200 72 2MB
Polish Pages 291 Year 2005
ANTONY BEEVOR
BERLIN UPADEK 1945 PRZEKŁAD Józef Kozłowski WARSZAWA Tytuł oryginału BERLIN THE DOWNFALL 1945 Przekład Józef Kozłowski Konsultacja historyczna prof, drhab. Pawel Wieczorkiewicz Konsultacja terminów militarnych Stanisław Derejczyk Konsultacja terminów niemieckich Michał Misiorny Projekt okładki Krzysztof Findziński Ilustracje pochodzą z wydania Viking, Penguin Books, 2002 Korekta Barbara Graczyk Redakcja techniczna Urszula Rutkowska Copyright © Antony Beevor, 2002 Mapy copyright © Raymond Turvey, 2002 The moral right of the the author has been asserted All rights reserved Copyright © 2002 for the Polish edition by Wydawnictwo MAGNUM Ltd. Copyright © 2002 for the Polish translation by Wydawnictwo MAGNUM Ltd. Warszawa 2004 Wydawnictwo MAGNUM sp. z o.o. 02-536 Warszawa, ul.-Narbutta 25a tel./fax 848-55-05, tel. 646-00-85 e-mail: [email protected] www.wydawnictwo-magnum.com.pl Wydawnictwo prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek. Skład i łamanie - Ewa Witosińska Studio komputerowe Wydawnictwa MAGNUM sp. z o.o. Druk i oprawa - Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. 90-450 Łódź, ul. Żwirki 2 ISBN 83-89656-00-0
Spis treści SPIS ILUSTRACJI MAPY GLOSARIUSZ WSTĘP 1 Berlin w Nowy Rok 2 Domek z kart nad Wisłą 3 Ogień, miecz i „szlachetny gniew” 4 Wielka ofensywa zimowa 5 Wyścig do Odry 6 Wschód i Zachód 7 Oczyszczanie tyłów 8 Pomorze i przyczółki na Odrze 9 Kierunek Berlin 10 Kamaryla Hitlera i Sztab Generalny 11 Przygotowanie coup de grace 12 Oczekiwanie na szturm 13 Amerykanie nad Łabq 14 W przeddzień bitwy 15 Żuków na Reitwein Spur 16 Seelow i Sprewa 17 Ostatnie urodziny Führera 18 Ucieczka „Złotych Bażantów” 19 Bombardowane miasto 20 Złudne nadzieje 21 Walki w mieście 22 Walki w lesie 23 Zdrada woli 24 Zmierzch wodzów 25 Kancelaria Rzeszy i Reichstag 26 Koniec bitwy 27 Vae victis! 28 Jeździec na białym koniu
MATERIAŁY ŹRÓDŁOWE PRZYPISY BIBLIOGRAFIA INDEKS NAZWISK
Spis ilustracji 1. Członkowie Hitlerjugend w czasie walk o Lubań na Dolnym Śląsku. 2. Przegląd oddziałów Korpusu „Grossdeutschland” w Prusach Wschodnich, jeszcze przed ofensywą radziecką. 3. Członkowie Volkssturmu w niewoli. Prusy Wschodnie. 4. Berlińczycy po ciężkim nalocie alianckim na miasto. 5. Kolumna uchodźców ze Śląska, uciekających przed Armią Czerwoną. 6. Oddziały Armii Czerwonej w jednym z miast Prus Wschodnich. 7. Oddziały pancerne wojsk radzieckich w Prusach Wschodnich. 8. Oddziały Armii Czerwonej zajmują Tylżę. 9. Samobieżne działa Armii Czerwonej w walkach o Gdańsk. 10. Członkowie Hitlerjugend podczas defilady Volkssturmu przyjmowanej przez Goebbelsa. 11. Dwaj niemieccy żołnierze walczący w obronie Wrocławia. 12. Grenadierzy pancerni z jednostki SS przed rozpoczęciem kontrataku. Południowe Pomorze. 13. Goebbels odznacza członka Hitlerjugend po odbiciu Lubania. 14. Niemieckie kobiety z dziećmi próbujące wydostać się koleją na zachód Niemiec. 15. Głodujące rodziny uchodźców zbierają orzeszki bukowe w lesie w pobliżu Poczdamu. 16. Ewa Braun na przyjęciu weselnym swojej siostry Gretl. 17. Lekarze Armii Czerwonej wśród ocalałych więźniów Oświęcimia. 18-19. Niemiecki inżynier i jego rodzina po popełnieniu samobójstwa. 20. Niemiecki żołnierz powieszony na rozkaz generała Schörnera. 21. Drużyna niszczycieli czołgów Hitlerjugend z Pancerfaustami przymocowanymi do rowerów. 22. Reichsführer SS Heinrich Himmler, który sam rzadko brał broń do ręki, marzył o zostaniu wielkim dowódcą wojskowym. 23. Józef Stalin i Winston Churchill w Jałcie. 24. Czołgi T-34 1 Frontu Białoruskiego marszałka Żukowa przekraczają Odrę. 25. Saperzy Armii Czerwonej budują przeprawę na Odrze dla wojsk idących na Berlin. 26. Żołnierze Armii Czerwonej próbują wyciągnąć z rozlewiska Odry działo przeciwpancerne. 27. Rosyjskie kobiety pod Berlinem, uwolnione z robót przymusowych przez Armię Czerwoną. 28. Cmentarz w ruinach Berlina. 29. Hitler ze swoimi najmłodszymi obrońcami. Obok niego Artur Axmann, przywódca Hitlerjugend. 30-33. Żołnierze Armii Czerwonej walczą o każdą ulicę i dom w „legowisku faszystowskiej bestii”. 34. Żołnierze Armii Czerwonej na moście Moltkego w czasie ataku na „Dom Himmlera” - budynek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i na Reichstag. 35. Radzieckie działo samobieżne na ulicach Berlina. 36. Podziurawiony kulami volkswagen przed Kancelarią Rzeszy. 37. Oddziały 1 Frontu Ukraińskiego wysłane do walki z 9 Armią w czasie marszu przez sosnowe lasy na południe od Berlina. 38. Niemieccy żołnierze poddają się Rosjanom w Berlinie. 39. Żołnierze Armii Czerwonej na ulicach Berlina. 40. Kuchnia w ruinach. 41. Spotkanie żołnierzy Armii Czerwonej z oficerami Armii Stanów Zjednoczonych: pułkownik Iwanow wznosi toast. Obok generał major Robert C. Macon z amerykańskiej 83 Dywizji Piechoty. 42. Niemieccy cywile uciekają do Amerykanów po zniszczonym moście kolejowym na Łabie. 43. Koniec walki dla Hansa-Georga Henkego, nastoletniego żołnierza niemieckiej armii. 44. Ranny radziecki żołnierz opatrywany przez sanitariuszkę. 45. Generał Stumpff, feldmarszałek Keitel i admirał von Friedeburg przybywają do Karlshorst, aby podpisać akt bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy. 46. Żołnierz Armii Czerwonej próbuje zabrać rower jednej z berlińskich kobiet. 47. Marszałek Żuków przyjmuje paradę zwycięstwa na koniu. 48. Żuków z generałem Tieleginem, szefem frontowego Zarządu Politycznego i generałem Iwanem Sierowem, szefem zarządu frontowego NKWD. 49. W ruinach Reichstagu.
Podziękowania za udostępnienie zdjęć AKG Londyn: 3, 6, 7, 8, 9,13,17, 22, 24, 26, 28, 34, 37, 40, 42. Aleksander Ustinow/Bildarchiv Preussischer Kulturbesitz, Berlin: 27. Bildarchiv Preussischer Kulturbesitz, Berlin: 16, 21, 39, 43. Bundesarchiv Bild, Koblencja: 2 (146/85/22/20), 47 (183/K0907/310). Chronos, Berlin: 18,19, 36. Hilmar Pabel/Bildarchiv Preussischer Kulturbesitz, Berlin: 15. Hulton Getty: 46. Imperial War Museum, Londyn: 10 (FLM 3345), 29 (FLM 3351),30 (FLM 3349), 31 (FLM 3348), 32 (FLM 3346), 33 (FLM 3350). Jürgen Stumpff/Bildarchiv Preussischer Kulturbesitz, Berlin: 45. National Archives and Records Administration, Maryland: 20 (III-S.C.-205221), 41 (III-S.C-205367), 49 (306-NT-885-C2). PK-Benno Wundshammer/Bildarchiv Preussischer Kulturbesitz, Berlin: 1. Zbiory prywatne/Nowosti/Bridgeman Art Library: 23, 25. Ullstein Bild, Berlin: 4, 5,11,12,14, 38, 44. Dołożono wszelkich starań, aby skontaktować się ze wszystkimi właścicielami praw autorskich. Wydawcy proszą o uwagi, żeby w przyszłych wydaniach uniknąć błędów i pominięć.
Mapy
Glosariusz Wszystkie daty podane w książce odnoszą się do 1945 roku, chyba że podano inaczej. BdM Bund deutscher Mädel, Liga Niemieckich Dziewcząt, żeński odpowiednik Hitlerjugend. Fritz Rosyjskie określenie niemieckiego żołnierza. W liczbie mnogiej odnosiło się do Niemców jako narodu. Frontowik Żołnierz Armii Czerwonej z doświadczeniem frontowym. Iwan Żołnierz radziecki. Określenie wykorzystywane zarówno przez żołnierzy Armii Czerwonej, jak i Niemców. Kessel Kocioł. Zgrupowanie wojsk znajdujące się w okrążeniu. Landser Żołnierz niemiecki z doświadczeniem frontowym. Odpowiednik rosyjskiego frontowik. NKWD Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych kierowany przez Ławrientija Berię. Jednostki NKWD w postaci dywizji NKWD, w których skład weszły głównie pułki wojsk wewnętrznych i ochrony pogranicza, były przydzielane do dowództwa każdego radzieckiego frontu. Szef NKWD każdego frontu odpowiadał tylko przed Stalinem i Berią. Nie podlegał normalnej dyscyplinie wojskowej i nie wchodził w normalne struktury dowodzenia. OKH Oberkommando der Heeres, Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych. Teoretycznie najwyższa struktura dowodzenia niemieckich wojsk lądowych. Jej najważniejszym zadaniem było dowodzenie wojskami na froncie wschodnim. OKW Oberkommando der Wehrmacht, Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych. Kierowało operacjami na wszystkich frontach, z wyjątkiem frontu wschodniego. Oddział VII W dowództwie każdej armii radzieckiej struktura odpowiedzialna za prowadzenie działań z zakresu wojny psychologicznej, mających na celu demoralizację przeciwnika. W tych działaniach wykorzystywano głównie niemieckich komunistów oraz jeńców wojennych, którzy przeszli odpowiednie szkolenie „antyfaszystowskie” w radzieckich obozach jenieckich. Niemcy nazywali tych żołnierzy „wojskami Seydlitza” od nazwiska generała Walthera von Seydlitza Kurzbacha, który poddał się Rosjanom pod Stalingradem. Brał on także udział w formowaniu Komitetu Narodowego „Wolne Niemcy”, którego działalność była całkowicie kontrolowana przez NKWD. Oddział/Zarząd polityczny Oficer polityczny (Politruk) był odpowiedzialny w jednostkach Armii Czerwonej za nastroje i wychowanie polityczne żołnierzy. Oddział na szczeblu armii lub zarząd na szczeblu frontu podlegał Głównemu Zarządowi Politycznemu Armii Czerwonej (Gław-PURRKA). S-Bahn Kolejka miejska i podmiejska. Jej tory biegły głównie na powierzchni, choć część trasy przebiegała także pod ziemią. SHAEF Supreme Headquarters Allied Expeditionary Forces, Naczelne Dowództwo Sojuszniczych Sił Ekspedycyjnych. Smiersz Akronim od Smiert’ szpionam. Nazwa dla tej struktury kontrwywiadowczej, istniejącej przy każdej jednostce i formacji Armii Czerwonej, została rzekomo wybrana przez samego Stalina. Do kwietnia 1943 roku, gdy stanowisko szefa Smiersza objął Wiktor Abakumow, stanowiła Zarząd Specjalny NKWD. Stawka Naczelne dowództwo radzieckie, podlegające bezpośredniej kontroli Stalina. W 1945 roku jej szefem sztabu był generał Antonow. Sztraf Kompania lub batalion karny. Radziecki odpowiednik niemieckich jednostek karnych (Straf). Do oddziałów tych kierowano zdegradowanych oficerów, dezerterów i żołnierzy skazanych prawomocnymi wyrokami. Teoretycznie służba miała być szansą „odkupienia własną krwią popełnionych przewinień”. W praktyce pododdziały tego rodzaju wykorzystywano do zadań o charakterze samobójczym, jak wykonywanie przejść przez pola minowe. Zawsze były konwojowane przez żołnierzy innych jednostek, z rozkazem zastrzelenia każdego, kto sprzeciwi się wydanym rozkazom. U-Bahn Kolejka podziemna Vierchowny Naczelny dowódca. Określenie używane przez Żukowa i innych radzieckich wyższych
dowódców w odniesieniu do Stalina.
Struktury organizacyjne niemieckich i radzieckich sił zbrojnych Grupa armii, front Niemiecka „grupa armii” lub radziecki „front” obejmował pewną liczbę armii pod jednolitym dowództwem. Liczebność takiego wyższego związku operacyjnego wynosiła od 250 000 do ponad 1 000 000 żołnierzy. Armia Niemiecka armia liczyła od 40 000 do ponad 100 000 żołnierzy. Armie radzieckie były zwykle mniejsze. W skład armii wchodziły dwa, trzy korpusy. Etatowo radziecka armia pancerna miała 620 czołgów i 188 dział samobieżnych. Korpus W skład korpusu wchodziło kilka dywizji, zwykle od dwóch do czterech. Radziecki korpus pancerny składał się z trzech brygad pancernych po 65 czołgów każda i odpowiadał niemieckiej dywizji pancernej. Dywizja Wielkość dywizji była bardzo różna. Radziecka dywizja piechoty etatowo liczyła 11 780 żołnierzy, zwykle jednak było to od 3000 do 7000 żołnierzy. Niemieckie dywizje piechoty w 1945 roku miały ogromne braki etatowe. Brygada Związek taktyczny złożony z kilku pułków lub batalionów. Tego rodzaju struktury organizacyjne istniały w armii amerykańskiej i brytyjskiej oraz w węższym zakresie w armii niemieckiej i radzieckiej. W tej ostatniej brygada składała się z dwóch lub trzech pułków, a korpus tworzyły trzy brygady. Pułk Jednostka taktyczna, oddział złożony co najmniej z dwóch, trzech batalionów po około 700 żołnierzy każdy. Batalion Batalion z okresu II wojny światowej składał się co najmniej z trzech kompanii, etatowo po około 80 żołnierzy, kompanii wsparcia mającej na uzbrojeniu karabiny maszynowe, moździerze lub artylerię przeciwpancerną oraz kompanii transportowej i kompanii zaopatrzenia. Nazwy stopni w armiach brytyjskiej, amerykańskiej, niemieckiej i Waffen-SS znaleźć można na stronie www.antonybeevor.com w części dotyczącej aneksów do tej książki.
Wstęp „Historia zawsze najbardziej uwydatnia wydarzenia dni ostatnich”, gorzko stwierdził Albert Speer, gdy Amerykanie przesłuchiwali go tuż po zakończeniu wojny. Nie mógł pogodzić się z myślą, że wcześniejsze osiągnięcia reżimu hitlerowskiego przysłoniła teraz jego całkowita klęska. Przy tym Speer, podobnie jak inni prominenci III Rzeszy, nie był w stanie albo po prostu nie chciał potwierdzić starej prawdy, że nic tak nie mówi o przywódcach i systemach politycznych, jak sposób ich upadku. To właśnie z tego powodu klęska III Rzeszy jest tak fascynująca i ważna, zwłaszcza teraz, gdy wielu nastolatków, szczególnie w Niemczech, próbuje odwoływać się do jej tradycji i historii. Wrogowie nazistów wyobrażali sobie moment zemsty już ponad dwa lata wcześniej. 1 lutego 1943 roku jeden z radzieckich pułkowników zwrócił się do kolumny wyniszczonych jeńców niemieckich w ruinach Stalingradu: „Tak właśnie będzie wyglądał Berlin!”. Gdy po raz pierwszy przeczytałem te słowa, wiedziałem już o czym będzie moja następna książka. Wśród graffiti zachowanych na ścianach Reichstagu w Berlinie wciąż można zobaczyć nazwy tych dwóch miast wypisywane na murach przez Rosjan w chwili ich największego zwycięstwa, po wyparciu wroga z własnego kraju i dojściu do serca Rzeszy. Również Hitler miał obsesję na tym punkcie. W listopadzie 1944 roku, gdy Armia Czerwona koncentrowała już swoje siły za wschodnimi granicami III Rzeszy, wskazywał na przykład Stalingradu. Losy wojny dla Niemiec zmieniły się, jak stwierdził w jednym ze swoich przemówień, „po przełamaniu przez armie radzieckie frontu rumuńskiego nad Donem w 1942 roku”. Winił za klęskę swoich niefortunnych sojuszników, źle uzbrojonych, pozostawionych samych sobie i wystawionych na silne uderzenia przeciwnika na skrzydłach frontu pod Stalingradem. Nie wspominał o swoim ignorowaniu ostrzeżeń przekazywanych przez Sztab Generalny i armię. Hitler nie nauczył się niczego i niczego nie zapominał. W tym samym przemówieniu kolejny raz zademonstrował swoją pokrętną logikę, na którą naród niemiecki dał się wiele razy nabrać, na własne zresztą życzenie. Gdy zostało ono opublikowane w środkach masowego przekazu, nosiło tytuł Kapitulacja oznacza unicestwienie. Hitler ostrzegał, że jeżeli w tej wojnie zwyciężą bolszewicy, naród niemiecki czekają zniszczenia, gwałty i niewolnictwo, „nieprzebrane kolumny ludzi zmierzać będą w kierunku syberyjskiej tundry”. Hitler zawsze gwałtownie zaprzeczał konsekwencjom swoich własnych działań i Niemcy zbyt późno zdali sobie sprawę, że wpadli w pułapkę przerażającego chaosu wywołanego przepaścią między dążeniami a skutkami. Zamiast eliminacji bolszewizmu, nazizm doprowadził do tego, że Armia Czerwona znalazła się w samym środku Europy. Zaplanowana przez Hitlera inwazja niemiecka na Rosję została dokonana przez pokolenie wychowane w demonicznej indoktrynacji. Goebbelsowska propaganda nie tylko zdehumanizowała Żydów, komisarzy i narody słowiańskie, ale także spowodowała, że Niemcy jednocześnie bali się ich i nienawidzili. Hitler, poprzez ogromne zbrodnie, przykuł niewidzialnymi kajdanami do siebie większość narodu i przemoc niesiona przez Armię Czerwoną była jak gdyby spełniającą się jego przepowiednią. Stalin chętnie wykorzystywał różnego rodzaju symbole, gdy tylko odpowiadało to jego celom. Zdobycie stolicy Rzeszy było „najważniejszą ze wszystkich operacji wojskowych Armii Czerwonej w tej wojnie”, ale radziecki dyktator miał w związku z Berlinem również i inne plany. Jednym z nich był plan przygotowany przez Ławrientija Berię, ludowego komisarza spraw wewnętrznych, który chciał zdobyć wyposażenie niemieckich laboratoriów nuklearnych i zapasy uranu, zanim przejmą je Amerykanie i Brytyjczycy. Kreml wiedział już doskonale o pracach podjętych przez Stany Zjednoczone w ramach projektu „Manhattan” w Los Alamos, dzięki działalności swojego szpiega, doktora Klausa Fuchsa. Naukowcy radzieccy pozostawali jednak wciąż w tyle; Stalin oraz Beria byli przekonani, że gdy przechwycą niemieckie laboratoria i niemieckich naukowców, zanim dotrą tam alianci, z pewnością uda im się wyprodukować broń atomową podobną do amerykańskiej. Skala ludzkiej tragedii pod koniec wojny jest nie do wyobrażenia dla tego, kto nie przeszedł przez jej piekło i dorastał już w zdemilitaryzowanym społeczeństwie lat dziewięćdziesiątych XX wieku.
Los tych milionów ludzi może nas wiele nauczyć. Ważna lekcja polega na tym, że należy być zawsze wyjątkowo ostrożnym w ferowaniu osądów dotyczących postępowania jednostek. Ekstremalne cierpienie, poniżenie nawet, może odkryć nie tylko to, co w człowieku najlepsze, ale również i to, co najgorsze. Ludzkie zachowania zawsze odzwierciedlają zupełną nieprzewidywalność kolei życia i śmierci. Wielu radzieckich żołnierzy, szczególnie z jednostek frontowych, w odróżnieniu od oddziałów postępujących za nimi, zachowywało się zupełnie poprawnie w stosunku do ludności cywilnej na terenie Niemiec. W tym okrutnym i strasznym świecie, gdzie humanizm został niemal unicestwiony przez ideologię, kilka gestów często nieoczekiwanej dobroci i aktów poświęcenia stawało się płomykiem nadziei. Inaczej to wszystko byłoby nie do zniesienia.
Ta książka nie mogłaby powstać bez pomocy bardzo wielu ludzi. Przede wszystkim zobowiązany jestem podziękować dyrektorom i pracownikom wielu państwowych archiwów: pułkownikowi Szuwaszynowi i pracownikom Centralnego Archiwum Ministerstwa Obrony (САМО) z Podolska, dr Natalii Wołkowej i jej podwładnym z Rosyjskiego Państwowego Archiwum Literatury i Sztuki (RGALI), dr. Władimirowi Kuzelenkowowi i dr. Władimirowi Korotajewowi z Rosyjskiego Państwowego Archiwum Wojskowego (RGWA), profesorowi Kiriłłowi Andersenowi i dr. Olegowi Naumowowi z Rosyjskiego Archiwum Państwowego Historii Społeczno-Politycznej (RGASPI), dr. Manfredowi Kehrigowi, dyrektorowi Bundesarchiv-Militärarchiv z Freiburga i pani Webl, dr. Rolfowi-Dieterowi Müllerowi i kapitanowi Luckszatowi z biblioteki Militärgeschichtliches Forschungsamt z Poczdamu, profesorowi dr. Eckhartowi Henningowi z Archiv zur Geschichte der Max-Planck-Gessellschaft, dr. Wulfowi-Ekkehardowi Luckemu z Landesarchiv-Berlin, pani Irinie Renz z Bibliothek für Zeitgeschichte w Sztutgarcie, dr. Larsowi Ericsonowi i Perowi Clasonowi z Krigsarkivet w Sztokholmie, Johnowi E. Taylorowi, Wilbertowi Mahoneyowi i Robinowi Cooksonowi z National Archives II w College Park w stanie Maryland, dr. Jeffreyowi Clarke’owi z United States Army Center of Military History. Szczególnie pomocny w procesie powstawania tej książki był Bengt von zu Mühlen, założyciel Chronos-Film, który zapewnił mi dostęp do materiałów archiwalnych i nagrań z relacjami świadków wydarzeń tamtych czasów. Jestem również wielce zobowiązany Geraldowi Rammowi i Dietmarowi Arnoldowi z Berliner Unterwelten za okazaną mi pomoc. Chciałbym także bardzo podziękować tym wszystkim, którzy tak wiele mi pomogli w czasie moich podróży: w Rosji dr Gali i dr Lubię Winogradowej, profesorowi Anatolijowi Czernobajewowi oraz Simonowi Smithowi i Sian Stickingsowi; w Niemczech: Williamowi Durie, byłemu sekretarzowi stanu Karłowi Güntherowi, pani von Hase oraz Andrew i Sally Gimsonom; w Stanach Zjednoczonych: Susan Mary Alsop, pani Charles Vyvyan, Bruce’owi Lee, państwu von Luttichau i Martinowi Blumensonowi. Było dla mnie ogromną przyjemnością, nie wspominając już o przydatności dla tej książki, współpracować z BBC Timewatch. Do tej współpracy namówił mnie Laurence Rees, któremu za to jestem bardzo wdzięczny. Chciałbym także podziękować dr. Tumanowi Remme, w którego towarzystwie miałem okazję i zaszczyt pracować oraz Detlefowi Siebertowi, który na początku pisania tej książki tak wiele mi pomógł swoją radą i kontaktami. Pomogło mi przy pisaniu tej książki również wiele innych osób: Anne Applebaum, Christopher Arkell, Claudia Bismarck, hr. Leopold von Bismarck, sir Rodric Braithwaite, profesor Christopher Dandeker, dr Engel z Archiv der Freien Universität, profesor John Erickson, Wolf Gebhardt, Jon Halliday, Nina Łobanow-Rostowska, dr Catherine Marridale, profesor Oleg Rzeszewski, profesor Mosze Schein z New York Methodist Hospital, Karl Schwarz, Simon Sebag-Montefiore, Gia Sulchaniszwili, dr Gala Winogradowa i Ian Weston-Smith. Książka ta nie mogłaby powstać w przedstawionej formie bez ogromnej pomocy ze strony dr Luby Winogradowej z Rosji i Angeliki von Hase z Niemiec. To była naprawdę wielka przyjemność i zaszczyt pracować właśnie z nimi. Jestem również ogromnie wdzięczny Sarah Jackson za przeszukiwanie zasobów zdjęć
fotograficznych, Bettinie von Hase za pomoc w kwerendzie zbiorów archiwalnych w Niemczech i Dawidowi Listowi w Anglii. Nie mogę nie wspomnieć o pomocy udzielonej mi przez Charlotte Salford, która tłumaczyła dla potrzeb tej książki dokumenty z Krigsarkivet ze Sztokholmu. Jestem również ogromnie wdzięczny profesorowi Michaelowi Burleighowi, profesorowi Normanowi Daviesowi i dr Catherine Merridale za przeczytanie rękopisu oraz przekazanie wielu cennych i użytecznych uwag. Swoimi szczegółowymi i bardzo cennymi uwagami do obecnego kształtu książki przyczynił się także Tony Le Tissier. Jeżeli pozostały jeszcze jakieś błędy w Berlinie, jest to tylko moja wyłączna wina i odpowiedzialność. Nie mogę zapomnieć o Marku Le Fanu i Society of Authors za pracę przy stronach www.antonybeevor.com, www.antonybeevor.org i www.antonybeevor.net. Znalazły się tam materiały archiwalne i źródłowe oraz inne opracowania, które nie zostały umieszczone w tej książce. Mam również ogromny dług wobec mojego agenta Andrew Nurnberga i Eleo Gordon z wydawnictwa Penguin, którzy swoimi sugestiami przyczynili się do powstania Berlina. Na końcu muszę ogromnie mocno podziękować mojej żonie Artemis Cooper, najbliższej współpracowniczce i pierwszej redaktorce, która tak bardzo pomogła w powstaniu tej książki, mimo wielu innych obciążeń i terminów.
1 Berlin w Nowy Rok Berlińczycy, osłabieni coraz mniejszymi racjami żywnościowymi i nieustającym napięciem, bardzo skromnie obchodzili święta Bożego Narodzenia w 1944 roku. Większa część niemieckiej stolicy została wskutek alianckich bombardowań obrócona w gruzy. Czarny humor, z którego słynęli, zamienił się w wisielczy. Przebojem sezonu stało się powiedzenie: „Bądź praktyczny: podaruj trumnę”. Nastroje w Niemczech zaczęły ulegać zmianie już dwa lata wcześniej. Przed świętami Bożego Narodzenia w 1942 roku pojawiły się pogłoski o okrążeniu przez Armię Czerwoną 6 Armii generała Paulusa nad Wołgą. Hitlerowski reżim nie chciał przyznać, że najsilniejsza armia Wehrmachtu została skazana na unicestwienie w ruinach Stalingradu i na nadwołżańskich stepach. Aby przygotować naród na złe wieści, Joseph Goebbels, minister Rzeszy do spraw propagandy, ogłosił nadejście „Niemieckich Świąt Bożego Narodzenia”, co w narodowosocjalistycznym języku znaczyło prostotę i surowość oraz ideologiczne zaangażowanie, a nie świece, sosnowe wieńce i stille Nacht, heilige Nacht. W 1944 roku tradycyjna pieczona gęś stała się już odległym wspomnieniem. Na ulicach Berlina straszyły przechodniów fasady zniszczonych domów. Czasami na ścianach tego, co kiedyś stanowiło salon czy sypialnię, wisiały jeszcze ciągle obrazy. Aktorka Hildegarda Knef widziała pianino, które stało na pozostałościach piętra. Nikt nawet nie próbował go znieść. Zastanawiała się, ile czasu minie, zanim runie razem ze ścianami i stropem na stertę gruzów. Na ścianach zburzonych domów przyczepione były kartki z nabazgranymi informacjami, może dla syna, który miał wrócić z frontu, że wszyscy żyją i mieszkają gdzie indziej. Afisze partii nazistowskiej ostrzegały: „Szabrownicy będę karani śmiercią”. Naloty na miasto stały się tak częste, Brytyjczyków w nocy, a Amerykanów w dzień, że mieszkańcy Berlina spędzali więcej czasu w schronach i piwnicach niż we własnych łóżkach. Ciągły brak snu przyczynił się do powstania dziwnej mieszaniny tłumionej histerii i fatalizmu. Jak wskazywała liczba krążących po mieście dowcipów, tylko niewielu ludzi wydawało się jeszcze martwić możliwością zadenuncjowania do Gestapo za sianie defetyzmu. Wszechobecne litery LSR, które oznaczały Luftschutzraum, schron przeciwlotniczy, tłumaczono jako Lern schnell Russisch Ucz się szybko rosyjskiego. Większość Berlińczyków zarzuciła zwyczaj witania się nazistowskim Heil Hitler! Gdy Lothar Loewe z Hitlerjugend, który przebywał pewien czas poza miastem, przywitał się tak w jednym ze sklepów, wszyscy odwrócili się i patrzyli na niego jak na kogoś z innej planety. Był to ostatni raz, kiedy ów młody człowiek wypowiedział te słowa poza służbą. Loewe szybko poznał nowe, już powszechne powitanie: Bleib übrig! - Przeżyj! To specyficzne poczucie humoru pokazuje groteskowy, może nawet surrealistyczny, obraz czasu. Największym schronem przeciwlotniczym w Berlinie był schron w ZOO, ogromna żelbetowa konstrukcja wieku totalitaryzmu, z bateriami artylerii przeciwlotniczej na dachu i ogromnymi pomieszczeniami wewnątrz, w których tłoczyły się setki Berlińczyków, gdy tylko zawyły syreny. Kronikarka tamtych dni, Ursula von Kardorff, tak opisuje schron: „Ściany bunkra z kamienia ciosanego przypominają dekoracje do sceny więziennej w „Fideliu”. W schronie, na betonowych spiralnych schodach zakochane pary przytulały się do siebie jakby była to „parodia balu kostiumowego”. Ludzi przenikało wszechobecne już poczucie końca własnego życia i końca istnienia narodu. Bez opamiętania wydawali pieniądze, przyjmując za pewnik, że wkrótce i tak będą niewiele warte. Opowiadano, że dziewczęta i młode kobiety w pobliżu ZOO i stacji Tiergarten oddawały się przygodnie spotkanym mężczyznom. To dążenie do utraty dziewczęcej niewinności stawało się jeszcze bardziej powszechne, gdy zbliżyła się do Berlina Armia Czerwona. Same schrony przeciwlotnicze, oświetlone niebieskim światłem, dawały przedsmak klaustrofobicznego piekła. Ludzie tłoczyli się w nich w najcieplejszych ubraniach, z kartonowymi
pojemnikami z kanapkami i termosem. W teorii wszystkie podstawowe potrzeby życiowe miały być zaspokajane w schronach. Miał tam nawet być Sanitätsraum, z dyżurującą cały czas pielęgniarką, gdzie kobiety mogły rodzić dzieci. A dzieci w tym czasie rodziły się zwykle przed terminem. Wydawało się, że do ich przedwczesnego przyjścia na świat przyczyniały się drgania i odgłosy eksplozji bomb, które dochodziły zewsząd, ze środka ziemi, ścian, od góry schronu. Sufity schronów pomalowano farbą luminescencyjną, co pozwalało przynajmniej widzieć cokolwiek, gdy brakowało światła, które zwykle najpierw zaczynało migotać, a potem gasło całkowicie. Po zniszczeniu dużej części sieci wodociągowej i kanalizacyjnej zaczynało brakować wody. Aborte, czyli umywalnie i toalety, szybko stawały się miejscami, gdzie trudno było normalnemu człowiekowi wytrzymać. Wywoływało to dodatkowy stres u ludzi przyzwyczajonych do dbania o higienę Często umywalnie były
zamykane przez władze, ponieważ zanotowano wiele przypadków, gdy pogrążeni w depresji ludzie zatrzaskiwali drzwi i popełniali tam samobójstwo. Berlinowi, z jego trzymilionową ludnością, brakowało schronów, tak więc te, które istniały, były zwykle przepełnione ponad wszelką miarę. W głównych korytarzach, w poczekalniach i pomieszczeniach sypialnych ludzie się tak tłoczyli, że para się skraplała i woda kapała z sufitów. Kompleks schronów pod stacją kolejki podziemnej Gesundbrunnen, zaprojektowany dla 1500 osób, mieścił zazwyczaj trzy razy tyle. Aby mierzyć zużycie tlenu, wykorzystywano świece. Gdy gasła świeca na podłodze, dzieci podnoszono na rękach i trzymano na tej wysokości. Gdy gasły świece na poziomie około jednego metra, zarządzano ewakuację najniższych poziomów. Gdy trzecia świeca, umieszczona na wysokości około 150 centymetrów, zaczynała migotać, wszyscy musieli opuścić schron, niezależnie od tego, co działo się na zewnątrz. Robotnicy przymusowi, znajdujący się wtedy w Berlinie w liczbie 300 000, rozpoznawani po namalowanej na ich ubraniach literze wskazującej na kraj pochodzenia, mieli zakaz wejścia do schronów i piwnic. Była to kontynuacja polityki nazistowskiej, która nie przewidywała jakiejkolwiek możliwości mieszania się ludzi różnych ras. Ponadto chociaż w ten sposób władze chciały chronić ludność pochodzenia niemieckiego. Zresztą i tak robotników przymusowych, głównie z Ukrainy i Białorusi, nazywanych wtedy Ostarbeiter, traktowano jako „przedmiot” jednorazowego użytku. Wielu innych robotników, którzy sami zgłosili się do pracy w Rzeszy lub trafili do Niemiec po łapankach w ich rodzimych krajach, cieszyło się większym zakresem wolności osobistej niż nieszczęśnicy w specjalnie zorganizowanych obozach. Robotnicy pracujący na przykład w fabrykach zbrojeniowych wokół Berlina stworzyli nawet swoją własną kulturalną „wyspę” i subkulturę z gazetką oraz przedstawieniami na stacji Friedrichstrasse. Ich duch rósł, gdy zbliżała się Armia Czerwona. Większość Niemców patrzyła na robotników przymusowych z bojaźnią. Widziała w nich załogę konia trojańskiego, która czeka tylko na rozpoczęcie ataku i odwet, gdy sojusznicze armie dotrą do stolicy. Berlińczycy odczuwali atawistyczny, kłębiący się gdzieś w trzewiach strach przed słowiańskim najeźdźcą ze wschodu. Strach taki łatwo obrócić w nienawiść. Propaganda Goebbelsa wciąż wracała do okrucieństw popełnionych przez Rosjan poprzedniej jesieni w Nemmersdorf [ob. Majakowskoje w Okręgu Kaliningradzkim] we wschodniej części Prus Wschodnich, gdzie żołnierze zgwałcili kobiety i wymordowali mieszkańców wioski. Niektórzy mieli powody, aby jednak nie schodzić do schronu w czasie nalotów. Jeden z żonatych mężczyzn, który odwiedzał regularnie swoją kochankę w dzielnicy Prenzlauer Berg, nie mógł udać się do tamtejszego schronu, ponieważ wywołałoby to od razu podejrzenia. Pewnego wieczoru budynek, gdzie znajdowało się mieszkanie jego kochanki, został trafiony bombą i lekkomyślny cudzołożnik, który w momencie nalotu siedział właśnie na sofie, został zasypany przez gruz po szyję. Po nalocie chłopiec Erich Schmidtke oraz czeski robotnik, którego obecność w piwnicy tolerowano, usłyszeli krzyki i ruszyli w kierunku miejsca, skąd dochodziły wezwania o pomoc. Odkopano nieszczęśnika i zajęto się nim troskliwie, a czternastoletni Erich musiał powiedzieć o całej sprawie żonie rannego, także i o tym, że jej mąż został znaleziony w mieszkaniu innej kobiety. Reakcją żony był krzyk, z bezsilnej wściekłości. Bardziej poruszył ją fakt zdrady męża niż jego los. Dzieci w tym czasie szybko bywały wprowadzane w realia świata dorosłych.
Generał Günther Blumentritt, podobnie jak wielu innych w kręgach władzy, był przekonany, że naloty aliantów doprowadzą do powstania czegoś w rodzaju Volksgenossenschaft, patriotycznego braterstwa czy pewnej wspólnoty. Być może tak mogłoby się stać jeszcze w 1942, może w 1943, ale pod koniec roku 1944 w niemieckim społeczeństwie nastąpiła wyraźna polaryzacja poglądów. Ostro było widać różnice między zwolennikami twardej linii a tymi, którzy wojną czuli się już bardzo zmęczeni. W Berlinie zawsze znajdowała się największa liczba oponentów reżimu hitlerowskiego, jak wskazywały wyniki głosowań przed 1933 rokiem. Z wyjątkiem jednak małej i odważnej grupy ludzi, sprzeciw wobec polityki Hitlera ograniczał się do jej wyszydzania i narzekań. Większość społeczeństwa została rzeczywiście wystraszona próbą zamachu na Hitlera dokonanego 20 lipca 1944 roku. Nawet gdy wschodnie i zachodnie granice Rzeszy stawały się bezpośrednio zagrożone, wszyscy nadal wierzyli kłamstwom Goebbelsa, że Führer wykorzysta nową „cudowną broń” przeciwko wrogom Rzeszy, jak gdyby był on w stanie przyjąć rolę gniewnego Jowisza ślącego błyskawice jako znak swojej potęgi. Jeden z listów wysłanych wówczas przez żonę do męża znajdującego się we francuskim obozie jenieckim ujawnia mentalność zwykłych Niemców. Wciąż widoczna była gotowość, by mimo wszystko dalej wierzyć państwowej propagandzie. Wierzę głęboko w przeznaczenie naszego narodu. Wierzę, że nic i nikt nie zachwieje budowanych przez tysiąclecie pewności i zaufania, płynących z naszej długiej i chlubnej przeszłości, jak mówi dr Goebbels. Nie jest możliwe, aby rzeczy zmieniały się aż tak bardzo. Znaleźliśmy się w krytycznym punkcie, ale są u nas jeszcze ludzie zdolni do podjęcia odpowiednich decyzji. Cały kraj jest gotowy do walki. Mamy zresztą tajne bronie, które zostaną użyte we właściwym momencie. Przede wszystkim mamy naszego Führern, za którym możemy podążyć z zamkniętymi oczami. Nie dopuszczaj w żadnym wypadku do siebie myśli o klęsce. Nie wolno ci za żadną cenę!
Ofensywa w Ardenach, rozpoczęta 16 grudnia 1944 roku, podniosła na duchu wciąż wiernych Hitlerowi i umocniła ich morale. Sytuacja wreszcie się zmieniła. Wiara w Führera i Wunderwaffen, cudowne bronie takie jak V-2, zaślepiła wielu całkowicie. Rozeszły się pogłoski, że amerykańska 1 Armia została okrążona i wzięta do niewoli dzięki zastosowaniu gazu bojowego. Pojawiło się przekonanie, że będzie można znowu dyktować światu swoje warunki i wziąć odwet za to, co Niemcy przecierpieli. Najbardziej o zmianie losów wojny przekonani byli weterani wielu kampanii tej wojny. Jeden drugiemu szeptał z radością o bliskim już zdobyciu Paryża. Wyrażali swój żal, że rok wcześniej oszczędzono stolicę Francji, podczas gdy teraz alianci bezlitośnie bombardowali Berlin. Cieszyli się na myśl, że ten błąd historii może zostać naprawiony. Naczelne dowództwo niemieckich sił zbrojnych nie podzielało entuzjazmu dla ofensywy na zachodzie. Oficerowie Sztabu Generalnego obawiali się, że atak na Amerykanów w Ardenach może w decydującym momencie osłabić front wschodni. Plan był w każdym razie nazbyt ambitny. Na czele atakujących wojsk znajdowały się 6 Armia Pancerna SS pod dowództwem SSOberstgruppenführera Josefa Seppa Dietricha oraz 5 Armia Pancerna generała Hasso von Manteuffla. Braki paliwa stawiały jednak pod znakiem zapytania możliwość osiągnięcia wyznaczonego celu, Antwerpii, głównej bazy zaopatrzeniowej aliantów. Hitler marzył o odwróceniu losów wojny oraz zmuszeniu Roosevelta i Churchilla do podjęcia rokowań. Zdecydowanie odrzucał jakiekolwiek sugestie podjęcia rozmów ze Związkiem Radzieckim. Stalin nigdy nie ukrywał swojego dążenia do całkowitego zniszczenia hitlerowskich Niemiec. Występowała też inna przeszkoda. Była nią ogromna pycha Hitlera. Nie mógł zwracać się o pokój, gdy Niemcy przegrywały wojnę. Zwycięstwo w Ardenach stało się więc dlatego tak ważne. Ale zaciekła obrona Amerykanów, zwłaszcza pod Bastogne, i przewaga sił alianckich w powietrzu, która uwidoczniła się, gdy tylko nastąpiła poprawa pogody, złamały impet ataku w ciągu tygodnia. W Wigilię Bożego Narodzenia generał Heinz Guderian, szef sztabu Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych OKH (Oberkommando des Heeres) jechał swoim ogromnym mercedesem do kwatery
Führera na zachodzie Niemiec. Po opuszczeniu Wolfsschanze, „Wilczego szańca” w Prusach Wschodnich 20 listopada 1944 roku, Hitler udał się do Berlina, gdzie poddano go niewielkiej operacji gardła. Wieczorem 10 grudnia opuścił osobistym pociągiem pancernym stolicę Rzeszy. Celem była jedna z tajnych i doskonale zamaskowanych kwater w lasach koło Ziegenberg, w odległości mniejszej niż 40 kilometrów od Frankfurtu nad Menem. Nosiła nazwę Adlerhorst, „Orle gniazdo”, jak z chłopięcych powieści przygodowych, i stanowiła ostatnią kwaterę polową Führera. Guderian, jeden z wielkich teoretyków działań wojsk pancernych, od samego początku zdawał sobie sprawę, że rozpoczęcie ofensywy w Ardenach może doprowadzić do klęski, ale go nie słuchano. Chociaż OKH odpowiadało za front wschodni, jako jego szef nigdy nie miał pełnej swobody działania. Za działania na pozostałych teatrach wojennych odpowiedzialne było OKW (Oberkommando der Wehrmacht, Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych). Kwatery obydwu sztabów znajdowały się na południe od Berlina, w sąsiadujących ze sobą podziemnych kompleksach w Zossen. Mimo podobnego do Hitlera temperamentu i usposobienia, Guderian różnił się od niego zewnętrznie. Nie poświęcał też nigdy zbyt wiele czasu na spekulacje dotyczące geopolityki i sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w chwili, gdy kraj atakowany był z obu stron. Zwykle polegał na swoim żołnierskim instynkcie, gdy chodziło o ocenę głównych kierunków zagrożenia. W tym czasie nie miał najmniejszych wątpliwości, gdzie należy skupić główny wysiłek. W swojej teczce Guderian wiózł analizy wywiadowcze przygotowane przez generała Reinharda Gehlena, szefa FHO (Fremde Heere Ost, Wydział Obce Armie Wschód), odpowiedzialnego za wywiad wojskowy na froncie wschodnim. Według przewidywań Gehlena Rosjanie mogli już 12 stycznia rozpocząć zmasowaną ofensywę z rubieży Wisły. Oceniał, że przewaga przeciwnika będzie wynosić jedenaście do jednego w piechocie, siedem do jednego w czołgach oraz dwadzieścia do jednego w artylerii i lotnictwie. Guderian w pokoju konferencyjnym w Adlerhorst spotkał Hitlera i jego sztab oraz Reichsführera SS Heinricha Himmlera, który po zamachu lipcowym został również dowódcą Armii Rezerwowej. Każdy członek najbliższego otoczenia Hitlera musiał charakteryzować się niekwestionowaną lojalnością. Feldmarszałek Keitel, szef OKW, znany był ze swojej służalczości w stosunku do Hitlera. Rozdrażnieni taką postawą feldmarszałka oficerowie nazywali go nawet „dozorcą”, albo „potakującym osłem”. Generał Jodl, który zawsze zachowywał zimną, nieprzeniknioną twarz i był o wiele bardziej kompetentny od Keitla, też niemal nigdy nie sprzeciwiał się zakusom Hitlera pragnącego dowodzić prawie każdym batalionem. Jesienią 1942 roku mało brakowało, by został zdymisjonowany za próbę przeciwstawienia się swojemu wodzowi. Z kolei generał Burgdorf, pierwszy adiutant wojskowy Hitlera i szef Oddziału Personalnego Wehrmachtu odpowiedzialny za nominacje, zastąpił u boku Hitlera generała Schmundta śmiertelnie rannego w zamachu Stauffenberga w Wolfsschanze. To właśnie Burgdorf dostarczył truciznę feldmarszałkowi Rommlowi wraz z ultimatum, które nie pozostawiało mu innego wyjścia jak samobójstwo. Wykorzystując dane i informacje przekazane przez Gehlena, Guderian przedstawił przygotowania Armii Czerwonej do nowej ofensywy. Ostrzegał, że może się rozpocząć w ciągu najbliższych trzech tygodni i zażądał przerzucenia na front wschodni jak największej liczby dywizji z zachodu, gdzie ofensywa ty Ardenach utkwiła w martwym punkcie. Hitler przerwał Guderianowi. Uważał, że przedstawione oceny sił przeciwnika są co najmniej niedorzeczne. Według niego radzieckie dywizje nie liczyły nigdy więcej niż 7000 żołnierzy, a rosyjskie korpusy pancerne miały zawsze niewiele czołgów. „To jest największy blef od czasów Czyngis-chana - krzyczał Hitler, podniecając się coraz bardziej. - Któż to wygrzebał tę bzdurę?”. Guderian oparł się pokusie odpowiedzenia Hitlerowi, że teraz również niemieckie „armie” mają zaledwie siłę pojedynczego korpusu, a „dywizje piechoty” czasami nie więcej żołnierzy niż pełny batalion. Zamiast tego zaczął bronić danych przygotowanych przez Gehlena. Ku przerażeniu Guderiana, generał Jodl nalegał na kontynuowanie ofensywy na zachodzie. Ponieważ było to dokładnie to, czego pragnął Hitler, los propozycji Guderiana wydawał się przesądzony. Guderian musiał jeszcze wysłuchać podczas kolacji wywodów Himmlera, który próbował ukazać się w nowej dla niego roli dowódcy wojskowego. Ostatnio do swoich licznych funkcji, tytułów i zaszczytów
dorzucił jeszcze stanowisko dowódcy Grupy Armii „Górny Ren”. „Wie pan, drogi generale - mówił do Guderiana - myślę, że Rosjanie wcale nie zaatakują. To wszystko to jakiś ogromny blef. Guderianowi nie pozostało nic innego, jak powrócić do kwatery OKH w Zossen. W międzyczasie straty na zachodzie rosły. Ofensywa w Ardenach i pomocnicze uderzenia kosztowały już Niemcy 80 000 żołnierzy. W dodatku zużyto dużą część malejących szybko zapasów paliwa. Hitler nie chciał w żadnym wypadku uznać walk w Ardenach za odpowiednik Kaiserschlacht - bitwy cesarskiej, ostatniej wielkiej ofensywy niemieckiej w czasie I wojny światowej. Zawsze zresztą obsesyjnie odrzucał jakiekolwiek porównania z rokiem 1918. Dla niego był to czas, gdy Niemcom zadano „cios w plecy”, który doprowadził do upadku cesarza i poniżającej klęski. Bywały jednak chwile, gdy Hitler widział wszystko jaśniej. Pewnego wieczoru powiedział do swojego adiutanta lotniczego, pułkownika Nicolausa von Belowa: „Wiem, że wojna jest przegrana. Przewaga przeciwnika jest zbyt wielka”. Ale nie ustawał w próbach obwiniania innych za kolejne klęski. Byli dla niego „zdrajcami”, zwłaszcza oficerowie. Podejrzewał, że wielu z nich sympatyzowało z zamachowcami, ale kupował ich medalami i odznaczeniami. „Nigdy się nie poddamy - mówił. Możemy ponieść totalną klęskę, ale wtedy pociągniemy za sobą cały świat”. Przerażony rozwojem wydarzeń na linii Wisły, Guderian wracał do Adlerhorst jeszcze dwukrotnie, w niewielkich odstępach czasu. Sprawy miały się bowiem coraz gorzej. Hitler bez informowania go nakazał przegrupowanie pancernych jednostek SS na Węgry. Przekonany, że tylko on jest zdolny do szerokiego, obejmującego wszystkie sprawy natury strategicznej, spojrzenia, nakazał rozpoczęcie kontrataku, który miał na celu odbicie pól naftowych. W rzeczywistości chciał przedrzeć się do Budapesztu, który od Wigilii Bożego Narodzenia był okrążony przez Armię Czerwoną. Wizyta Guderiana w dzień Nowego Roku zbiegła się z coroczną procesją do kwatery Hitlera prominentnych postaci reżimu. Wszyscy oni pragnęli osobiście przekazać Führerowi „życzenia samych sukcesów w Nowym Roku”. Tego samego ranka rozpoczęła się w Alzacji operacja „Nordwind”, która stanowiła część planu ofensywy w Ardenach. Dzień ten okazał się dniem totalnej klęski dla Luftwaffe. Göring w przypływie tak charakterystycznej dla niego nieodpowiedzialności, rozkazał, aby ponad 1000 samolotów zaatakowało cele na froncie zachodnim. Ta próba zaimponowania Hitlerowi doprowadziła do ostatecznego zniszczenia Luftwaffe na zachodzie, jako efektywnej siły zbrojnej, i pozwoliła aliantom na osiągnięcie absolutnej przewagi w powietrzu. Rozgłośnia radiowa Grossdeutscher Rundfunk nadała tego dnia przemówienie noworoczne Hitlera. Nie znalazła się w nim żadna wzmianka o walkach na zachodzie, która sugerowałaby klęskę na tym froncie, i bardzo mało słów o Wunderwaffen. Wielu ludzi było wtedy przekonanych, że przemówienie zostało nagrane wcześniej lub że jest to zwyczajne oszustwo. Hitler nie pokazywał się bowiem publicznie już od bardzo dawna i po Berlinie krążyło mnóstwo różnych plotek. Niektórzy uważali, że wódz Rzeszy całkowicie oszalał i że Göring znajduje się w jakimś tajnym więzieniu, ponieważ próbował uciec do Szwecji. Niektórzy Berlińczycy, jakby obawiając się tego, co przyniesie im następny rok, nie stukali się nawet kieliszkami, gdy wznoszono toast Prosit Neujahr! Rodzina Goebbelsa gościła w Nowy Rok pułkownika Hansa-Ulricha Rudela, asa z jednostki samolotów szturmowych Stukasów, jednego z najbardziej obsypanych odznaczeniami oficerów Luftwaffe. Okazując swoją obywatelską postawę, rodzina ministra Rzeszy przywitała gościa kartoflanką. Święta Nowego Roku zakończyły się rankiem 3 stycznia. I tym razem nic nie mogło powstrzymać obowiązkowych Niemców od służby i pracy, nawet tak trudne okoliczności. Wielu nie miało już wtedy nic do roboty w swoich biurach i fabrykach ze względu na brak materiałów i części zamiennych. Ale wyruszali do pracy jak w każdy roboczy dzień, pieszo przez gruzy lub środkami transportu publicznego. Zdarzały się w tym czasie różne cuda, jak funkcjonowanie kolejek U-Bahn i S-Bahn. Kolejki te wciąż jeździły, mimo że w wagonach brakowało prawie wszystkich szyb. Puste ramy okien straszyły równie! w fabrykach i biurach. Wiatr i mróz szalały bezkarnie po opustoszałych halach i pokojach. Nikt już ich nie ogrzewał, zresztą i tak nie było czym. Jeżeli ktoś się przeziębił, sam musiał starać się radzić z chorobą. Prawie wszyscy niemieccy lekarze zostali
wysłani na front. W szpitalach i przychodniach przyjmowali raz prawie wyłącznie obcokrajowcy. Nawet w głównym berlińskim szpitalu klinicznym, Charite, pracowali lekarze z kilkunastu różnych krajów, w tym Holendrzy, Peruwiańczycy, Rumuni, Ukraińcy i Węgrzy. Jedyną gałęzią przemysłu, która trwała, a nawet się rozwijała, był przemysł zbrojeniowy. Kierował nim pupil i osobisty architekt Hitlera, Wunderkind - cudowne dziecko Rzeszy, Albert Speer. 13 stycznia zorganizował on w koszarach w Krampnitz za Berlinem konferencję dowódców korpusów wojsk lądowych. Podkreślił na niej wagę kontaktów dowódców z przemysłem zbrojeniowym. Speer, w odróżnieniu od innych ministrów Rzeszy, nigdy nie obrażał inteligencji swoich słuchaczy. Nie zajmował się więc wcale sytuacją na froncie. Wspomniał tylko o „katastrofalnych stratach” poniesionych przez Wehrmacht w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy. Speer twierdził, że alianckie bombardowania nie stanowią zbyt wielkiego problemu dla przemysłu zbrojeniowego Rzeszy, który w samym tylko grudniu wyprodukował 218 000 karabinów. Było to prawie dwukrotnie więcej niż miesięczny poziom produkcji osiągnięty w 1941 roku, gdy Niemcy zaatakowały Związek Radziecki. Produkcja broni automatycznej wzrosła prawie czterokrotnie, produkcja czołgów pięciokrotnie. W grudniu 1944 roku wyprodukowano 1840 pojazdów opancerzonych, ponad połowę tego, co w całym 1941 roku. Największy problem, jak podkreślał i ostrzegał Speer, stanowił niedobór paliwa. Co ciekawe, nie wspominał o zapasach amunicji. Speer przemawiał przez blisko czterdzieści minut, podając co chwila nowe statystyki i liczby. Nie dotykał jednak sprawy wielkich klęsk Niemiec na frontach wschodnim i zachodnim, które spowodowały ogromne niedobory we wszystkich rodzajach uzbrojenia i sprzęcie wojskowym. Przewidywał, że wiosną 1946 roku niemieckie fabryki będą już w stanie produkować 100 000 pistoletów maszynowych miesięcznie. Nie wspominał przy tym o fakcie, że produkcja przemyski zbrojeniowego opierała się w dużym zakresie na robotnikach przymusowych, pracujących pod nadzorem SS. Nie pokazał też kosztów takiego postępu - śmierci tysięcy robotników dziennie. Terytorium Niemiec kurczyło się coraz bardziej. W tym właśnie momencie w Polsce, na linii Wisły, i na południe od granicy Prus Wschodnich skoncentrowano ponad 4 miliony radzieckich żołnierzy. To oni mieli przeprowadzić wielką ofensywę, którą Hitler odrzucał jako niedorzeczny i niemożliwy do zrealizowania pomysł.
2 Domek z kart nad Wisłą Oceny generała Gehlena dotyczące sił radzieckich z pewnością nie były przesadzone. Jeżeli czegoś w nich brakowało, to określenia głównych kierunków uderzeń przeciwnika. Armia Czerwona na froncie od Bałtyku do Adriatyku dysponowała 6-7 milionami żołnierzy, prawie dwukrotnie większą liczbą niż Wehrmacht i jego sojusznicy w momencie rozpoczęcia ataku na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku. Ówczesne przekonanie Hitlera, że Armia Czerwona ulegnie naporowi do końca lata, okazało się jednym z najbardziej błędnych założeń w historii. „Jesteśmy zgubieni - przyznawał jeden z sierżantów armii niemieckiej w styczniu 1945 roku - ale i tak będziemy walczyć do ostatniego żołnierza”. Zahartowani w walkach na froncie wschodnim weterani byli już przekonani, że i tak wszystko nieuchronnie wiedzie do śmierci. Zresztą inny rozwój sytuacji wydawał się dla nich nie do pomyślenia po tym, co się wydarzyło w czasie tej wojny. Wiedzieli, do jakich rzeczy dochodziło na terytoriach okupowanych i zdawali sobie sprawę, że żołnierze Armii Czerwonej szukać teraz będą odwetu. Nie brali pod uwagę kapitulacji, gdyż oznaczało to tylko odwleczenie wyroku. Po trafieniu do niewoli pracowaliby do śmierci w łagrach na Syberii jako Stalinpferd, „konie Stalina”. „Nie bijemy się już ani dla Hitlera, ani dla
narodowosocjalistycznych idei, ani dla III Rzeszy, ani nawet dla narzeczonych, matek czy rodzin kryjących się w bombardowanych miastach - napisał jeden z weteranów Korpusu „Grossdeutschland”. - Walczymy ze strachem i z powodu strachu... Walczymy dla siebie, aby nie skończyć życia w jakiś jamach pełnych błota i śniegu; walczymy jak szczury”. Trudno było wszystkim zapomnieć zeszłoroczne klęski, przede wszystkim okrążenie i zniszczenie Grupy Armii „Środek”. Oficerowie i członkowie partii narodowosocjalistycznej, w pewnym zakresie odpowiednicy radzieckich komisarzy, próbowali podnieść morale zwykłych niemieckich żołnierzy zarówno obietnicami, jak i groźbami kary śmierci w wypadku dezercji lub wycofania się z zajmowanych pozycji bez rozkazu. „Nie trzeba bać się rosyjskiej ofensywy - mówili im. - Jeżeli przeciwnik zaatakuje, czołgi przyjdą z pomocą w ciągu najwyżej czterech godzin”. Ale najbardziej doświadczeni żołnierze zdawali sobie doskonale sprawę, z kim przyjdzie im się zewrzeć w walce. Chociaż oficerowie sztabu Guderiana w Zossen dokładnie określili możliwą datę radzieckiej ofensywy, informacje te nie dotarły w dół na linię frontu. Kapral Alois К. z 304 Dywizji Piechoty, pochwycony jako „język” przez radziecki pododdział rozpoznawczy, powiedział oficerom wywiadu 1 Frontu Ukraińskiego, że żołnierze niemieccy oczekiwali rosyjskiego ataku przed świętami Bożego Narodzenia. Potem poinformowano ich, że należy się spodziewać ataku przed 10 stycznia, ponieważ ten dzień miał być, według wywiadu niemieckiego, dniem urodzin Stalina. Dziewiątego stycznia po podróży na trzy główne fronty na wschodzie - Węgry, linia Wisły i Prusy Wschodnie - generał Guderian i jego adiutant, major baron Freytag von Loringhoven, udali się do Hitlera w Ziegenbergu. Przedstawili Führerowi ostatnie oceny sił wroga, oparte na analizach Gehlena i generała Luftwaffe, Seidemanna. Dane z rozpoznania lotniczego wskazywały, że Rosjanie na linii Wisły i granicy Prus Wschodnich skoncentrowali 8000 samolotów. W tym momencie do rozmowy wtrącił się Göring: - Proszę nie wierzyć takim wiadomościom Mein Führer! To nie są prawdziwe samoloty. To makiety. - Marszałek Rzeszy ma całkowitą rację - stwierdził Keitel i dla większego efektu uderzył pięścią w stół. Odprawa powoli stawała się tragikomiczną farsą. Hitler powtarzał, że dane wywiadowcze są „zupełnie idiotyczne” i dodał, że tego, kto przygotował podobne opracowania, należy zamknąć w zakładzie dla obłąkanych. Guderian odpowiedział ze złością, że jego pewnie też należy zbadać, bo je poparł. Hitler nie zgodził się również na prośby generała Harpego, dowódcy Grupy Armii „A”, oraz generała Reinhardta, dowódcy Grupy Armii „Środek”, którzy zwrócili się o zezwolenie wycofania części jednostek na bardziej dogodne do obrony pozycje. Nie przystał także na ewakuację drogą morską z Półwyspu Kurlandzkiego 200 000 żołnierzy, których można byłoby wykorzystać do obrony Rzeszy. Guderian, rozczarowany i oburzony przyjętą przez Hitlera i jego najbliższe otoczenie „strategią ostrygi”, zaczął przygotowywać się do wyjazdu. - Front wschodni nigdy jeszcze nie miał tylu odwodów, co obecnie - powiedział Hitler, nagle zmieniając ton. - To pańska zasługa. Dziękuję panu za to. - Front wschodni - odparł Guderian - jest jak domek z kart. Jeżeli w jakimkolwiek punkcie zostanie przerwany, cały się zawali. Podobnych zwrotów używał Goebbels, gdy mówił w 1941 roku o Armii Czerwonej. Guderian powrócił do Zossen w „bardzo złym nastroju”. Zastanawiał się nawet, czy brak wyobraźni Hitlera i Jodła można wiązać z tym. że obaj pochodzili z tych części Rzeszy - Austrii i Bawarii które nie zostały jeszcze bezpośrednio zagrożone ofensywą. Guderian był Prusakiem. Jego rodzinne ziemie mogły zostać w każdej chwili złupione i zajęte przez wroga, stracone na zawsze. Hitler wynagrodził Guderiana za sukcesy na początku wojny majątkiem w Głębokiem (Deipenhof) w Kraju Warty (Warthegau), regionie Polski zajętym przez Niemcy po wybuchu wojny i włączonym do Rzeszy. Obecnie majątek ten był zagrożony radziecką ofensywą. Poza tym przebywała tam wciąż jego żona. Obserwowana dokładnie przez lokalnych przywódców partii narodowosocjalistycznej, nie mogła sobie pozwolić na opuszczenie majątku. Mogła to uczynić dopiero w naprawdę ostatnim momencie. Dwadzieścia cztery godziny później sztab Guderiana w Zossen otrzymał informacje
potwierdzające, że atak nie nastąpi za kilka dni, ale jest kwestią godzin. Rosyjscy saperzy w nocy rozbrajali miny, a korpusy pancerne przegrupowywano na uchwycone wcześniej przyczółki. Hitler nakazał przesunięcie odwodów pancernych do przodu, mimo poważnych ostrzeżeń, że znajdą się w zasięgu ognia radzieckiej artylerii. W tej sytuacji nawet niektórzy starsi oficerowie zaczęli zastanawiać się, czy przypadkiem sam Führer podświadomie nie chce przegrać tej wojny.
Armia Czerwona rozpoczynała zwykle swoje ofensywy, gdy panowały bardzo złe warunki pogodowe. Weterani kampanii w Rosji, przyzwyczajeni do takiego stanu rzeczy, nazywali je „rosyjską pogodą”. Dowódcy radzieccy byli przekonani, że podjęcie działań w mrozie, śniegu i błocie daje im dodatkową przewagę. Stosunkowo mały zakres występowania odmrożeń przypisywano temu, że żołnierze rosyjscy tradycyjnie wykorzystywali lniane onuce zamiast skarpet. Prognozy pogody mówiły w tym czasie o „dziwnej zimie”. Po bardzo zimnym początku stycznia przewidywano wystąpienie „intensywnych opadów deszczu i mokrego śniegu”. Do wojsk wysłano rozkazy: „Naprawić skórzane buty”. Sytuacja w Armii Czerwonej ulegała w tym czasie poprawie - jeśli chodzi o ciężkie uzbrojenie, profesjonalizm procesu planowania i kontrolę operacji. Pozostały jednak pewne słabości. Najgorszą był ogólny brak dyscypliny, co w państwie totalitarnym może wydawać się faktem zdumiewającym. Główną przyczynę takiego stanu rzeczy stanowiły ogromne straty w korpusie młodszych oficerów. II wojna światowa była ciężką szkołą życia dla siedemnastu- i osiemnastoletnich podporuczników w jednostkach piechoty. „W tym czasie - odnotował pisarz i korespondent wojenny Konstantin Simonow - młodzi ludzie dorośleli w ciągu roku, miesiąca, nawet po jednej bitwie”. Wielu jednak nawet nie przetrwało tej pierwszej walki. Młodzi oficerowie chcieli przede wszystkim okazać się godnymi tego, by dowodzić weteranami, z których wielu mogłoby być ich ojcami. Stąd ich ogromna odwaga, brawura, a w konsekwencji tragiczne skutki, do śmierci na polu bitwy włącznie. Brak dyscypliny wynikał również z nieludzkiego sposobu traktowania przez Armię Czerwoną własnych żołnierzy. I oczywiście, o sile i słabościach radzieckich sił zbrojnych decydowały wady i zalety narodowe Rosjan. Jak to zauważył jeden z pisarzy: „Rosyjski żołnierz jednostek piechoty jest twardy, mało wymagający, nieco beztroski i nieostrożny, to przekonany fatalista... Te właśnie cechy czynią z niego tak dobrego żołnierza w tej wojnie”. Szeregowy jednostki piechoty tak opisał nastroje towarzyszy broni w swoim dzienniku: „Stan pierwszy: zachowanie żołnierza, gdy nie ma przełożonych. Wieczny zrzęda i malkontent. Potrafi grozić innym i się popisywać. Nie cofa się przed drobnymi kradzieżami i bójkami, nawet z błahego powodu. Każdy może zobaczyć, jak trudny do zniesienia jest dla niego żołnierski żywot. Stan drugi: zachowanie żołnierza w obecności przełożonych. Uległy i cichy. Zupełnie bez własnego zdania. Zawsze zgadza się i słucha tego, co się mówi. Zadowolony, gdy się go chwali i podziwia stanowczość oficerów, z których potrafi się wyśmiewać, za ich plecami. Stan trzeci: bitwa. Tu jest bohaterem. Żaden nie zostawi towarzysza broni własnemu losowi. Umiera cicho, jak gdyby było to częścią jego żołnierskiej profesji”. Szczególnie wysokim morale w Armii Czerwonej wyróżniały się jednostki wojsk pancernych. Po klęskach w początkowym okresie wojny, podobnie jak działo się to w radzieckim lotnictwie, wojska pancerne odzyskiwały status bohaterów. Wasilij Grossman, pisarz i korespondent wojenny, pisał o tankistach w tak fascynujący sposób, w jaki pisano wcześniej o snajperach w Stalingradzie. Zachwycał się: „Kawalerzysta, artylerzysta i mechanik, wszystko to w jednej osobie”. Ale największą siłą Armii Czerwonej była świadomość, że oto żołnierze mogą zadać ostatnie i decydujące uderzenie niemieckiej Rzeszy. Ci, którzy zaatakowali ich radziecką ojczyznę, mieli teraz przekonać się o prawdziwości przysłowia: „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”.
Ogólny zarys kampanii został przygotowany pod koniec października 1944 roku. Stawką (Stawka Wierchnowo Gławnokomandujuszczego), Kwaterą Najwyższego Dowództwa, kierował już wtedy marszałek Stalin, który nadał sobie ten stopień po bitwie pod Stalingradem. Sprawował nad nią
pełną kontrolę. Zostawiał jednak swoim dowódcom dużą swobodę działania, której mogliby pozazdrościć ich niemieccy odpowiednicy i w odróżnieniu od Hitlera starał się uważnie słuchać ich kontrargumentów. Jednakże nie zamierzał dopuścić do sytuacji, w której dowódcy Armii Czerwonej mogliby wyrosnąć ponad innych, kiedy zbliżał się moment decydującego zwycięstwa. Zaprzestał praktyki powierzania członkom Stawki nadzoru nad operacjami. Sam przejął ich zadania, chociaż nie miał zamiaru udać się kiedykolwiek na linię frontu. Stalin zdecydował się też wtedy na przeprowadzenie zmian na najwyższych szczeblach dowodzenia. Jeżeli prowadziło to do zazdrości i niepokoju w szeregach wyższych dowódców, nie przeszkadzało mu to wcale, wręcz przeciwnie. Główną zmianą dokonaną przez Stalina było odsunięcie Konstantego Rokossowskiego od dowodzenia 1 Frontem Białoruskim, nacierającym wprost na Berlin. Rokossowski, wysoki, przystojny i elegancki kawalerzysta, różnił się od większości radzieckich dowódców o krępych, przysadzistych sylwetkach, szerokich plecach, tęgich karkach i ogolonych głowach. Różnił się od nich także pod innym względem, jako że był w połowie Polakiem. Już samo to czyniło go wielce podejrzanym i potencjalnie niebezpiecznym w oczach Stalina. Nienawiść Stalina do Polski zaczęła się od wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku, kiedy obarczono go częściowo winą za klęskę Armii Czerwonej w bitwie warszawskiej. Rokossowski bardzo mocno się wzburzył, gdy dowiedział się o zmianie przydziału i rozkazie przejęcia dowództwa 2 Frontu Białoruskiego, wyznaczonego do zaatakowania i zajęcia Prus Wschodnich. Miejsce Rokossowskiego miał zająć marszałek Żuków, krępy, twardy w obejściu i działaniu dowódca, który kierował obroną Moskwy w 1941 roku. „Za cóż taka niełaska? - pytał wtedy Rokossowski - że z kierunku głównego zostaję przeniesiony na drugorzędny?”. Rokossowski podejrzewał, że Żuków, którego do tej pory uważał za przyjaciela, maczał w tym palce. W rzeczywistości Stalin nie chciał dopuścić do tego, aby Polaka okryła sława zdobywcy Berlina. Rokossowski z pewnością miał prawo żywić pewne podejrzenia. W czasie czystek w Armii Czerwonej w 1937 roku został aresztowany. Przesłuchania i bicie przez pomocników Jeżowa, którzy chcieli za wszelką cenę wydobyć od niego przyznanie się do zdrady, wystarczały, aby nawet najbardziej zrównoważoną osobę wprowadzić w paranoję. Wiedział, że Ławrientij Beria, kierujący NKWD, i Wiktor Abakumow, szef Smiersza, kontrwywiadu wojskowego, przez cały czas go obserwowali. Stalin nigdy nie pozostawiał Rokossowskiemu najmniejszych wątpliwości, że oskarżenia wysunięte w 1937 roku wciąż nad nim wiszą i że został zwolniony warunkowo. Jakikolwiek błąd i klęska oznaczałyby nie mniej, nie więcej tylko powrót Rokossowskiego pod „opiekę” NKWD. „Wiem doskonale, do czego zdolny jest Beria - powiedział Rokossowski Żukowowi w czasie zdawania obowiązków. - Miałem okazję zwiedzić jego więzienia”. Rosyjscy generałowie musieli jednak czekać osiem lat, by wziąć odwet na Berii. Siły 1 Frontu Białoruskiego i 1 Frontu Ukraińskiego, stojące naprzeciwko Niemców wzdłuż linii Wisły, były nie tylko silniejsze, ale miały przytłaczającą przewagę pod każdym względem. Na południe od frontu Żukowa 1 Front Ukraiński Koniewa kierował się na zachód, w stronę Wrocławia. Planowano, że główne uderzenie wyjdzie z przyczółka pod Sandomierzem, największego ze wszystkich przyczółków zdobytych przez Armię Czerwoną na zachodnim brzegu Wisły. Koniew, w odróżnieniu od Żukowa, zamierzał wykorzystać swoje dwie armie pancerne już pierwszego dnia, aby całkowicie zgnieść przeciwnika. Koniew, według syna Berii, miał „małe złe oczka, ogoloną głowę podobną do makówki, pyszałkowaty wyraz twarzy; zdradzał swoją agresywność, gestykulując podczas mówienia”. Był najprawdopodobniej jednym z ulubionych generałów Stalina i jednym z nielicznych wyższych dowódców, którego Stalin podziwiał za stanowczość i bezwzględność w działaniu. Stalin awansował Koniewa do stopnia marszałka Związku Radzieckiego po likwidacji przez niego kotła pod Korsuniem, na południe od Kijowa, rok wcześniej. Było to jedno z najbardziej bezlitosnych starć w czasie tej okrutnej wojny. Koniew nakazał lotnictwu zrzucenie bomb zapalających na niewielkie miasto Szendierowka, aby zmusić Niemców do wyjścia na otwartą przestrzeń. Gdy oddziały niemieckie próbowały przerwać pierścień okrążenia, Koniew zamknął pułapkę. Jego czołgi szarżowały prosto na kolumny przeciwnika, ostrzeliwując niemieckich żołnierzy z karabinów
maszynowych i miażdżąc gąsienicami czołgów. Po rozproszeniu sił niemieckich, które próbowały wydostać się z matni przez głębokie śniegi, reszty dzieła dokonały trzy dywizje kawalerii. Kozacy bez litości masakrowali kolejne jednostki niemieckie, i nie miało znaczenia, czy ktoś chciał się poddać. Tego dnia zginęło około 20 000 Niemców. Dwunastego stycznia o 5.00 rano czasu moskiewskiego rozpoczęła się ofensywa nad Wisłą, nazywana później styczniową. Z przyczółka sandomierskiego ruszyły wojska 1 Frontu Ukraińskiego. Padał gęsty śnieg, widoczność była prawie żadna. Najpierw poszły przez pola minowe pododdziały karne (sztraf), bataliony złożone z byłych więźniów. Bataliony piechoty zajęły pozycje wyjściowe w pobliżu linii frontu. Rozpoczął się ostrzał artylerii. Rosjanie zgromadzili do 300 dział na kilometr frontu. Obrona niemiecka została zmieciona z powierzchni ziemi. Ci żołnierze, którzy ocaleli, poddali się natychmiast po zakończeniu nawały ogniowej, trzęsący się i szarzy z przerażenia. Jeden z oficerów jednostki grenadierów pancernych, który obserwował cały spektakl, będąc na tyłach, napisał, że był to „huragan ognia”, wyglądało jakby „niebiosa spadły na ziemię”. Jeńcy niemieccy z 16 Dywizji Pancernej, którzy trafili do niewoli pod koniec dnia, twierdzili, że po rozpoczęciu nawały artyleryjskiej ich dowódca, generał Müller, uciekł w kierunku Kielc, pozostawiając na łasce losu swoich żołnierzy. Załogi radzieckie malowały na kadłubach swoich czołgów hasła: „Naprzód do matecznika faszystowskiej bestii!”, „Zemsta i śmierć niemieckim okupantom!”. Czołgi średnie T-34 i ciężkie IS-2 ruszyły około 2.00 nad ranem. Ich kadłuby pokrywał śnieg i szron, tak że były słabo widoczne w śnieżnym styczniowym krajobrazie. Tylko gdzieś przed nimi widniały brązowe płaty ziemi przemielonej tysiącami pocisków. Oprócz Wrocławia kolejnym celem 3 Armii Pancernej Gwardii generała Rybałki i 4 Armii Pancernej Gwardii generała Leluszenki stał się Górny Śląsk, jeden z najbardziej uprzemysłowionych regionów Europy Środkowej. Gdy Stalin w Moskwie zapoznawał Koniewa z planami ofensywy, wskazał na mapę i zakreślił palcem cały obszar. Wypowiedział tylko jedno słowo: „Złoto”. Nie trzeba już było żadnych komentarzy. Koniew wiedział, że Stalin chciał, by fabryki i kopalnie dostały się w ręce radzieckie nietknięte.
Już następnego ranka, po ataku frontu Koniewa z przyczółka sandomierskiego, rozpoczęła się ofensywa 3 Frontu Białoruskiego generała Czerniachowskiego na Prusy Wschodnie. Nazajutrz, 14 stycznia, również wojska frontu Rokossowskiego zaatakowały Prusy Wschodnie. 1 Front Białoruski ruszył z dwóch przyczółków na Wiśle pod Magnuszewem i Puławami. W tym czasie cienka warstwa śniegu pokrywała ziemię, gęsta mgła podniosła się dopiero około południa. O 8.30 ruszył front Żukowa. Ofensywa zaczęła się od „walca ogniowego”, artyleryjskiego przygotowania natarcia. Najbardziej wysunięte do przodu bataliony piechoty, wspomagane przez działa samobieżne, przełamały pierwsze linie obrony przeciwnika. Wreszcie 8 Armia Gwardii i 5 Armia Uderzeniowa przy wsparciu ogniowym ciężkiej artylerii przełamały trzecią linię obrony. Główną przeszkodą była teraz Pilica. Według planów Żukowa dywizje piechoty miały uchwycić przeprawy na tej rzece dla brygad pancernych postępujących za jednostkami pierwszego rzutu. Nacierająca na prawym skrzydle 2 Armii Pancernej Gwardii 47 Brygada Pancerna Gwardii była pierwszą, która przekroczyła Pilicę. Dysponowała różnymi jednostkami wsparcia, w tym saperami, działami samobieżnymi, zmotoryzowanymi jednostkami artylerii przeciwlotniczej i batalionem piechoty na samochodach ciężarowych. Głównym celem ataku było lotnisko znajdujące się na południe od Sochaczewa, ważnego węzła komunikacyjnego na zachód od Warszawy. Przez następne dwa dni brygada szybko posuwała się na północ, niszcząc kolumny uciekających Niemców i „zgniatając gąsienicami” czołgów kolejne niemieckie samochody i pojazdy mechaniczne. 1 Armii Pancernej Gwardii, nacierającej na lewym skrzydle, przełamanie obrony zabrało nieco więcej czasu. Pułkownik Gusakowski, bohater Związku Radzieckiego, był już tak zniecierpliwiony, że gdy jego 44 Brygada Pancerna Gwardii dotarła nad Pilicę, nie chciał wcale czekać na sprzęt przeprawowy. Ocenił, że rzeka nie powinna być w tym miejscu zbyt głęboka i można by
zaoszczędzić „dwie lub trzy godziny”. Nakazał swoim czołgistom najpierw rozbić lód ogniem armat, a potem rozpocząć przeprawę. Czołgi jak lodołamacze spychały na boki rozbity wcześniej lód, czyniąc „okropny hałas, podobny do grzmotu”. Musiało to być straszne dla kierowcówmechaników w czołgach, ale Gusakowski nie wydawał się tym zaniepokojony. Jego i Żukowa interesowało tylko to, aby jednostki przeprawiły się przez rzekę i weszły w kontakt bojowy z niemieckimi 25 i 19 Dywizjami Pancernymi. Po rozbiciu tych jednostek wojska Żukowa mogłyby wyjść już na otwartą przestrzeń operacyjną. Sytuacja rozwijała się również dobrze na przyczółku pod Puławami, gdzie działania rozpoczęto 14 stycznia. Tu plan nie przewidywał ostrzału całej linii nieprzyjacielskiej obrony, ale raczej „wyrąbanie” w niej korytarzy. Wieczorem wojska radzieckie zbliżały się już do Radomia. W międzyczasie 47 Armia, znajdująca się na prawym skrzydle 1 Frontu Białoruskiego, rozpoczęła oskrzydlanie Warszawy od północy, a 1 Armia Wojska Polskiego walczyła na przedmieściach polskiej stolicy.
W poniedziałek, 15 stycznia późnym popołudniem, Hitler opuścił Adlerhorst z powodu „widocznych postępów ofensywy przeciwnika na wschodzie”. Guderian prosił o powrót Führera już od trzech dni. Hitler stwierdził, że front wschodni sam musi uporać się z radzieckim atakiem, dopiero później zgodził się na zatrzymanie działań na zachodzie. Bez żadnych konsultacji z Guderianem i dowódcami grup armii nakazał przesunięcie Korpusu „Grossdeutschland” z Prus Wschodnich w rejon Kielc, aby wesprzeć front nad Wisłą. Rozkaz taki oznaczał jednak wyłączenie tego związku operacyjnego z walk co najmniej na tydzień. Podróż do Berlina zabrała Hitlerowi dziewiętnaście godzin. Ale nawet wtedy nie lekceważył swoich spraw rodzinnych. Nakazał Martinowi Bormannowi, aby pozostał w Obersalzbergu jeszcze przez pewien czas; on i jego żona mieli dotrzymać towarzystwa Ewie Braun i jej siostrze, Gretl Fegelein. Tego samego wieczoru Stalin, w znakomitym nastroju, przyjmował wizytę szefa sztabu generała Eisenhowera, brytyjskiego marszałka lotnictwa Teddera, który wreszcie dotarł do Moskwy po przymusowym postoju w Kairze, spowodowanym fatalnymi warunkami pogodowymi. Tedder miał przede wszystkim dyskutować o przyszłych planach aliantów, ale Stalin rozpoczął rozmowę z filisterską miną od uwagi, że ofensywa w Ardenach była rzeczą „bardzo głupią”, gdy chodzi o Niemców. Wyraził także swoje zadowolenie z tego, że nie wycofali z Kurlandii swoich trzydziestu dywizji, pozostałości Grupy Armii „Północ”, które broniły raczej „niemieckiego prestiżu”. Były to te dywizje, które Guderian chciał ewakuować w celu wzmocnienia obrony Rzeszy. Przywódca radziecki starał się oczarować Teddera. Najwyraźniej chciał przekonać najbliższego współpracownika Eisenhowera, że zrobił wszystko, co w jego mocy, aby przyspieszyć ofensywę wojsk radzieckich i pomóc aliantom w Ardenach. Trudno teraz stwierdzić, czy wiedział wtedy, że to może poróżnić Amerykanów z bardziej sceptycznie nastawionym do Rosjan Churchillem. Radzieccy historycy zawsze utrzymywali, że Stalin planował rozpoczęcie ofensywy 20 stycznia. 6 stycznia miał otrzymać list od Churchilla błagający o pomoc. Następnego dnia Stalin przesunął datę rozpoczęcia ofensywy na 12 stycznia, nie biorąc nawet pod uwagę niekorzystnych prognoz pogody. Była to jednak daleko posunięta nadinterpretacja listu Churchilla. Nie zawierał on bowiem wcale żadnego błagania o pomoc, aby uratować aliantów w Ardenach. Churchill już wcześniej przekazał Stalinowi informację, że sytuacja została opanowana. Stalin doskonale wiedział od swoich oficerów łącznikowych na zachodzie, że zagrożenie ze strony Niemiec przestało stanowić problem już przed świętami Bożego Narodzenia. Churchill zwrócił się po prostu z pytaniem, kiedy Armia Czerwona rozpocznie swoją zimową ofensywę, ponieważ Kreml nie udzielał do tej pory żadnych odpowiedzi, mimo że radzieccy oficerowie łącznikowi byli na bieżąco informowani o planach aliantów. Ofensywę styczniową w rejonie Wisły przygotowywano od dawna. Prace planistyczne prowadzono już od października. Jedno z radzieckich źródeł twierdzi nawet, że było całkiem możliwe „rozpoczęcie ofensywy już 8-10 stycznia”. Stalin był więc bardzo zadowolony, że mógł stwarzać wrażenie wspomagającego swoich sojuszników w trudnej dla nich sytuacji, zwłaszcza że sam miał
własne powody, aby przesunąć datę rozpoczęcia ofensywy. W tym czasie Churchilla martwiło coraz bardziej to, że Stalin zamierza narzucić Polsce „rząd lubelski”, w którego skład weszliby polscy komuniści kontrolowani całkowicie przez NKWD. Zbliżała się konferencja jałtańska i Stalin chciał być pewien, że jego armie zajmą i będą w stanie kontrolować całość polskiego terytorium, zanim zasiądzie do rozmów z przywódcami Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Konsekwentnie wprowadzał na zajętych terenach własne prawa, traktując cały kraj jako bezpośrednie zaplecze swoich związków operacyjnych. Każdy, kto śmiał się czemukolwiek sprzeciwić, był traktowany jako sabotażysta czy faszystowski agent. Istniał też bardziej przyziemny powód do przyspieszenia ofensywy. Prognozy przepowiadały załamanie pogody na początku lutego i Stalin obawiał się, że może to wpłynąć na tempo natarcia jego jednostek pancernych. Szczególnie interesujący był jeszcze inny aspekt spotkania Stalina z Tedderem. „Stalin podkreślał stwierdzono w amerykańskim raporcie - że jedną z trudności ofensywy w rejonie Wisły jest duża liczba niemieckich agentów zwerbowanych wśród Polaków, Łotyszy, Litwinów, Ukraińców i Rosjan pochodzenia niemieckiego. Mówił, że dysponują oni znakomitymi radiostacjami, tak że element zaskoczenia został praktycznie wyeliminowany. Wskazywał przy tym, że Rosjanom udało się w dużym stopniu usunąć zagrożenie z tej strony. Mówił też, że zapewnienie bezpieczeństwa na tyłach jest równie ważne, jak dostarczanie zaopatrzenia”. Ta wyraźna przesada co do liczby wyszkolonych przez Niemców grup wywiadowczych i sabotażowych miała najwyraźniej usprawiedliwić surowe porządki radzieckie w Polsce. Beria próbował nawet nazywać Armię Krajową ruchem faszystowskim, mimo tak oczywistych faktów jak Powstanie Warszawskie.
Następna doba pokazała, że radzieckie armie, które przełamały obronę niemiecką, posuwają się do przodu z maksymalną szybkością, jakby dowódcy współzawodniczyli ze sobą o palmę pierwszeństwa. Szybkie postępy armii pancernych frontu Żukowa należy przede wszystkim przypisać prostej i mocnej konstrukcji czołgu T-34 oraz jego stosunkowo szerokim gąsienicom, które pozwalały na działanie w śniegu, lodzie i błocie. Ważną rolę grały w tej ofensywie, oprócz kawaleryjskiej fantazji, umiejętności kierowców-mechaników, ponieważ jednostki remontowe nie nadążały za tempem natarcia. „Ach, co to było za życie przed wojną - opowiadał jeden z kierowców Grossmanowi. - Mieliśmy wtedy mnóstwo części zamiennych!”. Gdy pogoda się poprawiła, działania jednostek pancernych zaczęły wspierać samoloty szturmowe, nazywane przez Niemców Jabos lub Jagdbomber, co zresztą obiecywał wcześniej dowódcom jednostek pancernych sam Żuków. „Nasze czołgi poruszają się szybciej niż pociągi do Berlina”, chwalił się zapalczywy pułkownik Gusakowski, ten sam, który wystrzelał sobie armatami przeprawę przez Pilicę.
Niewielki niemiecki garnizon w Warszawie nie miał najmniejszej szansy. Składał się tylko z oddziału wojsk inżynieryjnych i czterech batalionów fortecznych. W jednym z tych batalionów nazywanym „batalionem głuchych” służyli żołnierze, którzy utracili słuch w czasie działań bojowych i zostali z powrotem skierowani do służby liniowej. Uderzenie 47 Brygady Pancernej Gwardii z południa w kierunku Sochaczewa i okrążenie Warszawy od północy przez 47 Armię oznaczało, że garnizon utracił kontakt z macierzystym związkiem operacyjnym, z 9 Armią. Sztab Grupy Armii „A” generała Harpego ostrzegł 16 stycznia OKH w Zossen, że nie będzie możliwe utrzymanie miasta. Pułkownik Bogislaw von Bonin, szef wydziału operacyjnego, omówił sytuację z Guderianem. Obaj zdecydowali, że należy pozostawić dowództwu grupy armii wolną rękę i Guderian podpisał decyzję w tej sprawie w dzienniku korespondencji jak zwykle literą „G”, zielonym atramentem. W czasie Nachtlage, rutynowej odprawy o północy, propozycja wycofania się z Warszawy została przedstawiona Hitlerowi przez oficera jego sztabu, zanim zastępca Guderiana, generał Walther Wenck, zaczął omawiać tę sprawę. Hitler wybuchnął: - Trzeba to wszystko zatrzymać! - krzyczał. - Twierdza Warszawa musi być utrzymana! Było już jednak zbyt późno na wydanie jakichkolwiek nowych rozkazów. Nie można też było
nawiązać z Warszawą łączności radiowej. Kilka dni później Hitler wydał polecenie, aby każdy rozkaz wysyłany do dowództw grupy armii przechodził najpierw przez jego ręce. Upadek Warszawy doprowadził do kolejnych nieporozumień między Hitlerem a Guderianem, który wciąż kwestionował prawidłowość decyzji Hitlera o przegrupowaniu Korpusu „Grossdeutschland”. Guderian zdenerwował się jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że Hitler rozkazał przerzucić 6 Armię Pancerną SS nie nad Wisłę, lecz na Węgry. Führer nie chciał nawet słyszeć o jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Dla niego najbardziej palącą sprawą w tym momencie było wycofanie wojsk z Warszawy. W czasie odprawy w południe następnego dnia, 18 stycznia, Guderian otrzymał publiczną reprymendę, ale najgorsze miało dopiero nadejść. „Tego wieczoru - wspominał pułkownik baron von Humbolt z OKH - były urodziny Bonina. Staliśmy wszyscy wokół stołu z mapami, aby złożyć mu życzenia, gdy (generał) Meisel, zastępca szefa oddziału kadr, wszedł do pokoju z dwoma porucznikami uzbrojonymi w pistolety maszynowe. «Panie von Bonin - powiedział generał - muszę poprosić, aby udał się pan ze mną». Razem z Boninem aresztowano dwóch innych oficerów, podpułkowników von Christena i von dem Knesebecka. Na osobisty rozkaz Hitlera zabrano ich na przesłuchanie do siedziby Gestapo na Prinz-Albrechtstrasse”. Hitler potraktował incydent z Warszawą jak kolejną zdradę ze strony armii. Oprócz zdjęcia ze stanowiska generała Harpego, odwołał także ze stanowiska dowódcy 9 Armii generała von Luttwitza. Prawda w tym przypadku była taka, że przeogromna próżność Hitlera nie pozwalała na to, by tracić zdobytą wcześniej stolicę podbitego państwa, nawet jeżeli została całkowicie zburzona i zniszczona. Guderian wstawił się za swoimi oficerami, nalegając również na to, by i jego poddano przesłuchaniu, ponieważ odpowiedzialność za podjęte w OKH decyzje spoczywa wyłącznie na nim. Hitler, który szukał tylko okazji do zrzucenia winy na Sztab Generalny, postanowił trzymać go za słowo i w najbardziej krytycznym okresie ofensywy styczniowej Guderian był przesłuchiwany przez wiele godzin przez Ernsta Kaltenbrunnera z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i szefa Gestapo Müllera. Dwaj podpułkownicy zostali zwolnieni po dwóch tygodniach. Bonin pozostał w obozie koncentracyjnym do końca wojny. W dzień po aresztowaniu Bonina do Berlina dotarł Martin Bormann. Pod datą 20 stycznia zapisał: „Sytuacja na wschodzie staje się coraz bardziej dramatyczna. Nasze wojska wycofują się z Kraju Warty. Czołowe jednostki wroga zbliżają się już do Katowic”. Tego samego dnia wojska radzieckie przekroczyły granicę Rzeszy na wschód od Inowrocławia. Żona Guderiana opuściła pałac w Deipenhof „na pół godziny przed wybuchem pierwszych pocisków”. Guderian pisał później, że robotnicy w majątku (prawdopodobnie Niemcy ewakuowani z krajów bałtyckich) „z płaczem zebrali się dookoła samochodu; wielu z nich chętnie by też wyjechało”. Ich chęć opuszczenia majątku nie była pewnie spowodowana tylko poczuciem lojalności wobec gospodyni. Do Reichu zaczęły docierać wieści o tym, do czego dochodziło w Prusach Wschodnich po wejściu wojsk radzieckich. Żołnierze Armii Czerwonej i jednostek Wojska Polskiego nie odczuwali współczucia czy żalu w stosunku do Niemców, zwłaszcza po tym, co zobaczyli, gdy weszli do stolicy Polski. Ujrzeliśmy „ogrom zniszczeń Warszawy, gdy wkroczyliśmy do opustoszałego miasta pamiętnego 17 stycznia 1945 roku - pisał kapitan Kłoczkow z 3 Armii Uderzeniowej. - Nic nie pozostało, tylko ruiny i popioły przykryte śniegiem. Wygłodzeni i wycieńczeni mieszkańcy próbowali odnaleźć drogę do swoich domów”. Z 1 310 000 przedwojennych mieszkańców pozostało zaledwie 162 000. Po niewiarygodnie brutalnym stłumieniu Powstania Warszawskiego w październiku 1944 roku Niemcy przystąpili do systematycznego niszczenia wszystkich historycznych budynków i pomników stolicy. Wasilij Grossman przeszedł przez gruzy miasta do getta. Pozostał tam tylko trzyipółmetrowy mur pokryty na szczycie tłuczonym szkłem i drutem kolczastym oraz budynek Judenratu, żydowskiej administracji getta. Reszta była tylko „morzem czerwonych cegieł”. Grossman myślał w tym momencie przede wszystkim o tym, ile tysięcy ciał zostało pod nimi pogrzebanych. Wręcz nieprawdopodobne, by ktoś mógł tu ocaleć, ale jeden z Polaków zaprowadził go do kryjówki nad dźwigarami szkieletu tego, co kiedyś było dużym budynkiem; wyszło z niej czworo Żydów.
3 Ogień, miecz i „szlachetny gniew” Kiedy wojska 3 Frontu Białoruskiego generała Czerniachowskiego rozpoczęły 13 stycznia ofensywę na Prasy Wschodnie, oficerowie polityczni przygotowali tablice propagandowe: „Żołnierzu! Pamiętaj, że wkraczasz do legowiska faszystowskiej bestii!”. Ofensywa Czerniachowskiego nie rozpoczęła się najlepiej. Dowódca niemieckiej 3 Armii Pancernej dzięki dobremu rozpoznaniu podjął w ostatnim momencie decyzję o wycofaniu swoich oddziałów z pierwszej linii obrony. Oznaczało to, że ogromny wysiłek wojsk radzieckich włożony w artyleryjskie przygotowanie ataku poszedł na marne. Dzięki temu Niemcy byli w stanie wyprowadzić kilka skutecznych kontrnatarć. W ciągu następnego tygodnia stało się też to, czego najbardziej obawiał się Czerniachowski. Jego wojska poniosły ciężkie straty, pokonując umocnienia niemieckie pod Insterburgiem [ob. Czerniachowsk]. Czerniachowski szybko jednak zauważył inne możliwości działania. Był jednym z najbardziej zdecydowanych i inteligentnych dowódców Armii Czerwonej. Kiedy 39 Armia uzyskała powodzenie na prawym skrzydle, Czerniachowski podjął szybko decyzję o przegrupowaniu na ten kierunek 11 Armii Gwardii. W ten sposób wzmocnił tę część swojego frontu, gdzie rysowały się najlepsze perspektywy dla jednostek prowadzących działania zaczepne. Ów zupełnie nieoczekiwany ruch Czerniachowskiego między Pregołą a Niemnem spowodował panikę w oddziałach Volkssturmu. Działaniom towarzyszył atak przez Niemen w kierunku Tylży [ob. Sowieck], prowadzony przez 43 Armię. Na tyłach sił niemieckich zapanował ogromny chaos, spowodowany również tym, że funkcjonariusze partii nazistowskiej zakazali ewakuacji ludności cywilnej. 24 stycznia 3 Front Białoruski zbliżał się już do Królewca [Königsberg, ob. Kaliningrad], stolicy Prus Wschodnich. Czerniachowski, „mistrz nauk wojskowych”, nie tylko ignorował instrukcje Stawki, ale także wprowadzał różne zmiany w taktyce działania swoich wojsk, gdy wymagała tego sytuacja. „Wykorzystanie dział samobieżnych po przekroczeniu Niemna stało się integralną częścią działań piechoty” - zanotował wtedy Wasilij Grossman. Trzydziestosiedmioletni Iwan Czerniachowski był o wiele młodszy od wielu innych dowódców radzieckich frontów i armii. Miał też w sobie coś z intelektualisty. Zwykł na przykład recytować z humorem romantyczną poezję Ilji Erenburgowi. Czerniachowskiego zawsze zresztą intrygowały sprzeczności. Opisywał na przykład Stalina jako żywy przykład procesu dialektycznego: „Nie jest możliwe, aby go w pełni zrozumieć. Wszystko, co można zrobić, to mieć wiarę”. Czerniachowski pewnie nie przetrwałby czasów powojennych, gdy powrócił stalinizm w swojej czystej postaci. Może rzeczywiście było dla niego lepiej, że zginął wkrótce w bitwie, nie tracąc swojej wiary. Mesmeryczne wezwania Erenburga do wzięcia odwetu na Niemcach w artykułach w centralnym organie Armii Czerwonej „Krasnaja Zwiezda” wywoływały zawsze szeroki odzew wśród frontowików, żołnierzy jednostek liniowych, weteranów wielu bitew. Goebbels odpowiedział „Żydowi Ilji Erenburgowi, ulubionemu propagandziście Stalina” odrazą i nienawiścią. Oskarżył go o podjudzanie do gwałtów na niemieckich kobietach. Mimo że sam Erenburg nigdy nie wycofał się ze swoich pełnych żądzy zemsty oracji i artykułów, takie właśnie wezwanie, które zresztą wciąż przypisuje mu wielu zachodnich historyków, było czystym wymysłem nazistów. To oni oskarżali Erenburga o podburzanie żołnierzy Armii Czerwonej do brania sobie niemieckich kobiet jako „przynależny im łup” i wzywanie „aby przełamali ich rasową dumę”. Szybko sam odpowiedział na łamach „Krasnoj Zwiezdy”: „Był czas, kiedy Niemcy fałszowali dokumenty państwowe. Teraz upadli już tak nisko, że fałszują moje artykuły”. Twierdzenie Erenburga, że żołnierze Armii Czerwonej „nie interesują się Gretami, tylko tymi Frycami, którzy zabrali cześć naszym kobietom”,
okazało się jednak bardzo dalekie od prawdy. Pokazały to wkrótce wyczyny wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Jego częste odniesienia do symbolu Niemiec jako „blond czarownicy” z pewnością nie zachęcały do humanitarnego traktowania niemieckich, a nawet polskich kobiet.
2 Front Białoruski marszałka Rokossowskiego ruszył z przyczółków na Narwi na północ i północny zachód 14 stycznia, czyli w dzień po rozpoczęciu działań przez Czerniachowskiego. Głównym zadaniem Rokossowskiego było odcięcie Prus Wschodnich od Niemiec przez skierowanie ofensywy ku ujściu Wisły na Gdańsk. Rokossowski wcale nie był zadowolony z planów operacyjnych opracowanych przez Stawkę, gdyż jego armie musiały działać samodzielnie, w oderwaniu od wojsk frontu Czerniachowskiego atakujących Królewiec i armii frontu Zukowa nacierających na zachód od linii Wisły. Ofensywa przeciwko niemieckiej 2 Armii rozpoczęła się „przy pogodzie idealnej do rozpoczęcia ataku”, jak zanotował jeden z niemieckich dowódców korpusów. Cienka warstwa śniegu pokrywała ziemię, a rzeka Narew była mocno zamarznięta. Mgła podniosła się około południa, co pozwoliło zapewnić armiom frontu Rokossowskiego efektywne i stałe wsparcie lotnicze. Ponieważ przez pierwsze dwa dni postępy ofensywy nie były jednak zbyt duże, Armia Czerwona zaczęła wykorzystywać w większym zakresie ciężką artylerię i wyrzutnie niekierowanych pocisków rakietowych - katiusze, co znakomicie wspomogło działania piechoty. Zamarznięta ziemia sprawiała, że eksplozje artyleryjskich pocisków przynosiły większe niż normalnie żniwo. Wkrótce w zimowym krajobrazie pojawiły się setki kraterów po wybuchach oraz czarne i żółte plamy ziemi i piachu. Już pierwszego wieczoru ofensywy generał Reinhardt, dowódca Grupy Armii „Środek”, zatelefonował do Hitlera, który znajdował się jeszcze w Adlerhorst. Próbował ostrzec Führera przed niebezpieczeństwem, jakie groziło Prusom Wschodnim, jeżeli nie zostanie wydany rozkaz wycofania wojsk z tego rejonu. Führer nie chciał o tym słyszeć. O 3.00 nad ranem do kwatery Reinhardta dotarł rozkaz o przerzucie na linię Wisły Korpusu „Grossdeutschland”, jedynego pełnowartościowego zgrupowania operacyjnego w Prusach. Reinhardt nie był jedynym dowódcą polowym, który ostro krytykował rozkazy wyższego dowództwa. 20 stycznia Stawka nagle nakazała Rokossowskiemu zmienić główny kierunek uderzenia, ponieważ Czerniachowski nie uzyskiwał takich rezultatów, jakie planowano. Teraz Rokossowski miał skierować główne uderzenie na północny wschód, w samo serce Prus Wschodnich. Zdawał sobie jednak sprawę, że w ten sposób może dojść do powstania dużej luki na jego lewym skrzydle, ponieważ armie frontu Żukowa bardzo szybko posuwały się do przodu. Manewr ten zaskoczył całkowicie większość niemieckich dowódców w Prusach Wschodnich. Na prawym skrzydle frontu Rokossowskiego 3 Korpus Kawalerii Gwardii szybko pokonywał kolejne kilometry po zamarzniętej pruskiej ziemi i 22 stycznia zajął Olsztyn. Na lewym skrzydle tego korpusu 5 Armia Pancerna Gwardii generała pułkownika Wasilija Wolskiego zbliżała się do Elbląga. Część czołgów pierwszego rzutu brygady pancernej wkroczyła do miasta już 23 stycznia. W Elblągu wzięto je mylnie za niemieckie wozy bojowe. W centrum doszło do chaotycznych, zaciętych walk i czołgi musiały w końcu wycofać się z miasta. Główne siły armii ominęły jednak miasto i szły dalej w kierunku Zalewu Wiślanego. W ten sposób całe Prusy Wschodnie zostały odcięte od Rzeszy.
Chociaż dowódcy niemieccy oczekiwali ataku wojsk radzieckich już od wielu miesięcy, po rozpoczęciu ofensywy w miastach i wsiach Prus Wschodnich zapanował ogólny chaos. Na tyłach znienawidzona żandarmeria polowa, Feldgendarmerie, twardą ręką zaprowadzała porządek. Piechurzy nazywali żandarmów „psami łańcuchowymi” z powodu metalowej płytki noszonej na łańcuchu zawieszonym na szyi, co kojarzyło się z psią obrożą. W dzień rozpoczęcia ofensywy przez front Czerniachowskiego, rano 13 stycznia, pociąg urlopowy do Berlina został na jednej ze stacji zatrzymany przez pododdział żandarmerii polowej. Ogłoszono, że wszyscy żołnierze z dywizji, których numery zostaną wyczytane, mają natychmiast opuścić
pociąg i stawić się na zbiórce. Ci, którzy wyruszali na urlop (wielu nie widziało swoich rodzin nawet po dwa lata), siedzieli jak podminowani, modląc się, aby tylko nie zostali wyczytani. Pociąg opuszczali prawie wszyscy. Musieli wysiąść i ustawić się według stopni na peronie. Tym, którzy nie podporządkowywali się rozkazom, groziła kara śmierci. Młody żołnierz, Walter Beier, był jednym z nielicznych, który został w pociągu. Nie wierząc swemu szczęściu, kontynuował podróż do rodziny mieszkającej w okolicach Frankfurtu nad Odrą. Szybko jednak i on miał napotkać wojska radzieckie bliżej swojego domu, niż kiedykolwiek mógł przypuszczać. Główną winę za chaos w Prusach Wschodnich ponosił Gauleiter Erich Koch, który zyskał złą sławę jako komisarz Rzeszy na Ukrainie. Nazywano go „drugim Stalinem”, z czego był nawet dumny. Starając się realizować idee Hitlera, dotyczące przygotowania stałych i silnych linii obrony, wykorzystał dziesiątki tysięcy cywilów do prac przy budowie umocnień i fortyfikacji. Nie skonsultował się jednak i nie poradził żadnego z wojskowych dowódców. Nakazał również skierowanie do Volkssturmu nawet chłopców i starców. Wkrótce formacja ta stała się przykładem ogromnego, ale idącego w dużej mierze na marne poświęcenia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Koch odmówił poparcia dla pomysłu ewakuacji ludności cywilnej z Prus Wschodnich. On i lokalni przywódcy partii narodowosocjalistycznej odrzucali kolejne plany ewakuacji i traktowali je jako defetyzm. Ale gdy tylko rozpoczęła się ofensywa, sami szybko i bez rozgłosu opuścili Prusy. Skutki takiego postępowania okazały się przerażające dla kobiet, dziewcząt i dzieci, które zbyt późno zaczęły uciekać przed najeźdźcami przez głęboki na metr śnieg, przy temperaturach sięgających -20°C. W wioskach pozostawały tylko nieliczne robotnice rolne, które miały wciąż nadzieję, że pod nową władzą niewiele się zmieni i dalej będą tam pracować i normalnie żyć. Odgłos artyleryjskiej nawały wywołał przerażenie wśród mieszkańców gospodarstw i wiosek rozrzuconych po płaskich i gęsto zalesionych obszarach Prus Wschodnich. Kobiety słyszały o okrucieństwach najeźdźców w Nemrnersdorfie poprzedniej jesieni, gdy część wojsk frontu Czerniachowskiego zapędziła się latem 1944 roku aż na obszar Prus Wschodnich. Być może widziały nawet w kinie kronikę filmową z informacjami o 62 zgwałconych i zamordowanych kobietach i młodych dziewczętach. Ministerstwo Goebbelsa natychmiast skierowało do miasta ekipy filmowe, aby okrucieństwa te wykorzystać propagandowo1. „Żołnierze Armii Czerwonej nie przejmowali się zbytnio jakimiś «indywidualnymi związkami» z niemieckimi kobietami - pisał dramaturg Zachar Agranienko w swoim dzienniku, gdy służył jako oficer piechoty morskiej w jednostce walczącej w Prusach Wschodnich. - Dziewięciu, dziesięciu, dwunastu naraz - gwałcili, nie oglądając się na nic i na nikogo”. Opisał też przypadki, kiedy niemieckie kobiety w Elblągu w desperackiej próbie szukania ochrony ofiarowały swoje ciała żołnierzom radzieckiej piechoty morskiej. Radzieckie armie posuwające się w ogromnych, drugich kolumnach stanowiły zupełnie wyjątkową mieszankę współczesności i średniowiecza: czołgiści w czarnych hełmofonach, czołgi T-34 mielące gąsienicami kolejne metry ziemi, Kozacy na włochatych koniach z łupami przytroczonymi do siodła, przekazane w ramach lend-lease Studebakery i Dodge, ciągnące lekkie działa polowe, półciężarówki Chevrolety z moździerzami zakrytymi brezentem, ciągniki holujące ogromne haubice oraz tabory z setkami konnych wozów. Różnorodność charakterów radzieckich żołnierzy była prawie tak wielka, jak ich sprzętu wojskowego. Niektórzy czerwonoarmiści traktowali młodych chłopców jako narybek dla SS i wierzyli, że należy ich mordować, by już nigdy Niemcy nie mogli zaatakować ich Rodiny. Wielu nie zatraciło jednak ludzkich uczuć, oszczędzali dzieci, nawet dawali im jedzenie. Byli także bezwzględni łupieżcy, pijacy i gwałciciele, ascetyczni komuniści oraz inteligenci, przerażeni tym, co przyszło im zobaczyć. Pisarz Lew Kopielew, w tym czasie oficer polityczny, został aresztowany przez Smiersz za „propagandę burżuazyjnego humanizmu i okazywane wrogowi współczucie”. Kopielew ośmielił się bowiem krytykować artykuły Erenburga. Początkowe postępy armii frontu Rokossowskiego były tak szybkie, że władze niemieckie z 1
Wg danych niemieckich w bestialski sposób zamordowano wszystkich mieszkańców wioski Nemmersdorf, łącznie z kobietami, niemowlętami i starszymi osobami, w sumie doliczono się ok. 80 nazwisk pomordowanych osób. Niemiecka kronika cotygodniowa pokazująca oględziny po chwilowym odbiciu wioski, wywołała w Niemczech panikę i stała się zaczątkiem eksodusu ludności cywilnej z Prus Wschodnich.
Królewca wysłały kilka pociągów z uchodźcami do Olsztyna nieświadome, że miasto zostało już zajęte przez 3 Korpus Kawalerii Gwardii. Dla Kozaków pociągi z uchodźcami stanowiły idealny obiekt do gwałtów, grabieży i morderstw. Beria i Stalin doskonale wiedzieli, do czego dochodzi na terenach frontowych. W jednym z meldunków doniesiono im, że „wielu Niemców twierdzi, że wszystkie kobiety w Prusach Wschodnich, które znalazły się za linią frontu, zostały zgwałcone przez żołnierzy Armii Czerwonej”. Przekazywano im też informacje o wielu przypadkach gwałtów zbiorowych - „w tym na dziewczętach poniżej osiemnastu lat i starszych kobietach”. Ofiarami gwałtów stawały się nawet dwunastoletnie dziewczynki. Oddział NKWD przydzielony do 43 Armii opisał przypadek, gdy niemieckie kobiety, które pozostały w jednym z miasteczek, próbowały popełnić samobójstwo. „Przesłuchano jedną z nich Emmę Korn. Powiedziała, że 3 lutego, po wejściu czołowych oddziałów radzieckich do miasta, żołnierze weszli do piwnicy, w której się schroniły: «Wskazali bronią na mnie i na dwie inne kobiety oraz kazali wyjść na zewnątrz. Tam zostałam zgwałcona przez dwunastu żołnierzy. Inni gwałcili kobiety, które opuściły piwnice razem ze mną. Następnej nocy sześciu żołnierzy znowu weszło do piwnicy i gwałciło nas na oczach naszych dzieci. 5 lutego pojawiło się kolejnych trzech, 6 lutego następnych ośmiu, kompletnie pijanych, którzy nie tylko nas zgwałcili, ale i dotkliwie pobili»”. Trzy dni później kobiety próbowały zabić siebie i swoje dzieci przez przecięcie żył w nadgarstkach. Najwyraźniej nie wiedziały jednak, jak należy to skutecznie zrobić.
Stosunek żołnierzy Armii Czerwonej do kobiet był przedmiotowy, zwłaszcza od czasu, gdy Stalin zezwolił oficerom na utrzymywanie „frontowych żon” (pochodno-polewaja żena). Wyżsi oficerowie mogli wybierać sobie na kochanki młode kobiety, głównie operatorki sprzętu łączności, pełniące obowiązki pisarzy w sztabach i sanitariuszki. Zwykle nosiły one beret zsunięty na tył głowy zamiast furażerki. Los „frontowej żony” nie był wcale łatwy. Jedna z takich młodych kobiet, Musia Annienkowa z 19 Armii, pisała do swojej przyjaciółki: Tutaj zobaczysz, co to jest tak zwana „miłość”. Mężczyzna wydaje się czuły i miły, ale nigdy nie wiadomo, co siedzi w nim w środku, w jego duszy. Nie ma mowy o jakiś szczerych uczuciach, jest tylko krótkotrwała namiętność lub typowo zwierzęce zaspokojenie. Ogromnie trudno tu znaleźć odpowiedniego mężczyznę.
Marszałek Rokossowski wydał w tym czasie rozkaz numer 006, który usiłował „skierować uczucia nienawiści na walkę z wrogiem na polu bitwy” i wyznaczał surowe kary za „grabieże, rabunki, gwałty, podpalenia i zniszczenia”. Wydaje się jednak, że rozkaz ten nie przyniósł większych efektów. Podjęto też niewiele prób, by takie rozkazy egzekwować. Znany jest przypadek jednego z dowódców dywizji piechoty, który „osobiście zastrzelił porucznika ustawiającego swoich żołnierzy w kolejce przed niemiecką kobietą, która leżała na ziemi”. Ale albo sami oficerowie brali udział w tego rodzaju ekscesach, albo brak dyscypliny był już tak wyraźny, że jej przywracanie wśród masy pijanego żołdactwa mogło okazać się niebezpieczne. Nawet generał Okorokow, szef Zarządu Politycznego 2 Frontu Białoruskiego, na odprawie 6 lutego wyrażał głośno swój sprzeciw wobec takiego sposobu „brania odwetu na wrogu”. W Moskwie władze martwiły się tym już o wiele mniej. Bardziej zajmowało je bezmyślne niszczenie niemieckiego mienia i majątku. 9 stycznia w gazecie „Krasnaja Zwiezda” można było przeczytać, że „każde naruszenie wojskowej dyscypliny osłabia siłę zwycięskiej Armii Czerwonej... Nasza zemsta nie jest ślepa, a złość bezmyślna. W momencie zaślepiającej nas wściekłości jesteśmy skłonni zniszczyć fabrykę na zdobytym terytorium wroga - fabrykę, która przecież może okazać się dla nas przydatna”. Oficerowie polityczni chcieli w podobny sposób podejść również do problemu gwałtów na niemieckich kobietach. Zarząd Polityczny 19 Armii przekonywał, że „gdy w duszy żołnierza wyhodujemy prawdziwe uczucie nienawiści do wroga, nie będzie on zabierał się do niemieckich
kobiet, ponieważ odepchnie go odraza”. Ale ta niedorzeczna sofistyka wskazywała jedynie na brak zrozumienia problemu przez dowódców. Nawet młode kobiety i sanitariuszki w Armii Czerwonej nie uważały takiego stanu rzeczy za naganny. „Zachowanie naszych żołnierzy w stosunku do Niemców, a szczególnie niemieckich kobiet, jest absolutnie prawidłowe”, twierdziła dwudziestojednoletnia Rosjanka z oddziału rozpoznawczego Agranienki. Dla niektórych takie sytuacje wydawały się nawet zabawne. Kopielew był zły, gdy jedna z jego współpracowniczek robiła sobie z tego niestosowne żarty. Niemieckie zbrodnie na obszarze Związku Radzieckiego oraz nienawistna propaganda z pewnością przyczyniły się do tak straszliwych aktów przemocy w stosunku do niemieckich kobiet w Prusach Wschodnich. Zemsta to jednak tylko część prawdy, nawet jeżeli później w taki właśnie sposób próbowano wyjaśnić to, co się działo. Gdy alkohol rozgrzał żołnierską duszę i ciało, narodowość ofiar nie miała już najmniejszego znaczenia. Lew Kopielew opisał wydarzenie z Olsztyna, gdy usłyszał „straszny krzyk” i zobaczył dziewczynę „z długimi blond włosami w nieładzie, w podartej sukience”, która przerażająco krzyczała: „Jestem Polką! Jezus, Maria! Jestem Polką!”. Dziewczynę goniło dwóch pijanych czołgistów, a wszystko to rozgrywało się na oczach innych żołnierzy i oficerów. Ten temat był zakazany w Związku Radzieckim, nawet dzisiaj kombatanci odmawiają rozmowy o tym, co naprawdę się działo w czasie zajmowania terytoriów niemieckich. Mówią tylko, że gdzieś kiedyś słyszeli o tego rodzaju zdarzeniach, które traktują jako zwyczajne koleje wojny. Niewielu przyznaje, że było świadkami takich sytuacji. Tylko garstka z nich jest gotowa mówić otwarcie o tym, co widzieli i słyszeli, jednakże nie żałują niczego. „One wszystkie na nasz widok podnosiły spódnice i kładły się do łóżek” - powiedział szef komórki Komsomołu w kompanii czołgów. Chwalił się, że w Niemczech „urodziło się ponad 2 miliony naszych dzieci”. To, że radzieccy oficerowie i żołnierze byli w stanie sami siebie przekonać, że ich ofiary pogodziły się z losem lub przynajmniej akceptowały go jako normalną kolej rzeczy po tym, co Niemcy czynili w Rosji, jest rzeczą zdumiewającą. „Nasi żołnierze pragnęli seksu - jeden z radzieckich oficerów powiedział w tym czasie brytyjskiemu dziennikarzowi - gwałcili nawet stare kobiety w wieku sześćdziesięciu, siedemdziesięciu czy nawet osiemdziesięciu lat ku zaskoczeniu tych kobiet, jeśli nie ich zadowoleniu”. Żołnierze pili wszystko, co tylko się dało wypić, nawet niebezpieczne chemikalia znalezione w przeszukiwanych domach, warsztatach i laboratoriach. Alkoholizm zaczął zagrażać zdolności bojowej jednostek radzieckich. NKWD informowało Moskwę, że „dochodzi w masowej skali do zatruć po wypiciu zdobytego na zajętych terytoriach niemieckich alkoholu”. Wydawało się, jakby radzieccy żołnierze potrzebowali alkoholu, by dodać sobie odwagi przed dokonaniem gwałtu. Często jednak pili zbyt dużo, aby mogli dopełnić seksualnego aktu. Wtedy do gry wchodziła butelka, często z przerażającymi skutkami dla gwałconych kobiet. Wiele ofiar było poniżanych i okaleczanych w obsceniczny sposób. Można ledwie tylko dotknąć tej masy psychologicznych sprzeczności oraz zjawiska całkowitego zezwierzęcenia i zdziczenia. Gdy po zbiorowych gwałtach w Królewcu kobiety błagały swoich prześladowców, by zakończyli ich cierpienia, ci wydawali się nawet urażeni: „Rosyjscy żołnierze nie zabijają kobiet. Tak czynią tylko Niemcy”. Armii Czerwonej udało się przekonać samą siebie, że jej misja uwolnienia Europy od widma faszyzmu uprawnia do takiego zachowania. Poczucie dominacji owładnęło większością żołnierzy Armii Czerwonej i czuli przyzwolenie na poniżanie pokonanych. Niewinne ofiary przyjęły więc na siebie główny impet odwetu za zbrodnie dokonane na obszarze Związku Radzieckiego. Po osłabieniu początkowej furii takie zachowania stawały się w miarę upływu czasu coraz rzadsze i mniej drastyczne. Gdy Armia Czerwona dotarła trzy miesiące później do Berlina, żołnierze radzieccy traktowali niemieckie kobiety bardziej jako wojenną zdobycz, nie tylko obiekt swojej nienawiści. Uczucie dominacji z pewnością się utrzymało, ale później było już raczej produktem poniżenia powstałego na skutek działań radzieckich dowódców i władz. „Ekstremalna przemoc systemów totalitarnych - pisał Wasilij Grossman w swojej powieści Żyzn’ i sud’ba - przyczyniła się do tego, że sparaliżowane zostały wszelkie ludzkie uczucia i odruchy, i to na całych kontynentach”.
W tych wydarzeniach i zachowaniach ważną rolę odegrało również wiele innych czynników. Wolność seksualna była obiektem ożywionych dyskusji w partii komunistycznej w latach dwudziestych XX wieku. Już jednak w czasie następnej dekady Stalin powoli doprowadził do tego, że społeczeństwo radzieckie postrzegano jako aseksualne, gdy chodziło o sposób postępowania i oceny ludzi. Taka sytuacja nie miała nic wspólnego z purytanizmem: miłość i seks nie wpasowywały się w dogmat zmierzający do „deindywidualizacji” jednostki. Ludzkie popędy i emocje były piętnowane. Zabroniono też korzystania z prac Freuda, a rozwody i cudzołóstwo stały się obiektem ostrej krytyki ze strony partii. Ponownie wprowadzono sankcje karne za homoseksualizm. Nowa doktryna nie przewidywała jakiejkolwiek edukacji seksualnej. W sztuce piersi kobiece traktowano jako element pornograficzny i chowano je w kombinezony. Reżim chciał po prostu, aby wszelkie uczucia i pragnienia zostały przelane na partię i jej wielkiego przywódcę. Większość niewykształconych żołnierzy Armii Czerwonej nie miało najmniejszego pojęcia o czymś takim, jak popęd czy seksualność człowieka, i próby władzy sowieckiej stłumienia w tym czasie naturalnych pragnień doprowadziły do powstania swoistego dla Rosji Radzieckiej zjawiska, nazwanego przez jednego z rosyjskich pisarzy „obozowym erotyzmem”, który był bardziej prymitywny i niepohamowany niż „najohydniejsza zagraniczna pornografia”. Na to wszystko nakładały się działania propagandzistów i atawistyczne, związane z instynktem walki, impulsy pozostawiające głęboki ślad w psychice.
Tak jak nie-germańska narodowość nie potrafiła obronić kobiet przed gwałtami, tak w odniesieniu do mężczyzn nie zapewniły im ochrony lewicowe poglądy. Niemieccy komuniści, którzy przez dwanaście lat ukrywali swoje przekonania polityczne, teraz chcieli gorąco powitać ideologicznych pobratymców. Zamiast tego trafiali w ręce oficerów Smiersza, którzy poddawali ich przesłuchaniom. Uśmiech i radość szybko znikały z ich twarzy. Pokrętna logika Smiersza była w stanie zmienić najprawdziwszą nawet opowieść w rzecz o konspiracji i zdradzie. Tym, którzy wyznawali swoje oddanie sprawie Stalina i komunizmu, zadawano wtedy jedno podstawowe pytanie, wymyślone pewnie gdzieś w moskiewskich biurach: „Dlaczego nie jesteś w partyzantce?”. To, że w Niemczech o istnieniu jakiejkolwiek partyzantki mowy być nie mogło, nie było żadnym tłumaczeniem. Owa manichejska linia postępowania, realizowana z żelazną konsekwencją w czasie wojny, w naturalny sposób uzupełniała uczucie nienawiści tkwiące głęboko w duszy rosyjskiego żołnierza. Prości żołnierze pytali swoich oficerów politycznych, dlaczego niemiecka klasa robotnicza nie sprzeciwiła się faszyzmowi. Nigdy jednak nie uzyskiwali bezpośredniej odpowiedzi. Dlatego też, gdy partia nagle gdzieś w połowie kwietnia uznała, że należy nienawidzić tylko nazistów, a nie wszystkich Niemców, wielu żołnierzy w ogóle nie zauważyło tej zmiany. Propaganda trafiała na podatny grunt. Nienawiść do wszystkiego, co niemieckie stawała się drugą naturą rosyjskiego żołnierza. „Tu nawet drzewa są wrogiem” - powiedział jeden z żołnierzy 3 Frontu Białoruskiego. Gdy generał Czerniachowski zginął zabity odłamkiem pod Królewcem, zamarła w szoku cała Armia Czerwona. Żołnierze pochowali go w doraźnie przygotowanym grobie. Zgodnie z rosyjską tradycją ścięto z drzew gałęzie, które miały służyć jako substytut kwiatów rzucanych na trumnę. Nagle jeden z młodych żołnierzy wskoczył do grobu i zaczął wyrzucać gałęzie na zewnątrz. Pochodziły z drzew wroga i kalały miejsce pochówku bohatera. Po śmierci Czerniachowskiego dowództwo 3 Frontu Białoruskiego objął, na rozkaz Stalina, szef Sztabu Generalnego, marszałek Wasilewski. Jego sposób podejścia do problemu dyscypliny niewiele jednak różnił się od tego, który prezentowali inni wyżsi dowódcy. Według jednej z relacji, jego szef sztabu, meldując mu o faktach rabunków i zniszczeń, zapytał: „Towarzyszu marszałku, żołnierze nie zachowują się jak na czerwonoarmistów przystało. Niszczą meble, lustra, zastawy. Czy są jakieś w tym względzie polecenia i rozkazy?”. Wasilewski, być może jeden z najbardziej inteligentnych i kulturalnych dowódców radzieckich, miał wtedy odpowiedzieć: „I co z tego! Teraz nadszedł czas, gdy nasi żołnierze sami wymierzają sprawiedliwość!”. Ten pęd radzieckich żołnierzy do niszczenia wszystkiego w Prusach Wschodnich przybierał alarmujące rozmiary. Nie kończyło się na rąbaniu mebli, aby rozpalić ogień. Bezmyślnie palili całe
domy, choć przecież mogły dać im schronienie i zapewnić ciepło. Wpadali też w furię, kiedy zobaczyli standard życia niemieckich chłopów. O czymś takim nawet im się nie śniło. Zadawało to kłam ich wyobrażeniom, że Niemcy napadli na Związek Radziecki, by go złupić i obrabować. Agranienko zapisał w swoim dzienniku słowa starego sapera, który tak mówił o Niemcach: „No i w jaki sposób powinienem ich traktować, towarzyszu kapitanie? Pomyślcie tylko! Tak im się tutaj dobrze żyło. Mieli co jeść, gdzie mieszkać, całe mnóstwo inwentarza, ogród warzywny i sad z jabłoniami. Mimo wszystko naszli nas, napadli. Zapędzili się aż do mojego woroneżskiego obwodu. I za to, towarzyszu kapitanie, powinniśmy ich zgnieść jak robaki. Tylko dzieci mi szkoda, nawet jeżeli to są dzieci niemieckie”. Władzom radzieckim udało się bez wątpienia uwolnić Stalina od odium odpowiedzialności za klęski 1941 roku i wbić w głowy swoich obywateli poczucie zbiorowej winy za to, że w ogóle dopuścili do zaatakowania swojej ojczyzny. Próba odkupienia tych wyimaginowanych przewin zwiększyła gwałtowność odwetu. Najczęściej jednak motywy przemocy okazywały się bardziej proste i przyziemne. Dmitrij Szczegłow, oficer polityczny 3 Armii, pisał o tym, że „żołnierzy doprowadziła do wściekłości obfitość niemieckich spiżarni”. Nienawidzono również niemieckiego porządku w obejściach i gospodarstwach. Szczegłow zanotował: „Uwielbiałem rozwalać pięścią te równe szeregi butelek i słoików”. Żołnierze Armii Radzieckiej byli zdumieni, że w tak wielu domach stały odbiorniki radiowe. Powoli dochodziło do nich to, że Związek Radziecki nie jest wcale takim rajem dla chłopów i robotników, jak im to przedstawiano. Wschodniopruskie gospodarstwa powodowały zamęt w głowach prostych żołnierzy. Oszołomienie, zaskoczenie, zazdrość - wszystko to pomieszane z podziwem i złością zaalarmowało oficerów politycznych. Obawy wydziałów politycznych w jednostkach liniowych potwierdzały meldunki cenzorów pocztowych, którzy podkreślali w listach negatywne uwagi na niebiesko, pozytywne na czerwono. NKWD zostało w tym okresie zobowiązane do zwiększenia kontroli frontowej korespondencji, mając nadzieję, że uda się sprawdzić, w jaki sposób żołnierze piszą o życiu zwykłych Niemców. Przygotowano nawet zestawienie „nieodpowiednich ideologicznie i politycznie wniosków, zwrotów i opisów”. Ku przerażeniu NKWD żołnierze zaczęli również wysyłać do swoich domów niemieckie kartki pocztowe. Na niektórych znajdowały się nawet „antyradzieckie slogany z przemówień Hitlera”. To przynajmniej zmusiło zarządy polityczne do zabezpieczenia żołnierzom papieru, na którym mogli pisać listy do domu. Zegary, porcelana, lustra i fortepiany zamieniały się w sterty bezużytecznych śmieci, gdy żołnierze radzieccy plądrowali domy należące do ludzi z niemieckiej klasy średniej, o których myśleli, że są baronami. Jedna z lekarek pisała do domu gdzieś spod Królewca: Nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak wiele pięknych i wartościowych rzeczy zostało zniszczonych przez Iwanów, ile pięknych i wygodnych domów poszło z dymem. Ci żołnierze mają w sumie rację. Nie zabiorą tego wszystkiego ze sobą, ani na drugi świat. Kiedy żołnierz rozbije ogromne lustro, od razu poprawia mu się samopoczucie. To rodzaj rozładowania emocji, uwolnienia od napięcia umysłu i ciała.
Na drogach biegnących przez wioski jak śnieg fruwało pierze z rozdartych pierzyn i poduszek. Wiele rzeczy było całkowicie nowych dla żołnierzy z odległych rejonów Związku Radzieckiego, zwłaszcza Uzbeków czy Turkmenów z Azji Środkowej. Zaskakiwały ich na przykład puste w środku wykałaczki. „Myśleliśmy, że są to rurki do picia wina”, powiedział jeden z żołnierzy Agranience. Inni, w tym oficerowie, próbowali palić zdobyte cygara, jakby były to skręty z machorki. Łupy często porzucano, nawet bez wyraźnego powodu. Nie chciano pozostawiać niczego dla „szczurów sztabowych” i „tyłowych” (sztabnaja i tyłowaja krysa), którzy podążali za jednostkami pierwszego rzutu. Sołżenicyn opisał scenę, jak żołnierze przymierzali ogromne damskie reformy. Niektórzy nakładali na siebie tyle warstw odzieży pod kombinezony, że ledwo mogli się poruszać. Załogi czołgów pakowały natomiast do środka wozu taką masę zrabowanych rzeczy, że wieża tylko jakimś cudem mogła się jeszcze obracać. Dostarczano coraz mniej amunicji do jednostek liniowych, ponieważ wiele pojazdów wykorzystywano teraz do przewożenia wojennych trofeów. Oficerowie kręcili tylko głowami, zdesperowani wyborem żołnierzy, zabierających jako łupy także
stroje wieczorowe, które później wysyłali do domu w comiesięcznych paczkach. Wciąż idealistycznie nastawiony Kopielew był takiemu procederowi stanowczo przeciwny. Uważał, że zezwolenie na wysłanie pięciokilogramowej paczki jest „bezpośrednim i otwartym zaproszeniem do plądrowania”. Oficerowie mogli wysłać paczkę dwa razy większą. Wobec generałów i oficerów jednostek Smiersza żadnych limitów nie stosowano, ale przecież generałowie sami udziału w takich grabieżach nie brali. To raczej podlegli im oficerowie przynosili trofea i prezenty. Nawet Kopielew wybrał znakomitą broń myśliwską i zestaw rycin Dürera dla generała Okorokowa, swojego szefa w Zarządzie Politycznym 2 Frontu Białoruskiego. Niewielką grupę współpracujących z Rosjanami niemieckich oficerów zabrano do Prus Wschodnich. Byli przerażeni tym, co zobaczyli. Jeden z nich, hrabia von Einsiedel, wiceprzewodniczący kontrolowanego przez NKWD Komitetu „Wolne Niemcy”, opowiadał swoim współtowarzyszom po powrocie: „Rosjanie powariowali ze spirytusem i wszystkim, co zawiera alkohol. Gwałcą kobiety, piją do nieprzytomności, podpalają domy”. Relacje te przekazano natychmiast Berii. Również Erenburg, najbardziej żarliwy z radzieckich propagandzistów, był poruszony do głębi tym, co zobaczył, ale nawet to nie stępiło jego pióra.
Żołnierze Armii Czerwonej nie byli najlepiej żywieni podczas wojny. Większość z nich stale głodowała. Gdyby nie olbrzymie transporty amerykańskiej żywności i pszenicy, wielu znalazłoby się na krawędzi śmierci. Starali się więc zdobyć jak najwięcej żywności na zajętych terenach, chociaż nigdy taki sposób postępowania nie był oficjalną linią działania Armii Czerwonej, w odróżnieniu od Wehrmachtu. W Polsce Rosjanie rabowali zboże rolnikom i zarzynali ostatnie zwierzęta, których nie zabrali Niemcy. Na Litwie poprzedniej jesieni w poszukiwaniu miodu plądrowali pasieki: wielu wciąż nosiło na rękach i twarzy ślady po ukąszeniach pszczół. Ale to, co oferowały dobrze utrzymane i zaopatrzone gospodarstwa w Prusach Wschodnich, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Muczące z bólu krowy, których właściciele nie zdążyli wydoić, opuszczając w pośpiechu swoje gospodarstwa, zwykle zabijano i zjadano na miejscu. „Uciekli i pozostawili wszystko - pisał jeden z żołnierzy - mamy teraz całe mnóstwo wieprzowiny, jedzenia i cukru. Nie można nawet tego wszystkiego przejeść”.
Władze radzieckie doskonale zdawały sobie sprawę ze straszliwego odwetu dokonującego się w Prusach Wschodnich. Ale fakt, że ludność cywilna uciekła przed ofensywą, wywołał złość. Traktowano to nawet jako obrazę. Wsie i miasta były prawie całkowicie wyludnione. Szef komórki NKWD 2 Frontu Białoruskiego meldował Gieorgijowi Aleksandrowowi, głównemu ideologowi Komitetu Centralnego, że „pozostało bardzo mało Niemców..., w wielu osadach nie ma dosłownie nikogo”. Podawał przykłady wsi, których nie opuściło tylko kilku mieszkańców, i niewielkich miasteczek z kilkunastoma osobami, w wieku powyżej 45 lat. „Szlachetny gniew” spowodował największą migrację w historii. Między 12 stycznia a połową lutego prawie 8,5 miliona Niemców opuściło swoje domy we wschodnich prowincjach III Rzeszy. W Prusach Wschodnich część ludności schroniła się w lasach, głównie członkowie Volkssturmu i kobiety. Wszyscy modlili się, aby furia Rosjan wreszcie minęła. Większość zaczęła uciekać przed Armią Czerwoną jeszcze przed ofensywą. Niektórzy pozostawiali na drzwiach i ścianach domów wiadomości dla swojej rodziny i krewnych. Dmitrij Szczegłow znalazł w jednym z domów napis wykonany dziecięcą ręką kredą na drzwiach: „Musimy uciekać do Alt-P. wozem. Potem do Reichu statkiem”. Tylko niewielu z nich miało jeszcze zobaczyć swoje domy. Była to nagła i totalna zagłada całej prowincji, z jej własnym charakterem i kulturą. Ta część Rzeszy zawsze była uważana za przedmurze niemieckiej państwowości. Stalin już wtedy planował, że północna część Prus Wschodnich z Królewcem zostanie włączona do Związku Radzieckiego, a reszta przekazana Polsce jako częściowa rekompensata za aneksję jej wschodnich ziem - „zachodniej Białorusi” i „zachodniej Ukrainy”. Prusy Wschodnie miały zniknąć z mapy Europy. Gdy 5 Armia Pancerna Gwardii 2 Frontu Białoruskiego Rokossowskiego dotarła do Zalewu
Wiślanego, jedynymi drogami ucieczki i ewakuacji były już tylko droga morska z Piławy [ob. Bałtijsk], która znajdowała się na samym południowo-zachodnim krańcu Sambii, lub po lodzie przez Mierzeję Wiślaną do Gdańska. Najmniej szczęścia mieli ci, którzy uciekli do Królewca, gdyż wkrótce to miasto zostało odcięte. Wydostanie się z Prus Wschodnich było ogromnie trudne, ponieważ władze nie poczyniły żadnych przygotowań do ewakuacji ludności cywilnej. Upłynęło więc trochę czasu, zanim wreszcie pierwsze statki pojawiły się w Pilawie. W międzyczasie mieszkańcy Królewca i ewakuowani do tego miasta uchodźcy przeżyli koszmar oblężenia, jednego z najbardziej okrutnych w tej wojnie. Uchodźcom, którym udało się przejść przez Mierzeję Wiślaną, jedyną wtedy drogę ucieczki na zachód, oficerowie Wehrmachtu okazywali niewiele współczucia. Zwykle kazano im schodzić z drogi, aby nie blokowali ruchu pojazdów wojskowych. Porzucali więc swoje wozy z dobytkiem i przedzierali się pojedynczo przez wydmy. Wielu nie dotarło nawet do mierzei. Na stałym lądzie kolumny uchodźców miażdżyły radzieckie czołgi, które dopełniały dzieła zniszczenia ogniem karabinów maszynowych. Gdy jeden z pododdziałów jednostki pancernej przechwycił kolumnę uchodźców 19 stycznia, „wymordowano wszystkich na wozach i w samochodach”. Chociaż w Prusach Wschodnich nie znajdował się żaden znany obóz koncentracyjny, oddziały NKWD sprawdzały teren. W czasie takich poszukiwań jeden z pododdziałów znalazł w lesie pod wioską Chomino 100 ciał cywilów, leżących w trzech grupach w głębokim śniegu. Były to najprawdopodobniej ofiary marszu śmierci. Himmler nakazał ewakuację wszystkich obozów, kiedy zbliżały się oddziały Armii Czerwonej. „Większość stanowiły kobiety w wieku 18-35 lat stwierdzono w raporcie. - Miały na sobie podarte ubrania oraz sześcioramienną gwiazdę na lewym rękawie i z przodu. Niektóre miały na nogach drewniaki. Kubki i łyżki były przytroczone do pasów. W kieszeniach ich ubrań znaleziono kawałki jedzenia, ziemniaki, brukiew, zboże itp. Specjalna komisja śledcza składająca się z oficerów i lekarzy stwierdziła, że kobiety zostały zastrzelone z bliskiej odległości oraz że prawie wszystkie były na skraju śmierci głodowej”. Co ciekawe, nawet mimo gwiazdy Dawida, władze radzieckie nie zidentyfikowały tych kobiet jako Żydówek, ale jako „obywatelki Związku Radzieckiego, Francji i Rumunii”. Hitlerowcy zabili około 1,5 miliona radzieckich Żydów, tylko dlatego, że byli Żydami, ale Stalin nigdy nie chciał, by cokolwiek odwracało uwagę narodu od cierpień ojczyzny.
4 Wielka ofensywa zimowa Niemieccy generałowie czasami zwracali się do żołnierzy w familiarny sposób. Nazywali ich swoimi „dziećmi”. Wynikało to z pruskiego paternalizmu, który przenikał prawie wszystkie dziedziny życia. „Żołnierz to dziecko całego narodu”, mawiał generał von Blumentritt jeszcze pod koniec wojny. Natomiast idea familijnych stosunków między wojskiem a ludnością cywilną nie wyszła poza fazę pobożnych życzeń. Ludzi brała już złość na kolejne daremne ofiary. Nadszedł czas, gdy byli nawet gotowi udzielać schronienia dezerterom. Polak, który przebywał w Berlinie 24 stycznia, stał się świadkiem tego, jak jedna z kobiet wykrzykiwała w kierunku oficerów i podoficerów maszerujących razem z żołnierzami przez miasto: „Pozwólcie naszym mężom wrócić do domu! Niech walczą Złote Bażanty [bonzowie nazistowscy]!”. Oficerowie Sztabu Generalnego, w swoich mundurach z szerokimi czerwonymi lampasami na spodniach, wywoływali teraz tylko gniew. Często słyszeli okrzyki: „Wampiry!”, gdy spotkała ich grupa cywilów. Nie oznaczało to jednak jeszcze rewolucji, jak w 1918 roku, który stał się prawdziwą obsesją nazistów. Szwedzki attache wojskowy uważał, że w Niemczech do żadnej rewolty nie dojdzie, chyba że zacznie brakować żywności. Po Berlinie krążyło powiedzenie: „Wojna się skończy dopiero wtedy, gdy Göring wejdzie w spodnie
Goebbelsa”. Tylko niewielu miało jeszcze jakieś iluzje. Wydział zdrowia w Berlinie nakazał szpitalom przygotowanie dodatkowych 10 000 łóżek dla ludności cywilnej i kolejne 10 000 dla wojska, jako „żelazną rezerwę” w „celu uniknięcia katastrofy”. Te zalecenia były zresztą typowe dla nazistowskiej biurokracji. Nie brano pod uwagę możliwości bombardowań, zniszczeń, braków zaopatrzenia i personelu medycznego. Przygotowanie łóżek to jedna rzecz, ale lekarze i pielęgniarki w tym czasie pracowali często ponad siły. Nie było zresztą żadnej praktycznej możliwości, aby przenosić pacjentów do piwnic i schronów w czasie nocnych nalotów. Poza tym administracja szpitali musiała tracić czas na negocjacjach z bonzami partyjnymi, by wyreklamować kolejnych pracowników od służby w Volkssturmie. Volkssturm - pospolite ruszenie - powstał poprzedniej jesieni. Był to bezpośredni efekt ideologii nazistowskiej oraz walk o władzę w łonie partii narodowosocjalistycznej. Podejrzenia Hitlera, że dowódcy wojskowi go zdradzają i sieją defetyzm, powodowały, iż chciał, by masowe struktury milicji ludowej zostały wyłączone spod kontroli armii. Himmler, któremu podlegało Waffen-SS, i który sprawował funkcję dowódcy Armii Rezerwowej od momentu zamachu lipcowego, wydawał się oczywistym kandydatem do kierowania takimi strukturami, ale znalazł się ktoś bardziej jeszcze ambitny i wpływowy. Był to Martin Bormann, dążący usilnie do tego, aby Volkssturm organizowali na szczeblu lokalnym Gauleiterzy partii nazistowskiej, którzy podlegali mu bezpośrednio. Ponieważ pod broń powołano mężczyzn między siedemnastym i czterdziestym piątym rokiem życia, Volkssturm stał się swoistym amalgamatem nastoletnich chłopców i podstarzałych mężczyzn. Goebbels, komisarz Rzeszy do spraw obrony Berlina, rozpoczął kampanię propagandową pod hasłami: „Rozkaz Führera jest dla nas najświętszym prawem”, „Wiara! Walka! Zwycięstwo!”. W kinach pokazywano kroniki filmowe z maszerującymi ramię w ramię nastoletnimi chłopcami i starszymi ludźmi, pododdziały Volkssturmu otrzymujące Panzerfausty i zbiorowo przysięgające wierność Führerowi. Kamera przybliżała twarze słuchających przemówienia Goebbelsa. Wielu wciąż wierzyło w wielkość Niemiec, nie znając sytuacji na froncie. Takie propagandowe pokazy przekonywały ich i zachęcały do działania. Niemka pisała do swojego męża żołnierza na froncie. Cały świat przystąpił do spisku przeciwko nam, ale my i tak pokażemy, do czego jeszcze jesteśmy zdolni. Wczoraj wszyscy mieszkańcy naszej dzielnicy składali przysięgę wierności. Powinieneś był to zobaczyć. Nigdy nie zapomnę tego poczucia siły i dumy. Nie wiemy tylko jeszcze, czy i kiedy nasze ochotnicze oddziały pójdą do walki. To wszystko nie podnosiło już wcale morale żołnierzy na froncie. Wielu było wprost przerażonych tym, że
ich ojcowie, czasami nawet dziadkowie czy młodsi bracia, ćwiczą każdej niedzieli władanie bronią i musztrę. W rzeczywistości większość Niemców, z ich wrodzonym szacunkiem dla profesjonalizmu, bardzo sceptycznie odnosiła się do tego rodzaju pomysłów. Generał Hans Kissel, gdy trafił do niewoli, tak ocenił te działania: „Większość ludzi podchodziła do tego z dużą rezerwą. Uważano powszechnie, że jeżeli Wehrmacht nie był zdolny do stawienia czoła sytuacji, tym bardziej nie będzie w stanie uczynić tego Volkssturm”. Większość członków Volkssturmu zdawała sobie sprawę, że zostaną w zupełnie bezsensowny sposób rzuceni do walki, jako symbol niemieckiego oporu, bez jakiejkolwiek nadziei na powstrzymanie radzieckiej ofensywy. Na Śląsku powstało około czterdziestu batalionów Volkssturmu, które skierowano do obrony wschodnich i północno-wschodnich granic tego regionu. Zbudowano nawet kilka umocnień z betonu, ale nie wyposażono ich wcale w broń przeciwpancerną. Nic więc dziwnego, że nie sprawiły radzieckim oddziałom zbyt wielkich problemów.
Na Górnym Śląsku, centrum „złota”, tak pożądanym przez Stalina, niemieccy dyrektorzy przedsiębiorstw byli coraz bardziej zaniepokojeni rozwojem sytuacji. Obawiali się przede wszystkim buntu 300 000 armii robotników, głównie Polaków i robotników przymusowych ze Związku Radzieckiego. Nalegali na podjęcie „odpowiednich środków ostrożności w stosunku do
zagranicznych robotników”, zanim postępy Armii Czerwonej zachęcą ich do wzniecenia rewolty. Czołgi marszałka Koniewa były już o wiele bliżej, niż ktokolwiek na Śląsku przypuszczał. Postępy radzieckiej ofensywy przyspieszyły również ewakuację obozów jenieckich i koncentracyjnych. Jeńcy, więźniowie i strażnicy maszerowali przez lasy i pola, pokryte śniegiem i ponure o tej porze roku, bez wyznaczonego kierunku i celu. Pewnego popołudnia kolumna jeńców brytyjskich natknęła się na dużą grupę jeńców radzieckich, którzy maszerowali przez śnieg i mróz z gołymi stopami owiniętymi strzępami szmat. „Ich białe od głodu twarze - pisał Robert Kee kontrastowały z czarnymi pokrywającymi je brodami. Tylko oczy wyglądały jak coś człowieczego, pełne cierpienia i rzucające ukradkowe, zdesperowane spojrzenia. Te spojrzenia były jak sygnał SOS, wysyłany przez człowieka ukrytego gdzieś wewnątrz”. Brytyjczycy wyjmowali wszystko, co mieli w swoich kieszeniach, mydło, papierosy, i rzucali je w kierunku rosyjskiej kolumny. Jedna z paczek papierosów upadła zbyt daleko. Kiedy jeden z Rosjan wychylił się, aby ją podnieść, jakiś strażnik z Volkssturmu podbiegł do nieszczęśnika, stanął na jego palcach i zaczął tłuc go kolbą karabinu. To wywołało „dziki ryk gniewu” w brytyjskiej kolumnie. „Strażnik przestał bić Rosjanina i rozglądał się wokoło, jakby zaskoczony rozwojem sytuacji. Najwyraźniej tak przyzwyczaił się do brutalnego postępowania, że nie mieściło mu się w głowie, aby ktokolwiek miał jeszcze prawo do protestu”. Strażnik zaczął krzyczeć i groźnie wymachiwać karabinem, ale spowodowało to jeszcze większy gniew brytyjskich jeńców. Strażnicy eskortujący Brytyjczyków próbowali przywrócić porządek i odepchnęli Volkssturmiste w kierunku jego kolumny. „Mój Boże - powiedział wtedy jeden z towarzyszy niewoli do Kee - wybaczę Rosjanom wszystko, co uczynią, gdy zajmą ten kraj. Absolutnie wszystko”.
Po tym jak Göring zdyskredytował się całkowicie, o władzę w hitlerowskich Niemczech walczyli teraz już tylko Bormann i Himmler. Lipcowy spisek na życie Hitlera w znaczny sposób zwiększył wpływy Himmlera, który był odpowiedzialny za dwie struktury - Waffen-SS i Gestapo kontrolujące działania wojskowych. Kondycja fizyczna i psychiczna Hitlera po zamachu wyraźnie się pogorszyła. To równocześnie oznaczało wzmocnienie pozycji samego Himmlera jako potencjalnego następcy Führera. Potencjalnego, bo Himmler nie miał cech Stalina, który zajął tak szybko miejsce po Leninie. Zresztą niezbyt pasowałby do tej roli. „Charakterystycznymi cechami jego wyglądu były cofnięty podbródek, potężne szczęki i szkliste oczy”. Zimny i niedostępny, daleki od wszelkich przejawów ludzkich uczuć, Reichsführer SS był zdumiewająco naiwny i najwyraźniej zadowolony z siebie. Wydawał się też bardzo pewien swojej pozycji przy Hitlerze. Nie doceniał sekretarza partii, s ‘i Martina Bormanna, o tęgim karku i pełnej twarzy, który powoli zdobywał zaufanie Hitlera i niemal całkowicie kontrolował dostęp do niego. W ścisłym gronie Bormann często wyrażał swoją pogardę i lekceważenie w stosunku do 1 Himmlera, nazywając go z paternalistyczną ironią „wujkiem Heinrichem”. Bormann od dawna podejrzewał, że Himmler, twórca i najwyższy dowódca Waffen-SS, gdzieś w głębi duszy marzył o tym, aby zostać wojskowym dowódcą. Dostarczenie mu środków oraz stworzenie możliwości zaspokojenia jego ambicji i fantazji mogłoby stać się sposobem na pozbycie się go z Berlina, centrum władzy. W grudniu, z pewnością na skutek sugestii Bormanna, Hitler wyznaczył Himmlera dowódcą Grupy Armii „Górny Ren”. Reichsführer SS odmówił podporządkowania się feldmarszałkowi von Rundstedtowi, dowodzącemu siłami niemieckimi na froncie zachodnim. Ale tkwiąc w południowo-zachodnich Niemczech, w lasach Schwarzwaldu, Himmler nie zdawał sobie sprawy, że szybko traci władzę i wpływy w Berlinie. Kaltenbrunner, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, którego Himmler wyniósł na to stanowisko po zamachu na Heydricha w Pradze, przeszedł na stronę Bormanna, zapewniającego mu możliwość bezpośredniego dostępu do Hitlera. Teraz Kaltenbrunner mógł meldować i odbierać instrukcje osobiście od Führera. Himmler nie zdawał sobie sprawy jeszcze i z tego, że jego oficer łącznikowy w kwaterze Hitlera, SS-Gruppenführer Hermann Fegelein, również przeszedł do obozu Bormanna.
W czasie, gdy przywódcy hitlerowskich Niemiec walczyli między sobą o władzę i wpływy, front na Wiśle został całkowicie rozbity, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami Guderiana. Czołgi radzieckie nie zatrzymywały się nawet o zmierzchu, wciąż parły dalej na zachód. Jak wyjaśnił to później jeden z radzieckich dowódców, „czołgi były w nocy bardziej bezpieczne i bardziej przerażające”, gdy chodziło o oddziaływanie na psychikę żołnierzy przeciwnika. Niektóre jednostki radzieckie pierwszego rzutu pokonywały w tym czasie 60-70 kilometrów dziennie. Pułkownik Gusakowski zwykł wtedy mawiać: „Niemiecki generał, po sprawdzeniu pozycji sił wroga na mapie, ściągał spodnie i kładł się spokojnie spać. My uderzaliśmy na niego jeszcze przed północą”. Biorąc nawet poprawkę na pewną przesadę, nie ulega wątpliwości, że szybkie postępy radzieckiej ofensywy wprowadziły wiele zamieszania w niemieckiej maszynerii sztabowej. Meldunki o położeniu sił własnych i przeciwnika, wysyłane wieczorem normalnym trybem przez zwykły system dowodzenia, docierały do dowództwa grupy armii rano, około 8.00. Potem OKH musiało przygotować meldunek i mapę sytuacyjną na południową odprawę z Hitlerem. Ta czasami trwała niewiarygodnie długo. Freytag von Loringhoven, adiutant Guderiana, pamięta nawet takie, które trwały po siedem godzin. Tak więc rozkazy wydane na podstawie zaleceń Hitlera docierały do jednostek frontowych dopiero w dwadzieścia cztery godziny po przesłaniu meldunków. W tym politycznym teatrze, gdzie grano o władzę i wpływy, rzadko outsiderzy wnosili coś konstruktywnego do dyskusji dotyczących prowadzonych operacji wojskowych. Próbowali tylko zdobyć coś dla siebie, jakiś punkt, nawet kosztem rywala. Jednak Göringowi brakowało już jego wcześniejszej makiawelicznej finezji. Nie miał co prawda pojęcia o strategii, ale za to potrafił tak pochylać się nad mapami, aby nikt inny nie mógł zobaczyć, co się na nich znajduje. Potem, udając zaskoczonego, cofał się na stojące w pobliżu krzesło. Hitler nigdy nie zwracał mu uwagi, nawet gdy zasypiał w czasie odprawy na oczach wszystkich. Freytag von Loringhoven wspomina na przykład sytuację, gdy Göring zapadł w sen na krześle. Arkuszem mapy zakrył twarz i wyglądał jak komiwojażer próbujący złapać choć chwilę snu w pociągu.
Kierujący czołgami T-34 byli już tak wyczerpani, że zasypiali „w marszu”, ale najwyraźniej radzieckie czołgi mogły wytrzymać o wiele więcej niż zwykłe pojazdy mechaniczne. To wtedy tak znakomicie zdały egzamin skórzane lub brezentem pokryte hełmofony, noszone przez załogi tych stalowych potworów. Czołgistów podtrzymywała na duchu radość z sukcesu i gorączka pościgu. Widok porzuconego przez Niemców sprzętu sprawiał im ogromną satysfakcję. Przysięgali, że „nie dadzą wrogowi ani chwili odpoczynku”. Upajali się sukcesem, zaskoczeniem i popłochem, jaki szerzyli na tyłach niemieckich wojsk. Przy najmniejszym oporze radzieccy dowódcy podciągali natychmiast odwody i ciężką artylerię. Wasilij Grossman pisze o „zdyscyplinowanych kolumnach niemieckich jeńców” maszerujących na tyły. Wielu niemieckich żołnierzy wciąż nie mogło ochłonąć z szoku po zmasowanym ostrzale artyleryjskim. „Jeden z nich za każdym razem, gdy przejeżdżał samochód, poprawiał mundur i oddawał honory”, zanotował Grossman w swoim dzienniku. Armie frontu Żukowa w trzecim tygodniu stycznia kontynuowały ofensywę w kierunku północnozachodnim, nie napotykając większego oporu. Na prawym skrzydle nacierały 2 Armia Pancerna Gwardii i 5 Armia Uderzeniowa, na lewym 1 Armia Pancerna Gwardii i 8 Armia Gwardii. Kwatera dowódcy 1 Frontu Białoruskiego nie mogła nadążyć za postępami ofensywy. Wydawano na przykład rozkazy zdobycia miejscowości, które zostały już wcześniej zajęte przez nacierające wojska. Gdy 8 Armia Gwardii generała Wasilija Czujkowa dotarła 18 stycznia pod Łódź, na pięć dni przed terminem ustalonym w pierwotnym harmonogramie, generał zdecydował o podjęciu ataku na miasto bez konsultowania się z dowództwem frontu. Mało brakowało, aby jego dywizje piechoty zostały zbombardowane przez własne lotnictwo. Do wieczora miasto było już w rękach Czujkowa. Wielu żołnierzy niemieckich zostało zabitych przez bojowników polskiego ruchu oporu, którzy „wymierzali sprawiedliwy wyrok”.
Dwudziestego czwartego stycznia Czujkow, którego uważano po jego doświadczeniach w Stalingradzie za eksperta od walk w terenie zurbanizowanym, otrzymał rozkaz zajęcia Poznania. Czujkow zastanawiał się, czy Żuków i jego kwatera wiedzą cokolwiek o tej twierdzy. 1 Front Ukraiński Koniewa na południu miał najbliżej do granic Rzeszy. Koniewowi udało się uzyskać zaskoczenie i wyzwolić Kraków, którego Niemcy nie zdążyli zniszczyć. Szybkie postępy ofensywy prowadziły do szeregu zupełnie nieoczekiwanych komplikacji. Na tyłach frontów i Żukowa, i Koniewa pozostało dziesiątki tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy desperacko próbowali wyrąbać sobie drogę na zachód, kryjąc się w dzień po lasach. Niektóre oddziały przygotowywały zasadzki na jednostki Armii Czerwonej, aby zdobyć choć trochę prowiantu. Mieszyk, szef NKWD przy 1 Froncie Ukraińskim, informował Berię, że jego pułki, które odpowiadały za zabezpieczenie tyłów, staczały wiele potyczek z grupami niemieckich maruderów, które liczyły czasami do 200 żołnierzy. Do Rzeszy próbowały również się przedrzeć duże kolumny niemieckich jednostek zmotoryzowanych. Nazywano je „wędrującymi kotłami”. Starały się przedostać do głównych sił niemieckich, czasami wychodząc z jednego okrążenia, by popaść w drugie, wykorzystując części z niepotrzebnych lub zepsutych pojazdów. Najsilniejszym i najbardziej znanym takim zgrupowaniem był korpus pancerny generała Nehringa. Zbierał on po drodze maruderów i jednostki. Niszczono uszkodzone pojazdy lub te, w których zabrakło paliwa. Poświęcono nawet dwa czołgi na podpory mostu, po którym mogły przejechać lżejsze pojazdy. Nehring, nieświadomie co prawda, wybrał dogodną do wycofania się trasę, która biegła na styku armii frontów Żukowa i Koniewa. Z krótkiej depeszy przesłanej przez radio dowiedział się, że Korpus „Grossdeutschland” generała von Sauckena będzie próbował się z nimi połączyć. Udało się to w mglisty ranek 21 stycznia. W sześć dni później całe to zgrupowanie pancerne wycofało się za Odrę. Tego samego dnia, gdy Nehring przekraczał Odrę, 200 kilometrów na południowy wschód, 60 Armia 1 Frontu Ukraińskiego natknęła się na obozy koncentracyjne wokół Oświęcimia. Pierwsze dotarły tam jednostki rozpoznawcze 107 Dywizji Piechoty. Oczom żołnierzy, którzy wynurzyli się z pokrytych śniegiem lasów, ukazał się wstrząsający obraz niewyobrażalnego okrucieństwa ponury symbol współczesnej historii. Oficerowie Armii Czerwonej, gdy zdali sobie sprawę, na co natrafili, wezwali wszelkie dostępne zespoły medyczne, aby natychmiast pomóc 3000 więźniom, których bliskich śmierci pozostawiono w obozie. Gdy SS ewakuowało obóz dziewięć dni wcześniej, byli zbyt słabi, aby maszerować razem z innymi. Oficerowie zaczęli wypytywać ocalałych więźniów. Adam Kuryłowicz, były przewodniczący Związku Zawodowego Kolejarzy, który przebywał w obozie od czerwca 1941 roku, opowiedział im, że pierwsze testy komór gazowych rozpoczęto 15 września 1941 roku na 80 radzieckich jeńcach wojennych i 600 więźniach polskich. Profesor Mansfeld, węgierski naukowiec, opowiadał z kolei o „eksperymentach medycznych” w obozie, w tym o wykonywaniu zastrzyków z fenolu. Metodę tę wykorzystano do uśmiercenia 140 polskich chłopców. Armia Czerwona oceniała, że w Oświęcimiu zginęło ponad 4 miliony ludzi. Później okazało się jednak, że te szacunki były mocno zawyżone2. Wezwano też jednego z wojskowych fotografów, by zrobił zdjęcia osławionej, zasypanej śniegiem bramy obozu z napisem ARBEIT MACHT FREI, martwych dzieci z obrzmiałymi od głodu brzuszkami, stert ludzkich włosów, ciał z otwartymi ustami i numerów wytatuowanych na ramionach wciąż żywych szkieletów. Zdjęcia te zostały wysłane do Aleksandrowa, szefa radzieckiej propagandy. Oprócz krótkiej wzmianki o obozie w gazecie Armii Czerwonej „Stalinskoje Znamia” nie ukazało się nic więcej. Wszelkie publikacje o Oświęcimiu wstrzymano aż do 8 maja, gdy oficjalnie zakończono działania wojenne. Jeden z radzieckich oficerów odnalazł rozkaz Himmlera, w którym wyrażał zgodę „na opóźnienie egzekucji tych więźniów radzieckich, którzy mieli jeszcze tyle siły, aby tłuc kamienie”. Tej zimy rosyjscy jeńcy, „wielu tylko w mundurach, nawet bieliźnie, bez żadnego nakrycia głowy”, zostali 2
Oświęcim-Brzezinka (Auschwitz-Birkenau) - ze względu na zacieranie śladów zbrodni i niszczenie dokumentacji przez SS oraz wywiezienie ocalałej dokumentacji przez Armię Czerwoną, dokładna liczba ofiar nie jest możliwa do ustalenia. Na podstawie szczątkowej dokumentacji można przyjąć, że w Oświęcimiu-Brzezince zginęło co najmniej 1,1 miliona ludzi [przyp. tłum. za Wielką encyklopedią PWN, t. 2, Warszawa 2001].
wygonieni razami kijów na mróz, który sięgał wtedy -30°C. Ci, którym udało się przetrwać, cierpieli z powodu odmrożeń. Potrzebowali natychmiastowej pomocy lekarskiej, której nie było. Los jeńców wojennych przekazywanych przez Wehrmacht jednostkom SS sprawił, że żołnierze radzieccy zawrzeli nienawiścią do wszystkich Niemców. W jednym z obozów jenieckich od tłumacza dowiedzieli się, że „po przybyciu wszyscy musieli się rozebrać. Żydów rozstrzeliwano na miejscu”. Takich faktów nie nagłaśniano, ponieważ władze radzieckie były przede wszystkim zainteresowane w propagandowym wykorzystaniu zbrodni niemieckich głównie przeciwko obywatelom państwa radzieckiego i żołnierzom Armii Czerwonej. Żołnierze nie potrzebowali jednak żadnej propagandy. To, co widzieli na własne oczy, wystarczało, aby serca ich stwardniały i nie dawały przystępu ludzkim uczuciom. Wiedzieli już, że jeńców brać nie będą.
