162 21 5MB
Polish Pages 189
HISTORYCZNE BITWY
CZESŁAW GRZELAK WILNO - GRODNO KODZIOWCE 1939
BELLONA
Warszawa
OD AUTORA
Wydarzenia drugiej połowy września 1939 r. na Kresach Wschodnich związane z agresją Związku Radzieckiego na nasz kraj, które miały szczególnie dramatyczny przebieg, po dzień dzisiejszy budzą wiele emocji w społeczeństwie polskim. Dramatyczny przebieg tych wydarzeń związany był z wieloma aspektami. Pamiętać należy, iż w połowie września 1939 r. sytuacja militarna Polski była zła, ale nie beznadziejna. Dalsze prowadzenie wojny i jej pozytywny wynik zależał przynajmniej od dwóch elementów: 1) Ofensywy Sprzymierzonych na Zachodzie, która pier wotnie miała nastąpić 17 września, a przesunięta została ( według informacji przekazanej 16 września polskim władzom przez szefa Francuskiej Misji Wojskowej gen. Louisa Faury ego) na 21 września — mającej odciągnąć część sił niemieckich z frontu polskiego; 2) Możliwości zorganizowania dłuższego oporu na tzw. przedmościu rumuńskim, organizowanym od kilku dni na linii rzek Dniestr i Stryj. Tymczasem polskie władze polityczno-wojskowe nie wie działy, że 12 września w Abbeville podjęto decyzję o zaniechaniu ofensywy przeciwko Niemcom w 1939 r. na froncie zachodnim. Nie przyjmowały też do wiadomości sygnałów
o możliwości uderzenia na Polskę sił zbrojnych Związku Radzieckiego. Wszystkie polskie zw iązki taktyczno-operacyjne były praktycznie na froncie przeciwniemieckim i o możliwości przeciwstawienia ewentualnemu nowemu agresorowi jakichś sil chociażby w postaci jednej czy dwóch dywizji piechoty nie mogło być mowy. Jednak wkraczającym oddziałom Armii Czerwonej sta wiono opór. Pierwsi uczynili to żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza*, nieliczne, znajdujące się na Kresach polskie jednostki wojskowe (nie wszystkie), oraz pododdziały polskiej samoobrony. Charakterystyczne dla próby obrony Kresów Wschodnich jest, że niejednokrotnie większy opór nowemu agresorowi stawiano na tych terenach, gdzie było stosunkowo najmniej polskich oddziałów. Takimi właśnie terenami był wąski pas północno-wschodniej Polski, począwszy od Dzisny i Mołodeczna, poprzez Wilno, Grodno i Puszczę Augu stowską. Fenomenem tych walk była bardzo często ścisła współpraca polskiej ludności cywilnej z wojskiem, szcze gólnie młodzieży, ubranej niejednokrotnie w mundurki gimna zjalne, pocztowe, kolejowe, studenckie czapki czy tylko noszących biało-czerwoną opaskę na rękawie. Tak było w Wilnie, a przede wszystkim w Grodnie. Wspaniałe tradycje umiłowania wolności, najwyższego patriotyzmu, poświęcenia częstokroć młodego życia, jeszcze przecież nie objętego „poborem" do obrony Ojczyzny. Nie wiedząc jeszcze o tym, zostali nowymi „Orlętami", którzy jak najlepiej próbowali wykonać niewykonalne zadanie. Tym wszystkim, którzy z determinacją, połączoną niejedno krotnie z bólem rozpaczy przeciwstawili się nowemu agreso rowi na Kresach Północno-Wschodnich we wrześniu 1939 roku — pracę tę poświęcam. Czesław Grzelak * Czesław Grzelak jest autorem książki z serii „Historyczne Bitwy”
Sztick- Wytyczna 1939.
STALIN STAWIA NA WOJNĘ
Odrodzenie się suwerennej państwowości polskiej od początku było solą w oku dwóch państw rozbiorowych: Niemiec i Rosji. Obydwa państwa dążyły do rewizji granic z Polską, widząc ją co najwyżej jako państewko buforowe uzależnione od jednej lub drugiej strony lub wchłonięte całkowicie przez Rosję i Niemcy na zasadzie nowego rozbioru. W mniej lub bardziej zawoalowanej formie będzie ten aksjomat przewijał się w polityce obydwu wielkich sąsiadów Polski w okresie międzywojennym. Już w 1922 r. szef Reichswehry gen. Hans von Seeck pisał: „Egzystencja Polski jest nie do zniesienia, nie do pogodzenia z życiowymi interesami Niemiec. [Polska] ...musi zniknąć i zniknie przez swoją własną słabość i z naszą pomocą dzięki Rosji... Podstawą porozumienia pomiędzy Niemcami a Rosją będą granice z 1914 r." Od tego roku przez najbliższe 10 lat pomiędzy Związkiem Radzieckim a Niemcami będzie się rozwijać współpraca wojskowa, której jednym z celów było szachowanie Polski, a w czasie licznych ćwiczeń sztabowych (wspólnych) wpro wadzano elementy działań przeciw państwu polskiemu. Dojście Hitlera do władzy przerwało „przyjazne" stosunki Armii Czerwonej z niemieckimi siłami zbrojnymi, a nawet w pewnym okresie oba państwa odnosiły się do siebie wrogo
(np. kryzys czechosłowacki w 1938 r.). Jednak polityka państw zachodnich wobec Hitlera oraz lekceważenie roli Związku Radzieckiego, przynajmniej w skali polityki europej skiej, spowodowało pewien zwrot tak w rozumowaniu Stalina, jak i Hitlera, który miał ich wprowadzić na „ścieżkę” wspól nych interesów, czyli inaczej mówiąc: przekształcić ich z wrogów w sojuszników. Za taki moment zwrotny uważa się tzw. „ugodę monachij ską” z września 1938 r., w której państwa zachodnie zgodziły się (wymusiły na Czechosłowacji) na oddanie III Rzeszy czeskich Sudetów. Związek Radziecki, który nie był oficjalnie informowany o kolejnym ustępstwie wobec Hitlera ani też jako sojusznik Czechosłowacji nie był zaproszony do „stołu obrad”, poczuł się izolowany w kwestiach zasadniczych europejskiej geopolityki, a z taką izolacją, jako mocarstwo, pogodzić się nie chciał. W Monachium Hitler osiągnął dwa zasadnicze cele, które wpłynęły na losy Europy i świata w najbliższej a nawet dalszej przyszłości. Po pierwsze: osiągnął korzyści terytorialne bez angażowania siły i pokazał słabość państw zachodnich w sytuacji kryzysowej; po drugie: uzmys łowił Stalinowi, że mocarstwa zachodnie nie chcą i nie będą się liczyć ze Związkiem Radzieckim w kreowaniu polityki europejskiej i światowej, a tym samym może się pogłębić izolacja polityczna ZSRR. Na Kremlu właściwie zrozumiano sytuację. Stalin, który był przekonany, że do nowej wojny w Europie wcześniej czy później dojść musi (być może była to propaganda na użytek własnego społeczeństwa, które ulegało ciągłemu ubożeniu z powodu przeznaczania olbrzymich nakładów na rozwój i modernizację Armii Czerwonej), zaczął przyjmować pogląd, że nie. ma szans na utworzenie europejskiego systemu bez pieczeństwa zbiorowego, a zagrożenie ZSRR ze strony Niemiec można odwrócić, dochodząc do porozumienia z Hitlerem. Świadczą o tym wypowiedzi sowieckich dyplomatów, którzy w systemie totalitarnego przywództwa Stalina realizowali
jedynie jego wytyczne. 4 października 1938 r. sowiecki wiceminister spraw zagranicznych Władimir Potiomkin po wiedział ambasadorowi francuskiemu w Moskwie Robertowi Coulondre: „Nie widzę dla nas innego wyjścia aniżeli czwarty rozbiór Polski”. Dwa tygodnie później minister spraw za granicznych ZSRR Maksim Litwinow (z pochodzenia Żyd, którego właściwe nazwisko brzmiało Meier Wallach), po wtórzył Coulondre treść oświadczenia, które przekazał brytyj skiemu ministrowi spraw zagranicznych, lordowi Eduardowi Halifaxowi: „Ustanowiwszy hegemonię w Europie i zneut ralizowawszy Francję, Hitler będzie mógł zaatakować bądź Wielką Brytanię, bądź ZSRR. Wybierze on pierwsze roz wiązanie, ponieważ dawać mu ono będzie więcej, stwarzając możliwość, że imperium germańskie zajmie miejsce Imperium Brytyjskiego, a celem dokonania tego przedsięwzięcia będzie wolał porozumieć się z ZSRR". Obie te wypowiedzi winny wyostrzyć zmysł polityczny przede wszystkim Francji i Wielkiej Brytanii, były bowiem wyraźnym zaproszeniem tych państw do rozmów ze Związ kiem Radzieckim, a gdyby państwa te zaproszenia tego nie przyjęły — stanowiły usprawiedliwienie wszczęcia rozmów z III Rzeszą Niemiecką. Ostentacyjna rozmowa Hitlera z ambasadorem sowieckim w Berlinie A. Mierekałowem (którego dotąd Hitler unikał) na przyjęciu noworocznym była dowodem, że sygnały wysyłane z Moskwy były właściwie odbierane. 10 marca 1939 r. Sekretarz Generalny KC WKP(b) Józef Stalin w trakcie wystąpienia na rozpoczynającym się XVIII Zjeździe partii dał wyraźnie do zrozumienia, że pragnie noprawy wzajemnych stosunków ZSRR-III Rzesza. Skrytyko wał też próby wciągnięcia Związku Radzieckiego do ewentualnego bloku przeciwniemieckiego, zarzucając jednocześnie Francji i Wielkiej Brytanii odrzucanie polityki zbiorowego bezpieczeństwa oraz podsycanie sporu niemiecko-sowieckiego, który mógłby przerodzić się w wojnę między tymi dwoma
państwami. Aby jeszcze bardziej zachęcić Hitlera do wzięcia udziału w rozmowach wspólnego stołu, Stalin stwierdzi), iż Niemcy nie mają zamiaru opanowania sowieckiej Ukrainy (o potrzebie posiadania przez III Rzeszę Ukrainy pisał Hitler w Mein Kampf), a on nie pozwoli, by Związek Radziecki „został wciągnięty do konfliktów przez podżegaczy wojennych, którzy przywykli do tego, by inni wyciągali za nich kasztany z ognia”. Natomiast armijny komisarz I rangi Lew Mechlis zapewnił w swym wystąpieniu, że zadaniem Armii Czerwonej w razie wojny jest zwiększenie liczby republik sowieckich. To przemówienie Stalina zostało właściwie odczytane w Berlinie, ale też i w Londynie, gdzie powiało chłodem. Toteż po zajęciu Pragi przez wojska niemieckie Wielka Brytania dokonała radykalnej zmiany w polityce ustępstw wobec Hitlera. Oprócz udzielenia Polsce wspomnianych gwarancji, brytyjska dyplomacja zaczęła zabiegać o wciąg nięcie ZSRR do wspólnego frontu przeciw III Rzeszy. Zabiegi te prowadzone były jednak dość niemrawo i stanowiły raczej środek nacisku na Hitlera w celu pohamowania jego zabor czych zapędów. Z drugiej strony Francuzi sami zamierzali ograniczyć się tylko do gwarancji nie popartych bliżej sprecy zowanymi zobowiązaniami. Według nich gwarancje „Królowej Mórz”, „Imperium, nad którym nigdy nie zachodzi słońce" miały większe znaczenie w polityce międzynarodowej niż zobowiązania sowieckiej Rosji. Nie docenili jednak ani Hitlera, ani Stalina. Stalin rozmowy z Anglikami postanowił odłożyć na dalszy plan. Dostrzegł bowiem inne możliwości, które by mu pozwoliły na rewizję traktatu ryskiego. Uważał, że powstała sytuacja, w której wojna może być dla ZSRR korzystniejsza niż jej uniemożliwienie. Wszak Wielka Brytania i Francja zobowiązywały się do udziału w wojnie, gdyby III Rzesza zaatakowała Polskę. Związek Radziecki natomiast, nie przyj mując żadnych zobowiązań, mógłby pozostać neutralny... do czasu. Wiedział również, że Hitler nie zaryzykuje konfliktu zbrojnego z Zachodem, jeśli nie będzie miał pewności, że ze
strony Związku Radzieckiego nic mu nie grozi. Czekał na wyraźną ofertę Hitlera, zachęcając go jednocześnie do zabie gania o to zbliżenie. Jedną z takich „zachęt” była zmiana na stanowisku ministra spraw zagranicznych ZSRR, dokonana 3 maja 1939 r. Uchodzący za rzecznika polityki zbiorowego bezpieczeństwa Litwinow, został zastąpiony przez Wiaczesława Mołotowa (właściwe nazwisko Skriabin), sprawującego jednocześnie obowiązki szefa sowieckiego rządu. Był on bezwzględnym realizatorem dyrektyw Stalina, oddanym mu duszą i ciałem, bezwolnym narzędziem na tyle inteligentnym, że w nad chodzących wydarzeniach dostrzegł możliwość odegrania jednej z czołowych ról na arenie międzynarodowej, a także przypodobania się Stalinowi. Nie krył również swych sympatii do negocjowania z III Rzeszą. Akt ten po raz kolejny został właściwie odczytany w Berlinie. Tymczasem w Londynie, Paryżu i Warszawie nie chciano dać wiary, że zanosi się na zbliżenie między Berlinem a Moskwą. Trzeba przyznać, że była w tym pewna logika, poparta sondażami politycznymi w Berlinie, które wskazywały, że Hitler jeszcze się nie zdecydował na „ruch sowiecki'’. Jednego był pewny, a mianowicie tego, że wojnie z Polską musi nadać charakter lokalny. W czerwcu 1939 r. oświadczył, że jeśli dojdzie do zawarcia sojuszu między mocarstwami zachodnimi a ZSRR, to odwoła atak przeciw Polsce, zwołując jednocześnie na wrzesień zjazd partyjny w Norymberdze z hasłem pokojowej wizji Europy. ,Jeśli jednak mocarstwa zachodnie skompromi tują się i wrócą do domu z pustymi rękoma, to będę mógł rozgromić Polskę bez niebezpieczeństwa konfliktu z Za chodem". Mógł tak twierdzić, bowiem zaczęte w maju 1939 r. rozmowy anglo-francusko-sowieckie. jak na razie, nie posu wały się naprzód. Prowadzona zręcznie przez Mołotowa gra dyplomatyczna powodowała, że negocjacje stawały się trudne. Gdy w jakimś punkcie osiągano zbieżność poglądów, było to
tylko chwilowe, realizacja bowiem danego ustalenia rozbijała się o kolejny punkt negocjacji, który trudno było zrealizować. A wszystko po to, aby Stalin mógł się zorientować, z której strony może liczyć na większe korzyści. Negocjacje z Zachodem były kartą przetargową w ręku Stalina,
a
ich
przeciąganie
bądź
pewne
ustępstwa
na
rzecz
mocarstw zachodnich miały zachęcić Hitlera do bardziej zdecydowanej współpracy z ZSRR. Może rzeczywiście, gdyby Zachód zaproponował Stalinowi to samo co później za proponował Hitler, Stalin przyjąłby ofertę państw zachodnich. Lecz na takie sobie nie mógł.
ustępstwa
Zachód
żadną
miarą
pozwolić
by
Jakie myśli kłębiły się wtedy w umyśle Stalina, tego nie wiemy. Może liczył, że wojna Niemiec z Zachodem, która będzie na pewno krwawa i wyczerpująca, pozwoli mu w od powiednim czasie na zrealizowanie idei rewolucji przynajmniej w wymiarze europejskim oraz odzyskanie terytoriów będących w granicach imperium Romanowych. Przeciągające się rokowania i brak zdecydowanej oferty ze strony Hitlera zaczęły niecierpliwić Stalina. Postanowił wyko nać dyplomatyczny manewr, który uświadomiłby Hitlerowi zagrożenie. W połowie lipca 1939 r. Mołotow otrzymał odpowiednie instrukcje i rokowania — przy wzajemnych ustępstwach — przybrały pomyślniejszy obrót. Opinia świato wa została o tym poinformowana, a ton prasy sowieckiej stał się antyniemiecki. Hitler zareagował chyba szybciej niż się Stalin spodziewał. Pierwsze karty odkryto w Berlinie 26 lipca 1939 r. sowiec kiemu charge d'affaires Gieorgijowi Astachowowi, nadmie niając. że między Związkiem Radzieckim a III Rzeszą nie ma spornych problemów, które by uniemożliwiały zawarcie od powiedniego układu, opartego na interesach obu krajów'. W kilka dni później minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop w rozmowie z Astachowem wyraźnie postawił sprawę krajów bałtyckich oraz Polski do
wspólnego uregulowania. Tak więc na miesiąc przed wy buchem wojny StaJin miał do wyboru dwie oferty: z jednej strony prawie gotowy projekt sojuszu z Francją i Wielką Brytanią, z drugiej zaś niedwuznaczną ofertę niemiecką podzielenia się z ZSRR Polską i krajami bałtyckimi. Do niego zatem należała decyzja, która miała przesądzić o pokoju lub wojnie. Stalin ostateczną decyzję podjął 11 sierpnia po dalszym szczegółowym „drążeniu" stanowiska niemieckiego i zorien towaniu się, że agresja Niemiec na Polskę jest bliska, a III Rzesza gotowa jest oddać część Polski i kraje bałtyckie Związkowi Radzieckiemu. Znamienne jest, że decyzja ta została podjęta w dniu, w którym delegacje wojskowe Wielkiej Brytanii i Francji przybywały do Moskwy. Ich podróż morska, trwająca prawie tydzień, mogła wzbudzić zastrzeżenia Stalina co do intencji Zachodu, a brak szerokich prerogatyw delegacji angielskiej co do ostatecznego tekstu umowy wojskowej mógł go jeszcze w tym utwierdzić. Woroszyłow (przewodniczący sowieckiej delegacji wojskowej) otrzymał odpowiednie in strukcje do rozmów z delegacjami państw zachodnich w Mos kwie, a Astachow do pertraktacji z Ribbentropem w Berlinie, z tym, że rozmowy angielsko-francusko-sowieckie były jawne, a z III Rzeszą odbywały się w' tajemnicy. Formalnym założeniem rokowań w Moskwie (12-22 sierp nia) miało być przygotowanie umowy o współpracy wojskowej mającej na celu przeciwstawienie się agresji faszyzmu. Fak tycznie rozmowy na skutek odmiennych celów strategicznych braku zaufania były kontynuacją gry dyplomatycznej i działań taktycznych zmierzających do przewlekania rokowań i wzajem nego rozpoznania zamierzeń. Ogółem odbyło się osiem posiedzeń i jedno spotkanie dwustronne. Tok rozumowania Stalina najlepiej odzwierciedla jego wystąpienie 19 sierpnia 1939 r. podczas nadzwyczajnego posiedzenia Biura Politycznego KC WKP(b):
..Sprawa wojny czy pokoju weszła w stadium krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeżeli zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone odstąpić od planów agresji i ustąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy mogli uniknąć wybuchu wojny, lecz dalszy rozwój wydarzeń poszedłby wówczas w nie wygodnym dla nas kierunku. Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia z nimi paktu o nieagresji, to umożliwi to Niemcom atak na Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mieli szansę pozostania na uboczu wojny. Będziemy mogli z pożytkiem dla nas czekać na odpowiedni moment dołączenia do konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór więc jest dla nas jasny: po winniśmy przyjąć propozycję niemiecką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecznie do domu”. Instrukcje udzielone marszałkowi Woroszyłowowi przewi dywały postawienie wobec Zachodu takich żądań, które byłyby niemożliwe do przyjęcia, co w rezultacie miało doprowadzić do zerwania rozmów, które obciążyłyby delegacje Francji i Wielkiej Brytanii. Już 14 sierpnia Woroszyłow przedstawił żądania wyrażenia zgody na przemarsz wojsk sowieckich przez Polskę i Rumunię. O ile w stosunku do Rumunii Woroszyłow domagał się tego prawa tylko w wypadku jej zaatakowania, to takiego za strzeżenia w stosunku do Polski nie przedstawił. Chodziło zatem o prawo wejścia do Polski wojsk sowieckich zarówno w razie ataku niemieckiego na Rzeczpospolitą, jak i na któreś z państw Zachodu. Dodał przy tym, że o ile żądania nie zostaną spełnione, rozmowy będą skazane na niepowodzenie. Polska — aczkolwiek zainteresowana zawarciem sojuszu pomiędzy ZSRR, Wielką Brytanią i Francją — na przemarsz wojsk sowieckich zgody nie wyraziła. Chodziło jej głównie o to, aby w wypadku napaści Niemiec otrzymać wszelką
pomoc od Anglii i Francji oraz broń i inne materiały od Związku Radzieckiego. Minister Józef Beck 19 sierpnia wyraził zdziwienie, że ZSRR nie zwrócił się w tej sprawie bezpośred nio do rządu polskiego. Dał znamienną odpowiedź, która w tym czasie odzwierciedlała zarówno poglądy rządu pol skiego, jak i dyplomacji zachodniej: „Toż to jest nowy rozbiór Polski, który my sami mamy na siebie podpisać, jeżeli mamy ulec rozbiorowi, to przynajmniej będziemy się bronić. Nie mamy żadnej gwarancji, że Rosjanie, wszedłszy na nasze ziemie wschodnie, wezmą rzeczywiście udział w wojnie”. Pomimo takiej wypowiedzi Beck rozważał możliwości udostępnienia Armii Czerwonej „korytarzy” przez Polskę, chcąc w ten sposób ułatwić rozmowę sojusznikom zachodnim. Sowieci rozmów z Polską na temat korytarzy nie podjęli. Francja i Wielka Brytania nadal wywierały silny nacisk na rząd polski, aby zgodził się na żądania wschodniego sąsiada. Doszło nawet do tego, że premier rządu francuskiego Edouard Daladier podjął taką decyzję za rząd polski i przekazał ją 21 sierpnia do Moskwy. Woroszyłow oczywiście ją odrzucił jako me podjętą przez Polskę. Zresztą już w tym czasie Woroszyłow otrzymał od Poskriebyszewa (osobistego sekretarza Stalina) woracziwał szarmanku” (Klim, Koba powiedział, żebyś przerwał grę). Odnosiło się to oczywiście do przerwania rozmów angielsko-francusko-sowieckich, co też nastąpiło. Można postawić w tym miejscu pytanie, czy w wypadku zgody Polski na przemarsz wojsk sowieckich można było uniknąć zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow? Należy sądzić, że nie, Stalin bowiem miał w zanadrzu inne, jeszcze dalej idące żądania, które musiałyby zerwać rokowania. Między innymi już 15 sierpnia Woroszyłow zażądał również, by w razie wojny Wielka Brytania i Francja uzyskały od Łotwy, Estonii i Finlandii zgodę na czasową okupację ich wysp na Bałtyku, z których korzystałaby również flota sowiecka. Dodajmy: wyłącznie flota sowiecka, bowiem
Francuzi i Anglicy w razie wybuchu wojny nie byliby w stanie wprowadzić swoich okrętów na Bałtyk. Z drugiej strony Stalin zdawał sobie sprawę, że tego, co uzyska od Hitlera, na pewno nie otrzyma ze strony państw zachodnich. Tymczasem na linii Berlin-Moskwa zaczęło być coraz goręcej. Wydarzenia, jak na dyplomację, rozgrywały się błyskawicznie. 16 sierpnia Ribbentrop przekazał do Moskwy telegraficzną zgodę na pakt o nieagresji i pomoc w polepszeniu stosunków pomiędzy ZSRR a Japonią, które w tym czasie były zaangażowane w konflikcie zbrojnym nad Chałchin-gołem. Już w dwa dni później, oprócz pozytywnej odpowiedzi na powyższe propozycje, Mołotow wyraził życzenie zawarcia dodatkowo tajnego paktu, który by regulował interesy wpływu obu państw w Europie Wschodniej. Od tego strona sowiecka uzależniała podpisanie paktu o nieagresji, sugerując jedno cześnie, że Ribbentrop może przybyć do Moskwy 26 lub 27 sierpnia. Wywołało to zaniepokojenie Hitlera, który przewidy wał atak na Polskę na 26 sierpnia, a nie chciał rozpoczynać działań wojennych, nie mając podpisanego paktu z Sowietami. Führer wystat 2Q sierpnia osobistą depeszę do Stalina z prośbą o przyjęcie Ribbentropa i podpisanie dokumentów najpóźniej 23 sierpnia, na co Stalin wyraził zgodę. Hitler triumfował. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Podane przez Berlin (21 sierpnia wieczorem) i Moskwę (22 sierpnia) komunikaty o zamierzonym podpisaniu paktu o nieag resji wywołały największe wrażenie w ZSRR i III Rzeszy. Oba społeczeństwa ze zdumieniem dowiadywały się o zmianie frontu swoich przywódców. Natomiast Europa uznała zapo wiedziany pakt jako zachętę ze strony Stalina dla Hitlera do uderzenia na Polskę. Polski wiceminister spraw zagranicznych Jan Szembek stwierdził: „...dla nas było od początku rzeczą jasną, że Sowiety nie zamierzają się angażować po stronie Anglii i Francji, natomiast ich celem jest doprowadzenie do wojny, w której one same nie brałyby udziału”.
23 sierpnia w południe w Moskwie wylądował Ribbentrop, wyposażony przez Hitlera w prawie nieograniczone pełno mocnictwa. Już około 17.00 rozpoczęły się rozmowy, trwające z niewielkimi przerwami i bankietami (w czasie jednego z nich Ribbentropa odznaczono Orderem Lenina!) do późnej nocy. W ich trakcie podpisano pakt o nieagresji (na lat 10) i tajny protokół o rozgraniczeniu stref interesów. Szybkość, z jaką został sporządzony tajny protokół, na którego podpisanie wraz z paktem o nieagresji nalegał zwłaszcza Stalin, spowodowała brak pewnego stopnia szcze gółowości w jego treści. Dopiero nazajutrz, podczas bardziej wnikliwego studiowania linii podziału ziem polskich, Mołotow odkrył brak linii tego rozgraniczenia pomiędzy Narwią a Pru sami Wschodnimi. Zaproponował linię rzeki Pisy, co przez Berlin zostało zaakceptowane. Los Polski został prawdopodobnie przesądzony w kwietniu 1939 r., jeżeli chodzi o agresję Niemiec na nasz kraj. Tajny protokół z 23 sierpnia stawiał Rzeczpospolitą w sytuacji, w której pozostała jej walka, z góry skazana na niepowodzenie. O ile pakt o nieagresji pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim można zrozumieć jako logiczne następstwo roko wań sowiecko-niemieckich i w pewnym sensie próbę za chowania neutralności ZSRR w ewentualnej wojnie w Europie, to tajny protokół był zaprzeczeniem tego paktu, milowym krokiem na drodze du wojny, bezpośrednią przyczyną zniewo lenia i rozbioru Polski. Hitler jeszcze dzień przed podpisaniem powyższych dokumentów był tak pewny siebie, że stwierdził na odprawie z generalicją: „Teraz Polska znalazła się w tej sytuacji, w jakiej chciałem ją mieć”. Ani on, ani jego najbliższe otoczenie nie wierzyło, że w nowej sytuacji politycznej Anglia i Francja wypełnią swoje zobowiązania wobec Polski. W kilka (kilkanaście) godzin po podpisaniu tajnego pro tokołu jego treść znały rządy Stanów Zjednoczonych i Francji, informatorem ambasady amerykańskiej w Moskwie był Hans von Herwarth. sekretarz osobisty ambasadora Niemiec
w Moskwie von Schulenburga. Informację przekazywał pracownikowi ambasady amerykańskiej Charlesowi Bohlenowi. Natomiast Francuzi podobne wiadomości mieli z Berlina. Informacje te rządowi polskiemu nie zostały przekazane. Dla polskiego ministra J. Becka podpisanie paktu było zupełną niespodzianką, ale wybuchu wojny się nie obawiał. Natomiast inaczej wspomina tę chwilę gen. Kazimierz Sosnkowski: „W pewnej chwili usłyszałem głos speakera stacji warszawskiej, zapowiadający nadanie ważnej wiadomości. Zatrzymałem samochód, oficerowie z drugiego wozu podeszli do nas. Jak obuchem w głowę uderzyła nas wieść o podpisaniu paktu sowiecko-niemieckiego. ... Powiodłem wzrokiem po twarzach otaczających mnie oficerów: stali oni milcząc, wpatrzeni we mnie, z wyrazem oczekiwania w oczach. «Moi Panowie — rzekłem — wiadomość, którą usłyszeliśmy przed chwilą, oznacza, że Rosja chce wojny, pozostawiając Niemcom wolną rękę. Wobec tego rozpoczęcie kroków nieprzyjacielskich przez Niemców nastąpić może lada dzień»’’. Generał, który przez 12 lat pracował jako inspektor armii ukierunkowany na front wschodni i znał dobrze mentalność władz sowieckich — nie mylił się. Machina wojenna dwóch wrogów państwa polskiego została wprawiona w ruch.
DYREKTYWY I ROZKAZY SOWIECKIEJ AGRESJI
Rozwiązanie polityczne dotyczące kwestii terytorium Polski znalazło odbicie w tajnym protokole dodatkowym do paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. Po tym dniu realizacja tego rozwiązania poprzez działania militarne była tylko kwestią czasu. Niewątpliwie agresja niemiecka na Polskę w dniu 1 września, bierna postawa aliantów zachodnich i załamujący się, począwszy od drugiego tygodnia wojny, zbrojny opór Polski wpłynęły na ostateczną decyzję Stalina osiągnięcia celów politycznych drogą militarną. 7 września 1939 r. Stalin w rozmowie z szefem Kominternu Georgi Dymitrowem (w obecności Mołotowa i Żdanowa) oświadczył: „Nie mamy nic przeciwko temu, żeby państwa biorące udział w wojnie poważnie osłabiły się wzajemnie. W szczególności pragnęlibyśmy, aby Niemcy zdestabilizowały najbogatsze państwa kapitalistyczne, w szczególności Anglię”. Jakby mimochodem przy tej okazji dodał, że jest za całkowitą likwidacją Polski, którą nazwał państwem faszystowskim, ciemiężącym Ukraińców Białorusinów. Stalin wiedział, że przy silnym osłabieniu Wielkiej Brytanii, ta nigdy już nie podejmie w sposób zdecydowany obrony państwa polskiego, nawet na drodze dyplomatycznej. Z tego
też powodu z zadowoleniem śledził ślamazarne działania aliantów na Zachodzie w pierwszej dekadzie wojny. W dniu, w którym Stalin wypowiadał się za całkowitą likwidacją Polski, trwała już intensywna mobilizacja jednostek Armii Czerwonej, znane były rejony ześrodkowania i rozwinię cia grup armijnych przewidzianych do uderzenia na Polskę, a więc nakreślone musiały już być (przynajmniej szkieletowo) zadania i kierunki uderzeń wojsk inwazyjnych. Z dziennika działań bojowych grupy armijnej komkora Golikowa (6 Armia) wynika, że o szykującej się ofensywie przeciwko Polsce dowództwo grupy było informowane przez Radę Wojenną KSOW już pod koniec pierwszej dekady września. Wydaje się, że wtedy znano już dokładnie zadania i kierunki uderzeń poszczególnych grup armijnych (armii) przynajmniej na tym szczeblu dowodzenia. Plany ofensywne opracowywane są z reguły dużo wcześniej zanim zapadną decyzje koncentracji wojsk do uderzenia, bowiem musi być podjęte znacznie wcześniej wiele czynności organizacyjnych, a przede wszyst kim logistycznych dla właściwego zabezpieczenia operacji zaczepnej na tak dużą skalę. Kiedy został ustalony ostateczny termin uderzenia Armii Czerwonej na Polskę w dniu 17 września? Na ten temat historycy milczą. Brak jest bowiem dostępu do dokumentów najwyższych gremiów sowieckiej władzy, gdzie decyzje te zapadły. Próbujmy zatem tę datę w przybliżeniu ustalić. Otóż 22 września 1995 r. przekazano rządowi polskiemu pakiet kserokopii dokumentów związanych z dramatem katyń skim, wśród których znajdowały się dwa dotyczące agresji sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 r. —jako swoistego preludium katyńskiej zbrodni. Były to dyrektywy (nr 16633 i 16634) podpisane przez ludowego komisarza obrony ZSRR marszałka Kliementa Woroszyłowa i szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej komandarma I rangi Borisa Szaposznikowa, będące dokumentami operacyjnymi decyzji politycznych. Obie dyrektywy precyzowały zadania i kierunki uderzeń wojsk
przeznaczonych do ataku na Polskę i wyznaczały termin agresji. Swoistego „smaczku” dodaje fakt, że były odtajnione dopiero 5 września 1995 roku. Do grudnia 1952 r. przechowywano je w Centralnym Państwowym Archiwum Sowieckiej Armii (CGASA) w Moskwie na ul. Makarowa (obecnie: Rosyjskie Państwowe Archiwum Wojskowe — RGWA) pod sygnaturą 37972-1-161, gdzie znajdują się w zasadzie wszystkie dokumen ty operacyjne Armii Czerwonej z września 1939 roku. W grudniu 1952 r. zostały wyłączone ze zbiorów CGASA i przekazane do dyspozycji KC KPZR, po czym trafiły do Centralnego Archiwum Ministerstwa Obrony Związku Ra dzieckiego (obecnie — Federacji Rosyjskiej — CAMOFR) w Podolsku pod Moskwą, które w zasadzie gromadzi dokumen ty wojskowe wytworzone po 21 czerwca 1941 r. Obie dyrektywy noszą datę (wpisaną odręcznie) 14 września 1939 r. i tak są przyjmowane w najnowszej historiografii polskiej oraz jeszcze nielicznej, a nawet sporadycznej jak na możliwości historiografii rosyjskiej. Fakt istnienia na nich tej daty świadczy o ostatecznym terminie rozpoczęcia realizacji, przypieczętowania przygoto wań i uruchomienia końcowych mechanizmów agresji. Nic by nie było dziwnego w obu dyrektywach, gdyby nie fakt, że wszelkie daty dzienne wpisywane są odręcznie, atramentem. Może to świadczyć o tym, że dyrektywy były dokumentami roboczymi, których treść została przygotowana odpowiednio wcześniej, a daty wpisano odręcznie z chwilą podjęcia decyzji na najwyższym szczeblu politycznym, czyli przez Stalina. Może być również wielce prawdopodobne, że treść dyrektyw (nie datowanych) przekazana została wcześniej żo sztabów okręgów Kijowskiego i Białoruskiego, aby te zdążyły przygotować szczegółowe plany operacji. Wynika to między innymi ze wspomnień szefa Oddziału Operacyjnego BSOW płk. Sandałowa, który taką dyrektywę (wraz z ustnymi jsciśleniami) odebrał osobiście od szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej (SGACz) w drugim tygodniu września,
z zastrzeżeniem, że jej treści nie może nikt znać oprócz niego i rady wojennej okręgu. Bardzo interesująca (jako dokument roboczy) jest dyrektywa nr 16633 dotycząca uderzenia na Polskę wojsk Frontu Biało ruskiego. Określa głębokość całej operacji oraz wyznacza dość szczegółowe zadania dla wojsk poszczególnych grup operacyjnych na pierwsze dwa dni działań wojennych. Nie zmiernie interesujący w tej dyrektywie jest fakt, że są dwie daty agresji. Według pierwszej, następnie przekreślonej daty (decyzji), ześrodkowanie wojsk Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego (BSOW) nad granicą polską miano zakończyć do końca 11 września, a uderzyć w nocy 12/13 września 1939 roku. Dlatego to Mołotow 9 września o 15.00 poinformował ambasadora 111 Rzeszy w Moskwie Schulenburga o rozpoczęciu sowieckich działań militarnych „w tych dniach*'. Daty podjęcia tej pierwszej (?) decyzji o ataku na Polskę nie wpisano. Można domniemywać, że Stalin podjął tę decyzję najpóźniej w godzinach nocnych (ulubiona pora podejmowania przez niego ważnych decyzji) 8/9 września, a Woroszyłow polecił wpisać daty ześrodkowania i uderzenia Armii Czerwonej, bez daty wpisania ich do dyrektywy. Czy zapomniał, czy nie wierzył w możliwości ich realizacji w zakładanym terminie — nie wiadomo. W każdym bądź razie dyrektywy z tymi datami raczej nie trafiły do dowódców okręgów, gdyż brak jest jakiegokolwiek śladu działalności okręgów, chociaż przesunięcia wojsk ku granicy trwały. Ten pierwszy, dosyć pospiesznie określony termin uderzenia na Polskę (wojska przeznaczone do agresji nie osiągnęły jeszcze gotowości bojowej) mógł być spowodowany znacznymi postępami niemieckiej ofensywy (m.in. źle odczytana infor macja o zdobyciu Warszawy) oraz ewentualnym polskoniemieckim zawieszeniem broni, co uniemożliwiłoby Stali nowi wystąpienie zbrojne, a czego symptomy zaczęły się pojawiać w komunikatach Niemieckiego Biura Informacyjnego właśnie 9 września.
Jednak w wyniku niemieckiego dementi co do zawieszenia broni oraz bardzo poważnych problemów z rozwinięciem i kon centracją wojsk, Stalin prawdopodobnie w dniu 10 lub najpóźniej 11 września polecił przesunąć termin koncentracji na 16, a uderzyć na Polskę we wczesnych godzinach rannych 17 września. Istnieje jeszcze i taka możliwość hipotetyczna, że 10 lub 11 września Stalin odwołał uderzenie na Polskę w nocy 12/13, a
nowej
decyzję
daty taką
jeszcze
mógł
nie
podjąć
wyznaczył. nie
później
W niż
tym w
przypadku nocy
13/14
września 1939 r., co może być w jakimś stopniu odczytane jako następstwo decyzji Najwyższej Rady Sojuszniczej z Ab beville podjętej 12 września, a dotyczącej zaniechania działań ofensywnych na froncie zachodnim w 1939 roku. Dzisiaj już wiemy, że Stalin posiadając szpiegów w najbliższym otoczeniu premiera rządu francuskiego Daladiera (między innymi Pierre Cot — minister lotnictwa i Eduard Pfeiffer — sekretarz Rady Ministrów) doskonale orientował się w posunięciach zachod nich aliantów Polski. W każdym bądź razie 14 września dyrektywy agresji zostały doręczone dowódcom Okręgu Kijowskiego i Białoruskiego. Dyrektywę dla BSOW kwitowali osobiście dowódca komandarm II rangi Kowalow i szef sztabu komkor Purkajew o godz. 17.00 u szefa SGACz komandarma I rangi Szaposznikowa. Natomiast dla KSOW dyrektywę pokwitował zastępca ludowego komisarza obrony komandarm 1 rangi Grigorij Kulik, który jako przedstawi ciel Stalina udawał się do wojsk tego okręgu. W wojskach BSOW identyczną rolę miał spełniać zastępca ludowego komisarza obrony marszałek Siemion Budionny. Ze względu na wagę dyrektywy przeznaczonej dla wojsk BSOW (Frontu Białoruskiego), podajemy poniżej jej tłuma czony tekst, zaznaczając, że nie odzwierciedla ona ostatecznego składu wojsk przeznaczonych do agresji *. x
Oryginalna kserokopia znajduje się w książce Czesława G r z e l a k a
Kresy w czerwieni. Agresja Związku Sowieckiego na Polską w 1939 roku,
•• arszawa-Piotrków Trybunalski 2001.
14 września 1939 r.
Nr 16633 Rada Wojenna Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego Ściśle tajne specjalnego znaczenia. Do rąk własnych. Egz. nr [?]'. ROZKAZUJĘ: 1. Do końca dnia [ 11 ]2 [16] 'września skrycie ześrodkować się i być w gotowości do zdecydowanego natarcia w celu rozgromienia błys kawicznym uderzeniem stojące przed wami wojska nieprzyjaciela: a) Grupa Połocka — dowódca grupy: dowódca Witebskiej Grupy Armijnej komkor tow. KUZNIECOW — w składzie 50 i 5 Dywizja Strzelecka, [27 Dywizja Strzelecka]4 24 Dywizja Kawalerii, 25 i 22 Brygada Pancerna, 205 i 207 korpuśny pułk artylerii ześrodkować w dwóch grupach: I) w rejonie: ORiECHOWNO, WIETRINO: II) w rejonie: BIERIEZINO. LEPIEL. Zadania — wypierając od granicy z Łotwą stojące przed wami wojska nieprzyjaciela, prowadzić działania w ogólnym kierunku: stfacja] ŚWIĘCIANY i do końca dnia [13]5 [17]6 września wyjść nad rubież: SZARKOWSZCZYZNA, DUNILOWICZE, KURENIEC; do końca [14)' [ 18]K września opanować rejon ŚWIĘCIANY, MICHALISZKI. Aż do wysunięcia odwodu armii zabezpieczyć swoje prawe skrzydło. W dalszej kolejności mieć na uwadze możliwość [natarcia na]° [opanowania]10 WILNO. 1 Nr
egzemplarza nieczytelny. Wpisano odręcznie, a następnie przekreślono. 3 Wpisano odręcznie. 4 Dopisano odręcznie. 5 Wpisano odręcznie, a następnie przekreślono. 6 Wpisano odręcznie. 7 Wpisano odręcznie, a następnie przekreślono. 8 Wpisano odręcznie. 9 Wykreślono. I(> Wpisano odręcznie. :
b) Grupa Mińska — dowódca grupy: dowódca 3-go Korpusu Kawalerii komdiw tow. CZEREWICZENKO — w składzie: 2 i 100 Dywizja Strzelecka. 7 i 36 Dywizja Kawalerii, 6 Brygada Pancerna, 73 i 152 korpuśny pułk artylerii w rejonie: IZJASŁAWL, GORODOK. Zadania — silnym uderzeniem przerwać front nieprzyjaciela i na cierać w kierunku na: OSZMIANY, LIDA i do końca dnia [13]11 [17]12 września wyjść na rubież: MOŁODECZNO, WOŁOŻYN; do końca dnia [ 1 4 ] [ 1 8 ] 1 4 września opanować rejon OSZMIANA, IWIE. W dalszej kolejności mieć na uwadze współdziałanie z Grupą Połocką przy opanowywaniu mfiasta] WILNO; pozostałymi siłami nacierać na m[iasto] GRODNO. c) Grupa Dzierżyńska — dowódca grupy: dowódca Kalinińskiego Okręgu Wojskowego komkor tow. BOLDIN; w składzie: 13 i 4 Dy wizja Strzelecka, 6, 4 i 11 Dywizja Kawalerii, 15 Korpus Pancerny, 130 i 156 korpuśny pułk artylerii w rejonie KOJDANÓW, UZDA, st[acja] FANI POL. Zadanie — silnym uderzeniem rozgromić wojska nieprzyjaciela i nacierać zdecydowanie w kierunku na NOWOGRÓDEK i WOŁKOWYSK i do końca dnia [13]15 [17]16 września wyjść na rubież: DELATYCZE. TURZEC; do końca dnia [14]17 [ 18]IS września nad rz. MOŁCZADŹ na odcinku od jej ujścia do m. MOŁCZADŹ. W dalszej kolejności mieć na uwadze możliwość natarcia na WOŁKOWYSK, ubezpieczając się od strony m[iasta] BARANOWICZE. d) Grupa Słucka — dowódca grupy: dowódca Bobrujskiej Grupy Armijnej komdiw tow. CZUJKOW: w składzie: 8 Dywizja Strzelecka. 29 i 32 Brygada Pancerna; w rejonie GROZOW, TIMKOWICZE. GRIESK. Zadania — działać w kierunku na m[iasto] BARANOWICZE i do końca dnia [13]19 [17]20 wyjść na rubież SNÓW. ŻYLICZE. :|
Wykreślono. :: Wpisano odręcznie. ' Wykreślono. 14 Wpisano odręcznie. ^ Wykreślono. 16 Wpisano odręcznie. Wykreślono. Wpisano odręcznie. Wykreślono. 211 Wpisano odręcznie.
