu na niekończących się operacjach, terapiach genowych, zabiegach, których celem było zmienić go w broń przeciw złu. Miał dwadzieścia trzy lata i był sam na brzegu Morza Kaspijskiego, jako jedyny, który ocalał. Misja zniszczenia laboratorium bioterrorystycznego została zrealizowana kosztem ogromnych strat… Miał lat dwadzieścia siedem, został wysłany celem infiltracji środowiska związanego z Nexusem w San Francisco… Dotarł do Bangkoku. Spotkał dziewczynkę. Niesamowitą, magiczną małą istotę… Ktoś nim potrząsał. Uniósł ramię, by przygwoździć rękę tego kogoś, ale właściwie nie wiedział jak, więc wykonał jedynie jakiś chaotyczny ruch. – Kade! – szepnął przenikliwie męski głos. Kade to on. Właśnie. Kade. Nie Sam. – Kade, obudź się! – To był Loesan. – Ktoś przyszedł się z tobą spotkać. Kade z wysiłkiem uniósł powieki. Było tak wcześnie… Spali ledwie godzinę. Umysł Loesana aż wibrował z podniecenia. Działo się coś wielkiego. Przybył ktoś ważny. – Sooo? – wymamrotał Kade z trudem. – No już, wstawaj – szeptał Loesan. – To ci się spodoba. Kade zamrugał, próbując się obudzić. Sam mruknęła mu coś w ramię. Popatrzył na nią. Włosy miała splątane, po raz pierwszy jej twarz wydawała się Kadenowi taka młoda, tak wrażliwa. Poczuł, jak zalewa go fala czułości, i natychmiast się zmieszał. Na to przyjdzie czas później. Ostrożnie wyzwolił się z jej ramion, usiadł i znów zamrugał. – Dobra, dobra. Już wstałem. Poszedł za Loesanem do salonu. Za oknami błysnęła pierwsza zapowiedź nadchodzącego świtu. Dwie lampy wypełniały pomieszczenie stłumionym blaskiem. Większość uczestników imprezy leżała na kanapach albo na podłodze pod kocami. Spali. Szlag, zajęliśmy im najlepszy pokój, uświadomił sobie. To było niegrzeczne. Stary Niran siedział ze skrzyżowanymi nogami przed ołtarzykiem, pogrążony w medytacji, zadowolony i spokojny. Narong i Suk nie spali. Suk emanował zaskoczeniem i zdenerwowaniem. Narong wpatrywał się w kogoś, wstał i ruszał właśnie w stronę osoby, której Kade jeszcze nie widział. Kade postąpił do przodu i odwrócił się, podążając spojrzeniem za wzrokiem Naronga. Zobaczył trzech potężnych Tajów w prochowcach. Wszystko w nich krzyczało wielkim głosem: ochroniarze. Pomiędzy nimi stał czwarty, też Tajlandczyk, wysoki, prosty jak strzała, miał elegancki sygnet na palcu, skronie przyprószone siwizną i uśmiech przepełniony pewnością siebie. Zrobił krok w stronę Kade’a, wyciągając rękę.

– Witaj. Nazywam się Ted Prat-Nung. Słyszałem, że mogę się wiele od ciebie nauczyć. O nie. O Boże, nie. O ja pierdolę. Sam uśmiechała się zadowolona. Było jej tak przyjemnie… Śniło jej się, że była Kade’em, sztywnym i nieco niezdarnym chłopcem, przeżyła jego odkrycie nauki, eksperymenty z psychodelikami, doświadczyła tej intensywnej, niepowstrzymanej ciekawości. Przeżyła pierwsze eksperymenty z Nexusem jego i Rangana, ich nocne rozmowy, testy, które utwierdziły ich w przekonaniu, że rdzeń Nexusa można programować… Wszystko było takie słodkie, takie bezpieczne. Nieustająca miłość rodziny i przyjaciół, świat, gdzie motywacją były ciekawość i zachwyt, a nie ból i pragnienie sprawiedliwości. Co za słodkie, łagodne życie… Jedynym bólem była utrata rodziców wskutek katastrofy na drodze, tak nagle, tak niedawno… Uniosła rękę, by go dotknąć, przytulić, ale znalazła tylko materac. Gdzie Kade? Coś zamrugało w jej polu widzenia. Kontaktówki. Kolejna wiadomość. Co tym razem? Wiadomość wyświetlała się na czerwono. [BEZPOŚREDNIE STARCIE] Sam w mgnieniu oka była w pełni przytomna. Zaczęła wyświetlać bieżący raport taktyczny. Agenci obstawiali front i tył budynku, broń mieli załadowaną pociskami usypiającymi, ostra amunicja była w pogotowiu. Cel o wysokim znaczeniu znajdował się zaledwie metry od niej. Pierdolony Ted Prat-Nung. Już tu szli. Zostały zaledwie sekundy. Poczuła zimne szpony strachu. Nie! Cywile! Mai! Spojrzała w bok, nadając jak oszalała: [PRZERWAĆ, PRZERWAĆ, PRZERWAĆ] Szukała odpowiedniej opcji w cholernym menu. [ZAGROŻENI CYWILE, ZAGROŻENI CYWILE, PRZER-WAĆ, PRZERWAĆ, PRZERWAĆ] Ktoś unieważnił jej wiadomość. Będą szturmować. Kurwa mać! Garrett Nichols przytrzymał się krzesła przy kolejnym przechyle Boca Raton. Morze było wzburzone, a ich okręt manewrował powoli i ostrożnie, by zejść z drogi dwóm tajskim niszczycielom klasy Kalkuta. Na najbliższe godziny zapowiadano trudne warunki. Nichols, Jane Kim i Bruce Williams wpatrywali się w ekrany na ścianach, obserwując nowo przybyłych. Maleńka kamera w obserwowanym pokoju była do niczego przy słabym oświetleniu. Trzy postacie były potężnie zbudowane, spore, najprawdopodobniej osiłki do wynajęcia. Ale czwarta… – Jasna dupa… – szepnął Williams. Zastosował wszystkie techniki poprawiania obrazu i właśnie udało mu się uzyskać identyfikację. Czwartą osobą był na pięćdziesiąt cztery procent nikt inny, a sam Ted Prat-Nung. Nichols wpatrywał się oszołomiony w ekran przez kilka sekund, po czym zaczął wywrzaskiwać rozkazy: – Kod czerwony! Kod czerwony! Zespoły A i B na pozycje. Drużyna C w odwodzie. Na miejsca, ludzie! – Przyjąłem – szczeknął Williams. Nichols walnął w przycisk, wzywając Beckera. – Status agenta November. – Śpi – odpowiedziała Jane Kim. – Budzić. Namierzać cel czwarty. Przygotować się do przejęcia. – Przyjąłem.

W okienku komunikatora pojawiła się twarz Beckera. – Raport – zażądał natychmiast. – Być może mamy Teda Prat-Nunga w pomieszczeniu – meldował Nichols. – Zajmujemy pozycje do przejęcia. Becker zamrugał zaskoczony. – Szanse wynoszą sześćdziesiąt procent – uzupełnił Williams. – November jeden obudzony – zameldowała Kim. – Zajmuje pozycję. – Lane właśnie wszedł do pomieszczenia – odezwał się Williams z napięciem. Na planie taktycznym wyświetliła się pozycja Kadena. Cataranes była kilka metrów dalej. – Blackbird nadaje sygnał przerwania! – krzyknął Williams. – Zagrożone bezpieczeństwo cywili. – Odrzucić – rozkazał Becker. – Wiemy, że są tam cywile. To przejęcie celu, nie likwidacja. Nichols skinął głową. Williams wcisnął klawisz na swojej konsoli. – November jeden niemal na pozycji – informowała Kim. – Drużyny A i B gotowe za kilka sekund – dodał Williams. Zatrzeszczał głośnik: „Nazywam się Ted Prat-Nung”. – Jest – stwierdził Nichols. – Mamy go. – November na pozycji – zameldowała Kim. Nichols spojrzał na Beckera. Tamten skinął głową. – Drużyny, czekać na sygnał – rozkazał Nichols. – Jane, rozpocznij procedurę przejęcia z agentem November.

37 Ostre wprowadzenie – Nazywam się Ted Prat-Nung. Słyszałem, że mogę się wiele od ciebie nauczyć. O ja pierdolę, pomyślał Kade. Suk to wychwycił. Złapał ślad myśli Lane’a, świadomość zagrożenia, obraz uzbrojonych mężczyzn leżących w ukryciu. Zrozumiał wszystko w mgnieniu oka. – To pułapka – wrzasnął. Twarz Teda Prat-Nunga wykrzywił popłoch. Trzech ochroniarzy sięgnęło po broń. Narong był szybszy. Stał już zaledwie o metr od Prat-Nunga, pistolet w jego dłoni wycelowany był w głowę starszego Tajlandczyka. Kade rozpoznał tę broń, widział ją w snach Sam. Ceramiczne części. Grafenowe pociski. Niewykrywalna przez promienie rentgena i detektory metalu. Standardowe wyposażenie agentów ERD i CIA. O nie, kurwa, tylko nie to, błagam, nie! – Nikt się nie rusza – rozkazał głośno Narong doskonałą angielszczyzną. – Thanomie Prat-Nung, jesteś aresztowany za naruszenie międzynarodowych praw określonych Konwencją Kopenhaską. „Widziałeś Naronga?” – spytał Kade Sajji. „Chyba jest chory. Nie pojawił się ze swoim posterem, musi być z nim naprawdę źle”. Narong nie był chory. Był przetrzymywany przez ERD. Jeden z ochroniarzy powoli przesunął się w bok, próbując znaleźć się za plecami Naronga. – Widzę twój ruch – odezwał się chłopak. – Jeszcze jeden krok, a rozwalę mu łeb. Kade to widział, w duchu mógł sobie bez trudu wyobrazić, jak utwardzany grafenem pocisk wchodzi i wychodzi z czaszki Teda Prat-Nunga, niszcząc wszystko na swojej drodze, rozbryzgując na ścianie krew i kawałki mózgu. – Odłożyć broń, wszyscy. Jesteście otoczeni. Poddajcie się, a nic wam się nie stanie. – Głos był czysty i donośny, ton autorytarny, nie pasowały do prawdziwego Naronga. „Wykorzystają twoje narzędzia w sposób, jaki nigdy nie leżał w twoich intencjach” – mówiła Shu. „Nie będą pytać o pozwolenie”. Ochroniarze patrzyli na swojego szefa, oczekując jakichkolwiek wskazówek. Ted Prat-Nung powoli odwrócił głowę w stronę Naronga i spojrzał w wylot ceramicznej lufy. – Nie – powiedział. – Jeśli mnie zastrzelisz, zginiesz. To ty odłóż broń. Rysy ochroniarzy stwardniały w ponurym grymasie. „Nie pozwolę im” – odparł jej na to Kade. Narong… Kade spojrzał dokładniej na umysł studenta. To nie był Nexus 3… Narong miał piątkę, technologię Kade’a. A to znaczyło, że ERD zrobiło dokładnie tak, jak to przepowiedziała Shu. „Nie będą cię pytać o pozwolenie” – wyśmiała go. Ale to oznaczało, że Narong ma w głowie tylne wejście zainstalowane przez Rangana… Narong postąpił krok w stronę swojego celu, przystawił pistolet do głowy Teda Prat-Nunga. – Jesteście otoczeni. Rzućcie broń, a wszystko skończy się pokojowo. Macie trzy sekundy, by się poddać. Trzy… Nikt nie wykorzysta tego, co stworzyłem, jako broni, powiedział sobie Kade. Nigdy.

Wysłał hasło do tylnego wejścia. Umysł Naronga stał przed nim otworem. – Dwa… Kade sięgnął w głąb tego umysłu. – Jeden. Kade przejął kontrolę w chwili, gdy słowo spłynęło z ust Naronga. W twarzy Teda Prat-Nunga drgnął mięsień. Jego ochroniarz wyrwał zza pasa broń. – Nie – powiedział Kade. Oczy Naronga uciekły w głąb czaszki. Broń wypadła z bezwładnej dłoni. Nogi zmiękły w kolanach. Strzał z pistoletu automatycznego rozdarł korpus chłopaka. Jeden z ochroniarzy wyciągnął broń. Lufa niemal w całości wciśnięta była w żołądek Naronga, który teraz osunął się na ziemię. Kade patrzył na to zaszokowany. Ted Prat-Nung wpatrywał się w Lane’a. – Kim jesteś? – zapytał. Wszyscy jego ochroniarze celowali teraz w Kade’a. Garret siedział na krawędzi krzesła, obserwując, jak Jane Kim steruje agentem November 1. – Macie trzy sekundy, by się poddać – sprawiła, że November powiedział te słowa. – Trzy… dwa… jeden. Kim kazała agentowi November 1 strzelić w brzuch celu. Nic się nie stało. Ekran, na którym wyświetlał się przekaz od agenta November, zgasł. Nichols natychmiast spojrzał na ekran z przekazem z kamery. Strzały. November 1 padał na podłogę. Dostał. Ochroniarze mieli broń w rękach. Wszyscy patrzyli na Lane’a. – Kurwa – wyrwało się Nicholsowi. – Ruszać! Ruszać! Drużyna A i B odpaliły ładunki na drzwiach. [PRZERWAĆ AKCJĘ! ZAGROŻENI CYWILE!] Ktoś anulował jej polecenie. Kurwa! Wyskoczyła z łóżka. Nie miała broni. Na jej wyświetlaczu pojawił się nowy sojusznik. O metry od Kade’a i Teda Prat-Nunga. Skoczyła na korytarz. O nie. Mai tam była, na progu pokoju, podglądała z ciekawością. Sam musiała ochronić małą przed niebezpieczeństwem. Skradała się wolno ku dziewczynce, jednocześnie sięgając ku niej umysłem. Chodź tu, Mai. Chodź, pobaw się ze mną. Wysyłała obrazy ich obu, w pokoju, bezpiecznych, bawiących się lalkami. Mai odwróciła głowę, na jej buzi malował się zachwyt. Uśmiechnęła się do Sam. W ramionach trzymała małpkę. Drzwi na końcu korytarza eksplodowały do wewnątrz. Zbiły Sam z nóg. W powietrzu wizgnęły ładunki usypiające. Odpowiedział im ogień z półautomatów. Kurwa! Tylne drzwi eksplodowały do środka. Kade rzucił się na podłogę, zobaczył że Ted Prat-Nung robi to samo. Ktoś strzelał od progu. Dwóch facetów w czerni. Coś świsnęło Kade’owi nad głową. Strzałki trafiły ochroniarzy. Trzej ochroniarze strzelali w drzwi seriami. Wyloty luf pluły płomieniami długimi na stopę. Kade usłyszał krzyk bólu. Postać na progu upadła. Druga zniknęła z pola widzenia. Ted Prat-Nung chował się za krzesłem. Kade ponownie spojrzał na drzwi. – Mamy rannego – wrzasnął Bruce Williams. – Straciliśmy jednego w drużynie A. Pocisk przebił pancerz. Ładunki usypiające nie działają. Szlag by to, mają antyciała. Ci skurwiele byli odporni na środki usypiające. Technologia ewoluowała zbyt szybko. Za szybko trafiała na ulice. Teraz zginą ludzie.

– Użyć ostrej amunicji – rozkazał Nichols. – Zdjąć ich. Ochroniarze przykucnęli, rozdzielili się, ani na chwilę nie przestając celować w to, co zostało z wejścia. Pomieszczenie wypełnił dym i kurz. Lalana leżała na dywanie z kulą w nodze. Krzyczała z bólu. Niran ją podniósł, ruszył z nią korytarzem. Seria z automatu przecięła Nirana wpół. Kule przeszły przez niego jak przez papier, jeden z ochroniarzy Prat-Nunga dostał w udo. Osiłek przyklęknął i odpowiedział ogniem. Tamci też strzelali. Głowa Lalany eksplodowała w wymianie ognia. Zniknięcie jej umysłu sprawiło, że Kade zachłysnął się powietrzem. Ted Prat-Nung też miał w dłoniach pistolet maszynowy. Twarz wykrzywił mu gniew. Sam otrząsnęła się po eksplozji, spojrzała w górę. W pokoju ktoś strzelał z broni maszynowej. Uśmiech na twarzy Mai zastąpiło przerażenie. Stała przodem do Sam, patrząc gdzieś ponad nią, cofając się powoli w stronę salonu i odgłosów walki. Nie!!! – przesłała Sam. Nie!!! Ktoś złapał ją za ramię i podniósł. – Blackbird, dostałaś? Gdzie Canary? Głos był niewyraźny, stłumiony przez maskę. Sam nie odrywała spojrzenia od Mai, próbując skłonić dziewczynkę, by oddaliła się od strzałów w bezpieczniejsze miejsce. W polu widzenia pojawił się ochroniarz w prochowcu, schylony nisko, na ugiętych nogach wycofywał się do korytarza. Spojrzał za siebie, zobaczył agentów i obrócił się, by strzelić. Najemnik obok Sam był szybszy, uniósł karabin i pociągnął za spust. Lufa plunęła płomieniem. NIE!!! Mai stała na linii ognia. Sam skoczyła na żołnierza, rzucając go na ścianę. Kule świsnęły obok nich. Mai krzyczała, sparaliżowana, wciąż stojąc na linii ognia, emanując falami absolutnego przerażenia. Uderzenie Sam ogłuszyło mężczyznę, ale z drzwi za nią strzelał już następny. Kula drasnęła jej ramię. Sam działała instynktownie. Chwyciła ogłuszonego najemnika jak tarczę, obróciła w stronę wchodzących agentów, nakryła jego dłonie swoimi i nacisnęła spust. Kule szarpnęły ciałem, które trzymała, na chwilę wytrąciły ją z równowagi. Strzelała długimi seriami, z trudem celowała, utrzymując karabin w dłoniach najemnika, przyciskała spust jego palcem, aż opróżniła magazynek. Jeden z wchodzących upadł. – Co jest, do kurwy nędzy?! – wrzeszczał Nichols. Bruce Williams potrząsnął głową. – Dwóch z zespołu B dostało. Blackbird właśnie zdjęła dwóch naszych! – Każcie jej się, kurwa, wycofać! – rozkazał Nichols. – Wyeliminujcie, jeśli trzeba. Żywą! Analizował informacje taktyczne. Trzech z drużyn szturmujących poległo. Trzech ochroniarzy Prat-Nunga dostało, jeden na pewno był martwy. Gdzie był Ted Prat-Nung, nie wiedzieli. Co za syf. – Wysłać zespół C. Cisza. Szloch. Sam zwolniła uchwyt i mężczyzna, którego trzymała, runął na ziemię. Obróciła się. Gdzie Mai? Najpierw zobaczyła jednego z osiłków Prat-Nunga. Nie żył, w miejscu twarzy miał krwawy krater. Obok Mai. Sam znalazła się przy niej w mgnieniu oka. Przykucnęła. Wszędzie była krew, mała miała zamknięte oczy. Z jej umysłu emanował ból, ból, ból. Dostała. Raz, dwa, trzy razy. Kule szturmujących najemników ERD rzuciły nią w głąb korytarza. Niewielkie ciało

było rozerwane w połowie. Z małpki zostały już tylko strzępki. Umysł dziewczynki gasł. NIEEEEEEEEEEEE! Mai otworzyła oczy, spróbowała uśmiechnąć się do Sam. Kocham cię, Sam – zdawały się mówić jej myśli. I odeszła. Umysł Samanthy Cataranes spowiło szaleństwo. Ktoś przygniótł ją od tyłu. Agent. Przetoczyła się, zrzucając go z siebie. W salonie znów słychać było strzały. Ktoś wrzasnął z bólu. Słyszała szlochy, krzyki i błagania o pomoc. Czuła je w swoim umyśle. Kolejny agent zaatakował ją z boku. Zablokowała kopnięcie i powaliła go jednym ciosem w twarz. Lalana zginęła. Niran konał. Chuan dostał i krwawił. Gniew spalał Sam. Zablokowała lufę z lewej, próbowała kopnąć najemnika przed sobą, czuła, jak lufa jego karabinu rozdziera jej skórę. Chariya konała ranna, płacząc cicho nad mężem, nad dziewczynką, którą adoptowała i kochała jak własną. Sarai wrzeszczała z bólu i przerażenia, skulona nad ciałem Sajji, mężczyzny, którego kochała. Wszyscy oni byli w Sam. Ich umysły stały się jej umysłem. Czuła ich wszystkich. Nexus i Empatyna scaliły ich w jedność. Sam była nimi. Ich rozpaczą. Ich gniewem. Ich bronią. Ryczała z wściekłości, gdy agenci ją zaatakowali. Niczym wcielenie furii ruszyła na nich, trafiając pięściami i stopami. Powaliła jednego, drugiego, trzeciego. Uderzenie w potylicę rzuciło ją na czworaki. Mężczyzna z tyłu. Kopniakiem posłała go na ścianę. Drugi rąbnął ją karabinem w twarz. Ten na ziemi celnym kopnięciem wydusił jej z płuc powietrze. Przetoczyła się na bok, żeby im uciec, i dostała cios w głowę. Obuta stopa przygwoździła ją do podłogi. Zajrzała w wylot lufy. – Cataranes! – To był Lee. – Dość! Wierzgnęła, próbując go rozbroić, ale drugi najemnik rąbnął ją w twarz. Mocno. Teraz celowały w nią już trzy lufy. – Poddaj się, do cholery! Wats gorączkowo manipulował kamerą światłowodową. Na dole wybuchła pieprzona wojna. Kade pojawił się na chwilę, zanim wszystko pierdolnęło, potem znikł. Wats musiał go stamtąd wydostać. Gdzie on był? Gdzie, do chuja, był?! Kade kucał w drzwiach. Czuł ból i śmierć wokół siebie. Czuł wszystko poprzez połączenia Nexusa. Narong kulił się na ziemi, zmieszany i przerażony, niepewny, co właściwie zrobił, porażony potwornym bólem, bał się, że umrze. Ja to zrobiłem, myślał Kade. To moja wina. To ja jestem odpowiedzialny. Chariya była ranna, opłakiwała śmierć swojej rodziny. Sajja zginął. Lalana zginęła. Czuł Nirana wykrwawiającego się na śmierć pośrodku pokoju. Nie mógł oddychać. Ból i cierpienie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył, ściskały mu pierś niczym najeżona kolcami obręcz. Przepełniały go. Czuł, jak ludzie umierają. Czuł ich agonię, ich rozpacz. Ja zabiłem tych ludzi, myślał. Ja ich, kurwa, zabiłem. Łzy płynęły mu po twarzy nieprzerwanym strumieniem. Musiał wziąć się w garść. Uruchomił na maksimum pakiet uspokajający. Mgłę bólu i strachu rozproszyła natychmiast jasność myśli. Otworzył się na tych, którzy wciąż żyli,

spróbował odizolować ich gniew i zagubienie, zrozumieć, co widzą. Czuł, jak Chuan powoli pełznie ku jednemu z martwych ochroniarzy, jak próbuje sięgnąć po broń i zabić tych skurwieli, którzy napadli na jego dom. Oczyma Chuana widział Teda Prat-Nunga, kierującego się ku Charii, strzelającego do agentów z pistoletu maszynowego. Jego salwa trafiła najemnika w pierś, pociski przeciwpancerne rozdarły osłony i samego najemnika. Zabłąkana kula trafiła Rajni, kulącą się na podłodze, rozdarła jej udo, strzaskała kość, wyrywając z dziewczyny krzyk, jakiego dotąd nie udało się wyrwać żadnemu alfonsowi czy klientowi. Prat-Nung złapał Chariyę na ręce i rzucił się do okna. Kolejny agent uniósł broń. Na Prat-Nunga sypnął się deszcz szklanych odłamków. Seria z karabinu dogoniła go, rąbnęła w pierś, unosząc w powietrze, a potem cisnęła na podłogę wraz z Chariyą. Kade oderwał od nich umysł. Sam. Zdjęli ją, agenci celowali do niej z karabinów. Wysłał ten obraz Chuanowi z wiadomością: Sam! Pomóż jej! Chuan podniósł się, wsparł na kolanie, zaczął strzelać do agentów z pistoletu, który zabrał martwemu ochroniarzowi. Trafił jednego z najemników w plecy, rozerwał mu kręgosłup. Dwie lufy drgnęły, plunęły ogniem i pierś Chuana eksplodowała. Padł ze zdumieniem zastygłym na twarzy. Kade czuł, jak umysł Chuana wciąż pracuje, zdziwiony, niezdolny pojąć tego, co właśnie się stało, nie mógł zaakceptować faktu, że już nie żyje, gdy szczątki jego ciała zwaliły się na podłogę. Kade musiał ratować dziewczynę sam. Włączył Bruce’a Lee. Przed oczyma pojawiły mu się kółka celownika. Kliknął na tego, który stał nad Sam: [pełen atak] Bruce Lee poderwał jego ciało. Sam leżała nieruchomo, patrząc w lufy karabinów. Mieli ją. Niech to szlag. Kolejne strzały huknęły w kuchni. Krzyki. Czuła, że Kade jej szuka, czuła jego umysł, gdy ją znalazł. Chuan podniósł się z pistoletem ochroniarza w dłoniach. To Sam też czuła. Lee uniósł broń i zlikwidował chłopaka. Ktoś uderzył w Lee z boku. Kade. Wyskoczył w powietrze w bocznym kopnięciu, które wgniotło najemnika w ścianę. Poczuła, jak Lee wali kolbą w twarz Kade’a, posyłając go na ziemię. Ale przez chwilę miała nad sobą jedynie dwóch agentów, do tego celowali i patrzyli w stronę Chuana. Sam złapała za ich pasy i szarpnęła z całej siły, wyrzutem nóg podnosząc się do pozycji stojącej, a tamtych dwóch posyłając na ziemię. Skręciła się w paskudnym kopnięciu, które przeciętnemu człowiekowi zerwałoby głowę z ramion, trafiła jednego z agentów i cisnęła nim w towarzysza z oddziału. Karabinek wypluł długą serię, posyłając kule gdzieś w ściany i sufit. Sam już stała, w obu dłoniach ściskając karabiny. Ktoś uderzył w nią od tyłu. Odwróciła się błyskawicznie, walnęła napastnika w głowę bronią. Jeden powalonych agentów złapał ją pod kolana, zmuszając do uklęknięcia. Ktoś kopnął ją w głowę, poprawił kolbą. Przetoczyła się, by uniknąć kolejnego ciosu. Oberwała boleśnie stopą w żebra. Oddała, uderzając w pachwinę, wywracając atakującego mimo pancerza, jaki miał na sobie. Kurwa! Kurwa! Kurwa! Było ich zbyt wielu. Posypał się na nią grad ciosów i kopnięć. Blokowała, blokowała, kopała z furią, próbowała łapać za broń. Ale obrywała raz po raz. But z metalowymi czubkami sprawił, że jej twarz eksplodowała bólem. Lewe ramię miała zdrętwiałe. Zablokowała łokciem uderzenie kolbą. Nerki słały przez ciało fale cierpienia. Tak samo biodro. I żebra. Masakrowali ją. Tłukli na

miazgę. Nie mogła oddychać. Przestawała cokolwiek widzieć. Zbyt wielu. Było ich, kurwa, zbyt wielu. Tej walki nie mogła wygrać. Zajebią ją jak psa. Zabili Mai! Kopniak w skroń pchnął ją na ziemię. Dwóch mężczyzn unieruchomiło jej nadgarstki. Sam rzuciła się wściekle. Niemal ich strząsnęła. Kolba karabinu rąbnęła ją w twarz. Mięśnie Sam zwiotczały. Plastikowe więzy unieruchomiły jej ręce na plecach. Znowu patrzyła w wyloty luf. – Poddaj się, do cholery! – wrzasnął Lee. Pokonali ją, uświadomiła sobie. Tym razem nikt jej nie uratuje. Teraz zapłaci za to, co zrobiła. I w tej chwili eksplodował sufit. Coś wielkiego spadło na agentów poniżej, a potem zwalił się z góry ktoś wysoki, potężny jak wół, trzymający w obu dłoniach karabiny automatyczne. Pluły ogniem, gdy lądował. Wats skanował pomieszczenie gorączkowo. Tam. Tam był Kade. Wyleciał znikąd, zderzył się z jednym z agentów. Próbował ratować Cataranes. Najemnik ERD powalił chłopaka na ziemię. Było ich co najmniej sześciu. Ani śladu ludzi Prat-Nunga. Szanse raczej beznadziejne. Ale przecież najważniejsze było, co zrobi z chwilą, którą mu podarowano. Rozmieścił plastik, uruchomił detonator z opóźnieniem i schował się za wielkim drewnianym biurkiem. Eksplozja była ogłuszająca. Spowiła go obłokiem kurzu. Pchnął potężne biurko w powstałą dziurę, dobył broni i skoczył za nim. Sam wybałuszyła oczy ze zdumienia, gdy wielkolud wpadł przez rozerwany wybuchem sufit, lądując na wielgachnym biurku, które spadło chwilę wcześniej, grzebiąc pod sobą agentów. Lee podniósł wzrok, uniósł karabin, ale zanim zdążył zrobić cokolwiek, broń tamtego ryknęła niemal z przyłożenia i głowa Lee stała się chmurą różowej mgły. Sam wyczuła umysł. Już kiedyś przez moment się z nim zetknęła. Watson Cole. Ten, który uciekł. Były żołnierz obrócił się, strzelając w niewielkiej przestrzeni, w jakiej trwało starcie. Jeden z najemników stoczył się za biurko, drugi wycelował w Watsa. Seria Cole’a zmieniła go w miazgę. Kolejny najemny agent ERD próbował strzelić do nowego napastnika. Sam rzuciła się na niego, z rękoma na plecach, i wywróciła na ziemię. Kopała w twarz tak długo, aż tamten zwiotczał. Został jeszcze jeden, ten, który przetoczył się za pozostałości masywnego biurka. Teraz wyłonił się z drugiej strony, próbując zajść Cole’a od tyłu, ale Wats już na niego czekał. Posłał serię z obu luf. Pociski w grafenowym płaszczu przebiły się przez zbroję i wyrwały dziury w klatce piersiowej i pachwinach najemnika. Jeden z dwóch agentów pod rozbitym biurkiem próbował sięgnąć do pistoletu, o cale poza jego zasięgiem. Wats kopnął broń dalej, a najemnika rąbnął w twarz kolbą swojego karabinu. Strzelanina zamilkła. Słychać było już tylko krzyki konających i szloch tych, którzy ich opłakiwali.

38 Piekło na ziemi Garrett Nichols gapił się na ekrany w milczeniu, ogłuszony. Co się właśnie stało?! – Przechwycony komunikat radiowy – odezwała się Jane Kim. – Śmigłowiec policji Bangkoku kieruje się na miejsce zdarzenia. Przybliżony czas: dwie minuty. Nie. To jakiś koszmar. Nie mogli dopuścić, by lokalna policja znalazła jakieś dowody. Ich dyrektywy były w tym względzie absolutnie jasne. Trzech ludzi wciąż jeszcze żyło. Nadajnik kolejnego został zniszczony, nie wiadomo było, w jakim jest stanie. – Bruce, każ im się stamtąd zabierać. Muszą znikać. Bruce Williams walił wściekle w klawisze. – Nie odpowiadają. Dwóch jest nieprzytomnych. Jeden ma dobre parametry życiowe, ale wyłączony nadajnik. Najpewniej zepsuty. – Dziewięćdziesiąt sekund do przybycia helikoptera – zameldowała Jane Kim. – Do celu zmierzają też bezzałogowe aparaty fotograficzne agencji informacyjnych. – Oczyścić teren – powiedział cicho Becker. – Protokół trzynasty. Nichols podniósł głowę przerażony. – Sir, wciąż mamy tam trzech żywych naszych. Może czterech. I cywili! Muszę ich wyciągnąć. – Nie masz czasu – uciął Becker. Twarz miał bladą, usta zacięte w wąską linię, w głosie rezygnację. – Masz na głowie lokalną policję i mniej niż dwie minuty. – Potrzebujemy tylko trochę więcej czasu… żeby wydostać naszych ludzi stamtąd, cywili… Nie było precedensu! – Nie ma więcej czasu – warknął ostro Becker. – Ci ludzie są nieprzytomni. Policja z Bangkoku siedzi wam na karku! Musicie oczyścić teren! Znacie reguły. Protokół trzynasty. Wykonać. Nichols nie mógł oddychać. To był zły sen, jakiś potworny koszmar. Kim i Williams wpatrywali się w niego, twarze mieli szare jak popiół. Nichols stuknął kilka klawiszy, otworzył panel, którego dotąd używał tylko w grach wojennych. Wpisał komendy. Wyskoczyło okienko potwierdzenia z żądaniem hasła. Wstukał kod. Zatwierdził. Okienko pokazało się ponownie, na obu terminalach. Wymagane było drugie hasło. Kim i Williams wpatrywali się w terminale. Obojgu krew zupełnie odpłynęła z twarzy. – Bruce, wpisz hasło. Bruce zbladł jeszcze bardziej. – Sir, ja… ja… – Zrób to, Bruce – powiedział Nichols łagodnie. – Na moją odpowiedzialność. Williams dygotał cały, wpisując hasło. Wcisnął ENTER. System zaakceptował komendę. Ostatnia prośba o potwierdzenie pojawiła się na ekranie Nicholsa. Popatrzył na przekaz z kamer, na panel taktyczny, na rannych, swoich ludzi, nieruchomych, ale wciąż żywych, na szlochających cywili czołgających się po podłodze. Wcisnął ENTER po raz kolejny. Niech Bóg ma go w opiece. Sam kucnęła tyłem do leżącego agenta. Wyrwała mu nóż zza pasa i rozcięła plastikowe więzy. Wstała już wolna.