Mroźne styczniowe dni były katastrofalne dla Wehrmachtu, ale jeszcze cięższe dla milionów cywilów, którzy opuścili swoje domy w Prusach Wschodnich, na Śląsku i Pomorzu. Rodziny rolników, które od pokoleń uprawiały tu ziemię, teraz zdały sobie sprawę, na jakie niebezpieczeństwa zostały wystawione. Pozostawiając za sobą spalone domy, złupione obejścia, musieli stawić czoła bezlitosnej pogodzie. Tylko niewielu z nich wiedziało, że podobny los przed nimi spotkał polskich, rosyjskich i ukraińskich chłopów, i to z ręki ich braci, synów i ojców. Kolumny uchodźców z całego wybrzeża Bałtyku - Prus i Pomorza - zmierzały teraz w kierunku Odry i Berlina. Uchodźcy z południa, ze Śląska i Kraju Warty, kierowali się ku Nysie Łużyckiej, na południe od stolicy Rzeszy. Większość uchodźców stanowiły kobiety i dzieci, ponieważ wszyscy mężczyźni trafili do Volkssturmu. Środki transportu były różnorodne, od ręcznych wózków i wózków dziecinnych, po wszelkiego rodzaju wozy konne, wyciągano nawet stare powozy z najdalszych kątów stajni. Nie spotykało się prawie pojazdów mechanicznych, które wcześniej zostały zarekwirowane przez Wehrmacht i partię nazistowską. Poza tym brakowało paliwa. Kolumny zatrzymywały się co chwila. W przeładowanych meblami, dywanami, sprzętami domowymi i szynkami wozach pękały osie. Zagłodzone konie z trudem ciągnęły swój ciężar po zaśnieżonych i oblodzonych drogach. Do niektórych zaprzęgnięto woły i krowy, których racice szybko ścierały się i zostawiały kilometry krwawych śladów. Gdy zwierzę padło, co zdarzało się często, nie było nawet czasu, aby je oprawić i zabrać mięso. Strach przed wrogiem powodował, że kolumny parły nieustannie do przodu. W nocy skręcały do wiosek przy drodze, gdzie ludzie często mogli przenocować w stajniach, obejściach gospodarczych i dworach. Ich właściciele witali arystokratów z Prus Wschodnich, jak gdyby przyjechali na jakieś polowanie. Pod Słupskiem baron Jesko von Puttkamer kazał zarżnąć świnię, aby nakarmić uchodźców. Lokalny przedstawiciel partii nazistowskiej, „o krótkich nóżkach i dużym brzuchu”, zwrócił mu uwagę, że zabicie świni bez zezwolenia jest „surowo zabronione”. Baron kazał mu natychmiast opuścić majątek, by nie spotkał go los podobny do zarżniętego przed chwilą wieprza. Ci, którzy uciekali z Prus Wschodnich pociągiem, nie znajdowali się wcale W lepszym położeniu. 20 stycznia na stacji w Słupsku zatrzymał się pociąg z uchodźcami. „Skurczone postacie, zdrętwiałe z zimna, niezdolne prawie, by wstać i wysiąść. Mizerne odzienie częściowo podarte, oniemiali, nie pada żadne słowo”. Nikt z nikim nie rozmawiał. Z wagonów zdejmowano jakieś zawiniątka i składano je na peronie. Były to dzieci, które zamarzły na śmierć. „W tej strasznej ciszy rozległ się krzyk matki, która nie chciała pogodzić się ze stratą swojego dziecka - opowiadała później jedna z kobiet. - Ogarnął mnie strach i przerażenie. Nigdy przedtem ani potem nie widziałam takiego nieszczęścia. Ten widok spowodował u mnie straszną wizję: taki los mógł czekać nas wszystkie”. W następnym tygodniu pogoda jeszcze się pogorszyła. Nocą temperatury spadały do -10°C, a nawet -30°C. W ostatnim tygodniu stycznia spadło też kolejne pół metra śniegu. Powstały tak duże zaspy, że nie mogły przebić się przez nie nawet czołgi. Strumień uchodźców narastał. Gdy wojska radzieckie kierowały się na Wrocław, który Hitler ogłosił twierdzą i nakazał obronę do ostatniego żołnierza i ostatniej kuli, po ulicach miasta zaczęły jeździć samochody wyposażone w głośniki, przez które nadawano komunikaty o rozkazie opuszczenia miasta przez ludność cywilną,
najszybciej jak to tylko jest możliwe. Ludzie tratowali siebie nawzajem na stacjach kolejowych, byle tylko dostać się do pociągu. Nikt już nie dbał o rannych i chorych. Dawano im najwyżej granat do obrony przed Rosjanami i jako „środek ostateczny”. Ale nawet pociągi nie były już wcale niezawodnym środkiem transportu. Podróże, które trwały w „normalnych czasach” trzy godziny, teraz zabierały, jak donosiły meldunki o uchodźcach, ponad dwadzieścia godzin. Siostra Ewy Braun, Ilse, która mieszkała we Wrocławiu, była jedną z osób ewakuowanych wtedy pociągiem. Samochód służbowy odebrał ją z dworca Schlesischer Bahnhof w Berlinie 21 stycznia i zawiózł do hotelu Adlon, gdzie mieszkała Ewa Braun. Tego samego wieczoru siostry zjadły razem kolację w bibliotece Kancelarii Rzeszy. Ewa Braun, która zupełnie nie zdawała sobie sprawy z rozmiarów katastrofy, rozmawiała z siostrą, jakby ta miała zaraz wrócić do Wrocławia po krótkim pobycie w stolicy. Ilse było trudno to wytrzymać. Opowiedziała o uchodźcach brnących przez śnieżne zaspy w ucieczce przed Armią Czerwoną. Rozzłoszczona powiedziała Ewie, że Hitler pociąga za sobą cały kraj w przepaść. Ewa wpadła w furię. Jak ona, jej własna siostra, może mówić takie rzeczy o Hitlerze, który okazał jej życzliwość i zaoferował gościnę w Berghofie? Za podobne wypowiedzi powinno się stawiać pod ścianę i rozstrzeliwać. Dwudziestego dziewiątego stycznia władze hitlerowskie oceniały, że do centrum Rzeszy zmierza „około 4 milionów ludzi z ewakuowanych obszarów”. Szacunki były jednak zaniżone. Liczba uchodźców wzrosła w ciągu najbliższych dwóch tygodni do 7 milionów i 8,35 miliona do 19 lutego. Pod koniec stycznia do Berlina przybywało, głównie transportem kolejowym, około 40 000 - 50 000 uchodźców dziennie. Stolica Rzeszy wcale ich chętnie nie witała. „Stacja kolejowa Friedrichstrasse stała się punktem zwrotnym dla wielu niemieckich losów - opisywał jeden ze świadków. - Każdy z pociągów, który przybywał na stację, przywoził amorficzną masę ogromnego cierpienia, która potem wylewała się z wagonów na perony”. W tej swojej niedoli podróżni nie byli pewnie nawet w stanie zauważyć wciąż wiszącego napisu: „Psom i Żydom wstęp na schody ruchome wzbroniony!”. Wkrótce niemiecki Czerwony Krzyż zaczął kierować uchodźców poza Anhalter Bahnhof, tak szybko jak to tylko było możliwe, albo pociągi okrążały Berlin. Władze miasta i Rzeszy bały się „wybuchu epidemii chorób zakaźnych, takich jak tyfus”. Obawiano się również, że uchodźcy przywloką ze sobą czerwonkę, paratyfus, błonicę i szkarlatynę. Panujący wtedy chaos ilustrują liczby dotyczące Gdańska. 8 lutego oceniano, że w tym mieście znajduje się 35 000 - 40 000 uchodźców. Oczekiwano, że ich liczba może sięgnąć 400 000. Już dwa dni później uznano jednak, że i ta granica została przekroczona. Ze względu na to, że Hitler nie brał nigdy pod uwagę tak wielkiej klęski, władze Niemiec hitlerowskich nie poczyniły żadnych przygotowań na wypadek przegranej. Jeżeli jednak miały teraz utrzymać resztki autorytetu, konieczne było nadrobienie zaległości w tym zakresie. Urządzono wielki pokaz, zrzucając z samolotów Ju-88 zaopatrzenie dla zasypanych śniegiem i wygłodzonych kolumn uchodźców. Prywatnie narzekano, że takie działania „poważnie naruszyły” zapasy paliwa sił powietrznych. Wokół Gdańska przygotowano dla uchodźców magazyny żywności, ale zostały szybko rozgrabione przez niedożywionych niemieckich żołnierzy. Prusy Wschodnie były obszarem, który wciąż najbardziej potrzebował pomocy. Pierwsze statki, które miały ewakuować uchodźców, przybyły tam dopiero 27 stycznia, czyli czternaście dni po rozpoczęciu ofensywy przez wojska Czerniachowskiego. Kolejne statki, z zapasami chleba i skondensowanego mleka dla cywilów, dopłynęły w pierwszych dniach lutego. Część transportów w ogóle nie dotarła. W czasie pierwszych prób przerzutu żywności drogą lotniczą zestrzelono samolot z 2000 puszek skondensowanego mleka.
Dwa radzieckie fronty, Czerniachowskiego i Rokossowskiego, przyparły już w tym czasie do morza trzy niemieckie armie broniące Prus Wschodnich. Armie na lewym skrzydle frontu Rokossowskiego zajęły miasta na wschodnim brzegu Wisły i Malbork nad Nogatem. Niemiecka 2 Armia musiała cofnąć się do ujścia Wisły, utrzymując Mierzeję Wiślaną. Lód na Zalewie Wiślanym miał ciągle około trzydziestu centymetrów i uchodźcy mogli przechodzić po nim do Gdańska. Prawe skrzydło frontu Rokossowskiego musiało natomiast przegrupować się, aby przeciwdziałać
próbom przebicia się jednostek niemieckich na zachód. Hitler miał obsesję na punkcie utrzymania rubieży obrony na linii Wielkich Jezior Mazurskich. Wpadł w furię, gdy dowiedział się, że generał Hossbach, dowódca 4 Armii, opuścił 24 stycznia twierdzę Giżycko (niem. Lötzen). Te wiadomości wstrząsnęły nawet Guderianem. Zarówno Hossbach, jak i jego przełożony, generał Reinhardt, dążyli do tego, aby za wszelką cenę przełamać pierścień okrążenia frontu Rokossowskiego i uniknąć drugiego Stalingradu. Ich ofensywa, która miała pozwolić ludności cywilnej na ewakuację, rozpoczęła się w jasną i mroźną noc 26 stycznia. Radziecka 48 Armia została rozbita, a wojska niemieckie dotarły prawie do samego Elbląga, który udało się utrzymać niemieckiej 2 Armii mimo kolejnych ataków radzieckich czołgów. Po trzech dniach zażartych walk, w przerażającym zimnie i głębokim śniegu, armie frontu Rokossowskiego powstrzymały jednak niemieckie ataki. Hitler zdjął wtedy ze stanowisk zarówno Reinhardta, jak i Hossbacha, których dywizje musiały się cofnąć do kotła zwanego Heiłigenbeil Kessel, w okolicy obecnego Mamonowa, o kształcie czworoboku, opierającego się o Zalew Wiślany. W kotle zostało uwięzionych również ponad 600 000 cywilów. W tym samym czasie 3 Front Białoruski okrążył całkowicie Królewiec od strony lądu. Duży garnizon w mieście, składający się głównie z jednostek 3 Armii Pancernej, został odcięty od Sambii, z niewielkim portem Piławą. W Królewcu znajdowało się w tym czasie ponad 200 000 cywilów, a zapasy żywności były niewielkie. Ponad 2000 kobiet i dzieci codziennie wyruszało w ryzykowną podróż po lodzie do Piławy, i tak już do wszelkich granic zatłoczonej. Setki ruszyło w kierunku pozycji rosyjskich błagać o choć trochę jedzenia. Pierwszy statek z Piławy z 1800 cywilami i 1200 rannymi dotarł do Niemiec dopiero 29 stycznia. Gauleiter Koch, który wcześniej tak ostro potępiał generałów Reinhardta i Hossbacha za próbę wyrwania się z Prus Wschodnich oraz wydał rozkazy obrony Królewca do ostatniego żołnierza, teraz sam opuścił miasto. Po wizycie w Berlinie powrócił wkrótce do Piławy, gdzie szumnie zorganizował ewakuację drogą morską, wykorzystując system łączności radiowej Kriegsmarine. Potem ewakuował się do Rzeszy. Piława nie mogła jednak przyjmować dużych statków, tak że głównym portem do ewakuacji była Gdynia, znajdująca się nieco na północ od Gdańska. Wielki admirał Dönitz wydał dopiero 21 stycznia rozkazy w sprawie operacji pod kryptonimem „Hannibal”, masowej ewakuacji uchodźców, w której miały zostać wykorzystane cztery duże statki. 30 stycznia największy z nich, Wilhelm Gustloff, przeznaczony dla 2000 pasażerów, opuścił Gdynię z 6600 uchodźcami na pokładzie. Eskortował go tylko jeden torpedowiec. Następnego wieczoru statek został storpedowany przez radziecki okręt podwodny, dowodzony przez kapitana Aleksandra Marinesco. Z okrętu podwodnego wystrzelono trzy torpedy. Wszystkie trafiły w cel. Wyczerpani uchodźcy, wyrwani ze snu, wpadli w panikę. Wszyscy ruszyli w kierunku łodzi ratunkowych. Wiele z nich zostało jednak rozbitych przez kry lodowe pływające na powierzchni morza: temperatura powietrza sięgała -18°C. Rozbitkowie skakali do morza z pokładów tonącego statku. Wszystko trwało krócej niż godzinę. W katastrofie zginęło co najmniej 5300 ludzi3. 1300 zostało uratowanych przez konwój statków i okrętów wojennych, prowadzony przez ciężki krążownik Admiral Hipper. Była to największa do tej pory katastrofa na morzu, ale wkrótce miała nastąpić jeszcze większa. Rosyjscy historycy nawet jeszcze dzisiaj uparcie trzymają się oficjalnej radzieckiej wersji wydarzeń. Dalej twierdzą, że na pokładzie statku znajdowało się „ponad 6000 hitlerowców, w tym 3700 podwodniaków”. Ale rosyjskich historyków interesowały po wojnie głównie nie tyle ofiary ataku, co koleje losu dowódcy okrętu podwodnego, który zaatakował Wilhelma Gustloffa Aleksandra Marinesco. Jego rekomendacji do tytułu Bohatera Związku Radzieckiego sprzeciwiło się NKWD, ze względu na kontakty z obywatelką obcego państwa. Ledwie mu się udało uniknąć sądu i zesłania do Gułagu. Dopiero w 1990 roku, „w przeddzień czterdziestej piątej rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami”, pośmiertnie nadano mu Złotą Gwiazdę.
Jednym z ubocznych skutków masowej migracji uchodźców był kryzys paliwowy i transportowy w 3
Statek był przeładowany i ostateczna liczba ofiar pozostanie nieznana, szacuje się, że na pokładzie mogło znajdować sie do 9 tyś osób.
Niemczech. Dostawy węgla zostały przerwane, ponieważ wszystkie wagony skierowano do ewakuacji uchodźców z Pomorza. W niektórych miejscowościach piekarze nie mogli nawet wypiekać chleba. Sytuacja stała się na tyle groźna, że „aby ratować Rzeszę”, zdjęto najwyższy priorytet z przewozu uchodźców i przywrócono go transportom Wehrmachtu oraz paliwa. Decyzję w tej sprawie podjęto 30 stycznia, w dwunastą rocznicę dojścia partii nazistowskiej do władzy. Niektórzy niemieccy generałowie nie uważali wcale cywilnych uchodźców za ofiary radzieckiego odwetu, ale raczej jako uciążliwą dla nich i dla ich planów niedogodność. Jeden z ulubionych dowódców Hitlera, generał Schorner, wydał nawet rozkazy wyznaczające trzydziestopięciokilometrowy pas na wschodnim brzegu górnej Odry jako ścisły obszar wojskowy. Narzekał również głośno wiele razy, że kolumny uchodźców przeszkadzają mu w prowadzeniu działań bojowych. Zwrócił się nawet do feldmarszałka Keitla o to, aby „ewakuacja została przerwana”. Można teraz tylko przypuszczać, że generał był gotów podjąć bardziej zdecydowane i ostre środki wobec ludności cywilnej uciekającej przed Armią Czerwoną. Władze nazistowskie w tym czasie traktowały uchodźców prawie tak samo źle, jak więźniów obozów koncentracyjnych. Lokalni urzędnicy (Kreisleitetzy) unikali w większości brania na siebie odpowiedzialności za los cywilów, szczególnie gdy wśród nich było wielu chorych. Trzy pociągi towarowe wywiozły w otwartych wagonach 3500 uchodźców, głównie kobiety i dzieci, do Szlezwika-Holsztynu. „Ludzie ci dotarli na miejsce w okropnym stanie - stwierdzał jeden z meldunków. - Byli zawszeni, z plamami świerzbu. W czasie długiej podróży wielu zmarło i ich ciała leżały w wagonach. Często pociągów z uchodźcami nie rozładowywano nawet na stacji przeznaczenia, ale kierowano dalej do kolejnego Gau [jednostka administracji partyjnej i państwowej w III Rzeszy]. Oprócz tego sytuacja w Szlezwiku-Holsztynie bez zmian”.
Hitler zdecydował, że dobrym pomysłem będzie skierowanie fali uchodźców do Protektoratu Czech i Moraw. „Führer uważa, że gdy Czesi ujrzą ten ogrom nieszczęść, ich sympatie odwrócą się od ruchu oporu” wyjaśniał jeden z nazistowskich urzędników. Była to jednak kolejna błędna kalkulacja i skutek okazał się przeciwny do zamierzonego. Po trzech tygodniach kolejny meldunek stwierdzał już, że Czesi, widząc dowody klęski Niemiec, rozpoczęli przygotowywanie własnej administracji i tworzą grunt do przejęcia władzy przez Beneša.
Kryzys narodowego socjalizmu miał również wpływ na niemieckie siły zbrojne. Hitler wciąż próbował sam siebie przekonywać, że wszystko zacznie iść ku dobremu, jeżeli na wschodzie Rzeszy dowodzenie przejmie bezwzględny i pewny pod względem ideologicznym dowódca. Generał Guderian nie mógł uwierzyć, gdy 24 stycznia Hitler zdecydował, że Reichsführer SS Himmler będzie dowódcą nowej Grupy Armii „Wisła”, której obszar odpowiedzialności obejmował Prusy Wschodnie. Podporządkowane miały jej zostać również pozostałości Grupy Armii Reinhardta ze Śląska. Na decyzję Hitlera wpłynęła bez wątpienia skierowana przez niego do Guderiana kilka dni wcześniej groźba rozbicia systemu dowodzenia opartego na „sztabie generalnym” i odwetu na „grupie mędrków”, którzy „ośmielają się narzucać zwierzchnikom swoje poglądy”. Tego samego popołudnia pułkownik niemieckiego Sztabu Generalnego Hans Georg Eismann dowiedział się o utworzeniu Grupy Armii „Wisła”. Był równie jak Guderian zdumiony informacją, że to Himmler będzie jej dowódcą. Eismann nie miał jednak żadnego wyboru i natychmiast wyruszył na wschód Kübelwagenem, odpowiednikiem jeepa. Gdy jechał Reichstrasse I (drogą państwową nr 1), „zdał sobie sprawę z ogromu chaosu i nieszczęść. Na wszystkich drogach niekończące się kolumny uchodźców ze wschodu”. To wszystko wydało mu się bezcelowe. Eismann miał nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej o sytuacji na froncie, gdy tylko dotrze na miejsce. Szybko się przekonał, że kwatera dowództwa nowej grupy armii różni się od wszystkich innych. W Pile próbował zapytać o drogę żołnierzy z jednostki regulacji ruchu, ale najwyraźniej
lokalizacja nowego dowództwa była pilnie strzeżonym sekretem. Na szczęście spotkał majora von Hasego, którego poznał już wcześniej, i ten udzielił mu odpowiednich wskazówek. Dowództwo grupy armii mieściło się w specjalnym osobistym pociągu Himmlera Steiermark, który składał się z czarnych wagonów sypialnych i doczepionych wagonów z artylerią przeciwlotniczą. Uzbrojeni wartownicy z jednostek SS stali rozstawieni w równych odstępach na całym peronie. W „bardzo eleganckim wagonie restauracyjnym” Eismann spotkał się z młodym SSUntersturmführerem, który zabrał go w głąb pociągu, do Reichsführera SS. Himmler siedział w swojej salonce przy stole. Gdy gość wszedł, wstał, aby się z nim przywitać. Eismann był nieco zaskoczony, że „uścisk dłoni Himmlera był kobiecy”. Do tej pory widział Himmlera tylko na zdjęciach lub z większej odległości. Tym razem Reichsführer SS nie nosił zwykłego czarnego munduru, ale polowy, zapewne w celu podkreślenia swojej nowej roli. Miał, jak zauważył Eismann, trochę zwiotczałą sylwetkę. Cofnięty podbródek i wąskie oczy nadawały mu „nieco mongolski” wygląd. Himmler zaprowadził gościa do dużego stołu z mapą sytuacyjną. Eismann od razu zauważył, że naniesiono na niej sytuację sprzed dwudziestu czterech godzin. „Czym dysponujemy, aby zamknąć powstałą lukę i odtworzyć linię frontu?” - zapytał Eismann. Takie sytuacje, gdy front załamywał się lub pękał na skutek kolejnych rozkazów Führern, nie były dla niego nową rzeczą. W grudniu 1942 roku razem z innymi oficerami został wysłany przez feldmarszałka von Mansteina do wojsk okrążonych pod Stalingradem, aby omówić sytuację z generałem Paulusem. Na wszystkie zadawane pytania Himmler odpowiadał banałami i frazesami, jakimi zwykle posługiwał się sam Hitler, w rodzaju: „natychmiastowy kontratak”, „uderzenie na skrzydło przeciwnika” i tak dalej. Słowa Himmlera wyraźnie wskazywały na brak elementarnej wiedzy wojskowej. Eismann miał nawet wrażenie, że „to ślepy mówi o kolorach”. Zapytał, jakie jednostki mogą być do jego dyspozycji. Himmler nie wiedział nic również na ten temat. Nie wiedział nawet, że 9 Armia była armią już tylko z nazwy. Jedna rzecz stała się dla Eismanna jasna. Reichsführer SS z pewnością nie cenił prostych i bezpośrednich pytań, do jakich on przywykł w Sztabie Generalnym. W sztabie Grupy Armii „Wisła” brakowało nie tylko oficerów sztabowych, ale nawet środków transportu, łączności i niezbędnych elementów zabezpieczenia logistycznego. Jedynym dostępnym środkiem łączności by telefon w dyspozycji szefa sztabu. Oprócz mapy samochodowej, którą Eis mann przezornie zabrał ze sobą z Berlina, w sztabie znajdowała się tylko jedna mapa. Nawet oficerowie Sztabu Generalnego, którzy już wcześniej doświadczali klęsk, nie byli w stanie sobie wyobrazić takiej niekompetencji i braku odpowiedzialności. Himmler, który chciał za wszelką cenę doprowadzić do kontrataku, zamierzał teraz rzucić do walki wszelkie dostępne pułki i bataliony. Eismann zasugerował mu więc, aby kontratak zorganizował któryś z dowódców dywizji dysponujący własnym sztabem i środkami łączności. Himmler nalegał jednak, by atak poprowadził dowódca korpusu; brzmiało to pewnie bardziej imponująco. Wybrał SS-Obergruppenführera Demmlhubera (wojskowi nazywali go „Tosca”). Szybko zorganizowano doraźny sztab korpusu i następnego dnia Demmlhuber objął dowodzenie nowym zgrupowaniem operacyjnym. Miał co prawda więcej doświadczenia niż Himmler, ale też nie był wcale zadowolony z zadania, jakie przypadło mu w udziale. Rozpoczęta przez niego operacja okazała się kompletną klęską. Wkrótce on i kilku generałów Waffen-SS zostało zdjętych ze stanowisk. Potem krążyły w Sztabie Generalnym żarty, że „Tosca” została wypchnięta i nie musiała nawet skakać4. Stanowisko szefa sztabu grupy armii objął wtedy inny oficer, SS-Brigadeführer Lammerding, były dowódca Dywizji Pancernej SS „Das Reich”. Chociaż był szanowanym, bezkompromisowym dowódcą, miał niewielkie doświadczenie w pracy sztabowej. W międzyczasie wojska radzieckie zbliżyły się do Piły na tyle, że koniecznym stało się ewakuowanie dowództwa grupy armii na północ, do Złocieńca. Piła została ogłoszona przez Hitlera twierdzą razem z Poznaniem i pozostawiona własnemu losowi z ośmioma batalionami Volkssturmu, kilkoma pododdziałami saperów i kilkoma działami fortecznymi. Dogmat hitlerowski, że tam „gdzie dotarł niemiecki żołnierz, stamtąd już się nie wycofa”, pozostał pustym hasłem propagandowym. 4
Tytułowa bohaterka opeiy Pucciniego pt. Tosca kończy życie samobójczyni skokiem w przepaść [przyp. wyd.].
Batalion pomorskiego Volkssturmu, przerzucany koleją ze Słupska do Piły, po drodze natknął się na pociąg Himmlera Steiermark. Ten tak zwany „batalion” był dowodzony przez barona Jesko von Puttkamera, tego samego, który wcześniej groził brzuchatemu naziście. On i jego oficerowie nosili mundury jeszcze z I wojny światowej i swoje stare służbowe pistolety. Żołnierze, głównie rolnicy i sklepikarze, nie mieli żadnej broni, tylko opaski Volkssturmu na ramieniu. Spodziewali się otrzymać ją w Pile. Pociąg dostał się jednak pod ogień radzieckich czołgów. Maszyniście udało się szybko wycofać z zagrożonego miejsca. Uniknąwszy niebezpieczeństwa, Puttkamer nakazał swoim ludziom opuszczenie pociągu i wyruszył razem z nimi z powrotem do Słupska, przez śnieg głęboki po kolana. Najsilniejszym kazał iść na przodzie, aby torowali drogę przez zaspy. Nie mógł pozwolić, aby dali się zabić. Mieszkańcy miasta przywitali go jak bohatera na placu przed ratuszem. Baron von Puttkamer powrócił do domu i zawiesił z powrotem w szafie swój mundur, który nie przyniósł mu chwały „pod tym Hitlerem i Himmlerem”.
5 Wyścig do Odry W czwartym tygodniu stycznia Berlin był już w stanie bliskim histerii i całkowitego rozkładu. W nocy ogłoszono dwa alarmy przeciwlotnicze, pierwszy o 8.00 i drugi o 11.00. Uchodźcy ze wschodnich części Rzeszy przekazywali straszliwe wieści o losie tych, którzy wpadli w ręce Armii Czerwonej. Węgry, ostatni sojusznik Rzeszy na Bałkanach, teraz już otwarcie dążył do podjęcia rozmów ze Związkiem Radzieckim. Pojawiające się coraz to nowe informacje o szybkich postępach radzieckich armii pancernych wskazywały, że cały front wschodni się rozpada. Zwykli żołnierze mieli tylko nadzieję, że przeciwnik będzie rozstrzeliwał głównie oficerów i członków SS. Również robotnicy i urzędnicy próbowali sami siebie przekonywać, że Rosjanie nie zrobią im żadnej krzywdy. Najbardziej dokładne informacje o sytuacji na froncie wschodnim pochodziły od niemieckich kolejarzy. Oni wiedzieli nawet lepiej niż Sztab Generalny, dokąd dotarł wróg. W tym czasie coraz większa liczba Niemców podejmowała ryzyko słuchania BBC, aby dowiedzieć się, co naprawdę się dzieje. Gdyby sąsiad zadenuncjował do Gestapo, czekał ich obóz koncentracyjny. Wielu fanatycznych zwolenników Hitlera i Goebbelsa wciąż jednak mocno wierzyło w każde słowo „Promi”, nazistowskiego Ministerstwa Propagandy. W ruinach miasta starano się jeszcze naprawiać i utrzymywać w sprawności środki transportu publicznego, ale coraz więcej ludzi poszukiwało noclegu w pobliżu swoich miejsc pracy. Najbardziej pożądaną rzeczą stał się śpiwór. Potrzebne też były łóżka polowe dla rodziny i przyjaciół, którzy uciekali ze wschodnich rejonów Rzeszy lub których domy w Berlinie zostały zbombardowane. Lepiej ustosunkowani szukali wszelkich sposobów, aby jak najszybciej wyjechać z miasta. Opowieści uchodźców o rozstrzeliwaniu właścicieli ziemskich w Prusach Wschodnich przekonywały wielu, że wyższe warstwy staną się głównym celem Rosjan. Radziecka propaganda wskazywała na konieczność zniszczenia „junkierskiego militaryzmu” oraz narodowego socjalizmu. Ci, którzy próbowali wydostać się z Berlina, musieli zachować daleko posunięte środki ostrożności, ponieważ Goebbels ogłosił, że opuszczenie miasta bez wymaganego zezwolenia będzie traktowane jak dezercja. Przede wszystkim potrzebne były przepustki, które wydawano tylko w przypadkach wykonywania niezbędnych prac poza Berlinem. Tym, którzy wyjeżdżali poza miasto służbowo, koledzy radzili: „Nie wracaj! Zostań tam, gdzie jesteś!”. Prawie każdy z Berlińczyków marzył wtedy o tym, aby znaleźć się gdzieś na wsi, w cichym i spokojnym miejscu, gdzie była jeszcze żywność. Niektórzy szukali nawet możliwości kupienia fałszywych paszportów i zagraniczni dyplomaci stali się nagle najpopularniejszymi osobami w Berlinie. Pracownicy ministerstw Rzeszy
mieli szczęście. Ewakuowano ich na południe w ciągu kilku następnych tygodni. Najbardziej jednak przerażała wszystkich fala egzekucji dokonywanych przez SS na rozkaz Himmlera. 23 stycznia, gdy Armia Czerwona wchodziła już w granice Rzeszy, wykonano w więzieniu Plötzensee kolejne wyroki śmierci na kilku członkach ruchu oporu, powiązanych z lipcowym zamachem. Zginął wtedy hrabia Helmuth James von Moltke, Eugen Bolz i Erwin Planck, syn znakomitego fizyka i noblisty Маха Plancka. Nowy slogan Goebbelsa: „Zwyciężymy, bo musimy zwyciężyć!” wywoływał uczucia pogardy i desperacji. Większość Niemców jeszcze nie myślała, aby poddawać w wątpliwość twierdzenia oficjalnej propagandy. Chociaż tylko prawdziwi fanatycy wierzyli w „ostateczne zwycięstwo”, wielu trzymało się tego kurczowo, ponieważ nie byli w stanie wyobrazić sobie niczego innego. Stałą strategią propagandy Goebbelsa, nawet wówczas, gdy losy wojny obróciły się przeciwko Niemcom, było podważanie jakiejkolwiek myśli, że istnieje alternatywa, możliwość wyboru. Goebbels, komisarz Rzeszy do spraw obrony Berlina i zarazem minister propagandy, przekonywał Niemców do wojny totalnej: wizytował kolejne jednostki wojskowe, przyjmował parady Volkssturmu, przemawiał. Społeczeństwo nie oglądało już Hitlera. Zniknął z kronik filmowych, wysłuchano tylko przez radio jego ostatniego przemówienia 30 stycznia, z okazji dwunastej rocznicy rządów nazistowskich. Głos Hitlera utracił już swoją siłę i brzmiał zupełnie inaczej. Nic więc dziwnego, że zaczęły krążyć plotki o jego śmierci lub uwięzieniu. Opinia publiczna nie wiedziała nawet, czy jest w Berchtesgaden czy w Berlinie. W czasie gdy Goebbels odwiedzał ofiary bombardowań, zyskując w ten sposób coraz większą popularność, Hitler odmawiał nawet patrzenia na zniszczoną stolicę. Wycofanie się Hitlera z życia publicznego było spowodowane po części dramatycznymi zmianami w jego wyglądzie zewnętrznym. Oficerowie sztabowi odwiedzający bunkier w Kancelarii Rzeszy, którzy nie widzieli Hitlera od zamachu z 20 lipca, byli wstrząśnięci. „Wydawał się tak pogrążony w myślach i przygnębiony - pisał adiutant Guderiana, major Freytag von Loringhoven, ogarniała go chandra”. Jego kiedyś błyszczące oczy były teraz matowe, blada skóra szarzała coraz bardziej. Gdy wchodził do pokoju odpraw, pociągał lewą nogą, a uścisk jego dłoni był miękki i mało stanowczy. Często też trzymał lewą rękę na prawej, aby ukryć jej drżenie. Skończył niedawno 56 lat, a wyglądał na wiele starszego i tak też się zachowywał. Stracił również swoją zdumiewającą zdolność pamiętania i żonglowania liczbami oraz statystykami, które wcześniej wykorzystywał, aby przekonać innych do swoich racji. Nie sprawiało mu też już przyjemności wygrywanie jednych przeciwko drugim. Teraz widział wokół siebie tylko zdradę. Oficerowie Sztabu Generalnego doskonale zdawali sobie sprawę z atmosfery, jaka panuje w bunkrze Kancelarii Rzeszy, przybywając tu każdego dnia z Zossen. Gdy Guderian przyjeżdżał swoim wielkim mercedesem, wartownicy z SS prezentowali broń i oddawali honory, ale po wejściu do bunkra on i jego adiutanci byli poddawani dokładnemu przeszukaniu. Musieli otworzyć swoje teczki, zabierano im służbowe pistolety, wartownicy lustrowali wzrokiem ich mundury, szukając podejrzanych przedmiotów. Oficerowie Wehrmachtu musieli również pamiętać, że w bunkrze nie oddawano honorów w sposób przyjęty w wojsku. Tu wszyscy witali się „niemieckim pozdrowieniem”, nazistowskim podniesieniem ręki. Wielu oficerom trudno było jednak pozbyć się starych nawyków. Podnosili rękę do daszka i dopiero wtedy nagłym gestem wyrzucali ją do przodu. Freytag von Loringhoven znajdował się w trudnej sytuacji. Jego poprzednik został powieszony za udział w lipcowym spisku, a kuzyn, pułkownik baron Freytag von Loringhoven, kolejny ze spiskowców, popełnił samobójstwo. W gmachu Kancelarii Rzeszy nie pozostało już prawie nic. Usunięto obrazy, gobeliny, obicia ścienne i meble. Widniały ogromne pęknięcia na sufitach i resztki wybitych szyb w oknach. Ogrom zniszczeń częściowo skrywały duże arkusze sklejki. Nieco wcześniej Freytag w jednym z ogromnych, marmurowych korytarzy kancelarii, prowadzących do pokoju odpraw, spotkał dwie nienagannie ubrane i uczesane kobiety. Taka wyzywająca elegancja wydała mu się w tym miejscu co najmniej niestosowna. Zapytał towarzyszącego mu adiutanta Keitla, kto to taki. - To była Ewa Braun - odpowiedział adiutant.
- A kim jest Ewa Braun? - zapytał. - To kochanka Führera - odparł ze zdumieniem adiutant Keitla. - Kobieta obok, to jej siostra, która wyszła za Fegeleina. - Oficerowie Wehrmachtu, przydzieleni do kancelarii, zachowywali w tym względzie całkowitą dyskrecję. Prawie nikt nie słyszał poza tym budynkiem o Ewie Braun, nawet ci, którzy regularnie przyjeżdżali z Dowództwa Wojsk Lądowych OKH w Zossen. Freytag z pewnością znał Fegeleina, oficera łącznikowego Himmlera. Pisał o nim: „Wulgarny prostak, okropny monachijski akcent. Arogancki, źle wychowany”. Fegelein zwykł przerywać w połowie zdania nawet generałom, wtrącał się do wszystkiego. Mimo że Freytag za nim nie przepadał, postanowił zebrać się na odwagę i poprosić o przysługę. Jeden z jego bliskich przyjaciół został aresztowany w związku z lipcowym zamachem i wciąż znajdował się w piwnicach Gestapo. Powiedział Fegeleinowi, że jest absolutnie pewien, że jego przyjaciel nie miał nic wspólnego ze spiskiem i prosi, aby przynajmniej dowiedział się, jakie są przeciwko niemu zarzuty. Ku jego zaskoczeniu Fegelein zgodził się pomóc i wkrótce przyjaciel został zwolniony. Fegelein, dowódca jednostek kawalerii SS, który za walkę z partyzantami w Jugosławii zdobył Krzyż Rycerski, bardzo dbał o swój dobry wizerunek. Wykorzystywanie ogromnych wpływów sprawiało mu przyjemność. Zawdzięczał je swojej pozycji przy Himmlerze i bezpośrednim kontaktom z Hitlerem. Przyjaźnił się także z Ewą Braun, która lubiła z nim tańczyć i jeździć konno. Niektórzy podejrzewali nawet, że sprawy zaszły nieco dalej, ale wydaje się to raczej nieprawdopodobne. Fegelein był szczerze oddany Hitlerowi i zbyt ambitny, aby ryzykować wszystko dla związku z kochanką Führern. 3 czerwca 1944 roku, w przeddzień alianckiej inwazji, Hitler był świadkiem ślubu Fegeleina z najmłodszą siostrą Ewy Braun, Gretl. To małżeństwo ugruntowało pozycję Fegeleina w państwie narodowego socjalizmu. Cały wojskowy dwór Hitlera, będąc do głębi skorumpowany, ostentacyjnie demonstrował w tym czasie swoją surowość. Tej sprzeczności nie dało się już dłużej ukrywać, nawet przy całej retoryce samopoświęcenia. Fałszywa lojalność wobec wodza przykrywała niekompetencję i wszechogarniający chaos. Zachowania i działania tej kamaryli, mimo wojskowych mundurów, oddawania honorów i odpraw dwa razy dziennie, były dalekie od frontowej rzeczywistości. W miarę jak pogarszało się zdrowie Hitlera i Rzesza się rozpadała, narastały intrygi oraz walka o pozycję i wpływy. Göring, Goebbels, Himmler i Bormann przedstawiali się jako następcy Hitlera. Przywódcy Niemiec hitlerowskich wciąż mieli nadzieję, że świat zaakceptuje jakąkolwiek formę sukcesji w III Rzeszy, pod warunkiem oczywiście, że będzie jeszcze czym rządzić.
Pod koniec trzeciego tygodnia stycznia 1 Front Ukraiński marszałka Koniewa po wyzwoleniu Krakowa i Radomia ruszył na Śląsk, aby zdobyć kopalnie i zakłady przemysłowe, jak nakazał to Stalin. Koniew zdecydował się wyprowadzić manewr oskrzydlający na Katowice i Racibórz, pozostawiając wojskom niemieckim drogę wycofania się w głąb Rzeszy. 3 Armia Pancerna Gwardii kierowała się początkowo na Wrocław, ale na rozkaz Koniewa ruszyła w lewo, do tyłu, wzdłuż Odry w kierunku Opola. Aby przyspieszyć wycofanie się Niemców z rejonu Śląska, Koniew wykorzystał również 21, 59 i 60 Armie. Nocą 27 stycznia dywizje niemieckiej 17 Armii zaczęły wycofywać się i ruszyły w kierunku Odry. 3 Armia Pancerna Gwardii wzięła wtedy do niewoli Ogromną liczbę jeńców. Rybałko maskował w czasie tej operacji swoje czołgi, wykorzystując biały tiul zdobyty w jednej ze śląskich fabryk włókienniczych. „Złoto” Stalina zostało zdobyte w ciągu następnych dwóch dni w nienaruszonym stanie. Była to dla Niemiec ogromna katastrofa, przed którą zresztą ostrzegał wcześniej Guderian. Prognozy przygotowane przez Speera, zaprezentowane dowódcom korpusów w Krampnitz zaledwie dwa tygodnie wcześniej, teraz stały się całkowicie nieaktualne. Sam Speer zdawał sobie z tego ‘ doskonale sprawę i przewidywał, że Niemcy mogą się teraz utrzymać najwyżej przez kilka tygodni. Utrata kopalni, hut i zakładów przemysłowych Śląska była prawdopodobnie większym ciosem dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, niż alianckie bombardowania Zagłębia Ruhry prowadzone
w ciągu ostatnich dwóch lat. Najbardziej zaskakujący w tej operacji był fakt, że rozkaz wycofania sił niemieckich z rejonu Śląska zatwierdziła kwatera Hitlera. Hitler zdjął ze stanowiska generała Harpego i wyznaczył swojego ulubionego dowódcę, generała Schörnera, zatwardziałego nazistę, którego motto brzmiało: „Siła przez strach”. Schörner był zadowolony dopiero wtedy, gdy jego żołnierze bardziej bali się kar z jego ręki niż przeciwnika. 17 Armii udało się co prawda wycofać z Górnego Śląska, ale na miejscu pozostała większość kobiet i dzieci. Wielu, zwłaszcza ludzie starzy, nie mieli wyboru. Czasami też wdowy odmawiały opuszczenia miejsca, gdzie znajdował się grób ich męża, inni nie chcieli opuścić gospodarstw należących do ich rodzin od pokoleń. Przeczuwali, że jeżeli stąd wyjadą, nie będzie im już dane powrócić. Jedna ze Szwedek, której udało się przedostać przez linie wojsk radzieckich na chłopskim wozie, opowiadała później urzędnikom szwedzkiej ambasady, że „chociaż w niektórych miejscach Armia Czerwona zachowywała się poprawnie”, to twierdzenia niemieckiej propagandy o okrucieństwach czerwonoarmistów wydawały się w większości prawdziwe. Dodała, że wcale jej to nie dziwi po tym, co Niemcy robili w Rosji. Oddziały radzieckie były bezlitosne, gdy tylko zachodziło jakiekolwiek podejrzenie działań partyzanckich. Oficerowie kompanii piechoty, gdy znaleźli swojego żołnierza patrolu martwego na ulicy jednej z wiosek, „nakazywali swoim żołnierzom zlikwidowanie wszystkich mieszkańców”. Szybkie postępy ofensywy 1 Frontu Ukraińskiego stwarzały również wiele własnych problemów dla władz radzieckich. Jednostki NKWD, które miały zabezpieczać tyły walczących wojsk, musiały czasami same walczyć z przegrupowującymi się jednostkami niemieckimi. Akcje takie powinny być szybkie i zdecydowane, a sposób działania taki jak w przypadku zwykłych oddziałów Armii Czerwonej stosujących regulaminy walki. W czasie tej ofensywy generał Karpow, dowódca dywizji NKWD podążającej za jednostkami pierwszego rzutu, skarżył się 26 stycznia Mieszykowi, dowodzącemu jednostkami NKWD 1 Frontu Ukraińskiego, że jego trzy pułki „nie wystarczają do zabezpieczenia całego regionu, głównie z powodu ukształtowania terenu i dużego obszaru lasów”. Potrzebował większych sił do zabezpieczenia linii komunikacyjnych i zaopatrzenia, gdy wojska przekroczą już Odrę. W środku ugrupowania frontu dowodzonego przez Koniewa 5 Armia Gwardii, której ogromnie pomógł manewr oskrzydlający 3 Armii Pancernej Rybałki, uchwyciła przyczółek na drugim brzegu Odry w okolicach Oławy, między Wrocławiem a Opolem. Na prawo od niej 4 Armia Pancerna Gwardii Leluszenki uchwyciła kolejny przyczółek w okolicach Ścinawy, na północny zachód od Wrocławia, mimo zaciętej obrony miasta przez elewów pobliskiej szkoły podoficerskiej. Załogi czołgów Leluszenki nie traciły czasu, gdy przygotowywały się do styczniowej ofensywy. Dowódca nakazał im intensywnie ćwiczyć strzelanie na Tygrysach zdobytych poprzedniej jesieni. Dzięki temu poprawiono wyraźnie celność, która do tej pory nie była najsilniejszą stroną radzieckich jednostek pancernych. Teraz załogi czołgów dodatkowo doskonaliły tę umiejętność, ostrzeliwując statki płynące w dół rzeki z Wrocławia. Niemcy w tym czasie przerzucali 169 Dywizję Piechoty, aby wzmocnić obronę stolicy Śląska, którą Hitler ogłosił twierdzą - „Festung Breslau”. Gdy dowiedział się o zdobyciu przez Rosjan przyczółka pod Ścinawą na Odrze, nakazał generałom von Sauckenowi i Nehringowi przeprowadzenie natychmiastowego kontrataku, chociaż ich wojska nie odtworzyły jeszcze gotowości bojowej po uprzednim wycofaniu się za rzekę. Los kobiet i dzieci z ewakuowanego i ogarniętego paniką Wrocławia był straszliwy, zarówno tych opuszczających miasto na piechotę, jak i ewakuowanych statkami, ostrzeliwanymi i zatapianymi przez czołgi Leluszenki. Ich mężowie, jeżeli nie służyli już w Wehrmachcie, zostali powołani do Volkssturmu. Kobiety pozostały same. Słyszały komunikaty z wozów krążących po mieście, nawołujące do jak najszybszej ewakuacji. Matki, którym nie udało się dostać na pociąg, starały się zrobić, co w ich mocy, by przygotować się z dziećmi do czekającej je wędrówki. Napełniały termosy ciepłym mlekiem i okładały je, czym się dało, by jak najdłużej trzymały ciepło. Do plecaków pakowały mleko w proszku i zapasy żywności. Wierzyły, że Nationalsozialistische Volkswohlfahrt (NSV), organizacja socjalna partii nazistowskiej, zapewni im pomoc i wsparcie w
czasie ewakuacji. Za granicami Wrocławia przekonały się, że zdane są tylko na siebie. Miasto opuszczały już nieliczne pojazdy mechaniczne i prawdziwą sztuką było znaleźć jakiś środek transportu. Śnieg był tak głęboki, że musiały zostawiać wózki i nieść najmłodsze dzieci na rękach. Lodowaty wiatr szybko wychłodził zawartość termosów. Wszystkie domy były zamknięte lub opuszczone, albo ich właściciele odmawiali otwarcia drzwi. Zdesperowane matki próbowały karmić piersią na polanie czy łące, ale temperatura ich ciała niebezpiecznie spadała. Jedna z młodych kobiet w liście do matki opisała śmierć swojego dziecka z zimna. Przywołała też los innych matek, które rozpaczały nad maleńkimi zawiniątkami z noworodkami, które zamarzły na mrozie. Niektóre kobiety nie miały już siły na nic. Siedziały w śniegu, oparte o drzewo przy drodze, obok starsze dzieci płakały ze strachu, nie wiedząc, czy ich matka straciła przytomność czy zmarła. W tym zimnie nie stanowiło to żadnej różnicy.
W tym czasie 1 Front Białoruski posuwał się szybko w kierunku północno-zachodnim. Żuków nakazał swoim dwom armiom pancernym omijanie umocnionych miast oraz pokonywanie od 70 do 100 kilometrów dziennie. 25 stycznia Stalin zadzwonił po południu do Żukowa i nakazał zatrzymanie się. „Z chwilą wyjścia nad Odrę oderwiecie się od skrzydła 2 Frontu Białoruskiego przeszło 150 kilometrów. Tego obecnie nie należy robić. Trzeba poczekać, aż 2 Front Białoruski zakończy operację w Prusach Wschodnich i przegrupuje swoje siły za Wisłę”. Stalin obawiał się wyprowadzenia kontrataku na prawe skrzydło frontu Żukowa przez wojska niemieckie znajdujące się na Pomorzu Zachodnim. Rejon ten nazywano wtedy „nawisem bałtyckim”. Żuków błagał Stalina, by pozwolił mu jednak kontynuować ofensywę. Jeżeli czekałby dziesięć dni na Rokossowskiego, dałoby to Niemcom czas na obsadzenie umocnień w rejonie Międzyrzecza. Stalin zgodził się niechętnie. Armie frontu Żukowa wkraczały już na ziemie nazywane przez hitlerowców Wartheland, obszar zachodniej Polski, który został włączony do Rzeszy po ataku na Polskę w 1939 roku. Gauleiter Kraju Warty, Arthur Greiser, był zatwardziałym rasistą, nawet jak na nazistowskie standardy. Jego Warthegau stał się sceną najbardziej brutalnych przesiedleń, jakie można sobie wyobrazić. Ponad 700 000 Polaków straciło wtedy wszystko, majątki i domy, które zostały zajęte przez Volksdeutschow ze środkowej i środkowo-wschodniej Europy. Polaków przesiedlono do Generalnej Guberni bez zapewnienia im dachu nad głową, żywności i pracy. Sytuacja Żydów była jeszcze bardziej tragiczna. Ponad 160 000 skierowano do getta w Łodzi. Ci, którzy nie zmarli z głodu, zginęli w obozach koncentracyjnych. Gdy radzieckie czołgi weszły do miasta, wśród żywych zostało tylko 850 Żydów. Polacy brali odwet na Niemcach. Sierow, dowódca oddziałów NKWD 1 Frontu Białoruskiego, meldował Berii, że przeszkadza to w prowadzeniu działań wywiadowczych. „Żołnierze 1 Armii Wojska Polskiego postępują w stosunku do Niemców szczególnie surowo. Często niemieccy jeńcy nie docierają nawet do wyznaczonych rejonów zbiórek, gdyż rozstrzeliwuje się ich po drodze. Na przykład w pasie działania 2 pułku 1 Dywizji Piechoty do niewoli trafiło 80 jeńców. Do rejonu zbiórki dotarło tylko dwóch. Reszta została zabita. Tych dwóch ocalałych jeńców było przesłuchiwanych przez dowódcę pułku. Kiedy odesłano ich na przesłuchanie do szefa wydziału rozpoznawczego pułku, zostali zastrzeleni po drodze”. Decyzja Żukowa, aby dwiema armiami przeć dalej, opłaciła się. Niemcy nie mieli najmniejszej szansy, aby zorganizować jakąkolwiek linię obrony. Na prawym skrzydle 1 Frontu Białoruskiego 3 Armia Uderzeniowa, 47 i 61 Armie oraz 1 Armia Wojska Polskiego posuwały się równolegle do Wisły w kierunku na Bydgoszcz i Piłę, by zabezpieczyć odsłonięte skrzydło frontu. W środku ugrupowania frontu 2 Armia Pancerna Gwardii Bogdanowa wciąż parła do przodu. Za nią postępowała 5 Armia Uderzeniowa Bierzarina. Na lewym skrzydle 1 Armia Pancerna Gwardii Katukowa kierowała się na Poznań. Po dotarciu do miasta 25 stycznia Katukow zdał sobie jednak sprawę, że nie zdobędzie go z marszu. Ruszył więc dalej do przodu, zgodnie z instrukcjami Żukowa. Poznań pozostawiono Czujkowowi i jego 8 Armii Gwardii, która postępowała za
Katukowem. Czujkow nie był wcale z tego zadowolony. Wydaje się nawet, że powiększyło to jego niechęć do Żukowa. Gauleiter Greiser, podobnie jak wcześniej Koch w Prusach Wschodnich, opuścił Poznań, nakazując utrzymanie pozycji do ostatniego żołnierza. Nie zgadzał się na ewakuację ludności cywilnej aż do 20 stycznia i w rezultacie w mieście pozostała więcej niż połowa mieszkańców. Wasilij Grossman, który znajdował się przy 8 Armii Gwardii Czujkowa, czuł przez cały czas „wzrok niemieckich cywilów, którzy obserwowali nas zza firanek”. A było co oglądać. Grossman zapisał w swoim notatniku: „Piechota na wozach konnych wszelkiego rodzaju. Żołnierze palili machorkę, jedli, pili i grali w karty. Przejechał wóz obłożony dywanami. Woźnice siedzieli na puchowych materacach. Żołnierze radzieccy nie jedli już wtedy wojskowych racji. Zajadali się wieprzowiną, indykami i kurczakami. Po raz pierwszy od bardzo dawna widziałem różowe, zaokrąglone i dobrze wyglądające twarze. (...) „Niemiecka ludność cywilna, uciekająca przed radzieckimi czołgami, teraz wracała do swoich domów. Polacy zaś przy każdej nadarzającej się okazji napadali, rabowali i bili uchodźców”. Grossman, podobnie jak większość obywateli radzieckich, nie miał wtedy najmniejszego pojęcia o tym, co działo się tu w roku 1939 i w latach następnych. Nie wiedział, dlaczego Polacy tak mocno nienawidzili Niemców. Tajny pakt Hitlera ze Stalinem, który doprowadził do podziału ich kraju między te dwa mocarstwa, został ukryty za ciemną zasłoną. Grossman zapisywał te wszystkie rzeczy, chociaż zdawał sobie sprawę, że nigdy nie będzie mógł ich opublikować. „Znalazło się tu 250 naszych dziewcząt z obwodów woroszyłowgradzkiego, charkowskiego i kijowskiego. Szef Zarządu Politycznego armii poinformował mnie, że dziewczęta odnaleziono prawie bez żadnego odzienia. Były zawszone, opuchnięte z głodu. Jeden z dziennikarzy frontowej gazety powiedział mi wtedy, że do czasu wkroczenia naszych wojsk były dobrze ubrane i wyglądały przyzwoicie. To nasi żołnierze ograbili je ze wszystkiego”. Grossman dowiedział się wkrótce jeszcze bardziej przerażających szczegółów. Notował: „Oswobodzone przez Armię Czerwoną rosyjskie dziewczęta często skarżyły się, że nasi żołnierze gwałcą je. Jedna z nich opowiadała mi przez łzy: «Był już starym człowiekiem. Starszym niż mój ojciec»“. Grossman w to nie wierzył. Nie wierzył, że frontowiki mogą dopuszczać się takich rzeczy. „Frontowi żołnierze zwyczajni są walczyć za dnia i w nocy, mają czyste serca i zamiary. Gwałcą, rabują i piją ci z drugiego rzutu i tyłowych jednostek”. Walki uliczne w Poznaniu dawały przedsmak tego, co czeka Armię Czerwoną w Berlinie. Grossman, który był w Stalingradzie w czasie bitwy, chciał zobaczyć, jak Czujkow, który ukuł zwrot „stalingradzka akademia walki w terenie zabudowanym”, poradzi sobie tym razem z przeciwnikiem. Napisał: „Główną zasadą walk w Stalingradzie było odpowiednie zastosowanie ciężkiego sprzętu bojowego i piechoty. Teraz «akademik» Czujkow został raz jeszcze zmuszony przez okoliczności do podjęcia takich walk, jakie prowadził w Stalingradzie, tyle że role się odwróciły. To on atakował, mając do dyspozycji ogromną ilość sprzętu bojowego i niewiele piechoty”. Grossman spędził jakiś czas w Poznaniu przy Czujkowie. „Czujkow siedział w zimnym, jasno oświetlonym pokoju na drugim piętrze zarekwirowanej willi. Telefon dzwonił bez przerwy. Dowódcy jednostek meldowali o sytuacji na ulicach Poznania”. Między jedną a druga rozmową telefoniczną opowiadał, jak to „miażdżył obronę niemiecką wokół Warszawy”. „Czujkow co chwila odbierał telefony, oglądał mapy, rozmawiał z dowódcami poszczególnych jednostek: «Chwilę! Muszę nałożyć okulary»”. Okulary do czytania wyglądały dosyć dziwnie na jego kanciastej twarzy. „Czytał meldunki, niekiedy chichotał zadowolony i pukał swojego adiutanta ołówkiem po nosie (gdy był zły, używał raczej pięści). Krzyczał do telefonu: «Jeżeli będą próbować przebić się na zachód, pozwólcie im wyjść z okrążenia. Wtedy zgnieciemy ich jak pluskwy. Nie ujdą cało. Nie uciekną!»”. „To naprawdę zdumiewające, że przeoczyliśmy taki drobiazg - zauważył sarkastycznie, gdy nachodziła go chęć, aby podrwić nieco z Żukowa - gdy brać pod uwagę nasze bojowe doświadczenie i nasze wspaniałe rozpoznanie. f Poznań jest silnie ufortyfikowaną twierdzą. Jedną z najmocniejszych w Europie. A my myśleliśmy, że to jest miasto, które zdobędziemy z marszu”. W czasie gdy Czujkow pozostał pod Poznań, reszta jego armii i 1 Armia Pancerna Gwardii
kierowała się na Międzyrzecz, na wschód od Odry. Teraz podstawowym problemem nie był tylko niemiecki opór, ale coraz bardziej wydłużające się linie zaopatrzenia. Linie kolejowe zostały zniszczone przez wycofujące się oddziały niemieckie. Poza tym rozstaw torów był w Polsce inny niż w Związku Radzieckim. W rezultacie zaopatrzenie zależało od transportu samochodowego, głównie amerykańskich Studebakerów. Znamienne, że tylko niewielu radzieckich i rosyjskich historyków przyznaje, że tak szybkie postępy ofensywy były możliwe dzięki amerykańskim ciężarówkom dostarczonym w ramach lend-lease. Gdyby nie one, alianci dotarliby pierwsi do Berlina.
Prawie każdy z żołnierzy Armii Czerwonej zapamiętał moment przekroczenia granicy III Rzeszy z 1939 roku. Starszy lejtnant Kłoczkow wspominał: „Wyszliśmy z lasu i zobaczyliśmy deskę przybitą do posterunku, na której znajdował się napis: «To tu przeklęte Niemcy». Wchodziliśmy na terytorium III Rzeszy. Żołnierze rozglądali się dokoła z ciekawością. Wioski wyglądały inaczej niż po polskiej stronie. Większość domów było wzniesionych z cegły lub kamienia. W małych ogrodach przy domach rosło mnóstwo drzew owocowych. Drogi były również w o wiele lepszym stanie”. Kłoczkow, podobnie jak wielu jego towarzyszy broni, nie mogło zrozumieć, dlaczego Niemcy, „którzy nie byli przecież bezmyślnymi ludźmi”, zaryzykowali dostatnie i wygodne życie, aby zaatakować Związek Radziecki. W kolejnych dniach Wasilij Grossman towarzyszył 8 Armii Gwardii, która ruszyła spod Poznania na zachód. Jej oddział polityczny rozstawiał na poboczach dróg tablice z napisami: „Drżyjcie faszystowskie Niemcy! Nadszedł dzień sądu!”. Grosssman był razem z żołnierzami tej armii, gdy zdobywali Skwierzynę. W swoim notatniku zapisał ołówkiem to, co widział: „Wszystko stoi w ogniu... Jakaś stara kobieta skacze z okna płonącego domu... Rabują i łupią, co się da... Jest jasno jak w dzień, ponieważ wszystko płonie... W gabinecie komendanta wojskowego (miasta) kobieta ubrana na czarno, z martwymi ustami, mówi cicho, prawie szeptem. Obok niej dziewczyna z siniakami na szyi, twarzy, podbitym okiem i straszliwymi ranami na rękach. Dziewczyna została zgwałcona przez jednego z żołnierzy jednostki łączności z dowództwa armii. Obwiniony jest także. Pełna czerwona twarz, wygląda na śpiącego. Komendant przesłuchuje ich wszystkich po kolei”. Grossman widział „strach i przerażenie w oczach kobiet i dziewcząt... Spotykały ich straszne rzeczy. Kulturalny, starszy mężczyzna opowiadał łamanym rosyjskim, ekspresywnie gestykulując, że jego żonę zgwałciło dziesięciu żołnierzy... Cierpienia dotykały również rosyjskie dziewczęta uwolnione z obozów. Ostatniej nocy kilka z nich ukryło się w pokoju przeznaczonym dla korespondentów wojennych. W środku nocy obudził nas głośny krzyk. Jeden z korespondentów nie mógł się opanować i zaczął dobierać się do dziewcząt. Szybko przywrócono porządek”. Grossman spisał też relację młodej matki. Została ona wielokrotnie zgwałcona w szopie jednego z gospodarstw. Jej krewni przyszli do szopy i prosili żołnierzy, aby pozwolili jej podać pierś dziecku, ponieważ nie przestawało płakać. Wszystko to miało miejsce w pobliżu dowództwa, w zasięgu wzroku oficerów odpowiedzialnych za dyscyplinę. We wtorek, 30 stycznia, Hitler po raz pierwszy od długiego czasu wygłosił radiowe przemówienie. Dowódcy niemieccy zaczęli wreszcie zdawać sobie sprawę, że zagrożenie dla Berlina jest większe niż przypuszczali. Czołowe jednostki Żukowa nie tylko z łatwością przedarły się przez umocnienia w pobliżu Międzyrzecza, ale znalazły się już na podejściach do Odry. O 7.30 rano do dowództwa Grupy Armii „Wisła” dotarła informacja, że na drodze na Gorzów Wielkopolski znajduje się „pełno czołgów przeciwnika”. Natychmiast nakazano przeprowadzenie rozpoznania z powietrza. Himmler nalegał na wysłanie batalionu Tygrysów transportem kolejowym, aby odeprzeć przeciwnika. Protesty oficerów jego sztabu nie zdały się na nic, ponieważ Reichsführer SS był mocno przekonany, że ten batalion czołgów może „pokonać” radziecką armię pancerną. Czołgi niemieckie znajdowały się jeszcze na wagonach kolejowych, gdy dostały się pod ogień trzech lub czterech radzieckich czołgów. Batalion poniósł poważne straty, zanim udało się wycofać skład w
kierunku Kostrzyna. Himmler chciał postawić dowódcę batalionu przed sądem wojennym, w końcu udało się go przekonać, ze trudno czołgom prowadzić walkę, gdy znajdują się na kolejowych platformach. W tym czasie Himmler wydał rozkaz będący kopią rozkazu Stalina z 1942 roku: „Ani kroku w tył!”, choć słowa brzmiały inaczej: Tod und Strafe für Pflichtvergessenheit! - Śmierć i kara za niedopełnienie obowiązków. Próbował też podnieść na duchu żołnierzy: „Po twardej próbie i doświadczeniach ostatnich tygodni nadchodzi dzień, gdy Niemcy będą znów wolne”. Inny z jego rozkazów nakładał surowe kary na kobiety, które ważyły się podać chleb żołnierzom wycofujących się oddziałów. W rozkazie dziennym Grupy Armii „Wisła” napisał: „Bóg nigdy nas nie zostawił i zawsze pomagał najdzielniejszym w godzinie próby”. Zarówno pod względem historycznym, jak i teologicznym było to twierdzenie bardzo wątpliwe. Himmler, zdając sobie sprawę, że wieści o ucieczce wyższych urzędników hitlerowskich, głównie Gauleiterów Kocha i Greisera, szybko się rozejdą, postanowił dać przykład innym, karząc tych, którzy byli pod ręką. Na jego rozkaz rozstrzelano szefa policji z Bydgoszczy za opuszczenie posterunku, a kilka dni później w Schwedt o 3.00 po południu powieszono burmistrza, »który opuścił miasto bez rozkazu ewakuacji”. Dwunasta rocznica rządów hitlerowskich była również drugą rocznicą klęski pod Stalingradem. Beria został właśnie poinformowany o przechwyconej przez podsłuch rozmowie w celi feldmarszałka Paulusa oraz generałów Streckera i von Seydlitza. „Niemieccy generałowie przebywający w niewoli są w bardzo złych nastrojach”, informowano Berię. Wpłynęły na to informacje o przemówieniu Churchilla w Izbie Gmin sześć tygodni wcześniej. Churchill poparł propozycję Stalina w sprawie kompensacji Polsce utraty ziem wschodnich przez przyłączenie Prus Wschodnich i innych rejonów. Generałowie byli świadomi swojego położenia, a także pozycji, jaką przypisano w tym scenariuszu kontrolowanemu przez Rosjan Komitetowi „Wolne Niemcy”. „Naziści w tej sprawie postępują słuszniej niż my - stwierdził feldmarszałek Paulus - ponieważ bronią naszych ziem i starają się zachować integralność terytorialną kraju”. Nawet generał von Seydlitz, który wcześniej proponował przerzucenie drogą lotniczą jeńców wojennych o poglądach antynazistowskich, aby wzniecić rewolucję w Rzeszy, był już całkowicie przekonany, że „oderwanie ziem niemieckich, aby stworzyć strefę bezpieczeństwa, nie jest dla kraju najlepszym rozwiązaniem”. Wszyscy generałowie w radzieckiej niewoli zdali sobie sprawę, że antynazistowska Liga Oficerów Niemieckich została wykorzystana przez Rosjan do ich własnych celów. Władze hitlerowskie nazwały Seydlitza zdrajcą i skazały go na śmierć in absentia. - Dokucza mi straszliwe poczucie niepewności - odezwał się Seydlitz - czy wybraliśmy właściwą drogę. - Hitler myśli tylko o tym - skonstatował Paulus - jak zmusić Niemców do wciąż nowych poświęceń. Nigdy przedtem w historii nie było tak potężnego instrumentu władzy. My Niemcy zostaliśmy oszukani przez człowieka, który ją zagarnął. - Dlaczego Bóg jest taki zagniewany na Niemcy - zastanawiał się Strecker - że zesłał nam Hitlera! Czyżby Niemcy byli aż tak niegodziwi i podli? Czy zasłużyliśmy aż na taką karę?! - Mija dwa lata od stalingradzkiej katastrofy - powiedział Paulus - i teraz całe Niemcy staną się jednym wielkim Stalingradem.
Groźby i nawoływania Himmlera nie uratowały sytuacji. Tej samej nocy radzieckie bataliony piechoty dowodzone przez pułkownika Jesipienkę, zastępcę dowódcy 89 Dywizji Piechoty Gwardii, dotarły do Odry, przekroczyły rzekę po lodzie i zajęły niewielki przyczółek na północ od Kostrzyna. Żołnierze Bierzarina z 5 Armii Uderzeniowej przeszli zamarzniętą Odrę wczesnym rankiem w niedzielę, 31 stycznia, i weszli do wioski Kienitz. Szli po śladach pozostawionych przez rolników zbierających na drugim brzegu drewno na opał. Gdy weszli do wioski, na nogach był tylko piekarz i jego pomocnik. Żołnierze Jesipienki zajęli na stacji pociąg z 6 działami przeciwlotniczymi, 30
oficerami i 63 młodymi rekrutami ze służby pracy, Arbeitsdienstu. Tylko niewielkiej grupie Niemców udało się uciec w tym, w czym spali i ostrzec mieszkańców pobliskiego miasta Wriezen. Radzieckie wojska znajdowały się już 70 kilometrów od Kancelarii Rzeszy. Tego samego dnia na południe od Kostrzyna porywczy pułkownik Gusakowski przekroczył Odrę ze swoją 44 Brygadą Pancerną Gwardii i utworzył kolejny przyczółek. W ten sposób zdobył drugą Złotą Gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego. Na wszystkich przyczółkach żołnierze radzieccy natychmiast przystąpili do kopania okopów w zamarzniętych bagnach depresji Oderbruch, między Odrą a Wzgórzami Seelow. Przerzucano do przodu kolejne pułki artylerii, które miały piechocie zapewnić wsparcie ogniowe. Oczekiwano natychmiastowego i silnego kontrataku. Niemcy byli jednak zszokowani tym, co się stało - Goebbels wciąż twierdził, że walki trwają gdzieś pod Warszawą - a zebranie odpowiednich sił i środków musiało trochę potrwać. Tylko Focke-Wulfy pojawiły się nad Odrą już następnego ranka, bombardując i ostrzeliwując świeżo wykopane okopy oraz stanowiska ogniowe artylerii przeciwpancernej. Radzieckie jednostki artylerii przeciwlotniczej, które obiecano jako wsparcie walczącym na przyczółkach, dotarły dopiero po trzech dniach. Przez ten czas żołnierze Czujkowa byli wystawieni na zaciekłe ataki Luftwaffe. Mimo to wytrwali. Udało im się nawet przetaszczyć na drugi brzeg działa przeciwpancerne, które wzmocniły obronę przyczółka.
Wieści o uchwyceniu przez Armię Czerwoną przyczółków na Odrze były szokujące zarówno dla żołnierzy, jak i dla ludności cywilnej. Walter Beier, który nie został wywołany z pociągu urlopowego w Prusach Wschodnich przez patrole żandarmerii polowej, spędzał właśnie ostatnie dni urlopu u rodziny w Buchsmühlenweg między Kostrzynem a Frankfurtem nad Odrą. „Szczęście na łonie rodziny nie trwało jednak długo”, wspominał później. Wieczorem 2 lutego jeden z sąsiadów przybiegł do jego domu alarmując, że w dębowym lesie, jakieś 500 metrów od wioski, zajęło pozycje około 800 rosyjskich żołnierzy. W tym rejonie nie było żadnych niemieckich jednostek, tylko kilka kompanii Volkssturmu mających za całe uzbrojenie parę karabinów i Pancerfausty. Dowodził nimi stary dyrektor szkoły. Rosyjscy snajperzy wspięli się już na drzewa i kontrolowali podejścia do lasu. Wkrótce przerzucono tu batalion złożony z byłych żołnierzy radzieckich pochodzących z Kaukazu, wzmacniający Niemcami z 6 pułku fortecznego z Frankfurtu. Beier jako żołnierz frontowy został wyznaczony przez oficera na dowódcę jednej z grup. Gdy Beier obserwował las z rowu, jeden z Tatarów wskazał na drzewa i powiedział do niego łamaną niemczyzną: „Ty nie strzelać tam! My nie strzelać tam! My nie strzelać do towarzyszy!”. Beier natychmiast o tym zameldował i Tatarzy zostali rozbrojeni oraz skierowani na tyły do kopania okopów. Pewnie i to im niewiele pomogło, gdy w końcu trafili w ręce czerwonoarmistów. Do niewielkiego pododdziału wkrótce dołączyła grupa młodych rekrutów z Dywizji Grenadierów Pancernych „Feldherrnhalle”. Większość z nich miała po szesnaście, osiemnaście lat. Zaczęli prowadzić ogień z moździerzy w kierunku dębowego lasu, jednego zresztą z nielicznych lasów liściastych w tym rejonie. Było ich ogółem około 350, ubranych w najróżniejszego kroju mundury. Niektórzy nosili stalowe hełmy, inni kepi, jeszcze inni furażerki czy zwykłe czapki. Wielu miało wciąż na sobie mundury Hitlerjugend. Wydawali się przejęci i dumni ze swojego zadania, chociaż z trudem nosili skrzynki z amunicją i nie mogli nawet prawidłowo wycelować z karabinu, który był po prostu dla nich zbyt długi. W czasie pierwszego ataku radzieccy snajperzy wyłuskiwali ich, jednego po drugim, z szeregów nacierających żołnierzy. Dowódca zginął trafiony kulą w głowę. Atak przeżyła tylko garstka żołnierzy. Beierowi udało się jeszcze odwiedzić rodzinny dom. W piwnicy zorganizowano punkt opatrunkowy i wszystkie prześcieradła, jakie tylko znaleziono w domu, podarto na bandaże. W miarę jak żołnierze armii Czujkowa posuwali się w kierunku na Reitwein Spur, skąd można byłoby panować nad całą depresją Oderbruch i zachodnimi zboczami Wzgórz Seelow, przybywały coraz to nowe niemieckie posiłki, które z marszu atakowały przyczółek. 2 lutego na północną część przyczółka przegrupowano 56 dywizjon artylerii ciężkiej SS. W ciągu następnych trzech dni i nocy
moździerze tego dywizjonu wystrzeliły 14 000 pocisków. W rejon przyczółka przerzucono również batalion z pułku czołgów „Kurmark”, który ostatnio wyposażono w Pantery. Miał on zaatakować Reitwein Spur od południa. Atak jednak zakończył się niepowodzeniem, ponieważ zaczęła się wcześniej już zapowiadana przez meteorologów odwilż i czołgi zsuwały się z błotnistych zboczy.
Wieści o oddziałach Armii Czerwonej forsujących Odrę zaszokowały Berlin. „Stalin ante portas! zapisał w swoim dzienniku pod datą 1 lutego Wilfred von Oven, attache prasowy Goebbelsa. - Ten alarmujący krzyk przeleciał przez stolicę jak wiatr”. Retoryka hitlerowskiej propagandy stała się jeszcze bardziej fanatyczna, nawet histeryczna. Zarządzono zbiórkę żołnierzy pułku granadierów z Dywizji „Grossdeutschland”. Powiedziano im, że przyczółki na Odrze muszą zostać odbite z rąk Rosjan. Następnie podjechały autobusy berlińskiej komunikacji miejskiej, które zawiozły żołnierzy na Wzgórza Seelow, z widokiem na depresję Oderbruch. Sformowano wtedy nową dywizję SS. Nadano jej nazwę „30. Januar” dla upamiętnienia dwunastej rocznicy dojścia nazistów do władzy. Trzon dywizji stanowić mieli weterani jednostek SS, ale wielu z nich dopiero niedawno opuściło szpital. Eberhard Baumgart, były żołnierz SS „Leibstandarte” znajdował się w tym czasie jeszcze w obozie dla rekonwalescentów. Otrzymał rozkaz »ff powrotu razem z innymi weteranami jednostek SS. Witający ich SS-Obersturmführer powiedział im o nowo powstającej dywizji. Jej zadaniem była obrona stolicy Rzeszy i potrzebowała zahartowanych w walkach żołnierzy. Wezwał ich do wstąpienia w szeregi dywizji i zakończył hasłem, który kiedyś wymyślił sam Himmler: „Unsere Ehre heisst Treue, Kameraden! - Naszym honorem jest wierność!”. Taki fanatyzm był już jednak rzadkością, o czym zresztą alarmowali wyżsi oficerowie SS. 12 lutego SS-Obergruppenführer Berger meldował Himmlerowi, że „nastawienie ludności cywilnej w stosunku do SS zmienia się wyraźnie na gorsze”. To zjawisko w jeszcze większym stopniu występowało w armii. Jak zauważył Berger: „Armia nie mówi już jednym głosem z SS”. Entuzjazm najbardziej fanatycznych członków SS rozpłynął się, gdy dotarli nad Oderbruch i zobaczyli posępne przestrzenie zalanych pól i grobli. „Jesteśmy na samym końcu świata!”, mówili żołnierze, z których powstać miała Dywizja „30. Januar”. Duch upadł jeszcze bardziej, gdy dowiedzieli się, że nie ma tu czołgów ani dział szturmowych. „To nie jest żadna dywizja! zauważał jeden z przybyłych nad Odrę żołnierzy. - To bezładna zbieranina!” Z powodu niewyleczonych do końca ran Baumgart został przydzielony jako pisarz do dowództwa dywizji, które zajęło zabudowania zarekwirowanego na potrzeby wojska gospodarstwa. Młoda żona właściciela tego gospodarstwa, który pewnie służył zupełnie gdzie indziej, mogła tylko oszołomiona patrzeć, jak miejsce wynoszonych z salonu mebli zajmują maszyny do pisania i polowe telefony. Nowi lokatorzy zauważyli też wkrótce, że czerwony dach był znakomitym celem dla radzieckiej artylerii. Baumgart swoją służbę rozpoczął od przepisywania na maszynie protokołów przesłuchań trzech radzieckich dezerterów. Zdecydowali się przejść przez linie niemieckie, gdy nakazano im przenieść na własnych ramionach przez wodę dowódcę dywizji. Potem tłumacze dywizyjni, którzy wywodzili się z Niemców nadwołżańskich, czytali ostatnie artykuły z „Prawdy”. Opublikowany tam komunikat po zakończeniu konferencji w Jałcie podawał, jakie są plany aliantów w stosunku do pokonanych Niemiec. Bliskość klęski poraziła Baumgarta i jego współtowarzyszy broni. „Po prostu musimy walczyć do końca!”, próbowali przekonać sami siebie. Dziewiątego lutego 1945 roku do bitwy o przyczółek został rzucony przez generała Własowa, który tworzył po stronie niemieckiej antybolszewickie oddziały rosyjskie, jeden z jego batalionów. Był on częścią Dywizji „Döberitz”. Batalion własowców zaatakował radziecką 230 Dywizję Piechoty na przyczółku na północ od Kostrzyna. Walczył zaciekle, ale bez widocznych rezultatów. Propaganda hitlerowska opisywała ten epizod jako przykład „entuzjazmu i fanatyzmu” w walce i przedstawiała żołnierzy Własowa jako specjalistów od walki wręcz. Batalion ten miał być nazwany przez innych żołnierzy „Panzerknacker” - niszczyciel czołgów, ale może to być tylko wymysłem dziennikarza,
który zmienił się w propagandzistę. Dowódca pułkownik Zacharow i jego czterech żołnierzy otrzymało Krzyże Żelazne II klasy. Sam Reichsführer SS gratulował Własowowi i przekazywał „braterskie pozdrowienia” za to, że jego jednostka „tak znakomicie spisała się w walce”. Takie traktowanie tych, których jeszcze niedawno uważano za Untermenschen, było oznaką desperacji nazistów, nawet jeżeli sam Hitler nie pochwalał tego rodzaju rzeczy. 12 lutego Goebbels przyjął delegację Kozaków „pierwszych ochotników walczących z nami przeciwko bolszewizmowi” i „miłujących wolność wojowników-rolników”. Goebbels poczęstował ich nawet butelką Weissbier w swoim biurze. Kozacy odżegnywali się jednak od Własowa i jego wielkoruskich idei, podobnie jak zresztą od przedstawicieli wielu innych mniejszości narodowych służących w SS. W tym samym czasie dotarły do Berlina za pośrednictwem niemieckiego doradcy do spraw kontaktów z ludnością cywilną skargi na ich postępowanie w stosunku do mieszkańców okręgu Friuli.
Odpowiedzią Hitlera na napór radzieckich brygad pancernych był rozkaz o stworzeniu Dywizji „Panzerjagd”, ale ta szumnie brzmiąca nazwa w nazistowskim stylu niezbyt przystawała do rzeczywistości. Dywizja składała się głównie z kompanii cyklistów z Hitlerjugend. Każdy z rowerzystów miał wieźć ze sobą dwa Panzerfausty przymocowane do kierownicy roweru. Głównym zadaniem jednostki było niszczenie radzieckich czołgów. Himmler traktował Panzerfausty jako cudowną broń, tak jak rakiety V-2. Z entuzjazmem mówił o ich wykorzystaniu w bezpośredniej walce z czołgami. Każdy żołnierz wolałby jednak mieć 88milimetrowe działo, które pozwalało niszczyć czołgi z odległości około pół kilometra. Himmler wpadał w szał, gdy ktoś wspominał o plotkach, że Panzerfaust nie może przebić pancerza radzieckich czołgów. Takie opowieści nazywał: Ein absoluter Schwindel! Gdy wróg był coraz bliżej, przywódcy Niemiec zaczęli brać pod uwagę możliwość popełnienia samobójstwa. Przywództwo okręgu berlińskiego (Gau) wydało polecenie, aby priorytet w przyznawaniu pozwoleń na broń miało „kierownictwo polityczne” państwa. Szef firmy farmaceutycznej opowiadał Ursuli von Kardorff i jej przyjaciółce, że jeden ze „Złotych Bażantów” (wyższych urzędników partyjnych) przyszedł do jego laboratorium i zażądał wydania trucizny na potrzeby Kancelarii Rzeszy. Hitler i jego najbliżsi współpracownicy znaleźli się już blisko piekła wojny, które sami rozpętali. Odwet za egzekucje ludzi związanych z lipcowym zamachem przybrał zupełnie nieoczekiwaną formę już po upływie dwóch tygodni. Rankiem 3 lutego miał miejsce szczególnie ciężki nalot samolotów amerykańskich na Berlin. Zginęło ponad 3000 ludzi. Dzielnica, gdzie mieściły się redakcje gazet, oraz wiele innych zostały prawie całkowicie zniszczone. Bomby uderzyły też w obiekty zajmowane przez przywódców nazistowskich. Trafiona została Kancelaria Rzeszy i siedziba władz partii narodowosocjalistycznej, budynek Gestapo na Prinz-Albrechtstrasse, bardzo poważnie został też uszkodzony budynek Sądu Ludowego. Jego przewodniczący, Roland Freister, który skazywał na śmierć spiskowców, zginął w piwnicach budynku. Wszystkie te wiadomości podbudowały morale ruchu oporu, ale zaczęły krążyć plotki, że obozy koncentracyjne i więzienia zostały przygotowane do wysadzenia. Jedyna nadzieja była tylko w tym, że Himmler zechce wykorzystać więźniów jako element przetargowy. Martin Bormann w swoim dzienniku zapisał po nalocie: „Ucierpiały od bomb: nowa Kancelaria Rzeszy, a w tym apartamenty Hitlera, pokój stołowy, ogród zimowy i kancelaria partii nazistowskiej”. Wydaje się, że Bormanna w tym czasie obchodził tylko los pomników nazizmu. Nie wspomniał ani słowem o ofiarach wśród ludności cywilnej. Najważniejszym wydarzeniem zapisanym w dzienniku Bormanna pod datą 6 lutego były urodziny Ewy Braun. Hitler „promieniał”, gdy patrzył, jak radosna tańczy z innymi. Jak zawsze Bormann konferował z Kaltenbrunnerem. 7 lutego Gauleiter Koch, najwyraźniej znowu w łaskach po opuszczeniu Królewca (mimo że niedawno wydał rozkaz rozstrzelania każdego, kto samowolnie opuści swój posterunek), prowadził ożywione rozmowy z Hitlerem. Tego samego wieczoru Bormann zjadł kolację z Fegeleinami. Jednym z gości na tej kolacji był również Himmler, którego
pozycję usiłowali podważyć zarówno Fegelein, jak i Kaltenbrunner. Mimo że sytuacja na froncie była katastrofalna, Himmler, dowódca Grupy Armii „Wisła”, oddalił się na wieczór ze swojej kwatery. Po kolacji Bormann i Fegelein rozmawiali z Ewą Braun, prawdopodobnie o jej wyjeździe z Berlina, ponieważ Hitler chciał ochronić ją przed niebezpieczeństwami. Następnego wieczoru Ewa wydała niewielkie przyjęcie pożegnalne dla Hitlera, Bormanna i Fegeleinów. 9 lutego wyjechała do Berchtesgaden razem ze swoją siostrą Gretl. Hitler nakazał Bormannowi, aby osobiście odprowadził je do pociągu. Bormann był Reichsleiterem partii nazistowskiej, któremu podlegali wszyscy Gauleiterzy. W większości przypadków to właśnie oni wstrzymywali ewakuację kobiet i dzieci do ostatniej chwili. Sam Bormann nigdy nie wspominał w swoich dziennikach o uchodźcach ze wschodnich terenów Rzeszy. Całkowity brak kompetencji Gauleiterów w tym względzie był porażający, ale w przypadku nazistowskiej hierarchii trudno jest powiedzieć, gdzie kończyła się odpowiedzialność, a zaczynało bestialstwo. W meldunku o „Sytuacji w zakresie ewakuacji” z 10 lutego po raz pierwszy wspomniano, że wciąż konieczna jest ewakuacja 800 000 cywilów z wybrzeża Bałtyku. Każdy pociąg i statek był w stanie zabrać tylko 1000 osób. „Nie dysponujemy wystarczającą liczbą statków, lokomotyw i wagonów”, napisano w meldunku. W tym samym czasie przywódcy hitlerowscy ani myśleli udostępnić uchodźcom swoich luksusowych „pociągów specjalnych”.
6 Wschód i Zachód Rankiem 2 lutego, gdy ruszały pierwsze niemieckie kontrataki na przyczółki na Odrze, amerykański ciężki krążownik Quincy dopływał właśnie do Malty. „Krążownik z prezydentem na pokładzie pisał Churchill - wpływał majestatycznie do okaleczonego mocno przez wojnę” Grand Harbour w La Valletcie. Churchill udał się na pokład okrętu, aby powitać Roosevelta. Chociaż sam nie dał po sobie poznać, jak duże wrażenie wywarł na nim widok wyczerpanego chorobą prezydenta, towarzyszące mu osoby wydawały się wstrząśnięte. Spotkanie dwóch polityków było przyjacielskie, nawet serdeczne, ale minister spraw zagranicznych w rządzie Churchilla, Anthony Eden, miał wiele powodów do zmartwień. Coraz częściej pojawiały się między sojusznikami różnice zdań w kwestii działań w Europie Zachodniej. Teraz obie delegacje miały udać się do Jałty na Krymie, aby razem ze Stalinem decydować o mapie powojennej Europy. Sojusznicy i w tej sprawie różnili się poglądami. Stalin wiedział już doskonale, co i w jaki sposób chce osiągnąć. Churchilla i Edena zajmowała najbardziej sprawa niepodległości Polski, natomiast dla Roosevelta priorytetem było powołanie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Trzeciego lutego brytyjski premier i amerykański prezydent wystartowali osobnymi samolotami na spotkanie ze Stalinem. Lecieli prosto w kierunku Morza Czarnego w całkowicie zaciemnionych kabinach, eskortowani przez Mustangi, samoloty myśliwskie dalekiego zasięgu. Po siedmiu i pół godzinie lotu wylądowali w Saki pod Eupatorią. Gości powitali Mołotow i Wyszynski, były prokurator w procesach pokazowych, teraz wicekomisarz spraw zagranicznych. Stalin, który panicznie bał się latania samolotami, przybył dopiero następnego dnia rano, 4 lutego. Podróżował z Moskwy swoim pociągiem z zielonymi wagonami, z których część miała wciąż dekoracje w stylu Art Nouveau, jeszcze z czasów carskich. Amerykańscy szefowie sztabów zostali umieszczeni w byłym pałacu carskim. Generał George Marshall trafił do sypialni carycy, gdzie znajdowały się nawet tajne schody, z których miał rzekomo korzystać sam Rasputin. Ich brytyjscy odpowiednicy zostali ulokowani w pałacu księcia Woroncowa w Ałupce, który był ekstrawagancką mieszanką stylu mauretańskiego i szkockiego. Prezydent Roosevelt zamieszkał w pałacu Liwadia, gdzie odbywać się miały główne rozmowy. W czasie niemieckiej okupacji Krymu wiele budynków i duża część infrastruktury zostało poważnie
uszkodzonych. Rosjanie starali się jak najszybciej przygotować pałace i inne budynki dla gości. Nie szczędzili też wysiłków, aby uprzyjemnić im czas, organizując bankiety z kawiorem i kaukaskim szampanem. Churchill nie mógł oprzeć się nazwaniu tego wybrzeża wyludnionych letnich pałaców terminem Riviera of Hades. Podejrzewał, że we wszystkich pokojach założono podsłuch. NKWD umieściło również mikrofony kierunkowe w ogrodach. Stalin odwiedził Churchilla po południu. Starał się swoją pewnością siebie przekonać, że Armia Czerwona może dotrzeć do Berlina w każdej chwili. Potem złożył uszanowanie Rooseveltowi. W czasie rozmowy z amerykańskim prezydentem zachowywał się zupełnie inaczej i przedstawił odmienną wersję wydarzeń. Podkreślał siłę niemieckiego oporu i trudności w forsowaniu Odry. Roosevelt był pewien, że to on, nie Churchill, poradzi sobie ze Stalinem. Wierzył, że jest to tylko sprawa zdobycia zaufania Stalina, co nigdy nie udało się Churchillowi. Roosevelt przyznał się nawet Stalinowi do pewnych nieporozumień między nim a Brytyjczykami, dotyczących strategii inwazji na Niemcy. Gdy zasugerował, że Eisenhower powinien mieć bezpośredni kontakt ze Stawką, Stalin gorąco to poparł. Radziecki przywódca chciał jak najwięcej skorzystać z amerykańskiego otwarcia się na Związek Radziecki, nie dając przy tym zbyt wiele w zamian. Przywódcy amerykańscy mieli i inne powody, by nie sprzeciwiać się Stalinowi. Nie wiedzieli, czy powiedzie się program budowy bomby atomowej i pragnęli jak najszybciej przekonać radzieckiego przywódcę do rozpoczęcia działań wojennych przeciwko Japonii. Nie zdawali sobie sprawy, że stworzą w ten sposób Stalinowi okazję do łatwego zgarnięcia łupów, w chwili gdy wojna dobiegała końca. W czasie pierwszej tury rozmów Stalin zaproponował, aby prezydent Roosevelt przewodniczył negocjacjom. Radziecki przywódca w czasie rozmów nosił mundur marszałka z przypiętym na piersi orderem Bohatera Związku Radzieckiego. Spodnie z lampasami przykrywały buty z kaukaskiej miękkiej skóry. Buty Stalina, przeczulonego na punkcie swego niskiego wzrostu, miały podwyższone obcasy. Unikał też jasnego oświetlenia, aby nie było widać pozostałości po ospie na twarzy. Te niedoskonałości wodza radzieckiego państwa zawsze retuszowano na wszystkich jego oficjalnych portretach. Generał Antonow, szef radzieckiego Sztabu Generalnego, przedstawił ocenę sytuacji. Amerykańskim i brytyjskim szefom sztabu brakowało jednak w tych prezentacjach wielu ważnych szczegółów. Zwłaszcza Brytyjczycy odczuwali, że ruch informacji między sojusznikami odbywa się tylko w jedną stronę. Antonow przekonywał również, że datę wielkiej styczniowej ofensywy przesunięto, aby wesprzeć Amerykanów i Brytyjczyków. Generał Marshall ze swojej strony podkreślał skutki alianckich bombardowań Niemiec - zakładów przemysłu wojennego, linii kolejowych, transportów paliw, co w ogromnym stopniu przyczyniło się do ostatnich sukcesów Armii Czerwonej. Nastrój spotkania popsuł się, gdy Stalin najwyraźniej rozmyślnie zaczął przekręcać myśli wypowiedziane wcześniej przez Churchilla. Musiał interweniować Roosevelt. Wieczorem w czasie obiadu przyjazna atmosfera została raz jeszcze zakłócona przez radziecką delegację, której uwagi wskazywały wyraźnie na lekceważenie praw małych narodów. Roosevelt, mając nadzieję na ocieplenie atmosfery, powiedział Stalinowi, że jest nazywany w Ameryce Uncle Joe (Wujek Joe). Stalin, który najwyraźniej nie był o tym informowany przez swoich dyplomatów, poczuł się urażony, że wykorzystuje się w stosunku do niego tak pozbawione szacunku określenie. Churchill próbował ratować sytuację, proponując toast za Wielką Trójkę. Stalin nie mógł odmówić. Wykorzystał jednak okazję, aby podkreślić, że to Wielka Trójka decyduje o losach świata i inne narody nie mają tu nic do powiedzenia. Roosevelt i Churchill nie zareagowali na to wystąpienie. Następnego dnia rano, 5 lutego, amerykańscy i brytyjscy szefowie sztabów spotkali się z przedstawicielami Stawki, którym przewodził generał Antonow. Stawka chciała przede wszystkim zwiększenia sił aliantów i zintensyfikowania działań we Włoszech, aby Niemcy nie mogli wycofać stamtąd swoich dywizji i skierować ich na Węgry. Propozycja wydawała się rozsądna i logiczna, ale też mogło chodzić w niej o to, by przekonać aliantów do skoncentrowania działań na południu Europy, daleko od Berlina. Zarówno generał Marshall, szef sztabu amerykańskich sił zbrojnych, jak i szef Imperialnego Sztabu Generalnego, marszałek polny sir Alan Brooke, przestrzegali otwarcie przedstawicieli Stawki, że nie będą w stanie zapobiec przerzutowi niemieckich formacji z jednego
frontu na drugi. Mogli tylko podejmować decyzje o atakach lotniczych na węzły i linie kolejowe. Najważniejsza część konferencji odbyła się po południu i w dniu następnym. Rozpoczęła się dyskusja na temat okresu powojennego i sposobu traktowania pokonanych Niemiec. Zwycięstwo przewidywano latem tego roku. Roosevelt mówił o Europejskiej Komisji Doradczej i przyszłych strefach okupacyjnych. Stalin przedstawiał jasno swoją wolę rozczłonkowania Niemiec. Roosevelt nagle stwierdził, że siły amerykańskie opuszczą Europę w dwa lata po pokonaniu Niemiec. Churchill był przerażony. To mogło tylko zachęcić Stalina do większej nieustępliwości. Poza tym wycieńczona wojną zachodnia Europa mogła okazać się zbyt słaba, aby stawić czoła komunistom. Stalin również jasno postawił sprawę, że będzie domagał się reparacji dla Związku Radzieckiego w gotówce i sprzęcie, w wysokości 10 miliardów dolarów. Nie wspomniał w czasie konferencji, że radzieckie komisje rządowe, złożone z doświadczonych księgowych w nowych pułkownikowskich mundurach, postępowały już za każdą radziecką armią. Ich zadaniem była „systematyczna konfiskata majątku niemieckiego, w tym wyposażenia zakładów przemysłowych”. Oprócz tego specjalna grupa NKWD w każdym dowództwie armii dysponowała zespołami, które potrafiły otwierać sejfy, zanim dobiorą się do nich radzieccy żołnierze, którzy zwykle próbowali je uchylać za pomocą zdobycznego Panzerfausta, niszcząc wszystko wewnątrz. Stalin chciał wycisnąć z Niemiec każdą uncję złota. Z wyjątkowym zaangażowaniem zarówno Stalin, jak i Churchill podchodzili do sprawy Polski. Rozmowy w Jałcie nie dotyczyły jednak jej granic, ale raczej składu rządu. Churchill deklarował, że dla Wielkiej Brytanii niepodległa Polska to sprawa honoru, ponieważ atak na nią był jedną z przyczyn, dla których jego kraj wypowiedział Niemcom wojnę we wrześniu 1939 roku. Stalin w swojej odpowiedzi odniósł się w sposób pokrętny do tajnego protokołu paktu radzieckoniemieckiego z 1939 roku, który zezwalał Związkowi Radzieckiemu na zajęcie i okupację wschodniej części Polski i krajów nadbałtyckich, a Niemcom - na okupację zachodniej części kraju. „To kwestia honoru - powiedział wstając - w przeszłości Rosjanie zawinili wiele względem tego kraju i rząd radziecki chciałby to teraz naprawić”. Po tym bezwstydnym wstępie, zważywszy na prześladowania Polaków, Stalin przeszedł do sedna sprawy: „Jest to również problem bezpieczeństwa państwa, ponieważ Polska jest dla Związku Radzieckiego największym problemem strategicznym. W całej naszej historii służyła jako korytarz dla wrogów atakujących Rosję”. Twierdził, że aby zapobiec temu w przyszłości, Polska musi być silna. „Dlatego Związek Radziecki jest zainteresowany w powstaniu silnej, wolnej i niepodległej Polski. Sprawa Polski to sprawa życia i śmierci dla państwa radzieckiego”. Jawna sprzeczność dwóch ostatnich stwierdzeń była oczywista. Chociaż nigdy nie wypowiedziano tego otwarcie, Związek Radziecki wyraźnie dawał do zrozumienia, że nigdy nie zgodzi się na nic innego, niż całkowite podporządkowanie Polski jako strefy buforowej. Ani Churchill, ani Roosevelt nie rozumieli w pełni szoku, jakim była dla Związku Radzieckiego i samego Stalina inwazja niemiecka na Rosję w 1941 roku. Nie mogli też pojąć, jak silne było postanowienie radzieckiego przywódcy, aby nie dopuścić do powtórzenia się podobnej sytuacji w przyszłości. Można by pokusić się nawet o stwierdzenie, że źródła zimnej wojny lezą w traumatycznych doświadczeniach przywódców radzieckich. Churchill zdawał sobie doskonale sprawę, że nie będzie miał szans w dyskusji, gdy Stalin zacznie przywoływać przy sprawie Polski argumenty dotyczące zabezpieczenia linii komunikacyjnych w obliczu zbliżającej się bitwy o Berlin. Te karty radziecki przywódca rozgrywał bardzo mądrze. Twierdził, że tymczasowy „rząd warszawski”, jak go nazywał - Amerykanie i Brytyjczycy wciąż odnosili się do niego jako do kontrolowanego przez NKWD „rządu lubelskiego” - jest w Polsce bardzo popularny. Co do demokracji, argumentował, że polski rząd w Londynie posiada tyle poparcia sił demokratycznych, co rząd de Gaulle’a we Francji. Trudno teraz stwierdzić, czy Churchill właściwie wtedy odczytał to przesłanie: Nie przeszkadzajcie mi w sprawie Polski, ponieważ kontroluję francuskich komunistów. Wasze linie komunikacyjne we Francji nie były przecież zakłócane przez francuski ruch oporu, zdominowany przez komunistów. Aby poruszyć problem stref wpływów, Stalin zapytał obłudnie o sytuację w Grecji. Radziecki przywódca na podstawie umowy z października ubiegłego roku, dotyczącej podziału stref wpływów na Bałkanach, postanowił nie mieszać się do spraw greckich i respektować brytyjskie wpływy. W
Jałcie sugerował, że zarówno Polska, jak i Francja powinny być traktowane w sposób podobny do casusu greckiego. Ale premier brytyjski najwyraźniej nie odczytał właściwie tego, co Stalin chciał mu przekazać. Nawet marszałek polny sir Alan Brooke podejrzewał, że Churchill nie zrozumiał z tej rozmowy wielu rzeczy. Stalin nie ustępował. Twierdził, że w ostatnim czasie Polacy zabili 212 radzieckich żołnierzy. Churchill został zmuszony do przyznania, że ataki przeprowadzane na jednostki Armii Czerwonej przez polski niekomunistyczny ruch oporu, Armię Krajową, są całkowicie nie do zaakceptowania. Premier brytyjski nie wiedział jednak, że to jednostki NKWD, które odpowiadały za zabezpieczenie tyłów wojsk radzieckich, były w większości przypadków stroną atakującą, że to one więziły członków ruchu oporu i wykorzystywały nawet tortury, aby wyciągnąć z aresztowanych nazwiska ich współtowarzyszy oraz informacje o lokalizacji składów broni i sprzętu wojskowego. Roosevelt był już zbyt chory i słaby, aby skutecznie interweniować w tej sprawie. Nalegał tylko na przeprowadzenie w Polsce wolnych i sprawiedliwych wyborów. Było to raczej tylko pobożne życzenie, gdyż cała maszyneria władzy w tym kraju znalazła się już w rękach radzieckich. Główny doradca Roosevelta, Harry Hopkins, Oceniał, że do prezydenta dotarła mniej więcej połowa z tego, o czym wtedy mówiono. Stalin poczuł się zwycięzcą. Gdy tylko jego negocjatorzy się przekonali, że w sprawie Polski uzyskano już wszystko, nagle zrezygnowali ze swoich zastrzeżeń do systemu głosowania zaproponowanego przez Amerykanów dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. 8 lutego, w czasie prywatnego spotkania, Stalin zgodził się na przystąpienie Związku Radzieckiego do wojny przeciwko Japonii zaraz po kapitulacji Niemiec. Przywódca radziecki, odniósłszy zwycięstwo, nie stał się mniej ustępliwy. Gdy Churchill w czasie następnego spotkania wyraził swoje zastrzeżenia co do zmiany zachodnich granic Polski, obawiając się wielkich przemieszczeń ludności, Stalin odparł, że nie wydaje się to problemem. Z triumfem w głosie mówił o ogromnych masach niemieckich uchodźców uciekających przed Armią Czerwoną.
Trzynastego lutego, w dwa dni po zakończeniu konferencji w Jałcie, Rosjanie zdobyli wreszcie Budapeszt. Koniec straszliwych walk o to miasto znaczyły orgie zabijania, rabunków, niszczenia i gwałtów. Hitler wciąż jeszcze chciał przeprowadzić kontratak na Węgry z wykorzystaniem 6 Armii Pancernej SS. Miał nadzieję rozbić 3 Front Ukraiński marszałka Tołbuchina, ale było to jak ostatnie zagranie hazardzisty, który rzucił na stół żetony, jakie pozostały po Ardenach. Tej nocy Brytyjczycy zbombardowali Drezno. Następnego ranka, w środę popielcową, lotnictwo amerykańskie ponowiło nalot na miasto. Zaatakowano kilka mniej znaczących celów. Naloty te miały być wypełnieniem danych Stawce obietnic powstrzymania przegrupowań sił przeciwnika przez zniszczenie linii kolejowych. A fakt, że w tym tygodniu na Anglię spadło 180 pocisków rakietowych typu V-1 i V-2, największa liczba od rozpoczęcia przez Niemców ataków rakietowych, nie zmiękczył serc planujących naloty. Samo Drezno, przepiękna stolica Saksonii, nie było dotąd obiektem większych nalotów bombowych. Drezdeńczycy żartowali nawet, że mieszka tu ciotka samego Churchilla i dlatego do tej pory miasto oszczędzano. Ale naloty z 13 i 14 lutego były bezlitosne, podobne do wcześniejszych na Hamburg. W Dreźnie znajdowało się w tym czasie 300 000 uchodźców ze wschodu. Kilka pociągów z nimi utknęło na głównej stacji kolejowej. Tragedię stanowiło to, że zamiast wojsk maszerujących w odwrotną stronę przez Drezno na front, jak twierdził radziecki wywiad wojskowy, płynęła tędy rzeka uchodźców. Goebbels wpadł w furię, gdy tylko dotarły do niego wieści z Drezna. Chciał nawet, by zlikwidowano tylu jeńców wojennych, ilu ludzi straciło życie w Dreźnie. Pomysł ten przekazano Hitlerowi. Byłoby to jednak poważnym pogwałceniem Konwencji Genewskiej i zmusiłoby wojska niemieckie do walki do samego końca. Generał Jodl, popierany przez Ribbentropa, feldmarszałka Keitla i wielkiego admirała Dönitza, przekonał Hitlera, że taka eskalacja terroru mogłaby obrócić się przeciwko Niemcom. Goebbelsowi udało się uzyskać jedynie to, ze żołnierze, którzy mieli rodziny i krewnych w tym mieście, mogli otrzymać dodatkowy urlop. Hans-Dietrich Genscher pamiętał wyraz twarzy tych, gdy wrócili z Drezna. Nie chcieli mówić o tym, co zobaczyli.
Na froncie zachodnim Amerykanie i Brytyjczycy posuwali się wolniej niż Armia Czerwona. Postępy ofensywy w Nadrenii, która rozpoczęła się w czasie konferencji w Jałcie, nie były również zadowalające. Sam Eisenhower także się nie spieszył. Uważał, że wiosenne powodzie uczynią Ren trudnym do sforsowania aż do początków maja, czyli jego armie mogły być gotowe do przeprawy na drugą stronę rzeki dopiero po upływie sześciu tygodni. Uchwycenie niezniszczonego jakimś cudem mostu na Renie w Remagen pozwoliło jednak na zwiększenie tempa ofensywy. Eisenhower był w tym czasie głęboko poirytowany brytyjską krytyką jego strategii ofensywy na szerokim froncie. Churchill, marszałkowie polni Brooke i Montgomery dążyli do przeprowadzenia silnego uderzenia na Berlin. Powody były głównie natury politycznej. Zdobycie Berlina przed Armią Czerwoną pomogłoby odtworzyć równowagę sił na kontynencie. Poza tym zdobycie stolicy Rzeszy odebrałoby siłom niemieckim wolę oporu i z pewnością przyspieszyłoby koniec wojny. Tym dążeniom brytyjskich polityków i wojskowych nie pomagała jednak wcale postawa marszałka polnego Montgomery’ego. Pod koniec pierwszego tygodnia stycznia przekonywał wszystkich, że zatrzymanie ofensywy w Ardenach jest w dużej części jego zasługą. To doprowadziło amerykańskich generałów do furii i wprawiło Churchilla w głębokie zakłopotanie. Z pewnością nie pomogło mu to przekonać Eisenhowera, aby pozwolić Montgomery’emu poprowadzić ofensywę przez północne Niemcy do Berlina. Eisenhower, naczelny dowódca sił alianckich, w dalszym ciągu przekonywał, że nie do niego należy ustalanie powojennego porządku świata. Jego zadaniem było zakończenie wojny przy możliwie najmniejszych stratach własnych. Według niego, to Brytyjczycy pozwalali polityce brać górę nad względami strategicznymi. Eisenhower był rzeczywiście wdzięczny Stalinowi za wysiłek podjęty w celu przyspieszenia styczniowej ofensywy, ale nie rozumiał tego, że ofensywa ta miała również na celu podporządkowanie Polski jeszcze przed konferencją w Jałcie. Politycy amerykańscy unikali w tym czasie prowokowania Stalina w jakikolwiek sposób. John Winant, ambasador Stanów Zjednoczonych w Londynie, podczas rozmów na temat stref okupacyjnych na forum Europejskiej Komisji Doradczej odmawiał podniesienia sprawy korytarza lądowego do Berlina, aby tylko nie popsuć stosunków ze stroną radziecką. Dążenie do łagodzenia spornych spraw z ZSRR wynikało z postawy najwyżej postawionych amerykańskich polityków. Roosevelt powiedział na przykład doradcy politycznemu Eisenhowera, Robertowi Murphy’emu, że „najważniejszą rzeczą jest przekonanie Rosjan, aby nam ufali”. Nic nie mogło bardziej zadowolić Stalina. Samo twierdzenie Roosevelta: „Potrafię sobie radzić ze Stalinem” było jakby częścią teorii Murphy’ego, że osobiste przyjaźnie determinują politykę. „Radzieccy decydenci i dyplomaci nie działają w taki sposób”, dodawał. Dążenie Amerykanów do pozyskania lojalności Stalina sprawiło, że nie zastanawiali się nad tym, jak dalece mogą mu zaufać. A przecież był to człowiek, którego brak poszanowania dla prawa międzynarodowego ujawnił się już wtedy, gdy radził im zaatakować Niemcy przez neutralną Szwajcarię, „oskrzydlając Wał Zachodni”.
Postawa ZSRR wobec Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii wynikała z faktu, że państwa te nie odczuły w tak wielkiej mierze jak Związek Radziecki okropności wojny. Poza tym Niemcy hitlerowskie w zupełnie inny sposób traktowały jeńców alianckich niż wziętych do niewoli żołnierzy Armii Czerwonej. Meldunki z 1 Frontu Białoruskiego po wyzwoleniu obozu jenieckiego w pobliżu miejscowości Torn podkreślały ten kontrast. Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi „wyglądali bardziej jak ludzie po urlopie, a nie jak jeńcy wojenni. Jeńcy radzieccy byli wychudzeni, owinięci w koce”. Jeńcy z państw zachodnich nie musieli pracować, mogli grać w piłkę nożną i otrzymywali paczki z Czerwonego Krzyża. W tym samym czasie po drugiej stronie obozu „17 000 radzieckich jeńców wojennych zostało zabitych lub zmarło z chorób i głodu. «Racje specjalne» dla jeńców radzieckich składały się z 300 gramów ersatzu chleba i jednego litra wodnistej zupy. Zdrowszych i silniejszych zmuszano do kopania okopów, słabszych zabijano lub zakopywano żywcem”.
Jeńców strzegli „zdrajcy” z Armii Czerwonej, których skuszono obietnicami lepszych racji żywnościowych. Ochotnicy ci traktowali „ich w sposób o wiele bardziej okrutny niż sami Niemcy”. Niektórzy ze strażników byli z pochodzenia nadwołżańskimi Niemcami. Kazali jeńcom rozbierać się i szczuli ich psami. Niemcy prowadzili w obozach intensywne działania propagandowe, aby przekonać jeńców do wstępowania w szeregi Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej [ROA, Ruskoj Oswoboditielnoj Armii] generała Własowa. Służyli w niej byli żołnierze Armii Czerwonej, tyle że już w mundurach Wehrmachtu. „Wielu Ukraińców i Uzbeków zaprzedało się wtedy Niemcom”, opisywał jeden z jeńców, „były członek partii i porucznik sił lądowych”. Określenie „były” dołączano do jeńców wojennych, ponieważ gdy poddali się wrogowi i poszli do niewoli, w rodzinnym kraju pozbawiano ich wszelkich praw. Katalog kar stosowanych przez Niemców wobec jeńców radzieckich był szeroki. Kazali na przykład klęczeć przez siedem i więcej godzin, co sprawiało, że „ofiara całkowicie słabła”. Jeńcy musieli biegać po schodach, na których stali strażnicy uzbrojeni w gumowe pałki. W innym obozie rannych oficerów zimą wkładano pod prysznic i pozostawiano na mrozie, dopóki nie zamarzli na śmierć. Poddawano ich także siedemnastowiecznej torturze rozciągania na koźle do piłowania drewna. Niektórzy służyli jako „żywe cele” w czasie ćwiczeń strzeleckich strażników z SS. Jedną z kar jeńcy nazywali Achtung! Polegała ona na tym, że jeńca zmuszano do tego, aby się rozebrał i klęczał na otwartej przestrzeni. Gdy tylko przestawał krzyczeć Achtung! Achtung! Achtung!, spuszczano na niego psy. Strażnicy szczuli również jeńców psami, gdy tracili siły w czasie „marszów sportowych” polegających na szybkim maszerowaniu krokiem defiladowym. Być może informacje o tego rodzaju praktykach wpłynęły na to, że podobne praktyki stosowali potem żołnierze Armii Czerwonej wobec jeńców niemieckich. Brytyjski jeniec wojenny, pilot wojskowy, któremu udało się uciec z obozu jenieckiego, trafił do jednej z jednostek 1 Frontu Ukraińskiego. Tam widział, jak zmuszono żołnierza z jednostki SS do grania na fortepianie. Na migi pokazano mu, że zostanie zabity, gdy tylko przestanie grać. Żołnierz grał przez szesnaście godzin, zanim już zupełnie bez siły, płacząc, głową uderzył w klawiaturę. Czerwonoarmiści wywlekli go na zewnątrz i zastrzelili.
Żołnierze Armii Czerwonej wkraczali na terytorium Rzeszy z mieszaniną nienawiści i uniesienia. „Wydawało się, że prawie każdy ma już niemieckie organki - zanotował Grossman - żołnierski instrument, ponieważ można było na nim grać wszędzie, na wozie czy rozklekotanej ciężarówce”. Wspominali poległych towarzyszy broni. Jaków Aronow, żołnierz jednostki artylerii, zginął pod Królewcem 19 lutego. Krótko przed śmiercią wysłał do domu tyli powy żołnierski list: My tu wszyscy bijemy i niszczymy wroga, który ucieka do swojego legowiska jak ranna bestia. Ja mam się dobrze, jestem żywy i zdrowy. Myślę tylko o czekającej mnie walce z wrogiem i powrocie do was, do domu.
List skierowany do współtowarzysza broni, który mógł go zrozumieć, był już nieco inny: Tak bardzo kocham życie, a nawet nie zacząłem smakować go na dobre. Mam tylko dziewiętnaście lat. Tak często teraz widzę śmierć na froncie i tak często zaglądam jej w oczy. Walczę i do tej pory z nią zwyciężam. Służę w pododdziale rozpoznania artyleryjskiego i możesz sobie wyobrazić, jak to wygląda. Bardzo często koryguję ogień mojej baterii i kiedy pociski zaczynają wreszcie trafiać w cel, czuję radość.
Aronow zginął pewnego „mglistego pruskiego poranka”, jak napisał do Ж jego siostry Iriny najbliższy przyjaciel, który przeszedł z nim całą drogę od Witebska do Królewca: Tak więc, droga Iro, wojna rozdziela przyjaciół i wiele już krwi zostało przelanej. My bierzemy teraz odwet na hitlerowskiej żmii za naszych braci i przyjaciół, za przelaną przez nich krew.
Ciało Aronowa zostało pogrzebane przez jego współtowarzyszy broni „na skraju lasu”. Pewnie jak wiele innych, i to miejsce pochówku oznaczono tylko wbitym w ziemię kijem z przymocowanym
do niego kawałkiem czerwonego materiału. Gdy odnaleźli je później żołnierze z jednostek tyłowych, kawałek materiału zastąpiła drewniana tabliczka. Zbyt wiele było ciał, aby je wszystkie chować na cmentarzach. Żołnierze Armii Czerwonej często spotykali się z robotnikami przymusowymi, którzy wracali teraz do swoich domów. Wśród nich wiele było prostych kobiet z chustkami głęboko nasuniętymi na czoło i stopami owiniętymi onucami. Dramaturg Agranienko, wtedy kapitan Armii Czerwonej, natknął się w Prusach Wschodnich na wóz pełen kobiet. Zapytał, kim są. „Jesteśmy Rosjankami!”, odpowiedziały z radością w głosie, słysząc ojczysty język. Agranienko uściskał ręce każdej z nich po kolei. Jedna z kobiet rozpłakała się: „Po raz pierwszy od trzech lat ktoś uścisnął moją rękę”. Agranienko spotkał również „piękność gdzieś spod Orła, nazwiskiem Tatiana Chilczakowa”. Wracała do domu z dwumiesięcznym dzieckiem. W niemieckim obozie dla robotników przymusowych spotkała Czecha i zakochała się w nim. Oboje poprzysięgli sobie miłość. Gdy nadeszła Armia Czerwona, Czech natychmiast zgłosił się na ochotnika, aby walczyć z Niemcami. „Tatiana nie znała jego adresu, on nie znał jej. Było mało prawdopodobne, że koleje wojny znowu ich kiedyś zetkną ze sobą”. Najpewniej po powrocie do Orła zajęły się nią odpowiednie władze za zadawanie się z cudzoziemcami.
Głównym powodem zaniepokojenia Stawki była duża luka, „nawis bałtycki”, między 1 Frontem Białoruskim Żukowa a lewym skrzydłem 2 Frontu Białoruskiego Rokossowskiego. 6 lutego Stalin zadzwonił do Żukowa z Jałty. Zapytał o sytuację i co w tej chwili robi. Żuków odpowiedział, że prowadzi właśnie odprawę dla dowódców armii w sprawie ofensywy na Berlin z nowych przyczółków na Odrze. Stalin odparł, że traci tylko czas. Powinien umocnić się na Odrze i skierować na północ, aby połączyć się z Rokossowskim. Czujkow, dowódca 8 Armii Gwardii, który nie przepadał za Żukowem od czasu Stalingradu, z pewną pogardą twierdził później, że Żuków nie naciskał zbyt silnie na dalszą ofensywę na Berlin. Ta niekiedy ostra i gorzka dyskusja trwała również w latach powojennych. Czujkow przekonywał, że na początku lutego nie broniony Berlin mógł zostać łatwo zdobyty. Żuków i inni wyżsi dowódcy zdawali sobie jednak sprawę z wyczerpania i zmęczenia żołnierzy oraz braków w zaopatrzeniu. Do tego dochodziła groźba kontrataku z pomocy na odsłonięte prawe skrzydło. Ryzyko było zbyt wielkie. W Prusach Wschodnich wciąż jeszcze walczyły duże zgrupowania wojsk niemieckich. Pozostałości 4 Armii, którym nie udało się wydostać z Prus pod koniec stycznia, znalazły się w okrążeniu pod Heiligenbeil (ob. Mamonowo), przyciśnięte do Zalewu Wiślanego. Wspierała je artyleria ciężkich krążowników Admiral Scheer i Lützow, które zza Mierzei Wiślanej ostrzeliwały pozycje radzieckie. Pozostałości 3 Armii Pancernej w Królewcu zostały odcięte od Sambii, ale kontratak z 18 lutego pozwolił na stworzenie korytarza łączącego oba zgrupowania niemieckie. Trwała intensywna ewakuacja ludności cywilnej i rannych z Piławy, ale wielu uchodźców obawiało się płynąć po morzu, pamiętając, jaki los spotkał Wilhelma Gustloffa i inne statki transportowe. Rankiem 12 lutego został storpedowany statek szpitalny General von Steuben, gdy wychodził Z Pilawy z 2680 rannymi na pokładzie. Prawie wszyscy zginęli. 2 Armia została zmuszona cofnąć się w kierunku dolnego biegu Wisły i jej ujścia oraz przejść do obrony Gdańska i Gdyni. Stanowiła ona lewe skrzydło Grupy Armii „Wisła” Himmlera. We wschodniej części Pomorza Zachodniego formowano nową 11 Dywizję Pancerną SS dla Grupy Armii „Wisła”. Na prawym skrzydle Grupy Armii „Wisła”, opierającym się o Odrę, znajdowały się resztki 9 Armii generała Bussego, która wcześniej poniosła ogromne straty w zachodniej części Polski. Sam Himmler rzadko już opuszczał luksusowo wyposażony pociąg specjalny Steiermark, który pełnił rolę jego polowej kwatery. Reichsführer SS zaczął teraz zdawać sobie sprawę z ogromu ciążącej na nim odpowiedzialności. Była większa niż wcześniej mógł sobie wyobrazić. „Brak poczucia odpowiedzialności i przygotowania sprawiał - pisał pułkownik Eismann - że nie był
zdolny do realnego przedstawienia sytuacji operacyjnej Hitlerowi, oprócz przekazania kilku zapewnień i wypowiedzenia kilku banałów”. Himmler wracał z odpraw z Hitlerem niczym wrak człowieka. Oficerowie jego sztabu zobaczyli, że Reichsführer, którego wszyscy się bali, sam może się bać. Jego „służalcza postawa” w stosunku do Hitlera i strach przed przyznaniem się do katastrofalnego stanu wojsk „spowodowała ogromne straty i kosztowała wiele niepotrzebnie przelanej krwi”. Himmler postępował dokładnie w ten sam sposób, w jaki zachowywał się Hitler. Mówił bez przerwy o nowych kontratakach. Po fiasku natarcia Demmlhubera skoncentrował swoje działania na tworzeniu 11 Armii Pancernej SS. Na początku Grupa Armii „Wisła” posiadała tylko trzy dywizje pancerne, wszystkie o niepełnych stanach. W najlepszym więc wypadku mogły one tworzyć korpus, „ale armia pancerna brzmiała o wiele lepiej”, jak zauważył Eismann. Sam Himmler miał pewne ukryte zamiary. Chciał wprowadzić oficerów Waffen-SS do wojskowych sztabów i wyższych dowództw. Dowódcą armii miał zostać SS-Obergruppenführer Steiner. Steiner, doświadczony żołnierz, był z pewnością lepszym kandydatem na to stanowisko niż inni wyżsi oficerowie Waffen-SS. Nie czekało go jednak łatwe zadanie. Generał Guderian, przekonany o celowości utrzymania korytarza z Prusami Wschodnimi, w czasie jednej z odpraw w pierwszym tygodniu lutego nalegał na przeprowadzenie niezbędnej operacji wojskowej. Był nawet bardziej rozmowny niż zwykle po kilku drinkach podczas wczesnego lunchu z japońskim ambasadorem. Guderian chciał wyprowadzenia uderzenia oskrzydlającego z linii Odry, na południe od Berlina i z obszaru Pomorza Zachodniego w celu odcięcia części armii frontu Żukowa. Aby zabezpieczyć siły do wykonania uderzenia, planował ewakuację morzem dywizji z Kurlandii i przerwanie ofensywy na Węgrzech. Hitler jednak raz jeszcze odmówił. - Proszę nie sądzić - nalegał Guderian - że to upór skłania mnie do tego, aby wciąż na nowo domagać się od pana ewakuacji Kurlandii. Po prostu nie widzę innej możliwości zdobycia dla nas odwodów, a bez nich nie będziemy mogli obronić stolicy Rzeszy. - Jak pan może mówić coś podobnego?! - Hitler krzyczał, trzęsąc się ze złości. - Czy myśli pan, że ja nie walczę o Niemcy? Całe moje życie to jedna długa walka o Niemcy! Pułkownik de Maiziere, szef wydziału operacyjnego w Zossen, nigdy wcześniej nie był świadkiem takiej awantury i bał się o szefa sztabu. Aby uspokoić nieco Hitlera, Göring wyprowadził Guderiana z sali. Szef Sztabu Generalnego Wehrmachtu obawiał się przede wszystkim tego, że 2 Armia, próbując utrzymać łączność między Prusami Wschodnimi i Pomorzem, zostanie odcięta od sił głównych. Dlatego nalegał na atak w kierunku południowym z „nawisu bałtyckiego”. Atak na prawe skrzydło frontu Żukowa odwiódłby również Rosjan od dążeń do natychmiastowego ataku na Berlin. 13 lutego odbyła się ostateczna odprawa w tej właśnie sprawie w Kancelarii Rzeszy. Obecny był Himmler jako dowódca Grupy Armii „Wisła” i SS-Oberstgruppenführer Sepp Dietrich. Guderian przybył ze swoim najzdolniejszym zastępcą, generałem Wenckiem. Od samego początku nalegał na szybkie rozpoczęcie operacji, najpóźniej za dwa dni. Sprzeciwił się temu Himmler, argumentując, że do jednostek nie dotarło jeszcze paliwo i amunicja. Poparł go Hitler i wkrótce doszło do kolejnego starcia między Guderianem a Führerem. Guderian chciał również, aby operacją kierował generał Wenck. - Reichsführer SS z pewnością da sobie radę z prowadzeniem natarcia - powiedział Hitler. - Reichsführer SS nie ma doświadczenia ani odpowiedniego sztabu, aby samodzielnie prowadzić natarcie. Obecność generała Wencka jest nieodzowna. Potem był tylko krzyk Hitlera: - Zabraniam panu mówić, że Reichsführer SS jest niezdolny do wypełniania swoich obowiązków. Kłótnia ciągnęła się przez długi czas. Hitler dostawał ataków furii i wrzeszczał. Guderian wspominał później, że spoglądał na portret Bismarcka, Żelaznego Kanclerza, i zastanawiał się, co pomyślałby o tym, co dzieje się w kraju, który stworzył. Ku zaskoczeniu Guderiana Hitler nagle przestał chodzić po pokoju i powiedział Himmlerowi, że jeszcze tej nocy do jego kwatery powinien udać się generał Wenck, który pokieruje ofensywą. Potem opadł na krzesło i uśmiechnął się do Guderiana.
- Proszę niech pan kontynuuje swój raport. Sztab Generalny wygrał dzisiaj bitwę. Później Guderian zignorował wymówki Keitla w przedpokoju, że mógł doprowadzić do udaru u wodza. Obawiał się, że jego sukces może być krótkotrwały. Szesnastego lutego rozpoczęła się pod dowództwem Wencka ofensywa pomorska, znana pod nazwą stargardzkiej bitwy pancernej. Planowano wykorzystać 1200 czołgów, brakowało jednak pociągów do ich przerzucenia. Nawet jedna dywizja pancerna o niepełnych stanach potrzebowała aż pięćdziesiąt składów, by przewieźć sprzęt bojowy i żołnierzy. Daleko poważniejsze były braki amunicji i paliwa, których wystarczało tylko na trzy dni. Nie wyciągnięto odpowiednich nauk z ofensywy w Ardenach. Oficerowie sztabowi chcieli nadać ofensywie kryptonim „Husarenritt” (huzarska szarża), aby przynajmniej w ten sposób potwierdzić, że operacja ta nie jest niczym więcej niż rajdem. SS nalegało jednak na bardziej dramatyczną nazwę „Sonnenwende” (przesilenie dnia z nocą). Ofensywa nie okazała się ani huzarską szarżą - wozy bojowe utknęły w błocie w wyniku nagłej odwilży - ani przesileniem, ponieważ nie zmieniła niemal nic w ogólnej sytuacji. Gdy rozpoczęła kontratak radziecka 2 Armia Pancerna Gwardii, stracono natomiast bardzo wiele czołgów. Ofiarą tej ofensywy był generał Wenck, który został poważnie ranny w wypadku samochodowym, gdy wracał do swojej kwatery po odprawie z Hitlerem w nocy 17 lutego i zasnął za kierownicą. Zastąpił go generał Krebs, zdolny oficer sztabowy, który przed rozpoczęciem operacji „Barbarossa” był attache wojskowym w Moskwie. Po dwóch dniach zarzucono również próbę zatrzymania radzieckiego kontrataku. Jedyne co można dobrego o tej ofensywie powiedzieć, to że dała Wehrmachtowi nieco czasu. Na Kremlu przekonano się, że nie ma co myśleć o natarciu na Berlin bez opanowania Pomorza Zachodniego.
Hitler ogłaszał kolejne miasta „twierdzami” i odmawiał ewakuacji okrążonych jednostek. Było to częścią jego „polityki” wymuszonego poświęcenia i bezcelowych ofiar. Wiedział, że są i tak skazane na zagładę, bo Luftwaffe brakowało paliwa i samolotów, które mogłyby dostarczać zaopatrzenie. Poza tym jego decyzje doprowadziły do pozbawienia Grupy Armii „Wisła” najlepszych i najbardziej doświadczonych jednostek bojowych. Wrocław i Królewiec opierały się jeszcze atakom, ale inne miasta ogłoszone przez Hitlera twierdzami już padły. W południowej części Pomorza Zachodniego Piła, najmniejsza z nich, chociaż mocno broniona, poddała się 14 lutego po desperackiej obronie. Tym razem Hitler nie miał żadnych pretensji i odznaczył dowódcę twierdzy i jego zastępcę Krzyżami Rycerskimi. Cztery dni później, 18 lutego, gdy operacja „Sonnenwende” utknęła w błocie Pomorza, generał Czujkow dał sygnał do ostatecznego szturmu na Poznań. Tuż przed nim Wydział Propagandy jego armii nadawał przez głośniki, tak jak pod Stalingradem, muzykę pogrzebową przeplataną wezwaniami do poddania się. Informowano, że nie ma już żadnej nadziei na ucieczkę i wyrwanie się z okrążenia, ponieważ miasto jest w tej chwili 200 kilometrów za linią frontu. Artyleria rozpoczęła „zmiękczanie” obrony dziewięć dni wcześniej. 18 lutego do czterogodzinnej nawały artyleryjskiej przystąpiło 1400 dział, moździerzy i katiusz. Oddziały szturmowe zaatakowały twierdzę, której fortyfikacje naruszyła już artyleria. Gdy opór nie ustał, podciągnięto haubice kalibru 203 mm, które poprowadziły ogień na wprost. Wykorzystano też miotacze ognia i zrzucano ładunki wybuchowe do szybów wentylacyjnych. Niemieccy żołnierze, którzy chcieli się poddać po tej nawale, zostali zastrzeleni na miejscu przez własnych oficerów. Koniec jednak zbliżał się nieuchronnie. W nocy z 22 na 23 lutego komendant twierdzy, generał major Ernst Gommel, rozłożył na podłodze swojego gabinetu flagę ze swastyką, położył się na niej i zastrzelił ze swojego pistoletu. Resztki garnizonu twierdzy skapitulowały.
Oblężenie Wrocławia trwało o wiele dłużej. Miasto broniło się nawet wtedy, gdy padł już Berlin. Skutki były katastrofalne. Fanatyczny Gauleiter Hanke chciał, by stolica Śląska pozostała niezdobyta. Na jego rozkaz z głośników w końcu stycznia ogłoszono rozkazy opuszczenia miasta
przez kobiety i dzieci. Setki z nich zamarzło wtedy na mrozie.5 Miasto było dobrze przygotowane do obrony, jeżeli chodzi o zapasy żywności, brakowało natomiast amunicji. Podejmowane próby zrzutów na spadochronach marnowały tylko siły i środki Luftwaffe. Generał pułkownik Schörner, dowódca Grupy Armii „Środek”, zdecydował pod koniec lutego o wysłaniu 25 pułku spadochronowego. Dowódca pułku protestował przeciwko takim rozkazom, argumentując, że nie ma żadnego lotniska, na które można byłoby przerzucić jego ludzi. 22 lutego żołnierze pułku zaczęli wchodzić na pokład samolotów transportowych Ju-52 na lotnisku w Jüterbogu pod Berlinem. Około północy samoloty znalazły się nad Wrocławiem. Jeden ze spadochroniarzy tak opisywał ten moment: „Nad miastem widać było ogromną mnę ognia. Natknęliśmy się na intensywny ogień artylerii przeciwlotniczej”. W czasie lotu nad miastem trafiona została radiostacja, co spowodowało utratę kontaktu z kontrolą naziemną i samoloty musiały wylądować na lotnisku zapasowym pod Dreznem. Kolejną próbę podjęto dwa dni później. Ogień radzieckiej artylerii przeciwlotniczej był jeszcze bardziej intensywny. Samoloty krążyły nad Wrocławiem przez dwadzieścia minut, próbując znaleźć lotnisko. Stracono trzy samoloty. Jeden z nich uderzył w fabryczny komin. Decyzje podjęte przez Hankego i polityka Schörnera („siła przez strach”) przyniosły straszliwe skutki. Na porządku dziennym były egzekucje i kary. Nawet dziesięcioletnie dzieci zmuszano do pracy przy budowie pasa startowego w obrębie miasta pod ciągłym ogniem artylerii i bombami z radzieckich samolotów. Jakakolwiek próba poddania się przez tych, którzy chcieli zachować „ich żałosne żywoty”, kończyła się wyrokami śmierci, które natychmiast wykonywano. „Zdecydowane kroki” podejmowano także przeciwko rodzinom „zdrajców”. Schörner argumentował, że „prawie cztery lata azjatyckiej wojny zmieniły całkowicie frontowego żołnierza. Zahartowały go i przekonały do walki z bolszewikami... W czasie kampanii na wschodzie ukształtował się żołnierz świadomy politycznie”.
Chełpliwe twierdzenia Stalina w Jałcie, że cała ludność Prus Wschodnich i Śląska uciekła przed ofensywą, nie pokrywały się z prawdą. Wciąż wielu Niemców znajdowało się w oblężonych przez Armię Czerwoną miastach. Ludność cywilna cierpiała głód i chłód, okrążona przez wojska radzieckie w Królewcu, czekając na ewakuację, czy pod Heiligenbeil lub w Piławie, uciekając na piechotę na zachód lub pozostając w domach. Lutowa odwilż sprawiła, że Mierzeję Wiślaną można teraz było pokonać tylko pieszo, już nie na wozach czy saniach. Wciąż jeszcze istniały szansę przedostania się do Gdańska i na Pomorze Zachodnie, chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę, że zamknięcie i tej drogi ucieczki przez 1 Front Białoruski jest tylko kwestią czasu. Oficerowie jednostek Smiersza informowali w tym czasie Berię, że „znaczna część ludności Prus Wschodnich” uciekła do Królewca. Brakowało tam jednak miejsca, aby wszystkich pomieścić i żywności, aby wszystkich wyżywić. Uchodźcy mieli szczęście, jeżeli udawało im się w ogóle otrzymać dzienną rację chleba -180 gramów. „Wzdłuż dróg ciągnęły głodujące kobiety z dziećmi” w nadziei, że nakarmi je Armia Czerwona. Od tej ludności wywiad radziecki dowiedział się, że „morale garnizonu w Królewcu jest już bardzo niskie. Nowo wydane rozkazy mówiły, że jeżeli mężczyzna nie zgłosi się do służby frontowej, zostanie na miejscu rozstrzelany... Żołnierze zakładali ubrania cywilne i dezerterowali. 6 i 7 lutego na północnej stacji kolejowej wystawiono na pokaz ciała 80 niemieckich żołnierzy. Obok postawiono tablicę z napisem: „To byli tchórze i tak samo zginęli”.
Po klęsce operacji „Sonnenwende” wyraźnie wzrosło zagrożenie dla Gdańska. Kriegsmarine czyniło wciąż ogromne wysiłki, aby ewakuować jak największą liczbę rannych żołnierzy i ludności cywilnej. W ciągu jednego tylko dnia, 21 lutego, wywieziono 51 000 osób. Władze hitlerowskie oceniały, że do ewakuacji pozostało tylko 150 000 osób, ale już w tydzień później okazało się, że w 5
Los Henkego do dziś pozostaje nieznany, nie odnaleziono jego zwłok, a plotka głosiła, że wydostał sie z oblężonego Wrocławia jednym z eksperymentalnych modeli śmigłowców, podobno widziano go potem w Czechach.
mieście wciąż znajduje się około 1,2 miliona ludzi, z czego 530 000 to uchodźcy. Nie ustawano jednak w wysiłkach. 8 marca z Pomorza wyjechały trzydzieści cztery pociągi z ludnością cywilną. Składy kierowano głównie do Meklemburgii, na zachód od Odry. Hitler chciał również, aby 150 000 uchodźców ewakuowano do Danii. Dwa dni później wydano kolejne instrukcje: „Führer nakazał od teraz ewakuację uchodźców do Kopenhagi”. 10 marca oceniano, że ze wschodnich prowincji Rzeszy uciekło już ogółem 11 milionów ludzi. Nawet wtedy, gdy przez Gdańsk przelewały się fale uchodźców, w Gdańskim Instytucie Anatomii kontynuowano wciąż nieludzkie eksperymenty. Już po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną powołano specjalną komisję, która miała się zająć przeprowadzanymi tam próbami wytwarzania mydła z ludzkiego tłuszczu i wyprawiania ludzkiej skóry. Wykorzystywano „ciała obywateli Związku Radzieckiego, Polski i innych państw, zabitych w niemieckich obozach koncentracyjnych”. Prace tego rodzaju profesor Spanner i jego asystent Volman rozpoczęli jeszcze w 1943 roku. Potem wybudowano nawet specjalne pomieszczenia produkcyjne. „Kontrola pomieszczeń Instytutu Anatomii doprowadziła do wykrycia 148 ludzkich ciał, które przechowywano do produkcji mydła. 126 z nich były to ciała mężczyzn, 18 - kobiet, 4 - dzieci. 80 ciał męskich i 2 kobiece były pozbawione głów. Znaleziono również 89 ludzkich głów”. Wszystkie ciała i głowy przechowywano w metalowych pojemnikach w roztworze alkoholowo-fenolowym. Większość ciał pochodziła prawdopodobnie z pobliskiego obozu koncentracyjnego Stutthof (niedaleko Sztutowa). „Ciała należały do ludzi różnych narodowości, głównie Polaków, Rosjan i Uzbeków”. Prace w tym zakresie miały najwyraźniej aprobatę władz, biorąc pod uwagę rangę gości, którzy odwiedzali instytut. „W 1944 roku, gdy już rozpoczęto produkcję mydła, Instytut Anatomii odwiedzali minister oświaty Rust, minister zdrowia Konti i Gauleiter Gdańska Förster. Zwiedzali wszystkie pomieszczenia instytutu i doskonale wiedzieli o produkcji mydła z ludzkich ciał”. Najbardziej zdumiewające w tym wszystkim było to, że niczego nie zniszczono przed przybyciem Armii Czerwonej oraz że profesor Spanner i jego współpracownicy nigdy nie stanęli przed sądem. Najwyraźniej przetwarzania ludzkich szczątków nie traktowano jako przestępstwa. W obozie koncentracyjnym Stutthof trzymano głównie Rosjan i Polaków, żołnierzy i Żydów. W ciągu sześciu tygodni zmarło tam na tyfus około 16 000 więźniów. Gdy do obozu zbliżała się Armia Czerwona, nakazano więźniom likwidację wszelkich śladów istnienia obozu. Wysadzono w powietrze krematorium i spalono dziesięć baraków, w których przebywali Żydzi. Wtedy tez najprawdopodobniej nawet zwykli żołnierze niemieccy musieli brać udział w egzekucjach radzieckich jeńców wojennych i więźniów z obszaru ZSRR. Niezależnie od tego, czy wyczerpani wojną żołnierze Wehrmachtu obawiali się odwetu za wojenne zbrodnie, czy bolszewików i łagrów na Syberii, dalej maszerowali i walczyli. „Niemcy nie stracili jeszcze nadziei - stwierdzono w jednej z analiz francuskiego wywiadu opracowanej w lutym nawet nie śmią o tym myśleć”. Radzieccy oficerowie ujmowali to bardziej lakonicznie: „Morale jest niskie, ale poziom dyscypliny wciąż wysoki”.
7 Oczyszczanie tyłów Czternastego lutego w Prusach Wschodnich konwój pojazdów wojskowych z oznaczeniami Armii Czerwonej skręcił z głównej szosy z Kętrzyna do Węgorzewa w jedną z bocznych dróg. Prowadziła ona do gęstego sosnowego lasu. Wkrótce widać już było wysoki płot z drutu kolczastego. Pojazdy dotarły do zapory z tablicą: „Stój! Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony”. To był wjazd do byłej kwatery Hitlera, „Wilczego Szańca”. Na samochodach ciężarowych znajdowali się żołnierze 57 Dywizji Piechoty NKWD. Oficerowie dowodzący konwojem mieli na sobie mundury wojskowe, ale nie podlegali żadnemu dowództwu
wojskowemu. Jako funkcjonariusze Smiersza, kontrwywiadu wojskowego, odpowiadali tylko przed Stalinem. Żołnierze Armii Czerwonej nie żywili wobec nich zbyt przyjaznych uczuć. Przekazywali im zawsze najgorszy sprzęt z zapasów wojskowych, a Smiersz i NKWD nie byli wdzięczni za taką współpracę. Dowódca kolumny nosił mundur generała Armii Czerwonej. Był to komisarz bezpieczeństwa państwowego 2 rangi, Wiktor Abakumow. Stalin wyznaczył go na stanowisko szefa Smiersza w kwietniu 1943 roku, po zwycięstwie pod Stalingradem. Abakumow od czasu do czasu naśladował swjeego szefa z NKWD. Aresztował na przykład młode kobiety i potem je gwałcił. Szczególnie też lubił bić więźniów gumową pałką. Aby nie zabrudzić perskiego dywanu w jego biurze, zanim przyprowadzono jakiegoś nieszczęśnika na przesłuchanie, „kładzie się na dywanie brudny chodnik, poplamiony już krwią”. Abakumow, choć był wciąż szefem Smiersza, został wysłany przez Berię, „aby podjąć niezbędne czekistowskie działania” za posuwającym się do przodu 3 Frontem Białoruskim w Prusach Wschodnich. Pilnował więc, aby siły NKWD były największe z tych, które działały przy frontach atakujących Niemcy. Pod jego komendą znalazło się 12 000 żołnierzy, więcej nawet niz przy froncie Żukowa. Wokół wszędzie leżał śnieg. Sądząc z raportu Abakumowa do Berii, żołnierze NKWD zsiedli z ciężarówek i zablokowali wszystkie drogi, podczas gdy funkcjonariusze Smiersza zaczęli badać teren. Ponieważ do Abakumowa dochodziły meldunki o minach-pułapkach w okolicach Kętrzyna, wszelkie czynności przeprowadzono z dużą ostrożnością. Po prawej stronie od wjazdu stało kilka kamiennych bunkrów, w których przechowywano miny i materiały do maskowania. Po lewej znajdowały się baraki dla warty. Funkcjonariusze Smiersza znaleźli tam mundury żołnierzy batalionu „Führerbegleit”. Rok wcześniej Hitler, obawiając się ataku radzieckich spadochroniarzy, nakazał „zwiększenie przybocznego batalionu wartowniczego do siły brygady”. Idąc drogą prowadzącą w głąb lasu, Abakumow widział tablice ostrzegawcze po obu stronach. Tłumacz czytał mu napisy na każdej z nich: „Nie schodzić z drogi!”, „Uwaga miny!”. Abakumow przez cały czas robił notatki, by później wykorzystać je w meldunku dla Berii. Wiedział, że Beria przekaże go potem Stalinowi, a dyktatora interesowały najdrobniejsze szczegóły z życia Hitlera. Najbardziej uderzający w meldunku Abakumowa jest stopień jego niewiedzy co do znaczenia tego miejsca. Jest to dosyć zaskakujące, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, jak wielu niemieckich generałów w radzieckiej niewoli zostało przesłuchanych od czasu oblężenia Stalingradu do początku 1945 roku. Z meldunku można wywnioskować, ze odnalezienie tego kompleksu o powierzchni 4 kilometrów kwadratowych zajęło NKWD i Smierszowi prawie dwa tygodnie. Cały rejon był dokładnie zamaskowany przed rozpoznaniem z powietrza. Każdą drogę i ścieżkę pokrywały siatki maskujące, wszystkie linie proste i kontury deformowano z wykorzystaniem sztucznych drzew i krzaków. Zewnętrzne lampy miały ciemnoniebieskie żarówki. Nawet posterunki obserwacyjne, niektóre wysokie na 35 metrów, były upozorowane na sosnowe drzewa. Po wejściu do pierwszej wewnętrznej strefy Abakumow zobaczył „zapory z żelbetonu, drutu kolczastego oraz wielką liczbę stanowisk ogniowych i baraków dla jednostek wartowniczych”. Przy bramie numer 1 wszystkie bunkry wysadzono w powietrze po wyjeździe Hitlera 20 listopada 1944 roku, czyli trzy miesiące wcześniej. Abakumow nie wiedział jeszcze wtedy dokładnie, kiedy kompleks został opuszczony przez Niemców. Potem przeszedł do drugiej wewnętrznej strefy ogrodzonej drutem kolczastym, następnie do trzeciej, centralnej. Tam znajdowały się bunkry z opancerzonymi kopułami, połączone z podziemnym garażem, który mógł pomieścić osiemnaście samochodów. „Wchodziliśmy z wielką ostrożnością” - pisał w swoim meldunku Abakumow. Znaleziono sejf, ale pusty. Pokoje, jak zanotował, „były umeblowane w bardzo prosty sposób” (ktoś opisał je nawet jako skrzyżowanie klasztoru z obozem koncentracyjnym). Gdy odnaleziono drzwi z tabliczką „adiutant Führera”, oficerowie Smiersza już wiedzieli, że trafili do właściwego miejsca. Pokój Hitlera zidentyfikowano po obejrzeniu fotografii z Mussolinim. Abakumow pisał o tym wszystkim beznamiętnie, jakby nie odczuwał żadnych emocji, że znalazł się w miejscu, skąd Hitler kierował agresją na Związek Radziecki. Bardziej zajmowały go żelbetowe
konstrukcje i ich rozmiary. Był pod ich wrażeniem i bardzo ciekawy, czy Beria i Stalin kazali wznieść coś równie ogromnego: „Myślę, że byłoby bardzo interesujące dla naszych specjalistów zwiedzenie kwatery Hitlera i tych wszystkich znakomicie zbudowanych bunkrów”. Mimo nadchodzącego zwycięstwa radzieccy przywódcy najwyraźniej nie czuli się bezpieczniej niż ich arcywróg.
Oddziały Smiersza i dywizje NKWD, przydzielone do poszczególnych frontów, były według samego Stalina „niezbędne”, aby poradzić sobie ze „wszystkimi niepewnymi elementami na terytoriach okupowanych”. „Dywizje te nie posiadają artylerii, ale są wyposażone w broń automatyczną i samochody pancerne - mówił Stalin amerykańskiemu generałowi Bullowi podczas spotkania z marszałkiem lotnictwa Tedderem. - Mają dobre warunki do przesłuchań i prowadzenia śledztw”. W Prusach Wschodnich i na Śląsku priorytetem dla pułków NKWD było wyłapanie niemieckich maruderów, których wielu zostało na tyłach frontu po przejściu ofensywy. Władze radzieckie traktowały przy tym członków Volkssturmu tak samo jak zwykłych żołnierzy Wehrmachtu. A ponieważ prawie każdy mężczyzna w wieku między 15 a 55 rokiem życia został powołany do służby, dotyczyło to większości mężczyzn w lokalnych społecznościach. Ci członkowie Volkssturmu, nawet najstarsi, którzy pozostali w swoich domach i nie uciekli z kolumnami uchodźców, byli z reguły uznawani za członków grup sabotażowych. W meldunkach przewijają się informacje o 200 niemieckich w „sabotażystach i terrorystach”, którzy zostali „rozstrzelani na miejscu” przez jednostki NKWD. Prawdziwe liczby były o wiele wyższe. W Polsce określenie Stalina dotyczące „elementów niepewnych” nie odnosiło się tylko do niewielkiej grupy, która kolaborowała z Niemcami. Stosowano je również do wszystkich popierających rząd polski na uchodźstwie i Armię Krajową, która doprowadziła w poprzednim roku do wybuchu Powstania Warszawskiego. Stalin uważał powstanie za „kryminalny akt polityki antyradzieckiej”. W jego oczach była to oczywista próba zdobycia polskiej jj stolicy dla „rządu emigracyjnego w Londynie” jeszcze przed dotarciem do miasta Armii Czerwonej, której żołnierze przelewali krew i umierali dla wyzwolenia tego kraju. Jego zdrada sprawy polskiej w 1939 roku i masakra polskich oficerów w Katyniu nie wydawały się mu oczywiście warte wspomnienia. Ignorował również fakt, że Polska ucierpiała w czasie wojny bardziej niż Związek Radziecki, tracąc blisko 20 procent swoich obywateli. Stalin był całkowicie przekonany, że Polska należy teraz do niego na mocy prawa zdobywcy i taki sposób traktowania Polaków panował też w Armii Czerwonej. Gdy żołnierze radzieccy przekroczyli granice Rzeszy, mówili „wreszcie oczyściliśmy z wroga nasze terytorium”, przyjmując, że Polska stała się już integralną częścią Związku Radzieckiego. Twierdzenie Stalina w Jałcie, że komunistyczny rząd tymczasowy w Polsce cieszy się dużą popularnością pozostawało tylko jego subiektywnym odczuciem. Żuków w swoich pamiętnikach był bardziej otwarty. Pisząc o stosunku Polaków do Związku Radzieckiego, dodał, że „kilku było lojalnych wobec nas”. Wszystkich, którzy sprzeciwiali się władzy radzieckiej, określano nazwą „agentów wroga”, niezależnie od ich poprzednich zasług w walkach z Niemcami. Ignorowano fakt, że Armia Krajowa była przecież wcześniej sojusznikiem w walce z nazizmem. W innym fragmencie wspomnień Żuków pisał o konieczności pracy polityczno-wychowawczej wśród żołnierzy: „We wszystkich oddziałach należało jeszcze szerzej rozwinąć pracę wychowawczą, aby nie było żadnych nieprzemyślanych posunięć ze strony naszych żołnierzy i oficerów od początku naszego pobytu”. „Pobyt” wojsk radzieckich w Polsce miał trwać ponad 45 lat. Na skalę kontroli sprawowanej przez Berię nad polskim rządem tymczasowym wyraźnie wskazywało wyznaczenie 20 marca generała Sierowa na „doradcę” polskiego ministra bezpieczeństwa publicznego. Sierow sprawował tę funkcję pod nazwiskiem „Iwanow”. Stanowisko doradcy odpowiadało komisarzowi bezpieczeństwa publicznego 2 rangi. Sierow był dobrze przygotowany do tej funkcji. To on bowiem odpowiadał za wcześniejsze masowe deportacje z Kaukazu oraz za represje we Lwowie w 1939 roku, gdy aresztowano i mordowano oficerów, właścicieli
majątków ziemskich, księży i nauczycieli, którzy mogli stanowić jądro oporu wobec władzy radzieckiej. Do Gułagów deportowano ponad 2 miliony Polaków. Rozpoczęto też wtedy masową kolektywizację. Stalin dążył również do tego, aby utożsamiano AK z oddziałami nacjonalistów ukraińskich UP A, albo implikował, że są ze sobą blisko powiązane. W tym samym czasie Goebbels nagłaśniał każde działanie partyzantów przeciwko okupacji radzieckiej i twierdził, że w Estonii walczy ich już 40 000, na Litwie 10 000, a na Ukrainie 50 000. Powoływał się nawet na gazetę „Prawda” z 7 października 1944 roku, w której pisano o „ukraińsko-niemieckich nacjonalistach”. Wszystko to jednak dawało tylko Rosjanom dodatkowe argumenty do podjęcia jeszcze intensywniejszych działań w celu „oczyszczenia tyłów”. Był to dobry przykład korzystania przez jedną stronę z argumentów dostarczanych przez propagandę strony przeciwnej. Na początku marca podjęto również działania przeciwko innemu potencjalnemu wrogowi państwa radzieckiego. Gdy tylko Smiersz zorganizował się w Polsce, rozpoczęto „śledztwo w sprawie krewnych Rokossowskiego” w celu stwierdzenia, czy któryś z nich może być „wrogim elementem”. Marszałek Rokossowski był w połowie Polakiem i śledztwo to podjęto na rozkaz Berii, który nigdy nie zapomniał, że marszałkowi udało się wymknąć z jego rąk. „Opiekę” nad Rokossowskim sprawował członek rady wojennej 2 Frontu Białoruskiego Nikołaj Bułganin.
Dążenie Stalina do wyrzucenia Armii Krajowej poza nawias życia politycznego Polski doprowadziło do tego, że nieważny w sumie incydent urósł do rangi wydarzenia, które poważnie zakłóciło stosunki między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi. 5 lutego, w czasie konferencji w Jałcie, porucznik Myron King z amerykańskich sił powietrznych został zmuszony do awaryjnego lądowania swoim B-17 w Kuflewie. Zwrócił się wtedy do niego młody Polak i poprosił, aby zabrał go ze sobą. Poleciał razem z załogą amerykańskiego samolotu do radzieckiej bazy lotniczej w Szczuczynie, gdzie miano dokonać pewnych napraw samolotu. Załoga użyczyła Polakowi munduru i po wylądowaniu „udawał Jacka Smitha, jednego z członków załogi” - napisał generał Antonow w oficjalnej skardze dotyczącej tego incydentu. „Dopiero po interwencji ze strony radzieckiego dowództwa porucznik King przyznał, że osobnik ten nie jest członkiem załogi, ale nieznaną osobą, którą wzięli na pokład samolotu, aby zabrać go do Anglii. Według naszych informacji jest to sabotażysta i terrorysta przerzucony do Polski z Londynu”. Rząd Stanów Zjednoczonych złożył oficjalne przeprosiny. Zorganizowano nawet sąd wojenny nad Kingiem w użyczonej Amerykanom bazie w Połtawie i zwrócono się do Antonowa o przedstawienie świadków oskarżenia. Stalin wykorzystał incydent do samego końca. Powiedział nawet Averellowi Harrimanowi, że jest to dowód na to, że Stany Zjednoczone szkolą i przerzucają Polaków, którzy mają atakować Armię Czerwoną. Do kolejnego incydentu doszło 22 marca na lotnisku w Mielcu, gdzie wylądował z powodu braku paliwa amerykański Liberator. Radziecki komendant lotniska, obawiając się powtórzenia wypadku Kinga, postawił przy samolocie wartę i zmusił załogę samolotu, by spędziła nocleg w pobliskiej chacie. Po dwudniowym w niej pobycie dziesięcioosobowa załoga porucznika Donalda Bridge’a zwróciła się o pozwolenie przyniesienia osobistych rzeczy z samolotu. Po wejściu na pokład uruchomiła silniki samolotu i wystartowała, ignorując wszystkie komendy i sygnały. „Radziecki kapitan Miełamiedow, który odpowiadał za ochronę samolotu Donalda Bridge’a - pisał Antonow do generała Reade’a w Moskwie - był tym wszystkim tak poruszony i oburzony [sic], że zastrzelił się tego samego dnia”. Jego śmierć miała prawdopodobnie bardziej związek z oburzeniem oficerów Smiersza na „oficerów i żołnierzy odpowiedzialnych za ochronę samolotu, którzy zlekceważyli swoje obowiązki”. Również i ten incydent został potraktowany przez władze radzieckie jako „dowód”, ze „wrogie elementy wykorzystują lądowania na lotniskach do przerzutu na polskie terytorium terrorystów, sabotażystów i agentów polskiego rządu emigracyjnego w Londynie”. Trudno powiedzieć, czy był to tylko przykład paranoi panującej wśród radzieckich władz, czy też same one nakręcały spiralę oskarżeń. Kiedy amerykański podpułkownik, który odwiedził uwolnionych amerykańskich jeńców wojennych w Lublinie, powrócił do Moskwy, generał
Antonow, działając bez wątpienia zgodnie z instrukcją Stalina, zabronił startów i lądowań jakichkolwiek amerykańskich samolotów „na obszarze Związku Radzieckiego i terytorium kontrolowanym przez Armię Czerwoną”.
Meldunki dotyczące Prus Wschodnich mówiły o istnieniu „band niemieckich w sile do 1000 osób”, które atakowały tyły 2 Frontu Białoruskiego dowodzonego przez Rokossowskiego. Jednostki NKWD otrzymały zadania „przeczesania lasów i likwidacji band”. W bandach było wielu żołnierzy Volkssturmu ukrywających się po lasach. Organizowały one zasadzki na samochody ciężarowe, motocyklistów i konne wozy z zaopatrzeniem w celu zdobycia żywności. W Kreisburgu jednostki NKWD odkryły dwie „tajne piekarnie”, które wypiekały chleb dla żołnierzy ukrywających się w lasach. Patrole NKWD aresztowały kilka młodych kobiet, które dostarczały żywność tym żołnierzom. Dwudziestego pierwszego lutego żołnierze z 127 frontowego pułku NKWD, dowodzeni przez podporucznika Chismatulina, przeszukiwali gęsty las. Jeden z podoficerów, sierżant Zawgorodny, zauważył wełniane skarpetki zawieszone na drzewie. „Zaczął podejrzewać obecność bandytów. Przeszukano pobliski obszar i odnaleziono trzy dobrze zamaskowane okopy, które prowadziły do bunkra, gdzie było trzech niemieckich żołnierzy z bronią”. Poważne zagrożenie stanowiły też miny i różnego rodzaju pułapki. Do każdego pułku NKWD przydzielono po dwadzieścia dwa specjalnie tresowane psy. Jak to ujęto w raporcie, „specjalne psy na śmierdzących bandytów” miały być wykorzystywane również w lasach Prus Wschodnich. Wiele meldunków z tego okresu wydaje się nadmiernie udramatyzowanych i w wielu jest mnóstwo przesady. Każdy z dowódców jednostek chciał jednak pokazać jak ważna jest jego praca. Jeden z meldunków, dotyczący „terrorystów przekazanych do Smiersza”, wyraźnie wskazuje, że wszyscy urodzili się jeszcze przed 1900 rokiem. Canawa, szef NKWD 2 Frontu Białoruskiego, meldował o aresztowaniu Ulricha Behra, Niemca, urodzonego w 1906 roku. „W czasie śledztwa przyznał, że w lutym 1945 roku został zwerbowany jako szpieg przez kapitana niemieckiego wywiadu Schrapa. Miał pozostać na tyłach Armii Czerwonej, aby werbować agentów, zdobywać informacje wywiadowcze i prowadzić działania sabotażowe. Wykonując swoje zadanie, Behr zwerbował dwunastu agentów”. Wiele też razy przedstawiano maruderów i Volkssturmistow jako osoby „pozostawione na tyłach przez wywiad niemiecki z zadaniem prowadzenia sabotażu”. Jednym z najbardziej absurdalnych przypadków był „akt sabotażu na linii energetycznej pod Zabrzem”, na Śląsku. Po usilnych poszukiwaniach winnych okazało się, że odłamki szrapneli uszkodziły przewody w czasie ćwiczeń artyleryjskich jednostki Armii Czerwonej. Z drugiej jednak strony, twierdzenia szefa Smiersza przy 2 Froncie Białoruskim o wykryciu „niemieckiego ośrodka szkoleniowego dla sabotażystów w wiosce Kowalowo” mogły być bliskie prawdy. Nazwiska szkolonych w tym ośrodku były głównie rosyjskie i ukraińskie. Niemcy szukali już wtedy każdej możliwości i próbowali werbować coraz więcej radzieckich jeńców wojennych. Wielu z Rosjan i Ukraińców zgłosiło się w nadziei, że jest to łatwa droga powrotu do domu. Ale nawet natychmiastowe oddanie się w ręce radzieckich władz nie uratowało ich przed surowymi wyrokami.