2. Działania Gmp powinny być szybkie i zdecydowane, dlatego nie powinny one wiązać się w waJki frontowe na umocnione pozycje nieprzyjaciela, a pozostawiając ubezpieczenia od czoła, obchodzić skrzydła i wychodzić na tyły, kontynuując wykonywanie postawionego zadania. 3. Linia rozgraniczenia z wojskami Kijowskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego: ujście rz. SŁOWIECZNA, DĄBROWICA. WŁODAWA, KOCK i dalej wzdłuż rz. WIEPRZ do jej ujścia, wszystko wyłącznie dla Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego. 4. Głębokość naszych działań została ustalona: m. DR1SSA i dalej wzdłuż granicy z Łotwą, Litwą i Prusami Wschodnimi do rz. PISSA aż do miejsca, gdzie wpada ona do rz. NAREW, lewym brzegiem rz. NAREW od ujścia rz. PISSA do miejsca, w którym wpada ona do rz. BUG, wzdłuż prawego brzegu rz. BUG od miejsca, w którym wpada rz. NAREW do jej ujścia, prawym brzegiem rz. WISŁA od ujścia rz. BUG do ujścia rz. WIEPRZ. 5. Wojskom Grup rozpocząć zdecydowane natarcie z przekroczeniem granicy państwowej [w nocy z 12 na 13]21 o świcie dnia [17]22 września. 6. Oddziały lotnictwa okręgu rozśrodkować na lotniskach operacyj nych w pełnej gotowości bojowej. Zadania do działań lotnictwa stawia dowódca Okręgu. 7. Ześrodkowanie grup osłonić silnym lotnictwem myśliwskim i artylerią przeciwlotniczą. Natarcie prowadzić pod osłoną myśliwców we współdziałaniu z lotnictwem bombowym i szturmowym. Unikać bombardowania otwartych miast i osad, nie zajętych przez duże siły nieprzyjaciela. [8. Oddziały graniczne NKWD, w miarę przemieszczania się naszych wojsk do przodu, powinny przesuwać się w kierunku granicy z ŁOTWĄ i LITWĄ w celu stanowienia ochrony nowo powstałej granicy.]23. [9]24 [8]25. Zorganizować nieprzerwane zaopatrzenie grup Biało 21
Wykreślono. 22 Wpisano odręcznie. 23 Punkt ten wykreślono, ponieważ ostatecznie oddziały graniczne NKWD po walkach o polskie strażnice KOP pozostały na starej granicy. Nową granicę początkowo ochraniały oddziały ACz, które później częściowo weszły w skład nowo formowanych oddziałów granicznych NKWD. 24 Wykreślono. 25 Wpisano odręcznie.
ruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego we wszystkie rodzaje należności, w zajętych rejonach nie dopuszczać do rekwizycji i samowolnego zaopatrywania się w żywność i paszę. [10]26 [9]27. Potwierdzić otrzymanie dyrektywy, a plan przedstawić przez posłańca do rana [ll]28 [17]29 września.
działań
o.p.30 LUDOWY KOMISARZ OBRONY ZSRR MARSZAŁEK ZWIĄZKU SOWIECKIEGO K. WOROSZYŁOW o.p.31 SZEF SZTABU GENERALNEGO ROBOTNICZO-CHŁOPSKIEJ ARMII CZERWONEJ KOMANDARM I RANGI B. SZAPOSZNIKOW
UWAGI: 1.U góry pierwszej stronicy: pieczęć owalna z napisem: ,,I Wydział [...] [Zarządu] Sztabu Generalnego RChACz. Pismo nr 183. 9.10.1939
rok. 2. U dołu trzeciej stronicy odręczne adnotacje: a) ..Za zgodność z oryginałem” / / (podpis nieczytelny). b) ..Poprawki [dokonane] czerwonym atramentem zgodne. Sz[efl Sz[tabu] G[eneralnego] // B. Szaposznikow'\ (Wpis dokonany przez B Szaposznikowa). c) Egzemplarz „Nr 1 [przekazano] za osobistym pokwitowaniem: dowódcy Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego, 14.9.39 r. [godz.] 17.00 komandarmowi tow. Kowalowowi; szfefowi] Szt[abu] [Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego] tow. [Purkajewowi] Sz[ef Szt[abu] Gen[eralnego] // B[oris] Sz[aposznikow] 17.9.39 r.” Wpis dokonany przez B. Szaposznikowa).
26 Wykreślono. 27 Wpisano
odręcznie.
28 Wykreślono. 29 Wpisano
odręcznie.
30 Oryginął
podpisał
31 Nieczytelne
Przekazane 14 września 1939 r. dowódcom okręgów specjal nych wojskowych kijowskiego i białoruskiego dyrektywy marszałka Woroszyłowa jasno ukazywały cel operacji Armii Czerwonej przeciwko Polsce: błyskawicznym uderzeniem rozbić wojska polskie i osiągnąć linię rzek: Pisy, Narwi, Wisły i Sanu. Dyrektywy Woroszyłowa jak na szczebel centralny były bardzo szczegółowe. Oprócz głębokości zadań na każdy z dwóch pierwszych dni operacji dla poszczególnych grup armijnych określono także ich skład uderzeniowy, co przy nadal „kulejącej'’ koncentracji wojsk i występujących brakach zaopatrzeniowych niosło pewne ryzyko co do ścisłego wykonania dyrektyw. I tak też się stało. Jeżeli porównamy dyrektywy Woroszyłowa z 14 września i rozkazy (dyrektywy) frontowe i armijne z 15-16 września, dotyczące realizacji nakreślonych zadań operacyjnych, to zobaczymy nieco inny skład wojsk niż określony przez ludowego komisarza obrony. Ponadto niektóre związki taktyczne uderzające w „pierwszej fali’' 17 września nie były skompletowa ne zgodnie z etatem. Przykładem może być tutaj 60 Dywizja Strzelecka (DS) 15 Korpusu Strzeleckiego (KS) Szepietowskiej Grupy Armijnej (5 Armia), której stan osobowy wynosił zaledwie 67% stanu etatowego, a cały 15 Korpus Strzelecki, przekraczając granicę polską, był ukompletowany w następują cych procentach: ludzie — 75%, konie — 83%, karabiny — 68%, rkm — 79%, ckm — 86%, działa 45-203 mm — 76%, czołgi — 51%, samochody — 50%. Przy stanie osobowym 15 KS nieco powyżej 42 200 żołnierzy brakowało 5000 płaszczy, nie było ani jednej cysterny samochodowej, ani zmiany bielizny osobistej. Około 10% stanu osobowego korpusu (głównie rezerwiści) nie było przeszkolonych i nie służyło nigdy w wojsku. Z trudności wynikających z koncentracji wojsk przewidzia nych do uderzenia zdawali sobie doskonale sprawę obaj dowódcy okręgów (frontów) białoruskiego — komandarm II rangi Michaił Prokofiewicz Kowałow i kijowskiego (ukraińskie go) — komandarm I rangi Siemion Konstantinow icz Timoszen-
ko. Dlatego też, wydając rozkazy do uderzenia na Polskę, w porozumieniu z Woroszyłowem, przez przedstawicieli LKO w okręgach (frontach), utworzyli doraźnie grupy uderzeniowe w poszczególnych armiach (grupach armijnych), które miały realizować zadania operacyjne poszczególnych armii. Pozo stałe jednostki w miarę osiągania pełnej gotowości bojowej i przybycia nad granicę miały wzmacniać armijne grupy uderzeniowe. 15 września 1939 r. o godz. 4.20 dowódca Frontu Białorus kiego wydał rozkaz nr 01 (podpisany przez komandarma II rangi Kowalowa, członka Rady Wojennej Frontu dywizyjnego komisarza Smokaczewa i szefa Sztabu Frontu komkora Purkajewa — który zaledwie kilkadziesiąt godzin wcześniej przybył z Berlina ze stanowiska szefa sowieckiej Misji Wojskowej), w którym nieco uszczegółowił zadania operacyjne frontu postawione w dyrektywie nr 16633 marszałka Woro>zyłowa. W myśl zawartych w nim zadań 3 Armia, w skład której wchodziły następujące jednostki: 4 KS (50 i 27 DS), 10 KS (126 i 115 DS), 5 DS, 10 DS, 24 Dywizja Kawalerii DKaw.), 22 i 25 Brygada Pancerna (BPanc.), 108 pułk ¿rtylerii najcięższej Odwodu Naczelnego Dowództwa (pan. OND), 8 dywizjon pociągów pancernych oraz Grupa Lotnicza 5 pułk lotnictwa myśliwskiego — plm, 5 i 6 pułk lotnictwa bombowego — plb, 4 i 10 samodzielne eskadry myśliwskie, - eskadra dalekiego rozpoznania) — wobec nieześrodkowania >ię wszystkich jednostek nad granicą z Polską, miała tzw. Grupą Połocką w składzie: 4 KS, 5 DS, 24 DKaw. oraz 22 25 BPanc. o godz. 5.00 17 września uderzyć w ogólnym aderunku na Święciany i do końca tegoż dnia wyjść na rubież: Szarkowszczyzna, Duniłowicze, Kurzeniec, a pod koniec 18 ✓ »Tześnia opanować rejon: Święciany, Michaliszki, mając w dalszej kolejności na uwadze opanowanie Wilna. Dowodze nie Grupą Połocką powierzono dowódcy 3 Armii komkorowi Wasilijowi Iwanowiczowi Kuzniecowowi. Pozostałe siły armii miały kontynuować koncentrację przy granicy państwowej.
11 Armia komdiwa Nikifora Wasilewicza Miedwiediewa w składzie: 16 KS (2 i 100 DS), 24 KS (139 i 145 DS), 64 i 164 DS, 3 KKaw. (7 i 36 DKaw.), 6 BPanc., 124, 360, 376 i 402 pułk artylerii lekkiej (pal), 328 i 331 dywizjony artylerii najcięższej, 3 dywizjon pociągów pancernych oraz Grupa Lotnicza [21 plm, 31 pśb i 5 pułk lotnictwa szturmowego (pisz)] — również nie w pełni ześrodkowana, Grupą Mińską, składającą się z 16 KS, 3 KKaw. i 6 BPanc., pod dowództwem dowódcy 3 KKaw. komdiwa Jakowa T. Czerewiczenki, miała 17 września o 5.00 wykonać potężne uderzenie w kierunku na Wołożyn, Holszany, Lidę, by pod koniec tegoż dnia wyjść na rubież Mołodeczno, Wołożyn, a do końca 18 września opanować miejscowości Oszmiana i Iwie. Następnie Grupa Mińska miała udzielić pomocy Grupie Połockiej w opanowaniu Wilna, a pozostałymi siłami nacierać w kierunku Grodna. Pozostałe jednostki armii miały nadal prowadzić koncentrację w pobliżu granicy państwowej. Z rejonu Dzierżyńsk (Kojdanowo), Piesoczonoje, Uzda w kierunku na Nowogródek i Wołkowysk miała nacierać Dzierżyńska Grupa Konno-Zmechanizowana pod dowództwem komkora Iwana Wasilewicza Bołdina. Siłami 5 KS (4 i 13 DS), 6 KKaw. (4, 6 i 11 DKaw.), 15 KPanc. (2 i 27 BPanc., 20 BZmot.) 21 BPanc., 33 i 41 plm, 39 pśb, 14 pisz miała pod koniec 17 września wyjść na rubież Lubsza, Cyryn, a do końca 18 września wyjść nad rzekę Mołczadź na odcinku od jej ujścia do m. Mołczadź, osłaniając się od strony Baranowicz. 10 Armia pod dowództwem komkora Iwana Grigoriewicza Zacharkina w składzie: 11 KS (121 i 150 DS), 3 KS (7, 33 i 113 DS), 116, 136, 318, 375 i 403 pal OND. 322, 329, 330 dywizjony artylerii najcięższej OND, 4 dywizjon pociągów pancernych i 10 plm — miała kontynuować koncentrację w pobliżu granicy państwowej, w rejonie Puchowicze (na południe od Mińska). 4 Armia (dowódca komdiw Wasilij Iwanowicz Czujkow) w składzie: 8, 55, 122, 143 DS. 29 i 32 BPanc.. 120 i 350 pal
OND. 5 dywizjon pociągów pancernych oraz 4 plm — wobec problemów z ześrodkowaniem swoich sił miała 17 września 0 5.00 uderzyć jedynie 8 DS wzmocnioną 29 BPanc. w ogól nym kierunku na Baranowicze i do końca tegoż dnia osiągnąć rubież Snów-Żylicze. Natomiast 23 Samodzielny Korpus Strzelecki pod dowództwem kombriga Stiepana Dmitrijewicza Akimowa, składający się chwilowo tylko z 52 DS, przy współudziale z Dnieprzańską Flotyllą Wojenną, miał zabez pieczyć styk z Frontem Ukraińskim i do końca 17 września wyjść na rubież Łachowa-Dawidgródek, a następnego dnia opanować Łuniniec. Linię rozgraniczenia z Frontem Ukraiń skim ustalono następująco — ujście rzeki Słowieczna, Dombrowica (Dąbrowica?), Kamień Koszyrski. W odwodzie frontu znajdowała się 29 DS w r rejonie Mińska. Zadania lotnictwa miały polegać głównie na prowadzeniu działań rozpoznawczych do linii Grodno, Brześć nad Bu giem, uniemożliwianiu podejścia odwodównieprzyjaciela, a także jego wycofywania oraz na niszczeniu siły żywej 1 sprzętu przeciwnika. Wojska Ochrony Pogranicza zostały podporządkowane dowódcom armii i miały być wykorzys tywane do likwidacji polskich strażnic Korpusu Ochrony Pogranicza. W sumie wojska Frontu Białoruskiego, przeznaczone do wtargnięcia w „pierwszej fali” na terytorium II Rzeczypos politej, liczyły 200 802 żołnierzy. Skupione były w dziewięciu dywizjach strzeleckich, sześciu dywizjach kawalerii, siedmiu brygadach pancernych i innych oddziałach. Z każdym dniem, w miarę przybywania jednostek, siły sowieckie narastały. Wystarczy podać, że stan faktyczny 3 Armii w przeddzień agresji wynosił 85 021 żołnierzy, 678 czołgów, 45 samo chodów pancernych i 136 samolotów. Następnego dnia uderzyć na Polskę miała tylko połowa z tych sił. Według stanu na 5 września 1939 r. siły pancerne BSOW przedstawiały się następująco:
Tabela 1 Zestawienie pojazdów bojowych BSOW 5.09.1939 r. Typ pojazdu Czołgi Czołgi Czołgi Samochody Samochody T-28 BT-7 pancerne ciężarowe T26
Nazwa jednostki
2
3
4
5
6
— należność etatowa
—
4
---
6
29
— ukompletowanie
—
4
---
6
12
—
4
---
6
24
— należność etatowa
—
255
---
28
295
— ukompletowanie
—
260
---
23
182
—
234
---
30
168
— należność etatowa
—
255
---
28
295
— ukompletowanie
—
245
---
30
234
—
223
---
31
212
— należność etatowa
—
—
---
47
234
— ukompletowanie
—
—
---
64
61
—
—
---
47
350
—
514
---
109
853
—
509
----
123
489
—
461
114
754
i Dowództwo 15 KPanc.
— faktycznie wyprowadzono* 2 Bpanc.
— faktycznie wyprowadzono 27 BPanc.
— faktycznie wyprowadzono 20 BZmot.
— faktycznie wyprowadzono Razem za 15 KPanc. — należność etatowa — ukompletowanie — faktycznie wyprowadzono 21 BPanc.
95
32
---
19
298
134
35
—
23
59
105
29
---
19
331
— należność etatowa
—
—
205
27
302
— ukompletowanie
—
—
225
10
214
—
—
219
3
89
— należność etatowa — ukompletowanie — faktycznie wyprowadzono 22 BPanc.
— faktycznie wyprowadzono
2
3
4
5
6
— należność etatowa
—
—
255
28
234
— ukompletowanie
—
—
255
30
152
— faktycznie wyprowadzono
—
—
251
27
295
— należność etatowa
—
255
—
28
293
— ukompletowanie
—
265
—
34
185
— faktycznie wyprowadzono
—
243
—
—
65
— należność etatowa
—
—
295
27
302
— ukompletowanie
—
—
218
18
231
— faktycznie wyprowadzono
—
—
188
3
273
— należność etatowa
—
—
205
27
302
— ukompletowanie
—
—
200
5
218
95
769
870
265
2716
— ukompletowanie
134
810
918
243
1534
— faktycznie wyprowadzono
105
739
658
180
1802
1 25 BPanc.
6 Bpanc.
29 BPanc.
32 BPanc.
— faktycznie wyprowadzono Ogółem — należność etatowa
*
Oznacza to prawdopodobnie faktyczne wyprowadzenie pojazdów z koszar do rejonów koncentracji przygranicznej. W wypadku 32 BPanc. miało to miejsce tuż przed agresją i nie zostało ujęte w zestawieniu.
Front Białoruski dysponował poważnymi siłami pancernymi, które etatowo liczyły 1734 czołgi i 265 samochodów pancernych, a w rzeczywistości — 1862 czołgi i 234 samochody pancerne. Biorąc pod uwagę, że wszystkie wyszczególnione wyżej jednostki brały udział w agresji przeciwko Polsce oraz doliczając około
600 czołgów i około 150 samochodów pancernych dywizji strzeleckich i kawaleryjskich „pierwszej faliT \ uzyskamy liczbę około 2800 pancernych wozów bojowych.
Na podstawie rozkazów (dyrektyw) frontowych dowódcy poszczególnych armii wydali własne rozkazy do natarcia, które precyzowały zadania szczegółowe dla korpusów, dy wizji i brygad. Działająca na północnym skrzydle Frontu Białoruskiego 3 Armia (Grupa Połocka) miała wykonać uderzenie trzema zgrupowaniami: 1) 5 DS płk. Griszina z 25 BPanc. płk. Arsenija Borzikowa w kierunku m. Głębokie; 2) 4 KS kombriga Iwana Dawidowskiego, wzmocniony dwoma puł kami artylerii korpuśnej w kierunku Wołkołaty szybkie przecięcie linii kolejowej Połock-Mołodeczno; 3) 24 DKaw. kombriga Piotra Achlustina z 22 BPanc. kombriga Łazariewa w kierunku Dokszyce, Duniłowicze. Silne pancerne skrzydła miały osłonić przed niespodziankami główne ugrupowanie bojowe, które stanowił 4 KS, oraz w pierwszej kolejności opanowywać jazy w celu przeszkodzenia zalania terenów wodą. Kierunki natarcia skrzydeł Grupy Potockiej wskazują również na możliwość zamknięcia operacyjnego jednostek polskich (gdyby takie były) na zachód od Głębokiego, w rejonie Dunitowicz. Po opanowaniu m. Głębokie, sztab 3 Armii miał się przenieść do tej miejscowości, co planowano na 18 września. Grupa Mińska miała uderzyć dwoma ugrupowaniami: li 16 KS komdiwa Aleksandra Korobkowa w kierunku Wołożyna i Mołodeczna i dalej na Lidę i Grodno; 2) 3 KKaw. komdiwa Jakowa Czerewiczenki wzmocniony 6 BPanc. płk. Nikołaja Bołotnikowa w kierunku m. Oszmiana. Z postawio nego zadania wynika, że już 16 września dowództwo Grupy Mińskiej potraktowało prestiżowo pomoc 3 Armii w opano waniu Wilna, kierując w tę stronę wszystkie wojska szybkie grupy. Wojska Mińskiej Grupy miały działać na dwóch rozbieżnych kierunkach. Grupa Konno-Zmechanizowana, jako najsilniejsza w skła dzie wojsk Frontu Białoruskiego, przewidziana do rozcięcia polskiego pasa obrony na kierunku Nowogródek. Wotkowysk.
Białystok i dalej na Warszawę, mimo braku 20 BZmot. płk. Siemiona Borziłowa i 21 BPanc. płk. Aleksandra Liziukowa (które przed 17.09. nie zdążyły dołączyć) wykonać miała uderzenie siłami 6 KKaw. komdiwa Andrieja Jeremienki w kierunku m. Turzec, Korelicze, a 15 KPanc. komdiwa Michaiła Piętrowa w kierunku m. Howiezna, Suczewice, Ostaszyn. Główne siły skupiono na lewym skrzydle. Wy nikało to nie tylko z warunków terenowych sprzyjających działaniom konnicy i czołgów, ale rów ; nież z możliwości przełamania na tym odcinku umocnień na linii rzeki Serwecz, gdzie oczekiwano silnego oporu wojsk polskich. Na pod stawie danych agenturalnych planowano gros konnicy rzucić na obejście umocnień z północy, a czołgami przełamać od południa odcinek Ostaszyn-Srobowo Góme. Do oczyszc zania i umacniania zdobytych rubieży wyznaczono 4 i 13 DS, częściowo przewożone na samochodach. W wypadku trudności w przełamaniu Baranowickiego Odcinka Umoc nionego na korzyść wojsk grupy miały działać wprowadzane stopniowo jednostki 10 Armii. Poważne zadanie stanęło przed 4 Armią. Nie w pełni skoncentrowana rankiem 17 września do uderzenia wydzieliła jedynie 8 DS płk. Fursina, wzmocnioną 29 BPanc. kombriga Siemiona Kriwoszeina w kierunku Baranowicz. O miejscowo ści tej wiedziano, że posiada pozycje obronne na przedpolu. Dlatego też na pierwszy dzień operacji założono dojście do rubieży Snów-Żylicze (około 35 km od granicy), opanowanie Kiecka, oczyszczenie pasa granicznego z osadników (sic!) i ewentualne działanie rozpoznawcze w kierunku Stołowicz i Baranowicz. Wzmocnić uderzenie miał 4 plm oraz w czasie późniejszym 32 BPanc. płk. Wasilija Nowikowa. W przypadku silnego oporu wojsk polskich liczono się z dwoma możliwoś ciami: 1) Po przełamaniu pozycji polskich na rz. Serwecz 15 KPanc. uderzyć może na Baranowicze od północnego zachodu; 2) siły 4 Armii w walkach o węzeł baranowicki mogą wzmocnić jednostki 10 Armii.
Liczący 16 września 16 000 żołnierzy 23 SKS miał uderzyć siłami 52 DS płk. Iwana Russijanowa w kierunku Łunińca, a jednostkami Dnieprzańskiej Flotylli Wojennej w kierunku Pińska. Zważywszy na teren, jednostki korpusu mogły się w zasadzie poruszać wzdłuż drogi Lenin-Łuniniec-Pińsk oraz wzdłuż linii kolejowej Żytkowicze-Łuniniec-Pińsk. Pomiędzy nacierającymi oddziałami 4 Armii a 23 SKS istniała ponad 80-kilometrowa luka. obejmująca bagna północnego Polesia. Wobec braków w zaopatrzeniu w amunicję (zwłaszcza ar tyleryjską) i paliwo (w oddziałach nie było go wcale), decyzją dowódcy frontu natarcie korpusu zostało wstrzymane do godz. 16.20 18 września. Atak regularnych oddziałów Armii Czerwonej miały po przedzić działania sowieckich pograniczników, głównie w pasie przygranicznym polskiego terytorium oraz grup sabotażowo-dywersyjnych i rozpoznawczych, działających na całym wschodnim terytorium Rzeczypospolitej. Płytki wywiad sowieckich Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD na bieżąco penetrował pododdziały Korpusu Ochrony Pogranicza. Stąd też zadania postawione przez dowódców armii poszczególnym oddziałom sowieckiego WOP dotyczyły likwidacji polskich strażnic KOP oraz roli przewodników po polskim pasie przygranicznym. Sowieccy pogranicznicy ozna czali również brody w granicznych rzekach, przez które miały przeprawiać się jednostki czerwonoarmistów. Brak jest danych z archiwów rosyjskich o organizacji grup dywersyjno-sabotażowych i rozpoznawczych. Pośrednio wie my, że grupy takie były organizowane i szkolone przez sowieckie jednostki spadochronowo-desantowe i następnie przerzucane na terytorium Polski Wschodniej. Tutaj do sabo tażu i dywersji organizowano nabór wśród mniejszości naro dowych i członków partii komunistycznej. Można tutaj przy toczyć znamienny, choć propagandowy artykuł autorstwa J. Kowkiela, kandydata nauk historycznych i kierownika Katedry Nauk Społecznych w Obwodowym Instytucie Dosko-
rialenia Nauczycieli w Grudnie, który 14.09.1989 r. w nr. 110 gazety „Leninskoje Znamia” napisał między innymi: „[...] W niektórych miejscowościach zachodniej Białorusi pod kierownictwem członków KPZB, jeszcze przed nadejściem Armii Czerwonej, tworzone były Komitety Wojskowo-Rewolucyjne i oddziały zbrojne spośród robotników i chłopów. Przejmowały one władzę w swe ręce, opanowywały linie kolejowe, mosty, utrzymując je do czasu nadejścia Armii Czerwonej. Tam, gdzie istniała konieczność, tworzono oddziały partyzanckie. W walkach o wyzwolenie Grodna brał udział oddział partyzancki pod dowództwem tokarza J. L. Induszko, w okolicach Dereczyna i Zelwy działał partyzancki oddział A. S. Mazika. Oddział chłopów z gminy pińskiej i iwanowickiej, którymi dowodził A. J. Pristupa opanował stacje kolejowe w Juchnowiczach i Młotkowiczach. kontrolował magistralę kolejową Brześć-Homel oraz szosę Pińsk-Brześć i utrzymał je w swym posiadaniu do nadejścia wojsk sowieckich. W Skidlu chłopi 18.09.39 r. rozbroili policję, zajęli pocztę, magistrat, stację kolejową, elektrownię. Działalnością ich kierował Rowkom, w składzie którego byli członkowie KPZB M. Litwin, R. Szagun, J. Myszko”. O działalności tego typu grupy wspomina również żona gen. Wilczyńskiego, Alfreda. Gdy 17 września wracali z Pińska do Grodna, w m. Gnojno zostali ostrzelani przez silną miejscową bojówkę. Dzięki przytomności umysłu i wyszkoleniu kierowców oraz użyciu broni przez najbliższych współpracowników genera ła, zasadzka się nie udała. Z podobnymi i większymi grupami zetknęły się na szlaku działań jednostki polskie po 17 września. Grupy rozpoznawcze wyposażone w radiostacje, działające na korzyść wkraczających armii, zostały przerzucone również na terytorium Polski w przeddzień agresji. W większości oddziały rozpoznawcze poszczególnych armii przerzucały je drogą lądową. Natomiast dowódca 3 Armii zdecydował się dokonać zrzutu dwóch grup w rejonie Wilna i Postaw drogą iotniczą w nocy z 16/17 września. Okazało się, że członkowie
grup nie posiadali przeszkolenia spadochronowego, a piloci niezbyt dawali sobie radę z lotami nocnymi. W rezultacie „grupa wileńska” nie doleciała do celu i zawróciła, przy czym jeden samolot został rozbity przy lądowaniu. Z „grupy postawskiej” jeden spadochroniarz wyskoczył, a drugi ukrył się w samolocie i wrócił na lotnisko. Nim wstał świt 17 września 1939 r. płonęły już polskie strażnice KOP, atakowane przez sowieckich pograniczników, a pół miliona żołnierzy Armii Czerwonej przekraczało granicę z Polską. W tym czasie w Moskwie ambasador RP dr Wacław Grzybowski na próżno tłumaczył wiceministrowi spraw za granicznych Związku Radzieckiego, że nie widzi żadnych podstaw do agresji sowieckiej. Szczytem dyplomatycznej bezczelności ze strony Potiomkina było stwierdzenie, że rząd polski nie istnieje, nie istnieją więc polscy dyplomaci.
CZYM BRONIĆ KRESÓW?
Ówczesne Kresy Wschodnie to tereny województw: wileń skiego, nowogródzkiego, poleskiego, wołyńskiego, tarnopol skiego, stanisławowskiego oraz część województwa białostoc kiego do linii Białystok-Suwałki i część województwa lwow skiego do linii Sanu od źródła rzeki San na wysokość Przemyśla i dalej w linii prostej do Włodzimierza Wołyń skiego. Tereny te obejmowały mniej więcej połowę terytorium państwa polskiego z około 13 milionami ludności, w tym około 6 milionów Polaków (ok. 43%). Pozostała ludność to Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Żydzi i inni. Pod względem wojskowym Kresy Wschodnie podzielone zostały obszarowo pomiędzy pięć dowództw okręgów kor pusów. Dwa: DOK IX Brześć nad Bugiem i DOK VI Lwów zajmowały obszary położone wyłącznie na Kresach Wschod nich, a trzy: DOK III Grodno, DOK II Lublin i DOK X Przemyśl częściowo zajmowały obszary położone również na zachód od umownej linii Kresów Wschodnich. Na obszarze Kresów Wschodnich w okresie pokoju sta cjonowała ponad 1/3 sił piechoty i połowa jednostek kawalerii. Były to: 1 DPLeg. (Wilno), 29 DP (Grodno, Suwałki), 19 DP (Lida), 20 DP (Baranowicze, Słonim, Prużana), 30 DP (Kobryń, Brześć n. Bugiem, Pińsk, Lubliniec), 13 DP (Równe, Dubno,
Brody, Łuck), 27 DP (Kowel, Samy, Włodzimierz, Łuck), 5 DP (Lwów, Gródek Jag.), 11 DP (Stanisławów, Kołomyja, Stryj), 12 DP (Tarnopol, Złoczów, Brzeżany), 22 DP (górska) (Przemyśl, Sanok, Sambor, Drohobycz). Ponadto 35 pp z 9 DP (Brześć n. Bugiem) i 38 pp z 24 DP (Przemyśl). Z jednostek kawalerii: Wileńska BKaw. (Wilno, Nowa Wilejka, Postawy, Podbrodzie), Suwalska BKaw. (Suwałki, Augustów), Nowogródzka BKaw. (Baranowicze, Nieświerz, Wołkowysk, Prużana), Kresowa BKaw. (Brody, Krzemieniec, Żółkiew — z 20 puł. w Rzeszowie). Ponadto częściowo: Podlaska BKaw. (Białystok — dowództwo, 10 puł. i 14 dak), Wołyńska BKaw. (Równe, Ostróg, Dubno — z 2 psk w Hrubieszowie). Na obszarze Kresów Wschodnich mobilizo wano cztery z przewidzianych dziewięciu rezerwowych dywizji piechoty (33, 35, 36 i 38) oraz nie przewidzianą w planie mobilizacyjnym, lecz faktycznie utworzoną Rezer wową Brygadę Kawalerii „Wołkowysk''. Na Kresach Wscho dnich zmobilizowano również osiemnaście batalionów obrony narodowej. Stacjonowała tutaj również silna Pińska Flotylla Rzeczna Marynarki Wojennej pod dowództwem kmdr. Witol da Zajączkowskiego, składająca się z 40 jednostek bojowych o łącznej wyporności 1505 ton, dysponująca ponadto około 50 statkami pomocniczymi (statek sanitarny, holowniki, moto rówki, ślizgacze, krypy itp.). Stan osobowy Flotylli w 1939 r. wynosił około 2000 ludzi. Biorąc pod uwagę jej uzbrojenie, stanowiła ona równowartość wzmocnionego pułku, a ze względu na mobilność i manewrowość wynikającą z dużej liczby jednostek pływających była porównywalna z brygadą pancerno-motorową. Pod względem geograficzno-wojskowym Kresy Wschodnie można podzielić na trzy wyróżniające się obszary: 1) Korytarz Wileński; 2) Polesie; 3) Obszar Wołyńsko-Podolski. Z wojskowego punktu widzenia głównym problemem, który musieli uwzględnić sztabowcy, był centralnie położony, trudno dostępny, podmokły i bezdrożny obszar Polesia, dzielący
Kresy na dwie niezależne części. Szerokość Polesia wzdłuż granicy wynosiła ponad 250 km. Decydujący wpływ na podmokły i błotnisty charakter Polesia miały ciche, rozlewne rzeki tego obszaru. Wśród nich królo wała Prypeć (60-280 m szerokości), dzieląca obszar Polesia na dwie części, zasilana w wodę przez mniejsze rzeki płynące południkowo z północy na południe. Rzekami o podobnym charakterze są: Stochód, Styr, Jasiołda, Pina, Łań, Słucz, Moroczanka. Ptycz, Horyń. 30-35% obszaru Polesia pokrywały lasy, głównie iglaste. Polesie, jako centralny obszar Kresów Wschodnich, miało bardzo ważne znaczenie pod względem strategicznym. Jego błota i torfowiska przeplatane licznymi rzekami skutecznie zawężały drogi ruchu wojsk w wypadku agresji ze wschodu. Jednocześnie Prypeć stanowiła skuteczną barierę terenową uniemożliwiającą połączenie wojsk nacierających po obu jej stronach. Mała ilość dróg bitych sprawiała, że na Polesiu najskuteczniej mogła działać piechota, chociaż jej ruchy były również ograniczone. Zdecydowanie najrzadsza na obszarze ii Rzeczypospolitej sieć kolejowa Polesia hamowała szybkie przegrupowanie większej liczby wojsk. Terenem w ryraźnie sprzyjającym ruchowi większej liczby wojsk z centralnych rejonów Polski w kierunku północno-wschodnim lub odwrotnie był tzw. Korytarz Wileński, którego długość wynosiła ponad 300 km, a szerokość 140-170 km. Przez ten korytarz (lub na jego poboczach) prowadziły szosy i linie kolejowe, które wachlarzowo rozchodziły się z Warszawy w kierunku granicy wschodniej: a) Warszawa-Białystok-Grodno-Wilno-Turmont; b) Warszawa-Siedlce-Wołkowysk-Lida-Mołodeczno-Zahacie; c) Warszawa-Siedlce-Brześć-Baranowicze-Stołpce. Pomimo pewnych przeszkód terenowych i w tym korytarzu (rzeki, jeziora, lasy) był on przydatniejszy dla działalności wojsk przeciwnika niż własnych.
Obszar południowo-wschodni Kresów, tzw. wołyńsko-podolski, był bardziej urozmaicony pod względem ukształtowania terenu. Na północ od Lwowa rozciąga się obszar zwany Wołyniem, z równinnym krajobrazem na północy i pagór kowatym na południu. Uboga drożnia i południkowo płynące rzeki powodowały ograniczenie ruchu wojsk, zwłaszcza tabo rów i pojazdów mechanicznych. Na południowy wschód od Lwowa znajdowało się Podole, poprzecinane głębokimi jarami o stromych zboczach do chodzącymi do Dniestru. Miały one długość do 170 km, szerokość dna do 300 m, a głębokość od 30 do 70 metrów. Niektóre rzeki, jak Świrz, Gniła Lipa, Narojówka i Złota Lipa, płynęły szerokimi, podmokłymi dolinami. Budowane na nich mosty dochodziły do kilkuset metrów długości. Drogi biegnące południkowo mogły być wykorzystywane do przerzutów wojsk wzdłuż linii frontu. Natomiast biegnące równoleżnikowo były bardzo uciążliwe, ponieważ przechodziły przez dziesiątki mających duże różnice wysokości jarów. Sprzyjały więc raczej obrońcom, nie napastnikom. Istniejąca na Podkarpaciu sieć drogowo-kolejowa i łączność sprzyjała mobilizacji ludzi i materiału wojennego. Duże znacze nie strategiczne miały dwie magistrale kolejowo-drogowe: podkarpacka — łącząca Kraków przez Przemyśl i Lwów z Tarnopolem, i środkowo-karpacka — z Cieszyna przez Nowy / Sącz, Sanok, Stryj, Kołomyję do Sniatynia. Poza szosami ruch ograniczony był w okresie deszczów gliniastymi glebami. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu na Kresach Wscho dnich, polskie władze wojskowe starały się go wykorzystać przy planowaniu i realizacji umocnień obronnych wobec wschodniego sąsiada. Kompleksowe przygotowania obronne na granicy ze Związ kiem Radzieckim rozpoczęły się w 1926 r. wraz z powołaniem Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Wówczas to inspektorzy armii podjęli studia operacyjne i terenowe powierzonych obszarów nadgranicznych, które u 192£ r. pozwoliły opraco-
wać zarys planu operacyjnego „Wschód”. Dla opóźnienia działań wojsk sowieckich i ich wykrwawienia plan uwzględniał między innymi rozbudowę umocnień obronnych. Ich ostatecz ny projekt powstał w 1936 roku. Przewidywał on zamknięcie obszaru Polesia potężnymi fortyfikacjami obsadzonymi przez jednostki forteczne, a w następ nej kolejności rozbudowę umocnień na północ i południe od tej strefy. Prace wstępne prowadzono w pierwszej połowie lat trzydziestych, poczynając od rozpoznania i określenia przydatno ści linii umocnień wzniesionych na wschodzie przez wojska niemieckie i austriackie w czasie I wojny światowej. Wybudowa na głównie w lalach 1915-1916 linia umocnień przebiegała na późniejszym terytorium Drugiej Rzeczypospolitej od jeziora Dryświaty przez m. Postawy do jeziora Narocz, dalej na zachód od Mołodeczna przez m. Smorgonie, na wschód od Baranowicz do \Jeziora Wygonowskiego i wzdłuż Kanału Ogińskiego dochodziła do Pińska, osłaniając miasto od wschodu wzdłuż rzek Jasiołda i Prypeć, następnie w kierunku południowym przez Ołykę, na wschód od Dubna, kierując się na południowy zachód i osłaniając od wschodu Czerniowce, dochodziła do granicy z Rumunią. Był to głównie system okopów i rowów doskonale wkomponowany w teren ze schronami ziemno-drewnianymi i węzłami oporu w postaci żelbetowych schronów bojowych w szczególnie ważnych taktycznie miejscach (przeprawy przez rzeki, skrzyżowania dróg itp.). Po wnikliwych studiach terenowych w latach 1928-1931 uznano, że: 1) Na terenie województwa wileńskiego istniejąca linia umocnień nie odpowiadała swoim przebiegiem przyjętym koncepcjom osłony. Jedynie na odcinku Smorgonie-Krewo-Łostojańce pewną grupę schronów uznano za przydatną i planowano jej wykorzystanie; 2) Na terenie województwa nowogródzkiego linia umocnień pokrywała się w około 75% z planowaną budową fortyfikacji, z pewnymi przesunięciami wzdłuż rzeki Serwecz;
3) Na Polesiu linia obronna miała zostać wysunięta bliżej granicy z ZSRR, wobec czego poniemieckie obiekty forteczne planowano wykorzystać do zamknięcia przepraw i węzłów na tyłach głównej linii obrony; 4) Na Wołyniu i Podolu planowano rozbudowę polskich linii obronnych w okresie późniejszym, wobec czego na początku lat trzydziestych nie posiadano jeszcze skrystalizo wanych planów co do przebiegu linii fortyfikacji. Nie po trafiono więc powiedzieć, czy dawne linie obronne będą wykorzystane. Na terenie województwa wileńskiego pewne prace fortyfika cyjne prowadzono wokół samego Wilna, które do 1926 r. nosiło miano Obozu Warownego, a od 1.02.1926 r. — Obszaru Warownego. Wykonano wiele stanowisk dla broni maszynowej, przeważnie schronów bojowych drewniano-ziemnych, osłaniają cych głównie Wilno od północnego zachodu, północy i wschodu. Znaczną część nakładów finansowych pochłonęła budowa kolejki wąskotorowej, która miała zapewnić transport wewnątrz obszaru warownego, pomiędzy liniami schronów bojowych, magazynami amunicyjnymi, kompleksami koszar oraz składami wojskowymi. Dla osłony Wilna od strony wschodniej planowa no, niezależnie od projektu budowy polskich fortyfikacji, wykorzystać linię umocnień poniemieckich. Umacniano również drugie duże miasto na północy Kresów Wschodnich — Grodno. Przy czym większość umocnień w postaci schronów bojowych drewniano-ziemnych planowano rozbudować na kierunkach północnym i zachodnim. Natomiast obronę przepraw przez Niemen pod Grodnem wyznaczono na linii dawnych fortyfikacji carskich. Prace w systemie fortyfikacji polowych wokół Wilna i Grodna prowadzono dosyć intensywnie dopiero w miesiącach letnich 1939 r. i po wybuchu wojny. Fortyfikacje te nie odegrały większej roli we wrześniu 1939 roku. Intensywniej w okresie międzywojennym przystąpiono do realizacji tzw. Baranowickiego Odcinka Umocnionego. Jego
północne skrzydło oparte było na Niemnie, tworzącym wraz z Puszczą Nalibocką rozległą przeszkodę operacyjną. Na południu natomiast dochodził do zwartych obszarów bagien nych Polesia. W wypadku agresji przeszkody te ograniczały inicjatywę zaczepną wojsk sowieckich i zmuszały do central nego uderzenia na Baranowicze. Do września 1939 r. na tym odcinku wykonano następujące prace: a) Na pierwszej pozycji opartej na rzekach Serwecz i Górnej Szczarze — 14 jazów na Szczarze oraz 3 na Serweczy, a także ponad 300 betonowych schronów rozmieszczonych wzdłuż Szczary i na odcinku pomiędzy Szczarą a Serweczą; b) Na drugiej pozycji planowanej na lewym brzegu Dolnej Szczary — 8 jazów i dwa zbiorniki wodne; c) Na przedpolu pierwszej pozycji przygotowano komory minowe i materiały wybuchowe do zniszczenia sieci komuni kacyjnej na dogodnych kierunkach uderzeń. Odcinek poleski o długości 430 km stanowił blisko 1/3 granicy polsko-sowieckiej. Projekt fortyfikacji, do budowy •ctórych przystąpiono w 1936 r., przewidywał zamknięcie peracyjnego obszaru Polesia 660 schronami bojowymi. Miały one być wybudowane na trzech odcinkach umocnionych, począwszy od kierunku północnego: 1) Odcinek „Hancewicze — 120 km, 175 obiektów fortyfikacyjnych; 2) Odcinek „Łuniniec'? — 140 km, 127 schronów bojowych; 3) Odcinek „Samy" — 170 km, 358 obiektów. Po wybudowaniu, odcinki miały tworzyć ciągły pas umocnień, stanowiący silną pozycję obronną. Do marca 1939 r. wybudowano 207 betonowych schronów bojowych wyłącznie na odcinku „Samy" (pododcinki „Czudel” i „Bereźne"), przekazując je do obsadzenia przez bataliony forteczne KOP „Samy" i „Małyńsk". Pozostałe odcinki, na których dopiero rozpoczęto prace fortyfikacyjne, szybko uzupełniono latem 1939 r. w systemie fortyfikacji polowych. Wołyńsko-podolski kierunek operacyjny miał być również osłonięty odcinkami fortyfikacyjnymi, szczególnie na dogodnych
kierunkach działań: Równe, Łuck, Zdołbunów, Tarnopol, Buczacz, Halicz. Ze względu na brak środków finansowych i czasu realizacja umocnień na tym kierunku pozostała w sferze projektów. Umocniono w systemie polowym jedynie niektóre przejścia przez rzeki czy osłonę mostów i węzłów komunikacyjnych. Pomimo właściwej oceny przyszłych kierunków uderzeń Armii Czerwonej, i co za tym idzie zaplanowaniu wykonania odpowiednich umocnień fortyfikacyjnych w celu osłony koncentracji własnych wojsk na ich zapleczu oraz powstrzy mywania pierwszego impetu uderzenia nieprzyjaciela, brak było na granicy ze Związkiem Radzieckim zamkniętego w planowaną całość systemu obronnego. Wybudowane for tyfikacje i umocnienia polowe posiadały jedynie znaczenie taktyczne. Poza tym, po skierowaniu wszystkich możliwych sił na front przeciwniemiecki, nawet te istniejące umocnienia na granicy wschodniej we wrześniu 1939 r. nie zostały obsadzone, poza odcinkiem „Sarny". Koncepcja organizacji obrony na przedmościu rumuńskim wpłynęła dość istotnie na nasycenie wschodnich ziem RP jednostkami wojskowymi. Na przedmoście jako pierwsze zaczęły spływać jednostki nie uwikłane w walce na froncie polsko-niemieckim, a więc przede wszystkim nieliczne osło nowe i słabo uzbrojone oraz wyposażone pododdziały z oś rodków zapasowych (OZ). Pierwsze transportami kolejowymi ruszyły jednostki z Grodzieńszczyzny, Wileńszczyzny i Nowogródczyzny, ogołacając tamten teren z większych oddziałów wojska. Atak Armii Czerwonej zastał je w większości w trans portach na południe poniżej linii rzek Piny i Prypeci. Stąd też na północ od linii tych rzek w zasadzie nie było pełnowartoś ciowych polskich związków taktycznych, lecz jedynie mniejsze lub większe pododdziały jeszcze nie uzbrojonych rezerwistów w ośrodkach zapasowych oraz napływający żołnierze z roz bitych oddziałów frontowych. Tak np. w Wilnie i okolicy znajdowało się w połowie września 12-13 tys. żołnierzy,
z czego ponad połowa w ogóle nie posiadała broni, a pozostali w większości wysłużone karabiny z niewielką ilością amunicji. Brakowało broni maszynowej i artylerii. W Grodnie podobnie: na około 2-2,5 tys. żołnierzy ledwie połowa posiadała jako takie uzbrojenie. Ponadto organizacja uzbrojonych żołnierzy nie wychodziła poza strukturę słabego batalionu. Jedynie w rejonie Wołkowyska kończyło swoją organizację Zgrupowanie Kawalerii gen. bryg. Wacława Przeździeckiego, liczące około 2 tys. żołnierzy, którego trzon stanowiła czteropułkowa Rezerwowa Brygada Kawalerii „Wołkowysk" (101, 102, 110 pułk ułanów, 103 pułk szwoleżerów — bez koni) płk. dypl. Edmunda Helduta-Tarnasiewicza. Natomiast pomię dzy Brześciem nad Bugiem a Pińskiem rozciągnęła swą wątłą sieć, licząca około 17 tys. żołnierzy, Grupa Operacyjna ..Polesie” gen. bryg. Franciszka Kleeberga i około 2 tys. marynarzy Pińskiej Foty Hi Rzecznej. Szacuje się, że liczba żołnierzy (oprócz KOP) w przyszłym pasie działań w'ojsk Frontu Białoruskiego mogła wynosić około 45 tys., z czego uzbrojonych (niestety nie w pełni) mogło być około 28 tys. Doliczając do tego około 7 tys. żołnierzy KOP i około tysiąca z półbrygady Obrony Narodowej „Dzisna”, ponad 200-tys. zgrupowaniu wojsk Frontu Białorus kiego mogło się przeciwstawić około 36 tys. słabo uzbrojonych polskich żołnierzy, głównie rezerwistów, z czego połowa była rozciągnięta równoleżnikowo od Brześcia do Pińska, będąc narażona na stopniowe ich rozbijanie przez silne jednostki sowdeckie. Natomiast znacznie większa liczba polskich żołnierzy znajdowała się w pasie działań Frontu Ukraińskiego. Ściągały tu bowiem wszystkie ośrodki zapasowe jednostek z centralnych i południowo-zachodnich terenów Polski oraz wojska, które mogły oderwać się od nieprzyjaciela i zgodnie z rozkazami Naczelnego Wodza przegrupowywać się do planowanych rejonów obrony. Szacuje się, że w przeddzień agresji sowiec kiej na tym obszarze mogło znajdować się 350-380 tys.