Wats dotarł do Kade’a sekundy przed nią. Lane odzyskiwał przytomność. Dostał mocno w twarz. Jedno oko miał mocno zapuchnięte, paskudna rana biegła od skroni przez policzek. Był oszołomiony, ale powoli przytomniał. Wats schował broń i podniósł Kade’a. – Musimy się stąd wydostać. Sam nie mogłaby zgodzić się z nim bardziej. – Ss… Wats? – Kade, bracie. Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od kłopotów. Sam wyrwała karabin z rąk jednego z ochroniarzy. Broń ERD miała blokady biometryczne. To będzie musiało wystarczyć. Wysunęła magazynek, sprawdziła i załadowała z powrotem. – Spadamy. Ruszyła w stronę drzwi. Wats zarzucił sobie rękę Kade’a na ramiona i podążył jej śladem. Za nimi rozległ się jakiś dźwięk. Sam skręciła się błyskawicznie, by zobaczyć, że Wats też się obraca. Odepchnął Kade’a na bok i wycelował broń tam, skąd przed chwilą wyszli. Niewielką przestrzeń znów wypełnił ryk serii z automatu. Sam poczuła, jak Wats stęka z bólu, gdy stanęła u jego boku z uniesionym karabinem. Agent, którego powaliła, sięgnął po broń. Górna połowa jego ciała eksplodowała od pocisków przeciwpancernych, jakie władowali w niego oboje. Wats klęczał. Kula trafiła go w brzuch, tuż pod pępkiem, rozerwała podbrzusze i wyszła drugą stroną. Ocalił Kade’a, odpychając go na bok. Sam miała szczęście, że nie oberwała. Ciało Watsa osłoniło ją od pocisków. Drugi raz w ciągu kilku minut uratował jej życie. – Kurrfffaaagrh – jęknął olbrzym. – Cholera, ale to boli. Sam to czuła. Bardziej niż jęki, strach, ból, rozpacz i gniew w pokoju, czuła cierpienie Watsa, zimno, jakie rozchodziło mu się we wnętrznościach. Niech to wszystko diabli, pomyślała. Kade podniósł się najpierw na jedno kolano, potem na nogi. Chwycił ramię Watsa i próbował pociągnąć go po podłodze, w stronę wysadzonych drzwi. – Kurwa! – zaklął Cole. – Zostaw mnie, idioto. Wynoś się stąd do wszystkich diabłów. Masz zajebiście ważną rzecz do zrobienia, brachu. Idź i, kurwa, to zrób. – Pierdolę, nie idę! – wrzeszczał Kade. – Sam, pomóż mi! – Kurwa! – zaklęła Sam i złapała Watsa za drugie ramię. Zaczęła ciągnąć go w stronę drzwi, utykając przy każdym bolesnym kroku. Nichols po raz ostatni wcisnął ENTER. Obraz wideo mrugnął kilka razy i zanikł. Nichols bez trudu mógł sobie wyobrazić, co tam się działo. Spróbował. Z tyłu czaszki każdego z jego ludzi zapłonęły właśnie cztery gramy CL-70. Mózgi uległy natychmiastowej dezintegracji. Okna wyleciały w powietrze. Mieszkanie zmieniło się we wściekle płonące piekło, bo temperatura eksplozji natychmiast zapaliła drewno, papier, materiały, wszystko wokół. Ci, którzy przeżyli strzelaninę, teraz zginą w wybuchu albo spłoną żywcem w kilka chwil. Niech Bóg ma ich w opiece. Niech Bóg ma w opiece samego Nicholsa. Eksplozje zwaliły Sam z nóg. Upadła na plecy, przez kilka sekund zupełnie nie mogła się pozbierać. A potem zrozumiała, co się stało. Mieszkanie zmieniło się w piekło. Ściany strzaskała eksplozja, belki stropowe się zapadły. Ogień był wszędzie, a gdzie nie było ognia, kłębił się dym. Gdzie Kade? Wats? Czuła

ich obu. Ból. W tę stronę, do drzwi. Dotarła do Watsa. Kade siedział na nim. Olbrzym charczał, konał. Odłamek drewna wbił mu się w szyję, rozrywając tchawicę i tętnicę szyjną. Kade próbował uciskać ranę. Krew bryzgała na boki. Kawałek płonącego stropu uderzył Sam w ramię. Strząsnęła go, odwracając się ponownie w stronę Cole’a, odepchnęła ręce Kade’a i własnymi spróbowała zamknąć tętnicę. Krew tryskała jej w twarz, ciekła między palcami. Wats nie odrywał od niej spojrzenia. Czuła go w swojej głowie. Wiedział, że umiera, wiedział, że nie ma cienia szansy. Sam czuła, czego chciał. Chciał, żeby broniła Kade’a, żeby zabrała go w bezpieczne miejsce. Nakłaniał ją, żeby dała dzieciakowi szansę zmienić świat. Wpatrywał się w jej oczy, ze wszystkich sił starał się ją przekonać, zmusić, żeby mu obiecała. Przyrzeknij! Sam nie wiedziała, co robić. Łzy płynęły jej po twarzy. Wszystko bolało. Nawet nie znała tego człowieka. Ten raz, kiedy się spotkali, stali po przeciwnych stronach barykady. Nexus i Empatyna ciągle krążyły w jej mózgu, otwierały ją na tego wielkoluda. Czuła, że Cole umiera, czuła, że wszystkie jego myśli skupiają się na tym jednym celu, żeby zagwarantować, iż jego misja zostanie wypełniona. Czuła, jak Kade obserwuje ich z przerażeniem. Kiwnęła głową Watsowi. Tak. Tak, dokończy jego misję. Wats wbijał się w nią spojrzeniem. Nie przestawał naciskać umysłem. Musi to zrobić. Musi. Sam raz jeszcze skinęła głową, niewiele widziała przez łzy. Tak, zadba o bezpieczeństwo Kade’a. Tak. Czuła, jak z Watsa uchodzi życie. Jak jego wola dotyka Kade’a. Było coś, co Lane miał zabrać. Coś na szyi weterana. Pamięć przenośna… Kade zrozumie. To pozwoli mu uwolnić jego dar. Sprawić, że świat stanie się lepszym miejscem. Oczy Watsa spoglądały już niewidząco. Umysł zaczynał się rozpadać. Sam zmieniła ułożenie palców, próbując znaleźć jakiś lepszy sposób na zatamowanie krwotoku. Bez skutku. Jeszcze więcej krwi bryznęło jej w twarz. Umysł Watsa wymykał się. Coraz bardziej… Coraz szybciej… – Karma – wyrzęził Cole. Jego myśli straciły spójność. Słyszeli już tylko bezładny szum. Chaos. Chaos, który rozpadł się na fragmenty. Fragmenty zaś rozpłynęły się w nicości. Wats odszedł. Z salonu dochodziły krzyki. Narong żył jeszcze. Palił się żywcem. To było straszne, straszne. Czuła każdy moment jego agonii w swym umyśle. Czuła, jak Areva osuwa się na kolana, zachłysnąwszy się dymem, czuła żar w jej płucach. Tak umierali jej rodzice. Jej mała siostra. Tak zabiła wszystkich, których kiedykolwiek znała Sarita Catalan. Dym był gęsty. Kade, szlochając, ściągał z szyi Watsa łańcuszek. Zawiesił okrwawiony legat na własnym karku. Cierpiał, również fizycznie. Czuła, że jego noga jest czymś unieruchomiona. Na czworakach przeszła wokół niego. Trzymaj się nisko, myślała, poniżej dymu. Wymacała jego nogę, piszczel była złamana. Na łydce leżał fragment belki stropowej, palącej żarem. Uniosła belkę i odsunęła, czując przy tym, jak Kade kaszle boleśnie. Dym zaczął dostawać mu się do płuc. Próbował wstać, ale nie dał rady. Złamana noga promieniowała dojmującym bólem. Było pewne, że o własnych siłach stąd nie wyjdzie. Korytarz przed nimi zawalił się, płonące gruzy zatarasowały drogę. Tędy nie wyjdą. Uklękła i podniosła Kadena. Próbowała sobie wizualizować całe mieszkanie. Drzwi wejściowe prowadzą do budynku, w tej chwili objętego pożarem. Po drugiej stronie korytarza tylne drzwi, zamknięte. Tamtędy nie wyjdą. Ołtarzyk… stał przy oknie wychodzącym na alejkę. Spróbowała sobie przypomnieć. Areva płonęła żywcem, jej skóra czerniała i pękała, agonia wypełniała umysł

Sam nieskończonym cierpieniem. Samantha odkaszlnęła kilka razy, nie wiedziała, czy to dlatego, że czuła, jak dym wypełnia płuca innych, czy może sama zdążyła już się nawdychać. Zaczynało jej się kręcić w głowie. Musiała się skupić. Ołtarz, okno. Nic tam nie zobaczy. Musi trafić, korzystając jedynie z obliczeń i własnej pamięci. Położyła głowę na podłodze, chwytając raz za razem powietrze, niemożliwie rozgrzane, ale i tak chłodniejsze niż gdzie indziej. Lepiej nie będzie. Nabrała w płuca ostatni oddech. Stanęła, podnosząc Kade’a w ramionach, starała się zostać jak najniżej, cały czas wstrzymując oddech. Niezdarnie ruszyła korytarzem, utykając, bo noga bolała ją po którymś ciosie. Salon stał w ogniu, o wiele gorętszym tutaj, w otwartej przestrzeni, niż w korytarzu. Żar sprawił, że Sam skrzywiła się i cofnęła odruchowo. Na środku pokoju kłębiły się dziko płomienie, rozgrzane powietrze wirowało jeszcze szybciej. Na poły biegła, na poły utykała. Trafiła stopą na coś, co jeszcze żyło. Ktoś krzyknął głośniej. Zignorowała to, prąc naprzód, głucha i ślepa. Wyliczyła, że okno znajduje się na wprost niej. Niech jej Bóg pomoże, jeśli popełniła błąd. – ZAMKNIJ OCZY! – wrzasnęła ile sił i powietrza w płucach. Rzuciła się naprzód ostatkiem sił, w ostatniej sekundzie skręciła się, by własnym ciałem ochronić Kade’a, i wypadła przez resztki szkła tkwiące we framudze po eksplozji wprost w chłodny przedświt.

39 Z deszczu pod rynnę Feng potrząsał nią, używając zarówno ręki, jak i umysłu. Nawet po tylu latach to ciało wciąż potrzebowało snu. Shu otworzyła oczy. – Co się dzieje? – spytała w dialekcie mandaryńskim. – Wybuch. Dystrykt Nana. Niedaleko miejsca, gdzie zaatakowano go w poniedziałek. Obudziła się natychmiast. Feng otworzył przed nią swój umysł, a ona wchłonęła wszystko w jednej chwili. Zjednoczyła się ze swoim ja na wyższym poziomie, głęboko odetchnęła cudownością tego doznania i rozpoczęła skanowanie sieci w poszukiwaniu publicznych informacji na ten temat. Było ich niewiele. Bazy danych Królewskiej Policji otworzyły się przed Shu, pogłębiając jej wiedzę zaledwie o ułamki, nie dały odpowiedzi, jakich szukała. Gdzie teraz był Kade? Sieci telefonii komórkowej były posłuszne dotykowi umysłu Su-Yong. Tam. Telefon Kade’a był na miejscu wybuchu. – Przyprowadź wóz – zarządziła. – To może być niebezpieczne – ostrzegł Feng. – Przyprowadź wóz – powtórzyła. Feng skłonił się i ruszył do drugiego pokoju w ich apartamencie. – I broń, Feng. Weź też swoją broń. Sam wylądowała twardo. Ból przeszył zranioną nogę, a ta ugięła się natychmiast. Sam nie mogła przetoczyć się, trzymając Kade’a w ramionach, zachwiała się, przyklękła na jedno kolano. Kurwa. Skok z pierwszego piętra nie powinien tak boleć. Kaszel boleśnie szarpnął jej ciałem. Na koszulce Kade’a wylądowały krwawe krople. Sam chłopak cały był poparzony. Stracił przytomność z bólu, od dymu albo jeszcze czegoś innego. Słyszała w umyśle krzyki umierających, do chwili gdy dym i płomienie nie zdławiły ich ostatniego tchnienia. Tak umierała moja rodzina, pomyślała Sam. Wstrząsnął nią kolejny atak kaszlu. Nawdychała się za dużo dymu. Kurwa. Nie miała na to czasu. Musiała ich stąd wydostać. W tamtą stronę, do głównej ulicy. Znaleźć taksówkę. Schować się, przypaść gdzieś, gdziekolwiek. Co ona narobiła? Później o tym pomyśli. Podniosła się, ruszyła, zataczając się boleśnie, w kierunku głównej ulicy. Zrobiła kilka kroków, gdy usłyszała tupot biegnących stóp i krzyk po tajsku: „Tam!”. Chciała się obrócić, ale była zbyt zmęczona, zbyt wolna z Kade’em w objęciach. Coś dźgnęło ją w plecy szybko i mocno. Prąd przepłynął przez jej ciało, zmuszając mięśnie do skurczów. Krzyknęła. Ładunek elektryczny. Och Boże, nie. Tylko znowu nie to. Nie teraz, kiedy była tak zmęczona… Dostała drugi raz. Nogi się pod nią ugięły. Zachwiała się, padła na kolana. Kade wypadł z jej uścisku. Tupot stóp był blisko. Traciła ostrość widzenia. Ktoś kopnął ją w twarz, a ona przewróciła się do tyłu, prosto w odłamki szkła wytłuczone z okiem wybuchem. Jakąś częścią świadomości zarejestrowała, że ktoś podniósł Kade’a. Odciągnął go. Czuła czyjś umysł… Niewyraźnie znajomy… Suk. Suk Prat-Nung. Wciąż żył.

Dostała pałką elektryczną. Jej ciałem targnęły spazmy. Posypał się na nią grad kopnięć, kolejne uderzenia pałką. Trzech stało nad nią. Czterech. Może pięciu. Odepchnęła to wszystko daleko od siebie, tak jak wcześniej, gdy ją bito, gwałcono, upokarzano. Była taka głupia. „Impreza w piątek wieczorem to pułapka” – informował mail. Wats. To musiał być Wats. Dlatego tu się pojawił. Wiedział, że to pułapka. A jednak w nią wszedł i zginął, ratując Kade’a. – Dziękuję, że ocaliłeś mi życie – szepnęła do niego. Poczuła ostatni krzyk umysłu tam na górze. Poczuła, jak skóra zmienia się w popiół, jak umysł znika. Loesan. To był Loesan. Zginęli wszyscy. Otworzyła oczy. Przyrzekła coś Watsowi. Obiecała utrzymać Kade’a przy życiu, żeby żył i żeby mógł coś zmienić. Uświadomiła sobie, że przetoczyli ją na brzuch, podnieśli na czworaki na bruku wśród szkła. Widziała wokół siebie las nóg, niewyraźnych jeszcze w słabym świetle przedświtu. Jeden krzyczał, po tajsku, że zabiła mu brata. Deszcz ciosów ustał. Zamierzali zabrać ją ze sobą, tak mówił tamten. Zamierzali ją zgwałcić. Obedrzeć ciało ze skóry. Zamierzali ją zmusić, żeby błagała o śmierć. Durnie. Powinni zabić ją tu i teraz. Jej dłoń zamknęła się na długim, poszarpanym kawałku szkła, szerokim na kilka cali, za to długim na stopę. Ostre krawędzie rozcięły jej palce. Popłynęła krew. – Chaonai Rayum Khongkhun pen Kon Kaa! – wrzasnęła. Twój pierdolony szef zabił ci brata. Wyprężyła się, kopiąc w tył, czując, że jej stopa w coś trafia. Cięła szkłem najbliższą z nóg, rozpłatała jednemu łydkę i przecięła ścięgna. Krew trysnęła fontanną. Oprych z wrzaskiem bólu opadł na jedno kolano. Sięgnęła lewą ręką, chwyciła tego nad nią za włosy, wykorzystała ten ruch, by jego ściągnąć w dół, a sobie pomóc wstać. I jednym ruchem wraziła długie na stopę szkło pod szczękę tamtego, prosto do mózgu. Trysnęła jasna krew. Mężczyzna zagulgotał, próbując nabrać powietrza, i zwalił się martwy na ziemię. Usłyszała nad głową stłumiony dźwięk rotora. Helikopter. Ktoś kopnął ją w pierś. Porżnęła mu nogę w nagrodę za ten wysiłek. Nagle padł na nich snop światła. Wzmocniony megafonem głos instruował ich po tajsku, żeby zatrzymali się na rozkaz policji. Kule rykoszetowały od kamieni bruku. Bandyci rozpierzchli się natychmiast we wszystkie strony. Kurwa. Mieszkanie na górze rozdarła kolejna eksplozja. Pewnie jakieś resztki amunicji nie wytrzymały wszechobecnego żaru. Pilot śmigłowca odruchowo poderwał maszynę i przez moment Sam znalazła się poza kręgiem światła. Przetoczyła się na bok, ignorując ból, wstała niezgrabnie i odkuśtykała jak mogła najszybciej w cień bocznej uliczki. Musiała znaleźć Kade’a. Gdzie oni go zabrali? Kade gwałtownie odzyskał przytomność. Dostał w twarz. Siedział zgarbiony na krześle. Nie mógł otworzyć jednego oka. Wszystko go bolało. Dłonie i lewa strona twarzy piekły potwornie. Ledwo był w stanie oddychać. Znów dostał w twarz. Krzyknął. O mój Boże, to dopiero bolało. Twarz paliła żywym ogniem. Oko… Nic, kurwa, nie widział na jedno oko. Bolało jak wszyscy diabli! Pięść rąbnęła go w brzuch. Zgiął się wpół, spazmatycznie próbując nabrać powietrza, targnęły nim nudności.

Nie mógł oddychać, nie mógł oddychać, nie mógł oddychać. Usłyszał jakiś głos, który mówił po tajsku. Kolejnego ciosu nie było. Udało mu się nabrać odrobinę powietrza. Zachłysnął się nim. Był w jakimś pomieszczeniu. Magazynie? Gdzie była Sam? Gdzie Wats? O Boże, Wats. Czuł, jak jego przyjaciel umiera. Czuł śmierć ich wszystkich. O nie. O nie. Martwi, martwi, wszyscy martwi. Moja wina. Moja wina. Wszystko to moja wina. Wymierzono mu kolejny policzek. Krzyczał. Łkał, szlochał cicho. Ból fizyczny był niczym. W końcu nabrał powietrza, pakiet uspokajający przejął kontrolę nad emocjami i Kade’a zalała fala spokoju. Ktoś odezwał się do niego po angielsku: – Kim jesteś? Był tam umysł. Suk. Suk Prat-Nung. Znów oberwał w twarz. Bolało jak diabli. – Kim jesteś? Dla kogo pracujesz? Oni wszyscy zginęli przez ciebie! Kolejny cios. Kade czuł gniew i strach, i nienawiść umysłu, który kierował tą ręką. Wszyscy zginęli przeze mnie, pomyślał. To prawda. To wszystko prawda. Pakiet uspokajający działał. Kade czuł pustkę. Chłód. Nicość. Podszedł do niego ktoś inny. Tajlandczyk. Trójkątna twarz, duży haczykowaty nos. – Jak to robisz? – zapytał, twardo akcentując słowa. – Jak utrzymujesz w sobie taką ilość Nexusa przez tak długi czas? Nexus. Cały czas tylko o to chodziło. Nie zamierzał nic mówić. Potrząsnął głową. Dłoń tego nowego zamknęła się wokół jąder Kade’a, mocno, bardzo mocno. – Powiesz nam, powiesz – powiedział. – Albo cię zabijemy. – Ścisnął mocniej. – Powoli. – Znów ścisnął. – Boleśnie. – I znów. Kade wykrzyczał im swój gniew, krzyk dobył się z gardła i umysłu: – NIE! Zobaczył, jak mężczyzna przed nim cofa się odruchowo, jak Suk krzywi się z bólu. Mieli w głowach Nexusa. Mógł ich zranić. Oprych podszedł bliżej, uderzył Kade’a w twarz od tej spuchniętej, poparzonej strony. Ból był tak potworny, że na chwilę odebrał Lane’owi ostrość widzenia. Suk podszedł bliżej. – Powiedz mi. Bandyta złapał dłoń Kadena, chwycił mały palec i wygiął go do tyłu, aż kość pękła. KURWA! Kade wiedział już, co musi zrobić. Pożerała go pustka. Nienawiść. – Powiem. Powiem! Przestań! Błagam! Oprych złapał kolejny palec i też odgiął, na tyle mocno, by bolało. Kade czuł ogarniający go chłód. Ból nie miał najmniejszego znaczenia. – Błagam! Przestańcie! Muszę wam pokazać! Błagam! Otworzył swój umysł, by wciągnąć ich w jego głębię. Podeszli bliżej. Pokazał im pierwsze odkrycia, pierwsze eksperymenty jego i Rangana. Suk i jego ludzie zanurzyli się chętnie we wspomnieniach. A te pędziły, szybciej i szybciej. Podeszli bliżej, chłonąc wszystko chciwie, próbując zagarnąć, ile tylko się da. Dawał im więcej, niż byli w stanie zrozumieć czy zapamiętać. Chciał, żeby byli tak blisko, żeby otworzyli się tak bardzo, jak to tylko możliwe. – Czekaj, czekaj, zwolnij – zawołał ten z nosem.

Kade czuł jego umysł. Słaby. Nazywał się Tuksin. Był mnichem. Był tu, żeby skraść tajemnice, uwolnić się od Anandy, a potem zostać królem Nexusa. Jego umysł był pokręcony i zepsuty. Nieprzyjemny w kontakcie. Kade zassał ich głębiej, pokazywał syntezę Nexusa 5, strukturę molekularną poszczególnych komponentów i jak łączyły się ze sobą. To było dla nich zbyt wiele, za dużo zbyt złożonych informacji naraz. Potrzebowali szerszego pasma. Podeszli jeszcze bliżej, niemal go dotykali, otworzyli umysły jak można było najmocniej, absorbując wszystko, co do nich wysyłał. I wtedy pokazał im piekło. [aktywacja nd* pri: max] Uderzył w nich zakłócaczem, tak jak ERD zbombardowała sygnałem umysł Rangana. Dał im ból potworniejszy niż cokolwiek, co mogli sobie wyobrazić. Wyli obaj, wrzeszczeli ile sił w płucach, padając na kolana. Mimo że filtry w umyśle Kade’a przepuszczały zaledwie ułamek tego, co im wysyłał, i tak ledwie mógł oddychać. Osiłek odwrócił się, zobaczył tamtych wijących się w mękach i zawahał na moment. Kade miażdżył im umysły sygnałem. Oprych zamachnął się i uderzył Kadena na tyle mocno, by zrzucić go z krzesła. Ból oszołomił chłopaka. Wytrzymał, nadal wysyłał sygnał z pełną mocą. Bandzior go kopnął. Ból eksplodował we wnętrznościach, ale Kade wytrzymał. Jest. Tak. Jest. Suk i Tuksin skręcali się w agonii, w ich umysłach nie było już ani jednej myśli. Kade wstrzymał sygnał. Musiał teraz skupić się na czymś innym. Jego oprawca miał broń przy pasie. Kade był w głowie Suka. Pchnij – ciągnij. Był mistrzem w tej grze. Nikt nie potrafił lepiej. Kade zawsze wygrywał. Pistolet. Pistolet. Pistolet. Osiłek kopnął go raz jeszcze. Kade usłyszał głuchy trzask. Zastrzel go. Zastrzel go. Zastrzel go. Pistolet był już w dłoni Suka. Oprych odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Suk strzelił. Huk był nienaturalnie głośny w pustej przestrzeni. Kula trafiła osiłka w kolano, rozniosła rzepkę. Oprawca Kade’a ryknął z bólu. Noga się pod nim złożyła z ohydnym dźwiękiem. Upadł. Podniósł się na rękach, spróbował wybić Sukowi pistolet z ręki. Suk strzelił ponownie. Tym razem trafił w brzuch. Wielki mężczyzna stęknął, wciąż próbując dotrzeć do Suka, teraz już pełzł. Suk strzelił po raz trzeci. Kula trafiła tamtego w głowę, rozłupując czaszkę niczym melon. Suk zamrugał zaskoczony. Tuksin rzucił się na niego. Pistolet wypalił po raz kolejny, tym razem już bez udziału Kade’a. Tuksin kaszlnął, na usta wystąpiła mu krwawa piana. Suk pełzł do tyłu, jak najdalej od Kade’a, stanął na drżących nogach, wciąż ściskając pistolet, cofał się szybko. Kade czuł, że Suk wymyka się z jego uścisku z każdym krokiem, który zwiększał dystans między nimi. Spróbował wstać, ale złamana noga nie chciał go utrzymać. Wywrócił się na podłogę. Kurwa. Suk był już po drugiej stronie pomieszczenia, jakieś czterdzieści stóp od Kade’a. Ręce trzęsły mu się jak w febrze. – Czym ty jesteś? Kade spróbował dostać go myślami, ale nie zdołał. Suk był zbyt daleko. – Jesteś diabłem! Diabłem!

Strzelił, ale spudłował. Kade poczuł, jak kula wbija się w podłogę tuż obok niego. Zaczął pełznąć w tył, pomagając sobie rękoma i zdrową nogą. Suk znów strzelił i znów spudłował. Kade rozejrzał się za czymś, co mogłoby mu dać osłonę, co mogłoby posłużyć jako broń. Pod ścianą stał oparty pistolet maszynowy. Kade ruszył w tamtą stronę tak szybko jak mógł, ignorując ostry ból, jaki przeszywał go przy każdym ruchu. Broń była tak daleko. Wszystko bolało go niesamowicie. A dłonie Suka przestały dygotać. – Wracaj do piekła! – wrzasnął do Kade’a, celując dokładnie. Drzwi wpadły do wewnątrz. Na progu stanęła Sam. Suk ją zobaczył, skierował broń w jej kierunku i strzelił. Sam przetoczyła się błyskawicznie, jednocześnie rzucając czymś w przeciwnika. Coś ostrego wbiło się w ramię Suka. Ruszył w jej stronę, strzelił. Spudłował. Kade dotarł do pistoletu pod ścianą. Suk był jakieś trzydzieści stóp dalej. Znów strzelił, ale i tym razem nie trafił w Sam. Kade podniósł broń, nacisnął spust. Odrzut cisnął nim o ścianę, złamane żebro eksplodowało bólem. Kula poleciała gdzieś w lewo. Suk odwrócił się w jego stronę i strzelił. Teraz eksplozja bólu objęła lewe ramię Kadena. Ale chłopak wciąż naciskał spust, starając się wycelować w Suka. Strzelał od lewej do prawej, trafił Suka najpierw w rękę z pistoletem, potem w pierś, zwalił z nóg. Pistolet kliknął. Magazynek był pusty. Znowu wokół zapadła cisza. A potem zawyły syreny. W centrum na pokładzie Boca Raton panowała cisza. Nichols nie wierzył w to, co właśnie się stało. Tuzin agentów zginęło, co najmniej tyle samo cywili, z których część żyła jeszcze, gdy aktywowali protokół trzynasty. Nichols popatrzył w dół, kiwając głową. – Sir? – odezwała się Jane Kim. – O co chodzi, Jane? – Nichols podniósł wzrok. – Sir… Canary nadal nadaje, sir. A Blackbird… większość jej nadajników padła, ale wciąż mamy sygnał GPS z jej telefonu. I… jest w ruchu. Znajduje się poza budynkiem. Nichols popatrzył na ekrany. Kim mówiła prawdę. Przekaz od dwunastu agentów ustał, ale Lane nadal nadawał. A nadajniki Cataranes zamilkły, ale dopiero po tym, jak zarejestrowały jej pozycję na zewnątrz budynku. GPS w jej telefonie nadal przesyłał dane. I kiedy Nichols je odczytywał, telefon zmienił położenie, przemieścił się z alejki do budynku, w którym przebywał Lane. Ich pozycje były takie same. Ona się przemieszczała. I proszę. Na przekazie wideo od Lane’a przez chwilę widać było Sam. Niewątpliwie. Feng prowadził według wskazówek Shu. Kontrola ruchu ulicznego należała do niej. Trasa radiowozów też. Tak samo jak kamery uliczne. Opal pędził przez miasto z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Ulice były prawie puste, jak zawsze przed nadejściem świtu. Jechali. Wszystkie światła mieli zielone. Radiowozy mknęły równoległymi ulicami, nie widząc opala ani razu. Shu wiedziała, gdzie jest telefon Lane’a co do metra. Już nie w miejscu pożaru. Teraz znajdował się w odległości mniejszej niż dziesięć metrów od płonącego mieszkania, ale to była ogromna różnica. Shu miała tylko nadzieję, że chłopak ma przy sobie ten telefon. To była głupota, wiedziała o tym. Powinna pozwolić mu zginąć. Ale jeśli tylko będzie mogła, postara się temu zapobiec. Tutaj – powiedziała Fengowi. Rozjechali barierkę dla pieszych, wjechali w uliczki zakazane dla ruchu samochodowego, tak wąskie, że opal ledwie się w nich mieścił. Jeszcze raz tutaj – wysłała.

Feng zakręcił z piskiem opon i wjechał w odpowiednią alejkę. Lane podniósł się ponad poziom drogi. Tutaj – powtórzyła. Feng zahamował gwałtownie. Lane zmierzał na dach budynku dokładnie przed nimi. Shu czuła jego umysł z tej odległości. Żył, ale był ranny i bardzo cierpiał. Sięgnęła ku niemu i ku tej dziewczynie Cataranes, powiedziała, że pomoc nadchodzi. Dalej wszystko zależało od Fenga. A na parterze były jeszcze dwa umysły pełne Nexusa, powoli osuwające się w nicość. Interesujące… Sam podniosła pistolet maszynowy, który wysunął się z ręki Kade’a, wyjęła pusty magazynek i załadowała pełny. – W porządku? – spytała. Czuła jego umysł. Od porażenia elektrycznego jej Nexus był rozchwiany, ale już nie tak niestabilny jak kilka dni temu. Mimo zakłóceń i szumów nadal czuła Lane’a. Buzowała w nim adrenalina po starciu. Po raz pierwszy w życiu zabił człowieka. To będzie go prześladować przez jakiś czas, jak i wszystkie inne wspomnienia tej nocy. Kade próbował wstać, ale zraniona noga po raz kolejny się pod nim złożyła. Emanował bólem. Płuca miał poparzone, żebra połamane, przy każdym ruchu odczuwał potworny ból. Noga nie mogła utrzymać żadnego obciążenia. Potrząsał głową, kaszląc. Na wargach miał krew. Sam schyliła się, żeby go podnieść. Musieli się stąd wydostać. Jakiś hałas rozległ się od strony drzwi. Kolejny z osiłków Suka pokazał się w progu. Sam poderwała karabin i strzeliła. Usłyszała głośne przekleństwo i mężczyzna zniknął. Po drugiej stronie pomieszczenia też były drzwi. – Chodź, Kade. – Podniosła go i przerzuciła sobie przez ramię. Promieniował czystą agonią. Zignorowała to i utykając, pobiegła w stronę drugiego wyjścia. Kurwa, to dopiero bolało. Dotarła do drzwi, wyważyła je zdrową nogą, obróciła się i strzeliła kilka razy do bandytów, którzy pojawili się na progu z drugiej strony, a potem otworzyła sobie drzwi ramieniem. Znaleźli się na klatce schodowej. Sam złapała Kade’a mocniej, wyprostowała się i przy wtórze jego jęków zaczęła się wspinać, stopień po stopniu. Dotarła do pierwszego podestu. Drzwi tutaj były zamknięte. Strzeliła w zamek, otworzyła drzwi tylko po to, by zmylić pościg, i wspinała się wyżej. Była na drugim z kolei podeście, gdy usłyszała ich na klatce schodowej. Zamarła. Kade jęknął. Uciszyła go myślą. Mężczyźni na pierwszym podeście rozmawiali po tajsku. Było ich trzech, może czterech. Poruszali się ostrożnie. Słyszała, jak sprawdzają i zmieniają magazynki, a potem ich głosy ucichły. Policzyła do pięciu i ruszyła w górę. Usłyszała wołanie. Kurwa, jeden z nich został. Strzelił teraz w górę szybu. Sam porzuciła ostrożność, odepchnęła myśl o bólu i popędziła po schodach w górę, czując protest mięśni zranionej nogi na każdym stopniu. Miała to w dupie. Ciało Kade’a przeszywał ból płynący z połamanych żeber. Zignorowała to. Nie miała wyboru. Teraz już wszyscy ścigający ją mężczyźni krzyczeli. I biegli za nią. Byli superpotężni, każdy z nich silny za pięciu, ale paradoksalnie w nogach tej siły im brakło. Nienaturalnie wielkie mięśnie mocno obciążały serce, redukując możliwości. Sam był mniejsza, a co za tym idzie superszybka. Nawet z Kadenem na ramieniu była szybsza. Minęła trzeci podest, czwarty, potem piąty, dotarła do wyjścia na dach, przestrzeliła zamek i niemal wyrwała je z zawiasów. Wszystko by dała teraz za kilka granatów. Rozejrzała się za kryjówką. W przeciwległym rogu dachu wznosił się gigantyczny wylot klimatyzatora.

