Głogów 1109
 83-11-08945-0, 9788311089457 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

Dom Wydawniczy Bellona prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za zaliczeniem pocztowym z 20-procentowym rabatem od ceny detalicznej. Nasz adres: Dom Wydawniczy Bellona ul. Grzybowska 77 00-844 Warszawa tel./fax: 652-27-01 (Dział Wysyłki) bezpłatna infolinia: 0-800-12-03-67 internet: www.bellona.pl e-mail: [email protected]

Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz Ilustracja na okładce: Zdzisław Byczek Redaktor: Grażyna Szaraniec Redaktor techniczny: Andrzej Wójcik Korekta: Janina Łyszkowska © Copyright by Karol Olejnik, Warszawa 1999 © Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999

ISBN 83-11-08945-0

WSTĘP Zmagania polsko-niemieckie w okresie istnienia naszego państwa wczesnofeudalnego nieomal od zarania wzbudzały zainteresowanie dziejopisów. Pomijając relacje powstałe we wczesnym średniowieczu, już w XV wieku pierwsza wielka synteza naszych dziejów, autorstwa Jana Długosza, jest tych zainteresowań doskonałym przykładem. Wprawdzie czcigodnemu kanonikowi krakowskiemu można bez trudu wytknąć, że nie wspomina nic o słynnym starciu pod Cedynią, ale to swoiste przeoczenie (Długosz nie znał najstarszych źródeł niemieckich, w tym najbardziej kompetentnego w tej kwestii Thietmara) nie dotyczyło wydarzeń z epoki Bolesława Krzywoustego. Pośród wielu kampanii wojennych i bitew, rozegranych na naszych zachodnich rubieżach zarówno przez Mieszka, jak i też przez Bolesławów (Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego), kampania z 1109 roku zajmowała miejsce szczególne. Przyczyn takiego stanu rzeczy było wiele. Do najważniejszych pośród nich zaliczyć należy fakt, że występujący wówczas przeciwko Polsce monarcha niemiecki Henryk V czynił to z niespotykanym rozmachem. Siły napastników szeroko rozlały płomienie wojny, utrwalając tym samym to wydarzenie

w pamięci współczesnych i potomnych. Po wtóre, podczas tych orężnych zmagań miały miejsce wydarzenia szczególnie dramatyczne, jak chociażby wytrwała (i skuteczna) obrona Głogowa czy zwycięska dla Polaków bitwa nieopodal Wrocławia, zwana „bitwą na Psim Polu". Wprawdzie niezwykle sugestywny jej obraz, pozostawiony przez Wincentego Kadłubka w jego Kronice, jest dziś przez badaczy dość sceptycznie oceniany, a niekiedy nawet negowany, jednakże to właśnie on zapisał się trwale w potocznej świadomości historycznej. Trzeci powód szczególnego traktowania wojny 1109 roku wynika stąd, że była to wojna wieńcząca niejako okres zmagań cesarstwa z Polską Piastów, z których to walk państwo nasze wyszło obronną ręką. Przeciwnik, który od czasów Mieszka I nieprzerwanie usiłował narzucić nam swoją zwierzchność (zarówno polityczną, jak też kościelną), na krótko tylko — w czasach panowania marzycielskiego Ottona III — zmienił taktykę postępowania na pokojową. Poza tym krótkim okresem walka orężna odgrywała rolę pierwszoplanową, a wojna roku 1109 ten cykl zmagań zakończyła. Wydarzenia późniejsze, jak chociażby najazdy z roku 1146 czy 1157, odnosiły się do zupełnie już innej sytuacji, gdy Polska, pozostając w rozdrobnieniu feudalnym, nie mogła skutecznie stawić napastnikom czoła. Warto też pamiętać, że w okresie rozdrobnienia feudalnego zmieniły się w znacznej mierze formy nacisku na nasze zachodnie rubieże. Cesarstwo, rozpadające się pod wpływem przemian wewnętrznych (których motorem był intensywny rozwój form feudalnych), w miejsce dotychczas stosowanej agresji orężnej coraz częściej stosowało agresję ukrytą. Na dłuższą metę była ona nie mniej groźna, a polegała na masowym napływie na nasze ziemie przybyszów-kolonistów. Procesy te dotyczyły w szczególności ziem Śląska i Pomorza Zachodniego, chociaż później dotknęły one także Ziemi Lubuskiej i Wielkopolski. A zatem zmagania wojenne Bolesława Krzywoustego kończyły

wojenne konflikty Polski z Niemcami we wczesnym średniowieczu; następne wieki przyniosły zagrożenie ze strony niemieckiego żywiołu w postaci Zakonu Krzyżackiego, ale to już miało miejsce na innym froncie działań. Szczęśliwym dla historyków zbiegiem okoliczności, te odległe wydarzenia zostały stosunkowo dobrze utrwalone w postaci przekazów pisanych. Są to zarówno źródła obce (głównie niemieckie i czeskie), jak też rodzime. O ile jednak w obcych przekazach, takich jak Kronika Czechów Kosmasa, niemieckie Roczniki Magdeburskie i Roczniki Hildesheimskie czy u bawarskiego kronikarza Ekkeharda, zagadnienia dotyczące tego konfliktu zajmują niewiele miejsca, to w przekazach polskich rzecz wygląda zgoła inaczej. Pośród tych ostatnich szczególne miejsce przypada dwom naszym najstarszym kronikom, autorstwa Galla Anonima i Wincentego Kadłubka. Nieznanego pochodzenia autor pierwszej kroniki (Gallem został nazwany dopiero w XVI stuleciu) pisał swoje dzieło prawie bezpośrednio po zakończeniu zmagań 1109 roku, bo w latach 1113—1117. Uwzględniając, że przebywał on na dworze książęcym, a zatem korzystał nie tylko z materiałów pisanych, ale przede wszystkim z ustnych przekazów uczestników wojny, możemy być właściwie pewni, że jego relacja jest wiarygodna. Nieco tylko umniejsza ją apoteozujący charakter dzieła, które miało na celu przede wszystkim sławić Bolesława Krzywoustego, a tym samym podlegało pewnym regułom stosowanym w średniowiecznym przekazie, tzw. historiografii typu „gęsta". Owe „gęsta", czyli godne pamięci potomnych czyny bohatera kroniki (księcia Bolesława zwanego Krzywoustym, a także całej dynastii piastowskiej), zdominują zatem opis wojny 1109 roku. Wszelako obok nich znajdziemy na kartach źródła szereg cennych uwag, np. na temat stosunku polskiego dworu do niezależności od Niemiec czy relacji pomiędzy Polską a Czechami. Szczęśliwie dla naszych rozważań, których celem jest ukazanie całej kampanii polsko-

-niemieckiej i bitwy pod Głogowem, wydarzenia wojenne zostały w przekazie Galla Anonima potraktowane szczególnie wnikliwie. Pozwala to na w miarę wszechstronne odtworzenie sytuacji militarnej Polski na szerokim tle pola walki, na poznanie organizacji, uzbrojenia czy wyposażenia armii, a także uwarunkowań orężnych zmagań, wynikających z ukształtowania teatru działań. Drugi z wymienionych przekazów, Kronika polska Mistrza Wincentego (zwanego Kadłubkiem), powstał na początku XIII stulecia. Jego autor był człowiekiem wykształconym, znał reguły konstruowania syntezy wydarzeń dziejących się w przeszłości, toteż podczas pisania dzieła wykorzystał wiele dostępnych wówczas materiałów źródłowych, w tym także przekaz ówczesnej tradycji. Prawdopodobnie pod jej wpływem Wincenty wprowadził do swojego dzieła epizod bitewny, który rozegrał się pod Wrocławiem, a pod jego piórem przybrał rozmiary „wielkiej bitwy na Psim Polu". Jak już wspominaliśmy, na temat tego fragmentu przekazu zdania historyków są podzielone: od powątpiewania w jego wiarygodność aż po całkowitą akceptację. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak przyjąć, że Mistrz Wincenty wywiódł swoją relację z lokalnej tradycji śląskiej, która w miarę oddalania się w czasie od wydarzeń 1109 roku ten stosunkowo niewielki epizod potęgowała i ubarwiała. Do kwestii tej jeszcze powrócimy, podobnie jak do innych przekazów, które także wnoszą do omawianego problemu interesujące relacje. Na zakończenie tego krótkiego omówienia źródeł winniśmy uczynić pewne istotne zastrzeżenie. Otóż podczas omawiania polsko-niemieckich zmagań wojennych z 1109 roku nie można ograniczyć się wyłącznie do ich analizy. Zrozumienie tych zagadnień wymaga przedstawienia szerszego kontekstu historycznego. Siłą rzeczy zatem będziemy musieli niejednokrotnie cofnąć się do czasów wcześniejszych — okresu rządów Władysława Hermana, a nawet dalej, aż po Mieszka I

i Chrobrego. Zmusza nas to do odwoływania się do wcześniejszych źródeł, że wspomnimy niemiecką Kroniką Thietmara. Z tego samego powodu, aczkolwiek w mniejszym zakresie, sięgamy po źródła węgierskie czy czeskie; pośród tych ostatnich szczególnie cenne informacje zawiera Kronika Czechów pióra Kosmasa z Pragi.

POLSKA NA PRZEŁOMIE XI I XII STULECIA KSZTAŁT PAŃSTWA, STOSUNKI WEWNĘTRZNE, PRZEMIANY SPOŁECZNE I EKONOMICZNE

W dziejach polskiego państwa wczesnofeudalnego można wyodrębnić kilka różniących się okresów. Najpierw pod rządami Mieszka I, w wyniku stopniowo narastających przemian, plemienne państewka słowiańskie wstąpiły na drogę feudalnej integracji i w drugiej połowie X śmiecia przybrały kształt państwa wczesnofeudalnego. Procesy te nie zawsze przebiegały harmonijnie i bezkonfliktowo, toteż w historiografii można się spotkać ze stwierdzeniem, że ich nader istotnym elementem były tzw. wojny integracyjne. Uwzględnianie tego jest o tyle istotne, że zjawisko to łączyło się ze stopniowym wykształcaniem militarnych struktur młodego państwa. Tak się szczęśliwie składa, że o rozmiarach i znaczeniu tego procesu zaświadcza zapis arabskiego podróżnika Ibrahima ibn Jakuba, który, zwiedzając w owym czasie ziemie słowiańskie, zbierał informacje także na temat państwa Mieszka I. Po stwierdzeniu, iż jest ono „najrozleglejsze" pośród innych, podobnych słowiańskich państewek, autor dał interesujący opis budowania grodów, a także charakterystykę wojsk księcia Polan, stwierdzając m.in.:

„(...) Pobierane przez niego (tj. Mieszka — uwaga moja K. O.) podatki (...) idą na żołd jego mężów (...). Ma on trzy tysiące pancernych, podzielonych na oddziały, a setka ich znaczy tyle, co dziesięć secin innych wojowników. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują"'. Tym sposobem dowiadujemy się, że w drugiej połowie X stulecia funkcjonowała pod rządami Mieszka I silna struktura drużynna, co (obok wciąż obowiązującej zasady udziału całej ludności w pospolitym ruszeniu zbrojnym) pozwalało na stopniowy rozrost stanu posiadania państwa. Proces rozbudowy siły wojskowej trwał nieprzerwanie, toteż gdy autor późniejszego źródła (Kroniki Galla) chciał podkreślić potęgę następcy Mieszka I, uciekał się do przytoczenia danych na temat jego hufców zbrojnych. Z pewną emfazą Gall podaje: „(...) Większe są zaiste i liczniejsze czyny Bolesława, aniżeli my to możemy opisać lub prostym opowiedzieć słowem. Albowiem jakiż arytmetyk mógłby żelazne jego szyki dość pewną określić cyfrą, a cóż dopiero przytoczyć opisy zwycięstw i triumfów w takiej mnogości! Z Poznania bowiem 1300 pancernych rycerzy i 4000 żołnierzy z tarczami, z Gniezna 1500 pancernych i 5000 tarczowników, z Włocławka grodu 800 pancernych i 2000 tarczowników, z Giecza 300 pancernych i 2000 tarczowników, ci wszyscy niezwykle waleczni i wprawieni w rzemiośle wojennym występowali do boju za czasów Bolesława Wielkiego. Co do rycerstwa z innych miast i zamków, to wyliczać je byłby to zbyt długi i nieskończony trud (...)" 2 . Tak rozbudowane struktury militarne syna Mieszka I w znacznym stopniu przesądzały o możliwościach prowadzenia dynamicznej polityki. Badania historyków w całej rozciągłości te przypuszczenia potwierdzają, a wynika z nich, że w czasach ' Relacja Ibrahima ibn Jakuba z podróży do krajów słowiańskich [w:] Monumenta Poloniae Historica, N. S., t. I, Kraków 1946, s. 50. 2 A n o n i m tzw. G a l l , Kronika polska, przekł. R. Gródecki, Wrocław—'Warszawa-Kraków 1965, ks. I, 8 (dalej cytowany jako: G a l l , Kronika).

panowania Bolesława Chrobrego państwo przeżywało szczególnie intensywny rozwój terytorialny, prowadziło dynamiczną politykę zagraniczną i ostatecznie wykształciło niezbędne do jego funkcjonowania instytucje. Wszelako zwrócono też uwagę, że rozrost terytorialny był nieco ponad miarę, że przekraczał on w gruncie rzeczy możliwości zintegrowania nowo podporządkowanych obszarów z pozostałymi ziemiami, a ponadto potęga Chrobrego niejako sprowokowała niechętnych Polsce sąsiadów (nie tylko Niemców, ale także Czechów i Ruś) do powściągnięcia polskich apetytów, co w konsekwencji doprowadziło do tego, że już pod rządami Mieszka II zaczęły się kłopoty. Doprowadziły one do załamania się centralnej władzy państwowej w latach 1037-1039, kiedy to książę Kazimierz został wygnany z kraju, a na większości obszarów Polski rozgorzało powstanie ludowe. Wówczas to, jak pisze kronikarz, „(...) niewolnicy powstali na panów, wyzwoleńcy przeciwko szlachetnie urodzonym, sami się do rządów wynosząc". Ten wewnętrzny chaos (Gall nazywa to „nękaniem od swoich") zostaje zwielokrotniony przez najazdy ze strony Rusi i Czech. Szczególnie ostatni atak, wykonany przez księcia Brzetysława, spustoszył ziemie polskie aż po Gniezno, Poznań i Giecz. Ponadto Brzetysław nie tylko wywiózł z Polski ogromne łupy i uprowadził rzesze niewolników, ale pozostawił w grodach dzielnicy śląskiej swoje załogi. Po tym okresie załamania rozpoczął się powolny proces odtwarzania aparatu państwowego, a także odbudowy prestiżu Polski na arenie międzynarodowej. Sprawiła to zręczna polityka księcia Bolesława Śmiałego, który, opowiedziawszy się po stronie papieża w jego sporze z cesarzem, uzyskał zgodę Rzymu na swoją koronację w roku 1076. Wszelako za tym powszechnie uznanym aktem, świadczącym o znaczeniu książęcej pozycji, a nawet za licznymi sukcesami orężnymi Bolesława Śmiałego (w walkach z Czechami i Rusią) nie szło poparcie rodzimych feudałów. Możni niechętnym okiem spoglądali na poczynania silnego władcy, który nie kwapił się

do przekazywania im swoich uprawnień do pełnego korzystania z nadań ziemskich, z praw sądowych i innych dochodowych atrybutów, do których spełniania zobowiązany był ogół ludności. Narastający sprzeciw feudałów doprowadził do konfliktu pomiędzy królem Bolesławem Śmiałym a przewodzącym opozycji biskupem krakowskim Stanisławem ze Szczepanowa. Męczeńska śmierć biskupa i w konsekwencji wygnanie monarchy z kraju stanowiły punkt zwrotny, od którego rozpoczął się etap przygasania blasku naszego państwa. W historiografii mówi się, że Polska wkroczyła wówczas w okres tzw. drugiej monarchii wczesnofeudalnej, która zakończyła się decyzją Krzywoustego o podziale państwa na dzielnice (w roku 1138). Faktem jest, że wyróżniany w ten sposób okres w naszych dziejach będzie się charakteryzował przede wszystkim pulsującym jakby konfliktem pomiędzy władzą centralną a lokalnymi dążeniami możnych. Bez nadmiernego wdawania się w szczegóły, już pobieżny rzut oka na tamte lata pozwala stwierdzić zasadniczą różnicę między pozycją władcy wobec możnych w okresie panowania np. Bolesława Chrobrego a Władysława Hermana. Są to wszelako zagadnienia interesujące przede wszystkim historyków ustroju, w mniejszym zaś stopniu przydatne dla naszych rozważań. Tendencja do osłabiania władzy książęcej, która dała się zauważyć już w czasach Bolesława Śmiałego, nasiliła się w następnych latach. Najlepszym jej przykładem był fakt, że Bolesław Śmiały wprawdzie siłą rozprawił się z biskupem-opozycjonistą, ale przypłacił to wygnaniem z kraju. Potem proces ten uległ gwałtownemu przyśpieszeniu. I tak zderzenie następcy Bolesława Śmiałego — Władysława Hermana — człowieka słabego i ostrożnego — z dynamicznym i ambitnym przedstawicielem feudałów — wojewodą Sieciechem doprowadziło do niebywałego wzrostu znaczenia tego ostatniego, który — wyposażony przez księcia w liczne atrybuty władzy — naraził się innym wielmożom, a nawet niektórych

z nich zmusił do ucieczki z kraju. To zapewne właśnie ci uciekinierzy spowodowali, że do Polski powrócił starszy syn Hermana — Zbigniew, dotychczas przebywający na terenie Niemiec, gdzie sposobił się do stanu duchownego. Pod wpływem feudałów Herman uznał Zbigniewa (który był jego synem z nieprawego łoża) za legalnego potomka, a krok ten spowodował dodatkowe komplikacje. W roku 1097 Władysław wydzielił synom dzielnice, a tym samym doprowadził do faktycznie pierwszego w dziejach Polski podziału władzy pomiędzy księcia i jego dwóch synów, tzn. Zbigniewa i Bolesława Krzywoustego. W ramach tego podziału Zbigniew otrzymał Wielkopolskę i Kujawy, natomiast Bolesław — Śląsk i Małopolskę. Pozornie kraj funkcjonował na dotychczasowych zasadach: identyczne były relacje pomiędzy księciem a feudałami, takie same zasady powoływania siły zbrojnej, bicia monety itd. Ale równocześnie nieprzerwanie trwał proces, który zmierzał do rozsadzenia tych centralnie zawiadywanych struktur. Polegał on, najogólniej mówiąc, na tym, że stale wzrastająca klasa feudałów dążyła do osłabienia władzy książęcej, aby przejąć jej prerogatywy w stosunku do ogółu ludności. Klasa feudałów wzrastała, bowiem książę, poprzez nadania ziemskie na jej rzecz, starał się zaskarbić ich wierność i poparcie. Po raz pierwszy liczba tych nadań wzrosła wyraźnie po wyjściu państwa z kryzysu (w połowie XI wieku); druga ich fala miała miejsce bezpośrednio po wygnaniu z kraju Bolesława Śmiałego. Także Władysław Herman, a później każdy z jego synów, proces ten nieprzerwanie kontynuował. Paradoksalnie owe działania, zmierzające do pozyskania sobie obdarowywanych feudałów, przynosiły odwrotny skutek, bowiem w ten sposób obdarowujący raczej przysparzał sobie przeciwników. Silniejsi liczebnie feudałowie tym bardziej bowiem naciskali na księcia, starając się uzyskać dla siebie możliwie najwięcej uprawnień w odniesieniu do swoich poddanych. Dla możnych gwarantem pożądanego przez nich

rozwoju wydarzeń były niesnaski pomiędzy panującym a jego następcami. Tego typu zabiegi w czasach Władysława Hermana znalazły swoje odzwierciedlenie w podsycaniu sporów pomiędzy ojcem a synami, na skutek czego pozycja księcia wyraźnie osłabła. Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie tych spraw, toteż poprzestańmy na krótkim scharakteryzowaniu sytuacji wewnętrznej w chwili, gdy w czerwcu 1102 roku zmarł książę Herman i zaistniała kwestia przejęcia władzy w państwie. Jak już wspomnieliśmy, pierwsze symptomy podziału państwa pojawiły się w roku 1097, kiedy to na mocy decyzji ustępliwego wobec feudałów Władysława Hermana Zbigniew otrzymał „w dzierżawę" Wielkopolskę, a Bolesław —- Śląsk. Obydwaj młodzi książęta posiadali od tamtej chwili prawo do utrzymywania własnych (dzielnicowych) sił zbrojnych i lokalnych aparatów administracji. Dysponowanie własnym wojskiem było szczególnie ważnym atrybutem dla ambitniejszego z braci, tj. Bolesława Krzywoustego, który w tym czasie doszedł do tzw. lat sprawnych (12) i mógł doskonalić dane mu przez naturę (jak utrzymuje Gall Anonim) zdolności do wojaczki. Dalszym krokiem w tym kierunku było pasowanie Bolesława na rycerza (w 1101 roku), co nabierało znaczenia w obliczu czekającej braci rozgrywki o tron po śmierci Władysława Hermana. Otwarty konflikt pomiędzy braćmi o dominację w państwie został jednak poprzedzony ich wspólnymi działaniami przeciwko utrzymującej się na książęcym dworze silnej pozycji Sieciecha. Wielmoża ten poprzez swoje wpływy ingerował w rządy juniorów, a nawet posunął się do próby zamachu na życie młodszego z nich, czyli Bolesława. Książęta słusznie mogli się obawiać, że w przyszłości będzie on dążył do całkowitego zagarnięcia władzy. Aby temu zapobiec, zawarli w roku 1099 przymierze, a ponieważ Herman stanął w obronie Sieciecha, obaj synowie wystąpili zbrojnie przeciwko ojcu, w wyniku

czego Bolesław zajął Kraków i Sandomierz, a Zbigniew oblegał Hermana w Płocku. Dalsza eskalacja tego groźnego konfliktu najwyraźniej nie leżała w interesie feudałów, bowiem w roli mediatora wystąpił arcybiskup Marcin, a finał całej sprawy źródło przedstawia w sposób następujący: „(...) A zatem po pewnym czasie młodzi książęta zebrali dostojników i wojska i stanęli obozem naprzeciwko grodu płockiego, po drugiej stronie Wisły. Tam (...) arcybiskup Marcin, wierny starzec, z wielkim trudem i z wielką przezornością załagodził gniew i niezgodę między ojcem a synami. Tam książę Władysław, jak mówią, pod przysięgą stwierdził, iż już nigdy więcej nie zatrzyma przy sobie Sieciecha (...). Ostatecznie chłopcy zmusili starego ojca do tego, by przez wygnanie Sieciecha z Polski spełnił ich pragnienie. (...) nigdy już później nie było mu danym sprawować żadnej władzy" 3 . Niestety, to załagodzenie konfliktu w łonie dynastii było tylko chwilowe. Z nową siłą wybuchnął on po śmierci starego księcia w czerwcu 1102 roku. Wedle Galla, „(...) skoro zaś obaj bracia przybyli, zanim jeszcze pochowali ojca, doszło pomiędzy nimi do wielkiego sporu o podział skarbów i królestwa. (...) każdy z braci zajął część przypadłą mu z podziału. Bolesław atoli, jako prawy syn, otrzymał dwie główne stolice królestwa (tzn. prawdopodobnie Kraków i Sandomierz — uwaga moja K. O.) i część kraju ludniej szą" 4 . Kronikarz skupia się wprawdzie na poczynaniach zwaśnionych synów Władysława Hermana, ale nie ulega wątpliwości, że bez wyraźnego poparcia różnych grup feudałów, opowiadających się bądź za Zbigniewem, bądź za Bolesławem, zamieszanie nie mogłoby osiągnąć takiej dynamiki. Tymczasem konflikt przybrał postać wojny domowej, która trwała prawie 9 lat. Literatura przedmiotu jest zgodna co do tego, że w swoich zabiegach o przejęcie władzy w całym państwie Krzywousty 3 4

Tamże, ks. II, 16. Tamże, ks. II, 21.

kierował się głębszą myślą polityczną, nie tylko zaś wąsko pojmowanym interesem osobistym. Młody książę miał niewątpliwie w pamięci zabiegi swojego wielkiego imiennika — Chrobrego, jak też niezbyt odległe czasy silnych rządów Śmiałego, i chcąc im dorównać, parł do konfliktu ze Zbigniewem, aby wyeliminować brata-rywala. Było dlań oczywiste, że skoro chce urzeczywistniać swoje orężne i polityczne plany (zabezpieczyć Wielkopolskę od północy, do czego było konieczne powtórne podporządkowanie Polsce Pomorza, rywalizować z Czechami o posiadanie ziem położonych nad granicą południową), a wedle przekazu Galla, „(...) rozpierała go żądza rycerskiej sławy i orężnych czynów", może to realizować jedynie przy wykorzystaniu możliwości całego państwa, nie zaś jednej tylko dzielnicy. Nieoceniony Gall podaje, że skoro tylko Bolesław objął przypisany mu przez ojca nadział, natychmiast „(...) wzmocniony rycerstwem i radą (...) zaczął składać dowody dzielności ducha i siły ciała". Jeżeli nawet przyjmiemy, że kronikarz podbarwia nieco obraz, choćby w celu przypodobania się swojemu chlebodawcy, to analiza kolejnych poczynań Krzywoustego wykazuje, że prowadził on od początku zręczniejszą politykę aniżeli jego brat. Znalazło to swój wyraz przede wszystkim w poczynaniach wobec sąsiadów. Bolesław, za radą otaczających go wielmożów, przyjął, że najgroźniejszym dlań nieprzyjacielem są Czechy, a to z racji dążeń do silnego władania Polski nad Śląskiem. Posiadanie tej dzielnicy było — ze względów strategicznych — niezbędne dla utrzymania zarówno granicy południowej, jak też zachodniej. Aby zmniejszyć zagrożenie ze strony Pragi, zapewnił sobie poparcie Rusi (poprzez małżeństwo z córką Świętopełka, księcia Kijowa, i zawiązanie z nim sojuszu wojskowego), a także pozyskał przychylność Węgier, zawierając z tym państwem układ zaczepno-odporny. W kategoriach najpilniejszych zadań traktował też Krzywousty konieczność przywrócenia polskiej zwierzchności nad

Pomorzem, które po przerwaniu krótkotrwałych związków z Polską w czasach panowania Mieszka I i Chrobrego, po wspomnianym już kryzysie monarchii wczesnofeudalnej z lat 1037—1039, stopniowo dryfowało w stronę stania się samodzielnym bytem państwowym. Tak więc w tym miejscu pojawiła się rozbieżność między interesami Pomorzan (dla których osłabienie Polski było pożądane, a co starali się osiągnąć zbrojnie niepokojąc północne tereny Wielkopolski) a Krzywoustym. Dalekowzrocznym posunięciem na skalę międzynarodową było także opowiedzenie się Bolesława po stronie papieża Paschalisa II (przeciwko tzw. antypapieżowi), co przyniosło mu wsparcie znacznej części duchowieństwa polskiego. Zbigniew tymczasem działał dokładnie odwrotnie, szukając sojuszników tam, gdzie młodszy brat dopatrywał się wrogów. Pomorze, Czechy, a później cesarstwo miały się więc stać największymi sprzymierzeńcami Zbigniewa. Gwoli ścisłości należy jednak dodać, że starszego syna Hermana do takich decyzji zmuszało niejako samo położenie dzierżonej przezeń dzielnicy, jako że np. sojusz z Pomorzanami gwarantował pokój północnym rejonom Wielkopolski, natomiast przychylność Czech gwarantowała mu trzymanie Bolesława w szachu. Sympatia do obydwu książąt rozkładała się w społeczeństwie mniej więcej równomiernie. Obydwaj jednako cieszyli się wsparciem znaczących rodów możnowładczych (Zbigniewa np. wspierali Prawdzice i Turzymowie, Bolesława zaś — potężne rody Awdańców i Łabędziów, z dobroczyńcą Wrocławia Piotrem Włastem na czele), wszelako za młodszym z braci opowiadali się w większości przedstawiciele rodzin mniej znanych. Jak chce tradycja (głównie za Gallem), byli to w przeważającej części juniorzy i szeregowe rycerstwo, dla których młody i wojowniczy książę stawał się gwarantem orężnych sukcesów i związanych z nimi korzyści. Dodajmy, że także większość z tych, którzy początkowo pozostawali

neutralni (a byli tam przedstawiciele tak znaczących rodów, jak Toporczycy, Powałowie, Odrowąże, Pałuki czy Nagodzice), znalazła się później w obozie Krzywoustego. Stało się tak przede wszystkim za sprawą osobistych predyspozycji obydwu książąt, z którymi możni wiązali swoje nadzieje. Zarówno pod względem talentów politycznych, jak też przede wszystkim wojskowych Krzywousty zdecydowanie górował nad starszym bratem. Gall w kilkunastu miejscach swojego dzieła opisuje odmienne zachowania synów Hermana. Szczególnie znamienna jest relacja poświęcona nagłemu najazdowi Pomorzan na strategicznie ważny gród w Santoku. Wydarzenia te miały miejsce w roku 1099, a przebieg ich — wedle źródła — był następujący: „(...) Doniesiono im (tzn. Hermanowi i synom — uwaga moja K. O.) nagle, że Pomorzanie wyruszyli na wyprawę i na wprost Santoku, który jest strażnicą i kluczem królestwa, wystawili gród przeciwny (...). Zbigniew więc, jako że wiekiem był starszy i dzierżył część królestwa najbliższą Pomorzanom (...), z wojskiem ojca i swoim pospieszył przeciwko Pomorzanom bez młodszego brata; mniej jednak wówczas sławy pozyskał starszy, który z większą siłą najpierw wyruszył, niż młodszy, który z garstką za nim podążył. Albowiem starszy (...) ani owego nowego grodu dzielnie nie zaatakował, ani wrogów nie wciągnął do walki, mając tak znaczne siły, lecz z większym ponoć strachem sam, niż napędziwszy go Pomorzanom, powrócił do domu. A natomiast skoro za odejściem starszego brata pojawił się młody Bolesław, syn marsowy to, choć jeszcze nie pasowany na rycerza, (...) więcej wskórał niż brat opasany już mieczem. Bo i most w natarciu odebrał grodzianom, i w pościgu miecz swój zaniósł aż do bramy (...). Zbigniewowi, który przybył z licznym wojskiem, a mężnego czynu nie dokazał, naigrawając się zarzucili (Pomorzanie) gnuśność, Bolesława zaś (...) nazwali wilczym szczenięciem" 5 . 5

Tamże, ks. II, 17.