żołnierzy, z czego ponad połowa nie posiadała uzbrojenia (w tym ranni), o różnym stopniu wyszkolenia i odporności psychofizycznej ze względu na dotychczasowe trudne, a nawet tragiczne doświadczenia wojenne. Większa część uzbrojonych żołnierzy była zaangażowana w w'alce z wojskami niemiec kimi. Dwie półbrygady Obrony Narodowej: „Wołyń" i „Tar nopol" nie przedstawiały większej siły i były raczej an gażowane do pełnienia służby porządkowo-ochronnej. W przeddzień agresji sowieckiej Kresy Wschodnie nie były przygotowane do odparcia ataku nowego wroga. Polska doktryna wojenna nie zakładała wojny na dwa fronty i to w dodatku ze znacznie silniejszymi przeciwnikami. Dlatego też wszystkie możliwe jednostki liniowe zostały rzucone do walki przeciwko Wehrmachtowi. Te, które zostały na Kresach, nie posiadały większej wartości bojowej pod wzglę dem wyszkolenia, wyposażenia i uzbrojenia. Mogły jedynie wobec nowego wroga zamanifestować wolę walki i pokazać, że jego uderzenie nie będzie kolejnym ćwiczeniem taktycznooperacyjnym.
KIERUNEK WILEŃSKI
W myśl założeń operacyjnych Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej i dowództwa Frontu Białoruskiego kierunek wileń ski był jednym z ważniejszych kierunków operacyjnych. Do działania w kierunku Wilna przeznaczono 3 Armię, która w dniu agresji liczyła ponad 85 tysięcy żołnierzy i z każdym następnym dniem jej siły wzrastały. Z jej lewej strony sąsiadowała z nią 11 Armia, której jednym z zadań było ewentualne udzielenie pomocy w opanowaniu Wilna. Na kierunku natarcia 3 Armii obawiano się silnego polskiego oporu, głównie na linii starych niemieckich okopów, a w dal szej kolejności skutecznej obrony Wilna na umocnieniach obszaru warownego tego miasta. Dlatego też 3 Armia była dosyć obficie wyposażona w broń pancerną i artylerię, jako podstawową w przełamywaniu silnie bronionych pozycji. W dniu agresji posiadała między innymi 678 czołgów, 45 samochodów pancernych, 676 dział i ciężkich moździerzy oraz 136 samolotów. Środki te w większości skoncentrowano w ramach grupy uderzeniowej armii, wykonującej uderzenie na kierunku Leonpol-Głębokie-Święciany. Po przełamaniu krótkiego oporu jednostek KOP wojska 3 Armii w godzinach przedpołudniowych 17 w'rześnia wyszły w przestrzeń operacyj ną. Słabe pododdziały pułków KOP „Głębokie" i „Wilejka",
które nie zostały rozbite na granicy, mogły stawiać jedynie sporadyczny i drobny opór niewielkim pododdziałom Armii Czerwonej na trasie ich marszu w kierunku Wilna. Był to wielokrotnie opór wymuszony, gdy pododdziałom KOP groziło rozbicie bądź dostanie się do niewoli. Wszystkie bowiem „jednostki" wojskowe i zmilitaryzowane na wieść o wkrocze niu Armii Czerwonej w granice Rzeczypospolitej wycofywały się spiesznie w kierunku Wilna bądź innych większych miast, mając nadzieję na udział w skutecznie zorganizowanym oporze bądź inne działanie na podstawie rozkazów wyższych przeło żonych. Tak było między innymi z Dziśnieńską Półbrygadą Obrony Narodowej, która otrzymała rozkaz dotarcia do Wilna. Dotarł tam jedynie 18 września około godz. 6.00 baon „Postawy" kpt. Józefa Cadera, przerzucony transportem kole jowym. Natomiast baon „Brasław" kpt. Eugeniusza Tokar skiego wraz z dowództwem półbrygady, cofając się pieszo, został wyprzedzony przez jednostki szybkie Armii Czerwonej i wobec zajęcia przez nie Wilna, wycofał się w kierunku granicy z Litwą i przekroczył ją w rejonie Dukszt. Baony pułku KOP „Głębokie", po utracie strażnic, mając znaczne straty, rozpoczęły odwrót w kierunku m. Głębokie. Dowództwo pułku nie dysponując w Berezweczu żadnymi pododdziałami, rozpoczęło odwrót w kierunku granicy z Łotwą po osi Mosorz-Widze. Resztki baonu „Łużki" około godz. 19.00 17 września dołączyły w m. Mosorz do dowództwa pułku. Wycofujące się w kierunku m. Głębokie pododdziały baonu „Podświle" staczały potyczki z pododdziałami 5 DS płk. Griszina. Do jednej z nich doszło 18 września w godzinach przedpołudniowych na przedpolach Głębokiego. Po tej walce żołnierze KOP wycofali się prawdopodobnie do pobliskiej Puszczy Hołubickiej. Do niewoli dostało się około 30 Polaków. W tym też czasie prawdopodobnie żołnierze granicznej kompanii ,.Prozorki" ostrzelali pododdziały tyłowe 5 DS na południowy zachód od m. Prozorki, w wyniku czego jeden czerwonoarmista poniósł śmierć, a dwóch (w tym oficer zostało rannych.
Resztki pułku KOP „Głębokie" starały się osiągnąć Wilno, maszerując w lukach pomiędzy oddziałami sowieckimi, co osłabiało tempo marszu i jednocześnie wydłużało drogę, ale w ten tylko sposób można było uniknąć strat osobowych i osiągnąć zamierzony cel. Jednostki sowieckie były jednak / szybsze. 19 września rano w okolicach Swięcian dowiedziano się o zajęciu Wilna przez wojska sowieckie. Aby uniknąć niewoli zdecydowano się przekroczyć granicę z Łotwą. W dniach 20-23 września pododdziały pułku „Głębokie”, częściowo rozczłonkowane, utorowały sobie drogę siłą, prze kraczając w kilku miejscach granicę polsko-łotewską w oko licach miejscowości Turmont. Kierunku wileńskiego broniły również niektóre pododdziały pułku KOP „Wilejka”. Batalion KOP „Budsław”, po walkach o strażnice, w mocno uszczuplonym składzie rozpoczął odwrót w kierunku Wilejki. W godzinach południowych 17 września ostrzelał pod m. Iłowo przeprawiające się przez rzekę Serwecz pododdziały 5 pkaw. z 24 Dywizji Kawalerii. Po osiągnięciu Wilejki nie napotkano już dowództwa pułku, które wcześniej opuściło to miasto. Maszerujące w' kierunku Wilna pododdziały batalionu zostały również wyprzedzone przez jednostki sowieckie, wobec czego mjr Bączkowski 19 września wydał rozkaz o marszu •v kierunku granicy litewskiej. Wyruszający 20 września ■ godz. 13.30 ze wsi Karwele batalion został zaatakowany przez kompanię czołgów sowieckich (prawdopodobnie z 4 KS — przyp. ani.). Wobec braku broni przeciwpancernej oraz /męczenia żołnierzy KOP, koncentryczny (z boku i z tyłu kolumny) atak czołgów rozbił i rozproszył pododdziały batalionu. Część oddziału odskoczyła w las, reszta dostała się do niewoli. Tylko niewielka część żołnierzy polskich przedo stała się na Litwę. Batalion i szwadron KOP „Krasne" znalazły się w pasie natarcia 16 KS (dowódca komdiw Aleksander Korobkow) 3 KKaw. komdiwa Jakowa Czerewiczenki z 11 Armii.
Po walkach o strażnice pododdziały batalionu „Krasne" rozpoczęły wycofywanie się w kierunku Wilna po osi Krasne-Mołodeczno-Oszmiana, niszcząc linie telefoniczne i mosty. Za nim wycofywał się również tą trasą szwadron kawalerii KOP (o tej samej nazwie) rtm. Konstantego Antona (zginął w Katyniu). Pododdziałom tym „deptały po piętach” czołgi 100 DS, 6 BPanc. i 36 Dywizji Kawalerii. W godzinach rannych 17 czerwca rozpoznający na Radoszkowice (z Krasnego) 2 pluton por. Sanoka ze szwadronu „Krasne” natknął się w okolicach wsi Krasowszczyzna na pluton czołgów 2 kompanii bez z 100 DS pod dowództwem st. lejtn. Samarskiego. Zaskoczenie było obustronne. Oto jak tę chwilę wspomina kpr. rez. Wincenty Surynt: „Doszliśmy do wsi Plebania... Było już widno, ranek mglisty, ale widoczność dobra. Por. Sanok kazał mi wraz z moją sekcją zjechać z pagórka, minąć wieś Plebania, oddaloną jakieś 200 m od szczytu wzgórza i zjechać na drogę aż do zakrętu traktu. Wyznaczyłem st. ułana Sawickiego na prawego szperacza, a drugiego ze służby czynnej na lewego, sam jechałem za nimi, a za mną bokiem traktu reszta sekcji jeden za drugim. Po obu stronach traktu rosły wysokie drzewa. Jedziemy, karabinki na udach, rozglądamy się bacznie wokoło. Dwaj ze szpicy dojeż dżają do zakrętu, blisko 1 km od wsi Plebania. Po prawej stronie zakrętu o 200 m wieś Łosie, po lewej wieś Krasowszczyzna. Gdy dojechałem do zakrętu, zobaczyłem czołgi bolszewickie stojące w dwu rzędach na drodze. Obsługa wokół nich, bez ubezpiecze nia, po prostu jedli śniadanie. Czołgi były oddalone o jakieś 200 m od zakrętu. Gdy szperacze zatrzymali się ujrzałem następujący widok: Na wieży pierwszego czołgu siedział żołnierz sowiecki z gazetą w ręku, a gdy zobaczył naszych, zaczął kiwać na Sawickiego, aby ten się przybliżył. St. ułan Sawicki bez namysłu podniósł karabinek i strzelił do czołgisty. Gazeta zaczęła się natychmiast robić czerwona. Ja w tym czasie krzyknąłem: «Wracać!», a równocześnie z dwóch cekaemów poszły od nich serie na naszych szperaczy".
Obydwaj szperacze zginęli. Dodatkowo zwłoki st. ułana Sawickiego zostały rozjechane przez czołgi. W niedalekiej rodzinnej wsi Jarewszczyzna powstała jego symboliczna mogiła z ziemi zebranej przez matkę w miejscu upadku jej syna z konia. Ten drobny epizod ze szpicą rozpoznawczą plutonu źródło sowieckie wyolbrzymiło jako poważną potyczkę ogniową, w wyniku której okrążono i rozbito polski oddział. Przed Mołodecznem w rejonie wsi Wilki doszło do kolejnej potyczki sowieckich czołgów z ubezpieczeniem batalionu i szwadronu KOP „Krasne”, w wyniku której jeden czerwono armista poniósł śmierć, a czołgi zostały zmuszone do za trzymania i rozwinięcia się. Po zajęciu Mołodeczna przez batalion rozpoznawczy i batalion czołgów 100 DS, co nastąpiło 17 września wieczorem, dywizji zmieniono zadanie i kierunek natarcia na Krewo. Od 18 września za batalionem i szwadronem KOP „Krasne” posuwały się czołgi 6 BPanc. i 36 DKaw. W godzinach rannych tego dnia nad Berezyną doszło do starcia próbujących podpalić most przez rzekę żołnierzy Kompanii „Bakszty Małe" z batalionem rozpoznawczym 6 BPanc. W wyniku starcia do niewoli dostało się 9 żołnierzy KOP, w tym 2 oficerów. Około południa 18 września gros sił batalionu i szwadronu ..Krasne" dotarło do Oszmiany, gdzie zebrała się znaczna część pułku KOP „Wi lejka”. Po krótkim odpoczynku i zjedze niu obiadu wydano rozkazy wymarszu w kierunku Wilna. „Dowódca pułku zarządził przy wymarszu z miasta defiladę — relacjonuje W. Surynt. — Gdy maszerowaliśmy jako ostatni, w tej ostatniej dla nas defiladzie, słychać już było szum czołgów za nami. Parę kilometrów za Oszmianą czołgi -eszły nam na ogon. Galopem waliliśmy traktem pod górę, obu stron wysokie nasypy, zaczęły się mieszać nasze wozy oborowe, taczanka na końcu pruła ogniem, ale czołg ją po zrostu zmiażdżył razem z kapralem i trzema ludźmi. Zaczyna
się ogromne zamieszanie. Szwadron skręca w lewo, zastępca dowódcy szwadronu oraz kpr. Skrunc jadą prosto na Wilno, ja zaś w grupie 18 jeźdźców skręcam w prawo". Sprawcą tej masakry, która miała miejsce w pobliżu m. Juryszany, był 8 pułk czołgów płk. Mirosznikowa z 36 DKaw. płk. Zybina, a ściślej 2 szwadron pcz pod dowództwem technika woj skowego II rangi Panowa. Do niewoli dostało się około 150 żołnierzy i 3 oficerów. „Kpr. Miłosz przejmuje inicjatywę i decyduje dołączyć do szwadronu — relacjonuje dalej Surynt. — Skacząc po dwóch od zasłony do zasłony, kierujemy się w stronę, w którą poszła większość z rotmistrzem. Po pewnym czasie, gdy przyszło przekraczać dużą wolną przestrzeń, pierwsza para po przejściu do zagajnika daje znać, że droga wolna. Wszyscy więc ruszamy galopem. Gdy tak walimy przez pole, nagle widzimy duży oddział kawalerii sowieckiej idący stępem w poprzek naszej drogi. Bez rozkazu, bez zwalniania tempa, wszystkie szable jak jedna wylatują z pochew. Pędzimy cwałem w kierun ku zagajnika. A ci zbaranieli. Ta chwila była moją naj przyjemniejszą przygodą w życiu. Zamieszanie, jakie zrobiło się w tej bolszewickiej kolumnie, trudno opisać. Nie rąbani, nie bici, spadali ci „kawalerzyści" ze swoich koników, inni wiali w tym samym co i my kierunku, do zbawczego zagajnika. Krzyki: «udiraj, spasajties’, biełyje!», rozlegały się z boku. A my pod wodzą kpr. Miłosza, konie prują jak na ćwiczeniach, szable błyszczą, wspaniała szarża, choć krew się nie polała”. W tej popołudniowej (18 września), narzuconej, krótkiej, ale zaciętej walce rozproszono, częściowo zniszczono bądź wzięto do niewoli pododdziały pułku KOP „Wilejka”. Pozo stali, którzy uniknęli zagłady, przedzierali się w dalszym ciągu w kierunku Wilna. Niewielu żołnierzom udało się wejść do miasta. Część się rozproszyła i rozeszła do domów, pozostali zaś, mając drogę do Wilna odciętą, próbowali przedrzeć się na Grodno, a gdy się i to nie udało, wybrali internowanie na Litwie.
„W dalszym ciągu marszu — wspomina W. Surynt — znów natknęliśmy się na 3 czołgi, które chciały wziąć nas do niewoli. Z jednej strony czołgi, przed nami bagno. Na szczęście ułan Oszmiański, który znał te okolice ze służby w 13 pułku ułanów, krzyknął «Za mną?» i jakąś dróżką przeprowadził nas przez to bagno. Czołgi już nie ryzykowały. Wkrótce potem napotkaliśmy chłopa, który widział szwadron i wskazał kierunek. Dołączyliśmy do niego gdzieś po dwudziestej pierwszej. Zatrzymał się on na odpoczynek w Iesie, który już był otoczony. Sytuacja była bez wyjścia. Rano, 19 września, rotmistrz (Anton — przyp. ciut.) zebrał na polanie cały szwadron i pozostałe luźne grupki piechoty. Przedstawił sytuację i zapytał, czy chcą walczyć, czy poddać się. Wszyscy chcieli walczyć, ale rotmistrz wytłumaczył, że byłoby to tylko zbiorowym samobójstwem, mówił, że jeszcze wszyscy możemy być potrzebni, że jeszcze wojna nie skoń czona. Ludzie zaczęli łamać karabiny i szable, choć takiego rozkazu nie było. Ruszyła wreszcie kolumna; szwadron, prowadząc konie w ręku, za nim piechota. Wychodzimy z lasu, a tu pełno czołgów. Stajemy. Zbliża się jakiś komandir sowiecki. Rotmistrz Anton poddaje oddział”. Było to 10 km od Wilna pod m. Rudomino. Ale Wilno tego ranka było już zajęte przez czołgi sowieckie. Tak więc pododdziały obydwu pułków KOP broniących ziemi wileńskiej od wschodu próbowały zrealizować swoje zadanie — opóźniania marszu jednostek Armii Czerwonej w kierunku Wilna, usiłując zapewnić jak najwięcej czasu na przygotowanie tego miasta do obrony. Oba pułki nie dotarły jednak do Wilna. Uległy przewadze liczebnej i technicznej wroga. Marsz głównych sił sowieckich w kierunku Wilna opóźniały nie tylko działania polskich jednostek wojskowych i parami litarnych, które rozproszone, słabe i pozbawione broni przeciw pancernej nie były w stanie nawet myśleć o poważniejszym porze. Na niekorzyść jednostek Armii Czerwonej oddziały wały również takie czynniki jak:
1. Brak odpowiedniego rozpoznania sił polskich i ewentual nych linii obronnych. Wkraczające oddziały sowieckie przece niały liczebność i uzbrojenie wojsk polskich, co odbijało się na tempie marszu i zmuszało do rozwijania kolumn nawet przy słabym ogniu ukrytych małych grupek polskich żołnierzy. Nocą dochodziło do wymiany ognia pomiędzy sowieckimi żoł nierzami, którzy wszędzie obawiali się polskich zasadzek. Do chwili zdobycia linii starych okopów niemieckich (18 wrześ nia) Rosjanie byli przekonani, że jest ona obsadzona, nie wierząc nawet własnemu rozpoznaniu lotniczemu, które już rano 17 września rozpoznało faktyczny stan rzeczy. Polskie samoloty szkolne były utożsamiane z pełnosprawnymi samolo tami bojowymi, np. z P-24, których w ogóle nie było. Nieznajomość dróg i ich stanu wielokrotnie doprowadzała do powstawania zatorów w miejscowościach i lasach, powodując mieszanie się kolumn, a nawet gubienie się pododdziałów. 2. Bardzo słaba praca służb kwatermistrzowskich, nie tylko ze względu na brak odpowiedniego transportu na szczeblu brygad, dywizji i armii, ale także zbyt późnego rozwinięcia stacji zaopatrywania i braku w nich przede wszystkim zapasów paliwa. W rezultacie pojazdom mechanicznym (szczególnie wozom bojowym) zaczęło brakować paliwa już pierwszego dnia agresji. Wydłużone drogi dowozu (przeciętnie 100 km) oraz brak środków łączności w aparacie kwatermistrzowskim dodatkowo pogłębiały te trudności. Sztab Frontu Białoruskiego, na który miały wpływ również powyższe czynniki, skorygował plan opanowania Wilna. Dowództwo Frontu Białoruskiego zakładało od początku, że Wilno jako silny ośrodek wojskowo-administracyjny będzie bronione znacznymi siłami opartymi na rozbudowanych umoc nieniach na przedpolach miasta. Dlatego też w pierwszym wydanym rozkazie (z 15 września 39 r.), w którym postawiono zadania operacyjne na 17 i 18 września, o Wilnie mówi się ogólnie, nie precyzując czasu jego opanowania. Jeszcze 17 września, pomimo optymistycznych meldunków dotyczących
posuwania się własnych wojsk w głąb terytorium Polski, rozkazy frontowe, jak i armijne nie ujmowały natarcia na Wilno. Wydaje się, że koncepcja jak najszybszego opanowania Wilna „wykluła" się dopiero w nocy 17/18 września w Sztabie Frontu Białoruskiego, być może pod naciskiem marszałka Budionnego. Wczesnym rankiem 18 września dowódcy 3 i 11 Armii otrzymali rozkaz nr 00207 dowódcy frontu dotyczący opano wania Wilna. 3 Armia miała uderzyć na Wilno z północnego wschodu siłami 24 DKaw. wzmocnionymi 22 i 25 BPanc., dysponującymi w dniu agresji około 500 czołgami. Natomiast 1 I Armia dla opanowania Wilna z południowego wschodu miała użyć 36 DKaw. i 6 BPanc., łącznie około 300 czołgów. Zadanie opanowania Wilna dowódca frontu polecił wykonać do końca 18 września, co już z założenia było mało realne. Z powodu sporych odległości tych wojsk od Wilna (80100 km) i zaznaczających się trudności z paliwem oraz przesadzonymi ocenami możliwości obrony tego miasta, dowódcy obu armii meldowali o niemożliwości wykonania tego rozkazu w nakazanym terminie. Skorygowano go więc i wyznaczono nowy termin do realizacji na rano 19 września. Ale i ten termin wydawał się być trudny do realizacji. Zaczęła zawodzić również łączność, szczególnie na linii dowództwo Frontu Białoruskiego-dowództwo 3 Armii-dowódcy korpusów i dywizji tej armii. Zamiast łączności telefonicznej czy radiowej, która bez przerwy się rwała, do sztabów związków operacyjnych i taktycznych musieli udawać się z rozkazami oficerowie łącznikowi, którzy mieli poważne trudności z od szukaniem miejsca przebywania poszczególnych sztabów bądź dowódców, bowiem albo nikt nie znał aktualnego miejsca ich pobytu lub też informacje na ten temat były zgoła fałszywe. Dlatego też między innymi rozkaz o uderzeniu na Wilno 24 DKaw. dotarł do jej dowódcy kombriga Piotra Achlustina dopiero wieczorem 18 września w m. Swięciany. Zgodnie z tym rozkazem kombrig Achlustin w dwie i pół godziny
później (około 22.30) wysłał 10 dywizyjny pułk czołgów, batalion rozpoznawczy 27 DS i posadzony na samochody pułk kawalerii pod dowództwem płk. Łomako. Grupa ta 17 września około godz. 7.00 znalazła się oddziałami czołowymi na północno-wschodnim skraju Wilna. 22 BPanc. kombriga Łazariewa i 25 BPanc. kombriga Arsenija Borzikowa ze względu na brak paliwa nie mogły się ruszyć ze Swięcian. Dopiero 19 września po północy dowódca 25 BPanc. wziąwszy resztki paliwa z innych czołgów, wysłał w kierunku Wilna dwie grupy rozpoznawcze: pierwszą pod dowództwem st. politruka Zobowa składającą się z dwóch plutonów czołgów T-26 i plutonu samochodów pancernych; drugą pod dowództ wem dowódcy batalionu rozpoznawczego kpt. Morozowa w składzie plutonu samochodów pancernych i plutonu T-26. Grupa pierwsza dotarła do Wilna po godzinie 3.00 (5.00 czasu moskiewskiego) od północnego wschodu, a grupa nr 2 opero wała na kierunku Podbrodzia. Całość sił 25 BPanc. przybyła do Wilna dopiero w godzinach popołudniowych 19 września. 22 BPanc. do Wilna wyruszyła dopiero 19 września po godzinie 10.00, osiągając miasto osiem godzin później. 11 Armia nie miała aż tak drastycznych problemów z pali wem do czołgów. Po otrzymaniu rozkazu dowódcy Frontu Białoruskiego o uderzeniu na Wilno dowódca armii komdiw Miedwiediew zawrócił część wojsk Mińskiej Grupy Uderze niowej z kierunku lidzkiego (3 KKaw. i 6 BPanc.) z zamiarem zdobycia miasta jeszcze 18 września. W 7 tym celu już o godzi nie 7.30 wyruszyła w kierunku Wilna 36 DKaw. płk. Zybina po osi Boruny-Oszmiana-Miedniki-Wilno z zadaniem ude rzenia na miasto ze wschodu. 7 DKaw. kombriga Fiodora Kamkowa, maszerując po osi Bolszany-Graużyszki-Taboryszki-Wilno, miała wspólnie z 6 BPanc. opanować Wilno z zachodu, odcinając na tym kierunku możliwości wycofania się Polakom z miasta. Jednak tego dnia oddziały kawalerii 3 KKaw. nie dotarły do Wilna. Zatrzymały się na odpoczynek nocny w rejonie
Murowana Oszmianka-Kurmielary, w odległości około 40 km od Wilna. Od godziny 4.00 następnego dnia kontynuowały marsz i do miasta dotarły dopiero około godziny 9.00. Dowódca 3 KKaw. komdiw Czerewiczenko, aby nie być posądzonym o torpedowanie rozkazów dowódcy armii i frontu sformował z dwóch pułków czołgów 7 i 36 DKaw. (7 i 8 pcz) kombinowaną brygadę pancerną, powierzając jej dowództwo dowódcy 8 pcz płk. Mirosznikowowi. Brygada ta miała od południa przełamać obronę przeciwnika, oczyścić dojście do miasta i opanować południowy skraj oraz stworzyć warunki do natarcia jednostkom kawalerii rankiem 19 września. Podob ne zadanie otrzymała 6 BPanc. płk. Bołotnikowa, która znajdując się blisko źródła rzeki Berezyna (ok. 80 km od Wilna), po godzinie 13.00 wyruszyła w kierunku Wilna. Tak • ięc w godzinach popołudniowych 18 września w kierunku Wilna zdążały jedynie siły pancerne z Mińskiej Grupy Uderzeniowej w liczbie około 300 czołgów i samochodów pancernych. Co im mogło przeciwstawić Wilno?
PRÓBY OBRONY WILNA
Wilno, położone w rozległej dolinie Wilii, otaczają z trzech stron pasma wzgórz, na których częściowo zachował się jeszcze piękny drzewostan. Stare miasto znajduje się na lewym brzegu rzeki. Oparło się ono na malowniczo wijącej się w tym miejscu między górami Trzykrzyską a Zamkową Wilence. Jego początki (jak wszystkich osad ludzkich) giną w pomroce dziejów. Obronne miejsce i żyzna ziemia oraz obfitość lasów mogła lec u podstaw założenia tutaj osady najpóźniej w końcu pierwszego tysiąclecia naszej ery. Pierwszym pisemnym przekazem o Wilnie jest list Giedy mina do papieża z 1323 r., kiedy to książę wyraża gotowość przyjęcia wiary chrześcijańskiej za cenę pokoju z Krzyżakami. Prawdopodobnie to Giedymin przeniósł stolicę Księstwa Litewskiego z pobliskich Trok do Wilna, budując w dorzeczu Wilii i Wilenki obronny drewniany zamek na dzisiejszej Górze Zamkowej. Wilno szybko nabrało cech stołecznego grodu, do czego przyczyniło się jego komunikacyjne położenie na szlaku handlowym z południa i południowego zachodu do hanzeatyckiej Rygi. Trzykrotnie palone przez Krzyżaków (w latach 1365, 1385, 1390) szybko „stanęło na nogi" dzięki związaniu się z Polską przez chrzest Litwy i nadaniu przez Władysława
Jagiełłę miastu prawa magdeburskiego. Nie oszczędziły drew nianych zabudowań Wilna późniejsze pożary i zniszczenia. Wilno pomimo przeciwności losu rozwijało się jednak dyna micznie, stając się na tych ziemiach jednym z najpotężniej szych ośrodków władzy świeckiej, kościelnej i finansowej. Złotym wiekiem dla Wilna była druga połowa XVI w. za panowania ostatniego z Jagiellonów, Zygmunta Augusta, i Stefana Batorego. Pierwszy darzył Wilno szczególnym sentymentem, jakby wiedział, że jest już ostatnim na tym tronie Litwinem. Przebywał tu nader często, obdarzając miasto licznymi przywilejami sprzyjającymi rozbudowie Wilna i twór czości wielu wybitnych artystów. Zakon Jezuitów, sprowa dzony do Wilna w 1569 r., założył w następnym roku Kolegium Świętojańskie, przekształcone w 1579 r. przez Stefana Batorego w akademię (przyszły uniwersytet). W następnych wiekach Wilno przeżywało różne koleje losu. Nie oszczędziły miasta zniszczenia będące wynikiem napastni czych wojsk moskiewskich i szwedzkich. Wreszcie w wyniku trzeciego rozbioru Polski dostało się ono pod panowanie Rosji, siając się jednym z miast gubemialnych. Rosjanie przystąpili do 'iszczenia najcenniejszych zabytków miasta, świadczących o jego królewskim majestacie. Rozebrano Zamek Górny i Dolny, • iększość murów miejskich z ich bramami (z wyjątkiem Ostrej Bramy). Działał jednak uniwersytet, do istnienia którego rrzyczynił się między innymi książę Adam Czartoryski. Wkrótce -Mzwiska takich wykładowców uczelni jak Jędrzej i Jan Sniadeccy czy Joachim Lelewel stały się głośne w całej Europie. Wilno żywo reagowało na wszystkie polskie zrywy niepod ległościowe. Za swoje czyny płaciło dużą daninę polskiej • rv i. Szczególnym okrucieństwem w tępieniu polskości zapisał ą generał-gubemator Michaił Murawiow, zwany Wieszcitie. gdy w połowie 1863 r. rozpoczął w Wilnie swoją tawną' działalność. A ilno, po pierwszej wojnie światowej, bardzo późno xci\ skało wolność. Dopiero pod koniec grudnia 1918 r.
żołnierze niemieccy opuścili miasto. Po kilku dniach podeszła Armia Czerwona. Słabo uzbrojone grupy (przeważnie mło dzieży) miejscowej Organizacji Wojskowej przez dwa dni (4-5 stycznia 1919 r.) stawiały opór bez nadziei zwycięstwa. Miejsce ich spoczynku znaczy rząd krzyży w jednym z naj dalszych zakątków cmentarza na Rossie. Jednym z organiza torów tej samoobrony wileńskiej był ówczesny rtm. Jerzy Dąmbrowski, który w latach 1919-1920 jako „Lupaszko" swymi działaniami przeciwko Armii Czerwonej zyskał sławę „kmicicowego zagończyka". Powtórzy ją w 1939 r. jako dowódca 110 rezerwowego pułku ułanów. W sto dni później (19 kwietnia 1919 r.) do Wilna wdarli się ułani ppłk. Władysława Beliny-Prażmowskiego i 1 Dywizja Piechoty Legionów gen. Edwarda Śmigłego-Rydza, a dwa dni później do miasta wjechał entuzjastycznie witany Józef Piłsudski. Jeszcze raz miasto padło łupem Armii Czerwonej w wyniku wojny 1920 r., ale nie na długo. Pomimo przekaza nia go Litwie Kowieńskiej przez rząd Rosji Sowieckiej (który zdawał sobie sprawę, że miasta nie utrzyma) gen. Lucjan Żeligowski za zgodą Piłsudskiego zajął zbrojnie miasto 9 października 1920 r. Na półtora roku Wilno zostało stolicą tzw. Litwy Środkowej, złożonej z trzech powiatów, dopóki wybrany na tym terytorium parlament nie uchwalił przyłącze nia się tego sztucznego tworu do Polski, co nastąpiło 20 lutego 1922 roku. Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej uchwałę tę zatwierdził miesiąc później. W 1923 r. sprawa przynależności ziemi wileńskiej do Polski zyskała sankcje międzynarodowe Ligi Narodów (3 lutego) oraz mocarstw sprzymierzonych (14 marca), zatwierdzające wschodnie granice Polski. Ostatnim jakby wielkim akordem politycznym przynależ ności Wilna do Polski było sprowadzenie z Litwy prochów matki Józefa Piłsudskiego i złożenie ich na cmentarzu na Rossie. Później w tym samym miejscu złożono serce jej syna, pierwszego marszałka Polski (12 maja 1936 r.)
Wilno, według danych z końca 1933 r., liczyło ponad 207 tys. stałych mieszkańców, wśród których Polacy stanowili ponad 65%, Żydzi 28%. Rosjanie około 4%, Białorusini i Litwini po około 1%. Rozciągało się na obszarze 104 kilometrów kwadratowych (10400 ha) o przewadze (2/3) zabudowy drewnianej. Stanowiło ono siedzibę władz woje wódzkich, a wschodnie krańce tego województwa, które usytuowane zostały w tzw. wileńskim rogu, należały do najdalej wysuniętych geograficznie na wschód i północ ziem Rzeczypospolitej. Od granic państw ościennych Wilno dzieiły następujące odległości: ze Związkiem Sowieckim — 135 km do rejonu Radoszkowic (za Mołodecznem) i 210 km do rejonu Dzisny; z Łotwą zaś około 150 km i Litwą około 20 kilometrów. Było też Wilno silnym ośrodkiem wojskowym na terenach DÓłnocno-wschodniej Polski. Stacjonowała tutaj 1 Dywizja Piechoty Legionów, która jako jedyna z trzydziestu polskich dywizji piechoty skupiała swoje siły w jednym garnizonie. W Wilnie znajdowała się część 5 pułku lotniczego i eskadry szkolno-bojowe na lotnisku Porubanek. Mieściło się tu również dowództwo Wileńskiej Brygady Kawalerii wraz z 4 pułkiem ułanów. Wilno (jak i całe województwo wileńskie, na terenie którego znajdowały się również dalsze liczne jednostki wojskowe) vchodziło organizacyjnie w skład Dowództwa Okręgu Korpusu DOK) nr III z siedzibą w Grodnie, którym w 1939 r. dowodził gen. bryg. Józef Olszyna-Wilczyński. W planach operacyjnych i mobilizacyjnych w razie wojny Wilno i województwa spełniały dość istotną funkcję. Na •vypadek agresji ze strony Związku Radzieckiego znajdujące >ię na tym terenie siły miały zatrzymać pierwsze uderzenie przeciwnika do czasu podejścia polskich sił głównych oraz mobilizacyjnego rozwinięcia odwodów opartych także na 'środkach zapasowych (OZ) l DPLeg. i Wileńskiej Brygady Kawalerii. Ponadto na tym terenie miała się mobilizować
35 DPRez. (w Wilnie i okolicach) i część 33 DPRez. (m.in. w Trokach, Nowych Swięcianach, Niemenczynie i Oranach). W przypadku wojny z Niemcami tereny te stanowiły zaplecze organizacyjno-mobilizacyjne dla walczących jednostek fron towych oraz służb medycznych. O znaczeniu „wileńskiego rogu” w systemie obronnym państwa świadczy to, że niemal całe województwo (jako jedyne) objęto asystencyjną działalnością jednostek i służb Korpusu Ochrony Pogranicza. Wobec zaostrzającej się sytuacji politycznej między Polską a III Rzeszą w 1939 r. nastąpiło mobilizacyjne uzupełnienie do stanów wojennych jednostek Wojska Polskiego stacjonują cych w Wilnie i okolicy. 1 Dywizję Piechoty Legionów włączono w skład Grupy Operacyjnej „Wyszków" i wysłano w rejon Różana i Ostrowi Mazowieckiej. Wileńską Brygadę Kawalerii początkowo przeznaczono dla armii „Łódź \ osta tecznie zaś podporządkowano odwodowej armii „Prusy” i w pierwszych dniach wojny brygada dotarła w' rejon Piotrkowa Trybunalskiego. W stałych garnizonach pozostały ośrodki zapasowe w celu mobilizacji i przygotowania uzupeł nień dla macierzystych oddziałów oraz organizowania nowych jednostek wojskowych na potrzeby frontu. Do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew" i Armii „Modlin" odleciały też eskadry bojowe 5 pułku lotniczego. Na lotnisku Porubanek i w Lidzie zostało kilkadziesiąt samolotów mogących w osta teczności wykonywać funkcje obserwacyjno-rozpoznawcze i łącznikowe (były to bowiem przeważnie samoloty szkolno-treningowe, bez uzbrojenia pokładowego). Wraz z rozpoczęciem wojny z Niemcami w Wilnie i województwie ruszyła wojskowa machina mobilizacyjna oraz przygotowania miasta do ewentualnej obrony. W związ ku z możliwością podejścia Niemców od południowego zachodu w drugiej dekadzie września 1939 r. rozpoczęto i na tym kierunku prace nad polowymi umocnieniami obronnymi.
Zgodnie z planem mobilizacyjnym w Wilnie i województwie szybko zmobilizowano większość jednostek 33 i 35 DPRez., które przetransportowano do wyznaczonych rejonów. Już w pierwszych dniach września 33 DPRez. znalazła się w SGO „Narew”, natomiast 35 DPRez., zmobilizowana parę dni później, 7 września dotarła transportem kolejowym w rejon Lwowa, gdzie zapisała chlubną kartę w jego obronie. Wraz z tą dywizją opuścił Wilno, jako dowódca dywizyjnej piechoty, dotychczasowy dowódca Obszaru Warownego „Wilno” płk dypl. Lucjan Janiszewski. Działania związane z przygotowaniem Wilna do obrony, zintensyfikowane po 1 września 1939 r., nie zostały przerwane w wyniku agresji sowieckiej, chociaż zdawano sobie sprawę, że niewiele pozostało godzin do podejścia wojsk nowego agresora pod miasto. Dowódcą Obszaru Warownego „Wilno" od 12 września 1939 r. został ppłk Tadeusz Podwysocki (jednocześnie komendant wileńskiego garnizonu), ale wydaje się, że przybyły do Wilna dwa dni później zastępca dowódcy Okręgu Korpusu III (Grodno) ds. OPL płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn przyjmował do wiadomości lub zatwierdzał wszystkie posunięcia ppłk. Podwysockiego oraz wydawał rozkazy także w swoim imieniu jako najstarszy stanowiskiem dowódca na tym terenie. Obaj byli przekonani, że miasto powinno stawić opór jednostkom Armii Czerwonej, gdy te ✓ nadciągną. Świadczy o tym chociażby decyzja ściągnięcia znad granicy litewskiej pułku KOP „Wilno", organizacja pododdziałów z młodzieży mającej ukończone szkolenie PW I i II stopnia, wreszcie rozmieszczenie wojsk na stanowiskach wokół miasta i w samym mieście. Należy również sądzić, że obaj dowódcy zdawali sobie doskonale sprawę, jak nieefek tywna będzie ta obrona i traktowali ją jedynie jako po wstrzymanie pierw szego uderzenia wojsk sowieckich, zatrzymanie ich na kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin w celu przeprowadzenia
sprawnej ewakuacji urzędów, wojska i ewentualnie ludności cywilnej na Litwę, z której władzami negocjowano otwarcie granic. Dowództwo Obszaru Warownego „Wilno" miało w swojej dyspozycji pod koniec 17 września ok. 14 000 ludzi zorganizowanych w jednostki wojskowe lub zmilitaryzowane, z czego tylko ok. 6500 było uzbrojonych. Dalsze niewielkie oddziałki napływały do Wilna z różnych stron. Między innymi 18 września rano ogłoszono zaciąg wszystkich studentów zdolnych do noszenia broni do batalionu akademickiego, którego organizację rozpoczęto w domu akademickim na Górze Bouffałowej. Również tego dnia rano nakazano zarejes trować się w komendzie miasta mieszczącej się na placu Jezuickim wszystkim oficerom przybyłym ostatnio do Wilna. Przedsięwzięcia te, zwiększające teoretycznie liczbę obroń ców i możliwości obrony, praktycznie miały wpływ jedynie na podniesienie morale mieszkańców Wilna, ponieważ dzia łalność wojskowych i cywilnych władz miasta w przy gotowaniu go do spotkania z wrogiem nie mogła przynieść znaczących efektów. Po pierwsze — dla większości zmobilizowanych nie było broni, po drugie — brakowało zdecydowanego dowódcy i przywódcy, który mógł całą energię skierować wyłącznie na jak najlepsze przygotowanie miasta do obrony za pomocą posiadanych sił i środków niezależnie od decyzji wyższych przełożonych. Wyzyskać należało potężny atut, jakim był na pewno wysoki patriotyzm większości oddziałów wojskowych i zmilitaryzowanych oraz mieszkańców' Wilna. Pułkownik Okulicz-Kozaryn za takiego przywódcę i dowódcę uchodzić raczej nie mógł. Był on w zasadzie jedynie doskonałym wykonawcą decyzji przełożonych, trzymającym się litery regulaminu wojskowego. Władze cywilne i wojskowe Wilna dążyły przede wszystkim do uzyskania zgody Litwinów na przyjęcie na swe terytorium polskich żołnierzy i osób cywilnych zagrożonych ewentual nymi represjami ze strony władz sowieckich.