Popędziła w tamtą stronę. Rzuciła Kade’a za osłonę, kucnęła, sprawdziła zapas amunicji. Niewiele. Przełączyła na ogień pojedynczy. Musiała oszczędzać amunicję. KADE… CATARANES… JESTEŚMY TU… UTRZYMAJCIE SIĘ PRZY ŻYCIU… FENG PO WAS IDZIE. Głos Su-Yong Shu zahuczał w czaszce Sam. Kade głośno wciągnął powietrze. Rany boskie, czym była ta kobieta? Z drugiego końca dachu ktoś strzelił serią. Pociski przebiły bryłę klimatyzatora. Kawałki metalu poraniły Sam ręce, nogi i pierś. Kade jęknął, gdy poczuł nowy ból. Prześladowcy strzelali teraz w jeden bok klimatyzatora, ostre odłamki metalu fruwały akurat w miejscu, gdzie kucnęła Sam. Przetoczyła się w stronę Kade’a. Podpory pękły z jękiem i ostrzelana strona urządzenia przechyliła się na bok. Jak tak dalej pójdzie, zestrzelą jej całą osłonę. Ich karabiny ucichły. Sam wychyliła się na moment, wystrzeliła trzy razy w stronę jednego z napastników, dwa pociski trafiły go w pierś. Jeden załatwiony, zostało trzech. Wyciągnęła magazynek. Miała jeszcze dwa naboje. Kurwa mać. Mogli skoczyć z dachu? Czy Kade by to przeżył? Tamci znowu zaczęli strzelać. Kolejne odłamki metalu przebiły jej rękę. Przetoczyła się raz jeszcze, wychyliła z innej strony i wystrzeliła dwa ostatnie naboje. Jednego trafiła w brzuch. Dwóch pozostałych natychmiast zaczęło do niej strzelać. Rozległy się kolejne strzały. Tym razem z pistoletu. Sześć razy i głowy obu tamtych eksplodowały. Ciała zwaliły się bezwładnie na dach. Za nimi w nienagannym czarnym garniturze szofera stał Feng z pistoletem w dłoni. Uniósł brwi w ramach powitania. Sam odetchnęła z ulgą. Nigdy by nie przypuszczała, że jeden z nich ją ocali, ale nie zamierzała grymasić. Na Boga, była wdzięczna. Feng podszedł do tego, którego Sam postrzeliła w brzuch. Osiłek wciąż jeszcze się ruszał. Chińczyk strzelił mu w głowę dwa razy, potem temu, którego Sam zdjęła pierwszego. Sam pochyliła się nad Lane’em. Emanował bólem. Skórę miał spaloną ogniem, poranioną szrapnelami. Ale żył. Pocięty, połamany, z kulką w ramieniu, ale żył i był przytomny. Feng dołączył do nich. – Czas się chyba zbierać, nie? – Uśmiechał się. Kade chciał coś powiedzieć, ale tylko zakaszlał krwią. Ograniczył się więc do kiwnięcia głową. Feng pochylił się, by go podnieść, Sam jednak powstrzymała go gestem. – Jesteś ranna – zwrócił jej uwagę Chińczyk. – Ja go poniosę – odpowiedziała. Feng w milczeniu skinął głową, patrząc Sam w oczy. Rozumiał. Podniosła Kade’a i przerzuciła sobie przez ramię, ignorując płynące od niego fale bólu. Zeszli schodami i wyszli na ulicę, gdzie czekał na nich czarny opal. Sam boleśnie utykała przy każdym kroku. – To żołnierz Konfucjańskiej Pięści – powiedział Nichols. Williams i Kim potwierdzili. – Co on, do diabła, tam robi?

40 Ucieczka Feng dotarł do samochodu przed Sam. Drzwi z tyłu po stronie kierowcy były otwarte. Sam dokuśtykała do nich i zajrzała do wnętrza. Na tylnym siedzeniu zobaczyła Shu. Obok potężną apteczkę. – Daj go tu – poleciła Chinka. Sam tylko mocniej złapała Kade’a. – Chodź, pojedziesz obok mnie, z przodu – wtrącił Feng. – Zostanę z nim – oznajmiła Sam twardo. – Panno Cataranes – przekonywała Shu – potrafię udzielić pierwszej pomocy. – Ja też. – Sam ani na moment nie spuściła wzroku. Shu odwzajemniła to spojrzenie. – Musimy jechać – ponaglił Feng. – Tu nie możemy zostać. – Dobrze. – Shu otworzyła swoje drzwi. – Siadaj z Kade’em, ja pojadę z przodu. Sam wciągnęła Kadena na tylne siedzenie. Jęczał z bólu. Feng ruszył, gdy tylko drzwi się zamknęły, kierował się w głąb labiryntu uliczek. Sam sprawdziła apteczkę. Wyposażenie chińskich jednostek specjalnych. Najlepsze z możliwych. Trenowała na takich. Proszę, respirator dla ofiar ognia, maska i butla gazowa pełna czynników wspomagających szybkie gojenie płuc. Założyła aparat Kade’owi i poczuła, jak chłopak rozluźnia się, gdy tylko chłodna mieszanka zaczęła płynąć przez jego drogi oddechowe. – Jesteście oboje obłożeni nadajnikami – odezwała się Shu z przedniego siedzenia. – Twoje kontaktówki, ubranie Kade’a, oba wasze telefony. Trzeba się tego pozbyć. Cholera, uświadomiła sobie Sam. Ma rację. Opuściła szybę i wyrzuciła telefon, zaraz dołączyły do niego jej szkła kontaktowe. Kade także próbował wyjąć telefon z kieszeni, ale przeszkadzał mu złamany palec. Sam pospieszyła z pomocą, wyjęła aparat z kieszeni i też wyrzuciła przez okno. Teraz pluskwy, które miał na sobie… – Trzeba rozciąć mu ubranie – oznajmiła. – Zresztą i tak wtopiło mu się w skórę. Feng uniósł dłoń, nie odrywając spojrzenia od drogi. W jego dłoni szczęknął otwierający się nóż. Shu podała ostrze Sam, a potem zrobiła coś takiego umysłem, że cierpienie Kade’a nieco zmalało. Sam czuła, jak Lane odpręża się trochę. Porozcinała mu koszulkę i cisnęła za okno. Kade zacisnął zdrową dłoń na łańcuszku od Watsa. – To nie – mruknął niewyraźnie przez maskę. Sam przeszła do jego poszarpanych spodni, rozcięła to, co nich zostało, i też wyrzuciła. Był w fatalnym stanie. Tam, gdzie belka przygniotła mu nogę, w skórę wtopiły się włókna materiału, spodnie zwyczajnie roztopiły się od żaru. Lewą stronę twarzy miał spuchniętą, poszarpaną i przypaloną. Jedno oko w ogóle nie chciało się otworzyć. Gdy Shu uśmierzyła nieco jego ból, Sam mogła lepiej rozeznać się w obrażeniach, jakie odniósł. Były poważne. Posmarowała mu twarz, pierś, uda i łydki żelem na oparzenia. Zaaplikowała antybiotyki i czynniki wzrostu tkanek na twarz i w okolice zapuchniętego oka. Usztywniła złamany palec. Podniosła wzrok, wciąż byli gdzieś w labiryncie alejek. – Gdzie jedziemy? – spytała. – Wokół wszędzie pełno lokalnej policji – odpowiedziała jej Shu. – Robimy objazd, żeby

się na nich nie natknąć. – A potem, jak już się stad wydostaniemy? – indagowała Sam. Jestem w samochodzie z wrogiem, do walki z którym byłam specjalnie szkolona, uświadomiła sobie. Bez broni, bez wsparcia, uciekając przed ludźmi, którzy mnie wyszkolili. Co ja, kurwa, robię? – Do ambasady Chin – wyjaśniła Shu. – Poprosimy o azyl polityczny dla Kade’a. Dla ciebie też, jeśli zechcesz. Sam poczuła gwałtowne szarpnięcie niepokoju. Spróbowała znaleźć właściwe słowa. Kade był szybszy. Nie! Odsunął dłoń Sam i maskę. – Żadnej ambasady – powiedział słabo. Zapewnimy ci bezpieczeństwo – wysłała Shu. A potem wywieziemy z kraju. Kade z powrotem nałożył maskę, głęboko odetchnął leczniczą mieszanką i odpowiedział myślach: Nie. Przed chwilą z mojego powodu zginęli ludzie. Po prostu, kurwa, zginęli. Nie pozwolę, żeby stało się to ponownie. Nie będę niewolnikiem. Ani zabójcą. Obrazy sączyły się z jego umysłu. Narong celujący w głowę Teda Prat-Nunga. Wats wykrwawiający się w ogniu. Lalana i Niran pocięci seriami z karabinów. Sam czuła przepełniające go poczucie winy na granicy szaleństwa, poczucie, że zawiódł, że zdradził, odczuwała ciężar śmierci, jakie spowodował. Rozumiała to wszystko aż za dobrze. Co ja zrobiłam? – pomyślała. To wszystko stało się tak szybko… Shu spróbowała raz jeszcze. Kade, Amerykanie przyjdą po ciebie. Musimy ukryć cię w jakimś bezpiecznym miejscu. – Ma rację – poparła ją Sam na głos. – Już na pewno nas szukają. Nie odpuszczą. Musimy szybko się ruszać. Ukryć – nadał Kade. Musimy się ukryć. – Gdzie mam jechać? – spytał Feng. Ananda – odpowiedział Kade. – Ten facet tam, ten martwy, był jednym z mnichów Anandy – zaprotestowała Sam. – Śledził nas w poniedziałek wieczorem. – Tuksin – odgadła Shu. – Przechwyciłam trochę jego myśli, zanim umarł. Działał na własną rękę. Chciał się uwolnić od Anandy, tak jak Suk od Teda Prat-Nunga – dodał Kade. – Thanom? – spytała ostro Shu. – A co on miał z tym wspólnego? Kade i Shu wymienili spojrzenia. – On tam był – odpowiedziała Sam. – Dlatego ERD wkroczyło, żeby go dostać. Pokaż mi! – zażądała Shu. Sam poczuła w umyśle obcą obecność. Nie mogłaby jej powstrzymać nawet, gdyby chciała. Czym była ta kobieta? Obecność odnalazła wspomnienia z walki, wchłonęła w mgnieniu oka. Sam czuła, jak Kade otwiera się dla Shu i jak Shu absorbuje jego wspomnienia. Podchwyciła echo śmierci Prat-Nunga, kule rozrywające jego ciało, gdy próbował ocalić

Chariyę, wynieść ją z tamtego przeklętego miejsca. Z ust Shu wydobył się niski jęk. Chinka schowała twarz w dłonie. Zapłakała. Nie musieli tego słyszeć, czuli to w umysłach. Thanom. Martwy. Thanom. Nie… Żal wypełnił Sam bez reszty. Chciała płakać wraz z Shu nad jej stratą. Nie mogła już myśleć ani patrzeć, ani oddychać. Poczuła, jak samochód zaczyna ostro skręcać. Thanom! Su-Yong! Sam usłyszała krzyk Fenga. Jęki Shu ucichły. Mentalna mgła cofnęła się z umysłu Sam. Feng odzyskał kontrolę nad samochodem. Nikt się nie odezwał. Shu szlochała cicho. Jej smutek wypełniał wnętrze opala. Głupi, głupi Thanom. Mówiłam ci, że tak to się skończy. Mówiłam… Sam w ciszy kończyła opatrywać rany Kade’a. Wreszcie Shu przestała szlochać. Uniosła twarz. Policzki miała mokre od łez. Wybaczcie – wysłała. Thanom był dla mnie kimś bardzo ważnym. Ja… – potrząsnęła głową – żyję dziś tylko dzięki niemu. Wspomnienie przyszło do nich w jednym błysku. Ogień. Żar. Strach i ból. Ogolona głowa. Wiszący u sufitu robot-chirurg, unoszący się nad nią, obcy, insektoidalny, zbliżający się wśród brzęczenia ostrzy. Jej nienarodzone dziecko, ogromne w jej łonie. Krew wszędzie. Nad nią dwie twarze, białe ze strachu. Dłoń Prat-Nunga zaciśnięta na jej dłoni. Obrazy i wspomnienia, których Sam nie była w stanie zrozumieć. Żal emanujący z Shu począł ustępować miejsca gniewowi. To był lodowaty, twardy gniew. Gniew niewyobrażalnie wielki. Nienawiść o przerażającej sile. Furia. Zniszczenie. Mordercy. Dzikusy. Zniszczy ich wszystkich… – Ananda – zaskrzeczał Kade. Ananda. Shu przypomniała sobie o nich. Odrobina po odrobinie powściągała swój gniew. – Ananda – zgodziła się. – A ty? – zwróciła się do Sam. – Planujesz dołączyć do Kade’a? Sam odetchnęła głębiej. Wciąż jeszcze nie poukładała sobie wydarzeń tej nocy. Ogarnęło ją szaleństwo po śmierci Mai, gdy czuła wściekłość i przerażenie umysłów, z którymi była złączona. Zabiła przynajmniej dwóch najemnych agentów, a przyczyniła się do śmierci pozostałych… Czy mogłabym się poddać? – zastanowiła się. Iść do ambasady? Przyznać do chwilowej niepoczytalności? Nie. Różne rzeczy można było zarzucić ERD, ale nie to, że łatwo wybacza. Sam właściwie wydała na siebie wyrok śmierci. Pozostały jej godziny, w najlepszym wypadku dni życia. Musiała to wszystko przemyśleć. A to znaczyło, że musi uniknąć prześladowców, którzy teraz ruszą jej tropem. Nie miała zbyt wielu opcji. No i przyrzekła Watsowi, że dopilnuje, aby Kade był bezpieczny. – Planuję – odpowiedziała. – Jeśli Kade się zgodzi. Lane popatrzył na nią ponad maską. Ich oczy się spotkały. Poczuła błysk połączenia, cień tego, czego doświadczyli kilka godzin wcześniej, wtedy gdy się przed nim otworzyła. Współczucie. Zaufanie. Zrozumienie. Kade odsunął maskę na bok. – Tak – powiedział. – Ocaliłaś mi życie. Znowu. Tak. Shu przyjęła jego decyzję skinieniem głowy, wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała

numer. Sam słyszała echo głosu, który odebrał po tamtej stronie. – Sawadi, Ananda. Rozmawiali w języku, którego Sam nie znała, może po hindusku? Wreszcie Shu włożyła telefon do kieszeni. – Załatwione – oznajmiła. – Spotkamy się z jego mnichami za godzinę. Jej głos był zimny. Z umysłu wciąż sączył się gniew. Te małpy zabiły Thanoma. Zapłacą za to. Kade drzemał przez drogę. Obudził się dopiero, gdy dotarli na spotkanie z dwoma młodymi mnichami, których wysłał Ananda. Było to w przepastnym garażu, głęboko w trzewiach portu lotniczego. Shu poinformowała, że kamery ochrony znajdują się pod jej kontrolą. Nikt tego nie podważał. Młodzi mężczyźni o ogolonych głowach podali uciekinierom zwoje materii. Mnisie szaty. Pomarańczowe dla Kade’a, białe dla Sam. – Mnisi Anandy zabiorą was do kryjówki – odezwała się Shu z tylnego siedzenia. Wciąż była chłodna, zdystansowana. Śmierć Prat-Nunga mocno się na niej odbiła. – Amerykanie już przesłali nakaz aresztowania waszej dwójki w związku z narkotykami. Musicie ruszać, Ananda to wie. Już opracowuje następny etap waszej ucieczki. – Odwróciła się i podała coś Kadenowi. Tablet. – Co to? – spytał zaskoczony Lane, wyciągając rękę. Shu nadal trzymała urządzenie. – Zatrzymaliśmy się i Feng kupił to po drodze. Zapłacił gotówką. Żaden trop nie prowadzi do was. Nie wchodźcie na swoje stare konta ani nie ściągajcie swoich danych, bo was namierzą. Nie próbujcie skontaktować się z nikim znajomym ani ze mną. Możecie go używać tylko, żeby mieć ogólne wiadomości, ale nic więcej. Rozumiesz? – Tak. – Kade skinął głową. – Chcę zostać przy życiu. Shu dopiero wtedy wypuściła urządzenie. – Dobrze. – Możesz zrobić coś dla mnie? – spytał. Było mu zimno. Kręciło się w głowie. – Co? – Rangan, Ilya… ERD teraz będzie ich ścigać, jeśli już ich nie dopadli. Możesz się z nimi skontaktować? Powiedz im, żeby uciekali. Shu zawahała się przez chwilę. – Z pewnością mają podsłuch – wtrąciła Sam. – Będziesz musiała być ostrożna, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. – Zrobię, co będę mogła – obiecała Shu. – Dziękuję – powiedział Kade. Słowa były puste. Czuł się otępiały. – Kade… – zaczęła Shu i zamilkła na chwilę. – Kade, prawdopodobnie to wszystko źle się skończy dla ludzi, których ERD używała, by cię szantażować. Jeśli tak będzie, pamiętaj, kto im to zrobił. Im i tobie. Spojrzała mu w oczy. Jej umysł promieniował zimnym gniewem, pragnieniem zniszczenia tych wszystkich ludzkich organizacji, które tak usilnie starały się trzymać wszystkich postludzi pod kontrolą. „To będzie twoja wina” – powiedziała mu Sam. „Tylko twoja”. Kątem oka widział, jak Sam zwiesiła głowę. Emanowała poczuciem winy, zmieszaniem i rezygnacją. – Wiń ludzi – mówiła dalej Shu. – Wiń ich nienawiść do wszystkiego i wszystkich, co może ich przerosnąć.

Furia. Nie tylko gniew. Przebłysk Yang Wei, uwięzionego w rozbitym samochodzie, płonącego żywcem, z winy CIA. Jego wspomnienia odpowiedziały przebłyskiem Teda Prat-Nunga ginącego od kul, gdy próbował ocalić Chariyę. Nienawiść. Czuł, jak jego własny gniew płonie coraz jaśniej. ERD zabiło tak wielu. Powinni zostać ukarani, zniszczeni, rozbici na kawałki tak małe, że… – Nie zatrzymujcie się – powiedziała mu Shu. – Pilnujcie bezpieczeństwa. Jeszcze się zobaczymy. – Położyła mu dłoń na ramieniu. – Pewnego dnia zmusimy ich, by za to zapłacili. Wszyscy. I choć wciąż był we władaniu programu uspokajającego, też to poczuł. Gniew. Zimną furię. Zagłuszyła żal. Stłumiła ból. Kade znów skinął głową. Pewnego dnia ich wrogowie zapłacą. Otworzył drzwi samochodu. Jeden z mnichów natychmiast znalazł się przy nim, przełożył sobie ramię Kade’a przez kark, pomógł mu dotrzeć do drugiego samochodu. Stała tam Sam, jej oczy nieustannie skanowały otoczenie, szukając zagrożeń. Spodziewa się, że nas znajdą, pomyślał Kade, a ona chyba wie, czego się spodziewać. Feng uścisnął Kade’a ostrożnie. – Nie dawaj się więcej lać – powiedział mu z szerokim uśmiechem. Kade, odrętwiały, skinął tylko głową. Chińczyk odwrócił się do Sam, rozkładając ramiona, ale ona spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. Zrezygnował więc z uścisku i tylko wyciągnął ku niej dłoń. Uścisnęła ją. – Pewno dnia będziemy walczyć razem naprawdę – powiedział, kłaniając jej się lekko, z szacunkiem. Młodzi mnisi zapakowali ich do poobijanej, czteroosobowej taty. – Dokąd jedziemy? – spytał Kade. Mnisi wymienili kilka słów po tajsku. Ten na miejscu pasażera odwrócił się do nich. – W góry – powiedział, wskazując na niebo. I dodał coś w tajskim. – Mówi, że zabierają nas do klasztoru – przetłumaczyła Sam. – Bardzo szczególnego klasztoru. Wyjechali z podziemi w łagodne światło poranka. Chmury się przerzedziły. Na wschodzie słońce, kula pomarańczowego ognia, oświetlało mokry krajobraz. Jechali na północ, w stronę szczytów majaczących daleko nad kadłubami samolotów.

41 Reperkusje Becker klął pod nosem. Nad Tajlandią wstawał świt. Jego przedłożona w trybie awaryjnym prośba o rekonesans z powietrza, w ciemnościach przedświtu jakieś trzy godziny temu, została odrzucona. Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego zwołał zebranie w Waszyngtonie w niedzielę rano, żeby przedyskutować wydarzenia w Tajlandii. Czyli dopiero za trzydzieści sześć godzin. Tak długo Becker nie mógł czekać. Czy nie był to właściwy moment, żeby użyć wizytówki, którą otrzymał? „Prezydent jest bardzo zainteresowany pańską pracą” – powiedziano mu. „Gdyby kiedykolwiek miał pan sprawę naglącą, wymagającą szybkiej decyzji, proszę dać mi znać”. Barnes. Maximilian Barnes, doradca prezydenta do spraw polityki specjalnej. Prezydencki poborca haraczy. Człowiek, który dopuszczał się rzeczy, o jakich Becker nawet nie chciałby wiedzieć… Człowiek, którego Warren Becker zwyczajnie się obawiał. „To mój prywatny numer”. Becker westchnął. To była nagląca sprawa. Schylił się i z dolnej szuflady wyciągnął butelkę i szklankę, nalał sobie laphroaiga na dwa palce i upił solidny łyk. A potem wybrał numer. Barnes odebrał natychmiast. Oczywiście, że pamiętał Beckera. Jak mógł pomóc? Becker wyjaśnił. Ich rozmowa była krótka i konkretna. Owszem, ta sprawa należała do tych, które mogły zainteresować prezydenta. Zgadza się, czekanie dwa dni na rozpoznanie jest niedopuszczalne. Nie, Becker z pewnością nie przekroczył żadnych granic, dzwoniąc. Otrzyma zezwolenie na użycie zwiadu, jeszcze zanim w Tajlandii zapadnie wieczór. Becker rozłączył się. Dłoń drżała mu lekko. Ten człowiek go przerażał. Wystarczyło, że Becker wiedział o niektórych czynach Barnesa. Wystarczyły plotki na temat spraw, jakie mu przypisywano… Upił kolejny łyk whisky, żeby się uspokoić, i skupił się na raporcie z ostatnich wydarzeń w Bangkoku. Dwunastu podwykonawców ERD zginęło. Ted Prat-Nung zginął. Jego trzej ludzie zginęli. Watson Cole zginął. Suk Prat-Nung został znaleziony martwy w budynku po drugiej stronie ulicy, razem z wysokiej rangi mnichem i drobnym przestępcą, którzy też nie żyli. Kolejny trup w tej samej alejce z paskudnie poderżniętym gardłem. Czterech nieboszczyków na dachu budynku. Prawdziwa jatka. A na koniec dwunastu cywili zabitych w mieszkaniu – grupka studentów, była mniszka i jej mąż, były mnich, zużyta dziwka, młody diler – i to wynaturzone niby-dziecko. Mai, jak ją nazwali. Becker aż się wzdrygnął. Znaleźli tam potwierdzenie największych obaw prezydenta. Dzieci od urodzenia posiadające możliwości, jakie dawał Nexus. Nowy podgatunek zdolny telepatycznie porozumiewać się ze sobą. Jak będą odnosić się do reszty ludzkości? Pomyślał o swoich dwóch pięknych, normalnych i zdrowych córkach. Czy te dziwadła zrobią z jego dzieci jakąś podklasę? Niewolników nowych elit? Sama myśl przyprawiała go o mdłości. Ten stwór, Mai. Klony Konfucjańskiej Pięści. Shu – najprawdopodobniej już nie człowiek. To był bezbożny zbiór ohydnych perwersji. Jego córki będą żyły wśród wrogów, w świecie, gdzie groźba zawiśnie nad całą ludzką rasą.

Popił whisky i odetchnął głęboko. I Cataranes. Sam. Co tam się stało? Shu musiała zastosować na niej jakąś technologię przymusu. Nic innego nie miało sensu. Szlag by to. To była jego wina. Wysłał ją do akcji z Nexusem w mózgu. Nie przyszło im do głowy, że Shu może wpływać na kogoś w tak krótkim czasie, tak niepostrzeżenie, bez najmniejszego ostrzeżenia. Wybacz, Sam. Odbierzemy cię im. Naprawimy, jeśli tylko będzie można. Wrócił do martwych najemników, studiował ich twarze, zapamiętywał imiona. To byli dobrzy ludzie, wykonywali ważną pracę. Wysłał ich prosto w śmiertelne niebezpieczeństwo. Wydał rozkaz, by odpalić ładunki w ich głowach, w czaszkach tych, którzy polegli, i tych, którzy jeszcze żyli. Wolał ich zabić, niż dopuścić, by wpadli w ręce Tajlandczyków. Miał ich krew na rękach. Czy postapił słusznie? Tak. Był dobrym żołnierzem. Wykonywał rozkazy. Trzymał się zasad. Zasad ustalonych nie bez powodu. Dopił laphroaiga. Whisky rozgrzewała go od środka. Uspokajała. Gdyby musiał, postąpiłby tak samo raz jeszcze. Stawka była zbyt wysoka, by przebierać w środkach. Martin Holtzmann siedział w swoim biurze, przeglądając raport z Bangkoku. Taka strata. Taka straszliwa strata. Narong Shinawatra, chłopiec, na którym użyli technologii przymusu. Martwy. Zginął tak bezsensownie. Co nie zadziałało w ich oprogramowaniu? Ted Prat-Nung, zdolny nanoinżynier, zanim stał się dilerem narkotyków. Martwy. To dziecko, Mai. Jak by to było urodzić się z Nexusem? Umieć mentalnie komunikować się z innymi od urodzenia? Jak by to wpłynęło na rozwój języka? Na zachowania społeczne? Inteligencję? Miał tyle pytań. Martwi. Wszystkie tropy martwe. Ten chłopak, Lane, z całą swoją wiedzą, wszystkimi ideami i pomysłami. Stracony. Holtzmann wciąż miał nadzieję, że namówi dzieciaka do współpracy. Nie po raz pierwszy zadumał się nad Nexusem przechowywanym w zabezpieczonym laboratorium dwa piętra niżej. Miał całkowity dostęp do tych pomieszczeń. Tyle miał pytań, tak wielu rzeczy był ciekawy… Nie. To by było przekroczenie o jedną granicę za daleko.

42 Kwestia perspektywy Kade obudził się wcześnie. W którymś momencie zapadł w sen z głową opartą o drzwi samochodu. Sam nie spała. Była zmęczona i spięta. Czuł to, tak samo jak myśli krążące jej w głowie, wciąż i wciąż te same. Mai. Odpowiedzialność za śmierć dziewczynki. Jej reakcja na tę śmierć. Ludzie, których zabiła. Myśliwi, którzy ruszą ich tropem. I plany. Plany. Kambodża. Laos. Birma. Gdzie mogli uciec? Jak? Kade nie potrafił dać jej żadnych odpowiedzi. Był całkowicie zmrożony od wewnątrz. Nie czuł żadnych innych emocji, tylko lodowatą furię. Być może to był program uspokajający. A być może szok. Samochód jechał po krętej, górskiej drodze. Część stoków pokrywały pola ryżowe, tarasy zieleni, żółci i błotnistego brązu. Na pozostałej części pieniła się gęsta i dzika dżungla. Na błękitnym niebie brykały białe kłębki chmur. Było pięknie. Ale Kade nic nie czuł. Dotarli na wzniesienie i w oddali pojawiła się jakaś konstrukcja. Kompleks, przycupnięty na bocznej półce. Białe budynki. Dziedzińce. Czerwone dachy. Zdobione złotem wieże nad nimi. Dołem szumiał wodospad, woda spływała ze stromego klifu, by setki stóp niżej wpaść do jeziora w dżungli. Dwadzieścia minut później przybyli na miejsce. Tata przejechała przez bramę wykutą w skale i zatrzymała się na przestronnym kamiennym dziedzińcu. Mnisi powitali ich przy samochodzie. Zakonnica. Lekarz. Pociągnęli Sam w jedną stronę, a Kade’a w drugą, do mnisiej celi. Tam ogolono mu głowę maszynką i zbadał go lekarz. Zmienił opatrunki, obejrzał zapuchnięte oko, zrobił zastrzyk, przylepił na karku plaster nasączony lekami i dał jakąś pigułkę. Ciemność objęła Kade’a niby dawno niewidziany przyjaciel. Telefon zadzwonił o trzeciej nad ranem. Becker sięgnął do szafki nocnej i odebrał, z trudem przytomniejąc. To był Maximilian Barnes. Czy ten człowiek w ogóle sypiał? A czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Becker dostał zgodę na wypuszczenie dronów zwiadowczych. Zaczął dziękować Barnesowi i odkrył, że gada do siebie. Tamten już dawno się rozłączył. – Kto to był? – zapytała rozespana Claire. – To z pracy, kochanie – odpowiedział jej Becker zdawkowo. Wstał i nałożył szlafrok. Mógł zadzwonić na Boca Raton ze swojego zabezpieczonego na wszelkie sposoby gabinetu. W Tajlandii dochodziła druga po południu. Jak dobrze pójdzie, jeszcze przed zachodem słońca rozpoczną zwiad z powietrza. – Śpij, Claire. Już dawno spała. – Na czym stoimy z listą kandydatów do zrzutu zwiadowczego? – spytał Becker. – Właśnie przesyłamy na pański tablet, sir – odpowiedział Nichols. Becker przez chwilę studiował listę. Sto dwadzieścia celów dla pierwszej fali. Przechwycili rozmowę między Shu i Anandą. W języku, którego nie znał żaden system. Zatrudnili więc lingwistę i odkryli, że to pali, dawno martwy ceremonialny język buddyzmu. Tłumaczenie tylko potwierdziło ich podejrzenia. Ananda zgodził się przyjąć „chłopca” i „kobietę z nim” i pomóc im wydostać się z kraju. Teraz na liście miał miejsca w jakiś sposób związane z Anandą. Miejsca, w których można było ukryć dwoje obcych z Zachodu. – Gdzie zaczynamy? – spytał Becker.

