Tytuł oryginału STALIN Edward Radziński Z rosyjskiego przełożyli Irena Lewandowska i Michał Jagiełło Opracowanie indeksu nazwisk Stanisław Derejczyk Projekt obwoluty, okładki i opracowanie graficzne Krzysztof Findziński Opracowanie graficzne wkładki ze zdjęciami Andrzej Bolimowski Redaktor Małgorzata Źbikowska Korekta Lidia Sadowska Igor Brudziński © Copyright 1996 by Edward Radziński ? Copyright for Polish translation by Wydawnictwo MAGNUM Sp. z o.o. © Copyright for Polish edition by Wydawnictwo MAGNUM Sp. z o.o. Warszawa 1996 Wydawnictwo MAGNUM Sp. z o.o. 02-536 Warszawa, ul. Narbutta 25a tel. 646 00 85, tel./fax 48 55 05 Skład i diapozytywy - Studio komputerowe RADIUS Warszawa, ul. Nowogrodzka 31, tel. 621 39 20 Druk i oprawa - Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. Łódź, ul. Żwirki 2 ISBN 83-85852-22-0
SPIS TREŚCI Od Autora Prolog Wstęp CZĘŚĆ PIERWSZA Soso: jego życie i śmierć 1. Maleńki anioł 2. Zagadki dzieciństwa i młodości 3. Koniec Soso CZĘŚĆ DRUGA Koba 4. Zagadki Koby 5. Nowy Koba 6. Partie wielkiego szachisty 7. Wielka utopia 8. Specjalista od katastrof 9. Narodziny Stalina CZĘŚĆ TRZECIA
Stalin: jego życie, jego śmierć
10. Koniec przywódców Października 11. Koniec wodza Października 12. Złamany kraj 13. Śmierć Nadieżdy. Straszny rok 1932 14. Zjazd zwycięzcy 15. Thriller rewolucji 16. Zniszczenie „Rózgi gniewu mego" 17. „Ulubieniec partii" ujawnia tajemnicę 18. Powstanie nowego kraju 19. Nocne życie 20. Kapłan świętego ognia 21. Ku wielkiemu marzeniu
22. Wielkie marzenie 23. Pierwsze dni wojny 24. Rodzina i wojna 25. Zamysł wodza 26. Powrót strachu 27. Nie spełniona Apokalipsa 28. Śmierć czy zabójstwo Bibliografia Indeks nazwisk
OD AUTORA O tej książce myślałem przez całe życie. I do samej śmierci myślał o niej mój ojciec. To jemu ją poświęcam. Mam przed oczami ten marcowy dzień 1953 roku, kiedy stało się to nieprawdopodobne, to o czym nawet myślenie w naszym kraju było zbrodnią - umarł Stalin. Widzę ostre, nie do zniesienia, marcowe słońce i nie kończącą się kolejkę ludzi, którzy chcą go pożegnać. Jakże samotnie czułem się wśród nich, nieprzytomnych z rozpaczy. Bo ja nienawidziłem go. Ten zwrot w stosunku do Stalina przeżyłem w starszych klasach szkoły - od szalonego uwielbienia do równie płomiennej nienawiści, jaka możliwa jest tylko w młodości. Ten zwrot zawdzięczam mojemu ojcu i jego niebezpiecznym opowieściom o Stalinie. O prawdziwym Stalinie. Każdą rozmowę ojciec kończył zawsze tym samym zdaniem: „Być może to ty kiedyś o nim napiszesz". Ojciec był inteligentem, jego idee fixe była europejska demokracja. Często cytował mi słowa, przypisywane czeskiemu prezydentowi Masarykowi: „Na czym polega szczęście? Na tym, że masz prawo wyjść na plac i zawołać na cały głos: »o Boże, jaki paskudny mamy rząd!«". Mój ojciec pochodził z dobrze sytuowanej żydowskiej rodziny. Był znanym dwudziestoośmioletnim adwokatem, kiedy w Rosji wybuchła rewolucja lutowa i upadł carat. Z radością powitał powstanie Rządu Tymczasowego. To była jego rewolucja, jego rząd. Ale kilka miesięcy wolności szybko minęło i do władzy doszli bolszewicy. Dlaczego ojciec nie wyjechał za granicę - on, wszechstronnie wykształcony, perfekcyjnie władający angielskim, niemieckim i francuskim? To zwykła historia - po prostu ogromnie kochał wielką i smutną Rosję. W początkach lat dwudziestych, póki jeszcze istniały resztki wolności, redagował odeskie pismo „Szkwał", pisał scenariusze pierwszych sowieckich filmów, przyjaźnił się ze słynnym pisarzem Jurijem Oleszą i teoretykiem awangardy Wiktorem Szkłowskim, a także z wielkim reżyserem Siergiejem Eisensteinem. Po śmierci ojca w jednej z jego książek znalazłem między kartkami cudem ocalały list Eisensteina i kilka świetnych, choć nieprzyzwoitych jego rysunków - ślady ich zabaw z czasów młodości. Ale nastąpiła stalinowska epoka ujarzmiania myśli i kraj zamienił się w ogromne więzienie. Ojciec nie narzekał, żył cicho, w milczeniu, a mówiąc ściśle egzystował. Porzucił dziennikarstwo i zaczął pisać dla teatru. Adaptował na potrzeby sceny powieści jednego z najbardziej przez Stalina cenionych pisarzy. Piotra Pawlenki. To Pawlenko właśnie był autorem scenariuszy słynnych filmów, w których występował Stalin - Przysięga i Upadek Berlina. Jego hurrapatriotyczny scenariusz Aleksander Newski o słynnym ruskim wodzu z XIII wieku, który pokonał Kawalerów Mieczowych, zrealizował sam Eisenstein. Pawlenko pisał także powieści. Czterokrotnie Stalin dawał mu nagrodę swojego imienia - Stalinowską Nagrodę Literacką
pierwszego stopnia. Pawlenko często widywał wodza - zaliczał się do wąskiego kręgu wtajemniczonych, bliskich bogoczłowiekowi. Nazwisko Pawlenki ocaliło ojca. I chociaż wielu jego przyjaciół zgniło w łagrach, jego samego zostawiono w spokoju. Zgodnie z logiką tamtych lat, aresztować ojca znaczyło rzucić cień na znamienitego Pawlenkę. Ale ojciec wiedział, że w każdej chwili to się może skończyć. Czekał, przygotowany na najgorsze. Pomimo życia w cieniu topora, pomimo utraconej kariery zawsze był uśmiechnięty. Jego ulubionym bohaterem był Brotto des Illes z powieści Anatola France'a o rewolucji francuskiej Bogowie łakną krwi. I tak jak Brotto ze smutną ironią obserwował koszmar rewolucji francuskiej, tak ojciec z identycznym uśmiechem obserwował straszliwe bytowanie w stalinowskiej Rosji. Jego dewizą były ironia i współczucie. I taki właśnie pozostał w mojej pamięci - z tym swoim wiecznym uśmiechem. Ojciec umarł w 1969 roku. I wtedy zacząłem pisać tę książkę. Pisałem ją bez nienawiści. Chciałem tylko zrozumieć Stalina. Pisałem otoczony cieniami tych, których znałem w dzieciństwie. Włączyłem do książki ich opowiadania o Stalinie. Opowiadania, które powtarzał mi ojciec, kończąc je zawsze tym samym refrenem: „Może kiedyś o nim napiszesz".
PROLOG Dano jej też walczyć z świętymi i zwyciężyć ich. I dano jej moc nad wszelkim pokoleniem, i językiem, i narodem. (...) I dano jej, aby mogła dać ducha onemu obrazowi bestyi, żeby tez mówił obraz tej bestyi, i to sprawił, aby ci, którzyby się nie kłaniali obrazowi onej bestyi, byli pobici. Apokalipsa św. Jana, 13, 7-15, Biblia Gdańska, Warszawa 1958 I podniósł jeden Anioł mocny kamień, jakoby młyński wielki, i wrzucił w morze mówiąc: Takim pędem wrzucony będzie Babilon, miasto ono wielkie, i już więcej nie będzie znaleziony (...) iż czarami twojemi byli zwiedzieni wszystkie narody, l w niem znalazła się krew proroków i świętych, i wszystkich, którzy są pobici na ziemi. Apokalipsa św. Jana, 18, 21-24, Biblia Gdańska, Warszawa 1958 Imię Codziennie największe na świecie państwo budziło się z jego imieniem na ustach. To imię przez cały dzień krzyczało w ustach spikerów, grzmiało w pieśniach, patrzyło ze stronic wszystkich gazet. Jego imię, jako najwyższą nagrodę, nadawano fabrykom, kołchozom, ulicom i miastom. Z jego imieniem szli na śmierć żołnierze w dniach najstraszliwszej z wojen. Stalingrad spłynął krwią, stracił wszystkich mieszkańców, ziemia zmieniła się w jeden ogromny strup nafaszerowany pociskami, ale miasta, które nosiło jego imię, wrogowi nie poddano. W czasie procesów politycznych, które reżyserował, jego ofiary umierając sławiły jego imię. I w łagrach, gdzie miliony ludzi z jego woli uwięzionych za drutem kolczastym, odwracały biegi rzek, budowały miasta za kręgiem polarnym i umierały - wszystko to pod jego portretami. Jego posągi z brązu i w granicie wznosiły się wszędzie, w całym przeogromnym kraju. Gigantyczny posąg Stalina stał na kanale Wołga-Don, kolejnym, który zbudowali więźniowie. To, co się wydarzyło z tym pomnikiem, wygląda jak zabawna metafora epoki. Pewnego razu stróż, pilnujący rzeźby, z przerażeniem zauważył, że ptaki w czasie przelotów odpoczywają na głowie posągu. Nietrudno wyobrazić sobie, czym to groziło jego twarzy. Ale ptaków nie sposób ukarać. Za to ludzi oczywiście można. I śmiertelnie przerażone kierownictwo obwodu znalazło wyjście - do gigantycznej głowy podłączono prąd wysokiego napięcia. I teraz posąg stał otoczony dywanem z martwych ptaków. Co rano dozorca zakopywał ptasie trupy, a na ziemi nawożonej padliną rosła wspaniała roślinność. A posąg oczyszczony z ptasiego guana patrzył na nadwołżańskie przestworza - kwitnące brzegi użyźnione ludzkimi zwłokami, ukrytymi mogiłami więźniów, budowniczych wielkiego kanału. Kim on był dla nas? Jeden ze znanych działaczy gospodarczych tych lat opowiadał
już w latach sześćdziesiątych: Wzywa mnie towarzysz Stalin. Do tej pory jeszcze nigdy z nim nie rozmawiałem. Jechałem jak otumaniony. Odpowiedź na jego pytanie wypaliłem natychmiast, patrząc mu w oczy i starając się nie mrugać. Wszyscy pamiętaliśmy, że kiedyś powiedział: „Oczy biegają - znaczy, że ma coś na sumieniu". Wysłuchał mojej odpowiedzi i powiedział wyciągając rękę: „Dziękuję wam, towarzyszu". Kiedy poczułem uścisk jego dłoni, miałem wrażenie, że mnie przeszyła błyskawica. Ukryłem dłoń pod marynarką, zszedłem do samochodu, pojechałem do domu. I nie odpowiadając na pytania zaniepokojonej żony, podbiegłem do łóżeczka, w którym spał mój malutki syn, wyjąłem dłoń spod marynarki i uniosłem nad jego głową. Żeby i jego owiało ciepło dłoni Stalina. Winston Churchill wspominał: „Stalin wywarł na nas ogromne wrażenie. Kiedy wchodził na salę w czasie jałtańskiej konferencji, wszyscy jakby na komendę wstawali. I dziwna rzecz, stali nieomal na baczność". Kiedyś Churchill postanowił nie wstawać. Wszedł Stalin - i jakaś niepojęta siła uniosła Churchilla z krzesła. W czasie wojny ciepło mówił o Stalinie, o „dobrym wujaszku Joe", prezydent Roosevelt. W 1959 roku, kiedy świat wiedział już o zbrodniach „dobrego wujka Joe", Churchill, przemawiając w Izbie Gmin w osiemdziesiątą rocznicę urodzin Stalina, powiedział: „Rosja miała wielkie szczęście, że w dniach najcięższej próby na jej czele stał wielki wódz, genialny i niezłomny Stalin". Gdyby Churchill wiedział, co zaplanował „niezłomny wódz", wtedy, w odległym marcu 1953 roku! Ale l marca 1953 roku Stalin leżał na podłodze z wylewem krwi do mózgu. W stolicy swego imperium, przepojonej jego sławą, on, który stał się bogiem za życia, przez wiele godzin leżał w pustym pokoju, w kałuży własnego moczu. Ogłaszano go i paranoikiem, i potworem, i zwykłym gangsterem. Ale jego osobowość, motywy postępowania nadal są równie zagadkowe, jak wtedy, w słonecznym marcowym dniu jego śmierci. W swoich ulubionych kaukaskich butach z miękkiej skóry Stalin umiejętnie skrył się w gęstym cieniu historii, po to, aby teraz, po upadku sowieckiego imperium, znowu zamajaczył na horyzoncie jego straszliwy cień. I upadłe największe imperium XX stulecia coraz częściej wspomina swego stwórcę - w obłokach nowych groźnych mitów wraca do kraju Gospodarz. Tajemnico Swoje życie i całą historię kraju udało mu się pogrążyć w nieprzeniknionym mroku. Nieprzerwanie likwidując swoich współtowarzyszy, niezwłocznie usuwał wszelki ich ślad z historii. Osobiście kierował stałą i bezlitosną czystką archiwów. Najściślejszą tajemnicą otoczył wszystko, co w jakikolwiek sposób dotyczyło władzy. Archiwa przeistoczy w starannie strzeżone twierdze. Ale i teraz, kiedy otrzymaliśmy dostęp do archiwów, znowu stanęliśmy wobec tajemnicy. Nawet i to zdołał przewidzieć. Oto kilka fragmentów tajnych protokołów z posiedzeń Biura Politycznego, z Archiwum Prezydenta:
1920. Postanowień Biura Politycznego dotyczących najpoważniejszych problemów nie odnotowywać w oficjalnym protokole. 1923. (...) potwierdzić poprzednią decyzję Biura Politycznego: do protokołów z posiedzeń nie należy zapisywać niczego oprócz postanowień. 1924. Pracę zatrudnionych w sekretariacie KC partii uznać za konspiracyjną robotę partyjną. 1927. Podjęcie środków w celu „zapewnienia maksymalnej konspiracji". To totalne utajnienie nie on wymyślił. Było to zgodne z tradycją tajemniczego „Zakonu Kawalerów Mieczowych", jak nazywał partię komunistyczną jej przywódca, Józef Stalin. Zaczynając opisywać jego życie, pogrążamy się w tych nieprzeniknionych ciemnościach. Archiwum Prezydenta Kiedy jeszcze studiowałem w Instytucie Historyczno-Archiwalnym, wiedziałem o tym najtajniejszym z tajnych archiwów, które mój nauczyciel porównywał do archiwum Watykanu, jeśli chodzi o nieprzebraną mnogość tajemnic. Było to archiwum kierownictwa partii komunistycznej, usytuowane przy tajnym wydziale specjalnym. Przechowywano w nim dokumenty wszystkich najwyższych instancji partyjnych, które w ciągu siedemdziesięciu lat rządziły państwem, a także osobiste archiwum Stalina. Było to słuszne, ponieważ do tego czasu także historia partii stała się historią Stalina. To archiwum później stało się podstawą Archiwum Prezydenta utworzonego za rządów Gorbaczowa. To w nim właśnie prezydent Rosji, Borys Jelcyn, znalazł tajne protokoły podpisane przez Stalina, kiedy ZSRR zawarł w 1939 roku pakt z hitlerowską Rzeszą. Otrzymałem unikalną możliwość pracy w Archiwum Prezydenta. W tej książce znalazły się również dokumenty z jeszcze dwóch archiwów. Chodzi o byłe Centralne Archiwum Partii - największą świętość partii komunistycznej, poprzednio niedostępną dla historyków. Tam, za specjalnymi drzwiami, w stalowych sejfach, przechowywano historię zakonspirowanej grupy rewolucjonistów, którzy w 1917 roku zdobyli władzę na jednej szóstej naszej planety. „Ściśle tajne" - ulubiona adnotacja na dokumentach archiwum. Teraz, po upadku partii. Archiwum Partii wstydliwie zmieniło nazwę na Rosyjski Ośrodek Studiów Historii Najnowszej. Ale dla mnie na zawsze pozostanie Archiwum Partii i tak będę je nazywać w tej książce. Upragnione partyjne archiwum, o którym marzyłem tak długo i do którego dostałem się dopiero teraz, kiedy skończyło się władanie tej wiecznie zakonspirowanej partii dowodzonej przez mojego bohatera. I oczywiście tajne zasoby byłego Centralnego Archiwum Rewolucji Październikowej. Ono także po rozpadzie Związku Radzieckiego pospiesznie zmieniło nazwę na Państwowe Archiwum Federacji Rosyjskiej. Ale w swojej książce będę nazywał je po daw-
nemu: Archiwum Rewolucji Październikowej, ponieważ ta nazwa dokładnie oddaje istotę rzeczy. Znajdują się w nim dokumenty rewolucji i znanych bolszewików - wymordowanych współtowarzyszy Stalina. Tam przechowuje się „teczki specjalne" Stalina, tajne sprawozdania dla wodza. To są właśnie najważniejsze trzy archiwa, w których szukałem Stalina. Tajnego Stalina. Ukrywanego przez pół stulecia. W książce wykorzystuję też dokumenty jeszcze jednego archiwum niedostępnego do dziś. To archiwum byłego KGB. Tam znajduje się największy na świecie „bank krwi" - akta rozstrzelanych. Setki tysięcy akt. Dzięki pomocy osób trzecich udało mi się zajrzeć do niektórych zgromadzonych tam dokumentów. Zresztą samo archiwum w okresie pieriestrojki szczodrze publikowało swoje akta. Na zawsze jednak zapamiętałem słowa byłego funkcjonariusza KGB: „Pamiętaj, czasem to jest po prostu taka gra KGB - publikując, fabrykujemy". Można też powiedzieć inaczej: „Bójcie się Danaów dary przynoszących". Szczególnie dotyczy to pamiętników byłych funkcjonariuszy KGB. Jako przykład mogą posłużyć wspomnienia stalinowskiego szpiega, generała Pawła Sudopłatowa. Zatytułowane są wspaniale - „Zadania specjalne". Te „zadania specjalne" polegają na podrzucaniu wrogowi fałszywego śladu, kompromitowaniu ludzi cieszących się na Zachodzie autorytetem, ukrywaniu działających agentów, ujawnianiu nie istniejących. Stojąc już nad grobem, Sudopłatow nadal walczy. Czyżby to były ostatnie, pośmiertne zadania specjalne tych ludzi? Po opublikowaniu wywiadów, w których opowiadałem, że piszę książkę o Stalinie, otrzymałem mnóstwo listów. Powtórzyła się historia z moją poprzednią książką o carze Mikołaju II. W tych listach nie ma sensacyjnych informacji, ale ujawniają bezcenne szczegóły minionej epoki, która pozostawiła po sobie mnóstwo zafałszowań i najbardziej kłamliwe piśmiennictwo na świecie. Z reguły listy te pisali ludzie starzy, którzy dawno już zaprzestali aktywnej działalności, ale zanim odejdą na zawsze, chcą opowiedzieć o tym, czego byli świadkami. Rzadko informują o sobie. Przeważnie znam tylko ich nazwiska i adresy, czasem nawet tylko miasto, w którym wrzucono list. To nie jest niedbalstwo. To strach, zrozumiały tylko dla mieszkańców byłego ZSRR. Strach, który od dzieciństwa wpajał im Gospodarz, a który umrze dopiero razem z nimi. W takim więc kształcie publikuję te listy - nazwisko i miasto, w którym mieszkają moi bezinteresowni współautorzy. Co samo przez się jest symbolem tamtych strasznych czasów. Dziękuję im, moim dobrowolnym pomocnikom, mieszkańcom nie istniejącego już imperium - Związku Radzieckiego.
WSTĘP Zagadkowe historie Często wspominam tę rozmowę. Odbyła się w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Byłem młody, ale już napisałem dwie modne sztuki teatralne. Właśnie wtedy ktoś poznał mnie z Jeleną Siergiejewną Bułhakową, wdową po najbardziej mistycznym pisarzu epoki stalinowskiej, Michaile Afanasjewiczu Bułhakowie. Za życia Stalina Bułhakow był autorem kilku głośnych i zakazanych sztuk oraz jednej wystawionej - Dni Turbinów. Przedstawienie szło w słynnym Moskiewskim Teatrze Artystycznym (MChAT) i Stalin kochał Dni jakąś dziwną, niepojętą miłością. Obejrzał spektakl niezliczoną liczbę razy. W latach sześćdziesiątych większość utworów Bułhakową nadal była zakazana, a o samym pisarzu opowiadano mnóstwo fantastycznych historii. Mnie interesowała jedna - historia jego sztuki o Stalinie. O to właśnie zapytałem jego żonę. I wtedy odbyła się rozmowa, która wydała mi się tak interesująca, że zanotowałem ją w swoim dzienniku: Ja: Słyszałem, że w 1939 roku Michaił Afanasjewicz otrzymał propozycję napisania sztuki o Stalinie. Jeleną Siergiejewna: Zgadza się - otrzymał. Przyjechał do nas dyrektor MChAT-u. Zaproponował napisanie sztuki na urodziny Stalina. Misza wahał się, ale się zgodził. Jego stosunek do Stalina był bardzo szczególny. Napisał niezwykle interesującą, romantyczną opowieść o młodości Koby... Taki był partyjny pseudonim młodego Stalina - Koba. Początkowo wszystko układało się dobrze - teatr przyjął sztukę. Ówcześni urzędnicy, którzy rządzili kulturą, byli zachwyceni. Później porównałem opowiadanie Jeleny Bułhakowej z jej opublikowanym dziennikiem. Napisała tam: „li lipca Bułhakow czytał swoją sztukę w Komitecie do Spraw Sztuki. Sztuka bardzo się spodobała". Jelena Siergiejewna: Teatr planował premierę w grudniu 1939 roku, na sześćdziesięciolecie głównego bohatera. Wtedy sztukę posłano Stalinowi, a on nie pozwolił jej wystawić. Ot, i cała historia. Gdybym nie był wówczas dramaturgiem, na tym zakończyłbym rozmowę. Ale byłem. I dlatego natychmiast pojąłem, jak dziwne było to, co usłyszałem. 1939 rok - szczyt stalinowskiego terroru. Strach sparaliżował cały kraj. Każdy ideologiczny błąd traktowano jak zbrodnię. Kto mógł zdecydować, aby w takich czasach zamówić u bezpartyjnego pisarza Bułhakowa - autora zakazanych książek - sztukę na jubileusz wodza? Do tego dla MChAT-u, pierwszej sceny kraju? Kto z ówczesnych, nieprzytomnych ze strachu urzędników ośmieliłby się wziąć na siebie taką odpowiedzialność? Jasne, że nikt, oprócz... oprócz bohatera przyszłej sztuki - dziwnego wielbiciela Dni Turbinów. Oczywiście człowiekiem, który zamówił sztukę, mógł być tylko Stalin. Sam byłem dramaturgiem i dobrze
znałem wieczny strach urzędników. Nawet w moich czasach, stosunkowo niegroźnych, ci, którzy rządzili kulturą, robili wszystko, żeby o niczym nie decydować. A cóż dopiero wtedy, w strasznym 1939 roku. Czyżby umierając ze strachu, urzędnicy nagle zdobyli się na taką odwagę i nikogo nie pytając, wydali zgodę na wystawienie sztuki niepewnego ideologicznie pisarza Bułhakowa?! Niemożliwe! To znaczy możliwe tylko w jednym wypadku - jeśli zaakceptował ją ten, kto ją zamówił. Ale w takim razie dlaczego nie dopuścił do jej wystawienia? Wypytywałem dalej Jelenę Siergiejewnę: - Kiedy czytano sztukę? Jelena Siergiejewna: - Latem... To było w lipcu. - A kiedy jej zakazano? Jelena Siergiejewna: - W sierpniu. - I... czy coś zaszło w międzyczasie? Uśmiechnęła się. Czytała w moich myślach. - Misza umówił się z teatrem, że pojedzie do Gruzji. Koniecznie chciał porozmawiać z ludźmi, którzy pamiętali Kobę w młodości. Do tego czasu niewielu ich już zostało, Koba zlikwidował niemal wszystkich. Pojechaliśmy - scenograf, reżyser, ja i Misza. Misza marzył, żeby popracować w gruzińskich archiwach. - W archiwach?! - No tak, przecież pisał absolutnie bez żadnych dokumentów. Kiedy poprosił teatr o pomoc w zdobyciu dokumentów dotyczących młodości Stalina, odpowiedziano mu: Nie istnieją takie dokumenty. Więc postanowił sam poszukać. Jechaliśmy w nadzwyczajnych warunkach, w międzynarodowym wagonie. Szykowaliśmy się do bankietu, kiedy dogoniła nas depesza: „Wyjazd niepotrzebny, wracajcie do Moskwy". W Moskwie Misze zawiadomiono, że w sekretariacie Stalina sztukę przeczytano i decyzja jest następująca: Nie wolno robić ze Stalina literackiego bohatera i wkładać w jego usta słów, których w rzeczywistości nigdy nie wypowiadał. Sam Stalin miał jakoby powiedzieć: „Wszyscy młodzi ludzie są jednakowi. Po co pisać sztukę o młodym Stalinie?" Wytłumaczenie było nader dziwne - w tamtych latach wydawano mnóstwo utworów o młodym Stalinie. Ale pisano je tak, jak została napisana sztuka Bułhakowa - bez dokumentów. Autorzy korzystali z oficjalnych informacji o życiu wielkiego rewolucjonisty Koby. Jasne? Jasne! Fatalny błąd Bułhakowa najwidoczniej polegał na tym, że postanowił przestudiować archiwalne dokumenty. Nie wystarczały mu oficjalne informacje. I jak tylko spróbował zrealizować swój pomysł, sztuka została pogrzebana. Rykoszetem ta historia dobiła i autora. Bułhakow zachorował i umarł. A ja coś sobie przypomniałem. Jestem jeszcze mały, siedzę w swoim pokoju. W sąsiednim rozmawiają mój ojciec i pisarz Pawlenko.
Tego dnia omawiali swoje najbliższe plany. Przez nie domknięte drzwi usłyszałem jak ojciec zapytał: „A właściwie czemu nie mielibyśmy napisać czegoś o młodości Józefa Wissarionowicza? O tym jeszcze nikt niczego dobrego nie napisał. A pan przecież długo mieszkał na Kaukazie". Pawlenko przerwał mu ostrym tonem, tak ostrym, że w pierwszej chwili nie poznałem jego głosu: „Nie należy opisywać słońca, zanim jeszcze nie wzeszło". Dalszy ciąg zagadek. Znikająca data urodzin Stalin (Dźugaszwili) Józef Wissarionowicz. Urodzony 21 grudnia 1879 roku (9 grudnia według starego stylu). Tę datę urodzenia można znaleźć w wielu encyklopediach. Dobrze ją pamiętam. Jedyne w swoim życiu przestępstwo popełniłem właśnie z powodu daty jego urodzin. W którejś z początkowych klas szkoły pisaliśmy powinszowania z okazji jego urodzin. W świętej ciszy opisywałem swoją miłość. Jak i wszyscy moi koledzy wierzyłem, że je czyta i ze wzruszeniem wyobrażałem go sobie przy lekturze. Ale kiedy w domu opowiadałem swoje wypracowanie ojcu, ze zgrozą uświadomiłem sobie, że popełniłem błąd. I on - Stalin - dowie się, że nie znam ortografii! Tego znieść nie mogłem! O świcie przyszedłem do szkoły, wybiłem szybę i wlazłem do pokoju nauczycielskiego. Znalazłem nasze wypracowania. Co za szczęście - jeszcze nie były sprawdzone. I poprawiłem błąd! Po wielu latach siedzę w słynnym Archiwum Partii. Leży przede mną fotokopia z ksiąg metrykalnych Uspieńskiego Soboru w Gori - świadectwo urodzenia Józefa Dżugaszwili. Rok 1878. Urodzony 6 grudnia, ochrzczony 17 grudnia. Rodzice - mieszkańcy miasta Gori - rolnik Wissarion Iwanowicz Dżugaszwili i jego ślubna żona, Jekatierina Gieorgijewna. Ojciec chrzestny - mieszkaniec Gori, rolnik Cichitatriszwili. Sakramentu udzielił protojerej Chachałow i diak cerkiewny Kwinikidze. A więc urodził się na cały rok i trzy dni wcześniej przed oficjalną datą swoich urodzin? Które przez tyle lat uroczyście świętował cały kraj?! Tyle lat obchodzono sfałszowaną datę? Ale to nie był błąd. Tu, w tym samym archiwum, znajduje się świadectwo ukończenia szkoły cerkiewnej w Gori małego Józefa Dżugaszwili. I to samo. Urodził się 6 grudnia 1878 roku. Zresztą zachowała się także ankieta, którą Stalin wypełnił w 1920 roku, w której własnoręcznie napisał rok 1878! A więc oficjalna data jego urodzin jest zmyślona! Ale od kiedy? I po co?
Na pierwsze pytanie odpowiedź jest prosta - fałszywa data pojawia się natychmiast po tym, jak tylko oficjalnie stał się jednym z najważniejszych ludzi w państwie. W kwietniu 1922 roku z inicjatywy Lenina zostaje sekretarzem generalnym - przywódcą partii. I już w grudniu 1922 roku sekretarz Stalina, Iwan Pawłowicz Towstucha, wypełnia za niego nową ankietę, w której wpisuje nową datę urodzenia - 1879 rok. Dzień także jest inny - 21 grudnia. Od tego momentu nasz bohater unika własnoręcznego wypełniania ankiet. Robią to za niego sekretarze. To oni wpisują zmyśloną datę. Stalin, jak zwykle, nie ma z tym nic wspólnego. Fałszywa data urodzenia staje się datą oficjalną. Tylko znowu - po co? Siedzę w byłym Archiwum Partii. Przede mną leżą papiery sekretarza Stalina, Iwana Towstuchy. Towstucha był zaufanym człowiekiem Stalina do 1935 roku, kiedy to spokojnie umarł. Mówiąc ściślej - zdążył spokojnie umrzeć, ponieważ po 1935 roku większość ludzi z otoczenia Stalina zostaje przez niego zlikwidowana. Przeglądam papiery Towstuchy, wciąż staram się znaleźć jakiś trop. Nie ma żadnych osobistych notatek, żadnych dzienników - nic po nim nie zostało. Zresztą ci, którym Towstucha służył, postępowali identycznie. Ani Stalin, ani Lenin, ani ich współtowarzysze nie pisali pamiętników. Z zasady. Rewolucjonista nie może mieć spraw osobistych. Tylko partyjne. Ta słuszna zasada pozwoliła im zabrać do grobu tajemnice ich partii. W czasie przerwy, na korytarzu podszedł do mnie staruszek, jeden z tych partyjnych staruszków zabijających czas w archiwum. Nie przedstawił się, a ja go o nic nie pytałem. Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli chcesz się czegoś ciekawego dowiedzieć, nie bądź ciekawy. - Widzę, że interesuje pana Towstucha. Widywaliśmy się, a nawet pracowaliśmy razem. Był wysoki, chudy - typowy inteligent. Zmarł na gruźlicę. Odwiedzałem go w sanatorium rządowym ,,Sosny", kiedy tam umierał. Prosił, żebym mu grał na gitarze pieśni rewolucyjne z czasów jego młodości. I płakał. Nie chciał umierać. Stalin pochował go pod murami Kremla. Na znak uznania zasług. Towstucha był sekretarzem Stalina. Ale jednocześnie - co nie mniej ważne - faktycznie kierował Archiwum Partii. Zgromadził wszystkie dokumenty dotyczące Lenina. Te dokumenty posłużyły później Stalinowi do likwidacji przeciwników. Jeden z sekretarzy Stalina, niejaki Baźanow, uciekł za granicę i opisał Towstuchę w swojej książce. Ale najważniejszej zasługi Towstuchy Baźanow nie zrozumiał. To miało miejsce wtedy, kiedy Stalin stał się już Gospodarzem kraju. Wtedy, w 1929 roku, postanowiono, że w całym kraju będzie się uroczyście świętować pięćdziesięciolecie urodzin Stalina. Towstucha zaczął zabierać ze wszystkich archiwów dokumenty o Stalinie, a konkretnie o jego przedrewolucyjnej działalności. Formalnie po to, żeby napisać szczegółową biografię Stalina. Ale żadna szczegółowa biografia się nie ukazała. Góra urodziła mysz. W rezultacie wydano żałosny, krótki życiorys Stalina. Jasne? - To znaczy, że Towstucha gromadził dokumenty... - Tak, po to, żeby nigdy nie zostały opublikowane. A mówiąc
ściśle, Towstucha konfiskował dokumenty. Zresztą, jak sądzę, to nie on sam wymyślił. Wszyscy byliśmy na usługach, wszyscy robiliśmy to, czego chciał Stalin - Gospodarz. Wycofane dokumenty Towstucha natychmiast mu oddawał. I częstokroć nigdy już nie powracały do archiwów. Nam, którzy pracowaliśmy z Towstucha, tłumaczono, że to ze względu na niezwykłą skromność Stalina - nie lubił, kiedy zbyt wiele o nim mówiono. Za zbyteczne uznano dokumenty dotyczące jego działalności przed Październikiem. Przekazano nam jego słowa: „W porównaniu z innymi rewolucjonistami, nie zrobiłem niczego takiego, o czym warto byłoby mówić". Przeglądając papiery Towstuchy, często przypominałem sobie słowa tamtego staruszka. Oto korespondencja Towstuchy z uznanym historykiem partii, Jemielianem Jarosławskim. W 1935 roku Jarosławski wpadł na pomysł napisania biografii wodza. Pisze do Towstuchy, że chciałby zapoznać się ze źródłami dotyczącymi życiorysu Stalina przed Październikiem. A oto odpowiedź Towstuchy: Jestem sceptyczny. (...) Materiałów do biografii mamy na razie tyle, co kot napłakał. (...) Zasoby archiwalne są nadzwyczaj ubogie. Doświadczony Jarosławski zrozumiał, kto stoi za odpowiedzią Towstuchy. I natychmiast zmienił koncepcję. Napisał życiorys Stalina bez żadnych nowych dokumentów. Istnieje też powszechnie kolportowana wersja, że Stalin ochłódł w stosunku do Gorkiego, ponieważ pisarz uparcie odmawiał napisania biografii wodza. Ale z archiwum Towstuchy wynika też coś innego. Najwidoczniej sam Gorki prosił Towstuchę o udostępnienie mu materiałów do biografii Stalina. I Towstucha zmuszony był odpowiedzieć: Posyłam Warn, chociaż z opóźnieniem, niektóre materiały dotyczące życiorysu Stalina. Tak, jak uprzedzałem, są one nadzwyczaj skąpe. Ta zwłoka w odpowiedzi Gorkiemu, wielkiemu proletariackiemu pisarzowi, mogła oznaczać tylko jedno: biografii pisać nie należy. I Gorki zrezygnował. Wszystkie te historie świadczą o jednym: Stalin nie lubił wspominać rewolucjonisty Koby. I niewykluczone, że tak bardzo chciał się od niego odgrodzić, że nawet zmienił sobie datę urodzenia. Ale co takiego było w życiorysie Koby, czego Stalin tak się obawiał? O JEGO ŻYCIE l ŚMIERĆ MALEŃKI ANioł: Niech pan spojrzy na mapę. Przecież to Kaukaz jest środkiem świata. angielski podróżnik Miasto Soso Pod niebem 1878 roku, na tle gór, drzemie Gori - malutkie
gruzińskie miasteczko, w którym urodził się Józef Dżugaszwili. Soso - tak nazywała go matka. Przyszły ulubiony pisarz Stalina, Maksym Gorki, wędrując pod koniec stulecia po Kaukazie, opisał Gori: Gori - niewielka mieścina przy ujściu rzeki Kury, raczej taka większa wioska. Na środku - wysokie wzgórze. Na wzgórzu twierdza. Koloryt jest dziki i oryginalny: upalne niebo nad miastem, burzliwy i głośny nurt Kury, nie opodal góry, z miastem jaskiń, jeszcze dalej - główny łańcuch górski, pokryty wiecznym śniegiem. W tych dekoracjach rozpoczęło się życie naszego bohatera. Ale pewną szczególną nutę w ten idylliczny krajobraz wnoszą groźne ruiny. Ze stromych skał patrzą na miasto ruiny zamku gruzińskich książąt, którzy kiedyś tu panowali. Stąd prowadzili krwawą walkę z gruzińskimi carami. Po moście przez Kurę wchodzimy do miasteczka. Gori budzi się o wschodzie słońca, póki jeszcze nie zapanuje upał. Pastuch wchodzi do zagrody, wygania krowy, na balkonikach stoją zaspani ludzie, otwierają się wrota świątyń, na poranną mszę spieszą stare kobiety w czerni. Burzliwą rzeką mkną tratwy. Odprowadzając smętnym spojrzeniem dziarskich burłaków, woziwoda napełnia wodą skórzane worki, a potem rozwozi je do domów na swoich wychudzonych koniach. Długa centralna ulica przecina miasto. Kiedy car Mikołaj I odwiedził Gori, nazwano ją Carską. Oczywiście później stała się ulicą Stalina. Sklepiki, jednopiętrowe domy ukryte w zieleni. Tu, w dolnej części miasta, mieszkają bogacze. Ormiańscy, azerscy i żydowscy kupcy z Gori handlujący z całym światem. I tak, jak tego wymaga wschodni obyczaj, ośrodkiem życia jest rynek - typowy wschodni bazar. W zacienionych rzędach straganów, w niezliczonych sklepikach, można kupić wszystko - od zapałek do drogich kamieni. Wprost na ulicy pracują krawcy, zdejmują miarę z klienta. Krawiec posypuje ziemię popiołem, klient kładzie się, krawiec siada na nim i wciska w popiół. Tutaj cyrulicy obcinają włosy, myją głowy, wyrywają zęby, sprzedawcy grają w nardy (gra planszowa przypominająca szachy) i piją wino. Na rynek przychodzi miejski wariat, za nim chmara chłopców, którzy go przedrzeźniają. Z listu Nikołaja Goglidze: Malutki Soso często przychodził na bazar, gdzie handlował żydowski kupiec, u którego matka Soso prała bieliznę. Soso nigdy nie przedrzeźniał wariata, Soso go bronił. Żydowski kupiec miał dobre serce, litował się nad wariatem i często nagradzał Soso. Soso te pieniądze dawał nam na łakocie. Chociaż rodzina Soso była uboga, Soso gardził pieniędzmi. Zupełnie inaczej wyglądało życie w górnej części miasta, gdzie mieszkał szewc Wissarion - Beso - Dżugaszwili. Tutaj stoi jego chałupa. Zamieszka w niej po ślubie. Jego żona Jekatierina - Keke - Gieorgijewna Geładze urodziła się w rodzinie pańszczyźnianego
chłopa. Ojciec wcześnie umarł, ale matka za swoje niewielkie pieniądze nauczyła Keke czytać i pisać. Keke miała już szesnaście lat, kiedy poznała Beso Dżugaszwili. W Gori pojawił się niedawno, jego rodzina mieszkała poprzednio w wiosce Didi-Liło, gdzie się urodził. Niebezpieczny pradziadek Do Didi-Liło rodzina nie trafiła po prostu, ot, tak sobie. Przodkowie Beso żyli poprzednio w górach, w Wąwozie Łachwińskim. Podobnie jak Geładze byli chłopami pańszczyźnianymi. Należeli do wojowniczych feudałów - książąt Asatiani. Zaza Dżugaszwili, pradziadek Soso, brał udział w krwawym powstaniu chłopskim. Schwytano go, okrutnie wychłostano i wtrącono do więzienia. Uciekł. Znowu uczestniczył w buntach, znowu został schwytany i znowu uciekł. Wtedy trafił do wioski Didi-Liło, w pobliżu Tyflisu, tam się ożenił i wreszcie znalazł spokój. Syn starego buntownika - Wano - już się nie buntował. Przeżył życie cicho i spokojnie. Pozostawił dwóch synów - Beso i Gieorgija. Duch dziadka zmartwychwstał we wnukach. Nieokiełznany Gieorgij zginął od noża w pijackiej burdzie, a Beso, który także pił i był znanym awanturnikiem, opuścił cichą wioskę. Przeniósł się do Tyflisu. W Tyflisie półanalfabeta Beso został szewcem. Pracował w wielkiej fabryce wyrobów skórzanych Adelchanowa, dostawcy butów dla wojsk rosyjskich na Kaukazie. Nie przypadkiem więc Stalin przez całe życie nosił wysokie buty. Pewnego razu Beso przyjechał odwiedzić przyjaciół szewców w Gori. W Gori mieszkało dziewięćdziesięciu dwóch szewców - był to najpotężniejszy cech rzemieślniczy w miasteczku. Tu właśnie zobaczył szesnastoletnią Keke. W Gruzji dziewczęta dojrzewają wcześnie. Szesnaście lat - to od dawna dorosła kobieta. Czy pokochała Beso? Ci biedni ludzie, walczący o przeżycie, zdrowy rozsądek nazywali miłością. Ona, dziewczyna bez posagu, a on jest szewcem, ma więc zapewniony kawałek chleba. To korzystny związek. Wyciąg z ksiąg metrykalnych z roku 1874: 17 maja zawarli małżeństwo: czasowo przebywający w Gori włościanin Wissarion Iwanowicz Dżugaszwili, wiary prawosławnej, kawaler, lat 24 i córka nieżyjącego mieszkańca Gori, włościanina Glachy Geładze, Jekatierina, wiary prawosławnej, panna, lat 16. W ten sposób Beso Dżugaszwili został mieszkańcem Gori. Gruzińskie wesele trwa długo. Przez kilka dni goście piją, muzykanci grają na dudach. Tak więc już w czasie wesela Keke mogła nieźle poznać swojego wybrańca. W Gruzji pije się wesoło, wznosi nie kończące toasty. Beso pił ponuro, posępnie. I szybko się upijał. Zamiast popisów krasomówczych rwał się do bójki - gniew dosłownie go dusił. Smagły, średniego wzrostu, szczupły, czoło niskie, broda i wąsy. Koba będzie do niego bardzo podobny. Keke - niebrzydka, o jasnej karnacji, piegowata. Religijna, umiała pisać i czytać. I lubiła muzykę. Małżonkowie bardzo się między sobą
różnili. W pierwszych latach po ślubie Keke regularnie rodzi. Ale dzieci umierają. W 1876 umiera Michaił, przychodzi na świat i umiera Gieorgij. Martwi bracia Soso. Jakby natura była przeciwna urodzinom dziecka posępnego szewca. Diabeł Amiran W Gori, opodal ruin zamku, leżał kamień dziwacznego kształtu - ogromna kamienna kula. Legenda łączyła ten kamień z olbrzymem Amiranem. Olbrzym Amiran bawił się tym kamieniem jak piłką. Amiran to kaukaski wariant legendy o Prometeuszu, ale o złym Prometeuszu, demonie zniszczenia przykutym łańcuchem do skały gdzieś w górach Kaukazu. Był w Gori taki pradawny obyczaj - pewnej nocy wszyscy kowale uderzali młotami w kowadło, aby ten straszliwy demon zniszczenia nie zszedł ze skały na ziemię. Ale nadaremnie trudzili się kowale 6 grudnia 1878 roku Keke urodziła trzeciego chłopca. Jakże prosiła Boga, żeby darował mu życie! I stało się - chłopiec nie umarł. 17 grudnia został ochrzczony. Świętego sakramentu udzielili mu protojerej Chachałow i diak cerkiewny Kwinikidze. Z listu Czepcowa: Na samym początku lat trzydziestych w łagrze na budowie Kanału Bialomorsko-Bałtyckiego, pokazano mi łysego, na wpół ślepego gruzińskiego duchownego. Powiedziano mi, że to on ochrzcił Stalina. W łagrze nazywano go „chrzestny". Domek szewca Beso stoi do dzisiaj. W latach świetności Stalina chałupa zostanie obudowana marmurowym pawilonem. Alumn seminarium duchownego pamiętał, że tak postąpiono ze stajenką, w której narodził się Zbawiciel. Piętrowy domek z cegły... Przed wejściem, na ulicy, szył swoje buty ponury Beso. W jednej izdebce gnieździli się ojciec, matka i syn. Była jeszcze zakopcona ciemna piwnica. Skąpe światło wpadające przez piwniczne okienko oświetla drewnianą kołyskę. Jego kołyskę, w której, zanim się urodził, płakali dwaj jego bracia. Tak więc Soso wyżył. Słabiutkie niemowlę, z wdzięczności za darowane mu życie, Keke postanawia poświęcić Bogu. Soseło - po gruzińsku „maleńki Soso" - zostanie duchownym. Kwartał, w którym stoi domek Beso, ludzie nazywają „ruskim" bo nie opodal stały koszary, w których kwaterowali rosyjscy żołnierze. Na Soso dzieci także mówią „ruski" - to znaczy ten, który mieszka w „ruskim" kwartale. To zostawi dziwny ślad w jego podświadomości. Nigdy nie ocknie się w Stalinie gruziński nacjonalizm. Tylko jego pierwszy, na wpół dziecinny rewolucyjny pseudonim, będzie związany z Gruzją. Kiedy zostanie już zawodowym rewolucjonistą, będzie działać tylko pod rosyjskimi nazwiskami. A o swojej ojczyźnie powie kiedyś ironicznie: „Maleńkie terytorium Rosji, które nazywa siebie Gruzją".
Matka. Nieprzyzwoite plotki Dzieciństwo naszego bohatera jest pełne niejasności. Marmurowy pawilon nad domkiem Beso ukrywa zagadki. „Moi rodzice byli prostymi ludźmi, ale traktowali mnie całkiem nieźle" - powiedział Stalin w rozmowie z niemieckim pisarzem, Emilem Ludwigiem. Tylko że w Gruzji opowiadają coś zupełnie innego. Marina Chaczaturowa, redaktorka pisma kobiecego: Mieszkałam w Tbilisi do siedemnastego roku życia i dobrze znałam pewną starą kobietę, która poprzednio mieszkała w Gori. Opowiadała, że on nazywał swoją matkę prostytutką. W Gruzji nawet najgorsi rozbójnicy szanują swoje matki, a Stalin po 1917 roku zaledwie dwa razy odwiedził matkę. Nie przyjechał nawet na jej pogrzeb. Z listu Goglidze: Jego matka nigdy nie przyjechała do niego, do Moskwy. Czy można sobie wyobrazić Gruzina, który kiedy został carem, nie wezwałby do siebie własnej matki? Nigdy do niej nie pisał. Podobno publicznie mówił o niej „stara prostytutka". Chodzi o to, że Beso mieszkał w Tyfiisie i nie przysyłał im pieniędzy - wszystko przepijał, ten pijaczyna. Keke musiała sama zarabiać na życie, na naukę syna. Chodziła po domach bogatych ludzi, szyła, prała bieliznę. Była jeszcze bardzo młoda. Resztę łatwo sobie wyobrazić. Nawet wtedy, kiedy żył, kiedy wszyscy się go bali, ludzie mówili otwarcie: „Stalin nie był synem niepiśmiennego Beso". Wymieniano nazwisko Przewalskiego. Nikołaj Przewalski, słynny rosyjski podróżnik, rzeczywiście przyjeżdżał do Gori. Jego wąsata twarz z encyklopedii jest podejrzanie podobna do twarzy Stalina. Z listu Goglidze: Po śmierci Stalina, kiedy już znikł strach, wymieniano jeszcze kilka nazwisk przypuszczalnych ojców - był wśród nich nawet żydowski kupiec. Ale najczęściej wymieniano Jakowa Egnataszwili. Był to bogaty handlarz winem, uwielbia} walki na pięści. Także i u niego pracowała Keke. Nie przypadkiem Jakow Egnataszwili płacił za naukę Soso w seminarium. Ludzie mówili, że to na jego cześć Stalin dal imię Jakow swojemu pierwszemu synowi. Widziałem portret tego Gruzina - wysoki, silny. Nie, niczym nie przypominał wątłego Soso. Oczywiście, kiedy Beso wracał z Tyfiisu, natychmiast docierały do niego te wszystkie plotki. Może dlatego tak strasznie bił małego Soso? Ale i ją także bił nieludzko. Matka i syn uciekali wtedy do sąsiadów. I kiedy Stalin dorósł, jak każdy Gruzin nie mógł nie gardzić upadłą, kobietą. Dlatego nigdy nie zapraszał matki do Moskwy i nie pisał do niej. Z listu Nodija: Jeszcze za jego życia, kiedy za każde nie tak wypowiedziane o nim słowo ludzie znikali, bez obaw opowiadano, że jest nieprawym synem wielkiego Przewalskiego. Jasne że musiał na to przyzwolić. Była w tym nie tylko niena-
wiść do ojca pijaka, ale i najwyższy interes państwa. Został przecież carem Wszechrosji. I zamiast analfabety Gruzina, zapragnął, żeby jego ojcem był słynny Rosjanin. Ale w Gruzji jeśli grzeszy kobieta zamężna, staje się kobietą upadłą. To zrodziło brudne plotki o jego matce. • Prawda o matce Latem 1993 roku otrzymałem zezwolenie na pracę w Archiwum Prezydenta. Wchodzę na Kreml przez Bramę Spasską, przez którą kiedyś wjeżdżał sznur identycznych czarnych limuzyn, wśród których ukrywał się samochód wodza. Oto złote kopuły, Car Puszka, w XVII stuleciu największa na świecie armata, z której, niestety, nie można było strzelać. A obok drugi gigant - Car Kołokoł - dzwon, który natychmiast po odlaniu pękł i nigdy nie zadzwonił. Na te dwa ironiczne symbole Rosji Stalin patrzył codziennie... Tak jak jego limuzyna skręcam w prawo. Archiwum Prezydenta w 1993 roku mieściło się w byłym mieszkaniu Stalina na Kremlu. Mieszkanie jest przebudowane, ale pozostały wysokie drzwi ze szklanymi klamkami, które poznały ciepło jego dłoni. I stare lustro, chroniące w swoim wnętrzu jego odbicie. Siedzę pod jego sufitem i przeglądam jego prywatne papiery: historia choroby Józefa Stalina, pacjenta kremlowskiej polikliniki. I taka sama historia choroby jego żony, zmarłej w tajemniczych okolicznościach, a także jego korespondencja z żoną, czułe słowa, które zostawił na papierze straszliwy człowiek, korespondencja z dziećmi i... jego listy do matki! Tak, wszystko okazało się kłamstwem: i jego nienawiść do matki, i to, że nazywał ją prostytutką. Kochał matkę, pisał do niej i jak przystoi synowi pisał przez te wszystkie lata - aż do jej śmierci. Pożółkłe karteczki, napisane po gruzińsku, wielkimi literami. Matka do końca życia nie nauczyła się pisać po rosyjsku. Po rewolucji wprowadził ją - byłą praczkę i służącą - do pałacu byłego carskiego namiestnika na Kaukazie. Ale Keke zajęła dla siebie tylko jeden malutki pokoik, podobny do tamtego w ich ruderze. Siedziała w nim ze swoimi przyjaciółkami - takimi jak ona samotnymi staruszkami ubranymi na czarno, podobnymi do stada wron. Pisał do niej króciutkie listy. Jak później wyjaśni jego żona, nienawidził pisania długich prywatnych listów. 16 kwietnia 1922. Mamo moja! Witaj, bądź zdrowa, nie pozwól, by smutek ogarnął Twoje serce. Przecież powiedziane jest: „Dopóki żyję - raduję swoje kwiaty, kiedy umrę - ucieszę robaki w mogile". Prawie każdy list kończy tradycyjnym gruzińskim życzeniem „Obyś żyła dziesięć tysięcy lat, droga mamo". Zwykłe listy kochającego syna. Posyła jej fotografie żony i dzieci, posyła pieniądze, lekarstwa, prosi żeby nie traciła ducha, pomimo trapiących ją niezliczonych chorób. I stara się, żeby jednocześnie z jego krótkimi żona pisała długie listy. Fragment listu żony do jego matki:
U nas wszystko w porządku. Czekaliśmy na mamę, ale okazało się, że nie mogła mama przyjechać. Okazuje się, że wszystko było odwrotnie: zapraszają matkę, proszą, żeby przyjechała. Ale matka nie przyjeżdża. I przy tym nie puszcza płazem swemu zajętemu od rana do nocy synowi najmniejszego uchybienia. I syn musi się usprawiedliwiać. Witaj, droga moja mamo. Dawno nie było od Ciebie listów. Pewnie obraziłaś się na mnie, ale co mam zrobić, jak Boga kocham, jestem strasznie zajęty. Witaj, mamo moja. Oczywiście jestem winien, że ostatnio do Ciebie nie pisałem. Ale cóż począć, tyle pracy zwaliło mi się na głowę, że nie zdołałem wykroić chwili na napisanie listu. I nadal prosi, żeby matka przyjechała do Moskwy. A matka nie przyjeżdża. W jednym z ostatnich swoich listów jego żona pisze, już bez żadnej nadziei: Ale lato już nie za górami i być może się zobaczymy. A może jednak mama kiedyś do nas przyjedzie? To jakoś głupio, że mama wciąż rozpieszcza nas prezentami. A więc rozpieszczała, przysyłając paczki, ale nie przyjeżdżała. Bez względu na prośby. Mieszkała w pałacu, ale uparcie siedziała w jednym pokoiku. Zresztą syn też do niej nie przyjeżdża. Wypoczywa gdzieś w pobliżu, na Kaukazie, ale nie przyjeżdża... Albo... albo boi się przyjechać? W każdym razie dopiero w 1935 roku, wiedząc, że matka jest ciężko chora i najpewniej więcej jej już nie zobaczy, przyjeżdża. Z ich spotkania propaganda zrobiła coś w rodzaju opowieści wigilijnej. Ale dwa prawdziwe epizody jednak zostawiono. - Dlaczego mnie tak biłaś? - zapytał. - To dlatego jesteś taki udany - odpowiedziała Keke. I jeszcze: - Józefie, kim ty właściwie jesteś? - pyta matka. Trudno przypuścić, żeby nie wiedziała, kim jest jej syn. Po prostu chciała pozwolić mu się pochwalić. A on skorzystał z przyzwolenia. - Pamiętasz cara? No to ja jestem czymś w rodzaju cara. I wtedy Keke powiedziała naiwnie coś, z czego potem z sympatią śmiał się cały kraj: - Lepiej byłoby, gdybyś został popem. Ten epizod najwidoczniej spodobał się Stalinowi i, rzecz jasna, nie bez udziału odpowiednich służb, stał się powszechnie znany, nie tylko w środowiskach inteligenckich, zachował się też we wspomnieniach starego lekarza, Nikołaja Kipszidze, który leczył Keke. A przecież w reakcji starej, głęboko wierzącej kobiety zawarta była jej tragedia i odpowiedź na pytanie dotyczące stosunków z synem.
Dzieciństwo. Bić! Oczywiście, że to pijak Beso był prawdziwym ojcem Stalina - wystarczy porównać wizerunki ojca i syna. Inaczej zresztą być nie mogło - Keke była uczciwą, religijną dziewczyną. Zresztą w roku narodzin Soso mąż i żona nie rozłączali się. Beso mieszkał wtedy w Gori. Pracował dla fabryki Adelchanowa. I pił. Rozgrywały się straszliwe sceny. Nikołaj Kipszidze, który leczył starą Keke, wspominał jej opowieści: „Pewnego razu pijany ojciec z całej siły rzucił synem o podłogę. Potem przez kilka dni chłopiec siusiał krwią". Początkowo nieszczęsna Keke uciekała w czasie pijackich awantur do sąsiadów, ale z upływem lat, zahartowana ciężką pracą, z każdym rokiem stawiała coraz silniejszy opór. A pijanica Beso był coraz słabszy. Teraz Keke bez lęku stawała do walki z mężem. Dla Beso dom nie był już przytulnym schronieniem, przestał być w nim panem i władcą. To było nie do przyjęcia dla ponurego Azjaty i najwidoczniej dlatego postanowił wyjechać do Tyfiisu. Soso od urodzenia widział bicie, przemoc i bezlitosną walkę. Beso jedzie do Tyfiisu, do fabryki Adelchanowa - matka i syn zostają sami. Ale chłopiec podobny jest do ojca nie tylko z twarzy. Okropne życie w rodzinie wpłynęło na jego charakter. „Był krnąbrnym, ordynarnym, upartym dzieckiem, nieznośnym z natury" - tak opisała Soso 112-letnia Chana Moszjaszwili, gruzińska Żydówka, przyjaciółka Keke, która w 1972 roku wyemigrowała z Gruzji do Izraela. Matka, obecnie głowa rodziny, która pięścią poskramiała ojca, teraz wychowuje syna. Za nieposłuszeństwo bije go bez litości. Tak, że miał pełne prawo zadać jej później pytanie - „Dlaczego mnie tak strasznie biłaś?" B i ć - na zawsze zapada w jego podświadomość. B i ć - znaczy wychowywać. To będzie jego ulubione słowo w walce z przeciwnikami politycznymi. Antysemityzm I coś jeszcze zostało mu zaszczepione w dzieciństwie. Antysemityzm nie znalazł odpowiedniej pożywki na Kaukazie. Kaukaz - to wieża Babel, gdzie od stuleci żyją obok siebie niezliczone narody. Gruziński książę, Sumbatow, pisał: Gmzja nigdy nie znała prześladowania Żydów. Nie przypadkiem w języku gruzińskim nie ma obraźliwego słowa „gudłaj" i jest tylko słowo „urija" - Żyd. Żyd w Gruzji od wieków był drobnym handlarzem, krawcem, lichwiarzem i szewcem. Żydzi szewcy z powodzeniem szyli gruzińskie buty na każdy gust. I za to, że byli dobrze sytuowani, za to, że mistrzowsko znali swoje rzemiosło, nienawidził ich pijany nieuda-
cznik Beso. We wczesnym dzieciństwie ojciec udziela Soso pierwszych lekcji nienawiści do tego narodu. Po wyjeździe Beso Keke nadal dotrzymuje ślubowania - Soso ma zostać duchownym. Potrzebne są pieniądze na naukę - bierze się za każdą pracę - pomaga przy sprzątaniu, szyje, pierze. Keke wie, że chłopiec ma nadzwyczajną pamięć, jest zdolny do nauki. Jest również muzykalny, jak matka. A to takie ważne przy odprawianiu nabożeństw. Teraz Keke często pracuje w domach bogatych żydowskich handlarzy. Z polecenia przyjaciółki, Chany. Razem z Keke przychodzi chudziutki chłopczyk. Póki matka sprząta, bystry chłopiec zabawia gospodarzy. Mądry dzieciak budzi ich sympatię. Jednym z pracodawców Keke był właśnie Dawid Pismamiedow, Żyd z Gon. Wspominał: Często dawałem mu pieniądze, kupowałem podręczniki. Kochałem go, jak rodzonego syna, a on odpłacał mi wzajemnością. Gdyby tylko wiedział, jak dumny i ambitny był ten chłopiec, jak nienawidził każdej kopiejki, którą dostawał! Później, po wielu latach, w 1924 roku, stary Dawid pojechał do Moskwy i postanowił odwiedzić Soso, który został już sekretarzem generalnym rządzącej partii. Początkowo nie wpuszczono mnie do niego, ale kiedy zameldowano mu, kto chce się z nim zobaczyć, sam wyszedł do mnie, uścisnął i powiedział: „Dziadek przyjechał, ojciec mój". Być może to spotkanie zrodziło plotkę o ojcu, bogatym Żydzie... Stalin po prostu bardzo chciał, żeby Dawid, kiedyś wielki bogacz, na własne oczy zobaczył, kim stał się on - niegdyś żałosny nędzarz. Do końca życia, naiwnie, rozliczał się ze swoim ubogim dzieciństwem. Ale właśnie wtedy, w dzieciństwie, upokorzenia ukochanej matki, wieczne niedojadanie i nędza wzbudziły w chorobliwie ambitnym chłopcu protest i nienawiść. Przede wszystkim do tych bogatych, żydowskich handlarzy. Chana Moszjaszwili wspomina: Mały Józef przywiązał się do naszej rodziny, był jak rodzony syn. (...) Często spierali się mały Józef z dużym Józefem (moim mężem). Kiedy Soso już podrósł, często powtarzał dużemu Józefowi: „Bardzo cię szanuję, ale pamiętaj, jeśli nie przestaniesz handlować, nie licz na moją litość". Rosyjskich Żydów nie lubił. To nie wymysł. Dosłownie to samo po wielu latach powie jego syn. Jakow. Kiedy trafił do niewoli niemieckiej w czasie wojny, powiedział na przesłuchaniu: „O Żydach mogę powiedzieć tylko tyle - nie umieją pracować. Z ich punktu widzenia najważniejszy jest handel". Kolejną przyczyną był gniew i upokorzenie - właśnie wtedy
rozeszły się paskudne plotki o matce, która sprząta w domach bogatych Żydów. Tak kształtował się w sercu małego Soso nieznany na Kaukazie antysemityzm. Jego przyjaciel z lat dziecinnych, Dawriszewi, opowiadał, jak jego babcia czytała im Ewangelię - historię zdradzieckiego pocałunku Judasza. Soso był oburzony: - Dlaczego Jezus nie wyciągnął szabli? - Nie mógł tego zrobić - wyjaśniła babcia. - Trzeba było, żeby ofiarował siebie dla naszego zbawienia. Tego mały Soso nie był w stanie zrozumieć - przez całe dzieciństwo uczono go odpowiadać ciosem na cios. Więc postanowił zrobić to, co było dla niego najbardziej zrozumiałe - zemścić się na Żydach. Już wtedy potrafił zainicjować intrygę, a samemu zostać w cieniu. Matka miała ciężką rękę. Plan Soso zrealizowali jego koledzy - wpuścili do synagogi świnię. Złapano ich, ale Soso nie zdradzili. Niedługo potem prawosławny duchowny powiedział do wiernych w cerkwi: „Są między nami zbłąkane owce, to ci, którzy kilka dni temu dopuścili się świętokradztwa w jednym z domów Boga". Tego właśnie Soso zrozumieć nie potrafił. Jak można bronić ludzi odmiennej wiary?! Anielskie głosy W 1888 roku spełniło się marzenie Keke: syn rozpoczął naukę w szkole duchownej. Możemy obejrzeć naszego bohatera oczami jego rówieśnika: „Soso był w nowym, granatowym palcie, kapeluszu z wojłoku, szyję otulał czerwony szalik". Matka zadbała, żeby nie czuł się gorszy od innych. Postanawia zmienić pracodawców, teraz sprząta w domach nauczycieli syna. Duży piętrowy budynek szkoły duchownej w Gori. Na pierwszym piętrze mieści się szkolna kaplica. W tej kaplicy uczeń tejże szkoły, Dawid Suliaszwili, po raz pierwszy zobaczył Soso. pieniądze. „Przyjmij ode mnie ten skromny podarunek. Twój Soso" - czule pisze sześćdziesięcioośmioletni Stalin w liście do siedemdziesięcioletniego Piotra Kapanadze. Te liściki pozostały w archiwum Stalina. Michaił Ceradze: „Zawsze o nas pamiętał. Przysyłał mi odkrytki z serdecznym pozdrowieniem »0byś żył tysiąc lat«". Szkoła duchowna w Gori była czteroletnia i przez te wszystkie lata Soso był pierwszym uczniem. Uczniom nie pozwalano wychodzić wieczorami z domu. „Pedle, którzy to sprawdzali, zawsze znajdowali Soso w domu, siedzącego nad lekcjami" - wspomina jeden z jego przyjaciół. Kiedy matka sprzątała w obcych domach, syn pilnie się uczył. Matka jest szczęśliwa - Soso zostanie duchownym. W szkole wykładali rozmaici nauczyciele. Jednego z nich, Dmitrija Chachutaszwili, uczniowie zapamiętali na całe życie. Wprowadził na lekcjach pałkarsko-wojskową dyscyplinę. Chłopcy musieli
siedzieć bez ruchu, z rękami na pulpitach, patrząc prosto w oczy strasznemu nauczycielowi. Jeśli któryś ożył i spuścił wzrok, natychmiast dostawał linijką po palcach. Nauczyciel lubił powtarzać: „Masz rozbiegane oczy - znaczy zamyślasz jakieś draństwo". Siłę uważnego spojrzenia i strach człowieka, który nie śmie odwrócić wzroku, Soso zapamiętał na całe życie. Przypomnijmy sobie: „Oczy biegają, masz nieczyste sumienie". Surowe było wychowanie w szkole. Ale zdarzały się wyjątki - Bielajew, inspektor szkolny, był łagodny i dobry. Ale uczniowie się go nie bali i dlatego lekceważyli. Soso zapamięta tę lekcję. Pewnego razu Bielajew zaprowadził chłopców do jaskiniowego miasta - tajemniczych pieczar w górach. Drogą przepływał szeroki mętny strumień. Wszyscy chłopcy przeskoczyli na drugą stronę, ale gruby Bielajew nie potrafił tego zrobić. Jeden z uczniów wszedł do wody i podstawił inspektorowi plecy. Wtedy wszyscy usłyszeli cichy głos Soso: „Co to, jesteś osłem? Ja nie podstawię grzbietu nawet samemu Panu Bogu". Diable kopyto Był chorobliwie dumny, jak często bywają ludzie długo upokarzani. I wyzywająco arogancki, jak często bywają dzieci ułomne. Mało tego, że był niski i wątły. Jego twarz pokrywały dzioby - skutek ospy, na którą zachorował w wieku sześciu lat. „Dziobaty" tak pisali o nim żandarmi w meldunkach. Z listu Dziwilegowa, Rostów: Świetnie pływał, ale wstydził się pływać w rzece. Miał jakiś defekt nogi i mój pradziadek, który uczył się razem z nim w starszych klasach, kiedyś zażartował, że Soso ukrywa w bucie diable kopyto. Soso nic nie odpowiedział. Minął ponad rok. W tym czasie za Soso jak wiemy pies chodził najsilniejszy w szkole Misza Ceradze. Pradziadek już o wszystkim zapomniał, kiedy Ceradze ciężko go pobił. W Archiwum Prezydenta czytam Historię choroby Józefa Wissarionowicw Stalina. Na którejś ze stronic odnotowano „zrośnięte palce lewej stopy". Tajemnicza ręka Na niezliczonych obrazach Stalin często namalowany jest z fajką w lewej lekko zgiętej ręce. Ta słynna fajka, która stała się częścią jego wizerunku, w rzeczywistości miała za zadanie ukryć okaleczoną lewą rękę. Nadii Allilujewej, swojej drugiej żonie, tłumaczył, że w dzieciństwie potrąciła go bryczka, a ponieważ nie było pieniędzy na lekarza, ręka źle się zrosła. Rana zropiała i nastąpił przykurcz. Tę samą wersję spisaną z j e g o słów znalazłem w karcie choroby:
Atrofia barkowego i łokciowego stawu lewej ręki. Skutek uderzenia w wieku sześciu lat z następującym długotrwałym zropieniem w okolicach stawu łokciowego. I znowu zaczynają się zagadki. Rzeczywiście zdarzył się wypadek z bryczką. Ale oto jak to opisał naoczny świadek. Ze wspomnień Gogliczidze: W dniu Święta Chrztu, obok mostu przez Kurę, zgromadziło się mnóstwo ludzi. Nikt nie zauważył, że z góry pędzi bryczka - poniosły konie. Bryczka wpadła w ciżbę, najechała na Soso, dyszel uderzył go w policzek, zwalił z nóg, ale na szczęście koła przejechały tylko po nogach chłopca. Zbiegli się ludzie. Soso odniesiono do domu. Na widok poranionego chłopca, matka nie mogła opanować krzyku, ale doktor powiedział, że wewnętrznych obrażeń nie ma i po kilku tygodniach Soso wrócił do szkoły. Drugi świadek także opowiada o nodze pokaleczonej kołami. Zresztą inaczej być nie mogło, gdyby bryczka przejechała po ręce, niewątpliwe byłyby obrażenia wewnętrzne. A więc - noga! I doktor był, i leczył, i szybko wyleczył. Ani słowa o zranionej ręce. Najwidoczniej niesprawna ręka nie miała nic wspólnego z dzieciństwem. Raczej z przyszłymi niebezpiecznymi i ciemnymi sprawami naszego bohatera. Poczekajmy do następnych rozdziałów książki. l znowu kolejna tajemnica Ale zapomnieliśmy o Beso. Czasami wracał do domu. Samowola żony niezmiennie doprowadza go do furii. Marzy o duchownym? A więc syn nim nie będzie. Wspomina Gogliczidze: „Chcesz, żeby twój syn został metropolitą? Nigdy się tego nie doczekasz. Ja jestem szewcem i on nim będzie" - często powtarzał Beso. Po prostu wywiózł chłopca do Tyfiisu i umieścił w fabryce Adelchanowa. Mały Soso pomagał robotnikom, usługiwał starcom. Ale Kekejuż się męża nie bała. Przyjechała do Tyfiisu i zabrała syna. Bielajew pomógł jej znowu umieścić chłopca w szkole. Jeszcze raz zwyciężyła męża. I upokorzyła. Beso już nigdy więcej nie wrócił do Gori. Przepadł. Rówieśnicy Soso i jego biografowie piszą, że „zginął w pijackiej awanturze". A co mówił sam Soso? W 1909 roku, wiele lat po śmierci ojca w awanturze pijackiej, Soso po raz kolejny zostaje aresztowany za działalność rewolucyjną i zesłany do Wołogdy. Zachowały się raporty policyjne „o podlegającym nadzorowi". Sprawa nr. 136. Żandarmeria w Wołogdzie. Józef Wissarionowicz Dżugaszwili. Gruzin z włościan. Ojciec Wissarion Iwanów, matka Jekatierina, Miejsce zamieszkania: matka w Gori, ojciec włóczęga. 30 czerwca 1909 roku ponownie zapisano: „Ojciec Wissarion (...) jest włóczęgą". I dopiero w 1912 roku w aktach żandarmerii zapisa-
no inne zeznania Soso: „Ojciec umarł, matka mieszka w Gori". Co to takiego? Zbijanie z tropu żandarmów? A może... A może jego ojciec jeszcze żył? Przecież w pijackiej bójce zginął brat Beso. Czy nie przypisano śmierci brata ojcu, który po prostu gdzieś znikł? Oto jaki list otrzymałem z Tweru od Nikołaja Korkija: W 1931 roku poznałem w Suchumi pewnego starca. Stał pod knajpką i żebrał. Był kompletnie pijany i nie dałem mu jałmużny. Wtedy nagle wrzasnął „Wiesz komu pożałowałeś paru groszy?!" I zaczął mnie wyklinać. Mieszkałem dwa kroki od knajpki i moja gospodyni widziała przez okno całą scenę. Kiedy wróciłem do domu, powiedziała szeptem: „Kiedy się bardzo upije, opowiada, że spłodził Józefa Wissarionowicza. »Tym siusiakiem - mówi - zrobiłem go«. Zwariowany człowiek". Kiedy przyjechałem rok później, starca już nie było. Mieszkał w piwnicy obok knajpki i ludzie widzieli, jak w nocy go zabrano. Oczywiście to jedna z wielu legend. Ale jedno jest jasne - ojciec zniknął i nie ma nawet grobu. Monotonne życie w Gori. Jednym z najsilniejszych wrażeń była publiczna egzekucja dwóch zbrodniarzy. 13 lutego 1892 roku pod szafotem zebrał się wielotysięczny tłum. Osobno stali uczniowie i wykładowcy szkoły duchownej. Uważano, że „widok egzekucji powinien wywołać przekonanie o nieuchronności kary i lęk przed popełnieniem zbrodni". Wspomina Piotr Kapanadze: Kaźń strasznie nami wstrząsnęła. Przykazanie „nie zabijaj" w żaden sposób nie łączyło się z egzekucją dwóch chłopów. Kiedy jednemu urwał się stryczek, powieszono go po raz drugi. W tłumie pod szafotem było dwóch przyszłych znajomych - Gorki i Soso. Gorki kaźń opisał, a Soso zapamiętał. I zrozumiał, że można łamać przykazania. Być może pomyślał wtedy: Czy przypadkiem nie okłamują nas w szkole? Kiedy zaczynał podejrzewać, nigdy już nie przestawał. W 1894 roku Soso ukończył szkołę jako jeden z najlepszych i rozpoczął naukę w tyfliskim seminarium duchownym. Tyfiis pod koniec stulecia. Przepiękne, wesołe, odurzone winem, zalane słońcem miasto. Taki świat zobaczył wtedy Soso... Studenci mieszkali w budynku seminarium z pełnym utrzymaniem. Oddzieleni murami od miasta pełnego pokus. W seminarium panowała surowa, ascetyczna atmosfera. Wczesny ranek, pora kiedy tak bardzo chce się spać, ale trzeba wstawać na modlitwę. Pospieszne śniadanie, potem lekcje i znowu modlitwa, mamy obiad, krótki spacer po mieście. I oto zamyka się brama seminarium. 010 wieczorem, kiedy miasto dopiero zaczynało żyć, studenci po modlitwie szli spać. Tak zaczęła się jego mło-
dość. „Czuliśmy się jak aresztanci, którzy bez żadnej winy muszą spędzić tu lata młodości" - pisał w swoich wspomnieniach Iremaszwili, jeden z kolegów Soso. Wielu z tych płomiennych, wcześnie dojrzałych chłopców, było absolutnie nie przygotowanych do służenia Bogu. Pragnęli nauki, która pozwoliłaby im cieszyć się życiem i jednocześnie zaspokoiłaby marzenie o szlachetnym poświęceniu i sensie życia. Marzenie to zrodziła w ich sercach lektura świętych ksiąg i pasja właściwa młodości. Taką naukę znaleźli. Starsi chłopcy opowiadali o tajemniczych, zakazanych organizacjach. Tak jak pierwsi chrześcijanie te tajne stowarzyszenia głosiły, że ich celem jest ofiarowanie samych siebie w imię szczęścia ludzkości. Trochę rewolucyjnej historii. Kraj niewolnych Imperium rosyjskie było państwem chłopskim z odwieczną tradycją niewolnictwa. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku - w 1861 roku - zniesiono pańszczyznę. Do tego czasu przeważająca masa chłopów należała do swoich właścicieli - obszarników. Od czasu do czasu imperium wstrząsały krwawe bunty chłopskie, równie krwawo uśmierzane. I ponownie ogromny kraj brały we władanie bezprawie i pokora. Rozum spał. „Naród niewolników. Wszyscy są niewolnikami, od góry do dołu" - pisał o Rosji jeden z pierwszych ideologów rewolucji, Nikołaj Czemyszewski. Niewolniczą pokorę chłopów częściowo tłumaczyła anachroniczna forma własności ziemskiej przeważająca na wsi. Była to „wspólnota", pradawny, tradycyjny system, nie istniejący już w Europie Zachodniej. Chłop nie miał prawa do indywidualnego posiadania ziemi. Władali nią wszyscy chłopi, czyli wspólnota. To wspólnota decydowała o wszystkim. Każdy buntownik musiał zginąć w milczącej i pokornej masie. Rosyjscy carowie bardzo sobie cenili wspólnoty. Podobnie jak carowie cenili ją rosyjscy rewolucjoniści. Ale jeśli car widział we wspólnocie gwarancję zachowania przeszłości, to Aleksander Hercen i Nikołaj Czemyszewski - pierwsi rosyjscy radykałowie - widzieli w niej podstawę wspaniałej przyszłości. Wspólna własność, wspólne podejmowanie decyzji - był to właśnie ten socjalistyczny instynkt, który pozwoli Rosji ominąć nieczuły kapitalizm i od razu wkroczyć w socjalizm. W tym celu należało tylko zrewolucjonizować niepiśmiennych chłopów. Potrzebni byli agitatorzy - nowi apostołowie. „Nawołujcie Ruś, niechaj chwyci za topór!" - wzywał Czemyszewski, autor słynnej powieści Co robić? - ewangelii rosyjskich rewolucjonistów. Tak pojawili się „narodnicy", wierzący w podświadomy socjalizm ludu, czyli zgnębionego rosyjskiego chłopstwa. Mieli rację i carowie, i rewolucjoniści. Bez wspólnoty niemożliwe byłoby najpierw trzystuletnie panowanie dynastii Romanowów, a następnie zwycięstwo bolszewików. Chociaż pierwsze rezultaty spotkań chłopów z rewolucjonistami były raczej smutne. W 1874 roku setki młodych dziewcząt i chłopców, z reguły pochodzących z dobrze sytuowanych rodzin, przybrały fałszywe
nazwiska, zdobyły fałszywe dokumenty i ruszyły w lud, aby wezwać do buntu rosyjskich chłopów. To wchodzenie w lud wywołało strach tegoż ludu. Większość pechowych apostołów schwytała policja albo sami chłopi. Idee rewolucji bujnie rozkwitały w środowiskach rosyjskiej inteligencji. Jednym z najważniejszych władców serc i umysłów rosyjskich narodników stał się publicysta, Piotr Tkaczow. Miał zaledwie siedemnaście lat i był studentem wydziału prawa uniwersytetu w Petersburgu, kiedy przystąpił do rewolucjonistów. Zaraz też został aresztowany i zamknięty w Twierdzy Pietropawłowskiej. Później zdołał uciec za granicę, gdzie stał się uznanym przywódcą rosyjskich jakobinów. Wydawał na emigracji antyrządowe pismo „Nabat" (dzwon na trwogę). Do Rosji nie wrócił już nigdy. Po prostu zwariował i zakończył życie w przytułku dla psychicznie chorych. Miał wtedy czterdzieści jeden lat. Piotr Tkaczow głosi już coś nowego. Okazuje się, że dla sukcesu rewolucji wcale nie jest potrzebne ogólnonarodowe powstanie. Rewolucja jest sprawą wąskiego kręgu ludzi, jej powodzenie może być skutkiem udanego spisku rewolucjonistów - przywódców. Powinni najpierw zdobyć władzę w kraju, a dopiero potem zabrać się za edukację przywykłego do niewolniczej pokory rosyjskiego społeczeństwa i pełną parą pogonić naród rosyjski do socjalizmu, w świetlaną przyszłość. W imię tej świetlanej przyszłości proponował zlikwidować większość tych, którzy z przyczyny niedorozwoju umysłowego przeszkadzać będą w marszu do socjalizmu. Przykazania nowych apostołów Jednym z filarów ruchu narodników był Michaił Bakunin - ojciec rosyjskich anarchistów. Poglądy Bakunina stały się podstawą słynnego Katechizmu rewolucjonisty Siergieja Nieczajewa - twórcy tajnego stowarzyszenia o charakterystycznej nazwie Zemsta Ludu. W Katechizmie autor zalecał odrzucić wszystkie prawa obowiązujące w cywilizowanym świecie: Nasza sprawa jest straszna - musimy zburzyć wszystko i wszędzie. (...) Należy być bezlitosnym, ale też nie liczyć na zmiłowanie i być gotowym na śmierć. Dla zniszczenia ustroju przenikać we wszelkie środowiska społeczne, z policją włącznie. Eksploatować ludzi bogatych i wpływowych, podporządkowując ich sobie. Pogłębiać wszelkimi sposobami trudności i nieszczęścia ludu, aby wyczerpać jego cierpliwość i pchnąć do powstania. Wreszcie zawiązać sojusz z przestępcami: połączyć się ze światem dzikich rozbójników - tym jedynym rewolucjonistą w Rosji. Każdy dopuszczony do tajemnicy rewolucjonista powinien mieć pod ręką kilku rewolucjonistów drugiego i trzeciego stopnia, to znaczy nie do końca wtajemniczonych. Powinien traktować ich jak część wspólnego kapitału, oddanego do jego całkowitej dyspozycji. Wielu rosyjskich rewolucjonistów, którym nie zezwolono na pobyt w stolicy, wybierało na miejsce zamieszkania cudowny Tyflis. I tam spotykali się z nimi inteligentni chłopcy z seminarium. Soso także zawarł z nimi znajomość. To od nich otrzymał Katechizm. Po wieczornej modlitwie, przy świetle ogarka, czytał nowe przyka-
zania. Bez Tkaczowa, bez Katechizmu rewolucjonisty, nie sposób zrozumieć ani naszego bohatera, ani dwudziestowiecznej historii Rosji. Szczególnie pociągająca, wywołująca jednocześnie lęk i słodkie drżenie, była dla seminarzystów koncepcja rewolucyjnego terroru. Z obawy przed kapitalizmem, który zniszczyłby wspólnotę, fundament przyszłego socjalizmu, rewolucjoniści postanowili przyspieszyć upadek istniejącego ustroju, obalić carat za pomocą nieustającego terroru wobec najpoważniejszych rosyjskich polityków, i zamordować samego cara. Udało się im zabić cara Aleksandra II, ale zamiast wybuchu gniewu ludu, nastąpił ponury okres panowania Aleksandra III. Właśnie wtedy od narodników odłączają się marksiści. Mesjasz rewolucji Pierwsi ich przywódcy byli czysto symboliczni - Gieorgij Plechanow, syn rosyjskiego właściciela ziemskiego i nędzarz. Żyd, Pawieł Aksełrod. Marksizm pojmowali po rosyjsku, jak Biblię, która przepowiada przyszłość. Zgodnie z „Wielką Teorią" rosyjscy wyznawcy Marksa czekali na rezultaty rozwoju kapitalizmu w Rosji, ponieważ, jak nauczał niemiecki filozof, kapitalizm rodzi swego grabarza - proletariat. Proletariat zaś niewapliwie zrodzi rewolucję socjalistyczną. Martwiło tylko, że zapowiadało się bardzo długie czekanie. Groźny grabarz kapitalizmu, jak i sam kapitalizm, był w Rosji w stanie zaczątkowym. Ale rosyjscy marksiści postanowili poprowadzić go ku rewolucji. I w tym celu utworzyli partię proletariatu. Marksizm szybko zawojował tyfliskie seminarium - wyjdzie stamtąd wielu rewolucjonistów. Seminarzyści bez trudu przyswajają sobie marksizm. Skłonność do poświęceń, służenie biednym i uciemiężonym, protest przeciwko nieprawnie zdobytemu bogactwu, obietnica królestwa sprawiedliwości wraz z nadejściem nowego mesjasza - światowego proletariatu - wszystko to zgadzało się z tym, co zasiało w ich duszach religijne wychowanie. Tylko Bóg został anulowany. Ale w zamian otrzymali możliwość życia poza murami świątyń i korzystania z uciech grzesznego świata. Mogli też odrzucić mało zrozumiałe w ich wieku zalecenie „odpowiadaj dobrem na zło", a zamiast tego młode dzikusy, synowie wojowniczego narodu, otrzymali prawo bezlitosnego karania przeciwników ich nowego mesjasza. Pytanie małego Soso: „Dlaczego Jezus nie wyciągnął szabli?" doczekało się odpowiedzi. I co najważniejsze - upokarzającą sytuację, kiedy to większość z nich znajdowała się na samym dole społecznej drabiny, uznano za niesprawiedliwą. Mieli prawo sami ją zmienić. Soso zostaje stałym słuchaczem wszystkich marksistowskich dyskusji. Powoli dojrzewa przewrót. Coraz ponętniej brzmi dla dumnego nędzarza wielka obietnica rewolucji: „Dziś niczym, jutro
wszystkim my". „Do ruchu rewolucyjnego przystąpiłem w wieku lat piętnastu" - napisze później. Poeto „Charakter mu się zmienił, przepadła gdzieś wesołość i chęć do zabaw. Chodził zamyślony, wydawał się ponury i zamknięty w sobie - wspomina jego rówieśnik. - Nie rozstaje się z książką". Mówiąc ściśle, z nowymi książkami. W tym czasie poznał już tajemnicę. I powiedział koledze: „Boga nie ma, okłamują nas" i pokazał przerażonemu chłopcu książkę Darwina. Wtedy właśnie nauczył się ukrywać swoje myśli. Jest potajemnym ateistą, ale jak zwykle świetnie odpowiada na lekcjach, których treścią i sensem jest religia. Dwulicowość staje się w jego życiu codziennością. Rozstanie z przeszłością, samotność znajduje typowy dla młodego chłopca wyraz - zaczyna pisać wiersze. Posyła je do „lwerii". „lweria" to nie jest zwykłe pismo literackie. Kieruje nim król gruzińskich poetów - książę Ilia Czawczawadze.,,lweria" publikuje wiersze Soso. Zwyczajne, sentymentalne młodzieńcze poezje - o księżycu, o kwiatach. Poeta Soso wydrukował w „lwerii" w latach 18951896 siedem wierszy. Pierwszy - brawurowy i przepełniony szczęściem: Rozkwitaj ojczysta lwerio! Raduj się kraju ojczysty. Ostatni - tragiczny: Tam, gdzie rozbrzmiewała jego lira, Motloch podał ściganemu czarę pełną trucizny I krzyczał: „Pij, przeklęty! Oto los twój, nagroda za pieśni. Nie chcemy twojej prawdy i niebiańskich melodii!" Tak przygotowuje się do poświęceń. I pamięta słowa Katechizmu: „Rewolucjonista to człowiek skazany". Zgodnie z legendą, Czawczawadze wierzył w jego przyszłość jako poety. Radził mu: „Tą drogą idź, mój synu". I najpewniej to nie tylko legenda. W 1907 roku, w gruzińskich Wypisach, czyli Wyborze najlepszych wzorów poezji gruzińskiej opublikowano wiersz Soso. Ale w 1907 roku nasz poeta układał już zupełnie inne poematy. Wiersze okazały się ostatecznym pożegnaniem z małym Soso. W tym czasie nosi już nowe imię. Jak przystało na poetę, zachwycił się literacką postacią. „Koba" był bohaterem jego ulubionej powieści lat młodzieńczych, autorstwa gruzińskiego pisarza Kazbegi. Koba to nieustraszony gruziński Robin Hood, który grabi bogatych. Jak u Nieczajewa, „Połączymy się ze światem dzikich rozbójników - tym jedynym rewolucjonistą w Rosji".
Co ciekawe, ulubiona powieść Soso nazywała się Ojcobójca. Wszystko się zgadza - przecież powstał przeciwko Ojcu. Właśnie wtedy Ojca w sobie zamordował. Były świetny uczeń seminarium duchownego stał się rewolucjonistą. „Koba" na długie lata pozostanie jego rewolucyjnym pseudonimem. Nauczyciel W tym właśnie czasie, na syberyjskim zesłaniu, żył pewien rewolucjonista. Był zaledwie o osiem lat starszy od Koby. I sądzone mu będzie odegrać niezwykłą rolę w życiu młodego Gruzina. Rewolucjonista nazywał się Włodzimierz Uijanow. Wiek XX zapamiętał go pod rewolucyjnym pseudonimem Lenin. Jakże ci dwaj są do siebie niepodobni. Syn rzeczywistego radcy stanu, co w Rosji carskiej odpowiadało randze generała, szlachcic z pochodzenia, Lenin wyrastał w wykształconej i kulturalnej rosyjskiej rodzinie. Jego rodzice uwielbiali dzieci. Ojciec całe życie poświęcił idei oświaty jako kurator szkół. Jako chłopiec Lenin biegał po ścieżkach majątku ziemskiego dziadka. I syn pijanego szewca, który umiał syna jedynie bić i który w życiu poznał jedynie nędzę. A jednocześnie tak strasznie podobni. W dzieciństwie Lenin był gwałtowny i pełen pychy. Jak Koba. Jest niecierpliwy i wybuchowy, ale jednocześnie potrafi być zdumiewająco opanowany, skryty i zimny. Jak Koba. Obaj mieli natury poetyczne. Młody Lenin spacerował alejami majątku dziadka, zaczytując się sentymentalną powieścią Iwana Turgieniewa Szlacheckie gniazdo. Młody Koba pisuje wzruszające wiersze. Obaj są niskiego wzrostu i już w dziecięcych zabawach za wszelką cenę, niemal chorobliwie, starali się być pierwszymi. Obaj wcześnie tracą ojców, obu matki kochają nad życie. Żaden z nich nie zamierzał zostać rewolucjonistą. Lenin stał się nim po śmierci starszego brata, którego powieszono za współudział w próbie zamachu na Aleksandra III. Był to dla Lenina straszliwy szok - jego brata, uczciwego, dobrego chłopca posłano na szubienicę. Rozpacz matki, nagła zmiana pozycji społecznej, wystarczyły, by znienawidzić niesprawiedliwość. Ulubionym utworem straconego brata było Co robić? Czemyszewskiego. Według słów Lenina ta książka „przeorała go". Podobnie jak Ojcobójca przeorał psychikę Koby. Bulwarowa, romantyczna lektura Koby i powieść znakomitego filozofa były do siebie podobne - obie nawoływały do przemocy. Obaj przystępując do rewolucji, zapamiętali, że prawdziwy rewolucjonista musi być bezlitosny i nie bać się krwi. Obaj mieli oddanych stronników, obaj obdarzeni byli charyzmą - mieli hip-
notyczny wpływ na ludzi. 3 KONIEC SOSO Wykluczenie Udaje mu się nawiązać kontakt z rewolucyjnym podziemiem. Teraz poza murami seminarium prowadzi marksistowskie kółka dla robotników. I wstępuje do socjaldemokratycznej organizacji Mesame Dasi. W 1898 roku jego nazwisko znajduje się na jednym z pierwszych miejsc w księdze przewinień seminarzystów. „Wychowanek J. Dżugaszwili czyta zakazane książki. J. Dźugaszwili wydał nielegalną gazetkę" itd. Na wyrzuty nauczycieli nauczył się odpowiadać pogardliwym uśmiechem. Gardzi tymi oszustami, którzy służą nie istniejącemu Bogu. Przestaje się dobrze uczyć. Nie chce niepotrzebnie tracić czasu. Najciekawsze jednak jest co innego - stał się jedną z najważniejszych postaci życia w seminarium. Seminarium podzieliło się na przyjaciół i wrogów. Ale i wrogowie boją się jego skrytego i mściwego charakteru, jego celnych szyderstw i gwałtownych wybuchów gniewu, i zemsty jego przyjaciół. Najsilniejsi chłopcy w niepojętym, niewolniczym zachwycie poporządkowali się temu słabemu seminarzyście o maleńkich oczkach, które w chwili gniewu płoną niebezpiecznym żółtym blaskiem. W Gruzji ceni się męską przyjaźń. Koba ma wielu przyjaciół, a dokładniej mówiąc, tych, którzy uwierzyli, że są jego przyjaciółmi, bo naprawdę i wtedy, i w przyszłości pozostanie samotny. Po prostu są koledzy, u których wzbudził pewność, że są jego przyjaciółmi. Wykorzystuje ich w walce z innymi chłopcami, których uważa za wrogów. Josif (Soso) Iremaszwili, który bardzo dużo napisze o ich przyjaźni, zapalczywy Misza Dawitaszwili, jego wiemy cień... Ilu jeszcze będzie tych, którzy uwierzyli w jego przyjaźń! A tymczasem pojawiały się wciąż nowe adnotacje o przewinieniach: „Czytał niedozwolone książki", „Ordynarne zachowanie wobec inspektora", „Rewizja u Józefa Dźugaszwili - szukano zakazanych książek". Jakby prowokował administrację do usunięcia go z seminarium. Dlaczego nie odszedł sam? Nadal bał się matki. W tym czasie nie jeździ już do domu na wakacje - nie chce się tłumaczyć przed matką. W 1889 roku stało się - zostaje relegowany. „Wyrzucono mnie z seminarium za propagandę marksizmu" - tak to wyjaśniał. Ale prawda wyglądała inaczej. W rzeczywistości wolał pozbyć się seminarium znacznie bezpieczniejszym sposobem. Leży przede mną kopia „Decyzji zgromadzenia ogólnego zarządu Seminarium Duchownego o skreśleniu Józefa Dżugaszwili z listy studentów za niestawienie się na egzamin". Postępował ostrożnie, jak zawsze. W ostatnim roku umierającego stulecia wybrał swoją drogę, aby zostać jedną z najważniejszych postaci stulecia nadchodzącego.
Matka dowiaduje się, że odmówił służenia Bogu. Ofiary okazały się nadaremne. Śluby złamane. Dla religijnej Keke to straszny cios. Boi się, że Bóg porzuci Soso i zjawi się szatan. W Boże Narodzenie Koba dostaje pracę. To pierwsza i ostatnia zwykła praca w jego życiu. Zachował się wyciąg ze sprawozdania Głównego Obserwatorium w Tyfiisie o „przyjęciu do pracy Józefa Dżugaszwili 26 grudnia 1899 roku". Koniec i początek stulecia Przyszedł do obserwatorium po Bożym Narodzeniu, w ostatnich dniach odchodzącego wieku. Jego pracę opisał Dombrowski, z którym razem pracował: Józef pracował jako obserwator i przeprowadzał obliczenia. Nie było tam przyrządów samopiszących, dlatego niezbędna była całodobowa rejestracja wszystkich elementów pogody, co było obowiązkiem obserwatorów. W dzień i w nocy. Dzienny dyżurny pracował do 9 wieczorem, wtedy zmieniał go nocny dyżurny. Pierwszy rok nowego stulecia Koba powitał w obserwatorium, jako nocny dyżurny. Piotr Pawlenko: Tę noc spędził w pustym obserwatorium. Wszyscy poszli świętować koniec wieku. Tej nocy zmieniały się stulecia. Nadchodził nieznany wiek XX i człowiek, któremu sądzone było decydować o jego losach, wpatrywał się w głębiny wszechświata... Praca w obserwatorium była zwyczajnym parawanem. W swoim pokoiku ukrywał nielegalną literaturę i ulotki tyfliskiego komitetu niedawno powstałej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Pod koniec stulecia rosyjscy marksiści-emigranci przeszli od słów do czynów. Plechanow, Akseirod domagali się utworzenia marksistowskiej partii robotniczej. I dokonało się. W powstaniu nowej partii uczestniczył Powszechny Żydowski Związek Robotników Litwy, Polski i Rosji - Bund - masowy ruch jednoczący ponad dwadzieścia tysięcy Żydów. Ci żydowscy socjaldemokraci byli antysyjonistami i marksistami. Wierzyli, że tylko socjalizm potrafi skończyć z antysemityzmem. W 1898 roku przy aktywnym współdziałaniu Bundu odbył się w Mińsku podziemny zjazd założycielski, który uroczyście proklamował powstanie Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Zjazd wybrał Komitet Centralny i ogłosił utworzenie lokalnych komitetów. Większość członków KC została aresztowana niedługo po zjeździe. Ale powstawało coraz więcej lokalnych komitetów. Jeden z nich, przy udziale Koby, w Tyfiisie. Płomień Lenin w tym czasie jest na zesłaniu. Po odbyciu kary wyjeżdża za granicę. Tam porywa Plechanowa, Akseiroda i innych sławnych
emigrantów-marksistów pomysłem niezwykłego czasopisma. To czasopismo powinno mieć swoich agentów w całej Rosji. Agenci włączą się w działalność wszystkich istniejących komitetów SDPRR i poprowadzą je do boju. Powinni przygotować nowy zjazd i utworzyć prawdziwie bojową partię. „Dajcie nam taką organizację rewolucjonistów, a przewrócimy Rosję do góry nogami" - pisał Lenin. Czasopismo nazywało się „Iskra", a jego motto „Z iskry rozgorzeje płomień" było programem. Lenin i jego współtowarzysze postanowili spalić starą Rosję. To się im uda. Większość agentów „Iskry" dożyje do zwycięskiej rewolucji, po to, żeby zginąć - po jej zwycięstwie - w stalinowskich łagrach. W 1900 roku w Tyfiisie pojawił się agent leninowskiej „Iskry", Wiktor Kumatowski. Przywiózł do stolicy Gruzji najważniejsze myśli Lenina: Nowa partia ma być zbudowana na zasadach superkonspiracji. Na żadne szerokie dyskusje, żadną swobodną wymianę poglądów w partii nie ma miejsca. Partia to organizacja bojowa i jej celem jest rewolucja. A więc: bezwzględne podporządkowanie się rozkazom centrali, absolutna dyscyplina. Marksizm jest świętością nowej partii. Wszelka próba rewidowania któregokolwiek założenia marksizmu musi zostać potępiona jako działalność wrogów klasy robotniczej. Koba z miejsca ocenił siłę tego azjatyckiego marksizmu i natychmiast stał się leninowcem. Pierwsza krew Siłę nowych idei sprawdzono w praktyce. W Tyflisie zaczęły się przygotowania do robotniczej manifestacji, która powinna zakończyć się rozlewem krwi. Koba i Kumatowski ogromnie na to liczyli. „Koba często powtarzał, że krwawa walka musi doprowadzić do szybkich decyzji" - wspominał jeden z jego kolegów z seminarium, Iremaszwili. Nie wiedział, że Koba po prostu powtarzał leninowskie hasła, które przywiózł Kumatowski. W tym okresie odwiedza go matka. Czas jakiś mieszka u syna w obserwatorium. Prawdopodobnie próbowała namówić Soso, aby wrócił do seminarium. Jeszcze miała nadzieję. Nie wiedziała, że jej Soso już umarł i narodził się Koba. Pod tym imieniem znali go teraz jego nowi bracia rewolucjoniści. Dość szybko jednak zrozumiała, że jest bezsilna. Bóg opuścił serce Soso i teraz rozmawiał z nią obcy człowiek, straszny Koba. Wróciła do Gori. Na miesiąc przed terminem demonstracji zaczęły się aresztowania. Uwięziono Kumatowskiego, ale Koba zdołał zniknąć. Składa podanie o zwolnienie z pracy. Pod koniec marca odchodzi z obserwatorium, ale nadal mieszka w swoim pokoiku, który staje się magazynem nielegalnej literatury. 1901 rok. Gorący majowy dzień. W centrum miasta pojawiają się ludzie w grubych paltach i baranich czapach. To robotnicy, którzy w ten sposób zabezpieczali się przed spotkaniem z kozackimi nahajkami. Zgromadziło się dwa tysiące demonstrantów. Już słychać okrzyki „Precz z samodzierźawiem!", a policja zaczyna rozpędzać szalejący tłum. I polała się krew. Wśród demonstrantów
byli ranni i aresztowani. To coś zupełnie nowego w wesołym i lekkomyślnym mieście. „Można uznać, że na Kaukazie rozpoczęła się jawna rewolucyjna działalność" - pisała z zadowoleniem „Iskra". W mieście trwają aresztowania i rewizje. Rewizja w pokoju Koby w obserwatorium, ale jego już dawno tam nie ma. Raz jeszcze zdumiewa jego szczególna umiejętność znikania w chwilach decydujących i niebezpiecznych. „Koba, jeden z poszukiwanych przywódców, zdążył się ukryć. (...) Uciekł do Gori (...) W nocy odwiedził mnie w moim mieszkaniu" - zanotował Josif Iremaszwili. W Gori najprawdopodobniej nadal trwały spory z matką. Ale rzeczą matki jest pomagać synowi i Keke pomagała. Tylko czy mogła kochać Kobę, w sercu którego płonął ogień nienawiści? Ona, która uwielbiała maleńkiego Soso i modliła się, aby wolno jej było dożyć chwili, kiedy syn zostanie kapłanem? Kobie trudno jest w matczynym domu i przy pierwszej okazji wraca, pomimo niebezpieczeństwa, do Tyflisu. Część druga 4 ZAGADKI KOBY Lewa noga Lenina W Tyfiisie Koba znika w rewolucyjnym podziemiu. Rozpoczyna życie zawodowego rewolucjonisty. Fałszywe dokumenty, spotkania w konspiracyjnych mieszkaniach, piwnice, w których pracują nielegalne drukarnie... Tajne stowarzyszenie młodych ludzi zwane Tyfliskim Komitetem Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Lew Trocki: Były to czasy ludzi od osiemnastu do trzydziestu lat. Starszych rewolucjonistów można było policzyć na palcach. Słowa „komitet", „partia" były jeszcze nowe, owiane świeżością i w młodych uszach brzmiały jak kusząca melodia. Wstępujący do organizacji wiedział, że za kilka miesięcy czeka go więzienie i zesłanie. Ambitnym celem, jaki sobie stawiali, było jak najdłuższe utrzymanie się na wolności i twarda postawa wobec żandarmerii. Minęło parę miesięcy, a Koba wciąż był na wolności. Iremaszwili: Kilkakrotnie odwiedzałem Kobę w jego maleńkim, nędznym pokoiku. Nosił czarną rosyjską bluzę z charakterystycznym dla wszystkich socjaldemokratów czerwonym krawatem. Nikt nigdy nie widział go w innym ubraniu, tylko w tej brudnej bluzie i zakurzonych butach. Nienawidził wszystkiego, co w jakimkolwiek stopniu kojarzyło się z burźuazją. „Brudna bluza, zakurzone buty były charakterystyczne dla rewo-
lucjonistów, szczególnie na prowincji" - pisał z sarkazmem Lew Trocki. Tak, młody, naiwny Koba stara się wyglądać jak prawdziwy rewolucjonista. Wszystko jak trzeba: brudna bluza, takie same buty i chodzi na zebrania robotniczych kółek, żeby tłumaczyć robotnikom naukę Marksa. To wtedy właśnie rodzi się jego ubogi styl przystosowany do możliwości percepcji słuchaczy półanalfabetów. Styl, który później pozwoli mu zwyciężyć w starciu ze wspaniałym mówcą - Lwem Trockim. Wschód wymaga kultu. I „Azjata", jak go nazywał bolszewik Leonid Krasin, znalazł swojego boga - Lenina. „Uwielbiał Lenina, otaczał go czcią niemal boską. Żył jego myślami, naśladował go do tego stopnia, że żartem nazywaliśmy go lewą nogą Lenina" - wspomina rewolucjonista Arsenidze. I Bóg nie oszukał Koby. Pracę Lenina Co robić?, która ukazała się w 1902 roku, można przyrównać do eksplozji bomby. Do tej pory marksiści powtarzali bez żadnej nadziei, że dopóki w Rosji nie rozwinie się prawdziwy kapitalizm, włos nie spadnie z głowy samodzierżawia. Rewolucja odsuwała się w odległą przyszłość i rewolucjoniści mieli pracować wyłącznie na rzecz przyszłych pokoleń. Lenin w swojej książce przywrócił im nadzieję. Napisał, że potężna, zakonspirowana organizacja zawodowych rewolucjonistów za pomocą zbrojnego przewrotu jest w stanie dokonać rewolucji. Rosja to kraj odwiecznej pokory. W Rosji wystarczy tylko zdobyć władzę i społeczeństwo pokornie przystanie na wszystko. Tajna organizacja bohaterów potrafi obalić samodzierżawie. Dokładnie tak, jak wymarzył sobie Koba. Nowa krew Dalsze mieszkanie w Tyflisie oznaczało wzrastające niebezpieczeństwo aresztowania. Tymczasem, zgodnie z tym co pisał Trocki, areszt był obowiązkową częścią programu rewolucjonisty, ponieważ „umożliwiał realizację tego, co najważniejsze - przemówienia na publicznym procesie". Prawdziwi rewolucjoniści pragnęli aresztowania, żeby ławę oskarżonych przemienić w trybunę dla propagandy. Ale ta droga była dla Koby zamknięta - z jego cichym głosem, powolnym sposobem mówienia, gruzińskim akcentem. Tylko na wolności, ukryty w konspiracji, czuł się pewnie. I komitet wysyła Kobę do Batumi. Batumi, południowy port. Wąskie uliczki, wiatr od morza, chłodne, zacienione podwórka, na których suszy się bielizna, łopocząc jak żagle na wietrze. Miasto wesela i miłości. To tutaj Koba kontynuuje swoją potajemną robotę. Rówieśnicy zakochują się, Żenia, osiągają pierwsze szczeble kariery. Koba biega po nielegalnych mieszkaniach. Trwają przygotowania do potężnej manifestacji robotniczej, niemal powstania. Poleje się mnóstwo krwi. Koba wie, że wielka krew rodzi wielką rewolucję. Nie znany nikomu młody chło-
piec otrzymuje własnego kronikarza: policję. Policjanci pozostawią nam jego dokładne portrety. I fotografie - z profilu i en face. Policja, mój dziwny współautor... Przeglądam akta tyfliskiej żandarmerii. Doniesienia o działalności tyfliskiej organizacji SDPRR, o robotniczych zebraniach, które prowadzi Józef Dżugaszwili. „Coraz bardziej staje się przywódcą maleńkiej grupki zwolenników Lenina w Gruzji" - pisał Iremaszwili. Tak, szybko staje się wodzem. I despotą. Policyjny meldunek: Na czele batumskiej organizacji stoi Dżugaszwili. Despotyzm Józefa Dżugaszwili wielu oburzał, w organizacji doszło do rozłamu. Ale za to jakie są wspaniałe rezultaty jego despotyzmu! Cichym Batumi wstrząśnie niebywała demonstracja robotników. Starcia z policją, około piętnastu zabitych, mnóstwo rannych. Krew i nienawiść. Co za sukces! W mieście aresztowania. I znowu udaje mu się w porę zniknąć. Kato Baczidze wspomina: Koba przechodził przez górskie osiedle Krom, zmuszony ukrywać się po demonstracji. Dała mu schronienie mieszkanka wsi, więc mógł się umyć i odpocząć. Góry, słońce, białe domki, starcy w cieniu drzew leniwie piją wino - czas się zatrzymał... Tu od wieków żyli jego przodkowie. Nie, nie dla niego takie życie. Ale do Tyflisu wrócić nie może, to zbyt niebezpieczne, dawno go tam szukają. I do Gori także nie może pojechać. Podejmuje nieoczekiwaną decyzję - wraca na miejsce przestępstwa, do Batumi. Policja nie spodziewa się podobnej bezczelności. Koba unika aresztu jeszcze przez miesiąc. W tym czasie wstępuje na kolejny szczebel w hierarchii spiskowców - zostaje wybrany do Kaukaskiego Komitetu SDPRR. Pierwsze aresztowanie Południowa wiosenna noc. Trwa konspiracyjne zebranie rewolucjonistów. Wśród nich znalazł się prowokator i dom otoczyła policja. Policja będzie kontynuować kronikę życia Koby. Meldunek naczelnika czwartego komisariatu miasta Batumi o aresztowaniu w dniu 5 kwietnia 1902 roku, o godzinie 12 w nocy J. Dżugaszwilego w czasie zebrania robotników w mieszkaniu M. Dariwelidze. Ulicami szczęśliwego miasta, w godzinie, kiedy jego beztroscy rówieśnicy właśnie wychodzą z knajp, Kobę wiozą do więzienia. Pierwszy raz i od razu do straszliwego więzienia w Batumi. Zaczyna się jego więzienna wędrówka - Batumi, Kutaisi... Uczymy się pomolułku, uczymy się Azjatyckie więzienie: męki fizyczne, bicie, brud i absolutne bez-
prawie. Kryminaliści znęcają się nad politycznymi. W pierwszej chwili Koba poczuł się zagubiony, wyrzucił przez okno więzienne gryps, rozpaczliwy list bez podpisu. Prosi, żeby przekazać matce: „Jeśli zapytają, kiedy syn wyjechał z Gori, powiedz, że cały czas był w Gori". Oczywiście więzienny nadzór przejął list. Ale Koba szybko oswoił się z więzieniem. Piotr Pawlenko: „Uczymy się pomalutku, uczymy się" - Józef Wissarionowicz lubi powtarzać te słowa. Z miękkim akcentem i spokojnym uśmiechem. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Odkrył, że w więzieniu, niezależnie od władzy strażników, istniała niewidoczna władza kryminalistów. I jemu - nędzarzowi i synowi pijaka - nietrudno było znaleźć z nimi wspólny język. Jest „swój". Nie złamał przykazania Katechizmu rewolucjonisty. Zrozumiał, jaki potencjał kryje w sobie świat przestępczy. Potencjał zbrodniarzy w rewolucji. Lenin zawsze cenił jego umiejętność znalezienia wspólnego języka z kryminalistami. W czasie wojny domowej, kiedy oddziały składające się z pijanych żołnierzy, byłych więźniów, zaczynały się buntować, Lenin natychmiast proponował: „A może posłać tam towarzysza Stalina? On umie rozmawiać z takimi ludźmi". Władza Jego nowi znajomi szanowali siłę fizyczną. To, czego mu brakowało. Ale zaprawiony od dzieciństwa do bicia, umiał pokazać im coś innego - pogardę dla siły. Akurat wtedy zarząd więzienia postanowił udzielić lekcji więźniom politycznym. Lekcji po azjatycku. „W dzień po Wielkanocy pierwsza rota stanęła w dwuszeregu. Więźniów politycznych przeganiano między szeregami i bito kolbami. Koba szedł, nie pochylając głowy, z książką w ręku" - wspominał rewolucjonista Nikołaj Wereszczak. W krótkim czasie, jak w szkole, w seminarium, w komitecie, Koba zdobywa władzę w więzieniu. Kryminalistów pokonała dziwna siła tego niewysokiego czarnego człowieka o wściekłych żółtych oczach. W więzieniu ustanowił dla siebie żelazny regulamin: rano gimnastyka, potem nauka niemieckiego (prawdziwi rewolucjoniści powinni czytać Marksa w oryginale). Niemieckiego się nie nauczył, ale miał w więzieniu inne sukcesy. Każdy, kto nie uznawał jego władzy, stawał się ofiarą okrutnego bicia. Egzekucje wykonywali jego nowi przyjaciele kryminaliści. I oto „zarośnięty, czarnowłosy, mały, dziobaty Gruzin" przygotowuje się do pierwszego zesłania. Wereszczak: „Kobę skuto kajdanami z jednym towarzyszem. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się".
Miał dziwny uśmiech, na jego widok człowieka przechodziły ciarki. Najszczęśliwszy dzień Wywożą go na koniec świata - to syberyjska wieś Niżniaja Uda w irkuckiej gubemii. W swoim jedynym czarnym jesiennym płaszczu człowiek z południa znalazł się na zimnej Syberii. Śnieg, który w jego ojczyźnie leży tylko wysoko w górach, tu był wszędzie. Trzaskający mróz i równina. Na zesłaniu otrzymuje list od boga Lenina! Trocki później zjadliwie wyjaśniał, że było to zwykłe pismo obiegowe, które z podpisem Lenina pisała przez kalkę Krupska i rozsyłała do wszystkich stronników Lenina na prowincji, ale naiwny Azjata o tym nie wiedział i był szczęśliwy - bóg go dostrzegł! Zapamiętał ten dzień i włączył go do wszystkich swoich biografii. l znowu zagadki i pytania Nadszedł rok 1905 i zachwiało się dotąd niewzruszone imperium. Pierwsza rosyjska rewolucja zaskoczyła zarówno bolszewików, jak i mieńszewików. Dyskutowali o rewolucji, tymczasem rewolucja znienacka wybuchła. Masowe zamieszki, napaści na policję, bunty w armii, barykady... Rewolucja zawsze jest teatrem. I na scenie pojawili się bohaterowie sztuki - amanci, wspaniali mówcy. W tym czasie, w czasie płomiennych oratorów, Koba zgubił się, odszedł w cień. Tak napisał o nim później Trocki. Był to cień dziwny i tajemniczy. Wiadomo, że to Koba redagował w Tyflisie pisemko „Kaukaska gazeta robotnicza". Sam pisał artykuły, w których popularyzował myśli Lenina. I to wszystko? Wszystko, czym zajmował się Koba w czasie rewolucji? Nie, oczywiście, że nie. Było coś jeszcze. I to coś ukrył przed nami wielki konspirator. Nie przypadkiem na te właśnie lata przypadają tajemnicze aresztowania, które tak starannie ukrywał. Nie przypadkiem wtedy właśnie Lenin zwraca uwagę na Kobę - i Koba jedzie na pierwszą konferencję bolszewików w Tammerfors. I znowu z fałszywym paszportem, wypisanym na rosyjskie nazwisko, ten Gruzin spokojnie przekracza granicę. I to w czasie rewolucji, kiedy w pociągach jadących do Finlandii (gdzie ukrywało się mnóstwo rewolucjonistów) aż roi się od szpicli. Ale Koby nie złapano. Koba znowu ma szczęście. Rzeczywiście niebywałe szczęście. Spotkanie z bogiem W Tammerfors po raz pierwszy widzi Lenina. Całą naiwną, jaskiniową dzikość ówczesnego Koby widać w opowieści o jego spotkaniu z idolem: Lenina wyobrażałem sobie jako olbrzyma. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy zobaczyłem najzwyklejszego człowieka. (...) Jest przyjęte, że wielki
człowiek musi spóźniać się na zebrania (...) żeby wszyscy zgromadzeni z biciem serca czekali, aż się pojawi. Tymczasem Lenin ku zdumieniu Koby przyszedł punktualnie i „wdał się w rozmowy ze zwykłymi delegatami". Zdziwienie Koby było szczere. Ponieważ on sam „z zasady spóźniał się na zebrania. Nie bardzo, ale zawsze" - pisała Knunianc. Na zjeździe nie zabierał głosu. I w ogóle niczym się nie wyróżniał, jak słusznie napisze później Trocki. Ale Lenin wzywa go do uczestnictwa w IV Zjeździe w Sztokholmie. A następnie Koba, który niczym się nie wyróżniał, otrzymuje zaproszenie na kolejny zjazd - do Londynu. Dodajmy tu, że pobyt w europejskich stolicach nie wywarł wrażenia na byłym poecie. I nigdy o tym nie wspominał. Opowiadając o swoim pierwszym spotkaniu z Paryżem, Trocki wyjaśnia to zamiast Koby: „Żeby ogarnąć Paryż, trzeba wydatkować zbyt wiele energii. A ja miałem swoją sprawę, która nie znosiła rywalki - rewolucję". W tym oni wszyscy byli siebie warci. Rewolucjonistka Maria Essen opisuje spacer z Leninem w górach Szwajcarii. Stoją na szczycie - Lenin i młoda kobieta. Widok niezwykły, nieznośnie jasno iskrzy śnieg. (...) Nastawiam się na wzniosły styl (...) już gotowa jestem recytować Szekspira, Byrona. Patrzę na Włodzi-. mierzą Iljicza - siedzi głęboko zamyślony i nagle wypala: „A jednak paskudnie brużdżą nam mieńszewicy!". Koba jest taki sam - nie chodzi do muzeów, nie spaceruje po ulicach. Te wszystkie burźujskie stolice to dla nich tylko biwaki na drodze do rewolucji. Tak więc Lenin wzywa go na zjazdy, a on nadal niczym się nie wyróżnia albo, mówiąc ściśle, czasem wyróżnia się pewnym, znienawidzonym przez Lenina, rysem charakteru. W wąskim kręgu rewolucjonistów do Lenina nie mogły nie dotrzeć niektóre szokujące wypowiedzi Koby, w rodzaju: „Lenin jest oburzony, że Bóg zesłał mu takich towarzyszy jak mieńszewicy. Rzeczywiście, co to za ludzie - ten Martow, Dań, Akseirod - sami obrzezańcy, Żydzi! I do tego jeszcze ta stara baba, Wiera Zasulicz. Ani to do bitki, ani do wypitki". Albo: „Chcą walczyć, wiarołomni sklepikarze. Naród żydowski zrodził tylko wiarołomnych, bezużytecznych w walce" - cytaty z książki Isaaka Dawida Historia Żydów na Kaukazie. Słychać w tym żywe słowa dzikiego, młodego Koby. Zresztą, można przecież zajrzeć do artykułu samego Koby, opublikowanego w gazecie „Bakiński Robotnik". To sprawozdanie z udziału w londyńskim zjeździe. W podobnie wesołym stylu Koba relacjonuje te same myśli: „mieńszewicy to wyłącznie żydowska frakcja", a bol-
szewicy - rosyjska i dlatego „powstał niezły pomysł - my, bolszewicy, powinniśmy zorganizować w partii pogrom". Dlaczego otoczony rewolucjonistami Żydami Lenin, w którego żyłach także płynęła żydowska krew, wybaczał Kobie znienawidzony przez wszystkich prawdziwych inteligentów antysemityzm? I nie bacząc na nic, zapraszał go na wszystkie zjazdy?! Wytłumaczyć to można tylko zawartym w Katechizmie rewolucjonisty wskazaniem: „Towarzyszy należy oceniać wyłącznie zależnie od korzyści, jakie przynoszą sprawie". Tak, Lenin mógł nie dostrzegać tych wypowiedzi jedynie w wypadku, jeśli Koba był potrzebny sprawie. Bardzo potrzebny. I czymś istotnym się wykazał. Tajemnica Koby Koba i Trocki po raz pierwszy spotkali się na zjeździe w Londynie. Trocki pojawił się w aureoli sławy i zaćmił nawet boga Lenina. W odróżnieniu od dyskutujących o rewolucji emigrantów-teoretyków Trocki przyjechał z Rosji, w której rewolucja właśnie trwała. W ostatnich dniach istnienia legendarnej Rady Petersburskiej Trocki stał na jej czele, a tłumy z zachwytem słuchały jego przemówień. Aresztowany, na procesie zachowywał się jak bohater. Skazany na wieczne zesłanie, uciekł z Syberii. 700 kilometrów jechał zaprzęgiem reniferów. Trocki po prostu nie zauważył kiepskiego mówcy z prowincji, o gruzińskich rysach i z idiotycznym rosyjskim pseudonimem - Iwanowicz. Trocki dostrzegł kogoś innego. I napisał o nim. Na zjeździe zabrał głos nie znany do tej pory młody mówca, którego wspaniałe przemówienia do tego stopnia wstrząsnęły zjazdem, że natychmiast wybrano go do KC. Nazywał się Zinowiew. Pod tym partyjnym pseudonimem młody bolszewik Grigorij Radomysiski od razu stał się znany w partii. Co musiał czuć ambitny Koba, widząc nagłe wyniesienie na szczyty gaduły i na domiar wszystkiego Żyda? Widząc karierę innego ambitnego Żyda - Trockiego? Wiedząc przy tym, że o jego, Koby, zasługach partia nie dowie się nigdy. Wie o nich tylko jeden człowiek - Lenin. Tuż po zakończeniu zjazdu Lenin pojechał do Berlina. Tam na spotkanie z nim jedzie... Koba. O tym, po wielu latach, sam opowie w rozmowie z niemieckim pisarzem, Emilem Ludwigiem. Ale o tym, co omawiali wtedy z Leninem, Koba nie zająknie się słowem. Potem znowu pociąg i znowu powrót do Tyflisu. Który to już raz tak nadzwyczajnie mu się udaje? Niedługo po powrocie Koby do Tyflisu stanie się jasne, o czym rozmawiali w Berlinie Koba i Lenin. Złoto To się stało w upalny, letni dzień, 26 czerwca 1907 roku. Była 11 rano. Na placu Erewańskim w Tyflisie było jak zawsze mnóstwo
ludzi. Wjeżdżają dwa powozy eskortowane przez kozaków - wiozą znaczną sumę pieniędzy do państwowego banku. Prawie jednocześnie na placu pojawiają się dwie bryczki - w jednej siedzi mężczyzna w mundurze oficera, w drugiej dwie damy. Na komendę oficera na drodze powozów pojawia się, jakby spod ziemi, banda licząca około pół setki ludzi. Na kozaków i ludzi na placu lecą bomby. Bandyci rzucają się do powozów. Z zeznań policjanta: Złoczyńcy w kłębach dymu i duszącego gazu porwali worek z pieniędzmi (...) w różnych miejscach placu otworzyli ogień z rewolwerów i zbiegli. Na placu zostały trupy zabitych - kozacy, policjanci i żołnierze rozerwani na strzępy. Są ranni wśród przechodniów. „Osobisty udział Koby w tej krwawej operacji nie budził najmniejszych wątpliwości w partyjnych kręgach" - napisze później Trocki. Krew, mnóstwo krwi - wszędzie, gdzie pojawia się ten niewysoki czarny człowiek. Kryminalne skrzydło partii Po śmierci Stalina Nikita Chruszczow, w swoim słynnym referacie o kulcie jednostki, oburzał się, że Stalin „umniejszył rolę Biura Politycznego, tworząc w KC jakieś »szóstki« i »piątki«, posiadające szczególne pełnomocnictwa. (...) Co to za karciana terminologia?" - sierdził się Chruszczow. Ale Nikita Siergiejewicz, który należał do postleninowskiego pokolenia partii, nie wiedział - albo udawał niewiedzę - że zamierzył się na jedną z najstarszych konspiracyjnych organizacji, zwaną Partią Komunistyczną. „Trójki", „piątki" i inne „wąskie składy", które tworzył wódz wewnątrz kierownictwa partyjnego, nie znane nikomu oprócz wodza i tych, którzy je tworzyli, pojawiły się w czasach Lenina. Jedna z takich leninowskich „trójek" miała bezpośredni udział w rabunku na placu Erewańskim w Tyflisie. Rewolucja uświęca truciznę, nóż i stryczek Pod koniec XIX wieku idee rewolucyjnego terroryzmu opanowały umysły wielu młodych ludzi. Zabijanie w imię rewolucji nazywali „aktem rewolucyjnej sprawiedliwości". Grabienie banków, bogatych ludzi, gromadzenie pieniędzy na rewolucję nazywano „ekspropriacją". Oddziały bojowe, które zabijały, rabowały, w romantycznych wyobrażeniach były czymś w rodzaju Robin Hooda. „Otacza nas powszechna miłość i współczucie. (...) Mamy pomocników we wszystkich warstwach społecznych" - pisała terrorystka Wiera Finger. A Fiodor Dostojewski, obmyślając dalszy ciąg powieści Bracia Karamazow, zamierzał zrobić terrorystą łagodnego mnicha Aloszę Karamazowa. Starszy brat Lenina, Aleksander, też był terrorystą. W czasach Stalina oficjalna ideologia uparcie podtrzymywała wersję, jakoby
bolszewicy od zarania swoich dziejów brzydzili się terrorem. We wszystkich podręcznikach powtarzało się zdanie, które rzekomo powiedział Lenin po egzekucji brata: „My pójdziemy inną drogą". Było to po prostu oficjalne zmyślenie. Tak bardzo ceniony przez młodego Lenina Nieczajew mówił: „Rewolucja uświęca truciznę, nóż i stryczek". A młody Lenin, wielbiciel jakobinów, nigdy nie zamierzał wyrzec się terroru. W dniach rewolucji 1905 roku nawoływał młodych bojowników, aby „uczyli się podpalać i zabijać, mordując policjantów" i budował cały program terroru. Wiedział jednak, że jak tylko zaczynano stosować nową bojową taktykę, policja natychmiast przystosowywała się i do partii przenikali prowokatorzy. * Świat prowokatorów Jednym z przywódców słynnej terrorystycznej organizacji „Narodna Wola" okazał się prowokator Diegajew. Na czele Organizacji Bojowej eserów stał prowokator Azef. Dlatego Lenin od samego początku głęboko zakonspirował swoją organizację bojową. Bardzo mu to pomogło, kiedy trzeba było ukrywać grupy bojowe nie tylko przed policją, ale i przed własną partią. Po klęsce rewolucji 1905 roku, bojowe drużyny coraz częściej przekształcały się w szajki zwyczajnych bandziorów. Częstokroć pieniądze zdobyte w czasie ekspropriacji wydawano na pijaństwa, kobiety i kokainę. Mieńszewicy zażądali rozformowania drużyn. Lenin i rewolucjoniści-emigranci znaleźli się w trudnej sytuacji. „Przed rewolucją 1905 roku ruch rewolucyjny finansowała albo burźuazja, albo radykalna inteligencja" - pisał Trocki. Ale w krwawym roku 1905 rosyjska inteligencja po raz pierwszy dojrzała prawdziwe oblicze rewolucji. Bezlitosne oblicze rosyjskiego buntu. I ogarnęła ją zgroza. Pieniądze przestały napływać. Wygodne życie emigrantów za granicą - dyskusje o rewolucji w paryskich kawiarniach, działalność nielegalnych rewolucjonistów w Rosji - wszystko to wymagało ogromnych pieniędzy. „Zdobywanie pieniędzy siłą wydawało się jedynym sposobem" - pisze Trocki. Na zjeździe w Sztokholmie Lenin próbował wybronić swoje oddziały bojowe. Ale było zbyt wiele przykładów zwyczajnego rozboju - mieńszewicy obawiali się dyskredytacji ruchu. I londyński zjazd postanowił rozwiązać oddziały. Do tego czasu Lenin zdążył już utworzyć tajne formacje wewnątrz partii, o których partia nic nie wiedziała. Za to wiedziała policja. „Głównym twórcą, organizatorem i przywódcą bojowej działalności był sam Lenin" - pisał generał żandarmerii, Spirydowicz. Były bolszewik, Grigorij Aleksiński, który w tych latach był blisko Lenina, opowiadał: „W KC utworzono trójkę, której istnienie ukrywano nie tylko przed policją, ale i przed członkami partii". Trocki podaje skład tej trójki: Bogdanów, Lenin i Krasin.
Tajemnica partii: wielcy terroryści W przypisach do dzieł Lenina o Krasinie napisano niejasno, że kierował biurem technicznym przy KC. Nawet po rewolucji Nadieźda Krupska napisze wymijająco: Towarzysze partyjni wiedzą teraz o robocie, którą prowadził Krasin w celu uzbrojenia oddziałów bojowych. (...) Wszystko to robiono w konspiracji. Włodzimierz Djicz lepiej niż ktokolwiek inny orientował się w tej działalności Krasina. Wielki terrorysta, Leonid Krasin, członek KC SDPRR, studiował w Instytucie Technologicznym w Petersburgu. Znakomity inżynier, przystojny, znany był z powodzenia u kobiet. Ale główną namiętnością tego Don Juana były bomby. Bomby dla rewolucji. „Jego marzeniem było skonstruowanie bomby wielkości orzecha" - pisze Trocki. Na bomby trzeba było dużo pieniędzy. I Krasin miał wiele sposobów, żeby je zdobyć. W maju 1905 roku, w Nicei, zamieszkał niejaki Sawwa Morozow, człowiek niezwykle bogaty i znany mecenas sztuki, który chętnie pomagał rewolucjonistom. Sawwa był wtedy w ciężkiej depresji. Krasin odwiedza go. Po tej wizycie Morozow zapisuje pieniądze ze swego ubezpieczenia aktorce Marii Jurkowskiej-Andrejewej. Andrejewa jest nie tylko aktorką, lecz i agentem bolszewickiego KC. Niedługo potem znajdują w willi trupa Morozowa z kulą w sercu. Ktoś go zastrzelił? Zastrzelił się sam? Odpowiedź znał jedynie Krasin. Ale to nie były wszystkie pieniądze Morozowów. Siostrzeniec Sawwy, Nikołaj Szmit, był właścicielem wielkiej fabryki mebli i tajnym członkiem SDPRR. W dniach rewolucji 1905 roku zorganizował powstanie robotników (...) we własnej fabryce. Za to wsadzono go do więzienia. Niejednokrotnie publicznie oświadczał, że cały swój ogromny majątek zapisał w testamencie ukochanej partii. W 1907 roku w więzieniu, w zgadkowych okolicznościach, popełnił samobójstwo. Ku zdumieniu zainteresowanych okazało się, że żaden testament nie istnieje. Wszystko odziedziczyły jego dwie siostry. Ale Krasin miał swoje sposoby. Najpierw starszej siostrze, Jekatierinie, podesłano bolszewika, Nikołaja Andrikanisa. Andrikanis podbił serce Jekatieriny i ożenił się z nią. Wtedy młodszej, Jelizawiecie, podesłano młodego bolszewika, Wasilija Łozińskiego (partyjny pseudonim „Taratuta"). Nawiązał z nią romans i tym sposobem zapewnił jej korzystne dla bolszewików zeznania na procesie o spadek. „Moglibyście się posunąć do czegoś takiego? Ja też bym nie mógł. (...) Taratuta dlatego jest taki cenny, że nie cofnie się przed niczym - powiedział Lenin do członka KC, Nikołaja Rożkowa. - To człowiek niezastąpiony". Niezastąpiony nie cofnie się przed niczym -jeszcze jedna lekcja, którą przerobił Koba na leninowskim uniwersytecie... „Uczymy się pomalutku, uczymy się".
Proces o spadek po Szmicie bolszewicy wygrali i otrzymali ogromne pieniądze. Pójdą na produkcję bomb Krasina, na przygotowanie napadów i rabunków. Powracają z procentem. Teraz bomby wymyślone przez Krasina można produkować i na prowincji. „Alchemia Krasina bardzo się zdemokratyzowała" - dowcipkował Trocki. I dlatego, chociaż rewolucja już dogorywała, krwi w tych latach było coraz więcej. W 1905 roku terroryści zamordowali 223 osoby. A w 1907 roku już 1231. Im więcej pieniędzy potrzebowały rewolucyjne partie, tym więcej było morderstw i ekspropriacji. Bomb Krasina używał w tym czasie także milczący Koba. Możemy się tylko domyślać, kiedy Lenin wpadł na pomysł wykorzystania w tym celu oddanego sobie Gruzina. Sprawiedliwie ocenił jego niezwykłe zdolności organizacyjne, ujawnione w czasie krwawych demonstracji w Gruzji. I talent konspiratora. I umiejętność znajdowania wspólnego języka z niebezpiecznymi przestępcami. Skojarzył więc chytrego Kobę z legendarnym Karno. Jakby rzucił na niego urok Karno to partyjny pseudonim Ormianina, Simona Ter-Petrosjana. Jego odwaga, jego siła fizyczna były legendarne. Na swoim koncie miał napady na transporty towarów w Batumi i w Tyfiisie. Ale mało kto wiedział, że od pewnego czasu Karno nie był już sarn. Przy jego boku stał dawny przyjaciel. Przyjaciel i władca. Koba! Prawie nikt nie wiedział o ich wspólnej przeszłości. Simon, tak jak i Koba, urodził się w Gori. Bogaty dom jego ojca stał niedaleko od chałupy Koby. Od dzieciństwa Simon był jego posłusznym cieniem. „Ojciec był wściekły. Co ty widzisz w tym łachmaniarzu? Czy nie ma już w Gori godnych ludzi? To się nie może dobrze skończyć. Wszystko nadaremnie. Koba przyciągał nas niczym magnes. A jeśli chodzi o brata, to zachowywał się tak, jakby rzucił na niego urok" - wspominała siostra Karno, Dżawaira. Simon to typowy Golem - diabelska przebiegłość, siła, okrucieństwo. I mózg dziecka. Nieustraszony, dumny jak szatan, tracił kontenans w obecności Koby i stawał się dziwnie od niego zależny. Jego partyjny pseudonim - Karno, powstał z szyderczego żartu Koby. Kiedyś kazał Simonowi zanieść przesyłkę. Kalecząc jak zwykle rosyjski, Simon zapytał: - Karno zanieść? - Ech ty, karno, karno - roześmiał się Koba. Każdy kto spróbowałby tak zażartować z Simona, zapłaciłby za to życiem. Ale żart Koby zniósł spokojnie. Mało tego - Koba swój żart zmienił w partyjny pseudonim Simona. Golem nie może gniewać się na swojego stwórcę. Simon zgodził się zostać Karno. „Tak Koba stworzył imię, które weszło do historii" - Trocki. Ale napad na placu Erewańskim pobił na głowę wszystkie wyczyny Karno. Ten wspaniały spektakl od początku do końca wyre-
żyserował Koba, a precyzyjnie wykonał Karno. To było pierwsze przedstawienie Koby, którego widownią stała się cała Europa. „Szwajcarscy filistrzy przerazili się śmiertelnie (...) mówią tylko o rosyjskich eksach" - z entuzjazmem pisała ze Szwajcarii Krupska. „Jeden diabeł wie, jak dokonano tego niebywale zuchwałego napadu" - dziwiły się tyfiiskie „Nowoje Wremia". I wtedy najwidoczniej Koba nie wytrzymał. Jeśli wszystkich pozostałych aktów terroru dokonywał swoim ulubionym sposobem - w absolutnej tajemnicy - to o jego udziale w akcji na placu Erewańskim w krótkim czasie było już głośno w całej partii. Po jatce na placu wielu bolszewików trafiło do więzień. Nawet doświadczony Karno, kiedy przyjechał do Berlina, natychmiast został aresztowany. A Koba znowu jest dziwnie nieosiągalny dla policji. Ten napad to tylko jeden z epizodów w terrorystycznej działalności Koby. Iremaszwili pisał: Jeszcze przedtem uczestniczył w zabójstwie wojskowego dyktatora Gruzji, generała Griaznowa. Generała mieli zabić mieńszewicy, ale jakoś zwlekali. Więc Koba zorganizował zamach i bardzo się śmiał, kiedy mieńszewicy przypisali go sobie. Pawlenko opowiadał ojcu: „Stalin skaleczył sobie rękę w czasie jednego z eksów, pomimo swojej zręczności i odwagi. W czasie akcji w Tyflisie był jednym z tych, którzy napadli na powóz". Ale Koba nigdy nie zapominał o uchwałach partyjnych zakazujących działalności terrorystycznej. Przywódcy partii i państwa nie wypadało być zuchwałym rozbójnikiem, nawet w interesie sprawy. Oto dlaczego, kiedy zostanie Stalinem, będzie starannie skrywać terrorystyczną działalność Koby. Tylko że zbyt dobrze o tym wiedziano. W 1918 roku mieńszewik Martow oświadczył, że Stalin nie ma prawa zajmować kierowniczych stanowisk w partii, ponieważ „w swoim czasie został z partii usunięty za udział w ekspropriacjach". Koba zażądał sądu partyjnego. „Nigdy w życiu - mówił - nikt w partii mnie nie sądził i z niej nie wykluczył. To ohydne oszczerstwo". Ale pomimo oburzenia nie wspomniał o najważniejszym - że jakoby nie uczestniczył w aktach terroru. Martow zażądał wezwania świadków. Przytoczył nowe fakty na udział Koby w napadzie na parostatek ,,Mikołaj I" i inne. Ale nie udało się wezwać świadków z ogarniętego wojną Kaukazu i sprawa ucichła. Towarzysze namówili go do pisania wspomnień Ale przeszłość Koby zawsze niepokoiła Stalina. Wielu towarzyszy Koby, którzy razem z nim uczestniczyli w grabieżach, zakończy życie z kulą w potylicy w stalinowskich więzieniach. Rzecz jasna, najważniejszy wspólnik Koby z tamtych czasów, Karno, umrze najwcześniej. To się stało natychmiast po tym, jak Stalin wzniósł się na szczyty partyjnej kariery i został sekretarzem generalnym.
15 lipca 1922 roku Karno jechał sobie na rowerze ulicami Tyflisu i na pustej drodze najechał na niego samochód, tak rzadki wtedy w tym mieście. „Zderzenie było tak straszne - pisała tyfiiska gazeta - że towarzysza Karno odrzuciło bardzo daleko. Uderzył głową o płytę chodnika i stracił przytomność. Zmarł w szpitalu nie odzyskując świadomości". „Towarzysz Karno zginął akurat w momencie, kiedy towarzyszom udało się go namówić do pisania pamiętników. W tym celu przysłano mu nawet stenografistkę. Co za ironia losu?" - zamartwiał się na pogrzebie Karno Mamija Orchełaszwili z partyjnego kierownictwa Zakaukazia. Ironia losu? Czy może uśmieszek byłego przyjaciela? Los odwraca się od Koby Ale wtedy, w odległym 1907 roku, „Koba był uczciwy, prostoduszny, potrzeby miał niewielkie. Wszystko pozostałe odsyłał Leninowi" - pisał palestyński rewolucjonista Asad-bej. Przez wszystkie te ciemne lata Koba mieszka, a ściśle mówiąc, ukrywa się, w Baku, tam gdzie wydobywa się ropę naftową. Zapewne taka była decyzja Lenina. „Z woli partii zostałem przerzucony do Baku. Dwa lata działalności rewolucyjnej wśród robotników przemysłu naftowego zahartowały mnie" - pisał Koba. Rewolucyjna działalność w przemyśle naftowym rzeczywiście trwała. Razem ze swoimi bojowcami nakładał „finansowe kontrybucje na magnatów naftowych", grożąc podpaleniem. Czasami zresztą podpalał. I purpurowa łuna w kłębach dymu tygodniami wisiała nad miastem. Organizowano także strajki. Nawiasem mówiąc, korzystne dla właścicieli - mogli podnieść ceny na ropę. Z tego również płynęła gotówka. Ale sam Koba prowadził życie nędzarza i włóczęgi. Wszystkie pieniądze rzetelnie posyłał Leninowi. To było teraz trudne - ożenił się, żona urodziła dziecko. W konspiracyjnych mieszkaniach Tyfiisu poznał kiedyś rewolucjonistę, Aloszę Swanidze (partyjny pseudonim „Alosza"), Swanidze przedstawił mu swoją siostrę. Na imię miała Jekatierina, tak jak matka Koby. Jej przodkowie pochodzili z tej samej wsi Didi-Liło. Była taka piękna. I taka cicha, taka pokorna. Zupełnie niepodobna do gadatliwych nonszalanckich rewolucjonistek. A przy tym siostra rewolucjonisty! Co prawda Dawid Suliaszwili - także były seminarzysta - który również został rewolucjonistą, przychodził do mieszkania Swanidze i uważał się za narzeczonego Jekatieriny. Przystojny Suliaszwili i Koba. Bezlitosny portret ówczesnego Koby narysował Faina Knunianc: „Niski, wątły, jakby kaleki, w koszuli jakby ze starszego brata, na głowie idiotyczny turecki fez". Ale Jekatierina widziała Kobę w aureoli tak umiłowanego w Gruzji romantycznego rozbójnika, który grabi bogatych dla dobra biednych. Do tego była zafascynowana jego poczuciem władzy nad
ludźmi. „Zawsze podobał się kobietom" - wspominał na starość Wiaczesław Mołotow. Oczywiście, że to była miłość! Kato była równie religijna jak jego matka. Pobrali się potajemnie. Tajny był również ślub w cerkwi. Chodziło o ukrycie go nie tylko przed policją. Ślub w cerkwi był hańbą dla rewolucjonisty. ,,Prawie nie było przypadków, żeby rewolucyjny inteligent ożenił się z kobietą wierzącą" - pisał z pogardą Trocki. Ale zabijając, żyjąc niemal w nędzy, Koba marzył o prawdziwej rodzinie, której był pozbawiony w dzieciństwie. Stworzyć taką rodzinę mógł tylko z niewinną, religijną dziewczyną. Wolnomyślne rewolucjonistki, towarzyszki wędrujące po nielegalnych mieszkaniach i łóżkach rewolucjonistów, nie nadawały się do tego. Znalazł więc swoją dziewczynę. „Ścigany przez carską Ochranę, mógł znaleźć miłość tylko przy własnym ubogim ognisku domowym" - pisał Iremaszwili. Wynajmowali pokój w dzielnicy robotniczej - w glinianym maleńkim domku, należącym do Turka. Jekatierina - Kato - była szwaczką. W nędznym mieszkaniu wszystko lśniło, wszędzie leżały białe haftowane serwetki z koronką. Jego domowe ognisko, jego tradycyjna rodzina... A jednocześnie nadal był fanatycznym rewolucjonistą. „Był przerażający podczas dyskusji politycznych. Gdyby mógł, niszczyłby przeciwników ogniem i mieczem" - wspominał Iremaszwili. A Kato próbuje stworzyć dom, do którego mąż, z obawy przed aresztowaniem, zagląda tak rzadko. A jeśli już, to tylko późną nocą, żeby zniknąć o świcie. Kato rodzi mu syna. Jakowa. Z dzieckiem przy piersi z trudem wiąże koniec z końcem. Pieniędzy nadal nie ma. Ogromne sumy, które zdobywa Koba, natychmiast odpływają do Lenina. Do tego ten nędzarz gardzi pieniędzmi. Są dla niego częścią systemu, który postanowił zniszczyć. Kiedy więc je ma, lekką ręką rozdaje przyjaciołom. Sergiej Allilujew: Pod koniec 1907 roku musiałem jechać do Petersburga, nie miałem pieniędzy, więc za radą towarzyszy poszedłem do Koby. Koba natychmiast daje mu pieniądze. Ale Allilujew, widząc jego ubóstwo, oczywiście odmawia. Koba jest nieubłagany: „Bierz, bierz, przydadzą ci się". I Allilujew bierze pieniądze. Ma wobec niego dług wdzięczności. Koba uratował przed utonięciem jego córkę Nadieżdę. I znowu żona siedzi sama bez grosza, z płaczącym dzieckiem. I znowu Koba znika po nocach. A potem Kato zachorowała. Na jej leczenie Koba nie ma pieniędzy. Zresztą nie może często przychodzić do domu - to zbyt niebezpieczne.