O ile jeszcze 17 września władze wojskowe Wilna były raczej nastawione na obronę miasta, to już 18 września około południa sytuacja zmieniła się diametralnie w wyniku rozmowy juzowej (telegraficznej) gen. Olszyny-Wilczyńskiego z płk. Okuł iczem- Kozary nem. Generał Wilczyński, który wraz z żoną i ścisłym sztabem 15 września (wykonując rozkaz Naczelnego Wodza) znalazł się w Pińsku, gdzie jednak nie otrzymał żadnych rozkazów co do dalszej swojej działalności, 17 września na wiadomość o wkro czeniu Armii Czerwonej zdecydował się wrócić do Grodna lub Wilna, dokąd udała się większa część sztabu DOK III. Jadąc na Słonim, widział po drodze rozprzężenie miejscowych ośrodków administracji terenowej oraz zupełny brak wojska w garnizonach. Między innymi w Gnojnie ostrzelała go grupa terrorystyczno-dywersyjna. Chciał się udać do Wilna, lecz 18 września o ósmej rano, będąc w Mostach, zdecydował się udać do Grodna i jak późniejsze wydarzenia wskazują, już wtedy podjął decyzję o przekroczeniu granicy litewskiej. Z relacji żony generała, Alfredy, wynika, że do Komendy Miasta w Grodnie przybyli o 11.30. Mieściła się ona obok budynku DOK III. Po tej godzinie dopiero mógł gen. Wil czyński przeprowadzić rozmowę juzową z płk. Okuliczem-Kozarynem w Wilnie, która wśród historyków wzbudza wiele kontrowersji. Oto obszerne fragmenty tej rozmowy: „Tu major Sokołowski. Pan generał polecił zawiadomić pana pułkownika, że wobec wytworzonej sytuacji do Wilna nie przyjedzie. (...) Poza tym kazał zakomunikować: Wobec tego, że z Rosją Sowiecką wojny nie prowadzimy, a oddziały gen. Przeździeckiego nie zdążą (do Wilna — przyp• out.), uważa obronę Wilna za bezcelową. W razie nacisku na Wilno armii sowieckiej, wycofać się na Litwę. Podpisano — Olszyna-Wilczyński, gen. bryg." Po tym następują rutynowe pytania i odpowiedzi wyjaś niające. Pułkownik Okulicz-Kozaryn prosi o osobiste potwier dzenie rozkazu przez gen. Wilczyńskiego. Generał podchodzi
do aparatu. Okulicz-Kozaryn, naświetlając sytuację, mówi między innymi: „Chciałbym tą obroną (Wilna — przyp. aut.) zaznaczyć tylko (...) pewien protest przed siłą zajmowania tego, co nasze, żeby nie było tego, że oddajemy zupełnie bez walki. — Tu generał Olszyna. Panie pułkowniku, nie mogę oczywiście podać panu dokładnej sytuacji, ale ogólnie z jednej strony sytuacja ogólnoeuropejska walki z Niemcami jest bardzo pomyślna, tak znów nasza wewnętrzna jest w tej chwili, jak wiem. w północnej Polsce, fatalna. Żadnego rozkazu wojska nasze o przyjęciu wojny z Sowietami nie otrzymały (...) nie ma po prostu z czym podejmować walki na dwa fronty, przynajmniej na naszym terenie (...) Jeśli chodzi o wasz piękny zamiar zamanifestowania obrony, to trzeba się grubo namyślić, czy warto w tej chwili narażać garstkę waszych sił na zupełne zniszczenie, a przede wszystkim na zniszczenie miasta i ludności (...) Panie pułkowniku, niech mi Pan wierzy, że przemyślałem tę sytuację do końca, że gorzko i smutno mi jest ten rozkaz Panu komunikować, ale nie tracę nadziei, że jest to wszystko tylko chwilowe i dlatego się na to ważę". Jak miał postąpić płk Okulicz-Kozaryn? Nie wykonać rozkazu i podjąć walkę? Wziąć na siebie całe odium klęski, śmierci i zniszczeń? Mógł. Niezależnie od otrzymanego rozkazu od gen. Olszyny-Wilczyńskiego takie prawo posiadał. Ale też zdawał sobie sprawę z tego, że w słowach jego przełożonego jest wiele prawdy, gorzkiej prawdy o beznadziejności oporu, o nierealności obrony na dłuższą metę. Piloci z eskadr szkolnych z lotniska Porubanek meldowali 17 września o masach wojsk sowieckich nasyconych bronią pancerną, ciągnących ze wschodu i południo wego wschodu w kierunku Wilna. Na ich drodze do tego miasta nie było żadnej realnej przeszkody, chociażby w postaci dywizji piechoty z artylerią i bronią przeciwpancerną. Należy przypuszczać, że płk Okulicz-Kozaryn, gdyby otrzy mał od gen. Olszyny-Wilczyńskiego rozkaz obrony miasta, na
pewno by go wykonał. Świadczą o tym fakty z jego dotych czasowej działalności nad ulepszeniem obrony Wilna. Tymczasem płk Okulicz-Kozaryn nie wydał ostatecznego rozkazu zgodnie z decyzją gen. Olszyny-Wilczyńskiego. Czy sadził, że generał może zmienić swój ostatni rozkaz? Czy też zbyt silna była opozycja w r samym dowództwie obszaru warownego co do zwinięcia obrony i opuszczenia miasta? Jedno i drugie przypuszczenie wydaje się możliwe. Rozkaz płk. Okulicza-Kozaryna, według dotychczasowych ustaleń, brzmi między innymi: „(...) nie jesteśmy z bolszewikami w stanie wojny (...) oddziały niebojowe mają rozpocząć opuszczanie miasta, bojowe pozostają na pozycjach, lecz nie wolno im strzelać bez rozkazu". Nie jest to rozkaz precyzyjny jak na warunki bojowe. Wydaje się, że brak w nim zdecydo wania rozkazodawcy. Rozkaz ten niewiele wyjaśniał, a jednocześnie wpro wadzał pewne zamieszanie. Żaden z pododdziałów woj skowych (nawet nieuzbrojonych) czy pododdziałów zmi litaryzowanych nie chciał się uważać za oddział niebojowy i od woli czy rozkazu dowódcy zależało, czy pozostał na pozycjach lub obiektach, czy też je opuścił. Ponadto można domniemywać, że zakaz strzelania bez rozkazu do wojsk sowieckich mógł nie dotrzeć do wszystkich pod oddziałów. W każdym razie, gdy jakieś pododdziały oraz część urzędów zaczęły miasto opuszczać, przez megafony uliczne oraz w dodatku nadzwyczajnym „Słowa" rozpowszechniono między innymi wiadomości o rewolucji w Niemczech, ofensywie aliantów zachodnich, odwrocie wojsk sowieckich itp. Powo ływano się na ppłk. Tadeusza Podwysockiego jako autora tych wiadomości. Ludzi ogarnął szał radości, nastroje zmieniły się gruntownie, przez pierwsze godziny wieczorne miasto było oświetlone. Czy organizatorom rozpowszechnienia tych wia domości chodziło o to, żeby w mieście nie było paniki w chwili wkraczania sowieckich czołgów do miasta? Żeby nie
doszło do wystąpień bojówek o podłożu komunistycznym czy rabunkowym? Jeżeli tak, informacja ta musiała być sprokurowana zaraz po rozmowie płk. Okulicza-Kozaryna z gen. Olszyną-Wilczyńskim, aby zdążono ją wydrukować. Fakt, że w tym czasie większość jednostek sowieckich maszerujących w kierunku Wilna stała z powodu braku paliwa, o czym meldowały pododdziały wysunięte na rozpo znanie i niszczenie przepraw przez rzeki, m.in. rejon st. Gudogaj, Oszmiana, Michaliszki, Turgiele, Jaszuny. Niepełne, a czasem sprzeczne ze sobą rozkazy i decyzje dowództwa Obszaru Warownego „Wilno" spowodowały 18 września pewne ruchy wojsk, wchodzących w skład bądź przybyłych do garnizonu wileńskiego. Zamiast obsadzenia linii obronnych na przedpolach Wilna, ostatecznie pododdziały zajęły stanowiska w peryferyjnych dzielnicach miasta, zwięk szając co prawda gęstość obrony, ale pozbawiając się moż liwości szerszego manewru i zmuszenia przeciwnika do wcześniejszego rozwinięcia swych sił. Według niepełnych danych (wymagają one dalszych badań i weryfikacji) obrona Wilna w godzinach południowych 18 września wyglądała następująco: — kierunek wschodni obsadziły dwa bataliony marszowe OZ 1 DPLeg. pod dowództwem ppłk. Jana Pawlika, spieszony batalion OZ Wileńskiej BKaw. (na Antokolu) oraz 3 działa towarzyszące; — na Zarzeczu zajęły stanowiska niewielkie (bliżej nie ustalone) pododdziały piechoty wzmocnione ochotnikami z PW i dwudziałowy pluton artylerii 75 mm z OZ artylerii lekkiej w Wilnie; — rejonu Markucia i Rossy bronił batalion KOP „Troki" (z pułku „Wilno”) pod dowództwem mjr. Krasowskiego; — kierunek południowy i południowo-zachodni obsadziły dwa bataliony (w tym wartowniczy) pod dowództwem komen danta RKU Wilno-Pow'iat ppłk. Stanisława Szyłeyki. W tym rejonie znajdowały się również ochotnicze drużyny PW,
przeznaczone do pełnienia wart przy magazynach wojskowych na Burbiszkach; — kierunek zachodni i północny ubezpieczały pozostałe bataliony pułku KOP „Wilno" pod dowództwem ppłk. Kazi mierza Kardaszewicza oraz jeden batalion z OZ 1 ppLeg; — w okolicach śródmieścia znajdowała się 20 bateria artylerii przeciwlotniczej ppor. Witolda Barancewicza. Druga placówka obrony plot. (4 cekaemy plot.) znajdowała się u północnego wylotu mostu Zielonego; — w domu akademickim na Górze Bouffałowej znajdował się słabo uzbrojony batalion studencki, którego część (złożona głównie z młodzieży wileńskiej) wczesnym popołudniem opuściła autobusami Wilno, kierując się w stronę granicy litewskiej; — w r okolicach dworca kolejowego znajdowały się luźne pododdziały, między innymi kolejarskiego przysposobienia wojskowego wraz z improwizowanym pociągiem pancernym (zbudowanym przez kolejarzy) i niewielką grupą por. Swidy. W sumie siły obrońców można ocenić na około dziesięć batalionów przeliczeniowych piechoty z 14—16 armatami (w tym połowa przeciwpancernych) oraz 4-6 armatami artylerii przeciwlotniczej 40 mm i kilkudziesięcioma karabinami ma szynowymi. Brak było moździerzy i granatów przeciwpancer nych, które starano się uzupełnić butelkami z mieszanką zapalającą. Pomimo słabego uzbrojenia i niezbyt wysokiego poziomu wyszkolenia żołnierzy-rezerwistów i ochotników z PW były to siły, które przy umiejętnym dowodzeniu mogły stawić przez jakiś czas skuteczny opór nawet pancernym jednostkom wroga, które (jak wykazały walki w miastach) nie były odpowiednio przeszkolone do walk w rejonach zur banizowanych czy nawet na ich przedpolach. Po godzinie siedemnastej ppłk Szyłeyko złożył meldunek płk. Okuliczowi-Kozarynowi, że przed linią obrony jego pododdziałów na kierunku Oszmiany pojawiły się sowieckie czołgi. Były to maszyny bojowe 8 pcz z 36 Dywizji Kawalerii.
Pomimo iż decyzja o otwarciu ognia do czołgów zapadła po 10 minutach, te w liczbie ośmiu zdążyły już przekroczyć linię obrony polskich pododdziałów. O godz. 17.35 płk Okulicz-Kozaryn wydał rozkaz o zwinię ciu obrony Wilna i wycofaniu się w kierunku granicy litewskiej. Odwrót wojsk miały zabezpieczać pododdziały KOP, jako najlepiej wyszkolone i zdyscyplinowane. Część żołnierzy oraz policjantów wycofywała się w kierunku Landwarowa i stamtąd odjechała pociągiem do Grodna, gdzie wzięła udział w jego obronie. Pułkownik Okulicz-Kozaryn chcąc zyskać na czasie, wysłał ppłk. Podwysockiego na spotkanie sowieckich czołgów, aby ten im oznajmił, że strona polska nie jest w stanie wojny ze Związkiem Radzieckim i nie chce z nimi walczyć, wobec czego powinni wycofać się z miasta. Do rozmowy z dowódcą czołgistów nie doszło, oznaczony bowiem białą flagą samochód Podwysockiego został ostrzelany przez czołgi, co jednoznacz nie wyjaśniło sytuację. Zaczął się masowy exodus wojska, urzędów, a przede wszystkim dowództwa Obszaru Warownego „Wilno" i sztabu DOK III. Nie wszyscy oficerowie zastosowali się do rozkazu płk. Okulicza-Kozaryna. Były wypadki samobójstwa, zarzucania płk. Okuliczowi-Kozarynowi zdrady czy nawet próba odwołania (po godz. 19.00) przez ppłk. Podwysockiego rozkazu o zwinięciu obrony miasta. Na zorganizowany opór było już jednak za późno. Większość pododdziałów wojskowych znajdowała się w odwrocie. Inne nie opuściły pozycji, na których wspomagała żołnierzy wileńska młodzież. Czy obrońcy pozostali tam. nie wykonując rozkazu, czy też on do nich nie dotarł, na razie nie wiadomo. Podjęli więc walkę o żołnierski honor, o honor miasta i Rzeczypospolitej, mając nadzieję na przynajmniej chwilowy, satysfakcjonujący sukces w pierwszej walce, chcąc udowodnić, że bezkarnie do tego przepięknego grodu wróg nie wejdzie. Pierwsze pod miasto podeszły około godz. 16.00 czołgi 7 i 8 pcz kombinowanej brygady płk. Mirosznikow'a. 8 pcz
miał dotrzeć do mostu Zielonego, a 7 pcz blokować miasto od strony zachodniej. Jeden z pododdziałów 8 pcz pod dowódz twem st. lejtn. Bodyla w okolicy ulic Krzywe Koło i Połockiej uwikłał się w walkę ogniow r ą z dwoma działami 75 mm dowodzonymi przez pchor. rez. Juliana Koca i pchor. rez. Edwarda Wojciulę. Artylerzyści nie mieli pocisków przeciw pancernych, czołgistom zaś widocznie brakowało pocisków artyleryjskich, gdyż prowadzili tylko ogień z broni maszyno wej. Nasze działa zniszczyły samochód pancerny, ale polskie obsługi również poniosły straty. Po dwóch-trzech godzinach walki (z przerwami) czołgi się wycofały, a artylerzyści opuścili działa, do których zabrakło amunicji. Akcja 8 pcz została chwilowo zatrzymana. Oto jak wspomina tę walkę pchor. rez. Julian Koc: „Od strony miasta pokazały się dwa sowieckie samochody pancerne w odległości około 400 m. Co było robić? Poszła komenda «Do dział!» Mieliśmy tylko naboje przeciwpiechotne z natychmiastowym zapalnikiem. Trzasnęły zamki komór nabojowych. «Celuj na wprost! pal!» Pociski poszły, ale nie trafiły. Na zmianę, raz jedno, raz drugie działo oddawało strzał. Trwało to jakiś czas, aż samochody pancerne się wycofały. Po jakimś czasie samochody wróciły z tej samej strony prowadząc do nas (na szczęście niecelny) ogień z broni maszynowej. Oddaliśmy kilka strzałów i znów się wycofały. Za którymś razem jeden z nich dostał. Załoga opuściła wóz. Nastąpiła kilkudziesięciominutowa przerwa, w czasie której zepchnęliśmy samochód na bok, żeby nie zasłaniał nam pola ostrzału". Były to samochody pancerne, z którymi spotkał się także inny uczestnik tego boju, 15-letni wówczas Marian Markiewicz — uczeń gimnazjum im. Adama Mickiewicza. „Idąc na wyznaczoną pozycję — wspomina — zostaliśmy ostrzelani przez nadjeżdżające od strony traktu Batorego samochody pancerne. Skryliśmy się w' rowie za belkami mostku, a po oddaleniu się samochodów doszliśmy na wyznaczoną pozycję.
Żołnierz instruował nas, jak należy rzucać granaty, ale ja dzięki spędzonym wakacjom w Olechnowiczach nad granicą sowiecką nauczyłem się obchodzenia z bronią i rzucania granatami podczas ćwiczeń stacjonującej lam kompanii KOP. Teraz tkwiąc w rowie wpatrywaliśmy się w trakt Batorego, skąd mogły nadejść wojska sowieckie. Wkrótce usłyszeliśmy warkot motorów’ i ujrzeliśmy nadjeżdżające wozy pancerne. Ukryliśmy się w betonowych kręgach. Rozległy się serie karabinów maszynowych, a gdy pojazdy znalazły się nad nami, wyrwaliśmy zawleczki i rzuciliśmy granaty. Huknęły granaty i odezwało się działo, ale wrogie pojazdy zaczęły się oddalać ul. Połocką. Z wciekłością wygarnęliśmy do nich z Ziutkiem z karabinów, lecz żołnierz powiedział, aby nie marnować amunicji. Zaległa cisza, wypatrywano nieprzyjaciela. Od strony Belmontu dochodziła palba karabinowa. Otrzymaliśmy polecenie spenetrowania okolicznych podwórek i sprawdzenia, czy nie ma tam sowieckiej piechoty. Po wykonaniu zadania znów zalegliśmy w rowie. Trudno określić, jak długo oczekiwaliśmy w napięciu, aż dobiegł nas warkot motorów, serie karabinów maszynowych i wybuch rzuconego przez żołnierza granatu. My z Ziutkiem nie mieliśmy już granatów. Po oddaleniu się pojazdów ujrzeliśmy leżących przy dziale trzech żołnierzy". Były to prawdopodobnie te czołgi, które zagroziły działom Koca i Wojciuli. „Po dłuższej przerwie sytuacja się pogorszyła — relacjonuje pchor. Koc — gdy z bocznej ulicy wyjechały sowieckie czołgi. Zaskoczone dały się ostrzelać i na nasze szczęście wycofały się. My właściwie niewiele mogliśmy im zrobić z pociskami przeciwpiechotnymi. Jeden z żołnierzy posłużył się w r iązką granatów, ale i to nie dało większego rezultatu. Po jakichś 30-40 minutach znowu się pokazały w tej samej uliczce, ostrzeliwując nas z broni maszynowej. Ze względu na zbyt wąską uliczkę miały utrudnione pole manewru. Było również widać, że nie kwapią się do przeprowadzenia jakiegoś
bardziej zdecydowanego ataku. Wyraźnie się nas bały. po kilku bowiem seriach z ich strony i kilku strzałach z naszych dział wycofały się z pola ostrzału, próbując atakować na zmianę z jednej lub z drugiej strony nasze pozycje. Ognia z armat do nas nie prowadzili. Zaczęło nam brakować amunicji do dział. Jaszcze się gdzieś pogubiły, w każdym razie stamtąd amunicji nam nie dostarczono. I wtedy czołgi nacisnęły mocniej. Odparliśmy i ten atak, ale w moim działonie poległ ładowniczy, a celow niczy został ranny. Wojciula również miał jednego rannego. Zdaliśmy sobie sprawę, że to już koniec. Przy następnym ataku czołgów już się nie uratujemy. Wymontowaliśmy zamki z dział i wrzuciliśmy je do Wilenki, a sami schowaliśmy karabiny i prowadzeni przez Edka Wojciulę dotarliśmy szczęś liwie do jego domu. Skończyła się nasza walka o Wilno". Na Zarzeczu jeden z czołgów pododdziału st. lejtn. Bodyla został uszkodzony granatami obrońców. Podkreślono w spra wozdaniach sowieckich umiejętność walki ze strony Polaków, przejawiającej się stosowaniem zapór, obroną mostków oraz prowadzeniem ognia artyleryjskiego wzdłuż wąskich ulic, uniemożliwiających manewrowanie bronią pancerną. W każ dym razie 8 pcz głównymi siłami nie wszedł do miasta, lecz zatrzymał się na południowo-wschodnich peryferiach Wilna Jo rana 19 września, próbując małymi pododdziałami (2-3 wozy bojowe) prowadzić rozpoznanie w kierunku Wilii. W tym czasie, według niepotwierdzonych danych, prowa dziły walkę z czołgami sowieckimi również jakieś działa 75 mm z OZ artylerii w Wilnie, usytuowane na wzgórzu nad Wilenką przy szosie oszmiańskiej. Jednym z działonów dowodził pchor. Stanisław Pieńkowski, absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. Prawdopodobnie :niszczono czołg, a artylerzyści po wyczerpaniu amunicji zniszczyli działa i się rozproszyli. Na ogień tych armat mógł >ię natknąć 7 pcz, który zdążał ku zachodnim przedmieściom A ilna, a przywitany ogniem artyleryjskim również ze Wzgórza
Ponarskiego, w nocy działań bojowych nie podjął, stwarzając obrońcom Wilna możliwość wycofania się w kierunku Landwarowa. Ze Wzgórza Ponarskiego dwie armaty 75 mm prowadziły ogień do pojazdów pancernych wroga, które próbowały opanować dworzec kolejowy i magazyny wojskowe na Burbiszkach. Tych ostatnich próbowali bronić żołnierze z 33 batalionu wartowniczego, ale wobec przewagi wroga musieli się w nocy 18/19 września wycofać. Czy magazyny zdążyli zniszczyć lub podpalić — nie wiadomo. Wobec zagrożenia przez jednostki wroga po południu 18 września w okolice dworca kolejowego skierowano niepełną kompanię żołnierzy i ochotników' z PW (prawdopodobnie pod dowództwem por. Pielaszowskiego), uzbrojoną między innymi w cztery cekaemy i dwa lub trzy karabiny przeciwpancerne. Część z ochotników tej kompanii zatrudniono przy dokoń czeniu montowania improwizowanego pociągu pancernego składającego się z lokomotywy do przetaczania składów i dwóch wagonów. Do drewnianych ścian wagonów przy kręcono lub przyspawano stalowe blachy, wycięto otwory strzelnicze i uzbrojono każdy wagon w dwa cekaemy. Przed wieczorem ten „anachroniczny" pociąg pancerny wysłano torem kolejowym w kierunku Lidy. Dojechał do Burbiszek i tam pozostał. Wziął udział w walce o magazyny wojskowe i został uszkodzony. Pod wieczór 18 września kilka (5-6) czołgów sowieckich pojawiło się na ul. Poleskiej (na tyłach magazynów wojskowych), walkę z nimi nawiązała kompania por. Pielaszowskiego, która za pomocą karabinów przeciw pancernych i cekaemów zatrzymała pierwsze natarcie pancer nych pojazdów wroga, niszcząc jeden czołg i jeden usz kadzając, po czym opuściła tereny przydworcowe i w centrum została rozwiązana. Są to dane zaczerpnięte z relacji Janusza Rybackiego —jednego z ochotników tej kompanii. W walkach uczestniczył też jako ochotnik syn prof. Henryka Łowmiańskiego. Również w okolicach dworca kolejowego walczyła
8-osobowa grupa oficerów pod dowództwem por. Świdy wspólnie z pobliską placówką OPL uzbrojoną w cekaem. Przed północą wszyscy wycofali się do centrum. Zadanie zdobycia stacji kolejowej i opanowania mostu Zwierzynieckiego otrzymał 1 bez 6 BPanc., który około godziny osiemnastej 18 września zaatakował Wilno od strony Lipówki. Batalion ten zajął stację kolejową, lecz dalej został zatrzymany ogniem broni maszynowej i przeciwpancernej, wobec czego wycofał się i zajął pozycję obok stacji kolejowej. 0 magazyny na Burbiszkach walczył 2 bez 6 Brygady Pancernej. Natomiast batalion rozpoznawczy tejże brygady po krótkiej walce opanował lotnisko i składy paliwa. Późnym popołudniem i wieczorem 18 września pododdział pojazdów pancernych wroga z 6 BPanc. (?) zaatakował także miasto od strony Nowej Wilejki, poruszając się wzdłuż rzeki Wilii ul. Antokolską i Senatorską w kierunku Góry Zamkowej 1 mostu Zielonego. Na wysokości Góry Zamkowej, po drugiej stronie Wilii, przy koszarach kawalerii zajęła stanowisko obsługa armatki przeciwpancernej kal. 37 mm. Z tego miejsca mogła ona ostrzeliwać przesuwające się równolegle po drugiej stronie rzeki czołgi, pozbawione możliwości ukrycia bądź zawrócenia; ogień armatki uszkodził kilka czołgów, co skutecz nie zablokowało drogę pozostałym pojazdom wroga jadących w kierunku mostu Zielonego. Odgłosy strzałów odbijających się od Góry Zamkowej i Trzykrzyskiej spowodowały później pogłoskę, jakoby z tych wzniesień był prowadzony ogień do czołgów sowieckich. Jeden z batalionów 6 BPanc. wieczorem 18 września wdarł się w pozycje polskie przy cmentarzu na Rossie, obsadzone przez niepełny batalion KOP „Troki" mjr. Krasowskiego (z pułku KOP „Wilno"), który wycofał się po krótkiej walce, chyba nieco przedwcześnie. Oto jak te chwile wspomina jeden z oficerów tego batalionu ppor. rez. Edward Gilurski: „Z chwilą zmierzchu (18.09. — przyp. aut.) słychać było warkot czołgów sowieckich od
strony Lipówki, zbliżających się w kierunku naszych stano wisk. Wkrótce rozpoczęło się piekło. Znaleźliśmy się pod silnym ostrzałem z różnej broni. Szczególnie denerwujące były pociski świetlne i «jazgotliwe». Po północy strzały ucichły, ale słychać było silny warkot czołgów znajdujących się w centrum Wilna. O świcie postanowiłem dojść na prawe skrzydło obrony do stanowiska dowódcy. Major Krasowski powiedział, że sytuacja jest krytyczna i bez wyjścia, nie ma sensu stawianie dalszego oporu, szkoda żołnierzy i wydał rozkaz opuszczenia stanowisk i ratowania się we własnym zakresie. W drodze od majora rozejrzałem się w terenie i napotkałem kilku zabitych żołnierzy'’. Pododdział KOP broniący Rossy poniósł straty sięgające kilkunastu poległych i rannych żołnierzy. Między innymi kilkadziesiąt metrów od grobu matki i serca Józefa Piłsud skiego polegli żołnierze KOP: kpr. Wincenty Salwiński, szer. Wacław Sawicki i szer. Piotr Stachirowicz. Tych żołnierzy KOP-u miejscowi Polacy pochowali na cmentarzu wojskowym w kwaterze żołnierzy, którzy zginęli w wojnie 1920 roku. Nazwiska poległych do tej pory kojarzyły się z wartą honorową przy grobie matki i serca Józefa Piłsudskiego na cmentarzu na Rossie. Opowieści związane z pełnieniem przez nich warty honorowej przybrały już wymiar legendy. Tymczasem uczest nicy tamtych wydarzeń, jak Kazimierz Boliński, Kazimierz Juszczak, Ryszard Wallek, jednoznacznie stwierdzają, że żołnierska warta honorowa z 1 Dywizji Piechoty Legionów została zwinięta 13 września wraz z wyjazdem pododdziałów' marszowych tej dywizji na przedmoście rumuńskie. Od 13 września honorową straż przy grobie pełniły drużyny harcerskie i plutony wartownicze złożone z ochotników' Przysposobienia Wojskowego. Ostatnia „młodzieżowa" warta honorowa została zdjęta ze służby późnym wieczorem 18 września, gdy na obrzeżach miasta huczały strzały nierównej walki. Nikt z tej warty nie poległ. Oto jak te chwile relacjonuje jeden z uczest ników „ostatniej warty” na Rossie Kazimierz Boliński:
„Późnym wieczorem (18.09. — przyp • out.) z daleka ze wschodu słychać było wystrzały armatnie. A tu panowała cisza. Przybył goniec na rowerze. Rozprowadzający wartę sierż. Harciarek pomaszerował ze mną i Jasiem Turkiem na kolejną zmianę. Niedługo trwaliśmy na tej ostatniej warcie honorowej przy sercu Komendanta. Kapitan Bohatyrewicz stanął przed płytą wraz z całą wyprężoną na baczność drużyną i zakomenderował: — Ostatnia warta honorowa przy grobie serca marszałka Piłsudskiego i jego matki, do szeregu wystąp! Wybijając takt, zajęliśmy miejsce w dwuszeregu. — W prawo zwrot, do wartowni marsz! — padła komenda. Był już rozkaz zbiórki dla całej kompanii PW w gmachu gimnazjum litewskiego przy ul. Dąbrowskiego. To był kawał drogi przez rzęsiście oświetlone miasto. Chwila zadumy przed kaplicą z obrazem patronki Wilna, Matki Boskiej Ostrobram skiej, skąd dochodziły dźwięki hymnu Pod Twoją obroną. Jeszcze spojrzenie na gmach swojej starej budy, gimnazjum Zapaśnika nad kinem „Cassino'’. Z megafonów ulicznych dochodziły dźwięki marsza legionowego. Słychać było słowa prezydenta miasta, zawiadamiającego, iż Wilno bronione nie będzie. Wojsko wycofuje się na Litwę '. Czołgi 6 BPanc., które na lewym skrzydle obrony batalionu KOP przedarły się ul. Beliny w kierunku centrum Wilna, napotkały słaby opór prawdopodobnie jakiegoś niewielkiego pododdziału z pozostałości marszowej 5 pułku piechoty przy wiadukcie kolejowym obok skrzyżowania ul. Targowej z Beliny. Po kilkudziesięciominutowej wymianie ognia czołgi przedarły się i przez tę „zaporę", rozpraszając obrońców. Na drodze tego oddziału pancernego znalazła się bateria artylerii przeciwlotni czej ppor. Witolda Barancewicza, usytuowana prawdopodobnie na placu przy, zbiegu ulic: Ostrobramskiej, Bazyliańskiej i Piwnej. Uporczywa obrona żołnierzy tej baterii, którzy próbowali powstrzymać czołgi za pomocą armatek przeciwlotni czych (bez pocisków przeciwpancernych), cekaemów, a nawet
granatów ręcznych, trwała prawie do godziny dwudziestej pierwszej. Poległa obsługa jednego działa. Około godziny dwudziestej pierwszej ppor. Barancewicz otrzymał rozkaz od płk. O.fziewicza?] 0.[kulicza?] zwinięcia stanowisk i wymarszu w kierunku na Zawiasy ku granicy litewskiej. Część czołgów sowieckich, którym dalszy marsz blokowała bateria Barancewicza, poszła ul. Zawalną w kierunku śród mieścia i u zbiegu ulic Jagiellońskiej z Portową napotkała opór bliżej nie znanej grupy młodzieży i żołnierzy, których główną bronią w walce z pojazdami pancernymi wroga były butelki z mieszanką zapalającą. Jakie były straty po stronie wroga — nie wiadomo. Natomiast grupa obrońców została rozproszona i części z niej udało się dotrzeć do Grodna, gdzie wyzyskała swoje doświadczenia w walce z czołgami. Tymczasem dowództwo Frontu Białoruskiego naciskało, aby jak najszybciej zdobyć Wilno. Problem jednak dalej tkwił w braku paliwa, nieumiejętności walki w mieście, szczególnie nocą i pozostanie w sporej odległości od Wilna jednostek, które zostały wyznaczone do zdobycia miasta. Obaj dowódcy armii (3 i 11) na ponaglenia sztabu frontu sformowali dodatkowe oddziały szybkie i wysłali w kierunku W rilna. Kombrig Achlustin, oprócz wysłanej już grupy płk. Łomaki, 19 września o godz. 5.30, ściągając paliwo skąd tylko mógł, skierował do Wilna 700-osobową grupę żołnierzy na samochodach pod dowództwem mjr. Szachiriewa. Podobnie postąpił komdiw Czerewiczenko, który 19 wrze śnia o godz. 3.00, znajdując się w rejonie Oszmiana-Krewo, sformował zmotoryzowany oddział wydzielony z 42 pkaw. pod dowództwem st. lejtn. Kisielowa (ze sztabu 36 DKaw.), a cztery godziny później 1 szwadron 42 pkaw. st. lejtn. Radczenki jako drugi oddział zmotoryzowany. Dowództwo nad obydwoma oddziałami objął kpt. Miller (Migler?), szef oddziału II sztabu 36 DKaw. Grupy zmotoryzowanych kawalerzystów miały wesprzeć jednostki pancerne walczące w Wilnie.
Czołgi sowieckie z ul. Zawalnej ruszyły Jagiellońską i Wileńską w kierunku mostu Zielonego. Tutaj napotkały gęsty' ogień placówki OPL (cekaemy przeciwlotnicze) i grupki ochotników, wśród których walczył uczeń wileńskiego gim nazjum Ryszard Andrys-Jankowski. Według jego relacji palcówka uszkodziła 3 czołgi, z których jeden zatarasował jezdnię mostu Zielonego, zniechęcając Sowietów do dalszych nocnych prób opanowania mostu. Oto fragment relacji R. Andrysa-Jankowskiego: ,Jako jeden z pierwszych zapalił się (chyba zaraz po północy) czołg, który samotnie pojawił się w głębi ul. Wileńskiej. Jego posuwanie się obserwowaliśmy po błyskach wystrzałów armatnich i ognia cekaemu. Czy trafili go nasi żołnierze z placówki OPL, którzy prowadzili do niego gęsty ogień z cekaemów przeciwlotniczych (mogli go trafić w za pasowe zbiorniki paliwa), czy też zapaliła go grupa obrońców z ul. Zawalnej — trudno jednoznacznie określić. Myśmy też strzelali z naszych karabinów, bardziej dla dodania sobie odwagi niż z widocznym skutkiem. Po jakimś czasie pojawił się na ul. Wileńskiej drugi czołg, który, strzelając ze wszystkiego co miał, pędził w kierunku mostu. Byłem przekonany, że nic go nie powstrzyma. Widocz nie jednak został trafiony kierowca tego czołgu, rozpędzony bowiem minął most z prawej strony i wjechał do rzeki, zatrzymując się dopiero mniej więcej pośrodku Wilii. Mogło być około godziny trzeciej w nocy, gdy u góry ul. Wileńskiej pojawił się trzeci czołg, stosując tę samą taktykę prowadzenia gęstego ognia i dużej, jak na nocne warunki, szybkości. Pomimo gęstego ognia naszych placówek (zwłasz cza OPL) wjechał na most. Myśmy już zaczęli chwytać za granaty, gdy nagle jadący czołg skręcił w prawo i wbił się w kratownicę dzielącą chodnik dla pieszych od jezdni. Swą bryłą zatarasował połowę jezdni mostu, co w pewnym sensie uniemożliwiało przynajmniej nocą przejazd dalszych czołgów przez most.
Na naszym odcinku nastąpiła pozorna cisza. Dalsze czołgi się nie pojawiły, ale gdzieś z głębi ul. Wileńskiej prowadziły w naszym kierunku ogień artyleryjski i z cekaemów. Około czwartej rozległ się straszliwy hałas po naszej stronie mostu. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Okazało się, że żołnierze placówki OPL, korzystając z pochyłości ulicy, próbowali stoczyć na most 200-litrową beczkę z paliwem i ją podpalić, aby wysadzić ładunki, które prawdopodobnie były’ założone pod mostem. Niestety, beczka na bruku ulicy zmieniła kierunek i oparła się na pierwszym filarze mostu. Przy silnym ostrzale Sowietów, dojście do niej było niemożliwe”. Inaczej nieco wydarzenia w rejonie mostu Zielonego rela cjonują: ówczesny pchor. Roman Bojakowski i ówczesny harcerz, a dzisiaj znany aktor, Emil Karewicz. Oto relacja pierwszego z nich: „1 kompania batalionu zapasowego 1 ppLeg. zajęła pozycje naprzeciwko mostu Zielonego przy ul. Kalwaryjskiej, mając za zaplecze koszary dywizjonu artylerii konnej (dak) i kościół św. Rafała z plebanią z jednej strony, a z drugiej strony domy o starej gotyckiej budowie. Kompanią tą dowodził ppor. Kazimierz Dmochowski, a I plutonem ppor. M. Lech, mający trzech podchorążych z tej samej szkoły w Komorowie: Ignacego Romaszko, Wojciecha Wojtkiewicza i Jana Klimo wicza. [...] O świcie następnego dnia (19.09. — przyp. aut.) wojska sowieckie próbowały sforsować rzekę. Dwa czołgi utknęły w rzece. Pozostałe czym prędzej się wycofały. Grzaliśmy w nich ile wlezie. Strzelanina na całego. Musieliśmy oszczę dzać amunicję, gdyż jej za dużo nie było. Drużyna pchor. Romana Bojakowskiego była najbliżej rzeki, a składała się przeważnie z Kaszubów i Poznaniaków. Muszę wspomnieć 0 dwóch dzielnych żołnierzach, kpr. Franciszku Richercie 1 kpr. Zenonie Szczęsnym. Oni to celnym ogniem unie ruchomili dwa czołgi. Działa czołgów kacapskich prażyły w nas. Wywracały się mury. Nas to ominęło. Gdy nagle
podmuch i nas wywrócił, wykonaliśmy bez rozkazu «padnij». Po walce musieliśmy się wycofać, bo taki przyszedł rozkaz. W międzyczasie czołgi zajęły stanowiska u wylotu ul. Zygmuntowskiej, aby uniemożliwić nam wycofanie. Kładły ogień wzdłuż rzeki i ul. Wiłkomirskiej. Wojsko «spływało» po oknach i rynnach, bo innego wyjścia nie było. Wycofywaliśmy się z wielkimi trudnościami, gdyż z ukrycia strzelali do nas «milicjanci» i «nasi» agitatorzy". Natomiast Emil Karewicz, który należał do grupy ochotników pełniących dyżury gońców przy komendzie OPL, relacjonuje: „W nocy (18/19.09. — przyp . ciut.) obudziły mnie strzały armatnie. Byłem pewny, że to wojskowi, którzy za dnia przeciągali całymi kolumnami przez miasto pieszo i na rowerach. Ale strzały stawały się gwałtowniejsze i coraz bliższe. Ubrałem się i wyszedłem na ulicę. Świtało już. W bramach stały grupki ludzi. Ktoś mówił, że to strzelają w okolicy mostu Zielonego. Wróciłem, chwyciłem płaszcz, maskę i pobiegłem do miejsca koło szpitala św. Jakuba, skąd już można było widzieć most. To, co ujrzałem, zmroziło mnie. Ludzi ani śladu, natomiast na środku mostu tkwił wojskowy samochód ciężarowy — polski fiat, a od strony ulicy Zygmuntowskiej stał przyczajony sznur ogromnych szarych czołgów, jakich dotąd nigdy nie widziałem. A więc Sowieci! Ten pierwszy czołg jakby się bał wjechać na most, bo mógł być zaminowany. Stał tylko i ostrzeliwał wylot ulicy Wił komirskiej po drugiej stronie rzeki, skąd od czasu do czasu słychać było strzały polskiej broni małego kalibru. W pewnym momencie jeden z czołgów wyrwał się do przodu i próbował sforsować Wilię w bród, ale natychmiast, prawdopodobnie trafiony, ugrzązł. Długo jeszcze po tym wrak tkwił na środku rzeki powodując olbrzymie zawirowania. Raptem coś głucho trzasnęło i polski fiat stanął w płomie niach. W jednej chwili zajęły się deski drewnianej jezdni mostu. Z drugiej strony, od ulicy Kalwaryjskiej, w'yjechał /
powiewając białą flagą czerwony, strażacki wóz. Ale czołgi nie czekały, aż ktoś ugasi most. Ruszyły popychając przed sobą palący się samochód. Kiedy się okazało, że min niet i droga wolna... pognały ulicą Wiłkomirską, w pogoni za żołnierzami polskimi. Reszta czołgów z jazgotem rozjechała się po ulicach przylegających do miasta, a jeden z takich kolosów zatrzymał się koło naszej grupki, stojącej w bramie. Z włazu wygramolił się tankista w czarnym kombinezonie, w hełmofonie, o twarzy czarnej jak smoła. Podszedł do nas. Struchlałem. Byłem przecież w woj skowym płaszczu, z przewieszoną przez ramię maską przeciw gazową. Stanął przede mną. Obrócił. Obmacał. O rut jo? — spytał. Nie mogłem wyksztusić z siebie ani słowa". O świcie 19 września do walki o Wilno ruszyły wszystkie siły pancerne wroga, ściągnięte pod to miasto. O godz. 3.30 do miasta weszła grupa płk. Łomaki i uderzyła wzdłuż Wilii na most Zielony, gdzie została ostrzelana i odparta, kierując się w kierunku mostu na Zwierzyńcu. Około godz. 4.00 do walki ruszyła 6 BPanc. całością sił, kierując gros swych batalionów w kierunku obu mostów na Wilii, które (według meldunków dowódcy brygady) zostały opanowane około godz. 4.30. Natomiast dowódca 36 DKaw. meldował, że o most Zielony rozpoczął walkę o świcie 19 września 8 pcz i zdobył go do godz. 7.00. Z tego samego meldunku wynika, że walki ogniowe w Wilnie trwały do południa 19 września. Jeszcze o godz. 14.00 w rejonie mostu Zielonego Polacy mieli zniszczyć samochód pancerny BA-10 , a idący z pomocą pluton czołgów lejtn. Chomicza przywitano ogniem broni przeciwpancernej, który zniszczył czołg. Według źródeł so wieckich ich straty w walkach o Wilno wyniosły: 13 poległych (w tym 3 oficerów starszych i 3 oficerów młodszych). 24 rannych, zniszczonych 5 czołgów BT-7 i samochód pancerny BA-10, 3 samochody pancerne uszkodzone. We wczesnych godzinach rannych 19 września pod miasto podeszła również 7 DKaw r . kombriga Fiodora Kamkowa, złożona
i Kozaków, która do chwili podejścia specjalnych jednostek NKWD „opiekowała" się polskimi jeńcami. Jednym z większych skupisk polskich jeńców było pole przy trakcie oszmiańskim, na którym dokonywano wstępnej selekcji i podejmowano decyzje co do dalszych losów. Większość zatrzymanych cywilów lub przebra nych żołnierzy zwalniano, formując specjalne grupy z oficerów i policjantów. Tymczasowym dowódcą garnizonu sowieckiego w Wilnie został kombrig Achlustin, a garnizon tworzyły początko wo 24 DKaw. i 25 Brygada Pancerna. Sprawa zdobycia Wilna przez jednostki Armii Czerwonej zajmowała sporo miejsca w meldunkach poszczególnych dowód ców brygad, dywizji i armii, bowiem wielu z nich próbowało przypisać sobie ten „sukces", przy czym nie szczędzono sobie wzajemnych „epitetów", podając nawet kłamliwe dane dotyczą ce „wdarcia" się poszczególnych jednostek do miasta. Oceniając możliwości obrony Wilna, należy stwierdzić, że ich nie wykorzystano. Siły i środki zgromadzone w mieście, wykorzystując umocnienia obszaru warownego mogły bronić się przez 2-3 dni. Niezbędne było jednak do realizacji tego zadania prężne dowództwo. W godzinach południowych 18 września, gdy do dowództwa Obszaru Warownego. Wilno zaczęły nadchodzić telefoniczne meldunki o kierunkach pod chodzenia wojsk sowieckich, było jeszcze dość czasu, aby wzmocnić zagrożone odcinki odpowiednimi siłami mogącymi się przeciwstawić grupom pancernym wroga. Nie zrobiono nic, aby podjąć tego typu działania. Paraliż dowodzenia będący wynikiem juzowej rozmowy gen. Olszyny-Wilczyńskiego z płk. Okuliczem-Kozarynem okazał się wyjątkowy. 1 chyba ma sporo racji płk K. Rybicki, pisząc w swojej relacji, że „Wilno zostało oddane haniebnie, zgodnie z rozkazem d[owód]cy III Korpusu. Sytuacja oficerów dowodzących obroną płk. dypl. Okulicza i ppłk. Podwysockiego jest godna pożałowania, co im było nakazane z góry, to i wykonali. Rozkazy i postępowanie władzy przełożonej, łamiącej podstawowe elementy armii regularnej, której przeznaczeniem
jest bić się z wrogiem — stworzyły pogardę dla munduru, a przede wszystkim oficera, tworząc ponadto grunt dla propagandy, i na dłuższy czas stawiając przegrodę pomiędzy wojskiem i społeczeństwem oraz pomiędzy wojskowymi". Większość nie wyzyskanego do obrony Wilna wojska oraz część obrońców' i pracowników urzędów wileńskich prze kroczyła 19 września granicę polsko-litewską w Zawiasach. Podporucznik W. Barancewicz napisał: „W Zawiasach za stałem sytuację wprost tragiczną. Część żołnierzy i dużo samochodów cywilnych przekroczyło już granicę litewską. Obok strażnicy KOP jakiś oddział śpiewał rotę: Nie rzucim ziemi... Kilku oficerów popełniło samobójstwo". Dzień później w Mejszagole przekroczyły granicę litewską ośrodki zapasowe: 1 DPLeg., 29 DP, Wileńskiej BKaw. oraz batalion KOP „Niemenczyn", naciskane przez grupę płk. Łomaki. Jednak część żołnierzy z tych jednostek oraz batalion ON „Postawy" obrały drogę na Grodno. Inni obrońcy Wilna, którzy przedostali się do Landwarowa, 19 września transportem kolejowym dotarli również do Grodna i wzięli aktywny udział w jego obronie. Tymczasem w pobliżu Zawias płk w st. sp. Kazimierz Rybicki organizował zgrupowanie tych żołnierzy, którzy jeszcze wierzyli w walkę, dla których na przekroczenie granicy było jeszcze za wcześnie. Byli to ludzie, którzy znali wartość żołnierskiego ducha: część batalionu KOP „Orany", bateria ppor. Barancewicza i luźne grupki żołnierzy z rozbitych bądź rozproszonych czy rozwiązanych pododdziałów. Ruszyli rów nież ku Grodnu. Na drodze, pod Oranami, stanęły im podod działy 100 DS wspartej czołgami. Około południa 21 września doszło do ponad dwugodzinnej walki. Dwa czołgi zniszczono, jeden uszkodzono. Polacy pomaszerowali dalej. 22 września w rejonie miejscowości Uciecha żołnierze dowiedzieli się, że Grodno padło. Brak paliwa i żywności oraz zagrożenie ze strony nadciągających oddziałów pancernych wroga spowodo wały, że pod wieczór zdecydowano się przejść granicę
tewską. Żołnierze, którzy pochodzili z Wileńszczyzny i Groizieńszczyzny, wrócili do domów. Również w tym dniu granicę litewską przekroczyła część żołnierzy z pozostałych batalionów pułku KOP „Wilno”. Nie przeszkodziły im w tym ednostki 4 KS kombriga Iwana Dawidowskiego oraz 5 i 125 DS, które gęstymi posterunkami, począwszy od wieczora 18 września, zaczęły dosyć ślamazarnie obsadzać dawną granicę polską z Łotwą i Litwą. ***
Z działań jednostek Armii Czerwonej zdobywających Wilno
dowództwo Frontu Białoruskiego nie było zadowolone. Pod kreślano, iż działania ich nie były skoordynowane, wobec czego nieprzyjaciel w większości zdołał opuścić miasto wycofać się w kierunku Grodna bądź granicy litewskiej. Tym samym nie został osiągnięty jeden z ważniejszych celów tej operacji — zniszczenie bądź wzięcie do niewoli wileńskiego zgrupowania wojsk polskich. Przy czym dowództwo frontu winą obarczało głównie dowództwa 3 i 11 Armii, nie po czuwając się absolutnie do własnych błędów. A przecież to sztab frontu wydawał często niewykonalne rozkazy. Wy znaczano nierealne terminy i niewykonalne zadania, nie biorąc absolutnie pod uwagę niedostatków jednostek pod względem zaopatrzenia, wyszkolenia, łączności. Nie brano pod uwagę konieczności pokonywania dużych odległości. Dowództwo Frontu Białoruskiego nie zorganizowało też mobilnego, nie wielkiego sztabu, kierującego całością sił w walkach o Wilno, a rozkazy płynące z bardzo odległego od wojsk sztabu frontu, wobec problemów z łącznością i brakiem orientacji co do aktualnych pozycji jednostek i miejsca postoju podległych mu sztabów, częstokroć były już nieaktualne, nieuwzględniające aktualnej sytuacji bojowej i zaopatrzeniowej.