Oddziały NKWD więcej czasu poświęcały przeszukiwaniu domów i stodół niż lasów. Jeden z pododdziałów NKWD znalazł grupę ośmiu niemieckich kobiet siedzących na stogu siana. „Uważny i bystry sierżant” zauważył, że byli to „niemieccy żołnierze przebrani w kobiece stroje”. Takich meldunków wpływało dosyć dużo. Wydaje się, że niemieckie rodziny chłopskie w Prusach Wschodnich były wtedy równie naiwne jak Rosjanie. Patrole w przeszukiwanych domach zauważały, że ich mieszkańcy wpatrują się często w jakiś sprzęt czy element wyposażenia domu, co ułatwiało znalezienie ukrywających się ludzi. W jednym z domów kobieta usiadła na kufrze. Enkawudzista odepchnął ją i okazało się, że ukrywa się tam mężczyzna. W innym przypadku właściciel domu zbyt często spoglądał na łóżko. Żołnierze
zdjęli materace i zobaczyli, że deski na łóżku znajdują się bardzo wysoko. Po ich usunięciu znaleziono mężczyznę przebranego za kobietę. W innym z domów gospodarz próbował się ukryć pod płaszczami na wieszaku. Wisiał na pasku umieszczonym pod pachami, aby nie było widać jego stóp. Niemcy ukrywali się także w szopach, stodołach i sąsiekach. Tropiące psy szybko ich odnajdowały. Tylko niewielu przygotowało dla siebie jakieś podziemne schrony. Czasami patrole NKWD nie przeszukiwały nawet domów. Podpalano je po prostu, a ci, którzy nie zginęli w płomieniach, umierali trafieni kulami, gdy próbowali wyskoczyć przez okno. O ile wielu członków Volkssturmu chciało pozostać jak najbliżej swoich domów i gospodarstw, maruderzy z jednostek Wehrmachtu próbowali za wszelką cenę przedostać się przez linię frontu do swoich oddziałów. Nierzadko przebierali się w mundury czerwonoarmistów, których wcześniej zlikwidowali. Jeśli zostali złapani, rozstrzeliwano ich na miejscu. Wszystkich więźniów, Niemców, Rosjan czy Polaków, umieszczano w „więzieniu filtracyjnym”. Były to najczęściej zwykłe domy, tyle że z oknami zabezpieczonymi drutem kolczastym i napisem: „Więzienie; NKWD ZSRR”, wykonanym kredą na frontowej ścianie. Więźniowie byli przesłuchiwani przez Smiersz i, w zależności od wyników przesłuchania, kierowani do obozu lub batalionów pracy przymusowej. Szefowie NKWD zawsze dbali o swoje własne interesy. Generał major Rogatin, dowódca jednostek NKWD przy 2 Froncie Białoruskim, poprzednio dowódca NKWD w Stalingradzie, odkrył, że „w niektórych jednostkach [NKWD] większość oficerów i żołnierzy nie zajmuje się wykonywaniem swoich właściwych obowiązków, ale zbieraniem przedmiotów z szabru... Ustalono, że zrabowane rzeczy dzielono wewnątrz pułku bez wiedzy sztabu dywizji. W pułkach zdarzały się także przypadki sprzedaży lub wymiany tych rzeczy na inne artykuły zagarnięte wcześniej przez żołnierzy jednostek pierwszego rzutu: cukier, tytoń, wino, benzynę i motocykle. Taka sytuacja w jednostkach [NKWD] i brak dyscypliny doprowadziły do znacznego wzrostu liczby wypadków nadzwyczajnych. Co prawda część żołnierzy wypełnia prawidłowo swoje obowiązki, ale inni zajmują się przede wszystkim rabunkiem. Tych należy zmusić do właściwego wykonywania zadań, zgodnie z ich obowiązkami”. Wydaje się, ze w tym wszystkim nie chodziło wcale o nakładanie jakichkolwiek kar dyscyplinarnych. Najbardziej bowiem zdumiewająca jest fraza „bez wiedzy sztabu dywizji”. Dowództwo i sztab dywizji najwyraźniej nie mogły znieść, że nie otrzymały należnego udziału w łupach.
Czerwonoarmiści niezbyt przepadali za „szczurami tyłowymi” z NKWD, i pewnie na odwrót. NKWD miało ogromnie dużo problemów z amunicją i uzbrojeniem pozostawionym przez Niemców i przez jednostki pierwszego rzutu Armii Czerwonej. „Sytuacja ta sprzyja licznym przypadkom kradzieży broni i amunicji przez bandytów i lokalną ludność. Zauważa się również, że młodociani organizują się w zbrojne grupy, które terroryzują mieszkańców. Stwarza to dogodne warunki do szerzenia się bandytyzmu”. Wydano też w tym czasie zakaz wykorzystywania granatów do łowienia ryb, co było dosyć popularnym „sportem” czerwonoarmistów na jeziorach w Polsce i Prusach Wschodnich. Pułki NKWD nie zajmowały się tylko maruderami Wehrmachtu i Volkssturmu, ukrywającymi się w lasach, ale również grupami dezerterów z Armii Czerwonej. 7 marca grupa „15 uzbrojonych dezerterów” zorganizowała zasadzkę na patrol NKWD z 2 Frontu Białoruskiego pod wioską Derc. Inna ośmioosobowa grupa dezerterów działała w pobliskim lesie. Wszyscy zdezerterowali z Armii Czerwonej pod koniec grudnia 1944 roku. Dwa dni później NKWD meldowało o „wykryciu większej liczby dezerterów przemieszczających się z linii frontu na tyły”. Kolejna „bandycka grupa” dezerterów z 3 Armii, dowodzona przez ukraińskiego kapitana, członka partii i kawalera Orderu Czerwonego Sztandaru, który uciekł 6 marca ze szpitala, działała w okolicach Szczytna. Znaleźli się w niej żołnierze z Tuły, Swierdłowska, Woroneża i z obszaru Ukrainy, Polak, trzy niemieckie kobiety i jeden Niemiec z okolic Szczytna. Większość dezerterów, a szczególnie Białorusini i Ukraińcy, którzy mogli udawać Polaków, próbowali dostać się do rodzinnych stron po dwóch lub nawet pojedynczo. Niektórzy nakładali sobie opatrunki, udawali się na stację kolejową i kradli dokumenty podróży rannym. Wtedy właśnie
podjęto decyzję o wprowadzeniu specjalnych przepustek dla rannych. Część żołnierzy nagle po prostu zniknęła i nikt nie był w stanie powiedzieć, co się z nimi stało - zginęli w walce czy zdezerterowali. 27 stycznia nie wróciły z akcji dwa czołgi T-34 z 6 Korpusu Pancernego Gwardii i nikt nie zobaczył już nigdy ani czołgów ani szesnastu czołgistów i żołnierzy piechoty, żywych lub martwych.
Mimo wielkiej liczby jednostek NKWD na tyłach, ich kontrola nad żołnierzami Armii Czerwonej była zadziwiająco słaba. „Radzieckie dowództwo wojskowe - stwierdzał meldunek niemieckiego wywiadu z 9 lutego - jest mocno zaniepokojone coraz większym brakiem dyscypliny, wynikającym z wejścia Armii Czerwonej do zasobnych regionów”. Rabowano i niszczono bez opamiętania pozostawiony przez Niemców majątek. Mieszkańców, których zmuszano do różnego rodzaju prac, często zabijano z zupełnie błahych powodów. Chaos potęgowała dodatkowo duża liczba cywilów, „obywateli ZSRR, którzy przybyli na obszar Prus Wschodnich w celu szabrowania majątku”. Bezsensowna śmierć bohatera Związku Radzieckiego, pułkownika Goriełowa, dowódcy brygady pancernej gwardii, wprawiła w przerażenie wielu oficerów 1 Frontu Białoruskiego. Na początku lutego próbował rozładować , korek na drodze, kilka kilometrów od niemieckiej granicy i został zastrzelony przez pijanych żołnierzy. Grossman zanotował wtedy: „Takie wypadki jak ten nie są wcale odosobnione”. Tylko jeden z pułków NKWD w czasie pierwszych dziesięciu tygodni roku stracił pięciu ludzi i miał trzydziestu pięciu rannych na skutek potrąceń przez kierowców. Młode dziewczyny z pododdziałów regulacji ruchu, gdy chciały przywrócić porządek na skrzyżowaniu, nie używały wcale gwizdków, ale oddawały w powietrze serię z pistoletu maszynowego. Na jednym ze skrzyżowań tuż za linią frontu jedna z takich dziewczyn podbiegła do samochodu, który blokował у drogę. Zaczęła obrzucać kierowcę wyzwiskami i przekleństwami. Nie dało to żadnego efektu. Na dodatek kierowca odpowiedział jej w podobny sposób. Dziewczynie przyszedł z nieoczekiwaną pomocą sam marszałek Rokossowski, który wyskoczył ze swojego samochodu z pistoletem w dłoni. Gdy kierowca zobaczył marszałka, zamarł ze strachu, a oficer, dysponent jego pojazdu, całkowicie stracił głowę. Wyskoczył z kabiny i ukrył się w pobliskich krzakach. Wejście wojsk radzieckich na terytorium niemieckie oznaczało, że mogą zostać wprowadzone w życie plany Stalina zaprzęgnięcia Niemców do pracy dla Związku Radzieckiego. 6 lutego wydano rozkaz „aby sformować ze wszystkich Niemców zdolnych do pracy, w wieku od 17 do 50 lat, bataliony robocze w sile od 1000 do 1200 ludzi i wysłać je na Białoruś i Ukrainę w celu usuwania zniszczeń wojennych”. Niemcom nakazano stawić się na wyznaczone punkty zbiórki z ciepłą odzieżą i dobrymi butami. Mieli również zabrać ze sobą materac, zapasową bieliznę i żywność na dwa tygodnie. Ponieważ do obozów jeńców wojennych wysyłano również członków Volkssturmu, NKWD udało się do 9 marca zebrać tylko 68 680 obywateli niemieckich, głównie na tyłach frontów Koniewa i Żukowa. Dużą część stanowiły kobiety. Najpierw bataliony te wykorzystywano do odgruzowywania i prac na rzecz Armii Czerwonej. Stanowisko żołnierzy radzieckich w stosunku do tych przymusowych robotników było pełne Schadenfreude. Agranienko pisze o kapralu, który ustawiał mężczyzn i kobiety w cztery kolumny. Krzyczał bez przerwy i dodawał co chwila w łamanym niemieckim: „Na Syberię, pieprzone Szwaby!”. Do 10 kwietnia dużą część robotników wysłano już do Związku Radzieckiego, z czego większość, 59 536 osób, na Ukrainę. Było to jednak o wiele mniej niż planował Stalin. Dotknęły ich cierpienia podobne do tych, których doświadczyli wcześniej od Niemców obywatele ZSRR. Najgorsze przeszły kobiety. Wiele z nich musiało zostawić dzieci u krewnych albo przyjaciół, a niekiedy je porzucić. Potem była tylko ciężka praca, gwałty i choroby weneryczne. Kolejne 20 000 osób zatrudniono przy „demontażu” urządzeń w fabrykach na Śląsku.
Stalin przedstawiał pułki NKWD generałowi Bullowi jako jednostki „żandarmerii”, ale w
niewielkim stopniu reagowały one na przypadki grabieży, gwałtów i morderstw dokonywanych na ludności cywilnej. Jedyny przykład interwencji pojawił się w meldunkach z kwietnia, dotyczących aresztowania przez 217 pułk NKWD pięciu żołnierzy, którzy „napadli na internat zajmowany przez repatriowane polskie kobiety”. W raportach przesyłanych do Berii widać, jak mało jednostki NKWD czyniły dla ochrony ludności cywilnej przed różnego rodzaju przestępstwami. 8 marca Sierow, szef NKWD przy 1 Froncie Białoruskim, meldował o rosnącej fali samobójstw wśród ludności cywilnej. 12 marca, dwa miesiące po rozpoczęciu ofensywy przez 3 Front Białoruski Czerniachowskiego, dowódca jednostek NKWD w północnej części Prus Wschodnich meldował Berii, że „coraz powszechniejszym zjawiskiem stają się samobójstwa wśród ludności niemieckiej, zwłaszcza kobiet”. Ci, którzy nie mieli pistoletu ani trucizny, wieszali się na strychu, mocując sznur do dachowych krokwi. Wiele kobiet, które nie mogły się zdobyć, by w ten sposób zadać śmierć własnym dzieciom, popełniało samobójstwo, podcinając żyły w nadgarstkach sobie i dzieciom. Pułki NKWD nie karały czerwonoarmistów za gwałty. Karano ich dopiero wtedy, gdy się okazało, że żołnierze zarazili się chorobami wenerycznymi, zwykle od swoich ofiar, które z kolei były zarażone od wcześniejszych gwałcicieli. Sam gwałt określano eufemistycznie w typowy stalinowski sposób jako „akt niemoralności”. Interesujące, że rosyjscy historycy jeszcze dzisiaj nie poruszają tych spraw i traktują je w sposób wymijający. „Negatywne zjawiska w armii wyzwoleńczej - pisano o masowych gwałtach - powodowały ogromne naruszenie prestiżu Związku Radzieckiego i mogły mieć niekorzystny wpływ na przyszłe stosunki z krajami, przez które maszerowały nasze wojska”. To zdanie potwierdza w sposób pośredni, że również w Polsce dochodziło do podobnych sytuacji. Ale z radzieckiego punktu widzenia daleko bardziej szokujący był fakt, że oficerowie i żołnierze Armii Czerwonej gwałcili również Ukrainki, Rosjanki i Białorusinki, które przebywały w Niemczech na robotach przymusowych. Wiele z nich miało 16, niektóre nawet 14 lat, gdy wywieziono je w głąb Rzeszy. Masowość zjawiska gwałtów dokonywanych na kobietach wywiezionych do Niemiec całkowicie podważa próby usprawiedliwiania takich zachowań jak odwet na Niemcach za ich okrucieństwa w Związku Radzieckim. Dowody znaleźć można w wielu innych źródłach, nie tylko w nie publikowanych dziennikach Wasilija Grossmana. Bardzo szczegółowy raport opisuje takie właśnie wydarzenia. Dwudziestego dziewiątego marca Komitet Centralny Komsomołu poinformował bliskiego współpracownika Stalina, Malenkowa, o sytuacji na obszarze 1 Frontu Ukraińskiego. „Memorandum to dotyczy młodych ludzi przymusowo wywiezionych do Niemiec i wyzwolonych przez Armię Czerwoną. Cygankow [zastępca szefa Zarządu Politycznego 1 Frontu Ukraińskiego] podał liczne fakty, które przysłoniły radość wyzwolenia wielu obywatelom radzieckim uwolnionym z niemieckiej niewoli. Młodzi ludzie wyrażają ze szczerego serca swoją wdzięczność towarzyszowi Stalinowi i Armii Czerwonej za wyzwolenie”. „W nocy 24 lutego - relacjonował Cygankow - grupa 35 oficerów i ich dowódca batalionu wtargnęli do sypialni kobiet w wiosce Zarzysko, dziesięć kilometrów na wschód od Dobrej i wszystkie zgwałcili”. Trzy dni później „nieznany z nazwiska porucznik wojsk pancernych podjechał konno do dziewcząt, które zbierały ziarno. Zsiadł z konia i jedną z nich, Annę Gricenko, która pochodziła z Dniepropietrowska, zapytał: «Skąd jesteś?». Dziewczyna odpowiedziała na pytanie. Porucznik nakazał jej podejść bliżej. Gdy odmówiła, wyjął broń i strzelił do niej. Dziewczyna jednak nie umarła. W tym czasie doszło do wielu podobnych wypadków”. „W mieście Bolesławiec przy dowództwie znajduje się ponad 100 kobiet i dziewcząt. Zostały umieszczone w osobnym budynku, niedaleko komendantury. Nikt tego budynku nie strzeże i dlatego dochodzi do wielu przypadków gwałtów przez żołnierzy, którzy wchodzą do budynku nocą i terroryzują kobiety. Późną nocą 5 marca 60 oficerów i żołnierzy, głównie z 3 Armii Gwardii, weszło do tego właśnie budynku. Większość z nich była pijana. Zaczęli atakować kobiety. Gdy komendant miasta nakazał im opuszczenie budynku, grupa czołgistów zagroziła mu bronią. Doszło do przepychanek i bójki... Nie jest to wcale odosobniony przypadek. Tak dzieje się każdej nocy. Kobiety są przestraszone. Jedna z nich, Maria Szapował, powiedziała: «Czekałam na Armię Czerwoną tyle dni i nocy. Tak czekałam na wyzwolenie, a teraz nasi żołnierze traktują nas gorzej
niż Niemcy. Nie jestem w stanie nawet się cieszyć, że przeżyłam». Według Kławdii Małaczenko: «Ciężko było pod Niemcami, ale teraz wcale nie jest lepiej. To nie jest wyzwolenie. Traktują nas okropnie i czynią tak straszne rzeczy»”. „Odnotowano wiele przypadków napaści na te kobiety - kontynuował Cygankow. - W nocy z 14 na 15 lutego do jednej z wiosek, gdzie znajdowały się stada bydła, weszła karna kompania (sztraf) pod dowództwem porucznika. Okrążyli najpierw wioskę i zastrzelili czerwonoarmistów pełniących tam wartę. Potem poszli do budynku zajętego przez kobiety i rozpoczęli zbiorowe gwałty. Kobiety te zostały niedawno wyzwolone przez Armię Czerwoną”. „Dochodzi również do wielu tego rodzaju wypadków, w których zaangażowani są oficerowie. 26 lutego trzech oficerów weszło w piekarni do pomieszczenia zajmowanego przez kobiety. Gdy major Sołowiow (komendant) próbował ich powstrzymać, jeden z nich, w stopniu majora, powiedział: «Jadę prosto z frontu, potrzebuję kobiety, i to zaraz!». I nie zważając już na nic, wszedł do pokoju kobiet”. „Wiera Łancowa, urodzona w 1926 roku, została zgwałcona dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy do miejsca, gdzie pracowała w czasie wojny, dotarły oddziały pierwszego rzutu. Po raz drugi przez żołnierza 14 lutego. W okresie od 15 do 22 lutego porucznik Isajew zmusił ją do spania z nim biciem i groźbą pozbawienia życia. Wielu oficerów, sierżantów i żołnierzy mówiło w tym czasie uwolnionym z niewoli kobietom: „Jest rozkaz, aby nie pozwolić wam wrócić do Związku Radzieckiego. Jeżeli nawet pozwolą wam wrócić, to pewnie na daleką północ [do Gułagów]. Wiele kobiet uważało więc, że ani Armia Czerwona, ani ich własny kraj nie traktuje ich już jako radzieckich obywateli i można zrobić z nimi wszystko - zabić, zgwałcić, bić i nie zezwolić na powrót do domu”. Przekonanie, że radzieckie kobiety i dziewczęta wywiezione na roboty „zaprzedały się Niemcom” było w tym czasie w Armii Czerwonej bardzo rozpowszechnione, co jest częściowym wyjaśnieniem, dlaczego tak źle je traktowano. Młode kobiety, którym w jakiś sposób udało się przeżyć pod niemiecką okupacją, nazywano „niemieckimi lalkami”. Lotnicy ułożyli nawet o tym piosenkę: Młode dziewczęta do Niemców się śmiały O swoich chłopcach już nie pamiętają... Gdy czas ciężki nastał, orłów zapomniały, Niemcom się nawet za chleb sprzedają. [przekł. tłum ]
Trudno teraz określić, skąd i kiedy powstało przekonanie o kolaboracji tych kobiet z wrogiem. Nie była to tylko wina oficerów politycznych prowadzących agitację wśród żołnierzy pod koniec 1944 i na początku 1945 roku. Sama idea mogła pojawić się wcześniej. Od samego początku wojny komunistyczny reżim przyjmował, że każdy radziecki obywatel, wywieziony do Niemiec albo jako jeniec wojenny, albo robotnik przymusowy, w pewien sposób dał przyzwolenie na taki stan rzeczy, zamiast popełnić samobójstwo lub „przyłączyć się do partyzantów”. Określenia takie jak „honor i godność radzieckiej kobiety” rezerwowano tylko dla kobiet służących w Armii Czerwonej lub pracujących w przemyśle zbrojeniowym. Jest znamienne to, że służące w Armii Czerwonej kobiety zaczęły być również bardzo źle traktowane przez mężczyzn od chwili przekroczenia granic Związku Radzieckiego, jak opisała to jedna z kobiet-oficerów. Skargi dotyczące gwałtów, kierowane do wyższych oficerów, zwykle nie przynosiły żadnego efektu. „Ewa Sztul, urodzona w 1926 roku, opowiadała: «Mój ojciec i dwaj bracia wstąpili do Armii Czerwonej zaraz na początku wojny. Wkrótce wkroczyli Niemcy i zostałam wywieziona na roboty przymusowe do Rzeszy. Pracowałam w fabryce. Płakałam i czekałam na dzień wyzwolenia. Armia Czerwona nadeszła, ale jej żołnierze pozbawili mnie czci i honoru. Opowiedziałam o wszystkim jednemu z wyższych oficerów. Opowiedziałam też o braciach służących w Armii Czerwonej. On zbił mnie i zgwałcił. Lepiej byłoby, gdyby mnie zabił”. „Wszystko to - podsumowuje Cygankow - stwarza podatny grunt dla negatywnych nastrojów wśród
wyzwolonych z niewoli radzieckich obywateli; powoduje to także powstanie uczucia niezadowolenia i braku zaufania do władzy, jeszcze przed powrotem do rodzinnego kraju”. Zalecenia Cygankowa nie dotyczyły jednak wojskowej dyscypliny. Sugerował on natomiast, aby Główny Zarząd Polityczny Armii Czerwonej i Komsomol skoncentrowały się na „poprawie pracy polityczno-wychowawczej w odniesieniu do repatriowanych obywateli radzieckich”, aby ci nie wracali do ojczyzny z negatywnymi wyobrażeniami o Armii Czerwonej.
Do 15 lutego 1 Front Ukraiński oswobodził, głównie na Śląsku, 49 500 radzieckich obywateli i 8868 robotników przymusowych z innych państw. Stanowiło to tylko niewielką część ogromnej masy robotników przymusowych w Niemczech. Już w tydzień później radzieckie władze w Moskwie oceniały, że należy się przygotować na przyjęcie około 4 milionów byłych żołnierzy Armii Czerwonej i wywiezionych na roboty cywilów. Najwyższym priorytetem nie było jednak wcale zapewnienie opieki medycznej więźniom niemieckich obozów, ale szukanie w ich szeregach zdrajców i szpiegów. Drugim stała się polityczna edukacja „skażonych zachodnim zepsuciem”. 1 Front Białoruski, jak i 1 Front Ukraiński otrzymały więc rozkazy stworzenia trzech obozów zbiorczych i przejściowych na swoich tyłach na terytorium Polski. Specjalne zespoły reedukacyjne dysponowały przydzieloną ruchomą jednostką kinową, urządzeniami do nagłośnienia, dwoma akordeonami, biblioteką z 20 000 broszur partyjnej literatury oraz 40 metrami czerwonego materiału do dekorowania pomieszczeń i zestawem portretów towarzysza Stalina. Sołżenicyn pisał o kolumnach jeńców wojennych maszerujących ze spuszczonymi głowami. Oni wszyscy po prostu obawiali się kary za to, że poddali się wrogowi. Ale wciąż brakowało uzupełnień i większość z nich została od razu wysłana do pułków rezerwowych, gdzie mieli zostać poddani reedukacji i szkoleniu, aby można było ich wykorzystać w ostatecznej ofensywie na Berlin. Oznaczało to zwykle tylko odłożenie wyroku. Gdy skończyły się walki, przychodził czas na kolejne przesłuchania i nawet ci, którzy wyróżnili się w ofensywie na Berlin, nie mogli liczyć na taryfę ulgową i trafiali do obozów. Ponieważ Armia Czerwona potrzebowała coraz więcej „mięsa armatniego”, do wojska wcielano również robotników przymusowych nie posiadających żadnego przeszkolenia wojskowego, najwięcej „zachodnich Białorusinów” i „zachodnich Ukraińców” z terenów zajętych przez Stalina w 1939 roku, mimo że uważali się za Polaków. Nie mieli jednak wyboru. Po przybyciu do obozu radzieccy jeńcy wojenni uwolnieni z niemieckiej niewoli zadawali mnóstwo pytań: „Jaki będzie ich status? Czy zapewnione im zostaną pełne prawa obywatelskie po powrocie do Rosji? Czy zostaną pozbawieni jakiś praw? Czy zostaną wysłani do łagrów?”. Władze radzieckie nie twierdziły, że pytania są nie na miejscu. Przedstawiano je jako efekt „faszystowskiej propagandy - to Niemcy próbowali nastraszyć w ten sposób naszych obywateli w Niemczech. Ten rodzaj propagandy był szczególnie intensywny, gdy zbliżał się koniec wojny”. Pracownicy aparatu politycznego prowadzili w obozach pogadanki, głównie o sukcesach Armii Czerwonej, osiągnięciach gospodarczych i politycznych państwa radzieckiego oraz o przywódcach partii, głównie o Stalinie. „Pokazuje się im również wiele radzieckich filmów - meldował szef Zarządu Politycznego 1 Frontu Ukraińskiego. - Ludziom bardzo się te filmy podobały, często krzyczeli «Hurra!», zwłaszcza gdy na ekranie pojawiał się Stalin, i «Niech żyje Armia Czerwona!». Długo jeszcze po projekcji słychać było okrzyki. Wśród uwolnionych jeńców wojennych znalazło się tylko kilku zdrajców ojczyzny”. W obozie w Krakowie z ogólnej liczby 40 podejrzanych aresztowano czterech. Potem te liczby miały znacznie wzrosnąć. Pojawiły się relacje, chociaż trudno je zweryfikować, że robotnicy przymusowi wywiezieni do Rzeszy ze Związku Radzieckiego byli często rozstrzeliwani zaraz po wyzwoleniu, bez żadnego śledztwa i sądu. Do szwedzkiego attache wojskowego dotarły na przykład informacje, że po zajęciu Opola przez wojska radzieckie około 250 robotników przymusowych zostało wezwanych na wiec. Gdy tylko się zebrali, otoczyły ich pododdziały Armii Czerwonej i NKWD. Ktoś krzyknął, dlaczego nie poszli do partyzantki. W chwilę potem czerwonoarmiści otworzyli ogień.
Określenie „zdrajca ojczyzny” nie odnosiło się tylko do żołnierzy zwerbowanych do współpracy przez Niemców w obozach jenieckich. Obejmowało wszystkich żołnierzy Armii Czerwonej, którzy trafili do niewoli w 1941 roku, nawet tych, którzy zostali w tym czasie ciężko ranni i nie mogli z oczywistych przyczyn walczyć. Sołżenicyn twierdzi, że w ich przypadku określenie „zdrajca ojczyzny”, a nie „zdradzeni przez ojczyznę” było typową freudowską projekcją. „Sowiecka sprawiedliwość postawiła ich poza sowieckim prawem wcześniej, niż oni sami poza tym prawem się postawili”. Państwo radzieckie zdradziło ich przez ogromną niekompetencję i brak odpowiedniego przygotowania do wojny 1941 roku. Potem nie zadbano w żaden sposób o ich los w obozach jenieckich. na końcu kazano im wierzyć, że walecznością i dzielnością „odkupią” swoje winy, tylko po to, by ich aresztować zaraz po zakończeniu wojny. Sołżenicyn uważa, że „zdrada swoich własnych żołnierzy i potraktowanie ich jako zdrajców to jedno z najgorszym wydarzeń w całej rosyjskiej historii”. Tylko niewielu żołnierzy Armii Czerwonej czy jeńców wojennych było stanie wybaczyć tym, którzy włożyli niemieckie mundury, bez względu na i okoliczności, w jakich do tego doszło. Żołnierzy Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej Własowa, nazywanych własowcami, ochotników w jednostkach SS, ukraińskich i kaukaskich strażników obozowych, Kozacki Korpus Kawalerii generała von Pannwitza, jednostki policji, przeciwpartyzanckie „oddziały bezpieczeństwa”, a nawet nieszczęsnych Hiwi (od Hilfsfreiwillige, ochotnik, pomocnik) - wszystkich traktowano jedną surową miarą. Ocenia się, że liczba obywateli radzieckich we wszystkich strukturach niemieckich sił zbrojnych i policji, sięgała 1-1,5 miliona ludzi. Dowództwo Armii Czerwonej wskazywało, że tylko w Wehrmachcie służyło ponad milion Hiwi. Gdy trafili w radzieckie ręce, rozstrzeliwano ich często od razu”. „Własowcy i inny «wspólnicy» Niemców byli traceni zwykle na miejscu”, stwierdzają historycy radzieccy. Regulamin piechoty Armii Czerwonej wymagał od każdego żołnierza bezwzględności w stosunku do wszystkich renegatów i zdrajców ojczyzny”. Było to sprawą honoru poszczególnych narodów i społeczności. Dlatego też zwykle wyroki wykonywali pobratymcy lub mieszkańcy tego samego miasta czy regionu: „Żołnierz z Orła wykonywał wyrok na człowieku z Orła, Uzbek zabijał Uzbeka”. Wojska NKWD szczególnie bezlitośnie wyszukiwały Ukraińców i mieszkańców Kaukazu, którzy byli strażnikami w obozach jenieckich, gdzie często okazywali się bardziej brutalni od swoich niemieckich nadzorców. Fakt, ze Armia Czerwona traktowała tak samo jeńców wojennych, jak i tych, którzy włożyli mundur przeciwnika, wynikał z polityki samego NKWD. „Wszystkich tego rodzaju więźniów należy traktować jednakowo”, instruowano żołnierzy pułków NKWD 2 Frontu Białoruskiego. Dezerterzy, rabusie i byli jeńcy wojenni mieli więc być traktowani w taki sam sposób „jak ci, którzy zdradzili ojczyznę”. O ile trudno mieć choć trochę współczucia dla obozowych strażników, to należy pamiętać, że większość Hiwi była brutalnie, prześladowaniami i głodem, zmuszana do uległości. W jednostkach niemieckiej armii i SS służyli również Ukraińcy, Bałtowie, Kozacy i mieszkańcy Kaukazu, którzy sprzeciwiali się rządom radzieckim. Wielu własowców nie miało żadnych wątpliwości ani wahań, gdy przyłączyli się do byłego wroga. Pamiętali fakty rozstrzeliwania swoich towarzyszy przez radzieckich oficerów lub oddziały zaporowe w 1941 i 1942 roku. Znajdowali się wśród nich też chłopi, którzy przeżyli koszmar przymusowej kolektywizacji. Większość jednak żołnierzy z oddziałów Własowa i Hiwi było prostymi i zacofanymi ludźmi. Tłumacz w niemieckim obozie jenieckim wspomina, jak podczas spotkania propagandowego, które miało na celu werbowanie żołnierzy do armii Własowa, jeden z radzieckich żołnierzy podniósł rękę i zapytał: „Towarzyszu przewodniczący, chcielibyśmy wiedzieć, ile papierosów na dzień dają w armii Własowa?”. Najwyraźniej dla wielu armia to armia. Co za różnica, jaki się nosi mundur, jeżeli ma się co do jedzenia, a nie głód i maltretowanie w obozie? Tych, którzy zdecydowali się pójść taką właśnie drogą, czekały cierpienia o wiele większe, niż mogli sobie wyobrazić. Nawet ci, którzy przetrwali 15 czy 20 lat w Gułagu i powrócili do normalnego życia, byli nadal naznaczeni piętnem zdrajcy.
Współpracujący z wrogiem odzyskali swoje pełne prawa obywatelskie dopiero w pięćdziesiątą rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem, w 1995 roku. Odnaleziono listy radzieckich jeńców wojennych, którzy służyli w armii niemieckiej, najprawdopodobniej Hiwi. Jeden z nich, chociaż umiał ledwo pisać, nabazgrał na kartce wyrwanej z jakieś niemieckiej książki: „Towarzysze żołnierze! Poddaliśmy się wam, błagając o miłosierdzie. Powiedzcie, dlaczego zabijacie Rosjan, którzy wyszli z niemieckiej niewoli i więzień? Stało się tak, że zostaliśmy wzięci do niewoli, potem trafiliśmy do ich pułków, ale wszystko po to, by przetrwać i nie umrzeć z głodu. Teraz ci ludzie wrócili do swoich, do swojej armii, a wy do nich strzelacie. Za co, pytam. Za to, ze nasi dowódcy zdradzili nas w 1941 i 1942 roku?”.
8 Pomorze i przyczółki na Odrze W lutym i marcu, gdy trwały zacięte walki na przyczółkach odrzańskich, Żuków i Rokossowski zajęli się likwidacją „nawisu bałtyckiego” na obszarze Pomorza. W drugim i trzecim tygodniu lutego cztery armie frontu Rokossowskiego po przekroczeniu Wisły ruszyły w stronę południowej części Pomorza. 24 lutego prawe skrzydło frontu Żukowa i lewe skrzydło frontu Rokossowskiego skręciły w kierunku Bałtyku, aby rozciąć na dwie części siły niemieckie w tym regionie. Najwrażliwszym miejscem niemieckich linii obrony był obszar broniony przez 2 Armię. Armii tej udawało się wciąż utrzymywać połączenie z Prusami Wschodnimi przez Mierzeję Wiślaną do ujścia Wisły. Lewe skrzydło 2 Armii opierało się o Nogat i Elbląg. 2 Armia miała nadal w swoim ręku Malbork. Był to najszerszy pas obrony armii w Grupie Armii „Wisła”. Ofensywa frontu Rokossowskiego rozpoczęła się 24 lutego. 19 Armia ruszyła w kierunku północno-zachodnim na Szczecinek i Biały Bór, ale napotkała silny i zdecydowany opór. Rokossowski zdjął wtedy dowódcę armii ze stanowiska, wysłał tam korpus pancerny i nakazał kontynuowanie natarcia. Wspólne działania Korpusu Pancernego oraz 2 i 3 Korpusów Kawalerii Gwardii doprowadziły do szybkiego zdobycia Szczecinka, który stanowił „kamień węgielny” niemieckiego systemu obrony na obszarze Pomorza. Radziecka kawaleria odegrała dość znaczącą rolę w zdobyciu Pomorza. Zajęła kilka ważnych strategicznie miejscowości, między innymi Łebę, głównie dzięki wykorzystaniu elementu zaskoczenia. 2 Korpusem Kawalerii Gwardii na prawym skrzydle 1 Frontu Białoruskiego dowodził generał lejtnant Władimir Kriukow, utalentowany dowódca, mąż znanej radzieckiej piosenkarki, Lidii Rusłanowej. Żuków wyprowadził natarcie w kierunku północnym, około 50 kilometrów od Szczecina. Rozpoczęło się 1 marca. 3 Armia Uderzeniowa oraz 1 i 2 Armie Pancerne Gwardii zdobyły już ogromną przewagę nad przeciwnikiem. Słabe niemieckie dywizje nie miały w tym starciu najmniejszych szans. Czołowe radzieckie brygady pancerne szybko posuwały się do przodu, zajmując kolejne miasta. Nieprzygotowani na taki rozwój wydarzeń mieszkańcy Pomorza mogli tylko z przerażeniem patrzeć na czołgi z czerwonymi gwiazdami na pancerzach. Za nimi postępowały jednostki 3 Armii Uderzeniowej i 1 Armii Wojska Polskiego. 4 marca 1 Armia Pancerna Gwardii dotarła do Bałtyku w okolicach Kołobrzegu. Pułkownik Morgunow, którego 45 Brygada Pancerna Gwardii pierwsza wjechała na nadmorskie plaże, wysłał nawet butelki ze słoną morską wodą do Żukowa i Katukowa, dowódcy swojej armii. Sukcesy te potwierdziły prawidłowość założeń i planów Katukowa. „Sukces tego natarcia - powiedział wtedy Grossmanowi - osiągnięto dzięki wprowadzeniu jednostek pancernych i zmechanizowanych w największej jak dotąd skali. Kolosalna szybkość natarcia pozwoliła zmniejszyć straty i wróg został całkowicie rozbity”. Cała niemiecka 2 Armia i część 3 Armii Pancernej zostały odcięte od sił głównych. Jakby tego nie
było dość, armie frontu Żukowa odcięły również od głównych sił niemieckich Dywizję SS „Charlemagne”, której liczebność (etatowo 12 000 ludzi) została już wcześniej znacznie uszczuplona w wyniku ciągłych walk. Razem z trzema innymi niemieckimi dywizjami znajdowała się pod Białogardem. Generał von Tettau nakazał dowódcom tych dywizji podjąć próbę przebicia się w kierunku północno-zachodnim na wybrzeże Bałtyku i do ujścia Odry. Dowódca Dywizji SS „Charlemagne”, SS-Brigadeführer Gustav Krukenberg, maszerował więc razem ze swoim tysiącem Francuzów przez pokryte śniegiem sosnowe lasy, kierując się tylko wskazaniami kompasu. Później ta doraźnie zorganizowana jednostka, złożona z prawicowych intelektualistów, robotników i arystokratów, których jednoczył zacięty antykomunizm, broniła ostatnich rubieży przed Kancelarią Rzeszy. Hitler nie przejawiał zbyt wielkiego współczucia dla obrońców swojej Rzeszy. Gdy dowódca 2 Armii, generał pułkownik Weiss, ostrzegł kwaterę Hitlera, że rejon Elbląga, za który zapłacono już i tak ogromną daninę krwi, nie może być dłużej utrzymany, Hitler odparł: „Weiss to kłamca jak wszyscy generałowie”. Druga faza kampanii na Pomorzu zaczęła się niemal natychmiast, dwa dni po dotarciu 1 Armii Pancernej Gwardii do morza. 1 Armia Pancerna Gwardii została wtedy przekazana tymczasowo Rokossowskiemu. Sam Żuków zatelefonował do marszałka i oznajmił, że chciałby, aby armia „powróciła do niego w takim stanie, w jakim została przekazana”. Operacja w tym momencie przypominała walec, który toczył się przez wschodnią część Pomorza do Gdańska. Najsilniejsza jednostka Rokossowskiego, 2 Armia Uderzeniowa, miała atakować z południa wzdłuż biegu Wisły. Dowódca 2 Armii Uderzeniowej, generał pułkownik Fiediuninski, dokładnie sprawdzał w tym czasie kalendarz. Był już ranny cztery razy, zawsze dwudziestego dnia miesiąca. Gdy więc zbliżał się koniec drugiej dekady, pod żadnym pozorem nie opuszczał swojej kwatery. Generał uważał, że nie wolno zmarnować łupów zdobytych w Prusach Wschodnich. Nakazał jednostkom swojej armii załadować na wagony kolejowe zwierzęta hodowlane, chleb, ryż, cukier i sery. Miały one zostać wysłane do Leningradu, aby choć trochę zrekompensować mieszkańcom miasta ich cierpienia w czasie niemieckiej blokady. Oddziały armii Fiediuninskiego odcięły niemieckich obrońców Malborka. Załoga zamku w Malborku została ewakuowana nocą 8 marca. Dwa dni później padł Elbląg, co zresztą przepowiadał Weiss. Niemiecka 2 Armia, zagrożona z południa i zachodu, cofała się, by bronić rejonu Gdańska i Gdyni, gdzie w portach czekały wciąż na ewakuację tysiące uchodźców i rannych. Ósmego marca, dwa dni po rozpoczęciu natarcia w kierunku na Gdańsk, wojska radzieckie bez oporu zajęły Słupsk. Dwa dni później 1 Armia Pancerna Gwardii i 19 Armia dotarły do Lęborka. Radziecka brygada pancerna wyprzedziła kolumny uchodźców kierujące się do bałtyckich portów. Kobiety i dzieci, potykając się w śniegu, uciekały, by ukryć się w lesie, podczas gdy radzieckie czołgi dosłownie rozjechały gąsienicami wozy uchodźców. Niedaleko Lęborka oddziały Armii Czerwonej odnalazły kolejny obóz koncentracyjny. Był to obóz kobiecy. Lekarze wojskowi natychmiast zajęli się chorymi i rannymi.
Los rodzin niemieckich mieszkających na Pomorzu był podobny do losów wielu Niemców z Prus Wschodnich. Himmler zakazał ewakuacji ludności cywilnej ze wschodniego Pomorza, tak więc około 1,2 miliona Niemców zostało odciętych przez radziecką ofensywę z 4 marca. Panował, podobnie jak w Prusach Wschodnich, całkowity chaos. Ale jeszcze przed radziecką ofensywą krążyły pogłoski o jej zbliżaniu się i mieszkańcy Pomorza, nie wierząc już zbytnio oficjalnej propagandzie, sami zaczęli przygotowywać się do drogi. Właściciele ziemscy wiedzieli, że po wejściu Armii Czerwonej oni pierwsi trafią pod ścianę. Dzierżawcy namawiali ich do jak najszybszego wyjazdu. Przygotowano powozy i wozy. Pod Słupskiem Libussa von Oldershausen, przybrana córka barona Jesko von Puttkamera, tego samego, który nie zdecydował się poświęcić lokalnego Volkssturmu pod Piłą, była w dziewiątym miesiącu ciąży. Stolarz zatrudniony w majątku zbudował dla niej specjalny wóz. Na stelażu na wozie przymocowano duży dywan z biblioteki, który miał dawać ochronę przed śniegiem. Sam wóz
wyłożono w środku materacami. Rankiem 8 marca Libussę obudziło walenie do drzwi. „Rozkaz wymarszu! - krzyczał ktoś na dole. Wstawać, prędko, wyjazd najprędzej jak tylko można. Rozkaz wymarszu...”. Szybko się ubrała i spakowała swoje precjoza. Dom był pełen uchodźców. Niektórzy zaczęli rabować wszystko, co nawinęło im się pod rękę. Na Pomorzu, podobnie jak w Prusach Wschodnich, francuscy jeńcy wojenni zatrudnieni w majątkach woleli raczej wyruszyć z uchodźcami, niż czekać na wyzwolenie przez Armię Czerwoną. Huk dział słychać było coraz bliżej, kiedy wspinali się na załadowane wozy. Kolumna kierowała się prosto na Gdańsk. Po kilku dniach wyprzedziły ją czołgi brygad pancernych Katukowa. Libussa, która obudziła się w środku nocy, usłyszała, że nie są bezpieczni. Przy świetle świec zobaczyła, jak jej przybrany ojciec wkłada swój galowy mundur ze wszystkimi medalami. Matka była już ubrana. Armia Czerwona odcięła im ostatnią drogę ucieczki, oboje postanowili popełnić samobójstwo. Wieści o tym, co wydarzyło się w Nemmersdorf i o ostatnich okrucieństwach w Prusach Wschodnich, przekonały ich, że nie ujdą żywi. „Już czas - powiedział baron - za godzinę, dwie będą tu Rosjanie”. Libussa wyszła z nimi na zewnątrz, planując zrobić to samo. W ostatniej chwili zrezygnowała. „Ja przecież nie mogę. Noszę w sobie dziecko. Moje dziecko. Ono tak mocno kopie. Chce żyć. Nie mogę go zabić”. Jej matka doskonale to rozumiała i postanowiła z nią zostać. Baron, oszołomiony i załamany, pozbył się munduru i pistoletu. Jedyna nadzieja była teraz w tym, że nikt nie dostrzeże ich w masie uchodźców, gdy nadejdzie Armia Czerwona, i nie zdemaskuje „jaśnie państwa”. Pierwszym sygnałem, że nadchodzą Rosjanie, była rakieta wystrzelona ze szkółki jodeł. Zaraz potem dobiegł mieszkańców narastający ryk silników. Leśna szkółka została całkowicie rozjechana gąsienicami czołgów. Kilka czołgów wystrzeliło z dział, prawdopodobnie po to, żeby jeszcze bardziej wystraszyć i tak już przerażonych mieszkańców. Potem ruszyła piechota, która przeszukiwała dom za domem. Czerwonoarmiści wpadali do pokoi, strzelając seriami w górę, aż na głowy sypał się tynk. W sfatygowanych brązowych mundurach, poplamionych i podartych, dziurawych butach, z pistoletami maszynowymi i karabinami zawieszonymi na sznurach lub powrozach wyglądali zupełnie inaczej niż zwycięski Wehrmacht w kronikach filmowych. Podczas plądrowania rozlegały się krzyki Uri! Uri!, gdy rozbiegli się w poszukiwaniu zegarków. Pierre, francuski jeniec wojenny, który pracował w majątku, na próżno protestował, twierdząc, że jest przecież sojusznikiem. W odpowiedzi otrzymał cios kolbą karabinu w brzuch. Potem żołnierze przeszukali wszystkie bagaże i zawiniątka, dopóki nie zostali wywołani na zewnątrz przez swoich oficerów. Załadowali zrabowane przedmioty i pobiegli do wozów opancerzonych. To pierwsze spotkanie “z żołnierzami Armii Czerwonej ludzie przyjęli z mieszaniną strachu i ulgi, bowiem udało się jednak przeżyć. Ale nadeszła druga fala. Tym razem była to jednostka kawalerii. Ci mieli już więcej czasu. Rozpoczęły się gwałty. Drzwi otwierały się z hukiem, kiedy kolejne grupy czerwonoarmistów przychodziły wybierać swoje ofiary.
Hitler odwołał generała Weissa ze stanowiska dowódcy 2 Armii za ostrzeżenie wysłane do kwatery głównej, że nie da się już dłużej utrzymać Elbląga. Na jego miejsce wyznaczył generała von Sauckena, byłego dowódcę Korpusu „Grossdeutschland”. Dwunastego marca von Saucken został wezwany do Kancelarii Rzeszy, gdzie miał zostać wprowadzony w sytuację. Ten były kawalerzysta wszedł do pokoju z monoklem w oku i Krzyżem Rycerskim z liśćmi dębu i mieczami na szyi. Szczupły i elegancki, był przekonanym ultrakonserwarystą, który otwarcie pogardzał „brunatną bandą” nazistów. Hitler zwrócił się do Guderiana, aby zaznajomił generała z położeniem wojsk niemieckich w rejonie Gdańska. Po krótkim omówieniu sytuacji Hitler powiedział von Sauckenowi, że będzie otrzymywał rozkazy od Gauleitera Alberta Fórstera. W tym momencie von Saucken odwrócił się i spojrzał na Hitlera: „W żadnym wypadku nie zamierzam oddawać się pod rozkazy jakiegoś Gauleitera”. Obecni w pokoju zauważyli, że von Saucken nie tylko bezpośrednio sprzeciwił się Hitlerowi, ale także nie zwrócił się do niego Mein Führer. Nawet Guderian, który o wiele częściej niż inni spierał się z Hitlerem, był
zszokowany. Jeszcze bardziej zaskoczyła wszystkich odpowiedź Hitlera: „Dobrze Saucken, proszę robić, co uważa pan za stosowne”. Saucken wyleciał do Gdańska już następnego dnia. Zamierzał utrzymać oba porty, aby zabezpieczyć ewakuację jak największej liczby uchodźców. Oceniano, że w tym czasie w Gdańsku było już 1 500 000 ludzi, z czego co najmniej 100 000 rannych. Wśród tego całego chaosu jednostki SS zaczęły wyłapywać maruderów i wieszać ich na drzewach jako dezerterów. Brakowało już żywności. Statek o pojemności 21 000 BRT płynący z zaopatrzeniem dla Gdańska i Gdyni wpadł na minę. Kriegsmarine wykazywała nie tylko niezwykłe zaangażowanie i odwagę w ewakuowaniu uchodźców, ale także dawała wsparcie ogniowe z okrętów wojennych, pomimo intensywnych ataków radzieckiego lotnictwa i zagrożenia ze strony okrętów podwodnych radzieckiej Floty Bałtyckiej. Krążowniki Prinz Eugen i Leipzig oraz stary okręt liniowy Schlesien ostrzeliwały cały czas pozycje radzieckie. 22 marca Armia Czerwona przerwała jednak linie obrony rejonu Gdańsk Gdynia. Wkrótce miasta znalazły się w zasięgu ognia radzieckiej artylerii, która dokonywała teraz dzieła zniszczenia rozpoczętego przez lotnictwo. Gdańsk i obszary portów w obu miastach bombardowały bezlitośnie samoloty radzieckie. Samoloty szturmowe atakowały bez wyjątku obiekty cywilne i wojskowe. Kościół był takim samym dobrym celem jak bunkier, jak każdy obiekt wystający choć trochę nad powierzchnię ziemi. Ostrzeliwano nawet rannych czekających na noszach ustawionych na nadbrzeżu. Nie omijano też tak łatwych celów, jak tysiące kobiet i dzieci stojących w bezruchu w kolejce w obawie, że nie dostaną się na statek. Nikt już nie pomagał rannym, nie chował poległych. Zbierano tylko w grupki osierocone dzieci, aby zapewnić im jakąś opiekę. W huku dział artylerii przeciwlotniczej nikt zresztą i tak nie usłyszałby ich płaczu. Marynarze Kriegsmarine próbowali do ewakuacji wykorzystać wszystko, co mogło utrzymać się na wodzie - tendery, barki, szalupy i holowniki. Przewożono cywilów i rannych do niewielkiego portu na Helu na samym krańcu półwyspu. Niszczyciele próbowały zapewnić ewakuowanym jak najlepszą osłonę przeciwlotniczą. Marynarze starali się jak mogli, ale nawet słaby wybuch mógł przewrócić niewielkie szalupy i łodzie. 25 marca młoda kobieta z polskiego ruchu oporu dostarczyła generałowi Katukowowi plan systemu obrony Gdyni. Na początku generał podejrzewał podstęp, została jednak potwierdzona ich autentyczność. Gdy wojska radzieckie walczyły już na przedmieściach Gdyni, Kriegsmarine wciąż kontynuowała ewakuację, przyspieszając jej tempo, by wywieźć z bałtyckich portów jak największą liczbę uchodźców i rannych. Trzeba też było stawić czoła kolejnemu zagrożeniu. Załogi czołgów Katukowa nauczyły się strzelać do celów nawodnych, co czyniło ewakuację zadaniem jeszcze bardziej niebezpiecznym. Żołnierze z Korpusu „Grossdeutschland”, którzy pamiętali dantejskie sceny z ewakuacji Kłajpedy w północno-wschodniej części Prus Wschodnich, teraz musieli przeżyć to wszystko jeszcze raz. Kilku z nich schroniło się w sklepionej piwnicy. Wojska radzieckie zbliżały się już do portu. Żołnierze zobaczyli w piwnicy lekarza przyjmującego poród przy świetle latarki. „O ile zwykle narodzenie się dziecka jest bardzo radosnym wydarzeniem - pisał później jeden z tych żołnierzy - to wtedy wydawało się powiększać tę ogromną tragedię wokół. Krzyki matki nie miały przecież żadnego sensu w świecie wypełnionym bólem i kwilący noworodek wydawał się przepraszać, że rozpoczął życie”. Żołnierze mieli nadzieję, że dziecko umrze, tak przecież byłoby dla niego lepiej. Szturm na Gdynię znaczyły już widoczne na horyzoncie płomienie i gęsty, czarny dym. Rozpoczynał się ostateczny atak. Wieczorem 26 marca Armia Czerwona zajęła miasto i port. To, co działo się w Gdyni, zaszokowało nawet radzieckie władze wojskowe. „Rośnie niepokojąco liczba wypadków nadzwyczajnych - meldował Zarząd Polityczny, używając tak rozpowszechnionych wtedy eufemizmów. - Dochodzi do czynów niemoralnych i najzwyklejszych zbrodni, które przynoszą ujmę naszym wojskom i są niewłaściwe ze względów politycznych. Pod przykrywką haseł o odwecie na wrogu niektórzy oficerowie i żołnierze popełniają liczne zbrodnie i rabują, zamiast oddać się całym sercem wypełnianiu obowiązków wobec swojej ojczyzny”. W tym samym czasie przypuszczono szturm na Gdańsk od zachodu. Niemcy byli spychani metr po metrze i 28 marca miasto dostało się w ręce rosyjskie.
Pozostałości oddziałów von Sauckena wycofały się na wschód do ujścia Wisły, gdzie w okrążeniu walczyły do samego końca wojny. Dla niemieckich oficerów, szczególnie pochodzących z Pomorza i Prus, utrata Gdańska z jego pięknymi starymi budynkami była prawdziwym dramatem. Oznaczało to dla nich kres niemieckiego panowania nad Pomorzem. W tym swoim ogromnym żalu nie kierowali pretensji w stronę odpowiedzialnego za tyle okropności i cierpień nazistowskiego reżimu, który sami przez tak długi czas popierali. Może nie wiedzieli o produkcji mydła i skóry z ludzkich ciał w gdańskim Instytucie Anatomii, ale z pewnością zdawali sobie sprawę z istnienia obozu koncentracyjnego Stutthof; w likwidacji obozu, gdy zbliżała się Armia Czerwona, brały udział nie tylko jednostki SS, ale także Wehrmachtu.
Pomorze być może nie wycierpiało tyle, co Prusy Wschodnie, ale los ludności cywilnej był naprawdę straszny. Została zniszczona ich kultura, wiele kościołów oraz starych i zabytkowych budynków doszczętnie spłonęło. Radziecki komendant Lęborka narzekał w rozmowie z kapitanem Agranienką, że jest „absolutnie niemożliwe powstrzymać przemoc”. Agranienko zauważył wtedy, że czerwonoarmiści zupełnie nie przejmowali się oficjalnymi eufemizmami wykorzystywanymi do opisów aktów gwałtów, takimi jak „akty przemocy skierowane przeciwko ludności cywilnej” lub „niemoralność”. Nazywali sprawy prosto i bez ogródek. Dla nich gwałt znaczył po prostu „pieprzenie”. Kozacki oficer opowiadał mu, że niemieckie kobiety są „zbyt dumne” i należy je po prostu „brać siłą”. Inny z kolei narzekał, że wyglądają jak „konie pociągowe”. W Główczycach kobiety „wykorzystywały nawet dzieci jako swego rodzaju zasłonę dymną”. Radzieccy żołnierze demonstrowali tam mieszaninę bezmyślnej, irracjonalnej przemocy, pijanej żądzy oraz spontanicznej miłości do dzieci. Młode kobiety, by nie zwracać uwagi radzieckich żołnierzy, wcierały w twarz popiół z drewna. Zsuwały na czoło chustki, owijały się czymkolwiek, byle tylko ukryć figurę. Kulały jak wiejskie starowinki. Ale nawet takie przebranie nie było w stanie uchronić je od gwałtu. Zgwałconych zostało również bardzo wiele kobiet w podeszłym wieku. Niemieckie kobiety stworzyły w tym czasie specjalne określenia dla opisania tego, co przeszły. Wiele z nich mówiło na przykład: „Musiałam ustąpić”. Jedna wspominała, że musiała uczynić tak aż trzynaście razy. „Ten horror dawał pewne uczucie dumy, że to wszystko wytrzymały”, zauważyła Libussa von Oldershausen z pewnym zaskoczeniem. Ale wiele kobiet nie miało w sobie aż tyle siły. Niektóre popadały w stan otępienia, inne popełniały samobójstwo. Jednak kobiety w ciąży, jak Libussa, nie wybierały zazwyczaj takich dróg ucieczki. Najważniejszy był dla nich obowiązek wobec nienarodzonego dziecka. Kilka kobiet wpadło na pomysł namalowania na twarzy czerwonych kropek wskazujących, że chorują na dur plamisty. Część nawet odkryła rosyjską nazwę tej choroby i umieściła napisane cyrylicą ostrzeżenia na zewnątrz swoich domostw. Na terenach odległych od głównych ciągów komunikacyjnych całe społeczności ukrywały się w gospodarstwach. W tym wypadku zawsze ktoś tu był na straży, aby sygnalizować latarką w nocy albo innymi znakami w dzień, że nadchodzą oddziały radzieckie. Kobiety uciekały wtedy do przygotowanych wcześniej kryjówek, a drób i trzodę chlewną zapędzano do zagród w głębi lasu. Podobne środki ostrożności wykorzystywano zapewne jeszcze w czasie wojny trzydziestoletniej. Były tak stare jak wojna. W krajobrazie, który zobaczyli uchodźcy, gdy powrócili do swoich domów po upadku Gdańska, najsmutniejsze były „aleje szubieniczników”, gdzie SS i żandarmeria polowa wieszały pochwyconych dezerterów. Na szyi mieli tablice z napisami w rodzaju: „Wiszę tutaj, bo nie wierzyłem w FührerA”. Libussa von Oldershausen i jej rodzina, zawracając z drogi wiodącej do morskich portów, zobaczyli także ciała żandarmów polowych, ujętych i powieszonych przez Rosjan. W przydrożnych rowach leżało mnóstwo wozów, kilka dni wcześniej zepchniętych przez radzieckie czołgi. Wokół walały się rozrzucone rzeczy - pościel, zastawy, walizki, zabawki. Z ciał padłych koni i krów wycięto całe kawały mięsa. W pierwszym tygodniu okupacji wymordowano wielu mieszkańców Pomorza. Niedaleko majątku
Puttkamerów starszą parę zagoniono do lodowatej wody wioskowego stawu. Oboje zmarli. Innym razem jednego z mężczyzn zaprzęgnięto do pługa, który musiał ciągnąć, dopóki nie padł. Jego prześladowcy pozbawili go dopiero wtedy życia serią z pistoletu maszynowego. Von Livonius, właściciel majątku Grąbkowo, został poćwiartowany, a jego ciało rzucono na pożarcie świniom. Nawet ci właściciele ziemscy, którzy brali udział w antynazistowskim ruchu oporu, nie byli lepiej traktowani. Eberhard von Braunschweig i jego rodzina, uważając, że nie mają się czego obawiać, czekali na Armię Czerwoną w swojej wiejskiej posiadłości w Lubuczewie pod Karsinem. Ale nawet dokonania von Braunschweigów i prześladowanie ich przez Gestapo niewiele pomogły. Całą rodzinę wyciągnięto na zewnątrz i rozstrzelano. Czasami mieszkańcy wiosek i francuscy robotnicy, jeńcy wojenni odważnie stawali w obronie właścicieli majątków. Bardzo wielu jednak po prostu pozostawiono własnemu losowi. Niczego nie można było przewidzieć. W Karsinie starsza pani von Puttkamerowa poszła już spać, gdy usłyszała odgłosy strzelaniny i silniki czołgów. Wkrótce potem otworzyły się drzwi jej sypialni i stanął w nich młody, kompletnie pijany, powracający z rabunku pobliskiej wioski żołnierz. Pokazał starszej pani, że ma wyjść z łóżka i zrobić mu miejsce. Pani von Puttkamerowa stanowczo odmówiła, mówiąc, że może najwyżej dać mu poduszkę, aby mógł przespać się na trzyłóżkowym dywaniku. Potem złożyła ręce i zaczęła się modlić. Zbity z tropu czerwonoarmista położył się spać, gdzie mu wskazano. Tuż po zdobyciu Pomorza kapitan Agranienko, jak to dramaturg, nie zaniedbywał żadnej okazji, by przelać na papier swoje spostrzeżenia i opisywać to, co widział. Zauważył, że gdy notował w swoim małym notatniku, ludzie patrzyli na niego podejrzliwie, myśląc, że jest z NKWD. Dwudziestego trzeciego marca w Kołobrzegu cieszył się z nagłego nadejścia wiosny: „Ptaki śpiewają. Rozwijają się pąki. Natura robi swoje, jakby nie zauważała, że trwa wojna”. Obserwował radzieckich żołnierzy próbujących nauczyć się jeździć na zrabowanych rowerach. Niektórym szło to lepiej, innym gorzej. Dowódcy frontów wydali nawet rozkazy zabraniające jazdy po drogach na rowerze, ponieważ wielu żołnierzy zginęło w czasie tych rowerowych eskapad. Zajęcie Pomorza uwolniło też z niemieckiej niewoli całe masy jeńców wojennych i robotników przymusowych. Nocą przy drogach paliły się tysiące ognisk. W dzień wszyscy wędrowali do swoich krajów i domów. Wiele takich grup niosło ze sobą przygotowane z dostępnych materiałów narodowe flagi, aby pokazać, że nie są Niemcami. Agranienko i inni oficerowie spotkali nawet Litwinów z własną narodową flagą. Pisał później: „Wyjaśniliśmy im, że ich narodowym kolorem jest teraz czerwony”. Agranienko, jak większość Rosjan, uważał zabór państw bałtyckich przez Związek Radziecki za rzecz najzupełniej normalną. Mało kto wiedział wtedy o tajnych protokołach paktu RibbentropMołotow. Podczas gdy wyzwoleni z niemieckiej niewoli zagraniczni robotnicy przymusowi i jeńcy wojenni szli pod swoimi narodowymi flagami, Niemcy nosili już białe opaski i wywieszali przez okna białe flagi w geście poddania. Wiedzieli, że jakikolwiek opór może tylko pogorszyć ich położenie. Wyznaczony przez Rosjan burmistrz Koszalina, pięćdziesięciopięcioletni Żyd nazwiskiem Józef Ludyński, w kapeluszu na głowie odczytywał niemieckim mieszkańcom miasta proklamacje radzieckich władz wojskowych. Wszyscy słuchali w milczeniu. W Łebie, gdzie radzieccy kawalerzyści zrabowali wszystkie zegary i zegarki, każdego dnia burmistrz budził obywateli swojego miasta głośnym dzwonkiem i okrzykami Zur Arbeit!, wzywając do prac wyznaczonych przez radzieckie władze. W Stargardzie Agranienko zobaczył czołgistę w skórzanym hełmofonie, który uważnie oglądał świeżo wykopane groby, znajdujące się naprzeciwko budynku sądu. Czołgista zatrzymał się przy jednym z nich, zdjął hełmofon, skłonił głowę. Potem nagle podniósł do góry pistolet maszynowy i wystrzelił długą serię pocisków. Oddawał honory swojemu dowódcy. Agranienko rozmawiał również wtedy z dziewczętami z kontroli i regulacji ruchu. „Nie jest nam dane szybko wyjść za mąż - mówiły dziewczęta. - Zapomniałyśmy już, że jesteśmy kobietami. Teraz jesteśmy żołnierzami. Zachowywały się tak, jakby czuły, że są częścią pokolenia skazanego po wojnie na staropanieństwo; w Armii Czerwonej zginęło 9 milionów mężczyzn.
W czasie gdy armie frontu Żukowa likwidowały „nawis bałtycki”, 1 Front Ukraiński marszałka Koniewa walczył jeszcze na Śląsku. Główną przeszkodą był Wrocław, ogłoszony przez Hitlera twierdzą i broniony przez fanatycznego Gauleitera Karla Hankego. Koniew, nie chcąc w żadnym wypadku dopuścić, by ominęła go operacja berlińska, rozpoczął oblężenie miasta; zrobił dokładnie to samo, co Żuków pod Poznaniem. Chciał ruszyć za Odrę z przyczółków pod Ścinawą i Oławą. Jego celem była Nysa Łużycka, południowy dopływ Odry, skąd zamierzał wyprowadzić natarcie na południe od Berlina. Ósmego lutego armie frontu Koniewa wyruszyły wreszcie z dwóch przyczółków po obu stronach Wrocławia. Główny wysiłek skupiono na rubieży obrony 4 Armii Pancernej. Tę przeszkodę pokonano bez większych problemów i natarcie ruszyło dalej. Aby przyspieszyć tempo natarcia z przyczółka pod Oławą, Koniew wprowadził do walki 3 Armię Pancerną Gwardii Rybałki. Do 12 lutego Wrocław został już całkowicie okrążony. W mieście w pułapce znalazło się ponad 80 000 cywilów. 4 Armia Pancerna Gwardii Leluszenki parła ostro w kierunku Nysy Łużyckiej. Dotarła do niej po sześciu dniach. W czasie natarcia czołgiści przekonali się, że w mijanych miejscowościach pozostało już niewielu mieszkańców. Czasami tylko wychodził im na spotkanie miejscowy ksiądz z listem od ludzi z wioski „z zapewnieniami o ich przyjaźni dla Rosjan”. W 1 Froncie Ukraińskim wiele razy meldowano dowódcy o faktach „zaoferowania przez niemieckich lekarzy pomocy medycznej naszym rannym”. Leluszenkę miała jednak spotkać przykra niespodzianka. Pozostałości Korpusu „Grossdeutschland” i XXIV Korpusu Pancernego Nehringa zaatakowały jego linie zaopatrzenia. Po dwóch dniach zaciętych walk Niemcy musieli się cofnąć. Dzięki dużemu tempu natarcia i odparciu niemieckich kontrataków Koniew wyszedł na brzeg Nysy Łużyckiej i kontrolował teraz jej odcinek o długości 100 kilometrów. Miał już więc swoją podstawę wyjściową do ostatecznego ataku na Berlin. Wrocław, okrążony przez wojska radzieckie, nadal się bronił. Na południe od Oławy przez cały luty i marzec walczyła niemiecka 17 Armia. Naziści wierzyli, że sam fakt, iż walki toczą się na niemieckiej ziemi, zwiększy fanatyzm oporu, ale nie zawsze tak było. „Morale całkowicie upadło po przeniesieniu działań wojennych na teren Rzeszy. Każe nam się walczyć do ostatniej kropli krwi, ale to wszystko prowadzi przecież donikąd” - mówił przesłuchującym radzieckim oficerom jeniec z niemieckiej 359 Dywizji Piechoty. Generał Schörner podjął decyzję o kontrataku w kierunku na Lubań Śląski, który miał się rozpocząć 1 marca. Zaskoczone oddziały radzieckiej 3 Armii Pancernej Gwardii zostały wyparte z miasta. Goebbels był wniebowzięty. 8 marca z fotografami z Ministerstwa Propagandy wybrał się do Zgorzelca, gdzie spotkał się z Schörnerem. Razem pojechali do Lubania, by wygłosić przemówienie w czasie parady oddziałów Wehrmachtu, Volkssturmu i Hitlerjugend. Goebbels przed kamerami wręczył Krzyże Żelazne kilku członkom Hitlerjugend, a potem obejrzał zniszczone w czasie operacji radzieckie czołgi. Następnego dnia Schörner ruszył w kierunku Strzegomia, 40 kilometrów na zachód od Wrocławia. Żołnierze niemieccy wkraczający do miasta twierdzili później, że pozostało tam niewielu cywilów, na dodatek w okropnym stanie psychicznym; byli świadkami okrucieństw popełnionych przez oddziały frontu Koniewa. Przysięgali, że zabiją każdego radzieckiego żołnierza, który wpadnie w ich ręce. Ale również zachowanie żołnierzy niemieckich nie było bez zarzutu. Władze niemieckie nie reagowały na meldunki o zabijaniu radzieckich jeńców szpadlami, bardziej były zaszokowane doniesieniami o tym, co Bormann określił „przypadkami grabieży przez niemieckich żołnierzy na terenach ewakuowanych”. Bormann polecił Keitlowi wydanie rozkazu, aby oficerowie co najmniej raz w tygodniu przypominali żołnierzom o ich obowiązkach wobec niemieckiej ludności cywilnej. Walki na obszarze Śląska były wyjątkowo bezlitosne. Po obu stronach dowódcy wprowadzali brutalną dyscyplinę w stosunku do własnych żołnierzy. Generał Schörner wydał wojnę maruderom i defetystom, których wieszano na przydrożnych drzewach bez żadnego sądu. Według żołnierzy 85 batalionu inżynieryjno-saperskiego, którzy trafili do radzieckiej niewoli, tylko w drugiej połowie
marca w Nysie wykonano 22 wyroki śmierci. „Liczba wyroków śmierci za ucieczkę z pola walki, dezercję, samookaleczenie rośnie z tygodnia na tydzień - mówił jeniec przesłuchującym go żołnierzom z 1 Frontu Ukraińskiego. - Wyroki śmierci odczytywane są zawsze podczas apelu jednostki”. Radzieccy specjaliści od propagandy szybko odkryli w czasie przesłuchań jeńców, że można doskonale wykorzystać wszelkie urazy do przełożonych. Przy złej łączności i wycofywaniu się oddziałów niemieckim żołnierzom łatwo przychodziło uwierzyć, że dowódcy opuścili ich i pozostawili na pastwę losu. Kiedy więc 20 Dywizja Pancerna została okrążona pod Opolem, zaczęto zrzucać ulotki z tekstem: „Generał pułkownik Schörner wsiadł do swojego samochodu pancernego i ucieka w kierunku Nysy aż się kurzy”. Niemieccy żołnierze cierpieli również z powodu wszawicy. Nie zmieniali bielizny i ubrania, nie brali kąpieli od grudnia, a wszystkie środki przeciw wszom „nie nadawały się do niczego”. Nie otrzymali również żołdu za styczeń, luty i marzec. Większość nie dostała też żadnego listu od świąt Bożego Narodzenia. Po stronie radzieckiej również wyraźnie zaostrzono dyscyplinę. Okazało się, że jednostki drugiego rzutu i rezerwowe nie przestrzegają wydanego przez Stalina rozkazu numer 5, dotyczącego zachowania czujności. Pułkownikowi W., radzieckiemu dowódcy w Strzegomiu, postawiono zarzut „karygodnej nieostrożności”, ponieważ to właśnie jego pułk został całkowicie zaskoczony. Chociaż żołnierze walczyli zaciekle, miasto zostało zajęte przez Niemców. „To karygodne wydarzenie zostało dokładnie zbadane przez radę wojskową i winni zostali surowo ukarani”. Nie podano co prawda, jaki wyrok otrzymał „pułkownik W.”, ale sądząc po innych podobnych sprawach, zakończyło się to pewnie wieloletnim pobytem w Gułagu. Podpułkownik M. i kapitan D. stanęli przed sądem wojskowym po tym, jak kapitan opuścił swoją baterię dział polowych, nie dbając o przygotowanie odpowiednich stanowisk ogniowych. „Poszedł odpocząć”, co było radzieckim eufemizmem upicia się do nieprzytomności. Gdy Niemcy rozpoczęli kontratak, działa milczały i wróg zadał Rosjanom „poważne straty”. Kapitan został wyrzucony z partii i skazany na 10 lat Gułagu. Radzieccy żołnierze i oficerowie zdawali sobie doskonale sprawę, że anioł strachu i śmierci pod postacią jednostek Smiersza czai się za ich plecami. Po cierpieniach, ranach, jakie odnieśli w walkach i stracie przyjaciół, czuli nienawiść do funkcjonariuszy Smiersza, którzy tak często oskarżali ich o zdradę i tchórzostwo w obliczu wroga, podczas gdy sami nigdy nie walczyli na pierwszej linii. Wśród żołnierzy krążyła wtedy piosenka samizdatu o Smierszu, często jeszcze określanym starą, sprzed 1943 roku, nazwą Zarządu Specjalnego: Gdy metalu kawałek wyrwał dziurę w zbiorniku, Wyskoczyłem z T-34, sam już nie wiem jak, I wtedy mnie wezwano do Zarządu Specjalnego. „Dlaczego nie spłonąłeś razem z czołgiem, ty bękarcie?” Odpowiedziałem „Następnym razem nie omieszkam”. [przekł. tłum.]
Żołnierze 1 Frontu Ukraińskiego byli nie tylko wyczerpani nieustającymi walkami i tempem ofensywy, ale także niewiarygodnie brudni i zawszeni. Wielu chorowało na czerwonkę. Zdrowie i bezpieczeństwo żołnierzy nigdy nie stanowiły priorytetu w Armii Czerwonej. Bielizny na przykład nie prano w ogóle. Wody pitnej nie gotowano ani nie chlorowano, chociaż wcześniej wydano stosowne instrukcje. „Ubój inwentarza żywego odbywał się nieprawidłowo, w brudzie, często na poboczu drogi - stwierdzał jeden z meldunków - potem mięso trafiało do kuchni polowej. Kiełbasy przygotowywano na zapaćkanych stołach, a ci, którzy zajmowali się ich wyrobem, nosili niesamowicie brudne fartuchy”. W drugim tygodniu marca władze radzieckie były poważnie zaniepokojone możliwością wybuchu epidemii tyfusu. W jednostkach radzieckich na terenie Polski zidentyfikowano wtedy trzy odmiany tej choroby. Stan oddziałów NKWD nie przedstawiał się wcale lepiej. Od jednej trzeciej do dwóch trzecich żołnierzy w oddziałach Armii Czerwonej miało wszawice. W jednostkach pierwszego rzutu wskaźnik ten był prawdopodobnie wyższy. Sytuacja zaczęła się poprawiać dopiero po
ustabilizowaniu się linii frontu na Śląsku, gdy każdy pułk mógł przygotować własną banię. Uważano, że trzy kąpiele w miesiącu powinny żołnierzowi w zupełności wystarczyć. Bieliznę prano w specjalnym roztworze chemicznym, znanym jako „SK”. Wydano rozkaz, aby rozpocząć szczepienia przeciw tyfusowi i polio, ale nie było już na to czasu. 15 marca Koniew na skutek nacisków Stalina rozpoczął atak w kierunku południowej części Śląska. Lewe skrzydło 1 Frontu Ukraińskiego odcięło w okolicach Opola od niemieckich sił głównych 30 000 żołnierzy i kierowało się na południe do Prudnika, za przyczółkiem pod Oławą. Atak ten był zsynchronizowany z atakiem przez Odrę między Opolem a Raciborzem. W bardzo krótkim czasie 59 i 21 Armie okrążyły estońską 20 Dywizję SS i niemiecką 168 Dywizję Piechoty. Specjaliści od propagandy wysyłali „antyfaszystowskich” niemieckich jeńców wojennych, by przekonali żołnierzy walczących w okrążeniu, że radzieckie więzienia nie są tak straszne. Ale wielu takich „wysłanników” na rozkaz oficerów rozstrzelano. Jedyną rzeczą, która w tym czasie dostarczała rozrywki niemieckim żołnierzom, było obserwowanie, jak Estończycy i Ukraińcy, służący w SS, zbierają zrzucane przez Rosjan ulotki w języku niemieckim. Pokazywali je następnie żołnierzom, aby powiedzieli im, co jest tam napisane. Niemieccy żołnierze uważali tę całą sytuację za dosyć zabawną, ponieważ posiadanie takich ulotek, nawet do zwijania papierosów czy wykorzystania w charakterze papieru toaletowego, groziło karą śmierci. 20 marca pod wioską Rzymkowice żołnierze Armii Czerwonej zastrzelili oficerów sztabowych estońskiej 20 Dywizji SS, którzy w pośpiechu palili dokumenty. Na niektórych już nadpalonych papierach, roznoszonych przez wiatr po okolicznych polach, można było odczytać treść wyroków wojskowych trybunałów SS. Niemcom nie udało się przebić przez radziecki pierścień okrążenia i w walkach w kotle zginęła połowa z 30 000 żołnierzy. Koniewa wspierał sąsiedni 4 Front Ukraiński. 30 marca 60 Armia i 4 Armia Pancerna Gwardii zdobyły Racibórz. W ten sposób 1 Front Ukraiński przejął całkowitą kontrolę nad Górnym Śląskiem.
Mimo utraty kolejnych części niemieckiego terytorium, przywódcy Rzeszy nie zmienili ani trochę swojego postępowania. Majestatyczna nazwa Grupy Armii „Wisła” nie przystawała do sytuacji, była bezsensowna. Najbardziej jednak zdumiewające wydawało się to, że dowódca Grupy Armii „Wisła” ustanowił swoją kwaterę polową na zachód od Odry. Kwatera Himmlera znajdowała się teraz 90 kilometrów na północ od Berlina, w lesie pod wioską Hassenleben, na południowy wschód od Prenzlau. Większa odległość od stolicy Rzeszy zwiększała bezpieczeństwo - kwatera Reichsführera SS nie była już tak narażona na naloty alianckie. Cały kompleks składał się głównie z drewnianych baraków otoczonych wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego. Wyróżniał się tylko barak Reichsführera, specjalnie dla niego wybudowany, dużo większy niż inne, wyposażony w drogie sprzęty i meble. Jak opisał jeden z oficerów sztabowych: „Sypialnia była bardzo elegancka, z meblami w mahoniu i dywanem w kolorze bladej zieleni. Przypominała bardziej buduar wielkiej damy niż pokój wysokiego dowódcy wojskowego podczas wojny”. W holu wejściowym wisiały gobeliny o tematyce „nordyckiej”. Wszystko tu pochodziło z fabryk SS, nawet porcelana. Nie bardzo pasowało to do głoszonej przez Goebbelsa idei „wojny totalnej” i nie odpowiadało pojęciu wojskowych o tym, jak powinna wyglądać kwatera polowego dowódcy. Podobnie jak rozkład dnia Himmlera. Po kąpieli, sesji z osobistym masażystą i śniadaniu rozpoczynał pracę dopiero o dziesiątej trzydzieści. Niezależnie od sytuacji, nikt nigdy nie śmiał przerywać drzemki Reichsführerowi, nawet jeżeli konieczne stało się podjęcie pilnej decyzji. Bardzo lubił wręczać odznaczenia, co pozwalało bez żadnego wysiłku umacniać jego pozycję. Guderian twierdził, że Himmler marzył o tym, by otrzymać Krzyż Rycerski. Zachowanie Reichsführera w czasie odpraw w Kancelarii Rzeszy było juz zupełnie inne. Według szefa wydziału operacyjnego pułkownika Eismanna, Himmler najczęściej powtarzał wtedy słowa Kriegsgericht i Standgericht, sąd wojenny i sąd doraźny, jako rodzaj śmiertelnej mantry. Dla niego odwrót zawsze oznaczał brak woli walki i należało temu zapobiegać najsurowszymi środkami.
Mówił też często o „niekompetentnych i tchórzliwych generałach”. Ale przecież generałowie, gdy popełniali błędy, byli tylko odwoływani lub przesuwani na inne stanowisko. Rozstrzeliwano i wieszano wycofujących się z walk szeregowych żołnierzy. Standgericht, czyli sąd doraźny, był tym, co szczególnie zalecał sztab Hitlera. Zasady jego działania zostały nakreślone już wcześniej. Po dotarciu Armii Czerwonej na początku lutego do Odry Hitler „skopiował” rozkaz Stalina z 1942 roku: „Ani kroku w tył!”, z jednoczesnym powołaniem do życia oddziałów zaporowych. Paragraf 5 tego rozkazu głosił: „Doraźne sądy wojenne powinny stosować najostrzejsze środki, kierując się zasadą, że ci, którzy boją się honorowej śmierci na polu bitwy, zasłużyli na śmierć jak zwykli tchórze”. Kolejny rozkaz Führera, tym razem ustanawiający Fliegende Standgerichte, lotne doraźne sądy wojenne, ukazał się 9 marca. Trybunał taki składał się z trzech wyższych oficerów i dwóch pisarzy, którzy mieli do dyspozycji maszyny do pisania i materiały biurowe oraz co najważniejsze grupę w składzie 1 Unteroffizier und 8 Mann ab Executionskommando [1 podoficer i 8 szeregowców jako pluton egzekucyjny]. Zasada działania trybunałów była bardzo prosta: „Nie ma prawa łaski”. Zaczęły działać już następnego dnia, gotowe sądzić żołnierzy Wehrmachtu i członków Waffen-SS. Ten Blitzkrieg Hitlera przeciwko własnym żołnierzom objął później również Kriegsmarine i Luftwaffe, zgodnie z instrukcją podpisaną przez generała Burgdorfa. Generał nakazywał w niej również, aby każdy przewodniczący składu orzekającego był „głęboko oddany sprawie naszej Rzeszy”. Martin Bormann, który nie mógł przecież dopuścić, aby w tym względzie ktoś wyprzedził partię nazistowską, także wydał rozkaz podległym mu Gauleiterom, aby „tępili tchórzostwo i defetyzm” poprzez wyroki śmierci sądów w trybie przyspieszonym. Cztery dni po wydaniu rozkazu o utworzeniu Fliegende Standgerichte Hitler ogłosił kolejny rozkaz, przygotowany prawdopodobnie przez Bormanna, dotyczący szerzenia ideologii narodowego socjalizmu w armii niemieckiej. „Najwyższym obowiązkiem dowódców wszystkich szczebli jest aktywizacja polityczna podległych im żołnierzy i każdy z nich odpowiada bezpośrednio przede mną za ich narodowosocjalistyczną postawę”. Dla Himmlera, który doradzał bezlitosne rozprawianie się z defetystami, napięcie i stres związane z dowodzeniem okazały się ponad siły. Bez powiadamiania Guderiana udał się do sanatorium w Hohenlychen, około 40 kilometrów na zachód od Hassenleben, aby leczyć się z grypy. Tam jego zdrowiem miał zająć się osobisty lekarz. Guderian, gdy tylko usłyszał o chaosie w kwaterze Himmlera - nawet Lammerding, szef sztabu Himmlera, błagał, by coś zrobił i ratował sytuację udał się do Hassenleben. Po drodze obmyślał taktykę rozmowy z Himmlerem. Powiedział mu, że wziął na siebie zbyt dużo obowiązków - Reichsführer SS, szef niemieckiej policji, minister spraw wewnętrznych, dowódca Armii Rezerwowej i dowódca Grupy Armii „Wisła” - i zasugerował zrezygnowanie z dowodzenia Grupą Armii „Wisła”. Himmler zdawał się na to czekać, sam nie śmiał jednak tego zaproponować Hitlerowi. Guderian, widząc swoją szansę, zapytał Himmlera: „Czy w takim razie upoważnia mnie pan do przedstawienia tej propozycji Führerowi?”. Himmler nie mógł odmówić. Jeszcze tej samej nocy Guderian przedstawił sprawę Hitlerowi i zarekomendował na miejsce Himmlera generała pułkownika Gotthardta Heinriciego, dowódcę 1 Armii Pancernej, która walczyła z wojskami Koniewa pod Raciborzem. Hitler, który nigdy nie chciał przyznać, że wybór Himmlera był bardzo złym rozwiązaniem, niechętnie się zgodził. Heinrici udał się natychmiast do Hassenleben, aby objąć nowe stanowisko. Himmler powrócił do dowództwa, by wprowadzić generała w sytuację. Zrobił to jak zawsze pompatycznie, usprawiedliwiając cały czas swoje decyzje. W trakcie jego długiej przemowy zadzwonił telefon. Odebrał Himmler. Generał Busse, dowódca 9 Armii, informował, że Rosjanie zajęli korytarz łączący Kostrzyn z siłami głównymi i utracono łączność z twierdzą. Himmler szybko przekazał słuchawkę Heinriciemu, mówiąc: „Teraz to pan jest dowódcą Grupy Armii «Wisła». Proszę wydać odpowiednie rozkazy”. Potem nieprzyzwoicie szybko opuścił kwaterę.
Na przyczółkach na Odrze po obu stronach Kostrzyna toczyły się okrutne walki. Jeżeli żołnierze radzieccy zajęli jakąś wioskę i znaleźli w domu mundury SA czy swastyki, zabijali wszystkich.
Zdarzały się jednak i takie sytuacje, że mieszkańcy wiosek zajętych przez czerwonoarmistów i później odbitych w kontratakach przez Niemców „nie mieli nic złego do powiedzenia na temat radzieckich żołnierzy”. Coraz więcej niemieckich żołnierzy i młodych poborowych nie chciało już umierać za straconą sprawę. Szwed podróżujący samochodem z Kostrzyna do Berlina przekazał swojemu attache wojskowemu, że po drodze minął „20 posterunków kontrolnych żandarmerii polowej, której głównym zadaniem było wyłapywanie dezerterów z frontu”. Inny ze szwedzkich obywateli opisywał, że niemieccy żołnierze wyglądają nieszczególnie, „są apatyczni, najwyraźniej z wyczerpania”. Warunki były bardzo ciężkie. Cały obszar Oderbruch, z dziesiątkami grobli i kanałów, tylko po części wykorzystywano pod uprawę i hodowlę. Okopanie się tam przeciwko atakom artylerii i z powietrza nie należało do łatwych zadań, zwłaszcza że w większości miejsc woda podchodziła metr pod umocnienia. Chociaż luty nie był tak zimny jak w poprzednich latach, zdarzały się przypadki odmrożenia stóp. Oprócz braku dobrze wyszkolonych żołnierzy, głównym problemem niemieckiej armii było w tym czasie niedostateczne zaopatrzenie w amunicję i paliwo. Na przykład w Dywizji SS „30. Januar” samochód terenowy typu Kübelwagen wykorzystywano tylko w sytuacjach alarmowych. Żadna z baterii nie mogła też otworzyć ognia bez zezwolenia. Dziennie na działo przydzielano 2 pociski. Czerwonoarmiści kopali wciąż coraz to nowe transzeje. Radzieccy strzelcy wyborowi zajmowali zwykle stanowiska w kępach drzew lub ruinach zburzonych domów. Po zamaskowaniu stanowiska pozostawali w bezruchu od sześciu do ośmiu godzin, by potem nagle zaatakować. Likwidowali przede wszystkim oficerów oraz żołnierzy przenoszących racje żywnościowe. Niemieccy żołnierze nie mogli przemieszczać się w ciągu dnia. Dzięki temu zwiadowcy radzieccy mogli łatwiej przenikać przez linie niemieckiej obrony, by pochwycić „języka”. W podobny do snajperów sposób działali żołnierze na wysuniętych stanowiskach artylerii. Wysoki wiosenny poziom wody na Odrze pozwolił wojskom inżynieryjnym Armii Czerwonej na wybudowanie podwodnych mostów pontonowych, znajdujących się 25-30 centymetrów pod powierzchnią wody. Pilotom Stukasów i Focke-Wulfów trudno było odnaleźć i atakować takie cele. Podczas gdy minister propagandy Rzeszy Goebbels wciąż prawił o ostatecznym niemieckim zwycięstwie, Goebbels jako Gauleiter i komisarz Rzeszy do spraw obrony Berlina nakazał przygotowanie różnego rodzaju zapór w stolicy i poza nią. Dziesiątki tysięcy niedożywionych i zmęczonych już wojną cywilów, głównie kobiet, poświęcało resztki swoich sił na kopanie rowów przeciwczołgowych. Po mieście zaczęły krążyć pogłoski o nazistowskiej biurokracji, niekompetencji oraz marnowaniu energii mieszkańców miasta na niepotrzebne systemy umocnień. Rozchodziły się coraz szerzej, mimo srogich kar za szerzenie defetyzmu. „W całej wojnie - pisał jeden ze sztabowych oficerów - nie widziałem ani u nas, ani u przeciwnika jednego rowu przeciwczołgowego, który zatrzymałby atak czołgów”. Armia sprzeciwiała się budowaniu takich niepotrzebnych zapór i umocnień, które powstawały na polecenie aparatu partii nazistowskiej, przeszkadzały bowiem w przegrupowywaniu wojsk w kierunku Wzgórz Seelow i powodowały chaos w kolumnach uchodźców przybywających do miasta z wiosek nad Odrą. Rolnikom z Brandenburgii, których powołano do lokalnych jednostek Volkssturmu, coraz trudniej było zajmować się własnymi gospodarstwami. Lokalni przywódcy nazistowscy otrzymali rozkazy zarekwirowania koni i wozów do transportu rannych i amunicji. Nawet rowery przydawały się w oddziałach niszczycieli czołgów. Po odwrocie znad Wisły Wehrmacht odbierał nawet broń przekazaną wcześniej Volkssturmowi, co pokazywało, jakie za Odrą poniesiono straty w sprzęcie i uzbrojeniu. 16 batalion 69 pułku Volkssturmu został rozlokowany we Wriezen na skraju Oderbruch, blisko linii frontu. Liczył nie więcej niż 113 ludzi, z czego dwie trzecie zaangażowano do prac przy rozbudowie umocnień na tyłach, a czternastu było rannych lub chorych. Reszta pilnowała zapór czołgowych i mostów. Batalion miał na wyposażeniu trzy typy karabinów maszynowych, w tym nawet miotacz ognia produkcji rosyjskiej, w którym brakowało podstawowych części, trzy hiszpańskie pistolety i 228 karabinów z sześciu różnych krajów. Można przyjąć, że meldunek ten
odpowiadał prawdzie, ponieważ administracja w Poczdamie wydała ostrzeżenie, że jakiekolwiek niedokładności i przekłamania w meldunkach będą „równoznaczne ze zbrodnią wojenną”. W wielu jednak przypadkach nawet takiej broni nie przekazywano Wehrmachtowi, ponieważ lokalni Gauleiterzy nakazali Volkssturmowi, aby oddawać tylko tę broń, która została wcześniej pożyczona od wojska. Do lokalnych przywódców partii nazistowskiej coraz częściej docierały z Gestapo informacje o tym, że ludność cywilna wyraża swoje niezadowolenie z tego, że wymaga się od niej tak wiele, nic nie oferując w zamian. Szczególnie uchodźcy byli „zdegustowani zachowaniem swoich byłych lokalnych przywódców”. Próbowano temu przeciwdziałać. Kierownictwo Gau (Okręgu) Brandenburg wzywało członków partii z tego regionu, by zgłaszali się na ochotnika do walki przeciwko najeźdźcy, propagując hasło: „Świeże powietrze na froncie zamiast przegrzanych pokoi!”. Doktor Ley, przywódca DAF [Deutsche Arbeitsfront - Niemieckiego Frontu Pracy], pojawił się w kwaterze Hitlera z propozycją organizacji „Freikorps Adolf Hitler”, która miała liczyć „40 000 fanatycznych bojowników”. Zwrócił się nawet do Guderiana o przekazanie 80 000 pistoletów maszynowych. Guderian obiecał, że zostaną dostarczone, gdy tylko trafią do wojska, choć wiedział, że jest to próżna obiecanka. Propozycja ta nie wywarła jednak na Hitlerze większego wrażenia.
W ostatnich miesiącach wojny Goebbelsa coraz bardziej niepokoił fakt całkowitego wycofania się Hitlera z życia publicznego. Udało mu się jednak przekonać Führera, aby odwiedził odcinek frontu na linii Odry, głównie dla potrzeb kroniki filmowej. Wizyta Hitlera, do której doszło 13 marca, była trzymana w wielkiej tajemnicy. Wszystkie drogi dojazdowe zabezpieczyło SS, które pilnowało również trasy przejazdu Führera. Hitler nie spotkał się jednak z żadnym zwykłym żołnierzem. Do jednego z majątków pod Wriezen, który wcześniej należał do Blüchera, wezwano w trybie pilnym dowódców jednostek. Hitler wyglądał na bardzo zmęczonego i wyczerpanego. Jeden z oficerów biorących udział w odprawie pisał o „bladej jak kreda twarzy”, i „jego błyszczących oczach, które przypominały oczy węża”. Generał Busse, w czapce polowej i w okularach, przedstawił sytuację swojej armii. Gdy Hitler mówił o konieczności utrzymania linii obrony, generał dał wyraźnie do zrozumienia, jak wspominał inny z oficerów, że „na Odrze wykorzystano ostatnie zapasy sprzętu i uzbrojenia”. Wyprawa ta musiała mocno zmęczyć Hitlera. W czasie powrotnej podróży do Berlina nie odezwał się ani słowem. Według swojego kierowcy siedział „zatopiony w myślach”. Była to ostatnia jego podróż. Nie opuścił już nigdy Kancelarii Rzeszy.
9 Kierunek Berlin Ósmego marca, w momencie, gdy operacja pomorska nabierała rozpędu, Stalin wezwał Żukowa do Moskwy. To był dziwny moment na wezwanie dowódcy frontu do naczelnego dowództwa. Żuków prosto z lotniska pojechał do daczy Stalina, gdzie przywódca państwa radzieckiego regenerował swoje siły. Po wysłuchaniu relacji Żukowa o sytuacji na Pomorzu i przyczółkach na Odrze Stalin zaproponował spacer. Zaczął opowiadać o swoim dzieciństwie. Gdy wrócili do daczy na herbatę, Żuków zapytał Stalina, czy pojawiły się jakiekolwiek nowe informacje na temat syna, Jakowa Dżugaszwili, który znajdował się w niemieckiej niewoli od 1941 roku. Dyktator wyrzekł się go za to, że dał się wziąć żywcem, ale teraz jego stanowisko wydawało się zmieniać. Nie od razu odpowiedział na pytanie Żukowa.
- Jaków nie wydostanie się z niewoli żywy - odezwał się po kilku chwilach. - Ci mordercy go rozstrzelają. Według naszych informacji, trzymają go w izolacji i namawiają do zdrady ojczyzny. Potem znów zamilkł na dłużej. - Nie - stwierdził stanowczo - Jaków raczej wybierze najgorszą śmierć niż zdradę ojczyzny. Gdy Stalin mówił o „naszych informacjach”, odnosiło się to oczywiście do danych wywiadowczych przekazanych przez Abakumowa. Najnowsze wiadomości o Jakowie pochodziły od generała Stepanovica, dowódcy jugosłowiańskiej żandarmerii, który został wyzwolony przez żołnierzy Żukowa pod koniec stycznia. Był wtedy przesłuchiwany przez Smiersz. Przedtem przebywał w Straflager X-C w Lubece razem z porucznikiem Dżugaszwili. Według Stepanovica, Jaków cały czas zachowywał się „niezależnie i dumnie”. Nie wstawał, gdy niemiecki oficer wchodził do jego celi i odwracał się plecami, gdy mówili do niego Niemcy. Często był za to wysyłany do karceru. Gdy w niemieckiej prasie ukazał się z nim wywiad, twierdził, że nigdy z żadnym dziennikarzem nie rozmawiał. Po kolejnej próbie ucieczki z obozu jenieckiego wywieziono go w nieznane miejsce. Do dziś nie wiadomo, jak zginął, chociaż najbardziej znana wersja mówi o tym, że rzucił się na druty, aby zmusić strażników do otwarcia ognia. Być może wtedy Stalin zmienił stanowisko wobec syna, ale dalej nakazywał postępować bezwzględnie w stosunku do setek tysięcy innych jeńców wojennych, którzy często cierpieli bardziej niż Jaków. Stalin przeszedł na inny temat. Powiedział Żukowowi, że jest „zadowolony” z wyników konferencji jałtańskiej, Roosevelt zachowywał się w stosunku do niego bardzo przyjaźnie. Wszedł sekretarz Stalina Poskriebyszow z dokumentami do podpisania. Był to znak dla Żukowa, że czas spotkania dobiegł końca i wtedy Stalin wyjaśnił mu powód tak pilnego wezwania do Moskwy: - Jedźcie do Sztabu Generalnego i wraz z Antonowem przeanalizujcie obliczenia dotyczące operacji berlińskiej, a jutro o 13.00 spotkamy się ponownie. Antonow i Żuków zdawali sobie sprawę z pilności sprawy i pracowali całą noc. Następnego ranka Stalin, który sam przyjechał do Moskwy mimo niezbyt dobrego samopoczucia, zmienił czas i miejsce spotkania. W odprawie zorganizowanej w Stawce wzięli udział Malenkow, Mołotow i inni członkowie Państwowego Komitetu Obrony. Rozpoczął Antonow. Gdy skończył, Stalin zatwierdził jego propozycje i nakazał przygotować rozkazy dotyczące szczegółów operacji. Żuków napisał w swoich pamiętnikach: „W toku opracowywania planu operacji berlińskiej uwzględnialiśmy również działania ekspedycyjnych wojsk sojuszników”. Przyznaje nawet, że brano pod uwagę, iż „Anglicy nie rozstawali się z marzeniem o zdobyciu Berlina przed nadejściem Armii Czerwonej”. Nie wspomniał natomiast ani słowem, że 7 marca, dzień przed nagłym wezwaniem go przez Stalina do Moskwy, armia amerykańska uchwyciła most w Remagen. Stalin natychmiast zauważył implikacje wynikające z tak szybkiego przekroczenia przez aliantów linii Renu.
Brytyjczycy nigdy nie ukrywali przed Stalinem swojej chęci zdobycia Berlina. W czasie wizyty Churchilla w Moskwie w październiku 1944 roku marszałek polny sir Alan Brooke powiedział Stalinowi, że po okrążeniu Zagłębia Ruhry „główny wysiłek aliantów będzie skierowany na Berlin”. Również sam Churchill potwierdzał takie zamierzenia. Brytyjczycy mieli nadzieję na odcięcie 150 000 żołnierzy niemieckich na terenie Holandii i potem na „stały napór w kierunku Berlina”. Stalin nie komentował tych planów. Stalin miał bardzo ważny powód, aby Armia Czerwona pierwsza zajęła Berlin. W maju 1942 roku, trzy miesiące przed bitwą pod Stalingradem, wezwał Berię i czołowych fizyków jądrowych do swojej daczy. Otrzymał właśnie informacje od swoich agentów, że w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii trwają prace nad budową bomby atomowej. Doprowadzony do furii zarzucił radzieckim naukowcom, że nie traktowali tego zagrożenia poważnie, nie pamiętając, że wcześniej sam doniesienia wywiadu na ten temat potraktował jako prowokację. Pierwsze informacje nadeszły od brytyjskiego zdrajcy Johna Cairncrossa już w listopadzie 1941 roku. Stalin postąpił dokładnie tak samo jak wówczas, gdy nie chciał dopuścić do siebie przedstawionych mu z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem ostrzeżeń o możliwości ataku na Związek Radziecki.
W ciągu następnych trzech lat radzieckie badania w ramach programu atomowego pod kryptonimem „Operacja Borodino” nabierały coraz większego przyspieszenia dzięki szczegółowym informacjom o „Projekcie Manhattan”, dostarczanym przez sympatyków komunizmu, głównie Klausa Fuchsa. Radziecki program atomowy nadzorował sam Beria. Poddał on zespół profesora Igora Kurczatowa ścisłej kontroli NKWD. Jego głównym problemem był przede wszystkim brak uranu. Nie odnaleziono jeszcze żadnych złóż na terenie Związku Radzieckiego. W Europie złoża uranu znajdowały się tylko w Saksonii i Czechosłowacji, a więc pod kontrolą Niemiec. Armia Czerwona uzyskała dokładniejsze informacje na temat kopalni uranu dopiero wówczas, gdy dotarła do Berlina. Zgodnie z instrukcjami Berii radziecki komitet zakupów w Stanach Zjednoczonych zwrócił się do amerykańskiego komitetu produkcji wojennej o sprzedaż ośmiu ton uranu. Po konsultacjach z generałem majorem Grovesem, szefem „Projektu Manhattan”, władze Stanów Zjednoczonych zgodziły się na sprzedaż tylko symbolicznej ilości, mając przy tym nadzieję na uzyskanie bliższych informacji, co Rosjanie zamierzają z tym zrobić. W 1945 roku odkryto złoża uranu w Kazachstanie, ale ilości tego pierwiastka były wciąż niewystarczające. Stalin i Beria sądzili, że uda się przyspieszyć realizację radzieckiego programu atomowego dzięki przechwyceniu niemieckich zapasów uranu, zanim zdobędą je alianci zachodni. Beria wiedział, ze centrum naukowym niemieckiej fizyki jądrowej jest Kaiser Wilhelm Institut w Dahlem, na południowo-zachodnim przedmieściu Berlina. Prace z zakresu fizyki jądrowej prowadzono tam w pokrytym ołowiem bunkrze. Obok niego stał Blitzturm „wieża błyskawic”, gdzie znajdował się cyklotron generujący napięcie 1,5 miliona woltów. Beria nie wiedział jednak, że większość naukowców, sprzętu i surowców, w tym siedem ton uranu, zostało już wywiezionych do Haigerloch w Schwarzwaldzie. Ale dzięki niemieckiej biurokracji coraz to nowe dostawy wciąż trafiały do Dahlem zamiast do Haigerloch. Wyścig do Dahlem nie był więc prowadzony zupełnie na próżno. Przywódcy nazistowscy nigdy nie wątpili, że walka o Berlin będzie finalnym momentem wojny. Goebbels zawsze twierdził „w Berlinie albo zwyciężymy, albo razem zginiemy”. Może nawet nie wiedział, że parafrazuje słynne powiedzenie Karola Marksa „ten kto ma Berlin, ma całe Niemcy”. Stalin z kolei, z pewnością świadomie, wykorzystywał inny cytat klasyka komunizmu: „Kto kontroluje Niemcy, kontroluje Europę”. Przywódcy amerykańscy wydawali się być wciąż nieświadomi takiego stanu rzeczy. Ta ignorancja w zakresie polityki europejskiej sprowokowała nawet Brooke’a do niezbyt pochlebnej opinii wygłoszonej po śniadaniu z Eisenhowerem w Londynie 6 marca: „Nie wątpię, ze jest on [Eisenhower] bardzo ciekawą osobowością, ale równocześnie nie potrafi w pełni pojąć pewnych spraw natury strategicznej”. Głównym problemem aliantów było to, o czym Brooke nie wspominał, że Amerykanie na tym etapie wojny nie postrzegali Europy w kategoriach wielkiej strategii. Dowódcy amerykańscy mieli przed sobą prosty i jasny cel - szybko zakończyć wojnę w Europie, i to przy możliwie najmniejszych stratach własnych, a potem skoncentrować się na pokonaniu Japonii. Eisenhower - podobnie jak prezydent Roosevelt, szefowie sztabów i wysocy urzędnicy państwowi - nie postrzegali spraw w Europie w dalszej perspektywie i całkowicie mylnie odczytywali intencje Stalina. To mocno niepokoiło i denerwowało brytyjskich sojuszników. Względy okazywane przez Eisenhowera Stalinowi niektórzy brytyjscy oficerowie opisywali zwrotem Have a Go, Joe, używanym przez londyńskie prostytutki, gdy nagabywały amerykańskich żołnierzy. Drugiego marca Eisenhower depeszował do generała majora Johna R. Deane’a, amerykańskiego oficera łącznikowego w Moskwie: „Czy wobec wielkich postępów radzieckiej ofensywy możliwa jest zmiana radzieckich planów w stosunku do tych przedstawionych Tedderowi [w dniu 15 stycznia]?”. Pytał również, czy możliwe jest „zmniejszenie intensywności działań w okresie od połowy marca do połowy maja”. Deane’owi nie udało się jednak uzyskać żadnych konkretnych informacji od generała Antonowa. Gdy wreszcie Sowieci przedstawili swoje zamiary, rozmyślnie wprowadzili Eisenhowera w błąd, ukrywając swoją determinację zajęcia Berlina przed zachodnimi aliantami.
Przy tak wielkich różnicach co do strategii planowanych działań ogromną rolę odgrywały osobowości wielkich aktorów tego wojennego dramatu. Eisenhower podejrzewał, że dążenie Montgomery’ego do natarcia na Berlin jest tylko kaprysem primadonny. Montgomery z kolei nie ukrywał swojego przekonania, że to on powinien dowodzić w polu. Według niego Eisenhower spełniał rolę figuranta. Przechwałki i opinie wyrażane przez Montgomery’ego po bitwie w Ardenach potwierdziły tylko złą opinię Eisenhowera o nim. Marszałek polny sir Alan Brooke po śniadaniu 6 marca zapisał w swoim dzienniku: „Jego relacje z Montym są trudne. Widzi tylko same złe strony Monty’ego”. Poza tym sami Amerykanie uważali, że nominacja Montgomery’ego na dowódcę ofensywy byłaby najgorszym rozwiązaniem. Uchodził za pedantycznego oficera poświęcającego więcej czasu sztabowym procedurom niż działaniom w polu. 21 Grupa Armii Montgomery’ego natknęła się pod Wesel na duże zgrupowanie wojsk niemieckich. Dlatego Montgomery planował sforsowanie Renu przy wykorzystaniu na wielką skalę wojsk powietrzno-desantowych. Jego planom przeszkodziły jednak wydarzenia na południu. Hitler zareagował histerycznie na wzmocnienie przyczółka amerykańskiej 1 Armii w Remagen i nakazał natychmiastowe przeprowadzenie kontrataków. Spowodowało to osłabienie innych odcinków obrony Renu. Wkrótce 3 Armia Pattona, która oczyszczała Palatynat, przekroczyła Ren na południe od Koblencji. Gdy 24 marca jednostki 21 Grupy Armii Montgomery’ego przekroczyły Ren, Eisenhower, Churchill i Brooke spotkali się na brzegu rzeki w dosyć euforycznym nastroju. Montgomery wierzył jeszcze wtedy, że Eisenhower pozwoli mu kontynuować natarcie w kierunku północnowschodnim, wybrzeża Bałtyku, i może nawet na Berlin. Został jednak szybko wyprowadzony z błędu. Generał Hodges w tym samym czasie poszerzał przyczółek pod Remagen, a Patton umacniał swój główny przyczółek na południe od Moguncji. Eisenhower nakazał im ruszyć na wschód. Dopiero potem 1 Armia Hodgesa miała skręcić w lewo, aby okrążyć Zagłębie Ruhry od południa. Eisenhower, ku ogromnemu rozczarowaniu Montgomery’ego, wyłączył 9 Armię Simpsona z 21 Grupy Armii i nakazał brytyjskiemu marszałkowi nacierać w kierunku Hamburga i Danii, nie Berlina. 9 Armia amerykańska stanowiła północną flankę sił biorących udział w operacji zajęcia Ruhry, której celem było okrążenie Grupy Armii feldmarszałka Modela, broniącej tego wielkiego zagłębia przemysłowego Niemiec. Największym ciosem dla brytyjskich nadziei poprowadzenia ofensywy na Berlin stała się jednak decyzja Eisenhowera z 30 marca, nakazująca koncentrację wysiłków aliantów w środkowych i południowych Niemczech. 12 Grupa Armii Bradleya, wzmocniona przez 9 Armię, zaraz po zajęciu Zagłębia Ruhry miała ruszyć do serca Niemiec i kierować się na Lipsk i Drezno. Na południu 6 Grupa Armii generała Deversa miała zająć Bawarię i północną Austrię. Eisenhower doprowadził do „białej gorączki” brytyjskich szefów sztabów, gdy bez ich wiedzy i powiadamiania swojego zastępcy, marszałka lotnictwa Teddera, pod koniec marca przekazał szczegóły planu Stalinowi. Depesza ta, znana pod oznaczeniem SCAF-252, spowodowała powstanie wielu nieporozumień między aliantami. Eisenhower zdecydował się na atak na południe Niemiec głównie dlatego, że był przekonany, iż Hitler wycofa swoje armie do Bawarii i północnej Austrii, do Alpenfestung, „alpejskiej twierdzy”, która miała stanowić ostatnią rubież obrony nazistów. Sam przyznał jednak później w swoich pamiętnikach, że Berlin był co prawda „ważny z punktu widzenia tak politycznego, jak i psychologicznego, jako symbol potęgi Niemiec”, ale uważał, że „atak na to miasto nie jest najlepszym rozwiązaniem dla zachodnich aliantów”. Usprawiedliwiał swoją decyzję również tym, że Armia Czerwona na linii Odry znajdowała się dużo bliżej serca Rzeszy, a on ze względów logistycznych musiałby zatrzymać armie w środkowej i południowej części Niemiec. Miał poza tym obiekcje co do spotkania z Armią Czerwoną, gdyż mogło to doprowadzić do przecięcia Niemiec na dwie części. Na brzegu Renu sześć dni wcześniej Churchill wyrażał jeszcze nadzieję, że „nasze armie pójdą do przodu, napotykając niewielki opór przeciwnika i dotrą do Łaby, a nawet do Berlina przed rosyjskim Niedźwiedziem”. Teraz stracił już całkiem ducha. Wydawało się, że Eisenhowera i Marshalla zajmuje przede wszystkim to, jak ugłaskać Stalina. Władze radzieckie były mocno poruszone tym, że amerykańskie samoloty myśliwskie zestrzeliły kilka samolotów radzieckich, choć
sam Stalin w rozmowie z marszałkiem Tedderem w styczniu mówił, że w czasie wojny takie rzeczy przecież się zdarzają. Incydent miał miejsce 18 marca między Berlinem a Kostrzynem. Piloci amerykańscy myśleli, że zaatakowali osiem niemieckich samolotów i po powrocie do bazy podali, że zestrzelili dwa Focke-Wulfy 190. Lotnictwo radzieckie z kolei podało, że zestrzelono sześć radzieckich samolotów oraz że zginęło dwóch pilotów, a jeden został poważnie ranny. Incydent przypisano „kryminalnym w swej naturze działaniom podjętym przez żołnierzy amerykańskich”. Jak na ironię, Amerykanie sprowokowali jeszcze jedno, dużo poważniejsze nieporozumienie ze Związkiem Radzieckim. Stało się to w Bernie za przyczyną działań Allena Dullesa i jego Biura Służb Strategicznych (Office of Strategie Services, OSS). Kontakt z Dullesem nawiązał SSObergruppenführer Karl Wolff, który zaproponował zawieszenie broni w północnych Włoszech. Amerykanie odrzucili żądanie przywódców radzieckich, którzy chcieli wziąć udział w tych negocjacjach, obawiając się, że Wolff może odstąpić od rozmów. I był to błąd. Churchill wskazywał Amerykanom, że Związek Radziecki jest poważnie zaniepokojony rozwojem sytuacji. Stalin najwyraźniej obawiał się zawarcia separatystycznego pokoju na froncie zachodnim. Odrodzenie Wehrmachtu dzięki amerykańskim dostawom stało się jego powracającym koszmarem, mimo całej absurdalności tego scenariusza. Większość formacji niemieckich została rozbita bądź była okrążona i nawet gdyby Amerykanie dostarczyli im broń, Wehrmacht z 1945 roku nie przypominałby w niczym niemieckiej machiny wojennej z roku 1941. Stalin podejrzewał również, że masowo poddający się na froncie zachodnim żołnierze Wehrmachtu nie tylko usiłują uniknąć rosyjskiej niewoli. Uważał, że jest to rozmyślna próba „otwarcia” frontu zachodniego dla Amerykanów i Brytyjczyków, aby pierwsi dotarli do Berlina. W rzeczywistości powodem tego był fakt, że Hitler zabronił jakiegokolwiek wycofywania się. Gdyby po Ardenach nakazał rozmieszczenie wojsk z powrotem na linii Renu, aliantów zachodnich czekałoby z pewnością bardzo trudne zadanie. Hitler jednak tego nie uczynił i wiele dywizji znalazło się w pułapce na zachodnim brzegu Renu. Podobnie stało się w wypadku obrony Zagłębia Ruhry przez feldmarszałka Modela. „Wiele w pewnym sensie zawdzięczaliśmy Hitlerowi”, oceniał później Eisenhower. Churchill był już wtedy przekonany, że dopóki nie staną się jasne intencje Stalina co do powojennych losów państw Europy Środkowej, Zachód powinien wykorzystywać każdą możliwość, aby się z nim targować. Ostatnie informacje napływające z Polski, dotyczące masowych aresztowań prominentnych postaci życia politycznego, wyraźnie wskazywały, że Stalin nie zamierza wcale pozwolić na powstanie w tym kraju niezależnego rządu. Również Mołotow stał się wyjątkowo agresywny. Nie zezwolił na wjazd do Polski żadnego przedstawiciela państw zachodnich. Jego interpretacja porozumień jałtańskich była zupełnie inna niż Amerykanów i Brytyjczyków. Również wcześniejsze zaufanie Churchilla do Stalina, bazujące na niemieszaniu się Związku Radzieckiego w sprawy Grecji, powoli topniało. Brytyjski premier zaczynał podejrzewać, że razem z Rooseveltem stał się ofiarą podstępu. Wciąż wydawał się nie rozumieć, że Stalin osądzał innych według siebie. W Jałcie przyjął taką a nie inną linię postępowania tylko po to, aby ułatwić Churchillowi wytłumaczenie się przed Izbą Gmin ze sprawy polskiej i ukazać wspólne dążenie do demokratycznych rozwiązań, dopóki sytuacja w Polsce nie ustali się w sposób nieodwracalny. Stalin był coraz bardziej rozdrażniony kolejnymi uwagami Churchilla na temat postępowania Związku Radzieckiego wobec tego kraju. Władze radzieckie doskonale zdawały sobie sprawę z konfliktów pomiędzy aliantami w wielu podstawowych sprawach politycznych i militarnych, nawet jeżeli nie znały wszystkich szczegółów. Rozdźwięki te pogłębiły się jeszcze bardziej po depeszy SCAF-252 do Stalina. Eisenhower, zaskoczony zdecydowaną reakcją brytyjską, pisał później, że Komitet Połączonych Szefów Sztabów po styczniowej wizycie Teddera upoważnił go do nawiązania bezpośrednich kontaktów z Moskwą „wyłącznie w sprawach czysto wojskowych”. „W późniejszym okresie kampanii mój sposób interpretowania tego zezwolenia ostro zakwestionował Churchill. O komplikacjach zadecydowała stara jak świat prawda, że polityki nie da się oddzielić od wojska”. W każdym razie ówczesny pogląd Eisenhowera, że Berlin „sam w sobie nie jest już tak bardzo ważnym celem”
wydawał się zdumiewająco naiwny. Ostatecznie jednak decyzja Eisenhowera pominięcia Berlina jako celu działań wojskowych aliantów była właściwa, chociaż opierała się na całkowicie błędnych założeniach. Dla Stalina zajęcie Berlina przez Armię Czerwoną było nie tylko kartą przetargową w powojennej grze o własną pozycję. Zrozumiał, że Berlin ma daleko większe znaczenie. Jeżeli więc wojska zachodnich aliantów przekroczyłyby Łabę i ruszyły na stolicę Rzeszy, z pewnością na swojej drodze napotkałyby radzieckie samoloty i ogień radzieckiej artylerii. Stalin nie zawahałby się przed potępieniem działań aliantów i oskarżeniem ich o polityczne awanturnictwo. O ile Eisenhower zbyt lekko traktował sprawę Berlina, to Churchill nie doceniał determinacji Stalina w zdobyciu miasta i nie brał pod uwagę możliwości wystąpienia konfliktów, gdyby doszło do próby sprzątnięcia „berlińskiej nagrody” sprzed nosa Armii Czerwonej. Pod koniec marca, w czasie gdy brytyjscy i amerykańscy szefowie sztabów nie mogli uzgodnić stanowiska co do planów przedstawionych przez Eisenhowera, w Moskwie Stawka dopracowywała ostatnie szczegóły planu „operacji berlińskiej”. Rankiem 29 marca Żuków opuścił swoją kwaterę i odleciał samolotem do Moskwy. Około południa zła pogoda zmusiła załogę samolotu do wylądowania w Mińsku. Popołudnie Żuków spędził na rozmowie z Ponomarienką, sekretarzem partii komunistycznej na Białorusi. Gdy pogoda nie poprawiała się, postanowił ruszyć do Moskwy pociągiem. Atmosfera na Kremlu stała się wyjątkowo napięta. Stalin był przekonany, że Niemcy uczynią wszystko, co możliwe, aby dogadać się z aliantami zachodnimi i zatrzymać postępy Armii Czerwonej na wschodzie. Rozmowy Wolffa w Bernie, dotyczące zawieszenia broni w północnych Włoszech, potwierdzały tylko jego najgorsze obawy. W tym jednak wypadku radzieckie przywództwo polityczno-wojskowe nie wzięło pod uwagę fanatyzmu Hitlera. Najbliżsi współpracownicy Hitlera mogli co prawda podejmować takie kroki, ale sam Hitler zdawał sobie doskonale sprawę, że poddanie się w jakiejkolwiek formie, nawet aliantom zachodnim, przyniesie mu tylko poniżenie i szubienicę. Nie mogło więc być mowy o negocjacjach bez obalenia Führera. Żuków, który był odpowiedzialny za zdobycie Berlina, również podzielał obawy Stalina, że Niemcy mogą otworzyć swój front dla Brytyjczyków i Amerykanów. 27 marca, dwa dni przed wyjazdem do Moskwy, korespondent agencji Reutera przy 21 Grupie Armii pisał, że wojska brytyjskie i amerykańskie kierujące się do serca Niemiec nie napotykają żadnego oporu. Ta agencyjna informacja zaalarmowała Moskwę. - Front niemiecki na zachodzie ostatecznie się załamał - to były pierwsze słowa, które powiedział Stalin Żukowowi, gdy ten dotarł wreszcie do Moskwy. - Hitlerowcy prawdopodobnie nie zamierzają podjąć żadnych kroków w celu zatrzymania wojsk alianckich. A jednocześnie na wszystkich ważniejszych kierunkach naszego natarcia umacniają swoje ugrupowania. Stalin wskazał na mapę, strząsnął popiół z fajki i dodał: - Myślę, że czeka nas nie byle jaka przeprawa. Żuków przedstawił Stalinowi mapę przygotowaną przez wywiad jego frontu. Stalin uważnie ją przestudiował, po czym zapytał: - Kiedy nasze wojska mogą przejść do natarcia? - 1 Front Białoruski może rozpocząć natarcie najpóźniej za dwa tygodnie. - odpowiedział Żuków. 1 Front Ukraiński będzie prawdopodobnie gotów w tym samym terminie. 2 Front Białoruski, według moich danych, w związku z ostateczną likwidacją nieprzyjaciela w rejonie Gdańska i Gdyni zatrzyma się tam do połowy kwietnia. - No cóż - odparł Stalin - trzeba będzie zaczynać operację, nie czekając na Rokossowskiego. Podszedł do swojego biurka, przerzucił leżące na nim dokumenty i podał Żukowowi wyciągnięty stamtąd list. - Przeczytajcie to - powiedział. Według Żukowa list pochodził od „życzliwego nam obcokrajowca”. Jego autor informował radzieckich przywódców o tajnych negocjacjach aliantów z nazistami. Wskazywał przy tym, że zarówno Amerykanie, jak i Brytyjczycy odrzucili niemiecką propozycję zawarcia odrębnego rozejmu. „Nie można było jednak wykluczyć” możliwości otwarcia przez Niemców aliantom drogi
na Berlin. - No, co powiecie? - zapytał Stalin i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej. - Przypuszczam, że Roosevelt nie naruszy porozumień jałtańskich, ale Churchill... jest zdolny do wszystkiego.
O 8.00 rano 31 marca ambasador Stanów Zjednoczonych w Moskwie, Avereil Harrirnan, i ambasador Wielkiej Brytanii, sir Archibald Clerk Kerr, udali się na Kreml. Towarzyszył im generał Deane. Spotkali się tam ze Stalinem, generałem Antonowem i Mołotowem. Deane meldował pod wieczór: „Stalinowi przekazano angielski i rosyjski tekst depeszy [Eisenhowera] SCAF-252. Po tym, jak przeczytał depeszę Eisenhowera, pokazaliśmy na mapie planowane operacje. Stalin zareagował natychmiast i powiedział, że plan wydaje się dobry, ale on sam nie może się na jego temat wypowiedzieć bez konsultacji ze sztabem. Odpowiedzi udzieli nam jutro. Wydawał się jednak być pod wrażeniem przedstawionych kierunków działań alianckich w środkowych i południowych Niemczech. Daliśmy Stalinowi do zrozumienia, że zależy nam na pilnym otrzymaniu jego opinii, by móc uzgodnić wszystkie operacje... Stalin był też pod wrażeniem liczby niemieckich jeńców, którzy trafili do alianckiej niewoli w marcu i stwierdził, że pomoże to z pewnością w szybszym zakończeniu wojny”. Potem mówił o wielu jeszcze sprawach, z wyjątkiem frontu na Odrze. Oceniał, że „tylko jedna trzecia Niemców chce kontynuować walkę”. Potem powrócił do depeszy Eisenhowera. Powiedział, że „plan, jeśli chodzi o cele, wydaje się dobry, zwłaszcza że może doprowadzić do najszybszego przecięcia Niemiec na pół...”. „Uważał, że Niemcy wycofają się w góry zachodniej Czechosłowacji i do Bawarii”. Najwyraźniej radziecki przywódca chciał podkreślić wagę idei niemieckiej narodowej reduty na południu.
Następnego ranka, 1 kwietnia, Stalin przyjął marszałków Żukowa i Koniewa w swoim pokoju na Kremlu. Rozmawiano przy długim stole konferencyjnym, pod zawieszonymi na ścianie portretami Suworowa i Kutuzowa. Obecni również byli generał Antonow, szef Sztabu Generalnego, oraz generał Sztemienko, szef Zarządu Operacyjnego. - Czy wiecie, jak układa się sytuacja? - zapytał Stalin swoich marszałków. Żuków i Koniew ostrożnie odparli, że tak, opierając się na informacjach, które już do nich dotarły. - Przeczytajcie depeszę - Stalin zwrócił się do generała Sztemienki. Depesza, prawdopodobnie od jednego z radzieckich oficerów łącznikowych w SHAEF, informowała, że Montgomery będzie kierował się na Berlin, a 3 Armia, mimo planów ataku na Lipsk i Drezno, zaatakuje Berlin od południa. Stawka posiadała również dane na temat planów dotyczących przerzutu dywizji powietrzno-desantowych na wypadek nagłego upadku reżimu hitlerowskiego. Wszystko to pasowało do obrazu spisku aliantów, mającego na celu zdobycie Berlina pod pozorem wspierania działań Armii Czerwonej. Nie można oczywiście odrzucić możliwości, że sam Stalin spreparował depeszę, aby wywrzeć nacisk na Żukowa i Koniewa. - No? - spojrzał wymownie na dwóch swoich marszałków. - I kto będzie zdobywał Berlin, my czy sojusznicy? - Berlin my będziemy zdobywali - natychmiast odpowiedział Koniew - i zdobędziemy przed sojusznikami. - Wasze siły główne znajdują się na południowym skrzydle - odparł z lekkim uśmiechem Stalin - i będziecie prawdopodobnie musieli przeprowadzić poważne przegrupowanie. - Towarzyszu Stalin, proszę się nie niepokoić - odezwał się Koniew. - Front podejmie wszelkie niezbędne kroki. Stalin zdawał sobie doskonale sprawę z pragnienia Koniewa, by wreszcie okazać się lepszym od Żukowa. Dlatego tak chętnie podsycał rywalizację między dwoma marszałkami. Tego dnia widać było, że jest wyraźnie z siebie zadowolony. Antonow zaprezentował plan ogólny, potem Żuków i Koniew przedstawili własne propozycje, Stalin dokonał tylko jednej poprawki. Nie zgodził się ze Stawką co do przebiegu linii rozgraniczenia frontów. Pochylił się nad stołem z mapami i poprowadził ją do Lübben, 60
kilometrów na południowy wschód od Berlina. - W razie - odwrócił się do Koniewa - stawiania przez przeciwnika zaciętego oporu na wschodnich podejściach do Berlina i ewentualnego zahamowania natarcia 1 Frontu Białoruskiego, 1 Front Ukraiński ma być gotowy do wykonania uderzenia armiami pancernymi na Berlin od południa. Stalin zatwierdził plany i nakazał przygotowanie operacji „w najszybszym możliwym terminie, jednak nie później niż 16 kwietnia”. Oficjalna radziecka historiografia opisuje, że w tym czasie „Stawka pracowała w wielkim pośpiechu, obawiając się, że w wyścigu do Berlina Armię Czerwoną wyprzedzą zachodni alianci”. A pracy do wykonania było mnóstwo. W operacji zdobycia Berlina miało wziąć udział 2,5 miliona ludzi, 41 600 dział i moździerzy, 6250 czołgów i dział samobieżnych oraz 7500 samolotów. Bez wątpienia Stalin patrzył na te przygotowania z satysfakcją. W operacji planowano zaangażować siły większe niż te, z którymi Hitler rozpoczynał inwazję na Związek Radziecki. Po głównej odprawie 1 kwietnia Stalin odpowiedział na depeszę Eisenhowera, dzięki której poznał szczegóły operacji wojsk brytyjskich i amerykańskich. Poinformował amerykańskiego dowódcę, że jego plany „dokładnie wpisują się” w plany opracowywane przez Armię Czerwoną. Zapewnił również, że „Berlin utracił swoje znaczenie strategiczne” i Związek Radziecki wyśle pod to miasto tylko jednostki drugiego rzutu. Armia Czerwona wykona natomiast główne uderzenie na południu, aby wesprzeć wysiłki swoich zachodnich sojuszników. Radzieckie główne siły ruszą do walki w drugiej połowie maja. „Plan ten może jednak ulec pewnym zmianom, w zależności od okoliczności”. Był to chyba najbardziej doniosły w skutkach żart prima-aprilisowy we współczesnej historii.
10 Kamaryla Hitlera i Sztab Generalny W czasie, gdy trwała radziecka ofensywa na Pomorzu, generał von Tippelskirch wydał w Mellensee przyjęcie dla attache wojskowych. Wojskowi dyplomaci przybyli na nie głównie po to, aby dowiedzieć się czegoś więcej poza oficjalną wersją wydarzeń, w którą mało już kto wierzył. Po stolicy Niemiec krążyło wtedy mnóstwo plotek. Niektórzy byli na przykład całkowicie przekonani, że Hitler umiera na raka i wojna wkrótce się skończy. Wielu szeptało po kątach, jakby szukając usprawiedliwień, że ostatnio bardzo mocno zintensyfikowali swoje działania niemieccy komuniści. Mówiono także o buncie w jednostkach Volkssturmu. Niemieccy oficerowie obecni na przyjęciu dyskutowali głównie o walkach na Pomorzu. Porażki tłumaczono brakiem odpowiednich rezerw. Według szwedzkiego attache wojskowego, majora Juhlin-Dannfela, rozmowy z niemieckimi oficerami kończyły się zwykle wyrażeniem przez nich nadziei, że być może dojdzie do poważnych negocjacji z Brytyjczykami. „Brytyjczycy są w dużej części odpowiedzialni za przyszłość Europy - próbowano przekonać szwedzkiego attache. - Ich obowiązkiem jest uchronienie niemieckiej kultury przed zalewem czerwonej zarazy”. Niemieccy oficerowie wciąż uważali, że jeżeli Wielka Brytania nie opierałaby się tak Hitlerowi w 1940 roku, w 1941 roku cała potęga Wehrmachtu mogłaby być wykorzystana do wojny ze Związkiem Radzieckim i wynik działań zbrojnych byłby zupełnie inny. „Niektórzy z obecnych na przyjęciu meldował Juhlin-Dannfel - stali się nawet bardzo sentymentalni. Zresztą całe to przyjęcie miało właśnie taki charakter”. Te iluzje oficerów niemieckich, chociaż różne od tych, którymi żyli ludzie z najbliższego kręgu Hitlera, były równie głębokie. Żałowali, że inwazja na Związek Radziecki nie zakończyła się sukcesem. Tylko niewielka część niemieckiego korpusu oficerskiego sprzeciwiała się postępowaniu grup operacyjnych SS (Einsatzgruppen) i innych formacji paramilitarnych. W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy w kręgach wojskowych wyraźnie pogłębiły się nastroje antynazistowskie z
powodu okrutnych represji wobec uczestników lipcowego spisku na życie Hitlera i narastających uprzedzeń Führer a do sił zbrojnych. Hitler otwarcie już teraz lekceważył i pogardzał oficerami Sztabu Generalnego. Popularności i poparcia nie przysparzały mu też próby zrzucenia winy za katastrofalną sytuację na frontach na dowódców polowych. Wszystkie te uczucia pogłębiały dodatkowo przywileje udzielane Waffen-SS, gdy chodziło o uzupełnienia, dostawy sprzętu i awanse. Wyższy oficer Kriegsmarine powiedział Juhlin-Dannfelowi, że w czasie ostatniej odprawy omawiano możliwości podjęcia działań zaczepnych na froncie wschodnim w celu odrzucenia przeciwnika na granice z 1939 roku. „Jeżeli takie próby by się powiodły - przekonywał oficer niemieckiej marynarki - stworzyłoby to dla Niemiec możliwość podjęcia negocjacji. Aby jednak później ją wykorzystać, trzeba doprowadzić do usunięcia Hitlera. Himmler mógłby wtedy przejąć władzę i stać się gwarantem spokoju oraz porządku”. Takie idee i pomysły stanowiły z pewnością dowód zupełnego braku wyobraźni. Ale także tego, że oficerowie Wehrmachtu i innych rodzajów sił zbrojnych zupełnie nie zdawali sobie sprawy z sytuacji na froncie. Operacja wiślańskoodrzańska całkowicie pozbawiła armię niemiecką szans przeprowadzenia jakichkolwiek poważniejszych działań zaczepnych. Teraz można było się jedynie zastanawiać, ile dni zajmie Armii Czerwonej dotarcie do Berlina znad Odry, rzeki, która miała stać się - ku przerażeniu Niemców - przyszłą granicą Polski.
Wydarzenia, które doprowadziły do konfliktu między Hitlerem a Guderianem, były związane z twierdzą Kostrzyn stojącą między dwoma radzieckimi przyczółkami na Odrze. Kostrzyn stanowił „bramę” do Berlina. Leżał przy zbiegu rzek Odry i Warty, 80 kilometrów na wschód od Berlina, przy Reichstrasse I, głównej drodze ze stolicy Rzeszy do Królewca. Kostrzyn był ważnym elementem w planach obu stron. Żuków chciał połączyć dwa przyczółki, północny 5 Armii Uderzeniowej Bierzarina i południowy 8 Armii Gwardii Czujkowa, aby utworzyć dogodną pozycję wyjściową do ofensywy na Berlin. W tym samym czasie Hitler nalegał na przeprowadzenie pięcioma dywizjami kontrataku z Frankfurtu nad Odrą, aby okrążyć od południa armię Czujkowa. Guderian próbował powstrzymać realizację planów Hitlera, zdając sobie sprawę, że nie będzie wystarczającego wsparcia artylerii i lotnictwa, ani wystarczającej liczby czołgów koniecznych dla osiągnięcia sukcesu. Do klęski doszło 22 marca. Gdy Heinrici był tego dnia wprowadzany w sytuację przez Himmlera w dowództwie Grupy Armii „Wisła”, 25 Dywizja Grenadierów Pancernych wycofała się z korytarza kostrzyńskiego, zanim jeszcze została zluzowana. 5 Armia Uderzeniowa Bierzarina i 8 Armia Gwardii Czujkowa szybko ruszyły do przodu. Kostrzyn został odcięty od sił głównych. Guderian ciągle miał nadzieję, że negocjacje pokojowe mogą uratować Wehrmacht od całkowitej klęski. 21 marca, dzień przed utratą korytarza kostrzyńskiego, podszedł do Himmler a w ogrodzie Kancelarii Rzeszy, dokąd ten wyszedł „z Hitlerem wśród ruin częściowo zburzonego już gmachu”. Hitler w pewnym momencie zostawił ich samych. Guderian bez ogródek powiedział Himmlerowi, że wojna jest przegrana. - Wygrać wojny już nie możemy. Teraz chodzi tylko o to, żeby położyć kres bezsensownemu rozlewowi krwi i bombardowaniom. Jest pan, poza Ribbentropem, jedynym człowiekiem, który utrzymuje jeszcze stosunki z krajami neutralnymi. Wobec tego, że minister spraw zagranicznych odmówił zaproponowania Führerowi wszczęcia rokowań z przeciwnikiem, proszę, aby pan poszedł razem ze mną do Hitlera i starał się go nakłonić do zawieszenia broni. - Drogi generale - odpowiedział Himmler - na to jest jeszcze za wcześnie. Guderian nalegał, ale Himmler albo rzeczywiście obawiał się Hitlera, albo prowadził jakąś własną grę. Jeden z jego zaufanych ludzi, SS-Gruppenführer von Alvensleben, próbował wysondować stanowisko armii i w rozmowie z pułkownikiem Eismannem z Grupy Armii „Wisła” w największym zaufaniu powiedział mu, że Himmler chce podjąć negocjacje z zachodnimi aliantami za pośrednictwem hrabiego Folke Bernadotte’a ze szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Eismann odpowiedział, ze po pierwsze, jest już
na to za późno, a po drugie, jego zdaniem Himmler „jest najmniej odpowiednią osobą w całych Niemczech do prowadzenia takich rozmów”. Wieczorem 21 marca, zaraz po rozmowie Guderiana z Himmlerem, Hitler powiedział szefowi sztabu wojsk lądowych, że powinien udać się na wypoczynek ze względu na kłopoty z sercem. Guderian odparł, że generał Wenck powraca dopiero do zdrowia po wypadku samochodowym, a generał Krebs został ranny w nalocie bombowym na Zossen sześć dni wcześniej i dlatego nie może teraz opuścić stanowiska. Opowiadał później, że w trakcie jego rozmowy z Hitlerem wszedł adiutant i zameldował Führerowi, że Speer chce się z nim widzieć (być może w tym wypadku pomylił daty czy miejsce, ponieważ w tym czasie Speer a z pewnością nie było w Berlinie). Hitler ze złością ostro odmówił: - Ilekroć ktoś chce mówić ze mną w cztery oczy, ma mi zawsze do powiedzenia coś nieprzyjemnego. Nie mogę już znieść tych hiobowych wieści. Jego memoriały zawsze rozpoczynają się od słów: „Wojna jest przegrana”. Z pewnością chce mi to powtórzyć. I tak już bez czytania odkładam wszystkie jego memoriały do kasy pancernej. Według adiutanta Hitlera nie było to prawdą. Zawsze dokładnie je czytał. Ale reakcja na utratę mostu w Remagen pokazała wyraźnie, że potrafi reagować na klęski tylko w jeden sposób. Wini za nie innych. Tego dnia, 8 marca, Jodl przybył na odprawę, aby przekazać Hitlerowi informacje o nieudanej próbie wysadzenia mostu. „Hitler był tego dnia bardzo cichy, ale następnego kipiał wprost wściekłością” - opowiadał jeden ze sztabowych oficerów biorących udział w odprawie. Właśnie wtedy Hitler nakazał stracenie pięciu oficerów obwinionych za niepowodzenie w Remagen. Decyzja ta przeraziła cały Wehrmacht. Wkrótce okazało się, że potrafi w podobny sposób postępować wobec Waffen-SS. Hitler dowiedział się od Bormanna lub Fegeleina, którzy za wszelką cenę chcieli podważyć pozycję Himmlera, że dywizje Waffen-SS na Węgrzech wycofują się bez rozkazu. „Ukarał” te jednostki pozbawieniem oznak dywizyjnych. Była wśród nich także jego osobista gwardia, Leibstandarte „Adolf Hitler”. Odpowiedzialnym za wykonanie rozkazu uczynił samego Himmlera. Guderian zanotował wtedy bez żadnego współczucia dla Reichsführera SS: „Wiele sympatii wśród swoich wojsk SS z pewnością sobie przy tej okazji nie zaskarbił”.
Natarcie z Frankfurtu nad Odrą, mające doprowadzić do odbicia Kostrzyna, którego Hitler chciał bronić za wszelką cenę, rozpoczęło się 27 marca. Generał Busse, dowódca 9 Armii, niechętnie wykonał rozkazy. Natarcie okazało się całkowitym fiaskiem, mimo początkowego zaskoczenia uzyskanego na odcinku działania 8 Armii Gwardii. Niemieckie oddziały pancerne i piechota na otwartym terenie zostały niemal całkowicie zmiecione z powierzchni ziemi przez radziecką artylerię i lotnictwo. Następnego dnia, w czasie półtoragodzinnej jazdy samochodem z Zossen do Berlina na odprawę, Guderian jasno przedstawił swoje zamiary adiutantowi, majorowi Freytagowi von Loringhovenowi. „Dzisiaj zamierzam powiedzieć mu wszystko wprost” - odezwał się z tylnego siedzenia swojego wielkiego służbowego mercedesa. Atmosfera w bunkrze Kancelarii Rzeszy była napięta, zanim jeszcze generał Burgdorf ogłosił jak zawsze: Meine Herren, der Führer kommt! Dla wszystkich był to sygnał, aby przygotować się na przybycie dyktatora i przywitać go nazistowskim pozdrowieniem. Keitel i Jodl byli już w środku. Przyszedł również generał Busse, który razem z Guderianem miał wyjaśnić przyczyny klęski pod Kostrzynem. Podczas gdy Jodl jak zwykle miał twarz „zimną, bez emocji”, Guderian nie krył wzburzenia. Nastroju Hitlera nie poprawiły ostatnie wiadomości - dowiedział się właśnie o czołgach generała Pattona na przedmieściach Frankfurtu nad Menem. Busse został poproszony o przedstawienie raportu. Gdy mówił, Hitler okazywał coraz większe zniecierpliwienie. Nagle zażądał wyjaśnień. Chciał wiedzieć, dlaczego natarcie zakończyło się porażką. Zanim Busse lub ktokolwiek inny miał szansę odpowiedzieć, Hitler rozpoczął jedną ze swoich tyrad o niekompetencji korpusu oficerskiego i Sztabu Generalnego. Zarzucał Bussemu niewykorzystanie artylerii.
W tym momencie włączył się Guderian, mówiąc, że generał Busse wykorzystał wszystkie dostępne mu zapasy amunicji artyleryjskiej. „Powinien pan zatroszczyć się o to, aby otrzymał jej więcej!” krzyczał już Hitler. Freytag von Loringhoven zauważył, że twarz Guderiana robi się coraz bardziej czerwona. Guderian zmienił temat i zaczął mówić o odmowie Hitlera wycofania dywizji z Kurlandii do obrony Berlina. Rozmowa zaczynała się niebezpiecznie zaostrzać. „Hitler robił się coraz bledszy i bledszy - zanotował Freytag von Loringhoven - a Guderian coraz bardziej czerwony”. Świadkowie tej dyskusji byli przerażeni. Freytag von Loringhoven wymknął się z sali odpraw i zadzwonił do generała Krebsa w Zossen. Zasugerował, że rozmowę Guderiana z Hitlerem należy przerwać pod jakimkolwiek pretekstem. Krebs zgodził się i Freytag von Loringhoven powrócił na salę odpraw, przekazując Guderianowi, że Krebs chce z nim pilnie rozmawiać. Obaj generałowie prowadzili przez telefon około dziesięciominutową rozmowę, podczas której Guderian mógł się wreszcie trochę uspokoić. Gdy powrócił na odprawę, Jodl referował sytuację na froncie zachodnim. Hitler nakazał wszystkim opuszczenie pomieszczenia, z wyjątkiem feldmarszałka Keitla i generała Guderiana. Wtedy powiedział Guderianowi, że powinien wyjechać z Berlina podratować swoje zdrowie. „Za sześć tygodni sytuacja stanie się krytyczna. Wówczas będę pana potrzebował”. Keitel zapytał Guderiana, gdzie zamierza udać się na urlop. Generał, niepewny motywów, dla których Keitel zadał to pytanie, odparł, że nie ma żadnych planów. Oficerowie w sztabach w Zossen i w dowództwie Grupy Armii „Wisła” byli zaszokowani rozwojem wypadków. Odsunięcie Guderiana wprawiło ich A, w głębokie przygnębienie. Wszyscy znajdowali się, jak to opisywał pułkownik de Maiziere, w stanie będącym „swoistą mieszaniną histerycznej energii i odrętwienia”, ale „musieli dalej wykonywać swoje obowiązki, chociaż widzieli, że ich praca nie ma żadnego sensu”. Lekceważenie przez Hitlera wszelkich zasad wojskowej logiki doprowadzało ich do rozpaczy. Zaczynali zdawać sobie sprawę, że charyzma dyktatora opiera się na kriminelle Energie i że nie rozróżnia on dobra i zła. Poważne zaburzenia osobowości Hitlera, chociaż P nie były chorobą psychiczną, z pewnością wpływały na jego postępowanie. ä Hitler do tego stopnia utożsamił się z narodem niemieckim, że każdego, kto mu się sprzeciwiał, uważał za wroga wszystkich Niemców. Był przekonany, że i jeżeli ma zginąć, powinni z nim zginąć wszyscy Niemcy.
Nowym szefem Sztabu Generalnego został generał Krebs, zastępca Guderiana. „Ten niski oficer, zawsze w okularach, z pałąkowatymi nogami - pisał oficer jego sztabu - miał na twarzy niezmienny uśmiech i wytwarzał wokół siebie atmosferę fauna”. Potrafił wyrażać się ostro, czasami sarkastycznie, zawsze miał w zanadrzu jakiś dowcip i anegdotę. Krebs był typowym oficerem sztabowym, nie dowódcą polowym. Wieczny zastępca, czyli dokładnie ktoś, kogo teraz potrzebował Hitler. Krebs pełnił funkcję attache wojskowego w Moskwie w 1941 roku, tuż przed niemiecką inwazją na Związek Radziecki. Wtedy doświadczył niezwykłego wyróżnienia ze strony Stalina. W czasie oficjalnego pożegnania japońskiego ministra spraw zagranicznych na dworcu kolejowym w Moskwie na początku 1941 roku Stalin poklepał go po plecach i powiedział: „Musimy zawsze pozostać przyjaciółmi, niezależnie od tego, co się stanie”. Krebs wydawał się tak zaskoczony, że ledwo udało mu się wykrztusić „Jestem o tym przekonany”. Dowódcy polowi mieli jednak niewiele szacunku dla oportunizmu Krebsa. Mówiono o nim, że jest to „człowiek, który z czarnego potrafi zrobić białe”. Po wyjeździe Guderiana Freytag von Loringhoven zwrócił się o wysłanie go na front, ale Krebs nalegał, aby pozostał przy nim. „Wojna i tak dobiega końca - powiedział. - Chcę, by pan wspomagał mnie w tym ostatnim okresie”. Freytagowi von Loringhovenowi nie pozostało nic innego, jak tylko się zgodzić. Poza tym jego zdaniem Krebs „nie jest nazistą” i nie wziął udziału w lipcowym spisku tylko dlatego, że był przekonany o tym, iż zamach się nie powiedzie. Inni zauważali jednak, że generał Burgdorf, kolega Krebsa z akademii wojskowej, przekonywał go, aby przyłączył się do grupy Bormanna i Fegeleina. Najwyraźniej Bormann wierzył, że lojalny Krebs zapewni posłuszeństwo sił zbrojnych i wydawał się zbierać sojuszników na dzień, gdy zastąpi
swojego idola. Najprawdopodobniej Fegelein, jego współtowarzysz z sauny, gdzie rozprawiali o tak wielu sprawach, miał zostać przyszłym Reichsführerem SS. Oficerowie z Zossen i dowództwa Grupy Armii „Wisła” obserwowali dwór Hitlera z mieszaniną przerażenia i fascynacji. Śledzili wszelkie przesunięcia sympatii Führera, walkę o władzę i wpływy. Hitler wciąż zwracał się do zdyskredytowanego już mocno Göringa per Herr Reichsmarschall. Robił to prawdopodobnie po to, by podbudować w marszałku tę resztkę godności, która mu jeszcze pozostała. Chociaż Hitler był z Himmlerem na „ty”, Reichsführer SS stracił już dawne swoje wpływy, które osiągnęły apogeum podczas likwidacji spisku na życie Hitlera. Wówczas Himmler jako dowódca Waffen-SS i Gestapo był jedyną przeciwwagą dla armii. Goebbelsa nie łączyły już tak zażyłe stosunki z Hitlerem jak w okresie przed romansem z czeską aktorką, mimo że jego talenty w uprawianiu propagandy wydawały się teraz tak bardzo potrzebne padającej Rzeszy. Hitler, wówczas zaniepokojony, że czołowy przedstawiciel partii nazistowskiej może doprowadzić do rozwodu z żoną, stanął po stronie Magdy Goebbels. Minister propagandy został zmuszony do powrotu na łono rodziny. Hitler faworyzował teraz wielkiego admirała Dönitza. Nie tylko ze względu na jego lojalność, ale także dlatego, że uważał nową generację U-Bootów za doskonałą broń odwetową. W kręgu oficerów marynarki nazywano Dönitza Hitlerjunge Quex, od bohatera znanych filmów propagandowych. Admirał był przekonanym „rzecznikiem swojego Führera” w niemieckiej marynarce wojennej. Ale pierwsze miejsce w kamaryli Hitlera zajmował Bormann. Hitler zwracał się do swojego niezastąpionego pomocnika i głównego administratora partii „drogi Marunie”. Oficerowie widzieli doskonale zaciekłe współzawodnictwo między członkami kamaryli Hitlera. Himmler i Bormann zwracali się co prawda do siebie per „ty”, ale „nie darzyli się nawzajem zbyt wielkim szacunkiem”. Obserwowali również działania Fegeleina, który „potrafił wszędzie się wkręcić” i nieustannie próbował podkopać pozycję zaprzyjaźnionego z nim zresztą Himmlera. Sam Himmler wydawał się nieświadomy tego, co się działo. Wspaniałomyślnie pozwolił nawet swojemu podwładnemu, który został szwagrem Führera, zwracać się do siebie per „ty”.
Ewa Braun wróciła już do Berlina, aby pozostać u boku Hitlera. Większość źródeł podaje, że przyjechała z Bawarii nieco później i zupełnie nieoczekiwanie dla Hitlera. Zaprzecza temu jednak zapis w dzienniku Bormanna pod datą 7 marca: „Wieczorem Ewa Braun wyjechała pociągiem do Berlina”. Jeżeli o jej wyjeździe wiedział Bormann, zapewne wiedział również sam Hitler. Trzynastego marca, gdy w wyniku alianckich nalotów zginęło 2500 Berlińczyków, a 120 000 straciło dach nad głową, Bormann nakazał, „ze względów bezpieczeństwa”, usunięcie więźniów z obszarów przyfrontowych i przemieszczenie ich w głąb Rzeszy. Do dziś nie jest całkowicie jasne, czy instrukcja ta rzeczywiście przyspieszyła realizowany już przez SS program ewakuacji więźniów obozów koncentracyjnych, które zostały bezpośrednio zagrożone ofensywą. Zabójstwa chorych i marsze śmierci tych, którzy przeżyli, były z pewnością jedną z najciemniejszych kart tego okresu III Rzeszy. Więźniów zbyt słabych czy uznanych za niebezpiecznych SS i Gestapo wieszało lub rozstrzeliwało. W tych egzekucjach niekiedy także brały udział lokalne oddziały Volkssturmu. Największą grupę wśród aresztowanych uznanych za elementy „niebezpieczne” stanowili mężczyźni i kobiety, skazani za słuchanie audycji zagranicznych rozgłośni. Gestapo oraz SS szybko i zdecydowanie reagowały również na wszelkie przypadki grabieży, szczególnie gdy zarzuty dotyczyły robotników przymusowych. Oszczędzano jednak zwykle obywateli niemieckich. W tej gorączce odwetu i zemsty najbardziej ucierpieli włoscy robotnicy. Być może był to szczególny rodzaj zemsty na byłym sojuszniku za przejście na stronę wroga. Wkrótce po wydaniu rozkazu o ewakuacji więźniów Bormann 15 marca wyleciał do Salzburga. Przez następne trzy dni odwiedzał znajdujące się w okolicy kopalnie. Celem jego podróży być może było wybranie miejsc do ukrycia nazistowskich łupów i rzeczy osobistych Hitlera. Powrócił do Berlina 19 marca po całonocnej podróży pociągiem. Pod koniec tego właśnie dnia Hitler wydał rozkaz znany pod nazwą „Nero” lub „Spalona ziemia”. Wszystko, co mogło być użyteczne dla przeciwnika, miało teraz zostać zniszczone w czasie wycofywania się wojsk niemieckich. Razem z
podjętą kilka dni wcześniej wyprawą Bormanna rozkaz ten stanowi ironiczny zbieg okoliczności. Do wydania owego rozkazu przyczyniło się ostatnie memorandum Alberta Speera. Próbował przekonać Hitlera, że nie należy bez uzasadnionej potrzeby wysadzać mostów, ponieważ ich zniszczenie oznaczać będzie „ograniczenie możliwości przetrwania narodu niemieckiego”. Odpowiedź Hitlera w postaci nowego rozkazu ujawniła całą jego pogardę dla innych: „Tym razem otrzyma pan pisemną odpowiedź na swoje memorandum - przekazał mu Hitler. - Jeżeli wojna jest przegrana, nie przetrwa jej również naród i nie ma potrzeby martwić się o jego podstawowe potrzeby. Zniszczenie tych rzeczy jest dla nas w tej chwili jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Naród niemiecki pokazał, że jest słaby i że przyszłość należy raczej do Wschodu. Ci, którzy pozostaną po tej wojnie, są niewiele warci. Najlepsi polegną w obronie swojego kraju”. Speer, który zaraz po tej rozmowie wyruszył do kwatery feldmarszałka Modela w Zagłębiu Ruhry, aby powstrzymać niszczenie infrastruktury transportu kolejowego, 20 marca otrzymał pisemną odpowiedź Hitlera na swoje memorandum. „Wszystkie urządzenia i systemy wojskowe, transportowe i zaopatrzeniowe oraz środki materiałowe na terytorium Rzeszy” powinny zostać zniszczone. Minister Rzeszy Speer został odsunięty od obowiązków, a jego rozkazy dotyczące ochrony zakładów przemysłowych uznano za nieważne w trybie natychmiastowym. Mimo to próbował inteligentnie wykorzystać argumenty antydefetystyczne, wskazując, że zakłady przemysłowe i inne struktury nie powinny być niszczone, ponieważ mogą zostać odzyskane w wyniku przeprowadzanych kontrataków. Ale tym razem Hitler przejrzał jego taktykę. Jednym z aspektów tej całej sprawy było to, że minister uzbrojenia i produkcji wojennej w końcu zdał sobie sprawę, że Hitler jest „kryminalistą”. Speer, który po wizycie w kwaterze feldmarszałka Modela podróżował wzdłuż frontu, powrócił do Berlina 26 marca. Natychmiast został wezwany do Kancelarii Rzeszy. - Otrzymuję meldunki, że zaczyna się pan nie zgadzać ze mną - powiedział Hitler do swojego byłego protegowanego. - Najwyraźniej nie wierzy pan już w to, że tę wojnę można jeszcze wygrać. Minister zaproponował swoją rezygnację, ale Hitler odmówił. Zasugerował urlop. Speer, chociaż oficjalnie odsunięty od obowiązków, wciąż starał się przeszkodzić tym Gauleiterom, którzy chcieli dokładnie wykonywać rozkazy Hitlera, zachował bowiem kontrolę nad dystrybucją materiałów wybuchowych. Ale 27 marca Hitler wydał kolejny rozkaz nakazujący „zniszczenie z wykorzystaniem materiałów wybuchowych, ognia lub przez demontaż” infrastruktury transportu kolejowego i drogowego, systemów łączności, w tym telefonicznej, telegraficznej oraz rozgłośni radiowych. Speer, który powrócił do Berlina rankiem 29 marca, skontaktował się z niektórymi przedstawicielami niemieckiej generalicji, w tym z ostatnio odsuniętym przez Hitlera Guderianem, oraz mniej fanatycznie nastawionymi Gauleiterami. Chciał wiedzieć, czy wsparliby jego wysiłki mające na celu udaremnienie działań wynikających z manii Hitlera zniszczenia wszystkiego, co pozostaje za linią frontu. Guderian z „grobowym uśmiechem” przestrzegał go, aby przy tym wszystkim „nie ryzykował głową”. Tego wieczoru Hitler ostrzegał Speera, że jego postępowanie może zostać potraktowane jako zdrada. Zapytał go, czy wciąż wierzy, że wojna może być wygrana. Odpowiedział, że nie. Hitler odparł, że „“nie wolno tracić nadziei na ostateczne zwycięstwo”. Mówił też o trudnych momentach w swojej własnej karierze, powtarzał ulubiony refren o nierozerwalnym związaniu swojego losu z losem narodu niemieckiego. Zażądał od Speera „aby wyraził skruchę i odzyskał wiarę”, dając mu na to dwadzieścia cztery godziny. Najwyraźniej jednak zaniepokojony perspektywą utraty jednego ze swoich najlepszych i najbardziej kompetentnych ministrów nie czekał, aż upłynie czas postawionego przez niego ultimatum. Zadzwonił wcześniej do jego biura przy Pariserplatz. Speer wrócił do bunkra do Kancelarii Rzeszy. - I co? - zapytał Hitler. - Mein Führer, proszę być pewnym, że stoję bezwarunkowo przy panu - odpowiedział, decydując się na kłamstwo. Hitler wyraźnie się wzruszył. Jego oczy wypełniły się łzami i serdecznie uścisnął rękę Speera. - Byłoby dobrze, gdyby pan potwierdził moje uprawnienia co do wprowadzania w życie pańskiego
dekretu z 19 marca - kontynuował Speer. Hitler od razu się zgodził i nakazał przygotować do podpisu odpowiedni dokument, który zapewnił ministrowi uzbrojenia i produkcji wojennej prawo do ostatecznych decyzji co do wysadzania i niszczenia obiektów przemysłowych oraz infrastruktury. Hitler z pewnością zdawał sobie sprawę, że został właśnie wyprowadzony w pole, ale najwyraźniej w tym momencie wystarczało mu to, że „odzyskał” swojego ulubionego ministra. W tym samym czasie Bormann wydawał Gauleiterom nowe rozkazy. Zajął się na przykład problemem aborcji u ofiar gwałtów, głównie uchodźców ze wschodnich prowincji Rzeszy. 28 marca podjął decyzję, że sytuacja i w tym zakresie musi być uregulowana i wydał tajną instrukcję. Kobieta zwracająca się o przeprowadzenie aborcji musiała najpierw zostać przesłuchana przez oficera Kriminalpolizei, który miał ustalić prawdopodobieństwo, że rzeczywiście doszło do gwałtu dokonanego przez żołnierzy Armii Czerwonej. Dopiero wtedy można było zezwolić na przeprowadzenie aborcji.