Nichols zerknął na inny ekran, po chwili jego spojrzenie wróciło do przełożonego. – UAV-y nabierają paliwa. Pierwszy wylot bojowy planowany dzisiaj, po zmroku. Dwudziesta trzecia czasu lokalnego. – Stracisz to oko. Przykro mi. Nic nie mogę zrobić. Kade leżał w swoim wąskim łóżku, w maleńkiej celi i bez końca odtwarzał w głowie słowa lekarza i ten moment, gdy agent ERD, którego zaatakował, uderzył go w twarz kolbą karabinu. Lee. Sam powiedziała, że miał na nazwisko Lee. Wats zabił go nawet nie dwie minuty później. Wats, który też już nie żył. Tak jak wielu innych. Podczas gdy Kade nadal oddychał. Dotknął zawieszonej na łańcuszku pamięci. Wats umarł, by przekazać Kade’owi tę rzecz. Zginął, by dać mu wolność. Jedyne, co Kade stracił, to oko. Jedno głupie oko. Powinien był stracić więcej. To on powinien umrzeć. A teraz Ilya i Rangan… Raz jeszcze rzucił okiem na artykuł. DEA ROZBIJA JEDEN Z WIĘKSZYCH GANGÓW NARKOTYKOWYCH ZACHODNIEGO WYBRZEŻA Piątek 21.49, San Francisco, Kalifornia DEA informuje, że dzisiejszego popołudnia dokonała ponad stu aresztowań i zlikwidowała największą na Zachodnim Wybrzeżu sieć dystrybucji narkotyku znanego pod nazwą Nexus. (…) Rangan i Ilya zostali aresztowani. Byli w drodze do Narodowego Centrum Penitencjarnego. Nigdy już nie wyjdą na wolność. Teraz Kade rozumiał Shu. Rozumiał jej gniew, jej furię. Zamordowali i uwięzili jego przyjaciół. Zabili Naronga, Lalanę, Chariyę i tylu niewinnych, których Kade dopiero co poznał. Zabili małą dziewczynkę, wyjątkową małą dziewczynkę. Zasługiwali na najgorsze. Gniew zmieniał go w sopel lodu. Chciał ich zranić. Rozerwać na strzępy. Unicestwić. Powoli. Boleśnie. Cal po calu. To było zbyt wiele. Musiał wydostać się z tej celi. Musiał pomyśleć o czymś innym. Czymkolwiek innym. Podniósł się, wspierając na kulach, które przyniósł mu młody mnich imieniem Bahn, niezgrabnie wyszedł na korytarz, a potem na dziedziniec. Na zewnątrz padał gorący popołudniowy deszcz. Kade kuśtykał po zadaszonych chodnikach, kierując się w stronę głównego holu. Czuł tam umysły mnichów, nawet z odległości stu jardów. Trzydzieści umysłów. Czterdzieści. Czuł, jak nabierają powietrza. Jak wypuszczają powietrze z płuc. To był jakiś rodzaj medytacji. Ale nie tak oszałamiający, jak po zażyciu Synchronii. Te doznania były czyste, niezmącone, przepełnione samoświadomością. Dotarł do holu, gdzie medytowali, pod samą ścianą znalazł dużą poduszkę. Spróbował usiąść najciszej jak mógł, krzywił się przy tym z bólu, bo żebra i noga dawały się mocno we znaki. Kula wyślizgnęła mu się z ręki, z klekotem spadła na podłogę. Czuł, jak zbiorowy umysł w pomieszczeniu zwrócił uwagę na ten dźwięk, rozpoznał go, a potem na powrót zajął się jedynie oddychaniem. Spokój płynący z tej medytacji był niesamowity. W porównaniu z tym jego program

uspokajający wyglądał jak kiepski żart. Ten spokój był prawdziwy, sięgał głębiej. Kade tak bardzo go pragnął… To było coś więcej niż spokój. Jedność. Harmonia. Miał w głowie więcej węzłów Nexusa niż którykolwiek z tych mnichów. Był tego pewien. A jednak jakimś cudem im udało się osiągnąć to, o czym on zaledwie marzył. Robili to, o czym w kółko mówiła Ilya. Razem, medytując, stali się czymś więcej niż tylko sumą poszczególnych części. Czymś więcej niż grupa medytujących mnichów. To pomieszczenie wypełniała świadomość. W tym pomieszczeniu był umysł. A każdy z mnichów stanowił jego część. Kade też zapragnął tej jedności. Usiadł niezgrabnie, wyciągając połamaną nogę do przodu, zamknął oczy i dołączył do nich. Sam oparła się o kamienną balustradę, popatrzyła na południe, kończąc trzecią miskę gulaszu. Jej ciało domagało się protein, żeby naprawić szkody. Zgięła zranioną nogę. Bolało mniej, choć nie minął nawet dzień. Cud nowoczesnej medycyny. Zerwany mięsień okazał się drobnostką dla jej poprawionych zdolności powrotu do zdrowia. Przełknęła kolejną porcję jedzenia, kolejną dostawę paliwa dla ciała. Co właściwie tu robiła? Co dalej? W tym miejscu było coś cudownie uspokajającego. Coś, co nieoczekiwanie osadziło jej się w duszy, spokój, akceptacja. Jednak owo poczucie spokoju nie dało jej żadnych odpowiedzi. Nie powstrzyma też ataku ERD. Musiała odejść. Musiała nieustannie zmieniać miejsce pobytu. A jeśli jakimś cudem uniknie złapania i kary śmierci, musiała zdecydować, co zrobi ze swoim życiem. Potrzebowała celu. Zaangażowała się w ERD z pasją, z ogniem młodego serca. To oni walczyli przecież ze złem, oni nie pozwalali, by kogoś jeszcze spotkało to, co ją, jej siostrę czy rodziców. Ale teraz… Mai nie żyje przeze mnie. Mała dziewczynka. Było za późno, by to zmienić. Teraz jej pracą będzie utrzymanie się przy życiu. Potrzebowała nowej tożsamości, nowej twarzy, odcisków palców, wszystkiego. A potem? – pytała samą siebie. Co zrobię ze swoim życiem? Wciąż myślała o Mai, o swojej siostrze, o młodej Sam. Chcę je chronić, myślała. Przede wszystkim. Chcę, by były bezpieczne. Znów patrzyła na południe. Gdzieś tam, niedaleko wioski Mae Dong, mieszkało więcej dzieci takich jak Mai. – Samantha? – To był głos Vipady, młodej mniszki, którą jej przydzielono. – Czas na medytacje. Sam obróciła się, nagle świadoma tego, jak wygląda z ogoloną głową, ubrana w białe szaty. Buddyjska mniszka. Uśmiechnęła się. Złożyła dłonie w geście wai. – Dziękuję, Vipado – odpowiedziała po tajsku. – Prowadź, proszę. Skierowała się w stronę holu, by medytować z innymi mniszkami, by poczuć ich umysły, praktykujące vipassanę, obserwację siebie, w medytacji określanej jako metta, stan miłości, współczucia dla siebie i dla innych. Będą medytować, aż staną się jednością. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej doświadczyła czegoś tak pięknego. Dotyk drugiego umysłu w tym stanie głębokiego spokoju, dotyk umożliwiony Nexusem… Jakże to mogło być złe? Jak mogła tak ciężko walczyć, by temu zapobiec? Kim ja się staję?

O 22.49, pod ciemnym, zasnutym chmurami nocnym niebem, jakieś trzydzieści kilometrów od wybrzeży Tajlandii, antyradarowa i antysonarowa powłoka Boca Raton zaczęła się otwierać. Na okrągłym pokładzie dziobowym pojawiły się szczeliny, będące krawędziami wcześniej niewidocznych paneli. Panele stały się wgłębieniami, jakby okręt wciągał je do wewnątrz. Przesunęły się bezszelestnie, ukazując ukryty pod nimi pokład bojowy. Okrągłe wyrzutnie uniosły się z horyzontalnej pozycji spoczynkowej, teraz celowały w stronę lądu pod kątem trzydziestu stopni. Przez moment trwały nieruchomo. Czarny statek kołysał się na falach Zatoki Tajlandzkiej. A potem pierwsza wyrzutnia wystrzeliła. Ciemny, wydłużony kształt pomknął w nocne niebo. Siedemset osiemdziesiąt milisekund później wystrzeliła kolejna wyrzutnia, potem następna i jeszcze następna. W przeciągu paru sekund Boca Raton wystrzelił dwanaście bezzałogowych aparatów latających klasy Viper. Drony bojowo-zwiadowcze rozłożyły skrzydła wykonane w technice stealth, odpaliły własne silniki odrzutowe, zeszły na poziom lotu naddźwiękowego dziesięć metrów nad falami i rozproszyły się błyskawicznie. Po wystrzeleniu vipera każda z wyrzutni z powrotem przyjęła horyzontalną pozycję spoczynkową. Wystarczyło kilka sekund, by panele antyradarowe i antysonarowe wróciły na swoje miejsce, zasłaniając pokład bojowy. Należało zachować niewykrywalność. W powietrzu, nad wodami Zatoki Tajlandzkiej, kontrolowany przez sztuczną inteligencję viper 6 dostał namiary i porównał je z planem. UAV przechylił się w skręcie i poleciał na północ – północny wschód, omijając zatłoczoną przestrzeń powietrzną nad Bangkokiem i radary kontroli ruchu. Kierował się ku Saraburi i górom na północnym wschodzie. Miał ładunek do dostarczenia. FRAGMENTY ZAPISU: „Oblicza Ameryki z Davidem Amesem”, sobota, 21 kwietnia 2040 Gospodarz: Witam wszystkich ponownie w „Obliczach Ameryki”. Jesteśmy tu dzisiaj z doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego, doktor Carolyn Pryce. Doktor Pryce, raz jeszcze dziękuję, że zechciała nas pani odwiedzić. Pryce: To sama przyjemność, Davidzie. Gospodarz: Doktor Pryce, zacznijmy od sytuacji w Tajlandii. Wczorajszy pożar i strzelaniny w Bangkoku przyniosły ponad trzydzieści ofiar śmiertelnych w okolicy związanej z dystrybucją narkotyku znanego jako Nexus. Rząd Tajlandii twierdzi, jakoby były w to zamieszane siły Stanów Zjednoczonych. Co może nam pani powiedzieć na ten temat? Pryce: Łączymy się w bólu tymi, którzy stracili bliskich w pożarze. Stany Zjednoczone w żaden sposób nie były zaangażowane w te wydarzenia. Tajlandia jest naszym bliskim sojusznikiem i ważnym partnerem w regionie i żywimy nadzieję, że kiedy już emocje opadną, władze Tajlandii zorientują się, iż popełniły błąd. Gospodarz: Co pani zdaniem wynika z doniesień o ciężkim ostrzale w tej okolicy? Pryce: Jak sam powiedziałeś, Davidzie, ten budynek był najprawdopodobniej używany do dystrybucji substancji zakazanych. Mieliśmy już okazję obserwować fale zbrodni i przemocy związanych z narkotykami w Meksyku, Afganistanie, Kolumbii. Najprawdopodobniej był to element wojny konkurencyjnych karteli narkotykowych. To właśnie te doskonale uzbrojone syndykaty zbrodni stały się po części powodem, dla którego prezydent Stockton uczynił prawo dotyczące handlu narkotykami jednym z priorytetów swojej polityki zagranicznej. Gospodarz: Władze Tajlandii informują, że na miejscu zdarzenia odnaleziono ślady DNA należącego do Amerykanina Michaela Lee, który miałby być tajnym agentem amerykańskim. Pryce: Wprawdzie pan Lee spędził w Stanach Zjednoczonych wiele lat, jednak w

rzeczywistości jest synem chińskich imigrantów z Tajlandii. Wykorzystywanie jego obecności na miejscu zdarzenia, by dowieść udziału Stanów Zjednoczonych, podczas gdy tak naprawdę silniejsze związki łączą pana Lee z Chinami, jest nieco dziwnym posunięciem. Mam tylko nadzieję, że władze Tajlandii równie surowo domagają się odpowiedzi od rządu w Pekinie. Gospodarz: A więc ten człowiek nie był agentem wywiadu Stanów Zjednoczonych? Pryce: Absolutnie nie. Gospodarz: I na miejscu zdarzenia w ogóle nie było nikogo pracującego dla rządu Stanów Zjednoczonych? Pryce: W ogóle nikogo takiego. Gospodarz: Chciałbym w tym miejscu odtworzyć nagranie z konferencji prasowej, jaka odbyła się dzisiaj rano w Bangkoku, w czasie której zademonstrowano dowody mające jednoznacznie, według władz tajlandzkich, wskazywać na udział w masakrze amerykańskich żołnierzy. (Mężczyzna mówi coś po tajsku. Kamera robi zbliżenie na stół. Przedmioty na blacie to broń palna i noże, nadtopione i zniekształcone przez ekstremalnie wysoką temperaturę. Mężczyzna nadal mówi coś po tajsku. Napisy: „… wyprodukowana w Ameryce broń, używana w tajnych operacjach… ponad dwadzieścia przedmiotów wydobyto ze zgliszczy… jedyne oczywiste wyjaśnienie…”). Gospodarz: Jak to pani skomentuje? Pryce: Myślę, że film mówi sam za siebie. Broń jest tak odkształcona i stopiona, że trudno nawet odgadnąć model. Nadto broń wszelkiego rodzaju, pochodząca z dowolnego kraju, jest stanowczo zbyt łatwo dostępna na dowolnym czarnym rynku. Dlatego też prezydent Stockton uczynił walkę z nielegalnym handlem bronią, w tym tą najnowszą, swoim najwyższym priorytetem. Gospodarz: Przejdźmy do sytuacji w Turkmenistanie. (koniec zapisu) Viper 6 przechylił się, dokonawszy szóstego zrzutu, zawrócił w lewo ku górom na północny wschód od Bangkoku. Leciał nisko, zaledwie pięć metrów ponad polami ryżu i plantacjami trzciny cukrowej, poza zasięgiem radaru. Komputerowy mózg kierował go z dala od farm i wiosek. Minął Rop Mueang, Nakhon Nayok, Phrommani, przemieszczał się w bezpiecznej odległości od autostrady numer trzydzieści trzy, aż do wsi Ban Na. Wtedy skręcił, trzymając się blisko gruntu, jako że ten nie był już płaski, lecz pofałdowany, a potem leciał wąwozem, wyciętym w kamieniu przez millenia, ku większym wysokościom. Na tysiącu dwustu metrach wyskoczył z wąwozu, za pomocą zainstalowanych narzędzi optycznych obejrzał cel i skalibrował z wewnętrznym GPS-em. To cel siódmy, potwierdził komputer pokładowy. Viper 6 otworzył komory bombowe. Wolno i nisko przeleciał nad klasztorem, rozpylając chmurę maleńkich ośmionogich robotów szpiegowskich, które jeden po drugim popłynęły w nocnym powietrzu prosto na cel.

43 Po prostu oddychaj Kade’a obudziły poranne dzwony. Niedzielny ranek. Minęło niewiele ponad dzień od chwili, gdy wszystko poszło nie tak, od chwili, gdy zginął Wats, zginął Narong, a Rangan, Ilya i wielu innych zostało aresztowanych. Poprzedniego dnia medytacja na chwilę przyniosła mu ukojenie. Potem sen. A właściwie sny. Sny o furii, zniszczeniu, o łamaniu Warrena Beckera w połowie, o paleniu Martina Holtzmanna żywcem, o rozrywaniu zamaskowanych agentów na strzępy, kończyna po kończynie, gdy szturmowali mieszkanie. To były zimne sny. Odbierał życie na chłodno, metodycznie, z satysfakcją. Wewnątrz też był zimny. Zimny i pełen gniewu. Tylko tyle czuł. Ktoś zapukał do drzwi. – Wejść – odpowiedział. Bahn. Młody mnich przyniósł Kadenowi miskę owsianki na śniadanie. Postawił ją na stole i wykonał w stronę Kade’a gest wai, po czym uśmiechnął się i powiedział po tajsku coś, co mogło być żartem albo jakąś radosną uwagą. To miejsce było przepełnione radością. Jakie to uczucie? Czy na Kade’a czekała jakaś radość po drugiej stronie tego gniewu? Po drugiej stronie odrętwienia? Czy w ogóle coś nań czekało? Być może zniszczenie ERD napełni go radością. Już sama myśl przywołała nieznaczny uśmiech na jego wargi. Doktor przyszedł chwilę później, zmienił opatrunki, obejrzał rany, wstrzyknął kolejną porcję czynników zrostu, które miały powiązać połamane kości, odbudować zniszczoną tkankę płuc, wyleczyć skórę. Oka nie było. Za to wciąż było uczucie, że nie dość stracił. To on powinien umrzeć. Nie Wats. Nikt inny. Dłoń zacisnęła się na przenośnej pamięci, która wisiała na łańcuszku pod pomarańczową szatą. Jej ostre krawędzie boleśnie wpiły mu się w dłoń. Powinieneś przeżyć, Wats. Nie było warto za to umierać. Wstał i ponownie pokuśtykał do holu, gdzie trwała medytacja. Tyle się wczoraj nauczył. Mnisi nauczyli się integrować Nexusa 3 ze swoimi umysłami. Nie przeprogramowali rdzenia, nie przeskanowali spektrum transmisji, nie mapowali odpowiedzi Nexusa, nie próbowali prześledzić jego konstrukcji od produktu finalnego do początków. Nie. Oni medytowali. Rzeźbili własne umysły, by dopasować je do Nexusa, znaleźli taki sposób myślenia i istnienia, który dawał im nad środkiem większą kontrolę. A robiąc to, osiągnęli synchronizację, jakiej Kade dotąd nie doświadczył. Nauczyli się, jak umożliwić myślom przekroczenie granic indywidualnego umysłu. Nauczyli się jednoczyć i razem zmieniać w coś większego i bardziej świadomego niż każdy z nich oddzielnie. Na Kadenie zrobiło to ogromne wrażenie. Tyle mógł się tu nauczyć. Dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych, usiadł z tyłu, zamknął oczy i skupił się na oddechu. Powoli mnichów przybywało. Czuł ich. Słyszał. Wchodzili i siadali, krzyżując nogi i prostując plecy. Oddychali. Kade czuł, jak jego oddech synchronizuje się z nimi. Połączenie

między umysłami umacniało się. Większy umysł zaczynał się jednoczyć. Kade czuł ich wszystkich. Był całkiem świadom delikatnych fal myśli, jakie przepływały przez ich umysły. Każdej najmniejszej myśli, każdego słowa, każdego strzępka pieśni, każdej chwilowej zachcianki, każdej myśli o posłudze, każdej wątpliwości odnośnie nauk, każdego swędzenia, pragnienia, by się poruszyć… Razem ich świadomość zbiorowa obserwowała siebie. Każda myśl czy odczucie, kiedy tylko się pojawiały, były postrzegane, akceptowane i uwalniane, a uwaga znów skupiała się na zbiorowym oddechu. To było hipnotyczne, spokojne, kryształowo czyste i zrozumiałe. Pomieszczenie iskrzyło się ich uwagą, dzieloną przez umysły, z niemalże fizycznym wrażeniem istnienia umysłu, który stworzyli. Ich umysły były tak ciche. W porównaniu z nimi Kade emitował hałas. Wciąż wracały doń te same myśli. Wats. Ilya. Rangan. Narong. Chariya. Niran. Lalana. Mai. Martwi i zaginieni. Niepewność jutra. Poczucie winy odpowiedzialnego. Nie było w tym żalu i smutku. Te uczucia niwelował program uspokajający. Emocje Kade’a były twarde, ostre jasne jak odłamki lodu. Tylko gniew. Tylko furia, zimna furia, bezradny gniew. Za każdym razem, gdy te myśli wracały, zbiorowy umysł postrzegał je, przyswajał i uwalniał, kierując świadomość ku wspólnemu oddychaniu. I za każdym razem myśli wracały. Medytowali wspólnie aż do lunchu. Kade jadł ze wszystkimi w milczeniu, zagubiony w sobie. Mnisi skończyli posiłek i oddalili się do swoich zajęć. Kade z bólem pokuśtykał do holu medytacji. Tam, na przeciwległym końcu sali, twarzą do Kade’a, tyłem do wielkiego posągu Buddy, siedział profesor Somdet Phra Ananda. Stary mnich otworzył oczy. – Dziecko – odezwał się swoim głębokim, przepełnionym spokojem głosem – chodź i usiądź ze mną. Kade dokuśtykał do niego, powoli opuścił się na poduszkę, którą wskazał mnich, starając się nie urazić bolących żeber. Czuł umysł Anandy, prężny, emanujący spokojem i jasnością, płynny, elastyczny, zrelaksowany. Własny umysł Kade’a zdawał się zamrożony na jednej myśli. – Jak się czujesz? – spytał Ananda. – Wracam do zdrowia – powiedział Kade. Jestem wściekły, pomyślał jednocześnie. – Dziękuję, że pozwoliłeś nam tu przyjechać. Bardzo ryzykowałeś. A nie mieliśmy już żadnego wyboru. – Dość ludzi zginęło tej nocy – odparł krótko Ananda. Wspomnienie było lodowato zimne. Tam, gdzie powinien być żal i smutek, ziała tylko pustka. Gniew. Nienawiść. To wszystko. – Czułem, jak medytowałeś – stwierdził Ananda. – To niesamowite, czego dokonaliście – odparł Kade. – Mam nadzieję nauczyć się jeszcze więcej. – Po co? – zainteresował się Ananda. Żeby ich zabić, pomyślał Kade. Zranić. Zniszczyć ERD. Patrzył na mnicha bez słowa, usiłując odzyskać kontrolę nad sobą. – Nie wiem – powiedział wreszcie.

Ananda przyglądał mu się badawczo. – Twoje myśli są zimne, dziecko. Twarde. Osłaniasz się przed tym, co jest w tobie, nawet w trakcie medytacji. Kade popatrzył w dół. – Nic nie czuję. Wszystko jest takie nierzeczywiste. – Założyłeś pęta na swój umysł. Zdejmij je. Program uspokajający. – To mnie uspokaja. – To cię odrętwia – odparł Ananda. – Zamraża. A to nie to samo, co uspokaja. Kade wciąż wbijał wzrok w podłogę. – Uwolnij swój umysł, dziecko, wtedy doświadczysz tego, co dzieje się wokół. – Myślę, że tylko to utrzymuje mnie w całości – powiedział cicho Lane. – Może więc powinieneś się rozsypać – odrzekł Ananda. Kade poczuł dotknięcie umysłu mnicha. Czy da radę to zrobić? Czy zdoła wyłączyć pakiet uspokajający? Pod powierzchnią jego myśli drzemały potworności. Mogą rozsadzić go od środka. Bał się własnych emocji. – Nie ruszysz naprzód, jeśli nie stopniejesz. – Albo nie spłonę – szepnął Kade. – Albo nie spłoniesz. – Przeze mnie zginęli ludzie – powiedział. Istnieli. Mieli swoje myśli, emocje, plany. Wszystko przepadło. – Tak. To twoja karma – odparł Ananda. – Chcę zniszczyć ERD. Chcę, by cierpieli, bardzo. Czuł żądzę krwi, gniew, furię, tylko to przedostawało się przez zaporę programu uspokajającego. – Ale to była też moja wina – mówił dalej. – Gdybym podjął inne decyzje, dokonał innych wyborów, ci ludzie wciąż by żyli. Ananda skinął głową. – Być może to była twoja wina. Kade dygotał. Moja wina. – Te pęta… są tam dlatego, że nie wiem, czy jestem w stanie temu sprostać. Czy jestem w stanie naprawdę przeżyć, poczuć to, co się wydarzyło. – Przeszłość minęła, dziecko. Ci mężczyźni i kobiety odeszli, martwi, uwięzieni. Nie możesz zmienić tego, co się już stało – mówił Ananda. – Ale możesz zdecydować, co z tym uczynisz. Czy sprawisz, że ich śmierć będzie miała jakiekolwiek znaczenie? A jeśli tak, to jakie? Kade skinął głową. Zacisnął pięści. – O tym właśnie myślałem. Furia albo pustka. Nic więcej. – Nie zrobisz żadnych postępów, jeśli nie pozwolisz sobie czuć. Póki nie stawisz czoła swemu cierpieniu, nie doświadczysz go, ból nie przeminie. Będę tu z tobą. Razem się z tym zmierzymy. Kade nabrał powietrza, potrząsnął głową. – Nie mogę. – Możesz – odpowiedział mnich. – To zbyt wiele. Nie mogę.

– Jeśli nie teraz, to kiedy? – Ananda gestem wskazał wszystko wokół. – Jeśli nie tu, to gdzie? Kade wywołał panel kontrolny programu uspokajającego. To takie proste. Tylko jeden przełącznik. Znów potrząsnął głową. – Nie mogę. – A więc twój przyjaciel oddał życie zupełnie za nic. Te słowa były niczym policzek. Kade oblał się czerwienią. Znów zacisnął pięści. Wyłączył program uspokajający jedną myślą. Żal wezbrał w nim jak przypływ, pochłonął niczym potężna fala. Rzucił go na kolana. Znalazł szczeliny i wypełnił każdy zakamarek umysłu. Wypełnił go tak, że nie pozostało już miejsca na nic innego. Rozsadzał od środka. Kade płakał, płakał z żalu, ze smutku, z bólu, jaki przeszywał serce, z rozpaczy po tych, których utracił, z powodu śmierci, które spowodował. Wats… Wats… Twarze straconych, umarłych, wypełniły mu myśli. Ilya. Już nigdy cię nie zobaczę. Poczucie utraty tego wszystkiego, co było dobre w jego życiu, niemalże go unicestwiło. Niemalże uniosło wszystko, czym był, wraz z falami żalu, pozostawiając jedynie pustą łupinę. Rangan, stary, tak mi przykro. Tęsknię za tobą. Ból płynący ze świadomości, że skazał niewinnych, przenikał go do głębi. Narong. Lalana. Chariya. Niran. Mai! Znów poczuł, jak Watson Cole umiera. Poczuł jego umysł trzymający się kurczowo myśli Sam. Ochroń go. Poczuł, jak przyjaciel po raz ostatni naciska na jego umysł. Uwolnij to. Daj to reszcie świata. Niech da im to, co dało mnie. Usłyszał ostatnie słowa Watsa przed eksplozją. „Masz zajebiście ważną rzecz do zrobienia, brachu. Idź i, kurwa, to zrób”. Zobaczył, jak Narong pada z brzuchem rozerwanym kulami, poczuł jego strach, zagubienie i to, jak umarł przez Kade’a, bo to Kade dał tym draniom narzędzie przymusu. Poczuł, jak Lalana przestaje istnieć w mgnieniu oka, pod gradem kul. Jak Areva płonie żywcem. Loesan umiera w bólu, stary Niran pada, próbując ocalić Lalanę, jak Chariya opłakuje śmierć swojej rodziny. Poczuł, jak gaśnie maleńka, magiczna Mai. Czy sprawisz, że ich śmierć będzie miała jakiekolwiek znaczenie? – spytał Ananda. Tak – odpowiedział Kade. Tak. Czuł łagodność mentalnego dotyku Anandy, delikatne jak piórko muśnięcie drugiego umysłu. Ananda był tchnieniem. Był świadomością. Niczym niezmąconą, czystą świadomością. Oddychaj. Oddychaj. Obserwuj oddech, jak wnika do płuc. Jak z nich wychodzi. To była sama słodycz. To było pocieszenie. Cisza i pustka. Wats powoli zbladł w umyśle Kade’a. Oddychaj. Oddychaj. Puść.

Oddychaj. Obserwuj oddech, jak wychodzi z płuc. Jak w nie wnika. Wdech. Wydech. Oddychaj. Obserwuj. Ananda był spokojem. Ananda był ciszą. Ananda był świadomością. Jego umysł był latarnią dla Kade’a, gdy poczucie winy, żal i rozpacz pogrążyły go w ciemności. Obserwuj myśli. Pozwól im minąć. Skup się ponownie na oddychaniu. Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj. Pająk BR-6-7-4 wspiął się cicho na dach holu, był tej samej barwy, co sufit, przy którym wisiał. Badał teren od dwunastu godzin. Zidentyfikował czterdzieści trzy jednostki. Jego bracia zidentyfikowali łącznie dwieście dwadzieścia siedem, siedemdziesiąt osiem procent mężczyzn i dwadzieścia dwa procent kobiet. Jak dotąd, żadne z nich nie należało go priorytetowej grupy celów. Pająk BR-6-7-4 zaobserwował wcześniej tego dnia dużą liczbę jednostek wychodzących z drzwi tego budynku, wszystkie razem. Automatycznie przypisał większy priorytet przeszukaniu tego budynku i wysłał informację do swoich braci. Teraz trzech z nich powoli pełzło przez budynek. Przed BR-6-7-4 znajdowały się kolejne drzwi. Promienie podczerwone pokazywały za drzwiami dwie siedzące sylwetki. BR-6-7-4 przez chwilę badał drzwi, wysunął teleskopowo jedno z przednich odnóży, by sprawdzić szczelinę między nimi a futryną. Wystarczy. BR-6-7-4 przyczepiony do sufitu rozpłaszczył się i przecisnął się przez szparę do dużego otwartego pomieszczenia. Dwa obiekty w kształcie człowieka, żywe, zgodnie z tym, co widać było w podczerwieni, siedziały na podłodze po przeciwnej stronie pomieszczenia. Ten zwrócony twarzą w stronę BR-6-7-4 był prawdopodobnym podejrzanym. BR-6-7-4 odnotował ten fakt. Drugi siedział tyłem. BR-6-7-4 rozpoczął powolną wędrówkę przez pomieszczenie. Pająk potrzebował dziewięciu minut, by dotrzeć pod przeciwległą ścianę w pełnym kamuflażu. Dwa ciepłe obiekty w kształcie człowieka pozostały w tym czasie stosunkowo nieruchome. Podejrzany miał zamknięte oczy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w sposób charakterystyczny dla respiracji. BR-6-7-4 odwołał się do swoich procedur i przypisał podejrzanemu oznaczenia: „żywy”, w oparciu o temperaturę ciała i zachodzącą respirację, oraz „śpi”, w oparciu o długotrwałe zamknięcie oczu i ciszę. Jednocześnie odnotował możliwą konieczność ponownej oceny tych oznaczeń z uwagi na pozycję siedzącą obiektu. Wreszcie BR-6-7-4 dotarł do miejsca, skąd mógł prowadzić obserwację twarzowej części czaszki drugiego obiektu. Ten obiekt ludzkiego kształtu również respirował z zamkniętymi oczami. Program do identyfikacji twarzy dopasował rysy obiektu do jednego z celów najwyższego priorytetu, ale pewna liczba szczegółów różniła się od wzorca w sposób nieoczekiwany. BR-6-7-4 przykucnął na ośmiu nogach, dwukrotnie sprawdził, czy pozostaje funkcjonalnie niewidoczny, i wysłał pliki danych do swoich przełożonych. Oddychaj. Oddychaj. Kade stracił poczucie czasu. Ananda był niezmordowany, rytm jego umysłu tak niewzruszony i wieczny niczym ruch fal oceanu. Kade natomiast był… zmęczony. O wiele spokojniejszy, ale straszliwie zmęczony. Nie dawał rady utrzymywać koncentracji, pojedyncze myśli prześlizgiwały się tu i ówdzie. I wtedy to poczuł.

Wokół niego, za nim, w całym pomieszczeniu. Kolejne umysły odsłaniały się przed nim, pogrążone w milczeniu i spokoju, siedząc w rzędach. Jak długo tu byli? I nagle mnisi, jak jeden, zaczęli oddychać w rytmie wyznaczanym przez Kadena i Anandę. Skutek był elektryzujący. Kade czuł, że go podtrzymują. Nie był jeden. Był wieloma naraz. Był wszystkimi. Umysły w pomieszczeniu stanowiły sieć, gobelin, orkiestrę myśli bez myśli. Pomieszczenie zrobiło wdech. Pomieszczenie zrobiło wydech. W umyśle nowicjusza pojawiła się myśl. Drobną falą przepłynęła przez pomieszczenie. Wszyscy ją obserwowali. Wszyscy ponownie skupili się na oddychaniu. Doznanie uniosło Kade’a. Napełniło spokojem i jasnością myśli, jakich dotąd nie czuł. Czuł się nieskończenie trzeźwy, świadom rzeczywistości i zrównoważony. Zmęczenie go opuściło. Z zakamarków umysłu zniknęły cienie. Jak jeden skupili zbiorową uwagę na symfonii oddechu, przestali kurczowo trzymać się przeszłości, tego, co się stało, tego, co stać się mogło. Było tylko tutaj. Było tylko teraz. Był tylko jeden oddech. Był tylko jeden umysł.

44 Odkrycia Na pokładzie Boca Raton na ekranie pojawiła się żółta ikona. Zaczęła migać, by przyciągnąć uwagę. Jane Kim kliknęła ikonę, rozwinęła informację. Alarm wygenerował jeden z pająków w lokacji sześćdziesiąt siedem. Możliwe dopasowanie. Ta twarz. Kaden Lane w szatach mnicha, z ogoloną głową, w bandażach. A naprzeciwko niego profesor Somdet Phra Ananda, osobisty przyjaciel króla Tajlandii. Kim wezwała Nicholsa. Będzie chciał to zobaczyć. Kiedy czekała, zbadała dane przesłane przez pozostałe pająki w tej lokacji. Skoro Lane tam był, Cataranes też mogła. Zaktualizowała profil, dodając ogoloną głowę, opatrunki i mnisie szaty i przekierowała wszystkie pająki na znalezienie celu beta. Znalezienie Blackbird. Dwie i pół godziny później znalazły. Nadal żyła. Becker odebrał telefon o 4.13 w niedzielę rano czasu DC. W Tajlandii było popołudnie. Boca Raton. Znaleźli Lane’a i Cataranes. Klasztor. Bez jakiejkolwiek obrony. Dane ładowały się na jego tablet. – Rozpoczynajcie – nakazał Nicholsowi. – Mamy pozwolenie na start? – Będziecie mieli za kilka godzin. Biały Dom, biuro doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego – Ta operacja była całkowitym fiaskiem, prawda? – zapytała senator Barbara Engels. – A teraz chcesz ją kontynuować jako zbrojną inwazję. To szaleństwo. Becker bardzo chciał rozmasować sobie skronie. Od głosu pani senator bolała go głowa. To spotkanie trwało już ponad godzinę i w kółko wałkowali te same tematy. – Dziękuję, Barbaro – odezwała się doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, Carolyn Pryce. – Doceniamy ocenę sytuacji ze strony Komisji Nadzoru. Senator potrząsnęła głową. – To znacznie więcej niż ocena sytuacji. Jeśli ta cała sprawa wybuchnie wam w twarz, będą was czekały przesłuchania w mojej komisji. Przesłuchania w roku wyborczym. Czy to do was dociera? Posunęliście się dalej niż za daleko. Sekretarz stanu Abrams potakiwał jej słowom. – Zgadzam się z senator Engels. Nie możemy bardziej prowokować Tajlandczyków. – Przetrzymują kryminalistę – odparł przełożony Beckera, dyrektor ERD Joe Duran. – Prawdopodobnie istotę postludzką, która porwała i poddała przymusowemu warunkowaniu jednego z naszych agentów, użyła go, by zabić naszych ludzi. Musimy wkroczyć. Szef Durana, sekretarz do spraw bezpieczeństwa narodowego Langston Hughes, kiwał głową z aprobatą. Pryce odwróciła się do przewodniczącego Połączonego Kolegium Szefów Sztabów. Stanley McWilliams niewiele mówił w trakcie tego spotkania, studiując szczegóły planu, które Becker wysłał mu na tablet. – Admirale McWilliams? Jakie jest pańskie zdanie w tej kwestii? Siwowłosy admirał podniósł wzrok znad tabletu, popatrzył w oczy Pryce i wytrzymał jej świdrujące spojrzenie. – Ta misja to jedna kupa gówna.