W KIERUNKU GRODNA
W myśl założeń Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej Grupa Konno-Zmechanizowana (GKZ) Frontu Białoruskiego komkora Iwana Bołdina (nosząca nazwę Dzierżyńskiej — od miejsca ześrodkowania wokół m. Dzierżyńsk-Kojdanów) jako najsilniejszy związek operacyjny frontu (ponad 750 czołgów i samochodów pancernych stanu wyjściowego) miała jak najszybciej posuwać się w głąb terytorium II Rzeczypospolitej, z głównym kierunkiem uderzenia na Białystok i dalej — War szawę. Przy czym do najważniejszych jej zadań w pierwszych dniach agresji należało zdobycie Baranowickiego Odcinka Umocnionego na północ od Baranowicz. Zakładano bowiem, że o ile na granicy Polacy nie stawią poważniejszego oporu, to na linii umocnień można się spodziewać zorganizowanego i silnego oporu. Komkor Bołdin zdecydował wykonać główne uderzenie 6 KKaw. komdiwa Andreja Jedremienki w kierunku na Nowogródek, a 15 KPanc. komdiwa Michaiła Piętrowa w kierunku Howiezna-Słonim. Decyzja powyższa wynikała nie tylko z warunków terenowych sprzyjających ruchowi związków kawaleryjskich i pancernych, ale także z możliwości uderzenia i zdobycia Baranowickiego Odcinka Umocnionego obejściem od północy przez konnicę i uderzeniem czołgów na odcinku Ostaszyn-Srobowo Górne.
Kierunki uderzeń 6 KKaw. i 15 KPanc. przecinały linię umocnień baranowickich, linię zarówno na Serweczy i czę ściowo Szczary Górnej, jak i w dalszej kolejności Szczary Dolnej. Przygotowanie tych linii do obrony było na tyle wystarczające, że gdyby zostały nawet w minimalnym stopniu obsadzone przez pododdziały Wojska Polskiego, i wykorzystano by już wybudowane jazy na rzekach, po konanie ich byłoby trudne nawet dla korpusu pancernego. Tymczasem resztki polskich jednostek wojskowych z Ba ranowicz, Nowogródka i Słonimia odeszły w dniach 13-14 września na przedmoście rumuńskie i umocnienia baranowickie nie zostały przez Polaków obsadzone. Ale Rosjanie o tym nie wiedzieli. Dlatego też główne siły uderzeniowe planowano wzmocnić dwudywizyjnym (4 i 13 DS) 5 KS komdiwa Aleksandra Garnowa, a w dalszej kolejności (gdyby walki się przeciągały) związkami taktycznymi ześrodkowującej się w pobliżu Mińska 10 Armii. Zarówno 6 KKaw. jak i 15 KPanc. uderzyły wszystkimi swoimi związkami taktycznymi w pierwszym rzucie. Drugi rzut miały stanowić dywizje strzeleckie 5 KS wyposażone w transport mechaniczny. Jednak z niewiadomych przyczyn (być może transport został wykorzystany do dowozu zaopat rzenia dla całej grupy) dywizje odbywały marsz pieszo, nie nadążając za jednostkami 6 KKaw. i 15 KPanc. 4 Dywizja Kawalerii kombriga Iwana Muzyczenki swoim 145 pułkiem kawalerii mjr. Karpenki natknęła się w pobliżu wsi Żukowy Borek nad Niemnem prawdopodobnie na podod działy baonu KOP „Iwieniec” kpt. Jana Nowrata. Około godziny 7.00 17 września doszło do krótkiej, ale zaciętej walki prawdopodobnie z ubezpieczeniem bojowym tego bata lionu. Spieszona część 145 pkaw. zepchnęła ze stanowisk bojowych polskich żołnierzy, którym udało się przedostać do sił głównych. Podczas podchodzenia nieprzyjaciela do brzegu Niemna Polacy ponownie stawili zacięty opór. Dowodzenie walką przejął przybyły w czasie boju sztab 4 DKaw., a później
sam Jeremienko. Wprowadzono do walki pułk artylerii, aby szybciej rozgromić Polaków. Walka trwała kilka godzin, bowiem dopiero późnym wieczorem dywizja zajęła rejon Korelicze za rzeką Niemen i Serwecz (około 20 km od miejsca walki). 11 Dywizja Kawalerii kombriga Andrieja Nikitna już na podejściu pod Stołpce, w rejonie m. Korekołowicze (?), trafiła pod ogień prawdopodobnie którejś z kompanii granicznej KOP i została zmuszona do rozwinięcia pułku kawalerii w celu pokonania oporu Polaków. Również w Stołpcach KOP-iści baonu „Stołpce” przywitali sowieckich kawalerzystów ogniem, po czym wycofali się z trudnego do obrony miasteczka. W trakcie posuwania się dywizji na zachód, nękali ją krótkimi napadami ogniowymi z okolicznych lasów. Pozostałe jednostki 6 KKaw. walk z Polakami nie zanoto wały. W sumie korpus Jeremienki wtargnął 17 września w głąb terytorium RP na około 90 kilometrów. Pod wieczór 17 września Jeremienko utworzył szybką grupę zmechanizowaną, w skład której wszedł 31 pułk czołgów z 11 DKaw., szwadron kawalerii na samochodach i dywizjon poczwórnie sprzężonych przeciwlotniczych ka rabinów maszynowych na ośmiu samochodach. Stanąwszy na czele tej grupy, nocą 17/18 września, wykroczył do Nowogródka. Powitała go na ulicach cisza oraz zamknięte bramy i okiennice. Dopiero po jakimś czasie część ludności białoruskiej i żydowskiej wyszła z domów witać żołnierzy Armii Czerwonej. W ciągu tej nocy i następnej w No wogródku dochodziło do strzelaniny, w wyniku której zginęło kilku czerwonoarmistów i oficerów. Jeremienko pisze, że zginęli od kul polskich „bandytów*\ których pojmano. Były to jednak ofiary wymiany ognia pomiędzy oddziałami sowieckimi, które panicznie bały się nocy. 15 Korpus Pancerny, który obawiał się uwikłania w walkach o Baranowicki Odcinek Umocniony (w sowieckich raportach nazywany rejonem), podchodził do jego umocnień z pewnym
lękiem. Dopiero po południu 17 września 27 BPanc. płk. Iwana Juszczuka przystąpiła do przeprawy przez rzekę Serwecz w rejonie m. Lubamicze. 2 Brygada Pancerna płk. Aleksieja Kurkina osiągnęła jeszcze mniej, przystępując w tym czasie do forsowania rzeki Usza. Marsz korpusu odbywał się bez oporu, nie licząc krótkich potyczek na granicy. Pomimo braku polskiego oporu, dowództwo GKZ nie czuło się zbyt pewnie, stawiając na dzień 18 września 15 KPanc. zadanie dotarcia do m. Słonim, czyli osiągnięcie rubieży rzeki Szczara Dolna. Jako wzmocnienie przydzielono 15 korpusowi 4 Dywizję Strzelecką. Realizację zadania korpus rozpoczął z ponad dwugodzinnym opóźnieniem, po godz. 19.00, co wydaje się niezbyt zro zumiałe, bowiem do zapadnięcia nocy trzeba było przebyć ok. 60-70 km. Na trasie marszu korpusu nie zanotowano tego dnia walk. W m. Dworzec 27 BPanc. rozbroiła jakieś bliżej nie znane pododdziały w liczbie około 400 ludzi (w tym 8 oficerów), a 2 BPanc. w Słonimiu rezerwowe pododdziały z 80 pułku piechoty 20 Dywizji Piechoty. Jednak rejon nowego ześrodkowania korpus pancerny osiągnął dopiero 19 września rano, bowiem w Słonimiu Polacy podpalili jeden z dwóch mostów i całość sił korpusu korzystała tylko z jednego mostu, co zdaniem komdiwa Piętrowa spowodowało opóź nienie rzędu 10-15 godzin. W myśl rozkazu dowódcy GKZ 18 września 6 KKaw. miał osiągnąć rubież rzeki Szczara Dolna, a na prawym skrzydle linię kolejową Wołkowysk-Lida włącznie z opanowaniem tego ostatniego miasta. Pomijając możliwości oporu polskiego, zadanie nie było łatwe do zrealizowania. Okazało się bowiem, że czołgi i samochody pancerne korpusu Jeremienki mają niewiele paliwa. Aby nie wstrzymywać dalszego posuwania się jednostek korpusu, co trzeci czołg i samochód pancerny oddał paliwo dwóm pozostałym, a sam zostawał w oczekiwaniu na dostawy. Uszczupliło to siłę uderzeniową korpusu o 1/3 wozów bojowych. Ze sprawnych i zatankowanych wozów
bojowych Jeremienko sformował zbiorczy pułk pancerny, który wysłał w celu zajęcia Wołkowyska. Pułk jednak nie dotarł tego dnia do celu, zatrzymując się w m. Ruda Jaworska — około 30 km od Wołkowyska. Działająca na prawym skrzydle korpusu 6 DKaw. otrzymała zadanie 152 pułkiem kawalerii płk. Sielukowa wzmocnionym szwadronem czołgów opanować Lidę. Jednak i to zadanie nie zostało wykonane, a położenie pułku do końca dnia nie było znane. Całość sił 6 KKaw. nie wykonała zadania dnia, zatrzymując na noc swe główne siły przy linii kolejowej Baranowicze-Lida i szosie Słonim-Lida. W całym pasie natarcia GKZ Frontu Białoruskiego nie było tego dnia jakichś poważniejszych sił polskich, które mogłyby zmusić ją do opóźnienia marszu. Jednostki grupy napotykały w zasadzie kolumny ewakuujących się urzędów państwowych, rzadziej policji czy pododdziały z ośrodków zapasowych Wojska Polskiego. Główną siłę Zgrupowania Kawalerii „Wołkowysk” gen. bryg. Wacława Przeździeckiego stanowiła czteropułkowa (101, 102 i 110 pułki ułanów oraz 103, pieszy pułk szwoleżerów) Rezerwowa Brygada Kawalerii ,.Wołkowysk” dowodzona przez płk. dypl. Edmunda Helduta-Tamasiewicza. Ta jedyna większa jednostka mogła na tym terenie stawić skuteczniejszy opór wojskom Armii Czerwonej. Już 17 września późnym wieczorem brygada wyruszyła z Wołkowyska w kierunku Wilna, celem wzmocnienia obrony tego miasta. Jednak 18 września w Ostrynie gen. Przeździecki otrzymał wiadomość, że Wilno nie będzie bronione, wobec czego skierował swoje zgrupowanie w stronę Grodna. Dowództwo Frontu Białoruskiego, nie bardzo orientując się w możliwościach operacyjnych swych wojsk, poleciło m.in. GKZ do końca dnia 19 września opanować Grodno siłami nie mniejszymi niż jedna dywizja kawalerii, a pozostałym ześrodkować się do końca 18 września w rejonie Roś-Brzostowica-iMścibów-Wołkowysk, wysuwając oddziały czołowe w kierunku Sokółki, Białegostoku i Hajnówki w celu nawią
zania łączności z oddziałami armii niemieckiej. Dowództwo GKZ nie przyjęło do realizacji części rozkazu dotyczące] zdobycia Grodna 19 września przez kawalerię. Postawiło 19 września własne zadania, które zmniejszały znacznie tempo marszu. Wpływ na ten stan rzeczy miał niewątpliwie brak paliwa i innego zaopatrzenia (w tym części zapasowych) oraz zmęczenie ludzi i koni. Jednostki kawaleryjskie 6 KKaw. przeszły tego dnia do 50 km i znalazły się od Wołkowyska jeszcze w odległości ponad 50 km, osiągając rubież Dereczyn-Kuryłowicze. Jedynie komdiw Jeremienko, stanąwszy na czele improwi zowanego oddziału pancemo-zmechanizowanego (osiem czoł gów, dwa plutony przeciwlotniczych karabinów maszyno wych), po godzinie 9.00 wkroczył do Wołkowyska. Witały go nieliczne grupy komunizujących mieszkańców, którzy szybko zorganizowali miejscową milicję. Reszta ludności tego miasta w milczeniu obserwowała zachowanie się żołnierzy Armii Czerwonej. Natomiast 152 pkaw. podszedł pod Lidę (która znajdowała się w pasie natarcia 11 Armii), gdzie na podstawie informacji od miejscowej ludności ustalił, że „...nieprzyjaciel składający się z oficerów i obszarników, w sile do 1500 szabel, organizuje obronę miasta. W celu okrążenia i uchwy cenia dróg odejścia został wysłany jeden szwadron kawalerii. Do uchwycenia stacji i skrzyżowania dróg z szosą wysłano szwadron samochodów pancernych. Podczas podchodzenia szwadronu samochodów pancernych do miasta nieprzyjaciel przywitał go ogniem broni ręcznej i karabinów maszynowych. Jednak w efekcie kombinowanego uderzenia szwadronów: kawalerii i samochodów pancernych, nieprzyjaciel uciekł. Bój zakończył się zdobyciem miasta Lida. Zdobycze: 50 zabitych (? — C.G.), 2500 jeńców (? — C.G.), 300 karabinów, 100 000 sztuk amunicji. 23 samoloty". Nie jest możliwe, aby 19 września w Lidzie znajdowało się jeszcze tylu uzbrojonych żołnierzy. Z przekazów polskich wynika, że w Lidzie znajdował się OZ 19 DP (dowódca ppłk
Izydor Blumski) oraz baza 5 pułku lotniczego (dowódca ppłk pil. Tadeusz Piotrowicz), ale 19 września uzbrojonych żoł nierzy w zasadzie nie było, gdyż 17 września większość żołnierzy OZ, dla których nie starczyło broni, została zdemo bilizowana. Natomiast pozostali (około 800 żołnierzy, w tym licząca 200 ludzi kompania podchorążych) udali się 18 września przez Ejszyszki do Oran, skąd odjechali transportem kolejowym do Grodna. Natomiast sprawne samoloty (84) oraz 309 osób personelu lotniczego przekroczyło granicę łotewską. Część rzutu kołowego bazy lotniczej trafiła do Grodna, a część pod dowództwem kpt. Jana Wiłkojcia przyłączyła się do grupy płk. Kazimierza Rybickiego, biorąc udział w walce pod Oranami. Niewielki opór w Lidzie mogły stawić wojskom sowieckim bliżej nie znane grupy żołnierzy, policji i samo obrony polskiej. Wzięcie tak dużej liczby jeńców świadczy 0 tym, że czerwonoarmiści brali do niewoli wszystkich bezbronnych, częściowo (nawet) umundurowanych żołnierzy, 1 inne osoby noszące uniform podobny do wojskowego. Z innych meldunków sowieckich wynika, że do zajęcia Lidy została wysłana kombinowana grupa pancerno-zmechanizowana, utworzona przez 16 KS 11 Armii w składzie: samodzielny batalion rozpoznawczy 2 DS, 100 batalion czołgów 100 DS i 365 batalion czołgów prawdopodobnie 2 DS (bądź korpuśny?). Grupa ta dowodzona przez kombriga Rozanowa otrzymała 0 godzinie 13.00 zadanie, aby do końca dnia opanować Lidę, a dnia następnego rozwijać uderzenie w kierunku Grodna. Jak wynika ze sprawozdania sowieckiego, o godz. 17.30 samodzielny batalion rozpoznawczy 2 DS opanował m. Iwie, gdzie rozbroił batalion polskiej piechoty (? — przyp. aut.). Natomiast o godzinie 19.00 100 batalion czołgów 13 kilomet rów na południe od Lidy dogonił polski oddział ochrony pogranicza w sile około batalionu (? — przyp. aut.) i go rozbroił, zdobywając 300 karabinów, 40 pistoletów, 40 koni 1 motocykl. Mogły to być pozostałości pododdziałów batalionu KOP „Stołpce^ lub „Iwieniec \
Idący jako straż przednia grupy pancerno-zmechanizowanej samodzielny batalion rozpoznawczy 2 DS wszedł do Lidy około godz. 21.00, a cała grupa weszła w godzinę później — przypisując sobie zdobycie tego miasta. Próbując realizować rozkaz dowódcy frontu odnośnie zdo bycia Grodna 19 września o godzinie 6.00 tegoż dnia komkor Bołdin wydał rozkaz bojowy nr 03, w którym polecił 15 KPanc. wraz z podporządkowanymi mu oddziałami zmo toryzowanymi 13 DS (119 ps) i 4 DS (101 ps) do końca dnia zająć Grodno i Sokółkę. Był to bardziej rozkaz dla uspokojenia dowództwa Frontu Białoruskiego niż do praktycznej realizacji. 15 Korpus Pancerny stał bowiem kilkanaście kilometrów na zachód od Słonimia z powodu braku paliwa, przy czym wiele wozów bojowych zostało na trasie marszu już wcześniej z tego samego powodu bądź zepsutych i nienaprawionych z powodu braku części zapasowych. „Kombinując"' paliwo (w tym zdobyczne) komdiw Pietrow zdołał wysłać kilka wozów do Wołkowyska oraz po kilka do Zelwy i m. Różana. Siły główne korpusu cały dzień 19 września dalej stały w rejonie ześrodkowania zajętym poprzedniego dnia. Dopiero na osobistą interwencję zastępcy ludowego komisarza obrony ZSRR marszałka Siemiona Budionnego, który przebywał przy Sztabie Frontu Białoruskiego, pod koniec 19 września zacźęto dostarczać korpusowi paliwo samolotami transportowymi. Jednak tego dnia 15 KPanc. nie był w stanie rozpocząć realizacji zadania bojowego. W podobnej sytuacji były oddziały zmotoryzowane 5 KS (z 4 i 13 DS), które przydzielono korpusowi pancernemu. O ile 101 ps w jakiś sposób tego dnia dotarł do Wołkowyska i Różanej, to 119 ps do godziny 14.00 stał siedem kilometrów na zachód od Nowogródka z powodu braku paliwa. Pomiędzy oddziałami zmotoryzowanymi 5 KS oraz 15 KPanc. i 6 KKaw. nie było żadnej łączności. Nie tylko, że nie wiedziano, gdzie się aktualnie znajdują, to jeszcze każdy z nich miał za zadanie opanowanie między innymi Wołkowyska, co sugeruje, że również sztab GKZ nie
był zorientowany w położeniu swoich oddziałów, dublując zadania bojowe, tracąc niepotrzebnie czas, paliwo oraz powo dując niepotrzebne zmęczenie ludzi. Natomiast dowódcy 101 ps ani 119 ps nie wiedzieli tego dnia, że znaleźli się w pod porządkowaniu 15 KPanc. i powinni przegrupować siły, aby zmienić kierunek swego marszu. Tego dnia do GKZ dołączyła 21 BPanc. płk. Aleksandra Liziukowa, wyposażona głównie w czołgi ciężkie T-28, stanowiąc odwód dowódcy GKZ, ześrodkowując się w rejonie m. Dworzec. Natomiast 20 BZmot., wchodząca organicznie w skład 15 KPanc., jeszcze do korpusu nie dołączyła. Najsilniejsze zgrupowanie uderzeniowe Frontu Białoruskiego, jakim była GKZ, największe sukcesy uzyskało w pierwszym dniu natarcia. Złożyły się na to dwie przyczyny. Pierwsza: brak większego oporu wojsk polskich, szczególnie w pasie umocnień Baranowickiego Odcinka Umocnionego, czego się najbardziej obawiano; druga: wystarczająca, zabrana ze sobą, ilość materiałów pędnych. Następne dwa dni to (pomimo dalej prawie że śladowego oporu polskiego) malejąca systematycznie zdolność pokonywania przestrzeni operacyjnej. Praktycznie pod koniec trzeciego dnia operacji GKZ nie była zdolna do dalszego marszu z powodu braku paliwa i innych środków zaopatrzeniowych. Na złą pracę służb tyłowych wpłynęły nie tylko braki w zakresie środków mechanicznych i personalnych służb tyłowych, ale przede wszystkim zła organizacja pracy tych służb na szczeblu armijnym i frontowym, które nie potrafiły podciągnąć stacji zaopatrzeniowych jak najbliżej wojsk oraz dokonywać rozładunku w taki sposób, aby trans porty (szczególnie z paliwem) nie czekały na rozładunek i dalszą ekspedycję po 2-3 doby. Innym mankamentem było źle zorganizowane rozpoznanie aktualnego miejsca znajdow ł ania się własnych oddziałów i związ ków taktycznych, braki w zakresie środków łączności lub ich wykorzystywania, a co się z tym wiąże — złego dowodzenia tak ze szczebla frontu, jak i grupy, a często i korpusu.
Pomimo tych poważnych braków i błędów GKZ osiągnęła ze wszystkich armii frontu największe przeliczeniowe tempo natarcia, pokonując w ciągu trzech dni przestrzeń 170200 km. Zadanie, które jej postawiono 19 września — dotarcia tego dnia do Grodna. Sokółki i Białegostoku — nie wykonała, ponieważ raczej nie była w stanie tego zrobić. Pomimo psucia się wielu wozów bojowych w czasie marszu była dalej najsilniejszym związkiem operacyjnym Frontu Białoruskiego, zdolnym przy dobrym zaopatrzeniu i właściwym dowodzeniu uderzyć dalej pancernym taranem w każdym kierunku. Tym bardziej że na jej tyły wchodziły już jednostki 10 Armii, zdolne w każdej chwili wesprzeć ją sprzętem i ludźmi.
JAK OPANOWAĆ GRODNO?
Walki o Wilno dostarczyły jednostkom pancernym doświad czeń bojowych. W podobny sposób dowództwo Frontu Białoruskiego planowało zdobyć Grodno, wzmacniając jed nak oddziały pancerne pododdziałami piechoty bądź spieszo nej kawalerii. Jednak przy planowaniu tej operacji dowodźtwo frontu popełniło błędy. Świadczą o tym sprzeczne, nieuwzględniające realiów rozkazy zamierzeń dowódców niższego szczebla. Jak już wspomniano, 19 września o go dzinie 13.00 zgodnie z rozkazem dowódcy 11 Armii na Grodno miała uderzyć grupa zmechanizowana 16 KS w skła dzie: samodzielny batalion rozpoznawczy 2 DS, 100 bez i 365 bez, o której to grupie sztab frontu w ogóle nie wiedział. Natomiast dowódca GKZ komkor Bołdin wydał 19 września o godzinie 6.00 rozkaz, w którym polecił zająć Grodno do końca tego dnia 15 KPanc. komdiwa Piętrowa wzmocnionemu .101 ps z 4 DS i 119 ps z 13 DS, które dysponowały transportem samochodowym. Tego też dnia zgodnie z roz kazem nr 02 dowódcy frontu komandarma Kowalowa zadanie zdobycia Grodna otrzymał dowódca GKZ, ale siłami dywizji kawalerii, co jednoznacznie wskazywało na 6 Kozacki Korpus Kawalerii (KKKaw.) komdiwa Jeremienki. Jeremienko też ✓
(w myśl tego rozkazu) zaczął tworzyć grupę bojową z pułków czołgów swoich dywizji kawalerii celem uderzenia na Grodno. Jednak 19 września w stronę Grodna nie wyruszył żaden ze wspomnianych wyżej oddziałów czy związków taktyczno-operacyjnych. Problem tkwił w braku paliwa i „kulejącej" łączności. Baki czołgów i samochodów były nadal puste, a dowództwa 101 i 119 ps o czekającym ich nowym zadaniu dowiedziały się z kilku a nawet kilkunastogodzinnym opóźnieniem. Z drugiej strony nastąpił pewien chaos organizacyjny spowo dowany rozkazem bojowym nr 4 dowódcy Frontu Białoruskiego, wydanym 20 września 1939 roku. Otóż z tego rozkazu, określającego nowy skład i zadania poszczególnych armii, komkor Bołdin dowiedział się ze zdumieniem, że jego związek operacyjny został rozwiązany, a związki taktyczne grupy do północy 21 września ma przekazać dowódcy 10 Armii komkorowi Zacharkinowi. Biorąc pod uwagę sytuację operacyjną na kierunku Grodna (oddziały GKZ znajdowały się w ruchu na wyznaczonych kierunkach, brak łączności z dowództwem 10 Armii), ten punkt rozkazu prawdopodobnie kilka godzin później anulowano bądź zawieszono jego realizację, bowiem dyrektywa nr 11/OP Sztabu Frontu Białoruskiego wydana tego samego dnia nakazywała opanowanie Grodna do końca 20 wrześ nia przez jedną dywizję kawalerii z GKZ Frontu Białoruskiego, co, niezależnie od zbyt optymistycznej oceny możliwości dywizji kawalerii, czyniło realizację tak postawionego zadania niewykonalnym, ze względu na zbyt duże odległości dzielące dywizję 6 KKaw. od Grodna (około 100 km). Komkor Bołdin, biorąc pod uwagę własną ocenę sytuacji, zdecydował się opanować Grodno do końca 20 września wydzielonymi siłami 15 KPanc. wzmocnionymi wspomniany mi już 101 i 119 ps, przygotowując dodatkowo 4 DKaw. kombriga Iwr ana Muzyczenki z 6 KKaw., która miała wejść do Grodna 21 września. Sztab frontu zaakceptował tę propozycję.
Sztab 11 Armii nie zgodził się ze wspomnianym rozkazem i dyrektywą Sztabu Frontu Białoruskiego odnośnie opanowania Grodna i w kolejnym swoim zarządzeniu z 20 września nakazał grupie zmechanizowanej 16 KS uderzyć na Grodno w celu opanowania tego miasta, pomimo iż 16 KS jako główne zadanie (wyszczególnione w rozkazie dowódcy frontu) otrzymał jak najszybsze i szczelne obsadzenie byłej granicy polsko-litewskiej. W każdym razie grupa zmechanizowana 16 KS pod dowództwem kombriga Rozanowa, która znajdowała się rano 20 września na zachód od Lidy, wyruszyła w kierunku Grodna przez Szczuczyn, Skidel. W rejonie Szczuczyna około godziny 10.30 doszło do krótkiej walki pomiędzy 365 bez ze słabą kompanią polskiej piechoty, która została rozbita. Do niewoli dostało się 47 żołnierzy. Pół godziny później, 5 km na południowy wschód od m. Skidel, oddział czołowy grupy pod dowództwem st. lejtn. Jeroszenki nawią zał walkę z polskimi szwadronami kawalerii. Były to dwa z pięciu szwadronów improwizowanej grupy rtm. Ryszarda Wiszowatego, dowodzone przez por. rez. Młynarskiego i por. rez. Mieczysława Zembrzuskiego. Sformowana ad hoc improwizowana grupa kawalerii rtm. Wiszowatego z pozo stałości 2 i 10 pułku ułanów i innych luźnych oddziałów zapasowych od 15 września z różnym natężeniem znajdowa ła się w styczności ogniowej z rozpoznawczymi pododdzia łami wojsk niemieckich między Białymstokiem a Wołkowyskiem, by 19 września w rejonie wsi Dubno stoczyć zaciętą walkę z miejscową grupą terrorystyczno-dywersyjną. W no cy z 19 na 20 września grupa dotarła do rejonu Skidla, rozmieszczając się na wypoczynek w samym Skidlu i okoli cznych wsiach. Skidel płonął, co było wynikiem działań ekspedycji karnej pododdziałów wojska i policji z Grodna za wszczęcie zbrojnego buntu przeciwko miejscowych wła dzom administracyjnym i wojskowym. Szwadrony po krótkiej wymianie ognia z oddziałem st. lejtn. Jeroszenki wycofały się w kierunku Skidla boczną
drogą. Szosą w kierunku Skidla jechały czołgi sowieckie, prowadząc rzadki ogień do wycofujących się szwadronów, które jednak szybko osiągnęły miasteczko. Szwadron por. Zembrzuskiego obsadził wylot szosy w kierunku wschodnim, zabezpieczając dwa drewniane mosty przez rzeczkę Skidelkę (jeden z nich mógł wytrzymać obciążenie czołgu). Od godzin wczesnopopołudniowych rozpoczęła się zacięta walka słabych szwadronów rtm. Wiszowatego z nadciągający mi czołgami grupy zmechanizowanej 16 KS. Rotmistrz Wiszowaty nie dysponował żadną bronią przeciwpancerną. Zapasy amunicji karabinowej były niewielkie. Próba pod palenia mostu nie przyniosła większych efektów. Rosły straty obrońców. Czołgi zaczęły się pojawiać z innych stron. Po kilkugodzinnym boju, w znacznie uszczuplonym składzie, wycofano się przez Żydomlę na Grodno. Źródła sowieckie walkę w Skidlu oceniają jako niezmiernie ciężką, absorbującą siły całej grupy zmechanizowanej 16 Korpusu Strzeleckiego: „Nieprzyjaciel wykazywał zacięty opór, zajmując punkty ogniowe w różnych miejscach i ukryciach, na ulicach, w domach, piwnicach, podjazdach, strychach itd., prowadząc do czołgów intensywny ogień maszynowy z broni ręcznej itp. W czasie boju grupa piechoty (spieszonych ułanów — przyp. aut.) usiłowała na placu miasteczka atakować czołgi z tyłu, ale została związana ogniem czołgu osłony. (...) W końcowym etapie boju dużą pomoc okazał oddział uzbro jonych partyzantów z miejscowej ludności *. Po walce o Skidel grupa zmechanizowana 16 KS była tak wyczerpana, że zatrzymała się w mieście na nocleg. Przyznano się jedynie do straty samochodu pancernego i jednego uszko dzonego czołgu T-38 (rozpoznawczy). Do Grodna tego dnia grupa nie była w stanie dotrzeć. Wykonały to inne oddziały ale nie z 11 Armii, lecz GKZ Frontu Białoruskiego. Otrzymując rozkaz opanowania Grodna, komdiw Pietrow stanął przed niełatwym zadaniem. Po pierwsze nie znano aktualnego stanu przygotowania Grodna do obrony. Po drugie
korpus, aby wykonać rozkaz dowódcy frontu, musiał rozdzielić swoje i tak szczupłe siły. Szczupłe dlatego, że co najmniej połowa czołgów nie miała odpowiedniej ilości paliwa, a 20 BZmot. pododdziałem rozpoznawczym dochodziła dopiero do Słonimia. Komdiw Pietrow 20 września o godzinie 5.00 postawił następujące zadania korpusowi: 27 BPanc. płk. Iwana Juszczuka, maszerując na Grodno dwoma kolumnami po trasie Dychonowice, Worony, Olekszyce, Indura, Grodno i Szydłowice, Brzostowica Wielka, Kolesniki, Odelsk, Grodno, do godziny 15.00 opanować miasto i wyjść na rubież Adamowicze-Kolesin (Kiełbasin?); 2 BPanc. płk. Aleksieja Kurkina do godziny 15.00 miała zająć Sokółkę, a następnie osłaniać kierunki Dąbrowa-Sokółka i Wołkowysk-Sokółka. 2 Brygada Pancerna podchodziła do Sokółki rzutami w miarę uzupełniania paliwa w wozach bojowych. Jako pierwszy wszedł w południe do Sokółki 3 bez, nie napotykając więk szego oporu. Pozostałe pododdziały brygady przybywały do Sokółki do godziny 17.00. Jeszcze tego dnia pododdziały czołowe brygady doszły do Dąbrowy, opanowując ją po krótkiej walce. Do niewoli wzięto około 200 żołnierzy (w tym 5 oficerów). Znacznie poważniejsze problemy od samego początku w realizacji zadania miał dowódca 27 Brygady Pancernej. Nie otrzymawszy żadnych danych ze sztabu korpusu czy GKZ odnośnie sił polskich w Grodnie oraz biorąc za podstawę stwierdzenia dowódcy 15 KPanc., że nieprzyjaciel nie stawia nigdzie zaciętego oporu i poddaje się całymi jednostkami, zdecydował, że batalion rozpoznawczy brygady będzie wyko nywał zarówno zadania rozpoznawcze, jak i oddziału wy dzielonego. Wzmocniono go kompanią piechoty zmotoryzo wanej i plutonem saperów, stawiając zadanie ustalenia siły i ugrupowania polskiej obrony w Grodnie oraz uchwycenie przeprawy mostowej przez Niemen, zajęcie ośrodka łączności i odcięcie możliwości wycofania się szlakiem kolejowym w kierunku północno-wschodnim.
W chwili otrzymania zadania brygada znajdowała się 3 km na północny wschód od Wołkowyska. Składała się z trzech batalionów czołgów, batalionu rozpoznawczego i operacyjnej mipy sztabu, łącznie 146 czołgów BT i 11 samochodów pancernych. Wszystkie wozy bojowe miały mniej niż pół •ednostki paliwa. Pozostałe pododdziały brygady łącznie z tyłowymi pozostały na trasie dotychczasowego marszu ze względu na brak paliwa. Wobec niedostarczenia paliwa komdiw Pietrow podjął decyzję uzupełnienia go w części czołgów bojowych kosztem innych. Tym sposobem jeszcze przed świtem 20 września w pełni zatankowano 63 czołgi, 2 samochody pancerne i 8 samochodów pomocniczych (m.in. łączności). Pozostałe wozy bojowe w miarę dostarczania paliwa miały wyruszać pododdziałami w kierunku Grodna. Batalion rozpoznawczy 27 BPanc., który nie doczekał się przybycia kompanii piechoty zmotoryzowanej i plutonu sape rów, wyruszył 20 września o godzinie 4.15 w kierunku Grodna w składzie 11 czołgów, samochodu pancernego, samochodu sanitarnego i samochodu z radiostacją 5 AK, mając do pokonania około 80 km. Grodno, położone głównie na prawym brzegu Niemna, który przez miasto płynie w kierunku północno-zachodnim, miało w 1939 r. około 58 000 mieszkańców i zajmowało powierzchnię 1554 ha. Oba brzegi miasta połączone były dwoma mostami: drogowym i kolejowym. W strukturze ludności największą grupę stanowili Polacy, następnie Żydzi oraz Białorusini i Litwini. Miasto było na tych terenach silnym ośrodkiem kultury polskiej. Oprócz licznych szkół i bibliotek znajdowały się tu między innymi: Teatr Miejski im. Elizy Orzeszkowej, Teatr Objazdowy, Muzeum Historyczne i Muzeum Przyrodnicze. Grodno było też jednym z silniejszych garnizonów wojskowych Rzeczypospoli tej, siedzibą Dowództwa Okręgu Korpusu nr III, którego wojskowa władza rozciągała się na województwo wileńskie i nowogródzkie. Dowódcą OK III był gen. bryg. Józef Olszyna-
-Wilczyński. Z jednostek wojskowych znajdowały się tutaj: 76 pułk piechoty, 81 Pułk Strzelców Grodzieńskich, 29 pułk artylerii lekkiej (bez 1 dywizjonu), 7 batalion pancerny i dywizjon artylerii przeciwlotniczej. Jednostki te wchodziły w skład 29 DP, której dowództwo mieściło się również w Grodnie. Taki stan istniał do sierpnia 1939 r. i na tej podstawie dowództwo sowieckie uważało Grodno za silnie umocniony obszar warowny z dużą liczbą doskonale uzbrojo nych polskich oddziałów wojskowych. Tymczasem w sierpniu 1939 r. jednostki stanowiące skład 29 DP zostały przetrans portowane nad granicę niemiecką, zgodnie z planem operacyj nym „Z", a sformowana z nadwyżek mobilizacyjnych Grupa Operacyjna „Grodno" (około 7000 żołnierzy), która miała ochraniać to miasto od zachodu i północnego zachodu, 10 września została rozwiązana, a jej jednostki skierowano do wzmocnienia obrony Lwowa. W Grodnie w przededniu walki z wojskami sowieckimi były tylko niepełne dwa bataliony piechoty, uzbrojone w kb i karabiny maszynowe. Jeden to batalion marszowy, szykujący uzupełnienia dla 29 DP, dowo dzony przez kpt. Piotra Korzona, a drugi, 31 wartowniczy, dowodzony przez mjr. Benedykta Serafina. Ponadto w Grodnie znajdował się jeszcze improwizowany oddział liczący około 200 ludzi, dowodzony przez ppor. rez. Antoniego Iglewskiego (późniejszego cichociemnego), część rzutu kołowego 5 pułku lotniczego z Lidy, grupy żandarmerii wojskowej i policji, a także pododdziały piechoty z Wilna, przybyłe pod wieczór 19 września. W Grodnie znalazła się bateria artylerii przeciw lotniczej z dwiema armatkami kalibru 40 mm (była to 94 bateria artylerii przeciwlotniczej, mająca na uzbrojeniu armaty typu Bofors). Do tego należy doliczyć oficerów i żołnierzy, którzy znaleźli się w Grodnie przypadkowo, licznych cywilnych ochotników, zwłaszcza harcerzy, rekrutujących się w szcze gólności z miejscowych szkół gimnazjalnych oraz zawodowych, i urzędników państwowych napływających do Grodna. Więk szość z ochotników była przeszkolona wojskowo w ramach
Przysposobienia Wojskowego (PW). Dzięki swemu zapałowi do walki i patriotyzmowi stanowili oni niezwykle cenny materiał żołnierski. W sumie liczba obrońców sięgała 2000-2500 ludzi pod bronią, nie licząc 101 i 102 rezerwowego pułku ułanów, które częściowo wzięły również udział w obronie Grodna, począwszy od 21 września. Szczególnie dobrze była zorganizowana służba sanitarna i łączności, do czego przyczyniły się nie tylko istniejące już służby, ale też ochotniczki spośród miejscowych kobiet. Do 12 września 1939 r. dowódcą Obszaru Warownego Grodno był płk dyplomowany Bohdan Hulewicz, który poczynił pewne przygotowania do obrony miasta, spodzie wając się zagrożenia ze strony wojsk niemieckich. Nie mając do obrony przeciw czołgom żadnych działek przeciw pancernych, polecił zarekwirować zapasy butelek z miej scowej rozlewni wódki i napełnić je mieszanką zapalającą, składającą się z benzyny i nafty. W użyciu tej „broni przeciwpancernej" przeszkolono zarówno żołnierzy, jak i oddziały ochotników. Grodno bardzo ucierpiało na skutek bombardowań lot niczych. Pierwsze nastąpiły 1 września. Nie były jednak celne, nie zniszczono mostów na Niemnie. Mimo to spłonęła składnica uzbrojenia oraz magazyny usytuowane pod Karolinem. Zniszczeniu uległo około 50% sprzętu wojskowego i amunicji. Podczas następnych bombardowań wybuchła prochownia, wiele budynków zostało zniszczonych. Byli zabici i ranni. 17 września w Grodnie rozległy się pierwsze strzały. Jedna z ówczesnych uczennic wspomina: „Po południu poszłyśmy z ciocią, żeby coś... kupić. Aż tu na ulicy Brygidzkiej zaczęto strzelać. Patrzymy, na balkonach Żydzi z czerwonymi opas kami strzelają po ulicy do ludzi. Wbiegłyśmy do kościoła Nazaretanek. Tam czekałyśmy, aż się trochę uspokoi. Koło domu ktoś powiedział, że Związek Sowiecki przekroczył nasze granice". o
Dywersję szybko stłumiono, ale nie na długo. 18 września około południa do Grodna wrócił też gen. Olszyna-Wilczyński, który przebywał u gen. Franciszka Klee berga w Pińsku. Nie zabawił w Grodnie długo, bowiem już po kilku godzinach ze ścisłym sztabem i małżonką wyjechał w kierunku granicy litewskiej, zatrzymując się obok miej scowości Sopoćkinie. Podczas około 3-godzinnego pobytu w Grodnie dowódca OK III wydał pewne rozkazy dotyczące obrony miasta, nie wierząc jednak w zbyt długi opór. Nie którym pododdziałom polecił wycofać się w kierunku Sopoćkiń i Kalet, aby osłaniały wycofujące się po walce oddziały z Grodna w kierunku granicy litewskiej. W rejonie Sopoćkiń znalazł się też sztab DOK III z płk. dypl. Benedyktem Chłusewiczem — szefem sztabu. Niestety, gen. Wilczyński nie pozostawił w Grodnie odpowiedniego oficera na stanowisku dowódcy obrony miasta i sam nie wziął również tej od powiedzialności. Grodno opuścił też starosta Walicki i prezydent miasta Cieński. Ten „ruch odwrotowy’' uaktywnił w mieście sym patyków Armii Czerwonej. Rozległy się strzały. Jeden z ochot ników, Sławomir Werakso, służący w batalionie mjr. Serafina, wspomina: „Nasz pluton był wysłany z zadaniem oczyszczenia placu Batorego, gdzie usadowili się miejscowi komuniści i zablokowali posuwanie się w śródmieściu — przelotowe linie na szosy: Białystok, Skidel, Wilno i Lidę. Plutonowy Kucharski (dowódca plutonu przyp. aut.), widząc, że frontowe uderzenie na siedzących w rowach przeciwlotniczych wykopanych na placu Batorego komunistów będzie kosztowne w ludziach, kazał dać dwa erkaemy na dzwonnice kościołów — fary i garnizonowego — stojące po obu stronach placu i po odpowiednim przykryciu ogniem kaemów wybicie czerwonych granatami kosztowało nas tylko dwóch rannych”. Dowódcą Obszaru Warownego Grodno po płk. Hulewiczu został płk w stanie spoczynku Bronisław Adamowicz, który — nastawiony na ewakuację — nie przejawiał chęci obrony —
miasta. Po nim obroną Grodna dowodził płk Siedlecki, a ten 21 września przekazał dowództwo przybyłemu właśnie dow ; ódcy Zgrupowania „Wołkowysk“ generałowi Przeździeckiemu. Zarówno jeden, jak i drugi nie bardzo wierzyli w możliwości obrony Grodna posiadanymi siłami i środkami, ale też nie byli w defetystycznych nastrojach. Tak płk Adamowicz, jak i płk Siedlecki nie posiadali cech ..rasowego*' dowódcy, zdolnego kierować walką w tak specy ficznych warunkach. Nie potrafili (czy też nie zdążyli?) zorganizować z luźnych pododdziałów żołnierzy różnych rodzajów służb i broni oraz ochotników sprężyście dowodzo nych batalionów, co znacznie ułatwiłoby kierowanie walką i mogłoby przynieść znacznie lepsze efekty bojowe. Dwóch ludzi stanowiło mózg i duszę obrońców miasta. Pierwszym z nich był wiceprezydent Grodna Roman Sawicki, a drugim komendant miejscowej Rejonowej Komendy Uzupeł nień (RXU) i jednocześnie dowódca 31 batalionu mjr Benedykt Serafin. Obaj mieli silne poparcie patriotycznie nastawionej ludności polskiej. Rozbudowali i wzmocnili obronę organizując kopanie rowów i wznoszenie zapór przeciwczołgowych. a także szkolenie ochotników i służb pomocniczych. Słaba obrona Grodna rozmieszczona była w zasadzie w obrębie zabudowań podmiejskich i miejskich. Wykorzystano do celów obronnych naturalne przeszkody, jak rzeka Niemen, murowane solidne budynki (np. koszar), różnego rodzaju sztuczne i naturalne wzniesienia czy nawet cmentarze. Na organizację obrony na przedpolach Grodna nie starczało sił, nawet żeby wystawić tam silniejsze placówki. Według ustaleń Mieczysława Bielskiego linie obronne Grodna przed starciem z wojskami sowieckimi wyglądały następująco. Od strony Skidla i Jezior linię dozorowania na dalekim przedpolu zajmowały pododdziały kawalerii rtm. Wiszowatego. Pas wzgórz ciągnących się od przystanku kolejowego Kaplica poprzez wschodni skraj lasku Sekret aż
do majątku Rubanówek obsadziły pododdziały rezerwowe 77, 85 i 86 pp z OZ 19 DP, pod ogólnym dowództwem ppłk. Izydora Blumskiego. W odwodzie, na południowym skraju lasku Sekret, ppłk Blumski umieścił kompanię piechoty i kompanię Policji Państwowej. Zadanie zamknięcia szosy na Jeziory powierzono placówce oficerskiej w sile plutonu. Obronę linii Niemna w rejonie Zamku Królewskiego, Zespołu Szkół Zawodowych oraz koszar 81 pp wraz z mostem drogowym objęli żołnierze z batalionów mjr. Serafina i kpt. Korzona. Koszar batalionu pancernego bronili junacy z Dywi zyjnego Kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy z OZ 19 DP; rejonu placu Skidelskiego i ul. Jerozolimskiej — Policja Państwowa; gmachów PKO i DOK III — kompania kpt. Grzywacza; mostu kolejowego — oddział wartowniczy por. Tadzika z 5 pułku lotniczego, a wiaduktu kolejowego nad szosą Skidelską — pluton por. Władysława Ejsmonta z kom panii kpt. Grzywacza (OZ 19 DP). W pobliżu dworu Poniemuń okopały się pododdziały sformowane z nadwyżek 76 pp, a na odcinku Myśliwska Górka-Rubanówek — podod dział ppor. Iglewskiego. Odcinki dróg Hoża-Grodno i Grodno-Sopoćkinie ubezpieczał batalion KOP „Sejny5 ' ppłk. Michała Osmoli. Zapał do obrony był powszechny. Oto jak wspomina ostatnie godziny przed walką jedna z nauczycielek miejscowych szkół Grażyna Lipińska: „Wieczorem Sawicki nakazuje zapalenie latarń ulicznych. Od 18 dni zaciemnienia pierwszy raz miasto jest nocą oświetlone, wywołuje to nastrój świąteczny. Miesz kańcy ostentacyjnie zrzucają zasłony z okien. Nasza szkoła i internat znajdują się koło koszar 81 pułku, a koszary stoją na przyczółku mostu na Niemnie. W koszarach pełno przygod nych żołnierzy, którzy wybrali walkę nad powrót do domów. Są podoficerowie, są oficerowie. Są i cywile, którzy dopiero dziś przywdziali mundury. Jakiś major dowodzi wszystkimi tam zebranymi. Jest zaopatrzenie, są karabiny ręczne i maszy nowe, przed koszarami stoi działko przeciwlotnicze, w po-
AÓrzu kuchnia połowa, przy której szkolny woźny, który włożył mundur wojskowy i śpiewa bez przerwy piosenki wojskowe, żartuje, dowcipkuje. Jest humor, porządek, dyscypma i zapał. Sąsiedni budynek szkolny, internat, kościółek, podwórze ogród również forty fi kują się. Żołnierze na rozkaz młodego podchorążego taszczą na dziedziniec szkolny cekaemy, pełne skrzynki nabojów, karabiny i wiele innego sprzętu. Chłopcy ze Szkoły Ogrodniczej przywdziewają mundury, zbroją się w karabiny, robią nasypy, rowy strzeleckie. Komenderuje nimi podchorąży. My — liczne kobiety — biegamy za prowiantem, przygotowujemy lekarstwa, bandaże, nosze i bu telki z benzyną — tę improwizowaną broń przeciwczołgową \ O pewnej improwizacji obrony, a szczególnie tworzeniu nowych mieszanych pododdziałów, wspomina również ochot nik z Landwarowra koło Wilna, Mieczysław Wołodźko, który wraz ze swoim kolegą Michałem Stankiewiczem przybył z grupą wojska 19 września do Grodna: „Po wyładowaniu się z wagonów pomaszerowaliśmy do koszar, gdzie jakiś nie znany mi oficer zarządził zbiórkę z wystąpieniem oficerów i podoficerów. Ponieważ byłem ubrany w mundur pocztowca i miałem małą maturę oraz przeszkolenie w PW, oficer polecił mi również wystąpić i przydzielił mi drużynę składającą się z 18 żołnierzy. Nie bardzo wiedziałem, co z nią zrobić. Zrobiłem listę swojej drużyny i zaczęliśmy się domundurowywać i dozbrajać. Na wyposażenie otrzymaliśmy (oczywiście kto nie był uzbrojony) stare francuskie karabiny typu Lebeir. Należy zaznaczyć, że do karabinów' tego typu było niewiele amunicji (zaledwie po kilkanaście naboi) na skutek zbombar dowania przez Niemców składu amunicji we wsi Czechowszczyzna koło Grodna. Gdy nadarzyła się okazja, wymieniano je na polskie Mciuzery po poległych lub dezerterach.