Speer, próbując wciąż w jak największym stopniu ograniczyć niepotrzebne niszczenia, był częstym gościem w dowództwie Grupy Armii „Wisła” w Hassleben. Miał tam okazję przekonać się, że generał Heinrici całkowicie popiera jego plany. Speer twierdził w czasie przesłuchań prowadzonych przez Amerykanów już po upadku Rzeszy, że sugerował nawet szefowi sztabu Heinriciego, generałowi Kinzelowi, wycofanie wojsk na zachód od Berlina, aby uchronić miasto od zniszczenia. Heinrici, któremu właśnie powierzono odpowiedzialność za obronę Berlina, dążył, podobnie jak Speer, do uratowania przed zniszczeniem przede wszystkim mostów. Było to ważne również dlatego, że rury wodociągowe i kanalizacyjne stanowiły integralną część ich konstrukcji. Pięćdziesięcioośmioletni wtedy Heinrici był, według jednego z oficerów Sztabu Generalnego, „znakomitym przykładem pruskiego oficera”. Ostatnio został odznaczony Krzyżem Rycerskim z liśćmi dębu i mieczami. Ten „szary żołnierz” nie dbał zbytnio o ubiór i zwykle wolał frontowy, polowy mundur i skórzane spodnie z I wojny światowej, zamiast munduru oficera Sztabu Generalnego. Jego adiutant na próżno przekonywał go, by wkładał chociaż nowy uniform. Generał Helmuth Reymann, oficer raczej bez polotu i wyobraźni, został właśnie wyznaczony dowódcą obrony Berlina. Planował zniszczenie wszystkich mostów w mieście. Speer przy poparciu Heinriciego zagrał jeszcze raz swoją defetystyczną kartą i zapytał Reymanna, czy wierzy w zwycięstwo. Reymann nie mógł oczywiście odpowiedzieć negatywnie. Speer przekonał go więc łatwo do przyjęcia kompromisowej formuły Heinriciego, czyli ograniczenia zniszczeń tylko do mostów najbardziej wysuniętych w kierunku radzieckich pozycji i pozostawienia nietkniętych w centrum stolicy. Heinrici, po spotkaniu z Reymannem, powiedział Speerowir że nie zamierza prowadzić długiej bitwy o Berlin. Miał nadzieję, że to Armia Czerwona szybciej dotrze do miasta, zaskoczy Hitlera i innych przywódców hitlerowskich Niemiec. Praca sztabu Grupy Armii „Wisła” w Hassleben była często przerywana przez wizyty mniej lub bardziej pożądanych gości. Pojawił się nawet Gauleiter Greiser, który wyjaśnił opuszczenie Poznania pilnymi obowiązkami w Berlinie. Mówił, że chce pracować tutaj w sztabie. Gauleiter Hildebrandt z Mecklenburga i Gauleiter Stürz z Brandenburga również dotarli do Hassleben i domagali się informacji o sytuacji na froncie. Chcieli przede wszystkim uzyskać odpowiedź na jedno podstawowe pytanie: Wann kommt der Russe? (Kiedy nadciągną Rosjanie?) - ale nie zadawali go wprost, bojąc się oskarżeń o defetyzm. Częstym gościem u Heinriciego był również Göring, który przyjeżdżał do dowództwa Grupy Armii „Wisła” ze swojej rezydencji w Karinnhall. Brał udział w pracach specjalnej grupy planistycznej Sonderstaffel, kierowanej przez podpułkownika Baumbacha. Zajmowała się planowaniem bombardowań mostów na Odrze i punktów przeprawowych do radzieckich przyczółków z wykorzystaniem najnowszych bomb kierowanych drogą radiową. Również Kriegsmarine przygotowała wyładowane materiałami wybuchowymi Sprengboote - „łodzie wybuchowe”. Plany te można porównać do pomysłu wykorzystania branderów przeciwko okrętom Niezwyciężonej Armady za panowania Elżbiety I. Ataki z wody i powietrza nie powodowały jednak żadnego znaczącego opóźnienia w
działaniach Armii Czerwonej. Rosjanie cały czas z wielkim uporem i poświęceniem naprawiali w lodowatej wodzie wyrządzone szkody. Wielu z nich straciło wtedy życie, gdy zostali porwani przez rzeczny prąd. Pułkownik Baumbach sam zresztą potwierdzał w rozmowach z dowódcami wojsk lądowych, że kontynuowanie tej operacji nie ma większego sensu. Jego zdaniem lepiej byłoby przydzielić wykorzystane paliwo jednostkom pancernym. Baumbach, według pułkownika Eismanna, nie miał w sobie nic z manier primadonny jak wielu asów Luftwaffe. Był realistą, w odróżnieniu od swojego marszałka. Próżność Göringa dorównywała jego brakowi odpowiedzialności. Według jednego z oficerów sztabu Grupy Armii „Wisła” jego wiecznie rozbiegane oczka i futrzane wykończenie specjalnie zaprojektowanego dla niego munduru sprawiały, że wyglądał raczej jak „wesoła przekupka” niż marszałek Rzeszy. Nosił na swoim mundurze wszystkie medale i złote epolety. Nalegał stale na przeprowadzanie kolejnych inspekcji i spędzał czas, wysyłając depesze do dowódców armii z narzekaniami, że żołnierze nie oddają mu prawidłowo honorów. W czasie odprawy w Hassleben przedstawił swoje dwie dywizje powietrzno-desantowe jako Übermenschen - nadludzi. „Powinno się zaatakować z wykorzystaniem obu moich dywizji spadochronowych - deklarował. - Wtedy dopiero będzie można posłać Rosjan do diabła”. Göring nie wspominał przy tym, że wielu żołnierzy z tych dywizji miało jednak bardzo mało wspólnego z jednostkami powietrznodesantowymi. Był to personel Luftwaffe, wyznaczony do prowadzenia działań bojowych u boku jednostek wojsk lądowych bez żadnego doświadczenia na polu walki. Tak hołubiona 9 Dywizja Spadochronowa jedna z pierwszych załamie się podczas radzieckiego natarcia. Göring i Dönitz zamierzali rzucić do walki przeciwko Rosjanom co najmniej 30 000 żołnierzy z Luftwaffe oraz Kriegsmarine. Fakt, że żołnierze ci nie zostali przeszkoleni do walki na lądzie, wydawał się nie mieć dla nich znaczenia. Sformowano nawet całą dywizję z marynarzy Kriegsmarine, dowodzoną przez admirała, któremu przydzielono tylko jednego oficera wojsk lądowych doradzającego w sprawach taktyki i procedur sztabowych. Także SS sformowało kolejne bataliony policyjne i brygadę zmotoryzowaną z personelu sztabu Waffen-SS. Otrzymała ona nazwę „Tysiąca i jednej nocy”. Nazwy jednostek SS stawały się pod koniec wojny coraz bardziej egzotyczne. Oddział niszczycieli czołgów tej brygady otrzymał z kolei nazwę „Sulejka”, a batalion rozpoznawczy „Harem”. Drugiego kwietnia jeden z oficerów sztabu Himmlera, pracującego w specjalnym pociągu Reichsführera SS, zaproponował, aby oprócz 25 000 pracowników z poczty Rzeszy skierować do służby na froncie dodatkowo 4000 „pomocników”. Przywódcy hitlerowscy próbowali wtedy za wszelką cenę osiągnąć cele wyznaczone w planie ośmiuset tysięcy - Der 800 000 Mann-Plan. Dowództwo Grupy Armii „Wisła” nie widziało jednak większego sensu w uzbrajaniu i kierowaniu do walki kompletnie nieprzygotowanych do tego ludzi. Takie rozwiązania nie były, według jej oficerów, ani użyteczne, ani prawidłowe. Naziści wciąż jednak uważali, że wystarczą Panzerfausty i granaty. „Sprawa wydawała się oczywista - pisał pułkownik Eismann. - Było to morderstwo organizowane w skali masowej”. Partia nazistowska próbowała także wskrzesić ideę Freikorps „Adolf Hitler”. Bormann rozmawiał o tej sprawie 28 marca z „doktorem” Kaltenbrunnerem. Członkowie SS byli wciąż bardzo drobiazgowi, gdy chodziło o ich tytuły naukowe. Chętnie też chwalili się swoją wiedzą historyczną, zwłaszcza gdy doktor Goebbels dla celów propagandy wyciągał na światło dzienne kolejne przykłady zmiennych kolei wojennej fortuny. Przykłady Fryderyka Wielkiego i Blüchera wydawały się już wtedy mocno zużyte, Kaltenbrunner zalecał więc ministrowi propagandy wykorzystanie przypadku klęski króla perskiego Dariusza. Dwie armie Grupy Armii „Wisła” otrzymywały od hitlerowskiego dowództwa obietnice bez pokrycia. Tak zwana 3 Armia Pancerna generała Hasso von Manteuffla, zajmująca pozycje nad Odrą, na północ od 9 Armii, miała teraz niewiele więcej niż jedną dywizję pancerną. Składała się z doraźnie organizowanych batalionów i ze świeżo powołanych rekrutów. Podobnie było w przypadku 9 Armii generała Bussego. Włączono do niej nawet baterię dział szturmowych, które obsługiwali marynarze U-Bootwaffe.
Oderbruch prawie w całości obsadzono jednostkami szkolnymi, wysłanymi na pierwszą linię tylko z niewielką racją chleba, suszonej kiełbasy i tytoniu. Niektórzy żołnierze byli tak młodzi, ze wydawano im zamiast tytoniu cukierki. W wioskach tuż za linią frontu rozstawiano kuchnie polowe. Rekruci maszerowali naprzód, aby wykopać okopy i przygotować umocnienia. Sami żołnierze nazywali ich „towarzyszami w cierpieniu”. Nie stanowili bojowej siły w żołnierskim znaczeniu tego słowa. Nikt, nawet dowodzący nimi oficerowie, nie wiedział, jakie mają zadania i co mają robić tu, nad Odrą. Okopali się więc i czekali. Jedynie żarty ratowały resztki ich nastroju. Jeden z takich żołnierzy, pojmany przez Rosjan, powiedział na przesłuchaniu: „Życie jest jak dziecięca koszulka - krótkie i zafajdane”. Żołnierze niemieccy z frontowym doświadczeniem przygotowali sobie przytulne - gemütlich jamy, coś w rodzaju ziemianki o wymiarach zwykle dwa na trzy metry, pokrytej grubymi gałęziami, na które sypano metrową warstwę ziemi. Jeden z żołnierzy pisał wtedy: „Mój schron był całkiem milutki. Wyglądał jak niewielki pokój. Miał nawet drewniany stół i ławkę”. Aby zapewnić sobie nieco więcej komfortu, z pobliskich domów przynoszono materace i kołdry. Ponieważ ogień i dym przyciągnęłyby uwagę snajperów, żołnierze nie mogli nawet myśleć o porządnym umyciu się czy ogoleniu. Pod koniec marca pogorszyły się również racje żywnościowe. Przez większość tych dni każdy otrzymywał połowę Kommissbrot, wojskowego bochenka chleba, a także gulasz lub zupę, które docierały do okopów w kotłach z kuchni polowych na tyłach, najczęściej w nocy i całkiem zimne. Jeżeli żołnierze mieli szczęście, otrzymywali ćwiartkę sznapsa czy Frontkämpferpäckchen - niewielkie paczki wysyłane na front, z ciastem, cukierkami i czekoladą. Głównym problemem był przede wszystkim brak wody pitnej. Wielu żołnierzy cierpiało na dyzenterię, a fetor w okopach stał się nie do wytrzymania. Twarze młodych rekrutów szybko mizerniały ze zmęczenia i napięcia. Gdy tylko niebo się rozjaśniało, atakowały radzieckie samoloty szturmowe i przez cały dzień trwał koncert artylerii z dział i moździerzy. Ostrzał artyleryjski prowadzono również w nocy, powodując poważne straty. Od czasu do czasu radziecka artyleria wstrzeliwała się w kolejne budynki, by niszczyć miejsca, gdzie można by zorganizować stanowisko dowodzenia. Potem wystrzeliwano pociski fosforowe. Dla młodych rekrutów największym przeżyciem była jednak czterogodzinna nocna warta. Większość z nich obawiała się, że radzieccy zwiadowcy pojmą któregoś z nich w charakterze „języka”. W czasie dnia nikt nie śmiał nawet się ruszyć. Rosyjski snajper trafił prosto w głowę Pohlmeyera, jednego ze współtowarzyszy Gerharda Tillery’ego z poczdamskiego pułku podchorążych, gdy ten wychodził z okopu. Otterstedt próbował mu pomóc, ale i jego trafiła kula snajpera. Nikt nie zauważył i płomienia wylotowego w momencie strzału i nie udało się określić miejsca, z którego padł strzał. Niemcy w tym sektorze mieli również swojego znakomitego snajpera. Był to prawdziwy „szaleniec”, który poza służbą chodził w czarnym cylindrze i fraku grabarza z przypiętym Krzyżem Niemieckim w złocie, nielubianym odznaczeniem, które żołnierze nazywali „jajem sadzonym”. Jego wyskoki i drobne szaleństwa tolerowano z powodu 130 trafień. Zazwyczaj wybierał stanowisko z tyłu, za linią okopów, często w stodole czy stajni. Obserwatorzy z lornetkami w okopach przekazywali mu koordynaty wykrytych przez siebie celów. Pewnego dnia, gdy zupełnie nic się nie działo, obserwator doniósł mu, że po stronie przeciwnika wzdłuż okopów biega tylko pies i niczego więcej nie widać. Pies został położony jednym strzałem. Dostawy amunicji były tak małe, że nakazano co rano meldować o jej zużyciu. Doświadczeni dowódcy kompanii przekazywali więc nieco zawyżone dane, aby zapewnić sobie rezerwy na wypadek poważniejszego ataku, który mógł przecież nadejść w każdej chwili. Pod koniec marca dowódcy jednostek niemieckich stawali się coraz bardziej niespokojni. Wiedzieli, że Rosjanie bawią się już teraz z nimi „w kotka i myszkę”, chcąc osiągnąć od razu dwa cele. Bitwa o przyczółki na zachodnim brzegu Odry nie tylko bowiem miała przygotować pozycje wyjściowe dla Armii Czerwonej do ataku na Berlin, ale także wyczerpać siły 9 Armii i zmusić do zużycia i tak już skromnych zapasów amunicji. Niemieckie działa wskutek wprowadzonych ograniczeń mogły wystrzelić zaledwie dwa pociski dziennie. Rosyjscy kanonierzy spokojnie więc wstrzeliwali się w kolejne cele, przygotowując się do właściwego natarcia. Atak na Wzgórza Seelow w kierunku Berlina był teraz już tylko kwestią czasu.
Żołnierze w okopach próbowali jakoś zabić czas, pisząc listy do domu czy łapiąc chwilę drzemki. Od końca lutego poczta nadchodziła coraz rzadziej. Miało to przynajmniej tę zaletę, że zmniejszała się liczba samobójstw spowodowanych złymi wieściami z domu o bombardowaniach czy o śmierci kogoś z członków najbliższej rodziny. Żołnierze niemieccy, którzy trafili do radzieckiej niewoli, mówili przesłuchującym ich oficerom, choć teraz trudno potwierdzić prawdziwość ich zeznań, że własna artyleria ostrzeliwała teren za okopami, co miało ostrzec przed wycofaniem się. Zdawali sobie sprawę, że nie będą w stanie długo utrzymać zajmowanych pozycji. Czekali tylko na jedną rzecz, na rozkaz do odwrotu. Gdy dowódca plutonu dzwonił do dowódcy kompanii i nie mógł się połączyć, żołnierze wpadali niemal w panikę. Większość przyjmowała od razu, że opuścili ich dowódcy, którzy wcześniej nakazywali przecież walczyć do samego końca. Obawiali się też patroli żandarmerii polowej. Najlepszym rozwiązaniem wydawało się zakopać głęboko w bunkrze i modlić, aby Rosjanie dali szansę poddania się, zanim wrzucą do bunkra granat. Ale nawet wtedy zawsze istniało ryzyko niemieckiego kontrataku. Wówczas żołnierzom, którzy wcześniej poddali się Rosjanom, groziła natychmiastowa egzekucja. Mimo niedostatecznej liczby przeszkolonych ludzi i braku amunicji, niemieckie jednostki wciąż stanowiły poważne zagrożenie dla wojsk radzieckich. 22 marca 8 Armia Gwardii zaatakowała pod Gut Hathenow, na płaskim, pozbawionym drzew terenie w pobliżu Reitwein Spur. W stan pogotowia postawiono 920 Brygadę Szkolną Dział Szturmowych i 303 Dywizję Piechoty „Döberitz”. Po pojawieniu się czołgów T-34 działa szturmowe natychmiast zajęły stanowiska ogniowe. Starszy sierżant Weinheimer wykrzykiwał co chwila komendę: „Przeciwpancernym ognia!”. Ładowniczy Gerhard Laudan uwijał się jak w ukropie. Podobnie reszta załogi. W ciągu kilku minut trafiono cztery T-34. Nagle żołnierze zobaczyli oślepiający błysk i poczuli ogromny wstrząs. Laudan uderzył głową w stalową płytę. Dowódca wozu zdążył tylko krzyknąć Raus! Laudan otworzył właz, chcąc wyskoczyć na zewnątrz. Nie zauważył jednak, że nie odłączył słuchawek i mikrofonu. W końcu udało mu się wydostać. Reszta załogi znalazła schronienie za pojazdem. Wśród bitewnego chaosu wydawało się, że nie ma żadnej szansy na ratunek. Mechanikkierowca nazwiskiem Klein wszedł jednak z powrotem do wozu. Ku zdumieniu wszystkich silnik zapalił bez najmniejszego problemu. Po kolei wszyscy dostali się do środka i wóz zaczął się powoli cofać. Okazało się, że pocisk trafił w pancerz pod działem, ale na szczęście go nie przebił. To ich uratowało. „Raz jeszcze sprzyjało nam żołnierskie szczęście” - skomentował później to wydarzenie Laudan. Udało się nawet odprowadzić pojazd do warsztatu remontowego brygady w Rehfelde, na południe od Strausbergu. Zarówno nad Odrą, jak Nysą Łużycką, naprzeciwko wojsk 1 Frontu Ukraińskiego, oficerami niemieckimi targały różne, czasami sprzeczne ze sobą uczucia. „Oficerowie mają zwykle dwie odmienne opinie na temat sytuacji, w jakiej się znaleźli - meldowali radzieccy oficerowie śledczy wersję oficjalną oraz własne poglądy, którymi dzielą się tylko z bliskimi przyjaciółmi”. Wszyscy mocno wierzą w to, że muszą bronić swojej ojczyzny i swoich rodzin, ale przy tym zdają sobie doskonale sprawę z beznadziejności sytuacji. „Widać wielkie różnice między poszczególnymi jednostkami - opowiadał niemiecki porucznik przesłuchującemu go oficerowi z dowództwa 21 Armii - regularne jednostki są silne i zwarte, charakteryzują się wysoką dyscypliną i morale. W tych doraźnie tworzonych i rzuconych na front sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Poziom dyscypliny jest bardzo niski, żołnierze wpadają w panikę i rzucają się do ucieczki, gdy tylko pojawiają się Rosjanie”. Inny z niemieckich oficerów tak pisał do swojej narzeczonej: Teraz bycie oficerem oznacza kołysanie się tam i z powrotem, jak wahadło, między Krzyżem Rycerskim a sądem wojennym i krzyżem brzozowym.
11
Przygotowanie coup de grace Trzeciego kwietnia marszałek Żuków odleciał z Moskwy do swojej kwatery. Samolot Koniewa wystartował prawie w tym samym czasie. Wyścig się rozpoczął. Zgodnie z planem ofensywa miała ruszyć 16 kwietnia, a Berlin zostać zdobyty 22 kwietnia, w dzień urodzin Lenina. Żuków był w stałym kontakcie ze Stawką, ale całą jego łączność z Moskwą nadzorowało NKWD przez 108 kompanię łączności specjalnej, przydzieloną do dowództwa frontu. „Operacja berlińska... zaplanowana przez genialnego naczelnego dowódcę towarzysza Stalina”, jak to dyplomatycznie ujął Zarząd Polityczny 1 Frontu Ukraińskiego, nie była wcale złym planem. Problemem wydawało się jedynie to, że uchwycony przez 1 Front Białoruski przyczółek na Odrze leżał naprzeciwko dominujących nad całą okolicą Wzgórz Seelow. Żuków przyznał później, że nie docenił znaczenia tej rubieży niemieckiej obrony. Przed sztabami obu frontów stało teraz ogromne zadanie. Na terenie Polski szybko kładziono tory dostosowane do rozstawu kół rosyjskich pociągów, budowano tymczasowe mosty na Wiśle. Wszystko po to, aby przetransportować miliony ton zaopatrzenia, głównie pocisków artyleryjskich i rakietowych, amunicji, paliwa i racji żywnościowych. Jednostki Armii Czerwonej potrzebowały pilnie uzupełnień. Straty w ludziach w operacjach wiślańsko-odrzańskiej i pomorskiej nie były co prawda zbyt wielkie, zwłaszcza biorąc pod uwagę szybkie postępy ofensywy, ale dywizje piechoty frontów dowodzonych przez Żukowa i Koniewa, których stany oscylowały wokół liczby 4000 żołnierzy, nigdy tak naprawdę nie miały szansy doprowadzenia do końca procesu uzupełnienia strat osobowych. Do 5 września 1944 roku z łagrów skierowano do Armii Czerwonej 1 030 494 więźniów kryminalnych. Pojęcie to odnosiło się wtedy nawet do ukaranych za uchylanie się od pracy. Więźniowie polityczni, zekowie, oskarżeni o zdradę i działania antyradzieckie, byli uważani za zbyt niebezpiecznych, by kierować ich do wojska, nawet do batalionów karnych. Kolejnymi więźniami z łagrów uzupełniono szeregi Armii Czerwonej wczesną wiosną 1945 roku. Obiecywano im, że krwią będą mogli odkupić swoje winy. Potrzeby armii były tak duże, że pod koniec marca, dwa tygodnie przed rozpoczęciem ofensywy na Berlin, wydany został dekret Państwowego Komitetu Obrony nakazujący skierowanie do wojska określonych kategorii więźniów z każdego obwodu i poszczególnych zarządów NKWD. Bardzo wątpliwe, czy perspektywa zamiany śmierci w Gułagu, „psiej śmierci dla psów”, jak to wtedy mówiono, na bohaterską śmierć na polu walki była wystarczającą motywacją dla więźniów. Pięciu z nich wyróżniono nawet tytułami Bohatera Związku Radzieckiego, w tym jednego z najsławniejszych, Aleksandra Matrosowa, który własnym ciałem zasłonił otwór strzelniczy niemieckiego bunkra. Bytowanie w łagrach nauczyło więźniów żyć z dnia na dzień. Jedyną rzeczą, która pociągała ich w tym wszystkim, była szansa całkowitej zmiany sposobu życia. Niektórzy z nich rzeczywiście „odkupili swoje winy krwią” w jednostkach oczyszczających pola minowe lub batalionach karnych; okazało się, że ci włączeni do kompanii saperów walczyli o wiele lepiej niż wysłani do kompanii karnych. Wyzwoleni przez Armię Czerwoną jeńcy wojenni, którzy przeżyli piekło niemieckich obozów, byli traktowani nieco lepiej. W październiku 1944 roku Państwowy Komitet Obrony wydał dekret nakazujący skierowanie byłych jeńców do specjalnych jednostek rezerwowych przy okręgach wojskowych w celu sprawdzenia ich przez NKWD i Smiersz. W jednostkach zawsze traktowano ich jak elementy politycznie podejrzane. Dowództwa frontów nie ukrywały swojego niepokoju z włączenia w szeregi armii „żołnierzy, obywateli radzieckich uwolnionych z faszystowskiej niewoli”. Oceniano, że ich „morale” było niskie w wyniku oddziaływania „fałszywej faszystowskiej, propagandy” podczas długiej niewoli. Metody wychowawcze stosowane wobec nich przez oficerów politycznych nie przynosiły wyraźnego skutku. Czytano im zwykle rozkazy towarzysza Stalina, pokazywano filmy o Związku Radzieckim i Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej oraz zachęcano do brania odwetu za „straszliwe zbrodnie niemieckich bandytów”. „Ci ludzie są ważni dla wojska - napisano w jednym z meldunków Zarządu Politycznego 1 Frontu
Ukraińskiego - ponieważ pełno w nich nienawiści do wroga i chęci odwetu za wszystko, co dane im było przeżyć i przecierpieć. Nie są jednak jeszcze wdrożeni do wojskowej dyscypliny”. Słowa te potwierdzały pośrednio udział tych właśnie żołnierzy w gwałtach, morderstwach, rabunkach, pijaństwie, a także wcale nierzadkie przypadki dezercji. Podobnie jak kryminaliści z Gułagu postępowali często brutalnie wskutek swoich życiowych doświadczeń. W 5 Armii Uderzeniowej 94 Dywizja Piechoty Gwardii otrzymała 45 byłych jeńców na pięć dni przed rozpoczęciem operacji odrzańskiej. Oficerowie polityczni nie dowierzali żadnemu. Jeden z nich napisał: „Każdego dnia przez około dwie godziny rozmawiałem z nimi o ojczyźnie, o okrucieństwach popełnionych przez Niemców i przepisach prawnych dotyczących zdrady ojczyzny. Wysłaliśmy ich do różnych pułków, aby w jednej kompanii nie znalazło się dwóch takich, którzy byli razem w obozie jenieckim w Niemczech lub pochodzili z tego samego regionu Rosji. Każdego dnia, o każdej godziny informowano nas o ich zachowaniu. Aby wzmóc ich nienawiść w stosunku do wroga, pokazywaliśmy im fotografie przedstawiające okrucieństwa wobec ludności cywilnej, także wobec dzieci. Pokazaliśmy im też okaleczone przez Niemców ciało jednego z naszych żołnierzy”. Brak zaufania wobec byłych jeńców wynikał ze stalinowskich obaw, że każdy, kto spędził jakiś czas poza granicami Związku Radzieckiego, niezależnie od okoliczności, które do tego doprowadziły, był wystawiony na działania o charakterze antyradzieckim. Fakt przebywania w niemieckim obozie jenieckim oznaczał dla oficerów politycznych „stałe oddziaływanie goebbelsowskiej propagandy”: „Nie znali prawdziwej sytuacji w Związku Radzieckim i Armii Czerwonej”. To wszystko świadczy, że władze obawiały się wspomnień katastrofy 1941 roku i przypisywania winy za nią towarzyszowi Stalinowi. A tego za wszelką cenę chciano uniknąć. Oficerowie polityczni często byli przerażeni pytaniami zadawanymi przez byłych jeńców: „Czy prawdą jest, że cały sprzęt wykorzystywany przez Armię Czerwoną został zakupiony w Stanach Zjednoczonych i Anglii i że zajmuje się tym osobiście towarzysz Stalin?”. Problemy z byłymi jeńcami miało również NKWD. „Na skutek złego nadzoru i nieprawidłowej postawy dowódców dochodziło do poważnych przypadków naruszania wojskowej dyscypliny, łamania prawa i niemoralnego zachowania”. „Na obszarach wyzwolonych przez Armię Czerwoną znajduje się wiele wrogich elementów, sabotażystów i innych agentów”. W raportach NKWD pisano również o oficerach, którzy montowali zasłony na oknach pojazdów sztabowych. Być może zakładano je dla ukrycia obecności „frontowych żon”, kochanek starszych oficerów, które zwykle służyły w jednostkach medycznych lub łączności przy dowództwach wyższych szczebli. Chociaż sam Stalin dał ciche przyzwolenie na posiadanie „frontowych żon”, NKWD nakazywało „usuwanie «firanek» przed punktami kontrolnymi”. Najwyższym priorytetem zarówno dla oficerów politycznych, jak i NKWD, odpowiedzialnych za „kontrolę gotowości bojowej”, była indoktrynacja szarej masy żołnierskiej. Według tego kryterium „przygotowanie polityczne” stało się najważniejszym elementem w armii. Organizowano nawet specjalne spotkania o charakterze propagandowym dla żołnierzy innych narodowości niż rosyjska, zwłaszcza po przybyciu do jednostek pod koniec marca żołnierzy z nowego poboru. W jednostkach pojawili się wtedy Polacy z „zachodniej Ukrainy” i „zachodniej Białorusi” oraz Mołdawianie. Wielu z tych nowych było w latach 1939-1941 świadkami masowych wywózek i deportacji przeprowadzanych przez NKWD i uodporniło się na komunistyczną indoktrynację, która wtedy koncentrowała się na przekonaniu żołnierzy Armii Czerwonej do najwyższych poświęceń. „Podchodzili do tego bardzo sceptycznie - alarmował jeden z oficerów politycznych. - Po pogadance na temat czynu Bohatera Związku Radzieckiego, sierżanta Warłamowa, który rzucił się na bunkier, aby zasłonić własnym ciałem otwór strzelniczy, słychać było komentarze, że coś takiego nie jest przecież możliwe”. Jakość procesu szkolenia wojskowego pozostawiała wciąż bardzo wiele do życzenia. „Duża liczba strat spowodowana jest ignorancją oficerów i złym wyszkoleniem żołnierzy” - stwierdzano w jednym z meldunków NKWD. Tylko w jednej dywizji w ciągu miesiąca zginęło 23 żołnierzy, a 67 zostało rannych z powodu nieodpowiedniego postępowania z bronią: „Dzieje się tak z tego powodu, że rzuca się na ziemię załadowaną broń”. Inni żołnierze odnosili poważne obrażenia w wyniku
lekkomyślnego obchodzenia się z nieznanym sprzętem i ręcznymi granatami. Słabo wyszkoleni żołnierze nieprawidłowo wkładali zapalniki do granatów, a niektórzy „uderzali w miny i pociski twardymi przedmiotami”. Saperom Armii Czerwonej brakowało w tym czasie prawie wszystkiego. Ratowali się, wykorzystując materiał wybuchowy pozyskany z niemieckich niewybuchów i min, które zbierano nocą. Ich mottem było: „Jeden błąd i koniec z obiadkami”. Wyciągali materiał wybuchowy, podgrzewali go i rolowali między udami, jak dziewczęta w kubańskiej fabryce cygar. W końcu wkładali w drewniane pudełka, które chroniły przed niemieckimi wykrywaczami min. Stopień zagrożenia zależał od rodzaju materiału wybuchowego. Odwagę i umiejętności saperów podziwiali inni żołnierze, piechociarze, nawet czołgiści, którzy zwykle niezbyt chętnie przyznawali wyższość innym rodzajom wojsk i służb.
Program intensywnej indoktrynacji armii rozpoczął się pod koniec lata 1942 roku, w czasie odwrotu wojsk radzieckich spod Stalingradu i po wydaniu przez Stalina rozkazu „Ani kroku w tył!”. To właśnie wtedy powstał wiersz Anny Achmatowej Godzina odwagi wybiła. Słowa te wykorzystała Armia Czerwona w lutym 1945 roku: „Żołnierzu Armii Czerwonej! Jesteś już na niemieckiej ziemi. Godzina odwetu wybiła!”. Słowa poetki zmienił pierwszy Erenburg, który napisał w 1942 roku: „Nie liczcie dni, nie liczcie kilometrów. Liczcie tylko Niemców, których zabiliście. Zabij Niemca to twojej matki modlitwa. Zabij Niemca - to wezwanie rosyjskiej ziemi. Nie wahaj się. Nie poddawaj. Zabij”. Wykorzystywano każdą okazję, aby ukazać skalę niemieckich okrucieństw w Związku Radzieckim. Według jednego z francuskich informatorów, gdy władze Armii Czerwonej ekshumowały 65 000 ciał Żydów zabitych pod Nikołajewem i Odessą, nakazały ułożyć je wzdłuż drogi, którą maszerowały wojska. Co 200 metrów stała tablica z napisem: „Patrz, jak Niemcy traktowali radzieckich obywateli”. Wyzwoleni robotnicy przymusowi byli również wykorzystywani w działaniach propagandowych, aby pokazać żołnierzom prześladowania i okrucieństwo Niemców. Ukraińskie i białoruskie kobiety, robotnice przymusowe, opowiadały czerwonoarmistom, jak traktowano je na robotach. „W naszych żołnierzach rosła wtedy złość - wspominał jeden z oficerów politycznych, dodając przy tym - ale aby być w porządku, należy stwierdzić, że Niemcy postępowali wobec swoich robotników zupełnie przyzwoicie. Przypadki złego lub okrutnego traktowania były raczej odosobnione. Panował jednak taki czas, że pamiętano tylko najgorsze wydarzenia”. „Próbowaliśmy rozbudzić w żołnierzach coraz większą nienawiść do Niemców - meldował Zarząd Polityczny 1 Frontu Ukraińskiego - i żądzę odwetu”. Opowieści robotników przymusowych drukowano i rozsyłano po jednostkach. Jedna z takich ulotek zawierała następującą relację: „Umieścili nas w obozie, w ciemnych barakach i zmuszali do pracy od świtu do nocy. Dawali tylko zupę z rzepy i kawałek chleba. Cały czas obrażali nas i poniewierali. Z naszej wioski do tych ich przeklętych Niemiec zabrali wszystkich młodych ludzi, nawet chłopców, którzy skończyli dopiero trzynaście lat. Cierpieliśmy głód i poniżenie. Potem wreszcie pojawiły się wieści, że idą «nasi». Nie mogliśmy się wprost doczekać. Być może już wkrótce zobaczymy naszych braci i nasze cierpienia dobiegną końca. Dziewczęta przychodziły mnie odwiedzić. Siadałyśmy i rozmawiałyśmy o tym, co nas czeka. Czy uda nam się przetrwać ten trudny czas? Czy kiedykolwiek zobaczymy jeszcze nasze rodziny? Jakże trudno było nam wytrzymać. Tak tu strasznie i źle. Żenią Kowakczuk”. Inna ulotka zawierała słowa piosenki, nazwanej przez samą autorkę „piosenką robotnic przymusowych”. Wiosna minęła, zbliża się lato. Kwiaty kwitną w naszych ogrodach. A mnie, tak młodej dziewczynie, W niemieckim obozie tak źle. [przekł. tłum.]
Inną z metod podgrzewania nastrojów i budowania nienawiści przez oficerów politycznych był
„rachunek zemsty”. „W każdym pułku przepytano oficerów i żołnierzy na okoliczność dokonywanych przez Niemców «aktów okrucieństwa, grabieży i przemocy». W jednym batalionie zebrano dane i umieszczono je na plakacie: «Teraz bierzemy odwet za 775 zabitych naszych krewnych, 909 zabranych na roboty do Rzeszy, za 478 spalonych domów i 303 zniszczone gospodarstwa»... We wszystkich pułkach [1] Frontu [Białoruskiego] organizowano «wiece zemsty», które spowodowały wśród żołnierzy wyraźny wzrost zapału bojowego. Żołnierze jednostek naszego frontu oraz całej Armii Czerwonej są teraz szlachetnymi mścicielami karzącymi faszystowskich okupantów za ich przeogromne okrucieństwa i uczynione zło”. „W naszej kantynie namalowano dużymi literami hasło - wspominała szyfrantka z dowództwa 1 Frontu Białoruskiego - Czy zabiłeś już Niemca? No to go zabij! - Bardzo mocno oddziaływały na nas wtedy wezwania Erenburga. Poza tym mieliśmy przecież za co się mścić”. Rodzice szyfrantki zostali zamordowani w Sewastopolu. „Nienawiść była już tak silna, że trudno było powstrzymać żołnierzy”.
W czasie, gdy wojskowe władze radzieckie rozbudzały nienawiść i bojowy zapał przed ostateczną ofensywą, VII Zarząd Propagandy i odpowiednie oddziały sztabów armii próbowały przekonać Niemców, że jeżeli się poddadzą, będą dobrze traktowani w niewoli. Niekiedy patrolom z kompanii rozpoznawczych udawało się przejąć worek poczty polowej, pełen listów do niemieckich żołnierzy. Odczytywali je niemieccy komuniści lub antyfaszyści - jeńcy wojenni przydzieleni do zarządów i oddziałów politycznych. Zabierano też wszystkie listy znalezione przy jeńcach wojennych. Analizowano każdy z nich pod względem nastrojów ludności cywilnej, ocen skutków amerykańskich i brytyjskich bombardowań, braków w zaopatrzeniu, głównie mleka dla dzieci. Informacje te przesyłano na wyższe szczeble dowodzenia oraz wykorzystywano w ulotkach propagandowych drukowanych w ruchomych drukarniach działających przy dowództwach poszczególnych armii. Jednym z najważniejszych zadań oficerów przesłuchujących jeńców i pojmanych w czasie patroli rozpoznawczych tzw. „języków” było wyciągnięcie od nich wszelkich informacji na temat broni chemicznej. Radzieckie władze wojskowe, zaniepokojone, że Hitler mógłby jej użyć, zwłaszcza że przywódcy hitlerowscy wspominali o możliwości zastosowania tej „cudownej broni”, uważały, że jest to sprawa najwyższej wagi. Do Szwecji dotarły w tym okresie informacje, że do specjalnych jednostek wysyłano broń chemiczną w długich skrzyniach z nalepką: „Do użycia tylko na osobisty rozkaz Führera”. Szwedzki attache wojskowy słyszał, że jedynie obawa przed niewłaściwym użyciem i śmiercią własnych żołnierzy zapobiegły jej bojowemu wykorzystaniu. Jeżeli było to prawdą, znaczyło, że do wojsk trafiły zapasy sarinu i tabunu z centrum badawczego Wehrmachtu w cytadeli w Spandau. Feldmarszałek Keitel opowiadał wtedy SS-Obergruppenführerowi Wolffowi, że doradcy Hitlera namawiają go do wykorzystania tej Verzweiflungswaffe, „broni ostatniej szansy”. Albert Speer w czasie przesłuchań prowadzonych przez Amerykanów kilka tygodni później przyznał, że rzeczywiście fanatycznie nastawieni naziści „optowali za atakiem chemicznym”. Chociaż źródła radzieckie podają, że Niemcy wykorzystali broń chemiczną przy użyciu samolotów i granatów moździerzowych przeciwko ich oddziałom wcześniej, w lutym pod Gliwicami, brakuje jednak na to potwierdzenia. Albo więc źle oceniono sytuację, albo rozpuszczano tego rodzaju pogłoski, aby stworzyć wśród żołnierzy poczucie zagrożenia. Otrzymali wtedy rozkazy, aby nakładać maski przeciwgazowe przez cztery godziny dziennie i spać w nich co najmniej jedną noc. Wydano papierowe ubiory ochronne i specjalne buty oraz brezentowe maski dla koni. Rozesłano także odpowiednie zalecenia ochrony żywności i źródeł wody oraz przygotowania piwnic i schronów dla poszczególnych dowództw. Pozostaje jeszcze kwestia, w jakim zakresie wykonano te rozkazy, zwłaszcza że za „dyscyplinę chemiczną” odpowiadały pułki NKWD. Bardziej poważnie traktowano szkolenie w zakresie wykorzystania niemieckich Panzerfaustów. Przechwycono lub zdobyto wielkie ilości tej broni i w każdym batalionie piechoty organizowano specjalne grupy szkolące się w jej bojowym wykorzystaniu. Oficerowie polityczni ukuli wtedy
slogan: „Pobić wroga jego własną bronią”. Całe szkolenie obejmowało odpalenie jednego z Panzerfaustów w kierunku wraku czołgu lub ściany z odległości 30 metrów. Żołnierzy 3 Armii Uderzeniowej uczyli instruktorzy Komsomołu. Sierżant Bielajew z 3 Korpusu Piechoty odpalił Panzerfausta w kierunku ściany oddalonej o 50 metrów. Gdy tylko opadł kurz, okazało się, że pocisk wybił dziurę na tyle dużą, że można było się przez nią przeczołgać, a następnie uderzył w kolejną ścianę. Żołnierze podziwiali możliwości tej broni. Wiedzieli, że stanie się przydatna w czekających ich walkach o Berlin. Nie jako broń przeciwpancerna, ale do burzenia ścian domów.
12 Oczekiwanie na szturm Na początku kwietnia, gdy Berlin wyczekiwał na rozpoczęcie radzieckiego ataku na miasto z frontu na Odrze, atmosfera w stolicy stawała się coraz bardziej gorączkowa. Widać już było straszliwe wyczerpanie i desperację mieszkańców. „Wczoraj - meldował do Sztokholmu szwedzki attache wojskowy w Berlinie - von Tippelskirch zaprosił nas na kolejne spotkanie do Mellensee. Udałem się tam głównie z ciekawości. Nie oczekiwałem, że usłyszę coś interesującego czy rewelacyjnego, ponieważ sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Cały ten wieczór pełen poczucia beznadziei był w sumie tragiczny. Wielu niemieckich oficerów nie próbowało nawet udawać i otwarcie przedstawiało sytuację taką, jaka była. Niektórzy całkowicie się rozkleili i szukali pocieszenia w butelce”. Fanatyzm i determinacja istniały jeszcze tylko w szeregach .tych nazistów, którzy byli przekonani, że po wojnie czeka ich sąd i egzekucja. Chcieli więc, tak jak Hitler, aby i inni podzielili ich los. Już we wrześniu 1944 roku, gdy alianci zbliżali się do granic Rzeszy, przywódcy nazistowscy postanowili, że będą kontynuować walkę nawet w wypadku klęski. Zdecydowali powołać do życia ruch oporu, Werwolf. Nazwa powstała z inspiracji powieści, której akcja dzieje się w czasie wojny trzydziestoletniej. Powieść napisał Hermann Löns, podziwiany przez nazistów skrajny nacjonalista, który zginął w 1914 roku. W październiku 1944 roku, kiedy idea Werwolfu nabrała realnych kształtów, SSObergruppenführer Hans Prützmann został generalnym inspektorem obrony specjalnej. Prützmann w czasie swojego pobytu na Ukrainie studiował taktykę działania partyzantów, wezwano go więc z Królewca, aby zorganizował dowództwo Werwolfu. Ale jak to się działo w przypadku wielu innych nazistowskich projektów, również teraz różne frakcje starały się przejąć kontrolę nad powstającymi strukturami lub stworzyć własne o podobnym charakterze. W samym SS powołano do życia dwie organizacje tego typu: Werwolf i SS Jagdverbände Skorzeny’ego. Liczba ta wzrośnie do trzech, gdy doliczy się nie aktywowany nigdy Bundschuh, w którego powstanie zaangażowały się SD i Gestapo. W teorii plan szkolenia obejmował sabotaż z wykorzystaniem puszek po zupie Heinza, plastiku i zapalników czasowych zdobytych na Brytyjczykach. Zaprojektowano i przygotowano szereg przedmiotów z materiału wybuchowego o nazwie nipolit, w tym nawet płaszcze przeciwdeszczowe z podszewką wykonaną z tego materiału. Członków Werwolfu uczono też jak podejść i udusić wartownika garotą lub zabić z pistoletu Wałther, wyposażonego w tłumik. Hasłem organizacji miało być: „Zmienić dzień w noc, noc w dzień! Uderzaj we wroga, gdziekolwiek go spotkasz! Bądź przebiegły! Kradnij broń, amunicję i racje żywnościowe. Kobiety niemieckie, wspierajcie walkę Werwolfu gdziekolwiek możecie!”. Werwolf miał działać w grupach liczących od trzech do sześciu osób. Grupa taka miała otrzymać racje żywnościowe na sześćdziesiąt dni. „Specjalny nacisk położono na składy benzyny i materiałów pędnych jako cele ataków”. Władze hitlerowskie zamówiły 2000 radiostacji i 5000 zestawów saperskich, ale tylko niewiele sprzętu zdążono dostarczyć. Zbierano więc niewybuchy amerykańskich bomb zapalających zrzucanych na Niemcy
w czasie nalotów. Rozbrajali je i demontowali dla Werwolfu więźniowie obozów koncentracyjnych. Pierwszego kwietnia o godzinie 8.00 wieczorem przez radio nadano apel do wszystkich Niemców o wstępowanie do Werwolfu. „Każdy bolszewik, każdy Anglik, każdy Amerykanin, który postawi nogę na naszej ziemi, musi być naszym celem... Każdy Niemiec, niezależnie od zawodu i klasy społecznej, który odda się w służbę wroga lub będzie z nimi kolaborował, poczuje naszą karzącą rękę... Jedynym mottem dla nas pozostaje: Zdobyć lub zginąć!”. Kilka dni później Himmler wydał nowy rozkaz: „Każdy mężczyzna, który znajduje się w domu z wywieszoną białą flagą, ma zostać rozstrzelany. Ani minuty nie należy się wahać z zastosowaniem tego rodzaju środków. Za osobę odpowiedzialną za swoje czyny należy uważać każdego w wieku czternastu lat i powyżej”. Prawdziwy cel działania Werwolfu, jak potwierdza dokument z 4 kwietnia, wynikał z niemieckiej obsesji związanej z 1918 rokiem: „Znamy plany przeciwnika i wiemy, że po klęsce nie będzie już szansy, by Niemcy kiedykolwiek znów się podniosły jak po 1918 roku”. Groźba zabicia każdego, kto zdecyduje się na współpracę z aliantami, miała zapobiec powtórzeniu się katastrofy wersalskiej. Partia nazistowska wyrosła na tej właśnie hańbie klęski i doprowadziła do wojny, która raz jeszcze zawiodła Niemcy na krawędź przepaści. Członków Hitlerjugend wysyłano w różne miejsca z zadaniem ukrycia materiałów wybuchowych. Mieli zwrócić się do lokalnego Kreisleitera o zakwaterowanie i racje żywnościowe. Po wykonaniu misji wysyłano ich do domu, jak gdyby nic się nie stało. Im bliżej było końca, szkolenie stawało się coraz intensywniejsze, ale też i bardziej pobieżne. Wielu zginęło w czasie ćwiczeń, zanim zdążyli zadać jakiekolwiek straty wrogowi. Ostatecznie Werwolfowi niewiele udało się osiągnąć oprócz kilku zabójstw - w tym burmistrzów Akwizgranu i Krankenhagen - i zastraszenia ludności cywilnej. Członkowie Hitlerjugend pisali kredą hasła na murach: „Uważajcie zdrajcy, Werwolf czuwa!”. Zarówno Skorzeny, jak i Prützmann, w miarę zbliżania się aliantów, wydawali się coraz mniej przekonani do tego rodzaju pomysłów. Tak przynajmniej twierdził ujęty przez aliantów Skorzeny (Prützmann popełnił po krótkim przesłuchaniu samobójstwo). Również sam Himmler w połowie kwietnia zmienił zdanie, gdyż zamierzał na własną rękę rozpocząć negocjacje via Szwecja. Nakazał Prützmannowi zmianę charakteru Werwolfu na „tylko - wyłącznie - propagandowy”. Jedyny problem stanowiło działanie rozgłośni Werwolfsender, która bezpośrednio podlegała Goebbelsowi i nawoływała do kontynuowania działań partyzanckich. Na froncie wschodnim szybkie postępy Armii Czerwonej od stycznia do marca spowodowały, że bardzo trudno było wyszkolić i wyposażyć grupy Werwolfu, za linią frontu pozostali więc głównie członkowie Volkssturmu. Propaganda wokół Werwolfu spowodowała jednak, że w jednostkach Smiersza i NKWD powstało paranoiczne przekonanie o jego wszechobecności i zagrożeniu działaniami sabotażowymi. Na zachodzie natomiast alianci uznali, że działalność Werwolfu zakończyła się fiaskiem. Przygotowane bunkry zawierały zapasy „tylko na 10 - 15 dni”, szybko też z członków Hitlerjugend wyparowywał fanatyzm. Byli w tym czasie już „tylko przestraszonymi i nieszczęśliwymi młodymi ludźmi”. Kilku popełniło samobójstwo, wykorzystując tabletki, które wydano im wcześniej, „aby nie załamali się w czasie przesłuchania i oparli pokusie zdrady”. Wielu wysłanych do akcji terrorystycznych po prostu uciekło do domu. Niektórzy wskazywali, że sama idea Werwolfu nie pasowała zupełnie do charakteru Niemców. „My Niemcy nie jesteśmy wcale narodem partyzantów. Zawsze czekamy na przywódcę, na rozkazy” zapisała w swoim dzienniku jedna z kobiet z Berlina. Jeszcze przed dojściem hitlerowców do władzy autorka dziennika podróżowała po Związku Radzieckim. W czasie jazdy pociągiem, długich rozmów i dyskusji, Rosjanie żartowali z braku rewolucyjnego ducha u Niemców. Jeden z nich powiedział: „Niemieccy towarzysze ruszą do ataku na stację kolejową tylko wtedy, gdy przedtem wykupią bilety peronowe!”. Raporty pokazują również, że chociaż Gestapo nie brało udziału w programie Werwolfu, część jego funkcjonariuszy została przeniesiona do Kripo (Kriminalpolizei). Uważano bowiem, że zachodni alianci będą wykorzystywać lokalną policję po wprowadzeniu okupacji wojskowej. Gdy jednak klęska okazała się totalna, nawet fanatycy zaczęli szukać każdej możliwości przeżycia.
Niektórzy członkowie SS, aby uniknąć śledztwa i sądu, posługiwali się fałszywymi dokumentami, przygotowanymi wcześniej dla członków Werwolfu. Inni kupowali mundury Wehrmachtu i książeczki żołdu poległych żołnierzy, aby zapewnić sobie nową tożsamość. Niemieccy żołnierze byli wściekli, gdy przekonali się, że oficerowie SS, którzy wcześniej przeprowadzali egzekucje dezerterów, teraz przygotowują swoją ucieczkę. Niemieccy jeńcy wojenni mówili nawet amerykańskim śledczym, że krawcom nakazywano naszywanie na ubraniach członków SS dużej litery „P”, aby esesmani mogli ukryć się w ogromnej masie polskich robotników przymusowych. Przywódcy nazistowscy nie polegali teraz już tylko na doraźnych sądach wojennych i plutonach egzekucyjnych SS, aby „przekonać” żołnierzy do dalszego oporu. Ministerstwo Propagandy wciąż informowało Niemców o okrucieństwach Armii Czerwonej. Rozgłaszano na przykład pogłoski o kobietach-komisarzach kastrujących rannych żołnierzy. Ministerstwo dysponowało również własnymi grupami, w Berlinie i blisko frontu nad Odrą, które malowały różne hasła propagandowe: „Wierzymy w zwycięstwo!”, „Nigdy się nie poddamy!”, „Ochroń nasze kobiety i dzieci przed czerwoną bestią!”. Była jednak grupa, która mogła prezentować swoje odczucia w stosunku do wojny bez obawy o odwet. Ranni Niemcy, którzy stracili ramiona lub dłonie, mówili Heil Hitler! i „ostentacyjnie podnosili swoje kikuty”.
Człowiekiem, który w tym czasie otrzymał najtrudniejsze i wcale nie do pozazdroszczenia zadanie, był generał porucznik Helmuth Reymann, wyznaczony na dowódcę obrony Berlina. Musiał od razu stawić czoła organizacyjnemu chaosowi na szczycie nazistowskiej władzy. Generał Haider, były szef sztabu odwołany przez Hitlera w 1942 roku, wypowiadał się bardzo sceptycznie na temat możliwości obrony stolicy. Jak napisał później, zarówno Hitler, jak i Goebbels jako komisarz Rzeszy do spraw obrony Berlina nie dopuszczali żadnej „myśli o możliwości ataku na Berlin. Skutek był taki, że obrona Berlina stała się jedną wielką improwizacją”. Reymann był trzecim oficerem na tym stanowisku, od chwili, gdy na początku lutego Hitler ogłosił Berlin twierdzą. Szybko przekonał się, że musi blisko współpracować z Hitlerem, Goebbelsem i Himmlerem, dowódcą Armii Rezerwowej, z Luftwaffe, dowództwem Grupy Armii „Wisła”, SS, Hitlerjugend oraz lokalnymi strukturami partii nazistowskiej, które kontrolowały działalność Volkssturmu. Hitler nakazał co prawda przygotowanie Berlina do obrony, ale nie przydzielił odpowiednich środków. Zapewnił tylko Reymanna, ze będzie dysponować wystarczającymi siłami, gdy wróg dotrze do stolicy. Goebbels wciąż przekonywał sam siebie, że Armia Czerwona zostanie jednak zatrzymana na Odrze. Na początku kwietnia ludność Berlina liczyła między 3 a 3,5 miliona, w tym 120 000 niemowląt. Gdy generał Reymann w czasie odprawy w Kancelarii Rzeszy podniósł problem żywienia dzieci, Hitler spojrzał na niego i powiedział: „Takich dzieci nie ma juz w Berlinie”. Generał zrozumiał wtedy, ze naczelny dowódca stracił już całkowicie kontakt z rzeczywistością. Ale Goebbels wciąż twierdził, ze w mieście znajdują się duże zapasy skondensowanego mleka. Według niego, gdy miasto znajdzie się w okrążeniu, można też sprowadzić bydło do centrum miasta. Reymann zapytał, czym karmione będą krowy. Goebbels nie miał na to żadnego pomysłu. Co gorsza, składy żywności znajdowały się głównie na przedmieściach i mogły szybko stać się łupem wroga. Nie zrobiono niczego, aby temu zapobiec. Reymann i jego szef sztabu, pułkownik Hans Refior, wiedzieli, ze nie będą w stanie utrzymać miasta siłami, którymi dysponowali. Zwrócili się więc do Goebbelsa, aby ludność cywilna, głównie kobiety i dzieci, mogła opuścić miasto. „Ewakuacja jest doskonale zorganizowana przez dowódcę SS i policji dla regionu Sprewy - odparł Goebbels. - Rozkaz wydam we właściwym czasie”. Stało się całkowicie jasne, że nie brał pod uwagę logistycznych implikacji ewakuacji ogromnej masy ludzi koleją i transportem kołowym, nie mówiąc o zapewnieniu im żywności w czasie drogi. Brakowało pociągów, samochodów i paliwa do przetransportowania rannych i chorych. Większość ludności musiałaby opuścić miasto piechotą. Niektórzy podejrzewają, ze Goebbels, tak jak Stalin na początku bitwy pod Stalingradem, nie chciał ewakuować ludności cywilnej w nadziei, ze zmusi to żołnierzy do bardziej zaciętej obrony miasta.
Z kwatery dowództwa Berlina, które znajdowało się w solidnym budynku na Hohenzollerndamm, Reymann ze swoim sztabem przez cały czas próbował dowiedzieć się, jak wielu żołnierzy i ile sprzętu może mieć do dyspozycji. Pułkownik Refior szybko doszedł do wniosku, że sam termin „obszar obrony Berlina” nie ma tu większego znaczenia. Było to kolejne hasło, tak jak „twierdza”, które ukuto w kwaterze Hitlera. Przekonał się tez, ze w stolicy panuje „taka krótkowzroczność, biurokracja i krwiożerczość, ze każdy może tutaj szybko osiwieć”. Tylko po to, aby bronić zewnętrznych rubieży stolicy, koniecznych było dziesięć dywizji. Obszar obrony Berlina dysponował tylko jedną dywizją, i to artylerii przeciwlotniczej, pułkiem „Grossdeutschland”, kilkoma batalionami policji, paroma batalionami saperów i dwudziestoma batalionami Volkssturmu, które co prawda sformowano, ale jeszcze nie wyszkolono. Kolejne dwadzieścia miało zostać powołanych, jeżeli miasto byłoby okrążone. Na papierze Volkssturm w Berlinie liczył 60 000 ludzi, w tym jednostki typu Volkssturm I, które miały niewiele broni, oraz jednostki Volkssturm II, które nie miały broni w ogóle. W wielu wypadkach oficerowie Wehrmachtu wysyłali nieuzbrojonych żołnierzy Volkssturmu po prostu do domu, gdy Armia Czerwona zbliżała się już do miasta, ale funkcjonariusze NSDAP rzadko wykazywali tyle człowieczeństwa i rozsądku. Jeden z nazistowskich Kreisleiterów na przykład uważał, że wystarczy tylko oddzielić mężczyzn od ich żon, od ich mamusiek - Muttis, które mogły tylko osłabić wolę walki. Wszystkie te przedsięwzięcia wydawały się z góry skazane na porażkę. Nie wydzielono dla Volkssturmu żadnych zapasów żywności, tak że członkowie tej formacji musieli korzystać z pomocy swoich rodzin. Dowódcy szybko przekonali się, że jedynie weterani I wojny światowej wykazywali „poczucie obowiązku”. Reszta uciekała, gdy tylko nadarzyła się okazja. Najlepiej uzbrojoną i wyposażoną jednostką w Berlinie była 1 Dywizja Artylerii Przeciwlotniczej, ale przeszła ona pod dowództwo Reymanna dopiero po rozpoczęciu walk o miasto. Rozmieszczona na trzech potężnych betonowych pozycjach - bunkrach w Tiergarten, w Humboldthain oraz w Friedrichshain - dysponowała działami 123-, 88- i 20-milimetrowymi oraz niezbędnym zapasem amunicji. Reszta artylerii Reymanna składała się z przestarzałych dział zdobytych w czasie wojny na Francuzach, Belgach i w Jugosławii. Często zapas amunicji do takich dział liczył zaledwie parę pocisków. Jedyne wytyczne prowadzenia obrony miasta zawierała napisana jeszcze przed wojną instrukcja, którą Refior określił „arcydziełem niemieckiej biurokracji”. Partia nazistowska w Berlinie miała również odpowiadać za zmobilizowanie ludności cywilnej do przygotowywania umocnień - zarówno na obwodzie Berlina, jak i pozycjach znajdujących się 30 kilometrów od miasta. Maksymalnie jednego dnia udało się zebrać 70 000 ludzi, przeciętnie pracowało jednak nie więcej niż 30 000. Brakowało środków transportu, potrzebnego sprzętu i narzędzi. Ale większość berlińskich fabryk i biur kontynuowała pracę, jak gdyby nic się nie działo. Reymann wyznaczył oiicera wojsk inżynieryjnych, pułkownika Lohbecka, aby jakoś zapanował nad chaosem spowodowanym przez partyjnych funkcjonariuszy i wezwał ze szkoły wojsk inżynieryjnych w Karlshorst saperów, by przygotowali obiekty wyznaczone do wysadzenia. Oficerowie irytowali się jednocześnie próbami Speera ratowania mostów w Berlinie. Nie mogli zapomnieć egzekucji oficerów za most w Remagen. Saperzy Reymanna nadzorowali także pracę Organizacji Todta i Arbeitsdienstu. Obie te organizacje byty o wiele lepiej wyposażone niż cywile pracujący przy budowaniu umocnień, ale i one nie miały już paliwa i części zamiennych dla sprzętu inżynieryjnego. Do prac w mieście skierowano również 17 000 francuskich jeńców wojennych z obozu Stalag IIID. Budowali barykady oraz kopali rowy i schrony w chodnikach na rogach ulic. Na ile wykorzystanie tej siły roboczej przydało się, trudno teraz powiedzieć, zwłaszcza że często oskarżano wtedy francuskich jeńców wojennych o Arbeitsunlust - niechęć do pracy - i ucieczki z obozów, zwykle do niemieckich kobiet. Reymannowi trudno było dogadać się z dowódcami armii, którzy mieli wydzielić oddziały do obrony miasta. Gdy Refior udał się do dowództwa Grupy Armii „Wisła” i szefa sztabu Heinriciego, generała porucznika Kinzla, ten spojrzał tylko na plany obrony miasta i burknął: „Ci szaleńcy w Berlinie powinni dusić się we własnym sosie na wolnym ogniu”. Szef sztabu 9 Armii, generał major Holz, uważał plany obrony Berlina za nierealne, ale z innych powodów. „9 Armia powiedział w sposób, który Refior uznał za teatralny - broni Odry i bronić jej będzie. Gdy będzie to
konieczne, tu zginiemy, ale się nie wycofamy”. Ani Reymann, ani Refior nie zdawali sobie jeszcze wtedy sprawy, że generał Heinrici i jego sztab przygotowali plany działania zupełnie różne od koncepcji przywódców Rzeszy. Oficerowie ci mieli nadzieję zapobiec oblężeniu miasta, aby uratować jak największą liczbę ludności cywilnej. Albert Speer sugerował nawet Heinriciemu, że 9 Armia powinna wycofać się znad Odry i ominąć Berlin. Heinrici zgodził się co do samej idei. Według niego najlepszym sposobem uniknięcia walk w stolicy było nakazanie Reymannowi wysłania wszystkich jego oddziałów nad Odrę, aby w decydującym momencie pozbawić Berlin obrony.
Innym istotnym powodem dążenia do uniknięcia walk w mieście była obawa, że naziści wykorzystają jako „mięso armatnie” czternastoletnich chłopców. W tak wielu niemieckich domach na ścianach wisiały już fotografie synów, którzy zginęli w Rosji, że coraz więcej ludzi po cichu modliło się, aby reżim upadł, zanim pośle do walki kolejne dzieci. Niektórzy otwarcie nazywali takie pomysły dzieciobójstwem. Starzy nauczyciele w szkołach, ryzykując, że ktoś ich zadenuncjuje, doradzali swoim uczniom jak uniknąć powołania do wojska. Gorycz ludzi wzrosła po przemówieniu Goebbelsa: „Führer powiedział kiedyś, że każda matka, która dała życie swojemu dziecku, przyczynia się do lepszej przyszłości naszego narodu”. Dla wielu stało się jasne, że Hitler i Goebbels zamierzają teraz poświęcić życie tych dzieci dla sprawy bez przyszłości. Czternastoletni Erich Schmidtke z dzielnicy Prenzlauer Berg został powołany w charakterze pomocnika do obsługi dział przeciwlotniczych. Miał zameldować się do koszar im. Hermanna Göringa w Reinickendorf. Jego matka, której mąż znajdował się w jednej z jednostek okrążonych na obszarze Kurlandii, przerażona i smutna, postanowiła towarzyszyć synowi, niosąc jego małą walizkę. Po trzech dniach spędzonych w koszarach wszystkich skierowano do jednostki na Reichssportsfeld, terenach sportowych w zachodniej części miasta. W drodze do tego miejsca Erich przypomniał sobie słowa ojca, który przyjechał na urlop z frontu wschodniego. Mówił mu wtedy, że teraz to on musi zadbać o rodzinę. Zdecydował się zdezerterować i ukrywał się do końca wojny. Większość z jego rówieśników, którzy trafili do tworzonej wtedy dywizji, nie przeżyła wojny. Powstała wówczas tak zwana Dywizja „Hitlerjugend”, zorganizowana przez przywódcę tej organizacji, Artura Axmanna. Na Reichssportsfeld szkolono młodocianych żołnierzy w strzelaniu z Panzerfaustów. Axmann robił im wykłady o bohaterstwie Spartan oraz próbował rozbudzić nienawiść do wroga i niezachwianą lojalność wobec Führera. „Jest tylko zwycięstwo albo klęska” przekonywał. Niektórzy z tych młodych ludzi uznali swoje samobójcze zadanie za porywające. Reinhardowi Appelowi kojarzyło się ono z kornetem atakującym Turków z Pieśni o miłości i śmierci... Rilkego, ze służbą straconego pokolenia 1914 roku, z którego tak wielu zgłosiło się na ochotnika do wojska. Romantyczny entuzjazm wzrósł jeszcze, gdy okazało się, że na Reichssportsfeld powstaje również oddział pomocniczy kobiet „Blitzmädel”. Przywódcy hitlerowskich Niemiec przygotowywali wtedy także Wehrmachthelferinnenkorps, służbę pomocniczą kobiet. Młode kobiety musiały składać przysięgę, która zaczynała się od słów: „Przysięgam wierność i posłuszeństwo Adolfowi Hitlerowi, Führerowi i naczelnemu dowódcy Wehrmachtu”. Brzmiała jak przysięga małżeńska. Ci, którzy swoje żądze seksualne zamienili na żądzę władzy, teraz szukali nowego substytutu. W ministerialnej dzielnicy Wilhelmstrasse urzędnicy rządowi próbowali przekonać dyplomatów, którzy jeszcze pozostali w Berlinie, że „odczytują telegramy Roosevelta i Churchilla w ciągu dwóch godzin od momentu ich wysłania”. W tym czasie po stolicy rozchodziły się pogłoski, że we wschodniej „czerwonej” części miasta tworzone są bojówki komunistyczne, które mają za zadanie likwidowanie funkcjonariuszy partii nazistowskiej. Szwedzki attache wojskowy meldował do Sztokholmu: „Na szczytach władzy panuje atmosfera całkowitej desperacji. Z determinacją chcą drogo sprzedać swoje życie”. W rzeczywistości jedyne grupy dywersyjne za liniami niemieckimi składały się z członków kontrolowanego przez Rosjan ruchu „Wolne Niemcy”, którzy w mundurach Wehrmachtu przenikali przez linię frontu i próbowali przedostać się do Berlina. Ich
działania ograniczały się głównie do przecinania kabli. Przedstawiciele „Wolnych Niemiec” twierdzili później, że grupa ruchu oporu Osthafen wysadziła skład amunicji w Berlinie, ale informacja ta nie jest wiarygodna. Dziewiątego kwietnia wielu znanych przeciwników hitlerowskiego reżimu zostało zlikwidowanych przez SS w obozach koncentracyjnych. Rozkaz taki wydano, aby upewnić się, że wszyscy zginą, zanim zostaną uwolnieni przez wojska przeciwnika. W Dachau zabito Johanna Georga Elsera, komunistę, który próbował przeprowadzić zamach na Hitlera w piwiarni Bürgerbräu 8 listopada 1939 roku. We Flossenburgu stracono Dietricha Bonhoeffera, admirała Canarisa i generała Ostera, w Sachsenhausen zginął Hans von Dohnanyi.
Hasło „Odwet nadchodzi” - Die Vergeltung kommt! - odnosiło się do broni V. Teraz stało się ono dla żołnierzy i oficerów nad Odrą tylko pustymi słowami, pozbawionymi znaczenia. Nie czekano już na żadne cudowne bronie, ale raczej na nieunikniony radziecki atak. Nadchodził odwet, tyle że wziąć go mieli Rosjanie. Wielu oficerów, naciskanych z góry, kłamało swoim ludziom, obiecując wykorzystanie przez Hitlera cudownej broni - Wunderwaffe - uzupełnienia, które nigdy nie miało nadejść, i mówili o rozłamach w koalicji antyhitlerowskiej. Przyczyniło się to w dużym stopniu do załamania dyscypliny pod koniec wojny. Nawet w Waffen-SS rosła wrogość między żołnierzami a oficerami. Kiedy Eberhard Baumgart, pisarz z Dywizji SS „30. Januar”, chciał wejść do dowództwa, aby zająć się meldunkiem, wartownicy nie chcieli go wpuścić do środka. Zajrzał przez okno i zrozumiał dlaczego. Pisał później: „Myślałem, że śnię. Galowe mundury, kreacje kobiet, muzyka, gwar, śmiech, piski, dym z papierosów, brzęk szkła”. Nastroju Baumgarta nie polepszył wcale Georg, tłumacz wywodzący się z Niemców nadwołżańskich, który pokazał mu karykaturę z „Prawdy”, na której Hitler, Göring i Goebbels brali udział w orgii w Kancelarii Rzeszy. Napis pod rysunkiem brzmiał: „Każdy dzień walk na froncie przedłuża nasze szczęśliwe życie”. Zamiast cudownych broni, jednostki Volkssturmu i inne, doraźnie organizowane, otrzymywały bezużyteczną w walce broń, taką jak Volkshandgranate 45. Ten „ludowy granat” składał się z warstwy betonu wokół małego ładunku wybuchowego z zapalnikiem numer 8. Był o wiele bardziej niebezpieczny dla rzucającego niż dla wroga. Oddział podchorążych jednej ze szkół wojskowych, który miał walczyć z radziecką armią pancerną, otrzymał karabiny zdobyte jeszcze we Francji w 1940 roku z zapasem pięciu nabojów. Typowe dla nazistów było tworzenie jednostek o bojowo brzmiących nazwach, na przykład „Sturmzug”, które nie miały broni, by cokolwiek zaatakować, czy „Panzerjagdkompanie”, by czymkolwiek zatrzymać czołgi. Jednostką, która najbardziej obawiała się radzieckiej niewoli, była 1 Dywizja Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej generała Własowa. Znalazła się ona na froncie nad Odrą z inicjatywy Himmlera, któremu udało się z wielkimi trudnościami przekonać do tego Hitlera. Führer sprzeciwiał się wykorzystaniu w walce jednostek złożonych ze Słowian. Niemiecki Sztab Generalny popierał wcześniej pomysł powstania ukraińskiej armii w sile około miliona żołnierzy, ale Hitler stanowczo zaprotestował, dążąc za wszelką cenę do oddzielenia Herrenmensch und das Sklavenvolk, nadludzi od plemienia niewolników. Straszliwy sposób traktowania ludności ukraińskiej przez Gauleitera Kocha położyły kres wszelkim nadziejom Wehrmachtu w tej sprawie. Na początku kwietnia generał Własow w towarzystwie oficera łącznikowego i tłumacza udał się do dowództwa Grupy Armii „Wisła”, aby przedyskutować z generałem Heinricim kwestię udziału jego żołnierzy w walce z Armią Czerwoną. Własow był wysokim, nieco ponurym mężczyzną, z „bystrymi, mądrymi oczami” na pozbawionej koloru twarzy, wyglądającą blado nawet zaraz po goleniu. Po kilku optymistycznych zdaniach Własowa, Heinrici ostro zapytał, jak ta ostatnio sformowana dywizja sprawdzi się w walce. Niemieccy oficerowi mieli wiele obaw, czy przypadkiem ochotnicy ROA w ostatniej chwili nie odmówią walki z rodakami. Teraz, gdy upadała III Rzesza, nie było wielu bodźców do walki, z wyjątkiem desperacji. Własow nie próbował niczego ukrywać przed Heinricim. Wyjaśnił, ze początkowo planował stworzenie co najmniej sześciu, może nawet dziesięciu dywizji złożonych z jeńców wojennych.
Problem jednak leżał w tym, że władze hitlerowskich Niemiec poparły tę ideę zbyt późno. Zdawał sobie oczywiście doskonale sprawę z ryzyka oddziaływania radzieckiej propagandy na jego żołnierzy. Mimo wszystko chciał, aby pozwolono im udowodnić swoją wartość w ataku na jeden z odrzańskich przyczółków. Generał Busse wybrał dla nich mniej ważny sektor frontu pod Erlenhof, na południe od Frankfurtu nad Odrą. Radzieccy zwiadowcy z 33 Armii natychmiast wykryli obecność własowców i przez głośniki popłynął potok propagandy. Atak własowców rozpoczął się 13 kwietnia. W czasie dwuipółgodzinnego szturmu 1 Dywizja wbiła się klinem 500 metrów w głąb pozycji radzieckich. Ogień radzieckiej artylerii okazał się jednak tak silny, że własowcy zalegli pod nim. Dowódca własowców, generał Bujniczenko, widząc, że nie otrzyma ani wsparcia artylerii, ani lotnictwa, podjął decyzję o wycofaniu się, wbrew wydanym wcześniej rozkazom Bussego. Dywizja Własowa straciła w ataku 370 żołnierzy, w tym czterech oficerów. Busse wpadł we wściekłość, generał Krebs nakazał wycofanie dywizji z frontu i jej rozbrojenie. Broń wydana wcześniej własowcom miała zostać wykorzystana do „lepszych celów”. Własowcy byli głęboko rozgoryczeni. Twierdzili, że odwrót nastąpił na skutek braku wsparcia artylerii, ale najpewniej nikt ich wcześniej nie ostrzegł, że niemieckie baterie oszczędzają amunicję.
W czasie pierwszych dwóch tygodni kwietnia na przyczółkach na Odrze dochodziło do walk tylko sporadycznie. Armia Czerwona nie ustawała w wysiłkach, aby poszerzyć uchwycone przyczółki. Za Odrą trwał nieustanny ruch. Ogółem w ciągu piętnastu dni przegrupowano dwadzieścia osiem radzieckich armii. Dowódca 70 Armii, generał pułkownik Popow, musiał wydać rozkazy dowódcom swoich korpusów, zanim jeszcze dotarły do niego dyrektywy z wyższego szczebla. Niektóre radzieckie armie miały do pokonania wiele kilometrów i bardzo mało czasu. Zgodnie z radzieckimi regulaminami kolumna zmechanizowana powinna pokonywać 150 kilometrów dziennie, ale 200 Dywizji Piechoty 49 Armii udało się pokonać 358 kilometrów w czasie dwudziestu pięciu godzin. Żołnierze 3 Armii Uderzeniowej, która została wyznaczona do operacji pomorskiej, obawiali się, że nie zdążą wziąć udziału w szturmie na Berlin, „dojdą do Berlina, gdy wszyscy będą już wracać do domu”. Żaden prawdziwy frontowik nie chciał stracić możliwości udziału w kulminacyjnym momencie wojny. Wszyscy zazdrościli żołnierzom 1 Frontu Białoruskiego, którzy mieli iść na Berlin. Chociaż każdy prawdziwy frontowik chciał wziąć udział w ofensywie na Berlin, to jednak w miarę zbliżania się terminu ofensywy zwiększała się również liczba dezerterów. Uciekali z frontu głównie ostatnio wcieleni żołnierze, Polacy, Ukraińcy i Mołdawianie. Rozszerzanie się zjawiska dezercji oznaczało również wzrost bandytyzmu, grabieży i przemocy wobec ludności cywilnej: „Niektórzy dezerterzy zabierali nawet lokalnej ludności wozy, ładowali na nie zrabowane rzeczy i udając tabory frontowe, próbowali przedostać się na tyły”. W pierwszej połowie kwietnia pułki NKWD idące z 1 Frontem Ukraińskim aresztowały 355 dezerterów. W 1 Froncie Białoruskim problemy z dyscypliną były jeszcze większe, co pokazuje meldunek z 8 kwietnia: „Na tyłach wciąż wałęsa się mnóstwo żołnierzy, którzy twierdzą, że zgubili swoją jednostkę. W samym tylko sektorze 61 Armii aresztowano ostatnio 600 osób. Wszystkie drogi są zakorkowane pojazdami i wozami, wykorzystywanymi zarówno przez żołnierzy, którzy wykonują zlecone zadania, jak i tych, którzy zajęli się rabunkiem. Pozostawiają swoje samochody oraz wozy konne na ulicach lub podwórkach i szukają magazynów czy mieszkań, które można okraść. Wielu oficerów, podoficerów i żołnierzy nie wygląda już nawet jak żołnierze Armii Czerwonej. Przepisy mundurowe są notorycznie naruszane. Trudno czasami odróżnić szeregowca od oficera czy żołnierza od cywila. Dochodzi do przypadków nieposłuszeństwa wobec rozkazów wydanych przez starszych oficerów”. Pułki NKWD i jednostki Smiersza kontynuowały obławy na podejrzanych. Według Berii akcje prowadzono jednak ze zbyt wielką nadgorliwością. Do obozów NKWD w Związku Radzieckim wysłano aż 148 540 więźniów, z których „zaledwie połowa była w stanie podjąć jakąkolwiek pracę fizyczną”. Jednostki te po prostu wysyłały do Rosji „wszystkich, którzy zostali aresztowani w
czasie prowadzenia akcji oczyszczania tyłów Armii Czerwonej”. Priorytety się nie zmieniały. Polskich patriotów wciąż uważano za równie niebezpiecznych jak hitlerowców. Pułki NKWD wyłapywały również niewielkie grupy niemieckich maruderów, którzy próbowali przedostać się przez linie radzieckie po walkach na Pomorzu i Śląsku. Grupki te często urządzały zasadzki na pojazdy czerwonoarmistów, aby zapewnić sobie środki transportu i żywność. Radzieckie władze wojskowe reagowały na to w podobny sposób, jak Niemcy w Związku Radzieckim: palili najbliższą wioskę i mordowali ludność cywilną. Nastroje w Armii Czerwonej były napięte, ale pełne ufności w przyszłość. Piotr Siebielow, dwudziestodwuletni zastępca dowódcy brygady wojsk inżynieryjnych, który właśnie został awansowany do stopnia pułkownika, 10 kwietnia pisał do domu: Drodzy Tato, Mamo, Szum i Taniu! W tej chwili na froncie panuje zupełna cisza, co jest niezwykłe i straszne zarazem. Wczoraj byliśmy na koncercie! Tak, nie dziwcie się, na koncercie! Występowali artyści z Moskwy. To dodało nam otuchy. Myślimy tylko o tym, aby ta wojna zakończyła się jak najszybciej, sądzę, że zależy to przede wszystkim od nas. Muszę wam jeszcze opowiedzieć o dwóch wczorajszych wydarzeniach. Otóż znalazłem się na linii frontu razem z jednym żołnierzem z tyłów. Wyszliśmy z lasu na piaszczysty pagórek. Położyliśmy się na brzegu. Przed nami Odra z długim piaszczystym cyplem wchodzącym w wodę. Cypel ten był zajęty przez Niemców. Za Odrą przedmieścia zwykłego niemieckiego miasteczka o nazwie Küstrin (Kostrzyn). Nagle wokół nas wzniosły się fontanny mokrego piasku. Usłyszałem strzały. To Niemcy nas zauważyli i zaczęli intensywnie ostrzeliwać. Dwie godziny wcześniej nasi zwiadowcy przyprowadzili do mnie niemieckiego kaprala. Ten stuknął obcasami i zapytał przez tłumacza: “Gdzie ja jestem, panie oficerze? To wojska Żukowa czy banda Rokossowskiego?”. Roześmiałem się i odpowiedziałem: “Wśród żołnierzy 1 Frontu Białoruskiego dowodzonego przez marszałka Żukowa. Ale dlaczego nazywacie wojska marszałka Rokossowskiego bandą?”. Kapral odpowiedział: „Oni w walce nie przestrzegają żadnych reguł, dlatego niemieccy żołnierze nazywają ich bandą”. Inne wieści. Mój adiutant, Kola Kowalenko, został ranny w ramię, ale szybko uciekł ze szpitala. Gdy zacząłem go rugać, zaklął i powiedział: „Chcielibyście pozbawić mnie zaszczytu wejścia z moimi żołnierzami jako pierwsi do Berlina...” Do widzenia. Całuję wszystkich Wasz Piotr
Wśród dowódców radzieckich największy niepokój budziły szybkie postępy zachodnich aliantów. W 69 Armii oddział polityczny meldował o obawach żołnierzy, że „zbyt wolno idziemy do przodu i Niemcy poddadzą swoją stolicę Anglikom oraz Amerykanom”. Członkowie Komsomołu 4 Armii Pancernej Gwardii przygotowywali nowo przybyłych rekrutów do ofensywy, wykorzystując doświadczonych już w walkach żołnierzy w roli prelegentów. Pomagali również analfabetom i tym, którzy z pisaniem mieli problemy, pisać listy do domu. Byli szczególnie dumni, że za zebrane przez siebie pieniądze kupili czołg T-34. Ich czołg „Komsomolec” do tej pory „zniszczył kilka czołgów i innych pojazdów opancerzonych przeciwnika oraz rozgniótł wielu fryców gąsienicami”. Na zebraniach partyjnych przypominano cały czas członkom partii, że „wszyscy komuniści muszą stanowczo przeciwstawiać się przypadkom grabieży i pijaństwa”. W pułkach artylerii zwracano „szczególną uwagę na uzupełnienia stanów osobowych”. Przewidywano, że w czasie ofensywy na Berlin straty będą szybko rosły na skutek prowadzenia ognia na wprost. Dlatego obsługi dział ćwiczyły tak, aby mogły wymieniać się obowiązkami podczas walki. Przygotowano też odpowiednie rezerwy, by na bieżąco uzupełniać straty. Starano się zachować przygotowania w tajemnicy i „ewakuowano lokalną ludność 20 kilometrów za linię frontu”. Wprowadzono ciszę radiową i na każdym telefonie postawiono tabliczki: „Nie mów o tym, o czym mówić nie należy”.
Niemcy w swoich przygotowaniach kładli nacisk na środki, jakie zostaną podjęte w stosunku do
żołnierzy, którzy nie wypełnili swoich obowiązków, a także ich rodzin. Konsekwencje niesubordynacji mieli ponosić wszyscy, niezależnie od stopnia. Ogłoszono, że generała Lascha, dowódcę obrony Królewca, skazano na śmierć in absentia, a jego cała rodzina została aresztowana na mocy dekretów Sippenhaft, które nakazywały podjęcie działań przeciwko najbliższej rodzinie zdrajcy hitlerowskiej sprawy. Ostatni akt agonii Prus Wschodnich wpłynął na obniżenie morale w takim samym niemal stopniu, jak zagrożenie zza Odry. 2 kwietnia radziecka artyleria rozpoczęła ostrzał centrum Królewca. Starszy lejtnant Inoziemcow zanotował w swoim dzienniku pod datą 4 kwietnia, że 60 pocisków z jego baterii uczyniło z mocno ufortyfikowanego przez Niemców budynku „stertę gruzu”. NKWD dbało o to, by nikt się stamtąd nie wymknął. „Niemieccy żołnierze okrążeni w Królewcu przebierają się w cywilne ubrania. Konieczne są dokładniejsze kontrole dokumentów”. „Działania lotnictwa są bardzo skuteczne - zanotował Inoziemcow 7 kwietnia. - Wykorzystujemy miotacze ognia. Jeżeli w budynku schowa się nawet jakiś Niemiec, to i tak ogień szybko go stamtąd wygoni. Nikt tu nie wałczy o poszczególne piętra czy klatki schodowe. Dla każdego jest jasne, że opanowanie Królewca stanie się klasycznym przykładem, jak zdobywa się duże miasta”. Następnego dnia, gdy zabity został przyjaciel Inoziemcowa, Safonow, pułk oddał kilka salw dla upamiętnienia jego śmierci. Zniszczenia były straszliwe. Pod gruzami zginęło tysiące żołnierzy i cywilów. Inoziemcow zapisał: „W powietrzu unosi się odór śmierci, pod gruzami rozkładają się bowiem tysiące ciał”. Ranni zajmowali każdą piwnicę i generał Lasch wiedział już, że dla niego i jego żołnierzy nie ma żadnej nadziei. 11 Armia Gwardii i 43 Armia zbliżały się do centrum miasta. Nawet zastępca Gauleitera Kocha przekonywał do jak najszybszej ewakuacji miasta, ale Królewiec został już odcięty od Sambii. W celu odtworzenia połączenia zdecydowano się na podjęcie kontrataku, ale zakończył się on 8 kwietnia całkowitą klęską i chaosem. Bombardowania zablokowały wiele dróg do pozycji wyjściowych do natarcia. Lokalni przywódcy partii nazistowskiej, bez powiadamiania Lascha, przekazali ludności cywilnej informację, aby gotowi do ewakuacji zebrali się w oznaczonym punkcie, ale zgromadzenie tak dużej liczby ludzi przyciągnęło uwagę radzieckich obserwatorów z jednostek artylerii. Doszło do masakry. Miasto pokrywała tak gęsta warstwa dymu, że następnego dnia widoczne były tylko płomienie odpalanych rakiet z katiusz. Ocalali cywile wywieszali przez okna białe płachty i próbowali nawet rozbrajać własnych żołnierzy. Lasch wiedział, że to koniec. Nie mógł już liczyć na żadną pomoc z Rzeszy i nie chciał dalej powiększać cierpień mieszkańców oraz uchodźców. Tylko SS pragnęło kontynuować walkę. Rankiem 10 kwietnia Lasch i inni oficerowie dotarli w charakterze parlamentariuszy do kwatery marszałka Wasilewskiego. Liczący teraz tylko 30 000 żołnierzy garnizon pomaszerował do radzieckiej niewoli. Niemieckim żołnierzom zabrano zegarki i wszystkie inne wartościowe przedmioty. Żołnierze Armii Czerwonej odnaleźli w mieście magazyn alkoholu. W zrujnowanym mieście doszło do wielu gwałtów na niemieckich kobietach i dziewczętach. Inoziemcow odbył podróż po dymiących jeszcze zgliszczach: „Bismarck z brązu patrzył na mnie jednym okiem. Część jego głowy odstrzelił pocisk. Obok radziecka dziewczyna regulowała ruchem pojazdów. Bismarck patrzył na mnie, jakby chciał zapytać: «Skąd tu Rosjanie? Kto na to pozwolił?»”. Koniec epopei Prus Wschodnich i Pomorza był straszliwy. Nocą 16 kwietnia statek szpitalny Goya z ponad 7000 tysiącami uchodźców na pokładzie został zatopiony przez radziecki okręt podwodny. Była to największa katastrofa morska w historii. Uratowało się tylko 165 osób.
Ataku na Berlin oczekiwano w każdej chwili. 6 kwietnia w dzienniku działań dowództwa Grupy Armii „Wisła” zanotowano: „W rejonie 9 Armii duża aktywność wroga. Słychać silniki czołgów i widać ślady gąsienic zarówno w sektorze Reitwein na południowy zachód od Kostrzyna, jak i na północnym wschodzie, w okolicach Kienitz”. Oceniano, że atak może się rozpocząć za dwa dni. Przez następne pięć dni jednak nic się nie działo. Generał Krebs depeszował 11 kwietnia z Zossen
do Heinriciego: „Führer spodziewa się rozpoczęcia rosyjskiej ofensywy 12 lub 13 kwietnia”. Następnego dnia Hitler nakazał Krebsowi, aby zadzwonił do Heinriciego i przekazał raz jeszcze, że „przeczucia Führera mówią, że atak rzeczywiście rozpocznie się za jeden, dwa dni, to znaczy 13 lub 14 kwietnia”. Hitler próbował rok wcześniej przewidzieć datę inwazji w Normandii, ale niezbyt mu się to udało. Teraz raz jeszcze chciał wprowadzić swoje otoczenie w zdumienie, pokazując zdolność przewidywania wydarzeń. Wydaje się, że była to jedna z nielicznych możliwości zamanifestowania, że jednak sprawuje jakąś kontrolę nad tym, co się dzieje. Wieczorem 12 kwietnia odbył się ostatni koncert w Filharmonii Berlińskiej. Albert Speer, który go zorganizował, zaprosił admirała Dönitza i adiutanta Hitlera, pułkownika von Bełowa. Gmach był z tej okazji jasno oświetlony, mimo ograniczeń w dostawach prądu w stolicy. „Koncert przeniósł nas do innego świata” - pisał Below. W programie znalazł się Koncert skrzypcowy Beethovena i Symfonia romantyczna Brucknera (Speer twierdził później, że był to jego sygnał ostrzegawczy dla muzyków z orkiestry, aby natychmiast opuścili Berlin i uniknęli poboru do Volkssturmu). Na końcu był Zmierzch bogów Wagnera. Ale jeśli nawet Wagner nie przeniósł słuchaczy z powrotem do realnego świata, ucieczka od rzeczywistości nie trwała długo. Opowiadano, że po zakończeniu koncertu funkcjonariusze partii nazistowskiej nakazali wystawienie koszy z kapsułkami cyjanku, które rozdawali wychodzącym członkowie Hitlerjugend. Czternastego kwietnia, gdy nie doszło jednak do szturmu, Hitler wydał kolejny „rozkaz dzienny” dla Grupy Armii „Wisła”. Podkreślał w nim, że jeżeli „ktokolwiek nie wypełni swoich obowiązków, będzie traktowany jak zdrajca narodu”. Odniósł się także do historii i pokonania Turków pod Wiedniem: „Tym razem bolszewikom przyjdzie podzielić los tamtych Azjatów”. Prawdopodobnie zapomniał, że Wiedeń został już zdobyty przez azjatyckie hordy i nie było żadnej nadziei na jego odzyskanie. Następnego dnia szesnastoletni Berlińczyk Dieter Borkovsky opisał sytuację, której był świadkiem w zatłoczonym wagonie S-Bahnu, odjeżdżającym z Anhalter Bahnhof. „Na twarzach ludzi widać było przerażenie. Nigdy nie słyszałem takich przekleństw. Nagle ktoś krzyknął głośno, by wszyscy go usłyszeli: «Cisza!». Wtedy zauważyłem niskiego żołnierza w brudnym mundurze, z dwoma Krzyżami Żelaznymi i Krzyżem Niemieckim w złocie. Na rękawie miał oznakę z czterema metalowymi czołgami, co znaczyło, że w bezpośredniej walce zniszczył cztery czołgi przeciwnika. «Muszę wam coś powiedzieć! - krzyczał - Nawet jeżeli nie chcecie mnie słuchać, to przynajmniej przestańcie jęczeć. Musimy zwyciężyć w tej wojnie. Nie wolno nam tracić odwagi. Jeżeli oni zwyciężą, przyjdą tu do nas i zrobią tylko cząstkę tego, czego myśmy się dopuścili na terytoriach okupowanych, za kilka tygodni nie będzie już Niemców». W wagonie stało się tak cicho, że można było usłyszeć spadającą kroplę”.
13 Amerykanie nad Łaba Gdy armie alianckie zbliżały się do serca Niemiec z obu kierunków, Berlińczycy mawiali, że „optymiści uczą się angielskiego, a pesymiści rosyjskiego”. Minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim Ribbentrop, którego raczej nie można było podejrzewać o poczucie humoru, w czasie jednego z przyjęć dyplomatycznych stwierdził, że „Niemcy przegrały co prawda wojnę, ale wciąż mogą zdecydować, komu się poddadzą”. To był właśnie problem, który tak mocno nurtował Stalina od początku kwietnia. Gdy Grupa Armii „B” Modela, licząca ponad 300 000 żołnierzy, została 2 kwietnia okrążona w Zagłębiu Ruhry, dywizje amerykańskiej 9 Armii generała Simpsona ruszyły w kierunku Łaby. Żołnierze tej armii i ich dowódca byli wtedy całkowicie przekonani, że następnym ich celem stanie się stolica Niemiec. Po nieporozumieniach z Brytyjczykami Eisenhower pozostawił sprawę Berlina
otwartą. W drugiej części dyrektywy dla Simpsona nakazał 9 Armii „wykorzystać każdą możliwość uchwycenia przyczółków na Łabie i być przygotowanym do kontynuowania natarcia na Berlin lub na pomocny wschód”. 2 Dywizja Pancerna - nazywana przez żołnierzy „Hell on Wheels”, „Piekłem na kółkach” - była najsilniejsza w armii amerykańskiej. Walczyło w jej szeregach wielu twardych południowców, którzy wstąpili do wojska jeszcze w czasie Wielkiego Kryzysu. Dowódca tej dywizji, generał major Isaac D. White, miał już przygotowane plany natarcia na Berlin. Zamierzał przekroczyć Łabę w pobliżu Magdeburga. 9 Armia chciała wykorzystać autostradę prowadzącą do stolicy jako oś natarcia. Jej największą rywalką w tym wyścigu mogła być 83 Dywizja Piechoty, znana jako „RagTag Circus”, „Cyrkowa hałastra”, z powodu ogromnej różnorodności pojazdów i sprzętu, zdobytych głównie na wrogu i pomalowanych na ciemnooliwkowy kolor z dużą białą gwiazdą. Obie dywizje dotarły do Wezery 5 kwietnia. Na północ od nich 5 Dywizja Pancerna kierowała się na Tangermünde, a na lewym skrzydle Simpsona 84 i 102 Dywizje Piechoty - ku Łabie na wysokości ujścia Haweli. Tempo natarcia słabło, gdy natykano się na pojedyncze gniazda oporu, zwykle obsadzone przez jednostki SS, ale większość niemieckich oddziałów poddawała się bez walki. Załogi amerykańskich pojazdów zatrzymywały się więc tylko po to, aby dokonać niezbędnych napraw oraz uzupełnić paliwo i zaopatrzenie. Żołnierze jechali byle dalej przed siebie, brudni i nieogoleni. Poziom adrenaliny był w ich krwi tak wysoki, że prawie nie spali. 84 Dywizja Piechoty zatrzymała się na krótko, gdy otrzymała rozkaz zajęcia Hanoweru. Jednak już czterdzieści osiem godzin później była znów gotowa do marszu. Eisenhower odwiedził dowódcę tej dywizji, generała majora Alexandra Bollinga, w Hanowerze, w niedzielę 8 kwietnia. - Co teraz zamierzasz zrobić, Alex? - zapytał go Eisenhower. - Generale, pchamy się dalej do przodu. Mamy wolną drogę na Berlin i nikt nie może nas powstrzymać. - Tak trzymać - powiedział naczelny dowódca wojsk alianckich, kładąc rękę na jego ramieniu. Życzę ci szczęścia i nie daj się nikomu zatrzymać. Boiling potraktował to zdanie jako wyraźne potwierdzenie, że celem jest Berlin. Na lewym skrzydle amerykańskiej 9 Armii brytyjska 2 Armia generała Dempseya dotarła do Celle i miała lada dzień wyzwolić obóz koncentracyjny w Belsen. W tym samym czasie na prawym skrzydle Simpsona 1 Armia generała Hodgesa kierowała się już na Dessau i Lipsk. 3 Armia generała Pattona doszła najdalej, do gór Harzu, obchodząc Lipsk od południa. W czwartek 5 kwietnia Martin Bormann zanotował w swoim dzienniku: „Bolszewicy pod Wiedniem. Amerykanie w Lesie Turyńskim”. Ten komentarz oddawał całą sytuację Niemiec w tym momencie. Szybkość natarcia Pattona miała jednak nieprzewidziane skutki uboczne. Oddziały SS, często wspierane przez lokalne oddziały Volkssturmu, dokonywały kolejnych masakr więźniów obozów koncentracyjnych i robotników przymusowych. W zakładach Thekla, znajdujących się na północny wschód od Lipska, które produkowały skrzydła dla samolotów, 300 więźniów zostało zapędzonych do jednego z budynków, otoczonego przez SS i Volkssturm. Zamknięto wszystkie okiennice, a esesmani wrzucili do środka ładunki zapalające. Ci, którym udało się wydostać, ginęli pod ogniem karabinów maszynowych. Przeżyło tylko trzech Francuzów. Ponad 100 więźniów - głównie francuskich więźniów politycznych - rozstrzelano na dziedzińcu lipskiego więzienia. Rozpoznanie lotnicze wykryło także kolumnę 6500 kobiet różnych narodowości, które maszerowały w kierunku Lipska z zakładów przemysłowych HASAG, położonych 2 kilometry na północny-wschód od Lipska. Więźniarki zbyt słabe, by maszerować, rozstrzeliwali strażnicy z SS, którzy potem wrzucali ciała do przydrożnych rowów. Biało-niebieskie pasiaki znaczyły drogę, Kalwarię tych nieszczęśliwych kobiet”. W tym samym czasie w południowych Niemczech 6 Grupa Armii generała Deversa - składająca się z 7 Armii generała Patcha i francuskiej 1 Armii generała de Lattre de Tassigny’ego - posuwała się na Schwarzwald. Jej lewe skrzydło kierowało się na Szwabię. Po zajęciu Karlsruhe ruszyła na Stuttgart. Eisenhower, mając ciągle na uwadze możliwość organizacji oporu w Alpejskiej Twierdzy, chciał, aby dwie armie nacierały na południowy wschód, w kierunku Salzburga i
połączyły się z wojskami radzieckimi w dolinie Dunaju. Niemiecka ludność cywilna ze zdumieniem patrzyła na amerykańskich GI6 rozwalonych w jeepach, palących papierosy lub żujących gumę. Taki wizerunek nie mieścił się w ich wyobrażeniu o tym, jak powinien wyglądać żołnierz. Pomalowane na oliwkowy kolor pojazdy, nawet czołgi, nosiły dziewczęce imiona. Ale zwyczaje żołnierskie są uniwersalne. Gdy wycofywał się Wehrmacht, również jego żołnierze bez zahamowań rabowali, co się dało. Teraz przyszli wyzwoliciele. Rabunki dokonywane przez alianckich żołnierzy zaczęły się dużo wcześniej, zanim jeszcze przekroczyli granice Niemiec. Jeden z amerykańskich meldunków o sytuacji w Ardenach donosił: „Na podstawie naszych ustaleń można jednoznacznie stwierdzić, że w znaczącej skali doszło do przypadków rabunku cywilnej własności obywateli belgijskich przez oddziały amerykańskie”. Dochodziło nawet do wysadzania sejfów z wykorzystaniem materiałów wybuchowych. Gdy siły amerykańskie wkraczały na obszary środkowych i południowych Niemiec, amerykańska Military Police ustawiała co prawda tablice z napisem: No speeding, no looting, no fraternizing - zakaz przekraczania dozwolonej prędkości, zakaz plądrowania, zakaz bratania się [z lokalną ludnością], ale skutki takich działań były mniej niż mizerne. Jeden z oficerów Scots Guard, jednostki walczącej na północy Niemiec, który zresztą później został sędzią, zanotował, że nazwa operacji przekroczenia Renu, Operation Plunder, była jak najbardziej właściwa7. Pisał o rozbitych wystawach sklepowych, które stały się „rajem dla rabusiów”. „Nie można było zrobić zbyt wiele poza ograniczeniem rabunku do mniejszych przedmiotów. Czołgi wyjeżdżały z miast ze wszystkim, co tylko mogły zabrać, od maszyn do pisania po radia... Wyklinałem żołnierzy mojego plutonu, że zamiast sprawdzać domy wzięli się za rabunek, do chwili, gdy zauważyłem, że sam mam na szyi dwie niemieckie lornetki!”. Pododdziały działające samodzielnie, na przykład grupy SAS, miały w tym względzie o wiele większe możliwości. Gdy chodzi o postawę dowódców, jeden z oficerów napisał: „Monty traktował problem grabieży bardzo poważnie”. Alexander natomiast „miał najwyraźniej «bardziej luźny stosunek»“. W jednym czy dwóch przypadkach, w eskapadach, które wprawiłyby pewnie w zdumienie nawet samego Rafflesa8, z niemieckich domów zagrabiono cenną biżuterię. Jeden z pododdziałów SAS odkrył zbiór obrazów ukrytych przez żonę Göringa. Dowódca batalionu pierwszy wybrał łup, po nim dopiero mogli wybierać jego oficerowie. Płótna wyjęto z ram, zrolowano i schowano do luf moździerzy. Stosunek do wojny był różny w różnych armiach. Idealistycznie nastawieni Amerykanie i Kanadyjczycy byli przekonani, że mają teraz przed sobą zadanie ratowania świata. Ich bardziej cyniczni towarzysze broni rozkręcali już interesy na czarnym rynku. Oficerowie francuscy dążyli z kolei do odwetu za poniżenie z 1940 roku i odbudowy dumy narodowej. W armii brytyjskiej nowo przybyły oficer mógł wierzyć, że oto przychodzi mu brać udział „w walce na śmierć i życie o demokrację i wolność na świecie”. Szybko jednak przekonywał się, że wojnę „traktowano bardziej jako kolejny etap historii pułku, walkę o sportowym charakterze z cywilizowanym przeciwnikiem”. Nic nie mogło być bardziej odległe od rosyjskiego punktu widzenia.
Zaskakująco szybkie postępy amerykańskie w środkowej części Niemiec wywołały na Kremlu uczucia będące swoistą mieszaniną podejrzliwości i oburzenia. Przywódcy radzieccy, którzy jeszcze niedawno skarżyli się na słabe tempo alianckiej ofensywy, byli przerażeni, że alianci mogą pierwsi dotrzeć do Berlina. Przy tych ocenach w Moskwie nie brano pewnie pod uwagę potęgi powietrznej aliantów. Stalin nigdy nie szukał prostych i naturalnych wyjaśnień, nie chciał pogodzić się z tym, że Niemcy wolą poddać się aliantom 6
Skrót od Government Issue - własność rządowa, formuła określająca przynależność każdego przedmiotu wyposażenia wojskowego, rozciągnięta potem przez samych żołnierzy na siebie [przyp. tłum]. 7 Plunder - grabież, rabunek [przyp. tłum.]. 8 Dżentelmen - włamywacz, bohater angielskich powieści kryminalnych Hornunga [przyp tłum.].
zachodnim niż Związkowi Radzieckiemu, który brał krwawy odwet za swoje przegrane i za niemieckie okrucieństwa. „Amerykańscy czołgiści robią sobie wycieczki po malowniczych górach Harzu”, pisał Erenburg w „Krasnoj Zwiezdie”. Niemcy poddawali się im rzekomo „z fanatyczną wytrwałością”. Twierdził, że zachowywali się jakby GI byli żołnierzami „jakiegoś neutralnego państwa”. Averella Harrimana najbardziej rozgniewał radziecki komentarz, że Amerykanie „dokonują podboju z kamerami”. Stalin podejrzewał, że alianci zachodni po dotarciu do Berlina jako pierwsi mogą ulec pokusie podjęcia negocjacji z niektórymi frakcjami partii nazistowskiej. Takie możliwości według niego istniały, czego miały dowodzić negocjacje Allena Dullesa w Bernie z SS-Obergruppenführerem Wolffem na temat poddania się wojsk niemieckich we Włoszech. Do Dullesa dotarł również wysłannik Kaltenbrunnera, który przekazał mu informację, że SS dąży do obalenia władzy partii nazistowskiej i usunięcia ze swoich szeregów najbardziej fanatycznych członków, którzy chcieli kontynuować walkę za każdą cenę. Gdyby do tego doszło, SS mogłoby „doprowadzić do uporządkowanego i spokojnego przekazania władzy administracyjnej aliantom zachodnim”. Wysłannik Kaltenbrunnera wspominał także o możliwości otwarcia frontu zachodniego dla Amerykanów i Brytyjczyków oraz skierowania wojsk niemieckich na wschód. Był to scenariusz, którego najbardziej obawiał się Stalin. Radziecki dyktator nie wiedział wtedy na szczęście o tych propozycjach, ale dotarły do niego informacje, że alianci przygotowują desant jednostek powietrznodesantowych na Berlin, gdyby doszło do nagłego rozpadu niemieckich struktur państwowych. Amerykańska 101 Dywizja Powietrzno-desantowa miała lądować na lotnisku Tempelhof, 82 Dywizja Powietrznodesantowa na lotnisku Gatow, a Brytyjczycy w Oranienburgu. Na razie alianci nie podjęli jeszcze żadnej decyzji, co do zatrzymania ofensywy na Łabie. Ich plany nie miały jednak nic wspólnego z próbami negocjacji podejmowanymi przez Niemców. Ponieważ deklaracja z Casablanki mówiła o bezwarunkowej kapitulacji Niemiec, ani Roosevelt, ani Churchill nie traktowali poważnie możliwości jakichkolwiek negocjacji z przywódcami III Rzeszy. W pierwszym tygodniu kwietnia stopniał lutowy i marcowy optymizm Roosevelta i Eisenhowera przekonanych, że mogą zdobyć zaufanie Stalina. Eisenhower w swojej kontrowersyjnej depeszy do Stalina z 28 marca przekazał mu szczegółowy opis swoich planów. Na próżno czekał na podobny gest z drugiej strony. W rzeczywistości 1 kwietnia Stalin rozmyślnie wprowadził go w błąd, mówiąc, że Berlin utracił dla niego swoje znaczenie strategiczne. Zapowiadał jednocześnie, że jego ofensywa ruszy prawdopodobnie w drugiej połowie maja (ruszyła w połowie kwietnia), a główny wysiłek Armii Czerwonej zostanie skupiony na południowym kierunku strategicznym, by doszło tam do połączenia sił koalicji antyhitlerowskiej. Na Berlin miały ruszyć tylko „jednostki drugiego rzutu”. Eisenhower, nieświadomy, że został wyprowadzony w pole, informował Montgomery’ego, że Berlin „stał się teraz tylko punktem na mapie”. Popierany przez Marshalla, odrzucał również argumenty Churchilla, że Amerykanie i Brytyjczycy „powinni podać rękę Rosjanom, ale jak najdalej na wschód, jak to tylko jest możliwe”. Nie zgadzał się z punktem widzenia brytyjskiego premiera, że Berlin, wciąż pod hitlerowską flagą, pozostaje „głównym ośrodkiem Niemiec”, decydującym o losach wojny. Eisenhower uporczywie wierzył w to, że natarcie na osi LipskDrezno, które rozetnie Niemcy na dwie części, będzie dla aliantów o wiele ważniejsze. Był całkowicie przekonany, że Stalin również tak myśli. Eisenhower nie dał się również przekonać informacjom o działaniach podejmowanych przez Stalina w Polsce. Najgorsze obawy Churchilla ziściły się bardzo szybko, gdy szesnastu przywódców Polski Podziemnej, którzy zostali zaproszeni na spotkanie z generałem Sierowem i otrzymali gwarancje bezpieczeństwa, zostało pod koniec marca aresztowanych i wywiezionych do Moskwy. Stalin, chociaż udało mu się wyprowadzić w pole Eisenhowera, nie ustawał w tego rodzaju działaniach. Być może wierzył, co można przypisać jego paranoicznemu przekonaniu o wszechobecnych spiskach i kłamstwach, że Eisenhower podjął podwójną grę. W każdym razie chciał spowodować, aby to Amerykanie czuli się winni istniejącemu stanowi rzeczy. W bardzo agresywnej w tonie depeszy do Roosevelta z 7 kwietnia Stalin poruszył raz jeszcze sprawę rozmów Dullesa w Szwajcarii. Podkreślał fakt, że Armia Czerwona musi walczyć z o wiele większą liczbą dywizji niż
alianci zachodni: „[Niemcy] kontynuują zaciętą walkę z Rosjanami, szczególnie zażartą w Czechosłowacji, która jest im potrzebna jak martwemu kadzidło... jednocześnie poddają bez oporu kolejne miasta w środkowych Niemczech, jak Osnabrück, Mannheim i Kassel. Czy zgodzi się Pan, że takie zachowanie Niemców jest co najmniej dziwne i niezrozumiałe?”. Jak na ironię, niezrozumiała decyzja Hitlera, aby trzymać 6 Dywizję Pancerną SS w pobliżu Wiednia, gdy zagrożony był Berlin, zdawała się potwierdzać ideę „Twierdzy Alpejskiej”. Wywiad SHAEF skonstatował 10 kwietnia: „nie ma żadnego dowodu, że strategia realizowana przez niemieckie naczelne dowództwo ma na celu prowadzenie walki w tzw. Reducie Narodowej”. Wskazywano przy tym, że celem całej tej koncepcji jest przeciągnięcie wojny do zimy, w nadziei na powstanie nieporozumień między zachodnimi aliantami a Związkiem Radzieckim. Jeszcze tego samego dnia pojawiło się kolejne opracowanie, które znowu powracało do idei „twierdzy”. „Przesłuchania niektórych niemieckich generałów i wyższych oficerów wziętych do niewoli w ostatnim czasie pokazują, ze żaden z nich nie słyszał o «Reducie Narodowej». Wszyscy uważali taki plan za śmieszny i nie do zrealizowania”. Ani Stalin, ani Churchill nie zdawali sobie jednak sprawy, że amerykański prezydent nie był już w stanie czytać nadsyłanych do niego telegramów, a co dopiero na nie odpowiadać. W Wielki Piątek, 30 marca, Roosevelta przewieziono pociągiem do Warm Springs w stanie Georgia. Była to jego ostatnia podróż. Do limuzyny przeniesiono go prawie nieprzytomnego. Ci, którzy go wtedy widzieli, byli wstrząśnięci jego wyglądem. Za dwa tygodnie Roosevelt już nie żył. Jego następcą miał zostać wiceprezydent Harry Truman. Jedenastego kwietnia Amerykanie dotarli do Magdeburga. Następnego dnia przekroczyli Łabę, na południe od Dessau. Plany przewidywały zajęcie Berlina w ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin. Nie było to wcale takie nieprawdopodobne. Po zachodniej stronie niemieckiej stolicy znajdowało się już niewiele jednostek SS. Tego samego dnia Niemcami wstrząsnęła audycja francuskiego radia nadającego z Kolonii: Deutschland, dein Lebensraum ist jetzt dein Sterbensraum - Niemcy, wasza przestrzeń życiowa jest teraz przestrzenią śmierci”. Była to retoryka, której Niemcy oczekiwaliby raczej od Erenburga. Erenburg tego samego dnia opublikował swój ostatni i chyba najbardziej kontrowersyjny artykuł w „Krasnoj Zwiezdie” pod tytułem Chwatit! „Niemcy umierają w poniżeniu, bez patosu i godności... Przypomnijcie sobie uroczyste defilady, Sportpalast w Berlinie, z którego Hitler krzyczał, że podbije cały świat. I gdzie jest teraz? Do jakiej dziury się schował?... Niemcy nie istnieją; jest tylko jedna wielka banda”. W artykule Erenburg dokonywał gorzkiego porównania zaciętego oporu na wschodzie i masowego poddawania się Niemców aliantom na zachodzie. Przywoływał „straszne rany na ciele Rosji”, o których, jak twierdził, nie chcą wiedzieć i których nie chcą poznać alianci zachodni. Wspomniał o zbrodniach hitlerowskich we Francji, między innymi o masakrze w Oradour. „Takich wiosek jest we Francji cztery. A ile na Białorusi? Pozwólcie wam tylko przypomnieć los wiosek pod Leningradem...” Płomienna retoryka Erenburga niekoniecznie zgadzała się z jego poglądami. W swoim artykule zdawał się wybaczać grabieże - „Być może rzeczywiście niemieckie kobiety tracą swoje futra i zastawy, te, które Niemcy wcześniej zagrabili” - ale przecież w przypadku czerwonoarmistów grabieże często oznaczały również gwałty. W swoim wykładzie w Akademii Wojskowej im. Frunzego krytykował jednak grabieże i tłumaczył je „wyjątkowo niskim” poziomem kultury żołnierzy. Co do gwałtów powiedział tylko, że radzieccy żołnierze „nie pozostają obojętni na komplementy niemieckich kobiet”. Abakumow, szef Smiersza, zameldował natychmiast Stalinowi o „niewłaściwej postawie” Erenburga. Ten ocenił ją jako „politycznie szkodliwą”. W połączeniu z podobnym meldunkiem na temat sytuacji w Prusach Wschodnich, przygotowanym przez hrabiego von Einsiedela z Komitetu „Wolne Niemcy” kontrolowanego przez NKWD, doprowadziło to do nowego spojrzenia na Niemcy. Ton i treść artykułu Erenburga z 12 kwietnia nie były wcale mniej krwiożercze niż jego poprzednie diatryby. Tym razem jednak, ku zaskoczeniu autora, został za niego ostro zaatakowany, co zasygnalizowało zmianę w linii działania partii. Zgorzkniały Erenburg uznał później, że jego
wcześniejsza rola „bicza bożego” na Niemców sprawiła, że teraz znalazł się w roli kozła ofiarnego. Przywództwo radzieckie zaczęło bowiem wreszcie zdawać sobie sprawę, że okrucieństwa czerwonoarmistów wobec ludności cywilnej powiększają tylko zaciętość stawianego przez Niemców oporu, co może skomplikować powojenną okupację. Według słów Erenburga, przywódcy państwa radzieckiego chcieli pozbawić wroga woli walki „obiecując immunitet zwykłym ludziom, którzy tylko wykonywali rozkazy Hitlera”. Czternastego kwietnia Gieorgij Aleksandrów, główny ideolog Komitetu Centralnego i kierownik radzieckiej propagandy, odpowiedział Erenburgowi artykułem w gazecie „Prawda”, zatytułowanym Towarzysz Erenburg zbytnio wszystko upraszcza. Ten artykuł z pewnością przeszedł przez ręce Stalina, jeżeli w ogóle nie został przez niego samego napisany. Aleksandrów odrzucał wyjaśnienia dotyczące masowego poddawania się Niemców na zachodzie. Uważał też za niewłaściwe nazywanie Niemiec „jedną wielką bandą”. W czasie gdy niektórzy niemieccy oficerowie „walczą dla nieludzkiego reżimu, inni rzucają bombami w Hitlera i jego klikę [zamach lipcowy] lub przekonują Niemców, aby złożyli broń [generał von Seydlitz i Liga Oficerów Niemieckich]. Gestapo poluje wciąż na przeciwników hitleryzmu. To, że władze stale apelują do Niemców, aby denuncjować nieprawomyślnych, dowodzi, że Niemcy nie są już tym samym narodem. Rząd Niemiec hitlerowskich nawołuje też wciąż do narodowej jedności. Intensywność tych apelów wskazuje jednak, że w państwie pozostało jej już bardzo niewiele”. Aleksandrów przytoczył także jedno ze zdań Stalina: „Hitler przyszedł i odejdzie, ale Niemcy i naród niemiecki pozostaną”. Slogan ten pojawił się po raz pierwszy 23 lutego 1942 roku, ale często powtarzany w 1945 roku, dopiero wtedy stał się powszechnie znany. Radio moskiewskie cytowało w wielu swoich programach artykuł Aleksandrowa. Przedrukowała go też „Krasnaja Zwiezda”. Erenburg znalazł się w politycznej próżni. Jego list do Stalina, odwołujący się od tej niesprawiedliwości, nigdy nie doczekał się odpowiedzi. Nie zdawał sobie pewnie sprawy z tego, że potępiono go za krytykę Armii Czerwonej, w tym także oficerów, którzy okazali się niezdolni do kontrolowania swoich żołnierzy. Opisał przypadek, gdy jeden z radzieckich generałów zganił czerwonoarmistę, który wycinał z sofy kawałek skóry, mówiąc, że może być wykorzystana przez jakąś radziecką rodzinę. Żołnierz odpowiedział na to: „być może pańska żona ją dostanie, ale z pewnością nie moja” i dalej niszczył piękny mebel. Najpoważniejszym zarzutem Abakumowa wysuniętym wobec Erenburga były słowa wypowiedziane przez niego do oficerów w Akademii Wojskowej im. Frunzego. „Rosjanie wracający z tak zwanej «niewoli» wyglądają zupełnie nieźle. Również dziewczęta są dobrze odżywione i ubrane. Artykuły w gazetach o okropieństwach, których doświadczyli nasi rodacy w niewoli, nie brzmią więc zbyt przekonująco”. Gdyby Erenburg nie cieszył się wtedy taką popularnością w Armii Czerwonej, prawdopodobnie szybko zniknąłby w którymś z Gułagów. Na froncie dla oficerów politycznych sytuacja nie była aż taka prosta. Meldowali na przykład, że niektórzy oficerowie popierają stanowisko Erenburga i wciąż wierzą, że „powinniśmy być bezwzględni w stosunku do Niemców i tych aliantów zachodnich, którzy podejmują flirt z nazistami”. Linia postępowania partii była jednak w tym momencie jasna: „Wygnaliśmy już Niemców z naszego kraju. Minął bezpowrotnie czas, gdy slogan «Zabij każdego Niemca, jakiego napotkasz», był słuszny. Nadeszły dni, gdy trzeba odpowiednio ukarać wroga za jego okrucieństwa”. Chociaż oficerowie polityczni wciąż cytowali zdanie Stalina, że „Hitler przyszedł i odejdzie...”, niezbyt ono przekonywało zwykłych żołnierzy. „Wielu żołnierzy pyta mnie - meldował jeden z oficerów politycznych - czy Erenburg pisze jeszcze te swoje artykuły. Mówią też, że szukają jego artykułów w każdej gazecie, jaka tylko wpadnie im w ręce”. Ta zmiana w polityce wobec Niemców przyszła za późno dla żołnierzy naładowanych przez ostatnie trzy lata tak wielką osobistą nienawiścią, stale podgrzewaną przez propagandę. Jedną z najbardziej „odkrywczych” uwag, pewnie nieświadomie, przedstawił generał Masłow, dowódca dywizji frontu Żukowa, gdy opisał niemieckie dzieci szukające z płaczem swoich rodziców: „Najbardziej zaskoczyło mnie w tym wszystkim to, że te dzieci płaczą dokładnie tak samo jak nasze”. Niewielu radzieckich oficerów i żołnierzy wyobrażało sobie Niemców jako ludzkie istoty. Po tym, jak nazistowska propaganda uczyniła ze Słowian podludzi - Untermenschen, radziecka
propaganda przekonywała swoich obywateli, że wszyscy Niemcy to krwiożercze bestie.
Władze radzieckie miały również inny powód, aby niepokoić się szybkimi postępami aliantów zachodnich. Obawiano się, że 1 i 2 Armie Wojska Polskiego przyłączą się do polskich oddziałów związanych z rządem emigracyjnym w Londynie. 14 kwietnia Beria przekazał Stalinowi meldunek generała Sierowa, szefa NKWD przy 1 Froncie Białoruskim Żukowa. Sierow meldował: „Wskutek szybkich postępów aliantów na froncie zachodnim wśród żołnierzy i oficerów 1 Armii Wojska Polskiego pojawiają się niezdrowe i niebezpieczne nastroje”. Smiersz ruszył natychmiast do działania i rozpoczął masowe aresztowania. Sierow meldował również, że „struktury wywiadowcze 1 Armii Wojska Polskiego wykryły i objęły kontrolą [sic!] prawie 2000 byłych żołnierzy Armii Krajowej oraz tych żołnierzy, którzy mieli jakichkolwiek krewnych w Armii Andersa”. Na „wrogie nastawienie” tych Polaków do Związku Radzieckiego wskazywał fakt, że nie podali swoich prawdziwych adresów, aby ochronić przed prześladowaniami rodziny. Sierow nie wspominał też o tym, że 43 000 polskich żołnierzy trafiło do polskich jednostek prosto z radzieckich Gułagów, trudno więc było im żywić uczucia bratniej przyjaźni wobec Związku Radzieckiego. W samej Polsce członkom Armii Krajowej aresztowanym przez NKWD dawano wtedy wybór – W Sibir ili w Armju? Informatorzy Smiersza ostrzegali prowadzących ich oficerów, że polscy żołnierze regularnie słuchają „radia londyńskiego”. Donosili również o tym, że żołnierze są przekonani, iż „armia Andersa idzie już na Berlin od zachodu, u boku Brytyjczyków”. Polski oficer nieświadomie wygadał się przed jednym z agentów Smiersza: „Gdy spotkają się polskie armie, większość żołnierzy i oficerów przejdzie do armii Andersa. Od Sowietów wycierpieliśmy już dość na Syberii”. Szef sztabu batalionu powiedział innemu z agentów: „Po wojnie, gdy Niemcy zostaną już pokonane, zwrócimy się przeciwko Rosjanom. Po stronie aliantów walczy przecież 3 miliony żołnierzy”. Dowódca 2 Brygady Artylerii tak z kolei widział perspektywy rozwoju sytuacji: „Chcą nam narzucić swoją «demokrację». Gdy tylko spotkamy się z Andersem, powiemy «do widzenia» naszemu Rządowi Tymczasowemu. Rząd emigracyjny przejmie z powrotem władzę w kraju i Polska będzie znowu taka jak w 1939 roku. Anglia i Ameryka pomogą nam pozbyć się Rosjan”. Sierow uważał, że za taki stan rzeczy odpowiadają dowódcy 1 Armii Wojska Polskiego, którzy „nie prowadzą należytej pracy polityczno-wychowawczej”.
W czasie, gdy amerykańskie 3 i 9 Armie zbliżały się do Łaby, Grupa Armii „B” feldmarszałka Modela w Zagłębiu Ruhry utraciła już całkowicie zdolność bojową, głównie na skutek uderzeń alianckiego lotnictwa. Model był jednym z niewielu dowódców, któremu Hitler całkowicie ufał. Inni generałowie uważali go za wyjątkowo „nieokrzesanego i niezorganizowanego”. Nazywano go der Katastrophengeneral, ponieważ zawsze pojawiał się tam, gdzie armia niemiecka miała poważne problemy. Zagłębie Ruhry stało się ostatnią „katastrofą” Modela. Pod koniec walk odmówił opuszczenia swojej grupy armii. 21 kwietnia, kiedy jego wojska zaczęły się poddawać en masse, popełnił samobójstwo. To było to, czego Hitler oczekiwał od swoich dowódców. Tuż przed upadkiem Grupy Armii „B” pułkownik Günther Reichhelm, szef jej wydziału operacyjnego, został ewakuowany drogą lotniczą razem z innymi oficerami sztabu. Z siedemnastu samolotów z ewakuowanymi żołnierzami tylko trzy dotarły do Jüterboga, na lotnisko znajdujące się na południe od Berlina. Po wylądowaniu Reichhelma zawieziono natychmiast do OKH w Zossen, gdzie zemdlał z wyczerpania. Obudził się dopiero w momencie, gdy były zastępca Guderiana, generał Wenck, usiadł na jego łóżku. Wenck doszedł już do siebie po wypadku samochodowym, który miał miejsce w czasie operacji „Sonnenwende” i został właśnie wyznaczony na dowódcę 12 Armii. Podejrzewał, że jego armia istnieje tylko na papierze. Otrzymał zadanie utrzymania linii Łaby przed Amerykanami. - Zostanie pan moim szefem sztabu - powiedział mu Wenck. Najpierw jednak Reichhelm musiał złożyć raport o przebiegu walk Grupy Armii „B” w Zagłębiu
Ruhry. Jodl rozkazał mu natychmiast stawić się w bunkrze Kancelarii Rzeszy. Tam spotkał się z Hitlerem, Göringiem i wielkim admirałem Dönitzem. Zameldował, że Grupa Armii „B” nie ma już amunicji, a pozostałe jeszcze czołgi nie mogą ruszyć do walki z braku paliwa. Hitler milczał przez dłuższą chwilę. Potem powiedział: „Feldmarszałek Model był moim najlepszym marszałkiem. Teraz pan będzie szefem sztabu 12 Armii. Tylko musi się pan wyzbyć głupich przyzwyczajeń ze Sztabu Generalnego. Musi się pan nauczyć od Rosjan, jak pokonać przeciwnika siłą woli. Oni zrobili tak pod Moskwą”. Hitler potem zaczął mówić o tym, że armia niemiecka musi wyciąć drzewa w górach Harzu, aby powstrzymać ofensywę Pattona oraz rozpocząć tam wojnę partyzancką. Zażądał map w skali 1:25 000, takich jakie zwykle wykorzystują dowódcy kompanii. Jodl próbował wyprowadzić go z błędu, ale Hitler wciąż dowodził, że obszar Harzu jest mu dobrze znany. Jodl, zwykle opanowany, odpowiedział ostro: „Ja nie znam go wcale, ale za to orientuję się w sytuacji”. Jak zauważył Reichhelm, Göring zasnął w fotelu i przykrył sobie twarz arkuszem mapy. Zastanawiał się, czy przypadkiem marszałek Rzeszy nie nafaszerował się narkotykami. Hitler w końcu powiedział Reichhelmowi, aby udał się do 12 Armii i po drodze zahaczył o bazę w Döberitz, gdzie miał otrzymać 200 samochodów terenowych. Reichhelm opuścił bunkier z poczuciem ulgi, jakby uciekł z domu wariatów. W Döberitz otrzymał tylko kilkanaście Kiibelwagenów. Potem miał jeszcze wiele trudności z odszukaniem Wencka i dowództwa 12 Armii. Udało mu się go w końcu odnaleźć w szkole wojsk inżynieryjnych w Rosslau, naprzeciwko Dessau. Ku swojej wielkiej radości spotkał tam również bliskiego przyjaciela, pułkownika barona Hubertusa von Humboldta-Dachroedena, teraz szefa oddziału operacyjnego. W dowództwie 12 Armii dowiedział się, że jej część została sformowana z „palących się do walki młodych żołnierzy mających za sobą półroczny okres szkolenia w szkołach oficerskich” oraz z podoficerów z doświadczeniem frontowym, którzy wyszli ze szpitala. Obaj pułkownicy byli pod wrażeniem dowódcy armii, młodego generała Wencka, z doświadczeniem na froncie, który „powąchał już prochu i żołnierskiego życia”. Chociaż widać było, że kwaterą dowódcy armii została naprędce zorganizowana i dysponowała tylko kilkoma radiostacjami, okazało się, ze można wykorzystywać lokalną sieć telefoniczną, która wciąż dobrze funkcjonowała. Armia była też nieźle zaopatrzona dzięki bliskości składów amunicji pod Altengrabow. Wenck nie wykonał rozkazów Hitlera dotyczących zniszczenia elektrowni w Golpa, na południowy wschód od Dessau, jednego z trzech głównych źródeł zaopatrzenia Berlina w energię elektryczną. Wydał przy tym rozkazy, aby żołnierze Dywizji „Hütten” zabezpieczyli elektrownię przed wysadzeniem w powietrze przez fanatyków. Głównym zadaniem 12 Armii było przygotowanie się do odparcia ataku amerykańskiej 9 Armii „wzdłuż autostrady Hanower - Magdeburg”. Oceniano, że Amerykanie będą najpierw próbowali zdobyć przyczółek na wschodnim brzegu Łaby i potem rozwiną natarcie na Berlin. Pierwszy atak nadszedł szybciej niż się spodziewano. „12 kwietnia zameldowano o nawiązaniu kontaktu bojowego z przeciwnikiem, który przekroczył rzekę pod Schönebeck i Barby”. Dywizja Piechoty „Scharnhorst” próbowała kontratakować jednym batalionem i kilkoma działami szturmowymi już następnego dnia, ale wróg okazał się zbyt silny. Poza tym panował całkowicie w powietrzu. Reichhelm zdał sobie sprawę, że jeżeli Amerykanie przekroczą Łabę, „nie będzie żadnej innej możliwości, jak tylko się poddać”. 12 Armia nie była w stanie stawiać oporu siłom alianckim dłużej niż „jeden czy dwa dni”. Humboldt tak samo oceniał sytuację. Amerykanie przekroczyli Łabę również w wielu innych miejscach. W sobotę 14 kwietnia, jak zanotowano w SHAEF, „9 Armia zajęła Wittenbergę, 100 kilometrów na północ od Magdeburga. Trzy bataliony 83 Dywizji Piechoty przekroczyły Łabę pod Kameritz, na południowy wschód od Magdeburga”. 5 Dywizja Pancerna w tym samym czasie stworzyła przyczółek o szerokości 25 kilometrów wokół Tangermünde. 15 kwietnia 12 Armia Wencka rozpoczęła pod Zerbst kontratak na oddziały 83 Dywizji Piechoty, ale został odparty.
Przyczółki na Łabie stanowiły dla Eisenhowera pewien problem. Rozmawiał o tym z generałem
Bradleyem, dowódcą 12 Grupy Armii. Był ciekaw jego zdania na temat natarcia na Berlin, a także możliwych strat przy zdobywaniu miasta. Bradley oceniał, że walki o Berlin mogą pochłonąć nawet 100 000 ofiar (później przyznał, że była to liczba mocno zawyżona). Dodał też, że stanowiłoby to zbyt wielką cenę za zdobycie miasta, które ma tylko znaczenie prestiżowe. Ta ocena najwyraźniej zgadzała się ze zdaniem samego Eisenhowera, chociaż twierdził później, że „przyszły podział Niemiec nie wpływał na nasze plany końcowego podboju kraju”. Eisenhowera zajmował w tym czasie bardziej problem wydłużających się linii zaopatrzenia. Brytyjska 2 Armia dochodziła już pod Bremę, amerykańska 1 Armia zbliżała się do Lipska, a czołowe jednostki armii Pattona - do granicy czechosłowackiej. Odległości były już tak wielkie, że jednostki pierwszego rzutu musiano zaopatrywać z wykorzystaniem samolotów transportowych Dakota. Do tego dochodziła konieczność zapewnienia żywności dla ludności cywilnej, w tym jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych. Podobnie jak wielu innych Amerykanów, Eisenhower był całkowicie zaszokowany horrorem obozów koncentracyjnych. Obrazy nieprawdopodobnych cierpień, które oglądał, pozostawiły wyraźny ślad na długie lata. Dowódcy na froncie zachodnim mieli niewielkie pojęcie o tym, co dzieje się na froncie wschodnim. Zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, że niemieccy żołnierze chcą otworzyć aliantom drogę na Berlin, zanim dotrze tam Armia Czerwona. Jeden z oficerów OKH, pułkownik de Maiziere, zanotował: „Wielu oficerów i żołnierzy uważa, że będzie o wiele lepiej, gdy poddamy się Amerykanom. Wyczerpany walką Wehrmacht walczy już teraz przede wszystkim o to, aby oddać Rosjanom jak najmniejszy obszar Niemiec”. Instynkt Simpsona i jego dowódców z amerykańskiej 9 Armii w tym przypadku nie zawiódł i okazał się lepszy niż najwyższego alianckiego dowódcy. Oceniali, że ich wojska w drodze do stolicy Rzeszy, która znajdowała się mniej niż 100 kilometrów od ich pozycji, napotkają tylko izolowane gniazda oporu, które będzie można ominąć i szybko dotrzeć do Berlina. 83 Dywizja Piechoty przygotowała nawet most, po którym mogły przejść czołgi 2 Dywizji Pancernej. Ruszyły one nocą 14 kwietnia. Siły na przyczółku, który teraz rozciągał się aż do Zerbst, zostały również poważnie wzmocnione. Wszyscy żołnierze ze zniecierpliwieniem czekali na dalsze rozkazy. Rankiem, w niedzielę 15 kwietnia, dowódca 9 Armii generał Simpson został wezwany przez generała Bradleya do dowództwa Grupy Armii w Wiesbaden. Na lotnisku Bradley przywitał się z Simpsonem zaraz po tym, jak wysiadł z samolotu i bez żadnych wstępów powiedział, że 9 Armia ma zatrzymać się na Łabie i nie podejmować żadnych działań w celu zdobycia Berlina. - Skąd taki rozkaz, do diabła? - zapytał Simpson. - Od Ike’a - odpowiedział Bradley. Oszołomiony i przygnębiony Simpson odleciał natychmiast do dowództwa swojej armii, zastanawiając się po drodze, jak przekazać tę informację swoim dowódcom i żołnierzom.
Rozkazy zatrzymania się na linii Łaby, w połączeniu z zupełnie nieoczekiwaną wiadomością o śmierci prezydenta Roosevelta, okazały się wielkim ciosem dla amerykańskich żołnierzy. Prezydent zmarł 12 kwietnia, ale wiadomość o jego śmierci podano do publicznej wiadomości dopiero następnego dnia. Goebbels nie mógł ukryć radości, gdy powiedziano mu o tym po jego powrocie z frontu w pobliżu Kostrzyna. Natychmiast zadzwonił do Hitlera w bunkrze Kancelarii Rzeszy: „Mem Führen Winszuję! Roosevelt umarł! Zapisane jest w gwiazdach, że druga połowa kwietnia przyniesie nam zwrot. Dziś jest piątek 13 kwietnia. Oto zwrot!”. Zaledwie kilka dni wcześniej Goebbels czytał na głos Hitlerowi Historię Fryderyka II, króla Prus Carlyle’a, aby choć trochę podnieść go na duchu. Czytał mu ustęp o tym, jak Fryderyk II, stojąc przed perspektywą klęski w wojnie siedmioletniej, myślał nawet o zażyciu trucizny. Wtedy przyszły wieści o śmierci carycy Elżbiety. „Zakończył się zły czas dla domu brandenburskiego”. Oczy Hitlera wypełniły się łzami. Chociaż Goebbels nie wierzył w astrologię, chciał teraz wykorzystać wszystko, aby tylko rozbudzić optymizm Führera, który zamyślony wpatrywał się w portret Fryderyka Wielkiego. Następnego dnia, 14 kwietnia, wydając rozkaz dzienny, Hitler całkowicie stracił juz poczucie rzeczywistości: „W tym momencie, gdy los usunął z powierzchni ziemi największego zbrodniarza wojennego wszystkich czasów, zwrot wydarzeń w tej wojnie
będzie rozstrzygający”. Hitler nie wspomniał o innym symbolicznym wydarzeniu, również związanym z Fryderykiem II Wielkim. W nalocie bombowym tej samej nocy został zniszczony Poczdam. Członkowie Hitlerjugend, którzy schronili się w jednej z piwnic, wspominali, że wszystko wokół drżało i chwiało się „jak na okręcie”. Bomby zniszczyły większość starego miasta, w tym Garnisonkirche, kościół garnizonowy będący filarem tradycji pruskiej kasty wojskowej i arystokracji. Ursula von Kardorff rozpłakała się na ulicy, gdy się o tym dowiedziała. „Wraz z nim legł w gruzy cały osobny świat”, zapisała w swoim dzienniku. Ale wielu niemieckich oficerów wciąż odmawiało przyznania się do odpowiedzialności za poparcie udzielone Hitlerowi. Mówienie o honorze niemieckiego oficera, gdy wyzwalano kolejne obozy koncentracyjne, które pokazywały prawdziwą naturę hitlerowskiego reżimu, nie mogło już w żaden sposób wywołać współczucia.
14 W przeddzień bitwy Armia Czerwona nie mogła liczyć na to, że uda się jej ukryć przygotowania do ofensywy z linii Odry i Nysy Łużyckiej. Planowano, że 1 Front Białoruski Żukowa i 1 Front Ukraiński Koniewa rozpoczną atak 16 kwietnia. Na północy wkrótce potem miał ruszyć przez dolną Odrę 2 Front Białoruski Rokossowskiego. Siły radzieckie liczyły ogółem 2,5 miliona żołnierzy. Wspierało ich 41 600 dział i ciężkich moździerzy, 6250 czołgów i dział samobieżnych oraz cztery armie lotnicze. Była to największa koncentracja sił, do jakiej kiedykolwiek doszło. Czternastego kwietnia jednostki radzieckie prowadzące rozpoznanie walką z przyczółka koło Kostrzyna odniosły sukces. 8 Armii Gwardii Czujkowa udało się zepchnąć 20 Dywizję Grenadierów Pancernych o 2 do 5 kilometrów. Hitler był tak rozzłoszczony, że wydał rozkaz pozbawienia wszystkich żołnierzy dywizji odznaczeń, które wcześniej otrzymali. Mieli je odzyskać dopiero po zwycięskiej walce. Poszerzenie przyczółka pomogło wzmocnić siły na drugim brzegu Odry. Jeszcze tej samej nocy zaczęła przeprawiać się przez rzekę 1 Armia Pancerna Gwardii. „Przez całą noc jechały czołgi i działa, Studebakery pełne amunicji i maszerowały kolumny żołnierzy”. Młode kobiety z pododdziałów regulacji ruchu machały energicznie chorągiewkami, kierując czołgi na trasę oznaczoną białymi taśmami. VII Zarząd Polityczny cały czas nadawał przez głośniki muzykę i audycje propagandowe, próbując zagłuszyć czołgowe silniki. Niemcy jednak wiedzieli, co się dzieje. Przez cały dzień 15 kwietnia czerwonoarmiści wpatrywali się w niemieckie pozycje, aż „rozbolały od tego oczy”, by wykryć jakiekolwiek oznaki wzmocnienia czy zmiany w usytuowaniu niemieckiej obrony. Na Oderbruch zakwitły już kwiaty, chociaż rzeką jeszcze płynęły wielkie kry, gałęzie i krzaki, które zatrzymywały się na ruinach mostu kolejowego. W sosnowym lesie na wschodnim brzegu przez cały dzień panowała „tajemnicza cisza”. Tysiące zamaskowanych czołgów i dział czekało tylko na sygnał do natarcia. Nad Nysą Łużycką oficerowie polityczni 1 Frontu Ukraińskiego do ostatniej chwili prowadzili szkolenia. „Członkowie Komsomołu uczyli młodych żołnierzy, jak pokochać swoje czołgi i jak najlepiej wykorzystać cały ich bojowy potencjał”. Przesłanie Aleksandrowa najwyraźniej tu jeszcze nie znalazło posłuchu, nawet wśród oficerów politycznych. Ostatni jego slogan brzmiał: „Nie ma litości. Kto zasiał wiatr, zbiera burzę”. Sztab 1 Frontu Ukraińskiego był coraz bardziej zaniepokojony korespondencją radiową. Nawet pułki NKWD „nadawały meldunki otwartym tekstem lub z wykorzystaniem starych tabel kodowych i nie odpowiadały na wysłane depesze”. Żaden z pododdziałów nie otrzymał zezwolenia na wykorzystanie bezprzewodowych środków łączności: ich radiostacje były ustawione tylko na odbiór. Obawy dowódców o zachowanie środków bezpieczeństwa zwiększyły się w nocy 15
kwietnia, ponieważ nowe częstotliwości i tabele kodowe, obowiązujące do końca maja, dotarły już do dowództw poszczególnych jednostek. Zabroniono oficerom wydawania jakichkolwiek rozkazów do trzech godzin przed atakiem, a Smiersz podjął zdecydowane działania, aby nie dopuścić za żadną cenę do dezercji żołnierzy, którzy mogliby ostrzec wroga. Oficer Smiersza przy 1 Froncie Białoruskim nakazał wszystkim oficerom politycznym sprawdzić każdego żołnierza na linii frontu i zidentyfikować podejrzanych albo „moralnie lub politycznie niepewnych”. Nieco wcześniej aresztowano już tych, którzy mieli się negatywnie wypowiadać na temat radzieckich kołchozów. Przygotowano też specjalny „kordon ochronny”, aby „żaden z naszych żołnierzy nie przedostał się na niemiecką stronę” oraz zapobiec pochwyceniu „języka” przez Niemców. Wszystkie te wysiłki poszły jednak na marne. 15 kwietnia jeden z radzieckich żołnierzy, który trafił do niemieckiej niewoli pod Kostrzynem, ujawnił przesłuchującym go Niemcom, że wielka ofensywa rozpocznie się następnego dnia rano. Zdając sobie sprawę z nieuchronnej klęski, niemieccy dowódcy słusznie się obawiali, że ich żołnierze będą dezerterować lub poddawać przy pierwszej nadarzającej się okazji. Dowództwo Grupy Armii „Wisła” wydało nawet rozkaz, podpisany przez Heinriciego, o rozdzieleniu żołnierzy z tego samego regionu, ponieważ nie czynią nic, aby zapobiec dezercjom swoich ziomków. Dowódca batalionu pułku grenadierów Korpusu „Grossdeutschland” zauważył, że jego młodzi żołnierze nie mają już zbyt wiele zapału do walki za narodowy socjalizm. „Wielu chciało tylko odnieść rany, aby wysłano ich do szpitala polowego”. Pozostawali na pozycjach głównie ze strachu przed sądem polowym i egzekucją. Oficerowie byli przerażeni, gdy po radzieckich audycjach emitowanych z głośników rozmieszczonych na linii frontu żołnierze zaczęli wykrzykiwać w kierunku radzieckich pozycji pytania: Czy ześlą ich na Syberię? Jak jest traktowana ludność cywilna na okupowanych terenach Niemiec? Kilku niemieckich dowódców z 4 Armii Pancernej, których oddziały zajmowały pozycje naprzeciwko jednostek 1 Frontu Ukraińskiego Koniewa, skonfiskowało nawet białe chusteczki do nosa, aby zapobiec poddawaniu się swoich ludzi. Żołnierzy próbujących zdezerterować zmuszano do kopania okopów na otwartym terenie, na ziemi niczyjej. Wielu myślało o ukryciu się w pobliskich lasach, aby poddać się później bez narażania na prześladowanie swoich rodzin na mocy dekretu Hitlera. Dowódcy kompanii próbowali wszelkich możliwych środków, aby przekonać do wytrwania w walce. Niektórzy poinformowali swoich żołnierzy o śmierci Roosevelta już 14 kwietnia wieczorem. Tłumaczyli, że Amerykanie nie będą już kontynuowali ofensywy, a stosunki między zachodnimi aliantami i Związkiem Radzieckim stały się tak złe, że Amerykanie i Brytyjczycy przyłączą się do Niemców, by walczyć przeciwko Rosjanom. Do rezerwistów z 391 Dywizji pod Gubinem przybywali żołnierze SS z Dywizji „30. Januar”, by głosić, niczym Pismo Święte, o proroczym znaczeniu dla Niemiec śmierci prezydenta Roosevelta, wydarzenia porównywanego do cudu, który uratował panowanie Fryderyka Wielkiego. Wszystkie te argumenty nie przekonywały zwykłych żołnierzy, choć wielu z nich wciąż miało nadzieję na wielką ofensywę w urodziny Führera, 20 kwietnia, z użyciem nowej cudownej broni Wunderwaffe. Niektórzy zgorzkniali już i zawiedzeni w swoich nadziejach oficerowie przypominali weteranom okropieństwa frontu wschodniego i wskazywali, co może się stać, gdy Rosjanie przebiją się w kierunku Berlina. Jeden z wyższych oficerów pisał do swojej żony: „Nawet sobie nie wyobrażasz, ile tu złości i nienawiści do wroga. Mogę ci obiecać, że zabierzemy się za nich pewnego dnia. Gwałcicieli kobiet i dzieci spotka to, co się im należy. Doprawdy trudno uwierzyć, do czego te bestie są zdolne. Przysięgliśmy sobie, że każdy z nas zabije dziesięciu bolszewików. Bóg pomoże nam tego dokonać”. Większość słabo wyszkolonych młodych rekrutów, którzy ostatnio pomaszerowali na front, przekonać było o wiele trudniej. Oni przede wszystkim chcieli przeżyć. W 303 Dywizji Piechoty „Döberitz” jeden z dowódców pułków dał jednemu ze swoich dowódców batalionów kilka rad: „Tę linię obrony musimy utrzymać za wszelką cenę. Pan jest za to osobiście odpowiedzialny. Jeżeli kilku żołnierzy zacznie uciekać, należy ich natychmiast zastrzelić. Gdy zaś nie będzie można ich powstrzymać, a sytuacja stanie się beznadziejna, nie pozostaje panu nic innego, jak tylko palnąć
sobie w łeb”.
Na Wzgórzach Seelow „było cicho jak zawsze przed burzą”. Niemieccy żołnierze wysłani na tyły czyścili i sprawdzali swoją broń i się myli. Niektórzy znajdowali nawet chwilę czasu, aby napisać parę słów do rodziny, mając nadzieję, że poczta polowa jednak zacznie działać. Ale wielu żołnierzy nie miało już do kogo pisać, wielu nie wiedziało, gdzie są teraz ich rodziny. Porucznik Wust wysłał swoich techników z Luftwaffe w grupach do kuchni polowej Gulaschkanone - w pobliskiej wiosce, za drugą linią okopów. Sam wraz z sierżantem pozostał na posterunku, obserwując z drzewa rozciągającą się w dole depresję Oderbruch i radzieckie pozycje, z których miało ruszyć natarcie. Nagle wstrząsnęły nim dreszcze. - Czy wam też jest zimno? - zapytał swojego towarzysza. - Nie jest zimno, panie poruczniku. Po prostu cholernie się boimy - odpowiedział sierżant. Z Berlina, leżącego bezpiecznie za linią frontu, Martin Bormann wysłał w przeddzień ofensywy depeszę do Gauleiterów. Nakazywał im wyselekcjonowanie „podszytych tchórzem”. W samym mieście przewracano już na ulicach tramwaje oraz wypełniano je cegłami i gruzem, aby przygotować barykady. Powoływano pod broń żołnierzy Volkssturmu. Niektórzy z nich nosili niebiesko-szare francuskie hełmy, a nawet mundury, pochodzące z łupów wojennych 1940 i 1941 roku.
Hitler nie był jedyny, który przywoływał wydarzenia z wojny siedmioletniej. „Prawda” opublikowała artykuł o wejściu sił rosyjskich z pięcioma kozackimi pułkami w straży przedniej do Berlina 9 października 1760 roku. „Klucze do miasta zabrano do Sankt Petersburga, gdzie miały być przechowywane w cerkwi kazańskiej. Powinno się pamiętać o tym przykładzie z historii, aby wypełnić rozkazy naszej Matki Ojczyzny i towarzysza Stalina”. 8 Armia Gwardii generała Czujkowa otrzymała wtedy wielkie tekturowe klucze, aby przypomnieć żołnierzom, którzy przygotowywali się do ofensywy, właśnie ten historyczny moment. Rozprowadzono również po jednostkach Armii Czerwonej inne, bardziej współczesne symbole czerwone sztandary. Wydano je dywizjom, by zatknęły na najbardziej znaczących budynkach w Berlinie, wskazanych na wielkim modelu miasta przygotowanym przez żołnierzy wojsk inżynieryjnych. Rozbudzano też wśród żołnierzy „socjalistyczne współzawodnictwo”, aby zmusić do jeszcze większych poświęceń. Największa chwała miała czekać tych, którzy wezmą szturmem Reichstag; obiekt, którego zdobycie według Stalina miało symbolizować zagładę „legowiska faszystowskiej bestii”. Wieczorem przed ofensywą odbył się obrzęd podobny do masowego chrztu baptystów - do partii komunistycznej przyjęto ponad 2000 czerwonoarmistów z 1 Frontu Białoruskiego. Chociaż radzieccy dowódcy nie mieli wątpliwości, ze uda im się przełamać niemiecką obronę, obawiali się jednak, że w wyścigu do Berlina mogą ich wyprzedzić zachodni alianci. Taka ewentualność oznaczałaby dla nich najgorsze poniżenie. Berlin należał się im - z racji olbrzymich cierpień obywateli państwa radzieckiego, jak też z mocy prawa zdobywcy. Każdy z dowódców armii wiedział, że Wierchowny, ich najwyższy dowódca, niecierpliwie czeka na Kremlu na informacje. Nie wiedzieli tylko, w jakim nastroju jest Stalin. Zachodnie gazety niezbyt dokładnie informowały, że czołowe amerykańskie jednostki dotarły do Berlina już 13 kwietnia, ale wycofano je na skutek protestów z Moskwy. Tylko Żuków i Koniew oraz kilku ich najbliższych oficerów wiedziało, że ta cała operacja ma na celu okrążenie Berlina, aby dać wyraźne ostrzeżenie Amerykanom i Brytyjczykom. Ale nawet oni nie zdawali sobie sprawy z wagi, jaką Stalin i Beria przywiązywali do zajęcia instytutów badawczych fizyki jądrowej, szczególnie Instytutu Fizyki cesarza Wilhelma w Dahlem. Stalin jeszcze w przeddzień ofensywy utrzymywał zasłonę z kłamstw. Generał Deane informował o kolejnej w tych dniach odprawie na Kremlu. Przesłał o niej informacje w depeszy z adnotacją Eyes only for Eisenhower (Tylko do wglądu Eisenhowera). Pod koniec długiego spotkania dotyczącego
„innych spraw (wykorzystania sił radzieckich na Dalekim Wschodzie przeciwko Japończykom) Harriman wspomniał, że Niemcy ogłosili, iż Rosjanie planują natychmiastowe podjęcie ofensywy w kierunku Berlina. Marszałek [Stalin] potwierdził, że w istocie Armia Czerwona zamierza rozpocząć działania zaczepne, nie wie tylko, czy zakończą się sukcesem. Skoncentrowane zostaną w kierunku na Drezno, tak jak powiedział wcześniej Eisenhowerowi”. Ani Deane, ani Harriman nie odczuli wtedy, że są okłamywani. Poprzedniego wieczoru, w czasie odprawy w Stawce, generał Antonow wrócił do ostatniej depeszy Eisenhowera, mówiącej o konieczności uniknięcia nieporozumień między siłami zachodnich aliantów i Armią Czerwoną. Chciał przede wszystkim dowiedzieć się, czy „wskazuje to na jakiekolwiek zmiany w strefie okupacyjnej, której granice zostały wcześniej ustalone”. Gdy zapewniono go, że uwagi odnosiły się tylko do działań na szczeblu taktycznym i nie przewiduje się żadnych zmian w granicach stref okupacyjnych „Antonow zwrócił się o potwierdzenie tego stanowiska do Eisenhowera”. Chciał zweryfikować informację, że „po zakończeniu działań siły anglo-amerykańskie wycofają się na ustalone granice stref okupacyjnych”. Potwierdzenie tego stanowiska otrzymał w depeszy od Eisenhowera 16 kwietnia. Żołnierze Armii Czerwonej chcieli przede wszystkim zaprezentować się jak najlepiej jako przyszli zdobywcy. Kiedy jeszcze było dosyć jasno, po powrocie do swoich kwater próbowali zgolić zarost ostrzem brzytwy, zerkając w kawałek lusterka. Tylko niewielu mogło zasnąć. „Niektórzy przykrywali płaszczami latarki i przy ich nikłym świetle pisali listy do domu” - zanotował jeden z oficerów 3 Armii Uderzeniowej. Te sporządzone przed ofensywą listy były zwykle krótkie i zawierały niewiele informacji. Typowy tekst brzmiał: Pozdrowienia z frontu. Żyję i mam się dobrze. Jesteśmy już niedaleko od Berlina. Walczyliśmy ciężko, teraz ruszamy na Berlin. Musimy zdobyć to miasto i nie wiem, czy uda mi się przeżyć.
Wielu pisało wtedy nie do rodziców, nie do narzeczonych. Tysiące samotnych kobiet pracujących w fabrykach zbrojeniowych na Uralu i Syberii wysyłało w czasie wojny listy do żołnierzy na froncie. W miarę rozwoju korespondencji wymieniano zdjęcia. Dla żołnierzy taki kontakt z kobietą był jedyną rzeczą, która przypominała im, że gdzieś istnieje normalne życie. Sierżant Własienko z 1 Frontu Białoruskiego wysłał do swojej przyjaciółki tekst piosenki zamiast listu. Miała być śpiewana do melodii Ziemianki, frontowej piosenki o zimnym schronie, gdzie „do śmierci zaledwie jest krok...”. Lampa sztormowa odgoniła ciemność, Otwierając drogę dla mojego pióra. Przez ten list oboje jesteśmy blisko. Jak brat i siostra. Tęsknię za tobą na froncie, Odnajdę cię, gdy skończy się walka, Gdzieś daleko w naszym kraju Jeżeli tylko przeżyję. Gdy jednak stanie się najgorsze I pozostanie mi tylko dni kilka, Wspomnij mnie kiedyś, Wspomnij i rzeknij dobre słowo. Żegnaj, już czas, Ruszamy na Niemców. Zabiorę ze sobą twoje imię W moim krzyku bojowym – Ura! [przekł. tłum.]
Inna piosenka frontowa Czekaj na mnie, jedna z najbardziej popularnych, powstała na podstawie sławnego wiersza Konstantina Simonowa z 1942 roku. Mówił o wierności dziewczyn pozostawionych przez żołnierzy Armii Czerwonej, którzy wierzyli, że jeżeli tylko pozostaną wierne, to nic żołnierzom stać się nie może. Władze zezwoliły na rozpowszechnianie tej piosenki, uważając, że umacnia żołnierskie morale. Wielu żołnierzy trzymało skrawek papieru z jej słowami w kieszeni munduru na sercu i czytało jak modlitwę, zanim ruszyli do walki. Inna jeszcze piosenka Sinyj Płatoczek (Niebieska chusteczka) brzmiała jak pożegnanie wiernej dziewczyny. W czasie ataku żołnierze do oficjalnego Ura! dodawali Za Rodinu, Za Stalina, za Sinyj Płatoczek! Członkowie Komsomołu nosili też ze sobą wyciętą z gazety fotografię Zoi Kosmodiemianskiej, członka Komsomołu z oddziału partyzanckiego, „zamęczonej przez Niemców na śmierć”. Wielu żołnierzy pisało na swoich samolotach i czołgach - „Za Zoję!”. Inny wiersz Simonowa, o ironicznym tytule Liriczeskoje, został potępiony jako „nieprzyzwoity”, „wulgarny” i „źle wpływający na morale”. Spiesznie powtarza się imiona – Pamięci starczy nie na długo. „Wojna “ tłumaczą i w ramiona Biorą mężczyźni, jedną, drugą... Patrząc na rzeczy niezawile, Miłosnych wyznań nie żądając, Zastępowały im na chwilę Te, co za mglistą skryte dalą. Chwała kochance, co za inne Tak szczodrą była, jak umiała, I obdarzyła w złą godzinę Ciepłem nierozgrzanego ciała! Zaś tym, którym na bitwę pora, Którzy miłości nie dożyją, Odchodzić lżej, posiadłszy wczoraj Choć tę przelotną czułość czyjąś9. [przekł. Wiktor Woroszylski]
Chociaż władze niezbyt chętnie patrzyły na piosenki i wiersze o niewiernych dziewczętach, powstawały coraz to nowe wersje tych oficjalnie uznanych. I tak na przykład tekst piosenki Tiomnaja Nocz (Ciemna noc) o żonie żołnierza stojącej przy dziecinnym łóżeczku „ukradkiem wycierającej łzy” został przerobiony: żona „ukradkiem bierze swoją streptomycynę”, która w tym czasie w Związku Radzieckim była lekarstwem przeciwko chorobom wenerycznym. Pieśni patriotyczne jakoś nie mogły zyskać popularności. Wyjątkiem stała się Pieśń artylerzystów z filmu O szóstej wieczorem po wojnie. Film ten wyświetlano żołnierzom na froncie tuż przed operacją berlińską. Opowiadał o oficerze artylerii, który przeżył wojnę i spotkał wreszcie swoją ukochaną w czasie obchodów dnia zwycięstwa. Chociaż być może podtrzymywało to morale żołnierzy, nie pomagało im pokonać strachu przed śmiercią, wtedy gdy wojna dobiegała końca. Wiele piosenek dotyczyło czasów już po wojnie. Żołnierze 4 Armii Pancernej Gwardii skomponowali swoją własną do melodii przeboju 1943 roku Dawaj zakurim:
Wkrótce wrócimy już do domu. Tam czekają nas dziewczęta. Gwiazdy nad Uralem dla nas będą już świecić. 9
Polski tytuł Spiesznie powtarza się..., w: A pośród lat echami wojna grzmi.., Wiersze o wojnie, Warszawa 1985.
Kiedyś będziemy jeszcze wspominać te dni. Kamieniec Podolski i smutne Karpaty. Grzmot czołgów i huk gąsienic. Lwów i równiny za Wisłą. Tego roku nie zapomnimy. Kiedyś wspomnimy te dni. [przekł. tłum.]
Żołnierze Armii Czerwonej doświadczali wtedy nieodpartej chęci, aby jak najszybciej zakończyć wojnę. Im zwycięstwo było bliżej, tym więcej mieli nadziei, że uda im się przeżyć. Chcieli też zasłużyć na medale, aby pochwalić się nimi w domu, zdobyć pozycję w lokalnej społeczności i honor dla rodziny. Jednej rzeczy obawiali się nawet bardziej niż śmierci - utraty ręki czy nogi. Takich weteranów nazywano w Związku Radzieckim samowarami i traktowano jak wyrzutków. Po zachodzie słońca 15 kwietnia pułkownik Kałasznik, szef oddziału politycznego 47 Armii, wysłał kapitana Władimira Galia i młodego porucznika Konrada Wolfa na linię frontu, aby przesłuchiwali jeńców. Koni Wolf był synem niemieckiego dramaturga i komunisty Friedricha Wolfa, który uciekł do Moskwy w 1933 roku w ramach „emigracji moskiewskiej” wkrótce po dojściu do władzy nazistów. Starszy brat Konrada, Misza, w czasie zimnej wojny został szefem wschodnioniemieckiego wywiadu, znanym jako Markus Wolf. Było już prawie ciemno, gdy dwaj oficerowie, uzbrojeni w pistolety, szli przez las w kierunku brzegu Odry. Wokół nich wszędzie czaiły się zamaskowane czołgi i ludzie. Czuli, że „skoncentrowano tu ogromne siły”, chociaż nic nie widzieli dalej niż na wyciągnięcie ręki. „To wszystko było jak jakaś ogromna sprężyna, która miała zostać zwolniona” - wspominał Gali. Inni mieli bardziej niebezpieczne zajęcia. Saperzy musieli przedostać się na ziemię niczyją, aby rozminować teren. „Ostrzegliśmy wszystkich piechociarzy, co będziemy robić - opowiadał później kapitan Szota Sulchaniszwili z 3 Armii Uderzeniowej - ale gdy już wracaliśmy do swoich, któryś z nich rzucił granat w kierunku jednego z saperów. Przysnął pewnie i wpadł w panikę, gdy usłyszał kroki. Wściekłem się i pobiłem go prawie na śmierć. Dla mnie każdy saper był wart tyle złota, ile sam waży”. Ci, którzy zdobyli już na wrogu zegarki, patrzyli teraz na nie niecierpliwie, aby stwierdzić, ile jeszcze minut pozostało do ataku. Panowało całkowite zaciemnienie. Żołnierzom trudno było skupić się na czymkolwiek innym.