Kato jest umierająca. Jesienią zawozi żonę do Tyflisu. Tam mieszka jej rodzina. Będą mogli ją pielęgnować. Ale było już za późno. „Kato umarła na jego rękach" - pisał Iremaszwili. W rodzinie zachowała się fotografia - przerażony, z nastroszonymi włosami Koba stoi nad trumną - jest nieszczęśliwy, kompletnie zagubiony. Tak zabił swoją pierwszą żonę. Kolejna zagadka Jakow, który urodził się na krótko przed śmiercią matki, miał w papierach zapisaną datę narodzin: 1908 rok. Tak jest odnotowane we wszystkich jego ankietach. Ale w Archiwum Partii znalazłem fotokopię świadectwa „śmierci Jekatieriny Swanidze, która nastąpiła 25 listopada 1907 roku". Czyżby Jakow urodził się po śmierci własnej matki? Istnieje wersja, że było to w roku 1907. 1908 rok wpisano w rezultacie umowy z miejscowym duchownym, żeby Jakow poszedł do armii carskiej rok później. Pewnie to prawda. Ale powstaje pytanie - dlaczego później, już po październiku, kiedy Jakow otrzymał dowód tożsamości, wszechmocny Stalin nie kazał przywrócić prawdziwej daty? Dlatego, że wszystko, co dotyczyło życia tajemniczego Koby, starannie zacierał. Synem zaopiekowała się siostra zmarłej. U niej Jakow doczeka rewolucji i pozostanie aż do 1921 roku. Dopiero wtedy Koba, który już został Stalinem, zabierze syna do Moskwy. „Po śmierci żony Koba stał się gorliwym organizatorem zabójstw kniaziów, duchownych, burźujów" - wspomina Iremaszwili. Ale w tym właśnie czasie zaczynają krążyć plotki - dziwne, a raczej straszne dla rewolucjonisty - że szczęściarz Koba, któremu udaje się zawsze ujść przed pogonią, nieustraszony Koba, w rzeczywistości jest nasłanym przez policję prowokatorem. Plotki ucisza aresztowanie Koby. l znowu zdumiewające okoliczności Koba jest w więzieniu. W czasie aresztowania znaleziono przy nim dokumenty, dowody przynależności do bakijskiego komitetu nielegalnej SDPRR. To daje policji podstawę do postawienia nowego zarzutu - Kobie grozi katorga. Ale... bakijska żandarmeria, nie wiedzieć czemu, przymyka oczy na te dokumenty i tylko zaleca wyprawić Kobę na poprzednie miejsce zesłania - do Solwyczegodska. Na trzy lata. A potem następna zdumiewająca decyzja - kolegium specjalne przy ministrze spraw wewnętrznych wydaje wyrok na Kobę: tylko dwa lata zesłania. Droga zesłańców do zapomnianego przez Boga i ludzi Solwyczegodska prowadzi przez Wiatkę. Tu zachorował na tyfus. Przewożą go z więzienia do gubemianego szpitala ziemskiego. Jest na krawędzi śmierci, ale nie umiera. W Solwyczegodsku wynajął pokój w domu niejakiego Grigorowa. Małe miasteczko było wtedy ośrodkiem rewolucyjnej
działalności - na 2 tysiące mieszkańców 450 to zesłańcy polityczni. Wszyscy ci socjaliści, utrzymywani przez państwo, które ich zesłało, spędzali całe dnie na dyskusjach o przyszłej rewolucji. W jego państwie zesłańcy będą żyli zupełnie inaczej. W Solwyczegodsku Koba wrócił do zdrowia, poprawił się i wzmocnił. I na początku lata uciekł. Według policyjnych meldunków ucieczka przypadła na 24 lipca 1909 roku. I znowu bez obawy wraca na Kaukaz. Spędza tam dziewięć miesięcy. 23 marca 1910 roku ponowny areszt. Trzy miesiące śledztwa. I znowy zdumiewająca rzecz: zastępca naczelnika żandarmerii w Baku, Nikołąj Gelimbatowski, pisze we wniosku: Biorąc pod uwagę jego uporczywą działalność w partiach rewolucyjnych, w których zajmował bardzo znaczącą pozycję, biorąc pod uwagę jego dwukrotną ucieczkę (...) zatosować najwyższy przewidziany wymiar kary - zesłanie w najbardziej odległy kraniec Syberii na 5 lat. I znowu dzieje się coś nieprawdopodobnego - ten wniosek zostaje zignorowany. Kara jest niezwykle łagodna - zesłanie niepoprawnego Koby do tego samego Solwyczegodska! Tak zaczęło się jego trzecie zesłanie. Zagadka - tym razem romantyczna 20 października 1910 roku Koba znowu zamieszkał w domu Grigorowa. Ale tym razem nie na długo. Nie było mu tam źle, bo inaczej nie wprowadziłby się powtórnie. Poszło o coś innego. 10 stycznia 1910 roku Koba przeprowadził się do domu Marii Kuzakowej, młodej wdowy. Maria sama opisała ich spotkanie: W zimie 1910 roku zajrzał do mnie mężczyzna w średnim wieku i zapytał: „Czy to tu mieszkał mój przyjaciel Asatiani?" Gość nazywał się Józef Wissarionowicz Dżugaszwili. Nie był ciepło ubrany - czarna jesionka i pilśniowy kapelusz. Przyszedł wynająć pokój. Zapytała: „Ile pan ma lat?" „A ile mi pani da?" „Chyba ze czterdzieści". Roześmiał się. „Mam dopiero dwadzieścia dziewięć". Tajemniczy Kuzakow W 1978 roku w telewizji świętowano siedemdziesięciolecie jednego z wysokich urzędników tej instytucji - Konstantina Stiepanowicza Kuzakowa. Był to syn tamtej właśnie Marii Kuzakowej. Wszyscy w telewizji wiedzieli, że to syn Stalina, taki był do niego podobny. Do tego życiorys Konstantina Kuzakowa był niezwykle tajemniczy. Jeden z urzędników wysokiego szczebla opowiadał mi: „Wkrótce po tym, jak Stalin wzniósł się na szczyty partyjnej kariery, wdowę wezwano do stolicy. Dostała mieszkanie w nowym do-
mu rządowym. Młody wówczas Kuzakow otrzymał wyższe wykształcenie i przez całe życie zajmował wysokie stanowiska, odpowiadające randze wiceministra. Pod sam koniec lat czterdziestych Kuzakow pracował już w KC partii. Wtedy właśnie zaczęła się kolejna fala stalinowskich represji, zlikwidowano kolejną grupę działaczy wysokiego szczebla i przyszła kolej na Kuzakowa. Wypędzono go z KC i wykluczono z partii. Wydawało się, że jego dni są policzone. Ale Kuzakow napisał list do Stalina. Ten list został w jego aktach personalnych. Na liście Stalin własnoręcznie napisał »Zostawić w spokoju«. Kuzakowa natychmiast zostawiono w spokoju". W ankiecie Kuzakowa, w rubryce „data urodzenia" widnieje 1908 rok. Ale jego ojciec zgodnie z tą samą ankietą umarł w 1905 roku! Oczywiście 1908 rok to tylko przejaw delikatności. Podobnie zresztą, jak wydrukowana w „Prawdzie" opowieść wdowy o tym, że poznała Stalina dopiero w 1910 roku. Oczywiście Koba nie mógł nie znać wdowy Kuzakowej z czasów swego pierwszego zesłania do Solwyczegodska, w początach 1909 roku. Ponieważ wtedy właśnie kwaterował u niej jego przyjaciel Asatiani. Ból po stracie żony był jeszcze ostry, a dobra wdowa najprawdopodobniej pomogła mu o nim zapomnieć. Oto dlaczego, kiedy Koba znowu trafił do Solwyczegodska, przeprowadził się do wesołego domu wdowy. Konstantin Stiepanowicz najprawdopodobniej urodził się w rok później. Widziałem go nieraz. W miarę upływu lat podobieństwo było coraz wyraźniejsze. Wiedział o tym i troszeczkę podgrywał: zapuścił stalinowskie wąsy, był po stalinowsku małomówny. Swietłana Allilujewa pisze, że z opowiadań ciotek wynikało, iż w czasie jednego z pobytów na zesłaniu Stalin żył z miejscową chłopką i „gdzieś musi być ich syn". Zresztą, jak i wszystkie biografie Koby, ta też jest wystarczająco zagmatwana. Zostanie na przykład puszczona plotka, że ten syn urodził się w Turuchańsku. Pod koniec września 1995 roku, kiedy książka była już w druku, z przyjemnością mogłem zawiadomić wydawcę o ostatniej moskiewskiej sensacji. W tygodniku „Argumenty i Fakty" (nr 39, 1995) ukazał się wywiad z Kuzakowem zatytułowany Kuzakow - syn Stalina. Przypuszczenia okazały się słuszne i zbliżając się do dziewięćdziesięciu lat, Kuzakow postanowił ujawnić to, o czym milczał przez całe swoje długie życie. „Byłem jeszcze bardzo mały, kiedy dowiedziałem się, że jestem synem Stalina" - oświadczył dziennikarzowi. Kolejna dziwna historia Zesłanie Koby skończyło się, a wraz z nim wesołe życie w domu wdowy, po którym biegało mnóstwo dzieci, których ojcami byli, jak twierdziły złe języki, jej poprzedni lokatorzy zesłańcy. Ponieważ Koba nie miał prawa mieszkać w stolicy, wybiera sobie na miejsce pobytu Wołogdę. Lenin przez cały ten czas pamięta o wiernym i dzielnym Gruzinie. Wzywa go niecierpliwie. Pisze o tym sam
Koba w liście przejętym przez policję: Iljicz i spółka wzywają mnie do jednej z dwóch centrali (tzn. do Moskwy lub Petersburga) przed upływem terminu. A ja wolałbym nie wyjeżdżać przed końcem wyroku. Żeby potem legalnie i z wielkim rozmachem wziąć się za robotę. Ale jeśli bardzo potrzeba, to oczywiście wyruszę. Znowu dziwna historia. Jak mógł ten wielki konspirator być aż tak naiwny? Czyżby zapomniał, że policja czyta jego listy? Wkrótce do departamentu policji przyszła informacja: Jak się należy spodziewać, „Kaukaziec" (policyjny kryptonim Koby) w niedługim czasie wyjedzie do Moskwy lub Petersburga na spotkanie z tamtejszymi przedstawicielami organizacji. Słuszne byłoby przeprowadzenie rewizji i niezwłoczne aresztowanie go jeszcze w Wołogdzie. Ale nie ma mowy o areszcie! Kierownictwo departamentu nie reaguje, zupełnie jakby o niczym nie słyszało. Wkrótce Lenin wydał polecenie i Koba natychmiast wyrusza do Petersburga. Nadchodzi nowe doniesienie: O 3.45 „Kaukaziec" przyszedł na dworzec z bagażem i wsiadł do wagonu trzeciej klasy pociągu odchodzącego w kierunku Sankt Petersburga. (...) Wyżej wymienionym pociągiem odjechał do Petersburga. I nikt nie próbował go zatrzymać? Dlaczego? W ucieczkach rewolucjoniści korzystali z dwóch rodzajów dokumentów - „lipnych", czyli podrobionych (były to stare, przeterminowane dowody tożsamości, wykradzione z gminnych urzędów. Wytrawiano je chemicznie i wpisywano nowe dane) i „żelaznych", czyli autentycznych, które sprzedawali miejscowi. W jakiś czas po sprzedaniu, zwyczajnie zawiadamiali policję o zgubieniu dokumentów. Po wyjeździe Koby w żandarmerii pojawia się pismo mieszkańca Wołogdy, Piotra Czyżykowa, zawiadamiające o zgubieniu dowodu. Dowód ten odnaleziono w Petersburgu, w numerze hotelowym, gdzie zatrzymano niejakiego Czyżykowa, którym okazał się zbiegły z zesłania Dźugaszwili. I znowu niepojęta zagadka. Jasne było od samego początku, że ucieczka do Petersburga jest skazana na niepowodzenie. W tym czasie w Kijowie strzałem z rewolweru został zamordowany szef rosyjskiego rządu. Piotr Stołypin. W Petersburgu roi się od agentów policji. Jak można uniknąć wpadki z dowodem na nazwisko Czyżykowa i charakterystyczną twarzą Gruzina? Tym bardziej, że w Petersburgu Koba zachowywał się nadzwyczaj dziwnie. Początkowo był ostrożny. Ze wspomnień Allilujewa: Wyszedł z dworca Nikołajewskiego i postanowił pospacerować po mieście. (...) Miał nadzieję, że spotka kogoś na ulicy. Tak było bezpieczniej, niż szukać według adresów. Chodził cały dzień w padającym deszczu. Tłum na Newskim rzedł, gasły światła reklam. Wreszcie zobaczył Todriję. Po zabójstwie Stołypi-
na cała policja była na nogach. Postanowili wynająć umeblowany pokój. Portier nieufnie oglądał jego dowód - na nazwisko Piotr Czyżyków. Następnego ranka Todrija przyprowadził go do nas. I znowu zaczyna się coś niepojętego. Allilujew widzi przez okno agentów policji, którzy wyraźnie obserwują mieszkanie, ale podejrzliwy zwykle Koba tylko sobie żartuje i jest w dziwnie beztroskim nastroju. Następnie on sam i towarzyszący mu robotnik, Zabielin, z zaskakującą łatwością gubią agentów. Koba nocuje u Zabielina, po czym... wraca do umeblowanego pokoju. Wiedząc, że jest śledzony. Anna Allilujewa: Według słów samego Stalina aresztowano go po powrocie do numeru, późną nocą, kiedy już zasnął. Nie, nie ma w tym nic dziwnego, że go aresztują. Dziwne jest coś innego - dlaczego zachowuje się tak lekkomyślnie? I tak zagadkowo zakończyły się trzy zaledwie dni jego pobytu w Petersburgu. I znowu Kobę ukarano łagodnie - trzyletnie zesłanie, i do tego z prawem wyboru miejsca zamieszkania. Wybrał właśnie Wołogdę. W aktach śledczych Józefa Dźugaszwili mignęło nazwisko, które w przyszłości stanie się słynne: Wiaczesław Skriabin, pseudonim partyjny „Mołotow". Pod takim właśnie nazwiskiem przyszły minister spraw zagranicznych będzie dzielić Europę i wejdzie do światowej historii. Przeglądam jego akta w Archiwum Partii. Znalazłem życiorys, który napisał, kiedy miał dziewiętnaście lat, po aresztowaniu. Okazało się, że przyszły minister też przerwał pobieranie nauk - w kazańskim realnym gimnazjum i założył organizację rewolucyjną, za f\ więc choć mieszkali obok siebie, co prawda w nie w tym samym czasie, los zdecydował odroczyć ich spotkanie. W dniach, kiedy Dźugaszwih opuścił Solwyczegodsk i zbiegł do Petersburga, jego przyszły wiemy współtowarzysz właśnie się tam pojawił. Do tego, w każdym razie na początku, w tymże gościnnym domu Kuzakowej! Romanse młodych zesłańców... Byli tacy młodzi i pełni nadziei. Wtedy, na progu drugiego dziesięciolecia młodego XX wieku, który ofiaruje im, dzisiaj młodym i nieznanym, władzę i sławę. A potem - większości - zagładę. Kobe do KC wprowadza osobiście Lenin Pod koniec grudnia 1911 roku Koba przyjeżdża do Wołogdy. Było właśnie Boże Narodzenie i miasto radośnie je świętowało. Nowy rok zaczął się dla Koby szczęśliwie. Sergo Ordźonikidze. dawny przyjaciel Koby i ważny funkcjonariusz partyjny, odwiedza go w Wołogdzie. Grigorij Ordźonikidze (partyjny pseudonim „Sergo") był od Ko-
by młodszy. Urodził się w roku 1886, w rodzinie gruzińskiej szlachty. Kiedy miał siedemnaście lat, zaczął działalność rewolucyjną, był kilkakrotnie aresztowany, siedział w więzieniu, potem wyemigrował do Francji, słuchał wykładów w szkole partyjnej w Longumo. Znany był w partii ze swojego temperamentu. W czasie dyskusji bardzo głośno mówił i krzyczał na oponentów. To właśnie stało się powodem, dla którego na jednym ze zjazdów partii nie chciano go wybrać do KC. Ale Lenin, który bardzo cenił jego oddanie sprawie, posunął się do wybiegu - ogłosił, że Sergo jest głuchy na jedno ucho i dlatego tak krzyczy. I oto teraz, w 1912 roku, Lenin posłał Ordźonikidze nielegalnie do Rosji - do pracy w podziemiu. Ordźonikidze opowiedział Kobie o zdumiewających wydarzeniach w partii: niestrudzony Lenin dokonał przewrotu! Po klęsce rewolucji 1905 roku szeregowi członkowie partii, zarówno mieńszewicy jak i bolszewicy, starali się zlikwidować rozłam. Sprzyjał temu brak pieniędzy u mieńszewików. Próbowali przedyskutować sprawę spadku po Szmicie, który J^z,ci;icz został zapisany całej partii, a zagarnęli go bolszewicy. Podjęto decyzję o zwołaniu konferencji Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji, żeby ostatecznie zjednoczyć wrogie sobie frakcje. Ale mało kto wierzył w taką możliwość. „Rozumie się, że na takiej konferencji grupka awanturników, mieszkających za granicą, rozpocznie zawody, kto głośniej krzyczy. Oczekiwać czegoś rozsądnego od tych kogutów, znaczyłoby oszukiwać samych siebie" - sarkastycznie oświadczyła Róża Luksemburg. Ale nie znała Lenina. Lenin chciał tylko pokazać partii: Patrzcie, zrobiliśmy wszystko, żeby doszło do zjednoczenia. A potem, oskarżywszy mieńszewików o niechęć do współpracy, w styczniu 1912 roku dokonał zamachu. Zwołał do Pragi konferencję bolszewików. I ta konferencja ogłosiła się jedynym przedstawicielem SDPRR. I wybrała bolszewicki Komitet Centralny. Weszli do niego Lenin, Zinowiew i Ordźonikidze, którzy uczestniczyli aktywnie w przygotowaniach do praskiego przewrotu. Ale Koby wśród wybranych nie było. Kobę wprowadził później do KC osobiście Włodzimierz Lenin. Na pełne oburzenia listy od Plechanowa, od Trockiego, od mieńszewickich przywódców Lenin po prostu nie zareagował. Tak oto Koba opanował wiedzę niezbędną przywódcy nowego stulecia - nauczył się, że należy kompletnie lekceważyć opinię publiczną. Ordźonikidze przekazał mu polecenie wodza - Lenin żąda jego ucieczki. I w kilka dni po spotkaniu z Sergo, 29 lutego 1912 roku, Koba ucieka po raz kolejny. Po ucieczce z zesłania nowy członek KC rozwija burzliwą działalność. Najpierw odwiedza rodzinny Tyflis - stęsknił się za słońcem na posępnej Syberii. Potem jedzie do Petersburga, po
drodze przeprowadza inspekcje w prowincjonalnych komitetach partyjnych. Policja troskliwie rysuje jego portret: Twarz z dziobami po ospie, oczy piwne, wąsy czarne, nos przeciętny. Znaki szczególne: pieprzyk nad prawą brwią, lewa ręka nie zgina się w łokciu. Ten wizerunek uzupełnia rewolucjonistka, Wiera Szweicer: Wracając z Petersburga, odwiedził Rostów. Zostawił mi dyrektywy dla dońskiego komitetu. W tym czasie prawie całe KC siedziało w więzieniu. Poszliśmy piechotą na dworzec i żeby się lepiej zamaskować, wypiliśmy po filiżance kawy i spędziliśmy razem dwie godziny aż do odejścia pociągu. Był w czarnej jesionce. Miał ciemnoszary, prawie czarny kapelusz. Sam był chudy, twarz miał smagłą. Wciąż w tej samej jesionce i w tym samym kapeluszu. „Czomyj czełowiek" (to tytuł wiersza Jesienina). Lenin jest bardzo przejęty wyborami do rosyjskiego parlamentu - Dumy. Gotów jest oddać swoich najbliższych ludzi. Do prowadzenia kampanii wyborczej wysłał Inessę Armand i Gieorgija Safarowa. Inessa to ukochana Lenina i Krupska musi się godzić z jej istnieniem, Safarow w tym czasie pełnił funkcję sekretarza wodza. Nadieżda Krupska: Inessę i Safarowa, których Iljicz nafaszerował instrukcjami, aresztowano natychmiast po przyjeździe do Petersburga. Wtedy Lenin zmusił Kobę do ucieczki. I Koba szczęśliwie dotarł do stolicy. Po rewolucji Safarow obejmie wysokie stanowisko na czerwonym Uralu i podpisze decyzje o rozstrzelaniu carskiej rodziny. Jeszcze jedna fantastyczna podróż W Petersburgu Koba kieruje kampanią wyborczą. Tu właśnie poznaje Skriabina-Mołotowa, który także mieszka w stolicy nielegalnie. Dołączył do nich jeszcze jeden konspirator - Jakow Swierdłow. Tym razem Koba stał się zdumiewająco podejrzliwy. Aresztowania zwykle przeprowadzano nocami, nie nocuje więc w domu. Po spotkaniach z robotnikami, na których omawia taktykę wyborczą, spędza noce w dorożkarskich knajpach i tawemach, w machorkowym dymie, wśród drzemiących za stołami woźniców i bezdomnych pijaków. Ze zmęczenia, po nie przespanych nocach, ledwie trzyma się na nogach. Pomimo wszystko wiosna w Petersburgu kończy się aresztowaniem. Ale jeśli we wrześniu 1911 roku był na wolności równo trzy dni, to teraz - kilka tygodni. Wzięto go 22 kwietnia. Tym razem nie udało mu się wrócić do dobrze znanej Wołogdy - zostaje zesłany do surowego Kraju Narymskiego. Nie zamierzał czekać na lodowatą narymską zimę i już l września spokojnie uciekł. Po raz piąty.
W aktach Departamentu Policji znajduje się depesza: Dżugaszwili uciekł z Kraju Narymskiego (...) zamierza pojechać do Lenina na naradę. W przypadku wykrycia obserwować, nie zatrzymywać go od razu, lepiej przed wyjazdem za granicę. I znowu w tajemniczy sposób, pomimo wyraźnego rozkazu, pomimo że jest śledzony, udaje mu się bez problemu przekroczyć granicę. Wyrusza najpierw do Krakowa - do Lenina, potem w listopadzie spokojnie wraca do Petersburga. Żeby już pod koniec grudnia... znowu bez żadnych problemów wrócić do Krakowa i uczestniczyć w lutowej naradzie KC. Na domiar wszystkiego nie ma paszportu! I jak mu się to wszystko udaje? Oto jego własne wyjaśnienie, spisane ze słów starszej córki Allilujewa, Anny. Okazuje się, że adresu przewodnika (człowieka, który miał go przeprowadzić przez granicę) Koba nie miał. Ale „spotkał na bazarze szewca, Polaka. I kiedy Polak dowiedział się, że ojciec Koby też był biednym szewcem w Gruzji, tak samo uciemiężonej jak Polska, natychmiast zgodził się przeprowadzić go przez granicę. Na pożegnanie, nie biorąc pieniędzy, powiedział Kobie: »My, synowie uciemiężonych narodów, powinniśmy sobie pomagać«. Słyszałam to opowiadanie wiele lat po rewolucji. (...) Koba opowiadał nam o tym ze śmiechem". Rzeczywiście, takie rzeczy można opowiadać tylko naiwnym dziewczętom i tylko ze śmiechem. Tak więc nadal pozostaje bez odpowiedzi wciąż to samo pytanie - w jaki sposób Koba bez paszportu, pilnowany przez policję, zdołał dwukrotnie przekroczyć granicę? Długi szereg pytań bez odpowiedzi. Krwawy marksizm Za granicą Koba ogląda radosne życie rosyjskiej emigracji: kawiarniane dyskusje przy filiżance kawy. Niektórzy mają przy sobie żony i dzieci - normalne życie, na które on i jemu podobni, w nieludzkich warunkach, zdobywają pieniądze w Rosji. Wreszcie miał możność porozmawiania z Leninem. O czym rozmawiali? Zapewne wciąż o tym samym, o czym Lenin rozmawiał na przykład TŁ Walentinowem. Walentinow opowiadał, że tematem numer jeden był „krwawy marksizm". „Marksista - mówił Lenin - to nie jest ktoś, kto nauczył się marksistowskich formułek (...) tego nauczyć się może nawet papuga. (...) Żeby zostać marksistą, niezbędna jest odpowiednia psychologia - to co się określa jako jakobinizm". Jakobinizm - osiągnięcie celu bez względu na środki, walka bez białych rękawiczek, walka, w której nie obawiasz się użycia gilotyny. Właśnie stosunek do jakobinizmu dzieli światowy ruch socjalis-
tyczny na dwa obozy - rewolucyjny i reformistyczny. „Lenin zapalał się, twarz mu czerwieniała - pisał Walentinow - a źrenice kurczyły się i wyglądały jak łebki od szpilek". Koba dobrze zapamięta słowa o jakobinizmie i gilotynie. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Jedzie do Austrii w ślad za Leninem. W swojej wiecznej czarnej jesionce i czarnym kapeluszu znalazł się w Wiedniu. W 1913 roku w Wiedniu był Trocki. Siedział w mieszkaniu syna bakijskiego bogacza, Skobielewa (wówczas wiernego ucznia Trockiego, później przeciwnika i ministra w Rządzie Tymaczasowym). Trocki pisze: Nagle d rzwi otwarły się bez pukania i na progu pojawiła się dziwna postać: bardzo chudy mężczyzna, niskiego wzrostu, o smagłoszarej twarzy, z dziobami po ospie. W jego spojrzeniu nie było cienia życzliwości. Nieznajomy wydal z siebie gardłowy dźwięk, który można było uznać za powitanie, w milczeniu nalał sobie szklankę herbaty i wyszedł bez słowa. - To Dżugaszwili, z Kaukazu - wyjaśnił Skobielew. - Wszedł teraz do KC bolszewików i chyba zaczyna u nich odgrywać jakąś rolę. Wrażenie zrobił niejasne, ale i nietuzinkowe (...) wrogość a priori i posępna koncentracja. Tak wreszcie dostrzegł go Trocki. Wspaniały Gruzin ze stali A Koba ze szklanką herbaty wrócił do przerwanej pracy. Była to praca teoretyczna. Lenin zaprosił Gruzina Kobę, aby wystąpił przeciwko ,,draniom z Bundu", czyli żydowskim socjalistom, którzy domagali się autonomii narodowej i kulturalnej i wciąż nie mogli zapomnieć o swoich żydowskich korzeniach. Czyżby Lenin chciał wykorzystać dla sprawy tak nienawistny mu antysemityzm Koby? Koba pilnie pracował. Pisał o przyszłym świecie, na którym zatriumfuje wspaniały intemacjonalizm, gdzie nie będzie żałosnych narodów tylko wspólny świat zwycięskiego proletariatu. Lenin troskliwie zredagował jego dzieło. „Siedzi u nas pewien wspaniały Gruzin i pisze duży artykuł" - pisał Lenin do Gorkiego. Ten tekst Koba podpisał już swoim nowym partyjnym pseudo-
nimem - Stalin, to znaczy „człowiek ze stali". To było wtedy modne - Skriabin został Mołotowem, czyli bijącym wrogów jak młot. Ale jednocześnie Koba to nie Stalinów, jak Mołotow, czy Swierdłow. Koba to Stalin, co brzmi jak Lenin! Jak przystało na Azjatę, we wszystkim był niewolnikiem swego pana. Te naiwne pseudonimy wywoływały tylko uśmiech intelektualisty Trockiego. Z Wiednia Koba pisze list do ulubieńca Lenina - przewodniczącego frakcji bolszewików w Dumie - Malinowskiego. Malinowski, wspaniały mówca, organizuje związek zawodowy metalowców. Tak jak w przypadku Koby Lenin był inicjatorem wybrania Malinowskiego do KC. Jednocześnie z wysokimi funkcjami partyjnymi Malinowski miał jeszcze inne obowiązki - był płatnym informatorem policji. Taki człowiek był petersburskim korespondentem Koby. Sądząc z listu, byli dobrymi znajomymi. Obaj należeli do tych w kierownictwie partii, którzy nie siedzieli za granicą, tylko działali w Rosji. W szczerym liście Koba skarży się Malinowskiemu, że musi zajmować się bezsensownymi głupstwami - jak określił swoją pracę nad teorią. Jest znudzony. Tu nie może być pierwszy - może zaledwie powtarzać leninowskie myśli. Lenin odsyła go do Rosji. W ten sposób poznałam Stalina Koba wraca do Petersburga, gdzie kieruje pracą bolszewickiej frakcji w Dumie. Znowu zachowuje się nadzwyczaj ostrożnie. Pisarz Jurij Trifonow opowiadał: Moja babcia, Tatiana Słowatińska, mieszkała w zakonspirowanym mieszkaniu razem ze swoją córką, czyli moją matką. Oto jej relacja: Ukrywał się u nas Aron Sole, bolszewik, wielokrotnie więziony i zsyłany. Mieszkał w słuźbówce. Pewnego razu Sole powiedział, że przyprowadzi towarzysza z Kaukazu, z którym chciałby mnie poznać. I wtedy okazało się, ze tak naprawdę to ten towarzysz już od kilku dni mieszka u Solca, tylko nie wychodzi z jego pokoju. Nie mam pojęcia, jak oni się tam mieścili, na jednym wąskim żelaznym łóżku. Najwidoczniej niepisane zasady nie pozwoliły im zdekonspirować się nawet przede mną. (...) W taki sposób poznałam Stalina. W pierwszej chwili wydał mi się przesadnie poważny, zamknięty w sobie i skrępowany. Początkowo zrobił wrażenie, jakby najbardziej na świecie obawiał się komuś przeszkodzić, sprawić kłopot. Z trudem nakłoniłam go, żeby sypiał w dużym pokoju, gdzie było znacznie wygodniej. Wychodząc do pracy, zawsze prosiłam, zęby zjadł obiad razem z dziećmi (...) ale zamykał się na cały dzień w pokoju i odżywiał chlebem z piwem. (...) Aresztowano go na wiosnę 1913 roku, na imprezie dobroczynnej. Często razem z jakimś studenckim ziomkostwem urządzaliśmy koncerty - niby w celu filantropijnym, a w rzeczywistości, żeby zbierać pieniądze dla partii (...) Pamiętam jak dzisiaj. (...) Siedział przy stoliku i rozmawiał z deputowanym Malinowskim, kiedy zauważył, że jest śledzony. Wyszedł na chwilę do garderoby artystów i poprosił, żeby mnie zawołano. (...) Powiedział, że przyszła policja, że nie
da rady uciec i zaraz go aresztują. Poprosił, żeby zawiadomić, że przed koncertem był u Malinowskiego. I rzeczywiście, jak tylko Stalin wrócił, do jego stolika podeszło dwóch agentów w cywilu i poprosili, żeby poszedł z nimi. O tym, że Malinowski jest prowokatorem, nikt jeszcze nie wiedział. Na końcu świata Tym razem kara była surowa. Z dokumentów Departamentu Policji: „O zesłaniu chłopa z guberni tyfliskiej, ze wsi Didi-Liło, Józefa Wissarionowicza Dżugaszwili, któremu udowodniono przynależność do organizacji rewolucyjnych". Zesłano go do Kraju Turuchańskiego na cztery lata. Długa droga w więziennym wagonie przez Ural, Syberię i Krasnojarsk. A stamtąd na koniec świata - do Kraju Turuchańskiego. Wiozą go łodzią, burzliwym Jenisejem, do wsi Monastyrkoje. Stamtąd jeszcze dalej, do osiedla Kostino. Potem zostanie przeniesiony za krąg polarny, do wioski Kurejka. Straszne miejsce dla mieszkańca Gruzji, słonecznej ojczyzny - nie kończąca się mroźna zima, krótkie wilgotne lato z rojami muszek i niespokojne białe noce. Bezbrzeżne lodowate niebo i maleńki człowiek. To tu popełnił samobójstwo bolszewik Josif Dubrowiński, współpracownik Lenina, tu umrze na suchoty inny znany bolszewik - Suren Spandarian. Był rok 1913. Kraj świętował trzechsetlecie dynastii Romanowów. Uroczyście obchodził jubileusz swoich carów. Carat wydawał się niezachwiany. Lenin wyznał ze smutkiem, że za naszego życia nie zobaczymy rewolucji... Koba rozsyła żałosne, błagalne listy. Zdaje się, że jeszcze nigdy nie byłem w takiej okropnej sytuacji. Pieniądze się skończyły, zaczął się jakiś podejrzany kaszel, pewnie w związku z coraz silniejszym mrozem (-37 stopni) - pisze do frakcji bolszewików w Dumie. - Nie mam żadnych zapasów, ani chleba, ani cukru. Wszystko tu jest bardzo drogie. Potrzebne mi mleko, potrzebne drzewo na opał, ale nie mam pieniędzy. Nie mam ani bogatych krewnych, ani znajomych, dosłownie nie mam się do kogo zwrócić. Moja prośba jest taka: jeśli frakcja ma jeszcze fundusze dla represjonowanych, niech mi każą wydać i przysłać chociażby 60 rubli. Do wydawnictwa „Oświata": Nie mam ani grosza, wszystkie zapasy się skończyły. (...) Pieniądze, jakie miałem, poszły na ciepłe ubranie. (...) Czy nie można by poruszyć jakichś znajomych i zdobyć ze 20-30 rubli? Byłby to dla mnie dosłownie ratunek. Pisze także do Allilujewów. Kiedy dowiedzieli się o jego tragicznej sytuacji, natychmiast wysłali pieniądze. Później nienawidził pisania długich listów. Ale wtedy, w tym strasznym miejscu, listy były jedyną możliwością kontaktowania się z bliskimi, a ten samotny człowiek nie miał nikogo bliższego od tej ledwie znajomej rodziny. Proszę tylko o jedno - nie rujnujcie się na mnie, wiem że Warn samym potrzebne są pieniądze, macie dużą rodzinę. (...) Wystarczy, jeśli od czasu do czasu
przyślecie mi odkrytki z widokami przyrody. (...) W tym przeklętym kraju natura jest do obrzydliwości uboga, a ja zapewne z głupoty tęsknię za widokami przyrody, chociażby na papierze. W Archiwum Partii zachowało się opowiadanie Zamieć, które spisał ze słów Koby syn Allilujewa, Fiodor. Prawdopodobnie w okresie, kiedy zalecał się do Nadii Allilujewej, Koba, niczym szekspirowski Otello, opowiadał o „okrutnej przeszłości", o tym, jak w polarną noc szedł łowić ryby, które były „jego jedynym pożywieniem" i jak pewnego razu omal nie zginął. Mróz był coraz straszniejszy, śnieg niebieskawy od światła księżyca i cieni lodowych gór. Lodowata pustynia. Ale powiał wiatr z północy i zamieć ukryła gwiazdy. Dopadła go zawieja. Znaki wskazujące drogę znikły w śniegu. Przy każdym podmuchu lodowatego wiatru twarz drętwiała, zamieniając się w lodowatą maskę. Ćmiący ból. Para z ust zamarza. Głowę i pierś skuła skorupa lodu, nie sposób oddychać, sklejają się oszronione powieki. Ciało utraciło ciepło. Ale on szedł. I doszedł do celu. Przez cały ten czas Lenin niejednokrotnie wraz z towarzyszami zastanawiał się, jak pomóc Kobie w ucieczce. Ale „buty" -jak nazywano dokumenty -jakoś do Koby nie dotarły. Dobrze, ale dlaczego Koba sam nie starał się uciec? On, który tyle razy uciekał z zesłania, powinien i tym razem. Nic podobnego! Cierpi, ale pokornie żyje w tym piekle. Dlaczego? Być może odpowiedź na to pytanie związana jest z najważniejszą zagadką Koby. Trzynasty prowokator Pamiętam, jak w młodości, kiedy studiowałem w Instytucie Historyczno-Archiwalnym, byłem na praktyce w Centralnym Archiwum Historycznym w Moskwie. Zobaczyłem tam akta moskiewskiej Ochrany. Była to kartoteka rewolucjonistów: niebieskie fiszki - bolszewicy, białe - kadeci, różowe - eserzy. Ponad trzydzieści tysięcy fiszek - wszyscy najważniejsi rewolucjoniści. Na odwrocie fiszek kryptonimy prowokatorów, od których pochodziły informacje. Była tu także najtajniejsza z tajnych kartoteka Departamentu Policji, kartoteka rewolucjonistów-prowokatorów. Zwerbowany prowokator był szczeblem dla kariery urzędnika Departamentu Policji, więc bardzo dbali o swoich podopiecznych. Naczelnik Ochrany, Siergiej Zubatow, często powtarzał: „Powinniście traktować tajnego współpracownika jak ukochaną zamężną kobietę, z którą macie romans. Jeden nieostrożny krok - i możecie ją zgubić". Po rewolucji lutowej 1917 roku Rząd Tymczasowy utworzył kilka komisji i ujawniono wtedy wielu zasłużonych prowokatorów. Kiedy władzę zdobyli bolszewicy, sytuacja dziwnie się zmieniła. Zaledwie rok pracowała wykrywająca prowokatorów komisja spec-
jalna przy Archiwum Historyczno-Rewolucyjnym w Piotrogrodzie. Już w 1919 roku komisję zlikwidowano. Zdążono jednak zdemaskować dwunastu prowokatorów wśród bolszewików. Tylko trzynastego, o kryptonimie „Wasilij" jakoś nie udało się wykryć. Największa tajemnica Koby Pogłoski, że Koba jest prowokatorem, pojawiły się już na samym początku jego działalności. Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, w alei Kutuzowa mieszkała Olga Szatunowska, w partii od 1916 roku, i osobista sekretarka przewodniczącego Bakijskiej Komuny, Stiepana Szaumiana. Rzecz jasna w latach trzydziestych była represjonowana, w czasach Chruszczowa zrehabilitowana i zajmowała wysokie stanowisko w Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej. Szatunowska wielokrotnie mówiła publicznie: „Szaumian był święcie przekonany, że Stalin jest prowokatorem". Opowiadał o swoim aresztowaniu w zakonspirowanym mieszkaniu w 1905 roku. Adres znał tylko jeden człowiek - Koba. Trzy lata pracowała na przedmieściach Tyflisu tajna drukarnia, a na wiosnę 1906 roku maszyny zabrała policja. I znowu uporczywe pogłoski - Koba. O podejrzeniach Szaumiana zaświadcza nie tylko opowieść Szatunowskiej, ale i ujawnione niedawno dokumenty: Do bakijskiej Ochrany. Wczoraj zebrał się bakijski komitet SDPRR. Na zebraniu obecny był wysłannik centrali Dżugaszwili-Stalin. Członek komitetu, Kuźma (partyjny pseudonim Szaumiana), i inni członkowie oskarżyli Dżugaszwilego-Stalina o to, że jest prowokatorem i że zdefraudował partyjne pieniądze. Na co Dżugaszwili-Stalin odpowiedział tymi samymi oskarżeniami. Fikus. Ten dokument znajdował się w tajnych zasobach Archiwum Rewolucji Październikowej. Kryptonim „Fikus" otrzymał w policji Nikołaj Jerikow. Był rewolucjonistą i jednocześnie tajnym współpracownikiem Ochrany od 1909 do 1917 roku. Do partii należał od dnia jej powstania. Następnie „Fikus" przekazuje coś wyjątkowo interesującego: „l 50 rubli, które Komitet Centralny przysłał na zakup techniki (drukami) są w posiadaniu Kuźmy, który na razie odmawia wydania pieniędzy Kobie. (...) Koba kilkakrotnie prosił go o to, ale Kuźma uparcie odmawia, najwidoczniej okazując brak zaufania do Koby". I właśnie wtedy policja aresztuje Kobę. Uwięzienie i zesłanie na jakiś czas neutralizują okropne plotki. Szaumian pisze już ze współczuciem: Niedawno dowiedzieliśmy się, że Koba będzie zesłany na Północ, a tymczasem jest bez grosza, nie ma palta ani nawet ubrania. Dziwny dokument W pierwszym wydaniu Krótkiego życiorysu Stalina, napisano:
„Ośmiokrotnie aresztowany, siedem razy uciekał z zesłania". W Archiwum Partii zachowała się poprawka, jaką Stalin wprowadził do tekstu swojej biografii. W 1947 roku, przygotowując drugie wydanie swego życiorysu, Stalin wprowadza do tekstu wyjątkowo interesującą poprawkę: zamiast „Od 1902 do 1913 roku był osiem razy aresztowany" Stalin pisze - „siedem". Zamiast „uciekał z zesłania sześć razy", poprawia na „pięć". Któreś aresztowanie wyraźnie go niepokoiło i postanowił je usunąć. Szatunowska uważała, że chodziło o to właśnie, kiedy dał się zwerbować i został prowokatorem. Usłyszałem opowiadanie Szatunowskiej już pod koniec odwilży Chruszczowa. Z pasją wymieniała nazwiska starych bolszewików, którzy wiedzieli o zdradzie Koby: Szebołdajew, sekretarz obkomu (obłasnyj komitet) w Rostowie, członek Biura Politycznego Kosior, marszałek Jakir. Z listu Konna: Pogłoski o tym, że Stalin jest prowokatorem, były znane w Kominternie. Mój ojczym, stary bolszewik, opowiadał: „Kiedyś w Kominternie Radek czytał na glos Tajną instrukcję Departamentu Policji o werbowaniu prowokatorów, aby nauczyć członków partii, jak walczyć z prowokatorami i jak werbować agentów. Czytał ją z charakterystycznym lekkim gruzińskim akcentem. Najzabawniejsze, że kiedy przeglądałem zasoby tajnych dokumentów Kominternu, trafiłem na tę instrukcję. Oto kilka fragmentów: Tajni agenci największy pożytek przynoszą Ochranie, jeśli znajdują się w kierownictwie partii. Jeśli Ochrana nie jest w stanie zwerbować takiego agenta, to stara się z dołów partyjnych wprowadzić go na samą górę. (...) Osoby najbardziej podatne na agitację, to osoby samowolnie wracające z zesłania, zatrzymane przy przechodzeniu przez granicę, aresztowane z dowodami przestępstwa, za co grozi im zesłanie. (...) Jeśli tajnemu agentowi grozi zdemaskowanie, aresztuje się go razem z innymi członkami partii, w tym również z tym, który dowiedział się o jego współpracy z policją. Można więc sobie wyobrazić, jak pisze Korin, że „czytanie Radka spotkało się z aplauzem wtajemniczonych słuchaczy". Szatunowska opowiadała, że materiały o prowokatorstwie Stalina przekazano Chruszczowowi. Ale kiedy zwrócono się do niego o przeprowadzenie dochodzenia, Nikita Sergiejewicz zamachał rękami i powiedział: „To niemożliwe". Wynika z tego, że naszym państwem przez trzydzieści lat rządził agent carskiej Ochrany. Czy naszym krajem przez trzydzieści lat rządził agent Ochrany? Zastanawiają te jego fantastyczne ucieczki, wyjazdy zagraniczne, dziwna życzliwość policji. I te nieustanne szyfrogramy z żądaniami aresztowania Koby, które nie wiadomo dlaczego pozostają na
papierze. Siedzę w archiwum i czytam kolejną szyfrówkę naczelnika moskiewskiej Ochrany, Aleksandra Martynowa, wysłaną do Petersburga. l listopada 1912 roku. Koba Dżugaszwili jedzie do Pitra, gdzie należy go zatrzymać przed wyjazdem za granicę. Tymczasem Koba spokojnie wyjedzie za granicę. Po raz kolejny. I razem z Leninem będzie uczestniczyć w krakowskiej naradzie bolszewików, na której zresztą będzie także obecny prowokator Malinowski! Czyżby Koba naprawdę był agentem Ochrany? lustro Żeby to wszystko zrozumieć, należy sobie przypomnieć dziwną historię bliskiego znajomego i korespondenta Koby, Romana Malinowskiego. Malinowski, „rosyjski Bebel", jak go nazywał Iljicz, był przewodniczącym związku zawodowego metalowców. Już w 1911 roku niektórzy członkowie partii mieli poważne podejrzenia. W tym czasie Malinowskiego wybrano w Moskwie do Dumy. Został przewodniczącym frakcji bolszewików w parlamencie rosyjskim. Kiedy przewodniczący Dumy dowiedział się o jego współpracy z policją, Malinowskiemu zaproponowano, żeby się bez hałasu usunął. I Malinowski znika ze stolicy. Bolszewicy zaniepokoili się jego dziwnym zniknięciem. Przypominają sobie plotki, że jest prowokatorem i powołują specjalną komisję śledczą. Malinowski zgadza się stanąć przed komisją. Komisja wysłuchuje wszystkich oskarżycieli. Ale Malinowskiego uparcie broni Lenin. W rezultacie komisja przyjmuje uchwałę: „Oskarżenia o prowokację nie zostały udowodnione". Jego osobistej wersji, w której Malinowski uzasadniał swoje odejście z Dumy, komisja postanowiła nie publikować. Także w przyszłości Lenin będzie ze wszystkich sił bronić swego ulubieńca. Kiedy młody Nikołaj Bucharin, już wówczas wpływowy członek KC, ostro zaatakuje Malinowskiego, Lenin napisze do niego list na blankiecie KC i zagrozi, że jeśli Bucharin nadal będzie oczerniać Malinowskiego, to wyleci z partii. Zrehabilitowany Malinowski nadal służy partii. Po wybuchu wojny zgłosił się na ochotnika do wojska i otrzymał tajne zadanie: ma dobrowolnie pójść do niewoli niemieckiej, po to, żeby prowadzić bolszewicką propagandę wśród jeńców rosyjskich. W Archiwum Partii znajduje się list Lenina do Malinowskiego, zawiadamiający o przesłaniu mu w 1915 roku ciepłych rzeczy do obozu jenieckiego. Po rewolucji lutowej w 1917 roku ujawniono dowody, że Malinowski był jednak prowokatorem. Ale Lenin będzie o niego zaciekle walczyć, do samego końca! Komisji Rządu Tymczasowego oświadczył kategorycznie: „Nie wierzę, że Malinowski był prowokatorem!" Jednakże wypływało coraz więcej dokumentów i bolszewicy musieli ustąpić. Nazwisko Malinowskiego stało się synonimem prowokatora, obok Azefa i Degajewa. Ale wkrótce po paź-
dziernikowym przewrocie - w 1918 roku - Malinowski wraca z Niemiec do Piotrogrodu! Natychmiast zostaje aresztowany i przewieziony do Moskwy. 5 listopada staje przed sądem. Na procesie podobno złożył dziwne oświadczenie, o czym w swojej książce o Leninie pisze Louis Fischer: „Lenin musiał wiedzieć o moich kontaktach z policją". I poprosił o konfrontację. Ale komisja śledcza Najwyższego Trybunału pospiesznie kazała go rozstrzelać. Te fakty nasuwają pytanie: dlaczego Malinowski wrócił? W swoich zeznaniach przed komisją Rządu Tymczasowego Lenin powiedział: „Nie wierzę, że Malinowski był prowokatorem, ponieważ gdyby nim był, to Ochrana nie zyskałaby na tym tyle, ile zyskała nasza partia". Być może w słowach Lenina kryje się klucz do całej sprawy. Istotnie, Malinowski przyniósł partii znacznie więcej pożytku, niż szkody. Jego płomienne przemówienia w Dumie, istnienie „Prawdy" - gazety bolszewików, która publikowała buntownicze artykuły - przecież tylko Ochrana mogła nakłonić władzę, żeby to wszystko cierpliwie tolerowała. „Kiedy zacząłem czytać jego wystąpienia w Dumie, doszedłem do wniosku, że nie można dłużej z nim pracować" - powiedział jeden z szefów Ochrany. Słychać w tym żal oszukanego człowieka. Rozmyślając nad historią Malinowskiego, przypomniałem sobie incydent, który zdarzył się w czasie moich studiów. Tego roku przechodziliśmy praktykę w Archiwum Historycznym, gdzie wówczas znajdowała się wspomniana już kartoteka rewolucjonistów i prowokatorów. W tamtych latach często zwracali się do archiwum starzy bolszewicy z prośbą o dokumenty potwierdzające ich staż i zasługi. Sprawdzano je według kartoteki rewolucjonistów. I jednocześnie w kartotece prowokatorów! Czasem nazwiska powtarzały się w obu kartotekach. Zasłużony towarzysz po prostu okazywał się prowokatorem. Wtedy właśnie byłem świadkiem pewnego wydarzenia. Kolejny stary bolszewik poprosił o poświadczenie swojej rewolucyjnej działalności. Pracownica archiwum znalazła jego nazwisko w obu kartotekach. Niczego nie podejrzewając, przyszedł do archiwum po zaświadczenie. Kierowniczka praktyki, która darzyła mnie sympatią, pozwoliła, abym był obecny przy rozmowie. Pamiętam tego starca, wysokiego, o starannie ostrzyżonych siwych włosach. I nigdy nie zapomnę jego uśmieszku, kiedy usłyszał o odkryciu. Zapisuję z pamięci tę zdumiewającą rozmowę: On: Tak, uważano mnie za agenta, ale nim nie byłem. Pracownica: Nie rozumiem was! On: Robiłem to za zgodą partii. W ten sposób zdobywaliśmy informacje. Niestety, tych, którzy posłali mnie do policji, Stalin dawno rozstrzelał. Musicie uwierzyć mi na słowo.
Pracownica: Ale przecież wydaliście policji... - tu wymieniła kilka nazwisk. On: To było uzgodnione. Pracownica: Z kim? On: Z tymi, którzy mnie tam posłali. Tak było trzeba i policja mi wierzyła. Zapewniam was, że gdyby ci, których wydałem, wiedzieli o tym, poparliby moją działalność. Nasze życie należało do partii. Dla jej dobra poświęcaliśmy nasze życie i wolność. Pracownica: Ale nie pytaliście waszych ofiar o zgodę? On: To są mieszczańskie skrupuły. Zresztą wy teraz nie potraficie tego zrozumieć. Rewolucjoniści zginęli, pozostali burżuje. Zwyciężył termidor. Pamiętam, że wstał i wyszedł bez pożegnania. Przypomnijmy sobie Katechizm rewolucjonisty: „Trzeba przeniknąć do wszystkich środowisk społecznych - z policją włącznie". Znana socjalistka, Angelika Bałabanowa, zanotowała wypowiedź Lenina, która nią wstrząsnęła. Chodziło o wykorzystywanie prowokatorów w interesie rewolucji: „Kiedy wreszcie nauczycie się rozumieć życie? Prowokatorzy? Gdybym mógł, umieściłbym ich w obozie Komiłowa". Wersja Najpierw moja wersja dotycząca Malinowskiego. Kiedy policja dowiedziała się o ciemnej przeszłości Malinowskiego (gwałt, kradzieże itd.) zaczęła go szantażować i proponować współpracę. Wtedy najprawdopodobniej postanowił zawiadomić o całej sprawie Lenina. Dobrze znał charakter Lenina, więc, tak jak oczekiwał wódz, dość obojętnie potraktował jego dawne przestępstwa. Nie były przecież skierowane przeciwko partii. Z punktu widzenia Katechizmu, który nawoływał do współpracy z kryminalistami, Malinowski był niewinny. Ale policja przyparła go do muru. Nie wolno było dopuścić, żeby skompromitowała „rosyjskiego Bebla", ponieważ tym samym skompromitowałaby partię. I naturalnie Lenin wpadł na pomysł w duchu Katechizmu: Malinowski powinien się zgodzić zostać prowokatorem i w ten sposób wykorzystać policję. W konsekwencji, w miarę zacieśniania stosunków z policją, trzeba było czasem poświęcać niektórych towarzyszy. Ale oddawano najmniej potrzebnych. Za to pożytek dla sprawy, który przynosił teraz Malinowski, był nieporównanie większy. Dzięki policji Malinowski wszedł do Dumy, gdzie bez żadnych przeszkód mógł rzucać gromy na carat. Pomagał też bardzo „Prawdzie". To, że jednocześnie był prowokatorem, ukrywano bardzo starannie i najpewniej nie wiedział o tym nikt prócz Lenina. Oto dlaczego, kiedy zwyciężyła rewolucja, Malinowski wrócił do Rosji. Ale zapomniał, co było napisane w Katechizmie - że najważniejsze jest dobro sprawy. Lenin nie mógł ujawnić kryminalnego skrzydła swojej partii. I sąd kazał rozstrzelać zapominalskiego prowokatora. Zresztą nie był to jedyny przypadek. Niewykluczone, że w partii, która głosiła, że „moralne jest wszystko, co służy sprawie rewolu-
cji", praktykowano system podwójnych agentów. Podstępny człowiek Wschodu, jak nikt inny, pasował do tej roli. Możliwe, że po to, aby sprawniej prowadzić „bombowe sprawy", Kobie zezwolono na nawiązanie kontaktu z policją. Wtedy staje się jasne, dlaczego tak łatwo ucieka, dlaczego tak mało troszczy się o własne bezpieczeństwo. I dlaczego Lenina nie niepokoją te dziwnie udane i łatwe ucieczki i wyjazdy za granicę. Tu oczywiście też trzeba było kogoś poświęcić. Ale wątpliwe, by Koba wydawał tylko „niepotrzebnych towarzyszy". Przy okazji, rękami policji, mógł rozprawiać się z osobistymi wrogami. A pieniądze, które dostawał od policji, rzecz jasna przekazywał partii. Z tajnej instrukcji Departamentu Policji: Rozstając się z tajnym współpracownikiem, nie należy doprowadzać do osobistych konfliktów, ale jednocześnie unikać sytuacji, w której mógłby w przyszłości wykorzystywać osobę kierującą dochodzeniem. Policja, tak jak w przypadku Malinowskiego, prawdopodobnie zaczęła się domyślać, że Koba prowadzi podwójną grę. Kiedy stracił zaufanie policji, musiał stać się bardzo ostrożny. Należało zrezygnować z „eksów" i skoncentrować się na pracy z bolszewicką frakcją w Dumie. Bardzo przydał się Leninowi jako organizator, który umiał przeprowadzić kampanię wyborczą. Ale po zakończeniu wyborów nie był już dla partii tak cenny. Prowadzić bieżącą pracę frakcji, to znaczy wykonywać otrzymywane z zagranicy polecenią Lenina, mogli i inni. Możliwe więc, że pozwolono Malinowskiemu wydać Kobę. A kiedy Koba dowiedział się o ucieczce Malinowskiego, mógł wydedukować, że go sprzedano. Albo, jak kto woli, poświęcono dla dobra sprawy. Nie od razu to do niego dotarło. Z zesłania, z Kraju Turuchańskiego, wysyła listy do Lenina. Wierzy, że towarzysze uratują go, pomogą uciec. Przecież teraz, bez pomocy policji, sam nie da sobie rady. „Koba przysłał pozdrowienia i wiadomość, że jest zdrowy" - pisze w sierpniu 1915 roku Lenin do Karpińskiego. Ale Kobie nie odpisuje. Nie ma do niego głowy. Kiedy Koba gnił w Kraju Turuchańskim, wybuchła pierwsza wojna światowa, a wraz z nią wielka awantura między socjalistami. Większość popiera swoje rządy. Lenin zaś oświadczył: „Najmniejszym złem byłaby teraz klęska caratu". Przegrana wojna, krew żołnierzy - taka jest droga do rewolucji. Wprawdzie po kilku miesiącach, kiedy Lenin postanowił ożywić rosyjskie biuro KC, ponownie zainteresował się Koba. I pisze do Karpińskiego: Mam wielką prośbę, dowiedzcie się o nazwisko Koby. (Józef Dż.?) Myśmy zapomnieli. To bardzo ważne!!! Tak, Lenin nie mógł sobie nawet przypomnieć nazwiska wiernego Koby. A potem się rozmyślił. I znowu zapomniano o wiernym
Kobie. A on nawet nie próbował przypomnieć o sobie. Pisze artykuł o kwestii narodowościowej. Lenin tak lubił, kiedy Gruzin Koba przepisywał jego myśli. Koba wysyła artykuł. Lenin nie odpowiada. Wkrótce na Syberię przyjechało uzupełnienie. Posłuszni woli Lenina bolszewiccy deputowani odmówili głosowania na kredyty wojenne i cała frakcja została aresztowana. 5 NOWY KOBA Podsumowanie W rozmowach z deputowanymi Koba najwidoczniej ostatecznie zrozumiał rolę Malinowskiego, a także żałosną rolę, jaką jemu wyznaczono. Dokonał się straszny przewrót w jego duszy. Kiedyś utracił wiarę w Boga. Teraz utracił wiarę w boga Lenina. I w towarzyszy. Znienawidził wszystkich. Teraz mógł zrobić bilans. Ma trzydzieści siedem lat - przeżył ponad połowę życia, już mu bliżej niż dalej do śmierci. Kim jest? Członkiem Komitetu Centralnego partii gadułów, której większość siedzi w więzieniach, a reszta kłóci się ze sobą w zagranicznych kawiarniach. Przegrał życie. Całymi dniami leży odwrócony twarzą do ściany. Przestał sprzątać, zmywać naczynia po jedzeniu. Swierdłow, który mieszkał wtedy razem z Koba, opowiadał, jak Koba stawiał na podłodze talerze z resztkami jedzenia i z uśmieszkiem patrzył jak pies je wylizuje. Swierdłow odetchnął z ulgą, kiedy przeprowadził się do innego domu. Tymczasem zesłańców zaczęto wcielać do wojska. Swierdłowowi nie ufano na tyle, żeby go zmobilizować. A Koba wezwanie dostał. Co oznacza, że wciąż jeszcze traktowano go życzliwie. I znowu wieziono na wpół zamarzniętego Gruzina przez tundrę, potem rzeką skutą lodem. Dopiero po sześciu tygodniach, pod koniec 1916 roku, przywieziono go do Krasnojarska na komisję lekarską. Miał szczęście - uschnięta ręka uchroniła przed służbą w wojsku przyszłego naczelnego wodza. Termin zesłania upływał 7 czerwca 1917 roku. Władza ponownie okazała swoją życzliwość - 20 lutego, ponad trzy miesiące przed końcem wyroku, zezwolono mu na wyjazd do Aczińska. W Aczińsku był wtedy na zesłaniu jeden z bliskich współpracowników Lenina - Lew Kamieniew. Redaktor „Prawdy", deputowany do Dumy, stanął przed sądem wraz z całą frakcją w 1915 roku. Ale na procesie Kamieniew zachował się dziwnie, otwarcie mówiać - tchórzliwie. Inaczej niż pozostali deputowani bolszewicy, Kamieniew nie chciał potępić wojny. Ale i tak wyrokiem sądu został zesłany do Kraju Turuchańskiego. Po przyjeździe na miejsce zesłania, Kamieniewa natychmiast po-
stawiono przed sądem partyjnym złożonym z zesłanych bolszewików. W skład sądu weszli wyłącznie członkowie KC. I Kamieniew dziwnie łatwo został uniewinniony. Powiedział coś, w rezultacie czego przyjęto uchwałę uznającą za słuszne zachowanie przed carskim sądem wszystkich oskarżonych bez żadnego wyjątku. Już po rewolucji lutowej młodzi przywódcy piotrogrodzkich bolszewików spróbują ponownie osądzić Kamieniewa i w odpowiedzi usłyszą dostojne wyjaśnienie, że „ze względu na szczególne partyjno-polityczne okoliczności, on, Kamieniew, nie może im wyjaśnić przyczyn swojego zachowania, zanim nie omówi całej sprawy z towarzyszem Leninem". Innymi słowy, wytłumaczył młodym piotrogrodzkim bolszewikom, że są kwestie zarezerwowane wyłącznie dla kierownictwa partii. I rzeczywiście, kiedy Lenin przyjedzie do Piotrogrodu, popierany przez Iljicza „tchórz" Kamieniew zostanie członkiem KC. Tak, była to najwidoczniej tak dobrze znana Kobie podwójna gra. Lenin polecił Kamieniewowi, aby na procesie wyparł się swoich przekonań. W ten sposób próbował zachować na wolności oddanego sobie deputowanego do Dumy. Ale policja nie dała się nabrać i Kamieniew poszedł na zesłanie. W Aczińsku Stalin często odwiedza Kamieniewa. Kamieniew - w binoklach i z profesorską bródką - dużo mówił, nieustannie pouczał na wpół dzikiego Gruzina, a Koba słuchał, milczał, pykając fajkę. Uczył się. Gdyby tylko Kamieniew wiedział, jakie piekło wrze w duszy Gruzina, ile zrozumiał, ile przemyślał i jak bardzo się zmienił. Nadszedł rok 1917 „Ten ktoś, rok 17", jak złowieszczo nazwał go w swoich przywidzeniach wielki i obłąkany poeta Wielemir Chlebnikow. Klęski na frontach, brak chleba, mroźna zima, obudziły nadzieje rewolucjonistów. „Coś się dzieje na świecie. Rano ze strachem rozkładam płachtę gazety" - pisał poeta Aleksander Błok. W felietonie wydrukowanym w czasopiśmie „Russkoje Słowo", poetka, Nadieźda Teffi, opublikowała listę słów najczęściej używanych w tłumie: „sprzedali ojczyznę", „drożyzna rośnie", „władza nic nie robi". Wielki reżyser Meyerchold wystawia Maskaradę. W fantastycznie bogatych dekoracjach po scenie, błaznując, przemykał ktoś... Była to Śmierć. I stało się! Błyskawicznie! Tak jak bywa na Rusi! To, o czym przed rokiem nie sposób było nawet pomyśleć. W Piotrogrodzie wybuchła rewolucja. „Cała konstrukcja rozsypała się i nie było nawet chmury kurzu, wszystko poszło jakoś strasznie szybko" - ze zdumieniem odnotował przyszły budowniczy Mauzoleum, architekt Aleksiej Szczusiew. A pisarz, Iwan Bunin, zapisał słowa dorożkarza: „Myśmy ludzie ciemni. Powiedz jednemu »ruszaj«, to zanim pójdą wszyscy". Otwarto więzienia, płoną lokale Ochrany. W rewolucyjnym pożarze giną spisy tajnych współpracowników Ochrany. I oto już na-
wet do Aczińska dociera niebywała wiadomość - car abdykował. Władzę przejął Rząd Tymczasowy. Tak w jednej chwili odmienił się los Koby. Wróciła mu dawna energia. Ale był to już inny Koba. Obaj z Kamieniewem spieszą do rewolucyjnej stolicy. Razem z nimi jedzie pociągiem duża grupa zesłańców. W wagonie było zimno. Koba marzł. Kamieniew oddał mu swoje ciepłe skarpetki. Na stacjach entuzjastycznie witano zesłańców, także i jego - nie znanego nikomu nieudacznika Kobę. Teraz nazywano ich „ofiarami przeklętego caratu". Jak zawsze w Rosji - po upadku rządzących - w społeczeństwie budzi się powszechna nienawiść do wszystkiego, co związane z poprzednią władzą. 12 marca transsyberyjski ekspres przywiózł Kobę do Piotrogrodu. Zdążył - był jednym z pierwszych bolszewickich zesłańców. Natychmiast poszedł do Allilujewów. Anna Alllilujewa: Wciąż w tym samym ubraniu, bluzie i walonkach, tylko twarz mu się znacznie postarzała. Bardzo śmiesznie przedrzeźniał mówców, którzy urządzali wiece na dworcach. Był bardzo wesoły. Jak Koba trafił w atmosferę „aksamitnej rewolucji" Marzec był słoneczny. Żołnierze, którzy zrobili rewolucję, jeszcze spokojnie siedzieli w piotrogrodzkich kawiarniach i właściciele karmili ich za darmo. Były to oddziały piotrogrodzkiego garnizonu, stacjonujące w mieście - ci, którzy pod różnymi pretekstami zdołali zostać w stolicy i uniknąć frontu. „Biegający batalion" - tak nazywano pogardliwie w walczącej armii te oddziały. Ponieważ kiedy wysyłano ich na front, uciekali po pierwszej bitwie. Nienawidzili wojny i byli prawdziwym skarbem dla rewolucyjnej propagandy. Teraz czuli się bohaterami - odmówili strzelania do ludzi. Inteligencja była uszczęśliwiona: zlikwidowano cenzurę, po raz pierwszy w dziejach Rosji można mówić o wolności słowa. Partie polityczne wyrastały jak grzyby po deszczu. W teatrach przed spektaklami wychodzili na scenę znani aktorzy i potrząsając rozerwanymi kajdanami z tektury, śpiewali „Marsyliankę". Wolność, wolność! Na ulicach Piotrogrodu czerwone flagi nie kończących się demonstracji. Wszystko to dziwnie kojarzyło się z krwią. Tylko ruiny spalonych komisariatów policji były czarne... A słońce świeciło jakoś szczególnie ostro. Nawet caryca pisała do swojego męża, który zrzekł się tronu: „Jak jasno świeci słońce". Chociaż nawet już wtedy były ofiary: oficerowie, których zabili żołnierze, policjanci... Gazety donosiły, że zabito gubernatora Tweru. Kilka wierszy dalej ta sama gazeta wyjaśniała, że był on znanym reakcjonistą. Wczorajszy zesłaniec z niebywałym zainteresowaniem obserwował wszystkie wydarzenia. Dobrze rozumiał rewolucyjne nastroje stolicy, z jej inteligenckimi ideami, z garnizonem, który nie chciał iść na front. Ale pozostała Rosja, Święta Ruś, miliony chłopów, którzy jeszcze wczoraj modlili się za cara, bożego pomazańca - co oni na to? Wkrótce się dowiedział.
„Z jaką łatwością wieś wyrzekła się cara! Po prostu nie do wiary zdmuchnięto go jak pyłek z rękawa" - pisał ze zdumieniem dziennikarz gazety „Russkoje Słowo". A więc rację mieli ci, którzy mówili o możliwości przewrotu. W państwie niewolników ludzie boją się siły i podporządkowują się Jej. Zesłańcy z Kraju Turuchańskiego ledwie wysiedli z pociągu, natychmiast wzięli się do roboty. Lenin, Zinowiew i pozostali przywódcy bolszewików byli na emigracji. Tak jak w 1905 roku nie przygotowywali rewolucji i nie brali w niej udziału. Teraz byli odcięci od Rosji - jako obywatele rosyjscy nie mieli prawa przejazdu przez walczące z Rosją Niemcy. Zastanawiali się gorączkowo, co robić? W Piotrogrodzie organizacją bolszewików kierowali młodzi ludzie - wspomniany już Wiaczesław Skriabin-Mołotow i jego rówieśnicy ze środowisk robotniczych - Szlapnikow i Załucki. Udało się im już na początku marca zacząć wydawać „Prawdę" - gazetę bolszewików. Redakcją kierował: Mołotow i kilku niższych funkcjonariuszy partyjnych. Jeszcze niedawno zbierali się na strychach - teraz zarekwirowali luksusową willę primabaleriny Krzesińskiej, kochanki cara i jego braci. Była w tym jakaś złowieszcza ironia: brutalna, najbardziej radykalna partia znalazła siedzibę w owianym atmosferą skandalu gniazdku miłosnym. Koba z Kamieniewem natychmiast udali się do willi faworyty. Po zaplutych, zasypanych petami, niedawno jeszcze tak eleganckich schodach chodzili robotnicy w czarnych kurtkach i młodzi ludzie w żołnierskich płaszczach. W sypialni łomotały underwoody - tam mieścił się sekretariat partii. Miejscowa bolszewicka młodzież nie okazała zachwytu z powodu przyjazdu zesłańców. Ale ci działali zdecydowanie. „W 1917 roku Stalin z Kamieniewem sprawnie wyrzucili mnie z redakcji »Prawdy«. Delikatnie, bez zbędnego hałasu" - wspominał dziewięćdziesięcioletni Mołotow. Znowu nadszedł czas szalejących tłumów, czas ulicy i ulicznych agitatorów. Cały ten okres były gruziński poeta spędzi w redakcji „Prawdy". 6 PARTIE WIELKIEGO SZACHISTY Debiut. Spotkanie z władzą Jego artykuły w „Prawdzie" zadziwią historyków - jakoś dziwnie zapomniał o poglądach swego nauczyciela Lenina. Kobie najwyraźniej podoba się ta burźuazyjna rewolucja, która tak szczęś-
liwie odmieniła jego życie. Sławi rosyjską partię socjaldemokratyczną, zupełnie zapomniawszy o tym, że dla konsekwentnego ucznia Lenina nie wchodzi w grę zjednoczenie dwóch partii, ponieważ mieńszewicy i bolszewicy z założenia muszą być śmiertelnymi wrogami. I kiedy Szlapnikow i młodzi bolszewicy propagują leninowskie hasła, wzywają do bratania się z Niemcami i natychmiastowego zakończenia wojny, Koba pisze w „Prawdzie": „Hasło »Precz z wojną!« jest absolutnie nieprzydatne w działalności praktycznej". Kamieniew idzie jeszcze dalej - wzywa żołnierzy, aby „na niemiecką kulę odpowiadali kulą". Ale Koba nie tylko pisał. Wspólnie z Kamieniewem doprowadzają do zmiany polityki piotrogrodzkich bolszewików. Rozpoczyna kampanię niewybaczalną z leninowskiego punktu widzenia - chce doprowadzić do zjednoczenia bolszewików z lewym skrzydłem mieńszewików! Trocki napisze później, że „Koba się zagubił" i w tamtych dniach „szedł za Kamieniewem i powtarzał mieńszewickie poglądy". Trocki ma rację. Tylko nie rozumie, dlaczego Koba to robił. Obok Rządu Tymczasowego w Piotrogrodzie od początku rewolucji istniała też inna władza - Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Samo pojęcie „rada" powstało jeszcze w 1905 roku. „Rada" w swoim dawnym znaczeniu - to wspólne rozmyślanie, zgromadzenie równych. To słowo miało swoje korzenie w świadomości chłopskiej - w rosyjskiej tradycji współwładania. W czasie kiedy Duma próbowała nie dopuścić do chaosu, obie rewolucyjne partie, eserzy i mieńszewicy, szybko przeprowadzili w koszarach i w fabrykach „latające wybory", na których trzeba było jedynie podnieść rękę. I już 27 lutego ogłosili o powstaniu Rady Piotrogrodzkiej. Do Rady weszli delegaci robotników i, co najważniejsze, także i żołnierzy. Na czele Rady stanęli oczywiście ci, którzy umiejętnie dyrygowali wyborami, czyli rewolucyjna inteligencja, a więc eserzy i mieńszewicy. Teraz w Pałacu Taurydzkim, gdzie obradowała Duma, pojawiła się jeszcze jedna władza. Rada. Władza, której oparciem był tłum. Przy pomocy delegatów żołnierskich Rada kontroluje garnizon. Wydaje słynny „rozkaz numer jeden" - teraz w jednostkach rządzą komitety żołnierskie, szeregowcy kontrolują oficerów. To koniec dyscypliny. Już zaczęło się polowanie na oficerów. Tak, Rada jest siłą. Dzieli władzę ze słabym Rządem Tymczasowym. Przewodniczącego Rady, esera Aleksandra Kiereńskiego, wprowadzono już do rządu. Rada ustanowiła nowy obyczaj: pułki przychodzą teraz pod Pałac Taurydzki, w którym obraduje Duma. Formalnie chodzi o poparcie Dumy. Ale już 3 marca przewodniczącego parlamentu, Michaiła Rodzianko, omal nie rozstrzelali zgromadzeni pod pałacem
marynarze. Koba mógł teraz codziennie oglądać takie oto sceny: Przed pałacem gęsto od ludzi - szare płaszcze żołnierzy i ciemne ubrania robotników. Ciężarówki najeżone bagnetami i czerwonymi sztandarami, naładowane żołnierzami i robotnikami, wciskają się w tłum. Nieustanne okrzyki, płomienne przemówienia. Z bramy pałacu wypływa rzeka ludzi. Żeby trafić gdziekolwiek, trzeba włączyć się w ludzki potok. Rośnie potęga Rady. Koba wie, że na rozkaz Rady żołnierze przeprowadzają rewizje w mieszkaniach byłych carskich dygnitarzy. Na razie jeszcze trochę nieśmiało. A po rewizji skrępowani proszą jaśnie pana o napiwek za przeszukanie - cała Rosja! Ale już trwają aresztowania. Przywożą do Rady zatrzymanych „sługusów starego reżimu". Przywlekli starca - carskiego ministra Szczegłowitowa. Uratował go przed samosądem żołnierzy sam Kiereński. Już zrywali starcowi dystynkcje, kiedy przed tłumem wyrósł Kiereński i krzyknął: „Tylko po moim trupie!" Tuż przed przyjazdem Koby Rada zmusiła Rząd Tymczasowy do aresztowania cara pomimo jego abdykacji i do zamknięcia carskich ministrów w celach Twierdzy Pietropawłowskiej. Na razie jeszcze Rada nie może usunąć rządu, ponieważ w oczach Rosji Duma i Rząd Tymczasowy są inicjatorami rewolucji. Ale otwarcie kontroluje rząd. Pojawia się złowieszcze sformułowanie: „O tyle, o ile". Rząd może rządzić o tyle, o ile popiera go Rada. Rada jest potęgą i pechowy dotąd Koba stał się częścią tej potęgi. Na czele Rady stali starzy znajomi Koby jeszcze z Kaukazu, gruzińscy rewolucjoniści. Przewodniczący - gruziński mieńszewik, Nikołaj Czcheidze. I niezmiernie wpływowy drugi mieńszewik - Irakli Cereteli. Odwieczne bractwo małych narodów. Dlatego chcieli, rzecz jasna, żeby bolszewicy wydelegowali do Rady ich znajomego, także Gruzina, Kobę. Tak więc wczorajszy zapomniany zesłaniec z Kraju Turuchańskiego jest obecnie członkiem Komitetu Wykonawczego Rady - prawdziwego władcy Piotrogrodu. Po raz pierwszy Koba zbratał się z władzą. Koba umie służyć potędze. Tak więc nie przypadkiem zapomniał nagle o leninowskich poglądach, nie przypadkiem powtarza poglądy mieńszewików. Popiera także jeszcze jednego członka Komitetu Wykonawczego, inteligenta Kamieniewa. Kamieniew upił się atmosferą rewolucyjnego Piotrogrodu, głoszącego „zjednoczenie sił demokratycznych''. Im dalej, tym gorzej. W jednym ze swoich artykułów Koba sławi koncepcję zachowania rosyjskiego zunifikowanego państwa. „Jakby zapomniał o swoich poprzednich tezach w kwestii narodowościowej, które pisał według wskazań Lenina" - szydzi Trocki. I znowu Trocki ma rację i znowu nie rozumie dlaczego. Idee mocarstwowości, zachowania imperium nie mogły się nie podobać ludziom z Rządu Tymczasowego. Musieli więc zwrócić uwagę na Kobę, wpływowego radykała, który reprezentuje takie wygodne po-
glądy... Nowy Koba rozpoczął grę jednocześnie na wielu frontach, rozgrywając swoją pierwszą, wspaniałą partię szachów. „Koba Stalin" - tak podpisuje teraz swoje artykuły. Nowy Koba. Tamten pozostał w Kraju Turuchańskim - wiemy, żałosny głupiec, którego bez skrupułów wykorzystano, żeby potem o nim zapomnieć. Nie, już więcej nie będzie dla nikogo wyciągać z ognia kasztanów. Teraz służy sobie. Sobie i rewolucji - o tyle, o ile rewolucja potrafi służyć jemu. W ciągu zaledwie dwóch tygodni pobytu w Piotrogrodzie, Koba zagarnął gazetę i stał się jedną z głównych postaci wśród piotrogrodzkich bolszewików - wszedł do kierownictwa Rady. Ale w Radzie Koba zachowuje się dziwnie dyskretnie. „W czasie swojej skromnej działalności w Radzie zrobił na mnie - i nie tylko na mnie - wrażenie szarej plamy, majaczącej niedostrzegalnie gdzieś w tle. Niczego więcej właściwie nie da się o nim powiedzieć" - pisał o Kobie mieńszewik Suchanow. Który też nic nie zrozumiał. Nie, Koba Stalin to w żadnym wypadku nie była szara plama. Nowa figura na szachownicy W połowie marca do redakcji „Prawdy" przyszła niemłoda już, ale wciąż bardzo jeszcze urodziwa dama. Była to słynna bolszewiczka, córka carskiego generała, Aleksandra Kołłontaj. Przyniosła dwa listy od Lenina. W tych „Listach z daleka" Lenin po prostu szalał. Piętnował mieńszewickich przywódców Rady Piotrogrodzkiej i Rząd Tymczasowy. Żądał, aby nie okazywać „żadnego poparcia burżuazyjnemu Rządowi Tymczasowemu". Postawił nowy cel - rewolucję socjalistyczną. Kamieniew uznał to za bredzenie emigranta, przez wiele lat oderwanego od Rosji. Na przekór Marksowi Lenin nie chciał czekać, aż dokonają się demokratyczne przemiany w zacofanej Rosji, ale żądał, aby natychmiast poprowadzić chłopski, azjatycki kraj, bez silnego proletariatu ku rewolucji proletariackiej. Kiedyś, w dniach pierwszej rosyjskiej rewolucji, podobne koncepcje głosił Trocki. Wtedy Lenin szydził z Trockiego. A teraz... Ale listów wodza nie można nie opublikować. I widocznie Kamieniew wymyślił, żeby opublikować pierwszy list, wykreślając najobraźliwsze epitety dotyczące mieńszewików, a o drugim liście jakby zapomnieć. Koba zgodził się. Przewidywał, że w przyszłości odpowiedzialność za linię „Prawdy" spadnie głównie na Kamieniewa. To Kamieniew był czołowym dziennikarzem partii, a Koba zaledwie praktykantem. Koba coraz bardziej zastanawiał się nad przyszłością. Już wiedział, co myśleć o tych miłujących wolność gadułach z Rady, wiecznie skłóconych ze sobą demokratach, przerażonych narastającą falą bezrozumnego rosyjskiego buntu.
Czcheidze, Cereteli i ci Żydzi idealiści - Dań, Nachamkis... Przecież nie dadzą sobie rady z tym żywiołem. Tak, bolszewicy wprawdzie dopiero wyszli z podziemia, ale Koba znał potęgę tej bezlitosnej, zakonspirowanej organizacji. Przywykła do żelaznej dyscypliny, do bezwzględnego podporządkowywania się wodzowi, bez wodza jest niczym. Ale z wodzem... Jej wódz powinien niedługo przyjechać. Koba nie wątpił, że Niemcy przepuszczą przez swój kraj Lenina i jego towarzyszy. Ponieważ zdążył już dowiedzieć się o związkach, które niespodziewanie połączyły bolszewików z Niemcami. Wiedział, że Lenin wróci do Rosji z dużymi pieniędzmi. Te pieniądze bolszewicy otrzymali po wybuchu wojny. Było to zupełnie zrozumiałe, ponieważ Lenin agitował za klęską carskiej Rosji, za przekształceniem wojny z Niemcami w wojnę bratobójczą w samej Rosji, kiedy to chłopi i robotnicy w żołnierskich mundurach obrócą karabiny przeciwko własnej burżuazji. Rozmiary niemieckiej pomocy nietrudno było oszacować, sądząc po znacznych subsydiach, jakie otrzymywała „Prawda". A także ogromnych dotacjach dla Organizacji Wojskowej utworzonej wewnątrz partii. To za te pieniądze partia gorączkowo organizowała na terytorium Rosji Czerwoną Gwardię. Niemieckie złoto Koba nie zamieszkał u gościnnych Allilujewów, chociaż powiedzieli mu, że w ich domu „zawsze czeka pokój dla Koby". Wprowadził się do wielkiego mieszkania, gdzie kwaterowali młodzi przywódcy piotrogrodzkich bolszewików. Mołotow: Mieszkaliśmy wtedy ze Stalinem w jednym mieszkaniu. Stalin był kawalerem i ja byłem kawalerem. W tym samym pokoju co ja mieszkał Załucki. Oprócz nas mieszkał tam jeszcze Smiłga z żoną. Stalin dołączył do nas, powstało coś w rodzaju komuny. W tym mieszkaniu Koba mógł sporo usłyszeć o niemieckim złocie. Chociażby z opowiadań częstego gościa, kolegi z kierownictwa piotrogrodzkich bolszewików, Szlapnikowa. Za niemieckie pieniądze Szlapnikow jeździł w czasie wojny do wszystkich europejskich stolic - drukował i przesyłał do Rosji stosy antywojennych pism. Niemieckie złoto. Jedna ze wstydliwych tajemnic bolszewików. Ile jeszcze napiszą, by udowodnić, że to oszczerstwo? Ale po klęsce hitlerowskich Niemiec opublikowano dokumenty z tajnych niemieckich archiwów. I okazało się, że już po Rewolucji Październikowej bolszewicy nadal brali niemieckie pieniądze. „W naszym najlepiej rozumianym interesie jest, by bolszewicy pozostali u władzy. (...) Jeśli trzeba więcej pieniędzy, niech pan zadepeszuje" - pi-
sał minister spraw zagranicznych Richard von Kuhimann do ambasadora Wilhelma von Mirbacha. Czy więc, bolszewicy brali pieniądze od Niemców? Z pewnością brali. Czy byli niemieckimi agentami? Z pewnością nie byli. Po prostu dobrze pamiętali przykazania Katechizmu - „wykorzystać choćby szatana, jeśli przyniesie to korzyść rewolucji". Tak więc Lenin nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, czy brać te pieniędze, czy nie brać. I Koba zrozumiał któryś już raz, że dla sprawy dozwolone jest wszystko. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". W przededniu rzezi Rosyjski bunt - jeśli tylko się zacznie, nie sposób go zdławić. W pierwszych dniach rewolucji, kiedy inteligencja radośnie witała „poranek wolnej Rosji", słynny malarz, Konstantin Somow, zapisał w dzienniku: Na razie nastrój tłumu jest jeszcze dobroduszny, ale myślę, że dojdzie do wielkiej rzezi. Rozhulana Ruś - nie ma nic groźniejszego. I oto miał przyjechać ten, kto pragnie rozdmuchać tlący się pożar. Koba właściwie ocenił znaczenie przyjazdu zaopatrzonego w niemieckie złoto jakobińskiego wodza, na którego w Rosji czeka zahartowana w podziemiu organizacja. Przy powszechnym chaosie w armii odmawiającej walki, Koba już teraz wie, przed kim przyszłość. To dlatego jest taki ostrożny na posiedzeniach Rady - od drugiej połowy marca czeka już na nowego gospodarza. Za grzechy „Prawdy" odpowie Kamieniew, ale za własne poglądy w Radzie Koba sam poniesie odpowiedzialność. Stosuje swoją ulubioną taktykę - uparcie milczy. Niby jest obecny w Radzie, a jednak nie jest. Szara plama. Koba wie, że minął czas przemówień, nadchodzi czas działania. Jego czas. Wszystko stało się tak jak przewidywał. 3 kwietnia rosyjską granicę przejechał pociąg, którym Lenin wracał do Rosji, a wraz z nim około trzydziestu rosyjskich emigrantów-rewolucjonistów. Pociąg bez najmniejszych kłopotów przejechał przez walczące z Rosją Niemcy. Jak napisał później generał Hoffmann, Niemcom „przyszło do głowy, że można wykorzystać tych Rosjan, aby szybciej osłabić ducha armii rosyjskiej". „Ta podróż była usprawiedliwiona z wojskowego punktu widzenia" - odnotował generał Ludendorff w swoich wspomnieniach. Co potem napiszą niemieccy generałowie, nietrudno było przewidzieć. Krupska opowiadała, jak bardzo obawiał się Lenin „wycia szowinistów", przypuszczał nawet, że może dojść do procesu i „trafi do Pietropawłowki". Niepokoiły ich też sprawy przyziemne - przyjadą w Wielkanoc, trudno będzie znaleźć dorożkarza. Tymczasem... Już na granicy fińskiej Lenina powitała delegacja bolszewików. Koby nie było wśród nich. Wolał, żeby wściekłość Lenina spadła na
Kamieniewa. Co zresztą się stało. „Ledwie delegacja powitalna weszła i wszyscy usiedli na kanapie, Lenin rzucił się na Kamieniewa: »Co wy tam wypisujecie w „Prawdzie"? Widzieliśmy kilka numerów i nieźle was rugaliśmy...«" - tak opisał tę scenę jeden z uczestników delegacji, Fiodor Raskolnikow, przedstawiciel marynarzy z Kronsztadu. W swoim czasie Koba poprawi historię. Na setkach płócien będzie namalowane spotkanie wielkich wodzów - Lenina i Stalina. A wtedy była noc. I ogromny tłum na Dworcu Fińskim. I zamiast celi w Twierdzy Pietropawłowskiej witała Lenina delegacja potężnej Rady na czele z przewodniczącym Czcheidze, którego Lenin tak piętnował w swoich listach. Warta honorowa i samochód opancerzony oczekiwały na niskiego, łysego człowieczka, który do tej pory przemawiał najwyżej do grupki emigrantów. A teraz oto zobaczył upragnione tłumy. I z pancerki wezwał do urzeczywistnienia obłąkanego marzenia utopistów - walki o zwycięstwo rewolucji socjalistycznej. Zaledwie rok temu były to majaczenia i fantazje. A teraz, proszę - tłumy, reflektory, samochód pancerny. Trafne posunięcia Kto zorganizował przyjście na dworzec prawdziwego gospodarza Piotrogrodu, przewodniczącego Rady, który swoją obecnością zalegalizował skandaliczny przyjazd Lenina i jego towarzyszy? Kto przekonywał Czcheidze, że plotki o niemieckich pieniądzach są na rękę siłom prawicy i że przyjście Czcheidze położy koniec reakcyjnym pogłoskom? Lenin nie mógł nie docenić przysługi Koby i Kamieniewa - dwóch starych członków partii bolszewików. 3 kwietnia w nocy Lenin ogłosił swoje tezy kwietniowe. To wystąpienie można przyrównać do eksplozji: nie ma mowy o popieraniu burżuazyjnego Rządu Tymczasowego, żadnego tam „o tyle, o ile". Cała władza ma przejść w ręce rad. Ale najbardziej powinna wstrząsnąć Kobą beztroska, z jaką Lenin odrzucił najbardziej znane dogmaty marksizmu. Marks pisał, że nieuniknione jest dojście do władzy burżuazji w rezultacie demokratycznej rewolucji. Tymczasem Lenin oznajmia, że władza burżuazji w Rosji to rezultat błędów proletariatu. I ogłasza przejście do rewolucji socjalistycznej. Zdumione audytorium słuchało, jak człowiek, który traktował marksizm jak Ewangelię, najspokojniej odrzuca jedno z głównych jego założeń. Koba raz jeszcze zrozumiał, że wodzowi wolno wszystko. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Natychmiast zmienił swoje poglądy o 180 stopni. Teraz Koba Stalin drukuje w „Prawdzie" jeden za drugim artykuły, w których niewolniczo interpretuje myśli Lenina. Wrócił gospodarz. 29 kwietnia rozpoczęła obrady konferencja bolszewików. W wielkiej sali, którą tak lubiła primabalerina Krzesińska, Lenin
wygłosił referat, w którym powtórzył swoje tezy kwietniowe. Kamieniew postanowił bronić swoich poglądów. I wystąpił przeciwko Leninowi. Wtedy Lenin wypuścił Kobę. Koba przemawiał w nowym stylu, przeinaczał i fałszował tezy Kamieniewa. Po prostu bezlitośnie niszczył byłego przyjaciela. To nowy Koba, który już nie ma przyjaciół. Odniósł sukces. Konferencja rzuciła się na Kamieniewa i przypomniała mu jego wszystkie grzechy. Potem odbyły się wybory do KC. I Lenin osobiście rekomendował Kobę. „Towarzysza Kobę znamy od bardzo wielu lat. Dobry pracownik, sprawdzał się w różnych odpowiedzialnych funkcjach". Sala zrozumiała swojego wodza - nie należy pytać o poprzednie artykuły Koby. I „dobry pracownik" dostał 97 głosów, wyprzedził go tylko Lenin i Zinowiew. To było zwycięstwo. Koba ostatecznie zajął miejsce w pierwszym rzędzie. To, czego nie mógł zdobyć wiernością, natychmiast osiągnął podłością. Zresztą Lenin musiał poprzeć także i Kamieniewa. Lew Borysowicz za dużo wiedział. A i niemało zrobił dla Lenina. I nieprzejednany Lenin, ku zdumieniu zebranych, bez żadnych wyjaśnień, zamknął sprawę zachowania się Kamieniewa na procesie deputowanych. Powiedział tylko „sprawa skończona" i rekomendował Kamieniewa do KC, a zjazd pokornie go wybrał. Wodzowi wolno wszystko. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Lenin nie zawiódł Koby. Już na konferencji zaczęła się praca, której celem było zdobycie władzy. Postanowiono cały kraj pokryć siecią bolszewickich komórek i oddziałów Czerwonej Gwardii. Do tego Lenin przeznaczył genialnego organizatora - sąsiada Koby z turuchańskiego zesłania - Jakowa Swierdłowa. Wkrótce funcjonariusze partyjni wyjechali na prowincję - przygotowywać nową rewolucję. Mieli niemieckie pieniądze. Niedługo pożar ogarnie Rosję. Po konferencji, spośród członków KC wybrano mniejsze ciało zwane Biurem KC. Później otrzyma nazwę „Biura Politycznego" i przez dziesięciolecia będzie oficjalnie rządziło jedną szóstą naszej planety. A wtedy, do pierwszego Biura weszło czterech ludzi - Lenin, jego wiemy pomocnik Zinowiew, Kamieniew i Koba Stalin. Już w maju 1917 roku Koba był jednym z czterech przywódców partii. Mieli przed sobą cel - nową rewolucję. Drogę do niej jakobin Lenin nazywał „pokojową", ale wiedział, że poleje się krew. Był mu więc potrzebny ten podstępny terrorysta, który sprawdził się w najbardziej podejrzanych przedsięwzięciach partii. Wiedział przy tym, że Koba zawsze będzie wypowiadał myśli jego, Lenina. Błyskawiczna kapitulacja Koby po raz kolejny go o tym upewniła. Ale wkrótce Koba musiał się nieco odsunąć, podobnie jak i inni członkowie Biura. W maju do Rosji wrócił Trocki. Drugi hetman Był mieńszewikiem, często wymyślał bolszewikom, potem od-
szedł także od mieńszewików. Ten „wolny artysta rewolucji", wspaniały publicysta i wielki mówca, przez cały ten czas zawzięcie walczył z Leninem. Mówił o nim „dyktator", „przyszły Robespierre". „Judasz" - odpłacił mu się Lenin. Były to najłagodniejsze wyzwiska, jakie wymieniali między sobą. I oto po rewolucji lutowej ich poglądy zdumiewająco się zbliżyły. Teraz Lenin chciał urzeczywistnić dawne marzenie Trockiego - permanentną rewolucję. Oba hasła: „Cała władza w ręce rad" i „Precz z Rządem Tymczasowym", zgodnie teraz głosili obaj do niedawna nieprzejednani przeciwnicy. Podobnie jak i trzecie, najstraszniejsze - obaj pragnęli klęski Rosji, aby wojnę z Niemcami przekształcić w wojnę domową. Idąc przez tyle lat w przeciwnych kierunkach, oto wreszcie się spotkali. Pierwsze przemówienie Trockiego na dworcu zelektryzowało tłum. Wielki aktor rewolucyjnego dramatu ponownie wyszedł na scenę. Jakże potrzebny był Leninowi taki sprzymierzeniec! Ale wiedział, że rozpieszczony sławą Trocki nigdy pierwszy nie wyciągnie ręki na zgodę. Więc Lenin zrobił to sam - on, tylokrotnie znieważany. Już w kilka dni po przyjeździe Trockiego odbyła się Lenina droga do Canossy. Zmusił Zinowiewa i Kamieniewa, aby uczestniczyli w rozmowach. A właściwie w namowach. Byli wrogowie Trockiego namawiali go, aby razem ze swoimi zwolennikami wstąpił do partii bolszewików. Trocki upierał się, żeby z nazwy partii usunąć słowo „bolszewicy". Lenin nie zgadzał się, ale nie przestawał Trockiego namawiać. Kamieniew i Zinowiew niespokojnie patrzyli na poniżenie Lenina. Widzieli, że Trocki już zachowuje się jak wódz partii, chociaż jeszcze nawet do niej nie wstąpił. Trocki zaczyna współpracować z Leninem. Ale Koba jest spokojny. Później Trocki będzie przekonany, że nienawiść i zawiść Koby towarzyszyły mu zawsze. Myślę, że się mylił. Wszystko było zgodne z taktyką Koby w jego szachowej rozgrywce. A z tego punktu widzenia przyjazd Trockiego, jakkolwiek wydawał się dziwny, był korzystny. Koba umiał odczytywać w ludzkich duszach niskie uczucia. Szybko zrozumiał, że przyjazd Trockiego zbliży do niego Kamieniewa i Zinowiewa, tak jak wierne stare sługi zbliża do siebie pojawienie się nowego ulubieńca. Teraz będą razem. I jeszcze jedno - Koba znał Lenina. Wiedział, że Lenin nigdy nie zapomni Trockiemu jego wieloletniej wrogości, nigdy nie uzna go za „swojego". Zawsze będzie się bał wyskoków tego nieprzewidywalnego rewolucjonisty, który czuje się równy wodzowi. Wiedział, że Lenin będzie cenić nienawiść do Trockiego. Wyróżniać się szczególnym oddaniem Leninowi - to znaczy wyróżniać się szczególną nienawiścią do Trockiego. Skomplikowana kombinacja 3 czerwca rozpoczął się I Rosyjski Zjazd Rad i wydarzyło się tam coś, co weszło do wszystkich kronik rewolucji. Mieńszewik Cereteli oświadczył: „Nie ma obecnie w Rosji takiej partii politycznej, która by mówiła »Dajcie nam władzę, odejdźcie, a my zajmie-
my wasze miejsce«. Nie ma w Rosji takiej partii". I wtedy Lenin krzyknął z sali: „Jest taka partia!" Wydawało się to absurdem - na zjeździe bolszewicy mieli żałosne dziewięć procent. Ale 6 czerwca, na wspólnym posiedzeniu KC i Organizacji Wojskowej, Lenin zaproponował zorganizowanie demonstracji. Żeby pokazać siłę swojej nielicznej partii. Demonstrację nazwano „pokojową", ale... „Cała władza w ręce rad" i „Precz z ministrami-kapitalistami" - takie były wojownicze hasła pokojowej demonstracji. Na posiedzeniu mówiono wprost: Członek KC Smiłga: Jeśli dojdzie do starć, uczestnicy manifestacji powinni zająć pocztę, telegraf i arsenał. Z wystąpienia Martyna Łacisa: Przy wsparciu pułku karabinów maszynowych należy zająć dworzec, banki, arsenał, budynki poczty i telegrafu. Tak, niecierpliwy Lenin był już gotów do pierwszej próby bolszewickiego przewrotu. Czy mógł w tym celu nie wykorzystać Koby, organizatora krwawych manifestacji w Gruzji? Rzecz jasna Koba był w samym centrum wydarzeń. To on napisał wezwanie „Do wszystkich ludzi pracy, do wszystkich robotników Piotrogrodu". Ale jego udział był maksymalnie utajniony - przecież Koba był jednym z wpływowych członków Komitetu Wykonawczego Rady Piotrogrodzkiej. W razie niepowodzenia należało zrobić wszystko, żeby pozostał w komitecie. Stąd repliki Koby w czasie posiedzenia: „Nie należy forsować, ale nie wolno przegapić", „Zorganizowanie manifestacji to nasz obowiązek (...)", ale „nie ma mowy o zajmowaniu telegrafu". Już 9 czerwca na Zjeździe Rad rozeszły się plotki o przygotowywanej demonstracji bolszewików przeciwko rządowi. Mieńszewik Gegeczkori czyta zjazdowi znalezioną na ulicy ulotkę z wezwaniem Koby. W zestawieniu z oświadczeniem Lenina przygotowywana manifestacja nabiera złowieszczego znaczenia. Na trybunie Cereteli: „To co się stało, świadczy o spisku bolszewików w celu zagarnięcia władzy". Wybuch oburzenia. Czcheidze:, Jutro może dojść do tragedii". Kamieniew, Koba i członkowie frakcji bolszewickiej demonstrują zdumienie. I razem z całym zjazdem głosują przeciwko demonstracji. Rząd Tymczasowy ostrzega, że „wszelkie próby przemocy zostaną udaremnione przy zastosowaniu wszelkich dostępnych środków". Lenin postanawia się poddać. W nocy zostaje podjęta decyzja o odwołaniu demonstracji. Ta decyzja powoduje zabawne posunięcie Koby. Pisze podanie o wystąpienie z KC - odwołanie demonstracji uważa za błąd. Świetnie wie, że nic mu nie grozi - poproszą, żeby wycofał swoją rezygnację. I tak się stało. Ale w ten sposób ujawnił partii swój udział w organizacji manifestacji, a do tego wszyscy zobaczyli, jaki jest od-
ważny. Gracz Koba. Dogłębny język Ta rozmowa odbyła się w Archiwum Partii. Mój anonimowy rozmówca powiedział: Bolszewickie dokumenty są szczególnego rodzaju. Jeśli napisane jest „pokojowa demonstracja", to najprawdopodobniej chodzi o zbrojne powstanie. Jeśli tam jest napisane „tak", to prawie zawsze oznacza „nie". Ktoś nazwał ten język „dogłębnym" - bez dna, o podwójnym, potrójnym znaczeniu. I jeszcze jedno - Stalin jest wielkim mistrzem gry. Żeby zrozumieć powody jego ruchów, trzeba spojrzeć na wynik rozgrywki. Tylko wtedy czasem można co nieco wyjaśnić. Często wspominam te słowa. Tak, Koba chciał zbrojnej demonstracji. Ale dopiero znacznie później zrozumiemy dlaczego. Tak więc Zjazd Rad jest oburzony przygotowaniami do manifestacji. Nadciąga burza, wydaje się, że rozszarpią bolszewików. Padają propozycje nadzwyczaj kategorycznych uchwał i... wszystko przecieka między palcami. Zamiast tego zjazd postanawia... przeprowadzić demonstrację. Oczywiście pokojową. Pod hasłem „Zaufanie dla Zjazdu i Rządu". Jakie zakulisowe intrygi trzeba było przeprowadzić, jak zderzyć ze sobą delegatów, żeby zamiast potępienia bolszewików, przyjęto idiotyczną uchwałę, która faktycznie zezwalała bolszewikom na przeprowadzenie już przygotowanej manifestacji. Tak, tu działał geniusz intrygi! Kombinacja Koby rozwija się, ale trudno zrozumieć jej sens. 114 KOBA 18 czerwca przeszła potężna demonstracja pod hasłami bolszewików. Triumf! W „Prawdzie" ukazały się dwa artykuły Koby i Lenina. Dwóch organizatorów. „Jasny, słoneczny dzień - pisał Koba. - Od rana do wieczora na Pole Marsowe idzie pochód. Nieskończony las sztandarów. Co chwila słychać »Cała władza w ręce rad. Precz z ministrami-kapitalistami!«". Już dwie godziny po demonstracji Lenin na naradzie KC postanawia, że czas przejść do zademonstrowania siły mas proletariackich. Słabnący Rząd Tymczasowy przeżywa kolejny kryzys. Skłóceni rosyjscy demokraci stworzyli wygodną sytuację. I Lenin postanowił podjąć próbę zdobycia władzy.
Nie trzeba, ale trzeba W tej lipcowej próbie widać styl przyszłych stalinowskich arcydzieł. W Pierwszym Pułku Karabinów Maszynowych było pełno bolszewickich agitatorów, którzy rozpuszczali pogłoski o planowanym wysłaniu pułku na front. Żołnierze, którzy woleli potyczki na wiecach, wpadają we wściekłość i zapowiadają zbrojne wystąpienie. Bolszewicy oczywiście namawiają ich do zaniechania demonstracji. Jak to robili, opowiedział w swoich wspomnieniach jeden z przywódców Organizacji Wojskowej, Władimir Newski: Namawiałem ich tak, że tylko idiota mógł wywnioskować z mojego przemówienia, że nie trzeba iść na demonstrację. Żołnierze oczywiście nie chcieli być idiotami. Pułk opanował „dogłębny język" swoich agitatorów - proszą, żeby nie iść na demonstrację, to znaczy, że proszą, aby iść. 2 lipca na wiecu pułk wezwał do powstania. Wysłał delegatów do jednostek wojskowych, do fabryk i do Kronsztadu. Uzbrojeni żołnierze wychodzą na ulice. Ogłoszono komunikat o chorobie Lenina - i Lenin znika. W twierdzy kronsztadzkiej trwa nieustanny wiec. Samowola zrewoltowanych marynarzy dała się poznać już na początku rewolucji. PARTIE WIELKIEGO SZACHISTY 115 W pierwszych „spokojnych" dniach na okrętach Floty Bałtyckiej marynarze rozstrzelali 120 oficerów. Zerwali dystynkcje admirałowi Robertowi Wirenowi, bijąc zawlekli na plac Jakomy i zabili. Tego samego dnia rozstrzelali admirała Butakowa i jeszcze 26 dowódców. W twierdzy zapanowało pirackie rozpasanie. I akurat wtedy powstał tam bolszewicki komitet - to on właśnie dyrygował marynarską samowolą. Kronsztad stał się twierdzą Lenina. Kiedy więc zjawili się tam delegaci pułku, odegrana została taka sama komedia: bolszewicy namawiali marynarzy, aby nie odpowiadali na wezwanie przedstawicieli pułku, ale w taki sposób, żeby marynarze odpowiedzieli. Bolszewik Fiodor Raskolnikow, jeden z przywódców czerwonego Kronsztadu, pisał: Panował u nas bardzo dobry zwyczaj, zgodnie z którym codziennie dzwoniłem do Pitra, wołałem do telefonu Lenina, Zinowiewa albo Kamieniewa (...) otrzymywałem instrukcje. Ale Kronsztad otrzymywał instrukcje jeszcze od kogoś. Poeta, Demian Biedny, opisywał jak siedział kiedyś w redakcji „Prawdy" i na stole Koby zadzwonił telefon. Z twierdzy pytano, czy marynarze mają iść na demonstrację do Piotrogrodu z bronią, czy bez? Pykając fajkę, Koba odpowiedział: „No cóż, my, pismaki, naszą broń - ołówki, zawsze mamy przy sobie. A wy swoją broń?"
Wszystko jak zwykle - jest w samym centrum i jakby z niczym nie ma nic wspólnego. Tego samego dnia, jak opowiada Cereteli w swojej książce Wspomnienia o rewolucji lutowej, na posiedzenie Rady przyszedł Koba i zakomunikował zebranym, że uzbrojeni żołnierze i robotnicy rwą się na ulice i bolszewicy rozesłali już swoich agitatorów, żeby ich powstrzymać. Poprosił, żeby jego oświadczenie zaprotokołowano - i wyszedł. Wtedy Czcheidze powiedział do Ceretelego z uśmieszkiem: „Ci, co chcą pokoju, nie mają powodu, aby zapisywać do protokołu oświadczenia o swoich pokojowych zamiarach". Oczywiście Koba ani przez chwilę nie przypuszczał, że mu uwierzą. Po prostu rozgrywając swoją partię szachów, wybrał dla siebie wygodną rolę - miłującego pokój pośrednika między Radą a bolszewikami. Niewykluczone, że poprosił Lenina o przydzielenie mu tej roli. Gruzinowi będzie łatwiej dogadać się z Gruzinami, jeśli demonstracja się nie uda. 4 lipca uzbrojeni marynarze wsiedli na okręty i popłynęli zdobywać Piotrogród. Ze „swoją bronią" wysiedli na Wyspie Wasilewskiej. Nie kończąca się procesja uzbrojonych marynarzy kieruje się do willi Krzesińskiej. Miłującego pokój Koby naturalnie w bolszewickim sztabie nie ma. Na balkon wychodzą z przemówieniem Łunaczarski i Swierdłow - bolszewicy drugiej kategorii. Ale marynarze domagają się wystąpienia Lenina. Oświadczono im, że Lenin jest chory. Zaczynają rozrabiać. Wiedząc, że Lenin jest w budynku, zdumiony Raskolnikow odnajduje ukrywającego się Lenina i „chory" zmuszony jest wygłosić bardzo ostrożne przemówienie. Potem demonstracja rusza pod Pałac Taurydzki - żądać od Rady, aby przejęła władzę. Tu marynarze aresztują przewodniczącego partii eserów, Wiktora Czemowa, który do nich wyszedł. Już zamierzali wieźć go samochodem na miejsce rozstrzelania, kiedy Trocki, który zrozumiał, że odpowiedzialność za śmierć Czemowa spadnie na bolszewików, wskakuje na maskę samochodu, skąd wygłasza przemówienie na cześć marynarzy - „sławy i chwały rosyjskiej rewolucji". Kończy swój panegiryk zaskakującym zdaniem: „Jesteście wolni, obywatelu Czemow". Przez cały dzień trwają nie skoordynowane manifestacje. Tłumy robotników i uzbrojonych marynarzy idą ulicami. Lenin przeniósł się już do Pałacu Taurydzkiego. I wtedy wchodzą do miasta oddziały wierne rządowi. To zdecydowało o losach przewrotu. W willi Krzesińskiej Fiodor Raskolnikow zaczął przygotowywać obronę. Wygrana końcówka Próba zamachu skończyła się klęską. Lenin przegrał. Pytanie: co na to Koba? Tak, w razie zwycięstwa zdobywał władzę razem z partią. Ale w razie klęski również zdobywał władzę. Tyle, że wewnątrz partii. Tak wygląda jego karkołomna kombinacja. W tym samym czasie rząd prowadził tajne dochodzenie. Chorąży
Jermolenko, który przeszedł linię frontu, zeznał, że zwerbowali go Niemcy po to, aby agitował za pokojem z Niemcami i że podobną agitację prowadzi Lenin, któremu Niemcy zlecili, aby za wszelką cenę starał się poderwać zaufanie do Rządu Tymczasowego. Tę działalność fmansował niemiecki sztab generalny. Jermolenko ujawnił również kanały, którymi szły pieniądze dla Lenina. Do sprawy włączyła się kwatera główna, kierownictwo wojskowego kontrwywiadu. Od tego momentu Lenina zaczęto śledzić. Przejęto depesze zawiadamiające, że bolszewicy otrzymali z zagranicy znaczne sumy. Sprawę udziału Lenina w aferze, którą zakwalifikowano jako szpiegostwo, kontrolował osobiście Aleksander Kiereński. O sprawie wiedział tylko bardzo wąski krąg ludzi. Ale eser Kiereński dobrze rozumiał, że dowody winy bolszewików mogą zostać wykorzystane przez wojsko, monarchistów i reakcjonistów przeciwko lewicy. Czy mógł nie poinformować o śledztwie kierownictwa swojej partii, swoich partyjnych kolegów i mieńszewików - sojuszników w Radzie Piotrogrodzkiej? W krótkim czasie pogłoski o tajnym śledztwie zaczęły krążyć po mieście. Oczywiście wiedział o nich także członek Komitetu Wykonawczego Rady, Koba. Koba wykombinował sobie, że każda nowa demonstracja bolszewików skłoni rząd do wykorzystania rezultatów śledztwa i postawione zarzuty praktycznie wyłączą z legalnej działalności bolszewickie kierownictwo oraz Trockiego. Wszyscy oni są tak, czy inaczej związani z niemieckimi pieniędzmi. Z przywódców bolszewickich tylko jeden, czyli on, Koba, jest czysty. Do tego nie zasypał się w czasie próby przewrotu. On jeden zostanie na wolności. I znowu wszystko potoczyło się właśnie tak. Pod wieczór, 4 lipca, minister sprawiedliwości Pawieł Pieriewierziew poinformował prasę o tym, co zawierają materiały jeszcze nie zakończonego śledztwa - o kontaktach Lenina i bolszewików z Niemcami. Bolszewicy w nocy pospiesznie zawiadamiają o zakończeniu demonstracji, ale jest już za późno. Śledztwo w sprawie szpiegów jest rozpoczęte - dżin wypuszczony z butelki. Oczywiście Lenin także wiedział o tej bombie z opóźnionym zapłonem. Czy nie dlatego tak się spieszył i zaryzykował przewrót w lipcu? Teraz zwraca się do Koby - on jeden jest czysty. I Gruzin Koba idzie do Gruzina Czcheidze. Prosi, żeby „zaprzestać szkalowania" i zabronić publikacji materiałów przed zakończeniem śledztwa. Uzyskuje od niego obietnicę. Ale doświadczony dziennikarz Koba przewidział, że nie ma sposobu na zakazanie publikowania takiej sensacji. Znalazła się nieposłuszna gazeta. Bojowe „Żywe Słowo" opublikowało listy dwóch rewolucjonistów - więzionego przez długie lata w Twierdzy Pietropawłowskiej, Nikołaja Pankratowa, i byłego współtowarzysza Lenina, Grigorija Aleksińskiego. Obydwaj oskarżyli Lenina o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Tak zaczęła się końcówka.
Koba bohater Wojska, które przyszły z frontu, otoczyły willę Krzesińskiej. Rząd nakazał utworzenie grupy operacyjnej, która przeprowadzi szturm. Marynarze pod dowództwem Raskolnikowa przygotowują się do obrony. To gest rozpaczy. Nie ogoleni, ponurzy żołnierze frontowi nienawidzą dekujących się na tyłach marynarzy. Chcą się z nimi rozprawić. I znowu Koba okazał się zbawcą! Rozpoczyna rokowania z Komitetem Wykonawczym Rady. I obeszło się bez rozlewu krwi - willę wzięto bez walki. Teraz Koba zmierza do Twierdzy Pietropawłowskiej. Marynarze z Kronsztadu zajęli cytadelę i postanowili się bronić. Żołnierze, którzy twierdzę otoczyli, przygotowują się do strzelania do niemieckich szpiegów. Ale Koba żartami, w niespiesznej rozmowie, przekonał marynarzy, żeby zgodzili się złożyć broń i spokojnie wrócili do Kronsztadu. Dwukrotnie udało mu się nie dopuścić do przelewu krwi. 6 lipca Rząd Tymczasowy wydał nakaz aresztowania bolszewickich przywódców. Na liście znaleźli się: Lenin, Trocki, Zinowiew, Kamieniew i Łunaczarski. Łunaczarskiego i Trockiego wyciągnięto z łóżek. Ale Lenin i jego wiemy pomocnik, Zinowiew, zdołali się ukryć. Pomógł im w tym Koba. Lenin początkowo ukrywał się w mieszkaniu bolszewika Kąjurowa. „Syn Kąjurowa był anarchistą. Młodzież produkowała bomby, co było nie najlepszym pomysłem w zakonspirowanym mieszkaniu" - pisała Krupska. Koba znajduje dla Lenina lepsze miejsce. Przeprowadza go do swoich przyjaciół Allilujewów. Sergo Ordźonikidze wspominał: „Wielu wybitnych bolszewików uważało, że przywódcy partii postawiono ciężki zarzut, powinien więc stanąć przed sądem, żeby oczyścić siebie i partię". Lenin powiedział Krupskiej: „My z Grigorijem (Zinowiewem) postanowiliśmy iść na proces. (...) Pożegnajmy się. (...) Może się już więcej nie zobaczymy". Strasznie nie ma ochoty iść do więzienia. I tym razem pomógł mu Koba. Wymyśla kolejną komedię z epilogiem z góry wiadomym. Posyła Ordżonikidzego do Rady, żeby dowiedział się, w jakich warunkach Lenina będą trzymać w więzieniu. Te warunki natychmiast uznaje za nie do przyjęcia. Mówi to, co tak bardzo chce usłyszeć Iljicz: „Junkrzy nie doprowadzą Lenina do więzienia - zabiją go po drodze". Co oznacza, że Lenin w żadnym wypadku nie może się zgodzić na więzienie! KC partii podejmuje uchwałę: Ze względu na zagrożenie życia Lenin ma zakaz stawienia się przed sądem. Lenin nie chce zostać w Piotrogrodzie. Jest śmiertelnie przerażony możliwością procesu. I znowu pomaga mu oddany Koba. Organizuje nową kryjówkę dla Lenina i Zinowiewa - w domu
robotnika Nikołaja Jemielianowa, nie opodal Siestroriecka. Na dworzec odprowadza Lenina wiemy Koba. Koba zbawca. Jemielianow ukrył uciekinierów na łąkach, na brzegu jeziora, w szałasie. Zinowiew i Lenin zostaną tam do jesieni. Teraz na czele partii stanął Koba Stalin. Zakończyła się bardzo długa partia szachów. Władzo nad partią Premier Rządu Tymczasowego, Aleksander Kiereński, boi się procesu o szpiegostwo, boi się wzmocnienia „prawicy". Wystarczy mu zniknięcie Lenina i uwięzienie Trockiego. Kiereński nie wierzy w ich powrót do polityki po takim skandalu. Sprawa o szpiegostwo powoli ucicha. Co więcej, nie rozbrojono Czerwonej Gwardii, wychodzą bolszewickie gazety i bolszewicy spokojnie organizują swój kolejny zjazd. Jest półlegalny - rząd Kiereńskiego demostracyjnie nie zauważa zgromadzenia 300 bolszewickich delegatów. VI Zjazd Partii prowadzi, po raz pierwszy przymierzając się do roli wodza, Koba Stalin. Lenin z szałasu nadal kieruje partią. Za pośrednictwem Koby. Posyła tekst referatu na zjazd. Ale przeczyta go Koba. Koba wygłasza dwa główne referaty - o sytuacji politycznej i sprawozdawczy. A także słowo końcowe. W przyszłości Stalin zrobi z tego szałasu jedną ze świątyń nowej religii - komunizmu. Co prawda drugi mieszkaniec szałasu zginie z jego ręki i zniknie bez śladu. Na tysiącach obrazów sowieckich malarzy samotny Iljicz będzie tam tworzyć swoje nieśmiertelne prace albo... albo spotykać się ze swoim przyjacielem Kobą. Zniknie nie tylko Zinowiew. Gdyby wówczas, w roku 1917, biedny Jemielianow wiedział, co przyniesie mu przeklęty szałas! Obaj synowie Jemielianowa zginą w stalinowskich łagrach. Sam Jemielianow zostanie wyrzucony z partii i zesłany. Wprawdzie w 1947 roku, Stalin postanowi obudować szałas marmurem. Na polecenie Stalina wróci tam żywy eksponat - Jemielianow. Na wpół ślepy starzec, któremu zabito dzieci, będzie opowiadać zwiedzającym o nieśmiertelnej przyjaźni Koby i Lenina. O ich spotkaniach w 1917 roku, kiedy „jeden z moich synów nieraz przywoził Stalina łódką do szałasu". Rzeczywiście spotkali się w szałasie kilka razy. Tam właśnie Lenin zawiadomił Kobę o nowych, dość przerażających hasłach partii. Rząd Kiereńskiego nazwano „organem kontrrewolucji", a rady „listkiem figowym" przykrywającym rząd. Lenin anulował hasło „Cała władza w ręce rad" i zapowiedział przygotowanie zbrojnego powstania. Kiedy przymierzył się do roli wodza, przymierzył też jego kostium Kiedy Lenin wyjechał, Stalin opuszcza swoje kawalerskie mieszkanie, w którym było mu tak wesoło. Przeprowadza się do Allilujewów, do pokoju, w którym niedawno ukrywał się Lenin z Zinowiewem. Jak zwykle stara się nie sprawiać kłopotu gospodarzom. „Co i gdzie jadał, oprócz porannej herbaty - nie wiem. Widziałem
jak pożerał chleb, kiełbasę i wędzoną rybę na ulicy przed sklepikiem w naszym domu. Była to jego kolacja, a może i obiad" - wspomina Fiodor Allilujew. Przeprowadzka zbiegła się z jego ogromnym sukcesem VI Zjazdem bolszewickiej partii. Koba miał w majątku tylko perkalową koszulę i przetartą, starą marynarkę. Allilujewowie uznali, że wódz nie może prowadzić obrad w takim stroju. „Kupiliśmy mu nowy garnitur. Nie lubił krawatów, więc matka wszyła mu wysoki kołnierz, jak przy mundurze, trenczu" - wspominał Fiodor. To ubranie wejdzie do historii - półwojskowy strój bolszewickiego przywódcy. Tak naprawdę, był to oczywiście wymysł samego Koby: taki uniform miał świadczyć o potajemnym marszu do wielkiego marzenia - światowej rewolucji. To w tym celu bolszewicy zamierzali zdobyć władzę w Rosji. Półwojskowy trencz będzie później nosić także Lenin. Miłość Codziennie ze zjazdu wracał do mieszkania Allilujewów. Lubi towarzystwo dwóch cnotliwych dziewcząt - córek Allilujewa. I atmosferę uwielbienia. Zapewne to była właśnie przyczyna jego przeprowadzki. Nadieżda Allilujewa jeszcze chodziła do gimnazjum. „Była podobna do Gruzinki. Miała śniadą twarz i łagodne piwne oczy. (...) Lubiła otulać się chustą - było jej w niej do twarzy" - opisywała swoją matkę Swietłana, córka Stalina. W malutkim mieszkaniu rozegrała się odwieczna historia: niemłody Otello opowiadał o swoich cierpieniach i bohaterskich wyczynach młodziutkiej Desdemonie. Jego opowieść o strasznej nocy na zesłaniu w Kraju Turuchańskim zapisał sumiennie Fiedia Allilujew. A starsza siostra Nadii, Anna Allilujewa, wspominała wzruszającą historię o tym, jak Koba w czasie samotnych wieczorów rozmawiał z psem Tiszką. Dziewczynki najwyraźniej nie były przesadnie mądre, co widać ze Wspomnień Anny Allilujewej. I niezbyt wymyślne żarty Koby cieszyły się ogromnym powodzeniem. Pewnego razu Koba przyprowadził Karno, tego samego Karno, o którym w domu opowiadano legendy. Dziewczyny zobaczyły, z jakim niewolniczym oddaniem patrzył legendarny bohater na ich lokatora. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie wrażenie zrobił Koba na młodziutkiej gimnazjalistce, której kiedyś ocalił życie. Oczywiście urok niewinnej młodości, a przede wszystkim jej zachwyt i uwielbienie, oczarowały niemłodego i bardzo samotnego Gruzina. Anna Allilujewa wszystko zapamiętała i sumiennie opisała Kobę z tamtych dni. W 1947 roku opublikowała swoje Wspomnienia. Ale ani ona, ani wydawcy nie zrozumieli, że Stalin bardzo nie lubił wspominać Koby. I biedna Anna trafiła do więziennej celi. Z celi-izolatki wyszła dopiero po śmierci Koby - obłąkana. Powrót do cienia
Rząd Tymczasowy był coraz słabszy, rosyjska demokracja umierała wśród przemówień i kłótni. Przez trzysta lat dynastii Romanowów Rosja milczała i teraz wydawało się, że trzysta lat będzie nieustannie przemawiać. Kraj oszalał, robotnicy nie pracowali, chłopi nie uprawiali ziemi, żołnierze nie walczyli. Trwał nieustanny wiec - niezliczone posiedzenia niezliczonych partii. Triumf demagogów. Armia była zmęczona - nie chciała wojny. Ofensywa Kiereńskiego w Galicji zakończyła się katastrofą. Zginęło sto tysięcy żołnierzy straszliwie wyczerpanej armii. Żołnierze chcieli wracać do domów. Ale zamiast pokoju rząd wzywał ich do natarcia. Nadal nie rozwiązano kwestii ziemi. A to wszystko, i pokój, i ziemię, obiecywał Lenin. Bolszewiccy agitatorzy rozkładali armię. Niemcy nie wyrzucili pieniędzy w błoto - „bakcyl bolszewizmu" zabijał Rząd Tymczasowy. Generał Piotr Krasnow pisał: Prawie wszędzie widzieliśmy ten sam obrazek - na szynach, w wagonach, w siodłach (...) siedzieli albo stali dragoni, a wśród nich jakiś niewyraźny osobnik w żołnierskim płaszczu. Pod jesień rząd Kiereńskiego przypominał rząd obalonego cara - nie popierał go już nikt. Pomimo afery szpiegowskiej wpływy bolszewików gwałtownie rosły. Kiereński rozumie, że jego władza słabnie. Potrzebna jest silna władza, która zapobiegnie rozpadowi państwa. Do gazet przenikają już hasła Lenina - plan zbrojnego powstania. Głównodowodzący, generał Ławr Komiłow, żąda udaremnienia bolszewickiego przewrotu. Domaga się od Kiereńskiego przekazania mu pełni władzy, żeby mógł zaprowadzić porządek na froncie i w kraju. Wysyła na Piotrogród korpus kawalerii generała Aleksandra Krymowa. Kiereński, któremu to było na rękę, w ostatniej chwili się przestraszył. Bał się, że kiedy zapanuje porządek, pozbędą się później i jego. I ogłosił, że wymarsz generała Korniłowa to bunt. Poetka Zinaida Gippius zapisała w tych dniach: Bolszewickiego buntu oczekiwano codziennie, a to oznaczało nadejście wojska z frontu. Jestem niemal pewna, że dywizje szły za wiedzą Kiereńskiego (...) na skutek jego nieformalnego zarządzenia. Po wielu dziesięcioleciach, w 1991 roku, Gorbaczow powtórzy manewr Kiereńskiego. Kiereński dymisjonuje Komiłowa i zwraca się o pomoc „do wszystkich demokratycznych sił". Również do bolszewików. Lenin momentalnie podejmuje decyzję - należy wystąpić w sojuszu z rządem przeciwko Komiłowowi. Kiereński przyjmuje ten niebezpieczny dar. Bolszewicy już całkiem legalnie zbroją swoją Czerwoną Gwardię. Kiereński wzywa marynarzy z krążownika „Aurora" do
ochrony Pałacu Zimowego. Historia lubi ironię. Zaledwie po kilku miesiącach właśnie działo z „Aurory" salwą do pałacu zawiadomi świat, że oto nadszedł kres rządów Kiereńskiego. Kontakty z rządem Lenin wykorzystał znakomicie - uzbroił swoich zwolenników we wszystkich wielkich miastach. Po stłumieniu „buntu Komiłowa" bolszewicy zaczynają wychodzić z więzień. Wracają przywódcy, a wśród nich Trocki i Kamieniew. Ale Lenin nie pojawia się w Piotrogrodzie. Ukrywa się w Finlandii, dokąd z nadejściem chłodów wyprawił go troskliwy Koba. „Powrót czasowo oderwanych od działalności członków KC spycha go (Kobę) z tej wysokiej pozycji, którą zajął w czasie zjazdu. Teraz jego działalność przebiega w zamkniętym obiegu, nie znana masom, niedostrzegalna dla wrogów" - napisze Trocki. Znowu nie zrozumiał Koby. Koba odchodzi w cień z przyjemnością. Ponieważ nadchodzi rzeczywiście niespokojny czas. 12 i 14 września przychodzą z Finlandii dwa wyjątkowo niebezpieczne listy Lenina. Lenin ogłasza, że nadeszła godzina powstania! Wrzesień jest złowieszczym miesiącem dla Rządu Tymczasowego. Niemcy zdobywają wyspy na Bałtyku, można się spodziewać szturmu na Kronsztad i Piotrogród. Rząd przygotowuje ewakuację stolicy. W mieście zaczynają się masowe rabunki. Ograbiono pałace wielkich książąt - Aleksandra Michajłowicza i Andrieja Władimirowicza. Przepadło złoto, srebro, brylanty, kolekcja monet i porcelany. Rozgrabiono ulubiony dom carskiej rodziny - Pałac Aleksandryjski. Trwa jawny handel zrabowanymi skarbami. W gazetach pełno ogłoszeń: „Kupię dzieła sztuki, daję najwyższe ceny". .Jeszcze nigdy Rosja nie znalazła się tak blisko zagłady" - pisały „Birźewyje Wiedomosti". Tymczasem bolszewicy zaczynają przejmować władzę w radach na obszarze całego kraju. W Piotrogrodzie mówi się głośno o nadciągającym bolszewickim powstaniu. „Nasze zastraszone społeczeństwo ogarnęło przerażenie przed nadchodzącym upiorem bolszewizmu. (...) Ginie wszystko, w co wierzyliśmy, ginie Petersburg. Spisek przeciwko Petersburgowi jest bliski realizacji" - pisał 10 września do Gorkiego malarz Nikołaj Benua. Właśnie wtedy przekazano Kobie pierwszy list Lenina- „Bolszewicy muszą zdobyć władzę". Koba przeczytał ten list członkom KC: Jeśli zdobędziemy od razu władzę w Moskwie i Pitrze (...) zwyciężymy niewątpliwie i bezwarunkowo. W czasie dyskusji Koba proponuje rozesłać te listy do najważniejszych organizacji partyjnych i tam o nich rozmawiać. Uchyla się od dyskusji. Ale większość popiera pomysł powstania i Koba głosuje razem ze wszystkimi. Na początku października Lenin wraca do Piotrogrodu. Bolszewicy zdobywają większość w Radzie Pio-
trogrodzkiej i jej przewodniczącym zostaje Trocki. 9 października zaczyna się to, na co tak czekał Lenin - konflikt kompletnie zdemoralizowanego garnizonu z rządem. Rząd próbuje wysłać niepewne jednostki na front. Rada natychmiast się temu sprzeciwia. Trocki tworzy przy Radzie komitet, który ma zapewnić obronę Piotrogrodu przed Niemcami i atakiem reakcjonistów - „wojskowych i cywilnych komiłowców". Ten wojskowo-rewolucyjny komitet Trocki przekształca w legalny sztab bolszewickiego powstania. 10 października odbyło się słynne posiedzenie, w którym uczestniczyli wszyscy bolszewiccy przywódcy. Pojawili się na nim po raz pierwszy, ogoleni w celu konspiracji, Lenin i jego niedawny współlokator z szałasu - Zinowiew. Lenin wygłasza referat o aktualnej sytuacji: Powstanie zbrojne jest nieuniknione, sytuacja całkowicie dojrzała. Bolszewicy nie będą osamotnieni. Omawiając informacje o wrzeniu w niemieckiej marynarce, Lenin traktuje to jako sygnał „narastania w całej Europie światowej rewolucji". Wyczuwa niepewność swoich towarzyszy, ale potrafi zarazić ich swoją wiarą. Główną cechą Lenina jest brak jakichkolwiek wątpliwości co do koncepcji, w którą akurat wierzy. Chociaż w następnej chwili, z tym samym brakiem wątpliwości, może głosić coś wręcz przeciwnego. To także zapamiętał Koba. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Koba wraz z większością głosuje za powstaniem. Ale głosu nie zabiera. Powstaniem ma kierować powołane w tym celu Biuro Polityczne, do którego Lenin włącza również Kobę. Przeciwko powstaniu występują Kamieniew i Zinowiew. Kamieniew przepowiada klęskę. Zinowiew także jest w panice. Obydwaj nie mogą zapomnieć strasznych lipcowych dni. Po porażce w KC Kamieniew decyduje się na rzecz niesłychaną. 18 października publikuje w gazecie „Nowaja Żyzń" Maksyma Gorkiego oświadczenie, w którym referuje swoje i Zinowiewa stanowisko - powstanie skazane jest na klęskę i jego skutki będą zgubne dla partii i dalszych losów rewolucji. Lenin wpada w furię. Pisze list do KC. Żąda w nim wyrzucenia z partii „łamistrajków rewolucji", którzy zdradzili tajemnicę powstania. Chociaż nie była to żadna tajemnica. „Po mieście krążą pogłoski, że 20 października bolszewicy zaczną szturm" - pisze w liście do znajomych starannym, dziecinnym charakterem pisma gimnazjalistka Nadieżda Allilujewa. Opamiętawszy się, Zinowiew posyła tchórzliwy list do redakcji gazety „Raboczyj Put'" (pod takim tytułem wychodziła wówczas zakazana w lipcu „Prawda"). Pracowicie udowadnia, że „między nim a Leninem poważnej różnicy zdań nie ma i być nie może". Po prostu „został źle zrozumiany". I dzieje się coś dziwnego - nie obawiając się gniewu Lenina, redaktor gazety Koba, nie tylko pub-
likuje list, ale zamieszcza dopisek, w którym popiera Zinowiewa i nawet ośmiela się skrytykować nieprzejednane stanowisko wodza. Skąd ta odwaga? Aby przedyskutować zachowanie Zinowiewa i Kamieniewa, zostaje zwołane posiedzenie KC. Trocki żąda usunięcia ich z Komitetu Centralnego. Koba proponuje coś zupełnie przeciwnego: „Zobowiązać obu towarzyszy, aby się podporządkowali decyzji partii i pozostawić ich w KC". Przechodzi wniosek Trockiego. Wtedy Koba oświadcza, że odchodzi z redakcji gazety „Raboczyj Put'". Po raz kolejny podaje się do dymisji. I tak jak poprzednim razem wie, że może to zrobić bez najmniejszej obawy. Naturalnie Komitet Centralny nie przyjął jego dymisji. W przyszłości takich „dymisji", będzie bardzo wiele. W jakim celu poparł Zinowiewa i Kamieniewa? Po pierwsze zbiera wokół siebie grupę, ma po swojej stronie dwóch bardzo wpływowych członków kierownictwa partii. Po drugie, jeśli powstanie poniesie klęskę, ma w ręku atut - popierał przecież tych, którzy byli mu przeciwni. Jest jeszcze i po trzecie, ale o tym później. Na razie zostawia Trockiemu i innym organizowanie niebezpiecznego powstania. Sam zaś przygotowuje porządek dzienny na obrady II Zjazdu Rad! 24 października z inicjatywy Trockiego bolszewicy zaczynają powstanie. I znowu jak na ironię - w Smolnym, słynnym Instytucie dla Szlachetnie Urodzonych Panien, tam gdzie uczono dobrych manier córki rosyjskiej arystokracji, mieści się sztab powstania. Naoczny świadek pisał: U bram pałacu karabiny maszynowe i działa, w środku jakaś gorączkowa krzątanina, w pałacowych komnatach narady, w sali głównej trwa nieustający wiec. Wszędzie żołnierze, robotnicy, marynarze. W epicentrum powstania nie ma Koby. Koba, redaktor naczelny bolszewickiej gazety, siedzi na swoim posterunku, w redakcji. 24 października „Raboczyj Put'" publikuje wezwanie Koby do ludności Piotrogrodu: Jeśli będziecie działać razem i zdecydowanie, nikt nie ośmieli sprzeciwić się woli ludu. Stary rząd ustąpi pokojowo miejsca nowemu, tym łatwiej, im silniejsze, lepiej zorganizowane i potężniejsze będzie wasze wystąpienie. „Pokojowo" - Koba nadal nie odstępuje od swojej taktyki. Rząd spróbował przejąć inicjatywę i uderzyć pierwszy. Wczesnym rankiem oddział wiemy rządowi wdarł się do drukami, skonfiskował wydrukowane egzemplarze gazety, zapieczętował wejście do budynku. Koba wysyła robotników po posiłki. Uczestnik wyda-
rzeń pisał: Pułk Wołyński natychmiast przysłał pluton. I już sam fakt, że rząd zamknął drukarnię, a nasz batalion przyszedł i wziął drukarnię pod straż, ogromnie ośmielił naszą dzielnicę. Ale Koba dobrze wie - przegrane bitwy często zaczynają się od celnej salwy. Rano przywraca w redakcji porządek. Co dalej? Czyżby przesiedział za biurkiem cały historyczny dzień? „Człowiek, który nie zauważył rewolucji" - tak powtórzą za Trockim historycy. Rzeczywiście, wszycy bolszewiccy przywódcy, oprócz Lenina, siedzą wtedy w Smolnym, na pospiesznie zwołanym nadzwyczajnym posiedzeniu KC. Obrady trwają od rana. Przyjęta zostaje propozycja Kamieniewa: „Bez specjalnej decyzji KC ani jeden z jego członków nie może opuścić Smolnego". Spory zostają zapomniane - wczorajsi panikarze, Zinowiew i Kamieniew, znaleźli się wśród przywódców powstania. Rozdaje się ostatnie polecenia dotyczące zdobycia władzy w stolicy. Wszystkim dyryguje Trocki. Funkcjonariusze partyjni jadą na wyznaczone miejsca. „Członek KC Andriej Bubnow - na kolej, członek KC Feliks Dzierźyński - ma zdobyć pocztę i telegraf, Podwojski - śledzić posunięcia Rządu Tymczasowego itd." Całe kierownictwo partii uczestniczy w powstaniu. Oprócz dwóch ludzi - Lenina i Koby. Partia ukrywa swojego wodza w zakonspirowanym mieszkaniu. Na wypadek porażki. A gdzie Koba? Trocki: Kiedy role aktorów w tym dramacie zostały rozdzielone, nikt nawet nie wspomniał Stalina. I nie zaproponował mu żadnego zadania. Stalin po prostu wypadł z gry. Zapomnieli? Zapomnieli o człowieku, który jeszcze wczoraj prowadził zjazd partii? I był jednym z jej przywódców? A Lenin? Czy mógł Lenin nie wykorzystać tak doświadczonego organizatora, sprawnego terrorysty, w decydującej godzinie powstania? Czy mógł pozwolić, aby Koba przesiedział decydujące godziny październikowego przewrotu w redakcji? Naiwne pytania. A więc, czy to znaczy, że Koba sam się uchylił od udziału? Po prostu znikł, zasłaniając się pracą w redakcji? Ale jeśli tak, czyżby Lenin nie zauważył tego zdumiewającego asekuranctwa? A mówiąc otwarcie - tchórzostwa? Ale w takim razie dlaczego nazajutrz po przewrocie mianuje tego tchórza członkiem pierwszego bolszewickiego rządu? Dlaczego od razu po przewrocie Koba wiele dni spędzi w gabinecie Lenina? Nie ma mowy o tchórzostwie. O co więc chodzi? Najbardziej tajemnicza partia szachów
Koba oczywiście nie wypadł z gry. Po prostu w tych dniach prowadził inną grę, o której zresztą Trocki powinien był wiedzieć. Anna Allilujewa: Przed samym przewrotem październikowym przyszedł do nas Iljicz. Ktoś zadzwonił do drzwi. „Pan do kogo?" Na progu stał nie znany mi człowiek. „Stalin w domu?" Po głosie poznałam Lenina. Mama zaproponowała mu coś do zjedzenia. Lenin odmówił. Chwilę porozmawiał ze Stalinem, następnie obaj wyszli z domu. Te wspomnienia napisane zostały w czasach stalinizmu, należy więc je potraktować ostrożnie. Ale to samo pisze Trocki! Kontakt z Leninem utrzymywany był przede wszystkim przez Stalina. Tak, w tym cała rzecz! Głównym zadaniem Koby w tych dniach bynajmniej nie była gazeta, tylko kontakt powstańców z Leninem ukrywającym się w zakonspirowanym mieszkaniu. Trocki oczywiście precyzuje: „Kontakt z Leninem utrzymywany był przede wszystkim przez Stalina, jako tego, który najmniej interesował policję". Ale i my możemy sprecyzować: jako tego, który już raz uratował Lenina w ciężkich lipcowych dniach. Lenin był nadzwyczaj ostrożny. Jego bojaźliwość, strach przed fizyczną rozprawą, były najwidoczniej spowodowane przeżyciami z młodości - śmiercią brata na szubienicy. W rękopisie Wspomnień Siergieja Allilujewa jest zabawny opis, jak to w wigilię wyprawy do szałasu Jemielianowa Lenin studiuje na planie miasta drogę na dworzec. I chociaż Allilujew zapewnia go, że droga jest bezpieczna i świetnie mu znana, Lenin w nocy wszystko dokładnie sprawdza na planie. Lenin rozumiał, że w razie klęski powstania nie może liczyć na litość. I złożył swoje bezpieczeństwo w ręce Koby, który udowodnił już swoje umiejętności w lipcu. Dla bezpieczeństwa Lenina Koba w dniach powstania musiał jak najmniej rzucać się w oczy policji. W interesie Lenina była nieobecność Koby w Smolnym. Widać takie właśnie partyjne zadanie otrzymał Koba. Rzecz jasna zrobił bardzo wiele, żeby je otrzymać. Umożliwiało mu to ustawienie się w ulubionej pozycji - skorzysta z owoców zwycięstwa i zagwarantuje sobie bezpieczeństwo w razie porażki. Tak więc wypadł z gry dla Lenina, dlatego też tak łatwo do niej wróci po przewrocie. - Nikołaj Podwojski, jeden z przywódców powstania pisał: Sztab powstania był w Smolnym. Na wypadek zdobycia Smolnego, były jeszcze zapasowe sztaby: jeden na przykład w Twierdzy Pietropawłowskiej. A także sztaby frontowe - w Pułku Pawiowskim i jeszcze jeden w koszarach marynarzy Floty Bałtyckiej i trzeci na krążowniku „Aurora". Według identycznego schematu ochraniano widocznie Lenina
- Koba załatwił zapasowe mieszkania. I na wypadek, gdyby przewrót się nie udał, zorganizował kanał, którym Lenin mógłby wyjechać z Piotrogrodu, prawdopodobnie znaną już drogą - do Finlandii. Koba, jako ten „który najmniej interesował policję", mógł to wszystko zapewnić. Taka była jego, bardzo ważna, ale niezbyt bohaterska, misja. W przyszłości on sam i inni partyjni przywódcy woleli całą sprawę przemilczać. A oficjalna stalinowska historiografia umieści Kobę w rewolucyjnym Smolnym, skąd będzie on wraz z Leninem kierować powstaniem w otoczeniu bezimiennych postaci. Ponieważ prawie wszystkich, którzy tam wtedy byli, wyśle na śmierć. Dzień przewrotu Przez cały dzień Koba bawi się w „pokojowe zamiary". Jako oficjalny uczestnik II Zjazdu Rad koło południa zjawia się z Trockim na posiedzeniu delegatów zjazdu, który ma się rozpocząć następnego dnia. Na pytanie jednego z eserów „Jaki jest cel Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego - powstanie czy obrona porządku?" Koba skwapliwie odpowiedział: „Obrona porządku" . Zapewniając na zebraniach o pokojowych zamiarach, Koba oczywiście utrzymuje stały kontakt z podopiecznym. W byłym Archiwum Partii przechowywane są pamiętniki Fofanowej, właścicielki mieszkania, w którym ukrywał się Lenin. Dwudziestego czwartego na politechnice odbył się wiec, na którym występował Stalin. Trzeba mu było przekazać notatkę od W.I. (Włodzimierza Iljicza). Zapewne z systematycznych informacji od Koby Lenin dowiaduje się o zwycięskim przebiegu przewrotu. Powtarza się historia rewolucji lutowej - powstanie nie napotyka żadnego oporu. I prawdopodobnie dlatego Lenin naruszył ustalenia, by ukrywać się w mieszkaniu do ostatecznego zwycięstwa. Jak napisze ochraniający go Fin Raichia: „Iljicz poprosił, żeby sprowadzić do niego Stalina". Kiedy jednak zrozumiał, że pochłonie to „masę czasu", w przebraniu wyruszył do Smolnego bez Koby. 130 KOBA Lenin przybywa do Smolnego. Mimo zwycięskich meldunków nie pozbywa się charakteryzacji. Trocki wspominał: Siedzieliśmy z Włodzimierzem Iljiczem. Miał twarz obwiązaną chustą jak przy bólu zębów i ogromne okulary - wyglądał co najmniej dziwacznie. Przechodzący mieńszewik Dań uważnie przyjrzał się dziwnej postaci. Lenin trącił mnie łokciem: „Rozpoznali, łajdacy". Członek rządu W nocy Lenin zwołuje posiedzenie KC rząd. Bolszewiczka Rawicz wspominała: trzeba utworzyć
W maleńkim pokoiku przy kiepsko oświetlonym stole leży na podłodze stos palt. Co chwila ktoś puka, melduje o kolejnych sukcesach powstania. Wśród obecnych są: Lenin, Trocki, Zinowiew, Kamieniew i... Stalin. Tak, Koba natychmiast pospieszył do Smolnego za swoim podopiecznym - widocznie nadal byli w stałym kontakcie. Na tym posiedzeniu konstytuuje się nowa władza - uczestnicy ustalają skład bolszewickiego rządu. Trocki, jak zawsze odwołując się do Rewolucji Francuskiej, proponuje, by nowych ministrów nazwać komisarzami ludowymi. Propozycja spodobała się Leninowi. Przeszli do kandydatur. Lenin naturalnie zaproponował Lwa Trockiego, organizatora przewrotu, na stanowisko przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych. Trocki nie chciał jednak nawet o tym słyszeć. Jako jedną z przyczyn swojej odmowy wymienił pochodzenie żydowskie. Lenin był zbulwersowany, ale w końcu sam objął to stanowisko. Trockiemu zaproponował „sprawy zagraniczne". Oczywiście nie zapomniał o wiernym Kobie. Gruzin stanął na czele Komisariatu do Spraw Narodowości. Tak został ministrem. Resztę nocy nowy szef rządu spędził w tym samym pokoiku, ułożywszy się na gazetach. Nowy komisarz nie spał, przygotowywał odezwę „Do obywateli Rosji" w związku z obaleniem Rządu Tymczasowego. Jednakże obalony rząd wciąż znajdował się w Pałacu Zimowym. Nazajutrz o 14.35, w dawnej auli Smolnego, odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Rady Piotrogrodzkiej. Naoczny świadek wspomina: PARTIE WIELKIEGO SZACHISTY 131 Dwa rzędy masywnych białych kolumn, światło z kryształowych żyrandoli, stół prezydialny na podwyższeniu, na tle pustych złotych ram, z których wyrwano portret imperatora. (...) Trocki w czarnym fraku jak na bal, na ramionach żołnierski szynel. W imieniu rad uznał Rząd Tymczasowy za nielegalny. Zapadła w pamięć nieśmiertelna oracja Trockiego. Była jak rozpalona stal. Ludzie słuchali go z zapartym tchem, gotowi pójść za nim wszędzie, dokąd by kazał! Po Trockim przemawiał Lenin, ogłosił zwycięstwo rewolucji robotniczo-chłopskiej. Mołotow wspominał: Znajdowałem się za trybuną, w prezydium. Lenin mówił do sali, opierając jedną nogę na czubku buta. Miał taki zwyczaj, gdy przemawiał. Widać było podeszwę. Zauważyłem, że jest całkiem zdarta. Od zdartej podeszwy zaczęła się ich wielka władza. Później Stalin przeredaguje relacje z posiedzenia. Jego historycy zostawią tylko wystąpienie Lenina. Koba nie wychodzi jednak z cienia - w Smolnym też. Rząd Tymczasowy wciąż urzęduje w Pałacu Zimowym. Lenin jest zły. „Trzeba dobić Rząd Tymczasowy. Za wszelką cenę".
