145 25 28MB
Polish Pages 638 Year 1958
T N
T
V
T
lT
T
w
y
n
A
w
N
l
y
.p
A
X·
t, ,'.
~-
•
•
,•
.\
„ . ... ·3.!
' i•
.
•
,
• •. '!
'
•
.·,... '
Ił'.
WSTĘP
perspektywy historycznej sądząc, nie można pier\vszej generacji zawodowych anglistów polskich odmówić słów uznania: zasłużyli się rzetelnie polskiej neofilologii. Andrzej Tretiak (1886-1944), profesor Uniwersytetu Warsza•.vskiego, 2lC1Stawił .po sobie co najmniej dwie wartościowe pozycje: „Literaturi; angielską w okresie romantyzmu" (1928) i monografię o Byronie (1930), postawioną na wysokim poziomie nauko\vym, uwzględniającą no\ve źródła ówcześnie udootępnione badaczom. Nierychło obawiać się należy ujrzymy znóv; na katedrze podobnego znawcę i miłośnika poezji angielskiej. Wlad:yslaw Tarnawski (1885-1951), kolega jego z katedry lwo\\"Skiej, od najwcześniejszych lat zagłębiał się \V zagadnienia szekspirowskie, wydając w roku 1914 studium „O polskich przekładach dramatów Szekspira", pracę o Krzysztofie Marlo\\·e (1922), „Historię literatury angielskiej od czasów najdawniejszych do Miltona i Drydena" (1926), tom drugi od .Swifta do.l3\1_rke'a i Burnsa (1930), monografię o Szeks~irze (1931), „Zarys·{iteratury an~ielskiej" w „\Vielkiej literaturzt: powszechneJ" (1931). . Korzystając ze spotiobności chciałbym tu ró\vnież poświęcić pozgonne wspomnienie jeszcze jednemu angliście polskiemu, mianowicie Z. M. Arendowi, przybyszowi z Nadren1i. Prof. dr R. Dyboski wspomniał swego ucznia w wywiadzie zamieszczonym z górą trzydzieści lat temu w »Wiadomościach Literackich• (1927, nr 7) rekomendując go jako lektora Uniwersytetu Poznańskiego, dobrze wyszkoloną siłę, autora rozprawy doktorskiej o „Fonetyce międzyv;yrazowej średnioangielskiego Cur3or mundi", książeczki A Polish Phonetic Reader i przygotowanej monografii Walter Scotta. Ten tak doskonale zapo\viadając;· się anglista wydal w ciągu następnych lat szereg prac naukowych, między innymi ,,O wymowie angielskiej" (1929). Niestety, w roku 1944 Zygfryd l\ia• rian Arend został rozstrzelany przez hitlerowców podczas po\vstania warszawskiego. Wydaje mi się, iż nie ukazała się nigdzie żadna \\•zmianka o tej stracie filologii angielskiej w Polsce. Nie jestem pe\vien, czy Profesor dowiedział się przed śmiercią o tym tragicznym losie swego ucznia. Do najcięższych jednak strat poniesionych przez anglistykę polską zalicZ)'Ć trzeba śmierć Romana Dyboskiego (1883-1945). Nie\viele starszy od A. Tretiaka i W. Tarna\vskiego, R. Dyboski najwcześniej, bo już od roku 1908, zwią zany był z katedrą filologii angielskiej na uni\\·ersytecie w Krako\\ie, gdzi profesorem zamianO\\'any został \\' roku 1911, jako pier\vszy po Niemcu Wilht•l1nie Creizenachtt polski przedsta\viciel tej d)·scypliny \\•iedZ)', upra\\'ianej przed nim tylko przez amatorÓ\\'. Gdyby r1it' pierwsza \VOjna Ś\\·iato\va, która
Z
•.,
;,;......
-. ~....:-i-ł
. . ..
- -...
·-·~
-
"
---...
' •
~ '
'
•
G
\\'STĘP
młodego nauko\vca zagnała na siedem lat dlJ 11ie\voli na Syberit: i DalL•ki \Vschód. ·c1trz:,rmalibyśmy zape\vne licznL' po\vażne prace naukowe już w tym okresie. \Vszak już \V 1910 rokl1 ogłosił n1011umental11y tom !)Od tytułem ,.Ll1teratura i jęz:,•k średni·O\\'iecznej Anglii"', \V 1911 zaś polskie wydanie „DZJiel dramatycznych" Szel•spira opatrzył \vstępami i komentarzem, które zostały
dane póżniej
\V
formie osobnej książki.