15 Żuków na Reitwein Spur Generał Czujkow, dowódca 8 Armii Gwardii, miał bardzo dobry widok na Oderbruch i Wzgórza Seelow ze swojego wysuniętego stanowiska dowodzenia na Reitwein Spur. Nie był wcale zadowolony, gdy dowiedział się, że marszałek Żuków zdecydował się dołączyć do niego, aby obserwować artyleryjskie przygotowanie ataku. Nakazał kapitanowi Mierieżko ze swojego sztabu, który był z nim od Stalingradu, aby pojechał za Odrę i towarzyszył dowódcy frontu. Czujkow wpadł w furię, gdy zobaczył zbliżającą się kolumnę pojazdów marszałka z włączonymi światłami, które mogły przyciągnąć uwagę wroga. Nie przepadał za Żukowem już od zimy 1942 roku. Uważał, że nie doceniono heroizmu jego 62 Armii w Stalingradzie, a przeceniono rolę samego Żukowa. Na dodatek marszałek ostatnio krytykował zbyt drugi okres zdobywania twierdzy Poznań. Zresztą Żuków też nie przepadał za Czujkowem, który nieprzychylnie komentował niepodjęcie natarcia na Berlin już w początkach lutego. Na łęgach nadodrzańskich unosił się zapach wojskowej zupy. Słychać było nawet wyraźnie uderzenia łyżek o menażki. W najbardziej wysuniętych okopach żołnierze próbowali się rozgrzać
swoimi racjami spirytusu. Na stanowisku dowodzenia nie przestawały dzwonić telefony i łącznicy biegali bez przerwy. Żuków przybył z całą swoją świtą, łącznie z generałem Kazakowem, dowódcą artylerii frontu i generałem Tieleginem, szefem Zarządu Politycznego. Zaprowadzono ich ścieżką biegnącą wzdłuż zbocza do bunkra zbudowanego przez żołnierzy wojsk inżynieryjnych na niewielkim urwisku, poniżej punktu obserwacyjnego. Żuków zapisał później: „Wskazówki zegara, jak nigdy, bardzo powoli przesuwały się na tarczy. Żeby jakoś spędzić pozostałe 15 minut, postanowiliśmy wszyscy wypić po szklance mocnej herbaty, którą w ziemiance przygotowała nam młoda dziewczyna. Pamiętam, że nazywano ją, nie wiadomo dlaczego, nierosyjskim imieniem Margo. Herbatę piliśmy w milczeniu, każdy był zajęty własnymi myślami”. Generał Kazakow miał do swojej dyspozycji 8983 działa i moździerze, około 270 na każdy kilometr w pasie przełamania, co oznaczało, że działa stały co cztery metry. Wykorzystano wszystko, co tylko było do dyspozycji frontu, w tym 152- i 203-milimetrowe haubice, ciężkie moździerze i wyrzutnie katiusz. Zapas amunicji dla 1 Frontu Białoruskiego wynosił ponad 7 milionów pocisków, z czego 1 236 000 miało zostać wystrzelonych na pozycje przeciwnika już pierwszego dnia. Jednak Żuków nie docenił sił wroga oraz przeszkód terenowych na drodze atakujących wojsk. Żuków zwykle przed rozpoczęciem ofensywy starał się osobiście wizytować linię frontu, by poznać warunki terenowe. Teraz - działając pod nieustanną presją Stalina - polegał głównie na wynikach rozpoznania lotniczego. Dwuwymiarowe zdjęcia nie pokazały jednak rzeczywistego ukształtowania Wzgórz Seelow dominujących nad nadodrzańskim przyczółkiem. Żuków przy forsowaniu Odry postanowił zastosować nowy pomysł: na pierwszą linię sprowadzono 143 reflektory, które miały w momencie rozpoczęcia ataku oślepić niemieckich żołnierzy. Trzy minuty przed rozpoczęciem artyleryjskiego przygotowania ataku marszałek i jego generałowie opuścili bunkier. Weszli po stromej ścieżce na punkt obserwacyjny, przykryty siatkami maskującymi. Nad Odrą leżała jeszcze poranna mgła. Żuków spojrzał na zegarek. Była dokładnie piąta rano czasu moskiewskiego, trzecia czasu berlińskiego. „Nagle cały ten obszar rozświetliły wystrzały tysięcy dział, moździerzy i naszych legendarnych katiuszy”. Żaden artyleryjski atak w tej wojnie nie był tak intensywny. Artylerzyści generała Kazakowa uwijali się jak w ukropie. „Ogromny grzmot wstrząsnął wszystkim wokół - opisywał dowódca baterii 3 Armii Uderzeniowej. Można było pomyśleć, że nas artylerzystów ta symfonia wcale nie przestraszyła, ale nawet ja chciałem zatkać uszy. Czułem, że pękną w nich bębenki”. Działonowi musieli cały czas pamiętać o otwartych ustach, by wyrównać ciśnienie w uszach. Po pierwszych armatnich salwach niektórzy niemieccy żołnierze ze świeżego poboru przebudzili się, uznali jednak, że jest to tylko kolejny Morgenkonzert, jak nazywali rozpoczynający się co rano ogień artylerii. Ale weterani frontu wschodniego ze swoim Landserinstink wiedzieli już, że rozpoczyna się wielka ofensywa. Podoficerowie biegali, krzycząc i wydając rozkazy, by natychmiast zająć stanowiska: Alarm! Sofort Stellung beziehen! Ci, którzy przeżyli tę ogniową nawałę, mówili o dziwnej suchości w ustach i niepokoju targającym trzewia. „Zaczęło się” szeptali do siebie żołnierze. Nieliczni, którym udało się przeżyć w okopach, pisali później o „piekle na ziemi” i „trzęsieniu ziemi”. Wielu straciło słuch. Gerd Wagner z 27 pułku spadochronowego wspominał, że „w ciągu kilku sekund zginęli prawie wszyscy moi towarzysze broni”. Gdy odzyskał przytomność, stwierdził, że leży w płytkim, dymiącym jeszcze kraterze po wybuchu pocisku. Miał tyle siły, by doczołgać się do drugiej linii obrony. Jako jedyny. Okopy zostały całkowicie zniszczone, a pod zwałami ziemi pozostało mnóstwo ciał martwych i żywych żołnierzy. Kości poległych odnajdywano jeszcze pół wieku później. Ci, którzy znajdowali się na tyłach, poczuli drżenie ziemi. Przez lornetki i peryskopy próbowali zobaczyć, co się dzieje. Dowódca 502 batalionu ciężkich czołgów Waffen-SS oglądał pole bitwy przez peryskop swojego Tygrysa: „W polu widzenia ujrzałem na wschodzie niebo całe w ogniu”. Ktoś inny widział „płonące zabudowania gospodarstw rolnych, całe wioski w dymie. Wszędzie, gdzie tylko sięgałem wzrokiem”. Jeden z pisarzy w dowództwie jednostki zdołał tylko
wymamrotać: „Jezu Chryste! Biedne te sukinkoty na pierwszej linii”. Najlepsze dni walecznego niemieckiego żołnierza, dla którego Krieg ist Krieg und Schnaps ist Schnaps, należały już do przeszłości. Ocaleni z tego piekła byli nie tylko całkowicie zdezorientowani, ale wypaleni również emocjonalnie. Po zakończeniu ataku jeden z korespondentów wojennych z jednostki propagandowej SS natknął się na żołnierza, który w szoku krążył po lesie, porzuciwszy swoją broń. Było to pierwsze doświadczenie z frontu wschodniego tego korespondenta, który większą część wojny spędził „bawiąc razem z oficerami” w Paryżu. Chociaż każdy metr kwadratowy niemieckich pozycji przed Wzgórzami Seelow został przemielony radzieckimi pociskami, okazało się, że straty nie były tak wysokie, jakich oczekiwali Rosjanie. Generał Heinrici, który miał informacje na temat pozycji wroga od jednego z radzieckich żołnierzy ujętych na południe od Kostrzyna, przegrupował główne siły 9 Armii na drugą linię obrony. W sektorze na południe od Frankfurtu nad Odrą, naprzeciwko pozycji radzieckiej 33 Armii, na pozycje opuszczone przez Dywizję SS „30. Januar” wysłano oddziały węgierskie i Volkssturm. „Żołnierzy tych dowództwo poświęciło jako mięso armatnie”. SS-Obersturmführer Helmuth Schwarz pisał później, że taką decyzję podjęto, aby zachować do decydującej bitwy regularne jednostki wojskowe. Większość żołnierzy Volkssturmu stanowili weterani I wojny światowej. Wielu z nich nie miało nawet broni i mundurów.
Żuków, zadowolony z braku oporu wroga, uznał, że pierwsza rubież niemieckiej obrony została całkowicie zniszczona. „Wydawało się, że nie pozostała tam żadna żywa istota po trzydziestominutowym potężnym ogniu artyleryjskim, w czasie którego nieprzyjaciel nie oddał ani jednego strzału”, pisał później. Wydał więc rozkaz rozpoczęcia ataku głównego. „W powietrzu rozbłysły tysiące różnokolorowych rakiet”. Był to sygnał dla młodych żołnierek obsługujących 143 reflektory, rozstawione co 200 metrów. Pułkownik radzieckiej jednostki saperów pisał w liście do domu: Na całej linii horyzontu zrobiło się jasno jak w dzień. Po niemieckiej stronie wszystko zakrył dym. Co chwila wzlatywały w niebo fontanny ziemi. Stada wyrwanych nagle ze snu ptaków krążyły jak ogłupiałe. Słychać było nieustanne dudnienie i grzmoty dział oraz huk eksplozji pocisków. Musieliśmy zatkać sobie uszy, aby nie popękały bębenki. Potem dołączył się ryk czołgowych silników i rozbłysły reflektory, aby oślepić Niemców. Ludzie wokół krzyczeli „Na Berlin!”.
Niektórzy niemieccy żołnierze, najwyraźniej pod wpływem propagandy „cudownej broni”, byli przekonani, że radzieckie reflektory to jakaś nowa broń, która odbierze im wzrok. Po stronie radzieckiej natomiast żołnierze podejrzewali, że to oddział zaporowy, który ma zatrzymać ewentualny odwrót. Kapitan Sulchaniszwili z 3 Armii Uderzeniowej pisał: „Światło było tak oślepiające, ze nikt nie mógł nawet odwrócić się do tyłu, można było jedynie biec do przodu”. Ten „wynalazek”, duma Żukowa, bardziej zdezorientował atakujących niż oślepił wroga, ponieważ światło odbijało się w dymie i pyle po bombardowaniu. Dowódcy czołowych oddziałów zwrócili się więc szybko o wyłączenie reflektorów. Potem dotarł kolejny rozkaz ponownego ich włączenia, co wprowadziło jeszcze więcej zamieszania. Żuków popełnił o wiele większy błąd. Zarządzona przez niego intensywna nawała artyleryjska na pierwszą linię obrony zniszczyła głównie okopy i schrony. Nie przyznał się do tego w swoich pamiętnikach, ale został zaskoczony intensywnością niemieckiego ognia, gdy rozpoczął się właściwy szturm. Był podwójnie zdruzgotany - w czasie głównej odprawy przed ofensywą kilku jego wyższych oficerów zalecało skoncentrowanie ognia artylerii na drugiej linii obrony. Z głównego przyczółka pod Kostrzynem ruszyła na prawym skrzydle 8 Armia Gwardii Czujkowa, na lewym - 5 Armia Uderzeniowa Bierzarina. Cztery dni przed rozpoczęciem operacji Żuków zmienił plan opracowany przez Stawkę, uzyskując na to zgodę Stalina, i zdecydował się trzymać 1 Armię Pancerną Gwardii Katukowa jako odwód dla Czujkowa. Wykorzystując powodzenie 8 Armii, Katukow miał ruszyć prosto na południowe przedmieścia Berlina. Po prawej stronie Bierzarina znajdowała się 2 Armia Pancerna Gwardii, 3 Armia Uderzeniowa i 47 Armia.
Na prawym skrzydle 1 Armia Wojska Polskiego i 61 Armia musiały forsować Odrę pod ogniem przeciwnika. Czołowe bataliony przekroczyły rzekę w amfibiach, głównie amerykańskich DUKW kierowanych przez młode żołnierki, ale większość wojska musiała forsować rzekę zwykłymi łodziami. Poniesiono ciężkie straty. Wiele łodzi przeciekało i wiele zatonęło, „powiększając dodatkowo straty”. Opór niemiecki był bardzo silny i zdecydowany. W czasie forsowania rzeki przez jeden z batalionów 12 Dywizji Piechoty Gwardii „na drugi brzeg dotarło tylko ośmiu żołnierzy”. Doszło do zamieszania i paniki w szeregach atakujących, również „niektórzy oficerowie polityczni wykazywali duże niezdecydowanie, gdy chodziło o forsowanie rzeki”. To oznacza, że powinni byli bardziej skutecznie wykorzystywać swoje pistolety, aby przywrócić spokój w żołnierskich szeregach. Na lewym skrzydle 33 Armia na swoim przyczółku na południe od Frankfurtu nad Odrą oraz 69 Armia na północ od niego miały odciąć miasto z garnizonem w twierdzy od niemieckich sił głównych.
Gdy w zachmurzone kwietniowe niebo wzleciały kolorowe rakiety sygnalizacyjne, ruszyła radziecka piechota. Żuków, chyba najmniej sentymentalny z radzieckich generałów, wysłał swoją piechotę przez pola minowe, które musiały być oczyszczone przed atakiem jednostek pancernych. „Cóż to za okropny widok widzieć żołnierza wylatującego w powietrze na minie przeciwpancernej” - pisał jeden z oficerów. Z początku 8 Armia posuwała się szybko. Do zwiększenia tempa natarcia zachęcał brak oporu wroga. Samoloty szturmowe z 16 Armii Lotniczej na niskim pułapie atakowały pozycje na skarpie, a samoloty bombowe z 18 Armii Lotniczej koncentrowały się na niszczeniu celów w głębi ugrupowania przeciwnika oraz węzłów łączności. W sektorze 1 Frontu Białoruskiego wykonano ogółem 6500 lotów bojowych, ale widoczność była wciąż niezbyt dobra. Nad rzeką zalegała mgła, unosiły się gęste dymy, zasłaniając cele. W rezultacie samoloty dokonały stosunkowo niewielkich zniszczeń na niemieckich pozycjach obronnych. W wyniku nalotów lotniczych został trafiony i spłonął główny skład amunicji 9 Armii w Alt Zeschdorf, na zachód od Lebus. Niemieckie oddziały, które nawała ogniowa i naloty lotnicze zaskoczyły na otwartym terenie, poniosły największe straty. Kompania Volkssturmu Ericha Schrödera, czterdziestolatka powołanego do służby zaledwie dziesięć dni wcześniej, ruszyła ciężarówkami w kierunku linii frontu około godziny 7.00 wieczorem, zaraz po otrzymaniu sygnału nakazującego osiągnięcie „pełnej gotowości bojowej”. Nie było nawet czasu, by się okopać, gdy zaczęły się naloty lotnicze. Schroder pamięta dwa prawie równoczesne wybuchy bomb. Jeden z odłamków urwał mu wielki palec u nogi, drugi wszedł w lewą łydkę, trzeci w plecy. Próbował gdzieś się schronić. Większość pojazdów, którymi właśnie przyjechali, stała w ogniu, w płomieniach eksplodowały Panzerfausty. Schroder trafił na szczęście na karetkę i odwieziono go do punktu opatrunkowego w Fürstenwalde. Tej samej nocy nalot radzieckich samolotów zniszczył cały budynek punktu opatrunkowego, z wyjątkiem piwnicy, gdzie znajdowali się ranni. Młodzi niemieccy rekruci wpadli w panikę zaraz po rozpoczęciu bombardowania i włączeniu radzieckich reflektorów. Bardziej doświadczeni żołnierze otworzyli skuteczny ogień, chociaż trudno było odnaleźć jakikolwiek cel w unoszącej się w powietrzu mgle i dymie. Dochodziły tylko nawoływania radzieckich żołnierzy, którzy szli do ataku, oraz ryk silników czołgów. Jednak nawet szerokie gąsienice T-34 nie mogły poradzić sobie z błotem na rzecznych rozlewiskach. Niemcy, którym udało się przetrwać nawałę ogniową na pierwszej linii obrony, rzucali gdzie bądź swoją broń i szli w kierunku drugiej linii obrony, krzycząc: Der Iwan kommt! Jeden z młodych żołnierzy biegnących na tyły zobaczył kogoś przed sobą i krzyknął, by go ostrzec. Okazało się, że był to czerwonoarmista. Obaj natychmiast poszukali sobie ukrycia i zaczęli się wzajemnie ostrzeliwać. Chłopiec ku swojemu zdumieniu zabił czerwonoarmistę.
Ziemia została tak zryta radzieckimi pociskami, że artyleria dywizyjna i radzieckie działa przeciwpancerne z trudem nadążały za piechotą. Szczególnie ciężko było przemieścić baterie katiuszy, montowane na podwoziach samochodów ciężarowych. Żołnierze pułków artylerii rakietowej patrzyli z satysfakcją na pierwszych niemieckich jeńców kulących się ze strachu na widok broni, której tak bardzo bał się cały Wehrmacht. Jeńcy mogli też zobaczyć długie kolumny pojazdów w błocie, czekające na przełamanie pozycji niemieckich przez 8 Armię Gwardii Czujkowa i 5 Armię Uderzeniową Bierzarina. Ale postępy tego ranka nie były duże. Żuków, wciąż na posterunku obserwacyjnym na Reitwein Spur, tracił już cierpliwość, przeklinał i groził dowódcom degradacją lub kompanią karną. Doszło też do kłótni z generałem Czujkowem w obecności oficerów jego sztabu, ponieważ 8 Armia Gwardii utknęła na nadodrzańskich łęgach poniżej skarpy. W środku dnia coraz bardziej zaniepokojony i zdenerwowany Żuków, obawiając się rozmowy ze Stalinem, zdecydował o zmianie planów. Pierwotnie armie pancerne miały ruszyć dopiero po przełamaniu linii niemieckiej obrony przez piechotę i zdobyciu Wzgórz Seelow. Marszałek nie mógł już jednak dłużej czekać. Czujkow był przerażony, przewidując chaos, jaki będzie towarzyszył wprowadzeniu do walki nowych dywizji, ale Żuków pozostał nieugięty. O 3.00 po południu skontaktował się ze Stawką. Stalin odpowiedział tylko: „Nie doceniliście wroga. Myślałem, że zbliżacie się już do Berlina, a wy ciągle jesteście na Wzgórzach Seelow. Dużo lepiej poradził sobie Koniew”. Wydawało się, że Stalin przeszedł nad tym do porządku dziennego, ale Żuków zbyt dobrze wiedział, że wszystko zależeć będzie od rezultatów. Katukow otrzymał odpowiednie rozkazy po południu. Miał zaatakować 1 Armią Pancerną Gwardii w kierunku Wzgórz Seelow, podczas gdy 2 Armia Pancerna Gwardii Bogdanowa posuwałaby się w kierunku Neuhardenbergu. Przedwczesne wprowadzenie do bitwy czołgów oznaczało, że artyleria bezpośredniego wsparcia ogniowego, której potrzebuje piechota do zdobycia umocnionych punktów, nie zostanie podciągnięta do przodu ze względu na ;tan gruntu. Doszło rzeczywiście do ogromnego chaosu, jak przewidział to Czujkow, gdy wiele tysięcy pojazdów pancernych ruszyło na przyczółek. Trudna praca czekała jednostki kontroli i regulacji ruchu. Na prawym skrzydle czołgi Bogdanowa poniosły ciężkie straty w wyniku ognia 88-milimetrowych dział przeciwlotniczych, okopanych przed Neuhardenbergiem oraz silnych kontrataków niewielkich grup żołnierzy atakujących Panzerfaustami czołgi. Pluton dział szturmowych, dowodzony przez rachmistrza Gernerta z 111 Brygady Szkolnej, wyłonił się nagle z dymu nad Odrą pod Neutrebbin i podjął walkę z radzieckimi czołgami. Sam Gernert zniszczył siedem: ogólna liczba zniszczonych przez niego czołgów wroga wzrosła następnego dnia do czterdziestu czterech. „Jego wyjątkowa odwaga umiejętność dowodzenia uratowały skrzydło brygady” - napisał generał Hteinrici na wniosku o Krzyż Żelazny. Zanim zdążył go podpisać, 28 kwietnia brygada i cała 9 Armia przestały istnieć jako jednolite formacje. Czołowe brygady armii pancernych dotarły do podnóża Wzgórz Seelow zaczęły wspinaczkę na zbocza. W niektórych miejscach droga biegła tak stromo, że dowódcy musieli szukać innych dróg, na których jednak często natykali się na niemieckie punkty oporu. Na lewym skrzydle czołowe brygady Katukowa w czasie przegrupowania się w kierunku na Dolgelin - Friedershof, na południowy wschód od Seelow, wpadły na Tygrysy 502 batalionu ciężkich czołgów Waffen-SS. Doszło do regularnej, zaciętej bitwy. Radzieckie czołgi, które zapadały się w głębokie rowy przeciwczołgowe, poniosły ciężkie straty. W środku ugrupowania, między Seelow a Neuhardenbergiem, linie obrony tak chwalonej przez Göringa 9 Dywizji Spadochronowej uginały się pod naporem radzieckim. Po rozpoczęciu artyleryjskiego ostrzału kwatera 27 pułku spadochronowego zmieniła miejsce postoju ze wzgórza w Schloss Gusow na bunkier w lasach, za wzgórzem. Kapitan Finckler pozostał w jednym z domów, mając do dyspozycji tylko polowy aparat telefoniczny. Przez dym i kurz widział wielu młodych żołnierzy Luftwaffe, którzy porzucali broń i uciekali na tyły. Do Fincklera dotarł porucznik, który przekazał mu ostrzeżenie, że czerwonoarmiści zbliżają się już do skraju wioski. Pułkownik Menke, dowódca pułku, nakazał natychmiastowy kontratak. Finckler zebrał około dziesięciu żołnierzy z wysuniętego stanowiska dowodzenia, ruszył i natychmiast natknął się na wroga. Zginęli prawie
wszyscy jego spadochroniarze. Finckler i porucznik schronili się w opuszczonym niszczycielu czołgów.
W dowództwie obrony Berlina na Hohenzollerndamm pułkownik Refior, szef sztabu generała Reymanna, „nie wydawał się wcale zaskoczony”, gdy wszystkich obudził „przytłumiony i stały grzmot od wschodu”. Intensywność artyleryjskiej nawały była tak wielka, ze na wschodnich przedmieściach miasta, 60 kilometrów od linii frontu, wywołała efekt podobny do trzęsienia ziemi. Domy drżały, obrazki spadały ze ścian, telefony dźwięczały. „Zaczęło się”, szeptali z lękiem ludzie na ulicach. Nikt już nie miał złudzeń, co to może oznaczać. W szarym świetle pochmurnego poranka „kobiety i dziewczęta stały w niewielkich grupkach, nasłuchując z przerażeniem odległych odgłosów z frontu”. Najczęściej zadawano wtedy pytanie, czy Amerykanie dotrą do Berlina jeszcze przed Rosjanami. Głośnym zapewnieniom władz o silnej obronie na Odrze towarzyszyły działania, które wcale nie zmniejszały obaw mieszkańców stolicy. Rozpoczęto wznoszenie barykad i obsadzanie żołnierzami punktów obrony. Goebbels wygłosił płomienne, ale już nie przekonujące nikogo przemówienie o konieczności rozbicia mongolskiego szturmu na mury miasta. Berlińczyków jednakże najbardziej zajmowało w tym momencie zapełnienie własnych spiżarni, zanim rozpocznie się oblężenie miasta. Nigdy jeszcze kolejki przed piekarniami i sklepami spożywczymi nie były tak długie. Mimo całkowitego braku realizmu na najwyższych szczeblach władzy, ktoś jednak najwidoczniej nie stracił resztek rozsądku i nakazał ewakuację kliniki dziecięcej w Poczdamie poza granice miasta. Budynek został prawie całkowicie zburzony w czasie nocnego nalotu alianckiego 14 kwietnia. Zniszczenia szpitala powiększyła eksplozja pociągu z amunicją na pobliskiej stacji. Chore dzieci zostały przewiezione do pałacu Cecilienhof przez pokryte gruzem ulice ambulansem Czerwonego Krzyża, ciągnionym przez dwa wychudzone konie. Stary książę opuścił pałac kilka tygodni wcześniej, ale w piwnicach pozostało kilku starych oficerów pruskiej armii z żonami. Nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że Poczdam znajdzie się w radzieckiej strefie okupacyjnej. Rankiem 16 kwietnia pielęgniarki usłyszały, że dzieci zostaną przeniesione do Heilstätten, w okolicach Beelitz, na południowy zachód od Berlina. Ewakuowano tam wcześniej już prawie wszystkie berlińskie szpitale, w tym Charite, Auguste-Victoria i klinikę Roberta-Kocha. Chorych ulokowano w pomalowanych na barwy maskujące barakach. Kompleks ten służył jako szpital także w czasie I wojny światowej. Hitler spędził w nim dwa miesiące pod koniec 1916 roku, gdy został ranny. Ale chore dzieci nawet i tu nie były bezpieczne. Gdy wysiadały z autobusu, rozległ się krzyk: „Kryć się! Samoloty!”. Na wysokości czubków drzew leciał samolot Po-2, nazywany przez Niemców „młynkiem do kawy”, który ostrzeliwał cele naziemne. W podziemnym stanowisku dowodzenia w Zossen telefony dzwoniły bez przerwy. Wyczerpany generał Krebs pił wermut, kieliszek za kieliszkiem, nalewając sobie z butelki trzymanej w sejfie. W miarę jak radzieckie lotnictwo i artyleria niszczyły kolejne stanowiska dowodzenia i linie telefoniczne, do Zossen docierało coraz mniej meldunków z frontu. Coraz częściej dzwonili za to różni ministrowie i generał Burgdorf z Kancelarii Rzeszy. Każdy w Berlinie dopominał się najnowszych wieści. Oficerowie w sztabie byli jednak w tym czasie myślami na froncie, wiedząc jakie rozpętało się tam piekło. O 11.00 rano oficerowie OKH zaczęli pytać o plany ewakuacyjne. Zdawali sobie sprawę, że Zossen, leżące na południe od Berlina, znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie, gdy tylko 1 Front Ukraiński przerwie linie niemieckiej obrony na Nysie Łużyckiej. Ktoś poczynił kilka ostrych uwag na temat przewidywań Hitlera, że ofensywa na Berlin będzie tylko manewrem pozorowanym, a głównym celem ataku Armii Czerwonej stanie się Praga. Ku przerażeniu Heinriciego, Hitler przekazał trzy dywizje pancerne pod dowództwo Schörnera, niedawno awansowanego na feldmarszałka. Generał Busse, dowódca 9 Armii, potrzebował rozpaczliwie w tym czasie jednostek pancernych dla zapewnienia możliwości kontrataków. Jego trzy korpusy - CI Armijny na lewym skrzydle, LVI Pancerny generała Helmutha Weidlinga w środku ugrupowania i XI Pancerny SS na prawym
skrzydle - z powodu braku czołgów mogły prowadzić tylko działania obronne. V Korpus Górski SS na południu od Frankfurtu nad Odrą, chociaż znalazł się między dwoma głównymi kierunkami ataków sił radzieckich, zatrzymał natarcie radzieckiej 69 Armii.
Na Oderbruch i Wzgórzach Seelow trwała wciąż chaotyczna bitwa. Ponieważ widoczność była ograniczona, dochodziło często do bezpośrednich starć, nawet walki wręcz. Jeden z żołnierzy pułku grenadierów Korpusu „Grossdeutschland” pisał później, że bagna stały się „nie polem bitwy, ale prawdziwą rzeźnią”. Tej nocy oficer radzieckiej jednostki saperów, Piotr Siebielow, pisał w liście do domu: Ruszyliśmy przed siebie. Cały teren był pocięty kraterami powstałymi po wybuchach pocisków artyleryjskich. Wszędzie zniszczone niemieckie działa, pojazdy, płonące czołgi i wiele ciał, które nasi żołnierze zbierali w jedno miejsce, by ]e pochować. Niebo zachmurzone, mży. Od czasu do czasu przelatuje nad głowami nasz samolot szturmowy. Wielu Niemców już się poddało. Nie chcieli walczyć i oddawać życia za Hitlera.
Inni radzieccy oficerowie dali się bardziej ponieść emocjom. Kapitan Kłoczkow z 3 Armii Uderzeniowej pisał, że ziemia „była pokryta ciałami żołnierzy Hitlera, którzy jeszcze niedawno byli tak butni i zarozumiali”. Dodał, że „ku zdumieniu naszych żołnierzy, niektóre z tych ciał w dziwny sposób ożywały, wstawały i podnosiły ręce do góry”. Te oceny pomijały jednak własne ofiary. 1 Front Białoruski stracił tego dnia trzy razy więcej żołnierzy niż jednostki niemieckie. Późniejsze analizy walk prowadzonych tego dnia wykazały szereg niedociągnięć po stronie radzieckiej. Widać to było szczególnie w 5 Armii Uderzeniowej, która bardzo ucierpiała z powodu „złej organizacji działań bojowych”. Naruszano dyscyplinę rozmów radiowych. System łączności działał tak źle, że „dowódcy nie wiedzieli, co naprawdę się dzieje i przekazywali fałszywe informacje”. Dodatkowo cały ten galimatias pogarszał taki natłok kodowanych depesz i sygnałów, że dowództwo armii nie mogło nadążać z ich rozszyfrowaniem. Wiele ważnych informacji i depesz przychodziło więc z opóźnieniem. Dowódcy meldowali też o zdobyciu celów, do których ich wojska wcale nie dotarły. Trudno stwierdzić, czy działo się tak z powodu panującego wtedy ogólnego zamieszania, czy też nacisków z góry. Cały ten bałagan rozpoczynał się od marszałka Żukowa, który wykrzykiwał przez polowy telefon żądania i komendy do dowódcy armii. Ten z kolei krzyczał jeszcze głośniej, telefonując do dowódców korpusu i dywizji. Dowódca 26 Korpusu Piechoty Gwardii został złapany na kłamstwie. Zameldował o wzięciu jednej z wiosek i posunięciu się do przodu o około 2 kilometry, „podczas gdy nie było to wcale prawdą”. W 248 Dywizji Piechoty jeden z dowódców zagubił nawet własny pułk. W innej dywizji jeden z batalionów został wysłany w niewłaściwym kierunku, co przyczyniło się do opóźnienia natarcia całego pułku. Po rozpoczęciu natarcia oddziały traciły kontakt ze sobą w dymie i mgle. Nie udawało się im także wykryć na czas stanowisk ogniowych artylerii przeciwnika, „które prowadziły ogień na nacierającą piechotę, co powodowało duże straty”. Winą obarczano dowódców, którzy na skutek przyzwyczajeń koncentrowali swoje wysiłki przede wszystkim na tym, aby iść do przodu, a nie na poszukiwaniu najlepszych sposobów zniszczenia sił wroga. Były również poważne straty w wyniku ognia własnej artylerii. Tłumaczono to tym, że „często dowódcy nie umieli obsługiwać przydzielonych im urządzeń technicznych”, co należy odczytać jako brak umiejętności obsługi kompasu i radiostacji. Pierwszego dnia operacji berlińskiej, 16 kwietnia, 266 Dywizja Piechoty poniosła ciężkie straty na skutek ognia własnej artylerii, zanim dotarła do linii drzew. Następnego dnia podobny los spotkał 248 i 301 Dywizje Piechoty. 5 Armia Uderzeniowa meldowała, że wzięła do niewoli 33 000 niemieckich żołnierzy. Nie podawano jednak strat własnych. W tym samym czasie 8 Armia Gwardii natknęła się „na poważne trudności”, co było eufemizmem na określenie zupełnego braku kompetencji, który mógł doprowadzić do klęski. Wina leżała po stronie Zukowa, nie Czujkowa. „Artyleryjskie przygotowanie ataku pozwoliło na zniszczenie umocnień na pierwszej linii obrony, co ułatwiło piechocie jej zdobycie, ale nasza artyleria nie mogła zniszczyć części stanowisk ogniowych przeciwnika, szczególnie na Wzgórzach Seelow. Nie
pomogło nawet wykorzystanie samolotów szturmowych”. Dochodziło również do sytuacji, gdy radzieckie samoloty atakowały lub zrzucały bomby na pozycje własnych wojsk. Dowódcy czołowych batalionów po prostu „nie znali sposobów sygnalizacji, które wskazałyby samolotom nasze pozycje”. Aby wskazać własne pozycje, trzeba było wystrzelić białą i żółtą rakietę sygnalizacyjną, tych zaś wydano wojskom bardzo niewiele, zwłaszcza żółtych. Meldunki z tego okresu wskazują również, że artyleria nie posuwała się dostatecznie szybko za nacierającą piechotą. Planiści nie przewidzieli, że zmasowany ogień artylerii doprowadzi do tego, że podmokły teren stanie się niemal nieprzejezdny. Przeciążone ponad siły były służby medyczne i „w niektórych pułkach ewakuacja rannych z pola bitwy została zorganizowana w całkowicie nieprawidłowy i nieefektywny sposób”. Jeden z działonowych leżał ranny na polu bitwy przez dwadzieścia godzin. Ranni z 27 Dywizji Piechoty Gwardii zostali „pozostawieni bez pomocy medycznej przez cztery do pięciu godzin”, a szpital polowy miał tylko cztery stoły operacyjne. Na południe od Frankfurtu nad Odrą 33 Armia przeżyła ciężką przeprawę z V Korpusem Górskim SS. Tutaj również brakowało sanitariuszy, którzy mogliby w odpowiedni sposób zająć się rannymi. Oficerowie zmuszali niemieckich jeńców, aby pod ostrzałem ewakuowali rannych radzieckich żołnierzy na tyły, a potem przenosili z powrotem amunicję. To wywoływało przerażenie oficerów Oddziału Politycznego, którzy później zresztą krytykowali oficerów politycznych w jednostkach liniowych za to, że nie zajęli się indoktrynacją niemieckich jeńców i „nie wysyłali ich z powrotem do swoich towarzyszy broni, aby przekonać o niecelowości stawiania oporu”. Zresztą ewakuacja i leczenie rannych nie były wcale priorytetem. Nawet w polowym szpitalu funkcjonariusze Smiersza nie wahali się wyciągać lekarzy z sali operacyjnej do zbadania przypadków podejrzanych samookaleczeń, które „stawały się coraz częstsze”10. Bitwa o Wzgórza Seelow z pewnością nie należała do najszczęśliwszych godzin w życiu marszałka Żukowa. Ale mimo błędów w procesie planistycznym, dowodzeniu i łączności nikt nie mógł odmówić żołnierzom i młodszym oficerom Armii Czerwonej odwagi, waleczności i poświęcenia. Ten prawdziwy heroizm - w odróżnieniu od jego propagandowej wersji, która miała służyć jako przykład dla przyszłych pokoleń - niczego jednak nie zmienił w stosunku wyższych dowódców i radzieckiego kierownictwa polityczno-państwowego do żołnierzy. W rozmowach telefonicznych dowódcy zwykle mawiali: „Jak dużo zapałek spalono?” lub „Ile ołówków zostało połamanych?”, gdy pytali o straty we własnych szeregach. Po stronie niemieckiej generał Heinrici, dowódca Grupy Armii „Wisła”, i generał Busse robili wszystko, co było w ich mocy, aby zatrzymać radziecką ofensywę. Ocalali z bitwy żołnierze pewnie do tej pory błogosławią ich decyzję wycofania większości sił z pierwszej linii obrony tuż przed rozpoczęciem artyleryjskiego przygotowania. Niektórzy wyżsi oficerowie wciąż jednak wierzyli w Hitlera. Po zapadnięciu zmroku 16 kwietnia pułkownik Hans-Oscar Wöhlermann, dowódca artylerii w LVI Korpusie Pancernym, udał się do swojego dowódcy generała Weidlinga do Waldsieversdorf, na północny zachód od Mimchebergu. Dowództwo korpusu rozlokowało się w domku letniskowym jednej z berlińskich rodzin. Na pierwszym piętrze paliła się tylko jedna świeczka. Weidling, który nie miał już żadnych złudzeń co do wyniku wojny, jasno przedstawił swoją opinię. Wöhlermann, z monoklem w oku, był wstrząśnięty: „Byłem bardzo rozczarowany tym, że tak oddany i waleczny żołnierz, «twardy jak kamień», jak mówiono o nim w pułku, stracił wiarę w celowość działań podejmowanych przez najwyższe dowództwo”. Ich rozmowę przerwał nalot lotniczy. Potem zaczęły napływać meldunki o powstaniu luki między LVI Korpusem Pancernym i XI Korpusem Pancernym SS na prawym skrzydle, a kolejna mogła pojawić się na skrzydle lewym, co groziło utratą łączności z CI Korpusem. „Mury” Goebbelsa wzniesione przeciwko mongolskim hordom rozpadały się w kawałki.
Ta noc musiała być jedną z najgorszych w życiu Żukowa. Uwaga Kremla skupiła się teraz na Wzgórzach Seelow, których on wciąż nie był w stanie zdobyć. Jego armie nie mogły już wykonać 10
Doświadczenia personelu medycznego z tego okresu były tak przerażające, ze bardzo wielu jego członków zarzuciło później wykonywanie zawodu lekarskiego.
zadania zdobycia „Berlina w szóstym dniu operacji”. Jeden z pułków piechoty Czujkowa dotarł co prawda do miejscowości Seelow, a niektóre z czołgów Katukowa zbliżyły się do pozycji niemieckich, lecz to z pewnością nie satysfakcjonowało Stalina. Radziecki przywódca, który wydawał się odprężony i spokojny jeszcze po południu, tuż przed północą był mocno poirytowany w trakcie rozmowy z Żukowem, gdy ten meldował, że nie zajęto jeszcze Wzgórz Seelow. Zarzucił mu samowolną zmianę planów Stawki. - Czy macie pewność, że jutro zdobędziecie rubież seelowską? - zapytał Żukowa. - Jutro, 17 kwietnia - odpowiedział Żuków - obrona na Wzgórzach Seelow zostanie przełamana. Uważam, że im więcej nieprzyjaciel będzie rzucał swoich wojsk przeciwko naszym, tym szybciej zdobędziemy Berlin, łatwiej bowiem je rozgromić na otwartym polu niż w mieście. Stalin nie wydawał się przekonany. Być może myślał wtedy o Amerykanach, którzy mogli zająć miasto z południowego zachodu, a nie o jednostkach niemieckich znajdujących się na wschód od Berlina. - Zamierzamy - powiedział Stalin - rozkazać Koniewowi, aby pchnął armie pancerne Rybałki i Leluszenki na Berlin od południa, a Rokossowskiemu przyspieszyć forsowanie Odry i zaatakować od północy”. Do swidanja! - uciął rozmowę, odwieszając słuchawkę. Szef sztabu Żukowa, generał Malinin, wkrótce dowiedział się, że rzeczywiście Stalin nakazał Koniewowi rzucenie armii pancernych w kierunku Berlina.
Rosyjscy żołnierze - zarówno w 1814, jak i w 1945 roku - w lekceważący sposób podchodzili do rzek zachodniej Europy, które wydawały im się nieduże porównaniu z wielkimi rzekami ich ojczyzny. Ale każda, którą przekroczyli, miała dla nich szczególne znaczenie, ponieważ znaczyła kolejny etap walki i agresorem. Porucznik Masłow napisał: „Nawet wtedy, gdy zostałem ranny nad Wołgą, pod Stalingradem byłem przekonany, że pewnego dnia wrócę na front i zobaczę tę przeklętą Sprewę”. Nysa Łużycka między Forst a Muskau miała tylko połowę szerokości Odry, ile jej forsowanie pod ostrzałem usytuowanego na przeciwległym brzegu wcale nie było prostym zadaniem. Marszałek Koniew zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem będzie atak na całym froncie, podczas gdy czołowe jednostki przystąpią do forsowania rzeki. Artyleryjski atak rozpoczął się o 6.00 rano czasu moskiewskiego, czyli 3 4.00 rano czasu berlińskiego. Na każdy kilometr frontu przypadało 249 dział. Działania artylerii wspierała nalotami 2 Armia Lotnicza. „Ryk silników samolotów, odgłos dział i wybuchów bomb lotniczych był tak intensywny, że nie można było usłyszeć słów współtowarzyszy, którzy znajdowali ;ię na wyciągnięcie ręki - zapisał jeden z oficerów. - Nawała ogniowa trwała około 145 minut. W czasie przerwy w prowadzeniu ognia jeden z dowódców materii mówił: «Bóg wojny sprawuje się dzisiaj jak nigdy». Obsługi dział pracowały z pełnym zaangażowaniem, zagrzewani do walki przez komendy dowódców: «W gniazdo faszystowskiej bestii - Ognia!», «W szalonego Hitlera - Ognia!», «Za krew i cierpienia naszego narodu - Ognia!»”. Koniew przybył na moment rozpoczęcia ataku ze swojej kwatery pod Wrocławiem, wciąż obleganego przez wojska radzieckie. Udał się na punkt obserwacyjny generała Puchowa, dowódcy 13 Armii. Był to ziemny schron z okopami na skraju sosnowego lasu na skarpie rzeki. Znajdował się już w zasięgu broni strzeleckiej, tak że drugi brzeg obserwowano przez lornety nożycowe. Samoloty 2 Armii Lotniczej generała Krasowskiego przeleciały nad pozycjami na niskiej wysokości i zrzuciły bomby dymne. Zasłonę dymną Dołożono na szerokości 390 kilometrów, aby niemiecka 4 Armia Pancerna nie mogła określić kierunku głównego ataku. Koniew miał w ten dzień dużo szczęścia. Wiatr przesuwał zasłonę, ale nie rozwiał jej zbyt szybko. Jednostki pierwszego rzutu ruszyły na łodziach desantowych i parły szybko do przodu, cały czas zawzięcie wiosłując. W meldunku z 1 Frontu Ukraińskiego tak opisywano ten moment natarcia: „Łodzie desantowe znalazły się na rzece, jeszcze zanim skończyła strzelać artyleria. Aktywiści partii i członkowie Komsomołu byli pierwszymi, którzy znaleźli się na brzegu rzeki, cały czas zachęcając współtowarzyszy do większego wysiłku: «Za Ojczyznę! Za Stalina!»“. Gdy na
przeciwległym brzegu wylądowała pierwsza fala ataku, zatknięto tam wiele czerwonych sztandarów, które miały zachęcać do działania żołnierzy następnych rzutów. Kilka batalionów przekroczyło rzekę wpław. Niektórzy frontowi weterani czynili tak po raz kolejny od czasu walk na Ukrainie. Inne jednostki wykorzystywały wcześniej rozpoznane brody i żołnierze pokonywali je, trzymając broń nad głową. W tym samym czasie ruszyli saperzy, który mieli przygotowywać przeprawy mostowe i promowe. Za batalionami pierwszego rzutu ruszyły także 85-milimetrowe działa. Uchwycono pierwsze przyczółki. Zmasowany ogień artyleryjski spowodował, że opór niemiecki na najdalej wysuniętych pozycjach nie był zbyt silny. Wielu niemieckich żołnierzy było w szoku. Kapral Karl Pafflik tak opisał te chwile po trafieniu do radzieckiej niewoli: „Nie mieliśmy nawet gdzie się ukryć. W powietrzu straszliwe gwizdy i eksplozje. Ponieśliśmy ogromne straty. Ci, którym udało się przeżyć, biegali jak oszalali wokół okopów i schronów. Przerażenie odebrało nam mowę”. Wielu niemieckich żołnierzy wykorzystało dym i chaos, aby oddać się do niewoli. Dwudziestu pięciu żołnierzy z 500 pułku karnego, którzy mieli więcej powodów, by iść do niewoli, poddało się wspólnie. Inni niemieccy żołnierze sami lub w małych grupkach podnosili ręce nad głową i krzyczeli w łamanym rosyjskim: „Iwan! Nie strzelaj! Poddajemy się!”. Dezerter z 500 pułku karnego w trakcie przesłuchania powiedział: „Jedyną obietnicą, której dotrzymał Hitler, była ta złożona, kiedy dochodził do władzy. Dajcie mi dziesięć lat, a nie poznacie Niemiec”. Inni żołnierze narzekali, że oficerowie okłamali ich, mówiąc, że wykorzystane zostaną w walce nowe pociski rakietowe V-3 i V-4. Gdy tylko przeciągnięto przez rzekę liny, promy zaczęły przewozić na drugi brzeg rzeki pierwsze czołgi T-34, które miały wspierać walczącą piechotę. Jednostki wojsk inżynieryjnych 1 Frontu Ukraińskiego przygotowały ogółem 133 punkty przeprawowe w głównym pasie natarcia. Jednostki wojsk inżynieryjnych przydzielone do 3 i 4 Armii Pancernych Gwardii otrzymały rozkazy, aby przygotować środki przeprawowe do forsowania następnej rzeki - Sprewy. Tuż po południu po pierwszym sześćdziesięciotonowym moście na obszarze działania 5 Armii Gwardii rzekę zaczęły przekraczać czołowe jednostki 4 Armii Pancernej Gwardii Leluszenki. Podczas całego południa przeszły przez nią pozostałe jednostki i kontynuowały natarcie. Brygady pancerne otrzymały rozkaz, aby ruszyć do przodu z maksymalną prędkością i przygotować się do odparcia kontrataku 4 Armii Pancernej z 21 Dywizją Pancerną jako główną siłą uderzeniową. Na południowym skrzydle frontu sforsowały rzekę 2 Armia Wojska Polskiego i 52 Armia. Obie kierowały się na Drezno. Koniew miał wszelkie powody, by być zadowolonym z pierwszego dnia ofensywy. Jego jednostki pokonały już połowę drogi do Sprewy. Później dopiero zwrócono uwagę, że w tej fazie natarcia proces ewakuacji rannych do szpitali polowych odbywał się w „niedopuszczalnie wolnym” tempie, ale marszałek nie wydawał się tym przejęty. O północy zameldował o sytuacji Stalinowi. Stalin, który dopiero co skończył rozmowę z Żukowem, powiedział mu wtedy: „U Żukowa jest na razie ciężko. Wciąż przełamuje obronę. Skierujcie Rybałkę [3 Armia Pancerna Gwardii] i Leluszenkę [4 Armia Pancerna Gwardii] na Zehlendorf [najbardziej wysunięte na południowy zachód przedmieście Berlina]. Pamiętacie chyba, co zostało uzgodnione ze Stawką”. Koniew pamiętał doskonale, zwłaszcza moment, gdy Stalin przekreślił linię rozgraniczenia między nim a Żukowem w Lübben, otwierając możliwość ataku 1 Frontu Ukraińskiego na Berlin od południa. Wybór przez Stalina Zehlendorfu jako punktu, do którego miał skierować swoje armie pancerne Koniew, jest sprawą najbardziej znaczącą. Najwyraźniej Stalin chciał, aby Koniew jak najszybciej znalazł się na tym przedmieściu Berlina, mogła to być bowiem linia podejścia do miasta wojsk alianckich z przyczółka w Zerbst. Nie był to też pewnie przypadek, że za Zehlendorfern leżał Dahlem z Kaiser-Wilhelm-Institut i jego instalacjami nuklearnymi. Trzy godziny wcześniej, o 9.00 wieczorem, generał Antonow w czasie spotkania w Stawce, najwyraźniej na polecenie Stalina, raz jeszcze wprowadził w błąd Amerykanów, gdy ci wspomnieli, że meldunki niemieckie mówią o rozpoczęciu ofensywy na Berlin. W depeszy do Departamentu Stanu przesłano informację: „[Antonow] powiedział, że Rosjanie zaczęli w dużej skali działania w środkowym sektorze frontu w celu rozpoznania niemieckiego systemu obrony”.
16 Seelow i Sprewa Po nocnych rozmowach Stalina z Żukowem i Koniewem 16 kwietnia wyścig dwóch radzieckich marszałków zaczął się na dobre. Koniew, nieco podbechtany przez Stalina, odniósł się do ofensywy na Berlin entuzjastycznie. Żuków z kolei, chociaż wciąż jeszcze próbował przedrzeć się przez Wzgórza Seelow, wierzył, że Berlin będzie tylko jego. Siedemnastego kwietnia zachmurzenie zaczęło się zmniejszać i przestało wreszcie mżyć. Samoloty lotnictwa szturmowego mogły więc atakować cele na Wzgórzach Seelow z o wiele większą dokładnością. Na brzegach Odry płonęły miasteczka, wioski i pojedynczo stojące zabudowania. Artyleria radziecka ostrzeliwała każdy budynek, aby niszczyć potencjalne stanowiska ogniowe i dowodzenia. W powietrzu czuć było wyraźnie swąd spalonych ludzkich ciał. W wyniku ostrzału artyleryjskiego budynków gospodarczych zginęła też ogromna liczba zwierząt, które nie mogły stamtąd uciec. Za liniami niemieckimi punkty opatrunkowe były przepełnione rannymi. Lekarze mieli pełne ręce roboty. Postrzał w brzuch równał się wyrokowi śmierci, gdyż operacja takiego rannego trwałaby zbyt długo. Zajmowano się przede wszystkim tymi, którzy mogli być zdolni do walki. Specjalnie poinstruowani oficerowie sprawdzali nieustannie szpitale polowe, aby wyłowić z ogromnej masy rannych tych, którzy byli jeszcze w stanie wziąć do ręki broń. Żandarmeria polowa na doraźnie przygotowanych blokadach drogowych wyszukiwała maruderów i dezerterów, zdrowych czy nawet lekko rannych, których można było z powrotem wysłać na front. Gdy tylko zebrano odpowiednio dużą ich liczbę, byli wysyłani prosto na pierwszą linię. Żołnierze nie tylko nazywali żandarmów „psami łańcuchowymi”, ale także Heldenklauen, „pazurami na bohaterów”, ponieważ nie widzieli prawdziwej bitwy, a wyłapywali każdego, kto tylko próbował się z niej wycofać. W służbowym zapale żandarmeria polowa zgarniała również tych, którzy naprawdę próbowali dołączyć do macierzystych batalionów. Doświadczeni i odważni żołnierze często walczyli w oddziałach składających się z piętnasto-, szesnastoletnich członków Hitlerjugend, niektórych wciąż w krótkich spodenkach. Dla tych młodocianych żołnierzy produkowano nawet specjalne hełmy w mniejszych rozmiarach, ale nie wystarczało ich dla wszystkich. Gdy zsuwały się mocno na oczy, ledwo można było zobaczyć pod nimi pełne napięcia blade twarze. Grupa radzieckich saperów z 3 Armii Uderzeniowej, którą wezwano do zrobienia przejść w polach minowych, została w pewnym momencie mocno zaskoczona, gdy z okopów wyłoniło się kilkunastu Niemców, którzy chcieli się poddać. Nagle z bunkra wyszedł młody chłopiec. „Nosił długi płaszcz i czapkę - zapisał kapitan Sulchaniszwili. - Wystrzelił serię ze swojego pistoletu maszynowego. Gdy zobaczył, że nie upadłem i nic mi się nie stało, rzucił broń i się rozpłakał. Próbował krzyczeć - Hitler kaputt! Stalin gut! Roześmiałem się i uderzyłem go tylko w twarz. Biedni chłopcy. Zrobiło mi się ich żal”. Najbardziej niebezpieczni byli ci członkowie Hitlerjugend, których rodziny zostały zabite, a domy zniszczone w wyniku ofensywy Armii Czerwonej. Szukali teraz przede wszystkim śmierci w boju. Chcieli ze sobą zabrać na tamten świat tylu bolszewików, ilu tylko będzie możliwe.
Armia niemiecka była jednak wciąż zdolna do stawiania zaciętego oporu, o czym mieli się przekonać Żuków i jego żołnierze. 17 kwietnia rano rozpoczęła się kolejna nawała artyleryjska, ruszyły do przodu armie pancerne Katukowa i Bogdanowa. Żuków nie uzyskał jednak sukcesu, który obiecał Stalinowi. Celny ogień 88-milimetrowych armat przeciwpancernych i ataki drużyn z Panzerfaustami zniszczyły wiele radzieckich czołgów. W środku dnia, gdy brygady pancerne Katukowa doszły do Dolgelin i Friedersdorfu, musiały stawić czoła kontratakowi Dywizji Pancernej „Kurmark” i ich Panterom.
Generałowi Juszczukowi, dowódcy 11 Korpusu Pancernego, udało się mimo wszystko okrążyć Seelow i wejść na Reichstrasse I, starą drogę prowadzącą z Berlina do Królewca. Czołgi Juszczuka znalazły się jednak wkrótce pod ogniem artylerii sąsiedniej radzieckiej 5 Armii Uderzeniowej. Ta sytuacja doprowadziła do „bardzo niekulturalnej” kłótni z dowództwem armii Bierzarina. Od ognia artylerii ucierpiały wtedy nie tylko czołgi. W jednym z meldunków stwierdzono, że „w opinii dowódców jednostek piechoty artyleria nie ostrzeliwuje konkretnych celów, ale tylko określone obszary”. W tym całym zamieszaniu wokół Seelow czołgi Juszczuka były często atakowane z bardzo bliskiej odległości Panzerfaustami. Radzieccy żołnierze szukali po pobliskich domach materacy sprężynowych, które przymocowywali do boków i wież czołgów. Dzięki takim prostym sposobom ładunek kumulacyjny Panzerfausta eksplodował wcześniej, nie na samym pancerzu. Czołgi T-34 i IS-2 obu armii pancernych „równały” wszystkie okopy, jakie tylko napotkały na swojej drodze, chociaż przytłaczająca ich większość była już opuszczona. W najbardziej na północ wysuniętej części Oderbruch 3 Armia Uderzeniowa, wspierana na prawym skrzydle przez 47 Armię, spychała jednostki CI Korpusu Armijnego, którego pułki składały się na ogół z młodych rekrutów i podchorążych szkół oficerskich. Pułk „Potsdam”, który odtworzono pod Neutrebbin, został wkrótce zepchnięty za błotniste brzegi Starej Odry mającej w tym miejscu szerokość prawie dziesięciu metrów. W pułku pozostało już tylko 38 chłopców zdolnych do walki. Wkrótce usłyszeli odgłos czołgowych silników. „Znowu nas, piechotę, wystrychnięto na dudka. Oczekiwano, że zatrzymamy Rosjan, podczas gdy reszta wojska ruszyła na zachód”. Do odpierania ataków radzieckich czołgów pozostało zaledwie kilka dział samobieżnych. W dywizyjnych jednostkach artylerii, po wystrzeleniu ostatnich pocisków, wysadzano kolejne działa i ewakuowano się na zachód. W ślad za nimi ruszało także wielu piechurów. Doszło do całkowitego rozpadu dyscypliny, który przyspieszyły plotki o przerwaniu ognia na froncie zachodnim. W środku niemieckiego ugrupowania linie obrony 9 Dywizji Spadochronowej załamały się całkowicie. Dowódcą tej jednostki był generał Bruno Bräuer, który wcześniej poprowadził desant na Heraklion na Krecie. Zawsze elegancki, został po zdobyciu wyspy dowódcą tamtejszego niemieckiego garnizonu. Mimo niedorzecznych przechwałek Göringa o nadludzkich możliwościach jego spadochroniarzy, okazało się, że w tej kampanii Bräuerowi przyszło dowodzić jednostką składającą się tylko z mało doświadczonego w walce personelu naziemnego Luftwaffe. Co więcej, wielu z jego ludzi nigdy nie wykonało żadnego skoku ze spadochronem, a doprawdy nieliczni brali udział w prawdziwej bitwie. Gdy zaczęła się nawała artyleryjska, oficerowie nie byli w stanie opanować powstałej paniki, zwłaszcza gdy ogień otworzyły katiusze. Pułkownik Menke, dowódca 27 pułku spadochronowego, zginął, gdy czołgi T-34 przerwały linię obrony w pobliżu jego stanowiska dowodzenia. Dopiero późnym rankiem 17 kwietnia, kiedy przybyły posiłki - czołgi Pantery, Panzer IV i działa samobieżne, dywizja spadochronowa była w stanie przegrupować się i odtworzyć częściowo gotowość bojową. Ale linie niemieckiej obrony zaczęły znowu pękać pod coraz silniejszym naporem przeciwnika. Wöhlermann, dowódca artylerii LVI Korpusu, odnalazł Bräuera „kompletnie załamanego po ucieczce jego żołnierzy”. Stan straszliwego napięcia nerwowego spowodował u niego głęboką depresję. Był to w tym momencie naprawdę nieszczęśliwy człowiek. Zaraz po wojnie stanął przed sądem w Atenach i został skazany na śmierć za zbrodnie popełnione na Krecie. Stracono go w 1947 roku. O 6.30 wieczorem w kwaterze generała Weidlinga pojawił się z niezapowiedzianą wizytą Ribbentrop, żądając wprowadzenia w sytuację. Prawie w tym samym momencie przybył z frontu pułkownik Wöhlermann. Weidling przedstawił go: „To dowódca mojej artylerii, który właśnie przyjechał z frontu - i dodał - może panu przedstawić sytuację”. Nakazał, by niczego nie ukrywał. Meldunek Wöhlermanna „wywarł na ministrze spraw zagranicznych piorunujące wrażenie”. Ribbentrop zadał jedno czy dwa pytania zachrypłym, bardzo już słabym głosem. Potem zrobił kilka uwag na temat możliwej „dwudziestogodzinnej” zmiany sytuacji na froncie i wskazał na możliwość podjęcia negocjacji z Amerykanami i Brytyjczykami. Być może właśnie to założenie spowodowało wysłanie przez generała Bussego depeszy: „Utrzymać się jeszcze przez dwa dni. Potem wszystko się wyjaśni”. Sugerowanie możliwości zawarcia umowy z zachodnimi aliantami było jednym z
ostatnich kłamstw przywódców hitlerowskich Niemiec. Maruderzy z jednostek walczących nad Odrą wycofywali się do lasów na stromych zboczach Wzgórz Seelow. Często tylko po to, aby przekonać się, że przed nimi znajdują się już jednostki radzieckiej piechoty i czołgi. Grupy zdezorientowanych żołnierzy strzelały nawet do swoich towarzyszy broni. Zresztą także radzieckie lotnictwo i artyleria bombardowały zarówno swoje wojska, jak i pozycje niemieckie. Luftwaffe skierowało do walki tyle Focke-Wulfów, ile tylko było można. Pod wieczór zaatakowano przeprawy na Odrze. Wszystko jednak na próżno. Meldunek z jednego z niezidentyfikowanych źródeł stwierdzał, że „niemieccy piloci często taranowali radzieckie bombowce i oba wraki spadały potem w płomieniach na ziemię”. Jeśli to prawda, oznaczało to odwrócenie się ról z 1941 roku, gdy w ogromnej desperacji w pierwszych dniach operacji „Barbarossa” w podobny sposób atakowali Niemców radzieccy piloci. Zaskakujące były relacje o wykorzystaniu samolotów do samobójczych ataków na radzieckie mosty na Odrze. Luftwaffe ukuło nawet swoją nazwę tych misji - Selbstopfereinsatz. Piloci dywizjonu „Leonidas”, stacjonującego w Jüterbogu i dowodzonego przez podpułkownika Heinera Langego, mieli według niektórych relacji podpisywać specjalne deklaracje zakończone słowami: „Zdaję sobie sprawę, że zadanie to zakończy się moją śmiercią”. 16 kwietnia odbyła się pożegnalna potańcówka dla pilotów, na którą zaproszono dziewczęta z pobliskiej jednostki łączności. Po tańcach śpiewano piosenki. Generał major Fuchs, dowódca całego zgrupowania „walczył z napływającymi do oczu łzami”. Następnego ranka niemieckie lotnictwo rozpoczęło naloty na 32 „mosty nawodne” już zbudowane lub w trakcie budowy. Rzucili do ataku różnego typu samoloty - Focke-Wulfy 190, Messerschmitty 109 i Junkersy 88 - wszystkie, które były dostępne. Jednym z „pilotów-samobójców” wykonujących tego dnia zadanie bojowe na samolocie Focke-Wulfz 500-kilogramową bombą był Ernst Beichl. Cel stanowił most pontonowy pod Zellin. Potem rozpoznanie lotnicze potwierdziło jego zniszczenie, ale niemieckie meldunki o zniszczeniu w ciągu kolejnych trzech dni 17 przepraw wydają się mocno przesadzone. Z pewnością został wtedy zniszczony most kolejowy pod Kostrzynem. Jednak strata 35 pilotów i samolotów była zbyt wysoką ceną za doraźny sukces. Nie powstrzymało to generała majora Fuchsa od podania ich nazwisk w specjalnej urodzinowej depeszy „do Führera z okazji zbliżających się pięćdziesiątych szóstych urodzin”. To był ten rodzaj upominku, który wtedy mógł sprawić Hitlerowi największą przyjemność. Cała operacja musiała jednak zostać wstrzymana, ponieważ armie pancerne marszałka Koniewa zaczęły nieoczekiwanie zbliżać się do Berlina z południowego wschodu i zagrażać lotnisku w Jüterbog.
Koleje wojny wciąż sprzyjały 1 Frontowi Ukraińskiemu Koniewa, który przekroczył Nysę Łużycką. 13 Armia i 5 Armia Gwardii przerwały już drugą linię niemieckiej obrony. Mimo wciąż trwających ciężkich walk Koniew wysłał swoje brygady pancerne nad Sprewę między Cottbus i Sprembergiem. W wyniku ognia artylerii i ciągłych ataków samolotów szturmowych płonęły olbrzymie tereny sosnowych lasów, co stanowiło wielkie niebezpieczeństwo dla czołgów, które z tyłu kadłuba przewoziły w beczkach zapas paliwa. Szybkość działania była jednak w tym wypadku najważniejsza, istniała bowiem szansa sforsowania Sprewy, zanim niemiecka 4 Armia Pancerna zdąży zorganizować tam obronę. Jednostki Koniewa już czuły zapach zwycięstwa. Wśród żołnierzy 4 Armii Pancernej Gwardii panowało przekonanie, że „jeżeli Niemcy nie byli w stanie zatrzymać ich na Nysie Łużyckiej, teraz nie mogą zrobić już nic”. Przed rozpoczęciem ataku dowódcy przeprowadzali jak zawsze kontrolę stanu broni i wyposażenia. Jeden z młodych członków partii komunistycznej miał zanieczyszczoną, zardzewiałą broń: „Jak zamierzacie z niej strzelać?! wrzeszczał oficer. - Powinniście stanowić przykład dla innych, a nie potraficie zadbać o własną broń!”. Radziecki klin pancerny posuwający się w kierunku Berlina stwarzał poważne niebezpieczeństwo niemieckiego kontrataku na linie komunikacyjne i zaopatrzenia. Koniew skierował więc 5 Armię Gwardii Żadowa na lewo w kierunku Sprembergu i 3 Armię Gwardii na prawo, aby odepchnąć
Niemców na Cottbus. Tego wieczoru czołowe brygady 3 Armii Pancernej Gwardii dotarły do Sprewy. Generał Rybałko, który był dumny z tego, że posunął się najdalej ze wszystkich dowódców armii, postanowił nie czekać na sprzęt przeprawowy. Wybrał miejsce, które wydawało się dogodne do przeprawy i wysłał jeden z czołgów, aby zbadał bród. Woda sięgnęła tylko do górnej części gąsienic. Po pierwszym ruszyły następne, forsując rzekę jak prawdziwa jednostka kawalerii. Z drugiego brzegu ostrzeliwały je karabiny maszynowe, które jednak nie były zbyt groźne. Przez noc na drugi brzeg Sprewy przeprawiły się prawie w całości dwie armie pancerne. Koniew zdawał sobie doskonale sprawę, że czołgom trudno będzie pokonać teren Łużyc, pełen jezior, bagien, kanałów i lasów, ale gdyby udało się utrzymać tempo natarcia, istniała możliwość wyjścia na drogi wiodące do Berlina, niezbyt jeszcze mocno bronione. Niemiecka 4 Armia Pancerna wykorzystała bowiem już swoje odwody operacyjne do podjęcia próby odtworzenia drugiej linii obrony, a dowództwo obrony Berlina było wciąż bardziej przekonane o większym zagrożeniu ze strony frontu Żukowa. Koniew doszedł do podobnego wniosku jak Żuków. Uważał, że łatwiej będzie pokonać przeciwnika na otwartym polu, a nie na ulicach Berlina. Nie wspomniał o tym jednak ani słowem, gdy rozmawiał w nocy ze Stalinem ze swojego wysuniętego stanowiska dowodzenia, które znajdowało się w niewielkim zameczku na wzgórzu ukrytym wśród sosnowych lasów. Koniew kończył właśnie składanie meldunku Stalinowi, gdy ten nagle mu przerwał. - Żuków wciąż przełamuje obronę - Stalin zrobił długą pauzę, której Koniew postanowił nie przerywać. - Czy nie należałoby - kontynuował Stalin - po przerzuceniu szybkich jednostek Żukowa przepuścić je na Berlin przez wyłom na odcinku waszego frontu? Nie była to jednak poważna propozycja, ale raczej prowokacja, aby zmusić Koniewa do przedstawienia jego planu. - Towarzyszu Stalin - natychmiast odpowiedział Koniew - to zajmie dużo czasu i wprowadzi dużo zamieszania... Sytuacja naszego frontu jest dobra, sił mamy dosyć i jesteśmy w stanie skierować nasze armie pancerne na Berlin. Koniew dodał też, że natarcie pójdzie przez Zossen, gdzie, jak obaj doskonale wiedzieli, znajdowało się OKH. - Bardzo dobrze - odpowiedział Stalin. - Zgadzam się. Skierujcie armie pancerne na Berlin.
Siedemnastego kwietnia w dzielnicy rządowej w Berlinie nikt naprawdę nie wiedział, co należy robić. Opracowywano kolejne deklaracje, ponawiano groźby wykonywania egzekucji. Himmler wysłał rozkaz do wszystkich dowódców wojskowych: „Żadne miasto niemieckie nie zostanie ogłoszone miastem otwartym. Każda wioska i każde miasto musi być bronione wszystkimi możliwymi środkami. Każdy Niemiec, który nie wypełni swojego obowiązku wobec narodu, straci życie i honor”. Rozkaz ten jednak ignorował całkowicie fakt, że armia niemiecka nie miała już prawie amunicji, paliwa i racji żywnościowych dla żołnierzy. Nazistowska biurokracja, nawet na tych najniższych szczeblach, nie zmieniła jednak swojego postępowania. Do niewielkiego miasteczka Woltersdorf, na południe od Reichstrasse I prowadzącej do Berlina, 17 kwietnia dotarła fala uchodźców. Jednak lokalne władze zezwoliły na opuszczenie miasta „wyłącznie niezatrudnionym [mieszkańcom] oraz tym, którzy nie nadają się do służby w Voikssturmie”, i to tylko wtedy, gdy mieli „pisemne potwierdzenie uzyskania kwatery w miejscu przeznaczenia”. W dodatku każda osoba musiała uzyskać zgodę Kreisabschnittsleitera, lokalnego szefa partii nazistowskiej. Ale duch oporu był już daleki od fanatyzmu. Pluton Volkssturmu, stacjonujący w tym miasteczku, zwrócił się o zwolnienie z dalszego pełnienia swoich obowiązków.
Jednostki Koniewa znajdowały się już mniej niż 80 kilometrów na południowy zachód od stanowisk dowodzenia OKH i OKW w Zossen. Wciąż jednak ani 4 Armia Pancerna, ani Grupa
Armii „Środek” feldmarszałka Schörnera nie meldowały o tym, że radzieckie 3 i 4 Armie Pancerne Gwardii sforsowały Sprewę i brakuje rezerw, aby je zatrzymać. Uwagę oficerów sztabowych w Zossen przykuwały głównie walki na Wzgórzach Seelow. Generał Heinrici wysłał większą część swoich odwodów - III Korpus Pancerny SS „Germania” Steinera - aby wesprzeć 9 Armię. W południe 17 kwietnia 11 Dywizja SS „Nordland” otrzymała rozkazy, aby przegrupować się na południe od Seelow. W „Nordland” walczyli głównie Duńczycy i Norwegowie, chociaż byli tu również Szwedzi, Finowie i Estończycy. Później pojawiały się informacje, że w dywizji byli również Brytyjczycy, ale wydaje się to wątpliwe. Jednostką dowodził SS-Brigadeführer Joachim Ziegler. Miał do swojej dyspozycji około pięćdziesięciu pojazdów opancerzonych, głównie w batalionie rozpoznawczym i batalionie czołgów „Hermann von Salza”. Główną siłę bojową dywizji stanowili grenadierzy pancerni z pułków „Danmark” i „Norge” oraz batalion saperów. Dywizja „Nordland” została ewakuowana z Kurlandii i rzucona do walki u ujścia Odry, na wschód od Szczecina. W sumie od początku roku straciła 15 000 żołnierzy, w tym 4500 zabitych lub zaginionych. Heinrici wysłał również kolejną zagraniczną formację Waffen-SS, Dywizję „Nederland”, jeszcze dalej na południe. Miała ona przemieścić się na południowy zachód od Frankfurtu nad Odrą i Müllrose, by walczyć w ugrupowaniu V Korpusu Górskiego SS. Stosunki między Waffen-SS a Wehrmachtem były w tym okresie już bardzo napięte. Himmler wściekł się, gdy usłyszał, że Heinrici chce pozbawić Steinera jego najlepszych dywizji. Poza tym dowódcy Dywizji „Nordland” niezbyt palili się do służby w ramach struktur Wehrmachtu i nie śpieszyli się, aby rozpocząć walkę pod nowym dowództwem. Osiemnastego kwietnia, w środę, dzień wstawał z czerwoną poświatą na wschodzie. Walczący na Wzgórzach Seelow żołnierze mieli jak najgorsze przeczucia. Wkrótce usłyszeli ryk czołgowych silników i odgłos mielących ziemię gąsienic. W chwilę potem rozpoczął się atak powietrzny. Samoloty szturmowe zaatakowały kolumny Dywizji „Nordland”, które zbliżały się do linii frontu. Grudy ziemi spadały na grenadierów pancernych jadących w otwartych ciężarówkach. Ziegler ruszył natychmiast do kwatery Weidlinga, aby poinformować go, że jego pojazdom zabrakło paliwa i dlatego stracił tak wiele czasu. Weidling wpadł w furię. Żuków również nie był tego ranka w najlepszym nastroju. Już wiedział, że armie Koniewa uzyskały zezwolenie, aby ruszyć na północ, w kierunku Berlina. W nocnej rozmowie telefonicznej Stalin wspomniał mu również o możliwości skierowania na Berlin jednostek 2 Frontu Białoruskiego Rokossowskiego, gdy tylko przekroczą Odrę. Wierchowny stwierdził, że Stawka może pomóc w dowodzeniu frontem. Żuków nad ranem wydał jasne i zdecydowane rozkazy swoim dowódcom armii. Powinni osobiście udać się na linię frontu i zameldować o sytuacji. Artyleria zostanie przemieszczona do przodu, aby niszczyć ogniem na wprost umocnienia niemieckie. Nakazał zwiększenie tempa natarcia; prowadzenie ataków na pozycje niemieckie w dzień i noc. Raz jeszcze szara żołnierska masa miała zapłacić krwią za błędy swojego dowódcy, który teraz poddawany był ogromnym naciskom z samej góry. Po kolejnej nawale ogniowej i bombardowaniu przez samoloty jednostki frontu Żukowa, wyczerpane nieustanną walką, wczesnym rankiem ruszyły znów do natarcia. Na prawym skrzydle 47 Armia atakowała Wriezen, 3 Armia Uderzeniowa kierowała się w kierunku drogi Wriezen Seelow, ale w okolicach Kunersdorf napotkała silny opór przeciwnika. 5 Armii Uderzeniowej i 2 Armii Pancernej Gwardii udało się wreszcie ruszyć w kierunku drogi biegnącej na północ od Neuhardenbergu, zostały jednak wkrótce zatrzymane. 8 Armia Gwardii Czujkowa i 1 Armia Pancerna Gwardii Katukowa w tym samym czasie walczyły o Seelow i rejon Dolgelin Friedersdorf. Czujkowa tego dnia wyprowadziło z równowagi to, że sąsiednia 69 Armia nie posunęła się prawie, co niebezpiecznie odsłoniło jego prawe skrzydło. Na szczęście wszystkie siły Bussego byry już zaangażowane w walce. Faktycznie jednak oba skrzydła frontu Żukowa nie odniosły sukcesu. Na południe od Frankfurtu 33 Armia wciąż atakowała pozycje Dywizji SS „30. Januar” V Korpusu Górskiego. Na północnym skraju koryta Odry 61 Armia i 1 Armia Wojska Polskiego nie mogły posunąć się dalej, dopóki nie zostanie zdobyte Wriezen.
Przełom nastąpił za Seelow na Reichstrasse I. O godzinie 9.40 rano 18 kwietnia pułkownik Eismann z dowództwa Grupy Armii „Wisła” otrzymał wiadomość, że „czołowe jednostki przeciwnika przełamały pozycje pod Diedersdorf’. Kierowały się teraz na Müncheberg wzdłuż Reichstrasse I. Piechota niemiecka w popłochu opuszczała pozycje. Dwadzieścia minut później Eismann, na nalegania Heinriciego, zadzwonił do pułkownika de Maiziere z OKH, aby dowiedzieć się, co dzieje się z 7 Dywizją Pancerną. Heinrici pilnie potrzebował tej dywizji do zamknięcia luki między lewym skrzydłem 9 Armii a prawym skrzydłem 3 Armii Pancernej. W środku dnia Busse połączył się z Heinricim. „Dzisiaj wszystko się rozstrzygnie” - meldował przez telefon. Dwa główne uderzenia nadchodziły z południowego zachodu od Wriezen i wzdłuż Reichstrasse I. Busse nie mógł już nic poradzić na rozpad linii obrony swojej armii. 3 Armia Uderzeniowa i 5 Armia Uderzeniowa dokonywały właśnie wyłomu w pozycjach niemieckich między Wriezen i Seelow. Kilka kilometrów na zachód od Seelow, w pobliżu wioski Altrosenthal, Niemcy rozpoczęli kontratak z wykorzystaniem piechoty i czołgów. Major Andriejew z 248 Dywizji Piechoty 5 Armii Uderzeniowej pozostawił w tym rejonie dwie kompanie, które miały zatrzymać atak niemiecki, a trzecią poprowadził na tyły niemieckiego zgrupowania. „Jego batalion zlikwidował 153 żołnierzy i oficerów przeciwnika oraz zniszczył dwa czołgi”. To była bezlitosna i krwawa bitwa. Pod Hermersdorf, na południowy zachód od Neuhardenbergu, radziecka piechota mijała płonący wrak czołgu T-34 trafionego pociskiem z Panzerfausta. Niemiecki żołnierz w okopie obok krzyczał i prosił o pomoc. W czasie bitwy granat eksplodował i urwał mu stopę. Nie miał już siły, by się wyczołgać. Żołnierze Armii Czerwonej pozostawili go bez pomocy, w odwecie za spalony czołg. O 4.20 po południu do dowództwa Grupy Armii „Wisła” zatelefonował Göring, wściekły z powodu rozbicia 9 Dywizji Spadochronowej i rozkazał, aby generała Bräuera pozbawiono dowództwa dywizji. O 6.45 do Heinriciego zadzwonił Busse. Rozcięcie ugrupowania jego armii na części stało się już faktem. Pytał tylko „który sektor jest ważniejszy z punktu widzenia dowodzenia grupą armii, północny czy południowy?”. O 7.50 wieczorem oficer łącznikowy Luftwaffe poinformował wydział operacyjny Grupy Armii „Wisła”, że samoloty sił powietrznych zniszczyły 53 samoloty wroga, 43 czołgi i kolejne 19 „prawdopodobnie”. Ktoś w sztabie grupy armii postawił przy tych liczbach w dzienniku działań bojowych dwa wykrzykniki, aby przynajmniej w ten sposób wyrazić swój sceptycyzm wobec owych danych. Walki były co prawda zacięte, ale straty Armii Czerwonej strona niemiecka wyraźnie zawyżała. Nazistowska gazeta „Der Angriff pisała o zniszczonych tego dnia „426 radzieckich czołgach”. Prawdą jest jednak to, że straty radzieckie były w tych walkach o wiele wyższe niż niemieckie. Żuków w bitwie o Wzgórza Seelow stracił 30 000 żołnierzy, podczas gdy straty niemieckie wyniosły tylko 12 000.
Niemieccy jeńcy wojenni wysłani na tyły wojsk radzieckich mijali niekończące się kolumny czołgów, dział samobieżnych i innych pojazdów gąsienicowych, jadących w kierunku linii frontu. „I to jest ta armia, która w 1941 roku miała gonić ostatkiem sił”, myślało wielu z nich. Radzieccy żołnierze piechoty, idący po drugiej stronie drogi, witali ich okrzykami Gitler kapuuut! i pokazywali gest podrzynania gardła. Jeden z niemieckich jeńców był przekonany, że wiele martwych ciał przy drodze było „ciałami radzieckich żołnierzy zmiażdżonych gąsienicami własnych czołgów”. Widział też czerwonoarmistów, którzy strzelali ze zdobycznych Panzerfaustów do już na wpół zrujnowanych domów. Inni zdzierali płaszcze z poległych współtowarzyszy broni. W jednej z wiosek z kolei żołnierze strzelali do bocianiego gniazda, jakby ćwiczyli strzelanie do celu. Niektórzy z jeńców zostali zabrani do pięknego zamku w Neuhardenbergu. Tam zobaczyli niewiarygodne sceny. Jeden z żołnierzy eskorty zauważył „wspaniały kandelabr”, podniósł do góry pistolet maszynowy i wystrzelił w jego kierunku serię. Starszy oficer upomniał go, ale „wydawało się, że nie zrobiło to zbyt wielkiego wrażenia”. Jeden z pododdziałów 5 Armii Uderzeniowej meldował, że „w miejscowości Gusow uwolnionych
zostało 16 rosyjskich kobiet. Żołnierz nazwiskiem Cynbaluk rozpoznał jedną z nich, Tatianę Szestierjakową. Kobiety te opowiedziały żołnierzom o cierpieniach, jakich doznały w niewoli. Mówiły też o tym, że właścicielka majątku, w którym pracowały, Frau Fischke, stwierdziła, zanim ewakuowała się wraz z innymi, że «Rosjanie są gorsi niż śmier滓. Oddziały polityczne armii meldowały też o oburzeniu czerwonoarmistów malowanymi na ścianach sloganami „faszystowskiej propagandy” o konieczności obrony kobiecego honoru przed bolszewikami.
Osiemnastego kwietnia, na południe od Berlina, przed Koniewem stanęły poważne problemy. Feldmarszałek Schörner, dowódca Grupy Armii „Środek”, zaalarmowany faktem sforsowania Sprewy rozpoczął w pobliżu Görlitz kontratak na skrzydło 52 Armii idącej na Drezno. Schörner nie zdążył jednak skoncentrować odpowiednich sił i wysyłał swoje wojska do walki częściami. 52 Armia bez większych problemów odparła natarcie. 2 Armia Wojska Polskiego na początku nie zatrzymała ataku, ale jej kolejne przeciwuderzenia przez następne dni spowodowały wyraźny spadek tempa niemieckiego natarcia. Koniew posłał 13 Armię przez Sprewę za dwoma armiami pancernymi. Przez cały ten czas 3 Armia Gwardii Gordowa atakowała siły niemieckie wokół Cottbus, a 5 Armia Gwardii Żadowa Spremberg. Marszałek nakazał swojemu sztabowi zebranie wszystkich samochodów ciężarowych. Chciał, aby czołowe jednostki 28 Armii wzmocniły pierwszy rzut frontu idący na Berlin. Pod koniec dnia 3 Armia Pancerna Gwardii Rybałki była już 35 kilometrów za Sprewą. Leluszenko napotkał mniejszy opór i posunął się nawet o 45 kilometrów. Po południu generał Reymann, dowódca obrony Berlina, otrzymał rozkaz wysłania wszystkich jednostek Volkssturmu poza miasto do dyspozycji 9 Armii. Reymann był przerażony, że miasto zostanie pozbawione obrony. Gdy Goebbels, komisarz Rzeszy do spraw obrony Berlina, potwierdził rozkaz, Reymann ostrzegł go, że „w takim wypadku obrona stolicy jest nie do pomyślenia”. Reymann nie zdawał sobie sprawy, że Speer i Heinrici chcieli w ten sposób ocalić Berlin. Na front wysłano ogółem mniej niż dziesięć batalionów i kilka dział przeciwlotniczych. Wymaszerowały one z miasta we wczesnych godzinach rannych następnego dnia. W wyniku tego rozkazu szerzyły się wieści, że „Berlin stał się w praktyce miastem otwartym”. Generał Weidling nie był szczęśliwy, gdy dotarł do niego kolejny ważny gość z Berlina. Był to Artur Axmann, przywódca Hitlerjugend. Weidling próbował go przekonać, że nie ma najmniejszego sensu rzucania do walki piętnasto- i szesnastoletnich chłopców uzbrojonych w Panzerfaust. Uważał, że jest to niepotrzebne „poświęcenie dzieci dla już straconej sprawy”. Axmann przyznał tylko, że „jego chłopcy nie zostali odpowiednio przygotowani do walki”. Choć zapewniał Weidlinga, że nie ma zamiaru ich wykorzystać w boju, nie zrobił praktycznie nic, aby wycofać ich z linii frontu. O stopniu desperacji nazistów w tym czasie świadczy ścięcie 30 więźniów politycznych w więzieniu Plötzensee.
Osiemnastego kwietnia na północnym skrzydle 9 Armii CI Korpus Armijny cofał się wolniej niż jego sąsiedzi. Oznaczało to, że na jego tyłach znalazły się wojska radzieckie. Dowódca jednego z oddziałów - kiedyś był to pułk złożony z podchorążych szkół oficerskich – wysłał wieczorem kilku żołnierzy do dowództwa, aby sprawdzili, co stało się z ich racjami żywnościowymi. Dwóch wróciło zszokowanych. Przekazali, że teraz „Rosjanie jedzą naszą kolację”. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, w którym miejscu przełamane zostały linie niemieckie i gdzie przebiega linia frontu. Żołnierze zabrali broń i ruszyli, mijając płonącą już wioskę. Czarne chmury stawały się czerwone od płomieni. Tej nocy salwy katiusz zniszczyły wioskę Wulkow, już za Neuhardenbergiem. Prawie we wszystkich domach spali wyczerpani walką niemieccy żołnierze. Gdy zaczęły spadać na dachy pierwsze pociski rakietowe, rozpętało się piekło. Również batalion rozpoznawczy Dywizji „Nordland” poniósł ciężkie straty w wyniku ostrzału artylerii rakietowej. W ciągu kilku chwil zginęło więcej ludzi niż w zaciętych walkach pod Szczecinem kilka tygodni wcześniej. Dziewiętnastego kwietnia 9 Armia zaczęła rozpadać się na trzy części, czego tak bardzo obawiał się
generał Busse. Zdobycie przez Armię Czerwoną Wriezen oraz wyjście 3 Armii Uderzeniowej w przestrzeń operacyjną już za Neuhardenbergiem zmusiło CI Korpus Armijny do wycofania się w kierunku Eberswalde i wiosek na północ od Berlina. Również LVI Korpus Pancerny, w środku ugrupowania armii, zaczął się wycofywać na zachód, w kierunku stolicy Niemiec. Na prawym skrzydle XI Korpus Pancerny SS cofał się na południowy zachód w kierunku Fürstenwalde. W Dywizji „Kurmark” do walki nadawało się już tylko kilkanaście Panter. Tego samego dnia 1 Armia Pancerna Gwardii i 8 Armia Gwardii Czujkowa ruszyły od Seelow wzdłuż Reichstrasse I w kierunku Miinchebergu. Żołnierze niemieckiej 9 Dywizji Spadochronowej, jeszcze dzień wcześniej pełni zapału do walki, teraz cofali się w panice, krzycząc Der Iwan kommt! Batalion rozpoznawczy Dywizji „Nordland”, który dotarł w końcu na front, zebrał zdolnych jeszcze do walki spadochroniarzy, wydano amunicję i rozpoczęto kontratak, zakończony chwilowym sukcesem. Odwrót wojsk wzdłuż Reichstrasse I szybko zmienił się w chaos i panikę. Wszyscy pytali idących żołnierzy: „Czy jesteście już ostatni?”. Odpowiedź była zawsze taka sama: „Za nami tylko Rosjanie”. Obok siebie szli żołnierze wszystkich rodzajów wojsk i służb, Wehrmachtu i Waffen-SS. Najbardziej wyczerpani rozkładali się pod drzewami, by choć na chwilę ulżyć swoim nogom. Lokalna ludność, gdy tylko dowiedziała się o załamaniu frontu, ruszyła wszelkimi możliwymi drogami, by szukać schronienia w Berlinie. Żołnierze mijali chłopskie wozy z pękniętymi osiami lub kołami, które zakłócały marsz wojska. Oficerowie stali w swoich Kübelwagenach i krzyczeli na nieszczęśników, aby natychmiast usunęli się z drogi, lub na grupę odpoczywających właśnie żołnierzy, by zepchnęli wóz na pobocze. W tym czasie bardzo często musieli już sięgać po pistolety, aby wymusić posłuszeństwo i wykonanie wydanych rozkazów. Żandarmeria polowa i SS wciąż szukały maruderów i dezerterów. Nikt nie wie, ile na poboczach Reichstrasse I wykonano wtedy egzekucji. Pobieżne i niepełne dane z pasa działania XI Korpusu SS wskazują, że nie były to odosobnione przypadki. Na drzewach wieszano nawet członków Hitlerjugend. Według źródeł radzieckich, za tchórzostwo w 1945 roku wykonano egzekucje 25 000 niemieckich oficerów i żołnierzy. Najprawdopodobniej dane te są zawyżone, ale jest mało prawdopodobne, by liczba ta była niższa niż 10 000. Nie do wybaczenia było w tych dniach to, że tyle egzekucji wykonało SS, którego jednostki cofały się już „na skutek rozkazu odwrotu w kierunku Szlezwika-Holsztynu w celu odtworzenia gotowości bojowej”. Z pewnością nie było to najlepsze miejsce do przygotowania się do walki z Rosjanami. Z pewnością żołnierze jednostek SS nie wiedzieli jeszcze, że brytyjska 2 Armia dotarła już do Łaby pod Lüneburgiem, na południowy wschód od Hamburga.
Dziewiętnasty kwietnia był kolejnym pięknym wiosennym dniem, co zapewniało doskonałe warunki dla radzieckiego lotnictwa. Za każdym razem, gdy nad Reichstrasse I pojawiały się radzieckie samoloty szturmowe, droga pustoszała. Wszyscy szukali ukrycia w rowach i na poboczach. Kobiety i dziewczęta, przerażone wieściami o postępowaniu żołnierzy Armii Czerwonej, błagały żołnierzy, by ich zabrali ze sobą: Nehmt uns mit, nehmt uns bitte, bitte mit! Wciąż jednak wielu ludzi nie zdawało sobie sprawy z tego, co niesie ze sobą ta wojna. Herr Saalbron jeszcze 19 kwietnia żądał od burmistrza Woltersdorfu potwierdzenia, że zgodnie z artykułem Reichsleitungsgesetz (wersja z 1 września 1939 roku) otrzyma z powrotem swój rower, który został zarekwirowany dla potrzeb Volkssturmu. Pozostałości batalionów, złożonych z nowo wcielonych rekrutów i podchorążych szkół oficerskich z CI Korpusu Armijnego, wycofywały się „z wioski do wioski” w kierunku na zachód, na Bernau, na północ od Berlina. Większość pododdziałów straciła nawet do trzech czwartych stanu. Wszyscy byli już wyczerpani, głodni i pewnie nawet nie wiedzieli, co się dzieje. Gdy zatrzymywali się gdziekolwiek na odpoczynek, zasypiali jak kamień i oficerowie musieli ich budzić kopniakami, aby ruszyli dalej. Nikt nie wiedział, co spotkają z przodu, kogo mają za sobą i z boku. Nikt już nawet nie myślał o wykorzystaniu takich zdobyczy cywilizacji, jak radiostacje i telefony. Nie było już żadnej nadziei na odtworzenie linii frontu, mimo wysiłków podejmowanych przez najbardziej
doświadczonych oficerów, którzy zbierali po drodze wszystkich maruderów i wcielali ich do swoich jednostek.
Uwaga generała Heinriciego w tym momencie skupiła się przede wszystkim na północnej linii obrony na Odrze, między wybrzeżem bałtyckim i Kanałem Hohenzollernów u krańca Oderbruch. Generał von Manteuffel, który lekkim samolotem rozpoznawczym przeleciał nad pozycjami czołowych jednostek armii frontu Rokossowskiego, widział jak na dłoni przygotowania do ofensywy. 2 Front Białoruski stał przed ogromnie trudnym zadaniem. Na północ od Schwedt Odra płynęła dwoma korytarzami, na brzegach i pomiędzy nurtami rzeki ziemia była błotnista i grząska. 19 kwietnia Rokossowski zameldował Stalinowi, że ofensywa rozpocznie się o świcie następnego dnia, poprzedzona atakami lotniczymi i ostrzałem artyleryjskim. Rokossowski miał przed sobą najtrudniejsze zadanie ze wszystkich dowódców frontów przegrupowanie swoich wojsk z rejonu Gdańska i ujścia Wisły. Stwarzało to przede wszystkim ogromny problem natury logistycznej. Żuków jeszcze 19 marca ostrzegał Stalina, że 2 Front Białoruski nie będzie w stanie prowadzić natarcia z rubieży Odry jednocześnie z 1 Frontem Białoruskim i 1 Frontem Ukraińskim. „Trzeba będzie zaczynać operację, nie czekając na Rokossowskiego - odpowiedział wtedy Stalin. - Jeśli spóźni się o kilka dni, bieda niewielka”. Najwyraźniej Stalin się tym nie martwił. Ale teraz armie Rokossowskiego były bardzo potrzebne dla osiągnięcia sukcesu w operacji berlińskiej.
17 Ostatnie urodziny Führera Piątek, 20 kwietnia, był kolejnym czwartym dniem pięknej pogody. Był to także dzień pięćdziesiątych szóstych urodzin Hitlera. Na ulicy składano sobie życzenia i wymieniano uwagi o „pogodzie Führera” i cudach, które mogą się jeszcze zdarzyć. Ale teraz już tylko najbardziej zatwardziali naziści wierzyli w nadnaturalne moce Hitlera. Wielu świętowało jednak to wydarzenie. Na zburzonych budynkach wywieszano hitlerowskie flagi i afisze z napisami: Die Kriegsstadt Berlin grüst den Führer! W przeszłości do Kancelarii Rzeszy każdego roku na urodziny Hitlera napływała cała masa życzeń. Sześć lat wcześniej profesor Lutz Heck z Ogrodu Zoologicznego w Berlinie wysłał Führerowi „z najgorętszymi życzeniami” jajo strusia ważące 1230 gramów, aby dla wodza przygotowano jajecznicę. W1945 roku przysłano tylko kilka listów i paczek, i to wcale nie tylko z powodu rozpadu struktur niemieckiej poczty. Berlińskie ZOO było już na wpół zniszczone, a wiele znajdujących się w nim zwierząt głodowało. Amerykanie i Brytyjczycy również wiedzieli, co to za dzień. Od rana wyły syreny i do Berlina zbliżały się kolejne fale bombowców. W urodziny Führera nalot miał być szczególnie silny. Załogi RAF i USAF przykładały wagę do tego nalotu również z innego powodu. Wojska radzieckie podchodziły już pod Berlin i miał to być przedostatni nalot na stolicę Rzeszy. Göring znajdował się jeszcze w Karinhall, swojej rezydencji na północ od Berlina. Tego dnia rozpoczęła się również ofensywa frontu Rokossowskiego. Konwój ciężarówek Luftwaffe, tak przecież potrzebnych na froncie, wyjechał z Karinhall załadowany wszelkim dobrem zagrabionym wcześniej w całej Europie. Eskortowała go grupa motocyklistów. Göring powiedział tylko kilka słów na pożegnanie i patrzył jak kolumna rusza. Oficer wojsk inżynieryjnych, który założył ładunki wybuchowe w Karinhall, towarzyszył marszałkowi Rzeszy do miejsca, z którego miał wysadzić w powietrze rezydencję. Göring nalegał, aby mógł to zrobić osobiście. Eksplozja podniosła w powietrze ogromną chmurę pyłu. Potem pomnik pychy zapadł się do środka. Göring, nie oglądając
się za siebie, ruszył w kierunku ogromnej limuzyny, aby udać się do Berlina. Chciał dotrzeć jeszcze przed południem do Kancelarii Rzeszy, aby złożyć życzenia Führerowi. Himmler powrócił do sanatorium w Hohenlynchen poprzedniej nocy. O północy nakazał podanie szampana, aby mógł spełnić toast z okazji urodzin Hitlera. Właśnie udało mu się zorganizować spotkanie z hrabią Folke Bernadotte’em z Czerwonego Krzyża i Norbertem Masurem, przedstawicielem Światowego Kongresu Żydów, który przyleciał na Tempelhof wcześniej tego samego dnia. Bernadotte i Masur spodziewali się, że Himmler będzie z nimi rozmawiał o możliwości zwolnienia więźniów z hitlerowskich obozów koncentracyjnych i więzień, ale Reichsführer SS chciał przede wszystkim nawiązać kontakty z państwami zachodnimi. Himmler, chociaż nadal lojalny wobec Hitlera, był przekonany, że tylko on będzie w stanie go zastąpić i jest jedynym przywódcą nazistowskim, z którym mogą podjąć negocjacje alianci zachodni. Musiał jeszcze tylko przekonać Żydów, że „Ostateczne rozwiązanie” powinno pójść w zapomnienie i że nie powinno się o tym więcej rozmawiać. Goebbels, jedyny przywódca hitlerowskich Niemiec, który planował zostać w Berlinie przy Hitlerze do samego końca, wygłosił tego ranka urodzinowe przemówienie. Wzywał wszystkich Niemców, by wierzyli całkowicie w Hiltera, który wyprowadzi kraj znad przepaści. Tego dnia Ursula von Kardorff zapisała w swoim dzienniku: „Po raz pierwszy dobrowolnie słuchając mowy Goebbelsa, zadawałam sobie pytanie, czy jest ona świadectwem obłędu czy wyrafinowania, czy też ten człowiek z zimną krwią gra podwójną rolę?”. Göring, Ribbentrop, Dönitz, Himmler, Kaltenbrunner, Speer, Keitel, Jodl i Krebs dotarli do Kancelarii Rzeszy przed południem. Szli razem przez ogromne marmurowe sale, z drzwiami sięgającymi niemal sufitu. Ten hollywoodzki pomnik potęgi Rzeszy, na wpół zniszczony, wyglądał teraz tandetnie. Był jednak nadal poruszający i groźny. Wielu z odwiedzających tego dnia Kancelarię Rzeszy i składających Hitlerowi życzenia urodzinowe widziało, że wygląda na starszego o dwadzieścia lat. Namawiano go na wyjazd do Bawarii, dopóki istniała jeszcze taka możliwość. Hitler twierdził, całkowicie o tym przekonany, że Rosjanie doznają najkrwawszej w tej wojnie porażki u bram Berlina. Dönitz, któremu nakazał przejąć dowodzenie na północy Niemiec, został przez niego ciepło i serdecznie pożegnany. Ale Göring mówiący o swoich dążeniach do zorganizowania oporu w Bawarii został potraktowany przez Führera z dużym dystansem. Jak zauważył Speer, który opowiadał o tym dniu miesiąc później przesłuchującym go Amerykanom, Hitler był „rozczarowany tchórzostwem Göringa i innych”. Do tej pory zawsze próbował przekonać sam siebie, że otaczają go tylko ludzie wyjątkowi i odważni. W czasie odprawy tego dnia zastanawiano się głównie nad tym, jak szybko Rzesza zostanie przecięta na dwie części na południe od Berlina. Brytyjczycy byli na wrzosowiskach Lüneburga i szli w kierunku Hamburga. Amerykanie dotarli do środkowej Łaby, w pobliżu granic Czechosłowacji, i zbliżali się do Bawarii. Francuska 1 Armia kierowała się na południowe Niemcy. Na południowym wschodzie Armia Czerwona była już na zachód od Wiednia, we Włoszech alianci maszerowali na pomoc doliną Padu. W czasie odprawy pojawił się problem opuszczających Berlin przywódców nazistowskich. Speer opisał: „Ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych Hitler ogłosił, że zostanie w Berlinie do ostatniej chwili i dopiero potem uda się na południe”. Jego najbliższe otoczenie było ogromnie zaskoczone tym stwierdzeniem i „dyskusja na temat wyjazdu nie wyszła poza parę ogólnych stwierdzeń”. Po spotkaniu reszta przywódców nazistowskich zaczęła szukać „wszelkich możliwych wymówek”, aby opuścić oficjalnie Berlin. Himmler, Ribbentrop i Kaltenbrunner ruszyli każdy w swoją stronę. Część pracowników Kancelarii Rzeszy otrzymała polecenie, aby następnego dnia wyruszyć do Berghofu. Bormann zanotował w swoim dzienniku: „To dzień urodzin Führera, ale nie ma wcale nastroju do świętowania. Czołówka partii otrzymała rozkaz wylotu do Salzburga”. Po południu Hitler przechadzał się w zniszczonym ogrodzie Kancelarii Rzeszy wzdłuż szeregów Hitlerjugend. Część z tych młodych chłopców otrzymała już wcześniej Krzyże Żelazne za ataki na radzieckie czołgi. Sam Führer nie wręczał odznaczeń osobiście. Jego lewe ramię wyraźnie drżało i Hitler spacerował cały czas z rękami założonymi do tyłu, aby nie było tego widać. Mógł uwolnić ramię tylko na moment, gdy nie drżało. Wtedy klepał chłopców lekko po policzku lub szczypał za
ucho, nieświadomy swojego dziwnego uśmiechu. Po zakończeniu wieczornego spotkania z członkami swojego najbliższego otoczenia w niewielkim pokoju w bunkrze Hitler poszedł spać nieco wcześniej niż zwykle. Ewa Braun odprowadziła gości do Kancelarii Rzeszy. W grupie tej znajdowali się Bormann i doktor Moreli. Była to dziwna i złowróżbna świta jak na urodzinowe przyjęcie. Jeden z dużych okrągłych stołów, zaprojektowanych przez Speera, zastawiono jedzeniem i piciem. Pito szampana, próbowano tańczyć, ale była tylko jedna płyta gramofonowa: Czerwone róże powiedzą ci, jak jestem szczęśliwy. Jak wspominała później jedna z sekretarek Hitlera, Traudl Junge, rozbrzmiewał wszędzie histeryczny śmiech. „To było straszne. Nie mogłam tego znieść i poszłam do łóżka”.
Decyzje dotyczące wyjazdu zmieniały się jak w kalejdoskopie. 15 kwietnia, w niedzielę, Ewa Braun wspomniała Hitlerowi, że doktor Karl Brandt, który był jego osobistym lekarzem, wywozi swoją rodzinę do Turyngii. Ku jej przerażeniu Hitler zareagował na to wybuchem wściekłości. Krzyczał, że Brandt wybrał takie miejsce, aby trafić do niewoli zachodnich aliantów. Dla niego równało się to zdradzie. Bormann otrzymał rozkaz zbadania sprawy i rozmowy z „Ewą Braun i doktorem Stumpfeggerem”, lekarzem SS, który zastąpił Brandta. Ewa Braun opisała później to wydarzenie w liście do swojej przyjaciółki Herty Ostermayr jako „naprawdę odrażający chwyt”. Mimo że przebywała w samym sercu władzy, wciąż nie rozumiała natury narodowego socjalizmu. Następnego dnia Brandta oskarżono o defetyzm. Axmann przewodniczył składowi sędziowskiemu i Brandt został skazany na śmierć. Egzekucja została jednak przełożona, jak się wydaje przez wrogów Bormanna, w tym Himmlera, który w końcu zdał sobie sprawę, że Bormann próbował oczerniać przed sądem i jego. Chociaż .Brandt uniknął egzekucji, później został skazany na śmierć przez aliantów11. Brandt, członek wąskiego kręgu z Obersalzburga, stworzył dla Amerykanów w czasie swojego pobytu w centrum śledczym „Ashcan” dowcipny dokument o „kobietach Hitlera”. Napisał, że Hitler nigdy się nie ożenił, ponieważ chciał „utrzymać swoją legendę w sercach Niemców. Jak długo pozostawał kawalerem, zawsze była szansa, że jedna z milionów niemieckich kobiet uzyska ogromne wyróżnienie zostania towarzyszką życia Führera”. Hitler mówił o tym również w obecności Ewy Braun. W1934 roku stwierdził przy niej: „Im większy człowiek, tym mniej znacząca powinna być rola kobiety u jego boku”. Brandt uważał, że stosunki między tymi dwojga przypominały bardziej relację typu ojciec - córka niż nauczyciel - uczeń. Niezależnie od tego, czy miał rację czy nie, jedno jest pewne. Maitresse sans titre Führera była zupełnym przeciwieństwem madame Pompadour. Ewa Braun nigdy nie wtrącała się w sprawy związane z „dworem” Hitlera. Jednak po tak wielu latach ukrywania się przed światem, aby zachować mit celibatu Hitlera, próbowała pod koniec wojny od czasu do czasu odgrywać rolę wielkiej damy. Według Brandta, w dosyć swobodny sposób traktowała na przykład własną siostrę, którą wydała za Fegeleina. Traktowała ją „prawie jak swoją pokojówkę”. Życie seksualne Hitlera wywoływało w ostatnim okresie szczególne zainteresowanie. Istnieje teoria, że stłumił on homoseksualną stronę swojej natury, aby stworzyć image męskiego wodza. To tłumaczy jego maniakalną energię oraz budowanie wokół swojej osoby różnych mitów. Niektórzy z jego najbliższego otoczenia twierdzili nawet, że nie doszło nigdy do fizycznego zbliżenia z Ewą Braun. Jej osobista pokojówka była jednak innego zdania, ponieważ Ewa używała pigułek, aby zatrzymać cykl menstruacyjny, gdy przybywała do Berghofu. Cuchnący oddech uczynił pod koniec życia z Hitlera jeszcze mniej pociągającego fizycznie, ale Ewa, jak też inne kobiety, były zauroczone władczą stroną jego natury. W sumie nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie obu tez. Namiętny pocałunek Hitlera, gdy Ewa odmówiła opuszczenia bunkra i wyjazdu do Bawarii, wydaje się przeczyć twierdzeniu, że nigdy nie doszło między nimi do fizycznego zbliżenia. 11
W październiku 1944 roku, gdy Brandt oskarżył doktora Morella o podawanie Hitlerowi niebezpiecznych leków, skandal zatuszowano i wyciszono, mianując go komisarzem Rzeszy do spraw sanitarnych i zdrowia. Alianci zarzucali potem Brandtowi eutanazję i medyczne eksperymenty na więźniach. Odrzucono jego twierdzenia, że nie miał żadnego wpływu na działalność tych instytucji, gdzie dochodziło do tego rodzaju eksperymentów.
Ewa Braun, podobnie jak Hitler, była zawsze pod wrażeniem magii kina i filmy stanowiły główny temat ich rozmów. Ubolewała nad tym, że nie mogła w czasie oficjalnych przyjęć spotykać się z filmowymi gwiazdami zapraszanymi przez Goebbelsa, który zawsze w ten sposób urozmaicał oficjalne spotkania. Być może Ewa Braun widziała też swoje przeznaczenie i miejsce u boku Hitlera w kategoriach filmowego finału. Jej ostatnie listy były pełne melodramatyzmu, jak gdyby odnalazła dla siebie rolę bohaterki, która po latach poniżenia i lekceważenia u boku mężczyzny, którego kochała, ma wreszcie możliwość zaistnienia i uzyskania pełnego uznania swojej pozycji. Piętnastego kwietnia umeblowano dla niej pokój obok pokoju Hitlera w jego podziemnym świecie. Od tego dnia i ona spała w bunkrze. „Była zawsze bez zarzutu - pisał adiutant Hitlera, Nicolaus von Below - zawsze czarująca, obowiązkowa. Do ostatniej chwili nie okazywała słabości”. Groźba wpadnięcia w ręce Rosjan spowodowała, że razem z sekretarkami Hitlera ćwiczyła strzelanie z pistoletu na zrujnowanym dziedzińcu Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Były dumne ze swojej odwagi i umiejętności, chciały nawet, by oficerowie stawali z nimi w zawody. Ewa Braun pisała do Herty Ostermayr: Słychać już działa na froncie. Cały czas spędzam w bunkrze. Jak pewnie możesz sobie wyobrazić, brakuje nam przede wszystkim snu, ale jestem taka szczęśliwa, że mogę być wreszcie tak blisko niego... Wczoraj zadzwoniłam do Gretl. Od wczoraj nie można już wyjechać z Berlina. Mam jednak wciąż niewzruszoną wiarę, że wszystko skończy się dobrze. On również, jak zawsze, ma w sobie wiele nadziei.
Tego ranka berlińskie kobiety wyszły do miasta po nalocie, aby stanąć w zwykłej kolejce po jedzenie. Odgłos dział potwierdzał najgorsze obawy, że może być to ostatnia szansa kupienia czegokolwiek. Słońce przynajmniej trochę poprawiło nastrój. Jedna z nich zapisała po południu: „Nagle zobaczyliśmy na opalonych i osmalonych ruinach kwitnące lilie rosnące w jakimś bezpańskim ogrodzie”. Wszyscy niecierpliwie czekali na wieści z frontu i gdy przybył gazeciarz, pod kioskiem z gazetami ustawiło się już sporo osób. „Gazety” były teraz już tylko pojedynczym arkuszem papieru zadrukowanym z obu stron i zawierały dużo więcej propagandy niż informacji. Jedyną użyteczną część stanowił dzienny komunikat Wehrmachtu, który podawał nazwy miast oddanych wrogowi, dzięki czemu można było przynajmniej ocenić postępy natarcia przeciwnika. Tego dnia napisano o Münchebergu, leżącym 17 kilometrów na zachód od Seelow przy Reichstrasse I, co oznaczało, że Rosjanie przełamali linie niemieckiej obrony. W tym momencie jednak mieszkańców Berlina zajmowała przede wszystkim walka o zdobycie pożywienia. Dochodziły wieści, że rodacy na Śląsku jedzą korzonki i trawę. W sklepach spożywczych mówiono już głośno o rym, że Rosjanie zagłodzą miasto po jego zajęciu. Priorytety stały się dla wszystkich jasne. Najważniejsze było to, co się nadawało do zjedzenia i wypicia lub mogło być wymienione na jedzenie. Tego dnia Berlińczycy mieli otrzymać „racje nadzwyczajne”, czyli kiełbasę lub boczek, ryż, suszony groch, fasolę lub soczewicę, trochę cukru i tłuszczu. W ten pośredni sposób władze przyznawały się, że miasto znalazło się w oblężeniu. Przerwano lub całkowicie odcięto dopływ wody, gazu i elektryczności. Wielu z Berlińczyków musiało gotować półzgniłe ziemniaki na palenisku przygotowanym z kilku cegieł na balkonie. Przezorne gospodynie domowe pakowały zapasy żywności do walizek i znosiły je do piwnicy, aby można było tam przetrwać bitwę, która się nieuchronnie zbliżała. Od początku lutego miasto przeżyło 83 naloty. Zdeterminowane próby zachowania normalności, w tym codziennych wędrówek do pracy przez zniszczone bombami miasto, nagle się urwały.
Marszałek Żuków zapisał, że popołudniem 20 kwietnia „artyleria dalekiego zasięgu 79 Korpusu Piechoty 3 Armii Uderzeniowej... otworzyła ogień na Berlin”. Niewielu ludzi w stolicy Niemiec zdawało sobie z tego sprawę. Żuków z kolei zdawał się nie wiedzieć o tym, że tego właśnie dnia wypadają urodziny Hitlera. Chciał za wszelką cenę pokazać, że to on, nie Koniew, pierwszy zaatakował stolicę Rzeszy. Działa strzelały na maksymalną odległość i w wyniku ostrzału straty poniosły tylko północno-wschodnie przedmieścia.
Gdy Żuków uzyskał potwierdzenie, że armie pancerne Koniewa idą już na Berlin od południa, wysłał pilny rozkaz do Katukowa i Bogdanowa, dowódców 1 i 2 Armii Pancernych Gwardii. Wyznaczył im „historyczne zadanie: dotrzeć jako pierwsi do Berlina i zatknąć sztandar zwycięstwa”. Obaj dowódcy mieli wysłać najlepsze brygady z każdego korpusu, by przedarły się na przedmieścia Berlina do czwartej nad ranem następnego dnia. Mieli o wszystkim na bieżąco meldować, aby można było natychmiast poinformować Stalina i prasę. Pierwsze oddziały Żukowa znalazły się na przedmieściach Berlina dopiero wieczorem 21 kwietnia. W tym samym czasie na południowy wschód od Berlina marszałek Koniew pchał swoje dwie armie pancerne przez Spreewald. Główne zadanie przypadło 3 Armii Pancernej Gwardii, która miała dotrzeć do południowych dzielnic stolicy Rzeszy. Czołowy korpus pancerny Rybałki próbował w ciągu dnia zająć Baruth, zaledwie 20 kilometrów od Zossen, ale pierwsza próba zajęcia miasta się nie powiodła. Koniew wysłał natychmiast rozkaz: „Towarzyszu Rybałko. Znowu posuwacie się jak ślimak. Jedna brygada walczy, a cała armia stoi. Rozkazuję: rubież Baruth - Luckenwalde pokonywać przez bagna na kilku odcinkach w szyku rozwiniętym... O wykonaniu zameldować”. Miasto zajęto w ciągu dwóch następnych godzin. 4 Armia Pancerna Gwardii Leluszenki, znajdująca się nieco dalej na południe i zachód, kierowała się na Jüterbog i Poczdam. Stalin wciąż obawiał się, że Amerykanie mogą nagle ruszyć na Berlin. Stawka tego dnia ostrzegła więc Żukowa, Koniewa i Rokossowskiego o możliwości spotkania sił aliantów zachodnich oraz przekazała sygnały rozpoznawcze. Jednak ani sam Koniew, ani Stawka nie przewidzieli, że 1 Front Ukraiński nacierający na Berlin od południowego wschodu natknie się na 9 Armię Bussego, która próbowała wycofać się południowym skrajem Berlina. Koniew wysłał tego dnia depesze do dowódców swoich armii pancernych: „Osobiście do rąk towarzyszy Rybałki i Leluszenki. Rozkazuję przebić się do Berlina dziś w nocy. Meldor wać o wykonaniu. Koniew”.
Po wycofaniu się wojsk niemieckich ze Wzgórz Seelow 19 i 20 kwietnia nie można już było mówić o czymś takim jak linia frontu. Wyczerpani walką maruderzy cofali się jak tylko można było najszybciej. Grupy żołnierzy, które znalazły się pod ogniem przeciwnika, walczyły przede wszystkim o to, aby przebić się na zachód. Dowództwo 9 Armii informowało co prawda Heinriciego o Auffanglinien, „rubieżach zaporowych”, ale nie były niczym więcej jak znaczkami na sztabowej mapie - oficerowie sztabowi próbowali po prostu wprowadzić nieco porządku w powstałym chaosie. 5 Armia Uderzeniowa Bierzarina dotarła do Strausbergu wieczorem 19 kwietnia. Sytuację wycofujących się oddziałów niemieckich dodatkowo komplikował fakt, że wszystkie drogi prowadzące na zachód były pełne uchodźców, panicznie przerażonych i niepewnych jutra. Gdy T34 dotarły do lotniska Werneuchen, czekały na nie 88-milimetrowe armaty przeciwlotnicze. Jak pisał jeden z uczestników tych walk: „Było już wtedy jasne dla nas, żołnierzy, że bitwa nie potrwa zbyt długo”. Rankiem 19 kwietnia Dywizja „Nordland” walczyła na północny zachód od Münchebergu, skąd właśnie gwałtownie ewakuowano kwaterę generała Weidlinga. Pułk „Norge” cofał się spod Pritzhagen, a pułk „Danmark”, znajdujący się na południe, do lasu pod Buckow, dokąd zmierzali już członkowie oddziałów Hitlerjugend i pozostałości 18 Dywizji Grenadierów Pancernych. Weidling nakazał wyprowadzenie z lasu pod Buckow kontrataku, który jednak szybko się załamał. Batalion rozpoznawczy Dywizji „Nordland” został otoczony i poniósł poważne straty. Oddział złożony z członków Hitlerjugend spotkał jeszcze gorszy los, został bowiem odcięty od sił głównych w części lasu, który zaczął płonąć. Radzieckie czołgi przezornie pozostawały cały czas poza zasięgiem Panzerfaustów. SS-Sturmmann Becker meldował: „Wtedy czołgi zaczęły ostrzeliwać korony drzew. Gałęzie i odłamki spadały z góry na nasze pozycje”. Reszta musiała się cofać w kierunku Strausbergu dróżkami biegnącymi przez sosnowe lasy. Za nimi krok w krok posuwała się radziecka piechota z osłaniającymi ją czołgami. Żołnierze skandynawskiej jednostki SS mieli tylko broń osobistą i kilka moździerzy. Pojawiło się co prawda działo samobieżne, które próbowało atakować T-34, ale zostało szybko zniszczone. Potem spośród
drzew wytoczył się pojedynczy Królewski tygrys, który zniszczył dwa T-34 i uratował na jakiś czas sytuację. Pozostałości batalionu rozpoznawczego zebrały się w lesie pod Strausbergiem. Opatrzono rannych, naprawiono pojazdy, wyczyszczono broń. Nawet w tej scenerii SS-Sturmbannführer Saalbach nie mógł powstrzymać się od wygłoszenia przemówienia związanego z urodzinami Führern i koniecznością walki z bolszewizmem. Rannego SS-Obersturmbannführera Langedorfa zabrano do polowego szpitala SS. Gdy zajął się nim lekarz, usłyszał, przemówienie Goebbelsa z okazji urodzin Hitlera. Lekarz SS mamrotał tylko pod nosem: „Teraz na nich pora”. Pielęgniarki w szpitalu były ochotniczkami z Holandii, Flandrii, Danii i przede wszystkim z Norwegii. Jedna z młodych norweskich pielęgniarek odkryła, że wśród przywiezionych rannych znajduje się jej kochanek z Waffen-SS. „Objęła go i położyła jego głowę na swoim łonie. Pozostała przy nim, dopóki nie umarł. Był ciężko ranny w głowę”. Podobnie jak wszyscy faszyści z zagranicy i narodowi socjaliści, którzy na ochotnika zgłosili się do Waffen-SS, ci żołnierze nie tylko utracili swoje ojczyzny, a teraz także sprawę, za którą walczyli. To sprawiło, w połączeniu z ogromną nienawiścią do bolszewizmu, że byli tak walecznymi i zaciętymi obrońcami Berlina. Pułki „Danmark” i „Norge” broniły tego dnia lotniska w Strausbergu przed czołgami Katukowa. SS-Obersturmbannführer Klotz, dowódca pułku „Danmark” zginął, gdy jego samochód został bezpośrednio trafiony czołgowym pociskiem. Żołnierze złożyli ciało dowódcy w małej kaplicy na pobliskim cmentarzu. Nie było nawet czasu, by je pochować. Należało szybko wycofać się na południowy zachód w kierunku obwodnicy Berlina. Wycofująca się Dywizja „Nordland” unikała głównych dróg. Na Reichstrasse I panował nieopisany chaos, szczególnie na odcinku koło Rüdersdorf zapchanym setkami pojazdów i blokującymi ruch chłopskimi wozami z uchodźcami. Drogę wciąż atakowały radzieckie samoloty szturmowe. Żołnierze, którzy od pięciu dni nie otrzymywali racji żywnościowych, włamywali się do domów opuszczonych przez właścicieli w poszukiwaniu jedzenia”. Byli tak wyczerpani, że po posiłku kładli się gdzie bądź, by choć na chwilę odpocząć, nie bacząc na to, że buty i mundury pokrywa gruba warstwa błota jeszcze z okopów. Spali tak długo, aż obudzili ich dopiero ciągnący za oddziałami niemieckimi czerwonoarmiści. Jeden z członków Hitlerjugend po długiej i mocnej drzemce obudził się w samym środku trwającej naokoło bitwy. Oficerowie próbowali w każdy możliwy sposób wyegzekwować wykonywanie rozkazów, również grożąc bronią. Jeden z majorów zatrzymał samobieżne działo przeciwlotnicze transportujące rannych. Rozkazał kierowcy zawrócić na front. Załoga na próżno starała mu się wytłumaczyć, że wystrzelono już wszystkie pociski i działo jest bezużyteczne. Major nalegał i nakazał załodze wyładować rannych. Wtedy stojący w pobliżu żołnierze Volkssturmu zaczęli krzyczeć: „Zastrzelić go! Zastrzelić!”. Major szybko zniknął. W czasie odwrotu autorytet oficerów, jeśli nie wspierały go pistolety maszynowe żandarmerii polowej, niewiele już znaczył. Chaos na drodze zwiększały wciąż plotki i panika. Co jakiś czas ktoś krzyczał: Der Iwan kommt!. Wiele razy okazywało się to prawdą, często bowiem kolumny wyprzedzały radzieckie czołgi. Niemieccy żołnierze twierdzili, że sam „zdrajca Seydlitz” wmieszał się w uciekające przed Armią Czerwoną kolumny, wydając rozkaz cofania się aż pod Poczdam po drugiej stronie Berlina. Być może było to częściową prawdą, ponieważ VII Zarząd Polityczny Armii Czerwonej polecił niemieckim „antyfaszystom” siać zamieszanie i popłoch w szeregach niemieckich. Armia Czerwona czuła się w lasach sosnowych na zachód od stolicy Niemiec prawie jak u siebie w domu. Mimo ciepłej pogody czerwonoarmiści wciąż nosili jeszcze uszanki i kufajki, chociaż wielu założyło już letnie mundury. „Im bardziej zbliżamy się do Berlina” - zapisał wtedy jeden z Rosjan tym bardziej kraj ten wygląda jak okolice Moskwy”. Niektóre zwyczaje czerwonoarmistów nie przyczyniały się wcale do zwiększenia tempa ofensywy. 20 kwietnia Müncheberg został całkowicie ograbiony „głównie przez oficerów i żołnierzy pułków czołgów i artylerii... Tego dnia aresztowano ponad 50 żołnierzy. Niektórzy zostali wysłani do karnych kompanii. Zabierano głównie ubrania i buty oraz inne rzeczy, nie zważając wcale na mieszkańców. Tłumaczyli później, że rabowali, ponieważ chcieli wysłać coś rodzinom do domu”.
W czasie, gdy LVI Korpus Pancerny Weidlinga był spychany w kierunku zachodnich przedmieść Berlina, resztki CI Korpusu Armijnego wycofywały się 19 kwietnia na północ od miasta. Część dotarła nocą 19 kwietnia w rejon Bernau. Rannych pozostawiano na poboczach, ponieważ tylko niewiele pojazdów miało jeszcze zapas paliwa. Wielu z nich zginęło później w wyniku ostrzału artyleryjskiego. Większość jednostek, która dotarła do Bernau, składała się z podchorążych i techników z nowo sformowanych pułków. Gdy tylko zakwaterowano żołnierzy w szkołach i domach, zapadli w głęboki sen. Jeden z łącznościowców znalazł opuszczone koszary. We wczesnych godzinach rannych 20 kwietnia, gdy atak rozpoczął 125 Korpus Piechoty z 47 Armii, sierżant ruszył obudzić śpiących żołnierzy. „To wszystko nie miało najmniejszego sensu” - pisał wiele lat później jeden z dowódców. Ale Wehrmacht walczył dalej, ponieważ żołnierzom po prostu nikt nie powiedział, że mają przestać. Walki o Bernau, ostatnia większa bitwa przed atakiem na Berlin, były chaotyczne i krótkie. Niemieccy oficerowie dowodzący rekrutami szybko zdali sobie sprawę, że nie są w stanie zapobiec całkowitemu rozpadowi swoich jednostek. Wielu żołnierzy uciekło, pojedynczo lub w niewielkich grupach. Gdy 47 Armia zajęła Bernau, bateria 30 Brygady Artylerii Gwardii oddała salut zwycięstwa wycelowany w kierunku Berlina. W tym czasie 2 Armia Pancerna Gwardii Bogdanowa dotarła do północno-wschodnich przedmieść Berlina, zaraz za obwodnicą miasta. Wielu radzieckich żołnierzy słyszało już wcześniej o tym dziele sztuki inżynierskiej, ale ci, którzy znali monumentalne budowle stalinowskie, wyrażali zawczasu swoje lekceważenie. VII Zarząd Polityczny coraz częściej wysyłał jeńców wojennych za linie niemieckie, aby zachęcić żołnierzy Wehrmachtu do dezercji. W 3 Armii Uderzeniowej pięciu żołnierzy Volkssturmu 20 kwietnia skierowano z powrotem do ich kolegów. „Następnego dnia powrócili z całym prawie batalionem”. Wielu czerwonoarmistów miało swoistą obsesję. Chcieli za wszelką ceną odnaleźć żołnierzy Waffen-SS, by wziąć na nich odwet. Krzyczeli na żołnierzy niemieckich: Du SS! Niemcy, którzy śmiali się, zdziwieni i zaskoczeni, byli rozstrzeliwani na miejscu, bez żadnych procedur. Niektórych jeńców oficerowie oddziałów NKWD i Smiersza oskarżali od razu o przynależność do Werwolfu. Zmuszano ich nawet do przyznania się, że „dodawali chemicznych, trujących substancji do studni i rzek”.
Generał Busse z ponad połową 9 Armii, XI Korpusem Pancernym SS, V Korpusem Górskim SS i garnizonem z Frankfurtu nad Odrą zaczął wycofywać się w kierunku południowo-zachodnim na Spreewald, mimo rozkazów z bunkra Führera, aby za wszelką cenę utrzymać linię obrony na Odrze. Wieczorem 20 kwietnia Hitler nakazał ponowne podjęcie kontrataków, prawie dokładnie w tym momencie, gdy Żuków i Koniew rozkazali dowódcom swoich armii pancernych przyspieszenie tempa natarcia. Generał Krebs miał wyprowadzić natarcie z rejonu na zachód od Berlina, aby zapobiec okrążeniu miasta przez armie Koniewa. Przeciwko 3 i 4 Armiom Pancernym „skierowana została” Dywizja „Friedrich Ludwig Jahn”, w której znaleźli się głównie młodzi chłopcy z oddziałów Arbeitsdienstu, oraz pododdziały z jednostki nazywanej „Wünsdorf Panzer”, mającej kilka czołgów z ośrodka szkolenia zlokalizowanego w tej miejscowości. Batalion złożony z policjantów został wysłany w rejon Strausbergu, aby „wyłapać dezerterów, dokonać egzekucji i zastrzelić każdego, kto opuści wyznaczone pozycje i zacznie się wycofywać bez rozkazu”. Ale nawet ci, którzy mieli wykonywać to zadanie, zaczęli dezerterować, i to już w czasie marszu do wyznaczonego rejonu. Jeden z policjantów poddał się Rosjanom i podczas przesłuchania mówił o tym, że „w Berlinie ukrywa się około 40 000 dezerterów. W każdym razie było ich tyle jeszcze przed rozpoczęciem rosyjskiej ofensywy. Teraz ta liczba musiała znacznie wzrosnąć”. Jeniec twierdził również, że policja i Gestapo nie są już w stanie dłużej panować nad sytuacją w mieście.
18 Ucieczka „Złotych Bażantów” W sobotę rano, 21 kwietnia, po ostatnim nalocie alianckim, kwatera generała Reymanna na Hohenzollerndamm, pełna była brązowych mundurów. Wysocy funkcjonariusze partii narodowosocjalistycznej przyszli tu, by otrzymać pozwolenia niezbędne na opuszczenie miasta. Był to jeden z nielicznych przypadków, gdy „Złote Bażanty” musiały uzyskać je od armii. Goebbels jako komisarz Rzeszy do spraw obrony Berlina zarządził, że „żaden mężczyzna zdolny do noszenia broni nie może opuścić Berlina”. Na wyjazd mogło zezwolić tylko dowództwo obrony Berlina. „Szczury opuszczają tonący okręt”, komentował pułkownik Refior, szef sztabu generała Reymanna. Reymann i jego oficerowie nie ukrywali satysfakcji z takiego stanu rzeczy. Ponad 2000 przepustek wydano dla „kanapowych wojowników”, którzy wcześniej tak chętnie potępiali armię za cofanie się pod naporem wroga. Reymann otwarcie mówił, że chętnie podpisywał te dokumenty, ponieważ dla obrony miasta było nawet lepiej, gdy pozbyto się z Berlina takich tchórzy. Ten temat pojawił się w audycji radiowej specjalnej rozgłośni Goebbelsa Werwolfsender w Königswusterhausen, skierowanej do „członków Werwolfu w Berlinie i Brandenburgu”, mającej na celu pobudzenie woli oporu. W audycji twierdzono, że wszyscy zdrajcy i tchórze opuścili już Berlin. „Führer nie wyjechał do południowych Niemiec. Pozostał w Berlinie, a z nim wszyscy ci, którzy okazali się godni zaszczytu walki u jego boku w tej historycznej chwili... Teraz wy wszyscy, żołnierze i oficerowie na froncie, walczycie nie tylko w ostatecznej i największej bitwie o Rzeszę, ale także o to, by zakończyć rewolucję narodowosocjalistyczną. W mieście pozostali tylko prawdziwi rewolucjoniści”. Audycja ta nie była z pewnością skierowana do ogromnej liczby Volkssturmistow i poborowych, których zmuszono do wzięcia broni do ręki, grożąc szubienicą i plutonem egzekucyjnym. Intensywny ostrzał artyleryjski Berlina rozpoczął się o 9.30 rano, kilka godzin po zakończeniu ostatniego alianckiego nalotu. Otto Gimsche, adiutant Hitlera, opisywał później, że Führer w kilka minut po tym, jak go obudzono, pojawił się na korytarzu bunkra, który służył również za poczekalnię, nieogolony i zły. Krzyczał do generała Burgdorfa, pułkownika von Belowa i Günschego: „Co się dzieje? Skąd ten ostrzał?”. Burgdorf odpowiedział, że centrum Berlina znalazło się pod ostrzałem ciężkiej radzieckiej artylerii. Hitler, wyraźnie zaniepokojony, zapytał: „Czy Rosjanie są naprawdę już tak blisko?”. Generał Kazakow przesunął do przodu swoje dywizje artylerii z bateriami ciężkich haubic kaliber 152 i 203 mm. Na pociskach żołnierze radzieccy pisali różne „dedykacje” - „Dla szczura Goebbelsa”, „Za Stalingrad”, „Na gruby brzuch Göringa” i „Za wdowy i sieroty”. Obsługi dział były zachęcane przez oficerów politycznych do intensywnego prowadzenia ognia. Wyżsi oficerowie tych jednostek byli w takich momentach szczególnie dumni z krwawego „boga wojny”, jak eufemistycznie określano wówczas radziecką artylerię. Od tego ranka do 2 maja wystrzelono na miasto ogółem 1,8 miliona pocisków. Straty były szczególnie wysokie wśród berlińskich kobiet, które w deszczu stały w długich kolejkach w nadziei na otrzymanie „racji nadzwyczajnych”. Poszarpane ciała leżały na Hermannplatz w południowo-zachodniej części Berlina, gdzie przed domem towarowym Karstadt czekały tłumy ludzi. Wiele osób zginęło w kolejkach do pomp wodnych. Teraz niebezpieczne stało się nawet przejście przez ulicę z jednego schronu do drugiego. Wielu rezygnowało z takiej „wyprawy” i wracało czym prędzej do swoich piwnic. Niektórzy korzystali z ostatniej, jak im się wydawało, okazji, by zakopać srebra i kosztowności w swoim ogrodzie czy na pobliskiej działce. Ostrzał nie ustawał ani na chwilę. Trudno też było przewidzieć, co się stanie później, większość mieszkańców wolała więc pozostać w piwnicach i schronach. W piwnicach i schronach w czasie dziennych i nocnych nalotów powstały odmienne subkultury. To „piwniczne plemię”, jak nazwał tych ludzi jeden z kronikarzy ostatnich dni, stanowiło swoisty
mikrokosmos, gdzie jak w soczewce widać było cechy niemieckiego społeczeństwa. To właśnie wtedy ukształtowało się wiele charakterów, zarówno w bogatych, jak i biednych dzielnicach. W każdej piwnicy zawsze znalazł się co najmniej jeden nudziarz, zwykle nazista, próbujący wszystkim udowadniać swoją wiarę w Führera i ostateczne zwycięstwo. Wielu Berlińczyków zaczęło w tym czasie używać w odniesieniu do Hitlera określenia „ten”, i nie był to nawet zwrot obelżywy czy obraźliwy. Ludzie mocno wierzyli w szczęśliwe talizmany. Jedna z matek przywiozła ze sobą zapasową protezę syna, który wciąż znajdował się w oblężonym Wrocławiu. Wiele „piwnicznych plemion” wypracowało całą teorię sztuki przetrwania. Niektórzy byli przekonani, że przeżyją nawet bezpośrednie trafienie w schron, jeżeli tylko głowę owiną ręcznikiem. Inni wierzyli, że pochylenie się do przodu po pierwszych eksplozjach zapobiegnie pęknięciu płuc. Gdy rozlegał się po nalocie sygnał odwołania alarmu, piwnice i schrony ożywały nerwowym śmiechem i wymuszonymi żartami. Wśród starszych kobiet szczególnie popularny był jeden: „Lepszy Ruski na brzuchu niż Ami nad głową”.
W ciągu dnia, gdy zaczęły się cofać rozbite niemieckie jednostki i pojawiać maruderzy, Hitler wciąż naciskał na Bussego, aby utrzymał swoje pozycje jeszcze przez dwa dni. Pozostałości lewego skrzydła Bussego, CI Korpusu, zostały już wyparte z rejonu Bernau. Wolfram Kertz, dowódca pułku grenadierów Korpusu „Grossdeutschland”, został ranny w pobliżu skrzyżowania pod Blumbergiem, na północny wschód od Berlina. Z około 1000 żołnierzy jego pułku do stolicy Rzeszy dotarło tylko czterdziestu. Wiele w tym wypadku zależało od Soldatenglück, żołnierskiego szczęścia. Kertz został pozostawiony pod ścianą kościoła, gdzie odnaleźli go radzieccy żołnierze. Gdy zobaczyli na jego szyi Krzyż Rycerski, zapytali: Du General! Wezwano konny wóz i zabrano go do dowództwa na przesłuchanie. Jeden z wyższych oficerów zapytał go, czy Hitler wciąż żyje i czy wie cokolwiek o planach niemieckiego kontrataku, który miał zostać przeprowadzony razem z Amerykanami przeciwko Armii Czerwonej. Było to odbicie paranoi z Kremla. W rzeczywistości Amerykanie wciąż walczyli z Niemcami. Amerykańskie jednostki wojsk lądowych i Mustangi z amerykańskich sił powietrznych atakowały bez przerwy Dywizję „Scharnhorst” z 12 Armii na północ od Dessau, rewanżując się za ataki Luftwaffe na przeprawy i mosty na Łabie. Peter Rettich, dowódca batalionu tej dywizji, 21 kwietnia miał już tylko 50 żołnierzy.
W środku ugrupowania 9 Armii resztki LVI Korpusu Pancernego Weidlinga zostały zepchnięte za wschodnią część obwodnicy Berlina. Ciała żołnierzy leżały w rowach po obu stronach drogi. Były to głównie ofiary ataków radzieckich samolotów szturmowych. Wszystkie drogi, zarówno te główne, jak i boczne, zostały zapchane uchodźcami ciągnącymi dziecinne wózki i konnymi wozami. Napotkanych żołnierzy od razu otaczały tłumy cywilów dopytujących się o postępy wroga, ale i oni rzadko wiedzieli coś pewnego. Na każdym skrzyżowaniu posterunki żandarmerii polowej wyłapywały maruderów, by formować z nich kolejne kompanie. Na drzewach z boku drogi wisiały ciała z plakietką na piersi i napisem: „Jestem tchórzem”. Żołnierze wysyłani do obrony domów stojących z boku drogi czuli się najszczęśliwsi. Okoliczni mieszkańcy dzielili się z nimi żywnością, dawali ciepłą wodę, by mogli się ogolić i umyć, często pierwszy raz od wielu dni. W Petershagen kompania z Dywizji „Nordland” pod dowództwem SS-Sturmbannführera Lorenza, wspierana przez kilka wozów rozpoznawczych, przygotowywała się do odparcia ataków oddziałów 8 Armii Gwardii, gdy nagle znalazła się pod zmasowanym ogniem katiusz. Część relacji podaje, że Rosjanie wypełnili wtedy głowice pocisków rakietowych substancją działającą jak napalm. Wozy rozpoznawcze stanęły w płomieniach, niektóre wybuchły. Ocalali z ogniowej nawałnicy w panice uciekali, pozostawiając rannych, często ze strasznymi oparzeniami, ich własnemu losowi. Lorenz i jego radiotelegrafista załadowali tych, którzy mieli jeszcze jakąś szansę przeżycia, na pojazd
kołowo-gąsienicowy i zawieźli na punkt opatrunkowy w stodole znajdującej się we wgłębieniu terenu, tuż obok stanowiska dowodzenia. Sturbannführer miał wciąż „bardzo złe przeczucia”. Kilka chwil później rozpoczął się następny ostrzał artyleryjski. Salwa katiuszy wylądowała bardzo blisko. Jedynie nieliczni nie odnieśli ran. Lorenz dostał odłamkiem w prawe ramię. Gerhard Tillery, jeden z ocalałych żołnierzy batalionu szkolnego, zobaczył pułkownika ze swojej dywizji przed stajniami koni wyścigowych w Hoppengarten: „Widzę, że wszyscy wróciliście bezpiecznie - powiedział pułkownik zaskoczonemu żołnierzowi. - Nie ma co dłużej tego ciągnąć”. Tillery nie mógł skorzystać z rady pułkownika. Z pozostałych przy życiu żołnierzy sformowano nową kompanię. Dowodził nią bardzo zapalczywy młody oficer artylerii, bez żadnego doświadczenia bojowego. Kompanię skierowano do Mahlsdorfu, gdzie zajęła pozycje na cmentarzu. Jeszcze przed walką wysłano Tillery’ego i kilku innych, aby zebrali trochę żywności od mieszkańców. Przynieśli ją w kilku bańkach po mleku. Po prawej stronie od kompanijnego punktu oporu Tillery zauważył Volkssturmistow i batalion sformowany z funkcjonariuszy policji. Wszyscy wiedzieli, ze pojawienie się Rosjan jest już tylko kwestią czasu i że zaczną swój atak od moździerzowego ostrzału każdej pozycji obronnej. Na wschód od Berlina resztki 9 Armii musiały stawiać czoła oddziałom 5 Armii Uderzeniowej i 8 Armii Gwardii Czujkowa. Żuków zdecydował o skierowaniu armii Czujkowa bardziej na południe, ku Sprewie. Chciał, aby Czujkow z 1 Armią Pancerną Gwardii Katukowa weszli do Berlina od południowego zachodu. Miało to zapobiec próbom Koniewa podjęcia ataku na stolicę Niemiec z tego właśnie kierunku. 21 kwietnia niektóre z brygad pancernych Katukowa z jednostkami piechoty 8 Armii Gwardii zajęły Erkner, na południe od Rüdersdorf. Aby okrążyć Berlin od północy, Żuków wysłał 47 Armię na Spandau i 2 Armię Pancerną Gwardii na Oranienburg. Stalin naciskał: „Z powodu waszych słabych postępów alianci zachodni zbliżają się już do Berlina i wkrótce go zajmą”. Czołowe brygady pancerne, które miały dotrzeć do miasta poprzedniej nocy, 21 kwietnia zajęły dopiero przedmieścia. Żuków nie brał w ogóle pod uwagę tego, że tak szybkie tempo natarcia w terenie zurbanizowanym doprowadzi do poważnych strat w ludziach i sprzęcie. Prawie w każdym domu przy drodze, ogrodzie, pod każdym krzakiem mógł znajdować się członek Hitlerjugend lub Volkssturmista uzbrojony w Panzerfaust. Tej samej nocy pułki piechoty 3 i 5 Armii Uderzeniowych dotarły do północno-wschodnich przedmieść Malchow i Hohensschönhausen.
Dwadzieścia kilometrów na południe od Berlina w ogromnym podziemnym kompleksie bunkrów pod Zossen panował już nastrój ogromnego niepokoju. Dzień wcześniej, gdy pojawiło się realne zagrożenie ze strony nacierających od południa radzieckich czołgów, generał Krebs wysłał niewielki pododdział, który miał rozpoznać sytuację. O 6.00 rano 21 kwietnia adiutanta Krebsa, kapitana Boldta, obudził dzwonek telefonu. Porucznik Kränkel, dowodzący pododdziałem rozpoznawczym, meldował, że natknął się na 40 radzieckich czołgów nadciągających drogą od Baruth w kierunku Zossen. Zamierzał je zatrzymać. Boldt wiedział, że w starciu z T-34 Kränkel nie ma szans. Poinformował o wszystkim Krebsa, który zadzwonił do Kancelarii Rzeszy, aby uzyskać zezwolenie na ewakuację OKH. Hitler odmówił. Tuż przed 11.00 rozpoczęła się odprawa. Słychać już było odgłos czołgowych dział. Jeden z oficerów zauważył, że Rosjanie mogą dotrzeć do Zossen nawet w pół godziny. Wkrótce przyszedł kolejny meldunek od Kränkla. Jego obrona załamała się i poniesiono poważne straty. Teraz nie było już żadnej możliwości, aby zatrzymać radzieckie czołgi. Ze swojego biura wyłonił się Krebs. - Czy jesteście gotowi, panowie? - zapytał i rozpoczął ostatnią odprawę. Trudno było jednak wszystkim skoncentrować się wobec nadciągających radzieckich czołgów. Strzały jednak ucichły. Czołgi zatrzymały się na północ od Baruth, ponieważ zabrakło im paliwa. O godzinie 13.00 do Zossen zadzwonił generał Burgdorf z Kancelarii Rzeszy. OKH miało przemieścić się do bazy Luftwaffe w Eiche pod Poczdamem, a znajdujące się w sąsiadujących bunkrach OKW - do Krampnitz. Duży konwój pojazdów z częścią personelu pomocniczego OKH opuścił Zossen i ruszył w
niebezpieczną podróż w kierunku południowo-zachodnim, do Bawarii. Nie wiedziano wtedy jeszcze nic o brygadach pancernych, które miały wkrótce przeciąć trasę ewakuacji. Konwój został przy tym zaatakowany przez samoloty Luftwaffe. Niemieccy piloci nie zidentyfikowali poruszających się po drodze pojazdów. Mniejsza grupa skierowała się na Poczdam, równolegle do kolumn pancernych Leluszenki. Późnym popołudniem radzieccy żołnierze weszli do Zossen z mieszaniną strachu i zdumienia. Dwa kompleksy bunkrów Maybach I i Maybach II, leżące obok siebie, były dobrze ukryte pośród drzew i zabezpieczone siatkami maskującymi. Najbardziej jednak zaskoczyła czerwonoarmistów nie ogromna masa papierów płonąca wewnątrz bunkrów, lecz „wycieczka z przewodnikiem”, wartownikiem kompleksu. Poprowadził on Rosjan do podziemnych bunkrów z agregatami prądotwórczymi, mapami, telefonami i dalekopisami. Technicznym cudem była centrala telefoniczna, która łączyła oba dowództwa z jednostkami Wehrmachtu jeszcze w dniach, gdy III Rzesza rozciągała się od Pirenejów do Wołgi, od Sahary po Norwegię. Oprócz wartownika w kompleksie znajdowało się tylko czterech niemieckich żołnierzy. Trzech z nich poddało się od razu. Czwarty, kompletnie pijany, nie był w stanie tego zrobić. Nagle zadzwonił telefon. Jeden z rosyjskich żołnierzy podniósł słuchawkę. Dzwonił najwyraźniej jeden z wyższych niemieckich oficerów, który chciał dowiedzieć się, co się właściwie dzieje. Żołnierz odpowiedział po rosyjsku: „Iwan już tu jest” i posłał go do diabła.
W czasie, gdy oficerowie sztabu Krebsa w ogromnym pośpiechu wyruszyli na zachód od Berlina, po stolicy zaczęła krążyć plotka, że generał Weidling przeniósł swoją kwaterę do Döberitz, na północ od Poczdamu. To doprowadziło do tragikomicznej sytuacji w dwa dni później, gdy Hitler najpierw chciał postawić Weidlinga przed plutonem egzekucyjnym za tchórzostwo i zdradę, a potem wyznaczył na dowódcę obrony Berlina. Hitler potraktował radziecki ostrzał artyleryjski stolicy Rzeszy jako osobisty afront. Zresztą taki był zamiar radzieckich dowódców, co podkreślały wyraźnie napisy na pociskach. Najpierw Hitler zrzucił winę za wszystko na Luftwaffe. Groził generałowi Kollerowi egzekucją, zresztą nie po raz pierwszy. Nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć, że Luftwaffe dysponowało już tylko nielicznymi sprawnymi samolotami i bardzo niewielkimi zapasami paliwa. Ale ta złość doprowadziła do powstania w jego głowie pewnego pomysłu. Ponieważ podjęta przez Armię Czerwoną próba okrążenia Berlina od pomocy odsłoniła jej prawe skrzydło, Hitler postanowił nakazać kontratak. Z mapy sytuacyjnej pamiętał położenie III Korpusu SS, dowodzonego przez SS-Obergruppenführera Felixa Steinera, na północny zachód od Eberswalde. Nie chciał nawet słyszeć o tym, że Heinrici wykorzystał już większość dywizji z tego korpusu, wspierając 9 Armię. Korpus Steinera, według dowództwa Grupy Armii „Wisła” składał się w tym czasie tylko z „trzech batalionów i kilku czołgów”. Hitler, który już tracił kontakt z rzeczywistością, zaczął mówić o „Grupie Armijnej Steinera”. Uważał, że zgrupowanie to może zostać wzmocnione przez wszystkie jednostki CI Korpusu, który wycofywał się właśnie na północ od Berlina. Myślał nawet o wzmocnieniu Steinera jednostkami Luftwaffe z ochrony Göringa w Karinnhall, ale one opuściły już rezydencję marszałka Rzeszy. Każdy żołnierz, marynarz i lotnik, którego tylko udało się znaleźć, miał być teraz rzucony do walki. Każdego dowódcę nie wykonującego rozkazu stawiano przed plutonem egzekucyjnym w ciągu pięciu godzin. Hitler traktował jak ewangelię słowa Fryderyka Wielkiego: „Zwycięża zawsze ten, kto ostatni rzuca do walki swoje bataliony”. Utwierdzały go one w przekonaniu, że granie życiem innych jest oznaką własnej wielkości. Steiner, gdy zatelefonowano do niego z bunkra Führera, był zszokowany rozkazem Hitlera. Po zebraniu myśli zadzwonił z powrotem do Krebsa, aby przypomnieć mu o sytuacji, ale rozmowa nie była możliwa, gdyż obok Krebsa stał Hitler. I tak było za późno. Steiner otrzymał oficjalny rozkaz wykonania kontrataku na prawe skrzydło 1 Frontu Białoruskiego, pod groźbą egzekucji. Heinrici, gdy tylko powiadomiono go o wszystkim, zadzwonił do Kancelarii Rzeszy, aby zaprotestować. Krebs poinformował go, że decyzja już zapadła, a Hitler jest zajęty i nie może rozmawiać.
Hitler w czasie tej szalonej nocy odwołał także generała Reymanna ze stanowiska dowódcy obrony Berlina; generał Burgdorf przekonał Hitlera, że nie nadaje się on na to stanowisko. Również Goebbels był przeciwko Reymannowi, który odmówił przeniesienia swojej kwatery do bunkra w ZOO, gdzie znajdowała się kwatera komisarza Rzeszy do spraw obrony Berlina. Reymann został mianowany dowódcą jednej z niewielkich dywizji, która otrzymała nazwę Grupy „Sprewa”. Na stanowisko dowódcy obrony Berlina rozpatrywano wtedy dwie kandydatury, ale obie odrzucono. Wreszcie Hitler wybrał pułkownika Käthera, który był Führungsoffizier, oficerem politycznym; była to nazistowska kopia radzieckiego komisarza. Käther następnie otrzymał stopień generała majora, potem generała porucznika, ale akt mianowania został unieważniony już następnego dnia. Tak więc Berlin nie miał dowódcy, gdy na jego przedmieścia wchodziły kolejne jednostki Armii Czerwonej.
Dla Żukowa tempo natarcia było wciąż zbyt wolne. Datę zdobycia Berlina zaplanowano na 22 kwietnia, tymczasem jego czołowe dywizje znajdowały się wciąż na przedmieściach miasta. Rankiem przesłał do swoich dowódców armii kategoryczny rozkaz: „Obrona Berlina jest słabo zorganizowana i mimo tego postęp natarcia naszych oddziałów jest wciąż niezadowalający”. Nakazał atak trwający „dzień i noc”. W związku ze zbliżającymi się urodzinami Lenina oddziały polityczne rozdzielały coraz więcej czerwonych sztandarów, które miały być zawieszane na reprezentacyjnych budynkach w stolicy Niemiec. Sprewa nie wywarła na Rosjanach dużego wrażenia. Jeden z oficerów opisał ją jako „brudną i bagnistą niewielką rzeczkę”. Żuków, który nie docenił wcześniej siły obrony na Wzgórzach Seelow, teraz nie wziął pod uwagę warunków terenowych Brandenburgii, jej rzek, kanałów, jezior i lasów. Tylko dzięki dużemu doświadczeniu bojowemu żołnierzy kompanii rozpoznawczych, którym przyszło forsować w ciągu dwóch lat wojny niejedną rzekę, oraz umiejętnościom i odwadze radzieckich saperów nie wpłynęło to w znaczącym stopniu na tempo ofensywy. Saperzy szybko zbudowali most pontonowy przez Sprewę pod Köpenick dla 1 Armii Pancernej Gwardii, która zbliżała się do rzeki. 8 Armia Gwardii, współpracując z jednostkami wojsk pancernych, zmusiła LVI Korpus generała Wencka do wycofania się w kierunku Berlina. Na jej prawym skrzydle 5 Armia Uderzeniowa zbliżała się już do wschodnich przedmieść stolicy Niemiec, a 3 Armia Uderzeniowa kierowała się do centralnych dzielnic miasta. Na prawym skrzydle 3 Armii Uderzeniowej 2 Armia Pancerna Gwardii miała wejść do Berlina przez Siemensstadt i dalej w kierunku Charlottenburga. 47 Armia, która wprawiła w tak ogromne zdziwienie francuskich jeńców wojennych w Oranienburgu swoimi wozami i cysternami ciągniętymi przez wielbłądy, posuwała się dalej na zachód, by zamknąć pierścień okrążenia od północy.
Wcześnie rano w niedzielę generał Weidling wezwał swoich dowódców dywizji, aby omówić sytuację. Wszyscy niemal chcieli przebić się na południe, aby połączyć się z generałem Busse i innymi dwoma korpusami 9 Armii. Wyjątkiem był SS-Brigadeführer Ziegler, dowódca Dywizji SS „Nordland”, który doprowadził Weidlinga do pasji tym, że otwarcie mówił o swoim zamiarze przyłączenia się do Steinera. Nikt nie wiedział, czy kierowało nim poczucie więzi z SS, czy był to tylko jeden ze sposobów przegrupowania skandynawskich ochotników do rejonu koncentracji SS, w pobliże granicy duńskiej. Dywizja „Nordland” broniła dalej Mahlsdorfu i Reichstrasse I. W Friedrichsfelde jej pododdział zmusił francuskich jeńców wojennych do kopania okopów. Po ciężkich walkach dywizja wycofała się w kierunku Karlhorst. Jeden z pododdziałów okopał się wtedy w pobliżu toru wyścigowego dla kłusaków i przygotował stanowiska ogniowe dla moździerzy. Szybko jednak znalazł się pod ogniem artylerii radzieckiej. „Radzieckie pociski wybuchały raz po raz w stajniach i budynkach gospodarczych”. Już od ponad tygodnia żołnierze nie otrzymywali nawet żelaznych racji, składających się z puszki topionego sera, chleba oraz butelki z kawą lub herbatą. Teraz mogli jedynie liczyć na słoiki czy
puszki z mięsem pozostawione w opuszczonych domach, które otwierali zwykle za pomocą swoich bagnetów. Byli brudni, nieogoleni, mieli przekrwione ze zmęczenia oczy. Sytuacja 9 Armii w południowo-wschodniej części ugrupowania stała się jeszcze gorsza. Rozkazy Hitlera dotyczące utrzymania linii Odry były nie do wykonania. Resztki XI Korpusu Pancernego SS, V Korpus Górski SS i garnizon Frankfurtu cofały się w kierunku Spreewald. Żołnierze maszerowali pojedynczo lub w niewielkich grupach. Pod rozkazami dowódców pozostało zaledwie kilka regularnych jednostek. Pojazdy mechaniczne stawały na drodze, ponieważ brakowało paliwa. Odwrót osłaniało kilka jednostek, ale i one nie mogły długo stawiać oporu przeważającym siłom przeciwnika. Reinhard Appel, jeden z członków Hitlerjugend, których szkolono niedawno na berlińskim Stadionie Olimpijskim, znalazł się w jednym z oddziałów wyznaczonych do zluzowania żołnierzy SS z Dywizji „30. Januar” niedaleko Müllrose. Życie uratował mu jeden z podoficerów, wielokrotnie odznaczony za udział w bitwach na froncie wschodnim. Gdy zbliżali się już radzieccy żołnierze, Appel, w desperackiej próbie sprzedania jak najdrożej swojego życia, podniósł się z ziemi, aby rzucić granat. Stary sierżant złapał go za rękę i wybił mu granat z dłoni. Potem krzyczał, że trzeba być naprawdę szalonym, aby tak dowodzić swojej odwagi w beznadziejnej sytuacji. Rosjanie zlikwidowaliby wszystkich w schronie. Sierżant przymocował do znalezionego kija białą chusteczkę. Podniósł ręce do góry, gdy pojawili się czerwonoarmiści ze swoimi pepeszami, krzycząc Wojna kaputt! i Gitler kaputt! Rosjanie rozbroili Niemców i zabrali im wszystkie zegarki. Sierżant ze swoimi chłopcami ruszył pod strażą na wschód, w kierunku Odry.
Osiemdziesiąt kilometrów od tego miejsca pododdziały rozpoznawcze 3 Armii Pancernej Gwardii dotarły poprzedniego dnia wieczorem do Königswusterhausen. Mniej niż sześć dni zabrało im pokonanie 174 kilometrów od Nysy Łużyckiej. Od 8 Armii Gwardii na pomocnym brzegu Müggelsee oddzielał ich teraz pas jezior i kanałów. 9 Armia, a raczej to, co z niej zostało, znalazła się w okrążeniu. Marszałek Koniew dzięki rozpoznaniu lotniczemu wiedział o jednostkach niemieckich na swoim prawym skrzydle, w Spreewald. Nakazał 28 Armii jak najszybsze przegrupowanie się na ciężarówkach w ten rejon. Dywizje miały zatkać lukę między 2 Armią Gwardii Gordowa, likwidującą siły niemieckie w pobliżu Cottbus, a 3 Armią Pancerną Gwardii, idącą na Berlin. Koniew zdecydował się też wzmocnić armię pancerną Rybałki korpusem ciężkiej artylerii i dywizją artylerii przeciwlotniczej. Wieczorem 22 kwietnia wszystkie trzy korpusy Rybałki dotarły już do kanału Teltow, który stanowił południową granicę linii obrony Berlina. Niemcy „byli całkowicie zaskoczeni tak szybkim pojawieniem się tu radzieckich czołgów”. W meldunku 3 Armii Pancernej Gwardii napisano, używając poetyckiej frazy, że dla Niemców przybycie wojsk radzieckich było równie nieoczekiwane „jak śnieg w środku lata”. Niemieckie systemy łączności działały już tak źle, że dowództwo Grupy Armii „Wisła” nic nie wiedziało o postępach radzieckiej ofensywy. „Nie podjęto żadnych kroków, aby ewakuować zapasy” z dużego magazynu Wehrmachtu na południowej stronie kanału. „Mimo że pierwsze radzieckie czołgi znajdowały się tylko o kilkaset metrów, zarządzający magazynami nie zezwolił na wydanie racji żywnościowych oddziałom Volkssturmu z północnego brzegu kanału, ponieważ nie wypełniono odpowiednich dokumentów”. Gdy Rosjanie podeszli już bardzo blisko, podpalił magazyny, które całkowicie spłonęły. 9 Korpus Zmechanizowany atakował przez Lichtenrade, 6 Korpus Pancerny Gwardii zdobył Teltow, a po jego lewej stronie 7 Korpus Pancerny Gwardii - Stahnsdorf. Bardziej na zachód część 4 Armii Pancernej Gwardii Leluszenki znajdowała się już 10 kilometrów od Poczdamu. Dwa kolejne korpusy tej armii obchodziły miasto od zachodu i były około 40 kilometrów od czołowych oddziałów 47 Armii frontu Żukowa, które zbliżały się od północy. Francuscy jeńcy wojenni ze Stalagu III w pobliżu kanału Teltow korzystali właśnie z promieni wiosennego słońca, gdy za ogrodzeniem z drutu kolczastego zobaczyli jakiś ruch. „Około piątej po południu - wspominał później jeden z nich - pojawił się pierwszy radziecki żołnierz. Maszerował
radośnie i beztrosko, wyprostowany, z pistoletem maszynowym na wysokości pasa, gotowym do strzału. Szedł wzdłuż przydrożnego rowu. Nawet nie spojrzał na obóz”. Nieco później do obozu przybył jeden z radzieckich oficerów. Nakazano radzieckim jeńcom wojennym stawić się na zbiórce. Rozdano im karabiny i pistolety maszynowe. Najwyraźniej zamierzano wykorzystać ich od razu w walkach o Berlin. Inny z francuskich jeńców wojennych widział w południowo-wschodniej części miasta „trzynasto-, może czternastoletniego członka Hitlerjugend o dziecięcej twarzy zakrytej przez za duży hełm. Chłopiec czekał w okopie z Panzerfaustem. Zdawał się nie mieć najmniejszych wątpliwości, że ten okop stanie się następnego dnia jego grobem.
W czasie marszu na północ brygady pancerne Koniewa mijały wozy pełne uchodźców. Ukrywali się wśród nich niemieccy żołnierze, którzy wcześniej pozbyli się swoich mundurów. Ci, którym udało się przedostać na zachód przez linie 4 Armii Pancernej Gwardii Leluszenki, przekazali informacje o zbliżających się wojskach radzieckich. Trzy korpusy okrążały Berlin od zachodu, 5 Korpus Zmechanizowany Gwardii kierował się na Łabę, aby zablokować próby 12 Armii Wencka połączenia się z 9 Armią Bussego. W doraźnie zorganizowanym szpitalu pod Beelitz-Heilstätten siostra Ruth Schwarz, która wcześniej pomagała ewakuować chore dzieci z Poczdamu, przeraziła się, gdy usłyszała 21 kwietnia, że Rosjanie dotarli już do Jüterboga, zaledwie 40 kilometrów od szpitala. Na poszczególne oddziały szpitalne rozdzielono racje żywnościowe, czekoladę, suchą kiełbasę i chleb. Pielęgniarki spały po cztery w jednym pokoju, obawiając się Rosjan. Ich serca „drżały ze strachu”, gdy docierały kolejne informacje o postępach wojsk radzieckich. Dwudziestego drugiego kwietnia usłyszały, że Armia Czerwona jest już w Schönefeld, 10 kilometrów od szpitala. Pielęgniarka przełożona Elisabeth von Cleve, która przyjechała tu z częścią personelu medycznego i pacjentami z Poczdamu, przygotowała niewielki ołtarz ze świecami i zebrała wszystkich na mszę. Kiedy zaśpiewali Ein feste Burg ist unser Gott, łzy popłynęły po twarzach zebranych. Jedyna nadzieja była teraz w tym, że Beelitz-Heilstätten, jak przekazywano w pogłoskach, stanie się międzynarodową strefą pod nadzorem Szwajcarii. Ale wszelkie nadzieje prysły jak bańka mydlana, gdy okazało się, że wojska radzieckie dotarły już do Beelitz i „rabują, podpalają i gwałcą”. „Natychmiast wyciągnęłam małe nożyczki, aby chociaż je mieć na swoją obronę”, zanotowała później Ruth Schwarz. Pielęgniarki nie przerwały jednak ani na chwilę swojej pracy.
Radzieckie władze wojskowe miały na tyłach poważne problemy. Grupy niemieckich żołnierzy i oficerów, które pozostały w okolicach Seelow, próbowały przedostać się na zachód. Głodni i zmęczeni, atakowali nawet konne wozy z zaopatrzeniem i pojedynczych żołnierzy Armii Czerwonej, aby zdobyć choć trochę jedzenia. Zbliżał się już punkt kulminacyjny. Pułki NKWD działały z coraz większą podejrzliwością, często niewspółmierną do sytuacji. W jednym z meldunków pisano: „22 kwietnia kucharka Armii Czerwonej, Maria Mazurkiewicz, spotkała oficerów z dywizji, gdzie poprzednio służyła i wyjechała z nimi samochodem. Można uznać to za dezercję. Podjęto wszelkie możliwe działania, aby ją odszukać”. W tym samym czasie nie podejmowano praktycznie żadnych kroków, aby ukrócić gwałty, rabunki i morderstwa. Wasilij Grossman, który powrócił do 1 Frontu Białoruskiego z Moskwy i dotarł do tyłowego stanowiska dowodzenia frontu w Landsbergu [ob. Gorzów Wielkopolski], zapisał w tych dniach w swoim notatniku, że „dzieci bawiły się w żołnierzy na jednym z płaskich dachów. Był to moment zadawania ostatnich ciosów niemieckiemu imperializmowi w Berlinie, a tu chłopcy z drewnianymi mieczami i pałkami, w krótkich spodenkach, z blond grzywkami krzyczeli, skakali i walczyli ze sobą... To leży gdzieś głęboko w ludzkiej naturze. Pewnie instynktu walki nigdy już nie da się wyeliminować”. Ale ten jego pesymistyczny nastrój nie utrzymał się długo. Wkrótce zachwycał się
zalaną słońcem Brandenburgią i domami letniskowymi w pobliżu Berlina. Zanotował: „Wszystko tonęło w kwiatach, tulipanach, liliach. W drzewach owocowych, jabłoniach i śliwach śpiewały ptaki. Natury nie obchodziło w żaden sposób to, że zbliżał się koniec faszyzmu”. Grossman widział też wtedy kolumny byłych jeńców wojennych jadących na wozach, idących pieszo, podpierających się kijami, pchających wózki i taczki. Wielu z nich niosło ze sobą uszyte z kawałków materiału narodowe flagi. „Francuskim poilus udało się trzymać fason”, zapisał.