„JESTEŚCIE NOWYMI ORLĘTAMI”
Nad Grodnem wstawał pochmurny, wietrzny i chłodny dzień 20 września. W kręgu oficerów, dowodzących różnymi od działami obrony miasta, zdawano sobie sprawę, że tego dnia na przedpolach Grodna mogą pokazać się sowieckie wojska. Wzmocniono czujki i patrole w kierunku wschodnim. Brak szerszego rozeznania co do ruchu w'ojsk sowieckich spowodo wał, że jakby zapomniano o kierunku zachodnim. Na moście drogowym nie spięto również łańcuchami przygotowanych tam zapór przeciwczołgowych. Czołgi batalionu rozpoznawczego 27 BPanc. pod dowódz twem mjr. Bogdanowa podeszły pod Grodno około godziny 8.00 z kierunku południowego (lewym brzegiem Niemna). Brak z tej strony polskiej obrony (jedynie na przejeździe kolejowym rozbrojono dwuosobowy posterunek, który nie zdążył powiadomić o podchodzeniu sowieckich czołgów) spowodował, że mjr Bogdanow zdecydował się uderzyć na miasto przez most drogowy bez przeprowadzenia jakiegokol wiek rozpoznania wstępnego. Mjr Bogdanow polecił plutonowi lejtn. Czemowa (3 czołgi) dotrzeć przez most drogowy do stacji kolejowej i opanować ją, a plutonowi st. lejtn. Jewsiejewa (3 czołgi) rozpoznać
północny brzeg Niemna i opanować pocztę i telegraf (znaj dującą się przy ul. Orzeszkowej naprzeciwko Ogrodu Miej>kiego — przyp . aut.). Pozostałymi 5 czołgami i samochodem pancernym mjr Bogdanow chciał opanować południową część miasta, utrzymać most drogowy przez Niemen i przejazd kolejowy na kierunku południowo-wschodnim. Czołgi batalionu rozpoznawczego nie zauważone przez polską obronę bez przeszkód wjechały na most drogowy. Na czele posuwał się pluton lejtn. Czemowa, za nim grupa sztabu batalionu na samochodzie GAZ-A z radiostacją 5-AK. Po przejściu pierwszych czołgów przez most zostały one ostrzelane silnym ogniem broni ręcznej i maszynowej. Równocześnie otwarto ogień także do czołgów idących z tyłu. Czołgi otworzyły ogień do stanowisk ogniowych, kontynuując marsz ku wytyczonym w rozkazie obiektom. Samochód z radiostacją zapalił się na skutek trafienia w bak z paliwem. Zanim to nastąpiło mjr Bogdanow o godzinie 9.15 zdążył wysłać jeszcze meldunek do dowódcy 27 BPanc. o zajęciu mostu drogowego. Dalsze wydarzenia wymknęły się w dużej mierze spod kontroli dowódcy batalionu rozpoznawczego. Gęsty ogień z broni maszynowej, stukot strzałów działek przeciwlotniczych i roztrzaskujące się butelki z płynem zapalającym spowodowały pewne zamieszanie w szyku czołgów i zmusiły do działania po jedynczymi maszynami. W niektórych czołgach siedzieli ludzie, którzy znali doskonale Grodno i prowadzili w kie runku wybranych do opanowania obiektów. Relacjonują polscy obrońcy: „20 września o godzinie 7.00 nasz batalion (31 — pnypaut.) — wspomina cytowany już Werakso — pobierał kawę na dziedzińcu koszarowym i nagle zaczął huczeć most kołowy — ze środka dziedzińca widać było częściowo, co się dzieje na moście — idą czołgi od Białegostoku na nasz brzeg, widać tylko wieżyczki. Zaczęliśmy liczyć i trudno było ustalić, ile
było dokładnie —jedni mówili, że 11, inni 8. Przez chwilę zrobiło się zamieszanie i ludzie zgłupieli, widząc czołgi od strony Warszawy, a nie Wilna, lecz już w chwilę potem dowódcy uchwycili kompanie w ręce. Wróciliśmy do koszar — batalion w pogotowiu marszowym — wysłano patrole na zbadanie sytuacji i zorganizowano drużyny do walki z czołgami — zaopatrzono je w wiązki granatów i butelki z benzyną". Podobnie wspomina tę chwilę M. Wołodźko: „Wczesnym rankiem 20 września zaczęto wydawać śnia danie oraz chleb i konserwy. Oficerowie zaczęli tworzyć drużyny szturmowe. Nie bardzo wiedziałem, co one będą robić, ale się zgłosiłem. Przydzielono mi nową drużynę, już tę szturmową. Jeszcze nie zdążyłem się zapoznać z nową drużyną, gdy usłyszeliśmy strzały z broni ręcznej i ma szynowej. Plac koszar momentalnie wymiotło. Mnie ze strachu nogi odmówiły posłuszeństwa. Po chwili przemo głem się i zacząłem iść powoli w stronę budynku ko szarowego. Ta «odwaga» wyrobiła mi mocną markę wśród oficerów i żołnierzy. Jakiś kapitan krzyknął: «Drużyny alarmowe za mną!» Pobiegłem wraz z 30-40-osobową grupą żołnierzy. Wszystko było przemieszane. Dobiegłem do Szkoły Rzemieślniczej, gdzie zostawiliśmy plecaki, a tyl ko z granatami i karabinami udaliśmy się dalej wr kierunku strzelaniny. Przebiegliśmy przez nieduży park i zobaczy liśmy płonący czołg". Był to czołg, który wspomina cytowana już nauczycielka Grażyna Lipińska: „Dnia 20 września o świcie wjeżdża na most olbrzymi czołg, przerywa bez trudu nasze zapory, za nim drugi, trzeci, czwarty. Czerwone chorągiewki trzepoczą na nich. Na pierwszym czołgu bukiet kwiatów, gdzieś go kwiatami przywitano, ale nie w Grodnie. Żołnierz polski na przyczółku mostowym wali z działka przeciwlotniczego, przepuścił jednak trzy pierwsze czołgi, trafia w czwarty.
Drugi i trzeci toczą się dalej. Czołg pierwszy już jest na ulicy Mostowej i strzela prosto w' koszary. Celnie rzucona przez żołnierza butelka z benzyną wystarcza. Czołg pali się, jeden z tankistów wyskakuje i płonąc, pada koło dymiącej maszyny. Kiedy ja z Martą Wilmus podchodzimy do niego, jest martwy, oblicze jego nie spalone i — o dziwo — zupełnie spokojne, płoną tylko brzuch i wnętrzności. Nakrywamy go zestrzelony mi przez jego działo gałęziami kasztanów ". Inaczej wspomina tę pierwszą walkę żołnierz i harcerz z oddziału pchor. rez. Brunona Hlebowicza. Jan Siemiński: „Bój o miasto z pancernymi siłami sowieckimi rozpoczął strzelec Sławomir Werakso, rzucając pod nadjeżdżający czołg wiązkę granatów. Nie spowodowało to większej szkody, gdyż atakowany pojazd pojechał dalej w kierunku koszar 81 pułku piechoty. Pierwszy czołg spalono za pomocą butelek benzynowych przy ul. Mostowej, tuż obok koszar wojskowych. Następny trafiony został pociskiem działa przeciwlotniczego, strzelają cego pociskami przeciwpancernymi z ulicy Mostowej w kie runku ulicy Lipowej. Na ulicy Lipowej obok budynku Szkoły Powszechnej im. Stefana Żeromskiego ogniem karabinowym uszkodzono także samochód pancerny, który stracił wskutek rego zdolność manewrową". W mieście tymczasem trwało polowanie na pozbawione wsparcia piechoty czołgi. Być może Sowieci liczyli na uzbrojone grupy miejscowych sympatyków ustroju komunis tycznego. Ci jednak albo zostali wcześniej unieszkodliwieni, albo — przerażeni — nie włączali się do akcji. Czołgiści sowieccy — sami jakby przerażeni swym zuchwałym wdar ciem się małymi siłami do dużego miasta — otwierali ogień do wszystkiego, co znajdowało się w ich polu widzenia i zasięgu ognia. Po pierwszym szoku, spowodowanym wtargnięciem sowiec kiego oddziału pancernego, do akcji przystąpili żołnierze
i ochotnicy spośród ludności cywilnej. Oddajmy znowu głos uczestnikom wydarzeń: „Z porannej mgły wynurzają się kontury pobliskich gma chów na placu Wolności — wspomina jeden z byłych funkcjonariuszy Urzędu Śledczego w' Grodnie. — Wtem ktoś spojrzał w okno i krzyknął: — Przed nami stoi czołg bolszewicki! Widzimy go, jak się ustawił na ul. Orzeszkowej, róg Pocztowej, na wprost budynku Tyzenhauza, mieszczącego Komendę Policji i Urząd Śledczy. Za chwilę zaczyna gwał townie ostrzeliwać budynek z działa i karabinów maszyno wych, lecz ze starego, solidnego gmachu sypie się trochę tynku, nie powodując większych uszkodzeń. Tymczasem w pobliżu Teatru Miejskiego odbywa się taka scena: młody kapral przy pomocy osobnika cywilnego ciągną z pobliskich koszar armatkę przeciwlotniczą. Usta wiają ją w alejce w odległości około 400 metrów od czołgu i zaczynają weń prażyć. Trafiają w gąsienicę i unierucha miają czołg. Od tego momentu następuje błyskawiczna przemiana sytu acji. Zjawiają się uczniowie gimnazjum (nocowali w Komen dzie Policji) i napełniają butelki benzyną, której posiadamy całą beczkę. Pomiędzy drzewami i uliczkami przedostają się w' pobliże czołgu i obrzucają go butelkami z benzyną z zapa lonym lontem na wierzchu. W jednym momencie czołg jest ogarnięty dymem i płonie jak żagiew. Ciekawe, że nikt z załogi nie starał się opuścić czołgu. Nastąpił wybuch amunicji, zginęli wszyscy i później swąd ich spalonych ciał roztaczał się wokoło. Był to czołg komandira jednostki pancernej wkraczającej do Grodna (st. lejtn. Michaiła Jewsiejewa — przyp aut.). Udane zniszczenie pierwszego czołgu stało się podnietą do dalszej akcji, zapotrzebowanie na butelki z benzyną wzrosło. I wkrótce widać wyniki tej akcji. Drugi czołg, unieruchomiony
na ulicy Dominikańskiej, wparł się do połowy swego cielska w wystawę sklepową. Załoga opuściła czołg i została wzięta do niewoli. Trzeci, na ulicy Hoovera, również unieruchomiony, załoga także go opuściła. Czwarty na placu Batorego, piąty na ulicy Mostowej i szósty na ulicy Skidelskiej. Na moście kołowym na Niemnie unieruchomiony wóz radiowy. Młody żołnierz w tym wozie wzięty do niewoli. Rozmawiałem z nim, był śmiertelnie wystraszony, gdyż sądził, że Polacy to taka dzicz, że nie wypuszczą go żywym. Posuwając się ulicą Dominikańską, czołgi prażyły z karabi nów maszynowych w bramy domów. Wielu ludzi chroniących się w tym czasie w bramach zostało pociętych kulami. Były też ofiary wśród młodzieży atakującej czołgi". O jednym z czołgów, zniszczonym (lub uszkodzonym) na ul. Dominikańskiej pisze w swej relacji 14-letni wówczas harcerz Tadeusz Pieslak (jego ojciec, żołnierz rezerwy 81 pp brał również udział w obronie Grodna, internowany na Litwie): ..Jestem przy zbiegu ul. Dominikańskiej i Orzesz kowej oraz małej uliczki Wileńskiej koło narożnego domu, w którym był sklep z chałwą. Z miejsca, gdzie się znajduję widzę daleką perspektywy ulicy Orzeszkowej i parku miej skiego, którego wypielęgnowane klomby i rabaty tratuje czołg z czerwoną gwiazdą na pancerzu. Czołg strzela w kierunku budynków poczty i KKO. Patrzę na to w' odręt wieniu, ledwie pojmując co się dzieje, nie słyszę prawie tych nowych i nie znanych dotąd odgłosów wojny. Dopiero bliski wystrzał stojącego koło kina «Apollo» działka doprowadza mnie do przytomności. Działko strzela do tego czołgu w parku. Czołg przerywa ostrzeliwanie budynków na ul. Orzeszkowej, zwraca lufę w stronę działka i również moją, rusza ostro naprzód. Teraz wszystko zaczyna nabierać tempa; czołg strzela — wybuch pocisku — huk, kawałki cegieł, kurz, brzęk tłukącego się szkła. Strzela również działko spod
kina. Na pancerzu czołgu jakieś błyski, zgrzyt gąsienic o bruk, czołg jest tuż-tuż, przetacza się dymiąc spalinami obok mnie. Ogromny huk, jakieś zgrzyty, krzyki. Słyszę to wszystko leżąc przerażony pod murem..., a chciałem być bohaterem i brać udział w obronie Grodna. Jaka to wielka różnica pomiędzy rzeczywistością a marzeniami. Wtem słyszę czyjś zdyszany głos: «rzucaj tę butelkę! Prędko, po cholerę ją trzymasz, wstawaj!» przytomnieję, obok mnie stoi żołnierz, praw dopodobnie z obsługi działka. Nie bardzo chyba wiedząc co czynię, poderwany tym krzykiem wybiegam na ul. Dominikańską, widzę czołg stojący w szerokich obrotowych drzwiach kina, zniszczone działko częściowo pod czołgiem, gąsienice czołgu obracają się z ogromnym hałasem do tyłu, robię kilka kroków i rzucam z całej siły butelką, która (mam ten obraz do dzisiaj przed oczyma) rozbija się na pancerzu i od razu bucha duży płomień. Wracam, prawie przewracając się, pod ogromnym wrażeniem tego co zrobiłem przed chwilą, nie bardzo chyba nawet świadomie, tylko pod wpływem impulsu, krzyku-rozkazu tego żołnierza. Za rogiem budynku żołnierz siedzi pod murem, oczy ma zamknięte, mundur we krwi, nie wiem, ranny czy zasnął. Szarpię go za ramię, na szczęście otwiera oczy. Tymczasem hałas wojny doszedł chyba szczytu, ulica Dominikańska jest pełna odgłosów wojny, strzały, jakieś wybuchy, krzyki". Opis zniszczenia czołgu na ul. Hoovera przekazuje nam uczestnik tego wydarzenia J. Siemiński: „Z ulicy Hoovera czołg sowiecki prowadził silny ogień, ryglując ulicę Domini kańską. Wykorzystując moment zmiany magazynka przez obsługę, zaatakowałem czołg dwoma granatami. Po ich wybuchu czołgowy ogień broni maszynowej skierował się w stronę mojego stanowiska ogniowego. Wówczas młody, wysoki podporucznik rzucił na czołg butelkę z benzyną. Z balkonu domu, pod którym stał ten «tank», poprawiono atak
«uzbrojoną» karafką. Mimo stalowego pancerza czołg spłonął. Kolejny taki wóz bojowy, ziejący ogniem z działa i karabinu maszynowego po ulicy Orzeszkowej, został spalony w pobliżu gmachu Urzędu Pocztowego". O nim to relacjonuje M. Wołodźko: „Dobiegamy do rogu ulicy i widzimy czołg, który strzela z armaty i karabinu maszynowego. Żołnierze cofnęli się, a ja siłą rozpędu przebiegłem ulicę i chciałem się schować w bra mie domu. Brama była zamknięta. Z góry sypało się szkło z rozbitych przez pociski karabinowa okien. Gdy na chwilę czołg przestał strzelać, rzuciłem granaty, które wybuchły na czołgu i obok niego. Otworzyła się pokrywa czołgu i wy skoczył z niego żołnierz w hełmofonie. Posypały się zewsząd strzały i on został ranny w twarz. Dobiegliśmy do rannego, który prosił: «Towariszcz, nie ubijaj». Zebrało się kilku żołnierzy, uczniów i robotników. Podchorąży Hlebowicz wyciągnął rannemu dokumenty, zajrzał do nich i krzyczy: «Słuchajcie, ten lejtenant to mieszkaniec Grodna, Żyd, który kilka lat temu uciekł stąd». Jakiś żołnierz w lotniczym mundurze w porywie wściekłości chciał go dobić, ale ja i jeszcze jeden żołnierz nie daliśmy. Wzięliśmy rannego na karabinowe nosze i ponieśliśmy do bramy domu. Tam zoba czyliśmy zabitych dwóch mężczyzn i jedną kobietę. Praw dopodobnie zginęli od ognia tego czołgu. Zostawiliśmy rannego przy tych zabitych i pobiegliśmy dalej'’. Tymczasem na miejscu tego zdarzenia uwagę pchor. B. Hlebowicza zwrócił ślad gąsienic czołgu, który zupełnie zniekształcił chodnik na rogu ulic Hoovera i Horodniczańskiej. Postanowił iść tym śladem. Oto jego relacja: „Widząc ten ślad, zwróciłem się do harcerza ze swojego plutonu Anatola Iwaszczyńskiego: Tolku, to ślady, które muszą doprowadzić do następnego czołgu. Idziemy. Poszliśmy we dwóch ulicą Horodniczańską. Ślady prowadziły na ulicę Brygidzką. Po wejściu na szosę Skidelską zauważyłem stojący na wzgórzu
czołg. Koło niego kręcili się czołgiści. Przechodząc koło koszar baonu pancernego, zwróciłem się do stojącego, jakby nic się nie działo, wartownika, aby przysłał nam do pomocy żołnierza z ciężkim karabinem maszynowym, po czym skrycie poszliśmy w kierunku stojącego czołgu i zajęliśmy stanowisko, skąd można było go ostrzeliwać. Dołączył do nas por. rez. Piotr Bogucki (weteran wojny z 1920 r.) z resztą ochotników i zaczęliśmy ostrzeliwanie czołgu. Rozpoczął się bezsensowny pod względem efektów bojowych, ale psychicznie ważny, ostrzał czołgu. Widząc nasz anemiczny ogień, sowiecki czołg skierował się ulicą w naszą stronę. I to był ich błąd, gdyż byliśmy dobrze ukryci i wyposażeni w butelki z benzyną. Czekaliśmy, aż się zbliżą. Nadjechali furmanką żołnierze z koszar baonu pancernego z cekaemem i otworzyli ogień w kierunku czołgu, który stanął. Ogień cekaemu nie robił na nim większego wrażenia. Zauważyłem, że ma otwartą szczelinę obserwacyjną mechanika-kierowcy. Byłem niezłym strzelcem i miałem swój myśliwski sztucer. Po dokładnym wycelowaniu oddałem strzał. Czołg, którego silnik pracował, lekko się zakręcił. Byłem pewny, że trafiłem. Żołnierze i ochotnicy z okrzykiem «hurra!!!» pobiegli w kierunku czołgu, który oddał strzał z armaty. Wszyscy padli na ziemię, a nie znany mi żołnierz w stopniu plutonowego rzucił butelkę z benzyną. Czołg zaczął się palić. Z otwartego włazu wyskoczył jeden z czołgistów, ale położył go strzał plutonowego. Na czołg wskoczył druh Jaworski i w momencie gdy kolejny czołgista wysunął rękę z naganem, Jaworski strzelił z karabinu w głąb czołgu, po czym wyciągnął rannego czołgistę. Kierowca-mechanik siedział martwy z przestrzeloną głową. Rannego czołgistę Jaworski zawiózł furmanką do Szpitala Kolejowego, najbliższego tej walki". Dalszy przebieg walk wspomina M. Wołodźko: „Na dziedzińcu koszar, do których dobiegliśmy, uczniowie napełniali butelki z benzyną. We dwóch z Mićką Stankiewiczem
wzięliśmy do wiadra kilkanaście butelek z benzyną i pobiegliś my w stronę koszar nad Niemnem, gdzie było słychać strzelani nę. Blisko koszar stał czołg, prowadząc ogień. Jedną gąsienicę miał uszkodzoną i nie mógł ruszyć. Około 30 metrów przed czołgiem były wykopane rowy, do których udało nam się wskoczyć. W tym czasie nad nami zaczął krążyć rosyjski samolot, popularny «kukuruźnik», ale nie strzelał ani nie rzucał bomb. Popatrzyłem na drugą stronę Niemna i w odległości kilkuset metrów zobaczyłem tyralierę żołnierzy w zielonych mun durach. Nie wiedzieliśmy, czy to nasi, czy Rosjanie. Jakiś podchorąży dopadł łódki na brzegu rzeki i popłynął spraw dzić, co to za żołnierze. Pokonał już połowę rzeki i w pew nym momencie odwrócił się i krzyknął: «Strzelać, to bol szewicy!». Zagrały nasze cekaemy i erkaemy. Tyraliera się załamała i cofnęła, zostawiając w'ielu rannych i zabitych. W tym czasie do uszkodzonego czołgu skoczył policjant oraz jakiś oficer w stopniu majora. Major skoczył na czołg i sw^oim karabinem skręcił tamtemu lufę karabinu maszyno wego. W tym czasie ja z Mickiem, mając butelki z benzyną, dolecieliśmy do czołgu i rzuciliśmy nań dwie butelki. Czołg zaczął się palić. Nam zrobiło się go szkoda, bo to czołg zdobyty, może się nam przydać. Zaczęliśmy gasić płomienie oraz usiłowaliśmy łomami, które były na pancerzu czołgu, otworzyć górny właz. W pewnym momencie klapa od skoczyła, wyjrzał z niego tankista i strzelił z pistoletu, trafiając majora w prawą pierś. Major ranny upadł, a któryś z żołnierzy rzucił przez otwarty właz granat do środka. Załoga czołgu zginęła ’. Według relacji obrońców Grodna cała ta grupa czołgów została unieszkodliwiona. Źródła sowieckie przyznają, że z tego batalionu unieszkodliwiono 4 czołgi, samochód pancerny i samochód z radiostacją. Ta w ralka kosztowała życie wielu mieszkańców miasta i jego obrońców. Poległ
między innymi dowódca baterii artylerii przeciwlotniczej ppor. Józef Musiał. Stracono też jedno z dwóch działek przeciwlotniczych, którymi próbowano zastąpić brak broni przeciwpancernej. Jeszcze w trakcie walki oddziału mjr. Bogdanowa do Grodna zbliżył się 2 batalion czołgów' 27 BPanc. w składzie 20 czołgów pod dowództwem mjr. Ilusa Połukarowa, który po godzinie 10.00 dotarł do południowo-wschodnich krańców miasta. Bogdanow, który wycofał nieuszkodzone czołgi poza Niemen na południowy skraj miasta, poinformował dowódcę 2 bez o sytuacji. Ten ostatni powziął decyzję o obezwładnieniu punktów ogniowych w południowej części Grodna, a plutonowi łejtn. Dżurko (5 czołgów) postawił zadanie dokonania rozpo znania północnej części miasta i mostu drogowego przez Niemen. Wkrótce przybył też dowódca i sztab 27 BPanc. oraz 1 batalion czołgów pod dowództwem mjr. Filipa Kwitko, włączając się do walki. Tak więc w godzinach południowych 20 września na obrzeżach Grodna i w samym mieście znalazły się trzy bataliony czołgów i batalion rozpoznawczy 27 BPanc. oraz około kompanii żołnierzy — w sumie ponad 65 wozów bojowych. W sumie po południu 20 września w akcji w centrum miasta na prawym brzegu Niemna brało udział 10 wozów bojowych, w południowej części miasta toczyło walkę 45-50 czołgów, a 13 czołgów próbowało z zachodniego brzegu rzeki ostrzeliwać pozycje obrońców za Niemnem. Niezależnie od blokowania i niszczenia obrony polskiej z kierunku południowego, południowo-zachodniego i za chodniego, poszczególne pododdziały czołgów „pchały" się do miasta przez most drogowy, usiłując wesprzeć walczące już w centrum czołgi. Jak stwierdza źródło sowieckie: „Czołgi działały w pojedynkę i toczyły walkę z licznymi punktami ogniowymi nieprzyjaciela rozmieszczonymi na poddaszach w budynkach i różnych ukrytych miejscach.
prowadząc ogień do naszych czołgów równocześnie ze wszystkich stron. Dlatego też część dowódców pododdzia łów traciła możliwość dowodzenia nimi i kierowali tylko swym czołgiem. (...) Ciężkie warunki walk ulicznych w Grodnie przejawiały się w postaci przeważnie wąskich ulic, złej słyszalności w czołgu, dobrego maskowania nie przyjacielskich punktów ogniowych, ograniczonego pola obserwacji z czołgu". Zanim jeszcze podeszły kolejne grupy czołgów, obrońcy Grodna zajęli stanowiska ogniowe w okopach na prawym brzegu Niemna. Stąd też prowadziło do czołgów ogień przez rzekę jedyne pozostałe działko przeciwlotnicze Bofors. Jego ogień nie był na tyle skuteczny, aby na taką odległość rozbić czołg czy choćby go uszkodzić, ale celne trafienia powodowały rozproszenie uwagi czołgistów i mniejszą skuteczność ich ognia. Jednak ich ogień (armatni i z karabinów maszynowych) nie pozwalał na jakiekolwiek ruchy obrońcom usadowionym w nadrzecznych okopach. Późnym popołudniem Rosjanie podciągnęli piechotę i ar tylerię. Pierwsza zajęła budynki po lewej stronie Niemna i prowadziła ogień z broni maszynowej w kierunku wi docznych okopów obrońców. Próby podpalenia tych bu dynków za pomocą pocisków z działka przeciwlotniczego nie przyniosły rezultatów. Natomiast artyleria sowiecka ostrzeliwała miasto, czyniąc znaczne straty wśród wojska i taborów, rozłożonych szczególnie w Parku Syndykatu Rolniczego przy ul. Orzeszkowej. Okazało się później, że celny ogień artyleryjski był wynikiem przekazywania odpowiednich informacji artylerzystom drogą telefoniczną przez komunistyczną bojówkę w Grodnie. Pod przykryciem ognia artyleryjskiego i karabinów maszy nowych około godziny 18.00 przybyły 2 batalion 119 ps 13 DS, na czele z dowódcą pułku mjr. Wwiedeńskim, przeprawił się łódkami przez Niemen od strony wsi Soły, wylądował
w Poniemuniu i Drucku, wykorzystując głębokie jary prowa dzące od rzeki w stronę tych miejscowości. Kompanie groma dziły się na cmentarzach prawosławnym i katolickim, mając za przewodników miejscowych sympatyków ustroju komunis tycznego. Pod osłoną murów cmentarnych gromadzono siły i dokonywano sporadycznych działań rozpoznawczych. Do zabezpieczenia tego kierunku „rzucony" został między innymi pluton pchor. B. Hlebowicza, obsadzający do tej pory prawy brzeg Niemna w pobliżu koszar 81 pp, wzmocniony w nocy kilkunastoosobową grupą ochotników pod dowództwem pchor. Henryka Nosala, uzbrojonych w karabiny i lkm, który miał tendencje do zacinania się. Drugi batalion 119 ps, po zakończeniu przeprawy, rozpoczął atak w kierunku cmentarzy. Żołnierze sowieccy nie bardzo kwapili się do prowadzenia natarcia w zapadającym mroku. Dopiero osobisty przykład dowódcy batalionu st. lejtn. Jakowienki poderwał 4 kompanię. Silny ogień obrońców spowo dował duże straty. Ciężko ranny został dowódca batalionu i jeszcze kilkunastu czerwonoarmistów. Pod naciskiem pozo stałych kompanii powoli ustąpili polscy obrońcy. Batalion doszedłszy do cmentarzy zatrzymał się. W nocy wzmocnił go 1 batalion 119 pułku strzeleckiego. Rankiem bataliony miały uderzyć na pobliskie linie obronne w kierunku na kościół. Natomiast 3 batalion tego samego pułku miał o świcie 21 września nacierać przez most, oczyszczając domy z polskich obrońców. Z nastaniem ciemności dalej trwał ostrzał artyleryjski Grodna, ale pojawiły się także próby przeprawy przez Niemen z obydwu stron. Słabe pododdziały sowieckich żołnierzy z korpusu Piętrowa sforsowały Niemen powyżej Grodna, próbując przeniknąć przez linię polskiej obrony. Natknęły się jednak na grupę polskich żołnierzy, wśród których było kilkunastu podchorążych. Nocne starcie przerodziło się w bezpośrednią walkę na granaty, a nawet bagnety. Ponosząc
straty, Polacy zdobyli kilka karabinów maszynowych i od rzucili czerwonoarmistów, którzy zostawili na pobojowisku wielu zabitych i rannych. Około godziny dwudziestej na lewy brzeg Niemna przeprawiła się na trzech łódkach grupa polskich żołnierzy. Zlikwidowano placówki Sowietów na przedmieściu Folusz i wprowadzono zamieszanie w ich ugrupowaniu. W nocy z 20 na 21 września wiele było podobnych wypadów ze strony polskich żołnierzy i ochotników. Na ich korzyść działała znajomość terenu i niezbyt gęsta sieć czujek oraz placówek nieprzyjaciela. Z przybyłego późnym wieczorem 102 rezerwowego pułku ułanów poszedł cicho mostem drogo wym na drugi brzeg Niemna niepełny szwadron ppor. Ryszarda Głuskiego. Rozbili granatami rosyjską placówkę przy moście, biorąc dwóch czerwonoarmistów do niewoli. Oto co na ten temat napisał sam ppor. Głuski: „20 września, podchodząc do Grodna, dostałem rozkaz wejścia do miasta jako straż przednia grupy. Po wejściu byliśmy ostrzeliwani z wielu domów przez grupy białoruskich komunistów. Około godz. 23 doszliśmy do mostu kołowego strzeżonego przez pluton KOP (? — przyp. aut.). Jego d[owód]ca ostrzegł nas, że most jest pod ostrzałem broni maszynowej i czołgów. Przeszliśmy jednak most i to samo uczynił szwadron por. Wyszyńskiego. Zaświtał dzień i zostaliśmy ostrzelani z rejonu przeciwległych budynków. Słyszeliśmy motory czołgów. Na piechotę zaata kowaliśmy oddziały sowieckie, które po walce wycofały się z pobliża mostu”. Inny oficer tego pułku, ppor. S. Krasiński dodaje: „Przebiegamy most, Ryszard (Głuski) do pędza mnie i już razem całym szwadronem — może miał wówczas czterdziestu pięciu-pięćdziesięciu ułanów — obejmujemy wachlarzowatą linię odległą około pół kilometra od mostu, którą trzymaliśmy (prawie) cały dzień". Również ppor. Szumski dobrał sobie kilku żołnierzy dobrze władających językiem rosyjskim i zabrawszy dużo granatów, wyruszył
w kierunku szosy skidelskiej, skąd nadciągały jednostki sowieckie. Prawdopodobnie wywołał niezłe zamieszanie w ich ugrupowaniu. Rosjanie ponieśli straty, ale i o grupie ppor. Szumskiego słuch zaginął. Pierwsza doba walk o Grodno zapisała się zdecydowanie na korzyść obrońców. Pomimo braku artylerii przeciwpancernej, jednolitego, prężnego dowództwa i dużej improwizacji obrony zniszczyli oni pancerną grupę zwiadowczą Rosjan, zatrzymali w swych rękach główne pozycje obronne, a nawet zmusili jednostki korpusu Piętrowa do wycofania się z miasta. W tym ostatnim zadaniu pomogły obrońcom nadciągające do Grodna jednostki Zgrupowania „Wołkowysk". Wraz z zapadnięciem zmroku czołgi wycofały się z miasta w celu uzupełnienia paliwa oraz z obawy przed zniszczeniem ze strony polskich obrońców. Wobec niedostarczenia paliwa przez służby zaopatrzeniowe korpusu powtórzono sposób tankowania z jednego czołgu do drugiego, co znowu uszczup liło liczebność i siłę uderzenia 27 Brygady Pancernej. Ob sadzono południowe wyloty mostu drogowego i kolejowego, przygotowując się do walki o miasto w dniu następnym. Sama 27 BPanc. poniosła 20 września następujące straty w ludziach i sprzęcie bojowym: poległych 15 i rannych 11 żołnierzy i oficerów, zniszczone całkowicie (spalone) 3 czołgi i samochód z radiostacją, uszkodzonych 6 czołgów i samo chód pancerny. Nocą z 20 na 21 września do Grodna weszły dwa pułki (101, 102 ułanów; 103 szwoleżerów przybył kilka godzin później) Brygady Kawalerii Rez. „Wołkowysk“, dowodzonej przez płk. dypl. Edmunda Holduta-Tamasiewicza, przy której znajdował się gen. bryg. w st. spocz. Wacław Przeździecki. On też przejął dowództwo obrony Grodna. Na obu mostach spięto wreszcie zapory przeciwczołgowe. Bataliony ppłk. Blumskiego cofnęły się na skraj miasta, zagęszczając obronę na kierunku wschodnim i południowo-wschodnim. Pomimo
meldunku o przeprawie sowieckich oddziałów łódkami przez Niemen nie podjęto działań, które mogłyby im w tym przeszkodzić. Tymczasem na kierunku obrony sił ppłk. Blumskiego do ataku szykowały się bataliony 119 pułku strzeleckiego. Rów nież nad ranem 21 września przybył do 15 KPanc. jeden batalion piechoty zmotoryzowanej z 20 BZmot., a do 27 BPanc. dołączył podobny macierzysty pododdział. W ciągu dnia nadchodziły dalsze pododdziały, m.in. ze 101 ps płk. Pimienowa i 6 KKaw. komdiwa Jeremienki. Nadejście pododdziałów piechoty spowodowało, że na 21 września przyjęto nową taktykę walki. W pełni sprawnych 80 czołgów i 15 samochodów pancernych 27 BPanc. przydzielono pododdziałami do poszczególnych batalionów i kompanii strzeleckich, wyznaczając każdemu pododdziałowi (grupie) konkretne zadanie, których suma miała stanowić wykonanie koncentrycznego ataku z południowego zachodu, południa i południowego wschodu w kierunku centrum miasta. Kierunku wschodniego, a zwłaszcza północnego, nawet nie próbowano blokować, co stwarzało obrońcom możliwości wycofania się w wypadku negatywnego wyniku walki. Między godziną 4.00 a 4.30 oddziały sowieckie ruszyły do natarcia. Ranek tego dnia był również mglisty i pochmurny. Po przygotowaniu artyleryjskim ruszyło natarcie sowieckie. Na kierunku odcinka obrony obsadzonej przez bataliony ppłk. Blumskiego nacierały 1 i 2 batalion 119 pułku strze leckiego. Po pierwszych sukcesach terenowych pomiędzy 1 i 2 bs powstała spora luka, którą umiejętnie wykorzystali Polacy, przenikając na tyły obu batalionów. Około godziny 9.00 dwie polskie kompanie uderzyły od tyłu na pozycje sowieckie. Powstało zamieszanie, padali zabici i ranni, część żołnierzy uległa panice. Doszłoby do całkowitego pogromu obu batalionów i dowództwa 119 ps, gdyby nie nadciągająca ze wschodu grupa zmechanizowana 16 KS,
która rankiem wyruszyła ze Skidla do Grodna. Jej czołgi i samochody pancerne przesądziły o wyniku walki. Zdzie siątkowane polskie kompanie wycofały się z powrotem na skraj miasta. Również 3 batalion 119 ps, nacierający ulicą Prawonabrzeżną wzdłuż lewego brzegu Niemna, znalazł się w kry tycz nej sytuacji pod ogniem polskich obrońców z batalionów mjr. Serafina, kpt. Korzona i kompanii por. Tadzika. I tutaj od zagłady Sowietów uratowały czołgi 27 Brygady Pancernej. Do walki włączył się także batalion 101 ps podwieziony do Grodna samochodami, wspierając natarcie grupy zmechanizo wanej 16 KS od strony wschodniej. W godzinach przedpołudniowych 21 września do walki włączył się również dowódca 6 KKaw. komdiw Jeremienko ze swą grupą zmechanizowaną (czołgi 28 i 31 pcz, samochody pancerne i dwa plutony przeciwlotniczych karabinów maszyno wych), nacierając przez mosty w kierunku fabryki (hurtowni — ?) tytoniu. Niedoświadczonych w walkach o miasto pancerniaków Jeremienko prowadził do walki osobiście. Niewiele to pomogło, bowiem polskim obrońcom udało się dwa razy uszkodzić czołowe wozy grupy, w których jechał dowódca. Trzeci raz przesiadł się do czołgu, gdzie został ranny. Tak więc kilkugodzinne próby sforsowania mostu drogowego przez grupę Jeremienki się nie powiodły. Za każdym razem cofała się również towarzysząca mu piechota. Dopiero zapadający zmrok przyniósł czerwonoarmistom na tym odcinku sukcesy bojowe. Znacznie lepiej powiodło się oddziałom sowieckim uderza jącym od południa i południowego wschodu, chociaż i tutaj nie obyło się bez zaciętych walk. 3 batalion 119 ps wspierany przez czołgi 27 BPanc., nacierając wzdłuż prawego brzegu Niemna, po godzinie 10.00 wyszedł w mieście na rubież: fabryka tytoniu, linia kolejowa. Natomiast 2 batalion 119 ps, próbując zdobyć koszary ar tyleryjskie, natknął się na silną obronę.
Oto jak wspomina stoczoną tam walkę jeden z żołnierzy pierwszego batalionu: ,.Poszli(śmy) wspierać oddziały walczące na kierunku szosy skidelskiej* od koszar batalionu pancernego, poprzez pola na tyłach ul. Jerozolimskiej i koszar 29 palu. Bolszewicy uderzyli rankiem 21.9. na tym odcinku piechotą, bez wsparcia czołgów, i początkowo ponieśli duże straty, gdyż obrona lewostronna, czyli koszar batalionu pancernego, mając sporo broni maszynowej, przepuściła tyraliery w prawo od siebie idące na pola przed Jerozolimską i otworzyła flankowy ogień dopiero gdy obrona nasza z ulicy Jerozolim skiej związała bolszewików ogniem na wprost. Dostawszy bardzo skuteczny ogień, bolszewicy zalegli i po pewnym czasie zaczęli się wycofywać. Gorzej powiodło się naszej obronie koszar 29 palu. Natarcie nieprzyjaciela, będąc zakryte częściowo fałdą terenową od naszych kaemów z koszar batalionu pancernego, potrafiło przełamać obronę, wedrzeć się do koszar i opanować część ul. Jerozolimskiej wraz z cmentarzem prawosławnym. Nasz 1 batalion dostał zadanie wesprzeć obronę na Jerozolimskiej i odbić koszary artylerii. Udało się to tylko częściowo — przeciw uderzenie poszło od ślimaka mostu kolejowego. Udało się opanować ul. Jerozolimską i — po ciężkiej walce wręcz — cmentarz prawosławny, ale uderzenie na murowane koszary nie wyszło — brak granatników i działek ppanc. (...) Oddziały policyjne, broniące się od Jerozolimskiej, poniosły ciężkie straty — cóż, musieli się bić tylko karabinami przeciwko oddziałom rosyjskim, wyposażonym w etatową siłę ognia'’. Z 2 batalionu 119 ps poległo bądź zostało rannych wielu oficerów. Żołnierze 1 i 2 batalionu 119 ps wespół z czołgistami około godziny 14.30 zajęli pocztę, elektrownię i skład benzyny, gdzie czołgi i samochody pancerne uzupełniły paliwo. W godzinach popołudniowych 21 września walka przeniosła się w centralne ulice miasta. Toczyła się z różnym natężeniem
i skutkiem. Niektóre załogi sowieckich czołgów próbowały wykorzystywać cywilów w postaci żywych tarcz. „Po południu dowództwo sowieckie zmienia taktykę na cierania — wspomina nauczycielka grodzieńskiego gim nazjum. — Było widoczne, że ich piechota nie pali się do walk ulicznych. Boi się murów, boi się domów, okien, stosów kamieni. Na Grodno rusza teraz masa czołgów. Wjeżdżają w ulice grupami, posuwają się powoli, ostrożnie, często zatrzymują się na długo, jak gdyby badały sytuację. (...) Polacy zza węgłów domów, zza murów, z dachów próbują siec po nich kulami karabinowymi. Czołgi na grad kul odpowiadają wystrzałami swych armatnich luf. Kilka czołgów stoi spokojnie, może uszkodzone, ale wara zbliżyć się do nich, przy inwalidzie czuwa czołg-towarzysz... Irka Rońko prowadzi ciężko rannego młodego policjanta, jednego z tych poznaniaków. «Wiedźcie mnie do ludzi, nie do szpitala» — błaga ranny. Irka wie. czego on się boi i zabiera go do swego domu. Dziś wszystkie to samo robimy. Rannych cywilnych i rannych bolszewików od stawiamy do szpitala, a rannych obrońców (specjalnie tych umundurowanych) biorą pod swą opiekę mieszkańcy miasta. (...) Na mieście już zupełnie pusto, tylko w małych, krętych uliczkach grupki czujnych obrońców, tylko na szerokich ulicach sunące tam i z powrotem czarne machiny. (...) Oczy Danki błyszczą dziko, chowa się przed czołgami — nie ze strachu, lecz z nienawiści. «Nie mogę patrzeć!» — tłumaczy. Na tym dalekim czołgu plama. Nie słucham Danki... lecę. Nagle straszna pewność — odtworzenie prze szłości: — Głogów! Śmiercionośna maszyna toczy się naprzód, a ja stępiała na wszystko lecę prosto na nią. Nie słyszę okrzyku ścigającej mnie Danki... Przeraźliwy zgrzyt ślimaka... czołg staje tuż przede mną. Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego rany płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy
z Danką uwalniać rozkrzyżowane, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie dokładnie sprawy, co się wokół dzieje. Z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni brauning — grozi nam; z sąsiedniego domu z podniesioną do góry pięścią wybiega młody Żyd, ochrypłym głosem krzyczy — o coś oskarża nas i chłopczyka. Dla mnie oni nie istnieją. (...) Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. Ja już jestem w jego głowach, chwytam nosze i pozostawiając oniemiałych naszym zuchwalstwem oprawców — uciekamy. Chłopczyk ma 5 ran od kul karabinowych (wiem, to polskie kule sieką po wrogich czołgach) i silny upływ krwi, ale jest przytomny. W szpitalu otaczają go siostry, doktorzy, chorzy. — Chcę do mamy... — prosi dziecko. Nazywa się Tadeusz Jasiński, ma lat 13, jedyne dziecko Zofii Jasińskiej, służącej, nie ma ojca, wychowanek Zakładu Dobroczynności. Poszedł na bój, rzucił butelkę benzyny na czołg, ale nie zapalił... nie umiał... Wyskoczyli, bili, chcieli zastrzelić, a potem skrępowali na łbie czołgu. Danka sprowadza matkę. Nie pomaga trans fuzja krwi. Chłopiec coraz słabszy, zaczyna konać. Ale kona w objęciach matki i na skrawku wolnej Polski, bo szpital wojskowy jest ciągle w rękach naszych. Matka zrozpaczona i pobudzona jednocześnie czynem syna szepcze mu: «Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Ułani z cho rągwiami! Śpiewają!!!»”. Podobny przypadek (chociaż niezupełnie) potwierdza M. Wołodźko: „Wpadliśmy do koszar. Było w nich sporo żołnierzy. Obstawiliśmy okna bronią maszynową i pro wadziliśmy ogień do ukazujących się czołgów i piechoty rosyjskiej. W pewnym momencie podbiega do mnie żołnierz i mówi: «Panie komendancie (tak mnie tytułowano, gdyż byłem bez stopnia), do czołgu przywiązany sztubak, co robić?!» Dzisiaj nie wiem. co bym zrobił... On siedział na czołgu z przodu. Czy był przywiązany, nie potrafię
dziś powiedzieć. Odległość wynosiła około trzystu metrów. Może to był jakiś Żydziak, może ktoś inny, może prowadził ich na ochotnika — trudno mi powiedzieć. W każdym razie, jak mi zameldowali, przez lornetkę zobaczyłem, że rzeczywiś cie siedzi na czołgu. Dałem rozkaz: «Ognia!» Zaczęli wszyscy strzelać. Czołg zatrzymał się i wycofał. Prawdopodobnie, jak się później dowiedziałem, uczeń ten przeżył”. Wieczorem w mieście pozostały już tylko nieliczne punkty oporu. Część żołnierzy i ochotników przebiła się przez sowieckie linie na zewnątrz i pomaszerowała na zachód lub na północ — w kierunku granicy litewskiej. Część próbowała wydostać się z miasta w cywilnych ubraniach, chowając uprzednio broń, część ukryła się w prywatnych domach. Do późna w nocy bronił się jeszcze stary Zamek Królewski, zespół budynków szkół zawodowych i koszary 81 pp, w któ rych walczył ochotnik spod Wilna Mieczysław Wołodźko, ppor. rez. Kuźnicki, pchor. Brunon Hlebowicz i wciąż top niejąca garstka żołnierzy i ochotników, wśród których było dwóch braci Niwińskich. Nad ranem 22 września obrońcy Grodna opuścili miasto lub rozproszyli się po swoich domach i ukryciach. Z Grodna wydostało się też dwóch inicjatorów jego obrony: wiceprezydent Roman Sawicki i mjr Serafin, ponadto: kpt. Korzon i podchorąży Hlebowicz, Mieczysław Wołodźko i dziesiątki podobnych im ochotników i żołnierzy. Ale Grodno jeszcze nie skapitulowało, pomimo że do miasta podchodziły kolejne oddziały sowieckich wojsk. Na noc komdiw Pietrow polecił wycofać z miasta wszystkie wozy bojowe ze względu na brak paliwa, a tym samym utrudnioną możliwość manewru w razie nocnego ataku Pola ków, czego się obawiano. W wyniku złego prowadzenia rozpoznania i planowania działań przez sztab 15 KPanc. większość obrońców Grodna opuściła miasto, o czym sztab korpusu nie wiedział, planując na 22 września atak wszystkimi posiadanymi siłami i środkami.