'""Y-
Po powrociL' z 11ie\\·oli, a zresztą już i podczas niL'j w Rosji, zasiyn4l Dyboski jako_ Ś\vietny. pri;legent i popular:1-·zator-poliglota, przemawiający ze swad~ po angielsku, n1e1'.11ecku, francusku, rosyjsku i czesku. \Vymowa jego świę ciła tryumfy w Angl11. Szkocji, Genewie, Wiedniu, Pradze i Ameryce. Przeby,,·ając \V latach 1925 i 1927 \V Lond)·nie i korzystając z jego łaskawego pilotO\\'ania mnie po cieśninach ekskluzy\vnych kół nal1kowych w metropolii angielskiej, podzi\\•iałem nieraz na prelekcjach magiczny jego wpływ na słu chaczy. Przystojny i posta\\·ny, nienagannie ubrany, pe\vny siebie i wytworny w obejściu, rozporządzający niezawodną pamięcią i ż:irwq \vyobraźnią, podczas przemÓ\\'ienia jak \\'irtuoz operujący na zawoła11ie najbogatszym doborem klasycznego słownict\\·a. ·błyskał raz po raz idiomami i Z\vrotami, które stano\\'iły rozkosz dla ucha. Pytałem go raz podczas przechadzki \\' Hyde ParJ,u, kietły staliśmy przed rzeźbą Epsteina, \\·yobrażającą półludzką, półptasią postać Rimy z Gree1i Mansions Williama H. Hudsona, jakimi czarodziejskimi drogami doszedł do S\vego niezw:,·kłego kunsztu \\'ładania tylu językami.
•
- Los pozv:o!ił mi urodzić się ,,. C'iesz)•nie, 11a granicy \\'!ll::•\VÓ\V polsko-czesko-niemieckich; gimnazjum niemieckie ukończyłem \V rodzinnytn mieście, \V Krako\vie za mistrzó·.v miałem ludzi tej miary co Wilhelm Creizenach, Kazimierz Morawski, l\'Iaksymilian Ka\VCZ)'ńsl{i; niedługo tu jednak popasałem, bo już po roku, w 1902, przerzuciłem się na sekcję anglistyczną do Wiednia, wyniósłszy z Krakowa niezłą znajomość angielskiego zdobytą u \vspanialego pedagoga, Michała Drzewieckiego, tłumacza Reymontowskich „Chłopó\v". Wiedeń nie poskąpił mi po ukończeniu studiÓ\V życzli\vie uż:>•czonego stypendium na roczny pobyt \\' roku 1906 na uni\versytetach w Londynie, Oxfordzie i Cambridge. Późniejszy okres \Vojenny i !JOb)·t w niewoli narzucił mi konieczność nauczenia się języka rosyjskiego. - A język francusJ{i"' - Niech pan sobie nie \vyobraża, źe to przyszło samo z siebie, z tch11ie11ia zachodniego wiatru. Wyjeżdżam w tych dniach -- jak corocznie - stąd, z Londynu, do Bretanii, nad morze. Kryję się tam na parę tygodni w małej mieścinie i poza językiem francuskim nie usłyszę innego słowa: prasa, ludzie, zant1rze11ie się \Ve francuszczyźnie corocznie odśv,;ieżają moją znajon1ość tego języka.
Metoda prosta, bardzo skuteczna. Kiedy w roku 1931, w czasie warszawskiego zjazdu światowych Pen-Clubów, na posiedzeniu końcowym w Sali l'v1alinowej hotelu Europejskiego przemawiali delegaci polscy i zagraniczni, obecny na przyjęciu profesor Dyboski stał się samorzutnie ger1eralny1n mówcą i tłu maczem, przerzucając się bez najmniejszej trudności z jc;zyka a11gielskiego na francuski czy niemiecki, mówiąc jak rodowity Anglik, Francuz, Niemiec. Brawom i podziwowi nie było końca. Ot, filolog!
.
#~· ·t~·· !f- .r 'P..J'• .·,._,..:
.„_.,,. .
.·
.
.