Jednym ze znaków upadku faszyzmu był szybko postępujący rozpad instytucji propagandowych III Rzeszy. 21 kwietnia zamilkła Transoceaniczna Agencja Informacyjna, potem Reichssender Berlin. Następnego dnia Irlandczycy z Irland-Redaktion zarzucali jeszcze Brytyjczykom i Amerykanom czynienie z Europy radzieckiej strefy wpływów. Była to jednak ich przedostatnia audycja. Nadajnik w Nauen wpadł w ręce radzieckie dwa dni później. Coraz więcej Berlińczyków podejmowało w tym czasie ryzyko słuchania zagranicznych rozgłośni radiowych, głównie BBC, a potem dyskutowania na temat usłyszanych wiadomości. Najlepszym cenzorem okazał się w tej sytuacji system energetyczny kraju, gdyż coraz częstsze wyłączenia prądu ograniczały możliwości korzystania z radia. Skutki były o wiele lepsze, niż te, jakie kiedykolwiek udało się osiągnąć policji państwowej i Gestapo. Londyn w tym czasie miał jeszcze niewielkie pojęcie o rozmachu radzieckiej ofensywy, chociaż komunikat radia brytyjskiego o wyzwoleniu obozu koncentracyjnego Sachsenhausen-Oranienburg, na północ od miasta, mógł zorientować słuchaczy co do kierunku działań Armii Czerwonej i jej dążenia do okrążenia miasta. Przedstawienie okropności tego obozu powinno było uświadomić Niemcom w Berlinie, jaka czeka ich zemsta. Ale nawet wtedy Berlińczycy przekonywali sami siebie, że opowieści o obozach koncentracyjnych to tylko wroga propaganda. Wiadomości rozchodziły się po mieście z ust do ust. Tylko niewielu mieszkańców mogło korzystać z radia zasilanego na baterie. Mało też dało się wyczytać z obwieszczeń dotyczących dystrybucji żywności. Stało się już prawie niemożliwe oddzielenie plotki od informacji, fałszu od prawdy. Poczucie jakiegoś nierealnego koszmaru sprawiło, że wszyscy oczekiwali zagłady, która nadejdzie pewnego dnia, w jasnym wiosennym słońcu czy intensywnym deszczu. Trudno było uciec od porównania ówczesnego Berlina z jeszcze tak niedawno potężną i pełną życia stolicą niemieckiego imperium. Z monumentalnych budynków administracji państwowej pozostały tylko ściany. Brakowało dosłownie wszystkiego, w tym środków transportu. Teraz Niemcy wykorzystywali nawet wozy zaprzężone w małe polskie koniki. Nieustanny ostrzał Berlina, prowadzony przez artylerię Kazakowa, sprawił, że duża część mieszkańców znalazła się na skraju załamania nerwowego. Grzmot niósł się przez całe miasto, odbijał od ścian, rezonował na podwórkach między budynkami. Był jak odgłos ogromnej burzy. Bali się wszyscy, a szczególnie kobiety. Anonimowa kronikarka tamtych dni zanotowała, że chociaż kobiety w kolejkach dyskutowały o sytuacji na froncie, w ich rozmowach istniało niepisane porozumienie: „Żadna nie rozmawiała o tym”. Ta sama kobieta zapisała w dużej księdze rachunkowej, którą wykorzystywała jako swój dziennik: „To naprawdę dziwne czasy. Przeżywamy historyczne wydarzenia, które pewnego dnia znajdą się w książkach i podręcznikach. Ale przecież trzeba jeszcze przez nie jakoś przejść. Nic więc dziwnego, że wszystko rozmienia się na małe zmartwienia i lęki. Historia jest naprawdę rzeczą bardzo męczącą. Jutro poszukam pokrzyw i węgla”.
Hitler zdał już sobie sprawę, że historia jest wszystkim, co mu pozostało - tyle że jego pojmowanie dziejów było teraz całkowicie zdominowane obsesyjnym dążeniem do zapewnienia sobie nieśmiertelności. W odróżnieniu od Himmlera, nie próbował zmienić wyobrażeń o sobie przez jakieś kompromisy. Jego pociąg do rozlewu krwi i zniszczeń nawet się zwiększył. Główny motyw decyzji pozostania w Berlinie był dosyć prosty. Upadek Berchtesgaden nie miałby takiego historycznego znaczenia jak upadek Berlina. Nie byłoby tam przecież obrazów roztrzaskanych
pomników i płonących budynków. W nocy 21 kwietnia Hitler prawie stracił przytomność po wydaniu Steinerowi rozkazu kontrataku. Doktor Moreli znalazł go w takim stanie psychicznym, że zalecił zastrzyk. Hitler wpadł we wściekłość. Był przekonany, że generałowie chcą go naszpikować morfiną i wywieźć samolotem do Salzburga. Teraz spędzał już większość czasu w bunkrze. Gdy nie przebywał w sali odpraw, siedział w swoim pokoju zagubiony w myślach, wpatrzony w portret Fryderyka II Wielkiego. Prawie przez cały ranek 22 kwietnia żądał wieści o ataku Steinera na północy. Kazał generałowi Kollerowi, szefowi sztabu Luftwaffe, wysłać samolot, aby sprawdzić, czy oddziały Steinera rozpoczęły natarcie. Próbował również skontaktować się z Himmlerem. Reichsführer SS nie miał jednak najmniejszego pojęcia o tym, co się dzieje. On i SS-Gruppenführer Walter Schellenberg byli w tym czasie zajęci tajnymi rozmowami z zachodnimi aliantami, prowadzonymi za pośrednictwem hrabiego Bernadotte’a. Udzielił jednak Hitlerowi optymistycznej odpowiedzi, którą ten przyjął za prawdziwą. W czasie codziennej odprawy, kiedy Hitler usłyszał, że Steiner jednak nie wyruszył, a wojska radzieckie przełamały obronę w północnej części miasta, zaczął krzyczeć. Twierdził, że teraz i SS go zdradza, jak przedtem zrobił to Wehrmacht. Atak wściekłości był jeszcze bardziej intensywny niż te, do których dochodziło w czasie dysput z Guderianem. Wreszcie wyczerpany padł, szlochając, na fotel. Po raz pierwszy przyznał otwarcie, że wojna jest przegrana. Keitel, Jodl, Krebs i Burgdorf byli wstrząśnięci. I wtedy Hitler zaczął mówić. Nie jest w stanie umrzeć na polu walki, gdyż jest teraz na to zbyt słaby, zastrzeli się więc, aby nie wpaść w ręce przeciwnika. Wszyscy próbowali go przekonać, aby wyjechał do Berchtesgaden, ale on już podjął decyzję. Nakazał Keitlowi, Jodłowi i Bormannowi wyjechać na południe kraju, oni jednak odmówili. „Każdy, kto chce, może opuścić Kancelarię Rzeszy - powiedział. - Ja pozostanę tu do końca. Chcę to ogłosić publicznie”. Do Kancelarii Rzeszy wezwano Goebbelsa, aby przekonał Hitlera do opuszczenia miasta. Nie był to jednak najlepszy wybór, gdyż minister Rzeszy też zdecydował się pozostać w Berlinie. Przez pewien czas rozmawiał sam na sam z Hitlerem w jego pokoju, próbując go uspokoić. Gdy wyszedł, oznajmił wszystkim, że Führer poprosił go, aby przyprowadził do bunkra swoją rodzinę. Prawdopodobnie w czasie tej rozmowy Goebbels powiedział Hitlerowi, że on i jego żona Magda postanowili odebrać życie dzieciom, a potem popełnić samobójstwo. Hitler, ku zaskoczeniu wszystkich, pojawił się o wiele spokojniejszy. Jodl zaproponował mu, aby skierować 12 Armię generała Wencka znad Łaby z odsieczą Berlinowi. Hitlera porwał ten pomysł. Jodl zapisał wtedy: „Feldmarszałek Keitel otrzymał rozkaz, aby skoordynować działania 12 i 9 Armii, która właśnie przełamywała pierścień okrążenia”. Keitel chciał ruszać natychmiast, ale Hitler kazał mu usiąść. Przyniesiono posiłek i kanapki na podróż, pół butelki koniaku i czekoladę jako żelazną rację. Zaraz potem feldmarszałek wyruszył do kwatery Wencka, a Jodl do OKW w Krampnitz, na północ od Poczdamu. Trudno teraz rozstrzygać kwestię poczytalności Hitlera. Pułkownik de Maiziere, który znajdował się w bunkrze Hitlera wieczorem 22 kwietnia, a obserwował go wcześniej wiele razy w czasie różnych odpraw, był przekonany, ze „jego choroba psychiczna była rodzajem hipertroficznej samoidentyfikacji z narodem niemieckim”. To może wyjaśnić, dlaczego Hitler chciał, by ludność Berlina podzieliła jego los. Wydawało się, że straty zadane wrogowi sprawiają mu taką samą przyjemność, jak ofiary ponoszone przez naród niemiecki. Już w 1942 roku krzyczał do feldmarszałka von Reichenaua, który poinformował go o ciężkich stratach SS Leibstandarte „Adolf Hitler”: „Straty nigdy nie mogą być zbyt wielkie. To ziarno przyszłej chwały i sławy”.
Operacja „Seraglio”, ewakuacja do Berchtesgaden, została przyspieszona. Pierwszy rzut miał wyruszyć już następnego dnia. Admirał von Puttkamer, morski adiutant Hitlera, otrzymał zadanie zniszczenia oficjalnych dokumentów Hitlera w Berghofie. Julius Schaub, adiutant Hitlera, który zajmował się jego dokumentami w Kancelarii Rzeszy, miał zniszczyć osobistą korespondencję. Dwie z czterech sekretarek Hitlera zostały już wysłane na południe. Doktor Moreli, który był
przerażony całą tą sytuacją, dołączył do grupy ewakuowanych pracowników Kancelarii Rzeszy. Zabrał też ze sobą dokumentację medyczną Hitlera. W tym samym czasie do alianckich służb wywiadowczych dochodziły zupełnie niewiarygodne informacje o ewakuacji nazistów z Berlina. Departament Stanu w Waszyngtonie otrzymał z ambasady w Madrycie informację, że „prominenci reżimu hitlerowskiego chcą przedostać się do Japonii przez Norwegię. Do Norwegii mieli zostać przerzuceni samolotami Heinkel 177, potem prawdopodobnie Vikingami - do Japonii”. Były to jednak bez wątpienia tylko pobożne życzenia nazistów. Mówiono też o U-Bootach, które miały przewozić żywność do Niemiec, a z powrotem zabierać nazistowskich przywódców. „W Szwajcarii jest kilka szpitali, gdzie pod pozorem leczenia się z ran lub innych chorób są hospitalizowani Niemcy. W rzeczywistości ukrywają się tam ważne osobistości hitlerowskiego reżimu”. Bliższe prawdy były twierdzenia, że „niemieckie samoloty bez żadnych oznaczeń przerzucają hitlerowskich notabli do Hiszpanii”. Wśród osób przetransportowanych nieoznakowanymi Junkersami z Niemiec do Barcelony znalazł się były premier rządu Vichy, Pierre Laval. Franco przekazał później Lavala rządowi francuskiemu. Wielu nazistów znalazło jednak w jego kraju schronienie. W bunkrze Hitlera i Kancelarii Rzeszy zwolniło się nagle wiele pomieszczeń. Major Freytag von Loringhoven, który przeniósł się do bunkra razem z generałem Krebsem, przekonał się wtedy, że system wentylacyjny w bunkrze działa zupełnie dobrze. Ale w niewielkich pomieszczeniach, gdzie odbywały się odprawy z udziałem 15 do 20 osób, nie było czym oddychać. W czasie takich odpraw tylko Hitler siedział. Zebrani prawie zasypiali na stojąco. Stałe bombardowania lotnicze i ostrzał artyleryjski spowodowały powstanie pęknięć w ścianach bunkra i w powietrzu fruwały odpryski ze ścian i sufitów. Palenie w dolnej części bunkra, zajętej przez Hitlera, zostało surowo zabronione i ci, którzy chcieli zapalić chociaż jednego papierosa, musieli przenieść się na wyższe piętra. Mimo tych niedogodności bunkier i piwnice Kancelarii Rzeszy „pełne były zapasów”. Duże i hojne rozdzielane racje alkoholu nie przyczyniały się z pewnością do jasnego i rozsądnego myślenia. Pułkownik de Maiziere zanotował wtedy: „W bunkrze dawała się odczuć atmosfera rozpadu. Szerzyło się pijaństwo, przygnębienie. Wszyscy, niezależnie od stopnia, zachowywali się jak oszalali. Nie było już mowy o jakiejkolwiek dyscyplinie”. To wszystko tworzyło ogromny kontrast z wartościami rodzinnymi, tak hołubionymi przez reżim, a prezentowanymi przez Magdę Goebbels, która przybyła do bunkra z szóstką swoich dzieci. W obu tych światach było wiele sentymentalizmu, użalania się nad sobą, ale i zwykłej brutalności. Freytag von Loringhoven znajdował się właśnie u podstawy schodów, gdy zobaczył schodzącą po nich Magdę Goebbels. Za nią podążało jej sześcioro dzieci. Wyglądała „sehr damenhaft - bardzo kobieco”. Dzieci Goebbelsów miały od dwunastu do pięciu lat: Helga, Hilde, Helmut, Holde, Hedda i Heide. Ich imiona zaczynały się od tej samej litery, wybranej na cześć Hitlera. Teraz na schodach przypominały szkolną wycieczkę. Ich blade twarze wyraźnie odcinały się na tle ciemnych płaszczyków. Helga, najstarsza, wydawała się bardzo smutna i widać było, że stara się powstrzymać od płaczu. Hitler zaaprobował decyzję Josepha i Magdy Goebbelsów o uśmierceniu dzieci. Ten przejaw całkowitej wobec niego lojalności spowodował, że wręczył Magdzie Goebbels swoją złotą partyjną odznakę, którą zawsze nosił na mundurze. Przybycie dzieci do bunkra spowodowało chwilowe uspokojenie atmosfery. Ale każdy już wiedział, że zostaną zamordowane przez własnych rodziców jako jeden z aktów Führerdämmerung.
Po popołudniowej „burzy” Hitler odpoczywał w małym saloniku razem z Ewą Braun. Wezwał swoje dwie sekretarki, Gerdę Christian i Traudl Junge, swoją austriacką dietetyczkę Constanze Manzialy i sekretarkę Bormanna, Else Krüger. Polecił, aby przygotowały się do ewakuacji do Berghofu razem z innymi. W tym właśnie momencie podeszła do niego Ewa Braun i powiedziała: „Ty wiesz, że nigdy cię nie opuszczę i zostanę z tobą”. Hitler przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta. To wydarzenie zaskoczyło wszystkich, znali go przecież od tak dawna. Traudl Junge i Gerda Christian oświadczyły, że również z nim pozostaną. Spojrzał na nie czule: „Gdyby
tylko moi generałowie byli tacy dzielni jak wy moje panie”. Na pożegnanie wręczył im ampułki z cyjankiem. Zaraz po tym spotkaniu Ewa Braun wyszła, aby napisać ostatni list do swojej najlepszej przyjaciółki Herty Ostermayr. List ten miał zostać przekazany razem z jej kosztownościami za pośrednictwem jednej z osób opuszczających bunkier i udających się na południe Niemiec. Powiadomiła w nim przyjaciółkę, że może rozporządzać kosztownościami według swego uznania. Miały one pomóc przyjaciołom „utrzymać się jakoś na powierzchni” w tych ciężkich czasach, które nadchodziły. Pisała też: Przepraszam, że list jest nieco nieskładny, ale mam obok siebie szóstkę dzieci [Goebbelsów] i wierz mi, nie zachowują się one wcale cicho. Co powinnam ci powiedzieć? Nie mogę zrozumieć, jak do tego wszystkiego doszło i trudno już mi wierzyć, że Bóg rzeczywiście istnieje.
19 Bombardowane miasto Dwudziestego trzeciego kwietnia kontrolowana przez nazistów rozgłośnia radiowa w Pradze podała, że decyzja Führera pozostania w stolicy Rzeszy nadaje „tej bitwie znaczenie ogólnoeuropejskie”. W ten sposób nazizm próbował wskazać na międzynarodowy wymiar tej bitwy, podczas gdy komunizm bez żenady wykorzystywał uczucia patriotyczne swoich żołnierzy. Tego samego ranka na pierwszej stronie gazety 3 Armii Uderzeniowej pojawiły się nagłówki: „Raduj się Ojczyzno Nasza! Jesteśmy już na ulicach Berlina!”. Dla cywilnej ludności Berlina sprawy ideologiczne nie miały już większego znaczenia. Teraz liczyło się tylko to, by przetrwać kolejne bombardowania i radzieckie ataki. Najgorsze miało jednak dopiero nastąpić. Generał Kazakow podciągał pod miasto 600-milimetrowe działa oblężnicze na specjalnie poszerzonych torach linii kolejowej prowadzącej do dworca Schlesischer Bahnhof na wschodzie miasta. Każdy pocisk miał masę pół tony. Jednym z największych skupisk uchodźców w Berlinie, oprócz trzech kompleksów artylerii przeciwlotniczej, stał się schron na Anhalter Bahnhof. Był zbudowany z żelbetonu, dwa piętra nad i dwa pod ziemią. Jego ściany miały do czterech i pół metra grubości. Ławki i stoły zostały dostarczone przez władze miasta, które także zapewniły dostawę sardynek w puszkach. Nie na wiele jednak to wszystko się zdało, kiedy brakowało paliwa i żywności. Główna zaleta schronu Anhalter to jego bezpośrednie połączenie z tunelami kolejki podziemnej, U-Bahn. Pociągi co prawda już nie kursowały, ale można było bezpiecznie przejść pod ziemią około 5 kilometrów do dworca Nordbahnhof. Warunki w bunkrze były straszliwe, na 3600 metrach kwadratowych tłoczyło się 12 000 ludzi. Ścisk panował tak wielki, że nikt nie mógł się dostać do umywalni i toalety. Jedna z kobiet opisywała, że musiała spędzić sześć dni na tym samym stopniu schodów. Dla tak zawsze dbających o higienę Niemców stawało się to trudne do wytrzymania. Najważniejszym problemem stało się zaopatrzenie w wodę pitną, gdyż wodociągi przestały już pracować. Poza stacją, na zewnątrz funkcjonowała jeszcze jedna pompa i młode kobiety, które znalazły się blisko wyjścia, podejmowały ryzyko wyprawy z wiadrem po wodę. Te, którym się udało, zyskiwały wdzięczność innych, zbyt słabych, by mogli sami po nią pójść. Wymieniały też wodę na jedzenie z tymi, którzy nie mieli odwagi wyjść. Wiele z nich zginęło, gdyż radziecka artyleria obrała sobie tę stację za jeden z głównych celów. Na głównych skrzyżowaniach rozstawiono zapory przeciwczołgowe. Tam miała swoje posterunki żandarmeria polowa, która aresztowała, a nawet dokonywała na miejscu egzekucji dezerterów. W piwnicach berlińskich domów ukrywało się coraz więcej oficerów i żołnierzy, przebranych w ubrania cywilne. „Dezercja stała się zjawiskiem niemal naturalnym, nie przynoszącym ujmy i
wstydu”, zanotowała jedna z kobiet w swoim dzienniku pod datą 23 kwietnia. Tego samego dnia pisała też o Leonidasie i jego 300 spartańskich wojownikach, o których tak wiele mówiło się zawsze w szkole: „Być może znalazłoby się 300 niemieckich żołnierzy, którzy zachowaliby się podobnie. Małe jednak prawdopodobieństwo, by tak zachowały się 3 miliony. Im większa liczba, tym mniejsza szansa na patetyczny heroizm. Kobiety z natury nie popierają takiego sposobu postępowania. Jesteśmy bardziej uczuciowe i praktyczne. Wolimy naszych mężczyzn żywych”. Gdy kobieta, która spisała te słowa, wyruszyła na poszukiwanie węgla wzdłuż torów kolejki UBahn, przekonała się, że tunel wiodący na południe został już zabarykadowany przed Rosjanami wchodzącymi do miasta od strony południowej. Usłyszała wtedy od stojących w pobliżu ludzi, że na końcu tunelu powieszono mężczyznę oskarżonego o dezercję. Jego nogi zwisały parę centymetrów nad ziemią. Grupa chłopców bawiła się ciałem skazańca, huśtając je i obracając dookoła. Gdy wracała, w przerażenie wprawił ją widok „dziecięcych twarzy pod ogromnymi, stalowymi hełmami... byli oni tak szczupli i mali, a ich mundury zbyt duże”. Zastanawiała się, dlaczego ją to tak mocno poruszyło; gdyby mieli kilka lat więcej, wcale by jej to nie obeszło. Ostatecznie doszła do wniosku, że ma to związek z prawem natury i jego zasadą zachowania gatunku, która została złamana, gdy do walki rzucono niedojrzałe jeszcze istoty. Dla niej krok ten był wyraźnym „symptomem szaleństwa”.
Być może skutkiem ubocznym owego prawa natury było również to, że po pojawieniu się wroga w granicach miasta ci młodzi żołnierze chcieli za wszelką cenę dokonać seksualnej inicjacji i stracić swoją niewinność. Dziewczęta, zdając sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa gwałtu, wolały oddać się któremukolwiek niemieckiemu chłopcu i z nim stracić swoje dziewictwo, niż aby dokonało się to z pijanym radzieckim żołnierzem. W centrum nadawczym Grossdeutscher Rundfunk na Masurenallee dwie trzecie pracujących stanowiły dziewczęta. Większość z nich miała niewiele ponad osiemnaście lat. W ostatnim tygodniu kwietnia, kiedy powszechne już było „poczucie rzeczywistej klęski i rozpadu” i pito na umór, między półkami archiwum z nagraniami pary zwierały się w miłosnych uściskach. Podobne sytuacje miały miejsce także w bunkrach i piwnicach. Bliskość śmierci działała jak afrodyzjak, co nie jest wcale fenomenem nieznanym w historii12 Norweski dziennikarz opisujący atmosferę panującą w mieście twierdził, że chłopcy i dziewczęta w mundurach „poddali się wewnętrznym impulsom w gorączkowym poszukiwaniu przyjemności”. Ci, chowający się w schronie w ZOO i wokół Tiergarten w krzakach rododendronów, które zaczynały właśnie kwitnąć wśród morza ruin, z desperacją szukali w ramionach innych pocieszenia i oparcia. Innym powszechnym w tym czasie zjawiskiem było robienie zapasów, tak jak to czynią wiewiórki przed zimą. Gerda Petersohn, dziewiętnastoletnia sekretarka z Lufthansy mieszkająca w Neukölln, niedaleko stacji kolejki U-Bahn, dowiedziała się od sąsiadów, że na pobliskim torze stoi wagon z racjami żywnościowymi Luftwaffe. Kobiety ruszyły w tym kierunku. Rozrywały opakowania pudełek, rozbijały skrzynki i zabierały wszystko. Gerda zobaczyła kobietę, która miała na sobie mnóstwo rolek papieru toaletowego. Nadleciały rosyjskie samoloty. Ostrzelały stację i wagony ogniem broni maszynowej, zrzuciły bomby. Gerda na szczęście zdążyła się schronić pod wagon. Kobieta z papierem toaletowym zginęła. „I za co było umierać”, pomyślała wtedy. Ostatnią rzeczą, jaką Gerdzie udało się zabrać z wagonu, była żelazna racja dla pilotów Luftwaffe z czekoladą i tabletkami ze słodu, które później przydały się jej w zupełnie nieoczekiwany sposób. Prawdziwie dantejskie sceny rozgrywały się przed domem towarowym Karstadt na Hermannplatz. Ludzie stojący w kolejce zostali wprost rozniesieni na kawałki w wyniku pierwszego ostrzału artyleryjskiego Berlina 21 kwietnia. Krążyły opowieści, że oddziały SS zezwoliły cywilom na zabranie wszystkiego, co tylko zdołają, zanim budynek zostanie wysadzony w powietrze. Wybuch miał zabić wielu zbyt zachłannych „gości” domu towarowego. W rzeczywistości jednak Dywizja 12
Podobne relacje przetrwały z Powstania Warszawskiego, pół roku wcześniej.
SS „Nordland” zajęła ten gmach dopiero kilka dni później i wcale nie zamierzała go wysadzać. Chciała wykorzystać jego dwie wieże jako stanowiska obserwacyjne, z których śledziłaby radzieckie postępy w Neukölln i w kierunku lotniska Tempelhof. W mieście nie było już elektryczności, nie działało radio i plotka stała się jedynym źródłem informacji. Krążyło wtedy po Berlinie wiele fałszywych, zupełnie niewiarygodnych opowieści. Mówiono na przykład, że feldmarszałek Model nie popełnił samobójstwa, ale został aresztowany przez Gestapo. Reżim hitlerowski tak długo roztaczał „dymną zasłonę” z kłamstw, że wierzono w rzeczy najbardziej niemożliwe i nieprawdopodobne.
Zarząd VII 1 Frontu Białoruskiego rozpoczął ofensywę propagandową w Berlinie. Z samolotów zrzucano ulotki, w których przekonywano niemieckich żołnierzy, że „dalsza walka nie ma najmniejszego sensu”, a radziecka niewola to dla nich jedyna droga uratowania życia, którego nie warto tracić dla faszystowskiego reżimu. Inne ulotki pełniły rolę „przepustek”, okazywanych radzieckim żołnierzom w momencie poddania się. Zarząd chwalił się sukcesami, twierdząc, że „prawie 50 procent Niemców, którzy poddali się wojskom radzieckim w Berlinie”, miało przy sobie takie właśnie listy z nieba i okazało je czerwonoarmistom. W sumie na miasto zrzucono 95 różnego rodzaju ulotek, w sumie 50 milionów sztuk. Około 1,66 miliona innych rozdano niemieckim cywilom i żołnierzom, których wysyłano z powrotem do Berlina. Podczas operacji berlińskiej przeniknęło w ten sposób do miasta 2365 cywilów. Spośród 2130 skierowanych przez Rosjan do Berlina niemieckich jeńców wojennych wróciło 1845, przyprowadzając ze sobą kolejnych 8340 dezerterów. Owa taktyka okazała się tak skuteczna, ze dowódca 3 Armii Uderzeniowej nakazał masowe zwolnienia niemieckich jeńców wojennych pod nadzorem oficerów politycznych. Grupy indoktrynowanych byłych jeńców wojennych - Seydlitztruppen, jak nazywali je Niemcy wysyłano również do Berlina z listami pisanymi do swoich rodzin przez tych, którzy ostatnio trafili do radzieckiej niewoli. Max S. pisał do swoich rodziców. Moi kochani. Wczoraj oddałem się do niewoli radzieckiej. Mówiono nam, że Rosjanie zabijają jeńców, ale nie jest to wcale prawdą. Traktują nas przyzwoicie. Nakarmiono mnie, ogrzałem się. Czuję się dobrze. Wojna wkrótce się skończy i szybko się spotkamy. Moi Drodzy, nie martwcie się o mnie. Żyję i mam się dobrze.
Użyte tu zwroty i słowa wskazują, że treść listu została podyktowana przez radzieckiego oficera. Ale takie informacje rozchodzące się po Berlinie były dla Rosjan warte więcej niż dziesiątki tysięcy ulotek. Jedną z ulotek zrzucanych na Berlin skierowano do kobiet. „Ponieważ reżim faszystowski obawia się kary za swoje czyny, pragnie przedłużyć tę wojnę. Wy, kobiety, nie macie się czego obawiać. Nikt nie naruszy waszej godności”. Dalej ulotka nawoływała, aby kobiety przekonały niemieckich oficerów i żołnierzy do kapitulacji. Oficerowie polityczni z pewnością wiedzieli o gwałtach, rabunkach i przemocy na ziemiach niemieckich, był to więc zaskakujący tekst, nawet jak na propagandę czasu wojny. Radzieccy propagandziści organizowali również audycje radiowe z wykorzystaniem „kobiet, aktorów, księży i profesorów”, aby przekonać słuchaczy, że nie grozi im nic złego. Bardziej skuteczne okazywały się komunikaty w formie „listu od mieszkańców Friedrichshafen do garnizonu Berlina”. „W dzień po przybyciu Armii Czerwonej życie powróciło do normy - można było przeczytać w jednym z nich. - Przywrócono zaopatrzenie w żywność. My, mieszkańcy Friedrichshafen, zwracamy się do was, byście nie wierzyli propagandzie Goebbelsa, temu co mówi o Armii Czerwonej”. Widmo głodu, przede wszystkim głodujących dzieci, było dla wielu niemieckich kobiet większym zagrożeniem niż możliwość gwałtu.
Feldmarszałek Keitel z kanapkami, czekoladą i koniakiem, przekazanymi mu przez troskliwego
Hitlera, opuścił poprzedniego wieczoru Berlin i skierował się na południowy zachód. Miał w tej podróży wiele szczęścia, gdyż nie natknął się na czołgi Leluszenki. Keitel udał się najpierw do dowództwa XX Korpusu w Wiesenburgu, które znajdowało się tylko 30 kilometrów od amerykańskiego przyczółka pod Zerbst. Korpus generała Köhlera składał się z tak zwanych „młodocianych” dywizji, głównie z rekrutów powołanych do służby z Arbeitsdienstu. Nie byli to zbyt dobrze wyszkoleni żołnierze, chociaż z pewnością nie brakowało im zapału, o czym wkrótce miał przekonać się generał Wenck. We wczesnych godzinach rannych 23 kwietnia Keitel ruszył do dowództwa 12 Armii, które znajdowało się w pobliskiej leśniczówce. Tam spotkał się z generałem Wenckiem i jego szefem sztabu, pułkownikiem Reichhelmem. Trudno byłoby o większy kontrast niż ten między feldmarszałkiem i generałem. Keitel był pompatyczny, próżny, brutalny i ślepo oddany Führerowi. Wenck, który mimo siwizny wciąż wyglądał młodo, był oficerem wyjątkowo inteligentnym oraz na dodatek bardzo lubianym i poważanym przez swoich oficerów oraz żołnierzy. Pułkownik Reichhelm, jego szef sztabu, mawiał o ich gościu, że byłby z niego „znakomity sierżant, ale w żadnym wypadku nie nadaje się na feldmarszałka”. Te słowa wydawały się i tak bardzo delikatne. Keitel uchodził za najbardziej znienawidzonego przez armię oficera z bezpośredniego otoczenia Hitlera. Nazywano go nawet „grabarzem niemieckiej armii”. Keitel zaczął od przekonywania Wencka i Reichhelma o konieczności wyruszenia 12 Armii, aby ratować Führera w Berlinie. Zachowywał się przy tym jak na narodowosocjalistycznym wiecu i machał wciąż swoją marszałkowską buławą. Reichhelm powiedział później: „Pozwoliliśmy mu się wygadać, a potem wyjechać”. Wenck miał już inne plany. Chciał ruszyć na Berlin, wcale nie po to, aby ratować Hitlera, lecz aby stworzyć „korytarz” do Łaby, zarówno dla umożliwienia cywilom i żołnierzom ucieczki, jak i uniknięcia bezsensownej walki z armią radziecką. Miała to być Rettungsaktion - operacja ratunkowa. Hitler nie dowierzał już żadnemu generałowi i nalegał, aby jego rozkaz dla 12 Armii został nadany przez radio do Soldaten der Armee Wenck! Był to prawdopodobnie pierwszy przypadek w historii wojen, gdy w samym środku walk podano do wiadomości publicznej rozkazy dla jednostek wojskowych. Kolejne komunikaty nadawała rozgłośnia Werwolfsender, która informowała, że „Führer wydał z Berlina rozkazy, aby jednostki walczące z Amerykanami zostały natychmiast skierowane na wschód do obrony Berlina. Szesnaście dywizji zostało już przerzuconych na wschód i oczekuje się ich pod stolicą w każdej chwili”. Celem tych działań propagandowych było przekonanie Berlińczyków, że Amerykanie wspierają Niemców w ich walce z Armią Czerwoną. W tym samym czasie aktywność amerykańskiego lotnictwa nad Łabą zmniejszyła się, co dało 12 Armii chwilę tak pożądanego oddechu. Wenck i jego sztab wiedzieli doskonale, że Keitel był podobnym do Hitlera fantastą. Sugestia stawienia czoła dwóm radzieckim armiom pancernym, przy braku własnych czołgów, wydawała się groteskowa. „Dlatego też przygotowaliśmy nasze własne rozkazy” - opowiadał później pułkownik Humboldt, szef oddziału operacyjnego. Wenck zamierzał skierować część sił na Poczdam, podczas gdy większość jednostek jego armii miała ruszyć na południowy wschód od Berlina, aby połączyć się z generałem Busse i pomóc w odwrocie jego 9 Armii. „Byliśmy w kontakcie radiowym z Busse i wiedzieliśmy dokładnie, gdzie się znajduje”. Na linii styczności z Amerykanami miały pozostać tylko niewielkie oddziały osłonowe. Natychmiast wydano szczegółowe rozkazy i pod koniec dnia generał Wenck wsiadł do Kübelwagena i pojechał wygłosić przemówienie do swoich młodych żołnierzy, tych wyruszających na północny wschód w stronę Poczdamu i tych, którzy mieli atakować w kierunku Treuenbrietzen i Beelitz, gdzie zagrożony był kompleks szpitalny. „Chłopcy, musicie ruszyć do walki raz jeszcze mówił. - Nie chodzi tu tylko o Berlin, nie chodzi o Rzeszę”. Ich zadaniem miało być uratowanie ludzi przed walką i Rosjanami. Hans-Dietrich Genscher, wtedy młody saper w jednej z jednostek 12 Armii, tak opisał swoje ówczesne emocje: „poczucie lojalności, odpowiedzialności i braterstwo broni”. Wenck uderzył w czułą strunę, chociaż reakcje były bardzo różne. Byli tacy, którzy wierzyli w humanitarny wymiar operacji i tacy, którzy nie mogli się już doczekać walki z Rosjanami. Peter
Rettich, dowódca batalionu w Dywizji „Scharnhorst”, która zebrała niedawno ostre cięgi od Amerykanów, zapisał wtedy: „Więc teraz szybki marsz na wschód do walki z Iwanami”.
Innym generałem, który miał odegrać ważną rolę w walce o Berlin, był Helmuth Weidling, dowódca LVI Korpusu Pancernego. Weidling wyglądał jak profesorska wersja Ericha von Stroheima, tyle że z włosami. Rankiem 23 kwietnia zadzwonił do bunkra Führera z meldunkiem. Generał Krebs rozmawiał z nim „z wyraźną rezerwą” i poinformował, że został skazany na śmierć. Weidling wykazał się wyjątkową odwagą i siłą moralną, gdy po południu pojawił się w bunkrze. Przywódca Rzeszy był wyraźnie pod wrażeniem i teraz oficera, którego wcześniej skazał na śmierć za tchórzostwo, mianował dowódcą obrony Berlina. Była to, jak później napisał pułkownik Refior, „tragikomedia” typowa dla nazistowskiego reżimu. Siła LVI Korpusu Pancernego nie była jednak duża. Z 9 Dywizji Spadochronowej pozostały tylko resztki. Podobnie w Dywizji Pancernej „Muncheberg”. I chociaż 20 Dywizja Grenadierów Pancernych znajdowała się w nieco lepszym stanie, jej dowódca, generał major Scholz, popełnił samobójstwo zaraz po przybyciu do Berlina. Tylko Dywizja „Nordland” i 18 Dywizja Grenadierów Pancernych nadawały się do wykorzystania w walce. Weidling zdecydował o zatrzymaniu 18 Dywizji Grenadierów Pancernych jako odwodu w wypadku konieczności podjęcia kontrataku. Inne jednostki przydzielono do różnych sektorów obrony stolicy jako Korsettstangen, „usztywniacze gorsetu”. Berlin został podzielony na osiem sektorów obrony, oznaczonych literami alfabetu od A do H. Każdy był dowodzony przez oficera w stopniu generała lub pułkownika, ale tylko niewielu z nich miało jakieś frontowe doświadczenie. Wewnętrzny pierścień obrony przebiegał wzdłuż obwodowej linii miejskiej kolejki S-Bahn. Znajdujący się najgłębiej rejon obrony opierał się o Kanał Landwehry na południu i Sprewę na północy. Jedynymi punktami umocnionymi z prawdziwego zdarzenia były trzy schrony ze stanowiskami artylerii przeciwlotniczej - Zoobunker, Humboldthain i Friedrichshain. Zgromadzono tam duże zapasy amunicji dla 128- i 20-milimetrowych dział. Dysponowały tez sprawnym systemem łączności przewodowej. Największy problem stwarzały tysiące rannych i cywilów. Weidling szybko zdał sobie sprawę, ze przyjdzie mu bronić Berlina przed 1,5 milionem czerwonoarmistów z 45 000 żołnierzy Wehrmach tu i SS, włączając w to żołnierzy jego własnego korpusu, oraz 40 000 żołnierzy Volkssturmu. Większość z 60 czołgów w Berlinie pochodziła również z jego jednostek. Weidling miał otrzymać również do dyspozycji batalion niszczycieli czołgów „Panzerjagd” na Volkswagenach, ale nikt nie wiedział, gdzie go właściwie szukać. W centrum miasta SS-Brigadeführer Mohnke dowodził 2000 żołnierzy ochrony Kancelarii Rzeszy13. Już 23 kwietnia po południu Weidling musiał stawić czoła atakom 5 Armii Uderzeniowej, 8 Armii Gwardii i 1 Armii Pancernej Gwardii na wschodnią i południowo-wschodnią cześć miasta. Tej nocy nakazano wszystkim wozom opancerzonym, które były w stanie wejść do walki, aby udały się na lotnisko Tempelhof w celu tankowania. Tam stojąc między zniszczonymi samolotami myśliwskimi Luftwaffe, głównie Focke-Wulfami, napełniły baki w składnicy paliwa znajdującej się przy dużym budynku administracyjnym. Potem otrzymały rozkaz przygotowania się do kontrataku, w południowo-wschodnim kierunku na Britz. Zostały wzmocnione kilkoma Królewskimi tygrysami i wyrzutniami niekierowanych pocisków rakietowych Nebelwerfer, ale główną bronią przeciwpancerną był „pieszy Stukas”, czyli Panzerfaust.
Po wizycie w dowództwie 12 Armii Keitel powrócił około 3.00 po południu do Kancelarii Rzeszy i udał się z Jodlern do Hitlera. W tymczasowej siedzibie OKW w Krampnitz usłyszeli, że wojska 13
Oceny radzieckie mówiły o 180 000 niemieckich żołnierzy Liczba ta wzięła się pewnie stąd, ze wliczono tu również członków Volkssturmu, policjantów, kolejarzy i członków Arbeitsdienstu. Ważną rolę przy tego rodzaju zestawieniach grały również względy propagandowe.
radzieckie zbliżają się już z północy - była to 47 Armia - i koszary w mieście zostały ewakuowane wczesnym rankiem. W bunkrze Führera po odejściu Weidlinga panowało wciąż duże ożywienie. Hitler, w związku z meldunkiem Keitla dotyczącym jego wizyty w 12 Armii, zachowywał się tak, jakby dostał świeży zastrzyk optymizmu. Znowu był przekonany, że uda się pokonać Armię Czerwoną. Do Berlina przyjechał również, ku zaskoczeniu wszystkich, Albert Speer, by po raz ostatni zobaczyć się ze swym Führerem. Nieobecność na urodzinach Hitlera, na które przybyło wielu prominentów reżimu, postawiła go w dosyć niezręcznym położeniu. Mimo zmiany stosunku do Führera i patrona, najwyraźniej pod wpływem jakiegoś impulsu powrócił, powodowany wyjątkowością przyjaźni, jaką został obdarzony. Niektórzy mówili o tle homoseksualnym tego dziwnego związku. Speer przyjechał do Berlina z Hamburga. Starał się unikać dróg zablokowanych przez fale uchodźców, ale doszedł do wniosku, że nie uda mu się dotrzeć do stolicy samochodem. Powrócił na lotnisko Luftwaffe i przyleciał dwumiejscowym szkolnym Focke-Wulfem na lotnisko Gatow, na zachodnim skraju miasta. Tam wsiadł w lekki samolot Fieseler-Storch, którym o zmierzchu wylądował przy Bramie Brandenburskiej. Ewa Braun, która lubiła Speera, ucieszyła się na jego widok. Nawet Bormann, zawsze zazdrosny o względy, jakimi Hitler darzył swojego ministra uzbrojenia, wydawał się zadowolony z wizyty i przywitał się z nim przy schodach. Speer pozostał ostatnią osobą mogącą przekonać Hitlera do opuszczenia Berlina. Bormann, który wcale nie podzielał fascynacji samobójstwem w otoczeniu Führera, dostrzegł w przyjeździe Speera nadzieję na uratowanie własnej skóry. Speer zastał Hitlera już wyciszonego i spokojnego, starego człowieka przygotowanego na nadchodzącą śmierć. Führer spytał go o wielkiego admirała Dönitza i Speer domyślił się, że zamierza właśnie jego uczynić swoim następcą. Zapytał również o opinię, czy powinien odlecieć do Berchtesgaden, czy pozostać w Berlinie. Speer odpowiedział, że lepiej byłoby, gdyby wszystko rozegrało się tu, w Berlinie, a nie w samotni, gdzie „trudno tworzy się legendy”. Hitler wydawał się zadowolony, że utwierdził go w podjętej decyzji. Potem rozmowa zeszła na temat samobójstwa i pragnienia Ewy Braun, by umrzeć razem z Führerem. Speer był jeszcze w bunkrze tego wieczoru 23 kwietnia, gdy pojawił się Bormann z depeszą od Göringa z Bawarii. Göring dowiedział się od generała Kollera o załamaniu nerwowym Hitlera, o jego decyzji pozostania w Berlinie i popełnienia samobójstwa. Marszałek Rzeszy był wciąż prawnym następcą Führera i obawiał się, że Bormann, Goebbels lub Himmler mogliby zająć jego miejsce. Najwyraźniej nie wiedział, że Hitler na swojego następcę wybrał już Dönitza. Göring spędził prawie pół dnia, omawiając sytuację ze swoimi doradcami i generałem Kollerem, który przyleciał z Berlina z niedokładną, jak się okazało, relacją na temat wydarzeń w bunkrze Kancelarii Rzeszy. Przygotował tekst depeszy, która została już w nocy wysłana do Berlina: Mein Fuhrer! Mając na względzie Pańską decyzję pozostania na posterunku w twierdzy Berlin, czy zgodzi się Pan, abym ze skutkiem natychmiastowym przejął przywództwo Rzeszy, z pełnymi pełnomocnictwami do działania w kraju i poza jego granicami jako Pana zastępca, zgodnie z Pańskim dekretem z 29 czerwca 1941 roku ? Jeżeli nie otrzymam odpowiedzi do godziny 22.00, przyjmę, że utracił Pan możliwość swobodnego działania i podejmowania decyzji oraz będę uważał postanowienia dekretu za obowiązujące. Wtedy podejmę działania w najlepszym interesie państwa i narodu niemieckiego. Pan zna moje odczucia w stosunku do Pańskiej osoby i wie z pewnością, ze nie było mi łatwo podjąć taką decyzję. Trudno to nawet wyrazić słowami. Niech Bóg Pana chroni i wspomaga mimo wszystkich przeciwności. Zawsze lojalny Hermann Göring
Bormannowi wcale nie było trudno wywołać u Hitlera podejrzenia co do intencji Göringa. Druga depesza, wysłana przez Göringa do Ribbentropa, wzywająca go do podjęcia rokowań, przekonała Hitlera, że ma do czynienia ze zdradą. Bormann natychmiast ofiarował się, że przygotuje propozycję odpowiedzi. Hitler pozbawił Göringa wszystkich stanowisk, tytułów i możliwości dowodzenia. Zaofiarował mu jednak możliwość dymisji ze względów zdrowotnych, co miało
uchronić go przed cięższymi zarzutami. Göringowi nie pozostało nic innego, jak tylko zgodzić się na wszystko. Na rozkaz Bormanna jednostki SS okrążyły Berghof i stał się tam praktycznie więźniem. Aby poniżyć go jeszcze bardziej, zamknięto pomieszczenia kuchenne, aby rzekomo uchronić marszałka Rzeszy przed próbą samobójstwa z użyciem trucizny. Po tych dramatycznych wydarzeniach Speer odwiedził Magdę Goebbels. Była wciąż bardzo blada po przebytej anginie i leżała w łóżku w jednym z niewielkich pomieszczeń w bunkrze. Przez cały czas towarzyszył mu Goebbels. Gdy Hitler udał się na spoczynek około północy, do Speera przybył posłaniec z wiadomością, że chce się z nim zobaczyć Ewa Braun. Przy szampanie i ciastkach rozmawiali długo i serdecznie, głównie o przeszłości, o Monachium, wspólnych zimowych wakacjach i życiu w Berghofie. Speer zawsze lubił tę „prostą dziewczynę z Monachium”. Teraz zaczął ją podziwiać za „zachowanie godności i spokoju”. Kamerdyner powrócił o 3.00 nad ranem z wieścią, że Hitler już wstał. Speer poszedł pożegnać się z człowiekiem, który uczynił go tak potężnym i sławnym. Wszystko to trwało zaledwie kilka chwil. Hitler był w tym momencie szorstki i zimny. Speer, dawny faworyt i ulubieniec, przestał istnieć w jego życiu. Tego samego wieczoru Ewa Braun napisała do swojej siostry Gretl Fegelein: „Hermanna nie ma z nami. Wyjechał do Nauen, aby sformować batalion czy coś w tym rodzaju”. Nie wiedziała jeszcze, że podróż szwagra do Nauen była w rzeczywistości nieudaną próbą spotkania się z Himmlerem i podjęcia rozmów z aliantami zachodnimi. „On chce przedrzeć się z miasta, aby walczyć dalej w Bawarii”. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się myliła. Fegelein doszedł zbyt wysoko, aby teraz podjąć się roli partyzanta. Ewa Braun, zawsze praktyczna, nawet w tym podziemnym świecie, zajęła się potem swoimi sprawami. Chciała, aby Gretl zniszczyła całą jej osobistą korespondencję. „W żadnym wypadku nikt nie może znaleźć rachunków od Heisego”. Heise był jej krawcem. Zajęła się także swoją biżuterią. „Mój zegarek z diamentami jest niestety w naprawie”. Gretl miała więc odnaleźć SSUnterscharführera Stegmana, który oddał go do zegarmistrza, najprawdopodobniej Żyda „ewakuowanego” z obozu koncentracyjnego w Oranienburgu w czasie jednego z ostatnich „marszów śmierci”.
20 Złudne nadzieje Przerażeni Berlińczycy nie mogli nie uwierzyć Goebbelsowi, gdy ten obiecał, że armia Wencka przyjdzie ich uratować. Chętnie też wierzyli pogłoskom, że Amerykanie przyłączyli się już do walki przeciwko bolszewikom. Wielu twierdziło nawet, że w nocy 23 kwietnia słyszało nad miastem samoloty. Opowiadano później, że musiały to być pewnie samoloty amerykańskie, które zrzuciły spadochroniarzy. Dwie amerykańskie dywizje powietrznodesantowe nigdy jednak nie weszły na pokład samolotów transportowych, by lecieć na Berlin. W tym czasie do stolicy Rzeszy nie zbliżali się Niemcy, ani Amerykanie, tylko Francuzi. O 4.00 nad ranem, 24 kwietnia, we wtorek, SS-Brigadeführera Krukenberga, który stacjonował w obozie szkoleniowym SS w Neustrelitz - od czasu ewakuacji z Pomorza stacjonowały tam jednostki Dywizji „Charlemagne” obudził telefon z dowództwa Grupy Armii „Wisła”. Generał Weidling poinformował już Heinriciego o odsunięciu SS-Brigadeführera Zieglera od dowodzenia Dywizją „Nordland” i Krukenberg miał natychmiast udać się do Berlina. Nie podano jednak powodu tej decyzji, kazano tylko zameldować się u SS-Gruppenführera Fegeleina w Kancelarii Rzeszy. Oficer sztabu doradzał, aby zabrał ze sobą eskortę, gdyż z przedostaniem się do Berlina mogą być kłopoty. Krukenberg natychmiast kazał obudzić Henriego Feneta, jednego ze swoich dowódców batalionów, by zebrał ludzi na zbiórce. Ubrany w długi skórzany płaszcz generała Waffen-SS, przemówił do oficerów i żołnierzy. Zapytał, czy znajdą się ochotnicy, którzy pojadą z nim do Berlina. Oczywiście
chciała wyruszyć z nim większość żołnierzy. Krukenberg i Fenet wybrali spośród nich tylko 90 ochotników ze względu na ograniczone możliwości transportowe. Zgłosiło się również wielu oficerów, w tym dywizyjny kapelan monsignor hrabia Mayol de Lupe. Już po wojnie Krukenberg twierdził, że żaden z Francuzów w Neustrelitz nie był narodowym socjalistą. Być może to prawda, jeśli bierze się pod uwagę ścisłe znaczenie tego terminu, ale z pewnością francuski faszyzm pozostawał bliższy nazizmowi niż jego hiszpańskie i włoskie odmiany. W każdym razie ochotnicy ci, gotowi umrzeć na ruinach III Rzeszy, byli fanatycznymi antybolszewikami, którzy wciąż wierzyli w Nową Europę i vieille France. Oficerowie i żołnierze napełnili kieszenie i chlebaki amunicją. Zabrali też wszystkie Panzerfausty, które znajdowały się w jednostce. O 8.30 rano, gdy kolumna była już ustawiona i zaczęto wsiadać do pojazdów, ujrzeli Reichsführera SS jadącego w otwartym mercedesie. Jechał bez ochrony. Pewnie nawet nie zauważył, że minął oddział SS. Dopiero kilka lat później Krukenberg zdał sobie sprawę, że w tym momencie Himmler wracał do Hohenlychen z Lubeki, gdzie poprzedniej nocy spotkał się z przedstawicielem Szwedzkiego Czerwonego Krzyża, hrabią Bernadotte’em. W kierunku Berlina wyruszyły dwa transportery opancerzone i trzy samochody ciężarowe, załadowane do granic możliwości. Żołnierze słyszeli już, że radzieckie czołgi dotarły do Oranienburga. Krukenberg zdecydował więc wybrać drogę biegnącą bardziej na zachód. Dostać się do Berlina nie było wcale łatwo. Wszyscy - jednostki, maruderzy, uchodźcy i robotnicy przymusowi - poruszali się w odwrotnym kierunku. Wielu żołnierzy Wehrmachtu wyśmiewało się z ochotników z „Charlemagne”, wołając, że jadą w zupełnie złą stronę. Niektórzy pukali się w głowę, wskazując na szaleńczy charakter wyprawy. Inni krzyczeli, ze wojna już się kończy. Napotkano także pododdział łączności z Dywizji „Nordland”. Jego dowódca twierdził, że otrzymał rozkazy przegrupowania się do Szlezwika-Holsztynu. Krukenberg nie miał wtedy jednak żadnych możliwości, by te stwierdzenia zweryfikować. Nie wiedział jeszcze nic o kłótni i nieporozumieniach między Zieglerem a Weidlingiem. Po ataku radzieckiego samolotu, w którym zginął jeden z żołnierzy i usłyszeniu odgłosów radzieckiej artylerii Krukenberg skierował swoją kolumnę na wąskie drogi, które poznał jeszcze przed wojną, służąc w Berlinie. Wykorzystał ochronę, jaką dawały podberlińskie sosnowe lasy i zbliżył się znacznie do miasta. Posuwanie się do przodu stawało się jednak coraz trudniejsze z powodu drogowych barykad i wysadzonych mostów. Krukenberg nakazał, by samochody ciężarowe powróciły do Neustrelitz. Zatrzymał przy sobie tylko dwa transportery opancerzone, a żołnierze pozostałe 20 kilometrów musieli pokonać na piechotę. Do terenów sportowych Rzeszy, Reichssportsfeld, tuż obok Stadionu Olimpijskiego, dotarli około 10.00 wieczorem. Byli już bardzo wyczerpani, ale ponieważ większość z nich wypiła specjalnie przygotowane dla pilotów kakao z amfetaminą, nie mogli w żaden sposób zasnąć. Krukenberg ze swoim adiutantem, kapitanem Pachurem, ruszył przez wyludniony Berlin, aby zameldować się u Fegeleina w Kancelarii Rzeszy. Wśród francuskich ochotników rozeszła się wtedy pogłoska, że sam Hitler dokona przeglądu ich oddziału. Reichsführer SS Himmler, który mijał oddział Krukenberga tego ranka, przekroczył już swój Rubikon. „Wierny Heinrich”, jak nazywano go z pewnym rozbawieniem w najbliższym otoczeniu Führera, został teraz konspiratorem i spiskowcem. Nie miał jednak do tego talentu, brakowało mu też przekonania do tego, co robi. Jego jedynym atutem było to, że Hitler nigdy nie wyobrażał sobie, by Reichsführer, który stworzył motto dla oddziałów SS - „Moim honorem jest wierność” - okazał się zdrajcą. Według Speera, Himmler nie mógł wciąż wybaczyć Hitlerowi rozkazu pozbawienia Dywizji Waffen-SS na Węgrzech honorowych oznak i opasek. Gdyby jednak Hitler wezwał go wtedy do siebie i powiedział, że ceni go wyżej niż na przykład Bormanna, z pewnością oczy Reichsführera wypełniłyby się łzami i podbudowałby swoje oddanie sprawie narodowego socjalizmu. Zamiast tego Himmlera sparaliżowała niemożność podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Popełnił jednak ogromny błąd, podejmując negocjacje z zachodnimi aliantami, uważając, że „tylko on jest w stanie utrzymać porządek”. W czasie pierwszych dwóch spotkań z hrabią Bernadotte’em Himmler nie ośmielał się wyjść w
rozmowach poza kwestię uwolnienia więźniów obozów koncentracyjnych. „Reichsführer stracił już kontakt z rzeczywistością” - powiedział Schellenbergowi Bernadotte po spotkaniu, które odbyło się następnego dnia po urodzinach Hitlera. Himmler nie przyjmował też wcale rad Schellenberga, który namawiał go do odsunięcia od władzy czy nawet zamordowania Hitlera, człowieka, któremu tak długo był wierny. Schellenberg przekonał tylko zwierzchnika, by nie powracał 22 kwietnia do bunkra w Kancelarii Rzeszy, gdy usłyszał od Fegeleina o wybuchu wściekłości Hitlera. Obawiał się, że gdy jego przełożony spotka się znowu z Führerem, jego zapał do podjętych już przedsięwzięć osłabnie. Himmler ofiarował przyboczny batalion SS do obrony Berlina. Hitler natychmiast się zgodził i wskazał nawet na mapie, gdzie ma zostać wykorzystany, w Tiergarten, w pobliżu Kancelarii Rzeszy. Wydał również rozkazy, aby przenieść w inne miejsce ważnych więźniów - Prominenten tak, aby można było natychmiast dokonać ich egzekucji, gdy dojdzie do całkowitej klęski. W nocy 23 kwietnia Himmler i Schellenberg spotkali się ponownie z Bernadotte’em w Lubece. Himmler wiedział już o decyzji Hitlera popełnienia samobójstwa i zdecydował się na podjęcie poważnych rozmów. Zwrócił się oficjalnie do hrabiego o nawiązanie kontaktu z aliantami zachodnimi, aby doprowadzić do przerwania ognia na froncie zachodnim. Obiecał przy tym wysłanie wszystkich więźniów pochodzących z krajów skandynawskich do Szwecji.
Dla ostatnich Żydów, którzy pozostali przy życiu w Berlinie, zbliżanie się Armii Czerwonej do miasta znaczyło albo koniec wieloletniego straszliwego koszmaru albo egzekucję. Hans Oskar Löwenstein, aresztowany w Poczdamie, został zabrany do obozu przejściowego na Schulstrasse, który mieścił się w byłym żydowskim szpitalu na północy dzielnicy Wedding. Na dwóch piętrach więziono ponad 600 osób, którym za całe pożywienie miały starczyć obierki z ziemniaków, surowe buraki oraz Wassersuppe. Wśród więźniów było wielu pół-Żydów, jak Löwenstein, których naziści określali terminem Mischlinge - mieszańcy. Znajdowali się też tu przedstawiciele uprzywilejowanej warstwy Żydów, chronionych przez nazistów, Schutzjuden, na przykład ci, którzy organizowali igrzyska olimpijskie w Berlinie. Żydzi pochodzący z innych krajów i posiadający obywatelstwo krajów neutralnych, szczególnie z Ameryki Południowej, mogli przeżyć tylko dzięki temu, że ich rodziny słały stale do administracji więzienia paczki z kawą. Dowódca obozu, SS-Obersturmbannführer Doberke, otrzymał co prawda rozkaz, aby zlikwidować wszystkich więźniów, ale wprawiło go to tylko w jeszcze większe zdenerwowanie. Wybrali oni w tym czasie spośród siebie rzecznika, który zaproponował komendantowi prosty, nieskomplikowany układ. Powiedział Doberkemu: „Wojna już się kończy. Jeżeli uratuje pan nasze życie, my uratujemy pańskie”. Więźniowie przygotowali duży arkusz papieru, na którym wszyscy się podpisali. Ten „list żelazny” stwierdzał, że SS-Obersturmbannführer Doberke uratował życie żydowskim więźniom. Dwie godziny po tym, jak dostarczyli dokument, zniknęły straże na bramach i w samym obozie. Ale wyzwolenie nie oznaczało wcale końca cierpień. Radzieccy żołnierze gwałcili potem żydowskie dziewczęta i kobiety, które przetrwały obóz, zapewne nie zdając sobie sprawy z tego, co tam przeszły.
Zbliżającą się do Berlina Armię Czerwoną witała „cała międzynarodówka - radzieccy, francuscy, angielscy, amerykańscy, włoscy i norwescy jeńcy wojenni”, razem z kobietami i dziewczętami, które trafiły do Rzeszy na roboty. Marszałek Koniew, idący ze swoimi wojskami na Berlin od południa, ze zdumieniem zaobserwował, że postępują oni po śladach pozostawionych przez gąsienice czołgów, wiedząc, że tam z pewnością nie ma min. Grossman, który przyjechał tu ze wschodu, widział również „setki brodatych rosyjskich chłopów z ich kobietami i dziećmi”. Zauważył na ich twarzach „wyraz ponurej desperacji”. Byli to wyznaczeni przez Niemców starostowie rosyjskich wiosek lub lokalni policjanci, którzy uciekli przed Armią Czerwoną aż tu, pod Berlin. Teraz nie pozostało im nic innego, jak tylko dać się „wyzwolić”.
„Stara kobieta maszerowała z Berlina - zanotował Grossman w swoim notatniku. - Na głowie miała szal. Wyglądała, jakby była na jakiejś pielgrzymce w Rosji. Na ramieniu trzymała parasol i wielki aluminiowy rondel”.
Chociaż Hitler wciąż sprzeciwiał się pomysłom przerzutu wojsk z frontu zachodniego na wschodni, Keitel i Jodl zdawali już sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. Wydziały operacyjne sztabów Wehrmachtu wydały nawet odpowiednie rozkazy. Podejrzenia Stalina stały się samospełniającym się proroctwem. Stalina zajmowała w tym czasie bête noire - Polska. Nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać składu polskiego Rządu Tymczasowego. Dla niego sprawa była jasna i życzenia Polaków się nie liczyły. 24 kwietnia pisał do prezydenta Trumana: „Związek Radziecki ma prawo do tego, aby podjąć wszelkie wysiłki ustanowienia w Polsce rządu przyjaznego Krajowi Rad”. To oczywiście oznaczało w praktyce poddanie kraju całkowitej radzieckiej kontroli. „Koniecznym jest również wzięcie pod uwagę faktu, że Polska graniczy, w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, ze Związkiem Radzieckim”. Teraz, gdy Berlin był okrążony, a alianci zachodni zatrzymani na Łabie, Stalin nie miał już żadnego powodu, aby dalej być ustępliwym. Mimo wszystkich wcześniejszych oskarżeń amerykańskich sił powietrznych, Armia Czerwona nie miała najmniejszego zamiaru nikogo przepraszać, gdy 6 radzieckich myśliwców zaatakowało 2 amerykańskie samoloty i zestrzeliło jeden z nich. Stalin wciąż wywierał mocny nacisk na swoich dwóch marszałków i podsycał rywalizację między nimi. Od świtu 23 kwietnia linia rozgraniczenia między 1 Frontem Białoruskim Żukowa a 1 Frontem Ukraińskim Koniewa została poprowadzona poza Lübben. Ciągnęła się na północ, do centrum Berlina. Artyleria prawego skrzydła frontu Koniewa była rozlokowana wzdłuż torów do Anhalter Banhof. Korpus pancerny Rybałki znajdował się w tym czasie w Mariendorf, nad kanałem Teltow, dokładnie 5 kilometrów od tej stacji kolejowej. Żuków nie miał najmniejszego pojęcia, że armia Rybałki jest już w Berlinie, aż do końca 23 kwietnia, gdy z jego sztabem skontaktował się oficer łącznikowy z 1 Armii Pancernej Gwardii Katukowa, która nadciągała od wschodu. Po dotarciu nad kanał Teltow 22 kwietnia trzy korpusy Rybałki otrzymały jeden dzień na przygotowanie się do jego sforsowania. Betonowe brzegi kanału i przygotowane do obrony magazyny po jego północnej stronie sprawiały, że nie było to proste zadanie. Kanału broniły oddziały Volkssturmu, a niedawno wzmocnili je żołnierze z 18 i 20 Dywizji Grenadierów Pancernych. Dwa dni wcześniej Rosjanie zwrócili się o wsparcie ciężkiej artylerii, ale okazało się, że droga z Zossen została zablokowana masą radzieckich konnych wozów z zaopatrzeniem, kierujących się na Berlin. Gdyby Luftwaffe miała jeszcze wtedy jakieś samoloty, droga stanowiłaby idealny cel do ataku. 48 Dywizja Piechoty Gwardii 28 Armii Łuczinskiego przybyła nad kanał o wyznaczonym czasie, aby przygotować się do zajęcia przyczółków. Starano się też mimo wszystko podciągnąć jak najszybciej artylerię. Do wieczoru 23 kwietnia na stanowiskach ogniowych miało znaleźć się 3000 dział i ciężkich moździerzy. Ta każdy kilometr frontu powinno przypadać 650 dział i ciężkich moździerzy, w tym 152- i 203milimetrowe haubice. O 6.20 rano 24 kwietnia rozpoczął się artyleryjski ostrzał. Koncentracja ognia była nawet bardziej intensywna, niż przy forsowaniu Odry czy Nysy Łużyckiej. Pod koniec ostrzału sam Koniew pojawił się na punkcie obserwacyjnym Rybałki. Z płaskiego dachu ośmiopiętrowego budynku biurowego oficerowie i dowódcy 1 Frontu Ukraińskiego obserwowali skutki nawały artyleryjskiej po drugiej stronie kanału. Zniszczenia dokonane przez artylerię potęgowały dodatkowo naloty samolotów. Wtedy piechota zaczęła spuszczać na wodę składane łodzie desantowe i drewniane łodzie wiosłowe. O 7.00 rano na przeciwległym brzegu znalazły się pierwsze bataliony piechoty, tworząc przyczółek. Po południu zakończono budowę mostów pontonowych i przez kanał przeprawiły się pierwsze czołgi.
Obrona południowo-wschodniej części Berlina chwiała się, zanim jeszcze rozpoczęto forsowanie kanału Teltow. O świcie 23 kwietnia kilka jednostek piechoty Czujkowa na południu od Köpenick przekroczyło rzeki Sprewę i Dahme i ruszyło na Falkenberg. Tam znalazło mnóstwo różnego rodzaju łodzi. W ciągu dnia i nocy dywizje piechoty gwardii Czujkowa i czołowe brygady pancerne Katukowa przesunęły się w kierunku Britz i Neukölln. Żołnierze z 28 Korpusu Piechoty Gwardii twierdzili później, że cywile byli tak przestraszeni, że „prawie lizali [nasze] buty”. We wczesnych godzinach rannych 24 kwietnia jeden z korpusów 5 Armii Uderzeniowej, wspierany przez kanonierki z Dnieprzańskiej Flotylli Wojennej, przekroczył Sprewę na północ od parku Treptow. Gdy 24 kwietnia wzeszło słońce, pozostałości korpusu Weidlinga, które poprzedniej nocy uzupełniły paliwo na lotnisku Tempelhof, rozpoczęły kontratak przeciwko podwójnemu zagrożeniu. Mimo że wciąż walczące Królewskie tygrysy z batalionu czołgów ciężkich pułku „Hermann von Salza” Dywizji „Nordland” zniszczyły kilka czołgów IS-2, przewaga radziecka była przygniatająca. Dowódca dywizji 5 Armii Uderzeniowej zanotował: „W ciągu trzech godzin jednostki SS podjęły sześć kolejnych ataków, ale za każdym razem zostały odparte. Pole bitwy pokryły ciała w czarnych mundurach. Płonęły Pantery i Ferdynandy. Już koło południa nasza dywizja mogła znowu ruszyć do przodu. Zajęła park Treptow, a o zmierzchu dotarła do obwodowej linii kolei miejskiej, S-Bahn”. „To była zacięta i krwawa bitwa - napisał jeden z niemieckich żołnierzy. - Nie było miejsca na litość”. Oficerowie polityczni przekonywali żołnierzy, że w bitwie o Berlin biorą udział „Własow i jego żołnierze”. To było oczywistą nieprawdą. Własowcy w tym czasie znajdowali się w okolicach Pragi. Podczas gdy armie pancerne frontu Koniewa forsowały kanał Teltow, jego tyły znalazły się w dużym niebezpieczeństwie. Z zachodu oddziały armii Wencka szły na Truenbrietzen i Beelitz. Na prawo od Wencka 9 Armia próbowała się natomiast wydostać z okrążenia, z kotła w lasach na południowy wschód od Berlina. Generał Łuczinski skierował już część swojej 28 Armii na wschód, wzdłuż autostrady Berlin Cottbus. Również Stawka, która do tej pory czyniła niewiele, aby doprowadzić do izolacji 9 Armii, zareagowała szybko i stanowczo. Główny marszałek lotnictwa Nowikow, dowódca sił powietrznych, otrzymał rozkaz nadzorowania procesu koncentracji 2,16 i 18 Armii Lotniczych, które miały zostać wykorzystane przeciwko 80 000 żołnierzy wciąż znajdujących się w podberlińskich lasach. Dowódcy radzieccy nie wiedzieli jeszcze, czy Niemcy będą próbowali przedrzeć się do Berlina, czy też ruszą na zachód, aby połączyć się z 12 Armią generała Wencka. Najgorsze obawy pielęgniarek w kompleksie szpitalnym w Beelitz-Heilstätten ziściły się już rankiem 24 kwietnia. To właśnie tego dnia poczuły drżenie ziemi i usłyszały odgłos silników radzieckich czołgów. Jedna z kolumn pancernych Leluszenki, zmusiwszy przedstawicieli szwajcarskiego Czerwonego Krzyża do zejścia z drogi, wtoczyła się między szpitalne baraki. Czołgiści uzbrojeni w pistolety maszynowe ruszyli do pierwszego z nich. Interesowały ich zegarki i krzyczeli Uri! Uri! Pielęgniarki i pacjenci zaczęli obawiać się najgorszego. Tylko dzieci ze szpitala w Poczdamie nie zdawały sobie jeszcze sprawy, co się właściwie dzieje.
Pielęgniarki nie wiedziały jeszcze, że wkrótce uratują je młodzi żołnierze Wencka. Hitler był wciąż święcie przekonany, że armia Wencka ocali Berlin. O tak zwanej Grupie Armijnej Steinera w bunkrze Hitlera nie wspominano już ani słowem. Lojalny jak zawsze wobec Führera wielki admirał Dönitz depeszował, że wysyła wszystkich dostępnych w tej chwili marynarzy, aby walczyli o los Niemiec w Berlinie. Mieli oni dotrzeć do stolicy Rzeszy samolotami transportowymi Ju-52 i wylądować w środku miasta. Plan ten był typowym przykładem całkowitego oderwania się dowódców od wojennych realiów. W bunkrze w Kancelarii Rzeszy nikt jednak nie oczekiwał, że przybędą jakieś posiłki. Dotarcie tu o północy SS-Brigadeführera Krukenberga z żołnierzami wywołało więc spore zaskoczenie. Gdy zaprowadzono go do generała Krebsa, którego znał jeszcze z 1943 roku z Grupy Armii „Środek”, ten przyznał otwarcie, jak bardzo jest zdumiony ich przybyciem. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin wydano wiele rozkazów przegrupowania się jednostek do Berlina: „Pan jest jedynym,
któremu udało się tu dotrzeć”. Bukier Hitlera w Kancelarii Rzeszy, mimo ogromnych nakładów poniesionych na jego budowę, nie został należycie wyposażony w sprzęt i systemy łączności. Major Freytag von Loringhoven i kapitan Boldt mieli teraz tylko jedyną metodę ustalania postępów Armii Czerwonej w mieście: dzwonili po prostu pod kolejne numery w poszczególnych dzielnicach, które znaleźli w książce telefonicznej. Jeżeli telefony odbierali mieszkańcy, pytano ich o pozycje wroga. Gdy głos w słuchawce należał do Rosjanina, którzy zwykle wykrzykiwali do telefonu całą litanię przekleństw, sprawa była jasna. Loringhoven i Boldt otrzymywali także depesze agencji Reutera od Heinza Lorenza, sekretarza prasowego Hitlera; obaj stali się w bunkrze jedynym źródłem wiarygodnej informacji. Większość lokatorów bunkra nie miała nic do roboty. Chodzili bez celu, siedzieli, pili, dyskutowali. Na przykład o tym, czy lepiej się zastrzelić czy otruć cyjankiem. Jakby pogodzili się już z tym, że nikt tego miejsca nie opuści żywy. Chociaż w bunkrze było zimno i wilgotno, warunki i tak panowały tu lepsze niż w jakimkolwiek schronie czy piwnicy. Wciąż była woda, prąd, nie brakowało jedzenia ani picia. Działały kuchnie, wydawano posiłki.
Berlińczycy nazywali teraz swoje miasto Reichsscheiterhaufen - stosem pogrzebowym Rzeszy. Ludność cywilna wiele już ucierpiała z powodu walk ulicznych w mieście. Kapitan Ratienko z Tuły, z 2 Armii Pancernej Gwardii Bogdanowa, zapukał do drzwi jednej z piwnic w Reinickendorf, północno-zachodniej dzielnicy miasta. Kiedy nikt nie otwierał, kopnięciem otworzył drzwi. Trafiła go w tym momencie seria z pistoletu maszynowego. Żołnierze armii Bogdanowa, którzy byli razem, z kapitanem, zaczęli strzelać do środka przez okna i drzwi. Zastrzelili zabójcę swojego dowódcy - młodego człowieka w cywilnym ubraniu, który wyglądał na oficera Wehrmachtu. W tej strzelaninie zginęli również kobieta i dziecko. Meldunek stwierdzał: „Potem budynek został otoczony przez naszych żołnierzy i spalony”. Smiersz zajmował się wyszukiwaniem ukrywających się oficerów Wehrmachtu. Powołano nawet specjalną grupę śledczą. Ważną rolę w niej odgrywał jeden z Niemców, członek partii nazistowskiej od 1927 roku, który w ten sposób próbował ocalić swoje życie. Pojmano wtedy około 20 oficerów, w tym jednego pułkownika. „Jeden z oficerów zabił żonę, a potem popełnił samobójstwo, gdy Smiersz zapukał do jego drzwi” - pisano w meldunku przesłanym na wyższe szczeble. Czerwonoarmiści również wykorzystywali berlińskie telefony, tyle tylko, że raczej dla zabawy, niż dla uzyskania jakichkolwiek informacji. W czasie przeszukiwania mieszkań często dzwonili pod losowo wybrane numery, aby w ten sposób ogłosić swoją obecność w mieście. Jeden z oficerów politycznych komentował: „ogromnie to zaskakiwało mieszkańców Berlina”. To było niedługo przed tym, gdy oddział polityczny 5 Armii Uderzeniowej zaczął donosić przełożonym o „wypadkach nadzwyczajnych” - od grabieży po jazdę po pijanemu - oraz o „niemoralnych zachowaniach”. Wielu prawdziwych frontowików zachowywało się bez zarzutu. Gdy żołnierze pododdziału saperów z 3 Armii Uderzeniowej weszli do jednego z mieszkań, „malutka babuleńka” powiedziała im, że córka jest chora i leży w łóżku. Najpewniej w taki naiwny sposób próbowała chronić ją przed zgwałceniem. Saperzy zachowywali się tak, jakby nie zdawali sobie z tego sprawy, zostawili nawet kobietom nieco jedzenia i ruszyli dalej. Inni nie byli tak uczynni. Ich bezwzględność i okrucieństwo tłumaczono później jako efekt „przemocy charakterystycznej w czasie wojny”, a traktowanie kobiet za „substytut zadawania klęski wrogowi”. Jeden z historyków zauważył, że pierwsza fala frontowej przemocy szybko wzbierała, ale potem szybko też gasła. Proces ten zawsze rozpoczynał się od nowa, gdy tylko pojawiły się nowe jednostki i nowi żołnierze. Dwudziestego czwartego kwietnia 3 Armia Uderzeniowa wykorzystała swoją 5 Dywizję Artylerii Ciężkiej w jednym z sektorów miasta, gdzie opór Niemców był szczególnie silny. Ogień ciężkich dział zniszczył siedemnaście domów, pod gruzami zginęło 120 obrońców Berlina. Czerwonoarmiści twierdzili później, że w czterech z tych domów Niemcy wywiesili nawet białe
flagi, ale potem znowu otworzyli ogień. Zdarzało się to często. Niektórzy żołnierze, głównie z Volkssturmu, chcieli się poddać i ukradkiem wywieszali białe flagi, ale zawsze znajdowali się fanatycy, którzy walczyli do końca. W jednym z miejsc Niemcy próbowali organizować kontratak, wspierani przez trzy działa samobieżne. Załamał się on dzięki bohaterstwu zwiadowcy Szulżenki, który zabrał ze sobą trzy Panzerfausty i zajął stanowisko w zburzonym domu. Nie zaprzestał walki nawet wtedy, gdy został ogłuszony niemieckim pociskiem i zasypany gruzem. Wkrótce pierwsze działo wroga stanęło w ogniu, drugie zostało uszkodzone, a trzecie wycofało się w pośpiechu. Szulżenko za ten wyczyn otrzymał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, ale zginął już następnego dnia z rąk „terrorysty w ubraniu cywilnym”. Znaczyło to wówczas, że zabił go jakiś żołnierz Volkssturmu. Radziecki pogląd na pojmowanie terroryzmu w danym wypadku prawie nie różnił się od definicji używanej przez Wehrmacht w czasie operacji „Barbarossa”. Niedaleko miejsca, gdzie doszło do tych wydarzeń, Wasilij Grossman zatrzymał swój samochód. Było to w dzielnicy Weissensee, w północno-wschodniej części Berlina, na obszarze działania 3 Armii Uderzeniowej. Po chwili samochód został otoczony przez chłopców proszących o cukierki i patrzących z ogromną ciekawością na mapę rozłożoną na jego kolanach. Grossmana zaskoczyło tak śmiałe zachowanie chłopców. Zaczął rozglądać się dookoła. „Wydawało nam się, że Berlin to jedne wielkie koszary, a tu tyle ogrodów i kwiatów - zanotował. - Zewsząd dochodzą grzmoty artylerii. Ale gdy zapadnie cisza, można usłyszeć śpiew ptaków”.
Świt 25 kwietnia, kiedy Krukenberg opuszczał zniszczoną Kancelarię Rzeszy, był zimny i bezchmurny. Zachodni Berlin wydawał się zaskakująco cichy i pusty. W kwaterze Weidlinga na Hohenzollerndamm nikt już nie myślał o jakichkolwiek środkach bezpieczeństwa. Wartownicy żądali tylko okazania książeczek żołdu. Weidling powiedział Krukenbergowi, że jego wyczerpany walkami korpus został podzielony, aby wzmocnić odcinki obrony obsadzone przez oddziały Hitlerjugend i Volkssturmu, które same nie byłyby w stanie zbyt długo się utrzymać. Krukenberg miał teraz przejąć sektor C obrony w południowo-wschodniej części miasta, w tym 11 Dywizję Grenadierów Pancernych „Nordland”. W czasie rozmowy odniósł wrażenie, że Zieglera, którego właśnie pozbawiono dowództwa tej dywizji, oskarżono głównie o niedopilnowanie zwartości bojowej jednostki. Oceny przyczyn dymisji Zieglera były bardzo różne. Szef sztabu Weidlinga, pułkownik Refior, uważał, że „Ziegler otrzymał tajne rozkazy od Himmlera, aby wycofał się do Szlezwika-Holsztynu” i dlatego właśnie został aresztowany. Ziegler wydawał się być jednym z tych nielicznych dowódców Waffen-SS, którzy widzieli bezsens prowadzonej walki. Tuż przed zdjęciem ze stanowiska zezwolił SS-Hauptsturmführerowi Pehrssonowi na wizytę w ambasadzie szwedzkiej, aby dowiedzieć się, czy Szwedzi z jego jednostki mogą liczyć na pomoc w powrocie do kraju. Jeden z naocznych świadków twierdzi, że Ziegler został aresztowany rano w swojej kwaterze na Hasenheidestrasse, na północ od lotniska Tempelhof, przez nieznanego z nazwiska SSBrigadeführera. Przybył on z uzbrojoną eskortą, która zabezpieczyła okolice kwatery. Ziegler, którego pod pistoletami maszynowymi prowadzono do samochodu, zasalutował swoim oficerom: Meine Herren, alles Gute! W tym momencie jeden z jego oficerów, SS-Sturmbannführer Vollmer, zdążył krzyknąć: „Co do diabła się tu dzieje?! Co teraz? Zostaliśmy bez dowódcy!”. Według relacji Krukenberga przekazanie dowodzenia odbyło się jednak w całkiem normalny sposób, a Ziegler pojechał sam do Kancelarii Rzeszy. W każdym razie „bezkrólewie” nie trwało długo. Krukenberg przybył zaraz po godzinie 12.00 z żołnierzami Feneta z batalionu „Charlemagne”. Wydawał się ogromnie zaskoczony, gdy dowiedział się, że z pułków grenadierów pancernych „Norge” i „Danmark” pozostało zaledwie po batalionie. Rannych z tych jednostek transportowano do punktu opatrunkowego mieszczącego się w piwnicy na Hermannplatz. Nie było to najbezpieczniejsze miejsce. Poza tym warunki panowały tam okropne; ludzie „leżeli na pokrytych plamami krwi stołach, jak w rzeźni”. Ostatni niemiecki przyczółek po południowej stronie kanału Teltow pod Britz został opuszczony w
panice, zanim jeszcze Krukenberg przejął dowodzenie jednostką. Żołnierze pułków „Norge” i „Danmark” czekali niecierpliwie nad kanałem na transport. Samochody nie mogły jednak się przedostać przez sterty gruzu leżące na ulicach. Gdy wreszcie dotarły na miejsce, rozległ się ostry, przeraźliwy krzyk Panzer durchgebrochen! Doszło do paniki. Strach przed czołgami, który opanował nawet Weteranów wielu kampanii, był tak wielki, że wszyscy w popłochu ruszyli do ciężarówek, które stanowiły łatwy cel dla czołgów T-34. Samochody z uczepionymi na zewnątrz ludźmi odjechały jak mogły najszybciej. Gdy posuwali się na północ Hermannstrasse, zobaczyli napis na ścianie: „Zdrajcy z SS przedłużają tę wojnę!”. Żołnierze nie mieli wątpliwości, kto to napisał: „To na pewno komuniści. Czyżby trzeba było stawić czoła również wrogowi wewnętrznemu?”. Wkrótce radzieckie czołgi zaatakowały pozostałości Dywizji Pancernej „Müncheberg”, które broniły się na lotnisku Tempelhof wśród wraków samolotów myśliwskich Focke-Wulf. Ogień radzieckiej artylerii, czołgów i katiusz, koncentrował się po prawej stronie stanowiska dowodzenia Dywizji „Nordland”. Krukenberg został lekko ranny w twarz odłamkiem jednego z pocisków.
Neukölln mocno penetrowały już jednostki radzieckie i Krukenberg nakazał przygotowanie pozycji obronnych wokół Hermannplatz. Dwie wieże domu towarowego Karstadt stanowiły idealny punkt, skąd można było obserwować postępy radzieckiego natarcia - 5 Armii Uderzeniowej z parku Treptow, 8 Armii Gwardii i 1 Armii Pancernej Gwardii z Neukölln oraz 3 Armii Pancernej Gwardii z Mariendorfu. Krukenberg rozlokował połowę Francuzów pod dowództwem Feneta po przeciwnej stronie Hermannplatz z Panzerfaustami, aby odeprzeć ataki czołgów radzieckich. Fenetowi przydzielono również 100 członków Hitlerjugend. Poinstruowano ich, aby odpalali Panzerfausty dopiero wówczas, gdy czołgi będą już bardzo blisko, i by celowali w wieżę. W Waffen-SS uważano, że takie trafienie spowoduje wyłączenie z walki całej załogi czołgu. Wieczorem i w nocy Francuzi zniszczyli 14 radzieckich czołgów. Opór wyraźnie zaskoczył czerwonoarmistów i spowodował zatrzymanie natarcia. Trzech młodych żołnierzy z batalionu Arbeitsdienstu, z jednym karabinem maszynowym, zatrzymało przez czterdzieści osiem godzin kolejne radzieckie ataki pod mostem Halensee, na zachodnim skraju Kurfürstendamm. Bitwa o lotnisko Tempelhof trwała cały następny dzień. Radziecka artyleria i katiusze rozwaliły wszystkie budynki administracyjne. Wewnątrz, po korytarzach niosło się echo krzyków rannych, wszędzie było pełno dymu i unosiła się woń palonych chemikaliów. „Po ostrzale nastąpiła dziwna cisza. Było to jednak tylko preludium do kolejnego ataku radzieckich czołgów”. Kiedy mocno już osłabiony korpus Weidlinga wycofywał się po południu 25 kwietnia w kierunku centrum miasta, Hitler wezwał generała do swojego bunkra. „Sytuacja musi się wreszcie poprawić powiedział Weidlingowi. - Z południowego zachodu do Berlina nadciągnie 12 Armia generała Wencka i razem z 9 Armią zadany zostanie przeciwnikowi druzgocący cios. Z południa nadejdą siły dowodzone przez Schörnera. Te uderzenia zmienią wreszcie sytuację na naszą korzyść”. W tym samym mniej więcej czasie generał von Manteuffel w składanych przez siebie meldunkach podkreślał niebezpieczeństwa, przed jakimi stanął front wschodni po rozbiciu niemieckiej obrony na południe od Szczecina. Tego samego dnia generał major Dethleffsen z OKW, który musiał przybyć do bunkra w Kancelarii Rzeszy, określił postawę Hitlera i jego najbliższego otoczenia jako „graniczącą z hipnozą próbę przekonania samego siebie, że nie jest aż tak źle”. Tego wieczoru Krukenberg został powiadomiony przez Krebsa, że Dywizja „Nordland” zostanie wycofana do sektora Z, czyli do centralnej części miasta. Miała zająć pozycje w pobliżu Ministerstwa Lotnictwa na Wilhelmstrasse, nieco na północ od siedziby Gestapo. Krukenberg, który przeprowadzał rekonesans w wyznaczonym rejonie, zobaczył, że piwnice ministerstwa pełne są żołnierzy Luftwaffe. Potem udał się w kierunku budynku opery na Unter der Linden, kilkaset metrów od opuszczonej od dawna radzieckiej ambasady. To właśnie do tego budynku powrócił Diekanozow o świcie 22 czerwca 1941 roku po zakomunikowaniu mu przez Ribbentropa informacji o rozpoczęciu ataku na Związek Radziecki. Teraz, jak okiem sięgnąć, Unter der Linden była pusta.
Krukenberg ustanowił swoje stanowisko dowodzenia w piwnicy gmachu opery. Udało mu się złapać kilka godzin snu w ogromnym, podobnym do tronu fotelu, który przyniesiono specjalnie dla niego z dawnej królewskiej loży. Było w sumie raczej spokojnie. Nie latały nawet Po-2, które do tej pory co noc zrzucały na ten sektor niewielkie bomby.
Gdy stało się jasne, że upadek Berlina jest nieunikniony, SHAEF w Reims skierowało do Stawki zapytanie: „Generał Eisenhower pragnie wysłać minimum 23 akredytowanych korespondentów wojennych do Berlina po zdobyciu tego miasta przez Armię Czerwoną. Chciałby wysłać ich, jeżeli jest to możliwe, nawet więcej, ponieważ uważa, że upadek Berlina będzie jednym z najważniejszych wydarzeń tej wojny”. Ze strony Kremla nie było jednak odpowiedzi. Stalin najwyraźniej nie życzył sobie żadnych dziennikarzy, a już szczególnie tak niepewnego elementu jak zachodnia prasa. Dziennikarze mieli zresztą przysporzyć mu wielu problemów, i to w zupełnie nieoczekiwany sposób. Tego samego dnia zamilkła już na dobre niemiecka rozgłośnia radiowa Deutschlandsender. 25 kwietnia stał się sławnym dniem również z innego powodu. W Torgau nad Łabą spotkały się czołowe jednostki radzieckiej 58 Dywizji Piechoty Gwardii generała Rusakowa z amerykańskimi żołnierzami 69 Dywizji. Niemcy zostały rozcięte na pół. Depesze wysłano do wszystkich przełożonych - Bradleya, Eisenhowera w SHAEF oraz Koniewa i również do Antonowa w Stawce. Poinformowano przywódców obu państw; Stalin i Truman wymienili telegramy, zgadzając się na podanie tego faktu do publicznej wiadomości. Pierwszą reakcją Eisenhowera było wysłanie dziennikarzy. Ale to jedna z tych decyzji, której potem żałował. Generał Gleb Bakłanow, dowódca 34 Korpusu, nakazał przygotowanie typowego radzieckiego bankietu. Oddziały polityczne dostarczyły więc bele czerwonego materiału do udekorowania stołów i podium. Zawieszono duże portrety Stalina i nieco mniejsze Trumana. Pojawiły się też dziwne dekoracje z gwiazdkami i paskami - motywem amerykańskiej flagi. Przygotowano mnóstwo alkoholu i ściągnięto do Torgau najładniejsze dziewczęta z całej 5 Armii Gwardii w mundurach jak spod igły. Generał Bakłanow sądził, że skończy się na toastach za zwycięstwo, pokój i przyjaźń między narodami oraz unicestwienie faszystowskiej bestii. Z pewnością nie był przygotowany na pomysły amerykańskich dziennikarzy, którzy „zakłócili” przebieg tej doniosłej uroczystości. A ponieważ żołnierze radzieccy z tej okazji otrzymali również swoją rację wódki, środki bezpieczeństwa nie były tak skuteczne jak zwykle. Gdzieś w połowie uroczystości, gdy radzieccy oficerowie tańczyli juz „z pięknymi rosyjskimi dziewczętami”, Andrew Tully z „Boston Traveller” w rozmowie z Wirginią Irwin z „St. Louis Post Dispatch” zażartował: „No to ruszajmy teraz do Berlina”. Jego współtowarzyszka nie wahała się ani chwili. Oboje wymknęli się z przyjęcia, wsiedli do jeepa i ruszyli w kierunku Łaby. Tam pokazali żołnierzom swoje identyfikatory z SHAEF, krzycząc przy tym „Jeep!” i ruszając rękami jak podczas pływania. Wartownicy najwyraźniej zaskoczeni całą tą sytuacją i nie mając żadnych instrukcji, pozwolili im wjechać na prom i przeprawić się przez rzekę. Dziennikarze mieli mapę, ale obejmowała ona obszar tylko do Luckenwalde. Obawiając się, że „zostaną potraktowani jak szpiedzy”, gdy zapuszczą się w obszary przyfrontowe, zabrali jedną z amerykańskich flag, które Rosjanie wywiesili w Torgau, i przymocowali ją z boku jeepa. Gdy tylko próbował ich zatrzymać jakiś wartownik lub żołnierz z pododdziałów regulacji ruchu, krzyczeli już z daleka: „Amerikanski!” z jak najbardziej przyjacielskim wyrazem twarzy. „Uśmiechaj się!” Tully przez cały czas powtarzał Wirginii Irwin. Dotarli do Berlina o zmroku i spotkali tam majora Kowalewskiego, młodego człowieka z białymi jak śnieg włosami. Poinformowali, że są Francuzami. Początkowe podejrzenia majora rozwiało zapewnienie odważnej dwójki dziennikarzy: Nous sommes correspondents de guerre. Nous voulons aller [ä] Berlin! Kowalewski, nie zdając sobie sprawy, że Amerykanie pojawili się w mieście całkowicie „na dzikich papierach” i że za kontakty z nimi może zostać pociągnięty do odpowiedzialności, zabrał ich na swój punkt dowodzenia w na
wpół zburzonym domu. Okazał przy tym typowo rosyjską gościnność i kazał jednemu ze swoich żołnierzy, „o wyglądzie mongolskim, z ogromną szramą na lewym policzku”, aby przyniósł gorącej wody dla niespodziewanych gości. Wirginii Irwin podano również niepełną butelkę wody kolońskiej, zbite lusterko i puder. Na stole w butelkach po mleku umieszczono świece, do słoika wstawiono świeże wiosenne kwiaty. Rozpoczęła się uczta z wędzonym łososiem, czarnym rosyjskim chlebem, baraniną pieczoną na węglu drzewnym oraz „ogromnymi ilościami tłuczonych ziemniaków polanych grubą warstwą jakiegoś tłuszczu”, był też talerz z serem i ciastka. „Przy każdym toaście rosyjscy oficerowie wstawali, trzaskali obcasami, pochylali się i potem wychylali do dna kolejne kieliszki wódki”. Oprócz wódki i koniaku na przyjęciu był jeszcze jeden trunek o sile zbliżonej do dynamitu, o którym major mówił, że jest to „spirytus”. Coraz to wznoszono toasty za „wielkiego prezydenta Roosevelta, Stalina, prezydenta Trumana, Churchilla, Armię Czerwoną i amerykańskie jeepy”. Oboje dziennikarzy, zadowolonych ze swojej wyprawy, wróciło do Torgau następnego dnia. Tully opisał ten wyczyn jako „najbardziej szaloną rzecz, jaką w życiu zdarzyło mi się zrobić”. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie konsekwencji ze skutków swojej wyprawy. Wywołała ona nie tylko zaniepokojenie władz amerykańskich, ale także wściekłość radzieckich towarzyszy broni. Między Reims, Waszyngtonem i Moskwą krążyły depesze. Poirytowany Eisenhower zadecydował, że relacje dziennikarzy, którzy dostali się do Berlina nielegalnie, nie zostaną opublikowane, dopóki nie ocenzuruje ich Moskwa. A ponieważ wydarzenia zmieniały się tak szybko, oznaczało to, że gdy artykuły będą mogły się ukazać, staną się nieaktualne. Eisenhower uświadomił też sobie, że w wypadku kapitulacji Niemiec nie będzie już możliwości wysłania do Berlina żadnych dziennikarzy. Najbardziej jednak chyba w tym wszystkim ucierpieli bogu ducha winni Rosjanie, którzy gościli Tully’ego i Irwin. Prawdopodobnie również oficerowie biorący udział w uroczystościach w Torgau stali się obiektem podejrzeń ze strony NKWD. Jest też bardzo możliwe, że objęły ich powojenne czystki, ponieważ kontaktowali się z cudzoziemcami.
Stalin chciał, aby wokół Berlina powstał jak najszybciej „kordon sanitarny”. Oznaczało to pilną konieczność zajęcia terenów Niemiec do Łaby, które były przewidziane jako część przyszłej radzieckiej strefy okupacyjnej. Armie Koniewa, nie zaangażowane bezpośrednio w szturm na Berlin, ruszyły więc na zachód przeciwko 9 i 12 Armiom niemieckim. 24 i 25 kwietnia jednostki radzieckie osiągnęły Łabę w kilku miejscach poza Torgau. Były to oddziały 5 Armii Gwardii 32 Korpusu Piechoty Gwardii dowodzonego przez stalingradczyka, generała Rodimcewa, i 4 Korpusu Pancernego Gwardii. 1 Korpus Kawalerii Gwardii posunął się nawet dalej. Na prośbę marszałka Budionnego Koniew wyznaczył temu korpusowi specjalne zadanie. Wywiad radziecki donosił, że rumaki z najsławniejszej kaukaskiej stadniny, które zostały w 1942 roku wywiezione do Niemiec, znalazły się w stadninie na zachód od Łaby, pod miejscowością Riesa. Jednostki kawalerii przekroczyły rzekę, odnalazły stadninę i zajęły konie. Przypominało to wszystko graniczny rajd gdzieś nad Rio Grande. Generał Sierow, przedstawiciel NKWD przy 1 Froncie Białoruskim, wysłał szczegółowy meldunek o sytuacji w mieście. Beria dostarczył go na biurko Stalina 25 kwietnia. Sierow pisał, że zniszczenia były największe w centrum miasta. Tam wciąż wiele budynków płonęło wskutek ostrzału radzieckiej artylerii. „Na ścianach budynków często można zobaczyć napisy dużymi literami PST!”. Berlińczycy wyjaśniali, że chodzi o próbę strumienia przez nazistowski reżim krytyki prowadzonych działań zbrojnych. Mieszkańcy niemieckiej stolicy pytali już o formę rządów, która zostanie ustanowiona w mieście po obaleniu hitleryzmu. „Zwrócono się do dziesięciu Niemców o objęcie stanowiska burmistrza, ale nikt się nie zgodził, przedstawiając jakieś mało znaczące wymówki - pisał w swoim meldunku Sierow. - Wydawali się obawiać konsekwencji podjęcia takiej pracy. Dlatego koniecznym było wybranie burmistrza spośród jeńców wojennych, którzy pochodzą z Berlina”. Bez wątpienia wybierano na tego rodzaju stanowiska antyfaszystów, którzy otrzymali odpowiednie przeszkolenie polityczne. „Przesłuchania żołnierzy Volkssturmu ujawniły jeden interesujący fakt. Gdy pytano ich, dlaczego
wśród poddających się żołnierzy było tak niewielu oficerów i żołnierzy Wehrmachtu, odpowiadali, że obawiali się oni odpowiedzialności za czyny popełnione w Rosji. Dlatego woleli poddawać się Amerykanom, podczas gdy Volkssturm poddawał się bolszewikom, gdyż jego członkowie niczemu nie byli winni”. Sierow nie tracił czasu i szybko otoczył Berlin kordonem, wykorzystując 105,157 i 333 pułki NKWD. Sierow był najbardziej zaskoczony stanem fortyfikacji i umocnień w Berlinie. „W promieniu 10-15 kilometrów od Berlina nie znaleziono żadnych stałych, dobrze przygotowanych umocnień. Przygotowano tu tylko okopy i stanowiska ogniowe. Zaminowano ledwie część dróg. Okopów jest jednak w sumie mniej niż w jakimkolwiek innym mieście zdobytym przez Armię Czerwoną”. Przesłuchania żołnierzy Volkssturmu ujawniły też, że w Berlinie pozostało tylko niewiele regularnych jednostek, że nikłe były zapasy amunicji i że Volkssturm wcale nie pałał zbyt wielką chęcią do podjęcia walki. Sierow oceniał, że obrona przeciwlotnicza w mieście przestała już funkcjonować, co pozwalało radzieckiemu lotnictwu na swobodne operowanie nad miastem. Wszystkie te uwagi i oceny były oczywiście tajne. Radziecka propaganda mówiła zaś cały czas o zaciętych walkach i silnym oporze napotkanym przez czerwonoarmistów w Berlinie. Sierow w swoim meldunku wskazywał, nie wchodząc w żadne polityczne niuanse, źródła wciąż jednak trwającego niemieckiego oporu. „W czasie prowadzonych przesłuchań jeńców i ludności cywilnej stało się jasne, że najbardziej obawiano się w tym mieście bolszewików”. Beria, kierując się dosyć ciekawą logiką, podkreślał konieczność zmiany „postawy żołnierzy Armii Czerwonej wobec niemieckich jeńców i cywilów jako punkt wyjścia polityki administracji wojskowej w stosunku do ludności cywilnej”. Zalecał, „by w celu stworzenia normalnej atmosfery na tyłach armii radzieckiej na obszarze Niemiec” powołać stanowisko zastępcy dowódcy frontu do spraw ludności cywilnej. Nie trzeba chyba mówić, że stanowisko to miało być obsadzane przez szefa rezydentury NKWD - Sierowa przy 1 Froncie Białoruskim, generała Mieszyka przy 1 Froncie Ukraińskim i Canawę przy 2 Froncie Białoruskim. Miała obowiązywać zasada, że „zastępca dowódcy frontu jest przedstawicielem NKWD i jest odpowiedzialny przed NKWD za eliminację wrogich elementów”. Nie trzeba było dodawać, że taki oficer nie będzie wchodzić w skład żadnych wojskowych struktur dowódczych; był to czas, gdy Stalin i Beria poważnie obawiali się triumfujących generałów. Konieczność podjęcia takich działań była o tyle pilna, że Amerykanie po drugiej stronie Łaby jeszcze przed zajęciem Niemiec przygotowali się do stworzenia struktur administracyjnych w swojej strefie okupacyjnej. „Do Pańskiej wiadomości. Alianci na terytorium Niemiec ustanowili specjalne stanowisko zastępcy dowódcy sił sojuszniczych do spraw ludności cywilnej. Objął je generał major Lucius Clay, który wcześniej zajmował stanowisko szefa biura odpowiadającego za sprawy mobilizacyjne w USA”. Beria był również pod wrażeniem tego, ze z Clayem do Niemiec przyjechało 3000 specjalnie przeszkolonych oficerów „z doświadczeniem ekonomicznym i administracyjnym”. Ich radzieccy odpowiednicy to głównie funkcjonariusze NKWD. Tu kwalifikacje były zupełnie inne. Na meldunku znalazła się dekretacja napisana w dosyć standardowy sposób: „Oczekuję decyzji. Beria”.
21 Walki w mieście Ludność cywilna, która miała znaleźć się już wkrótce pod rządami zastępców dowódców frontów wyznaczonych przez Berię, nie wiedziała jeszcze, co ją może czekać pod władzą radziecką. Na razie zajmowano się zupełnie innymi sprawami, zwykle przyziemnymi, gdy przez ulice, domy, a nawet piwnice przetaczały się walki. Na szczęście, w czwartek 26 kwietnia rozszalała się burza i spadł ulewny deszcz, który ugasił w mieście część pożarów. Wszechobecny zapach spalenizny
zamiast się zmniejszyć, stał się jeszcze bardziej wyczuwalny. Straty wśród cywilów były ogromne. Kobiety stojące w berlińskich kolejkach zachowywały się jak napoleońska piechota. Gdy wybuch pocisku dziesiątkował jedne, pozostałe zwierały szyki, byle tylko nie stracić zdobytego miejsca w kolejce. „Stały jak kamień - zanotowała jedna z mieszkanek Berlina w swoim dzienniku - a przecież tak niedawno uciekały do schronów, gdy tylko trzy samoloty pojawiły się nad środkowymi Niemcami”. Kobiety stały po chleb i suchą kiełbasę. Mężczyźni pojawiali się jedynie po to, aby odebrać swój przydział sznapsa. Było to w pewien sposób symboliczne. Kobiety zajmowały się tym, jak przetrwać, a mężczyźni szukali ucieczki od konsekwencji ich wojny. Brak wody oznaczał powstawanie nowych kolejek, mimo nieustannego zagrożenia nalotami i ostrzałem. Kobiety ustawiały się z kubłami i emaliowanymi garnkami do najbliższych pomp ulicznych, słychać było tylko metaliczne skrzypienie uchwytów przy wiadrach. Szybko zauważyły, jak bardzo zmieniła je ta wojna. Przekleństwa, które wcześniej nie przeszłyby im przez gardło, teraz stały się rzeczą zupełnie naturalną. Wspomniana już wcześniej kronikarka z Berlina zanotowała w swoim dzienniku: „W tym dniach wiele razy zauważyłam, że moje i innych kobiet uczucia w stosunku do mężczyzn uległy radykalnej zmianie. Bardzo jest nam ich żal, wydają się tacy słabi i żałosni. To słaba płeć. Ten rodzaj zbiorowego rozczarowania kobiet zdawał się powiększać. Zachwiał się w posadach zdominowany przez mężczyzn nazistowski świat, a razem z nim mit «mężczyzny»“. Reżim nazistowski, który nigdy nie chciał, by niemieckie kobiety kiedykolwiek zostały zhańbione przez wojnę i w spokoju wychowywały niemieckie dzieci, teraz w swojej desperacji zażądał od młodych kobiet włączenia się do walki obok mężczyzn. Jedna z nielicznych rozgłośni radiowych, które jeszcze działały, nadawała apele do niemieckich kobiet i dziewcząt: „Weźcie broń rannych i tych, którzy polegli, i ruszcie do walki. Brońcie waszej wolności, waszego honoru i waszego życia!”. Niemcy, którzy usłyszeli te apele gdzieś daleko od Berlina, byli przerażeni „tymi niewyobrażalnymi zupełnie skutkami wojny totalnej”. Ale tylko niewiele kobiet chwyciło za broń. Większość z tych, które podjęły taką decyzję, trafiło do służb pomocniczych SS. Niektóre jednak znalazły się w samym środku walki, czasami w wyniku wyjątkowego zbiegu okoliczności czy źle pojętego romantyzmu. Tylko po to, aby pozostać u boku swojego kochanka Ewalda von Demandowskiego, aktorka Hildegarda Knef założyła mundur i dołączyła do jego jednostki w Schmargendorf, broniąc magazynów razem z jego kompanią.
W piwnicach bloków mieszkalnych pary jadły przygotowane przez siebie jedzenie, unikając spojrzeń sąsiadów. Wyglądało to tak, jakby poszczególne rodziny siedziały w jakiś oddzielnych przedziałach kolejowych w czasie długiej podróży pociągiem, próbując coś zjeść i zachować przy tym resztki prywatności. Gdy jednak do piwnic dotarły wiadomości, że pobliskie koszary zostały już opuszczone przez żołnierzy, pozory cywilizowanego życia zaczęły szybko znikać. Przestrzegający prawa obywatele rabowali pobliskie magazyny i składy, każdy, mężczyzna, kobieta czy dziecko, brał co tylko nawinęło się pod rękę. Kwitł handel wymienny. Nie był to jednak jeszcze w tamtym czasie czarny rynek. Wszystko zależało od kaprysu czy jakiejś szczególnej potrzeby bochenek chleba wymieniano za butelkę sznapsa, baterię do latarki za kawał sera. Opuszczone sklepy zostały ograbione doszczętnie. Ludzie pamiętali jeszcze zimę 1918 roku. Teraz kolejna generacja „chomików” robiła zapasy przed nadchodzącą katastrofą. Głód nie był jednak największym zagrożeniem. Wielu mieszkańców nie było po prostu przygotowanych na szok radzieckiego odwetu, mimo oddziaływania propagandy. Gerda Petersohn, która pracowała jako sekretarka w Lufthansie, pisała później: „Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, co się może stać i do czego dojdzie”. Krewni Berlińczyków, którzy służyli jako żołnierze na froncie wschodnim, nigdy nie opowiadali, co zrobiono w Związku Radzieckim. I nawet kiedy nazistowska propaganda doprowadziła do tego, że berlińskie kobiety zdawały już sobie sprawę z zagrożenia gwałtami, wiele z nich próbowało uspokajać siebie, że nie może przecież do nich dojść w mieście, w obecności tak wielu ludzi.
Gerda, dziewiętnastoletnia dziewczyna, która z wagonów z zapasami Luftwaffe stojących na stacji Neukölln zabrała tabletki ze słodu, mieszkała z dziewczyną w jej wieku. Miała ona na imię Carmen i była członkinią Bund deutscher Mädel, żeńskiego odpowiednika Hitlerjugend. W swoim pokoju Carmen zawiesiła na ścianie plakaty z podobiznami asów Luftwaffe. Gdy zginął Mólders, najsławniejszy z nich, długo płakała. Noc 25 kwietnia była cicha i nadzwyczaj spokojna. Armia Czerwona zbliżała się już do Neukölln. Wszyscy mieszkańcy kamienicy schronili się w piwnicy. Wkrótce poczuli drgania. To ulicą jechały radzieckie czołgi. Przeciąg spowodował migotanie zapalonych w piwnicy świeczek, kiedy ktoś otworzył drzwi. Pierwszym rosyjskim słowem, jakie wszyscy usłyszeli było Stój! Żołnierz, którego wygląd wskazywał na pochodzenie gdzieś ze stepów Azji Środkowej, uzbrojony w pistolet maszynowy, wszedł do piwnicy, zebrał obrączki, zegarki i biżuterię. Matka Gerdy ukryła ją wtedy pod stertą bielizny do prania. Później pojawił się inny młody żołnierz i wskazał na siostrę Gerdy. Chciał, aby poszła razem z nim do małego pomieszczenia przyległego do piwnicy. Ona, trzymając swoje dziecko na kolanach, nie ruszała się z miejsca. Wtedy powiedział jednemu z mężczyzn w piwnicy, aby wytłumaczył jej, o co mu chodzi, ale ten udawał, że nie rozumie. Żołnierz ciągle gestykulował, wreszcie stracił cierpliwość i nagle opuścił piwnicę. Rankiem 26 kwietnia dotarły do nich straszne opowieści o tym, do czego doszło w nocy w mieście. Czternastoletnia córka rzeźnika została zastrzelona, gdy opierała się gwałcicielom. Szwagierka Gerdy, która mieszkała niedaleko od niej, została zgwałcona przez żołnierzy, a cała jej rodzina postanowiła popełnić samobójstwo. Rodzice powiesili się, a szwagierkę Gerdy jeden z sąsiadów w ostatniej chwili odciął ze sznura. Następnej nocy wszyscy mieszkańcy domu zebrali się w jednym pokoju, mając nadzieję, że będzie tak bezpieczniej. Było ponad 20 kobiet i dzieci. Pani Petersohn schowała swoją Gerdę, jej siostrę i siostrzenicę pod stołem, przykrytym obrusem sięgającym prawie do samej ziemi. Rosjanie, którzy wkrótce się zjawili, zabrali ze sobą z pokoju trzy kobiety. Jedną z nich była Carmen. Gerda słyszała jej krzyki. Carmen jednocześnie przez cały czas przywoływała jej imię. Potem krzyki przeszły w płacz i łkanie. Gdy żołnierze byli zajęci swoimi ofiarami w drugim pokoju, pani Petersohn powiedziała: „Oni tu wrócą” i podjęła szybką decyzję. Zaprowadziła dziewczęta na górę, na zniszczone bombą lotniczą piętro, na którym wciąż mieszkała stara kobieta. Gerda spędziła tę noc z dziewczętami na balkonie. Ranki były bardziej bezpieczne. Radzieccy żołnierze odsypiali nocne eskapady lub wracali na pole walki. Gdy Gerda z matką weszły do swojego mieszkania, przekonały się, że ich łóżka były wykorzystywane w nocy przez czerwonoarmistów. Siostry znalazły też mundur Wehrmachtu swojego brata, rzucony na podłodze, na który wypróżnił się jeden z żołnierzy. Gerda szukała Carmen, aby wyrazić jej swoje współczucie i dowiedzieć się, dlaczego wykrzykiwała jej imię. Gdy spotkała Carmen, zobaczyła w jej oczach tylko wrogość: „Dlaczego ja, a ty?” spytała. To właśnie dlatego wykrzykiwała jej imię. Te dwie kobiety nie odezwały się już do siebie ani słowem przez całe życie. Taki sposób zachowania się radzieckich żołnierzy wydawał się dosyć powszechny, ale trudno było w tego rodzaju sytuacjach cokolwiek przewidzieć. W innej z dzielnic Berlina mieszkańcy, zaraz po tym, jak ucichły odgłosy walki, usłyszeli walenie w drzwi. Wszedł radziecki żołnierz uzbrojony w pistolet maszynowy. Przywitał wszystkich Tag, Russkij! i zaraz wyszedł, nawet nie ograbiając nikogo z zegarków. Żołnierze, którzy pojawili się po dwóch godzinach, zachowywali się już o wiele bardziej agresywnie. Zabrali jednego z chłopców, Klausa Boeselera, który miał dopiero czternaście lat, był jednak wysoki jak na swój wiek. Jeden z Rosjan krzyczał wciąż na niego: Du SS! Najwyraźniej chciał go rozstrzelać. Na szczęście obecni w piwnicy mieszkańcy przekonali czerwonoarmistów, że jest to tylko uczeń. Boeseler, podobnie jak inni dorastający chłopcy, przez cały czas był głodny. Nie miał żadnych skrupułów, by zająć się mięsem zabitego przez pocisk artyleryjski konia. Zabrał mięso do matki, która zakonserwowała je w occie. Radzieccy żołnierze wydawali się zdziwieni, że mieszkający całe życie w Berlinie obywatele tego miasta, którzy nie byli „kułakami ani ziemskimi właścicielami”, tak szybko oprawili konia, z którego zostały tylko gołe kości. Boeseler zdał sobie szybko sprawę ze
słabości Rosjan do dzieci. Zabierał więc ze sobą do obozowiska czerwonoarmistów, znajdującego się w pobliżu, swoją trzyletnią siostrę. Udawało im się zawsze dostać trochę chleba, czasami nawet osełkę masła. Kiedyś dano im zupy.
Berlińczycy w tym czasie cierpieli również z powodu pogarszających się wciąż warunków sanitarnych w mieście. Ich ubrania pokrywała gruba warstwa kurzu z opadających tynków i cegieł. Nie było wody, aby się umyć. Rozważni Berlińczycy gotowali wodę, a potem magazynowali ją w różnych pojemnikach, zdając sobie sprawę, że woda pitna już niedługo stanie się skarbem. W Berlinie pozostało tylko kilka szpitali, których nie zdążono ewakuować. Były tak przepełnione, że większość chorych i rannych odsyłano z kwitkiem. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy większość szpitalnych oddziałów przemieszczono do piwnic. Jedna z kobiet, która udała się do szpitala, aby zaofiarować swoją pomoc, zobaczyła ogromny chaos, „twarze jak z wosku i ciała w przesiąkniętych krwią bandażach”. Jeden z francuskich lekarzy, który operował swoich współtowarzyszy niewoli, opisał później, że musiał pracować w piwnicy i wykonywać zabiegi na drewnianym stole „prawie bez środków odkażających, z instrumentami ledwie wygotowanymi w wodzie”. Brakowało wody, aby wyprać fartuchy szpitalne, a za całe oświetlenie musiały wystarczyć żarówki wykorzystujące prąd z rowerowych dynam. Ponieważ nie było praktycznie żadnej możliwości, aby otrzymać lekarską pomoc, rannymi żołnierzami i cywilami zajmowały się przede wszystkim ich matki i narzeczone. Taki stan rzeczy wydawał się o tyle niebezpieczny, że czerwonoarmiści reagowali na obecność żołnierza w piwnicy czy schronie jakby była to zwykła pozycja obronna. Kobiety zdejmowały więc z rannych mundury, paliły je i przynosiły z domów cywilne ubrania. Pozbywały się też jak najszybciej broni i amunicji pozostawianych gdzie bądź przez żołnierzy Volkssturmu powracających do domów. Krążyły pogłoski, że czerwonoarmiści rozstrzeliwują wszystkich mieszkańców budynku, w którym znaleziono jakąkolwiek broń. Pompy miejskie stały się miejscami, gdzie wymieniano informacje. Nikt już nie wierzył w oficjalne komunikaty. Gazeta „Panzerbär” twierdziła na przykład, że odbito z rąk wroga Oranienburg. Ministerstwo Propagandy Goebbelsa, czyli Promi, jak nazywali je Berlińczycy, teraz rozprowadzało już tylko ulotki, wszystkie nadajniki radiowe znalazły się bowiem w rękach radzieckich. „Berlińczycy! Trzymajcie się. Z odsieczą maszeruje armia Wencka. Jeszcze kilka dni, a Berlin będzie znowu wolny”. Teraz jednak, gdy do centrum miasta zbliżały się radzieckie armie, tylko niewielu jeszcze wierzyło, że Berlin zostanie odbity. Wielu Niemców trzymało się nadal przekonania, że z ratunkiem pospieszą im Amerykanie. Okrążenie miasta przez Armię Czerwoną położyło kres takim nadziejom. Pułkownik Siebielow, oficer wojsk inżynieryjnych 2 Armii Pancernej Gwardii, w czasie przerwy w działaniach bojowych pisał w Siemensstadt list do swojej rodziny: W tej chwili siedzę ze swoimi oficerami na piątym piętrze dużego budynku i piszemy rozkazy dla pododdziałów. Bez przerwy biegają kurierzy i łącznicy. Zbliżamy się już do centrum miasta. Wszędzie ogień, dym i strzały. Żołnierze z jednego do drugiego budynku przemieszczają się tylko biegiem. Przez podwórka przeczołgują się, aby nie narazić się na ogień przeciwnika. Niemcy strzelają do naszych czołgów z drzwi i okien, ale czołgiści generała Bogdanowa i na to znaleźli sposób. Wypracowali odpowiednią taktykę działania. Czołgi nie jadą środkiem ulic, ale chodnikami. Część po lewej, część po prawej stronie. Ostrzeliwują przeciwległe budynki z armat czołgowych i karabinów maszynowych. Niemcy nie podchodzą więc już wcale do okien i drzwi. Na podwórkach domów żołnierze z jednostek zaopatrzeniowych wydają z samochodów jedzenie dla mieszkańców miasta, którzy głodują. Wyglądają tak, jakby nie mieli nic w ustach już od bardzo dawna, na ich twarzach widać cierpienie. Berlin nie jest wcale ładnym miastem. Wąskie ulice, wszędzie barykady, zniszczone tramwaje i samochody. Domy puste, wszyscy chowają się w piwnicach. Ucieszyłem się, kiedy się dowiedziałem, że siejecie już zboże. Jakże byłbym szczęśliwy, gdybym mógł sadzić pomidory, ziemniaki, ogórki i dynie. Żegnam was gorąco, całuję i mocno ściskam. Wasz Piotr
“o tym, że ta taktyka nie była wcale tak skuteczna i straty radzieckie szybko rosły. Żuków wciąż żądał od swoich dowódców odpowiedniego tempa natarcia. To właśnie dlatego czołgi jego dwóch armii pancernych jechały jeden za drugim środkiem ulicy. Również 8 Armia Gwardii Czujkowa, szczycąca się doświadczeniem z walk w Stalingradzie, na początku w Berlinie popełniła wiele błędów. Role się odwróciły, teraz atakowała Armia Czerwona z ogromną przewagą w lotnictwie i czołgach, a Wehrmacht zaciekle się bronił i organizował zasadzki.
Żołnierze Waffen-SS nie wierzyli w skuteczność wznoszonych na rogach ulic barykad. Doskonale zdawali sobie sprawę, że to one staną się pierwszym celem radzieckiej artylerii. Dlatego lokowali się przede wszystkim na górnych piętrach i dachach. Ci z Panzerfaustami zajmowali stanowiska w piwnicznych oknach. Żołnierzy SS z ogromnym zapałem naśladowali członkowie Hitlerjugend, potem również Volkssturmu - nawet ci, którzy walczyli jeszcze w czasie I wojny światowej. Czerwonoarmiści nazywali członków Volkssturmu i Hitlerjugend totale, ponieważ byli oni „produktami” ogłoszonej przez nazistów „totalnej mobilizacji”. Oficerowie Wehrmachtu nazwali natomiast takie jednostki kasserolle, ponieważ były jak mieszanka starego mięsa i świeżych warzyw. Straty poniesione przez radzieckie armie pancerne, szczególnie 1 Armię Pancerną Gwardii, zmusiły do zmiany taktyki działania. „Nowa taktyka” polegała na zapewnieniu osłony czołgu przez żołnierzy z pistoletami maszynowymi, którzy ostrzeliwali każde okno i prześwit. Na pancerzu czołgu znajdowało się często tak dużo żołnierzy, że z trudem można było obracać wieżą. Próbowano też mocować na czołgach sprężyny z łóżek i inne metalowe przedmioty, aby spowodować przedwczesny wybuch pocisku Panzerfausta. W coraz większym zakresie w walkach ulicznych wykorzystywano też 152- i 203-milimetrowe haubice, aby rozbijać barykady i niszczyć umocnione budynki ogniem na wprost. W 3 Armii Uderzeniowej przeciwko niemieckim żołnierzom ukrywającym się na dachach wykorzystywano nawet armaty przeciwlotnicze. Taktyka działania piechoty opierała się w dużej mierze na zaleceniach i opisach Czujkowa z okresu walk w Stalingradzie, uaktualnionych dzięki doświadczeniom zebranym w Poznaniu. Zasada była prosta: „Zwykły sposób prowadzenia działań zaczepnych nie ma tu żadnych szans sukcesu”. Ale dwie radzieckie armie pancerne na samym początku walk zachowywały się tak, jakby Berlin był zwykłym polem bitwy. Czujkow położył więc większy nacisk na prowadzenie działań rozpoznawczych, zarówno gdy chodzi o drogi podejścia własnych wojsk, jak i możliwych dróg ucieczki wroga. Wykorzystywano dym i ciemności do maskowania przegrupowania pododdziałów piechoty. Grupy szturmowe, składające się z sześciu do ośmiu żołnierzy, były wzmacniane dodatkowymi grupami wsparcia i grupami rezerwowymi. Uzbrajano i wyposażano je jak w czasie walk w Stalingradzie, w „granaty, pistolety maszynowe, bagnety i saperki, użyteczne do ewentualnej walki wręcz”. Grupom wsparcia przydzielono karabiny maszynowe i środki przeciwpancerne. W ich składzie mieli być również saperzy z materiałami wybuchowymi i kilofami, aby można było zrobić przejścia przez ściany poszczególnych budynków. Najbardziej niebezpiecznym momentem był ten, gdy przygotowano odpowiedni otwór, Niemcy mogli bowiem przez niego wrzucić granaty. Żołnierze Armii Czerwonej przekonali się szybko, że najlepiej sprawdzają się tu Panzerfausty. Wybuch pocisku powodował, że ktokolwiek był w pokoju za ścianą, ginął od podmuchu. O ile część grup szturmowych poruszała się od domu do domu na powierzchni ziemi, inni przemieszczali się dachami czy piwnicami. Chodziło o zaskoczenie przeciwnika. Bardzo skuteczną bronią okazały się także miotacze ognia. Saperzy mocowali również ładunki wybuchowe do kawałków szyn kolejowych, aby powstało jak najwięcej odłamków. To, że w domach była wciąż ludność cywilna, nie miało większego znaczenia - czerwonoarmiści wypędzali wszystkich, i to niezależnie od tego, co działo się na zewnątrz. Wielu radzieckich oficerów chciało ewakuować całą ludność cywilną dokładnie w ten sam sposób, jak robiła to niemiecka 6 Armia w Stalingradzie. „Nie było czasu na sprawdzanie, kto jest kto - opowiadał później jeden z oficerów - rzucaliśmy po prostu granaty do piwnic i ruszaliśmy dalej”. Taki sposób postępowania usprawiedliwiano tym, że
niemieccy oficerowie w ubraniach cywilnych ukrywali się wśród kobiet i dzieci. Czujkow nakazywał bezwzględne postępowanie przy „oczyszczaniu” domów: „Rzuć granat i ruszaj. Trzeba poruszać się szybko, zdecydowanie. Wykazuj inicjatywę i dużą odporność, ponieważ w każdej chwili może się wydarzyć coś nieoczekiwanego. Musisz zawsze umieć się odnaleźć w labiryncie pokoi i korytarzy, pełnych niebezpieczeństw. Rzuć granat w każdy kąt. Posuwaj się do przodu. Strzelaj z pistoletu maszynowego w każdy ocalały kawałek sufitu. Przed wejściem do kolejnego pokoju znowu rzuć granat. Potem strzelaj z pistoletu maszynowego. Nigdy nie trać ani chwili”. Z takim sposobem działania radzili sobie bez problemu starzy, doświadczeni żołnierze. Ale w Berlinie znalazło się również wielu młodych, dopiero co promowanych po krótkich kursach oficerów, którzy nie wiedzieli, jak dowodzić żołnierzami w tak specyficznych i trudnych warunkach. Po forsowaniu Odry i „dwudziestoczterogodzinnej” ofensywie na Berlin, zarządzonej przez Żukowa, radzieckie wojska były też mocno wyczerpane. Żołnierze reagowali o wiele wolniej niż zwykle. Źle ustawiano zapalniki granatów moździerzowych i zdarzało się, że eksplodowały one w lufie moździerza. Niektórzy żołnierze próbowali też wykorzystywać porzucone przez Niemców granaty, co wielokrotnie prowadziło do poważnych zranień, nawet śmierci. Coraz większym problemem stawały się przypadki ostrzeliwania własnych wojsk. Mimo ciągle latających nad Berlinem samolotów Po-2 z obserwatorami artylerii, baterie nierzadko ostrzeliwały się nawzajem, zwłaszcza gdy ofensywa zbliżała się już do centrum Berlina. Dochodzi do „częstych przypadków wzajemnego ostrzeliwania się artylerii” - pisał generał Łuczinski, dowódca 28 Armii wspierającej 3 Armię Pancerną Gwardii Rybałki. Zasłona z dymu wiszącego nad miastem powodowała, że samoloty trzech armii lotniczych wspierających Żukowa i Koniewa często bombardowały pozycje własnych wojsk. Sytuacja stała się szczególnie trudna na południu miasta, gdzie pułki lotnicze wspierające jednostki 1 Frontu Ukraińskiego atakowały jednostki 8 Armii Gwardii. Czujkow interweniował u Żukowa, domagając się wycofania „sąsiadów”. Prawie przez cały dzień 26 kwietnia trwała bitwa 8 Armii Gwardii i 1 Armii Pancernej Gwardii o Tempelhof. Dywizja Pancerna „Müncheberg”, która podjęła kontratak, dysponowała już tak niewielką liczbą czołgów, że musiały działać pojedynczo, osłaniane przez piechotę i Hitlerjugend z Panzerfaustami. Pod wieczór ocalali z walki żołnierze próbowali się wycofać. SS-Sturmbannführer Saalbach skierował batalion rozpoznawczy Dywizji „Nordland” na Anhalter Bahnhof. Osiem Tygrysów z batalionu „Hermann von Salza” i kilka dział szturmowych, które pozostały, ruszyły do Tiergarten.
Ranek rozpoczął się od intensywnego ostrzału. „Biedne centrum”, zapisała jedna z kobiet z Prenzlauer Berg, kiedy zagrzmiały działa artylerii. Szczególnie intensywny był ostrzał Klein Tiergarten. Poorany wybuchami park nie wyglądał już jak miejsce zabaw dla dzieci. Czujkow i Katukow nakazali swoim jednostkom ruszenie na Belle-Alliance-Platz - nazwany tak po bitwie pod Waterloo i ku ironii losu broniony przez francuskie jednostki SS - oraz na Anhalter Bahnhof, oddzielający od siebie oba fronty. Rywalizacja z jednostkami Koniewa stawała się coraz bardziej zacięta, chociaż często maskowano ją różnymi żartami. Jeden z dowódców korpusów w armii Czujkowa mówił wtedy do Grossmana: „Teraz nie powinniśmy się już bać przeciwnika, ale naszych sąsiadów. Nakazałem wykorzystanie zniszczonych w walce czołgów, by zablokować drogę sąsiadom do Reichstagu. Trudno o coś bardziej przygnębiającego niż wiadomość, że to sąsiad, nie ja, odniósł sukces”. Czujkow nie podchodził do tej sprawy w tak niefrasobliwy sposób. W czasie następnych dwóch dni przesunął swoje lewe skrzydło, aby zepchnąć 3 Armię Pancerną Gwardii z osi natarcia na Reichstag. Nie ostrzegł nawet Rybałki, co o mary włos nie doprowadziło do rzezi jego żołnierzy przez artylerię 1 Frontu Ukraińskiego. Pociski rakietowe katiusz - „pioruny z nieba” - były w Berlinie wykorzystywane także jako „broń psychologiczna”. Rankiem 26 kwietnia pułkownik Refior, szef sztabu obrony Berlina, został obudzony w swojej kwaterze na Hohenzollerndamm z krótkiej drzemki przez szybko następujące
po sobie wybuchy. „Stare frontowe wygi - zapisał później Refior - wiedziały już, że to «powitalna» salwa katiusz”. Jeżeli dowództwo obrony Berlina znalazło się już w ich zasięgu, był to najwyższy czas, by się ewakuować. Generał Weidling wybrał nowe miejsce, Bendlerblock, starą siedzibę dowództwa sił zbrojnych przy Bendlerstrasse, gdzie rozstrzelano pułkownika hrabiego von Stauffenberga w czasie lipcowego zamachu. Budynek miał dobrze wyposażone schrony i znajdował się blisko Kancelarii Rzeszy, dokąd nieustannie wzywano Weidlinga. W przepastnych czeluściach Bendlerblock sztab Weidlinga nie wiedział nawet, czy to jest dzień czy noc. Na nogach utrzymywała oficerów tylko kawa i papierosy. Dzięki agregatom prądotwórczym przez cały czas mieli światło, ale powietrze było wciąż ciężkie i wilgotne. Oficerowie próbowali reagować na pilne zapotrzebowania zgłaszane przez dowódców sektorów, ale nie pozostały już żadne rezerwy. Tego dnia wieczorem Weidling zaproponował Hitlerowi, aby zorganizować atak w celu przerwania pierścienia okrążenia i wyrwania się z miasta, co pozwoliłoby uniknąć dalszych zniszczeń i strat. Żołnierze berlińskiego garnizonu mieli walczyć jako eskorta Hitlera, przedrzeć się na zachód i połączyć z walczącymi jeszcze jednostkami Grupy Armii „Wisła”. Na czele poszłyby zdolne jeszcze do walki czołgi, około 40, a potem żołnierze liniowych dywizji. Za nimi ruszyłaby Führergruppe z Hitlerem i personelem Kancelarii Rzeszy oraz innymi prominentami. Straż tylną miała stanowić grupa bojowa w sile jednej wzmocnionej dywizji. Weidling proponował, aby podjąć taką próbę nocą 28 kwietnia. Gdy generał przedstawił ten plan, Hitler pokręcił tylko głową: „Pana propozycja, generale, jest naprawdę doskonała. Ale czemu ma to wszystko służyć? Nie mam najmniejszego zamiaru wałęsać się gdzieś po lasach. Zostaję tutaj i zginę razem z moimi żołnierzami. Niech pan się zajmie obroną miasta”. Bezskuteczność wszystkich podejmowanych wysiłków pokazywały hasła wymalowane na wielu ścianach w mieście: „Berlin zawsze niemiecki”. Jedno z nich zostało przekreślone i pod nim cyrylicą widniał napisał: „Ale ja przecież już tu jestem, Sidorow”.
Chociaż Armia Czerwona nie zdobyła jeszcze Berlina, zaczęła już organizować tymczasową administrację, aby jak najszybciej przywrócić normalne życie w mieście. Żuków, który wciąż nie był świadomy planów Berii co do przekazania NKWD spraw ludności cywilnej, wyznaczył generała pułkownika Bierzarina, dowódcę 5 Armii Uderzeniowej, na komendanta stolicy Rzeszy. W XVIII wieku marszałek Suworow uważał, że komendantem powinien zostać dowódca tej armii, która jako pierwsza do niego weszła. Armia Czerwona kontynuowała tę tradycję. Grossman dotarł do kwatery Bierzarina 26 kwietnia. Zanotował w swoim dzienniku: „Komendant Berlina jest gruby, ma chytre, brązowe oczka oraz przedwcześnie posiwiałe włosy. Jest bardzo bystry, zrównoważony i przebiegły”. Tego dnia miało miejsce „tworzenie świata”. Wezwano burmistrzów, dyrektorów przedsiębiorstw zajmujących się dostawami elektryczności, wody, kanalizacją, kolejką podziemną, komunikacją miejską, dostawami gazu. Ściągnięto właścicieli fabryk i urzędników. „Wszyscy otrzymali w biurze komendanta odpowiednie nominacje. Wicedyrektorzy zostawali dyrektorami, szefowie lokalnych przedsiębiorstw stawali się potentatami o państwowym znaczeniu”. Grossman był zafascynowany językiem gestów i zachowaniem tych ludzi. Uważnie obserwował jak „szurają nogami, jak się witają, jak do siebie szepczą”. Pojawili się starzy niemieccy komuniści, którzy teraz mieli nadzieję na stanowiska i zaszczyty. „Jeden z malarzy pokojowych pokazał swoją partyjną legitymację. Był członkiem partii komunistycznej od 1920 roku. Na oficerach Bierzarina nie wywarło to jednak zbyt wielkiego wrażenia. Poprosili go tylko, by zajął miejsce na sali”. Grossmana, podobnie jak i innych Rosjan, zaskoczyło stanowisko niemieckiego burmistrza, który, gdy mu nakazano zorganizowanie grup roboczych do odgruzowywania miasta, zapytał: „A ile za to dostaną?”. Po tym jak radzieccy obywatele, robotnicy przymusowi, byli traktowani przez Niemców, odpowiedź mogła być tylko jedna. „Każdy z nich wydawał się przeświadczony o możliwości egzekwowania swoich praw”, zapisał Grossman. Berlińczycy mieli przedsmak tego, co ich czeka. Już następnego dnia, 27 kwietnia, żołnierze radzieccy zebrali 2000 kobiet na południowych
przedmieściach miasta i skierowali na lotnisko Tempelhof, aby oczyściły je z wraków zniszczonych samolotów. Radzieckie lotnictwo za dwadzieścia cztery godziny potrzebowało tego lotniska jako bazy.
W miarę jak kolejne niemieckie jednostki cofały się w kierunku centrum miasta do sektora Z, walki przybierały na sile. Tam, gdzie Niemcom udało się zatrzymać Panzerfaustami radzieckie czołgi, radzieccy dowódcy odpowiadali salwami katiuszy. Odwet taką bronią przypominał rozstrzeliwanie zakładników w odpowiedzi na atak partyzantów. Niewielka grupa Francuzów, żołnierzy SS uzbrojonych w Panzerfausty, trafiła do radzieckiej niewoli. Francuscy podoficerowie próbowali przekonać Rosjan, że są robotnikami przymusowymi, których Niemcy zmusili do przebrania się w ich mundury, gdy tylko ruszyła radziecka ofensywa znad Odry. Mieli naprawdę wiele szczęścia, że czerwonoarmiści im uwierzyli. W tym czasie radzieccy żołnierze nie wiedzieli jeszcze o tatuażach esesmanów. Tego samego wieczoru doszło do melodramatycznego i groteskowego wydarzenia, tak charakterystycznego dla ostatniego etapu istnienia III Rzeszy. Hitler nakazał sprowadzenie z Monachium do bunkra w Kancelarii Rzeszy generała Rittera von Greima. Miał on przejąć po Göringu dowodzenie Luftwaffe. Generała rannego w czasie lotu do Berlina wniesiono do bunkra na noszach. Towarzyszyła mu kochanka, Hanna Reitsch, pilot doświadczalny i wielbicielka Hitlera. Lecąc do Berlina lekkim samolotem Fieseler-Storch, już nad Grunewaldem trafili na ogień zaporowy radzieckiej artylerii przeciwlotniczej. Von Greim został ugodzony odłamkiem w nogę i Hanna Reitsch musiała przejąć stery, sięgając do orczyka rękami przez ramiona generała. Udało im się wylądować niedaleko Bramy Brandenburskiej. Ten wyczyn wymagał naprawdę ogromnej siły woli i umiejętności. Nie zmienia to jednak faktu, że Hitler, który nalegał na oficjalne przekazanie obowiązków, narażał życie oficera, mianowanego na dowódcę struktury praktycznie już nie istniejącej.
Następnego dnia, 27 kwietnia, w ślady nazistowskich przywódców poszedł generał Krebs, który wprowadził swoich żołnierzy w błąd. Chociaż unikał poruszania kwestii negocjacji z aliantami, stwierdził, że: „Amerykanie mogą bardzo szybko pokonać 90 kilometrów dzielące Łabę od Berlina, a wtedy wszystko zmieni się na lepsze”. Każdy z dowódców żądał uzupełnień i posiłków, jakichkolwiek, w każdej postaci. Mohnke wpadł w ekstazę, gdy mówił Krukenbergowi, że drogą lotniczą przerzucono do Berlina kompanię marynarzy, która miała zająć pozycje w ogrodach Ministerstwa Spraw Zagranicznych na Wilhelmstrasse. Krukenberg był o wiele bardziej zadowolony, gdy dotarła do niego wiadomość, że „Nordland” otrzyma dodatkowe 8 dział szturmowych z 503 batalionu ciężkich czołgów SS. Oprócz tego wzmocnił go pododdział łotewski. Dzięki temu Krukenberg mógł twierdzić, że niedługo w jego sektorze reprezentowana będzie cała prawie Europa. Biorąc pod uwagę, że w 1945 roku połowa Waffen-SS była pochodzenia innego niż niemieckie, nie było to jednak niczym niezwykłym. Nic więc dziwnego, że po wywołaniu światowej wojny przez faszyzm i komunizm upadek Berlina stał się stosem pogrzebowym europejskiej skrajnej prawicy. Dowództwo dywizji Krukenberga mieściło się teraz w jednym wagonie, który stał na stacji kolejki podziemnej Stadtmitte. Nie było tam już ani telefonów, ani prądu. Żołnierze Krukenberga mieli siły do walki, ponieważ ogołocili pobliskie sklepy spożywcze na Gendarmenmarkt. Obrona trzymała się tylko dzięki dużym zapasom Panzerfaustów z zaimprowizowanego arsenału w piwnicach Kancelarii Rzeszy. Brakowało jednak innej broni i, co ważniejsze, amunicji. Panzerfausty wykorzystywano także do walki z nacierającą piechotą. Kancelarię Rzeszy osłaniały teraz tylko cztery transportery opancerzone zdobyte na Armii Czerwonej oraz dwa kołowo-gąsienicowe pojazdy pancerne z Dywizji „Nordland”. Reszta pojazdów została wysadzona przez żołnierzy w powietrze, gdy zabrakło paliwa lub nie dało się ich szybko naprawić, podczas wycofywania się z Neukölln.
W sektorze Z ranni żołnierze byli odsyłani do punktu opatrunkowego w piwnicach hotelu Adlon. Żołnierzy SS zabierano do innego punktu, w jednej z piwnic Kancelarii Rzeszy, gdzie zajmowali się nimi lekarze i chirurdzy SS. Pod koniec walk znajdowało się tam już ponad 500 rannych. Największy punkt, Thomaskeller Lazarett, przypominał w tym czasie „rzeźnię”. Brakowało tu, podobnie jak w cywilnych szpitalach, zarówno żywności i wody, jak i niezbędnych lekarstw.
Postępy Armii Czerwonej w Berlinie były bardzo nierówne. Na pomocnym zachodzie 47 Armia, która zamknęła pierścień okrążenia miasta razem z 4 Armią Pancerną Gwardii, zbliżała się do Spandau. Radzieccy oficerowie tej jednostki nie zdawali sobie sprawy, że w wielkiej cytadeli w Spandau znajdowało się centrum niemieckich badań nad bronią chemiczną, w tym nad takimi gazami bojowymi jak tabun i sarin. 47 Armia miała również za zadanie zdobyć lotnisko Gatow, gdzie wciąż zaciekle broniły się jednostki Volkssturmu i kadeci Luftwaffe, którzy zadawali nacierającym wojskom ciężkie straty, prowadząc ogień na wprost z dział przeciwlotniczych kalibru 88 mm, ukrytych za wrakami zniszczonych samolotów. Na północy 2 Armia Pancerna Gwardii nie wyszła jeszcze z Siemensstadt, a 3 Armia Uderzeniowa dotarła do zapór broniących dostępu do Tiergarten i dzielnicy Prenzlauer Berg. 3 Armia Uderzeniowa wykonała obejście silnego punktu oporu, jakim był schron ze stanowiskami artylerii przeciwlotniczej w Humboldthain, który pozostawiono do zdobycia ciężkiej artylerii i samolotom bombowym. 5 Armia Uderzeniowa przemieszczała się natomiast w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara do wschodnich dzielnic Berlina, obchodząc podobny schron w Friedrichshain. Większość sił armii, po tym jak 9 Korpus przegrupował się do Treptow, skoncentrowano miedzy Frankfurterallee a południowym brzegiem Sprewy. Z południa 8 Armia Gwardii i 1 Armia Pancerna Gwardii 27 kwietnia sforsowały Kanał Landwehry. Była to ostatnia większa przeszkoda przed dzielnicą rządową. Teraz wojska radzieckie od Kancelarii Rzeszy dzieliło już mniej niż 2 kilometry. Dowódców armii frontu Żukowa zajmował jeden cel wyznaczony przez Stalina - Reichstag. Na południowym zachodzie 3 Armia Pancerna Gwardii właśnie zaczęła zajmować Charlottenburg, a jej lewe skrzydło Grunewald, walcząc z resztkami 18 Dywizji Grenadierów Pancernych. Do Dahlem pierwsze oddziały Armii Czerwonej dotarły 24 kwietnia. Do Instytutu Fizyki im. cesarza Wilhelma weszły następnego dnia. Katiusze i czołgi, które wtoczyły się na ulice, tworzyły dziwny kontrast ze wspaniałymi willami i szpalerami gęstych drzew. Za jednostkami pierwszego rzutu posuwały się wozy zaprzężone w śmieszne małe i kudłate koniki, czasami nawet wielbłądy. Żaden z dowódców armii Rybałki, ani on sam, nie został najprawdopodobniej powiadomiony o znaczeniu instytutu w Dahlem. Zdziwiło ich więc przybycie dużych sił NKWD, które w ciągu dwóch następnych dni zabezpieczyły kompleks przy Boltzmannstrasse. Ponieważ brak odpowiedniej ilości uranu w dużym stopniu hamował postęp radzieckiego programu atomowego, Stalin i Beria przykładali wielką wagę do zajęcia laboratoriów badawczych i ich zapasów materiałowych w instytucie. Rosjanie chcieli też za wszelką cenę odnaleźć niemieckich naukowców, którzy zajmowali się procesem wzbogacania uranu. Beria przygotował się do tej operacji w Berlinie niezwykle skrupulatnie. Szefem specjalnie powołanej komisji został generał major Machniow. Jednostki NKWD, odpowiedzialne za zabezpieczenie i ochronę urządzeń, przyrządów pomiarowych i zapasów uranu, były nadzorowane przez samego generała Chrulowa, szefa tyłów Armii Czerwonej. Główny metalurg NKWD, generał Awramij Zawienjagin, ustanowił swoją bazę na obrzeżach Berlina. Naukowcy i oficerowie z głównego zespołu przez cały czas czuwali nad wywozem materiałów i demontażem urządzeń. Komisja NKWD po zajęciu instytutu przygotowała raport. Oprócz sprzętu i urządzeń pomiarowych w instytucie zabezpieczono „250 kilogramów metalicznego uranu, 3 tony tlenku uranu oraz 20 litrów ciężkiej wody”. Dostarczony przez pomyłkę do Dahlem tlenek uranu był prawdziwym darem losu dla Rosjan. Należało się bardzo spieszyć; Beria i Malenkow przez cały czas przypominali Stalinowi, że instytut „znajduje się w rejonie, który będzie stanowił aliancką strefę okupacyjną”. „Biorąc pod uwagę wyjątkową wartość sprzętu i materiałów zajętych w instytucie dla Związku
Radzieckiego - pisali - zwracamy się o jak najszybsze podjęcie decyzji w sprawie demontażu i wywózki materiałów i urządzeń instytutu do ZSRR”. Państwowy Komitet Obrony upoważnił „komisję NKWD, kierowaną przez towarzysza Machniowa, do ewakuacji sprzętu i materiałów oraz archiwów instytutu do laboratorium numer 2 Akademii Nauk i Specjalnego Zarządu Metalurgicznego NKWD”. Ludzie Machniowa odnaleźli również profesora Petera Thiessena i doktora Ludwiga Bewilogua, których natychmiast przetransportowano samolotem do Moskwy. Najważniejsze osoby z instytutu, Werner Heisenberg, Max von Laue, Gerlag von Weizsäcker i Otto Hahn, którzy otrzymali kilka miesięcy wcześniej Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii, byli już jednak poza ich zasięgiem. Trafili w ręce Brytyjczyków i zostali przewiezieni do Farm Hali we wschodniej Anglii, gdzie mieścił się ośrodek przesłuchań niemieckich naukowców. Zajęto się również innymi, mniej ważnymi laboratoriami i instytutami. Aresztowano wielu niemieckich naukowców, których wysłano do Sachsenhausen, gdzie umieszczono ich w specjalnie wydzielonym sektorze obozu. Na ochotnika do współpracy zgłosił się profesor baron von Ardenne. Generał Zawienjagin namówił go do napisania „podania do Rady Komisarzy Ludowych ZSRR, w którym zaoferuje swoją współpracę z radzieckimi fizykami oraz odda siebie i instytut do dyspozycji władz radzieckich”. Beria i Kurczatow mieli wreszcie uran, potrzebny do rozpoczęcia bardziej intensywnych badań nad bronią atomową, oraz ekspertów do pomocy. Konieczne było jednak znalezienie jeszcze innych źródeł zaopatrzenia w rudy uranu. Generał Sierow, szef NKWD w Berlinie, otrzymał rozkaz zabezpieczenia kopalń uranu na obszarze Czechosłowacji oraz w Saksonii, na południe od Drezna. O ból głowy przyprawiała jednak władze radzieckie obecność tam 3 Armii generała Pattona. Obawiano się nawet, czy wojska amerykańskie wycofają się do uzgodnionych wcześniej stref okupacyjnych.
W Dahlem niektórzy z oficerów Rybałki odwiedzili siostrę Kunegundę, matkę przełożoną szpitala położniczego i sierocińca Haus Dahlem. Poinformowała ich, że nie ukrywa żadnych niemieckich żołnierzy. Radzieccy oficerowie i ich ludzie zachowywali się bez zarzutu. Ostrzegli nawet siostrę Kunegundę przed jednostkami drugiego rzutu. Ich przepowiednie sprawdziły się co do joty. Ci, którzy przyszli po nich, zgwałcili wszystkie kobiety. Zakonnice, dziewczęta i starsze kobiety, kobiety w zaawansowanej ciąży i matki, które właśnie wydały na świat dzieci. Byli bez litości. Jedna z kobiet porównała te wydarzenia do „okropieństw Średniowiecza”, inne do wojny trzydziestoletniej. Żołnierze świecili latarkami w twarze kobiet znajdujących się w schronach i wybierali swoje ofiary. Taki sposób postępowania był w czasie walk o Berlin powszechny we wszystkich radzieckich armiach. Proces swoistej selekcji ofiar odbiegał jednak od bezmyślnych i okrutnych działań żołnierzy radzieckich w Prusach Wschodnich. Teraz zdawali się traktować berlińskie kobiety bardziej jako obiekt seksualnego pożądania i trofeum wojenne, nie tylko jako substytut Wehrmachtu, na którym mogli wyładować całą swoją nienawiść. Gwałt jest często opisywany jako akt przemocy, który ma niewiele wspólnego z seksualnością. To jednak definicja tego czynu z pozycji ofiary. Aby zrozumieć istotę tego przestępstwa, trzeba również wziąć pod uwagę punkt widzenia sprawcy. W czasie ofensywy styczniowej, w styczniu i lutym na terenie Niemiec żołnierze byli przekonani, że wreszcie mają okazję rozładowania napięcia seksualnego po długim pobycie na froncie. W większości przypadków nie dochodziło do aktów brutalnej przemocy, zwłaszcza gdy nie natrafiali na opór kobiet. W tygodniach, które miały nadejść, niezdyscyplinowani i źle dowodzeni żołnierze, nie obawiający się kary i odwetu, szybko zeszli na poziom rozbuchanej, prymitywnej i niczym nie ograniczanej męskiej seksualności. Biolodzy opisaliby to może nawet jako dążenie do maksymalnego rozprzestrzenienia swoich genów. Różnica między zwierzęcymi aktami przemocy i gwałtami w Prusach Wschodnich a traktowaniem kobiet w Berlinie jako łup należny zwycięzcy potwierdza tylko fakt, że trudno wypracować jednolitą definicję tych przestępstw. Z drugiej strony sugeruje to istnienie ciemnej strony męskiej seksualności,
która może się łatwo ujawnić w sprzyjających warunkach, szczególnie w czasie wojny. Radzieccy oficerowie polityczni mówili o „przemocy dokonywanej w ramach zemsty i odwetu”. „Gdy nasze wojska weszły do Berlina - pisano w raportach Zarządu Politycznego 1 Frontu Białoruskiego - część żołnierzy brała udział w grabieżach i aktach przemocy skierowanych przeciwko ludności cywilnej. Oficerowie polityczni próbowali ograniczyć skalę tego zjawiska. Organizowano spotkania na temat «honoru i godności radzieckiego żołnierza», pogadanki: «Grabieżca największym wrogiem Armii Czerwonej» i «Jak rozumieć właściwie problem zemsty i odwetu»“. Ale idea sterowania zachowaniem żołnierzy w taki właśnie sposób była od samego początku skazana na porażkę. Niemcy byli zszokowani i przerażeni stanem dyscypliny w Armii Czerwonej oraz niezdolnością oficerów do kierowania swoimi ludźmi, z wyjątkiem nadzwyczajnych wypadków, kiedy winowajców rozstrzeliwano na miejscu. Na ogół oficerowie reagowali na skargi kobiet obojętnością albo rozbawieniem. Gdy pewnego razu próbowały poskarżyć się komendantowi dzielnicy na postępowanie żołnierzy i prosić o ochronę przed powtarzającymi się gwałtami, ten odpowiedział tylko: „I co z tego? Przecież nie zrobili warn krzywdy. Nasi żołnierze są zdrowi i silni”. Wielu z nich było już zarażonych chorobami wenerycznymi, co przysporzyło tym kobietom jeszcze większych cierpień.
22 Walki w lesie Jeden z dowódców batalionu Dywizji „Scharnhorst”, gdy przegrupowywała się w kierunku Beelitz, zanotował: „Czy ktoś kiedykolwiek myślał, że z frontu zachodniego na wschodni będzie tylko dzień marszu! To mówi wszystko o naszej sytuacji”. XX Korpus generała Wencka rozpoczął natarcie 24 kwietnia, aby przedrzeć się przez linie przeciwnika i dotrzeć do jednostek 9 Armii, okrążonych w lasach, na tyłach frontu Koniewa. Tego wieczoru Dywizja „Theodor Körner”, złożona głównie z młodych członków Arbeitsdienstu, zaatakowała 5 Korpus Zmechanizowany Gwardii pod Treuenbrietzen. Następnego dnia podeszła pod Beelitz. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, na co się natkną, maszerując przez młodniki i sosnowe lasy. Jak stwierdził dowódca batalionu tej dywizji, operacja „miała charakter rozpoznania walką”. Kilka kilometrów od Beelitz oddziały niemieckie weszły do kompleksu szpitalnego w Heilstätten. Pielęgniarki i pacjenci, których dzień wcześniej obrabowali ze wszystkiego radzieccy żołnierze, i wyzwoleni przez Armię Czerwoną robotnicy przymusowi z przerażeniem nasłuchiwali wybuchów. Nikt nie wiedział, gdzie toczą się walki. Zabłąkany pocisk uderzył w jeden z baraków. Dzieci ewakuowano do piwnic. Pielęgniarki pytały jedna drugą, czy jest możliwe, aby byli to Amerykanie. Później spostrzegły w pobliskim lesie niemieckich żołnierzy, którzy przemykali od drzewa do drzewa. Dwie z nich wybiegły na zewnątrz, krzycząc do nich: „Wyrzućcie Rosjan!”. Gdy bitwa niebezpiecznie się zbliżyła, dyrektor szpitala, doktor Potschka, zdecydował się nawiązać kontakt z Amerykanami za Łabą. Szwajcarzy nie mogli już im w niczym pomóc. Bitwa o Beelitz trwała kilka dni. W czasie walk i wcześniejszych potyczek zginęło 76 cywilów, w tym 15 dzieci. Dowódca jednego z batalionów Dywizji „Scharnhorst” zapisał wtedy: „To były walki prowadzone z dziką zaciekłością. Nikt nie brał jeńców”. On i jego ludzie byli przerażeni, gdy czerwonoarmiści zdobyli dom, w którego piwnicach leżeli ich ranni towarzysze broni. Młodzi żołnierze - niektórzy tak młodzi, że nazywano ich żołnierzami-dziećmi, Kindersoldaten - wpadli w tak zwaną „czołgową panikę”, gdy zobaczyli T-34 i IS-2. Ale po kilku dniach odzyskali zaufanie we własne siły, gdy Panzerfaustami zniszczyli cztery ciężkie radzieckie czołgi IS-2. Peter Rettich, dowódca batalionu, nazwał te dokonania „fantastycznymi aktami odwagi” i podkreślił „poświęcenie
i zapał” swoich żołnierzy. Zaraz potem dodał, że „o pomstę do nieba woła rzucenie tak młodych chłopców do tego niszczącego wszystko piekła”. Dwudziestego ósmego kwietnia 3000 rannych oraz chorych dzieci zostało załadowanych przez żołnierzy Dywizji „Ulrich von Hütten” na tabory, które ruszyły w kierunku Barby. Tam zorganizowano klinikę dziecięcą, a Amerykanie zgodzili się uznać rannych za jeńców wojennych. Wenck postawił przed 12 Armią poważniejsze zadania. Pierwszym był atak Dywizji „Ulrich von Hütten” w kierunku Poczdamu, aby stworzyć możliwość ewakuacji dla załogi i ludności Berlina. Drugim - ocalenie 9 Armii.
Niemieckie wojska znajdujące się w regionie Spreewald - Lasu nad Sprewą, na południowy wschód od Berlina, były mieszaniną żołnierzy z różnych dywizji i przerażonych cywilów, którzy uciekali przed Armią Czerwoną14. Dotarło tu ogółem 80 000 ludzi, z różnych miejsc, jednostek, kierunków. Większość stanowili żołnierze 9 Armii Bussego - XI Korpusu Pancernego SS z depresji Oderbruch i V Korpusu Górskiego, który wcześniej walczył na południe od Frankfurtu nad Odrą. Busse miał wciąż nadzieję, że dołączy do nich garnizon frankfurcki. Z południa dotarli żołnierze V Korpusu, który stanowił wcześniej lewe skrzydło 4 Armii Pancernej i został odcięty od sił głównych przez oddziały frontu Koniewa idące na Berlin. Busse, po konsultacji z generałem Wenckiem, zdecydował się przebijać na zachód przez wysokie sosnowe lasy na południe od Berlina. Po dołączeniu do 12 Armii oba zgrupowania miały wycofać się w kierunku Łaby. Głównym problemem Bussego stało się w tym momencie to, że jego straż tylna była związana walkami z siłami frontu Zukowa, dlatego ostrzegł Wencka, że jego armia będzie „przemieszczać się na zachód jak gąsienica”. Ani on, ani Wenck nie chcieli już poświęcać życia swoich żołnierzy, wykonując coraz bardziej histeryczne rozkazy Hitlera dotyczące ataków w kierunku Berlina. Tuż po północy 25 kwietnia Busse otrzymał wiadomość z kwatery wodza Rzeszy, że „sam może podjąć decyzję o kierunku natarcia”. Od tego momentu przyjął taktykę niepotwierdzania odbioru kolejnych depesz, chociaż w wielu przypadkach łączność rzeczywiście została przerwana. Jego żołnierze i idący z nimi cywile nie mieli już prawie żadnych zapasów żywności. Pojazdy mechaniczne jechały tak długo, dopóki starczyło im paliwa lub całkowicie się nie zepsuły. Wtedy albo je niszczono, albo wykorzystywano na części do naprawy innych. Busse wciąż dysponował 31 czołgami, kilkoma Panterami z Dywizji „Kurmark”, pozostałościami 21 Dywizji Pancernej generała Hansa von Łucka, i około 10 Królewskimi tygrysami z 502 Batalionu Czołgów Ciężkich Waffen-SS. Miały one stanowić siłę uderzeniową zgrupowania atakującego tyły armii frontu Koniewa. Uzupełniono w nich paliwo, biorąc je z porzuconych samochodów ciężarowych. Pozostała jeszcze w dyspozycji generała artyleria miała prowadzić ogień zaporowy do wyczerpania amunicji. Wtedy dopiero artylerzyści mogli wysadzić działa w powietrze. Oddziały Bussego zostały okrążone przez wojska 1 Frontu Białoruskiego i 1 Frontu Ukraińskiego w terenie pokrytym lasami i pociętym jeziorami na południowy wschód od Fürstenwalde. Po południu 25 kwietnia Zukow wysłał swoje armie do walki ze zgrupowaniem Bussego. Miały zaatakować je równocześnie z północy i wschodu. Do wykonania tego zadania marszałek wyznaczył 3 Armię i 2 Korpus Kawalerii Gwardii, który był dobrze przygotowany do walk w terenie zalesionym, 33 Armię i 69 Armię. Koniew zdał sobie sprawę po dokładnym przestudiowaniu mapy, że Niemcy nie mają zbyt wielkiego wyboru, gdy chodzi o miejsce przełamania i kierunek marszu. Musieli przekroczyć autostradę Berlin - Drezno na południe od grupy jezior znajdujących się pod Teupitz. Zareagował szybko i stanowczo, chociaż dopiero pod koniec dnia. 25 kwietnia 3 Armia Gwardii Gordowa przegrupowała się na pozycje w pobliżu autostrady, aby „zablokować wszystkie leśne drogi prowadzące ze wschodu na zachód”. Ścinano wysokie drzewa, aby przygotować zapory 14
Źródła radzieckie twierdziły, że siły Bussego w tych lasach liczyły nawet 200 000 ludzi, 300 czołgów i 2000 dział, co wydaje się ogromną przesadą. Liczby te wykorzystywano zapewne do działań propagandowych. Jeden ze szczegółowych meldunków amerykańskich określa liczebność sił generała Busse na około 40 000.
przeciwczołgowe. Gordowowi nie udało się jednak zająć południowej części wyznaczonego mu rejonu. Chociaż siły radzieckie w tym rejonie, na wschód od Baruth, wzmocniła 28 Armia, między dwiema armiami pozostawała wciąż niewielka luka. Rankiem 26 kwietnia straż przednia Bussego po przejściu przez Halbe znalazła słaby punkt na styku dwóch radzieckich armii. Przekroczyła autostradę i dotarła do drogi Baruth - Zossen, która była głównym szlakiem zaopatrzenia dla armii Rybałki w Berlinie. Generał Łuczinski musiał wysłać natychmiast do walki „bez dokładnej informacji o położeniu wojsk własnych i przeciwnika” 50 i 90 Dywizje Piechoty Gwardii. Walki toczyły się chaotycznie, ale silne ataki lotnictwa 2 Armii Lotniczej oraz kolejne radzieckie kontrataki spowodowały, że część sił niemieckich musiała cofnąć się do lasu pod Halbe. Niemieckie czołgi z trudem poruszały się po piaszczystych leśnych drogach. Zgrupowanie, któremu udało się przekroczyć autostradę i drogę Baruth - Zossen, zostało zauważone przez jeden z samolotów Luftwaffe. Meldunek przekazano do dowództwa Grupy Armii „Wisła” i generała Jodła. Hitler wpadł we wściekłość, gdy dowiedział się, że zgrupowanie porusza się w kierunku zachodnim. Wciąż nie wierzył, że Busse nie wykonał rozkazów i wysłał do niego depeszę przez Jodła: „Führer nakazał 9 i 12 Armiom wykonanie koncentrycznych ataków, nie tylko po to, aby ratować 9 Armię, ale aby ratować Berlin”. Kolejne depesze były jeszcze bardziej stanowcze: „Führer oczekuje, że obie armie wypełnią swój obowiązek. Historia i naród niemiecki pogardzać będą każdym, kto w tych okolicznościach nie czyni wszystkiego, co możliwe, aby ratować swój kraj i Führera”. Depeszę wysyłano kilka razy, w nocy i potem jeszcze następnego dnia. Z lasu nie nadeszła żadna odpowiedź. W nocy i następnym dniu, 27 kwietnia, Niemcy ponawiali ataki na dwóch kierunkach: na południe od Halbe w kierunku Baruth i na północ od Teupitz. Na pomocy kilka tysięcy niemieckich żołnierzy wspieranych przez czołgi wbiło się klinem w pozycje 54 Piechoty Gwardii, zajęło Zesch am See i okrążyło część 160 pułku piechoty. Na południu, w czasie ataku na Baruth, okrążono w Radeland 291 pułk piechoty gwardii dowodzony przez podpułkownika Andruszczenkę. Czerwonoarmiści bronili się w piwnicach i na strychach, dopóki nie dotarli do nich żołnierze 150 pułku piechoty gwardii z Baruth. Niemcy „ponieśli ciężkie straty”.