Z pewnością w powyższym przekazie Gall zajmuje stanowisko stronnicze, wszelako owa stronniczość nie wyklucza tezy, że jeden z braci miał „wrodzone skłonności" do wojennego rzemiosła, podczas gdy drugi był ich pozbawiony. W innym miejscu tegoż przekazu kronikarz podkreśla staranne wykształcenie Zbigniewa, dodając jakby na marginesie tej oceny, że winien on w związku z tym pozostać duchownym, a nie zajmować się sprawami państwowymi. Niejako wbrew tej radzie, jeżeli damy wiarę przekazowi czeskiego kronikarza Kosmasa, wojnę rozpoczął właśnie Zbigniew, kiedy to „(...) w roku od wcielenia pańskiego 1103 (...) podniósł broń przeciw bratu swemu i, obiecując pieniądze, pozyskał sobie pomoc Borzywoja (księcia czeskiego — uwaga moja K. O.). Ten posłał zaraz na Morawy po Świętopełka i, zeszedłszy się razem, wytyczyli obozy przy grodzie Ryczyn (...)"6. Wszelako Bolesław przekupstwem i odwołaniem się do swoich związków rodzinnych z czeskim dworem (matką Krzywoustego była czeska księżniczka Judyta) postarał się o zneutralizowanie wrogich względem siebie zamiarów, bowiem „(...) posłał swego piastuna Skarbimira i prosił księcia Borzywoja, aby wspomniał na powinowactwo (...), a ponadto wręczył mu dziesięć mieszków wypełnionych tysiącem grzywien. (...) przekupieni też doradcy księcia Borzywoja zmusili samego księcia, aby nie dotrzymywał Zbigniewowi przyrzeczenia. Zaraz po wzięciu pieniędzy wrócił do domu (...)" —- ze smutkiem zauważa Kosmas 7 . Po tym pomyślnym manewrze Bolesław mógł zwrócić się przeciwko drugiemu sojusznikowi Zbigniewa, jakim byli wówczas Pomorzanie. Tutaj wszelako sprawa była o wiele trudniejsza, bowiem rzecz nie sprowadzała się do tego, aby groźne dla wielkopolskiej dzielnicy najazdy Pomorzan zneutralizować, lecz — zgodnie z interesem Polski — obszary nad Bałtykiem podbić. 6 K o s m a s , Kronika Czechów, Warszawa 1968, ks. III, 16 (dalej cytowany jako: K o s m a s , Kronika). 7 Tamże.

W tym celu w latach 1102-1106 odbył Krzywousty kilka zbrojnych wypraw na Pomorze. Niestety, pomimo znaczących sukcesów, jak chociażby zdobycie potężnych pomorskich grodów w Białogardzie i Kołobrzegu, rychło się okazało, że dzielnicowymi siłami Bolesław nie jest w stanie podporządkować sobie nadmorskich obszarów. Aby pozbawić Pomorzan sojusznika, Bolesław zdecydował się na taktyczny sojusz z bratem. Porozumienie to było Krzywoustemu potrzebne i z tej racji, że wespół z Kolomanem węgierskim zamierzał uderzyć na Czechy, których wojska zaczęły zbrojnie niepokoić Śląsk 8 . Porozumienie zwaśnionych braci nastąpiło u schyłku 1105 roku, kiedy to „(...) obaj nawzajem zaprzysięgli sobie, że żaden z nich bez drugiego nie będzie wchodził z wrogami w umowy co do pokoju lub wojny, ani też jeden bez drugiego nie zawrze z nikim żadnego przymierza, wreszcie, że jeden drugiemu przyjdzie z pomocą przeciw wrogom i w każdej potrzebie" 9 . Pomimo tej uroczystej formuły było rzeczą oczywistą, że żadna ze stron nie traktowała tego porozumienia jako ostateczne rozwiązanie, ale raczej jako chwilową przerwę w konflikcie. Zbigniew nie tylko nie pomógł bratu, gdy ten uderzył niebawem na Morawy, ale gdy Krzywousty nie sprostał odwetowej / wyprawie Borzywoja na Śląsk (wiosną 1106 r.), potraktował to jako doskonałą okazję do zdobycia przewagi nad lokalnym rywalem. Niebawem posiadłości Krzywoustego musiały odpierać wspólny atak Czechów, Morawian i Zbigniewa. Przedłużające się walki wewnętrzne (a także obecność obcych wojsk) wzbudziły jednak narastający sprzeciw zarówno szerokich rzesz drobnego rycerstwa, jak też feudałów, pod naciskiem których w początkach roku 1107 doszło do pojednania Zbigniewa z Bolesławem. Na mocy układu starszy z braci uznał Krzywoustego za księcia zwierzchniego, w zamian zaś otrzymał Mazowsze 8 Szeroko na ten temat pisat K. M a l e c z y ń s k i w pracy Bolesław II Krzywousty, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1975. 9 G a l l , Kronika, ks. II, 32.

w charakterze lenna. W pełni zatem powiódł się zamysł Bolesława, aby odciąć Zbigniewa od pomocy zarówno Pomorzan, jak też Czechów. W kontekście losów całego kraju najważniejsze było to, że odtąd Polska, z wyjątkiem Mazowsza, miała pozostawać pod rządami tylko jednego władcy. Te oczekiwania jednak rychło okazały się złudne, bowiem wyszło na jaw „wiarołomstwo Zbigniewa w stosunku do brata", jak to określił Gall Anonim. Nim jednak konflikt rozgorzał ze zdwojoną siłą, Krzywousty starał się pozyskać stronników Zbigniewa, nadając im nie tylko dobra ziemskie, ale także liczne godności i urzędy. Tym sposobem do jego obozu przeszli tak znakomici ludzie, jak arcybiskup Marcin i komes Magnus, który odtąd zarządzał strategicznym grodem w Płocku. Gdy młodszy z braci poczuł się dostatecznie silny, zdecydował się na podjęcie rozstrzygających kroków. Przebieg wydarzeń w relacji wspomnianego dziejopisa wyglądał następująco: „(...) Zimą (na przełomie lat 1107/1108 — uwaga moja K. O.) zebrali się Polacy, by wkroczyć na Pomorze, bo łatwiej zdobywać warownie, gdy bagna zamarzną. Wtedy to przekonał się Bolesław o wiarołomstwie Zbigniewa, ponieważ jawnie okazał się on krzywoprzysięzcą we wszystkim, co zaprzysiągł. Grodu (...) nie zburzył ani też, mimo wezwania, jednego nawet hufca nie wystawił na pomoc bram (...). Bolesław więc widząc, że nie dochował wiary w niczym, co przyrzekł i zaprzysiągł, i ponieważ jako szkodliwy i występny całemu krajowi zawadzał, wypędził go całkowicie z Królestwa Polskiego" l0. Decyzja ta pozornie tylko kończyła konflikt pomiędzy braćmi i zamykała trwającą przeszło 5 lat batalię o ponowne zjednoczenie państwa w jednym ręku. Pozornie, bowiem odtąd Krzywousty musiał się liczyć ze stanowiskiem licznej grupy feudałów dotychczas sprzyjających Zbigniewowi, któ10

Tamże, ks. II, 39 i 11.

rych mógł pozyskać jedynie za cenę korzystnych dla nich decyzji. Po wtóre, jak się okazało, wygnany brat nie miał zamiaru ostatecznie zejść ze sceny politycznej. Starszy syn Władysława Hermana bowiem, po krótkotrwałym pobycie u Pomorzan, a następnie na terenie Czech, gdzie faktycznie na zbyt wielkie wsparcie nie mógł liczyć, na początku roku 1109 znalazł się na dworze niemieckim. Wprawdzie przejęcie przez Bolesława władzy w całym państwie oznaczało, że Polska powróciła w ramy państwa rządzonego centralnie (co było zjawiskiem ogromnie pozytywnym), ale wyjazd Zbigniewa do Niemiec oznaczał umiędzynarodowienie konfliktu. W dodatku zagrożeniem dla Polski miały odtąd być już nie Czechy, Morawy czy Ruś, a więc państwa o mniej więcej podobnych do polskich możliwościach militarnych, lecz przewyższające Krzywoustego pod każdym względem — cesarstwo. Dodatkowym atutem dla Zbigniewa było także to, że był on dobrze znany na dworze niemieckim, a w gronie osób wpływowych miał wielu przyjaciół. Największe jednak zagrożenie dla Polski tkwiło w tym, że wygnanie Zbigniewa z Polski stanowiło dla Niemców groźny sygnał, iż w razie umocnienia się na tronie, Krzywousty sięgnie po Pomorze, a także że może on (wespół z Węgrami) osłabić tradycyjnego sojusznika cesarstwa, jakim były Czechy. Te zaś rachuby polityczne wskazywały na potencjalny zbrojny konflikt niemiecko-polski. Dodajmy, że interwencje w wewnętrzne sprawy państw Europy Środkowej były dla Niemiec stałym elementem działań politycznych i to w zasadzie od chwili, gdy organizmy te zaczęły stopniowo kształtować swoją wczesnofeudalną formę. W tych działaniach szczególne możliwości stwarzały właśnie rywalizacje dynastyczne, a zwłaszcza popieranie juniorów buntujących się przeciwko władzy księcia zwierzchniego. W tej sytuacji przywrócenie Zbigniewowi utraconej ojcowizny stanowiło jedynie znakomity pretekst dla rozpoczęcia kroków wojennych.

STOSUNKI POLSKO-NIEMIECKIE I POLSKO-CZESKIE W POCZĄTKACH XII STULECIA

Zasadniczym tematem niniejszych rozważań jest wprawdzie polsko-niemiecki konflikt zbrojny z roku 1109, ale dla jego lepszego zrozumienia niezbędne będzie przypomnienie wzajemnych relacji pomiędzy obydwoma państwami w okresie wcześniejszym. Zacznijmy od stwierdzenia, że ekspansywna polityka polska wobec Niemiec, która w czasach Bolesława Chrobrego zaowocowała zajęciem Milska i Łużyc (poprzedziła je skuteczna obrona niezależności w wojnach z lat 1004-1018), już nigdy później nie odniosła takich sukcesów". Badacze tego okresu słusznie też zauważyli, że nieomal równolegle z umacnianiem się naszej obecności na obszarach Milska i Łużyc postępowało osłabianie wpływów Polski na Pomorzu Zachodnim, a także pogarszały się stosunki z Czechami, Węgrami i Rusią. W tym samym czasie wzrastała pozycja Niemiec na ziemiach Wieletów i Obodrytów. Te negatywne tendencje znalazły swoje odbicie już podczas panowania Mieszka II, gdy tenże, w wyniku splotu różnych okoliczności, w tym najazdów Rusi, nacisków Niemiec domagających się zwrotu Milska i Łużyc, a także pod wpływem trudności wewnętrznych, utracił tron. Syn jego Kazimierz wraz z matką schronił się na dworze cesarskim, zabierając ze sobą insygnia królewskie. Dalszy krok w osłabianiu pozycji Polski wobec Niemiec nastąpił po okresie tzw. kryzysu wczesnofeudalnego (1037-1039), kiedy to nie tylko zamieszki wewnętrzne, ale także najazdy Rusi i Czechów doprowadziły do załamania się państwa. Ponieważ zbytnie osłabienie Polski nie leżało w interesie Niemiec, które starały się zachować równowagę " Całokształt tych zagadnień omawia G. L a b u d a w fundamentalnej pracy Polska granica zachodnia. Tysiąc lal dziejów politycznych (Poznań 1971). Tamże zawarto kompletny wykaz literatury przedmiotu oraz wnikliwą polemikę zarówno z historiografią polską, jak i obcą.

w trójkącie Polska-Czechy-Węgry, udzieliły one swojego poparcia Kazimierzowi Odnowicielowi podczas jego powrotu do kraju. Poparcie to jednak Kazimierz musiał okupić ograniczeniem swojej władzy na Śląsku, który wprawdzie Henryk III przyznał monarchii piastowskiej, ale z zastrzeżeniem obowiązku płacenia z tej dzielnicy trybutu Czechom. Mamy na to wiele dowodów w źródłach, jak chociażby znana, nieco późniejsza wzmianka Kosmasa, który w roku 1100 zanotował, że „(...) trybut, który w tym czasie był przyniesiony z Polski (...), został rozdany czeskim klasztorom" l2. W ciągu następnych dziesiątków lat książęta piastowscy (Kazimierz Odnowiciel, a następnie Bolesław Śmiały) mozolnie starali się przywrócić dawną niezależność od Niemiec. Udało się to w znacznej mierze w drugiej połowie XI wieku, a to z tej przyczyny, że państwa sąsiednie (Czechy, Ruś, a przede wszystkim Niemcy) zaczęły się borykać w gronie własnych feudałów z narastającymi tendencjami do decentralizacji. Ponadto Niemcy uwikłały się wówczas w konflikt z papiestwem o inwestyturę. Wykorzystał ten moment Bolesław Śmiały, który nie tylko wstrzymał dotychczas płacony Czechom trybut ze Śląska, ale ogłosił pełną niezależność od Niemiec. Dzięki stanowisku Kurii Rzymskiej Bolesław zyskał niejako akceptację dla swoich dążeń, gdy w roku 1076 otrzymał godność królewską. Akt ten, podobnie jak wcześniejsza o pięćdziesiąt lat koronacja Bolesława Chrobrego, był symbolem uznania suwerenności politycznej i ustrojowej państwa Piastów. Sukcesy w polityce zagranicznej nie powstrzymały wszelako destrukcyjnych zjawisk wewnętrznych, a zwłaszcza dążenia feudałów do ograniczenia władzy centralnej. Konflikt króla Bolesława z biskupem krakowskim Stanisławem, w wyniku którego ten ostatni poniósł śmierć, nie tylko spowodował, że król musiał uchodzić z kraju, ale poważnie nadwyrężył pozycję 12

K o s m a s , Kronika, ks. III, 13.

państwa. Władysław Herman nie potrafił kontynuować prężnej polityki zagranicznej swojego poprzednika. Wobec cesarstwa był uległy, a poprzez związki dynastyczne zasłużył sobie na miano jego przyjaciela i powinowatego (amicus et consanąuinus). Z drugiej strony nie mamy w źródłach przekazu świadczącego o posyłaniu przez polskiego księcia posiłków na zbrojne wyprawy podejmowane przez Niemców, np. przeciwko papiestwu czy dla wsparcia cesarskiego dworu w walce z feudalną opozycją wewnętrzną. Sądzić więc należy, że Polska nie popadła wówczas w bardziej drastyczne formy zależności, co prawdopodobnie wiązało się z wewnętrznymi zaburzeniami na terenie krajów niemieckich, jak też z trwającym nadal sporem cesarza z papieżem. O Hermanie i jego księstwie na cesarskim dworze jakby zapomniano. Zrozumienie różnych aspektów wojny roku 1109 wymaga zwrócenia uwagi także na stosunki polsko-czeskie. Prowadzona ze zmiennym szczęściem rywalizacja skończyła się po wspomnianym już załamaniu się państwa Piastów w latach 1037—1039. Najazd Brzetysława nie tylko spustoszył najbardziej rozwinięte rejony Polski, ale przede wszystkim spowodował ograniczenie zwierzchności nad Śląskiem. Na mocy narzuconego przez cesarza układu, podpisanego w Kwedlinburgu w roku 1054, książę polski zobowiązany był do płacenia Czechom trybutu ze Śląska. Z pominięciem krótkiego okresu w czasach Bolesława Śmiałego, danina ta wędrowała do Pragi w zasadzie aż do schyłku panowania Władysława Hermana. W myśl ówczesnych pojęć feudalno-prawnych, taki stan był symbolem ograniczonej samodzielności politycznej państwa Piastów. Sytuacja Polski pogorszyła się po roku 1085, kiedy to cesarz wyraził zgodę na koronację księcia czeskiego Wratysława (co było wyrazem wdzięczności za pomoc, jakiej ten mu udzielił w walce z wewnętrzną opozycją); odtąd Wratysław miał zasięgiem swojej władzy obejmować także Polskę. Ta ostatnia kwestia wzbudziła w literaturze ożywioną dyskusję, spowodowaną po części przez mało dokładny przekaz czeskiej kroniki autorstwa Kosmasa

z Pragi. Historycy od dawna mają kłopot z tym fragmentem jego przekazu, w którym autor stwierdza najpierw, że „(...) cesarz przyzwoleniem i pochwałą najprzedniejszych swego królestwa — książąt, margrabiów, wielkorządców i biskupów — księcia Czechów Wratysława postawił na czele tak Czech, jak też Polski (...)", a następnie informację tę potwierdza: „(...) arcybiskup trewirski, będący posłusznym rozkazom cesarza, przybywający do stolicy Pragi 15 czerwca (...), odzianego w królewskie oznaki Wratysława pomazał na króla i włożył koronę na głowę tak jego, jak jego małżonki (podczas gdy wszyscy wielkorządcy trzy razy zakrzyknęli: Wratysławowi, królowi tak czeskiemu, jak też polskiemu, wspaniałemu i pokój miłującemu, życie, zdrowie i zwycięstwo)" l3. Interpretacja badaczy idzie w tym kierunku, że Henryk III, uznając Polskę za lenno niemieckie, nadał ją Czechom jako tzw. feudum pośrednie (drugiego stopnia). Przypuszcza się także, że w warunkach narastających kłopotów wewnętrznych Władysław Herman nie miał sił, aby się z tej czeskiej kurateli wyrwać. Dodajmy, że w niektórych sytuacjach przynosiła ona Polsce korzyści, jak np. w roku 1091, pod którą to datą Gall zanotował, że Herman „(...) otrzymawszy z Czech trzy hufce na pomoc, wkroczył na Pomorze około św. Michała". Prawdopodobnie Wratysław wywiązał się wówczas z obowiązków suwerena, który powinien udzielić zbrojnej pomocy swojemu lennikowi, i chociaż Czechy nie były w stanie wchłonąć osłabionej Polski, to śmierć Hermana pozostawiła kraj w zależności od południowego sąsiada. Warto też odnotować jeszcze jeden istotny element ówczesnych stosunków polsko-czeskich. O ile dwór praski traktował manifestacyjne darowizny ziem polskich ze strony Henryka III jako czek bez pokrycia (mimo wszystko państwo polskie nie było aż tak słabe, aby Czechy mogły je wchłonąć), to arcybiskupstwo praskie mogło żywić nadzieję, iż zdoła 13

Tamże, ks. II, 37 i 38.

przyłączyć do swojej jurysdykcji przynajmniej Śląsk i Małopolskę z Krakowem. Bolesław jeszcze za życia ojca (w roku 1099) uznał się za lennika swojego wuja, księcia Brzetysława (Krzywousty był synem siostry tegoż Brzetysława — Judyty), na rzecz którego ponadto zrzekł się ważnego grodu w Kłodzku. Ta uległość w gruncie rzeczy była zręcznym posunięciem politycznym, ponieważ Krzywousty uzyskiwał w ten sposób gwarancję, że nie zostanie zaatakowany od południowej flanki. Jednakże późniejsze działania Bolesława dowodzą, że były to tylko chwilowe ustępstwa. Ponieważ książę polski doskonale orientował się w wewnętrznych kłopotach cesarza Henryka IV, które chwilowo wykluczały bezpośrednią interwencję w sprawy polskie, swoje działania, zmierzające do wzmocnienia własnego państwa, postanowił rozpocząć od akcji przeciwko Czechom. Prawdopodobnie w tych działaniach został on uprzedzony, o czym świadczy następujący zapis u Kosmasa: „(...) Zbigniew po śmierci ojca natychmiast podniósł broń przeciw swemu bratu i, obiecując pieniądze, pozyskał sobie pomoc Borzywoja (...)". Wydaje się wątpliwe, aby tego ostatniego do zbrojnego popierania Zbigniewa skłoniły wyłącznie względy merkantylne. Raczej poczuł się zagrożony przez Bolesława, o czym mogą świadczyć zarówno relacje Galla, jak też Kosmasa (choć obydwaj akcentują odmienne wydarzenia). I tak kronikarz polski zanotował: „(...) wojowniczy Bolesław, mściciel krzywdy doznanej od Czechów, wysyła na Morawy trzy hufce rycerzy, które (...), biorąc łupy i paląc, znalazły nieomal godną swych czynów odpłatę (...), albowiem książę morawski Świętopełk, gdy już wracali, ruszył w pościg za nimi z mężnym hufcem rycerzy (...). Tak więc z obu stron zacięta wszczęła się walka, która zakończyła się nie bez ciężkich strat po obu stronach" 14 . 14

G a l l , Kronika, ks. II, 25 i 26.

Rychło po tym pierwszym starciu w roku 1103 Bolesław zaatakował Morawy, natomiast książęta czescy w odwecie wkroczyli na Śląsk. W następnych latach Krzywousty wzbogacił arsenał środków walki z Czechami poprzez sojusz z królem Węgrów Kolomanem, co dla obydwu układających się stron było też formą zabezpieczenia się przed cesarzem. W roku 1105 wojska Krzywoustego (wespół z posiłkowymi Węgrami) znów walczyły na terenie Moraw, a zaciekłość tych ataków wynikała z dążenia do zabezpieczenia się od południa przed decydującą rozgrywką ze Zbigniewem. Znaczenie polsko-węgierskiej aktywności wobec Czech miało jednak ten skutek, że wzbudziło czujność na dworze niemieckim, a cesarz (wówczas już Henryk V) postanowił stanąć w obronie swojego czeskiego sojusznika i latem 1108 roku zaatakował Węgry. Bolesławowi nie pozostawało nic innego jak stanąć u boku księcia Kolomana, toteż wkroczył zbrojnie do Czech. Wykorzystując dogodny moment, że posiłki czeskie, ze Świętopełkiem na czele, opuściły Pragę i powędrowały na Węgry, postanowił poprzeć zbrojnie wygnanego wcześniej Borzywoja. Książę polski postarał się też o poparcie niektórych niechętnych Świętopełkowi feudałów, co nadało całemu przedsięwzięciu zupełnie nowy wymiar. Ponieważ ten akt jawnej wrogości wobec cesarza stał się później pretekstem do wojny niemiecko-polskiej (do poznania której konsekwentnie zmierzamy), warto przyjrzeć się tym wydarzeniom przez pryzmat dzieła czeskiego kronikarza. Kosmas zanotował, co następuje: „(...) Borzywoj z Polakami wrogo najechał Czechy, zmusiwszy do ucieczki z obwarowania, które było bardzo silnie usytuowane przeciw granicom Polski, Wacława i Mącinę z ich załogami; albowiem książę Świętopełk odchodząc tym dwom całą troskę swoją powierzył i postawił ich na czele wszystkich, aby byli na straży Czech. Gdy Wacław widział, że towarzysz jego Mącina nie walczy śmiało ani nie opiera się mężnie wrogom, (...) powziąwszy podejrzenie, że to za jego

radą Borzywoj najechał Czechy, natychmiast potajemnie posłał jednego z rycerzy, który to wszystko oznajmił księciu Świętopełkowi" l5. Powyższą relację uzupełnia przekaz Galla Anonima, który podaje, że Krzywousty przedostał się przez barierę lasów i wzniesień sudeckich, zdobył kilka warowni, lecz musiał przerwać uderzenie na wieść o wydarzeniach, jakie zaistniały w Polsce. Doniesiono bowiem Krzywoustemu, że Pomorzanie „zdradą zajmowali jego grody", co wymusiło odwrót Bolesława z terenu Czech. To dywersyjne uderzenie Krzywoustego całkowicie zniweczyło niemiecko-czeski atak na Węgry. Henryk V musiał przerwać działania i po rozmowach z Kolomanem w Preszburgu wycofał się do Niemiec. Prawdopodobnie jedyne, co cesarz wówczas uzyskał, to zapewnienie Kolomana, że w przyszłości nie będzie on popierał Krzywoustego w walce przeciwko cesarzowi. Wedle źródeł tak czeskich, jak też niemieckich, winą za swoje niepowodzenia cesarz obarczał polskiego księcia i poprzysiągł mu zemstę. Wedle przekazu Kosmasa, niemiecki władca miał wówczas oświadczyć: „Jeżeli nie pomszczę na Polakach swoich krzywd, będę się miał zawsze za nikczemnego". Jeżeli o tej mało udanej wyprawie niemieckiej na Węgry wspominamy, to jeszcze z tej przyczyny, że prawdopodobnie wówczas (jak to utrzymują historycy polscy) Koloman, w zamian za odstąpienie Henryka od najazdu, zobowiązał się do osłabienia (a być może nawet całkowitego zerwania) sojuszu z Bolesławem Krzywoustym. Do takich przypuszczeń może skłaniać fakt, że gdy rok później Henryk V wespół z Czechami zaatakował Polskę, Koloman uchylił się od przysłania Bolesławowi zbrojnego wsparcia. Tak więc w oparciu o dotychczasowe badania możemy stwierdzić, że od jesieni roku 1109 nad Polską zawisł cień 15

K o s m a s , Kronika, ks. III, 22.

zbrojnego konfliktu zarówno z Niemcami, jak też z Czechami. Antagonizm, który do niego prowadził, wypływał zarówno z przesłanek ogólniejszych (dążenie cesarstwa do kontrolowania sytuacji w Europie Środkowej), jak też z wydarzeń bieżących. Usilne i wyraźne dążenie Polski do zdynamizowania swojej polityki zagranicznej pod rządami młodego Bolesława (zakusy na Pomorze, mocne usadowienie się na Śląsku, próba osadzenia na tronie w Pradze swojego poplecznika, wreszcie — pokrzyżowanie niemieckich planów na Węgrzech) było tak rażąco odmienne od gnuśności Władysława Hermana, że atak zaniepokojonego tym cesarza czyniło wielce prawdopodobnym.