''·
-----·------
._
------------------
.:.. - ·-•
7
\V~T t"J'
'
Nie dziwili sii; ll·mu c:i, co o clwa lata wczcśniPj czytali s11ra1vozd:,nit- 0lecz11r;ść sekt)' kwakrów okazało się rychło nader od1po'>viednim ritoczeniem dla rozwinięcia energii przedsiębiorczego i 11oważnego młodego człowieka. W dwudziestym trzecim roku życi:ł zulożyl »The Pennsylvania Gazette< (Gazeta Pensylwańska), pierwsze w Ameryce pismo, które wychodziło aż dwa razy na tydzień: sam tę gazetę pisał, składał i drukował. Wwrując się na głośnych wtedy \v całym świecie ,,tygodnikach moralnych" _t\ddisona i Steele'a - »Tatler«, »Spectator< i -·Guardian« - Franklin w swoim piśmie każe przemawiać całemu gronu urojonych postaci i przez ich usta daje społeczeństwu różne nauki i wskazówki. Zgodnie z rpo;trizebami rozwijającego się s.połec.zeństwa kolonialnego i zresztą z mentorskimi skłonnościami na•tury Franklina, treść d)'daktyczna przeważa w jego piś11r1ie ·nad czysto literacką, a rady udzielane współobywatelom mają przeważnie charakter \vybitnie praktyczny: młody redaktor przemawia za refor111ami w zarządzie gminnym, przyczynia się do zorganizowania pierwszej straży og11iowej, stara siva, którego następ11ie 1Jrzez dziewięć lat był pierwszym ambasadorem \V Paryżu. Okres te11, fJrzeżyt;.· już 1,.1.· ~c: dziwym wieku, stal się najś\vietniejsz)·n1 w jego karierze. Fra11klin nie tylko wyjednał poparcie finanso\ve dla walki 11iepodległościo\\'ej swego narodu, ale doprowadził do za\varcia sojuszt1 midz~» Francją a Stanami i przez to do czynnych '''ystąpie11 floty fra11cuskiej, które ostatecznie przechyliły szalę zwycięst\va 11a stronę pO\\';;taricÓ\\'. Zarazem jako najgłośniejszy w Europie An1erykanin i jedna z naj«ła\\'11iejszyc.h j ttż wtedy w ca lym świecie osobistości epoki LI t rz:'n1:-.·,,·a l sto·sunki z licznymi \vyliitn:,rmi lt1dżn1i róż11:-·ch krajÓ\\'. l)O\\'CiJJn:•. i1igdy niepokonany \\' S\\•.\•n1 optymistyczn;i.•n1 idealizn1ie, stal się niezmiernie popttlarny '''e Francji; zach\vycał par:·ża11 republikariskgo d,,·ort1. Jako powag;1 naukowa został powoła11y na czlo11k:1 kon1isji dla zli:1dania zja\\ •~k 111agnetyzmu i l1ipnoz:.•, które wtedy stal~· się sc11!'acją dnia 11rzez IJrakt~,rki Mesn1era . •Tszcze ''r v.-iekL1 lat ooU',>,'aJąc:i się wraz .z samą granicą, czasem kilkakrotnie zmieniająca m1,:j:.;.:_;_ po·bytu, była przed·nią strażą systematycznej kolonizacji kraju, aie sama spędzając życie na ciągłej walce z dziką przyrodą, z wl, iciwą Ameryce gwałtownością żywiołów, tępiąc lasy, zwierzynę i równie bezlito-śnie ·także Indian, których siedziby stopniowo zajmowała ludność ta w tych \Varunkaoh wiodła egzystencję na wpół koczowniczą, urzą dzała się zawsze dorywczo i prymitywnie, nie n1ogła dbać o piękno otoczenia ani o kulturę duchową, zaś ziemię i wszelkie bogact\va przyrodzone eksplo•atowała sposobem rabunkowym, bo, po wyczerpaniu zasobów jakiejś o•kolicy, za·wsze można było wyruszyć w strony dalsze. Wszystkie te właściwości pionierstwa amerykańskiego wycisnęły swoje piębno na życiu i umysłowości 11arodu także w późniejszych fazach cywilizacji osiadłej o typie miejsko-przemysło\vym: spadkiem po sposobie życia pionierów jest szalone tempo rozwoju miast amerykańskich, zmienność ich zewnętrznego obrazu i składu ludnościowego, ciągła niespokojna ruchliwość Amerykanina i niepoprawnie rabunkowa gospodarka w stosunku do bogact\v naturalnych kraju. Ale są jeszcze rzeczy głębsze, natury duchowej. Kresowiec amerykański w swej nieustannej walce z nieznanymi i n·ieobliczalnymi siłami, zajmując pravrem pięści coraz to .nowe obszary dzie"''iczego kontynentu, \\';.'rabial \V sobie z jednej strony zalety samodzielności, zaradności, przedsiębiorczości i rzutkości, ale z drugiej strony także \vady samowoli, warcholst\va. tępego optymizmu i butnej ufności w siebie, bał\voch\val>=tv.