W tym samym czasie zaczyna się II Zjazd Rad. Koby nie ma wśród licznych członków prezydium. Lenin najwyraźniej jeszcze się boi. Dlatego nadal chodzi w przebraniu. Również Koba, jak poprzednio, powinien czuwać gdzieś w labiryncie Smolnego. Żeby w każdej chwili pomóc zniknąć wodzowi rewolucji. Rzeczywiście, za wcześnie na triumf. Kiereński zbiegł z okrążonego Pałacu Zimowego i wyruszył na front po posiłki. Pałac Zimowy wciąż się broni. Nadal obraduje w nim Rząd Tymczasowy. Nikołaj Podwojski: Mieliśmy zdobyć pałac do rana 25 października. Termin przesunięto na południe, potem na szóstą wieczór, później w ogóle już go nie wyznaczano. Lenin miotał się po ciasnym pokoiku. Nie poszedł na otwarcie Zjazdu Rad. (...) Klął, krzyczał, był gotów nas rozstrzelać. Nowy świat O szóstej wieczorem zbuntowane oddziały zablokowały wszystkie drogi do Pałacu Zimowego. Obrońcy zaczęli opuszczać pałac. O północy w gmachu został tylko batalion kobiecy i garstka junkrów. Można było zaczynać. Z Twierdzy Pietropawłowskiej i z krążownika „Aurora" oddano salwy ślepymi nabojami. Usłyszało je całe miasto. Nieco później wystrzeliło działo stojące pod Sztabem Generalnym. Ostry pocisk rozbił gzyms pałacu. Rewolucja lutowa dobiegała końca. Poetka Zinaida Gippius zanotowała w tę historyczną noc: Rozpoczęła się słoneczną wiosną i zakończyła tym strasznym, mętnym jesiennym dniem. Wyludnione ulice, szara kwaśna plucha, zgasło światło. (...) Strzela artyleria, słychać ją aż tutaj. (...) Walki trwają. (...) Z naszego balkonu widać jaskrawe wybuchy, wyglądają jak błyskawice. Po przygotowaniu artyleryjskim zaczął się szturm na pałac. „Bolszewicy tej nocy zwyciężyli kobiety" - wspominała Maria Boczarnikowa, starszy kapral batalionu kobiecego. O godzinie l .50, już 26 października, pałac został zdobyty. I zaczęło się. Z komnat ostatniego cara szabrują zagraniczne książki w kosztownych oprawach. Rabują cenne przedmioty, przeszukują dziedziniec i wpadają do piwnic z winem. Rzucają się na zapasy żywności. Alkohol i jedzenie taszczą na plac, do koszar. W tym samym czasie aresztowani ministrowie idą pod strażą przez barykady. Do Twierdzy Pietropawłowskiej. Boczamikowa: Kobiety też aresztowano i tylko dzięki pułkowi grenadierów nie zostałyśmy zgwałcone. Zabrano nam broń. (...) Była tylko jedna zabita. Zginie jednak
wiele z nas, gdy bezbronne będziemy wracać do domów. Pijani żołnierze i marynarze łapali nas, gwałcili i wyrzucali na ulicę z najwyższych pięter kamienic. Boczamikowa ocalała. Zostanie rozstrzelana podczas wojny domowej. W tym czasie na zjeździe blady, speszony mieńszewik Władysław Abramowicz na próżno usiłował przekrzyczeć salę. Wychrypiał, że „Aurora" ostrzeliwuje pałac, wzywał do natychmiastowego przerwania oblężenia. Jego słowa ginęły w burzy oklasków, jakimi powitano marynarza z „Aurory". Marynarz obwieścił, że Pałac Zimowy został zdobyty. „Dopiero wtedy - wspominał Trocki - Lenin zdjął perukę i zmył charakteryzację". Posiedzenie trwało do 5 rano. A później zmęczeni zwycięzcy zapadli w krótki sen. Ktoś rozścielił koce na podłodze, położył poduszki - pisał Trocki. z Włodzimierzem Iljiczem obok siebie. Rano Lenin powiedział: jest to przejście z podziemia do władzy. W głowie się kręci" wiadomo dlaczego po niemiecku. - Leżeliśmy „Zbyt nagłe - dodał nie Tę wzruszającą scenę obserwował zapewne wiemy Koba. Dobrze znał cenę przyjaźni dwóch wodzów. Albowiem dwóch wodzów być nie może. Jakże szczęśliwi, niezmiernie szczęśliwi zasypiali nad ranem w niezliczonych pokojach Smolnego uczestnicy przewrotu. W jednym z pokoików zasnął też z wygasłą fajką niewysoki, rudy Gruzin. Który zabije wszystkich tych szczęśliwców. Nastał zimny, mglisty poranek, padał mokry śnieg. Gromadki ciekawskich tłoczyły się przed Pałacem Zimowym, oglądały poprzewracane latarnie i rozrzucone sterty bierwion. Tego ranka narodził się nowy świat. Świat Koby. 7 WIELKA UTOPIA To społeczeństwo przypomina noworodka, wyciągniętego z łona matki. Jest cały we krwi, ale się narodził! Romain Rolland Marzyciele z Instytutu dla Szlachetnie Urodzonych Panien
„Po zwycięskim przewrocie Stalin przenosi się do Smolnego" - wspominał Fiodor Allilujew. Mołotow: „Przez pierwsze trzy dni nie wychodziliśmy ze Smolnego, siedzieliśmy obok siebie - ja, Zinowiew, Trocki, naprzeciwko nas - Stalin i Kamieniew. Nowe życie wyobrażaliśmy sobie fragmentarycznie. Na przykład Lenin uważał, że w pierwszej kolejności zostanie u nas zlikwidowany ucisk pieniądza, ucisk kapitału. Tak, żeby już w latach dwudziestych skończyć z pieniędzmi". W zadymionym pokoju byłego Instytutu dla Szlachetnie Urodzonych Panien roiły się miraże. Nastąpiło coś fantastycznego: gabinetowa utopia stała się rzeczywistością. Nie, oni nie tylko przejęli władzę. Oni postanowili stworzyć nowy świat na podobieństwo swoich marzeń. Społeczeństwo bezklasowe, likwidacja pieniądza, obumieranie państwa... Postanowili stworzyć ten świat szybko. Lenin uważał, że po zwycięstwie powinni pełną parą dążyć do socjalizmu. „Socjalizm patrzy już na nas ze wszystkich okien współczesnego kapitalizmu" - pisał szczęśliwy Lenin. Wydawało się to takie proste: wszystko zostaje zmonopolizowane w interesie zwycięskiego ludu - powstaje jeden bank państwowy, który jak lewiatan pochłania cały kraj... Wszyscy będą po kolei rządzić wszystkimi. Władzę będzie sprawować dosłownie cały naród, kucharka nauczy się rządzić państwem. A potem ludzie dojdą stopniowo do tego, że nikt nikim nie będzie rządził. I zaniknie znienawidzone państwo, od wieków zniewalające człowieka. Tak sobie marzyli, żeby w końcu stworzyć najpotworniejsze państwo na świecie. Sprawiedliwy podział całej ziemi - ogłoszony przez Lenina w noc przewrotu - był tylko kłamstwem. Oni marzyli o przyszłych gospodarstwach kolektywnych, gdzie nic nie będzie „moje", lecz tylko wspólne. „Moje" powinno umrzeć. „Moje" jest zawsze drogą do ucisku. Piotr Pawlenko: „Stalin lubił opowiadać, jak święty Franciszek uczył żyć bez własności. Jeden z zakonników spytał go: »Czy mogę mieć przynajmniej własne Pismo Swięte?« Franciszek odpowiedział: »Dziś mówisz tylko o własnym Piśmie Świętym, jutro zaś każesz je sobie przynieść«". Znienawidzony handel - ten rozsadnik kapitalizmu - miał być zastąpiony ogólnopaństwowym podziałem dóbr, żeby skończyć z władzą pieniądza. Brak systemu pieniężnego był podstawową cechą ich nowego świata. Złotem chcieli brukować ulice, ze złota chcieli odlewać pisuary w toaletach. Pogardliwie nazywając pieniądze „znakami pieniężnymi", planowali drukować je bez umiaru, żeby szybciej straciły wszelką wartość, przeklęte. I jak apostołowie, którzy czekali na ponowne przyjście Chrystusa, tak oni zaczęli czekać na rewolucję światową. Wcielając w życie teorię naukową dokonano rewolucji w Rosji. Teraz ta sama teoria naukowa zapowiadała rewolucję światową. Wielki przykład
Rosji powinien porwać innych. Robotnicy i chłopi w żołnierskich mundurach byli już zbyt zmęczeni wojną. Dlaczego mają ginąć w interesie panów? Porwani przykładem Rosji zwrócą bagnety przeciwko swoim ciemięzcom. Róbcie rewolucję światową! Właśnie o tym rozmawiano w tamtych dniach w Smolnym. Komisarz ludowy Koba wydaje dekrety. Wczorajszy zesłaniec podpisuje wraz z Leninem „Delarację praw narodów Rosji" - wszystkie narody Rosji otrzymują prawo do samostanowienia. I zatrzeszczało, zaczęło pękać w szwach imperium Romanowów. Oderwała się Polska, Finlandia, Litwa i Łotwa, oderwała się Ukraina, na Zakaukaziu tworzą się trzy niezależne państwa - Azerbejdżan, Armenia i Gruzja. Z całego imperium pozostała tylko Rosja w granicach z XVII wieku. To nic - im gorzej, tym lepiej. Tak brzmi hasło prawdziwych rewolucjonistów. Lenin mógł urzeczywistnić wielką utopię tylko w warunkach niepodzielnej władzy jednej partii. Obietnica zwołania zgromadzenia ustawodawczego, hasło „Cała władza w ręce rad", wszystko to było jedynie taktyką. Naprawdę chciał stworzyć państwo, kierowane przez jedną partię - jego partię. To nie miało precedensu... Eksperyment jakobinów w czasie Rewolucji Francuskiej skończył się gilotyną dla Robespierre'a i jego zwolenników. Lenin i bolszewicy postanowili stworzyć takie państwo. Partia Lenina była jednak nieliczna, składała się z ludzi, którzy nie mieli żadnego doświadczenia w rządzeniu gigantycznym krajem. Musieli się więc uczyć, uczyć na istnieniach milionów. Tymczasowe skrócenie granic pierwszego państwa proletariatu, odcięcie rubieży było teraz nawet korzystne. W to, że straty są tymczasowe, nie wątpił ani Lenin, ani jego towarzysze, ani wierny uczeń Koba. Przecież na horyzoncie majaczyło już wielkie marzenie - rewolucja światowa. Burząc imperium Romanowów bolszewicy wierzyli, że narody innych mocarstw uczynią to samo u siebie. Lada dzień usłyszą groźny tupot batalionów światowego proletariatu. Trzeba tylko utrzymać się w tej twierdzy, zdobytej przez robotników i otoczonej przez wrogie siły. Na razie należało (znów w myśl teorii Marksa) zburzyć stary świat, nazywany przez nich „światem ucisku". I ogłosili jawnie w swoim partyjnym hymnie „Międzynarodówce": „Ruszymy z posad bryłę świata, przed ciosem niechaj tyran drży!" Grób zagrabione! Bolszewicy rzucają w masy to wielkie hasło wszystkich rewolucji. Rozpoczęła się doniosła faza rewolucji, która miała im zapewnić poparcie większości. Jak kraj długi i szeroki zgodnie z dekretem nowego rządu, ziemia - chłopom, fabryki - robotnikom, dzielono zdobycz. Wspólnoty chłopskie zagarniały ziemię obszamiczą, komitety fabryczne przejmowały zakłady i przedsiębiorstwa. Właś-
cicieli, którzy nie zdołali uciec, wywożono w szczere pole i więcej ich nikt nie widział. Żołnierze na froncie dzielili zawartość magazynów polowych. Obładowani amunicją uciekali do domów, rozstrzeliwując po drodze oficerów. Ukochane hasło wszystkich rewolucji: „Grab zagrabione"... Możliwość grabieży przyciągnęła lud do nowej władzy. Tymczasem w Piotrogrodzie bolszewicy walczyli o życie. Przez pierwsze dwa tygodnie wydawało się, że są skazani na klęskę. „Wiedzieliśmy, że lada moment wmiesza się wojsko i będzie po bolszewikach" - mówił mi w Bułgarii starzec emigrant. Inteligencja siedziała w mieszkaniach po ciemku. Czekała na wyzwolicieli. Nikt nie wierzył w trwałość nowej władzy. Rzeczywiście, niemal natychmiast po przewrocie na miasto naciera sam Kiereński. W Piotrogrodzie Lenin i Trocki organizują obronę stolicy. W tych dniach Koba nie odstępuje Lenina, jest jego cieniem. Zinaida Gippius: Kozacy Kiercńskiego byli już w Carskim Siole, garnizon już się poddawał. (...) Żołnierze dali się jednak zaagitować. (...) Otoczyły ich masy, zaczęło się bratanie. Bunt (tak bolszewicy określają natarcie obalonego premiera) został stłumiony. Odwrót Z listu Nielidowa (Moskwa): Dziadek opowiadał mi, jak przepędzili z Carskiego Sioła kozaków Kiereńskiego. W Carskim Siole mieszkał wtedy Plechanow. Co dziadek zapamiętał? Że staruszka Plechanowa rewidowano kilkakrotnie i bynajmniej nie dlatego, że go nie znano. Pewnie nie darował mu Lenin celnego zdania: „Historia Rosji nie zmieliła jeszcze tej mąki, z której można by upiec w tym kraju ciasto socjalizmu" (...) W Carskim Siole do starca podeszli żołnierze: - Kup, dziadku, oficera. - A po co mi on? - Rozstrzelasz go sobie! - I śmiali się. Ojciec rosyjskiego marksizmu zdążył zobaczyć triumf swoich idei. Plechanow wyjechał z Rosji. I już w następnym roku zmarł. Cień Lenina Jednym z pierwszych dekretów Lenina był pokój z Niemcami. Głównodowodzący, carski generał Nikołaj Duchonin, z oburzeniem odmówił prowadzenia rozmów o zawieszeniu broni. Lenin osobiście wyrusza do stacji telegraficznej. Towarzyszy mu Koba - nieodłączny cień. Koba sam opisał rozwój wypadków: Lenin wydaje rozkaz dymisji Duchonina i wzywa żołnierzy do izolowania generałów i przerwania działań wojennych. Lenin mianuje głównodowodzącym bolszewika, chorążego N. Krylenkę. Koba nie opisał, jak nowy głównodowodzący Krylenko na czele pododdziału przybył do sztabu i wygłosił płomienną mowę, po wy-
słuchaniu której żołnierze otoczyli Duchonina i bestialsko go zamordowali. Zgodnie z koncepcją jednopartyjnego państwa na stanowiska komisarzy ludowych Lenin powołał wyłącznie członków swojej partii. Komisarze ludowi zastają jednak w swoich ministerstwach jedynie gońców i sprzątaczki. W Piotrogrodzie zaczynają się strajki urzędników. „Urzędnicy nie urzędują, ministerstwa nie pracują, banki są zamknięte, telefon nie działa" - notuje w pamiętniku Zinaida Gippius. W jednym z pokojów Smolnego spędza całe dni na tapczanie bolszewik Mienżyński. Jego brat jest znanym bankierem: czy aby nie dlatego Lenin mianował go komisarzem finansów? I ten esteta, sybaryta, w pięknym futrze, na czele oddziału czerwonogwardzistów odwiedza Bank Państwowy, gdzie strajkujący urzędnicy uparcie odmawiają mu wydania 10 milionów rubli, których żąda Lenin. Dopiero po włamaniu się do sejfów szef finansów zabiera jak złodziej znalezione 5 milionów. Również narkomat. Koby istnieje tylko na papierze - w dekrecie Lenina. Po kilku dniach zjawia się jednak pierwszy pracownik. Jest energiczny. To niejaki Stanisław Pestkowski, jeden z uczestników przewrotu. Przychodzi do Smolnego, by uczestniczyć w podziale władzy. „Postanowiłem pójść do Trockiego i zgłosić swoją kandydaturę do komisariatu spraw zagranicznych". Trocki odpowiada: „Szkoda wykorzystywać starego towarzysza partyjnego do tak błahych spraw". Pestkowski wchodzi więc do pokoju naprzeciwko gabinetu Iljicza. Tu leży na tapczanie znużony Mienżyński. Dowiedziawszy się, że Pestkowski studiował na uniwersytecie w Londynie, z miejsca proponuje mu stanowisko prezesa Banku Państwowego. Pestkowski wie jednak o strajku bankowców i szuka dalej. Wchodzi do kolejnego gabinetu. To „gabinet Iljicza, w którym z braku własnego gabinetu urzędował Stalin" - wspomina Pestkowski. Tu Pestkowski najwyraźniej poczuł, że to jest władza i bez wahania postanawia służyć Stalinowi. - Towarzyszu Stalin, macie komisariat? - Nie. - To ja go wam zorganizuję. „Zacząłem buszować po Smolnym w poszukiwaniu miejsca dla Narkomatu do Spraw Narodowości. Zadanie nie należało do łatwych - wszędzie było ciasno". Wreszcie w jednym z pokoi znajduje starego przyjaciela, przedstawiciela jakiejś komisji. Zagarnia go wraz z biurkiem i częścią pomieszczenia. Następnie triumfalnie umieściwszy na biurku przyjaciela tabliczkę: „Komisariat do
Spraw Narodowości" idzie zameldować o tym Stalinowi. „Niewzruszony Stalin" w milczeniu obejrzał komisariat i usatysfakcjonowany wrócił do gabinetu Lenina. Tak, w Smolnym siedzi w gabinecie Lenina. Widocznie Lenin woli trzymać Kobę przy sobie. Co teraz zrobi Kiereński, generałowie, armia? Nie wiadomo, czy lada chwila nie trzeba będzie uciekać. Dlatego Lenin chce mieć Kobę pod ręką. W pierwszych tygodniach najbliższych współpracowników Lenina ogarnia panika. Zawahał się Kamieniew, stojący na czele Centralnego Komitetu Wykonawczego, wybranego przez II Zjazd Rad, boi się Zinowiew. Stało się tak, jak przepowiadali: władzy nie da się utrzymać. Chyba żeby się nią podzielić z partiami popieranymi przez większość społeczeństwa. W przeciwnym razie - wojna domowa. Upadają na duchu mianowani przez Lenina komisarze ludowi. Oni też żądają utworzenia „wielopartyjnego rządu ugrupowań socjalistycznych". Kierownictwo związku zawodowego kolejarzy (Wikżel) grozi wstrzymaniem ruchu pociągów, jeśli postulat nie zostanie spełniony. W przewidywaniu głodu i ciężkiej zimy (w mieście brakuje opału) sytuację analizuje KC. Pod nieobecność Lenina i Trockiego, zajętych obroną stolicy przed Kiereńskim, KC zgadza się utworzyć rząd wielopartyjny. Lenin wpada we wściekłość. Nie po to zdobył władzę, żeby teraz dzielić ją z eserami i znienawidzonymi mieńszewikami. Za rządem monopartyjnym twardo obstają Lenin i Trocki. Kamieniew ostentacyjnie zrzeka się stanowiska przewodniczącego CKW, kilku bolszewików opuszcza rząd. Do gabinetu może wchodzie dwóch ludzi A co robi Koba? W dniach, gdy najbliższe otoczenie waha się i wątpi, Koba jest z Leninem. Jakie to jednak ma znaczenie, kogo obchodzi jego zdanie? Po przyjeździe do Piotrogrodu mój ojciec ujrzał na dworcu ogromne portrety wodzów - Lenina, Trockiego, Zinowiewa. Portretu Koby nie widział. Lud nie znał jego nazwiska. W tym czasie Koba odgrywał drugorzędną rolę. Wielu historyków nie ma co do tego wątpliwości. Jakież więc było moje zdumienie, gdy w byłym Archiwum Rewolucji Październikowej zobaczyłem pewien dokument. Była to Instrukcja warty przed gabinetem Lenina podpisana przez samego Iljicza w pierwszych miesiącach nowej władzy - 22 stycznia 1918 roku. Zgodnie z nią tylko dwóch ludzi miało prawo wchodzić do gabinetu Lenina bez meldowania i o każdej porze - Trocki i Stalin. Trocki był niekwestionowanym drugim wodzem rewolucji. Lenin musiał to uznawać. Ale dlaczego Koba? Dlatego, że Koba był jego cieniem i najbardziej zaufanym człowiekiem w partii. Lenin był władzą. Koba - zaufanym człowiekiem władzy. Tak,
inni byli sławni. Lecz wielka sława nie oznacza wielkiej władzy. Koba wkrótce to udowodni. Karzący miecz W tych dniach Lenin i Trocki ostatecznie wypracowują politykę. Jej zasadę formułuje Trocki: „Cała ta mieszczańska swołocz (...) gdy tylko uzna, że nasza władza jest silna, będzie po naszej stronie. (...) Dzięki temu, że rozbiliśmy pod Piotrogrodem kozaków Krasnowa, nazajutrz zjawiły się tłumy nowych zwolenników. Masy drobnej burżuazji szukają siły, której mogłyby się podporządkować. Kto tego nie rozumie, ten nic nie rozumie". Bezwzględność, nieustępliwość - taka jest ich droga. Zamykają wszystkie opozycyjne gazety, oddziały robotników niszczą drukarnie. I już w grudniu 1917 roku tworzą Czeka - Nadzwyczajną Komisję do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem. Czeka to „karzący miecz rewolucji". Wodzowie kochają retorykę w stylu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Z pamiętnika Zinaidy Gippius: Pozostały tylko dwie gazety: Prawda i Nowaja Źizń (gazeta Gorkiego). Ludzie opowiadają okropności o katowniach w Pietropawłowce (...) (w Twierdzy Pietropawłowskiej - przyp. aut.). Czeka, kierowana przez zawodowego polskiego rewolucjonistę Dzierżyńskiego, zapełnia kazamaty arystokratami, oficerami, strajkującymi urzędnikami. W celach kobiecych żony i córki niedawnych wielmożów spotykają się ze złodziejkami i prostytutkami. Po mieście chodzą słuchy, że za pieniądze do kobiecych cel wpuszcza się nocą kryminalistów, żeby sobie poużywali. I oto wracają do pracy w nowych narkomatach urzędnicy, przerażeni opowieściami o katowniach Czeka. Mąciciel Kamieniew i ogarnięci paniką komisarze znów podporządkowują się woli wodza. Kamieniew po raz nie wiadomo który powtórzył: „Im dalej, tym bardziej jestem przekonany, że Iljicz nigdy się nie myli". Lenin wolał jednak obsadzić stanowisko przewodniczącego CKW posłusznym Swierdłowem - i najpotężniejszy organ rad ostatecznie zmienił się w dekorację. Koniec z radami. Rządzić będzie partia. I wódz. Koba po raz kolejny przekonuje się, że w tym kraju najlepiej sprawdza się przemoc. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Przyszła kolej na zgromadzenie ustawodawcze Leninowski rząd, który też przyjął miano „Tymczasowego", zobowiązał się „zapewnić rychłe wybory do zgromadzenia ustawodawczego". Lenin na zwycięskim II Zjeździe Rad obiecał, że podporządkuje się wynikom wyborów, „woli mas ludowych". I Koba dostaje wspaniałą lekcję leninowskiej taktyki. Lenin nie wątpił, że bolszewicy przegrają wybory. Nie miał jednak zamiaru
oddawać władzy. W perspektywie rysowało się rozwiązanie pierwszego demokratycznie wybranego parlamentu Rosji. Do tego całkiem nierewolucyjnego przedsięwzięcia Lenin postanowił znaleźć rewolucyjnego sojusznika. Proponuje lewicowym eserom wejście do rządu. Eserzy zgodzili się, ale postawili szereg warunków: przywrócenie wolności prasy, zakaz działalności Czeka. Gazety wróciły, lecz Czeka nie rozwiązano. Zamiast tego wprowadzono do niej lewicowych eserów. Na drugorzędne stanowiska. Otrzymali też stanowiska w rządzie. Też drugorzędne. A potem odbyły się wybory do parlamentu. Tak jak przewidywał Lenin, bolszewicy i lewicowi eserzy przegrali je. Lenin był jednak spokojny. Bolszewicy wygrali bowiem w garnizonach wojskowych Piotrogrodu i Moskwy. Żołnierzom podoba się władza, przy której można nie walczyć, strzelać do oficerów, wdzierać się do bogatych petersburskich mieszkań. I wiecować do woli. Na razie o wszystkim decydują wiecujące jednostki - zbrojne tłumy żołnierskich szyneli i marynarskich kurtek. Lenin miał więc wszelkie możliwości, by rozpędzić parlament. Mógł działać. Koba znajdował się za kulisami. W likwidacji parlamentu widać jednak rękę doświadczonego reżysera widowisk. Strzelcy łotewscy, żołnierze i marynarze okrążają Pałac Taurydzki. Wszystkie ulice zapchane są wojskami wiernymi bolszewikom. Do demonstrantów otwiera się ogień w obronie parlamentu - jak za caratu. Po rozproszeniu demonstracji zaczyna się pierwsze posiedzenie. Na sali marynarze i żołnierze - udają widzów. Okrzyki i gwizdy zapełniają stenogram tej jedynej sesji. I już Lenin z zadowoleniem opuszcza salę obrad. Zabawny drobiazg: w szatni Lenin zauważył brak browninga - po prostu skradziono mu go podczas posiedzenia. Takich widzów zaproszono do parlamentu... O piątej rano, gdy „widzowie" do woli poznęcali się nad mówcami, brodaty olbrzym Pawieł Dybienko, były carski marynarz, a obecnie dowódca Floty Republiki, rozkazał marynarzom strażnikom zamknąć posiedzenie. Dowódca straży, marynarz Żelezniakow, szarpnął za ramię przewodniczącego i wypowiedział historyczne słowa: „Straż jest zmęczona. Pora się rozejść". Rozpędzenie parlamentu przeszło prawie bez echa. Koba przekonał się jeszcze raz: pierwsze represje złamały ducha inteligencji. „Sługusy kapitalistów i obszarników", „pachołki amerykańskiego dolara", „mordercy zza węgła" - takimi słowami „Prawda" odprowadzała do grobu pierwszy rosyjski parlament wybrany w wolnych wyborach. Po dwudziestu latach podobnymi słowami w tej samej „Prawdzie" Koba odprowadzał do grobu Dybienkę i starych bolszewików, którzy tak radośnie rozpędzili bezsilny parlament Rosji. Przyszła kolej na lewicowych eserów
Lewicowi eserzy do końca spełnili swoje zadanie. Na kolejnym zjeździe rad pomogli zaakceptować rozgromienie parlamentu. Teraz rząd Lenina pozbył się nazwy „Tymczasowy". I przyszła kolej na lewicowych eserów. Według planu Lenina starcie miało nastąpić podczas podpisania pokoju z Niemcami. Lenin potrzebował pokoju. Potrzebna była chwila oddechu. Żeby skończyć z władzą wiecującej ulicy. Żeby ukrócić zbrojną samowolę i stworzyć własną armię. Rzecz jasna, pokoju żądali też Niemcy. Partia Lenina musiała spłacić zaciągnięte długi. Wesołe przedstawienie Już w grudniu Niemcy podpisali rozejm z bolszewikami. Do Brześcia wyruszyła delegacja z Trockim na czele. Koba nie wszedł w jej skład. Wybrał już sobie emploi: wróg Trockiego. Pozwoliło mu to pozostać na uboczu i nie wikłać się w tę wątpliwą „niemiecką historię". Dojeżdżając do Brześcia członek delegacji bolszewickiej Karol Radek, człowiek diabelnie inteligentny i równie cyniczny, zamanifestował dziwny idealizm - z zapałem rozrzucał przez okno ulotki. Zawierały wezwanie do żołnierzy niemieckich, aby zakończyli wojnę z rosyjskimi braćmi robotnikami. W Brześciu Trocki kontynuował ideologiczne zabawy Radka i zamienił negocjacje w nie kończący się wykład, w którym demaskował imperializm. Niemieccy generałowie wysłuchali wykładu i przedstawili ciężkie warunki pokoju m.in.: kraje nadbałtyckie, Ukraina, Kaukaz odpadały od Rosji. Trocki przerwał rozmowy i wrócił do stolicy na konsultacje. Zaczęły się nieskończone partyjne dyskusje. Lenin przekonywał, że przerwa jest niezbędna. „Jeśli nie zawrzemy pokoju, zawrze go już inny rząd". Jednakże „lewicowa opozycja", na czele której stał jeden z najbardziej utalentowanych teoretyków partii, młody Nikołaj Bucharin, żądała odrzucenia warunków niemieckich. „Błąd Lenina - oświadczył Bucharin - polega na tym, że patrzy on na sprawę z punktu widzenia Rosji, a nie w aspekcie międzynarodowym. Międzynarodowy punkt widzenia wymaga rewolucyjnej wojny, świętej wojny, a nie haniebnego pokoju. Atak na pierwsze w świecie państwo robotników i chłopów powinien poderwać proletariat całej Europy do jego niezwłocznej obrony". Jednym słowem rozpocząć tak oczekiwaną rewolucję światową. Lenin tłumaczył, że rewolucja światowa z pewnością będzie, natomiast rewolucja w Rosji już jest. Trzeba myśleć właśnie o niej. Poza tym nie ma kto walczyć - „okopy rosyjskie są niemal puste". Lenin zażądał pokoju za wszelką cenę. Koba poparł wodza, ale zauważył, że na Zachodzie nie ma ruchu rewolucyjnego. Istnieje tylko potencjał, lecz na potencjał nie możemy liczyć". Lenin oczywiście potępił ten brak wiary. Koba pokornie i bez słowa wysłuchał bury. Przysłuchując się jednak tak zażartym spo-
rom o rewolucję światową doskonale zrozumiał nową sytuację: rewolucja światowa to już tylko pobożne życzenie. Bardzo szybko, w ciągu kilku miesięcy, dogmaty Marksa stały się Starym Testamentem. Lenin był już kapłanem nowej wiary, której zasada sprowadzała się do jednego - utrzymać władzę w tym kraju. Koba opanował nauki głosicieli nowej ewangelii: można zawrzeć pakt choćby z diabłem, byle tylko w interesie władzy. Zrozumiał jeszcze jedno, jak bardzo chory na władzę jest ten łysy człowieczek w znoszonym garniturze i z brudnym kołnierzykiem. Nietrudno było mu to zrozumieć - on był taki sam. KC poparło Lenina. Postanowiono jednak obrać taktykę przeciągania rozmów, aż do momentu wybuchu rewolucji światowej. Uznano, że upokarzający pokój można zawrzeć jedynie w przypadku ultimatum. Trocki znów wyrusza do Brześcia. Znów niemieccy generałowie wysłuchują jego patetycznych oracji. W końcu stawiają ultimatum. Jednakże zamiast podpisania pokoju Trocki wygłasza paradoksalne zdanie: „Ani wojna, ani pokój". I wyjeżdża. Niemcy, rzecz jasna, rozpoczynają ofensywę. Jak na nich czekano w Piotrogrodzie! „Przyjdzie Niemiec i zaprowadzi porządek" - te słowa często słyszało się na ulicach. Bolszewicy wiedzieli jednak doskonale, że Niemcy nie przyjdą. Lenin prosi o pokój. Nacierający Niemcy stawiają nowe, drakońskie warunki. Lenin znów zwołuje KC. Przekonuje, że trzeba zawrzeć pokój za wszelką cenę. Koba go popiera. Po nie kończących się dyskusjach Lenin zwycięża. Pokój zostanie podpisany. Ileż to razy stalinowscy historycy będą w przyszłości odsądzać Trockiego od czci i wiary za to niepojęte posunięcie. Lenin wybaczył mu jednak bardzo szybko. Dlaczego? Udzielmy głosu Trockiemu. „Uważałem, że przed podpisaniem pokoju powinniśmy za wszelką cenę przedstawić robotnikom całej Europy naoczny dowód nienawiści między nami a Niemcami". Czyniono wszystko, by robotnicy w Europie zobaczyli, że „podpisujemy pokój pod bagnetami". Tak, to była tylko gra. Jak te ulotki, które rozrzucał Radek. Zresztą w tym samym celu: żeby zmyć z bolszewików piętno „agentów niemieckich". Niemcom też odpowiadała ta maskarada. Mieli usprawiedliwienie dla swojej ofensywy i nacierali, kolejno odrywając kawałki rosyjskiego ciasta. Wiedzieli jednak, że nie mogą posuwać się naprzód w nieskończoność. Jeśli przeciągną strunę, nie poskromią apetytu, bolszewicy po prostu upadną. Upokorzona godność narodowa skłoni Rosję do oporu. Wtedy lojalnych bolszewików zastąpi rząd gotów do dalszej wojny. Lenin oczywiście też wiedział, że Niemcy się zatrzymają. Obie strony były więc pewne, że pokój zostanie podpisany. Po prostu dwaj przywódcy bolszewików na oczach nic nie rozumiejącej partii odegrali spektakl brzeski, pozwalając Niemcom jeść rosyjskie ciasto. Ofensywa na całym froncie była potrzebna i jednym, i drugim: bolszewicy mogli wytłumaczyć proletariatowi Europy
przyczyny Brześcia, a Niemcy dostali zapłatę za swoje złoto: terytoria. Lenin płacił nie tylko za dawne wsparcie, lecz i za dalsze, którego Niemcy będą mu hojnie udzielać. Po zawarciu pokoju charge d'affaires w Moskwie został hrabia Wilhelm von Mirbach. W tajnych listach do Kaisera opisuje tę pomoc. Nie wierzy jednak w trwałość władzy bolszewików. „Byłbym zobowiązany - pisze Mirbach - za instrukcje co do następujących kwestii: czy wydatkowanie tak wielkich kwot leży w naszym interesie? Jaki wspierać ruch, jeśli bolszewicy się nie utrzymają?" Odpowiedź z Berlina brzmiała: „W naszym najżywotniejszym interesie leży, żeby bolszewicy utrzymali władzę". I sekretarz stanu Kuhimann instruuje Mirbacha: „Jeśli potrzeba więcej pieniędzy, proszę natychmiast zadepeszować". Pokój brzeski omawiano na VII Zjeździe Partii. I znów doszło do nieuniknionego starcia Lenina z lewicowcami. Bucharin, Kołłontaj, nawet miłość Lenina, Inessa Armand i inni młodzi intelektualiści są przeciwni zawarciu pokoju. To modne, Brześć rzuca zbyt wątpliwy cień. A co na to Koba? Wybiera ulubioną pozycję pośrodku: „przeciągać rozmowy i pokoju nie podpisywać...". Jednakże po pierwszej wymówce Lenina natychmiast głosuje za pokojem - tak jak wódz. Najważniejsze zostało zrobione - tak czy inaczej zdystansował się od tego haniebnego pokoju. Po długiej batalii Lenin uzyskał poparcie zjazdu w kwestii pokoju brzeskiego. VII Zjazd przemianował nazwę partii na „komunistyczna". Jest w tym swoista ironia historii. Na zjeździe pożegnano się z komunistycznym idealizmem. Haniebny pokój brzeski umocnił pozycję nowej władzy. „Nie wyobrażam sobie podpisu cesarza Hohenzollerna obok podpisu Bronsteina-Trockiego"- mówił znany dziennikarz, Jabłonowski. Musiał to jednak sobie wyobrazić. Teraz za pomocą pokoju brzeskiego należało pozbyć się lewicowych eserów. Tę operację Lenin wolał przeprowadzić w dogodniejszej scenerii. Postanowił przenieść stolicę do Moskwy. Przeprowadzka powinna jeszcze raz udowodnić, że nie istnieje żadna zmowa z Niemcami: bolszewicy na tyle nie wierzą niemieckim imperialistom, tak boją się ich nagłej ofensywy, że przenoszą stolicę w głąb Rosji. W rzeczywistości woleli spokojną patriarchalną Moskwę od Piotrogrodu, pełnego wrogo nastawionej inteligencji i eserowskich bojowców. Lenin i czołowi przywódcy zamieszkali na Kremlu. Trocki wska-
zywał na paradoks: „Średniowieczne mury i złocone kopuły Kremla jako serce rewolucji?" Było to jednak symboliczne. Przenosiny do stolicy carów moskiewskich oznaczały początek ery nowego caratu; rewolucja i utopia zaczęły konać. Przywódcy zamieszkali w gmachu Korpusu Kawalerskiego, naprzeciwko Pałacu Potiesznego. Poprzednich lokatorów wysiedlili albo przekazali w ręce Czeka. Przestawili zegar na Wieży Spasskiej: zamiast „Boże, cara chrani" kuranty wygrywały teraz „Międzynarodówkę". Jednak samochody nowych władców wciąż wjeżdżały na Kreml przez bramę pod ikoną z potłuczonym szkłem i wygasłą wieczną lampką. Trocki: „Mój pokój: meble z brzozy karelskiej, na kominku zegar z Amorem i Psyche. (...) Ironicznie mawialiśmy do amorków i nimf: Co, nie spodziewaliście się nas?" Trocki opowiada zabawną historię, jak to niejaki Stupiszyn, stary kremlowski sługa, podawał im kaszę gryczaną na talerzach z carskimi orłami, dbając, by orły patrzyły w oczy jedzącym. Trocki niepotrzebnie żartował. Stary lokaj Stupiszyn, amorki i nimfy od razu poczuli, że zjawili się nowi gospodarze. W tych dniach powstało ulubione powiedzonko Lenina: „Zachowujcie się, ojczulku, to już nie Smolny". Oczywiście Lenin zadbał, by na Kremlu nie zabrakło jeszcze jednego lokatora - wiernego Koby. Koba też dostał mieszkanie z amorkami, nimfami, zwierciadłami. Koba wiedział jednak, że masy partyjne patrzą z niechęcią, jak ich wodzowie wchodzą w rolę panów. Dlatego po wejściu do nowego mieszkania na Kremlu Koba powiedział: „Po co te wielkopańskie luksusy?". I roztrzaskał butem wiekowe lustro. Na śmietniku znalazły się też burźuazyjne amorki i nimfy. Jeszcze jedno lekcja wodza Po przeprowadzce do Moskwy Lenin zajął się lewicowymi eserami. IV Zjazd Rad - pierwszy w Moskwie - odbywał się w Sali Kolumnowej. Zjazd miał ratyfikować pokój brzeski. Lenin nie wątpił, że tu rozegra się bój, dzięki któremu pełna władza wróci w ręce jego partii. Zjazd rozpoczęto od odczytania listu prezydenta USA Woodrowa Wilsona. Wilson wyrażał swoje uznanie dla narodu rosyjskiego, który zrzucił jarzmo samodzierżawia. W odpowiedzi zjazd obiecał prezydentowi rychłe wyzwolenie spod jarzma kapitalizmu i socjalizm na całym świecie. Zadrwiwszy z Wilsona, uczestnicy zjazdu rozpoczęli ostateczną bitwę. Po referacie Lenina ideolog lewicowych eserów, Borys Kamkow, z wiecznie dyndającym u pasa rewolwerem, oświadczył, że jego partia nie chce ponosić odpowiedzialności za upokarzający pokój brzeski. Napiętnował konszachty bolszewików z Niemcami, nazywając ich „lokajami niemieckiego imperializmu". Lenin nie pozostał dłu-
żny - określił lewicowych eserów mianem „bańki mydlanej" i „poplecznikami burźuazji". Posłuszny zjazd (brało w nim udział prawie ośmiuset bolszewików na 284 eserów) przyjął rezolucję akceptującą pokój brzeski. Eserom nie pozostało nic innego jak wycofać się z rządu. Dobiegała końca wielostopniowa intryga, w której przy pomocy jednego wroga rozprawiano się z drugim. Wszystko zapamięta, wszystkiego nauczy się Koba na leninowskim uniwersytecie. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". - ..J^^yu z gry głupich __ .. _,^n oscrow. Po dwudziestu latach większość z nich ponownie zasiądzie w Sali Kolumnowej - tym razem w roli oskarżonych. Tu przeprowadzi Koba procesy przeciwko starym bolszewikom. Tu zostaną skazani na rozstrzelanie. Teraz jednak się cieszą. Lenin rozumiał, że eserowscy bojowcy tak sprawy nie zostawią. Potrzebny był pośpiech. Trzeba zdążyć, póki jeszcze nie wzburzyła się wieś. Lenin wiedział, że wieś wkrótce będzie jego wrogiem, gdyż Piotrogrodowi i Moskwie grozi głód. I wojna domowa. W pierścieniu ognia Przeczucie tych, którzy namawiali Lenina, by nie sięgał po władzę, sprawdziło się. Przerwa na oddech trwała bardzo krótko. Na ogromnych przestrzeniach Rosji rozgorzała wojna. A raczej wiele wojen. Jedną z nich była zagraniczna interwencja: wszystkie państwa, walczące ze sobą w pierwszej wojnie światowej, zaczęły rozszarpywać upadłe imperium Romanowów. Wiosną 1918 roku Niemcy zajęli niepodległą od niedawna Ukrainę. Wojska niemieckie skierowały się też na południe kraju, na Zakaukazie. Pod ich kontrolą znalazła się część terytoriów Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Na Zakaukazie dotarli również Turcy i zajęli szereg portów czarnomorskich, wśród nich Batumi - miasto, w którym Koba zaczynał kiedyś działalność rewolucyjną. W rękach Niemców i ich sojuszników znalazło się 400 tysięcy mil kwadratowych ziemi oraz 60 milionów poddanych byłego imperium. Walczące z Niemcami kraje Ententy też nie czekały bezczynnie.
W marcu 1918 roku wojska angielskie i francuskie wylądowały w Murmańsku. Lenin i Koba nawiązali łączność z przewodniczącym Rady Murmańskiej Aleksiejewem (Juriewem). Zapis tej rozmowy znajduje się w pierwszym tomie Dokumentów polityki zagranicznej ZSRR. Aleksiejew wyjaśnił, że rada zawarła... układ z Anglikami. Powiedział też o zobowiązaniach Anglików - mieli bronić Północy przed Niemcami i zaopatrywać głodujące miasto w żywność. „Anglicy nigdy nie pomagają bezinteresownie, tak samo jak Francuzi. (...) Wydaje się nam, że troszeczkę wpadliście" - odpowiedział Koba i zaproponował zerwanie układu. Głodujący mieszkańcy Murmańska obstawali jednak przy swoim. (Koba nie zapomniał tej rozmowy - po zakończeniu wojny domowej Aleksiejew zostanie rozstrzelany.) Już l lipca 4 tysiące żołnierzy angielskich, francuskich, amerykańskich, włoskich i serbskich wylądowało w Murmańsku i zaczęło zajmować Pomoc. W sierpniu 1918 roku pod okupacją znalazł się Archangielsk. Amerykanie - jak słusznie pisał Louis Fischer w swojej książce Lenin - brali udział w interwencji z najwyższą niechęcią. Prezydent Wilson wahał się niemal przez cały rok, zanim wyraził zgodę na udział wojsk amerykańskich w tej operacji. „Oblewa mnie krwawy pot na myśl o tym, co robić z Rosją i co by było sprawiedliwe" - pisał Wilson 8 lipca 1918 roku do pułkownika House'a. Musiał się jednak zgodzić. Chodziło nie tylko o to, że bolszewicy zagarnęli władzę i zawarli sojusz z wrogami Ententy. Groźna była zapowiedź światowego pożaru - rewolucji światowej - do której bezustannie wzywał Lenin, ciągłe zagrożenie ze strony bolszewików, gotowych pogrążyć w chaosie wyniszczony wojną świat. Sojusznicy mieli szansę w tym czasie na Wschodzie. Na Syberii znalazło się 50 tysięcy dobrze uzbrojonych i wyszkolonych zagranicznych żołnierzy. Byli to wzięci do niewoli jeszcze za Mikołaja U Czesi i Słowacy. Czechy i Słowacja wchodziły w skład monarchii austro-węgierskiej, walczącej z Rosją po stronie Niemiec. Żołnierze ci nie chcieli jednak walczyć z braćmi Słowianami i masowo poddawali się Rosjanom. Po rewolucji lutowej uwolniono ich. Francja, która odczuwała brak żołnierzy, uzbroiła Korpus Czechosłowacki i chciała go przerzucić na front. Przeszkodził w tym przewrót październikowy. Teraz sojusznicy postanowili wykorzystać Czechów i Słowaków do innych celów.
W tym czasie Korpus jechał magistralą transsyberyjską ku granicom Rosji. Bolszewicy zażądali rozbrojenia żołnierzy. 14 maja rozpoczął się bunt legionistów. Korpus odmówił złożenia broni i ruszył przez Syberię na Ural, zmiatając po drodze władzę radziecką. Dołączyli do niego zbuntowani kozacy i zbiegli na Syberię oficerowie armii carskiej. 25 lipca padła stolica czerwonego Uralu, Jekatierynburg (w którym w przeddzień kapitulacji bolszewicy rozstrzelali cara i jego rodzinę). Czesi błyskawicznie przedarli się przez Ural, po czym zagarnąwszy Samarę i Symbirsk (rodzinne miasto Lenina), zdobyli Kazań. Również latem, tego strasznego dla bolszewików 1918 roku, w lipcu, z amerykańskich i japońskich statków stojących na redzie we Władywostoku wyładowano desant, który zajął stolicę rosyjskiego Dalekiego Wschodu. 3 sierpnia do miasta wkroczyły jednostki armii japońskiej. Zgodnie z porozumieniem między USA i Japonią w operacji dalekowschodniej miało uczestniczyć po 7 tysięcy żołnierzy każdej ze stron. Jednakże jeszcze w czerwcu na terenie Rosji znalazło się 70 tysięcy Japończyków. Na tle wojny z obcymi interwentami toczyła się w Rosji druga wojna - najstraszniejsza, najbardziej okrutna i bezlitosna: Rosjanie walczyli z Rosjanami. Brat przeciw bratu Jeszcze przed wybuchem rewolucji armia rosyjska pogrążyła się w chaosie anarchii. „Na wszystkich liniach kolejowych, na wszystkich szlakach wodnych trwają rozboje i grabieże" - pisał w książce wspomniany już przyszły dowódca białych, generał Denikin. Z doniesień frontowych wynikało jedno: nie ma siły, która mogłaby się przeciwstawić motłochowi pozbawionemu czci i sumienia. Jednostki wojskowe zmiatają wszystko na swojej drodze, niszczą zasiewy, zabijają bydło, drób, rabują składy i magazyny, podpalają domy". Właśnie na tej rozbestwionej, pijanej dziką wolnością, uzbrojonej żołnierskiej masie, na żywiole buntu rosyjskich chłopów oparli się bolszewicy. Nie ma nic straszniejszego niż rosyjski bunt. „Bezmyślny i bezlitosny" - tak określił go największy poeta Rosji, Aleksander Puszkin. Te słowa zyskają rozgłos, gdyż wielokrotnie będą je powtarzać pisarze, opisujący wojnę domową. Tłumiona przez wieki niewolniczego poddaństwa mroczna energia ludu rosyjskiego znalazła ujście w bezprzykładnym okrucieństwie.
W latach dwudziestych przebywający na emigracji w Berlinie wybitny pisarz rosyjski, Aleksiej Tołstoj, lubił pokazywać zdjęcie zrobione w czasie wojny domowej. Zdjęcie przedstawiało potężnego mężczyznę, obwieszonego bronią, który przybrawszy malowniczą pozę rozsiadł się w fotelu. Obok niego, na szafce, leżała odrąbana ludzka głowa. Tak chciał być sfotografowany ataman Anioł, jeden z licznych przywódców licznych band, które gwałciły i grabiły nieszczęsnych rodaków. Z chwilą przejęcia władzy przez bolszewików wybuchają powstania na południu Rosji. Zbuntowali się kozacy - uprzywilejowana kasta wojskowych - zawsze uważani za podporę caratu. Przed rewolucją istniało 11 obwodów wojsk kozackich, m.in.: Dońskie, Kubańskie, Orenburskie, Syberyjskie, Uralskie. Już w listopadzie 1917 roku carski generał Aleksiej Kaledin, ataman kozackiego Wojska Dońskiego, wzniecił powstanie nad Donem. Również w listopadzie, na południowym Uralu, zerwało się do powstania kozactwo orenburskie pod dowództwem innego carskiego generała Aleksandra Dutowa. W styczniu 1918 roku Kaledin został rozbity. W kwietniu ten sam los spotkał Dutowa. Meldując o klęsce rządowi dońskiemu Kaledin powiedział: „Nasza sytuacja jest beznadziejna. Ludność nas nie popiera". Gdy zaczęto protestować, powiedział: „Panowie, streszczajcie się. Rosja zginęła przez gadaninę". Tego samego dnia - 29 stycznia - generał Kaledin zastrzelił się. Bunty kozaków były dopiero początkiem. Nad Don, na Kubań z całej Rosji uciekają oficerowie. 2 listopada 1917 roku, w dniu wybuchu powstania Kaledina, były szef carskiego sztabu, generał Aleksiejew, zaczął zbierać na południu siły antybolszewickie i tworzyć Armię Ochotniczą. Ten dzień uchodzi za początek ruchu białych. Bolszewicy, którzy walczą pod czerwonym sztandarem, zyskują miano „czerwonych". Występujący przeciwko nim będą nazywać siebie „białymi" - Białą Gwardią. Kolor biały to symbol duchowej czystości, wszystkiego, czego nie zbrukała krew. Trzon Armii Ochotniczej tworzył korpus szturmowy generała Ławra Korniłowa, który bez powodzenia usiłował rozprawić się z bolszewikami jeszcze za Kiereńskiego. Na czapkach i rękawach korniłowcy nosili trupie czaszki: zwycięstwo albo śmierć. W styczniu 1918 roku carski generał Ań ton Denikin ogłasza utworzenie Sił Zbrojnych Południa Rosji. W ich skład wchodzi Armia Ochotnicza i Armia Dońska. Denikin zostaje głównodowodzącym. Jednostki Białej Gwardii powstają też na Północnym Zachodzie.
Na ich czele staje Nikołaj Judenicz, waleczny carski generał, wsławiony w pierwszej wojnie światowej. Za wyjątkową odwagę otrzymał najwyższe odznaczenie wojskowe - Order Świętego Jerzego II stopnia. (Wśród dowódców Białej Gwardii było tylko dwóch kawalerów tego orderu - Judenicz i generał Nikołaj Iwanów.) Do armii Judenicza wstępują biali oficerowie, którzy zbiegli do niepodległej Estonii oraz Estończycy. Do Białej Gwardii ściąga najlepsza kadra oficerska i generalska dawnej armii carskiej, zaprawiona w boju na frontach pierwszej wojny światowej. Należy tu dodać, że znakomici carscy oficerowie i generałowie służyli też w Armii Czerwonej. Czasem (straszny to symbol) byli to rodzeni bracia. Generał Pluszczik-Pluszczewski służył u białych, a jego brat u czerwonych, carski generał Machrow znalazł się w Armii Ochotniczej, jego brat generał major - u bolszewików, Berens był białym admirałem u Wrangla, jego brat dowodził flotą bolszewicką w kwietniu 1919 roku. Brat walczy przeciw bratu... Syn rozstrzeliwuje ojca, brat brata - taka będzie codzienność wojny domowej. Utrata trzech czwartych terytorium kraju, rządy terroru - Lenin i bolszewicy znaleźli się w pierścieniu ognia niezliczonych frontów: na zachodzie i południu Niemcy, na pomocy Ententa, na wschodzie Czesi i Japończycy, na południowym wschodzie wojska Denikina, na pomocnym zachodzie armia Judenicza. Bolszewicy zachowali jedynie żałośnie mały obszar wokół Moskwy i Piotrogrodu. Obie stolice były jednak nadal w ich rękach, rządzili stamtąd hardo jako legalna władza, walcząca z buntownikami i agresją z zewnątrz. Od marca Trocki dowodzi siłami zbrojnymi republiki. Pociąg pancerny Trockiego miota się po frontach w nieubłaganie zaciskającej się pętli. Do października 1917 roku bolszewicy wspierali elementy anarchistyczne, które przekształciły wojsko w bandę maruderów. Teraz zmieniają politykę o 180 stopni. Trocki gorączkowo zaczyna tworzyć tę samą armię, której tak nienawidzili rewolucjoniści i której likwidacja była częścią wielkiej utopii. Trocki rozumie, że bez zawodowych wojskowych nie stworzy armii z prawdziwego zdarzenia. I oto ku zdumieniu i wściekłości rewolucyjnych żołnierzy znów pojawiają się carscy oficerowie, skłonni współpracować z bolszewikami. Znów wprowadzają znienawidzoną dyscyplinę. Trocki nie ufa jednak „wojenspecom", jak w skrócie nazywają bolszewicy „specjalistów wojskowych", czyli carskich oficerów. Rodziny tych oficerów stają się zakładnikami. Oprócz tego Trocki tworzy w Armii Czerwonej instytucję komisarzy politycznych.
Mają bezustannie kontrolować wszystkie decyzje „wojenspeców" i pomagać w przywróceniu dyscypliny, która od tej chwili nosi nazwę „rewolucyjnej". Zagrzewając wojsko do walki, Trocki bez przerwy przemawia do żołnierzy. Mój ojciec słyszał go kilkakrotnie. Trocki miał twarz typowego żydowskiego inteligenta - pełne wargi, skąpa bródka i oczy krótkowidza, ukryte za szkłami binokli. Gdy jednak zaczynał przemawiać, stawał się podobny do Mefistofelesa. To był magnetyzm, który porywał tłumy. Żaden magnetyzm nie przekonałby jednak słuchaczy Trockiego, tak jak echo wystrzałów towarzyszące jego wystąpieniom. Za dezercję - rozstrzelanie, za tchórzostwo - rozstrzelanie. Trocki: „Jedną z najważniejszych zasad wychowawczych w naszej armii jest, by żadne przewinienie nie pozostało bez kary. Kara powinna być wykonana natychmiast". Koba mógł podziwiać skuteczność tych metod. Bardzo szybko Trocki przekształcił zmęczone, wiecznie wiecujące hordy w regularną armię bolszewicką. Trocki był tylko naśladowcą. Koba pamiętał, że po przewrocie październikowym Kamieniew, chcąc przeciągnąć żołnierzy na stronę rewolucji, zaproponował dekret o zniesieniu kary śmierci w wojsku. Trocki poparł ten pomysł. Jednakże Lenin po przybyciu do Smolnego wpadł w złość: „Bzdura! Jak można dokonać rewolucji bez rozstrzeliwania?!" Dekretu nie wydano. Lekcje nauczyciela... SPECJALISTA OD KATASTROF Do wojny dołącza straszliwy głód. Wieś nie chce dawać bolszewikom zboża za darmo. Kułacy (tak nazywano majętnych chłopów), czyli najlepsi rolnicy, zaczęli ukrywać zebrane w pocie czoła plony. Lenin organizuje komitety biedoty. Biedota - najbardziej leniwe i zawistne chłopstwo - staje się władzą. Z miasta wyjeżdżają na wieś uzbrojone oddziały robotników. Razem z biedotą mają rekwirować zboże kułakom. Oddziały te dostarczają jednak bardzo mało żywności. Za to szybko przeistaczają się w pijane bandy grabieżców. Piotrogród i Moskwa umierają z głodu. Po wysłaniu na front Trockiego Lenin wysyła po zboże swoją drugą nadzieję - Kobę. 29 maja Koba zostaje naczelnikiem zaopatrzenia na południu Rosji. Wyrusza do Carycyna, na najważniejszą rubież bolszewików, skąd spływa skąpy strumyczek północnokaukaskiego zboża. Koba ma zamienić ten strumyczek w rwący potok. Noce w rozpalonym wagonie Ze wspomnień Fiodora Allilujewa: W 1918 roku towarzysz Stalin powiedział: „Chodź do mnie, pracuj jako sek-
retarz w narkomacie". Cały personel towarzysza Stalina składał się wówczas ze mnie i maszynistki, mojej siostry. I oto w ostatnich dniach maja 1918 roku narkomat opustoszał: cała trójka zaczęła szykować się do drogi... Fiodor Allilujew: Józef Wissarionowicz uprzedził mnie o tym na dwa dni przed wyjazdem. Przywykłem go słuchać bez dyskusji. 4 czerwca na Dworcu Kazańskim, pełnym złodziei i głodnych bezdomnych dzieci, zjawiło się troje ludzi: młodziutka dziewczyna (nie miała jeszcze 16 lat), wysoki młody człowiek i niski Gruzin w średnim wieku. Towarzyszył im oddział czerwonoarmistów. Dopiero po długich korowodach z naczelnikiem stacji i dyżurnym (nie pomogło polecenie Rady Komisarzy Ludowych i groźny mandat Koby) Kobie udało się załatwić pociąg. Mało kto znał tego Gruzina. „Niezdecydowanie, zatrzymując się pod każdym semaforem, skład obrał kurs na Kisłowodsk". Cała trójka zebrała się w wagonie-salonce. Salonka należała dawniej do gwiazdy cygańskich romansów, Wialcewej, i była obita figlarnym, niebieskim jedwabiem. W maju 1918 roku całe południe ogarnęło szaleństwo. Wątpliwe, by podróżnicy byli pewni, że rychło dotrą do Carycyna. Niemcy kontynuowali powolną ofensywę na południu, w okolicach miasta grasowały pułki zbuntowanych kozaków generała Krasnowa. Pod murami Carycyna pojawili się też anarchiści z czarnym sztandarem. To walczyli z Niemcami, to atakowali bolszewików. Wrzało wśród narodów Kaukazu, nikt nie wiedział, czym się to wrzenie skończy. Pociąg mógł wpaść w ręce Niemców, kozaków, anarchistów... Kto też nie mógł go zdobyć! Stalin sypiał w salonce, rodzeństwo -w osobnych przedziałach. Allilujew wspomina: Na południe prowadził jedyny szlak, zatłoczony transportami wojska. Pociąg z trudem posuwał się naprzód, naczelnicy wszystkich stacji skarżyli się, że „Wczoraj kozacy rozkręcili tory". Koba rozumiał, że trzeba się spieszyć. Każdy postój zwiększa ryzyko napaści. Nocami zaciemniony pociąg mijał stacje albo z wygaszonymi światłami krył się na bocznicach. Stacje były ciemne i brudne. Na peronach pijackie wrzaski żołnierzy, dźwięki harmonii, jeszcze częściej wystrzały. Rozhulała się Ruś. Pociąg może się jednak obronić. Oddział Koby liczy 400 czerwonoarmistów. Są wśród nich pretorianie rewolucji - zaprawieni w egzekucjach strzelcy łotewscy. Wysyłając Kobę na południe, Lenin wyposażył go w nieograniczone pełnomoc-
nictwa. Fiodor Allilujew: W drodze otrzymaliśmy depeszę od Ordżonikidzego: „W Carycynie trwa powstanie pod wodzą anarchisty Pietrenki". Władze próbowały wywieźć z miasta zapas złota i kosztowności zagrabionych z sejfów burźuazji. Na transport ze złotem czyhał Pietrenko. Zatrzymano pociąg, wysyłając z naprzeciwka puste wagony po tym samym torze. Zderzenie, zabici, ranni. Czekająca na poboczach banda wdarła się do pociągu. Pietrenkowcy zrabowali skarb i zgodnie z obyczajem tamtych czasów zwołali wiec. Nie obyło się bez płomiennych mów o rewolucji w otoczeniu trupów i spalonych wagonów. Na wiecu zadecydowano, że złoto, kosztowności i pieniądze należą do ludu. Przedstawiciele ludu zaczęli dzielić się łupem, upychać złote monety do brudnych onuc. Przy okazji ściągali buty z zabitych i dobijali rannych. W trakcie tych czynności zaskoczył ich pociąg pancerny Ordżonikidzego. Zostali otoczeni i natychmiast się poddali. Jednakże tej samej nocy dwa eszelony bandytów pod wodzą Pietrenki i słynnej kobiety-atamana Marusi wtargnęły do miasta. Marusia - Maria Nikiforowa - była wychowanką Smolnego Instytutu dla Szlachetnie Urodzonych Panien. Teraz zamiast dystyngowanych przyjaciółek tę kokainistkę, nieokiełznaną w żądzy i okrucieństwie, otaczał pijany motłoch. Atamana Marusię w białej czerkieskiej papasze rozstrzelano wprost na ulicy. Fiodor Allilujew: Niebawem dotarła do nas druga depesza od Sergo: „Pietrenko zatrzymany i rozstrzelany." Tak wyglądał Carycyn w przeddzień przyjazdu Koby. Fiodor Allilujew wspominał: Nad ranem 6 czerwca zobaczyliśmy nie kończące się rozjazdy pod Carycynem zapchane pociągami. (...) Pojawia się brudnobiały budynek dworca. (...) Przy obiedzie w hotelu mogłem się przekonać, jak wiele żywności jest w tym mieście. Jeszcze trzy dni temu Stalin częstował nas swoim ministerialnym obiadem: zupą z ryby i kawałeczkiem czarnego chleba, tu zaś za półtora rubla zjedliśmy pierwszorzędny posiłek. Region dusił się od nadmiaru zboża. Jak jednak dostarczyć je z wiosek do Carycyna? Jak wysłać do Moskwy? Koba zaczyna rozwiązywać problemy rewolucyjnie za pomocą serii egzekucji, żeby wpoić szacunek dla swoich decyzji. Rozstrzeliwuje wszystkich, którzy mają coś wspólnego ze spekulacją i kontrrewolucją, i tych, którzy mogą mieć coś wspólnego. „W miejscowej Czeka nie ma dnia bez egzekucji" - pisał Henri Barbusse, zagorzały wielbiciel Stalina. Miasto było szalonym tyg-
lem wszystkich możliwych ruchów, opcji i frakcji, zrodzonych w czasie rewolucji. Zebrali się tu eserzy, monarchiści, anarchiści. Było kogo rozstrzeliwać. Nocami włączano silniki ciężarówek, żeby zagłuszyć wystrzały i krzyki. Trupy wrzucano do worków i zakopywano przy świetle księżyca. O świcie przy mogiłach krzątały się rodziny, żeby wydobyć ciała z dołów, rozpoznać najbliższych i pochować ich po ludzku. W tych dniach Koba kazał rozstrzelać inżyniera Aleksiejewa, podejrzanego o udział w spisku. Jego matka była znaną rewolucjonistką. O aresztowaniu poinformowano Lenina, który kazał przywieźć Aleksiejewa do Moskwy. Koba nie zmieniał jednak swoich decyzji. Słowo Stalina musiało być prawem. Wraz z Aleksiejewem rozstrzelano jego dwóch synów w wieku 16 i 14 lat. Walentinow pisał: „Stalin powiedział żołnierzom, którzy nie chcieli strzelać do dzieci, że to synowie białogwardyjskiego generała Aleksiejewa". To wystarczyło. Niebawem Koba depeszuje do Lenina: Mimo chaosu we wszystkich dziedzinach życia gospodarczego, można zaprowadzić porządek. W ciągu tygodnia wyślemy do Moskwy około miliona pudów. Przez cały czas Koba mieszka i pracuje w wagonie. Wagon przez dwa i pół miesiąca był siedzibą sztabu. Na dworze jest 40 stopni i wagon rozpala się jak piec. Dach nie stygnie nawet w nocy. W wagonie zapomina się, co to jest chłód - pisał Fiodor Allilujew. Wszystko stało się właśnie tam. Po nocach egzekucji, w rozpalonym wagonie. Młodziutka sekretarka, Nadia Allilujewa, została żoną Koby. Był czas rewolucji. Nie potrzebowali oficjalnych ceremonii. Po prostu ogłosili się mężem i żoną. Zagadka szaleństwa W tym samym 1918 roku Fiodor Allilujew, autor cytowanych wspomnień, zapada na dziwną chorobę psychiczną. Przeżył jakiś szok, po którym odtąd okresy zaćmienia umysłu będą przeplatać się z rzadkimi chwilami przytomności. Swietłana Allilujewa w swojej książce wyjaśnia przyczynę tej choroby. Opowiada, że oddział Karno postanowił zrobić kawał Fiedii. Wszyscy udali zabitych. Żeby obraz wyglądał realistycznie, wysmarowali się krwią byka. Fiedia zobaczył trupy i zwariował. Historię tę Swietłana usłyszała zapewne od swoich krewnych. Wyjaśnienie jest jednak bardzo dziwne jak na czasy, gdy mordowano ludzi co krok, trupy walały się w Carycynie po ulicach, a śmierć i krew były codziennym widokiem. Wtedy przypomniałem sobie pewną nie udokumentowaną opowieść, która niekiedy bywa cytowana
w poważnych źródłach naukowych. Otóż podobno podczas podróży do Carycyna, Koba po prostu zgwałcił Nadię. Na jej krzyk do przedziału wpadł ojciec. I grożąc pistoletem zmusił Kobę do ślubu. W tej głupiej i odrażającej historyjce, gdzie zresztą pomylono osoby, może tkwić echo prawdziwego i tragicznego wydarzenia. Nadia była oczywiście zakochana w bohaterze rewolucji. Płynęła w niej gorąca cygańska krew. I rzeczywiście, wszystko musiało się odbyć w tamtym rozpalonym wagonie, kiedy po orgii egzekucji wrócił jej posępny ukochany. Był też krzyk rozkoszy, który usłyszał nieszczęsny Fiedia. Wbiegł do otwartego przedziału, zobaczył ukochaną siostrę i starego Gruzina... Musiał mu się wydawać starcem ten czterdziestoletni Gruzin, którego uwielbiał. Straszna bywa utrata dziewictwa w latach młodzieńczych. Nie zawsze mogą ją znieść rosyjscy chłopcy idealiści. Wszystko to jednak tylko domysły. Fakty to noc, wagon i troje ludzi w obłędnym upale pod gwiazdami 1918 roku. Jak zawsze Koba pragnie pełnej władzy Władza we frontowym mieście to przede wszystkim władza wojskowa, toteż Koba, który nigdy nie brał udziału w walkach, próbuje przejąć władzę wojskową. Północnokaukaskim okręgiem wojskowym dowodzi carski generał, Andriej Sniesariew, który przeszedł na stronę bolszewików. W jego sztabie służy wielu carskich oficerów. Wszystkich skierował do Carycyna Trocki. Koba zaczyna grę, która powinna przypaść do gustu Leninowi: bezustannie pisze skargi na Trockiego. Samotna walka z Trockim jest jednak niebezpieczna. Potrzebny jest sojusznik, który nadstawi głowę w ryzykownej chwili. W tym czasie do Carycyna docierają wojska przebijające się z Donbasu. Przyprowadził je do miasta Kliment Woroszyłow - były ślusarz, później zawodowy rewolucjonista, obecnie dowódca. Koba umie podporządkowywać sobie takich ludzi. Do walki potrzebny jest sztandar ideologii. Jeśli Trocki jest za wykorzystaniem w armii carskich „wojskowych specjalistów", to Woroszyłow i Koba będą naturalnie przeciw. We dwójkę atakują ludzi Trockiego. Oskarżają ich o zdradę. Kontynuacja leninowskich uniwersytetów 4 lipca w Moskwie zaczyna się V Zjazd Rad. Z wielkim zainteresowaniem musiał obserwować Koba dziwne wydarzenia, które miały tam miejsce. Początkowo wszystko wyglądało normalnie. Trocki przyjechał z frontu i w płomiennej mowie zagroził rozstrzelaniem każdemu, kto naruszy pokój brzeski. Naturalnie wywołuje to spodziewaną reakcję lewicowych eserów. Znany już nam Kamkow z rewolwerem u pasa, wymachując pięściami, atakuje niemieckiego dyplomatę, Mirbacha, i jego „sługusów bolszewików". Wieś to ukochane dziecię eserów. Zarzuty „bolszewickiego lokajstwa" wobec niemieckich imperialistów Kamkow przeplata groźbami. „Weźmiemy za kołnierz i wyrzucimy ze wsi wasze oddziały rekwizycyjne i kombiedy".
Delegaci obu partii zrywają się z miejsc, wygrażają sobie pięściami. Lenin jest jednak spokojny. Nawet żartuje. Już 6 lipca lewicowi eserzy przystąpili do działania. Dwóch z nich. Jakow Blumkin i Leonid Andriejew, pojechało do ambasady Niemiec. Blumkin to postać typowa dla tamtych bezlitosnych czasów. Nadieżda Mandelsztam opisuje, jak pewnego razu pijany Blumkin siedział w kawiarni i klnąc wpisywał nazwiska na listy osób do rozstrzelania. Poeta Mandelsztam wyrwał mu te listy i podarł. Cała historia dotarła do Dzierżyńskiego, który obiecał natychmiast rozstrzelać Blumkina. Tymczasem nazajutrz Blumkin znalazł się na wolności. Bolszewicy czuli słabość do esera Blumkina. W ambasadzie Blumkin i Andriejew poprosili o audiencję u Mirbacha. Gdy obu Rosjan wprowadzono do gabinetu dyplomaty, Blumkin wystrzelił do niego z rewolweru. Mirbach uciekł do drugiego pokoju, ale Blumkin cisnął za nim bombę. Mirbach zginął. Zamachowcy wyskoczyli przez okno do czekającego samochodu. Blumkin skoczył tak niefortunnie, że złamał nogę i musiał pełznąć do auta. Obaj zdołali jednak uciec, wykorzystując dziwną niemrawość straży złożonej ze strzelców łotewskich. KC eserów liczyło, że zabójstwo Mirbacha spowoduje zerwanie pokoju brzeskiego. Dzieje się jednak coś niepojętego. Członkowie KC lewicowych eserów zbierają się w sztabie dobrze uzbrojonego oddziału Czeka pod dowództwem esera Dmitrija Popowa. Jest też Blumkin. Zbuntowany oddział stoi w pobliżu Kremla, ale nie podejmuje żadnych prób zdobycia siedziby władz bolszewickich. W oddziale zjawia się Dzierźyński, żąda aresztowania Blumkina. Eserzy aresztują Dzierżyńskiego. Oddział nie podejmuje jednak żadnej akcji. Wszyscy na coś czekają. Pod wieczór eserzy zajmują stację telegrafu, ale... tylko po to, żeby obwieścić Rosji i światu, że zabójstwo Mirbacha nie jest początkiem powstania przeciwko bolszewikom. Dokonano go wyłącznie po to, żeby zerwać zdradziecki pokój. Zbuntowany oddział nie ma zamiaru nikogo atakować. Jego bunt miał być jedynie demonstracją niezgody z bolszewikami. Trudno było wymyślić większy idiotyzm. Lenin dostał to, na co czekał: prawo do bezlitosnej rozprawy z wrogami. Strzelcy łotewscy rozgromili sztab dziwacznych buntowników, frakcja lewicowych eserów na zjeździe rad została aresztowana. Spełniło się marzenie Lenina. Lewicowi eserzy przestali istnieć jako siła polityczna. Zginęli tak samo jak Mirbach, który za dużo wiedział. Jakże bezmyślny sposób politycznego samobójstwa wybrali eserzy. Tak upragniony przez bolszewików, tak dla nich bezpieczny. To był istny cud.
Koba nie wierzył w cuda. Wielki szachista nie mógł nie zwrócić uwagi na intrygującą zagadkę - kto skłonił eserów do tak bezmyślnego kroku? Za długo walczyli bolszewicy z carską Ochraną. Za bardzo się z nią zbratali w trakcie wieloletniego podsyłania sobie prowokatorów. To nie przypadek, że tajna policja bolszewików - Czeka - od pierwszego dnia zaczęła stosować prowokację, tę sprawdzoną i ulubioną metodę carskiej Ochrany. Większość spektakularnych operacji Czeka w tych latach, takich jak aresztowanie słynnego terrorysty, esera Sawinkowa, i angielskiego dyplomaty Lockharta, była efektem wprowadzenia swojego agenta do otoczenia wroga. Koba musiał zauważyć wyraźny ślad prowokatora w historii z dziwnym powstaniem eserów. Rzeczywiście, z zabójcą Mirbacha stało się cos zdumiewającego. Gdy bolszewicy zajęli sztab eserów, był tam Blumkin ze złamaną nogą. I właśnie jego, człowieka, po którego osobiście przyjechał Dzierźyński, jednego z szefów wydziału Czeka, nikt nie rozpoznał. Odwieziono go do szpitala miejskiego. Ucieka stamtąd, po czym skruszony dobrowolnie ujawnia się w Czeka. Skazany na trzy lata, niebawem wychodzi na wolność i natychmiast wstępuje w szeregi... bolszewików. Blumkin będzie pracować w sekretariacie Trockiego, a później w organach Czeka i GPU. Koba mógł więc ocenić siłę i możliwości tak niedawno utworzonej i już tak potężnej Czeka. Ocenił. Nie zapomniał też o Blumkinie. Po upadku Trockiego i wygnaniu go za granicę GPU wyśle Blumkina, jako rzekomego pielgrzyma, do Tybetu, Damaszku i Konstantynopola. Po drodze Blumkin zboczy do swego byłego szefa, Trockiego. Niewątpliwie miał za zadanie wybadać plany wygnańca i równocześnie „namierzyć" jego byłych zwolenników. Po powrocie Blumkin przekazuje Karolowi Radkowi list od Trockiego. Jeszcze do niedawna Radek był najbliższym współtowarzyszem Lwa. Inteligentny i cyniczny Radek zbyt dobrze zna jednak system i natychmiast donosi o liście Stalinowi. No i trzeba było rozstrzelać Blumkina. Po prowokacji z buntem lewicowych eserów Koba po raz nie wiadomo który mógł powtórzyć sobie leninowską zasadę: „Cel uświęca środki", banalny aforyzm, tak przerażający dla mieszczucha i tak oczywisty dla prawdziwego rewolucjonisty. Lenin pisał: „Na przykład Kalajew (zabójca wuja Mikołaja II), żeby zabić tyrana (...) nabywa rewolwer od ostatniego łajdaka, obiecując mu za usługę pieniądze i wódkę. Czy można potępiać Kalajewa za zadawanie się z bandytą? Każdy normalny człowiek powie, że nie można". „Uczymy się pomalutku, uczymy się". iście pewni, że ręka nam nie zadrży
Cel został osiągnięty. Zaczęło się legalne polowanie na lewicowych eserów. 7 lipca Lenin wysyła depeszę do Koby: Wszędzie należy bezlitośnie tępić tych żałosnych i histerycznych awanturników. Bądźcie bezwzględni wobec lewicowych eserów i częściej przesyłajcie informacje. Odpowiedź Koby: Bądźcie pewni, że ręka nam nie zadrży. Wrogów będziemy traktować jak wrogów. Linii na południe od Carycyna na razie nie odtworzyliśmy. Poganiam i rugam wszystkich. Możecie być pewni, że nikogo nie oszczędzimy - ani siebie, ani innych, a zboże dostarczymy. Rzeczywiście nikogo nie oszczędza. Przed 18 lipca wysłano do Moskwy pięć wagonów zboża. Dostarcza chleb. I nie tylko chleb. Nowe postaci historyczne „Wysłałem do Baku gońca z listem" - zawiadamia Lenina. Po przyjeździe do Carycyna Koba natychmiast nawiązuje kontakt z miastem swojej młodości. I z zadziwiającym człowiekiem, który będzie jego sojusznikiem aż do śmierci. Władza radziecka została ustanowiona w Baku bardzo szybko. Na jej czele stanął stary wróg Koby - Stiepan Szaumian. Nowa władza padła jednak równie szybko, pod naporem wojsk tureckich i angielskich, a komisarzy, z Szaumianem na czele, rozstrzelano. Dziwnym trafem ocalał tylko jeden - Ormianin Anastas Mikojan. Mikojan wstąpił do partii w 1915 roku w wieku 20 lat. Był jednym z aktywnych działaczy Komuny Bakijskiej. Po rozstrzelaniu komisarzy ukrywał się na terenie Baku. Sprytny był to człowiek. Na Kaukazie miał wiele przydomków. W Armenii nazywano go „gruzińskim kin to" za związki z bolszewikami z Tyfiisu, w Gruzji - „ormiańskim fakirem", zaś w Azerbejdżanie „Judaszem", za to, że jako jedyny przeżył masakrę komisarzy. Właśnie z nim kontaktuje się Koba. W Baku jest ropa naftowa, bez ropy nie da się walczyć. I już wkrótce bolszewik Mikojan, kierowany przez Kobę z Carycyna, nawiąże rozmowy z bakijskimi kapitalistami. Hojnie płaci złotem, przymykają więc oczy na fakt, że ich ropa trafia do Lenina. Szybko, bardzo szybko wojska Lenina wkroczą do Baku. Własna ropa zgubi kapitalistów. Póki co Koba wzmacnia flotyllę Mikojana swoimi okrętami. I nadal bombarduje Lenina depeszami o walce z Trockim. Wbijcie mu do głowy, że zboża na południu jest dużo, lecz żeby je zdobyć, muszę mieć pełnomocnictwa wojskowe. Pisałem już o tym, lecz nie otrzyma-
łem odpowiedzi. Bardzo dobrze. W takim razie będę sam, bez wszelkich formalności zdejmować tych dowódców i komisarzy, którzy szkodzą sprawie. (...) I nie powstrzyma mnie brak papierka od Trockiego. Lenin zżyma się na tę walkę, ale Koba czuje poparcie wodza. I robi swoje. Na jego rozkaz Woroszyłow przejmuje dowodzenie 3. i 5. Armią. Wspólnie z Koba organizują ofensywę. Koba sam bierze udział w natarciu, w pociągu pancernym. Ofensywa załamuje się. Klęska przynosi jednak nieoczekiwany efekt. Mianowany przez Trockiego Sniesariew zostaje odwołany do Moskwy. Powstaje Rada Wojskowa Północnego Kaukazu. Kieruje nią... Koba. Lenin lubi Kobę. Docenia też jego walkę z Trockim. Koba ma wolne ręce. Lenin dostaje depeszę: Rada wojskowa odziedziczyła schedę w stanie rozkładu. Trzeba było zacząć wszystko od podstaw. Jako przyczynę rozkładu Koba podaje „spisek specjalistów wojskowych". W nocy, 22 sierpnia, na środek Wołgi wypłynęła barka. Znajdowali się na niej „specjaliści wojskowi", ściągnięci przez Trockiego i Sniesariewa, a aresztowani przez Kobę. Rozstrzelano ich. Choć ofensywa się załamała, Koba utrzymuje linię obrony. Carycyn nie kapituluje. Zboże i ropa płyną do Moskwy. Nowości z Moskwy: wystrzał W ostatnich dniach sierpnia 1918 roku Lenin zostaje ranny w zamachu po spotkaniu z robotnikami fabryki Michelsona. Zakończywszy wystąpienie słowami „wolność albo śmierć" wódz idzie przez dziedziniec do czekającego nań samochodu. Wtedy rozlegają się trzy wystrzały z rewolweru. Lenin pada obok samochodu, trafiony dwiema kulami. Dokumentacja zamachu na Lenina do dziś znajduje się w byłym Centralnym Archiwum KGB. W 1995 roku udało mi się zapoznać z tymi aktami. Zawierały m.in. zeznania kierowcy Lenina, Stiepana Gila. Gil czekał w samochodzie i był naocznym świadkiem wydarzeń. Lenin wyszedł z pomieszczenia, w którym odbywał się wiec, otoczony kobietami i mężczyznami. Był już o trzy kroki od auta, gdy z lewej strony, w odległości trzech kroków od niego, zobaczyłem kobiecą rękę z browningiem, wyciągniętą zza pleców zebranych osób. Padły trzy strzały. Kilka zdjęć z miejsca zdarzenia dokumentuje szczegóły zamachu. Strzelająca znajdowała się obok przedniego koła samochodu, Lenin był przy tylnym kole, na wprost niej, w odległości trzech kroków.
Rzuciłem się w kierunku, z którego strzelano - zeznawał kierowca Gil. - Strzelająca kobieta cisnęła mi pod nogi rewolwer i skryła się w tłumie. Przypadkowo obecna felczerka i dwaj ludzie (zapewne ochrona Lenina - przyp. aut.) pomogli mi wnieść Lenina do samochodu i we czwórkę pojechaliśmy na Kreml. Na pełnym gazie Gil zawiózł wodza do domu. Lenin zdołał wejść do mieszkania o własnych siłach. Jak podano w oficjalnym komunikacie - „jedna kula weszła pod lewą łopatkę i utknęła z prawej strony szyi, druga trafiła w lewe ramię. Ranny jest całkowicie przytomny. Jego leczeniem zajęli się najlepsi chirurdzy". „Kula nie naruszyła tętnicy szyjnej" - wspominał leczący Lenina doktor Rozanow. Życiu wodza nic nie zagrażało. Jednakże z tych niegroźnych ran wkrótce popłynie rzeka krwi... Już o kilka przecznic dalej zatrzymano młodą kobietę w czarnej sukni. Była to Fania Kapłan, rewolucjonistka, która w carskim więzieniu odsiedziała wyrok za przygotowywanie aktu terrorystycznego. Na katordze utraciła słuch i częściowo wzrok. Właśnie dlatego nie była w stanie zabić Lenina z odległości trzech kroków. Z zeznań Fani Kapłan: Strzelałam do Lenina, gdyż uważam (...) że oddala on ideę socjalizmu na dziesiątki lat. (...) Zdecydowałam się na ten krok w lutym. Bolszewicy to spiskowcy. Przejęli władzę bez zgody narodu. Na pytanie o wspólników i przynależność partyjną Kapłan odpowiedziała: „Dokonałam zamachu sama i z własnej woli". Śledztwo trwało krótko. 3 września komendant Kremla, Malkow, wyprowadził Kapłan na dziedziniec. W obecności bolszewickiego poety Demiana Biednego, który z zainteresowaniem obserwował widowisko, Malkow zabił kobietę strzałem w tył głowy. Ciało Kapłan spalono w beczce. Za pośrednictwem Czeka rozpuszczono plotki, że Lenin osobiście ułaskawił terrorystkę. Plotka utrzymywała się przez całe dziesięciolecia. Trocki dowodził wtedy wojskami w Kazaniu - walczył z nacierającymi Czechami. Na wiadomość o zamachu opuszcza front i pędzi do Moskwy. Czuje się następcą. Koba nadal siedzi w Carycynie. Co miałby robić w Moskwie bez Lenina? Utrzymywał się w kierownictwie tylko dzięki autorytetowi wodza. W tym samym czasie były student, Kenigisser, zastrzelił w Piotrogrodzie przyjaciela Trockiego, przewodniczącego tamtejszego oddziału Czeka, Moisieja Urickiego. Zamachowiec wyjaśnił, że zastrzelił Urickiego z zemsty za rozstrzeliwania oficerów i śmierć swojego przyjaciela. Trocki wygłasza płomienną mowę o odwecie. 2 września, po burzliwej dyskusji w KC, bolszewicy ogłosili czerwony terror. Koba dowiedział się o tym w Carycynie.
Rosja krwią spłukana W rzeczywistości terror trwał, bez żadnego ogłaszania, przez cały 1918 rok. Zaczął się już latem w Jekatierynburgu, gdzie w brudnej piwnicy rozstrzelano cara i jego rodzinę. I wtedy, gdy Koba rozstrzeliwał oficerów w Carycynie. I gdy na ulicach ukraińskich miast walały się trupy Żydów z rozprutymi brzuchami. I gdy sam Lenin, na krótko przed zamachem, na wiadomość o wybuchu powstania chłopskiego w Penzie depeszował: Zastosować bezlitosny masowy terror przeciwko kułakom, popom i białogwardzistom. Podejrzanych zamknąć w obozie koncentracyjnym poza miastem. Przez cały rok w kraju męczono i mordowano ludzi. Zabijały obie strony. Krwawe kazamaty bolszewickiej Czeka nie różniły się od zalanych krwią piwnic białego kontrwywiadu. I tam, i tu wiązano ofiary drutem kolczastym, wykłuwano oczy, robiono rękawiczki z ludzkiej skóry, wbijano na pal. Jednakże rząd Denikina z przerażeniem patrzył na okrucieństwo swoich wojsk. Tymczasem rząd bolszewicki uznał karę bez winy za zasadę polityki państwa. 5 września 1918 roku opublikowano oficjalny dekret o czerwonym terrorze. Po zabójstwie cara Aleksandra II jego ministrowie zastanawiali się, czy „w przypadku najmniejszego przestępstwa obarczyć odpowiedzialnością i zdelegalizować wszystkie rewolucyjne partie polityczne". Nie zdecydowali się. Bolszewicy nie mieli takich oporów. Utworzono instytucje zakładników. Pięćset osób, „przedstawicieli obalonych klas", rozstrzelano tuż po zamachu na Urickiego. To oficjalne dane. W Kronsztadzie czterystu byłych oficerów ustawiono nad trzema głębokimi dołami i rozstrzelano. Oczywiście nie chodziło o odwet. Byłoby dziwne, gdyby za strzały rewolucjonistki Kapłan szukano pomsty na carskich ministrach, senatorach i duchownych. Terror miał wyższy cel. Ujawnił go Trocki, wyjaśniając powody rozstrzelania rodziny carskiej: „Trzeba było wstrząsnąć własnymi szeregami". Pokazać, że nie ma odwrotu. „Przed nami całkowite zwycięstwo albo całkowita zagłada". Należało też, jak pisał Trocki, „przerazić, zastraszyć wroga". I nie tylko wroga. Należało zastraszyć społeczeństwo. Czerwony terror to prawo władzy do kary bez winy, utrzymywanie obywatela w stałym, kafkowskim strachu, że jest bezsilny wobec władzy. Na tym polegał sens terroru. Koba zrozumiał tę lekcję. ,,Uczymy się pomalutku, uczymy się". Właśnie wtedy „ostatni żywy duch opuścił rewolucję" - napisała w więzieniu eserka Maria Spiridonowa.
Próba generalna stalinowskiego terroru Jeili kto w pojmanie wiedzie, w pojmanie pójdzie; jeźli kto mieczem zabije, musi i on być mieczem zabity. Apokalipsa Św. Jana, 13,10, . Biblia Gdańska, Warszawa 1958 Czerwony terror nabierał rozmachu. Narkom spraw wewnętrznych, Grigorij Pietrowski, podpisał Rozkaz w sprawie zakładników: Wszyscy znani miejscowym radom prawicowi eserzy mają być natychmiast aresztowani. Należy wziąć znaczną liczbę zakładników spośród burżuazji i oficerów. Przy najmniejszych próbach oporu stosować masowe egzekucje przez rozstrzelanie. W całym kraju zaczęła się fala rozstrzeliwań. „Tygodnik Czeka" zamieszcza raporty o egzekucjach w swoich gubemialnych oddziałach: Nowogród - 38 osób, Psków - 31, Jarosław - 38, Poszechońsk - 31... Terror przekształca się w rywalizację. Wszędzie wiszą listy ludzi skazanych na rozstrzelanie. Typowe ogłoszenie: „Przy najmniejszej próbie wystąpień kontrrewolucyjnych wymienione osoby zostaną rozstrzelane". Poniżej nazwiska, dziesiątki nazwisk. Powszechnie praktykowano zatrzymywanie mężów. Potem oprawcy czekali, aż nieszczęsna żona przyjdzie zapłacić ciałem za jego życie. Czekiści zapraszali na swoje pijaństwa żony aresztowanych oficerów. Tak tworzą się nowe kadry Czeka. I wszyscy będą służyć Kobie, żeby potem zginąć w jego łagrach. Kamieniew, Zinowiew, Trocki publicznie sławią terror. Nawet humanista Bucharin stwierdził: „Przymus proletariacki we wszystkich swych formach, od rozstrzeliwań poczynając (...) jest metodą kształtowania człowieka komunistycznego na bazie materiału ludzkiego z epoki kapitalizmu". Koba nie lubił teoretyzować. Po prostu działał. I groza ogarnęła Carycyn. Czekiści, którzy zasmakowali w swojej pracy, żądali zaostrzenia terroru. „Tygodnik Czeka" pisał: „W wielu miastach przeprowadzono już masowe egzekucje zakładników. To bardzo dobrze. Najgorszy jest brak konsekwencji. Rozjusza wroga, nie osłabiając go". Dalej autorzy artykułu apelowali, by pójść dalej i zalegalizować tortury. Trzeba „wyzbyć się mieszczańskich uprzedzeń". Krwawa wszechmoc Czeka wywoływała jednak sprzeciwy w samej partii. W liście do „Prawdy" jeden z komunistów pisał: „Hasło
»cała władza w ręce rad« przekształcamy w »cała władza w ręce Czeka«". Powołano komisję do spraw działalności Czeka. Koba wszedł w jej skład. W komisji Koba - oprawca Carycyna - występuje jako zwolennik umiarkowania i przeciwnik skrajności. W ogóle pozycja między spierającymi się stronami staje się jego ulubioną. Wyjątkiem jest Trocki. W tym przypadku Koba jest zawsze gotów do walki. Wie, że Lenin docenia ten zapał. Komisja uznała apel o legalizację tortur za błąd. I gorliwym młodym czekistom wyjaśniono, o czym można, a o czym nie wolno mówić, nawet jeśli zdecydowali się to robić. Wszystkie pomysły dotyczące tortur Koba urzeczywistni po dwudziestu latach. Okrutni dumie, którzy żądali ich uprawomocnienia w 1918 roku, przekonają się na własnej skórze, czym są tortury. Cha, cha! Po śmierci Stalina w jego kremlowskim mieszkaniu i w daczy w Kuncewie znaleziono tysiące książek z prywatnej biblioteki wodza. Była tam białogwardyjska literatura emigracyjna i dzieła jego dawnych znajomków, których zabił - Trockiego, Zinowiewa, Kamieniewa, Bucharina. Ich książki, konfiskowane w całym kraju, tu leżały spokojnie na półkach. Za Chruszczowa bibliotekę zlikwidowano. W Archiwum Partii zostały jedynie te książki, na których Stalin zanotował swoje uwagi. Tak, małomówny Koba zostawił po sobie mnóstwo zapisków na marginesach. Te zapiski są dziwaczną drogą do świata prawdziwych myśli największego konspiratora. Siedzę w archiwum i kartkuję dwie najbardziej zajmujące książki z jego biblioteki. To dwie książki o terrorze. Jedną napisał Trocki w 1920 roku. Nosi tytuł Terroryzm i komunizm. Wszędzie, gdzie autor wychwala terror i przemoc rewolucyjną, Koba dopisuje z uznaniem: „Tak! Celne! Tak!" Sam na sam ze sobą nie boi się szczerości wobec swojego wroga. Jak się później przekonamy, Trocki zawsze był... jego nauczycielem. Drugim nauczycielem po Leninie. Autorem drugiej książki jest socjalista Kar! Kautsky. Znów Terroryzm i komunizm. „Przywódcy proletariatu - pisze Kautsky - uciekli się do środka ostatecznego, krwawego - do terroru". Stalin podkreślił te słowa i dopisał z boku: „Cha, cha!" Po wojnie domowej, po codziennych egzekucjach i morzu przelanej krwi „burżuazyjny lęk przed krwią" wydał mu się tak śmieszny. „Notabene" - tak dopisał przy słowach Marksa. „Jest tylko jeden sposób, by wykarczować, wyrwać korzenie starego społeczeństwa
i skrócić krwawe męki porodowe nowego - terror rewolucyjny". „Notabene" zapamiętał, że terror to najkrótsza droga do nowego społeczeństwa. Cała władza w ręce Czeka! Tak więc Koba ze zrozumieniem i zainteresowaniem musiał się przyglądać Czeka, tej władzy zrodzonej przez terror. „Nam wszystko wolno, gdyż to my, jako pierwsi na świecie, podnieśliśmy miecz w imię wyzwolenia wszystkich z jarzma niewolnictwa! (...) Czy ktokolwiek może mieć za złe nam, uzbrojonym w ten święty miecz, jak walczymy?" („Czerwony Miecz" - organ Korpusu Specjalnego Czeka). Tę myśl Koba wcieli w życie za dwadzieścia lat. Autorzy przekonają się, co ona oznacza. Potęga Trackiego rośnie Na początku września stał się cud: potężne uderzenia Armii Czerwonej pod dowództwem Trockiego powstrzymały marsz Korpusu Czechosłowackiego. 10 września czerwoni wyparli Czechów z Kazania. W ciągu następnych trzech dni odbili Samarę i Symbirsk. Wracający do zdrowia Lenin wysyła do Trockiego depeszę z gratulacjami. Korpus Czechosłowacki rozpoczął odwrót na Syberię. W drugiej połowie września Koba przyjechał do Moskwy, żeby odwiedzić rekonwalescenta. I oczywiście na prośbę Koby Lenin wysłał depeszę z gratulacjami do Woroszyłowa, który dowodził Frontem Południowym. Trocki odbiera to jako policzek i kolejny dowód sprzyjania samowoli Koby. Podejmuje zdecydowane kroki. Dowódcą frontu w Carycynie mianuje byłego carskiego generała. Pawła Sytina. Koba i Woroszyłow odmawiają podporządkowania się jego zwierzchnictwu. Jak zwykle wysyłają depeszę do Lenina: Sytin to człowiek (...) nie zasługujący na zaufanie. (...) Należy niezwłocznie omówić na posiedzeniu KC kwestię postępowania Trockiego, który zastępuje najwybitniejszych członków partii zdradzieckimi specjalistami wojskowymi. Trocki reaguje natychmiast: Kategorycznie nalegam, by odwołać Stalina. Na froncie carycyńskim nie odnosimy sukcesów, choć mamy wystarczająco dużo sił. Woroszyłow może dowodzić pułkiem, a nie pięćdziesięciotysięczną armią. Lenin nie mógł teraz odmówić Trockiemu.
W październiku 1918 roku Koba został odwołany do Moskwy. W Moskwie od razu zrozumiał, że będzie musiał skapitulować. Trocki jest zbyt silny. Depeszuje do Woroszyłowa: Właśnie byłem u Iljicza. Jest wściekły i żąda zmiany decyzji. Pretensje Koby natychmiast zniknęły. Pojednawczo proponuje Leninowi: Według mnie można załatwić wszystko po cichu. Dokonuje ostrego zwrotu. Publikuje w „Prawdzie" artykuł z okazji pierwszej rocznicy władzy radzieckiej, w którym... wychwala Trockiego. Praktyczne przygotowanie powstania odbywało się pod bezpośrednim kierownictwem (...) tow. Trockiego. (...) Szybkie przejście garnizonu na stronę rad i sprawne działanie KWR panią zawdzięcza przede wszystkim tow. Trockiemu. Żeby zachować Kobę na froncie, Lenin osobiście zaczyna godzić go z Trockim. Komunikuje Trockiemu: „Stalin przekonał Woroszyłowa, żeby całkowicie podporządkował się rozkazom Centrum". Kiedy trzeba, Koba umie ustępować. Życie w utopii W Moskwie szykowano się do obchodów pierwszej rocznicy Października. Mieli prawo świętować - już rok rządzili krajem. Kto by w to uwierzył? Cały rok. Słynny malarz Annienkow wspominał, jak dekorował wówczas stolicę. W Moskwie nie było żadnych tkanin. Mimo to pokryły ją tysiące czerwonych transparentów i czerwonych flag. Głodne, lecz czerwone miasto Moskwa. Co prawda w nocy okazało się, że zapomniano o najważniejszym - o trybunie, z której o 9 rano miał przemawiać odzyskujący siły Lenin. Annienkow zrobił szkic trybuny, rozpalono ogniska i przez całą noc budowano. Budowała, jak pisze Annienkow, „brygada profesorów-inteligentów", zapędzona do tej roboty w ramach „przymusowej reedukacji poprzez pracę". Przed 8 rano trybuna była gotowa i Lenin wygłosił z niej mowę. Pod trybuną stał Trocki. Jako przyszły następca... Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przemawiał Lenin, Koba wzniesie jego Mauzoleum. Budowla stanie się nową trybuną, na której Koba będzie według hierarchii ustawiać swoich współtowarzyszy. Miejsce na trybunie będzie oznaczało przynależność do władzy. Ludność spowitej purpurą stolicy żyła całkiem innymi sprawami. Gdzie kupić chleb? Skąd wytrzasnąć drwa na opał? Chleb przywozili
z prowincji i sprzedawali na ulicach przyjezdni „workowcy". Milicja łapała ich, zabierała towar. Mimo to przedzierali się do głodującego miasta. Handlowali w pobliżu dworców, w domach, w bramach. Ludzie przekazywali sobie ich adresy. W naszej rodzinie przez wiele lat przechowywano karteczkę z taką informacją: „W pierwszej kamienicy za dworcem, w podwórzu płot, odchylić drugą deskę, za nią jest drugi dziedziniec, za śmietnikiem sprzedają chleb". Głodująca inteligencja przekradała się pod zdobyte adresy, za chleb płaciła kosztownościami. Klatki schodowe, piwnice i sutereny roiły się od bezdomnych dzieci. Za chleb można było kupić sobie dziewczynkę. Pieczara - tak brzmi tytuł opowiadania Jewgienija Zamiatina o inteligencie konającym z głodu i zimna w wielkim, nie ogrzewanym mieszkaniu, które przeistoczyło się w pierwotną pieczarę. Inteligent niczym jaskiniowiec wyprawia się z niego na polowanie - kradnie drwa sąsiadowi. W większości pańskich mieszkań było już jednak ciasno - „dokwaterowano" proletariat. Ludzie zmieniali się pod wpływem bestialstw, zabójstw i ciągłego głodu. Wczorajszy humanista stawał się gwałcicielem i rabusiem, dobroduszny mieszczuch - zwierzęciem. Trzy i pół roku wojny odarło ludzi z człowieczeństwa i ujawniło ich prawdziwą naturę. Umierający z obrzydzenia poeta Aleksander Błok powiedział: „Duszę się. (...) Udusimy się wszyscy, rewolucja światowa przekształca się w światową astmę". Niech żyje rewolucja światowa! Przez wszystkie te lata głodu i krwi Lenin przekonuje partię: „Robotnicy wszystkich krajów patrzą na nas z nadzieją. Czy słyszycie ich głos? Wytrzymajcie jeszcze trochę. Przyjdziemy Warn z pomocą i wspólnie zmieciemy kapitalistycznych drapieżców". Koba w swoim artykule proponuje gromadzić zapasy ziarna na potrzeby przyszłych głodujących republik. Zrozumiał już jednak ważną rzecz: jeśli światowa rewolucja nie wybuchnie, to i tak zmusimy kraj do utrzymania bolszewizmu. Terror nauczył go jak. A jednak wybuchła. Goniąc resztkami sił, bolszewicy doczekali się. W nocy z 9 na 10 listopada nikt nie spał na Kremlu. Zaczęła się rewolucja w Niemczech. Po rozbiciu Czechów kolejny cud. Władza Hohenzollernów upadła. Z balkonu pałacu cesarskiego socjalista Kari Liebknecht ogłosił utworzenie nowej republiki rad. Rady rządziły w Niemczech. Z mapy Europy zniknęło drugie imperium.
Bolszewicki poseł, Adolf Joffe, w tajemnicy kupuje broń dla niemieckich rewolucjonistów. Jeszcze niedawno Niemcy wspierali rewolucję w Rosji, teraz Lenin rewanżuje się im za pomoc. Też w sekrecie. Ambasada Rosji stała się sztabem rewolucji w Niemczech. 12 listopada jeszcze jedna rewolucja. W Austrii. Jeszcze jedna monarchia legła w gruzach. Nie było wątpliwości: w rok po Październiku wybuchła rewolucja światowa. Koba stwierdził ze zdumieniem, że spełniło się jeszcze jedno proroctwo Lenina. Przez cały dzień uszczęśliwieni rewolucjoniści manifestowali przed siedzibą moskiewskiej rady. Niestety. Wszystko skończyło się zwycięstwem umiarkowanych socjalistów i utworzeniem nienawistnych Leninowi republik burźuazyjno-demokratycznych. Jeszcze na chwilę zajaśniała nadzieja: na początku 1919 roku lewicowi socjaldemokraci ze „Związku Spartakusa", z Karlem Liebknechtem i Różą Luksemburg na czele, wzniecili powstanie. Żołnierze i marynarze zdobyli kancelarię cesarską w Berlinie, ale powstanie upadło. Róża Luksemburg i Kari Liebknecht zginęli z rąk ekstremistów. Ich ciała znaleziono w kanale. W odwecie za śmierć niemieckich rewolucjonistów, zgodnie z doktryną czerwonego terroru, rozstrzelano czterech wielkich książąt Romanowów, krewnych ostatniego cara. Jeden z nich, Nikołaj Michajłowicz, był znanym historykiem. Gorki prosił o darowanie mu życia. Lenin oczywiście obiecał wziąć pod uwagę prośbę słynnego pisarza. Równocześnie rozkazał Zinowiewowi nie wypuszczać wielkiego księcia i pospieszyć się. Wizerunek humanitarnego Lenina został zachowany, a książęta - rozstrzelani. Koba docenił metodę wodza: sam będzie ją stosować. Wojska niemieckie zaczęły pospiesznie opuszczać Ukrainę i Zakaukazie. Mimo to sytuacja nadal była ciężka. Ukrainą rządził wróg bolszewików, nacjonalista Simon Petlura, na Zakaukazie wkroczyli Anglicy. Kozacy dońscy, zaopatrywani przez Niemców, podporządkowali się Anionowi Denikinowi i bez szemrania wykonywali jego rozkazy. Najgorsze jednak czekało na bolszewików na wschodzie. Właśnie w listopadzie 1918 roku, gdy bolszewicy triumfowali z powodu wybuchu rewolucji w Niemczech, na Syberii wydarzyło się coś strasznego: olbrzymimi przestrzeniami od Pacyfiku do Powołża zawładnął jeden z najzdolniejszych dowódców rosyjskich,
carski wiceadmirał Aleksander Kołczak. Ten syn zwykłego oficera artylerii zrobił olśniewającą karierę. Przed wybuchem rewolucji dowodził Flotą Czarnomorską. Po rewolucji lutowej, chcąc opanować anarchię, polecił rozformować najbardziej zrewoltowane pancerniki. Na okrętach wybuchł bunt. Żeby ugłaskać marynarzy. Rząd Tymczasowy poświęcił admirała. Kołczaka zdjęto ze stanowiska i wysłano do USA na czele misji wojskowej. W październiku 1918 roku Kołczak przybywa do Omska, gdzie znajduje się demokratyczny rząd eserów, aresztowany przez Korpus Czechosłowacki. W listopadzie admirał dokonuje przewrotu. Wraz z nim do władzy dochodzi prawica - kadeci i oficerowie monarchiści. Kołczak ma do dyspozycji niewyczerpane zasoby ludzkie Syberii. Przejmuje też rezerwy złota imperium rosyjskiego, zagarnięte przez Czechów w Kazaniu. Armia Kołczaka rozpoczyna zwycięski marsz przez Syberię. Trzeba tam posłać Stalina I znów grozi katastrofa. Lenin postanawia wysłać na front Kobę. W tym celu trzeba go jednak pogodzić z Trockim. Koba odwiedził Trockiego w daczy, ale do zgody nie doszło. Lenin zaczął więc działać osobiście. W ostatnich dniach listopada depeszuje do Trockiego: Czy zgadzacie się porozmawiać ze Stalinem? Jest gotów do Was przyjechać. Czy uważacie za możliwe, by na wiadomych warunkach puścić w niepamięć dawniejsze scysje i pracować wspólnie, czego tak pragnie Stalin? Moim zdaniem należy dołożyć wszelkich starań, żeby tak się stało. Woroszyłowa przepędzono już z Carycyna. Dostał tekę narkoma spraw wewnętrznych w rządzie ukraińskim z adnotacją „Nie dopuszczać do spraw wojskowych". Trocki miał powód do satysfakcji. Dlatego Lenin znów powierzył Kobie dowodzenie. Już niebawem Lenin pisał: Mamy szereg informacji spod Permu o katastrofalnym stanie wojsk. Mam zamiar wysłać tam Stalina. (...) Obawiam się, że Smiłga będzie za miękki. Na Uralu nastąpiła katastrofa. W oddziałach królowało pijaństwo i maruderstwo. Po klęsce w walkach z Kołczakiem armia znajdowała się w stanie agonii. Koba wyruszył do Permu z szefem Czeka, Dzierźyńskim. Nie zawiódł Lenina. Bezlitośnie rozstrzeliwując opornych w bardzo krótkim czasie przywrócił sprawność bojową zdemoralizowanych pułków.
Wydawało się jednak, że Kołczaka nic nie powstrzyma. Wiosną 1919 roku jego czterystutysięczna armia przekroczyła Ural. Kołczak szedł na Samarę. Stąd droga do Moskwy stała otworem. W tym samym czasie na horyzoncie ponownie zamajaczyła rewolucja światowa. W marcu 1919 roku komuniści pod wodzą Beli Kuna przejęli władzę na Węgrzech. Bolszewik Bela Kun, węgierski jeniec wojenny, który w Rosji wstąpił do partii, tworzy Republikę Węgierską. Trocki proponuje w KC, by natychmiast wyruszyć na pomoc Węgrom. Koba nie bierze udziału w tych jałowych dyskusjach. Kto by tam teraz myślał o Węgrach. Kołczak naciera. Generał Judenicz stoi pod Piotrogrodem. Rzeczywiście, wszystko skończyło się na namiętnych dysputach. W Kijowie sformowano Dywizję Intemacjonalistyczną, która miała pomóc Republice Węgierskiej, ale pieniądze na jej wyposażenie jakoś nie nadchodziły. Republika padła. Przez jakiś czas bolszewizm będzie musiał pozostać wewnętrzną sprawą Rosji. Wielkie marzenie o rewolucji światowej nie spełni się. Na razie. Wiosną 1918 roku odbył się VIII Zjazd Partii. Koba znów rozpoczął ulubioną grę - zorganizował kolejny atak na Trockiego. Opozycja, znana jako „wojskowa", skupiła wielu działaczy partyjnych, którzy sami pragnęli być dowódcami. Wystąpili oni przeciwko polityce kadrowej Trockiego w armii, polegającej na obsadzaniu stanowisk dowódczych „specjalistami wojskowymi", oficerami carskimi, którzy przeszli na stronę bolszewików. Opozycja uznała „specjalistów" za utajonych zdrajców i wrogów. Lenin ochoczo pozwolił atakować Trockiego. A potem oczywiście wystąpił w jego obronie. Było jasne, że bez carskich oficerów armia przekształci się w bandę partyzantów. Lenin bezlitośnie tępił partyzantkę. Poparł go w tym... Koba. Prawdziwy zakulisowy inspirator opozycji występuje przeciwko niej po stronie Lenina. Lenin jest wdzięczny Kobie. Za kolejny prztyczek w nos Trockiemu. I za zajęcie mądrego stanowiska. Wyznacza więc Kobę do specjalnej komisji, która ma pogodzić Trockiego z opozycją. Nie zapomina też o usprawiedliwieniu okrucieństw Koby w Carycynie. „Gdy towarzysz Stalin rozstrzeliwał w Carycynie, myślałem, że to błąd i wysłałem depeszę: „Bądźcie ostrożni". Pomyliłem się. Cóż, jesteśmy tylko ludźmi". Koba musiał być czysty. Lenin szykował dla wiernego Gruzina nowe stanowisko. Tysiąc stanowisk Na początku 1919 roku umarł Swierdłow. Jak pamiętamy, los kilkakrotnie zetknął go z Kobą. Dzielili nawet wspólny pokój na zesłaniu. Swierdłow, maleńki człowieczek z czarną bródką, w czarnej kurtce, z czerwonymi od ciągłego niewyspania oczami, był równocześnie przewodniczącym WCIK - najwyższego
organu ustawodawczego - i sekretarzem KC partii. Łącząc te stanowiska niejako symbolizował jedność partii i państwa. Skupił w swoich rękach całą organizację i biurokrację państwową, znał wszystkie tajemnice partii. To właśnie od Swierdłowa Trocki dowiedział się o rozstrzelaniu rodziny carskiej. Po ukazaniu się mojej książki o Mikołaju II dostałem list. Anonimowy autor pisał: „Czy pan wie, że Nikołaj Krestiński (w 1918 roku był narkomem finansów - przyp. aut.) przywiózł do Moskwy kosztowności, znalezione przy zwłokach rozstrzelanych Romanowów? Swierdłow dołączył klejnoty do tzw. żelaznej rezerwy partii. Rezerwę, złożoną z biżuterii i drogocennych kamieni, bolszewicy trzymali na wypadek utraty władzy. Była zdeponowana w tajnym sejfie Swierdłowa". Odniosłem się sceptycznie do tej informacji, ale niebawem mogłem przeczytać stenogram wystąpienia Jakowa Jurowskiego, który dowodził egzekucją cara i jego rodziny. Stenogram jego „wystąpienia przed starymi bolszewikami" przechowywany był w tajnym archiwum. Jurowski wspomina o kosztownościach, które po rozstrzelaniu Nikołaj Krestiński zabrał do Moskwy. Zaś Baźanow, zbiegły na Zachód sekretarz Stalina, opisuje w swojej książce, jak w kremlowskim mieszkaniu Swierdłowa wdowa po nim, za przyzwoleniem, Stalina nadal przechowywała kosztowności „na wypadek utraty władzy". „Żelazny" to ulubiony przydomek bolszewików. „Żelazny Feliks" - tak nazywano szefa Czeka, Feliksa Dzierźyńskiego. „Żelazny" był też Swierdłow. Po śmierci „żelaznego Swierdłowa", fanatycznego wykonawcy wszystkich decyzji Lenina, Iljicz zaczyna szukać nowego kandydata do tej roli. Czy można znaleźć kogoś lepszego niż Koba? Wspaniały talent organizacyjny. Potrafi „doprowadzić do końca każdą sprawę". Stalowa wola. Nie boi się krwi. No i nienawidzi Trockiego. Człowiek ze stali zastąpi człowieka z żelaza. 25 marca 1919 roku ze składu KC wyłoniono Politbiuro (Biuro Polityczne). Pierwowzory Politbiura, które tworzył Lenin przed rewolucją, były czymś jakościowo innym. Działały wewnątrz partii. I szczęśliwie obumierały. Teraz jednak partia rządziła krajem. Według koncepcji Lenina historia kraju powinna stać się historią partii. Milionoręka partia powinna przeniknąć do wszystkich dziedzin życia kraju. Kraj realizuje decyzje partii. Biuro Polityczne jako mózg partii musi stać się ośrodkiem życia kraju - zarówno politycznego, jak i gospodarczego. Na zawsze. Na tym polegała koncepcja Lenina. Teraz w „leninowskie czwartki"- dni cotygodniowych posiedzeń Politbiura - w całkowitej tajemnicy (żadnych stenogramów, zapisywano wyłącznie decyzje), zbierają się członkowie BP (jeszcze jedna nazwa Biura), by rządzić krajem. Nie douczeni rewolucjoniści decydowali owszystkim- rozstrzygali najrozmaitsze problemy życia gospodarczego. Byli wszak namaszczeni, byli prorokami, dar jasnowidztwa spływał na nich ze świętej księgi wielkiej teorii marksizmu. Spośród przywódców partii Lenin wybiera do BP Kamieniewa, Trockiego i Kobę. To oni tworzą mózg kraju. Zinowiew i Bucharin są tylko kandydatami. Lenin tworzy też
Biuro Organizacyjne, które ma kierować bieżącymi sprawami partii. Tam też wprowadza Kobę. To jeszcze za mało. Powierza Kobie dwa narkomaty - do Spraw Narodowości i Kontroli Państwowej. To jeszcze za mało. Przez cały czas będą powstawać liczne komisje, które pod kierunkiem BP będą kierować codziennym życiem kraju. Lenin wyznacza Kobę do najważniejszych. Z reguły do tych samych komisji trafia też Trocki. Koba jak zwykle walczy w nich z wielkim Lwem. Lenin może pełnić rolę obiektywnego arbitra. Pod swoją nieobecność często powierza Kobie prowadzenie posiedzeń rządu. Taki jest teraz Koba - członek BP i Biura Organizacyjnego, podwójny narkom, przedstawiciel KC i Rady Wojskowo-Rewolucyjnej na Froncie Piotrogrodzkim, Zachodnim, Południowym. A jeszcze wszystkie komisje... W efekcie na XI Zjeździe Partii jeden z wybitnych bolszewików, Jewgienij Prjeobraźeński, ze zdumieniem skonstatował olbrzymią władzę, jaką Lenin skupił w rękach Koby: „Weźmy na przykład Stalina, członka Politbiura i Orgbiura, który jest równocześnie szefem dwóch narkomatów. Czy to możliwe, aby jeden człowiek był w stanie odpowiadać za dwa narkomaty, a oprócz tego pracować w dwóch biurach i dziesiątkach komisji?" Lenin wziął jednak w obronę swego ulubieńca: „Potrzebujemy człowieka, do którego każdy obywatel mógłby podejść i opowiedzieć o swoich problemach. Gdzie znaleźć takiego człowieka? Sądzę, że Preobraźeński nie byłby w stanie wskazać innej kandydatury niż towarzysz Stalin. Na czele musi stać człowiek o wielkim autorytecie, gdyż w przeciwnym razie zgubią nas drobne intrygi". W maju 1919 roku Kołczak poniósł miażdżącą klęskę pod Samarą. Nie było to chwilowe niepowodzenie. Również w maju Lenin wysyła depeszę do Rady Wojskowo-Rewolucyjnej 5. Armii walczącej z Kołczakiem: Czy ręczycie, że słuchy o rozbiciu Kołczaka i masowych dezercjach jego żołnierzy na naszą stronę nie są przesadzone? Słuchy potwierdziły się. Znów (który to już raz?) bolszewicy wytrzymali. Ironia losu: właśnie w tym czasie, gdy runęła potęga Kołczaka, nastąpiło długo oczekiwane połączenie sił białych: Judenicz na północnym zachodzie i Denikin na południu uznali admirała za „najwyższego zwierzchnika Rosji". Korzystając z tego, że główne siły bolszewików walczyły na wschodzie, generał Judenicz nagłym uderzeniem przerwał front na pomocnym zachodzie i rozpoczął ofensywę na Piotrogród. Zaatakował tylko jednym korpusem, ale jego agenci przeniknęli do otaczających miasto garnizonów i przygotowali powstanie, które miało wspomóc natarcie. Judenicz szybko zbliżał się do Piotrogrodu. Sprawujący tam władzę Zinowiew wpadł w dziką panikę. „Zinowiew nie znał stanów pośrednich. Albo siódme niebo, albo kanapa. Kładł się na kanapie i wzdychał" - pisał Trocki.
Lenin nie mógł liczyć na Zinowiewa. Wysyła do Piotrogrodu Kobę z groźnym upoważnieniem do „podejmowania wszystkich niezbędnych i nadzwyczajnych środków". Piotrogród czekał na Judenicza. 19 maja przybył tam Koba. Działał znanymi metodami. W mieście nie było prądu. Przy świecach rewidowano mieszkania „byłych", rozstrzeliwano zakładników: arystokratów, oficerów, carskich urzędników, duchownych. Piotrogrodzki ruch oporu został złamany. Jednak 12 czerwca zbuntowały się garnizony dwóch podmiejskich fortów - Czerwonej Gorki i Szarego Konia. Koba wie, że jeśli natychmiast nie zdławi buntu, płomień przerzuci się na inne forty. Ściąga okręty Floty Bałtyckiej. 15 czerwca przeprowadzono równoczesny szturm z lądu i morza. Bunt został stłumiony. Koba dumnie depeszuje do Lenina: Szybkie zdobycie Czerwonej Gorki było efektem mojej brutalnej ingerencji w dowodzenie. Zmieniałem rozkazy i wydawałem własne. Uważam za swój obowiązek uprzedzić, że w przyszłości będę działał w taki właśnie sposób. Natarcie białych załamało się. Judenicz zarządził odwrót. Już w październiku 1919 roku generał Judenicz znów ruszył na Piotrogród - tym razem z całą armią. Lenin był zdecydowany poddać byłą stolicę, ale Trocki obronił miasto. Koba przebywał w tym czasie na Froncie Południowym. Stalinowscy historycy poprawili fakty - z dwóch ofensyw Judenicza zrobili jedną, zaś Koba stał się jedynym obrońcą rewolucyjnego Piotrogrodu. Przez cały ten czas Koba systematycznie wbijał szpilki Trockiemu i domagał się odsunięcia go od dowodzenia. Trocki parował ciosy, ale Lenin zauważył, że Lew coraz częściej się ośmiesza. Na przykład poskarżył się kiedyś: „Koba wypija wina z piwnic Kremla. Na front mogą dojść plotki, że na Kremlu urządza się pijaństwa". Koba wyjaśnił żartobliwie: „Nic nie poradzę. My, Gruzini, nie możemy się obejść bez wina". „Sami widzicie. Gruzini nie mogą bez wina" - równie żartobliwie odpowiedział Lenin Trockiemu. W drugiej połowie 1919 roku nastąpiło uderzenie z południa. Generał Denikin poprowadził Siły Zbrojne Południa Rosji na Moskwę, dążąc do połączenia z armiami Kołczaka. W pierwszych dniach września Lenin wysłał przeciwko Denikinowi specjalistę od katastrof - Kobę. Pod koniec września Denikin zdobył Kursk, a w październiku Orzeł.
Biali zbliżali się do stolicy. Moskwę pokryły plakaty: „Wszyscy do walki z Denikinem!" Powtórzyła się jednak historia Kołczaka. Denikin został rozbity na przedpolach Moskwy. Październik okazał się dla niego fatalny. W końcu miesiąca Denikin utracił Orzeł. Biała Armia zaczęła odwrót. Koba wykonał zadanie. Na jego froncie powstał znakomity Korpus Konny pod dowództwem byłego carskiego wachmistrza, Siemiona Budionnego. Jeźdźcy Budionnego rozgromili doborowe pułki kozackie carskich generałów Konstantina Mamontowa i Andrieja Szkuro. Koba depeszował do Lenina: Zdobyto masę trofeów, wszystkie pociągi pancerne przeciwnika. Generałowie Mamontow i Szkuro utracili miano niezwyciężonych. Korpus Konny Budionnego bezlitośnie dobijał resztki armii Denikina, wycofujące się nad Morze Czarne. Na początku lat dwudziestych bolszewicy wygrali wojnę domową. Po serii klęsk dobiegła końca historia admirała Kołczaka. Wycofał się na Syberię. Jego wojska poszły w rozsypkę. Korpus Czechosłowacki łaskawie udostępnił wagon, którym były „najwyższy zwierzchnik Rosji" dotarł do Irkucka. W Irkucku byli już jednak bolszewicy. W zamian za prawo opuszczenia Rosji Czesi wydali im nieszczęsnego admirała. Kołczak spokojnie wysłuchał wyroku śmierci przez rozstrzelanie. W ostatnim życzeniu poprosił, żeby mu pozwolono wypalić fajkę. O świcie pluton czerwonoarmistów rozstrzelał admirała. Jego ciało wrzucono do Angary. Wycofujący się Denikin zrezygnował z obowiązków głównodowodzącego Armii Ochotniczej. Stanowisko objął baron Piotr Wrangel, który kontynuował obronę Krymu. Półwysep stał się ostatnim bastionem ginącej Rosji. Bolszewicy zajęli Ukrainę. Zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Głodni, obdarci, czasem po prostu bosi czerwoni pokonali najlepszych carskich dowódców, regularną, świetnie wyposażoną Białą Armię, doborowe pułki kozackie. Jak to się stało? Dlaczego Kołczak i Denikin zostali rozbici w zwycięskim marszu na Moskwę? Białogwardyjski oficer Roman Gul tak pisał w książce Lodowy pochód: Lud nie chciał przyłączyć się do białych - byliśmy przecież »jaśniepaństwem« (...) chłop nam nie wierzył. (...) Na tym polegało nieszczęście chłopów w całej Rosji.
Ta klasowa nienawiść do panów pomogła bolszewikom. Gdy tylko wracali panowie, chłopi zapominali o wszystkich krzywdach doznanych od czerwonych. Panowie też robili swoje - przywracali carskie prawa, odbierali chłopom ziemię, zwracali ją dziedzicom. Potęga armii Denikina i Kołczaka została zniszczona w bezlitosnej wojnie z chłopami na tyłach. Białych zgubiła też odwieczna rosyjska cecha: złodziejstwo. Kiedy na początku XIX wieku poproszono znakomitego rosyjskiego pisarza i historyka Nikołaja Karamzina o krótką charakterystykę Rosji, podsumował swoją ojczyznę jednym słowem: „Kradną". Denikin w swoich wspomnieniach skarżył się: Po wielkich zwycięstwach pod Kurskiem i Charkowem tyły Białej Armii były zapchane pociągami, do których pułki ładowały wszelkie dobro. Należy dodać, że były to dobra zagrabione w miastach i wioskach. Przemoc i grabieże zdemoralizowały białych i zniechęciły do nich ludność cywilną. Gwałty i rabunki - ze smutkiem napisze Denikin - towarzyszyły teatrowi działań wojennych, niejednokrotnie zacierając różnice między wrogiem a wyzwolicielem. Monarchista Szulgin, jeden z inicjatorów ruchu białych, proponował żartem, by w bojowej piosence armii carskiej zamiast „Wzbijcie się sokoły orłami" śpiewać „Wzbijcie się sokoły złodziejami". I jeszcze jedna odwieczna rosyjska cecha przyczyniła się do klęski: wzajemna zawiść. Generał Wrangel nie cierpiał generała Denikina, Denikin Wrangla, bez końca kłócili się ze sobą generałowie w armiach Kołczaka, Judenicza. Wiele o tym pisano. Było też zgubne dla białych uczucie, którego nie potrafili opanować: że zabijają rodaków, braci, swoich. Bolszewicy, Koba, Lenin czy frontowi komisarze nie przeżywali takich rozterek. Ich braćmi był światowy proletariat, walczyli nie z rodakami, lecz z wyzyskiwaczami i zabijali ich dla dobra wszystkich biednych ludzi na świecie. Tak tłumaczyli żołnierzom politrucy. Jam chatę porzucił i walczyć szedł po to-m, ze ziemię w Grenadzie ja oddać chcę chłopom - brzmiały słowa jednego z najpopularniejszych wierszy radzieckich Grenada Michaiła Swietłowa (w przekładzie Juliana Tuwima - przyp. wyd.) Kraj, wykrwawiony w bratobójczej wojnie, był całkowicie zrujnowany. Lecz „im gorzej, tym lepiej". Marzenie, o którym śpiewali bolszewicy w „Międzynarodówce", spełniło się. Świat dawnej Rosji legł w gruzach. Zginął car z rodziną, zginęli lub uciekli za granicę przedstawiciele najznakomitszych rodów rosyjskich, prze-
stało istnieć dawne życie. Zostali tylko wynędzniali ludzie, został „nagi człowiek na gołej ziemi". Teraz można było zacząć budowę bolszewickiego świata. Zwycięstwo zmusiło Lenina do zastanowienia się nad stosunkami z innymi państwami. Przede wszystkim trzeba było skłonić świat do przerwania bojkotu. Czerwony terror skompromitował reżim, nie wywołał zachwytu wśród zachodnich socjalistów. Na początku lat dwudziestych zniesiono karę śmierci z wyroków Czeka. To była akcja na użytek Zachodu. Noc, w której uchwała weszła w życie, przekształciła się w piekło. Władza nie miała zamiaru wypuścić z rąk swoich wrogów. Tej nocy rozstrzelano w więzieniach mnóstwo „byłych". Dzień litości w Czeka stał się dniem krwi. Koba zapamiętał również i to: wrogowi można wybaczyć, ale profilaktycznie należy go zlikwidować. Specjolista od katastrof prosi o dymisję Od jesieni 1919 roku Koba zaczyna pisać szydercze podania do Lenina i KC. Prosi o odwołanie go z frontu: Po pierwsze, jestem trochę zmęczony - niech mi będzie wolno na jakiś czas oderwać się od burzliwej, nieustannej frontowej roboty na najniebezpieczniejszych odcinkach i skupić się na spokojnej pracy na tyłach. Proszę o tak niewiele, nie chcę odpoczywać w daczy, chodzi mi po prostu o zmianę pracy. To będzie mój odpoczynek. I nowa depesza do Lenina: Jeszcze raz przypominam o moim żądaniu odwołania mnie i przysłania innego, zasługującego na zaufanie członka KC. W przypadku uporu z Waszej strony będę zmuszony odejść sam. Jest nieugięty, narzeka, pokazuje, jaki jest obrażony na KC, które nie zgodziło się na odwołanie jego wroga, Trockiego. Dlatego nie chce dłużej być „specjalistą od czyszczenia stajni w instytucjach wojskowych". W istocie wykonał nowy ruch. I to wcześniej niż inni. Zrozumiał, że wojna jest wygrana. Wszyscy ci czerwoni jeźdźcy i wojacy jutro nie będą nic warci. Tak jak Trocki na swoim dowódczym stołku. Dlatego trzeba spieszyć na tyły. Władza jest teraz na tyłach. Popełnił jednak błąd: wojna wcale się nie skończyła. W końcu kwietnia 1920 roku zaatakowała Polska. Polska nie zrobiła tego wcześniej, gdy bolszewicy byli na skraju przepaści i cios byłby naprawdę śmiertelny. Wtedy Polacy bali się zwycięstwa carskich generałów i powrotu imperium, które już tyle razy odbierało Rzeczypospolitej niepodległość. Natychmiast przywrócono karę śmierci. Trocki: Każdy łajdak, który będzie agitował za odwrotem, zostanie rozstrzelany. Każdy
żołnierz, który opuści swoje stanowisko, zostanie rozstrzelany. Polacy doszli do Kijowa. Potem ich odrzucono. Wiosną 1920 roku w Berlinie wybuchł pucz wojskowy. Zdławiono go. Lenin uznał, że historia się powtarza. W Niemczech poniósł klęskę „niemiecki generał Komiłow". A więc wkrótce wybuchnie tam rewolucja. Lenin oświadcza na IX Zjeździe Partii: „Bliski jest czas, gdy będziemy szli ręka w rękę z niemieckim rządem radzieckim". Właśnie dlatego po przepędzeniu Polaków z Ukrainy opowiedział się za pochodem w głąb Rzeczypospolitej. Przez Polskę można było dojść do Niemiec. Koba, tak pragnący wrócić do Moskwy, występuje przeciwko „pewnym towarzyszom, którym nie wystarcza obrona naszej republiki i chełpliwie zapewniają, że zawrą pokój dopiero w „czerwonej radzieckiej Warszawie"". Trocki też sprzeciwia się wojnie. Wie, jak wyczerpana jest armia. Lenin jednak nie ustępuje. Na początku lipca 150 tysięcy żołnierzy pod dowództwem dwudziestosiedmioletniego Tuchaczewskiego rozpoczyna ofensywę ze Smoleńszczyzny. „Daj nam Warszawę" - głosi najpopularniejsze hasło tamtych dni. Pokonując po 20 km dziennie szli ku rewolucji światowej. W brudnych szmatach, w podartych butach i łapciach, często w ogóle bez mundurów, i doszli do Wisły. Z najbliższego wzgórza widać już było dachy Warszawy. Jednakże chłopi, którym bolszewicy rekwirowali zboże, nie wiadomo dlaczego nie zachwycali się ich obecnością. W Niemczech nie wybuchło tak oczekiwane powstanie. Tymczasem armia polska doszła do siebie i zaczęła stawiać zaciekły opór. Koba walczył z Polakami na południu. Był komisarzem, stał na czele zgrupowania wojsk wraz z dowódcą armii, Jegorowem. Ich główną siłą była Pierwsza Konna Armia Budionnego. Trocki chcąc wzmocnić natarcie Tuchaczewskiego, rozkazał przerzucić do niego konnicę Budionnego. Koba odmówił. Już dawno przestało go bawić wygrzebywanie kasztanów z ognia dla innych. Miał własne plany. Gdy Tuchaczewski usiłował zdobyć Warszawę, Koba postanowił zagarnąć Lwów, stamtąd uderzyć na stolicę Polski, a później przez Austrię wedrzeć się do Niemiec i wesprzeć rewolucję. W efekcie... armie Tuchaczewskiego oraz Koby i Jegorowa zostaną zepchnięte do Rosji. Lenin wybaczył Kobie i to. Postanowił wysłać go na Krym. Kiedy bolszewicy walczyli z Polską, Wrangel opuścił półwysep i zajął przyległe rejony. W sierpniu 1920 roku podjęto decyzję o połączeniu armii działających przeciwko Polsce w jeden front pod dowództwem Michaiła Tuchaczewskiego. Równocześnie utworzono Front Południowy do walki z Wranglem. Lenin zaproponował Kobie zorganizowanie tego frontu. Politbiuro podjęto właśnie decyzję o rozdzieleniu frontów, żebyście się mogli skupić wyłącznie na Wranglu. Wrangel zaczyna być poważnym zagrożeniem.
W KC narasta dążenie do zawarcia pokoju z burźuazyjną Polską. Proszę o ocenę sytuacji z Wranglem i wnioski w tej sprawie. Koba rwie się jednak do Moskwy. Odpowiada niemal grubiańsko: Otrzymałem Waszą notatkę o rozdzieleniu frontów. Politbiuro nie powinno się zajmować takimi głupstwami. Mogę popracować na froncie maksimum dwa tygodnie, potrzebuję odpoczynku, szukajcie zastępcy. Znajomy ton dzielnego wiarusa, krzywdzonego przez ciągłe intrygi wrogów. Leninowi jest go żal. Echa tego żalu pobrzmiewają w liście do Adolfa Joffe: Na przykład weźcie Stalina. Przez trzy i pół roku los nie pozwolił mu być ani narkomem do spraw narodowości, ani narkomem kontroli państwowej. Lenin naprawia błędy losu. We wrześniu 1920 roku odwołuje wiernego Kobę do Moskwy. Koba spieszył się na tyły, nie tylko żeby być bliżej władzy. Miał już ponad czterdzieści lat. Przyszła pora na założenie ogniska domowego. Jego młoda żona oczekiwała dziecka. Należało też zabrać z Gruzji drugie dziecko, na poły zapomnianego syna, który urodził się w tamtym, nie istniejącym już życiu. Na razie Koba dowiedział się w Moskwie, jak padł Krym. Półwyspu broniła linia okopów i topiel błotnego jeziora Siwasz. Jednakże lawina czerwonoarmistów, kryjąc się za górami trupów, runęła do szturmu i wdarła się w głąb obrony. Koba zapamiętał nową lekcję: Trocki zwycięża, bo nie oszczędza ludzi. Kiedyś szczegółowo opiszę ucieczkę z Krymu: tłumy w porcie, ładowanie się na statki do Konstantynopola, rozpacz tych, którzy zostawali. Napiszę o moim ojcu, tam, na przystani. O tym, jak postanowił nie wyjeżdżać z Rosji. I o tym, jak mu się udało później ocaleć. Bo później zaczęła się rzeź. Bela Kun, przywódca Republiki Węgierskiej, który znalazł się w Rosji, pisał: „Krym to butelka, nie wymknie się z niej żaden kontrrewolucjonista. Krym jest opóźniony w rozwoju rewolucyjnym o trzy lata, lecz my szybko go podgonimy". I podgonili. Karabiny maszynowe miesiącami kosiły dziesiątki tysięcy ofiar. Rozstrzelanych wrzucano do starych genueńskich studni. Albo zmuszano ludzi, by sami kopali sobie groby. Trupi smród unosił się nad całym półwyspem. Oczyścili Krym z białych. „Uczymy się pomalutku, uczymy się". Pod koniec roku Koba musiał znieść jeszcze jeden triumf Trockiego - trzecią rocznicę Października. Obchody były szumne, gdyż rocznica zbiegła się z zakończeniem wojny domowej. Z ostatecznym podbojem kraju. Zorganizowano imponujące widowisko: „Noc szturmu na Pałac Zimowy". Balet, cyrk, żołnierze z karabinami
maszynowymi. Spektakl rozpoczął się wystrzałem z „Aurory". Niestety zamiast historycznego jednego wystrzału „Aurora" wszczęła nieustającą kanonadę. Nie było rozkazu, żeby przestać, nawalił telefon. Dopiero goniec na rowerze przerwał ten skandal. Zanim to nastąpiło, w huku dział krążownika czerwonogwardziści ruszyli do szturmu. Zdobyli barykadę, za którą kryły się baletnice udające batalion kobiecy i cyrkowcy w roli junkrów. Następnie w pałacu rozbłysły światła. Za białymi firanami w oknach migotały cienie imitujące walkę. Bój sylwetek. W finale promienie reflektorów skoncentrowały się na czerwonym sztandarze. Na przedstawienie zaproszono najważniejszych uczestników przewrotu. Koba nie dostał zaproszenia. Potem odbyła się seria posiedzeń, gazety zamieszczały wspomnienia bohaterów rewolucji. W żadnej nie pojawiło się nazwisko Koby. Koba był jednak spokojny. Wiedział, że przeszłość umarła razem z wielką utopią. Zostało z niej tylko baletowo-cyrkowe przedstawienie z oszalałym działem „Aurory". I cienie. Miłość wodza Lenin wiedział, jakie to niesprawiedliwe. Lubił Kobę. Wiedział, że Trocki i jego zwolennicy tylko udają okrutnych. Ich bezwzględność jest nienaturalna, histeryczna. Tak samo jak miłość do rewolucji. Czy to nie Zinowiew powiedział? ,,Rewolucja, Międzynarodówka to wielkie wydarzenia, ale się rozpłaczę, jeśli dotkną Paryża". Koba jest z natury twardy i okrutny, taki jak rewolucja. Jest chamski, krwawy, podstępny - jak rewolucja. W imię rewolucji spali nie tylko Paryż, ale i cały świat. Tak przedstawiał się obraz Koby, stworzony na użytek Lenina przez... samego Kobę. Obraz, który Lenin tak lubił. Była też jeszcze jedna przyczyna tej sympatii: prawdziwy rewolucjonista Koba, nigdy nie pomijał okazji, żeby przypomnieć o swojej niechęci do papierowego rewolucjonisty Trockiego - wiecznego brata i wiecznego wroga Lenina. Tymczasem od razu po powrocie z frontu ulubieniec Lenina ciężko zachorował. W maju 1921 roku Koba jest bliski śmierci. Zwaliło go z nóg ropne zapalenie wyrostka robaczkowego. Wyczerpany organizm mógł nie wytrzymać. Ile już przeszedł w życiu: zesłania, ucieczki, tułaczka po więzieniach, a później miotanie się po frontach. Do tego ciągła praca, praca, praca... Ze wspomnień lekarza Władimira Rozanowa: Operacja była bardzo trudna. Trzeba było dokonać rozległej resekcji ślepej kiszki. Nie mogłem ręczyć za rezultat. Fiodor Allilujew wspominał: Postanowiono operować ze znieczuleniem miejscowym, narkoza mogła być zbyt niebezpieczna dla słabego pacjenta. Z powodu bólu lekarze musieli prze-
rwać operację i dać chloroform. Leżał potem chudy i blady jak śmierć, niemal przezroczysty, z wyraźnymi oznakami strasznego osłabienia. Rozanow: Włodzimierz Hjicz codziennie dzwonił do mnie rano i wieczorem. Nie tylko pytał o zdrowie Stalina, lecz żądał wyczerpujących informacji o stanie pacjenta. Gdy niebezpieczeństwo minęło, osobiście ustalił z Rozanowem miejsce wypoczynku Koby. Zażądał, by go wysłać w rodzinne góry - na Kaukaz - „i to jak najdalej, żeby nikt nie zawracał mu głowy". Pod koniec 1920 roku rodzinny Kaukaz znów znalazł się w rękach bolszewików. Najpierw padła Armenia, później Azerbejdżan. Potem nastał kres niepodległej Gruzji. Starzy znajomi Koby, Czcheidze i Cereteli, wyemigrowali. W ostatnich dniach maja, jeszcze ledwie żywy po operacji, Koba poleciał na dalszą kurację do Nalcziku - miasta w górach Pomocnego Kaukazu. Przez prawie miesiąc dochodził do siebie - oddychał górskim powietrzem. Dopiero na początku lipca, na prośbę przywódcy kaukaskich bolszewików, Ordżonikidzego, wyruszył do Tyflisu. W Tyflisie odbywało się burzliwe plenum Biura Kaukaskiego partii bolszewickiej, na którym Koba poparł oddanego mu Sergo. W Tyflisie po wielu latach ujrzał matkę. I syna. 4 lipca troskliwy Lenin wysyła gniewną depeszę do Ordżonikidzego. Pyta, jakim prawem zakłócono Stalinowi odpoczynek, prosi o opinię lekarzy o stanie jego zdrowia. 8 sierpnia Koba całkowicie zdrów wraca do Moskwy. Przez cały rok Lenin nie przestaje się o niego troszczyć. Koba zostaje ojcem, ma drugiego syna. Nie podając powodów, poprosi o spokojniejsze mieszkanie. Lenin zajął się tym osobiście: Do towarzysza Bieleńkiego, szefa ochrony. Tow. Stalin ma na Kremlu takie mieszkanie, że nie można w nim spać. Słyszałem, że obiecaliście zająć się tą sprawą. Proszę, załatwcie ją jak najszybciej. Kronsztad trzymał się. Tamtejsza gazeta napisała: Stojąc po kolana we krwi, marszałek Tuchaczewski otworzył ogień do rewolucyjnego Kronsztadu, który powstał przeciwko samodzierźawiu komunistów, żeby przywrócić prawdziwą władzę rad. Lenin zmusił partię do udziału w przelewaniu krwi zdrajców. W marcu odbył się X Zjazd Partii. W trakcie zjazdu zmobilizowano trzystu delegatów, którzy wyruszyli po lodzie szturmować Kronsztad. Powstanie zostało stłumione. Część zbuntowanych obrońców przez zamarznięty zalew uciekła do Finlandii. Koba nigdy niczego nie zapominał. Po rozbiciu Hitlera radziec-
kie NKWD wywiezie z Finlandii nieszczęsnych marynarzy - teraz już starców - do stalinowskich łagrów. „Kukułka zakukała" - podsumował Trocki bunt marynarzy. Kraj był zmęczony wojną. Zbuntowała się podpora władzy. Lenin wykonuje fantastyczne salto mortale: grzebie utopię i marzenia Marksa. Wstrząśnięci delegaci zjazdu dowiadują się o przejściu do Nowej Polityki Ekonomicznej (NEP). Tajemnica NEP-u Rewolucja Październikowa spowodowała głęboki podział wśród rosyjskiej inteligencji. Jej najwybitniejsi przedstawiciele wyemigrowali lub zostali wygnani na Zachód. Wielu spośród tych, którzy zostali w Rosji, nienawidziło bolszewików. Mój ojciec był dziennikarzem i pisywał pod pseudonimem „Waiting". To angielskie słowo oznacza „oczekiwanie". Czekał na upadek tej władzy. Jak wielu inteligentów uwierzył jednak w NEP. Inteligencja uznała, że bolszewicy w końcu się opamiętali. Nikołaj Walentinow opisywał, jak w tym czasie kilku wybitnych ekonomistów opracowało tajny raport pt. Losy głównych idei Rewolucji Październikowej. Doszli do wniosku, że w efekcie ogłoszonego przez Lenina NEP-u nie uchowała się ani jedna idea, dzięki której bolszewicy doszli do władzy przed czterema laty. Głosili obumieranie państwa, a budują nowe, o wiele potężniejsze. Mieli zlikwidować pieniądz, tymczasem NEP głosi umocnienie pozycji rubla. Lenin znosi obowiązkowe dostawy zboża i wprowadza zwyczajny podatek rolny. Pozwala też chłopom - to straszne - sprzedawać nadwyżki plonów. Pojawia się rynek - ten znienawidzony przyczółek kapitalizmu. Zamiast marzenia o kolektywnych gospodarstwach, do których zamierzano zapędzić chłopstwo, ogłasza się wolność. Zostaje co prawda marzenie o rewolucji światowej, ale to tylko obowiązująca czcza formułka. Bolszewicy handlują z krajami kapitalistycznymi. Nie myślą już o światowym pożarze, lecz o rozwoju swego kraju. Tak odebrała NEP grupa wybitnych inteligentów. Również na Zachodzie profesor Ustriałow witał tę „nową falę zdrowego rozsądku, gnaną oddechem bezkresnego chłopskiego kraju". I wołał uszczęśliwiony: „Lenin jest nasz, Lenin to prawdziwy syn Rosji, bohater ludowy!" Mnóstwo ludzi uwierzyło w słowa Lenina, że „NEP powstaje na serio i na długo". Mojemu ojcu i innym bezpartyjnym inteligentom można było wybaczyć tę naiwność, ale jak Walentinow mógł zapomnieć o tradycjach partii i jej źródłach? Jak mógł zapomnieć o podstawowej zasadzie, że wypowiedzi przywódców partii to tylko taktyka? Prawdziwe dalekosiężne plany, czyli strategia, powinny być tajne, żeby można było ujawnić je w przyszłości. Przykład: ktoś zapewniał w 1924 roku, że walka klas wygasa. Ktoś kpił z tych, którzy przeceniali kułackie niebezpieczeństwo. Ktoś domagał się od partii wyrozumiałości wobec zbłąkanych owieczek. Tym kimś był Stalin. Stalin, który już po kilku latach zapędzi chłopstwo do kołchozów, unicestwi kułaków, a hasło o zaostrzaniu się walki klasowej podniesie do rangi podstawowej zasady funkcjonowania państwa. Tak wyglą-
dała strategia. A tamte kłamstwa były jedynie taktyką. I gdy Lenin twierdził, że ,,NEP powstaje na serio i na długo", to chciał jedynie, żeby ludzie tak myśleli. W tym samym czasie pisał do narkoma handlu zagranicznego, eks-terrorysty Leonarda Krasina: Największym błędem byłoby sądzić, że NEP oznacza koniec terroru. Jeszcze wrócimy do terroru, również ekonomicznego. Obcokrajowcy już teraz przekupują naszych urzędników. (...) Kochani, nadejdzie chwila, że będę Was za to wieszać. W tajnej notatce proponował narkomowi sprawiedliwości, Dmitrijowi Kurskiemu, by ten sporządził szkic dodatkowego paragrafu kodeksu karnego. Paragraf powinien zawierać „umotywowanie zasady i istoty terroru". Wprowadzając NEP Lenin już myślał o chwili, gdy NEP zostanie odwołany. Gdy wrócą do wielkiej utopii. Właśnie dlatego w okresie NEP-u ziemia, wielki przemysł, handel zagraniczny, banki i transport pozostały w rękach bolszewickiego państwa. Nie zmienił się symbol wiary Lenina: dyktatura proletariatu. Oznaczało to „niczym nie ograniczoną, żadnymi prawami nie skrępowaną władzę, opartą na przemocy". Czy taką władzę można było pogodzić z NEP-em ,,na serio i na długo"? NEP oznaczał dla Lenina chwilę wytchnienia, tak samo, jak pokój brzeski. Trocki nie mylił się, nazywając NEP „manewrem". Jednakże tej prawdy nie można było ujawnić członkom partii. Lenin chciał uzyskać pomoc od Zachodu. Kapitalizm musiał im pomóc. Żeby można go było później zniszczyć. Zachód miał jednak najpierw uwierzyć, że z jakobinizmem zerwano „na serio i na długo". Przecież powstał NEP. Teraz zaczęła się tragedia: Lenin musiał stawić czoło oburzonym członkom partii, którzy nie znali tej prawdy, którzy uwierzyli, że wielka utopia umarła. Lenin zdawał sobie sprawę, że w tej sytuacji może wygrać opozycja. Lenin: Polityka NEP-u wywołała w partii panikę, rozczarowanie i oburzenie. Na ulicach pojawiły się wytworne dorożki i samochody, w których siedzieli znienawidzeni „nie dorżnięci burżuje", jak nazywała ich parna. Nie wiadomo skąd wyłoniły się piękności w futrach z norek, kasyna gry. Moskwa rzuciła się w wir gorączkowej zabawy. Otwarto restauracje, nagle przestało brakować żywności. „Zapach perfum, brylanty, uwodzicielskie podkrążone oczy, rozkołysane biodra kobiet, szary zamsz i czarne lakierowane pantofelki. I rozmowy o walucie, o giełdzie" - wspominał świadek tamtej epoki. Wszystko to przypominało nienawistny bolszewikom termidor, miesiąc, w którym umarła Rewolucja Francuska. A także przyszłą Moskwę z 1992 roku. Złorzeczyli szeregowi członkowie partii. Złorzeczyli przywódcy, którzy przewidywali możliwość frondy. Trocki:
Uwolniliśmy diabła rynku. 9 NARODZINY STALINA Nowa rola dla Koby Lenin przygotował się do NEP-u i niezadowolenia bolszewików. Liberalizując gospodarkę wprowadził bardzo twardy kurs w partii. Z jego inicjatywy X Zjazd przyjął groźną rezolucję, która zabraniała tworzenia jakichkolwiek frakcji i grup wewnątrz partii. Za działalność rozłamową groziło usunięcie z szeregów. Lenin wyeliminował nawet możliwość powstania opozycji. Rezolucja, nie do pomyślenia w partiach demokratycznych, brzmiała szokująco. Dlatego pozostała tajna. Wiosną 1922 roku Lenin wprowadza nowe stanowisko - sekretarza generalnego partii. W kwietniu tegoż roku na wniosek Lenina gensekiem zostaje Koba. Na ogół uważa się, że to stanowisko miało charakter czysto formalny i dopiero geniusz zła, Koba, uczynił z niego potęgę. Kto tak sądzi, nie rozumie ani sytuacji, ani Lenina. Stanowisko genseka było kolejnym zabezpieczeniem przeciwko frondom i frakcjom w partii. Lenin zdawał sobie sprawę, że z rozwojem NEP-u niezadowolenie będzie narastać. Oczywiście znów wystąpi wiecznie buntujący się Trocki. Doświadczony Lenin nie mógł nie obawiać się starej gwardii i jej otwartego buntu, mimo wprowadzonego zakazu działalności rozłamowej. W 1922 roku Lenin czuje się bardzo zmęczony. Zmęczyła go ciągła walka na zjazdach z „robotnikami", „wojskowymi" i innymi opozycjami. Poza tym dokuczają mu uporczywe bóle głowy. Postanawia stworzyć aparat, który będzie w stanie przeprowadzać bardziej rzeczowe i spokojniejsze zjazdy. W tym celu powołuje Sekretariat z wiernym Koba na czele. Sprawdzony Koba powinien zapewnić spokój na zjazdach, nauczyć się kontrolować partię. A raczej okiełznać ją. Po to powstało to stanowisko. To nie przypadek, że zadania Sekretariatu zostały sformułowane tak ogólnikowo. Decyzje w najważniejszych kwestiach politycznych podejmowało Politbiuro, w kwestiach organizacyjnych - Orgbiuro. Z ich kompetencji wynikało, że Sekretariat decyduje o mniej ważnych sprawach. Był jednak pewien niebezpieczny haczyk: wszelkie decyzje Sekretariatu, o ile nie zostały zakwestionowane przez członków Orgbiura, stawały się decyzjami Orgbiura. Tak samo było w przypadku Biura Politycznego. Od początku istnienia Sekretariat miał więc możliwość podejmowania decyzji w najistotniejszych kwestiach. Drugim sekretarzem, na wniosek Koby, został jego stary przyjaciel, Wiaczesław Mołotow. Ze względu na gorliwość i umiejętność pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę Lenin dobrotliwie nazwał go „kamienną dupą". Sekretariat i opanowane przez Kobę Biuro Organizacyjne (którym kieruje wiemy Mołotow) przejmują kontrolę nad polityką kadrową wewnątrz partii.
Tajny przewrót w kierownictwie W 1922 roku Lenin powiedział na posiedzeniu Biura Politycznego: „Jesteśmy towarzyszami pięćdziesięcioletnimi (miał na myśli siebie i Trockiego). Wy jesteście towarzyszami czterdziestoletnimi (pozostali). Musimy przygotować naszych trzydziesto- i dwudziestoletnich zmienników. Musimy wybrać ich i przygotować do pracy w kierownictwie". A więc to nie Koba, lecz Lenin wpadł na pomysł wymiany kadry kierowniczej. Wódz zmęczył się towarzystwem starej gwardii, tych sławnych i wiecznie wszystko krytykujących znajomych z dawnych lat. Powierza to zadanie gensekowi Kobie. Zamiast ludzi sławnych trzeba wynajdywać ludzi posłusznych. Koba docenił zadanie i wykonał je z entuzjazmem. Tak pojawił się trzydziestoletni Łazar Kaganowicz, szewc z zawodu, podobnie jak ojciec Koby. Pochodził z żydowskiej mieściny. Nie miał wykształcenia, ale był nadzwyczaj pracowity. Odkrył go i przedstawił Kobie Mołotow. Koba postawił Kaganowicza na czele wydziału organizacyjnego KC. W rękach Kaganowicza znalazł się aparat instruktorów KC. Kierowani na prowincję mieli kontrolować działalność lokalnych organizacji partyjnych. Od ich oceny zależała przyszłość miejscowego przewodniczącego. Niebawem wydział Kaganowicza otrzymuje prawo obsadzania stanowisk w kontrolowanych miejscowościach. Partyjna prowincja jest teraz w rękach Koby. Kaganowicz rozpoczyna gigantyczną pracę: mianuje właściwych ludzi, sprawdza ich lojalność, wymienia aparat. Nim minie rok, będzie miał swoich sekretarzy - absolutnych władców prowincji - w 43 gubemialnych organizacjach. Partyjni bonzowie dysponują władzą, o jakiej się nie śniło carskim generał gubernatorom. Wertuję książki z biblioteki genseka. Znów Terroryzm i komunizm Trockiego. Obok zdania o kierownictwie partii i aparacie państwowym dopisek Koby: „Nierozdzielne". Kontrola i mianowanie posłusznych liderów partii na prowincji - oto prosta metoda, za pomocą której Koba bardzo szybko podporządkował sobie całą partię. Trocki zrozumiał to, oburzył się, ale... było już za późno. Wszędzie siedzą wierni Kobie lokalni bonzowie, ich los zależy od Sekretariatu. Są gotowi w każdej chwili utworzyć większość na zjazdach. Jeśli któryś z kremlowskich bojarów nie podporządkuje się ich decyzjom, zostanie wydalony z partii na podstawie leninowskiego dekretu o zakazie działalności frakcyjnej. Koba wykonał zadanie: partia stała się posłuszna. I to błyskawicznie. Tyle ze Lenin nie zdoła już jej wykorzystać. Chluba i duma partii Po wymyśleniu stanowiska genseka, w lutym 1922 roku Lenin dokonał reformy Czeka. „Czrezwyczajka" przekształciła się w Pań-
stwowy Zarząd Polityczny przy Ludowym Komisariacie Spraw Wewnętrznych (GPU). Już w rok później GPU przemianowano na OGPU - Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny. (W języku potocznym instytucję tę nadal nazywano „GPU", a jej funkcjonariuszy „giepeusznikami", pozostaniemy więc przy tej nazwie.) OGPU wydzielono z NKWD i oficjalnie podporządkowano Radzie Komisarzy Ludowych. W istocie - Leninowi i Biuru Politycznemu... Wszystko to reklamowano jako koniec krwawej Czeka. Poinformowano, że do zadań GPU należy teraz wyłącznie walka ze szczególnie niebezpiecznymi przestępstwami na szkodę państwa oraz wywiad. W rzeczywistości GPU przejęło wszystkie funkcje Czeka. Kolegium OGPU zachowuje prawo do rozstrzelania bez sądu każdego obywatela Rosji. Takie samo prawo miała też „trójka", składająca się z przewodniczącego OGPU, jego pomocnika i śledczego. Wyroki „trójki" zapadają bez udziału podsądnego i jego obrońcy. O orzeczeniu skazany dowiaduje się tuż przed egzekucją. Koba niezwłocznie włącza OGPU do walki z opozycją, gdyż reorganizacja Czeka jest częścią leninowskiego planu podporządkowania sobie partii. Początkowo OGPU zostaje wykorzystane przeciwko konkurencji, czyli dwóm partiom rewolucyjnym. GPU może zatrudniać byłych agentów carskiej Ochrany do walki z eserami i mieńszewikami. Powód? Agenci mają doświadczenie w tępieniu tych partii. Partia zabrała się również za „nieprawomyślnych" we własnych szeregach. Zgodnie z nową uchwałą KC każdy członek partii ma obowiązek donosić GPU o wszystkich „niepartyjnych" rozmowach i próbach tworzenia opozycji wewnątrzpartyjnej. Członkowie kolegium OGPU weszli w skład KC. W ten sposób Koba uzyskuje wpływ na obsadę tych stanowisk. Już wkrótce ledwie piśmienni marynarze z granatami i fanatycy partyjni znikają z GPU. Koba coraz głębiej lokuje GPU w szeregach partii. Członkowie jej kadry kierowniczej po przedrewolucyjnym poście chciwie używają życia. Teraz GPU systematycznie informuje genseka o rozrywkach bonzów. Zabawy Kalinina i Jenukidze z baletnicami, wizyty narkoma oświaty, Łunaczarskiego, w klubie aktora, skąd nad ranem po wielokrotnym gaszeniu światła i licznych kobiecych pojękiwaniach wynosi się szefa kultury do samochodu, skandale młodziutkiego syna Kamieniewa, sam Kamieniew z kochanką - o wszystkim wie GPU i Koba. Każdy działacz partyjny wysokiego szczebla ma już swoje dossier. GPU wie wszystko W tym czasie w byłej willi księcia Bałaszowa, z ogrodem zimowym i złoconymi meblami, pojawia się Amerykanka, Isadora Duncan. Wiosną 1921 roku otrzymałam depeszę od rządu radzieckiego: „Jedynie rząd radziecki jest w stanie Panią zrozumieć. Zapraszamy, utworzymy szkołę tańca". Myślałam, że na zawsze rozstaję się z europejskim stylem życia. Nie wzięłam nawet żadnych toalet, gdyż byłam przekonana, iż do końca swoich dni będę nosić czerwoną flanelową bluzę i przebywać wśród towarzyszy, przepełnionych braterską miłością. Wierzyłam, że stał się cud i idealne państwo z wyobrażeń Platona, Marksa, Lenina zaczęło już powstawać.