WOJSKOWOŚĆ POLSKA W CZASACH BOLESŁAWA KRZYWOUSTEGO W okresie wczesnofeudalnym wojskowość polska wykazywała wiele podobieństw do struktur militarnych na terenie Niemiec, Czech czy Węgier. Dotyczyło to zarówno podstaw społeczno-gospodarczych armii, jej struktury organizacyjnej i składu społecznego, jak również strategii działań, taktyki, uzbrojenia i wyposażenia. Jednocześnie można mówić o pewnych elementach specyficznych, jak chociażby charakterze teatru działań wojennych, który przesądzał o sposobach prowadzenia wojen przez polskie państwo wczesnofeudalne. Uwzględnienie tych kwestii to niezbędny warunek zrozumienia przebiegu wojny polsko-niemieckiej w roku 1109. POTENCJAŁ MILITARNY PAŃSTWA, ZASADY POWOŁYWANIA SIŁ ZBROJNYCH

Próba przedstawienia możliwości mobilizacyjnych państwa w okresie wczesnego średniowiecza z góry skazana jest na daleko idące uproszczenia. Wprawdzie, jak pamiętamy, Gall Anonim podaje przekonujące dane na temat potencjału wojskowego, jakim dysponował Bolesław Chrobry, ale są one

traktowane przez historyków bardzo ostrożnie. Niemniej jednak wybitny badacz tamtej epoki, Henryk Łowmiański, przyjął za Gallem, że państwo za Chrobrego liczyło około 1 min 125 tys. mieszkańców. Pod broń, zdaniem tegoż badacza, można więc było powołać ok. 18-20 tys. wojowników. Przybliżając te wielkości do czasów Bolesława Krzywoustego musimy uwzględnić kilka czynników. Wprawdzie przez te bez mała sto lat nastąpił zapewne przyrost ludności, ale musimy pamiętać, że obszar władania Krzywoustego, był mniejszy niż Chrobrego. Odpadło przecież Pomorze (i to w rozumieniu całości ziem leżących na północ od Noteci), nastąpiły ubytki na Śląsku, a ponadto zapewne nie zostały jeszcze uzupełnione ogromne straty z połowy XI stulecia. Straty te wynikały nie tylko ze zmniejszenia liczby ludności w następstwie walk wewnętrznych, ale także z faktu, że Brzetysław uprowadził z najechanych terenów Polski znaczne grupy jeńców. Podobne spustoszenia czyniły częste wojny z Rusią, Pomorzanami i Czechami za czasów Bolesława r

t

Śmiałego czy Władysława Hermana. Tak więc naturalny przyrost ludności był w poważnym stopniu niwelowany zmniejszaniem się obszaru państwa, a także ubytkami wojennymi. Czynniki powyższe nie wyczerpywały wszelako negatywnych zjawisk, które miały decydujący wpływ na struktury zbrojne państwa Piastów 1 . Przede wszystkim trzeba tu wymienić zasady powoływania sił zbrojnych, które zmieniły się od czasów Chrobrego. Za panowania pierwszego Bolesława najszerszy krąg obrońców stanowiło pospolite ruszenie, wprawdzie już nie z terytorium całego kraju (jak to było we wcześniejszym okresie), lecz — w miarę potrzeby — z danej dzielnicy. Do czasów Krzywoustego ten typ uczestnictwa w wojnie z pewnością został znacznie ograniczony, 1 Por. wywody A. N a d o l s k i e g o i A. F. G r a b s k i e g o [w:] Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, t. I do roku 1648, Warszawa 1965. Także: A. Na d o l s k i, Polskie siły zbrojne w czasach Bolesława Chrobrego. Zarys strategii i taktyki, Łódź 1956.

podobnie jak rozmaite inne posługi na rzecz wojska: opłaty na cele wojenne, uczestniczenie w tzw. pogoni, czyli ściganiu nieprzyjaciela na własnym terytorium, dostarczanie wojsku transportu, rzemieślników, zapewnienie załogi w grodach itp. Ograniczenia, o których tutaj mówimy, wynikały z przemian zachodzących w feudalnej strukturze państwa. Książęce nadania ziemi, które przecież niejako warunkowały harmonijny rozwój państwa, trwały nieprzerwanie na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci. Ze źródeł pochodzących z czasów przez nas omawianych wynika, że także Krzywousty ich nie skąpił. W efekcie tego procederu liczba możnych znacznie wzrosła w porównaniu z np. okresem panowania Wielkiego Bolesława. Dla struktur wojskowych państwa miało to wielopłaszczyznowe znaczenie. Po pierwsze, książę zrezygnował ze zwoływania pospolitego ruszenia, które przecież już za Chrobrego było powoływane sporadycznie i tylko na terenach bezpośrednio dotkniętych wojną. Jak pamiętamy, od momentu utworzenia struktur państwowych główna rola przypadała książęcej drużynie. Możni, którzy wchodzili w jej skład, stanowili rodzaj stałej armii. Część drużyny bezpośrednio towarzyszyła księciu i, przemieszczając się wraz z nim po całym kraju, pomagała mu niejako realizować patrymonialny sposób sprawowania władzy. Inni drużynnicy przebywali w najważniejszych strategicznie grodach, gdzie z reguły sprawowali rozmaite funkcje dowódcze, pozostali natomiast na wezwanie księcia musieli stawać zbrojno na wyprawę wojenną. Ilościowy wzrost grupy feudałów, o którym wcześniej wspominaliśmy, osiedlanie się możnych na przekazywanych im przez księcia dobrach ziemskich powodowały, że zaczęli oni tworzyć własne drużyny, podobne w strukturze i na podobnych zasadach działające jak drużyna władcy. Drużyny te były mniej lub bardziej stałe, niektóre powoływano jedynie na wyprawę wojenną, ale w początkach XII wieku stanowiły one już znaczący element armii. W relacjach Galla o wojnach Bolesława Krzywoustego

udział tych przybocznych oddziałów feudałów świeckich i duchownych jest bardzo często odnotowywany. Stanowiły one swego rodzaju bazę, na której opierała się siła zbrojna państwa. Biorąc pod uwagę powyższe możemy przyjąć, że w czasach Bolesława Krzywoustego armia polska — w zależności od zamierzeń strategicznych — mogła liczyć od kilku do kilkunastu tysięcy ludzi. Z drugiej strony sądzić należy, że nawet w przypadku skrajnego wysiłku do wystawienia takiej ilości wojska zapewne nie dochodziło. Wiele zależało bowiem od chociażby sprawności aparatu państwowego, z czym wiązały się takie kwestie, jak przesyłanie informacji o przygotowywanej wyprawie, konieczności wykonania rozmaitych posług itp. Ważna była również możliwość egzekwowania tych obowiązków, na to zaś z kolei wpływało wiele czynników, w tym przede wszystkim pozycja księcia, jego zdolności dowódcze, konsekwencja w działaniach i in. Feudałowie świadczenia wojenne wykonywali na zasadzie powinności wynikających z obowiązku wobec księcia, dawcy dóbr i urzędów. Szeregowe rycerstwo — zazwyczaj użytkownicy mniejszych nadziałów gruntu — wykonywało te obowiązki jako jedną z powinności wasala wobec seniora. Różnica polegała na tym, że możny zajmował wyższe rangą miejsce w strukturze armii, podczas gdy drobny rycerz był jedynie cząstką większej grupy. Także i obowiązki księcia wobec wojowników były różne w zależności od miejsca, jakie zajmowali oni na drabinie feudalnej, np. możny, który dostał się do niewoli, mógł liczyć na wykup (lub wymianę na nieprzyjacielskiego jeńca, równego mu urodzeniem); drobny rycerz takiej szansy raczej nie miał. Uczestnictwo w oddziałach zbrojnych wynikało z faktu przynależności do grapy posiadaczy ziemskich, ponadto służący księciu rycerze otrzymywali określony żołd, jak też w razie udanej wyprawy wojennej mogli liczyć na pozyskanie łupów. Zwłaszcza ten ostatni czynnik stwarzał (szczególnie młodym rycerzom) nadzieję na

szybkie wzbogacenie się, a tym samym podniesienie swojego statusu społecznego. Wojskowa droga kariery społecznej była w owym czasie najpewniejsza i najszybsza, książę bowiem już na polu walki mógł obdarować wyróżniającego się męstwem wojownika. Niemiecki kronikarz Thietmar, bezpośredni uczestnik walk z Polakami, opisuje np., jak rycerstwo Chrobrego zaciekle szturmowało cesarską warownię, ponieważ książę zachęcał je do tego obietnicą natychmiastowej nagrody. Tak więc możliwość pozyskania jeńców i łupów oraz spodziewany awans w hierarchii feudalnej przyciągały do szeregów nie mniej skutecznie, aniżeli uświęcony tradycją obowiązek. W omawianym tutaj okresie, tj. na początku XII wieku, wspomniany wcześniej proces przemian dotychczasowej drużyny książęcej uległ znacznemu przyśpieszeniu. Jej miejsce powoli zajmowało prywatne i książęce rycerstwo służebne. Ono to, aczkolwiek formalnie mało się różniło od dawnych drużynników, tworzyło przyboczny oddział księcia-wodza i ono też, jako najbardziej doświadczone, często przesądzało o wyniku bitewnego starcia. W literaturze przedmiotu zwracano też uwagę, że w razie potrzeby (a więc stosunkowo często) armię uzupełniali wojownicy rekrutujący się spośród ludności wiejskiej (niekiedy grodowej). Na rozkaz panów feudalnych nie tylko np. pełnili oni funkcję załóg w grodach prywatnych, ale w razie potrzeby wyruszali także w pole. Można zatem stwierdzić, że w omawianym przez nas okresie różnorodność struktur wojskowych zastąpiła dawny, stosunkowo „sztywny" podział na książęcą drużynę i pospolite ruszenie ludności. Warto dodać, że podobne procesy miały miejsce także w wojskowości innych państw feudalnych, zachodziły one bowiem wszędzie tam, gdzie kosztem książęcej pozycji wzmacniała się grupa właścicieli ziemi. Owa różnorodność dotyczyła też wielkości sił zbrojnych wyprowadzanych w pole. Wydaje się, że wymienione wyżej możliwości mobilizacyjne (te faktyczne, nie zaś potencjalne)

były to wielkości wystarczające do prowadzenia walk z Pomorzanami czy Czechami, natomiast przeciwstawienie się znacznie silniejszemu nieprzyjacielowi wymagało zarówno dodatkowych elementów podnoszących walory obronne środowiska (np. w postaci grodów), jak też rozwiniętej sztuki wojennej. RODZAJE WOJSK, ICH STRUKTURA ORGANIZACYJNA I DOWODZENIE

Na podstawie wielu, choć zazwyczaj bardzo fragmentarycznych przekazów źródłowych możemy sobie wyrobić pogląd na skład i organizację wojska polskiego w średniowieczu. Podobnie jak to miało miejsce w innych armiach feudalnych, także w Polsce istniał podział na jazdę (ciężkozbrojną i lekką) oraz piechotę (tarczowników i strzelców). Pomijając sytuacje szczególne, jak np. pościg za nieprzyjacielem, konieczność szybkiego wypadu w głąb terytorium przeciwnika itp., jazda i piechota działały wspólnie, a w warunkach dalszej wyprawy wojennej — towarzyszyły im wozy taborowe. Jeżeli przewidywano działania oblężnicze, na wyprawę zabierano także oddziały złożone z wyspecjalizowanych rzemieślników. Byli oni wykorzystywani do budowy machin oblężniczych, przepraw przez rzeki, do oczyszczania i naprawy dróg oraz innych tego rodzaju prac. Z naborem ludzi do tych służb pomocniczych w zasadzie nie było kłopotów, bowiem umiejętności kowalskie czy ciesielskie były powszechne wśród ludności wiejskiej. W owym czasie nie występował, jak się wydaje, jednolicie stosowany podział na jednostki, ze ściśle przypisaną im liczbą wojowników. Źródła na określenie jednostek organizacyjnych wojska używają rozmaitych terminów łacińskich (acies, legio, cohors), nie wiemy jednak, jakie wielkości kryły się za nimi. Zapewne zmieniało się to w zależności od potrzeb pola walki, a także zgromadzonej liczby wojowników. Poprzestać zatem

musimy na przypuszczeniach, wedle których termin acies (szyk) oznaczał mniejszy oddział bojowy, natomiast legio (legion) — oddział większy. Przyjmuje się natomiast, że struktura oddziałów opierała się na systemie dziesiętnym. Najmniejszy oddział miałby więc liczyć dziesięciu wojowników, dziesiątki łączono w setki (acies), z tych zaś formowano pułki (legiones), liczące około tysiąca ludzi. Niekiedy mało dokładne przekazy źródłowe pozwalają się domyślać, że stosowany był też system trójdziesiętny. 1 tak, wedle Galla, drużyna Mieszka ł liczyła 3000 ludzi, Otton III podczas swojej wizyty w Gnieźnie otrzymał jakoby od Chrobrego 3000 pancernych; także św. Wojciecha w jego podróży do Prus otaczała 30-osobowa eskorta. Są to jednak bardzo wątłe przesłanki, być może wynikające z pewnej maniery pisarskiej Anonima. W Kronice Galla znajdujemy natomiast wzmianki, z których wynika, że w początkach XII stulecia był już stosowany terytorialny podział sił zbrojnych. I tak np. Zbigniew w czasie walk z Bolesławem posługiwał się nie tylko wojskiem pogańskich Pomorzan, ale „miał przy sobie siedem hufców kruszwiczan", a gdy Bolesław Krzywousty przygotowywał się do bitwy z oddziałami czeskimi, wydał rozkaz „(...) aby każda ziemia, każdy oddział stanął z bronią w ręku na swoim stanowisku". Z tego wynika, że każda prowincja wystawiała odrębny hufiec zbrojny, a na polu walki występowała jako zwarta jednostka, co wszelako nie oznacza, że w specyficznych warunkach nie mogło być inaczej. Przyboczne oddziały księcia i poszczególnych feudałów towarzyszyły im zazwyczaj bezpośrednio, ale zapewne także one podlegały doraźnym dyspozycjom, wynikającym z potrzeb. Tak więc możemy stwierdzić, że organizacyjna struktura armii cechowała się w omawianym okresie znaczną różnorodnością i podlegała ciągłym zmianom. W omawianym okresie wprawdzie książę już utracił monopol na posiadanie przybocznej drużyny, ale równocześnie

nadal przysługiwało mu szereg prerogatyw w odniesieniu do spraw obronnych. Tak więc, na mocy prawa zwyczajowego, stał on na czele sił zbrojnych państwa, decydował o kierunkach polityki zagranicznej, zawierał sojusze i podejmował decyzje dotyczące negocjowania pokoju. Tym samym książę przesądzał o sytuacji, w której na arenę wkraczały siły zbrojne, a zatem od jego osobowości, zdolności dyplomatycznych bądź skłonności do militarnego ryzyka zależała wojenna polityka państwa. Powstaje pytanie, jak to się miało w odniesieniu do Bolesława Krzywoustego; pytanie, na które odpowiedź jest wyjątkowo klarowna, a wynika z nadzwyczajnej wprost troski Galla, aby swojego bohatera przedstawić na tym polu szczególnie wszechstronnie. Narzucanie czytelnikowi swojej na ten temat opinii rozpoczyna kronikarz nieomal od pierwszej chwili, gdy na kartach dzieła pojawia się młodszy syn Władysława Hermana. Sam książę, zapytany, którego z synów widzi jako swojego następcę, odpowiedział jakoby: „(...) życzę sobie, byście po mojej śmierci wszyscy jednomyślnie posłuszni byli roztropniejszemu z nich i zacniejszemu w obronie kraju i w gromieniu wrogów". Po takim wstępie Gall czyni nadzwyczajne wysiłki, aby nas przekonać, że owym „zacniej szym" był Krzywousty. Nie sposób przytoczyć tutaj wszystkich zwrotów i opisów poszczególnych sytuacji (wieloma posłużymy się później, podczas analizy działań wojennych 1109 roku), w których książę Bolesław występuje w charakterze wojownika i wodza. Wedle kronikarza, już w dzieciństwie książę „nie uganiał się za czczymi zabawami, jak to zwykła czynić częstokroć swawola chłopięca, lecz starał się naśladować dzielne i rycerskie czyny. (...) Bolesław jeszcze w pacholęctwie więcej cieszył się służbą rycerską". Nie mamy powodów, by wątpić, że młodszy syn Hermana z temperamentu był wojownikiem, co szczególnie rzucało się w oczy na tle spokojnego i skłonnego do refleksji Zbigniewa. Odwaga i rozmaite bohaterskie czyny towarzyszyły Bolesławowi jeszcze w dzieciństwie (np.

w czasie polowania na grubego zwierza), toteż Gall najczęściej określa go jako „marsowe chłopię". Młody książę nie tylko przyswoił sobie podstawowe umiejętności rycerskie (jazda konna, władanie mieczem, toporem czy oszczepem), ale był też zabierany na wyprawy w celu poznania tajników dowodzenia. Temu też służyły objazdy kraju w otoczeniu rycerskiego orszaku. W ten sposób monarcha poznawał właściwości geograficzne poszczególnych regionów, najważniejsze warownie, szlaki komunikacyjne itp. Tego rodzaju wojaże uprawiał Bolesław jeszcze przed pasowaniem na rycerza, a gdy już ta ważna w życiu każdego młodzieńca uroczystość się odbyła (czemu naturalnie Gall poświęca wiele miejsca), „jako nowy rycerz zaczął od nowa nowe wojny i zamyślał coraz więcej i częściej wyzywać (do boju) swych wrogów". Uprzedzając przyszłe wydarzenia, nie sposób oprzeć się refleksji, że jeżeli książę istotnie tak był przepojony chęcią dokonań orężnych, to rychło musiało się to dać we znaki feudalnemu społeczeństwu. Konflikt pomiędzy możnowładztwem a Bolesławem, mający miejsce u schyłku jego panowania, w znacznej więc mierze wywodził się z tych przesłanek. Z relacji Galla dowiadujemy się, że księcia otaczało zawsze grono doświadczonych wojowników, którzy mieli go wspierać radą. Z Kroniki wynika, że w toku kampanii wojennych książę narady wojenne, owszem, zwoływał, ale często ich postanowienia odrzucał jako zbyt ostrożne: „(...) zwoławszy starszyznę, złożył radę, na której wcale rozumnie zdecydował, co będzie pożyteczniejszym i chwalebniejszym. Niektórzy bowiem ze starszyzny mówili: zupełnie wystarczy, żeśmy mężnie (...) stali na ziemi nieprzyjacielskiej i nie znaleźli sposobności do walki, mimo że wróg był zebrany przed nami. A inni znów twierdzili: (...) dobrze nam się wiodło dotychczas, lecz jeśli tu dłużej zabawimy, nie wiedzieć, jak się losy obrócą. Z drugiej strony natomiast Bolesław i młodzież lekceważyli te rady starszych i twierdzili, że trzeba iść na Pragę jak przedtem. I zaiste, młodzieńczy plan wziąłby górę nad radami starszych,

gdyby nie zabrakło chleba, który więcej może niż prawo rządzące ludzką społecznością" — czytamy w opisie wyprawy na Czechy 2 . Przy takim nastawieniu księcia do wojaczki nie mamy wątpliwości, że wyprawami dowodził osobiście. Wszelako gdy sytuacja tego wymagała, powierzał zaufanym dowodzenie częścią wojska, najczęściej dla wykonania działań pomocniczych. Taka sytuacja zaistniała np. w 1106 (lub w 1105) roku, gdy na rozkaz Bolesława „(...) Skarbimir, polski komes pałacowy, wkroczył ze swoimi towarzyszami broni na Pomorze, gdzie niemałą dla Polaków pozyskał sławę (...)". Tutaj warto może dodać, że ów Skarbimir był swego czasu piastunem Bolesława, cieszył się więc jego zaufaniem. Także w kilku innych miejscach dzieła mamy wzmianki świadczące o powierzaniu wydzielonych, mniejszych oddziałów wojska ludziom z najbliższego otoczenia księcia. Krzywousty miał też przymioty tak cenne, jak odwaga osobista, toteż często oglądamy go, jak najpierw zagrzewa rycerstwo do walki, a później na jego czele rusza do bitwy. Znów możemy się w odniesieniu do tych kwestii powołać na Galla, który w wielu miejscach przytacza przykłady, jak to książę przemawia do swoich wojsk, a później sam rzuca się w wir bitwy. Jest w tym miejscu sprawą dnigorzędną, że relacja Galla z reguły grzeszy pewnym schematem, a słowa, które autor kroniki wkłada w usta księcia, z pewnością są przez niego samego wymyślone. Istotne jest, że oddają one atmosferę pola walki, a także pewne zasady bezpośredniego dowodzenia. Równocześnie z kroniki wynika jednoznacznie, że Krzywousty nie był to jednak typ wymownego „rębajły" (chociaż i to mogło być przez rycerstwo doceniane). Jak pamiętamy, działania orężne zręcznie wspierał układami politycznymi (np. z Węgrami, aby zaszachować Czechów), poszukiwaniem 2

G a l l , Kronika, ks. III, 22.

sojuszników w obozie wroga (w tym celu siostrę przyrodnią wydal za przywódcę antycesarskiej opozycji); umiejętnie popierał malkontentów w sąsiednich krajach (tak było, gdy poparł zbrojnie Borzywoja w jego walce ze Świętopełkiem 0 tron w Pradze), pamiętał też o możliwościach, jakie stwarzały związki dynastyczne (sam pojął za żonę córkę księcia ruskiego). Potrafił także w razie potrzeby zręcznie „zmienić front", łącząc się z dotychczasowymi wrogami przeciwko niedawnym sojusznikom. Tego rodzaju wielostronne posunięcia powodowały dodatkowo i to, że Krzywousty z wielu źródeł czerpał szczegółowe informacje o przeciwnikach, o ich planach politycznych i wojskowych. Był więc Bolesław III nie tylko władcą odważnym, ale i rozważnym; zręcznym, ale też 1 podstępnym politykiem. Potrafił działać z całą bezwzględnością, jeżeli dobro sprawy tego wymagało, a dowodów na to dostarczyła właśnie wojna z cesarstwem w 1109 roku. UZBROJENIE I WYPOSAŻENIE POLSKICH SIŁ ZBROJNYCH

O ile w dotychczasowych rozważaniach opieraliśmy się przede wszystkim (o ile nie wyłącznie) na źródłach pisanych, to w odniesieniu do wymienionych wyżej kwestii jesteśmy w lepszym położeniu. Obok źródeł narracyjnych bowiem, wiedzę na temat uzbrojenia i wyposażenia wczesnośredniowiecznej armii polskiej czerpiemy ze źródeł wykopaliskowych. Wspominaliśmy już, że w omawianym okresie wojsko dzieliło się na piesze i jezdne. Uzbrojenie wojowników każdego z tych rodzajów było po części podobne, po części zaś różniło się od siebie. Odrębne zagadnienie stanowi zróżnicowanie uzbrojenia osobistego oraz broni ciężkiej, która służyła całej armii, np. podczas szturmowania czy dla obrony umocnień grodowych. Ponadto jeżeli przyjmiemy, że w sytuacji szczególnego zagrożenia kraju książę mógł wezwać do walki także ogół ludności wiejskiej, wówczas i uzbrojenie tej

grupy społecznej znajdzie się w obrębie naszych zainteresowań 3 . Broń osobistą, którą dysponowali pojedynczy wojownicy, można podzielić na zaczepną i ochronną. W tym miejscu niezbędne wydaje się poczynienie pewnej uwagi. Otóż analiza niniejsza ma charakter uogólnienia, tymczasem w tamtym okresie, przy całym dążeniu do ujednolicenia, możliwe były odstępstwa od reguł, co oznaczało, że np. o uzbrojeniu i wyposażeniu decydował status materialny wojownika. Źródła pisane, wykopaliska archeologiczne, a także ikonografia pozwalają wiernie odtworzyć uzbrojenie przeciętnego wojownika w początkach XII stulecia. Tak więc ciężkozbrojny jeździec (zwany przez Galla „pancernym") posiadał: 1—2 włócznie (jedna w pierwszej fazie walki służyła do miotania) bądź oszczep i miecz. Włócznia posiadała chyba najstarszą metrykę, chociażby z tego względu, że nieomal od zarania dziejów była narzędziem służącym do zabijania zwierząt. Używanie włóczni do walki wręcz wymagało wielu ćwiczeń; podobnie było z miotaniem tą bronią do celu. Zaletą włóczni było to, że przy jej użyciu jeździec uzyskiwał możliwość rażenia przeciwnika z pewnej odległości. Długość włóczni (drewnianego drzewca z żelaznym grotem) była zróżnicowana, ale mogła dochodzić do 2 metrów. Podobnie zróżnicowany bywał kształt grotu. Szeroki (tzw. liściasty) był poręczny w walce wręcz, zwężony natomiast zwiększał siłę przebicia podczas rzutu. Bronią drzewcową, którą równie chętnie posługiwało się ówczesne rycerstwo (zarówno konne, jak też piesze), były oszczepy. W przeciwieństwie do włóczni oszczep służył wyłącznie do walki wręcz. Był bardziej masywny, lecz krótszy (ok. 1,5 m). Ponieważ używano go chętnie podczas polowań (zwłaszcza na grubego zwierza, jak np. na niedźwiedzie), posługiwanie się nim nie nastręczało wojownikom specjalnych trudności. Gall w jednym z opisów 3

Podstawową pracą na ten temat jest książka A. N a d o 1 s k i e g o pt. Studia nad uzbrojeniem polskim w X, XI i XII wieku (Łódź 1954).

zmagań bitewnych relacjonuje, jak to Krzywousty „(...) widząc wroga w pobliżu, pierwszego w szyku oszczepem zwalił z rumaka". Podstawową bronią rycerza, a jednocześnie symbolem jego przynależności do rycerskiego stanu był jednak miecz. Dopiero po wręczeniu miecza, co następowało po ukończeniu dwunastego roku życia, młody feudał stawał się rycerzem. Sama ceremonia pasowania na rycerza miała bardzo uroczysty charakter, a kulminacyjnym jej momentem było właśnie wręczenie miecza. Takie traktowanie miecza wynikało zarówno z jego szczególnej przydatności na polu bitwy, jak też z faktu, że wykonanie dobrego miecza stwarzało znaczne trudności techniczne. Nic też dziwnego, że w owym czasie na ziemiach europejskich istniały nieliczne ośrodki, w których specjalizowano się w wytwarzaniu tej rycerskiej broni i z których wędrowały one do najbardziej odległych krain. Literatura specjalistyczna wyróżnia więc kilka typów mieczy, w zależności od miejsca wytwarzania (np. z Frankonii, Nadrenii). Długością swoją miecze nieznacznie mogły się różnić (średnio wynosiła ona 80-100 cm); zróżnicowana też była ich szerokość (5-6 cm). Cechą charakterystyczną miecza było to, że jego głownia była zawsze obosieczna, szersza przy jelcu, węższa przy sztychu, natomiast ten ostatni, służący do pchnięcia, mógł być ostry lub zaokrąglony. Miecz noszono w pochwie wykonanej ze skóry bądź z płótna, a zaopatrzonej w okucia, które pozwalały na zawieszenie go u pasa. Ponieważ broń ta mogła być używana zarówno do zadawania cięć, jak też pchnięć, władanie mieczem wymagało znacznej wprawy, zręczności, a także siły fizycznej. Ta ostatnia była przydatna szczególnie w sytuacji, gdy przeciwnik dysponował tarczą, odziany był w kolczugę, a walka odbywała się konno. Do walki wręcz służył także topór bojowy (jako broń sieczna i obuchowa, niekiedy też używana do miotania). Szczególnie użyteczne w bitewnej ciasnocie były topory, toteż z racji tych wszechstronnych walorów były one chętnie

używane zarówno przez piechotę, jak też jazdę. Dodajmy, że topór mógł służyć w razie potrzeby jako narzędzie użyteczne przy usuwaniu przeszkód, wznoszeniu polowych umocnień obozowych, budowie machin oblężniczych itp. Ponieważ posługiwanie się nim w życiu codziennym było powszechne, nie wymagał on szczególnych ćwiczeń na potrzeby wojenne. W średniowiecznych źródłach nader często spotykamy się ze wzmiankami na temat tejże właśnie broni. Ciężkozbrojny jeździec dysponował ponadto łukiem o znacznej sile rażenia i nośności do 200 m. Występowanie łuku potwierdzają wszystkie źródła pisane (w tym także, i to wielokrotnie, Gall Anonim), niestety, materiał, z którego go wykonywano (drewniane pręty, cięciwa z jelit zwierzęcych), był tak mało trwały, że wczesnośredniowieczne egzemplarze tej broni nie zachowały się do naszych czasów. Wprawdzie zwykło się używanie łuku łączyć z piechotą, ale można przypuszczać, że w początkach XII stulecia, przy znacznej jeszcze dowolności w uzbrojeniu, także jeźdźcy nie rezygnowali z możliwości rażenia wroga na odległość. W literaturze specjalistycznej wysuwa się przypuszczenie, że w omawianym okresie używano już kuszy (jednym z argumentów, przemawiających na rzecz tej tezy, jest decyzja II Soboru Laterańskiego z 1139 roku, zakazująca używania kuszy w walce między chrześcijanami), ale w armii Krzywoustego broń ta występowała zapewne jedynie sporadycznie. W każdym razie brak na ten temat danych, czy to pisanych, czy też wykopaliskowych. Bronioznawcy przypuszczają (głównie ze względu na dopuszczalną jeszcze wówczas dowolność w uzbrojeniu), że ciężkozbrojni konni wojownicy jako broni zaczepnej używali niekiedy także innych jej rodzajów. Szczególnie dotyczy to broni obuchowej, przy czym dawną maczugę (najczęściej w postaci drewnianej pałki) zastępowała tzw. wekiera, której głowica sporządzona była z żelaza. Równie zróżnicowane było uzbrojenie ochronne ciężkozbrojnego jeźdźca. Składały się na nie: hełm, tarcza (zwana

„szczytem") oraz tzw. pancerz. Każdy z tych elementów mógł znacznie różnić się formą i kształtem. W najmniejszym stopniu dotyczyło to, jak wynika z wykopalisk, ochrony głowy. Pośród hełmów dominowały tzw. szyszaki stożkowe, zakończone na szczycie tulejką, w której zapewne umieszczano pióropusz (nie znaleziono wprawdzie na ziemiach polskich egzemplarza wyposażonego w ochronę na nos — tzw. nosal — ale nie można wykluczyć, że i takie stosowano w armii Krzywoustego). Hełmy ówczesne składały się z 4 żelaznych blach, z których czołowa i tylna zachodziły na boczne. Krawędź dolną stanowiła żelazna obręcz, do której (w tylnej części) przymocowywano specjalny (najczęściej skórzany, płócienny lub kolczy) kołnierz. Zadaniem tego elementu było osłanianie szyi i ramion wojownika przed uderzeniem strzały lub cięciem. Warto dodać, że niekiedy zasadniczą część hełmu (tzw. dzwon) pokrywano miedzianą blachą, niekiedy złoconą. W ten sposób wyróżniano hełmy zamożnych feudałów oraz hełm wodza. Można przypuszczać, że ten rodzaj bojowego okrycia głowy gwarantował jego użytkownikowi znaczny stopień bezpieczeństwa. Szczególną odporność wykazywał on na uderzenia strzał, chronił przed ciosami włóczni czy cięciem miecza; nie wytrzymywał jedynie uderzenia obuchem topora. W przeciwieństwie też do stosunkowo często „importowanych" mieczy, hełmy (jak o tym świadczą liczne wykopaliska) były szeroko produkowane w Polsce i to w takich ilościach, że „eksportowano" je na sąsiednie tereny (np. na Ruś). Równie jak hełm popularnym i szeroko stosowanym uzbrojeniem ochronnym była tarcza, zwana szczytem. O jej popularności świadczą zarówno źródła archeologiczne (aczkolwiek tych jest najmniej), źródła pisane czy ikonografia, jak i toponomastyka, z której wynika, że istniały specjalne wsie służebne, nazywane Szczytnikami. Tarcze w owym czasie wykonywano najczęściej z trzciny, drewna lub skóry (często łączono te materiały). Niekiedy powierzchnię tarczy pokrywano elementami ozdobnymi (np. metalowymi, czasami nawet złotymi lub

srebrnymi blaszkami), które stopniowo nabierały charakteru znaków wyróżniających właściciela. W następnych stuleciach te wyróżniki nabiorą cech znaków herbowych. Kształt tarczy używanej przez ciężką jazdę był najczęściej migdałowaty; jej długość nieco przekraczała 1 m, a zatem wystarczała do osłony siedzącego na koniu jeźdźca. Umieszczony wewnątrz rzemienny uchwyt pozwalał zarówno na jej trzymanie, jak też przewieszenie przez ramię. Bywały również w użyciu tarcze okrągłe i niewykluczone, że w pewnych sytuacjach właśnie one dominowały. Rycerza, a zwłaszcza ciężkozbrojnego jeźdźca ochraniał pancerz. Tworzyła go zazwyczaj kolczuga sporządzona z drucianych kółek, w formie kaftana z długimi rękawami. Częstokroć kolczuga była zaopatrzona także w kołnierz, który mógł być doczepiony do hełmu. Kołnierz taki ochraniał nie tylko kark, ale też szyję i część twarzy. Niekiedy długość takiej zbroi była znaczna i sięgała ona łydek, przeważały jednak krótsze, sięgające nieco poniżej pasa. Jej ciężar dochodził do kilku kilogramów, ale miała ona i tę zaletę, że nie krępowała zbytnio ruchów rycerza podczas walki. W omawianym okresie (tj. w pierwszej połowie XII wieku) pojawiły się także kolcze spodnie jako ochrona nóg jeźdźca, a rękawy wykończono kolczą rękawicą. Wykonanie takiej kolczej zbroi wymagało nie lada umiejętności (w połączenie setek maleńkich, żelaznych kółeczek trzeba było włożyć wiele pracy), toteż zbroje takie były bardzo drogie. Z tej właśnie przyczyny mniej zamożni rycerze w miejsce kolczugi używali skórzanych kaftanów wzmacnianych żelaznymi naszywkami. Powszechnie uważa się, że starannie wykonany kaftan skórzany, wzmocniony naszywanymi nań blaszkami, nie ustępował zbroi kolczej walorami ochronnymi, był natomiast i tańszy, i znacznie prostszy w wykonaniu, a także dużo lżejszy. Ten ostatni walor prawdopodobnie przesądzał o odmiennych zadaniach przyodzianych weń rycerzy na polu walki. Jazda lekkozbrojna