To sztabowa wersja wydarzeń, próbująca uporządkować ogromny chaos, który powstał po podjęciu przez Niemców prób przedarcia się na zachód. Ale w samym lesie, w Halbe i wokół tej miejscowości realia bitwy były przerażające, zwłaszcza po bombardowaniach lotniczych i artyleryjskim ostrzale. „O ile pierwsze próby wyrwania się z okrążenia powiodły się, później kolejne oddziały były rozbijane i niszczone przez rosyjskie samoloty i artylerię - mówił po trafieniu do niewoli przesłuchującym oficerom major Diehl, dowódca 90 pułku w 35 Policyjnej Dywizji Grenadierów SS. - Straty były olbrzymie. Dosłownie nie sposób było podnieść głowę i absolutnie nie mogłem prowadzić natarcia. Jedyne, co mogłem w tej sytuacji zrobić, to leżeć z moim adiutantem pod czołgiem i patrzeć na mapę”. Żołnierze ranni w brzuch i klatkę piersiową wykrwawiali się na śmierć. Większość ran pochodziła od drzazg z pni drzewnych, jakby uczestniczyli w osiemnastowiecznej bitwie morskiej. Załogi radzieckich czołgów i artyleria strzelali tak, aby pociski eksplodowały w koronach drzew. Żołnierze nie mieli żadnej ochrony. W ziemi, pełnej wykrotów i korzeni, niemożliwe było rycie jakichkolwiek okopów. Niektórzy próbowali w desperacji kopać, używając hełmów i bagnetów, ale mogli zaledwie przygotować niewielki dołek, który i tak nie chronił przed latającymi w powietrzu drzazgami. W tych warunkach w panikę wpadali nawet najbardziej doświadczeni żołnierze. Gdy na niebie pojawiały się radzieckie samoloty rozpoznawcze, jadący na pojazdach mechanicznych i pancerzach czołgów żołnierze zaciekle je ostrzeliwali z karabinów i pistoletów maszynowych. Gdy któryś z idących pieszo żołnierzy, wyczerpanych lub rannych, upadł na drogę, miażdżyły go koła pojazdów i gąsienice czołgów. Walki trwały przez ostatni tydzień kwietnia i trudno było wtedy mówić o jakiejś linii frontu.
Potyczki były zacięte i krwawe. Czołgi z zaskoczenia ostrzeliwały wroga i próbowały przebić się przez jego pozycje. Na pancerzach Panter i Tygrysów, za którymi jechały pojazdy kołowogąsienicowe, znajdowało się zawsze bardzo wielu żołnierzy. Gdy kolumnę atakowały radzieckie czołgi, musieli szybko zeskakiwać, gdy wieże zaczynały się obracać w kierunku przeciwnika. Czołgi radzieckie jednak zwykle były szybsze. Ich następnym celem stawały się pojazdy kołowogąsienicowe, często załadowane kanistrami z paliwem. Eksplodowały one w pomarańczowej kuli ognia, który szybko przenosił się na otaczający las. Dym z płonących drzew zalegał wśród drzew. Chociaż radzieccy dowódcy później stanowczo temu zaprzeczali, artyleria i lotnictwo z pewnością wykorzystywały w tych walkach pociski oraz bomby zapalające i fosforowe. Konie ciągnące wozy lub działa, przerażone hukiem i ogniem, uciekały głębiej w las. Dym znacznie ograniczał widoczność wśród wysokich drzew. W lesie słychać było tylko nawoływania żołnierzy, którzy odłączyli się od pododdziałów i teraz próbowali odnaleźć swoich współtowarzyszy. Mimo prób opanowania tego całego bałaganu i kolejnych rozkazów dla poszczególnych jednostek, wszystkie zbiły się w jedną, trudno rozpoznawalną żołnierską masę z Wehrmachtem i Waffen-SS obok siebie. Ich stare, wzajemne uprzedzenia i urazy jeszcze narastały. Żołnierze SS twierdzili, że oficerowie Wehrmachtu odmawiają zabierania ich rannych, ale nic też nie wskazywało na to, że oficerowie SS czynią cokolwiek dla żołnierzy Wehrmachtu, może z wyjątkiem miażdżenia ich gąsienicami czołgów. Nienawiść armii do SS była widoczna gołym okiem. Pojawiły się także informacje o kobietach z SS, ubranych w czarne mundury, które stanowiły załogi Tygrysów.
Po pierwszej nieudanej próbie wyrwania się z okrążenia kolejne grupy żołnierzy próbowały przebijać się w różnych kierunkach. Jedna z nich przedarła się przez stanowiska radzieckiej artylerii, które dzień wcześniej atakowała transporterami opancerzonymi. Kiedy przekroczyli autostradę, znaleźli martwych radzieckich żołnierzy w wykopanych dołach. Podobnie jak inne grupy, również kierowali się przez lasy do wyznaczonego punktu koncentracji pod Kummersdorf, gdzie dotarła już pierwsza z nich. Teraz najbardziej niebezpiecznym momentem było przejście przez drogę Baruth - Zossen, której broniły radziecka piechota i artyleria. Kolejna desperacka próba przerwania pierścienia okrążenia pod Halbe miała miejsce w nocy 28 kwietnia. W zaciętych walkach Niemcom udało się wreszcie przełamać linię obrony 50 Dywizji Piechoty Gwardii. „Zapłacili za to dużymi stratami”, pisał generał Łuczinski. Koniew, który dążył do zniszczenia pozostałych sił niemieckich w tym rejonie, wzmocnił skrzydła. Na drogach i ścieżkach wiodących na zachód postawiono też zapory ze ściętych drzew. Każda z dywizji piechoty przygotowała stanowiska ogniowe dla dział przeciwpancernych, jakby to miało być polowanie na jakiegoś gigantycznego niedźwiedzia. Pułki piechoty, wzmocnione pododdziałami czołgów, atakowały nieustannie Niemców ukrywających się w lesie. Żołnierze Bussego zostali rozrzuceni po całym obszarze, jedna z większych grup w okolicach Halbe, inne wzdłuż drogi ze Storkow. Dowódcy radzieccy zamierzali rozbić siły Bussego na wiele oddzielnych grup. Przez prawie cały dzień samoloty Po-2 latały na wysokości wierzchołków drzew, aby wykryć oddziały niemieckie i przekazać koordynaty dla artylerii i lotnictwa. W tym czasie dywizje lotnicze wspierające 1 Front Ukraiński wykonały „2459 lotów szturmowych i 1683 loty bombowe”. Niemcom w lesie, bez map i kompasów, coraz trudniej było odnaleźć właściwą drogę. Gęsty las i wszechobecny dym sprawiały, że nie widać było nawet słońca. Żołnierze, wyczerpani i zagubieni, wałęsali się bez celu, bez dowódców i bez rozkazów. Narastała wśród nich nienawiść do „panów ze sztabów” w ich czystych mundurach i Kübelwagenach, którzy nie zatrzymywali się ani na chwilę, aby zabrać choć jednego rannego lub padającego z wyczerpania żołnierza. Wszystkie drogi znaczyły „zielono-szare ciała żołnierzy”. Sześciu żołnierzy z 36 Dywizji Grenadierów SS generała majora Oskara Dirlewangera, niesławnego dowódcy SS, który tłumił Powstanie Warszawskie, poddali się, mimo ryzyka natychmiastowej egzekucji. „Od pięciu dni nie widzieliśmy żadnego oficera - opowiadał później jeden z nich. - Wiemy już, że wojna szybko się zakończy. Tym bardziej
chcemy przeżyć”. W sumie jednak żołnierze SS oddawali się do niewoli raczej rzadko. Większość z nich była przekonana, że w niewoli czeka ich tylko „strzał w tył głowy” lub obóz gdzieś na Syberii. Do kolejnej zaciętej bitwy pod Halbe doszło 28 i 29 kwietnia. Wojska radzieckie zaatakowały z południa, wspierane artylerią i katiuszami. Wielu młodych żołnierzy Wehrmachtu drżało ze strachu i „dosłownie robili w gacie”, jak potem opowiadała o tym Hardi Buhl z tej wioski. Mieszkańcy pochowali się po piwnicach i gdy młodzi żołnierze załamywali się, dawali im ubrania cywilne. Żołnierze SS, widząc, co się dzieje, próbowali ograniczyć ten proceder. Hardi Buhl ukryła się ze swoją rodziną w piwnicy, w której znajdowało się wiele innych rodzin i żołnierzy, razem około 40 osób. W pewnym momencie pojawił się żołnierz SS z Panzerfaustem. Wycelował go w drżących ze strachu współtowarzyszy walki. Eksplozja pocisku w takim pomieszczeniu z pewnością zabiłaby wszystkich. Zanim jednak zdążył nacisnąć spust, jeden z żołnierzy Wehrmachtu znajdujący się w rogu najbliżej schodów, którego trudno nawet było zauważyć w panującym półmroku, strzelił mu w tył głowy. Pojawiły się inne relacje dotyczące wymiany ognia miedzy żołnierzami SS i Wehrmachtu w okolicach Halbe, ale trudno je zweryfikować. Kolejna próba przedostania się na zachód została przeprowadzona z Halbe. Siegfried Jürgs, jeden z podchorążych z 1239 pułku „Fahnenjunker” jadący na czołgu, opisał to w swoim dzienniku. Rannym nie pomagał już nikt. Pozostawiano ich na skraju drogi, krzyczących z bólu. „Nawet nie podejrzewałem, że w trzy godziny później będę jednym z nich”. Gdy zaatakowano zaporę obsadzoną przez czerwonoarmistów, zeskoczył razem z innymi żołnierzami z pancerza czołgu, aby zająć stanowisko w pobliskim okopie. Wtedy eksplodował granat moździerzowy i odłamek utkwił mu w plecach. Kolejny wybuch spowodował rany na ramionach, klatce piersiowej i raz jeszcze na plecach. Jürgs miał i tak więcej szczęścia, niż ci ranni, których widział wcześniej. Kilka godzin później zabrała go jakaś ciężarówka. Gdy podskakiwała na wybojach, rozlegały się co chwila krzyki rannych znajdujących się w części ładunkowej. Najciężej rannych jednak pozostawiano tam, gdzie leżeli. Niewielu miało jeszcze tyle siły, aby pochować poległych. W najlepszym wypadku ciała spychano do porzuconych okopów lub kraterów powstałych po wybuchach pocisków i nakrywano je cienką warstwą piachu. Na leśnych ścieżkach i drogach płonęły pojazdy, leżały martwe i ranne konie. Niektóre rżały tylko w bólu i podnosiły łby, jakby szukając u ludzi pomocy i ratunku. Wszędzie wokoło walały się porzucone hełmy i broń, wózki i walizki. Sama wioska Halbe wyglądała jak sam środek piekła. „Czołgi przetoczyły się z hukiem przez Lindenstrasse - opowiadała później siedemnastoletnia wtedy Erika Menze - na ich pancerzach znajdowało się mnóstwo rannych żołnierzy. Jeden z nich spadł na ziemię. Czołg jadący następny w kolumnie zgniótł go gąsienicami na miazgę i kolejne jechały już przez ogromną kałużę krwi. Z żołnierza nie zostało nic”. Pod piekarnią chodnik był dosłownie pokryty ciałami. „Głowy były żółto-szare, ręce już szaro-czarne. Tylko ślubne obrączki świeciły złotem i srebrem”.
Każdego dnia pozostawało coraz mniej i mniej pojazdów, czołgów, ośmiokołowych rozpoznawczych pojazdów opancerzonych i pojazdów kołowo-gąsienicowych. Większość żołnierzy maszerowała pieszo. 29 kwietnia o świcie przestał wreszcie padać deszcz i zza chmur wyszło słońce. Dzięki temu można było przynajmniej określić kierunek marszu. Ocalali z tego surrealistycznego marszu mówili potem, że były takie momenty, że nie wiedzieli, czy to, co widzą jest realne, czy to tylko wytwór ich wyobraźni. Pod Mückendorf jeden z podchorążych padł na ziemię, gdy nagle on i inni żołnierze zostali ostrzelani z pistoletu maszynowego. Odpowiedzieli ogniem, ale nikt nie wiedział, kto i skąd ich zaatakował. Strzelano więc na oślep po krzakach i zaroślach. Nagle z ziemi podniosły się dwie kobiety w czarnych mundurach SS i zaczęły krzyczeć: „Pokażcie się! Atakujcie, tchórze!”. Pod koniec tej dziwnej potyczki nie było już ani śladu tych dwóch dziwnych postaci. Pisarz Konstantin Simonow jechał właśnie do Berlina autostradą w jeepie, wkrótce po zakończeniu głównych walk. Na odcinku na południe od Teupitz zobaczył widok, którego nigdy nie zapomniał: „W tym miejscu z prawa i z lewa rośnie gęsty las, przecina go przesieka, której nie widać końca ni
początku... Przed nami rozciągał się taki widok: z przodu Berlin, z prawej przesieka kompletnie zapchana jakimś nieprawdopodobnym natłokiem czołgów, samochodów osobowych, pancernych, ciężarówek, samochodów specjalnych i sanitarek. Wszystkie te wozy dosłownie wjeżdżały na siebie, przewracały się, stawały dęba i widocznie usiłując zawrócić, ratować się, niszczyły dookoła setki drzew. W tej masie żelastwa, drzew, broni, waliz papieru, wśród wszelkich niepojętych przedmiotów, spalonych i sczerniałych - miazga straszliwie zdeformowanych ciał ludzkich. Wszystko to ciągnie się w nieskończoność, zaś w lesie znowu trupy, trupy, trupy ludzi, którzy uciekali przed ogniem. Trupy, jak nieraz spostrzegam, na przemian z żywymi. Ci żywi - ranni - leżą na płaszczach, na kołdrach, siedzą przytuleni do drzew, jedni są już opatrzeni, inni krwawią, jeszcze przed opatrunkiem”. Niektórzy leżeli na skraju autostrady, która była niemal zablokowana wrakami pojazdów oraz pokryta plamami krwi, oleju i smarów. Jeden z oficerów wyjaśnił, że „cała ta ogromna kolumna została tutaj nakryta ogniem kilku pułków artylerii i kilku pułków katiusz”. Oddziały polityczne nacierających armii radzieckich nie ustawały w wysiłkach, aby przekonać Niemców do poddania się. Nad lasem zrzucono prawie ćwierć miliona ulotek. Przez głośniki nadawano wezwania „antyfaszystowskich” jeńców wojennych. W lesie czerwonoarmiści krzyczeli przez drzewa - Wojna kaputt. Domoj,wojna kaputt! W tym samym czasie Zarząd Polityczny 1 Frontu Ukraińskiego starał się wzmocnić zapał i determinację żołnierzy. Żołnierzom przekazywano następujące wiadomości: „Pozostałości rozbitych hitlerowskich hord wędrują po lasach jak dzikie bestie i próbują za wszelką cenę dostać się do Berlina. Ale nie przejdą”. Rzeczywiście, większości się nie udało. Prawie 30 000 żołnierzy spoczywa na cmentarzu w Halbe. Co rok w pobliskich lasach odkrywa się szczątki poległych. W czerwcu 1999 roku płytko pod ziemią w pobliżu autostrady znaleziono maszynę szyfrującą Enigma należącą do 9 Armii. Nikt nie wie na pewno, ilu zginęło wtedy uchodźców, ale liczbę ich można oceniać na około 10 000. W walkach zginęło też co najmniej 20 000 żołnierzy Armii Czerwonej. Większość z nich spoczywa na cmentarzu w pobliżu drogi Baruth - Zossen. Również ich szczątki wciąż odnajduje się w pobliskich lasach. Najbardziej zdumiewa nie liczba poległych czy tych, którzy poszli do radzieckiej niewoli, ale to, że przez linie radzieckie udało się mimo wszystko przebić 25 000 żołnierzy i kilku tysiącom uchodźców oraz dotrzeć do armii Wencka w pobliżu Beelitz (marszałek Koniew uważał, że przedarło się „niewiele więcej niż 3000 - 4000 ludzi”). Teraz pomiędzy tymi lasami a brzegiem Łaby musieli jeszcze stawić czoła wielu niebezpieczeństwom w pełnych desperacji i nadziei ostatnich dniach wojny.
W czasie, gdy pod Halbe trwały zażarte walki, w dowództwie Grupy Armii „Wisła” przyjęto już, że całkowicie utracono kontakt z generałem Busse. Wysłano samolot Fieseler-Storch z oficerem, który miał nawiązać kontakt z dowódcą 9 Armii, ale próba ta zupełnie się nie powiodła. 9 Armia była całkowicie zdana na własne siły. 3 Armia Pancerna generała Hasso von Manteuffla nie miała już żadnych szans, gdy 2 Front Białoruski Rokossowskiego przekroczył dolną Odrę. Generał Heinrici dał Manteufflowi zezwolenie na wycofanie swoich oddziałów na zachód do Meklemburgii. Nie poinformował o tym jednak feldmarszałka Keitla czy generała Krebsa, ponieważ było to oczywiste naruszenie rozkazów Führera. Szybkie tempo ofensywy Rokossowskiego na Berlin i wybrzeże bałtyckie zmusił Heinriciego i jego sztab do opuszczenia kwatery w Hassleben pod Prenzlau. W czasie odwrotu mijali kolumny cofające się z Hohenlychen, głównej kwatery Himmlera. Widzieli bataliony Hitlerjugend, składające się z czternastoletnich chłopców. Chłopcy ci, uginając się pod ciężarem broni i oporządzenia, starali się mimo wszystko utrzymać bojowy wyraz twarzy. Jeden z oficerów sztabu Heinriciego rozmawiał z dowódcą tych chłopców-żołnierzy, nazywając zbrodnią „wysyłanie dzieci do walki z zahartowanymi w boju żołnierzami”. III Rzesza w przedśmiertnych paroksyzmach objawiła swoje szaleństwo przeciwne zdrowemu rozsądkowi i ludzkiej naturze. Heinrici, po wydaniu von Manteufflowi zezwolenia na wycofanie się, wiedział, że teraz czeka go rozmowa z dwoma głównymi „grabarzami niemieckiej armii”. Keitel, gdy tylko zdał sobie sprawę z
tego, co się dzieje, zadzwonił 29 kwietnia do Heinriciego, oskarżając go o „nieposłuszeństwo i nieżołnierską słabość”. Powiadomił, że zostaje zwolniony ze stanowiska ze skutkiem natychmiastowym. Keitel próbował przekonać generała von Manteuffla do objęcia stanowiska dowódcy grupy, ale ten odmówił. Zaraz potem zadzwonił do Heinriciego generał Jodl. Spokojnym chłodnym tonem, jakim zwykle mówił, oskarżył go o tchórzostwo i niekompetencję. Nakazał natychmiast zameldować się w OKW. Adiutanci Heinriciego, obawiając się, że zostanie rozstrzelany lub zmuszony do popełnienia samobójstwa jak Rommel, błagali, aby nie decydował się na tę podróż. Poszedł za ich radą. Koniec wojny uratował mu życie.
23 Zdrada Woli W czasie wycofywania kolejnych oddziałów do centrum Berlina, grupy żołnierzy SS z zimnym fanatyzmem kontynuowały robotę kata. Wokół Kurfürstendamm żołnierze SS wchodzili do domów, gdzie wywieszono białe flagi, i rozstrzeliwali wszystkich mężczyzn, którzy znajdowali się wewnątrz. Goebbels, przerażony skalą upadku państwa, nazwał te sygnały poddania się „zarazkiem gangreny”. Generał Mummert, dowódca Dywizji Pancernej „Müncheberg”, rozkazał jednak wszystkim grupom SS i patrolom żandarmerii polowej opuszczenie sektora, którym dowodził, w pobliżu Anhalter Bahnhof i Potsdamerplatz. Groził, że w przeciwnym wypadku rozkaże natychmiast ich rozstrzelać. Warunki stawały się coraz cięższe. Coraz trudniej też było dotrzeć do wody. Jedyną możliwością ugaszenia pragnienia, które potęgował wszechobecny kurz i dym - było zaczerpnięcie wody z kanałów płynących przez miasto. Pojawiało się coraz więcej i więcej przypadków załamania nerwowego wskutek wyczerpania i stałego ostrzału artyleryjskiego. Liczba rannych w schronie przy dworcu Anhalter wzrosła tak bardzo, że młode kobiety przygotowały nawet flagę Czerwonego Krzyża z wykorzystaniem prześcieradeł i swoich szminek. Ale i ten wysiłek poszedł na marne. Jeżeli nawet radzieccy obserwatorzy na posterunkach kierowania ogniem artylerii zobaczyli flagę przez kurz i dym, i tak nie zdecydowali się na przerwanie ognia. Schron był tylko schronem. Liczba jego „mieszkańców” zmniejszyła się wyraźnie w nocy 27 kwietnia, gdy kobiety i dzieci zaczęły uciekać tunelami kolejek U-Bahn i S-Bahn. Żołnierze 5 Armii Uderzeniowej i 8 Armii Gwardii byli już bardzo blisko. 5 Armia Uderzeniowa, nacierająca ze wschodu na północny brzeg Kanału Landwehry, wyparła pozostałości Dywizji „Nordland” i „Müncheberg” z placu Belle-Alliance i zbliżała się już do Anhalter Bahnhof. 61 Dywizja Piechoty z 28 Armii dotarła tam również, tyle że z innego kierunku. 5 Armia Uderzeniowa napotkała w tym rejonie miasta 8 Armię Gwardii atakującą z południa przez kanał oddziały niemieckie na lewym skrzydle. Dowódca 301 Dywizji Piechoty, pułkownik Antonow, natychmiast skontaktował się ze swoim dowódcą korpusu, generałem Rosłym, który zjawił się bardzo szybko. „Rosłyj, który zawsze był opanowany i spokojny, tym razem wyglądał na bardzo zmartwionego - napisał później Antonow. - Przemyślał sytuację i powiedział: - Jak zmusić ich do tego, aby wrócili na drugi brzeg kanału? Nie można teraz pozwolić na to, aby jednostki obu armii przemieszały się ze sobą. Nacierajcie dalej wzdłuż Wilhelmstrasse i Saarlandstrasse. Atakować główną siedzibę Gestapo, Ministerstwo Lotnictwa i Kancelarię Rzeszy”. Antonow nie tracił ani chwili. Oficerom w kwaterze Żukowa zabrało około 30 godzin, aby opanować powstały bałagan i ustalić nową linię rozgraniczenia między armiami nacierającymi na Berlin. Wkrótce większość jednostek frontu Koniewa znalazła się poza Berlinem, wypchnięto je „jak gwóźdź” poza obręb miasta, co tylko zwiększyło nieporozumienia i niesnaski między żołnierzami, których część pozbawiono należnej nagrody. Front Koniewa został skierowany na Pragę. Dwudziestego ósmego kwietnia jednostki 3 Armii Uderzeniowej, nacierające w kierunku centrum z
pomocnych dzielnic miasta, widziały już Kolumnę Zwycięstwa pod Tiergarten. Żołnierze Armii Czerwonej nazwali ten pomnik „wysoką kobietą”, z powodu umieszczonego na szczycie kolumny posągu uskrzydlonej bogini zwycięstwa. Niemcy bronili się jeszcze na obszarze o szerokości mniejszej niż 5 kilometrów i długości 15 kilometrów. Rozciągał się on od Alexanderplatz na wschodzie do Charlottenburga i Reichssportsfeld na zachodzie, gdzie członkowie oddziałów Hitlerjugend, zorganizowanych przez Artura Axmanna, wciąż zaciekle bronili mostów na Haweli. Dowódca artylerii generała Weidlinga, pułkownik Wöhlermann, obserwował z rosnącym przerażeniem ze stanowisk na betonowej wieży artylerii przeciwlotniczej w ZOO ginące miasto: „Przed sobą miałem panoramę płonącego miasta i jego dymiących zgliszczy. Widok ten wstrząsnął mną do głębi”. Generał Krebs wciąż jednak przekonywał i podbudowywał wiarę Hitlera, że armia generała Wencka niedługo dotrze do miasta z południowego zachodu. Aby podtrzymać wolę oporu, Bormann, Goebbels i Ribbentrop puszczali w obieg fałszywe pogłoski o rozmowach z aliantami zachodnimi. Bormann nakazywał Gauleiterom jeszcze rankiem 26 kwietnia: „Trzymajcie się do końca, walczcie zacięcie. My się jeszcze nie poddajemy. Nie ustąpimy. Wkrótce dojdzie do poważnych zmian w polityce zagranicznej. Heil Hitler! Reichsleiter Bormann”. Truman i Churchill natychmiast powiadomili Stalina o próbach Himmlera dotarcia do aliantów przez hrabiego Bernadotte’a. „Uważam waszą propozycję odpowiedzi Himmlerowi... za absolutnie właściwą”, odpowiedział Stalin Trumanowi 26 kwietnia. Nikt w bunkrze w Kancelarii Rzeszy nie miał najmniejszego pojęcia, co się właściwie dzieje, chociaż Bormann był jak zwykle pełen podejrzeń i domysłów. Nocą 27 kwietnia zapisał w swoim dzienniku: „Himmler i Jodl zatrzymują nasze dywizje, które zostały rzucone do walki. My będziemy walczyć i umrzemy z naszym Führerem, któremu pozostaniemy wierni aż po grób. Wielu próbuje podejmować różne działania, usprawiedliwiając je tak zwanymi wyższymi motywami. Poświęcają dla nich naszego Führera. To obrzydliwe! Co za świnie! Stracili już resztki honoru. Nasza Kancelaria Rzeszy zmienia się w ruiny. Losy świata zawisły już na nitce. Alianci żądają od nas bezwarunkowej kapitulacji. Oznaczałoby to zdradę ojczyzny. Fegelein sam już siebie zdegradował i poniżył. Próbował uciec z Berlina w cywilnym ubraniu”. Bormann szybko odciął się od swojego wcześniejszego kompana. Hitler zdał sobie sprawę z nieobecności Fegeleina wczesnym popołudniem w sali odpraw. Bormann ze swoich rozmów w saunie wiedział o jego apartamencie w Charlottenburgu, który ten często wykorzystywał do załatwiania różnych swoich spraw. Właśnie tam wysłano żołnierzy z osobistej ochrony Hitlera, aby natychmiast przyprowadzili Fegeleina. Znaleziono go pijanego, z kochanką. Torby z pieniędzmi, klejnotami i fałszywymi paszportami były już przygotowane do wyjazdu. Fegelein nalegał, aby mógł zadzwonić do bunkra. Chciał rozmawiać ze swoją szwagierką, ale Ewa Braun, zaszokowana, że próbował zdezerterować, odmówiła jakiejkolwiek interwencji. Nie wierzyła, że chciał wyjechać, by być razem z Gretl, która miała właśnie niedługo rodzić. Fegelein został doprowadzony pod strażą i zamknięty w podziemiach w Kancelarii Rzeszy. Późnym popołudniem 28 kwietnia Hitlera powiadomiono o komunikacie fadia Sztokholm, że Himmler nawiązał kontakty z aliantami. Dla Hitlera sam pomysł, że jego der treue Heinrich mógłby posunąć się do czegoś takiego, był niedorzeczny, choć podejrzenia Hitlera w stosunku do SS zaczęły już narastać, gdy Steiner nie przyszedł z pomocą oblężonemu Berlinowi. Hitler zadzwonił do Dönitza, by porozmawiał z Himmlerem. Reichsführer SS zaprzeczył całkowicie wszystkiemu. Ale jeszcze tego samego wieczoru do bunkra przybył attache prasowy Hitlera, Lorenz, z kopią potwierdzenia informacji przez agencję Reutera. Wszelkie ukryte urazy i podejrzenia Hitlera wybuchły z całą siłą. Przesłuchano Fegeleina, prawdopodobnie był nawet w to zaangażowany SS-Gruppenführer Müller, szef Gestapo. Fegelein przyznał się, że wiedział o zamiarach Himmlera podjęcia rozmów z aliantami za pośrednictwem hrabiego Bernadotte’a. Freytag von Loringhoven widział, jak Fegeleina wyprowadzano na górę pod silną eskortą SS. Pozbawiono go Krzyża Rycerskiego i wszelkich innych odznak. Cała jego buta zniknęła. Rozstrzelano go w ogrodzie Kancelarii Rzeszy. Hitler był teraz przekonany, że SS organizuje spiski przeciwko niemu, jak czyniła to rok wcześniej armia.
Hitler udał się prosto do pokoju, gdzie przebywał ranny w nogę świeżo awansowany feldmarszałek Ritter von Greim. Nakazał mu natychmiastowe opuszczenie Berlina, aby zorganizować ataki Luftwaffe na radzieckie czołgi, które docierały już do Potsdamerplatz. Feldmarszałek musiał również zapewnić, że zdrada Himmlera nie pozostanie bezkarna. „Ten zdrajca nie może zostać moim następcą - wykrzykiwał do Greima. - I pan musi zagwarantować, że tak się nie stanie”. Wezwano Hannę Reitsch, która pomogła wejść von Greimowi po betonowych schodach na górę. Na zewnątrz czekał wóz opancerzony, aby zawieźć ich do samolotu szkolnego Arado 96, który specjalnie przyleciał spoza Berlina i teraz stał gotowy do startu pod Bramą Brandenburską. Żołnierze radzieccy z 3 Armii Uderzeniowej, walczący w pobliżu tego miejsca, gapili się zaskoczeni na startujący tuż pod ich nosem samolot. Gdy ochłonęli, było już za późno na jakąkolwiek reakcję, a maszyna tymczasem oddaliła się z niebezpiecznego miejsca. Udało jej się przelecieć przez ogień zaporowy karabinów maszynowych i armat artylerii przeciwlotniczej. Ritter von Greim i Hanna Reitsch wyrwali się z oblężonej stolicy Rzeszy. Ale noc, pełna zaskakujących wydarzeń w bunkrze Hitlera, jeszcze się nie zakończyła. Führer postanowił poślubić szwagierkę człowieka, którego właśnie kazał rozstrzelać. Goebbels przyprowadził do prywatnych pokoi Hitlera Waltera Wagnera, urzędnika berlińskiego okręgu partii, który posiadał uprawnienia do udzielania ślubu cywilnego. Zaskoczony i zupełnie nie zdający sobie sprawy z tego, co się dzieje, został ściągnięty bezpośrednio ze służby, w brązowym mundurze nazistowskim z opaską Volkssturmu na ramieniu. Führer miał na sobie swój zwykły mundur, a Ewa Braun długą czarną jedwabną suknię, która tak zawsze się Hitlerowi podobała. Jej kolor pasował zresztą do okoliczności. Podenerwowany Wagner zapytał, czy oboje są pochodzenia aryjskiego i nie mają chorób dziedzicznych. Cała procedura trwała parę minut. Obejmowała zaledwie kilka formułek i podpisanie koniecznych dokumentów w obecności świadków - Bormanna i Goebbelsa. Ewa Braun zaczęła podpisywać się swoim panieńskim nazwiskiem, ale zatrzymała się w pół słowa, przekreśliła literę B i poprawiła podpis na Eva Hitler geb[orene]Braun. Podpis Hitlera był zupełnie nieczytelny, tak mocno drżała mu ręka. Młoda para przeszła do poczekalni, która służyła jako pokój konferencyjny. Generałowie i sekretarki gratulowały nowożeńcom. Potem oboje udali się do niewielkiego saloniku na weselne śniadanie z szampanem przygotowanym dla nowej pani Hitler, jak Ewa domagała się, by ją teraz nazywano. Została wreszcie nagrodzona za swoją lojalność i oddanie w świecie pełnym zdrady i kłamstwa. Do Hitlera i Ewy dołączyli później Bormann, Goebbels ze swoją żoną Magdą i dwie osobiste sekretarki Hitlera, Gerda Christian oraz Traudl Junge. Hitler wyszedł z Traudl Junge do innego pokoju, gdzie podyktował swoje testamenty, polityczny i prywatny. Junge siedziała podenerwowana. Spodziewała się, że usłyszy wyjaśnienia dotyczące celu tak ogromnych ofiar i poświęceń narodu niemieckiego. Ale zamiast tego popłynął potok politycznych komunałów, iluzji i zarzutów. On nigdy nie chciał wojny. Został do niej zmuszony przez międzynarodówkę żydowską. Wojna „mimo wszystkich problemów, jakie ze sobą niesie - mówił Hitler - pewnego dnia zostanie uznana przez historię jako najsławniejsza i heroiczna manifestacja woli życia narodu”. Prezydentem Rzeszy miał zostać wielki admirał Dönitz, dowódca Kriegsmarine. Armia, Luftwaffe i SS albo nie spełniły jego oczekiwań, albo go zdradziły. Pozostał teraz tylko lojalny Dönitz Hitlerjunge Quex. Na kanclerza Rzeszy Hitler wyznaczył Goebbelsa, a „najwierniejszego towarzysza partyjnego, Martina Bormanna” - na przywódcę partii nazistowskiej i wykonawcę jego testamentu. Jak widać, nawet zza grobu chciał prowadzić politykę „dziel i rządź”. Najbardziej nieoczekiwaną nominacją było wyznaczenie Gauleitera Wrocławia, Karla Hankego, na Reichsführera SS. Hanke miał zastąpić na tym stanowisku Himmlera. Hankę, przedwojenny kochanek Magdy Goebbels, znajdował się wciąż w oblężonym Wrocławiu, realizując prowincjonalny w swojej skali scenariusz zagłady miasta. W tym samym czasie swoją ostatnią wolę spisywał również Goebbels, który był głęboko przekonany, że w tym „delirium zdrady, która otacza Führera w najtrudniejszych dniach wojny” jego obowiązkiem jest przeciwstawić się rozkazowi Hitlera opuszczenia Berlina, „i bezwarunkowo pozostać z nim aż do śmierci”. Jedna z kopii testamentu Hitlera miała trafić przez zaufanego oficera do feldmarszałka Schörnera, nowego naczelnego dowódcy sił lądowych. W załączonym liście przewodnim generał Burgdorf potwierdził,
że „straszne wieści o zdradzie Himmlera” były ogromnym ciosem dla Hitlera. Podczas gdy na dole bunkra trwało skromne przyjęcie weselne, na poziomach bliżej powierzchni rozgrywały się dziwne i szalone sceny. Traudl Junge skończyła o 4.00 nad ranem 29 kwietnia przepisywać na maszynie podyktowane jej dokumenty (pan i pani Hitler udali się już na spoczynek) i poszła na górę zabrać nieco jedzenia dla dzieci Goebbelsa. To, co zobaczyła, zaszokowało ją, zwłaszcza że niedaleko leżeli ranni w podziemnym polowym szpitalu. „Wydawało się, że erotyczna gorączka opanowała wszystkich. Wszędzie, nawet na fotelu dentystycznym, widziałam pary splecione w miłosnym uścisku. Kobiety zatraciły już wszelki wstyd i chodziły obnażone”. Wiele z nich przyprowadzili tutaj oficerowie i żołnierze SS. Przeszukując piwnice i ulice w poszukiwaniu dezerterów, kusili głodne młode i atrakcyjne dziewczyny obietnicami przyjęć, jedzenia i szampana. To było jak apokalipsa systemu totalitarnego w betonowym okręcie podwodnym pod Kancelarią Rzeszy. Egzystencjalne piekło. Sytuacja zwykłych Berlińczyków pogarszała się z godziny na godzinę. 28 kwietnia żołnierze radzieccy dotarli do ulicy, na której mieszkała anonimowa kronikarka tamtych dni: „Poczułam ból brzucha i intensywne uczucie niepokoju. Tak jak w szkole przed klasówką z matematyki - złe samopoczucie, napięcie i zdenerwowanie, pragnienie, by to wszystko wreszcie się skończyło”. Z okna na piętrze widać było kolumnę radzieckich wozów ciągniętych przez konie, z biegającymi wokół klaczy źrebakami. Cała ulica cuchnęła końskim obornikiem. W garażu naprzeciwko ulokowała się kuchnia polowa. Nie było widać żadnych cywilów. Iwany uczyły się jeździć na zdobytych rowerach. Ten widok dziwnie ją uspokoił. Ci żołnierze byli jak duże dzieci. Gdy zdecydowała się wyjść na zewnątrz, jednym z pierwszych pytań, które jej zadali, było: „Czy masz męża?”. Mówiła trochę po rosyjsku i mogła odpowiedzieć na zaczepki i „gruboskórne żarty”. Zauważyła jednak, że żołnierze wymieniają między sobą spojrzenia i wtedy zaczęła się naprawdę bać. Jeden z nich, od którego czuła woń alkoholu, ruszył za nią, gdy szła do swojej piwnicy. W piwnicy kobiety siedziały jak sparaliżowane, kiedy żołnierz zaczął oświetlać ich twarze latarką. Wtedy udało się jej uciec na zalaną słońcem ulicę. Do piwnicy dotarli w tym czasie inni żołnierze, którzy ograbili ludzi z zegarków. Tym razem nie doszło do żadnych aktów przemocy. Wieczorem pijani żołnierze rozpoczęli jednak swoje „polowanie”. Kronikarka wpadła w ręce trzech czerwonoarmistów, którzy gwałcili ją po kolei. Gdy zabierał się do niej drugi z żołnierzy, gwałt przerwało na chwilę przybycie trzech innych, którzy śmiejąc się, patrzyli na to, co się dzieje. Powróciła do swojego pokoju. Zabarykadowała drzwi wszystkimi meblami z pokoju, i rzuciła się na łóżko. Czuła się podobnie jak inne zgwałcone niemieckie kobiety zbrukana i nieczysta. Całą sytuację pogarszał fakt, że brakowało wody i nie można było się w żaden sposób umyć. Naprędce wzniesiona barykada wkrótce została rozwalona i weszła grupa żołnierzy. Zaczęli od szukania jedzenia i picia w kuchni. Próbowała się wymknąć z mieszkania, ale złapał ją olbrzym Piętka. Błagała go, aby nie pozwalał innym jej gwałcić i Piętka się zgodził. Rankiem następnego dnia, gdy jego kompania zaczęła się zbierać, Piętka obudził się i pokazał jej, że musi wracać na służbę, ale wróci tu o 7.00 wieczorem. Wiele innych kobiet również „uległo” jednemu mężczyznie w nadziei, że uchroni to je od zbiorowych gwałtów. Dla Magdy Wieland, dwudziestoczteroletniej aktorki, przybycie radzieckich żołnierzy na Giesebrechtstrasse, przy Kürfurstendamm, stało się „najbardziej przerażającym momentem w życiu”. Ukryła się w dużym, mahoniowym kredensie. Jej kryjówkę odnalazł jeden z młodych radzieckich żołnierzy, pochodzący najprawdopodobniej z Azji Środkowej. Był tak podniecony perspektywą posiadania młodej i pięknej blondynki, że stosunek, który próbował z nią odbyć, skończył się przedwcześnie. Pokazała mu na migi, że chciałaby zostać jego kobietą, jeżeli tylko ochroni ją przed innymi. Ten jednak nie mógł się oprzeć pokusie pochwalenia się swoją blond zdobyczą przed kolegami. Pojawił się inny z żołnierzy i brutalnie ją zgwałcił. W piwnicy Ellen Goetz, żydowska przyjaciółka Magdy, która próbowała po bombardowaniu i ucieczce z więzienia przy Lehrterstrasse gdzieś się schronić, została również wyciągnięta przez czerwonoarmistów z piwnicy i zgwałcona. Gdy inni Niemcy próbowali wyjaśnić radzieckim żołnierzom, że jest to Żydówka, która była więziona i prześladowana, otrzymali krótką odpowiedź: Frau ist Frau. Potem pojawili się radzieccy oficerowie. Zachowywali się poprawnie, ale nie byli w
stanie przywołać żołnierzy do porządku. Na Giesebrechtstrasse mieszkało wielu bardzo różnych ludzi. Pod numerem 10 mieszkał i pracował Hans Gensecke, znany dziennikarz, którego ukarano za ukrywanie Żydów; musiał wyciągać ciała ze zbombardowanych piwnic. Trzecie piętro zajmowała kochanka Kaltenbrunnera, która przyjmowała go w apartamencie z pozłacanymi drzwiami, gobelinami i wyściełanymi jedwabiem meblami, bez wątpienia zrabowanymi w okupowanej Europie. Pod numerem 11 znajdował się niesławny „Salon Kitty”, nazistowski burdel dla prominentów. Pracowało tam szesnaście młodych prostytutek. Na początku wojny kontrolę nad tym przybytkiem przejęli Heydrich i Schellenberg. Prowadził tę „instytucję” zarząd wywiadu SS, w celu zbierania kompromitujących materiałów na wyższych urzędników, oficerów Wehrmachtu i ambasadorów. We wszystkich pokojach założono podsłuch. Po zajęciu Berlina przybytkiem tym zainteresowało się NKWD. W sąsiednim mieszkaniu, do chwili aresztowania i egzekucji za udział w lipcowym spisku, mieszkał generał pułkownik Paul von Hase, komendant Berlina.
Ludność cywilna znalazła się teraz między młotem a kowadłem. Obie strony postępowały równie bezwzględnie. Członkowie Hitlerjugend i żołnierze SS ostrzeliwali każdy dom, gdzie wywieszono białe flagi. W powietrzu mieszała się woń rozkładających się pod zwałami gruzów i spalonych na węgiel ciał. Ale nie te straszliwe sceny i obrazy kształtowały stosunek żołnierzy radzieckich do Berlina. Przez trzy lata byli poddani oddziaływaniu propagandy. Postrzegali teraz Berlin jako „szare, przerażające, obce ludziom bandyckie miasto”. Nie oszczędzano nawet niemieckich komunistów. W Wedding, najbardziej „czerwonej” dzielnicy miasta, aktywiści z Jülicherstrasse udali się do dowódców radzieckich jednostek okupujących dzielnicę, zabierając ze sobą legitymacje partyjne, które skrzętnie ukrywali przez 12 lat rządów reżimu hitlerowskiego. Zaproponowali, że ich żony i córki będą gotować i prać dla zdobywców. Według jednego z francuskich jeńców wojennych, oficerowie zgwałcili je „jeszcze tej samej nocy”. W czasie, gdy mieszkańców bunkra Führera zajmowały przede wszystkim postępy radzieckich T34 i IS-2 na Potsdamerplatz i Wilhelmstrasse, dowódcy oddziałów radzieckich koncentrowali swoją uwagę na północnej części centrum Berlina. 3 Armia Uderzeniowa zmieniała właśnie główny kierunek natarcia na Moabit, na pomocny wschód od Sprewy, aby zająć pozycje wyjściowe do ataku na Reichstag. Dowódca 150 Dywizji Piechoty, generał Szatiłow, był przekonany, że obroną Moabitu kieruje sam Goebbels i może uda się nawet pojmać go żywego. Opisywał więzienie Moabit: „patrzące na nas złośliwie swoimi malutkimi okienkami”. (Uderzające, że Rosjanie widzieli samo zło w tak wielu budynkach Berlina, podobnie zresztą jak w niemieckich drzewach zaraz po wkroczeniu na teren Rzeszy). Więzienie nie było łatwym celem do zdobycia. Artyleria podciągnęła ciężkie działo, co spowodowało od razu intensywny niemiecki ostrzał z więzienia. Pierwszy ładowniczy zginął zaraz po tym, jak próbował załadować armaty, potem drugi, ale wkrótce dokonano wyłomu w więziennych murach. Grupy szturmowe szybko przebiegły przez ulicę i dostały się na dziedziniec więzienia. Gdy czerwonoarmiści znaleźli się już w środku, reszta poszła szybko. Niemcy zaczęli się poddawać. Saperzy, którzy znaleźli miny blisko wejścia, przeczesywali teraz cały kompleks w poszukiwaniu ładunków wybuchowych. Ich dowódca pamięta jeszcze ciężkie metaliczne echo, gdy wbiegali po stalowych schodach. Każdy Niemiec, który wyszedł na zewnątrz z podniesionymi rękami, nawet w mundurze szeregowca, był dokładnie sprawdzany, czy przypadkiem nie jest Goebbelsem w przebraniu. Otwarto drzwi wszystkich cel i więźniowie wyszli na zewnątrz, mrużąc oczy od słońca. Zdobycie innych obiektów wymagało o wiele większych ofiar. Większość ulic pokrywał gęsty dym po ostrzale artyleryjskim. „Jak straszliwą cenę płacimy za każdy krok do zwycięstwa”, pisał redaktor wojskowej gazety „Wojn Rodiny” w czasie swojej krótkiej wizyty w Berlinie. Zginął zresztą za moment w wyniku eksplozji pocisku artyleryjskiego. Taka śmierć, tak blisko końca wojny po długiej i zaciętej walce, wydawała się podwójnie dotkliwa i gorzka. Wielu żołnierzy poruszyła bardzo śmierć Michaiła Szmonina, młodego, ale już bardzo podziwianego i szanowanego dowódcy jednego z plutonów. „Za mną!”, krzyknął do swojego sierżanta, biegnąc w kierunku
budynku. Wystrzelił może trzy pociski, gdy w przeciwległą ścianę trafił pocisk artyleryjski, najprawdopodobniej radziecki. Dom zawalił się, grzebiąc pod gruzami porucznika „z różowymi policzkami, jasną cerą i dużymi, jasnymi oczami”. Chociaż czerwonoarmiści „szybko uczyli się, czego mogą oczekiwać” w walkach o każdy dom i ulicę oraz jak zdobywać „budynki z kamienia i betonu, które zamieniono w bunkry”, w coraz większym stopniu polegano na haubicach 152- i 203-milimetrowych, które wykorzystywano do prowadzenia ognia na wprost. Grupy szturmowe ruszały do ataku dopiero po zakończeniu ostrzału artyleryjskiego. Rosjanie unikali wchodzenia do tuneli i omijali bunkry, których na terenie całego Berlina było ponad 1000. Bardzo ostrożnie też zajmowali cywilne schrony przeciwlotnicze przekonani, że ukrywają się tam wciąż niemieccy żołnierze, którzy przygotowali zasadzki lub spróbują ich zaatakować. Decydowali się raczej izolować wszystkie schrony na zdobytym terenie. Cywile, którzy pojawiali się na zewnątrz, narażali się natychmiast na ogień z karabinów, broni maszynowej i dział. Krążyły też opowieści, będące głównie wytworem niemieckiej paranoi, o czołgach T-34 przemieszczających się tunelami metra, aby znienacka wynurzyć się z podziemnych czeluści na tyłach pozycji niemieckich. Jedyny prawdziwy tego rodzaju przypadek to historia niefortunnego radzieckiego kierowcy T-34, który nie zauważył wejścia do stacji U-Bahn na Alexanderplatz i zjechał czołgiem w dół po schodach. Opowiadano też historie o działach znoszonych na perony stacji po schodach, ale więcej było w nich fantazji niż rzeczywistości.
Z więzienia Moabit było już tylko 800 metrów wzdłuż Alt Moabit do mostu Moltkego łączącego brzegi Sprewy. Za mostem kolejne 600 metrów dzieliło żołnierzy od Reichstagu, widocznego, gdy wiatr rozwiewał dym i kurz. Dla żołnierzy 150 i 171 Dywizji Piechoty cel wydawał się bardzo bliski. Nikt jednak nie miał najmniejszych wątpliwości, że czeka wszystkich jeszcze niebezpieczna przeprawa. Zdawali sobie sprawę, że wielu zginie, zanim nad budynkiem wybranym przez towarzysza Stalina jako symbol Berlina zostanie zatknięty czerwony sztandar. Dowódcy dywizji, aby zadowolić Stalina, planowali zdobycie Reichstagu jeszcze przed majowym Świętem Pracy; fakt ten można by było ogłosić na pierwszomajowej manifestacji w Moskwie. Atak na most Moltkego rozpoczął się popołudniem 28 kwietnia. Czołowe bataliony z obu dywizji ruszyły z tej samej pozycji wyjściowej, co przypominało wyścig. Most miał barykady na końcach, był zaminowany i chroniony zasiekami z drutu kolczastego. Z obu skrzydeł osłaniał go ogień karabinów i maszynowych i artylerii. Tuż przed 6.00 wieczorem wszyscy usłyszeli ogłuszają1 jacy huk. To Niemcy wysadzili most w powietrze. Gdy opadł dym i kurz, okazało się, że nie został całkowicie zniszczony. Osiadł na przęsłach, ale wciąż mogła przejść po nim piechota. Kapitan Nieustrojew, dowódca batalionu, nakazał sierżantowi Piatnickiemu, aby wziął swój pluton i spróbował przedrzeć się przez most. Piatnicki i jego żołnierze przebiegli wolną przestrzeń dzielącą od mostu i schronili się za wzniesioną przez Niemców barykadą. Wtedy Nieustrojew wezwał artylerię, która miała zapewnić wsparcie ogniowe w czasie próby pokonania mostu. Wydawało się, że oficerom kierującym ogniem artylerii zabierze sporo czasu przygotowanie namiarów ostrzału, ale gdy tylko zaczęło zmierzchać, rozpoczął się artyleryjski atak. Radzieckie działa zniszczyły niemieckie stano wiska ogniowe i czołowe plutony przebiły się do dużych budynków na Kronprinzufer i Moltkestrasse. Około północy, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Hitler zaślubiał Ewę Braun, zajęto i poszerzono przyczółek na drugim brzegu Sprewy. Do końca nocy przeprawiła się reszta jednostek 150 i 171 Dywizji Piechoty. 150 Dywizja Piechoty atakowała kompleks budynków Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na południowej stronie Moltkestrasse. Największy z budynków został natychmiast nazwany przez żołnierzy „Domem Himmlera”. Okna i drzwi w tym budynku zablokowano lub zabarykadowano, tak że pozostały w nich tylko niewielkie otwory strzelnicze. Stał się prawdziwą twierdzą. Nie było możliwości podciągnięcia ciężkich dział i wyrzutni katiusz, dlatego saperzy przygotowali pojedyncze wyrzutnie na szynach kolejowych. W walkach o budynki najbardziej jednak przydatną bronią były pistolety maszynowe i granaty. Radzieccy żołnierze, chociaż obawiali się śmierci w tych ostatnich dniach wojny, chcieli
zaimponować swoim rodzinom i przyjaciołom. Jako zdobywcy Berlina widzieli już siebie wśród elity powojennego Związku Radzieckiego. Władimir Pieriewierziew pisał tego dnia do domu: Pozdrowienia z frontu. Moi najdrożsi i najbliżsi. Mam się dobrze i jestem zdrowy, tylko przez cały czas na lekkim rauszu. Ale to jest konieczne, aby zachować odwagę. Rozsądna racja trzygwiazdkowego koniaku jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Oczywiście, że sami karzemy tych, którzy nie znają umiaru [w piciu]. Zaciskamy już pierścień okrążenia wokół centrum Berlina. Jestem teraz o jakieś 5000 metrów od Reichstagu. Przekroczyliśmy już Sprewę i za kilka dni Fryce i Hanse skapitulują. Wciąż jeszcze piszą na ścianach „Berlin bleibt deutsch”, ale my tu mówimy, że „Alles deutsch kaputt”. I tak będzie. Wyślę wam zdjęcie, które zrobiłem, ale na razie nie ma możliwości, by je wywołać. A szkoda, bo jest bardzo interesujące: pistolet maszynowy na ramieniu, pistolet Mauser na pasie głównym, razem z granatami. Jest ich tu pod dostatkiem, aby bić Niemca. Krótko mówiąc, jutro będziemy już w Reichstagu. Nie mogę na razie wysłać paczki [tzn. zagrabionych rzeczy]. Brakuje na to czasu. My tu na froncie mamy inne rzeczy do roboty. Piszecie, że zapadła się część sufitu w kuchni, ale to nic w porównaniu z tym, co tu się dzieje! Wczoraj zawalił się na nas sześciopiętrowy budynek i musieliśmy odkopywać naszych towarzyszy. Tak to już u nas jest. Tak bije się Niemców. Na razie tyle.
Pieriewierziew krótko po tym, jak napisał list, został ciężko ranny. Zmarł w dniu zakończenia wojny. „Niedziela, 29 kwietnia - zapisał Martin Bormann w swoim dzienniku. - Już drugi dzień rozpoczyna się od prawdziwego huraganu ognia. W nocy z 28 na 29 kwietnia prasa zagraniczna napisała o ofercie Himmlera kapitulacji Niemiec. Ślub Hitlera i Ewy Braun. Führer podyktował swój polityczny i prywatny testament. Zdrajcy Jodl, Himmler i generałowie zostawili nas na pastwę bolszewików. Znowu ciężki ostrzał artylerii. Według najnowszych informacji alianci zachodni weszli do Monachium”. Hitler, na przemian to pełen optymizmu, to znów w głębokim przygnębieniu, w końcu zdał sobie sprawę, że wszystko już stracone. Jego ostatni system łączności radiowej padł, dosłownie, gdy balon wynoszący antenę nad Kancelarię Rzeszy został zestrzelony. Dlatego radzieckie posterunki rozpoznania radiowego przechwytywały tego dnia tylko standardowe depesze wojskowe. Bormann i Krebs wysłali wspólną depeszę do wszystkich niemieckich dowódców: „Führer oczekuje pełnej lojalności od Schörnera, Wencka i innych generałów. Oczekuje również, że Schörner i Wenck ruszą z odsieczą Berlinowi”. Feldmarszałek Schörner odpowiedział, że „tyły zostały całkowicie zdezorganizowane, a masy ludności cywilnej utrudniają działanie wojsk”. Wenck odpowiedział, że nie ma co się spodziewać cudów od 12 Armii: „Oddziały armii poniosły ciężkie straty. Brakuje broni i amunicji”. Nawet najbardziej lojalni w bunkrze Führera zdali sobie sprawę, że im dłużej Hitler będzie odwlekał swoje samobójstwo, tym więcej ludzi umrze. Po niesławnych działaniach Göringa i Himmlera nikt już nie myślał o zawieszeniu broni, gdy Hitler żyje. Ale jeżeli będzie zwlekał, dopóki Rosjanie nie dojdą do Kancelarii Rzeszy, przy życiu może nie pozostać już nikt. Freytag von Loringhoven nie chciał umierać w takim towarzystwie i otoczeniu. Kiedy Kancelarię Rzeszy i bunkier opuścili trzej kurierzy z kopiami testamentu Hitlera, postanowił razem z Boldtem poprosić o zezwolenie na wyjazd z miasta, by przyłączyć się do walczących oddziałów. Zwrócił się do generała Krebsa: „Panie generale, nie chcę tu umierać jak szczur. Chciałbym być tam, gdzie walczą”. Krebs na początku odniósł się do prośby niechętnie. Potem rozmawiał o tej sprawie z generałem Burgdorfem. Ten powiedział mu, że należy pozwolić adiutantom, którzy jeszcze tu pozostali, aby opuścili bunkier. Zasugerował, aby z Freytagiem von Loringhovenem i kapitanem Boldtem udał się również jego adiutant, podpułkownik Weiss. Po południowej odprawie zwrócono się w tej sprawie do Hitlera. Hitler zapytał tylko von Loringhovena: „Jak zamierza pan wydostać się z Berlina?”. Ten wyjaśnił mu, że najpierw przez piwnice Kancelarii Rzeszy, potem przez Berlin do Haweli, gdzie miał nadzieję znaleźć jakąś łódź. Hitler doradził, że „najlepiej byłoby płynąć łodzią z silnikiem elektrycznym, gdyż taka nie robi zbyt wiele hałasu i można łatwiej przedostać się przez linie radzieckie”. Freytag von Loringhoven,
obawiając się, że Führer uczepi się tego jednego drobiazgu, zgodził się, że jest to najlepszy sposób, chociaż być może będą zmuszeni wykorzystać inne środki transportu. Hitler, już zmęczony, ścisnął każdemu z oficerów rękę i zezwolił się odmeldować.
Rosjanie, o czym najlepiej wiedzieli żołnierze Dywizji „Nordland”, byli już bardzo blisko Kancelarii Rzeszy. Dzień wcześniej trzy czołgi T-34 wdarły się na Wilhelmstrasse i dojechały aż do stacji kolejki U-Bahn, gdzie wpadły w zasadzkę urządzoną przez Francuzów uzbrojonych w Panzerfausty. 301 Dywizja Piechoty pułkownika Antonowa zaczęła szturm o świcie 29 kwietnia, niedługo po tym jak nowo zaślubiona para w bunkrze udała się na spoczynek. Dwa pułki piechoty Antonowa zaatakowały budynek Kwatery Głównej Gestapo na Prinz-Albrechtstrasse, który został uszkodzony w nalocie lotniczym 3 lutego. Ciężkie haubice kalibru 203 mm dokończyły dzieła zniszczenia. Potem do szturmu ruszyły dwa bataliony i na gruzach budynku zatknięto czerwone sztandary. Źródła radzieckie nie wspominają o tym, że po zaciętych walkach i ciężkich stratach musiano się wycofać na skutek kontrataku Waffen-SS. Rosjanie nie mieli najmniejszego pojęcia, czy w budynku są jeszcze jacyś żywi więźniowie. W rzeczywistości pozostało siedmiu, których oszczędzono po straszliwej masakrze w nocy 23 kwietnia.
Dywizja „Nordland”, teraz pod dowództwem Mohnkego z Kancelarii Rzeszy, „otrzymywała z góry” pokrzepiające i zachęcające wiadomości o postępach armii Wencka i negocjacjach z aliantami zachodnimi. Jedynym wsparciem, jakie otrzymał wtedy Krukenberg, to 100 starszych już funkcjonariuszy policji. Jego żołnierze byli zbyt wyczerpani, by przejmować się wiadomościami z Kancelarii Rzeszy. Nie mieli nawet siły mówić. Ich twarze nie wyrażały już zupełnie nic. Niszczenie czołgów stało się, jak napisał później jeden z nich, „wyprawą do piekła”. W działaniach obronnych szczególnie efektywne okazały się francuskie „drużyny niszczycieli czołgów”. Miały one na swoim koncie około połowy ze 108 czołgów wyłączonych z walki w całym sektorze obrony. Henri Fenet, jeden z dowódców batalionów, wspominał, że jego żołnierz, siedemnastoletni Roger z Saint Nazaire, używał Panzerfausta „jakby to był zwykły karabin”. SSUnterscharfführer Eugene Vanlot, dwudziestoletni hydraulik, nazywany przez swoich kolegów „Gegene”, zniszczył w sumie 8 czołgów. Dwa T-34 jeszcze w Neukölln, potem kolejne 6 w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin. Po południu 29 kwietnia Krukenberg wezwał go do swojej kwatery mieszczącej się w wagonie kolejki podziemnej U-Bahn. „Przy migocącym świetle ogarków” odznaczył go jednym z dwóch Krzyży Rycerskich, jakie mu jeszcze zostały w dyspozycji. Krzyż Rycerski otrzymał również major Herzig, dowódca 503 batalionu czołgów ciężkich. Mohnke wręczył Krukenbergowi własny krzyż. Również Fenet i podchorąży Apollot otrzymali odznaki i nagrody za zniszczenie 5 czołgów. Jeden ze Skandynawów, SS-Obersturmführer z Dywizji „Nordland”, przyniósł na tę okazję zdobyte gdzieś trzy butelki francuskiego wina. Fenet, ranny w nogę, wyjaśniał później, że przyświecała im tylko jedna idea: „Komuniści muszą zostać zatrzymani”. Nie było czasu na żadne „filozofowanie”. Protopopow, były oficer Białych, który walczył z bolszewikami jeszcze w czasie wojny domowej i teraz razem z Francuzami w Berlinie, uważał, że w tym konkretnym wypadku sam gest, fakt stawiania oporu komunizmowi, jest ważniejszy niż skutek takiej walki. Zagraniczni ochotnicy Waffen-SS, którzy przetrwali tę ostatnią bitwę, próbowali nadać swojej walce pozory racjonalności, twierdząc, że miał to być przykład dla przyszłych pokoleń. Nawet poświęcenie nastoletnich chłopców było według nich w tych okolicznościach usprawiedliwione.
Na zachód od Wilhelmstrasse, gdzie wciąż trwały zacięte walki, oddziały 8 Armii Gwardii Czujkowa atakowały w kierunku północnym przez Kanał Landwehry, na Tiergarten. Niektórzy żołnierze przepłynęli kanał wpław, inni użyli wszelkich dostępnych środków przeprawowych i
próbowali dotrzeć na drugi brzeg pod osłoną ognia artylerii i zasłony dymnej. Jeden z pododdziałów przedostał się nawet przez sieć kanalizacyjną na tyły niemieckich pozycji obronnych. Na moście Potsdamer zastosowano podstęp. Na pancerzach czołgów T-34 przymocowano nasączone olejem worki i pojemniki z substancją wytwarzającą dym. Gdy czołgi zbliżały się do mostu, podpalono je. Obsługi dział przeciwpancernych i okopanych Tygrysów przerwały ogień przekonane, że uzyskano bezpośrednie trafienie. Zanim się zorientowano, czołgi były już na drugim brzegu i atakowały pozycje niemieckie. Kolejne T-34 przedostały się przez kanał, idąc ich śladem. Inny fortel zastosowano wczesnym popołudniem. Z kompleksu tuneli i trzypoziomowego schronu wyłoniło się trzech niemieckich cywilów z białą flagą. Zwrócili się o zezwolenie na wyjście cywilów ze schronu. Oficer polityczny jednostki gwardii, major Kuchariew, wyszedł naprzeciwko nim w towarzystwie tłumacza i 10 uzbrojonych żołnierzy. Cywile poprowadzili ich do wejścia do tunelu. Pojawiło się trzech niemieckich oficerów. Zaproponowali, aby major z zawiązanymi oczami udał się z nimi do schronu, gdzie omówią warunki kapitulacji. Kuchariew nalegał jednak na prowadzenie negocjacji na zewnątrz. W końcu uzgodniono, że schron będzie mogło opuścić 1500 cywilów. Kiedy wyszli, kapitan Wehrmachtu poinformował, że żołnierze muszą wypełnić rozkaz Hitlera i będą bronić się do końca. Parlamentariusze chcieli wrócić do tunelu, „ale dla towarzysza Kuchariewa nie było to takie proste”, M pisano później w jednym z meldunków. „Ten wyjątkowo odważny i bystry oficer polityczny wyjął z rękawa ukryty tam mały pistolet i zabił kapitana oraz dwóch niemieckich oficerów”. Żołnierze ze 170 pułku piechoty gwardii ruszyli do bunkra. Niemcy wewnątrz podnieśli ręce do góry, poddając się. W większości byli to bardzo młodzi podchorążowie. Prawe skrzydło 8 Armii Gwardii Czujkowa nad Kanałem Landwehry znajdowało się naprzeciwko kwatery generała Weidlinga w Bendlerblock, ale radziecki dowódca dywizji nie zdawał sobie zupełnie sprawy z wagi tego miejsca. Weidling wiedział, że koniec jest już blisko i wezwał do siebie dowódców dywizji. Przekazał, że ostatni kontakt radiowy z generałem Reymannem w Poczdamie miał miejsce dzień wcześniej. Część 12 Armii generała Wencka przedarła się do Ferch, na południe od Poczdamu, ale nikt nie wiedział, czy ta droga jest jeszcze otwarta. Chciał z nimi porozmawiać o możliwości przedarcia się na zachód wzdłuż Heerstrasse. Atak miał zostać podjęty o godzinie 10.00 następnej nocy.
24 Zmierzch wodzów Szturm na Reichstag zaplanowano na świt 30 kwietnia. Radzieccy dowódcy chcieli za wszelką ceną zdobyć go jeszcze przed majowym świętem. Nacisk pochodził wcale nie ze strony Stalina, ale głównie tych generałów, którzy wciąż nie zdawali sobie sprawy, że realia się zmieniły. Od chwili całkowitego okrążenia miasta Stalin jakby odetchnął z ulgą i nie wtrącał się już do decyzji swoich dowódców. Reichstag pozostał jednak symbolem zwycięstwa nad „faszystowską bestią” i głównym punktem zainteresowania radzieckiej propagandy. Korespondentowi wojennemu wezwanemu do dowództwa 150 Dywizji Piechoty kilka godzin wcześniej powiedziano, aby zdał swój pistolet. Oddał go natychmiast, przestraszony, że zostanie odesłany do kraju za jakieś przewinienie. Kapitan, który zabrał mu broń, uspokoił go, gdy powrócił z inną bronią. „Przyszedł rozkaz - powiedział - aby każdy, kto udaje się do Reichstagu, miał pistolet maszynowy”. Dziennikarza zabrano, klucząc po bramach i zaułkach pod ogniem przeciwnika, do „Domu Himmlera”, budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Na wyższych piętrach wciąż trwała walka. Słychać było serie z pistoletów maszynowych i wybuchy granatów. W podziemiach panował wcale nie mniejszy hałas. To batalionowi kucharze szykowali śniadanie dla grup szturmowych. Na pierwszym piętrze kapitan Nieustrojew, dowódca batalionu, który miał wkrótce ruszyć na
Reichstag, próbował rozpoznać teren przyszłych działań. Patrzył na swoją mapę i potem na szare budynki przed sobą. Pojawił się, zaniepokojony opóźnieniem, dowódca jego pułku. - Tam jest jakiś duży szary budynek na drodze - próbował wyjaśnić Nieustrojew. Dowódca pułku wyrwał mu mapę z ręki i sam zaczął się jej dokładnie przyglądać. - Nieustrojew! - krzyknął z irytacją w głosie. - To jest właśnie Reichstag. Najwyraźniej młody dowódca batalionu nie był w stanie sobie wyobrazić, że cel ataku jest już tak blisko. Dziennikarz wyjrzał przez okno. Königsplatz przed budynkiem był „cały w błyskach i płomieniach, eksplodowały pociski, w górze pociski smugowe tworzyły przerywane linie”. 400 metrów stąd znajdował się Reichstag. „Gdyby nie było tu walk - napisał - dystans ten można by pokonać w kilka minut, ale teraz wydawało się to niemożliwe. Cały plac pokrywały kratery po wybuchach pocisków, zapory przeciwczołgowe z szyn kolejowych i zasieki z drutu kolczastego”. Niemcy przygotowali wokół Reichstagu cały system umocnień. Najbardziej zdumiewający z nich kanał z wodą - przechodził przez sam środek Königsplatz. Kiedyś znajdował się tam tunel, który zapadł się po bombardowaniach i wypełnił wodą przenikającą ze Sprewy. Został wykopany w czasie prac przygotowawczych do budowy hali ludowej - Volkshalle, projektu Alberta Speera głównego obiektu nazistowskiej stolicy Niemiec. W tym zniszczonym krajobrazie, „jak z Hieronima Boscha”, ktoś postawił na kamieniach głowy kariatyd ze zniszczonej fasady Reichstagu. Po śniadaniu „wszyscy zaczęli sprawdzać swoją broń i zapasowe magazynki”. O 6.00 rano do ataku ruszyła pierwsza kompania. Żołnierze „przebiegli zaledwie 50 metrów, gdy huragan ognia zatrzymał natarcie”. Potem ruszyły dwa bataliony, ale i one poniosły bardzo ciężkie straty. Szczególnie silny ogień był prowadzony z budynku opery, na zachodniej stronie Königsplatz oraz z samego Reichstagu. Atakujący znaleźli się w krzyżowym ogniu obrońców. Podciągnięto kolejną dywizję, ale najpierw trzeba było się zająć budynkami na nadbrzeżu. Pojawiło się też więcej czołgów i dział samobieżnych, które przejechały rankiem przez most Moltkego i teraz miały wspierać piechotę na Königsplatz. Dym i pył zasłoniły niebo. Dzięki wsparciu ciężkiej artylerii i czołgów bataliony 150 Dywizji Piechoty dotarły do kanału z wodą około godziny 11.00. Następny szturm rozpoczęto dwie godziny później, ale żołnierze znowu zalegli pod ogniem niemieckich armat przeciwlotniczych prowadzących ogień z bunkra w ZOO, jakieś 2 kilometry od Königsplatz. Teraz trzeba było czekać aż zapadną ciemności. Przez całe popołudnie 171 Dywizja Piechoty posuwała się do przodu przez dzielnicę dyplomatyczną na północnej stronie Königsplatz. Na pierwszą linię przez cały czas podciągano coraz to nowe czołgi i działa samobieżne. Ogień na Reichstag otworzyło około 90 dział, w tym haubice 152- i 203milimetrowe oraz wyrzutnie katiusz. Budynek niemieckiego parlamentu przetrwał jednak i tę nawałę. Zbudowano go 50 lat wcześniej, jeszcze za czasów II Rzeszy.
Innym ważnym budynkiem, mocno ostrzeliwanym przez radziecką artylerię, było Ministerstwo Lotnictwa Göringa na Wilhelmstrasse. Również i jego żelbetowa konstrukcja dobrze zniosła ostrzał artyleryjski. Dzięki solidnej budowie i położeniu blisko Kancelarii Rzeszy stał się miejscem zbiórki dla umundurowanych funkcjonariuszy partii nazistowskiej, którzy chcieli wziąć udział w tej wielkiej bitwie. W tłumie zauważyć można było wiele różnych mundurów - i Luftwaffe, i WaffenSS, pojawił się nawet oficer Volkssturmu w mundurze z czasów kajzera, wyglądający „jakby uciekł z gabinetu figur woskowych”. W dzielnicy rządowej znajdowało się około 10 000 ludzi, gdyż wszystkie jednostki wycofywały się w tym właśnie kierunku. Dotarła tu również duża część narodowych oddziałów SS złożonych z ochotników. Droga na zachód była już odcięta. 8 Armia Gwardii w południowej części Tiergarten i 3 Armia Uderzeniowa na północy zostały zatrzymane tylko dzięki ostrzałowi prowadzonemu z bunkra artylerii przeciwlotniczej w ZOO. Idące za tymi armiami, z południa - korpusy frontu Koniewa i z północy - 2 Armia Pancerna Gwardii frontu Żukowa, zajęły już większą część Charlottenburga. Dalej na zachód oddziały Hitlerjugend wciąż utrzymywały odcinki Heerstrasse i most Pichelsdorf na Haweli. Broniły również mostu do Spandau, 2 kilometry na północ.
Żołnierze francuskich oddziałów SS na Wilhelmstrasse byli już tak głodni, że gdy w ten zimny i deszczowy poranek ktoś przyprowadził przestraszonego czerwonoarmistę, przede wszystkim przeszukano jego chlebak. Jeniec przez cały czas powtarzał, że nie jest Rosjaninem tylko Ukraińcem i że nazajutrz rano rozpocznie się następny szturm. Batalion „Charlemagne” liczył teraz tylko 30 żołnierzy i zużył większość Panzerfaustów z magazynów Kancelarii Rzeszy. Ostatnich kilka Tygrysów z batalionu SS „Hermann von Salza” skierowano do Tiergarten, gdzie miały stawić czoła radzieckim czołgom wspierającym piechotę 3 Armii Uderzeniowej i 8 Armii Gwardii.
W bunkrze dzień śmierci Führera zaczął się „jak wiele przed nim. Wciąż wchodzili i wychodzili jacyś oficerowie”. Atmosfera była jednak bardzo napięta i pełna emocji. Hitler obawiając się, że trucizna może nie zadziałać, dzień wcześniej nakazał sprawdzenie ampułek z cyjankiem otrzymanych od doktora Stumpfeggera. Oczywistym kandydatem do tej próby był owczarek niemiecki, suka o imieniu Blondi. Jego pasja do tych psów rozpoczęła się w 1921 roku, gdy dostał owczarka niemieckiego. Nie miał wtedy nawet wystarczająco dużo miejsca, aby trzymać psa u siebie i musiał ulokować go gdzie indziej. Zwierzę jednak uciekło i powróciło do niego. Ten przypadek przyczynił się, jak się wydaje, do powstania u Hitlera obsesji na punkcie bezwarunkowej lojalności. Ale absolutne oddanie Blondi swojemu panu nie wystarczyło, by ją i jej czworo szczeniąt ocalić. Zabrano wszystkie zwierzęta do ogrodu Kancelarii Rzeszy i otruto. Dzieci Goebbelsa bawiły się ze szczeniętami jeszcze kilka chwil przedtem. Oprócz zdrady Himmlera, Hitlera najbardziej pochłaniało to, by nie wpadł żywy w ręce Rosjan. Dotarły do niego wieści o aresztowaniu i egzekucji Mussoliniego i jego kochanki Klary Petacci oraz o brutalnym potraktowaniu ich ciał, powieszonych głową w dół w Mediolanie. Przygotowano dla Hitlera transkrypcję dziennika radiowego, napisaną specjalnie większymi czcionkami, aby nie musiał wkładać okularów. Prawdopodobnie to sam Führer podkreślił ołówkiem na dokumencie słowa „które powieszono głową w dół”. Chciał, aby jego zwłoki zostały spalone i nie były wystawione na pokaz gdzieś w Moskwie. Ale rozważał jeszcze inne sprawy. Co prawda, Ewa Braun była gotowa popełnić z nim razem samobójstwo, ale gdyby nie wyraziła takiej ochoty, nie chciał pozostawić jej żywej, by przesłuchiwali ją wrogowie. Śmierć była nieodłączną klauzulą małżeńskiego kontraktu. W nocy do bunkra dotarła informacja od feldmarszałka Keitla, że nie należy oczekiwać żadnej odsieczy. Tego samego ranka SS-Brigadeführer Mohnke po intensywnym ostrzale dzielnicy rządowej ostrzegł Führera, że walki mogą potrwać nie dłużej jak dwa dni. Generał Weidling, który przybył nieco później, oceniał nawet, że opór ustanie jeszcze tej nocy, głównie ze względu na brak amunicji. Zwrócił się o zezwolenie na przedarcie się poza Berlin. Hitler nie udzielił mu jednak od razu odpowiedzi. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy u Hitlera był Weidling, Ewa zabrała Traudl Junge do swojego pokoju. Tam podarowała jej futrzaną czapkę ze srebrnego lisa. Wiedziała, że i tak już jej nigdy nie włoży. Traudl Junge zastanawiała się wtedy, o czym Hitler i jego świeżo zaślubiona żona rozmawiają, gdy są sami. Na pewno nie o sprawach, o których zwykle rozmawiają nowożeńcy. Junge zastanawiała się również, jak ma uciekać z centrum Berlina w tej czapce ze srebrnego lisa na głowie (Hitler dopiero w ostatnich latach dawał Ewie Braun kosztowniejsze prezenty. W 1937 roku na Boże Narodzenie otrzymała od Hitlera „książkę o egipskich grobowcach”). Generał Weidling powrócił do Bendlerblock. Takie wyprawy pod ostrzałem, biegiem między ruinami, były wyczerpujące dla mężczyzny w jego wieku, już przecież po pięćdziesiątce. O godzinie 1.00 po południu, mniej więcej w godzinę po jego powrocie, z Kancelarii Rzeszy dotarł do jego kwatery SS-Sturmführer z kilkoma żołnierzami. Przekazał list w dużej kopercie z faszystowskim orłem i swastyką oraz złotymi literami „Der Führer”. Hitler informował Weidlinga, że nie ma absolutnie mowy o jakiejkolwiek kapitulacji. Przedarcie się z miasta jest możliwe tylko pod warunkiem, jeżeli żołnierze dołączą do walczących jeszcze oddziałów. „Gdy nie uda się ich odnaleźć, należy kontynuować walkę w lasach” - pewnie tych, po których Hitler nie chciał „się
wałęsać”. Weidlingowi dało to nowy impuls do działania. Jednym z wozów rozpoznawczych Dywizji „Nordland” wyruszono w objazd do wszystkich pozycji w celu powiadomienia dowódców o przygotowaniu do ataku. Miał zostać skierowany na zachód przez Charlottenburg i rozpocząć się o 10.00 wieczorem. Tuż przed obiadem Hitler wezwał swojego osobistego adiutanta, SS-Sturmbannführera Otto Günschego, i przekazał mu szczegółowe instrukcje, jak ma postąpić z ciałem jego i żony. (Szczegółowe śledztwo prowadzone przez Smiersz w pierwszych dniach maja stwierdziło, że 29 kwietnia osobisty szofer Hitlera, Erich Kempka, otrzymał polecenie, aby przynieść z garaży Kancelarii Rzeszy kanistry z benzyną). Potem Hitler zjadł obiad razem ze swoją dietetyczką, Constanze Manzialy, i sekretarkami, Traudl Junge i Gerdą Christian. Ewa, która rzekomo straciła apetyt, nie jadła tym razem z nimi. Chociaż Hitler wydawał się spokojny, rozmowa zupełnie się nie kleiła. Zaraz po obiedzie dołączył do żony w jej sypialni. Po pewnym czasie oboje pojawili się w poczekalni, gdzie Günsche zebrał już wszystkich z najbliższego otoczenia Hitlera - Goebbelsa, Bormanna, generałów Krebsa i Burgdorfa oraz dwie sekretarki Führera, aby Führer mógł się z nimi pożegnać. Magda Goebbels, bardzo już rozkojarzona i zdenerwowana, pozostała w pokoju, który wcześniej zajmował doktor Moreli. Hitler miał na sobie swój zwykły ubiór, „czarne spodnie i szarozieloną wojskową marynarkę”, białą koszulę i krawat, co odróżniało go od innych przywódców partii nazistowskiej. Ewa Hitler ubrała ciemną sukienkę „z różowymi kwiatami z przodu”. Hitler każdemu uścisnął rękę i wrócił do siebie. Opróżniono najniższy poziom bunkra, ale z góry, z kantyny Kancelarii Rzeszy, dochodziły odgłosy zabawy. Rochus Misch, telefonista z SS, otrzymał polecenie, aby zadzwonić tam i nakazać spokój. Nikt jednak nie odbierał telefonu. Wysłano więc jednego ze strażników, aby uciszył towarzystwo. Günsche i dwóch jeszcze esesmanów stanęło w korytarzu, aby chronić prywatność Hitlera w ostatnich chwilach jego życia. Wtedy pojawiła się Magda Goebbels, błagając, by pozwolono jej zobaczyć się z Führerem. Odepchnęła Günschego, ale Hitler nie chciał już z nią rozmawiać. Wróciła do pokoju, szlochając. Wydaje się, że nikt nie słyszał samobójczego strzału, jaki oddał do siebie Hitler. Zaraz po godzinie 3.15 jego kamerdyner, Heinz Linge, z Günschem, Goebbelsem, Bormannem i Axmannem, który również dotarł do bunkra, weszli do saloniku Hitlera. Inni próbowali coś zobaczyć ponad ich ramionami, zanim zamknięto drzwi. Günsche i Linge wynieśli ciało Hitlera zawinięte w wojskowy koc na korytarz i potem po schodach do ogrodu Kancelarii Rzeszy. W czasie tej wędrówki na górę Lingemu udało się zdjąć swojemu panu zegarek, ale musiał się go pozbyć, zanim trafił do radzieckiej niewoli. Potem wyniesiono ciało Ewy Hitler. Jej wargi były pomarszczone, pewnie od trucizny. Położono ją koło Hitlera, niedaleko od wyjścia z bunkra. Zwłoki oblano benzyną z przyniesionych kanistrów. Za esesmanami podążyli Bormann, Goebbels, Krebs i Burgdorf. Gdy ciała zaczęły płonąć, podnieśli ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. Jeden ze strażników z SS, który najwyraźniej brał udział w przyjęciu w kantynie, oglądał tę scenę zza bocznych drzwi. Zbiegł po schodach w dół bunkra. „Palą wodza! - zawołał do Rochusa Mischa - Nie chcesz pójść i popatrzeć?”.
Pododdział Smiersza z 3 Armii Uderzeniowej dzień wcześniej otrzymał rozkazy, aby ruszyć w kierunku dzielnicy rządowej. Funkcjonariusze Smiersza szybko domyślili się, że celem jest Kancelaria Rzeszy. Jelena Rżewska, tłumaczka oddziału, zapisała później: „Informacje, które dostarczył wywiad, były skąpe, sprzeczne i mało wiarygodne”. Kompania rozpoznawcza otrzymała zadanie pochwycenia Hitlera żywego, ale nikt nie wiedział na pewno, czy jest wciąż w Berlinie. Przesłuchano jednego z jeńców. Był to piętnastoletni chłopiec z Hitlerjugend, z „przekrwionymi oczami i popękanymi ustami”. Strzelał do radzieckich żołnierzy, a już chwilę później „siedział, patrząc bezrozumnym wzrokiem dookoła, niczego z tego, co się działo, pewnie nie rozumiejąc. Zwykły chłopiec”. Więcej szczęścia Smiersz miał pod wieczór 29 kwietnia. Przez linie radzieckie próbowała przedostać się do swojej matki jedna z pielęgniarek. Dzień wcześniej była jeszcze z
rannymi w bunkrze Kancelarii Rzeszy. Słyszała, że jest tam „w podziemiach” również Hitler. Rżewska opisuje, jak jechali jeepem przez kolejne barykady, które zostały dopiero co zburzone, przez rowy i zapory przeciwczołgowe, częściowo wypełnione gruzem i pustymi kanistrami, zrzucanymi przez idące wciąż do przodu radzieckie czołgi. „Gdy zbliżaliśmy się do centrum miasta, powietrze robiło się coraz gęstsze. Każdy, kto był wtedy w Berlinie, pamięta to ostre, cierpkie, pełne dymu powietrze, ciemności spowodowane dymem i pyłem z rozbitych cegieł i wszechobecny kurz między zębami”. Funkcjonariusze Smiersza szybko porzucili swój pojazd z powodu artyleryjskiego ostrzału i gruzu blokującego przejazd przez ulice. Plan miasta nie na wiele się przydał. Tablice informacyjne zostały zniszczone w czasie ostrzału i musieli pytać Niemców o drogę. Spotykali co krok łącznościowców, którzy czołgali się przez dziury w murach, ciągnąc kable telefoniczne, oraz wozy konne, które wiozły racje i furaż na pierwszą linię, a z powrotem zabierały rannych. Nad głowami powiewały z okien prześcieradła i poszewki, na znak poddania się. Gdy ostrzał stawał się intensywny, poruszali się pod ziemią piwnicami. Jedna z niemieckich kobiet zapytała tłumaczkę: „Kiedy skończy się ten koszmar?”. Na ulicy napotkała potem „starszą kobietę, bez żadnego nakrycia głowy, z białą opaską na ramieniu, która próbowała przeprowadzić przez ulicę małego chłopca i dziewczynkę. Oboje mieli starannie uczesane włosy i na ramionach białe opaski. Gdy przechodzili, kobieta zaczęła krzyczeć, nie dbając nawet o to, czy ktokolwiek ją zrozumie: «To sieroty. Nasz dom został zbombardowany. Zabieram je gdzie indziej. To sieroty»“. Sześcioro dzieci Goebbelsa nie miało zostać sierotami. Ich rodzice zamierzali zabrać je ze sobą w podróż bez powrotu, wysłać tam jeszcze przed sobą. Wydawało się, że dzieciom Goebbelsa spodobało się nawet życie w bunkrze. Chłopiec, Helmuth, oznajmiał o każdym wybuchu, jakby to była jakaś gra. „Wujek Adolf rozpieszczał je kanapkami i ciastkami, które podawano na stoliku do herbaty, na wykrochmalonym obrusie z monogramem. Dzieci mogły nawet korzystać z jego osobistej łazienki, jedynej w bunkrze. Rodzice podjęli już jednak decyzję o ich losie. Wieczorem 27 kwietnia Magda Goebbels zaczepiła w korytarzu nowo przybyłego do bunkra lekarza SS, Helmutha Kunza. Kunz opowiadał później przesłuchującym go żołnierzom radzieckim: „Powiedziała mi, że musi porozmawiać ze mną o czymś straszliwie ważnym. Dodała, że sytuacja jest taka, że najprawdopodobniej ona i ja będziemy musieli zabić jej dzieci. Zgodziłem się”. Tego popołudnia 30 kwietnia, dzieciom nie mówiono nic o tym, co się dzieje, ale i tak musiały zdać sobie sprawę z grozy sytuacji, patrząc na stan, w jakim znajdowała się ich matka. Wśród tych złowróżbnych wydarzeń nikt już nawet nie pamiętał, że nie dostały obiadu. Przypomniała sobie o tym dopiero Traudl Junge. W czasie, gdy ciała Hitlera i jego żony płonęły w ogrodzie na górze, nastrój wewnątrz bunkra jakby nieco zelżał. Wielu zaczęło pić na umór. Bormann myślał teraz tylko o władzy i następnym rządzie nazistowskim. Wysłał depeszę do wielkiego admirała Dönitza do jego kwatery w Plon na wybrzeżu Bałtyku, w pobliżu Kilonii. Informował, że Führer wyznaczył na swojego następcę właśnie jego, a nie marszałka Rzeszy Göringa. „Upoważnienie pisemne jest już w drodze. Proszę o podjęcie wszelkich działań, stosownie do sytuacji”. Nie napisał, że Hitler nie żyje, sądząc prawdopodobnie, że bez Hitlera nie można mówić o jakichkolwiek podstawach władzy. Co najgorsze, z Dönitzem w Plon był Himmler i Dönitz wcale nie aresztował go za zdradę. Jeżeli Bormann miał dołączyć do nowych władz Rzeszy i podjąć działania przeciwko Himmlerowi, musiał wydostać się z Berlina. Goebbels, Krebs i Burgdorf zamierzali pozostać i popełnić samobójstwo.
Wśród tych, którzy zamierzali mimo wszystko przeżyć, byli żołnierze 9 Armii Bussego, usiłujący przedrzeć się na zachód przez lasy leżące na południe od Berlina. Przez linie wojsk frontu Koniewa przebiło się w sumie około 25 000 żołnierzy i kilka tysięcy cywilów. Jak ścigane zwierzęta uciekali, dopóki wystarczało im sił. Niektóre z tych grup dotarły już do Kummersdorf, podczas gdy inne wciąż próbowały przedrzeć się do celu. Dzień wcześniej, w czasie jednej z prób przebicia się przez linie radzieckie, grupa
składająca się z kilku czołgów i cywilów została rozproszona przez ogień radzieckiej artylerii, gdy miała atakować pozycje radzieckie, znajdujące się przed nimi. Radziecki 530 pułk artylerii przeciwpancernej otrzymał wtedy zadanie utrzymania skrzyżowania dróg pod Kummersdorf. Nie miał jednak żadnego wsparcia ze strony jednostek piechoty. Gdy Niemcy zaatakowali, sytuacja stała się krytyczna. „Obsługi dział musiały często sięgać po pistolety maszynowe i granaty ręczne, aby odeprzeć kolejne niemieckie ataki”, stwierdzał późniejszy meldunek. W tym samym dokumencie znalazło się przesadzone stwierdzenie, że wróg stracił w tym starciu „około 1800 zabitych, 10 czołgów i 7 wozów kołowo-gąsienicowych”. Kapral z Dywizji „Kurmark” obserwował jak ostatnie trzy Królewskie tygrysy zostały porzucone przez załogi i wysadzone w powietrze, gdy zabrakło paliwa. Teraz nawet oficerowie z dowództwa 9 Armii maszerowali pieszo, ponieważ i oni zostali zmuszeni do porzucenia swoich Kilbelwagenów. Wyglądali dziwnie w spodniach z szerokimi czerwonymi lampasami, w stalowych hełmach, z karabinami. Według kaprala, rozglądali się nerwowo wokoło, niezwyczajni do marszu i walki w takich warunkach. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowiły jednak ataki radzieckiego lotnictwa i pociski artyleryjskie wybuchające w koronach drzew. „Dotarliśmy do przecinki, gdzie stał czołg. Na jego pancerzu znajdowało się mnóstwo rannych żołnierzy. Odwróciliśmy się z niesmakiem, by nie widzieć, jak żołnierze walczą między sobą o miejsce. Było to smutne, przerażające i pełne niewysłowionego ludzkiego cierpienia”. Najsilniejsi wspinali się jak najwyżej, spychając na boki słabszych i poważnie rannych, z których wielu miało niezabandażowane kikuty odstrzelonych lub urwanych przez wybuch kończyn. Inną oznaką postępującego rozkładu było zachowanie się żołnierzy. Mieli nerwy napięte do ostatnich granic i czasami wystarczał błahy powód, by z całą siłą wybuchały podejrzenia i uprzedzenia. Wieczorem doszło do sprzeczki między dwoma żołnierzami o kierunek dalszego marszu. Jeden złapał drugiego, który się z nim nie zgadzał, rzucił na drzewo i wykrzyczał prosto w twarz: „Ty zdrajco! Chcesz poprowadzić nas prosto w ręce Rosjan. Jesteś z tej bandy «Wolne Niemcy»!”. Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, wyciągnął pistolet i strzelił mu w głowę.
W centrum Berlina trwało dalej w piwnicach i schronach klaustrofobiczne życie. Wszelkie struktury i urzędy przestały już działać, ludzie próbowali się uspokoić przez wprowadzenie pewnego porządku, procedur i zasad. W jednej z piwnic budynku, położonego niedaleko dzielnicy rządowej, żona krawca zawsze o tej samej godzinie rozkładała na kolanach serwetkę, kroiła chleb na małe kawałki i smarowała dżemem. Potem rozdzielała kanapki między swojego męża, córkę i kalekiego syna. Wielu ludzi znajdowało się na progu załamania nerwowego. Jedna z kobiet z małym synem nie mogła przestać mówić o swoim mężu, strażaku, który został wysłany razem z innymi na front. Nie widziała go od dwóch lat. Radziła sobie z całą tą sytuacją przez przygotowywanie listy rzeczy, które mąż będzie musiał zrobić, gdy tylko wróci do domu -wymienić klamkę, zamek do okna. Teraz ich dom spłonął do fundamentów. „Chłopiec robił co chwila jakieś grymasy, jakby nie mógł znieść po raz setny opowieści matki” - zanotowała Rżewska, która zdążała ze swoimi towarzyszami broni w kierunku Kancelarii Rzeszy. Wszyscy obawiali się odwetu. Kobiety, które miały okazję pobiec na górę do swoich mieszkań, darły i paliły portrety Hitlera i wszystko, co mogło wskazywać na ich poparcie dla hitlerowskiego reżimu. Niszczyły nawet fotografie mężów, braci i narzeczonych w mundurach Wehrmachtu.
Tylko niewielu ludzi zdawało sobie sprawę z tego, co naprawdę się dzieje w Berlinie oraz poza nim. Tego samego dnia oddziały 2 Frontu Białoruskiego Rokossowskiego wyzwoliły obóz koncentracyjny w Ravensbrück, na północ od Berlina. Zachodni alianci przekonali się również, że ofensywa Rokossowskiego przez Meklemburgię nasunęła Kremlowi pomysł zdobycia Danii. Brytyjczycy zareagowali szybko, ruszając w kierunku Hamburga oraz wybrzeża Bałtyku i Kilonii. Również 30 kwietnia prezydent Truman poinformował generała Marshalla, że Brytyjczycy
nalegają, aby 3 Armia Pattona została skierowana do wyzwolenia Pragi, zanim dotrze tam Armia Czerwona. „Widzę tu nie tylko problemy logistyczne, taktyczne i strategiczne - powiedział Marshall Eisenhowerowi - nie chciałbym ryzykować życia amerykańskich żołnierzy dla celów czysto politycznych”. Amerykańscy przywódcy wciąż nie rozumieli lub nie starali się zrozumieć, że armia niemiecka chce poddać się aliantom zachodnim, stawiając zacięty opór Rosjanom. Franz von Papen, który pomógł Hitlerowi dojść do władzy w 1933 roku, mówił przesłuchującym go w trzecim tygodniu kwietnia Amerykanom, że Niemcy obawiają się popędzenia wszystkich mężczyzn w niewolę do Związku Radzieckiego. Podejrzewano nawet, że w Jałcie „osiągnięto tajne porozumienie, że Rosjanie otrzymają potrzebną im siłę roboczą”.
SS-Sturmführer, ten sam, który przyniósł rano wiadomość od Hitlera, powrócił o godzinie 6.00 po południu na stanowisko dowodzenia generała Weidlinga w podziemiach Bendlerblock. Weidling ze swoim sztabem kończyli właśnie przygotowanie planów przedarcia się przez pozycje radzieckie, co zostało wcześniej zatwierdzone przez Hitlera. Esesman przyniósł ze sobą rozkaz, że Weidling ma natychmiast zameldować się w Kancelarii Rzeszy. Gdy Weidling dotarł do bunkra Hitlera, spotkał tam Goebbelsa, Bormanna i Krebsa. Zaprowadzono go do pokoju Hitlera, gdzie małżonkowie popełnili samobójstwo i powiedziano mu, że ich ciała zostały spalone i pochowane w kraterze po wybuchu pocisku w ogrodzie. Musiał przysiąc, że nie zdradzi nikomu tej tajemnicy. Jedyną osobą z zewnątrz, która miała zostać poinformowana o tym fakcie, był Stalin. Jeszcze tej nocy zamierzano podjąć próbę doprowadzenia do rozejmu i generał Krebs miał poinformować o sytuacji miarodajnego radzieckiego dowódcę, który powinien przekazać to Kremlowi. Oszołomiony Weidling zadzwonił do pułkownika Refiora w Bendlerblock. Nie mówiąc, co się stało, wezwał natychmiast kilku oficerów swojego sztabu, w tym szefa sztabu pułkownika von Dufvinga.
Ciężka artyleria ani na chwilę nie przerywała ostrzału Reichstagu, który znajdował się mniej niż kilometr na północ od Kancelarii Rzeszy. Kapitana Nieustrojewa, dowódcę jednego z batalionów szturmujących niemiecki parlament, otoczyli jego sierżanci, z których każdy chciał, by to jego pluton dostąpił jako pierwszy zaszczytu wejścia na teren Reichstagu. Każdy z nich marzył o zatknięciu na budynku czerwonego sztandaru 3 Armii Uderzeniowej i związanej z tym wiecznej sławie. Jedna grupa, która chciała zatknąć sztandar na Reichstagu, składała się tylko z członków Komsomołu. Inna z kolei, wybrana przez Wydział Polityczny, składała się z Gruzinów, co miało być „specjalnym prezentem dla Stalina”. Z góry wyłączono Czeczenów, Kałmuków i Tatarów Krymskich, ponieważ nie mogli występować o przyznanie tytułu Bohatera Związku Radzieckiego jako członkowie narodowości skazanych na przesiedlenie i wygnanie. Dowódca dywizji, generał Szatiłow - jego przedwczesny optymizm wprowadził w błąd dowództwo frontu, które wysłało depeszę do Moskwy, że Reichstag został wzięty - teraz nakazał swoim żołnierzom zatknięcie sztandaru na budynku za wszelką cenę. O 6.00 wieczorem, kiedy było już ciemno, głównie z powodu gęstego dymu, do szturmu ruszyły trzy pułki piechoty, wspierane przez czołgi. Żołnierze zobaczyli, że drzwi i okna zostały zablokowane lub zamurowane. Potrzebowali ciężkich dział szturmowych. W końcu udało im się przedostać do głównego hallu gmachu. Niemcy strzelali do nich z Panzerfaustów i rzucali granaty z kamiennych balkonów na górze. Jeden ze szturmujących żołnierzy, porucznik Bielajew, pamięta do tej pory krew tryskającą na kamienne kolumny. Straty były ogromne, ale czerwonoarmiści, ostrzeliwując się zza balustrad, powoli przedzierali się w górę szerokimi schodami. Część garnizonu Reichstagu, który składał się głównie z marynarzy, żołnierzy SS i członków Hitlerjugend wycofała się do piwnic. Reszta prowadziła walkę z pozycji na górze i wzdłuż korytarzy. W wielu pokojach pożar spowodował wybuchy składowanych tam
Panzerfaustów i granatów ręcznych i wkrótce wielkie sale Reichstagu wypełniły się dymem. To było jak jakiś mecz rugby. W czasie, gdy reszta zwarła się w walce, dwóch żołnierzy ze sztandarem próbowało przedostać się na dach. Udało się im nawet dostać na drugie piętro, tam jednak znaleźli się pod silnym ogniem karabinu maszynowego. Według oficerów pułku druga próba o godzinie 10.50 w nocy była już udana i czerwony sztandar zaczął powiewać nad kopułą Reichstagu. Ta wersja wydarzeń musi być jednak traktowana z dużym dystansem, ponieważ radziecka propaganda za wszelką cenę chciała ogłosić zdobycie Reichstagu właśnie 1 maja. Niezależnie od tego, kiedy dokładnie „zatknięto czerwony sztandar zwycięstwa”, co było tylko wydarzeniem propagandowym, przez całą noc trwały zaciekłe walki o budynek. Czerwonoarmiści próbowali przedrzeć się coraz wyżej i wyżej. Z piwnic wciąż kontratakowali Niemcy. W czasie walk o Reichstag porucznik Kłoczkow zobaczył grupę żołnierzy, którzy przykucnęli wkoło, jakby znaleźli na podłodze coś ciekawego. Nagle wszyscy odskoczyli i Kłoczkow zobaczył, że była to dziura w podłodze. Żołnierze po prostu rzucili granaty na głowy niczego nie spodziewających się Niemców piętro niżej.
W centrum Berlina tej nocy płomienie z bombardowanych budynków kładły dziwne cienie i roztaczały czerwoną poświatę na pogrążonych w ciemności ulicach. W powietrzu znajdowała się taka ilość sadzy i kurzu, że trudno było oddychać. Od czasu do czasu rozbrzmiewał huk walących się murów. Niesamowity efekt potęgowały strumienie światła z reflektorów nieustannie przeszukujące niebo, na którym nie było już żadnych samolotów Luftwaffe. Grupa wyczerpanych żołnierzy Waffen-SS szukała schronienia w piwnicach hotelu Continental. Znajdowało się tam już pełno kobiet i dzieci, które z niepokojem patrzyły na zmęczonych walką żołnierzy. Podszedł do nich dyrektor hotelu i zapytał, czy nie mogliby udać się do schronu przy Jakobstrasse. Ochotnicy z SS, którzy dla tych ludzi poświęcali życie, obrócili się na pięcie i wyszli. Poczuli, że potraktowano ich jak pariasów; nie byli już dzielnymi obrońcami miasta, teraz stwarzali tylko zagrożenie. W szpitalach, w tym w wojskowym lazarecie, pielęgniarki natychmiast zabierały żołnierzom broń, aby Rosjanie nie rozstrzelali rannych. Były dowódca Dywizji „Nordland”, SS-Brigadeführer Ziegler, który był razem z Mohnkem w Kancelarii Rzeszy, nagle zjawił się w Ministerstwie Lotnictwa na Wilhelmstrasse. Jemu nie trzeba było mówić, jak beznadziejna jest sytuacja. Ale wtedy właśnie, ku zaskoczeniu wszystkich, przybył pluton 20 żołnierzy Waffen-SS, dowodzonych przez Belga. Śmiali się i głośno rozmawiali, „jakby właśnie wygrali wojnę” - napisał później jeden z obecnych tam żołnierzy. Wrócili właśnie z wyprawy w rejon Anhalter Bahnhof i twierdzili, że okolice dworca stały się „cmentarzyskiem czołgów”. Wśród tej skazanej na zagładę grupy zagranicznych ochotników w ostatnim bastionie niemieckiego nacjonalizmu powstał bardzo szczególny rodzaj braterstwa broni. W pododdziale Dywizji „Nordland” walczącym w Ministerstwie Lotnictwa znajdowali się nie tylko Skandynawowie, ale także trzech Łotyszy i „naszych dwóch Iwanów”, bez wątpienia Hiwi, którym zezwolono na bezpośredni udział w walkach.
W Bendlerblock pułkownik Refior otrzymał telefon z Kancelarii Rzeszy. Miał wysłać wiadomości do dowództwa Armii Czerwonej w Berlinie, informujące, że generał Krebs chce ustalić czas i miejsce negocjacji. Cały ten proces ustalania zasad przerwania ognia w sektorze 8 Armii Gwardii trwał od 10.00 wieczorem do wczesnych godzin rannych następnego dnia, 1 maja. Generał Czujkow wydał odpowiednie rozkazy dotyczące bezpiecznego doprowadzenia generała Krebsa do jego kwatery, która znajdowała się w podmiejskim domu na Schulenburgring, na zachodniej stronie lotniska Tempelhof. Czujkow podejmował w tym czasie pisarza Wsiewołoda Wiszniewskiego, poetę Dołmatowskiego i kompozytora Błantera, którzy zostali wysłani do Berlina, aby stworzyć hymn zwycięstwa. Generał Krebs z pułkownikiem von Dufvingiem i SS-Obersturmführerem Neilandisem, Łotyszem,
który miał być tłumaczem Dufvinga, ruszył w kierunku linii frontu około godziny 10.00 wieczorem. Sam Krebs, chociaż zwolennik stawiania oporu do samego końca, od kilku dni przypominał sobie swój rosyjski. Parlamentariusze niemieccy zostali doprowadzeni do kwatery Czujkowa około 4.00 nad ranem. Błanter, jedyny z obecnych bez munduru, został wyproszony z pokoju. Wiszniewski i Dołmatowski, korespondenci wojenni, mieli udawać oficerów sztabowych. - To, co zamierzam teraz powiedzieć - zaczął Krebs - jest rzeczą całkowicie poufną. Jest pan pierwszym cudzoziemcem, który się dowie, że 30 kwietnia Adolf Hitler popełnił samobójstwo. - Wiemy o tym - skłamał Czujkow, aby wytrącić swojego rozmówcę z równowagi. Krebs odczytał polityczny testament Hitlera i oświadczenie Goebbelsa, wzywające do „szukania sposobów zakończenia konfliktu, satysfakcjonujących narody, które najbardziej ucierpiały w tej wojnie”. Wiszniewski, który siedział po prawej stronie Czujkowa, zapisywał cały przebieg tej rozmowy w swoim notatniku. Czujkow zadzwonił następnie do kwatery marszałka Żukowa w Strausbergu i poinformował o ostatnich wydarzeniach. Żuków natychmiast wysłał do niego swojego zastępcę, generała Sokołowskiego. Nie chciał, aby Czujkow, jego główny krytyk i oponent, przyjmował niemiecką kapitulację. Potem zadzwonił do Stalina, który był na swojej daczy. - Stalin dopiero co położył się spać - odpowiedział generał Własik, szef straży Stalina. - Proszę go obudzić. Sprawa jest pilna i nie może czekać do rana. Gdy Stalin kilka minut później podjął słuchawkę, Żuków przekazał mu informację o samobójstwie Hitlera. - Doigrał się, łajdak - skomentował Stalin. - Szkoda, że nie udało się go wziąć żywego. Gdzie są zwłoki Hitlera? - Według informacji Krebsa ciało zostało spalone. - Przekażcie Sokołowskiemu, żadnych rokowań z wyjątkiem bezwarunkowej kapitulacji ani z Krebsem, ani z innymi hitlerowcami nie prowadzić. Jeżeli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, nie dzwońcie do rana, chcę trochę odpocząć. Jutro mamy paradę pierwszomajową. Żuków zupełnie zapomniał, że tego ranka na Placu Czerwonym odbędzie się parada pierwszomajowa. Beria z tej okazji odwołał w stolicy wszelkie ograniczenia. Wyobrażał sobie teraz, jak wojska garnizonu moskiewskiego zajmują pozycje wyjściowe do defilady, a przywódcy radzieccy z trybuny przed Mauzoleum Lenina przyjmują paradę. Za każdym razem, gdy Czujkow, który nie wiedział nic o tym, co się dzieje po stronie niemieckiej, podnosił sprawę kapitulacji, Krebs grał rolę dyplomaty, nie żołnierza. Próbował przekonać swojego rozmówcę, że przede wszystkim rząd Dönitza musi zostać uznany przez Związek Radziecki. Dopiero wtedy Niemcy mogą poddać się Armii Czerwonej i zapobiec temu, by „zdrajca” Himmler osiągnął osobne porozumienie z aliantami zachodnimi. Czujkow ze swoim chłopskim rozsądkiem od razu przejrzał grę Krebsa. Generał Sokołowski, który dołączył do grupy prowadzącej rozmowy z Krebsem, zadzwonił do Żukowa. - Niemcy coś knują - powiedział marszałkowi. - Krebs oświadczył, że nie jest upoważniony do podejmowania decyzji w sprawie bezwarunkowej kapitulacji. Według jego słów może o tym zadecydować nowy rząd z Dönitzem na czele. Krebs prosi o zawieszenie broni... Myślę, że powinniśmy ich posłać do diabła, jeśli natychmiast nie zgodzą się na bezwarunkową kapitulację. - Słusznie, Wasiliju Daniłowiczu - odpowiedział Żuków. - Powiedz mu, że jeśli... nie powiadomią nas o zgodzie Bormanna i Goebbelsa, to wykonamy uderzenie, które na zawsze odbierze im ochotę do stawiania oporu. Po konsultacjach ze Stawką Żuków ustalił ostateczny termin udzielenia odpowiedzi na 10.15 rano [sam Żuków pisze, że na 10.00] tego samego dnia, 1 maja. Żadnej odpowiedzi nie otrzymano. W 25 minut po wygaśnięciu terminu ultimatum 1 Front Białoruski ruszył z „huraganem ognia”, który niszczył to, co pozostało jeszcze ze stolicy Niemiec.
25 Kancelaria Rzeszy i Reichstag Świtem 1 maja w centrum Berlina wyczerpani walkami radzieccy żołnierze spali na chodnikach, oparci o ściany budynków. Rżewska, czekająca ze swoimi współtowarzyszami na zdobycie Kancelarii Rzeszy, zobaczyła żołnierza, który spał w pozycji embrionalnej. Za poduszkę miał tylko kawałek zniszczonych drzwi. Ci, którzy się obudzili, poprawiali owijacze. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że poprzedniego popołudnia Hitler popełnił samobójstwo. Wielu z nich ciągle wołało do przechodzących niemieckich jeńców wojennych: Gitler durak! Samobójcza śmierć Hitlera była przez tę noc pilnie strzeżonym sekretem. O zdarzeniu poinformowano zaledwie garstkę wyższych dowódców. SS-Brigadeführer Mohnke wziął Krukenberga na stronę i zawiadomił go o śmierci Führera, używając pompatycznej nazistowskiej retoryki: „Płonąca kometa zgasła”. Oficerowie oczekiwali informacji o ewentualnych negocjacjach, ale nagle rano rozpoczął się kolejny szturm. Generałowi Krebsowi nie udało się osiągnąć porozumienia w sprawie przerwania ognia. Radzieccy dowódcy żądali bezwarunkowej kapitulacji, a Goebbels stanowczo się temu sprzeciwił. Na wpół zburzone budynki niszczyły teraz całkowicie salwy katiusz oraz ciężkiej artylerii. Mohnke tego samego ranka powiedział Krukenbergowi o swoich obawach: radzieckie oddziały mogą przemieścić się tunelami kolejki U-Bahn i pojawić się na tyłach obrońców Kancelarii Rzeszy. Krukenberg pisał później: „Wysłałem w pierwszej kolejności grupę saperów z Dywizji „Nordland” przez tunele U-Bahn w kierunku Potsdamerplatz”. Nie podał szczegółów ani czasu podjęcia tych działań, ale był to prawdopodobnie ten rozkaz, który doprowadził do jednej z najbardziej kontrowersyjnych akcji w całej bitwie o Berlin: wysadzenia tunelu kolejki S-Bahn pod Kanałem Landwehry w pobliżu Trebbinerstrasse. Saperzy SS najprawdopodobniej umieścili ładunki wybuchowe na stropie tunelu w kształcie dużego koła, aby wyrwać jak największą bryłę. To zresztą jedyna metoda wysadzania, którą można było wykorzystać do zniszczenia ścian ze zbrojonego betonu przy niezbyt dużej ilości materiałów wybuchowych. Podawano różny czas tego wydarzenia, po pierwsze, z braku zegarków, po drugie, z powodu ciemności panujących w bunkrach i tunelach. Najbardziej wiarygodne relacje mówią o eksplozji we wczesnych godzinach rannych 2 maja. Sugeruje to albo odpalenie z dużym opóźnieniem ładunków założonych przez saperów Dywizji „Nordland”, albo pojawienie się poważnych trudności przy realizacji tego zadania. Wybuch doprowadził do zalania 25 kilometrów tuneli. Różne są oceny liczby ofiar tej akcji: „od około 50 do 15 000”. Wielu Berlińczyków było też przekonanych, że później nowe radzieckie władze pogrzebały ciała ofiar w niewielkiej wnęce w pobliżu Anhalter Bahnhof pod stertą gruzów. Bardziej ostrożne oceny mówią jedynie o 100 zabitych. Chociaż w tunelach znajdowało się bardzo wielu cywilów i „pociągów szpitalnych”, woda podnosiła się wolno i rozlewała się we wszystkich kierunkach, tak że większość ludzi zdołano ewakuować. Jest rzeczą naturalną, że część opowieści było wyolbrzymionych. Niektóre relacje mówią o wyczerpanych i rannych żołnierzach, których zabierała napływająca woda. Mówią tez o tych, którzy zginęli, szukając w podziemiach pocieszenia w butelce. Nie można wykluczyć i takich przypadków, ale trudno uwierzyć w wysoką liczbę ofiar. W większości miejsc woda miała tylko półtora metra głębokości i było wystarczająco dużo czasu, by ewakuować „pociągi szpitalne” z okolic stacji U-Bahn Stadtmitte. Jest bardziej prawdopodobne, ze część ciał wydobytych z tuneli to umieszczone tam zwłoki żołnierzy i cywilów, którzy zmarli z ran w punktach opatrunkowych. Były wśród nich ciała żołnierzy SS. Około 50 pochowano na cmentarzu żydowskim przy Gross Hamburgerstrasse.
W Reichstagu wciąż trwały zaciekłe walki i nie wydawało się możliwe jego opanowanie przed północą 1 maja. Jeden z radzieckich żołnierzy, który próbował odrzucić niemiecki granat ręczny, źle wycelował i trafił w nadproże drzwi. Granat odbił się i eksplodował tuż przy jego nodze, urywając mu stopę. Żołnierze po obu stronach, piekielnie zmęczeni i spragnieni, wciąż walczyli dalej, dusząc się od dymu i pyłu. Radzieckim oficerom przychodził na myśl pożar Reichstagu z 1933 roku, który pomógł Hitlerowi rozprawić się z Komunistyczną Partią Niemiec. Walki trwały do późnego popołudnia. Niemcy w piwnicach budynku zaczęli krzyczeć, że chcą rozmawiać z jakimś wyższym oficerem. Kapitan Nieustrojew powiedział porucznikowi Bieriestowi, by udawał pułkownika. Narzucił mu na ramiona baranicę, aby ukryć oznaki stopnia, i wysłał go do prowadzenia negocjacji. Wkrótce z podziemi zaczęli wyłaniać się pierwsi Niemcy, brudni, nieogoleni, w poszarpanych mundurach, z rozbieganymi nerwowo oczami i „uśmiechem jak posłuszne psy”. Broń złożyło około 300 żołnierzy i oficerów. W walkach zginęło około 200. W punkcie opatrunkowym zorganizowanym w piwnicach Reichstagu znajdowało się kolejnych 500 ludzi. Wielu z nich zostało rannych jeszcze przed szturmem na Reichstag.
Trudniejszym obiektem do zdobycia okazał się bunkier artylerii przeciwlotniczej w ZOO, w południowo-zachodniej części dzielnicy Tiergarten. Chociaż jego ściany mogły wytrzymać nawet bezpośrednie trafienie pociskiem z 203-milimetrowej haubicy, warunki w środku, gdzie przebywało kilka tysięcy cywilów, stały się nie do zniesienia. W części szpitalnej bunkra, zresztą dosyć dobrze wyposażonej, znajdowało się ponad tysiąc rannych i chorych. 1 Armia Pancerna Gwardii Katukowa i 8 Armia Gwardii Czujkowa atakowały Tiergarten z południa przez Kanał Landwehry. Zadanie zdobycia stanowisk artylerii przeciwlotniczej w ZOO powierzono dwóm pułkom z 79 Dywizji Piechoty Gwardii. 30 kwietnia zdecydowano się wysłać jeńców z ultimatum napisanym ołówkiem na kawałku papieru: „Proponujemy poddanie się bez walki. Gwarantujemy, ze żaden z żołnierzy, w tym z SS i SA, nie będzie rozstrzelany”. 1 maja jeden z jeńców powrócił z odpowiedzią: „Waszą wiadomość otrzymaliśmy o godzinie 11.00 wieczorem. Skapitulujemy [dzisiaj] o północy. Haller, dowódca garnizonu”. Haller nie był w rzeczywistości dowódcą garnizonu, a z odpowiedzią zwlekano, aby przygotować się do próby wyrwania się z miasta.
Inną z twierdz oblężonych przez wojska radzieckie była cytadela w Spandau, na północnozachodnim krańcu Berlina. Pod względem architektonicznym budowla ta wyglądała o wiele lepiej niż betonowe straszydło w ZOO. Spandau zostało zbudowane z cegieł w 1630 roku na wyspie u zbiegu Haweli i Sprewy. W czasie wojny cytadela służyła jako siedziba wojskowych laboratoriów obrony przeciwgazowej, chociaż w rzeczywistości była to tylko przykrywka. Radziecka 47 Armia dotarła na przedpola cytadeli 30 kwietnia. Forteca dzięki swojej artylerii mogła kontrolować oba pobliskie mosty na Haweli. Dowódca armii, generał Pierchorowicz, mając nadzieję na uniknięcie bezpośredniego szturmu, wysłał na pierwszą linię VII Oddział swojego sztabu pod dowództwem majora Griszyna, aby „zmiękczyć” przeciwnika. Wozy nadawały z głośników przez cały czas propagandowe audycje. Niemcy odpowiadali ogniem z dział. Następnego dnia, 1 maja, Pierchorowicz nakazał majorowi Griszynowi przekazanie do twierdzy propozycji poddania się. Griszyn zebrał swoich oficerów: „Zadanie to jest bardzo niebezpieczne. Nie będę nikomu rozkazywał. Czekam na ochotników”. Zgłosili się wszyscy oficerowie, siedmiu. Griszyn powiedział Konradowi Wolfowi, przyszłemu znanemu enerdowskiemu producentowi filmowemu i bratu Markusa Wolfa, że nie może iść. W cytadeli znajdowali się oficerowie SS i gdyby tylko pojawił się cień podejrzenia, ze jest Niemcem w radzieckim mundurze, zastrzeliliby go na miejscu. Zamiast niego Griszyn wybrał Władimira Galia, najbliższego przyjaciela Wolfa. Obaj ruszyli w chwilę potem w kierunku murów cytadeli. Powoli zbliżali się do barykady zbudowanej na spalonym Tygrysie przed ceglanym mostem przez fosę. Niemcy, widząc nadchodzących parlamentariuszy, zrzucili drabinkę sznurową z kamiennego balkonu znajdującego się kilkanaście
metrów nad głównym wejściem. Griszyn i Gali wspięli się po drabince, która cały czas niebezpiecznie chwiała się na boki. Dotarli do balkonu i pełni obaw weszli do nieoświetlonego pokoju. W środku znajdowała się grupa oficerów Wehrmachtu i SS. Dowódcą obrony cytadeli był pułkownik Jung, jego zastępcą podpułkownik Koch. Jung w okularach z metalowymi oprawkami na pokrytej zmarszczkami twarzy, z krótkimi szpakowatymi włosami oraz za luźnym kołnierzem munduru, nie wyglądał na zawodowego wojskowego. Ani Griszyn, ani Gali nie zdawali sobie wtedy jeszcze sprawy z jego rzeczywistej pozycji. Rozpoczęły się negocjacje. Ze strony rosyjskiej prowadził je prawie przez cały czas Gali, filolog żydowski, ponieważ Griszyn mówił po niemiecku bardzo słabo. Koch tłumaczył radzieckim oficerom - Hitler wydał rozkaz, że każdy oficer niemiecki, który podejmie działania mające na celu poddanie się, zostanie rozstrzelany na miejscu. Żołnierze 47 Armii nie wiedzieli jeszcze, że Hitler nie żyje. Gali wyczuwał, ze nerwy oficerów SS były tak bardzo napięte, iż w każdej chwili mogli zastrzelić każdego, niezależnie od późniejszych konsekwencji. Powiedział Niemcom o niemal całkowitym zajęciu Berlina przez wojska radzieckie i spotkaniu Armii Czerwonej z Amerykanami pod Torgau nad Łabą. Przekonywał, że dalszy opór oznacza tylko bezsensowne narażanie życia. Jeżeli się poddadzą, przekonywał Gali, nie będzie żadnych egzekucji, wydana zostanie żywność oraz udzielona pomoc medyczna rannym. Dał też wyraźnie do zrozumienia, że jeżeli odmówią, Armia Czerwona weźmie cytadelę szturmem. „Jesteśmy żołnierzami i wiemy, że w tym szturmie zostanie przelane mnóstwo krwi. Jeżeli zginie wielu naszych żołnierzy, nie ręczę za postawę pozostałych. Jeżeli się nie poddacie, będziecie również odpowiedzialni za śmierć cywilów znajdujących się w cytadeli. Niemcy straciły juz w tej wojnie tyle krwi, ze teraz dla ich przyszłości ważne jest każde oszczędzone życie”. Oficerowie SS patrzyli na Galia z ogromną nienawiścią. Atmosfera była tak napięta, ze wystarczyłaby „najmniejsza iskierka”, aby doprowadzić do wybuchu. Zgodnie z poleceniami Griszyna przekazał Niemcom, że mają czas na podjęcie decyzji do godziny 3.00. W grobowej ciszy dwaj radzieccy oficerowie odwrócili się i ruszyli w kierunku okna. Gdy schodzili po sznurowej drabince, drżeli z napięcia. Gali nie mógł wyzbyć się obaw, że zaraz jakiś oficer SS odetnie drabinkę. Po zejściu na ziemię ruszyli przez otwarty teren. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do linii drzew, gdzie czekali na nich towarzysze broni. Próbowali iść spokojnie i zdecydowanie. Gdy już znaleźli się między drzewami, podbiegli do nich koledzy. Od razu wyjaśnili, że nie przynoszą żadnej odpowiedzi. Teraz można było już tylko czekać. Obecność w cytadeli oficerów SS i rozkaz Hitlera o rozstrzelaniu oficerów podejmujących negocjacje z wrogiem nie wróżyły niczego dobrego. W dowództwie 47 Armii generał Pierchorowicz zadał im podobne pytanie: - Czy Niemcy się poddadzą? - Nie wiadomo. Zgodnie z poleceniem przekazaliśmy im termin na podjęcie decyzji do godziny 3.00 po południu. Jeżeli się zgodzą na kapitulację, wyślą parlamentariuszy. - No dobrze, towarzyszu Gali, ale na wszelki wypadek, gdyby się zdecydowali poddać, proszę pozostać w okopach i być gotowym do podjęcia rozmów. Napięcie narastało. Zbliżała się już godzina 3.00. Zaczęto nawet nerwowo opowiadać dowcipy o niemieckiej punktualności. Wtedy jeden z żołnierzy zawołał: - Towarzyszu kapitanie! Proszę spojrzeć! Nadchodzą, nadchodzą! Na balkonie pokazały się dwie sylwetki w mundurach, które przygotowywały się do zejścia po sznurowej drabince. Garnizon twierdzy zdecydował się więc poddać. Gali mówił sam do siebie, ze teraz powinien zachowywać się tak, jakby przyjmowanie kapitulacji było dla niego chlebem powszednim. Gdy pojawili się niemieccy emisariusze, porucznicy Ebbinghaus i Brettschneider, rosyjscy oficerowie i żołnierze wylegli z okopów spoza drzew i poklepywali ich po plecach, gratulując. Porucznicy powiedzieli Gallowi, że zgodzono się na przedstawione wcześniej warunki, ale muszą one zostać spisane. Z triumfem poprowadzono ich do dowództwa 47 Armii, gdzie stało mnóstwo butelek pozostałych po świętowaniu 1 maja. Na podłodze, na posłaniu przygotowanym z materacy, spał jeden z oficerów z dowództwa Armii. Zbudzono go natychmiast. Zobaczył Niemców i kazał
żołnierzom przygotować dla nich jakiś posiłek. Pojawił się także major Griszyn. Przekazano mu, że Niemcy nalegają na spisanie warunków kapitulacji. „Typowo niemieckie”, wymamrotał. Po uzgodnieniu i spisaniu dokumentu radzieccy oficerowie przynieśli butelkę koniaku. Rosjanie wychylili swoje kieliszki od razu. Gdy zobaczyli, że porucznik Brettschneider ledwie upił alkoholu, roześmiali się tylko i uzupełnili kieliszki. Wykrzykiwali: Wojna kaputt! Świętowanie przerwało przybycie pułkownika ze sztabu 1 Frontu Białoruskiego. Szybko przedstawiono mu sytuację. Potem pułkownik obrócił się do porucznika Ebbinghausa i zapytał, jak długo cytadela mogłaby utrzymać się, gdyby Armia Czerwona rozpoczęła intensywny ostrzał artyleryjski i szturm na twierdzę. Ebbinghaus odpowiedział zdecydowanie, że „co najmniej tydzień”. Radziecki pułkownik spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Wojna już się skończyła - powiedział major Griszyn. - Pana oficerska służba dla kraju też. Na stole leżało pudełko cygar Ritmeester. Porucznik Ebbinghaus poczęstował się jednym. W dwie godziny później Griszyn i Gali weszli znowu do twierdzy, tym razem już głównym wejściem. Radzieccy żołnierze zbierali w stosy broń oddaną przez Niemców i ustawiali ich w kolumny na zewnątrz cytadeli. Gdy obaj obserwowali, co się dzieje, podeszli do nich Jung i Koch. „Chcielibyśmy powiedzieć panom do widzenia - powiedział Koch pięknym rosyjskim. Widząc zaskoczenie na twarzach radzieckich oficerów, dodał: - Tak, mówię po rosyjsku. Jako dziecko mieszkałem w Sankt Petersburgu”. Gali zdał sobie nagle sprawę, że Koch rozumiał każde ich słowo wypowiedziane w czasie negocjacji. Z ulgą jednak przypomniał sobie, że nie powiedział nic niewłaściwego, a i Griszyn także nie wtrącił zdania w rodzaju: „Obiecaj im, co chcą, a później i tak sobie z nimi poradzimy”. Na dziedzińcu Gali i Griszyn obserwowali bladych i drżących ze strachu cywilów, którzy wyłaniali się z piwnic. Generał Pierchorowicz powiedział Gallowi, aby im przekazał, że mogą iść do domu. Podeszła do nich kobieta z dzieckiem na ręku, w „turbanie”, który był wtedy popularnym nakryciem głowy z powodu braku możliwości normalnego umycia włosów. Dziękowała za to, że namówili oficerów do poddania cytadeli, co pozwoliło uniknąć rozlewu krwi. Rozpłakała się i odeszła z innymi. Już później się okazało, że pułkownik Jung i podpułkownik Koch to w rzeczywistości profesor dr Gerhard Jung i dr Edgar Koch, wybitni naukowcy prowadzący prace nad bojowym zastosowaniem sarinu i tabunu. Heeresgasschutzlaboratorium w Spandau nie zajmowało się, jak wskazywałaby nazwa, obroną przeciwchemiczną, ale „prowadzeniem badań nad zastosowaniem bojowych środków trujących”. Rosyjski podpułkownik z 47 Armii natychmiast zdał sobie sprawę ze znaczenia Spandau i poinformował o swoim odkryciu generała kierującego komisją ekspertów Armii Czerwonej można ich było rozpoznać po naszywce na rękawach z kołem zębatym i kluczem. Generał nie mógł się doczekać, by następnego dnia przesłuchać obydwóch niemieckich naukowców, ale o odkryciu w jakiś sposób dowiedziało się NKWD. 1 maja wieczorem jego funkcjonariusze pojawili się, aby zabrać Kocha i Junga. Wojskowym dopiero w połowie czerwca udało się ustalić miejsce ich przetrzymywania i wyciągnąć z rąk NKWD. W sierpniu niemieckich naukowców przewieziono samolotem do Moskwy. Dwaj inni naukowcy, dr Stuhldreer i dr Schulte-Overberg, byli trzymani pod strażą w Spandau, gdzie mieli „kontynuować prace”. Stuhldreer, który specjalizował się w wykorzystaniu bojowych środków trujących przeciwko siłom pancernym, przeprowadzał testy na starym poligonie artyleryjskim w Kummersdorf, który teraz był punktem koncentracji sił niemieckiej 9 Armii. Obaj naukowcy nie przyznawali się do prac nad tabunem i sarinem. Ponieważ wszystko zostało zniszczone, gdy Armia Czerwona zbliżała się do Berlina, radzieccy eksperci nie mogli im niczego udowodnić i nie wiedzieli, o co pytać. Latem Stuhldreer i Schulte-Overberg zostali przetransportowani drogą lotniczą do Związku Radzieckiego. Tam dołączyli do Junga i Kocha w specjalnym obozie w Krasnogorsku. Grupa pod kierownictwem profesora Junga odmówiła współpracy z władzami radzieckimi. Wszyscy twierdzili, ze są tylko jeńcami wojennymi. Skontaktowano ich z innymi niemieckimi naukowcami,
którzy podjęli współpracę z Rosjanami, by przekonać do zmiany stanowiska, ale i to nie pomogło. Nie byli w jakiś specjalny sposób prześladowani, ale powrócili do Niemiec dopiero z ostatnimi grupami jeńców, w styczniu 1954 roku.
Na południe od Berlina resztki 9 Armii ostatkiem sił próbowały przedrzeć się przez pozycje oddziałów frontu Koniewa. 12 Armii udało się utrzymać rejon Beelitz na tyle długo, aby pozostawić otwartą drogę ku Łabie i stworzyć możliwość ewakuacji dla ponad 20 000 ludzi z tak zwanej Grupy „Sprewa”, walczącej w okolicach Poczdamu. Nacisk wroga wzrastał jednak z godziny na godzinę. Tego ranka Beelitz zostało ostrzelane przez działa samobieżne skierowane tu z Poczdamu. Coraz bardziej dotkliwe stawały się także ataki samolotów szturmowych. Radziecki pułk piechoty zajął wioskę Elsholz, 6 kilometrów na południe od Beelitz. Był to ważny punkt na drodze wyczerpanych marszem niemieckich oddziałów. Na szczęście nagłe pojawienie się czterech Panter z Dywizji „Kurmark” zmusiło Rosjan do odwrotu. Faktycznie jednak czołgi te miały już puste zbiorniki i załogi musiały je porzucić, ale droga na zachód pozostała wolna. Wielu maruderów było tak zmęczonych i głodnych, że nie mieli siły iść dalej. Ludność cywilna podzieliła się żywnością i zajęła się rannymi, których umieszczono w budynku lokalnej szkoły, gdzie zaopiekował się nimi lekarz z Berlina i pielęgniarka. Tylko jedna z jednostek SS była w stanie przejść przez wioskę, nie zatrzymując się na postój. W lasach wciąż trwały zacięte walki. Oddziały frontu Koniewa tropiły i likwidowały kolejne grupy niemieckich żołnierzy. Rankiem, 1 maja, w lasy wysłano jedną z brygad 4 Armii Pancernej Gwardii „aby zlikwidować dużą grupę niemieckich żołnierzy”. Meldunek sporządzony po akcji mówił o tym, że T-34 natknęły się na niemieckie czołgi i inne pojazdy opancerzone. „Radziecki dowódca natychmiast przystąpił do działania - zapisano w meldunku - w ciągu dwóch godzin przeciwnik stracił 13 transporterów opancerzonych, 3 działa szturmowe, 3 czołgi i 15 samochodów ciężarowych”. Trudno jednak uwierzyć, by aż tyle pojazdów znalazło się wtedy w jednej grupie, i do tego wszystkie sprawne. Oddziały radzieckie atakowały również samo Beelitz. Dwunastoosobowa grupa żołnierzy niemieckich, z Tygrysem i działem szturmowym, dostała się pod ogień broni strzeleckiej na południe od Beelitz, w czasie gdy przekraczali pola szparagów. Żołnierze chcieli przede wszystkim dotrzeć do lasów i przejść rzekę Bieplitz. Zaraz za nią była droga, która prowadziła do Brück i dalej na zachód. Oficerowie sztabu 12 Armii generała Wencka zebrali wszystkie pojazdy i samochody ciężarowe, jakie tylko udało się znaleźć, aby zapewnić transport masie wymęczonego wojska. Rozstawiono też kuchnie polowe, które miały zapewnić ciepły posiłek 25 000 żołnierzy oraz tysiącom cywilów. „Gdy żołnierze dotarli wreszcie do nas, po prostu opadli już całkowicie z sił” - opowiadał później pułkownik Reichhelm, szef sztabu Wencka. Czasami trzeba było uciec się do przymusu fizycznego, bo inaczej nie weszliby nawet na ciężarówki i padliby z wyczerpania tam, gdzie stali. To było naprawdę straszne”. Zawsze tęgi generał Busse zmienił się nie do poznania. „Doszedł do kresu wytrzymałości”. Wielu z tych, którzy doświadczyli horroru w kotle pod Halbe, nie mogło się przez wiele następnych lat wyzbyć nienawiści. Winili za to, co przeszli, wyższych oficerów, którzy kontynuowali walki za wszelką cenę, kiedy wojna była już przegrana. „Trudno nawet dzisiaj powiedzieć - pisał później jeden z ocalałych z podberlińskich lasów - czy to była kwestia posłuszeństwa i podporządkowania się rozkazom, czy zwykłego tchórzostwa i obaw co do wzięcia na siebie odpowiedzialności. Korpus oficerski popierający wciąż Hitlera pozostawił gorzkie wspomnienie. Oficerowie próbowali przede wszystkim ratować własną skórę, wydając żołnierzy, ludność cywilną i dzieci na pastwę losu”. Ta diatryba, chociaż zawiera wiele prawdy, poszła chyba za daleko, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę wysiłki, jakie podjęła 12 Armia, by ratować żołnierzy i ludność cywilną. Nawet w 9 Armii nie wszystko było tak czarne, jak przedstawiali niektórzy. Jeden z żołnierzy wspominał, jak tego samego dnia major Otto Christer hrabia von Albedyll, który widział porażkę swojej armii i zniszczenie rodzinnej posiadłości w pobliżu Reitwein Spur, został zabity, próbując przyjść z
pomocą ciężko rannemu żołnierzowi. „Ukochany dowódca” został pochowany przez swoich żołnierzy przy drodze do Elsholz. Sam pułkownik Reichhelm ostro potępiał przypadki opuszczenia żołnierzy przez ich dowódców, jak to zrobił generał Holste, dowódca XLI Korpusu się on w dowództwie 12 Armii między Genthin i Tangermünde o 2.00 w nocy. - Co pan tu robi, generale? - zapytał go zaskoczony Reichhelm. - Dlaczego nie jest pan ze swoimi żołnierzami? - Nie mam już żadnego wojska - odpowiedział Holste. Faktycznie jednak Holste opuścił swoich żołnierzy. Zabrał za to ze sobą żonę, dwa samochody i dwa najlepsze konie. Reichhelm chciał natychmiast skontaktować się z generałem Wenckiem, żądając, aby aresztowano Holstego. Ale Wenck był zbyt zmęczony, by rozmawiać. Reichhelm wrócił: - Może pan opuścić Hitlera, bo to przestępca - powiedział Holstemu - ale nie można tak zostawiać swoich żołnierzy. Holste zignorował go i ruszył za Łabę.
Tego popołudnia z Kancelarii Rzeszy przyszedł rozkaz, aby ostatniego Tygrysa wspierającego żołnierzy Dywizji „Nordland” wycofać „do wyłącznej dyspozycji generała Mohnkego”. Nie podano żadnych wyjaśnień. Najprawdopodobniej nie powiadomiono wtedy Goebbelsa, który kategorycznie odrzucał jakąkolwiek możliwość kapitulacji, bowiem Bormann i Mohnke planują ucieczkę z Berlina. Ci, którzy wcześniej nakazywali natychmiastową egzekucję każdego, kto nie walczy do końca, przynieśli teraz do bunkra ubrania cywilne. Kolejne bombardowania sprawiły, że łączność z pododdziałami Krukenberga rwała się coraz bardziej. Ranny Fenet i jego Francuzi wciąż bronili budynku Gestapo na Prinz-Albrechtstrasse. Pułk „Danmark” walczył kilkaset metrów na wschód, wokół stacji kolejki U-Bahn Kochstrasse przy Friedrichstrasse, podczas gdy pułk „Norge” bronił Leipzigerstrasse i Splittermarkt. Goebbels zdając sobie sprawę z tego, że koniec jest już blisko, wezwał Kunza, lekarza SS, który zgodził się pomóc pozbawić życia jego dzieci. Goebbels był w bunkrze Führera i rozmawiał właśnie z Naumannem, sekretarzem stanu w Ministerstwie Propagandy. Kunz czekał około dziesięciu minut, aż skończą. Potem Goebbels i Naumann wyszli, pozostawiając Kunza z Magdą Goebbels. Powiedziała lekarzowi, że śmierć Hitlera oznacza koniec wszystkiego również dla nich. Broniące się jeszcze w centrum wojska miały tej samej nocy próbować wyrwać się z okrążenia. Nie było już innego wyjścia, jak tylko śmierć całej rodziny. Kunz twierdził później, że próbował przekonać żonę ministra, aby wysłała dzieci do szpitala i oddała pod opiekę Czerwonego Krzyża, ale stanowczo odmówiła. Wspominał później: „Rozmawialiśmy około dwudziestu minut, gdy wrócił Goebbels i powiedział mi «Doktorze, będę panu bardzo wdzięczny, jeżeli pomoże pan mojej żonie uśmiercić nasze dzieci»“. Kunz raz jeszcze nalegał na ich uratowanie. - To niemożliwe - odparł minister Rzeszy - to przecież dzieci Goebbelsa. Potem wyszedł. Kunz pozostał w pokoju z Magdą Goebbels, która próbowała zachować spokój. Po ponad godzinie wrócił Goebbels. - Rosjanie mogą pojawić się tu w każdej chwili i pokrzyżować nasze plany, powiedziała do niego żona. - Dlatego powinniśmy się pospieszyć i zrobić to, co zrobić musimy. Magda Goebbels zaprowadziła Kunza do sypialni. Wzięła strzykawkę z morfiną z półki. Potem oboje poszli do pokoju dzieci. Pięć dziewczynek i chłopiec byli już w koszulach nocnych, ale jeszcze nie spali. - Nie bójcie się dzieci - powiedziała im matka. - Doktor da wam szczepionkę, którą teraz dostają wszystkie dzieci i żołnierze. Potem wyszła z pokoju. Kunz został i wstrzykiwał kolejno dzieciom morfinę. Przesłuchującym go później funkcjonariuszom Smiersza opowiadał: „Wyszedłem z pokoju i powiedziałem Frau Goebbels, że trzeba poczekać około dziesięciu minut, aż dzieci zasną. Spojrzałem na zegar i zobaczyłem, że była za dwadzieścia minut dziewiąta”.
Kunz twierdził, że nie mógł się przemóc, aby podać truciznę śpiącym dzieciom. Magda Goebbels kazała mu więc odnaleźć Stumpfeggera, osobistego lekarza Hitlera. Razem z Stumpfeggerem otwierała usta śpiących dzieci, wkładała ampułkę z trucizną między zęby i ściskała szczęki. Znalezione później ciało najstarszej córki, Helgi, miało na policzkach siniaki, co sugerować może, że morfina nie zadziałała i być może dziewczynka walczyła z dorosłymi, którzy próbowali ją zmusić do otwarcia ust. Po uśmierceniu dzieci Stumpfegger odszedł, a Kunz zszedł do pokoju ministra Rzeszy z Magdą Goebbels. Goebbels nerwowo chodził po pokoju. - Z dziećmi wszystko skończone - powiedziała - teraz pomyślmy o sobie. - Trzeba się spieszyć. Zostało nam już mało czasu - odparł Goebbels. Magda Goebbels zabrała złotą odznakę partyjną, którą dał jej Hitler 27 kwietnia na znak podziwu, oraz złotą papierośnicę z napisem „Adolf Hitler, 29 maja 1934”. Potem z mężem wyszła do ogrodu. Towarzyszył im adiutant Goebbelsa, Günther Schwägermann. Zabrali ze sobą dwa pistolety typu Walther. Joseph i Magda Goebbelsowie stanęli obok siebie w miejscu znajdującym się kilka metrów od tego, gdzie spalono oraz pochowano ciała Hitlera i Ewy Braun. Oboje przegryźli szklane ampułki z cyjankiem potasu i albo w tym samym momencie strzelili do siebie z pistoletów, albo to Schwägermann zastrzelił ich zaraz potem, wymierzając coup de grace. Niektórzy historycy uważają, ze we wszystkich tych przypadkach wykorzystywano kwas pruski, ale radziecki raport z sekcji zwłok Ewy Braun i Adolfa Hitlera podaje, ze. „W jamie ustnej znaleziono pozostałości szklanych ampułek, które zawierały cyjanek. Były identyczne jak te, które znaleziono w ustach Goebbelsa i jego żony”. Oba pistolety pozostały przy ciałach, które Schwägermann, jak obiecał, oblał benzyną z kanistrów. Potem podpalił ostatni stos pogrzebowy III Rzeszy.
O 9.30 wieczorem spiker rozgłośni w Hamburgu zapowiedział, że nadane zostanie bardzo ważne dla narodu niemieckiego oświadczenie. Przez cały czas emitowano muzykę pogrzebową Wagnera i VII Symfonię Brucknera, aby przygotować słuchaczy do tej chwili. Wielki admirał Dönitz oznajmił, że Hitler zginął, walcząc „na czele swoich wojsk”, i ogłosił przejęcie władzy. Ale w Berlinie tego komunikatu z powodu braku prądu wysłuchało tylko niewielu mieszkańców. Bormann w tym czasie wyraźnie się niecierpliwił, czekając na zakończenie dramatu rodziny Goebbelsów. Weidling zamierzał poddać się o północy, a próba przedarcia się na północ przez Sprewę miała rozpocząć się godzinę wcześniej. Całej załodze bunkra Hitlera, w tym Traudl Junge, Gerdzie Christian i Constanze Manzialy, nakazano przygotować się do wyruszenia. Nie widać już było Krebsa i Burgdorfa, którzy postanowili popełnić samobójstwo. Krukenberg, wezwany wcześniej przez Mohnkego, spotkał tu Artura Axmanna i Zieglera, poprzedniego dowódcę Dywizji „Nordland”. Mohnke zapytał Krukenberga, czy jako wyższy oficer chce dowodzić obroną centrum miasta. Dodał, że generał Weidling wydał rozkaz podjęcia próby przedarcia się z Berlina w kierunku północno-zachodnim przez pierścień radzieckiego okrążenia i że decyzja o zawieszeniu broni wejdzie w życie o północy. Krukenberg zgodził się przyłączyć. Wyszedł z Zieglerem, aby przygotować pozostające jeszcze w ich dyspozycji oddziały. Wysłał jednocześnie jednego ze swoich adiutantów z wiadomością, aby podległe mu pododdziały się wycofały. Informacje te nie dotarły do grupy dowodzonej przez kapitana Feneta, która broniła siedziby Gestapo na Prinz-Albrechtstrasse. Najprawdopodobniej adiutant Krukenberga, który miał przekazać tę wiadomość, zginął, zanim zdołał tam dotrzeć. W bunkrze panował ogromny chaos. Bormann i Mohnke próbowali zorganizować ludzi w grupy. W rezultacie opuszczono bunkier o 11.00 wieczorem, dwie godziny później niż planowano. Pierwsza grupa dowodzona przez Mohnkego ruszyła przez piwnice Kancelarii Rzeszy, potem skomplikowaną trasą do stacji Friedrichstrasse. Kolejne grupy wychodziły w ustalonych wcześniej odstępach. Najtrudniejszą część trasy stanowił obszar na północ od stacji, gdzie musieli przekroczyć Sprewę. Płomienie palących się budynków oświetlały cały teren. Pierwsza grupa z
Kancelarii Rzeszy z Mohnkem i sekretarkami Hitlera nie zdecydowała się przejść przez most Weidendammer. 300 metrów dalej znajdowała się metalowa kładka, którą skierowali się na szpital Charite. Tygrys z Dywizji „Nordland” i działo samobieżne miały utorować drogę przez most Weidendammer. Wieści o próbie przedarcia się przez linie radzieckie szybko się rozeszły i zebrało się wiele setek żołnierzy SS, Wehrmachtu i cywilów. Takiej koncentracji nie mogli nie zauważyć Rosjanie. Pierwszy atak z Tygrysem na czele ruszył zaraz po północy. Chociaż czołgowi udało się pokonać barykady na północnej stronie mostu, cała grupa znalazła się pod ciężkim ogniem na Ziegelstrasse. Pocisk przeciwpancerny trafił czołg. W wybuchu zginęło wielu żołnierzy i cywilów. Axmann został ranny, wciąż jednak próbował iść dalej. Bormanna i doktora Stumpfeggera podmuch wybuchu przewrócił na ziemię, lecz obaj po chwili podnieśli się i kontynuowali wyprawę. Bormann niósł ze sobą ostatnią kopię testamentu Hitlera, która miała zabezpieczyć jego pozycję w rządzie Dónitza, gdy dotrze już do Szlezwika-Holsztynu. Kolejny atak na most nastąpił zaraz potem. Wykorzystano w nim samobieżny zestaw przeciwlotniczy z poczwórnie sprzężonymi działkami kalibru 20 mm i pojazd kołowo-gąsienicowy. I ta próba okazała się nieudana. Do trzeciej doszło około 1.00 w nocy, czwartej - w godzinę później. Bormann, Stumpfegger, Schwägermann i Axmann trzymali się wciąż razem. Maszerowali wzdłuż linii kolejowej prowadzącej do stacji Lehrterstrasse. Tarn rozdzielili się. Bormann i Stumpfegger skręcili w kierunku północno-wschodnim na Stettiner Bahnhof. Axmann ruszył w drugą stronę, ale natknął się na radzieckie patrole. Zawrócił i poszedł za Bormannem. Wkrótce natknął się na dwa ciała. Zidentyfikował je jako ciała Bormanna i Stumpfeggera. Nie miał jednak czasu, by dochodzić, w jaki sposób zginęli. Tak więc Martin Bormann był jedynym przywódcą hitlerowskich Niemiec, który zginął od kul radzieckiego żołnierza. Inni - Hitler, Goebbels, Himmler i Göring - sami pozbawili się życia. W międzyczasie Krukenberg zebrał już większość swoich żołnierzy. Dołączył do nich Ziegler i grupa z Dywizji „Nordland”. Krukenberg oceniał później, że wśród nich było czterech, może pięciu kawalerów Krzyża Żelaznego. Udało się im szybko przekroczyć Sprewę, dostali się jednak kilkaset metrów przed stacją U-Bahn Gesundbrunnen pod silny ogień wroga. Ziegler, trafiony rykoszetem, został śmiertelnie ranny. Rannych zostało również kilku innych żołnierzy, wśród nich Eugene Vanlot, jeden z najmłodszych kawalerów Krzyża Żelaznego. Zmarł w pobliskiej piwnicy trzy dni później. Siły radzieckie w tym rejonie zostały wzmocnione, Krukenberg i jego towarzysze broni musieli wycofać się drogą, którą przyszli. Na końcu Ziegelstrasse zobaczyli Tygrysa, którego oddali wcześniej Mohnkemu. Nigdzie nie było śladu załogi czołgu. Jeden z oficerów Krukenberga zauważył w pobliżu warsztat stolarski. Znaleziono tam kilka kombinezonów, w które mogli się przebrać. Krukenbergowi udało się przedostać do Dahlem, gdzie ukrywał się ponad tydzień w mieszkaniu przyjaciół. Potem nie miał innego wyjścia, jak się poddać. Gdy Żuków usłyszał od generała Kuzniecowa, dowódcy 3 Armii Uderzeniowej, o niemieckich próbach wyrwania się z Berlina, postawił swoje siły w stan gotowości bojowej. Nurtowały go „najgorsze przypuszczenia”, że prominenci reżimu hitlerowskiego, Hitler, Goebbels i Bormann, mogą próbować ucieczki z miasta. Łatwo można było sobie wyobrazić niezadowolenie Stalina, gdyby rzeczywiście do tego doszło. Radzieccy oficerowie zebrali wszystkich, którzy jeszcze świętowali 1 maja, zakrapiając mocno alkoholem i goniąc za kobietami. Brygady z 2 Armii Pancernej Gwardii ruszyły w pościg. Szybko rozstawiono dodatkowe kordony. Zapobiegło to skutecznie drugiej próbie przebicia się Niemców na północ przez Schönhauserallee, podjętej przez żołnierzy generała majora Bärenfängera z sektora obrony Berlina na wschód od cytadeli. Bärenfänger, zatwardziały nazista, popełnił wraz z młodą żoną na jednej z bocznych ulic samobójstwo. Tuż przed północą, czyli jeszcze przed godziną, w której pułkownik Haller miał poddać bunkier w ZOO, ocalałe czołgi z Dywizji Pancernej „Müncheberg” i 18 Dywizji Grenadierów Pancernych ruszyły z Tiergarten na zachód. Potem skręciły na północny zachód w kierunku Stadionu Olimpijskiego i Spandau. Wśród żołnierzy rozchodziły się różne pogłoski. Jedna z nich mówiła, że
armia Wencka jest w Nauen, w północno-zachodniej części metropolii i czekają tam pociągi szpitalne, aby zabrać rannych do Hamburga. W tym samym kierunku za żołnierzami ruszyli maruderzy i tysiące cywilów, wykorzystując każdy dostępny środek transportu. Grupa około 50 ludzi wyjechała na ciężarówkach z rozgłośni Grossdeutscher Rundfunk. W tej grupie był młodszy brat Himmlera, Ernst, technik pracujący w tej rozgłośni, tak bardzo różny od swojego brata. Charlottenbrücke, most na Haweli prowadzący do starego miasta w Spandau, był wciąż utrzymywany przez oddziały Hitlerjugend. W silnym deszczu i pod ogniem artylerii 47 Armii pojazdy opancerzone ruszyły przez most. A za nimi podążyły tłumy żołnierzy i cywilów. Doszło do prawdziwej jatki. „Krew była dosłownie wszędzie. Ciężarówki wylatywały w powietrze” - wspominał jeden z uciekinierów. Szybko zmieniono sposób działania. Samobieżne zestawy przeciwlotnicze z czterema sprzężonymi działkami 20-milimetrowymi otworzyły ogień na wschodni brzeg rzeki, aby zmusić Rosjan do ukrycia się, i w chwili, gdy trwał ostrzał, kolejna ludzka fala przeszła przez most, by potem szybko ukryć się w ruinach domów po przeciwnej stronie. Ci, co nie nadążali za resztą, wpadali pod ogień radzieckich dział. Przez most przetaczały się kolejne fale uciekinierów, pieszo, na samochodach ciężarowych, w samochodach osobowych i na motocyklach. Jechały po ciałach zmiażdżonych wcześniej przez gąsienice. Zginął też wtedy Ernst Himmler, od kuli albo stratowany przez napierający tłum. Chociaż masakra na moście była przerażająca, Niemcy samą tylko swoją masą zepchnęli wojska radzieckie z brzegu rzeki. Wciąż jednak ogień radzieckich karabinów maszynowych z wieży ratusza w Spandau dziesiątkował niemieckie szeregi. Dwa Tygrysy ostrzelały ratusz, a niewielka grupa z 9 Dywizji Spadochronowej zaatakowała budynek i wieżę. Główne zgrupowanie pojazdami opancerzonymi skierowało się na Staaken. W ciągu kolejnych dwóch dni Niemcy zostali okrążeni; prawie wszyscy zginęli lub trafili do niewoli. Tylko niewielu dotarło do Łaby. Radzieccy oficerowie dokładnie przeszukiwali spalone czołgi, zgodnie z rozkazami dowództwa frontu. Żuków później pisał: „Wśród poległych załóg nie znaleziono żadnego z faszystowskich prowodyrów. Natomiast tego, co pozostało w spalonych czołgach, nie sposób było rozpoznać”. Nikt nie wie, ile w sumie ludzi zginęło w czasie podjętych prób wyrwania się z miasta. Drugiego maja o 1.55 po południu osiemnastoletni spiker Richard Beier nadał ostatni komunikat Grossdeutscher Rundfunk ze studia w bunkrze przy Masurenallee. Przekaźnik w Tegel nie został jeszcze zajęty przez Rosjan. „Hitler nie żyje - ogłosił spiker. - Niech żyje Rzesza!”.
26 Koniec bitwy Zaraz po godzinie 1.00 w nocy 2 maja zbudzono raz jeszcze generała Czujkowa. Jednostki łączności Armii Czerwonej odebrały powtarzające się depesze z niemieckiego LVI Korpusu Pancernego, w których Niemcy zwracali się o przerwanie ognia. Emisariusze mieli pojawić się z białą flagą na moście Potsdamer. Na most dotarł ze strony niemieckiej pułkownik von Dufving, któremu towarzyszyło dwóch majorów. Rozmowy prowadzono z jednym z dowódców Czujkowa. Potem niemieccy oficerowie powrócili do generała Weidlinga. Weidling poddał się ze swoim sztabem o 6.00 rano. Zabrano go do kwatery Czujkowa, gdzie przygotował rozkaz kapitulacji garnizonu Berlina. Tego zimnego poranka ostatni więźniowie, którzy pozostali w celach przy Prinz-Albrechtstrasse, nie wiedzieli jeszcze, czy wyzwoli ich Armia Czerwona, czy też zostaną zamordowani przez swoich dotychczasowych prześladowców. Z masakry, która miała miejsce tydzień wcześniej, z duchownych ocalał tylko pastor Reinecke. Później napisał w liście: „Sadyzmu, którego doświadczyłem przez ostatnie półtora tygodnia, nie da się nawet opisać”. W grupie ocalałych więźniów byli bardzo różni ludzie. Towarzysz niedoli pastora, komunista Franz
Lange, opowiadał później, że chociaż nie miał kontaktu z Kościołem od chwili, gdy skończył szesnaście lat, nigdy nie zapomni, iż to dzięki Reineckemu i jego cichej modlitwie znajdowali w sobie siłę i wytrwałość. Kolejnym był Joseph Wagner, były Gauleiter Śląska, który wpadł w konflikt z reżimem na skutek swojego katolicyzmu. Gestapo aresztowało go po lipcowym zamachu na Hitlera. Pierwszego maja otworzyły się drzwi celi i rozległy się krzyki: Raus! Raus! Strażnicy z SS poprowadzili więźniów schodami w dół. Zabili po drodze jednego z nich, podoficera Wehrmachtu. Pozostałych sześciu zamknęli w jednej z cel, z zapasem żywności i wody, obok kwater strażników. Lange słyszał wyjaśnienia SS-Sturmbannführera, który tłumaczył strażnikom z pokrętną logiką SS: „Oszczędzimy tych tam, aby udowodnić, że nie zastrzeliliśmy żadnych więźniów”. Popołudniem więźniowie słyszeli, jak strażnicy przygotowują się do opuszczenia budynku. Gdy zapadła noc, zostali w nim już tylko oni. Budynek ten Berlińczycy nazywali „domem strachu”, gdy się dowiedziano na mieście, że więźniowie są przykuwani kajdanami do ścian celi, jak w średniowiecznej sali tortur. O świcie 2 maja usłyszeli głosy. Ktoś otworzył judasza w drzwiach ich celi. Jakiś głos zapytał po rosyjsku o klucz. „Nie mamy - odpowiedział Lange, który znał nieco ten język - jesteśmy więźniami”. Żołnierz odszedł i w kilka minut później słychać już było uderzenia siekier. Wkrótce w rozwalonych drzwiach stanął młody uśmiechnięty czerwonoarmista. Langego i jego współtowarzyszy niedoli zabrano do kantyny strażników SS, aby coś zjedli. Tam broń jednego z radzieckich żołnierzy przypadkowo wypaliła, co wcale nie było rzadkim wypadkiem w Armii Czerwonej. U boku pastora Reineckego padł martwy Joseph Wagner. Inni żołnierze Armii Czerwonej nie tracili czasu, rabując i grabiąc, co się dało na wyższych piętrach. Zdarto jedwabne obicia ścian wielkiego pokoju recepcyjnego Himmlera i zapakowano, by wysłać do domu.
W bunkrze Hitlera generałowie Krebs i Burgdorf usiedli rankiem obok siebie. Wyciągnęli pistolety Luger i strzelili sobie w głowy. Rochus Misch, prawdopodobnie ostatni członek SS Leibstandarte opuszczający to miejsce, widział ich bezwładnie leżące ciała. Po wypitej wcześniej butelce koniaku i tak mieli szczęście, że odeszli tak bezboleśnie. Kapitan Schedle, dowódca straży Leibstandarte w Kancelarii Rzeszy, również się zastrzelił. Rana stopy nie pozwoliła mu ruszyć z grupą Bormanna. Gdy Misch opuszczał Kancelarię Rzeszy, pozostali w niej tylko lekarze, pielęgniarki i ranni w piwnicach. Dramatyczne relacje radzieckie o szturmie na Kancelarię Rzeszy powinny być traktowane z dużą rezerwą, ponieważ większość żołnierzy Krukenberga i Mohnkego wyruszyła noc wcześniej. Opisy dotyczące wtaczania haubicy na Wilhelmplatz, by przebić się przez frontowe drzwi oraz „ciężkich walk” w korytarzach i na schodach wyglądają bardzo podobnie do opisów zdobywania Reichstagu. Na dach Kancelarii Rzeszy czerwony sztandar poniosła major Anna Nikulina z Oddziału Politycznego 9 Korpusu Piechoty 5 Armii Uderzeniowej Bierzarina. „Sierżant Gorbaczow i szeregowy Bondariew zamocowali czerwony sztandar nad głównym wejściem do Kancelarii Rzeszy”. Z uciekinierów z bunkra Rzeszy tylko pierwsza grupa, prowadzona przez SS-Brigadeführera Mohnkego, zdołała utrzymać się razem. Był w niej osobisty pilot Hitlera, Hans Baur, szef jego ochrony, Hans Rattenhuber, sekretarki i dietetyczka, Constanze Manzialy. We wczesnych godzinach rannych 2 maja wszyscy musieli się ukryć w piwnicy budynku przy Schönhauserallee, gdy rejon został zajęty przez wojska radzieckie. Stawianie oporu nie miało już żadnego sensu. Mężczyzn aresztowano natychmiast, kobietom zezwolono odejść. Traudl Junge i Gerda Christian były przebrane za mężczyzn, ale piękna, pochodząca z Tyrolu, Constanze Manzialy została natychmiast oddzielona od reszty. Jedna z relacji mówi, że porwał ją jakiś olbrzymi Rosjanin, który zgwałcił ją, a po nim jego kamraci. Nikt nie wie nawet, czy wykorzystała ampułkę z cyjankiem, którą Hitler wręczał ludziom ze swojego otoczenia jako prezenty pożegnalne. W każdym razie nikt później jej nie widział. Zarówno Traudl Junge, jak i
Gerda Christian po wielu przygodach dostały się na drugi brzeg Łaby.
Większość żołnierzy i oficerów postanowiła spędzić tę ostatnią noc w browarach. Kapitan Finkler spotkał swojego dowódcę pułku z 9 Dywizji Spadochronowej w browarze w Prenzlauer Berg, niedaleko zresztą miejsca, gdzie zbierała się grupa Mohnkego. Na pożegnanie obaj oficerowie wypili wino prosto z butelki, bo nie było żadnych szklanek. Tego ranka w browarze Schultheiss młody pomocnik celowniczego artylerii przeciwlotniczej usłyszał strzały. „Chodź tu, na tyły budynku - powiedział do niego jeden ze współtowarzyszy broni - esesmani strzelają sobie w łeb. Musisz to zobaczyć”. Wielu było obcokrajowcami służącymi w Waffen-SS. Nieco później tego samego ranka do radzieckiej niewoli trafił Otto Günsche. Również on, podobnie jak wcześniej Mohnke, Rattenhuber i inni, został natychmiast przekazany Smierszowi na przesłuchanie. Stalin chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, co stało się z Hitlerem i czy jeszcze żyje.