Oto on - świat równości, marzenie Buddy, marzenie Chrystusa. „Przydzieliło mnie do niej GPU - opowiadała mi staruszka w domu wczasowym „Aktor" w Soczi. - Dunkaszę nazywano w Moskwie »Duńka komunistka«. Odchodziliśmy wtedy od okropności komunizmu wojennego, a ona była bardzo staromodna. Tańczyła ideę czerwonego sztandaru albo hymn Trzeciej Międzynarodówki. A potem zeszła się z największym chuliganem - wiecznie pijanym skandalistą i wielkim poetą Jesieninem. Wyglądał jak marzenie - taki złotowłosy anioł. Ona miała już swoje lata. On nie znał ani słowa po angielsku. A niby po co - dogadali się w języku miłości. Po miłości zaczęło się rosyjskie życie. On rozrabiał, ciskał w nią butami, wyzywał od staruch. Nawet bił, ale jej się to podobało. Potem zabrała go ze sobą do Ameryki. Potem on ją rzucił, wrócił i powiesił się. O wszystkim donosiłam w raportach. Sama byłam żoną pisarza i miałam zacięcie do literatury". Koba wie i o Isadorze Duncan. Wszystko wie. Na długo oczyścimy Rosję W tym samym czasie odbywa się pewna akcja, która wstrząsnęła Rosją. Akcję wymyślił Lenin. Pod koniec lata 1922 roku do portu w Szczecinie zawinął parowiec z Rosji. Nikt nie czekał na przybyłych pasażerów. Znaleźli kilka fur, załadowali bagaże. I szli za tymi furami po jezdni, trzymając za ręce swoje żony - kwiat i chluba rosyjskiej filozofii, myśli społecznej. Wszyscy, którzy na początku XX wieku określali świadomość Rosji: Łosski, Bierdiajew, Frank, Kiesewetter, książę Trubecki, Iljin... Stu sześćdziesięciu najwybitniejszych naukowców, filozofów, poetów i pisarzy. Cały potencjał intelektualny Rosji, wszyscy naraz, za jednym zamachem zostali wypędzeni z kraju. W „Prawdzie" ukazał się artykuł „Pierwsze ostrzeżenie". Rzeczywiście było to dopiero pierwsze ostrzeżenie. Przez cały 1922 rok Lenin starannie oczyszcza Rosję z myślących inaczej. Pomaga mu wiemy gensek Koba. Lenin do Stalina: W kwestii wysyłki z Rosji mieńszewików, kadetów itp. (...) Należałoby bezlitośnie wysiedlić z kraju kilkuset tych panów i im podobnych. Na długo oczyścimy Rosję. Specjalna komisja przy Politbiurze pracuje dzień i noc. Powstają wciąż nowe listy wysiedlanych. Podpis Koby uruchamia akcję Lenina. Dla wszystkich tych ludzi rozstanie z ojczyzną było straszliwym nieszczęściem. „Myśleliśmy, że po roku wrócimy. Żyliśmy tylko tą myślą" - pisała córka profesora Ugrimowa. W latach siedemdziesiątych spotkałem w Pradze jedną z ofiar akcji, córkę znanego pro-
fesora Kiesewettera. Była już staruszką. Mieszkała wśród walizek, nie rozpakowanych od 1922 roku. Czekała. Choroba Lenina przerwała gigantyczną czystkę. Gensek zapamiętał jednak hasło: „Na długo oczyścimy Rosję". Nowa wieża Babel Lenin skieruje genseka Kobę także do ściśle związanego z GPU Kominternu. III Międzynarodówka Komunistyczna (Komintern) powstała w 1919 roku, gdy żywe było jeszcze marzenie o rewolucji światowej. Do Kominternu weszły posłuszne Moskwie partie komunistyczne różnych krajów. Tworząc go Lenin i Trocki otwarcie napisali w „Manifeście": Proletariat międzynarodowy nie schowa miecza do pochwy tak długo, dopóki nie stworzymy federacji republik radzieckich na całym świecie. (...) Komintern jest partią rewolucyjnego zrywu proletariatu międzynarodowego. Biuro Kominternu na placu Maneźowym, z mnóstwem sekcji na każdym piętrze, pracowało dla całego świata. Trzy komunistyczne uniwersytety kształciły kadry przyszłych przywódców światowego pożaru. Wśród wykładowców byli Radek, Zinowiew, Bucharin, Kamieniew. Teraz często zjawia się tu Koba. Z listu Sawieliewa: Kończę dziewięćdziesiąt lat. (...) Miałem do czynienia z Kominternem. Odpoczywałem za to w stalinowskich łagrach 18 lat. Komintern był olbrzymią organizacją. Stalin genialnie ją wykorzystał. Byłem wtedy prawie dzieckiem. Pamiętam przywódcę Kominternu, Zinowiewa - rumiany, tęgi. (...) Uczyliśmy zachodnich komunistów konspiracji, wywoływania zamieszek itd. Szefowie GPU brali udział we wszystkich posiedzeniach. Parafrazując Trockiego Zinowiew nazwał GPU „chlubą i dumą naszej partii". GPU działało wspólnie z Kominternem. W 1923 roku wysadziło w powietrze arsenał w Polsce*, na wypadek, gdyby trzeba było iść przez Polskę na pomoc Niemcom. (...) Jeśli Stalin brał się za jakąś sprawę, to „dociskał" ją do końca. Zinowiew nie lubił pracować. Gdy Stalin został gensekiem, wszystkie największe sekrety Komintemu przechodziły przez jego ręce. Bolszewicy, wrogowie pieniądza, marnotrawią gigantyczne rezerwy walutowe kraju na przygotowanie rewolucji światowej. Na przykład w marcu 1922 roku przekazano Komunistycznej Partii Włoch 4 miliony litów, Niemcom - 47 milionów marek, Francuzom - 640 tysięcy franków. Lista nie miała końca. Głodująca Moskwa karmi wszystkie partie komunistyczne na świecie. Tak, ludzie puchną z głodu, ale rewolucja światowa jest coraz bliżej. Bolszewicy trwonią pieniądze na lewo i prawo, w ogóle ich nie licząc, a tymczasem gotówka znika wraz z agentami. Zostawszy gensekiem, Koba zaczyna porządki w Kominternie od kontroli roztrwonionych środków. I już Gieorgij Safarow melduje Kobie o 200 tysiącach rubli w złocie, które przepadły w Korei. Koba zajął się też niemieckimi milionami. Zmusza Zinowiewa do rozliczenia tej kwoty. Tylko w 1921 roku przekazano do Niemiec 62 miliony marek
w gotówce i kosztownościach. Były wśród nich klejnoty zabrane carowi i jego rodzinie, m.in. naszyjnik z pereł należący do carycy. Agent Kominternu trzymał te miliony w mieszkaniu, poupychane w teczkach, pudełkach, szafach, walizkach. Powołana przez Kobę komisja ujawniła kompletny chaos i brak nadzoru. Wraz z finansami Koba zaczyna kontrolować całe życie Kominternu. Przeglądam w Archiwum Partii akta ze stale powtarzającym się nadrukiem „Ściśle tajne". To dokumenty Kominternowskiej komisji do spraw nielegalnej działalności. Komisja kierowała podziemiem w Niemczech, Włoszech, Czechosłowacji, USA, na Węgrzech, Litwie i Łotwie. Teraz za tym wszystkim kryje się cień Koby. Konspiracyjne mieszkania, nielegalne drukarnie, dywersja - były terrorysta zna się na tym doskonale. I coraz ściślej wiąże Komintern z GPU. Terroryści będą przerzucani do wszystkich krajów świata. Najtajniejsze sprawy Kominternu trafiają na biurko genseka. I gdy w Moskwie zjawia się amerykański milioner, Armand Hammer, poufną informację o jego przyjeździe otrzymali dwaj ludzie: Lenin i Stalin. * Autorowi chodziło zapewne o wybuch w Cytadeli Warszawskiej - przyp. wyd. Kto dawał pieniądze bolszewikom? Na początku lat dziewięćdziesiątych udało mi się przeczytać kserokopię tajnego wówczas dokumentu, przechowywanego w Archiwum Partii. Na dokumencie Lenin dopisał: „Absolutnie tajne od Lenina dla t. Stalina". „Raport Borysa Reinsztejna o towarzyszu doktorze Juliuszu Hammerze i kierowanej przez niego oraz jego syna dr. Armanda Hammera amerykańskiej firmie, która otrzymała koncesję na wydobycie rudy azbestu i in." Borys Reinsztejn był rosyjskim Żydem, który wyemigrował do USA w końcu XIX wieku. W 1917 roku wrócił do Rosji, żeby wziąć udział w rewolucji. Był wpływowym współpracownikiem Kominternu. Później oczywiście przepadł w stalinowskich łagrach. Drogi Włodzimierzu Iljiczu, Przekazuję Warn informacje o towarzyszu Juliuszu Hammerze i jego firmie, ale proszę, aby ten raport nie trafił w ręce niepewnych ludzi. Jeśli dotarłby do rządu USA, mógłby bardzo skomplikować i tak już trudną sytuację dr. Hammera. Znam doskonale tow. Juliusza Hammera z działalności w amerykańskiej socjalistycznej partii robotniczej jako szczerego i oddanego sprawie marksistę. Pracowaliśmy wspólnie przez 25 lat (od 1892 do 1917 roku). Hammer uzyskiwał znaczne dochody z praktyki lekarskiej i zawsze bardzo hojnie wspierał ruch socjalistyczny. (...) Po przystąpieniu Ameryki do wojny nie mógł dostać się do Rosji. Postanowił więc bić burżuazję jej własną bronią, tj. zarobić dużo pieniędzy i przekazywać je na potrzeby rewolucji. Udało mu się to. (...) Na początku 1919 roku narkom spraw zagranicznych wysłał pieniądze dla tow. Martensa (Martens, mieszkaniec Nowego Jorku, był pierwszym przedstawicielem Rosji w USA, choć USA nie uznawało wówczas bolszewickiego rządu - przyp. aut.). Gdy fundusze Martensa wyczerpały się, tow. Hammer uratował jego biuro, przeznaczając na to 50 tysięcy dolarów.(...) Później (...) gdy Rosja potrzebowała maszyn do wydobywania ropy naftowej,
Hammer przekazał na ten cel 110 tysięcy dolarów. Po utworzeniu Kominternu zerwał z partią socjalistyczną za jej dwuznaczny stosunek do Kominternu. (...) We wrześniu 1919 roku wraz z (Johnem) Reedem zapoczątkował ruch komunistyczny w USA. (...) Przekazał na potrzeby partii 250 tysięcy dolarów. Rząd amerykański podejrzewał, że tow. Hammer finansuje radzieckie biuro Martensa i ruch komunistyczny. Amerykanie szukali pretekstu, żeby go unieszkodliwić. Wreszcie pretekst się znalazł. Zmarła pacjentka, której dr Hammer musiał dokonać zabiegu przerwania ciąży. Rząd USA namówił męża zmarłej, by zaskarżył dr. Hammera do sądu. Równocześnie zmuszono przysięgłych do wydania wyroku skazującego. Skazali Hammera na karę od 3,5 do 15 lat ciężkiego więzienia. Oznacza to, że może być zwolniony po roku (przebywa w więzieniu Sing Sing od niemal trzech lat, ale rząd ze względu na jego działalność polityczną może spowodować wykonanie pełnej kary 15 lat). (...) Będąc wraz z synem głównym udziałowcem wielkiej firmy (...) zaczął kierować z więzienia kampanią pomocy dla Rosji Radzieckiej. Latem 1921 roku przysłał do Moskwy swego syna Armanda, również lekarza. Jest on sekretarzem ich kompanii. Armand Hammer przywiózł w prezencie od ojca narzędzia chirurgiczne na wyposażenie całego szpitala. Idąc w ślady ojca młody człowiek na wieść, że w Moskwie ma powstać wzorcowy szpital amerykański, budowany za pieniądze amerykańskich przyjaciół Rosji Radzieckiej, przekazał na ten cel 25 tysięcy dolarów. Zwiedzając w ubiegłym roku fabryki na Uralu widział, że nowocześnie wyposażone zakłady nie pracują ze względu na brak żywności dla robotników. Po konsultacji z ojcem zaproponował dostawę l miliona pudów zboża w zamian za towary rosyjskie. Kontrakt zawarto przez Wniesztorg. Pierwsza partia zboża (150 tysięcy pudów) już dotarła, ale nastąpiły komplikacje. Nasz kawior, który sprzedawano w USA po 10 dolarów za funt, zawierał niedopuszczalną ilość chemicznych środków konserwujących. (...) Ze względu na groźbę konfiskaty towaru, skierowano statek do portu w Kanadzie. Obecnie znaleziono drogę bezpiecznej dostawy na korzystniejszy rynek USA. (...) Rosyjskimi przedsięwzięciami młodego dr. Hammera zajmie się utworzony specjalnie w tym celu końcem amerykański, którego udziałowcami są wielcy finansiści. Z mojego raportu wynika, że towarzysze Hammerowie są dla nas bardzo cennym kontaktem. (...) Nasz interes wymaga, by usuwać wszelkie przeszkody w ich działalności. W tajnym meldunku (oryginał napisano po angielsku) GPU informuje: W drodze powrotnej Hammer na prośbę Kominternu przewiózł i dostarczył komunistycznej partii USA 34 tysiące dolarów w gotówce. W tym czasie rząd USA wprowadził embargo na eksport do Rosji. To, że Hammerowi udawało się dostarczać zboże i maszyny, było wydarzeniem bez precedensu. Choroba wodza Przez cały 1921 rok Lenin cierpi na straszliwe bóle głowy. Dręczy go też neurastenia. Koba radzi wyjechać na słoneczny Kaukaz. Jednakże Lenin, jak każdy śmiertelnie chory człowiek, wzdraga się na samą myśl o trudach podróży. „Boję się dalekiego wyjazdu. To będzie tylko zmęczenie, irytacja i zamieszanie, zamiast leczenia nerwów".
Lenin coraz rzadziej bywa na Kremlu, a coraz częściej w Górkach pod Moskwą, w dawnym majątku Sawwy Morozowa, zmarłego w zagadkowych okolicznościach. Zapada decyzja, żeby zwrócić się do lekarzy. Lenin nie dowierza jednak lekarzom bolszewikom. Jak pisał kiedyś do Gorkiego: „Lekarze w 99 przypadkach na sto to osły". W przedrewolucyjnej Rosji za najlepszych specjalistów uchodzili Niemcy. I oto partia sprowadza z kapitalistycznych Niemiec lekarzy, żeby wypowiedzieli się na temat dziwnego stanu zdrowia wodza. Profesor Klemperer i jego koledzy nie stwierdzili żadnej choroby poza lekką neurastenią. Bóle głowy tłumaczą obecnością kuł, pozostałych w ciele po zamachu. Kule wyjęto, ale... Dwór Morozowa nie był szczęśliwy dla Lenina. 26 maja w Górkach Lenin doznał częściowego paraliżu prawej połowy ciała i utraty mowy. Skarżył się później Trockiemu: „Nie mogłem ani mówić, ani pisać, musiałem uczyć się tego od nowa". Tak zaczyna się tragiczny okres w życiu Lenina, jego rozpaczliwa walka z chorobą. Będzie walczył ponad dwa i pół roku, aż do śmierci. W „Komunikacie o chorobie i śmierci W.I. Uijanowa Lenina", zamieszczonym w „Prawdzie", wymieniono czterdzieści nazwisk najwybitniejszych lekarzy Rosji i Niemiec oraz personelu pomocniczego. Na liście znaleźli się m.in. Klemperer, Foerster, Osipow, Gautier i Dobrogajew, którzy napisali później wspomnienia. Był też dr Kramer. Jego nie opublikowane notatki o chorobie Lenina znajdują się w Archiwum Prezydenta. Popularna anegdota głosi, że ponoć Koba na wieść o paraliżu powiedział: „Lenin kaput". Nie mógł tak powiedzieć. Koba jest ostrożny. Nigdy się nie spieszył, nie działał pochopnie. Rozumie jednak, że śmierć stoi już nad wodzem. I t o może się stać w każdej chwili. Jeszcze kilka lat temu śmierć Lenina oznaczałaby koniec Koby. Ale teraz... Teraz nie zginie. Dysponuje groźną siłą, którą sam stworzył. Stworzył to, czego nie umiał stworzyć ani Swierdłow, ani sam Lenin - posłuszną partię. A jeśli dodać do tego posłuszne GPU... Gdy Lenin uczy się mówić, lekarze biją się o precyzyjną diagnozę. Mówią nawet o dziedzicznym syfilisie. Pojechali sprawdzać tę hipotezę do Astrachania, gdzie mieszkali przodkowie Lenina. Nie znaleźli nic konkretnego. W tym czasie Lenin zaczął odzyskiwać siły. Zabroniono mu czytać gazety, nie może nikogo przyjmować. Wzywa jednak wiernego Kobę. Przez cały lipiec, sierpień i wrzesień Koba regularnie odwiedza Lenina. Lenin czuje się coraz lepiej, aż w końcu postanawia wyrwać się spod kurateli lekarzy. Zwraca się z tym do Koby, bowiem kontrolę nad przebiegiem leczenia sprawuje, zgodnie z kompetencjami, gensek - wiemy Koba. W lipcu 1922 roku Lenin pisze do niego: Lekarze najwidoczniej tworzą legendę, której nie można ulec. Wpadli w panikę
po piątkowym ataku i popełnili potężne głupstwo: zabronili mi rozmawiać o polityce. Rozgniewałem się i rugnąłem ich. Pilnie muszę się z Wami zobaczyć, żeby zdążyć powiedzieć na wypadek zaostrzenia się choroby. Zdążę wszystko powiedzieć w ciągu 15 minut. Tylko dumie mogą zwalać winę na rozmowy o polityce. Jeśli się czasem denerwuję, to właśnie z braku kompetentnych rozmów. Mam nadzieję, że zrozumiecie to i rugniecie tego głupiego niemieckiego profesora. 13 lipca Koba jest w Górkach. Sam żartobliwie opisze w „Prawdzie" to idylliczne spotkanie. „Nie wolno mi czytać gazet - zauważa Lenin ironicznie. - Nie wolno rozmawiać o polityce. Starannie omijam każdy skrawek papieru w obawie, że może się okazać gazetą". Śmieję się i wychwalam pod niebiosa zdyscyplinowanie towarzysza Lenina. Obaj żartujemy z lekarzy, którzy nie mogą pojąć, że profesjonalni politycy podczas spotkania nie mogą nie rozmawiać o polityce. Artykuł był elementem akcji ideologicznej, jaką rozpoczął pomysłowy Koba. Wydano specjalny numer „Prawdy", który miał udowodnić światu, że wódz wyzdrowiał. W gazecie zamieszczono wiele zdjęć Lenina. Znalazła się wśród nich fotografia Lenina i Stalina, siedzących razem na ławeczce. Koba opisał również ich rozmowy na tej słonecznej ławeczce. Lenin żali się, że nie zna bieżących wydarzeń. Interesuje go wszystko: przygotowania do żniw i proces eserów. W tym czasie odbywał się proces „prawicowych eserów". Przed sądem postawiono 34 członków tej partii, w tym 11 wybitnych członków KC, ludzi wsławionych walką z caratem. Gwiazdą procesu stał się dowódca oddziału bojowego eserów, Siemionow. Aresztowany przez Czeka jeszcze w 1919 roku został skazany na karę śmierci, lecz, jak wynikało z akt, „okazał szczerą skruchę", „szczerze zerwał z przeszłością" i już w więzieniu wstąpił do partii bolszewików. Następnie przeniknął w szeregi eserów jako agent. Później powierzono mu poważniejsze zadania. W aktach znajduje się list Trockiego „o rewolucyjnym oddaniu Siemionowa", czyli o jego działalności szpiegowskiej na terenie Polski w 1920 roku. Po dwóch latach wystąpił w kolejnej roli: jako oskarżony brał udział w procesie prawicowych eserów. Na rozprawie wyliczył akty terrorystyczne i dywersyjne, jakie w sekrecie przygotowywał eserowski KC, opowiadał o powiązaniach z wywiadami obcych krajów. Siemionow zeznał, że Fania Kapłan działała na polecenie KC i była członkiem jego grupy terrorystycznej. W ten sposób organizatorzy procesu wykorzystali w nim zastrzeloną Fanie Kapłan. Po śmierci miała pomóc w likwidacji nieszczęsnych eserów. Nawiasem mówiąc zeznanie Siemionowa, że uważał Kapłan za
„najlepszego wykonawcę zamachu na Lenina" dowodzi, że nawet nie widział tej prawie głuchej i ledwie widzącej kobiety. Nikołaj Krylenko, który z głównodowodzącego stał się prokuratorem republiki, zażądał kary śmierci dla eserowskich przywódców. Wszystko zepsuli Bucharin i Radek. Przed konferencją III Międzynarodówki chcieli sprawić wrażenie „cywilizowanych socjalistów" i obiecali, że eserzy nie zostaną skazani na śmierć. Takie niezrozumienie sytuacji doprowadziło Lenina do wściekłości. Trwała pacyfikacja partii i kraju. Właśnie dlatego wygnano za granicę buntowniczych inteligentów. Właśnie dlatego Koba został gensekiem. Właśnie dlatego eserzy powinni zostać rozstrzelani. I zapewne o tym rozmawiał Lenin z Kobą na słonecznej ławeczce. W każdym razie tuż po wstaniu z łoża niemocy wódz publikuje w „Prawdzie" artykuł, w którym domaga się krwi eserów. Dwunastu z nich skazano na śmierć. Trzeba jednak było uwzględnić obietnice Radka i Bucharina. Egzekucję odłożono do chwili „pierwszego aktu terroru przeciwko bolszewikom". Eserzy zginą razem z sądzącym ich Krylenką i prowokatorem Siemionowem w latach stalinowskiego terroru. Tymczasem Lenin odzyskuje siły i wraca do pracy. „W jego wymowie czuło się jednak jakąś niepokojącą przeszkodę - pisze Łunaczarski. - Straszna była chwila, kiedy w trakcie przemówienia nagle zamilkł, pobladł i niemal nadludzkim wysiłkiem zmusił się do mówienia". Sprawujący oficjalną kontrolę nad kuracją Lenina gensek ma dokładne informacje o stanie pacjenta. Dziwna choroba wraca, atak może nastąpić w każdej chwili. Wielki szachista Koba, który umie przewidywać wiele ruchów, wyciągnął z tego stosowne wnioski. Lenin też zdaje sobie sprawę ze swego stanu. Właśnie w tym momencie zwraca się do wiernego Koby. Koba i trucizna Trocki wspominał: W czasie drugiego nawrotu choroby Lenina, chyba w lutym 1923 roku, Stalin zgromadził członków Biura Politycznego (Zinowie\va, Kamieniewa i autora tych słów) i zakomunikował, że Iljicz wezwał go do siebie i zażądał trucizny. Przeczuwał kolejny atak, nie wierzył lekarzom, których bez trudu przylapywał na sprzecznościach (...) cierpiał niewypowiedzianie. Pamiętam, jak niezwykła, zagadkowa i nie pasująca do okoliczności wydała mi się twarz Stalina. Prośba Lenina miała tragiczny charakter, a z oblicza Stalina nie schodził uśmieszek.
Wyglądało to jak przyklejona maska. „Nie może być nawet mowy o spełnieniu tej prośby!" - zawołałem. „Mówiłem mu to - odparł Stalin gniewnie. - Ale on nalegał. Męczy się stary, chce, powiada, mieć przy sobie truciznę. Zażyje ją, jeśli będzie pewien, że nie ma już ratunku. Męczy się stary" - powtórzył Stalin. Najwyraźniej był zajęty własnymi myślami. Dalej Trocki pyta: Dlaczego Lenin zwrócił się wtedy z taką prośbą akurat do Stalina? I odpowiada: Rozwiązanie jest proste: Lenin widział w Stalinie jedynego (czytaj - bezwzględnego - przyp. aut.) człowieka, który byłby zdolny ją spełnić. Maria Uijanowa też napisała o prośbie Lenina. Podaje jednak całkiem inne okoliczności. Siostra Lenina na krótko przed śmiercią sporządziła bardzo interesujące notatki. Znaleziono je wśród osobistych papierów zmarłej. Notatki natychmiast trafiły do tajnych akt Archiwum Partii. Udostępniono je historykom dopiero po pięćdziesięciu latach. Notatki są przedśmiertnym wyznaniem - efektem skruchy. Czując nadchodzącą śmierć, Maria Uijanowa „uważa za swój obowiązek opowiedzieć choćby w skrócie o prawdziwym stosunku Iljicza do Stalina w ostatnim okresie jego życia", gdyż we wcześniejszych relacjach „nie mówiła całej prawdy". Zimą 21-22 roku W.I. czuł się źle - pisze Maria. - Nie wiem dokładnie kiedy, lecz na pewno w tym czasie powiedział Stalinowi, że prawdopodobnie zostanie sparaliżowany. Wymógł na Stalinie obietnicę, że jeśli tak się stanie, tamten dostarczy mu i poda cyjanek potasu. Stalin obiecał. Dlaczego zwrócił się właśnie do Stalina? Dlatego, że uważał go za człowieka twardego, ze stali, któremu obce są wszelkie sentymenty. Nie znał nikogo innego, kto mógłby spełnić taką prośbę. Ponownie W.I. poprosił Stalina o cyjanek po pierwszym ataku w maju 1922 roku. W.I. uznał wtedy, że wszystko skończone i zażądał, żeby wezwano Stalina. Tak nalegał, że nikt nie miał odwagi mu odmówić. Stalin spędził u W.I. pięć minut, a gdy wyszedł, powiedział do mnie i Bucharina, że W.I. prosił go o truciznę, gdyż teraz nastał moment spełnienia obietnicy. Stalin obiecał, ucałowali się i Stalin wyszedł od W.I. Po wspólnej naradzie ustaliliśmy, że trzeba dodać W.I. otuchy. Stalin znów wszedł do W.I. Powiedział mu, że właśnie rozmawiał z lekarzami i przekonał się, że jeszcze nie wszystko stracone i nie pora na spełnienie obietnicy. W.I. wyraźnie poweselał, chociaż powiedział do Stalina: „Oszukujecie?". „Czy kiedyś widzieliście, żebym oszukiwał?" - odparł Stalin. Potem nie widzieli się aż do chwili, kiedy W.I. zaczął wracać do zdrowia. W tym czasie Stalin bywał u niego częściej niż inni. Trocki miał więc rację: Lenin rzeczywiście prosił o truciznę. Pisze jednak, że miało to miejsce w 1923 roku, gdy Lenin i Koba stali się wrogami. Maria Uijanowa wymienia rok 1922, gdy byli serdecznymi przyjaciółmi. Prośba Lenina była wyrazem całkowitego zaufania do Koby, który według relacji Marii Uijanowej „bywał u niego częściej niż inni".
Sądziłem, że Trocki się pomylił, być może nawet świadomie. żeby czytelnicy uwierzyli, że Stalin, wówczas już wróg Lenina, spełnił jego prośbę. Jakież było moje zdumienie, gdy w Archiwum Partii dowiedziałem się, że w 1923 roku znów proszono Stalina o truciznę dla Iljicza. Jak się jednak przekonamy, prośba ta nie wyszła od Lenina, gdyż Lenin wówczas nie tylko nie mógł „wezwać Stalina" i „żądać", jak pisze Trocki. Nie mógł już nawet mówić. Zacznijmy jednak od początku. Znów wracamy do 1922 roku. O czym rozmawiał Lenin z Kobą podczas jego wizyt w Górkach? Maria Uijanowa: Podczas tego i następnego spotkania rozmawiali o Trockim, rozmawiali przy mnie i widać było, że Iljicz, tak jak Stalin, był przeciwko Trockiemu. Kiedyś dyskutowano, żeby zaprosić Trockiego do Iljicza. Miało to być posunięcie dyplomatyczne. Taki sam charakter nosiła propozycja, żeby Trocki został zastępcą Lenina w Radzie Komisarzy Ludowych. Po powrocie do pracy jesienią 1922 roku W.I. często widywał się wieczorami z Kamieniewem, Zinowiewem i Stalinem. Starałam się nie dopuszczać do tych spotkań, przypominając o zaleceniach lekarzy. A więc to nie Koba, lecz Lenin zbierał „trójcę": Zinowiew, Kamieniew i Stalin przeciwko Trockiemu. Biedny, tak pewny siebie Trocki, przekonany do końca życia, że Lenin uważał go za swego następcę. Nie rozumiał, jak pisze Uijanowa, że: W.I. był bardzo opanowany. Potrafił doskonale maskować swój prawdziwy stosunek do ludzi, gdy z jakichś względów uznał, że tak będzie lepiej. Na jednym z posiedzeń Politbiura Trocki nie zapanował nad językiem i nazwał W.I. „chuliganem". W.I. pobladł jak kreda, ale powstrzymał się i na grubiaństwo Trockiego odpowiedział tylko coś w rodzaju: „Komuś puszczają nerwy". W ogóle nie czuł sympatii do Trockiego. Nie darzył też sympatią Zinowiewa. „Z wielu powodów stosunek W.I. do Zinowiewa był „»nie z tych dobrych«" - pisze Uijanowa. Lubił wtedy chyba tylko Kobę. Wszystko to uległo radykalnej zmianie jesienią 1922 roku. „Jesienią - pisze Uijanowa - Lenin miał powody do niezadowolenia z Koby". I dodaje enigmatycznie: „Widać było, że pod W.I., można by tak powiedzieć, podkopują się. Kto i jak, pozostanie tajemnicą". Nie, dla Lenina nie było to już tajemnicą. Po powrocie do Moskwy Lenin wiele zrozumiał. I jeśli w czasie choroby podejrzliwość kazała mu montować sojusz przeciwko Trockiemu, to teraz pojął, że niebezpieczny stał się ktoś zupełnie inny. Widocznie od Kamieniewa, Zinowiewa i nawet Trockiego Lenin otrzymał takie same alarmujące wiadomości: Koba został absolutnym władcą partii. No cóż, sam go powołał na stanowisko genseka, żeby stworzył aparat
kierowniczy. Koba wykonał zadanie zgodnie z wolą Lenina. Tyle że nie w porę. Teraz Lenin zachorował, pogorszenie może nastąpić w każdej chwili, a wtedy... Kto wie, co zrobi panujący nad całym aparatem Koba. Koba „podkopał się" pod władzę Lenina. Lenina ogarnął strach. Postanowił zdjąć Kobę ze stanowiska genseka. Musiał mieć jednak pretekst. I znalazł go. lljicz wyrusza na wojnę W 1922 roku Lenin zadecydował, że pora uregulować stosunki z republikami. Byłe części imperium - Ukraina, Białoruś, Federacja Zakaukaska - rządzone przez namiestników z Moskwy, były formalnie niezależne od Rosji. Lenin obmyślił kolejne posunięcie - utworzenie związku tych republik. Koba pod nieobecność Lenina postanowił wcielić w życie te plany. Niepodległe republiki miałyby wejść w skład Federacji Rosyjskiej z zachowaniem autonomii. Republiki zaczęły szemrać. Najgłośniej protestowała Gruzja, która tak niedawno odzyskała niepodległość. Rządzący nią Budu Mdiwani rozumiał, jak ciężko będzie oznajmić Gruzinom o powrocie do carskich czasów. Poprosił o listek figowy, niepodległość choćby na papierze. Lenin wyraził zgodę i wysunął koncepcję Związku Republik. Republiki zachowywały fikcyjną niezależność, miały nawet teoretyczne prawo wycofania się z przyszłego związku. To w zupełności wystarczało gruzińskim „niepodległościowcom", a równocześnie umożliwiło Leninowi rozpoczęcie kampanii przeciwko Kobie. Koba i popierający ideę federacji Ordźonikidze - przywódca bolszewików Zakaukazia - wiedzieli, jak głęboki jest nacjonalizm republik, jakim zagrożeniem może być w przyszłości nawet formalna niepodległość. W ferworze dyskusji zapalczywy Ordźonikidze uderzył niepodległościowca Mdiwaniego. Dla Lenina był to znakomity pretekst. Oświadczył, że Koba i Ordźonikidze stoją na pozycjach wielkorosyjskiego szowinizmu. Jeden cios urósł do rangi przestępstwa. Kamieniew, który rozumiał, że Lenin długo nie pociągnie, a równocześnie panicznie bał się Trockiego, postanawia opowiedzieć się po stronie Koby. Natychmiast donosi mu w notatce: „Iljicz wybrał się na wojnę w obronie niepodległości". Koba już wie, że Lenin zmienił swój stosunek do niego. I oczywiście wie dlaczego. Dlatego proponuje Kamieniewowi wspólny bunt. Pisze do niego: „Według mnie trzeba być twardym wobec Iljicza". Tak, już się nie boi. Lekarze zdają relacje gensekowi. Nowy atak jest nieunikniony. Lenin działa jednak bardzo skutecznie. Wysyła do Gruzji specjalną komisję. I włącza do walki z Koba jego wroga Trockiego.
Sojusz z Trockim przesądza o wyniku starcia. Koba nie da rady walczyć z dwoma wodzami. Lenin postanawia zniszczyć Kobę na najbliższym zjeździe. „Szykował bombę na XII Zjazd" - wspominał Trocki. Bomba to polityczny koniec Stalina. Oskarżenie o wielkorosyjski szowinizm, najstraszliwszy grzech dla bolszewika, nieuchronnie spowoduje usunięcie Stalina ze stanowiska genseka. Kamieniew tchórzy. Pisze do Koby: „Sądzę, że skoro W.I. nalega, to lepiej mu się nie sprzeciwiać". Koba odpowiada melancholijnie: „Nie wiem. Niech postąpi według własnego uznania". Koba postanawia czekać. Umie czekać. Zaczyna pisać deklarację utworzenia Związku Republik. Tak jak chce Iljicz. Lenin nie przyjmuje jednak kapitulacji. Na początku października wysyła notatkę do Kamieniewa: „Wydaję wojnę wielkorosyjskiemu szowinizmowi". Kamieniew rozumie, że Iljicza nic nie powstrzyma. Dni Koby są policzone Lenin utrzymuje stały kontakt z Trockim w sprawach Kaukazu poprzez sekretarkę Lidię Fotijewą. - A więc on nie chce kompromisu (ze Stalinem) nawet po ustępstwach na rzecz słusznej linii? - pyta Trocki. - Tak, nie wierzy Stalinowi i chce otwarcie wystąpić przeciwko niemu przed całą partią, przygotowuje bombę - potwierdza Fotijewą. I wyjaśnia: - Stan Iljicza pogarsza się z godziny na godzinę. Nie należy wierzyć w komunikaty lekarzy. Iljicz ledwie mówi, boi się, że nie zdąży nic zrobić. Przekazując notatkę powiedział mi: „Muszę wystąpić, zanim będzie za późno". Fotijewą powiedziała o tym nie tylko Trockiemu. Jak się wkrótce dowiemy, o wszystkim, co się dzieje w gabinecie Lenina, melduje także Kobie. Zrozumiała już, że niebawem nastanie nowy gospodarz. Lidia Fotijewą była jednym z nielicznych współpracowników Iljicza, których Koba nie tknął. W 1938 roku skieruje ją do pracy w Muzeum Lenina. Uhonorowana wieloma nagrodami Fotijewa skończy 90 lat i umrze w 1975 roku, przeżywszy Kobę i niemal całą epokę. Kamieniew zjawia się w gabinecie Trockiego. Trocki: „Był na tyle doświadczonym politykiem, by wiedzieć, że chodziło nie o Gruzję, lecz w ogóle o rolę Stalina w partii". Tchórzliwy Kamieniew porzuca Kobę. Zbliża się klęska byłego
ulubieńca Iljicza. Ale... Informacje Koby sprawdziły się: Lenin nie wytrzymał napięcia walki i nienawiści. 13 grudnia dwa ataki zwalają go z nóg. To był drugi dzwonek. Lenin we władzy Koby Lekarze zalecili odpoczynek. W połowie grudnia plenum KC przyjmuje rezolucję: Osobistą odpowiedzialnością za izolację Lenina - zarówno w sferze kontaktów ze współpracownikami jak i korespondencji - obarczyć sekretarza generalnego. Zabroniono wizyt u Lenina. Przyjaciele i domownicy nie mogą informować Lenina o wydarzeniach politycznych, żeby nie dawać powodu do emocji.... Wodza nie powiadomiono o decyzji partii. Nie dowiedział się więc, że znalazł się pod nadzorem wroga. Zresztą jaki teraz był z niego wódz? Wódz zniknął, został chory człowiek. Koba też zniknął. Przestał być cieniem wodza, bo wodza już nie było. Wiemy Koba umarł. Pojawił się Józef Stalin. Prymus leninowskich uniwersytetów. CZĘŚĆ TRZECIA
Stalin: jego życie, jego śmierć
Tyran wyrasta z korzenia zwanego przedstawicielstwem ludu. Początkowo uśmiecha się, obejmuje wszystkich, z którymi się spotyka. (...) Wiele obiecuje. (...) Lecz gdy zostanie tyranem i pojmie, ze obywatele, którzy so wywyższyli osądzają go, musi unicestwiać swych sędziów tak długo, aż nie będzie miał ani przyjaciół, ani wrogów. Platon 10 KONIEC PRZYWuDCóW PAŹDZIERNIKA Spotkanie ze Stalinem Plenum KC przyjęło rezolucję, którą rekomendował Lenin jeszcze przed chorobą: handel zagraniczny musi pozostać w rękach państwa. Trocki wystąpił w roli głównego orędownika tej rezolucji. Ostentacyjnie przejął rolę Koby u boku Lenina. Krupska powiedziała Iljiczowi o zwycięstwie jego koncepcji. Lenin, który dopiero co doszedł do siebie po kolejnych atakach, dyktuje list do Trockiego: Chyba udało się zdobyć okopy bez jednego wystrzału (rezolucja w sprawie handlu). Proponuję nie zatrzymywać się i kontynuować natarcie. Nacierać trzeba oczywiście na Kobę. Lenin umie walczyć. Następnego dnia Kamieniew, przestraszony wyraźnym zbliżeniem Trockiego i Lenina, pisze do Stalina o wspólnym froncie
wodzów: Józefie, dziś w nocy dzwonił do mnie Trocki. Powiedział, że dostał notatkę, w której stary wyraża zadowolenie z przyjęcia rezolucji (o handlu zagranicznym). Stalin odpowiada: Tow. Kamieniew. Jak stary mógł korespondować z Trockim mimo kategorycznego zakazu dr. Ferstera? Nowy ton: nie jest już Józefem, jest sekretarzem generalnym, który nikomu nie pozwoli łamać ustaleń partii. Stalin zadzwonił do Krupskiej. I urządził jej straszliwą awanturę. Po prostu obrzucił ją ordynarnymi wyzwiskami. Krupska doznała szoku. Po powrocie z pracy „była niepodobna do siebie, zanosiła się płaczem, tarzała się po podłodze" - wspomina Maria Uijanowa. Prawdopodobnie wtedy roztrzęsiona Krupska nie wytrzymała i opowiedziała Leninowi o swojej krzywdzie. Rozwścieczony Lenin niezwłocznie napisał do Stalina, że zrywa z nim stosunki. Równocześnie Krupska wysłała gniewny list do Kamieniewa: Lwie Borysowiczu! Stalin pozwolił sobie na ordynarny napad pod moim adresem. Przez trzydzieści lat nie usłyszałam od żadnego z towarzyszy ani jednego wulgarnego słowa. Interesy partii i Iljicza są mi nie mniej drogie niż tow. Stalinowi. Muszę teraz wykazywać maksimum opanowania. O czym wolno, a o czym nie wolno rozmawiać, wiem lepiej niż wszyscy lekarze razem wzięci. W każdym razie lepiej niż Stalin. Zwracam się do Was i do Grigorija, jako do najbliższych towarzyszy W.I. Proszę o obronę przed ordynarnym mieszaniem się do mojego życia osobistego, przed chamskimi wyzwiskami i pogróżkami. Ja też jestem żywą istotą i mam nerwy napięte do ostateczności. Jeszcze nie rozumiała, co się stało. Po raz pierwszy w życiu żona Lenina ujrzała Stalina. Dotychczas znała tylko wiernego Kobę. Gdy nerwy się uspokoiły, Krupska zdołała ocenić nową sytuację i uświadomić sobie własną bezsilność. Widocznie wtedy uprosiła sekretarza, żeby wstrzymał się z wysłaniem listu Lenina do Stalina. Tymczasem Kamieniew po otrzymaniu listu od Krupskiej zrozumiał, że wojna wodza ze Stalinem wybuchła ze zdwojoną siłą. Odwiedził Trockiego. Przedyskutowali sytuację i postanowili... nie ruszać Stalina. Trocki tak wspominał tę scenę: Jestem za zachowaniem status ąuo - oświadczył Kamieniewowi. - Jeśli Lenin do zjazdu stanie na nogi, wrócimy do tej kwestii. Jestem przeciwny usunięciu Stalina, ale zgadzam się z Leninem, że rezolucja Stalina w sprawie narodowo-
ści jest do niczego. (...) Oprócz tego trzeba, żeby Stalin napisał do Krupskiej list z przeprosinami. W środku nocy Kamieniew zawiadomił Trockiego, że Stalin przyjął wszystkie warunki. Napisze do Krupskiej i przeprosi ją. Prawdopodobnie wtedy Krupska przekonała Lenina, żeby nie wysyłał listu. „Powiedziała W.I., że pogodziła się ze Stalinem" - wspomina Maria Uijanowa. Lenin zgodził się, umiał panować nad emocjami. Pewnie postanowił przemyśleć od podstaw nową ofensywę. I dopiero wtedy wysłać list. Stalin jednak doskonale wiedział o wszystkim, co się działo w domu Lenina. Maria Uijanowa pisze we wspomnieniach: Pewnego ranka Stalin wezwał mnie do gabinetu. Wyglądał na smutnego i zmartwionego: „Nie spałem całą noc - powiedział. - Za kogo Iljicz mnie ma, jak się do mnie odnosi, jak do jakiegoś zdrajcy, a ja przecież kocham go z całej duszy. Powiedzcie mu to jakoś". Tak, po raz ostatni postanowił przybrać maskę Koby. Wyciągnął jednak najważniejszy wniosek z tego, co się stało: Trocki i Kamieniew tak się nienawidzą, że obaj zostawią go na stanowisku genseka, choćby wbrew woli Lenina. Niezmordowany W.I. Lenin przebywał na Kremlu. Powinien wracać do Górek, ale śnieg zasypał drogę. Nie tracił czasu. Atakował dalej. W ostatnich dniach grudnia zaczyna w sekrecie dyktować dokument: „List do Zjazdu", który przeszedł do historii jako „Testament Lenina", gdyż Lenin postawił warunek, że „List" będzie można odczytać dopiero po jego śmierci. W „Liście do Zjazdu" Lenin przedstawił charakterystyki wszystkich najbliższych współpracowników. Każdemu wytknął istotne wady. Ocenił też Stalina. Jego charakterystykę powiązał z... Trockim. Stosunki między Stalinem i Trockim stanowią większe niebezpieczeństwo niż tamten rozłam, którego można było uniknąć (...) poprzez zwiększenie liczby członków KC. (...) Tow. Stalin po objęciu funkcji sekretarza generalnego skupił w swoich rękach niezmierną władzę i nie jestem pewien, czy zawsze będzie umiał wystarczająco ostrożnie posługiwać się tą władzą. Z drugiej strony tow. Trocki to najbardziej utalentowany człowiek w obecnym składzie KC, lecz równocześnie zbyt pewny siebie i przywiązujący nadmierną wagę do czysto administracyjnych aspektów sprawy.
W ten sposób uderzył w dwóch nie lubianych ludzi. Sekretarz przepisywał dokument. Rękopisy spalono. Kopie trafiają do kopert z adnotacją „Ściśle tajne". Koperty otrzymuje Krupska. Ma je otworzyć dopiero po śmierci Lenina. Jednakże jedna kopia w zalakowanej kopercie zostaje w sekretariacie. Dlaczego przeczulony na punkcie tajności wódz nagle stał się tak naiwny? Jak mógł uwierzyć, że pozostawiona w sekretariacie kopia nie dotrze do rąk jego współpracowników? Czyżby zapomniał o zasadzie, że słudzy nie wykonują poleceń byłych panów? Że sekretarze mogą nie spełniać rozkazów eks-szefa? Fotijewa zadbała W Archiwum Partii zachował się jej list do Kamieniewa: W sobotę 23 grudnia przekazano tow. Stalinowi list W.I. do zjazdu. (...) Już po fakcie okazało się, że według życzenia W.I. list miał być przechowywany w archiwum i mógł być rozpieczętowany wyłącznie przez W.I. lub Krupską. (...) Proszę towarzyszy, którzy zapoznali się z treścią listu (...) aby traktowali go jedynie jako zapis poglądów W.I., których nikt nie powinien znać. Na liście Fotijewej widnieją uwagi: „Czytał Stalin. Wyłącznie dla Trockiego". Trocki: „O liście W.I. naturalnie nikomu nie mówiłem". Tak więc przypadkiem nie zrozumiawszy Lenina Fotijewa natychmiast przekazuje jego list Stalinowi. A Stalin... Trockiemu. A później (o czym nie pisze) Kamieniewowi. Dlaczego? Dlatego, że list Lenina zawiera niepochlebne charakterystyki ich obu. Będą więc zainteresowani, żeby nikt się o tym nie dowiedział. W ten sposób Stalin znalazł dodatkowych strażników tajemnicy. Jednakże na początku stycznia niezmordowany Lenin uzupełnił swój „testament": Stalin jest zbyt ordynarny. Ten mankament, który można tolerować w środowisku i w kontaktach między komunistami, jest niedopuszczalny na stanowisku sekretarza generalnego. Dlatego proponuję odwołać Stalina z tego stanowiska i powierzyć je innemu człowiekowi, który byłby bardziej opanowany, bardziej lojalny, bardziej uprzejmy, bardziej otwarty wobec towarzyszy, mniej kapryśny itd. Lenin na tym nie poprzestaje. Zaczyna pisać serię artykułów, wśród których znajduje się ostra krytyka Komisariatu Ludowego Kontroli Państwowej podległego Stalinowi. Lenin umie walczyć. Koba najwidoczniej od razu się o tym dowiedział. W lutym 1923 roku lekarz oznajmił Leninowi, że „kategorycznie zabrania mu się
czytania gazet, spotkań i informacji politycznych". „Lenin dostrzegł w tych zakazach coś więcej niż zalecenie lekarzy - wspominała po śmierci Stalina Fotijewa - i od razu poczuł się gorzej. Był wzburzony do tego stopnia, że usta mu drżały. Najwidoczniej odniósł wrażenie, że to nie lekarze informują KC, lecz KC wydaje polecenia lekarzom". Wymyślił jednak sposób, jak się uwolnić spod opieki Stalina. 5 marca wysyła list do Stalina w sprawie incydentu z Krupską. Szanowny towarzyszu Stalin! Mieliście czelność wezwać moją żonę do telefonu i obrzucić ją wyzwiskami. Chociaż oświadczyła Warn, że jest gotowa puścić w niepamięć te grubiaństwa, ja jednak nie mam zamiaru tak łatwo zapomnieć o tym, co zrobiono mojej żonie i tym samym mnie. Dlatego proszę o wyjaśnienie, czy jesteście gotowi cofnąć tamte słowa, czy też wolicie zerwać stosunki między nami. Z poważaniem Lenin. Kopie otrzymują tow. Kamieniew i Zinowiew. W ten sposób Lenin wyrwał się z więzienia. Czyż mógł sprawować nad nim nadzór człowiek, z którym zrywa wszelkie stosunki? Jeśli nawet Stalin przeprosi, Lenin znajdzie sposób, żeby konflikt trwał nadal. KC będzie musiało coś z tym zrobić. Lenin nie wie, że Stalin przewidział i ten ruch. Jeszcze l lutego poprosił Biuro Polityczne o zwolnienie go z obowiązku opieki nad chorym Leninem. Koba wiedział, że Zinowiew i Kamieniew, przerażeni próbami zbliżenia wodza z ich wrogiem, nie pozwolą Leninowi uciec spod nadzoru Koby. Tak się też stało. Biuro Polityczne odrzuciło prośbę Stalina. Z woli partii został strażnikiem wodza na zawsze. Pomóżcie!... Ach, czort, czort! Rano Stalin dostaje list od Lenina. Jest jednak spokojny. Wie o wszystkim. Złość drogo kosztowała Lenina. W nocy utracił mowę. Długo szeptał oderwane słowa i sylaby, zanotowane przez lekarzy: „Pomóżcie, ach, czort... czort... ot... pomóż..." „Ot" to zapewne też czort. I choć nad ranem były wódz odzyskał głos, Stalin nie miał wątpliwości. Czort więcej nie pomoże. Wkrótce będzie po wszystkim. Pisze odpowiedź. Przez wiele dziesiątków lat będzie ona spoczywać w tajnym archiwum. I oto czytam ostatni list byłego Koby do byłego wodza: T. Lenin! Pięć tygodni temu odbyłem rozmowę z towarzyszką Nadieżdą Konstantinowną. (...) Powiedziałem jej przez telefon mniej więcej coś takiego: Lekarze
zabronili informować Iljicza o wydarzeniach politycznych. (...) Wy zaś naruszacie ten zakaz. Nie wolno igrać z życiem Iljicza i tak dalej. Nie uważam, by w tych słowach było coś ordynarnego... wymierzonego przeciwko Warn. Jeśli jednak dla dobra naszych stosunków mam cofnąć to, co powiedziałem, to mogę cofnąć, ale nadal nie potrafię zrozumieć o co tu chodzi, w czym zawiniłem i czego się właściwie ode mnie oczekuje? List jest hardy. Niech ten półtrup wreszcie zrozumie: Koba umarł, a Stalin nie ma zamiaru bawić się w ceregiele. Lenin nie przeczytał jednak tego listu. 10 marca Stalin dowiedział się, że po kolejnym ataku Lenin nie może już ani czytać, ani pisać, ani mówić. Dzwonek zadzwonił po raz ostatni... Żona prosi o truciznę Wtedy miała miejsce ta prośba. Stalin informuje o niej listownie członków Biura Politycznego. 17 marca Krupska w sposób arcykonspiracyjny (...) przekazała mi prośbę W. Iljicza, by zdobyć i przekazać mu dawkę cyjanku potasu. (...) N.K. mówiła, że W. Djicz straszliwie cierpi. (...) Muszę stwierdzić, że nie czuję się na siłach spełnić tej prośby i jestem zmuszony odmówić, o czym informuję Biuro Polityczne. Wątpliwe, by nieszczęsny wódz był w stanie o cokolwiek prosić. To Krupska próbuje spełnić jego dawniejsze pragnienie - uwolnić go od mąk. Rzeczywiście, Stalin informując o tym Kamieniewa i Zinowiewa, cytuje w nawiasie jej słowa: Nadieżdą Konstantinowna mówiła, że usiłowała podać mu cyjanek, ale nie mogła, w związku z czym „domaga się pomocy Stalina". Stalin jednak zna zasady. Potem oskarżą go, że otruł wodza. Nie, niech się Lenin wysili i umrze sam. Członkowie Politbiura zaaprobowali decyzję Koby. Teraz był czysty. Marzec 1923 roku. Na starcie Na Kremlu rozpoczęła się bitwa o władzę. I nie tylko o władzę. O życie. Każdy z pretendentów umiał krwawo rozprawiać się z przeciwnikami politycznymi. Tych przywódców ukształtowała wojna domowa i czerwony terror. Leninowskie uniwersytety. W warunkach oblężonej twierdzy, jaką wydawał im się kraj, bezwzględność uchodziła za najwyższą zaletę. Ileż krwiożerczych słów zawierają wystąpienia Zinowiewa, Kamieniewa, Bucharina! Trocki trafnie sformułował ich wspólne credo: „Kościelno-mieszczańska gadanina o świętości ludzkiego życia". Każdy z nich wiedział, jaka może być cena klęski. Jedynie Stalin był nadzwyczaj powściągliwy w wezwaniach do rozlewu krwi. W porównaniu z nimi wydawał się bardzo umiarkowany. Nie miał na sumieniu krwawych słów. Tylko czyny. Z reguły okryte tajemnicą.
Jak wyglądała hierarchia pretendentów? Na pierwszym miejscu stał on - Stalin. Tak, nie był sławny jak Trocki. Miał mało sławy, ale dużo władzy. Lenin skoncentrował w jego rękach władzę nad partią, a w rękach partii spoczywała władza nad krajem. Miał do dyspozycji aparat centralny i lokalne komitety. To on obsadził na stanowiskach 15 tysięcy działaczy partyjnych, kierujących życiem politycznym i gospodarczym. Byli jego ludźmi. Na drugim miejscu lokował się tandem Kamieniew - Zinowiew. Kamieniew to szef Rady Moskiewskiej, zastępca Lenina w Sownarkomie, „konik wyjątkowo zmyślny i rączy", który „dwa wozy uciągnie", jak mawiał o nim Lenin. Zinowiew - to szef Piotrogrodu. Kieruje też Kominternem. I wreszcie Trocki. Dowodzi siłami zbrojnymi republiki. Armia jest jednak zdemoralizowana i zredukowana. Dzięki staraniom Lenina „brat-wróg" ma obecnie najmniejsze wpływy i jest najdalej od kluczowych stanowisk. Otacza go jednak nimb bohatera - drugiego po Leninie wodza rewolucji. Jest jeszcze Bucharin. Redaktor „Prawdy", czołowy teoretyk partii. To żaden konkurent. Ważne jest do kogo się przyłączy. Trocki wystartował pierwszy. 13 marca gazety publikują pierwszy ostrożny komunikat „o pogorszeniu się stanu zdrowia Lenina". Nazajutrz w „Prawdzie" pojawia się artykuł najbliższego współpracownika Trockiego, Karola Radka, „Lew Trocki - organizator zwycięstw". Artykuł ma być sygnałem dla obywateli i szeregowych członków partii, że Trocki jest następcą wodza. Tak Trocki przygotowywał się do zjazdu. W kwietniu odbył się XII Zjazd Partii, ostatni, którym nie w pełni kierował Stalin. Na zjeździe zwolennicy Trockiego usilnie rozpowszechniają słuchy o testamencie Lenina, w którym wódz wyznacza Trockiego na swoje miejsce. Trocki wygłasza błyskotliwy referat o przemyśle. Burza oklasków na zakończenie. „Nie przystoi, Lenina tak nie witano" - zauważa Woroszyłow. Sukces referatu wywołuje wściekłość zawistnego Zinowiewa i wprawia w popłoch Kamieniewa. Referat zrobił swoje. Strach przed Trockim skłania Kamieniewa, Zinowiewa i Bucharina do ostatecznego sojuszu z gensekiem. Ponieważ Stalin jest siłą, która może się przeciwstawić największemu zagrożeniu - Trockiemu. Tak Trocki utworzył grupę antytrockistowską. W maju przerwano publikowanie komunikatów o zdrowiu Lenina. Kraj już wie: niebezpieczeństwo śmierci minęło. Kraj zaczyna wierzyć, że Lenin wrócił do pracy. To pomysł Stalina. Na mocy
specjalnej uchwały KC wprowadza kontrolę wszelkich informacji o stanie zdrowia Iljicza. Trocki ma informacje od doktora Gautiera, który leczy Lenina i jego. Stalin oddala doktora. W maju Lenin zostaje przewieziony do Górek. Wyniesiono go do samochodu na noszach. Nieszczęsny wódz miał na twarzy bezmyślny uśmiech idioty. „Mocno ściskał mnie za rękę, odruchowo pocałowałem go w czoło, ale ta twarz! Kosztowało mnie wiele wysiłku, żeby się nie rozpłakać" - wspominał jeden z pracowników Sownarkomu. Na polecenie genseka wykonano w tym okresie serię fotografii Lenina. Malarz Annienkow miał namalować ostatni portret. „Półleżący na szezlągu, okutany kocem i wpatrzony w coś poza nami, ze zdziecinniałym uśmiechem na twarzy Lenin mógł być już tylko modelem do ilustracji historii jego choroby" - zanotował Annienkow. Stalin chce jednak mieć dowody, że w ostatnich tygodniach życia Lenin popadł w otępienie umysłowe. Wówczas jego ostatnie notatki można by uznać za bezmyślne rojenia. Krupska nie pozwoliła sportretować chorego. W Archiwum Partii przeczytałem jej tragiczne listy. 6 maja 1923 roku pisała do Inessy Armand (córki zmarłej ukochanej Lenina o tym samym imieniu): (...) Czynisz mi wyrzuty, że nie piszę do Ciebie, ale nawet sobie nie wyobrażasz, co się u nas dzieje. (...) Wszyscy nas opuścili. Wyrażają współczucie, ale boją się wstąpić. Żyję tylko tym, że każdego ranka Wołodia cieszy się na mój widok, bierze moją dłoń, czasem rozmawiamy bez słów o różnych rzeczach, które i tak są niewypowiedziane. W czerwcu Stalin dowiaduje się ze zdumieniem... Lenin nie tylko przeżył - zaczyna wracać do zdrowia! Sam Stalin nie jeździ już do Górek i nie puszcza tam innych, tłumacząc, że chory sobie tego nie życzy. Lenin nadal nie mówi, ale ciężko pracuje. W Archiwum Partii znajdują się zeszyty z dziwnymi tekstami: „To nasz pies. Nazywa się Dżek. Dżek się bawi". Krupska uczy wodza pisać. Lenin najlepiej wymawia słowa: „proletariusz, lud, rewolucja, burżuj, zjazd". „Przyswojony materiał fonetyczny" ulatywał jednak z pamięci. Powróciło za to rozumienie mowy otoczenia. Ustąpiły też trudności z „analizą rzeczywistości". Na przykład dla Lenina, zapalonego grzybiarza, sadzono grzyby przy ścieżce, po której wożono go na spacery. Jednakże grzyb, trącony laską chorego, przewracał się. Lekceważenie możliwości intelektualnych przez otoczenie bardzo denerwowało Lenina. Gensek uważnie czytał wszystkie meldunki lekarzy. Informowano go o groźnych atakach gniewu, które wprawiały wszystkich w popłoch. Lenin chciał jak najszybciej wyzdrowieć. Krupska wspominała: „Mówiłam mu: mowa wraca, ale powoli. Traktuj to jak chwilowy pobyt w więzieniu". Lenin wiedział, że jest w więzie-
niu. I najwidoczniej gorączkowo szukał sposobu, żeby się z niego wydostać. W tym czasie intensywnie pracuje już sekretarz Stalina, Iwan Towstucha. Gromadzi dokumenty Lenina. W Archiwum Partii znalazłem upoważnienie Towstuchy, na mocy którego wydobywał te dokumenty z archiwów współpracowników Iljicza. Stalin przygotowuje nową partię szachów. Dokumenty będą bezcenne w tej rozgrywce. A na razie po Moskwie zaczynają krążyć anonimowe broszury w rodzaju Małej biografii wielkiego człowieka. Przytoczone w nich cytaty Lenina mają udowodnić, że Trocki zawsze był przeciwnikiem Djicza. Ta „literatura klozetowa", jak pogardliwie nazywał ją Trocki, dociera również na prowincję. Towstucha działa. W głowach Warn się przewraca, Przyjaciele moi! Latem 1923 roku wszyscy przywódcy wyjechali na urlopy. Zinowiew i Bucharin wybrali się do Kisłowodska, zostawiając w Moskwie Kamieniewa. Gensek oczywiście siedzi w przytłoczonej upałem stolicy. Nie ma czasu na odpoczynek - praca, praca, praca. Podczas letniej przerwy w walce z Trockim Zinowiew i Bucharin postanawiają przycisnąć Stalina i zmusić go, żeby podzielił się władzą. Piszą żartobliwy list: 29 lipca 1923 (...) Dwaj obywatele proponują w celu konsolidacji wprowadzić do Sekretariatu Zinowiewa, Trockiego, Stalina. Przesłanie listu było jednak całkiem poważne. Chcieli wyrównać szansę. Żeby pokonać znienawidzonego Trockiego, Koba będzie zmuszony utrzymywać sojusz z Zinowiewem, czyli wykonywać ich polecenia. Stalin mógł się najwyżej uśmiechnąć. Akurat, znaleźli sobie głupiego. Zinowiew pisze do Kamieniewa: I Ty pozwalasz Stalinowi tak się szarogęsić?. Dalej wymienia niezliczone fakty samowoli Stalina podczas ich nieobecności. Nie będziemy tego dłużej tolerować. Rzecz jasna gensek śledzi na bieżąco ich korespondencję. Wierne GPU pilnuje każdego z nich. Zna jednak sposób, żeby od razu obu uspokoić. Pisze więc do Bucharina i Zinowiewa: Nie wiem, co powinienem zrobić, żebyście nie mieli za złe. Byłoby lepiej,
gdybyście przysłali notatkę - jasną i precyzyjną. Oczywiście, jeśli macie zamiar zgodnie współpracować w przyszłości, gdyż (...) zaczynam podejrzewać, że chcecie doprowadzić do zerwania i traktujecie to jako rzecz nieuniknioną. (...) Postąpicie jak zechcecie. Za 8-10 dni wyjeżdżam na urlop (jestem przemęczony). Wszystkiego najlepszego. Postscriptum. Szczęśliwi z Was ludzie. Możecie wymyślać na wywczasach wszelkie głupstwa, a ja tu haruję jak pies na łańcuchu. I zawsze jestem winien. W taki sposób można każdego zadręczyć. W głowach Warn się przewraca. Przyjaciele moi! Sposób działa bezbłędnie. Wzmianka o odejściu wprawia obu w popłoch. Jeśli Stalin odejdzie, jego miejsce zajmie Trocki. Tym samym może postraszyć Trockiego: Stalin odejdzie - przyjdzie Zinowiew z kompanią. Tak, bali się go, „ordynarnego, prymitywnego Gruzina", ale jeszcze bardziej bali się siebie nawzajem. Stalin wiedział, że ta nienawiść zagwarantuje przewidywany wynik partii szachów. Zinowiew i Bucharin odpowiadają natychmiast: Wzmianka o zerwaniu to rezultat Waszego przemęczenia. O tym nie może być nawet mowy. Dokąd pojedziecie na urlop? Pozdrowienia. Dobrze zna tych panów. Chodzi nie tylko o strach przed Trockim. Jest też strach przed pracą. Obaj nie lubią harować. Wolą reprezentować. Od pracy jest on. No cóż, będzie pracować. Od razu pisze do nich o plotkach na temat „Listu do Zjazdu" Lenina. Oczywiście wie wszystko o tym liście. Chce się jednak dowiedzieć, czy oni też wiedzą. 10 sierpnia 1923 roku Zinowiew i Bucharin piszą do Stalina: Tak, istnieje list W.I, w którym radzi zjazdowi, żeby nie wybrał Was na sekretarza. Obaj postanowiliśmy Warn o tym na razie nie mówić z prostej przyczyny (...) nie chcieliśmy Was denerwować. To jednak drobiazgi. Co jest istotne: Iljicza nie ma. Właśnie dlatego Sekretariat praktycznie decyduje o wszystkim. Równoprawna współpraca w istniejącym stanie rzeczy jest niemożliwa. Dlatego próbujemy znaleźć najlepsze rozwiązanie. Nie wątpimy, że uda się nam osiągnąć porozumienie. Wciąż jeszcze mieli nadzieję, że dobrowolnie odda im stworzony przez siebie aparat. Wyobrażam sobie, jak musiał się ubawić. Niepokoiła go jedna sprawa. Zinowiew i Bucharin uważali, że „Iljicza już nie ma", zaś on obserwował z przerażeniem: Lenin wraca do zdrowia. Od lipca stan zaczął się polepszać, mógł nie tylko siedzieć, lecz także chodzić o lasce. (...) Od października stopniowo wracała mowa - pisała Krupska. I właśnie wtedy, w październiku, zdarzył się dziwny epizod, który powinien przerazić Stalina: Lenin przyjechał do Moskwy. Lecz natychmiast po powrocie znów mu się pogorszyło. Choroba gwałtownie wróciła. Lenin zaczął umierać. Zupełnie jakby w Mosk-
wie coś się stało. Kremlowska tajemnica Krupska: Pewnego pięknego dnia sam poszedł do garażu, wsiadł do samochodu i kazał jechać do Moskwy. (...) Tam obszedł wszystkie pokoje, wstąpił do swojego gabinetu, zajrzał do Sownarkomu, uporządkował swoje notatki, zabrał trzy tomy Hegla (...) potem zapragnął przejechać się po mieście. Nazajutrz zaczął nalegać na powrót do Górek. Więcej o Moskwie nie było już mowy. Oprócz wiernej żony w samochodzie był jeszcze ktoś. Krupska nie pisze, że do Moskwy pojechała też Maria Uijanowa. To nie był przypadek. Nikołaj Walentinow opublikował relację Marii: Przez całą drogę z Górek Lenin ponaglał szofera, czego przedtem nigdy nie robił. (...) Przez Sownarkom przeszedł do swojego mieszkania i długo czegoś tam szukał. Nie znalazł. Stał się bardzo rozdrażniony, dostał konwulsji. Po powrocie Maria Uijanowa opowiedziała o tym lekarzowi. Później lekarza wezwała Krupska: W.I. jest chory. Może przeinaczać fakty. Nie chcę, żeby rozeszły się słuchy, że skradziono mu listy i dokumenty. Takie pogłoski mogą spowodować wiele nieprzyjemności. Proszę zapomnieć o wszystkim, co mówiła Maria Uijanowa. Ona też was o to prosi. Cóż takiego znajdowało się w gabinecie? Czego Lenin szukał? „Testament Lenina" sprawia wrażenie czegoś niepełnego, wyraźnie nie dopowiedzianego. Na przykład Lenin pisze o ogromnej władzy Stalina, wyraża obawy, że „nie zawsze będzie umiał wystarczająco ostrożnie się nią posługiwać". A więc co? Usunąć go ze stanowiska? Nie, Lenin tego nie proponuje. Co więcej, jak gdyby chcąc udowodnić, że Stalin jest nie do zastąpienia, bardzo negatywnie charakteryzuje pozostałych przywódców partii. A więc nie usuwać? A zatem co robić? Okazuje się, że wystarczy „włączyć do KC większą liczbę robotników". I ci robotnicy mają powstrzymać władcze zapędy Stalina oraz innych partyjnych bonzów? Czyżby Lenin był tak naiwny? Po ordynarnej napaści Stalina na Krupską Lenin dopisuje nowy akapit. Tym razem żąda „zdjęcia Stalina ze stanowiska genseka". I to wszystko? A gdzie nowa kandydatura? Gdzie nazwisko następcy? Przecież to spowoduje chaos. Przecież wódz nie może zostawić partii bez dokładnych wytycznych. Gdzie one są? I jeszcze jedno. Czyż Lenin, autor NEP-u, mógł pominąć w swoim ostatnim przesłaniu kwestię gospodarki? W efekcie trzeba było wyszukiwać fragmenty jego koncepcji w artykułach, które napisał pod koniec życia. Krupska pospiesznie ogłosiła, że to właśnie one są prawdziwym testamentem. Nie była to prawda. Zgodnie z tradycjami
partii publikowano jedynie elementy taktyki, czyli kłamstwa. Prawdziwe cele, czyli strategię, starannie ukrywano. Znali je tylko wybrani. Pojawiały się jedynie w supertajnych instrukcjach i zarządzeniach. I jeszcze jedno. Lenin jako doświadczony polityk nie mógł nie zdawać sobie sprawy, że jego list w tak ostrej postaci może w ogóle nie dotrzeć do partii. Upokarzające charakterystyki spowodują, że jego następcy zgodnie zechcą zataić „testament". Tak się zresztą stało. Gdy amerykański komunista Eastman wspomniał o „Liście do Zjazdu", Trocki natychmiast oświadczył, że żaden list nie istnieje. Kolejna osobliwość: w „testamencie" najlepiej wypada... Stalin! Jest jedynym, któremu Lenin zarzuca tylko grubiaństwo i gwałtowność. W partii robotniczej chamstwo nigdy nie uchodziło za wadę. Dopisek o usunięciu Stalina mógł być oceniony jako efekt chwilowego wzburzenia po scysji z Krupską. Nic więcej. Czy Lenin tego nie rozumiał? Rozumiał. Nie mógł nie rozumieć. Cóż więc się dzieje? Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie: tekst, który zachował się dla potomności, jest tylko częścią listu. Lenin, doświadczony konspirator, specjalnie zostawił ten wariant w sekretariacie. Liczył na niedyskrecję współpracowników. I na operatywność Koby. To był tekst dla Stalina. Czy istniał inny, pełniejszy tekst? Lenin mógł go przechowywać w swoim gabinecie na Kremlu. Być może tam też znajdowały się wytyczne dla zjazdu. Na przykład propozycja zastąpienia stanowiska genseka trzema sekretarzami - Trockim, Zinowiewem i Stalinem. To zniszczyłoby wpływy Stalina. Być może o śladach tego pełnego tekstu opowiadał malarz Annienkow. Po 1924 roku pracował w Instytucie Lenina. Właśnie tam widział słój z mózgiem wodza. Doznał wstrząsu. Jedna półkula była zdrowa i normalna, druga - pomarszczona i nie większa od orzecha włoskiego. Sprawiała wrażenie podwieszonej na tasiemce. Annienkow widział też brudnopisy ostatnich notatek Lenina, które wprawiły go w osłupienie. Były to wytyczne, jak oszukać „głuchoniemych" - tak Lenin nazywał europejskich kapitalistów. Annienkow streszcza tekst własnymi słowami: W pogoni za zyskiem kapitaliści z całego świata zapragną zdobyć rynek rosyjski, w związku z czym będą gotowi przymknąć oczy na naszą rzeczywistość, będą woleli być głuchoniemi. W ten sposób dostaniemy od nich towary i pieniądze, za które stworzymy armię. Kapitaliści doprowadzą ją do doskonałości. Armię tę wykorzystamy do ataku przeciwko nim. Zmusimy głuchoniemych, żeby działali przeciwko sobie, ale najpierw musimy uczynić z nich głuchoniemych. Lenin naszkicował też plan: NEP, fikcyjne oddzielenie rządu od partii, nawiązanie stosunków ze wszystkimi krajami, trzeba zrobić wszystko, żeby głuchoniemi uwierzyli. Po ten właśnie pełny tekst przyjechał Lenin na Kreml. Szukał go w gabinecie. Jednakże gensek też był doświadczonym konspirato-
rem. Wszystko sobie obliczył i wcześniej spenetrował gabinet wodza. Tekst przepadł. Zapewne to była przyczyna konwulsji nieszczęsnego Lenina. Oto ostatnia linijka przedśmiertnej relacji Marii Uijanowej: W.I. cenił Stalina jako praktyka, ale uważał, że należy w jakiś sposób okiełznać jego niektóre przywary i skłonności. Właśnie ze względu na nie był zdania, iż trzeba usunąć Stalina ze stanowiska sekretarza generalnego. Powiedział to wyraźnie w swym testamencie politycznym, który nie dotarł jednak do partii, ale o tym innym razem. Innego razu już nie było. Maria szybko zmarła. A może był? Może jednak napisała o zaginionym „testamencie"? Czy aby nie przypłaciła życiem tego innego razu? 11 KONIEC WODZA PAŹDZIERNIKA Trocki atakuje Trocki zdał już sobie sprawę z potworności spadku, jaki zostawiał umierający wódz. Tajna rezolucja o niedopuszczalności frakcji sprawi, że wrogowie zamkną mu usta raz na zawsze za pomocą zwyczajnej większości głosów. Większość mają zapewnioną dzięki gensekowi. Trocki pisze list do KC. Wczorajszy zwolennik najbardziej bezwzględnych metod domaga się partyjnej demokracji. Równocześnie do KC dociera „List 46" wybitnych działaczy partii, którzy powtarzają argumenty Trockiego. Uszy Lwa wyraźnie płoną. Wśród nowych zwolenników demokracji znajduje się Aleksandr Biełoborodow, były naczelnik czerwonego Uralu, organizator egzekucji rodziny carskiej w Jekatierynburgu, obecnie zastępca Dzierżyńskiego w krwawej Czeka. Są też inni bezlitośni bolszewicy. Gensek odpowiada im ironicznie: „Do szeregów opozycji przyłączyli się tacy towarzysze jak tow. Biełoborodow, którego demokratyzm rosyjscy robotnicy pamiętają do dziś. Rozengolc, którego demokratyzm nie wyszedł na zdrowie naszym marynarzom i kolejarzom. Piatakow, od demokratyzmu którego nie krzyczał, lecz wył Donbas". Wylicza nazwiska wielu sygnatariuszy listu, przypominając ich tak niedawne krwawe wyczyny. Sojusznicy z „trójcy" są jednak wystraszeni i niepewni. Stalin wyczuwa ich strach przed Trockim. Gasi więc wystąpienie Trockiego obietnicami, że będzie przestrzegać demokratycznych tradycji partii. Poznał już Lwa na tyle, by wiedzieć, że ustępstwa tylko go rozjuszają. Rzeczywiście, „wiecznie płonący Lew Dawidowicz",jak żartobliwie nazywają go wrogowie, zamieszcza w „Prawdzie" artykuł pt. „Nowy kurs". Stwierdza w nim, że „przywództwo przekształca się w zwyczajne komenderowanie. Trzeba z tym skończyć i przyjąć nowy kurs. Niewykluczone, że nastąpi zmiana naszej starej gwardii (tt. Stalin, Zinowiew, Kamieniew itd.). Trzeba
wziąć kurs na młodzież". Tak Trocki zmusił do walki tchórzliwych sojuszników Stalina. Obaj musieli odpowiedzieć. Wypowiedział się też Bucharin: „Bolszewizm wysoko cenił i ceni aparat". Zaczęła się otwarta dyskusja. „Partia była jak w gorączce. Dyskutowano całymi nocami" - pisał Zinowiew. Kraj czytał gazety ze zdumieniem. Partia, stale powtarzająca frazesy o swojej jedności, pogrążyła się w zajadłych sporach. Kłócono się o demokrację na oczach sterroryzowanego przez tę partię kraju. Mój ojciec opowiadał, że i on, i jego przyjaciele byli pewni, iż wszystkie te dyskusje są jakąś farsą, która w efekcie obróci się przeciwko inteligentom. Ku zachwytowi popleczników Stalin po raz pierwszy demonstruje siłę swego aparatu. W styczniu odbyła się konferencja partyjna. Po raz pierwszy zwołał ją Stalin. Uczestnicy konferencji bezlitośnie potępili Trockiego i opozycję. Postanowili opublikować tajną dotychczas rezolucję „O wykluczeniu z partii za działalność frakcyjną". Gensek zademonstrował potęgę stworzonej przez siebie organizacji. Trocki zawsze działał w pojedynkę - w 1917 roku wykorzystał organizację, stworzoną przez Lenina. Teraz też liczył na zwycięstwo w nagłym i samotnym ataku. Czasy samotników już się jednak skończyły. Śmierć i wniebowstąpienie boga W październiku Lenin skapitulował i szybko tracił resztkę sił. W związku z tym były prymus seminarium duchownego wymyśla niesłychaną akcję propagandową pod hasłem: „Odejście mesjasza". Już dawno zrozumiał duszę tego kraju. Rosji, zawsze czekającej na Boga i cara, za Romanowów, podczas rewolucji, w przeszłości i w przyszłości. Zawsze. (Usłyszymy jeszcze o tym od niego samego.) Postanowił więc dać Rosji nowego boga zamiast tamtego, obalonego przez bolszewików. Ateistycznego zbawiciela - Bogolenina. Już od jesieni przygotowuje tę beatyfikację. Kieruje do Górek delegacje. Rozpoczęły się obrzędy pożegnania mesjasza. Przedstawiciele mas pracujących obiecują odchodzącemu „bogu", że będą kontynuować jego nieśmiertelne dzieło. Żegnają się przedstawiciele bohaterskiej Armii Czerwonej. Konający Lenin zostaje honorowym czerwonoarmistą i dostaje mundur. 2 listopada na wpół martwy musi przyjąć klasę robotniczą - delegację głuchowskiej manufaktury. Stary robotnik wygłosił pozdrowienie-epitafium: „Jestem kowalem. Wykujemy wszystko, co głosiłeś". Lenin miał przed sobą jeszcze kilka miesięcy życia, gdy gensek poruszył na posiedzeniu Politbiura kwestię jego pogrzebu: „Jak się dowiedziałem, kwestia ta bardzo porusza naszych towarzyszy na prowincji". Powiedział też o zadziwiającej prośbie towarzyszy z prowincji: „Nie chowajcie Włodzimierza Iljicza, Iljicz musi pozostać z nami".
Obecny na posiedzeniu Trocki z przerażeniem uświadamia sobie, że Stalin ma zamiar uczynić z ateisty Lenina obiekt kultu dla całych pokoleń. Mołotow wspominał: „Krupska była przeciwna, ale podjęliśmy stosowną uchwałę KC. Stalin nalegał". Nalegał. I stworzył wiecznego marksistowskiego boga. Wszystko przewidział. Gdy nadchodziła śmierć „boga", lekarze poradzili choremu w tym czasie Trockiemu, żeby wyjechał na kurację do Suchumi. Pozbywszy się Lwa, bacznie pilnował, by żaden z pozostałych przywódców nie jeździł do Górek. A nuż któryś znajdzie się przy łóżku mesjasza w chwili, kiedy będzie konał? I zmyśli jakieś ostatnie słowa? Obawy sprawdziły się. Świadkiem agonii Lenina był Bucharin, który też leczył się w Górkach: Gdy wbiegłem do pokoju Iljicza, wydawał ostatnie tchnienie. Głowa odchyliła się do tyłu, twarz strasznie pobladła, zaczął rzęzić, ręce opadły bezwładnie. Stalin naprawił błąd Bucharina: po prostu wykreślił go ze sceny śmierci. I już Zinowiew pisał w artykule: „Iljicz umarł, po godzinie jedziemy do Górek, Bucharin, Tomski, Kalinin, Stalin, Kamieniew i ja". Tak Stalin przeniósł Bucharina do Moskwy. Trocki oskarży później Stalina o otrucie wodza. Nie, nie użyto trucizny. Profesor Wiktor Szkłowski odnalazł w notatkach swego ojca M. Szkłowskiego (wybitnego lekarza) przeznaczone do zniszczenia świadectwa Osipowa i Dobrogajewa, którzy leczyli Lenina. Pisali oni: Ostateczna diagnoza obala hipotezę o syfilitycznym podłożu choroby Lenina lub otruciu go arszenikiem. Rozpoznano arteriosklerozę z równoczesnym porażeniem mózgu. Zwoje mózgowe tak zwapniały, że podczas sekcji stukano w nie pincetą jak w kamień. Na tę samą chorobę zmarli rodzice Lenina. Plotki o otruciu Lenina nigdy jednak nie ucichną. Zbyt wielu ludzi zamordował Stalin, by można było uwierzyć, że to nie on wyprawił na tamten świat swego groźnego wroga. Trwają przygotowania do pogrzebu mesjasza. Trocki dostaje depeszę: Pogrzeb odbędzie się w sobotę, nie zdążycie przyjechać na czas. Politbiuro uważa, że ze względu na stan zdrowia powinniście natychmiast wyjechać do Suchumi. Stalin. Naprawdę pogrzeb miał się odbyć w niedzielę. Nie było to jednak zwyczajne kłamstwo. Jest „bóg", są też jego wierni i niewierni apostołowie. Niewierni, którzy obrażali „boga" za życia, nie są godni, by uczestniczyć w ceremonii jego pogrzebu. Wiecznie żywy
Stalin opracował majestatyczny plan pogrzebu „boga". Uroczyście wieziono ciało. Pociąg - parowóz i wagon, którym przyjechały błogosławione zwłoki - znajdą się w specjalnym budynku z granitu i marmuru. I już wierni uczniowie „boga" niosą drogocenne ciało z dworca przez całą Moskwę, aż do Domu Związków. Niewielu spośród nich przeżyje. Stalin zlikwiduje prawie wszystkich. O 7 wieczorem udostępniono Salę Kolumnową. Bogolenin leży w wojskowym trenczu. Stalin w takim samym trenczu pełni wartę honorową przy wystawionych zwłokach. Przez całą noc obok trumny przechodzą ludzie. Straszliwe zimno, palą ogniska. Para z oddechów zamarza, pokrywa wszystkich szronem... Rankiem 22 stycznia rozpoczęło się balsamowanie. Trzeba było zabezpieczyć ciało na kilka dni, żeby wszyscy mogli pożegnać mesjasza w Sali Kolumnowej. Stalin wymyślił jednak fantastyczne przedsięwzięcie: bolszewicy mogą pokonać nawet śmierć! „Bóg" będzie nieśmiertelny! Natychmiast nadchodzą tysiące telegramów od mas pracujących - przesunąć termin pogrzebu. Oczywiście należało uwzględnić żądanie milionów robotników. Skwapliwie podjęto decyzję: „Przechowywać trumnę z ciałem Lenina w specjalnym mauzoleum na placu Czerwonym, pod ścianą Kremla". Równocześnie na prośbę robotników Piotrogrodu stolicę imperium Romanowów przemianowano na Leningrad. W końcu stycznia wzniesiono drewniane mauzoleum, zaprojektowane przez Aleksieja Szczusiewa. Stalin opracowuje szczegóły nowego kultu. W całym kraju powinny pojawić się czerwone kąciki. Kiedyś w czerwonym kącie rosyjskich chat wieszano ikony. Teraz ich miejsce zajmą portrety Bogolenina. Za zamkniętymi drzwiami mauzoleum rozpoczęła się realizacja jego niesłychanej idei. Uczeni oświadczają, że współczesna nauka nie dysponuje środkami, które pozwoliłyby na długotrwałe zabalsamowanie ciała. Zjawiają się jednak dwaj specjaliści. Anatom, Władimir Worobiow, i młody biochemik, Borys Zbarski, podejmują się niemożliwego zadania. Tajemnica balsamowania... Egipskie mumie, ciało Aleksandra Macedońskiego, które długo przechowywano w miodzie, ciało judejskiego króla Arystobula, też zakonserwowane w miodzie... Teraz pora na Lenina. Uczeni pracowali przez całą dobę. Stalin sam kilkakrotnie odwiedzał mauzoleum. Przed rozpoczęciem XIII Zjazdu osiągnięto sukces. Drugiego dnia przewodniczący obrad, Kamieniew, poinformował, że
po porannym posiedzeniu delegaci znów ujrzą nieśmiertelne oblicze. Procesja wyruszyła do mauzoleum. Delegaci byli wstrząśnięci. Na pytanie Zbarskiego: „Czy podobieństwo zostało zachowane?" brat Lenina odpowiedział: „Nie mogę nic powiedzieć, jestem bardzo poruszony. Jest taki, jakim go widziałem po śmierci". W ten sposób Stalin podarował Lenina pierwszemu zjazdowi bez Lenina. Po stworzeniu imperium przebudował nędzne drewniane mauzoleum. Marmur, porfir, labrador, kolumny z różnych gatunków granitu - tak będzie wyglądała siedziba nieśmiertelnego „boga". Najważniejsza świątynia ateistycznego imperium. Mieszkająca na Kremlu Krupska często przychodzi do mauzoleum. Zbarski opowiadał: „Wstąpiła tam na pół roku przed śmiercią. Długo patrzyła na Lenina, a potem powiedziała: »Ciągle jest taki sam, a ja się starzeję«". Na Zachodzie nie wszyscy uwierzyli w „wiecznie żywego". Rozległy się głosy, że w trumnie leży woskowa lalka. W latach trzydziestych Stalin polecił więc zaprosić grupę zachodnich dziennikarzy, żeby zademonstrować im potęgę bolszewików. Biograf Lenina, Louis Fischer, który znajdował się wśród zaproszonych żurnalistów, tak opisywał ten pokaz: „Zbarski otworzył trumnę, złapał Lenina za nos. Obrócił jego głowę w lewo i w prawo. To nie był wosk. To był Lenin". Obrazoburca stał się relikwią. Ironia Historii? Czy ironia Koby, który zemścił się na niewiernym gospodarzu? Tak więc dał im nieśmiertelnego „boga". Teraz należało dać cara. Sami tego chcieli Rozpoczął się XIII Zjazd Partii. Miał być na nim odczytany „testament" Lenina. W przeddzień obrad Krupska uroczyście dostarczyła do KC zalakowane koperty. Gdy członkom KC odczytano list Lenina, ich reakcją było „niezrozumienie, przestrach" - zanotował Jarosławski. Rzeczywiście, członkowie KC nie mogli pojąć, o co chodziło Leninowi. Dlaczego wiesza psy na wszystkich wodzach, a nie proponuje nikogo na ich miejsce? Dlaczego trzeba zdejmować Stalina ze stanowiska, skoro jedyną jego wadą jest grubiaństwo? Wszyscy wiedzieli, że to nie Stalin skupił władzę, lecz właśnie Lenin skupił władzę w jego rękach. „Testament" zabrzmiał niezbyt przekonywająco - wychodziło na to, że Lenin po prostu mścił się za obrazę swojej żony. Opowieści o tym, że Stalin był przerażony listem, że uratował go Kamieniew, można włożyć między bajki. Stalin mógł być spokojny, w „testamencie" wypadł lepiej niż pozostali przywódcy. Kamieniew powiedział tylko to, co wszyscy myśleli: choroba drogiego Iljicza sprawiła, że nie zawsze był obiektywny. Skoro Stalin zdał już sobie sprawę z własnych wad, wytkniętych mu przez Lenina, to
niewątpliwie okiełzna swój charakter. Nie trzeba więc rozpatrywać kwestii odwołania go ze stanowiska. Dlatego pod pretekstem troski o zachowanie autorytetu Lenina zadecydowano, że z tymi „świadectwami choroby" zapoznają się jedynie delegaci. Przygotowany przez Stalina zjazd, przy poparciu Zinowiewa i Kamieniewa, lekko przełknął list Lenina. Trocki milczał. Po zjeździe odbyło się plenum, które miało wybrać genseka. Wtedy Stalin wykonał swój ulubiony ruch. Poprosił o dymisję. Przecież tego chciał mesjasz, a wola Bogolenina jest dla niego święta. Dalszy scenariusz rozwijał się zgodnie z jego przewidywaniami: wszyscy- Trocki, Kamieniew i Zinowiew - z nienawiści do siebie zgodnie głosują, żeby został na stanowisku. No więc został - na ich własne życzenie. Teraz może im powiedzieć: sami tego chcieliście. 31 stycznia 1924 roku, tuż po śmierci Lenina, Stalin ogłosił „leninowskie wezwanie" do partii. Bogolenin wzywał lud zza grobu. Szeregi partii powiększyły się o 240 tysięcy ludzi. W efekcie jeszcze przed 1930 rokiem siedemdziesiąt procent partii tworzyli członkowie, którzy wstąpili do niej za czasów genseka Stalina. Tak przygotowywał sobie grunt. Do własnej gry. W końcu 1924 roku Trocki prze do nowego starcia „Lekcje Października" - taki tytuł nosił jego artykuł. Obłudny artykuł. Wychwalał zmarłego Bogolenina. Za to, że wskrzesił teorie rewolucji permanentnej Trockiego i zdołał poderwać do czynu bierną partię i doprowadzić ją wraz z Trockim do zwycięstwa. Bez względu na tchórzostwo Zinowiewa i Kamieniewa. W ten sposób Trocki jeszcze raz przypomniał, że to on jest wodzem Października, Zinowiew i Kamieniew to tchórze, Stalin w ogóle nie ma tu żadnego znaczenia i że partia zawsze była bierna. A skoro tak, to czyż można podporządkować się jej większości? To było samobójstwo. Zinowiew i Kamieniew rzucili się na słabego Lwa. Stalin też włączył się do rozwścieczonego chóru. Zapominając o dawniejszych wypowiedziach, oznajmił spokojnie: „Tow. Trocki nie odgrywał i nie mógł odgrywać żadnej szczególnej roli ani w partii, ani w Rewolucji Październikowej". Cóż, lekcje Lenina: wódz może wszystko. Rozpoczęła się kampania oddzielenia Lwa od mesjasza. Bez końca przypominano różnice poglądów Trockiego i Bogolenina. Trocki oświadcza: „Tak, szedłem do Lenina nie bez walki, ale doszedłem całkowicie i bez zastrzeżeń". Jest jak były grzesznik, który stał się apostołem Pawłem. Teraz Towstucha musiał udowodnić, że Trocki szedł, ale nie doszedł. Stalin wprowadza do walki czołowego ideologa - Bucharina. Ten wynajduje śmiertelne pociski w ostatnich artykułach Lenina.
Wcześniej Lenin często twierdził, że nie da się zbudować socjalizmu w jednym kraju. Trocki powtarzał za nim tę podstawową prawdę marksizmu. I oto Bucharin triumfalnie cytuje ostatni artykuł Lenina „O kooperacji", w którym autor pisał: „W Rosji istnieją wszystkie przesłanki do budowy socjalizmu". Bucharin znalazł też wiele innych rzeczy: Lenin mówił o sojuszu z chłopstwem, a Trocki wciąż powtarzał jego dawniejszą tezę o konflikcie. Trocki nie mógł wytłumaczyć, że ostatnie artykuły Lenina to tylko taktyka, że zostały napisane pod kątem NEP-u, żeby oszukać głuchoniemych. Przecież „bóg" nie mógł kłamać. W ten sposób „wiecznie żywy Iljicz", już z mauzoleum, pomógł dobić swego wiecznego przyjaciela-wroga. Na plenum KC Zinowiew i Kamieniew zgłosili wniosek o wykluczenie Trockiego z partii. Przeciwny temu był... Stalin. Namawia delegatów, by nie tylko nie wyrzucali Trockiego z partii, lecz nawet zostawili go w Biurze Politycznym. Ku zdumieniu żądnych krwi sojuszników. Nie rozumieją, że partia szachów dopiero się rozpoczyna. Jeszcze nie nadszedł czas bicia dużych figur. Wprost przeciwnie: teraz właśnie oni musieli zejść z szachownicy. Trocki, ich wróg, może się przydać gensekowi - przeciwko zwycięzcom. Cóż, ci głupcy uważali się za zwycięzców. Pozostawiając Lwa w Biurze Politycznym Stalin wyrwał mu pazury. Trocki traci stanowisko przewodniczącego Rady Wojskowo-Rewolucyjnej. Twórca Armii Czerwonej zostaje z niej usunięty. Z listu Kołoskowa: Zbiegły na Zachód sekretarz Stalina, Baźanow, rzetelnie opisuje koniec Trockiego. Mój ojciec opowiadał to samo. (...) Trocki wygłosił płomienną mowę i rzucił się do wyjścia. Postanowił odejść, trzaskając drzwiami. Posiedzenie odbywało się jednak w Sali Tronowej pałacu. Drzwi były za ciężkie. Są drzwi, którymi nie da się trzasnąć. (...) Finał: żałosny człowieczek bezskutecznie walczył z klamką. Nie wszystko wyglądało jednak tak wesoło. W przeddzień posiedzenia, kiedy jeszcze Trocki był dowódcą armii, jego zwolennicy zaproponowali, żeby aresztował Stalina, Zinowiewa i innych, jako zdrajców sprawy rewolucji. Propozycja padła wieczorem. Nastała noc, lecz Trocki nie odpowiadał. W tym czasie jego przeciwnicy dowiedzieli się o wszystkim. To była gorąca noc. Koba siedział w kącie i palił fajkę. Raptem zniknął. Zinowiew zaczął histeryzować, szukać Koby. Nie znaleziono go. O świcie Trocki oznajmił, że odmawia. Nie może dopuścić, by partia oskarżyła go o najstraszliwszy grzech rewolucjonisty - bonapartyzm. Przecież podstawowym dogmatem jest zasada, że polityczna działalność wewnątrz partii jest kontrrewolucją. Zwrócenie się do ludu lub do armii doprowadzi do powstania nowego Napoleona i zguby partii. Zawsze niezależny Trocki był wówczas ortodoksyjnym dogmatykiem. Jak wilk, który boi się przejść za czerwone flagi i woli czekać na kulę. Koba pojawił się rano tak samo nagle, jak zniknął. Kolejne ruchy wykonał szybko. Na czele armii postawił Michaiła Frunzego. Wybitny dowódca z czasów wojny domowej nie był człowiekiem Stalina. Dlatego Zinowiew i Kamieniew poparli nomi-
nację. Stalin polecił nowemu dowódcy zreformować armię. Z poprzedniej została tylko kadra oficerska i podoficerska. Do wojska powołano jesienią młodzież wiejską. A później... Frunze cierpiał na wrzód żołądka. Po kolejnym ataku, na polecenie Biura Politycznego, zrobiono mu podejrzaną operację. Frunze zmarł pod nożem chirurga. Jego żona, przekonana, że został zamordowany, popełniła samobójstwo. Na stanowisko głównodowodzącego armią powołano wiernego sługę Stalina - Klimenta Woroszyłowa. Roszada się udała. Rumiany, przypominający lokaja Woroszyłow nienawidzi błyskotliwego Tuchaczewskiego, którego niebezpiecznie nazywają Napoleonem. Wojna między tymi dwoma jest nieunikniona. I jeszcze jedno: Woroszyłow nienawidzi Trockiego - pamięta upokorzenia z czasów Carycyna. W perspektywie rysuje się bezlitosna czystka trockistów w armii. Tak, to udana nominacja. Prawicowcy mają rację... na razie Przyszła kolej na Zinowiewa i Kamieniewa. Stalin dobrał sobie do pomocy ostatniego wodza - Bucharina. Bucharin stoi na czele ruchu, zwanego w partii „prawicowcami". Wraz z szefem związków zawodowych, Tomskim, i przewodniczącym Sownarkomu, Rykowem, opowiada się za NEP-em, za sojuszem robotniczo-chłopskim. Jest przeciwko kolektywizacji, przeciwko nadmiernemu uprzemysłowieniu, przeciwko walce z kułactwem. Opowiada się za --J-J... . ..^pn-s^nym rozwojem. Gęsto cytuje ostatnie artykuły Lenina. Teraz wszystkie argumenty trzeba wspierać słowami „boga". Notabene jego przeciwnicy też dysponują licznymi cytatatami, mówiącymi zupełnie co innego - i też z „boga". 14 kwietnia 1925 roku w „Prawdzie" opublikowano artykuł Bucharina z hasłem adresowanym do chłopstwa: „Bogaćcie się, rozwijajcie swoje gospodarstwa. I nie martwcie się, że ktoś was przyciśnie". Kraj odetchnął z ulgą. Wraz z upadkiem Trockiego zaczęły się zmiany na lepsze. Hasło oszołomiło starych członków partii. Bogaty chłop? To był nokaut utopii. Kamieniew zażądał wyjaśnień od Stalina. Stalin milczał, zagadkowo pykał fajkę. Zinowiew i Kamieniew uznali, że czas uderzyć w Stalina. Zniszczą Bucharina, a wtedy Stalin się przestraszy. W ten sposób sprowokował tych durniów do jawnego wystąpienia. Teraz obaj bezustannie ostrzeliwują Bucharina. On milczy. Czeka. Ostateczne starcie nastąpiło w grudniu 1925 roku, na XIV Zjeździe. Zinowiew oświadczył: „W partii zaistniało bardzo groźne odchylenie prawicowe. Nie docenia się niebezpieczeństwa kułaka - wiejskiego kapitalisty. Kułacy, miejscy nepmani i burżuazyjna inteligencja, pożrą partię i rewolucję". Wszystkie te myśli Zinowiewa Stalin powtórzy niemal dosłownie po kilku latach, likwidując Bucharina i „prawicowców". Teraz jednak
pora na Zinowiewa i Kamieniewa. Namiętnie więc broni Bucharina: „Żądacie krwi Bucharina? Nie damy wam jego krwi! (oklaski)". Po trzynastu latach idący na rozstrzelanie Bucharin wspomni te słowa... Na razie ocalał, choć już na XIV Zjeździe padły słowa, które powinny dać „prawicowcom" do myślenia. Stalin powiedział: „Gdyby spytać komunistów, do czego gotowa jest partia, sądzę, że dziewięćdziesięciu dziewięciu komunistów na stu odpowiedziałoby, że partia jest najbardziej przygotowana do hasła »Bij kułaka!«". Tak, broniąc Bucharina doskonale wiedział, że partia pragnie kontynuacji rewolucji i rozpraw, rozpraw ze znienawidzonymi kapitalistami, ze znienawidzonym NEP-em - zdradą wielkiej utopii. Myśląc o dalszych posunięciach, nie miał więc wątpliwości, że z „prawicowcami" rozprawi się przy gorącym aplauzie partii. A na razie nastąpiła zabawna powtórka sytuacji. Jeszcze wczoraj Zinowiew i Kamieniew domagali się bezlitosnych represji wobec Trockiego, a już dziś takich samych represji w stosunku do nich żądał najinteligentniejszy z ludzi partii - Bucharin. Obradom XIV Zjazdu towarzyszył zadziwiający akompaniament. Lenin wykorzystał kiedyś rozwrzeszczaną salę do rozpędzenia parlamentu. Stalin sięga po tę samą metodę. Oto Kamieniew stara się przekrzyczeć tumult: „Nie zmusicie mnie do milczenia wrzaskami grupki towarzyszy. (...) Stalin nie może pełnić roli bolszewickiego sztabu. Jesteśmy przeciwni teorii jedynowładztwa, jesteśmy przeciwni tworzeniu wodza". Sala reaguje okrzykami: „Nieprawda! Bzdura! Stalin! Chcemy Stalina!". Cały stenogram obrad to głównie wrzask uczestników. Reprezentantów ludu, czyli dołów partyjnych. Zjazd reagował wrzaskiem nie dlatego, że był po prostu posłuszny dyrektywom Stalina. Delegaci nie wierzą już w zapewnienia mówców. Jeszcze wczoraj Zinowiew i Kamieniew występowali przeciwko Trockiemu, po stronie Stalina, dziś wystąpili przeciwko Stalinowi po stronie Trockiego. Krwawy dyktator Leningradu, Zinowiew, który raptem domaga się demokracji, był tak samo dziwny jak domagający się tego samego dyktator Trocki. Szczwany Mikojan tak podsumował tę sytuację: „Kiedy Zinowiew ma poparcie większości, jest za żelazną dyscypliną, kiedy go nie ma - jest przeciw". Delegaci już wiedzą: to po prostu walka o władzę. Koniec z ideami. Skwapliwie demonstrują wierność Kobie. To przynajmniej przyniesie jakieś korzyści. Krupska próbuje jednak zachować niezależność i popiera Zino-
wiewa i Kamieniewa. W swoim wystąpieniu mówi, że większość nie zawsze ma rację, przypomina porażkę Lenina na zjeździe w Sztokholmie. Stalin uprzejmie replikuje z trybuny. O wiele mniej uprzejmie wyraził się o Krupskiej w kuluarach: „Jeśli chodzi z Leninem do jednego sracza, to jeszcze nie znaczy, że ma pojęcie o leninizmie" - wspominał Mołotow. Na trybunie Stalin jest jednak uosobieniem umiaru i spokoju: „Metoda usuwania, metoda upuszczania krwi jest zaraźliwa. Dziś usuniemy jednego, jutro drugiego i cóż zostanie z naszej partii?" - pytał delegatów, promieniując dobrocią i wyrozumiałością. Cytuje rezolucję z X Zjazdu, w której Lenin pisał o karach za działalność frakcyjną, aż do wykluczenia z partii. „Zrobić to! Natychmiast! " - woła sala. Stalin: „Poczekajcie, towarzysze, nie spieszcie się". To jego obecna rola. Jest tym, który powstrzymuje -,_./.„, ^^^Jnyiii, wcale nie żądnym krwi przywódcą. To własna rola w wyreżyserowanym przez siebie przedstawieniu. Zjazd potępił Zinowiewa i Kamieniewa. Całkowita klęska. 559 głosów przeciwko 65 i nowe okrzyki - tym razem poparcia dla Stalina. Stworzony przez niego system doboru delegatów zadziałał bez zarzutu. Uszczęśliwiony Bucharin i jego „prawicowi" sojusznicy, którzy pokonali swoich wrogów, Zinowiewa i Kamieniewa, też sławili ten system. Tak samo jak sławili go niedawno Zinowiew i Kamieniew, którzy na poprzednim zjeździe pokonali swojego wroga, Trockiego. Żaden z nich nie patrzył w przyszłość. Dopiero później zrozumieli reguły tej gry: Stalin dzieli się władzą - na jeden zjazd. Na jeden ruch. Sam Trocki nie brał udziału w tej batalii. I obserwował z rozbawieniem, jak Stalin „sprytnie wypalił piętno opozycjonistów na czołach swych wczorajszych sojuszników". Na zebraniach partyjnych Trocki ostentacyjnie czytał teraz francuskie romanse. Przymiarka czapki Monomacha Na zjeździe po raz pierwszy Stalin staje ponad innymi członkami Biura Politycznego. Jest już poza kolejnością. Zdejmuje Kamieniewa ze stanowiska przewodniczącego Komitetu Pracy i Obrony. W Politbiurze ma po swojej stronie zdecydowaną i stabilną większość. Nowymi członkami zostali jego pokorni słudzy - Woroszyłow, Mołotow, Kalinin. Łaskawie zostawił na razie Zinowiewa.
Przedtem wyrwał mu jednak zęby. Zinowiew przestał rządzić niebezpiecznym Leningradem. Z władz miasta bezlitośnie usuwa się jego zwolenników. Czystką kieruje nowy szef Leningradu - Siergiej Kirow. Przed rewolucją był robotnikiem. Za życia Lenina odgrywał w partii drugorzędną rolę. Daleki od wszelkich intryg jest dobrym organizatorem, skromnym, prowincjonalnym wykonawcą. Nastał czas ludzi posłusznych... Podczas wojny domowej Kirow odbił dla bolszewików Kaukaz. W Gruzji odnalazł syna Koby z pierwszego małżeństwa - trzynastoletniego Jakowa. Stalin przyjaźnił się z Kirowem. To jemu zadedykował jedyne czułe słowa, jakie znalazłem w podarowanej książce: „Mojemu przyjacielowi i ukochanemu bratu od autora". Do nikogo tak nie napisał. W Politbiurze zostawił też Trockiego. Trzeba było oswoić partię z nową sytuacją wczorajszych wodzów. Straszna etykietka odszczepieńca powinna niebawem przylgnąć do nich na stałe. Na razie Trocki zostaje szeregowym pracownikiem Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej (WSNCh). Równocześnie w Moskwie kolportowane są plotki, jakoby Lew miał wkrótce zostać przewodniczącym WSNCh. Trocki wierzy w te plotki i czeka. Nic się jednak nie dzieje. Trocki zrozumiał, że stał się obiektem kpin. Przez cały rok 1926 choruje. To nerwy. Przyjaciel Trockiego Adolf Joffe, były poseł w Niemczech, wykorzystuje swoje dawne niemieckie znajomości i załatwia Trockiemu kurację w tym kraju. Trocki opuszcza Moskwę. Stalin też wyjeżdża - na odpoczynek do Soczi, zostawiając Moskwę na głowie Mołotowa. Właśnie w tym okresie Mołotow staje się jego wiernym cieniem. Jak kiedyś Koba przy Leninie. Teraz „kamienna dupa" codziennie wysyła raporty do Soczi. Stalin nosił w Soczi dziwny strój. Białą bawełnianą marynarkę i spodnie wpuszczone w czarne buty. Wyjaśnia współtowarzyszom, którzy też wypoczywają w Soczi: „To bardzo wygodne. Można tak kopnąć w mordę niektórych towarzyszy, że zęby im wylecą". To nie był prostacki dowcip. GPU kontrolowało każdy krok obalonych wodzów, a Mołotow natychmiast o nim meldował. I oto nadeszła alarmująca wiadomość. Stalin przygotowywał się do ostatecznego wybicia zębów wrogom. Zęby wyleciały Trocki wrócił z leczenia w bojowym nastroju, pragnął „rozjaśnić
polityczny zmierzch". Natychmiast zjawili się u niego Zinowiew i Kamieniew z propozycją sojuszu. Z nim, którego tyle już razy zdradzili i okłamali. Jak wielu innych cierpieli na czysto rosyjską chorobę - naiwny romantyzm. Wierzą, że gdy tylko wystąpią ramię w ramię, partia przypomni sobie heroiczną przeszłość i pójdzie za dawnymi przywódcami. Nie dociera do nich, że masy partyjne jedzą Stalinowi z ręki, że aparat partyjny składa się z ludzi obsadzonych przez Stalina. Kraj wcale nie chce wskrzeszania krwawych ideałów rewolucji. Mogli oprzeć się najwyżej na garstce młodych partyjnych fanatyków idealistów. Jakiekolwiek wystąpienie było samobójstwem. Stalin jednak nie wątpił, że wystąpią. Zraniona miłość własna przeważy nad rozsądkiem. Póki co rozpracowuje w listach strategię wybijania zębów. 25 czerwca. Do Mołotowa, Rykowa, Bucharina i innych przyjaciół. Grupa Zinowiewa stała się inspiratorem działalności rozłamowej. (...) Stało się tak dlatego, że: a) Zna lepiej zasady naszego postępowania niż jakakolwiek inna grupa (No pewnie, niedawno wspólnie wykańczali Trockiego - przyp. aut.); b) Jest silniejsza niż inne grupy, gdyż ma w swoich rękach Komintern, stanowiący poważną siłę. Należy uderzyć właśnie w tę grupę. Nie trzeba jednak uznawać Zinowiewa i Trockiego za jeden obóz polityczny. Byłoby to przedwczesne i strategicznie nieracjonalne. Lepiej bić ich pojedynczo. 30 sierpnia 1926 roku. Cześć Mołotow. Sprawy zmierzają ku temu, że nie unikniemy (...) zdjęcia Grigorija [Zinowiewa] z Kominternu. (...) Czy Narkomat Spraw Zagranicznych pracuje nad urządzeniem Kamieniewa w charakterze posła? Tak więc los Zinowiewa i Kamieniewa był przesądzony. Kamieniewa wyśle na placówkę dyplomatyczną. Wysyła do sytego kapitalistycznego świata znanych bolszewików, ongiś współpracowników Lenina, a dziś opozycjonistów. W praktyce oznacza to zesłanie. Były sekretarz KC i członek Biura Politycznego Nikołaj Krestiński znajdzie się w Berlinie, trockista Władimir Antonow-Owsiejenko, który ogłaszał obalenie Rządu Tymczasowego - w Pradze, były szef rządu Ukrainy Christian Rakowski - w Paryżu. Za granicę jadą też inni byli wpływowi członkowie leninowskiego KC - trockiści Piatakow, Prieobrażeński. Do Wiednia, Argentyny, Szwecji, Persji. Rozrzuci swoich wrogów po całym świecie. Niech odpoczną, nacieszą się życiem. Na razie. W tym czasie Krupska znów podjęła próbę wsparcia starych towarzyszy Lenina. 16 września 1926 roku. Cześć Mołotow. Rozmowy z Krupską są teraz nie tylko nie na miejscu, lecz wręcz politycznie szkodliwe. Krupska dąży do rozłamu. Po powrocie Stalin żartobliwie ostrzegł Krupską: .Jeśli będziecie rozrabiać, damy Leninowi inną wdowę".
On, który da partii nową historię, w której wszyscy twórcy władzy bolszewickiej zostaną przedstawieni jako jej najgorsi wrogowie, mógłby to zrobić. Krupska przestraszyła się i będzie się bała do końca życia. Skieruje ją do Centralnej Komisji Kontroli. Będzie tam zatwierdzać najbardziej nieprawdopodobne zarzuty przeciwko byłym współpracownikom jej męża. Sprzątnął z szachownicy ważne ongiś figury Jesienią, podczas pobytu na Kaukazie, Stalin otrzymuje wiadomość, że stało się - opozycja przystępuje do rozpaczliwej walki. 23 września 1926 roku. Do Mołotowa. Jeśli Trocki jest wściekły i chce otwarcie zagrać va banąue, tym gorzej dla niego. W październiku opozycjoniści wystąpili w organizacjach zakładowych. Domagali się dyskusji. Natychmiast jednak wpadli w popłoch i uznali swoje wystąpienie za „naruszenie dyscypliny partyjnej". Było już jednak za późno. Stalin usuwa z Biura Politycznego wszystkich wodzów Października. Zinowiew przestaje kierować Kominternem. Opozycja nie ma już nic do stracenia. Wybucha zaciekła wojna, z góry skazana na przegraną. I oto w przeddzień XV Zjazdu Partii, w dziesiątą rocznicę rewolucji, którą sam przecież przygotowywał, Trocki musi uruchomić... podziemną drukarnię. Żeby wydrukować swój program. Wie, że na zjeździe nie uda mu się go przedstawić. Posłuszna Stalinowi sala zakrzyczy mówcę. GPU wiedziało jednak o wszystkim, a Stalin niecierpliwie czekał na to posunięcie. Za podziemną drukarnię zwolennicy Trockiego zostają natychmiast wydaleni z partii i aresztowani. Na kolejnym plenum KC Trocki wygłasza swoją mowę. Przerywają mu przekleństwa i wyzwiska. Słyszy: „Precz!", „Won!". To samo słyszy Zinowiew i schodzi z trybuny. Stalin może być dumny: od tego dnia stworzony przez niego system działa coraz sprawniej. Rankiem 7 listopada opozycjoniści organizują demonstracje w Moskwie i w Leningradzie. Dwie ostatnie demonstracje uliczne przeciwko władzy Stalina. Nic podobnego już się nie powtórzy. Oczywiście GPU zameldowało mu o demonstracji. Pozwolił jednak, żeby się odbyła. Wyniesienie partyjnych sporów na forum publiczne, ujawnienie ich bezpartyjnemu motłochowi uchodziło za największe przestępstwo w partii Lenina. Opozycjoniści sami podpisywali na siebie wyrok. Stalin był świetnym organizatorem demonstracji. Do tej też się dobrze przygotował... Rankiem 7 listopada niewielki tłumek, złożony głównie ze studentów, ruszył w kierunku placu Czerwonego. Uczestnicy nieśli transparenty z hasłami opozycji: „Skierujmy ogień na prawo
- w kułaka i nepmana" oraz „Niech żyją przywódcy rewolucji światowej Trocki i Zinowiew". GPU zrobiło swoje i niebawem do kolumny dołączył podstawiony lud. Demonstranci dochodzą do Ochotnego Riadu. Tu, niedaleko Kremla, na balkonie dawnego hotelu „Paryż", ma mieć miejsce fakt przestępczego wystąpienia opozycjonistów do bezpartyjnych. Stalin pozwala im i na to. Członkowie leninowskiego KC, trockiści Smiłga i Prieobrażeński wywieszają hasło: „Z powrotem do Lenina". Znajdujący się w tłumie opozycjoniści krzyczą: „Hura!" I wtedy nastąpił protest ludu. Podstawieni przedstawiciele mas pracujących zaczęli dmuchać w gwizdki i ciskać pomidorami. Kierowana przez sekretarza rajkomu, Riutina, grupa działaczy staranowała samochodem zamkniętą bramę hotelu. Równocześnie czerwonoarmista wspina się po ścianie na balkon i zrywa hasło na oczach rozbawionego tłumu. Riutin i jego kompania wpadają do budynku i zaczynają bić opozycjonistów. Zginą wszyscy, zarówno bici Smiłga i Prieobrażeński, jak i bijący ich Riutin. Tłum pod balkonem krzyczy: „Bij opozycję!" I jeszcze głośniej: „Bij Żydów opozycjonistów!" Opozycjoniści zostają pobici. I aresztowani. W tym czasie przygotowywano uroczystość w Teatrze Wielkim, poświęconą dziesiątej rocznicy Października. Po akademii miała się odbyć premiera filmu Październik w reżyserii Eisensteina. Znakomity twórca montował film po nocach, żeby zdążyć na rocznicę. Grigorij Aleksandrów, który był drugim reżyserem, wspominał: „O 4 nad ranem do studia przyszedł Stalin. Przywitał się i spytał: - Czy w filmie występuje Trocki? - Tak - odparł Eisenstein. - Pokażcie te fragmenty". Po obejrzeniu kadrów Stalin stwierdził kategorycznie, że w filmie ma nie być Trockiego. I wielki reżyser zaczyna wycinać tego, który był ojcem Października. 14 listopada Trocki i Zinowiew zostali wykluczeni z partii. Niebawem na ekranach stu kin pojawia się rewolucyjny film Październik - bez Trockiego. Krupska przyjęła dzieło z entuzjazmem. Napisała w „Prawdzie": „Czuje się, że powstaje u nas i dojrzewa nowa sztuka. Ta sztuka ma kolosalną przyszłość". Miała rację, powstawała nowa sztuka. Stalin zmusi Eisensteina
i innych swoich geniuszy, żeby jej służyli. Na odbywającym się w grudniu XV Zjeździe, przy nieustającym akompaniamencie oklasków (na jego cześć) i gniewnych okrzyków (przeciwko opozycji) Stalin powiedział: „Stawiamy jeden warunek: opozycja powinna wyrzec się swoich poglądów otwarcie, uczciwie i przed całym światem (okrzyki „Słusznie". Długotrwała owacja). Powinna napiętnować własne błędy. (...) Powinna ujawnić nam swoje komórki, żeby partia mogła je unieszkodliwić. Albo to, albo opozycjoniści odejdą z partii. Jeśli nie odejdą - wybijemy". (0krzyki: „Słusznie!" Długotrwała owacja.) Oczywiście wiedział, że wszyscy ci byli wodzowie nie są jeszcze gotowi do samobiczowania „przed całym światem" i wydania „otwarcie i uczciwie" swoich zwolenników (komórek) w ręce GPU. W efekcie dostał przyzwolenie, żeby ich „wybić". Zjazd uchwalił wykluczenie z partii Trockiego, Zinowiewa, Kamieniewa i siedemdziesięciu innych działaczy opozycji, w tym takich znakomitości jak Piatakow, Radek, Smiłga i innych. W rocznicę Października wypędził z partii niemal wszystkich współpracowników Bogolenina. I nie tylko wypędził. W przemówieniach jego popleczników, wczorajszych towarzyszy opozycjonistów, zadźwięczały interesujące tony. Aleksiej Ryków: „Po tym co zamierzała zrobić opozycja (...) nie ręczę, że w najbliższym czasie nie trzeba będzie zwiększyć liczby pensjonariuszy więzień". (Głosy: „Słusznie!". Oklaski.) Tak krzyczeli i klaskali, przygotowując własną przyszłość. Po takich przemówieniach mógł pójść dalej. Zrobił więc coś, czego się nie spodziewali byli kremlowscy bojarzy. Wszystkich wczorajszych członków KC - Radka, Smiłgę, Biełoborodowa, Murałowa, Prieobrażeńskiego, Smimowa - wyprawił na zesłanie. Jak za cara. Tak, jak wyżej wymienieni bolszewicy przed kilku laty zesłali współuczestników rewolucji - eserów. Zesłał też symbol rewolucji światowej - Lwa Trockiego. Po listopadowej demonstracji Trockiego wyrzucono z mieszkania na Kremlu. Szukając nowego, zamieszkał u swego przyjaciela, zabójcy carskiej rodziny, Aleksandra Biełoborodowa. Zesłanie Trockiego odbyło się według najlepszych wzorów. Najpierw Bucharin poinformował go telefonicznie o decyzji Stalina. Trocki postanowił zorganizować manifestację w dniu wyjazdu. Stalin był jednak sprytniejszy: Bucharin powiedział Lwu, że wywózkę przesunięto o dwa dni. Tymczasem odstawiono go na dworzec już nazajutrz. Trocki zamknął się w pokoju, ale... „Trockiego wynosili na rękach dwaj ludzie, w tym szef mojej ochrony Pogudił, straszny »tankowiec« (pijak)" - wspominał Mołotow.
Syn Lwa wołał rozpaczliwie: „Niosą Trockiego" i łomotał do sąsiednich mieszkań. Żaden z mieszkających obok bonzów nie otworzył drzwi. Stalin już ich nauczył. Trockiego bez przeszkód zaniesiono do samochodu. Na dworcu syn krzyczał do kolejarzy: „Patrzcie! Niosą Trocki ego!" Dworzec był jednak pusty, kolejarze nie zareagowali. Czas Trockiego już minął. Wszyscy ci ciemni, przeważnie niepiśmienni robotnicy, którzy wstąpili do partii na leninowskie wezwanie, odetchnęli z ulgą. Przeciwnicy partii stracili koronny argument, że rządzą nią Żydzi. Byli wdzięczni Stalinowi. Radek posępnie dowcipkował: „Mojżesz wyprowadził Żydów z Egiptu, a Stalin z Biura Politycznego". Zinowiew i Kamieniew pospiesznie złożyli samokrytykę - publicznie potępili swoje poglądy jako antyleninowskie. Najlepszy uczeń W dniach żałoby po Bogoleninie Stalin wygłosił mowę. Były seminarzysta nie zapomniał cerkiewnej retoryki. Mówił o proroctwach głoszonych przez Lenina. Przysiągł, że je urzeczywistni. Dotrzymał słowa i to bardzo szybko. Lenin chciał ukrócić buntowniczą starą gwardię, Stalin uspokoił ją definitywnie. Lenin ogłosił groźną rezolucję o jedności partii, Stalin uczynił z niej żelazne prawo. Tak, miał prawo powiedzieć: „zapewniam, że obecne zasady działania partii są dokładnie tymi zasadami, które ustalono za życia lenina na x i xi zjeździe". Teraz w planach było rozstanie z NEP-em i ostateczna pacyfikacja kraju, a następnie spotkanie z nowym carem. W tym czasie Stalin myśli już o przyszłości swojego państwa. Robi więc pierwsze kroki: namawia do powrotu wielkich, którzy wyemigrowali. Zaczynają się rozmowy z Maksymem Gorkim. Znakomity „piewca proletariatu", „zwiastun rewolucji" nie zaakceptował październikowego przewrotu. Napiętnował swego wczorajszego przyjaciela Lenina jako „awanturnika, gotowego do najbardziej haniebnej zdrady interesów klasy robotniczej". Przez cały rok 1918 jego gazeta „Nowaja Żizń" krytykowała bolszewicki terror. Koba pisał o nim wtedy: Rewolucja rosyjska obaliła wiele autorytetów. Obawiamy się, że utracone laury nie pozwalają Gorkiemu spać po nocach, obawiamy się, że rewolucja odesłała Gorkiego do archiwum. No cóż, wolna wola. Rewolucja nie będzie ani żałować, ani chować swoich nieboszczyków. Gorki był jednak nieubłagany. Pisze sztukę o podłościach nowej władzy. Gospodarz Piotrogrodu, Zinowiew, powtórzył to, co robił pisarzowi „przeklęty carat". Sztuka została zakazana, w mieszkaniu Gorkiego przeprowadzono rewizję. Zinowiew dodał nową groźbę, że zaaresztuje bliskich pisarza.
Gorki nie zmienił jednak poglądów. Napisał w „Nowej Żizni": Nie oczekujemy niczego innego od władzy, która boi się światła jawności, władzy tchórzliwej i antydemokratycznej, która łamie podstawowe prawa obywatelskie, wysyła ekspedycje karne przeciw chłopom. Zinowiew zamknął gazetę. Lenin musiał poradzić ojcu literatury proletariackiej, żeby wyjechał z pierwszego proletariackiego państwa. W 1922 roku Gorki opuszcza Rosję pod pretekstem leczenia. Teraz, po przepędzeniu Zinowiewa z Leningradu, Stalin poleca sprowadzić Gorkiego z powrotem do kraju. Powrót ,,zwiastuna rewolucji" powinien uświetnić koronację nowego wodza. Zadanie to powierzył szefowi tajnej policji, Gienrichowi Jagodzie. Naiwny człowiek o szarych oczach Równocześnie polecił podjąć rozmowy z drugą znakomitością, tym razem bezpartyjną. Z kompozytorem Siergiejem Prokofiewem. Tę operację też przeprowadza GPU. W styczniu 1927 roku, po długich wahaniach, Prokofiew powstanowił wraz z żoną odwiedzić „Bolszewię". Swoje wrażenia zanotował w pamiętniku, który obecnie udostępniono badaczom: Po przyjeździe do „Bolszewii" natychmiast przydzielono mi opiekuna, niejakiego Cukera. Ten „pracownik Czeka" (tak się przedstawił) był oczywiście agentem GPU. Prokofiewa zawieziono do najlepszego hotelu „Metropol". Olbrzymi apartament, widok na Teatr Wielki - zachwycający, ale nie ma wanny, wodę do mycia przynoszą w dzbankach. Tłum na ulicach jest życzliwy. Czy to naprawdę te bestie, które napełniły przerażeniem cały świat? Służba hotelowa bierze napiwki i grzecznie się kłania, jak wszędzie. Przez całą drogę Cuker z entuzjazmem opowiadał o przedsięwzięciach swojej partii. Brzmiało to bardzo interesująco. Tak zanotował w pamiętniku „naiwny człowiek o szarych oczach", jak go nazywali przyjaciele. Oswajanie trwało. Prokofiew znalazł się w specjalnej restauracji, gdzie ,,obiad był nadzwyczaj smaczny i wyszukany. Nie zabrakło jarząbków, wspaniale ubitej śmietany i w ogóle całej masy zapomnianych rosyjskich przysmaków". Gdy wchodzi do konserwatorium, ,,orkiestra gra marsza powitalnego". W hotelu otrzymuje „list o erotycznej, a nawet demonicznej treści wraz z numerem telefonu". (Wszechobecna organizacja myśli o wszystkim.)
W dowód najwyższego zaufania Cuker postanawia zaprowadzić Prokofiewa „w gości na Kreml". Pójdą z wizytą do najinteligentniejszej kremlowskiej damy, do towarzyszki Olgi Kamieniewej, siostry Trockiego i żony Kamieniewa, który w tym czasie był już ambasadorem w Rzymie. Kamieniewowie jak dawniej mieszkają na Kremlu. Prokofiew notuje: Strzegą go żołnierze z karabinami i bagnetami lśniącymi w słońcu. - Cuker informuje z zachwytem: „Oto przyszedł minister taki to a taki, tu Lenin zrobił to i to, a tutaj mieszka rewolucyjny poeta Demian Biedny". Mieszkanie na Kremlu ma jednak swoje minusy. Nie da się nikogo zwyczajnie zaprosić do siebie, trzeba załatwiać mnóstwo przepustek. Wprowadzono nas do olbrzymiej, komfortowo urządzonej sali ze wspaniałymi fotelami, pełnej szaf z książkami. Spotkanie miało w sobie coś uroczystego, szacunek unosił się w powietrzu, sama Olga Dawidowna sprawiała wrażenie bystrej i miłej. Po chwili zjawił się Litwinow (zastępca narkoma spraw zagranicznych) z żoną. Oboje przyznali, że lubią muzykę. Cuker dyskretnie dał mi do zrozumienia, że byłoby dobrze, gdybym coś zagrał. Nowe siły rewolucyjne wypoczywały przy dźwiękach moich utworów. Wizyta przeciągnęła się do północy i oto goście wracają do samochodu. Idziemy przez nie kończące się korytarze Kremla. Żona Litwinowa niesie w rękach ubłocone pantofle, żeby nie zabrudzić podłogi. „Jak ja kocham ten cichy Kreml" - mówi. Zabawnie było to słyszeć wiedząc, jak burzliwą działalność prowadzi na świecie ten Kreml. Cuker i Kamieniewa zostaną rozstrzelani. Prokofiewowi spodobało się w Rosji. I choć zanotował w pamiętniku słowa swego starego przyjaciela: „Tu absolutnie nie da się żyć, stale szpiegują i kontrolują, istna męczarnia. Tu co szósty człowiek jest szpiegiem" - zaczyna coraz częściej przyjeżdżać do ZSRR. Jagoda spisał się doskonale. 12 ZŁAMANY KRAJ Kimże jest ludu pogromca - czarny, szalony i z/y.7. Aleksander Blok Cud. Obiad z chlebem W tamtych czasach wielu ludzi przedrewolucyjnym zwyczajem pisało pamiętniki. Większość tych pamiętników zginęła w latach terroru wraz z autorami. Bardziej przewidujący (tak jak mój ojciec)
sami je spalili w obawie przed aresztowaniem. Tym cenniejsze są więc te zapiski, które wymknęły się z sieci czasu. Z dziennika nauczyciela historii, Szytca: Prowincja wprost mówi o głodzie. Chłopi instynktownie wypracowali określoną taktykę, która rozprzestrzeniła się na cały kraj. To taktyka ukrywania zboża, przy czym ukrywają je tak po mistrzowsku, że nikt nic nie może znaleźć. (...) Zewsząd nadchodzą wstrząsające wiadomości: w Odessie chleba pilnuje warta, na Kaukazie, w tym spichlerzu kraju, w restauracjach serwuje się obiad z chlebem, co wszyscy uważają za cud. Tak, efektem bucharinowskiej polityki sojuszu robotniczo-chłopskiego był brak zboża. Chłopi poczuli wolność i po prostu przestali sprzedawać państwu zboże po niskich cenach. Nie ma czym karmić miast i coraz liczniejszej armii, która w tych latach rośnie, choć panuje pokój. Stalin często zamyka się w swoim gabinecie. I długo chodzi tam i z powrotem, pykając ulubioną fajkę. Władza jest w jego rękach. Rywale zostali pokonani. Bucharin, ta mucha, jak żartobliwie nazywają go towarzysze, nie jest rywalem. Nie, Stalin nie zadaje sobie pytania „Co dalej?". Analizując swoje konflikty ze Stalinem Bucharin przypomni sobie, jak jeszcze w 1925 roku przeprowadzili „ekonomiczną" rozmowę. Stalin powiedział wtedy, że długotrwałe stawianie na NEP „odrodzi kapitalizm". Oczywiście to, że stawiał na NEP, było jedynie manewrem w walce z Trockim i Zinowiewem. I chwilą oddechu, o której mówił Lenin. Żeby nabrać sił. Pozostawało tylko pytanie, jak długo ma trwać ta przerwa? Byle nie przegapić momentu. Zgadzał się z „lewicowcami" - zbyt długi NEP to koniec władzy radzieckiej. Po siedemdziesięciu latach historia Gorbaczowa potwierdzi tę myśl. Więzienia nie da się przekształcić w giełdę. Jedna partia nie utrzyma się długo przy władzy, jeśli kraj uzyska choćby minimalną wolność gospodarczą. Przechadzając się wtedy po gabinecie i myśląc, kiedy zacząć, Stalin oczami wyobraźni widział już przyszłe państwo. Twór, który połączy marzenia z 1917 roku - marksistowską utopię ekonomiczną z potężnym mocarstwem. Jeden bank, jeden plan, chłopstwo w kołchozach, a nad tym piramida wszechwładnych przywódców - małych wodzów. A na szczycie piramidy jedyny wódz. Jego rozkazy są natychmiast wykonywane przez podległych wodzów. Bezwzględna dyscyplina, bezlitosne kary. Państwo i wódz dysponują gigantycznymi środkami. Wódz może stworzyć potężny przemysł. A później najpotężniejszą armię... A później, później - leninowskie wielkie marzenie o rewolucji światowej. „W głowie się kręci!" Miał już dość sił, by dokonać zwrotu. Na XV Zjeździe oznajmił:
„Komitety gubemialne i obwodowe kierują sprawami gospodarki". Pod tym ogólnikiem kryła się stworzona przez niego piramida małych wodzów - sekretarzy lokalnych organizacji partyjnych, wyposażonych we władzę, o jakiej nie śniło się carskim namiestnikom. Można było robić zwrot. Wiedział jak partia czeka na ten zwrot. Partia gardziła komplementami Bucharina pod adresem drobnej burżuazji. Żołnierze partii tęsknili do ulubionego hasła z wojny domowej: „Bij kułaka! Bij nie dorźniętych burźujów!" Pisarz Anatolij Winogradow w liście do Gorkiego: Gdy dwoje dzieci ślusarza przodownika wpycha pod tramwaj swojego kolegę ze szkoły, bo jest synem lekarza i wrogiem klasowym, to znak, że rozhulały się nieludzkie żywioły... To były żywioły rosyjskiej rewolucji. Stalin znów je rozbudzi, przywróci romantyzm Października, hasła rewolucyjnego zrywu: żadnych kompromisów, walka klasowa, nie na życie, na śmierć. Nowe społeczeństwo, w którym nie będzie ani chłopa, ani kupca, ani mieszczanina. Zaczyna budować swoje imperium w dawnym stroju rewolucjonisty. Teraz cieszył się, że chłopi ukrywają zboże. Widmo głodu rozwiązało mu ręce. Rzucił więc hasło, na które czekała partia: Burżuje zapomnieli już o sile wielkiej rewolucji. Przypomnimy im, że rewolucja trwa. Powrót do rewolucji Wracają znajome dyrektywy o przymusowej rekwizycji zboża. Oddziały robotników i czekistów znów przetrząsają wsie. Stalin wygania z gabinetów swoich współpracowników - na wieś, rekwirować zboże. Mołotow wspominał: Zabierano zboże wszystkim, którzy je mieli. (...) l stycznia 1928 roku byłem na Ukrainie po zboże. „Ucałowałbym cię za to, jak tam działałeś" - powiedział Stalin. Sam postanowił wybrać się na Syberię. 15 stycznia Stalin pojechał na Syberię. Nowosybirsk, Bamauł, Omsk. Wrócił rozwścieczony. Z listu Krotowa: Z Omska Stalin pojechał do jakiejś wioski. Opowiadano, że agitował tam chłopów, żeby dali zboże. Ktoś z tłumu krzyknął: „A ty, kaco (z gruzińskiego: koleś, facet - przyp. tłum.), zatańcz nam lezginkę, to może ci damy". Mołotow:
Z Syberii przywiózł dekret: Jeśli kułak nie dostarczy ziarna w przewidzianej dla niego ilości, należy stosować najsurowsze represje. Mocno nacisnął. I wydusił zboże. Mieli czelność z niego drwić. Więcej się nie odważą, nie będzie im do śmiechu. Ten lud rozumie tylko siłę. Trzymam w rękach książkę z jego biblioteki - Materializm i empiriokrytycyzm Lenina. Zostawił zabawną uwagę na okładce: „l - słabość, 2 - lenistwo, 3 - głupota. Jedyne, co można nazwać wadami. Wszystko inne przy ich braku jest zaletą". Wszystko inne jest zaletą Bucharin i jego grupa z przerażeniem zdają sobie sprawę, że Stalin po prostu wraca do komunizmu wojennego. On szedł jednak dalej. Zaczął mówić o kolektywizacji chłopstwa. To rozwścieczyło Bucharina. Stalin był zaskoczony. Nie spodziewał się oporu ze strony miękkiego Bucharina. Ku jego zdumieniu coraz częściej wybuchały scysje. Wiosną 1928 roku Bucharin mobilizuje swoich stronników - szefa rządu, Rykowa, i przewodniczącego związków, Tomskiego. Piszą do Biura Politycznego o zagrożeniu sojuszu robotniczo-chłopskiego. Oczywiście powołują się na Lenina. Stalin nie miał wówczas zamiaru usuwać Bucharina. Dokonywał zwrotu o 180 stopni. I potrzebował Bucharina, który potrafiłby to wyjaśnić z punktu widzenia marksizmu. Zwołał plenum KC. I wytłumaczył, jak widzi przyszłość. W jego referacie po raz pierwszy pojawiła się teza: „Marsz (...) do socjalizmu (...) musi wywoływać opór klas wyzyskiwaczy (...) musi prowadzić do zaostrzenia walki klasowej". Szerokie masy nie czytały nudnych referatów, więc się nawet nie dowiedziały, że właśnie zapadł wyrok. Za tym mętnym zdaniem kryło się morze krwi. „Jeśli trwa walka klasowa, to potrzebny jest terror. Jeśli walka się nasila, terror też musi się nasilać" - tłumaczył memu ojcu sąsiad, stary działacz partyjny. Ojciec nie uwierzył, roześmiał się... Trwają wyczerpujące plena. Bucharin się nie poddaje. Popierają go Ryków i Tomski. W rozmowie w cztery oczy Stalin przekonuje Bucharina: „My dwaj to Himalaje. Reszta to miernota. Dogadamy się". Bucharin obstaje jednak przy swoim. Ten znawca Lenina nie dorównywał Leninowi. Wykształcony Bucharin nie zrozumiał najważniejszej lekcji, którą doskonale opanował ciemny Koba na leninowskich uniwersytetach: NEP, wolne chłopstwo, to koniec ich władzy, dzień bez terroru jest niebezpieczny, dwa dni bez terroru oznaczają śmierć partii. Na plenum zaczął krzyczeć na Bucharina. Tamten natychmiast powtarza towarzyszom z Biura Politycznego jego opinię o „mier-
nocie". Ma nadzieję, że wywoła ogólny gniew. Naiwny głupiec, towarzysze rzeczywiście okazali się miernotą, zdolną odczuwać jedynie strach. Znienawidzili Bucharina za tę upokarzającą ich szczerość. Stalin wpadł we wściekłość. „Krzyczał: »Łżesz! Wymyśliłeś to!«" - opowiadał potem Bucharin Kamieniewowi. Posiedzenia odbywają się w atmosferze histerii i skandalu. „Miękki jak wosk" Bucharin wciąż walczy. Usiłuje nawet zwerbować dwóch członków Politbiura - Kalinina i Woroszyłowa. Namawia ich do usunięcia Stalina na kolejnym zebraniu Politbiura. Ma przecież jeszcze dwóch innych sojuszników - Rykowa i Tomskiego. Kalinin zaczyna się wahać. Pochodzi ze wsi, jest oczywiście przeciwny kolektywizacji. Stalin musiał więc podjąć stosowne środki, żeby staruszek nabrał rozumu. Do akcji został włączony proletariacki poeta, Demian Biedny. Ulubiony poeta partii mieszkał na Kremlu. W ubogim środowisku pisarzy krążyły legendy o jego olbrzymim mieszkaniu, meblach z czerwonego drewna, guwernantce, kucharzu i gosposi. Demian umie zatroszczyć się o siebie. Na początku marca w „Izwiestiach" pojawia się felieton, w którym Biedny atakuje pewnych „starców mających władzę, którzy zabawiają się z młodziutkimi aktoreczkami z operetki". Kalinin miał właśnie romans z pozbawioną talentu śpiewaczką, Tatianą Bach. Dzięki jego protekcji została primadonną moskiewskiej operetki. Po przeczytaniu felietonu zrozumiał, że ciosy będą bezlitosne. I haniebne. Stalin miał bowiem nową broń - akta GPU. Kalinin kapituluje. Kliment Woroszyłow, hulaka i kobieciarz, szybko poszedł w jego ślady. Aktywność Bucharina stawała się jednak coraz poważniejszą sprawą. Stalin dowiaduje się, że Bucharin prowadzi rozmowy z szefami GPU, Jagodą i Trilisserem, a potem odwiedza swego wroga, Kamieniewa. Zdarzyło się to w lipcu 1928 roku. Kiedyś do Trockiego przyłączyli się jego zaciekli wrogowie, Zinowiew i Kamieniew, teraz do Kamieniewa przyłączył się jego zaciekły wróg, Bucharin. „Bucharin - napisze Kamieniew do Zinowiewa - jest cały rozdygotany, usta mu się trzęsą ze zdenerwowania". Bucharin prosi wczorajszych wrogów o poparcie. Tłumaczy, że dawne konflikty są dziś nieważne i proponuje sojusz przeciwko Stalinowi. Kamieniew sporządził konspekt tej rozmowy. Bucharin: - To Dżyngis-chan (...) intrygant bez żadnych zasad,
który ma jeden cel - zachować władzę. Zmienia teorie zależnie od tego, kogo właśnie ma zamiar usunąć. Pokłóciliśmy się do wyzwisk w rodzaju „łżesz", „kłamiesz" i tak dalej. (...) Konflikt między nami („prawicowcami" - przyp. aut.) a Stalinem jest poważniejszy niż nasze dawne różnice zdań. (...) Byłoby lepiej, gdybyśmy mieli w BP Zinowiewa i Kamieniewa zamiast Stalina. Następnie wyłożył nową koncepcję Stalina - przyczynę konfliktu. Rozumuje tak: kapitalizm rozwija się kosztem kolonii. My nie mamy kolonii, nie dostajemy kredytów. Dlatego źródłem naszych dochodów musi być eksploatacja rodzimego chłopstwa. Stalin zdaje sobie sprawę, że będzie opór. Stąd jego teoria: im bardziej będzie się rozwijał socjalizm, tym większy będzie opór. - Jakie macie siły? - pyta Kamieniew. Bucharin: - Ja, Ryków, Tomski i Ugłanow (szef moskiewskich bolszewików). Piotrogrodczycy są za nami, ale się przestraszyli. Woroszyłow i Kalinin zdradzili nas w ostatniej chwili. „Wiadomo już - pisze Kamieniew do Zinowiewa - że średniak cekista (szeregowy członek KC - przyp. aut.) poprze Stalina. Z niewiadomych powodów Bucharin uważa, że ma po swojej stronie Jagodę i Trilissera..." Czy to nie dzięki Jagodzie wiadomość o spotkaniu Bucharina z Kamieniewem natychmiast dociera do Stalina? Łącznie z zapisem całej rozmowy? Po wyjściu Bucharina Kamieniew pisze swój komentarz: „Ton absolutnej nienawiści do Stalina i absolutnego zerwania..." Rozumie jednak, że są bezsilni. I naiwni, jak kiedyś on sam. Podczas spotkania Kamieniew spytał Bucharina: - Co będzie z nami? - Stalin spróbuje przekupić was wysokimi stanowiskami, żebyście mu pomogli nas zniszczyć. Naiwny Bucharin popełnił błąd. Kamieniew od dawna czeka, kiedy Stalin zwróci się do nich z jakąś propozycją. Przecież Stalin realizuje teraz ich program. Wszystkie postulaty. Opowieść Bucharina tylko dolewa oliwy do ognia. Kamieniew rozumie, że Bucharin jest skazany. Sojusz z nim nie ma żadnych perspektyw. Z jakiej racji ma oszczędzać Bucharina, który jeszcze tak niedawno domagał się ich krwi? Po wyjściu Bucharina miał wszelkie powody, żeby donieść Stalinowi o tej wizycie. Stalin nie potrzebował jednak pomocy byłych wodzów. Załatwi „prawicowców" sam. Bez trudu. Dlatego Zinowiew i Kamieniew
nie doczekali się żadnej propozycji. I gdy zmęczony czekaniem Kamieniew w grudniu 1928 roku przyszedł do Woroszyłowa i „przez dwie godziny płaszczył się przed nim, wychwalając politykę KC", Woroszyłow nie odezwał do niego słowem. Podsumowując losy byłych wodzów, w styczniu 1929 roku Stalin wygnał Trockiego z Rosji. Zinowiew słusznie zauważył, że nie było już do kogo kierować protestów. Stalin zachował poczucie humoru: Trockiego, który uważał się za niezłomnego leninowca, wywoził z Rosji parowiec „Iljicz". Dlaczego nie zabił swego największego wroga? Bo wtedy był mu potrzebny żywy Trocki. Do przyszłych rozgrywek. Trocki miał się stać ośrodkiem kontrrewolucji, żeby można było oskarżać wrogów o powiązania z nim. Miał być przynętą, na którą Stalin będzie łowił swe przyszłe ofiary. Wszystko było obliczone na wiele, wiele lat. I teraz, gdy trzeba było rozprawić się z Bucharinem, Stalin zaczął działać przez... Trockiego. Szekspir Tuż przed rozstrzelaniem, w przedśmiertnym liście do Stalina Bucharin pisał: Latem 1928 roku mówiłeś: „Wiesz, dlaczego się z tobą przyjaźnię? Bo przecież nie jesteś zdolny do żadnych intryg, prawda?" Przytaknąłem. A w tym samym czasie biegałem do Kamieniewa. Bucharin nic nie zrozumiał. Zapis spotkania z Kamieniewem Stalin dostał natychmiast i to z kilku źródeł. Swym pytaniem chciał tylko podręczyć nieszczęsnego inteligenta. Grał Otella. Gdy tamten kłamał, cierpiąc przy tym niewymowne męki, on uzyskał prawo, by śmiertelnie znienawidzić zdrajcę i krętacza. To jego GPU zadbało, by zapis rozmowy Bucharina z Kamieniewem dotarł do Trockiego. Jak zawsze wszystko było starannie przygotowane. Trocki nienawidzi Bucharina i nie będzie go żałował. Natychmiast opublikuje tekst rozmowy. Znalazłszy się za granicą Trocki rzeczywiście to zrobił. Stalin dostał tym samym od niego prawdziwą bombę - prawo oskarżenia „prawicowców" o spisek z dawną opozycją. W tym samym czasie Stalin zdobywa nowych zwolenników. Radek i pozostali trockiści otrzymują możliwość honorowej kapitulacji. Przecież Stalin „skierował ogień w prawo. (...) Trzeba go poprzeć i zająć lewe skrzydło partii, zanim zajmą je inni" - pisali do siebie zesłańcy. Żeby jednak wrócić, należało poświęcić Trockiego. Niebawem Radek apeluje do zesłanych trockistów: „Sami jesteśmy winni, że znaleźliśmy się na zesłaniu i w więzieniach. Zerwałem z Trockim, jesteśmy teraz politycznymi wrogami".
Dla dobra partii można i należy Dlaczego tak łatwo zmieniali poglądy, zdradzali przyjaciół? Jeden z czołowych trockistów, Piatakow, który stał się później wiernym stalinowcem, wyjaśnił zdumionemu Walentinowowi: „Dla dobra partii można i należy zmienić w ciągu dwudziestu czterech godzin wszystkie swoje zapatrywania i zmusić się do uznania białego za czarne". Dla dobra partii! Gdy student seminarium duchownego, Stalin, nazywał partię „zakonem kawalerów mieczowych", miał na myśli świętą naturę partii. Trocki, który powiedział: „Partia ma zawsze rację" - myślał o tym samym. Ich partia jest jak Kościół - pozostaje czysta, nawet jeśli jej kapłani zbłądzą. Pozostaje czysta, gdyż jej fundamentem są święte teksty marksizmu, które zapewniają partii nieomylność, a grzesznym członkom nie pozwalają skalać jej boskiej natury. Stąd zasada „Wszystko dla partii", usprawiedliwiająca zdradę. Dzięki niej są posłuszni jemu - najwyższemu kapłanowi świętej partii. W tym czasie popłynęła rzeka listów pełnych skruchy. Skruszonym „lewicowcom" Stalin pozwala wrócić z zesłania. Piatakow, Smiłga, Rakowski, Biełoborodow i inni potępili Trockiego i wrócili do partii. Ich autorytet, ich energia bardzo się przydały w roku, który stalinowscy historycy nazwą „rokiem wielkiego przełomu". Czarny człowiek Jeszcze w 1925 roku, gdy Stalin w sojuszu z „prawicowcami" gromił Zinowiewa i Kamieniewa, w leningradzkim hotelu „Angleterre" popełnił samobójstwo Siergiej Jesienin. Poeta. Maź Isadory. W Rosji poeci są prorokami. W pijackich majaczeniach Jesienina stale prześladował jakiś upiorny czarny człowiek. Wielki chłopski poeta już wtedy przeczuwał jego nadejście. I stało się. Czarny człowiek przygotowywał się do unicestwienia odwiecznej rosyjskiej wsi, wsi Jesienina. W kwietniu 1929 roku Stalin dokonał ostrego zwrotu. Zaczynał się rok wielkiego przełomu. Największy eksperyment XX wieku, oznaczający krew i jeszcze raz krew. Cóż jednak znaczy krew wobec wielkiej przyszłości? Postanowił zbudować ją poprzez rewolucję jak najszybciej. Jak najszybciej złamać opór wsi. A więc fizycznie zlikwidować bogate chłopstwo. I większość średnio zamożnego. Pozostałych zrzeszyć we wspólnych gospodarstwach. Darmowa praca rolników w kołchozach zapewni gigantyczne dochody. Wtedy zbuduje najpotężniejszy przemysł na świecie. Też jak najszybciej. Zmusi robotników, żeby zapomnieli o zapłacie. I o odpoczynku. Rewolucyjny en-
tuzjazm! W perspektywie rysowały się niewyobrażalne straty, katastrofy w fabrykach i wypadki - następstwo straszliwego tempa, którego nie wytrzymają wyeksploatowane maszyny i głodni robotnicy... Był jednak litościwy wobec obywateli. Ludzie są nieszczęśliwi, kiedy nie rozumieją. Postanowił więc zawczasu wskazać krajowi winnych wszystkich nieszczęść. Winni są wrogowie - to odwieczna rosyjska przyczyna bied i plag. Pamiętał, jak w czasie pierwszej wojny światowej rząd carski szybko znalazł zrozumiałe wytłumaczenie klęsk swych nieudolnych generałów: winni byli szpiedzy. Naród uwierzył w to z radością. Teraz Stalin postanowił wymyślić nowych szpiegów. Mieli nimi zostać inżynierowie. Przyczyną przyszłych nieszczęść będą sabotaźyści. Fachowcy i specjaliści, wykształceni jeszcze za cara. Oczywiście nienawidzą dyktatury proletariatu. I szkodzą. Trafnie postawił na ślepą nienawiść ciemnych mas do ludzi wykształconych i inteligentnych. Znalazł też ujście tej nienawiści: w ulubionym słowie tłumu „bij!". Rozpoczynając zwrot, musiał też pogrążyć cały kraj w bezustannym strachu. Tylko strach mógł zapobiec ewentualnym ekscesom, wpoić narodowi pokorę, niezbędną dla dokonania wielkiego przełomu. Walki gladiatorów Tak powstał nieznany dotychczas show: otwarte procesy końca lat dwudziestych. Nędzne, głodne życie po rewolucji. Koniec lat dwudziestych. Masy nie domytych ludzi (w kraju co pewien czas brakowało mydła). Miastami zawładnęli przybysze ze wsi. Wycierają nos palcami, rzadko zmieniają bieliznę, przyzwyczaili się mieszkać, jeść i spać w jednym pokoju, często razem z dziećmi. Ogromne pańskie apartamenty zamieniono w mieszkania komunalne. Mieszka w nich wspólnie po dziesięć rodzin. Rano obcy, bezwstydnie półnadzy lokatorzy rozmawiają ze sobą w kolejce do ubikacji, do umywalki. Już dawno przestało to kogokolwiek krępować. Rozmawia się przeważnie o procesach szkodników, których bezustannie demaskuje wspaniałe GPU. Te procesy z akcją, niczym z powieści kryminalnej, ze straszliwymi wyrokami urozmaicają szarzyznę dnia codziennego. Są niczym walki gladiatorów. Sprawiają, że władcą dusz i umysłów staje się tajna policja. Zdolny łajdak Na czele GPU stał Wiaczesław Mienżyński. Ten dziwaczny sybaryta z bogatej rodziny bardzo wcześnie włączył się do ruchu rewolucyjnego. W 1909 roku na łamach eserowskiej gazety nazwał Lenina „politycznym jezuitą". Po rewolucji lutowej, gdy Mienżyński zbliżył się do bolszewików, Lenin scharakteryzował go równie ciepło: „Nasze gospodarstwo będzie wystarczająco duże, żeby znalazło się w nim miejsce dla każdego zdolnego łajdaka".
Po Październiku Mienżyński został narkomem finansów i doprowadził do takiego chaosu, że szybko go zdjęto. Jednakże w 1919 roku Lenin przypomniał sobie, że „zdolny łajdak" jest prawnikiem i ulokował go w kierownictwie KC. Mienżyński okazał się niedościgłym mistrzem karkołomnych prowokacji. Uczestniczy we wszystkich straszliwych sprawach czerwonego terroru, lecz tortury i egzekucje budzą w nim wstręt i nie bierze w nich udziału. Stalin po objęciu stanowiska genseka natychmiast nawiązuje kontakt z tym człowiekiem. Formalny szef Czeka, Dzierźyński, sprawuje w tym czasie mnóstwo innych funkcji i faktycznie to Mienźyński kieruje bolszewicką specsłużbą. Po śmierci Dzierźyńskiego Stalin mianuje go przewodniczącym WCzK. Temu snobowi i sybarycie służy jego wiemy pomocnik, były farmaceuta, Gienrich Jagoda. Jagoda rozwija styl mistrza. Prowokacja staje się stałą metodą, stosowaną przez Czeka-GPU. Właśnie za Mienźyńskiego przeprowadzono operację ,,Trust". Za pomocą stworzonej przez Czeka rzekomo antybolszewickiej organizacji „Trust" Mienżyński zwabia do Rosji dawnego znajomego, legendarnego terrorystę, esera Borysa Sawinkowa. Sawinkow, zabójca wuja ostatniego cara i carskich ministrów, stał się nieubłaganym wrogiem bolszewików. Po długich rozmowach z Mienźyńskim Sawinkow oświadcza w więzieniu: „Nie uznaję teraz żadnej innej władzy poza bolszewicką". Za tę sensacyjną deklarację Mienżyński wstrzymuje jego egzekucję i prawdopodobnie obiecuje ułaskawienie. W 1926 roku poinformowano jednak o samobójstwie Sawinkowa. Nieco wcześniej Sawinkow uprzedzał swojego syna: „Jeśli usłyszysz, że się zabiłem, nie wierz". Mienżyński znał zasadę, że wrogowi można przebaczyć, ale przedtem trzeba go zabić. Właśnie za rządów Mienźyńskiego do resortu przychodzi wielu eleganckich i wykształconych młodych ludzi, by robić karierę. Mają całkiem nieproletariacką przeszłość. W służbie są bezlitośni. Pracują z prawdziwymi fanatykami rewolucji światowej, którzy ich nienawidzą. W 1927 roku Stalin organizuje wspaniałe święto. Cały kraj i partia obchodzą dziesiątą rocznicę powstania OGPU - „karzącego miecza rewolucji". Większość współtowarzyszy Mienźyńskiego z okresu rewolucji, którzy zakładali tę instytucję, utraciła władzę. Sami są teraz obiektem śledztwa GPU. Mienżyński trzyma się jednak na stołku. Uroczystości, mowy, cytowanie dawniejszych pochwał GPU. Szczególnie pięknie brzmią słowa Nikołaja Bucharina: „GPU dokonało największego cudu wszech czasów. Zdołało zmienić naturę Rosjanina". Bohaterskie GPU Ma rację. Po raz pierwszy w Rosji uznano donosicielstwo za
cnotę, a funkcjonariuszy tajnej policji za bohaterów. Na uroczystym posiedzeniu Mienżyński zamiast przemówienia wygłasza sześć słów: „Najważniejsza zasługa czekisty, to umieć zachować milczenie". I z uśmiechem schodzi z trybuny. Teraz, na przełomie 1928 i 1929 roku, Mienżyński poczuł nowy wiatr. Jeszcze niedawno ogłaszano, że wszyscy wrogowie zostali zlikwidowani. Dziś Gruzin na Kremlu mówi, że wrogów nie zlikwidowano, że są ich miliony. Mienżyński rozumie, że czeka go mnóstwo pracy. Wódz najwyraźniej postanowił wskrzesić czerwony terror. Nadchodzący wir pracy nie pociąga Mienźyńskiego. Po śmierci żony coraz częściej ogarnia go chorobliwe zniechęcenie. Stalin dostrzega jego stan i traci zainteresowanie tym człowiekiem. Od końca 1930 roku coraz częściej załatwia sprawy bezpośrednio przez zastępcę Mienźyńskiego, Gienricha Jagodę. W 1930 roku Stalin usunął jeszcze jednego współpracownika Lenina i przyjaciela Mienźyńskiego, narkoma spraw zagranicznych, Gieorgija Cziczerina. Bolszewik i potomek spokrewnionego z carami rodu Naryszkinów, samotny dziwak, zamyka się w swoim mieszkaniu i całymi dniami gra ukochanego Mozarta. Stanowisko narkoma Stalin powierza wrogowi Cziczerina, energicznemu Maksimowi Litwinowowi. Żyd Litwinow na czele ministerstwa spraw zagranicznych pozwala odparować zarzuty o antysemityzm. Stalin myśli też o unormowaniu stosunków z Ameryką. Teraz Mienżyński często odwiedza Cziczerina. Cziczerin gra Mozarta, a Mienżyński milczy. Wie, że jego resort ma uszy w każdej ścianie. Coraz rzadziej przychodzi do pracy. Siedzi w domu i uczy się staroperskiego, żeby czytać Omara Chajjama w oryginale. Stalin przestaje go wzywać na Kreml. Nie może jednak po prostu zdymisjonować szefa GPU. Tamten za dużo wie. Mienżyński zajmuje więc to stanowisko do maja 1934 roku, kiedy to Jagoda podsuwa truciznę temu dziwnemu reliktowi epoki Lenina. Stalin i Jagoda rozpoczynają intensywną współpracę. Jego człowiek Jagoda zawdzięcza awans rodzinie Swierdłowów. Staruszek Swierdłow wierzył w rewolucję. Ten bogacz, kupiec z Niźnego Nowgorodu, robił fałszywe pieczęci do lipnych dokumentów konspiracyjnych. Jego syn. Jakow, wziął oczywiście udział w rewolucji. Został pierwszym nominalnym przywódcą bolszewickiej Rosji. Jako dziecko Jagoda był chłopcem na posyłki u starego Swierdłowa. Stary pomógł Jagodzie zdobyć wykształcenie i zawód farmaceuty. Jagoda wykorzysta zdobytą wówczas wiedzę.