była bowiem wykorzystywana przede wszystkim do prowadzenia działań rozpoznawczych, do gromadzenia zaopatrzenia w nieprzyjacielskim kraju, do pościgu za pobitym przeciwnikiem, wreszcie, do wykonywania szybkiego zwrotu zaczepnego podczas bitwy. Jeździec lekkozbrojny z reguły dysponował podobną bronią zaczepną. Przypuszcza się, że w lekkozbrojnych służyła przede wszystkim młodzież oraz ubożsi rycerze. Strój jeźdźców uzupełniały ostrogi. Najczęściej w materiale archeologicznym występują ostrogi z tzw. bodźcem kolcowym. Historycy uzbrojenia zwracają uwagę, że stosunkowo często zmieniał się kształt ostróg (poza bodźcem); można nawet mówić o swoistej modzie w odniesieniu do tego elementu rycerskiego stroju. Ta zmienność wynikała z faktu, że wykonanie ostróg było stosunkowo proste (i tanie), a więc ich zmiana nie pociągała za sobą szczególnych wydatków. Elementem wyposażenia rycerskiego był także rząd koński. Stanowiło go pełne oporządzenie, które było zakładane na konia pod wierzch. Rząd pochłaniał znaczną część wydatków ponoszonych przez rycerza, ale też jego posiadanie niejako warunkowało sprawność walki. Zasadniczym elementem końskiego rzędu było siodło (drewniane, z częściami skórzanymi, z wysokimi łękami, często okute dla wzmocnienia konstrukcji); uzupełnienie siodła stanowiły strzemiona, popręg oraz uzda (złożona z wędzidła, ogłowia i wodzów). Przedstawiony powyżej zestaw uzbrojenia i wyposażenia konnego wojownika zawiera jedynie podstawowe, najbardziej niezbędne elementy. A przecież rycerz mógł w tym zakresie posługiwać się własną inwencją, w ramach dość znacznego jeszcze wówczas marginesu dowolności. Mogła zatem pod siodłem pojawić się derka (niekiedy ozdobna), zabezpieczająca konia przed groźnymi obrażeniami. Niekoniecznie musiała w skład uzbrojenia wchodzić włócznia, można było pominąć łuk, a topór zastąpić maczugą (wekierą) itp. Wszystko zależało od woli jeźdźca i od sytuacji, w której miało dojść do spotkania z wrogiem. U Galla wielokrotnie znajdujemy

informacje o tym, że np. jeźdźcy „odrzucili włócznie", „z mieczem w ręku rzucili się na wroga" i szereg innych, tego rodzaju wzmianek. Wojownicy piesi, którzy liczebnością przewyższali jezdnych, prawdopodobnie podzieleni byli na oddziały, których zadania były różne w zależności od uzbrojenia. Gall wyróżnia „tarczowników" i „łuczników". Pieszy tarczownik był uzbrojony we włócznię, miecz (albo topór), łuk oraz znacznych rozmiarów tarczę (szczyt). Zadaniem tak uzbrojonych wojowników była osłona piechurów strzelczych przed ostrzałem piechoty nieprzyjacielskiej (także przed miotanymi przez wrogów włóczniami). Pieszy łucznik w swoim uzbrojeniu posiadał łuk, a być może (jak przypuszcza część badaczy) także włócznię i tarczę. Niestety, nie wiemy, jak kształtowały się wzajemne relacje pomiędzy liczebnością wojowników strzelczych a tarczowników. Zapewne w badanym okresie piechurzy jedynie sporadycznie stosowali procę jako środek do miotania na wroga kamiennych pocisków. W bitewnym starciu w polu czy podczas szturmowania grodu łucznicy walczyli przy użyciu włóczni (bądź oszczepu), a zasłaniali się tarczami. Wcześniej zarówno włócznia, jak też tarcza mogły być przewieszone przez plecy. Nie można też wykluczyć, że piesi wojownicy używali uzbrojenia ochronnego w postaci hełmów, skórzanych kapturów czy takich samych kaftanów. Aby wyczerpać kwestie związane z uzbrojeniem osobistym wojowników, należy dodać, że jeźdźcy i piechurzy z reguły byli wyposażeni w noże bojowe. Służyły one do zadawania ciosów podczas walki wręcz, w bitewnym tłoku; przy ich użyciu dobijano też zwalonego z konia rycerza. W literaturze przedmiotu zwykło się przyjmować, że długość takiego noża bojowego dochodziła do 20 cm i był on traktowany jako osobista biała broń krótka. Nóż taki służył nie tylko na polu walki i do wykonywania czynności gospodarskich w obozie, ale także do załatwiania rozmaitych porachunków. Gall

np. podaje, że Zbigniew „(...) miał już kogoś upatrzonego i umówionego, który by, znalazłszy dogodne po temu miejsce, przebił Bolesława nożem (...)". Wspominana już proca (jako broń miotająca kamienne pociski i to na znaczną odległość, została zarzucona wobec rozwoju uzbrojenia ochronnego. Armia czasów Bolesława Krzywoustego posługiwała się także środkami sygnalizacyjnymi. Książę zawiadamiał o wyprawie feudałów, a w razie nagłej potrzeby — także ogół mieszkańców kraju, przy pomocy tzw. wici. „Wici" była to wiązka gałązek (witek), przekazywana od osiedla do osiedla, od grodu do grodu przez specjalnych wysłanników księcia lub przez jego urzędników (np. naczelników grodowych). Po otrzymaniu takiego sygnału zobowiązany do udziału w wojnie feudał powinien był niezwłocznie stawić się na wskazane miejsce koncentracji, zbrojno, konno i z towarzyszącymi mu pachołkami. Znano i stosowano także sygnały dźwiękowe. Na polu bitwy wygrywano je na rogu bądź wybijano na bębnach. Rogi i bębny służyły także do zagrzewania do walki na polu bitwy, towarzyszyły pochodowi przez nieprzyjacielski kraj; używano ich także zapewne podczas zwycięskiego powrotu z wyprawy zbrojnej. Niezawodny i w tym względzie Gall Anonim podaje: „(...) Skoro wreszcie wśród tylu niebezpieczeństw wkroczył Bolesław do Czech (...) z podniesionymi sztandarami, wśród dźwięku rogów, w szyku bojowym, bijąc w bębny, z wolna postępował przez czeskie równiny" 4 . Wymienione przez kronikarza „sztandary" były to znaki bojowe, które na polu walki służyły do odróżniania własnych wojowników od przeciwnika. Opisując walki z Czechami, Gall zamieścił następujący fragment dotyczący tych właśnie kwestii: „(...) Bolesław podążył z boku, za swoim wojskiem, przez ów rzadki las, na widok swoich i przez nich również 4

G a l l , Kronika, ks. III, 21.

dostrzeżony, wziął swoich za wroga i oni podobnie uważali go za wroga, i dopiero gdy bliżej podeszli ku sobie i dokładniej przyjrzeli się broni, poznali znaki polskie i (...) poniechali prawie zaczętej bratobójczej walki". Znaki bojowe służyły także jako czynnik porządkujący kolumnę marszową wojska, rycerze bowiem mieli obowiązek pozostawać podczas marszu w wyznaczonych im oddziałach. Kronika zawiera opis sytuacji, kiedy to w kraju nieprzyjacielskim „(...) nie znajdując śladu drogi, każdy sobie sam drogę torował przez bezdroża, wobec czego nie mógł już trzymać się znaków ani szyku" 5 . W opisie uzbrojenia i wyposażenia ówczesnej polskiej armii nie sposób pominąć ciężkiej broni polowej i grodowej, używanej do oblegania stałych punktów oporu i obrony twierdz. Występowała ona już wówczas w znacznej liczbie i w zróżnicowanej formie. Dzieło Galla Anonima przynosi na ten temat wiele informacji; rozsiane po całej kronice, świadczą one o powszechności stosowania tego gatunku skomplikowanej techniki wojennej, celowe zatem będzie przytoczenie w tym miejscu najbardziej plastycznych opisów. I tak, omawiając walki z Pomorzanami, Gall zanotował m.in.: „(...) Bolesław, przybywszy pod miasto, które uważane jest jakby za środkowy punkt całej krainy (mowa jest o Białogardzie — uwaga moja K. O.), rozbił obóz i kazał przygotować machiny, przy pomocy których łatwiej i z mniejszym niebezpieczeństwem można je zdobyć. Zbudowawszy je, tak gorliwie nacierał orężem i machinami, że (...) zmusił mieszkańców do poddania miasta". W innym znów miejscu czytamy: „(...) Bolesław ponownie wkroczył na Pomorze i przystąpił z wielkimi siłami do oblężenia grodu Czarnkowa. Sporządziwszy zaś machiny różnego rodzaju i wzniósłszy wieże wynioślejsze od obwarowań grodowych, tak długo atakował miasto, aż je zmusił do poddania się (...)" i dalej: „(...) Bolesław, doprowadzony do gniewu, zwołał oddziały 5

Tamże, ks. III, 23.

wojowników i oblegał najpotężniejszy gród Nakło (...) i w codziennych walkach usilnie atakując gród, wszystkie te trudy na darmo ponosił, gdyż wilgotność terenu, pełnego wód i bagien, nie pozwalała prowadzić machin i przyrządów oblężniczych". Inaczej znów było pod Wyszogrodem, bowiem „(...) Gdy się wreszcie cale wojsko zebrało wokół grodu, przygotowano już rozmaite przyrządy potrzebne do zdobywania miasta" 6 . Więcej informacji na temat rozmaitych machin wojennych zawiera opis obrony Głogowa przed Niemcami w roku 1109, zamieszczony w dalszej części niniejszego opracowania. Z powyższych relacji, jak też na podstawie innych źródeł pisanych, możemy wnioskować, iż armia Bolesława Krzywoustego w szerokim zakresie posługiwała się licznym i nader zróżnicowanym ciężkim uzbrojeniem. Do najważniejszych tego rodzaju machin zaliczały się wieże oblężnicze. Budowane z drewna, sięgały co najmniej do wysokości wałów obleganego grodu, co umożliwiało skuteczny ostrzał obrońców. Stosowny fragment kroniki Galla brzmi: „(...) Polacy wyrównali doły, znosząc ziemię i drzewo, by po równym i gładkim podchodzić pod gród ze swymi drewnianymi wieżami (...)". Częstokroć na drewnianej konstrukcji wieży podwieszano taran (umieszczany na sznurach ciężki bal, niekiedy okuty żelazem), przy pomocy którego rozbijano bramę obleganego grodu. Przyjmuje się, że taran umieszczano w najniższej części wieży i podczas gdy przy jego pomocy starano się zdruzgotać wybrany fragment umocnień, w tym samym czasie wojownicy, umieszczeni na górnej platformie wieży, absorbowali obrońców walką. Innym, znacznie bardziej skomplikowanym konstrukcyjnie rodzajem ciężkiej broni były machiny miotające kamienne pociski. Katapulty i balisty znane były już w okresie starożytnym i zapewne na podobnych zasadach zostały skonstruowane urządzenia średniowieczne. W użyciu były też znacznych 6

Tamże, ks. II, 39 i 44 oraz ks. III, 26.

rozmiarów kusze, które wyrzucały ciężkie strzały (bełty), a zapewne także drewniane belki czy płonące głownie. Prawdopodobnie o ile machiny miotające (ze względu na ich znaczne rozmiary) budowano dopiero pod obleganym grodem, to wspomniane kusze przewożono na wozach. Podobne urządzenia miotające pociski stosowali obrońcy, którzy nawet mieli w tym zakresie przewagę, ponieważ mogli odpowiednio wcześniej przygotować zapasy pocisków. Ponadto używali oni innych środków walki, pośród których znajdowały się długie haki (służące do odpychania drabin, przy pomocy których atakujący wdzierali się na wał), zapalone głownie, duże kamienie, drewniane belki (obrzucano nimi szturmujących); stosowano też oblewanie rozpaloną smołą i wrzącą wodą. Opisy średniowiecznych walk mówią nam też o wielu innych środkach podręcznych, których nie sposób tutaj wymienić. Posiadanie ciężkiej broni i sprzętu wymagało korzystania z wozów taborowych, więc i ten element wyposażenia znajdował się w polskiej armii wczesnośredniowiecznej. Na wyprawę zabierano nie tylko broń, ale i zapasy żywności, dodatkowe wyposażenie oraz narzędzia służące do wyrabiania machin oblężniczych, mostów, wzmacniania brodów itp. Sądzić należy, że transport stanowił nie lada problem dla ówczesnej armii. Z jednej strony wozy były niezbędne, należało je ochraniać, ale jakże utrudniały marsz przez bagniste i podmokłe tereny, po piaszczystych i leśnych drogach! Toteż analiza działań zbrojnych wskazuje, że jeżeli tylko istniała możliwość, wyruszano na wyprawę bez obciążenia wozami taborowymi, aby poprzez wykorzystanie szybkości zaskoczyć nieprzyjaciela. Gall odnotowuje wiele takich szybkich wypadów Bolesława Krzywoustego na terytorium Pomorzan czy Czechów. Z nieco wcześniejszych relacji, np. niemieckiego kronikarza Thietmara czy czeskiego Kosmasa, dowiadujemy się, że taką właśnie taktykę z upodobaniem stosował Chrobry, a także Bolesław Śmiały. Gdy z jakiegoś powodu rezygnacja z wozów nie była możliwa i trzeba było ciągnąć na wojnę

z taborem, działania znacznie się wydłużały i wymagały zastosowania innych środków taktycznych. Na zakończenie rozważań o uzbrojeniu i wyposażeniu armii polskiej za panowania Bolesława Krzywoustego nieco miejsca wypada poświęcić koniom. Używane zarówno w jeździe, jak też jako siła pociągowa w transporcie (chociaż tutaj przeważały znacznie silniejsze woły), były już w tym okresie zróżnicowane pod względem posiadanych cech. Prawdopodobnie (aczkolwiek jeszcze w stosunkowo ograniczonym zakresie) stosowano już wówczas zasadę, wedle której rycerz miał więcej niż jednego rumaka: jeden służył mu podczas przemarszów, inny zaś (wypoczęty) w bitwie. Zapewne mogli sobie na to pozwolić jedynie najbogatsi feudałowie oraz sam książę. STAŁE PUNKTY OPORU W POLSCE WCZESNOŚREDNIOWIECZNEJ

Pod pojęciem „stałe punkty oporu" zwykło się rozumieć wszelkiego rodzaju budowle obronne, wzniesione w celach ochronnych dla okolicznej ludności, jak też ze względów strategicznych, w celu obrony ważnych dla państwa miejsc. W zależności od miejsca rozlokowania, budowle te mogły także pełnić ważną rolę jako punkty wypadowe w momencie podejmowania zbrojnych kampanii przeciwko nieprzyjacielowi. Ówczesne fortyfikacje miały charakter budowli drewniano-ziemnych, częstokroć bardzo rozbudowanych. Były to grody, podgrodzia, wały obronne, a także tzw. przesieki. Źródła, zarówno archeologiczne, jak też pisane, potwierdzają, że wymienione rodzaje umocnień występowały na terenie całego kraju, jednakże szczególne ich skupiska znajdowały się na kierunkach głównego zagrożenia, tzn. wzdłuż granicy zachodniej. Podstawowe znaczenie, i to nie tylko militarne, ale także administracyjne, polityczne i gospodarcze, miały grody. Budowane w miejscach starannie wybranych — z reguły wykorzystywano naturalne warunki obronne: wzgórza, wyspy, zakola

rzek, bagna itp. — były dodatkowo sztucznie umacniane. Najbardziej znaczącym ich elementem były wały grodu 1 . W czasach Bolesława Krzywoustego najważniejsze grody były ochraniane potężnymi wałami drewniano-ziemnymi, których wysokość dochodziła do 10 m, a szerokość (u podstawy) mogła przekraczać 20 m. Rdzeń wałów stanowiła misterna konstrukcja tzw. rusztowo-przekładkowa, w której warstwy drewna (ułożone naprzemiennie) przesypywane były warstwami ziemi. Warto dodać, że bierwiona, których używano do wznoszenia wałów, zazwyczaj pochodziły z drzew liściastych i nie były korowane. Badania potwierdzają, że drewno z drzew liściastych z pozostawioną korą odznacza się szczególną odpornością. Zasypane ziemią i kamieniami, rozkłada się bardzo wolno, co wykopaliska w pełni potwierdzają. Natomiast drewno z drzew iglastych stosowano do budowy elementów wykończeniowych, takich jak bramy, zwieńczenia wałów, wieże obronne itp. Aby uchronić konstrukcję wału przed rozsuwaniem się na boki, wykorzystywano specjalne haki w postaci nie do końca obciętych gałęzi drzew używanych w stosie wału. Zwieńczenie wału tworzyły potężne skrzynie drewniane, wypełnione kamieniami i ziemią. Aby zabezpieczyć konstrukcję przed ogniem, wał był oblepiany gliną i darniną. Kamienne ławy, ciągnące się wzdłuż zewnętrznej linii wałów, zabezpieczały obrońców przed atakami z wież oblężniczych, podobnie jak głębokie fosy wypełnione wodą. Innym rozwiązaniem konstrukcyjnym był wał skrzyniowy. Do jego budowy używano potężnych skrzyń sporządzanych z bierwion, wypełnionych ziemią i kamieniami, a umieszczanych jedna na drugiej. Taka metoda budowania gwarantowała szybkie postępy prac; łatwo też było osiągnąć pożądaną wysokość konstrukcji wału. Zwieńczenie wału także stanowiły 7

Podstawowe znaczenie dla omówienia tych kwestii ma praca B. M i ś k i e w i c z a pt. Rozwój stałych punktów oporu w Polsce do polowy XV wieku (Poznań 1964), która zawiera także obszerny wykaz literatury przedmiotu.

skrzynie, w których umieszczone pionowo pale stanowiły przedpiersie osłaniające obrońców. Za palisadą znajdowała się przestrzeń (z reguły biegła ona wokół całego wału), na której można było umieszczać machiny obronne; tędy też przemieszczali się wojownicy. Konstrukcję tak wzniesionych wałów cechowała ogromna stabilność, silne osadzenie w podłożu oraz niezwykła wytrzymałość na atak kamiennych pocisków czy uderzenia taranów. Jedynym słabym punktem była stosunkowo niewielka odporność na ogień; dotyczyło to zwłaszcza palisady wieńczącej koronę walu oraz wieży, w której była osadzona brama wjazdowa. Z tego też względu w grodach celowo ograniczano liczbę bram, a także stopniowo rozbudowywano systemy zabezpieczające przed dotarciem w ich sąsiedztwo od strony zewnętrznej. Najczęściej więc do grodu prowadziła jedna brama, do której podejścia broniła wypełniona wodą fosa (niekiedy kilka fos) oraz most zwodzony. Wieża bramna górowała nie tylko nad konstrukcją wału obronnego, ale także nad najbliższą okolicą, a przebywająca na jej wysokiej platformie załoga ustawicznie prowadziła obserwację przedpola grodu. Budowniczowie grodu zazwyczaj starali się tak poprowadzić drogę dojazdową do bramy, aby przebiegała ona na znacznym odcinku wzdłuż wału obronnego i fosy, co umożliwiało obserwację zbliżających się ludzi i pojazdów. Wedle źródeł, szturm na gród z reguły był kierowany właśnie na bramy wjazdowe; np. podczas walk Bolesława Krzywoustego o Santok książę „(...) most w natarciu odebrał grodzianom i w pościgu miecz swój zaniósł aż do bramy" (prawdopodobnie załoga nie zdołała podnieść mostu). Do obrony bram i mostu wydzielano z załogi specjalne oddziały. Anonim podaje, że gotujący się do obrony Głogowianie: „(...) rozdzielili się na poszczególne bramy i wieże". Ta ostatnia wzmianka skłania do przypuszczenia, że w grodzie, oprócz wież bramnych, mogły być również wieże rozmieszczone w innych punktach wału obronnego (np. w miejscu załamywania

się całej konstrukcji). Jest to wszelako tylko hipoteza, dotychczas nie potwierdzona materiałem wykopaliskowym. Powyższa uwaga, że do grodu najczęściej prowadziła tylko jedna brama, odnosiła się do mniejszych grodów; duże (właściwie należy mówić o kompleksach grodowych, o czym niżej) mogły mieć kilka bram. Takim grodem „wielobramnym" był np. Kołobrzeg, do którego umocnień wojownicy polscy wdzierali się z kilku stron („(...) tymczasem inni szturmowali drugą bramę, a jeszcze inni trzecią" — opisuje Anonim). W miarę, jak gród stawał się wielofunkcyjnym ośrodkiem administracyjno-militarnym, jego stała załoga ściągała świadczącą na jej rzecz rzeszę specjalistów, którzy lokowali się u stóp warowni. W ten sposób powoli gród „obrastał" w osadę, która po otrzymaniu umocnień stawała się ufortyfikowanym „podgrodziem". Powstawał tym samym rozległy kompleks o znacznej wartości obronnej. Główną rolę w tej dwuczłonowej warowni odgrywał gród. Umocnienia jego były zazwyczaj szczególnie rozbudowane i staranniej wykonane; znajdowała się tamże siedziba księcia lub jego przedstawiciela. Niekiedy gród od podgrodzia oddzielony był dodatkową (wewnętrzną) fortyfikacją. Podgrodzie {suburbium) było miejscem zamieszkania ludności służebnej i zależnej. Obydwa człony kompleksu wzajemnie się ubezpieczały, bowiem dotarcie do umocnień właściwego grodu wymagało wpierw zdobycia podgrodzia. Ponieważ było ono rozleglejsze, a niekiedy na jego terenie znajdowały się liczne i godne pożądania łupy, bywało, że impet uderzenia nieprzyjacielskiego jakby „wypalał" się już po zdobyciu tej części warowni. Taki właśnie przypadek opisuje Gall: „(...) obfitość bogactw i łupów na podgrodziu zaślepiła waleczność rycerzy". Z dalszego przekazu wynika, że stało się to przyczyną załamania całego planu, bowiem po złupieniu podgrodzia rycerstwo polskie zaniechało dalszych walk i odstąpiło od grodu. Fortyfikacje podgrodzia nie od razu dorównywały umocnieniom grodu. Często podgrodzie składało się z kilku części (tak np. było w Gnieźnie). W miarę upływu czasu, wzrostu

liczby ludności (a także jej zamożności), podgrodzie upodabniało się umocnieniami do głównego grodu. Otaczający podgrodzie wał starano się konstrukcyjnie związać z wałem grodu. Na zewnętrznej stronie fortyfikacji podgrodzia pojawiły się fosy, a bram wjazdowych strzegły podobne do grodowych wieże bramne. Taki kompleks obronny miał zwielokrotnioną wartość bojową i stanowił nie lada przeszkodę dla nieprzyjaciela. Naturalnie, nie wszystkie grody posiadały tak potężne podgrodzia, jak Gniezno, Wrocław czy Poznań. Wiele mniejszych warowni, zwłaszcza tych, które pełniły funkcje strażnicze, nie było tak rozbudowanych. Gródki strażnicze były zazwyczaj rozmieszczone w punktach szczególnie newralgicznych strategicznie, w tym nad ówczesną polską granicą zachodnią, a także w pobliżu granicy południowej. Część badaczy skłonna jest nawet w takim rozmieszczeniu dopatrywać się planowej akcji wczesnofeudalnego państwa 8 . Mówi się niekiedy o powstaniu linii obronnych, na które składały się zarówno przeszkody naturalne (rzeki, wzniesienia, bagna, jeziora powiązane systemem przepływowym), jak też związane z nimi grody. W historiografii zwrócono też uwagę, że system ten, doskonale funkcjonujący w okresie rządów Bolesława Chrobrego, uległ pełnej dekompozycji podczas kryzysu lat 1037—1039, natomiast o jego znaczeniu za panowania Bolesława Krzywoustego dowiemy się z dalszej części niniejszego opracowania. Przeważająca część grodów nie była tak rozwinięta, wszelako znaczna ich liczba, troskliwie wybrane miejsce ulokowania oraz walory umocnień podnosiły szeroko rozumianą obronność państwa. Na ziemiach Polski wczesnofeudalnej występowały też sztuczne przeszkody w postaci tzw. wałów obronnych. Niekiedy można się spotkać z opinią, że konstrukcje te spełniały 8 Por.: B. M i ś k i e w i c z, Studia nad obroną polskiej granicy zachodniej w okresie wczesnofeudalnym, Poznań 1961. Tamże obszerna analiza sztucznych przeszkód terenowych, jak wały obronne i przesieki.

nie tylko funkcje militarne, ale także graniczne czy gospodarcze, choć te pierwsze w zamyśle ich budowniczych bez wątpienia dominowały. Były to konstrukcje złożone z wielokilometrowych ciągów drewnianych pali, które następnie obsypywano ziemią. Wysokość takich wałów mogła dochodzić do 2-3 m; szerokość była podobna. Badania wykazały, że wały takie sypano zazwyczaj na spodziewanym kierunku ataku nieprzyjacielskiego, ale tylko tam, gdzie warunki naturalne nie stwarzały dostatecznie znaczącej przeszkody. Dotychczas istnienie podobnych konstrukcji stwierdzono na Śląsku (wzdłuż środkowej Nysy Łużyckiej), na Wołyniu i na pograniczu kujawsko-pomorskim. Problem ten wywołał w literaturze ożywioną dyskusję, z której wniosek dotyczył przede wszystkim bardzo starej metryki tych konstrukcji. Mogły one być wzniesione (i wykorzystywane w celach militarnych) już w IX—X wieku, natomiast w czasie, który nas interesuje (początek XII wieku), ich znaczenie było już niewielkie. Nie wdając się w szczegóły, warto jednak zwrócić uwagę, że „bierna" wartość przeszkody, jaką stanowiły wały obronne, niepomiernie wzrastała w chwili, gdy obsadzono je wojskiem. O ile jednak np. za Bolesława Chrobrego zabieg tego rodzaju był możliwy do wykonania przy licznej (bo zebranej z całego państwa) sile zbrojnej, o tyle za Krzywoustego taki wysiłek był raczej wykluczony. Osobną kwestią pozostaje, czy za Krzywoustego istniała możliwość utrzymania wałów śląskich w należytym stanie technicznym przy, z jednej strony, wyraźnie rozluźnionej zależności tej dzielnicy od Polski, z drugiej zaś — rezygnacji księcia z szeregu posług ludności wiejskiej. Ostatnią formą sztucznej ochrony terytorium, stosowaną w Polsce wczesnośredniowiecznej, były tzw. przesieki. Pod tym terminem należy prawdopodobnie rozumieć celowo pielęgnowany las, który na kierunku spodziewanego zagrożenia nieprzyjacielskiego poddawano częstemu przycinaniu, ścięte pnie pozostawiając na miejscu, gdzie tworzyły nieprzebyte

zwaliska. Z pewnością była to potężna przeszkoda terenowa, praktycznie nie do pokonania dla większej masy wojska. Dodajmy, że przesieka stwarzała dogodne warunki do obrony, o czym szeroko rozpisywały się źródła niemieckie w swoich relacjach z cesarskich wypraw na Polskę już na początku XI stulecia. Podobne relacje znajdujemy u Galla o czasach wojowania Krzywoustego. Tenże książę, aby wzbronić przejścia, „zaczął zawalać rzekę, nad którą stał, ściętymi w tym celu drzewami". W innym momencie działań wojownicy polscy, celem zablokowania nieprzyjacielowi swobody manewru, „drogę, którą przebyli, oraz wszystkie inne (...) zawalili zasiekami". Jak wielkie znaczenie obronne przypisywano obszarom leśnym może świadczyć fakt, że jeszcze w okresie rozbicia dzielnicowego źródło śląskie, tzw. Księga Henrykowska, wspomina o zakazie trzebienia puszczy oddzielającej Śląsk od Czech. Zakaz ten został zniesiony dopiero u schyłku XIII stulecia, w wyniku intensywnych procesów kolonizacyjnych na tych terenach. Tak więc ten fragment naszych rozważań wypada podsumować stwierdzeniem, że w omawianym okresie występował na naszych ziemiach wszechstronnie rozbudowany i dostosowany do walorów środowiska naturalnego system obronny. Składały się na niego grody, podgrodzia, rozlokowane w terenie wały obronne i przesieki. Jego wysokiej przydatności dowiodły działania wojenne prowadzone w okresie pierwszej monarchii wczesno feudalnej, a także w czasach Bolesława Śmiałego. Ten egzamin system ów zdał pomyślnie nie tylko dzięki własnym walorom konstrukcyjnym i doskonałej harmonii ze środowiskiem geograficznym, ale przede wszystkim dzięki sprawnie funkcjonującej machinie państwowej. Tymczasem, jak wiemy, pod rządami Władysława Hermana, a później w okresie wewnętrznych zawirowań i walk pomiędzy Zbigniewem a Bolesławem właśnie na tym odcinku zaszły daleko idące zmiany. W ich rezultacie możliwości organizacyjnego i ludzkiego zaplecza w owym sztucznym systemie

zabezpieczającym uległy poważnym przeobrażeniom. Pozostaje kwestią otwartą, jak dalece odbiło się to na wojnie polsko-niemieckiej w 1109 roku. STRATEGIA I TAKTYKA WOJSK POLSKICH NA PRZEŁOMIE XI/XII STULECIA

Od zarania naszej państwowości siły zbrojne miały zadanie zarówno wewnętrzne, tzn. integrację wokół plemiennego państewka Polan ziem leżących w dorzeczu Wisły i Odry, jak też zapewnienie tym obszarom obrony przed zagrożeniem z zewnątrz. Niebezpieczeństwo narastało wraz z rozrastaniem się tego państwa, a do grona wrogów, obok Wieletów, Prusów, Czechów i Rusi, z początkiem XI stulecia dołączyli Niemcy. Zagrożenie z zachodu wywarło też decydujący wpływ na polską strategię i taktykę działań, bowiem wojskowość polska kształtowała się w warunkach zdecydowanej przewagi przeciwnika. Wynikała ona zarówno z większych możliwości mobilizacyjnych i doskonalszych form ustrojowych, jak i z bardziej zaawansowanego rozwoju w zakresie uzbrojenia i wyposażenia oraz daleko posuniętej strategii i taktyki feudalnej armii. Ten stan rzeczy wymagał od polskich sił zbrojnych poszukiwania takich form działań, które mogłyby zniwelować wszechstronną przewagę zachodnich nieprzyjaciół. W walce z agresją niemiecką, jaką musieli prowadzić kolejni władcy Polski (Chrobry, Śmiały, Mieszko II), dostrzec można wykorzystanie różnorodnych środków obronnych. Obok zabiegów politycznych, w tym także umiejętnego posługiwania się systemem sojuszy, obok prób popierania wewnątrzniemieckich opozycjonistów cesarza i stosowania kompromisowych ustępstw — dostrzec można bogactwo różnorodnych rozwiązań militarnych 9 . ' Szczególnie wartościową pozycją na ten temat jest książka A. F. G r a b s k i e g o Polska sztuka wojenna w okresie wczesnofeudalnym (Warszawa 1959).