-·a n1aterialnej ·siły i braku subtelniejszych zainteresowań dL1chO'l\)Ch oraz delikatniejszych uczuć. Jest wynikiem kreso\V)'Ch warunkÓ\V życia, że kultura :Jwa i ·nit> ma nic wispól•nego z I'zeczywLstą historią. Wid·ownią jest =o·wu jezióro - tym ra·zem jezioro Ontario - a później wyśpy na wielkiej rzece Świętego Wawrzyńca; znowu dkolice do•brze autorowi znane. Najbardziej urioczą częśc•ią - akcji jest hi.storia miłości bohatera, który swą ukochaną -wreszcie wspa·ni-ałomyślnie odistępuje mężowi jej wyboru. Ten ge.>t szlachetnej rezygnacji godnie się kojarzy w wizerunku duchowym bohatera z tym do1wodEm heroiizmu, o którym czytamy w powieści ,,Pogromca zwierzą,t", .klledy to do•bro•wolnie powraca do niewoli indiańskiej dla spełnienia danego słowa. Najbliżej codziennej rzeczywistości przemian rozwojo·wych Ameryki znajdujemy się w czwartej powieści cyklu - pisanej najwcześniej ze wszystkich - ,,Pionierzy" (The Pioneers, 1823). Sceną, jak w obrazie młodych lat bohaitera w powieści ,,Pogromca zwierząt'', jest znowu ta1k dobDze znane autorowi jezioro Otsego; ale u.płynęło pięćdziesiąt lat od tamtych ozasów. Jest 1793 rok i oto·czenie jeziiora za:n.ieniiło się nie do poznania. Lasy są przerzedzone, w gęsto· ro·zsi-anych dorm·ositwach roi się od białych ko'1onlstów, ustawy krępują swo•bodę daw1nego na wpół ko·czowniczego żyoia, zwierzyny jest coira·z mniej i nie wo•lno na nią bez ograniczeń polować. Zesta1rzały bo.ha,ter, da·wi1y zawodowy myśliwiec, nie ma z czego żyć w tych nowyc•h wa•runkach i nawet dostaje się w dyby za kłusownictwo. Jeszcze goi:r>sze czasy przyszły na starość dla jego wiernego indiańskiiego przyjaciela Chingachgoaka, który rozpija się, patrząc z rozipaozą w sercu na dolę za·nikających szczepów czerwonoskórych: Indianie stali się ko•lorowym proletariatem i wiodą żywot, pado·bny do naszych Cyganów.
-
I,
t
',..
/'
~,.o1t
'
. ' ',J..-~. W·' . .
' ... 1'
.
.
-
';
,
,• iz: ·• · :;" oba łącznic jako całość, z której dopiero jako takiej przcmav.1i« 1.r1,.„,„. ważony i wszechstronny sąd o zjawlsku historycznym. l dlalrawie ws1>on1i11any N },;"'''' _;,,___ literatury amerykańskiej i dopiero w jakieś mi rodzinnej. Miał dwadzieścia pięć lat, gdy wylądował w Bo.otonie, wzbogacony obfitym zasobem doświadczeń życiowych. Jest rzeczą charakterystyczną dla jego refleksyjnego usposobienia, że mając w tak młod)•m wieku już tak bogatą i buj11ą przeszłość poza sobą, oświadczył później, iż ,,od dwudziestego piątego roku datuje swe właści\ve życie", a to dlatego, że wtedy zaczął surowy materiał swych przeżyć przetwarzać na wartości duchowe przez twórczość literacką. Wszystkie pierv.·sze jego książki mają osnowę autobiograficzną, ale wszystkie też ze szczegółami przeżytymi łączą sp~rą domieszkę romantycznej fantazji. i\ajpoetyczniejszą bodaj jest 'Pierwsza ze wsz;.'stk'ch, Typee {1846), opisująca jego pobyt wśród tubylców polinezyjskich na W)'Spie tej naZ\\-:»; wieje od tych opisów czarem egzotyzn1u, bogactwen1 barw i \\'oni podzwrotnikowej przyrody, oraz nieprzepartym urokiem 11aiwnej a dobrotliwej rasy wyspiarzy, których usposobienie t\\•orzy przedzi\\•ny kontrast z realistycznym sprytem i hałaśliwą jowialnością Jankesa. Książka stała się pierwowz:>rem całej licznej kategorii utworów, które ustalił;; u milionowej rzeszy czytelników pojęcie o V.')'spach Oceanii jako zien1skin1 raju.