Becker aż się zjeżył. Ludzie wokół stołu spoglądali zaskoczeni. Becker już otwierał usta, żeby odpowiedzieć. Pryce uciszyła go gestem dłoni, nie odrywając wzroku od przewodniczącego. Odpowiedź zamarła Beckerowi na ustach. – Proszę mówić, admirale. – Po pierwsze, w ogóle nie powinniśmy wysyłać tam tych dronów zwiadowczych. Nie bez powodu mamy łańcuch dowodzenia. – Popatrzył na Beckera, a potem na Maximiliana Barnesa. Zrobiłem sobie wroga, zrozumiał Becker. Wkurwiło go, że pominąłem jego i jego ludzi. – Po drugie, ta cała misja wygląda dobrze na tablecie, ale żaden plan nie wytrzymuje w obliczu starcia z wrogiem. Wszystko musi pójść idealnie, byśmy mogli tam się dostać i wrócić niezauważeni. To możliwe, ale mało prawdopodobne. Wystarczy niewielkie odchylenie od początkowego planu i zostaniemy przyłapani na inwazji na nieposiadające żadnej obrony, cywilne miejsce kultu, miejsce święte na terytorium kraju, który jest naszym sojusznikiem. I po co? – Przesunął swój tablet po stole, na ekranie widoczna była twarz Lane’a. – Z powodu jakiejś bzdury. Nie jest tego wart. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Pryce uniosła dłoń. – Cisza! Hałas ustał równie nagle, jak się zaczął. Skinęła na Beckera. – To twój plan, wicedyrektorze. Jak się pan odniesie do obiekcji admirała? Becker nabrał powietrza, starając się sprawiać wrażenie spokojnego. – Admirał McWilliams ma rację, że sprawy mogą nie potoczyć się zgodnie z planem. Osobiście obiecuję panu, admirale, że jeśli będzie choć cień ryzyka, iż nasza operacja zostanie odkryta, przerwiemy misję. Natomiast uzasadnieniem dla podjęcia takiej próby, mimo ryzyka, jest wartość na miarę bezpieczeństwa narodowego, jaką ma zrozumienie chińskich metod przymusowego warunkowania, jak również utrzymanie technologii naszych usprawnień czwartej generacji i Nexusa piątej poza zasięgiem czarnego rynku, a na koniec moje osobiste zaangażowanie w umożliwienie powrotu do domu lojalnego agenta. Myślę, że to pan zrozumie. – Byłbym wręcz wzruszony, gdyby tyle samo zaangażowania i pasji wykazywał pan w odniesieniu do praw cywilnych zwyczajnych Amerykanów – odgryzł się McWilliams. Becker oblał się rumieńcem. Co za kutas. Znowu wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Dyrektor CIA, Alan Keyes, rozdrażniony wymachiwał rękami. Senator Engels śmiała się w kułak, wyraźnie rozbawiona. Maximilian Barnes odchylił się na krześle i tylko się przyglądał, całkowicie bierny. – Cisza! – Pryce walnęła dłonią w blat. Wszyscy natychmiast umilkli. – Admirale McWilliams – powiedziała już spokojniej – proszę mieć na uwadze, gdzie się pan znajduje i zachować swoje osobiste opinie dla siebie. Powiodła wzrokiem po zebranych, jakby sprawdzając, czy ktoś ośmieli się odezwać. Nikt się nie ośmielił. – Prezydent uczynił eliminację transludzi i postludzi jednym z priorytetów swojej polityki w zakresie bezpieczeństwa narodowego – zaczęła Pryce. – My zaś jesteśmy tu po to, by te priorytety wcielać w życie. Jednak zarazem nie chcemy, aby postrzegano nas jako tych, którzy

podjęli nieautoryzowane zbrojne działania na terenie sojuszniczej Tajlandii. Podsumowując, zamierzam powiedzieć prezydentowi, że popieram wdrożenie tego planu pod ściśle określonymi warunkami. – Uniosła dłoń o nienagannie wymanikiurowanych paznokciach, spojrzała twardo Beckerowi w oczy i zaczęła wyliczać, prostując po kolei ciemnoskóre palce. – Po pierwsze, nie zostaną podjęte żadne działania przeciwko Su-Yong Shu, póki nie będziecie w stanie przedstawić twardych dowodów na jej działania przeciwko siłom amerykańskim lub naruszające Konwencję Kopenhaską. Na razie macie jedynie poszlaki. Dostarczycie dowód, otrzymacie pozwolenie na podjęcie działań. Becker skinął głową. – Po drugie, wykorzystany w operacji sprzęt będzie w całości miał powłoki stealth, a sama operacja zostanie przeprowadzona nocą. Po trzecie, żadnych ofiar wśród ludności cywilnej. Ani jednej. Nie będziecie używać ostrej amunicji, jedynie obezwładniającej, użycie ostrej amunicji jest możliwe tylko i wyłącznie w przypadku, jeśli w okolicy nie będzie żadnych cywili, a nasi żołnierze będą odpowiadać na ostrzał prowadzony przy użyciu ostrej amunicji przez waszych zaginionych agentów albo innego żołnierza. Po czwarte, absolutnie zero, i mam na myśli zupełne ZERO, dowodów na zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w tę misję. Nie stanie się ona incydentem międzynarodowym. Jeśli będzie choćby najmniejsze zagrożenie wykrycia naszych działań, przerwiecie operację NATYCHMIAST. Becker ponownie skinął głową. Nie ufał swemu głosowi na tyle, by coś powiedzieć. Pryce jeszcze raz popatrzyła po twarzach obecnych. Wicedyrektor ERD Becker, sekretarz do spraw bezpieczeństwa narodowego Hughes, dyrektor ERD Duran, dyrektor CIA Keyes, przewodniczący Połączonego Kolegium Szefów Sztabów McWilliams, sekretarz stanu Abrams, przewodnicząca Senackiej Komisji Nadzoru Engels, doradca Maximilian Barnes. – Czy wszyscy się zgadzamy? McWilliams prychnął. Barnes nadal obserwował wszystko bez słowa. Wszyscy pozostali wyrazili poparcie. – Dobrze – skwitowała Pryce. – Wprowadzę prezydenta w szczegóły w ciągu godziny. Admirale McWilliams, zapraszam, proszę mi towarzyszyć i przedstawić argumenty przeciwko tej operacji. Powiadomię was o decyzji prezydenta natychmiast po spotkaniu. Do widzenia, panowie. Do widzenia, pani senator.

45 Każdy

Symfonia umysłów dobiegła końca. Myśli nadumysłu zmieniły się z grubych pasm w wiotkie kosmyki, a potem zniknęły, rozwiały w cudownym westchnieniu spełnienia. Wszyscy otworzyli oczy i z szacunkiem skłonili się w stronę ołtarza. Ananda gestem zatrzymał Kade’a, podczas gdy mnisi opuszczali pomieszczenie. – Jak teraz się czujesz? – spytał. Kade zastanowił się przez chwilę, zajrzał w głąb siebie. – Lepiej. Jestem spokojniejszy. Zmęczony. – Dobrze. To był dopiero początek, ale dobry początek. Wyzdrowiejesz – zapowiedział. – Dziękuję – odpowiedział Kade. Ananda skinął głową. – Dziś wieczorem przyjedzie Su-Yong Shu, by cię odwiedzić. Będzie tu po północy. Shu przyjedzie. Tyle miał do niej pytań. Czy to gniew dawał jej motywacje do działania? Czy mogła się uleczyć? Czy mogła uwolnić swoją nienawiść? – Dopilnuję, żeby obudzono cię, kiedy się pojawi – zapowiedział Ananda. Kade podziękował lekkim ukłonem. – A jutro ruszysz dalej. Kade skłonił się ponownie. Bezpieczeństwo oznaczało zmianę miejsca pobytu, przynajmniej na razie. Będzie tęsknił za tym miejscem. Tyle jeszcze chciał się dowiedzieć. – To, co tu robicie…? – zaczął. – To, o czym mówiłeś na konferencji. O co w tym wszystkim chodzi? Ananda się uśmiechnął. – Widziałeś częściowo, co tu się dzieje. Słyszałeś, co mówiłem. Jak myślisz, co tu robimy? – Uczysz mnichów używać Nexusa, zintegrować go na stałe. – Tak. – Pokazujesz im, jak wspólnie medytować, jak zsynchronizować umysły. – Razem się tego uczymy. – Mówiłeś o umysłach grupowych – przypomniał Kade. – O przeprowadzeniu neurobiologii na wyższy poziom, od poziomu jednostki do poziomu grupy. – Tak. – Tutaj starasz się to urzeczywistnić. Ananda podchwycił spojrzenie Kade’a i przez chwilę spoglądał na niego głębokimi, ciemnymi oczyma. – Tak. – I ty tym zarządzasz? Ananda uśmiechnął się nieznacznie. – Naprawdę wierzę w to, co mówiłem o demokratyczności buddyzmu. Byłeś częścią grupowego umysłu. Czy ktokolwiek tam rządzi? Czy jakiś pojedynczy neuron zarządza twoim mózgiem? Kade zastanowił się. To, co czuł, było naturalne, nowo powstałe, skierowane do wewnątrz bez żadnego konkretnego centrum. Każdy z nich był częścią umysłu, który powstał w trakcie ich medytacji. Ale jak bardzo Ananda był temu oddany? – Ale przecież jesteś przywódcą.

Mnich patrzył na Kade’a spokojnie. – Z punktu widzenia outsidera, być może. Ale tu? Jestem najstarszy. Mam najwięcej doświadczenia. Moje przemyślenia mają pewną wagę. Kiedy jesteśmy jednostkami, mam tu pewien autorytet. Ale gdy się łączymy… umysł grupy zawiera mnie. Jestem tylko jego częścią. Decyzje, które on podejmuje, są mądrzejsze i bardziej sprawiedliwe niż te, które podjąłbym samodzielnie. Zrozumienie, wiedza, jaką może zgromadzić, prawdy, jakie może odkryć, są daleko głębsze niż te, które odkryję w pojedynkę. Szanuję to. Jestem jego częścią, nie panem. – To, do czego tu dążycie… To tylko dla mnichów? – chciał wiedzieć Kade. – Tylko do medytacji? – Dla każdego, kto zdoła to opanować. Dla dowolnego celu, do jakiego zechcą dążyć w ten sposób. – Dla każdego? Ananda spoglądał na Lane’a niewzruszony. – Każdego. – Ale opanowanie tej sztuki wymaga praktyki – stwierdził Kade. – Wysiłku. Godzin medytacji, każdego dnia, przez miesiące, lata. – Tak. – Więc zawsze będzie to poza zasięgiem większości. – Jest w zasięgu, ludzie muszą się jedynie wysilić, by to zdobyć. Kade potrząsnął głową. – Chodzi mi o to, że w praktyce większość ludzi nie będzie medytować codziennie przez kilka godzin. Ananda wolno skinął głową. – To prawda. Większość nie zdobędzie się na wysiłek. – A gdyby istniał skrót? – Skrót, jakim ty poszedłeś? – spytał mnich. – Coś w tym rodzaju. Ananda przyglądał się Kade’owi z namysłem. – Jak długo zajęła ci nauka czytania? To pytanie zaskoczyło Lane’a. – Rok, może dwa, tak myślę. – A mówienia? – Ze dwa lata. – Wyobraź sobie – mówił dalej Ananda – świat, którym nauka mówienia trwałaby niemal całe życie, tak samo jak nauka pisania i czytania, świat, w którym wielu nigdy nie osiągałoby tych umiejętności. Kade zamknął oczy, próbując to sobie wyobrazić. – Wyobraź sobie, że mógłbyś pokazać ludziom skrót. Że w ciągu roku, dwóch, mógłbyś nauczyć ich podstaw języka, umiejętności pisania i czytania. Kade to sobie wyobrażał. – Zrobiłbyś to? – spytał Ananda. – Tak – odpowiedział Kade. – Mimo że na pewno nie raz ktoś użyłby tej umiejętności w złym celu? Mówił złe rzeczy? – Tak. – Mimo że głupcy mogliby przeczytać niebezpieczne rzeczy, napisane przez jeszcze

większych głupców, mogliby skorzystać z ich wskazówek, by ranić siebie lub innych? – pytał mnich. – Tak – odparł Kade. – Mimo że umiejętności pisania można by użyć do opisania broni, którą wykorzystano by, żeby zabijać innych? – Tak. – Mimo że charyzmatyczni faszyści użyliby mocy, jaką ma słowo, by kierować ludźmi, dać początek przemocy, wzbudzić nienawiść, zacząć wojnę? Kade przełknął z trudem. – Tak. – Dlaczego? – Bo wierzę, że ludzie wykorzystaliby to częściej w dobrym celu niż złym. – I to jedyny powód? – I ponieważ wierzę, że to jest dobre. Dobre dla ludzi, by mogli porozumiewać się łatwiej. Żeby byli mądrzejsi. Bardziej ze sobą związani, żeby mieli dostęp do swoich myśli. – No to już znasz moją odpowiedź. Stary mnich wstał płynnie i cicho opuścił pomieszczenie. Kade siedział sam długie chwile, nagle intensywnie świadomy łańcuszka wokół szyi i zawieszonej na nim pamięci. W końcu wstał i pokuśtykał sprawdzić, czy coś jeszcze zostało z obiadu.

46 Cisza przed burzą Pryce zadzwoniła do Beckera po niecałej godzinie od zakończenia spotkania. Prezydent zaaprobował plan pod warunkami, które wyszczególniła. – Nie spieprz tego – powiedziała Beckerowi. Odłożył słuchawkę i zadzwonił na Boca Raton z nowinami. Wracali do gry. W swoim pokoju Kade wyłączył połączenia sieciowe, potem powoli zsunął z karku łańcuszek i wsunął pamięć w port tabletu. Pamięć pobierała moc z urządzenia. Ożyła w jego umyśle, połączyła się z Nexusem. Karta interfejsu Nexusa. Ta, którą przygotowali Watsowi. I plik z danymi. Skrypt. Czegoś takiego się spodziewał. Położył się na plecach i zaczął kopiować pliki Nexusa z umysłu do pamięci zewnętrznej. Po drodze wykonał kilka drobnych zmian, na wszelki wypadek. Zadowolony odłączył pamięć od urządzenia, zawiesił ją ponownie na szyi i pozwolił, by tablet nawiązał połączenie z siecią. A potem położył się spać, czekając na wizytę Shu. Su-Yong Shu pożegnała ostatniego VIP-a na przyjęciu. Dochodziła dwudziesta trzecia. Konferencja dobiegła końca. Warsztaty pokonferencyjne dobiegły końca. Powarsztatowy bankiet pożegnalny dobiegł końca. Shu mogła wreszcie zająć się ważnymi sprawami. – Przygotować się do planowania operacji w powietrzu – rozległ się głos z mostka. Nichols przyglądał się wszystkiemu ze zdenerwowaniem. – Otwieranie pokładu startowego – powiedział mostek. Na dziobie Boca Raton odsunęła się niemalże jedna trzecia pokrywy, panele antyradarowe i antysonarowe cofnęły się do wnętrza okrętu, po czym przesuwając się gładko i powoli na bok, całkowicie odsłoniły przedni pokład bojowy o długości czterdziestu metrów, teraz w pełni przystosowany do operacji lotniczych. Dwa niewykrywalne helikoptery bojowe XH-83 Banshee, w pełni zatankowane, uzbrojone i załadowane, pojawiły się w polu widzenia. Każdy miał na pokładzie pilota oraz sześciu ciężko uzbrojonych, wyposażonych w najnowsze ulepszenia żołnierzy Navy SEALs. Złożone skrzydła wirników ustawiały się teraz w pozycji właściwej do lotu. Na pokładzie słychać było zawodzenie silników, przybierające na sile, w miarę jak wszystkie systemy się rozgrzewały. Węże paliwowe odłączyły się od zbiorników każdego ze śmigłowców z głośnym sykiem. Uzbrojenie zostało sprawdzone, na tablicach kontrolnych zapłonęły zielono kontrolki. Silniki – zielony. Pokrywy stealth – zielony. Uzbrojenie elektroniczne – zielony. Nawigacja – zielony. Lot – zielony. Łopaty wirników zostały w pełni rozłożone i zablokowane. – Uruchomić silniki – rozkazał głos z mostka. Śmigła zaczęły się obracać. Najpierw leniwie, potem szybciej i szybciej. Podmuch wywołał fale po obu stronach kadłuba. – Trzy sekundy do zwolnienia zaczepów. Dwa… jeden… Zaczepy pokładowe wypuściły podwozia z uścisku. Śmigłowce jednocześnie uniosły się w nocne niebo. – Banshee wystartowały – powiedział mostek. – Centrum dowodzenia, piłka po waszej stronie.

– Przyjęłam, mostek – odpowiedziała Jane Kim. – Centrum przejmuje dowodzenie. Bez odbioru. W powietrzu banshee schowały podwozie, teraz będą niemalże niewidoczne dla radarów. Ich podbrzusza, pokryte kameleonowym kamuflażem, wtopią się w nocne niebo, nie będzie ich można wypatrzeć z ziemi. Dochodziła północ. Śmigłowce polecą szybko i nisko, dotrą do celu około pierwszej w nocy, godzinę później wrócą z Lane’em i Cataranes. – Zakończyć planowanie lotów – usłyszeli z mostka. – Schować podnośnik jeden i dwa. Zamknięcie pokrywy za trzy… dwa… jeden… Zapewniająca niewidzialność pokrywa po raz kolejny zamknęła się nad pokładem bojowym. Shu na wpół leżała na tylnym siedzeniu opala, z tabletem w dłoni śledziła rozmowy i interesy po konferencji i warsztatach. Czasami zastanawiała się, po co w ogóle brała w tym wszystkim udział. Zbliżali się już do górskiego sanktuarium Anandy. Jechali w górę krętą drogą. Shu była tu tylko raz. Mnisi Anandy bardzo ją interesowali. Możliwości odpowiednio wyszkolonego ludzkiego umysłu nie przestawały jej zadziwiać, nawet teraz. Co mogliby osiągnąć, gdyby połączyli jej wiedzę i metody szkolenia Anandy?… Feng nagle wyprostował się czujny, zaniepokojony. Coś przykuło jego uwagę. Coś delikatnie pchnęło samochód, jak mocniejszy podmuch wiatru. Feng wyłączył Brahmsa, którego odtwarzał dla niej. – Co się dzieje? – spytała. Ale kierowca nie odpowiedział. Zamiast tego wyłączył silnik spalinowy, pozwolił, by samochód korzystał z zasilania elektrycznego, i otworzył okna. Nasłuchuje, zorientowała się Shu. Nie była tak niemądra, by mu przerywać. Delikatnie sięgnęła ku jego myślom, ostrożnie, żeby go nie rozpraszać. Feng coś przełączył i przednia szyba stała się ekranem. Podczerwień, dowiedziała się z jego umysłu. Tam. Na ekranie podczerwieni. Dwie odległe czerwone kropki. Jaśniejsze niż ludzkie ciało. Ale wysoko nad ziemią. Oddalały się od nich, zmierzając w górę. A supersłuch Fenga wychwycił bardzo odległe łupf-łupf-łupf wirników. – Helikoptery – powiedział głośno. – Schowane przed radarami. Kierują się tam, gdzie my. Shu poczuła chłód w żołądku. – Mogą być tajlandzkie? – Znała odpowiedź, zanim jeszcze zadała pytanie. – Nie. Chińskie, Unii Europejskiej albo amerykańskie. Jak długo? Odczytała odpowiedź w umyśle Fenga. Jeżeli utrzymają obecny kurs i prędkość, dotrą do klasztoru w ciągu pięciu minut. Dziesięć, jeżeli zwolnią nad górami, żeby podlecieć niepostrzeżenie. Otworzyła się na wyższą wersję swojego ja. Światło i moc potężnego intelektu przepłynęły przez nią. Wchłonęła całą wiedzę o amerykańskich helikopterach wojskowych. Bazy danych Chińskiego Departamentu Bezpieczeństwa otworzyły się przed nią i podały jej wszystkie pewne i prawdopodobne miejsca, w których mogłyby stacjonować siły amerykańskie oraz ich możliwości. Więc… amerykański okręt mógłby prawdopodobnie znajdować się w Zatoce Tajlandzkiej? – Gaz do dechy – powiedziała do Fenga. – Musimy tam dotrzeć tak szybko, jak to możliwe.

Shu wyciągnęła telefon i wybrała numer Anandy. Miała nadzieję, że zdążyła. Silnik benzynowy na turbinie zawarczał, budząc się do życia w momencie, kiedy Feng przełączył się z napędu elektrycznego na węglowodorowy sprint. Telefon wytrącił Anandę z medytacji kilka chwil po pierwszej. Dzwoniła Shu. To znaczy, że już jest tutaj? Odebrał. – Dwa amerykańskie wojskowe śmigłowce zmierzają w twoją stronę. Przewidywany czas przylotu za pięć minut. Te słowa nim wstrząsnęły. Przylecieliby aż tutaj? Zdecydowanie. Ananda w myślach nabrał powietrza, wykrzyczał alarmującą myśl: Ukryć Amerykanów. Przygotować się na nieproszonych gości. Spojrzał na swój telefon. Czy ośmieli się wybrać ten numer? Wybrał. Odebrał ktoś mówiący po tajsku. Głos miał szorstki. Profesjonalny. Wojskowy. – Mówi profesor Somdet Phra Ananda – przedstawił się, wkładając w to całą godność i autorytet, jakie posiadało jego imię. – Połącz mnie z ministrem obrony. Sto dziewięćdziesiąt kilometrów dalej, w bazie lotnictwa wojskowego Korat zawył alarm. Myśliwce odpaliły silniki, pomknęły po pasach startowych i poderwały się do lotu. W ciągu sekund dwa myśliwce IA-9 Rudra NG były w powietrzu i pędziły na południowy zachód w kierunku Saraburi. Trzydzieści sekund później przekroczyły barierę dźwięku. Czas do osiągnięcia celu: osiem minut.

47 Nadejście

Kade obudził się, bo ktoś szarpał go za ramię. Już świt? Nie. Shu przyjechała? Otworzył oczy. To Bahn, mnich, który przynosił mu posiłki i kule. Za nim jeszcze jeden. – Helikopter! – Młody mnich wskazywał na niebo. – Helikopter! Co? Kade nie chciał lecieć żadnym helikopterem. – Ameryka! – krzyknął Bahn. O nie. Oż kurwa, tylko nie to. Znaleźli nas! Serce waliło mu jak oszalałe. Program uspokajający już nie pomagał się opanować. Bahn i ten drugi mnich próbowali podnieść Kade’a na nogi. – Nie! – krzyknął. Na poły nieśli, na poły wlekli go ku drzwiom maleńkiej celi. Rzucił się. – Nie! Jego zaciekłość ich zaskoczyła. Wykręcił się z ich uścisku i zwalił na podłogę. Patrzyli zaskoczeni na tego pomylonego Amerykanina, który nie chciał z nimi uciekać w bezpieczne miejsce. Tablet był na stoliku, poza jego zasięgiem. Kule na łóżku, poza jego zasięgiem. Spróbował podnieść się na zdrowej nodze i wywalił się z jękiem bólu. – Tablet! – wrzasnął, wskazując urządzenie jak szalony. Bahn je złapał i wcisnął mu do rąk. – Helikopter! – jęknął, znów wskazując niebo. Kade zdjął łańcuszek z karku. – Helikopter. – Kiwnął głową. – Amerykański helikopter. Bahn potakiwał gwałtownie i spróbował chwycić Kade’a za ramię. Lane strząsnął z siebie ręce mnicha. Wsunął pamięć w odpowiedni port w tablecie. Jest połączenie z siecią? Tak. Na ekranie urządzenia pojawiło się okienko pokazujące zawartość pamięci zewnętrznej. Odnalazł skrypt, jaki zapisał tam Wats. [Mass_Distrib] Palce Kade’a zawisły na moment nad tabletem. Naprawdę chciał to zrobić? W żaden sposób nie zabezpieczył Nexusa 5 przed nadużyciami. Wspomnienia napłynęły do niego nieproszone. Narong celujący w głowę Teda Prat-Nunga, pozbawiony własnej woli przez ERD. Dalajlama martwy w kałuży krwi, zamordowany przez swojego odmienionego przyjaciela. Rodzice Sam o szklanych niewidzących oczach, opanowani przez wirus Komunii, obserwujący jej chłostę, wysyłający ją, by ją bito i gwałcono. Wszystkie te straszne historie, jakie słyszał o RCSK. Ludzie będą tego nadużywać. Potwory wykorzystają, by robić potworne rzeczy. Będzie miał na rękach krew, warunkowanie, niewyobrażalny strach i ból. Palec mu zadrżał. Bahn pociągnął go za ramię, nagląco. To miało miejsce daleko, w innym świecie. Pomyślał o Watsie, o tym, jak Nexus go odmienił, o Shu, jej wizji, o tym, jak będą wybierani ci, którzy staną się postludźmi, o jej wizji, w której elita postludzi rządziła resztą ludzkości, o Ilyi, o ich ostatniej rozmowie. „Szerokie rozpowszechnienie i indywidualne wybory jednostek obrócą każdą technologię

na dobre w ostatecznym rozrachunku. Jeśli natomiast tylko elity mają do niej dostęp, to jest dystopia”. Pomyślał o tym, co powiedział Anandzie kilka godzin temu. „Bo wierzę, że ludzie wykorzystaliby to częściej w dobrym celu niż złym. I ponieważ wierzę, że to jest dobre”. Serce waliło mu głucho. Pocił się. Całe ciało zaczęło dygotać. Za kilka minut może być martwy. Martwy albo w drodze do jakiejś głębokiej dziury, skąd już nigdy nie wyjdzie. Czy tak czuł się Wats na chwilę przed tym, jak spadł z sufitu, by ich ratować? Teraz albo nigdy. Dotknął ikony trzęsącym się palcem. Niech Bóg ma go w opiece. [Czy chcesz przesłać zawartość nośnika danych do sieci światowej? T/N] Tak, kurwa, tak. Pojawił się pasek stanu. [Łączenie…] [Uploadowanie…] [Pozostało 14 minut] Nie było odwrotu. Cokolwiek teraz z nim się stanie, zginie, pójdzie do więzienia, przynajmniej zrobił w życiu coś, co miało znaczenie. Miał tylko nadzieję, że dokonał właściwego wyboru. Wsunął tablet pod łóżko i pozwolił, by Bahn i drugi mnich wywlekli go z celi. – Cel w zasięgu wzroku – zameldował Bruce Williams. – Żadnych świateł. Żadnego ruchu. Czysto na odczytach radiowych i w podczerwieni. – Rozpocząć operację – polecił Nichols. – Przyjąłem – odpowiedział Williams. – Rozpoczynam zakłócanie… już. Banshee odpaliły szerokopasmowe nadajniki zakłócające. – Rozmieścić Foki – zakomenderował Williams. W celi, którą przed chwilą opuścił Kade, na ekranie tabletu pojawiła się nowa wiadomość. [Połączenie przerwane] Nikt jej nie zobaczył. Po chwili ekran zgasł. Sierżant Jim Iverson zjechał po linie z banshee jeden. Wyświetlacz w hełmie pokazywał mu drogę do pokoju, gdzie miał przebywać cel jeden. Jego zespół zebrał się przy nim. Razem, po cichu, niemalże niewidoczni, skradali się przez kompleks. Budynek był w zasięgu wzroku. Zbliżali się do zachodniego wejścia. Co to za dźwięk? HUD wyświetlił pierwszą kropkę. Potem już trzy, oddalające się od budynku z drugiej strony. Poruszały się w przeciwnym kierunku. Więcej kropek. Dziesiątki. Wszędzie. Klamka poruszyła się, drzwi otworzyły i z budynku zaczęli wylewać się mnisi, pomarańczowe szaty, łyse głowy, na ich twarzach malował się spokój. Tuziny mnichów. Setki. Rozdzwoniły się dzwony, zupełnie jak w kościele za czasów jego młodości. Dziedziniec, na który właśnie się opuścili, zalały jasne światła. O kurwa. Nichols obserwował, jak zespoły jeden i dwa rozpraszają się, kierując w stronę celi Lane’a i dormitorium mniszek, gdzie przebywała Cataranes. – Kontakt, kontakt – zameldowała Jane Kim. – Widzę w podczerwieni poruszające się

kształty. – Co jest, do chuja?! – wrzasnął Nichols. – Więcej kształtów – meldował Williams. – Są wszędzie. We wszystkich budynkach kompleksu otwierały się drzwi, rzucając pasma światła na dziedziniec. Z każdych drzwi wyłaniały się ciepłe ciała, zapełniały dziedzińce. A dzwony biły. Wielkie dzwony. Klasztorne. Dzwoniły, dzwoniły i dzwoniły. Zapłonęły światła, wydobywając z mroku dziedziniec, mnichów w pomarańczowych szatach, którzy zapełniali go spokojnie i w ciszy, z anielskimi uśmiechami. – Odwrót! – wrzeszczał Nichols. – Odwrót! Odwrót! Odwrót! Zabrać ich stamtąd jak najszybciej! Spojrzał na ekran numer trzy. Twarz Beckera miała barwę popiołu. Misja była fiaskiem. HUD Jima Iversona wyświetlił wiadomość z dowództwa. [ODWRÓT, ODWRÓT, ODWRÓT] Odwrót? Pomiędzy jego zespołem a wiatrakami stali pierdoleni mnisi. Byli wszędzie! Zaczął wściekłym szeptem odpowiadać dowództwu. – Sir – zawołała Kim – mamy Lane’a na celowniku. Banshee jeden ma czysty strzał. To nie miało znaczenia. Musieli przerwać misję. – Wycofać się – odpowiedział jej. – Zespoły jeden i dwa unieruchomione przez mnichów – zameldował Williams. – Nadal nie wykryte. Pomiędzy nimi a tyrolką mnóstwo ciał. – Przemieść linę do nich – rozkazał Nichols. Błysk światła rozjarzył jeden z ekranów. – O kurwa – wyrwało się Williamsowi. Nichols rozejrzał się. Wszędzie twarze. Spokojne uśmiechy. Łyse głowy. Pomarańczowe szaty. Tłoczące się coraz bliżej. – Co to, do cholery, było? – Zdjęcie – odpowiedział Williams. – Mnisi robią zdjęcia. – Kontynuować misję – odezwał się Becker z ekranu. – Co?! – nie dowierzał Nichols. – Odkryli nas – odpowiedział przełożony. – Za późno, by to zmienić. Strzelać do Lane’a. Zgarnąć Cataranes. Spieprzać stamtąd. Nichols był ogłuszony. Ukończyć misję. Ale mieli rozkazy, żeby nie dać się złapać. Z tym że już ich przyłapali… Ukończyć misję. – Pozwolenie na strzał – zakomenderował. – Drużyna dwa do celi Blackbird. Kończymy misję. Kade podskakiwał dziko wsparty na ramionach Bahna i nieznajomego mnicha. Usłyszał niewyraźne „pfff” i mnich po jego lewej przewrócił się z hałasem. Kade też się niemal wywalił. Bahn ledwie go utrzymał. Zakręcili za róg, znikając z pola widzenia helikopterów, i biegli dalej. – Dokąd idziemy ? – krzyknął Kade, podskakując. – Schować! – odkrzyknął Bahn. – Schody! Znów zakręcili za kolejny róg i Kade poślizgnął się na mokrych kamieniach. Noga poleciała mu w górę, a bruk ruszył na spotkanie. Bahn próbował go chwycić, przechylił się za mocno i obaj polecieli na ziemię. Usłyszał jakiś trzask wewnątrz siebie i fala bólu odebrała mu oddech. Kurwa.

Bahn już zdążył wstać i teraz usiłował podnieść Kade’a. O Boże, jak to bolało. Iverson drgnął, gdy oślepiła go lampa błyskowa drugiego aparatu. Niemal przegapił rozkazy od dowództwa. Kontynuować. Ruszać za celem. Przyjął. HUD pokazywał cel jeden zaledwie czterdzieści metrów na północny zachód, ale jedyne, co Iverson widział, to kolejne rzędy łysych mężczyzn w pomarańczowych szatach, z dłońmi schowanymi w rękawach i spokojem wymalowanym na twarzach. Zacieśnili krąg wokół niego. Obrócił się, by ich obejść, ale zablokowali go kolejni. Spróbował się przepchnąć. Tuzin ciał naparło na niego w odpowiedzi. Dwóch jego towarzyszy było tuż za nim. Łokciami torowali sobie drogę przez tłum, ale zakonnicy tylko przegrupowali się wokół, spychając ich z powrotem. Masa mnichów była niczym jeden organizm, zmieniający kształt tak, by zablokować bez względu na to, w którą stronę się obrócili. To był jakiś pierdolony obłęd. Czy ci ludzie nie wiedzieli, że Iverson i jego koledzy byli uzbrojeni? – Zespół jeden, macie pozwolenie na użycie amunicji obezwładniającej. Rozpędźcie ten tłum. – Zrozumiałem. Iverson przełączył bezpiecznik i wystrzelił nabój uspokajający prosto w brzuch mnicha, który stał przed nim. Mężczyzna cicho osunął się na bruk. Natychmiast jego miejsce zajął inny, na twarzy miał wyraz absolutnego odprężenia. Iverson wystrzelił jeszcze raz. Kolejne ciało upadło. I jeszcze raz. I kolejne. I jeszcze raz. I kolejne. Jego towarzysze robili to samo. Mnisi za nimi łapali padających, odciągali zwiotczałe ciała na bok i zajmowali ich miejsca. Pierdolony obłęd. Sam obudziły bijące dzwony. Coś było nie tak. Świt jeszcze nie nadszedł. Wtedy usłyszała zdyszaną Vipadę krzyczącą po tajsku: – Samantha! Musimy cię ukryć! Lecą tu amerykańskie helikoptery! O kurwa! Vipada wpadła do celi, rozejrzała się i chwyciła Sam za ramię. – Chodź! Chodź ze mną! Zabiorę cię do piwnicy! Mogła się poddać. Oddać w ręce ERD. Powołać na tymczasową niepoczytalność. Nie. Nie pozwoli, żeby przez nią zginęło jeszcze jakieś dziecko. Nie weźmie udziału w następnym Bangkoku. Musi być jakiś lepszy sposób. Vipada szarpała ją z całych sił. – Tędy! Do piwnicy! Schowamy się! Złożyła obietnicę Watsowi. Obiecała, że ochroni Kade’a. Uwolniła dłoń. – Nie, Vipado. Ty się ukryj. Ja muszę walczyć. – W takim razie będę walczyć z tobą – oznajmiła młoda mniszka. W jej głosie dźwięczała stal. Sam popatrzyła na nią uważnie. Jest starsza niż ja, kiedy nauczyłam się walczyć, pomyślała. – Dobrze – odpowiedziała dziewczynie. – Plan jest taki.