Po rewolucji trafił do Czeka. Jak dawniej trzymał się potężnej rodziny. Jego żona była krewną samego Jakowa. Jagoda wykorzystał powstałe możliwości. Już w latach dwudziestych jest w kierownictwie wszechmocnego GPU. To właśnie on w pierwszych latach władzy radzieckiej oplata cały kraj siecią informatorów. Rozwija hasło Lenina: „Każdy członek partii powinien być czekistą". Teraz czekistą ma być każdy obywatel. Propozycja zostania agentem jest dowodem zaufania partii. I powodem do dumy. Wielkie przedstawienie W roku hucznego jubileuszu GPU w kopalniach Donbasu aresztowano pod zarzutem sabotażu kilkudziesięciu inżynierów. Przez cały 1927 i 1928 rok trwało śledztwo, a właściwie próby niebywałego spektaklu. Śledczy byli aż do bólu szczerzy wobec zdumionych inżynierów. Zdumionych, gdyż początkowo starali się oczywiście tłumaczyć i wyjaśniać. Usłyszeli, że nikt nie wierzy w ich winę. Nie muszą udowadniać swej niewinności, muszą współpracować. Nieszczęśnicy dowiedzieli się, że fałszywe oskarżenie ma ważny cel ideologiczny: budujemy socjalizm, przyznanie się do sabotażu musi wzbudzić w społeczeństwie oburzenie na kapitalizm, wzmóc jego czujność wobec prawdziwych wrogów i równocześnie podnieść wydajność. Za to obiecano im życie. 20 maja w Moskwie odbyła się premiera przedstawienia: otwarty proces „górników" - sabotaźystów z kopalń Donbasu. Przed sądem stanęło pięćdziesięciu pięciu inżynierów. Loża korpusu dyplomatycznego była zapełniona do ostatniego miejsca, na sali siedzieli korespondenci gazet z całego świata. Przedstawienie się udało. Oskarżeni gorliwie przyznawali się do winy, poprosili nawet o zwolnienie obrońców, którzy zbyt ich bronili. Inżynierowie wręcz licytowali się w oskarżeniach z prokuratorem Nikołajem Krylenką. Doświadczona inteligencja od razu nazwala proces „baśniami prokuratora Krylenki". Prokurator zażądał dwudziestu dwu wyroków śmierci. Biorąc pod uwagę współpracę oskarżonych z organami ścigania polecono stracić jedynie pięciu. Cóż znaczyło pięć niewinnych istnień wobec globalnej skali planowanych przedsięwzięć? Na plenum KC Stalin mógł wyciągnąć potrzebny wniosek: „Proces był wyraźnym dowodem nasilania się walki klasowej. Nie ulega wątpliwości, że podobne sprawy będą się powtarzać". To był rozkaz. We wszystkich zakładach zaczyna się polowanie na sabotaźystów i szkodników. Koniec „prawicowców" Przez cały 1929 rok trwa walka z Bucharinem i „prawicowcami". W efekcie jeden z nich, członek KC, Riutin, tak scharakteryzował swego przywódcę: „Bucharin (...) jako przywódca polityczny jest poniżej wszelkiej krytyki. (...) Inteligentny, ale krótkowzroczny. Uczciwy, ale słabego charakteru, szybko popada w prostrację,
nie jest zdolny do długotrwałej walki z poważnym wrogiem. (...) Łatwo ulega panice, nie umie kierować masami, sam potrzebuje kogoś, kto nim pokieruje". Wbrew swej naturze Bucharin jednak walczy. Stalin domyśla się powodu jego uporu. GPU donosi: młodzi marksiści z Instytutu Czerwonej Profesury regularnie spotykają się z Bucharinem w mieszkaniu sekretarza KC, Postyszewa. Mieszkanie udostępnia pod nieobecność męża jego żona, pracująca w Instytucie Marksa - Engelsa. Młodzi nazywają siebie „szkołą Bucharina". Po posiedzeniach Politbiura Bucharin szedł do tego mieszkania, gdzie opowiadał im o swoich wystąpieniach i sukcesach. Uwielbienie młodych marksistów, a zwłaszcza marksistek, bardzo schlebiało subtelnemu Bucharinowi. No cóż, niech Bucharin walczy. Stalinowi jest to na rękę. Gromiąc „prawicowców" tworzy strach. I coraz brutalniej atakuje Bucharina. Bić, bić, bić! Demaskuje go na każdym plenum. Wreszcie osiąga cel. Bucharin przestraszył się. Natychmiast zaczynają się próby załagodzenia konfliktu. Bucharin i Tomski wspominając przyjaźni z towarzyszem Stalinem. A przecież całkiem niedawno nazywali go Dźyngis-chanem. Na kolejnym plenum Stalin przypomina im o wizycie Bucharina u Kamieniewa. I to, że ten „nieskazitelny i lojalny członek partii" w tajemnicy proponował Kamieniewowi zmiany w składzie Politbiura. W listopadzie 1929 roku nastąpiła publiczna kapitulacja „prawicowców". Ryków ogłosił wspólne oświadczenie: „Prawicowcy" popierają teraz generalną linię partii i likwidację kułaka - politykę, którą jeszcze wczoraj Bucharin nazywał „wojenno-feudalną eksploatacją chłopstwa". Stalin uznał jednak oświadczenie za niezadowalające. „Prawicowcy" musieli teraz długo pełzać na kolanach. Tymczasem wyrzucił Bucharina z Politbiura. Cały kraj piętnuje „prawicowców". W fabrykach, na wyższych uczelniach, w przedszkolach i nawet na cmentarzach odbywają się wiece załóg - wszyscy potępiają bucharinowców. Inwektywy pod ich adresem przeplatają się z głosami oburzenia na sabotaźystów. Od rana do wieczora radio demaskuje wrogów. Procesy trwają bez przerwy. W Troicy - Siergiejewej Ławrze (największym klasztorze Rosji) aresztowano grupę starej arystokracji. Wyrzuceni z mieszkań, pozbawieni możliwości pracy nieszczęśnicy schronili się w Ławrze, pracowali w muzeum, wykładali w seminarium. Zostali uznani za sabotaźystów i skazani. Ławrze też nie darowano... Religia od początku była celem ataku bolszewików. Z listu szefa tajnego wydziału Czeka, Samsonowa, do Feliksa Dzierżyńskiego: 4 grudnia 1920 roku. Komunizm i religia wykluczają się wzajemnie. (...) Zniszczyć religię może jedynie aparat Czeka. (...) W ostatnich czasach w swoich
planach likwidacji cerkwi Czeka skupia całą uwagę na klerze. Tylko poprzez żmudną i niewdzięczną pracę z masami popów zdołamy ostatecznie wykorzenić i zlikwidować religię... Budując nowe społeczeństwo z nową religią były seminarzysta trzyma się zasad Lenina. Uważnie obserwuje poczynania cerkwi. GPU mu w tym pomaga. Tak jak przepowiadał Lenin, aktywnie likwiduje świątynie... Potężny huk w całej Moskwie i masy kurzu. Bolszewicy burzą wspaniałą cerkiew Paraskiewy w Ochotnym Riadzie. Zabytek z XVII wieku. Tłumy gapiów obserwują, jak zrzuca się z wieży dzwon o wadze pięciuset pudów. Na początku 1930 roku pięć tysięcy ludzi z entuzjazmem rozbiera prastary monastyr Simona. Ukoronowaniem dzieła staje się zburzenie cerkwi Chrystusa Zbawiciela - największej świątyni Moskwy. I jako symbol nowej władzy Stalin postanowił wznieść na zgliszczach cerkwi nową - Pałac Rad. Zwieńcza go gigantycznym posągiem Bogolenina. Pozostałe cerkwie zamienia się na magazyny. Przechowuje w nich zapasy ziemniaków. Nad ołtarzami unosi się smród gnijących warzyw. Uczniowie muszą przynosić do szkoły ikony, które pali się publicznie. I już czyjaś nieszczęsna babcia po powrocie z nabożeństwa widzi, że na miejscu prastarej ikony w kącie chaty mruży oczy Lenin z plakatu. Gazety publikują listy do redakcji: „Jestem byłym duchownym, na zawsze zerwałem z religią". Wszędzie rozbrzmiewa hasło: „Religia to opium dla ludu". Obok wyzwisk słychać nieprawdopodobne peany. Przez cały 1929 rok kraj przygotowuje się do grudnia, w którym przypadają pięćdziesiąte urodziny Stalina. A raczej wymyślony przez niego dzień urodzin. Tysiące artykułów o ukochanym wodzu. Fabryki i zakłady na cześć wielkiego jubileuszu meldują o niesłychanych osiągnięciach produkcyjnych. Radio nadaje wyłącznie gratulacje i życzenia. W moskiewskim szpitalu psychiatrycznym pięćdziesięciotrzyletni profesor matematyki, Koczin, bez przerwy wykrzykuje pochwały ku czci wodza, na przemian z wymyślnymi wyzwiskami pod adresem sabotaźystów. W dniu urodzin Stalin mógł podsumować efekty. Ostatni współpracownik Lenina został wypędzony z kierownictwa. Mając pięćdziesiąt lat stał się władcą absolutnym. Koronacja powinna nastąpić na najbliższym zjeździe. „Wszyscy oczekują sensacji na zjeździe... Wódz ogarnie wszystko" - zanotował w pamiętniku Szyte. Stalin napisał skromne podziękowanie: „wszystkim organizacjom i towarzyszom, którzy złożyli mi życzenia. (...) Odbieram je jako
wyraz gorących uczuć dla wielkiej partii klasy robotniczej, która zrodziła mnie i ukształtowała na obraz i podobieństwo swoje". To nie przypadek, że posługuje się biblijnym zwrotem „na obraz i podobieństwo". To nie przypadek, że nie jest już zrodzony przez kobietę, lecz przez partię. Stając się carem postanowił stać się równocześnie bogiem. Tworzy się bolszewicka trójca przenajświętsza: Marks, Lenin i on. Bogowie Ziemi. Pokonani przywódcy „prawicowców" próbują dojść do zgody. W noc sylwestrową 1930 roku Bucharin i Tomski zjawiają się w mieszkaniu Stalina z butelkami wina. Pogodzili się. Bucharin był mu jeszcze potrzebny. Nie ma drugiego takiego teoretyka. Mimo wszystko obaj są przecież „Himalajami"... W roku jubileuszu Stalin rozpoczyna wielki przełom. Koniec dawnej wsi Gdy w gronie rodziny, upokorzonych wrogów i lokajów-współtowarzyszy witał Nowy Rok, na bezkresnych, sparaliżowanych mrozem przestrzeniach Rosji trwały przygotowania. Na stacjach czekały już wagony. Przedtem przewożono w nich bydło, teraz miały służyć do transportu ludzi. W końcu 1929 roku Stalin napisał artykuł pt. „Rok wielkiego przełomu". Wyznaczył w nim zadanie: „zlikwidować kułactwo jako klasę". W XX wieku państwo miało zamiar w sposób zorganizowany zlikwidować obywateli żyjących z uprawy roli. Wraz z likwidacją kułaka miała zniknąć dawna wieś rosyjska. Rewolucja dała chłopom ziemię. Teraz musieli oddać ją wraz z dobytkiem do wspólnego użytkowania i zamiast ukochanego chłopskiego „moje" uczyć się mówić ,,nasze". Naturalnie bogaci chłopi nie zechcą oddać ziemi. Będą przeszkadzać, stawiać opór. Dlatego Stalin postanowił zaoszczędzić czas i postąpić jak na rewolucjonistę przystało, czyli po prostu ich zlikwidować. Na czele komisji, która miała ostatecznie załatwić problem, stanął wiemy Mołotow. Mołotow ciężko się napracował. I krwawo. Komisja niezwłocznie ustaliła plan totalnej likwidacji kułaków. Wysiedlano ich na Pomoc, na Ural, na Syberię i do Kazachstanu. Ówcześni wybitni ekonomiści, Kondratiew, Jurowski i Czajanow, zaproponowali, by wykorzystać ich - tych najlepszych, najpracowitszych chłopów - do zagospodarowywania ugorów. Chcieli oddać im w wieloletnią dzierżawę stepy Kazachstanu, opuszczone przez koczowników. Nie rozumieli, że Stalin nie zajmował się teraz gospodarką. Realizował zadanie polityczne - likwidował klasę społeczną. Triumfowała zasada rewolucjonisty Tkaczewa - „Trzeba myśleć o tym, ilu ludzi zostawić". W lutym komisja Mołotowa podzieliła kułaków na trzy grupy. Pierwszą, czyli kontrrewolucyjny aktyw kułacki, należało skierować do łagrów albo rozstrzelać, a członków rodzin zesłać w najbar-
dziej odległe rejony kraju. Drugą grupę - niedobitki najbogatszych kułaków - przesiedlić na nie zagospodarowane i jałowe pustkowia. Trzecią grupę, czyli właścicieli średnio zamożnych gospodarstw, wypędzić poza granice kołchozów. Nikt dokładnie nie wiedział, kogo zaliczyć do której grupy. Jak określić, kto jest kułakiem, a kto średniakiem? Nieszczęśni majętni chłopi byli zdani na łaskę GPU, władz partyjnych i rozjuszonej wiejskiej biedoty. Bogatsi sami oddawali swój majątek kołchozom, błagali, by nie uznawano ich za kułaków. Leniwa i podła chłopska hołota mściła się jednak za swoje krzywdy, nowi władcy nie znali litości. „Rozkułaczanie odbywa się przy aktywnym udziale biedoty. Grupy biedniaków towarzyszą komisjom i wraz z nimi zabierają bydło i majątek. Z własnej inicjatywy pilnują po nocach dróg i wyłapują uciekających kułaków" - z satysfakcją pisał w „Prawdzie" Josif Warejkis, członek KC i komisji Mołotowa. Jak kraj długi i szeroki, wśród łez i zawodzenia kobiet, wsadzano nieszczęśników na podwody. Eskortowane przez GPU wozy wywoziły ich z wiosek. Ludzie oglądali się na puste domy. Porzucali życie, do którego mieli już nigdy nie wrócić. W opustoszałych obejściach wyły psy. W tajnych archiwach przechowywano niezliczone i bezwzględne depesze Stalina. Komisja Mołotowa wysiedliła na Północ 50 tysięcy rodzin kułackich. Komitet partii Kraju Pomocnego zawiadomił, że może przyjąć tylko 20 tysięcy, pozbawione światła i ogrzewania baraki nie były jeszcze gotowe. Odpowiedź: KC nie może się zgodzić z taką decyzją, podważającą przyjęty przez partię plan przesiedlenia. Stalin. Nowosybirsk. Do sekretarza Sybkrajkomu, Eichego. Podjąć niezbędne środki do przyjęcia w połowie kwietnia co najmniej 15 tysięcy kułackich rodzin. Stalin. Depesze o podobnej treści szły do wszystkich komitetów krajowych i obwodowych. Komitety wcielały w życie plany Stalina. W szczerym stepie, na jałowym pustkowiu, ogrodzonym drutem kolczastym, wyładowywano wagony z ludźmi. Likwidowano klasę. Komisja pracowała bardzo skutecznie. W jej skład wchodzili nowi kremlowscy bojarzy i mianowani już przez Stalina wszechmocni partyjni kacykowie prowincji - sekretarze obkomów. I oczywiście Jagoda jako reprezentant GPU. Dawny szef komisji, dziewięćdziesięcioletni Mołotow wspominał z zadowoleniem: „Kolektywizację przeprowadziliśmy sprawnie. (...) Osobiście wyznaczałem rejony osiedlania kułaków. Zesłaliśmy ze czterysta tysięcy".
„Zadać prawdziwie ostateczny cios kułactwu" - domagał się wchodzący w skład komisji członek Biura Politycznego, Stanisław Kosior. „Kolumny traktorów kopią groby dla kułactwa" - obrazowo pisał naczelnik Leningradu, Kirow. Gdyby wiedział, dla kogo jeszcze... Kirow, Kosior, Warejkis - wszyscy zginą. Spośród 21 członków komisji 19 spocznie już niebawem w bezimiennych dołach. Zginą w czasie stalinowskich czystek. Na razie gorliwie pracują nad mordowaniem ludzi. Pociągi jechały i jechały: w bydlęcych wagonach wywożono chłopów. Na dachach - reflektory, w wagonach - wartownicy z psami. Biedniacy i ocaleni średniacy zrzeszyli się w kołchozy. Zadbany kułacki inwentarz, solidne domostwa, nagromadzone przez wieki chłopskie dobro, oszczędności - wszystko przechodziło na własność kołchozów. Ich historia zaczęła się od krwawego przywłaszczenia cudzego dobytku. Organizacje partyjne gorączkowo podejmowały zobowiązania, że zakończą kolektywizację przed wyznaczonym terminem. Oczywiście głoszono, że chłopi wstępują dobrowolnie. Albo, jak żartowano, przymusowo dobrowolnie. GPU zaganiało chłopstwo do kołchozów z muzyką. Lokalni przywódcy partyjni wiedzieli: „albo stuprocentowa kolektywizacja, albo oddawaj legitymację". Stary Mołotow przypomniał popularny w owych czasach dowcip ludowy: Pytają chłopa: „Jak się pozbyć wszy?" Ten odpowiada: „Napisz na głowie »kołchoz«, to same pouciekają". Zaczęły wybuchać powstania. Krwawy bunt trwał w obwodzie riazańskim, zabijano przewodniczących kołchozów i pełnomocników GPU. Bunt został krwawo stłumiony. Właśnie wtedy w mieście zjawiła się siostra mojej niani - wysoka i piękna Pasza. Słyszałem jak opowiadała w sąsiednim pokoju, że spaliła własny dom, „żeby się im nie dostał, przeklętym". Tłumić powstania powinna armia. Stalin rozumiał jednak, że pacyfikacja może wpłynąć na nastroje żołnierzy, przeważnie wywodzących się ze wsi. Jeszcze nie opanował kraju do końca, musiał to brać pod uwagę. Publikuje więc artykuł „Zawrót głowy od sukcesu". Pisze w nim, że niektórzy towarzysze, upojeni masowym i dobrowolnym wstępowaniem ludzi do kołchozów, przesadzili z gorliwością. Ci niektórzy towarzysze wymuszali kolektywizację siłą. I co najważniejsze, mylili kułaka ze średniakiem. Oczywiście ci towarzysze zostali wkrótce uznani za „kryptotrockis-
tów", którzy specjalnie szkodzili kolektywizacji. To oni spowodowali odchylenia od słusznej linii. I znów ruszyła fala procesów - tym razem sądzono odchyleńców. Stalin umiejętnie podtrzymywał strach. W tym czasie papież Pius XI wezwał do modłów za chrześcijan prześladowanych w Rosji. Spóźnił się jednak. W przeddzień ogłoszonego przez papieża dnia modłów - 15 marca 1930 roku - Stalin publikuje uchwałę „O odchyleniu linii partii w ruchu kołchozowym". „Okazuje się, że ci, którzy z premedytacją doprowadzili do odchyleń, przemocą zamknęli cały szereg cerkwi". I chociaż mnichów i popów nie zwolniono z zesłania, choć pod koniec roku okazało się, że zamknięto 80 procent wiejskich cerkwi - wszyscy z zachwytem mówili o kilku świątyniach, które Stalin pozwolił ponownie otworzyć. Umiał utrwalać ulubiony rosyjski stereotyp: dobry car i głupi ministrowie. Likwidacja zamożnego chłopstwa nabierała coraz większego rozmachu. Nieprzerwanie szły „etapy" z dziećmi i starcami. W przepełnionych wagonach ludzie konali z zimna i pragnienia. Dzieci umierały w drodze, czasem matki zabijały je same, żeby skrócić ich męczarnie. Do 1932 roku, według zaniżonych danych, przesiedlono 240 tysięcy rodzin. Gigantyczny eksperyment rewolucji powiódł się. Bogate rosyjskie chłopstwo, tak znienawidzone przez Lenina, przestało istnieć. Nieprzerwanie toczyły się też głośne procesy. Latem 1930 roku po Moskwie i okolicach krążyły samochody - w mieście i w daczach wyłapywano inteligentów. Jagoda działał z rozmachem. Aresztowano kwiat inteligencji: profesorów, najwybitniejszych specjalistów w dziedzinie nauki i techniki, ekonomistów - Aleksandra Czajanowa, Nikołaja Kondratiewa, Jakowa Jurowskiego i innych. Jednym z głównych oskarżonych był Ramzin, dyrektor Moskiewskiego Instytutu Technologicznego. GPU poinformowało, że wykryto potężną organizację terrorystyczną, liczącą niemal 200 tysięcy członków. W kraju działała podziemna partia przemysłowa, która planowała przejęcie władzy. Aresztowani przyznali się do wszystkiego. O sposobach wymuszania zeznań, o całodobowych przesłuchaniach i innych torturach napisano już wiele tomów. Pozostawało tajemnicą, jaki był osobisty udział Stalina w tych procesach. Dopiero teraz, po lekturze nowych dokumentów, mogę stwierdzić z całą pewnością, że to on sam kierował procesami. I to jak! Starannie przygotowywał ten teatr grozy. Nawet pisał kwestie dla aktorów. Autor! Autor! 2 lipca 1930 roku. Stalin do Mienżyńskiego. Do rąk własnych. Zeznania Ramzina są interesujące. Moje propozycje: 1) Najważniejszym, najistotniejszym punktem (przyszłych) zeznań Ramzina powinna być kwestia interwencji. I data interwencji.
2) Dlaczego nie nastąpiła w 1930 roku? Czy nie dlatego, że Polska nie jest jeszcze gotowa? A może Rumunia? Dlaczego przełożono interwencję na 1931 rok? Dlaczego termin może zostać przesunięty na 1932? To była wschodnia przebiegłość. Oskarżonym wyjaśniono, że imperialiści w tajemnicy przygotowują napaść na republikę radziecką. Przyznając się do udziału w tych przygotowaniach, ujawnią zakusy imperialistów i tym samym zapobiegną interwencji, uratują kraj. Mieli kłamać z pobudek patriotycznych. Za to oczywiście obiecano im złagodzenie kary. Ramzin zgodził się zeznać, że popierał napaść krajów kapitalistycznych na ZSRR. Stalin musiał jednak sprecyzować zeznania. Chodzi o to, że żadnej interwencji nie było! Wiedział też, że nie będzie. Dlatego proponuje kilka wariantów wyjaśnień, dlaczego kapitaliści dotychczas nie zaatakowali. I dlaczego nie zaatakują. Nie wszyscy byli tak zgodni jak Ramzin. Stalin domaga się gniewnie: Przegonić przez szyk panów Kondratiewa, Cząjanowa, Jurowskiego i innych, którzy sprytnie wykręcają się od zamierzeń interwencyjnych. Wskażemy, że źródłem dowodów jest sekcja Kominternu. Później przeprowadzimy szeroką kampanię przeciwko agresorom i w ten sposób pokrzyżujemy, sparaliżujemy próby interwencji na 1-2 lata, a to nie jest dla nas bez znaczenia. Jasne? Pozdrawiam. Stalin. Cała ta intryga służy ważnym celom. To, że Kondratiew i pozostali wykręcający się są niewinni, nie ma znaczenia. Można się jedynie domyślać, jak ,,przegoniono przez szyk" panów inteligentów. Wszystkie polecenia zostały jednak wykonane. Stalin do Mołotowa. Pewnie już dostałeś nowe zeznania Kondratiewa. Jagoda mi je przywiózł. Myślę, że trzeba to rozesłać do wszystkich członków KC. Groźba interwencji, atmosfera oblężonej twierdzy, były potrzebne do podtrzymywania strachu i bezustannej sytuacji nadzwyczajnej, w której Stalin chciał stale utrzymywać kraj. W końcu 1930 roku odbyło się nowe efektowne przedstawienie - otwarty proces „partii przemysłowej". Oskarżycielem był niezmordowany Nikołaj Krylenko. Proces przebiegł jak po maśle. W całej republice robotnicy na wiecach domagali się rozstrzelania podłych szkodników. Na sali sądowej było wręcz przeciwnie: sędzia zwracał się do oskarżonych wyjątkowo uprzejmie. Mogli nawet palić. Mnóstwo dziennikarzy, nawet filmowcy. Oskarżeni prześcigają się w gotowości do składania zeznań. Skwapliwie podają coraz to nowe szczegóły swej przestępczej działalności - mówią o związkach z wrogą emigracją, ambasadami innych państw, a nawet z prezydentem Francji, Raymondem Poincare. Nie wszystko idzie jednak dobrze. Na przykład „podły szkodnik Ramzin" oświadcza, że w oczekiwaniu na interwencję stworzył już przyszły rząd. Ministrem przemysłu i handlu miał w nim być rosyjski kapitalista,
Riabuszyński, z którym przeprowadził nawet rozmowy na ten temat. Niestety, okazało się, że Riabuszyński zdążył umrzeć, zanim Ramzin zdążył „przeprowadzić rozmowy". Stalin umiał być wielkoduszny. Ramzin został skazany na rozstrzelanie, które zamieniono na karę więzienia. I już wkrótce Ramzin, którego przeklinał cały kraj, wychodzi na wolność. Po jakimś czasie zostaje... dyrektorem tego samego instytutu. A nawet laureatem Nagrody Stalinowskiej. Ten sam łaskawy los spotka jeszcze kilku innych naukowców. Stalin nadal jednak dbał, żeby potok krwi nie wysechł. Cóż to za strach bez krwi? Procesy inteligentów toczyły się nadal. Proces uczonych bakteriologów, oskarżonych o pomór bydła: rozstrzelani. Proces pracowników przemysłu spożywczego, oskarżonych o klęskę głodu: rozstrzelano 48 osób... W Butyrkach na cementowej podłodze siedziało w tym czasie po 60-80 osób w jednej celi. Przeważnie byli to profesorowie i inżynierowie. Więzienia nazywano „domami wypoczynkowymi inżyniera i technika". Stalin niestrudzenie dyryguje „przedsięwzięciami nie bez znaczenia". Stalin do Mołotowa. 13 września 1930. Należy niezwłocznie opublikować zeznania sabotażystów od ryb, mięsa, konserw i warzyw. Po tygodniu zamieścić informację, że wszyscy ci niegodziwcy zostali rozstrzelani. I rozstrzelać. Sam organizuje procesy, sam uznaje niewinnych ludzi za przestępców, a równocześnie jest szczerze oburzony ich zbrodniami. Aktor wczuł się w rolę. Awarii było jednak coraz więcej. Narkomowie zaczęli bić na alarm. Zabrakło wykwalifikowanych kadr. Stalin znajduje rozwiązanie: w razie katastrofy czy przestojów do wyludnionych zakładów przywozi się inżynierów... z więzień, a wieczorem odstawia z powrotem. Skazani na bezczynność ludzie uważali to za wielkie szczęście. Testament W lipcu 1930 roku na XVI Zjeździe nastąpiła koronacja. W referacie Stalin powiedział wprost: NEP był tylko manewrem. On sam przez cały ten czas zbierał siły, wiedząc, że w odpowiednim momencie zlikwiduje dawną wieś i przeprowadzi industrializację. Partia trafnie wybrała chwilę, żeby przejść do ataku na całym froncie. Co by było, gdybyśmy posłuchali prawicowych oportunistów z grupy Bucharina, gdybyśmy zrezygnowali z ataku, gdybyśmy zwolnili tempo industrializacji, gdybyśmy powstrzymali rozwój kołchozów i sowchozów, bazując na indywidualnych gospodarstwach chłopskich? Z pewnością nie zbudowalibyśmy przemysłu (...) zostalibyśmy bez chleba (...) siedzielibyśmy nad rozbitym korytem. (...)
Co by było, gdybyśmy posłuchali lewicowych oportunistów z grupy Trackiego i Zinowiewa i rozpoczęli atak w 1926-1927 roku, kiedy nie mieliśmy żadnej możliwości zastąpienia kułackiej gospodarki rolnej gospodarką kołchozów i sowchozów? Z pewnością przegralibyśmy tę batalię (...) Zostalibyśmy bez chleba, siedzielibyśmy nad rozbitym korytem (...) (Oklaski). Równoczesny atak na wszystkich frontach oznacza klęskę, tego uczy doświadczenie wojny domowej. (...) Podstawowa zasada działania partii polega na przejściu od natarcia socjalizmu na poszczególnych odcinkach frontu gospodarczego, do natarcia na całym froncie. Tak więc od samego początku w tajemnicy planowano natarcie. Ale kto to wymyślił? Przypominam sobie: lata siedemdziesiąte, Moskwa. Wczesny ranek w bibliotece, noszącej wówczas imię Lenina. W chwili otwarcia pojawia się w niej niziutki staruszek o cienkiej szyi. Wszyscy zwracają uwagę na jego binokle, takie jakie noszono w carskiej Rosji. Binokle i twarz tego człowieka znał wtedy każdy bywalec biblioteki. To był Wiaczesław Mołotow. Pewnego razu udało mi się zawrzeć z nim znajomość. Było to na jakiejś premierze w Teatrze im. Jermołowej. Po spektaklu poszedłem po płaszcz do biura, w którym go zostawiłem. Przed drzwiami przechadzał się stary człowiek w binoklach. To był Mołotow. Wszedłem do biura. Kierownik powiedział: „Widzieliście tam Mołotowa? Rozebrał się u mnie. Musiałem poprosić, żeby zaczekał. Mamy dziś ważnego gościa - sekretarza naszego komitetu rejonowego. Niech się ubierze pierwszy. Żeby nie było jakiejś niezręczności". Niezręczność polegała na tym, że po scysji z Chruszczowem Mołotowa wydalono z partii. W rezultacie dawny pan i władca losów powojennej Europy musiał czekać, aż się ubierze jakiś sekretarz rajkomu. „Tak przemija sława świata". Wziąłem więc palto Mołotowa, jego kalosze, płaszcz towarzyszącej mu kobiety i wyniosłem na korytarz. Był z jakąś starszą panią. Jego żona nie żyła, zapewne była to gosposia. Tak się poznaliśmy. Mieszkał bardzo blisko, przy ulicy Granowskiego. Zapewne dlatego tak cenił Teatr im. Jermołowej, bał się sprawić kłopot kierownikowi. Pozwolił się odprowadzić. Byłem głupi, niecierpliwy i od razu spytałem o Stalina. Poczułem, że natychmiast się usztywnił. Zacząłem od niewinnych pytań: - Dlaczego Stalin nawet latem nosił wysokie buty? Ludzie bardzo różnie to tłumaczą. - Na przykład jak? Proszę mi powiedzieć - spytał uprzejmie.
- Półwojskowy trencz, wojskowe buty miały przypominać o gotowości do rewolucji światowej - odpowiedziałem. - Lenin też nosił taki strój. Mołotow uśmiechnął się sceptycznie: - To bardzo poetyczne. Notabene Stalin pisywał wiersze jedynie we wczesnej młodości. Co do rewolucji światowej, to rzeczywiście nie zapominaliśmy o naszym obowiązku wobec proletariatu wszystkich krajów, tyle że w przeciwieństwie do trockistów my naprawdę robiliśmy tę rewolucję. Stworzyliśmy światowy obóz socjalizmu. My nie krzyczeliśmy o industrializacji, lecz ją realizowaliśmy. Trockiści mówili o kolektywizacji, a Stalin zaprowadził chłopów do kołchozów. Chociaż początkowo jakby bronił kułaka. Zresztą Lenin też początkowo jakby wierzył w NEP... Do dziś pamiętam jego przygaszony głos i to ironiczne „jakby". I wtedy ja, głupiec, przerwałem mu. - „Jakby" wierzył w NEP, żeby oszukać głuchoniemych? Nic nie odpowiedział. A potem dodał oschle: - Przepraszam, nie rozumiem. - Mówię o „testamencie" Lenina. Krążyły plotki, że istniał szczegółowy testament... - Żaden szczegółowy testament nie istniał - wyjaśnił tym samym beznamiętnym, monotonnym głosem. Czytałem później książkę poety Czujewa o jego długich rozmowach z Mołotowem. Znalazłem w niej taki epizod: Czujew pyta Mołotowa: - Czy istniały tajne protokoły dotyczące krajów nadbałtyckich? I Mołotow, który sam sporządzał te protokoły, wyjaśnia: - Nie było żadnych protokołów. Myślę, że odpowiedział Czujewowi tym samym lodowatym tonem. Przez resztę drogi milczał. Dzwoniłem do niego, ale nie zdołałem się umówić na spotkanie. Być może naruszyłem jakieś tabu. A jednak załóżmy „poetycznie", że testament istniał. Stalin, który znalazł go w gabinecie Lenina, wszedł w posiadanie mapy do skarbu. Nie bez racji Kamieniew powiedział o Leninie: „Ilekroć się z nim spierałem, Iljicz miał rację". Wszyscy oni wierzyli w nieomylną busolę Bogolenina. I gdyby Lenin rozkazał traktować NEP „na serio i na długo", Koba z ówczesnym brakiem doświadczenia w sprawowaniu władzy tak samo energicznie poprowadziłby kraj wyznaczoną drogą. Iljicz kazał jednak robić coś całkiem innego. NEP był dla niego tylko rakietą nośną, która miała wynieść na orbitę statek kosmiczny, a potem spłonąć.
Może więc na XVI Zjeździe Partii Stalin swoimi słowami wyłuszczył założenia gospodarcze „testamentu" Lenina? Główny cel to w ciągu 10 lat przeskoczyć całe stulecie. Do tego potrzebne są kołchozy i industrializacja. A także dynamiczna partia, która nie traci czasu na walkę z opozycją i ściśle wykonuje dyrektywy wodza. Tylko taka partia ostatecznie uspokoi kraj, pobudzony przez rewolucję. I stworzy monolityczne, pokorne społeczeństwo. Wtedy będzie można zacząć realizować wielkie marzenie. Stalin nie usunął z KC przywódców „prawicowców". Wyrzucił tylko Tomskiego z Biura Politycznego. Politbiuro ostatecznie staje się nic nie znaczącą dekoracją. Pozostał w nim tylko żałosny, skruszony i często pijany Ryków. W kręgach partyjnych wódkę nazywa się nawet „rykowówką". Stalin każe mu się ciągle kajać. Cień Jesienią, po zakończeniu zjazdu, Stalin jak zwykle wyjeżdża na południe i jak zwykle zostawia na gospodarstwie Mołotowa. „Gospodarstwo" - tak mawiają teraz towarzysze o kraju i partii. Naród i partia coraz częściej nazywają go z szacunkiem „Gospodarzem". Drugim człowiekiem w kraju staje się Mołotow - cień Gospodarza. Gospodarz pamięta, że w swoim czasie Mołotow jako pierwszy docenił nieznanego dziobatego Gruzina, który zjawił się w Piotrogrodzie. Bez słowa sprzeciwu odstąpił mu „Prawdę". Gdy Koba został skierowany do sekretariatu KC, Mołotow zajmował tam stanowisko sekretarza odpowiedzialnego. Miał w rękach cały aparat KC, który znów bez szemrania oddał Stalinowi. Błyskotliwy Trocki uważał Mołotowa za tępaka. Również Bucharin skarżył się Kamieniewowi na tępotę Mołotowa, „który uczy mnie marksizmu i którego nazywamy »kamienną dupą«". - Czy to prawda, że Lenin nazwał was „kamienną dupą"? - pyta Mołotowa Czujew. - Żebyście wiedzieli, jak nazywał innych - żartobliwie odpowiada Mołotow. Nie, nie jest tępakiem. „To bardzo życzliwy, może niezbyt inteligentny, ale niezwykle uzdolniony biurokrata. Jest uprzejmy i usłużny" - pisał o nim były sekretarz Stalina, Bażanow. Tak, Mołotow to po prostu dobry biurokrata. Pracowita maszyna, niezwłocznie wykonująca polecenia Gospodarza. Cóż poradzić, rewolucja nie jest już zielonooką pożądaną kochanką, lecz podstarzałą małżonką. Czasy błyskotliwych minęły - nastała era Gospodarstwa.
Na tle szewca Kaganowicza, ślusarza Woroszyłowa i innych proletariuszy, których Stalin zgromadził w swoim Biurze Politycznym, „kamienna dupa", układny Mołotow w staromodnych binoklach sprawiał wrażenie prawdziwego inteligenta. Nastał czas „nieoświeconego absolutyzmu". Gospodarz Wypoczywając na południu Stalin codziennie wydaje polecenia. 22 października 1930 r. Soczi. Stalin do Mołotowa. Wydaje mi się, że trzeba pod jesień ostatecznie rozstrzygnąć kwestię radzieckiej wierchuszki. Po pierwsze, należy zwolnić Rykowa i rozpędzić cały ich aparat. Po drugie, będziesz musiał zastąpić Rykowa na stanowisku przewodniczącego Sownarkomu i STO. (...) Póki co niech to zostanie między nami, o szczegółach porozmawiamy jesienią, a tymczasem przedyskutuj tę kwestię w małym kręgu bliskich przyjaciół. No to na razie, ściskam dłoń. Stalin. Szybko przesuwa pionki. Trwa budowa Gospodarstwa. Pod koniec 1930 roku usuwa Rykowa z Politbiura i stawia Mołotowa na czele rządu. Przydomek „Gospodarz" staje się jego oficjalnym tytułem. 12 czerwca 1932. Kaganowicz do Ordźonikidzego. Tak jak dawniej często i regularnie przychodzą dyrektywy od Gospodarza. Musi pracować nawet w czasie urlopu, ale inaczej być nie może. Rzeczywiście, inaczej być nie może i nie będzie. Gospodarz będzie się wtrącał do wszystkiego, aż do śmierci. Gospodarz wszystkiego dogląda. A lud, który według oficjalnej historii tamtych czasów w 1917 roku zmiótł wszystkich gospodarzy, z miłością nazywa go... Gospodarzem. Wielki przełom stał się faktem. Bolszewicki „bóg" leży w mauzoleum, krajem włada bolszewicki car o imieniu „Gospodarz". Finał rewolucji, finał demokracji, o którym pisał Platon. Gromiąc „prawicowców" na XVI Zjeździe, Gospodarz zabawiał posłuszne audytorium swoim nieskomplikowanym dowcipem: „Jak tylko pojawią się jakieś trudności, oni natychmiast wpadają w panikę - żeby coś z tego nie było. Gdzieś zaszurał łapkami karaluch, jeszcze nie zdążył nawet wyleźć z nory, oni już uciekają, histeryzują i zaczynają jęczeć o katastrofie, o zagładzie władzy radzieckiej (ogólny śmiech)". Śmiali się. On jednak wiedział, że nadchodzi głód, który przewidywali „prawicowcy". Pożądany głód Kolektywizacja, zagłada kułaków - najlepszych rolników, musiały doprowadzić do klęski. Stalin i Czeka przygotowywali się na tę chwilę. Niezliczone procesy sabotażystów, ciągły strach, wynisz-
czająca praca, nędzne racje żywnościowe i nędzne warunki bytu złamały kraj. Patrząc na potulną, milczącą kolejkę przed urzędem zatrudnienia zachodni dziennikarz zawołał: „Czy to naprawdę ci ludzie dokonali rewolucji?" Na przełomie 1931 i 1932 roku były miczman, Fiodor Raskolnikow - bohater rewolucyjnego Kronsztadu, później dyplomata, przyjechał na urlop do ojczyzny. Jego żona opisała wrażenia z tej podróży: W sklepach spożywczych nie było nic. Stały w nich tylko beczki z kapustą. W 1929 roku wprowadzono kartki na chleb. Ludność żywiła się w stołówkach zakładowych. Najstraszniejszą scenę ujrzała na ulicy: Pewnego razu zobaczyłam wyrosłą jak spod ziemi parę ludzi, chłopa i kobietę, z niemowlęciem na ręku. Dwoje starszych dzieci uczepiło się matczynej spódnicy. Była w tych ludziach jakaś ostateczna rozpacz, która mnie przeraziła. Chłop zdjął czapkę i rwącym się, błagalnym głosem powiedział: Na rany Chrystusa, dajcie cokolwiek, tylko szybko, bo nas zobaczą i zamkną. Oszołomiona żona znanego rewolucjonisty pyta: Czego się boicie, kto was zamknie? I wysypuje całą zawartość portmonetki. Chłop powiedział na odchodnym: Nic nie wiecie. Wieś umiera z głodu. Potworny głód ogarnął Ukrainę, Powołźe, Kaukaz i Kazachstan. Miliony chłopów uciekały do miast, ale kartkowy chleb sprzedawano tam tylko stałym mieszkańcom. Wychudli, słaniający się z głodu przychodzili na przedmieścia i błagali o chleb. ,,Niepodobne do żywych ludzi cienie z przezroczystymi z głodu dziećmi". Wywoziła ich milicja albo przebrani za milicjantów agenci GPU. Miejscy chłopcy rzucali w nich kamieniami. W szkole uczono, nienawiści do „przeklętego kułaka" i jego dzieci - „kułackiego pomiotu". Nauczyciele opowiadali o zbrodniarzach-kułakach, którzy zabili pioniera Pawlika Morozowa. Pawlik Morozow, czternastoletni chłopiec z wioski pod Swierdłowskiem wydał rodzonego ojca-kułaka w ręce GPU. Chłopaka zabili kułacy w 1932 roku, podczas straszliwego głodu. Na rozkaz Stalina syn, który zdradził ojca dla niego, odegrał ważną rolę propagandową. Gospodarz pamiętał wykłady w seminarium: „Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien". W całym kraju stanęły pomniki Pawlika Morozowa... Stalin dokonał rzeczy niemożliwej - zabronił mówić o głodzie. Słowa „głód na wsi" uznał za „agitację kontrrewolucyjną". Umierały miliony ludzi, a kraj w pieśniach sławił kolektywizację. Na placu Czerwonym odbywały się parady. I ani słowa o głodzie - ani w gazetach, ani w książkach. Wieś konała w milczeniu. W szczytowym okresie głodu GPU i Jagoda umiejętnie pokazali kraj Bernardowi Shaw. Shaw przyjechał w towarzystwie lady Nan-
cy Astor. Była ona wpływowym politykiem. Postanowiła spytać Stalina o represje, ale... nie odważyła się. Shaw pisał: „Stalin (...) przyjął nas jak starych przyjaciół, dał się nam wygadać do woli, a dopiero potem skromnie pozwolił sobie zabrać głos". Gospodarz po prostu rozgryzł Shawa. Staruszek uwielbiał mówić. Nie przeszkadzał mu więc w perorach. I stary Shaw napisał o „serdecznym, sprawiedliwym, uczciwym człowieku", który „swoją zawrotną karierę zawdzięcza właśnie tym cechom, a nie czemuś mrocznemu i złowieszczemu". Shaw uznał ZSRR za państwo przyszłości. Na pytanie: „Dlaczego nie został w tym państwie?" „przemiły kłamca", jak czule nazywała Shawa aktorka Patrice Campbell, odpowiedział z uśmiechem: „Anglia to piekło, a ja powinienem znaleźć się w piekle". Sympatyczni zachodni radykałowie - marzyli, żeby utopia mogła się urzeczywistnić. I Shaw napisał z przekonaniem, że pogłoski o głodzie są kłamstwem. Nie wiadomo, ile ofiar pochłonął głód. Liczby wahają się od 5 do 8 milionów. Stalin walczył z głodem tradycyjną metodą - terrorem. W sierpniu 1932 roku osobiście napisał osławione prawo: „Osoby, które przywłaszczają sobie własność społeczną, powinny być traktowane jako wrogowie ludu". Po czym wyznaczył drakońskie kary za każdą kradzież. Lud nazwał nowe przepisy „prawem pięciu kłosków", gdyż za kradzież kilku kłosów kołchozowego zboża głodującym chłopom groziło rozstrzelanie, a w najlepszym przypadku 10 lat więzienia. Ludowy komisarz sprawiedliwości, Nikołaj Krylenko, oburzał się na plenum KC w styczniu 1933 roku: „Musimy zwalczyć jawną niechęć do stosowania tego prawa. Pewien sędzia ludowy oświadczył wprost, że nie skaże człowieka na 10 lat za kradzież 4 kłosów. Mamy tu do czynienia z głębokim, wyssanym z mlekiem matki przesądem (...) że przy wydawaniu wyroków należy się kierować jakąś wyższą sprawiedliwością, a nie politycznymi dyrektywami partii". Sądzić należy wyłącznie na mocy politycznych dyrektyw partii. Już niebawem Krylenko doświadczy tego na własnej skórze. Do l stycznia 1933 roku z nowego artykułu skazano 55 tysięcy ludzi, z czego 2 tysiące rozstrzelano. Ludzie umierali z głodu, ale nie ośmielali się tknąć kołchozowego zboża. Bez względu na głód przez cały czas eksportowano ziarno do Europy. Stalin potrzebował środków na budowę coraz to nowych fabryk. W 1930 roku wysłano 48 min pudów ziarna, w 1931 - 51 min pudów, w 1932 - 18 min, w najstraszniejszym 1933 roku - 10 milionów pudów. Strachem, krwią i głodem zmuszał kraj do marszu, a raczej wlókł go za przetrącony grzbiet po drodze do industrializacji.
Zawczasu przewidziany głód był mu potrzebny. Zaczynał kolejną partię szachów. Pozbawiona resztek sił, konająca wieś pokornie przyjęła w swe łono gwałt kolektywizacji. Stara zasada rewolucjonistów: im gorzej, tym lepiej - nie zawiodła. Stalin kontynuował pacyfikację kraju. I znów pomógł mu głód. Z danych GPU wynika, że do miast uciekło przed głodem i kolektywizacją ponad półtora miliona chłopów. Broniąc miast przed głodującymi ludźmi, przywiązał chłopów do ziemi. W kraju wprowadza się dowody osobiste. Mieszkańcom wsi nie dawano ich do ręki. Jeśli docierali do miast, milicja natychmiast ich zatrzymywała. Dowody pozbawiły chłopów możliwości zmiany miejsca pobytu. Poza tym nowe dokumenty tożsamości pozwalały milicji i GPU na pełniejszą kontrolę obywateli. Cóż za ironia. W carskiej Rosji istniały dowody osobiste. Ich zniesienie było jednym z głównych haseł rewolucji. Październikowe marzenia o likwidacji państwa nie spełniły się. Tworząc to państwo-monstrum Stalin bezustannie troszczył się o ideologię. Przyjaciel inteligencji twórczej I w tym przypadku jego głównym pomocnikiem stało się GPU. Jagoda umiał nie tylko wymuszać zeznania od inteligentów, znakomicie pracował też z inteligencją na wolności. Przyjaźnił się z najwybitniejszymi pisarzami. Wymyślił też niesamowity dowód zaufania dla swoich przyjaciół pisarzy. Oficerowie śledczy często zapraszali ich do GPU, żeby brali udział w przesłuchaniach. Siedząc w sąsiednim pokoju słuchali, jak straszy się nieszczęśnika, jak ten w końcu zgadza się szkalować przyjaciela. Przychodzili „posłuchać" śledztwa tacy pisarze jak, Izaak Babel i Piotr Pawlenko. Nadieżda Mandelsztam pisze: W 1934 roku do mnie i do Achmatowej dotarły opowieści Pawlenki, jak z ciekawości przyjął zaproszenie śledczego i z ukrycia obserwował nocne przesłuchanie. Opowiadał, że Osip Emiliewicz w czasie przesłuchania wyglądał żałośnie, opadały mu spodnie, bez przerwy je podciągał, odpowiadał bez ładu i składu, zmyślał, wił się jak piskorz na patelni. Najstraszniejsze jest to, że Pawlenko nie rozumiał grozy tej relacji. Czas zrobił swoje, większość ludzi miała już kamienie zamiast serc. Żona największego stalinowskiego oprawcy, Nikołaja Jeżowa, który zastąpi Jagodę, dobrodusznie pytała Nadieżdę Mandelsztam: - Do nas przychodzi pisarz Pilniak. A wy do kogo chodzicie? „Chodzić" to znaczy być pod opieką wielkiego OGPU. Jagoda wychowuje pisarzy, przyucza ich. Przyucza do współ-
pracy z GPU, wtajemniczając w szczegóły śledztw, by móc potem żądać rewanżu - współpracy z tajną policją. To właśnie Jagoda wykonał rozkaz Gospodarza, by ściągnąć do ZSRR Maksyma Gorkiego. Od 1928 roku do Sorrento, gdzie mieszkał Gorki, płynie rzeka listów i depesz z ojczyzny, w których robotnicy opisują, jak bardzo czekają na swego piewcę. W 1928 roku Gospodarz organizuje niebywały jubileusz w sześćdziesiąte urodziny Gorkiego. Umie schlebiać. Zdjęcia pisarza i artykuły o nim zapełniają łamy gazet. Przez wysłanników Jagody Gospodarz proponuje Gorkiemu stanowisko duchowego przywódcy kraju, drugiego człowieka w państwie. Znów brzmi znajome: „My dwaj jesteśmy Himalajami". Odwykły od sławy Gorki zgadza się odwiedzić ZSRR. Interesuje go kolektywizacja. Gorki zawsze nienawidził „półdzikich, głupich, ciężkich ludzi z rosyjskich wsi". To, że mieli się przekształcić w ukochany przez pisarza wiejski proletariat, nastawiło go przychylnie do nowej rzeczywistości. W podróży towarzyszy mu nieodłączny Jagoda. „Jagódka", jak pieszczotliwie nazywa Gorki szefa tajnej policji, wiezie go do... łagrów GPU. Pisarz ogląda byłe prostytutki i złodziei, którzy stali się przodownikami pracy. Wszędzie towarzyszą mu pochlebstwa... Gospodarz znał ludzkie słabości. W łagrach Gorki z rozczuleniem patrzy na efekty reedukacji, płacze ze wzruszenia i wychwala czekistów. Wraca do ZSRR w dniach procesów inteligencji, w roku „sprawy górników". I to właśnie on, pisarz, humanista, w artykule dla „Prawdy" pisze zdanie, które stanie się hasłem przewodnim epoki stalinizmu: „Jeśli wróg się nie poddaje - jest likwidowany". Pisarz nie zawiódł oczekiwań Gospodarza. Ściągając Gorkiego do kraju, wyznaczył mu szczególną rolę w pacyfikacji inteligencji. Pacyfikacja inteligencji Od 1929 roku trwa nieprzerwana kampania przeciwko odchyleniom ideologicznym. Trzeba nauczyć inteligencję ostrożności w tym co pisze. Najmniejsza niezgodność z oficjalną linią grozi oskarżeniem o zniekształcanie marksizmu-icninizmu i w najlepszym przypadku wyrzuceniem z pracy. Gromi się biologów, filozofów, pedagogów, ekonomistów. Wszystkie dziedziny wiedzy meldują o wykryciu odchyleń. „Biada-uczeni"(tak się ich teraz nazywa) posłusznie kajają się na zebraniach. Stalin stopniowo eliminuje wstyd. Wstyd wychodzi z użycia.
Strach jest silniejszy od niego. Teraz nawet minione okrutne lata wydają się epoką wolności. Całkiem niedawno, bo w 1926 roku, zezwolono na premierę Dni Turbinów Michaiła Bułhakowa w Moskiewskim Teatrze Artystycznym (MChAT). To był fantastyczny sukces. Widzowie ze zdumieniem oglądali sztukę, w której wrogów - białych oficerów - przedstawiano jako dobrych ludzi, a nie stereotypowe monstra. Partyjni pisarze wpadli we wściekłość. Sztuka znalazła jednak zaskakująco wiernego widza i obrońcę. Gospodarz był na niej niezliczoną liczbę razy. Zagadka? Nie. To była sztuka o niedobitkach upadłego imperium. On zaś po rozprawie z wodzami Października widział już przyszłe imperium. Nie miał jednak faworytów. W 1929 roku, gdy właśnie pacyfikował inteligencję. Teatr Artystyczny zapowiada premierę Ucieczki Bułhakowa, sztuki o wycofaniu się Białej Armii z Rosji. Ci sami bohaterowie, ta sama problematyka co w Dniach Turbinów, ale czasy są już inne. Gospodarz potępia dramat na posiedzeniu Biura Politycznego. Organ władzy państwowej zajmuje się... sztuką teatralną. W jego imperium stanie się to normą. Wie, że nie ma nic ważniejszego niż ideologia. Zapamiętał zdanie Lenina: „Nawet minimum wolności ideologicznej to początek końca władzy partii". Po siedemdziesięciu latach Gorbaczow potwierdzi prawdziwość tych słów. Fragment protokołu z posiedzenia Biura Politycznego z 17 stycznia 1929, dotyczący sztuki Ucieczka Bułhakowa. „Przyjąć wniosek komisji Politbiura o niecelowości realizacji sztuki w teatrze." Do protokołu dołączono opinię Kierźencewa, kierownika wydziału agitacji i propagandy KC. „Zamiar autora jest całkowicie przejrzysty. Usprawiedliwia naszych wrogów". Natychmiast, jak na komendę, wszystkie gazety zaczynają zgodnie atakować Bułhakowa. Wydział KC działa. Dni Turbinów schodzą z afisza. Doświadczony Kierźencew postanowił wykryć „prawicowców" w kulturze. Gospodarz miał jednak inne plany względem Bułhakowa. Mecenas kultury Mój ojciec przyjaźnił się z Jurijem Karłowiczem Oleszą. W latach dwudziestych i trzydziestych Oleszą był jednym z najmodniejszych pisarzy. Później... nie, nie został aresztowany, po prostu wydawnictwa nie będą publikować jego utworów. Zacznie więc notować aforyzmy na karteczkach, pić i po pijanemu wyrzucać je do śmietnika. W latach pięćdziesiątych, kiedy chodził po ulicach, wszyscy się
za nim oglądali: zmierzwiona grzywa siwych włosów, brudny szalik na szyi, orli nos. Tak musiał wyglądać stary Peer Gynt. Często przychodził do ojca i prosił o pieniądze. Długo ze sobą rozmawiali. Właśnie wtedy opowiedział ojcu, jak zaszczuty Bułhakow postanowił napisać list do Stalina. Pomysł podsunął mu jakiś podejrzany typ, którego wiele osób uważało za donosiciela. Bułhakow, który nie miał pieniędzy i na próżno starał się o pracę w Teatrze Artystycznym, podjął decyzję. Pisze rozpaczliwy list do Stalina. Prosi, żeby go wysłać na Zachód. Wtedy, w dniach procesów inteligencji, było to po prostu samobójstwo. „Zdarzyło się to w kwietniu - opowiadał Oleszą. - Według starego kalendarza był akurat prima aprilis i robiliśmy sobie kawały. Wiedziałem o liście, zadzwoniłem więc do Bułhakowa i powiedziałem zmieniając głos: - Chce z wami rozmawiać towarzysz Stalin. Poznał mnie, wysłał do wszystkich diabłów i położył się spać. Zawsze ucinał sobie drzemkę po obiedzie. Po chwili znów zadzwonił telefon. - Łączę rozmowę z towarzyszem Stalinem. Bułhakow puścił wiązankę przekleństw i cisnął słuchawkę w przekonaniu, że to znów ja. Ponownie ktoś zadzwonił. Bułhakow usłyszał gniewny głos sekretarza Stalina: - Nie odkładajcie słuchawki! I natychmiast rozległ się drugi głos z gruzińskim akcentem: - Co, bardzo macie nas dosyć? Gdy skonsternowany Bułhakow ochłonął z wrażenia, Stalin spytał: - Chcecie wyjechać za granicę? Bułhakow oczywiście odpowiedział jak należało, coś w rodzaju: „Pisarz radziecki nie może tworzyć poza ojczyzną", i tak dalej. - Macie rację, ja też tak sądzę, staracie się o pracę w Teatrze Artystycznym? - Tak, chciałem, ale odmówiono mi. - Mam wrażenie, że się zgodzą - powiedział Stalin i odłożył słuchawkę. Niemal od razu zadzwoniono z teatru. Bułhakow dostał pracę. Cała Moskwa opowiadała o szlachetnym postępku wodza. Tak powstała legenda o wszechpotężnym mecenasie kultury i otaczających go podłych biurokratach.
Bułhakow pisze więc sztukę Molier - o królu, który broni komediopisarza przed złowrogą kamarylą dworaków. Kierżencew natychmiast pisze donos do KC. W czym zawiera się polityczny sens sztuki. Bułhakow (...) chciał w niej ukazać los pisarza, którego ideologia jest sprzeczna z ustrojem kraju i którego sztuki są zakazane. (...) Tylko król ujmuje się za Molierem i broni go przed prześladowaniami. (...) Molier wygłasza takie kwestie: „Przez całe życie lizałem mu (królowi) buty i błagałem tylko o jedno: nie rozdepcz. Może za mało wam schlebiałem? Może za mało pełzałem?" Scena kończy się okrzykiem: „Nienawidzę bezkarnej tyranii!" (poprawiliśmy na „królewskiej"). (...) Polityczny sens dzieła Bułhakowa jest całkowicie jasny." Gospodarz przychylił się do wniosku Kierżencewa i zabronił wystawiać Moliera. Zapamiętał jednak gotowość, z jaką Molier gotów był służyć swemu jedynemu obrońcy - królowi. Mimo nienawiści do tyranii. W 1939 roku stary członek partii, Kierżencew, zostanie rozstrzelany. Bułhakow ocaleje. Żywcem pochowany W tym czasie Gospodarz wpaja społeczeństwu przekonanie, że wszystko wie i osobiście wszystkim się zajmuje. W 1931 roku zaistniała drażliwa sytuacja. Rozważano kwestię zburzenia monastyru Daniłowskiego. Wraz z nim miał zniknąć cmentarz, na którym spoczywały prochy Nikołaja Gogola. Gospodarz zadecydował, że szczątki pisarza trzeba przenieść na cmentarz Nowodiewiczy. Po przenosinach rozeszły się dziwne, a raczej straszne pogłoski, że Gogola pochowano... żywcem. Wśród historyków literatury zapanowało poruszenie. Przypomniano tekst testamentu Gogola: „Ciała mego nie grzebać, dopóki nie pojawią się wyraźne oznaki rozkładu. Piszę o tym, ponieważ już w czasie choroby stwierdzono u mnie chwile pozornej śmierci, nie wyczuwano bicia serca i pulsu." Zameldowano o tym Gospodarzowi: Jagoda złożył szczegółowy raport na temat wydarzeń na cmentarzu. 31 maja 1931 roku W tym mistycznym dniu miał się odbyć powtórny pogrzeb. Dyrektor cmentarza Nowodiewiczego zaprosił pisarzy na tę uroczystość. W pożegnaniu Gogola uczestniczył Olesza, prozaik Lidin, poeta Swietłow. Przyszli też przyjaciele dyrektora. Zapowiadało się ciekawe przedstawienie. Oczywiście nie zaproszono duchownych. Byli jednak towarzysze z instytucji, która nie potrzebuje zaproszeń. Po otwarciu trumny wszystkich ogarnęła groza. Wewnątrz leżał szkielet z odwróconą na bok czaszką.
Podczas przenosin szczątki Gogola zostały nieco uszczuplone. Lidin wziął sobie na pamiątkę kawałek kamizelki. Umieścił go potem w oprawie egzemplarza Martwych dusz, wydanego jeszcze za życia autora. Któryś z przyjaciół dyrektora zabrał but i kawałek kości. Gospodarzowi nie podobała się ta grabież. Jagoda otrzymał stosowne polecenie. Po kilku dniach wszystkie pamiątki wróciły do trumny. Gazety zamieściły oficjalne wyjaśnienie: „Odwrócona głowa nieboszczyka nie jest niczym nadzwyczajnym. Najszybciej próchnieją boczne ściany trumny, pokrywa opada pod ciężarem ziemi i przygniata głowę zmarłego, która odwraca się na bok. To bardzo częste zjawisko." Teraz był zadowolony. Uniknął niepotrzebnych skojarzeń. Chodziło o to, że w tym samym czasie chował żywcem sztukę rewolucji, awangardę, wielką utopię. Początek lat osiemdziesiątych. Siedzę na plaży w Picundzie. Obok mnie Wiktor Borysowicz Szkłowski. Wielki teoretyk sztuki rewolucyjnej, przyjaciel Majakowskiego. Jest całkowicie łysy. Jajowata głowa lśni w czarnomorskim słońcu. W latach dwudziestych też był łysy. Moje dzieciństwo upłynęło pod znakiem Wiktora Borysowicza, z którym mój ojciec pisywał scenariusze. Dopiero później dowiedziałem się, że Szkłowski był twórcą teorii wielkiej awangardy lat dwudziestych. Jego lśniąca łysina oświetlała wszystkie słynne wówczas dyskusje. Teraz miał dziewięćdziesiąt lat. Został sam - inni uczestnicy tamtych dyskusji od dawna leżą w grobach. Najczęściej bezimiennych. Rozstrzelano ich w latach stalinowskiego terroru. Gdy mówi, jego myśl pędzi z szybkością atomu. Mimo to nadążam z notowaniem. „Gorki to był dziadzio ze starej szkoły, nie rozumiał awangardy, wydawała mu się oszukaństwem. To nie przypadek, że Stalin przypomniał sobie o Gorkim, kiedy postanowił skończyć ze sztuką rewolucji. Gorki nie miał pojęcia o malarstwie. Wszystkie asy awangardy uformowały się jeszcze przed rewolucją... Malewicz, Tatlin, Meyerhold, Majakowski, Chlebnikow. Nienawidzili spiżami - tak nazywali galerie i muzea, w których »zamrażano« dzieła sztuki. Po Październiku wyprowadziliśmy sztukę na ulice. Narodził się wielki świat sztuki rewolucyjnej. Tatlin i Malewicz. (...) Tatlin bywał u pańskiego ojca, pamięta pan? No tak, był pan dzieckiem. Tatlin - żałosny, załamany... A w latach dwudziestych był mesjaszem. Nienawidził Malewicza. Z wzajemnością. I uwielbiał go. W pracowni rozbił słynny namiot, żeby Malewicz podczas wizyt nie kradł mu pomysłów. Tatlin był człowiekiem poważnym i pozbawionym poczucia humoru. Po Październiku stworzył Wieżę III Międzynarodówki - symbol nowych czasów. Wymyślił wieżę, nową wieżę Babel. Odrzucający Boga proletariat wspinał się po jej schodach do nowego nieba. Do nieba rewolucji światowej.
W wieży miał się mieścić Komintern. Wieża była syntezą nowego - nowego malarstwa, nowej architektury, nowej rzeźby. Oczywiście nikt nie był w stanie jej zbudować. Potem Tatlin opracował projekt ubrania dla proletariatu - nikt nie był w stanie tego uszyć. Zrobił też model aparatu latającego, który nie mógł latać. Uważał, że sztuka powinna rzucać wyzwanie technice. Wszystko miało służyć przyszłości". Ujrzał tę przyszłość. Władimir Tatlin - geniusz wielkiej utopii - zmarł w 1956 roku w Moskwie, całkowicie zapomniany i stale przerażony. W miniaturowych pokoikach mieszkań komunalnych dyskutowali o nowej sztuce. W azjatyckiej Rosji rodziły się wizje architektoniczne i niezliczone prądy literackie. W mieszkaniach nie było mebli - spalono je podczas mroźnej zimy 1918 roku. Meble uznali za przejaw mieszczaństwa. Ich kobiety gardziły pracami domowymi. Niedopałki i resztki jedzenia na podłodze przykrywano kolejną warstwą gazet. Podłoga podnosiła się po każdym spotkaniu towarzyskim. Na tym posłaniu z gazet kochali się z dziewczynami, które wierzyły w nową sztukę. Pod ich ciałami szeleściły debaty partyjne i wezwania do rewolucji światowej. Pytam Szkłowskiego: - Dlaczego lewicująca inteligencja poparła Stalina, gdy walczył z Bucharinem i „prawicowcami"? - „Prawicowcy" to był syty świat, NEP, dorobkiewicze, bogate tępe chłopstwo. Kiedy Stalin ogłosił industrializację, wszyscy się cieszyliśmy. Nadchodziły czasy urbanizmu i nowej sztuki. Nie bez powodu Tallinowi przyznano w 1931 roku tytuł „Zasłużonego Malarza". Żeby już w rok później uznać go za burźuazyjnego formalistę. Słuchałem Szkłowskiego i zastanawiałem się, czy naprawdę wierzyli, czy woleli wierzyć? Przecież krajem rządził już wówczas totalny strach. Ten strach, który zmusił Eisensteina do haniebnego przerobienia Października. I który pozwolił Gospodarzowi spokojnie, bez żadnych ekscesów, zlikwidować sztukę wielkiej utopii. Jeden z przywódców awangardy, Władimir Majakowski, pełnił tradycyjne obowiązki poety rosyjskiego - był prorokiem. Jak wcześniej Jesienin, tak i on przewidział przyszłość. Na progu strasznych lat trzydziestych zastrzelił się, przeczuwając koniec wielkiej sztuki. Jego sztandarowe strofy - „I życie jest dobre, i dobrze jest żyć!" zabrzmiały jak drwina z nieszczęsnego człowieka, leżącego na podłodze z kulą w sercu... Obok dogorywała awangarda - wielka utopia. Pragnęli rewolucji dla sztuki, ale nowa władza potrzebowała sztuki dla rewolucji. Pierwszy atak na sztukę zaplanował Lenin. Tuż po powołaniu stanowiska sekretarza generalnego utworzył RAPP - Sto-
warzyszenie Pisarzy Proletariackich. RAPP wraz z zespołem partyjnych krytyków stał się organizacją, która otwarcie rządziła sztuką. W RAPP-ie siedziało jednak wielu trockistów i zinowiewowców. Gospodarz wykonał subtelny ruch: w 1932 roku wydał dekret o likwidacji stowarzyszenia, co wywołało radość wśród większości pisarzy i zostało przyjęte jako złagodzenie kursu. Jednakże na mocy tego samego dekretu Gospodarz zlikwidował wszystkie związki twórcze. Awangardę też. Przed ogłoszeniem dekretu postanowił, że rozwiązanie RAPP-u i awangardy nastąpi z inicjatywy samych pisarzy. Potrzebne są nam dusze ludzi Opowieść o tym sławetnym spotkaniu słyszałem kilkakrotnie od Piotra Pawlenki oraz od literatów: Jewgienija Gabriłowicza i Kornelija Ziełińskiego. W przeddzień rozwiązania RAPP-u, w mieszkaniach wielu znanych pisarzy zadzwonił telefon. Mieli przyjechać do willi Gorkiego. Powodu nie podano. Przyjechali. Gorki z tajemniczą miną powitał gości na schodach, zaprosił do salonu. Siedzieli tam dosyć długo, czekali na jeszcze jednego gościa. Wreszcie do pokoju wkroczył Stalin w otoczeniu najważniejszych współpracowników. Gabriłowicz opowiadał, jak zagapił się na dyktatora, niziutkiego człowieczka w ciemnozielonym frenczu z cienkiego sukna. Zalatywało od niego potem i niemytym ciałem. Zapamiętał też gęste czarne włosy nad niskim czołem i dziobatą twarz, bladą od ciągłej pracy w zamkniętym pomieszczeniu. Jak wszyscy mali ludzie był bardzo ruchliwy i często się śmiał, parskał śmiechem spod wąsa i wtedy na twarzy pojawiał się wyraz czegoś chytrego. Gdy milczał jego rysy pod krzaczastymi ukośnymi brwiami stawały się twarde i bezwzględne. Uprzejmie słuchał wystąpień pisarzy. Potem im odpowiadał i wtedy okazało się, że jest przeciwko potężnemu RAPP-owi. Wygłosił mowę, w której odsądził od czci i wiary dawniejszych szefów tej organizacji. Wychwalał za to zgromadzonych. - Dostarczacie nam potrzebny towar. Potrzebniejszy niż samoloty, czołgi i maszyny - dusze ludzi. Nazwał pisarzy „inżynierami ludzkich dusz". Ludzkie dusze bardzo go interesowały i to sformułowanie bardzo mu się podobało. Powtórzył je podczas przerwy, gdy rozmawiał z gośćmi Gorkiego. Wbił przy tym palec w pierś jednego z pisarzy. Tamten z przerażenia wyjąkał: - Ja? Co ja? Ja nie oponuję. - Co to znaczy: „Nie oponuję"? Trzeba wykonać - wtrącił prostodusznie Woroszyłow.
Pisarz skwapliwie pokiwał głową. Nie wiedział, co właściwie ma wykonać, ale był gotów to zrobić. Wśród obecnych był Szołochow - autor znakomitej książki Cichy Don. W tym czasie krążyły słuchy, że ukradł powieść represjonowanemu oficerowi kozackiemu. Nie wierzono, że ten młody i bynajmniej nie błyszczący inteligencją człowiek mógł napisać arcydzieło. Szołochow był j e g o pisarzem, zabłysnął za j e g o rządów. Stalin zabronił więc pod karą więzienia rozmów na temat plagiatu. Mimo to plotkowano nadal, gdyż nikt nie rozumiał, dlaczego Szołochow nie broni się przed zarzutami. Autorstwo Cichego Donu stało się jedną z zagadek literackich XX wieku. Literacka zagadka stulecia Z odtajnionych akt sprawy: 6 czerwca 1927 roku kolegium OGPU rozpatrzyło sprawę nr 45529, dotyczącą obywatela Jermakowa. Postanowiono skazać Jennakowa Charłampija Wasiliewicza na śmierć przez rozstrzelanie. W aktach zachowała się fotografia młodego kozaka z wąsami. A także jego życiorys. Jest to zarazem życiorys Grigorija Melichowa, bohatera Cichego Donu. Jermakow, tak jak Melichow, został wezwany do wojska w 1913 roku, walczył, odznaczono go czterema Krzyżami Św. Jerzego, awansował do stopnia chorążego. Tak jak Melichow bił się z bandami pułkownika Czemiecowa po stronie czerwonych, to samo robił w czasie powstania w stanicy Wieszeńskiej i tak dalej. Wszystko staje się jasne po lekturze najciekawszego dokumentu z akt. To list, jaki napisał do Jermakowa młody Szołochow, wówczas jeszcze mało znany literat: Moskwa, 6 kwietnia 1926. Szanowny towarzyszu Jermakow. Potrzebuję od Was pewnych dodatkowych informacji odnośnie epoki 1919 roku. Mam nadzieję, że będziecie tak uprzejmi i nie odmówicie mi tych informacji. Odwiedzę Was w maju lub w czerwcu. Pozdrawiam. Szołochow. Tak, Szołochow nie mógł udowodnić swego autorstwa w najprostszy sposób, czyli podać do publicznej wiadomości nazwiska pierwowzoru Melichowa. Takie posunięcie oznaczałoby koniec książki. Przecież Charłampij Jermakow, bohater najlepszej powieści radzieckiej, był wrogiem ludu rozstrzelanym przez OGPU. Jermakowa zrehabilitowano dopiero w 1989 roku, już po śmierci Szołochowa. Tak więc pisarz musiał przez całe życie milczeć. I pić. Na wzór partii Po rozwiązaniu stowarzyszeń twórczych wszyscy literaci - partyjni i bezpartyjni - musieli wstąpić do Związku Pisarzy, organizacji utworzonej na wzór... jego partii. Tacy sami sekretarze, takie same plena, zjazdy itd. Na czele tej literackiej partii postawił wodza
- Gorkiego, który nie uznawał lewicowej sztuki. Wszystko było starannie przemyślane. Nazwisko Gorkiego miało odwrócić uwagę zachodnich radykałów od zdławionej awangardy. Organizację związku powierzył Bucharinowi, co pozwoliło odsunąć go od życia partii. Działalność Bucharina nadzorował posłuszny Iwan Groński, redaktor naczelny „Izwiestii", „Nowego Świata" i „Czerwonej Niwy". Ten potrójny redaktor zostanie oczywiście aresztowany w 1937 roku. Uniknie jednak rozstrzelania i wróci z łagrów już po śmierci Stalina. Pochlebstwa Groński uchodził za niezbyt inteligentnego, lecz bardzo dobrego człowieka. Cóż jednak opowiedział ten dobry człowiek w 1963 roku na spotkaniu z pracownikami Archiwum Gorkiego? „Przyjeżdżam kiedyś do Gorkiego. Spotykam tam jakiegoś mężczyznę średniego wzrostu. Gorki tak go przedstawia: Najjaśniejszy książę Światopełk-Mirski. Jedno z najznakomitszych nazwisk carskiej Rosji". Zasiedli do stołu. Groński zauważył, że „im więcej książę pił, tym bardziej był ostrożny". Ostrożność arystokraty wzbudziła jego podejrzenia. Po powrocie do domu zwrócił się do GPU, żeby zebrało materiały o księciu. Dowiedział się, że książę ukończył korpus paziów, znał Wrangla i Denikina, a przed powrotem do Rosji mieszkał w Anglii. Czujny Groński niezwłocznie zawiadomił Jagodę i Stalina. Nieszczęsny kniaź, którego namówiono do powrotu do ZSRR, zginął w łagrach. I oto teraz, po piętnastoletnim pobycie w piekle obozów, Groński z dumą opowiada o tej swojej czujności. Dobry człowiek Groński był więc „swój" w tamtych przerażających czasach... To chyba pierwszy naoczny świadek, który opowiedział o stosunku Gospodarza do Gorkiego: „Wielokrotnie słyszałem takie opinie: Któż to jest Aleksiej Maksimowicz?" I Stalin zaczynał wyliczać wszystkie wystąpienia Gorkiego przeciwko bolszewikom. Rozumiał jednak, że Gorki to kapitał polityczny. Dlatego w przeddzień utworzenia Związku Pisarzy nazwał jego imieniem rodzinne miasto pisarza, główną arterię Moskwy i Teatr Artystyczny. - Towarzyszu Stalin - nieśmiało oponuje Groński. - To raczej teatr Czechowa. - To nie ma znaczenia - odpowiada Stalin. - Gorki jest próżny i musimy przywiązać go do partii takimi linami. Groński nie wiedział, że Gospodarz patrzy daleko w przyszłość. W nadchodzących krwawych czasach Gorki będzie musiał pogodzić się z wieloma rzeczami. Dlatego Stalin zawczasu obłaskawia
go, krępuje linami pochlebstw. Żeby Gorki miał co tracić. Gospodarz zna potęgę próżności, tej żałosnej słabości żałosnych inteligentów, którzy z zadziwiającą łatwością dawali się łapać na pochlebstwa i stawali się jego sługusami albo ślepli. W jubileuszu Gorkiego brał udział znany pisarz francuski, Henri Barbusse. Pisywał protrockistowskie artykuły, za co zaatakowała go Francuska Partia Komunistyczna i Komintern. - Dumie - powiedział Stalin do Grońskiego. - Barbusse to kapitał polityczny, a oni go trwonią. I przejął ten kapitał, łapiąc Barbusse'a na tę samą wędkę. Podczas uroczystości na cześć Gorkiego Barbusse siedział skromnie na widowni Teatru Wielkiego. W trakcie wygłaszania referatu o Gorkim Gospodarz polecił Grońskiemu zaprosić Francuza na scenę. Gdy tamten się zjawia, Stalin wstaje i zaczyna klaskać. Członkowie prezydium jak na komendę zrywają się z miejsc. To samo robią nic nie rozumiejący widzowie. Gospodarz w burzy oklasków sadowi wstrząśniętego pisarza na swoim fotelu, a sam siada w trzecim rzędzie. Barbusse napisze później z emfazą: „Kimkolwiek jesteście (...) to wszystko, co najlepsze w waszych losach, znajduje się w rękach tego człowieka z głową uczonego i twarzą robotnika, noszącego strój prostego żołnierza". „Był wielkim aktorem - pisze Groński. - Na przykład rozmawia z człowiekiem, jest uprzejmy, życzliwy, szczery, odprowadza gościa do drzwi i dodaje: »Co za swołocz«". Wosz chłam nie jest nam już potrzebny Tworzenie ideologii trwa. Po pisarzach przychodzi kolej na całą kulturę. Awangarda jest tępiona również w muzyce i w malarstwie. Powstaje Związek Kompozytorów, Związek Plastyków i wszędzie są sekretarze, plena, zjazdy. W sztuce nie będzie już żadnych nieformalnych ugrupowań. Groński zbiera malarzy w Moskwie i dla uspokojenia oświadcza: „Realizm socjalistyczny to Rembrandt i Riepin w służbie klasy robotniczej". Zebrani gwiżdżą- są nowatorami, którzy wczoraj odrzucili sztukę burźuazyjną. Groński przekrzykuje gwizdy: „Na próżno się wściekacie, panowie. Formalistyczny chłam nie jest już nam potrzebny". Gospodarz przywracał do łask dawniejszych twórców - malarzy imperium. Za wzór malarstwa zostają uznane dzieła znienawidzonego Ilji Riepina, który namalował gigantyczne płótno: Posiedzenie carskiej Rady Państwa. Reaktywowano Akademię Sztuk, zmieniono ekspozycję w Galerii Tretiakowskiej. Awangardę ukryto w maleńkiej salce.
Wszyscy twórcy mieli odtąd przestrzegać jednego kierunku. Na wzór partii. Tylko ci, którzy trzymali się wyznaczonej linii, mieli prawo należeć do związków. Każde odstępstwo podlegało takiej samej karze jak frakcyjność w partii. Autorami tej metody byli Gorki i Bucharin. Nazwali ją „metodą realizmu socjalistycznego". Jej sens zawarty jest w słowie „partyjność". Powstawać mogą jedynie dzieła służące partii. Części składowe - realizm i ludowość - na zawsze zamknęły drzwi przed wspaniałym szaleństwem awangardy. Zabierając wolność twórczą Gospodarz ze wschodnią hojnością wynagrodził członków nowych związków. Dostawali wspaniałe darmowe pracownie i racje żywnościowe. Szczególnie szczodrze obdarzał pisarzy. Oddzielne mieszkania, dacze i przydziały żywności 400-krotnie większe niż dla reszty obywateli podkreślały szczególne znaczenie ideologiczne „inżynierów dusz ludzkich". W zamian za wolność działacze kultury staną się jedną z najbardziej prestiżowych i najlepiej opłacanych grup w jego imperium. Domy się zwolniły Na spotkaniu z Gospodarzem w willi Gorkiego pisarze zaczęli zabiegać o różne dobra. Nie wiedzieli jeszcze o czekającym ich deszczu przywilejów. Pisarz Leonów zauważył smętnie, że nie ma daczy. - Zwolniły się dacze Kamieniewa i Zinowiewa, możecie którąś zająć - padła posępna odpowiedź. Obie dacze rzeczywiście właśnie się zwolniły. 13 ŚMIERĆ NADIEŻDY. STRASZNY ROK 1932 Jedyny prawdziwy spisek Przez cały 1932 rok Gospodarz bezustannie walczy. Bezlitośnie rozpędził szkołę Bucharma, żeby genialny Mikołaj Iwanowicz nie miał się przed kim popisywać. Anna Ładna - żona Bucharma opowiada, jak po posiedzeniu Biura Politycznego jej mąż zauważył brak ulubionego ołówka. Wrócił więc do sali obrad. Schylając się po ołówek zauważył na podłodze karteczkę z notatką Stalina: „Trzeba zlikwidować uczniów Bucharina". Było to jeszcze w 1929 roku. Tak, już wtedy wszystko obmyślił. Najpierw jednak zmusił Bucharina, by ten wyrzekł się poglądów i zdradził swoich uczniów. Bucharin wykonał polecenie. Jego uczniowie zostali wysiedleni z Moskwy. Gospodarz jednak wiedział, że młodzież się nie podda. Rzeczywiście. Niebawem GPU poinformowało, że uczniowie zbierają się, uprawiają „prawicową" propagandę. Mógł więc zreali-
zować swój plan. W październiku 1932 roku aresztowano czterdziestu młodych ludzi. Tak zaczęła się jesień tego roku, jedna z najstraszniejszych w jego życiu. Stary Mołotow wspominał: Było wszystko: głód i rozruchy. Ale rękom nie wolno drżeć, łydki nie mają prawa się trząść, a jeśli komuś zaczną się trząść, to niech uważa - wybijemy! Ten zbójecki zew oddaje atmosferę ówczesnej walki i zajadłości. Co tam głód, trupy, Gospodarz wlókł kraj po wytyczonej drodze. I właśnie wtedy, jesienią 1932 roku, dowiedział się, że w partii zawiązano spisek. Pierwszy wiarygodny, najprawdziwszy spisek. Postarał się, żeby był to spisek ostatni. W słoneczny sierpniowy poranek 1932 roku do wsi Gołowino pod Moskwą zjechało się kilku mieszkańców miasta: Wasilij Kajurow - stary bolszewik (to u niego ukrywał się Lenin w lipcu 1917 roku), Michaił Iwanów - też ze starej gwardii, członek partii od 1906 roku, syn Kajurowa - w partii od 1914 roku, i jeszcze kilku innych starych bolszewików. Zebrał ich Martemian Riutin. Jeszcze niedawno bił zwolenników Trockiego podczas demonstracji 1927 roku Pochodził jednak z chłopów. Uczył w wiejskiej szkole. I to pochodzenie zadecydowało: nie pogodził się z rozgromieniem „prawicowców" i zagładą wsi. Gospodarz musiał „wybić" go z rajkomu. W 1929 roku Riutin pojechał na Syberię jako pełnomocnik do spraw kolektywizacji. W partii cieszył się jednak wielkim autorytetem. Gospodarz postanowił go więc oszczędzić. W lutym 1930 roku Riutin wraca do Moskwy i zostaje członkiem prezydium WSNCh oraz szefem zarządu całego przemysłu filmowego i fotograficznego. W sierpniu 1930 roku Gospodarz wypoczywał w Soczi. Riutin też był wówczas na Kaukazie. Stalin wezwał go do siebie i zaproponował, by tamten pokajał się i potępił „prawicowców". Z rozmowy nic nie wynikło: Riutin wykręcił się. Odpowiedź Gospodarza nastąpiła we wrześniu 1930 roku. Jak wynika z dokumentów byłego CGAOR wypoczywający na Kaukazie wraz z Riutinem pewien pracownik Narkomani Przemysłu Obronnego, Niemów, napisał na niego donos. Podczas konfrontacji potwierdził, że Riutin nazwał Stalina „szulerem, politykierem, który doprowadził do zagłady kraju". Stalin niezwłocznie pisze do Mołotowa: 13 września 1930. Wydaje mi się, że w stosunku do Riutina nie wolno nam ograniczyć się do usunięcia [z partii]. Trzeba go będzie gdzieś wysiać. To kontrrewolucyjne plugastwo trzeba ostatecznie rozbroić.
Riutina wydalono z partii i nawet aresztowano, ale niebawem wyszedł na wolność. Oczywiście była to decyzja Stalina. Zrozumiał charakter przeciwnika: Riutin nie skapituluje. To oznaczało, że będzie można złowić grubsze ryby. Tak się stało. Zwolniony Riutin natychmiast rozpoczął działalność konspiracyjną. Jak za dobrych carskich czasów. Założył organizację o nazwie Związek Prawdziwych Marksistów-Leninowców. Organizacja miała walczyć z nieprawdziwym marksistą-leninowcem - Stalinem. Oczywiście przez cały czas śledzi go czujne OGPU. Przyjechali do Gołowina, żeby formalnie przypieczętować powstanie związku. Riutin wygłosił referat pt. „Kryzys partii i dyktatury proletariatu". Zatwierdzili statut organizacji i deklarację programową. Wybrali kierownictwo. Riutin nie wszedł w jego skład „ze względów konspiracyjnych". Po spotkaniu zaczęli kolportować te dokumenty. Gospodarz na razie im nie przeszkadzał. Większość proklamacji trafiła do archiwów OGPU. Prawie wszyscy, którym je dostarczono, od razu informowali „organy". Gospodarz nie zawiódł się na członkach partii. Nie zawiódł się też na byłych wodzach. Już wiedział, że dokumenty trafiły do rąk Bucharina, Kamieniewa i Zinowiewa. Żaden z nich nie zawiadomił ani GPU, ani KC. Nie dopełnili więc obowiązku członka partii. Tak wpadli w pułapkę. Wyobrażam sobie, jak czytał dokumenty Riutina, o „awanturniczym tempie industrializacji i kolektywizacji", o tym, że „nie można liczyć na zmiany, dopóki na czele KC stoi Stalin - wielki agent i prowokator, niszczyciel partii, grabarz rosyjskiej rewolucji", który „nakłada kaganiec na cały kraj", w którym panuje „bezprawie, samowola i gwałt", następuje „dalsze zubożenie i zdziczenie wsi", „praca opiera się na przymusie i represjach", „literatura i sztuka są sprowadzone do poziomu sługi i podpory władzy Stalina" . I na koniec wniosek: „Albo dalej biernie czekać na zagładę dyktatury proletariatu, albo siłą usunąć tę klikę". No cóż, powiedzieli wszystko. Teraz mógł odpowiedzieć. 15 września 1932 roku cała grupa została aresztowana. Zinowiew i Kamieniew stanęli przed Komisją Kontroli Partyjnej. Zarzucono im, że wiedzieli o istnieniu spisku, ale nie poinformowali o nim KC. Wypomniano Kamieniewowi rozmowę z Bucharinem i związek z trockistami. Wodzowie Października zostali wydaleni z partii i zesłani: Kamieniew do Minusińska, Zinowiew do Kustanaju. Bucharina nie ruszył. Bucharin musiał jeszcze trochę popracować dla Gospodarstwa. Materiałów jednak przybywało. Potem rozprawił się z riutinowcami. 11 października kolegium
OGPU skazało wszystkich na więzienie. Sam Riutin dostał 10 lat. Miał odbywać karę w Wierchnieuralskim więzieniu OGPU. Były nauczyciel ludowy, były działacz partyjny Riutin obchodził rocznicę rewolucji w byłym carskim więzieniu. Przez cały czas pisał listy do żony. Ujawniono je dopiero teraz. 7 listopada 1932. Mija pierwsza doba. (...) Nerwy mniej więcej się uspokoiły. (...) Żyję teraz jedynie nadzieją, że partia i KC przebaczą w końcu swemu synowi marnotrawnemu. Taki jest ten jedyny partyjny bojownik. Tak, od razu zaczął mówić o przebaczeniu. Kolejny wilk nie może wyjść za fladry. Wszystkich ich ogarnia paniczny lęk, że znajdą się poza świętą partią. I Riutin, który tak odważnie zdemaskował grozę dyktatury Stalina, od razu nazywa siebie „synem marnotrawnym" i marzy o przebaczeniu. „Jestem traktowany - pisze Riutin - uprzedzająco grzecznie i taktownie..." Jeszcze działa leninowskie tabu - członkowie partii są nietykalni. Rozstrzeliwanie jest udziałem bezpartyjnych. Głód, awarie w przemyśle, powstania chłopskie ożywiły opozycję. Narasta nienawiść. Jagoda jednak czuwa - całą partię spowija sieć donosicieli, bunty tłumione są w zarodku. Wpłynął donos o rozmowach, jakie prowadzono w nocy 7 listopada w mieszkaniu wysokiego funkcjonariusza partyjnego i starego bolszewika, Ejsmonta: „W rozmowach w cztery oczy członkowie KC są przeważnie przeciwko Stalinowi, ale podczas głosowania jednomyślnie głosują »za«. Jeśli jutro pojedziemy do Smimowa, to wiem, co od razu usłyszymy: »Jak to jest, że w całym kraju nie znajdzie się człowiek, który mógłby go zastąpić!« - mówił Ejsmont". Ejsmonta i Smimowa aresztowano, ale Stalin nie będzie już miał do nich głowy. Następnej nocy, w rocznicę rewolucji, gdy Riutin pisał do żony listy z więzienia, a ufny Ejsmont przy stole dyskutował z prowokatorem, w domu Stalina stało się nieszczęście. Nocny wystrzał W święta pracował jak zawsze. 7 listopada wraz z całym kierownictwem przyjmował defiladę na placu Czerwonym. 8 listopada też był dniem wolnym. Towarzysze świętowali. On też świętował. Wybrał się z żoną do Woroszyłowa. Tego wieczoru w kremlowskim mieszkaniu Klimenta zebrali się wszyscy przywódcy. Przyszedł też jego cień - Mołotow, z małżonką. Na przyjęciu Stalin dużo pił. Starał się odprężyć i przełamać zmęczenie. To był straszny rok. Stalin rozumiał, że naród nie wytrzyma jeszcze jednego roku głodu. Puste brzuchy przemogą strach. Wtedy pokorni współpracownicy zaczną bunt. Ejsmont, Riutin - to były pierwsze sygnały. Nie zdradzał jednak swego niepokoju, bawił się ordynarnie, klął. Rola prostego żołnierza partii weszła mu już w krew.
Rankiem po tej wesołej nocy znaleziono jego żonę z kulą w sercu. Obok leżał pistolet - maleńki walter, w sam raz do damskiej torebki. Ten pistolet podarował siostrze jego szwagier, Pawłusza Allilujew. I oto po przeszło sześćdziesięciu latach rozmawiam z Allilujewą-Politkowską, córką Pawłuszy. Tak zacząłem badać jeszcze jedną tajemnicę Gospodarza. Życie Nadieźdy Kira Pawłowna Allilujewa-Politkowska ukończyła szkołę teatralną. Chciała pracować w słynnym Teatrze Małym, grać w filmie, ale aresztowanie jej matki w grudniu 1948 roku (jeszcze wrócimy do przyczyn tej sprawy), a później jej samej, na zawsze przerwało obiecującą karierę. Po wyjściu na wolność grywała w prowincjonalnych teatrach, była reżyserem telewizyjnym i w końcu doczekała emerytury. Spotkałem się z Allilujewą w 1992 roku, w jej mikroskopijnym mieszkanku, w jednym z typowych moskiewskich bloków, zagubionych w okolicach Dworca Rzecznego. Mimo upływu lat twarz Kiry Pawłowny zachowała dawną urodę i wdzięk. Mimo niezliczonych ciosów losu była wesoła i towarzyska. Ludzie teatru rozumieją się nawzajem, może więc dlatego tak łatwo nam się rozmawiało. Zaczęła od historii rodziny: „Prababka była Cyganką - to po niej wszyscy Allilujewowie mają czarne włosy i są czasem nieobliczalni, wybuchowi. Podobno Nadia miała w młodości bardzo wesołe usposobienie, lubiła żartować. Wtedy nie było mnie jeszcze na świecie. Gdy się wszyscy dowiedzieli, kto ją adoruje, zaczęli ostrzegać, że wybrany ma ciężki charakter. Nadia była jednak zakochana, myślała, że on jest romantykiem. Miał taki trochę diabelski wygląd, czarna czupryna, płomienne oczy. W Petersburgu nie była jeszcze jego żoną, czekali, aż skończy szesnaście lat. Kiedy rząd przeniósł się do Moskwy, Nadia pojechała z Józefem do Carycyna w charakterze sekretarki, a później za niego wyszła". Potem pracowała w sekretariacie u Lenina. (Koba mógł więc wiele się od niej dowiedzieć.) Gdy okazało się, że jest brzemienna, odeszła. Wstydziła się jednak powiedzieć o ciąży. Wyjaśniła, że porzuca pracę na życzenie męża. Lenin wzruszył ramionami i powiedział: „Azjata". Pewnie powiedział to żartem - lubił wtedy Kobę. W 1921 roku podczas kolejnej czystki wydalono ją z partii „jako balast, który nie uczestniczy w życiu partyjnym". Tłumaczyła swoją bierność obowiązkami matki - zupełnie niepotrzebnie, Lenin nie pozwolił skrzywdzić protegowanej. W grudniu napisał list o zasługach Allilujewów. Nadię przeniesiono do kategorii kandydatów. „Czasem była piękna, czasem bardzo głupia - zależnie od na-
stroju" - pisał jeden z jej znajomych. „Nie grzeszyła urodą, ale miała miłą, sympatyczną twarz - wspominał inny znajomy, Baźanow. - W domu Stalin był tyranem, Nadia nieraz wzdychała: »Milczy od trzech dni, nie odzywa się, kiedy do niego mówię, wyjątkowo trudny człowiek«". Zapewne początkowo podporządkowała się mężowi bez reszty, tak jak kiedyś jego matka. I tak jak jego matka szybko zaczęła okazywać swą niezależność i wybuchowość. Przebywający na Zachodzie generał Orłów, który pracował w kierownictwie OGPU, pisał we wspomnieniach: „Nadia potulna? - śmiał się szef ochrony Stalina, Pauker. - Jest bardzo impulsywna!" To cecha rodzinna. Allilujewa-Politkowska opowiedziała mi o takim zdarzeniu: jej ojciec, dobry i spokojny człowiek, w przypływie gniewu połamał kij bilardowy. „Cygańska krew" - westchnęła uroczo. W pierwszych latach małżeństwa byli chyba szczęśliwi. Skończyła się tułaczka, pierwszy raz w życiu Stalin miał prawdziwy dom. Nadia urządziła ten dom w byłej podmoskiewskiej siedzibie królów nafty, Zubałowów. Zubałowowie mieli rafinerie w Baku. Tam Koba organizował w młodości strajki i kółka rewolucyjne. To nie był przypadek, że on i drugi rewolucjonista z Baku - Mikojan - zamieszkali akurat w dawnych włościach Zubałowów. Królowie nafty zostawili nowym gospodarzom gobeliny, posągi, park, korty tenisowe, oranżerie... Kobie wszystko szło wtedy jak z płatka, błyskawicznie piął się w górę. Tuż obok mieszkali współtowarzysze. Mieli co wspominać - tyle lat włóczęgi, więzień, brudnych podziemi, terroru i krwi... Urodziła mu syna. Syn to szczęście Gruzina. Tak, życie uśmiechało się do Koby. Uczucie tego szczęścia-przebija w liście do Demiana Biednego: Bardzo dobrze, że jesteście w radosnym nastroju - pisze Stalin. - Naszą filozofię trafnie oddał Amerykanin Whitman: „Żyjemy, nasza szkarłatna krew płonie ogniem niespożytych sił". W jego domu mieszkał jednak jeszcze jeden chłopiec. Niczym wspomnienie minionego życia. W 1921 roku „brat" Kirow przywiózł mu zapomnianego syna Jakowa... Bażanow: W mieszkaniu Stalina żył jego starszy syn, do którego nikt nie zwracał się inaczej niż „Jaszka". Był to skryty chłopak o zahukanym wyglądzie, stale pogrążony w myślach, przebywający w świecie jakichś wewnętrznych przeżyć. Można było do niego mówić, a on nie słyszał, miał nieobecny wzrok. Istnieje wiele opowieści o tym, jak żona Stalina użalała się nad Jaszą, prawie że miała z nim romans. W rzeczywistości nie lubiła pasierba - dzikiego, niezbyt rozgarniętego wyrostka. Żałowała Józefa. Sama napisała o tym do Marii
Swanidze, ciotki Jaszy: Straciłam już wszelką nadzieję, że kiedykolwiek nabierze rozumu. Całkowity brak zainteresowań i celu w życiu... Bardzo mi żal Józefa, martwi go ta sprawa. Biedny Jasza, nie kochany, zakompleksiony. W Archiwum Prezydenta znajduje się kilka wspomnień jego rówieśników. Butocznikow był uczniem szkoły wojskowej na Kremlu i przyjaźnił się z tym „małomównym młodzieńcem". „Jasza prawie nigdy nie brał udziału w ożywionych rozmowach, był wyjątkowo spokojny i równocześnie wybuchowy" - wspominał Butocznikow. Jeszcze jeden wybuchowy. Troje impulsywnych ludzi pod jednym dachem. Pierwszy nie wytrzymał Jasza - najsłabszy. Nie mógł znieść ciągłej niechęci ojca. Uczuciowy, jak wszyscy Gruzini, wcześnie postanowił się ożenić. Ojciec nie tylko mu zabronił, ale jeszcze wyśmiał. Jasza próbował popełnić samobójstwo, ale najwidoczniej przestraszył się i spudłował. Po tym incydencie nie chciał mieszkać z ojcem. Wyjechał, uciekł do Leningradu, do Allilujewów. 9 kwietnia 1928. Stalin do Nadieźdy: Przekaż ode mnie Jaszy, że zachowuje się jak chuligan i szantażysta, z którym nie chcę i nie mogę mieć nic wspólnego. Niech mieszka gdzie chce i z kim chce. Po urodzeniu syna Nadia nie pracowała, siedziała w domu. Stalin zaś bez przerwy był w pracy. Wiecznie otoczony przez współpracowników, przebywał wyłącznie w męskim towarzystwie. Wszystkie kobiety nazywał „babami". To lekceważenie raniło ją. Próbowała wrócić do zawodu sekretarki. Zatrudnił ją Ordżonikidze. Praca była nudna i monotonna. Zrezygnowała. Nie mogła się jakoś odnaleźć. Teraz miała jednak przynajmniej powód do siedzenia w domu: drugą ciążę. W tym czasie często odwiedzał ją Alosza Swanidze z małżonką. Alosza Swanidze był bratem pierwszej żony Józefa. Niedawno wrócił do Moskwy. Jego żona, niemłoda już śpiewaczka z Tyflisu, też czuła się osamotniona. Uskarżały się na tę samotność w kręgu starzejących się rewolucjonistek, żon władców Kremla. W Archiwum Prezydenta wśród dokumentów Marii Swanidze znalazłem list Nadii: 11 stycznia 1926. W Moskwie z nikim się nie widuję. Aż dziwne, po tylu latach ' nie mieć żadnych przyjaciół, znajomych. Widocznie to zależy od charakteru. Co dziwniejsze, bardziej odpowiada mi towarzystwo bezpartyjnych - kobiet oczywiście. Oczywiście dlatego, że z nimi łatwiej. (...) Pojawiło się strasznie dużo nowych stereotypów. Jeśli nie pracujesz, to jesteś babą. A może nie pracujesz, bo uważasz, że praca nie wymagająca kwalifikacji nie daje ci zadowolenia? Nawet sobie nie wyobrażacie, jak ciężko jest pracować wyłącznie dla pieniędzy, robić byle co. (...) Koniecznie trzeba mieć kwalifikacje, jakiś zawód, żeby nie być u kogoś na posyłki, jak to zwykle bywa z sekretarkami. (...) Józef przekazuje Warn pozdrowienia, bardzo Was ceni (mawia - „zmyślna baba"). Nie gniewajcie się - tak zazwyczaj nazywa naszą płeć. „Jestem bardzo samotna bez Nadii - napisze Maria po jej śmie-
rci. - Była mądra, szlachetna, serdeczna, bezpośrednia, sprawiedliwa. Nigdy o nikim nie mówiła źle, nie plotkowała". Męska szorstkość. Tak wygląda życie rodzinne prawdziwych bolszewików. Żadnych burżuazyjnych sentymentów. „Twardy", „żelazny", „stalowy" - oto komplementy nowego ustroju. Kim jest niepracująca kobieta, która nie może być partyjnym towarzyszem? Oczywiście babą. Tylko babą. Z czasem Nadia coraz trudniej znosiła grubiaństwa męża. Dochodziło do awantur. Po kłótni potrafili nie odzywać się do siebie przez kilka dni. Ona zwracała się do niego per „wy", on do niej „ty". Pewnego razu przestał z nią rozmawiać. Dopiero po paru dniach zrozumiała, że jest obrażony za to „wy". Oboje umieli się na siebie obrażać. A jednak to była miłość. Dwojga dziwnych ludzi, dziwnych, a właściwie nie nadających się do życia rodzinnego. Gdy przez dłuższy czas byli razem, kłótnie doprowadzały oboje do szaleństwa. Gdy się rozstawali, nie mogli bez siebie żyć. Na szczęście razem bywali tylko na urlopie. W Moskwie Józef wracał późno, wypijał tylko herbatę i szedł spać. Urodziła mu drugie dziecko - córkę. Córka miała jasne włoski, toteż nazwał ją Świetlaną. Wódz Rosji powinien mieć jasnowłosą rosyjską córkę. Kochał ją. Ostre starcia dwóch trudnych charakterów trwały jednak nadal. Po kolejnej awanturze Nadia wyjechała z dziećmi „na zawsze" do Leningradu, do Allilujewów. Dziwna powtórka historii. Tak samo uciekała kiedyś przed mężem jego matka. I znów się godzili... Postanowiła odmienić swoje życie. Zdobyć zawód. Przestać być babą. Żeby nie musiał się wstydzić jej bezczynności. Wiedziała, jak jest chorobliwie przewrażliwiony na swoim punkcie. Zdecydowała, że rozpocznie studia w Akademii Przemysłowej. Tak jej poradził Bucharin, dawniej jeden z najbliższych przyjaciół domu. Zresztą teraz, po kapitulacji, też często zagląda. Dzieci go uwielbiają. Zapełnił daczę zabawnymi zwierzątkami. Po ogrodzie spacerowały jeże, a na balkonie mieszkał oswojony lis. Gdy Bucharina rozstrzelano, po „wyludnionym Kremlu długo biegał jego lis" - wspominała w swojej książce 12 listów do przyjaciela Swietłana Allilujewa. Listy Józefa i Nadieźdy Na razie jest 1929 rok. Nadieźda i Bucharin jeszcze żyją. W 1929 roku, gdy ona zdaje egzaminy na studia, on jak zawsze wypoczywa na Kaukazie. Dawniej jeździli tam razem. Teraz Nadieźda wyjechała wcześniej - zaczynają się wykłady. Pisują do siebie. Przechowywał te listy w osobistym archiwum. To były nieliczne pamiątki po zmarłej żonie. Malutkie kopertki, które dostarczał jej kurier. Dla Nadieźdy Siergiejewny Allilujewej osobiście od Stalina. I jej odpowiedzi. Miał wszystkie jej listy, ale tylko do 1931 roku. Listów z roku jej tajemniczej śmierci brak.
Jego listy są bardzo krótkie. Wspominał już Demianowi Biednemu, że nie lubi pisać. To też przejaw mentalności rewolucyjnej: listy i pamiętniki są osobiste, to relikty świata, który zburzyli. W Archiwum Prezydenta, w dawnym mieszkaniu Gospodarza, czytałem te niewyraźne karteczki. I miałem wrażenie, że słyszę (tajemnica listów!) ich głosy. 1 września 1929. Cześć Tat'ka! (pieszczotliwe zdrobnienie jej imienia z dzieciństwa - przyp. aut.). Okazuje się, że w Nalcziku byłem bliski zapalenia pluć. (...) Mam szmery w płucach i ciągle kaszlę. Praca, niech ją diabli. 2 września 1929. Cześć Józefie! (po partyjnemu, bez sentymentalnych przymiotników. Czasem pojawia się „Drogi Józefie" i jest to maksimum czułości - przyp. aut.). Bardzo się cieszę, że w Soczi czujesz się lepiej. Jak moje sprawy w Promakademii? Dziś miałam być na uczelni o 9 rano. Wyszłam z domu o 8.30.1 zepsuł się tramwaj. Czekam na autobus - nie ma. Postanowiłam wziąć taksówkę. Samochód przejechał sto sążni i stanął. Też coś się zepsuło. Wszystko to strasznie mnie ubawiło. W akademii czekałam na egzamin dwie godziny. (Działały jeszcze resztki partyjnych zasad z pierwszych lat po rewolucji: żony rewolucjonistów jeździły tramwajami - przyp. aut.). 16 września 1929. Tat'ka! Co u Ciebie? Jak dojechałaś. Okazuje się, że mój pierwszy list (zaginiony) trafił na Kremlu do rąk Twojej matki. Trzeba być głupią, żeby przejmować i otwierać cudze listy! Pomalutku wracam do zdrowia. Całuję, Twój Józef. W akademii Nadieźda próbuje mieszać się do spraw partyjnych. Żeby on poczuł, że przestała być babą. W tym czasie usuwał „prawicowców" z kierownictwa i oczywiście z „Prawdy", w której poprzedni redaktor naczelny, Bucharin, poupychał na stołkach swoich zwolenników. 16 września 1929. Drogi Józefie! Mołotow oświadczył, że wydział partyjny „Prawdy" nie trzyma się linii KC. (Dalej Nadieźda występuje w obronie szefa wydziału, niejakiego Kowaliowa). Sergo nie pozwolił mu wyjaśnić sytuacji, walnął pięścią w stół i zaczął wrzeszczeć: „Jak długo w »Prawdzie« będzie trwać kowalewszczyzna?!" Wiem, że bardzo nie lubisz, kiedy się wtrącam, ale wydaje mi się, że powinieneś interweniować i ukrócić tę jawną niesprawiedliwość. Niesłusznie oskarżasz mamę. Okazało się, że list jednak doszedł. Stalin od razu uświadamia sobie, że przez Nadię działają „prawicowcy". Jest ich wielu w akademii. Nie bez powodu Bucharin namawiał ją do podjęcia nauki właśnie tam. Zareagował natychmiast. 23 września 1929. Tafka! Myślę, że masz rację. Jeśli Kowaliow zawinił, to kolegium redakcyjne „Prawdy" jest trzy razy bardziej winne. Pewnie chcą zrobić z Kowaliowa kozła ofiarnego. Całuję moją Tafkę badzo, badzo mocno. („Badzo" - tak mówiła mała Swietłana, która nie wymawiała „r" - przyp. aut.) Nadieźda była zadowolona - pomogła mężowi zorientować się
w sytuacji. Dopiero później zrozumie, że w efekcie jej wstawiennictwa ucierpi nie tylko Kowaliow, lecz także całe kolegium redakcyjne. Zapamiętajmy jednak, że wystąpiła w obronie „prawicowców". On też to zapamiętał. „Prawicowcy" mieli potężne wpływy w akademii - nie są to tylko przypuszczenia. Oto fragment „pokutnego" listu jednego z przywódców „prawicowców", Nikołaja Ugłanowa: Przez cały 1929 rok staramy się zorganizować kadry swoich zwolenników. Szczególnie zależało nam na umocnieniu prawicowej opozycji w Akademii Przemysłowej. Tak było. Nadieźda pisze żartobliwie do męża: 27 września 1929. Pod względem wyników w nauce studenci dzielą się na kułaków, średniaków i biedniaków. Codziennie jest mnóstwo żartów i sporów na ten temat. Jednym słowem, zaliczono mnie już do „prawicowców". Chyba nie spodobał mu się ten żart. Kiedy walczył, nienawidził przeciwników. „Wybijemy" - pisał jego przyjaciel Mołotow. W 1930 roku wysłał ją do Karisbadu na kurację żołądka. Widocznie było to coś poważnego - w przeciwnym razie nie pozwoliłby jej wyjechać do Niemiec. Zdarzyło się to w roku XVI Zjazdu, w roku jego koronacji. Jak zawsze w chwilach rozłąki jest pełen miłości i tęsknoty. Choroba żony bardzo go martwi: 21 czerwca 1930. Tat'ka! Jak dojechałaś, co widziałaś, czy byłaś u lekarzy, co sądzą o twoim zdrowiu? Napisz (...) Zjazd rozpocznie się 26. Sprawy idą nieźle. Smutno mi bez Ciebie, Tatoczka. Siedzę w domu sam jak sowa. (...) No, do widzenia. (...) Wracaj jak najszybciej. Ca-łu-ję. 02 lipca 1930. Tafka! Dostałem wszystkie trzy listy. Nie mogłem odpisać, byłem bardzo zajęty. Zjazd się skończył. Czekam na Ciebie. Nie zwlekaj z przyjazdem. Jeśli jednak zdrowie tego wymaga, zostań dłużej. Ca-łu-ję. Kuracja najwidoczniej wymagała dłuższego pobytu. Nadia wróciła do Moskwy dopiero pod koniec sierpnia. W Niemczech spotkała się ze swoim bratem Pawłuszą. Rewolwer Walter Kira Allilujewa-Politkowska: Odwiedzała nas w Niemczech. Pamiętam, jak wtedy żyliśmy: papa coś kupował, mama pracowała w przedstawicielstwie handlowym. Woroszyłow włączył Allilujewa w skład misji handlowej. Miał kontrolować jakość niemieckiego sprzętu lotniczego. Prawdopodobnie, jak wszyscy bolszewicy za granicą, wykonywał też inne zadania.
Wspomniany już generał wywiadu, Orłów, napisał ogólnikowo: „Pracowaliśmy razem przez 2,5 roku". Papa podarował jej maleńki rewolwer Walter. Może mówiła mu, że ma ciężkie życie... Nie wiem, mama nigdy o tym nie opowiadała. Może mu się skarżyła. W każdym razie dał jej tego Waltera. Po wypadku Stalin ciągle powtarzał: „Też miał co podarować!" Oczywiście papa czul się potem winny. To był dla niego wstrząs. Bardzo ją kochał. Zazdrość To wszystko zdarzyło się jednak później. Wtedy, w 1930 roku, przyjechała z Niemiec. Stalin wypoczywał wówczas na Południu. Wybrała się do niego, ale na krótko. Niebawem wróciła do Moskwy. 19 września 1930. Mołotowowie napadli na mnie, jak mogłam zostawić Cię samego. Wyjaśniłam, że wróciłam ze względu na zajęcia, ale to przecież nie tak. Tego lata nie czułam, że mój dalszy pobyt sprawi Ci przyjemność. Wręcz przeciwnie. W ubiegłym roku czułam to, a w tym - nie. Nie miałam po co zostawać. Uważam, że nie zasłużyłam na pretensje, choć w odczuciu Mołotowów na pewno tak. Co do Twojego przyjazdu w październiku: czy naprawdę będziesz siedział tam tak długo? Odpowiedz, jeśli nie będziesz zadowolony z mojego listu. A zresztą jak chcesz. Wszystkiego dobrego, całuję, Nadia. Tak, to zazdrość. Zwyczajna zazdrość. 24 września 1930. Powiedz ode mnie Mołotowom, że są w błędzie. Co do pobytu w Soczi, to Twoje pretensje do mnie są równie niesłuszne, co pretensje Mołotowów do Ciebie. Tak, Tat'ko. Ze względów konspiracyjnych rozpuściłem pogłoski, że wrócę dopiero w październiku. O terminie mojego powrotu wie tylko Tafka, Mołotow i chyba Sergo. Twój Józef. Ona jednak nadal wraca do tematu. W pozornie żartobliwym tonie wyczuwa się prawdziwą wściekłość. 6 października 1930. Jakoś nie mam od Ciebie żadnych wiadomości. Nasłuchałam się o Tobie od pewnej interesującej młodej kobiety, że wyglądasz wspaniale. Widziała Cię na obiedzie u Kalinina, byłeś w znakomitym humorze i rozbawiłeś wszystkich, speszonych Twoją osobą. Bardzo się cieszę. Była zazdrosna. Stał się władcą. W żaden sposób nie mogła do tego przywyknąć. Kobiety go adorują, robią niedwuznaczne i bezwstydne aluzje. Miała wrażenie, że chce pozostać wśród tych kobiet, że żona mu po prostu przeszkadza. Dlatego wyjechała. Zaczęła się nowa seria awantur. Cygańska krew... Jesienią 1931 roku wypoczywali razem. Jednak jak zwykle wyjechała wcześniej - zajęcia na uczelni. Jej listy są spokojne i rzeczowe. Postanowiła być informatorem męża - „pańskim okiem" pod jego nieobecność. Witaj Józefie. Dojechałam dobrze. Po drodze denerwowały mnie rozkopy,
które ciągną się na przestrzeni dziesięciu wiorst. Moskwa wygląda lepiej, choć miejscami przypomina kobietę, która pudruje mankamenty urody. Szczególnie widać to po deszczu, kiedy farba spływa strumieniami. Na Kremlu jest czysto, ale dziedziniec przy garażach to skandal. Rozbiórka cerkwi (Chrystusa Zbawiciela) idzie wolno. Ceny w sklepach są bardzo wysokie, stąd pełne półki. Tak pudrowała swoje pretensje. Tym rzeczowym tonem. 14 września 1931. To dobrze, że nauczyłaś się pisać o konkretach. W Soczi nic nowego. Mołotowowie wyjechali. Informuj nadal. 26 września 1931. W Moskwie bez przerwy leje. Szaro i nieprzyjemnie. Dzieci oczywiście złapały grypę. Ja ratuję się tym, że noszę na sobie wszystkie ciepłe rzeczy. Następną pocztą wyślę Ci książkę Dmitrjewskiego (tego, który nie wrócił z Zachodu). O Stalinie i Leninie przeczytałam w białej prasie, że to najciekawszy materiał o Tobie. Interesujące, prawda? Dlatego poprosiłam, żeby mi dostarczono tę książkę. Były to czasy, gdy w Akademii Przemysłowej rozmawiano o głodzie, efektach rozkułaczania i nieuchronnym upadku Stalina. Nadieżda zdawała sobie sprawę z jego sytuacji. Dlatego z zadowoleniem dostarczyła mu książkę, w której Dmitrjewski, zbiegły radziecki dyplomata, wychwala Józefa i krytykuje Trockiego: „Stalin reprezentuje narodowosocjalistyczny imperializm, pragnący zniszczyć Zachód w jego twierdzach. Stalin reprezentuje w partii nową, bezimienną falę działaczy, która wykonała czarną i brudną rewolucyjną robotę". (Na zjeździe Stalin mówił z pogardą o tym zbiegu. Mimo to nie wydał rozkazu jego likwidacji. W przeciwieństwie do wielu innych, sprytny Dmitrjewski przeżył.) Po raz ostatni Stalin odpisał na list żony: 29 września 1931. Był tu potężny sztorm. Przez dwa dni burza szalała z wściekłością rozjuszonej bestii. Na naszej daczy wyrwało z korzeniami osiemnaście wielkich dębów. Całuję badzo. Józef. „Wściekłość rozjuszonej bestii" - oboje znali ten stan. W 1932 roku wyjechali z dziećmi do Soczi. Nadia znów wróciła wcześniej. Jej listy jednak zniknęły. Ocalał tylko jeden, napisany do jego matki. 13 marca 1932. Gniewacie się na mnie, że nie pisałam. Nie pisałam, bo nie lubię pisać listów. Nawet do krewnych, którzy też mają o to pretensje. Wiem jednak, że macie dobre serce i nie będziecie się długo złościć. U nas jak gdyby wszystko w porządku, wszyscy zdrowi, dzieci rosną. Wasia ma już dziesięć lat, Swietlana skończyła pięć. Ojciec ją uwielbia. Józef i ja mamy bardzo mało czasu. Pewnie słyszeliście, że na stare lata zaczęłam studiować. Nauka przychodzi mi z łatwością. Trudno tylko pogodzić ją z obowiązkami domowymi. Nie skarżę się jednak i jakoś daję sobie radę. Józef obiecał, że też do Was napisze. Co do jego zdrowia to podziwiam, ile ma sil i energii. Tylko naprawdę zdrowy człowiek może wytrzymać tyle pracy. Życzę Warn wszystkiego najlepszego, całuję wiele, wiele razy, żyjcie jeszcze długo, długo. Wasza Nadia.
Sama miała żyć już bardzo niedługo. Po powrocie Stalina do Moskwy napięcie w domu sięgnęło zenitu. „Mama coraz częściej myślała o odejściu od ojca" - pisała Swietlana Allilujewa. Tak, podobała mu się nowa rola zdobywcy kobiet. Łechtała próżność. Prawdopodobnie Nadia mściła się, powtarzając w domu opinie, jakie wygłaszano o nim na uczelni. Właśnie w tym czasie wśród studentów krążyły dokumenty Riutina. Stalin miał jedno kryterium: oddanie jego osobie. Zaczynał nienawidzić żony. Żeby jej dopiec, nawiązywał coraz nowe romanse. Szalała, rzucała mu w oczy te same słowa, które cytuje Orłów: „Jesteś tyranem! Dręczysz własnego syna, dręczysz żonę, zadręczyłeś cały naród". To było błędne koło. 8 listopada 1932 roku nastąpiła tragedia. Tajemnicza tragedia. I oto po sześćdziesięciu latach próbuję ustalić, co się wydarzyło tamtej strasznej nocy. W tym celu rozmawiałem z Allilujewą-Politkowską. W tym celu postanowiłem spotkać się z drugą Nadieżdą - Nadieżdą Stalina, wnuczką tamtej. Wnuczka otrzymała imię na cześć babki. Jest córką syna Stalina Wasilija i Galiny Burdońskiej. (Przodek jej matki, Burdonne, przybył do Rosji z armią Napoleona, trafił do niewoli i na zawsze został w nowej ojczyźnie. Francuskie pochodzenie można było dostrzec w wyjątkowej urodzie czarującej Nadieżdy.) Nadieżdą urodziła się w 1943 roku, studiowała aktorstwo. (Nawiasem mówiąc jej brat, Aleksander, został reżyserem teatralnym. Tak ujawniły się w nich geny wielkiego aktora, Józefa Stalina.) Wnuczka nie została gwiazdą. Zrezygnowała z kariery artystycznej i poświęciła się domowi. Wyszła za mąż za syna znanego pisarza, Aleksandra Fadiejewa - przewodniczącego Związku Pisarzy. Tak stopniowo zaczęła się wyjaśniać tajemnica tamtej nocy. Do świątecznej wizyty u Woroszyłowów Nadia szykowała się wyjątkowo starannie. Nadia Stalina (wnuczka): „Anna Siergiejewna Allilujewa, siostra babci, opowiadała mi o tym wieczorze. Nadia nosiła zazwyczaj skromny kok, a tym razem zrobiła sobie modną fryzurę. Ktoś przywiózł jej z Niemiec czarną suknię, wyszywaną w róże. Był listopad, ale ona zamówiła do tej sukni herbacianą różę i wpięła ją we włosy. Stanęła w tej sukni przed Anną Siergiejewną i spytała: »No i jak?«" Wybierała się na to przyjęcie jak na bal. Co się stało na przyjęciu? Nadia Stalina: „Przy stole ktoś ją bardzo adorował i dziadek
powiedział coś ordynarnego". „Przyczyną jej śmierci była oczywiście zazdrość. W mieszkaniu Woroszyłowa zebrało się większe towarzystwo. Stalin ulepił kulkę z chleba i na oczach wszystkich rzucił nią w żonę Jegorowa. Podobno to odegrało ważną rolę" - wspomina Mołotow. Wszystkie te sprzeczne relacje można dopasować. Szła na to przyjęcie, żeby zademonstrować mu swój urok. I gdy żona jednego z dowódców wojskowych, Jegorowa, znana ze swych romansów, zaczęła flirtować z Józefem, Nadia zrewanżowała się tym samym. Stalin zareagował bardzo ordynarnie. Swietłana Allilujewa: „Zawołał do niej »Ej, ty!« Odpowiedziała »Nie jestem dla ciebie „ej!"«. I wstała od stołu". Mołotow: „Ona (Allilujewa) była wówczas trochę psychopatką. Wyszła z tamtego przyjęcia z moją żoną. Spacerowały po Kremlu. Skarżyła się: »To się nie podoba, tamto się nie podoba. Dlaczego tak się zachował?« Tymczasem to było całkiem proste: trochę wypił, żartował, a na nią tak to podziałało..." I jeszcze jedna relacja. Anna Łarina - żona Bucharina, pisze we wspomnieniach: 8 listopada Nikołaj Iwanowicz widział ją na bankiecie. Podpity Stalin ciskał jej w twarz niedopałki i skórki od pomarańczy. Nie zniosła tego chamstwa, wstała i wyszła. Siedzieli naprzeciwko siebie - Nadieżdą i Stalin, a Nikołaj Iwanowicz obok niej. Rano znaleziono Nadieżdę martwą. Róża z marmuru Kira Allilujewą-Politkowską: „Mama opowiadała mi później, że Nadia wróciła do domu z gotową decyzją, bo po powrocie zamknęła się w pokoju. Nikt nie słyszał wystrzału. To był mały, damski pistolecik. Podobno zostawiła list, ale nikt go nie czytał. Był adresowany do Stalina. Pewnie wszystko w nim wyjaśniła". Nadia Stalina: „Rankiem, gdy znaleziono ją martwą, herbaciana róża, którą miała we włosach, leżała pod drzwiami. Upuściła ją wchodząc do pokoju. Właśnie dlatego rzeźbiarz umieścił na grobie różę z marmuru". Partyjni często kończyli życie wystrzałem z pistoletu. Jeśli członek partii nie zgadzał się z partią albo partia wyrzekała się swego członka, tylko wystrzał był godnym wyjściem z sytuacji. Stalin zdawał sobie sprawę, jaką przyczynę śmierci rozgłoszą jego wrogowie: nie chciała być żoną Stalina, wolała się zabić. Utracił nie tylko żonę i dom. Został zhańbiony w oczach współtowarzyszy i wrogów. Natychmiast kazał uznać to samobójstwo za tajemnicę państwową.
„Prawda" zamieściła nekrolog: „Zabrakło drogiej nam towarzyszki, człowieka o wspaniałej duszy. Odeszła od nas młoda, jeszcze pełna sił, bez reszty oddana partii i rewolucji bolszewiczka". I oficjalny komunikat: „KC WKP(b) z żalem informuje, że w nocy z 8 na 9 listopada zmarła aktywna i oddana członkini partii". I tak dalej. Nigdzie ani słowa o przyczynie zgonu. Chowano Nadię w wielkim pośpiechu. Już 9 listopada przeniesiono trumnę z mieszkania na Kremlu do Wielkiej Sali w budynku CIK na placu Czerwonym (dziś Główny Dom Towarowy). Istnieje legenda, że Stalin podszedł pożegnać zmarłą, ale z wściekłością kopnął trumnę. Mołotow: „Nigdy nie widziałem, żeby Stalin płakał, a przy trumnie łzy płynęły mu z oczu. Bardzo kochała Stalina - to fakt... Nie kopał trumny, podszedł i powiedział: »Nie upilnowałem«". Umiał panować nad sobą. Anna Bucharina: „Przy trumnie był Nikołaj Iwanowicz. W takiej chwili Stalin uznał za stosowne podejść i powiedzieć mu, że po bankiecie pojechał na daczę, a o śmierci Nadii dowiedział się dopiero rano". Kira Allilujewa-Politkowska: „Wyglądała bardzo pięknie. (...) Potem szliśmy piechotą na Nowodiewiczy. Babcię zabolały nogi i jechała samochodem". Później odbył się pogrzeb. Konie powoli ciągnęły wspaniały katafalk pod baldachimem w kolorze bordo. Kondukt szedł przez całą Moskwę. Nazajutrz całe miasto opowiadało sobie o wielotysięcznych tłumach na ulicach i jak Stalin szedł za trumną z gołą głową, w rozpiętym szynelu. W nocie biograficznej (aneksie do jego dzieł zebranych) napisano: „Stalin odprowadza trumnę z ciałem Allilujewej na cmentarz Nowodiewiczy". Córka Stalina twierdzi, że nie pojechał na pogrzeb. Tym niemniej mnóstwo ludzi widziało go w kondukcie. Nie był tchórzem. Miał jednak obsesję na punkcie zamachu. Strach starego terrorysty, który wie, jak łatwo jest zabić. Czyż mógł iść przez całą Moskwę? I znów wszystkich przechytrzył. Jak zawsze. Rzeczywiście szedł za trumną, ale tylko przez pierwsze dziesięć minut - przez plac Maneżowy, gdzie nie było domów i nie groził strzał z okna. Później wsiadł do samochodu. To brat jego pierwszej żony, Alosza Swanidze, też niewysoki, z czarnymi wąsami, w takim samym szynelu, szedł w kondukcie, aż na cmentarz. Ludzie wzięli go za Stalina.
Nadia spoczęła w ziemi. Naruszono zasadę kremacji, uznawanej przez bolszewików za rodzaj ateistycznego pogrzebu. Dlaczego? Czyżby za samobójstwo Stalin wykluczył ją z partii? Albo... Albo był to początek nowej ery. Ery imperium. Była żoną pierwszego cara. Dlatego wybrał cmentarz pradawnego monastyru, gdzie chowano caryce. Anna Łarina-Bucharina: „Na pogrzebie Stalin poprosił, żeby nie zamykano wieka. Uniósł głowę Nadieżdy Siergiejewny i pocałował ją". OGPU rozpowszechniło informacje, że żona Stalina zmarła na zapalenie wyrostka. Kira Allilujewa-Politkowska: „Rodzice przyszli przybici, powiedzieli, że Nadieźda Siergiejewna miała operację ślepej kiszki i zmarła podczas niej na serce." Natychmiast pojawiły się też inne plotki. Stalin miał zbyt wiele krwi na sumieniu. Ludzie szeptali, że zabił żonę. Ta wersja krąży do dziś. Dziwno przedśmiertna opowieść niani Swietłana Allilujewa opowiada w swojej książce, jak jej niania, niedługo przed śmiercią, wszystko jej wyznała: „chciała się wyspowiadać". Relacja niani: Ojciec zazwyczaj sypiał u siebie w gabinecie albo w małym pokoiku z telefonem, obok jadalni. Spał tam tej nocy po powrocie z bankietu, z którego wcześniej wróciła mama. Ich pokoje były daleko od pomieszczeń dla służby - trzeba tam było iść korytarzem obok naszych sypialni. Pokój ojca mieścił się po lewej stronie, a matki po prawej. (...) Znalazła ją rano gosposia Karolina Til. Zaniosła śniadanie. Nagle roztrzęsiona przybiegła do pokoju dziecinnego i zawołała nianię. Matka cała we krwi leżała obok łóżka. W rękach miała maleńki pistolet od Pawłuszy. Wszyscy pobiegli dzwonić do szefa ochrony, Awela Jenukidze, do żony Mołotowa, Poliny, która była bliską przy jaciółką mamy. (...) Zjawił się Mołotow, potem Woroszyłow. Należy wątpić w słowa o „Polinie Mołotowej, bliskiej przyjaciółce". Wystarczy przypomnieć sobie list Nadii, w którym narzekała na samotność wśród partyjnych dam. Polina była właśnie taką wyniosłą partyjną damą. Również Mołotow podważa relację niani: „Stalin był w domu tamtej nocy i spał. Nie usłyszał wystrzału. Zawsze sypiał w swoim pokoju. Gdy rano wszedł do jadalni, powiedziano mu: Józefie, Nadii nie ma już wśród nas." Ale... Nadia Stalina (według słów Anny Siergiejewny Allilujewej):
„Wróciła i zamknęła się. Dziadek pojechał do daczy". A więc Stalina nie było w domu? To samo pisze przecież Łarina Bucharina: „Uznał za stosowne powiedzieć, że po bankiecie pojechał do daczy". Naoczni świadkowie - niania i Mołotow - twierdzą, że Stalin był wtedy w domu. Dwaj inni świadkowie przekazują relacje innych: Stalin był w daczy. A oto świadectwo jeszcze jednego człowieka, który widział mieszkanie Stalina rankiem, po samobójstwie Nadieźdy. Napisała je Anna Korczagina, sprzątaczka: Przyczyną śmierci był... tow. Stalin i to on ją zastrzelił. Kartkuję w archiwum akta sprawy - kilka kartek, pokrytych niewyraźnym pismem. To „Prośba o ułaskawienie" do szefa rządu, towarzysza Kalinina, od Anny Korczaginy. Pisze z łagru Biełomoro-Bałtijskiego: Oskarżono mnie o to, że w 1933 roku byłam na wczasach w domu wypoczynkowym CIK ZSRR. Wczasowały się tam też pracownice biblioteki CIK, Siniełobowa i Burkowa. Siniełobowa dowiedziała się, że pracuję u towarzysza Stalina i spytała mnie o śmierć Nadieźdy Siergiejewny. Powiedziałam, że umarła na serce i wyrostek. Więcej z nikim o tym nie rozmawiałam. Mimo to w 1935 roku, gdy zaczęły się represje, brat Siniełobowej został rozstrzelany (pracował w komendanturze Kremla). Siniełobowa aresztowano. Sinieiobow był w mieszkaniu t. Stalina, kiedy umarła Nadieźda Siergiejewna - pisze Korczagina. - Był pełnomocnikiem komendanta Kremla. (...) Jak mi powiedziano w śledztwie, po ich aresztowaniu Siniełobowa zeznała, że powiedziałam: przyczyną śmierci był tow. Stalin i że to on ją zastrzelił. (...) Przecież nie mogłabym wymyślić takiego podłego kłamstwa na tak drogiego mi człowieka - drogiego wszystkim którym otworzył drogę do jasnego życia! Dobrze wiem, że nawet wy, towarzyszu Kalinin, wiecie, że towarzysz Stalin był tamtej nocy z towarzyszem Mołotowem w daczy. Ja nie byłam w tym czasie w mieszkaniu tow. Stalina. Pracowaliśmy w innym budynku, ale towarzysze telefonowali z daczy i pytali: Co się tam u was stało? Zadzwonili też z Kremla i wezwali tow. Stalina do domu, i on bardzo się spieszył, prędko wyjechał i bardzo wcześnie. Kiedy przyszłam do pracy o 9 rano, to zobaczyłam, że wszyscy są roztrzęsieni, ale nam, pracownikom, nic nie powiedzieli, dopóki nie przywieziono trumny i kwiatów. Wtedy nam powiedzieli, że Nadieźda Siergiejewna umarła. Nie mówili nam, żebyśmy nie płakali i nie działali na innych. To jest moje dokładne opisanie jej naturalnej śmierci. 22 marca przyszli do mnie dwaj towarzysze w skórzanych kurtkach. Myślałam, że do pracy, ale oni zawieźli mnie na Łubiankę. Na przesłuchaniu opowiedziałam wszystko, tak jak wam,
lecz na mnie krzyczeli: „Łże, ma oczy złodziejki". Powiedzieli jeszcze dużo obraźliwych słów. Przeczytałam protokół, ale nie mogłam podpisać, bo tam było całkiem co innego niż mówiłam, a kiedy zaczęłam protestować, to na mnie strasznie wrzasnęli, a jeden towarzysz podszedł, bez słowa położył mi rękę na ramieniu i krzyknął: „Będzie źle!". Więc się przestraszyłam i podpisałam. Wyłuszczywszy sprawę, Korczagina prosi o ułaskawienie. Adnotacja na podaniu: „Przekazano do rąk własnych M.I. (Kalinina). I decyzja: „Odrzucić. Kalinin". Nieszczęsna sprzątaczka zginęła gdzieś w łagrach. Zapamiętajmy: „nawet wy, towarzyszu Kalinin, wiecie, że tow. Stalin był tamtej nocy z towarzyszem Mołotowem w daczy". Innymi słowy: taka była oficjalna wersja, którą ogłoszono i którą Korczagina musiała przytoczyć. Tę wersję, którą sam Stalin „uznał za stosowne" podać Bucharinowi nad trumną. A jak było naprawdę? Oczywiście racja leży po stronie Mołotowa i niani, którzy widzieli, że Stalin był tamtej nocy w domu. Z jakiegoś względu nie chciał jednak, żeby o tym wiedziano. ,
\
Dlaczego? Zęby zrozumieć, wróćmy do ostatniego wieczoru. A więc w żałobnej czarnej sukni w róże zjawia się na bankiecie. Potem ma miejsce incydent przy stole. Opuszcza przyjęcie. Dlaczego reaguje tak nerwowo? Czy tylko z powodu zazdrości o ten jeden wieczór? „Była w tym czasie trochę psychopatką" - pisze Mołotow. Dlaczego? Okazuje się, że odpowiedź jest bardzo prosta. I straszna. W Archiwum Prezydenta natknąłem się na „Historię choroby Allilujewej N.S.", sporządzoną w Poliklinice Kremlowskiej. Gospodarz przechowywał ją w osobistym archiwum. Przerzucam kartki: „Allilujewa Nadieżda Siergiejewna, ur. w Baku, członek partii od 1918 roku". Na końcu historii choroby znalazłem zapis z sierpnia 1932 roku. Doznałem wstrząsu. Silne bóle w obrębie brzucha. Konsylium: powtórna konsultacja za 2-3 tygodnie". I ostatnia alarmistyczna adnotacja: 31. 08. 1932 r. konsultacja w kwestii operacji - za 3-4 tygodnie"... Dalszych zapisów brak. Popełniła samobójstwo, gdy czekała ją operacja? Nigdy i nigdzie o tym nie czytałem.
A więc zapewne nie bez powodu jeździła do Karisbadu. Przez cały czas odczuwała ,,silne bóle w obrębie brzucha". W historii choroby nie ma ani słowa o przyczynie dolegliwości. Jednakże właśnie w tym czasie mowa jest o konsultacjach przed operacją. Musiało to być coś bardzo poważnego, skoro lekarze woleli nie pisać rozpoznania. Możliwe, że już podczas kuracji w Karisbadzie zaczęła coś podejrzewać. Może właśnie dlatego była taka nerwowa? Może to z tego powodu wchodzi w posiadanie dziwnego prezentu - pistoletu? Może sama o niego poprosiła? Pistolet uchodził za wiernego pomocnika członka partii w sytuacjach ostatecznych. Incydent na bankiecie mógł przepełnić miarę. Mógł zdarzyć się w chwili, gdy uznała, że życie dobiega końca. Wybiega z bankietu. Dogania ją Polina Mołotowa. Rozmawiają. Polina opowie Swietłanie Allilujewej, jak spacerowały po Kremlu i jak uspokoiła Nadię. Jakoś dziwnie uspokoiła. Polina wraca na przyjęcie, Nadieżda - już nie. Jedzie do domu. Rodzi się pytanie: czy Mołotowa faktycznie ją uspokoiła? O czym mogły rozmawiać? To były straszne czasy strasznych ludzi. Polina Mołotowa to typowa rewolucjonistka tamtej strasznej epoki. Aresztowana na rozkaz Gospodarza w 1949 roku opowiada na przesłuchaniu swój życiorys: - Nazywam się Perl Siemionowna Karpowska. Żemczużina to mój pseudonim. - Działaliście w podziemiu? - Tak, na Ukrainie, w okresie władzy Denikina. (...) Uczestnicząc w pracach Międzynarodowego Kongresu Kobiet, poznałam Mołotowa. (...) W końcu 1921 roku zostałam jego żoną. Polina - konspiratorka, działaczka partyjna, zastępca narkoma przemysłu spożywczego, narkom przemysłu rybnego. Mimo represji ta niezłomna rewolucjonistka nawet po uwolnieniu będzie wielbić Stalina. Czy mogła lubić tamtą babę? Zwolenniczkę Bucharina, który miał w pogardzie i nienawidził jej męża? W dniach ostrej walki o władzę? Gdy obecność baby u boku Stalina była bardzo niebezpieczna? Nadia rzeczywiście sympatyzowała z Bucharinem. Łarina-Bucharina: „Skrycie podzielała jego poglądy na temat kolektywizacji i przy nadarzającej się okazji powiedziała mu o tym." Mołotow też o tym wiedział. „Było mało prawdopodobne, żeby poszła za Bucharinem. Ulega-
ła jednak jego wpływom" - wspominał. Polina wybiegła więc za Nadią bardziej z obowiązku niż z potrzeby serca. Druga dama powinna pocieszać pierwszą. Jeśli nawet pocieszała, to zapewne w jakiś szczególny sposób. W tym czasie Polina mogła znać pewien sekret. Aluzja na ten temat byłaby dla Nadieżdy śmiertelnym ciosem... Ślad tegoż sekretu można odnaleźć w Dzienniku Marii Swanidze. Przeczytałem ten dokument w Archiwum Prezydenta. Teraz, gdy już wszystko wiem, obserwowałam ich Maria Swanidze, żona Aloszy, to ta sama osoba, której Nadia zwierzała się ze swojej samotności. Małżonków aresztowano w 1937 roku. Papiery Marii natychmiast trafiły do rąk Stalina. PrzeY chowywał je w osobistym archiwum, które miał w mieszkaniu. Nie znalazły się tam przez przypadek. Maria Swanidze ośmieliła się zapisać coś, co nie miało prawa dostać się w obce ręce. 4 listopada 1934. Wczoraj po trzymiesięcznej przerwie znów zobaczyłam J. (Józefa). 29 wrócił z Soczi. Wygląda dobrze, tylko mocno schudł. O godz. 7 ja, Niura (Anna, siostra zmarłej Nadieżdy - przyp. aut.) i Żenia (żona Pawłuszy Allilujewa - przyp. aut.) poszłyśmy do niego. Nie było go w domu. Bawiłyśmy się z dziećmi, siedziałyśmy w pokoju Wasi i nagle przeszedł korytarzem w letnim płaszczu, choć było zimno. (J. zawsze ma kłopoty ze zmianą odzieży stosownie do pór roku. Długo nosi letnie ubrania, do których się przyzwyczaja.) Zaprosił nas do stołu. Przywitał mnie uprzejmie, spytał o Aloszę i żartował z Żenia, że znów przytyła, był wobec niej bardzo czuły. Teraz, gdy już wszystko wiem, obserwowałam ich. Piliśmy szampana. Żenia, żona brata Nadi, Pawłuszy Allilujewa, to marzenie mężczyzny Wschodu: warkocz jasnych włosów, rumiane policzki, wysoka rosyjska piękność. Allilujewa-Politkowska: „Mamę nazywano »róźą pól nowgorodzkich«, 175 cm wzrostu, przed rozwiązaniem narąbała drew i poszła mnie urodzić". Zapis w Dzienniku dotyczy 1934 roku, okresu już po śmierci Nadii. Możliwe jednak, że fascynacja Żenia zaczęła się wcześniej. Moja rozmowa z Allilujewa-Politkowska: Ja: Wielokrotnie czytałem, że po śmierci żony Stalin rozpędził wszystkich Allilujewów. A.P.: Przeciwnie, zabrał nas do swojej daczy w Zubałowie. Mieszkaliśmy tam od 1932 roku - my, dziadkowie, Sierioża, rodzice, którzy przyjeżdżali na sobotę i niedzielę. Stalin miał surowe poglądy, ale dostrzegał dobrze ubrane kobiety. Mówił mamie: „Żenia, powinnaś ubierać kobiety radzieckie".
Tak, zachwycał się nią i przed 1934 rokiem. A jeśli założyć, że męczyły go ciągłe kłótnie z żoną, ta wieczna walka... Wystarczyło, że Polina Mołotowa wspomniała Nadii o... Wzburzyła się cygańska krew, Nadia pobiegła, nie - pomknęła do domu. Potem czekała na męża, żeby z wściekłością wszystko mu wygarnąć, porozkoszować się zemstą. I doczekała się. Pijanego. Pokłócili się w jej pokoju. Wyzwał ją po sołdacku i poszedł spać. Cisnęła za nim różę. A potem - w bezsilnej złości sięgnęła po rewolwer. Swoista logika: dowiedzieć się o plotkach na temat żony Pawłuszy - i wziąć do ręki rewolwer od Pawłuszy. Kiedy Stalin usłyszał wystrzał, wszystko zrozumiał. Zobaczył ją przy łóżku w kałuży krwi. Na pomoc było już za późno. Postanowił udać, że śpi. Dalej było tak, jak opisuje niania. Gosposia weszła do pokoju Nadii. Wtedy go obudzono. Wiedział jednak, że wrogowie oskarżą go o zabójstwo. Trudno byłoby wytłumaczyć, jakim cudem w nocnej ciszy nie usłyszał wystrzału. Wymyśla więc wersję, którą wszyscy powinni powtarzać. Tę, o której pisze biedna Korczagina: „Towarzyszu Kalinin, nawet wy wiecie, że towarzysz Stalin był tamtej nocy z towarzyszem Mołotowem w daczy". Sprzątaczka wie jednak, że Stalin był w mieszkaniu. I ta dziwna sprzeczność z oficjalną wersją staje się przyczyną strasznych pogłosek. Po pogrzebie Stalin oddaje się tradycyjnemu zajęciu: szuka winnych. Znajduje ich z łatwością: winni są wrogowie. To oni zatruli jej umysł, podjudzali Nadię przeciwko niemu. Zawsze to czuł. Przypomnijmy cytowane już słowa Mołotowa: „Ulegała wpływom Bucharina". Brzmi w tym echo słów samego Gospodarza. Szef ochrony osobistej Stalina, Nikołaj Własik, w rozmowie z historykiem, dr. Nikołajem Antipienką, powiedział, że „Nadieżda przyniosła z Akademii Przemysłowej i pokazała Stalinowi podrzucony jej na zajęciach apel Riutina do partii, w którym Stalina nazywano agentem, prowokatorem itd." Anna Łarina-Bucharina pisze we wspomnieniach: Nikołaj Iwanowicz wspominał, jak pewnego razu przyjechał do Zubałowa i spacerował z Nadieżda Siergiejewną przed daczą. Stalin podkradł się do nich i patrząc N.I. w twarz powiedział: „Zabiję". N.I. uznał to za żart, zaś Nadieżda Siergiejewną zadrżała i pobladła. Oczywiście nie chodziło o zazdrość. Był zbyt pewny siebie. I jej. Miał na myśli wpływ Bucharina na Nadieżdę. Bał się rozmów tych dwojga - o głodzie, o wsi, o zarzutach Riutina. Miał już dość oskarżeń ze strony Nadii. Mógł podejrzewać, że wiele argumentów podsuwa jej Bucharin. „Zabiję" - to nie był żart... Dzieło wielkie i krwawe
Można zrozumieć jego posępną logikę: „prawicowcy" doprowadzili do śmierci Nadii, z premedytacją zniszczyli mu dom i rodzinę. To nie przypadek, że tragedia zbiegła się ze spiskiem Riutina. Coraz częściej myśli o losach cara Iwana Groźnego. Wrodzy bojarzy otruli jego ukochaną żonę. Tam była trucizna, tu - zatrucie umysłu. Iwan straszliwie pomścił śmierć małżonki. On zrobi to samo. Na razie nie zdradza swoich planów. Umie czekać. Iwan Groźny stanie się jego ulubioną postacią historyczną. Eisenstein będzie musiał nakręcić film o tym okrutnym carze. W filmie Iwan po śmierci żony zamyśla dzieło wielkie i krwawe: wymordowanie buntowniczych bojarów. Do końca 1932 roku Stalin nie pojawia się publicznie. W opustoszałym mieszkaniu przeżywa śmierć żony. Pali fajkę. Myśli. Towarzyszy mu tylko cień - Mołotow. Nie pojawia się nawet na uroczystościach z okazji XV rocznicy powstania OGPU. Przysyła jedynie depeszę z gratulacjami. Dopiero po Nowym Roku zwołuje plenum KC i podsumowuje wielki przełom. Ogłasza zwycięstwo industrializacji. Nie zapomina też o oponentach: „Nie mogliśmy nie popędzić kraju, opóźnionego o sto lat. (...) Polityka przyspieszonego tempa była słuszna". Przyspieszenie kosztowało miliony istnień ludzkich. Stalin jednak wiedział, że reformator. Piotr Wielki, też nie liczył się z ofiarami. Nie bez racji premier Anglii, Lioyd George, porównał go wtedy do tego cara. Tak, zginęły miliony. Ale ciałami tych ludzi wymoszczono drogę do przyszłości, ku wielkiemu marzeniu. Teraz musiał przeprowadzić żniwa. Wysyła na wieś 17 tysięcy działaczy partyjnych - po kołchozowe zboże. Udało się. Widmo głodu zniknęło. Wygrał. Trochę o sprawach osobistych. Zniosę swoją dolę Po śmierci żony został sam. Nastają męskie czasy. Dawniej na premierach w jego ukochanym Teatrze Wielkim, w loży rządowej zasiadali przywódcy wraz z żonami. Po zgonie Tat'ki przychodzili sami. Gospodarz jest bez żony, więc słudzy też muszą być bez żon. Politbiuro wita Nowy Rok na Kremlu: mężczyźni siedzą przy jednym stole, kobiety na uboczu, przy osobnych stolikach. Matce Keke przedstawił wersję oficjalną: Nadia umarła na wyrostek. Matka wierzyła w Boga i oczywiście uznała jego powtórne wdowieństwo za karę bożą. Jak dawniej przysyłała mu konfitury i owoce z dalekiej ojczyzny. On zaś jak zawsze bywał w Soczi, nie odwiedzał matki, ale sumiennie pisywał listy. Witaj, mamo moja. Dostałem list od Ciebie, a także konfitury, inżir, czurcz-
cheli. Dzieci bardzo się ucieszyły i serdecznie Ci dziękują. Jestem zdrów, nie martw się o mnie, zniosę swoją dolę. Nie wiem, czy potrzebujesz pieniędzy, czy nie. Na wszelki wypadek wysyłam 500 rubli. Wysyłam też fotografię swoją i dzieci. Bądź zdrowa. Kochana Mamo, i nie trać ducha. Całuję. Twój Soso. 24 marca 1934. Dzieci Ci się kłaniają. Po śmierci Nadii ciężko mi żyć. Trudno, mężny człowiek zawsze musi być mężny. Czas żałoby minął. 12 czerwca 1933 roku Stalin pojawia się na nowym wspaniałym widowisku - paradzie sportowej. Obnażone, idealne ciała mają świadczyć o potędze państwa proletariatu. Wie, że podczas parady niektórzy towarzysze wybierają sobie co ładniejsze dziewczęta. No cóż, niech się na razie bawią, przecież następuje złagodzenie kursu. Odwilż W 1933 roku kończą się procesy. Krążą słuchy, że śmierć żony odmieniła Stalina - złagodniał. Lato i jesień 1933 roku uczynił okresem przełomu. Zebrano bardzo bogate plony. Była w tym jego zasługa. Zmusił ludzi do pracy ponad siły. Kołchozy pokornie zapełniły ziarnem państwowe spichlerze. Natychmiast zmieniają się nastroje w partii: a więc miał rację, a więc właśnie tą drogą, drogą krwi i głodu, trzeba prowadzić naród do świetlanej przyszłości. „Stalin zwyciężył" coraz częściej powtarzają ci, którzy jeszcze wczoraj przyznawali rację Riutinowi. Ma absolutną władzę. Niepodważalną. Właśnie w tym okresie powstał dowcip: „ Biuro Polityczne zastanawia się, jaki prezent dać narodowi z okazji rocznicy rewolucji. Wszyscy kolejno proponują różne ulgi. Na końcu zabiera głos Stalin: »Proponuję, żeby ogłosić rocznicę dniem kolektywnego bicia«. Członkowie biura są przerażeni, ale nie ośmielają się sprzeciwić. 7 listopada zbierają się na Kremlu. Wkrótce słychać odgłosy nadciągających tłumów. Towarzysze przeklinają Stalina, chowają się pod stoły. Stalin zachowuje niezmącony spokój. Wbiega wartownik: »Towarzyszu Stalin, przedarła się delegacja pracowników kultury. Żądają, żeby bić ich w pierwszej kolejności«". Złagodzenie kursu, odwilż... W procesie młodych riutinowców zapadają bardzo łagodne wyroki. Sam Riutin pisze z więzienia do żony: „Tylko w ZSRR pod kierownictwem najgenialniejszego, ukochanego Stalina osiągnięto niesłychane sukcesy w budowie socjalizmu". Riutin już słyszał, że Zinowiew i Kamieniew złożyli samokrytykę i wyszli na wolność. On też chce.