Przede wszystkim starano się opanować naturalną barierę oddzielającą terytorium Polski od sąsiednich plemion słowiańskich graniczących z Niemcami. Barierę tę stanowiła Odra i jej lewobrzeżne dopływy (Nysa i Bóbr z Kwisą). Momentem decydującym dla tego rodzaju dążeń stało się podporządkowanie Polsce Pomorza Zachodniego (przed rokiem 972), a także Ziemi Lubuskiej. Krok dalej zrobił następca Mieszka I, bowiem to właśnie za Chrobrego uczyniono wiele (na krótko z dobrym skutkiem), aby opanować ziemie Milska i Łużyc, a to w celu zabezpieczenia podejścia do wspomnianej linii granicznej. Niedostatek sił powodował jednak, że z konieczności wojsko polskie musiało stosować taktykę defensywną. Służyła temu rozbudowa systemu grodowego wzdłuż zagrożonej zachodniej krawędzi państwa. Wprawdzie w wielu najbardziej newralgicznych punktach, położonych nad wspomnianą odrzańską barierą rzeczną, istniały już warownie o wcześniejszej metryce, ale państwo wczesnofeudalne nadało im nowy (rozbudowany) kształt i powiązało w jedną, spójną całość. Wzdłuż Odry zatem istniały takie główne warownie, jak Szczecin, Cedynia, Lubusz, Krosno Odrzańskie, Bytom Odrzański, Głogów, Wrocław, Opole, Racibórz. Dodajmy, że odcinek od Krosna do Raciborza stanowił dla centralnych ziem zaporę przed najazdami Czechów. Podejścia do Odry poniżej Krosna Odrzańskiego broniły ponadto jakby dwie linie pomocnicze. Jedną z nich, opartą na Bobrze, ubezpieczały grody w Iławie oraz we Wleniu. Drugą natomiast tworzyła Nysa Łużycka, dodatkowo wzmocniona omawianymi już poprzednio wałami śląskimi. Także w głębi państwa, na zachód od środkowego odcinka Odiy, istniało solidne zabezpieczenie w postaci linii rzeki Obry i jezior zbąszyńskich, z grodami w Zbąszyniu, Międzyrzeczu i Santoku. Po utracie Pomorza Zachodniego ciężar obrony centrum kraju (także od strony bardzo agresywnych Pomorzan) przejęła na siebie rzeka Noteć z grodami w Santoku, Drezdenku oraz Wieleniu.

Wspomnijmy jeszcze, aczkolwiek dla naszych rozważań ma to charakter wtórny, że podobnie starannie zabezpieczono granicę południową. Na traktach wiodących z Czech przez Sudety, po polskiej stronie gór, znajdowało się szereg silnych grodów, takich jak kompleks wokół Zgorzelca, Bardo, Kamieniec i Niemcza. Dodajmy, że od końca X stulecia Polska usilnie zabiegała o przejęcie grodu w Kłodzku, który strzegł jednego z najważniejszych traktów prowadzących z Pragi do Wrocławia. Także granica wschodnia, najmniej „czytelna", bowiem przez długi czas nie oparta na przeszkodach naturalnych, posiadała swoje warownie strażnicze, jak choćby Rzeszów, Krosno czy też tzw. Grody Czerwieńskie. Kwestie te możemy jednak w tym miejscu pominąć. Z powyższych rozważań wynika, że wczesnofeudalne państwo polskie dokonało wielkiego wysiłku w celu stworzenia strategicznego systemu zabezpieczającego własne terytorium przed najazdem zewnętrznym. Pamiętać jednak należy, że obok wojen obronnych z powodzeniem stosowano wówczas działania zaczepne. Wykorzystywano przy tym różnorodną taktykę, w której obok obrony głębokiego przedpola własnego terytorium uciekano się do zręcznego manewru odwrotowego — pozorowanego wycofywania się celem wodzenia nieprzyjaciela po manowcach i bezdrożach. Z upodobaniem stosowano taktykę walki podjazdowej. Obok zaciekłej obrony własnych grodów zwycięsko szturmowano warownie przeciwnika. Strategia i taktyka opierały się na doskonałej znajomości zamiarów wroga i były do nich dostosowane. Własne działania starannie planowano i przygotowywano: od wyznaczenia miejsca koncentracji poczynając, poprzez wybór trasy przemarszu, a na wyznaczeniu celów strategicznych kończąc. W polu stosowano zasadzkę, pozorowaną ucieczkę, zmasowany atak na nieprzyjaciela w miejscu i czasie najmniej przez niego spodziewanym. Umiejętnie broniono przepraw przez rzeki, ale w czasie własnego marszu z powodzeniem pokonywano znaczne przeszkody naturalne. Armię polską cechowała też

szybkość działań, zarówno w pogoni za przeciwnikiem, jak też w celu oderwania się od naciskającego wroga. Natomiast przewaga liczebna napastników i ich lepsze uzbrojenie powodowały, że wojska polskie w wyjątkowych tylko sytuacjach decydowały się na rozegranie większej bitwy w polu. Każda wyprawa zbrojna, niezależnie od jej charakteru, rozpoczynała się od powiadomienia osiadłego rycerstwa, a w razie potrzeby także pospolitego ruszenia. Mobilizację wojska zarządzał książę, ale mógł to uczynić upoważniony przez niego zarządca prowincji lub comes palatinus. Gall podaje taki właśnie przykład zwoływania sił zbrojnych w lecie 1109 roku, gdy niespodziewany atak Pomorzan dotknął Mazowsza. Wówczas to: „(...) komes imieniem Magnus, który wtedy rządził Mazowszem, z Mazowszanami, niewielu wprawdzie co do liczby, lecz dzielnością starczącymi za wielu, wystąpił do straszliwej bitwy". A więc mamy tu do czynienia nie tylko z lokalnym dowodzeniem, ale i z lokalną mobilizacją. Miejscem zbiórki był zazwyczaj wyznaczony do tego celu gród; przeważnie był to jeden z potężniejszych w dzielnicy stałych punktów oporu. Taki wybór wynikał prawdopodobnie z chęci zapewnienia przyszłej wyprawie fachowców-rzemieślników, a także — zapewne — starano się w ten sposób wykorzystać wcześniej nagromadzone zapasy uzbrojenia i wyposażenia. Na miejscu koncentracji dokonywano przeglądu zgromadzonych oddziałów i usuwano wszelkie niedociągnięcia, dostosowywano też sprzęt do charakteru przyszłych działań. Prawdopodobnie już wówczas książę, wiedząc, jakimi siłami dysponuje, a przy tym świadom zamierzeń przeciwnika, podejmował ostateczne decyzje strategiczne i taktyczne. Według informacji źródłowych, przemarsz wojsk z rejonu, zbiórki do obszaru działań wojennych odbywał się przeważnie w szyku zorganizowanym. Wydzielone oddziały penetrowały trasę przemarszu sił głównych, a to w celu uniknięcia zasadzki, jak też na wypadek konieczności podjęcia przedwczesnej walki. W razie odwrotu natomiast wydzielone siły straży

tylnej zabezpieczały odmarsz. W każdej z wymienionych sytuacji działania wojsk polskich cechowały się elastycznością i brakiem schematycznych rozwiązań. Ze źródeł dowiadujemy się zatem, że w kraju nieprzyjacielskim posuwano się w rozmaitych szykach: inaczej maszerowano powracając z wyprawy, gdy wozy wypełnione były łupami wojennymi, jeszcze inaczej, gdy już bez obciążenia taborami dokonywano przemarszu na znacznych odległościach. Przeważnie marsz odbywał się wzdłuż uczęszczanych szlaków, zdarzały się jednak i takie sytuacje, kiedy to w celu zaskoczenia nieprzyjaciela wybierano tereny mało uczęszczane, pokonując przy tym znaczne przeszkody terenowe (góry, kompleksy leśne, tereny bagniste). Przykład taki podaje Gall, odnotowując wyprawę Bolesława Krzywoustego na Kołobrzeg w roku 1103: „(...) Zwoławszy tedy wojska do Głogowa, nie wziął ze sobą żadnego piechura, lecz wybranych tylko rycerzy i najlepsze konie, a maszerując dniem i nocą przez pustkowia, nie pofolgował dostatecznie trudom ani głodowi przez pięć całych dni. Szóstego dnia na koniec (...) przybyli pod Kołobrzeg, kierując się wedle gwiazd" 10. Wojska Piastów, wzorem innych wojsk słowiańskich tego okresu, podczas postojów zakładały obozy warowne. W razie krótkotrwałego postoju zazwyczaj poprzestawano na wyborze właściwego miejsca, obronnego walorami naturalnego środowiska (brzeg rzeki, wzniesienie, leśna polana, półwysep itp.). Inaczej postępowano, jeżeli postój pociągał za sobą znaczne ryzyko ataku nieprzyjacielskiego. Wówczas nawet krótkotrwały popas zabezpieczano poprzez odpowiednie uszykowanie wozów taborowych bądź przy użyciu wielkich tarcz piechoty (tzw. ogrodzenie ze szczytów). Gdy sytuacja wymagała dłuższego postoju, wówczas wokół obozu sypano ziemny okop; niekiedy przygotowywano go tylko od strony spodziewanego zagrożenia.

Zarówno w marszu, jak i podczas postoju wiele uwagi poświęcano obserwacji przeciwnika. Czyniły to niewielkie wydzielone oddziały, grupy żołnierzy, ale i pojedynczy zwiadowcy. Tych ostatnich niekiedy nawet podsyłano do nieprzyjacielskiego obozu, także w celu przekazania błędnych informacji na temat np. kierunku marszu itp. Niemiecki kronikarz Thietmar ubolewa, że do cesarskiego obozu trafił taki właśnie fałszywy przewodnik-zwiadowca Chrobrego, który „chociaż mnich z powierzchowności", okazał się „chytry liszka z czynów swoich". Zapewne najpełniej wojskowość polską charakteryzowała bitwa. Niestety, zachowane przekazy źródłowe są w odniesieniu do tej kwestii wyjątkowo wstrzemięźliwe. Z całą pewnością wojska polskie stawały do walnej rozprawy z przeciwnikiem, wszelako czyniły tak jedynie w sytuacjach wyjątkowych. Starano się przy tym przy pomocy dodatkowych zabiegów taktycznych sukces bitewny uprawdopodobnić. Takim zabiegiem mogło być np. wciągnięcie nieprzyjaciela w zasadzkę (sytuacja tego rodzaju miała miejsce w bitwie pod Cedynią w 972 roku). Niekiedy decydowano się na bitwę w chwili, gdy przeciwnik był do niej zupełnie nie przygotowany. Tak właśnie było, gdy oddziały Chrobrego dotarły do Bugu, poza którym stała armia ruska. Rusini pewni, że Polacy, widząc ich w gotowości bojowej, nie zdecydują się na forsowanie rzeki, zlekceważyli przeciwnika. Tymczasem Chrobry nagłym atakiem pokonał przeszkodę i w walnej bitwie doszczętnie rozbił wroga. Podczas bitew stosowano rozmaite szyki. Zazwyczaj były one dostosowane do ukształtowania terenu walki, ale też wynikały z relacji do wojsk nieprzyjaciela i ich ustawienia bojowego. Jazda i piechota polska walczyły bądź to szerokim frontem w kolumnie, bądź też w szyku zwanym „klinem". Z reguły piechotę ustawiano w centrum szyku bitewnego, jazdę natomiast na jednym ze skrzydeł bądź na obydwu flankach, z zadaniem okrążenia nieprzyjaciela w chwili, gdy

związał się w walce z piechotą. Takie oskrzydlające uderzenie polskiej jazdy miało miejsce właśnie pod Cedynią, podobne wykonał Krzywousty podczas walk z Pomorzanami w roku 1109. Cechą charakterystyczną bitew rozgrywanych przez oddziały polskie była zdolność do zmiany taktyki, jeżeli sytuacja tego wymagała. Najpełniejszy opis starcia bitewnego wojsk polskich zawiera cytowana już wielokrotnie Kronika Thietmara. Wojska Chrobrego stoczyły bitwę z siłami cesarskimi na terytorium Dziadoszan, a jej przebieg odzwierciedla najbardziej charakterystyczne elementy ówczesnej polskiej sztuki wojennej. Warto zapoznać się z tą relacją: „(...) Cesarz podążył naprzód i powierzywszy pozostałe wojsko arcybiskupowi, znakomitemu margrabiemu Geronowi oraz palatynowi Burchardowi, zalecił im, aby zachowali większe niż zazwyczaj środki ostrożności. Po pewnym czasie nieprzyjaciele ukryci w pobliskim lesie wznieśli potrójny okrzyk i zaraz potem rzucili się na nasze wojsko z łucznikami, którzy nadbiegli w zamieszaniu. Nasi dzielny stawiali opór przy pierwszym i drugim ataku i zabili wielu spośród nadbiegających. Lecz nieprzyjaciele, nabrawszy otuchy na widok ucieczki niektórych spośród naszych, zwarli się i uderzywszy powtórnie, rozpędzili wszystkich i wybili pojedynczo przy pomocy zdradzieckich strzał (...). Polegli i ze zbroi odarci zostali grafowie Gero i Folkmar oraz dwustu najprzedniejszych rycerzy" 11 . A zatem z przekazu wynika, że bitwę rozpoczęli wojownicy Chrobrego w miejscu przez siebie wybranym — w leśnej gęstwinie. Zmasowany ostrzał polskich łuczników, jak też brak miejsca spowodowały, że Niemcy nie mogli rozwinąć swoich sił do walki i ponieśli znaczne straty. Zamieszanie wywołane swoim nagłym pojawieniem się Polacy wykorzystali do frontalnego ataku, zakończonego liczącym się zwycięstwem. 11

T h i e t m a r, Kronika, Poznań 1953, s. 498.

Dwustu poległych rycerzy — a Thietmar zapewne miał na myśli tylko ważnych feudałów-jeźdźców, nie zaś piechurów — wymownie świadczy o skali sukcesu. Wszelako bardziej szczegółowa analiza większości działań zbrojnych w okresie wczesnofeudalnym prowadzi nas do wniosku, że na bitwę decydowano się w wyjątkowych sytuacjach, w ostateczności. Ponieważ, jak już wiemy, wojny z zachodnim sąsiadem przeważnie stawiały siły polskie na pozycji słabszego partnera rozgrywki, do działań najczęściej stosowanych należało opóźnianie marszu wroga, a przede wszystkim obrona grodów. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że zaciekłość, przejawiana przez załogi grodowe podczas obrony powierzonych im warowni, nie była cechą wyłącznie wojsk polskich. Generalnie ówczesne źródła europejskie (w szczególności skandynawskie i bizantyjskie) odnoszą ją do wszystkich Słowian. Każdy gród, a w szczególności warownia strażnicza, nie wspominając o najważniejszych punktach administracyjno-politycznych, wyposażony był w stałą załogę. W razie zagrożenia najazdem załogę wzmacniano (co wszelako było ograniczone stanem zapasów i przestrzenią wnętrza warowni). Podczas oblężenia załoga starała się utrzymywać kontakt z księciem oraz z okoliczną ludnością, której podstawowym zadaniem było szkodzenie nieprzyjacielowi i wspieranie obrońców. W działaniach obronnych można było wyróżnić kilka etapów. W pierwszym starano się przy pomocy machin ostrzeliwać przeciwnika, zanim zdążył zająć pozycje wokół grodu, a także przeszkadzano w pracach nad zasypywaniem fos. Intensywny ostrzał skierowany był także na budowane przez wroga machiny oblężnicze, nim jeszcze zbliżyły się one do obwarowań. Skoro jednak nieprzyjaciel zdołał przełamać te próby oporu i przystąpił do opanowywania twierdzy, zaczynał się najbardziej dramatyczny etap walk. Obrońcy, ustawieni na wałach i wieżach, używali podczas niej zarówno tradycyjnej broni (mieczy, tarcz, włóczni, które miotano na

wrogów, toporów i okutych żelazem drągów), jak też innych, dostępnych środków podręcznych, takich jak gorąca smoła lub wrząca woda, kloce okute żelazem, bale drewniane, kamienne głazy itp. Również wojska polskie doskonale sobie radziły ze zdobywaniem warowni nieprzyjacielskich, a nie było to zadanie łatwe, zważywszy, że sztuka budowania grodów na terenach Czech, Łużyc czy na Pomorzu stała na wysokim poziomie. Takie grody, jak czeska Praga, Strzałów, Miśnia, Kołobrzeg czy Nakło, zaliczały się do największych warowni w tej części Europy. Podobnie jak to miało miejsce podczas obrony, także podczas zdobywania warowni działania wojsk polskich cechowało bogactwo rozwiązań taktycznych i determinacja. Zazwyczaj stosowano niespodziewany atak na upatrzony punkt, a jeżeli manewr taki się nie powiódł, wówczas przystępowano do systematycznego oblężenia. Atak na wybrany punkt strategiczny często był inspirowany, np. korzystnym wydarzeniem politycznym („Bolesław, dowiedziawszy się o śmierci arcybiskupa, zebrał wojsko i ruszył na Lubusz (...)"), dogodną porą roku, a nawet chwilowymi zjawiskami pogodowymi („rozbił tam obóz, korzystając z tego, że z powodu wylewu Łaby nikt z naszej strony nie mógł przyjść załodze z pomocą" — tłumaczył Thietmar fakt, że wojowie Chrobrego bez przeszkód przedostali się pod umocnienia Miśni). Jeżeli skryte podejście i nagły atak na gród nie powiodły się, a sama warownia okazała się zbyt potężna, aby próbować ją zdobyć długotrwałym oblężeniem, wówczas poprzestawano na zniszczeniu podgrodzia lub części umocnień i po zdewastowaniu najbliższej okolicy — wycofywano się. Takie właśnie działania miały miejsce jesienią 1015 roku, gdy w czasie walk na terenach Miśni wojskami polskimi dowodził syn Chrobrego, Mieszko II. U Thietmara opis tych wydarzeń należy do najbardziej interesujących, a wygląda on następująco: „(...) Tymczasem cesarz dotarł ze swoim wojskiem do Strzały, a ponieważ wiedział, że Mieszko następuje mu na

pięty z siłą zbrojną, nakazał margrabiemu Hermanowi przybyć szybko dla obrony miśnieńskiego grodu, sam zaś udał się do Merseburga. Mieszko atoli, pouczony przez swego niegodziwego ojca, skoro tylko zauważył, że nasi odeszli rozdzieleni na części, nie pozostawiwszy żadnej osłony, przeprawił się 13 września o świcie przez Łabę pod wspomnianym grodem z siedmiu legiami i nakazał jednym z nich pustoszyć okolicę, drugim zaś przystąpić do zdobywania grodu. Kiedy to zobaczyli wietnicy (półwolni ludzie służebni słowiańskiego pochodzenia, używani do obrony grodu — uwaga moja K. O.) zwątpili o możności ocalenia i, zostawiając prawie całą chudobę, schronili się do warowni leżącej w górnej części grodu (tzw. castellum superius, głównej części kompleksu obronnego, położonej wyżej, nad podgrodziem, przeznaczonej tylko dla stałej załogi — uwaga moja K. O.). Nieprzyjaciele, uradowani tym wielce, wdarli się do opuszczonego podgrodzia i zabrawszy wszystko, co tylko tam znaleźli, podpalili je, po czym podłożyli ogień wyżej, w dwóch miejscach pod ową warownią i natarli na nią z całą zaciętością. Graf Herman, widząc, jak jego nader szczupła garstka obrońców słabnie (...), przywołał na pomoc niewiasty. Te stanęły na szańcach i rzucając stąd kamienie wsparły mężczyzn. (...) Mieszko, przypatrując się temu wszystkiemu ze wznoszącej się obok góry, oczekiwał na przybycie reszty rycerzy. Ci, pustosząc i paląc, gdzie tylko był ogień, wszystko wokoło aż do rzeki Gany, powrócili późno na zdrożonych koniach i byliby przenocowali tam ze swoim wodzem, by ruszyć nazajutrz do szturmu, gdyby nie zauważyli przybierającej wody na Łabie. Z tego powodu wojsko, mimo wielkiego zmęczenia, wycofało się (...)" 12. W czasach panowania Krzywoustego warunkiem ponownego podporządkowania Pomorza było uporanie się z licznymi na tych terenach, potężnymi grodami. Nic zatem dziwnego, że

wojska polskie imały się podczas tych walk rozmaitych zabiegów taktycznych, byle tylko osiągnąć zamierzone cele. Gall podaje m.in. ciekawy przykład wyprawy zimowej, bo wówczas, jak stwierdza, „(...) łatwiej zdobywać warownie, gdy bagna zamarzną". Krzywousty podczas zmagań z Pomorzanami oblegał Białogard, Kołobrzeg, Wieleń, Czarnków, Nakło i Wyszogród. Szczególnie malowniczy opis zdobywania grodu dotyczy Kołobrzegu w roku 1104. Wyprawa była nagła i błyskawiczna, Bolesław bowiem wyruszył na Pomorze z rejonu Głogowa i to wyłącznie na czele jazdy, a „kierując się wedle gwiazd". Przemarsz zakończył się szóstego dnia, kiedy to „(...) z rannym brzaskiem zbliżyli się do miasta i przebywszy pobliską rzekę ryzykownie, bez mostu czy brodu, by nie zwrócić na siebie uwagi pogan, sprawili szyki i zostawiwszy z tyłu dwa hufce w posiłku, aby przypadkiem Pomorzanie się o tym nie dowiedzieli i na nie przygotowanych nie napadli — wszyscy jednomyślnie zapragnęli uderzyć na miasto, opływające w dostatki i umocnione strażami (...). Bolesław w krótkich słowach zachęcił swoich, co dla wszystkich stało się niemałą pobudką do męstwa (...). Po tych słowach można by powiedzieć, że raczej lecieli ku miastu, niż biegli, ale niektórzy myśleli tylko o braniu łupu, a inni 0 wzięciu miasta. I gdyby tak wszyscy jak niektórzy jednomyślnie natarli, to bez wątpienia posiedliby owego dnia sławny i znakomity gród Pomorzan. Lecz obfitość bogactw i łupów na podgrodziu zaślepiła waleczność rycerzy 1 w ten sposób los ocalił miasto z rąk Polaków. Nieliczni tylko zacni rycerze, sławę przenosząc nad bogactwa, wyrzuciwszy włócznie, z dobytymi mieczami przebiegli most i wpadli do bramy miejskiej, lecz ściśnieni przez mieszkańców, w końcu jednak zmuszeni zostali do odwrotu. Sam nawet książę Pomorzan był w mieście podczas tego natarcia (...). Tymczasem inni szturmowali drugą bramę, a jeszcze inni trzecią. Bolesław ledwie pod wieczór zdołał

odwołać z walki rycerzy swoich (...) i złupiwszy podgrodzie, odstąpił stamtąd poza mury, spaliwszy przedtem wszelkie zabudowania" l3. Jeżeli nagły atak nie zakończył się powodzeniem, natomiast istniały szanse na ostateczny sukces, wówczas rozpoczynano regularne oblężenie. Punktem wyjścia do niego było odpowiednie przygotowanie terenu bezpośrednio do grodu przylegającego, tak aby można było skutecznie wykorzystać machiny oblężnicze. Starano się więc zasypać fosy, zniwelować inne przeszkody terenowe, a następnie, po intensywnym ostrzale obrońców, przystępowano do szturmu. Ponieważ działania tego typu wymagały znacznego wysiłku, zazwyczaj wódz wyprawy zachęcał wojowników do działań, wynagradzając szczególnie aktywnych. Niekiedy sam stawał na czele szturmujących, jak chociażby Krzywousty podczas walk o Białogard. Szczególne miejsce w polskiej sztuce wojennej okresu wczesnofeudalnego zajmowała taktyka walki podjazdowej. Stosowano ją wielokrotnie i z powodzeniem, zarówno w działaniach ofensywnych, jak też w wojnie obronnej. O ile jednak w sytuacji działań na terytorium przeciwnika walki podjazdowe mogły być tylko środkiem pomocniczym, nie gwarantowały bowiem osiągnięcia zamierzonych celów, to szczególne osiągnięcia odnotowywała armia polska w zwalczaniu wroga na własnym terytorium. Wiele przykładów tego rodzaju działań można znaleźć zwłaszcza w okresie wojen Bolesława Chrobrego z cesarstwem w początkach XI stulecia. Już w pierwszej fazie zmagań, w roku 1005, przeciwnik odczuł dolegliwości takiej taktyki. Gdy bowiem wojska niemieckie dotarły na obszary położone między dolną Nysą a Szprewą (koło Gubina), wojownicy polskiego księcia zaczaili się, „by zaatakować z boku". Napastnicy, posiadający zdecydowaną przewagę liczebną, wysłali wprawdzie doborowy oddział w celu zlikwidowania

zasadzki, lecz — jak wynika z relacji źródła niemieckiego — przebieg wydarzeń nie był dla nich korzystny: „(...) Nieprzyjaciel (...) bardzo przezornie uciekł między gęsto leżące ścięte drzewa, aby tym skuteczniej móc nękać stąd nacierających. Wypuściwszy jak zwykle strzały, które u niego główny stanowią środek obronny, zabił z tej zasadzki, a następnie złupił wielu". Nie był to jednak kres niepowodzeń niemieckich w tej wyprawie. Gdy napastnicy dotarli do Odry, Chrobry zręcznie blokował przeprawę tak, że dopiero przypadkowo znaleziony bród umożliwił im przekroczenie rzeki. Thietmar odnotował wprawdzie, nie bez złośliwej satysfakcji, że Bolesław, „(...) upewniwszy się wreszcie przez wywiadowców, zwinął szybko obóz i uciekł wraz ze swoimi, pozostawiając na miejscu wiele materiału wojennego". Dalszy przebieg wydarzeń świadczy wszelako, że nie była to bezładna ucieczka, lecz Polacy wycofali się rozmyślnie. Uniknęli starcia, a przeszli do taktyki walki podjazdowej. Niemcy bez przeszkód dotarli aż do Międzyrzecza, a następnie pod Poznań. Wszelako tutaj wojsko, „(...) które rozbiegło się dla zebrania żywności i innych potrzebnych materiałów, poniosło straty od nieprzyjaciół, którzy atakowali je z zasadzki" 14. Z podobną taktyką spotkali się niemieccy napastnicy w roku 1015. Po dotarciu do Odry i przeprawieniu się przez rzekę zostali oni wciągnięci do walki, lecz Polacy po krótkim (zapewne pozorowanym) oporze zaczęli się śpiesznie wycofywać. Wojska cesarskie w pogoni poniosły dotkliwe straty. Wprawdzie Thietmar zapewnia nas, że „(...) cesarz trzymał się silnie jak długo chciał w tych stronach (...)", to jednak, nie mogąc dosięgnąć przeciwnika, musiał się wycofać. Podczas odwrotu armia niemiecka przeżywała dalsze kłopoty, bowiem polski książę „(...) wysłał wielką liczbę pieszych z rozkazem, by starali się zniszczyć (wroga) jeżeli nadarzy się do tego korzystna okazja". 14

T h i e t m a r , Kronika, s. 350-354.

W tym miejscu można pokusić się o stwierdzenie, że taktyka unikania otwartych bitew, tak chętnie stosowana w tym okresie przez polską armię, po części miała swoje źródło w sposobie powoływania ludności pod broń. W chwili najazdu nieprzyjacielskiego książę ogłaszał bowiem lokalną mobilizację ludności w ramach tzw. defensio terrae. Te znaczne ilości chłopów mogły być z powodzeniem używane np. do obrony długich odcinków rzeki, jako załogi i siła pomocnicza w grodach, przy psuciu brodów, do budowy przesieki czy zawalaniu pniami spodziewanej trasy marszu przeciwnika, nie wspominając o tym, że rozbite oddziały wojsk nieprzyjacielskich były zaciekle likwidowane przez okoliczne chłopstwo. Tym samym defensywna taktyka walki mogła z powodzeniem opierać się zarówno na umiejętnościach rzemieślniczych, jak też znajomości terenu wśród tych grup ludności, co oznaczało, że była stosunkowo skuteczna. Takich korzyści nie przynosił natomiast udział tej ludności w walce w otwartym polu, ponieważ w starciu z dobrze wyszkolonym i uzbrojonym rycerstwem feudalnym nie miała ona większych szans. Zamykając ten fragment naszych rozważań możemy stwierdzić, że wojskowość polska okresu wczesnofeudalnego charakteryzowała się znacznym stopniem rozwoju. Jej zmiany były wyrazem całokształtu przemian, którym podlegało ówczesne państwo. Zmieniała się ilościowo drużyna książęca, bowiem wzrastała stopniowo (wraz z kolejnymi książęcymi nadziałami ziemi) liczba tych, którzy w drużynie mieli obowiązek walczyć. Zmiany dotknęły także pospolitego mszenia ludności, który to obowiązek został ograniczony do ściśle określonych powinności, takich jak budowa i naprawa grodu, stróża, pogoń za nieprzyjacielem, dostarczanie podwód na wyprawę i rzemieślników do budowy machin oblężniczych. Zmiany w systemie drużynnym polegały też na tym, że rozwijający się system feudalny spowodował pojawienie się drużyny także u boku znaczniejszych możnych, natomiast księciu coraz częściej towarzyszył rodzaj stałej siły zbrojnej.