22 września przed południem do miasta weszły wszystkie jednostki, będące w podporządkowaniu GKZ komkora Bołdina, które zebrały się na przedmieściach Grodna, a więc: większość jednostek 15 KPanc., 4 DKaw., 101 i 119 ps, grupa zmechanizowana 16 Korpusu Strzeleckiego. W czasie zaj mowania miasta dochodziło jeszcze do wymiany ognia z małymi grupami obrońców, w wyniku czego rannych zostało 7 żołnierzy 101 pułku strzeleckiego. Źródła sowieckie szacują, że wzięto do niewoli około 1000 jeńców, a duża liczba obrońców została rozjechana przez czołgi na wschod nim skraju miasta. Większość wziętych do niewoli oficerów rozstrzeliwano na miejscu. Między innymi grupa zmechanizo wana 16 KS dowodzona przez kombriga Rozanowa roz strzelała 29 oficerów. Straty sowieckie w Grodnie komkor Bołdin oceniał na 47 poległych, 156 rannych, spalone 4 czołgi i samochód pancerny, uszkodzonych 12 czołgów i 2 samochody pancerne, nie licząc innego rodzaju sprzętu i broni. Grupa zmechanizowana 16 KS straciła 6 poległych i 5 rannych oraz czołg i 2 uszkodzone, co daje razem 53 poległych, 161 rannych, 19 czołgów i 3 samo chody pancerne wyeliminowane z walki i uzbrojenia. Grodno było jedynym polskim miastem na terytorium przyznanym Związkowi Sowieckiemu tajnym protokołem z 23 sierpnia 1939 r., które tak długo opierało się regularnym jednostkom Armii Czerwonej. Za swą bohaterską postawę zapłaciło dużą daninę krwi rannych i poległych mieszkańców tego przepięknego grodu. To jednak można zrozumieć, gdyż każda walka niesie ofiary. Trudno jednak zrozumieć okrutny mord, jaki popełniono na schwytanych obrońcach miasta: podchorążych, ochotnikach, a nawet na ludności cywilnej. Według relacji świadków, w dniach 21 i 22 września w Grod nie rozstrzelano około 300 obrońców i mieszkańców miasta (w tym również kilkunastoletnich chłop ców). Najbardziej ponurą sławę w tym względzie zyskała Psia
Górka i „Krzyżówka". Część obrońców miasta została roz strzelana na miejscu walki, jak na przykład obrońcy Pohulanki czy kilkunastu policjantów biorących udział w obronie koszar 81 pułku piechoty. Trudno jednoznacznie określić, czym były podyktowane te represyjne działania. Polacy, walczący w obronie Grodna, nie stosowali niedozwolonych metod walki, a lekarze i ochotniczki ze służby sanitarnej w jednakowym stopniu ratowali życie Polaków i żołnierzy sowieckich. Być może duże (jak do tej pory) straty podyktowały ich gniew i odwet. A może była to już zapowiedź późniejszych represyjnych działań Sowietów wobec ludności polskiej na zajętym przez nich terytorium Rzeczypospolitej. W każdym razie generał Władysław Sikorski, podczas inspekcji 6 DP w grudniu 1941 r., w rozmowie z ocalałymi obrońcami Grodna stwierdził: ,Jesteście nowymi Orlętami. Postaram się, żeby wasze miasto otrzymało Yirtuti Militari i tytuł zawsze Wiernego ’.
KODZIOWCE — UŁANI PRZECIW CZOŁGOM
Nocą ciemną świtem szarym, Porankiem wrześniowym Szli ułani na czołgi
Z granatem naftowym. Wraz z wygasającą obroną Grodna większość jego obrońców, wykorzystując, że wojska sowieckie nie zamknęły dróg odwrotu w kierunku północnym, wydostawała się z miasta maszerując na Grandzicze i Hożą, już od godzin połu dniowych 21 września. „Wychodzimy za miasto szosą na Grandzicze, exodus niesamowity — relacjonuje Sławomir Werakso. — Ciągną tabory wojskowe, cywilne jednostki, jakieś policyjne wozy drabiniaste, oddziały wojskowe, cywile pieszo z tobołkami, na lewo od strony Pyszek i V Frontu idą polami jakieś piesze oddziały. Artyleria sowiecka bije od strony Stanisławowa czy też szosy wileńskiej. (...) Na wysokości prochowni mija nas kłusem paru ułanów — «ano szaraki, posuwajcie ostrzej, na placu za mostem ruskie czołgi». Nam miastowym nie trzeba wyjaśniać — bolszewicy są już na placu Wolności”. Większość pododdziałów dotarła do Hożej późnym wieczo rem i nocą 21/22 września. Za wsią przez rzekę Niemen,
naprzeciwko wioski Plebańskie, funkcjonowała przeprawa promowa. Nieopodal był również bród. Było to jednak niewystarczające na przeprawę wszystkich nadciągających oddziałów, tym bardziej że Sowieci byli zorientowani co do kierunku wycofania się obrońców Grodna i w każdej chwili mogli uderzyć na słabo ubezpieczonych Polaków. Szybko więc zdecydowano się (prawdopodobnie jeszcze w godzinach przedpołudniowych) na zbudowanie przeprawy tratwowej, która zyskała miano mostowej. Przeprawę utrudniał deszcz i wyjątkowo ciemna noc, chociaż poniżej stromych brzegów, w dolinie, rozpalono ogniska. Jako jedne z pierwszych przeprawiły się pułki Brygady Kawalerii Rezerwowej „Wołkowysk" płk. Helduta-Tamasiewicza, przy której znajdował się gen. Przeździecki. Zajęły przydzielone na kwatery wioski i dwory w promieniu sześciu, siedmiu kilometrów od Sopoćkiń, które stanowiły centralny punkt zgrupowania oddziałów wołkowyskich i grodzieńskich. W myśl założeń szefa sztabu DOK III płk. Chłusewicza (być może realizował on wytyczne gen. Olszyny-Wilczyńskiego, przebywającego również w tym rejonie) ze znajdujących się tutaj oraz napływających pododdziałów planowano zorganizo wać związek taktyczny o strukturze dywizji piechoty, co miało nastąpić 24 września, po przeniesieniu całości zgrupo wania w rejon miasteczka Sejny. Jedna z grup ochotników z batalionu mjr. Serafina również przeprawiła się koło Hożej i nocą dotarła do wsi Kodziowce, gdzie stacjonował 101 pułk ułanów mjr. Stanisława Żukow skiego. W trakcie tego marszu zauważono z boku (prawdopodob nie na kierunku wsi Bieliczany pi~zyp- ciut.) kolumnę sowieckich czołgów przemieszczających się na światłach, o czym poinformowano dowódcę pułku. Kie wywołało to zbytniego zaniepokojenia mjr. Żukowskiego, który miał odpo wiedzieć: „Poradzimy sobie! Skąd się wzięły tutaj sowieckie czołgi?" —
Otóż znajdująca się w Sokółce większością swych sił 2 Brygada Pancerna płk. Kurkina (wkrótce awansowanego do stopnia kombriga) otrzymała około godziny 11.00 21 wrześ nia rozkaz komkora Bołdina sfromowania oddziału zbior czego w składzie: batalion czołgów BT-7 — 34 czołgi i 3 samochody pancerne BA-10; batalion zmechanizowany w składzie dwóch kompanii zmechanizowanych (zmotoryzo wanych? przyp aut.), plutonu rozpoznawczego (3 samo chody pancerne BA-JO); baterii dział przeciwpancernych (6 armat ppanc. 45 mm); plutonu przeciwlotniczych karabi nów maszynowych. Dołączono również 5 samochodów ciężarowych z amunicją (0,25 jednostki ognia), 3 cysterny z paliwem, warsztat remontowy typu „A” i samochód sanitarny. Ogółem 470 ludzi (w tym 53 oficerów) wyposażo nych między innymi w 74 karabiny maszynowe i 23 radiosta cje różnych typów. Wozy bojowe zatankowano w paliwo kosztem innych czołgów — dwie trzecie wozów do pełnego stanu; jedna trzecia — do połowy. Na dowódcę oddziału wyznaczono mjr. Czuwakina, a na komisarza — batalionowego komisarza Grigorienkę (ten ostatni będzie odpowiedzialny za zamor dowanie gen. Olszyny-Wilczyńskiego). Oddział zbiorczy, działając w kierunku Sokółka-zachodni skraj Grodna-Sopoćkinie-Sejny-Suwałki-Augustów, miał zni szczyć polskie oddziały grupujące się w lasach augustowskich i opanować Suwałki oraz Augustów. Do wykonania zadania wyruszył 21 września o godzinie 15.00. Podobny oddział zbiorczy ale z 27 BPanc. pod dowództwem mjr. Bogdanowa, w składzie 20 czołgów BT-7, jednego samochodu pancernego BA-10 i batalionu strzeleckiego na samochodach, został następnego dnia również wysłany w kie runku Puszczy Augustowskiej. Mjr Czuwakin, realizując otrzymane zadanie, wysłał przodem oddział czołowy w składzie 4 czołgów, plutonu strzeleckiego, —
•
2 samochodów pancernych i 2 armat przeciwpancernych. Po dotarciu do Grodna zarządzono 3-godzinny postój, bowiem tocząca się walka utrudniała przejście oddziału bez wzięcia w niej udziału. W dalszą drogę wyruszono późnym wieczo rem, kierując się na m. Bieliczany, gdzie dotarto 22 wrześ nia około godziny 2.00, tracąc w czasie marszu 4 czołgi: 2 uszkodzone i zepchnięte na pobocze, 2 (po zderzeniu) nie mogły również kontynuować marszu. Znacznie w przodzie rozpoznawał drogę wspomniany oddział czołowy. Nie udało się tego oddziału zatrzymać na rzece Łosośnie w pobliżu Grodna, skąd w kierunku Sopoćkiń prowadziła droga przez most. Wysłane do obrony tego mostu kompanie kpt. Jabłoń skiego i por. Kłosińskiego z batalionu KOP „Sejny** nie zdążyły przed sowieckimi czołgami i wycofały się w kierun ku Sopoćkiń, gdzie dotarły w godzinach popołudniowych 22 września, nie biorąc udziału w bitwie. Tymczasem oddział mjr. Czuwakina, po dotarciu do wsi Bieliczany i krótkim odpoczynku, prawdopodobnie się roz dzielił. Część oddziału przeszła groblą przez podmokłe łąki na wieś Sylwanowce i dalej na Kodziowce, a część na Kowniany i Sopoćkinie. Nie posiadając żadnej informacji o polskich jednostkach, oddział wdał się w walkę, licząc na swą przy gniatającą przewagę w sprzęcie bojowym. Prawdopodobnie rozlokowanie wojsk polskich późnym wieczorem 21 września w rejonie Sopoćkiń było następujące: — W Sopoćkiniach znajdował się sztab połowy DOK III z szefem sztabu płk. dypl. Benedyktem Chłusewiczem i nie wielkimi pododdziałami, głównie piechoty oraz taboru samo chodowego. Tutaj znajdowała się również część pododdziałów baonu KOP „Sejny" ppłk. Osmoli: — około kilometra na zachód od Sopoćkiń, w majątku Teolin, zatrzymał się dowódca DOK III gen. bryg. Józef Olszyna-Wilczyński z kilkoma najbliższymi oficerami i mał żonką;
— we wsi Nowosiółki trzy kilometry na północ od Sopoćkiń rozmieściły się tabory mjr. Korczyńskiego z małymi podod działami ułanów; — trzy kilometry dalej w kierunku zachodnim, we wsi Klimowszczyzna nad Czarną Hańczą, rozlokował się podod dział ppor. rez. Jana Kuhna, liczący około osiemdziesięciu kawalerzystów („odpryski*' z rozbitych szwadronów rtm. Wiszowatego). który został podporządkowany mjr. Kor czyńskiemu; — około dwóch szwadronów kawalerii rtm. Wiszowatego zajęło wieś Szymkowce w odległości kilometra na południe od folwarku Kodziowce. Obie miejscowości były przedzielone kilkusetmetrową bagnistą łąką, przez którą prowadziła wąska grobla. Prawdopodobnie rtm. Wiszowaty nie wiedział o niepeł nym szwadronie ppor. Kuhna. W tejże miejscowości (nieco na uboczu), w starym, drewnianym dworze zatrzymał się gen. Przeździecki; — dwa i pół kilometra na północ od folwarku Kodziowce, w miejscowości Jatwieź, znajdował się dywizjon (dwuszwadronowy) kawalerii mjr. Skrzyńskiego, sformowany na bazie pozostałości 1 Pułku Ułanów Krechowieckich; — na północ od Sopoćkiń, w rejonie wioski Usienniki, kwaterował 102 pułk ułanów; — w Kodziowcach (siedem kilometrów na wschód od Sopoćkiń) rozlokował się 101 pułk ułanów. Nie mamy żadnych danych dotyczących miejsca rozloko wania 103 pułku szwoleżerów. Wiemy tylko, że znajdował się w tym rejonie, gdyż w czasie boju pod Kodziowcami ppłk Kwiatkowski deklarował pomoc 101 pułkowi, a po bitwie szedł w straży przedniej Zgrupowania Kawalerii gen. Przeździeckiego. Można przypuszczać, że znajdował się w rejonie miejscowości Nowosady-Wasilewicze (około 5 km na połu dniowy wschód od Sopoćkiń), gdyż był to rejon, o którym nie mamy żadnych danych, a zgodnie z zasadami taktyki winien
być ubezpieczony przed niespodziewanym atakiem nieprzyja ciela z tego kierunku, z czym należało się liczyć. Wieś Kodziowce, licząca dwadzieścia kilka gospodarstw, rozłożyła się po obu stronach wiejskiej, piaszczystej drogi, łączącej brzeg Niemna we wsi Hożka przez Sylwanowce, Kowniany z Sopoćkiniami. Przez Sopoćkinie wiodła szosa z Grodna do granicy litewskiej. Droga w Kodziowcach biegła jakby stokiem niewysokiego, położonego równoleżnikowo, wzgórza, którego łagodny grzbiet, znajdujący się po północ nej stronie wioski, „ozdobiony" był małymi, rozrzuconymi zagajnikami. Po stronie południowej ciągnął się od Niemna aż po Kowniany (około dziesięciu kilometrów) szeroki, kilkusetmetrowy pas podmokłych łąk, przecięty dwiema wąskimi groblami. Około kilometra na zachód od Kodziowców, w rozwidleniu dróg, „osiadło" niewysokie wzgórze, pokryte laskiem, wyśmienite miejsce dla placówki ubez pieczającej. Warunki obserwacji we wszystkich kierunkach były dobre, wykluczające skryte podejście przeciwnika. Ale... na wojnie wszystko jest możliwe. Wspomina pchor. Stanisław Góra: „Po przepłynięciu rzeki Niemen całkowicie przemoczeni przejechaliśmy miej scowość Sylwanowce i dotarliśmy do wioski Kodziowce 21 września 1939 r. o godzinie 19.00. Rozkwaterowano nas u poszczególnych gospodarzy, konie w stodole, szwo leżerowie (pchor. Góra był w 4 szwadronie rtm. Bilwina, którego większą część stanowili szwoleżerowie rezerwy z 3 pułku szwoleżerów — przyp. aut.) po mieszkaniach, aby wysuszyć bieliznę, mundury i buty. Sztab (pułku — PrzyP’ aut ) ulokował się w środku wioski (folwarku — przyp. out.). Rozstawiono warty i czujki wokół wioski. Noc była ciemna". Od wschodu (w kierunku na Sylwanowce-Plebańskie) ubezpieczał miejsce postoju pułku właśnie 4 szwadron rtm.
Jerzego Bilwina, byłego instruktora w Centrum WyszkoleniKawalerii w Grudziądzu. Od strony północnej, na grzbiecie wzgórza, ustawiono między innymi dwa cekaemy ze szwad ronu karabinów maszynowych rtm. Apoloniusza Ścisłowskiego. Ze względu na podmokłe łąki od strony południowej nie umieszczono wojska, ograniczając się tylko do wystawienia posterunków. Nie mamy danych dotyczących ubezpieczenia od zachodu. Być może, ze względu na zmęczenie ludzi i nasycenie tego kierunku innymi oddziałami polskimi, pozo stawiono go bez większych sił, ograniczając się jedynie do wart. Pośrednio możemy wnioskować z relacji Antoniego Wróblewskiego (podoficera nadterminowego 2 pułku ułanów Grochowskich i 101 pułku ułanów), że w południowo-zachodnich zabudowaniach Kodziowców kwaterował 3 szwa dron por. Stanisława Dobrzańskiego, również byłego in struktora CWK w Grudziądzu. Obydwa wyloty drogi ze wsi zabezpieczono dodatkowo talerzowymi minami przeciwczołgowymi. Po godzinie 21.00 wysunięte ubezpieczenie zameldowało dowódcy pułku, że od strony Niemna słychać warkot silników pojazdów mechanicznych i widać niebieskie — ledwo widocz ne — światła. Major Żukowski zarządził pogotowie alarmowe i wysłał patrol podoficerski w celu zbadania sytuacji. Patrol powrócił i zameldował, że jest to kolumna polskich samo chodów, która przedziera się z Grodna. Pogotowie alarmowe odwołano, ułani położyli się spać. Po około 2-3 godzinach (relacje są tutaj sprzeczne) od pierwszego alarmu, od strony m. Sylwanowce rozległy się strzały i pod ubezpieczenia polskie podjechały samochody sowieckie. Wywiązała się krótka walka. Część pojazdów uszkodzono, pozostałe się wycofały. Być może były to pojazdy szpicy czołowej oddziału mjr. Czuwakina. Ta niespodziewana, krótka i zacięta potyczka z rozpo znawczym pododdziałem w r ojsk sowieckich na samochodach
spowodowała wysłanie patroli przez rtm. Bilwina w kierunku wycofującego się zmotoryzowanego pododdziału wroga. So wieci czuli się tak pewnie i bezpiecznie, że nie wystawili ubezpieczeń. Polskie patrole stwierdziły obecność broni pancernej w bliżej nie ustalonej liczbie. O wynikach rozpoznania powiadomiono dowódcę pułku mjr. Żukowskiego, mającego swą kwaterę w folwarku Kodziowce. W tym czasie rtm. Narcyz Łopianowski (dowódca 2 szwad ronu) wysłał patrol oficerski, który potwierdził obecność czołgów nieprzyjaciela. Major Żukowski jeszcze nie wiedział, z jakimi siłami ma do czynienia, dlatego nie podjął konkretnej decyzji co do działań pułku. W szwadronach zajęto stanowiska do obrony okrężnej, bez dokładnego rozeznania zamiarów nieprzyjaciela. Deszcz siąpił dalej. Około godziny 1.30, gdy czuwających ułanów ogarniało coraz większe zmęczenie i senność, ruszyły sowieckie czołgi w liczbie siedmiu, zaskakując w pierwszej chwili linie obronne ułanów. Przedarły się przez polskie ubezpieczenia i ruszyły przez wieś. Oddajmy głos ucze stnikom wydarzeń. Relacjonuje por. Michał Siemieradzki z 2 szwadronu: „Około godziny drugiej w nocy obudził mnie okrzyk: «czołgi sowieckie we wsi!» I po chwili kilkanaście mniej szych i większych wozów pancernych (chodzi o czołgi i samochody pancerne — przyp. out.) nieprzyjaciela prze jechało z zapalonymi reflektorami wzdłuż drogi przez wieś. strzelając na oślep z działek i cekaemów. Od tej strzelaniny ranny został ułan z mojego plutonu. Po chwili wszystko ucichło, ułani posiodłali w rekordowym czasie konie. Rot mistrz Łopianowski udał się do dowództwa pułku po roz kazy. Kazałem ludziom być w pogotowiu, nie wyprowa dzając jednak koni spod dachów (zabudowań). Deszcz padał ciągle”.
Po przejściu przez Kodziowce siedmiu czołgów sowieckich nastąpiła chwila ciszy. Ciszy pozornej, obie strony bowiem przygotowywały się do w'alki. Major Żukowski wraz ze swoim zastępcą mjr. rez. Stani sławem Sicińskim i adiutantem rtm. Stanisławem Szeferem odwiedzili kolejno stanowiska dowodzenia dowódców szwad ronów. by zakomunikować im swe rozkazy i zarządzenia. Dowódca pułku postanowił zorganizować obronę okrężną, ze szczególnym wzmocnieniem sił na wylotach drogi przeci nającej wieś. Licząc się z możliwością rozcięcia obrony pułku, podzielił jego siły, tworząc dwa dywizjony: — pierwszy, w skład którego wszedł 1 i 2 szwadron, pół szwadronu karabinów maszynowych i pluton saperów, oddał pod dowództwo rtm. Narcyza Łopianowskiego; — drugi, w składzie 3 i 4 szwadronu, połowy szwadronu karabinów maszynowych i pocztu dowódcy pułku, pozostawił pod swym dowództwem. Postanowiono w nocy nie rozpoczynać walki, a o świcie miano wysłać 3 szwadron por. Dobrzańskiego na rozpoznanie i dopiero po wyjaśnieniu sytuacji, w jakiej znajdują się polskie siły, zdecydować, jak postępować dalej. Tymczasem patrol skierowany na rozpoznanie, wysłany prawdopodobnie z 4 szwadronu, wykrył na wschód od wioski pododdział nieprzyjacielskiej piechoty, który zatrzymał się na postój bez wystawienia ubezpieczeń. Major Żukowski po stanowił uderzyć na niego o godzinie 4.00 i niespodziewanym atakiem zniszczyć wroga całkowicie. Atak zaskoczył nieprzyjaciela. Do jego likwidacji jednak nie doszło. W tym samym czasie nieprzyjaciel rozpoczął natarcie piechotą i czołgami na wioskę z kierunku zachodniego, wschod niego i północno-wschodniego. Było to uderzenie zaplanowane i zmasowane, mające przynieść rozbicie polskiego oddziału. W wiosce rozpętało się piekło. Huk strzałów armatnich, ciągły jazgot broni maszynowej i gęsta palba karabinowa
mieszały się z wybuchami granatów ręcznych, jękami rannych, kwikiem i rżeniem koni, kłusujących niejednokrotnie bez jeźdźców między zabudowaniami wioski i na jej przedpolu. Oddajmy znowu głos uczestnikom wydarzeń. „O godzinie 4 rano otrzymałem od dowódcy szwadronu (rtm. Łopianowskiego — przyp. ciut.) rozkaz wyprowadzenia szwadronu za wieś i spieszenia go do walki — wspomina por. Siemieradzki. — Pluton trzeci ppor. Czapskiego pozostał w szyku konnym jako osłona koniowodów, które stały w niewielkim zagłębieniu terenowym osłaniającym od ognia. Po spieszeniu przeprowadziłem swój pluton na nakazaną linię, paręset kroków od zabudowań wsi. Trudno jednak było zdać sobie sprawę z właściwego kierunku, skąd należy się spodzie wać nieprzyjaciela. Mieliśmy ogień maszynowy i ręczny prawie ze wszystkich kierunków. Po kilkunastu minutach pojawiły się pierwsze czołgi. Na własną odpowiedzialność dałem rozkaz ściągnięcia ludzi między budynki. Wywiązała się walka. Czołgi sowieckie jeździły wzdłuż i wszerz wsi, strzelając nieustannie. Ułani odpowiedzieli ogniem kbk (...), starając się mierzyć w szczeliny czołgów, jednak bez wydatnych wyników, mimo iż strzelało się z odległości kilku kroków. W pierwszej fazie walki koniowody drugiego szwadronu i plutonu ppor. Czapskiego zaatakowane zostały przez średni czołg sowiecki. Konie zbiły się w kłąb, oparły o opłotki, które pękły pod ich naporem. Bezładnie stłoczona masa koni przewaliła się przez połamane płoty i pognała w stronę podmokłej łąki. Czołg wjechał między ostatnie szeregi, strzelając ułanom w plecy. Po chwili dopiero udało się koniowodom rozsypać, aby później zebrać się ponownie. Straty okazały się stosunkowo niewielkie: kilku ludzi i koni zabitych. Na odcinku drugiego szwadronu walka trwała dalej. Z ta borów, przy których znajdowało się parę samochodów i moto
cykli, przyniesiono benzynę. W chatach rekwirowano butelki. Z braku pakuł zaimprowizowałem knoty z pokropionych benzyną strzępów chustek do nosa i koszul. Pierwsze butelki rzuciłem sam, zapalając knot zapałką. Jeden z czołgów zaczął się palić i wycofał się ze wsi, zaprzestawszy walki. Po następne butelki wyciągnęły się dziesiątki rąk. Musiałem dosłownie ustawiać kolejkę, kto ma rzucać, bo każdy chciał być pierwszy. Ułani znaleźli sobie dogodne miejsce przy drodze głównej, którędy najczęściej przejeżdżały czołgi, i tam kolejno czatowali. Wkrótce za brakło benzyny. Zamiast butelek z benzyną zaczęto rzucać lampy naftowe zarekwirowane po chatach. Okazały się mniej skuteczne, głównie z powodu małej pojemności zbiornika. Równocześnie pluton pionierów (saperów — przyp. aut.) rtm. Żarskiego prowadził walkę za pomocą min talerzowych, podkładanych pod gąsienice. Czołgi sowieckie okazały się jednak odporne na ten środek". Podobnie walkę z czołgami wspomina ochotnik z batalionu mjr. Serafina, Olgierd Kozłowski: „Pociski rozrywały się wokół, raniąc ludzi i konie... Zaczęto krzyczeć, że czołgi atakują, że należy je palić. Benzyna była, ale nie było jej w co wlewać. Chłopcy porozbiegali się po chałupach szukać butelek na benzynę, a gdy ich nie znaleźli, to brali lampy naftowe. Chałupy były puste, chłopi się gdzieś pochowali. Czołgi, które jechały drogą przez wieś, atakowaliśmy zza domów benzyną. Była wielka radość, jak udało nam się jakiś zapalić. Taki czołg jechał jeszcze jakiś czas, ale później musiał stanąć i otworzyć klapy. Zaś dalej były nasze oddziały i wykańczali tych czołgistów". Meldunki sowieckie dotyczące boju pod Sopoćkiniami (tak jest on określony w meldunkach) są bardzo niejasne, a miej scami wręcz pogmatwane, jakby piszący je (czy podpisujący), chcieli ukryć prawdę o tej walce. Fakt, że była prowadzona
bardzo nieudolnie ze strony sowieckich oficerów, którzy właściwie tą walką nie kierowali, zdając się bardziej na przysłowiowy łut szczęścia, przypadek czy wywołanie paniki w polskich szeregach przy pomocy „rajdujących" czołgów. Tymczasem „rajdujące" czołgi pozbawione osłony piechoty odciętej ogniem polskich żołnierzy były kolejno niszczone bądź uszkadzane. Gdy w Kodziowcach trwała już walka, część czołgów oddziału mjr. Czuwakina, idąc z Bieliczan przez Szymkowce, Kowniany, dotarła około godziny 3.00 22 września pod Sopoćkinie od strony wschodniej. Prawdopodobnie w Szymkowcach doszło do krótkiej walki z dwoma słabymi szwad ronami rtm. Wiszowatego, przez które czołgi się przedarły. Ten manewr spowodował, że znajdująca się w obronie na przedpolu Sopoćkiń (od strony Grodna) kompania por. Józefa Smreczyńskiego z batalionu KOP „Sejny” mogła poczuć się zagrożona od tyłu i wycofała się z zajmowanych pozycji. Czołgi sowieckie weszły do Sopoćkiń i wdały się w walkę z odwodowymi pododdziałami batalionu KOP „Sejny”, które po około godzinnej walce wycofały się z miasteczka. Czołgi dla dodania sobie odwagi strzelały na oślep ze wszystkiego, co posiadały na uzbrojeniu, wzniecając liczne pożary. Rano pododdziały polskie wycofały się w kierunku Kanału Augustowskiego, powstrzymując nieprzyjaciela nie wielkimi ariergardami. Powróćmy do boju w Kodziowcach. Relacjonuje rtm. Łopianowski: „Wobec wielkiej liczby czołgów wprowadzonych do akcji przez nieprzyjaciela zaszła potrzeba przegrupowania się, możliwie jak najszybciej, lecz bez zamieszania, bez popłochu. Na wzgórzu (...) pozostawiłem tylko broń maszynową na przygotowanych stanowiskach, siłę żywą zaś ściągnąłem do zabudowań, wydzielając patrole niszczycielskie czołgów uzbrojone w butelki z benzyną. Mając już doświadczenie
z walk grodzieńskich o skuteczności zwalczania czołgów butelkami z benzyną, zaopatrzyłem swój szwadron w od powiedni zapas tej prymitywnej broni. Butelki te były w sakwach zamiast bielizny, a ułani umieli już posługiwać się nimi. Nieprzyjaciel ponawiał swoje uderzenie 11 lub 12 razy, lecz za każdym razem musiał się cofnąć, po zostawiając na przedpolu płonące czołgi”. Według pchor. S. Góry: „Około godziny 3 podjechał do mnie konno kapral Gardejko i oświadczył, że rotmistrz Bilwin zabity i tenże kapral prosił, ażebm na tym odcinku objął dowództwo. Objechałem wszystkie stanowiska i stwierdziłem, że amunicja się kończy do wszystkich rodzajów broni. Znikąd nie ma dostawy broni. Kapral Gardejko wynalazł, przy pomocy szwoleżerów, dwie-trzy beczki benzyny (praw dopodobnie benzyna pochodziła z samochodu wroga, który został uszkodzony w boju). Kapral Gardejko wraz z żoł nierzami zorganizował butelki, które napełniali benzyną i uderzali na czołgi... Około godziny 4 został zabity kapral Gardejko, który był moją prawą ręką i znał dokładnie teren, bo pochodził z miejscowości Kalety, która znajdowała się blisko wsi Kodziowce. Około godziny 4-5 dosięgnął mnie czołg i dostałem serię kul w klatkę piersiową. Obydwa płuca przestrzelone na wylot, błona sercowa przebita milimetr od serca. Polski lekarz-porucznik, przy pomocy dwóch sanitariu szy, zdążył mnie zanieść do chaty wiejskiej rodziny Bondziuszów. Tam po opatrzeniu mnie odzyskałem przytomność. Bondziusze ukryli mnie w stodole, bo jak mnie poinfor mowali, wszystkich rannych dobijano po zakończeniu walk rano — godz. 6-7”. Powoli, przez zachmurzone niebo, przedzierał się poranek 22 września. Odgłosy walki potęgowane bądź tłumione przez okoliczne wzgórza i laski dochodziły z różnych stron. Strzelaninę słychać było również na kierunku Sopoćkiń i Jatwiezi.
Wraz z nastaniem poranka wyruszył na rozpoznanie zgodnie z rozkazem 3 szwadron por. Dobrzańskiego. „Po przejściu około pół kilometra — wspomina późniejszy ppor. Wróblewski — otrzymujemy ogień od czoła i z boków z broni ręcznej i maszynowej. Są zabici i ranni. Szwadron spieszą się i rozwija do akcji. Ciężko ranny zostaje dowódca pułku, który znajdował się obok szwadronu. Pułk obejmuje mjr Siciński. Po linii idzie rozkaz do ataku. Porucznik Dobrzański podrywa szwadron i w tej chwili pada tuż koło mnie, ugodzony kulą rewolwerową w lewe oko. Szwadron obejmuje por. Gierycz. Walka trwa dalej. W pew'nym momencie widzę łapę bolszewicką z wyciąg niętym w moim kierunku rewolwerem. Oddaje do mnie strzał, ale chybił. Już jestem przy nim i szybko pomściłem śmierć mojego dowódcy szwadronu. Tymczasem na horyzoncie pokazuje się nowa kolumna sowieckiej broni pancernej, która posuwa się w naszym kierunku. Nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się tej przeważającej wielokrotnie sile nieprzyjacielskiej. Następuje odwrót. Zabieramy ciało por. Dobrzańskiego, a ciężko rannego mjr. Żukowskiego zabiera wachm. Franciszek Mic kiewicz i przekazuje napotkanej przypadkowo kolumnie samochodowej. Większość poległych musieliśmy zostawić na polu walki, rannych oddaliśmy pod opiekę ludności cywilnej, nie mając dla nich żadnych środków transportowych‘\ Generał Przeździecki, który w sytuacji bojowej był zorien towany jedynie ze skąpych meldunków patroli i posterunków obserwacyjnych oraz odgłosów toczących się walk, zdecydował rano 22 września skoncentrować wszystkie podległe mu jednostki w rejonie północno-zachodnim Sopoćkiń, by następ nie całością sił przebijać się ku granicy litewskiej przez terens jeszcze słabo nasycone oddziałami Armii Czerwonej. W tym celu wezwał do siebie ppor. Janusza Wielhorskiego ze 102 pułku ułanów i postawił mu zadanie powiadomienia o powyż-
Nzej decyzji dowódców jednostek jego zgrupowania. Zadanie to realizował ppor. Wielhorski wraz ze swoim plutonem w toku toczących się walk. Po godzinie 7.00 22 września pierwsze powiadomione oddziały zaczęły realizować rozkaz gen. Przeździeckiego, polegający na odrywaniu się od nieprzyjaciela bądź przebijaniu przez jego jeszcze niezbyt silne i szczelne linie wojsk. Ale jeszcze do godziny 11.00 w rejonie Sopoćkiń słychać było strzały obrońców. 101 pułk ułanów kończył kilkugodzinną walkę w Kodziow cach. Po godzinie 8.00 odparł ostatni atak sowieckiej piechoty wspartej czołgami. Na przedpolach i w samej wsi dopalały się wraki czołgów', leżały trupy koni i ludzi. Próby podpalenia przez czerwonoarmistów zabudowań wioski za pomocą pocis ków zapalających nie przyniosły rezultatów z powodu bardzo dużego nawilgocenia zewnętrznych części budynków i pada jącego deszczu. Pułk nie został jednak rozbity, chociaż 2 i 3 szwadron straciły prawie połowę ludzi w poległych i rannych oraz blisko 70% koni. Nieco lepiej przedstawiała się sytuacja w pozostałych pododdziałach pułku, chociaż i tam ubytki w ludziach, koniach i sprzęcie były niemałe. Świadczy to o zaciętości walk i zawziętości z obydwu stron, a także 0 wielkiej przewadze technicznej jednostek sowieckich. Były również wypadki dezercji, a nawet tchórzostwa w początkowej fazie bitwy, szybko opanowane przez ofice rów i pozostałych ułanów. Większość żołnierzy zachowała się w trakcie walk wzorowo, po bohatersku, co graniczyło czasem z pewnego rodzaju brawurą, nie zawsze uzasadnioną. Na przykład kpr. Choroszuk i ułan Połczanin z 2 szwadronu, którym zabrakło butelek z benzyną, wskoczyli na czołgi 1 kolbami własnych karabinów uszkodzili karabiny maszyno we w nieprzyjacielskich wozach, uderzając silnie w wy stające lufy.
O toczącej się w Kodziowcach walce niewiele wiedziały inne oddziały czy pododdziały stacjonujące w sąsiednich miejscowościach, zwłaszcza gdy nie były w bezpośredniej styczności ogniowej z wrogiem. Oto rano 22 września mjr Skrzyński wysyłał z Jatwiezi do wsi Sylwanowce patrol pod dowództwem wachm. pchor. Andrzeja Bogusławskiego celem nawiązania łączności z oddziałami polskimi. Wachmistrz Bogusławski, wykonując powierzone zadanie, słyszał odgłosy walki od strony Kodziowiec, ale napotkany oficer polski nie mógł mu udzielić żadnej konkretnej informacji. „Wjeżdżałem do wsi (Sylwanowce — przyp. aut.) od strony cmentarza, przy czym jestem ostrzelany. — Zapisał w swoich notatkach Bogusławski. — Robię wywiad we wsi. Okazuje się, że nasze oddziały były, ale wcześniej wyszły, a w nocy przez wieś przejeżdżały czołgi. Mam trudności z odwrotem, gdyż dostaję ostrzał z broni maszynowej. (...) Galopuję przez folwark, w którego podwórzu stoją samochody sowieckie. Wracam do wsi Jatwieź, gdzie nie ma już mojego dywizjonu. Z taborem dołączam do dywizjonu, który wchodzi do wsi Kalety. Akurat odbywa się pogrzeb por. Dobrzańskiego". Sporo zginęło oficerów pułku. Na polu bitwy padł dowódca szwadronu karabinów maszynowych rtm. Apoloniusz Scisłowski, dowódca 3 szwadronu por. Stanisław Dobrzański i wielu innych. Padł również pochodzący z niedalekich Kalet kpr. Gardejko i wielu innych podoficerów i ułanów. Ciężko rann> dowódca pułku mjr Stanisław Żukowski zmarł w drodze do szpitala już na ziemi litewskiej. Pochowano go w Olicie w asyście pododdziału 2 pułku ułanów Armii Litewskiej, pośmiertnie odznaczając Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari. By to jeden z dzielniejszych oficerów brygady, który szybk i sprawnie sformował pułk. Jego umiejętności dowodzenia w Kodziowcach zadecydowały o przebiegu boju, umożliwiając pozostałym pułkom brygady wycofanie się bez większych stra z rejonu Sopoćkiń. ✓
Włodzimierz Ścisłowski, syn poległego na polach wsi Kodziowce rtm. Apoloniusza Scisłowskiego, po latach zade dykował ojcu wiersz, nawiązujący do tego boju i walk polskich ułanów we wrzeniu 1939 r. pod znamiennym tytułem: Zostały tylko ślady podków. Gdzie jesteście ułani i ten konik bułany, i ten siwy, ten kary jak noc ? Gdzie taczanki pomknęły, szlakiem jakich kolein ruszył szwadron do boju sią rwąc? Zostały tylko ślady podków, po szable już nie sięgnie dłoń, i tylko w piersi, tylko w środku jest żal, że już nie zarży koń. Zostały tylko ślady podków, ułański patrol w lesie znikł, drżą jeszcze wierzb gałęzie wiotkie, lecz jeźdźców nie odnajdzie nikt. Hej, hej ułani, malowane dzieci, oddaliście Polsce swą młodość i krew! Dziewczyna za wami chyba nie poleci, rozpłynął sią w chmurach wasz bojowy śpiew. Zostały tylko ślady podków, lecz gdzie są konie, któż to wie? Wśród wiejskich sadów i opłotków brzjni echo trąbki jak we śnie. Zostały tylko ślady podków, gdzie leśnych duktów sypki piach, zostały tylko ślady podków i żywa parni ąć o tych dniach.
Tumult szarży już ucichł, ilu chłopców' nie wróci, tylko sztandar pokłonił sią im. Koń smutny gdzieś pobiegł, krzyżyk stanął na grobie, wiatr wrześniowy rozgonił juz dym. Zostały tylko ślady podków... Warto dodać, że do tych słów muzykę skomponował Janusz Kępski i tak powstała wylansowana na kołobrzeskim festiwalu śliczna, melodyjna piosenka o niebanalnej treści. Oddział mjr. Czuwakina poniósł również dotkliwe straty. Według źródeł sowieckich wyniosły one: 4 czołgi, 3 samo chody, 11 zabitych i 14 rannych. Oceniono również, że rozgromiono około trzech kompanii Polaków, zabito dużo oficerów i jednego generała o nazwisku Wilczyński. Do niewoli wzięto 60 ludzi. Nie podano liczby uszkodzonych wozów bojowych, żeby nie powiększać strat. Liczono na ich wyremontowanie, co nie zawsze się udawało. Dlatego też ocena gen. Przeździeckiego, że w rejonie Sopoćkiń wyelimi nowano 22 wozy bojowe (w tym 17 przez 101 pułk ułanów) jest prawdopodobna. Gdy pododdziały polskie wycofywały się z rejonu Sopoćkiń, w pobliskim Teolinie pozostał gen. Olszyna-Wilczyński. Był niemym świadkiem toczących się wydarzeń. Przybity i zała many, biorąc udział w naradzie oficerów (21.09.), na której omawiano sposoby walki i przebijania się ku Litwie, nie tylko nie prowadził narady (prowadził ją ppłk Michał Osmolą), lecz nawet nie zabrał głosu. Tragiczna postać września, choć był to przecież mężny żołnierz 1 Brygady i W'ojny polsko-sowieckiej 1920 r. Generał zwlekał do ostatniej chwili z wyjazdem z Teolina, jakby rzeczywiście nie chciał ocalenia, czekał śmierci. Gdy ruszyli, nie było już w pobliżu żadnych polskich
oddziałów. „Jechaliśmy może pięć minut — wspomina Alfreda Wilczyńska, żona generała — gdy zamajaczyły przed nami dwa czołgi sowieckie. Posypały się strzały karabinowe z tyłu i z przodu. Odwrotu nie było... obskoczyli nas żołnierze sowieccy... dwaj komisarze zaczęli nas re widować”. Po zrewidowaniu generała i jego adiutanta kpt. art. Mieczys ława Strzemeskiego. odprowadzono ich do czołgów, a Alfredę Wilczyńską zamknięto w stodole. Po kilku minutach zagrały krótkimi seriami karabiny maszynowe i czołgi odjechały. Oczom Alfredy Wilczyńskiej ukazały się dwa zmasakrowane przez kule ciała. Odnotujmy, że stało się to w malutkiej miejscowości Góra Koliszówka, blisko Sopoćkiń, a sprawcą tej masakry był batalionowy komisarz Grigorienko (czy sam strzelał, czy wydał rozkaz, nie wiadomo). Sowieci próbowali w niektórych dokumentach tuszować ten mord, sugerując, że gen. Olszyna-Wilczyński zginął w walce bądź że został rozstrzelany podczas zaciętego ataku polskich wojsk. Bój pod Kodziowcami należy do jednego z większych, który stoczyli polscy ułani z regularnym, wręcz doborowym oddziałem Armii Czerwonej. Nie był bojem zwycięskim w pełnym tego słowa znaczeniu, bo przecież nie rozbito zupełnie nacierającego oddziału sowieckiego. Zadano jedynie duże straty i nie pozwolono na realizację jej zadań taktycz nych. Nie był na pewno bojem przegranym, gdyż pułk opuścił swe stanowiska bojowe nie w wyniku przegranej walki, ale na rozkaz wyższego przełożonego. Zachował zdolność bojową, co prawda przy znacznie uszczuplonym stanie i niewielkich ilościach amunicji, z uzupełnieniem której były znaczne kłopoty. Był to w historii tego rezer wowego pułku ułanów pierwszy tak krwawy i wyczerpujący bój, gdzie przeciw pancerzom czołgów ułani mogli za stosować jedyną prymitywną broń przeciwpancerną, jaką były butelki z benzyną lub naftą.