Iverson strzelał i strzelał. Opróżniał magazynek za magazynkiem. Tak samo koledzy z drużyny. Wreszcie napór mnichów zelżał. Kilku obserwowało ich jeszcze z progów i okien. Żaden się nie zbliżył. Cel jeden zniknął z pola widzenia. HUD Iversona pokazywał ostatnią pozycję celu i wektor. Nakazał drużynie się rozproszyć, żeby obstawić możliwe drogi ucieczki, po czym ruszył w pościg. Wypadł za róg budynku i znalazł się w trójkątnej przestrzeni między przestronnym holem, gdzie medytowano, a kwaterami mnichów, przed sobą miał skaliste zbocze góry. W podczerwieni nie było widać żadnego ruchu. Moment. Tam. Dźwięk. Stłumione przekleństwo. Iverson ruszył naprzód, skręcił za róg i zobaczył dwie postacie próbujące zmieścić się w otwartych drzwiach. Miał ich. – Ani śladu Blackbird, sir – meldowała Jane Kim. – Nie było jej w celi. Zespół dwa, rozproszyć się. Przeszukać teren. Nichols klął cicho pod nosem. – Możliwy kontakt – zawołała Kim. – Za budynkami. Kamera z hełmu któregoś członka zespołu dwa przekazała obraz kobiety stojącej na środku ścieżki, plecami do nich. – Zdejmijcie ją – krzyknął Nichols. – Nie zbliżać się. Żaden z komandosów nie mógł się mierzyć z ulepszeniami czwartej generacji. Nagle na krawędzi ekranu pokazała się rozmyta plama. Kamera uchwyciła jakiś błysk ruchu i zgasła. Ekran wypełnił biały szum. – Kurwa. To była zasadzka! Sam zaciągnęła w talii pas z nożami odebrany komandosowi, ten z granatami ogłuszającymi, materiałami wybuchowymi i urządzeniem zaciskowym przerzuciła przez ramię. Karabinek miał zamek biometryczny, czyli dla niej był bezużyteczny. Odwróciła się do Vipady. – Gotowa? Dziewczyna skinęła głową. Oczy miała jak spodki. Sam splotła palce, Vipada postawiła stopę na splecionych dłoniach, a Sam posłała ją prosto na dach. Dziewczyna przez chwilę szukała uchwytu, znalazła i podciągnęła się do góry. Sam wspięła się zaraz obok niej. Vipada przywarła do mokrych dachówek. Sam popatrzyła w niebo. Tak jak miała nadzieję, ta strona dachu, opadająca ku górskiemu zboczu, pozostawała poza polem widzenia śmigłowców. Wolno poczęła pełznąć w kierunku wierzchołka dachu. Musiała zobaczyć, co dzieje się po drugiej stronie. Kade jęczał z bólu, gdy Bahn wlókł go chodnikiem obok pomieszczenia medytacji. Dotarli do ciężkich drewnianych drzwi. Bahn, nie przestając podtrzymywać Kade’a, wysupłał klucze i zaczął mocować się z zamkiem. Za drzwiami prowadzące w dół kamienne schody niknęły gdzieś w mroku. Pfffft, pfffft, klik. Kade usłyszał strzały. Bahn zwiotczał nagle, zaczął przewracać się do przodu, Kade chciał go złapać, ale nie zdołał. Młody mnich zwalił się na stopnie z ciężkim łupnięciem, potem kolejnym, po którym rozległ się przyprawiający o mdłości trzask. Kade się odwrócił. Potężny, ciężko uzbrojony żołnierz celował do niego z karabinu. Nie miał dokąd uciekać. Puścił futrynę, odchylając się w tył w nadziei, że jakoś przetrwa upadek, a potem na dole znajdzie kryjówkę. Ramię żołnierza wystrzeliło, szarpnęło go z powrotem i cisnęło na skalną ścianę. Ciało i głowa Kade’a uderzyły o kamień. Zamroczyło go. Zobaczył gwiazdy. Klatkę piersiową przeszył

mu obezwładniający ból. Zraniona noga załamała się. Włączył Bruce’a Lee. Zobaczył przed oczyma kółeczka celownika. Poniżej przyciski obrony i ataku. Wszystko automatycznie. Klik. Ten cel. Klik. Zdrowa noga mierzyła w kolano żołnierza, ale kopniak nie sięgnął celu. Olbrzym złapał stopę Kade’a i skręcił ją, zmuszając go do obrotu i upadku na brzuch. Program zamortyzował upadek wyciągniętymi rękami i po raz kolejny spróbował kopnąć przeciwnika. Żołnierz przygniótł Kade’a kolanem. Bruce Lee spróbował się przetoczyć i uderzyć tamtego kantem dłoni w gardło, ale nie dał rady. Żołnierz udaremnił te wysiłki, złapał nadgarstek Kade’a i zapiął na nim kajdanki. Bruce Lee spróbował unieść biodra, zyskać tyle miejsca, by umożliwić sobie obrót, ale żołnierz był zbyt ciężki. Bruce Lee zauważył nóż, który tamten miał u pasa. Sięgnął wolną ręką i zacisnął dłoń na rękojeści. Olbrzym złapał go boleśnie za nadgarstek, wykręcił mocno i skuł też drugą rękę. Kade szamotał się jeszcze, ale żołnierz rąbnął go w tył głowy. Twarz Lane’a uderzyła o mokre kamienie. Poczuł, jak nos pęka, tryskając fontanną krwi. Znów przestał cokolwiek widzieć. Kiedy odzyskał zmysły, miał już związane nogi. Żołnierz krzyknął coś przez radio, przerzucił sobie Kade’a przez ramię i zaczął biec. – Mamy cel jeden – wykrzyknął Bruce Williams. – Iverson wraca do banshee jeden. Drużyna za nim. – Doskonale – pochwalił Nichols. Na ekranie numer trzy Becker uśmiechnął się lekko. – Co z Blackbird? – spytał Nichols. – Zespół dwa dotarł na miejsce. Żołnierz jest ranny, ale żyje. Ani śladu po Blackbird. Nichols zmarszczył brwi. Gdzie jesteś, Sam? Gdzie jesteś? Nie zmuszaj nas, żebyśmy zrobili ci krzywdę. I nie krzywdź zbyt wielu naszych. Sam zamarła na szczycie dachu. Słyszała poniżej szukających jej komandosów. Mokre dachówki najwyraźniej osłaniały ją przed promieniowaniem podczerwonym. Przynajmniej przez chwilę. Obok kuliła się Vipada, przywierając do mokrych dachówek ile sił. Sam posłała jej wymuszony uśmiech. Dzielna dziewczyna. Dziedziniec był pełen leżących mnichów. Co najmniej sześćdziesięciu spoczywało nieruchomo na mokrych kamieniach. Z dwóch cieni na niebie zwieszały się dwie liny. Każdej strzegł żołnierz Fok. Uchwyciła ruch przy kwaterach mnichów. Czterech komandosów pojawiło się w polu widzenia. Ten w środku niósł coś na ramieniu, długi smukły kształt w bokserkach i gipsie. Kade. Dotarli do bliższej z dwóch lin i ten, który trzymał Kade’a, przymocował swoją małpę do liny, po czym śmignął w górę. Mogłabym im pozwolić zabrać Kade’a… – pomyślała Sam. Nie. To by było tchórzostwo. Czterech żołnierzy. Co najmniej. Być może więcej w śmigłowcu. Uzbrojonych. Ulepszonych. Amerykanów. Wykonywali taką pracę, jak jeszcze niedawno ona. Czy mogłaby z nimi walczyć? Tak, jeśli będzie musiała. Odczekała, aż wszyscy czterej znajdą się w śmigłowcu, a potem zjechała po mokrych dachówkach, wylądowała w przewrocie i natychmiast zerwała się do biegu. Ostatni, który pilnował tyrolki, przerzucił karabin przez ramię, zamocował małpę na linie, nacisnął guzik,

ruszył do góry i wtedy ją zobaczył. Ktoś za nią krzyczał. Drugi zespół dotarł właśnie na dziedziniec. Byli dziesiątki metrów za nią. Naboje usypiające uderzyły w kamienie u jej stóp. Ostatni z Fok dotarł już do wnętrza śmigłowca, gdzie był też i Kade. Sam dopadła liny, wcisnęła ją w małpę i z całej siły wdusiła przycisk. Urządzenie zaciskowe szarpnęło ją do góry, mimo że z rozpędu wprawiła linę w dziki pląs. Odpięła granat ogłuszający od ukradzionego pasa i zważyła jego chłodny ciężar w dłoni. Jeden z komandosów pojawił się w otworze nad jej głową, celując w nią z karabinu. Szarpnęła się całym ciałem, zmieniła ruch liny. Strzały przeszyły miejsce, w którym była ułamek sekundy wcześniej. Zamachnęła się i rzuciła granat. Marynarz zobaczył jej zamach i zanurkował do wnętrza wiatraka dla osłony. Granat zatoczył w powietrzu błyskawiczny łuk, uderzył w krawędź otworu i eksplodował z hukiem na zewnątrz. Małpa z gwizdem wciągała Sam do śmigłowca. – Sir, mamy Blackbird. Atakuje banshee jeden. Jest na linie. – Odwołaj ich – rozkazał Becker z ekranu. – Niech ją zabiorą na pokład, potem zabezpieczą drzwi i obezwładnią ją już w drodze na Boca Raton. Nichols kiwnął głową. – Słyszałaś, Jane. Każ im wpuścić ją do środka i tam zatrzymać. – Zrozumiałam. – Zespół dwa wraca do banshee. Mamy to, po co przylecieliśmy.

48 Żaden plan nie przetrwa…

Czarny opal pokonał ostatnie wzniesienie w chwili, gdy zespoły Fok zniknęły w śmigłowcach. Tam. Jest w tym – Shu nadała do Fenga. Cataranes też za chwilę tam będzie. Kobieta pędziła w stronę śmigłowca, do którego zabrano Kade’a. Feng skierował samochód na bramę kompleksu, jakieś sto metrów przed nimi. Opal skoczył do przodu, wpadł przez zdobione wrota z brązu i żelaza z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, zahamował z piskiem opon pod tańczącym końcem jednej z lin. Smukła sylwetka w białych szatach mniszki jechała w górę liny przy pomocy urządzenia zaciskowego. Helikopter ruszył do przodu, ciche łupf-łupf łopat przybrało na sile, kiedy powoli się wznosił. Lina płynęła w ich kierunku, ale jej koniec unosił się w miarę, jak śmigłowiec nabierał wysokości. Końcówka sięgnie ich na poziomie gruntu, na wysokości klatki piersiowej, głowy, na wysokości trzech metrów, czterech… Feng szarpnął drzwi samochodu, wskoczył na maskę, potem na dach, zrobił dwa kroki i skoczył wyżej niż trzy metry i dalej niż trzy. Na ułamek sekundy zawisł w powietrzu, z wyciągniętym ramieniem, rozłożonymi nogami, oderwany od ziemi, unosił się w powietrzu na tle nocnego nieba, a giętka lina wracała właśnie w jego stronę, ale wznosiła się jeszcze wyżej niż on… Feng złapał sam koniec lewą dłonią w czarnej rękawiczce. Ryknął triumfalnie. Przez moment wisiał tak, kołysząc się pod brzuchem śmigłowca. A potem uniósł prawą rękę i złapał linę tuż nad lewą. Uśmiechnął się dziko do wiatraka, maniakalny Azjata w czarnym garniturze szofera. I począł się wspinać, ręka za ręką. Sam dotarła do helikoptera, wykorzystała siłę napędu małpy, by wymykiem dostać się do środka. Błyskawicznie zanurkowała, a coś ze świstem przecięło powietrze nad jej głową. Jeden z komandosów próbował kopnąć ją w tej niewielkiej przestrzeni, zrobiła unik, obracając się zarazem w bok. Drugi uderzył ją kolbą karabinu, rzuciła go na tego z tyłu. Któryś wcisnął czerwony guzik i drzwi, którymi dostała się do środka, zatrzasnęły się z hukiem. O kurwa. – Mamy ją – zameldował Bruce Williams. – Canary i Blackbird, oboje na pokładzie banshee jeden, kierującej się już w naszą stronę. Dwójka będzie gotowa do powrotu za dwadzieścia sekund. – Możliwe starcie – krzyknęła Jane Kim. – Zbliżają się dwa myśliwce Królewskich Sił Powietrznych Tajlandii. Wzywają obie banshee do natychmiastowego lądowania. – Zgubić je w chmurach – rozkazał Becker. – Sprowadźcie nasze wiatraki z powrotem. Shu sięgnęła do samochodu i przejęła kontrolę nad jego elektronicznym uzbrojeniem. Aktywowała antenę kierunkową o dużym zasięgu, wbudowaną w dach opala. Zaczęła badać elektroniczne krawędzie śmigłowców. Którędy wejść do środka? Każdy system miał luki. Każdy. Musiała je tylko znaleźć. Amerykanie zakłócali wszystkie transmisje. Przełączyła się na częstotliwość daleko poza zwyczajnymi pasmami, połączyła się z wyższą częścią jaźni i płynęła teraz w roziskrzonej burzy danych. Jej wyższa forma rozpoczęła przeczesywanie baz chińskiej armii i wywiadu w poszukiwaniu informacji o XH-83 Banshee. Gdzie była ta luka? Gdzie? Sam zakręciła się w ciasnej przestrzeni. Kade związany i zakneblowany patrzył na nią swoim jedynym przerażonym okiem. Dwóch komandosów leżało, najwyraźniej ogłuszył ich

granat. Czterech pozostałych ruszyło do ataku. Użyj ich ciał przeciwko nim, uczył ją Nakamura. Jeden może pokonać wielu. Pozwoliła, by Wing Chun przejęła nad nią kontrolę. Żaden narkotyk nie zaciemniał jej myśli. Gniew innego umysłu jej nie rozpraszał. Pozwoliła, by jej ciałem rządziły lata praktyki. Była bambusowym prętem. Była letnią burzą. Była wiatrem. Po to została stworzona. Zaatakowali pięściami, nogami, nożami i kolbami karabinów. Czterech. Obrót, unik, cios. Zabierz nóż. Unik, obrót, zamach. Zbij tamtego z nóg. Obrót, obrót, blok. Przyciągnij tego blisko. Obrót, obrót, rzut. Cisnęła jednym z Fok w drugiego, z bliska. Ich głowy się zderzyły. Runęli w plątaninie kończyn. Blok, blok, unik. Dwóch pozostałych było blisko, zapędzili ją do kąta. Kopnięcie, zwód, przewrót. Wstała za nimi, wolna. Byli szybcy, ale ona była szybsza. Kopnięcie, obrót cios. Jeden padł, ale za to jeden podniósł się z podłogi. Blok, obrót, rzut. Zderzyła jednego drugim, pozbawiła ich kontroli. Jeden znowu podniósł się na nogi. Reszta próbowała się pozbierać. Obrót, blok. Eksplozja na zewnątrz. Kurwa. Ktoś do nich strzelał. Helikopter zatrząsł się i przechylił mocno na jedną stronę. Sam uderzyła twarzą w przegrodę. Boleśnie. Natychmiast poczuła na plecach komandosa, przygniótł ją, założył dźwignię na szyję, unieruchomił. Cholera. Sięgnęła w tył, by mu zmiażdżyć jaja, ale palce trafiły na pancerz. Nie mogła go kopnąć, bo nie miała jak podnieść się z podłogi. Wbiła mu palce w przedramię. Było grubsze niż jej łydka. Kurwa, ależ miał siłę. Próbowała odgiąć mu ramię, ale on tylko ściskał mocniej. Jego kolega celował w jej stronę, czekając, aż będzie miał czysty strzał. Kurwa mać. Jej wzrok zawadził o Kade’a. Patrzył na nią szeroko otwartym jedynym okiem. Nóż, który wybiła jednemu z ręki, był po przeciwnej stronie śmigłowca. Gdyby tylko mogła go dosięgnąć. Kade był zaraz obok. Wysłała mu to pragnienie, spróbowała skłonić do działania. Sięgnął do noża związanymi stopami. Wierzgnął, wysyłając klingę w jej stronę. Sam puściła potężne przedramię, wyciągnęła dłoń do noża, chwyciła rękojeść końcami palców i przysunęła bliżej. Cholerny krawat zaciskał się coraz mocniej. Ten z karabinem za chwilę będzie mógł strzelić. Chwyciła nóż. Nie myślała już, nie widziała, nie była pewna, czy trafi. Złapała nóż oburącz i z całej siły wbiła w łokieć napastnika. Ryknął z bólu, gdy grafenowe ostrze dostało się między elementy pancerza, tnąc ścięgna i mięsień. Ramię opadło mu bezwładnie.

Sam przetoczyła się, wolna, tylko po to, by zarobić potężnego kopniaka w głowę i drugiego w brzuch. Celowały w nią dwa karabiny. Nie była w stanie pozbyć się obu naraz. Zbrojone okno w drzwiach kadłuba eksplodowało deszczem odłamków. Strzały. Jęki. Pojawiła się czarna rękawica, ściskająca pistolet. Za nią podążał śmiercionośny uśmiech Fenga. – Rakiety! Rakiety! – krzyknął Williams. – Oba myśliwce wystrzeliły rakiety! Bliskiego zasięgu. Banshee próbują je przechwycić. Beckerowi oczy wychodziły z orbit. Nichols wbił palce w podłokietniki. Na ekranie z obu myśliwców wystrzeliły czerwone kropki. Indyjskie shivy 3 z naprowadzaniem radarowym. Jeszcze nie namierzyły helikopterów. Czyżby maskowanie było tak dobre, jak obiecywali producenci? Oba śmigłowce odpaliły wabiki. Pociski namierzyły je od razu, zaczęły zmieniać tor lotu, w miarę jak wabiki zwiększały odległość między sobą i wiatrakami. Eksplozja rozjaśniła nocne niebo, po chwili następna. – Dwa pociski – zawołał Williams. – Wybijamy się na wysokość chmur – rozkazał Nichols. – Strzały wewnątrz banshee jeden – powiedziała Jane Kim. Nichols spojrzał na ekran pokazujący wnętrze śmigłowca. Konfucjańska Pięść? Kierowca Shu? No kurwa, przecież. – Jeśli Blackbird przejmie kontrolę nad helikopterem… – zaczął Becker. Nichols skinął głową. – Aktywować system zdalnej nawigacji na banshee jeden. Pilot rozpoczyna procedurę przekazania kontroli. Jane Kim skinęła głową. – Zrozumiałam. – Rakiety! – powiedział Williams. – Kolejne dwie! Feng wepchnął rozbite okno, strzały z jego broni na chwilę rozjaśniły wnętrze maszyny. Zgubił gdzieś czapkę szofera, ale garnitur, rękawiczki i buty wciąż były w nienagannym stanie. Kule Fenga cisnęły jednym z Fok o przegrodę, drugiego twarzą na podłogę śmigłowca. Sam kopnęła i ogłuszyła trzeciego, trafiła go w głowę i zobaczyła, jak oczy uciekają mu w głąb czaszki. Kolejna eksplozja wstrząsnęła śmigłowcem. Pilot przechylił go mocno i szybko, niemalże pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Sam spięła się cała, gdy jej świat wywinął koziołka. Feng lekko stąpał po podłodze. Poruszał się z gracją jak tancerz, absolutnie nie zwracając uwagi na akrobacje śmigłowca. Pozostał im tylko jeden przeciwnik, ten, którego Sam dźgnęła w łokieć. Pełzł po podłodze, próbując dosięgnąć zdrową ręką porzuconego karabinu. Spojrzał w górę, zobaczył Sam i Fenga i zamarł z palcami o kilka cali od broni. Feng patrzył mu w oczy i kręcił głową, jakby chciał powiedzieć: „Nie chcesz tego robić”. Komandos nawet nie drgnął. Sam spojrzała w stronę kokpitu, skąd dochodził jakiś hałas, i w tej samej chwili Foka sięgnął po broń. Feng kopnął go w głowę, momentalnie pozbawiając przytomności, po czym podniósł karabin i przewiesił sobie przez ramię. Sam wsunęła się na miejsce drugiego pilota, trzymając nóż przy twarzy tego za sterami śmigłowca. Wchodzili w chmurę. Pilot trzymał w górze obie dłonie – puste – poddawał się. – Zabierz nas z powrotem do klasztoru – powiedziała Sam. – Nie mogę – odparł. – Gówno, a nie nie możesz. – Machnęła nożem.

– Centrum dowodzenia przejęło kontrolę – zaprotestował pilot. – Odrzuć ich polecenia, przejmij kontrolę z powrotem. Pilot pokręcił głową. – Wbiłem kod blokady. Nie mogę przejąć sterów. Sam zmarszczyła gniewnie brwi. – Dlaczego to zrobiłeś? Pilot wzruszył ramionami, spojrzał przez ramię na powalonych towarzyszy broni, na Chińczyka w garniturze i czarnych rękawiczkach, ostrze w dłoni Sam. – Rozkazy. – To nie była najmądrzejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś. – Skrzywiła się. Zawinęła nożem i rękojeścią uderzyła go w skroń. Pilot zwiotczał natychmiast. Dobrze… czy naprawdę nie było sposobu, żeby odzyskać kontrolę nad wiatrakiem? Minęło sporo czasu od chwili, gdy ukończyła podstawowy kurs pilotażu. Najpierw trzeba użyć ręki pilota, żeby odblokować zamki biometryczne. Badała zegary i kontrolki, gdy śmigłowiec zaczął poruszać się samodzielnie. Zawracali. – Przejęliśmy stery – zameldowała Jane Kim. – Sprowadzamy ich do domu. – Myśliwce zgubiły banshee – poinformował Williams. – Najwyraźniej nie mogą nas złapać w chmurach. Dobrze, że po drodze do domu mamy mnóstwo chmur. Nichols odprężył się odrobinę. Do końca było jeszcze daleko, ale wyglądało na to, że może im się udać. Achhhh, pomyślała Shu. Jest i luka. Sami ją dla niej otworzyli, akurat w tym konkretnym śmigłowcu, który miał na pokładzie Cataranes i Fenga. Shu studiowała strumień komend płynących do i ze śmigłowca, porównała z danymi zebranymi w bazach Ministerstwa Obrony. Tak. Teraz, kiedy otworzyli jej drzwi, mogła przejąć kontrolę nad helikopterem. Antena opala ożyła na jej mentalny rozkaz. Tam. Sięgnęła i banshee jeden zaczęła zawracać. Jane Kim zmarszczyła czoło. – Sir, banshee jeden nie odpowiada. Zostałam wyłączona. Zaczyna zawracać. – Kokpit przejął kontrolę? Czy pilot nie wbił kodu blokady? Kod nie zadziałał? Kim stukała w konsolę. – Nie, sir. To chyba inny sygnał. Banshee dwa przeczesuje okolicę, próbuje zlokalizować źródło… Wygląda na to, że sygnał nadawany jest gdzieś niedaleko celu. Co, do cholery? – Banshee jeden zawraca w stronę klasztoru i traci wysokość, sir. Jeszcze chwila i wyleci z chmur. – Wyślij przed nimi banshee dwa. Namierz ten sygnał, chcę dokładnie wiedzieć, skąd pochodzi. Wyprowadź nas z chmur, żeby było coś widać, jeśli musisz. Co przeoczyliśmy? – zastanawiał się Nichols. Co tam się dzieje? – Przyjąłem – powiedział Bruce Williams. – Wychodzimy poza linię chmur… teraz. – Namierzam ponownie – zaraportowała Jane Kim. Dane telemetryczne nałożyły się na wzmocniony obraz z kamery. – Tam! – krzyknął Williams. Obraz przybliżył się. Czarny sedan. Opal. Chińskie rejestracje. Su-Yong Shu. Becker zacisnął usta.

– Czy możemy wziąć ją żywą? Nichols potrząsnął głową. – Nie z tymi myśliwcami na karku. Becker zerwał połączenie z Boca Raton, na swoim prywatnym telefonie wybrał numer doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego, Carolyn Pryce. „Dostarczycie dowód – mówiła – otrzymacie pozwolenie na podjęcie działań”. Ktoś odebrał. – Doktor Pryce, mamy potwierdzenie na to, że… – Bardzo mi przykro, ale doktor Pryce jest teraz na spotkaniu z prezydentem. Czy mogę przekazać, aby do pana oddzwoniła? Kurwa. – Z tej strony wicedyrektor ERD. Muszę z nią pilnie porozmawiać. – To nie będzie możliwe, sir, jest na spotkaniu z prezydentem. – To ją tu ściągnij, proszę. – Przepraszam sir, ale to bardzo ważne spotkanie. – To jest wyjątkowo pilne. – Mogę ewentualnie wysłać jej wiadomość w ciągu kilku minut. Kurwa. Becker zakończył połączenie i trzasnął telefonem o biurko. Wyglądało na to, że wszystko będzie na niego. Rok wyborów, przypomniał sobie. Połączył się z powrotem z Boca Raton. – Pan Nichols? – zapytał. – Tak, sir – odpowiedział Nichols. Wydawało się, że jest speszony. – Panie Nichols, czy zgadza się pan z tym, że wideo ukazuje komandosa chińskiej Konfucjańskiej Pięści, atakującego amerykański helikopter wojskowy? – Tak, sir. – Panie Nichols, czy dowody wskazują, że ten żołnierz Konfucjańskiej Pięści zabił właśnie kilku marynarzy amerykańskich? – Tak, sir. – Panie Nichols, czy dowody pozwalają panu założyć niemalże na sto procent, że wspomniany komandos jest kierowcą i osobistym ochroniarzem profesor Su-Yong Shu? – Tak, sir. – I wreszcie, panie Nichols, czy według pańskiej zawodowej opinii chiński samochód, który pan widzi, rozpoczął elektroniczną walkę z amerykańskim wojskowym statkiem powietrznym i usiłuje ów statek uprowadzić? – Tak, sir. Definitywnie. Becker spojrzał w dół, na swój telefon. Nie będzie żadnej pomocy. Wszystko spadnie tylko na jego głowę. – Panie Nichols, proszę wyeliminować ten samochód. – Tak jest, sir. Z przyjemnością. Nichols wydał rozkaz. Banshee dwa opuściła nos. Zeszła niżej, w kierunku klasztoru raz jeszcze, i odpaliła rakiety. AGM 101 popędziły ku czarnemu opalowi z przyspieszeniem rzędu dziesięciu g. Shu natychmiast poczuła rakiety. Zmierzały w stronę samochodu. Nie mogła przebić się przez zabezpieczenia drugiego helikoptera, ale rakiety to już była zupełnie inna sprawa. Cała ich wiedza o celu pochodziła z zewnętrznego źródła. Shu wprowadziła zmiany w ich prymitywnych

umysłach, posyłając je z powrotem do śmigłowca, który je wystrzelił. – Rakiety zeszły z kursu – meldował Williams. – Wracają do banshee dwa. Środki przeciwdziałania. Banshee dwa wypuściła wabiki z obu burt, rakiety popędziły za nimi i eksplodowały po obu stronach niewidocznego śmigłowca. Banshee przeleciała przez płomienie, czarny kształt wyłonił się z kłębiącej się chmury czerwieni i natychmiast zmniejszył wysokość, szykując się do ostrzelania samochodu. – Przełączyć na broń maszynową – rozkazał Nichols. – Nie używać pocisków z naprowadzaniem. – Zrozumiałem – powiedział Williams, gdy banshee dwa schodziła niżej, niżej i niżej. – Ognia. Z długich na metr luf bluznął ogień. Długie na stopę pociski z rdzeniem ze zubożonego uranu posypały się na czarnego opala, rozrywając go na strzępy. Samochód siadł, gdy poddało się zawieszenie. Stracił antenę w pierwszej sekundzie ostrzału. Pociski dotarły do silnika i zbiorników z paliwem i rozerwały je, krzesząc iskry, które zapaliły opary i doprowadziły do wybuchu benzyny, posyłając w górę kulę ognia wielką na pięćdziesiąt stóp. Samochód rozpadł się na dwie części. – Cel wyeliminowany – ogłosił Williams. Shu już niemal ściągnęła helikopter z powrotem. Już go widziała, odległy zaledwie o kilkaset metrów. Chciała sprowadzić ich na ziemię, a potem wykorzystać ten śmigłowiec przeciwko drugiemu. Kule posypały się na jej samochód, obracając go w kupę złomu. Od razu straciła połączenie ze śmigłowcem. Samochód został niemalże rozniesiony na kawałki, a potem eksplodował. Shu obserwowała jego zagładę z cienia, wściekła. Próbowali ją zabić. Znowu. Teraz sięgnęła do banshee jeden bezpośrednio swoim umysłem. Osiągnęła maksymalny zasięg bez wspomagania. Jakby zaledwie dotykała maszyny czubkami mentalnych palców. Ale dotknęła. Helikopter zareagował na jej myśli. Sprowadzi go z powrotem, uwolni swoich, a potem pokaże tym aroganckim Amerykanom, z kim tak naprawdę walczyli. O tak, pokaże im. Wtedy zaczęli z nią walczyć. – Banshee jeden zaczyna reagować – zameldowała Kim, a chwilę później stęknęła sfrustrowana. – Nadal mi się opiera. Ktoś tam jeszcze jest i działa przeciwko mnie. Williams rozpoczął namiar. Banshee dwa zebrała dane, zataczając okrąg nad kompleksem. – Sygnał jest słabszy, ale wyraźny – zameldował. – Jego źródło jest przy jednym z budynków. Jeśli to Shu, to nadal żyje. – Zdjąć ją – zarządził Nichols. – Zidentyfikowano wystrzelenie rakiet! – krzyknął Williams. – Myśliwce wróciły. Cztery rakiety w powietrzu. – Kurwa – zgrzytnął Nichols. – Manewr odejścia! Aktywować pająki. Ogień do każdego celu. Wykonać uderzenie niszczące na cele priorytetowe! – Zrozumiałem. Ogień do każdego celu. Shu ściągała banshee do siebie. Sygnał nadawany przez Amerykanów starał się zawrócić helikopter. Shu kazała mu zejść niżej. Amerykanie wejść wyżej. Śmigłowiec wykonywał jakiś obłąkany taniec. Shu wiedziała, że nie wygra. Samochód był potężnym narzędziem, teraz go straciła. Tak

ciężka walka bez żadnej pomocy zabijała ją powoli. Nexus nadawał z maksymalną siłą, węzły osiągały granice możliwości, zużywały każdy dostępny im dżul energii, rozszerzając pasma. Powstałe w procesie ciepło przegrzewało jej mózg. Potworny wydatek energii drenował glukozę z jej krwiobiegu, osłabiał ją, skazywał neurony na śmierć głodową. Opadła na kolana. Zobaczył ją mnich i pospieszył z pomocą. Musiała to skończyć. Teraz. Już. Resztkę sił włożyła w ostatni strumień myśli, pociągnęła helikopter w dół, jeszcze niżej i niżej, odbierając moc wirnikom. Miała ostatnią szansę, by ich uratować. Ostatkiem sił krzyknęła wprost do ich umysłów. Gdy tylko helikopter zaczął zawracać, Sam chwyciła drążek. Nic to nie dało. Nic, co robiła, nie miało żadnego wpływu na śmigłowiec. Z klasztoru uniosła się kula ognia. Coś tam wybuchło. Helikopter zadygotał, zaczął zachowywać się całkowicie chaotycznie. Już niemal dotarli do celu, byli już nad jeziorem, u stóp klasztoru. A potem śmigłowiec zaczął obracać się w lewo, szarpnął w prawo, opadł, nabrał wysokości, obracał się, podskakiwał, przechylał szaleńczo. Sam waliła w tablicę rozdzielczą, dłońmi swoimi i pilota, próbowała wszystkiego, by zmusić śmigłowiec do posłuszeństwa. Bezskutecznie. To był jakiś obłęd. SKACZCIE DO JEZIORA. TO WASZA JEDYNA SZANSA. Shu. Konsole nie reagowały. Śmigłowiec nurkował, nie przestając tańczyć, szarpiąc się to w jedną, to w drugą stronę, tracąc wysokość. Jezioro było zaledwie trzydzieści stóp pod nimi. Wiatrak uspokoił się, odwrócił, złapał równowagę. Sam usłyszała jakiś dźwięk z kokpitu. Zobaczyła mrugające światełko. Rakieta w powietrzu – namierzanie celu. Czas się zbierać! Feng rozciął Kade’owi plastikowe kajdanki i objął go mocarnym ramieniem. Uderzył dłonią w awaryjne zwolnienie blokady drzwi. Zawiasy eksplodowały natychmiast. Spojrzeli w nocne niebo, na którym lśniły złowieszczo dwie kropki. Płomienie z silników odrzutowych rakiet. Sam usłyszała, jak zmienił się dźwięk dochodzący z kokpitu. UCHWYCENIE CELU. O kurwa. Rozwalenie drzwi rozwaliło też ich kamuflaż i natychmiast banshee pojawiła się na radarach rakiety. Feng skoczył wraz z Kade’em. Sam instynktownie sięgnęła do tyłu, złapała za pas komandosa, któremu wcześniej uszkodziła łokieć, i skoczyła, ciągnąc go za sobą. Przez chwilę nic się nie działo. Płynęła w chłodnym nocnym powietrzu. Pociski uderzyły w wiatrak nad nią, eksplozje wypełniły nocną ciszę dźwiękiem rozdzieranego metalu, ogłuszającym „łuuusz” rozpalonego powietrza. Potężna siła pchnęła ją w dół, ku zbliżającej się błyskawicznie powierzchni wody. – Kurwa! – zaklęła Jane Kim. Nichols nigdy dotąd nie słyszał z jej ust przekleństwa. – Banshee jeden trafiona. Powtarzam, banshee jeden trafiona. Strata bezpowrotna. Nichols patrzył na ekran. Banshee dwa uniknęła przeznaczonych dla niej dwóch rakiet, a to znaczyło, że myśliwcom została już tylko broń maszynowa. – Każ im wracać w chmury – krzyknął. – Spieprzają aż się kurzy, szefie – odpowiedział Williams. – Idzie w górę… w górę…