~
.. ),
..., ' -.;o„__ •
~
-
•
'
,-
- ' •
-
•
,,. . . . ~·
:. •
' ~
..
-
I I I I
' 1' ' I •
,.
I
•
t
•
f
46
------
(
l
! I '
_t
l I
-
.„' .
,
! •' •
'
. ..
'-' ..
-'
•
_,'
-'
i'
-
HEROIZJ.1-1 NA 11-lORZACll
-·---.
------------------------------
N i''jal;:o d:Jlszy111 ciągien1 Typee jest 011100, tytuł po tahitańsl{u znaCZ)' ,,\V ędro\viec" znów l1istoria przygód białych rozbitkó\v pośród id:>·llicz11ego Ś\\·iatka \\•yspiarzy. \Vięcej ty111 razem ruchu i rozmaitości, \\·i~ej też i·ealist)·cznego komizmt1, a mniej poezji: wśród roju oficjaln~·cl1 i nieoficjaln)'Ch, a czasem zgoła awanturniczych przedstawicieli białego społeczeństwa ze szczególnie ostrym satyrycznym zacięciem przedstawieni są 1nisjo:iarze różnych \Vyznań chrze3cijańskich, co nawet \vy\vołało zgorszenie w sferach kościelnych Ameryki. Jest też tym razem nie-co \\•ięcej pa:·adoksalnej irc•nii \V obrazie do•brodusznych tubylcó\v, którzy \Vahają si~ 111iędzy ludożerczym i okrutnym pogaństwem a ult1·anai\\'nie pojmo\vaną religią chrześcijańską. Jeżeli już Typee i Or1100 bynajmniej nie należy brać dosłownie jako obrazu rzeczy\\•ist:-·ch przygód autora, to zgoła w krainie czystej fantazji znajdujemy się w t1·zeciej książce tej kategorii - Mardi (1849). Tytuł ,,\Vto1·ek'' ma być naz\\'ą nadaną grupie wysp na Oceanii przez ich odkrywcó·w, d\vóch marynarzy-dezerterów. Życie ich na tych wyspach staje się w uj~iu autora dzi\\·aczną mieszaniną romantycznycl1 prz~,'gód i satyrycznego symbolizmu. Bujność i bogactwo języka i pomysłów stają się tu, jak się wyraził francuski historyk' literatury amerykańskiej, v-;ręcz rabelaisO\\'Skie; w rzeczy\vistości podziałał na Melville'a głośny wtedy w całym świecie anglosaskim Carlyle ze swym baroko\vym stylem, kaznodziejskim ferworem i metafizyczno-idealistyczn)'m uniesieniem; zaś w samej Ameryce wywarła na niego \VYraźny wpływ filozofująca grt1pa pisarzy zwanych ,,transcendentalistami Novvej Anglii'' z Emersonem na czele. Odtąd coraz bardziej potęguje się w dziełach ~I el ville' a ten nastrój metafizycznej zadumy, zgęszcza się i komplikuje metafiz)·czny symbolizm wszystkich zjawisk i wypadkó\v, aż wreszcie ta metafizyczna maniera ·staje się katastrofą artyzmu literackiego.
„
•'--
,.
2
J. ·•
~·~ ;•_.
Artyzm najwyższej miary jeszcze się szczęśliwie łączy i równo-waży z natężeniem myśli metafizycznej i powagą alegorii moralnej w tym dziele Melville'a, które uchodzi i już chyba stale uchodzić będzie za jedno z największych arcydzieł piśmien11ictwa a1nerykańskiego: ,,Moby Dick czyli wieloryb'' (Moby Dick; or, The WhaLe, 1851). Utwór jest opisem polowania na jednego półlegendarnego wieloryba, wyróżnionego białą barwą, którego zaciekły kapitan okrętu Ahab, utraciwszy kiedyś nogę przy łowach na niego, dalej zawzięcie ściga po wszystkich morzach świata, aż ginie z okrętem i całą załogą, wtrącony w wod11e i '
"
'
·'
'
•'
'••i„
'! ...
j't lf
"
,J .
I _i
odmęty
uderzeniami olbrzymiego wielorybiego korfJU.>u •J ~t