Przeobrażeniom ulegały także pozostałe elementy wojskowości polskiej. Dotyczyło to zarówno uzbrojenia (stopniowo było ono ujednolicane; rozpowszechniała się też broń bardziej skuteczna, a zanikała ta o pierwotnym rodowodzie — np. proca), jak też strategii i taktyki. Wprawdzie te ostatnie pozostawały nadal w kręgu tradycyjnie polskich (poniekąd specyficznych) metod działania, ale i tutaj zmiany np. w sprzęcie oblężniczym czy technice wznoszenia grodów powodowały określone skutki. Doskonaleniu ulegał w omawianym okresie także sposób dowodzenia, w którym wprawdzie książę nadal pozostawał centralną postacią, ale coraz częściej zastępowali go desygnowani do konkretnych zadań feudałowie. Dominującą cechą poczynań armii polskiej w omawianym okresie było znakomite wykorzystywanie warunków topograficznych i to zarówno w działaniach obronnych, jak też ofensywnych. Możemy zatem stwierdzić, że w okresie swojego panowania Bolesław Krzywousty miał do dyspozycji siły zbrojne stanowiące ważki czynnik stabilizacji wewnętrznej (nieco tylko zachwiany w okresie współrządów obydwu braci), jak też będące silnym gwarantem pozycji państwa na arenie międzynarodowej. W tej sytuacji wojna roku 1109 była swoistą próbą, która miała potwierdzić bądź zachwiać tym elementem polityki państwa. Wiele też zależało od osobistych przymiotów wodza, od układu sił na arenie międzynarodowej (zwłaszcza tych bezpośrednio zaangażowanych w konflikt), jak również od postawy wszystkich anonimowych uczestników wojny.

WOJNA POLSKI Z CESARSTWEM W ROKU 1109 TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH

W okresie wczesnego średniowiecza nie można w zasadzie mówić o granicach w znaczeniu linearnym, natomiast analiza tych kwestii powinna raczej dotyczyć szeroko rozumianej strefy granicznej. Ta przestrzeń pasa granicznego charakteryzowała się tym, że stanowiła mniej lub bardziej wyraźnie zarysowaną w terenie krawędź, do której sięgało panowanie danego państwa. Jednocześnie w rozważaniach naszych powinniśmy uwzględnić pojęcie granicy politycznej. Łączyła ona w sobie elementy geograficzne (środowiska naturalnego), demograficzno-gospodarcze i polityczne. Nasza najstarsza granica zachodnia, kształtująca się wraz z powolnym procesem integracji ziem położonych wokół plemiennego państewka Polan, podlegała rozmaitym przemianom w zależności od wydarzeń politycznych, wszelako można też do niej odnieść szereg stałych, niezmiennych czynników. Jednym z nich były warunki naturalne. Najbardziej charakterystycznym, wręcz dominującym czynnikiem geograficznym, występującym na zachodniej krawędzi

państwa Piastów, były przeszkody wodne Teren ten, ograniczony od południa pasmem Sudetów, a od północy —• brzegiem Bałtyku, obniżał się stopniowo; taki też był bieg rzek, których wody spływały z gór. Podążały one do głównej arterii wodnej tego regionu, jaką była Odra płynąca u podnóża wysoczyzny sudeckiej z południowego wschodu ku północnemu zachodowi. Pośród jej lewobrzeżnych dopływów szczególne znaczenie miały Nysa Łużycka i Bóbr (wspomagany przez Kwisę), które, płynąc równoległymi nurtami, nie dość, że dublowały przeszkody na starym trakcie drogowym wiodącym z głębi południowych Niemiec na Śląsk, to wpadały do Odry w miejscu, gdzie jej nurt rozlewał się w szerokiej pradolinie. Od tego też miejsca na obydwu brzegach Odry występowały tereny silnie zabagnione i to aż po jej ujście do Zalewu Szczecińskiego. Tutaj też system wodny był najbardziej rozbudowany, bowiem ta potężna rzeka nie tylko płynęła kilkoma korytami i po zabagnionej szerokiej dolinie, ale towarzyszyły jej (skupione na zachód od głównego koryta) liczne, mniejsze cieki wodne. Ujście Odry ze Świną, Pianą i Dziwną tworzyło rozbudowany i trudny do przebycia labirynt. Z powyższego wynika, że Odra i jej dopływy w wyraźny sposób oddzielały ziemie położone na obydwu jej brzegach. Tym samym zachodnia krawędź polskiego państwa wczesnofeudalnego posiadała czytelny kształt, a także dobre warunki w postaci naturalnie obronnego środowiska. Te warunki były ponadto wspomagane przez występującą tam szatę roślinną, a zwłaszcza kompleksy leśne. Szczególnie rozległe były tzw. Bory Dolnośląskie (zajmujące obszar pomiędzy Bobrem i Nysą Łużycką), a także lasy na Ziemi Lubuskiej i na Pomorzu. W mniejszym stopniu przeszkodę naturalną stanowiły góry i znaczne wzniesienia terenowe. Sudety, z racji swojego ' Studium zbiorowe pt. Monografia Odry (Poznań 1948) zawiera m.in. analizę geologiczną, hydrologiczną, morfologiczną i klimatyczną doliny Odry oraz wszystkich jej dopływów.

równoleżnikowego ukierunkowania, broniły jedynie od południa (z Czech) dostępu do Śląska, natomiast niewielkie pofałdowania terenu występowały po obydwu stronach Nysy i na pomorskim odcinku przełomu Odry. Powyższa ocena przeszkód w postaci wzniesień, która ich wartość obronną w znacznej mierze obniża, nie może jednak nie uwzględniać ocen, jakie w tej materii przynoszą ówczesne zapisy źródłowe. W cytowanej już przez nas kronice Galla Anonima, podobnie jak w dziele Kosmasa z Pragi, wielokrotnie znajdujemy malownicze opisy trudności, z jakimi wiązało się pokonanie granicznych Sudetów podczas kampanii wojennych. Dowiadujemy się np., że: „(...) od strony Polski Morawy tak są odgrodzone stromymi górami i gęstymi lasami, że i dla spokojnych podróżników, idących pieszo i bez pakunków, drogi są tam niebezpieczne i nader uciążliwe". Pokonanie tych przeszkód kronikarz traktuje jako niebywały wyczyn, a Bolesław jest porównywany do Hannibala, który podczas wyprawy wojennej przekroczył Alpy. Książę polski, przekonuje dziejopis, „(...) chcąc najechać Czechy, zapuścił się w miejsca grozę budzące, gdzie przedtem nie stanęła ludzka stopa". Wojsko polskie musiało podczas tej wyprawy „(...) na wiele szczytów się wspinać, otwierać przejścia przez mroczne puszcze i budować mosty na głębokich bagnach" 2 . Pomijając swoistą manierę pisarską zacytowanego tekstu, trudno nie zgodzić się z autorem, że góry pograniczne mogły nastręczać w marszach wojskowych znacznych trudności. Były one jednak wielokrotnie przekraczane (w obydwie strony) przez Czechów, Węgrów, Niemców, Wieletów i oddziały polskie. Szczególnie dogodna droga strategiczno-handlowa wiodła przez Kotlinę Kłodzką, co stało się przyczyną uporczywych zabiegów wokół niej ze strony Czechów i Polaków. W tym miejscu należy podkreślić, że spośród wszystkich obszarów Polski, które były narażone na najazdy z zachodu

i południa, obraz śląskiego teatru działań wojennych był chyba najbardziej złożony. Część tej dzielnicy, bezpośrednio przylegająca do gór, była na ogół silnie zalesiona, a napastnicy mogli działać jedynie wzdłuż traktów drogowych. Tereny położone bardziej ku północy nie przedstawiały już większych trudności dla działań orężnych. Przeszkodę w dotarciu do centrum kraju stanowiła dopiero Odra, która na odcinku od Raciborza do Krosna Odrzańskiego płynie z południowego wschodu na północny zachód. Jeżeli napastnicy przekroczyli rzekę, wówczas droga w głąb Wielkopolski stała otworem. Choć ogólnie rzecz biorąc środowisko naturalne pasa granicznego można było uznać za korzystne dla prowadzenia działań obronnych, w kilku miejscach warunki naturalne niejako „łagodniały". Poczynając od południa (na „śląskim" odcinku granicy) były to: tzw. Brama Łużycka (tuż u podnóża Sudetów, a poniżej dolnej krawędzi wspomnianych Borów Dolnośląskich); przejście w okolicy grodów Żory-Żagań, wiodące wzniesieniem morenowym, gdzie lasy wyraźnie przerzedzały się; przeprawa w rejonie dolnej Nysy Łużyckiej, którą wiódł szlak ku przeprawie przez Odrę pod Krosnem. Te trzy przejścia w zasadzie wyczerpywały możliwości dogodnego przemieszczenia się większej masy wojska przez południowy odcinek pasa granicznego. Warto zauważyć, że z wyjątkiem wspomnianego trzeciego wariantu przekroczenia granicy, który stwarzał możliwość pokonania i Nysy Łużyckiej, i Odry, dwa pozostałe zmuszały do przeprawienia się trzykrotnie: najpierw przez Nysę, potem przez Bóbr (z Kwisą), a wreszcie przez właściwe koryto Odry. Na środkowym odcinku pasa granicznego występowało w zasadzie jedno dogodne przejście, nieopodal grodu Lubusz. Z racji zwężenia dolina rzeczna była w tym miejscu stosunkowo łatwa do przekroczenia; na odcinku północnym pokonanie szerokiej i zabagnionej doliny było znacznie trudniejsze. Najdogodniejsze miejsce do przeprawy znajdowało się

na wysokości Odrzycka-Cedyni, a dalej dopiero pod Szczecinem. Z powyższego wynika, że zachodnia granica wczesnofeudalnej Polski posiadała dogodne naturalne warunki obronne. Dodajmy, że poza wspomnianymi przeszkodami, chroniącymi skrajne obszary państwa, na drogach wiodących do jego centrum występowały przeszkody nie mniej liczne i trudne do pokonania. Jeżeli przyjmiemy, że centrum takie stanowiła w owym czasie Wielkopolska, to broniły jej zarówno liczne przeszkody wodne (Noteć, Obra z długim ciągiem tzw. jezior zbąszyńskich, Barycz), jak też potężne bory Ziemi Lubuskiej oraz lasy oddzielające Wielkopolskę od Śląska. Naturalne walory obronne polskiej granicy zachodniej były dodatkowo wzmacniane poprzez celową działalność wczesnofeudalnego państwa, a służyły temu wznoszone w starannie wybranych punktach grody warowne. WAŻNIEJSZE WAROWNIE W PASIE GRANICY ZACHODNIEJ

Pomiędzy umacnianiem się struktur państwowych a rozbudową punktów warownych występował ścisły związek. W epoce przedpaństwowej powstało szereg warowni, na ogół niezbyt dużych, pełniących rolę schronienia dla lokalnej (plemiennej) ludności. Państwo tymczasem potrzebowało wielu grodów i to znacznie potężniejszych, toteż książęta piastowscy, wykorzystując potencjał ludnościowy i powinności, jakie ta ludność musiała świadczyć na rzecz obronności, przystąpili do rozbudowy i przekształcania budowli obronnych. Dzięki tym działaniom już za pierwszych Piastów powstały na terenie całego kraju liczne warownie, które w rejonach szczególnie ważnych strategicznie tworzyły wzajemnie się ubezpieczające kompleksy. Taka sytuacja miała miejsce wzdłuż całej zachodniej krawędzi państwa. W historiografii omawiającej te kwestie wyróżnia się zazwyczaj kilka grup nadgranicznych warowni. Poczynając

od północy, za pierwszą grupę można uznać te grody, które strzegły ziem pomorskich leżących u ujścia Odry, nad Zalewem Szczecińskim. Należały do nich: Wolin, Kamień, Lubiń, Wołogoszcz i Uznam. Poniżej wymienionych, aż do ujścia Warty do Odry, wyróżnić można grupę „pomorską". Tworzyły ją grody w Szczecinie, Gryfinie, Widuchowej, Ognicy, Cedyni, Starej Rudnicy i Kostrzynie. Wszystkie wymienione grody, aczkolwiek zbudowane za pierwszych Piastów, w okresie panowania Krzywoustego pozostawały jednak w niezależnych od Polski strukturach Pomorza Zachodniego. Obszary u ujścia Odry straciły kontakt z pozostałymi ziemiami polskimi w rezultacie załamania się tzw. pierwszej monarchii wczesnofeudalnej i kryzysu państwa na przestrzeni lat 1037—1039. Aczkolwiek z punktu widzenia interesów całego państwa to uszczuplenie dotychczasowego stanu posiadania było bardzo ważne, to jednak dla głównych kierunków agresji z zachodu nie miało istotnego znaczenia. Trudno nie zauważyć, że w tej sytuacji od północy broniły Wielkopolski bezpośrednio grody nad Notecią (Santok, Drezdenko, Wieleń, Czarnków, Ujście, Naklo), którym jednak — ze względu na kontekst naszych rozważań — nie będziemy poświęcać większej uwagi. Natomiast od zachodu bezpieczeństwa Bolesławowego państwa strzegła grupa warowni „lubuskich". Były to grody rozłożone na przestrzeni wyznaczonej z jednej strony ujściem Warty do Odry, z drugiej zaś — ujściem Nysy i Bobru. Należały do nich: gród w Rytwinach, centralny dla tego odcinka granicy Lubusz (którego siłę obronną potęgowało kilka okalających go mniejszych gródków), a także grody w Kleszczowie i Włostowie. W tym miejscu dla oddania wartości obronnych lubuskiego kompleksu można posłużyć się przekazem niemieckiego kronikarza Thietmara, który zanotował, że: „(...) obok Lubusza od strony północnej wznosiło się grodzisko oddzielone od niego tylko doliną i posiadające dwanaście bram. W grodzisku tym mogło się pomieścić przeszło dziesięć tysięcy ludzi". Jeśli nawet jest

w tym przekazie sporo przesady, to wartość tych umocnień w pełni potwierdziły badania archeologiczne. Charakterystyczne dla wymienionych warowni było to, że leżały one na lewym brzegu Odry (co było spowodowane ich starszą nawet niż miało wczesnofeudalne państwo polskie metryką), a tym samym mogły przyjąć na siebie ciężar uderzenia od zachodu jeszcze przed pasem granicznym. Od Szydłowa rozpoczynała się grupa grodów śląskich. On sam (leżący na wprost ujścia Nysy Łużyckiej) był związany z obroną przeprawy pod Krosnem, którą zabezpieczał przed obejściem od północy. Nad Nysą leżały ponadto grody w Niemczy Łużyckiej i Gubinie. Poniżej, wzdłuż prawego brzegu Nysy, zbudowano — jak wspominaliśmy — ciąg wałów ziemnych. W historiografii dominuje przekonanie, że ze względu na konieczność ogromnego nakładu pracy, jak również szeroko zakrojonych działań organizacyjnych — budowa tych wałów mogła być przeprowadzona dopiero w warunkach silnie scentralizowanego państwa, a więc na przełomie X i XI stulecia. Ta sztuczna przeszkoda terenowa została doprowadzona aż do ważnego naturalnego przejścia, tzw. Bramy Łużyckiej, której strzegł gród w Zgorzelcu (wspomagany przez kilka mniejszych gródków strażniczych). Linii Bobru i Kwisy, która stanowiła jakby drugą nitkę obrony śląskiego odcinka granicy, strzegły grody w Krośnie Odrzańskim, Nowogrodzie, Żaganiu, Iławie, Bolesławcu i Wleniu. Nad Kwisą rozłożył się gród Lubań. Na szczególną uwagę w tej grupie warowni zasługuje Krosno Odrzańskie, niewątpliwie najważniejszy gród pośród wszystkich grodów pogranicznych. Położony przy ujściu Bobru, na lewym brzegu Odry, był niejako ubezpieczany przez kilka mniejszych gródków strażniczych, leżących nieopodal. Jego szczególną rolę dobitnie potwierdziła kampania roku 1109. Napastnicy podążający od zachodu w głąb Polski byli zmuszeni nie tylko przełamać obronę wspomnianych nad-

granicznych warowni, ale także pokonać Odrę na jej „śląskim" odcinku; stąd ogromne znaczenie warowni, które strzegły przepraw przez tę rzekę. Poczynając od Krosna i podążając w górę rzeki były to: Bytom Odrzański, Głogów i Wrocław. Natomiast leżące jeszcze dalej Ryczyn, Opole, Koźle i Racibórz ubezpieczały państwo Piastów od strony Czech i Moraw. Obszaru Śląska pomiędzy Sudetami a Odrą strzegły grody leżące na ważnych szlakach prowadzących od strony południowej . Poza Kłodzkiem, które należało do Polski stosunkowo krótko, pierwszorzędne znaczenie miały takie warownie, jak Bardo, Niemcza, Grodziszcze, Otmuchów i Strzegom. Większość z nich zdała egzamin ze swojej sprawności już za pierwszych Piastów, wszelako późniejsze załamanie się państwa, najazd Czechów oraz walki Zbigniewa z Bolesławem -— obniżyły ich walory obronne. Krzywousty wprawdzie zabiegał o odtworzenie tych struktur, ale nie wiadomo, na ile te zabiegi były skuteczne. Wojna roku 1109 miała zatem stanowić kolejną weryfikację systemu obronnego polskiej granicy zachodniej. Niezależnie od przedstawionej powyżej charakterystyki zachodniego (i centralnego) teatru działań wojennych, nie możemy zapominać, że z najazdami ze strony Czech czy Niemiec, którym udało się przełamać szeroki pas graniczny, musiały się borykać grody położone w głębi kraju. O obronie północnej krawędzi Wielkopolski już wspominaliśmy; zapewniały ją warownie w Santoku, Drezdenku, Wieleniu, Czarnkowie, Ujściu i Nakle. Linii Obry strzegły grody w Międzyrzeczu, Zbąszyniu i Przemęcie, zaś przepraw przez oddzielającą Wielkopolskę od Śląska rzekę Barycz broniły: Sandowel, Czestram i Milicz. Podejścia do Poznania (od strony Wrocławia) strzegł Śrem, a dalej Bnin. Wokół Gniezna straż pełniły m.in. Ląd, Ostrów Lednicki, Giecz, Strzelno i Mogilno. Wymienione warownie należały do najważniejszych; w rzeczywistości grodów na omawianych terenach było o wiele więcej, wszelako pozostałe były to raczej niewielkie punkty

schronieniowe, które dawały pewne zabezpieczenie okolicznej ludności, lecz nie mogły stanowić skutecznej zapory dla znaczniejszej siły napastników. WOJNA POLSKO-NIEMIECKA W ROKU 1109

Działania wojenne, które miały miejsce w letnich miesiącach 1109 roku, była to ostatnia w zasadzie kampania przeprowadzona na tak wielką skalę przez polskie państwo wczesnofeudalne, zjednoczone pod władzą jednego monarchy i dysponujące pełnią swoich możliwości militarnych. Zagadnienia, do których analizy przystępujemy, głęboko utkwiły w świadomości współczesnych, czego wyrazem jest stosunkowo szeroka (jak na średniowiecze) baza źródłowa. Przede wszystkim informacje na ten temat są zawarte w dziele Galla Anonima. Jego Kronika powstała zaledwie w kilka lat po tych wydarzeniach, a jej podstawą stały się relacje uczestników wojny z Niemcami. Z przełomu XII/XIII stulecia pochodzi Kronika polska Wincentego Kadłubka, w której opis interesujących nas wydarzeń został wprawdzie oparty na doniesieniach Galla, ale znajdujemy tam także kilka wiadomości zupełnie nowych, a przede wszystkim wielce kontrowersyjny zapis poświęcony wielkiej (wedle autora) bitwie na Psim Polu. Późniejsze źródła polskie (Kronika Wielkopolska, Rocznik Małopolski, Rocznik Traski i inne pomniejsze), pochodzące głównie z XIII i XIV stulecia, nie wnoszą już nic nowego, a stanowią mniej lub bardziej zręczne powtórzenie Galla i Kadłubka, z daleko idącymi interpretacjami i zmianami. Zamknięciem polskiej historiografii średniowiecznej są Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza 3 . Nasz najwybitniejszy dziejopis tamtej doby pozostawił w tym fragmencie zapis barwny i bardzo obszerny, być może oparty na znanych sobie, a nie zachowanych do 3

Por. A. S e m k o w i c z , Krytyczny rozbiór „Dziejów polskich Jana Długosza" (do roku 1384), Kraków 1887.

naszych czasów źródłach wcześniejszych. Wszelako także Długosz korzystał przede wszystkim z Galla, Kadłubka i Kosmasa z Pragi. Wartość zwłaszcza tego ostatniego jest bezdyskusyjna, a to z tych przyczyn, że opisał on udział w wojnie oddziałów czeskich, a ponadto jego relacja powstawała nieomal bezpośrednio po wydarzeniach. Równie cenne informacje zawierają niektóre roczniki niemieckie, a zwłaszcza Roczniki Magdeburskie i Roczniki Hildesheimskie. Tak więc podstawy źródłowe do odtworzenia wojny roku 1109 możemy uznać za wystarczające. O bezpośredniej przyczynie konfliktu już wspomnieliśmy. Była nią zbrojna interwencja Krzywoustego na terenie Czech w 1108 roku, kiedy to polski władca opowiedział się po stronie swojego węgierskiego sojusznika, co w konsekwencji spowodowało załamanie się cesarskiej wyprawy przeciwko Kolomanowi. Wówczas to, jak powiada źródło, Henryk V postanowił poczekać na sprzyjające okoliczności i zemścić się na Bolesławie. Ta chęć zemsty, aczkolwiek zrozumiała, nie wyjaśnia jednak źródeł konfliktu, które tkwiły znacznie głębiej. Cesarstwo na dobrą sprawę nigdy (może z wyjątkiem krótkiego okresu panowania Ottona III) nie pogodziło się z istnieniem silnego państwa Piastów. W interesie feudałów niemieckich leżało, aby Polska funkcjonowała jako organizm zależny, lenny. Będąc jednym z elementów hierarchicznej struktury feudalnej w Europie, na szczycie której stał cesarz, Polska stanowiła swoisty czynnik przeciwwagi dla Czech czy Węgier. Stosownie do zmieniających się układów była popierana lub atakowana przy próbach bardziej samodzielnych działań. To dążenie do ograniczenia samodzielności (nie tylko zresztą Polski, ale także dwóch wspomnianych państw) najczęściej sprowadzało się do zabiegów politycznych (np. popierania opozycyjnej w stosunku do władcy grupy feudałów), ale też niekiedy owocowało wojną. Po rozwiązania orężne cesarstwo sięgało jedynie w ostateczności, ale też w roku 1109 taka właśnie „ostateczność" zaistniała.

Wśród wielu przyczyn, które się na to złożyły, najważniejsza była niewątpliwie rosnąca aktywność polityczna polskiego księcia. Po wygnaniu Zbigniewa Krzywousty z ogromną energią przystąpił do zdobywania Pomorza, ingerował w wewnętrzne sprawy Czech, umiejętnie korzystał ze wsparcia Rusi i Węgier, a wszystko to prowadziło do wzrostu pozycji Polski w tej części Europy. W perspektywie mogło to oznaczać zrzucenie przez Polskę lennej zwierzchności cesarstwa, pod którą formalnie pozostawała od 1033 roku. Aby do tego nie dopuścić, cesarz postanowił wykorzystać fakt, że jesienią 1108 roku na jego dworze zjawił się wygnany z Polski starszy syn Władysława Hermana. Osadzenie Zbigniewa na książęcym stolcu nie tylko gwarantowało osłabienie Bolesława, ale także przedłużenie istniejącego dotychczas układu sił. Decyzja o wyprawie na Polskę została też podjęta, ponieważ Henryk V (jak zgodnie podkreślają źródła niemieckie) ogromnie potrzebował sukcesów, aby wzmocnić swoją pozycję wobec wewnętrznej opozycji feudalnej. Przypomnieć należy, że rok wcześniej prestiż niemieckiego władcy został poważnie nadszarpnięty, gdy nie powiodła się podjęta przez niego próba podporządkowania sobie Węgier. Wspomniany wcześniej fakt, że prawdopodobnie jednak Koloman — na mocy bliżej nie określonego układu — zobowiązał się odstąpić swojego polskiego sojusznika, zapewne nie był szeroko znany, a tym samym nie miał należytego znaczenia propagandowego 4. Wyprawę poprzedziły bardzo staranne przygotowania. Roczniki Hildesheimskie podają, że cesarz już w czerwcu 1109 roku przybył do Saksonii, aby w Erfurcie oczekiwać na koncentrację sił całego państwa. Wynika z tego, że zarządzenie cesarskie miało charakter expeditio generalis, co zdarzało się jedynie wyjątkowo, w sytuacji gdy zamierzona wyprawa miała na celu realizację najbardziej żywotnych interesów 4

W literaturze polskiej na fakt ten zwrócił uwagę K. M a l e c z y ń s k i w pracy pt. Wojna polsko-niemiecka 1109 r. (Wrocław 1946).

cesarstwa. Także inne źródła niemieckie, a nawet francuskie odnotowały przygotowania, podkreślając ich skalę. Cenny też jest przekaz czeskiego Kosmasa, który relacjonował: „(...) W tym samym roku najdoskonalszy król Henryk, pamiętny swego gniewu i oburzenia na księcia Polaków imieniem Bolesław (...), podróżując przez Saksonię (...), prowadzi ze sobą Bawarów, także i Alamanów, i wschodnich Franków, i tych, którzy są około Renu pod Kolonią Agryppową, aż do zachodnich granic jego cesarstwa; nie brakło twardszych od skał Sasów z długimi włóczniami (...)" 5 . Niektórzy historycy są skłonni szacować wielkość armii niemieckiej na ok. 100 tys. ludzi. Dodajmy, że Henryka wspomogli też Czesi, których w liczbie ok. 2 tys. przyprowadził książę Świętopełk (ta szczupłość korpusu czeskiego wynikała z faktu, że część feudałów opowiedziała się przeciwko Świętopełkowi, a po stronie Bożywoja). Rozmiar przygotowań spowodował, że jeszcze w sierpniu Henryk przebywał w Erfurcie. Czas ten niemiecki wódz wykorzystał m.in. na próbę politycznego rozwiązania konfliktowej sytuacji. Wedle Galla, wysłał w tym celu do Polski poselstwo z informacją, na jakich warunkach cesarz gotów jest zaniechać wyprawy. Warunki te obejmowały: uznanie przez Krzywoustego niemieckiego zwierzchnictwa, dostarczenie cesarzowi pomocy wojskowej w postaci 300 rycerzy oraz zapłacenie 300 grzywien trybutu. Ponadto Henryk upomniał się o umożliwienie powrotu Zbigniewowi i zwrócenie mu połowy królestwa. W liście zawarta też była groźba „podboju mieczem" w razie niespełnienia żądań. W historiografii panuje przekonanie, że żądania przedstawione przez Henryka Krzywoustemu, nie były szczególnie wygórowane. Domaganie się trybutu oraz pomocy wojskowej (prawdopodobnie miała ona być przeznaczona na wyprawę koronacyjną niemieckiego króla, który jeszcze wówczas nie miał cesar-

skiego tytułu) mieściło się całkowicie w ówczesnych normach prawnych i zwyczajach międzynarodowych. Przypomnijmy, że na niemieckim dworze Polska była nieprzerwanie traktowana jako lenno i powyższe propozycje z takiego właśnie jej statusu prawnego wynikały. Krzywousty jednak wszystkie te żądania odrzucił, pomimo że groźba wojny zastała go w trakcie przygotowań do kolejnej kampanii przeciwko Pomorzanom. W argumentacji polskiego księcia (wedle Galla), uzasadniającej ten śmiały i brzemienny w skutki krok, wskazano przede wszystkim na to, że Zbigniew jako buntownik, który spiskował przeciwko ojczyźnie i jednoczył się z nieprzyjaciółmi —drogę powrotu ma zamkniętą. Co do pozostałych roszczeń Bolesław oznajmiał, że jest władcą suwerennym i niezależnym. Gdyby Henryk zwrócił się z prośbą 0 pomoc, wówczas Bolesław skłonny byłby jej udzielić, natomiast przed żądaniami nie ustąpi. Prawdopodobnie odpowiedź polskiego księcia nie była tak buńczuczna, jak to podaje Gall, z pewnością jednak podkreślała, że niezależność Polski wyklucza podporządkowanie się tak jednoznacznym próbom narzucenia zwierzchności. Wymiana poselstw, które zaprezentowały stanowiska obydwu władców, nie przesądziła jeszcze o wybuchu wojny, na co zdaje się liczył zwłaszcza Krzywousty, który nie odstąpił od realizacji wcześniej zaplanowanych działań przeciwko Pomorzanom. Wszelako aby wzmocnić się na wypadek najazdu niemieckiego, „(...) rozesłał komorników (...) po Rusinów 1 Węgrów". Warto dodać, że te nadzieje na pomoc sojuszników okazały się płonne i Polska musiała samodzielnie stawić czoło przeciwnikowi. Wróćmy jednak do wydarzeń poprzedzających niemiecko-czeski najazd, ponieważ miały one istotny wpływ na całą kampanię. Wojna z Pomorzanami rozpoczęła się zimową wyprawą roku 1108-1109 na tereny położone nad Notecią, a przerwał ją dopiero rozejm, który wygasał z początkiem sierpnia. Polski książę, do którego dochodziły wieści o niemieckich

zamierzeniach, miał zatem do wyboru albo wyczekiwanie na bieg wydarzeń w południowych regionach państwa, albo też kolejny atak na Pomorzan. Wybrał ten drugi wariant i na początku sierpnia oddziały polskie wyruszyły z północnej Wielkopolski w rejon Nakła. Nasuwa się pytanie o przyczynę tak (pozornie) ryzykownego postępowania. Była nią — jak należy sądzić — obecność w obozie Henryka V Zbigniewa będącego wypróbowanym sojusznikiem Pomorzan, Bolesław mógł się zatem obawiać, że gdy on całością sił będzie walczył z najazdem niemieckim, Pomorzanie uderzą na Wielkopolskę. Szczęśliwie dla Krzywoustego atak na Nakło powiódł się, a w polskie ręce („w dzień świętego Wawrzyńca", tzn. 10 sierpnia) wpadły ponadto inne grody pomorskie, takie jak Łobżenica, Krajna, Piła, Wysoka, Złotów i Wyrzysk. Ich opanowanie praktycznie wyeliminowało w tym momencie niebezpieczeństwo ataku z Pomorza. Niezależnie od tych faktycznych sukcesów, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Bolesław rzeczywiście ufał w sprawność działania swojego rycerstwa i zakładał, że zdoła je przemieścić na tereny zagrożone niebezpieczeństwem niemieckim. Tymczasem Henryk nie spieszył się z wyprawą. Prawdopodobnie (obok szeregu innych przyczyn) wynikało to z faktu, że najniższy poziom wody w rzekach zachodniej Polski występował pod koniec lata, a ponadto rozpoczęcie działań już po zbiorach zbóż i trawy gwarantowało wyprawie dobrą aprowizację. Gall był zdania, że ostatecznie Henryka do wojny skłoniło odrzucenie przez Bolesława jego propozycji, zachęty Zbigniewa i namowy Czechów. „(...) Odpowiedzią tą (tzn. odmową Krzywoustego — uwaga moja K. O.) doprowadzony do niesłychanego gniewu, cesarz takie w myśli powziął zamiary i na taką wstąpił drogę, z której już ani zejść, ani zawrócić nie będzie mógł inaczej, jak tylko z ogromnymi stratami i upokorzeniem własnym. Zbigniew też rozgniewanego w ten sposób cesarza jeszcze bardziej podburzał, obiecując, że tylko niewielu Polaków będzie mu stawiało opór. Nadto