Czterysta metrów do pokrywy chmur. Na ekranie widzieli, jak myśliwce zawracają, szykując się do następnego podejścia. To był wyścig i nikt nie miał wątpliwości, że samoloty mają przewagę. – Kontakt wzrokowy z myśliwcami. – W głosie Williamsa wyraźnie słychać było napięcie. – Otworzyły ogień maszynowy. Widzieli na ekranie, jak działka na dziobach rudr plunęły ogniem. Do pokrywy chmur zostało dwieście metrów. Nichols patrzył bezradnie, jak pociski doganiają banshee dwa, jak urywają jej ogon, jak rozszarpują główny wirnik. Helikopter zakręcił się wściekle, przechylił pod kątem czterdziestu pięciu stopni i zaczął tracić wysokość w tempie przyprawiającym o mdłości. Spadł z nieba, kręcąc się wokół własnej osi, i uderzył w zbocze góry z prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę. Łopaty wirnika wgryzły się w skałę, pękły i zasypały kadłub śmigłowca kawałkami metalu mknącymi z niesamowitą prędkością, zapalając w ten sposób paliwo. Płonący wrak banshee dwa stoczył się po górskim zboczu. – Myślę, że dość już widzieliśmy – usłyszeli głos dowódcy statku. – Schodzimy pod wodę. Nikt nie zaprotestował. W klasztorze, w dormitorium, w niewielkiej celi pod wąskim łóżkiem błysnął ekran tabletu. [Połączenie przywrócone] [Pozostało 14 minut]

49 Szkodnik

Kade odzyskał przytomność na tylnym siedzeniu pick-upa, jadącego w górę po krętej drodze. Był kompletnie przemoczony i owinięty kocem. Feng przytrzymywał go ramieniem. Chińczyk zgubił marynarkę i rękawiczki, został w białej koszuli i spodniach, też całkowicie mokrych. Sam siedziała po drugiej stronie, w mokrych szatach mniszki, i trzymała na muszce nieprzytomnego członka oddziału Navy SEALs. Kade zakaszlał. Kaszel był mokry. Tym razem nie ogień, a woda. Następnym razem pewnie go pochowają żywcem. Albo wyrzucą w próżnię. O właśnie. Próżnia. Sam podchwyciła kilka jego myśli i prychnęła śmiechem. – Żyjesz, Kade, ciesz się. – Jestem, khem, khem, absolutnie… khem, khem… zajebiście, khem, khem… szczęśliwy. Zarówno Sam, jak i Feng roześmieli się. – Zaraz cię posadzimy przy ogniu – stwierdził Feng. Kade kiwnął głową. Pomysł przypadł mu do gustu, bo dygotał cały mimo temperatur właściwych Tajlandii. Shu spotkała ich przy kompleksie klasztornym. Jej widok był balsamem dla oczu. Uściskała Fenga, Kade’a, a nawet Sam. Feng poniósł Lane’a w stronę masywnego paleniska w kuchni. Klasztor pogrążony był w chaosie. Na dziedzińcu stały wojskowe ciężarówki z zamontowanymi karabinami maszynowymi i niewielkimi wyrzutniami rakiet. Ananda rozmawiał z jakimś oficerem. Przytomni mnisi zaciągali tych nieprzytomnych do holu, gdzie zwykle medytowano, teraz zaś urządzono tymczasowy lazaret. Sam przerzuciła sobie przez ramię jeńca, co wyglądało naprawdę komicznie, i oznajmiła, że idzie załatwić mu opatrunek i przekazać go tajskim władzom. Shu poszła porozmawiać z Anandą. W kuchni kręciło się jakieś pół tuzina Tajów. Przygotowywali gigantyczne dzbany herbaty i jeszcze większe zupy. Feng znalazł krzesło, zaciągnął je w pobliże paleniska i złożył na nim Kade’a niemalże delikatnie. Chińczyk znalazł jakieś małe naczynia i nalał im obu herbaty. – Dziękuję, Feng. I dzięki za ocalenie. Jestem twoim dłużnikiem. Feng kucnął przed ogniem, tuż obok Kade’a. – Powinieneś podziękować Su-Yong – stwierdził. – To ją będzie sporo kosztować. – Co masz na myśli? Feng patrzył w płomienie. – Szefom w Chinach to się nie spodoba. Straszny bałagan. Publicznie. Ona… jak wy to mówicie? Zagrała niejedną kartą. Kade nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Feng nadal spoglądał w ogień. – Pamiętasz, gdy się poznaliśmy, nazwałeś mnie robotem? Niewolnikiem? – Pamiętam – potaknął Kade. – Jestem wolny. Jestem wolny dzięki niej. – Upił łyk herbaty. – Teraz służba ojczyźnie jest moim wyborem, ale przede wszystkim wybieram ją. W tym właśnie momencie Su-Yong dołączyła do nich. Uśmiechała się, emanowała ulgą. – Tylko jedna ofiara – powiedziała. – Jeden mnich zginął. Pozostałym nic nie będzie. A

Tajlandczycy ściągną siły do obrony klasztoru. Amerykanie nie będą mogli podjąć kolejnej próby bez wypowiadania wojny. Kade poczuł ucisk w piersi. – Który? Shu spojrzała na niego zaskoczona, nie rozumiała pytania. – Który mnich? Ten, co zginął? Jak się nazywał? – Achh – zrozumiała. – Nowicjusz. Został trafiony i skręcił kark, spadając ze schodów. Bahn. Bahn… Kade zapatrzył się w trzymany w dłoni kubek. Następny martwy. – Nie powinieneś być taki ponury – zaczęła Shu, a potem nagle jej oczy spojrzały gdzieś w przestrzeń, niewidzące. Była gdzieś bardzo daleko. Kade i Feng obaj patrzyli na nią zaniepokojeni. Wróciła do nich, promieniował z niej szok. Gniew. Wpatrywała się w Kade’a. – Coś ty zrobił?! Pająk BR-6-7-21 przyczaił się w rogu pod sufitem. Trzydzieści siedem minut temu, o 1.08 czasu lokalnego, inicjowano tryb bojowy. Obowiązujący protokół użycia siły, wcześniej nakazujący jedynie obserwacje, teraz brzmiał: wyeliminować. Ogień do każdego celu. Znaleźć i wyeliminować cele priorytetowe. BR-6-7-21 powoli szedł wzdłuż ściany w miejscu, gdzie łączyła się z sufitem, dokonując identyfikacji celów. Do pomieszczenia weszły osoby odpowiadające rysopisom celu priorytetowego gamma i trzeciorzędnego celu sigma. BR-6-7-21 przesunął się, by zyskać lepszą widoczność. Tak, z wysokim prawdopodobieństwem dwa obiekty w kształcie człowieka były odpowiednio celem priorytetowym gamma i trzeciorzędnym celem sigma. W chwili uzyskania potwierdzenia w pomieszczeniu pojawił się cel priorytetowy alfa. Kontrola ludzka była aktualnie niedostępna. BR-6-7-21 przeanalizował instrukcje i sprawdził bieżący status. Protokół użycia siły brzmiał: wyeliminować. Cele były aktualne. Ogień do każdego celu. Nie mając kontaktu z kontrolą ludzką, BR-6-7-21 skontaktował się z braćmi, nie przestając zarazem powoli zbliżać się do celów. Odpowiedź uzyskał w tej samej chwili, w której osiągnął zasięg strzału. Dziewięćdziesiąt pięć procent jego braci, z którymi zdołał się skontaktować, potwierdzało jego wnioski. Pająk BR-6-7-21 zajął pozycję na łączeniu ściany i sufitu, uruchomił maleńką wyrzutnię nasączonych neurotoksyną mikrostrzałek, załadował i strzelił. – Coś ty zrobił?! – domagała się odpowiedzi. Auć! Coś ukłuło Kade’a w prawą dłoń. Spojrzał w dół, zirytowany i zaskoczony zarazem, i zobaczył kropelkę krwi. Feng już był w ruchu. Doskoczył do pieca i złapał wielgachny gar wrzącej wody. Chlusnął wrzątkiem na coś na ścianie, skoczył i z całej siły opuścił gar na to coś, gdy spadło na podłogę… Jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz. Su-Yong Shu osunęła się na kolana między Kade’em a paleniskiem. Z boku jej szyi połyskiwała kropelka krwi. Feng odwrócił się w ich stronę, miał czerwoną plamkę na piersi. Kade stracił czucie w ręce. – Neurotoksyna – szepnęła Shu. – Ocal chłopca. Feng obrócił się błyskawicznie, w dłoni trzymał tasak. Ogromny. Kade wytrzeszczył oczy.

– Feng, nie! Chińczyk jedną ręką złapał Kade’a za nadgarstek, drugą z tasakiem uniósł nad głowę. Kade spróbował się wyrwać, ale równie dobrze mógłby próbować uwolnić się ze stalowego imadła. – Nie!!! – wrzeszczał rozpaczliwie. – Nieee!!! Ogień błysnął dziko na ostrzu tasaka. Świat zwolnił. Niemal stanął w miejscu. Kade zobaczył, jak w twarzy Fenga drga mięsień, jak napinają się ścięgna jego nadgarstka, jak wyraz twarzy staje się zacięty, a tasak opada niżej, niżej i niżej, z gwizdem kreśląc powietrzu długi łuk, by przejść przez przedramię Kade’a i wgryźć się głęboko w drewniany podłokietnik. Kade szarpnął się w tył. Ramię było wolne. Nie miał już prawej ręki, całego przedramienia, kikut kończył się cal pod łokciem. Nie czuł bólu. Tylko szok. Co? Co? Co? Krzyczał z przerażenia, z szoku, a potem wreszcie z bólu. Feng owinął mu coś poniżej bicepsa. Pasek. Zacisnął, wstrzymując krwawienie. Przestał krzyczeć. Już tylko patrzył. Na poręczy krzesła, jego ręka, ręka, która kiedyś była jego, zaczynała blednąć. Palce drgały lekko. Odwrócił się i zobaczył Shu. Jej twarz szarzała. Su-Yong dotknęła jego umysłu. Ból ustąpił. Szok nie. Feng klęczał przy niej, wysysał krew z ranki na szyi, raz po raz wypluwając toksynę. Nie miał szans jej uratować, Kade widział to w jej umyśle. I tylko patrzył. Kade – odezwała się do niego – znów próbowali mnie zabić. Jej myśli były słabe, umysł się rozpadał. Znów. Teraz to widział. Zrozumiał. Ogień, który zabił jej mentora, Yang Wei. Wrak limuzyny. Yang Wei uwięziony na miejscu obok niej, tam gdzie powinien siedzieć jej mąż. Krzyczał, płonąc żywcem. Ona też się paliła. Jej włosy stały w płomieniach. Nogi miała zmiażdżone. Była uwięziona we wraku obok Yang Wei. Jej skóra czerniała w ogniu. Coś przebiło jej brzuch. Krew tryskała strugą. Płuca wypełniał dym. Nienarodzone dziecko w jej łonie. Nie Ling. Wcześniejsze. Nienarodzony synek. Stół operacyjny. Ogolona głowa. Nie była chora. Była śmiertelnie ranna. Umierała od poparzeń. W płucach miała płyn. System immunologiczny się poddał. Jej ciało trawiły infekcje. Desperackie środki. Praca, którą wykonywała z mężem i Tedem Prat-Nungiem. Nanity, które przegryzały się przez barierę krew – mózg, przez tkankę nerwową, rejestrując wszystko, niebaczne na spustoszenia, jakie siały wśród komórek w swym pędzie do zachowania danych. Proces, który doprowadził do digitalizacji struktury jej mózgu. Który kończył się fiaskiem za każdym razem wcześniej. Żadnej nadziei dla jej ciała. Jedynie szansa dla umysłu. Za późno dla jej nienarodzonego synka. Ból. Strach. Zagubienie. Transcendencja. Nienawiść. Próbowali ją zabić. Próbowali zabić jej męża. Zamiast tego zabili jej mentora. Zabili jej nienarodzonego syna. Zmienili ją. Przeobrazili w istotę, która nimi gardziła. W istotę, która ich zniszczy. Gobelin jej myśli rozplatał się na pojedyncze pasma.

Feng… – wysłała do Kade’a. Zaufaj Fengowi! Nie! – odpowiedział. Nie musisz nienawidzić! Nie! Za późno. Odeszła. Sklonowane ciało umarło. Feng zerwał się na nogi, krzycząc coś po tajsku. Usta miał szkarłatne od krwi Shu. Koszula była zbryzgana czerwienią. W miejscu, gdzie trafiła strzałka z neurotoksyną, w materiale została maleńka dziurka, a jednak Feng wciąż żył. Kade nie rozumiał języka, ale nie musiał, żeby wiedzieć, co krzyczy Chińczyk. „Pająki! Pająki! Zabójcy! Znajdźcie je i zniszczcie”. Kade siedział nieruchomo przed ogniem, z poszarzałym ciałem Shu wspartym o kolana, kikutem ręki obwiązanym paskiem Fenga. Tak znaleźli go Sam i Ananda.

50 W sieci Walka o dystrybucję plików Nexusa 5 trwała już prawie trzydzieści jeden godzin. Zaczęła się o 14.21 czasu wschodniego w niedzielę, dwudziestego dziewiątego kwietnia. Do sieci ASIACOM podłączył się anonimowy tablet i zaczął uploadować duże skompresowane pakiety do serwisów hostingowych na całym świecie, publikując je na tablicach biuletynowych, wrzucając linki na popularne strony z wiadomościami i na strony wymian prac naukowych na całym świecie. Zautomatyzowane programy cenzorskie w Stanach Zjednoczonych wykryły nowe pliki, odnotowały ich odniesienia do słów i terminów ze swojej czarnej listy, prędkość, z jaką pliki się rozprzestrzeniały. Zaalarmowały ludzkich operatorów i założyły tymczasowe blokady plików w firewallu Elektronicznej Tarczy Ameryki Północnej. Piętnaście mil na południe od Baltimore, w bazie wojskowej Fort George G. Meade, w dwudziestopiętrowym sześcianie ze stali i czarnego refleksującego szkła, gdzie mieści się siedziba Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, dyżurni inspektorzy zaczęli dostawać alerty od swoich programów. Ktoś rozprowadzał pliki, w których ponoć zawarte były instrukcje, jak zsyntezować Nexusa 3 oraz jak przekonwertować go w Nexusa 5. Programy cenzorskie dostały polecenie zakłócenia transferu plików na cały świecie. Nadzorujący oznaczył wydarzenie i przekierował je do Departamentu Usuwania Globalnych Zagrożeń Technologicznych. Systemy w Europie, Chinach, Rosji, Japonii, Indiach oraz w osiemdziesięciu innych krajach otrzymały wiadomość natychmiast. Wiele z nich było już świadomych zaistniałej sytuacji i rozpoczęło zapobieganie w swoim własnym zakresie. W dwóch trzecich internetowych odbiorników na planecie rozpowszechnianie plików zostało zatrzymane. Inspektorzy pogratulowali sobie. Szybka akcja i międzynarodowa współpraca po raz kolejny ocaliła człowieczeństwo przed zagrożeniem ze strony transczłowieczeństwa. O 15.38 czasu wschodniego nastolatek w Portland w Oregonie, który zdążył pobrać pakiety, zanim zostały usunięte, spakował je ponownie i udostępnił na stronie p2p, nadając im nową nazwę: „Przekszony neuro shit, który powinieneś obczaić od Aksona i Synapsy”. Nazwa nawiązywała do uznanych autorów oprogramowania neuronowego zawartego w kilkunastu plikach z paczki. Inni użytkownicy sieci p2p zaczęli pobierać i udostępniać archiwa po pobraniu. Programy cenzorskie, które nie znalazły w ciągu ostatniej godziny nowych kopii zablokowanych plików, zainteresowały się tą nową dystrybucją. Demony wgrały nowe sygnatury plików, używając protokołu nadzwyczajnego, zalogowały się do wewnętrznych systemów każdego dostawcy sieci w Stanach Zjednoczonych i dodały nowe sygnatury do listy plików zablokowanych. Sygnatury zostały natychmiast rozesłane do współpracujących agencji na całym świecie, posiadających takie same uprawnienia. Rozprzestrzenianie się danych zostało ponownie zatrzymane. Co najmniej czterysta pięćdziesiąt komputerów, tabletów i telefonów na całym świecie zdążyło pobrać pakiety. Inspektorzy wezwali swoich kierowników, po czym zaczęli kontaktować się z inspektorami z innych krajów. Personel kryzysowy został wezwany do biura. Zmieniono priorytetowanie filtrowania i

blokowania, aby przydzielić tej kwestii więcej ludzi i mocy obliczeniowej. Dostęp do neuronaukowych gazet i artykułów dotyczących zdrowia, które wspominały o synapsach i aksonach, stał się nieregularny. E-maile, wiadomości, posty online wspominające o tym cokolwiek zaczęły odbijać się tajemniczo lub też znikać po cichu, aby nigdy nie dotrzeć do celu. O 18.11 czasu wschodniego gwiazda filmów dla dorosłych, opalając się w Miami w końcowej fazie epickiej imprezy weekendowej, napisała, że zawsze chciała doświadczyć tego, co czują jej kochankowie, gdy ją pieprzą, i że może właśnie to dałoby jej taką możliwość. Opublikowała link do zbanowanych plików. W ciągu następnych trzech minut czterdzieści osiem tysięcy jej fanów kliknęło tylko po to, aby żeby dowiedzieć się, że do danych nie ma dostępu. Kilkuset szukało dalej, znaleźli inne odnośniki do pobrania rzekomego Nexusa 5, odkryli, że absolutnie żaden z nich nie działa, i zaczęli spekulować dlaczego. Ich spekulacje z kolei szybko zaczęły być odrzucane przez dostawców Internetu albo znikały z sieci zaraz po opublikowaniu. Tworząc w ten sposób więcej i więcej spekulacji. O 21.44 czasu wschodniego strony konspiracyjne hostowane w Meksyku zaczęły podawać, że amerykańscy cenzorzy blokują w sieci nowy zestaw warunków i plików. Cywilni libertarianie odpowiedzieli na posty agresją. Do 22.30 czasu wschodniego program cenzorski i inspektorzy z NSA zidentyfikowali i zneutralizowali ponad osiemdziesiąt nowych dystrybucji oryginalnych pakietów, każdy z nich miał nową nazwę opisującą zawartość i zmodyfikowany sposób kompresji lub długość pliku tak, aby zmienić jego sygnatury w celu zmylenia zautomatyzowanych cenzorów. Demony otrzymały komendę, aby najpierw odfiltrowywać, a potem sprawdzać zgodność. Urzędnicy NSA byli umiarkowanie optymistyczni. Pliki się rozprzestrzeniały, ale powoli. Nie zmieniły się w wirusa. Mogli to opanować. Ten optymizm utrzymywał się prawie przez dziewięć godzin. O 7.23 czasu wschodniego w poniedziałek programy cenzorskie zaczęły zgłaszać prawdopodobne nowe trafienia. Dziesiątki prawdopodobnych trafień na różnych poziomach pewności, setki, tysiące podejrzewanych trafień, każde z inną nazwą pliku i inną sygnaturą. Wcześniej nieznany haker Mutat0r przechwycił oryginalny pakiet i zmutował go w multum nowych wariantów, dodając nowe niezwiązane pliki, przeporządkowując te istniejące, wypełniając początek lub koniec archiwum tekstami z Biblii lub Rejestru Kongresowego, dodając losowe strony z sieci, kompresując na nowo paczkę, używając tysięcy różnych kombinacji parametrów kompresji. Każdy plik ze zmutowanej generacji miał nową nazwę, czasami pozbawioną sensu, często źle zapisaną, z dodanymi nowymi znakami lub usuniętymi, synonimy, slang i wiele substytutów dla oryginalnych znaczeń, pozamienianą kolejność słów. Każdy miał inną sygnaturę. Dziesiątki tysięcy zarażonych maszyn zaczęło wypluwać pakiety do sieci, emitując w ten sposób ponad milion unikalnych paczek. Uderzyły na strony p2p, strony mediów, strony z wiadomościami, magazyny naukowe, wysłały e-maile do każdego, kto pisał na stronach związanych z nauką, lekami oraz na wielu innych. Programy cenzurujące wyłapały ponad dziewięćdziesiąt procent tych plików. Dziesiątki tysięcy przeszły dalej. Każde ściągnięte archiwum przy rozpakowaniu uwalniało nową generację pakietów. Po niedługiej chwili sieć zalały nowe generacje plików, które zmutowały z tych, które przeszły przez kontrolę demonów. Niektóre warianty prosiły użytkowników, którzy je pobrali, o wpisywanie nowych nazw, żeby mogły zostać dodane do nowej generacji mutantów.

Ewolucja i ludzki spryt zostały wystawione przeciwko sprytowi programów cenzurujących. Kawałek po kawałeczku wieloźródłowa ewolucja wysunęła się na prowadzenie. Agenci NSA zbyt wolno zorientowali się, jaki rozmiar ma ta epidemia, a kiedy już się zorientowali, wstrzymali wszelki ruch p2p w Stanach Zjednoczonych, systematycznie umieszczając w piaskownicy każdy komputer zidentyfikowany jako źródło nowej infekcji, używając tylnych drzwi programów pocztowych, żeby odfiltrować nową generację plików. Za późno. W tym momencie zarówno pliki, jak i kod do tworzenia pozornie losowych mutacji dotarły do trzydziestu tysięcy systemów na świecie. Wysiłki NSA z trudem powstrzymywały rozpowszechnianie plików. W Meksyku, Uzbekistanie, Brazylii, Algerii, Turcji, Chorwacji, Kenii, Indonezji, RPA, w Wietnamie i tuzinach innych państw Nexus 5 rozprzestrzeniał się szybciej niż pożar lasu. Amerykańskie, chińskie, europejskie i indyjskie władze walczyły z epidemią przez kolejne czternaście godzin. Korzystali z ukrytych wcześniej tylnych furtek w systemach, by instalować filtry, potężne boty, mające za zadanie zdejmować serwery hostujące pliki, pozbawili adresów sieciowych szczególnie trudne regiony, wyłączając całe partie globalnej sieci na długie godziny. Aktywność biznesowa została opóźniona, rynek akcji się załamał, na ulicach tworzyły się korki, bo mądre planowanie trasy nagle zgłupiało. Zaczęło padać gospodarowanie energią elektryczną. Automatyczne fabryki i pociągi stanęły. Piloci chwycili instrukcje obsługi swoich samolotów, a kontrolerzy lotów zostali zasypani prośbami o instruktaż. Ale to wciąż było za mało. Każdej godziny nowy wariant plików pojawiał się, mutował, replikował. O 9.08 czasu wschodniego NSA przyznała się do porażki i odesłała do domów personel wykończony ponad trzydziestogodzinną walką. Na świecie walka z dystrybucją osłabła, za to ciekawość, co też napotykało takie trudności w dystrybucji, wzrosła. W Madrycie psychiatra przeczytał zapis eksperymentów z ogromnym zainteresowaniem. Czyżby można było znaleźć kliniczne zastosowanie tego narkotyku i umożliwić lekarzowi kontakt z umysłem pacjenta? Czy to było możliwe? W Hyderabad przedsiębiorca poszukujący nowych produktów oraz technik finansowy mieli burzę mózgów na temat nowej technologii. Czy był jakiś sposób, żeby na tym zarobić? Czy był w tym interes na większą skalę? Osiągną korzyści, robiąc pierwszy ruch? Jak obejść zakazy Konwencji Kopenhaskiej? Ile zebrać funduszy? W dolinie San Fernando producent filmów dla dorosłych rozważał robienie i sprzedawanie obrazów przy użyciu nowego medium. Nie, nie tylko filmów. To będą „przygody” dla dorosłych. To się dopiero sprzeda. Podniósł słuchawkę i zadzwonił do znajomego dilera. Potrzebował Nexusa 3. Na Bali pewien wypalony niemiecki biznesmen, który spędził ostatni rok, siedząc na plaży, paląc haszysz albo zażywając extasy w trakcie dzikich przyjęć w każdy weekend, odczytywał kolejne strony z rosnącym entuzjazmem. To dopiero był odjechany pomysł! W slumsach Lahore islamski imam rozważał, jak wykorzystać to narzędzie w świętej wojnie. W wojskowym kolegium w Carlisle w Pensylwanii generał rozesłał prośbę o sporządzenie oceny przydatności nowej technologii w zaawansowanej koordynacji na polu walki. W Rio de Janeiro trzydziestoośmioletni prawnik spojrzał na męża, z którym był od

dwunastu lat. Czy to jest w stanie pomóc uratować ich małżeństwo? W Paryżu matka autystycznego chłopca spojrzała z miłością na syna. Jak by to było dotknąć jego umysłu? Czy to w ogóle możliwe? Czy to mogłoby zburzyć mur między nimi? W Stambule student przeczytał dwukrotnie instrukcje syntezy Nexusa 3. Jego uczelniane laboratorium chemiczne miało potrzebne składniki. Czy mógł zhakować automatyczny syntezator, żeby wyprodukować narkotyk? Jego kuzyn Hasan dobrze sobie radził z oprogramowaniem. Chwycił telefon, wykręcił numer Hasana. To może być zabawne. Na całym świecie dziesiątki tysięcy ludzi zastanawiało się, czym jest ta rzecz nazywana Nexusem, setki go spróbowały. W słabo oświetlonym biurze w Waszyngtonie Martin Holtzmann kontemplował fiolkę z Nexusem, którą trzymał w dłoni. Świat się zmieniał. Nexus 5 był teraz jego częścią. Poświęcił życie, by lepiej zrozumieć ludzki umysł, a teraz miliony ludzi na świecie dostały technologię, którą jego organizacja z takim poświęceniem starała się utrzymać pod kluczem. Zmęczyło go to, że zawsze zostawał z tyłu. Zmęczyło go oglądanie postępu z ławki rezerwowych. Podniósł fiolkę, przyłożył do ust i wypił. Sto jardów dalej Warren Becker siedział przy swoim biurku i kontemplował zieloną tabletkę. Dziś rano dostał memo z działu prawnego. Wstrzymano obieg dokumentów. Zabroniono mu niszczyć jakiekolwiek pliki i nagrania, elektroniczne i inne, aż do zakończenia śledztwa. Wezwanie na świadka dostał po południu. Senacka Komisja do Spraw Nadzoru Bezpieczeństwa Narodowego. Pani senator Barbara Engels, przewodnicząca, wzywała go na świadka w nadchodzącym przesłuchaniu. Rozumiał. W tej grze był pionkiem. A teraz wykorzysta go ta druga strona. Zawloką go przed kamery. Wykorzystają, by zhańbić prezydenta. Całe ERD. By osłabić organizację, która najciężej walczyła w obronie wszystkich, organizację, która w żadnym razie nie powinna zostać osłabiona w tych czasach. Maximilian Barnes odwiedził go już po godzinach urzędowania, gdy w biurze zapadły ciemności i cisza. – Prezydent bardzo ceni pańską lojalność – powiedział mu Barnes. – Ceni pańską odwagę. I chce podziękować panu za służbę. Troszczy się o swoich ludzi i o ich bliskich. Oczywiście. Przyjaciele prezydenta zajmą się jego rodziną. Jego dziewczynkom niczego nie zabraknie. Niczego prócz ojca. Becker nawet nie zauważył, kiedy Maximilian Barnes położył mu na biurku tabletkę. Ale oto leżała. Doskonale wiedział, co to za pigułka. Niewykrywalna, powiedziano mu. Błyskawicznie metabolizowany katalizator zawału serca. Zniknie z krwiobiegu, zanim upłynie godzina. Będzie wyglądało jak zawał z przyczyn naturalnych. I to było prawdą. Bezbolesna, powiedzieli, szybka. Becker wiedział, że to kłamstwa. Widział już efekty, członki kurczące się boleśnie w agonii, szczęki zaciskane z siłą, która kruszyła zęby, powywracane krzesła, lampy, części wyposażenia porozrzucane niechcący, w bolesnych konwulsjach agonii. Na pewno nie bezbolesna. Ani szybka. Miał ubezpieczenie. Wiedział o sprawach, o których nie powinien. Miał swoje

przełożenie. I skorzystanie z niego oznaczałoby zniszczenie tego gabinetu, administracji, całego ERD, wszystkiego, o co walczył przez ostatnie dziewięć lat. Odwrócił się do swojego komputera. Użył swojego uprzywilejowanego statusu, by wygłuszyć wszystkie alarmy i zdjąć firewalle. Adres w sieci wpisał z pamięci, ten adres można było uzyskać tylko osobiście, tylko w tajemnicy, był przeznaczony tylko dla tych, którzy mogli być zmuszeni posprzątać po sobie pewnego dnia, by chronić prezydenta. Kliknął na link, wyskoczyło okienko z pytaniem, zatwierdził. Wirus zniszczy wszystko. A zacznie od logów systemowych. Nie będzie dowodu, że to on go zapuścił do systemu. A stamtąd rozprzestrzeni się i zniszczy wszystko, co znajdzie, i będzie niszczył, póki ktoś go nie powstrzyma. Becker wyjął z najniższej szuflady butelkę i szklankę, nalał laphroaiga na dwa palce. Żałował, że nie może zobaczyć dziewczynek. Powiedzieć im, że je kocha. Powiedzieć Claire, jak bardzo… Był dobrym żołnierzem. Przede wszystkim był dobrym żołnierzem. Położył pigułkę na języku i spłukał whisky. Bursztynowy płyn popłynął gorącą strugą. Nie przyniósł ani kropli ulgi. Becker nalał sobie jeszcze na dwa palce i usiadł wygodnie, czekając na śmierć.

51 Szanghaj W luksusowym apartamencie na osiemdziesiątym piętrze mała dziewczynka o imieniu Ling spoglądała bezmyślnie na Szanghaj w dole. Ludzie biegali tam jak mrówki. Autostrady były niczym rzeki. – Ling, musimy skończyć naukę – upomniała ją nauczycielka w dialekcie mandaryńskim. Ling ją zignorowała. Ta kobieta nie mogła jej niczego nauczyć, czego sama Ling nie nauczyłaby się dwa razy szybciej albo dziesięć razy szybciej, korzystając z sieci. Otworzyła się, poczuła puls, rwący prąd, niemalże pierwotną energię. To było qi, zdecydowała. Qi świata. Życiową siłą tego świata były dane. Nie podzieliła się tą myślą z nikim. Jeszcze bardziej utwierdziliby się w przekonaniu, że Ling jest dziwna, dziwniejsza, niż przypuszczali. Nie podzieliła się tą myślą z nikim poza matką, która była. Wszystkim dzieliła się z matką. Jej matka. Jej matka zmarła śmiercią ciała. Ale umysł żył nadal, tylko uwięziony. Stary człowiek, który rządził tym krajem, karał matkę, odcinając ją od zewnętrznego świata, od Ling. Ling się to nie podobało. Ani trochę. I nie zamierzała tego znosić. – Ling? – zawołała nauczycielka. – Chodź tu natychmiast. Ling przywołała na usta słodki uśmiech małej dziewczynki, uśmiech, który odsłaniał ząbki. Odwróciła się do nauczycielki. Ważne było, żeby przynajmniej udawać człowieka. Matka zawsze to powtarzała. W tajnych koszarach na obrzeżach Szanghaju trzy tuziny identycznych mężczyzn stęknęło we śnie i poczęło przewracać się z boku na bok. Śnili o przemocy. Śnili o ogniu. Śnili o śmierci. Na chwilę się ocknęli. Ich matka umarła. Ich matka była w niebezpieczeństwie. Wstali jednocześnie, jak jeden, sprawdzili broń, obejrzeli ciała. Uspokojeni tym w jakiś sposób, wrócili na prycze i zasnęli. Matka może ich wkrótce potrzebować. W tajnym kompleksie pod terenem Uniwersytetu Jiao Tong, który należał do Wydziału Nauk Informatycznych, dystyngowany Chińczyk w eleganckim garniturze założył ręce na plecy. Z głębokim namysłem patrzył poprzez szybę ze zbrojonego szkła w głąb przestronnego pomieszczenia, gdzie niezliczone zespoły procesorów kwantowych zostały ulokowane w ciekłym helu w zbiornikach ze sprężonym powietrzem. Czerwone i niebieskie światełka połyskiwały łagodnie, informując o statusie poszczególnych części złożonego aparatu. – Żono – zapytał Chen Pang cicho – coś ty zrobiła?