Zadanie osłony Zgrupowania Kawalerii gen. Przeździeckiego wypełnili z nadwyżką, dając generałowi czas na podjęcie decyzji, na uratowanie przed rozbiciem jednostek zgrupowania, na ocalenie od śmierci i niewoli wielu kolegów. Bohaterstwu, wytrwałości psychofizycznej i umiejętności rzemiosła wojskowego ułanów i oficerów należy zawdzię czać, iż nie zostali rozbici, a nieprzyjacielowi zadali poważne straty, przekonując się, że nie tylko przewaga techniczna, ale i duch żołnierski odgrywa istotną rolę na polu walki. Dumne, ale zarazem i gorzkie było to przekonanie w sytuacji, w jakiej się znaleźli, niemal otoczeni przez wojska dwóch wrogów Rzeczypospolitej. Dlatego też odchodzili z pola walki bez radości i dumy z dobrze wypełnionego zadania, wiedząc, że na terytorium Ojczyzny są to już ich ostatnie godziny wolności.
PUSZCZA AUGUSTOWSKA — OSTATNI AKORD I POCZĄTEK PARTYZANTKI
Po walkach w rejonie Sopoćkiń i Kodziowiec oddziały polskie zaczęły się wycofywać w kierunku północnym za Kanał Augustowski i rzekę Czarna Hańcza oraz w kierunku północno-zachodnim — do Puszczy Augustowskiej i w kierunku Sejn. Ten drugi kierunek wycofywania związany był z pierwotnymi zamierzeniami dowództwa OK III organizacji związku tak tycznego. Natomiast pierwszy kierunek wycofywania został albo wymuszony przez sowieckie jednostki odcięciem od kierunku drugiego lub też celowo obrany dla jak najszybszego przekroczenia granicy litewskiej. Tak było między innymi ze sztabem DOK III pod dowództwem płk. dypl. Benedykta Chłusewicza, który już o godzinie 7.00 22 września (a więc gdy trwała jeszcze walka w Kodziowcach i pod Sopoćkiniami) przekroczył granicę z Litwą na kierunku miasteczka Kopciowo. Tym samym zamierzenia dotyczące organizacji związku taktycznego stały się bezprzedmiotowe. Tymczasem sytuacja taktyczno-operacyjna na północ od Grodna została oceniona w sztabie Grupy Konno-Zmechanizowanej Frontu Białoruskiego jako poważna, wobec czego komkor Bołdin rankiem 23 września 1939 r. sformował i wysłał w rejon Puszczy Augustowskiej tzw. „Grupę Suwal ską”, w skład której oprócz oddziału mjr. Czuwakina weszła
4 DKaw. kombriga Muzyczenki, batalion 101 ps lejtn. Kriworota i oddział mjr. Bogdanowa z 27 Brygady Pancernej. Batalion 101 ps wyszedł w skład oddziału mjr. Bogdanowa. Razem ta improwizowana „grupa” liczyła około 5000 żoł nierzy, 77 czołgów BT-7, 12 samochodów pancernych, 52 działa, około 150 samochodów i około 100 ciężkich karabinów maszynowych znajdujących się w pododdziałach piechoty i kawalerii. Dowództwo nad tymi siłami objął osobiście komkor Bołdin. Skład grupy czynił zeń silny taktyczny związek manewrowy, zdolny szybko poruszać się i walczyć w' ist niejących warunkach terenowych. O istnieniu tego typu sił polskie oddziały nie wiedziały. Jedne planowo, inne chaotycznie rozpoczęły odwrót z pola walki w rejonie Sopoćkiń i Kodziowiec. Trzy pułki BKRez. „Wołkowysk" na rozkaz gen. Przeździeckiego pociągnęły przez Radziw r iłki, Sanicze ku Kaletom traktem, znajdującym się blisko granicy z Litwą. Doskwierał brak żywności dla ludzi i furażu dla koni. Amunicja była na wyczerpaniu, szczególnie do karabinów maszynowych. Straż tylną od chodzącej brygady stanowił 103 spieszony pułk szwoleżerów ppłk. w st. spocz. Zdzisława Kwiatkowskiego. Brygada przekraczając Kanał Augustowski zastała tam uszczuplone po walkach w rejonie Sopoćkiń pododdziały batalionu KOP „Sejny” ppłk. Michała Osmoli, które obsadziły przygotowane do wysadzenia mostki i śluzy. Gen. Przeździecki nakazał wzmocnić i rozszerzyć obronę wzdłuż Kanału Augustowskiego przez pododdziały grodnieńskiej piechoty płk. Siedleckiego. Jak relacjonuje — bataliony ppłk. Blumskiego odeszły samo wolnie do m. Kodzie przy granicy litewskiej, a 110 pułk ułanów ppłk. Jerzego Dąmbrowskiego odszedł w niewiadomym kierunku nie nawiązawszy z nim łączności. Batalion KOP „Sejny", który w rejonie Sopoćkiń ponosił główny ciężar walki, tracąc około 20 poległych żołnierzy (głównie z 5 kompanii, w tym dwóch jej oficerów' — dow r ódcę por. Jana Trzeszczakowskiego i dowódcę plutonu — ppor.
Wacława Klonowskiego), zdążył oderwać się od nieprzyjaciela i w godzinach południowych 22 września zajął północny brzeg Kanału Augustowskiego, przygotowując się do obrony. Nadciągały również inne pododdziały, znajdujące się w rejonie Sopoćkiń. bądź te, które rankiem tego dnia przeprawiały się jeszcze przez Niemen w rejonie wsi Hoża-Plebańskie. Tymczasem późnym popołudniem 22 września pod Sopoćkinie zajęte przez oddział mjr. Czuwakina zaczęły podchodzić od południa kompanie kpt. Jabłońskiego i por. Kłosińskiego z batalionu KOP „Sejny" wysłane poprzedniego dnia pod Grodno celem obsadzenia mostu na rzece Łosośna w miej scowości o tej samej nazwie. Dowiedziawszy się, że własnych pododdziałów nie ma już w Sopoćkiniach, postanowiono pod osłoną nocy zorganizować wypad na czołgi sowieckie znaj dujące się w tym miasteczku. 30 żołnierzy poprowadził por. Kondratowicz, wchodząc do Sopoćkiń od strony zachodniej. Zaskoczenie się nie udało, wobec czego wycofano się za Kanał Augustowski, dołączając do macierzystego baonu, gdzie właściwie nie liczono się z możliwością powrotu tych kom panii. Ich powrót pozwolił na „zagęszczenie" obrony kanału, a szczególnie przepraw. Mjr Czuwakin większością swego oddziału o godzinie 18.00 22 września wyruszył z Sopoćkiń w kierunku Sejn. Przed północą oddział dotarł do Kanału Augustowskiego w rejonie Wólki Rządowej, gdzie został ostrzelany z drugiego brzegu przez żołnierzy KOP. Most płonął, uniemożliwiając przeprawę czołgom na drugi brzeg. Mjr Czuwakin wysłał wzdłuż brzegów kanału w kierunku zachodnim pluton czoł gów pod dowództwem st. lejtn. Pachomowa w celu zna lezienia innej przeprawy. Po przejechaniu 4 kilometrów zlokalizowano bród. Dowódca oddziału podjął decyzję wiązania ogniem Polaków w rejonie płonącego mostu, a kompanią strzelecką pod dowództwem st. lejnt. Makarowa wzmocnioną plutonem czołgów (prawdopodobnie st. lejtn. Pachomowa) zaatakować
polskie pododdziały od tyłu i z boku poprzez obejście przez zlokalizowany bród. O godzinie 4.00 23 września kompania Makarowa, wyruszając w kierunku brodu samochodami, została ostrzelana z drugiego brzegu kanału silnym ogniem broni maszynowej. Ogień zmusił kompanię do opuszczenia samochodów i zajęcia stanowisk w rejonie płonącego mostu. Znajdujący się przy oddziale Czuwakina szef I oddziału sztabu 27 BPanc. mjr Bielików wziął 18 żołnierzy i prze prawiwszy się na tratwach przez kanał na wschodnim skraju Wólki Rządowej, uderzył w bok pododdziału polskiego broniącego tego odcinka. Wynikło z tego pewne zamieszanie, które pozwoliło przeprawić się dwom kompaniom sowieckim przez kanał po bliżej nieokreślonym moście, co przesądziło o zwinięciu obrony polskiej na tym odcinku. Według źródeł sowieckich straty polskie w rejonie Wólki Rządowej to 9 poległych żołnierzy. W trakcie boju pod Wólką Rządową w polskich oddziałach znajdujących się pod dowództwem gen. Przeździeckiego zapadła decyzja stopniowego przesuwania się w kierunku granicy z Litwą w celu jej przekroczenia. „Około godz. 2.00 (23 września — przyp. aut.) przybył do mnie płk Tamasiewicz, d-ca Brygady Kaw. wraz z ppłk. Kwiatkowskim, d-cą 103 spieszonego pułku kawalerii i przed stawili katastrofalną sytuację żywności, stanu amunicji i furażu — pisze gen. Przeździecki. — Starsi d-cy kawalerii w tej sytuacji nie widzą innego wyjścia jak przekroczenie granicy. Wysłałem ppłk. Kwiatkowskiego i ze sztabu grupy rtm. Łubieńskiego, by prosili władze litewskie o zezwolenie na porozumienie się z naszym poselstwem. W międzyczasie obsadzenie Kanału Augustowskiego, zniszczenie mostów, rozpoznanie na Augustów i wypoczynek reszty oddziałów grupy. O godz. 10.30 wrócił rtm. Łubieński — z poselstwerr łączności nawiązać nie mogli. Zdecydowałem bronić się na ostatnim skrawku naszej ziem. nad Kanałem Augustowskim i wysłać ekspedycję po żywnok
i furaż w rejon Sejn. Wydałem rozkaz brygadzie kawalen o rozpoznanie w rejonie zachodnim puszczy, zakwaterowane kawalerii i możność zebrania żywności, a od południa na Kanale Augustowskim obsadzenie dla obrony odcinka od miejscowości [Wólka] Rządowa przez Rygol do miejscowości Płaskie włącznie. Zniszczenie mostu i śluzy na północ od Studzienniczna. Nie mając łączności, pojechałem do Kalet, by wydać rozkaz płk. Siedleckiemu o obsadzie i obronie odcinka piechoty od rzeki Marucha (powinno być: Marycha — przyp. aut.) do odcinka kawalerii. Do Kalet przybyłem o godz. 13.20, gdzie zastałem płk. Siedleckiego i ppłk. Osmolę na północnym skraju miejscowości i otrzymałem meldunek o walce nad kanałem w rejonie śluzy Nowosiółki i o odejściu piechoty z kanału na Kalety. Jednocześnie przy mnie przybył podoficer z batalionów ppłk. Blumskiego z meldunkiem, że ppłk Blumski wraz ze swymi baonami przekroczył granicę Litwy. Został mi wyrwany jedyny oddział, którym mógłbym interweniować, by wyrzucić piechotę npla za kanał. Również nadszedł meldunek, że sowieckie czołgi przekroczyły kanał i napierają na rejon Kalet”. Nacisk wojsk sowieckich na polskie pododdziały broniące się w rejonie Puszczy Augustowskiej zwiększył się wraz z podejściem do polskich pozycji obronnych jednostek tzw. Grupy Suwalskiej komkora Bołdina. Grupa ta wyruszyła 23 września po godzinie 6.00 z rejonu Grodna trasą na Sopoćkinie, Kalety, Giby, Sejny. Jako oddział czołowy szedł 77 pkaw., natomiast 109 pkaw\ 4 DKaw. otrzymał zadanie zajęcia Augustowa i następnie posuwania się w> kierunku Suwałk. 23 września około godziny 12.00 awangarda 77 pkaw. podeszła do rzeczki Czarna Hańcza w rejonie m. Rygol, stwierdzając zniszczenie mostu oraz utrudnienie podejść do rzeczki poprzez zapory ze zwojów drutu. Gdy awangarda pułku próbowała forsować rzeczkę po resztkach zniszczonego mostu oraz wpław, została ostrzelana przez kilkuosobowy
patrol ze 103 pułku szwoleżerów BKRez. „Wołkowysk”, który następnie wycofał się w kierunku na Kalety. Pomimo trudności 77 pkaw. przeprawił się na drugi brzeg Czarnej Hańczy bez broni ciężkiej i artylerii, która czekała na zbudowanie choćby prowizorycznego mostu. Po przeprawie pułk ruszył w kierunku Kalet, a do rzeczki zaczęły podchodzić pozostałe oddziały Grupy Suwalskiej. Rozpoczęto budowę przepraw dla broni ciężkiej pod Rygolem i w Wołkuszkach. Po zmuszeniu do wycofania się kompanii batalionu KOP „Sejny” (prawdopodobnie por. Józefa Smereczyńskiego) znad północnego brzegu Kanału Augustowskiego w rejonie Wólki Rządowej, również i tutaj próbowano na resztkach spalonego mostu zbudować prowizoryczną przeprawę, przynajmniej dla piechoty i kawalerii. Natomiast batalion czołgów Czuwakina komkor Bołdin skierował na wcześniej rozpoznany bród (4 km od Wólki Rządowej w kierunku zachodnim). Batalion rozpoczął marsz poprzedzony plutonem czołgów pod dowódz twem st. lejtn. Abrama Sołomonia. W trakcie przeprawy jeden z czołgów ugrzązł w korycie kanału. W trakcie akcji ratow niczej polski patrol otworzył ogień karabinowy, w wyniku którego zginęło dwóch oficerów sowieckich i jeden żołnierz, co wstrzymało przeprawę. Po podejściu głównych sił batalionu poiscy żołnierze wycofali się na północ. Batalion czołgów, a za nim pozostałe pododdziały oddziału mjr. Czuwakina wyruszyły w kierunku Sejn. gdzie przybyły pod koniec dnia. Tuż za nimi wraz ze swoim sztabem przybył komkor Bołdin. Po przybyciu do Sejn oddział mjr. Czuwakina został roz wiązany i w dniach 25-27 września pododdziałami powracał do Sokółki — miejsca stacjonowania 2 Brygady Pancernej. W trakcie prowadzonych walk w Puszczy Augustowskiej, głównie nad Kanałem Augustowskim, oddział stracił 14 zabitych i 18 rannych żołnierzy, 4 czołgi BT-7 uszkodzone poważnie przez miny przeciwpancerne, 6 samochodów ciężaro wych, 21 karabinów, karabin maszynowy DP i inny sprzęt wojskowy.
Również z Suwałk przez Sokółkę do Grodna 27 września do sw'ej macierzystej 27 BPanc. powrócił oddział mjr. Bogdanowa. Maszerujący w przodzie 4 DKaw. jej 77 pułk 23 czerwca około godziny 15.00 podszedł pod dużą wieś Kalety, rozłożoną po obu stronach rzeczki Szlamica. Obronę Kalet przygotowy wały znacznie uszczuplone kompanie batalionu KOP „Sejny”, słaba kompania podchorążych z Lidy oraz, zgodnie z rozkazem gen. Przeździeckiego, resztki pododdziałów piechoty z Grodna pod dowództwem płk. Siedleckiego. Od strony zachodniej swoje lewe skrzydło i tyły miały osłonić pododdziały polskiej kawalerii płk. Tamasiewicza, a na tyłach tej pozycji w rejonie m. Stanowisko, jako drugą pozycję obrony, miał zająć dywizjon mjr. Skrzyńskiego z 1 pułku ułanów. Obrona miała wytrzymać przynajmniej do nocy, aby osłonić odejście oddziałów tyłowych i rannych na Litwę, po czym pododdziały liniowe miały również przesunąć się do linii granicznej. „Po południu (23 września — przyp. aut.) wpadł do wsi (Kalety — przyp. aut.) bolszewicki patrol konny — relacjonuje mieszkanka Kalet, wówczas 20-letnia Aniela Woroniecka. — Oj ciec spostrzegł i krzyknął do Kopistów, którzy kopali okopy: — Ruski zwiad jedzie, ot, tam! — i wskazał ręką. Kopiści złożyli się i oddali strzały do Ruskich. Jeden spadł z konia, pozostali zawrócili”. Był to oddział zwiadowczy 77 pkaw., który rozpoznał i zameldował, że Kalety i wzgórze na zachód od tej wsi są zajęte przez polską piechotę i spieszoną kawalerię. Pułk kawalerii rozwinął się do walki, lecz nie posiadając broni ciężkiej nie potrafił pierwszym uderzeniem przełamać polskiej obrony, pomimo iż wspomógł go w walce pluton samochodów pancernych 28 pcz z 4 DKaw. oraz kompania ochrony osobistej komkora Bołdina, która zresztą szybko z walki została wycofana i podążyła z komkorem Bołdinem za oddziałem mjr. Czuwakina w kierunku Sejn.
Dopiero po około 2-3 godzinach walki t gdy do 77 pkaw. dołączyła broń ciężka (szczególnie czołgi), szala zwycięstwa przechyliła się zdecydowanie na stronę wojsk sowieckich. Oddajmy głos mieszkance Kalet. Anieli Woronieckiej: „Pod ciągnęła ruska piechota, wieś stanęła w ogniu. Nasi dzielnie się bronili, aż nadjechało wiele ruskich czołgów, które ziały ogniem armat i karabinów maszynowych. Ogień broni i łoskot czołgów mieszały się. Byliśmy wszyscy skryci w piwnicach. Nasi nie mogli stawić czoła czołgom. Nie mieli czym. Rozbici cofali się grupkami ku puszczy, w której o 1.5 km leżała granica". Z nastaniem zmroku obrońcy Kalet oderwali się od nieprzyja ciela i osłaniając się ariergardami odchodzili w kierunku granicznych miejscowości Stanowisko i Budwieć, ścigani przez nieprzyjaciela. Nie było drugiej linii obrony, bowiem według gen. Przeździeckiego mjr Skrzyński samowolnie opuścił stanowi ska około godziny 16.00 i ruszył w kierunku granicy litewskiej. Nie zatrzymali czołgów żołnierze 103 pułku szwoleżerów ppłk. Kwiatkowskiego, zmęczeni, niewyspani, głodni. Częściowemu rozbiciu uległ znajdujący się w podobnej sytuacji 102 pułk ułanów mjr. Florkowskiego. Wobec beznadziejnej sytuacji gen. Przeździecki nakazał przekroczenie granicy litewskiej, co część wojsk wykonała w godzinach nocnych 23/24 września w rejonie miejscowości: Budwieć, Stanowisko. Tymczasem 77 pkaw., mimo ciemności, ścigał polskie pododdziały, które nie poszły bezpośrednio w kierunku granicy litewskiej, ale na Giby, Sejny. Raz po raz rozlegały się strzał) i serie z broni maszynowej. O północy 23 września pułk dotarł do miejscowości Giby i zatrzymał się na nocleg, licząc poległych i rannych. Pozostałe oddziały 4 DKaw. (oprócz 109 pkaw.) przeprawiły się przez rzeczkę Rygol i również zatrzymały się na odpoczynek nocny. Natomiast 109 pkaw. do końca dnia 23 września wszedł do Augustowa zajętego juz przez grupę zmechanizowaną 16 KS pod dowództwem kombriga Rozanowa, i po 3-godzinnym odpoczynku ruszył w kie
runku Suwałk, które 24 września o godzinie 5.00 zajął bez walki. W dwie godziny później do tego miasta weszła również grupa zmechanizowana 16 KS, pozostając w Suwałkach do 27 września jako garnizon, po czym została rozformowana. W dniach 24 i 25 września sformowane doraźnie niewielkie oddziały sowieckie (przeważnie kilka czołgów, 1-2 kompanie strzeleckie oraz pluton cekaemów) prowadziły „oczyszczanie" rejonu Sejn, Suwałk, Augustowa z drobnych pododdziałków polskich wojsk, które jeszcze nie były zdecydowane na przejście granicy z Litwą. Dopiero nacisk sowieckich podod działów, manewrujących gęsto wzdłuż granicy z Litwą, zmusił poszczególne grupy polskich żołnierzy do przekroczenia granicy. Nie wszystkich. Jedni zdecydowali przedzierać się w swoje rodzinne strony, inni szukać walczących jeszcze polskich wojsk. Tak postąpiła między innymi część oficerów i żołnierzy ze 102 pułku ułanów. Wspomina ówczesny por. Tadeusz Trejdosiewicz: „W drugim dniu marszu, znajdując się na skraju wysokopiennego lasu. otrzymaliśmy z boku ogień z wozów pancernych. Na szczęście niecelny, kosił on po gałęziach drzew ponad naszymi głowami. Oddział nasz instynktownie skoczył w rozsypce do lasu. Udało mi się uspokoić rozproszonych w pobliżu żołnierzy i zebrać ich wokół mjr. Florkowskiego, który zadecydował bezzwłocznie maszerować wprost do granicy. Wieczorem tego dnia, tj. 23 września, doszliśmy do polany leśnej przed mostkiem granicz nym. Zarządzono postój. Zamiarem mjr. Florkowskiego było przekroczenie granicy na czele pułku, natomiast rtm. Sołtykiewicz szukał ochotników do pozostania w kraju. Podczas tych narad (...) od strony tego granicznego mostku pojawił się samochód pancerny, odcinając drogę na Litwę. Na ten widok wszyscy rzucili się do koni i spontanicznie skoczyli w las". Resztki pułku po kilku godzinach przeszły granicę, w kraju pozostali między innymi: por. Feliks Karpiński oraz późniejsi sławni Hubalczycy: rtm. Stanisław Sołtykiewicz, plutonowi: Romuald Rodziewicz i Józef Alicki.
O przejściu na Litwę resztek batalionu KOP „Sejny" relacjonuje por. Mieczysław Kłosiński: „W Budwieciu dowie dzieliśmy się, że grupa kawalerii przeszła na Litwę. Drogi wszystkie na południe i zachód były zajęte przez wojska sowieckie. Dowódca zdecydował, że nie mając żywności ani amunicji, poza tym ze stanu baonu zostało tylko ok. 30% stanu, będąc przy tym otoczony, należy bronić ludzi przed zagładą i przejść granicę. Granicę przeszły resztki baonu 24 września o godz. 1.30. Po przejściu ostatnich wozów przez granicę, czołgi sowieckie ukazały się i zatrzymały na granicy'’. Zwarte grupy żołnierzy polskich przekraczały granicę litewską jeszcze w ciągu kilku następnych dni, zanim oddziały sowieckie zaciągnęły gęstą sieć granicznych posterunków. Jako jedne z ostatnich większych grup żołnierskich 26 września granicę litewską przekroczyły resztki szwadronów rtm. Ryszar da Wiszowatego. Źródła sowieckie podkreślają, że w Puszczy Augustowskiej i na jej obrzeżach Polacy potrafili dobrze organizować obronę. Wykorzystywano do tego celu przygotowane wcześniej prze ciwko Niemcom polskie linie obronne w postaci linii okopów wzmocnionych zaporami z drutu kolczastego, zapór małowidocznych itp. Większość mostów i mostków była przez Polaków niszczona, a na drogach przygotowano trudne do pokonania zawały. Polscy żołnierze z reguły poddawali się dopiero po rozgromieniu ich pododdziałów. W tym czasie, gdy trwały walki we wschodniej i północnej części Puszczy Augustowskiej, inne jednostki Grupy Konno-Zmechanizowanej Frontu Białoruskiego (które były sprawne bojowo) prowadziły działania w kierunku południowo-za chodnim i zachodnim od Grodna. Między innymi 20 BZmot. 15 KPanc. 23 września otrzymała zadanie prowadzenia działań przeciwko oddziałom polskim w rejonie Dąbrowy Białostoc kiej, następnie Goniądza oraz Osowca, którą to twierdzę przejęła od wojsk niemieckich 25 września.
Na oddzielną uwagę zasługuje działalność 110 pułku ułanów dowodzonego przez ppłk. Jerzego Dąmbrowskiego, słynnego zagończyka z wojny 1919-1920 r., jednego z twórców „Samoobrony Wileńskiej" w tamtych latach, noszącego już wówczas pseudonim „Łupaszka". 110 rezerwowy pułk ułanów zaczął formować się po 4 wrześ nia 1939 r. w Wołkowysku na bazie pozostałości 3 pułku strzelców konnych im. S. Czarnieckiego, który 4 września został skierowany do Suwalskiej Brygady Kawalerii. Prawdopodobnie 12 września pułk osiągnął stan etatowy, jeżeli chodzi o liczbę ułanów, natomiast gorzej było z etatowym uzbrojeniem i wypo sażeniem. Pułk składał się z czterech szwadronów liniowych, szwadronu ckm, plutonu kolarzy i plutonu przeciwpancernego. Zastępcą dowódcy pułku był mjr Henryk Dobrzański, późniejszy sławny „HubaP, a oficerem taktycznym został mianowany kpt. dypl. inż. (saper) Maciej Kalenkiewicz, późniejszy partyzant „Hubala”, cichociemny „Kotwicz”, dowódca Nadniemeńskiego Zgrupowania Armii Krajowej, który poległ w walce z Armią Czerwoną pod Surkontami w 1944 r. 110 pułk ułanów wszedł w skład rezerwowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk” płk. Edmunda Helduta-Tamasiewicza, a ta została z kolei włączona do Zgrupowania Kawalerii gen. Przeździeckiego, stanowiąc jego główną siłę. Po agresji sowieckiej na Polskę pułk ruszył wraz z brygadą początkowo przez Mosty na Wilno, a 18 września, po otrzymaniu fałszywej wiadomości, że Wilno skapitulowało, obrano kierunek na Grodno. 110 pułk otrzymał niełatwe zadanie: tłumienie komunistyczno-dywersyjnych wystąpień na trasie marszu brygady. A takich wystąpień było wiele — niektóre silniejsze grupy dysponowały ciężką bronią maszynową. Ppłk Dąmbrowski tłumił takie „bunty” w' Ostrynie i Jeziorach. Płonęły domy, z których dochodziły odgłosy wybuchów schowanych tam granatów i naboi karabinowych. Ułani nie brali do niewoli złapanych z bronią w ręku. Rozstrzeliwali ich na miejscu. Taki był rozkaz dowódcy.
Po minięciu Jezior pułk Dąmbrowskiego nie szedł na Grodno jak inne pułki brygady. Skręcił w kierunku północno-zachodnim i pod miejscowością Hoża, po prowizorycznym moście na tratwach, przeprawił się w nocy 20/21 września przez Niemen, obierając kierunek na Puszczę Augustowską. Gen. Przeździecki stwierdził, że ppłk Dąmbrowski uczynił to samowolnie, zabierając w dodatku jedyne dwa działa 75 mm, jakie jego grupa posiadała. Nie wiadomo, dlaczego Dąm browski tak postąpił. Prof. Strzembosz (dociekliwy biograf ppłk. Dąmbrowskiego) również jednoznacznie „postępku” Dąmbrowskiego nie potrafił wyjaśnić. Czyżby obudził się w nim słynny watażka „Łupaszka" lubiący chodzić własnymi drogami, a tym samym prowadzić walkę według własnych, bardziej partyzanckich niż regularnych zasad działania? Dalsze jego poczynania raczej na to wskazują. Nie sądzę, aby teza o wyruszeniu na pomoc walczącej Warszawie była możliwa do realizacji, chyba że Dąmbrowski chciał tym sposobem osłabić swoją samowolę lub umocnić swój image zagończyka. W każdym razie pułk nie wziął udziału w' walkach w rejonie Sopoćkiń czy Kalet, bowiem już 21 września wieczorem znalazł się w Mikaszówce, nieomal w samym sercu Puszczy Augustowskiej, a 22 września przesunął się dalej na zachód w kierunku Augustowa do wsi Podmacharce, gdzie ppłk Dąmbrowski postawił zasadnicze pytanie kadrze pułku: dalsza walka czy przekroczenie granicy litewskiej? Sam opowiedział się za walką. Odeszło tylko trzech oficerów, pozostali zdecy dowali się na walkę. Po tej decyzji 110 pułk ułanów przesunął się w kierunku południowo-wschodnim (w kierunku Lipska), gdzie w rejonie m. Krasne (na północ od szosy Augustów-Grodno — przyp. aut.) doszło do spotkania z sowiecką bronią pancerną 23 września około godziny 15.00. Pułk poniósł straty. Mieli zginąć od ognia broni maszynowej wszyscy żołnierze plutonu kolarzy z jego dowódcą pchor. Mościckim. Prawdopodobnie
pułk starł się z pododdziałem 20 BZmot. 15 KPanc., która penetrowała ten rejon. Po walce w rejonie m. Krasne pułk przeskoczył szosę Augustów-Grodno i pomaszerował nadbiebrzańskimi lasami w kierunku południowo-zachodnim. 24 września dotarł w rejon Dolistowa, pokonując blisko 40 km. Tutaj, będący w straży przedniej pułku trzeci szwadron rtm. Wiktora Moczulskiego, został zaskoczony przez oddział z 20 BZmot. w składzie kompanii strzeleckiej, 4 samochodów pancernych, 2 dział artylerii ppanc., pod dowództwem kpt. Riewa i rozbity. Część żołnierzy poległa, reszta (56) dostała się do niewoli 1 przewieziona do Osowca. Poległ rotmistrz Moczulski. Według źródeł sowieckich poległo około 30 polskich żoł nierzy, 45 dostało się do niewoli, zdobyto jedno działo, 2 cekaemy i około 30 karabinów. W nocy 24/25 września pozostałym pododdziałom pułku udało się oderwać od nieprzyjaciela i forsownym marszem wycofać się przez bagna w kierunku na Pojezierze, a następnie na Lipkowo koło Grajewa. 27 września, po odpoczynku, zarządzono wymarsz w kierunku Łomży. Tego dnia otrzymano wiadomość, że Warszawa kapituluje. O świcie 28 września resztki pułku (około 100 szabel) doszły do Janowa koło Kolna, gdzie o godzinie 14.00 na odprawie oficerów ppłk Dąmbrowski rozwiązał pułk. Oddział właściwie podzielił się na cztery grupy: a) tych, którzy chcieli skończyć z wojaczką i powrócić do domów; b) grupę ppłk. Dąmbrowskiego, chcącą dotrzeć na Litwę; c) grupę mjr. Dobrzańskiego, która chciała osiągnąć Góry Świętokrzyskie; d) grupę rtm. Bilińskiego, chcącą dostać się na Węgry. Zaczęła się nowa epopeja pułku, chociaż podzielonego, ale nie rezygnującego z walki. Jego żołnierze stali się pierwszymi partyzantami II Rzeczpospolitej 1939 r., tu w lasach nadbiebrzańskich, gdzie dowództwo objął ppłk Dąmbrowski „Łupaszka" i 300 km dalej, w Górach Świętokrzyskich, gdzie zaczął działać mjr Dobrzański, przybierając pseudonim „Hubal”.
I jeden, i drugi okupant poznał rozmiar polskiego oporu, moralną potęgę polskiego narodu. W tym czasie, gdy oddziały i związki taktyczne Grupy Konno-Zmechanizowanej Frontu Białoruskiego zdobywały Grodno, walczyły w rejonie Sopoćkiń, w Puszczy Augustow skiej i na jej obrzeżach (chociaż według pierwotnego założenia miały nacierać przez Białystok na Warszawę), jednostki 3 i 11 Armii swoimi głównymi siłami umacniały zdobyty teren i powoli, aczkolwiek systematycznie, obsadzały gęstą siecią posterunków i placówek dawną polską granicę z Łotwą i Litwą. Ich stany liczbowe, zwłaszcza 3 Armii, systematycznie rosły. W planach Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej obie armie były przeznaczone do zajęcia Łotwy i Litwy bądź wprowadzenia garnizonów wojskowych na terytorium tych państw w sposób pokojowy. Ponadto 11 Armia miała wystawić silne garnizony w pobliżu granicy z niemieckimi Prusami Wschodnimi i obsadzić nową granicę sowiecko-niemiecką aż do Pułtuska. Zadanie wypełnienia luki pomiędzy skierowaną w kierunku północno-zachodnim Grupą Konno-Zmechanizowaną Frontu Białoruskiego a nacierającą w' kierunku Brześcia 4 Armią komdiwa Czujkowa otrzymała 10 Armia komkora Zacharkina, która począwszy od 19 września zaczęła kierować swoje jednostki na Słonim, Wołkowysk i dalej w kierunku Puszczy Białowieskiej. Powoli kończyła swoją działalność bojową Grupa Konno-Zmechanizowana komkora Bołdina. Jej jednostki zasilały inne armie bądź stanowiły odwód dowódcy frontu. Wydaje się, że począwszy od 22 września zrezyg nowano z uderzenia na Warszawy i zdobycia jej prawobrzeżnej części przez siły Bołdina. W umyśle Stalina zaczęła dojrzewać myśl zamiany z Hitlerem terytorium polskiego położonego między Wisłą a Bugiem na rzecz włączenia Litwy w orbitę interesów sowieckich.
ZAKOŃCZENIE
Opór na Kresach Północno-Wschodnich wobec nowego agre sora we wrześniu 1939 r. należy do najbardziej imponujących prób czynnego przeciwstawienia się Armii Czerwonej. Gwoli ścisłości należy przypomnieć, iż Kresy Południowo-Wschodnie łącznie z Lwowem miały znacznie większe możliwości obrony wobec jednostek sowieckich — liczniejsi byli żołnierze i środki walki, których dowódcy nie potrafili wykorzystać. Opór polski na tych terenach był sporadyczny, co nie wystawia najlepszego świadectwa wyższym dowódcom wojskowym. Być może wpływ na ten stan rzeczy miała słynna i nie szczęsna zarazem (bo nieprecyzyjna) dyrektywa marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego przekazana do większości jednostek polskich na tym terenie w późnych godzinach wieczornych 17 września 1939 r., która w zasadzie „zamazywała” obraz intencji nowego agresora i na dobrą sprawę mogła oznaczać niepodejmowanie walki z Armią Czerwoną. Dyrektywa ta na ziemie północno-wschodniej Polski nie zdążyła dotrzeć (pewne jej fragmenty mogły być znane niektórym generałom, jak na przykład gen. Olszynie-Wilczyńskiemu czy gen. Przeździeckiemu), stąd dowódcy w większości na tym terenie podej mowali walkę z nowym agresorem, pomni swej przysięgi wojskowej.
Czy jednak wszędzie i tutaj wykorzystali swoje możliwości?
Wydaje się, że chyba nie. Przede wszystkim w Wilnie nie wykorzystano w pełni do obrony możliwości ludzkich i mate riałowych. Należy przypomnieć, że jeszcze rano 18 września, gdy siły sowieckie były ponad 100 km od Wilna, w samym mieście i na jego obrzeżach znajdowało się szacunkowo 7000 uzbrojonych żołnierzy, zorganizowanych w struktury batalio nowe i mniejsze pododdziały. Drugie tyle żołnierzy rzekomo nie posiadało broni. Około południa 18 września, gdy były znane dowództwu polskiemu w Wilnie kierunki podchodzenia wojsk sowieckich, gen. Józef Olszyna-Wilczyński — dowódca Okręgu Korpusu nr III — wydał rozkaz niestawiania oporu i wycofania oddziałów wojskowych w kierunku granicy litewskiej, zwijając doskonale (jak na ówczesną sytuację militarną) zorganizowane linie obronne oparte na umocnieniach Obszaru Warownego „Wilno". Część pododdziałów wycofano do miasta, gdzie je chwilowo zatrzymano, by przed wieczorem skierować za innymi w kierunku granicy, z uzbrojeniem. Obrońców zostało niewielu — 700-800?, przeważnie ochot nicy, młodzież z Przysposobienia Wojskowego i batalion KOP „Troki”. Pokazali oni, że z nieprzyjacielem można walczyć nawet w odosobnionych punktach oporu i niewielkich pododdziałkach — niemal przez dobę! Mimo że obrońców było niewielu, tylko oddziały 3 Armii wykazały, że zdobyły 2340 karabinów, 1680 karabinków (kawaleryjskich — przyp• aut.), 295 karabinków małokalib rowych, 280 rewolwerów i pistoletów, 23 erkaemy, 34 cekaemy, 4 działa plot., 2 armaty 75 mm, 613 000 naboi karabinowych, 135 naboi artyleryjskich 75 mm, 2530 granatów ręcznych. A zdobycz brały jeszcze jednostki 11 Armii, z których tylko 36 DKaw. odnotowała, iż zdobyła 6 transpor tów kolejowych z amunicją i uzbrojeniem oraz: 2426 karabi nów, 11 erkaemów, 8 cekaemów\ 228 pistoletów, 8 dział, 150 naboi artyleryjskich i 1000 granatów ręcznych. Tej broni rzekomo nie było dla tych, którzy jej potrzebowali. Biorąc
pod uwagę oddziały polskie wycofane wcześniej w kierunku granicy litewskiej, realne możliwości obrony Wilna były kilkakrotnie wyższe niż te, które zaprezentowano. W przeciwieństwie do Wilna, obrona Grodna i bój w Ko dziowcach świadczą o właściwym wykorzystaniu posiadanych sił i środków oraz wystawiają dobre świadectwo kierującym tymi walkami. W bardzo złej sytuacji operacyjnej w skali kraju i taktycznej w skali prowadzonych przez nich działań, wykazali się dojrzałością podejmowanych decyzji, a przede wszystkim wolą walki, wiedząc z góry, iż będzie ona w osta teczności skazana na niepowodzenie. Jednak nowy agresor przynajmniej w mikroskali odczuł siłę polskiego oporu, angażując do jego likwidacji znaczne siły, które tym samym nie mogły zrealizować ambitnych zadań dziennych — marszu w kierunku Warszawy!
WYKAZ SKRÓTÓW
ACz — Armia Czerwona bez — batalion czołgów BKRez. — Brygada Kawalerii Rezerwowej bł — batalion łączności bp — batalion piechoty BPanc. — Brygada Pancerna bs — batalion strzelecki bsam. — batalion samochodowy bsap. — batalion saperów br — batalion rozpoznawczy BSOW — Białoruski Specjalny Okręg Wojskowy BZmech. — Brygada Zmechanizowana BZmot. — Brygada Zmotoryzowana bzmot. — batalion zmotoryzowany dak — dywizjon artylerii konnej daplot. — dywizjon artylerii przeciwlotniczej dappanc. — dywizjon artylerii przeciwpancernej DKaw. — Dwizja Kawalerii DOK — Dowództwo Okręgu Korpusu DP — Dywizja Piechoty DPLeg. — Dywizja Piechoty Legionów DS — Dywizja Strzelecka FB — Front Białoruski GKZ — Grupa Konno-Zmechanizowana
GO — Grupa Operacyjna GZP ACz — Główny Zarząd Polityczny Armii Czerwonej KKaw. — Korpus Kawalerii KOP — Korpus Ochrony Pogranicza KPanc. — Korpus Pancerny krem. — kompania remontowa
ks — kompania strzelecka KS — Korpus Strzelecki KSOW — Kijowski Specjalny Okręg Wojskowy kpt. — kapitan lejtn. — lejtnant lkm — lekki karabin maszynowy LKO — Ludowy Komisariat Obrony mjr — major NKWD — Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych NW — Naczelny Wódz OND — odwód Naczelnego Dowództwa OPL — obrona przeciwlotnicza OWar. — Obszar Warowny OZ — Ośrodek Zapasowy pa — pułk artylerii pac — pułk artylerii ciężkiej pah — pułk artylerii haubic pak — pułk artylerii korpuśnej pal — pułk artylerii lekkiej pcz — pułk czołgów
pkaw. — pułk kawalerii plb — pułk lekkich bombowców plot. — pułk lotniczy plm — pułk lotnictwa myśliwskiego pisz — pułk lotnictwa szturmowego płk — pułkownik pp — pułk piechoty ppłk — podpułkownik ps — pułk strzelecki pśb — pułk średnich bombowców puł. — pułk ułanów PW — Przysposobienie Wojskowe
pzmech. — pułk zinechanićowany pzmot. — pułk zmotoryzowany sbcz — samodzielny batalion czołgów sbr — samodzielny batalion rozpoznawczy sbs — samodzielny batalion strzelecki sbsap. — samodzielny batalion saperów SGO — Samodzielna Grupa Operacyjna SKS — Samodzielny Korpus Strzelecki Stopnie generalskie w Armii Czerwonej w 1939 r. i ich późniejsze odpowiedniki: Kombrig — płk — gen. mjr Komdiw — gen. mjr Komkor — gen. lejtn. Komandarm II rangi — gen. płk Komandami I rangi — gen. armii
MAPY
BIBLIOGRAFIA
Agresja sowiecka na Polską w świetle dokumentów. 17 września 1939 r., t. 1: Geneza i skutki agresji, t. 3: Działania wojsk Frontu Białoruskiego, Wybór i oprać. C. Grzelak, S. Jaczyński, E. Kozłowski. Warszawa 1994-1995. B i e l s k i Mieczysław, Obrona Grodna we wrześniu 1939 r., Wojskowy Przegląd Historyczny nr 3-4 z 1990 r. B r e g m a n Aleksander, Najlepszy sojusznik Hitlera. Studium 0 współpracy sowiecko-niemieckiej 1939-1941. Londyn 1979. Dziennik działań bojowych sztabu Frontu Białoruskiego we wrześniu 1939 r., Wstęp i oprać. Czesław Grzelak. Warszawa 1998. G r z e l a k Czesław, Dziennik sowieckiej agresji. Wrzesień 1939, Warszawa 1994. G r z e l a k Czesław, Grodno 1939, Warszawa 1990. G r z e l a k Czesław, Kresy w czerwieni. Agresja Związku Sowieckiego na Polską w 1939 roku, Warszawa 1998, wyd. II (poprawione 1 uzupełnione) 2001. G r z e l a k Czesław. Wilno 1939, Warszawa 1993. G r z e l a k Czesław, K o w a l s k i Włodzimierz Stefan, Kadziowee 1939, Warszawa 1993, wyd. II (poprawione i uzupełnione) 2001. J e r e m i e n k o Andriej, Pomni wojnu, Donieck 1971. K o w a l s k i Włodzimierz Stefan, U polskich stoim granic... Opo wieść o żołnierzach baonu KOP „SejnySuwałki 1999. S a n d a ł ó w L. M., Piereżitoje, Moskwa 1961.
Wejście do budynku dowództwa 81 Pułku Strzelców Grodzieńskich im. króla Stefana Batorego w Grodnie
Most Zielony na Wilii w Wilnie, miejsce walk w nocy z 18 na 19 września 1939 r. Z lewej kościół św. Rafała
Grodno. Rzeka Niemen. Na pierwszym planie most kołowy, na dalszym most kolejowy
Gen. bryg. Józef Konsta~ ty Olszyna-Wilczyński, dowódca DOK III Grodno
Roman Sawicki, wicepre zydent Grodna, współinic jator obrony miasta we wrześniu 1939 r.
Pchor. rez. Brunon Hlebowicz, nauczyciel grodzieński, obrońca miasta we wrześniu 1939 r.
Mjr. Stanisław Żukowski,dowódca 101 pułku ułanów rez., ciężko ranny w bitwie o Kodziowce
Rtm. Apoloniusz Scisłowski. dowódca szwadronu ckm 101 pułku ułanów rez., poległ w Kodziowcach 22 września 1939 r.
Rtm. Narcyz Łopianowski, dowódca szwadronu 101 pułku ułanów rez.
Od prawej: Komdiw Fiodor Kuźniecow, zastępca dowódcy Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego (BSOW), komandarm II rangi Michaił K owalow, dowódca BSOW oraz Gieorgij Żuków. Mińsk 1938 r.
Oddziały sowieckie w marszu na Grodno, wrzesień 1939 r.
Czerwonoarmiści w rejonie Mołodeczna. 17 września 1939 r.
Dowódca 6 Kozackiego Korpusu Kawalerii komdiw Andriej Jeremienko (drugi z lewej) podczas spotkania z delegacją wojsk niemieckich (praw dopodobnie rejon Biełegostoku), wrzesień 1939 r.
Oddziały Armii Czerwonej na placu Katedralnym w Wilnie, wrzesień 1939 r.
Żołnierze 25 Brygady Pancernej w zdobytym Wilnie, wrzesień 1939 r.
Grodno, wrzesień 1939 r.
Gen. bryg. Wacław Przeździecki, dowódca zgrupowania kawalerii, które brało udział w walkach z Ar mią Czerwoną w Skidlu, Grodnie, Kodziowcach i Puszczy Augustow skiej
Miasteczko Lebiedzie pod Wołkowyskiem (droga na Grodno) zajęte 18 września 1939 r. przez Grupę Konno-Zmechamzowaną Frontu Białorus kiego