Czesi, nawykli do życia z łupów i grabieży, zachęcali cesarza, by wkroczył do Polski, zapewniając go, że dobrze znają drogi i ścieżki wiodące przez polskie lasy. Na podstawie takich to rad i zachęt cesarz, nabrawszy nadziei, że odniesie zwycięstwo na Polską, wkroczył do niej (...)" 6. Z Erfurtu armia napastników — trasą przez Merseburg i dolne Łużyce — podążyła pod Krosno Odrzańskie, przekraczając Nysę Łużycką w rejonie Gubina. Interesujący jest jednak także przekaz z Kroniki Wielkopolskiej, który brzmi: „(...) cesarz Henryk, dobrze pamiętając krzywdę, której doznał od Bolesława na Węgrzech, z niezliczoną ilością zbrojnych wyrusza, aby spustoszyć Polskę. Szturmuje wielki gród Lubusz, sądząc, że łatwy będzie do wzięcia" 1 . Powyższa informacja pozwala przypuszczać, że główne siły niemieckie podążały inną trasą, natomiast na środkowy odcinek polskiego pasa granicznego zostało skierowane uderzenie pomocnicze. Wprawdzie Kronika Wielkopolska pochodzi z późniejszych lat (przełomu XIII/XIV wieku), ale zawiera na ten temat szereg interesujących danych i nie ma podstaw, aby akurat ten fragment jej relacji odrzucać. Jeżeli zatem atakujący usiłowali zdobyć Lubusz, to zapewne w celu zdezorientowania Bolesława co do kierunku właściwej marszruty głównych sił. Ponieważ źródła nic nie wspominają o utracie warowni nad środkową Odrą, zapewne zamysł ten nie powiódł się, a wydzielone oddziały napastników także pociągnęły w rejon Krosna, gdzie połączyły się z głównymi siłami Henryka. Armia nieprzyjacielska stanęła pod Krosnem Odrzańskim ok. 20 sierpnia. Prawdopodobnie w tym też punkcie do wojsk niemieckich dołączyły czeskie oddziały Świętopełka. Przemawia za tym fakt, że napastnicy zrezygnowali z próby przekroczenia Odry pod tym wielkim grodem (a właściwie kompleksem grodów Krosno i Gostchorze) i wzdłuż lewego brzegu rzeki wyruszyli pod Bytom Odrzański. Był to zapewne 6 7

G a l l , Kronika, ks. III, 3. Kronika Wielkopolska, Warszawa 1965, s. 113 i następne.

wynik informacji udzielonych Henrykowi przez wojowników czeskich, doskonale znających tereny Śląska. Niewątpliwie na wojskach niemieckich deprymujące wrażenie musiały wywrzeć już choćby same umocnienia wspomnianego kompleksu 8. Jeżeli rzeczywiście Henryk zrezygnował z próby forsowania rzeki pod Krosnem z powodu zbyt silnych umocnień strzegących przeprawy, to gdy postąpił zgodnie z zaleceniami Czechów i pociągnął w górę Odry „(...) doznał zawodu pod każdym względem. Albowiem ujrzał gród Bytom tak uzbrojony i obwarowany (...) jako niemożliwy do zdobycia ze względu na obwarowania i naturalne położenie wśród opływających go wód (...)" 9. Badania archeologiczne, przeprowadzone na terenie bytomskiej strażnicy, w pełni potwierdzają relacje pisane. Wynika z nich, że bytomski gród leżał tuż nad brzegiem rzeki, w miejscu z natury obronnym (w bagnistej, trudnej do przebycia pradolinie). Od zachodu był otoczony wodą (mokradłami), od południa natomiast szeroką, napełnioną wodą fosą. Na odcinku najbardziej dogodnym do podejścia warowni broniła potrójna linia umocnień drewniano-ziemnych. Prawdopodobnie właściwy gród był jeszcze ubezpieczany przez mniejsze gródki strażnicze leżące opodal. W tym stanie rzeczy napastnicy w ogóle nie próbowali zdobyć warowni, lecz — nie przerywając marszu — usiłowali ominąć jej umocnienia. Manewr ten nie powiódł się, a to z tej przyczyny, że załoga grodu zaatakowała kolumnę marszową. Zapewne grodzianom zależało na tym, aby zmusić przeciwnika do przerwania pochodu w głąb ziem polskich. Dysproporcja sił wykluczała wprawdzie większą bitwę, ale już samo zmuszenie przeciwnika do zatrzymania się s

Por.: E. D ą b r o w s k i , Funkcje obronne przejść w rejonie ujścia Bobru za pierwszych Piastów [w:] Obronność polskiej granicy zachodniej w dobie pierwszych Piastów, Wrocław—Warszawa-Kraków 1984, s. 69-80. ' G a l l , Kronika, ks. III, 3.

wywołało zamieszanie w jego szeregach i stratę czasu. Ponadto aktywna załoga grodu mogła liczyć na lokalny sukces chociażby z tego powodu, że na ograniczonej powierzchni wokół warowni nieprzyjaciel nie mógł wykorzystać swojej liczebnej przewagi. Tak więc, wedle źródła, „(...) Grodzianie, otwarłszy bramy, wyszli z dobytymi mieczami, nie obawiając się ani mnogości różnorodnych wojsk, ani napastliwości Niemców, ani obecności samego cesarza, lecz czołowo stawiając im odważny opór. Widząc to cesarz niesłychanie się zdumiał, że tak ludzie bez zbroi ochronnej walczyli gołymi mieczami przeciw tarczownikom, a tarczownicy przeciw pancernym, spiesząc tak ochoczo do walki, jakby na biesiadę. Wtedy (...) cesarz posłał tam kuszników i łuczników, aby przynajmniej przed ich groźbą grodzianie ustąpili i cofnęli się do grodu. Ale Polacy na pociski i strzały zewsząd lecące tyle zwracali uwagi co na śnieg lub krople deszczu. Tam też cesarz po raz pierwszy przekonał się o odwadze Polaków, bo nie wszyscy jego rycerze wyszli cało z tej walki" l0. Potyczka pod Bytomiem (prawdopodobnie 22 lub 23 sierpnia) nie zdołała, rzecz jasna, powstrzymać ogromnej armii nieprzyjacielskiej, która po zagnaniu załogi do grodu pociągnęła dalej, w górę Odry. Kolejnym miejscem, dogodnym do pokonania rzeki, był bród nieopodal Głogowa. Znów prawdopodobnie dała o sobie znać czeska znajomość tych terenów, bowiem armia niemiecko-czeska skorzystała ze sprzyjających warunków i 24 sierpnia przekroczyła wielką rzekę. Jeżeli Henryk zamierzał kierować się na Wielkopolskę, to w zasadzie musiał dokonać przeprawy właśnie tutaj. Dalej, w górę rzeki, leżał już tylko potężny Wrocław, lecz pokonanie Odry w tamtym punkcie wymagało — w drodze do Poznania — przekroczenia bagnistej doliny Baryczy. Właśnie w widłach Odry i Baryczy leżała warownia głogowska. W tym momencie losy państwa polskiego były praktycznie uzależnione od

postawy załogi grodu. Skoro bowiem Bolesław znajdował się nadal na odległym Pomorzu, Henryk po zdobyciu Głogowa mógłby spokojnie przystąpić do niszczenia centralnych ziem państwa polskiego.

Głogów powstał w miejscu, w którym leżące na lewym brzegu Odry tzw. Wzgórza Dałkowskie zbliżyły się do pradoliny, kształtując urwisty brzeg. Rzeka tworzyła tutaj liczne meandry i łachy, pośród których często zmieniała główne koryto. O walorach obronnych tego miejsca decydował ponadto fakt, że nieopodal grodu, od północnego zachodu, do Odry wpadała rzeka Barycz. Obydwie rzeki przed połączeniem się, na odcinku ok. 30 km, płynęły nieomal równolegle, a ich

koryta dzieliło zaledwie kilka kilometrów. Podejście do brodu głogowskiego było łatwe, prowadziło bowiem wysokim i suchym lewym brzegiem. Po przekroczeniu głównego nurtu Odry droga wiodła przez szerokie, płytkie rozlewisko i piaszczyste łachy, a po pokonaniu małej odnogi Odry i nurtu Baryczy wychodziła na prawy, piaszczysty brzeg dopływu. Na wspomnianej już wyspie, która przylegała do głównego nurtu Odry i do jej lewego (wysokiego) brzegu, a którą nazywano Ostrowem Kolegiackim, już od X wieku istniał zespół osadniczy. Składał się on z grodu książęcego położonego w centrum wyspy oraz z podgrodzia 11. Badania archeologiczne pozwoliły ustalić, że już podczas wznoszenia najstarszych umocnień warowni zostały one pomyślane w ten sposób, aby bronić przeprawy od strony Niemiec. Przemawia za tym fakt, że gród został usytuowany od południa, natomiast podgrodzie od północy. Właśnie obok grodu, a przez podgrodzie wiódł szlak drogowy. Podstawowym elementem obronnym grodu był wał drewniano-ziemny. Podgrodzie również było otoczone wałem, ale niższym. Zapewne konstrukcja wału nie odbiegała od innych tego typu budowli wznoszonych w owym czasie w państwie polskim, tzn. został on zbudowany z zastosowaniem drewnianego rusztu i przekładki uzupełnianej ziemią, a zabezpieczonej hakami i — być może —- kamienną ławą. Zwieńczenie wału stanowiła palisada z ostro zakończonych, drewnianych pali. Zespół gród-podgrodzie otaczała fosa, o której istnieniu mówią jeszcze źródła z połowy XIV wieku. Na wzmiankę zasługuje również istniejący na podgrodziu murowany kościół, którego bryła stanowiła ważne wzmocnienie " Por.: M. K u l z n e r , Głogów [w:] Studia nadpoczątkami i rozplanowaniem miast.nad środkową Odrą i dolną Wartą, Zielona Góra 1970, t. II, s. 135—210 (zawiera też obszerny wykaz literatury niemieckiej). Warto zwrócić uwagę, że badacze niemieccy przyjmowali za dobrą monetę relacje Galla o murowanych umocnieniach grodu głogowskiego, a niekiedy przekonywali o istnieniu kamiennych mostów zarówno na Baryczy, jak też na Odrze. Ten ostatni pogląd podziela A. F. G r a b s k i [w:] Polska sztuka wojenna..., op. cit., s. 188.

obronnych walorów tej części warowni. Wprawdzie Gall utrzymuje, że w Głogowie były w tym czasie umocnienia murowane (wspomina także o murowanych wieżach i kilku bramach, a cały kompleks nazywa „miastem"), ale badania archeologiczne istnienia takowych nie potwierdziły. Bram grodu (zapewne dwóch w podgrodziu i jednej w grodzie) strzegły drewniane wieże obronne. Przebieg wydarzeń pozwala sądzić, że kompleks grodowy znajdował się w dobrej gotowości bojowej. Taki stan rzeczy wynikał zapewne nie tylko ze spodziewanego najazdu Henryka V (o którym przecież Krzywousty doskonale wiedział), ale także z obawy przed częstymi wypadami Czechów. Nasuwa się pytanie, jak to się stało, że — skoro warownia głogowska pozostawała w dobrej kondycji obronnej — tak łatwo doszło do pokonania nurtu Odry. Otóż okazało się, że marsz wzdłuż lewego brzegu rzeki w poszukiwaniu dogodnej przeprawy był trafnym posunięciem, a na dodatek Niemcom i Czechom dopisało szczęście. Napastnicy bowiem niespodziewanie, nieomal pod samym grodem głogowskim, znaleźli bród. Gall opisuje to w sposób następujący: „(...) Cesarz w marszu nie zboczył ani w dół, ani w górę rzeki próbować brodów, lecz przeprawił się za jednym zamachem pod miastem Głogowem, w miejscu, gdzie nikt tego nie oczekiwał i gdzie nikt przedtem się nie przeprawiał ani nie wiedział o jego istnieniu i dlatego nikt go nie bronił". W tej sytuacji cesarz „(...) przejścia dokonał w zwartych szykach z orężem w ręku (...)" ' 2 . A zatem przyczyną tego dosyć nieoczekiwanego sukcesu wojsk napastniczych był szczęśliwy zbieg okoliczności. Jedyną zasługą z ich strony był trafnie wybrany termin wyprawy, kiedy to stan wody w rzece był niski. Zastanawiać może, dlaczego po pokonaniu Odry wojska napastnicze nie ruszyły w głąb Wielkopolski, lecz przystąpiły

do zdobywania Głogowa. Takie postępowanie w pewnym stopniu wyjaśnia wcześniejsze zachowanie się załogi z Bytomia Odrzańskiego. Jej odwaga i wyzywająca postawa skłaniały do przypuszczenia, że skoro napastnicy miną Głogów, wojska tam zgromadzone będą postępowały tuż za nimi, co w perspektywie mogło się okazać bardzo niebezpieczne. Po wtóre, Niemcy i Czesi musieli się liczyć z koniecznością odwrotu tą samą trasą, a to wymagało wyeliminowania z walki głogowskiej twierdzy. Była wreszcie i trzecia przyczyna: nadzieja, że skoro tak niespodziewanie udało się pokonać rzekę, równie składnie uda się opanować warownię. O wszystkim mogło zadecydować zaskoczenie. Niewiele brakowało, aby wydarzenia potoczyły się w taki właśnie sposób, ale w tym momencie swoją obecność zaznaczył książę Bolesław. Wieści o zbliżaniu się armii nieprzyjacielskiej do granic Polski napływały zapewne do księcia na Pomorze w ciągu czerwca-lipca. Trudno przypuszczać, aby Krzywousty nie wydał w związku z tym odpowiednich rozkazów załogom grodowym, zwłaszcza warowni położonych na linii Odry. Tym prawdopodobnie należy tłumaczyć aktywną postawę załogi Lubusza oraz zaczepne działania załogi Bytomia Odrzańskiego. Po zdobyciu Nakła (11 sierpnia) Krzywousty mógł zwrócić się przeciwko najazdowi niemiecko-czeskiemu, wymagało to jednak od sił działających na Pomorzu znacznej sprawności, zważywszy, że obydwa teatry działań wojennych dzielił dystans ok. 200 km, drogi ówczesne pozostawiały wiele do życzenia, a ponadto tereny te poprzecinane były licznymi przeszkodami wodnymi. Z relacji Galla wynika, że Krzywousty, „(...) na wiadomość, że cesarz wkroczył do Polski — mimo że ludzie i konie pomęczeni byli długim oblężeniem, że trochę rycerzy poległo, trochę odniosło rany, a trochę odesłanych zostało do domów — z iloma tylko mógł, z tyloma ruszył w pochód". Nieco dalej dowiadujemy się, że książę podzielił swoje siły i

„(...) pewną ilość dzielnych rycerzy wysłał przodem do Głogowa dla pilnowania przejść na rzece; mieli oni tak długo opór dawać cesarzowi, aż z przyjściem samego (tj. Bolesława — uwaga moja K. O.) na pomoc nad brzegiem rzeki w ogóle odniosą zwycięstwo, albo przynajmniej, zatrzymując go tam, doczekają się przyjścia wojsk i posiłków" l3 . Faktycznie, w chwili, gdy armia cesarska przekraczała Odrę pod grodem, na terenie piaszczystego Ostrowa Kolegiackiego, w namiotach znajdowali się już wojownicy przysłani przez polskiego księcia. Bolesław nadciągnął niebawem, ale ponieważ cesarz zatrzymał się pod Głogowem, on sam „pozostał w niewielkim oddaleniu", zapewne oczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Ich początek nie wróżył załodze niczego dobrego. W literaturze przedmiotu zwracano uwagę, że w omawianym okresie znano i stosowano kilka najbardziej popularnych sposobów zdobywania grodów. W zasadzie wszystkie one znalazły swoje odbicie podczas walk pod Głogowem. Sposób pierwszy polegał na działaniu przez zaskoczenie. Jak już wiemy, pod Głogowem manewr ten po części się udał, bo napastnicy bez przeszkód pokonali barierę Odry. Niewiele brakowało, aby i dalsze wydarzenia potoczyły się zgodnie z zasadą zaskoczenia. Dzień 24 sierpnia był świętem „Bartłomieja Apostoła", który — jak się zdaje — cieszył się w grodzie szczególnym kultem. Gall bowiem podaje, że „(...) gdy cesarz przebywał rzekę, cały lud w mieście słuchał wówczas mszy świętej. Jasne tedy, że przeszedł bezpiecznie i bez trudności". Rozmodlenie obrońców to jeszcze jedna (obok odkrycia nieznanego brodu) przyczyna zaskoczenia. W tych religijnych uroczystościach zapewne uczestniczyła także załoga grodu, inaczej bowiem trudno wytłumaczyć tak karygodny brak czujności z jej strony (wszak o wydarzeniach pod umocnieniami Bytomia Odrzańskiego w Głogowie musiano już wiedzieć!).

Po przejściu brodu na Odrze napastnicy obeszli gród i zaatakowali podgrodzie od strony Baryczy. Manewr ten zaskoczył przede wszystkim wspomniane już posiłki przysłane przez Bolesława. Zaskoczenie było zupełne, toteż tylko część napadniętych ratowała się ucieczką, natomiast pozostali polegli bądź dostali się do niewoli. Ponadto napastnicy „pobrali znaczne łupy", co mogło świadczyć o bogactwie podgrodzia. Załoga z wielkim trudem zawarła bramy grodu, chroniąc się przed jeszcze większym nieszczęściem. Krzywousty, dowiedziawszy się (zapewne od zbiegłych z pola bitwy) o tej porażce, „zaczął zawalać rzeczkę, nad którą stał, ściętymi w tym celu drzewami". Z tego wynika, że polski książę oczekiwał nieopodal, zapewne gdzieś na trakcie wiodącym w głąb Wielkopolski, i zamierzał blokować drogi, gdyby napastnicy ruszyli dalej. Znamienne, że pod gród Krzywousty nie pospieszył, co dowodziło słabości jego oddziałów. Cesarz tymczasem, nie zdobywszy grodu przez zaskoczenie, rozpoczął pertraktacje z załogą. W zasadzie zwłoka była na rękę obydwu stronom. Obrońcom stwarzała szansę poczynienia ostatnich przygotowań i usunięcia niedociągnięć. A musiały takowe być, skoro Gall zauważa, iż załoga wartko zajęła się usuwaniem „zniszczonych ze starości" fragmentów obwarowań i wznoszeniem w ich miejsce doskonalszych zabezpieczeń. Przekaz ten można sobie jedynie tłumaczyć w taki sposób, że niespodziewany kierunek ataku naraził na niebezpieczeństwo nie gród (o którego obwarowania zawsze starannie dbano), lecz podgrodzie, gdzie siłą rzeczy o zaniedbania nie było trudno. Także napastnicy mogli liczyć, że ewentualny sukces rokowań wart jest nawet kilku dni wyczekiwania. Ponadto przygotowania do szturmu (rozłożenie się obozem, budowa machin, zadbanie o aprowizację itp.) także wymagały czasu. Początkowe rozmowy zakończyły się fiaskiem. Grodzianie propozycję poddania się odrzucili, zażądali natomiast od cesarza możliwości kontaktu z Krzywoustym. Postępowanie

takie było zgodne z ówczesnymi zwyczajami pola walki: oblężona załoga mogła zwrócić się do swojego władcy i prosić go o zgodę na poddanie. Henryk V pozwolił na to, wszelako pod warunkiem przekazania mu zakładników. Gall, który relacjonuje te przetargi, nie ma wątpliwości, że cesarz działał „z ukrytym zamiarem", bowiem zamierzał tą drogą, „nawet dopuszczając się wiarołomstwa, dostać gród w swoje ręce". Natomiast Głogowianie spełnili warunek cesarza, aby móc bez przeszkód naprawić zniszczone fragmenty obwarowań. Dalej wydarzenia potoczyły się wedle częstego w takich sytuacjach scenariusza: Krzywousty zakazał wysłannikom załogi poddania grodu („uniesiony gniewem, zagroził mieszczanom szubienicą"), a gdy ci przekazali jego stanowisko cesarzowi, ten w zamian za oddanie zakładników zażądał oddania warowni. Zagroził ponadto posłom: „(...) jeśli mi opór stawiać będziecie, to i was, i zakładników w pień wytnę". Jeżeli nawet przekaz Galla nie oddaje wiernie słów cesarza, to z pewnością taka była ich intencja. Gród w Głogowie stawał się w tym momencie swoistym gwarantem sukcesu całej wyprawy. Utrzymanie tego przejścia na Odrze oznaczało bowiem dla Bolesława niepewność co do dalszych poczynań niemieckich, natomiast zdobycie go przez napastników stwarzało im możliwość spokojnego podboju całego Śląska, a w dalszej perspektywie — przekazania tej dzielnicy Zbigniewowi bądź Czechom. W tej sytuacji o wszystkim miał rozstrzygnąć oręż. Oblegający przystąpili do sypania wału wokół umocnień grodowych. Miał on zarówno blokować twierdzę, jak też umożliwić prowadzenie ostrzału, a jednocześnie chronić przygotowania do szturmu przed ostrzałem załogi. Armia napastnicza została podzielona na części („legiony", wedle relacji źródła), z których każdej wyznaczono określone zadania. W tym momencie dla oblegających szczególnego znaczenia nabrało przygotowanie środków technicznych, przy pomocy których można by było złamać opór załogi. Ponieważ drewna

wokół obozu było dostatecznie dużo (zapewne bardziej skomplikowane elementy tych urządzeń armia niemiecka miała już ze sobą, jako że źródło wspomina o przyprowadzeniu pod Głogów „ładownych wozów"), do działań mogli przystąpić rzemieślnicy, którzy zapewne znajdowali się w oddziałach piechoty. Ze źródła wynika, że pod Głogowem używano wielkiej rozmaitości ciężkiego sprzętu, takiego jak machiny wyrzucające głazy, nakręcane kusze, które jako pociski wyrzucały ciężkie strzały, a także proce strzelające kamieniami. Do osłony atakujący używali specjalnych konstrukcji sporządzanych z desek, a do burzenia bram wykorzystywali żelazne tarany umieszczane na specjalnie osłoniętych konstrukcjach z drewnianych belek. Posługiwali się też lekkim sprzętem w rodzaju drabin, haków żelaznych i okutych żelazem drągów. W użyciu były również rozmaite środki podręczne, którymi posługiwano się w razie potrzeby. Ponieważ obie strony dysponowały podobnym sprzętem, wynik starcia w gruncie rzeczy zależał od postawy obrońców i od determinacji szturmujących. Podobnie jak napastnicy, gorączkowe przygotowania do walki prowadzili także obrońcy. Grodzianie nie tylko usuwali ostatnie słabe punkty w umocnieniach, ale dokonali odpowiedniego podziału swoich sił na poszczególne wieże i bramy. Przygotowali też posiadane przez siebie środki obronne (kamienne pociski, drewniane bale; w gotowości była też gorąca woda, którą oblewano atakujących itp.). Dodajmy, że zgodnie z ówczesnym feudalnym prawem zwyczajowym, załoga była bezwzględnie zobowiązana do wypełnienia woli księcia, którego „własnością" był gród. A grody często zmieniały swoją przynależność, zwłaszcza na tych terenach, gdzie toczyła się ostra rywalizacja pomiędzy państwami, że wymienimy Milsko czy Łużyce. Tak więc jeśli książę nie zwolnił załogi z obowiązku obrony grodu, musiała ona do końca trwać w oporze, co oznacza, że nie „świadomość" (w znaczeniu przywiązania do instytucji państwa), ale „obo-

wiązek" dotrzymania przysięgi wierności księciu posiadał tu decydujące znaczenie. Źródła jednak na ogół zgodnie podkreślają, że załogi grodów na ziemiach polskich wiernie dotrzymywały swoich zobowiązań i warowni nie oddawały. Przykładów takiej właśnie postawy dostarczały niejednokrotnie wojny Polski z cesarstwem na początku XI wieku, a kampania roku 1109 dobitnie to potwierdziła. Po zakończeniu niezbędnych przygotowań i ostrzelaniu walów kamiennymi pociskami do szturmu ruszyły oddziały pieszych wojowników agresora. Byli oni osłaniani przez łuczników, którzy zasypywali obrońców gradem strzał. Ponieważ ten etap walk nie przyniósł spodziewanych rezultatów, a jedynie udowodnił, że załoga tanio nie sprzeda swojej skóry, atakujący zastosowali nowe środki. Po zasypaniu fosy workami z piaskiem piechurzy zaczęli podtaczać w kierunku wałów machiny oblężnicze, do których „(...) cesarz, sądząc, że litość nad synami i krewniakami zmiękczy serca mieszczan, polecił co znaczniejszych pochodzeniem spośród zakładników z miasta oraz syna komesa grodowego przywiązać, w przekonaniu, że tak bez krwi rozlewu otworzy sobie bramy grodu. A tymczasem grodzianie wcale nie oszczędzali własnych synów i krewnych więcej niż Czechów i Niemców, lecz zmuszali ich kamieniami i orężem do odstąpienia od muru" 14. Determinacja obrońców Głogowa potwierdza liczne przekazy średniowieczne, w tym także bogate źródła z terenów Rusi, Łużyc, Czech i Bizancjum, że Słowianie przejawiali niesłychaną zaciętość podczas tego typu walk. Odparcie pierwszego ataku powinno było spowodować przystąpienie do systematycznego oblężenia, ale cesarz z różnych względów (m.in. w obliczu groźby pogorszenia się pogody, przyboru wód w rzekach itp.) najwyraźniej chciał tego uniknąć, toteż — jak wynika ze źródeł — napastnicy postanowili zmęczyć Głogowian ponawianiem szturmów.

Niezawodny Gall Anonim pozostawił bardzo sugestywny opis tych walk, toteż — mimo zarzutu, że jego relacje są schematyczne i wzorowane na rzymskich historykach, zwłaszcza na Salustiuszu — zanurzmy się w jego tekst: „(...) Cesarz tedy, widząc, że takim sposobem nie pokona miasta ani też mieszczan nie potrafi zachwiać w powziętym postanowieniu, siłą oręża starał się osiągnąć to, czego podstępem nie zdołał. Zewsząd zatem przypuszczano szturm do grodu i z dwu stron podniósł się krzyk potężny. Niemcy nacierają na gród. Polacy się bronią, zewsząd machiny wyrzucają głazy, kusze szczękają, pociski i strzały latają w powietrzu, dziurawią tarcze, przebijają kolczugi, miażdżą hełmy, trupy padają, ranni ustępują, a na ich miejsce wstępują zdrowi. Niemcy nakręcali kusze, Polacy — machiny oprócz kusz, Niemcy wypuszczają strzały, Polacy -— pociski oprócz strzał; Niemcy obracali proce z kamieniami, Polacy kamienie młyńskie z zaostrzonymi drągami. Gdy Niemcy, osłonięci przykryciem z belek, usiłowali podejść pod mur, Polacy sprawili im łaźnię płonącymi głowniami i wrzącą wodą. Niemcy podprowadzali żelazne tarany, Polacy staczali na nich z góry koła, nabijane żelazem. Niemcy po drabinach pięli się w górę, a Polacy nabijali ich na haki żelazne i podnosili w powietrze (...). Takimi to sposobami przez wiele dni cesarz usiłował zdobyć miasto, lecz nic innego nie dostawał w zysku, jako tylko co dzień świeże mięso ludzkie swoich zabitych. Codziennie bowiem ginęli tam szlachetni mężowie, których po wypruciu wnętrzności balsamowano solą oraz wonnościami i składano na ładownych wozach, aby cesarz mógł ich zawieźć do Bawarii lub Saksonii jako jedyny trybut z Polski" 15 . Bez wątpienia podczas tych walk ogromną rolę odgrywał fakt, że szczupła przestrzeń wokół grodu uniemożliwiała napastnikom wykorzystanie znaczącej przewagi liczebnej. Nie umniejsza to wszelako zasług załogi (najwyżej

ok. 200-300 ludzi), którzy potrafili stawić czoła ponawianym atakom. Biorąc pod uwagę wszystkie dane (termin przybycia pod gród, zwłokę wynikającą z wysłania poselstwa do Bolesława, przygotowania do szturmów, ponawiane „przez wiele dni" ataki), pobyt cesarza pod Głogowem mógł trwać ok. 3 tygodni. Z przekazu czeskiej Kroniki Kosmasa dowiadujemy się, że gdy cesarz wtargnął do Polski, nie tylko przystąpił do oblężenia Głogowa, ale „(...) pustoszył ją z obu stron rzeki Odry od wspomnianego grodu aż do grodu Ryczyn (ok. 30 km od Głogowa —• uwaga moja K. O.) i z wszelką zdobyczą wrócił do obozu" l6 . Wieści te potwierdza Gall wspominający o „łupieżcach i podpalaczach", których gromiły oddziały księcia Bolesława. Tutaj winniśmy nieco miejsca poświęcić zachowaniu Krzywoustego, ponieważ właśnie ono (obok obrony Głogowa) stanowiło immanentną część taktyki polskich działań. Podczas gdy wojska niemiecko-czeskie usiłowały zdobyć gród głogowski, „(...) Bolesław nie spoczywał ani we dnie, ani w nocy, lecz nieraz rozpędzał Niemców wychodzących z obozu po żywność; często też w obozie samego cesarza siał postrach i przebiegał to tu, to tam, czyniąc zasadzki" l7. Te doraźne działania na rzecz grodu nie wyczerpywały zamysłów strategicznych polskiego wodza. Do większego rozmachu potrzebował on jednak znacznie większych sił, toteż sięgnął po nie w głąb kraju. Interesujący materiał przynosi w tej kwestii Kronika Wielkopolska, która zanotowała: „Slężanie, Mazowszanie i Lechici z innych dzielnic napływali na pomoc swemu sławnemu królowi Bolesławowi ze wszystkich stron; na zmiany wielokrotnie napadają i zaczepiają wojsko cesarza, nie dając mu ani chwili wytchnienia, lecz ciągłymi napadami niepokoją obóz lub placówki wrogów" 18. 16 17 ,K

K o s m a s , Kronika, ks. III, 27. G a l l , Kronika, ks. III, 9. Kronika Wielkopolska, s. 114-115.