INSTRUKTAŻ TAJLANDIA TWIERDZI, ŻE SIŁY AMERYKAŃSKIE ZAATAKOWAŁY KLASZTOR I ZABIŁY MNICHA Poniedziałek, 18.42, Bangkok, Tajlandia

Amerykańska Sieć Medialna

Władze w Bangkoku zaprezentowały istotne dowody, które ich zdaniem dowodzą ataku sił amerykańskich na klasztor na terytorium Tajlandii. Dowody stanowią wrak helikoptera, broń, liczne ciała i więzień, który ma być sierżantem Jimem Iversonem, służącym w amerykańskich Navy SEALs. Prezydent Tajlandii Chaowarat publicznie potępił działania Amerykanów i zagroził zerwaniem przez Tajlandię Konwencji Kopenhaskiej. Departament Stanu oficjalnie zaprzeczył, jakoby siły amerykańskie w jakikolwiek sposób były zamieszane w ten incydent, określając oskarżenia jako „niedorzeczne”, dowody – sfabrykowane, a samą Tajlandię – jako ważnego, lecz trwającego w błędzie sojusznika. Jeśli Tajlandia wycofa się z traktatów podpisanych w Kopenhadze, będzie to zaledwie trzeci kraj od… ZASTĘPCA DYREKTORA ERD WARREN BECKER ZNALEZIONY MARTWY Wtorek, 7.12, Waszyngton DC „Washington Post” Departament policji DC potwierdził, że rano Warren Becker, zastępca dyrektora ERD, został znaleziony martwy w swoim biurze. Najprawdopodobniej zmarł wskutek ataku serca. Becker, 49 lat, zostawił żonę Claire i dwie córki w wieku 13 i 15 lat. Policja nie podejrzewa zabójstwa. Pełny raport koronera zostanie udostępniony jutro. Anonimowe źródła związane z Kapitolem donoszą, jakoby Becker miał być świadkiem w zapowiadanych przesłuchaniach Senackiej Komisji Nadzoru dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Członkowie komisji odmówili komentarza.

Epilog Rozdroża Trzeciego dnia po śmierci Shu Sam i Kade usiedli razem na murze otaczającym klasztor i oglądali wschód słońca. Klasztor się zmienił. W miejscu, gdzie stał samochód Shu, pozostał jedynie krater. Na dziedzińcach i budynkach pełno było tajskich żołnierzy, ich dżipów, karabinów, wyrzutni, strzegących mnichów przed kolejnym atakiem Amerykanów. Nad głowami przelatywały im myśliwce Królewskich Sił Powietrznych. Sam i Kade siedzieli w ciszy. Co teraz? – zastanawiał się Kade. Co ludzie zrobią z Nexusem? Dojdzie do okrucieństw. Był pewien. Ale czy będą pozytywne efekty? Tego już nie mógł być pewien. Ale mógł marzyć. Mógł marzyć o świecie, jakiego chciała Ilya, w którym ludzie będą wolni, by stać się czymś więcej niż dotychczas. Mógł marzyć o świecie, o jakim marzył Wats, o świecie, gdzie ludzie lepiej rozumieją się nawzajem, a to zrozumienie niesie pokój. Mógł marzyć o świecie, jakiego pragnął Rangan, w którym każdej nocy trwała impreza, a każda chwila była chwilą dobrej zabawy. Te myśli sprawiły, że się uśmiechnął. Miał też swoje własne marzenia. Tysiące połączonych umysłów. Miliony. Miliardy. Co za niesamowitą inteligencję mogliby stworzyć razem? Czego nauczyliby się o sobie, o umyśle, mózgu, o otaczającym ich uniwersum? Czy byliby jeszcze ludźmi? A może czymś więcej? Popatrzył na kikut ramienia. Sam już nie był w pełni człowiekiem. Wstrzyknięto mu geny gekona. W najbliższych tygodniach spowodują przyrost tkanki. Za kilka miesięcy może mieć nową rękę. Albo liczne guzy. Tego jeszcze nie wiedział. Nie było odwrotu. „Konflikt jest nieunikniony” – mówiła Shu. „Musisz zdecydować, czy jesteś po stronie postępu, czy stagnacji”. „Jestem po stronie pokoju” – odpowiedział. Mam nadzieję, że podjąłem słuszną decyzję, pomyślał. „Tylko głupcy nie mają wątpliwości” – powiedział mu Ananda. Spojrzał na Sam. Patrzyła przed siebie, na rozciągający się przed nimi krajobraz i świt, który odsłaniał góry i pola. Niesamowite, że go nie znienawidziła. Ze wszystkich ludzi ona najlepiej rozumiała niebezpieczeństwo, jakie wypuścił na świat. – Nie mam żadnych podstaw, żeby cię osądzać, Kade – odezwała się, nie patrząc na niego. – Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne, co według ciebie było dla ludzi najlepsze. Myślę teraz… Myślę, że to tak dobry wybór, jak każdy inny. Kade uśmiechnął się blado. Znowu wychwyciła jego myśli. Coraz częściej to się zdarzało. Po tym wszystkim, co razem przeszli, po godzinach, jakie spędzali na medytacji każdego dnia i nocy… – To piękne – powiedziała Sam. Uśmiechnął się. – Jesteś pewien, że nie jestem ci potrzebna? – spytała. Ujął jej dłoń tą, która mu została.

– Feng jedzie ze mną – odpowiedział. – Przy odrobinie szczęścia Chińczycy uznają, że tu zginął. A ty zrobiłaś to, o co prosił cię Wats, zadbałaś, żebym był bezpieczny, póki nie uwolnię Nexusa. Tego chciał. Uważał, że to ocali ten świat. Przez chwilę milczeli oboje. – Miejmy nadzieję, że miał rację – powiedziała Sam. Nadszedł czas ruszać w drogę. Sam pomogła Kade’owi zejść z muru, przełożyła sobie jego zdrowe ramię przez barki i pomogła dokuśtykać do samochodów, przy których czekał Feng. Ananda nie mógł już dłużej zapewnić im bezpieczeństwa. Złożyli zeznania przed Tajlandzką Narodową Służbą Wywiadu. Ananda pociągnął wszystkie możliwe sznurki, by ochronić ich przed więzieniem, utrzymać poza zasięgiem wojska i policji, ale taka sytuacja nie mogła trwać długo. Nawet jego przyjaźń z królem miała swoje granice. Czas było ruszać. Sam pomogła Kade’owi siąść na pace pick-upa. Feng przytulił ją mocno i ku zdumieniu Kade’a oddała uścisk. Po długiej chwili odsunął ją od siebie, trzymając za ramiona. – Dasz sobie radę? – spytał, patrząc jej w oczy. Sam kiwnęła głową. – Becker nie żyje. W Stanach trwa zamieszanie. W Waszyngtonie trwają przesłuchania. Przez jakiś czas jeszcze nie będą mnie ścigać. Chwilowo jestem bezpieczna. Feng przytulił ją raz jeszcze. Trzymali się w objęciach przez chwilę, a potem rozdzielili. – Opiekuj się tym tam – pożegnała go Sam, wskazując na Kade’a. Feng wyszczerzył się od ucha do ucha. – Masz jak w banku. Chiński ekskomandos siadł obok Kade’a i zapukał w szybę szoferki, krzycząc coś po tajsku. Ciężarówka ruszyła długą, wyboistą drogą w kierunku granicy z Kambodżą. Stamtąd podążą dalej, choć teraz nie wiedzieli jeszcze gdzie. Sam odprowadziła ich wzrokiem, aż zniknęli za zakrętem. A potem odwróciła się na południe. Gdzieś tam, niedaleko maleńkiej wioski, przy granicy z Malezją, mieszkało więcej dzieci takich jak Mai. To tam zmierzała Samantha. Przez chwilę zwróciła się znowu na wschód. Patrzyła na wznoszące się słońce. Po tych niekończących się dniach deszczu przyjemnie było poczuć na twarzy jego promienie. Zamknęła oczy, odetchnęła głęboko czystym porannym powietrzem i ruszyła tam, gdzie czekał jej środek transportu, który powiezie ją na południe.

INSTRUKTAŻ ZAPIS WIDEO: Przemyślenia końcowe, Illyana Alexander. Nagrano w niedzielę, 19 lutego 2040, 1:18 Simonyi Field, Kalifornia (Ilyana Alexander stoi przed kamerą. Ma na sobie jasnozieloną sukienkę i lekki fioletowy szalik, zawiązany wokół szyi. Mówi z lekkim rosyjskim akcentem, w tle słychać muzykę i głosy). Jeśli oglądacie to nagranie, oznacza to, że od siedmiu dni nie miałam dostępu do sieci. Jestem martwa, uwięziona albo zniknęłam, najpewniej za sprawą amerykańskiego rządu. Rodzice przywieźli mnie do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdy miałam dziesięć lat. Uciekali przed faszyzmem, który ogarnął moją rodzinną Rosję. Wybrali Stany Zjednoczone, ponieważ uważali, że ten kraj jest światowym filarem wolności, w tym wolności jednostki. Tak było wtedy. A teraz jest inaczej. (Alexander spogląda w dół, potrząsa głową). Zbrodnią, z powodu której zniknęłam, była próba podarowania ludziom narzędzia, narzędzia, za pomocą którego mogli się wzmocnić, stać się silniejsi. W Ameryce roku 2040 to nie jest dobrze postrzegana działalność. Nasi tak zwani przywódcy i ich biurokraci wykreślili granice i zdecydowali, co to znaczy być „człowiekiem”. Każdy, kto przekroczy te granice, z założenia przestaje być osobą, nie przysługują mu podstawowe prawa, nic nie chroni go przed kaprysami ludzi trzymających władzę. (Alexander potrząsa głową, patrząc w kamerę). Ta sama logika, która teraz określa nieludzi, wcześniej była stosowana wobec niewolników, Żydów, kobiet, członków dowolnej grupy, którą ci władcy życzyli sobie prześladować. W przeszłości każda próba określenia granic „człowieczeństwa” była wstępem do zniewolenia, poniżania i mordowania niewinnych. Każda próba. Określając granice „człowieczeństwa”, ci u władzy mówią każdemu z nas, co możemy, a czego nie możemy robić własnymi umysłami, własnymi ciałami i w interesie naszych własnych dzieci. Mówią, że są od nas mądrzejsi i potrzebujemy ich ochrony przed nami samymi. Nie muszę chyba mówić, że się z tym nie zgadzam. Władza i potęga najlepsze są wtedy, gdy są powszechne. O to chodzi w demokracji. Na tym właśnie polega wolność. Prawo, by określać twoje przeznaczenie, należy jedynie do ciebie, nikogo innego. Prawa, które ograniczają ludzkie możliwości, są narzędziem kontroli. Rodzą się ze strachu, ze strachu przed przyszłością, zmianą, ludźmi, którzy mogą okazać się inni niż my. Rezultatem tego strachu jest erozja naszej wolności, korozja prawa, byśmy sami decydowali, co jest najlepsze dla naszych dzieci. Ta erozja ma swoje konsekwencje. A skoro oglądacie ten film, miała je dla mnie. (Alexander wzdycha). Ustawa Chandlera dała naszemu rządowi prawo namierzać, szpiegować, aresztować, więzić, a nawet mordować Amerykanów i obcokrajowców, oskarżonych o branie swojego losu

we własne ręce. Pozwala na to w całkowitej tajemnicy, bez sądu, bez procesu, jeśli pominąć kilku sędziów Sądu Bezpieczeństwa Narodowego, których imiona też są tajne. Dlatego zgodnie z prawem, na rozkaz jednego lub kilku polityków czy urzędników, możesz zostać zgładzony, zatrzymany albo uwięziony. Jeśli oglądacie to nagranie, to znaczy, że ERD wykorzystało to prawo, by przyjść po mnie, powstrzymać mnie i ludzi, z którymi pracowałam, aby uniemożliwić innym zyskanie większej kontroli nad ciałami i umysłami. Jutro mogą przyjść po kogoś, kogo znasz. A następnego dnia po ciebie. (Alexander milknie na chwilę, patrzy w kamerę, a potem mówi twardo). To już nie jest Ameryka. Pozwoliliśmy, by nasz strach przed zmianami przerósł naszą wierność i wiarę w najbardziej cenione wartości. Oddaliśmy nasze zasady za zwiększone bezpieczeństwo. To nie jest Ameryka, którą znam i kocham. To nie jest Ameryka, do której chcieliby uciec moi rodzice. Benjamin Franklin napisał: „Ludzie, którzy dla tymczasowego bezpieczeństwa rezygnują z podstawowej wolności, nie zasługują ani na bezpieczeństwo, ani na wolność”. Nasze obawy skłoniły nas do tej głupiej zamiany. Jestem przekonana, że poświęciliśmy podstawową wolność. Mam nadzieję, że dowiedziecie mi, że się mylę. Skoro oglądacie to nagranie, dla mnie jest już pewnie za późno. Ale nie jest za późno dla wszystkich. Nie musimy poświęcać wolności w imię bezpieczeństwa. Nie musimy rezygnować z postępu, by powstrzymać terror. Nie musimy oddawać kontroli nad naszym życiem w ręce biurokratów bez twarzy oraz tajnej policji. (Alexander podnosi w stronę obiektywu zaciśniętą pięść. W oczach ma łzy. Na twarzy widać determinację i zaangażowanie). To nagranie będzie rozpowszechniane tyloma kanałami, ile zdołam znaleźć. Wrzucę je na serwery na całym świecie, ale i tak nie wiem, czy zdoła dotrzeć do kogokolwiek z was. Jeśli tak, przekażcie je dalej. Zamaskujcie, zmutujcie, zasłońcie. Jesteśmy tak silni, jak nasz sygnał, tylko tak silni, jak nasz głos. Nie polegajcie tylko na tej wiadomości. Nagrajcie własne. Napiszcie swoje eseje. Wyrażajcie się. Walczcie o swoje prawa. Walczcie o prawo decydowania, jaką osobą staniecie się jutro, bez względu na to, co myślą o tym inni. (Alexander milknie na chwilę, wciąż pokazuje uniesioną pięść, patrzy w obiektyw z zaciśniętymi ustami). To była Illyana Alexander po raz ostatni. Walczcie dalej. (Wideo dobiega końca).

O Autorze

Ramez Naam jest profesjonalnym technologiem, był zaangażowany w rozwój Microsoft Internet Explorera oraz Outlooka. Zanim wrócił do Microsoftu, był dyrektorem generalnym w Apex Nanotechnologies, firmie zajmującej się oprogramowaniem w badaniach nanotechnologii. Obecnie zajmuje również stanowisko doradcy w Instytucie Przyspieszania Zmian, jest członkiem World Future Society, starszym współpracownikiem Instytutu Foresight oraz jest członkiem Instytutu Etyki i Wschodzących Technologii. Ramez jest autorem pracy More Than Human: Embracing the Promise of Biological Enhancement, ponadto otrzymał od World Transhumanist Association Nagrodę im. H.G. Wellsa za zasługi dla transhumanizmu. Nexus jest jego pierwszą powieścią, następna będzie miała tytuł Crux.

Nexus a nauka Moja książka jest fikcją literacką, jednak starałem się z całych sił, żeby nauka opisana w powieści fantastyczno-naukowej w pełni zasługiwała na swoją nazwę. Co prawda idea technologii, która pozwala komunikować się ludziom za pomocą myśli, może wydawać się nieco naciągana, to jednak zalążki tej technologii są dostępne już dziś. Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, jak wielkie postępy uczyniono we wczesnych latach XXI wieku w technologii komunikacji pomiędzy komputerem a mózgiem. Eksperyment, który przyciągnął moją uwagę, został przeprowadzony na Duke University przez Miguela Nicolelisa. Nicolelis i jego współpracownicy interesowali się możliwością przesyłania sygnałów do mózgu w kontekście przywracania sprawności ruchowej pacjentom sparaliżowanym oraz po amputacjach. Eksperymenty sfinansowane częściowo przez DARPA – jedną z agencji Amerykańskiego Departamentu Obrony, który sponsoruje zaawansowane badanie – dowiodły, że można wszczepić elektrody bezpośrednio do mózgu myszy. Co więcej, można było nauczyć ją kontrolować ramię robota jedynie za pomocą myśli. Działało to w następujący sposób. Zamknięta w klatce mysz została nauczona, że może naciskać dźwignię, kiedy chce wody. Dźwignia mogłaby uruchomić proste ramię robota, które wniosłoby wodę do klatki. Przez ten cały czas elektrody, które naukowcy wszczepili do ośrodka ruchu (część mózgu odpowiedzialna za poruszanie kończynami), mogłyby rejestrować, co dzieje się w mózgu myszy, kiedy naciśnie dźwignię. Kolejny krok był prosty: podłączyli ramię robota, który przenosił wodę do komputera odczytującego sygnały z tych elektrod, i odłączyli dźwignię. Mysz wciąż naciskała dźwignię, ale ta niczego nie robiła. Zwierzę dostawało wodę wyłącznie w wyniku aktywności mózgowej. To, co zdarzyło się później, było nawet bardziej niezwykłe. Mysz nauczyła się, że nie musi nawet naciskać dźwigni. Z czasem zorientowała się, że może pozostać całkowicie nieruchoma, myśleć o wodzie i voilà, ramię robota będzie ją dostarczać. Cóż, ta dysertacja przyciągnęła moją uwagę. Przez kilka następnych lat Nicolelis i jego zespół przeprowadzili ten sam eksperyment na gatunku małp posiadających bardziej wyrafinowane ramiona, które mogą się poruszać w wielu kierunkach. Przeprowadzono również eksperyment będący logiczną konsekwencją poprzednich, w którym jedna z małp kontrolowała ramię robota odległe o 6 mil, połączone z nią przez Internet. W tym czasie w Atlancie naukowiec Phil Kennedy zwrócił się do FDA w celu uzyskania zezwolenia na wszczepienie urządzenia tego typu do ludzkiego mózgu. Jego pierwszym pacjentem został Johny Ray, pięćdziesięciotrzyletni przedsiębiorca z branży suchych tynków i gitarzysta bluesowy, który doznał rozległego wylewu i został sparaliżowany od szyi w dół. Nie mógł mówić, a jedynym sposobem, w jaki mógł się komunikować z otoczeniem, było mruganie oczami. FDA zgodziła się na eksperyment, ale aprobatę oparła o kluczowy aspekt propozycji Kennedy’ego. System musiał być bezprzewodowy. Mózg jest bardzo delikatny i druty wychodzące z głowy mogłyby stać się źródłem infekcji. Kennedy zaprojektował swój system tak, aby elektrody mogły zostać wszczepione do mózgu pacjenta i przesyłać sygnały za pomocą bardzo niskich częstotliwości radiowych do czapki, którą pacjent wkłada na głowę. Ta sama

czapka bezprzewodowo zasilała implant. Operacja zakończyła się sukcesem. Implant został umieszczony w tej części ośrodka ruchu Johny’ego Raya, która przed wypadkiem była odpowiedzialna za poruszanie prawą ręką. Stopniowo Johny nauczył się poruszać kursorem na ekranie monitora, myśląc o poruszaniu ręką. Za pomocą kursora mógł pisać wiadomości do rodziny i przyjaciół. Ogromny krok naprzód w stosunku do mrugania. Później, kiedy spytano, co czuje, gdy używa tego systemu, Johny odpisał „N-I-C”. Nie musiał już nawet myśleć o poruszaniu ręką, po prostu poruszał kursorem. Mózg przystosował się do implantu jak do nowej kończyny. Inni naukowcy z tej dziedziny mieli całkiem imponujące wyniki w eksperymentach z danymi czuciowymi. Najbardziej popularna na świecie proteza nerwowa to ta, która przekształca sygnał dźwiękowy w sygnały bezpośrednio pobudzające mózg – implant ślimakowy. Ma go ponad 200 000 ludzi na całym świecie. Jeśli nie masz implantu ślimakowego albo nie znasz kogoś, kto go ma, może ci się wydawać, że to po prostu specjalistyczna słuchawka wzmacniająca słuch. Ale oba przedmioty bardzo się od siebie różnią. Zestaw słuchowy zbiera dźwięki przez mikrofon, oczyszcza je, wzmacnia i przekazuje do malutkich głośników umieszczonych w uchu. Urządzenie działa pod warunkiem, że jego użytkownik wciąż choć trochę słyszy. Jeżeli wszystkie komórki włosowate w uchu są martwe, nie słyszy się nic. Można puścić dźwięk o natężeniu 120 decybeli wprost do ucha i wciąż nic nie słyszeć. Implant ślimakowy obchodzi to ograniczenie. Przekształca dźwięk w sygnał nerwowy – specjalny impuls elektryczny, który stymuluje nerw słuchowy. Rozwiązanie jest dalekie od doskonałości, ale przynajmniej ludzie, którzy dotąd nie słyszeli nic, słyszą na tyle dobrze, żeby brać udział w rozmowie. W połowie 2000 roku naukowcy zaczęli eksperymentować ze wzrokiem. William Dobelle stworzył pierwszą nerwową protezę wzroku i z pomocą neurochirurga implantował ją do mózgu Jensa Naumanna, który stracił wzrok 20 lat wcześniej. System był prosty. Aparat cyfrowy noszony na okularach robił zdjęcia, te były przetwarzane przez prosty komputer i wysyłane do ośrodka wzroku – części mózgu odpowiedzialnej za widzenie – przez zestaw elektrod, które wchodziły do mózgu przez gniazdko z tyłu czaszki. Jens, pierwszy pacjent, który otrzymał taką protezę, nie odzyskał wzroku nawet w części tak dobrego, jaki miał przed utratą oczu, ale wystarczał on tego, żeby dostrzegać obiekty i nawigować wokół nich. Na filmie można zobaczyć Jensa, który jeździ po parkingu mustangiem cabrio, korzystając ze swojej nowej protezy pozwalającej dostrzec przeszkody na drodze. Kierunek, w którym idą badania, odrobinę się od tamtej pory zmienił. Obecnie prace koncentrują się bardziej na stymulowaniu nerwu optycznego za siatkówką, zamiast sięgać w głąb mózgu. Jednak zasada pozostaje ta sama. Możemy dane sensoryczne przekształcać na sygnały zrozumiałe dla mózgu. Możemy robić także coś przeciwnego. W 2011 grupa naukowców na uniwersytecie w Berkeley pod kierownictwem Jacka Gallanta pokazała, że używając działającego skanera MRI (skaner, który potrafi zarejestrować aktywność mózgu), można zrekonstruować wideo tego, co widzi skanowana osoba. Nagranie było strasznie prymitywne, ale to dopiero początek. Możemy nie tylko przesyłać dane do mózgu, możemy je także stamtąd wyjąć. We wszystkich tych próbach uderzający był jeden szczegół. Bardzo mała ilość danych wychodzących z mózgu. Najbardziej skomplikowane implanty stworzone do chwili obecnej, jak

ten, który otrzymał Jens, miały 256 elektrod. Dla porównania, mózg ma około stu miliardów neuronów, z czego ośrodek wzroku i ruchu dysponują miliardami komórek nerwowych. To niewiarygodne, że możemy uzyskać coś tak użytecznego, dysponując tak ograniczonymi danymi. Niewielka przepustowość danych wyjaśnia, dlaczego obraz uzyskiwany dzięki implantom jest tak ziarnisty, a poprawa słuchu jest niewystarczająca do zachwycania się muzyką i tak dalej. Ale przez lata nauczyliśmy się jednego. Elektronika szybko staje się coraz lepsza. Jeden z pionierów neurobiologii, nestor tej dziedziny nauki, Rodolfo Llinás, który przewodniczy wydziałowi neurobiologii na Uniwersytecie Nowojorskim, zaproponował sposób, aby do mózgu wprowadzić milion lub więcej elektrod, używając do tego nanokabli. Nanorurki węglowe mogą przewodzić elektryczność, więc mogą przenosić sygnały. Są jednocześnie tak małe, że wiązka miliona nanokabli mogłaby prześlizgnąć się z łatwością do mózgu nawet przez najmniejsze naczynia krwionośne i pozostawić wystarczająco dużo miejsca krwinkom, substancjom odżywczym i tak dalej. Llinás wyobraża sobie całość operacji jako umieszczenie wiązki miliona nanokabli w mózgu tak, aby pojedyncze nitki rozprzestrzeniły się po nim jak busz i mogły komunikować się z milionem neuronów we wszystkich jego częściach. Tego rodzaju operacja mogłaby zrewolucjonizować nasze możliwości w zakresie przesyłania informacji do i z mózgu, czyniąc możliwym większość tego, co opisałem w książce. Oczywiście to wciąż fikcja. Badania, które przeprowadzono do tej pory, doskonale zarysowały możliwości. Pokazały, że możemy przesyłać i odbierać dane z mózgu. Pokazały, że można zinterpretować te dane i mieć pojęcie, co mózg robi, albo wprowadzać do niego nowe dane w taki sposób, że są one dla niego zrozumiałe. Stoimy przed niewiarygodnym wyzwaniem, tak dla inżynierii, jak medycyny. Korzystając z dotychczasowych zdobyczy neurobiologii, jesteśmy w stanie pracować nad zwiększeniem ilości danych, które możemy przesłać. Rozszyfrowywać ich coraz więcej i robić to w sposób, który będzie bezpieczny. Do pracy będą mobilizować nas potrzeby medyczne – znalezienie rozwiązań umożliwiających przywrócenie wzroku niewidomym, słuchu głuchym, ruchu sparaliżowanym i pełnię funkcji umysłowych tym, którzy doznali uszkodzeń mózgu. Spełnienie tego marzenia zajmie dekady, jeśli nie więcej. Kilka ciekawostek. Zwiększenie siły, prędkości i wytrzymałości za pomocą manipulacji genetycznych jest również możliwe. Przez ostatnie dekady badacze poszukiwali możliwości pozbycia się dystrofii mięśniowej, anemii i innych dolegliwości. Doświadczenia pokazały, że jeden zastrzyk załadowany dodatkowymi kopiami wyselekcjonowanych genów (dostarczanych przez ujarzmiony wirus) może mieć dożywotni wpływ na siłę i sprawność fizyczną zwierząt, poczynając od myszy, a kończąc na pawianach. Przy okazji, takie rozszerzenia są niemal niemożliwe do wykrycia u ludzi. Dla przykładu: jest możliwe, że niektórzy sportowcy używają ich już dzisiaj. A DARPA pokazała, że jest zainteresowana technologiami potęgującymi dla żołnierzy przyszłości. W końcu luka w Nexusie, którą Kade i Rangan wprowadzili do kodu na pokładzie samolotu, wzorowana jest na prawdziwej stworzonej przez Kena Thompsona, jednego z twórców systemu operacyjnego UNIX, która dawała Thompsonowi i jego kolegom tylną furtkę do każdej kopii Unixa przez kilka lat. Luka nie została odkryta, dopóki Thompson nie ujawnił jej istnienia na publicznym wykładzie, na długo po tym, kiedy wszystkie wersje zawierające tylną furtkę zniknęły z rynku. Jeżeli temat cię zainteresował, to polecam moją książkę niebędącą beletrystyką: More

Than Human: Embracing the Promise of Biological Enhancement. Książka w sposób dogłębny opisuje działanie mózgowych interfejsów komputerowych, a także genetycznych modyfikacji, które mogą uczynić człowieka silniejszym, szybszym, mądrzejszym i dać mu długie życie. Dodatkowo zagłębia się w aspekty polityczne, ekonomiczne i moralne modyfikacji człowieka, czyli te, które w Nexusie są ledwo zaznaczone. Zrozumieć rzecz znaczy zdobyć moc wpływania na jej kształt. Rośnie w nas świadomość naszej kompozycji – naszych genów, naszych ciał, a szczególnie naszych umysłów. Przez kilka następnych dekad zdarzy się więcej cudów niż w najlepszej fantastyce naukowej.

Podziękowania Przy tworzeniu tej książki doświadczyłem niesamowitej pomocy, wsparcia i konstruktywnego zaangażowania ze strony innych ludzi. Powieść była dzieckiem rekreacyjnych ćwiczeń w pisaniu beletrystyki w sezonowej grupie pisarskiej, w skład której wchodzili Kira Franz, Gabriel Williams, Leo Dirac, Corrie Watterson-Bryant, Dana Morningstar i Scotto Moore. Nasze sobotnie spotkania i garstka pierwszych czytelników dały mi to coś, dla czego warto pisać. Zachęty i krytyka z ich strony były dla mnie niesamowitą pomocą. Ostatecznie praca przekształciła się z wygłupu w prawdziwą próbę napisania powieści. Przez cały późniejszy proces pisania książki mogłem liczyć na nieocenioną pomoc Molly Nixon, która zrobiła dla mnie więcej, niż mógłby o to prosić jakikolwiek autor. Była pierwszym czytelnikiem, a często nocnym czytelnikiem nieobrobionego tekstu, bystrym umysłem, z którym mogłem dzielić się pomysłami i bezdenną studnią entuzjazmu. Wielu z uznanych autorów fantastyki naukowej pomogło mi zmienić manuskrypt w opublikowaną książkę. Brenda Cooper poświęciła czas na przeczytanie drugiego szkicu i dodała mi niesamowitej otuchy. Na każdym stopniu po drodze wspierali mnie Greg Bear, David Brin, John Barnes, Alastair Reynolds, Dani Kollin i Daniel H. Wilson. Karl Schroeder udzielił mi jasnych, rozsądnych wskazówek, jakie kroki podjąć, aby mój manuskrypt stał się drukowalny. Moja agentka Lucienne Diver zaryzykowała przyjęcie tekstu od debiutanta, który podszedł do niej na konwencie. Mój redaktor Lee Harris zrobił to samo. Tak książka dotarła do ciebie, dzięki temu, że dają szansę nowym autorom. Anne Zanoni, rzekomo moja korektorka, zrobiła więcej, niż do niej należało, sprawdzając fakty, logikę, styl i konsekwencję fabularną powieści. Przede wszystkim mam ogromny dług wdzięczności u olbrzymiej liczby ludzi, którzy przeczytali szkice mojej powieści i poświęcili czas, żeby podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami, począwszy od neurobiologii, przez geopolitykę, na dialogach skończywszy. To ci wszyscy, których wspomniałem powyżej oraz: Ajay Nair, Alexis Carlson, Alissa Mortenson, Allegra Searle-LeBel, Anna Black, Betsy Aoki, Beverly Sobelman, Brad Woodcock, Brady Forrest, Brian Retford, Brooks Talley, Cat Koehn, Coe Roberts, Dan Farmer, Dana Morningstar, Darci Morales, David Lockhart, David Perlman, Doug Mortenson, Elene Awad, Eric Schurman, Gabriel Williams, Grace Stahre, Ivan Medvedev, Jaime Waliczek, Jenna Udren, Jennifer Mead, Jessica Glein, Jim Jordan, Joe Pemberton, Kevin MacDonald, Lars Liden, Lesley Carmichael, Linda Mortenson, Llew Roberts, Lori Waltfield, Mason Bryant, Mellington Cartwright, Michael Chorost, Mike Tyka, Miller Sherling, Ming Holden, Nat Torkington, Oliver Lange, Paul Dale, Peter Tiemann, Rob Gruhl, Robert Fisher, Rose Hess, Sean Daily, Simon Cooke, Simon Winder, Stephanie Schutz, Stuart Updegrave, Suzanne Picard i Thomas Park. Wkład i pomoc tak wielu ludzi sprawiła, że książka jest nie tylko lepsza, ale o wiele przyjemniej się ją pisało. Dziękuję wam wszystkim. R.N.

Spis treści Okładka Strona tytułowa Strona redakcyjna 1 Protokół Don Juana INSTRUKTAŻ 2 Zamknij drzwi i otwórz umysł 3 Kalibrowanie 4 Pętla 5 Wpływ INSTRUKTAŻ 6 Warunki zewnętrzne 7 Wyjaśnienia 8 Tylne drzwi 9 Szkolenie 10 Zmiany 11 Spokój INSTRUKTAŻ 12 Dwa bilety do raju 13 Zaproszenia i prowokacje 14 Zaskakujące interakcje 15 Powtórka 16 Drobna zmiana planów INSTRUKTAŻ 17 VIP 18 Ayutthaya 19 Dezorientacja 20 Tylko człowiek 21 Dzikość Serca INSTRUKTAŻ 22 Targowisko różności 23 Pocałunek Buddy 24 Twarda suka 25 Pionek, który wie niewiele 26 Maski 27 Nikt nie zostanie 28 Ostrzeżenia i odkrycia 29 Obłęd wszędzie 30 Zbieranie danych 31 Od przyjaciela 32 Przygotowania INSTRUKTAŻ 33 Synchronia 34 Siostry 35 Korzenie 36 Towarzystwo 37 Ostre wprowadzenie 38 Piekło na ziemi 39 Z deszczu pod rynnę 40 Ucieczka 41 Reperkusje 42 Kwestia perspektywy 43 Po prostu oddychaj 44 Odkrycia 45 Każdy 46 Cisza przed burzą 47 Nadejście 48 Żaden plan nie przetrwa... 49 Szkodnik 50 W sieci 51 Szanghaj INSTRUKTAŻ Epilog Rozdroża INSTRUKTAŻ O Autorze Nexus a nauka Podziękowania