Tak, Zinowiew i Kamieniew są wolni, wykręcili się kolejnym samobiczowaniem i wychwalaniem Gospodarza. W maju 1933 roku Zinowiew przyznał w artykule, że słusznie poniósł karę i jest gotów odkupić swoje winy wobec partii gorliwą pracą na dowolnym stanowisku. Gospodarz osobiście wstawia się za swoimi wrogami do Komisji Kontroli Partyjnej. Już wtedy wiedział, że w przyszłości będzie można mówić o dobroci Otella, który nie wiedział o przewrotności swych Jagonów. Już wtedy szykował się do przyszłych posunięć. Oni zaś zrobili klejny krok ku zagładzie. Wczorajsi zwolennicy zaczęli nimi gardzić. ^ Ściągnął obu do Moskwy. Bufon Zinowiew podjął pracę w redakcji „Bolszewika", gdzie wychwalał wodza. Wkrótce objął wysokie stanowiska partyjne. Inteligentny Kamieniew zaczynał rozumieć długoplanowe rozgrywki Gospodarza. Uznał, że to tylko pierwszy ruch. Przestaje więc zajmować się polityką. I gdy Bucharin, który uwierzył, że Stalin naprawdę wybaczył Kamieniewowi, proponuje mu funkcję kierownika oddziału w „Prawdzie", Kamieniew odpowiada: „Chcę prowadzić ciche, spokojne życie. Chcę, żeby o mnie zapomniano i żeby Stalin nawet nie wymieniał mojego nazwiska". Były szef rządu pracuje teraz w Instytucie Literatury Światowej. Riutinowi Gospodarz nie mógł jednak darować. Zostawił go w więzieniu. Wraca do łask były piewca Trockiego, Radek. Gospodarz ceni pióro Radka. Niech więc sobie popracuje, ma jeszcze czas. Cynik Radek nie szczędzi sił: demaskuje Trockiego i wychwala wodza. Teraz jest piewcą Stalina. W 1933 roku wydaje książkę: Twórca społeczeństwa radzieckiego - pean na cześć Gospodarza. „Zrodzony w nędzy, zbuntowany przeciwko niewoli seminarium duchownego". „Do niewzruszonej jak skała postaci naszego wodza płyną fale miłości i ufności ludu". I tak dalej. Jagoda, który kiedyś osobiście aresztował opozycjonistę Radka, cytuje teraz z szacunkiem te pochlebstwa. Inni odnoszą wrażenie, że stary cynik Radek po prostu kpi. Radek zostaje jednym z redaktorów „Izwiestii". Stanowisko naczelnego tej drugiej gazety w kraju Stalin powierza Bucharinowi - mordercy żony. Wkrótce zleca mu opracowanie projektu nowej konstytucji. Odwilż. Uwierzyli w nią nie tylko wrogowie, lecz także wierni lokaje z Politbiura. Jesienią 1933 roku Stalin wyjeżdża na Kaukaz. Gospodarstwem zajmuje się Mołotow. Podczas posiedzenia Biura Politycznego nowy prokurator generalny, Aleksandr Wyszyński, starym zwyczajem zaatakował specjalistów w przemyśle. W odpowiedzi przyjaciel Gospodarza, Sergo Ordżonikidze (narkom przemysłu ciężkiego) i Jakow Jakowlew (narkom rolnictwa) wymogli
na biurze potępienie Wyszyńskiego. Gospodarz natychmiast napisał do Mołotowa: Wystąpienie Sergo przeciwko Wyszyńskiemu uważam za chuligaństwo. Jak mogłeś mu na to pozwolić? O co chodzi? Wiemy sługa zrozumiał: z odwilżą nie trzeba się śpieszyć. Przez cały 1933 rok Stalin organizuje święta. Kończy się budowa kanału Białomorsko-Bałtyckiego, przekopanego wysiłkiem więźniów i opiewanego przez pisarzy. Kraj świętuje. Stalin w towarzystwie najbliższego współpracownika - „brata Kirowa" - odbywa podróż statkiem po kanale. Jego lodołamacze przecierają północny szlak morski, ale jeden z nich, stary „Czeluskin" grzęźnie w lodach. Akcja ratunkowa staje się spektakularnym widowiskiem. Cały kraj żyje tym wydarzeniem. Gospodarz urządza triumfalne powitanie uratowanej załogi lodołamacza. Przez cały rok uliczne głośniki chrypną od ogłuszających marszów, spikerzy sławią nowe zwycięstwa wodza. Hałaśliwa muzyka i bezustanne peany mają zagłuszyć wspomnienie tamtej tragedii. Trwa budowa największego na świecie samolotu - „Maksyma Gorkiego". Gospodarz zatwierdza projekt Pałacu Zjazdów. Pałac ma być niebywałym przedsięwzięciem architektonicznym. Budynek o wysokości 400 metrów, na szczycie stumetrowy posąg Lenina. W sali obrad wystąpień wodza będzie słuchało 21 tysięcy ludzi. Największa świątynia bolszewizmu ma stanąć na miejscu zburzonej cerkwi Chrystusa Zbawiciela. Mimo jego rozkazów ten pałac nigdy nie zostanie zbudowany. Stalin w domowych pantoflach Przez wszystkie te lata Gospodarz tworzy nowe zasady życia przywódców partii. Demokratyczne obyczaje z pierwszych lat po Październiku, o których pisała Nadieźda - członkowie rodzin władców Kremla jeżdżą tramwajami, stoją w kolejkach jak zwykli obywatele, narzekają na brak pieniędzy („Józef, jeśli możesz, przyślij mi 50 rubli, dostanę pieniądze dopiero 15 października, teraz nie mam ani kopiejki" - list z 17 września odległego 1929 roku) wszystko to się skończyło. Teraz dzieci Gospodarza jeżdżą do szkoły samochodem z obstawą. Działacz Kominternu Warga notował smętnie: Pod Moskwą, na ogromnych przestrzeniach, powstają rządowe dacze, strzeżone przez oddziały wartowników. Pracują tam ogrodnicy, kucharze, pokojówki, lekarze, pielęgniarki - po pól setki ludzi, a wszystko na koszt państwa. Osobiste pociągi, osobiste samoloty, osobiste jachty, mnóstwo samochodów do dyspozycji członków rządu i ich rodzin. Wszystko dostają praktycznie za darmo. W Ameryce na taki poziom życia stać tylko multimilionerów.
Stary Kominternowiec nie mógł nie pamiętać słów Lenina, który obiecał stworzyć społeczeństwo, „gdzie ministrowie będą zarabiać tyle samo co przeciętny robotnik". Dawne carskie rezydencje i pałace arystokracji, które Lenin hojnie podarował masom pracującym, bardzo szybko przechodzą w ręce nowego cara i jego dworu. Stalin przejmie wspaniały pałac w Liwadii na Krymie - ukochany pałac cara i jego rodziny. Mołotow będzie wypoczywać w pałacu hrabiego Woroncowa. (Trzeba tu odnotować, że w swoim pałacu Gospodarz był tylko raz. Wolał spędzać urlopy w niezliczonych państwowych daczach na rodzinnym Kaukazie.) Istniał jednak pewien niuans, o który Stalin zadbał: cały ten luksus, za pomocą którego ostatecznie zdemoralizował i rozbroił partię, należał do... państwa. I wystarczyło usunąć kogoś z państwowego Olimpu, by ten z dnia na dzień stał się nikim. Córka potężnego Kaganowicza - trzeciego człowieka w państwie - opowiadała mi, że kiedy po śmierci Stalina jej ojca odsunięto od władzy, rodzina musiała natychmiast opuścić mieszkanie i daczę. Okazało się, że nie mają nawet własnych mebli - wszystko było państwowe. Wybrańcy musieli więc gorliwie służyć Gospodarzowi. W tych latach Gospodarz znalazł sobie nową główną rezydencję. Była nią dacza położona najbliżej Moskwy. W Zubałowie, gdzie mieszkał z Nadią, mieszkają teraz tylko dzieci - Wasia i Swietłana oraz teściowie Allilujewowie. Przyjeżdżają też liczni krewni Nadii: jej brat Pawłusza z żoną Żenia (której stosunki ze Stalinem „obserwowała" Maria Swanidze), drugi brat Nadii - niezrównoważony psychicznie Fiodor, jej siostra Anna (zwana Niurą) z mężem Redensem, jednym z filarów NKWD. Przyjeżdżają też krewni pierwszej żony Stalina - Maria i Alosza Swanidze oraz syn Gospodarza z pierwszego małżeństwa. Jakow. Po pracy Gospodarz zawsze wraca do mieszkania na Kremlu, ale, jak pisze Swietłana w swoich wspomnieniach, noc spędza w daczy. Widocznie Kreml stale przypomina mu o Nadii i tamtym fatalnym wieczorze. Mogłoby się wydawać, że jego prywatne życie w tym czasie na zawsze pozostanie tajemnicą, pożywką dla legend. Był jednak świadek, dzięki któremu możemy podejrzeć domowe życie tego najskrytszego z ludzi. Maria Swanidze miała wtedy ponad czterdzieści lat (urodziła się w 1899 roku). Sądząc po pamiętniku, była prawie zakochana w Józefie - w „J", jak go nazywa. Jej mąż, Alosza, to rodzony brat pierwszej żony Stalina.
Swietłana Allilujewa: „Wujek Alosza był przystojnym Gruzineni o słowiańskiej urodzie, miał jasne włosy, niebieskie oczy i nos z garbkiem. Za pieniądze partii zdobył europejskie wykształcenie, studiował w Niemczech". Maria, jego żona, piękna Żydówka, śpiewała w operze w Tyflisi^- Po trzydziestce rozwiodła się i wyszła za Aloszę. Mieli syna o rewolucyjnym imieniu Dżonrid, na cześć znanego komunisty amerykańskiego. Alosza pracował w Gruzji jako szef resortu finansów republiki w rządzie Budu Mdiwaniego. Gospodarz przeniósł starego znajomego do Moskwy i wysłał za granicę z misją nawiązania stosunków handlowych. Potem znów ściągnął go do Moskwy, gdzie Alosza został jednym z dyrektorów Banku Państwowego ZSRR. W Moskwie Maria często spotyka się z Nadią Stalina. Nawet listy do żony Alosza Swanidze wysyła pod adresem Stalina. Maria kochała Nadię. W rok po jej śmierci zapisuje w Dzienniku: Nie ma jej, ale ten dom i rodzina są mi nadal bliscy. Wczoraj wieczorem byłam u Niury Redens. Spotkałam Pawłuszę, Żenię. To jednak nie to. Czuję się bardzo samotna bez Nadii. Po śmierci przyjaciółki często odwiedza opustoszały dom. Obserwuje tam Józefa i Żenię... I pisze swój pamiętnik... W Dzienniku brakuje wielu stron. Czy wyrwała je Maria w strasznym 1937 roku? Czy też zrobił to bohater pamiętnika Józef, gdy wszedł w jego posiadanie po uwięzieniu Marii Swanidze? Alosza, Masza i Józef To jednak zdarzy się później. Na razie rodzina Swanidze wchodzi do kręgu najbliższych przyjaciół Stalina. Alosza, Masza i Józef - tak mówią o sobie. Swietłana Allilujewa opisuje małżonków Swanidze jako idealną parę. Wystarczy jednak przeczytać Dziennik, by zrozumieć, że przyjaźń dwóch gruzińskich rewolucjonistów nie była dziełem przypadku. Pod europejską maską Aloszy krył się dziki temperament wschodniego barbarzyńcy. Czytając pamiętnik Marii, wyobrażałem sobie życie nieszczęsnej Nadii. Dziennik Marii Swanidze (1923 rok - są świeżo po ślubie): Płakałam cały dzień po scenie wściekłej zazdrości, a on usiadł na brzegu łóżka i powiedział: „Przecież to z miłości, z naszej" miłości. Skończmy z tymi przykrościami". Był taki miły. (...) W tych awanturach nie chodzi o jego cierpienie, ale o to, że ponoć nie umiem się odpowiednio zachować i mam obrzydliwy nawyk spoufalania się z mężczyznami. Po 11 latach: 30 marca 1934
Dlaczego muszę żyć z człowiekiem, który darzy mnie wyłącznie nienawiścią i pogardą, dlaczego on musi żyć z kobietą, która z rozpaczy życzy mu czasem śmierci? A potem życie jakoś się - na krótko - układa i znów zaczynasz mieć nadzieję. (...) Oczywiście winien jest mój wiek, strach przed nędzą (to moja obsesja), a później znów chce się posłać wszystko w diabły, nie mam zamiaru się sprzedawać... Błędne koło. (...) Zostałam zraniona, moje serce krwawi. (...) Trzeba to jakoś ułożyć (...) bo dojdzie do tragedii. (...) W ostatnich czasach widuję tylko Allilujewów. Tak wyglądają ich stosunki. Czuła, że Alosza jest zazdrosny o jej uwielbienie dla Józefa. W ten sposób mściła się jednak na mężu: 30 lipca 1934. 28 czerwca J. wyjechał do Soczi. Przez Aloszę nie zobaczyłam się z nim przed wyjazdem. Jestem zła. Alosza od dwóch miesięcy uparcie pozbawia mnie tych spotkań, na których tak mi zależy. Gospodyni Maria opisuje dziwną rodzinę, jaką stworzył Stalin po śmierci Nadii. Rolę gospodyni pełni mała Swietłana. Wreszcie miał to, czego potrzebował - bezinteresowne uwielbienie. Bardzo kochał za to córeczkę. Ta miłość przejawiała się w zabawny sposób. Swietłana wydawała mu... rozkazy. Jemu, któremu nikt nie odważał się rozkazywać. Dziennik Marii Swanidze: Swietłana nie odstępowała ojca. Tulił ją, całował, pieścił, karmił ze swojego talerza, czule wybierał najlepsze kąski. Napisała ojcu , .Rozkaz numer 4", żeby pozwolił jej spędzić święta w Lipkach - w jednej z jego dacz. (...) Po obiedzie był w znakomitym humorze, zadzwonił do Kirowa, żartował. (...) Radził mu natychmiast przyjechać do Moskwy, żeby bronić interesów Leningradu. (...) J. lubi Kirowa i po powrocie z Soczi (...) zapragnął spotkać się z nim, pójść do łaźni i pohulać. O 10 wybrał się z dziećmi za miasto. Narzekał, że jest niewyspany, najwyraźniej miał ochotę odespać zmęczenie po przyjeździe. (...) Zostałyśmy z Karoliną Wasiljewną (gosposia, pracuje u nich 8 lat), rozmawiałyśmy o dzieciach, o Wasi (jego syn), który źle się uczy, wykorzystuje nazwisko i stanowisko ojca, ordynarnie odpowiada dorosłym, nauczycielom. Gdyby J. się o tym dowiedział, byłby to dla niego wielki cios. (...) Jest zmęczony, w domu szuka odpoczynku i spokoju. (...) Nadia starała się wychowywać dzieci bardzo ascetycznie, ale po jej śmierci wszystko się zmieniło. Rozstaliśmy się z J. nie wiadomo na jak długo. (...) Jest dobry i serdeczny. 14 listopada 1934. O 6 przyjechał J., Wasia, Kirow. Dziewczynki urządziły przedstawienie lalkowe. J. powiedział: „Nigdy nie widziałem czegoś równie pięknego", palił fajkę. (...) Zaprosił nas do „najbliższej daczy", ale wcześniej mówił, że jedzie pracować, więc Żenia i ja nie odpowiedziałyśmy. Czasem zaprasza tylko przez grzeczność. Swietłana napisała rozkaz: „Rozkazuję pozwolić mi pójść z Tobą do kina albo do teatru" i podpisała się: „Gospodyni Swietłana". Wręczyła rozkaz. J. powiedział: „No cóż, muszę wykonać". Ta zabawa trwa już od roku. Swietłana jest Gospodynią, a tata, Mołotow, Kaganowicz, Ordżonikidze, Kirow i kilku innych, jej sekretarzami. Jest bardzo zaprzyjaźniona z Kirowem (dlatego że J. utrzymuje z nim bliskie i serdeczne
Stosunki). Swietłana pisze rozkazy, które potem przypina się pinezkami do ściany. Przyjaźnił się z Kirowem, naprawdę przyjaźnił się z Kirowem, a równocześnie planował jego zabójstwo. 22 listopada Zaprosił nas (Aloszę i mnie) za miasto, do „najbliższej daczy". (...) Podczas kolacji trochę się zdenerwował na obsługę. (...) Wyjechaliśmy o 2.30, zostawiając go samego w olbrzymim domu. Zawsze boli mnie dusza na myśl o jego samotności. Bez Kirowa zostanie całkiem sam. Ale... 14 ZJAZD ZWYCIĘZCY Apoteozo Ale „nie ma wyjścia" - tak zapewne musiał sobie powiedzieć jeszcze na początku 1934 roku. Po XVII Zjeździe, który miał być apoteozą jego triumfu nad pokonanymi wrogami. Początkowo tak było. W referacie sprawozdawczym, któremu towarzyszyły nie kończące się owacje, oświadczył dumnie: Jeśli jeszcze na XV Zjeździe trzeba było udowadniać słuszność linii partii i walczyć z wiadomymi ugrupowaniami antyleninowskimi, a na XVI Zjeździe dobijać ostatnich zwolenników tych ugrupowań, to na tym zjeździe (...) nie ma kogo bić. (...) Wszyscy widzą, że linia partii zwyciężyła. (...) Zwyciężyła polityka industrializacji. (...) Zwyciężyła polityka likwidacji kułactwa i masowej kolektywizacji. (...) Na przykładzie naszego kraju udowodniliśmy, że zwycięstwo socjalizmu w jednym państwie jest możliwe. Następnie zaczęło się nieprawdopodobne współzawodnictwo wczorajszych opozycjonistów i licytacja skruchy. Bucharin: Stalin miał całkowitą rację, gdy wspaniale wykorzystując dialektykę marksistowsko-leninowską rozgromił cały szereg przesłanek odchylenia prawicowego, sformułowanych głównie przeze mnie. (...) Kiedy byli liderzy prawicowców uznali swoje błędy, opór wrogów znalazł wyraz w różnych ugrupowaniach, które coraz szybciej i konsekwentniej zmierzały ku kontrrewolucji. Podobne tendencje wykazywali uczestnicy ruchów antypartyjnych, w tym szereg moich byłych uczniów, słusznie ukaranych za tę działalność. Tak Bucharin publicznie zdradził swoich uczniów. Tomski: Towarzysz Stalin był najbardziej konsekwentnym, najzdolniejszym uczniem Lenina. (...) Najdalej patrzył, najpewniej prowadził partię po słusznej drodze leninizmu. Cóż to była za licytacja! Żaden cesarz rzymski, żaden car nigdy nie słyszał podobnych hymnów na swoją cześć. I to z ust swoich wrogów. Co pisali, co mówili, jak wychwalali w tych dniach Goś-. podarza ci ludzie - ongiś ironiczny Radek, błyskotliwy Kamieniew,
Piatakow, Sokolnikow. Kto wymyślił połączenie Marks - Engels - Lenin - Stalin? Nie, nie Mołotow, nie Kaganowicz. Autorem formuły był Zinowiew. Cały kraj słuchał, jak przywódcy Października kolejno uznają własną nicość i sławią mądrość Gospodarza. Wierni współtowarzysze nie pozostawali w tyle: dwadzieścia dwa razy wymienił nazwisko Stalina „brat Kirow". Zakasował wszystkich inwencją epitetów: „sternik wielkiej budowy socjalizmu", „największy strateg wyzwolenia mas pracujących" itd. To Kirow wystąpił z propozycją, nieznaną w historii dotychczasowych zjazdów: Referat towarzysza Stalina uznać za prawo partyjne i przyjąć do realizacji wszystkie jego tezy i wnioski. I od razu: burzliwa, długa owacja, wszyscy wstają. Minął zaledwie rok od straszliwego głodu, a już Stalin ogłosił, że zbudowano „fundamenty społeczeństwa socjalistycznego". Okazało się, że kraj już żyje w długo oczekiwanym socjalizmie, w imię którego dokonano rewolucji, o którym marzyły pokolenia rewolucjonistów. Nazwał zjazd zjazdem zwycięzców. Oczywiście przemawiała przez niego skromność. Jako że był to zjazd zwycięzcy. Za kulisami Delegaci szykowali jednak bombę. Z trybuny płynęły pochlebstwa, ale resort Jagody zadbał, by do Gospodarza docierały wieści z kuluarów. Zjawił się też Kirow. Nikita Chruszczow, uczestnik XVII Zjazdu, wówczas wiemy stalinowiec i młody protegowany Kaganowicza, opowiadał później: „Sekretarz północnokaukaskiego komitetu partii, Szebołdajew, stary bolszewik, przyszedł do Kirowa i powiedział: »Starzy towarzysze mówią, że trzeba wrócić do testamentu Lenina i wykonać go, to jest przesunąć Stalina na jakieś inne stanowisko i wyznaczyć na jego miejsce człowieka, który lepiej traktuje otoczenie. Ludzie mówią, że byłoby dobrze, gdybyś to ty został sekretarzem generalnym.« Nie wiem, co odparł Kirow, ale zawiadomił o tej rozmowie Stalina. Stalin podobno odpowiedział: »Dziękuję, nigdy ci tego nie zapomnę«". Zachowało się świadectwo delegata Wasilija Wierchowycha, spisane w 1960 roku. Kandydat na członka Biura Politycznego, Stanisław Kosior, powiedział mi w rozmowie, że niektórzy namawiali Kirowa, żeby zgodził się zostać generalnym. Kirow odmówił. Delegatka Zinaida Niemcowa poinformowała, że w hotelu Kirów zrobił awanturę delegatom z Leningradu za rozmowy o jego
nominacji na stanowisko genseka. Takie to dyskusje toczyły się w kuluarach, podczas gdy z trybuny beustannie płynęły hymny na cześć Stalina, a sala trzęsła się od oklasków. Zrozumiał jeszcze raz, że natura ciągnie wilka do lasu. Stara gwardia nigdy nie uzna go za wodza, nigdy się z nim nie pogodzi. Głosowanie potwierdziło tę prawdę. Głosowanie Na zakończenie obrad delegaci mieli wybrać w tajnym głosowaniu najwyższy organ partii - Komitet Centralny. Na listach do głosowania znalazło się tylu kandydatów, ilu należało wybrać. Każdy, który uzyskał ponad 50 procent głosów, zostawał członkiem KC. Nie mogło być mowy o żadnej przypadkowości. To był wynalazek Gospodarza - wybory bez wyboru. Delegaci otrzymali karty i przystąpili do głosowania. „Stalin - jak wspominał Chruszczow - demonstracyjnie podszedł do urny i wrzucił karty nawet do nich nie zaglądając". Dawał do zrozumienia, że inni mają zrobić to samo. Stało się jednak coś, czego nie przewidział. Według znanej wersji natychmiast po podliczeniu głosów zdenerwowany przewodniczący komisji skrutacyjnej, Władimir Zatoński, poinformował Kaganowicza (kierującego organizacją zjazdu), że 270 delegatów głosowało przeciwko Stalinowi. Wasilij Wierchowych pisze: Będąc delegatem na XVII Zjazd zostałem wybrany do komisji skrutacyjnej. W rezultacie głosowania najwięcej głosów „przeciw" zebrali: Stalin, Mołotow i Kaganowicz. Stara bolszewiczka, Olga Szatunowska, członkini komisji skrutacyjnej, już za rządów Chruszczowa napisała w liście do KC, że przeciwko Stalinowi oddano 292 głosy. Co najdziwniejsze, zapieczętowane dokumenty komisji skrutacyjnej XVII Zjazdu zachowały się w Archiwum Partii. Za Chruszczowa otwarto koperty z kartami do głosowania. Okazało się, że w wyborach powinno wziąć udział 1225 delegatów, a uczestniczyło jedynie 1059, o 166 mniej. Najwidoczniej ich głosy usunięto. Zapewne były to głosy „przeciw". Niezależnie od wyników głosowania (obojętne, czy jego kandydaturę skreśliło 166, czy nawet 292 delegatów). Gospodarz i tak zostałby wybrany do KC. Jednakże skandaliczna liczba głosów ,,przeciw" byłaby najcięższym ciosem dla jego autorytetu w partii.
Kaganowicz natychmiast podjął stosowne kroki. W efekcie komunikat komisji skrutacyjnej XVII Zjazdu brzmiał następująco: Stalin - trzy głosy przeciw. Kirow - cztery... itd. Dziesiątki delegatów, którzy tak entuzjastycznie go oklaskiwali, w tajnym głosowaniu opowiedziały się przeciwko niemu. „Tchórzliwi dwulicowcy" - tak ich nazywał. Wśród starej gwardii nie znalazł się ani jeden człowiek, który odważyłby się głośno wypowiedzieć swoje poglądy. Ani jeden. Tak, terror. Tak, strach. Tak, pewna śmierć. Ale nawet w starożytnym Rzymie, w okresie krwawych jatek Nerona, zdarzali się ludzie, którzy w senacie jawnie występowali przeciwko cezarowi. Wiedzieli, że to oznacza śmierć, ale mimo to występowali. Wyniki głosowania świadczyły nie tylko o dwulicowości - wykazały skuteczność systemu strachu, jaki stworzył Stalin. Pozwoliły też przejść do działania. Tego dnia delegaci przegłosowali własną śmierć. Na razie jednak trwała odwilż i Stalin dał im jeszcze trochę nacieszyć się życiem w socjalizmie. Na razie zastanawiał się, kiedy zacząć i ilu usunąć. A raczej, według słów Tkaczowa, ilu zostawić. Spośród 139 członków kierownictwa partii - uczestników zjazdu - tylko 31 umrze śmiercią naturalną. Test W tymże 1934 roku aresztowano znakomitego poetę, Osipa Mandelsztama. Wywołało to szok w Moskwie - przecież mamy odwilż! Przeglądam akta sprawy, która przez pół wieku była legendą. Sprawa nr 4108 dot. oskarżenia ob. Mandelsztama Osipa Emiijewicza Wszczęta 17.05.1934. Protokół rewizji mieszkania: Zarekwirowano listy, notatki z numerami telefonów i adresami oraz rękopisy na pojedynczych kartkach w liczbie 48 szt. Nieszczęsny poeta zostaje osadzony w więzieniu na Łubiance. Protokół pierwszego przesłuchania w dniu 18 maja: - Przyznajecie się, że pisaliście utwory o charakterze kontrrewolucyjnym? - Tak, jestem autorem następującego wiersza: Tak żyjemy, ni kraju nie czując, ni ziemi, obok siebie, milczący, niesłyszalni i niemi,
a gdy ktoś zrozpaczony szeptać sobie pozwala, groźny cień się wylania kremlowskiego górala, cienkoszyich kacyków pełza rzesza gorliwa, on wiernymi pótludyni swoją partię rozgrywa, karalusze zwisają wąsiska... W protokole zanotowano cały tekst wiersza. Wiersza przeciwko Gospodarzowi. - Komu czytaliście albo dawaliście teksty? - Tekstów nikomu nie dawałem, ale czytałem następującym osobom: swojej żonie, bratu, pisarzowi Chazinowi, pisarce Annie Achmatowej, jej synowi, Lwu Gumilowowi. - Jak reagowali? - pyta śledczy. Mandelsztam odpowiada bardzo szczegółowo. A więc nie było żadnych tortur, o których opowiadano legendy. Poeta mówił z własnej woli - załamany, przybity, oszołomiony. Zwyczajna historia inteligenta - kapitulacja Galileusza w obliczu inkwizycji... Podczas widzenia z żoną nieszczęsny twórca, doprowadzony własnymi zeznaniami do granicy obłędu, wylicza jej nazwiska wszystkich, których wymienił w śledztwie, błaga, żeby ich ostrzegła. Zesłano go. Na zesłaniu zachorował psychicznie, budził żonę w środku nocy. Roiło mu się, że przez niego aresztowano Achmatową. Szukał jej zwłok w okolicznych wąwozach. Wezbrała fala protestów. Zaczynają działać dwie wybitne postaci: Anna Achmatowa dotarła do szefa CIK, Awla Jenukidzego, Borys Pasternak zwraca się o pomoc do Bucharina, Bucharin interweniuje u Stalina. W Archiwum Prezydenta przeczytałem list Bucharina do Stalina. Postanowiłem napisać do Ciebie w kilku sprawach. O poecie Mandelsztamie. Niedawno został aresztowany i zesłany. Dostaję teraz rozpaczliwe depesze od jego żony, że ma rozstrój nerwowy, próbował wyskoczyć przez okno itd. Moja opinia o M.: to znakomity poeta, ale absolutnie nie współczesny i bez wątpienia nie całkiem normalny. Ponieważ wszyscy proszą mnie o pomoc, a nie wiem, za co go aresztowano, zadecydowałem, że zwrócę się z tym do Ciebie. PS Borys Pasternak odchodzi od zmysłów z powodu Mandelsztama i nikt nic nie wie. I oto wódz - obiekt obrazoburczych wierszy Mandelsztama, pisze zamaszyście na kartce od Bucharina: „Kto dał im prawo aresztować Mandelsztama? Skandal". Właśnie tak powinien zareagować były poeta na wieść o uwięzieniu innego poety. Nawet takiego, który go obraził. A później zdarzył się cud: sprawa Mandelsztama została natychmiast ponownie rozpatrzona. I nowe posunięcie: Stalin dzwoni do Pasternaka. Pasternak jest speszony. Rozmowa ze Stalinem to nie to samo, co prośba do Bu-
charina. Stalin: - Sprawa Mandelsztama wróciła do ponownego rozpatrzenia, wszystko będzie dobrze. Dlaczego nie zwróciliście się do organizacji literatów albo do mnie? (To on jest przyjacielem poetów, a nie Bucharin.) Gdybym był poetą i mój przyjaciel popadłby w tarapaty, stanąłbym na głowie, żeby mu pomóc. Pasternak: - Organizacje twórcze nie zajmują się takimi sprawami od 1927 roku. Gdybym nie próbował pomóc, pewnie w ogóle nic byście nie wiedzieli. (Później użył w rozmowie słowa „przyjaciel", chcąc określić swoje stosunki z Mandelsztamem, choć jego zdaniem nie można ich było uznać za przyjacielskie - przyp. aut.) Stalin: - Ale to talent, prawda? Talent? - Tu nie o to chodzi - wykręca się Pasternak, usiłując zrozumieć, do czego zmierza ten straszny człowiek. - A o co? - Chciałbym się z wami spotkać, porozmawiać. - O czym? - O życiu i śmierci. Stalin rzucił słuchawkę. Mołotow o Pasternaku: „Stalin zadzwonił do mnie i powiedział: »Nie zdołał obronić swojego przyjaciela«". Dodajmy: powiedział to z zadowoleniem. I znów mówiono, jaki szlachetny jest Gospodarz. Nikt nie odważył się pomyśleć, czy naprawdę Stalin mógł nie wiedzieć o aresztowaniu słynnego poety - on, który wszystko kontrolował. Oczywiście to on wydał rozkaz uwięzienia i skazania Mandelsztama. Potraktował to jako swoisty test... I dowiedział się: nabrali śmiałości. Gdy tylko uwierzyli w odwilż. A więc nie zdołał jeszcze ostatecznie złamać inteligencji. Jednakże strach Pasternaka - najodważniejszego spośród nich - dowodził niezbicie, że to się uda. Ostatecznie złamać - to nauczyć inteligentów, żeby nie zauważali, że aresztuje się ich przyjaciół? Nie, to nauczyć ich, żeby chwalili te aresztowania. Mógł podsumować wnioski Stworzony przez niego system sprawdził się w praktyce. Piramida partyjnych gospodarzy z Bogogospodarzem na wierzchołku
przeprowadziła industrializację i kolektywizację. W bardzo krótkim czasie. Mechanizmy ochronne systemu - administracyjno-karny i propagandowo-wychowawczy - działały niezwykle skutecznie. Ten pierwszy w pełni kontrolował sytuację w strasznym roku 1932. Mechanizm ideologiczny - ów wielki front, na którym miały walczyć jego armie, czyli związki twórcze - dopiero się formował. Ale i tak szło nieźle. Prości ludzie też się już niejednego nauczyli przez te lata. Na przykład widzieć głodujących i nie dostrzegać ich. Harując za nędzne grosze, mieszkając w komunalnych norach, stojąc w kolejkach po jedzenie byli przekonani, że żyją w najlepszym państwie na świecie. W kraju wszechwładnego GPU czuli się najbardziej wolni ze wszystkich ludów. Jednakże najważniejsza część systemu - piramida partyjna - ewidentnie szwankowała. Wśród przywódców było wielu złorzeczących feudałów, zepsutych swą wszechwładzą w okresie rewolucji, tęsknie wspominających obalone bożyszcza... Fronda, która podniosła głowę w 1932 roku wykazała, że wszystko jest bardzo kruche, XVII Zjazd udowodnił, że ostateczne podporządkowanie całego kraju trzeba zacząć od zmian w partii. Metoda była już opracowana. Próba generalna - udane procesy inteligencji - już się odbyła. Przeprowadzili ją ci sami, z którymi Stalin postanowił się teraz rozstać. Na razie cały 1934 rok był chwilą oddechu. Przed generalną ofensywą potrzebna jest chwila oddechu. Niech się cieszą wrogowie, niech zhardzieją. Iwan Groźny stale udawał, że umiera. A w tym czasie jego wierni słudzy słuchali buntowniczych przemówień bojarów, którzy cieszyli się nadchodzącą wolnością. Trzeci nauczyciel W 1933 roku Hitler został kanclerzem Rzeszy. Po rewolucji bolszewicka Rosja znalazła się w izolacji na arenie międzynarodowej, toteż jej przywódcy skupiali całą uwagę na sprawach wewnętrznych. Wyjątkiem były Niemcy. Przechwyciwszy władzę za niemieckie pieniądze bolszewikom marzył się paradoksalny plan: chcieli obalić kredytodawców - niemieckich imperialistów - i przyłączyć Niemcy do związku republik proletariackich. Na mapie rewolucji światowej Niemcy zajmowały poczesne miejsce. Klęska Niemiec w pierwszej wojnie światowej sprawiła, że marzenie stało się całkiem realne. W Wersalu, gdzie Niemcy podpisały upokarzający pokój, Lioyd George rozpowszechnił memorandum: Największe niebezpieczeństwo polega na tym, że Niemcy mogą złączyć swe losy z bolszewizmem i udostępnić zasoby, potencjał intelektualny oraz zdolności organizacyjne fanatykom rewolucji, którzy marzą o zbrojnym podboju świata w imię swoich idei.
Rzeczywiście, rewolucja kilkakrotnie groziła Niemcom; później, gdy nadzieja na przewrót upadła, obu pariasów Europy - bolszewicką Rosję i przegrane Niemcy - zaczęły łączyć więzi ekonomiczne. Zgodnie z Traktatem Wersalskim Niemcy nie mogli tworzyć u siebie pancernych i lotniczych szkół wojskowych. Tworzyli je więc w Rosji. Oprócz tych uczelni pojawiły się filie niemieckich fabryk zbrojeniowych. W Rosji Niemcy przeprowadzają tajne doświadczenia z bronią chemiczną. Obie strony realizowały własne cele: Niemcy chcieli zachować armię, Rosjanie - z pomocą Niemców - stworzyć armię, która w przyszłości miała... zniszczyć niemiecki (i nie tylko) imperializm. Tuchaczewski nieraz wychwalał Reichswehrę - nauczycielkę Armii Czerwonej, zwłaszcza w dziedzinie najnowszej techniki wojskowej. Wychwalał Niemców z podtekstem - tak samo Piotr Pierwszy nazywał nauczycielami Szwedów, których pobił. Współpraca układała się znakomicie aż do chwili objęcia władzy przez Hitlera, który ogłosił się najzacieklejszym wrogiem bolszewizmu. Program Hitlera zawierał coś, co zawsze napawało bolszewików strachem - koncepcję nieuchronności wojny. Hitler pisał: „Jeśli Niemcy chcą mieć przestrzeń życiową w Europie, to mogą ją znaleźć tylko w Rosji". Dojście Hitlera do władzy uznano za najgorszy błąd Gospodarza. On, władający Kominternem, nie pozwolił niemieckim komunistom zjednoczyć się z socjaldemokratami. Podzielona koalicja antyhitlerowska przegrała z Hitlerem. W istocie rzeczy pojawienie się Hitlera było Stalinowi na rękę. Potrzebował go do rozegrania nowej partii szachów. Gdyby Hitler nie istniał, należałoby go wymyślić. Widmo Hitlera i interwencji zbrojnej dawało mu ogromne prawa, usprawiedliwiało wszystkie nadzwyczajne posunięcia. Zmuszało europejskich radykałów do popierania Stalina bez względu na jego działalność. Był przecież redutą oporu wobec faszyzmu, przedmiotem nienawiści faszyzmu. Dzięki Hitlerowi ZSRR wyszedł z izolacji. Państwa Ententy musiały szukać w Rosji sprzymierzeńca. Potwierdził to podpisany w 1934 roku układ z USA. Było jeszcze coś: liczba wyborców w Niemczech, którzy głosowali przeciwko Hitlerowi, dawała nadzieję na niepokoje społeczne w przyszłości. Ożywał ukochany miraż - rewolucja światowa. „Hitler utrzyma się najwyżej kilka miesięcy, po których nastąpi krach i rewolucja" - pisali w gazetach starzy rewolucjoniści. ironia Historii: życiorysy obu przeklinających się wodzów wykazują niemal irracjonalne zbieżności. Hitler tak jak Stalin był trzecim synem w rodzinie i jedynym, który pozostał przy życiu. Hiler też urodził się w nędzy. Tak jak o Stalinie, opowiadano o nim, że jest nieślubnym dzieckiem. Podobno ojciec Hitlera był przez jakiś czas
szewcem - jak ojciec Stalina. Jedyna miłość Hitlera popełniła samobójstwo. Podejrzewano, że ją zabił. Ich reżimy, pałające do siebie taką nienawiścią, są w istocie lustrzanym odbiciem. Dlatego udzieliły sobie nawzajem wielu pożytecznych lekcji. Po Leninie i Trockim Hitler stał się trzecim nauczycielem Stalina. Zastanawiając się w 1934 roku, co robić, nie mógł nie wziąć pod uwagę lekcji Hitlera. Hitler w sposób bardzo pouczający rozstrzygnął kwestię członków partii, którzy wynieśli go do władzy. Była to niesforna banda, bardzo podobna do partii Lenina. Hitler, który też tworzył potężne państwo, załatwił sprawę radykalnie. Ogłosił, że jego niedawni towarzysze są zdrajcami. I osobiście pokierował ich likwidacją. Wszystko to obserwował Stalin w czerwcu 1934 roku. Akurat wtedy, gdy wyciągał wnioski z XVII Zjazdu. A póki co na łamach gazet nasilał „antyniemiecką histerię", jak nazywali ją Niemcy. Druga strona nasilała „histerię antybolszewicką", jak nazywali ją bolszewicy. Z korzyścią dla obu wodzów. Czerwona Rosja staje się różowa Planując krwawy zwrot, Stalin nadal uprawia politykę odwilży. Jeszcze niedawno krytyk muzyczny budził się zlany zimnym potem, jeśli zobaczył we śnie saksofon albo Utiosowa. A dziś wszędzie słychać jazz Utiosowa, jazz Reńskiego, Bieriezowskiego, jazz angielski, czechosłowacki, damski, nawet zespoły liliputów („Komsomolska Prawda" z 27.10.1934) Na scenę Teatru Artystycznego wróciły Dni Turbinów - i Stalin znów oglądał ulubiony spektakl. „Czerwona Rosja staje się różowa" - głosił nagłówek w „Baltimore Suń". W 1934 roku, w szczytowym okresie radzieckiej odwilży, przyjechał Herbert Wells. W Niemczech rządził już Hitler i nienawidzący faszyzmu Wells bardzo chciał, żeby Stalin przypadł mu do gustu. Dla Stalina była to szczególnie ważna wizyta. W 1920 roku Wells odwiedził Lenina i nie szczędząc zachwytów opisał to spotkanie w książce Marzyciel z Kremla. W tamtych głodnych latach organizowano bankiety na cześć gościa. Bolszewicy już wtedy uczyli się schlebiać zachodnim przyjaciołom ZSRR. Malarz Jurij Annienkow przytacza jednak nieoczekiwany komentarz, jaki usłyszał Wells na jednym z takich bankietów: Ktoś zwrócił się do pisarza, wskazując suto zastawiony stół: „Kotlety, ciasto... Proszę mi wierzyć, że to jedzenie było dla nas większa, atrakcją niż spotkanie z panem. Widzi pan nasze garnitury, ale nikt z obecnych nie odważy się rozpiąć kamizelki, gdyż pod spodem ma jedynie brudne szmaty, które, o ile się
nie mylę, nazywano kiedyś koszulami". Dziś, w 1934 roku, Wells nie mógł już usłyszeć czegoś podobnego. Gospodarz zaprowadził porządek wśród inteligencji. Wells zachwycił się tym, co zobaczył. A raczej tym, co mu pokazano. W ZSRR nastąpiły znaczące zmiany - pisał wielki fantasta. - W porównaniu z latami dwudziestymi kontrast jest ogromny. (...) Kapitaliści powinni się uczyć od ZSRR. Oligarchia finansowa już się przeżyła. (...) Roosevelt dąży do głębokiej reorganizacji społeczeństwa, do stworzenia gospodarki planowej. Gospodarz spotkał się z Wellsem. I zdołał go oczarować, w niczym nie ustępując. Odrzucił możliwość istnienia gospodarki planowej w warunkach kapitalizmu. Bronił też rewolucyjnej przemocy: „Kapitalizm zgnił, stary system nie upadnie sam z siebie, naiwnością byłoby liczyć, że kapitaliści sami oddadzą władzę". Wells usiłować coś wywalczyć. Jako przewodniczący PEN Ciubu wyraża chęć spotkania się ze swoim starym przyjacielem, Gorkim, chce porozmawiać o przyjmowaniu pisarzy radzieckich do tej organizacji. PEN Ciub broni prawa do wyrażania własnych poglądów, nawet opozycyjnych. Nie wiem jednak, czy taka wolność słowa jest tutaj możliwa? - pyta. Gospodarz odpowiada żartobliwie: - Ależ tak. My, bolszewicy, nazywamy ją samokrytyką. Jest szeroko stosowana w ZSRR. Już po dwóch latach Wells przekona się, co to znaczy swoboda wypowiedzi w ZSRR. Tragedia 1937 roku oszołomi go. Napisze wtedy powieść Kara boska - o człowieku, który zdradził rewolucję. To jednak przyszłość. Na razie Wells spełnił swoją rolę. Potwierdził, że Stalin to Lenin dziś. Brat Kirow 2 czerwca 1934 roku prokuratura ZSRR przyjęła „Uchwałę o zaniechaniu oskarżeń z tytułu naruszenia prawa przez specjalistów i działaczy gospodarczych". Wyglądało na to, że straszne procesy odchodzą w niebyt. Po XVII Zjeździe w partii rozeszły się słuchy o przeniesieniu Kirowa do Moskwy. Mówiono, że Kirow, najbliższy przyjaciel Gospodarza, partyjny szef Leningradu, członek Politbiura i sekretarz KC zajmie drugie miejsce w hierarchii partyjnej. Wzbudziło to nadzieje na lepsze, gdyż Kirow w coraz większym stopniu stawał się przywódcą odwilży. Występując w Leningradzie powiedział: „Dawne ugrupowania wrogów stopniały w okresie wal-
ki o pięciolatkę i można się już z nimi nie liczyć". Gospodarz lubił Kirowa i wiedział, że Kirow jest mu wiemy. Kirow stał się jednak niebezpieczny. Po hekatombie krwi i trupów na budowie Kanału Białomorskiego - dziele Kirowa - po bezlitosnej rozprawie z kułakami nie można go było uznać za człowieka łagodnego. Uwierzył jednak w odwilż. Nie bez podstaw płaczliwy Kalinin w obecności Kirowa przerwał poecie, opiewającemu Czeka, i oznajmił: „Nie trzeba opiewać Czeka, trzeba marzyć o czasach, kiedy karzące ramię Czeka opadnie". I Kirow bił brawo. Coraz częściej wykorzystują go wrogowie. Gospodarz wie, że ostatnio Bucharin polubił podróże do Leningradu. „Gdy byłem w opałach - pisał w jednym z listów - i zachorowałem w Leningradzie, Kirow przyjechał do mnie, przesiedział cały dzień, opatulił mnie, dał swój wagon i z czułą troską wyprawił do Moskwy". Gospodarz wiedział o tej „czułej trosce" o wroga. Gorki też zaczyna naciskać. Stale prosi o czyjeś uwolnienie. I powołuje się na Kirowa. Kirow proponuje, żeby włączyć do aktywnej działalności partyjnej jednego z przywódców „prawicowców" - Ugłanowa. Tego samego, który jeszcze w marcu 1933 roku pisał: „Dochodzę do wniosku, że kierownictwo, ze Stalinem na czele, nie jest w stanie pokonać trudności. (...) Należy niezwłocznie włączyć do kierownictwa Rykowa, Bucharina, Tomskiego, Zinowiewa, Kamieniewa". I Kirow prosi, żeby takiemu wybaczyć. Ileż można? Wybaczyć to znów mieć XVII Zjazd, zjazd zdrajców. Decyzja dojrzała. Nie wolno dłużej zwlekać. Pora zacząć ofensywę. Kirow staje się sztandarem wrogów. Trzeba będzie poświęcić drogiego brata. Zmuszają go do tego. Jak Abraham złożył w ofierze syna Izaaka. Kierując się swoją ulubioną logiką, mógł powiedzieć: „Obiektywnie to oni zabijają brata Kirowa. Tak jak zabili Nadię. Mordercy dwojga najbardziej bliskich mu ludzi. Odwet i nienawiść". Gdy kraj cieszył się odwilżą, przygotowania do ataku szły pełną parą. 10 lipca 1934 roku OGPU zostaje przemianowane na NKWD i włączone jako wydział do Narkomatu Spraw Wewnętrznych. Tajna policja oddziela się od partii, od Biura Politycznego, znika w labiryncie narkomatu. Logiczne - przecież wkrótce nastąpi zagłada partii i Politbiura. Stanowisko narkoma obejmuje wiermy Jagoda. To on poprowadzi ofensywę. Zebrał już materiały na całą partyjną górę. Służba w domach przywódców musiała być zatwierdzana przez resort Jagody. Pokojówki, szoferzy donoszą o wszystkim. Akta puchną od informacji o życiu erotycznym kremlowskich bojarów. Na przykład: kandydat do Biura Politycznego, Jan Rudzutak, zgwałcił piętnastoletnią córkę działacza partyjnego. W Paryżu trwonił państwowe pieniądze na prostytutki. Jenukidze - sekretarz
WCIK i Karachan - jeden z szefów Narkomatu Spraw Zagranicznych, zabawiają się z baletnicami. Gospodarz regularnie czytuje tego rodzaju raporty. Najwyżej cenił sobie informacje o prowokatorstwie. To tłumaczy, dlaczego Jagoda dorzucał do akt wielu starych bolszewików to kłamstwo: współpracował z carską Ochraną. Niebezpieczny dom Na początku lat trzydziestych architekt Jofan zbudował nowy dom dla pracowników najwyższego aparatu partyjnego. Z domu rozciągał się widok na Kreml i rzekę, dlatego też nazwano go „Domem na nabrzeżu". Najelegantsze były klatki schodowe nr l i 12 — mieszkali tu członkowie Politbiura: Pawieł Postyszew, marszałek Michaił Tuchaczewski, szef wywiadu wojskowego, Jan Berzin, i inni. Architekt zabrał do grobu pewną tajemnicę. W budynku mieściła się jeszcze jedna, bardzo dziwna klatka schodowa. Widniała we wszystkich planach i projektach, ale w rzeczywistości nie istniała. Zamiast niej były „czarne schody", prowadzące do eleganckiej klatki nr 12. Wszystkie kuchnie ogromnych mieszkań miały wyjście na te schody. Schody wiodły do podziemnego przejścia na Kreml. Przejście powstało jeszcze w czasach ukochanego Iwana Groźnego. Ludzie Jagody mogli z tych schodów wejść prosto do mieszkań prominenckich lokatorów. Szef wywiadu, Jan Berzin, który zasłynął podczas wojny domowej w Hiszpanii jako generał Griszyn, spał sobie w najlepsze przy boku żony - pięknej Hiszpanki Aurory. Wysłannicy Jagody weszli „czarnymi schodami" prosto do jego sypialni. To jednak nastąpi dopiero w 1937 roku. Teraz jest rok 1934 i lokatorzy spokojnie mieszkają w swoim nowym domu. Uzbrojona ochrona czuwa nie tylko przy drzwiach, ale także na wszystkich piętrach. Na razie strzeże spokoju mieszkańców domu. Każdy ich krok jest już jednak obserwowany, każda rozmowa podsłuchiwana. Olga Lepieszyńska, córka współpracownika Lenina, wspomina, jak zamieszkała z rodzicami w tym domu. Siedmiopokojowe mieszkania, balkony o powierzchni 70 metrów, solaria i... podwójne ściany. Między nimi stały urządzenia podsłuchowe. Właśnie stały, gdyż były żywe. Lepieszyńska opowiada: „Obudziłam się kiedyś o drugiej w nocy i w ciszy usłyszałam słowa: »Na dzisiaj dosyć, idziemy do domu«". Wszystko było gotowe do ataku. Stalin rozpoczął go w ostatnich dniach 1934 roku, tuż po swoich urodzinach. 15
THRILLER REWOLUCJI Rewolucjonistów po pięcdziesiątce należy wysyłać do praojców Wydarzenia z lat 1935-38, które doprowadziły do całkowitej likwidacji partii leninowskiej, pozostawały największą zagadką rządów Stalina. Dlaczego z tak nieubłaganym okrucieństwem wymordował posłuszną mu partię? Najczęstszym wytłumaczeniem jest choroba psychiczna - Stalin był schizofrenikiem. Na dowód przytaczano tajemniczą historię. W 1927 roku wybitny uczony, Władimir Bechtieriew, zbadał wodza z powodu niedowładu ręki. Uczony stwierdził ponoć ciężką paranoję i zalecił natychmiastową dymisję. Wkrótce Moskwa chowała słynnego uczonego. W sierpniu 1989, roku w redakcji „Litieratumoj Gaziety" zebrało się „konsylium" psychiatrów. Specjaliści próbowali odpowiedzieć na pytanie, czy Stalin był chory psychicznie. Wśród zaproszonych znalazła się Natalia Bechtieriewa, wnuczka wielkiego Bechtieriewa. Przy tym „okrągłym stole" powiedziała: „O tym, że Władimir Michajłowicz uznał Stalina za paranoika nic nie wiem, a rodzina nigdy nie słyszała jego opinii na ten temat". Tak rozwiała się popularna legenda. Notabene podczas „konsylium" wygłoszono kilka ciekawych opinii. Kornetów, lekarz: „Wątpię, by można było pogodzić chorobę z jego umiejętnością sprawnego kierowania kadrami, pozyskiwania zwolenników i precyzyjnego atakowania wrogów". Nikołaj Lewin, lekarz: „Które idee Stalina nadmiernie zaprzątały jego umysł, jak ma to miejsce u paranoików? Był człowiekiem o twardym charakterze, nie znał uczucia litości". Planując likwidację starej partii, z pewnością oparł się na Leninie i Trockim - ludziach, którzy wywarli na niego największy wpływ. W dziełach Trockiego mógł znaleźć wyczerpującą odpowiedź obu nauczycieli: Lenin wielokrotnie kpił z tak zwanych starych bolszewików i mawiał, że rewolucjonistów po pięćdziesiątce należy wysyłać do praojców. W tym niewesołym żarcie tkwiła poważna myśl: każde pokolenie rewolucjonistów na pewnym etapie staje się przeszkodą w dalszym rozwoju tej idei, o którą wal-" czyło. XVII Zjazd utwierdził Stalina w przekonaniu, że stare kadry nie pozwolą stworzyć kraju jego marzeń - wojskowego obozu jednomyślnych zwolenników, podporządkowanych wodzowi. A tylko z takim krajem można było urzeczywistnić wielkie marzenie. Ukrywane wielkie marzenie. Czekało go ogromne zadanie - jednomyślna i posłuszna partia. Takie zadanie wyznaczył Lenin. Praktyka wykazała, że on. Gospodarz, nie zdołał wykonać go do końca. Teraz miał zamiar to zrobić.
Krwawa czystka powinna rozwiązać jeszcze jeden problem. Stworzony przez niego system opierał się na absolutnej władzy partyjnych kacyków. Byli to jednak zawodowi rewolucjoniści, którzy nie mieli pojęcia o technice i ekonomii. Rozwój industrializacji wykazał ich katastrofalną niekompetencję. W połowie lutego 1937 roku protegowany Stalina, młody inżynier Gieorgij Malenkow, późniejszy sekretarz KC, napisał raport. Wynikało z niego, że 70 procent sekretarzy komitetów obwodowych ma niepełne wykształcenie podstawowe. Wśród sekretarzy rajkomów ten wskaźnik był jeszcze wyższy - 80 procent! Mówiąc językiem Stalina, ..problem kadr był palący". Oprócz tego po dwudziestu latach władzy wszyscy postarzeli się, obrośli w rodziny, krewniaków i pociotków, kochanki... Pamiętam dwie charakterystyki działaczy partyjnych, które wstrząsnęły mną w rozmowach z Mołotowem - „rozmiękli", „chcieli odpocząć". Pobrzmiewał w tym ironiczny głos samego Gospodarza Likwidacja nie wykształconej i „rozmiękłej" góry partyjnej, która „chciała odpocząć", miała zwolnić miejsca dla nowego, wykształconego pokolenia. Jak jednak szybko i bezboleśnie pozbyć się tych ludzi? Zdymisjonować ich? To znaczy stworzyć opozycję... Rozprawa z kułactwem pozwoliła znaleźć odpowiedź. Trzeba załatwić sprawę tą samą rewolucyjną metodą, czyli zlikwidować. Decyzja godna jakobina-pragmatyka. Że okrutna? A czyż przyszłe ofiary postępowały mniej okrutnie? Czyż to nie ci ludzie głosili słowa Lenina, że rewolucji nie robi się w białych rękawiczkach? l grudnia w Leningradzie zastrzelono Kirowa. Przed wystrzałem W Archiwum Prezydenta znalazłem interesujący dokument: „Rejestr osób przyjętych przez Stalina". Oficer dyżurny skrupulatnie odnotowuje czas wejścia i wyjścia petentów. „28 listopada 1934. - Kirow (godz. 15, wyjście - 17.25)". „Przyjaciel i brat" spędził w jego gabinecie dwie i pół godziny. Gospodarz zaproponował Kirowowi przeniesienie się do Moskwy. W stolicy Kirow miał zostać drugim człowiekiem w partii. Faktycznie wrócił do Leningradu przekazać sprawy. 29 listopada jest jeszcze w Moskwie. Stalin go jednak nie przyjmuje. W tych dniach naradza się z Jagodą. Wieczorem 29 Bułhakowa widzi Kirowa i Stalina na spektaklu w Teatrze Artystycznym. Stalin odprowadza go na dworzec. I cału-
je na pożegnanie. Trudno rozstawać się z bratem. Następnym razem pocałuje Kirowa w trumnie. Thriller się zaczyna Kirow szedł korytarzem Smolnego. Kierownictwo leningradzkiej partii tradycyjnie urzędowało w dawnej siedzibie sztabu rewolucji. Gdy skręcił do swego gabinetu, od ściany oderwał się młody człowiek. To dziwne, ale akurat w tym momencie w pobliżu nie było nikogo z ochrony. Młody człowiek wyciągnął z teczki rewolwer i strzelił do Kirowa. Z gabinetu wybiegł sekretarz komitetu miejskiego, Michaił Czudow. Kirow już nie żył. To zabójstwo zapoczątkowało tragedię i śmierć milionów ludzi. Kazał zabić Kirowa? Śledztwo w sprawie Leonida Nikołajewa, zabójcy Kirowa, zakończono już po 27 dniach. Akta podpisał zastępca prokuratora generalnego ZSRR, Andriej Wyszyński, oraz śledczy. Lew Szejnin. Lata siedemdziesiąte. Rozmawiam z Lwem Romanowiczem Szejninem. Tęgi Szejnin, który w latach terroru wysłał na śmierć niezliczoną liczbę ludzi, wygląda jak dobroduszny Pickwick. Na emeryturze zaczął pisać sztuki teatralne - stał się więc jak gdyby kolegą. Kokietuje znajomością tajemnic państwowych. Cieszy się, gdy pytam: „Czy Stalin kazał zabić Kirowa?" Uśmiecha się. I odpowiada dobrodusznie: „Stalin był wodzem, a nie bandytą, gołąbeczku". Za Chruszczowa powołano specjalną komisję, która miała wyjaśnić tę kwestię. Szukano dokumentów. I oczywiście nie znaleziono. Nie dlatego, że zostały zlikwidowane. Jestem pewien, że w ogóle nie istniały. Szejnin nie kłamał. Stalin nie wydał Jagodzie żadnego polecenia. Nie mógł go wydać. Tak, żądał fałszywych zeznań od inżynierów i uczonych. Są to jednak dwie różne sprawy. Z „bezpartyjną swołoczą", jak nazywano wówczas inteligentów, dla dobra partii można było robić wszystko. Bezpartyjnych nie uważano za ludzi, byli jedynie nawozem, na którym miało wyrosnąć przyszłe społeczeństwo. Co innego członkowie partii - i to nie jacyś tam opozycjoniści, ale wierni członkowie partii. Należeli do innej kategorii. Następca Lenina nie mógł wezwać szefa NKWD i po prostu kazać mu zabić wiernego leninowca. Było raczej odwrotnie: często wzywał Jagodę i żądał, by strzec Kirowa jak oka w głowie. Jagoda miał proste zadanie: musiał rozumieć „głęboki język" i domyślać się, czego chce Gospodarz. I wykonywać. Zabójcą Kirowa był młody działacz partyjny, Leonid Nikołajew. Miał bojowy życiorys. W wieku szesnastu lat poszedł na front i walczył z Judeniczem. Na froncie został komsomolcem. Pracował
w GPU, później zajmował jakieś podrzędne stanowisko w Murmańsku. Od tego czasu przyjmuje postawę rozczarowanego nieudacznika. Wymyśla jakiś miniony romantyczny okres historii partii. W pamiętniku pisze o zdradzie dawnych tradycji partyjnych. I o tym, że ktoś powinien się poświęcić, żeby zwrócić uwagę na zgubne skutki tego stanu rzeczy. Są też wątki osobiste. Jacyś przyjaciele uświadamiają Nikołajewa, że podobno Kirow żyje z jego byłą żoną. Jeszcze jeden dowód degrengolady partii. Co najdziwniejsze, Nikołajew wygłasza te opinie publicznie. Wszechobecny resort Jagody musiał o tym wiedzieć. O tym i o tajemniczych przyjaciołach Nikołajewa, którzy podjudzali nerwowego młodego człowieka. Od razu nasuwa się podejrzenie, że ktoś nakłaniał tego histeryka do szalonego postępku. I ktoś pozwolił mu go dokonać, usuwając wszystkie przeszkody. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że Nikołajew już raz został zatrzymany w Smolnym przez wartowników - i to z bronią! A jednak w dniu zabójstwa wpuszczono go do budynku. Siedzę w Muzeum Rewolucji i czytam rękopis Wspomnień Aleksieja Rybina. W latach trzydziestych był jednym z członków ochrony Stalina. Pisze: Znając wszystkie niuanse zasad ochrony i bezpieczeństwa członków Biura Politycznego (...) szukam prostej odpowiedzi na pytania: Kto mógł pozwolić, by Nikołajew tak długo siedział na parapecie w korytarzu? Dlaczego w chwili zamachu Kirow był zupełnie sam? Dlaczego Nikołajew, którego zatrzymano z bronią, został zwolniony? Opinia publiczna też zadawała sobie te pytania. Pojawiła się nawet czastuszka: „A nasz Stalin to Kirowa w korytarzu zamordował". Dziesiątki tysięcy ludzi przypłaciło życiem tę wesołą przyśpiewkę. Gospodarz nie spieszył się jednak z wyjaśnieniem wątpliwości. Wymyślił długi krwawy kryminał, w którym miały wziąć udział miliony ludzi - i zginąć. Odpowiedzi na wszystkie pytania, jak na dobry kryminał przystało, chciał udzielić dopiero na końcu. Takie nieszczęście... szczególnie dla J. To był dopiero początek. Skazani na śmierć uczestnicy dramatu jedli, pili, przeżywali i użalali się nad nim z powodu utraty „brata". Dziennik Marii Swanidze: Wracam wczoraj z daczy o 9 wieczorem i słyszę straszną nowinę. Takie nieszczęście. (...) Szczególnie dla J. Zbrodniarz zabił Kirowa. (...) Byłam wstrząśnięta. J. to silny człowiek, bohatersko zniósł ból po śmierci Nadiuszy, ale tyle bolesnych doświadczeń w tak krótkim czasie. (...) Jaki okropny akt terroru. (...) Ten biały faszystowski terror jest straszny przez swoją nienawiść. Niewątpliwie odczuwał ból - dwie tragedie, dwie straty. Ani żony, ani przyjaciela - wszystko mu zabrali ci wrogowie. Teraz się ich pozbędzie. Wiemy brat przysłużył mu się po śmierci.
Przygotowując zabójstwo Kirowa Jagoda nie do końca zrozumiał subtelny plan wodza. Sądził, że sprawa ma się ograniczyć do usunięcia niebezpiecznej postaci, wokół której zaczęły się gromadzić wrogie siły. Dowodzi to, że wódz nie wtajemniczył go w swe kosmiczne plany. W efekcie Jagoda rzuca się na duchownych, arystokratów - uznał, że tradycyjnie trzeba zwalić winę na wroga klasowego. Nawet inteligentny Radek nie zrozumiał o co chodzi i napisał o ręce gestapo, która zabiła starego leninowca. Gospodarz musi więc podpowiedzieć Jagodzie właściwy kierunek uderzenia. Następca Jagody, Nikołaj Jeżow, opowiedział o tamtych dniach na plenum KC w 1937 roku: „Stalin wezwał mnie i Kosariewa (przewodniczącego Komsomołu) i mówi: »Szukajcie zabójców wśród zinowiewowców«. Muszę przyznać, że czekiści w to nie wierzyli". Rozlega się gniewny okrzyk. Według relacji Jeżowa Gospodarz zadzwonił do Jagody i uprzedził nierozgamiętego sługę: „Uważajcie, bo obijemy mordę!" Jagoda okazał się staroświecki. Gospodarz zrozumiał, że ten człowiek nie zdoła przełamaę tabu świętości, jakie otacza starą gwardię Lenina. Włącza więc do sprawy Nikołaja Jeżowa, przewodniczącego Komisji Kontroli Partyjnej. Osoby dramatu Mołotow: „Jeżow - przedrewolucyjny bolszewik, robotnik, nie brał udziału w żadnych opozycjach, przez kilka lat sekretarz KC, dobra reputacja". W tajnych aktach nr 510, przechowywanych w archiwum KGB, znajduje się życiorys tego „człowieka o dobrej reputacji". Z ankiety Nikołaja Iwanowicza Jeżowa. Urodzony 1 maja 1895 roku w Moskwie. Pochodzenie społeczne: robotnicze. Wykształcenie: niepełne podstawowe. W 1919 roku sądzony przez trybunat wojskowy i skazany na rok więzienia. Gospodarz poznał go na Syberii w trakcie swojej wyprawy po zboże, a w 1928 roku ściągnął do KC. Na początku lat trzydziestych Jeżow kieruje już Wydziałem Kadr KC. Na XVII Zjeździe Gospodarz umieszcza tego specjalistę od kadr w ścisłym kierownictwie. Jeżow zostaje członkiem KC i zastępcą przewodniczącego Centralnej Komisji Kontroli, a w 1935 roku - jej przewodniczącym oraz sekretarzem KC. Jego kariera jest typowa dla tego okresu. Półanalfabeta, posłuszny i pracowity. Ze względu na niejasną przeszłość musi być szczególnie gorliwy. Co najważniejsze - zrobił karierę już po pokonaniu wodzów Października. Jagoda służył najpierw partii, a potem Stalinowi. Jeżow służył tylko Stalinowi. Może wcielić w życie drugą
część planu Gospodarza. Nie uznaje żadnego tabu. W konsekwencji w szczytowym okresie terroru będzie widniał na tysiącach plakatów jako mocarz, w którego rękach wiją się i giną wrogowie narodu. „Batyr (bohater) Jeżow" - tak nazywali go w wierszach poeci wschodnich republik radzieckich. W istocie „bohater" był chudziutkim człowieczkiem, prawie karzełkiem o cichym głosie. Miało to w sobie coś z symbolu. Tak jak Żdanow, Malenkow i inni, których Gospodarz wyniósł na wyżyny władzy, Jeżow był jedynie mitem, pseudonimem Gospodarza, żałosną marionetką do wykonywania rozkazów, znikającą ze sceny za jednym pociągnięciem sznurka. Wszystko obmyśla i o wszystkim decyduje wyłącznie on - Gospodarz. W czasie gdy Jeżow uczy się, nabiera doświadczenia, nadzoruje Jagodę i popycha go do działania. Gospodarz wbija otoczeniu do głów scenariusz swego thrillera. „Nazajutrz po zabójstwie Stalin wezwał nas i oświadczył, że sprawca jest zinowiewowcem" - wspominał później Bucharin. Kontynuacja rewolucji Mołotowowi nie trzeba było nic tłumaczyć - natychmiast pojął skalę i rozmach planu. Mołotow: Do 1937 roku przez cały czas mieliśmy do czynienia z opozycją. Potem (...) nie było już żadnych ugrupowań opozycyjnych. Stalin podjął się tego trudnego dzieła, a my mu pomagaliśmy. Stalin chciał (...) żeby rok 1937 stał się kontynuacją rewolucji (...) w skomplikowanej sytuacji międzynarodowej. Kontynuacja rewolucji - to będzie wytłumaczenie. Przywódcy rozmiękli, obrośli w piórka, zapomnieli o idei. Trzeba do niej wrócić, niszcząc ogniem zdemoralizowane sztaby. Jest to szczególnie ważne teraz, w obliczu gróźb Hitlera. A więc dla partii thriller będzie kontynuacją rewolucji. A dla bezpartyjnych? Dla nich będzie końcem rewolucji, likwidacją leninowskiej gwardii twórców Października i autorów czerwonego terroru. Akcja się rozwija. „Józef bardzo cierpi" Już w dniu zabójstwa Kirowa - wieczorem l grudnia 1934 roku - Stalin dyktuje dekret Centralnego Komitetu Wykonawczego ZSRR O trybie postępowania w przypadku aktów terrorystycznych przeciwko funkcjonariuszom władzy radzieckiej. Czas śledztwa nie może być dłuższy niż 10 dni, sprawę rozpatruje się bez udziału prokuratora i obrońcy, wyrok nie podlega apelacji. Najwyższy wymiar kary podlega natychmiastowemu wykonaniu. Tej samej nocy wyruszył do wiecznie buntowniczego Leningradu. Z nieodstępnym Mołotowem i wykonawcami odwetu - Jeżo-
wem i Jagodą. Na dworcu bez słowa uderzył w twarz witającego ich szefa leningradzkiej Czeka, Filippa Miedwiedzia. Nie upilnowali Kirowa. I wziął śledztwo w swoje ręce. W Smolnym przydzielono mu całe piętro i w gmachu NKWD - dziesięć pokoi. Osobiście prowadzi dochodzenie. Natychmiast wychodzą na jaw różne szczegóły. Z zeznań Nikołajewa wynikało, że nakłaniano go do zabójstwa. Na pytanie „Skąd wzięliście rewolwer?" Nikołajew odpowiada, że od zastępcy naczelnika leningradzkiego NKWD, Zaporożca. - Dlaczego pytacie o to mnie? Spytajcie jego! - dodaje. - Wyprowadzić - rozkazał Stalin. Gdy drzwi się zamknęły, rzucił ze złością do Jagody: - Mądrala! Tak opisuje tę scenę zbiegły generał Orłów. Odpowiedź Nikołajewa bardzo mu się przyda w przyszłości, kiedy nastąpi finał thrillera. Na razie zsyła szefów leningradzkiego NKWD, Filippa Miedwiedia i Iwana Zaporożca, na Daleki Wschód. Za zaniedbanie obowiązków służbowych. Będą tam opływać w dostatki, aż do dnia, kiedy zostaną wywołani na scenę. Pochyla się i całuje zmarłego w czoło Gazety podsycają histerię i strach. Wszyscy czekają na kolejne akty terroru. Stalin wraca do Moskwy na pogrzeb „brata Kirowa". Zwłoki są wystawione w Sali Kolumnowej byłego Zgromadzenia Szlacheckiego. Z Dziennika Marii Swanidze: 5 grudnia 1934. Twerska jest zamknięta aż od rogu, blokują ją ciężarówki i oddziały wojska. (...) Redens polecił przepuścić nas do grupy najbliższych. Sala jaśniała od świateł, wszędzie czerwone sztandary, na środku - trumna. Zwyczajna, czerwona. Zmarły miał zielonkawoźółtą twarz, wyostrzony nos. Na skroni - siniec od upadku. Z prawej strony stała nieszczęsna żona i siostry - wiejskie nauczycielki. Mieszkając w głuszy nawet nie wiedziały, że ich brat został tak wielkim człowiekiem. Zobaczyły jego zdjęcia w gazetach, zaczęły korespondować, ale nie wybrały się w odwiedziny. Dopiero teraz. (...) Publiczność nie miała dostępu do trumny, wpuszczono ograniczoną liczbę osób, ale jesteśmy zdenerwowani, rozglądamy się - czy na pewno są sami swoi? Czy wszystkich sprawdzono? Zjawia się J. w otoczeniu współpracowników. Gasną reflektory, cichnie muzyka. (...) Już ochrona trzyma pokrywę trumny. (...) Józef podchodzi do katafalku - jego twarz jest pełna bólu. (...) Pochyla się i całuje zmarłego w czoło. (...) Serce się kraje na ten widok, byli sobie tak bliscy. (...) Wszyscy płaczą. Słyszę szlochanie mężczyzn. (...) J. bardzo cierpi. Pawłusza był u niego w pierwszych dniach po śmierci Kirowa. Siedzieli w jadalni. J. oparł głowę na ręce (nigdy go nie widziałam w takiej pozie) i powiedział: „Zostałem zupełnie sam". Pawłusza mówił, że było to tak wzruszające, że rzucił się go całować. J. opowiadał Pawłuszy, że Kirow opiekował się nim jak
dzieckiem. Oczywiście po śmierci Nadii był to jedyny człowiek, który podszedł do J. zwyczajnie, po ludzku, z sercem, zapewnił mu tak potrzebne ciepło i życzliwość. Wszyscy jakoś się krępują do niego wstąpić, porozmawiać, popatrzeć. (...) Ja się nie krępuję, ale Alosza odnosi się do tego podejrzliwie. Jest w tym trochę zazdrości i obawy przed natarczywością. Mówi, że J. nie lubi, kiedy odwiedzają go kobiety. Alosza Swanidze, który dobrze zna swego krewniaka, najwidoczniej czegoś się domyśla. I woli się trzymać jak najdalej. Od 3 grudnia Stalin znów przyjmuje interesantów. Z zapisów w dzienniku oficera dyżurnego wynika, że przez cały miesiąc codziennie przychodzą szefowie NKWD. Jako ostatni wychodzi zazwyczaj Jeżow. Niebawem Nikołajew zeznał, że „zamordował Kirowa na rozkaz grupy trockistowsko-zinowiewowskiej". Po czym pospiesznie go rozstrzelano. Na scenę wchodzą główni bohaterowie Bezustannie odbywają się wiece, których uczestnicy potępiają „podłych zabójców Kirowa". Na posiedzeniu zarządu Związków Zawodowych „podłych zabójców" gorliwie przeklina sam Zinowiew. Tymczasem w Leningradzie trwają już aresztowania jego zwolenników. 16 grudnia aresztowano Zinowiewa i Kamieniewa. W okresie pieriestrojki powołano Komisję Biura Politycznego KC KPZR „do spraw dodatkowych badań materiałów dotyczących represji w latach trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych". Komisja wydobyła z przepastnych archiwów listy nieszczęsnego Zinowiewa. W chwili aresztowania pisze on histeryczną notatkę do Stalina: Dziś jest 16 grudnia. O 7.30 wieczorem w moim mieszkaniu zjawił się tow. Mołczanow z grupą czekistów. Przeprowadzają rewizję. Mówię uczciwie: od dnia, gdy na mocy decyzji KC wróciłem z Kustanaju, nie zrobiłem ani jednego kroku, nie wypowiedziałem ani jednego słowa, nie napisałem ani jednej linijki, nie miałem ani jednej myśli, którą mógłbym zataić przed partią, KC i Wami, towarzyszu Stalin. Żyłem tylko jednym: jak odzyskać zaufanie KC i Wasze, co zrobić, żebyście ponownie włączyli mnie do pracy. Klnę się na wszystko, co może być święte dla bolszewika, klnę się na pamięć Lenina. Błagam, uwierzcie mi. Jestem wstrząśnięty do głębi duszy. Jagoda dostarczył ten list Stalinowi. Stalin nie odpowiedział. Podejrzewam, że uśmiechał się pod wąsem czytając słowa: „Jestem wstrząśnięty do głębi duszy". Prawdziwym wstrząsem będzie dla Zinowiewa rola, jaką wyznaczył mu w swoim thrillerze.
Zaczął od pewniaków - tu nie mogło być niespodzianek. Nie wątpił, że Zinowiew i Kamieniew nie wytrzymają. Zinowiew, pseudonim „Panika" i Kamieniew, tchórzliwy inteligent - to były najlepsze kandydatury. Zawodzi natomiast Jagoda. W żaden sposób nie może się uwolnić od podświadomego szacunku dla byłych wodzów. Jagoda i jego śledczy wyraźnie się cackają. Zinowiew i Kamieniew nie chcą uznać swojej odpowiedzialności za zabójstwo. Rok dobiegał końca. Nie minęło nawet dwadzieścia lat od Października, a już jego organizatorzy obchodzą sylwestra w więzieniu. Marmurowy bohater Z Dziennika Marii Swanidze: 21 grudnia 1934. Obchodziliśmy urodziny Gospodarza. O 9 wieczorem zebraliśmy się w „najbliższej daczy". Byli wszscy najbliżsi (Mołotowowie, Woroszyłow, Ordźonikidze, małżonkowie Czubar, Jenukidze, Beria, Łakoba, Kalinin i trojka Swanidze, Redensowie, Allilujewowie). Siedzieliśmy przy stole do l w nocy, później się bawiliśmy. Gospodarz wyciągnął gramofon, płyty, sam go nakręcał. Tańczyliśmy. Kazał mężczyznom tańczyć z damami. Potem Gruzini śpiewali smutne pieśni. Gospodarz podśpiewywał tenorkiem. J. powiedział: „Pozwólcie wypić za Nadię". Piszę, a oczy znów mam pełne łez, jak w tamtej chwili. Wszyscy wstali i w milczeniu podchodzili z kieliszkami do J. Jego twarz była pełna cierpienia. Po dwóch ciężkich stratach J. bardzo się zmienił. Jest łagodniejszy, lepszy, bardziej ludzki. Przed śmiercią Nadii był nieprzystępnym, marmurowym bohaterem. Allilujewowie i Redensowie. (...) Z tej czwórki można porozmawiać tylko z Żenia. Jest mądra, tryska energią, wszystkim się interesuje. Pawieł (jej mąż) moim zdaniem degeneruje się umysłowo, nic nie czyta, nie ma z nim o czym rozmawiać. Niura jest bardzo dobra, ale nie błyszczy intelektem. Jej mąż (Redens) to nadęty głupiec, zapatrzony w siebie i zajęty jakimiś kombinacjami. Alosza awansował - został zastępcą przewodniczącego Banku Państwowego. Smutny marmurowy bohater stał się łagodniejszy, lepszy, podśpiewuje tenorkiem, tańczy, bawi się z gośćmi. I już zna ich przyszłość. Pierwsza skrucha Minął Nowy Rok, a Jagoda nadal nie mógł powiązać Zinowiewa i Kamieniewa z zabójstwem Kirowa. W Archiwum Prezydenta znajduje się pierwszy wariant aktu oskarżenia. Sporządzono go 13 stycznia 1935 roku. Zawiera stwierdzenie, że: Zinowiew i Kamieniew nie przyznali się do winy. I nagle, tego samego dnia, Zinowiew pisze „Oświadczenie": Śledztwo ma się ku końcowi. (...) Chcę się całkowicie rozbroić. (...) Wiele razy po XV i szczególnie po XVI zjeździe mówiłem sobie: dosyć! Jest rzeczą oczywistą, że rację ma KC i tow. Stalin. Lecz w chwilach przejściowych trudności znów zaczynałem się wahać. Jaskrawym przykładem tego był rok 1932, co szczegółowo opisałem w zeznaniach. Subiektywnie nie chciałem
szkodzić partii i klasie robotniczej. W istocie stawałem się jednak tubą tych sił, które dążyły do obalenia socjalizmu w ZSRR. (Obiektywnie już przyznaje, że jest wrogiem.) Byłem szczery w swym wystąpieniu na XVII Zjeździe, lecz tkwiły we mnie dwie dusze. Nie potrafiliśmy całkowicie podporządkować się partii, zlać się z nią bez reszty. Wciąż oglądaliśmy się wstecz, żyliśmy własnym, dusznym życiem i nasza sytuacja skazywała nas na dwulicowość. Zapewniałem w śledztwie, że od 1929 roku nie istniało w Moskwie żadne centrum byłych zinowiewowców. Tak mi się wydawało. Jakie tam centrum - po prostu Zinowiew plus Kamieniew plus jeszcze dwie, trzy osoby. W rzeczywistości było to centrum, gdyż tak nas widziały resztki byłych zinowiewowców, którzy nie chcieli stopić się z partią. Moi byli zwolennicy zawsze głosowali za linią partii, a równocześnie w przestępczych rozmowach wypowiadali słowa przeciwko partii i państwu. I czy chcieliśmy tego, czy nie, faktycznie byliśmy jednym z ośrodków walki z partią i jej wielką pracą. Oczywiście centrum pełniło kontrrewolucyjną i antypartyjną rolę. Od pierwszego przesłuchania bardzo się oburzałem. Jak można łączyć moją osobę z łajdakami, którzy posunęli się aż do zabójstwa Kirowa. Fakty mówią jednak same za siebie. Gdy przeczytałem (w gazetach) akt oskarżenia przeciwko centrum leningradzkiemu, musiałem przyznać, że tak jak była opozycja leningradzka ponoszę moralno-polityczną odpowiedzialność za ten zbrodniczy zamach. Po powrocie z zesłania, w 1933 roku, z karygodną lekkomyślnością nie ujawniłem partii wszystkich osób i wszystkich prób zawiązania spisku przeciwko niej. Jestem pełen skruchy - najszczerszej skruchy. Zrobię wszystko, żeby pomóc w śledztwie. Wymieniam i wymienię wszystkie osoby, które pamiętam jako byłych uczestników walki antypartyjnej. Będę to robił aż do końca, uważając to za swą powinność. Mogę powiedzieć tylko jedno: gdyby pozwolono mi pokajać się przed całym narodem, byłoby to dla mnie wielką ulgą. Niech wszyscy zobaczą na moim przykładzie, co to znaczy zboczyć z partyjnej drogi i do czego to może doprowadzić. Także Kamieniew, który odrzucał wszystkie oskarżenia, już następnego dnia - 14 stycznia - przyznał nagle, że kierowniczy ośrodek zinowiewowców istniał i działał do 1932 roku włącznie. Zdarzyło się coś, co skłoniło byłych wodzów do natychmiastowej kapitulacji. Ktoś potrafił zrobić to, czego nie udało się dokonać Jagodzie i śledczym. Nietrudno zgadnąć, kto to był. W dniach 11-17 stycznia Stalin nie przyjmował żadnych interesantów. Zeszyt oficera dyżurnego jest pusty. Widocznie u Gospodarza byli szczególni goście - tak szczególni, że nie pozwolił odnotować ich nazwisk. Przywożono do niego Zinowiewa i Kamieniewa. Przez wszystkie te dni trwały targi. Oczywiście dysponował dowodami ich tajnych spotkań z jego przeciwnikami. I uzyskał to, czego nie mógł osiągnąć Jagoda. Przyznali, że ponoszą moralną i polityczną odpowiedzialność za zabójstwo Kirowa. Wydali też swoich stronników. Zapewne obiecał im za to rychłe ułaskawienie. Zażądał jednak publicznego pokajania się. Stąd zdanie Zinowie-
wa: „Gdyby pozwolono mi pokajać się przed całym narodem..." Zinowiew nie rozumiał wtedy, za co będzie się kajać przed całym narodem. Spektakl dopiero się zaczynał i nikt nie był w stanie odgadnąć fantastycznej koncepcji autora. 16 grudnia 1934 roku Zinowiewa skazano na dziesięć, a Kamieniewa na pięć lat więzienia. Teraz byli wodzowie Października stali się „moskiewskim centrum" spisku. Równocześnie przed sądem stanęła leningradzka grupa zinowiewowców. W jej skład wchodził Gieorgij Safarow - jeden z organizatorów egzekucji cara i jego rodziny. Podczas procesu Safarow zeznawał wszystko, czego sobie życzyli śledczy. W styczniu 1935 roku dostał pięć lat. W 1942 roku rozstrzelano go bez żadnego sądu. Przez całą zimę i wiosnę 1935 roku szła fala masowych aresztowań zinowiewowców. Bezpartyjni nazywali tę falę „potokiem kirowskim". Aresztowano starych znajomych Koby z 1917 roku, byłych młodych przywódców bolszewickich z Piotrogrodu - Załuckiego i Szlapnikowa. Przedstawiono im zeznania Safarowa, że prowadzili nielegalną działalność przeciwko partii. Szlapnikow dostał pięć lat więzienia. Dobry Józef zmienił jednak wyrok. Szlapnikowa zesłano do Astrachania. Na razie. Miał jeszcze wystąpić w spektaklu. Gospodarz przewidział dla niego godną rolę w swej krwawej sztuce. Kończyła się wiosna, Kamieniew i Zinowiew czekali na kolejną odmianę losu. Kamieniew rzeczywiście wkrótce się doczekał, tyle że była to bardzo zaskakująca odmiana. Wesoły Iowelas, miłośnik baletnic z Teatru Wielkiego, Awel Jenukidze, zaprotestował przeciwko aresztowaniu Zinowiewa i Kamieniewa. Awel był sekretarzem prezydium CKW ZSRR i bliskim przyjacielem Stalina. Jednakże stary bolszewik Awel należał do starej partii, która musiała zginąć. I natychmiast został włączony do scenariusza thrillera. Co więcej (ten humor Gospodarza!) wystąpił w nim obok Kamieniewa, którego bronił. W czerwcu 1935 roku na plenum KC Jeżow wygłosił referat „O aparacie służbowym sekretariatu CKW i towarzyszu Jenukidze". Jak się okazało, z powodu karygodnego niedbalstwa Jenukidzego na terenie Kremla działał cały szereg grup terrorystycznych. Ludzie z przerażeniem czytali w gazetach oszałamiającą historię, jak to terroryści zamierzali zabić ich wodza, Stalina. Tak się zaczęła „sprawa kremlowska". Bezpośrednim organizatorem zamachu miał być Kamieniew. Spisek obejmował Trockiego, Zinowiewa i monarchistów, którzy wykorzystując brak czujności Jenukidzego cichcem przeniknęli na Kreml. Równocześnie do grona spiskowców włączono gadatliwych świadków śmierci żony Gospodarza. To właśnie wtedy został roz-
strzelany Aleksiej Siniełobow, sekretarz komendanta Kremla, a jego żona dostała cztery lata. Ten sam los spotkał sprzątaczkę Korczaginę „za rozpowszechnianie plotek, szkalujących przywódców rządu". Obie zginęły w łagrach. Jagoda „dorzucił" do grupy terrorystycznej brata Kamieniewa, Nikołaja Rozenfelda i jego żonę, pracującą w bibliotece kremlowskiej. I za jednym zamachem - syna Trockiego, Siergieja Siedowa. Za „sprawę kremlowską" Kamieniew dostał dodatkowe pięć lat i „dogonił" Zinowiewa. Rozenfeldów skazano na dziesięć lat, a syna Trockiego - na pięć. Za terrorystkę uznano też mieszkającą wciąż na Kremlu żonę Kamieniewa, Olgę Dawidownę. Była siostrą Trockiego, więc idealnie pasowała do historii ze spiskiem. Łącznie osądzono 110 osób. Stary przyjaciel Stalina i ojciec chrzestny jego zmarłej żony, Awel Jenukidze, został wykluczony z szeregów partii „za rozkład moralny i polityczny", jak stwierdzono w rezolucji plenum KC z dnia 7 lipca 1935 roku. W „sprawie kremlowskiej" czuło się już rozmach przyszłości. Z Dziennika Marii Swanidze: Twardo wierzę, że kroczymy do wspaniałej, świetlanej przyszłości. (...) Godną karę poniósł Awel. (...) To bagno zdrady przerażało mnie...Teraz zrobiło się jakoś jaśniej, zło zostało zmiecione i wszystko pójdzie w górę. Stalin rzeczywiście tworzy tę świetlaną przyszłość, w której również Maria spotka swój kres. W kwietniu 1935 roku ogłoszono nowe prawo Gospodarza o odpowiedzialności karnej dzieci od lat dwunastu. Dzieci podlegały takim samym karom, jak dorośli, do kary śmierci włącznie. Tak więc podczas przyszłych procesów jego ofiary musiały myśleć nie tylko o sobie, lecz także o własnym potomstwie. Na wiosnę fala aresztowań zaczęła słabnąć. Nie rozpoczęto żadnych jawnych procesów. Lud, który po tak gromkich gazetowych salwach oczekiwał rozmachu czerwonego terroru, był nieco zawiedziony. Wszystko wracało do codziennej nudnej normy. Znudził się też już Górki ze swoimi prośbami o uwolnienie Kamieniewa. Tak, Gospodarz znów wszystkich przechytrzył. Uznali, że przedstawienie już się skończyło, a tymczasem jedy-nie podniesiono kurtynę. Najważniejsze miało się dopiero za-cząć. Lud potrzebuje cara Wiosna upłynęła pod znakiem nowej rozrywki dla ludu, która zupełnie przesłoniła rozprawę z dawnymi wodzami. W Moskwie uruchomiono metro - jeszcze jeden element przyszłego raju na ziemi. Wspaniałe podziemne pałace miały pokazać ludziom pracy, jak będą wyglądały domy w komunizmie. W takich gmachach mia-ły mieszkać kiedyś ich dzieci. Z Dziennika Marii Swanidze: 29 kwietnia 1935. Rozmawialiśmy o metrze. Swietłana chciała się przejechać i od razu się umówiliśmy: ja. Żenia, niania i ona. Nagle - zamieszanie. J. postanowił się do nas przyłączyć. Wezwano Mołotowa. Wszyscy strasznie się denerwowali, szeptali, że to niebezpieczne tak jechać bez przygotowania. Najbardziej denerwował się Kaganowicz. Proponował, żeby się wybrać o 12, kiedy nie ma tłoku. J. jednak nalegał - teraz! W Ochotnym Riadzie ludzie rzucili się witać przywódców. Krzyczeli „Hura!", biegli za nami. Rozdzielo-no nas, o mało co nie zostałam zgnieciona o kolumnę. Zachwyty i owacje przechodziły ludzkie pojęcie. J. był wesoły... Napierający tłum złamał żelaz-ną latarnię.
Ludzie pamiętający ZSRR z łatwością mogą sobie wyobrazić, ilu agentów NKWD było w tym tłumie. Entuzjazm prawdziwego tłumu nie byłby jednak mniejszy. Maria Swanidze: Myślę, że przy całej surowości czuł się wzruszony tą miłością ludu do swego przywódcy. Wszystko było spontaniczne, naturalne. Powiedział o tych owac-jach: „Lud potrzebuje cara", tj. kogoś, komu mógłby składać hołdy, żyć dla niego i pracować. O carze mówił wielokrotnie. Istnieje notatka starego bolszewika Czagina, który wspomina epizod podczas kolacji u Kirowa. Stalin powiedział wtedy: „Weźcie pod uwagę, że lud rosyjski przez wiele wieków był we władzy cara, lud rosyjski przywykł, że rządzi nim jeden człowiek". Teraz, likwidując leninowską gwardię, myśli o przyszłym cesarstwie. Nie bez racji jeden z emigrantów powie po jego krwawych czystkach: „Trzeba przelać wiele krwi, żeby zrodzić rosyjskiego samodzierżcę". Mama Pod koniec roku spotkał się wreszcie z matką. Przedtem sumiennie pisywał do niej listy. 11 czerwca 1935. Wiem, że chorujesz. Nie trzeba się bać choroby, trzymaj się, wszystko przejdzie. Wysyłam do Ciebie dzieci. Powitaj je i ucałuj. To dobre dzieciaki. Jeśli będę mógł, też wpadnę. Tak, należało pojechać do matki. Choruje, nie wiadomo, czy zdążą się jeszcze zobaczyć. Tym bardziej, że w przyszłym roku, po tym, co zaplanował, podróż do Gruzji może być niebezpieczna. Dlatego postanowił odwiedzić matkę już teraz. Niech zobaczy swego Soso w blasku sławy. Zanim go zaczną przeklinać. Matka od dawna mieszka w Tyfiisie. Umieszczono ją tam, gdzie powinna mieszkać matka cara - w pałacu byłego namiestnika Gruzji. Matka wybrała sobie nędzny pokoik w oficynie, podobny do ich dawnej lepianki. Ma wszelkie wygody. Usługują jej dwie kobiety, o zdrowie dba osobisty lekarz. Partyjny szef Zakaukazia, Ławrientij Beria, dba, by Keke niczego nie brakowało. Osoby dramatu Ławrientij Beria jest członkiem partii od maja 1917 roku. Mołotow: „Młodego Berię widywałem już w gabinecie Lenina". Prawdziwą karierę Beria zaczął jednak dopiero za Gospodarza. Gospodarz wprowadził młodego czekistę do kierownictwa. I ceni go coraz bardziej. Na ostatnich urodzinach Beria był już wśród zaproszonych gości. Beria umiejętnie przekształcił spotkanie z matką w akt ideologiczny. Gazety pełne są wzruszających opowieści o czułej miłości Wielkiej Matki i Wielkiego Wodza. „Maria Dziewica" - podtekst artykułów jest aż nadto widoczny. Beria uwzględnił gust byłego seminarzysty. Siedemdziesięciopięcioletnia Keke jest dziarska i otwarta. Jaś-
nieje, opowiadając o niezapomnianych chwilach spotkania. Cały świat się cieszy, parząc na mojego syna i nasz kraj. Cóż mogę odczuwać ja, matka? („Prawda") W rzeczywistości wizyta trwała krótko. Keke spytała: - Józefie, kim ty właściwie jesteś? - Pamiętasz cara? Jestem kimś w rodzaju cara. Wtedy powiedziała: - Lepiej byś został popem. Okaleczyła mnie na całe życie Stale myśli o tej, która odeszła. Nawet po śmierci Nadii prowadzi z nią namiętne spory. Maria Swanidze: Rozmowa zeszła na Jaszę. J. natychmiast przypomniał sobie jego wstrętny stosunek do naszej Nadiuszy, jego ślub, wszystkie pomyłki, próbę samobójstwa. Powiedział: Jak Nadia, która tak potępiła Jaszę za ten krok, mogła zrobić to samo? Bardzo źle postąpiła, okaleczyła mnie. Jak mogła zostawić dzieci? - Dzieci? Zapomniały o niej po paru dniach. A mnie okaleczyła na całe życie. Po jej śmierci, jak gdyby z zemsty, całkowicie zmienił ustalony przez żonę tryb życia. Domem zaczynają rządzić agenci tajnej policji. Nadzór nad edukacją dzieci sprawuje Nikołaj Własik, szef ochrony osobistej Stalina. Urodzony w zapadłej wsi Własik służył w wojskach NKWD, skąd z rekomendacji Mienżyńskiego trafił do ochrony Gospodarza. Pomocnikiem Własika, nadzorującym życie dzieci, został funkcjonariusz NKWD, Jefimow, komendant daczy w Zubałowie (gdzie Wasia i Swietłana mieszkają latem). Efekty tego wychowania bardzo szybko odbiły się na Wasi. W Archiwum Prezydenta przechowywane są meldunki Jefimowa do Własika. Własik skrupulatnie przekazywał je Gospodarzowi. 22 września 1935. Witajcie tow. Własik. Informuję was o naszych sprawach. Po pierwsze. Swietłana i Wasia są zdrowi i czują się dobrze. Swietłana uczy się dobrze, Wasia źle. Nie poszedł do szkoły twierdząc, że boli go gardło, ale nie dał się zbadać przez lekarza. Maria Swanidze: 17 listopada 1935. Przy kolacji rozmawialiśmy o Wasi. Kiepsko się uczy. J. dał mu dwa miesiące na poprawę wyników. Zagroził, że wypędzi go z domu i weźmie na wychowanie trzech zdolnych chłopców. Wasia bał się ojca, ale znał sposób obrony. Wychowawca Jefimow do Własika:
19 października 1935 na kartce (Wasia) napisał swoje imię i nazwisko, a potem dodał: „Wasia Stalin urodził się w 1921 roku, umarł w 1935". Napis nasuwa podejrzenia - melduje Jefimow. - Czy on aby nie nosi się z jakimś zamiarem? Widocznie Wasia coś wiedział (podsłuchał) o matce. I zastosował tę broń, żeby nastraszyć ojca. Z Dziennika Marii Swanidze: J. doskonale zna swoje dzieci. Cóż to za analityczny umysł, jakim jest świetnym psychologiem. W tym przypadku zachwycona dama miała rację. Znał syna na wylot. Oto jak opisał Wasilija w liście do nauczyciela Martyszyna (list opublikowała „Gazeta Nauczycielska" w 1989 roku). Wasilij to rozpieszczony chłopak o przeciętnych zdolnościach, dzikus (typ Scyty), nie zawsze prawdomówny, lubi szantażować złych wychowawców, czasem bywa bezczelny, ma słabą, a raczej nie zorganizowaną wolę, rozpuściły go wszelkie „kumy i kumoszki" stale podkreślające, że jest synem Stalina. Cieszę się, że w Waszej osobie znalazł się choć jeden szanujący się pedagog, który wymaga od kapryśnika dostosowania się do dyscypliny szkolnej. I jeśli gwałtownik Wasilij nie doprowadzi się do zguby, to dlatego, że istnieją w naszym kraju nauczyciele, którzy trzymają w ryzach rozwydrzonego paniczyka. Moja rada: stosować surowe wymagania i nie bać się jego pogróżek o samobójstwie. Tak bezlitośnie ocenił własnego syna, którego kochał. Drugi syn - nie kochany - też zgotował mu niespodziankę. Maria Swanidze: 17 listopada 1935. Jasza ożenił się po raz drugi. Z Julią Nikołajewną Bessarab. Ładniutka, trzydzieści, trzydzieści dwa lata, z dużym tupetem, wygaduje głupstwa, postawiła sobie za cel odejść od męża i zrobić karierę. Cel osiągnęła. Jej rzeczy są jeszcze u pierwszego męża. Nie wiem, co powie na to J. 4 grudnia 1935. J. już wie o ślubie Jaszy. Odnosi się do tego lojalnie i z ironią. W końcu Jasza ma już dwadzieścia siedem albo dwadzieścia osiem lat. I znów urodziny Gospodarza. Maria Swanidze: 26 grudnia 1935. 21 wysialiśmy do J. list: „Pozdrawiamy drogiego Józefa w dniu urodzin. Brak nam słów, żeby wyrazić to najlepsze i najpiękniejsze, czego życzymy". J. był w świetnym humorze. Wszyscy doskonale się bawili. J. zwrócił się do Aloszy: „Gdyby nie ty, nic by dziś nie było. Zupełnie zapomniałem o tym dniu." Tak się bawił z przyszłymi nieboszczykami. 16 ZNISZCZENIE, RóZGI GNIEWU MEGO'
Biada Assurowi, rózdze gniewu mego! (...) Na naród obłudny poślę go, a o ludu zapalczywości mojej przekażę mu, aby brał łup i wydzierał korzyści a położył go na podeptanie, jako błoto na ulicach. Księga Izajasza 10, 6, Biblia Gdańska, Warszawa 1958 Wszystko przemawiało za tym, żeby zaczynać Zaczął się 1936 rok. Przygotowując krwawe procesy Stalin był jednocześnie bardzo postępowy w polityce zagranicznej. Lubił iść równocześnie w dwóch kierunkach. Nawiązuje stosunki dyplomatyczne z USA. Po wstąpieniu do Ligi Narodów staje się orędownikiem bezpieczeństwa zbiorowego. Projekt konstytucji, zawierający obietnice swobód demokratycznych, też miał być zasłoną dymną dla przyszłych czystek. Na tle procesów rewolucjonistów konstytucja stwarzała niezbędną iluzję, że w Rosji powstaje demokratyczne państwo bez straszliwych leninowców. Wiedział, że Zachód będzie musiał poprzeć tę iluzję. Hitler nie zawiódł oczekiwań. Niemcy się uzbroiły. Zachód pozostał w tyle. Teraz politycy zrozumieli, że bez tego okropnego Stalina nie pokonają Hitlera. Miał szczęście. W dniach procesów Hitler będzie rozrabiać w Europie, a popierany przez niego generał Francisco Franco wznieci bunt w Hiszpanii przeciwko lewicowemu Frontowi Ludowemu, który wygrał wybory. Antyfaszyści z całego świata ruszają na pomoc Armii Republikańskiej. Gospodarz zareagował równie postępowo. Na pomoc demokracji przerzucono do Hiszpanii radzieckie czołgi, samoloty i doradców, a także mnóstwo agentów NKWD. W kraju zebrano bogate plony, a lud trochę odsapnął po potwornościach rewolucji. Tak, rok 1936 był odpowiednim momentem. Zaczyna więc zaplanowaną ofensywę. Najpierw - zagłada partii. Zwrot akcji W NKWD odbywa się nadzwyczajne zebranie ścisłego kierownictwa. Zebrani słuchają informacji o wykryciu gigantycznego spisku, na którego czele stali: Trocki, Kamieniew, Zinowiew i inni przywódcy opozycji. Utworzyli grupy terrorystyczne we wszystkich większych miastach. Uczestnicy zebrania zostają oddani do dyspozycji tajnego zarządu politycznego NKWD w celu przeprowadzenia śledztwa. Czuwać nad śledztwem będzie sam wódz. Pomoże mu Jeżow. Zgromadzeni oczywiście wiedzą, że nie ma żadnego spisku. Rozumieją jednak „dogłębny język". W „dogłębnym języku" partia żąda, żeby spisek był. Jest to potrzebne do walki ze światowym imperializmem i rozłamowcem Trockim. W uzupełnieniu odczytano tajny okólnik Jagody: narkom uprzedzał, że nie wolno stosować bezprawnych metod śledczych, czyli tortur, gróźb itp. W „dogłębnym języku" powiedziano: obowiązkowo stosować, gdyż trzeba będzie bezlitośnie łamać przesłuchiwanych.
Z więzień i z miejsc zesłania przywieziono do Moskwy kilkuset członków opozycji. Mieli przyznać się do działalności terrorystycznej i wziąć udział w otwartym procesie. Trwały przygotowania do krwawego spektaklu, dobrze znanego krajowi po niedawnych procesach inteligencji. Teraz jednak role szpiegów i morderców miała odegrać... leninowska gwardia, wczorajsi przywódcy partii. Od nich wszystko się zacznie. Jak przystało wodzom, poprowadzą na śmierć starą partię. Dzień i noc śledczy „obrabiają" przyszłych aktorów sztuki. Ci nie wytrzymują całodobowych przesłuchań. Przyznają się do wszystkiego za sen, jedzenie i papierosy, ale wielu z nich odwołuje potem zeznania. Cytowany już Orłów wspomina: Szliśmy kiedyś z Borysem Hermanem (jeden z szefów NKWD) korytarzem. Usłyszeliśmy rozdzierający krzyk w gabinecie śledczego Kiedrowa. Otworzyliśmy drzwi i zobaczyliśmy siedzącego na krześle Nielidowa, wykładowcę chemii w Instytucie Pedagogicznym, wnuka carskiego ambasadora we Francji. Kiedrow był w stanie obłędu. Zaczął nam tłumaczyć, że Nielidow przyznał się do zamiaru zabójstwa Stalina, a teraz nagle wycofał zeznania. „Proszę, proszę, co napisał! - histerycznie wrzeszczał Kiedrow. - Patrzcie, co napisał!" Zachowywał się tak, jak gdyby to on był ofiarą Nielidowa, a nie odwrotnie. W jego oczach błyskały ogniki szaleństwa. IIIU luiMcyu ząaama, którego bym nie spełnił' i ' -•••• Przez cały ten czas potencjalny bohater spektaklu, Zinowiew, pisze listy do byłego sojusznika - obecnie Gospodarza. Według popularnej plotki Zinowiewa i Kamieniewa przywieziono do Moskwy, gdzie Gospodarz oszukał ich: osobiście namówił do udziału w procesie, obiecując za to życie. Podobno Zinowiewa torturowano, duszono. Wystarczy jednak przeczytać jego straszne, niedawno opublikowane listy: 14 kwietnia 1936. W mej duszy płonie tylko jedno pragnienie: udowodnić Warn, że nie jestem już wrogiem. Nie ma takiego żądania, którego bym nie spełnił, żeby Was o tym przekonać. Dochodzę do tego, że godzinami patrzę na zdjęcia w gazetach - Wasze i innych członków Politbiura - i myślę: Najdrożsi moi, kochani, wejrzyjcie w moje myśli, czyż nie widzicie, że nie jestem już Waszym wrogiem, że należę do Was duszą i ciałem, że jestem gotów zrobić wszystko, żeby zasłużyć na przebaczenie, przychylność. 6 maja. Władze więzienne traktują mnie bardzo humanitarnie: leczą itd. Jestem jednak bardzo stary i wstrząśnięty... Przez te miesiące postarzałem o dwadzieścia lat. Pomóżcie. Uwierzcie. Nie pozwólcie mi umrzeć w więzieniu. Nie pozwólcie oszaleć w samotności celi. 12 lipca. Mój stan jest bardzo zły. Gorąca prośba: wydajcie moją książkę, którą
napisałem w Wierchnie-Uralsku. Pisałem ją krwią serdeczną. I jeszcze śmiem prosić o łaskę dla mojej rodziny, szczególnie dla syna. Poznaliście go, kiedy był małym chłopcem. To utalentowany marksista z zacięciem uczonego. Pomóżcie im. Całą duszą Wasz, G. Zinowiew. Tak, wszystko to jest legenda. Pozbawiony władzy, uwięziony, czujący powiew śmierci, doświadczający jedynie części cierpień, na które z taką łatwością skazywał innych, Zinowiew jest złamany, stał się zerem. Żadnych tortur, wprost przeciwnie - „władze więzienne traktują mnie bardzo humanitarnie, leczą". Gospodarz nie musi się już z nim spotykać. Groźny Zinowiew przestał istnieć. Jest tylko nieszczęsny chory niewolnik, który sam chce służyć. Pragnie służyć. Jest gotów pogrążyć siebie i innych. „Nie ma takiego żądania, którego bym nie spełnił". I nie ma takiego poniżenia. Zinowiew jest gotów na wszystko. Gospodarz już wie, że realizacja thrillera przebiega bez przeszkód. Ja też powtórzyłem w jednym z artykułów plotkę o torturach stosowanych wobec Zinowiewa i Kamieniewa. I o tym, jak Stalin wezwał ich do siebie, przekonywał. W odpowiedzi dostałem ciekawy list z zabawnym podpisem: „N - K.W.D." Mylicie się, towarzyszu. Zinowiewa nie torturowano. Nie sądzę, żeby Stalin spotykał się z tymi dwoma w okresie przygotowań do procesów. Wiem jednak, że rozmawiali z nimi pełnomocnicy. Słyszałem, że z Zinowiewem pertraktował Mołotow. Mówił oschle i jak zawsze logicznie: „Ile razy okłamywaliście partię? Ile razy wasze kłamstwa zaszkodziły partii? Teraz dla dobra partii musicie okłamać samego siebie. Dziś, gdy Trocki osłabia ruch robotniczy, gdy Niemcy przygotowują się do napaści na nasz kraj, wasze kłamstwo pomoże partii. Nie możecie temu zaprzeczyć. Dyskusja jest bezprzedmiotowa. Jeśli tego wymaga interes partii, musimy poświęcić nie tylko wasze żałosne imię, lecz także życie. Chociaż obiektywnie nikt nie żąda, żebyście kłamali. Obiektywnie rzecz biorąc wszystko, co robiliście, było zdradą interesów partii". Przez cały ten czas traktowano Zinowiewa z wyjątkowym szacunkiem. Miał wyciągnąć z tego wniosek, że być może wszystko będzie mu wybaczone. Zinowiew przekonywał Kamieniewa. Mądry Kamieniew opierał się przez jakiś czas - wtedy rozmawiano z nim brutalnie. Ale nie torturowano. Wręcz przeciwnie. Więzienie jak sanatorium. To sugerowało, że zostaną ułaskawieni. Obaj chcieli jednego: żyć. Te patetyczne słowa o partii pomogły im zachować szacunek dla samych siebie. Otrzymali możliwość udziału w procesie jak kolejne tajne zadanie partyjne. Mołotow popełnił jednak błąd. Naprawdę był przekonany, że zostaną ułaskawieni. I odważył się to powiedzieć. W rezultacie o mały włos sam nie został oskarżonym w procesie. Tym bardziej, że jego przyjaciele z Komitetu Piotrogrodzkiego - Szlapnikow i Załucki - siedzieli już w więzieniu. Od razu to zrozumieliśmy. W oficjalnym sprawozdaniu z procesu Kamieniewa i Zinowiewa na liście przyszłych ofiar „zinowiewowskich morderców" Mołotow nie figurował. Było tam całe Politbiuro oprócz Mołotowa. Zrozumieliśmy, o co chodzi. I kiedy przed rozpoczęciem procesu Mołotow wyjechał na urlop, spodziewaliś-
my się konsekwencji. Zazwyczaj aresztowania tych, którzy się narazili, następowały w drodze. Nic się jednak nie stało. Mołotow wrócił po miesiącu i nawet zdążył na rozpoczęcie procesu. Zrozumiał lekcję. I jeśli później miał własne zdanie, to tylko wtedy, gdy chciał tego Gospodarz. A może Gospodarz zrozumiał, jak wiele robiła niezmordowana „kamienna dupa" i postanowił ją oszczędzić? Podczas następnych procesów nazwisko Mołotowa widnieje już na listach potencjalnych ofiar „trockistowskich oprawców". Z Kamieniewem nie poszło tak łatwo. Orłów opowiada: „Śledczy Czertok wrzeszczał na niego: »Jesteście tchórzem! Sam Lenin to powiedział. W Październiku byliście łamistrajkiem. Miotaliście się od jednej opozycji do drugiej. Prawdziwi bolszewicy walczyli w podziemiu, a wy szlajaliście się za granicą po kawiarniach. Myślicie, że nadal jesteście dla nas ikoną? Jeśli was wypuścimy, pierwszy lepszy komsomolec zatłucze was na ulicy. Spytajcie jakiegokolwiek pioniera kim są Zinowiew i Kamieniew. Odpowie, że to wrogowie ludu!«". Rzeczywiście, wystarczyło włączyć radio, żeby usłyszeć wściekłe oburzenie motłochu - ludu. Były też pogróżki: , Jeśli odmówicie udziału w procesie i nie przyznacie się do winy, zrobi to za was wasz syn. Śledził na szosie samochody Woroszyłowa i Stalina. Są na to dowody". Dowiedziawszy się, że Zinowiew jest gotów złożyć każde zeznanie, Kamieniew zgodził się na to samo. Zrozumiał, że nie ma już ratunku. Dwaj główni aktorzy byli gotowi do wyjścia na scenę. Dorzucono im jeszcze kilka partyjnych znakomitości. Na przykład Iwana Smimowa - członka partii od 1905 roku, pogromcę Kołczaka, Siergieja Mraczkowskiego - byłego narkoma łączności, starego bolszewika, bohatera wojny z Kołczakiem. Obu przekonywano, że to dla dobra partii. W 1956 roku Safonowa, była żona Smimowa, wspominała, że gdy żądano od niej zeznań przeciwko mężowi, padał ten sam argument: „Tego wymaga interes partii". Koniec starego niedźwiedzia W środku gorącego lata 1936 roku trzeba było rozwiązać problem Gorkiego. „Stary niedźwiedź z kółkiem w nosie" - smętnie określił go Romain Rolland. Gorki najwyraźniej zbuntował się jednak przeciwko treserom - domagał się uwolnienia starego przyjaciela Kamieniewa. Kamieniew był jego zastępcą w wydawnictwie „Akademia". W wydawnictwie poleciały głowy. Gorki znów jest oburzony. Oświadcza nawet, że chce wyjechać na kurację do Sorrento. Gospodarz zabronił jednak wypuszczać pisarza. Pociągnął niedźwiedzia za łańcuch. Sekretarz Gorkiego, Kriuczkow, staje się jego strażnikiem - otwarcie kontroluje wszystkich gości. Natomiast „Jagódka" ostentacyjnie nawiązuje romans z synową Gorkiego.
W maju 1935 roku następuje prorocze ostrzeżenie: rozbija się „Maksym Gorki", największy samolot świata, chluba radzieckiej propagandy. Jagoda dostarczył Gospodarzowi list Gorkiego do Louisa Aragona. Pisarz prosił znanego poetę o natychmiastowy przyjazd. Gospodarz zrozumiał, że druga propagandowa machina nazwiskiem Gorki też uległa katastrofie. Należało wyciągnąć wnioski. Biorąc pod uwagę rozmach przyszłych procesów, nie mógł zlekceważyć buntu Gorkiego. Gorki zaś bezustannie wzywał Aragona. Niedźwiedź przestał reagować na kółko w nosie. Zapewne wtedy Gospodarz polecił Jagodzie, by ten pilnował Gorkiego jak oka w głowie i nie pozwolił wrogom wykorzystać pisarza. Jagoda wykonał rozkaz. Pomógł Gorkiemu umrzeć. Z komunistą Louisem Aragonem i jego rosyjską żoną, Elsą Triolet, Jagoda szybko sobie poradził. Najwyraźniej zasugerowano gościom, że przed wizytą u Gorkiego powinni odwiedzić krewnych Elsy w Leningradzie. „Powinniśmy byli pospieszyć do Moskwy" - słusznie przyznał później Aragon. Nie zdążyli. Przyjechali 15 czerwca, gdy Gorki już konał. Do rozmowy nie doszło. Pisarz zmarł 18 czerwca. Tego samego dnia do Moskwy przyjechał Andre Gide, przyjaciel ZSRR. Miał opiewać Kraj Rad, ale przede wszystkim chciał się zobaczyć z Gorkim. Było już jednak za późno. Jagoda uprzedził Gide'a i uchronił dobre imię klasyka literatury proletariackiej. ,,Najbardziej wolny więzień stalinowskich łagrów" miał wspaniały pogrzeb. Gospodarz osobiście niósł urnę z prochami. Przemawiał sam Mołotow. Wystąpił też Andre Gide: ,,Dotychczas we wszystkich krajach świata wybitny pisarz był zawsze buntownikiem i obrazoburcą (...) W ZSRR po raz pierwszy (...) rewolucyjny pisarz nie jest już opozycjonistą. Wprost przeciwnie (...) Związek Radziecki zapalił nowe gwiazdy na nowym firmamencie". Gide spędzi w ZSRR kilka miesięcy i jako jedyny spośród europejskich radykałów napisze prawdę o straszliwym kraju „nowego firmamentu". W 1936 roku zmarł jeszcze jeden zrzęda i znany ongiś działacz partyjny, były narkom spraw zagranicznych, Cziczerin. Oprócz głośnych procesów w latach terroru miało miejsce wiele cichych i tajemniczych, lecz bardzo korzystnych zgonów starych bolszewików. W NKWD istniało znakomicie wyposażone laboratorium trucizn - dziecię niedoszłego farmaceuty Jagody. Pierwszy proces współtowarzyszy Lenina Zaczęło się! Gospodarz zdecydował, że sceną będzie Dom Związków, w którym tak niedawno stała trumna Kirowa. I znów ironia Historii: sąd nad wodzami Października miał się odbyć
w niewielkiej sali, nazywanej... ,,Październikową". Nawet początek spektaklu zbiegł się z rozpoczęciem sezonu teatralnego w Moskwie. Dekoracje przedstawiają sąd rewolucji. Akcenty czerwieni - stół pokryty purpurowym suknem, monumentalne fotele z herbem ZSRR. Z prawej strony, za barierką - oskarżeni. Za ich plecami czerwonoarmiści z bagnetami na karabinach. Za nimi - drzwi. Za drzwiami zaczynały się, nazwijmy to, kulisy jego teatru: bufet, pokoje, w których podsądni odpoczywali i w przyjacielskiej atmosferze uzgadniali z Jagodą i oskarżycielem Wyszyńskim dalszy przebieg procesu. Na sali też siedzieli aktorzy - agenci NKWD, przebrani za lud. Mieli zagłuszać okrzykami ewentualne próby improwizacji lub odstępstwa od scenariusza. Podsądni przyznawali się do winy. Zgodnie z dyrektywą Trockiego zorganizowali konspiracyjne centrum, które planowało zabójstwa przywódców partii i państwa. Zabili Kirowa i utworzyli szereg grup terrorystycznych, żeby zamordować Stalina i jego wiernych współtowarzyszy. Oskarżyciel publiczny, Andriej Wyszyński, zażądał, by wszystkie te wściekłe psy zostały rozstrzelane. Oskarżeni - znani bolszewicy - gorliwie przyznawali się do winy. I wyznawali skruchę. Zinowiew: Mój wypaczony bolszewizm przekształcił się w antybolszewizm i poprzez trockizm doszedł do faszyzmu. Trockizm to odmiana faszyzmu. Kamieniew: Po raz trzeci staję przed sądem proletariatu. Dwukrotnie darowano mi życie, ale wielkoduszność proletariatu ma swoje granice. Wszyscy jednogłośnie domagali się, by ich rozstrzelano. Proces przebiegał jak po maśle. Kamieniew: Chciałbym powiedzieć kilka słów do moich dzieci. Mam dwoje dzieci: jeden Syn jest pilotem wojskowym, drugi pionierem. Niezależnie od tego, jaką karę wymierzy mi sąd, uznam ją za sprawiedliwą. Nie oglądajcie się za siebie, idźcie naprzód. Razem z narodem idźcie za Stalinem. Kamieniew znał Kobę. I próbował ocalić chociaż swoje dzieci. Koba miał jednak szerokie plany. Synowa Kamieniewa przechowuje oficjalną odpowiedź NKWD na pytanie o los rodziny męża. Kamieniew Lew Borysowicz zmarł 25 sierpnia 1936 w wieku 53 lat. Przyczyna śmierci - kreska. Miejsce śmierci - Moskwa. Kamieniewa Olga Dawidowna zmarła 11 września 1941 w wieku 58 lat. Przyczyna śmierci - kreska. Miejsce śmierci - kreska. Kamieniew Aleksandr Lwowicz zmarł 15 lipca 1939 w wieku
33 lat. Przyczyna śmierci - kreska. Miejsce śmierci - kreska. Taki był koniec wesołego „syna - pilota wojskowego" Aleksandra. „Liutika", jak go nazywali rodzice. Młodszy syn, pionier, zostanie rozstrzelany w wieku siedemnastu lat. Gazety zachłystywały się wyzwiskami. Gospodarz dbał też, by pozostający jeszcze na wolności starzy bolszewicy też rzucali kamieniami w swoich byłych współtowarzyszy. Legendarny Antonow-Owsiejenko (to on ogłosił w Październiku obalenie Rządu Tymczasowego) w artykule pod znamiennym tytułem „Dobić do końca" napisał o „osobliwym oddziale faszystowskich dywersantów", z którymi „może być tylko jedna rozmowa - rozstrzelanie!". I oczywiście wysławiał towarzysza Stalina, który „orlim wzrokiem dostrzega perspektywę, zapewnia jedność, przekształcił ZSRR w potężną granitową skałę". Szybko, bardzo szybko przyjdzie kolej na Antonowa-Owsiejenkę. A na razie niech popracuje. Podsądni zostali skazani na rozstrzelanie. W tajnym archiwum zachowały się ich ostatnie listy. Były to prośby o ułaskawienie od „Zinowiewa, Kamieniewa, Smimowa i innych oskarżonych w sprawie połączonego centrum trockistowsko-zinowiewowskiego". Kamieniew napisał kilka beznamiętnych, wymaganych w takim przypadku zdań. Ale Zinowiew... Pisze jakimiś koślawymi, rwącymi się literami. W tych niemal dziecięcych gryzmołach widać obłędny strach. W nocy z 24 na 25 sierpnia wyciągnięto ich z cel. Skończył się pierwszy akt thrillera. Pałeczka sztafetowa Spektakl trwał dalej. Jagoda i Jeżow uroczyście asystowali przy egzekucji. Asystował też szef ochrony Stalina - Kari Pauker. Były fryzjer operetki budapeszteńskiej w czasie wojny dostał się do niewoli. Później rewolucja, GPU i olśniewająca kariera. Pauker kochał teatr i sam był świetnym komikiem. Orłów opisuje, jak Pauker odgrywał przed Stalinem ulubiony numer - egzekucję Zinowiewa. Pauker-Zinowiew bezsilnie wisi na ramionach strażników, powłóczy nogami, skamle żałośnie. Potem pada na kolana i zawodzi: „Na miłość boską, błagam, towarzysze, wezwijcie Józefa Wissarionowicza". Stalin zaśmiewał się do łez. Zaśmiewał się tym bardziej, że znał koniec żartownisia. Pauker też należał do starej gwardii. Już niebawem przyszło mu odegrać swoją sztuczkę ostatni raz - tym razem pod ścianą. I tak samo błagać zabójców o litość.
Jagoda zabrał sobie na pamiątkę kule, którymi zastrzelono słynnych rewolucjonistów. Po rozstrzelaniu Jagody historyczne kule weźmie sobie Jeżow. Jeżow też zostanie rozstrzelany, a kule będą leżały w jego aktach. W spisie zawartości akt napisano: „Kule rewolwerowe, spłaszczone, zawinięte w karteczki z napisami »Kamieniew«, »Zinowiew«". Swoisty symbol - sztafetowa pałeczka śmierci, skrupulatnie przekazywana następcom. Ku uciesze Gospodarza. Jedyny Riutin Likwidując lewicowców zaczyna przygotowania do rozprawy z prawicowcami. Szykuje nowy spektakl z udziałem nowych aktorów. Na żądanie śledczego Kamieniew zeznaje, że Bucharin brał udział w planowaniu zamachów. Zeznania są potrzebne na później, do drugiego aktu thrillera. Gospodarz nie zapomniał też o Riutinie. Riutin zostaje przywieziony do Moskwy i osadzony w straszliwym wewnętrznym więzieniu NKWD. Ten jedyny człowiek, który naprawdę ośmielił się zbuntować, będzie bezcennym bohaterem przyszłego widowiska— ,,procesu prawicowców". Riutin i tu pozostał jednak jedynym - jedynym, który odmówił udziału w grze. I choć, jak sam pisał, „traktowano go jak zwierzę", wytrzymał. Spośród całej kohorty partyjnych znakomitości tylko on, skromny człowiek, zachował godność. W aktach zachował się jego ostatni list do prezydium CKW. Ujawniono go po pięćdziesięciu latach. l listopada 1936. Nie boję się śmierci, którą bezprawnie gotuje mi aparat śledczy NKWD. Oświadczam, że nie będę prosił o łaskę, gdyż nie mogę kajać się za coś, czego nie popełniłem. Jestem absolutnie niewinny. Nie mogę jednak ścierpieć jawnego bezprawia, jakiemu jestem poddawany i proszę o obronę przed nim. Jeśli moja prośba nie zostanie spełniona, jeszcze raz spróbuję bronić się jedynym sposobem, jaki w takiej sytuacji pozostaje bezbronnemu, pozbawionemu wszelkich praw, skutemu, całkowicie izolowanemu od świata i niewinnie prześladowanemu człowiekowi. Jeżow dostarczył list Stalinowi. Po czym jeszcze przez dwa miesiące katował Riutina - bez efektu. W styczniu 1937 roku Riutin został rozstrzelany. Gospodarz po raz kolejny uświadomił sobie, że Jagoda nie staje na wysokości zadania, że nadal cacka się z partyjnymi. Jeszcze jeden bohater thrillera Postanowiwszy skończyć z Jagodą, najpierw jak zwykle obsypał go łaskami. Jagoda zamieszkał na Kremlu, usłyszał: „Zasłużyliście na miejsce w Biurze Politycznym". Później historycy będą pisać o sadyzmie Gospodarza - że wywyższał ofiary przed likwidacją. W istocie chciał, żeby ofiara wydajniej pracowała i nie była przygotowana na finał. Poza tym lubował się w roli Otella. Wywyższał przed likwidacją, żeby wszyscy widzieli, jak kochał tych ludzi i jak
oszukali ufnego Józefa. Jagoda zgłupiał ze szczęścia. W przewidywaniu dalszych łask przyspieszył budowę kanału Moskwa - Wołga. Głodni więźniowie ginęli tysiącami - nie wytrzymywali tempa pracy. Jagoda miał nadzieję, że kanał będzie nosił jego imię. Gospodarz ma carskie zapędy, więc Jagoda wprowadza paradny mundur dla wyższych szarż NKWD: biała bluza wyszywana złotem, jasnobłękitne spodnie i pozłacany kordzik - strój podobny do mundurów oficerów carskiej marynarki. Zmiana warty przed gmachem NKWD odbywa się publicznie - jak w dawnej gwardii cesarskiej. Luksusowy klub NKWD przekształca się w klub oficerski z czasów carskich pułków gwardyjskich. Naczelnicy wydają bale, radzieckie damy - żony tej nowej arystokracji - spieszą do krawcowych. We wrześniu 1936 roku naczelnik Wydziału Zagranicznego, Słucki, zaprasza na bal maskowy. Lustrzana kula wiruje pod sufitem, migotliwe odblaski sprawiają wrażenie padającego śniegu. Mężczyźni w smokingach i mundurach, damy w długich sukniach. Na twarzach maski wypożyczone z Teatru Wielkiego. Była to uczta podczas dżumy. Wkrótce przestaną rozstrzeliwać innych. Wkrótce ich żony będą nosić inne kreacje. Słucki zostanie otruty, 90 procent uczestników balu - rozstrzelanych. 25 września 1936 roku Gospodarz i jego nowy protegowany, Andriej Źdanow, wysłali z Soczi depeszę do wiernego Mołotowa: Uważamy, że należy koniecznie i pilnie powołać tow. Jeżowa na stanowisko ludowego komisarza spraw wewnętrznych. Jagoda ewidentnie nie jest w stanie sprostać zadaniu zdemaskowania bloku trockistowsko-zinowiewowskiego. GPU jest w tym spóźnione o cztery lata. Jagoda zostaje narkomem łączności. Zna jednak Gospodarza i już rozumie, że rozpoczęła się udręka oczekiwania na koniec. Wielka armia Jeżow czterokrotnie podnosi zarobki w NKWD, płaca staje się znacznie wyższa niż w innych instytucjach partyjnych i państwowych. NKWD przejmuje najlepsze mieszkania, kliniki i domy wypoczynkowe. Tym bogactwem ludzie Jeżowa będą się cieszyć przez półtora roku. Aż przez półtora roku. Planując operację ostatecznej likwidacji partii leninowskiej. Gospodarz przekształca NKWD w olbrzymią armię z dywizjami i setkami tysięcy pracowników operacyjnych. Lokalne zarządy NKWD stają się absolutną władzą na prowincji. Wydziały specjalne działają we wszystkich większych zakładach,
na wszystkich uczelniach. Cały kraj oplątują sieci informatorów. Pracują w zasadzie społecznie. Czerpią jednak korzyści ze swej funkcji: systematycznie awansują w pracy. Co najważniejsze, mogą załatwiać porachunki z tymi, którzy im się nie podobają. Drżą przed nimi przełożeni. Ludzie walczą o prawo bycia donosicielem. Jest jeszcze coś: w latach represji taka funkcja jest jak gdyby tarczą ochronną. Chociaż nie zawsze, czasem wraz z upadkiem opiekuna część agentów dzieli jego los. Stali informatorzy to nie wszystko, każdy obywatel jest zobowiązany z entuzjazmem włączyć się do tej pracy. Musi donosić nawet na siebie. Członek partii na wieść o aresztowaniu znajomego ma obowiązek niezwłocznie poinformować organy o swoich związkach z podejrzanym. Cytowany już Orłów przytacza taki przykład: śledczy Michaił Kiedrow, syn przyjaciela Lenina, zwrócił się do Orłowa z delikatną sprawą. Okazało się, że aresztowano niejakiego Iljina, starego bolszewika, zaprzyjaźnionego z rodzicami Kiedrowa. „Jak myślicie, czy mój ojciec powinien powiadomić KC, że Iljinowie czasem wpadali do nich na herbatę?" - dręczył się biedny śledczy. Wydział Specjalny NKWD śledzi teraz wszystkie organy partyjne z KC włącznie. Kandydatury na wysokie stanowiska muszą być konsultowane z NKWD. W nim samym powstają tajne wydziały, które śledzą... funkcjonariuszy NKWD. Powstaje też tajny wydział specjalny do śledzenia... tajnych wydziałów. I wszędzie gromadzi się akta, tony akt. Po aresztowaniu Jeżowa w jego sejfie znaleziono materiały... na Stalina! Teczka zawierała zeznania jakiegoś Gruzina (oczywiście przepadłego w łagrach), że Stalin był prowokatorem. Opowiadał o tym synowi jeden z najbliższych współpracowników Gospodarza - Gieorgij Malenkow. Zaczął się 1937 rok i zreorganizowane NKWD pod wodzą Jeżowa przystąpiło do totalnej likwidacji starej partii. W styczniu (23-30) odbył się jeszcze jeden proces współtowarzyszy Lenina - sprawa „równoległego centrum trockistowskiego". Sądzono znanych kremlowskich bojarów - byłych stronników Trockiego, którzy dawno wyparli się swego idola. Nic im to nie pomogło. Gwiazdą procesu stał się Jurij Piatakow, członek KC. Lenin cenił go bardzo wysoko, nazywał człowiekiem o „niewątpliwie ogromnej woli i ogromnych zdolnościach". Piatakow należał do partii od 1905 roku, działał w podziemiu, podczas wojny domowej dowodził armiami, należał do opozycji, składał samokrytykę, wybaczono mu. Ludowy komisarz przemysłu Ordżonikidze mianował go swoim zastępcą. Piatakow był jednym z organizatorów twardej pierwszej pięciolatki.
Początkowo zaproponowano mu rolę głównego świadka oskarżenia w procesie Zinowiewa i Kamieniewa. Piatakow zgodził się oczernić swoich dawnych towarzyszy. Traktował to zadanie jako „akt najwyższego zaufania partii" i chciał je wykonać „z całego serca". Gotowość do współpracy spowodowała, że powierzono mu bardziej skomplikowaną rolę. Sam miał być oskarżonym. Został aresztowany. Przez jakiś czas odmawiał. Wtedy przyjechał do niego Ordżonikidze. Namawiał, obiecywał życie w zamian za zgodę na udział w spektaklu. Piatakow, jak nikt inny, mógł zdyskredytować w oczach świata i kraju swoje wczorajsze bożyszcze - Trockiego. W końcu uznał „wyższą konieczność" i wraz ze śledczymi zaczął pracować nad rolą. Niestety, zdarzyła się wpadka. Zgodnie z planem Piatakow opowiedział na procesie o tajnym spotkaniu z Trockim w Norwegii. Gospodarz wymyślił zajmującą historię. Otóż Piatakow poleciał niemieckim samolotem do Oslo, gdzie nawiązał kontakt z Trockim. Trocki poinformował go, że dogadał się z Niemcami w kwestii interwencji (ulubiony temat Stalina) i tak dalej. Tymczasem pracownicy lotniska, na którym jakoby miał lądować Piatakow, zeznali, że w tym czasie nie przyjmowano żadnych zagranicznych samolotów. Drugą gwiazdą procesu Gospodarz uczynił byłego piewcę Trockiego - Radka. Przed uwięzieniem skrzętnie i do ostatka wykorzystał jego talent. Gdy Jeżow zwrócił się o zgodę na aresztowanie Karla Bemgardowicza, Gospodarz 16 sierpnia 1937 roku zadepeszował z Soczi: Proponuję odłożyć kwestię aresztowania Radka i pozwolić mu opublikować w „Izwiestiach" artykuł przeciwko Trockiemu. Był to okres procesu Kamieniewa. Stalin dał Radkowi możliwość podeptania Trockiego i dawniejszych przyjaciół. Po czym autor i reżyser oznajmił: „Proszę na scenę!" „Przybiegła do mnie żona Radka i powiedziała, że go aresztowano. O Radku jestem jak najlepszego zdania. Może się mylę, ale wszystkie głosy wewnętrzne mówią mi, że powinienem do Ciebie napisać. To straszna sprawa!" - ze zgrozą pisze do Gospodarza Bucharin - szef Radka. Radek jednak od razu zrozumiał, że będzie musiał odegrać wyznaczoną rolę. Postanowił wygrać życie. Wziął przygotowane przez śledczego prymitywne zeznania, które miał podpisać, i powiedział z uśmiechem: „To nie to, co trzeba. Sam napiszę". I rzeczywiście napisał - arcysprytne kłamstwo unicestwiające Trockiego. Wiedział, że zeznania trafią do rąk Gospodarza. I Gospodarz doceni usługę. Na rozprawie Radek był wspaniały. Bezlitośnie demaskował siebie i wspólników. Grał w natchnieniu. Dzięki niemu proces udał się
znakomicie .Obecny na sali niemiecki pisarz Lion Feuchtwanger napisał później w swej książce: Ludzi, postawionych przed sądem, w żadnym przypadku nie można było uznać za udręczone, zaszczute istoty. Byli to starannie ogoleni, dobrze ubrani mężczyźni o dystyngowanych i niewymuszonych manierach. Pili herbatę, z kieszeni wystawały im gazety (...) Proces przypominał raczej swobodną dyskusję w inteligentnym gronie (...) Miało się wrażenie, że oskarżeni, prokurator i sędziowie pochłonięci są jakąś wspólną, wręcz sportową pasją wyjaśniania wszystkich szczegółów inkryminowanych zdarzeń. Gdyby tę rozprawę miał przygotowywać reżyser teatralny, musiałby poświęcić wiele lat i dopiero po niezliczonych próbach osiągnąłby taki poziom zgrania oskarżonych. Spektakl miał swego genialnego reżysera. A reżyser - znakomitego aktora. Reżyser docenił go. Proces zakończył się wyrokami śmierci na wybitnych współtowarzyszy Lenina. Piatakow, Sieriebriakow, Murałow i inni zostali skazani na rozstrzelanie. Radek dostał dziesięć lat. „Jego twarz jaśniała i jak gdyby zawstydzony swoim szczęściem posłał pozostałym skazanym uśmiech pełen winy" - pisał Feuchtwanger. Gospodarz odwdzięczył mu się za proces, ale nie miał zamiaru odstępować od przyjętej zasady. Stara gwardia musiała umrzeć. Nie potrzebował ludzi mądrych jak Fouche i genialnych jak Talleyrand. Potrzebował wiernych. Psów. Radek zostanie zabity - w łagrze. Maria Swanidze: 20 listopada 1936. (aresztowano - przyp. aut.) Radka i innych, których znałam, z którymi rozmawiałam i którym nigdy nie ufałam (...) Jednak to, co się stało, przeszło moje pojęcie o ludzkiej podłości. Jest tu wszystko, łącznie z terrorem, interwencją, gestapo, złodziejstwem, sabotażem (...) I w imię czego? Dla kariery, z pazerności, z chęci użycia, dla kochanek, wyjazdów zagranicznych, mglistych perspektyw przejęcia władzy drogą jakiegoś przewrotu pałacowego (...) Gdzie elementarne uczucie patriotyzmu, miłości do ojczyzny? Te moralne potwory zasłużyły na swój los. Biedny Kirow okazał się kluczem do drzwi, za którymi czatowała ta ohyda. Jak mogliśmy być tak ślepi, jak mogliśmy tak bezkrytycznie ufać tej szajce podłych drani? Niesłychane! (...) Serce płonie gniewem i nienawiścią. Ich śmierć mi nie wystarcza. Chciałabym ich torturować, łamać kołem, palić za te wszystkie łajdactwa. Zdumiewające! Ona wierzy w te kłamstwa! Ona, która zna tych ludzi? Albo... Z listu Nikołaja Kotowa (Moskwa): „Góra" dygotała ze strachu. Wszyscy prześcigali się w miotaniu przekleństw na dawnych przyjaciół. Kłamali w oczy sobie, ojcu, matce, dzieciom, byle tylko udowodnić „wąsatemu" swoją lojalność. Każdego dnia czekali na aresztowanie i okłamywali samych siebie w pamiętnikach. Liczyli, że to pomoże później w śledztwie.
Wdzięczni widzowie W Europie procesy wzbudziły nieufność. W dużej mierze postarał się o to Trocki. Gospodarz wiedział, że sukces spektaklu zależy nie tylko od aktorów, lecz i od widowni. Zapragnął mieć widzów, którzy swoim autorytetem uwiarygodnią przedstawienie. I co najważniejsze - napiszą recenzje. Wierzył w siebie. Wszyscy, których gościł - Herbert Wells, Bernard Shaw, Emil Ludwig, Henri Barbusse, Romain Rolland - wyjechali jako przyjaciele kraju, sławiąc jego wodza. Czy naprawdę niczego nie zauważyli? Czy też po prostu nie oparli się pochlebstwom, bezustannym hołdom, zachwytom, prezentom i peanom? I czy tylko o to chodziło? W wiele lat po śmierci Romaina Rollanda opublikowano jego pamiętnik. Okazało się, że „wielki przyjaciel ZSRR" wszystko rozumiał i wszystko widział: „Czuję, jak wzbiera we mnie ból i wzburzenie. Tłumię w sobie potrzebę mówienia i pisania o tym wszystkim". Ale dlaczego? Dlatego, że „wrogowie we Francji i na całym świecie wykorzystają moje słowa jako oręż". Rolland pozwolił ogłosić drukiem swój pamiętnik dopiero po roku 1985. Nie wolno było szargać idei komunizmu. Gdyż dzieło Stalina jest większe niż Stalin i jego słudzy. Ten sam stan wyższej konieczności, na którym wódz opierał swoje koszmarne procesy. Tym razem jednak sprawa była poważniejsza. Gospodarz potrzebował osobistości na miarę europejską, sławy, która by potwierdziła, że thriller to prawda, że byli przywódcy partii rzeczywiście stali się bandą morderców i zdrajców. Po długich konsultacjach w Kominternie zdecydowano się na niemieckiego pisarza Liona Feuchtwangera. Był antyfaszystą, autorem cenionych powieści zmuszonym do emigracji z hitlerowskich Niemiec. Zaproszono go do ZSRR. Gospodarz osobiście włączył się do kampanii obłaskawiania gościa. Towarzysz Stalin przyjął niemieckiego pisarza Liona Feuchtwangera. Rozmowa trwała ponad trzy godziny. („Prawda"). Jak to się odbywało? W tajnym archiwum WOKS (Stowarzyszenia Więzi Kulturalnych z Zagranicą) przechowywano dwanaście raportów, które pod nagłówkiem „poufne" pisała Karawkina, tłumaczka Feuchtwangera. Poprosiłem o komentarz dawną pracownicę WOKS. Wyjaśniła z uśmiechem: „Nic nie wiem o Karawkinie. Tłumaczka towarzysząca znanemu cudzoziemcowi była oczywiście związana z NKWD, czasem musiała być nie tylko przewodniczką, lecz także bliską przyjaciółką. Żeby nic nie mogło ujść jej uwadze - ani w dzień, ani w nocy".
Z raportów Karawkiny: 19 grudnia 1936. Feuchtwanger opowiadał o wizycie u Dymitrowa (który kierował wówczas Kominternem - przyp. aut.). Pojechał specjalnie, żeby porozmawiać o procesie trockistów. Powiedział, że Dymitrow był bardzo zdenerwowany i tłumaczył mu tę sprawę półtorej godziny, ale nie przekonał. Mówił, że zagranica bardzo źle odbiera ten proces i nikt nie wierzy, że piętnastu ideowych rewolucjonistów, którzy tyle razy ryzykowali życiem uczestnicząc w spiskach, nagle dobrowolnie się przyznaje. 22 grudnia. Powiedział, że napisał dla „Prawdy" artykuł o Andre Gidzie. Jutro przyjdzie maszynistka, która to przepisze. 27 grudnia. Dziś był trudny dzień, gdyż Feuchtwanger wylał na mnie wszystkie żale z powodu artykułu. Powiedział, że potwierdzają się słowa Gide'a o tym, że nie ma u nas wolności poglądów, że nie wolno wypowiadać własnych myśli itd. W redakcji zaproponowali mu, żeby zmienił niektóre fragmenty, szczególnie o kulcie Stalina. Tłumaczyłam mu, na czym polega stosunek ludzi radzieckich do towarzysza Stalina, skąd się to bierze i dlaczego nie można tego nazwać „kultem". Wściekał się, mówił, że nic nie będzie zmieniać, ale potem ostygł, spokojnie poszedł do gabinetu i poprawił tekst tak, jak go prosili. Od rana Feuchtwanger monologował o mankamentach życia w ZSRR, skarżył się na obsługę w hotelu itd. „Chciałbym widzieć, jak w ZSRR wydrukują rzecz, w której skrytykowałbym to wasze życie". Dodał też, że może żyje się tu wspaniale, ale on woli mieszkać w Europie. I cóż w końcu napisał Feuchtwanger? Procesów Zinowiewa i Radka nie można wytłumaczyć dążeniem Stalina do władzy i pragnieniem zemsty. Kiedy obserwowałem w Moskwie proces, kiedy zobaczyłem i usłyszałem, moje wątpliwości rozpłynęły się jak sól w wodzie. A oto co napisał Feuchtwanger o tak irytującym go kulcie Stalina: Nie ulega wątpliwości, że to nadmierne uwielbienie (...) jest szczere. Ludzie odczuwają potrzebę wyrażenia wdzięczności i bezgranicznego zachwytu. Lud jest wdzięczny Stalinowi za chleb, mięso, porządek, wykształcenie i armię, która zapewnia krajowi bezpieczeństwo. (...) Poza tym Stalin to rzeczywiście krew z krwi ludu... Na moją uwagę o pozbawionym gustu, przesadnym uwielbieniu narodu dla jego osoby, wzruszył ramionami, a potem przeprosił za swoich robotników i chłopów. Powiedział, że byli zbyt zajęci innymi sprawami, żeby wyrabiać w sobie gust i dobry smak. Wszystko wytłumaczył, wszystko usprawiedliwił w swojej książce Moskwa w 1937 roku. Jakże miał nie bronić ZSRR - przeciwnika faszyzmu, kraju, który bronił wolności w Hiszpanii? Wciąż ta sama „wyższa konieczność". Bertholt Brecht: „Książka Feuchtwangera to najlepsze dzieło li-
teratury zachodniej". Książkę Andre Gide'a potępiono. „Wielu mnie atakowało - pisał Gide. - Robak kryje się wewnątrz owocu, lecz gdy powiedziałem: »To jabłko jest robaczywe«, zarzucono mi, że... nie lubię jabłek". Aresztowania trwały bez przerwy. Każdej nocy czarne samochody wyruszały na miasto - wyłapywano członków partii i ich najbliższych. Żadnych głośnych procesów. Thriller rozgrywał się w ciszy. Szybko wymuszano potrzebne zeznania. I - pod ścianę. Nowi podwładni Jeżowa nie żywili żadnego szacunku dla starej gwardii. Poza tym NKWD dostało od Gospodarza nową broń - tortury. W wielu książkach o gułagach opisywano tortury. Naj straszniejsze jest to, że nie były samowolą oprawców z NKWD. Mogli je stosować oficjalnie. Na mocy dokumentu z lat dwudziestych. W Archiwum Prezydenta czytam stenogram plenum KC z 1957 roku, upstrzony adnotacjami o wyjątkowej tajności dokumentu. Mołotow: Politbiuro zezwoliło na stosowanie środków przymusu fizycznego, wszyscy podpisali tę decyzję. Głos: Nie było takiej decyzji. Mołotow: Była. Ściśle tajna, nie mam jej. Chruszczow: Przed XX Zjazdem Kaganowicz powiedział, że istnieje dokument w sprawie bicia zatrzymanych, który wszyscy podpisali. Nie znaleźliśmy go, został zniszczony. Wszystkiego jednak nie zniszczono. W sejfach wielu prowincjonalnych obkomów zachowała się depesza z podpisem Stalina: KC WKP(b) wyjaśnia, że stosowanie przymusu fizycznego przez NKWD jest dopuszczalne na mocy decyzji KC z 1937 roku. Wiadomo, że wszystkie wywiady burżuazyjne stosują przymus fizyczny wobec przedstawicieli proletariatu. Rodzi się pytanie: dlaczego wywiad radziecki ma być bardziej humanitarny wobec zdeklarowanych wrogów klasy robotniczej? W depeszy pobrzmiewa znajomy gniewny głos. Diabełek strachu Gospodarz spieszył się -jak we wszystkich sprawach. Postanowił przyspieszyć proces likwidacji partii. To wymagało, by oskarżeni szybciej składali potrzebne zeznania. Działał logicznie, wprowadził tortury. Nowa generacja śledczych Jeżowa szybko się uczyła: tortury i bicie. Tortury zaczynały się jeszcze przed rozpoczęciem śledztwa, od razu po aresztowaniu. Najpierw była tortura
celi: „W jednym pomieszczeniu siedziało po sześćdziesięciu ludzi. Lipiec. Upał. Przywieraliśmy ustami do szczelin w podłogach, żeby wyssać choć odrobinę świeżego powietrza. I ustawialiśmy się w kolejce do drzwi. Przez szpary można było pooddychać. Starsi nie wytrzymywali, dusili się prawie od razu" - wspominał naoczny świadek. Później zaczynały się tortury śledztwa. Suchanowski zaczynał pierwsze przesłuchanie od okrutnego bicia - żeby od razu upokorzyć i złamać. Żonę brata Ordżonikidzego zatłuczono na śmierć. W kazamatach leningradzkiego NKWD więźniów sadzano na cementowej podłodze i przykrywano pudłem, wewnątrz którego sterczały ostre gwoździe. Takie pudło o rozmiarach metr na metr wbito na olbrzyma - dowódcę armii Pawła Dybienkę. Teraz przesłuchiwani bardzo szybko podpisywali wszystkie zeznania. I jak za czasów Nerona bardziej odporne okazywały się kobiety. Żonę Nestora Łakoba, zmarłego dyktatora Abchazji, co wieczór zabierano na przesłuchanie, a rano wrzucano do celi zakrwawioną i nieprzytomną. Śledczy domagał się, żeby podpisała zeznania obciążające jej zmarłego męża. Za każdym razem niezłomnie odpowiadała: „Nie oczernię pamięci męża..." Nie załamała się nawet wtedy, gdy na jej oczach katowano syna, szesnastoletniego ucznia. Umarła w celi po kolejnych torturach, nie podpisawszy żadnych zeznań. Bicie było jedynie wstępem do tortur - zejściem do piekła. Potem urządzano osławiony „taśmociąg": zmieniają się śledczy, a oskarżony nie śpi dzień i noc. W dodatku biją go, obrażają... W głowie mąci się od bezsenności - i jest gotów podpisać wszystko, czego żądają. Kolejny etap: dostaje jedzenie, papierosy, dowiaduje się, że teraz sam musi myśleć, co jeszcze dodać do zeznań. Ślęczy podpowiadają mu kierunek rozumowania i kontrolują zeznania. Jeśli ma stanąć przed sądem (choć większość dostaje wyroki zaocznie), odbywa się próba rozprawy: „Pamiętaj, że jak się pomylisz, to nie rozstrzelamy cię, ale pokroimy na kawałki..." Wpajają mu przekonanie, że wcale nie zginie - wyroki zapadają tylko na papierze. Podczas rozprawy śledczy siedzi naprzeciwko oskarżonego. Przez cały czas kaci mówią o szlachetnych motywach przyznania się. O korzyściach dla partii i ojczyzny. Często oskarżeni podchwytują ten wątek - żeby zachować choć resztkę szacunku dla samych siebie. Jednak za „wszystkimi górnolotnymi frazesami o charakterze ideowo-politycznym czaił się w mej świadomości maleńki diabełek zwyczajnego strachu" - pisała jedna z ofiar.