Henryk V i jego doradcy zdawali sobie sprawę z zagrożenia, jakie niosły ze sobą te posiłki (a także zbliżające się jesienne niepogody), toteż ok. 15 września napastnicy odstąpili od Głogowa i ruszyli na Wrocław. Autor Kroniki Wielkopolskiej w tej decyzji dopatrzył się inicjatywy czeskiego księcia, który „(...) widząc, że Ślężanie, wyszedłszy ze swoich granic, przybyli na pomoc Bolesławowi, poddaje cesarzowi myśl, aby część swojego wojska wysłał celem zdobycia miasta Wrocławia". W sugestii tej zapewne tkwi ziarno prawdy. Czesi, którzy doskonale znali stosunki polskie, a także orientowali się w terenie, mieli swoje powody, aby ruszyć na Wrocław właśnie. Apetyty czeskie na dzielnicę śląską miały przecież starą metrykę i obecna wyprawa na te tereny, wespół z cesarzem, mogła być kolejną okazją do ich zaspokojenia. W tym też kierunku mógł kierować swoje starania Zbigniew, dla którego niepowodzenie pod Głogowem zwiastowało załamanie się planów, natomiast ewentualny sukces w postaci opanowania Wrocławia, jeszcze te nadzieje prolongował. Faktem jest, że po porażce pod Głogowem dowództwo niemieckie miało do wyboru kilka wariantów działań. Pierwszym mógł być marsz w głąb Wielkopolski, aby tam, po uprzednim opanowaniu Poznania czy Gniezna, osadzić Zbigniewa na tronie (a przynajmniej nadwerężyć znacząco siły Krzywoustego). Druga możliwość polegała na odwrocie do Niemiec. Wybrano wspomniany już wariant trzeci, co mogło być zarówno ukłonem w stronę czeskich sprzymierzeńców, jak też próbą upozorowania sukcesu. Nic nie wiemy ma temat trasy marszu Niemców i Czechów pod Wrocław. Możemy jedynie przypuszczać, że wiodła ona wzdłuż lewego brzegu Odry, ponieważ wówczas nurt rzeki ubezpieczał napastników od wojsk groźnego księcia polskiego. Wszelako w miarę jak cesarz zbliżał się do Wrocławia, aktywność Bolesława wzrastała: „(...) Cesarz (...) po odbyciu narady ruszył obozem z stronę miasta Wrocławia, gdzie również miał sposobność poznać siły

i talent wojenny Bolesława. Albowiem dokądkolwiek się cesarz zwrócił, gdziekolwiek rozbił obóz lub zrobił postój, postępował za nim Bolesław, raz z przodu, a raz z tyłu, i zawsze trzymał się w pobliżu miejsca postoju cesarza. A gdy cesarz, ruszając w drogę, zwijał obóz, Bolesław dalej był mu nieodstępnym towarzyszem i jeżeli tylko ktoś wyszedł z szeregów, to już nie znalazł powrotnej drogi; a jeżeli czasem większy jakiś oddział w poszukiwaniu żywności lub paszy dla koni oddalił się bardziej od obozu, ufny w swą liczbę, to Bolesław natychmiast stawał pomiędzy nim a wojskiem cesarskim, i tak ci, którzy wyprawili się po łup, padali łupem Bolesława. W ten sposób tak liczne i sprawne wojsko wprawił w taki strach, że nawet Czechów, urodzonych łupieżców, zmusił, by jedli własne zapasy albo całkiem pościli. Nikt bowiem nie śmiał wychylić się z obozu, żaden giermek nie poważył się trawy zbierać, nikt nie wychodził nawet za swą potrzebą poza rozstawioną linię straży. Obawiano się Bolesława w dzień i w nocy, ciągle mając go w pamięci, nazywano go «Boleslawem, który nie śpi». (...) Dlatego też rycerstwo cały dzień szło w pełnym rynsztunku, spodziewając się nieustannie zjawienia się Bolesława. W nocy także wszyscy spali w kolczugach lub stali na stanowiskach, inni odbywali straże albo przez całą noc obchodzili obóz dookoła" W historiografii niemieckiej pojawia się niekiedy przypuszczenie, że cesarz nie przerywał oblężenia Głogowa, lecz kontynuował je, pozostawiwszy tam część wojska. Wszelako wydaje się, że takie stanowisko należy odrzucić, zważywszy, że podobny krok oznaczałby zbyt wielkie ryzyko zagłady dla oblegających Głogów, jak również uszczuplałby siły, którymi przecież cesarz chciał zdobywać potężny gród we Wrocławiu. Ci sami badacze utrzymują ponadto, że część armii napastników wykonywała odwrót

prawym brzegiem Odry, a to ze względu na łatwiejszą aprowizację, jak też możliwości szerszego działania wyniszczającego. Rozumowanie takie, choć z pewnością poprawne, jest wielce wątpliwe. Wysyłanie na prawy brzeg wielkiej rzeki części sił (jak należy mniemać części mniejszej, ale przecież kolejnej już, bowiem pod Głogowem miały jakoby pozostać wydzielone jednostki), oznaczało wystawienie ich na ciosy Bolesława. Armia główna, oddzielona barierą Odry, nie miałaby wówczas najmniejszych szans przyjścia zaatakowanym z pomocą. Do oblężenia Wrocławia nie doszło, gdyż siły cesarskie topniały: „(...) Konie padały, ludzie udręczeni byli czuwaniem, trudami i głodem, a gąszcza leśne, bezdenne bagna, kłujące muchy, ostre strzały, zawzięte chłopstwo — wszystko to nie pozwoliło na wykonanie przedsięwzięcia" 20 . W powyższym fragmencie warto zwrócić uwagę na informację o włączeniu się do walki miejscowej ludności. Postawa owych „zawziętych chłopów" (rustici mordaces) może być traktowana nie tylko jako przejaw wypełniania książęcego żądania stawiania oporu, ale także jako naturalny odruch protestu w odpowiedzi na łupiestwo Niemców i Czechów. Wódz wyprawy na Polskę dostrzegał narastające trudności zewnętrzne, a także zdemoralizowanie we własnych szeregach; to ostatnie szerzyło się także z tej przyczyny, że część rycerstwa niemieckiego pociągnęła na wyprawę znęcona nadziejami na bogate łupy, tymczasem dotychczas jedyną zdobyczą było podgrodzie w Głogowie. „(...) Zdawał sobie jasno sprawę, że tyle ludu dłużej bez łupów żyć nie zdoła i że Bolesław jako lew ryczący nieustannie koło nich krąży" — zauważa Gall. W tej sytuacji Henryk, „poznawszy już dzielność swojego przeciwnika, (...) co innego zamyślił potajemnie, a udawał, że co innego zamierza uczynić", bowiem pozorując marsz

na Kraków, wysłał do Bolesława poselstwo pokojowe. Gall utrzymuje, że cesarz za odstąpienie od swoich planów zażądał 300 grzywien jako „dowodu czci", którą to propozycję polski książę odrzucił. Wedle źródła, odmowa sformułowana była ironicznie, bowiem Krzywousty proponował cesarzowi, aby, jeżeli ma na to ochotę, kontynuował swój marsz lub wracał do Niemiec, ale pokoju za cenę denarów nie zdoła wymusić: ,,(...)Wolę bowiem w tej chwili stracić królestwo Polski, broniąc jego wolności, niż na zawsze spokojnie je zachować w hańbie poddaństwa" — zamyka kronikarz odpowiedź daną przez księcia Bolesława. „(...) Usłyszawszy taką odpowiedź, cesarz postąpił po miasto Wrocław, gdzie jednak nic więcej nie zyskał, jak tylko trupy na miejsce żywych własnych rycerzy". Nieco dalej źródło dodaje, że Henryk „(...) przez dłuższy czas udając, jakoby szedł na Kraków — kręcił się wokoło nad rzeką, raz tu, raz ówdzie, w nadziei, że w ten sposób napędzi strachu Bolesławowi i zmieni jego postanowienie" 21 . Warto też — w kontekście źródła o wiele późniejszego — zwrócić uwagę zarówno na lakoniczny w tym miejscu przekaz „rozgadanego" zazwyczaj Anonima, jak też na ową wzmiankę o „kręceniu się" wokół Wrocławia. Otóż prawie sto lat po wyprawie Henryka V na Polskę Kronika Mistrza Wincentego, zwanego Kadłubkiem przynosi obszerny opis bitwy, którą jakoby w 1109 roku stoczył Bolesław z Niemcami i Czechami nieopodal Wrocławia. Brzmi on następująco: „Kiedy więc spełzły na niczym wysiłki, podstępy, groźby, wrogowie przenoszą dalej znaki wojenne do prześwietnej prowincji śląskiej, lecz pod zgoła niepomyślną i nieszczęśliwą wróżbą. Owi bowiem jakże dzielni Ślązacy, którzy wszędzie zabłysnęli świetnymi triumfami, jak niegdyś odmówili trybutu

Aleksandrowi Wielkiemu, tak samo postąpili i z Niemcami. Niechętnie znosząc, że tak potężny wróg zalega ich ziemię, proszą Bolesława, by nie odkładał bitwy, ponieważ zwłoka pociąga za sobą niebezpieczeństwo, i lepiej polec, niż ciągle żyć w niepewności; niech działa nieustraszenie, to jest ich zdaniem sposób osiągnięcia niewątpliwego zwycięstwa. Król Bolesław oznajmia więc cesarzowi: «Gotów będąc do bitwy odkładasz ją, a ja jestem świadkiem twego tchórzostwa. Żądasz trybutu? Krwawej w dniu jutrzejszym oczekuj daniny. Albowiem jutro z naszej daniny dowiesz się, czego winieneś od kogo wymagać»". Po tym fragmencie, w którym bez trudu znajdujemy zmienioną wersję relacji Galla, okraszoną bogatą wiedzą uniwersytecką Kadłubka (ta wzmianka o Aleksandrze Wielkim dotyczy wcześniejszych tez autora, który dowodził, że Aleksander Macedończyk zabiegał o Kraków i spotkał się z odmową ze strony plemion zamieszkujących dawniej te ziemie), Mistrz Wincenty przechodzi do kwestii, które nas najbardziej interesują: „(...) Skoro tylko więc zaświtało, z obu stron wybiegają naprzód lekkozbrojni, różniąc się zarówno liczbą jak i odwagą. Naprzeciw siebie ustawiają się szyki bojowe. I o ile (siły) Niemców zwiększa ich liczebność, o tyle Polaków śmielszymi czyni większa odwaga. Tymczasem z tyłu wyskakuje potężny zastęp Slężan, którzy zwracają ku sobie znaczną liczbę nieprzyjaciół, umyślnie udają ucieczkę i odciągając tamtych od (innych) oddziałów, zwabiają ich coraz dalej, zwracają się przeciw zwabionym, a gwałtownym uderzeniem oszczepów z ukosa wystające ich długie włócznie równocześnie odtrącają i w nich godzą. Gdy ci polegli, inni spieszą im z pomocą i (też) padają. I tak jedni po drugich (giną), aż wreszcie niemal wszystkie w tyle stojące wojska zwracają się (przeciw nim). Skutkiem tego nie tyle środkowe, ile pierwsze mieszają się szyki; nie znając bowiem przyczyny zamieszania sądzą, że swoi uciekają, a nie ścigają, toteż

(sami) niemal w ucieczce się rozpierzchają. (Jednakże) z jednej strony wstyd, a z drugiej Bolesław zmusza ich do zatrzymania się. A ponieważ falangi prażan idą na czele, (one to) padają przy pierwszym starciu. Po czym owe olbrzymie legiony niemieckie — jedne niszczy Bolesław, drugie Ślężanie (...) Skąpe tedy i rozbite ich resztki pozbierała smutna Lemania (Wincenty używa francuskiej nazwy Alemania na określenie Niemiec), życie cesarza za łaskę, a ucieczkę za tryumf poczytując. Na dowód tego istnieje jeszcze nazwa (owego) miejsca, zbiegła się tam (bowiem) niezmierna sfora psów, które, pożerając tyle trupów, wpadły w jakąś szaloną dzikość, tak że nikt nie śmiał tamtędy przejść, i dlatego owo miejsce nazywa się Psim Polem" 22 . Podobną relację, w nieco zmienionej formie, powtórzyła później Kronika Wielkopolska. Współczesna historiografia nie kwestionuje prawdopodobieństwa rozegrania bitwy nieopodal Wrocławia. Różnice pomiędzy zazwyczaj „rozgadanym", tym razem zaś bardzo „wstrzemięźliwym" zapisem Galla (że cesarz pod Wrocławiem „zyskał jeno trupy własnych rycerzy", co można odczytać jako kolejną porażkę) a relacją Kadłubka da się wytłumaczyć tym, że dla Anonima istotny był obraz całej wielkiej wyprawy czesko-niemieckiej; na jej tle starcie pod Wrocławiem było zaledwie jednym z epizodów. Kadłubek tymczasem oparł się również na żywej wówczas lokalnej (śląskiej) tradycji, która była nie tylko nasycona szczegółami, ale i nierzadko ubarwiona emocjami. Wydaje się, że zwłaszcza ten ostatni czynnik mógł mieć ogromne znaczenie dla kształtu zapisu. Zgodnie z ową tradycją, szczegółowy przebieg zwycięskiego starcia z Niemcami w warunkach narastającego rozbicia dzielnicowego (przełom XII/XIII wieku) nasycony był niezaprzeczalnie wartościami emocjonalnymi. Ponadto tradycja, ściśle związana z miejscem wydarzenia, mogła 22

M i s t r z W i n c e n t y , Kronika polska, Warszawa 1974, s. 156-157.

wiernie przechowywać szczegóły, których nie dostrzegały inne źródła. Przyjmijmy zatem, że bitwa rzeczywiście miała miejsce i zakończyła się sukcesem polskich wojowników, natomiast jej rozmiary wskazywały, że była to raczej większa potyczka. Krzywousty nie po to stosował taktykę defensywną, nie po to blokował trakty drogowe, atakował przeciwnika w zasadzkach, ścigał jego oddziały aprowizacyjne, aby podejmować ryzyko walnej bitwy w polu. Na takie działania Polacy nie mieli dość sił. Starcie na Psim Polu było więc zapewne spotkaniem części wojsk Krzywoustego z częścią sił czesko-niemieckich. Ponieważ miejsce bitwy umieszcza się na prawym brzegu Odry, mógł to być nieprzyjacielski zagon, który nie sprostał chwilowej przewadze wojowników Bolesława, wspomaganych dodatkowo przez rozeźlonych chłopów. Decydującego znaczenia potyczka na Psim Polu nie miała, była natomiast lokalnym sukcesem Polaków, który w obozie niemieckim mógł przechylić szalę na rzecz odwrotu. Brak sukcesów, dotkliwe kłopoty aprowizacyjne, a przede wszystkim obawa przed zagrożeniem ze strony polskiego księcia spowodowały, że w otoczeniu Henryka rosło niezadowolenie i zaczęto przemyśliwać o odwrocie. Pierwsi odmaszerowali Czesi ze Świętopełkiem, który wkrótce po opuszczeniu obozu cesarskiego został zabity przez jednego ze swoich poddanych. Nie można wykluczyć, że czyn ten spowodowany był niezadowoleniem pobratymców księcia, którzy spodziewali się w Polsce bogatych łupów. Odejście czeskich przewodników przesądziło o losach wyprawy: „(...) Cesarz przeto, widząc, że przez dalsze wyczekiwanie raczej narazi się na straty i hańbę, niż (znajdzie) chwałę i zysk, postanowił wracać, trupy tylko wioząc ze sobą jako trybut" 23 . Powyższy fragment przekazu był przedmiotem wielu polemik i dyskusji, zwłaszcza w politycznym aspekcie kwestii

zakończenia wojny 1109 roku, wszelako przyjąć należy, że informacja powyższa w zasadzie wyczerpuje dostępne dane źródłowe na temat zmagań Krzywoustego z Henrykiem V i Czechami. O dalszych działaniach wojsk niemieckich nic nie wiadomo, poza wzmiankami, że w drodze powrotnej pustoszyły one Śląsk. O politycznych rezultatach wojny z 1109 roku — źródła milczą. Gall ocenia ją jako klęskę napastników, Wincenty — poza obszernym opisem starcia na Psim Polu — nie podaje żadnych informacji. Kosmas ogranicza się do ubolewania nad śmiercią Świętopełka. Źródła niemieckie podkreślają przede wszystkim ogrom zniszczeń dokonanych w Polsce, sugerując w ten sposób, że wyprawa osiągnęła zamierzony cel. Niektóre z przekazów niemieckich (jest ich jednak zdecydowana mniejszość) zdają się sugerować, że wojnę zakończyło milczące rozejście się zwaśnionych armii, bez zdecydowanych zwycięzców i pokonanych. Jedynie relacja bawarskiego kronikarza Ekkeharda z Aura utrzymuje, że Bolesław zawarł z cesarzem pokój i zapłacił trybut 24 . Literatura histoiyczna rozmaicie interpretowała rozbieżność źródeł. Przyjmuje się, że prawdopodobnie wojnę zakończył nie znany nam układ (zawarty jednak już w późniejszym czasie), na mocy którego Krzywousty zgodził się płacić trybut, ale z terenów Pomorza, które zamierzał podbić w niedalekiej przyszłości. Takie traktowanie przewidywanych zdobyczy pozostawało poniekąd w zgodzie z wcześniejszymi relacjami pomiędzy Polską a cesarstwem jeszcze za Mieszka I (wiemy, że i on płacił trybut z Pomorza Zachodniego) i w niczym nie umniejszało niezależności Bolesława Krzywoustego. Zagadnienia te jednakże wykraczają poza ramy rozważań poświęconych wojnie Polski z Niemcami i Czechami w roku 1109.

24

Por.: K. M a l e c z y ń s k i , Wojna..., op. cit., s. 30-31.

ZAKOŃCZENIE Pomyślne starcie orężne spowodowało, że Bolesław Krzywousty osiągnął szereg istotnych korzyści. Można je oceniać zarówno w kategoriach doraźnych, jak też przez pryzmat późniejszych wydarzeń. Sukcesem był przede wszystkim fakt, że Polska zdołała obronić swoją suwerenność i niezależność od cesarstwa. Nie został uszczuplony obszar terytorium państwa, a zniszczenia można było szybko naprawić. Książę Bolesław zdołał też obronić swoją pozycję w kraju, powstrzymując w ten sposób (przynajmniej na pewien czas) narastające tendencje decentralistyczne. Dążenie do zjednoczenia państwa wpłynęło na zdynamizowanie polityki zagranicznej, której efektem stało się ponowne podporządkowanie Polsce całego Pomorza. Ten fakt niejako przesądził o powrocie Polski na ziemie leżące u ujścia Odry i spowodował, że zachodnia granica ponownie (jak za pierwszych Piastów) oparła się o tę potężną zaporę wodną. Nie bez znaczenia było i to, że opustoszały po śmierci Świętopełka książęcy stolec w Pradze mógł zająć faworyt Krzywoustego — Bożywoj. To zaś zdawało się przechylać szalę polsko-czeskiej rywalizacji o Śląsk na naszą korzyść. Wszystkie wymienione tu sukcesy (niezależnie od tego, że część z nich

miała bardzo krótki żywot), państwo zawdzięczało swoim siłom zbrojnym. Ukształtowane w okresie monarchii wczesnofeudalnej zasady ogólne, jak też przyjęte później szczegółowe rozwiązania w zakresie struktur militarnych, raz jeszcze z powodzeniem zdały egzamin. Założenia strategiczne i taktyka działań, system stałych punktów oporu, powinności wojskowe feudałów i ogółu ludności, sposób dowodzenia — wszystkie te czynniki sprawdziły się podczas wojny z przeważającymi siłami doskonałej armii niemiecko-czeskiej. Oceniając tamte zmagania wojenne nie możemy przecież zapominać, że przeciwnicy Bolesława Krzywoustego dysponowali wieloma atutami. Przede wszystkim znaczniejszymi możliwościami mobilizacyjnymi, szersza bowiem była feudalna „podstawa", z której można było rekrutować rycerstwo na wyprawę. Przewaga dotyczyła także uzbrojenia i wyposażenia. Wprawdzie jakością uzbrojenie polskich wojowników nie ustępowało uzbrojeniu przeciwników, ale w armii niemieckiej była to broń bardziej ujednolicona. Podobna przewaga istniała w zakresie wyposażenia wojska. Wreszcie, należy podkreślić, że feudalne oddziały niemieckiego rycerstwa górowały nad wojami Krzywoustego doświadczeniem bitewnym. Zaprawionym w bojach na terenie Niemiec, Włoch czy Francji rycerzom niemieckim nie sposób było przeciwstawić się w walnej rozprawie bitewnej. W polu, w otwartym starciu, ich zastępy były niezwyciężone. Stąd wzięła się tylekroć przez nas wspominana taktyka wojny szarpanej, metody umiejętnego wciągania nieprzyjaciela w zasadzkę, wreszcie, powodzenie zaciekłej obrony potężnych, drewniano-ziemnych umocnień grodowych. Wojna roku 1109 w zasadzie zakończyła okres zmagań zbrojnych Polski z Niemcami w najstarszej fazie naszego państwowego bytu. Rozpoczęła go zwycięska dla Mieszka I bitwa pod Cedynią, zakończyła — obrona Głogowa i bitwa na Psim Polu. Wprawdzie państwo nasze nie zdołało wówczas

wysunąć się ku zachodowi poza naturalną barierę Odry i Nysy Łużyckiej ani (jak to zamierzał Bolesław Chrobry) podporządkować sobie słowiańskich terenów pomiędzy Odrą a Łabą, ale ocaliło własną odrębność polityczną. Poczucie tej odrębności, tradycja samodzielnego państwowego bytu — okazały się szczególnie cenne w okresie feudalnego rozdrobnienia dzielnicowego. W budowaniu tej świadomości wojna roku i 109 bezsprzecznie odegrała ogromną rolę.

BIBLIOGRAFIA ŹRÓDŁA

Anonim, tzw. Gall, Kronika, Wrocław—Warszawa-Kraków 1965. Jan Długosz, Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. I-IV, Warszawa 1962 i 1969. Kosmas, Kronika Czechów, Warszawa 1968. Kronika Wielkopolska, Warszawa 1965. Mistrz Wincenty, Kronika polska, Warszawa 1974. Thietmar, Kronika, Poznań 1953. LITERATURA (wybór)

Arnold S., Terytoria plemienne w ustroju administracyjnym Polski piastowskiej [w:] Z dziejów średniowiecza, Warszawa 1968. Buczek K., Ziemie polskie przed tysiącem lat. Zarys geograficzno-histoiyczny, Wrocław 1960. Dąbrowski J., Obowiązek obrony kraju w XI—XIII wieku, Kraków 1953. Grabski A. F„ Bolesław Krzywousty 1081-1138, Warszawa 1968. Kowalenko W., Grody i osadnictwo grodowe Wielkopolski wczesnohis to tycznej (od VII do XII w.), Poznań 1938. Kutzner M., Głogów [w:] Studia nad początkami i rozplanowaniem miast nad środkową Odrą i dolnaŁ Wartą, Zielona Góra 1970.

Labuda G., Polska granica zachodnia. Tysiąc lat dziejów politycznych, Poznań 1971. Maleczyński K., Bolesław III Krzywousty, Wrocław—Warszawa—Kraków 1975. Maleczyński K., Wojna polsko-niemiecka 1109, Wrocław 1946. Miśkiewicz B., Rozwój stałych punktów oporu w Polsce do połowy XV w., Poznań 1964. Miśkiewicz B., Studia nad obroną polskiej granicy zachodniej w okresie wczesnofeudalnym, Poznań 1961. Monografia Odiy, studium zbiorowe, Poznań 1948. Nadolski A., Broń i strój rycerstwa polskiego w średniowieczu, Wrocław 1979. Nadolski A., Polskie siły zbrojne i sztuka wojenna w początkach państwa polskiego [w:] Początki państwa polskiego. Księga tysiąclecia, t. I, Poznań 1962. Nadolski A., Studia nad uzbrojeniem polskim w X, XI i XII wieku, Łódź 1954. Nowak T. M., Wimmer J., Historia orąża polskiego 963—1795, Warszawa 1981. Polska pierwszych Piastów. Państwo-,społeczeństwo—kultura, Wrocław 1968. Tymieniecki K., Bolesław III Krzywousty [w:] Polski słownik biograficzny, t. 2, Kraków 1936. Wasilewski T., O służbie wojskowej ludności wiejskiej i składzie społecznym wojsk pieszych i konnych we wczesnym średniowieczu polskim [w:] „Przegląd Historyczny", t. 51, 1960, z. 1. Zajączkowski S. M., Służba wojskowa chłopów w Polsce do połowy XV wieku, Łódź 1958. Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, t. I—II, Warszawa 1965-1966.

SPIS ILUSTRACJI Bitwa rycerstwa niemieckiego ze Słowianami. Relief katedry w Moguncji Proca bojowa. Wielkość metalowej (lub drewnianej) „miseczki" decydowała o wielkości kamiennego pocisku. Posługiwanie się taką bronią wymagało dużej zręczności i żmudnych ćwiczeń Rysunek przedstawiający sposoby łączenia żelaznych kółek, z których sporządzano kolczugę, lub blaszek naszywanych na skórzany kaftan Przekrój wału grodowego na Górze Lecha w Gnieźnie. Widoczny sposób układania kolejnych warstw drewnianych bierwion, przemiennie (równolegle i prostopadle) do linii wału. Całość stanowiła niezwykle trwałą i stabilną konstrukcję Sposób mocowania miecza do pasa rycerskiego Ciężkozbrojny piechur niemiecki z przełomu XI i XII wieku Rycerz w pancerzu karacenowym z tarczą. Rysunek umieszczony na monecie z połowy XII wieku Piechur niemiecki z tarczą i toporem Tarczownik niemiecki z mieczem Wojownicy polscy z początków XII wieku Ciężkozbrojni z czasów Bolesława Krzywoustego Piechota polska z czasów Bolesława Krzywoustego Polskie rycerstwo ciężkozbrojne z czasów Bolesława Krzywoustego Bitwa pod umocnieniami Głogowa

SPIS MAP System obrony granicy zachodniej w okresie wczesnego średniowiecza Wyprawa Henryka V na Polskę w roku 1109 Położenie grodu w Głogowie

SPIS TREŚCI Wstęp Polska na przełomie XI i XII stulecia Kształt państwa, stosunki wewnętrzne, przemiany społeczne i ekonomiczne Stosunki polsko-niemieckie i polsko-czeskie w początkach XII stulecia Wojskowość polska w czasach Bolesława Krzywoustego ... Potencjał militarny państwa, zasady powoływania sił zbrojnych Rodzaje wojsk, ich struktura organizacyjna i dowodzenie Uzbrojenie i wyposażenie polskich sił zbrojnych Stałe punkty oporu w Polsce wczesnośredniowiecznej Strategia i taktyka wojsk polskich na przełomie XI/XII stulecia Wojna Polski z cesarstwem w roku 1109 Teatr działań wojennych Ważniejsze warownie w pasie granicy zachodniej Wojna polsko-niemiecka w roku 1109 Zakończenie Bibliografia Spis ilustracji Spis map

3 8 8 22 30 30 35 40 52 59 75 75 79 83 112 115 117 118

Bitwa rycerstwa niemieckiego ze Słowianami. Relief katedry w Moguncji

Proca bojowa. Wielkość metalowej (lub drewnianej) „miseczki" decydowała o wielkości kamiennego pocisku. Posługiwanie się taką bronią wymagało dużej zręczności i żmudnych ćwiczeń

Rysunek przedstawiający sposoby tączenia żelaznych kotek, z których sporządzano kolczugę, lub blaszek naszywanych na skórzany kaftan Przekrój wału grodowego na Górze Lecha w Gnieźnie. Widoczny sposób układania kolejnych warstw drewnianych bierwion, przemiennie (równolegle i prostopadle) do linii wału. Całość stanowiła niezwykle trwałą i stabilną konstrukcję

Sposób mocowania miecza do pasa rycerskiego

Ciężkozbrojny piechur niemiecki z przełomu XI i XII wieku

Rycerz w pancerzu karacenowym z tarczą. Rysunek umieszczony na monecie z połowy XII wieku

Piechur niemiecki i toporem

z tarczą

Piechota polska z czasów Bolesława Krzywoustego

Polskie rycerstwo ciężkozbrojne z czasów Bolesława Krzywoustego

Bitwa pod umocnieniami Głogowa

HISTORYCZNE BITWY

„(...) Grodzianie, otwarłszy bramy, wyszli z dobytymi mieczami, nie obawiając się ani mnogości różnorodnych wojsk, ani napastliwości Niemców, ani obecności samego cesarza, lecz czołowo stawiając im odważny opór. Widząc to cesarz niesłychanie się zdumiał, że tak ludzie bez zbroi ochronnej walczyli gołymi mieczami przeciw tarczownikom, a tarczownicy przeciw pancernym, spiesząc tak ochoczo do walki, jakby na biesiadę. Wtedy (...) cesarz posłał tam kuszników i łuczników, aby przynajmniej przed ich groźbą grodzianie ustąpili i cofnęli się do grodu. Ale Polacy na pociski i strzały zewsząd lecące tyle zwracali uwagi co na śnieg lub krople deszczu. Tam też cesarz po raz pierwszy przekonał się o odwadze Polaków, bo nie wszyscy jego rycerze wyszli cało z tej walki".