Decyzja podjęta 29 kwietnia, aby wysłać jednostkę Smiersza 3 Armii Uderzeniowej do Kancelarii Rzeszy, która leżała przecież na obszarze działania 5 Armii Uderzeniowej, mogła być podjęta tylko na najwyższym szczeblu. Wydawało się jakby Beria i Abakumow chcieli trzymać Żukowa i władze wojskowe jak najdalej od tej sprawy. Zresztą także rywala Abakumowa, generała Sierowa z NKWD 1 Frontu Białoruskiego. Grupa Smiersza, z własnym pododdziałem łączności, miała prawdopodobnie na nasłuchu częstotliwości 5 Armii Uderzeniowej. Pojawiła się na miejscu natychmiast po tym, gdy napłynął meldunek o zaatakowaniu Kancelarii Rzeszy. Generał Bierzarin obiecał Złotą Gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego temu, kto odkryje ciało Hitlera. Z pewnością żołnierze nie byli wcale zadowoleni, gdy w Kancelarii Rzeszy pojawili się funkcjonariusze Smiersza i nakazali wszystkim opuszczenie tego miejsca. Pozostawiono tylko straże wokół kompleksu, wystawione przez oddziały armii Bierzarina. Na dodatek Smiersz sprowadził na miejsce grupę saperów z 3 Armii Uderzeniowej, która miała sprawdzić pomieszczenia i ogród. Kapitanowi Szocie Sulchaniszwiliemu, który dowodził saperami, niełatwo było się pogodzić z faktem współpracy ze Smierszem: „Moi towarzysze i ja staraliśmy się trzymać od nich jak najdalej. Baliśmy się ich”. Smiersz obawiał się min i wszyscy dokładnie słuchali poleceń saperów, dopóki nie sprawdzono każdego zakątka. Materiały wybuchowe znaleziono tylko w magazynie, gdzie przechowywano Panzerfausty, uzbrojone, w zestawach po trzy. Saperów zdumiał widok magazynów pełnych szampana i „rumianych bochenków chleba zapakowanych w celofan”. Sulchaniszwili, który walczył w Stalingradzie, wspominał w tym momencie zamrożony chleb, którego nie dało się nawet przeciąć siekierą. W ogrodzie natknęli się na dwa mocno zwęglone już ciała, które „skurczyły się i wyglądały jak zabawki”. Po sprawdzeniu Kancelarii Rzeszy natychmiast odesłano saperów. Funkcjonariusze Smiersza rozpoznali głowę zwęglonego ciała z karykatur w radzieckiej prasie. Ich domysły potwierdzał znaleziony ortopedyczny but. Obok Goebbelsa leżała jego żona Magda ze złotą papierośnicą i partyjną odznaką Hitlera. Pracę tego pododdziału Smiersza nadzorował generał porucznik Aleksander Wadis, szef zarządu Smiersza przy 1 Froncie Białoruskim, przede wszystkim zainteresowany wyjaśnieniem losu ciała Hitlera. Naciski z Moskwy były ogromne. Wydana tego ranka „Prawda” ogłosiła, że oświadczenie niemieckie o śmierci Hitlera to tylko jeszcze jeden faszystowski trik. Można przyjąć, że takiego rodzaju komunikat pojawił się w radzieckiej gazecie za aprobatą Stalina. Cała sprawa losu Hitlera zaczęła nabierać wielkiego znaczenia politycznego, zanim jeszcze zostały wyjaśnione wszystkie fakty. Żuków był świadom ich wagi i udał się do Kancelarii Rzeszy tego samego dnia, gdy ustały walki w mieście. „Nie zezwolili nawet zejść na dół”, opowiadał Żuków dwadzieścia lat później, gdy już dowiedział się całej prawdy. Powiedziano mu, że „nie jest tam bezpiecznie”. W czasie tej pierwszej wizyty poinformowano go również, że „wszystkie zwłoki Niemcy pogrzebali, ale kto je pogrzebał i gdzie, tego nikt nie wiedział”. W dwa dni później ponownie odmówiono Żukowowi
dostępu do kompleksu. Dowództwo 1 Frontu Białoruskiego poinformowano tylko o odkryciu ciała Goebbelsa. Generał Tielegin, szef Zarządu Politycznego frontu, zwrócił się do Stawki w Moskwie o pilne przysłanie ekspertów medycyny sądowej. Część oficerów Smiersza przeszukiwała pokój Hitlera, jego ubrania i mundury. Patrzyli na portret Fryderyka II Wielkiego, na który Führer zwykł spoglądać w chwilach zadumy. Rżewska w tym samym czasie rozpoczęła przeglądanie dokumentów znalezionych w Kancelarii Rzeszy. Odkryła dziesięć grubych notatników zawierających dzienniki Goebbelsa, opisujące wydarzenia od lipca 1941 roku (Wadis twierdził, że była to jego zasługa). Tam spotkała też Raję, ich telefonistkę, która przymierzała białą suknię wizytową Ewy Braun. Nie zabrała jej jednak z powodu décolletage. Wybrała sobie tylko parę błękitnych pantofli. W piwnicach profesor Haase i doktor Kunz opiekowali się rannymi leżącymi w korytarzach. Pozostało z nimi tylko kilka pielęgniarek. Wiele z młodych dziewcząt z BdM, wywodzących się z grup, które zebrały się na terenach sportowych Rzeszy, Reichssportsfeld, udało się przez Wilhelmstrasse, aby uratować rannych z piwnic płonącego hotelu Adlon. Smiersz nie interesował się wcale szpitalem. Jedna z pielęgniarek określiła nawet sposób postępowania radzieckich oficerów jako „przykładowy”. Jeden z wyższych oficerów doradzał nawet kobietom, aby dokładnie zamykały drzwi na noc, ponieważ „nie mogą gwarantować za swoich żołnierzy”. Funkcjonariusze Smiersza szybko zaczęli selekcję swoich więźniów. Tych, których zamierzano przesłuchać, wysłano pod eskortą do Instytutu Ociemniałych na Oranienstrasse. Śledczy z kontrwywiadu nie wierzyli wciąż w to, co im opowiedziano o samobójstwie Hitlera. Wadis musiał ściągnąć więcej ludzi, aby dokładniej przeszukać teren Kancelarii Rzeszy, ale nie było to proste zadanie, zwłaszcza w części podziemnej. Agregat prądotwórczy już nie działał i nie było światła. Korzystano tylko z latarek. Bez wentylacji powietrze w bunkrze stało się ciężkie i wilgotne. Brak sukcesów doprowadził do tego, że Stalin nakazał Berii wysłanie kolejnego generała NKWD, który teoretycznie miał reprezentować Stawkę oraz nadzorować proces poszukiwań i śledztwa. Nawet oficerowie grupy operacyjnej Smiersza nie znali jego nazwiska. Major Bystrow i jego koledzy musieli raz jeszcze powtórzyć każde przesłuchanie w jego obecności. Po każdym przesłuchaniu generał natychmiast telefonował do Berii, wykorzystując bezpieczną linię telefoniczną. Obsesja dotycząca zachowania tajności była tak ogromna, że Rżewska na każdym protokole musiała podpisać, że winna będzie zdrady, jeżeli powtórzy choć jedno słowo, które padło w czasie przesłuchania.
Gdy z bunkra w ZOO wynurzyła się 350-osobowa załoga, prawdopodobnie pułkownik Haller poinformował jednego z radzieckich oficerów, że w środku znajduje się jeszcze dwóch niemieckich generałów, którzy chcą się wydostać z Berlina. Jeden z nich zdążył popełnić samobójstwo, zanim dotarli do niego na czwarty poziom bunkra radzieccy żołnierze. Żołnierze zaprowadzili do generała także pisarza Konstantina Simonowa. Simonow przybył do Berlina rankiem 2 maja. W mieście tylko gdzieniegdzie jeszcze rozlegały się strzały. Ogień prowadziła głównie radziecka artyleria w kierunku budynków, w których bronili się wciąż esesmani. Wydarzenia te pisarz określił później jako „pośmiertne drgawki faszyzmu”. W bunkrze nie było już światła, żołnierze posuwali się więc powoli do przodu, oświetlając sobie drogę latarkami. Lejtnant pokazał im mały pokój w bunkrze. „Na łóżku, twarzą do drzwi, leży z otwartymi oczami generał, rosły czterdziestopięcioletni mężczyzna, krótko ostrzyżony, o ładnej, spokojnej twarzy. Jego prawa ręka, zaciśnięta na parabellum, spoczywa wzdłuż ciała. Lewa obejmuje młodą kobietę, która wcisnęła się między niego a ścianę. Kobieta leży z zamkniętymi oczami. Jest młoda, ładna, ni to w białej bluzce, ni to w koszuli z krótkimi rękawami i w spódnicy od munduru. Generał ma na sobie czystą koszulę, kurtkę mundurową rozpiętą na piersi, na nogach buty. Między nogami generała stoi zakorkowana, nie dopita butelka szampana”. Był to tandetny koniec tego, co Simonow nazwał „bandycką chwałą byłego faszystowskiego imperium”. Pisarz uznał za znamienny fakt, że żołnierzem, który zdobywał stolicę Niemiec, był generał Czujkow, dowodzący obroną Stalingradu. „Widocznie sama historia postarała się o to, żeby kapitulacja
Berlina miała szczególnie symboliczną wymowę”.
Niemieccy cywile nie myśleli jednak o jakichkolwiek symbolach. Zakrywali twarze poległych żołnierzy gazetami, kawałkami mundurów i stali w kolejce do kuchni polowych Armii Czerwonej, które zaczęły ich żywić na rozkaz Bierzarina. W tym samym czasie w Azji Środkowej panował głód, dochodziło tam nawet do aktów kanibalizmu, ale nie wpływało to w najmniejszym stopniu na nową radziecką politykę wobec narodu niemieckiego. Zmiany w linii partii nie doszły jednak na najniższe szczeble w siłach zbrojnych. Radzieccy żołnierze wchodzili do doraźnie organizowanych szpitali polowych z pistoletami maszynowymi i pytali każdego z żołnierzy z wyraźną groźbą w głosie: Du SS? Gdy w jednym ze szpitali dotarli do szwedzkiego ochotnika, który służył w Dywizji „Nordland”, mocno szturchnęli go w brzuch i zadali to samo pytanie. Szwed twierdził, że był zwykłym żołnierzem Wehrmachtu. Czerwonoarmista nie dał się jednak przekonać: Da, da. Du SS! Szwed, który zniszczył wszystkie swoje dokumenty, w tym paszport wskazujący, że walczył u boku Finów przeciwko Związkowi Radzieckiemu, próbował silić się na uśmiech, jakby chciał powiedzieć, że takie pytanie to coś niedorzecznego. Rosjanin zrezygnował, nie zauważając, że na pacjenta wystąpiły siódme poty. Dopiero po następnych sześciu miesiącach NKWD odkryło, że członkowie SS „mieli wytatuowaną grupę krwi na wewnętrznej stronie lewego ramienia”. Na Alexanderplatz i Pariserplatz leżeli przykryci kocami ranni. Pielęgniarki Niemieckiego Czerwonego Krzyża i członkinie BdM zajmowały się nimi najlepiej jak tylko mogły. Nieco na północ radzieckie działa próbowały zmusić do poddania się grupę esesmanów broniących się jeszcze w budynku nad Sprewą. Dymy unoszące się z ruin zasnuwały niebo. Żołnierze Armii Czerwonej wyłuskiwali ze wszystkich miejsc coraz to nowych żołnierzy Wehrmachtu, SS, Hitlerjugend i Volkssturmu. Ci wciąż wyłaniali się z berlińskich domów, piwnic i tuneli kolei podziemnej. Ich twarze były czarne od brudu, nieogolone. Czerwonoarmiści krzyczeli Hände hoch! Jeńcy rzucali im pod nogi broń i podnosili ręce. Niektórzy cywile podchodzili nawet do radzieckich oficerów, pokazując miejsca, gdzie jeszcze ukrywają się żołnierze. Wasilij Grossman towarzyszył generałowi Bierzarinowi do centrum miasta. Był zdumiony skalą zniszczeń. Zastanawiał się, ile z nich można przypisać nalotom amerykańskim i brytyjskim. Podeszła do niego stara Żydówka z mężem. Zapytali go o los deportowanych Żydów. Gdy potwierdził najgorsze ich obawy, starszy mężczyzna wybuchnął niepohamowanym płaczem. Nieco później podeszła do niego ładna Niemka w futrze. Rozmawiali spokojnie przez chwilę, gdy nagle zapytała go: „Ale czy na pewno nie jest pan żydowskim komisarzem?”.
Niemieccy oficerowie, którzy podpisali dokumenty demobilizacyjne dla swoich żołnierzy, aby pomóc im uniknąć obozów jenieckich, tracili tylko czas. Każdy bowiem, kto miał na sobie jakikolwiek mundur, nawet strażak czy kolejarz, znalazł się w szeregach długich kolumn jeńców wojennych maszerujących na wschód. „Mam masę straszliwych wrażeń - zanotował wtedy Grossman. - Ogień i dym, dym, dym. Ogromne tłumy jeńców wojennych. Twarze pełne tragizmu. Malujący się na nich smutek wyraża nie tylko osobiste cierpienie, ale także ból spowodowany losem swojego zniszczonego kraju”. Osobiste cierpienia i lęki o przyszłość były wtedy rzeczywiście ogromne, zarówno wśród tych, którzy maszerowali w kolumnach jenieckich, jak wśród kobiet i dziewcząt, które pozostały w kraju. „Jeńcy - notował Grossman - policjanci, urzędnicy, starsi mężczyźni i uczniowie, prawie dzieci. Wielu z nich idących ze swoimi żonami, pięknymi młodymi kobietami, które próbowały się śmiać i podnieść na duchu swoich mężów. Jeden z młodych żołnierzy szedł z dwójką dzieci, dziewczynką i chłopcem. Ludzie wokoło są bardzo mili dla jeńców. Podają wodę i chleb”. W Tiergarten Grossman zobaczył rannego niemieckiego żołnierza, który siedział na ławce z dziewczyną, przytulając ją do siebie. „Nie patrzyli na nikogo. Dla nich świat wokoło po prostu przestał istnieć. Gdy przechodziłem koło tego miejsca godzinę później, siedzieli tam nadal”.
„Ten pochmurny, zimny i deszczowy dzień to bez wątpienia dzień upadku Niemiec. Dym, płonące wciąż ruiny i setki martwych ciał leżących na ulicach”. Niektórzy z zabitych, zapisał wtedy Grossman, zostali zmiażdżeni przez czołgi, których gąsienice „wycisnęły z nich wszystko, jak z tubki”. Widział również martwą starszą kobietę, której „głowa oparta była o ścianę. Siedziała na materacu pod drzwiami wejściowymi z wyrazem spokoju i bezgranicznego smutku na twarzy”. Niedaleko od tego miejsca Rosjan zdumiewało zamiłowanie niemieckich Hausfrau do porządku. „Tam, gdzie zapanował juz spokój, sprzątano budynki i ulice. Kobiety zamiatały chodniki, jakby to były pokoje w mieszkaniu”. Grossman spędził cały ten dzień, chodząc po mieście. W „ogromnym i potężnym” budynku Reichstagu zobaczył radzieckich żołnierzy „palących ognie w hallu wejściowym, brzęczących garnkami i otwierających bagnetami puszki skondensowanego mleka”. Chociaż Smiersz prowadził już swoją pracę w piwnicach i bunkrze Kancelarii Rzeszy, Grossmanowi zezwolono, podobnie jak innym gościom, na wejście do ogromnych pokoi recepcyjnych. W jednym z nich leżał rozbity w kawałki wielki metalowy globus Hitlera. W innym „ciemnoskóry młody Kazach z szerokimi kośćmi policzkowymi” uczył się jeździć na rowerze. Grossman, jak wielu innych, zapewne zabrał ze sobą parę rzeczy na pamiątkę, aby zawieźć je do Moskwy. W ZOO, gdzie walki koncentrowały się wokół dużego betonowego kompleksu artylerii przeciwlotniczej, Grossman widział tylko „połamane i zniszczone klatki, nieżywe małpy, tropikalne ptaki i niedźwiedzie. Na wybiegu pawianów małe kurczowo trzymały się brzuchów swoich matek”. Przed klatką z martwą gorylicą rozmawiał ze starym opiekunem małp, który spędził na tym stanowisku pracy ostatnie trzydzieści siedem lat. - Czy była groźna i niebezpieczna? - zapytał. - Nie, tylko ryczała głośno - odpowiedział mu opiekun z ZOO. - Ludzie są o wiele gorsi. Tego dnia Grossman spotkał bardzo wielu różnych ludzi. Wyzwoleni przez Armię Czerwoną zagraniczni robotnicy przymusowi śpiewali piosenki, ale też przeklinali maszerujących niemieckich żołnierzy. Dopiero pod koniec dnia, gdy ustały strzały i walki, „zaczęła do wszystkich docierać kolosalna waga zwycięstwa”. Spontanicznie zebrał się tłum wokół pruskiej Kolumny Zwycięstwa w Tiergarten. „Czołgi były całe pokryte kwiatami i czerwonymi i sztandarami, ledwo je było widać. W lufy armat czołgowych wkładano kwiaty, tak że wyglądały jak drzewa na wiosnę. Wszyscy śpiewali, śmiali się, tańczyli. Setki kolorowych rakiet sygnalizacyjnych wzlatywało w niebo. Żołnierze strzelali w górę z pistoletów i karabinów”. Później Grossman dowiedział się, że wielu z tych, którzy wtedy świętowali, było już „żyjącymi trupami”. Szukając alkoholu, żołnierze znaleźli w pobliżu metalowe beczki z przemysłowym rozpuszczalnikiem. Po trzech dniach już nie żyli. Na południowy zachód od Berlina żołnierze generała Wencka próbowali przerzucić na zachód jak największą liczbę żołnierzy 9 Armii w ciężarówkach i taborowych wozach. Mieli wciąż jeszcze nadzieję, że razem z cywilnymi uchodźcami będą w stanie w ciągu następnych kilku dni przedostać się do Amerykanów. W kierunku Łaby, na południe od Brandenburga, zdążało ponad 100 000 żołnierzy i podobna liczba cywilów. Radzieckie ataki na północy, głównie między Havelbergiem i Rathenau, groziły jednak odcięciem od rzeki. Trzeciego maja dotarły wieści z Berlina. Generał Wenck natychmiast wydał rozkaz wprowadzający zwykły wojskowy sposób oddawania honorów, zamiast nazistowskiego pozdrowienia. Peter Rettich, dowódca batalionu w Dywizji „Scharnhorst”, zapisał wtedy: „To już koniec! Hitler nie żyje, zakończył życie w Kancelarii Rzeszy. Berlin zdobyty przez Rosjan. Wokoło tylko klęska i zguba. To szokujące, ale nic już nie można zrobić”. On i jego niewielu pozostałych przy życiu ludzi maszerowało teraz w kierunku Łaby i Amerykanów najszybciej jak tylko to było możliwe. Gdy przechodzili przez Genthin, widział kanał pełen pustych butelek po sznapsie. Najwyraźniej żołnierze rozgrabili jakiś magazyn czy sklep. Rettich w swoim dzienniku zanotował: „Oznaki rozkładu!”. Sztab 12 Armii Wencka wydał rozkazy podległym dywizjom, aby przedzierały się w kierunku rzeki, gdzie trzeba będzie bronić pozycji przed radzieckimi atakami. Wenck nakazał także jednemu ze swoich dowódców korpusów, generałowi baronowi von Edelsheim, aby podjął negocjacje z
amerykańską 9 Armią. 3 maja Edelsheim ze swoim sztabem przekroczył Łabę w amfibii i nawiązał kontakt z jednym z amerykańskich dowódców. Negocjacje na temat poddania się miały miejsce w ratuszu w Stendal. Amerykański dowódca, generał William Simpson, był w bardzo trudnym położeniu. Musiał wziąć pod uwagę nie tylko względy humanitarne, ale także zobowiązania sojusznicze oraz tak praktyczne rzeczy, jak konieczność wyżywienia i ochrony ogromnych mas niemieckich jeńców i uchodźców. Zdecydował, że może przyjąć rannych i nieuzbrojonych żołnierzy, ale nie zgodził się na prośbę Edelsheima, aby pomóc w budowie i naprawie mostów, które mogłyby pomóc w ewakuacji. Nie zgodził się również na przyjęcie uchodźców cywilnych. Mieli oni przecież i tak powrócić do swoich domów po zakończeniu wojny. Następnego ranka, 5 maja, przeprawa przez Łabę zaczęła się w trzech punktach: przez poważnie uszkodzony most kolejowy między Stendal a Schönhausen; po pozostałościach mostu drogowego pod Tangermünde oraz promem w Ferchland, kilkanaście kilometrów na południe. Pierwszeństwo mieli żołnierze 9 Armii. Każdy, kto pozostał jeszcze na wschodnim brzegu rzeki, zastanawiał się, ile czasu jeszcze pozostało. Obszar broniony przez 12 Armię wyraźnie już się kurczył pod naporem wojsk radzieckich. Miał teraz około 25 kilometrów szerokości i 18 kilometrów głębokości. Żołnierze i uchodźcy znaleźli się już pod ogniem radzieckiej artylerii, który powodował poważne straty. Żołnierze 12 Armii mieli w tym czasie mieszane uczucia. Byli dumni z sukcesu Rettungsaktion, nienawidzili Armii Czerwonej, ale też byli źli na Amerykanów, że ci nie posunęli się dalej. Nienawidzili nazistowskiego reżimu, który zdradził swój naród. Te wszystkie uczucia wezbrały na drodze ucieczki do Tangermünde. Na poboczu znajdował się płot z napisem: „To dzięki naszemu Führerowi!”. Oddziały amerykańskie kontrolowały napływ żołnierzy przez mosty, szukając esesmanów, obcokrajowców i cywilów. Żołnierzy rozbrajano. Niektórzy z amerykańskich żołnierzy pozbawili przy okazji Niemców medali i zegarków. Wielu niemieckich żołnierzy oddało swoje hełmy i płaszcze kobietom, w nadziei, że uda się im jakoś przemycić, ale większość wyłowiono z tłumu i cofnięto. Hiwi z krajów Związku Radzieckiego, wciąż w mundurach Wehrmachtu, próbowali się również przyłączyć do tłumu. Wiedzieli jak straszliwy czeka ich los, gdy tylko dostaną się w radzieckie ręce. W 9 Armii na początku kwietnia nad Odrą znajdowało się 9139 Hiwi, ale do Łaby dotarło nie więcej niż 5000. Żołnierze Waffen-SS słyszeli, że Amerykanie mają przekazać ich w ręce Armii Czerwonej, niszczyli więc swoje dokumenty i zdzierali odznaki z mundurów. Niektórzy z zagranicznych żołnierzy Waffen-SS udawali nawet robotników przymusowych. Joostowi van Ketelowi, dentyście Dywizji SS „Nederland”, udało się uniknąć aresztowania przez Rosjan, gdy wpadł na nich w lesie pod Halbe. „Nix SS - powiedział napotkanym Rosjanom - Russki Kamende-Hollandia”. Pokazał przepustkę w czerwone, białe oraz niebieskie paski i, o dziwo, został wypuszczony. Ten sam trik powtórzył z Amerykanami na południe od Dessau. Jego niemiecki towarzysz niedoli został wtedy zatrzymany. Generał Wenck przeniósł swoją kwaterę do parku w Schönhausen, mieście Bismarcka. Ironia losu sprawiła, że to wszystko kończyło się właśnie tutaj. Bismarck był przekonany, że Niemcy powinny za wszelką cenę unikać jednej rzeczy, wojny z Rosją. 6 maja rejon obrony 12 Armii skurczył się już tylko do 8 kilometrów szerokości i 2 głębokości. Batalionom broniącym przyczółka zaczynało brakować amunicji. Radzieckie czołgi, artyleria i katiusze dziesiątkowały tłumy oczekujące na przeprawę na drugi brzeg. Teraz to już było tylko kwestią Kriegsglück - wojennego szczęścia - by nie zginąć w tych ostatnich godzinach wojny. 6 maja z powodu radzieckiego ognia i wynikającego stąd zagrożenia dla pododdziałów amerykańskich dowództwo 9 Armii zdecydowało wycofać wszystkich swoich żołnierzy na drugi brzeg i odejść nieco w głąb. To stworzyło dla żołnierzy i uchodźców dogodną okazję do przeprawy. Wszyscy ruszyli przez rzekę. „Ci, którzy pozostali i nie byli w stanie przekroczyć Łaby, popełnili samobójstwo”, opowiadał później szef sztabu Wencka, pułkownik Reichhelm. Inni próbowali przepłynąć szeroką i o bystrym nurcie rzekę na pontonach i tratwach wykonanych z drewna i kanistrów po paliwie. Pułkownik von Humboldt, szef oddziału operacyjnego, pisał również o kajakach i łodziach. Wykorzystywano
wszelkie dostępne środki przeprawowe. „Głównym problemem - pisał pułkownik - było to, że jedna z osób musiała przecież przyprowadzić łódź z powrotem na wschodni brzeg. Wśród uciekinierów trudno było już o ochotników”. Amerykanie odsyłali uchodźców, ale ci próbowali znowu. Generał von Edelsheim twierdził nawet, że żołnierze amerykańscy otrzymali rozkazy strzelania do łodzi z cywilnymi uchodźcami, ale brak na to dowodów. Dobrzy pływacy przepływali na drugi brzeg, trzymając w zębach kabel telefoniczny, przymocowany na drugim brzegu do drzewa lub korzenia. Często jednak kable zrywały się i wielu żołnierzy oraz cywilów tonęło. Szacuje się, że ich liczba sięgnęła kilkuset. Rankiem 7 maja linie obrony 12 Armii zaczęły się już całkowicie załamywać. Działa 12 Armii wystrzeliły swoje ostatnie pociski. Potem wysadzano je w powietrze, co zawsze „jest najcięższym momentem dla każdego artylerzysty”, jak napisał Rettich. Był przy tym zaszokowany postępującym rozpadem niektórych jednostek i bardzo dumny z żołnierskiego zachowania jego podchorążych z Dywizji „Scharnhorst” - „prawdopodobnie ostatniej jednostki Wehrmachtu zdolnej jeszcze do walki w pomocnych Niemczech”. Przed przeprawą przez rzekę żołnierze zniszczyli ostatnie zapasy i pojazdy mechaniczne. Sam Rettich poradził sobie ze swoją „niezawodną Tatrą”, oblewając ją benzyną. Potem pozostało tylko rzucenie w samochód ręcznego granatu. Setki pozostawionych koni biegało nerwowo wzdłuż brzegu. Próbowano je zmusić do wejścia do wody, aby przepłynęły rzekę. Był to „żałosny widok”. Rettich zebrał swoich żołnierzy przy moście Schönhausen, aby zwrócić się do nich po raz ostatni. Mówił o tym, co razem przeżyli. Jakby na przekór całej sytuacji „głośno krzyknęli na pożegnanie Sieg Heil!, zanim ruszyli na most i zostali rozdzieleni na zawsze”. Gdy przechodzili przez poskręcany wybuchami most, rzucali swoją broń, lornetki i cały pozostały sprzęt w ciemne wody Łaby. Po południu generał Wenck wyruszył z Schönhausen i przekroczył rzekę. On i jego sztab czekali do ostatniej chwili. Gdy byli juz na rzece, łódź ostrzelali radzieccy żołnierze, raniąc dwóch podoficerów, jednego śmiertelnie.
W tym samym czasie w Berlinie bez sukcesów kontynuowano poszukiwania ciała Hitlera. Ciała sześciorga dzieci Goebbelsa odkryto dopiero 3 maja. Leżały pod kocami na trzech pryczach. Na ich twarzach widniał ciemny rumieniec od cyjanku, co sprawiało, że wyglądały jakby tylko spały. Wiceadmirał Voss, oficer łącznikowy Kriegsmarine przy Hitlerze, został doprowadzony przez funkcjonariuszy Smiersza, aby je zidentyfikował. Voss był przerażony tym, co zobaczył. W czasie, gdy generałowie 1 Frontu Białoruskiego byli w Kancelarii Rzeszy, doszło do znamiennego wydarzenia. Odkryto ciało mężczyzny z niewielkim wąsikiem i ukośną grzywką na czole. Zlekceważono to jednak w śledztwie, ponieważ mężczyzna ten miał na stopach pocerowane skarpetki. Stalina o wiele bardziej obchodził fakt, że kilku żołnierzy mogło zobaczyć ciało Goebbelsa. Odpowiedzialni za to oficerowie zostali ukarani. Tłumaczka Rżewska, pisząc o tajemnicy otaczającej proces identyfikacji ciała Hitlera, podkreślała, że „system stworzony przez Stalina potrzebował obecności zarówno wrogów zewnętrznych, jak wewnętrznych. Najbardziej obawiano się zmniejszenia wprowadzonych pod tym pozorem rygorów”. Wszelkie dwuznaczne i niejasne sytuacje mogły być dowodem na istnienie antyradzieckich spisków. Nawet gdy następnego dnia odnaleziono zwęglone ciało Hitlera, z Kremla natychmiast napłynęły rozkazy bezwzględnego zachowania tajemnicy. Strategia Stalina w tym momencie polegała na tym, aby pokazać światu, że Zachód wspomaga nazizm i być może nawet ukrywa Hitlera. Na najwyższych szczeblach krążyły pogłoski, ze Hitler uciekł przez sieć tuneli lub został w ostatniej chwili wywieziony samolotem przez Hannę Reitsch i teraz ukrywa się w kontrolowanej przez Amerykanów Bawarii. Piątego maja, po serii przesłuchań, odnaleziono ciała Hitlera i Ewy Braun. Dzień był wietrzny, pochmurny. Jeszcze raz dokładnie przeszukano ogród Kancelarii Rzeszy. Jeden z żołnierzy zauważył skrawek szarego koca wystający z płytkiego krateru. Wyciągnięto z niego dwa zwęglone ciała. W rym samym miejscu znaleziono też ciało owczarka niemieckiego i szczeniaka. Natych-
miast o odkryciu powiadomiono generała Wadisa. Jeszcze przed świtem następnego dnia kapitan Dieriabin i jego kierowca zawinęli ciała Hitlera i Ewy Braun w prześcieradła i przemycili przez kordon żołnierzy Bierzarina. Zawieziono je do bazy Smiersza w Buch, na północno-wschodnim krańcu Berlina. Tam w niewielkiej klinice doktor Faust, pułkownik Krajewski i inni patologowie wezwani wcześniej, by zbadać ciało Goebbelsa, zaczęli oględziny szczątków wodza III Rzeszy. Według Rżewskiej, eksperci nie byli zbyt szczęśliwi, gdy nakazano im utrzymanie wszystkiego w tajemnicy. Nie wiadomo, czy Tielegin w ogóle wiedział o odkryciu szczątków Hitlera. Ani Bierzarin, ani Żuków także nie zostali o niczym poinformowani. Zukow miał więc pełne prawo czuć się oszukany, kiedy dwadzieścia lat później poznał fakty. Wadis, aby być całkowicie pewnym, ze odnalezione zwłoki to ciało Hitlera, nakazał kolejne badania, zanim poinformował o wszystkim Berię i Stalina. Jego ludzie odnaleźli pomocnika dentysty Führera. Po sprawdzaniu uzębienia potwierdził, że to rzeczywiście szczęka Hitlera. Rozpoznał znajdujące się w niej mostki. Szczęki zostały oddzielone od reszty ciała i trzymano je w czerwonym satynowym pudełku, „jak dla taniej biżuterii”, zauważyła Rżewska. Wadis 7 maja sporządził wreszcie odpowiedni meldunek.
Śmierć Hitlera, chociaż nie spowodowała natychmiastowego zakończenia wojny w Europie, z pewnością przyspieszyła jej koniec. Siły niemieckie w północnych Włoszech i południowej Austrii, w liczbie około miliona żołnierzy, poddały się 2 maja. Churchill chciał dotrzeć do Fiume i zająć Triest, zanim dotrą tam partyzanci Tity. Wyścig do wybrzeża Bałtyku w Szlezwiku-Holsztynie został wygrany przez brytyjską 2 Armię, która skierowała się na północ od Łaby, na Lubekę i Travemünde. Wojska sojusznicze przygotowywały się do szybkiego przegrupowania sił, aby wyzwolić Danię. 2 Front Białoruski, teraz odcięty od Danii, zajął większość Meklemburgii. W ręce czerwonoarmistów wpadło jednak niewielu jeńców. Ku wściekłości Rosjan, pozostałości 3 Armii Pancernej generała von Manteuffla i 21 Armii generała von Tippelskircha przegrupowały się na zachód, aby poddać się Brytyjczykom. Pozbawiło to Rosjan niewolniczej siły roboczej, która miała stanowić częściową rekompensatę za inwazję Wehrmachtu na Związek Radziecki. Tuż po kapitulacji Eisenhower, który wciąż chciał utrzymać jak najlepsze stosunki z Kremlem, poinformował Stawkę, że wszyscy jeńcy niemieccy, w tym z oddziałów Schörnera, zostaną przekazani Armii Czerwonej. Antonow „przyjął tę informację z wielkim zadowoleniem”. Czwartego maja po południu admirał von Friedeburg i generał Kinzel, szef sztabu Heinriciego, pojawili się w kwaterze marszałka polnego Montgomery’ego w Lüneburgu, aby podpisać dokument o poddaniu aliantom wszystkich sił niemieckich w północno-zachodnich Niemczech, Danii i Holandii. Gdy generał Bradley spotkał się z marszałkiem Koniewem 5 maja, przekazał mu mapę, gdzie zaznaczono położenie każdej amerykańskiej dywizji. Nie otrzymał jednak w zamian nic, z wyjątkiem ostrzeżenia, aby Amerykanie nie wtrącali się w sprawy czechosłowackie. Radziecka postawa była jawnie wroga. W San Francisco Mołotow przekazał zaszokowanemu Edwardowi Stettiniusowi, sekretarzowi stanu, że 16 przedstawicieli polskiego ruchu oporu, którzy chcieli podjąć rozmowy z kontrolowanym przez Rosjan Rządem Tymczasowym, zostało oskarżonych o zamordowanie 200 żołnierzy Armii Czerwonej. 1 Front Ukraiński Koniewa otrzymał rozkazy, aby skręcić na południe i zająć Pragę. Tam czeski ruch oporu, wspierany przez jedną z dywizji Własowa, która zmieniła teraz front, rozpoczął powstanie przeciwko oddziałom feldmarszałka Schörnera. Churchill zwrócił się 30 kwietnia do Amerykanów, aby wysłano do Pragi 3 Armię generała Pattona, zanim dojdzie tam Armia Czerwona, ale generał Marshall się na to nie zgodził. W ten sposób Wiedeń, Berlin i Praga dostały się w ręce radzieckie, a z nimi cała Europa Środkowowschodnia. Radzieckie władze okupacyjne w Austrii powołały do życia rząd tymczasowy bez żadnych konsultacji z aliantami. Wrocław, stolica Śląska, poddał się Rosjanom 6 maja, po trwającym prawie trzy miesiące ciężkim oblężeniu. Własow odrzucał wszelkie pomysły porzucenia Niemców w godzinie próby. Niezależnie jednak od tego, co by zrobił, i tak nie miał żadnych szans. „12 maja 1945 roku pod Pilznem w Czechosłowacji - meldował szef Zarządu politycznego 1
Frontu Ukraińskiego - czołgiści 25 Korpusu Pancernego pojmali zdrajcę ojczyzny, generała Własowa. Okoliczności tego wydarzenia były następujące: Do podpułkownika z 25 Korpusu Pancernego zgłosił się jeden z własowców w stopniu kapitana i wskazał na samochód jadący na zachód. Powiedział, że znajduje się w nim generał Własow. Natychmiast zorganizowano pościg i czołgiści pochwycili zdrajcę”. Własow próbował ukryć się pod kocami w samochodzie osobowym. Znaleziono przy nim rzekomo „amerykański paszport na jego nazwisko (twierdzenie to wykorzystano później szeroko w antyzachodniej propagandzie), legitymację partyjną, którą zachował do tej pory, i kopię rozkazu do podległych mu oddziałów, aby przerwać walkę, złożyć broń i poddać się Armii Czerwonej”. Własowa przewieziono samolotem z kwatery Koniewa do Moskwy. Potem mówiono o jego śmierci po długich i ciężkich torturach. 13 i 14 maja jego 20 000 żołnierzy zostało okrążonych w okolicach Pilzna, a po poddaniu się wysłano ich do specjalnie przygotowanych obozów, gdzie Smiersz rozpoczął przesłuchania. Na południu Amerykanie kierowali się na wschód i na południowy wschód od Monachium, w stronę Tyrolu. Wkrótce zatrzymał ich rozkaz Eisenhowera. Francuzi natomiast zajęli Bregencję nad Jeziorem Bodeńskim. Generał von Saucken z resztkami 2 Armii wciąż walczył w rejonie ujścia Wisły, na krańcu Prus Wschodnich. W Kurlandii jeszcze broniły się, mimo silnego naporu radzieckiego, dywizje, które Guderian chciał ewakuować do obrony Berlina. Kriegsmarine, choć wyraźne były już braki paliwa, kontynuowała ewakuację żołnierzy, rannych i uchodźców drogą morską z Helu, Kurlandii i ujścia Wisły. Najbardziej intensywne działania trwały wokół Pragi, gdzie Grupa Armii „Środek” feldmarszałka Schörnera broniła się przed atakami trzech radzieckich frontów. We wczesnych godzinach rannych 7 maja generał Jodl w imieniu Dönitza i OKW podpisał akt kapitulacji w kwaterze Eisenhowera w Reims. Generał Susłoparow, szef radzieckiego biura łącznikowego w SHAEF, sygnował ten dokument „w imieniu najwyższego dowództwa radzieckiego”. Stalin wpadł w furię, gdy tylko o tym usłyszał. Według niego akt kapitulacji Niemiec powinien być podpisany w Berlinie przez dowództwo Armii Czerwonej, która ponosi główny ciężar walki z wrogiem. Stalin był dodatkowo zirytowany tym, że alianci zachodni chcieli ogłosić zakończenie wojny w Europie już następnego dnia, ponieważ nie byli w stanie zapobiec opublikowaniu przez gazety szczegółów wydarzeń tego dnia. Uznał takie działania za przedwczesne. Mimo podpisu złożonego przez Jodła w Reims, grupa armii Schörnera w Czechosłowacji wciąż stawiała zacięty opór. Nie poddali się także generał von Saucken ani dywizje w Kurlandii. W Londynie zbierały się już tłumy, aby rozpocząć świętowanie zwycięstwa, co zmusiło Churchilla do ogłoszenia tego faktu we wtorek 8 maja. Stalin, który nieco ustąpił, chciał, aby akt kapitulacji został podpisany po północy w Berlinie, 9 maja, po całkowitym poddaniu się Berlina. Władze radzieckie nie mogły już jednak zapobiec świętowaniu zwycięstwa przez własne wojska. Konrad Wolf z Oddziału VII 47 Armii przez cały dzień 8 maja kręcił gałką radioodbiornika i nasłuchiwał komunikatów. Wiadomość, którą usłyszał z Londynu, przekazał od razu swoim współtowarzyszom. A nowiny po Berlinie rozchodziły się szybko. Żołnierki nie traciły ani chwili, aby uszykować swoje sukienki, a mężczyźni ruszyli w miasto w poszukiwaniu alkoholu. Oficerowie Smiersza kazali Rżewskiej przygotować się na przyjęcie. Powiedziano jej, że „odpowiada głową” za szczęki Hitlera. Spędziła dosyć dziwną noc: jedną ręką napełniała kieliszki i szklanki innych, drugą mocno trzymała czerwone puzderko. Z pewnością była to słuszna decyzja, aby w tę noc zawierzyć tak cenny skarb kobiecie. Ci, którzy walczyli do ostatniej chwili, wiadomości z Londynu przejęli z jeszcze większą radością. Oddziały atakujące niemiecką 12 Armię pod Schönhausen poniosły ciężkie straty. Batalion Jurija Gribowa 5 maja stracił prawie połowę swojego stanu osobowego w czasie ataków na broniące się resztki Dywizji „Scharnhorst”. Jego dowódca pułku, bohater Związku Radzieckiego, zginął dwa dni później, w jednej z ostatnich zasadzek tej wojny. Ale do wieczora 8 maja walki ucichły. „Świętowaliśmy zwycięstwo w lesie Stanęliśmy na zbiórkę na szerokiej przecince. Żołnierze nie dali nawet skończyć dowódcy dywizji przemówienia. Zaczęli strzelać w niebo ze wszystkiego, co mieli pod ręką. Radowały się serca, a po policzkach płynęły łzy”. Uczucie ulgi mieszało się ze smutkiem. Jak to mawiali czerwonoarmiści: „Pierwszy toast za zwycięstwo, drugi za poległych
przyjaciół”.
Pisarz Konstantin Simonow oglądał ostatni akt dramatu w Berlinie. Późnym rankiem 8 maja leżał na trawie na lotnisku Tempelhof, które zostało juz uprzątnięte z wraków niemieckich sarrtolotów. Na lotnisku ćwiczyło 300 żołnierzy radzieckich z kompanii honorowej. Żołnierze prezentowali broń i wykonywali elementy musztry paradnej. Trenował ich „mały, gruby pułkownik”. Przybył zastępca Żukowa, generał Sokołowski. Wkrótce pojawił się pierwszy samolot. Przyleciał nim z grupą radzieckich dyplomatów Andriej Wyszynski, oskarżyciel w procesach pokazowych w Moskwie w latach trzydziestych, teraz wicekomisarz spraw zagranicznych. Miał sprawować polityczny nadzór nad Zukowem. Półtorej godziny później wylądował kolejny samolot Dakota z zastępcą Eisenhowera, brytyjskim marszałkiem lotnictwa Arthurem Tedderem, i dowódcą amerykańskich sił powietrznych w Europie, generałem Carlem Spaatzem. Jak zanotował wtedy Simonow, Tedder szczupły, młody i dynamiczny, „często się uśmiechał, chociaż widać było, że się do tego zmuszał”. Sokołowski ruszył, by go przywitać i poprowadzić razem z jego świtą w kierunku kompanii honorowej. Wylądował trzeci samolot. W drzwiach pojawili się kolejno feldmarszałek Keitel, admirał Friedeburg i generał Stumpff reprezentujący Luftwaffe. Do nich podszedł z kolei generał Sierow i poprowadził w przeciwną stronę, by nie pomyśleli, że wszystkie te zaszczyty przygotowano na ich powitanie. Keitel nalegał, by iść na przodzie. Był w galowym mundurze, niósł marszałkowską buławę. Stawiał duże kroki i patrzył prosto przed siebie. Dziewczęta z jednostek regulacji ruchu, z beretami zsuniętymi na tył głowy i pistoletami maszynowymi przewieszonymi przez plecy, zatrzymywały wszystkie pojazdy, aby zapewnić swobodny przejazd kolumny do nowej kwatery Żukowa w Karlshorst. Konwój sztabowych samochodów podnosił chmury kurzu, które osiadały na twarzach i ubraniach Niemców obserwujących pojazdy z poboczy i na skrzyżowaniach. Simonow wyobrażał sobie, co mogą myśleć, gdy widzą swoich generałów jadących podpisać akt bezwarunkowej kapitulacji. Tuż przed północą przedstawiciele państw sojuszniczych weszli do hallu „w dwupiętrowym budynku w byłej kantynie wojskowej szkoły inżynierskiej w Karlshorst”. Generał Bogdanów, dowódca 2 Armii Pancernej Gwardii, oraz inny radziecki generał przez pomyłkę usiedli na miejscach wyznaczonych dla delegacji niemieckiej. Jeden ze sztabowych oficerów szepnął im coś do ucha i obaj „zerwali się jak oparzeni z miejsc”, siadając przy innym stole. Zachodni dziennikarze i operatorzy kamer zachowywali się „jak szaleni”. Szukali najlepszych miejsc. Odpychali nawet generałów i próbowali przedostać się za stół, gdzie stały flagi czterech państw sojuszniczych. W końcu zasiadł marszałek Żuków. Po jego prawej stronie zajął miejsce marszałek lotnictwa Tedder, a generałowie Spaatz i de Lattre de Tassigny po lewej. Wprowadzono delegację niemiecką. Friedeburg i Stumpff wyglądali na zrezygnowanych. Keitel próbował sprawiać wrażenie władczego i od czasu do czasu spoglądał pogardliwie na Żukowa. Simonow był przekonany, że wszystko się w nim gotowało w środku. Podobnie jak w Żukowie, któremu na twarz wystąpiły czerwone plamy. Przyniesiono dokumenty. Pierwszy podpisał je Żuków, potem Tedder, Spaatz i de Lattre de Tassigny. Keitel siedział na krześle wyprostowany, z zaciśniętymi pięściami. Pochylił nieco głowę do tyłu, potem jeszcze bardziej. Za nim stał na baczność wysoki niemiecki oficer, który „płakał, a na jego twarzy nie zadrżał ani jeden mięsień”. Żuków wstał. - Zapraszamy niemiecką delegację do podpisania aktu kapitulacji - powiedział po rosyjsku. Tłumacz przełożył zdanie wypowiedziane przez Żukowa. Keitel, nieco już zniecierpliwiony, zasygnalizował gestem, że zrozumiał i czeka na podanie dokumentów do podpisu. Żuków wskazał jednak na koniec stołu. - Powiedz im, żeby tutaj podeszli podpisać - powiedział do tłumacza. Keitel wstał i podszedł do stołu. Zdjął ostentacyjnie rękawiczkę i wziął do ręki pióro. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że gdy podpisywał dokument, przez ramię patrzy mu reprezentant Berii, Sierow. Potem Keitel
nałożył z powrotem rękawiczkę i powrócił na swoje miejsce. Po nim podpisy złożyli Stumpff i Friedeburg. - Niemiecka delegacja może opuścić salę - ogłosił Żuków. Trzej niemieccy oficerowie wstali z krzeseł. Keitel „ze szczękami zwisającymi ciężko jak u buldoga” podniósł swoją marszałkowską buławę, zasalutował i odwrócił się na pięcie. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, wszyscy odetchnęli z ulgą. Napięcie na sali spadło. Żuków uśmiechał się. Podobnie Tedder. Wszyscy ściskali sobie ręce. Rosyjscy oficerowie rzucali się sobie w ramiona w typowym rosyjskim geście. Potem rozpoczęło się przyjęcie, które trwało prawie do świtu, ze śpiewem i tańcami. Sam marszałek Żuków tańczył przy głośnej aprobacie swoich generałów. Z całego miasta dochodziły odgłosy strzałów na wiwat; to radzieccy oficerowie i żołnierze wystrzeliwali w niebo pozostałą amunicję. Wojna była skończona.
27 Vae victis! Stalin postrzegał zdobyty Berlin jako należną Związkowi Radzieckiemu nagrodę, ale korzyści okazały się dalekie od oczekiwań. Kluczem był berliński Bank Rzeszy - Reichsbank. Sierow meldował, że przejęto 2389 kilogramów złota, 12 ton srebra i miliony w banknotach krajów okupowanych przez państwa Osi. Zapasy nazistowskiego złota zostały jednak wcześniej ewakuowane na zachód. Sierow został zresztą później oskarżony o zatrzymanie części przejętego majątku na „wydatki operacyjne” NKWD. Ale głównym celem było ograbienie Niemiec z ich laboratoriów, warsztatów i zakładów przemysłowych. Nawet NKWD z Moskwy przygotowało listę potrzebnych rzeczy dla swoich laboratoriów. Radziecki program jądrowy pod kryptonimem „Borodino” otrzymał najwyższy priorytet. Wiele uwagi i wysiłku poświęcono również wyszukiwaniu naukowców związanych z programem V-2, inżynierów Siemensa i wykwalifikowanych techników, co miało pomóc radzieckiemu przemysłowi zbrojeniowemu w dogonieniu Stanów Zjednoczonych. Tylko niewielu, jak profesor Jung i jego zespół zajmujący się bojowymi środkami trującymi, oparło się naciskom radzieckim. Większość niemieckich naukowców otrzymało uprzywilejowane warunki w Związku Radzieckim, mogli nawet sprowadzić swoje rodziny. Duża część niemieckiego sprzętu i przyrządów naukowych wywiezionych do Moskwy okazała się jednak bezużyteczna, ponieważ wymagała odpowiednich warunków dostosowanych do precyzyjnych mechanizmów i czystych materiałów. „Socjalizmowi nie przyniesie korzyści nawet wywiezienie całej infrastruktury technologicznej innego kraju” - zauważył jeden z radzieckich naukowców zaangażowanych w Berlinie. Przy wywozie urządzeń z niemieckich laboratoriów i zakładów panował bałagan i chaos, potęgowany przez upijanie się żołnierzy Armii Czerwonej alkoholem metylowym. Wyposażenie, które wystawione na zewnątrz niszczało, demontowały głównie brygady niemieckich kobiet. Gdy transporty docierały wreszcie do Związku Radzieckiego, tylko niewielka część wywiezionego sprzętu nadawała się do użytku. Stalinowska teoria przemysłowego wywłaszczenia nie przyniosła pożądanych rezultatów. Francuskich jeńców wojennych zdumiewało „systematyczne niszczenie sprzętu mechanicznego, który mógł przecież zostać naprawiony i ponownie wykorzystany”. To ogromne marnotrawstwo skazało okupowaną przez Związek Radziecki część Niemiec na zacofanie, z którego nigdy się już nie podniosła. Grabieże dokonywane przez żołnierzy Armii Czerwonej były podobnie bezmyślne jak te w Prusach Wschodnich, chociaż miały już nieco inny charakter. Radzieccy oficerowie zachowywali się jak baszowie. Wasilij Grossman opisał jednego z dowódców korpusów Czujkowa w ostatnich dniach wojny. Generał ten miał: „dwa jamniki (całkiem miłe), papugę, pawia i perliczkę, które razem z
nim podróżowały. W jego kwaterze było pełno ruchu i życia”. Większość generalskich łupów składała się z prezentów od podwładnych, którzy z zajmowanych zamków lub większych domów przywłaszczali sobie najlepsze rzeczy, aby później wręczyć je swoim dowódcom. Żuków w ten właśnie sposób wszedł w posiadanie pary strzelb Holland & Holland. Fakt ten wykorzystał później Abakumow, podejmując na polecenie Stalina próbę zdyskredytowania marszałka. Te dwie strzelby stały się w oskarżeniach „dwudziestoma unikalnymi strzelbami produkcji firmy Golland & Golland [sic]”. Żołnierze Armii Czerwonej łupili i grabili, co tylko wpadło im w ręce. Młode żołnierki były przede wszystkim zainteresowane w kompletowaniu swojej wyprawy „od Gretchen”, mając nadzieję na znalezienie męża w świecie, w którym pozostało tak mało mężczyzn. Żonaci żołnierze zbierali ubrania, aby posłać je do domu. W paczkach wysyłali nawet „reformy od Gretchen”. Ten rodzaj prezentów wzbudzał fale zazdrości u żon radzieckich żołnierzy, przekonanych, że niemieckie kobiety w Berlinie uwiodły ich mężczyzn. Większość żołnierzy koncentrowała się jednak na zbieraniu przedmiotów przydatnych w odbudowie ich domów, chociaż zwykle nie mieściły się w przepisowej pięciokilogramowej paczce. Jeden z oficerów opowiadał Simonowowi, że jego żołnierze wyjmowali nawet szyby, zabezpieczali je kawałkami drewna, przewiązywali kablem i wysyłali takie „paczki” do domu. Zapamiętał scenę w wydziale pocztowym Armii Czerwonej. - No, nie bądźcie tacy. Przyjmijcie to! - przekonywał żołnierz pocztowców. - Niemcy zniszczyli mój dom. No, przyjmijcie tę paczkę. Jeżeli tego nie zrobicie, to żadna z was poczta. Wielu wysyłało nawet worki pełne gwoździ. Ktoś przyniósł na pocztę piłę zwiniętą w rulon. - Moglibyście przynajmniej to w coś zawinąć - powiedział nadawcy żołnierz na poczcie. - Co wy! Nie mam czasu. Ja tu prosto z frontu! - A gdzie adres? - Na pile. Tutaj. Widzicie? - Adres był napisany ołówkiem kopiowym na ostrzu piły. Inni żołnierze dawali niemieckim kobietom chleb jako zapłatę za to, że zaszyły ich łupy w prześcieradło i przygotowały paczkę. Wysyłanie prezentów przyjaciołom i rodzinie, takich jak kapelusze czy zegarki, stało się sprawą prestiżu. Zwłaszcza zegarki były szczególnie pożądanym przedmiotem. Niektórzy żołnierze nosili ich po kilka, jeden nastawiony na czas moskiewski, drugi na berliński. Żołnierze szturchali cywilów bronią w brzuch i domagali się Uri, uri!, także już po kapitulacji. Niemcy często tłumaczyli, że Uhr schon Kamerad - zegarki już [zabrał] kolega. W Berlinie pojawili się nawet rosyjscy chłopcy w wieku dwunastu lat. Dwóch z nich po aresztowaniu przyznało się, że przywędrowali aż z Wołogdy, leżącej daleko na północ od Moskwy. Robotnicy przymusowi w Niemczech w tej atmosferze karnawału również dopuszczali się „znaczącej liczby aktów grabieży”, jak stwierdzał jeden z meldunków amerykańskich z tego okresu. „Mężczyźni ruszali do piwnic z winami, a kobiety do sklepów z ubraniami. Wszyscy szukali jedzenia”. Jednak „duża część rabunków przypisywanych obcokrajowcom została w rzeczywistości dokonana przez samych Niemców”. Niemcy bali się nienawiści i odwetu robotników przymusowych. Byli przerażeni, gdy zachodni alianci zaczęli nalegać, aby zabezpieczyć byt przede wszystkim im. „Nawet biskup Münster uważa - pisał Murphy 1 maja do sekretarza stanu - że alianci powinni zapewnić Niemcom ochronę przed Untermenschami”. W przeciwieństwie jednak do przewidywań Niemców robotnicy przymusowi dopuścili się zaskakująco niewielu aktów przemocy. W Berlinie odczucia ludności cywilnej były bardzo różne. Rozgoryczenie, spowodowane rabunkami i gwałtami, mieszało się ze zdumieniem i wdzięcznością za podejmowane przez Armię Czerwoną próby zapewnienia mieszkańcom żywności. Nazistowska propaganda przekonywała ich wcześniej, że będą systematycznie głodzeni. Generał Bierzarin, który wychodził na ulice miasta i rozmawiał z Niemcami stojącymi w kolejkach do kuchni polowych Armii Czerwonej, stał się wtedy równie popularny wśród Berlińczyków, jak wśród swoich żołnierzy. Jego śmierć w wypadku spowodowanym przez pijanego motocyklistę wywołała wielki żal i jednocześnie plotki wśród Niemców, że generał został zamordowany przez NKWD. Mieszkańcy byli także zaskoczeni inną formą pomocy żywnościowej. Radzieccy żołnierze
przynosili mięso do domów niemieckich gospodyń i prosili o przygotowanie z niego jedzenia w zamian za część posiłku. Chcieli „usiąść przy zwykłym stole”, w prawdziwej kuchni, w prawdziwym domu. Zawsze też mieli ze sobą alkohol. Po posiłku uroczyście wznoszono toasty za pokój, potem nalegali na kolejny toast „za panie”. Najgorszym błędem niemieckich władz wojskowych była odmowa zniszczenia zapasów alkoholu znajdujących się na szlaku nacierającej Armii Czerwonej. Decyzja ta opierała się na założeniu, że pijany żołnierz nie będzie w stanie walczyć. Na nieszczęście niemieckich kobiet, radzieccy żołnierze potrzebowali alkoholu, aby dodać sobie odwagi przed kolejnymi gwałtami, a także świętować koniec wojny. W czasie trwających kilka dni obchodów zwycięstwa zgwałcono wiele niemieckich kobiet. Jeden z młodych radzieckich naukowców słyszał od osiemnastoletniej Niemki, w której się zakochał, że w noc 1 maja oficer Armii Czerwonej wsadził jej lufę pistoletu w usta, aby zapewnić sobie uległość w czasie gwałtu. Kobiety szybko nauczyły się znikać w tych wieczornych „godzinach polowania”. Córki ukrywano w schowkach i różnych magazynach. Matki wychodziły na ulice po wodę tylko wczesnym rankiem, gdy radzieccy żołnierze spali jeszcze po libacjach alkoholowych. Czasami w desperacji próbowały chronić własne córki, wskazując miejsca ukrycia innych dziewcząt. Berlińczycy pamiętają krzyki każdej nocy, dochodzące przez okna bez szyb. Szacunkowe dane z dwóch berlińskich szpitali mówiły o 95 000 do 130 000 ofiar gwałtów. Jeden z lekarzy oceniał, że ze 100 000 zgwałconych w Berlinie kobiet około 10 000 zginęło, głównie w wyniku prób samobójczych. Wskaźnik ten był prawdopodobnie wyższy wśród grupy 1,4 miliona ludzi w Prusach Wschodnich, na Pomorzu i Śląsku. Co najmniej 2 miliony niemieckich kobiet zostało zgwałconych, część z nich wielokrotnie. Agentkę wywiadu radzieckiego Schulze-Boysen, przyjaciółkę Ursuli von Kardorff, zgwałciło „23 żołnierzy, jeden po drugim”. Po tym fakcie musiała być leczona w szpitalu.
Reakcje zgwałconych niemieckich kobiet były bardzo różne. Dla wielu ofiar, dobrze wychowanych młodych dziewcząt, które nie zdawały sobie sprawy z tego, co je spotyka, efekt psychologiczny mógł być niszczący na resztę życia; stosunki z mężczyznami stawały się trudne i skomplikowane. Inne kobiety próbowały po prostu wymazać to wydarzenie z pamięci. Jedna z nich, nie chcąc rozmawiać na ten temat, powiedziała: „Muszę stłumić to w sobie, na ile można, aby móc dalej żyć”. Wydaje się, że w przezwyciężeniu urazów pomógł też zdrowy sarkazm Berlińczyków. „W sumie jednak - zapisała 4 maja jedna z anonimowych kronikarek - powoli zaczynamy traktować tę sprawę z pewną dozą humoru, chociaż prawdę mówiąc, raczej czarnego”. Kobiety szybko zauważyły, że Iwany wolały kobiety nieco przy kości, co doprowadziło do pewnej Schadenfreude. Taki wygląd miały tylko żony partyjnych bonzów, które czerpały garściami profity wynikające z ich uprzywilejowanej pozycji. Gwałt stał się doświadczeniem zbiorowym - jak zanotowała jedna z kronikarek. Uważała, że skutki tego doświadczenia można złagodzić przez rozmowy między samymi kobietami. Mężczyźni, gdy wrócili, zabraniali jakichkolwiek rozmów na ten temat. Kobiety przekonały się wkrótce, że obecność mężczyzn w ich życiu czyniła całą rzecz o wiele trudniejszą. Hanna Gerlitz uległa dwóm pijanym radzieckim oficerom, aby ocalić siebie i męża. „Potem - pisała - musiałam pocieszać mojego męża i pomóc mu odzyskać odwagę. Płakał jak dziecko”. Mężczyźni, którzy wrócili do domu, wpadali w osłupienie, gdy dowiadywali się o gwałtach dokonanych na ich żonach i narzeczonych. Wielu z tych, którzy mieli za sobą dłuższy pobyt w sowieckich obozach, w wyniku głodu utraciło zainteresowanie seksem. Mężczyznom bardzo trudno było zaakceptować fakt naruszenia nietykalności ich kobiet. Ursula von Kardorff słyszała o przypadku zerwania zaręczyn przez młodego arystokratę, który dowiedział się, że jego narzeczona została zgwałcona przez pięciu radzieckich żołnierzy. Jedna z anonimowych kronikarek tamtych dni wspomina o swoim byłym kochanku, który niespodziewanie wrócił z wojny, i o jego reakcji. „Stałyście się bezwstydnymi sukami” - wybuchnął. - Każda z was. Nie mogę już tego słuchać! Straciłyście poczucie przyzwoitości. Wy wszystkie!”. Wtedy dała mu do
przeczytania swój dziennik. Gdy doszedł do momentu opisu dokonanego na niej gwałtu, zaczął wpatrywać się w nią, jakby uważał, że zwariowała. Opuścił ją kilka dni później. Córka, matka i babka, które zostały zgwałcone razem gdzieś pod Berlinem, pocieszały się tym, że głowa ich domu zmarła jeszcze w czasie wojny. „Zginąłby pewnie, próbując nas przed tym obronić”, mówiły do siebie. W rzeczywistości tylko niewielu mężczyzn stawiło czoła temu niebezpieczeństwu. Jeden ze znanych aktorów, Harry Liebke, został zabity uderzeniem butelki w głowę, gdy próbował bronić młodej kobiety szukającej schronienia w jego mieszkaniu. Przypadki takie nie były jednak częste. Gdy radzieccy żołnierze wyciągali jedną z kobiet z piwnicy, mężczyzna z tego samego domu krzyknął do niej: „Idź z nimi, na miłość boską! Wpędzisz nas tylko w kłopoty”. Jeśli ktokolwiek próbował bronić kobiety przed gwałcicielem, byli to tylko ich ojcowie bądź synowie. „Trzynastoletni Dieter Sahl - opowiadano anonimowemu kronikarzowi - rzucił się z pięściami na Rosjanina, który gwałcił w jego obecności matkę. Dostał kulę”. Najbardziej groteskowym wymysłem radzieckiej propagandy było twierdzenie, że „niemiecki wywiad pozostawił w Berlinie wiele kobiet chorych wenerycznie, aby zarażały oficerów Armii Czerwonej”. Jeden z meldunków NKWD przypisywał taki stan rzeczy działalności Werwolfu. „Niektórzy członkowie podziemnej organizacji Werwolf, głównie dziewczęta, otrzymały od swoich przywódców specjalne zadania, aby uczynić radzieckich dowódców niezdolnymi do wypełniania swoich obowiązków”. Jeszcze przed ruszeniem ofensywy znad Odry, władze wojskowe wzrost zachorowań na choroby weneryczne tłumaczyły tym, że „wróg jest przygotowany do wykorzystania wszelkich dostępnych sposobów, aby wyłączyć z walki jak największą liczbę naszych żołnierzy i oficerów”. Wkrótce do przychodni zaczęły ustawiać się długie kolejki kobiet. Jedna z lekarek zorganizowała w schronie przeciwlotniczym klinikę leczenia chorób wenerycznych. Na zewnątrz powiesiła tablicę z napisem w cyrylicy - „Tyfus”. Jak przedstawiono to w filmie The Third Man, penicylina szybko stała się najbardziej poszukiwanym na czarnym rynku lekarstwem. Oceniano, że około 90 procent ofiar gwałtów, które zaszły w jego wyniku w ciążę, dokonało aborcji. Liczba ta wydaje się zdumiewająco wysoka. Wiele kobiet zdecydowało się jednak wydać na świat poczęte w ten sposób dzieci, ale pozostawiały je w szpitalu, wiedząc, że mąż czy narzeczony nigdy tego nie zaakceptuje.
Trudno czasami zrozumieć, czy młodzi radzieccy oficerowie byli aż tak cyniczni, czy ślepo wierni ideom. „Armia Czerwona ma najwyższe morale na świecie - tłumaczył jeden z poruczników saperowi. - Nasi żołnierze walczą tylko z uzbrojonym przeciwnikiem. Nie jest ważne, gdzie jesteśmy. Zawsze stanowimy przykład dla ludności cywilnej. Zupełnie obce są nam grabieże i przemoc”. Większość frontowych dywizji piechoty wykazywała wyższy poziom dyscypliny niż brygady pancerne czy jednostki tyłowe. Istnieją relacje wskazujące na to, że radzieccy oficerowie pochodzenia żydowskiego bronili nawet niemieckich kobiet. Większość oficerów i żołnierzy przymykała jednak oczy na nieprzestrzeganie stalinowskiego rozkazu z 20 kwietnia, wydanego przez Stawkę, który nakazywał żołnierzom „zmianę stanowiska w stosunku do Niemców... i lepsze ich traktowanie”. Wyjaśniano, że „takie brutalne traktowanie” może sprowokować trwały opór, „co w obecnej sytuacji nie byłoby dla nas korzystne”. Jeden z wyzwolonych przez Rosjan francuskich jeńców wojennych podszedł 2 maja na ulicy do Wasilija Grossmana. „Monsieur - zwrócił się do niego - lubię waszą armię i boli mnie, gdy widzę, w jaki sposób traktujecie dziewczęta i kobiety. Może to szkodzić waszej propagandzie”. To zresztą okazało się prawdą. W Paryżu przywódcy partii komunistycznej, którzy wykorzystując podziw dla Armii Czerwonej, zyskali społeczne poparcie, teraz byli przerażeni, gdy powracający do kraju jeńcy wojenni opisywali postępowanie żołnierzy radzieckich. Wielu uważa, że Armia Czerwona „otrzymała” dwa tygodnie na gwałty i grabieże w Berlinie, zanim wprowadzono surową dyscyplinę, ale sprawa wcale nie jest taka prosta. 3 sierpnia, czyli w trzy miesiące po kapitulacji Berlina, Żuków musiał wydać ostre zalecenia, aby opanować „rabunki i rozboje”, „przemoc fizyczną” oraz „skandaliczne przypadki zachowania”. „Takie zdarzenia i
niedopuszczalne zachowanie - stwierdzał rozkaz - przedstawiają nas w złym świetle w oczach niemieckich antyfaszystów, szczególnie teraz, gdy wojna się zakończyła. Wspomaga to kampanie propagandowe skierowane przeciwko Armii Czerwonej i rządowi radzieckiemu”. Zarzucano dowódcom, że nie nadzorują swoich żołnierzy. „Samowolne oddalenia” miały się teraz skończyć. Sierżanci i kaprale musieli sprawdzać stan swoich jednostek każdego ranka i wieczoru. Wszystkim żołnierzom wydano dowody tożsamości. Podjęto w sumie środki, które zwykle obowiązują w zachodnich armiach w czasie pobytu żołnierzy w koszarach. W lecie temat wszedł na łamy międzynarodowej prasy. Wpływ, jaki wywarły te publikacje na prestiż i poparcie dla partii komunistycznych, zaalarmował Kreml. „Ta skandaliczna kampania pisał zastępca Mołotowa - jest ukierunkowana na niszczenie reputacji Armii Czerwonej i złożenie odpowiedzialności za to, co się dzieje w okupowanych krajach, na Związek Radziecki... Nasi przyjaciele na całym świecie muszą więc otrzymać odpowiednie informacje, aby przeciwstawić się tej propagandzie”.
Normy moralne uległy wyraźnemu zachwianiu, ale w tych okolicznościach trudno było spodziewać się innego rozwoju sytuacji. Po powrocie do Berlina Ursula von Kardorff zobaczyła wynędzniałych ludzi uprawiających handel wymienny pod Bramą Brandenburską. Przypomniała sobie w tym momencie wers z Opery za trzy grosze Brechta: „Najpierw kolej na żarcie, potem na moralność”. Brama Brandenburska stała się centrum handlu wymiennego i czarnego rynku już na początku maja, gdy wyzwoleni jeńcy wojenni i robotnicy przymusowi zaczęli sprzedawać swoje łupy. Ursula von Kardorff widziała kobiety, prostytuujące się za żywność czy papierosy. „Zauważyła, że kobiety po trzydziestce wyglądają tu staro, są smutne i zachłanne”. Ktoś cynicznie skomentował: Willkommen in Shanghai. Walka o przeżycie doprowadziła do zniszczenia czegoś więcej niż moralności. Do jednej z anonimowych kronikarek tamtych dni zgłosił się radziecki marynarz, tak młody, że powinien być jeszcze w szkole. Poprosił ją, aby znalazła czystą i przyzwoitą dziewczynę, z dobrym charakterem i czułą. Miał dawać jej jedzenie. W skład zwykłej racji żywnościowej wchodził chleb, śledzie i boczek. Pisarz Ernst Jünger, oficer Wehrmachtu, jeszcze w czasie swojego pobytu w okupowanym Paryżu zauważył, że żywność daje ogromną władzę. W Berlinie monetą w handlu wymiennym na czarnym rynku była tak zwana „papierosowa waluta”, Zigarettenwährung. Gdy do Niemiec przybyli amerykańscy żołnierze z niewyczerpanymi zapasami papierosów, nie musieli wcale uciekać się do gwałtów. Definicja gwałtu rozmywała się. Niektórzy określali, że jest to rodzaj seksualnego przymusu. Broń lub przemoc fizyczna nie była już potrzebna, gdy przed kobietami stanęło widmo głodu. Sytuację tę można określić jako trzeci etap w ewolucji zjawiska gwałtu w Niemczech w 1945 roku. Czwarty to już była swoista forma kohabitacji: wielu radzieckich oficerów odbywających służbę w Niemczech żyło razem ze swoimi „okupacyjnymi żonami”, które zastąpiły dawniejsze „frontowe”. Prawdziwe żony, które czekały w Związku Radzieckim, wpadały we wściekłość, gdy dowiedziały się o nowych zwyczajach swoich mężów. Wielu radzieckich oficerów podjęło decyzję o pozostaniu u boku niemieckiej kochanki i dezercji z szeregów armii, gdy przyszedł czas powrotu do ojczyzny. Niezależnie od tego, gdzie rzeczywiście leżała granica między gwałtem a prostytucją, wszystkie te układy, mające na celu zdobycie żywności i zapewnienie sobie ochrony, zepchnęły kobiety na najbardziej prymitywny etap życia społecznego. Ursula von Kardorff przewidywała, że niemieckie kobiety będą musiały szybko podjąć wysiłki, aby zmienić te wyobrażenia, gdy mężczyźni zaczęli juz wracać z obozów jenieckich. Pisała: „Na kobiety spada teraz najtrudniejsze chyba zadanie: muszą okazać zrozumienie, łagodność, podnosić na duchu, dodawać odwagi - tego potrzebują tak liczni zagubieni i zrozpaczeni mężczyźni”.
Niemcy walczyli tak długo i zaciekle, ponieważ perspektywa klęski doprowadziła do powstania „przekonania o totalnej katastrofie”. Niemcy byli pewni, że ich kraj zostanie całkowicie podbity i
ujarzmiony, a ich żołnierze spędzą resztę życia na Syberii. Gdy po śmierci Hitlera opór zaczął wygasać, zmiana w postawie Niemców zaskoczyła nawet Rosjan w Berlinie. Uderzała ich „uległość i dyscyplina tego narodu”. Oczekiwano raczej zażartych działań partyzanckich w rodzaju tych, które prowadzono na okupowanych obszarach Związku Radzieckiego. Sierow informował Berię, że ludność niemiecka zachowuje się z „niewątpliwym posłuszeństwem”. Jeden z oficerów sztabowych Czujkowa przypisał to głęboko zakorzenionemu „szacunkowi dla każdej władzy”. W tym samym czasie oficerowie Armii Czerwonej byli zdumieni, że tak liczni Niemcy przygotowywali po wycięciu swastyki komunistyczne flagi z nazistowskich chorągwi. Berlińczycy nazwali ten zwrot w postępowaniu Heil Stalin! Ta uległość nie zapobiegła jednak aktywności Smiersza i NKWD, których funkcjonariusze widzieli wszędzie przykłady działalności Werwolfu. Na początku maja NKWD aresztowało dziennie nawet po 100 osób. Ponad połowę przekazano Smierszowi. Najbardziej aktywnymi donosicielami wydającymi w ręce władz radzieckich swoich rodaków byli naziści, którzy chcieli w ten sposób uchronić się przed aresztowaniem. Smiersz szantażował też byłych członków NSDAP i zmuszał do współpracy przy poszukiwaniach oficerów SS i Wehrmachtu. Do rewizji mieszkań i schowków, gdzie jeszcze niedawno ukrywali się przed SS i żandarmerią polową niemieccy dezerterzy, wykorzystywano psy. Radzieckie teorie działań sabotażowych głosiły, że „przywódcy organizacji faszystowskich przygotowują masowe zamachy w Berlinie, poprzez sprzedaż zatrutej lemoniady i piwa”. W tym czasie nawet dzieci bawiące się Panzerfaustami i porzuconą bronią poddawano przesłuchaniom jako prawdopodobnych członków Werwolfu. Smiersza interesowało wyłącznie uzyskanie odpowiednich zeznań. Jedynym znakiem oporu wobec nowej władzy było kilka nazistowskich plakatów w Lichtenbergu z napisem „Partia żyje!”. Jedyny przypadek stawienia czynnego oporu zdarzył się w noc 20 maja, gdy „nieokreślona liczba bandytów” zaatakowała Obóz Specjalny NKWD nr 10 i uwolniła 466 więźniów. Major Kjuczkin, komendant obozu, był w tym czasie „na bankiecie”. Beria wpadł w furię. Wyższych oficerów sił zbrojnych, którym zarzucił brak czujności, incydent ten wprawił w ogromne zakłopotanie.
Kobiety w Berlinie pragnęły, aby życie jak najszybciej wróciło do normalności. Powszechnym widokiem były Trümmerfrauen, „gruzinki”, które tworzyły żywe łańcuchy, aby oczyścić ulice i place z gruzów oraz odzyskać cegły. Wielu mężczyzn, którzy pozostali w Berlinie po zakończeniu wojny, albo się ukrywało, albo zapadło na różne choroby psychosomatyczne. Podobnie jak innym pracownikom, kobietom płacono niewiele, czasami zaledwie kilka garści ziemniaków. Berlińczycy jednak nie stracili poczucia humoru. Nadawali każdej dzielnicy nowe nazwy. Charlottenburg nazywali teraz Klamottenberg, czyli „kupą gruzów”, Steglitz stało się Steht nichts, „nic nie stoi”, a Lichterfelde - Trichterfelde, „polem kraterów”. Maskowali w ten sposób swoją rezygnację i rozpacz. „Ludzie starają się z tym wszystkim jakoś żyć”, zauważył jeden z młodych Berlińczyków. Robotnicy i urzędnicy podporządkowali się rozkazowi generała Bierzarina powrotu do pracy. Funkcjonariusze Smiersza, przy pomocy pododdziałów NKWD, zabezpieczyli budynek rozgłośni Grossdeutscher Rundfunk na Masurenallee. Wszyscy pracownicy mieli wrócić na swoje stanowiska. Oficer Smiersza odpowiedzialny za rozgłośnię, major Popow, traktował ich przyzwoicie. Postarał się również o to, aby żołnierze zapewnili ochronę dużej liczbie pracujących tu młodych kobiet. Niemieccy komuniści, którzy powrócili do kraju z „moskiewskiej emigracji”, byli całkowicie posłuszni władzy radzieckiej. Znaleźli się co prawda po stronie zwycięzców, ale przeżywali poczucie klęski. Niemiecka klasa robotnicza nie zrobiła przecież nic, aby zapobiec inwazji Niemiec na Związek Radziecki w 1941 roku i radzieccy towarzysze nigdy im tego nie zapomnieli. Uszczypliwe uwagi co do liczby Niemców, którzy pojawiali się i próbowali udowadniać swoje członkostwo w partii komunistycznej przed 1933 rokiem, wywoływały tylko złość i niedowierzanie, że tak niewielu stawiło opór reżimowi. Jedyny znany ruch oporu wobec Hitlera
powstał tylko w „kołach reakcyjnych”. Beria traktował przywódców niemieckich komunistów jak „idiotów” i „karierowiczów”. Tym, wobec którego żywił pewien szacunek, był weteran niemieckiego ruchu komunistycznego Wilhelm Pieck, potężny mężczyzna o białych włosach, z okrągłym nosem i kwadratową głową. Grupa, która miała zostać wysłana z Moskwy do Niemiec, przed wyjazdem zebrała się w pokoju Piecka. „Nie mieliśmy żadnego pojęcia, jaką rolę partia ma odegrać i czy w ogóle będzie mogła działać wspominał Markus Wolf, późniejszy szef wschodnioniemieckiego wywiadu w okresie zimnej wojny. - Naszym zadaniem było po prostu wspieranie działań radzieckich władz wojskowych”. Sam przyznał też, że wtedy był jeszcze „na tyle naiwny, by sądzić, że większość Niemców będzie szczęśliwa z faktu obalenia reżimu hitlerowskiego i powita armię radziecką jak wyzwolicielkę”. Dwudziestego siódmego maja, w piękny wiosenny dzień, niemieccy komuniści przelecieli nad centrum Berlina i wylądowali na lotnisku Tempelhof. Byli zaszokowani ogromem zniszczeń. Wydawało się, że miasta nie da się już nigdy odbudować. Ich osobiste uczucia po przybyciu ze Związku Radzieckiego były bardzo różne. Młodsi czuli się nieswojo, słysząc wszędzie język niemiecki na ulicach. W czasie obchodów dnia zwycięstwa w Moskwie, dwa tygodnie wcześniej, Wolf myślał „dokładnie tak samo jak młody Rosjanin”. Szybko dotarły do nich wieści od niemieckich komunistów o tym, jak Armia Czerwona potraktowała mieszkańców Berlina. „Nasze frontowiki siali tutaj spustoszenie”, zapisał w swoim dzienniku pod datą 30 maja. „Wszystkie kobiety zgwałcone. Żaden Berlińczyk nie ma już zegarka”. Propaganda Goebbelsa stworzyła atmosferę strachu wokół Armii Czerwonej. „Potem Niemcy doświadczyli tego sami. Większość Niemców, szczególnie tych na wschód od Łaby, ma obecnie nastawienie bardzo, ale to bardzo antyradzieckie”. Przywódcą grupy niemieckich komunistów w Berlinie był powszechnie znienawidzony i pogardzany Walter Ulbricht, stalinowski biurokrata, znany z denuncjacji swoich towarzyszy. Beria opisywał go jako „łotra gotowego zabić swojego ojca i matkę”. Wolf pamięta jego saski akcent i wysoki głos. Uważał go za maszynę „bez serca”, lojalnego tylko wobec polityki radzieckiej. Wszystko, co pochodziło od Stalina, było „najważniejszym rozkazem”. Ulbricht powiedział Wolfowi, że nie ma już co marzyć o zakończeniu studiów z zakresu konstrukcji lotniczych w Związku Radzieckim. Teraz miał zostać wysłany do centrum radiowego na Masurenallee, do Grossdeutscher Rundfunk, które szybko przemianowano na Berliner Rundfunk, aby zająć się działaniami propagandowymi. Wolf miał odpowiadać między innymi za program Szósty na Ziemi, sławiący przemysłowe dokonania Związku Radzieckiego. Władze radzieckie, reprezentowane przez generała Władimira Siemionowa, zabraniały jakichkolwiek wzmianek o trzech rzeczach. Tematami tabu były „gwałty, los [niemieckich] jeńców wojennych oraz granica na Odrze i Nysie Łużyckiej”, która oznaczała utratę Prus, Pomorza i Śląska na rzecz Polski. Chociaż radziecka propaganda nadawała teraz swoje własne programy, mieszkańcom Berlina nakazano oddanie odbiorników radiowych do najbliższych posterunków wojskowych. Magda Wieland pamięta, jak niosła swoje radio do lokalnej Kommandantur, ale gdy się zbliżyła, zobaczyła obserwujących ją żołnierzy. Rzuciła więc radio na środku drogi i uciekła.
Berlińczycy, widząc ogniska na swoich ulicach, kudłate kozackie koniki, a nawet wielbłądy, przekonywali sami siebie, że ich miasto jest okupowane przez „Mongołów”. Był to wyraźny wpływ goebbelsowskiej propagandy. Setki fotografii wykonanych w tym czasie w Berlinie pokazują jednak, że tylko niewielki procent żołnierzy Armii Czerwonej pochodził z azjatyckich regionów Związku Radzieckiego, choć skóra z brązową patyną z łoju i kurzu, z oczami przymrużonymi od ciągłego wystawienia na wiatr nadawała im rzeczywiście nieco azjatycki wygląd. Podobnie wyglądali brytyjscy i francuscy żołnierze na fotografiach wykonanych pod koniec I wojny światowej. Na ulicach Berlina można było co krok natknąć się na dziwne sceny. Wychudzeni chłopcy bawili się w „zniszczonych czołgach stojących na chodnikach niby statki, które przybiły do brzegu”. Szybko jednak poczerniałe kadłuby pokryły ulotki i ogłoszenia, na których znalazły się informacje o lekcjach tańca - pierwszej desperackiej próbie podniesienia się z upadku, z samego dna, określonego przez Berlińczyków die Stunde Null.
Generał Bierzarin chciał przede wszystkim przywrócić normalne życie w mieście, szczególnie zaopatrzenie w prąd, wodę i gaz. Z 33 000 łóżek szpitalnych teraz można było wykorzystać jedynie 8500. Niektóre wydarzenia miały charakter symboliczny. Pierwsze żydowskie nabożeństwo zostało odprawione przez rabina Armii Czerwonej w synagodze w byłym żydowskim szpitalu przy Iranischestrasse, w piątek 11 maja. Stało się ogromnym przeżyciem dla tych, którzy wyszli z ukrycia lub w ostatnim momencie uniknęli egzekucji. Ponad milion ludzi w mieście wciąż nie miało dachu nad głową. Mieszkali w piwnicach i schronach przeciwlotniczych. Z gór gruzu wydobywały się dymy ognisk, na których przygotowywano posiłek, kobiety próbowały mimo wszystko w tych warunkach stworzyć coś na kształt domu. Ponad 95 procent sieci tramwajowej uległo zniszczeniu, a duża część trakcji S-Bahnu i U-Bahnu znajdowała się wciąż pod wodą po wysadzeniu tuneli. Tylko niewielu ludzi miało wciąż w sobie tyle siły, by odwiedzać przyjaciół. Prawie każdy osłabł z głodu i większość energii poświęcano głównie poszukiwaniu jedzenia. Gdy tylko ruszyły pociągi, tysiące ludzi jechało poza miasto, często na dachach wagonów, aby znaleźć nieco żywności. Mówiono o nich „chomiki” - nazwa ta była już wcześniej używana w trudnym okresie 1918 roku - a pociągi nazywano „chomikowymi ekspresami”.
Berlińczycy i tak znajdowali się w lepszej sytuacji niż ich rodacy, którzy pozostali w Prusach Wschodnich, na Pomorzu i Śląsku. W Prusach Wschodnich represje stawały się coraz większe. 5 maja Beria wysłał generała pułkownika Apołłonowa, który miał dowodzić dziewięcioma pułkami NKWD i ponad 400 funkcjonariuszami Smiersza. Zadaniem tych jednostek było „doprowadzenie do wykrycia i unieszkodliwienia szpiegów, sabotażystów i innych wrogich elementów”, z których „ponad 50 000” zostało już „wyeliminowanych” w czasie styczniowej ofensywy. 2,2-milionowa ludność tego rejonu w 1940 roku, pod koniec maja 1945 roku liczyła zaledwie 193 000. Prusy Wschodnie najbardziej ze wszystkich okupowanych terenów odczuły ciężar nienawiści Rosjan do nazistowskich Niemiec. Kraj ten pozostał zdewastowany przez wiele lat. Budynki były albo spalone, albo całkowicie ograbione. Żołnierze, którzy u siebie w domu nie mieli nawet elektryczności, tu wykręcali żarówki. Całe gospodarstwa wymierały. Inwentarz zabito lub wywieziono do Rosji. Depresje zamieniały się w bagniska. Najgorszy był jednak los cywilów, którym nie udało się uciec. Większość kobiet i dziewcząt wywieziono do Związku Radzieckiego, gdzie musiały pracować „w lasach, na torfowiskach i w kanałach nawet po szesnaście godzin dziennie”. Ponad połowa z nich zmarła w ciągu następnych dwóch lat. Z kobiet, które ocalały, wiele zostało zgwałconych. Gdy wróciły do radzieckiej strefy okupacyjnej w kwietniu 1947 roku, większość została natychmiast wysłana do szpitali z powodu gruźlicy i chorób wenerycznych. Pozostała na Pomorzu ludność niemiecka utrzymywała dość poprawne stosunki z żołnierzami radzieckimi. Mieszkańcy obawiali się jednak, że Polacy, którzy przejmą kontrolę nad Pomorzem, zaczną brać odwet. Brakowało żywności, ale dzięki wczesnej wiośnie dostępny już był szczaw, pokrzywa i mniszek lekarski. Do mąki dodawano kory brzozowej. Do prania wykorzystywano zamiast mydła popiołu bukowego. Po zakończeniu działań w Prusach Wschodnich Beria skoncentrował największe siły na terytorium Polski. W Niemczech generał Sierow dysponował dziesięcioma pułkami NKWD, a w Polsce generał Sieliwanowski otrzymał tych pułków piętnaście, aby zapewnić kontrolę nad rzekomo sojuszniczym terytorium. Beria nakazał również „towarzyszowi Sieliwanowskiemu połączyć obowiązki kierowania jednostkami NKWD i doradcy polskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego”. Stalin twierdził w Jałcie, że Związek Radziecki jest zainteresowany w „stworzeniu silnej, wolnej i niepodległej Polski”.
28
Jeździec na białym koniu Radzieccy żołnierze zdawali się cierpieć na swoisty syndrom poczucia winy, że udało im się mimo wszystko przeżyć. Gdy myśleli o wszystkich towarzyszach broni, którym nie było dane dotrwać końca wojny, czuli się zakłopotani. Składali więc sobie gratulacje i życzenia, „obejmując się jak bracia”, ale potem, gdy już umilkły działa, wielu z nich nie mogło spać przez wiele tygodni. Niezwykła cisza sprawiała, że targał nimi wewnętrzny niepokój. Potrzebowali czasu, by przemyśleć to, co się im przydarzyło i o czym jeszcze tak niedawno nie śmieli myśleć. Bez wątpienia wojna była nie tylko jednym z najważniejszych momentów w ich życiu, ale także w historii świata. Teraz jednak myśleli już o swoich domach, narzeczonych i żonach oraz o tym, że wkrótce staną się szanowanymi członkami swoich lokalnych społeczności. Dla kobiet służących w Armii Czerwonej perspektywy były mniej obiecujące. Bardzo niewielu mężczyzn było do wzięcia. Te kobiety, które zaszły w ciążę, wiedziały, że same będą musiały stawić czoła wszystkim trudnościom. „Tak, Ninka - jedna z nich pisała do swojej przyjaciółki - masz córkę i ja będę miała dziecko. Nie martwmy się jednak, że nie mamy mężów”. Większość z nich zabierało swoje dzieci do rodzinnych miejscowości, mówiąc, że ich mężowie zginęli na froncie. Wojna była niezwykłym doświadczeniem również z innych powodów. Przyniosła oddech wolności po czystkach 1937 i 1938 roku. Pojawiły się nawet nadzieje na zakończenie terroru. Faszyzm został pokonany, Trocki zginął, zawarto porozumienia z zachodnimi mocarstwami. Wydawało się, że NKWD nie ma już żadnych powodów, by kontynuować swą paranoiczną działalność. Ale w samym Związku Radzieckim ludzie, widząc nagłe aresztowania przyjaciół, zaczęli zdawać sobie sprawę, że podjęli swoją pracę donosiciele. NKWD znowu zaczęło pojawiać się o świcie. Nieustanna bliskość śmierci na froncie sprawiła jednak, że ludzie zaczęli się mniej bać. Oficerowie i żołnierze teraz już bardziej otwarcie przedstawiali aspiracje i plany. Ci, którzy pochodzili z terenów wiejskich, teraz chcieli opuścić kołchozy i wyjechać w świat. Oficerowie, którzy odzyskali i umocnili po jesieni 1942 roku swoją pozycję w stosunku do oficerów politycznych, wierzyli, że przyszedł czas na radziecką elitę biurokratyczną, nomenklaturę, by i ona została poddana reformom. Tymczasem Stalin w cyniczny sposób wskazywał na perspektywy uzyskania jeszcze większej wolności, czekając, aby zgnieść oponentów, gdy tylko ustaną walki. Gdy zbliżało się zwycięstwo, oficerowie Armii Czerwonej byli, według Smiersza i NKWD, zbyt już pewni siebie. Oficerowie polityczni nie zapomnieli pogardy i słów kierowanych w ich stronę po Stalingradzie. Sen z powiek spędzała im też treść listów pisanych przez żołnierzy do domu, w których porównywali warunki w Niemczech i u siebie w domu. Smiersz Abakumowa zaczął poważnie się obawiać „dekabrystowskich” nastrojów w korpusie oficerskim. Władze radzieckie zdawały sobie doskonale sprawę, że żołnierze rosyjskiej armii, którzy doszli w 1814 roku do Francji, również porównywali warunki w okupowanym kraju z żałosnymi warunkami egzystencji w swojej ojczyźnie. Jeden z meldunków próbował wyjaśnić te sprawy: „W tym czasie ogromny wpływ na postawę żołnierzy miał francuski styl życia, ponieważ pozwolił im zauważyć kulturalne zacofanie Rosji, carski ucisk i tak dalej. Właśnie to było źródłem przekonania dekabrystów [którzy próbowali wykonać coup d’etat w 1825 roku], że należy podjąć walkę z caratem. Teraz rzecz wygląda zupełnie inaczej. Być może niektóre gospodarstwa były tu bogatsze niż nasze sowchozy i kołchozy i z tego powodu niektórzy niewyrobieni politycznie ludzie mogli nawet wyciągnąć wniosek o wyższości feudalnej ekonomii nad socjalizmem. Ten wpływ ma charakter regresywny. Dlatego należy podjąć zdecydowaną walkę z tego rodzaju postawami”. Zarządy polityczne były również przerażone „antyradzieckimi komentarzami” żołnierzy narzekających, że w kraju ich rodziny są źle traktowane. „Nie wierzymy, że życie tam staje się lepsze - przytaczano słowa wypowiedziane przez jednego z żołnierzy. - Zobaczę, to uwierzę”. Żołnierze pamiętali również, jak źle traktowano ich na froncie. W niektórych jednostkach Armii Czerwonej przed samym końcem wojny dochodziło do sytuacji bliskich buntu, gdy na przykład zostały wydane zalecenia zdejmowania z poległych nawet bielizny. W ubraniu mieli być chowani tylko oficerowie. Zdarzały się w tym czasie przypadki, w których niepopularni wśród żołnierzy
oficerowie ginęli od strzału w plecy. W ostatnich miesiącach wojny i zaraz po kapitulacji dramatycznie zwiększyła się liczba aresztowań dokonywanych przez Smiersz za „rozmowy o treści antyradzieckiej i plany terrorystyczne”. Nawet szef sztabu batalionu NKWD został aresztowany za „prowadzenie propagandy kontrrewolucyjnej wśród żołnierzy”. Zarzucano mu, że „rzucał oszczerstwa na partię i rząd radziecki”, chwalił życie w Niemczech i „oczerniał radziecką prasę”. Trybunał wojskowy NKWD skazał go na osiem lat Gułagu. Liczba aresztowań w sprawach o charakterze politycznym w Armii Czerwonej uległa w 1945 roku podwojeniu w stosunku do roku 1944, choć w 1945 roku wojna trwała tylko cztery miesiące. To wtedy właśnie 135 056 żołnierzy Armii Czerwonej zostało skazanych przez trybunały wojskowe za „przestępstwa o charakterze kontrrewolucyjnym”. Izba Wojskowa Sądu Najwyższego ZSRR w 1944 roku skazała 123, a w 1945 roku 273 wyższych oficerów. Liczby te nie obejmują represji podejmowanych w stosunku do żołnierzy Armii Czerwonej, którzy trafili w czasie wojny do niemieckiej niewoli. 11 maja 1945 roku Stalin nakazał każdemu z frontów przygotowanie obozów dla byłych jeńców wojennych i osób wywiezionych do Niemiec. Planowano zorganizowanie 100 obozów, każdy dla 10 000 ludzi. Byli jeńcy wojenni mieli być „sprawdzeni przez NKWD, NKGB i Smiersz”. Z 80 generałów Armii Czerwonej, którzy trafili do niewoli Wehrmachtu, 37 dożyło wyzwolenia. 11 z nich zostało aresztowanych przez Smiersz i skazanych przez trybunały NKWD. Cały proces repatriacji trwał do 1 grudnia 1946 roku. „Do tego czasu do Związku Radzieckiego powróciło 5,5 miliona ludzi, z czego 1 833 567 stanowili jeńcy wojenni”. Ponad 1,5 miliona żołnierzy Armii Czerwonej trafiło prosto z niewoli niemieckiej do Gułagów (339 000 osób) lub do batalionów pracy na Syberii. Wywiezionych na roboty przymusowe traktowano jak „potencjalnych wrogów ludu”. Nie mogli zamieszkać bliżej niż 100 kilometrów od Moskwy, Leningradu i Kijowa. Pod specjalnym nadzorem NKWD znalazły się również ich rodziny. Jeszcze w 1998 roku formularze dotyczące zatrudnienia w instytutach badawczych zawierały rubrykę, w której należało wpisać, czy ktoś z rodziny był w „obozie jenieckim”. Stalin i jego marszałkowie poświęcali niewiele uwagi życiu żołnierzy. Straty trzech frontów biorących udział w operacji berlińskiej były wyjątkowo wysokie, 78 291 zabitych i 274 184 rannych. Rosyjscy historycy przyznają teraz, że tak wysokie straty były spowodowane po części „wyścigiem do Berlina” - chodziło o to, aby dotrzeć tam przed aliantami zachodnimi. W walkach w samym Berlinie brało udział tak wiele radzieckich związków operacyjnych, że często dochodziło do wymiany ognia między oddziałami własnych wojsk. Bez serca traktowano tych, którzy zostali okaleczeni w wyniku wojny. Szczęśliwsi musieli „czekać długie godziny na protezy, które wyglądały jakby były wykorzystywane jeszcze przez weteranów spod Borodino”. Wkrótce w większych miastach władze postanowiły, że nie będą psuć widoku na ulicach „samowarami”. Zebrano inwalidów wojennych w grupy i deportowano. Wielu z nich wysłano na daleką północ, jakby byli zwykłymi więźniami Gułagów. Złość i frustracja w Związku Radzieckim przybierała tego lata bardzo różne formy. Najbardziej przerażające były wybuchy antysemityzmu. W Azji Środkowej Żydzi byli napastowani, bici i atakowani na rynkach i w szkołach. Ludzie krzyczeli do nich: „Czekajcie, tylko nasi chłopcy wrócą z frontu. Zabijemy wtedy wszystkich Żydów”. Lokalne władze określały te wydarzenia „aktami chuligaństwa i często nie były one nawet karane”. Najpoważniejszy wypadek miał miejsce w Kijowie. Na początku września major NKWD pochodzenia żydowskiego został zaatakowany „przez dwóch antysemitów w wojskowych mundurach”. Być może byli pijani. Major wyciągnął pistolet i zastrzelił obu napastników. Ich pogrzeby zmieniły się w gwałtowne demonstracje. Trumny niesiono przez miasto. Nagle pochód żałobny skręcił w stronę odbudowywanego żydowskiego rynku. Pobito prawie 100 Żydów. Zginęło 5, a 36 trafiło do szpitala z poważnymi obrażeniami. Niepokoje rozlały się po mieście. Tym razem nie oskarżono już „chuliganów”. Teraz nawet członków Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej Ukrainy określano przydomkiem „godnych następców” Goebbelsa. W następnym roku Czarna księga Grossmana i Erenburga dotycząca Holocaustu została wycofana przez władze z
obiegu. Trudno powiedzieć, jak głęboki był antysemityzm Stalina i jak mocno uwarunkowany jego osobistą nienawiścią do Trockiego. Na pewno także z powodu internacjonalizmu Trockiego Stalin postrzegał Żydów jako część międzynarodowego spisku. Uważał, że „kosmopolityzm” implikuje zdradę. Szczyt nagonki nastąpił w czasie tak zwanego „spisku lekarzy kremlowskich”, tuż przed śmiercią Stalina. Stalin, chociaż był Gruzinem, był rosyjskim szowinistą. Podobnie jak inni dyktatorzy, Napoleon czy Hitler, również on wykorzystywał dla swoich celów nacjonalizm. W swojej sławnej mowie z 24 maja chwalił Rosjan jako „pierwszy wśród narodów Związku Radzieckiego” za „czysty umysł, wytrzymałość i silny charakter”. Mowa ta była skierowana przeciwko południowym nie-rosyjskim narodom Związku Radzieckiego, z których wiele brutalnie deportowano na rozkaz dyktatora. Stalin, w odróżnieniu od Hitlera, wykorzystywał ludobójstwo głównie do celów politycznych, nie dla rozwiązania problemów rasowych. Dbano o to, aby nic nie zakłócało „rosyjskiego” zwycięstwa, a partia składała hołd jednemu człowiekowi, „naszemu wielkiemu geniuszowi i dowódcy naszych wojsk, towarzyszowi Stalinowi, któremu zawdzięczamy historyczne zwycięstwo”. Stalin bez żenady wysuwał się na czoło, gdy zostało odniesione zwycięstwo i znikał, gdy pojawiała się porażka, szczególnie z jego winy. Dowódcy musieli na każdym kroku potwierdzać jego mądrość i użyteczność jego rad. Ogromnie niebezpieczne były jakiekolwiek próby przypisania jakichkolwiek zasług komu innemu. Stalin stawał się podejrzliwy, gdy za granicą chwalono któregokolwiek z radzieckich obywateli. Chociaż obawiał się potęgi Berii, którą zresztą i tak miał wkrótce ograniczyć, jeszcze więcej niepokoju wzbudzała w nim ogromna popularność Żukowa i Armii Czerwonej. Amerykańska i brytyjska prasa wychwalała Żukowa pod niebiosa. Gdy Eisenhower przyleciał do Związku Radzieckiego, Żuków towarzyszył mu wszędzie. Eisenhower zaprosił później Żukowa i jego „frontową żonę” Lidię do odwiedzenia Stanów Zjednoczonych, ale Stalin wezwał natychmiast marszałka do Moskwy, aby temu przeszkodzić. Było dla niego jasne, że Żuków nawiązał nić prawdziwego porozumienia z alianckim dowódcą. Żuków, choć zdawał sobie sprawę z podejmowanych przez Berię prób podkopania jego pozycji, nie był świadomy tego, że główne zagrożenie stanowi dla niego zazdrość Stalina. W czasie konferencji prasowej w Berlinie w połowie czerwca zwrócono się do marszałka z pytaniem dotyczącym śmierci Hitlera. Żuków musiał przyznać przed całym światem, że „nie odnaleźliśmy jeszcze ciała”. Wkrótce, około 10 lipca, Stalin zadzwonił do niego, aby zapytać o ciało niemieckiego dyktatora. Najwyraźniej taka gra sprawiała mu dużą przyjemność. Żukowowi, gdy w końcu dowiedział się prawdy od Rżewskiej dwadzieścia lat później, trudno było pogodzić się z faktem, że Stalin chciał go w ten sposób poniżyć. „Byłem tak blisko Stalina - mówił wtedy - Stalin mnie uratował. To Beria i Abakumow chcieli się mnie pozbyć”. W radzieckiej stolicy ludność miasta witała Gieorgija Konstantinowicza Żukowa jako „naszego świętego Jerzego” - patrona Moskwy. Po zwycięstwie 9 maja zaplanowano wielką defiladę wojskową na Placu Czerwonym. Miał wziąć w niej udział pułk z każdego frontu oraz z marynarki wojennej i sił powietrznych. Specjalnie do Moskwy przywieziono sztandar, który zatknięto nad Reichstagiem. Już teraz stał się narodową relikwią. Zebrano także i przywieziono do Moskwy niemieckie sztandary, ale w innym celu. Radzieccy marszałkowie i generałowie byli przekonani, że to Stalin będzie przyjmował defiladę 24 czerwca osobiście. To on był naczelnym dowódcą - Wierchownym - autorem wielkiego zwycięstwa. Rosyjska tradycja nakazywała, aby przyjąć defiladę konno. Tydzień przed defiladą Żuków został wezwany do daczy Stalina. Stalin zapytał byłego kawalerzystę, jeszcze z I wojny światowej i wojny domowej, czy nie zapomniał jazdy konnej. - Nie, nie zapomniałem - odparł Żuków. - A więc - powiedział Stalin - będziecie musieli odbierać defiladę zwycięstwa. Dowódcą defilady będzie Rokossowski. - Dziękuję za zaszczyt, ale czy nie byłoby lepiej, żebyście odbierali defiladę osobiście? Wy jesteście Naczelnym Wodzem i wy powinniście odbierać defiladę. - Jestem na to za stary. Odbierajcie wy, jesteście młodsi.
Przy pożegnaniu powiedział jeszcze Żukowowi, że konia krwi arabskiej przekaże mu marszałek Budionny. Następnego dnia Żuków udał się na centralne lotnisko, aby obserwować przygotowania do defilady. Spotkał tam syna Stalina, Wasilija. - Powiem wam coś w wielkiej tajemnicy - odezwał się Wasilij. - Ojciec przygotowywał się do defilady, ale doszło do wypadku. Trzy dni wcześniej poniósł go koń w ujeżdżalni. Upadł, zranił ramię i głowę. Gdy wstał, splunął i powiedział: „Niech Żuków przyjmie defiladę. Z niego stary kawalerzysta”. - Na jakim koniu jeździł wasz ojciec? - Na białym koniu krwi arabskiej, na którym wy teraz macie przyjąć defiladę. Błagam was jednak, abyście nikomu nie wspomnieli o tym ani słowem. Żuków podziękował. W ciągu kilku dni, jakie pozostały do defilady, nie tracił żadnej okazji, aby doskonalić jeździeckie umiejętności. Tego ranka, gdy miała odbyć się defilada, padało bez przerwy. „Niebo płacze nad naszymi poległymi” - mówili Moskwianie. Woda spływała żołnierzom z czapek i hełmów. Wszyscy żołnierze i oficerowie otrzymali na defiladę nowe mundury i medale. Trzy minuty przed 10.00 Zukow dosiadł araba przed Bramą Spaską. Słyszał okrzyki, gdy przywódcy partii i państwa radzieckiego zajmowali miejsca na Mauzoleum Lenina. Kiedy zegar wybił godzinę 10.00, wjechał na Plac Czerwony. Orkiestra zaczęła grać hymn Glinki i potem zapadła cisza. Zdenerwowany Rokossowski starał się utrzymać wodze swojego czarnego rumaka. Wypowiadane przez niego komendy brzmiały głośno i wyraźnie. W kulminacyjnym momencie defilady 200 weteranów Wojny Ojczyźnianej ruszyło, jeden za drugim, pod mauzoleum i tam, u stóp Stalina, rzucało hitlerowskie sztandary. Żuków na swoim arabskim rumaku, witany gorąco przez tłumy, nie zdawał sobie sprawy, że Abakumow gotuje już jego upadek. W daczy Żukowa założono podsłuch. Nagrano przebieg całego przyjęcia, które wydał dla trójki przyjaciół. Winą świętujących było tym razem to, że nie wznieśli pierwszego toastu za zdrowie towarzysza Stalina. Wkrótce potem uwięziono i poddano torturom dowódcę kawalerii, generała Kriukowa. Jego żona, sławna pieśniarka ludowa Lidia Rusłanowa, została zesłana do Gułagu, gdy odrzuciła zaloty Abakumowa. Komendant nakazał jej śpiewać dla siebie i swoich oficerów. Rusłanowa odpowiedziała, ze zaśpiewa tylko wtedy, gdy zezwoli się jej towarzyszom niedoli, zekom, wysłuchać występu. W tydzień po paradzie zwycięstwa marszałek Stalin został awansowany do stopnia generalissimusa „za wyjątkowe zasługi i służbę w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Oprócz stopnia otrzymał medal i tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, Order Lenina i Order Zwycięstwa, pięcioramienną platynową gwiazdę ze 135 diamentami i pięcioma dużymi rubinami. Uroczyste przyjęcia i bankiety oraz przyznawane nagrody przypominały czasy carskie. W tym samym okresie w republikach środkowoazjatyckich panował głód. W następnym roku prowadzone przez Abakumowa śledztwo, w trakcie którego torturami wymuszano zeznania w sprawie Żukowa, doprowadziło do usunięcia marszałka na prowincję. Oprócz krótkiego okresu za Chruszczowa, gdy objął stanowisko ministra obrony, pozostawał w „areszcie domowym” do 9 maja 1965 roku, dwudziestej rocznicy podpisania aktu bezwarunkowej kapitulacji Niemiec w Karlshorst. Tego właśnie dnia wydano na Kremlu w Pałacu Zjazdów wielkie przyjęcie. Wszyscy goście, w tym ministrowie, marszałkowie, generałowie i ambasadorowie, powstali, gdy na salę wszedł Breżniew na czele swojej świty. Na jej końcu szedł Żuków. Rozległy się gromkie brawa i okrzyki: „Żuków! Żuków! Żuków!”, czemu towarzyszyło rytmiczne uderzanie dłońmi w stoły. Twarz Breżniewa była jak z kamienia. Żuków musiał wrócić do swojej daczy, która wciąż znajdowała się na podsłuchu. Chociaż został oficjalnie zrehabilitowany, nigdy już nie pokazał się publicznie. Najbardziej bolesna dla niego była świadomość, że Stalin oszukał go w sprawie ciała Hitlera.
Niemiecka gorycz klęski miała swoje korzenie emocjonalne i intelektualne w I wojnie światowej i
okresie, który po niej nastąpił. Idea, że świat obrócił się przeciwko Niemcom, stała się czymś w rodzaju samospełniającej się przepowiedni. Amerykańskich i brytyjskich oficerów śledczych zdumiewała postawa wyższych oficerów Wehrmachtu, którzy zachowywali się tak, jakby nie byli niczemu winni i nie wiedzieli, dlaczego alianci tego nie pojmują. Byli gotowi przyznać się do „błędów”, ale nie do zbrodni. Zbrodnie popełniali tylko naziści i SS. Używając eufemizmów, które prześcignęły nawet stalinowskie, generał Blumentritt określił nazistowski antysemityzm „jako niekorzystny kierunek rozwoju wydarzeń od 1933 roku”. „Wielu znanych naukowców nie zostało wykorzystanych dla dobra kraju - mówił - co spowodowało uszczerbek w naszych badaniach i w konsekwencji od 1933 roku obniżenie ich efektywności”. Sposób myślenia generała wydawał się następujący: gdyby naziści nie prześladowali Żydów, naukowcy tacy jak Einstein mogliby im pomóc w produkcji „cudownych broni”, być może nawet broni jądrowej, co zapobiegłoby opanowaniu Niemiec przez bolszewików. Blumentritt przez swoją naiwną sofistykę nie zdawał sobie sprawy, że przekreśla w ten sposób własne próby oddzielenia Wehrmachtu od nazistów. Utrzymywał, że jeżeli nie doszło do buntów w 1945 roku, w odróżnieniu od roku 1918, było to zasługą zjednoczenia narodu wokół Hitlera. W ciągle powtarzanych w czasie przesłuchań wypowiedziach o honorze niemieckiego oficera występowały zdumiewające nielogiczności. Wywiad SHAEF przypisywał to „wynaturzonemu poczuciu moralności”. „Generałowie ci - stwierdzał raport oparty na blisko 300 przeprowadzonych wywiadach - aprobują wszystkie działania, które kończą się sukcesem”. Sukces jest miarą prawdy. Co nie jest sukcesem, jest złe, niewłaściwe. Złe było na przykład podjęcie prześladowań ludności żydowskiej przed wojną, ponieważ nastawiło to Anglosasów przeciwko Niemcom. Należało rozpocząć je już po wygranej wojnie. Nie było też słuszne rozpoczęcie bombardowań Wielkiej Brytanii w 1940 roku. Gdyby decyzji takiej wtedy nie podjęto, Wielka Brytania mogłaby się przyłączyć do inwazji Hitlera na Związek Radziecki. Jako niekorzystne rozwiązanie generałowie również uznali traktowanie Rosjan i Polaków [jeńców wojennych] jak bydło, ponieważ teraz oni traktują w ten sam sposób Niemców. Kolejnym błędem było wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym i Rosji - oba te państwa stanowiły potęgę większą niż państwo nazistowskie. Ten punkt widzenia przeważał niemal u wszystkich generałów. Nawet ludność cywilna, używająca w potocznych rozmowach goebbelsowskich sloganów, była zgodnie z jednym z raportów Armii Stanów Zjednoczonych głęboko przesiąknięta propagandą. Na przykład o alianckich nalotach bombowych mówiono Terrorangriffe, jak to nazywał w swoich przemówieniach Goebbels, zamiast Luftangriffe. Raport przypisywał to zjawisko „pozostałościom nazizmu”. Wielu Niemców użalało się nad losem narodu niemieckiego, szczególnie nad skutkami alianckich bombardowań. Czuli się jednak urażeni, gdy przypominano, że to Luftwaffe rozpoczęła masowe bombardowania w celu zastraszenia przeciwnika. Wszyscy uchylali się od odpowiedzialności za to, co się stało. Członkowie partii nazistowskiej twierdzili, że zmuszono ich do wstąpienia do partii. Tylko przywódcy byli winni - nie zwykli Niemcy, którzy zostali belogen und betrogen, oszukani i zdradzeni. Nawet generałowie czuli się ofiarami nazizmu, ponieważ gdyby Hitler nie przeszkadzał im w prowadzeniu wojny, nigdy nie doszłoby do klęski. Zarówno oficerowie, jak i cywile próbowali przekonać zwycięzców o konieczności sprzymierzenia się Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii przeciwko wspólnemu zagrożeniu bolszewizmowi - które dane im było poznać tak dobrze. Ale faktu, że na skutek hitlerowskiej inwazji na Związek Radziecki komunizm zawitał również do Europy Środkowej i Południowowschodniej - czego nie dokonały wszystkie rewolucje w tym rejonie Europy w latach 1917 do 1921 - Niemcy też nie chcieli przyjąć do wiadomości. Bolszewicy, stanowiący mniejszość rosyjskiego społeczeństwa, bezwzględnie wykorzystali skłonność Rosjan do poddania się władzy autokratycznej. Na-ziści zaś skwapliwie skorzystali z sytuacji i nastrojów w swoim kraju. Skutek okazał się jednak nie taki, jakiego się spodziewano. Jak podkreślało wielu historyków, w kraju, który w 1933 roku tak pragnął prawa i porządku, powstał najbardziej kryminogenny reżim w historii. W konsekwencji na jego społeczeństwo, przede wszystkim kobiety i dzieci w Prusach Wschodnich, spadły nieprawdopodobne cierpienia, jakie wcześniej stały się udziałem obywateli
polskich i mieszkańców Związku Radzieckiego. Nowy układ sił, który powstał w wyniku zimnej wojny, pozwalał starej gwardii III Rzeszy wciąż wierzyć, że jej jedyna wina polega na tym, że działała w złych czasach. Dopiero trzy dekady po klęsce, po trudnej narodowej dyskusji i efektach niemieckiego cudu gospodarczego, większość Niemców stawiła czoła przeszłości. Żadne inne państwo nie zrobiło tak wiele, aby uznać trudną prawdę o swojej historii. Rząd w Bonn był wyjątkowo czujny i zapobiegał stawianiu pomników nazizmowi i jego przywódcy. Szczątki Hitlera pozostawały po drugiej stronie „żelaznej kurtyny” jeszcze długo po stalinowskiej kampanii dezinformacji, co mogło sugerować, że Führer uciekł w ostatnich dniach wojny gdzieś na zachód. W 1970 roku na Kremlu podjęto tajną decyzję o pozbyciu się szczątków Hitlera. Natomiast szczęki Führera, których w pudełku tak pilnie strzegła Rżewska w czasie świętowania zwycięstwa w Berlinie, pozostały w dyspozycji Smiersza, czaszka trafiła do NKWD. Resztki szczątków zakopane pod placem apelowym w Magdeburgu, zostały nocą ekshumowane i spalone. Popioły trafiły do kanalizacji. Nie tylko Hitler nie ma grobu. Ciała niezliczonych ofiar bitew - żołnierzy i cywilów po obu stronach - zostały zasypane ziemią w kraterach po pociskach artyleryjskich i bombach. Każdego roku szczątki około 1000 ciał odnajduje się na Wzgórzach Seelow, w cichych sosnowych lasach na południe od Berlina i na placach budów w stolicy zjednoczonych Niemiec. Bezsensowna rzeź, która wynikła z próżności Hitlera, stawia pod znakiem zapytania twierdzenie Speera, że historia zawsze najbardziej podkreśla „wydarzenia dni ostatnich”. Agonia i upadek reżimu hitlerowskiego odsłoniły całą jego niekompetencję, nieakceptowanie rzeczywistości i brak humanizmu.
Materiały źródłowe Skróty AGMPG Archiv zur Geschichte der Max-Planck-Gesellschaft, Berlin AWS Art of War Symposium, From the Vistula to the Oder: Soviet Offensive Operations, Center for Land Warfare, US Army War College, 1986 BA-B Bundesarchiv, Berlin BA-MA Bundesarchiv-Militärarchiv, Fryburg Bryzgowijski BLHA Brandenburgisches Landeshauptarchiv, Poczdam BZG-S Bibliothek für Zeitgeschichte (Sammlung Sterz), Sztutgart CAMO Cientralnyj Archiw Ministierstwa Oborony, Podolsk CChilDK. Cientr Chranienja i Izuczenja Dokumientalnych Koliekcji, Moskwa GARF Gosudarstwiennyj Archiw Rossijskoj Fiederacji, Moskwa HUA-CD Humboldt Universitätsarchiv (Charite Direktion), Berlin IfZ Institut für Zeitgeschichte, Monachium IMT International Military Tribunal IWMW Istorja wtoroj mirowoj wojny, 1939-1945, t. X, Moskwa 1979 KA-FU Krigsarkivet (Försvarsstaben Utrikesavdelningen), Sztokholm LA-B Landesarchiv-Berlin MGFA Militärgeschichtliches Forschungsamt, Poczdam NA National Archives II, College Park, Maryland PRO Public Record Office, Kew RGALI Rossijskij Gosudarstwiennyj Archiw Litieratury i Iskusstwa, Moskwa RGASPI15 Rossijskij Gosudarstwiennyj Archiw Socjalno-Politiczieskoj Istorii, Moskwa RGWA Rossijskij Gosudarstwiennyj Wojennyj Archiw, Moskwa RGWA-SA16 Dział zbiorów specjalnych RGWA
SHAT Service Historique de 1’Armee de Terre, Vincennes „WIŻ” „Wojenno-Istoriczieskij Żurnał” WOW Wielikaja Otieczestwiennaja Wojna, t. III i IV, Sojuz Wietieranow Żurnalistiki, Moskwa 1995 i 1999
Wywiady, pamiętniki i niepublikowane relacje Szalwa Jakowlewicz Abuładze (kapitan, 8 Armia Gwardii); Gert Becker (mieszkaniec Berlina); Richard Beier (spiker, Grossdeutscher Rundfunk); Nikołaj Michajłowicz Bielajew (aktywista Komsomołu, 150 Dywizja Piechoty, 5 Armia Uderzeniowa); Klaus Boeseler (Deutsche Jungvolk, Berlin); Ursula Bube (studentka, Berlin); Hardi Buhl (mieszkanka Halbe); Henri Fenet (dowódca batalionu, Dywizja SS „Charlemagne”); Anatolij Pawłowicz Fiedosiejew (ekspert z zakresu radiotechniki wysłany do Berlina); Edeltraud Flieller (sekretarka, Siemens); generał porucznik Freytag von Loringhoven (adiutant generała Krebsa); Władimir Samojłowicz Gali (kapitan, Oddział VII dowództwa 47 Armii); Hans-Dietrich Genscher (żołnierz 12 Armii); Elsa Holtzer (mieszkanka Berlina); pułkownik Hubertus von Humboldt-Dachroeden (Oddział la, dowództwo 12 Armii); Świetlana Pawłowna Kazakowa (dowództwo 1 Frontu Białoruskiego); pułkownik Wolfram Kertz (kapitan, pułk „Grossdeutschland”, 309 Dywizja Piechoty „Berlin”); generał major I.F. Kłoczkow (porucznik, 150 Dywizja Piechoty, 5 Armia Uderzeniowa); Iwan Warłamowicz Koberidze (kapitan, artyleria 1 Frontu Białoruskiego); Iwan Leontiewicz Kowalenko (łącznościowiec, dowództwo 3 Frontu Białoruskiego); Anatolij Kubasow (3 Armia Pancerna Gwardii); R.W. Leon (oficer wywiadu przy amerykańskiej 9 Armii); Erica Lewin (mieszkanka Rosenstrasse); generał major Rudolf Lindner (pułk „Fahnenjunker”, Dywizja „Kurmark”); Lothar Loewe (Hitlerjugend); Hans Oskar baron Löwenstein de Witt (mieszkaniec Rosenstrasse); generał Ulrich de Maiziere (pułkownik, OKH); Georgij 15 16
Poprzednio RCChilDNI, Rossijskij Cientr Chranienja i Izuczenja Dokumientow Nowieszej Istorii.
Dział zbiorów specjalnych obejmuje 194 000 teczek dokumentów NSDAP, Kancelarii Rzeszy, SS i Gestapo, przejętych przez 59 Armię w jednym z zamków Dolnej Saksonii (prawdopodobnie Fürstenstein pod Waldenburgiem. Niektóre relacje mówią też o zamku Althorn).
Małaszkin (kapitan, 9 Korpus Pancerny); Nikołaj Andriejewicz Malcew (porucznik, 3 Armia Pancerna Gwardii); generał Anatolij Grigorijewicz Mierieżko (kapitan, dowództwo 8 Armii Gwardii); Rochus Misch (SS-Oberscharführer Leibstandarte z załogi bunkra Hitlera); Gerda Petersohn (sekretarka, Lufthansa, Neukölln); pułkownik Günther Reichhelm (szef sztabu, 12 Armia); Helga Retzke (studentka, Berlin-Buch); Sergiej Pawłowicz Riewin (sierżant, 4 Armia Pancerna Gwardii); Jelena Rżewska (Kogan) (tłumaczka Smiersza, 3 Armia Uderzeniowa); Alexander Saunderson (kapitan, oficer śledczy, asystent Jowett’a w Norymberdze); Erich Schmidtke (członek berlińskiego Volkssturmu); Ehrhardt Severin; Szota Szurgaja (podporucznik, 6 Armia Lotnicza); Wolfgang Steinke (porucznik, 391 Dywizja, 9 Armia); Szota Sulchaniszwili (kapitan, 3 Armia Uderzeniowa); Waltraud Süssmilch; Marlene von Werner (mieszkanka Wannsee); Magda Wieland (aktorka); generał Markus Wolf; generał Wust (porucznik, batalion szkolny Luftwaffe, 309 Dywizja Piechoty „Berlin”, 9 Armia). Wykorzystano również relacje trzech innych osób, które chciały pozostać anonimowe.
Przypisy Wstęp s. XXXIII „Historia zawsze najbardziej uwydatnia...”, zeznania Speera, 22 maja, NA 740.0011 EW/5-145 s. XXXIII Niemieccy nastolatkowie, patrz „Die Woche” z 8 lutego 2001 s. XXXIII „po przełamaniu przez armie radzieckie frontu rumuńskiego...”, 9 listopada 1944, przedruk w „Volkssturm”, BLHA Pr.Br.Rep. 61A/363 s. XXXIV „najważniejszą ze wszystkich operacji wojskowych...”, RGALI1403/1/84, s. 1 1. Nowy Rok w Berlinie s. 2 Lern schnell Russich, Klemperer, s. 431 s. 2 Bleib übrig!, Loewe, rozmowa, 9 października 2001 s. 2 „Ściany bunkra...”, Kardorff, ss. 78-79 [wyd. pol. 1992, przekład Emilia Bielicka] s. 4 Schmidtke, rozmowa, 15 lipca 2000 s. 4 Volksgenossenschaft, NA RG 338 B-338 s. 4 „Wierzę głęboko w przeznaczenie naszego narodu...”, SHAT 7P 128 s. 6 Stosunek sił na froncie wschodnim, AWS, s. 86 s. 7 „To jest największy blef od czasów Czyngis-chana...”, Guderian, s. 312 [wyd. po.. 1991, przekład Jerzy Nowacki] s. 7 „Wiem, że wojna...”, Below, s. 398 s. 8 „życzenia samych ...”, ibidem, s. 399 s. 8 Plotki o szaleństwie Hitlera i ucieczce Göringa, SHAT 7P 128 s. 8 Kolacja u Goebbelsów, Oven, s. 198 s. 9 Zagraniczni lekarze, HUA-CD 2600 Charite Dir. 421-424/1 Bd x, s. 125 s. 9 „katastrofalnych stratach”, BA-MA 218, ss. 3725-3749
2. Domek z kart nad Wisłą s. 10 6-7 milionami żołnierzy, IWMW, s. 38 s. 10 „Jesteśmy zgubieni...”, SHAT 7P 128 s. 10 „Nie bijemy się...”, Sajer, s. 333 [wyd. pol. 2001, przekład Jan Kortas] s. 11 „Nie trzeba bać się rosyjskiej ofensywy...”, CAMO 233/2374/337, s. 64, 377 s. 11 Atak przed świętami Bożego Narodzenia, CAMO 233.2374/337, s. 64 s. 11 „Proszę nie wierzyć...”, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 s. 11 „zupełnie idiotyczne”, Guderian [wyd. pol. 1991, przekład Jerzy Nowacki], s. 315 s. 12 „rosyjską pogodą”, zeznanie generała Schaala, 20 lutego 1946,2e Bureau, SHAT 7,s. 163 s. 12 „dziwnej zimie”, Stalin do Harrimana, 14 grudnia 1944, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 12 „intensywnych opadów deszczu i mokrego śniegu”, RGWA 38680/1/3, s. 40 s. 12 „W tym czasie...”, Sienjawskaja, 1995, s. 174 s. 13 „Rosyjski żołnierz...”, Sienjawskaja, 1995, s. 111 s. 13 „Stan pierwszy:...”, Sienjawskaja, 1995, s. 111 s. 13 „Kawalerzysta, artylerzysta...”, dokumenty Grossmana, RGALI 1710/3/51, S.221 s. 13 „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”, RGALI 1710/3/47, s. 19 s. 14 Zmiany wprowadzone przez Stalina i zazdrość wśród wyższych dowódców, WOW, III, s. 232 s. 14 Konstanty Rokossowski, dodatkowe informacje na temat jego osoby uzyskano dzięki Normanowi Daviesowi s. 14 „Za cóż taka niełaska?...”, Rokossowski [wyd. pol. 1979, przekład Piotr Marciniszyn i Franciszek Czuchrowski], s. 340 s. 15 „małe, złe oczka...”, Sergo Beria [wyd pol. 2001, przekład Józef Waczków], s. 194 s. 15 Korsuń, patrz Erickson, ss. 177-179 s. 15 16 Dywizja Pancerna 21 Armii, CAMO 233/2374/337, s. 70
s. 15 „huragan ognia”, pułkownik Liebisch, AWS, s. 617 s. 15 „Naprzód do matecznika...”, WOW, III, s. 236 s. 16 „Złoto”, Koniew [wyd. pol. 1968, przekład Czesław Waluk], s. 7 s. 16 Sochaczew, CAMO 307/246791/2, ss. 225-227 s. 16 „zgniatając gąsienicami”, CAMO, 307/15733/3, ss. 37-38 s. 16 „dwie lub trzy godziny”, dokumenty Grossmana, RGALI 1710/3/51, ss. 237-238 s. 17 „widocznych postępów ofensywy ...”, dziennik Bormanna, GARF 9401/2/97, ss. 32-48 s. 17 „bardzo głupią”, „niemieckiego prestiżu”, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 18 „rozpoczęcie ofensywy już 8-10 stycznia”, „WIŻ” nr 6,1993, ss. 30-31 s. 18 „Stalin podkreślał...”, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 19 „Ach, co to było za życie...”, RGALI 1710/3/47, s. 14 s. 19 „Nasze czołgi...”, dokumenty Grossmana, RGALI 1710/3/51, ss. 237-238 s. 19 „batalionem głuchych”, Duffy, s. 103 s. 20 „Trzeba to wszystko zatrzymać!...”, Humboldt, rozmowa, 11 października 1999 s. 20 „Tego wieczoru...”, Humboldt, rozmowa, 11 października 1999 s. 20 „Sytuacja na wschodzie...” GARF 9401/2/97, ss. 32-48 s. 21 „na pół godziny przed...”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 325 s. 21 „Ogrom zniszczeń Warszawy...”, Kłoczkow, s. 28 s. 21 Liczba ludności w Warszawie po wyzwoleniu, WOW, III, s. 240 s. 21 „morzem czerwonych cegieł”, Grossman, „Krasnaja Zwiezda” z 9 lutego
3. Ogień, miecz i „szlachetny gniew” s. 22 Pieśń Swiaszcziennaja wojna: Pieśń Święta wojna [przekład Krzysztof Gruszczyński]: Żołnierzu do szeregu stań, I Karabin w dłonie bierz. I Faszyści nasz pustoszą kraj, /Faszystom powiedz: precz!I Szlachetny niech uderza gniew. I Niech bije niby zdrój!I Za wolność przelejemy krew,/ Pójdziemy w święty bój!; Bednarowicz Jędrzej, Werner Stanisław (wybór) W lesie przyfrontowym. Antologia radzieckiej pieśni żołnierskiej 1917-1967, Warszawa 1967, s. 94 s. 22 „mistrz nauk wojskowych”, Erenburg, s. 100 s. 23 „Wykorzystanie dział samobieżnych...”, dokumenty Grossmana, RGALI1710/3/47, s. 14 s. 23 „Nie jest możliwe...”, Erenburg, s. 100 s. 23 „Żydowi Iłji Erenburgowi...”, 16 stycznia, BA-BR 55/793, s. 9 s. 23 „Był czas, kiedy Niemcy fałszowali...”, „Krasnaja Zwiezda” z 25 listopada 1944 s. 24 „przy pogodzie idealnej...”, generał Felzmann, XXVII Korpus, NA RG 338, D-281 s. 25 Walter Beier, Ramm, 1994, s. 164 s. 25 „drugi Stalin”, Kershaw, 2000, s. 406 s. 25 62 zgwałcone i zamordowane młode kobiety, Dönhoff [wyd. pol. 2001, przekład Grzegorz Supady] s. 26 „Żołnierze Armii Czerwonej...”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 22 s. 26 „propagandę burżuazyjnego humanizmu...”, Kopielew, s. 10 s. 26 „wielu Niemców twierdzi...”, Tkaczenko do Berii, GARF 9401/2/94, s. 87 s. 27 „Tutaj zobaczysz...”, CAMO 372/6570/76, cyt. Sienjawskaja, 1995, s. 99 s. 27 „osobiście zastrzelił porucznika...”, Kopielew, s. 56 s. 28 „gdy w duszy żołnierza...”, CAMO 372/6570/78, ss. 199-203 s. 28 „Zachowanie naszych żołnierzy...”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 42 s. 28 „z długimi blond włosami...”, Kopielew, s. 50 s. 28 „One wszystkie na nasz widok...”, Malcew, rozmowa, 29 października 2001 s. 28 „Nasi żołnierze pragnęli seksu...”, Werth, s. 964 s. 29 „dochodzi w masowej skali do zatruć...”, RGWA 32925/1/100, s. 58 s. 29 „Rosyjscy żołnierze...”, Bark i Gress, s. 33 s. 29 „Ekstremalna przemoc...”, Grossman W., Żizn’ i sud’ba, Moskwa 1990, s. 241 s. 29 „deindywidualizacji”, Kon, s. 23 s. 30 „obozowym erotyzmem”..., Jurij Polaków, cyt. Kon, s. 26 s. 30 „Tu nawet drzewa są wrogiem”, Kowalenko, rozmowa, 21 września 1999 s. 31 „Towarzyszu marszałku...”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 22 s. 31 „No i w jaki sposób powinienem...”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 22 s. 31 „żołnierzy doprowadziła do wściekłości...”, Szczegłow, s. 229 s. 31 Odbiorniki radiowe, patrz Sołżenicyn, Paryż 2000, s. 125
s. 32 „nieodpowiednich ideologicznie...”, CAMO 372/6570/76, ss. 92-94 s. 32 „antyradzieckie slogany...”, CAMO 372/6570/68, s. 12 s. 32 „Nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić...”, N. Rieszetnikowa, 9 luty, cyt. Sienjawskaja, 2000, ss. 180-181 s. 32 „Myśleliśmy, że są to...”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17 s. 32 Żołnierze i damskie reformy, Sołżenicyn, Nowy Jork 1983, s. 67 s. 33 „bezpośrednim i otwartym zaproszeniem...”, Kopielew, s. 52 s. 33 „Rosjanie powariowali...”, Kriwienko do Berii, Leonid Rieszyn, o sławnym artykule Towariszcz Erenburg upraszczajet gazety „Prawda”, „Nowoje Wriemia” nr 8,1994 s. 33 „Uciekli i pozostawili...”, Sienjawskaja, 2000, s. 273 s. 33 „pozostało bardzo mało Niemców...”, Szykin do Aleksandrowa, 28 stycznia, RGA-SPI17/125/320, s. 18 s. 34 „Musimy uciekać do Alt-P. wozem...”, Szczegłow, s. 289 s. 34 Zalew Wiślany, BA-B R55/616, s. 184 s. 34 „wymordowano wszystkich na wozach i w samochodach”, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 35 „Większość stanowiły kobiety...”, GARF 9401/2/93, s. 343 s. 35 1,5 miliona radzieckich Żydów, Merridale, s. 293
4. Wielka ofensywa zimowa s. 36 „Żołnierz to dziecko całego narodu”, generał Blumentritt, NA RG 338 B-338 s. 36 „Pozwólcie naszym mężom...”, Sierow do Berii, GARF 9401/2/93, s. 334 s. 36 „Wampiry!”, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 s. 36 „Wojna się skończy dopiero wtedy,...”, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 36 w „celu uniknięcia katastrofy”, HUA-CD 2600 Charite Dir. 421-424/1 Bd x, ss. 114-115 s. 37 „Rozkaz Führern jest...”, NA RG 338, B-627 s. 37 Cały świat przystąpił...”, SHAT 7 P 128, Direction Generale et Inspection des P.G. de l’Axe, Paryż, 2 luty s. 37 „Większość ludzi podchodziła...”, NA RG 338, B-627 s. 38 „odpowiednich środków ostrożności...”, BA-B R55/995, s. 166 s. 38 „Ich białe od głodu twarze...”, Kee, ss. 228-229 s. 39 „Charakterystycznymi cechami jego wyglądu...”, Duffy, s. 45 s. 39 „czołgi były w nocy bardziej...”, dokumenty Grossmana, RGALI 1710/3/51, s. 65 s. 40 Siedmiogodzinne odprawy, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 s. 40 „nie dadzą wrogowi...”, Kłoczkow, s. 31 s. 40 „zdyscyplinowanych kolumnach niemieckich jeńców”, dokumenty Grossmana, RGALI 1710/3/47, s. 3 s. 41 „wymierzali sprawiedliwy wyrok”, Czujkow [wyd. pol. 1982, przekład Franciszek Czuchrowski], s. 158 s. 41 Dywizje piechoty NKWD, Mieszyk do Berii, 27 stycznia, GARF 9401/2/92, s. 263 s. 42 Meldunek Szykina o Oświęcimiu, 9 luty, RGASPI17/125/323, ss. 1-4 s. 42 „po przybyciu wszyscy..,”, RGASPI17/125/323, s. 73 s. 43 „surowo zabronione”, Krockow [wyd. pol. 1990, przekład Iwona Burszta-Kubiak], s. 25 s. 43 „Skurczone postacie...”, Libussa von Olderhausen, cyt. ibidem, s. 26 s. 44 „normalnych czasach”, 30 stycznia, BA-B R55/616, s. 158 s. 44 Ilse Braun, Gun, ss. 237-238 s. 44 „około 4 milionów ludzi...”, 29 stycznia, BA-B R55/616, s. 153 s. 44 7 milionów, 11 lutego, BA-B R55/616, s. 183 s. 44 8,35 miliona, 19 lutego, BA-B R55/616, s. 211. W tej liczbie: uchodźcy z Prus Wschodnich - 1,635 min, Gdańsk i Pomorze - 480 000, Pomorze Zachodnie - 881 000, Kraj Warty - 923 000, Dolna Saksonia - 2 955 000, Saksonia - 745 000 s. 45 „Stacja kolejowa Friedrichstrasse...”, Menzel, s. 116 s. 45 „Psom i Żydom...”, Löwenstein, rozmowa, 14 lipca 2000 s. 45 „wybuchu epidemii chorób zakaźnych...”, BA-B R55/916, s. 57 s. 46 1800 cywilów i 1200 rannych, BA-B R55/616, s. 155 s. 47 „ponad 6000 hitlerowców...”, Wilhelm Gustloff i Marinesco, Sienjawskaja 2000, s. 225 s. 47 „aby ratować Rzeszę”, BA-B R55/616, s. 157
s. 47 „Ludzie ci dotarli na miejsce...” BA-B R55/616 s. 48 „Führer uważa, że...”, 18 lutego, BA-B R55/616, s. 208 s. 48 Reakcje czeskie na decyzję Hitlera, 10 marca, BA-B R55/616, s. 243 s. 48 „sztabie generalnym”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 323 s. 48 Relacja pułkownika Hansa Georga Eismanna, BA-MA MSgl/976 s. 49 „to ślepy mówi o kolorach”, BA-MA MSgl/976, s. 32 s. 50 „gdzie dotarł niemiecki żołnierz...” BA-MA MSgl/976, s. 32 s. 50 „pod tym Hitlerem i Himmlerem”, Krockow [wyd. pol. 1990], s. 29 s. 52 „Nie wracaj!..., Feuersenger, s. 206 s. 52 Ewakuacja ministerstw i urzędów centralnych, NA 740.0011 EW/4-2445 s. 52 Egzekucje, patrz Rürup (red.), 1997, ss. 167-171 s. 52 „Wydawał się tak pogrążony...”, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 s. 53 Ewa Braun, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999; Ulrich de Maiziere, rozmowa, 9 października 1999 s. 55 Tiul, Koniew [wyd. pol. 1968], s. 39 s. 55 „Siła przez strach”, Thorwald, 1950, s. 103 s. 55 „chociaż w niektórych miejscach Armia Czerwona zachowywała się..., KA-FU, El: 18, t. 6 s. 56 „nie wystarczają do zabezpieczenia...”, RGWA 32891/1/123, s. 6 s. 56 Ewakuacja ludności cywilnej z Wrocławia, patrz Thorwald, 1950, ss. 109-113 s. 57 Od 70 do 100 kilometrów dziennie, CAMO 233/2307/189, s. 78 s. 57 „Z chwilą wyjścia nad Odrę...”, Żuków [wyd. pol. 1970, przekład Czesław Czarnogórski, Franciszek Czuchrowski, Piotr Marciniszyn], s. 733 s. 57 Getto w Łodzi, dokumenty Grossmana, RGALI1710/3/49 s. 57 „Żołnierze 1 Armii Wojska Polskiego...”, GARF 9401/2/93, s. 334 s. 58 „wzrok niemieckich cywilów...”, RGALI1710/3/51, s. 227 s. 59 „Czujkow siedział...”, RGALI 1710/3/51, s. 229 s. 59 „Czujkow co chwila...”, RGALI 1710/3/51, s. 230 s. 59 „Czytał meldunki...”, temperament Czujkowa, Mierieżko, rozmowa, 10 listopada 1999 s- 60 „Wyszliśmy z lasu...”, Kłoczkow, rozmowa, 25 lipca 2000; Kłoczkow, ss. 34-35 s. 60 „Drzyjcie faszystowskie Niemcy!..., 8 Armia Gwardii, CAMO 345/5502/93, s. 412 s. 60 „Wszystko stoi w ogniu...”, RGALI 1710/3/51, s. 231 s. 61 „pełno czołgów przeciwnika”, BA-MA RH 19 XV/9b, s. 172 s. 61 Batalion Tygrysów, BA-MA MSgl/976, s. 39 s. 61 Tod und Strafe für Pflichtvergessenheit, BA-MA RG 19 XV/9b, s. 193 s. 61 Jedzenie dla cofających się oddziałów, BA-MA RH 19 XV/9b, s. 195 s. 61 „Bóg nigdy nas nie zostawił...”, BA-MA RH 19 XV/28, ss. 1-4 s. 61 „który opuścił miasto bez rozkazu...”, IfZ Fa 91/5, s. 1253 s. 62 „Niemieccy generałowie...”, Pietrow i Kolbuliow do Berii, 30 stycznia, GARF 9401/2/92, ss. 283-288 s. 62 Zdobycie Kienitz, Le Tissier, Zhukov on the Oder, 1996, s. 35 s. 63 „Szczęście na łonie rodziny...”, Walter Beier, cyt. Ramm, 1994, s. 165 s. 64 „Stalin anteportas!...”, Oven, s. 229 s. 64 Pułk grenadierów z Dywizji „Grossdeutschland”, Obergefreiter Harald Arndt, cyt. Ramm, 1994, s. 268 s. 65 „Unsere Ehre heisst...”, Baugart, cyt. ibidem, s. 61 s. 65 „nastawienie ludności cywilnej w stosunku do SS...”, BA-MA 332, ss. 656, 709-711 s. 66 „entuzjazmu i fanatyzmu”, BA-BR 55/1305 s. 66 „braterskie pozdrowienia”, BA-BR 55/1305 s. 66 Dywizja „Panzerjagd”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 334 s. 66 ,JEin absoluter Schwindel!”, BA-BR 55/916, s. 63 s. 66 „kierownictwo polityczne”, BLHA, Pr.Br.Rep. 61B/20 s. 67 „Złotych Bażantów”, Kardorff [wyd. pol. 1992], s. 166 s. 67 „Ucierpiały od bomb...”, dziennik Bormanna, GARF 9401/2/97, ss. 32-48 s. 68 „Sytuacji w zakresie ewakuacji...”, 10 lutego, BA BR 55/616, s. 172
6. Wschód i Zachód s. 69 Zakwaterowanie w Jałcie, Alan Brooke, s. 657
s. 70 Riviera of Hades, Gilbert, s. 1187 s. 72 „systematyczna konfiskata majątku niemieckiego...”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 22 s. 72 „To kwestia honoru...”, Teheran. Jałta. Poczdam. Zbiór dokumentów, Moskwa 1970, s. 22, cyt. Wołkogonow, s. 489 s. 74 Zdobycie Budapesztu, patrz Erickson, s. 508 s. 74 Propozycja odwetu na jeńcach wojennych, patrz Kershaw, 2000, s. 779 s. 74 Urlopy na odwiedzenie rodziny w Dreźnie, Genscher, rozmowa, 4 września 2000, 382 s. 75 Forsowanie Renu, Eisenhower [wyd. pol. 1998, przekład Aleksander Sudak], s. 346 s. 75 „Potrafię sobie radzić ze Stalinem”, Robert Murphy, s. 233 s. 76 „oskrzydlając Wał Zachodni”, Deane, 25 grudnia 1944, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 76 „wyglądali bardziej jak ludzie po urlopie...”, meldunek Szykina, RGASPI 17/125/323, ss. 35-36 s. 76 „marszów sportowych”, WOW, IV, s. 180 s. 77 Pianista z SS, Stanford-Tuck, Larry Forrester, Fly for Your Life, Londyn 1956 s. 77 „Wydawało się, że prawie każdy...”, dokumenty Grossmana, RGALI1710/3/47, s. 4 s. 77 „My tu wszyscy...”, cyt. Szindel (red.), s. 125 s. 78 „Jesteśmy Rosjankami!”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17 s. 79 „Brak poczucia odpowiedzialności...”, BA-MA MSgl/976, s. 32 s. 79 „ale armia pancerna...”, BA-MA MSgl/976, s. 35 s. 79 Lunch z japońskim ambasadorem, Ulrich de Maiziere, rozmowa, 9 października 1999 s. 80 „Proszę nie sądzić...”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 335 s. 80 „Reichsführer SS z pewnością da sobie radę...”, ibidem, ss. 336-337 s. 82 „Nad miastem widać było...”, Oberjäger R. Christoph, cyt. Ramm, 1994, s. 186 s. 82 „ich żałosne żywoty”, GARF 9401/2/94, ss. 159-165 s. 83 „prawie cztery lata azjatyckiej wojny...”, 27 lutego, BA-MA 485, s. 20 755 s. 83 „znaczna część ludności...”, Tkaczenko do Berii, 28 lutego, GARF 9401/2/93, s. 324 s. 83 „Führer nakazał od teraz ewakuację uchodźców...”, 10 marca, BA-BR 55/616, s. 243 s. 84 „ciała obywateli Związku Radzieckiego...”, Szwernik do Mołotowa, GARF 9401/2/96, ss. 255-261 s. 84 Obóz koncentracyjny Stutthof, RGWA 32904/1/19 s. 84 „Niemcy nie stracili jeszcze nadziei...”, SHAT 7 P 146 s. 84 „Morale jest niskie...”, RGALI 1710/3/47, s. 25
7. Oczyszczanie tyłów s. 85 „Stój! Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony”, Abakumow do Berii, 15 lutego, GARF 9401/2/93, ss. 615 s. 85 57 Dywizja Piechoty NKWD, RGWA 38680/1/3, s. 4 s. 85 „kładzie się na dywanie brudny chodnik, poplamiony już krwią”, Sołżenicyn [wyd. pol. 1974 Paryż, przekład Jerzy Pomianowski (Michał Kaniowski)], s. 134 s. 86 Batalion „Führerbegleit”, zeznanie Hansa Rattenhubera dla Smiersza, „Wojennyje Archiwy Rasiji” nr 1,1993, s. 355 s. 87 „Myślę, że byłoby bardzo interesujące...”, GARF 9401/2/93, s. 15 s. 87 „niezbędne...”, Stalin do Teddera i Bulla, 15 stycznia, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 87 „sabotażystach i terrorystach”, 1 marca, GARF 9401/2/93, ss. 255-259 s. 87 „kryminalny akt polityki antyradzieckiej”, Bierieżkow, 1982, s. 364 s. 88 „wreszcie oczyściliśmy z wroga...”, Kazakowa, rozmowa, 6 listopada 1999 s. 88 „kilku było lojalnych wobec nas”, Żuków [wyd. pol. 1970], ss. 723-724 s. 88 Sierow jako doradca MBP, RGWA 32925/1/100, s. 143 s. 88 „ukraińsko-niemieckich nacjonalistach”, BA-BR 55/822, ss. 5-8 s. 89 „śledztwo w sprawie krewnych Rokossowskiego”, GARF 9401/2/94, s. 61 s. 89 „udawał Jacka Smitha...”, 30 marca, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 89 „Radziecki kapitan Miełamiedow...”, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 89 „oficerów i żołnierzy...”, Wołków, zastępca dowódcy jednostek NKWD przy 1 Froncie Białoruskim, RGWA 32925/1/100, s. 205 s. 90 „na obszarze Związku Radzieckiego...”, Antonow do Deane’a, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 90 „tajne piekarnie”, RGWA 32891/1/123 s. 90 „Zaczął podejrzewać obecność...”, RGWA 32925/1/100, s. 80
s. 90 Zagrożenie minowe, 12 marca, RGWA 32925/1/297, s. 8 s. 90 Specjalnie tresowane psy, RGWA 38680/1/12, s. 114 s. 90 „terrorystów przekazanych do Smiersza”, 11 marca, GARF 9401/2/94 s. 91 „pozostawione na tyłach przez wywiad niemiecki...”, RGWA 38680/1/12, s. 48 s. 91 „niemieckiego ośrodka szkoleniowego dla sabotażystów...”, generał porucznik Jedunow, 13 lutego, RGWA 32904/1/19, s. 99 s. 91 „Uważny i bystry sierżant”, RGWA 38686/1/21 s. 92 „w niektórych jednostkach [NKWD] większość oficerów...”, 18 lutego, 63 Dywizja Piechoty NKWD, RGWA 38686/1/20, s. 49 s. 92 „Sytuacja ta sprzyja licznym przypadkom kradzieży broni...”, RGWA 38680/1/4 s. 93 Specjalne przepustki dla rannych, RGWA 38686/1/20, s. 31 s. 93 6 Korpus Pancerny Gwardii, RGWA 32904/1/19 s. 93 „Radzieckie dowództwo wojskowe...”, BA-BR 55/1296 s. 93 „obywateli ZSRR, którzy przybyli na obszar Prus Wschodnich...”, 3 Front Białoruski, RGWA 38680/1/3, s. 255 s. 93 „Takie wypadki jak ten nie są wcale odosobnione”, dokumenty Grossmana, RGALI1710/3/51, s. 230 s. 93 Pięciu zabitych i trzydziestu pięciu rannych, 83 pułk NKWD, RGWA 38686/1/21, s. 45 s. 93 Rokossowski i korek, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 31 s. 94 „aby sformować ze wszystkich Niemców...”, RGWA 32925/1/100, s. 47 s. 94 68 680 Niemców, 10 marca, GARF 9401/2/93, s. 279 s. 94 „Na Syberię, pieprzone Szwaby!”, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 20 s. 94 Żandarmeria, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 94 „napadli na internat zajmowany przez repatriowane polskie kobiety”, RGWA 38680/1/3, s. 104 s. 95 „coraz powszechniejszym zjawiskiem stają się samobójstwa...”, GARF 9401/2/94, s. 88 s. 95 „akt niemoralności”, RGWA 38686/1/26, s. 36 s. 95 „Negatywne zjawiska w armii wyzwoleńczej...”, Sienjawskaja, 2000, s. 184 s. 95 Ukrainki na robotach przymusowych, RGWA-SA 1382/1/62 s. 95 „W nocy 24 lutego...”, RGASPI17/125/314 s. 97 „zaprzedały się Niemcom”, Inoziemcow, s. 204 s. 97 „niemieckimi lalkami”, cyt. Sienjawskaja, 1995, s. 181 s. 97 „honor i godność radzieckiej kobiety”, CAMO 372/6570/76 i 372/6570/68 s. 97 Sytuacja kobiet w Armii Czerwonej od 1944 roku, Rżewska, rozmowa, 28 października 2001 s. 97 „Ewa Sztul...”, RGASPI 17/125/314, ss. 405 s. 98 49 500 radzieckich obywateli, do Aleksandrowa, 20 lutego, RGASPI 17/125/320, s. 36 s. 98 4 miliony byłych żołnierzy, RGASPI 17/125/314 s. 98 „Jaki będzie ich status?...”, RGASPI 17/125/314, s. 33 s. 99 Incydent opolski, 7 marca, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 99 „Sowiecka sprawiedliwość postawiła ich...”, Solżenicyn [wyd. pol. 1974 Paryż], s. 134 s. 100 Wehrmacht i Hiwi, CAMO 2/176495/378, ss. 32-33 s. 100 „Własowcy i inni «wspólnicy»...”, WOW, IV, s. 158 s. 100 „Żołnierz z Orła wykonywał wyrok...”, dokumenty Grossmana, RGALI1710/3/47, s. 1 s. 100 Strażnicy obozów jenieckich, RGWA 32904/1/19, ss. 274-275 s. 100 „Wszystkich tego rodzaju więźniów należy traktować jednakowo”, 63 Dywizja Piechoty NKWD, RGWA 38686/1/20 s. 100 „Towarzyszu przewodniczący...”, Eugene Schirinkine, 31 lipca, SHAT 7 P 128 s. 101 Przywrócenie praw publicznych, WOW, IV, s. 161 s. 101 „Towarzysze żołnierze!...”, RGASPI 17/125/310, s. 10
8. Pomorze i przyczółki na Odrze s. 102 „kamień węgielny”, Duffy, s. 187 s. 103 Pułkownik Morgunow, WOW, III, s. 252 s. 103 „Sukces tego natarcia...”, dokumenty Grossmana, RGALI 1710/3/51, s. 230 s. 103 Krukenberg i Dywizja SS „Charlemagne”, BA-MA MSg2/1283; Fenet, rozmowa, 19 maja 1999 s. 103 „Weiss to kłamca, jak wszyscy generałowie”, BA-MA MSg2/976, s. 67 s. 103 „powróciła do niego w takim stanie, jakim...”, Erickson, s. 522
s. 104 „Rozkaz wymarszu!...”, Krockow [wyd. pol. 1990], s. 33 s. 106 „W żadnym wypadku...”, Boldt, s. 81, z uwagami Freytaga von Loringhovena, wrzesień 2001 s. 106 Zatonięcie statku z zaopatrzeniem, meldunek z 22 marca, BA-BR 55/616, s. 248 s. 107 „Rośnie niepokojąco liczba wypadków...”, meldunek, 12 kwietnia, CAMO 372/6570/68, ss. 17-20 s. 108 „absolutnie niemożliwe zatrzymać przemoc”, RGALI 2217/2/17, s. 42 s. 108 „zbyt dumne”, RGALI 2217/2/17, s. 39 s. 108 „Musiałam ustąpić”, Krockow [wyd. pol. 1990], s. 53 s. 109 „Wiszę tutaj, bo nie wierzyłem w Führera”, ibidem, s. 41 s. 109 Von Livonius, ibidem, s. 64 s. 110 „Ptaki śpiewają. Rozwijają się...”, dokumenty Agranienki, RGALI2217/2/17, s. 42 s. 110 Zur Arbeit!, dokumenty Agranienki, RGALI 2217/2/17, s. 41 s. 111 „z zapewnieniami o ich przyjaźni dla Rosjan”, CAMO 233/2374/337, s. 158 s. 111 „Morale całkowicie upadło...”, CAMO 233/2374/337, s. 124 s. 112 „przypadkami grabieży przez niemieckich żołnierzy...”, 24 marca, IfZ MA 127/2, s. 13025 s. 112 22 wyroki śmierci, CAMO 236/2675/339, s. 65 s. 112 „Generał pułkownik Schörner...”, CAMO 236/2675/336, s. 60 s. 113 „karygodnej nieostrożności...”, CAMO 233/2374/194, s. 8 s. 113 „Poszedł odpocząć”, CAMO 233/2374/194, s. 9 s. 113 Gdy metalu kawałek wyrwał dziurę w zbiorniku..., cyt. Sienjawskaja, 2000, s. 236 s. 113 „Ubój inwentarza żywego...”, RGWA 32891/1/391, ss. 345-346 s. 114 Estończycy i Ukraińcy, dokumenty Oddziału Politycznego 21 Armii, CAMO 236/2675/339 s. 115 „Sypialnia była bardzo elegancka...”, BA-MA MSgl/976, s. 39 s. 115 „niekompetentnych i tchórzliwych generałach” BA-MA MSgl/976 s. 115 „Doraźne sądy wojenne...”, 4 lutego, GARF 9401/2/94, s. 163 s. 116 „1 Unteroffizier und 8 Mann als Executionskommando”. IfZ MA 325 s. 116 „tępili tchórzostwo i defetyzm”, IfZ Fa 600, s. 14 s. 116 „Najwyższym obowiązkiem dowódców wszystkich szczebli...”, 13 marca, IfZ MA 127/2, ss. 1303113032 s. 117 „Teraz to pan jest dowódcą Grupy Armii «Wisła»...”, BA-MA MSgl/976, s. 31 s. 117 „nie mieli nic złego do powiedzenia...”, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 117 „20 posterunków kontrolnych żandarmerii polowej...”, KA-FU, El: 18, t. 6 s J17 „są apatyczni...”, 16 lutego, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 117 Obserwatorzy artyleryjscy i podwodne mosty pontonowe, SHAT 7 P 163 s. 118 Pogłoski o niezadowoleniu wśród ludności cywilnej, IfZ Fa 138, ss. 15-16 s. 118 „W całej wojnie ...”, BA-MA MSgl/976, s. 61 s. 118 Zarekwirowanie wozów, BLHA Pr.Br.Rep. 61A/443 s. 118 „równoznaczne ze zbrodnią wojenną”, 21 lutego, BLHA Pr.Br.Rep. 61A/38 s. 118 „zdegustowani zachowaniem swoich byłych lokalnych przywódców”, 14 marca, meldunek do dr Naumanna, IfZ Fa 600, s. 14 s. 119 „Świeże powietrze na froncie...”, BLHA Pr.Br.Rep. 61A/16, Gauleitung Mark Brandenburg, 19 marca s. 119 „40 000 fanatycznych bojowników”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 341 s. 119 „bladej jak kreda twarzy...”, BA-MA MSgl/784, s. 2 s. 119 „na Odrze wykorzystano ostatnie...”, Schwarz, cyt. Gosztony, s. 92 s. 119 „zatopiony w myślach”, Kempka, cyt. ibidem, s. 93
9. Kierunek Berlin s. 120 „Jaków nie wydostanie się z niewoli...”, Żuków [wyd. pol. 1970], s. 753 s. 120 „niezależnie i dumnie”, GARF 9401/2/93, s. 276 s. 121 „zadowolony”, Żuków [wyd. pol. 1970], s. 753, 386 s. 121 „W toku opracowywania planu operacji berlińskiej...”, ibidem, s. 756 s. 121 „główny wysiłek aliantów...”, 14 października 1944, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 121 Spotkanie w daczy Stalina, maj 1942, Załoga, ss. 13-19 s. 122 Bunkier w Dahlem, dr Engel, rozmowa, FU Archiv, 8 października 2001 s. 123 „Kto kontroluje Niemcy...”, cyt. CAMO 233/2356/5804, ss. 320-321 s. 123 „Nie wątpię, że jest on [Eisenhower] bardzo ciekawą osobowością...”, Alan Brooke, s. 669 s. 123 Have a Go, Joe, cyt. przez Davida Claya Large’a w „Funeral in Berlin”, s. 355,
w: Robert Cowley (red.), What If Nowy Jork 1999 s. 123 „Czy wobec wielkich postępów radzieckiej ofensywy...”, NA RG 334/Entry 309/Box 3 s. 123 „Jego relacje z Montym są trudne...”, 6 marca, Alan Brooke, s. 669 s. 124 Brak konsultacji Eisenhowera z Tedderem, NA RG 218 JCS Box 16 s. 125 „ważny z punktu widzenia tak politycznego, jak i psychologicznego...”, Eisenhower [wyd. pol. 1998], s. 336 s. 125 „nasze armie pójdą do przodu...”, 25 marca, dokumenty Churchilla 20/209, Gilbert, s. 1264 s. 125 „kryminalnym w swej naturze działaniom...”, NA RG 334/Entry 309/Box 2, korespondencja Eisenhowera z Antonowem s. 126 „Wiele w pewnym sensie zawdzięczaliśmy Hitlerowi”, Eisenhower [wyd. pol. 1998], s. 364 s. 126 „wyłącznie w sprawach czysto wojskowych”, Eisenhower [wyd. pol. 1998], s. 341 s. 126 „sam w sobie nie jest już tak bardzo ważnym celem”, Eisenhower do Marshalla, 30 marca, cyt. ibidem, s. 371 s. 127 „Front niemiecki na zachodzie ...”, cała rozmowa, Żuków [wyd. pol. 1970], ss. 759-761 s. 128 „Stalinowi przekazano angielski i rosyjski tekst depeszy...”, NA RG 334/Entry 309/Box 2 s. 129 „Czy wiecie, jak układa się...”, Koniew [wyd. pol. 1968], ss. 79-80 s. 130 „W razie stawiania przez przeciwnika...”, Żuków [wyd. pol. 1970], s. 762 s. 130 „w najszybszym możliwym terminie...”, WOW, III, s. 267 s. 130 „Stawka pracowała w wielkim pośpiechu...”, ibidem, s. 269 s. 130 „dokładnie wpisują się”, ibidem
10. Kamaryla Hitlera i Sztab Generalny s. 131 „Brytyjczycy są w dużej części odpowiedzialni...”, 16 marca, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 132 „Jeżeli takie próby by się powiodły...”, KA-FU, El: 18, t. 6 s. 133 „z Hitlerem wśród ruin...”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 346 s. 133 „jest najmniej odpowiednią osobą w całych Niemczech...”, BA-MA MSgl/976, s. 78 s. 134 „Hitler był tego dnia bardzo cichy, ale...”, Ulrich de Maiziere, rozmowa, 9 października 1999 s. 134 „Wiele sympatii...”, Guderian [wyd. pol. 1991], s. 341 s. 134 „Dzisiaj zamierzam powiedzieć mu wszystko...”, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 s. 134 Meine Herren, der Führer kommt!, BA-MA MSgl/976, s. 99 s. 134 „zimną, bez emocji”, BA-MA MSgl/976, s. 107 s. 135 „Hitler robił się coraz bledszy i bledszy...”, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 r. Relacje świadków tego wydarzenia różnią się w szczegółach. Przedstawiona tutaj opiera się na opisach pozostawionych przez von Loringhovena i Guderiana s. 135 „swoistą mieszaniną histerycznej energii i odrętwienia...”, Ulrich de Maiziere, rozmowa, 9 październka 1999 s. 135 „Ten niski oficer, zawsze w okularach...”, BA-MA MSgl/976, s. 70 s. 136 „Musimy zawsze pozostać przyjaciółmi...”, BA-MA MSgl/1207 s. 136 „człowiek, który z czarnego potrafi zrobić białe”, dokumenty generała Henriciego, BA-MA MSg2/4231 s. 136 „Wojna i tak dobiega końca...”, Freytag von Loringhoven, rozmowa, 4 października 1999 s. 137 Hitlerjunge Quex, BA-MA MSgl/976, s. 75 s. 137 „nie darzyli się nawzajem zbyt wielkim szacunkiem”, BA-MA MSgl/976, s. 62 s. 137 „Wieczorem Ewa Braun wyjechała pociągiem do Berlina”, GARF 9401/2/97, ss. 32-48 s. 137 „ze względów bezpieczeństwa”, IfZ MA 127/2, s. 13024 s. 137 „niebezpieczne” i włoscy robotnic