Krajem nie rządziła już partia. Nie rządził nim nawet Stalin. Rządził strach. Jak pisał rzymski historyk z czasów Nerona: „W tym mieście strachu nie było już ludzi - zostały jedynie ich kości i mięso". Przyszła kolej na starego przyjaciela Trockiego - byłego szefa Rady Uralskiej, który dowodził egzekucją rodziny cara - Aleksandra Biełoborodowa. Śmiertelnie chory (miał raka krtani), przytrzymując opadające spodnie, stał przed obliczem śledczego były naczelnik czerwonego Uralu. Potulnie zeznawał przeciwko byłym przyjaciołom - trockistom. Nie chciał się jednak przyznać do osobistego udziału w terrorze. Stalin do Jeżowa 26 maja 1937 roku: „Czy nie pora przycisnąć tego pana, żeby opowiedział o swoich brudnych sprawkach? Gdzie on jest: w więzieniu, czy w hotelu?" Przycisnęli, pomęczyli. I rozstrzelali. Ciekawe, czy były wódz czerwonego Uralu wspominał w owych strasznych chwilach tamtą piwnicę, gdzie wił się na podłodze konający syn cara, a żołnierze dobijali bagnetami córki ostatniego władcy Rosji? W końcu aresztowano Jagodę. Gospodarz nie zapomniał, jak w 1928 roku Bucharin wymienił go jako swego zwolennika. Jagoda zawiódł wówczas Bucharina, ale podsunął Gospodarzowi wspaniały pomysł - połączyć ich obu w jeden spisek. Tak więc Gospodarz już dawno zarezerwował dla Jagody rolę w swoim thrillerze. Rolę nieoczekiwaną... Miała wyjaśnić krajowi zabójstwo Kirowa i przyszłe czystki NKWD. Okazało się, że Kirowa rzeczywiście zamordowało NKWD! A raczej sabotażyści, którzy przeniknęli do NKWD. Konkretnie sam wszechpotężny Jagoda! Ze zwrotu akcji należało wyciągnąć następujący wniosek: jak bardzo wszyscy muszą być czujni, skoro sam komisarz spraw wewnętrznych okazał się agentem przeklętego Trockiego! Iluż jeszcze szpiegów i zdrajców musi być wokół nas! Aresztowanie Jagody pozwoliło Gospodarzowi pozbyć się leninowskiej kohorty czekistów. W skrytości ducha bardzo przeżywali zagładę starej gwardii. Wykonywali rozkazy, ale z pewnością ich nie akceptowali. Gospodarz wiedział jedno: potrzebne są młode kadry, gardzące całą tą partyjną starzyzną. Wykonawcy bez obciążeń. Oto dlaczego wraz ze starą partią miał zginąć jej twór - stara Czeka. Jeżow gorączkowo przeprowadzał czystkę w NKWD. Dowcip Gospodarza: starzy czekiści mieli podzielić los starych członków partii, których sami dopiero co rozstrzeliwali. Niektórzy spotkają się w łagrach ze swymi niedawnymi ofiarami, ale większość nie dotrze do łagrów - zostanie rozstrzelana pod znajomą ścianą Łubianki. Pod którą postawili tak wielu ludzi... Rutynowa droga: rozstrzelanie, krematorium i bezdenny grób numer jeden na Cmentarzu Dońskim, do którego wsypuje się spalone prochy. I jeszcze jeden dowcip Gospodarza: Jagoda musiał się przyznawać do niezliczonych zabójstw (dokonanych na rozkaz samego Gospodarza): otruł Mienżyńskiego, Gorkiego...
Według legendy Jagoda miał powiedzieć w więzieniu: „A jednak Bóg istnieje... U Gospodarza zasłużyłem na wdzięczność za wierną służbę, u Boga - na najsurowszą karę... Teraz spójrzcie, gdzie jestem i sami osądźcie, czy Bóg istnieje." I podpisał wszystkie zeznania, których od niego żądano. Wpadł w apatię. Czasem płakał. Słowa Jagody powtórzono Gospodarzowi. Uśmiechnął się. Były seminarzysta pamiętał: Atylla - bicz Boży. W końcu roku przyjęto konstytucję. Podczas pobytu za granicą w 1936 roku Bucharin podniesie rękę i obwieści triumfalnie: „To ona napisała konstytucję". Doda też, że pomagał mu Kartusza (Radek). Tak, Gospodarz kazał napisać konstytucję swym dwóm najzdolniejszym publicystom. Dopiero potem odegrali swoje role w thrillerze. Konstytucja głosząca wolność słowa, powszechne prawo wyborcze i inne swobody, mogła wejść w życie tylko wtedy, gdy nikomu nie przyszłoby do głowy, że można skorzystać z tych przywilejów. Terror miał stworzyć takie społeczeństwo. Oczywiście nie było w nim miejsca dla starych opozycjonistów i demagogów. Musieli odejść. Radek był pierwszy. Teraz przyszła kolej na Bucharina - ulubieńca partii. Zlikwidowanej partii. 17 „ULUBIENIEC PARTII' UJAWNIA TAJEMNICĘ Ta rzeka przelanej krwi ciąży duszy i napełnia serce troską. Proszę czytelnika o jedną łaskę: niech mi będzie wolno nie czuć obrzydzenia do ludzi, którzy tak haniebnie pozwalają na swoją zgubę. Tacyt o czasach terroru Nerona Niebezpieczna podróż ku wolności Pierwszy dzwonek rozległ się 19 lutego 1936 roku: „Prawda" wystąpiła z gwałtowną krytyką poglądów Bucharina. Po dwóch tygodniach Gospodarz wypuszcza jednak Bucharina za granicę - do Paryża. Bucharin wchodzi w skład delegacji, która ma przejąć archiwum niemieckiej partii socjaldemokratycznej, rozgromionej przez Hitlera. Archiwum przechowuje w Paryżu mieńszewik, Borys Nikołąjewski. To było kapitalne posunięcie. Wypuszczając Bucharina z żoną, po groźnym artykule, dawał mu okazję zostania na emigracji. W tej sytuacji lider „prawicowców" stałby się „bezpowromikiem", tj.
jawnym wrogiem. No i uwiarygodniłby wszystkie minione i przyszłe procesy. Gdyby wrócił, otwierały się nowe perspektywy. Znając próżność Bucharina, Gospodarz mógł być pewien, że tamten nie utrzyma w Paryżu języka za zębami - nagada aż za dużo. Spotykając się z Nikołajewskim, nie będzie unikać kontaktów z innymi mieńszewikami. Zbyt wiele ich łączyło. Gospodarz nie pomylił się. Każdy mieszkaniec ZSRR zna to niebezpieczne uczucie wolności, jakiego doświadcza się za granicą. Bucharin też poczuł się wolny. Odbył spotkanie z liderem mieńszewików, Fiodorem Danem. Nazwał wówczas Stalina „małym, złowieszczym człowiekiem, nie człowiekiem, ale diabłem". - Dlaczego więc powierzyliście mu swoje losy, los partii, los kraju? - spytał Dań. - Powierzyliśmy nie jemu, lecz człowiekowi, któremu ufa partia. (...) Jest jak gdyby symbolem partii. Oto dlaczego pchamy się mu do paszczy, choć wiemy, że nas pożre. - Dlaczego wracacie? - Nie mógłbym żyć na emigracji. (...) Będzie, co ma być. (...) A może nic nie będzie? Dań zanotował treść rozmowy i nie mógł nie opowiedzieć o niej przyjaciołom. Bucharin toczył długie debaty z Nikołajewskim, który też wszystko zapisał - „dla historii". I chociaż po aresztowaniu Bucharina zniszczył notatki, było już za późno - w tym czasie wiedział o nich nie tylko on. Bucharin zdołał odbyć w Paryżu tajne spotkanie z ambasadorem USA w ZSRR, Williamem Bullitem. Poinformował go o prohitlerowskich nastrojach Stalina. Paryż roił się od stalinowskich agentów: szpiedzy NKWD, francuscy komuniści z Kominternu, byli carscy oficerowie, którzy uwierzyli bolszewikom. Radzieckie służby specjalne w biały dzień porywały przeciwników politycznych. Trudno sobie wyobrazić, że Stalin wypuścił Bucharina „bez opieki". Tak więc Bucharin podczas pobytu w Paryżu znacznie wzbogacił swoje akta przed zbliżającym się procesem. Bucharin wrócił... Jesienią Stalin wysyła go na półtoramiesięczny urlop do Pamiru. Gdy Bucharin rozkoszuje się górskimi szczytami Azji Środkowej, jego nazwisko pada na procesie Kamieniewa i Zinowiewa.
Zostaje wymieniony wraz z innymi „prawicowcami" jako współorganizator zabójstwa Kirowa. Prokurator Wyszyński oficjalnie ogłasza wszczęcie dochodzenia w tej sprawie. Przewodniczący związków zawodowych, Michaił Tomski, przejrzał zamiary nowego Cezara i 22 sierpnia popełnił samobójstwo, wzbogacając tym samym thriller o nowy wątek. „Prawda" doniosła: „Tomski zagubił się w swych kontrrewolucyjnych powiązaniach z trockistowsko-zinowiewowskimi terrorystami" mi". Bucharin przerywa urlop i wraca do Moskwy. Bogowie łakną krwi W Archiwum Prezydenta czytam przedśmiertne listy Bucharina. Czterdzieści listów. Cała powieść epistolograficzna, połączenie Kalki i Dostojewskiego. Czytajcie, czytajcie listy Bucharina! Wszystko, co napisano o procesach stalinowskich - o największej zagadce stulecia, w której ofiary z własnej woli oczerniały się publicznie i wielbiły swego oprawcę - pozostawało w sferze domysłów i hipotez. Listy Bucharina zawierają klucz do tej tajemnicy. Po powrocie Bucharin zaczyna pisać wyjaśnienia - do Biura Politycznego i prokuratora Wyszyńskiego: Nie tylko nie jestem winien zarzucanych mi przestępstw, lecz mogę z dumą stwierdzić, że w ostatnich latach z pasją i przekonaniem broniłem linii partii i kierownictwa Stalina. (...) W związku z tym muszę dodać, że w 1933 roku zerwałem wszelkie stosunki osobiste ze swoimi byłymi sojusznikami, Michaiłem Tomskim i Aleksiejem Rykowem. Można to ustalić na podstawie zeznań kierowców i analizy ich kart drogowych oraz poprzez przesłuchanie wartowników, agentów NKWD, służby itd. Tak, strach nie pozwalał mu się spotykać z dawnymi towarzyszami. Zdarzały się najwyżej przypadkowe kontakty i Bucharin sumiennie je wylicza: Tylko raz - z Kamieniewem. (...) Spytałem go, czy nie wróci na stanowisko kierownika działu literackiego „Prawdy" i że porozmawiam o tym z towarzyszem Stalinem. (...) Kamieniew powiedział jednak: „Chcę, żeby o mnie zapomniano, żeby Stalin nawet nie pamiętał mojego nazwiska". Po tej drobnomieszczańskiej deklaracji wycofałem swoją propozycję. Pisze też o „szkole Bucharina": Stalin osobiście pokazywał mi szereg dokumentów, z których wynikało, że ci ludzie „wymknęli mi się z rąk" (słowa Stalina). Już od dawna mi nie ufali, a niektórzy wręcz nazywali zdrajcą. A więc żadnych związków z oddanymi uczniami. Następnie przechodzi do wychwalania zakończonego procesu Zinowiewa
i Kamieniewa: Proces będzie miał ogromne znaczenie międzynarodowe. (...) Dobrze, że rozstrzelano tych niegodziwców - powietrze się oczyści. Pisze tak'o swoich towarzyszach i przyjaciołach. Mózg pracuje jednak gorączkowo: czy czegoś nie przeoczył, czy nie zapomniał o jakichś przestępczych spotkaniach? Ależ tak - zdarzały się! Na przykład z byłym przywódcą bolszewików piotrogrodzkich. Niektóre dodatkowe fakty. Choć starałem się, jak mogłem, unikać wizyty Aleksandra Szlapnikowa, dopadł mnie jednak. (Było to w tym roku, tuż przed jego aresztowaniem.) W „Izwiestiach" prosił mnie o przekazanie listu Stalinowi. Poleciłem pracownikom, by więcej go nie wpuszczano, gdyż politycznie śmierdzi. Ach tak! Przypomniał też sobie o innym „przestępczym spotkaniu" - z byłym drugim człowiekiem w partii: W mieszkaniu Radka spotkałem kiedyś Zinowiewa. (...) Przyszedł do Radka po książkę. Zmusiliśmy go, żeby wypił za Stalina. (Skarżył się na serce.) Zinowiew wygłaszał peany na cześć Stalina (co za podlec!). Dodam, że takim ludziom jak ja i Radek trudno czasem wyrzucić natrętów, którzy przychodzą. Jest więc czysty - zdradził wszystkich. Spełnił żądanie Stalina. Równocześnie pisze histeryczny list do Woroszyłowa: Piszę teraz i doznaję uczucia nierealności - co to jest: sen, halucynacja, omam, dom wariatów? (...) Możliwe, że biedak Tomski faktycznie się zaplątał - nie wiem. (Jest gotów uznać za zdrajcę nawet zmarłego przyjaciela.) (...) Cieszę się, że rozstrzelano te psy. Dzięki procesowi Trocki jest już politycznym trupem. (Za jednym zamachem poparł proces i potępił Trackiego.) (...) Radzę przeczytać dramaty Rollanda o Rewolucji Francuskiej. Ściskam, gdyż jestem czysty. Nie wytrzymał, wspomniał o Rewolucji Francuskiej - o jakobinach, którzy wymordowali się nawzajem. Gdy skazywano Zinowiewa i Kamieniewa, gdy rozprawiano się ze Smimowem, Szlapnikowem i innymi dawnymi przyjaciółmi, jakoś nie myślał o dramatach. Teraz pomyślał. Za późno. Sam stał się uczestnikiem banalnego dramatu rewolucji. Z jej niezmienną dewizą: „Rewolucja jak Saturn zabija swoje dzieci. Strzeżcie się! Bogowie łakną krwi". Ledwie piśmienny były ślusarz, obecnie członek Biura Politycznego, Woroszyłow, nie czytał dramatów Rollanda, ale znał zasady Gospodarza. Bucharin bał się „zadźumionego" Szlapnikowa i swoich uczniów, a Woroszyłow - Bucharina. Też chce go „wyrzucić". Właśnie dlatego wyjątkowo grubiańsko odpowiedział na jego list. Bucharin piętnował byłych przyjaciół - teraz Woroszyłow piętnuje Bucharina. Zgodnie z najlepszymi wzorami tych czasów obiecuje eks-przyjacielowi „w przyszłości trzymać się od Ciebie jak najdalej, niezależnie od wyników śledztwa w Twojej sprawie". Będzie też uważać go „za łajdaka". Strach jest jednak tak ogromny, że Bucharin znów pisze do Wo-
roszyłowa. Otrzymałem Twój przerażający list. Mój kończył się słowem „ściskam". Twój -epitetem „łajdak". Każdy człowiek ma, lub raczej powinien mieć, swoją dumę osobistą. Chcę jednak wyjaśnić pewne nieporozumienie polityczne. Napisałem osobisty list (czego teraz żałuję) w bardzo złej kondycji psychicznej, jako człowiek zaszczuty. (...) Odchodziłem od zmysłów na myśl, że ktoś może uwierzyć w moją winę. (...) Jestem na skraju załamania nerwowego. Właśnie dlatego napisałem tamten list. Tym niemniej muszę jak najspokojniej czekać na wyniki śledztwa, które z pewnością oczyści mnie z zarzutu związków z bandytami. Myśliwi znają ten szczególny głos - przedśmiertny pisk zająca, którego dopadły psy. Gospodarz uznał, że jest za wcześnie. W tych dniach przygotowywał dopiero drugi akt - kunsztowny proces Piatakowa, Radka i innych. Bucharin miał wkroczyć na scenę w trzecim akcie thrillera. Gospodarz oczywiście wiedział, czego tak panicznie boi się Bucharin. Po powrocie do ZSRR - do rzeczywistości - Bucharin uświadomił sobie, co nawyrabiał za granicą. Teraz dręczy go koszmarne pytanie: Czy jego przyjaciel Koba wie o tych rozmowach? Wiedział, wiedział. Udaje jednak, że nie wie. Wróciwszy z Soczi, szlachetny Gospodarz każe przerwać śledztwo. Skazuje tym samym Bucharina na najstraszniejszą torturę. Albowiem najstraszniejsze jest nie więzienie, lecz oczekiwanie na to nieuchronne więzienie. Dzień po dniu. Oczekiwanie zniszczy tego inteligenckiego mięczaka. 10 września 1936 roku „Prawda" zamieściła krótką notatkę: „Śledztwo wykazało, że nie ma podstaw do pociągnięcia Bucharina i Rykowa do odpowiedzialności". Niech wszyscy widzą: Otello do końca wierzy Jagonowi. W tym czasie rzekomo umorzone śledztwo trwało w najlepsze: gromadzono wciąż nowe protokoły zeznań, obciążających Bucharina i „prawicowców". 24 września 1936. Bucharin do Stalina. Nie zwracałem się z prośbą o audiencje. gdyż w czasie śledztwa byłoby to politycznie niezręczne. (...) Teraz jednak proszę Cię z całego serca: nie odmawiaj! Przesłuchaj! Przenicuj moją skórę! I postaw taką kropkę nad „i", żeby już nikt nie ośmielił się szargać mojego imienia i zatruwać mi życia, wysyłając mnie do Kanalikowej Daczy (tj. do szpitala dla umysłowo chorych - przyp. aut.). Biedny Bucharin spłodził nawet Poemat o Stalinie, „napisany podczas jednej z bezsennych nocy". Przesyła go samemu bohaterowi do oceny. Skromny bohater poprosił jednak, by poematu nie publikowano. I już w grudniu 1936 roku na plenum KC Jeżow bezceremonialnie oskarża Bucharina o działalność kontrrewolucyjną. Gospodarz
gra jednak do końca swą rolę w thrillerze - rolę ufnego Otella. Oświadcza: „Nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Trzeba wznowić śledztwo". Życie Bucharina staje się prawdziwym piekłem. Na plenach KC, w przerwach między posiedzeniami, odbywają się konfrontacje Bucharina i Rykowa z Piatakowem, Radkiem i innymi - ongiś współtowarzyszami Lenina, dziś więźniami. NKWD przywozi ich z Łubianki. W obecności członków Politbiura jego najbliższy przyjaciel, Radek, potulnie oskarża go o udział w spisku. Pozostali potwierdzają zarzuty. Bucharin histerycznie odrzuca te oskarżenia. Dowodów jednak przybywa... „Widzieć go, po prostu widzieć, było dla nas szczęściem" Tuż przed Nowym Rokiem Gospodarz zafundował narodowi wielkie święto: odczytał tekst konstytucji, autorstwa biednego Bucharina. Z listu robotnika Sukowa: W burzy entuzjastycznych owacji na cześć twórcy konstytucji, wielkiego Stalina, VIII Zjazd Rad jednogłośnie postanowił przyjąć (...) projekt konstytucji. Trudno opisać, co się działo w Sali Kremlowskiej. Wszyscy wstali z miejsc i długo oklaskiwali wodza. Towarzysz Stalin gestem nakazał ciszę. Kilkakrotnie zachęcał zebranych, żeby usiedli. Nic nie pomagało. Zaintonowaliśmy „Międzynarodówkę", później znów były owacje. Towarzysz Stalin zwrócił się do prezydium - najwidoczniej domagał się, żeby zaprowadzono porządek (...) wyjął zegarek i pokazał nam wszystkim, ale my nie zważaliśmy na czas. W gazetach pojawiła się nowa rubryka - „Listy delegatów na zjazd". Trochę zapominając o konstytucji pisali: Przeżyłem niezapomniane chwile, gdy ujrzałem jasne oblicze najukochańszego wodza, genialnego twórcy konstytucji, (robotnik Kalinin) Zobaczyłam najdroższego nam człowieka na świecie. Siedziałam jak zaczarowana i nie mogłam oderwać oczu od twarzy towarzysza Stalina, (tkaczka Łożecznikowa) Dowiedziałyśmy się, że jutro będzie z nami rozmawiać sam towarzysz Stalin. Nie wiem, jak wyglądałam, ale Dusia cała się rozpromieniła, jej oczy dosłownie jaśniały, (tkaczka Kariewa). To nie była prymitywna propaganda ani szaleństwo tłumu. Jego widok - widok ziemskiego boga - stawał się największym szczęściem nie tylko dla ogłupionych robotników. Znakomity pisarz, Korniej Czukowski, opisuje pojawienie się Stalina na zjeździe Komsomołu 22 kwietnia 1936 roku: Co się działo z salą! Popatrzyłem na zebranych. Wszyscy mieli zakochane, czułe i wzruszone twarze. (...) Widzieć go, po prostu widzieć - było dla nas szczęściem. (...) Nigdy bym nie podejrzewał, że jestem zdolny do takich uczuć. (...) Pasternak przez cały czas szeptał mi coś do ucha w uniesieniu. (...) Wraca-
liśmy razem, pijani tą radością. Tak pisze (w pamiętniku!) jeden z najmądrzejszych, najbardziej wykształconych ludzi w Rosji. Stalin stworzył już nadludzką postać cara i boga - Gospodarza... W 1937 roku nie likwidował partii Lenina, lecz świętokradców, którzy chcieli podnieść rękę na bóstwo. Na Gospodarza. W ogłuszającym radiowo-gazetowym koktajlu peanów na cześć wodza i wyzwisk pod adresem zdrajców, w tej powszechnej histerii szaleńczego uwielbienia i równie szaleńczego strachu - Bucharin tracił zmysły... W przeddzień Nowego Roku posypały się nań kolejne ciosy. Natychmiast pisze do Koby: 15 grudnia 1936. Dziś w „Prawdzie" pojawił się artykuł, że „prawicowcy" szli ręka w rękę z trockistami, dywersantami, gestapo. Dobry Otello reaguje gniewem i tak beszta redaktora naczelnego „Prawdy": Do tow. Mechlisa. Problem byłych „prawicowców" (Ryków, Bucharin) został odłożony do następnego plenum. Należy więc zaprzestać ataków pod adresem Bucharina (Rykowa). Nie trzeba wielkiego rozumu, żeby pojąć tę elementarną prawdę. Mechlis ma rozum. I zna „dogłębny język": to, co wódz pisze, nie jest tym, czego wódz chce. Nagonka „Prawdy" trwa. Żałobna suknia Kończył się 1936 rok. Maria Swanidze: Urodziny J. (21 grudnia - przyp. aut.). Masa gości, odświętnie, głośno, tańczyliśmy przy radiu, rozjechaliśmy się o 7 rano. Uszczęśliwił ich - pozwolił dwukrotnie zbliżyć się do „Boga". Na pożegnanie. 31 grudnia spotykaliśmy Nowy Rok u J. Członkowie Biura Politycznego z żonami i my - rodzina. Nudno. Ubrałam się zbyt elegancko (długa czarna suknia) i niezbyt dobrze się w niej czułam... Inni byli ubrani skromniej niż dwudziestego pierwszego. Myślałam, że będzie odwrotnie. To było pożegnanie. Bawili się lub usiłowali się bawić, ale on znał już ich przyszłość. Dla większości jego gości ten nowy rok miał być ostatnim. To nie przypadek, że Maria miała na sobie żałobną suknię. Rozpoczął się rok 1937, najstraszniejszy, najkrwawszy rok w całej historii Rosji.
Na Nowy Rok wysłał Bucharinowi prezent. l stycznia 1937. Bucharin do Stalina. Późnym wieczorem, 30.12, dostałem całą serię zeznań trockistowsko-zinowiewowskich bandytów: Piatakowa, Sokolnikowa, Radka, Murałowa i innych. Przyczyna wymieniania mojego nazwiska (...) Dalej Bucharin długo i beznadziejnie wyjaśnia, o co chodzi: przestępcy chcą się na nim zemścić za wierność Kobie. Koba nie odpowiedział. A Bucharin wciąż pisze: 12 stycznia. Zadręczam siebie i domowników. Nikt nie sypia po nocach, wszyscy są zmęczeni do tego stopnia, że życie zaczyna być brzemieniem. (...) Powiedz, co mam robić, wezwij mnie! Koba milczy. 16 styczniaBucharm zostaje usunięty z „Izwiestii". I nadal śle listy do swojego dręczyciela. 24 stycznia 1937 (...) Cały świat uważa mnie już za złoczyńcę. Co mam robić, jak postąpić? Nagonka trwa. Nagle bezsilny przyjaciel, Koba, nie może powstrzymać Mechlisa. NKWD codziennie przeprowadza aresztowania wśród „prawicowców" i wymusza na nich zeznania przeciwko Bucharinowi. Gospodarz każe dostarczać protokoły Bucharinowi. Tylko 20 lutego otrzymał dwadzieścia takich dokumentów. Pisze więc, ciągle pisze wyjaśnienia - do Biura Politycznego i do swojego przyjaciela, Koby. Przyjaciel nie zapomina o roli Otella. Kiedy Bucharina zaczęto eksmitować z mieszkania na Kremlu, zadzwonił do Koby: „Przyszli mnie wysiedlać z Kremla!" „Poślij ich do diabła" - powiedział przyjaciel. I zostawił Bucharina na Kremlu. Na razie. Trwają już przygotowania do plenum KC - ostatniego dla Bucharina. Nadchodzi chwila rozstania przyjaciół. Bucharin stracił głowę i oświadczył, że nie zjawi się na plenum, dopóki nie zostanie cofnięty wobec niego zarzut o szpiegostwo i szkodnictwo. Na znak protestu ogłosił głodówkę. Wkrótce jednak... 7 lutego 1937. Wczoraj dostałem zawiadomienie o plenum KC, w którym pierwotnie było: „Sprawa towarzyszy Rykowa i Bucharina". Teraz „towarzyszy" zniknęło. Co to znaczy? Kolejna ofiara Abrahama. Tajemnica Ordźonikidzego Plenum przesunięto: zginął Sergo Ordżonikidze. W ostatnich czasach pętla wokół Ordźonikidzego zaciskała się coraz bardziej. Jeżow aresztował już jego zastępcę, Piatakowa, i najbliższe otoczenie. W końcu aresztowano starszego brata Serga - Papulję.
Rozzłoszczony Ordżonikidze zadzwonił do Gospodarza, wściekał się, krzyczał. Gospodarz tylko westchnął i powiedział: „To taka instytucja, że może zrobić rewizję nawet u mnie". Ordżonikidze znów nic nie zrozumiał. I znów krzyczał, dlaczego rozstrzelano Piatakowa, przecież obiecał mu życie za przyznanie się do winy. Tak nadszedł 17 lutego - ostatni dzień życia Serga. Dzięki notatce jego sekretarza możemy prześledzić przebieg tego zagadkowego dnia. Rano Ordżonikidze rozmawiał z Gospodarzem, przy czym przez kilka godzin w cztery oczy. Prawdopodobnie rozstali się w zgodzie. Gospodarz nie miał zamiaru zrywać tuż przed plenum z jednym z głównych referujących. Rzeczywiście, dalszy dzień pracy Ordżonikidzego przebiegał spokojnie i bez nerwów. Sergo spotkał się z Mołotowem, zjadł obiad w domu. Z narkomatu wyjechał koło północy, podpisawszy kolejną depeszę - niepokoił się o dostawę rur. Człowiek, który planuje samobójstwo, raczej nie martwiłby się o rury. Po powrocie do domu położył się spać. Wkrótce w sypialni rozległ się wystrzał. Wbiegła żona - ujrzała go martwego, w zakrwawionej bieliźnie. Zastrzelił się? A może... A może strzał był rezultatem spotkania z Gospodarzem? Kiedy ten zrozumiał, że rozjuszony Ordżonikidze może coś wykręcić na plenum... I Jeżow zrobił swoje: gdy Ordżonikidze zasnął, czarnymi schodami ktoś wszedł do jego sypialni. Awtorchanow pisał: Brałem udział w wiecu żałobnym obok Mauzoleum (...) obserwowałem Stalina. Jak wielki ból, jak straszny smutek (...) malował się na jego twarzy. Wielkim artysta, był towarzysz Stalin. Abdurachman Awtorchanow był pracownikiem KC, w 1943 roku zbiegł na Zachód, gdzie został jednym z wybitnych sowietologów. Mam jednak wrażenie, że Awtorchanow nie zrozumiał naszego bohatera. Sądzę, że Gospodarz szczerze żałował Serga, tak samo szczerze, jak zabitego przez siebie Kirowa. Na tym polegała potworność jego charakteru: mógł naprawdę żałować tych, których mordował! (Ujrzymy jeszcze ten stalinowski żal, gdy zapoznamy się z historią innego przyjaciela Gospodarza - Kawtaradze.) Jakże miał nie opłakiwać śmierci drogiego Serga? Tyle wspomnień się z nim wiązało. Najlepszych wspomnień. Niestety, Sergo był częścią tej partii, która musiała zginąć. To nie przypadek, że Sergo wstawiał się za Piatakowem. Na plenum Gospodarz opowie, jak Sergo, kierując się specyficznie pojmowanym honorem, nie pokazał mu listu od „zaciekłego opozycjonisty Łominadzego". Czy Gospodarz mógł sobie pozwolić na luksus trzymania pod bokiem „takiego szlachetnego rycerza, który zataja sekrety wrogów"? Postanowił zbudować jednolite społeczeństwo, podporząd-
kowane jednej woli. Tylko takie społeczeństwo mogło wykonać zamierzone przez niego wielkie zadania. W imię tego celu musiał poświęcić przyjaciela. Znów jak Abraham syna Izaaka. Maria Swanidze: Odwiedzam Zinę, bohatersko zniosła śmierć męża. (...) Sama kierowała pogrzebem, nie odstępowała trumny. Biedna „powściągliwa" Zina bała się powiedzieć o swoich podejrzeniach. Inni krewni Serga nie byli jednak tak powściągliwi. W efekcie aresztowano niemal wszystkich członków rodziny Ordźonikidzego. 28 lutego 1937 roku najbliżsi Gospodarza zebrali się po raz ostatni - świętowali urodziny Swietłanki. Maria Swanidze: Po raz pierwszy przyjechał Jasza z żoną. Ładniutka, starsza od Jaszy. Jest jej piątym mężem. Usidliła Jaszę. Oczywiście z rozmysłem. J. nie przyszedł. Według mnie specjalnie. Szkoda mi J. Pomyśleć tylko: idiota Fiodor, nierozgarnięty Paweł z Anną, prawie taki sam Staś (Redens, maź Anny Allilujewej), leniwy Wasia, Jasza o słabym charakterze. Normalni ludzie: Alosza, Żenia, ja. I Swietłana, która rekompensuje wszystko. J. (Józef) nie przyszedł, gdyż był zajęty na plenum. Na strasznym plenum, na którym pożegnał się z jeszcze jednym przyjacielem - Bucharinem. Bucharina i Rykowa aresztowano podczas obrad. Ostatnio miłość Bucharina Przed plenum Bucharin nadal pisywał do niego listy pełne... miłości! 20 lutego 1937. Śmierć Serga wstrząsnęła mną do głębi. Płakałem całymi godzinami. Kochałem tego człowieka. Chciałem pójść do Ziny, ale bałem się, że powie: „Nie, jesteś teraz naszym wrogiem". Wiesz, że teraz Cię kocham, naprawdę kocham, taką spóźnioną miłością. Wiem, ze jesteś podejrzliwy i często nie bez racji, wiem, że wydarzenia każą Ci jeszcze bardziej wzmóc tę podejrzliwość. Gospodarz wcale nie dręczył Bucharina oczekiwaniem na koniec. Okazał mu wielką łaskę: dawał czas na samobójstwo. Tamten chciał jednak żyć - miał piękną żonę, małe dziecko. No cóż, sam dokonał wyboru.
Rozpoczęło się plenum. Jeżow wygłosił referat o przestępczej działalności „prawicowców". Plotka głosi, że ktoś wystąpił w obronie Rykowa i Bucharina. To oczywiście nieprawda - wszyscy zgodnie domagali się ich ukarania. Wiemy Mołotow - jak zawsze na czele: „Jeśli się nie przyznacie, to tym samym udowodnicie, że jesteście faszystowskim najmitą". To samo proponował Mikojan. Bucharin zawołał histerycznie: „Nie jestem Zinowiewem i Kamieniewem, nie będę kłamać przeciwko sobie!" (A więc wiedział, że „bandyci", których odsądzał od czci i wiary, są niewinni!) Jak zawsze najbardziej obiektywnie i najspokojniej reagował nasz Otello. Hamował oskarżycieli, namawiał do umiaru. Dla wyjaśnienia sprawy powołano komisję złożoną z trzydziestu osób. W jej skład weszli ci, których Gospodarz pozostawił przy życiu - Chruszczow, Mikojan, Mołotow, Kaganowicz, Woroszyłow - i ci, których skazał na rychłą zagładę: Jeżow, Postyszew, Kosior, Gamamik, Peters, Eiche, Czubar, Kosariew. Przyszłe ofiary były szczególnie zajadłe, najgwałtowniej domagały się rozstrzelania Bucharina i Rykowa. I znów dobry Otello złożył najbardziej umiarkowaną propozycję: „Wykluczyć ze składu KC, nie przekazywać sprawy do sądu, lecz do NKWD w celu wyjaśnienia wszystkich okoliczności". To umiarkowanie oznaczało długą, powolną śmierć. I tortury. Krupska i Maria Uijanowa, które Stalin włączył do komisji, poparły ten wniosek - wysłały na Golgotę ulubieńca Iljicza. A propos Krupskiej. Na plenum miał miejsce haniebny incydent. Ze stenogramu: Jeżow: - Bucharin pisze w oświadczeniu, że Iljicz skonał na jego rękach. Bzdura! Kłamstwo! Jedno wielkie kłamstwo! Bucharin: - Przecież one były przy śmierci Iljicza: Maria Iljiczna, Nadieźda Konstantinowna, lekarz i ja. Prawda, Nadieźdo Konstantinowna? Krupska milczy. Maria Iljiczna też się nie odzywa. Bucharin: - Przecież wziąłem go na ręce, a potem całowałem zmarłego Iljicza po nogach. Obie milczą, a plenum drwi z „kłamcy". Na próżno zwracał się do wdowy i do siostry. Obie milczą, tak samo jak milczał nieszczęsny Bucharin. Każdy chce żyć. Zgodnie z ustaleniami komisji Bucharin i Ryków zostali aresztowani. Kiedy przyszli na kolejne posiedzenie i właśnie oddawali płaszcze do szatni, okrążyli ich młodzi ludzie...
Plenum orzekło, że Bucharin i Ryków „co najmniej wiedzieli o terrorystycznej działalności trockistów-zinowiewowców". Ich listy i wyjaśnienia uznano za „oszczercze". W tym czasie obaj byli już na Łubiance - na pierwszym przesłuchaniu... Na plenum Gospodarz wygłosił swój straszliwy referat. Referat nosił tradycyjnie nudny tytuł: O niedostatkach pracy partyjnej i sposobach likwidacji dwulicowców trockistów skich i innych. W istocie rzeczy były to dyrektywy dla inkwizytorów. „Likwidacja" - ulubione słowo rewolucji Trzeba pamiętać, że żadne sukcesy nie mogą przesłonić faktu kapitalistycznego okrążenia. Dopóki jesteśmy okrążeni przez kapitalizm, będziemy mieli do czynienia z sabotażem, dywersją, terrorem i szpiegami na zapleczu ZSRR. Trzeba obalić i odrzucić głupią teorię, że w miarę naszego rozwoju walka klasowa będzie zanikać. (...) Brak nam gotowości, by zlikwidować złudne poczucie bezpieczeństwa, nasz błogostan. (...) Czyż nie zdołamy rozprawić się z tą śmieszną, idiotyczną chorobą- my, którzy zmietliśmy kapitalizm, zbudowaliśmy podstawy socjalizmu i wysoko wznieśliśmy sztandar światowego komunizmu? W Archiwum Prezydenta czytam ukrywany przez wiele lat stenogram tego krwawego plenum. Podczas obrad uczestnicy namiętnie licytowali się w ujawnianiu wrogów. Strach przekształcał się w szaleństwo. Delegat Boguszewski wykrył sabotażystów w rozgłośni radiowej: „W dniu śmierci Lenina pod pretekstem próby technicznej, nadawali cygańskie romanse. A 23 stycznia, w dniu transmisji zakończenia procesu trockistów, grali marsz żałobny Chopina". Występują jeden po drugim. O rezultatach polowania na ludzi mówi sam Jeżow. Podaje liczby aresztowanych w narkomatach. „W ciągu ostatnich miesięcy w komisariacie ludowym przemysłu lekkiego - 141, w komisariacie oświaty - 228". Delegaci są oburzeni: Za mało w przemyśle lekkim! Za mało! Mołotow (miał odgrywać rolę najbardziej napastliwego - przyp. aut.): A towarzysz Lubimow siedzi tu i nic nie mówi. Jeżow (uspokajająco): W przemyśle lekkim dopiero zaczynamy. Tym niemniej aresztowaliśmy już 141 dywersantów i szkodników. Większość z nich została rozstrzelana. Radość na sali. To nie żądza krwi - to strach. Strach każe ostentacyjnie okazywać własny zapał. I delegaci wczuwają się w rolę demaskatorów, wpadają w krwawy szał. Robert Eiche:
W Zachodniej Syberii wykryliśmy wielu sabotaźystów. Wykryliśmy ich wcześniej niż towarzysze w innych rejonach. Tak, wiemy Eiche pierwszy zrozumiał dyrektywy Gospodarza. Nie zrozumiał jednak celu. Jako że Eiche, tak gorliwie tępiący swych towarzyszy-opozycjonistów, sam był członkiem partii od 1905 roku i musiał zginąć wraz z całą starą gwardią. Tak się też stanie - ale trochę później, w 1940 roku... Przemawiają przyszli nieboszczycy - Kosior, Postyszew, Maria Uijanowa. I wszyscy wołają jednym głosem: ukrzyżuj ich! Gospodarz miał powody do zadowolenia. Gdy na trybunie kolejny mówca szykował się, by gniewnie (należało przemawiać z „niepohamowanym gniewem") zdać relację z sukcesów w walce z wrogami, dobry Otello przerwał mu dowcipem: No jak tam? Rozpędziliście już wszystkich wrogów, czy jeszcze jacyś zostali? Śmieją się. To śmiech ulgi: dowcipkuje, a więc może to już koniec? Śmieją się. Gospodarz też. Dlatego, że zna ich przyszłość. Szefowie gospodarki rozliczyli się z wrogów, złożyli samokrytykę z powodu niedostatecznej czujności i rozpłynęli się w zachwytach nad referatem wodza. Przyszła kolej na ludowego komisarza obrony Woroszyłowa. Woroszyłow: W wojsku na szczęście wykryto niewielu wrogów. Mówię „na szczęście" w nadziei, że w Armii Czerwonej naprawdę jest niewielu wrogów. Tak powinno być, ponieważ partia kieruje do armii swe najlepsze siły. Nie, nie zrozumiał sytuacji głupkowaty narkom Woroszyłow. I główny napastnik - „namaszczony" Mołotow kontruje ostro: Skoro we wszystkich gałęziach gospodarki są sabotażyści, to jak możemy wierzyć, że nie ma ich w sztabie? To by było nielogiczne. I wygłasza groźne zdanie: Resort obronności to poważna sprawa. Zostanie skontrolowany później. I to bardzo dokładnie. l ło bardzo dokładnie Po partii armia była drugim zmartwieniem i celem Stalina. Przez ileż lat rządził nią Trocki... Po zastąpieniu Trockiego Woroszyłowem ten bezlitośnie usunął starą kadrę. Kontynuował tę akcję na początku lat trzydziestych: z wojska odeszło 47 tysięcy dowódców. Wielu nie można jednak było tknąć. Należeli do nich słynni bohaterowie wojny domowej: Uborewicz, Kork, Jakir, Blucher, Szmidt.
Byli bohaterami powieści, figurowali w podręcznikach. Jona Jakir - syn żydowskiego prowizora, znany z odwagi i ordynarnego języka. Jeromin Uborewicz - brodaty olbrzym, wraz z Frunzem zdobył niedostępny Krym, dowódca Białoruskiego Okręgu Wojskowego. Dmitrij Szmidt - syn szewca, Żyda, już jako piętnastolatek brał udział w krwawych jatkach wojny domowej, potwór, wsławiony podbojami miłosnymi. Marszałek Wasilij Blucher - pogromca białych na Południu i Wschodzie, jako pierwszy dostał Order Czerwonego Sztandaru, dowódca Armii Dalekiego Wschodu. August Kork - łysy jak kolano, bronił wraz z Trockim Piotrogrodu, dobijał Wrangla na Krymie, szef Akademii Wojskowej. Gardzili nim. Pamiętali, jak Koba skompromitował się podczas kampanii polskiej. Donoszono mu, co się o nim mówi. Czyż przy takich dowódcach mógł ufać armii? Co najważniejsze: widząc zagładę partii, mogli połączyć siły. Chociażby ze strachu. Stalin nie mógł nie wiedzieć, że dureń Woroszyłow nie jest w stanie rozszyfrować zamiarów Tuchaczewskiego. Chociaż powstała teoria, że spisek istniał naprawdę. Zbiegły na Zachód generał Orłów opisał we wspomnieniach spotkanie ze swoim krewnym, zastępcą komisarza spraw wewnętrznych Ukrainy, Zinowijem Kacnelsonem, który powiedział mu o rychłym upadku Stalina i o tym, że spiskowcy mają poparcie wojska. Natychmiast po powrocie do ZSRR Kacnelson został aresztowany. Równocześnie rozpoczęły się aresztowania wśród oficerów. Czy była to tak ulubiona przez Stalina prowokacja, czy też wytwór wyobraźni Oriowa (generał czasem zmyśla w swojej książce). A może spisek istniał? Możemy tylko zgadywać. Jedno jest pewne - Gospodarz zaatakował pierwszy. Planując intrygę thrillera, postanowił powiązać wojskowych z „prawicowcami". Bucharin cenił Tuchaczewskiego. Jako bohaterowie thrillera powinni więc uknuć „spisek wojskowo-polityczny". Żeby akcja miała odpowiednio wielką skalę, dorzuci do spisku Jagodę i NKWD. I starego przyjaciela Jenukidze - byłego komendanta Kremla. Oczywiście kieruje tą bandą Trocki. Za nim stoi Hitler, to jasne. Armia, Kreml, partia, NKWD jako zwolennicy Trockiego i Hitlera. Znakomity rozwój akcji thrillera! O dowody szpiegostwa wojskowych nie będzie trudno - przecież współpracowali z Reichswehrą. Aresztowanie kilku wyższych oficerów i wymuszenie potrzebnych zeznań to już tylko szczegóły techniczne. Bucharin siedzi w więzieniu i nawet nie wie, że zyskał przez ten czas nowych wspólników - oficerów, niemieckich szpiegów i popleczników Tro-
ckiego. Likwidację starej kadry dowódczej Gospodarz rozpoczął od największej i najgroźniejszej znakomitości - od Tuchaczewskiego. Mochaił Tuchaczewski - czterdziestoczteroletni genialny dowódca - ukończył carską akademię wojskową. Ten gładko ogolony, opanowany, typowy carski oficer miał w sobie jakąś magiczną moc. Był urodzonym dowódcą. W czasie wojny domowej samą swą obecnością uspokajał buntujące się oddziały. Jego stentorowe „Baczność!" natychmiast zmuszało żołnierzy do opamiętania. Był twardy - tak jak wymagała tego tamta krwawa epoka. Woroszyłow nienawidził Tuchaczewskiego. Tuchaczewski odpowiadał mu chłodną pogardą. Jego ulubionym zajęciem było snucie złośliwych opowieści o Woroszyłowie. Zaczynał je od ironicznego: „Nasz ługański ślusarz Klim" - jak zresztą mawiał o sobie Kliment Jefriemowicz Woroszyłow. Podczas pierwszej wojny światowej Tuchaczewski przebywał w niewoli niemieckiej. Po wojnie, w okresie militarnej współpracy z Rzeszą, często chwalił Reichswehrę. Tak więc w zbliżającym się śledztwie nie powinno być problemów z „kompromatem" (kompromitującymi materiałami). Pasjans wychodził. Wywiad hitlerowski stara się wykorzystać atmosferę represji i osłabić armię radziecką. Niemcy fabrykują list, w którym Tuchaczewski wspomina o planach zamachu stanu w stylu Napoleona. Nie wiadomo, czy list wymyślili hitlerowcy, czy też powstał z inspiracji agentów NKWD. Walter Kriwicki, jeden ze zbiegłych na Zachód funkcjonariuszy tej instytucji, twierdził, że autorem pomysłu był sam Gospodarz. Niemcy dostarczyli mu ten list w styczniu 1937 roku. Nie był już jednak potrzebny. Aresztowani jesienią 1936 roku Witalij Primakow (zastępca dowódcy Okręgu Leningradzkiego) i Witowt Putna (były attache wojskowy ambasady radzieckiej w Wielkiej Brytanii) dostarczyli w zeznaniach wystarczająco dużo materiałów obciążających „niemieckiego szpiega Tuchaczewskiego". W maju zaczęły się aresztowania. Uwięziono Augusta Korka - komendanta Akademii Wojskowej. 27 maja został aresztowany sam Tuchaczewski. Jak wynika z akt sprawy, już po dwóch dniach przyznał się do wszystkiego. Na kartach jego zeznań widnieją bure plamy. Ekspertyza wykazała, że są to ślady ludzkiej krwi. Zezwalając na tortury. Gospodarz myślał o przyszłości. Wojskowi mogli się okazać twardsi niż cywile, więc tortury powinny pomóc w śledztwie. I pomogły. 29 maja aresztowano na dworcu Jeronima Uborewicza. Nieco
później Jonę Jakira. Z listu Czurankowa: Bohatera wojny domowej Szmidta wezwano do komisariatu i oznajmiono, że ma objąć jakieś stanowisko na prowincji. Postanowił zabrać ze sobą wszystkich dawnych towarzyszy broni. Ściągnął ich z całego kraju. Zapełnili pociąg. Wyruszyli z Dworca Kazańskiego pijani, ze śpiewem na ustach. Na pierwszej stacji wagony odczepiono. Otoczyło je NKWD. Szmidt, nieustraszony kawalerzysta, który wjeżdżał konno do swego mieszkania na drugim piętrze, od razu przyznał się do wszystkiego. Wojskowi powinni być osądzeni jak najszybciej. Blucher przyjechał zaprosić do sądu szefa Zarządu Politycznego, Jana Gamamika. Gamamik jednak nie zdążył na rozprawę. Już następnego dnia zamiast Bliichera w jego gabinecie zjawili się czekiści, żeby opieczętować sejf. Gamamikowi rozkazano zostać w domu. Oznaczało to zaproszenie do działania. Gamamik wyszedł do sąsiedniego pokoju i zastrzelił się. Gospodarz lubił umożliwiać swym ofiarom takie rozwiązanie. W maju 1937 roku znakomity dziennikarz, bohater walk w Hiszpanii, Michaił Kolców spędził trzy godziny u Gospodarza. Po powrocie opowiedział bratu o tym spotkaniu. Odprowadzając gościa do drzwi, Gospodarz spytał: - Towarzyszu Kolców, macie rewolwer? - Mam, towarzyszu Stalin. - Ale nie macie zamiaru się zastrzelić? - Oczywiście, że nie - odparł coraz bardziej zdziwiony Kolców. - To dobrze - stwierdził Stalin. - To bardzo dobrze. Jeszcze raz dziękuję, towarzyszu Kolców, i do widzenia. 17 grudnia 1938 roku Kolców został aresztowany i rozstrzelany. W dniach 1-4 lipca w Komisariacie Obrony zwołano Radę Wojskową. W posiedzeniach uczestniczył Stalin i członkowie Biura Politycznego. Przybyła też ponad setka wezwanych dowódców garnizonów. Chodziło o to, że jeszcze przed rozpoczęciem obrad Rada Wojskowa katastrofalnie się przerzedziła. Ponad jedna czwarta członków siedziała już w więzieniach, oskarżona o udział w spisku. Zebrani otrzymali teczki z dokumentami. Wczorajsi towarzysze, bożyszcza armii: Tuchaczewski, Kork, Uborewicz, Jakir i inni, przyznawali się do szpiegostwa na rzecz Hitlera. Woroszyłow wygłosił referat o wykryciu rozległego spisku kontrrewolucyjnego. „Moja wina jest ogromna - mówił Woroszyłow. - Nie dostrzegłem podłych zdrajców. Nie otrzymałem jednak od was ani jednego sygnału ostrzegawczego" - zwrócił się do sali. Sala zrozumiała: to było oskarżenie o współudział. Po wystąpieniu Mołotowa uczestnicy posiedzenia gorliwie przeklinali swoich byłych przyjaciół
i przełożonych. 2 lipca zabrał głos sam Gospodarz. W Archiwum Prezydenta znajduje się stenogram tego strasznego przemówienia, którego nigdy nie opublikowano. Mówił o szpiegach. O tym, jak wywiad niemiecki umiejętnie werbował agentów. Jak stawali się „marionetkami w rękach Reichswehry". W przemówieniu znacznie ubarwił swój thriller. Pojawiła się „baba" - perfidna piękność Józefina Genzi. „To piękna kobieta. Szpieg. Werbowała swoimi babskimi wdziękami. Zwerbowała Karachana (zastępca komisarza spraw zagranicznych). Zwerbowała Jenukidzego. Trzymała w garści Rudzutaka". (Wyliczał nazwiska działaczy znanych ze swych romansów. Przydały się teczki Jagody!) Zdemaskowanych sztabowców nazywał szpiegami, z pogardą odmawiając im miana „kontrrewolucjonistów". Wyjaśniał: „Gdyby na przykład Jan Gamamik był konsekwentnym kontrrewolucjonistą (...) na jego miejscu poprosiłbym o spotkanie ze Stalinem, zastrzeliłbym go, a dopiero potem palnął sobie w łeb". To zadziwiający fragment. Eks-terrorysta nie może zapomnieć, jak łatwo jest zabić człowieka. 11 lipca odbył się sąd. Gospodarz urządził ulubiony spektakl: przyjaciele wysyłają na śmierć przyjaciół. Tuchaczewskiego, Uborewicza, Jakira, Primakowa i innych sądzą ich koledzy: Dybienko, Blucher, Biełow, Ałksnis. Oczywiście skazali oskarżonych na śmierć. Gospodarz wiedział, że sędziowie też wkrótce zginą. W drugim rzucie. Jako że wszyscy zasłużeni dowódcy musieli zginąć. Likwidacja dawnej kadry dowódczej trwała przez cały 1937 i 1938 rok. Masowe egzekucje osłabiły armię. To powszechnie znana przyczyna. Oto opinia jednego z bohaterów przyszłej II wojny światowej, marszałka Koniewa: (...) Spośród zlikwidowanej kadry (...) jedynie Tuchaczewski i Uborewicz zasługiwali na miano nowoczesnych dowódców. (...) Większość pozostałych reprezentowała poziom Woroszyłowa i Budionnego. To byli weterani wojny domowej, kawalerzyści. Żyli przeszłością. Blucher zawalił operację nad jeziorem Chasan. Woroszyłow zawalił kampanię fińską. Gdyby nadal stali na czele armii, losy wojny potoczyłyby się inaczej. Tak, Gospodarz wiedział, że represje osłabiają armię, aby... ją wzmocnić w przyszłości! Po prostu stosuje ulubiony sposób szybkiej wymiany kadry. W efekcie wymordowania starej kadry dowódczej różnych szczebli na jej miejsce przyszli młodzi, wykształceni i nowocześnie myślący oficerowie, dla których wojna domowa była jedynie bohaterskim mitem. Tak więc przebywając w więzieniu, Bucharin został jednym z przywódców spisku wojskowo-politycznego. Należało jeszcze sprawić, żeby się na to zgodził. Jako że, w przeciwieństwie do
wojskowych sądzonych w trybie tajnym, Bucharin miał podarować całemu światu wspaniały proces pokazowy. Istnieje wiele opowieści o torturach, jakimi zmuszono go do udziału w tej haniebnej rozprawie. Przykro rozwiewać legendy. Niech jednak przemówią listy. W więzieniu Bucharin kontynuuje pracę nad swą epistolograficzną powieścią w stylu Kafki i Dostojewskiego. Zasypuje Gospodarza listami. Dodajmy - listami miłosnymi. Noc 15 kwietnia 1937 roku. Koba! (...) Od kilku nocy zbieram się, żeby do Ciebie napisać. Po prostu dlatego, że chcę do Ciebie pisać, nie mogę nie pisać, gdyż nawet teraz traktuję Cię jako kogoś bliskiego (kto chce, niech się śmieje w kułak, proszę bardzo!). (...) To, co dla mnie najświętsze, występujący (na plenum) uznali za grę z mojej strony. A ja w rozpaczy powoływałem się na śmierć Iljicza. Usłyszałem, że kupczę jego imieniem i nawet nałgałem, że byłem przy nim w ostatnich chwilach. (...) Ledwie stałem na nogach, a oskarżono mnie o oszustwo, o udawanie, odgrywanie teatru. Gonitwa myśli. Widocznie Bucharin przypomniał sobie wizytę w domu Koby i jego „Zabiję cię!". Uznał, że Koba był zazdrosny o Nadieźdę, uważał Bucharina za babiarza. Chcę Ci szczerze i otwarcie opowiedzieć o swoim życiu osobistym: miałem tylko cztery kobiety. Dalej następuje bardzo szczegółowy opis jego męczących i skomplikowanych związków miłosnych. Niesłusznie uważałeś, że mam dziesięć żon. Nigdy nie żyłem z kilkoma kobietami naraz. Tu łże - może powiedzieć sobie Koba. - Dopiero teraz się ustatkował. Ma piękną młodą żonę. Ale wcześniej... Każdy romans, każda „baba", „babeczka" Bucharina trafiała do akt NKWD. Wszystkie moje marzenia z ostatnich lat sprowadzały się do tego, by wejść do kierownictwa, a zwłaszcza być z Tobą. (...) Żeby móc pracować, ile sił, całkowicie poddać się Twoim radom, poleceniom, żądaniom. Widziałem, jak spłynął na Ciebie duch Iljicza. Kto by się zdecydował na taką politykę Komintemu? Na żelazne przeprowadzenie drugiej pięciolatki, na uprzemysłowienie Dalekiego Wschodu (...) na reformy, na nową konstytucję? Nikt (...) Miałem niesłychane szczęście, że mogłem być z Tobą. (...) Czasem nawet udawało mi się Ciebie dotknąć. Wzbudzasz we mnie to samo uczucie co Iljicz - uczucie bliskości, ogromnej miłości, ufności bezgranicznej do człowieka, któremu można wszystko powiedzieć, napisać, na wszystko się użalić. (...) Nic więc dziwnego, że w ostatnich latach całkiem zapomniałem o czasach, gdy walczyłem z Tobą, gdy byłem przeciwko Tobie. Wyobrażam sobie jak czytał to Koba, wiedząc doskonale, co tamten na niego wygadywał - całkiem niedawno, za granicą! Pragmatyk Koba nie rozumiał jednak, że Bucharin teraz naprawdę go kochał - histeryczną miłością inteligenta, miłością ofiary do opraw-
cy, słabości do siły. Jakże my kochamy dostojewszczyznę! Umyśliłem napisać książkę. Chciałem poświęcić ją Tobie i poprosić Cię o króciutki wstęp, żeby wszyscy wiedzieli, że całkowicie uważam się za Twojego. Jak straszliwym paradoksem jest moja sytuacja w więzieniu: przecież dla mnie każdy nadzorca i czekista jest „swój", a on patrzy na mnie jak na wroga, choć tego nie okazuje. Nawet więzienie uważam za „swoje". (...) Czasami miewam takie marzenie: dlaczego nie można by mnie osiedlić gdzieś pod Moskwą, w jakiejś chatce, dać inny dowód, przydzielić dwóch czekistów, pozwolić mieszkać z rodziną i pracować dla dobra innych nad książkami, tłumaczeniami (pod pseudonimem, bez nazwiska), pozwolić mi kopać w ogródku (dla zachowania sprawności fizycznej) bez prawa wychodzenia za płot. A kiedyś, pewnego pięknego dnia X czy Y przyzna się, że fałszywie mnie oskarżył. Biedny romantyk! Tymczasem ginę tutaj. Panuje tu ostry rygor, w celi nie wolno głośno rozmawiać, grać w szachy czy w warcaby, na korytarzu w ogóle nie wolno się odzywać, nie wolno karmić gołębi przez okno - nic nie wolno. Za to traktowanie jest dobre - nawet najmłodsi strażnicy są uprzejmi, powściągliwi i zachowują się bez zarzutu. Karmią dobrze. Cele są jednak ciemne. Przez całą dobę pali się światło. Pastuję podłogi, szoruję „kibel" - wszystko to znam. Serce się jednak kraje - przecież to radzieckie więzienie. Niezmiernie cierpię. Na liście widnieje dopisek: „Proszę, żeby nikt nie czytał tego listu przed J.W. Stalinem". Stalin dodał jednak: „Obiegiem" i przez kuriera rozesłał do wszystkich członków Biura Politycznego. Dobry Otello pyta tym samym: a może jednak ułaskawimy Jagona? Pytani nie mogą się pomylić. Codziennie spadają głowy, prześcigają się więc w okrucieństwie: „Czytałem. Według mnie pisał to krętacz" - Mołotow. „Krętactwo. Ja niewinny, winny inny" - Kaganowicz, Kalinin. „Niewątpliwie to list krętacza" - Czubar. Cóż, dobry Otello jest zmuszony podporządkować się kolektywowi. A Bucharin ciągle pisze. 43 listy - 43 wyznania miłosne. Witajcie, Józefie Wissarionowiczu! (Zniknęłojuż familiarne „Koba") (...) Bredząc (miewam halucynacje) rozmawiam z Wami całymi godzinami. (Siedziałeś na pryczy - mogłem Cię dotknąć ręką.) Niestety, to były tylko halucynacje (...) chciałem Warn powiedzieć, że byłbym gotów spełnić każde Wasze żądanie, bez żadnych innych myśli i bez najmniejszego wahania. Napisałem (oprócz książki naukowej) duży tom wierszy. Jest to apoteoza ZSRR. (...) Byron mówił: „Żeby zostać poetą, trzeba być zakochanym albo żyć w biedzie". (Spełniam oba warunki.) Pierwsze rzeczy wydają mi się teraz dziecinne (poprawiam je - z wyjątkiem „Poematu o Stalinie") (...) Od siedmiu miesięcy nie widziałem żony i dziecka. Prosiłem o to kilkakrotnie - bez powodzenia. Dwukrotnie traciłem wzrok (na tle nerwowym) i 2-3 razy miałem halucynacje (...) J.W.! Zezwólcie na widzenie! Dajcie zobaczyć Aniutę i chłopca! Nie wiem, co się może stać. Pozwólcie więc zobaczyć moich kochanych. (...) A jeśli to zupełnie niemożliwe, pozwólcie, żeby Annuszka przynios-
ła chociaż swoje zdjęcie z synkiem. Co tam - może moje słowa wydadzą się Warn dziwne, ale kocham Was z całej duszy! Róbcie, jak chcecie! Tak więc mimo surowego rygoru więzień jest dobrze traktowany i dobrze karmiony. Żadnych tortur. Wątpliwe, by w przerwach między torturami delikatny histeryk Bucharin napisał tyle dzieł literackich. Dręczył się sam - rozpaczą, strachem przed rozstrzelaniem, obawą o los najbliższych. Ma zbyt delikatną naturę, żeby znieść więzienie. Jest poetą, a nie politykiem. Zawodzą go nerwy, stąd halucynacje, zaburzenia wzroku. Już rozumie, że nie wytrzyma - jak Kamieniew zgodzi się „nakłamać na samego siebie". I bez żadnych tortur - „byłbym gotów spełnić każde Wasze żądanie". Powtarza niemal dosłownie deklarację innego nieszczęśnika - Zinowiewa. Bucharin potwierdził i podpisał oskarżenia przeciwko niemu na początku czerwca. Żona Bucharina, Anna Łarina, była pewna, że Stalin obiecał mu za to życie i nie dotrzymał słowa. Nie wiedziała, że istnieje list, w którym jej mąż sam wszystko opisał. Był to ostatni, czterdziesty trzeci list do Stalina: Ściśle tajne, proszę nie czytać bez zezwolenia J.W. Stalina. 10 grudnia 1937. Piszę ten list, być może już ostatni, przedśmiertny. Dlatego proszę pozwolić mi go napisać. Bez żadnych oficjalności, zwłaszcza że jest przeznaczony wyłącznie do Twojej wiadomości. (...) Zamyka się ostatnia strona mojego dramatu i być może mego życia. Ma jeszcze nadzieję, gdyż pamięta, że w poprzednim procesie nie rozstrzelano ani Sokolnikowa, ani Radka. Cały drżę, tysiące emocji, z trudem panuję nad sobą. Właśnie dlatego, że mowa jest o ostatecznej granicy, chcę się z Tobą zawczasu pożegnać, póki jeszcze nie jest za późno. (...) Żeby nie było żadnych niejasności, w tym miejscu mówię Ci, że dla świata (dla społeczeństwa): l) Nie wycofuję niczego, co napisałem. 2) Nie mam zamiaru o nic Cię prosić, nie chcę błagać o nic, co sprowadzałoby sprawę z tych torów, po których się toczy. To piszę jednak wyłącznie do Twojej wiadomości. Nie mogę rozstać się z życiem, nie pisząc do Ciebie tych ostatnich słów, gdyż przeżywam męki, o których powinieneś wiedzieć. Daję Ci słowo honoru, że nie popełniłem tych zbrodni, do których przyznałem się w śledztwie. Dlaczego więc się przyznał? Bucharin jako pierwszy spośród niewinnie skazanych szczegółowo to wyjaśnia. Nie miałem innego wyjścia: musiałem potwierdzić zarzuty oraz zeznania innych i rozwinąć je, gdyż w przeciwnym razie pokazałbym, że „nie otwieram się". Myślałem o tym, co się dzieje i mam taką koncepcję: istnieje jakaś wielka i śmiała polityczna idea generalnej czystki. a) W związku z czasami przedwojennymi, b) w związku z przejściem do demokracji ta czystka obejmuje: a) winnych, b) podejrzanych, c) potencjalnych podejrzanych. Beze mnie nie mogło się w tej sprawie obejść. Jednych unieszkodliwia się tak,
innych inaczej, jeszcze innych - jeszcze inaczej. (...) Tylko, na Boga, nie myśl, że w skrytości ducha mam Ci to za złe. Nawet we własnych rozmyślaniach na tyle wyrosłem już z pieluszek, by zrozumieć, że wielkie plany, wielkie idee i wielkie interesy są ponad wszystko. Byłoby małostkowością zajmować się własną żałosną personą w kontekście historycznych zadań na miarę całego świata, spoczywających przede wszystkim na Twoich barkach. A więc wyższa konieczność, historyczne zadanie na miarę całego świata. Kiedyś w imię takich zadań mordowali innych, dziś - siebie nawzajem. Odkrywszy „wielką ideę" Bucharin uspokaja się. Tak - to nie żałosny ludzki strach o siebie, o rodzinę zmusił go, by zdradził samego siebie. Wielka idea. W świecie idei czuje się jak w domu. Już nie jest tchórzem, lecz niemal bohaterem: w imię wielkiej idei składa w ofierze swój honor. Idzie na śmierć. Ogarnięty zachwytem, wpada w patos. I pragnie się kajać. Nie jestem chrześcijaninem. Mam jednak swoje dziwactwa — uważam, że ponoszę karę za tamte lata, kiedy rzeczywiście walczyłem. (...) Najbardziej dręczy mnie taki oto fakt. Latem 1928 roku, gdy byłem u Ciebie, powiedziałeś: „Wiesz, dlaczego się z tobą przyjaźnię? Bo nie jesteś zdolny do intryg, prawda?" Powiedziałem „tak". A w tym samym czasie biegałem do Kamieniewa. Stale ciąży mi ten fakt, jak Judejczykom grzech pierworodny. Boże mój, jakim byłem dzieciuchem i durniem. A teraz płacę za to swoim honorem i całym życiem. To mi przebacz, Koba. Piszę i płaczę, niczego już nie potrzebuję. Kiedy miałem halucynacje, kilkakrotnie widziałem Ciebie, a raz - Nadieżdę Siergiejewnę. Podeszła do mnie i zapytała: „Co z wami zrobili, Nikołaju Iwanowiczu? Powiem Józefowi, żeby za was poręczył". To było tak realne, że o mały włos nie zacząłem pisać do Ciebie, żebyś za mnie poręczył. Wiem, że N.S. nie uwierzyłaby, że mógłbym coś knuć przeciwko Tobie, toteż moje podświadome „ja" wywołało tę halucynację. Ma nadzieję, że Koba wybaczy. Gdyby wiedział, z jaką wściekłością Koba musiał czytać te rozważania o swojej żonie w liście jej zabójcy! 10 grudnia 1937. Rozmawiam z Tobą całymi godzinami. Boże, gdyby istniał taki mikroskop, przez który mógłbyś zobaczyć moją umęczoną, rozszarpaną duszę! Gdybyś wiedział, jak jestem do Ciebie przywiązany (...) No tak, wszystko to psychologia, wybacz. Nie ma już anioła, który odwróciłby nóż Abrahama. Spełnią się wyroki losu. Pozwól mi przejść do ostatnich, niewielkich próśb. a) Tysiąckrotnie łatwiej mi umrzeć, niż znieść nadchodzący proces. Po prostu nie wiem, jak zapanuję nad sobą (...) Zapominając o wstydzie i godności, błagałbym Cię na kolanach, żeby tego nie było, ale to pewnie niemożliwe (...) Chciałbym Cię prosić, żebyś dał mi możliwość umrzeć przed rozprawą, choć wiem, jak surowo traktujesz te sprawy. b) Jeśli (dalej zamazane) z góry ustaliliście karę śmierci, to proszę Cię, zaklinam na wszystko, co dla Ciebie najdroższe, żebyś zamiast rozstrzelania pozwolił mi zażyć truciznę w celi (daj mi morfinę, żebym zasnął i już się nie
obudził). Pozwólcie mi przeżyć ostatnie chwile tak, jak ja zechcę, zlitujcie się. Znasz mnie dobrze, więc zrozumiesz: czasem patrzę śmierci w twarz bez lęku (...) Jestem zdolny do odważnych czynów, a czasem bywam tak przerażony, że nic ze mnie nie zostaje (...) A więc jeśli sądzona mi śmierć, proszę Cię o czarę morfiny (jak Sokrates). c) Pozwól mi pożegnać się z żoną i synem przed rozprawą. Argumenty: jeśli moi najbliżsi zobaczą, do czego się przynałem, mogą popełnić samobójstwo. Powinienen ich jakoś przygotować. Wydaje mi się, że leży to w interesie sprawy i jej interpretacji. Jeśli pozostanę przy życiu, to proszę wysłać mnie do Ameryki na x lat. Argumenty za: zorganizowałbym tam kampanię informacyjną o procesach, prowadziłbym śmiertelną walkę z Trockim, przeciągnąłbym na naszą stronę wahającą się inteligencję, byłbym faktycznie anty-Trockim i prowadziłbym tę akcję z rozmachem i z entuzjazmem. Można by wysłać ze mną wykwalifikowanego czekistę i jako dodatkową gwarancję zostawić tu moją żonę na pół roku, póki nie pokażę, jak obijam mordę Trockiemu. Jeśli Ameryka wzbudza wątpliwości, to proszę zesłać mnie choćby na 25 lat nad Peczorę i Kołymę, do obozu. Stworzyłbym tam uniwersytet, instytuty, galerię sztuki, zoo i fotomuzea. Co prawda nie mam zbyt wielkiej nadziei. Józefie Wissarionowiczu! Straciłeś we mnie jednego z najzdolniejszych i naprawdę szczerze Ci oddanych generałów. Przygotowuję się jednak duchowo do opuszczenia ziemskiego padołu, toteż wobec Was, partii i sprawy nie ma we mnie niczego oprócz wielkiej, bezgranicznej miłości. Ściskam Cię w myślach, żegnaj na wieki i nie wspominaj źle swego nieszczęsnego Bucharina. Bucharin rozwiązuje zagadkę stulecia Ten list jest kluczem do tajemnicy procesów. Jest w nim wszystko. Nie, Koba nic mu nie obiecywał. To Bucharin stale miał nadzieję, a Gospodarz milczał. To Bucharin zgadzał się na wszystko, bez końca deklarując miłość do oprawcy, a Gospodarz... milczał. I to Bucharin, najwybitniejszy teoretyk partii, wyręcza Stalina i sam wymyśla uzasadnienie procesów - „wielką i śmiałą polityczną ideę generalnej czystki". Przecież nawet nie wie, czy ta idea rzeczywiście istnieje! Ukrywa pod nią swój upokarzający strach. Podłego diabełka strachu... Dlatego bez żadnych obietnic ze strony Bogostalina z własnej woli gorliwie współpracuje ze śledczymi. Postarajmy się zrozumieć rosyjskiego inteligenta - tego szczerego kłamcę, słabego siłacza, szlachetnego drania, śmiałego tchórza, na dodatek utalentowanego, nawet w poniżeniu. Człowieka, który nigdy nie powie: „ja po prostu boję się tych okrutnych ludzi", lecz natychmiast wymyśli wielką ideę, usprawiedliwienie. Jakże go rozumiem i kocham. Albowiem ja też jestem dzieckiem strachu. Całe moje życie upłynęło w tym kraju strachu. „Ulitujcie się. Ty, który tak dobrze mnie znasz, zrozumiesz". Tak, Koba dobrze ich znał. Dlatego wymyślił procesy. Osobiste losy nie mają znaczenia
Gospodarz nie spełnił żadnej prośby kapitulującego wroga. Pozwolił mu tylko napisać list do żony. Tuż przed procesem. Miła, droga Annuszko, moja najukochańsza. Piszę do Ciebie w przeddzień procesu i to w konkretnym celu, który podkreślam trzema kreskami: cokolwiek przeczytasz, cokolwiek usłyszysz, choćby najbardziej przerażające rzeczy, cokolwiek zostanie o mnie powiedziane i cokolwiek ja powiem - znieś to mężnie i spokojnie. Przygotuj wszystkich w domu, pomóż im. Boję się o Ciebie i innych, ale przede wszystkim o Ciebie. Nie wiń nikogo, pamiętaj, że wielkie dzieło ZSRR żyje i to jest najważniejsze, osobiste losy nie mają znaczenia. Czeka Cię straszliwa próba, błagam Cię, najdroższa, napnij wszystkie struny duszy, znieś tę próbę, z nikim nie rozmawiaj na ten temat. Jesteś moim najbliższym, najukochańszym człowiekiem na świecie. Zaklinam Cię na wszystko, co dobre między nami, największym wysiłkiem duszy pomóż sobie i bliskim przeżyć ten straszny etap. Wydaje mi się, że ojciec i Nadia nie powinni w tych dniach czytać gazet niech zapadną jak gdyby w sen (...) Jeśli Cię o to proszę, to wiedz, że wycierpiałem wszystko, łącznie z tą prośbą, i że wszystko będzie, jak ma być, gdyż wymagają tego ważne i wielkie interesy. Boję się o Ciebie i gdyby pozwolono Ci do mnie napisać, przekazać kilka uspokajających słów, spadłby mi z serca wielki ciężar. O to Cię proszę, moja miła. Nie pora teraz na wyznania, ale ze słów tego listu zrozumiesz, jak bezgranicznie i głęboko Cię kocham. Nikt nie miał zamiaru przekazywać listu żonie Bucharina. Jako że „bezgranicznie ukochana" Annuszka była już aresztowana. Dopiero po pięćdziesięciu czterech latach stara kobieta otrzyma list, który jej mąż pisał do młodej, pięknej Anny Łariny. Przez ponad pół wieku nazwisko jej męża będzie przeklęte w kraju, którego był twórcą. Tego wymagały „ważne i wielkie interesy." A później odbył się proces - ostatni proces wybitnych przywódców bolszewickich. Dzieło zagłady współtowarzyszy Iljicza miało się ku końcowi. Proces był ukoronowaniem thrillera. Zgodnie z zasadami dramaturgii, w finale wszystkie wątki splotły się w jedną logiczną całość. Wyszło na jaw, że Bucharin i Ryków współpracowali równocześnie z trockistami-zinowiewowcami, wywiadem niemieckim, Tuchaczewskim i innymi wojskowymi oraz z podziemiem nacjonalistycznym i sabotaźystami w NKWD, z Jagodą na czele. W ten sposób jedną z gwiazd procesu Bucharina stał się główny organizator poprzednich procesów - Jagoda. Dorzucono mu lekarzy - morderców, którzy realizowali jego „perfidne zakusy". Swoje role odegrali najwybitniejsi specjaliści z kliniki kremlowskiej: Pletniew, Lewin, Kazakow i inni. Gospodarz postarał się odpowiedzieć na wszystkie pytania narodu. Sądzono na przykład Wiktora Czemowa, ludowego komisarza do spraw podziału ziemi. Zasłynął z terroru na wsi podczas kolektywizacji. Teraz przewrotny autor thrillera kazał temu wrogowi koncepcji Bucharina zasiąść na ławie oskarżonych z... Bucharinem. Skąd te
okropności kolektywizacji? Czemow posłusznie zeznał, że wypaczał słuszną politykę na rozkaz... Bucharina i Rykowa! Brak masła, ciągłe kłopoty z chlebem - dlaczego tak się dzieje w kraju budującym socjalizm? I już szef Centrosojuza, Zieleński, przyznaje się do winy: to wynik sabotażu, który uprawiał na polecenie „prawicowców". Istnieje plotka, że Gospodarz osobiście czuwał nad przebiegiem procesów. „Pod sufitem sali było kilka małych okienek z zasłonami z cienkiej tkaniny. Można było stamtąd obserwować salę. Z dołu zaś widziano, jak za zasłonami unoszą się smużki dymu z fajki, z jego fajki" - wspominał naoczny świadek. No cóż, całkiem możliwe. Dobry reżyser powinien kontrolować przebieg przedstawienia. Bucharin natrudził się na procesie. Całkowicie zmienił historię. Ulubieniec Lenina opowiadał, jak chcąc przeszkodzić w zawarciu pokoju brzeskiego, chciał wraz z lewicowymi eserami aresztować Iljicza. Bucharin nie tylko nazwał siebie godnym pogardy faszystą, lecz spełnił swoją listowną obietnicę - bronił wiarygodności procesów przed krytyką Zachodu. Nie wytrzymał jednak i trochę wyłamał się z roli. Im dłużej trwał proces, tym bardziej Gospodarz uświadamiał sobie, że Bucharin podjął podwójną grę. Przyznając się do wszystkiego, próbował nie przyznać się do niczego konkretnego. Gospodarz odnotował też sprytne posunięcie „najzdolniejszego z generałów". Bucharin opowiedział nagle o umowie z Nikołajewskim: w razie sądu nad Bucharinem tamten miał zorganizować kampanię protestacyjną. Sprytny Bucharin przypominał w ten sposób socjalistom europejskim, że kiedyś wystąpił z kampanią w obronie lewicowych eserów. Teraz prosił o rewanż i pomoc. Gospodarz zrozumiał jeszcze raz, że nic ich niczego nie nauczy. Najwyżej grób. Co do kampanii w obronie, to została oczywiście zorganizowana, ale... czasy się zmieniły. Jednych zdążyło przekupić NKWD, inni wierzyli, że Stalin jest jedyną obroną przed faszyzmem. I nie odważyli się „pójść na rękę faszystom". Jak pisał Nikołajewski, „wiele wpływowych gazet zachodnich wystąpiło nagle w obronie terrorystycznej polityki Stalina". Romain Rolland wysłał jednak list do Gospodarza. Pisał w nim: „Umysł na miarę Bucharina to skarb dla jego kraju. Sami jesteśmy winni śmierci genialnego chemika Lavoisiera, my, najodważniejsi rewolucjoniści, wierni pamięci Robespierre'a. (...) Głęboko nad tym ubolewamy. Proszę pana o litość". Gospodarz nie zaszczycił go odpowiedzią. Po ogłoszeniu wyroków pisali prośby o ułaskawienie. Czytam w archiwum ich ostatnie słowa.
Ryków kreśli kilka oficjalnych zdań. Bucharin - o wiele więcej. Kończy takim zdaniem: Klęczę przed ojczyzną, partią, narodem oraz jego rządem i proszę o ułaskawienie. Śledczy uznali zapewne, że to nie wystarczy. Bucharin musiał jeszcze popracować nad tekstem. Następnego dnia - 14 marca - pisze nową, dłuższą prośbę. Znajdują się w niej zdumiewające linijki: Przeistoczyłem się wewnętrznie, przezbroiłem na nowy socjalistyczny lad (...) Pozwólcie żyć nowemu Bucharinowi - niech będzie choćby Pietrowem. Ten nowy człowiek będzie całkowitym przeciwieństwem zmarłego. On już się narodził. Dajcie mu możliwość jakiejkolwiek pracy. Powtarza więc swą ulubioną romantyczną myśl. Rozstrzelajcie Bucharina, którego należy rozstrzelać dla dobra wielkiej sprawy, a mnie pozwólcie żyć pod przybranym nazwiskiem. Pisze też Jagoda. Klęcząc przed całym narodem i partią proszę o łaskę i życie. Ciekawe, że policjant Jagoda i esteta Bucharin używają tego samego słowa - „klęczeć". W tym religijnym stylu widać rękę głównego redaktora próśb. A potem po niego przyszli. Dopiero wtedy Bucharin zrozumiał, że historia z prośbami o ułaskawienie była tylko ostatnią torturą - torturą nadziei. Wszystkich skazanych rozstrzelano. Przyjaciel Koba nie uległ błaganiom i nie przysłał trucizny. Zamiast śmierci Sokratesa czekała Bucharina śmierć z rąk „swoich". Został rozstrzelany jako ostatni. Gospodarz nie darował mu sądu. I zagranicy. I żony. Kazał wypić do końca czarę męki oczekiwania na śmierć. W Archiwum Prezydenta znajduje się zadziwiająca korekta. Gospodarz osobiście przygotowywał wydanie zbioru stenogramów z procesu, redagował wystąpienia - wykreślał i dopisywał słowa umarłych. Pedantyczny autor dopracowywał swój thriller do samego końca. Keke odchodzi Przez cały ten czas Stalin pisywał listy do matki: Donoszą mi, że jesteś zdrowa i rześka, czy to prawda? Nasz ród jest, jak widać, silnym rodem. Życzę zdrowia, żyj długo, moja mamo.
Wiedział, że to nieprawda. Matka była chora. Tbilisi jest małym miastem. Wiedziała już o Ordżonikidze i jego braciach. Każdej Inocy przeprowadzano aresztowania. Starzy nacjonaliści i starzy bolszewicy musieli zginąć. Groza rządziła miastem. W tym strasznym roku matka zaczęła umierać. Pozdrawiam moją mamę. Wysyłam Ci szal, żakiet i lekarstwa. Przed zażyciem pokaż je lekarzowi, bo to on musi ustalić dawkę. W środku upalnego lata 1937 roku opublikowano komunikat: 4 czerwca o godz. 23.05, po długiej i ciężkiej chorobie, zmarła w swoim domu Jekatierina Gieorgijewna Dźugaszwili Stalin. Był to szczytowy okres represji. Stalin wiedział, że na Kaukazie umieją się mścić. Nie odważył się pojechać do Gruzji na pogrzeb. Tego też nie zapomni: wrogowie nie pozwolili mu odprowadzić matki do grobu. Tak odeszła uparta Keke. Nie darowała mu ukochanego Soso, którego zabił rewolucjonista Koba. Znalazłem w archiwum przysłany mu żałosny spis rzeczy, jakie zostały po matce władcy połowy świata. Przeżyła życie w nędzy i samotności. Tak też umarła. Właśnie wtedy wróciły do niego listy - jego listy, które przechowywała... Teraz ostatecznie uwolnił się od przeszłości. 18 POWSTANIE NOWEGO KRAJU Szczęśliwe życie codzienne Nie kończące się nudne relacje z aresztowań i procesów sugerują, że w strasznym 1937 roku cały kraj był sparaliżowany strachem. Nic podobnego! Przeważająca większość społeczeństwa wesoło zrywała się każdego ranka, budzona przez nie milknące głośniki. Ludzie radośnie pędzili do pracy, z entuzjazmem brali udział w codziennych wiecach, gdzie przeklinano wrogów, uważnie czytali w grubych gazetach relacje z procesów potwierdzających czujność czekistów. Ubolewali nad ciężkim losem klasy robotniczej na Zachodzie. Współczuli uciskanym Murzynom i wszystkim, którzy nie mieli szczęścia mieszkać w ZSRR. Sąsiad z naszego mieszkania komunalnego, młody wykładowca biologii na uniwersytecie, mieszkał w jednym pokoju z żoną, córką i matką. Zawsze wesoło podśpiewywał, czytając gazety w kolejce do ubikacji. W rocznicę Października wraz z całą rodziną brał udział w manifestacji. Szli na plac Czerwony, a potem opowiadali sparaliżowanej matce, że widzieli Stalina. Matka była głucha, musieli więc wrzeszczeć na całe mieszkanie. Czy bali się organów bezpieczeństwa? Takie pytanie bardzo by ich zdumiało. Przecież wiedzieli, że NKWD boją się tylko wrogowie. Czy wiedzieli o aresztowaniach? Oczywiście! Aresztowano wielu ich znajomych. Ale tylko dlatego, że byli wrogami. Poza tym NKWD przychodziło
po ludzi po północy - w jakimś nocnym życiu, które ich nie dotyczyło. W nocy spali snem sprawiedliwych. Żeby znów się szczęśliwie obudzić i podśpiewywać w kolejce do klozetu. Przypomina to słowa Williama Shirera, opisującego stan umysłów w hitlerowskich Niemczech: „Postronnego obserwatora (...) zdumiewało, że Niemcy wcale nie czuli się zastraszeni i zniewoleni przez okrutną, bezlitosną dyktaturę. Wprost przeciwnie - popierali ją ze szczerym entuzjazmem". Otwarte procesy były elementem codziennej rozrywki. Jak przystało na prawdziwego Cezara, Gospodarz organizował liczne igrzyska dla ludu. Na przykład na wieżach Kremla pojawiły się rubinowe gwiazdy. I ludzie całymi rodzinami chodzili na plac Czerwony, żeby podziwiać, jak płoną. Życie codzienne rozbrzmiewało marszami, gdyż był to kraj zwycięzców. Podczas wojny domowej pokonali monarchistów, mieńszewików, eserów, kadetów, Białą Gwardię - naprawdę byli zwycięzcami. Teraz odnosili zwycięstwa w życiu codziennym: w ciągu dwóch, trzech pięciolatek dogonili i wkrótce przegonią cały świat. Każdego ranka gazety donosiły o sukcesie jakiegoś przodownika pracy i kraj świętował ten sukces. Pokonali nawet religię. Ze Świętej Rusi zostały tylko rozwalone świątynie. Na każdym procesie czekiści zwyciężali szpiegów i dywersantów. W ZSRR zwyciężono nawet śmierć - wieczny Lenin czekał w Mauzoleum na swych współobywateli. Natomiast Gospodarz codziennie dawał im jakieś nowe zwycięstwo. Oto w otwartych limuzynach przewieziono ulicami Moskwy lotnika Walerija Czkałowa i załogę jego samolotu. Jako pierwsi na świecie pokonali bez lądowania trasę Moskwa-USA. A doroczne parady na placu Czerwonym - wojskowa i sportowa! A powietrzna! No i fetowanie najważniejszych zwycięzców - przodowników pracy. Rozpoczynając w 1935 roku procesy przeciwko sabotaźystom, Stalin polecił znaleźć górnika, który mógł pobić rekord wydobycia węgla. Oczywiście w tej samej kopalni należało wykryć sabotaźystów-inteligentów, przeszkadzających dzielnemu robotnikowi. Pomysł natychmiast został zrealizowany. Znaleziono górnika nazwiskiem Stachanow - wiejskiego chłopaka o sympatycznym wyglądzie. Pobił nieprawdopodobny rekord. W kopalni wykryto też i zlikwidowano sabotażystów. W całym kraju rozpoczęło się współzawodnictwo „stachanowców". Wykonywali bardzo wysokie normy. Zdezelowane maszyny nie wytrzymywały tempa. Katastrofy w fabrykach zwalano na wrogów i szkodników. Rekordy miały dać przykład innym. Gospodarz organizował teraz widowiska - uroczyste zjazdy stachanowców. I wszędzie - masa, kolektyw. Stworzył kraj kolektywów. Wszystko było kolektywne. Kolektyw w pracy, kolektyw w domu i w mieszkaniu - przecież większość ludzi mieszka w lokalach komunalnych. Kolektywny wypoczynek - zbiorowe wyjazdy na łono przyrody. Kolektywne święta - Dzień Górnika, Dzień Budowlanych, Dzień Metalowca... Wszystkie zawody miały swoje święto - żeby kolektywy mogły tego dnia dobrze się zabawić. Najlepiej przy wódce.
W całym kraju powstały parki kultury i wypoczynku. Ludzie bawili się w nich pod kierunkiem profesjonalnych instruktorów - oczywiście kolektywnie. W szczytowym okresie terroru, w 1938 roku, w moskiewskim Centralnym Parku Kultury i Wypoczynku zorganizowano karnawał ludzi pracy. Na balu wesoło i beztrosko bawiło się sto tysięcy osób. Miał rację, gdy wygłaszał słowa, cytowane później na milionach plansz i plakatów: „Żyje się lepiej, żyje się weselej". Osobiście pilnował, by we wszystkich parkach nie brakowało „propagandy wizualnej". We wszystkich alejkach widniały cytaty z Bogolenina lub Gospodarza, hasła i apele partii. Wśród drzew bielały posągi nowych świętych męczenników: zamordowanego przez kułaków pioniera Pawlika Morozowa i zamordowanego przez trockistów-zinowiewowców Siergieja Kirowa. Na skwerach - posągi Bogolenina i Bogostalina. Na bardziej oddalonych skwerkach - posągi sportsmenów i sportsmenek prężyły grube gipsowe łydy i zadki. Tak samo jak Hitler w Niemczech Gospodarz dbał o tężyznę fizyczną narodu. W parkach kazał budować strzelnice i wieże spadochronowe. Masowo strzelano i masowo skakano ze spadochronami. Przygotowywał młode pokolenie do udziału w realizacji wielkiego marzenia... Ta nieustanna masowość - zjazdów, wypoczynku - to roztopienie jednostki w kolektywie zrodziło rzecz najcenniejszą - kolektywne sumienie. Odpowiedzialność indywidualna zniknęła, jest tylko zbiorowa - „tak kazała partia", „tak kazał kraj". To zbiorowe sumienie pozwalało ludziom spokojnie cieszyć się życiem w dniach najstraszliwszego terroru. I biada temu, w kim odezwało się własne sumienie. Znakomity pisarz, Arkadij Gajdar, w 1938 roku trafił do szpitala psychiatrycznego. Pisał stamtąd do swojego przyjaciela, Ruwima Frajermana: „Prześladuje mnie myśl, że ugrzązłem w kłamstwie (...) czasem jestem bardzo blisko prawdy, już, już mam ją wypowiedzieć, ale jakiś głos ostrzega: Strzeż się, milcz, bo zginiesz!" Gajdar nie zginął. Psychiatrzy mu pomogli. Prawda przestała go „niepokoić". Własne sumienie szczęśliwie usnęło. Największym świętem dnia powszedniego była jednak piłka nożna. Pasjonowała się nią głównie inteligencja. Na meczach można było wykrzyczeć wściekłość i gniew, zapomnieć o tkwiącym w podświadomości przerażeniu. Głównymi rywalami były dwie drużyny: „Dynamo" - klub NKWD i „Spartak" - klub związków zawodowych. Cała inteligencja kibicowała „Spartakowi" w ramach jedynej dozwolonej opozycji. Na meczach obu drużyn w loży rządowej pojawiał się szef NKWD.
Najpierw był to Jagoda, po jego rozstrzelaniu w loży zaczął zasiadać malutki Jeżow. Kiedy rozstrzelano i Jeżowa, na mecze przychodził Beria. Wszyscy oni kibicowali swojemu klubowi i nienawidzili Nikołaja Starostina - założyciela i prezesa „Spartaka". Starostina znał cały kraj. Po Leninie i Stalinie było to najpopularniejsze nazwisko w ZSRR. Nosili je czterej najlepsi piłkarze radzieccy - bracia Starostinowie. Najstarszy, po zakończeniu kariery, założył drużynę „Spartak" To on zapoczątkował zaciekłą rywalizację z „Dynamem". Trzej jego bracia grali oczywiście w „Spartaku". Sportowa pomysłowość Nikołaja nie znała granic. W 1936 roku, na placu Czerwonym, odbywała się kolejna parada sportowców. Przewodniczący Komsomołu i organizator tego święta, Aleksandr Kosariew, postanowił pokazać mecz futbolowy - na środku placu. Przygotowanie pokazu zlecono „Spartakowi", ku wściekłej zazdrości kibiców „Dynama". W trakcie parady, na znak Kosariewa, na całej powierzchni placu rozwinięto gigantyczny dywan. Przedstawiał szmaragdowe boisko i bieżnię. Na dywan wbiegli zawodnicy „Spartaka" i zaczęli grać. Kosariew stał obok Stalina i trzymał w dłoni białą chusteczkę. Ustalono, że jeśli pomysł nie spodoba się Gospodarzowi, Kosariew machnie chusteczką i piłkarze przerwą „mecz". Gospodarz nie lubił futbolu. Może był zazdrosny o popularność tego sportu? Tego dnia był jednak zadowolony. Jego współtowarzysze oszaleli z zachwytu: Woroszyłow podskakiwał na trybunie i krzyczał z radości. A pod ich nogami leżał nie pogrzebany Bogolenin... Tak, tego dnia Kosariew nie machnął chusteczką i uszczęśliwieni piłkarze zrozumieli, że spodobało się. Byli w błędzie. On po prostu pozwolił cieszyć się tym żałosnym, słabym ludziom. Kosariew, Czubar, Postyszew, Rudzutak - wszyscy, którzy jak dzieci pasjonowali się grą w piłkę, mieli zginąć wraz ze starą partią. Wykorzystywał tę idiotyczną słabostkę obywateli. W 1936 roku najważniejszym wydarzeniem w kraju wcale nie były procesy. Kraj żył przyjazdem piłkarzy baskijskich. Gospodarz podarował narodowi jeszcze jedno święto: zaprosił Basków, w tamtych latach najlepszych futbolistów świata. Kraj szalał. Dzięki staraniom Jagody i Jeżowa przeciwnikiem gości miało być „Dynamo", a nie „Spartak". Baskowie dwukrotnie rozgromili ulubioną drużynę NKWD! Kraj pogrążył się w żałobie. Gospodarz wpadł we wściekłość i kazał wygrać. Wtedy Jeżow zaproponował, żeby dopuścić do gry „Spartaka". Zdawał sobie sprawę, że porażka będzie oznaczała koniec drużyny.
Piłkarze „Spartaka" trenowali pod Moskwą. Do stolicy wieziono ich triumfalnie, w otwartych limuzynach. Po drodze zaczęły nagle pękać opony (NKWD nie spało). Gdyby „Spartak" spóźnił się na mecz, byłby to koniec. Piłkarze jednak zdążyli - przyjechali, gdy sędziowie wchodzili już na boisko. Zawodnicy przebrali się w samochodach, na oczach zachwyconych kibiców, i wbiegli na pole. Dla Basków był to zwykły mecz, „spartakowcy" walczyli o życie. Wygrali 6:2. Kraj szalał, ludzie całowali się na ulicach. Starostin stał się bożyszczem. Szefowie NKWD zgrzytali zębami. W latach 1937-1939 „Spartak" dokonał rzeczy niemożliwej - zdobył mistrzostwo i puchar. Tego było już za wiele. Beria, który rozstrzelał Jeżowa, osobiście bierze się za „Dynamo". W młodości sam grywał w piłkę w jednej z gruzińskich drużyn. Fanatycznie uwielbiał futbol. Od tej chwili Starostin był skazany. Starostinowie cieszyli się jednak zbyt wielką popularnością. Gospodarz nie pozwolił. Stanie się to dopiero w czasie wojny, gdy nikt nie będzie miał głowy do piłki. 20 maja 1942 roku Starostina obudziło jaskrawe światło. Lufa pistoletu przed oczami i wrzask: „Wstawać!". Wepchnięto go do samochodu i zawieziono na Łubiankę. Tam przedstawiono mu zeznania rozstrzelanego już Kosariewa. Kosariew przyznał się, że na kolejnej paradzie sportowców miał zamiar zabić przywódców partii i państwa. W tym celu zorganizował grupę bojową z Nikołajem Starostinem na czele. Tej samej nocy aresztowano również trzech pozostałych braci. Dostaną po dziesięć lat łagru - najłagodniejszy wyrok w tamtych czasach. 19 NOCNE ŻYCIE Codzienność terroru Z chwilą aresztowania Starostin wkroczył w „nocne życie", o którym starano się nie rozmawiać i nawet nie myśleć. Po północy na ulice Moskwy wyjeżdżały czarne samochody... Wszystko, co się działo w „nocnym życiu", należało wyłącznie do niego i było tajemnicą. Jeśli aresztowano kogoś w mieszkaniu komunalnym, sąsiedzi nie reagowali na hałasy, nie wychodzili ze swoich pokojów, udawali, że nic nie słyszą. Rankiem, jak gdyby nigdy nic, ustawiali się w kolejce do ubikacji i łazienki, omijając wzrokiem rodzinę aresztowanego. Jego najbliżsi też odwracali zapłakane oczy. Od tej chwili byli jak zadżumieni. Wkrótce z reguły
znikali. W mieszkaniu pojawiał się nowy lokator, który też wesoło podśpiewywał w kolejce do wspólnego klozetu. W domu rządowym przy Nadbrzeżnej nie było mieszkań komunalnych. Tu w olbrzymich apartamentach mieszkała nowa elita - członkowie rządu, starzy bolszewicy, wyżsi dowódcy wojskowi, działacze Kominternu, a także krewni samego Gospodarza - Allilujewowie i Swanidze. Teraz każdego ranka na wysokich drzwiach wspaniałych mieszkań pojawiały się nowe pieczęci. Lokatorów ubywało. Intensywne „nocne życie" trwało przez cały 1937 rok. Prokuratorzy podpisywali formularze in blanco: funkcjonariusze NKWD sami mogli wstawiać nazwiska wedle własnego uznania. W przepełnionych więzieniach brakowało cel. Gospodarz rozwiązał tę kwestię. We wszystkich zarządach NKWD, od lipca 1937 roku, zaczynają działać „trójki". Składały się z miejscowego szefa NKWD, miejscowego przewodniczącego organizacji partyjnej i miejscowego prokuratora lub przedstawiciela władzy radzieckiej. „Trójki" miały prawo wydawać wyroki śmierci z pominięciem procedury prawnej. Sprawy rozpatrywano bez udziału oskarżonego. Taśmociąg śmierci ruszył. Posiedzenia „trójek" nie trwały dłużej niż 10 minut - i rozstrzelanie. Sąd nad przyjacielem Gospodarza, Awelem Jenukidze, przeciągnął się aż do 15 minut. Wyrok - rozstrzelanie. A Gospodarz poganiał depeszami: „Zgodnie z przyjętą praktyką wyroki »trójek« nie podlegają apelacji. Stalin". Ponaglał, wciąż ponaglał. Zgodnie z dekretem z l grudnia 1934 roku wyrok wykonywano natychmiast. Samolikwidacja partii „Trójki" starały się, jak mogły. A w latach 1938-1939 podzieliły los swoich ofiar. Ze stenogramu plenum KC w 1957 roku: Chruszczow: Wszyscy, którzy wchodzili w skład „trójek", zostali rozstrzelani. Kaganowicz: Nie wszyscy. Chruszczow: Absolutna większość. Spiesząc się z budową jednolitego społeczeństwa. Gospodarz wprowadził samoobsługę ofiar: każda zabijała swego poprzednika, żeby zginąć z ręki następnego. Zabijał Jagoda ze swymi oprawcami, czemu przyklaskiwali działacze partyjni: Rudzutak, Eiche, Czubar, Postyszew i inni. Potem przyszła ich kolej. Nastał Jeżow. Jeżow też dostanie zaproszenie pod ścianę. Tysiące działaczy partyjnych wyższych szczebli wchodziło w skład „trójek" i „posiedzeń specjalnych", wydających wyroki śmierci. Gospodarz chciał wciągnąć do thrillera jak najwięcej ludzi.
Na tysiącach wieców miliony obywateli oklaskiwały informacje o rozstrzelaniu wrogów narodu, gazety codziennie zamieszczały apele przedstawicieli „mas pracujących" o śmierć dla „trockistowsko-zinowiewowsko-bucharinowskich morderców". W 1937 roku wciągnął do „nocnego życia" nowe setki tysięcy. Nakazy aresztowania swoich pracowników musieli podpisywać ich szefowie. Ironia historii. W 1937 roku obchodzono dwudziestolecie powstania Czeka - twórczyni „nocnego życia". Gospodarz przekształcił rocznicę w święto narodowe. Poeci pisali wiersze o miłości ludu do tajnej policji. Równocześnie trwało bezlitosne polowanie na bohaterów święta - starych czekistów, współpracowników Jagody. Co noc przeprowadzano aresztowania w luksusowych domach NKWD. Nocny dzwonek - zbudzony lokator - i już wywlekają wczorajszego pana ludzkich losów do samochodu. Znając możliwości swego resortu, wielu starych czekistów nie otwierało drzwi. Gdy rozlegał się dzwonek, w mieszkaniu padał strzał. Zastrzelił się przyjaciel Gorkiego, Pogriebiński, twórca komun roboczych dla kryminalistów. To samo zrobił znany ukraiński czekista. Kozielski. Nazwiska można by wyliczać w nieskończoność. Zdarzali się też nowatorzy, którzy znajdowali inne sposoby ucieczki z „nocnego życia". Moskiewski czekista, Gurow, wyskoczył z okna gabinetu. Wkrótce skakanie z okna weszło w modę. Czertok, inkwizytor Kamieniewa, na widok funkcjonariuszy rzucił się z jedenastego piętra. Spadali na nocne ulice ku przerażeniu nielicznych przechodniów. Ginęli jak muchy. Wielu z nich powtórzyło za swoim szefem: „A jednak Bóg istnieje!" Gwiazdy nocnego życia Najlepszych oprawców Jagody Gospodarz nie pozwolił tknąć. Na razie. Przed śmiercią musieli na jego rozkaz popracować w republikach. Czekista Berman (jego brat był naczelnikiem gułagu) długo pracował w Niemczech. Na polecenie Kominternu przygotowywał tam rewolucję. Ten czekista-romantyk nienawidził Stalina, ale mimo to przywiózł z Europy materiał kompromitujący ukochanego Bucharina. Berman organizował proces Zinowiewa i Kamieniewa, uczestniczył też w sprawie Riutina. I w biciu go. Na początku 1937 roku Gospodarz awansuje Bermana na stanowisko komisarza spraw wewnętrznych Białorusi. Widząc nadciągające niebezpieczeństwo, Berman stara się jak może: skazuje na represje 85 tysięcy opozycjonistów i ich najbliższych. Murzyn zrobił już jednak swoje... I wszechmocny Berman trafia na macierzystą Łubiankę - tym razem jako więzień. W swoim czasie, ze szczególną zajadłością, gromił „prawicowców", toteż Gospodarz jak zwykle zachowuje poczucie humoru: Berman zostaje rozstrzelany za przynależność do spisku „prawicowców" w NKWD.
On też zrozumiał, że Bóg istnieje. Przyszła kolej na jeszcze jedną gwiazdę „nocnego życia": szefa ochrony Gospodarza, Karla Paukera. Pauker bardzo zadbał o tę ochronę. Przypominała armię. Drogę do „najbliższej daczy" kontrolowało ponad trzy tysiące agentów i patrole samochodowe. Gdy Gospodarz wyjeżdżał z Kremla, na trzydziestokilometrowej trasie następowała pełna mobilizacja. Obok Gospodarza siedział Pauker, gotów zasłonić go własną piersią. Na wniosek Paukera Biuro Polityczne zabroniło Gospodarzowi poruszać się bez ochrony nawet po Kremlu. No cóż, zawsze bez szemrania podporządkowywał się zaleceniom partii. Niestety błazen i lokaj Pauker należał do starej gwardii czekistów. Oprócz tego wysługiwał się wszystkim członkom Politbiura, łącznie z tymi, którzy mieli zginąć. Załatwiał im samochody, psy, suknie dla żon, zabawki dla dzieci. Stał się ich przyjacielem. Na swoje nieszczęście. Przepadł w „nocnym życiu" cicho i bez śladu, podzielił los przyjaciół - potężnych czekistów z czasów Dzierźyńskiego. Gospodarz o nikim nie zapomniał. Nawet o legendarnych autorach czerwonego terroru. Peters, Łacis, znakomici strzelcy łotewscy - wierna ochrona Lenina - wszyscy zostaną rozstrzelani. Rozpłynął się w nocy Nikołaj Krylenko, pierwszy bolszewicki głównodowodzący, a później straszliwy prokurator, który wysyłał na rozstrzelanie szlachtę, eserów i bolszewików. Najpierw utraci stanowisko narkoma sprawiedliwości. Wszyscy powinni jednak wiedzieć, że Gospodarz walczy o życie wiernego prokuratora, tak gorliwie zdradzającego starych przyjaciół. Dlatego dobry Józef zadzwonił do przerażonego Krylenki i powiedział kilka krzepiących słów. Krylenko odetchnął. Znów mógł spokojnie spać. Wtedy go aresztowano. Po Krylence prokuratorem generalnym został Andriej Wyszyński. Znów żart historii: ten wczorajszy wróg bolszewików, który w 1917 roku żądał aresztowania Lenina jako niemieckiego szpiega i zdrajcę, oskarżał teraz o zdradę Lenina i szpiegostwo... zwycięskich wodzów partii bolszewickiej. Tym razem skutecznie - wszystkich rozstrzelano. Podczas procesów Wyszyński z jakimś sadystycznym upodobaniem obrzucał byłych przywódców bolszewickich wymyślnymi przekleństwami: „śmierdząca kupka ludzkich odchodów", „bestie w ludzkiej skórze", „wyrodki rodzaju ludzkiego", „wściekłe psy". Kariera Wyszyńskiego w pewnej mierze wyjaśnia ów krwawy patos i rzuca światło na całą tę złowieszczą postać. Mieńszewik Wyszyński przystał do bolszewików w 1920 roku, gdyż tylko w ich szeregach mógł zrobić karierę. Wspomniany już generał Orłów opowiadał, jak w latach dwudziestych pracował z Wyszyńskim w prokuraturze. Orłów nienawidził Wyszyńskiego i z satysfakcją opisał pogardę, jaką darzyli eks-mieńszewika jego koledzy - starzy bolszewicy. Pogardę wzbudzało wszystko, nawet „dobre maniery, przypominające carskiego oficera". Sam Orłów
jednak przyznaje, że Wyszyński był „jednym z najzdolniejszych i znakomicie wykształconych prokuratorów". Przez wszystkie te lata Wyszyński musiał żyć w strachu przed wydaleniem z partii. Orłów wspomina, jak Wyszyński płakał w gabinecie, gdy po raz kolejny zawisł nad jego głową miecz Damoklesa. Utrata legitymacji partyjnej oznaczała koniec kariery, a być może i życia. Można więc sobie wyobrazić jego nienawiść do starych bolszewików. Gospodarz znalazł więc, mówiąc jego słowami, „właściwego człowieka na właściwe miejsce". W swoich wspomnieniach Orłów przeciwstawia „uczciwego starego bolszewika, leninowskiego prokuratora Krylenkę (...) pozbawionemu wszelkich zasad karierowiczowi, prokuratorowi czasów stalinowskich, Wyszyńskiemu". Zapomina jednak, że wszystkie otwarte procesy lat dwudziestych, „sprawę górników", proces Prompartii, zakończone wyrokami śmierci na niewinnych ludzi, prowadzili ręka w rękę sędzia najwyższy Wyszyński i prokurator generalny Krylenko. Tak więc to właśnie od starych bolszewików Wyszyński uczył się szafowania ludzką krwią. Groźny prokurator żył jednak w bezustannym strachu. Wiedział, że jeśli tylko nie zadowoli Gospodarza, ten natychmiast przypomni sobie jego przeszłość. Wyszyński stale pamiętał o możliwości zagłady. Nawet dacza, w której mieszkał, należała przedtem do rozstrzelanego członka KC Sieriebriakowa. Dlatego służył Gospodarzowi jak wiemy pies. To on sformułował podstawową zasadę sądownictwa „państwa socjalizmu": „Przyznanie się do winy jest królem dowodów". Przez cały rok 1937 Gospodarz likwidował starych rewolucjonistów. Tych, którzy dokonali obu rewolucji: Marię Spiridonową, Borysa Kamkowa i innych lewicowych eserów, prawicowych eserów, staruszków narodowców, anarchistów. W celach zgodnie siedzieli dawniejsi wrogowie: mieńszewicy, bolszewicy, eserzy i niedobitki arystokratów. Przez tyle lat walczyli ze sobą, żeby spotkać się w jednym więzieniu. Opowiadano o kadecie, który tarzał się ze śmiechu po podłodze celi, patrząc na tę arkę Noego rewolucji. Wszystkich uciszyła nocna kula. Stalin zlikwidował też słynne Stowarzyszenie Byłych Katorżników Politycznych i Zesłańców, zrzeszające starych bolszewików. Nie uchowało się też czasopismo „Katorga i zsyłka". Dzięki Gospodarzowi członkowie stowarzyszenia i redaktorzy periodyku mogli osobiście zakosztować katorgi i zsyłki w państwie, które stworzyli. I porównać z carskimi. Przez cały rok 1937 kwitnie „nocne życie". Każdej nocy, aż do rana, nie próżnuje winda w domu przy Nadbrzeżnej. Ludowy komisarz przemysłu ciężkiego, finansów, podziału ziemi (dwóch), handlu, łączności, przemysłu zbrojeniowego, sprawiedliwości, sowchozów,
oświaty, cały zarząd Banku Państwowego... Mołotow utracił wszystkich zastępców w rządzie, Kaganowicz - wszystkich dyrektorów zarządu kolei. Puste gabinety: strzępy papierów na podłodze, zerwane tabliczki. Najwyższe stanowiska obejmują teraz młodzi ludzie. Aresztowano Jana Rudzutaka, który piastował wszystkie najwyższe stanowiska partyjne i był kandydatem do Politbiura. Mimo tortur nie przyznał się do niczego i zażądał konfrontacji z członkami Biura. Urok tamtych czasów: przy całym bezprawiu ściśle przestrzega się litery prawa. Kandydat żąda i Gospodarz wysyła do skatowanego Rudzutaka członków Biura Politycznego z Mołotowem na czele. Mołotow wspominał: „Rudzutak do niczego się nie przyznał. Pokazał charakter. Skarżył się na czekistów. Mówił, że bardzo go bili, męczyli. - Czy nie mogliście wstawić się za nim, przecież dobrze go znaliście? - pyta rozmówca. - Nie można się było kierować subiektywnymi wrażeniami. Mieli materiały. Był moim zastępcą, spotykaliśmy się w pracy, mądry człowiek (...) ale równocześnie (...) z kimś się tam wiąże, niech go diabli, z jakimiś kobietami. Nie mogłem za niego ręczyć z całym przekonaniem. Przyjaźnił się z Antipowem i Czubarem. Czubara przesłuchiwaliśmy, też był moim zastępcą (...) Łączyły go osobiste stosunki z Rykowem. Doniósł na niego Antipow, również mój zastępca i członek KC. (Wszyscy zginą - i Antipow, który doniósł, i Czubar, na którego doniesiono.) - Zdaliście relację Stalinowi? - Tak". Zapewne opowiedzieli to, co trzeba. W obawie o własne życie wyłazili ze skóry, szkalując byłego kolegę. Po to zresztą Cezar ich tam posłał. Czort z nimi, wyrzeknij się! Zginie jeszcze jeden partyjny boss - kandydat na członka BP Pawie! Posty szew, który był tak „czarująco wesoły" i tak pięknie „tańczył z Mołotowem na urodzinach nieskończenie dobrego Józefa" - jak pisała w Dzienniku Maria Swanidze. O jego ostatnich dniach dowiedzieliśmy się dopiero niedawno, ze wspomnień syna. Pozwalają zrozumieć, co przeżywali w przededniu śmierci byli władcy Kremla. Pięćdziesięcioletni Postyszew, szef Komunistycznej Partii Ukrainy, popierał Stalina w walce ze wszystkimi opozycjami. Niestety należał do partii od 1904 roku i był związany ze starymi bolszewikami. Dlatego musiał zniknąć w „nocnym życiu".
W 1937 roku zorganizowano kampanię listów. Ukraińscy komuniści pisali do KC o „niezdrowej sytuacji w partii", o „zadufaniu Postyszewa". Postyszew zostaje przeniesiony na stanowisko sekretarza obwodu kujbyszewskiego. W nowym miejscu bardzo się stara, ale... stary bolszewik nie rozumie, że nic mu już nie pomoże. Gdy Gospodarz uznał, że już czas, oskarżono go właśnie o tę gorliwość. W styczniu 1938 roku podczas plenum KC zabrał głos zastępca Postyszewa - drugi sekretarz obkomu kujbyszewskiego Nikołaj Ignatow. Wystąpienie Ignatowa daje pewne wyobrażenie o krwawym szaleństwie, w jakim żyła wówczas prowincja. „Towarzysz Postyszew przyjął nowy styl - mówił Ignatow. - Wszędzie i zawsze krzyczy, że nie ma już porządnych ludzi, że jest wielu wrogów. Często wzywał do siebie przedstawicieli komitetów rejonowych, brał lupę i zaczynał oglądać zeszyty szkolne. Ze wszystkich zeszytów zerwano wzorzyste okładki, gdyż Postyszew dopatrzył się we wzorku rysunku faszystowskiej swastyki. Wszyscy sekretarze komitetów miejskich i rejonowych zaopatrzyli się w lupy. Postyszew rozwiązał trzydzieści rajkomów. Ich członkowie zostali uznani za wrogów ludu". Postyszew złożył samokrytykę, ale... Gospodarz oskarżył go o „politycznie szkodliwe i jawnie prowokacyjne działania", poczym podsumował: „Trzeba wyciągnąć jakieś konsekwencje wobec towarzysza Postyszewa. Uważamy, że należy go skreślić z listy kandydatów na członków Biura Politycznego". Miejsce Postyszewa w Biurze Politycznym i na Ukrainie zajął nowy ulubieniec Gospodarza - Nikita Chruszczow. Ostatnie dni funkcjonariuszy Nastały dni całkowitego osamotnienia. I oczekiwania. W ciągu tych dni nieszczęsny Postyszew zrozumiał, co czuły jego niedawne ofiary - wszyscy ci bezimienni sekretarze rajkomów, Kamieniew, Bucharin, Zinowiew. Najwidoczniej w tym czasie jest wzywany przed Komisję Kontroli Partyjnej, gdzie dowiaduje się o działalności żony. Pod jego nieobecność organizowała w mieszkaniu spotkania zwolenników Bucharina. Postyszew powinien się jej wyrzec. Zachował jednak ludzkie cechy - broni żony. Zostaje wydalony z partii. I znów czeka. Ze względu na dawne zasługi Gospodarz daje mu prawo uniknięcia przyszłych cierpień. „Chcą, żebym się zastrzelił. Ja im w tym nie pomogę" - powiedział Postyszew do syna. 21 lutego 1938 roku przyjechał jego drugi syn, pilot-oblatywacz. „To pewnie nasze ostatnie spotkanie - powiedział do niego. - Nigdy więcej się nie zobaczymy. Aresztują mnie i matkę, a stamtąd nie ma powrotu. Życzliwi twierdzą, że popełniłem błąd, bo nie
powinienem się sprzeciwiać aresztowaniu matki i kilku innych osób. Ale człowiek, który dla ratowania własnego życia zgadza się na śmierć innego uczciwego i niewinnego bolszewika, nie może pozostać w szeregach partii". Tak mówił Postyszew, mający na sumieniu tylu ludzi! Nieszczęśnik chciał, żeby syn zapamiętał go właśnie takim! I wtedy matka... „Moja matka słuchała w milczeniu tego długiego monologu, a potem powiedziała cicho: »Jeśli będą chcieli, żebyś się nas wyparł, to czort z nimi - wyrzeknij się. Nie będziemy mieć ci tego za złe«. Dopiero teraz spojrzałem jej w oczy. Były pełne łez. »Jak możesz tak mówić« - tylko tyle zdołałem wykrztusić". Aresztowano ich następnej nocy. Postyszew powiedział: „Jestem gotów". I poszedł tak jak stał, w domowych pantoflach. On sam, jego żona i starszy syn zostali rozstrzelani. Autor wspomnień — młodszy syn - dostał dziesięć lat. Przyszła kolej na legendarnego Pawła Dybienkę. Członek pierwszego rządu radzieckiego, obecnie dowódca armii, Dybienko robił wszystko zgodnie z życzeniami Gospodarza. Uczciwie wykonywał „czort z nimi, wyrzeknij się", zdradzał towarzyszy, posłusznie uczestniczył w sądzie nad przyjaciółmi dowódcami, gorliwie ujawniał zdrajców, ale oskarżono go, że jest... szpiegiem amerykańskim. Na próżno ledwie piśmienny dowódca armii wyjaśniał: „ Językiem amerykańskim nie władam. Towarzyszu Stalin, błagam, żebyście mnie jeszcze przesłuchali". Wszystko było skończone. Nie rozumiał sytuacji bohater rewolucji, przeistoczony w tchórzliwego, ostro popijającego, podstarzałego bojara. To nie on odchodził - Gospodarz odsyłał w niebyt cały jego świat. Zniknęli w „nocnym życiu" marszałkowie Jegorow i Blucher, którzy też mieli nieszczęście należeć do tego świata. Oszczędził dwóch - Woroszyłowa i Budionnego. Budionny miał jednak kłopoty. W lipcu 1937 roku Jeżow poinformował marszałka, że żona Budionnego, Michajłowa, solistka Teatru Wielkiego, powinna być aresztowana. Zarzuty przeciwko niej były w duchu tych oszalałych czasów: oskarżano żonę marszałka o to, że odwiedzała ambasady obcych państw, stąd podejrzenia, że mogła zostać szpiegiem. Budionny wiedział, jak powinien postąpić. Istniał tylko jeden sposób, żeby ocalić głowę - wyrzec się żony. I nieustraszony kawalerzysta, kawaler carskiego Krzyża Świętego Jerzego, uczestnik wszystkich wojen XX wieku, osobiście odwiózł żonę na Łubiankę, skąd oczywiście już jej nie wypuszczono. Budionny milczał - „czort z nimi". Milczał tak samo jak przedtem, gdy wysyłano na rozstrzelanie jego towarzyszy broni. Dopiero po śmierci Stalina napisał list do prokuratury z prośbą o rehabilitację żony, wykazując absurdalność zarzutów. Wróciła. Opowiadała, jak ją gwałcono w łagrze. Budionny uznał to za opowieści wariatki. Wre „nocne życie" - aż do świtu trwa polowanie na wrogów.
Jefim Szczadienko, członek Komisji Specjalnej do Spraw Likwidacji Skutków Sabotażu w Wojskach Kijowskiego Okręgu Wojskowego napisał do żony: 18 lipca 1937. Najukochańsza Marusieczko. Piszę do Ciebie z dawnej stolicy, Kijowa. Pracy mam tak dużo, że nie wychodzę ze sztabu wcześniej niż o 2, 3 w nocy. Wraża swołocz szkodziła całymi latami, a my mamy tygodnie, najwyżej miesiąc na to, żeby nie tylko zlikwidować wszystkie skutki, ale szybko iść naprzód. W ciągu tego miesiąca Szczadienko osobiście wysłał na śmierć dziesiątki tysięcy ludzi. Gospodarz w tym czasie też ciężko pracował - przeglądał nie kończące się listy z nazwiskami byłych przywódców kraju i znanych ludzi sztuki, wytypowanych do rozstrzelania. Widziałem te wielostronicowe listy w Archiwum Prezydenta. Jeżow skrupulatnie wysyła je do KC. Muszą być zatwierdzone. Gospodarz ściśle przestrzega zasad partyjnej demokracji. Rozpatruje propozycje kolegialnie, w gronie współtowarzyszy. Ich podpisy też muszą figurować na listach. Najczęściej podpisuje się Mołotow. Gospodarz niezmordowanie czyta tysiące nazwisk, czasem dodaje swój komentarz. Miał iście diabelską pamięć: „Towarzyszu Jeżów, zwróćcie uwagę na strony 9 - 11. O Wardanianie. Jest teraz sekretarzem komitetu rejonowego w Taganrogu. To niewątpliwie kryptotrockista". I przepadł Wardanian. Gospodarz pamiętał swoich wrogów. Wszystkich. Ponaglając oprawców, równocześnie stara się nie wyjść z roli oszukanego Otella. Jeżow bezustannie musi mu dostarczać dowody zdrady starych bolszewików. On zaś będzie mieć opory, nie dowierzać, dziwić się ludzkiej podłości, żądać ponownego sprawdzenia. Niech no tylko jednak Jeżow spróbuje sprawdzać... W jednym z raportów o aresztowaniu kolejnej grupy działaczy Jeżów napisał: „Sprawdzamy zeznania o istnieniu drugiej grupy spiskowców". Riposta Gospodarza jest natychmiastowa: „Nie sprawdzać, a aresztować!" W przestrzeganie prawa może się bawić tylko on - Gospodarz. Sługa Jeżow ma robić swoje: szybko i bezlitośnie usuwać starą gwardię. I Jeżow stara się, jak może. 12 listopada 1938 roku. Jeżow pospiesznie pisze na strzępach brudnego papieru (egzekucje trwają dzień i noc): „Do towarzysza Stalina. Załączam listy aresztowanych, podlegających osądzeniu pierwszej kategorii" (rozstrzelanie). Decyzja: „Rozstrzelać wszystkich - 3167 osób. Stalin, Mołotow".
Podpis Gospodarza widnieje na 366 listach - to 44 tysiące ludzi. Czasem - bardzo rzadko - wykreślał nazwiska z tych strasznych list. Tak wykreślił Pasternaka, Szołochowa. Jeszcze się przydadzą w Gospodarstwie. Pracował bez ustanku: na lipcowym plenum w 1937 roku aresztowano osiemnastu członków KC. Pokornie szli pod ścianę, a przed śmiercią z zapałem wysławiali wodza. Tak gorliwie uczestniczący we wcześniejszych represjach stary bolszewik, Rudolf Eiche, po przyznaniu się do wszystkich bzdurnych zarzutów umarł z okrzykiem „Niech żyje Stalin!" Uznany za niemieckiego szpiega bohater wojny domowej, Jakir, napisze w ostatnim liście: Ukochany, najdroższy towarzyszu Stalin! Umieram ze słowami miłości do Was, partii i ojczyzny, przepojony gorącą wiarą w zwycięstwo komunizmu. Gospodarz, odgrywając wściekłość Otella po zdradzie Jagona, napisał na tym wyznaniu miłosnym: „Podlec i prostytutka. Stalin". Następnie puścił list w obieg. „Absolutnie trafne określenie. Mołotow". „Dla łajdaka, swołoczy i kurwy jest tylko jedna kara: śmierć. Kaganowicz". Kaganowicz musiał się wykazać szczególnym oburzeniem: Jakir był jego przyjacielem. Krwawe szaleństwo Na początku 1938 roku w Teatrze Wielkim miał się odbyć koncert dla przedstawicieli rządu. Nikt nie sypiał - próby trwały całymi nocami. Aleksiaj Rybin, który miał ochraniać lożę rządową, pisze we wspomnieniach: „W przeddzień koncertu w teatrze aresztowano połowę szefów ochrony rządu". W czasie nocnej próby Rybin poszedł się zdrzemnąć i... „Gdy wstałem, druga połowa moich przełożonych siedziała już za kratkami. Tak w ciągu jednej nocy zostałem komendantem wojskowym Teatru Wielkiego" - wspominał nie bez dumy. Pod koniec 1936 roku NKWD całkiem oszalało. Szeregowi funkcjonariusze widząc śmierć swoich kolegów zrozumieli, że aby ocalić głowę, trzeba się wykazać. Wykazywali się, aresztowali nawet dzieci pod zarzutem szpiegostwa. Wykrywali szpiegów trockistowskich wśród przedstawicieli najbardziej zdumiewających zawodów. Na przykład w Leningradzie uwięziono wszystkich wybitnych astronomów — niemal cały personel obserwatorium w Pułkowie. Aresztowano też utalentowanego młodego astronoma Nikołaja Kozyriewa. W straszliwym więzieniu dmitriewskim, a później w bydlęcym wagonie, który wiózł go do łagru, Kozyriew nie prze-
stawał pracować. Rozmyślał o... wulkanach na Księżycu. Trafił do piekła - do łagrów w Kraju Turuchańskim, gdzie kiedyś odbywał zsyłkę „dobry Józef". Lecz nawet w tym piekle Kozyriew myślał i rozmawiał o nauce. Podczas nocnej dysputy z innym więźniem-intelektualistą powiedział, że nie zgadza się z opinią Engelsa, iż „Newton to induktywny osioł". Intelektualista okazał się niestety donosicielem. Kozyriewa wezwano do komendantury. Po krótkiej wymianie poglądów astronom został skazany na rozstrzelanie za brak zaufania do klasyka marksizmu. Pluton egzekucyjny miał jednak mnóstwo pracy, toteż Kozyriew musiał zająć miejsce w kolejce. Gdy czekał, Moskwa złagodziła wyrok. Kozyriew mógł dalej rozmyślać o wulkanach na Księżycu. Po zwolnieniu te rozmyślania przyniosły mu sławę. Tymczasem na wolności zdarzył się anegdotyczny i straszny przypadek, też związany z astronomami. Gospodarz ostatecznie zrezygnował z dnia i pracował wyłącznie w nocy. Siłą rzeczy nie sypiali też naczelnicy wszystkich instytucji. Pewnego razu w moskiewskim planetarium zadzwonił telefon. Dzwoniono z daczy Gospodarza. Odbywało się tam nocne pijaństwo, podczas którego towarzysze Mołotow i Kaganowicz zaczęli dyskutować, jaka to gwiazda świeci nad daczą. Mołotow twierdził, że Orion, Kaganowicz - że Kasjopeja. Mądry Gospodarz kazał zatelefonować do planetarium. Niestety trwający na nocnym posterunku dyrektor planetarium nie był astronomem. Dyrektora-astronoma dawno aresztowano. Nowy był oficerem NKWD. Poprosił o chwilę czasu. Żeby zasięgnąć informacji na temat gwiazdy u specjalistów. Dokładniej - u astronomów, chwilowo pozostających jeszcze na wolności. Nie chcąc wyjaśniać tak ważnej sprawy przez telefon, dyrektor kazał natychmiast dostarczyć do planetarium znanego astronoma A. Astronom A. był jednak przyjacielem niedawno aresztowanego astronoma Numierowa. Dlatego nie spał po nocach, czekał. I kiedy usłyszał hamujący samochód, zrozumiał, że to koniec. Potem był dzwonek do drzwi: gwałtowny, natarczywy. A. poszedł otworzyć. I umarł na progu, serce nie wytrzymało. Trzeba było jechać do następnej moskiewskiej sławy. Astronom B. też przyjaźnił się z Numierowem. Usłyszał nadjeżdżający samochód o wpół do trzeciej nad ranem - to była t a godzina. Wyjrzał zza firanki - to był ten samochód. Gdy załomotano do drzwi, B. podjął decyzję. Miał sześćdziesiąt lat i wolał uniknąć tortur. Otworzył więc okno i uleciał ku ukochanym gwiazdom. Tyle że nie w niebo, lecz na bruk. Dopiero o 5 rano, straciwszy po drodze jeszcze jednego astronoma, dyrektor ustalił nazwę gwiazdy. Zadzwonił do daczy: „Przekażcie towarzyszowi Mołotowowi i towarzyszowi Kaganowiczowi..." „Nie ma komu przekazywać, wszyscy dawno śpią" - odpowiedział dyżurny.
Tę historię opowiedział mi jako dobry dowcip pisarz Kapler, który spędził w łagrze kilka lat za to, że zakochała się w nim córka Stalina. W tym czasie mnóstwo ludzi pisze donosy na innych. Najczęściej ze strachu, żeby zademonstrować lojalność i uniknąć „nocnego życia". Donosicielstwo zostaje uznane za synonim uspołecznienia. Występując na uroczystości dwudziestolecia Czeka Anastas Mikojan sformułował to tak: „W naszym kraju każdy pracujący jest funkcjonariuszem NKWD". Równocześnie trwa dyskusja nad projektem wzniesienia na placu Czerwonym gigantycznego posągu Pawlika Morozowa, pioniera, który doniósł na własnego ojca. Były seminarzysta pamiętał jednak historię Chama i ograniczył się do pomników we wszystkich parkach. Trzeba było wykonać mnóstwo posągów, co skończyło się tragifarsą. W Pawlikach specjalizowała się rzeźbiarka Wiktoria Sołomonowicz. W jednej z figur pękł szkielet nośny. Gipsowy Morozow runął na autorkę i zabił ją gipsową trąbką. Nocne szaleństwo... „Bolszewik", sierpień, 1937. Znane są nam fakty, gdy wraża dłoń przerabiała zwyczajne zdjęcia na portrety wrogów narodu. Aby je dostrzec, wystarczyło dokładnie obejrzeć gazetę lub fotografię. We wszystkich obwodach sekretarze organizacji partyjnych uzbroili się w lupy. Zanotowano wiele sukcesów. Na przykład w jednej z fabryk włókienniczych w Iwanowie sekretarz POP zakwestionował produkowaną od lat tkaninę. W splocie włókien wykrył przez lupę swastykę i rysunek hełmu japońskiego. Tak więc Gospodarz wszędzie mógł widzieć jeden wielki zapał. Denis przynosi swoją głowę Gospodarz dawniej wysyłał za granicę opozycjonistów, wyłączając ich z walki politycznej. Teraz postanowił sprowadzić ich z powrotem. Oczywiście nie mógł pominąć wywiadu, ściśle związanego z dyplomatami i Kominternem. Wywiad tworzył się za rządów Zinowiewa, Bucharina w Kominternie i Jagody w NKWD. Jak mógł ufać ludziom, nominowanym przez tych zdrajców? Wszyscy musieli zginąć. Wzywa więc dyplomatów do Moskwy pod pretekstem awansu. Nie wierzą, ale mają nadzieję i wracają. Antonow-Owsiejenko został wezwany z Hiszpanii, żeby objąć stanowisko narkoma sprawiedliwości. Rzeczywiście mu je powierzono, żeby uśpić czujność innych. Lew Karachan wrócił z Turcji: miał być ambasadorem w USA. W Moskwie obu dyplomatów are-
sztowano i rozstrzelano. Antonow przed wyjściem z celi pożegnał się ze współwięźniami, zdjął marynarkę, buty, oddał im i półnagi poszedł na egzekucję. Dwadzieścia jeden lat wcześniej w dekadenckim kapeluszu, z włosami do ramion Antonow-Owsiejenko ogłaszał upadek Rządu Tymczasowego. Dziś boso szedł między oprawcami do celi śmierci. Karachana rozstrzelano w doborowej kompanii „szpiegów niemieckich". Wraz z Karachanem - byłym ambasadorem, byłym zastępcą narkoma spraw zagranicznych, na rozstrzelanie poszedł były sekretarz WCIK, Awel Jenukidze. Obaj podstarzali amanci przepadali za baletem, a szczególnie za młodymi baletniczkami. Ich nazwiska często pojawiały się w opowieściach o życiu erotycznym nadwornego Teatru Wielkiego. Tak więc dobry Józef zażartował sobie, ustawiając obu pod jedną ścianą. Rozstrzelano ich w grudniową noc, tuż przed urodzinami Gospodarza, na których tak często bywał jego przyjaciel, Awel Jenukidze. Przez cały rok 1937 trwała likwidacja dyplomatów i pracowników wywiadu. Otruto szefa wywiadu Abrahama Słuckiego i urządzono mu wspaniały pogrzeb, żeby nie spłoszyć rezydentów. A później odwoływano ich do ZSRR. Po powrocie natychmiast dostawali nowe zadanie - w innym kraju. Informowali o tym kolegów za granicą. Przed wyjazdem pozwalano im wykorzystać zasłużony urlop. Po powrocie otrzymywali fałszywe dokumenty, przyjaciele odprowadzali ich na dworzec, uściski, pożegnania. A na najbliższej stacji do przedziału wkraczali funkcjonariusze NKWD. Słuchy o tych przypadkach docierały do innych. Mimo to pokornie wracali do kraju. Tylko nieliczni odmawiali powrotu. W 1937 roku zostali na Zachodzie dwaj szpiedzy radzieccy - Ignatij Reiss i Walter Kriwicki. Wkrótce dołączył do nich generał Aleksandr Orłów. Ten as wywiadu naprawdę nazywał się Lew Feldbin. W drugiej połowie lat dwudziestych kierował agenturą w Paryżu. W latach 1933-1935 działał w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. W 1936 roku skierowano go do Hiszpanii, gdzie trwała krwawa wojna domowa. Stalin maksymalnie wykorzystał pucz generała Franco. Oprócz broni wysyłał doradców wojskowych. Było wśród nich mnóstwo agentów NKWD, którzy z Hiszpanii przenikali do wszystkich krajów Europy. Werbowali też nowych szpiegów wśród antyfaszystów, walczących w armii republikańskiej. Stalin mianował agenta Feldbina-Orłowa zastępcą głównego doradcy wojskowego w Hiszpanii. Oficjalnie Orłów miał organizować wywiad, kontrwywiad i oddziały partyzanckie na tyłach armii generała Franco.
Otrzymał też zadanie nieoficjalne. Jak pisał w swej książce radziecki szpieg Pawieł Sudopłatow, Stalin realizował w Hiszpanii jeszcze jeden tajny i najważniejszy cel - likwidował zwolenników Trockiego, którzy zjechali się z całego świata, żeby bronić republiki. Gospodarz zarządził krwawe polowanie: agenci NKWD i wierni Stalinowi Kominternowcy oskarżali trockistów o szpiegostwo i bezlitośnie ich rozstrzeliwali. Orłów musiał więc wziąć udział w tej „wojnie między komunistami", jak nazwał ją Sudopłatow. Główną zasługą Orłowa stało się jednak wykonanie pewnej supertajnej misji. Opowiedział o niej w swojej książce. Gdy wojska generała Franco podeszły pod Madryt. Orłów dostał zaszyfrowaną depeszę od „Iwana Wasiljewicza" (Tak czasem podpisywał się Stalin w tajnych depeszach. Iwan Wasiljewicz to imię jego ukochanego cara Iwana Groźnego.). Otrzymał nowe zadanie. Miał namówić rząd republiki, by zgodził się wywieźć rezerwy złota Hiszpanii do ZSRR. Orłów przekonał republikanów. Złoto ukrywano w jaskini pod Kartageną. Do końca życia Orłów nie zapomni widoku 600 ton złota. Gospodarz żądał, żeby w całej operacji nie było śladu działalności Rosjan. Orłów zrozumiał, że Stalin nigdy nie odda tego złota. Widocznie zapobiegliwy Gospodarz uznał je za swoistą zapłatę za radziecką pomoc w tej wojnie. Orłów wywiózł więc hiszpański skarb jako... Mr. Blakeston, przedstawiciel National Bank of America. Czytując w „Prawdzie" sprawozdania z procesów, pojął, że chodzi o likwidację całej dawnej partii. Jako stary bolszewik, funkcjonariusz GPU od 1924 roku, nie miał złudzeń co do swego losu. I gdy w 1938 roku wezwano go - miał rzekomo wziąć udział w jakimś tajnym spotkaniu na pokładzie radzieckiego parowca - nie miał wątpliwości: nadeszła jego kolej. Został więc na Zachodzie. Wiedząc jak bezlitośnie Gospodarz ściga zbiegów, napisał do niego list. Zaproponował układ: jeśli Gospodarz nie tknie jego samego i najbliższych. Orłów będzie milczał. Gospodarz nie odpowiedział, ale przystał na propozycję. Zostawił Orłowa przy życiu. Dopiero po śmierci Stalina Orłów opublikował książkę o tajemnicach NKWD, którą tak często cytujemy. Nie wrócił też radziecki ambasador w Bułgarii, Fiodor Raskolnikow. Później napisze, jak będąc w 1936 roku w stołówce na Kremlu, zwrócił uwagę na niezwykłe milczenie dygnitarzy: działacze partyjni dosłownie bali się otworzyć usta, bali się siebie nawzajem, byli sparaliżowani strachem. Nawiasem mówiąc, w tych czasach milczał też Raskolnikow. Jego żona wspomina, jak budząc się w nocy, zastawała męża przy radiu: słuchał sprawozdań z procesów.
Doskonale wiedział, że oskarżenia są piramidalną bzdurą. Wiedział na przykład, że Piatakow, który przyznał się do spotkania z Trockim w Norwegii, przebywał w tym czasie w Niemczech i nawet jadł obiad w obecności Raskolnikowa. Raskolnikow jednak milczał. I dręczył się. Aż do roku 1937, kiedy to jego książka Kronsztad i Piter w 1917 roku została zakazana w ZSRR. Wtedy zrozumiał, że to koniec. Dopiero wówczas przemówił. Napisał „List otwarty do Stalina": Nad portalem katedry w Paryżu wznosi się posąg świętego Denisa, który pokornie niesie własną głowę. Nie chciał brać przykładu ze świętego. Został na Zachodzie. Tworzycie władzę bez uczciwości, socjalizm bez miłości do człowieka (...) Zakuliście kraj w okowy strachu. Na podstawie brudnych oszczerstw sprokurowaliście haniebne procesy sądowe, które swą absurdalnością przewyższają znane Warn z seminarium średniowieczne procesy czarownic. Gospodarz mógł się tylko ubawić lekturą tego listu. Gdzież bowiem była „miłość do człowieka", gdy w Kronsztadzie marynarze, pod dowództwem młodego miczmana Raskolnikowa, mordowali swoich oficerów? Stalinowskie procesy przypominają autorowi „średniowieczne procesy czarownic". A proces prawicowych eserów w 1922 roku, który prowadził prokurator Krylenko - dobry znajomy Raskolnikowa? Na żądanie Lenina skazano wtedy na śmierć jedenastu niewinnych ludzi. Jak wszyscy zbiegowie, Raskolnikow został uznany za wyjętego spod prawa. Wymierzanie kary Gospodarz zlecił „ruchomym grupom operacyjnym", powołanym w tym celu w NKWD. We wrześniu 1937 roku w Szwajcarii bestialsko zamordowano zbiegłego Ignatija Reissa. Raskolnikow zmarł dwa lata później w Nicei. Oficjalnie z powodu choroby, choć od razu rozeszła się pogłoska, że został zabity. Przecież Gospodarz nie mógł pozostawić bez odpowiedzi tak aroganckiego listu! W lutym 1941 roku w pokoju hotelowym w Waszyngtonie znaleziono zwłoki innego zbiega - Kriwickiego. Obok leżał pistolet. Policja uznała wypadek za samobójstwo. Jednakże adwokat Kriwickiego, Raif Waldman, był przekonany, że jego klienta zamordowano. W 1989 roku, podczas pracy nad książką, starałem się odnaleźć któregoś z ówczesnych radzieckich agentów. Miotła Gospodarza czyściła jednak bardzo dokładnie - długo nie mogłem natrafić na żaden ślad. I nagle... stał się cud. Historia amerykańskiego milionera z mieszkania komunamego
Pewnego razu w 1989 roku udzielałem wywiadu. Odpowiadając na jedno z pytań wymieniłem nazwisko Armanda Hammera. Powiedziałem: - Spośród ludzi, o których pisał Lenin w swoich pracach, tylko on żyje do dziś. - Jest pan w błędzie - wtrącił dziennikarz. - Żyje jeszcze jeden. Nawiasem mówiąc równie sławny i też jest amerykańskim milionerem. Mówię o Lwie Termenie. - Termen żyje? Niemożliwe! Ileż on musi mieć lat! Pamiętam, że aż wstałem z wrażenia. Dużo wiedziałem o Termenie... I oto w 1989 roku jestem w radzieckim mieszkaniu komunalnym przy Prospekcie Lenina, w pokoju oplatanym jakimiś przewodami. Naprzeciwko mnie siedzi starzec. Ma dziewięćdziesiąt trzy lata. Być może to ostatni żyjący spośród wielkich ludzi lat dwudziestych. Zachodnie encyklopedie podają datę jego urodzenia - rok 1896. A także datę śmierci: 1938. Błąd! To tylko data jego aresztowania. Żyje jeszcze przez ponad pół wieku. Jego przodkowie - hugenoci - uciekli z Francji po Nocy św. Bartłomieja. Ten zniszczony Francuz w latach trzydziestych był właścicielem pięciopiętrowego domu w Nowym Jorku. Do dziś pamięta jego adres. Termen zaczynał jak zwyczajny geniusz: ukończył równocześnie konserwatorium w Piotrogrodzie, Akademię Wojskowo-Techniczną i szkołę elektrotechniczną. W 1917 roku był z bolszewikami. W latach dwudziestych wynalazł „termenwoks", o którym można przeczytać we wszystkich encyklopediach. Był to elektryczny instrument muzyczny o głosie skrzypiec. Termen zaprezentował ten prototyp syntezatora na rosyjskim zjeździe elektryków w 1921 roku. Lenin osobiście wypróbował instrument. Wynalazca zasypywał Iljicza pomysłami. 4 kwietnia Lenin pisał do Trockiego: Zastanowić się, czy nie zmniejszyć liczby wartowników na Kremlu i nie zastąpić ich sygnalizacją elektryczną. Inżynier Termen pokazywał nam rezultaty swoich doświadczeń. Tak, Termen wynalazł wtedy elektrycznego „radiostróża". Wynalazek natychmiast utajniono i zainstalowano w Banku Państwowym. Termenwoks rozpoczął triumfalny pochód przez świat. Uważano go za instrument przyszłości. Termen zmodernizował swoje dzieło: do dźwięku dodał światło i urządzenie syntetyzujące zapachy. Gry na termenwoksie słuchał stary Aleksandr Głazunow, młody Dmitrij Szostakowicz. Twórca instrumentu wyruszył zagranicę: koncertował w Metropolitan Opera, Camegie Hali, występował z Leopoldom Stokowskim, grał w duecie z Einsteinem. Rozpoczęto masową produkcję termenwoksów i Termen został milionerem. Jednakże tylko Jagoda wiedział, komu naprawdę służy ten dziwny geniusz. I dlaczego pojawił się w Ameryce. Instytucja Jagody od dawna miała go na oku - tak samo jak wszystkich nieprzeciętnych
i przeciętnych ludzi w kraju. Najpierw Jagoda wysłał go z termenwoksem na międzynarodową wystawę do Frankfurtu. Ogromny sukces. Termena nazywano „drugim Trockim", gdyż jego wynalazek groził „światową rewolucją w muzyce". Wtedy w blasku sławy Jagoda kieruje go do USA. Termen miał współpracować z GPU i regularnie przekazywać informacje do ambasady. W tym czasie poznał wielu żydowskich fizyków. Jego zadaniem było sprawdzenie, czy nie byliby skłonni do pracy na rzecz wywiadu radzieckiego. W USA ożenił się i kupił dom na 54. Ulicy. A później odwołano go do Moskwy. Kończył się rok 1938. W NKWD nie było już jego dawnych mocodawców. Został oskarżony o szpiegostwo. Dostał śmieszny jak na tamte czasy wyrok - osiem lat. Nie, to nie było niedopatrzenie. Gospodarz miał dobrą pamięć. Oczywiście nie zapomniał o geniuszu i jego wynalazkach. I już wkrótce Termen trafia z łagru do „szaraszki". („Szaraszka" była fantastycznym wynalazkiem wodza: słowo to oznaczało zamknięty instytut naukowo-badawczy, w którym pracowali naukowcy-więźniowie - przyp. aut.) Wraz z innymi skazańcami - wielkim Siergiejem Korolewem (przyszłym twórcą sputników) i znanym konstruktorem lotniczym Andriejem Tupolewem - Termen opracowuje w „szaraszce" prototyp samolotu bezzałogowego, sterowanego drogą radiową. Następnie zostaje przeniesiony do innej „szaraszki", gdzie wynajduje unikatowe urządzenie do podsłuchu na odległość. Urządzenie mazywa się „Buran". Za „Burana" więzień dostaje... Nagrodę Stalinowską. Takie były czasy: ze szczytów sławy do więzienia, z więzienia na szczyty i na wolność. Tak z łaski Bogoczłowieka w 1947 roku laureat Nagrody Stalinowskiej, Lew Termen, zjawia się w Moskwie. Kiedy wychodziłem od niego, Termen powiedział: „Jestem młody. Tajemnica doktora Fausta jest prosta: jeśli pracujesz, starość się ciebie nie ima". Obiecał dożyć do stu lat. Od tej pory go nie widziałem. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że nie dotrzymał obietnicy. Jego wnuczka, Maria, opowiedziała mi o tajemniczym wydarzeniu. Już w czasach pieriestrojki Termen odwiedził wiele krajów - triumfalnie przyjmowano go w Szwecji, Holandii i oczywiście we Francji. Był też w USA. Bezustannie pracował nad nowymi wynalazkami. Jednakże w 1993 roku, po powrocie z kolejnej podróży, zastał swoje laboratorium w ruinie. Archiwum - jego archiwum, które było dlań cenniejsze niż życie - przepadło bez śladu. Milicja okazała się bezradna. Najwidoczniej kogoś bardzo zainteresowały wynalazki tego dziwacznego Fausta XX wieku. Nie zniósł tego ciosu. Zmarł w 1993 roku. Czystka w wieży Babel W 1937 roku Gospodarz musiał oczywiście zlikwidować stary Komintern, nierozdzielnie związany z jego rozstrzelanymi wrogami. Jak zawsze rozgrywał partię szachów, planując ruchy na wiele
lat naprzód. Już wtedy myślał o radykalnej zmianie polityki zagranicznej. Już wtedy wiedział, że trzeba będzie zawrzeć sojusz z Hitlerem. Czy mógł być pewien, że Komintern, tak zaciekle walczący z faszyzmem, potulnie zaakceptuje podobny sojusz? Zaczynając krwawą czystkę w Kominternie, miał zamiar stworzyć taki organ międzynarodowy, w którym sama myśl o dyskusji nad decyzjami Stalina będzie się wydawała bluźnierstwem. Jedynie z takim Komin temem mógł zrealizować tajne zadanie. Wielkie marzenie. Likwidację starego Kominternu Gospodarz rozpoczyna na sygnał od... przywódcy Kominternu. Dymitrow pisze (a raczej przepisuje pod dyktando) list do KC: Kierownictwo Kominternu dokonało kontroli całego aparatu, w efekcie czego zwolniono około stu osób nie zasługujących na całkowite zaufanie. (...) Wiele sekcji Kominternu okazało się być w rękach wroga. Skoro jest wróg, trzeba walczyć. Do Kominternu niezwłocznie wkracza NKWD. Już w pierwszej połowie 1937 roku trwają bezustanne aresztowania wśród członków komunistycznych partii Niemiec, Hiszpanii, Jugosławii, Węgier, Polski, Austrii, Estonii, Litwy, Łotwy i innych. Lista nie ma końca. Słynny Bela Kun, przywódca republiki węgierskiej, człowiek bliski Zinowiewowi i Trockiemu, zostaje wezwany wiosną 1937 roku na posiedzenie Komitetu Wykonawczego Kominternu. Na sali siedzą szefowie zachodnich partii komunistycznych: Palmiro Togliatti, Wilhelm Pieck. Poinformowano ich, że według danych NKWD Bela Kun od 1923 roku jest agentem wywiadu rumuńskiego. Żaden ze starych znajomych Kuna nie nazwał tego idiotyzmem, nie zaprotestował, nie zażądał dowodów. W ten sposób zdali egzamin na prawo do życia i pracy w nowym Kominternie. Na Kuna czekał już samochód NKWD. Los rozstrzelanego przywódcy podzieliło dwunastu byłych komisarzy Węgierskiej Republiki Rad. Swoich sekretarzy generalnych utraciły komunistyczne partie Meksyku, Turcji i Iranu. Georgi Dymitrow musiał teraz codziennie udowadniać, że zasługuje na życie. Udowadniał więc. Zatwierdzał aresztowania swych współtowarzyszy z Bułgarskiej Partii Komunistycznej. W odpowiedzi na protesty przywódców bezradnie rozkładał ręce: „Nie mam tu nic do powiedzenia, wszystkim rządzi NKWD". Po czym Jeżow, mówiąc jego własnymi słowami, „likwidował Bułgarów jak króliki". Stary Komintern musiał zginąć. Rozstrzelano założyciela KP Szwajcarii, Fritza Plattena, który organizował przejazd Lenina do Rosji. Spośród liderów KP Mongolii ocalał tylko Chorłogijn Czojbałsan. Zlikwidowano przywódców KP Indii i Korei. Z niemieckiej uchowali się jedynie Pieck i Ulbricht. Jeżow oświadczył: „Nie bę-
dzie przesadą stwierdzenie, że każdy obywatel Niemiec za granicą jest agentem gestapo". Dużą grupę niemieckich komunistów wydano Hitlerowi. Ironia losu: wielu z nich przeżyło obozy koncentracyjne. W łagrach zginęli wszyscy. Aresztowano zięcia Togliattiego. Żeby przywódca Włochów się starał. I starał się Togliatti, jak mógł. Leopold Trepper, żydowski komunista i późniejszy radziecki szpieg, opisywał życie Kominternowców w tamtych czasach: W naszym internacie, gdzie mieszkali aktywiści partyjni, nikt nie zasypiał do trzeciej nad ranem. Wszyscy czekali, serca zamierały z przerażenia. Równo o trzeciej po fasadach budynków zaczynały pełzać światła reflektorów podjeżdżającego samochodu (...) Zmartwiali staliśmy przy oknach i patrzyliśmy, gdzie zatrzyma się auto NKWD (...) Jeśli omijało naszą bramę, uspokajaliśmy się do następnej nocy. Bezlitośnie rozprawiono się z przyjaciółmi Treppera, komunistami żydowskimi. Efraim Leszczyński, członek KP Palestyny, straszliwie bity w śledztwie, zwariował, tłukł głową o ścianę i krzyczał: „Czyje nazwisko pominąłem?! Czyje nazwisko pominąłem?!" Daniel Auerbach, jeden z twórców KP Palestyny, w 1937 roku przebywał w ZSRR. Aresztowano już jego syna i brata - wspomina Trepper. - A po niego nikt nie przyjeżdżał. Groza oczekiwania sprawiała, że odchodził od zmysłów. Jego szwagier biegał po mieszkaniu i wołał: „Boże, czy kiedykolwiek się dowiemy, za co chcą nas aresztować?" Po wielu latach, już za czasów Chruszczowa, Leopold Trepper spotkał żonę Auerbacha. Staruszka przyciskała do piersi zniszczoną torebkę. Przechowywała w niej najdroższy skarb, który zdołała ocalić - rodzinne zdjęcia. „Mój mąż, moi synowie i szwagier zostali rozstrzelani. Ocalałam tylko ja. Mimo to wierzę w komunizm". Również Trepper „mimo to" nadal służył Związkowi Radzieckiemu. Został rezydentem wywiadu w Niemczech. Oburzał się na milczenie liderów zachodnich partii komunistycznych, za to usprawiedliwił własne milczenie: „Co mogliśmy zrobić? Przestać walczyć o socjalizm? Przecież poświęciliśmy temu całe życie. Protestować, wtrącać się? Pamiętaliśmy słowa Dymitrowa o nieszczęsnych Bułgarach". Gospodarz znał te argumenty. Trafnie przewidział reakcję działaczy Kominternu. I bez przeszkód zburzył starą wieżę Babel. Jeden za drugim ginęli Kominternowcy. Gospodarz zostawiał przy życiu tylko tych, którzy umieli zdradzać przyjaciół, czyli pomyślnie zdali egzamin na niewolników. Zginął lider KP Jugosławii, Milan Gorkic. Zdradził go przyszły prezydent Jugosławii, Josip Broz Tito. „W kraju zna go najwyżej kilku inteligentów - pisał do Dymitrowa.
- Jego przypadek (tak wstydliwie nazywa uwięzienie Gorkića) nie będzie miał jakichś poważnych konsekwencji dla partii". W 1938 roku Tito przyjechał do Moskwy. Aresztowano tam już ośmiuset komunistów jugosłowiańskich. Dymitrow w długich rozmowach sprawdzał lojalność Tity. Tito musiał wtedy zdradzić nie tylko przyjaciół, lecz także byłą żonę. Została oskarżona o szpiegostwo na rzecz gestapo. Tito pisze do Stalina „Wyjaśnienie", przechowywane później w Archiwum Partii: Myślałem, że jest pewna. Była córką biednego robotnika, a potem żoną wybitnego działacza niemieckiego Komsomołu, skazanego na piętnaście lat katorgi (...) Uważam, że nie wykazałem dostatecznej czujności - usprawiedliwia się przyszły bohater wojny - i jest to ciemna plama w moim życiu. Obawiam się, że wrogowie naszej partii mogą to wykorzystać przeciwko mnie. Niepotrzebnie się obawiał. Poświęcając bliskiego człowieka, celująco zdał egzamin. Tak samo jak Kuusinen, Togliatti, Kaganowicz, Kalinin, Mołotow, Budionny i inni. Droga do kariery sekretarza generalnego stała otworem. I gdy jesienią 1939 roku, po wielu latach więzienia, przyjechał do Moskwy legendarny komunista Miletić, Gospodarz wolał sprawdzonego Titę. Bohater i męczennik Miletić przepadł w kazamatach NKWD. Powstawał nowy Komintern. W 1939 roku ta wymusztrowana, absolutnie posłuszna Międzynarodówka zaakceptuje pakt z Hitlerem. I pokornie sama się zlikwiduje na żądanie Gospodarza. 20 KAPŁAN ŚWIĘTEGO OGNIA Ognisko Szaleństwo terroru, gdy po uwięzieniu kolejnego „wroga narodu" aresztowano wszystkich jego krewnych i znajomych, gdy zamykano za każde nieostrożne słowo, gdy sprawdzano przez lupę wzory na tkaninach - miało swój głęboki sens. Tworzyło święte ognisko strachu. Każde aresztowanie dorzucało malutką gałązkę do tajemnego nocnego ognia, który miał nigdy nie gasnąć. Tylko stały strach zapewniał stabilność państwa i ustroju. Przyszły krach komunistycznego imperium potwierdził tę zasadę. Gospodarz musiał przez cały czas podsycać płomień - żeby ognisko rozgorzało jak należy. Rozniecił je, ale nie spalił kraju do końca. Niewolnicy XX wieku Terror, wymierzony przeciwko partii, błyskawicznie przybrał charakter masowy. Aresztowano rodziny wrogów narodu, ich znajomych, znajomych znajomych - ludzkie łańcuszki ciągnęły się bez końca. W rezultacie czystek w wojsku do łagrów wysłano tysiące sprawnych fizycznie mężczyzn. W dyspozycji Gospodarza znalazła się gigantyczna armia darmowej siły roboczej - dawne marzenie
Trockiego. Terror rozwiązywał problemy polityczne - i gospodarcze. Można było tanim kosztem urzeczywistniać najbardziej fantastyczne pomysły. Więźniowie przekopali wielkie kanały: Białomorsko-Bałtycki i Moskwa-Wołga, zbudowali drogi w niedostępnych rejonach kraju, wznieśli fabryki za kręgiem polarnym. Pod koniec lat trzydziestych łagiemicy wydobywali większość radzieckiego złota, węgla i miedzi. Przed rozpoczęciem kolejnych wielkich inwestycji NKWD dostawało informacje, ilu ludzi trzeba dostarczyć na budowę. Gospodarz zaprowadza bezlitosny porządek, osobiście pilnuje, żeby uczestnicy „nocnego życia" niestrudzenie wiedli kraj ku wielkiemu marzeniu... Codzienność jego łagrów... Na Kołymie, w tym zapomnianym przez Boga kraju błot i wiecznej zmarzliny, szalał niejaki Garanin. Ustawiał w szeregu chorych więźniów, którzy nie mieli siły pracować. Idąc wzdłuż szyku, zabijał ich po kolei, strażnicy podawali mu następne pistolety. Trupy zwalano na stos przed bramą, ku przestrodze innym. Nie będziecie pracować - zrobimy z wami to samo. Nie chcę opisywać piekła łagrów. O potwornościach gułagu napisano już całe tomy. Zamęczeni więźniowie nigdy nie opuszczą rodzinnej ziemi. Brzegi naszych kanałów usiane są mogiłami bezimiennych budowniczych. Ileż lat już minęło, a co roku, po wiosennych roztopach, woda odsłania kolejne zbiorowe groby - ziemia oddaje nam ludzkie kości. Gospodarz wysoko oceniał pracę socjalistycznych niewolników. 25 sierpnia 1938 roku na posiedzeniu Prezydium Rady Najwyższej rozpatrywano sprawę przedterminowego zwalniania wyróżniających się więźniów. Gospodarz stwierdził jednak: „Należy znaleźć inny sposób nagradzania ich wysiłku. Z punktu widzenia gospodarki zwalnianie ich jest błędem. Na wolność wyjdą najlepsi, a zostaną najgorsi". W 1939 roku zatwierdzono więc dekret: „Skazany przebywający w obozach NKWD musi odbyć karę do końca". Najlepsi zostali w łagrach - żeby umrzeć. Karmcie ich ciastkami, ale nie wypuszczajcie Aresztowania inteligencji naukowej i technicznej były elementem tego samego planu - chodziło o wykorzystanie darmowej siły roboczej. Gospodarz wpadł na fantastyczny pomysł. Szczegółowo opowiada o tym Mołotow w rozmowach z Czujewem. Na pytanie dlaczego uwięziono tak znakomitych inżynierów jak Andriej Tupolew, Borys Stieczkin czy Siergiej Korolew, Mołotow odpowiada: „Za dużo gadali. (...) Tupolew należał do tej grupy inteligencji, która była bardzo potrzebna władzy radzieckiej. W głębi duszy inteligenci byli jej przeciwnikami, wprost dyszeli niechęcią. Znaleziono więc sposób rozwiązania tej kwestii. Wszyscy ci Tupole-
wowie trafili za kratki. Czekistom rozkazano stworzyć im jak najlepsze warunki. Karmcie ich ciastkami, ale nie wypuszczajcie. Niech pracują, niech konstruują rzeczy potrzebne krajowi, wojskowe". Tojny plan Gospodarza dotyczący inteligencji nauKowo-technicznej Słyszałem o jego istnieniu. Myślałem jednak, że to kolejny mit. Nawiasem mówiąc, podstawowe założenia tego planu można wyczytać ze słów Mołotowa: Inteligenci są zawsze przeciwnikami władzy radzieckiej, dlatego z łatwością mogą zostać wciągnięci do działalności antyradzieckiej. Wtedy trzeba będzie ich zlikwidować. Dlatego dla własnego dobra powinni być izolowani od społeczeństwa. W miejscu odosobnienia będą mieli wszelkie warunki do pracy: jedzenie, książki, nawet kobiety. Utworzenie kolektywu intelektualistów stworzy odpowiednią atmosferę dla ich pracy i umożliwi pełną kontrolę nad nimi. Co najważniejsze - odosobnienie zagwarantuje całkowitą tajność. To bardzo ważne ze względów militarnych. Gospodarz zawsze przygotowywał się do urzeczywistnienia wielkiego marzenia. Dlatego chciał, żeby najzdolniejsze umysły pracowały dzień i noc dla celów wojennych. Dlatego wymyślił „szaraszki" - instytuty, w których pracowali naukowcy-więźniowie. Do „szaraszek" należało zapędzić większość wybitnych inżynierów i uczonych. Inteligencja miała trafić do „naukowych" więzień. Niestety pierwsza rehabilitacja (kiedy udając walkę z bezprawiem postanowi uwolnić wielu uczonych), a później wojna przeszkodziły w realizacji planu. Wróci do niego po wojnie. Straszny 1937 rok? Szczęśliwy 1937 rok!!! Rozpoczynając terror Gospodarz dużo myślał o inteligencji twórczej. Święty ogień powinien wypalić jej skrywaną wrogość. W 1936 roku nastąpił ostry atak na kulturę. Ogłoszono „przebudowę frontu sztuki". Zaczyna się kampania pod hasłem: „Sztuka zrozumiała dla milionów ludzi pracy". Daje to asumpt do rozprawy z niedobitkami awangardy. Pierwszy cios spada na Dmitrija Szostakowicza. 28 stycznia w „Prawdzie" ukazuje się miażdżąca krytyka jego opery „Powiatowa lady Makbet". Tytuł: „Galimatias zamiast muzyki". Wszyscy wiedzą, kto się kryje za anonimowym tekstem. Cały kraj, wszystkie organizacje partyjne powinny przeanalizować artykuł. To właśnie wtedy Szostakowicz zdobywa ogromny rozgłos. W kolejkach przed sklepami, w metrze obywatele oburzają się na odrażającego i szkodliwego kompozytora. Na wiecach miliony ludzi pracy jednomyślnie potępiają nie znaną im operę. Trwa bezustanny ostrzał. Partyjni krytycy publikują groźne artykuły przeciwko bezpartyjnym pisarzom. „Litieratumaja Gazieta" radzi Pasternakowi: „Powinien się zastanowić, dokąd go prowadzi droga pretensjonalnej próżności i zbyt wysokiego mniemania o sobie". Po Moskwie krążą słuchy, że to ostatnie dni poety.
W „Prawdzie" pojawia się artykuł redakcyjny zatytułowany: „Pozorny blask i fałszywa treść", będący druzgoczącą krytyką sztuki Molier Bułhakowa. Żona pisarza ze smutkiem odnotowuje w Dzienniku: „Wiem, co czeka Misze. Będzie samotny i zaszczuty do końca życia". Terror ideologiczny trwa przez cały 1936 rok. Szostakowicz, Pasternak i Bułhakow nie zostają jednak aresztowani. „Nowy Rok witaliśmy w domu. Z trzaskiem potłukliśmy kieliszki z datą 1936. Oby 1937 był lepszy od poprzedniego" - napisała żona Bułhakowa. W 1937 roku Gospodarz powiedział: „Dość". Działacze partyjni i posłuszni krytycy wykonali zadanie - zastraszyli inteligencję. Teraz przyszła ich kolej. W ramach planu likwidacji starej partii. W strasznych latach 1937-1938 giną jeden po drugim prześladowcy Pasternaka i Bułhakowa - wszyscy dawniejsi szefowie RAPP-u (Rosyjskaja Asocjacja Prolietarskich Pisatielej). Rozstrzelano naczelnika Wydziału Kultury KC, starego bolszewika, Kierźencewa. Dawni wrogowie Bułhakowa, poeta Lew Bezymieński oraz dramaturg Aleksandr Afinogienow zostają wydaleni z partii. Szybko znikają w „nocnym życiu" partyjni krytycy. Żona Bułhakowa triumfalnie odnotowuje w Dzienniku: W „Prawdzie" artykuł za artykułem. Kolejno lecą jeden za drugim (tu z zachwytem wylicza, komu się dostało). Cudowne jest uczucie, że Nemezis jednak istnieje. (...) Nadszedł czas odwetu. W gazetach - bardzo źle o Władimirze Kirszonie (jeden z szefów partyjnej dramaturgii - przyp. aut.) (...) Szliśmy zaułkiem. Dogania nas Olesza. Namawia Misze, żeby poszedł na zebranie moskiewskich dramatopisarzy, którzy będą się rozprawiać z Kirszonem. Bułhakow odmówił. Nie chciał prześladować swoich prześladowców. „Wszyscy są zdania, że teraz sytuacja M. (Miszy) zmieni się na lepsze" - tak wita jego żona 1937 rok. Wielu moskwian witało terror z radością - uważali go za koniec nienawistnej krwawej rewolucji. Powieść o gospodarzu „15 maja Misza czytał powieść o Wolandzie". Nie, nie bez powodu Bułhakow pisze tę książkę, którą zatytułował Mistrz i Małgorzata. Powieść zostanie wydana dopiero po śmierci autora i stanie się ulubionym utworem inteligencji rosyjskiej. Głównym bohaterem jest szatan, występujący pod imieniem Wolanda. Jest to szatan szczególny. Powieść otwiera motto z Goethego: „Kim więc jesteś? Jestem częścią tej siły, która wiecznie prag-
nie zła i czyni dobro". Pojawiając się w radzieckiej Moskwie, Woland zwraca swą diabelską moc przeciwko ludziom władzy, którzy tworzą bezprawie. Rozprawia się z prześladowcami wielkiego pisarza, nazwanego w książce „Mistrzem". Bułhakow pisał tę powieść pod palącym letnim słońcem lat 1936-1937, w dniach procesów moskiewskich, kiedy inny szatan unicestwiał szatańską partię, kiedy jeden po drugim ginęli literaci - jego wrogowie. Nietrudno więc odgadnąć, kto się krył pod postacią Wolanda. Jak wszyscy znani pisarze Bułhakow był pod stałą obserwacją NKWD. Otaczali go donosiciele. Oczywiście wszechwiedzący Gospodarz nie mógł nie wiedzieć o dziwnej powieści, którą autor czytywał swoim przyjaciołom. Podziw pisarza dla poczynań osobliwego szatana widocznie podobał się Gospodarzowi. Może właśnie dlatego wpadł na pomysł, żeby zamówić u Michaiła Bułhakowa sztukę o Stalinie. Żona pisarza odnotowuje w tym czasie okropności 1937 roku: 6 czerwca. Przeczytałam „Prawdę" i rzuciłam się budzić Misze (...) Aresztowano dyrektora MCHAT-u, Arkadiewa. (...) Malarz Dmitrijew (któremu obiecał nowe mieszkanie) opowiadał ze śmiechem, jak Knipper - wdowa po Czechowic - nie była w stanie wykrztusić słowa, tylko pokazała mu gazetę z informacją o Arkadiewie. Misza wciąż odgrywa scenkę, jak Knipper w białym peniuarze załamuje ręce. Już się śmieją! Grozę odczuwa tylko kobieta z XIX wieku - staroświecka wdowa po Czechowic. Nowe pokolenie inteligencji wybiera śmiech. W tym śmiechu autora powieści o Wolandzie jest coś diabolicznego. Tymczasem żona Bułhakowa notuje: 12 lipca. Komunikat w „Prawdzie" o wyroku na Tuchaczewskiego i innych. A potem w tej epoce Nerona, gdy co dzień płynęły rzeki krwi i znikali nowi ludzie, odnotowuje nieprzerwane „zabawy do rana, gry towarzyskie, pływanie kajakami po rzece dla ochłody". Lecz chociaż zagłuszają lęk przed sabatem, organizowanym przez Wolanda, choć wmawiają sobie, że giną „podli ludzie", właśnie wtedy beztroski Bułhakow „znowu boi się chodzić sam po ulicach" - zapisuje jego żona w Dzienniku. W 1937 roku represjonowano głównie pisarzy partyjnych - działaczy RAPP-u. Gospodarz nie tknął Bułhakowa, Szołochowa, Szostakowicza. Nie pozwolił też aresztować Pasternaka, który jako jedyny nie podpisał się pod apelem pisarzy o rozstrzelanie „gadzin - zdrajców i szpiegów". Brzemienna żona błagała go, żeby to zrobił, padała mu do nóg - pozostał nieubłagany.
Mimo to Gospodarz pozwolił mu żyć. Na razie. Nie darował jednak Mandelsztamowi. Chociaż tamten próbował się ratować. Nawet napisał wiersze na cześć wodza, ale były poeta nie przyjął niedobrych utworów, pamiętał o tamtych, dobrych. Oczyszczał kraj i nie mógł zostawić w nim człowieka, który otwarcie obrażał Bogostalina. Mandelsztam został aresztowany l maja 1938 roku, gdy pijane tłumy hucznie obchodziły święto pracy. Istnieje wiele strasznych historii o jego śmierci. A oto prawda. W łagrze, szalony wiecznym szaleństwem poetów, Mandelsztam, to duże dziecko, szybko zmienił się w żywego trupa. Nie przeżył tyfusu. Współwięzień Jurij Mojsiejenko opowiadał: „Chorował na tyfus przez cztery dni, leżał bez ruchu, za przeproszeniem ciekło mu z nosa, ale go już nie wycierał, leżał z otwartymi oczami, milczał, lewa powieka mu drżała, on leżał, a oko mrugało. Może od myśli, przecież nie mógł umierać i o niczym nie myśleć". Bez słowa, w lagrowym brudzie i bólu konał największy rosyjski poeta XX wieku. Bułhakowa odnotowała w Dzienniku jego aresztowanie bez żadnego komentarza. Była wówczas szczęśliwa: u Bułhakowa zamówiono sztukę o Stalinie. Niech żyje terror! Wielu emigrantów uznało terror za koniec bolszewizmu. Cytowano proroczą książkę Wasilija Szulgina Rok 1920. Lenin i Trocki nie mogą odejść od socjalizmu. Muszą dźwigać to brzemię aż do końca. Po nich przyjdzie ktoś inny. Będzie miał silę woli prawdziwego czerwonego i prawdziwie białe cele. Będzie bolszewikiem pod względem energii i nacjonalistą z przekonania. Gieorgij Fiedotow w czasopiśmie „Zapiski współczesne" pisał w 1937 roku: To najprawdziwsza kontrrewolucja dokonywana odgórnie (...) Symbolika marksistowska nie została jeszcze odrzucona i to przesłania fakt, że Stalin jest czerwonym carem. Właśnie w latach terroru wraca z emigracji wielka znakomitość - pisarz Aleksandr Kuprin. Na ostateczny powrót do Bolszewii decyduje się Siergiej Prokofiew. W ZSRR komponuje balet Romeo i Julia, operę Piotruś i wilk. Terror jednak wychowuje. Już w 1937 roku Prokofiew tworzy Kantatę na dwudziestolecie Października do tekstów Marksa, Lenina i Stalina. Po roku poznaje młodziutką Mirę Mendelson i po burzliwym romansie bierze z nią ślub. Teraz Gospodarz jest spokojny: Prokofiew nie urwie się z haczyka. Terror akceptowano również z bardzo strasznego i prostego po-
wodu: chodziło o kłopoty mieszkaniowe. Woland z powieści Bułhakowa mówi ze smutnym uśmiechem: „To normalni ludzie, tylko odmienieni przez brak mieszkań". Ludność Moskwy gnieździła się w zatłoczonych pokojach. Każde aresztowanie oznaczało wolną powierzchnię życiową. Uszczęśliwieni nowi lokatorzy wmawiali sobie, że ich poprzednicy zasłużyli na swój los. Aktorka Wiera Jureniewa opowiadała mi, że gdy wprowadzała się do nowego mieszkania, na płycie stał jeszcze ciepły czajnik. Najbliżsi aresztowanych często nie mieli czasu zabrać dobytku. Tam, dokąd wysyłał ich Gospodarz, wszystko było państwowe. Krewni „wrogów narodu" Budował jednolite społeczeństwo zadowolonych. Dlatego musiał rozstrzygnąć kwestię, co zrobić z rodzinami „wrogów". W idyllicznych czasach pierwszych procesów problem rozwiązywano poprzez wyrzeczenie się. Żona i dzieci publicznie piętnowały ojca - wroga narodu. Jednakże Gospodarz - syn Kaukazu, gdzie wciąż żyła tradycja zemsty rodowej - bał się, że wychowa przyszłych mścicieli. Jak zawsze rozwiązał problem rewolucyjnymi metodami. Z inicjatywy Jeżowa (pewnie, że nie Gospodarza!) 5 lipca 1937 roku Biuro Polityczne przyjęło tajną uchwałę. Przeczytałem ją w Archiwum Prezydenta. Żony osądzonych wrogów narodu skazywano na 5 - 8 lat łagru. Ich dzieci do lat piętnastu przechodziły pod opiekę państwa (czyli trafiały do przerażających domów dziecka). O losach dzieci w wieku powyżej piętnastu lat decydowano indywidualnie, to jest wysyłano je do łagrów. Tak rozpoczęła się druga po 1917 roku zagłada arystokracji. Tym razem radzieckiej. W lipcu 1937 roku żonę i córkę Gamamika, szefa Zarządu Politycznego, zesłano do Astrachania. Wraz z nimi pojechały rodziny Tuchaczewskiego, Uborewicza i innych dowódców. Wkrótce wszystkie żony aresztowano. Ich małe dzieci, Mirra Uborewicz, Wieta Gamamik i Święta Tuchaczewska, wychowywane w tamtym życiu wśród nianiek i guwernantek, trafiły do astrachańskiego domu dziecka. W tych dniach sekretarz Kurskiego Komitetu Obwodowego Komsomołu, Stukałow, wzywał do usunięcia dzieci wrogów z szeregów organizacji: „Żeby kipiała nienawiść, żeby ręka nie drgnęła". Łatwo można sobie wyobrazić los nieszczęsnych maluchów w ówczesnym sierocińcu. Aresztowano też starsze dzieci współtowarzyszy Lenina - te, które kiedyś siadywały na kolanach Koby i Iljicza - dzieci Zinowiewa, Kamieniewa i innych. Wszystkie zginęły w łagrach. W rozmowie z Mołotowem Czujew pyta: - Chruszczow opowiadał o was taką historię: przyniesiono listę kobiet skazanych na dziesięć lat. Mołotow zakreślił nazwisko jednej z nich i napisał - najwyższy wymiar kary.
- To prawda - przyznaje Mołotow. - Kim była ta kobieta? - To bez znaczenia - odpowiada Mołotow. I wyjaśnia: - Wszystkie musiały być w jakiś sposób izolowane. W przeciwnym razie bez przerwy zawracałyby głowę skargami, prośbami. Tak, „ręka nie zadrżała". Przyszła kolej na rodzinę Gospodarza. Maria Swanidze wciąż prowadzi swój Dziennik, ale z coraz dłuższymi przerwami. Siedzą już wszyscy koledzy męża - cały zarząd Banku Państwowego. Przepadli w „nocnym życiu" i pod ścianą dawni znajomi Gruzini: Budu Mdiwani, Mamija Orachełaszwili, Eijawa. A ona wciąż wychwala czujność dobrego Józefa. 27 sierpnia 1937 (...) Ciągłe aresztowania ludzi o znanych nazwiskach (...) Często idę ulicą, wpatruję się w twarze przechodniów i myślę: Gdzie się ukryli? Jak się zamaskowały te miliony ludzi, którzy z racji pochodzenia społecznego, wychowania i psychiki nie mogli zaakceptować władzy radzieckiej? (...) I oto wszystkie te kameleony w dwudziestym roku rewolucji ujawniły się w pełnej ohydzie swego fałszywego oblicza. Coraz częściej musi redagować pamiętnik - zakreśla krzyżykami nazwiska aresztowanych znajomych. I wyjaśnia na marginesach: „pod krzyżykami są swołocze". Po co to pisze? Dla kogo? Tak, to już dla nich. Na wypadek aresztowania: proszę, mam dowód, że się wyrzekłam starych przyjaciół. Koniec Dziennika został wyrwany. Zapewne zrobił to dobry Józef po uwięzieniu autorki. A może sama ocenzurowała pamiętnik w przeczuciu nieuniknionego losu? Ślady finału odnalazłem w małym notesiku, przechowywanym razem z Dziennikiem. Tam zwięźle zapisała przebieg ostatnich dni tragedii: 21 listopada. Alosza na Kremlu. Nie doczekał się. Widocznie dobry Józef go nie przyjął. 22 listopada. Alosza widział się. Nieprzyjemnie. Pewnie dobry Józef w nieprzyjemnych słowach wytłumaczył Aloszy, że aresztowano zbyt wielu jego znajomych i coraz trudniej mu go bronić. 7 grudnia wieczorem na Kremlu. Rozmowa o pracy. Być może biedny Alosza poprosił o inną pracę. 12 grudnia. Za miasto z Żenia (Allilujewą).
Może wierzyła, że Żenia ma wpływ na straszliwego kochanka. Oczywiście poprosiła o „słówko". 21 grudnia. Fryzjer. Urodziny Józefa. Po raz pierwszy nie zostali zaproszeni. Dalej są czyste kartki. Zamiast urodzin dobrego Józefa Allilujewa-Politkowska: W 1937 roku przenieśliśmy się do nowego mieszkania w domu przy Nadbrzeżnej (było tam tyle pięknych i wolnych mieszkań - przyp. aut.) i urządziliśmy parapetówkę. Przyszedł Alosza Swanidze z żoną Marią Anisimowną. Mieszkali w sąsiedniej klatce. Posiedzieliśmy, potem narzuciła płaszcz na aksamitną suknię i poszli do siebie. Po 2 - 3 godzinach przybiega nagle ich syn Tolik z zupełnie zbielałą twarzą i mówi: „Jewgenio Aleksandrowna, czy wiecie, że mamę aresztowali? Przyszli i zabrali mamę, zabrali tatę (...) Opieczętowali mieszkanie, nikogo nie ma, wszystkich zabrali do więzienia (...) Byliśmy wstrząśnięci, tato zupełnie się załamał. Według danych Archiwum Prezydenta Swanidze został skazany na rozstrzelanie 4 grudnia 1940 roku. W styczniu 1941 roku wyrok zamieniono na 15 lat więzienia. Tak zadecydował dobry Józef. Jednak wkrótce po wybuchu wojny (20 sierpnia 1941 roku) Aloszę rozstrzelano. 3 marca 1942 roku. Jego los podzieliła Maria Swanidze. Dlaczego? Jeszcze wrócimy do tej historii. Przyszła kolej i na cichego Pawłuszę. Allilujewa-Politkowska wspomina: Kiedy zaczęły się aresztowania, tato wracał do domu roztrzęsiony, gdyż zamykano przyjaciół, z którymi pracował. Mówił o tych przypadkach Stalinowi i tych ludzi zwalniano. Widocznie w końcu Stalinowi to się znudziło. Podejrzewamy, że tatę jednak sprzątnęli. (...) Wracam kiedyś ze szkoły i widzę, że wszyscy płaczą. Dziadek przytulił mnie i powiedział: „Kiro, spotkało nas wielkie nieszczęście, tato nie żyje". Dosłownie skamieniałam z przerażenia. Tato miał czterdzieści cztery lata. Zmarł tak nagle. Wieczorem przyjechał z urlopu w Soczi, rano wypił kawę, zjadł jajko na miękko, a o drugiej zadzwonili z pracy: „Czym nakarmiliście męża? Ma duszności". Mama chciała pojechać do ojca, ale powiedzieli jej: „Nie trzeba, zaraz odwozimy go do »kremlówki«". Kiedy zadzwoniono z kliniki, żeby mama przyjechała, tato już nie żył. Przed śmiercią ciągle pytał: „Dlaczego Żenia nie przychodzi?" Pewnie celowo jej do niego nie dopuścili, żeby czegoś nie zdążył powiedzieć. Mama czuła, że coś było nie tak. W swoim prywatnym archiwum Gospodarz przechowywał bardzo interesujące orzeczenie lekarzy. 2 listopada 1938 roku. Zgon Pawła Allilujewa nastąpił w wyniku ustania czynności znacznie zwyrodniałego mięśnia sercowego. Według relacji otoczenia towarzysz Allilujew po powrocie z Soczi l listopada czuł się dobrze,
był ożywiony i wesoły. Rankiem 2 listopada przyszedł do pracy. O jedenastej poczuł się źle, wystąpiły intensywne wymioty i częściowa utrata przytomności. O godzinie trzynastej wezwano lekarza z Medyczno-Sanitamego Zarządu Kremla i przewieziono chorego do Kliniki Kremlowskiej. Po przyjęciu stwierdzono stan agonalny, utratę przytomności i siność twarzy. Pacjent zmarł po 20 minutach. Identyczne objawy - siność i wymioty - wystąpią w ostatnich chwilach życia Nadieżdy Krupskiej. Zaledwie po kilku miesiącach od śmierci Pawłuszy. Nieszczęsna Żenia wszystko zrozumiała. I zapewne dlatego bardzo szybko wyszła znów za mąż, a raczej uciekła od straszliwego wielbiciela. Jej udrękę możemy sobie tylko wyobrażać. A potem przyszła pora na męża Anny Allilujewej - Stanisława Redensa. Pracował z Jagodą, był jednym z zastępców Jeżowa. Kiedy obu rozstrzelano, Redens został oddelegowany do Kazachstanu. W Ałma Acie starał się, jak mógł - szalał, ujawniając coraz to nowych wrogów. Jego los był już jednak przesądzony. Gospodarz postanowił stopniowo zlikwidować tę rodzinę, związaną z dawną partią i życiem Koby - Koby, który przestał istnieć raz na zawsze. Wasilij Stalin pisał w liście do Chruszczowa: Kiedy Beria zaczął mówić o aresztowaniu Redensa, tow. Stalin ostro zaprotestował (...) Jednak Berię poparł Malenkow. Tow. Stalin powiada więc: „Tylko sprawdźcie bardzo dokładnie (...) Nie wierzę, żeby Redens był wrogiem". Nic nie zrozumiał syn Wasia. Zadaniem Berii i wszystkich, którzy otaczali jego ojca, było zrozumieć, czego chce Gospodarz. Gdy zrozumieli - ośmielili się zaproponować aresztowanie Redensa. Oczywiście dobry Otello nie może się tak od razu zgodzić. Dlatego muszą argumentować, obstawać przy swoim. Obstają więc, grają w tym teatrze absurdu - przekonują wodza, że jego bliski krewny jest szpiegiem. Niebawem Redens zostaje wezwany do Moskwy i aresztowany. Anna Allilujewa przez Wąsie prosi dobrego Józefa o spotkanie. On jednak mówi do syna: „Myliłem się co do Redensa. Nie będę więcej przyjmował Anny Siergiejewny. Nie proś". I Redensa rozstrzelano.
21 KU WIELKIEMU MARZENIU Wnioski Rok 1937 dobiegał końca. Teraz Gospodarz mógł dokonać podsumowania. Od rewolucji upłynęło dwadzieścia lat. Zaledwie 20 lat. Kiedy zaczynali, nowe państwo - ziemia obiecana socjalizmu - wydawało się tak blisko. A po kilku latach - nieosiągalne. On jednak zbudo-
wał to państwo. Urzeczywistnił wszystkie marzenia Bogolenina. W gospodarce zlikwidował sektor prywatny, wykorzenił kapitalizm, skolektywizował wieś. Pchnął ten żałosny rolniczy kraj na tory industrializacji, wzniósł ogromne fabryki i zakłady. Skupił w rękach nowego państwa nieznane w historii siły produkcyjne. Ma potężną armię. Młodą i jednolitą. Kto w tej armii ośmieli się pomyśleć o buncie? Na czele państwa stoi partia. Kto w tej scementowanej partii ośmieli się pomyśleć o opozycji? Kto w spacyfikowanym kraju ośmieli się zwątpić we władze tej partii? A przy tym wszystkim wpoił swemu narodowi świadomość zwycięzcy - narodowi, który od stuleci żył w najgłębszej pokorze. Niebywała jedność społeczna stała się faktem. Teraz można się było skupić na urzeczywistnieniu wielkiego marzenia. Jeśli ci, których zlikwidował, byli prawdziwymi leninowcami, już wkrótce wybaczą mu własną śmierć. Zwrot W czasie spotkania z twórcami znakomitego filmu Iwan Groźny powiedział Eisensteinowi: „Jednym z błędów Iwana Groźnego było to, że nie dorźnął pięciu wielkich rodów feudalnych". Gospodarz nie powtórzył błędu ulubionego bohatera. Dorźnął wrogów - wszystkich i do końca. Jednakże kapłan świętego ognia zrozumiał, że potrzebna jest przerwa. Kraj dłużej nie wytrzyma i spłonie. Przez cały okres terroru NKWD rozpowszechniało mit, że Stalin nic nie wie o „nocnym życiu". Ukrywają to przed nim oni - ci niezliczeni Jagonowie, szpiedzy, którzy przeniknęli do NKWD. Inteligencja starała się wierzyć w ten mit, żeby jakoś uspokoić własne sumienie. Płaszcząc się i pełzając przed Stalinem chcieli zachować szacunek do siebie samych. Nawet Pasternak mawiał do Erenburga: „Gdyby ktoś powiedział o wszystkim Stalinowi..." Nawet Meyerhold powtarzał: „Ukrywają przed Stalinem." W byłym Archiwum Partii znajdują się zapisy takich rozmów. Komisarz Stebniew: „Możliwe, że jest to świadoma likwidacja kadr partyjnych. Daję głowę, że Józef Wissarionowicz nic o tym nie wie". Nadszedł czas, by ten mit stał się rzeczywistością. Wybiła godzina Jeżowa. W końcu 1938 roku do KC wpływa oświadczenie Żurawlowa, naczelnika jednego z Zarządów NKWD. Żurawlow informuje, że wielokrotnie meldował Jeżowowi o podejrzanym postępowaniu pracowników resortu, którzy represjonowali niewinnych ludzi. Jeżow ignorował te meldunki. Oświadczenie Żurawlowa natychmiast rozpatrzono na posiedzeniu Biura Politycznego. Dobry Józef jest oczywiście oburzony - natychmiast powołuje specjalną komisję. Komisja ostro krytykuje Jeżowa. Były ulubieniec pisze w gabinecie Gospodarza akt skruchy: „Da-
ję słowo bolszewika, że naprawię swoje błędy". Za późno, maszyna NKWD poszła już w ruch. Tak jak Jeżow badał kiedyś działalność nieboszczyka Jagody, tak teraz działalność Jeżowa sprawdza wezwany z Gruzji Ławrentij Beria. Gospodarz chce, żeby wszystko było jasne: Beria zostaje zastępcą Jeżowa. Jeszcze jeden „podwójny agent' Ławrentij Beria skromnie pracował w Baku. Tam zauważył go szef azerbejdżańskiej Czeka, Mir Bagirow. Beria przeniósł się do jego resortu. Na polecenie Czeka nawiązał kontakty ze służbami specjalnymi azerbejdżańskich nacjonalistów: był „podwójnym agentem" i wykonywał jakieś ważne zadania. Mołotow pisze, że widywał młodego Berię w gabinecie Lenina. Za czasów Gospodarza Beria szybko awansował: stanął na czele gruzińskiego GPU, a w 1931 roku został pierwszym sekretarzem KC Gruzji. W grudniu 1938 roku Gospodarz mianuje go szefem NKWD. Nie spieszy się jednak z ogłoszeniem końca terroru. Jeżow zstępuje do grobu stopniowo. Przez pewien czas krwawy karzełek pozostaje sekretarzem KC i przewodniczącym groźnej Komisji Kontroli Partyjnej. Trwają już jednak aresztowania jego pomocników. Nazwisko Jeżowa znika z gazet. Teraz straszliwy Jeżow cichutko przemyka się do gabinetu i siedzi tam całymi dniami - sam... Jego zdjęcia wiszą jeszcze we wszystkich urzędach, nawet w KC, ale nikt nie zagląda do gabinetu, współpracownicy omijają go jak zadźumionego. Żywy trup. Wkrótce zrozumie, że Bóg istnieje. W marcu 1939 roku odbył się XVIII Zjazd Partii. Stalin miał prawo przypomnieć tamte marcowe dni 1917 roku, gdy jako nieznany zmarznięty zesłaniec wysiadł z pociągu w Piotrogrodzie. Dziś stworzył nową partię i nowe państwo. Na zjeździe dobry Gospodarz powiedział wprost o „poważnych błędach" NKWD. Oświadczył: „Popełniono więcej pomyłek, niż można się było spodziewać". Kraj szalał z radości, witając kolejną odwilż. Nowy pupil Gospodarza Andriej Żdanow, rozbawiał zjazd przykładami szaleństwa terroru: „Żądano zaświadczeń lekarskich: towarzysz taki to a taki ze względu na stan zdrowia nie może być wykorzystany przez wroga klasowego do jakichkolwiek celów«. Albo: »0padłem z sił w walce z wrogami narodu. Proszę o skierowanie do kurortu«". Uczestnicy zjazdu wybuchali śmiechem, szaleńcy śmiali się z szaleństwa. Zjazd stał się przeglądem nowej partii, partii stworzonej przez niego. Gospodarz podsumował efekty terroru: na kierownicze stanowiska partyjne i państwowe wysunięto pół miliona nowych działaczy. Wymieniono 293 spośród 333 sekretarzy komitetów obwodowych i krajowych. 90 procent kadry kierowniczej miało mniej
niż czterdzieści lat. Właśnie po to zlikwidował starą gwardię. Na zjeździe miejsca współtowarzyszy Lenina zajmują nowi ludzie wodza. Do Biura Politycznego wchodzą dwa niskie grubasy - czterdziestotrzyletni Andriej Żdanow, syn carskiego inspektora szkół ludowych, następca Kirowa w Leningradzie, oraz czterdziestopięcioletni Nikita Chruszczow, który zastąpił na Ukrainie Postyszewa. Najbardziej zaufanym człowiekiem pozostał jednak Mołotow. Nowa partia zademonstrowała nowe sposoby wielbienia ziemskiego „Boga". „Geniusza nowej ery", „najmądrzejszego człowieka epoki" witano odtąd i żegnano wyłącznie na stojąco. Ceremoniał powitania: Wszyscy delegaci stojąc witają towarzysza Stalina i gotują mu długotrwałą owację. Okrzyki: „Hura!", „Niech żyje towarzysz Stalin", „Wielkiemu Stalinowi - hura", „Naszemu ukochanemu Stalinowi". (Ze stenogramu zjazdu) Teraz coraz częściej sięga po atrybuty zlikwidowanego imperium. Podczas obchodów kolejnej rocznicy powstania OGPU w Teatrze Wielkim, ku zdumieniu widzów, w loży rządowej pojawiła się grupa starszyzny kozackiej. Wszyscy patrzyli na jej carskie mundury ze złotymi i srebrnymi akselbantami. To była akcja: powrót kozaków - głównego symbolu obalonego imperium. Któryś ze starych - cudem ocalałych - bolszewików powiedział do sąsiada: „Ich robota" i pochylił głowę, żeby pokazać bliznę od kozackiej szabli. Pojawiły się nowe podręczniki historii. Zamiast wcześniejszych inwektyw pod adresem carskiej Rosji - więzienia narodów - zawierały idee, od których dawni rewolucjoniści poprzewracaliby się w grobach: wszystkie podboje carów uznano za postępowe i zgodne z... interesami podbijanych narodów! Po raz pierwszy od Października w podręczniku zamieszczono długą listę postępowych carów, kniaziów i wodzów. Imperium powstawało na grobie starej partii. Ateistyczne imperium bez Boga, lecz z Bogoczłowiekiem. I niejako symbolicznie - tuż przed XVIII Zjazdem, pierwszym zjazdem stworzonej przez niego nowej partii - zmarła wdowa po Leninie. Prawdopodobnie z jego pomocą. Śmierć wdowy W odtajnionej Historii choroby tow. Krupskiej N.K. przeczytałem: 13 stycznia 1938 tow. Krupska została zbadana przez prof. F.A. Gautiera. Stwierdzono zaburzenia pulsu i duszności. Przepisano digalen, którego Krupska nie chciała zażywać, tłumacząc się bólami jelit. Zapewne bała się przyjmować ich lekarstwa.
Zapewne nie bez racji. Minął niecały miesiąc i Krupska znalazła się w Klinice Kremlowskiej z ostrym atakiem wyrostka robaczkowego. Zmarła 27 lutego 1939 roku. Orzeczenie lekarzy jest nad wyraz pasjonujące: Choroba zaczęła się od silnych bólów brzucha, którym towarzyszyły gwałtowne wymioty, znacznie przyspieszony puls, sinienie nosa i kończyn. Tow. Krupska zmarła na skutek zatrzymania pracy serca. Tak jak w przypadku Pawłuszy lekarze zdali relację Gospodarzowi. Zachował ich orzeczenie w swoim archiwum. Zgon nastąpił z powodu zatrzymania akcji serca na tle intoksykacji spowodowanej obumarciem części ślepej kiszki i wywołanym przez to zapaleniem otrzewnej. Prochy nieśli członkowie Politbiura z dobrym Józefem na czele. Za trumną szli starzy bolszewicy: Aleksandra Kołłontaj, Nikołaj Podwojski, Władimir Boncz-Brujewicz, Gleb Krzyżanowski - jedyni, jacy pozostali z partii Lenina. Zostawił ich przy życiu - dla ozdoby. Czasem pozwalał sobie na drobne słabostki. W kondukcie szedł też Aron Sole. Ten sam, który kiedyś w Piotrogrodzie dzielił łóżko z Kobą. Nazywano go sumieniem partii. Maleńki dychawiczny Żyd kierował rozdziałem żywności w dniach głodu. Gdy robotnicy, doprowadzeni do rozpaczy nędznymi racjami, przyszli sprawdzić jego zapasy, znaleźli w domu jedynie dwa przemarznięte ziemniaki. Tenże Sole w 1937 roku wystąpił przeciwko Wyszyńskiemu. Siłą usunięto go z trybuny, ale Gospodarz nie zareagował. Po aresztowaniu krewnej Sole napisał ostry list. I znów Gospodarz nie pozwolił go tknąć. Po prostu wysłano starego na miesiąc do kliniki psychiatrycznej. Mimo to w którąś z kolei rocznicę Października polecono Solcowi wygłosić odczyt w Muzeum Rewolucji. Oświadczył z trybuny, że „był to czas, kiedy nic nie wiedzieliśmy o Stalinie". I znów uszło mu to płazem. Ucierpieli tylko słuchacze. Stary znajomy Koba pozwolił Solcowi umrzeć śmiercią naturalną. Przed zgonem chory fizycznie i psychicznie Sole wypisywał długie kolumny cyfr. Pisarz Jurij Trifonow uważał, że były to jakieś zaszyfrowane i ważne wiadomości. Karteczki zniknęły po śmierci Solca. Koba o nim pamiętał. Wraz z nową partią kraj otrzymał nową historię partii. W 1938 roku w wielomilionowym nakładzie ukazał się Krótki kurs WKP(b). Jego „Nowy Testament". Historia przyjścia Bogostalina. I równocześnie thriller, w którym przeklinano wodzów zlikwidowanej partii - tych szpiegów i zdrajców. Te (...) insekty zapomniały, że gospodarzem Kraju Rad jest naród radziecki, zaś panowie Rykowowie, Bucharinowie, Zinowiewowie, Kamieniewowie i im podobni są jedynie urzędnikami w służbie państwa. (...) Żałosni lokaje faszyzmu zapomnieli, że wystarczy jeden ruch palca władzy radzieckiej, a nie zostanie po nich nawet ślad".
Cała ta książka to jego rozwścieczony głos i straszna energia jego nienawiści. Nieskończenie dobry car (epoka pierwszej rehabilitacji) W kwietniu 1939 roku Jeżow znika. W tym czasie rehabilitowano już niewinnie skazanych. Miłościwy Gospodarz uwolnił 327 tysięcy ludzi. Wśród nich wielu wojskowych (Będzie ich też zwalniał w pierwszych dniach wojny.) Przyszły marszałek - bohater II wojny światowej. Konstanty Rokossowski, który wyszedł z więzienia z wybitymi zębami, przyszły generał armii Aleksandr Gorbatow - to tylko dwaj spośród licznych szczęśliwców epoki pierwszej rehabilitacji, jak ją potocznie nazywano. Odzyskali wolność niektórzy naukowcy: konstruktorzy samolotów Andriej Tupolew i Nikołaj Polikarpow, mikrobiolog Zilber i inne znakomitości. Wszystkim darował dobry car. Sprawiedliwy car. Podobała mu się ta rola. Czasami. Siergiej Kawtaradze - przyjaciel Koby z tamtego niebezpiecznego okresu, gdy Koba był terrorystą, ukrywał go kiedyś przed carską Ochraną. W latach dwudziestych Kawtaradze stał na czele rządu Gruzji, później przeszedł do opozycji. Po zabójstwie Kirowa zesłano go do Kazania. Napisał stamtąd list do przyjaciela Koby. Przyjaciel Koba darował mu winy. Oczywiście w 1936 roku Kawtaradze i jego żona znów zostali aresztowani. Oskarżono ich o przygotowywanie zamachu na towarzysza Stalina i skazano na śmierć. Przez cały czas mała córeczka Kawtaradzego, pionierka Maja, pisała listy do ojca wszystkich dzieci radzieckich - Stalina - i przekonywała go o niewinności rodziców. Przez ponad rok Kawtaradze siedział w celi śmierci. I nagle sprowadzono go do gabinetu Berii. Czekała już tam żona, odmieniona po pobycie w łagrach. Na rozkaz przyjaciela Koby zwolniono oboje małżonków. Już po śmierci Gospodarza Kawtaradze opowiadał o dziwnym zdarzeniu. Pewnego razu po jakimś posiedzeniu Koba zabrał go ze sobą do daczy. Był parny lipcowy wieczór. Przed obiadem spacerowali po ogrodzie. Gospodarz szedł nieco z przodu i podśpiewywał tenorkiem swoją ulubioną gruzińską piosenkę Suliko: Chciałem znaleźć miłej mej grób, ale nie wiem, gdzie szukać go. Kawtaradze chciał podchwycić melodię - Gospodarz bardzo to lubił. Nagle Gospodarz przestał śpiewać i Kawtaradze całkiem wyraźnie usłyszał mamrotanie: „Biedny, biedny Sergo". Po czym rozległ się śpiew: Chciałem znaleźć miłej mej grób... Po chwili znów przerwał i wymamrotał: „Biedny... biedny Lado." Kawtaradze oblał się zimnym potem, a Gospodarz szedł i wciąż mamrotał: „Biedny... biedny Alosza".
Kawtaradze podążał za nim oniemiały z przerażenia. Były to imiona ich przyjaciół Gruzinów, których tamten kazał wymordować. Długo, długo śpiewał Gospodarz Suliko. Wiele razy powtarzał pierwszą zwrotkę, wyliczając wszystkie nazwiska. Potem obejrzał się i wyszeptał: „Nie ma ich... Nikogo nie ma". Oczy miał pełne łez. Kawtaradze nie wytrzymał i z płaczem przypadł Kobie do piersi. Na twarzy tamtego natychmiast pojawił się wyraz wściekłości. Wbił w Kawtaradzego płonące żółte oczy, odepchnął go i wyszeptał: „Nie ma ich! Ani jednego! Wszyscy chcieliście zabić Kobę! Nie udało się! Koba sam wszystkich zabił, wszystkich skurwysynów!" I odszedł aleją, kopnąwszy po drodze wartownika. Gospodarz więcej nie zapraszał przyjaciela do daczy, ale też go nie ruszył. Siergiej Kawtaradze zmarł w 1971 roku w wieku osiemdziesięciu sześciu lat. Portret nowego człowieka (sprawa nr 510) Wszechmocny Jeżow, symbol terroru, zszedł do grobu bez rozgłosu. W gazetach nie pojawiła się żadna wzmianka: po prostu był ulubieniec narodu - i go nie ma. Nikt nie zadawał pytań. Gospodarz dobrze wytresował swój naród. Stąd późniejsze legendy, że ponoć darował życie wiernemu oprawcy i „karzący miecz partii" zmarł śmiercią naturalną. Odpowiedź znajduje się w aktach sprawy nr 510, przechowywanych w archiwum KGB. W aktach Jeżowa są listy pisane do niego przez współtowarzyszy Stalina. Zbierał te dowody uwielbienia. Cały kraj sławił w tym czasie wspaniałego komunistę. W dokumentach można znaleźć nawet dytyramby kazachskiego poety Dżambuła Dżabajewa ku czci szefa NKWD. Anastas Mikojan: „Uczcie się od towarzysza Jeżowa stalinowskiego stylu pracy, tak jak on się uczył i wciąż uczy od towarzysza Stalina". Wiele partyjnych tytułów nosił ten niepozorny człowieczek o cichym głosie: komisarz generalny bezpieczeństwa państwowego, sekretarz KC, przewodniczący Komisji Kontroli Partyjnej - on, człowiek z nie ukończoną szkołą podstawową. Z akt sprawy: Jeżow Nikołaj Iwanowicz został aresztowany 10 kwietnia 1939 roku i przebywa w Suchanowskim Więzieniu Specjalnym NKWD (w najstraszliwszym wię-
zieniu, gdzie torturował swoje ofiary - przyp. aut.). Do akt załączono jego pamiątki - kule, którymi zabito Zinowiewa i Kamieniewa. Z aktu oskarżenia: l lutego 1940 roku Jeżow zostaje oskarżony o zdradziecką współpracę z wywiadem polskim i japońskim oraz z wrogimi ZSRR sferami rządowymi Polski, Niemiec, Anglii i Japonii. Stał też na czele spisku wewnątrz NKWD. Gospodarz z wisielczym humorem podsumował wszystkie wywiady, za współpracę z którymi Jeżow skazywał swoje ofiary i szczodrze go nimi obdarzył. Nie zapomiał też o „spisku przeciwko wodzowi", którym to zarzutem Jeżow tak lubił się posługiwać. Jeżow i jego wspólnicy - zanotowano w aktach - praktycznie przygotowywali pucz. Zamierzali go dokonać 7 listopada 1938 roku. Trzeba się było przyznać. Jednak podczas rozprawy Jeżow powiedział: „Nigdy nie mogłem znieść bólu. Dlatego wypisywałem wszelkie bzdury. (...) Straszliwie bito mnie w śledztwie". Potraktowano więc oprawcę tak samo, jak on swoje ofiary. Niektórych zarzutów nie mógł się jednak wyprzeć. „Wykorzystując stanowisko służbowe utrzymywał stosunki płciowe z kobietami i mężczyznami". W październiku lub w listopadzie 1938 roku odbyłem w swym mieszkaniu akt z żoną podwładnego oraz z jej mężem, z którym łączył mnie związek homoseksualny. Taki był główny strażnik purytańskiej moralności bolszewizmu, tropiący wszystko, co można było zakwalifikować jako „rozkład moralny"! Bezustanne krwawe polowanie zaczęło rzutować na stan psychiczny Jeżowa. Rzeczywiście uwierzył, że wszędzie czają się wrogowie. Podejrzewał wszystkich. Prześladował podejrzeniami własną żonę, chciał ją aresztować. W aktach znajdują się jej listy: Koluszeńko, bardzo Cię proszę, sprawdź całe moje życie, sprawdź mnie cała, nie mogę się pogodzić z myślą, że jestem podejrzewana o dwulicowość. W końcu otruł ją luminalem. Taki był ten „krzepki, skromny pracownik", jak określił go Mołotow. Finał sprawy: „Protokół z posiedzenia kolegium wojskowego Sądu Najwyższego z dnia 3 lutego 1940 roku". Zawiera on skąpe i nieporadne ostatnie słowo Jeżowa: Usunąłem 14 tysięcy czekistów, ale moja ogromna wina polega na tym, że za mało. Byłem w takiej sytuacji, że polecałem temu czy innemu naczelnikowi
wydziału przesłuchać zatrzymanego, a w tym czasie myślałem: Dziś sam przesłuchiwałeś, a jutro cię aresztuję. (...) Wokół mnie byli wrogowie narodu, wszędzie byli wrogowie. (...) W kwestii Słuckiego (naczelnik wydziału zagranicznego NKWD) miałem rozkaz od organu dyspozycyjnego, by nie zamykać go, lecz usunąć innym sposobem. (...) W przeciwnym razie rozpierzchliby się wszyscy nasi zagraniczni agenci. Słucki został więc otruty. Nietrudno się domyślić, kim jest ten „organ dyspozycyjny", który wydawał polecenia wszechmocnemu Jeżowowi. A więc opowieści o stosowaniu trucizny nie były wymyślone. Wszystkim kierował Gospodarz. Nikołaj Jeżow był człowiekiem nowej epoki, produktem społeczeństwa stworzonego przez Gospodarza. I oczywiście typowym przedstawicielem stalinowskiego aparatczyka. Podobnie jak Mołotow. Czytając rozmowy Czujewa z Mołotowem i wspominając własne z nim spotkania, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z chodzącą przeciętnością, szarym człowieczkiem o intelekcie zwykłego buchaltera: ani jednej głębszej myśli, ani jednego błyskotliwego zdania... Sprawa nr 510 - akta Jeżowa - potwierdzają to wrażenie. Mołotow, Jeżow i inni byli nikim, absolutną miernotą, szarymi niewolnikami, pokornymi wykonawcami, żałosnymi marionetkami w rękach lalkarza. To on pociągał za sznurki. Gdy odegrali już swoją rolę, bezlitośnie usuwał ich ze sceny. Zastępując innymi, równie nędznymi marionetkami. Trafnie oddaje to ówczesna anegdota: „Stalin jest największym chemikiem na świecie. Umie zrobić gówno z każdego wybitnego działacza i wybitnego działacza z każdego gówna". W ostatnim słowie Jeżow poprosił: „Przekażcie Stalinowi, że umrę z jego imieniem na ustach". Nie pomogło. Do akt dołączono informację: Wyrok na Jeżowie Nikołaju Iwanowiczu wykonano w Moskwie 4 lutego 1940 roku. Luksusowy gabinet Lalkarz wyrzucił niepotrzebne marionetki. Puszcza krwawą huśtawkę w przeciwnym kierunku. Przedtem NKWD likwidowało partię, teraz nowa partia likwiduje stare kadry NKWD. Przejmuje też kontrolę nad tym resortem. Spadają głowy wczorajszych oprawców. Droga odwrotu od terroru też jest znaczona krwią. Też wiedzie przez strach. Gospodarz troskliwie podtrzymuje płomień ogniska. Gabinet naczelnika moskiewskiego NKWD: sztukaterie, płaskorzeźby, weneckie okna... W połowie lat trzydziestych w gabinecie urzędował reprezentacyjny Stanisław Redens. Został rozstrzelany. Zastąpił go wiecznie pijany Leonid Żakowski, z purpurowym nosem i oszalałym wzrokiem, nie znający innej kary oprócz rozstrzelania. Jego też rozstrzelano. Na początku 1939 roku w gabinecie zasiadł sadysta Nikołaj Pietrowski, żeby zastrzelić się po trzech tygodniach. Jego miejsce zajął Michaił Jakubowicz. Aresztowano go następnego dnia. I rozstrzelano. Przez dwa dni urzędował Pawieł
Karutski: pierwszego dnia przedstawił się współpracownikom, drugiego - palnął sobie w łeb. Po nim był Korowin: szybko zniknął - tak samo jak jego następca Żurawlow, który został wezwany do Berii i już nie wrócił. Jak w przyspieszonym filmie. Pojawiali się, migali na ekranie, znikali. I przez cały czas ktoś ginął - oni lub ich ofiary. Czy terror rzeczywiście się skończył? Po usunięciu Jeżowa mają miejsce jedynie pojedyncze aresztowania. Ale kogo się zamyka! W latach 1939 - 1940 aresztowano wybitnego reżysera Wsiewołoda Meyerholda, znakomitego pisarza Isaaka Babla, słynnego uczonego Nikołaja Wawiłowa. Do więzienia trafił najlepszy radziecki dziennikarz Michaił Kolców i wspaniały poeta awangardowy Daniił Charms. Czy dobór tych nazwisk był przypadkowy? U Gospodarza nic nie działo się przypadkowo. Odtajnione akta sprawy Isaaka Babla pozwalają poznać arcyciekawą historię. Isaak Babel miał się przyznać, że był członkiem podziemnej trockistowskiej grupy szpiegowskiej, do której zwerbował go pisarz Ilia Erenburg. Na liście konspiratorów znalazły się nazwiska najwybitniejszych twórców kultury: pisarze Leonid Leonów, Wsiewołod Iwanów, Walentin Katajew, Jurij Olesza, reżyserzy Siergiej Eisenstein, Grigorij Aleksandrów, Salomon Michoels, akademik Otto Szmidt, piosenkarz Leonid Utiosow i inni. Tak, szykuje się nowy wielki proces. Gospodarz myślał o nim jeszcze za Jeżowa. Później postanowił jednak włączyć do finału thrillera samego Jeżowa. Jak przedtem Jagodę. Lubił łączyć procesy - podobały mu się powieści z dalszym ciągiem, tym bardziej, że Babel był dobrym znajomym Jeżowa. Tak oto w aktach pojawia się „zmarła żona wroga narodu Jeżowa". W ramach przygotowań do procesu aresztowano też Wsiewołoda Meyerholda. Było to w Leningradzie. Tego wieczoru reżyser długo siedział u swego znajomego, artysty Evarta Garina. Gdy wyszedł w białą noc, Garin zauważył przez okno, że przebiegły mu drogę trzy szczury. Istnieją relacje świadków, obecnych na przesłuchaniach Meyerholda. Wielki reżyser lat dwudziestych leżał na podłodze ze złamanym biodrem i zakrwawioną twarzą, a śledczy oddawał na niego mocz. Zarzucano mu przynależność do organizacji trockistowskiej oraz szpiegostwo na rzecz Japonii, Anglii, Francji i Litwy. W stenogramach zeznań Meyerholda widnieją nazwiska Pasternaka, Szostakowicza, Oleszy i Erenburga - przyszłych odtwórców głównych ról. Tak, Gospodarz nie miał zamiaru zakończyć thrillera na Jeżowie.
Po partii, armii i kierownictwie, dobry Józef postanowił rozprawić się z kulturą i bezpartyjnymi. Masowa akcja nie wchodziła jednak w grę - kraj był zbyt wycieńczony poprzednimi spektaklami. Regulując święty ogień wódz zastąpił więc ilość jakością. W procesie powinni wziąć udział ludzie o wielkich i znanych nazwiskach, żeby wywrzeć odpowiednie wrażenie, żeby wiecznie szepcząca inteligencja raz na zawsze nauczyła się milczeć, żeby wbiła sobie do głów lekcję partii i armii. Obserwując przebieg śledztwa Gospodarz zwątpił jednak w możliwość wykorzystania do celów procesu Babla, Meyerholda i innych. Nie mógł liczyć na tych dziwacznych ludzi. Na przykład Babel przyznał się już do wszystkiego, a 10 października odwołał swoje zeznania. Gospodarz zrozumiał, że ci artyści są nieobliczalni - łatwo się zgadzają i równie łatwo się wycofują. Był rozczarowany. Babla, Meyerholda i Kolcowa rozstrzelano. Dostarczyli jednak potrzebnego materiału. Zaczął więc szukać innych godnych wykonawców finału thrillera. Przeszkodziła mu w tym wojna. W dniach śledztwa żona Meyerholda, aktorka Zinaida Raich, pisała listy do Stalina, chodziła po Moskwie i opowiadała o niesprawiedliwości. To był bunt. Gospodarz musiał zareagować. Zabójcy weszli do jej mieszkania przez balkon. Zabijali sadystycznie i długo - zadali siedemnaście ciosów nożem. Krzyczała, ale nikt nie pospieszył na ratunek - w tamtych latach ludzie bali się krzyku w środku nocy. Mieszkanie Meyerholda zajął kierowca Berii i szesnastoletnia eks-kochanka szefa. Szatański finał, godny Wolanda. Zmartwychwstanie wielkich Bardzo szybko zdarzył się cud. Zaczęły krążyć plotki, że rzekomo rozstrzelani żyją, nie mają tylko prawa do korespondencji. Podobno przebywają w szczególnych i doskonałych warunkach. Gospodarz nie pozwolił NKWD zabić znakomitości. Nie były to zwyczajne plotki. Co pewien czas do brata Michaiła Kolcowa przychodzili jacyś ludzie „prosto z łagru" i opowiadali, że wielokrotnie widzieli Kolcowa całego i zdrowego. Podobne rewelacje o mężu słyszała też od różnych ludzi Piroźkowa, żona Isaaka Babla. Jeden ze znajomych Meyerholda miał w rękach kartkę od niego. Te uporczywe pogłoski zniknęły wraz ze śmiercią Stalina. W tamtych latach miały utrwalać jego ulubiony obraz: obraz miłościwego Gospodarza. Nie igra się z Wolandem Kończył się rok 1939. Gospodarz obchodził sześćdziesiąte urodziny. Sześćdziesięciolecie nowego cara. Było więc logiczne, że sztukę dla uczczenia jubileuszu zamówił u Bułhakowa, który w Dniach Turbinów opiewał carskich oficerów. Bułhakow naruszył jednak
tabu: zaczął szukać dokumentów o życiu Koby. No i sztuka nie powstała. Bułhakow nie zniósł decyzji o zakazie. Wiedział oczywiście, że „dobre zło" oprócz winnych unicestwiło miliony niewinnych ludzi. Zmuszał się jednak, by tego nie widzieć, chciał wierzyć w bicz boży. Tak pragnął odmiany losu, taką miał nadzieję! Dostał jednak policzek: zło nie potrzebowało jego usług. Zło pozwoliło mu żyć - i nic więcej. W tamtych dniach Bułhakow powiedział do żony: „Pamiętasz, jak zabronili wystawiać Dni Turbinów, zdjęli Zmowę świętoszków, odrzucili rękopis MoliercP. (...) Nie załamywałem rąk, pracowałem dalej, a teraz patrz: leżę przed tobą jak przekłuty balon". Niebawem śmiertelnie zachorował. W powieści Woland pomógł Mistrzowi. W życiu szatan zabił Mistrza. Nie igra się z Wolandem. Stawsjo, sławsja nasz russkij car! W lutym 1939 roku w Teatrze Wielkim wystawiono ulubioną operę Romanowów - Życie w cara Michaiła Glinki. Życie za cara uświetniło koronację Mikołaja II i obchody trzechsetlecia dynastii. I oto opera znów wraca na scenę. Ma tylko inny tytuł: Iwan Susanin. Gospodarz siedział w głębi loży. Po raz pierwszy od rewolucji grzmiała ta muzyka. Zmieniono jednak tekst pieśni, która stała się hymnem carskiej Rosji: zamiast „Sławsja, sławsja nasz russkij car!" śpiewano „Sławsja, sławsja Ruś moja!" Na rozkaz Gospodarza słowa przerobił Siergiej Gorodiecki, znany ongiś poeta. Gospodarz osobiście sprawdził nową wersję i nawet naniósł pewne poprawki. Carski hymn uświetnił jego sześćdziesiąte urodziny. Tak, był już carem. Samotnym rosyjskim carem. Wszyscy współtowarzysze - a raczej słudzy - bali się go. Tak jak dawniej cara. Pisarz Jewgienij Gabryłowicz cytuje opowiadanie Chruszczowa o jego pobycie w daczy Gospodarza pod Gagrami: „Stalin siedział w altance. Pili herbatę, rozmawiali. Zrobiło się ciemno, Stalin sposępniał. Chruszczow powiedział: - Pojadę już do domu, Józefie Wissarionowiczu, żona nie może się doczekać. - Nigdzie nie pójdziecie - odezwał się nagle Stalin. - Zostaniecie tutaj. - Żona będzie się denerwować, Józefie Wissarionowiczu.
Stalin podniósł wzrok na Chruszczowa. To było tamto spojrzenie - żółte, rozwścieczone oczy. Chruszczow oczywiście został. Spał źle. Rano ubrał się i wyszedł do ogrodu. W altanie siedział Stalin. Pił herbatę. Chruszczow podszedł, przywitał się. Stalin upił łyk herbaty i spytał: - A wy kim jesteście? Jak się tu dostaliście? - Józefie Wissarionowiczu, to ja... Chruszczow. - Trzeba będzie wyjaśnić, kim jesteście - powiedział Stalin i wyszedł z altany. Dygoczący z przerażenia Chruszczow powlókł się do bramy. Po kilku krokach dogonił go wartownik. - Nikito Siergiejewiczu, towarzysz Stalin wszędzie was szuka. Chruszczow zawrócił do altany. Stalin znów tam był. Pił herbatę. - Gdzie się podziewaliście, Nikito Siergiejewiczu? - spytał ciepło. - Nie należy tak długo spać, nie mogłem się was doczekać". Figle Gospodarza. Byli tylko prochem - wszyscy ci jego potężni aparatczycy. Zmuszał ich, by nie spali po nocach. Zmuszał ich, by stale się bali. Wysłał do łagru żonę Michaiła Kalinina, przewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR. Małżonka formalnego prezydenta iskała wszy w bieliźnie więźniów. Taką teraz miała pracę. I żałosny staruszek Kalinin wciąż prosił o jej zwolnienie. Na próżno. Wysłał też do łagru żonę swego wiernego sekretarza Aleksandra Poskriebyszewa. Ten też marudnie błagał o łaskę. Bez skutku. Żonę utracił również szef rządu Wiaczesław Mołotow. Gospodarz wyekspediował ją do więzienia. Żony trzech najważniejszych ludzi w kraju siedziały za kratkami. Żeby mężowie nie zapominali, że są tylko prochem. Ślepymi kociakami. W każdej chwili może ich wysłać do małżonek. On sam też przecież nie miał żony. Wyrównał więc dysproporcje. Wolni od drobnomieszczańskich radości (nie tak jak ten głupi Chruszczow) mogli bez reszty poświęcić się pracy na rzecz wielkiego marzenia, które nabierało coraz realniejszych kształtów. Tajemnica Został carem i bogiem. Zawsze wiedział, że magia władzy polega na jej tajemniczości. Na tajemniczości, jaką otoczył swoje życie. Na tajemnym strachu, który tłumił w poddanych radość życia. Na tajemnicach nocy, ukrytych w reflektorach czarnych samochodów, w nocnych rewizjach, w pociągach wiozących ludzi do łagrów. Na potajemnych egzekucjach i potajemnych pogrzebach ofiar... Wszystko było tajemnicą. Cały kraj jest przekonany, że Gospodarz mieszka na Kremlu. Na Kremlu przez całą noc świeci lampa w specjalnym oknie. W istocie późną nocą z Bramy Borowickiej wyjeżdża kolumna limuzyn. Z ogromną szybkością pędzą
rządową trasą. Przez matowe szyby opancerzonych aut nie można dostrzec pasażerów. Wszystkie auta są identyczne i nikt nie wie, w którym siedzi Gospodarz - to tajemnica. Dopiero tuż przed wjazdem do ,,najbliższej daczy" jego samochód wysuwa się na czoło kolumny. „Najbliższa dacza" - jego dom To też jest tajemnicą. Mieszka właśnie tutaj, pół godziny drogi od Kremla. Murowaną daczę zbudowano w 1931 roku. Przeprowadził się do niej po śmierci żony. Daczę otacza płot o wysokości pięciu metrów. W 1938 roku kazał zbudować drugi płot z wizjerami. W domu znajduje się obszerny hali i jadalnia, w której zasiada ze współpracownikami do „obiadów" - tak nazywa nocne posiłki, przypominające raczej kolacjo-śniadania. Ten nocny tryb życia też jest tajemnicą. W daczy usługują oficerowie NKWD i pokojówki. Żona Jedna z nich to młodziutka Wałeczka Istomina. Zaczęła pracować w daczy w 1935 roku. Wałeczka prasuje mu spodnie i półwojskowy frencz. Gospodarz nie ma ordynansa. Nie zmienił przyzwyczajeń - wszystko robi sam. Wałeczka przepracuje w daczy siedemnaście lat. Ściele mu łóżko i starzeje się wraz z nim. Mołotow wspominał: „(...) A jeśli nawet była żoną Stalina - to co komu do tego?" Pokojówka zostaje jego tajną żoną. Nowy szef ochrony Nikołaj Własik - wychowawcą dzieci. Ciasna dacza - domem. W tej scenerii spędzi resztę życia. W niej dosięgnie go śmierć. Sam Tuż przed wojną w 1940 roku, dostaje prezent: Berii udało się zorganizować skuteczny zamach na Trockiego. Przez cały czas Gospodarz bezlitośnie rozprawiał się z krewnymi Lwa. Zaczął od aresztowania Siergieja - młodszego syna Trockiego, naukowca, który spokojnie żył sobie w Moskwie. Żona Trockiego, Natalia Siedowa, zaapelowała o pomoc do Romaina Rollanda, Bernarda Shawa i innych postępowych działaczy na Zachodzie. Milczeli. Dlaczego? W 1933 roku Theodor Dreiser odpowiedział na to pytanie w liście do Matta Eastmana, który prosił go o wstawiennictwo w sprawie uwięzionych stronników Trockiego: Bardzo współczuję zwolennikom Trockiego, ale chodzi tu o kwestię wyboru. Niezależnie od charakteru obecnej dyktatury w Rosji, najważniejsze jest zwycięstwo Rosji. Zwycięstwo państwa robotników i chłopów znaczy więcej niż żałosne ludzkie istnienia. Wciąż ta wyższa konieczność!
Gospodarz zrozumiał, że będą milczeć. I doprowadzając Trockiego do utraty zmysłów, zlikwidował wszystkich jego krewnych, nawet najdalszych. Nawet nianię wnuka! Przez całe lata trzydzieste trwało jawne polowanie na Trockiego. To też była tortura - tortura widma śmierci. Wreszcie w 1940 roku Hiszpan Ramon Mercader, były porucznik armii republikańskiej, rozpłatał Trockiemu czaszkę i mózg - ten mózg, którym Trocki tak się szczycił. Dowcip Gospodarza! Został sam. Był teraz jedynym spośród rewolucjonistów, którzy zaczynali z Leninem. Spuścizna rewolucji należała wyłącznie do niego... 22 WIELKIE MARZENIE Na wschodzie Europy powstawało gigantyczne imperium Dźyngis-chana. Gotowe do skoku. Do 1938 roku Stalin zajmował się głównie polityką wewnętrzną. Teraz przyszedł czas na większe zadania. Konkretnie na jedno. Tajne. Teraz mógł zacząć realizować wielkie marzenie. Tak, z nadejściem epoki Stalina nic się nie zmieniło. Po prostu wielkie marzenie Lenina - rewolucja światowa - do której głośno wzywali działacze leninowskiej partii, wszystkie te zlikwidowane przez niego gaduły, stała się tajemnicą. Gospodarz zakonspirował ją w podziemiu. I dlatego w 1936 roku na pytanie amerykańskiego dziennikarza, Roya Howarda: „Czy ZSRR zrezygnował z planów rewolucji światowej?" Stalin odpowiedział z absolutnym spokojem: „Takich planów nigdy (!!!) nie mieliśmy". A przecież w tym samym czasie propaganda głosiła coś wręcz przeciwnego, do czegoś zupełnie innego przygotowywał swój naród. Posłuszna literatura opiewała to „coś" - wielką wojnę w imię wielkiego marzenia. Jeszcze będziemy umierali W bitwie o sprawiedliwy świat, By od Japonii aż do Anglii Potęgą jaśniał nasz Kraj Rad! [Paweł Kogan, Dygresja liryczna} Jeden radziecki naród będzie, Radzieccy ludzie będą wszędzie. [Michail Kulczycki, Takie samo] Na ślad przygotowań do wielkiej wojny natknąłem się w Archiwum Prezydenta. Jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy Armia Czerwona podjęła gorączkowe zbrojenia. Tuchaczewski napi-
sał wówczas ciekawy list do Stalina: 19 czerwca 1930, Leningrad. Szanowny tow. Stalin! Zdaję sobie sprawę, że wojnę należy nie tylko wygrać, lecz także zachować przy tym potęgę gospodarczą kraju. (...) Wysiłki w tym kierunku pozwolą najskuteczniej rozwiązywać zadania, jakie stawia przed nami wielka wojna. Z komunistycznym pozdrowieniem - Tuchaczewski. Dalej Tuchaczewski przedstawia szczegółowy plan dostosowania Armii Czerwonej do wymogów „wojny motorów" - wielkiej wojny. Starł się tu z Woroszyłowem, który miał inną koncepcję prowadzenia działań bojowych. Nie będziemy wnikać w istotę ich konfliktu. Ważne jest jedno - obaj przygotowywali się do przyszłej wojny. Pod kątem przyszłej wojny budowano też moskiewskie metro. W fazie projektowania, z podmoskiewskich lotnisk startowały bombowce i zrzucały bomby na teren planowanej budowy. Za pomocą tych nalotów obliczano głębokość wykopów pod tunele - by metro było bezpieczne na wypadek bombardowań. Ze względów militarnych Gospodarz zabronił budować odcinki naziemne. Kolej została całkowicie ukryta pod ziemią - na wypadek wielkiej wojny. Tak opisywał tę budowę inżynier i historyk Jegorow na łamach gazety „Argumenty i Fakty". Poświęcenie hetmana Gospodarz trafnie ocenił rolę Hitlera w wielkim marzeniu. Zrywając pokój w Europie, w marcu 1938 roku, Hitler zajął Austrię. Chmury gromadziły się nad Czechosłowacją. Zgodnie z przewidywaniami Gospodarza, Fuhrer pcha kontynent do wojny, zaczyna burzyć kapitalistyczny ład w Europie. To już nie był miraż ani marzenie, nad Europę nadciągała najprawdziwsza rewolucja światowa. Trzeba tylko iść z Hitlerem do przodu, posuwać go jak najdalej. Sytuacja na szachownicy wyglądała bardzo pomyślnie. Arcymistrz postanowił więc po raz pierwszy rozegrać partię poza granicami kraju. Już w 1938 roku, w trakcie rozmów z Francją i Wielką Brytanią na temat bezpieczeństwa zbiorowego, wykonuje fantastyczny ruch. Zaczyna szukać kontaktów ze swym najgorszym wrogiem - z Adolfem Hitlerem. Z Berlina odwołano ambasadora ZSRR, Żyda Jakowa Surica. Zastąpił go Rosjanin Aleksiej Mieriekałow. Równocześnie nasila pertraktacje z Anglią i Francją-jego tradycyjny bluff. Z góry wie, że rozmowy zakończą się fiaskiem. Zachodnie demokracje nie wierzą nowemu Dżyngis-chanowi. Wzbudza w nich wstręt i strach. Rokowania mają być haczykiem na Hitlera. Rzeczywiście - obawiając się sojuszu Stalina z Zachodem Hitler zaczyna okazywać zainteresowanie Związkiem Radzieckim. W 1938 roku politycy niemieccy przestają miotać obelgi na komu-
nizm, a radzieccy - na faszyzm. Następuje nowa faza: nieprzejednani wrogowie jak gdyby przestają się zauważać. Czechosłowacja staje się kolejną ofiarą Hitlera. Gospodarz natychmiast proponuje Czechom pomoc wojskową. Pod warunkiem, że to samo zrobi Anglia i Francja. To odważne i zupełnie bezpieczne posunięcie. Wie, że nie będzie musiał udzielać żadnej pomocy. Chociażby dlatego, że Polska i Rumunia w żadnym wypadku nie pozwolą na przemarsz Armii Czerwonej przez swoje terytoria. Rozumieją, że Stalina łatwo wpuścić, ale trudno się go pozbyć. A także dlatego, że polski rząd lekkomyślnie połknął przynętę Hitlera i zagarnął kawałek ginącej Czechosłowacji. W ten sposób, nic nie ryzykując, zyskuje w oczach Europy miano szlachetnego obrońcy demokracji. Na razie urządza kolejny teatr: Biuro Polityczne bez końca radzi nad sposobami udzielenia pomocy. W tym czasie sojusznicy umywają ręce - zdradzają Czechosłowację. Premierzy Wielkiej Brytanii i Francji, Neville Chamberlain i Edouard Daladier, podpisują traktat monachijski. Są pewni, że uspokoili Hitlera. Zapewnili pokój. Potężne czeskie umocnienia graniczne bez jednego wystrzału wpadają w ręce Niemców. Armia czeska przestaje istnieć. Tak jak niebawem cała Czechosłowacja - mimo gwarancji Anglii i Francji. Moskwa dowiaduje się o traktacie 29 września 1938 roku. Biuro Polityczne obraduje przez całą noc. Ma to podkreślić nadzwyczajną rangę posiedzenia. Gospodarz ordynarnie atakuje nieobecnego Litwinowa: ludowy komisarz spraw zagranicznych jest ponoć zwolennikiem sojuszu z zachodnimi demokracjami. „Ponoć", bo o wszystkich posunięciach dyplomatycznych decydował wyłącznie on - Gospodarz. Teraz jednak oskarża: w rezultacie polityki Litwinowa Francja i Anglia podpisały traktat, kierując tym samym agresję Hitlera przeciwko ZSRR. Teraz on. Gospodarz, jest zmuszony szukać nowych sposobów powstrzymania tej agresji. Przygotowuje grunt pod rychły zwrot o 180 stopni. Sojusz z Hitlerem będzie jak gdyby nowym wariantem pokoju brzeskiego. Nie wątpił w powodzenie planu. Rozumie Hitlera, Hitler jest taki sam jak on. Nic go nie nasyci. Czechosłowacja to dopiero początek. Jednak, żeby iść naprzód, Hitler musi zawrzeć sojusz z ZSRR. On, Gospodarz, zgodzi się na ten sojusz - żeby tylko Hitler poszedł dalej i zniszczył cały kapitalistyczny świat. Na razie sam podejmuje kolejne kroki. 3 maja 1939 roku Biuro Polityczne odwołuje Litwinowa. Jego funkcję przejmuje szef rządu, Mołotow. To powinno podkreślić wyjątkową rangę polityki zagranicznej. Litwinow nie dostaje żadnej nominacji. Rozumie, że to koniec. Czeka i pisze błagalne listy do Gospodarza. Odpowiedzią jest milczenie. Wszyscy spodziewają się aresztowania Litwinowa. I są zdumieni, że nic takiego nie następuje. Dlaczego? Dlatego, że dążąc do sojuszu z Hitlerem Gospodarz obmyśla już dalsze posunięcia na
europejskiej szachownicy. W tej grze Litwinow - zwolennik orientacji na demokracje zachodnie - będzie jeszcze potrzebny. Rzeczywiście: po wybuchu wojny z Hitlerem ocalały Litwinow zostanie zastępcą narkoma spraw zagranicznych. Później wszystko przebiegło tak, jak przewidywał Gospodarz. Hitler stanął u granic Polski. Chamberlain udzielił Polakom gwarancji na wypadek napaści. W tej sytuacji Hitler musiał zawrzeć sojusz z ZSRR. Na razie Gospodarz dyskretnie ponagla Flihrera: Woroszyłow na czele misji wojskowej podejmuje rozmowy z Anglią i Francją. Hitler podrywa się do działania. Ambasador Rzeszy, Wemer von Schulenburg kończy tajne negocjacje z Mołotowem. Ribbentrop, stale przeklinany przez radzieckie gazety, jest gotów przyjechać do Moskwy, przeklinanej przez niemieckie gazety. Faszyści proponują bolszewikom podział Europy. Hitler się spieszy: przed napaścią na Polskę musi mieć pełną jasność sytuacji. Ribbentrop zasypuje Schulenburga szyfrogramami. Wywiad pracuje - i Gospodarz wie wszystko o niecierpliwości Hitlera. Ma go w garści. Jest połowa sierpnia. Hitler nie może dłużej czekać: zaczną się jesienne deszcze, drogi rozmiękną. Bez szemrania przyjmuje wszystkie propozycje Gospodarza. 19 sierpnia anonsuje depeszą przyjazd Ribbentropa. Największa sensacja polityki światowej Dla Gospodarza sojusz z Hitlerem nie oznacza zdrady ideałów. Hitler i zachodnie demokracje to wrogowie. Sojusz z nimi jest tylko krokiem ku wielkiemu marzeniu. Jednakże odkładając na półkę swą nienawiść do Hitlera, poświęcił hetmana. Sojusznik Hitlera nie może być wodzem demokracji. Oczywiście trzeba będzie jeszcze poświęcić Komintern. Wiedział jednak, że w przyszłości odbierze wszystko, co utracił. A na razie zyskuje terytoria. „Nieźle się nawyzywaliśmy, prawda?" - powitał na Kremlu Ribbentropa. Przez trzy godziny, w całkowitej zgodzie, dzielili Europę Wschodnią. Ribbentrop bez słowa sprzeciwu przyjął wszystkie dodatkowe warunki Gospodarza. „Pakt o nieagresji" oraz tajny protokół zostały podpisane. Oczywiście dokumenty podpisał Mołotow, a nie on. Później był bankiet, na którym zahartowany w „nocnych obiadach" u Gospodarza Mołotow zadziwił wszystkich mocną głową. Stalin wzniósł toast za Hitlera. Ribbentrop - za Stalina. Delegacja niemiecka musiała dużo wypić: za pakt, za nową erę we wzajemnych stosunkach. Gospodarz zachował poczucie humoru - zaproponował toast za obecnego na bankiecie Kaganowicza. Ribbentrop musiał więc wypić za Żyda. Żyd Kaganowicz musiał jednak wypić
za Hitlera. Rozmowy zakończono. W dodatkowym „tajnym protokole" ustalono cenę, jaką Hitler musiał zapłacić za pakt: zgadzał się na „zmiany terytorialne i polityczne w krajach nadbałtyckich" i zabezpieczenie interesów ZSRR w Besarabii. Gospodarz dostał też kawałek Polski. Po podpisaniu paktu Gospodarz zrobił prezent Hitlerowi: siedzący w łagrach komuniści niemieccy i austriaccy - niedobitki starego Kominternu - zostali przewiezieni do Niemiec i przekazani w ręce gestapo. Następnego dnia Woroszyłow drwiąco poinformował delegację angielską i francuską: „W związku z zaistniałymi okolicznościami dalsze rozmowy nie mają sensu". Gospodarz sam dopilnował, by narodowi radzieckiemu wyjaśniono powody zawarcia tak dziwnego sojuszu. W jednostkach wojskowych pokazywano dwa zabawne trójkąty. Na jednym napisano: „Czego chce Chamberlain?" Przy górnym wierzchołku widniał napis „Londyn", przy podstawie - „Berlin" i „Moskwa". Chamberlain chciał z góry doprowadzić do konfliktu dwóch dolnych kątów. W drugim trójkącie - z napisem: „Co zrobił towarzysz Stalin?" Moskwa była przy wierzchołku. Stalin zderzył Berlin z Londynem. My byliśmy górą! Naród radziecki zareagował entuzjastycznie. Zdał kolejny test pokory. Tak, Gospodarz stworzył naprawdę nowe społeczeństwo. Druga wojna światowo Hitler napadł na Polskę. Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom. Gospodarz miał rację: Hitler ostatecznie wciągnął Europę do wojny. Kryzys światowy stał się faktem. Droga do wielkiego marzenia stała otworem. Partia szachów trwała. Stalin zaczął działać i odbierać utracone po rewolucji kawałki imperium Romanowów. 17 września jego wojska wkroczyły do Polski. Hitler musiał to przełknąć i zgodzić się na zmiany w tekście wspólnego komunikatu radziecko-niemieckiego. Zamiast wojowniczych oświadczeń Hitlera Gospodarz umieścił w nim ulubione frazesy ideologiczne: „W celu przywrócenia pokoju i porządku w Polsce oraz okazania pomocy narodowi polskiemu..." Krótko mówiąc, zajmowali Polskę dla dobra Polski! Taki był „dogłębny język". Zachodnia Ukraina i zachodnia Białoruś - części imperium Romanowów - wróciły do jego imperium. Równocześnie zafundował prezent Litwinom - zwrócił im Wilno. Litwa triumfowała. Co inteligentniejsi Litwini wzdychali: „Wilno należy do nas, ale my chyba do Rosji".
W ostatnich dniach września, gdy Ribbentrop ponownie przyjechał do Moskwy, Gospodarz prosił już o kraje nadbałtyckie, łącznie z Litwą, która przedtem znalazła się w niemieckiej strefie interesów. Poprosił też (i dostał) polskie rejony roponośne - Borysław i Drohobycz, tak potrzebne ubogim w ropę Niemcom. W zamian obiecał sprzedawać paliwo Rzeszy. Hitler musiał wyrazić zgodę. Bał się przejścia Stalina na stronę koalicji. I znów bankiet na Kremlu, znów Ribbentrop wychylał niezliczone toasty - za przyjaźń między narodami, za pokój na całym świecie. Gospodarz zawsze miał poczucie humoru. Spotkanie wielkich wodzów „W Rosji wszystko jest tajne i nic nie jest tajemnicą". Krążyło wiele pogłosek o tajnym spotkaniu Stalina i Hitlera. Miało się odbyć gdzieś na terytorium Polski zajętym przez ZSRR. W 1972 roku we Lwowie stary kolejarz opowiedział mi o pociągu, który przyjechał do Lwowa w październiku 1939 roku. Ochrona nie wpuszczała nikogo na dworzec, wstrzymano ruch kolejowy. Kolejarz pamiętał nawet datę - 16 października. Ze zdumieniem przypomniałem sobie tę datę, gdy „Komsomolska Prawda" doniosła o sensacyjnym dokumencie, jaki znaleziono w waszyngtońskim Archiwum Narodowym. 19 lipca 1940. Ściśle tajne. Szanowny Pan Adolf A. Berle, asystent sekretarza stanu. Według najświeższych informacji po podziale Polski między Niemcy i ZSRR Hitler i Stalin potajemnie spotkali się we Lwowie w dniu 17 października 1939 roku. Prawdopodobnie rządy innych krajów jeszcze o tym nie wiedzą. Wiadomo nam, że podczas tego spotkania Hitler i Stalin podpisali traktat wojskowy, który zastąpił poprzedni „Pakt o nieagresji". Doniesiono nam, że 28 października 1939 roku na zebraniu Biura Politycznego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Stalin poinformował, ze szczegółami, siedmiu członków wyżej wymienionego Biura o swoich negocjacjach z Hitlerem. Szczerze oddany J. Edgar Hoover. Tak, na dokumencie widnieje podpis wieloletniego dyrektora FBI. I data odtajnienia: grudzień 1979 roku. Mogłem uwierzyć w prawdziwość dokumentu, ale wątpiłem w prawdziwość podanej w nim informacji. Źródła Hoovera mogły przecież kłamać. Artykuł zmusił mnie jednak do sprawdzenia opowieści kolejarza. On też wspominał o październiku. Nie byłem pewien, czy uda mi się cokolwiek sprawdzić. Stalin zapewne zadbał, by wszelkie ślady spotkania zostały zniszczone. I wtedy postanowiłem przejrzeć przechowywany w Archiwum Prezydenta „Dziennik rejestracji" osób, które Stalin przyjmował na Kremlu. Sprawdziłem wpisy z października 1939 roku. Nie, szesnastego Stalin urzędował w swoim gabinecie. Siedemnastego też przyjął wielu interesantów. Już miałem odłożyć „Dzien-
nik", ale przypadkiem zerknąłem na 18 października. Tego dnia nie było przyjęć! 18 października Stalin nie pojawił się na Kremlu! Nie, to nie był dzień wolny. Osiemnasty wypadał w czwartek. A jednak w tym dniu Stalina nie ma na Kremlu... Nie ma go też nazajutrz - 19 października. Wraca do gabinetu dopiero wieczorem i zaczyna urzędowanie o godz. 20.25. Znałem tryb jego niezmordowanej, bezustannej pracy. Był typowym pracoholikiem. Nagła przerwa mogła nastąpić tylko w dwóch przypadkach: albo był ciężko chory, albo... nieobecny w Moskwie. Ciekawa jest lista ludzi, których przyjął w przeddzień tajemniczego zniknięcia. Wraz z członkami Biura Politycznego przychodzą doń komisarz obrony, Woroszyłow, oraz Żukow, Kulik, Kuzniecow Isakow - dowódcy armii i floty. Nadłuźej siedzi w gabinecie narkom spraw zagranicznych, Mołotow. W czasie tej dziwnej nieobecności musiało się zdarzyć coś bardzo ważnego. Z rejestru wynika, że po wieczornym powrocie dziewiętnastego października Stalin przez półtorej godziny rozmawia w cztery oczy - znów z Mołotowem! W trakcie tej rozmowy do gabinetu wzywany jest Żukow (późniejszy bohater II wojny światowej) i człowiek numer trzy w państwie - Kaganowicz. Czy takie spotkanie naprawdę się odbyło? Tajne spotkanie stulecia. Jak można by je opisać? Siedzieli naprzeciwko siebie - wodzowie, ziemscy bogowie, straszliwi bliźniacy. Tak podobni i tak różni. Przysięgali sobie wieczną przyjaźń, dzielili świat. I każdy myślał, jak oszukać rozmówcę. Widocznie podczas tego spotkania Stalin zrozumiał, jak bardzo jest potrzebny Hitlerowi. Dlatego w końcu 1939 roku zgotował mu niespodziankę - zaatakował Finlandię. Wojna fińska Naciski na Finlandię zaczęły się jeszcze przed podpisaniem paktu z Hitlerem. Na początku jesieni 1939 roku Gospodarz wezwał Kiriłła Mierieckowa, ówczesnego dowódcę Leningradzkiego Okręgu Wojskowego. W gabinecie zastałem pracownika Kominternu, znanego działacza komunistycznego, Kuusinena - pisał Mierieckow. - Opowiedziano mi o obawach naszego kierownictwa, wynikających z antyradzieckiego kursu polityki rządu Finlandii. (...) Finlandia mogła się stać platformą ataków antyradzieckich dla każdego z dwóch bloków imperialistycznych - niemieckiego i anglo-francuskiego. Istnieją różne warianty naszych działań odwetowych w przypadku napaści ze strony Finlandii. (...) W związku z tym spada na mnie obowiązek przygotowania planu obrony granicy przed agresją oraz planu naszego kontruderzenia na fińskie siły zbrojne.
Zdumiewająca scena! Żaden z rozmówców oczywiście ani przez chwilę nie pomyślał, że maleńka Finlandia mogłaby zaatakować olbrzymie imperium. Nikt nie wierzy, że Hitler lub Anglia i Francja podejmą nagle ataki antyradzieckie z terytorium tego kraju. Przecież lada dzień zostanie podpisany pakt z Niemcami, a Woroszyłow prowadzi negocjacje z koalicją. Cała trójka doskonale rozumie, że chodzi o zajęcie Finlandii. „Znany działacz komunistyczny Kuusinen", Fin, utworzy marionetkowy rząd. Tak brzmi jednak ,,dogłębny język" ideologii: „atak" oznacza „obronę", „agresja" - „odparcie agresji". Wszystko poszło zgodnie z planem. Zaproponowano Finom wymianę terytoriów, która była nie do przyjęcia: Finlandia miała oddać Karelię z obronną Linią Mannerheima. Rozmowy utknęły w martwym punkcie. Niebawem rząd radziecki oświadczył: „26 listopada nasze wojska zostały niespodziewanie ostrzelane przez artylerię fińską. (...) Czterech żołnierzy zginęło, a dziesięciu odniosło rany". Na próżno Finowie dowodzili, że strzelano z radzieckich stanowisk ogniowych, że Gospodarz kazał strzelać do swoich. Wybuchła wojna. Za napaść na Finlandię wykluczono ZSRR z Ligi Narodów. Porażko Otto Kuusinen niezwłocznie utworzył rząd. Włączył do niego żałosne niedobitki fińskich komunistów, ocalałe z terroru. Nawiasem mówiąc ten „znany działacz komunistyczny" nic nie wiedział o losie swoich współtowarzyszy, a nawet własnej rodziny. Nie poinformowano go też o planowanej przyszłości Finlandii. Marszałek Iwan Koniew pisze we „Wspomnieniach", jak w obecności admirała Iwana Isakowa i marszałka Klimenta Woroszyłowa Gospodarz powiedział: „Finów trzeba będzie przesiedlić. (...) Jest ich mniej niż mieszkańców Leningradu, przesiedli się ich bez problemu". Biedny Kuusinen miał zapewne zginąć wraz z całym rządem i narodem. Gospodarz umiał realizować wielkie plany. Skoro Bóg osiedlił kogoś nie tam, gdzie trzeba, on skoryguje ten błąd. Nie poprawił dzieła Pana Boga. Kampania fińska miała być błyskawiczna. „W założeniu miała trwać dwanaście dni" - pisał Mierieckow. Armia Czerwona ponosiła jednak porażki. Tylko nadludzkim wysiłkiem udało się powstrzymać kontrofensywę Finów. „Dwieście tysięcy (żołnierzy radzieckich) leży w zaspach i patrzy niewidzącymi oczami w nasze pochmurne niebo. Nie jesteśmy temu winni" - powiedział prezydent Finlandii, marszałek Cari Gustaw Mannerheim. Do tej liczby trzeba było doliczyć trzysta tysięcy kalek i zaginionych bez wieści. Maleńka Finlandia wytrzymała uderzenie. Radziecka armia,
z Woroszyłowem na czele, wykazała całkowite nieprzygotowanie do wojny. To uspokoiło Hitlera. Finowie mieli jednak nikłe rezerwy i mimo sukcesów musieli zrezygnować z części terytorium. Gospodarz uzyskał pożądany Przesmyk Karelski i rejon jeziora Ładoga. Wyciągnął jednak wnioski z porażki: usunął Woroszyłowa ze stanowiska komisarza ludowego obrony. Nowy narkom, marszałek Siemion Timoszenko, powiedział fińskiemu attache: „Rosjanie wiele się nauczyli w tej ciężkiej wojnie". Odbudowane imperium Przez cały 1940 rok Hitler realizuje swoje plany. Podbija Danię, Norwegię, Belgię, Holandię, Luksemburg, wreszcie Francję. Po każdej zwycięskiej kampanii Gospodarz nie zapomina o depeszy z gratulacjami z okazji „nowego wspaniałego sukcesu Wehrmachtu". Sam też odcina kupony: zajmuje kolejne republiki nadbałtyckie. Robi to, by „położyć kres intrygom Anglii i Francji, które usiłują doprowadzić do rozdźwięków między Niemcami a ZSRR". Dowcipny Gospodarz okupuje te kraje w imię przyjaźni z Hitlerem. Estonia, Litwa i Łotwa - oczywiście „na prośbę ich narodów" wracają na łono Imperium Rosyjskiego. Sięgnął też po Bałkany. Latem 1940 roku zażądał od Rumunii zwrotu Besarabii utraconej w 1918 i Północnej Bukowiny. Nad granicą stanęły potężne siły Armii Czerwonej. Hitler potrzebował rumuńskiej ropy. Przerażony ewentualnym konfliktem zbrojnym w Rumunii musiał wywrzeć nacisk na rząd w Bukareszcie. Rumunia pokornie spełniła żądania Stalina. Zagarniając więcej niż wynikało z porozumień. Gospodarz przez cały czas demonstruje lojalność wobec Hitlera. Latem 1940 roku, gdy nowy ambasador brytyjski poruszył temat sojuszu przeciwko Hitlerowi, natychmiast wysyła do Berlina tekst swojej odpowiedzi: „Stalin (...) nie stwierdził, by Niemcy wykazywały chęć podboju państw europejskich. (...) Nie uważa, by działania zbrojne Niemiec stanowiły jakiekolwiek zagrożenie dla ZSRR". Z kogo kpił - z Anglika? Z Hitlera? Z ich obu? Na zajętych terytoriach belitośnie wprowadzał „moralno-polityczną jedność społeczeństwa". NKWD oczyszczało przyłączone ziemie z „wrogich elementów". Jechały transporty nowych więźniów: burżuje, inteligenci, zamożni chłopi, biali emigranci i działacze polityczni zasilali siłę roboczą gułagu. Wywożono ich w wagonach towarowych - dwupiętrowe prycze, pośrodku rura odpływowa do kubła, wąskie okienka, prawie w ogóle nie przepuszczające powietrza. W jednym z takich wagonów jechał Żyd, aresztowany na Litwie. Był to Menachem Begin - przyszły premier Izraela.
Anglia jednak nie kapitulowała. Broniła się zaciekle, a nawet sprawiła niespodziankę: w sierpniu 1940 roku, samoloty brytyjskie po raz pierwszy zbombardowały Berlin. Nie pomogły wściekłe naloty odwetowe. Brytyjczycy zaczynają wygrywać wojnę w powietrzu. W tym czasie obaj wodzowie stale zapewniają się o wzajemnej przyjaźni. Mołotow przyjeżdża do Berlina. Omawia z Niemcami kwestię przyszłych stref wpływów. Rozmowy toczą się w schronie, przy akompaniamencie wybuchów angielskich bomb. - Z Anglią koniec - zapewnił Ribbentrop. - To dlaczego tu siedzimy? - oschle spytał Mołotow. Wiedział, że Hitler nie skończył jeszcze z Anglią. Zagadkowa historia Istnieje powszechnie przyjęta wersja, że wówczas Hitler postanowił zaatakować swego nic nie podejrzewającego sojusznika. Właśnie wtedy szalony Flihrer przygotowuje Plan Barbarossa - plan napaści na ZSRR. Podpisał go w grudniu 1940 roku. Podjął decyzję na pół roku przed wybuchem wojny. Pół roku! I przez te pół roku wszyscy, i Churchill, i pozostali w Niemczech szpiedzy Kominternu uprzedzali Gospodarza o zbliżającej się agresji. Informował go o tym również Richard Sorge. Ten członek Niemieckiej Partii Komunistycznej, wnuk współpracownika Marksa, pracował wówczas jako faszystowski dziennikarz w Japonii i regularnie przekazywał meldunki do Moskwy. Udało mu się nawet ustalić dokładną datę napaści na ZSRR. Stalin jednak nie wierzył. Nikomu. Tymczasem Hitler zaatakował! Zdradziecko, nagle i całkiem niespodziewanie. Skomplikowana partia szachów, którą tak mistrzowsko rozgrywał Gospodarz, skończyła się jego klęską. Taka jest powszechnie przyjęta wersja. Ta wersja budzi jednak zdumienie. Przebiegły Gospodarz, człowiek Wschodu, którego naczelną zasadą było nie ufać nikomu, a strategią - uśpić wroga, raptem bezgranicznie zaufał staremu wrogowi! Tak bezgranicznie, że nie zwraca najmniejszej uwagi na sygnały ostrzegawcze. I wierzy kłamcy Hitlerowi, który tyle razy zdradzał, łamał dane słowo. Czy to naprawdę ten Gospodarz? Może mówimy o kimś innym? Na pewno nie - przez sześćdziesiąt lat pokazał, jaki jest naprawdę. Cóż więc się stało? Już w marcu 1941 roku wywiad przedstawił mu cały Plan Barbarossa. Wojna miała wybuchnąć między 15 maja a 15 czerwca. Pragmatyczny Gospodarz wierzył jednak tylko w logikę: Hitler nie może się wdać w taką awanturę.
Marksista Stalin doceniał ekonomię i wiedział, że Hitler nie może walczyć na kilka frontów z krajami, których potencjał gospodarczy przewyższa możliwości Niemiec. Nie mógł też wierzyć w ostrzeżenia Churchilla - tym bardziej, że tamten już raz popełnił zabawną pomyłkę. Uprzedził Gospodarza, że Niemcy mogą zaatakować w maju. Owszem, zaatakowali, ale nie ZSRR, tylko... Anglików na Krecie. Gospodarz mógł więc spytać, dlaczego wywiad brytyjski tak bardzo troszczy się o interesy ZSRR, skoro nie pilnuje własnych? Odpowiedź była prosta: Anglia spływa krwią w nierównej walce, więc Churchill za wszelką cenę stara się wciągnąć Rosjan do wojny. Nie mógł też wierzyć swemu szpiegowi. Współpracownicy Sorgego zostali rozstrzelani. Jego radziecka żona też. Sam Sorge odmówił powrotu. Czyż można mu było wierzyć? I gdy na początku 1941 roku Hitler zaczął kampanię bałkańską, Gospodarz mógł spać spokojnie. W kwietniu skapitulowała Jugosławia. Hitler ruszył na Grecję. Gospodarz wiedział, do czego Fuhrer zmierza. Po podboju Grecji mógł zaatakować Anglików w Egipcie, zająć Suez. Tego samego obawiał się Churchill, błagając USA o przystąpienie do wojny: „Błagam Pana, Panie Prezydencie - pisał do Roosevelta - by ocenił Pan wszystkie skutki klęski na Bliskim Wschodzie. (...) To będzie koniec Imperium Brytyjskiego". Istniał jeszcze jeden zabawny dowód nierealności rychłego ataku Hitlera na ZSRR. Ponieważ Hitler był zajęty na Bałkanach, nie mógł zaatakować wcześniej niż w końcu czerwca. To znaczyło, że musi się przygotować do rosyjskiej zimy. Oznaką zamiarów armii niemieckiej powinny więc być... kożuchy baranie. Hitler potrzebowałby milionów kożuchów. Wywiad radziecki bacznie śledził notowania na giełdzie: wzrost popytu na skóry spowodowałby spadek cen baraniny. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Gospodarz miał prawo uznać, że Churchill chce wciągnąć USA do wojny prośbą, a ZSRR - dezinformacyjną groźbą i że Hitler nie może go zaatakować. Hitler jednak zaatakował. Dlaczego? Może Gospodarz nie wziął pod uwagę czynnika irracjonalnego, egzaltacji impulsywnego Hitlera? Nie, Gospodarz znakomicie znał się na ludziach. Hitler był histerykiem, który odgrywał histerię. Hitler działał w natchnieniu, ale najczęściej udawał natchnienie. W wąskim kręgu znajomych kpił z tego, co w proroczym uniesieniu obwieszczał tłumom. Jego decyzje były śmiałe, lecz zawsze logiczne. Hitler to taki sam aktor jak on. Gospodarz! Tyle że o innym temperamencie. Europejski dekadent. Gra histerycznie, wyrzuca z siebie potoki słów. Gospodarz to aktor Wschodu: nie mówi, lecz wygłasza. Kapłani przez wiele dni muszą się głowić nad sensem skąpych wypowiedzi bogoczłowieka. Dlaczego jednak w decydującym momencie swego życia Hitler podjął tak nielogiczną decyzję? Żeby to zrozumieć, musimy zapomnieć o wszystkich powszechnie przyjętych wersjach. Oficer Zarządu Głównego KGB, Władimir Rezun*, zdecydował się pozostać na Zachodzie, żeby opublikować pewne odkrycie, któ-
* Piszący pod pseudonimem Wiktor Suworow - przyp. wyd. re męczyło go przez całe życie. Wszystko zaczęło się od zajęć w Akademii Wojskowej. Na wykładach strategii Rezun usłyszał, że, jeśli nieprzyjaciel szykuje się do ataku z zaskoczenia, musi: l) skoncentrować wojska w rejonie granicy; 2) rozmieścić lotniska jak najbliżej linii frontu. Z kolei na wykładach z historii Rezun usłyszał, że Stalin był zupełnie nie przygotowany do wojny, gdyż popełnił szereg kardynalnych błędów: l) skoncentrował doborowe jednostki w rejonie granicy; 2) rozmieścił tam lotniska. Rezun zaczął badać ten problem. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że ufny Stalin po podpisaniu paktu gorączkowo zwiększał tempo zbrojeń. W przededniu wojny wysyłał na granicę wciąż nowe dywizje. Zgodnie z zasadami strategii ataku z zaskoczenia. Rezun zadał więc sobie pytanie: Co to oznacza? Czy Stalin miał zamiar zaatakować Hitlera? Tak, podpisując pakt z Niemcami, zachęcił Hitlera do dalszych podbojów. Gdy Hitler burzył kapitalistyczną Europę, Gospodarz przygotowywał się do radykalnego zwrotu - do wielkiej wojny z Fuhrerem. Jako zwycięzca w tej wojnie stanie się wyzwolicielem wyczerpanej Europy. I jej przywódcą. Na początek będzie to Europejski Związek Socjalistycznych Republik, a później „tylko jeden radziecki naród" - jak zapewniał poeta Michaił Kulczycki. Gospodarz trafnie ocenił znaczenie Hitlera dla zwycięstwa wielkiego marzenia. Przez cały czas szykował się do ataku Bez przerwy trwała obróbka ideologiczna społeczeństwa: gazety i filmy sławiły armię. Największym wydarzeniem teatralnego sezonu była sztuka Chłopak z naszego miasta Konstantina Simonowa, opowiadająca o żołnierzu. Nie bez powodu Gospodarz wysyła do szkół wojskowych obu swych synów. Kompozytorzy dostają specjalne zamówienia - pojawia się mnóstwo piosenek o wielkiej wojnie i rychłym zwycięstwie. Na przykład słynny marsz czołgistów: „Jak groźny grom, jaśniejąc blaskiem stali, zaczną maszyny swój płomienny marsz, gdy w bój rozkaże iść towarzysz Stalin". „Prawda" zamieszcza wystąpienie lotnika, Gieorgija Bajdukowa: „Jakim szczęściem i radością będą płonąć oczy tych, którzy tu, na Kremlu, przyjmą ostatnią republikę do bratniej rodziny narodów całego świata! Wyobrażam sobie bombowce, które obracają w perzynę fabryki, węzły kolejowe, magazyny i pozycje nieprzyjaciela (...) szturmowce atakują lawiną ognia. Okręty desantowe, pełne dywizji wojska". Tuż po podpisaniu „Paktu o nieagresji" na osobisty rozkaz Stalina powstaje plan „mobilizacyjnego rozwinięcia sił zbrojnych ZSRR". Autorzy zakładają, że główne działania wojenne będą się toczyć na Froncie Zachodnim! W „Regulaminie Polowym" z 1939 roku stwierdzono: „Armia Czerwona będzie najbardziej zaczepną
ze wszystkich armii, które kiedykolwiek prowadziły takie działania". We wszystkich parkach kultury wznoszą się wieże spadochronowe. W armii powstają niezliczone jednostki desantowe. W 1941 roku liczą już ponad milion spadochroniarzy. Jak pisze Czadajew, kierujący wówczas sprawami Rady Komisarzy Ludowych (do jego nie opublikowanych wspomnień wrócimy jeszcze kilkakrotnie), właśnie w tym czasie Gospodarz polecił mu „przygotować informację o decyzjach obronno-gospodarczych, podejmowanych w latach wojny domowej". - Jak postępują prace przy budowie nowego schronu przeciwlotniczego na Kremlu? - zapytał. - Prace trwają przez całą dobę - odpowiedział Czadajew. - Za dwa miesiące wszystko będzie gotowe. - Podejmijcie kroki, żeby skończyć wcześniej - odpowiedział Stalin. Oczywiście Hitler wiedział o wszystkim. Rozumiał też, po co Stalin skoncentrował główne siły na granicy z Rumunią. Besarabia była tylko zasłoną dymną. W Rumunii biło serce niemieckiej machiny wojennej - ropa naftowa. Dlatego powstał Plan Barbarossa. Obaj sojusznicy-wrogowie nigdy sobie nie dowierzali. Obaj wiedzieli jednak, że nie są jeszcze gotowi do starcia. To ich uspokajało. Stalin nie szczędzi pokojowych gestów. Demontuje linię umocnień. Hitler jednak wie, że armia Stalina stoi u jego granic. W lutym 1941 roku Gospodarz każe rozwinąć polowe punkty dowodzenia. Równocześnie usypia czujność sojusznika: w maju zamknął wrogie Hitlerowi ambasady Belgii, Norwegii, Grecji i Jugosławii. Natomiast 5 maja 1941 roku, podczas promocji w Akademii Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, powiedział wprost: „Wszystko zmierza ku wojnie i przeciwnikiem będą Niemcy". Stwierdził również, że: „Nastąpiła całkowita przebudowa armii i znacznie wzrosła jej liczebność". Liczyła już trzysta dywizji, z których jedna trzecia to jednostki zmechanizowane. Dyktatorom mówi się, niestety, to, co sami chcą usłyszeć. Gospodarz nie wiedział, że spośród tych trzystu dywizji jedna czwarta jest dopiero w trakcie formowania. Nie wiedział, że jego uczelnie wojskowe, które gorączkowo otwierał w całym kraju, mają bardzo niski poziom nauczania i wypuszczają kiepsko wyszkolonych dowódców. Na bankiecie po uroczystości powiedział: „Teraz, gdy zmodernizowaliśmy naszą armię, gdy nasyciliśmy ją techniką, gdy staliśmy się silni, musimy przejść od obrony do ataku. Naszym obowiązkiem jest bronić kraju poprzez działania zaczepne".
Czadajew, który słyszał to wystąpienie, pisze: Słowa Stalina, że „wszystko zmierza ku wojnie i przeciwnikiem będą Niemcy" zostały usunięte. „Prawda" zamieściła jedynie zwięzłą notatkę. Za pośrednictwem korespondenta niemieckiej agencji informacyjnej rozpowszechniono zmieniony tekst, w którym Stalin nazwiązywał do „Paktu o nieagresji" i podkreślał, że „nie spodziewamy się napaści ze strony Niemiec". Również w maju 1941 roku przedstawiono Gospodarzowi projekt powołania dowództwa naczelnego. Nieco wcześniej, w lutym, Stalin nalegał, by zwiększyć potencjał przemysłu (czytaj: zbrojeniowego) o 17-18 procent. Tak się spieszył z „obroną". Zacząć somemu „Nie, Stalin nie planował ataku na Niemcy w 1941 roku" - oznajmił autor książki o Stalinie, Dmitrij Wołkogonow. Historyk wojskowy generał porucznik Wołkogonow był pierwszym, któremu pozwolono spenetrować wszystkie tajne archiwa. Wołkogonow pisał: Mam przed sobą kilka dokumentów, adresowanych do Stalina i Mołotowa. Komisarz obrony, Siemion Timoszenko, szef Sztabu Generalnego, Gieorgij Żukow, przedstawili „szczegółowy plan operacyjny sił zbrojnych ZSRR na Zachodzie i Wschodzie", sporządzony 11 marca 1941. (...) Mówi się w nim, że zaistniała sytuacja polityczna każe zwrócić szczególną uwagę na obronę granic zachodnich. Sztabowcy są zdania, że Niemcy mogą rozwinąć główne natarcie na południowy wschód w celu zagarnięcia Ukrainy i uderzyć w dodatkowym kierunku na Dwińsk i Rygę. 14 maja Timoszenko i Żukow wysyłają dyrektywy dla dowódców okręgów wojskowych. Nigdzie nie ma mowy o natarciu na Niemcy, we wszystkich dokumentach zaleca się podjęcie środków obrony. Stary pracownik Zarządu Politycznego, Wołkogonow, powinien jednak wziąć pod uwagę znaczenie języka ideologicznego. „Obrona" to właśnie pojęcie ideologiczne. W „dogłębnym języku" - jak wskazuje przykład Finlandii - „obrona" często oznacza „atak". Tenże Wołkogonow jako pierwszy cytuje zdumiewający dokument, jaki Żukow przygotował dla Stalina. Dokument nosi datę 15 maja 1941 roku: Ponieważ Niemcy przez cały czas utrzymują armię w stanie pełnej gotowości bojowej, z szeroko rozbudowanym zapleczem, mogą uprzedzić nasze wyjście na pozycje i zadać niespodziewany cios. Aby temu zapobiec, musimy nie dopuścić do przejęcia inicjatywy przez dowództwo niemieckie, uprzedzić przeciwnika i zaatakować go w chwili, gdy będzie w stadium dyslokacji jednostek na pozycje wyjściowe i nie zdąży zorganizować frontu ani współdziałania różnych rodzajów wojsk. Wołkogonow zwraca uwagę, że Żukow nie podpisał tego dokumentu. Wyciąga stąd wniosek, iż nie został on doręczony Stalinowi.
Było jednak inaczej. Cytowany przez Wołkogonowa dokument zachował się w całości i jest przechowywany w Historyczno-Archiwalnym Ośrodku Sztabu Generalnego. Nosi tytuł „Wytyczne do planu strategicznych działań Sił Zbrojnych ZSRR na wypadek wojny z Niemcami i ich sojusznikami". Adresowany jest do Stalina. Na piętnastu stronach tekstu „Wytyczne" mówią o planie niespodziewanego uderzenia na Niemcy. W chwili obecnej Niemcy wraz z sojusznikami mogą wystawić przeciwko ZSRR 240 dywizji. Proponuje się: uprzedzić przeciwnika i zaatakować. (...) Za cel strategiczny uznać pełne rozgromienie głównych sił armii niemieckiej (...) i wyjście w trzydziestym dniu operacji na linię Ostrołęka-Oiomuniec. (...) W celu wykonania tego zadania należy: 1. Przeprowadzić potajemną mobilizację wojsk pod pretekstem ćwiczeń szkoleniowych oficerów rezerwy. 2. Pod pretekstem wyjścia jednostek na poligony przeprowadzić potajemną koncentrację wojsk na granicy zachodniej. 3. Potajemnie dyslokować lotnictwo na oddalone lotniska polowe i niezwłocznie przystąpić do organizacji zaplecza technicznego. Główne uderzenie miał wykonać Front Południowo-Zachodni w kierunku na Kraków i Katowice. Celem ofensywy było oczywiście odcięcie Niemiec od ich południowych sojuszników (Włochy, Węgry i oczywiście Rumunia z jej polami naftowymi). „Wytyczne" uzupełniono szczegółowymi mapami i schematami. Dokument został napisany ręcznie przez generała majora Aleksandra Wasilewskiego, zastępcę szefa Sztabu Generalnego. Poprawki naniósł pierwszy zastępca szefa tego sztabu generał porucznik Nikołaj Watutin. Na końcu zostawiono miejsce na podpisy Żukowa i Timoszenki. Tych podpisów brak - tu Wołkogonow ma rację. Tyle że brak podpisów wcale nie znaczy, że dokument nie został przedłożony Stalinowi. Po prostu mamy do czynienia z typowym brudnopisem. Oryginał najprawdopodobniej zniszczono podczas którejś z regularnych czystek archiwów, jako że nie miał prawa istnieć dokument świadczący o radzieckich planach napaści na Niemcy. Tak delikatna praca najwyższego dowództwa nie mogła się odbywać bez wiedzy Gospodarza. Nie bez powodu właśnie ta trójca - Żukow, Timoszenko i Wasilewski - meldowała się w gabinecie Stalina 12, 19 i 24 maja, co potwierdza „Dziennik rejestracji odwiedzających".
Nie jest również dziełem przypadku, że akurat wtedy - 15 maja - do jednostek dotarła dyrektywa Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej, w której przypominano bez osłonek: Wielu pracowników politycznych zapomniało o znanym powiedzeniu Lenina: „Gdy tylko będziemy na tyle silni, by obalić cały kapitalizm, natychmiast chwycimy go za kark". Dyrektywa precyzowała tę myśl: Niekiedy słyszy się takie oto wytłumaczenie wojen sprawiedliwych i niesprawiedliwych: jeśli jedno państwo zaatakuje inne państwo i prowadzi wojnę zaborczą, to jest to wojna niesprawiedliwa. I odwrotnie: jeśli jakieś państwo zostało zaatakowane i tylko się broni, to jest to wojna sprawiedliwa. Wyciąga się z tego wniosek, że Armia Czerwona będzie prowadzić jedynie wojnę obronną. Tymczasem nie wolno zapominać, że każda wojna, którą będzie prowadził Związek Radziecki, będzie wojną sprawiedliwą.. Jaśniej nie można się wyrazić. Oblicze boga wojny Hitler postanowił wykonać pierwszy ruch. W odpowiedzi na przygotowania Stalina opracował Plan Barbarossa. Stalin nie wierzył w napaść ze strony Niemców. Wykorzystując to przekonanie Gospodarza, Hitler zdecydował się na szaleństwo. Po prostu nie miał innego wyjścia. Jutro Stalin sam by zaatakował. Hitler liczy na słabość armii radzieckiej (co wyszło na jaw w Finlandii) i na zaskoczenie. Ma nadzieję, że błyskawicznie pokona przeciwnika. Gdyż tylko „Blitzkrieg" może go uratować. Stalin zaś nadal nie wierzy w szaleńczy krok Hitlera. Jest pewien, że ma czas i spokojnie szykuje swój zwrot - ten niespodziewany atak, o którym pisali jego sztabowcy w „Wytycznych". Jednakże w miarę zbliżania się decydującego dnia zaczął się denerwować. Napływało zbyt wiele sygnałów o ruchach wojsk niemieckich na granicy. Wypuścił próbny balon. 14 czerwca ukazało się oświadczenie TASS: W prasie angielskiej i nie tylko angielskiej pojawiają się spekulacje na temat rychlej wojny między ZSRR i Niemcami. Jest to nieudolna propaganda sił wrogich obu państwom. Stalin czeka. Hitler nie reaguje. Tymczasem z ambasady niemieckiej wyjeżdża coraz więcej pracowników. Jest wprawdzie pora urlopów, ale te wyjazdy zaczynają przybierać masowy charakter. Zbyt masowy. Stalin znów analizuje sytuację i znów dochodzi do tych samych wniosków: Hitler nie może teraz zacząć. Przecież nie jest wariatem. Lato się skończy, nadejdzie zima, armia bez ciepłej
odzieży... Co wtedy? Nie, Hitler tylko straszy. Może sam się boi. Chce uzyskać jakieś gwarancje. No cóż, damy mu te gwarancje. Wycofamy dywizje. A później znów podciągniemy. Wytresowani aparatczycy nie odważyli się dyskutować. Mołotow wiedział, kiedy można spierać się z Gospodarzem (a raczej kiedy Gospodarz chce, żeby się z nim spierano). Teraz musi podzielać myśli wodza. Tak samo jak ambasador w Niemczech, Władimir Diekanozow. 18 czerwca agenci działający w Niemczech przekazali wiadomość o dyslokacji myśliwców i mianowaniu namiestników przyszłych okupowanych ziem rosyjskich. Gospodarz skwitował to krótko: „Możecie posłać wasze źródło informacji do..." Ludowy komisarz obrony nie wytrzymał. Jak pisze Czadajew, Timoszenko powiedział na kolejnym posiedzeniu: „Przygotowania Niemiec wskazują, że wojna wybuchnie jeszcze w tym roku i to wkrótce". W odpowiedzi usłyszał: „Nie straszcie, hitlerowskie Niemcy po prostu starają się nas sprowokować". W tych dniach jak zawsze zajmował się wszystkim. W Uzbekistanie pracowała ekspedycja naukowa. Znakomity antropolog Michaił Gierasimow, który na podstawie czaszek rekonstruował rysy twarzy, zaproponował otwarcie grobowca Timura. Gospodarz wyraził zgodę. Chciał zobaczyć oblicze wielkiego zdobywcy. Timur spoczywał w Samarkandzie, w Mauzoleum Guri Emir. Jeszcze przed wyprawą naukowców Gospodarzowi opowiedziano miejscową legendę: nie wolno naruszać spokoju Boga Wojny. Jeśli ktoś się tego dopuści, będzie nieszczęście. Trzeciego dnia Timur sprowadzi wojnę. Tak mówili starcy na bazarze w Samarkandzie. On, który widział, jak wyrzucano z grobowców rosyjskich świętych, jak burzono kościoły, jak mordowano duchownych, mógł się najwyżej uśmiechnąć. Sam był bogiem Wschodu. Co mu tam kości Timura! W nocy z 19 na 20 czerwca 1941 roku reflektory oświetliły wnętrze Mauzoleum Guri Emir. Operatorzy kroniki filmowali otwarcie grobowca. Odsunięto gigantyczną marmurową płytę o wadze 240 pudów. W ciemności marmurowego sarkofagu stała czarna trumna, pokryta zetlałym złotym całunem. Timur zmarł daleko od Samarkandy. W tej trumnie przywieziono go na miejsce spoczynku. Stary stróż mauzoleum błagał, żeby nie otwierać trumny. Obecni wyśmiali go. Z wieka wyrwano ogromne gwoździe. Gierasimow uroczyście wyjmuje czaszkę Timura i demonstruje ją przed kamerą. Taśma pojechała do Moskwy. I Gospodarz zobaczył, jak czaszka Boga Wojny patrzy na ludzi. Wydarzenia rozwijały się coraz szybciej. 21 czerwca poinformowano go, że zbiegły niemiecki feldfebel zeznał, iż wojna rozpocznie się dwudziestego drugiego o świcie. Gospodarz jest przekonany, że to prowokacja: wciąż wierzy w zdrowy rozsądek. Jednakże przez cały dzień napływają meldunki
o ruchach wojsk niemieckich. Mimo wszystko wydaje więc w nocy ostrożną dyrektywę: W dniach 22-23 czerwca możliwy jest atak Niemców na wszystkich frontach. Napaść może się zacząć od prowokacji. Zadaniem naszych wojsk jest nie reagować na te prowokacje, lecz równocześnie być w pełnej gotowości bojowej do odparcia ataku Niemców i ich sojuszników. W ciągu nocy należy zająć stanowiska ogniowe. Rozśrodkować samoloty na lotniska polowe i starannie zamaskować. Postawić w stan gotowości wojska obrony powietrznej. Podobny rozkaz otrzymał dowódca sił morskich, admirał Nikołaj Kuzniecow. O godzinie 21.30 Mołotow wezwał ambasadora Schulenburga i wyraził zaniepokojenie swego rządu. Spytał go: „Dlaczego masowo wyjeżdżają pracownicy ambasady? Czy rząd niemiecki ma jakieś pretensje, a jeśli tak, to jakie? Dlaczego nie odpowiedziano na pokojowe oświadczenie TASS?" Schulenburg coś mamrotał w odpowiedzi. Był wyraźnie zmieszany. Mołotow wszystko zrozumiał. I przestraszył się. Nie daj Boże, żeby wyszło tak, że Mołotow zrozumiał, a wódz nie. Wolał więc nie zrozumieć speszenia Schulenburga. Biuro Polityczne obradowało przez cały dzień. O pomocy czarne limuzyny zawiozły Gospodarza i jego najbliższych współpracowników do daczy. Próbował się trochę rozerwać. Mołotow wspominał: „Dwudziestego pierwszego byliśmy w daczy u Stalina. Może nawet oglądaliśmy jakiś film". Humory jednak nie dopisywały. Gospodarz zaproponował Mołotowowi, by wysłał szyfrogram do ambasadora w Berlinie - niech zada Ribbentropowi te same pytania, na które nie umiał odpowiedzieć Schulenburg. Mołotow pojechał do biura. Depeszę wysłano o godz. 0.40. O wpół do czwartej rano samoloty niemieckie zrzuciły bomby na Białoruś. O czwartej Niemcy bombardowali już Kijów i Sewastopol. W tym czasie Gospodarz spokojnie spał w daczy. Ze wspomnień Gieorgija Żukowa: „Komisarz ludowy kazał mi zadzwonić do Stalina. Zaspany głos dyżurnego pyta: - Kto mówi? - Szef sztabu Żukow. Proszę pilnie połączyć mnie z towarzyszem Stalinem. - Co? Teraz? Towarzysz Stalin śpi. - To go natychmiast obudźcie. Niemcy bombardują nasze miasta.
Stalin podszedł po trzech minutach. Żukow zameldował o sytuacji. Odpowiedzią było milczenie. - Zrozumieliście mnie? - spytał Żukow. Nadal milczenie. I wreszcie: - Gdzie jest komisarz? Przyjeżdżajcie z nim na Kreml. Powiedzcie Poskriebyszewowi, żeby wezwał całe Biuro Polityczne". 22 czerwca o świcie wybuchła wojna. Na trzeci dzień od otwarcia grobowca Timura... 23 PIERWSZE DNI WOJNY Równo o czwartej rano Kijów zbombardowano — A nam przez radio podano Że wojnę mamy od dziś z pieśni radzieckiej Był świt... Jeszcze świeciły latarnie, gdy samochód Stalina wjechał na Kreml. Niemcy zaatakowali w niedzielę, gdy cały kraj odpoczywał. Ileż ciężkich głów odsypiało wczorajsze popijawy! Z obawą czekał więc na pierwsze informacje o stratach. Przyjechał pierwszy. Niebawem do gabinetu zaczęli wchodzić zbudzeni przez Poskriebyszewa członkowie Biura Politycznego. Znów przeglądam „Dziennik rejestracji" z tego straszliwego dnia. A raczej ciepłego letniego poranka. 22 czerwca - Mołotow, później Beria, Timoszenko, Mechlis, Żukow, Malenkow, Mikojan, Kaganowicz... Wśród nich był człowiek, którego nazwiska nie odnotowano w rejestrze. Świadek Czadajew kierował pracami Rady Komisarzy Ludowych. Gospodarz polecił mu sporządzać krótkie sprawozdania ze wszystkich narad i posiedzeń Politbiura, jakie odbywały się w gabinecie Stalina. Czadajew wspomina, że był „jedynym, któremu Stalin pozwolił wszystko zapisywać". Dlatego jego relacje z pierwszych dni wojny są dla nas bardzo interesujące. Swoje wspomnienia Czadajew spisał już po śmierci Gospodarza. Musiały być przechowywane w najtajniejszych archiwach, zanim trafiły do Archiwum Rewolucji Październikowej.
Dzięki temu już w czasie pieriestrojki udało mi się dotrzeć do tych nigdy nie publikowanych wspomnień. Autor zatytułował je W groźny czas. W groźny czas Jak głosi wciąż popularna plotka, Stalin w pierwszych dniach wojny zupełnie stracił głowę i wpadł w panikę. A potem po prostu uciekł z Kremla do daczy, gdzie siedział bezczynnie, nie mając pojęcia, co robić. Wydawało mi się to dziwne. Znając jego życiorys (lekcje wojny domowej, kiedy to bolszewicy stracili trzy czwarte terytorium, a mimo to zdołali zwyciężyć), zdziwiłem się jeszcze bardziej. I dopiero po lekturze wspomnień Czadajewa zrozumiałem motywy postępowania Stalina. Dopiero one wraz z beznamiętnym „Dziennikiem rejestracji" pozwoliły mi inaczej spojrzeć na pierwsze dni katastrofy. Czadajew: O świcie zebrali się członkowie Biura Politycznego plus Timoszenko i Żukow. Raport składał Timoszenko: „Napaść Niemców należy uznać za fakt dokonany. Nieprzyjaciel zbombardował najważniejsze lotniska, porty, węzły kolejowe i węzły łączności". Potem wystąpił Stalin. Mówił powoli, z trudem dobierał słowa, chwilami jego głos przerywały spazmy. Gdy skończył, wszyscy milczeli, on też. W końcu podszedł do Mołotowa. „Trzeba jeszcze raz połączyć się z Berlinem i zadzwonić do ambasady". Jeszcze miał nadzieję, że może to tylko prowokacja. Czadajew: Mołotow zadzwonił z gabinetu do komisarza spraw zagranicznych. Wszyscy czekali. Powiedział do kogoś urywanym głosem: „Niech przyjeżdża". I wyjaśnił: „Schulenburg chce się ze mną widzieć". Stalin powiedział krótko: „Idź". Pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego, generał Nikołaj Watutin, wyszedł z gabinetu na kilka minut po nowe informacje, wrócił i powiedział: „Wojska niemieckie szybko posuwają się w głąb kraju nie napotykając na większy opór. Moiotow poszedł do swego gabinetu. Tam spotkał się z Schulenburgiem. Po rozmowie z Schulenburgiem Moiotow wrócił do gabinetu i powiedział: „Niemcy wypowiedziały nam wojnę". Wywołało to poruszenie wśród członków Biura Politycznego. Tak, wierzyli Stalinowi i nadal mieli nadzieję, że to tylko prowokacja - próba sił. I że rozmowa z ambasadorem wszystko wyjaśni. Czadajew: Stalin oświadczył spokojnym tonem: „Nieprzyjaciel będzie nacierał na wszystkich frontach. Co proponujecie?" Żukow: „Rozkazać jednostkom przygranicz-
nym natarcie na całym froncie i powstrzymanie nieprzyjaciela". Timoszenko: „Nie powstrzymać, tylko zlikwidować". Postanowiono „wszystkimi siłami i środkami podjąć natarcie na wojska nieprzyjaciela i zlikwidować je w rejonach, gdzie przekroczyły granicę. Granicy nie przekraczać do chwili otrzymania odrębnych rozkazów. Zbombardować zgrupowania nieprzyjaciela na zajętych terenach". Pierwszego dnia wojny wszyscy byli nastawieni optymistycznie, wierzyli, że to tylko krótkotrwała awantura, w której rozgromią przeciwnika. Myślę, że Czadajew się mylił. Timoszenko i członkowie Biura Politycznego po prostu przytakiwali Gospodarzowi. Nie mieli odwagi powiedzieć mu prawdy. Nie daruje, zapamięta, zemści się. Gospodarz też udaje optymizm. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że nastąpiła katastrofa. Tylko jak wielka? Czadajew: Przełomie widziałem Stalina na korytarzu. Wyglądał na zmęczonego i przybitego. Miał ściągniętą twarz. (...) Przed południem Politbiuro zatwierdziło tekst orędzia do narodu. O dwunastej wygłosił je Mołotow. Wypchnął przed siebie Mołotowa. Mołotow podpisywał pakt, niech więc teraz pije piwo, którego nawarzył. Na razie pisze wraz nim tekst przemówienia, jak kiedyś, kiedy jako dwaj partyjni dziennikarze redagowali „Prawdę". Mołotow: „Stalin nie chciał wystąpić pierwszy, chciał najpierw uzyskać jasny obraz sytuacji i ustalić właściwy ton swego wystąpienia". 22 czerwca w południe kraj usłyszał orędzie rządu. W wielu miastach słuchano go przy akompaniamencie wybuchających bomb. Mołotow był wyraźnie speszony - mówił z trudem, jąkał się i zakończył słowami Stalina: „Walczymy w słusznej sprawie, wróg zostanie pokonany, zwyciężymy". Przez całą wojnę naród radziecki będzie słyszał te słowa. Staną się dewizą Gospodarza. Czadajew: O drugiej wezwano mnie do Mołotowa. Przyszedł też Stalin. Powiedział do niego: „Strasznie się denerwowałeś, ale wypadło dobrze". Mołotow jest szczęśliwy - zna Gospodarza. Gospodarz zacznie teraz szukać winnych. Jego do nich nie zaliczy. Kraj czeka jednak na wystąpienie wszechwiedzącego boga. Bóg na razie milczy. Czeka na wiadomości z frontów. I szuka pierwszych winowajców. Czadajew: Wieczorem Stalin był w złym nastroju, mówił z gniewem: „Dimitrij Pawłów (dowódca Frontu Zachodniego, który przyjął na siebie ciężar pierwszego ude-
rzenia Niemców - przyp. aut.) nie ma łączności nawet ze sztabami armii. Powiada, że dyrektywa przyszła za późno. Dlaczego za późno? A gdybyśmy w ogóle nie wydawali dyrektyw? Przecież i bez nich armia powinna cały czas być w gotowości. Czy ja muszę rozkazywać swojemu zegarkowi, żeby chodził?". Znalazł się pierwszy winowajca. Czadajew: Stalin kontynuował: „Trzeba zarządzić ewakuację ludności i zakładów na wschód. Nic nie powinno pozostać w rękach wroga". To zapowiedź płonących miast, wsi, fabryk - azjatyckiej taktyki spalonej ziemi. W pierwszych dniach panicznego odwrotu słowa te były jednak tylko pobożnym życzeniem. Dopiero później staną się faktem. Koszmarny dzień trwał. Z frontu napływały rozpaczliwe wiadomości. Czadajew: Referował Timoszenko. „Rozmach uderzenia przeszedł wszelkie oczekiwania. W pierwszych godzinach wojny lotnictwo nieprzyjaciela przeprowadziło zmasowane naloty na nasze lotniska i zgrupowania wojsk". Stalin: „Zapewne zniszczono wiele radzieckich samolotów?" Wpadł w gniew, zaczął przechadzać się po gabinecie. - Czyżby lotnictwo niemieckie zdołało dotrzeć do wszystkich naszych lotnisk? - Niestety tak. - Ile samolotów zostało zniszczonych? - Według wstępnych danych około siedmiuset". W rzeczywistości zniszczono ich kilkakrotnie więcej. Największe straty poniósł Front Zachodni. I znów posypały się gromy na Pawłowa. Czadajew: „To zbrodnia - powiedział Stalin. - Muszą polecieć głowy". I natychmiast kazał NKWD zbadać tę sprawę. Dwunastogodzinny dzień pracy skończył się o siedemnastej. Ostatni wyszedł Beria. Zapewne dostał rutynowe polecenia: rozstrzelać winnych. Winni leżeli jednak tam - obok zniszczonych samolotów. W nocy wrócono do pracy. Od 3.30 do 13.30 Stalin bez przerwy przyjmuje interesantów. Tego dnia powołano organ, który wymyślił jeszcze w maju: Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa. Nazwał ją „stawką", bo była to nazwa sztabu w czasach obalonego cara. To też nie był przypadek. Tak samo jak przywrócenie znienawidzonych przez rewolucjonistów stopni oficerskich. Rewolucja światowa, internacjonalizm - wszystko to odłożono do lamusa. Pojawiła się idea
państwa rosyjskiego - idea ojczyzny. Na razie postanowił zaczekać na dalszy rozwój sytuacji: póki co szefem Kwatery został Timoszenko. Nastał dzień 24 czerwca. Ostatni odwiedzający, Mołotow i Timoszenko, opuszczają gabinet o szóstej rano. Zaciera się różnica między dniem i nocą. Stalin zrzuca ulubioną maskę spokoju. Teraz jest sobą. Żadnych frustracji, bezsilności. Normalne uczucie - wściekłość. Nienawidzi wszystkich za własne winy. Czadajew: Nasze wojska bohatersko starają się przejść do kontrofensywy - referował Timoszenko - ale na razie nie zdołały osiągnąć spodziewanych rezultatów. Stalin wpadł w furię. Oskarżał dowództwo Frontu Zachodniego. Później zaatakował Watutina i Timoszenkę. Obaj dowódcy pobledli i zachowując opanowanie poprosili o przydział na front. „Front od was nie ucieknie. A kto będzie odkręcał całą tę sytuację w sztabie generalnym, co?" Ich prośba jeszcze bardziej go rozjuszyła. Wezwał narkoma przemysłu zbrojeniowego, Wiaczesława
Małyszewa. „Za wolno się przestawiacie" - przerwał jego raport i zaczął pytać o możliwości zwiększenia produkcji czołgów, o problem płyt pancernych (...) Postanowiono zbudować na Uralu nową bazę produkcji czołgów. Rozumiał, że jeśli nawet Niemcy zajmą całą europejską część ZSRR, pozostaną mu nieogarnione przestrzenie Syberii i bogactwa Uralu. Tam też można walczyć. Czadajew: Potem zadzwonił do zastępcy szefa sztabu Wasilewskiego: „Niezwłocznie przekażcie dowódcom frontów, że wyrażamy najwyższe niezadowolenie z powodu odwrotu wojsk." Jednostki „najbardziej zaczepnej ze wszystkich armii", szkolone do natarcia, okazały się całkowicie nie przygotowane do obrony. Armia Czerwona bezładnie cofała się na całej linii. Czadajew: Do gabinetu poproszono sekretarza Moskiewskiego Komitetu Miejskiego. Popowa, i sekretarzy komitetów dzielnicowych. Stalin przesunął fajką po wąsach i powiedział: „Do KC napływają niezliczone prośby ludzi radzieckich, którzy apelują o powołanie pospolitego ruszenia. (...) Wychodząc naprzeciw potrzebom mieszkańców Moskwy, utworzymy kilka dywizji ochotników." W jego mózgu kiełkował już krwawy plan wschodniego satrapy. Uchronić rezerwy, zachować w odwodzie nowe dywizje sformowane na Syberii. To kraina zawołanych myśliwych, pełno tam młodzieży, która umie walczyć. A dziury na froncie zatka
się na razie mięsem armatnim ochotników z pospolitego ruszenia: inteligencją, urzędnikami w okularach, studentami i wykrwawionymi pułkami z pierwszej linii. Zaczęła się kampania propagandowa. Przyjmowano ochotników, ale był to tylko „dogłębny język". Tych, którzy nie chcieli się zapisać, spotykała pogarda i pogróżki. Trwały poszukiwania winnych. Czadajew: W gabinecie Mołotowa spotkał się z Diekanozowem, byłym ambasadorem w Niemczech. „Kaczęta już w jajku umieją pływać, a ty jesteś starym wyjadaczem. Zapewnialiście, że Niemcy nie zaatakują wcześniej niż w 1942 roku. (...) Jak mogliście. (...) Słowem - zawiedliście!". Dostało się też marszałkowi Kulikowi, beztalenciu, którym Stalin zastąpił represjonowanych dowódców. „Trzeba dać po dupie temu nierobowi!" Pierwsze dni wojny upływają Stalinowi na gorączkowych działaniach. Nic się nie zmieniło: wściekłość i niezmordowana praca. Niebawem uzyskano obraz sytuacji na frontach: to była katastrofa. Czadajew: Timoszenko melduje o przegrupowaniu sił w celu powstrzymania nieprzyjaciela. Stalin: „A więc już nie macie zamiaru go rozgromić, tylko powstrzymać?" Timoszenko: „Tego nie da się zrobić z marszu, ale kiedy podciągniemy świeże siły, na pewno rozbijemy Niemców". Gospodarz coraz częściej wybucha gniewem: teraz to jego normalny nastrój. Czadajew: Stalin stał przed mapą, plecami do wszystkich. Patrzyli w te plecy z wyrzutem. Zanim zdążyli wykonać jedno, już rozkazywał robić coś innego. Uznał, że czas skończyć z grą. Trzeba ostrożnie zacząć mówić prawdę. Zanim sami się na to odważą. Czadajew: Stalin: „Pocieszaliśmy się nadzieją, że lada moment wróg zostanie zatrzymany i rozbity, a tymczasem idzie naprzód". Umilkł, był blady i przygnębiony. Ciemna stolica Czadajew: 24 czerwca o 3 w nocy ogłoszono alarm lotniczy. Komendant obrony przeciwlotniczej ogłosił, że do Moskwy zbliża się grupa samolotów. Zawyły syreny, ludność zeszła do schronów, artyleria otworzyła ogień.
Zestrzelone samoloty jeden po drugim spadały na ziemię, ciągnąc za sobą smugi czarnego dymu... Ileż razy my, dzieci lat wojny, rysowaliśmy te płonące samoloty... Czadajew: Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Zadzwonił komendant i powiedział: „Nasi trochę namieszali, strzelaliśmy do swoich, to były nasze bombowce, wracały z akcji." Nie pochwalił się, że samoloty zostały zestrzelone. W stolicy od pierwszych dni zapanowała atmosfera paniki i grozy. Wprowadzono zaciemnienie. „Raj dla zakochanych: można się całować na środku ulicy" - pisał poeta. Czadajew: 25 czerwca Poskriebyszew wezwał mnie do gabinetu Stalina. Trzeba było napisać protokół. U Stalina byli tylko Timoszenko i Watutin. Watutin kończył meldunek. Stalin: „Krótko mówiąc, sytuacja na froncie jest krańcowo trudna. Niewykluczone, że przez jakiś czas będzie jeszcze trudniejsza". Następnie Timoszenko spytał Stalina, czy wysłać na pierwszą linię jego syna Jakowa, który bardzo o to prosi. „Niektórzy - powiedział Stalin - łagodnie mówiąc, zbyt gorliwi pracownicy zawsze chcą dogodzić szefom. Nie zaliczam was do takich ludzi, ale radzę nigdy więcej nie zadawać mi podobnych pytań". Co tam nie kochany syn! Jego państwo ginęło! Ginęło wielkie marzenie! Poza tym jak zwykle zajmował się absolutnie wszystkim. Czadajew: Na przykład zastanawiał się nad wyborem typu bagnetu do karabinków snajperskich. (...) Z reguły zastawałem w jego gabinecie Mołotowa, Berię, Malenkowa. (...) Nikt nie zadaje pytań. Siedzą, słuchają. Teraz płacił za wpojony im strach. Czadajew: Z frontu nadchodziły nowe informacje. W komunikatach zaniżano nasze straty i zawyżano straty wroga. Utwierdzało to Stalina w przekonaniu, że Niemcy wkrótce zupełnie się wykrwawią i poniosą klęskę. Niemcy zaś błyskawicznie parli do przodu. Mówiono o rychłym upadku Mińska. Oznaczało to, że niebawem padnie również Smoleńsk, a wtedy droga do Moskwy stanie otworem. Czadajew: W tych dniach Stalin często wzywał do siebie komisarzy ludowych różnych
resortów. Wyznaczał im jakieś wielkie zadania i kazał je wykonywać w nierealnie krótkich terminach. Ludzie wychodzili z gabinetu załamani. I coraz częściej dostrzegał, jak za jego plecami członkowie Biura Politycznego popatrują na siebie. Strach się kończył. Trzeba było coś z tym zrobić. Czadajew: Rankiem dwudziestego siódmego członkowie Politbiura jak zwykle zebrali się w gabinecie Stalina. Po naradzie zobaczyłem przez okno, jak Stalin, Mołotow i Beria wsiadają do samochodu. Po chwili Poskriebyszew powiedział: „Pewnie Niemcy zdobyli Mińsk". Niebawem zadzwonił telefon rządowy: Własik - szef ochrony Stalina poinformował, że Gospodarz, Mołotow, Beria i Malenkow są w ludowym komisariacie obrony. Watutin opowiadał mi później, że wizyta przywódców wprawiła pracowników w osłupienie. Na widok Stalina zastygali w bezruchu, nie wierząc własnym oczom. (Pamiętali niedawny huragan, który wymiótł z narkomani ich poprzedników - przyp. aut.) Po wejściu do gabinetu Timoszenki Stalin oznajmił, że przybyli zapoznać się na miejscu z meldunkami z frontu i wypracować dodatkowe ustalenia. W milczeniu stał przed mapą operacyjną i było widać, że z trudem hamuje wściekłość. Na jego znak w gabinecie zostali tylko Żukow i Watutin. - No i co tam pod Mińskiem? Sytuacja się ustabilizowała? - Jeszcze nie jestem gotów do raportu - odpowiedział Timoszenko. - Waszym obowiązkiem jest zawsze wszystko widzieć jak na dłoni i informować nas na bieżąco. Po prostu boicie się powiedzieć prawdę. Żukow, który jeszcze przed przyjazdem Stalina nie był w najlepszym nastroju, wypalił: - Towarzyszu Stalin, pozwólcie nam kontunuować pracę! - Może wam przeszkadzamy? - wtrącił Będą. - Wiecie - powiedział Żukow gniewnym tonem - że sytuacja na froncie jest krytyczna, dowódcy czekają na wytyczne z komisariatu obrony i będzie lepiej, jeśli sami się tym zajmiemy. Wybuchła prawdziwa kłótnia. Beria (zapalczywie): - My też możemy dać wytyczne! Żukow: - Jeśli zdołacie, to dajcie. Beria: - Jeśli partia powierzy nam takie zadanie, damy! - Jeśli powierzy - gniewnie ciągnął Żukow. - Na razie powierzyła nam. Zapadło milczenie. Żukow podszedł do Stalina. - Przepraszam za ton, towarzyszu Stalin, zorientujemy się w sytuacji, przyje-
dziemy na Kreml i złożymy raport. Stalin popatrzył na Timoszenkę. - Towarzyszu Stalin, w pierwszej kolejności musimy myśleć, jak pomóc frontom, a dopiero potem was informować - powiedział Timoszenko. - Odsuwając nas, popełniacie wielki błąd. (...) O pomocy dla frontów powinniśmy myśleć wspólnie — powiedział Stalin. Następnie potoczył przygnębionym wzrokiem po członkach Biura Politycznego i dodał: - Rzeczywiście, niech się najpierw sami zorientują. Jedźmy, towarzysze. Przekonał się na własne oczy, że stało się najgorsze - przestali się go bać. To był koniec. Czadajew: Wychodząc z narkomani obrony, rzucił z goryczą: „Lenin stworzył nasze państwo, a my wszyscy je przesraliśmy." Mołotow też pisał o tym incydencie: Byłem ze Stalinem w ludowym komisariacie obrony. Stalin dość ostro rozmawiał z Żukowem i Timoszenką, choć rzadko tracił panowanie nad sobą. Później pojechaliśmy do daczy, gdzie powiedział: „Przesraliśmy". Odnosiło się to do nas wszystkich. Mołotow miał rację - słowo odnosiło się do wszystkich i wszystkiego. Wtedy wykonał genialne posunięcie Czadajew: 27 czerwca po południu poszedłem do Poskriebyszewa. Zadzwonił telefon rządowy. Poskriebyszew powiedział: - Towarzysza Stalina nie ma i nie wiem, kiedy będzie. - Może zadzwonić do daczy? - spytał wchodzący zastępca ludowego komisarza obrony. Lew Mechlis. - Zadzwońcie - zgodził się Poskriebyszew. Mechlis wykręcił numer „najbliższej daczy" i czekał pól minuty. Nikt się nie zgłaszał. - Dziwne - powiedział Poskriebyszew. - Może właśnie wyjechał do Moskwy, ale przecież ochrona dałaby znać. Poczekali jeszcze kilka minut. Później poszli do Mołotowa. W tym czasie zadzwonił telefon i Mołotow powiedział komuś, że nie wie, czy Stalin będzie na Kremlu. Nazajutrz przyszedłem do sekretariatu. Stalin nie przyjechał. Wszyscy byli
zdezorientowani - co się stało? Następnego dnia Poskriebyszew od razu powiedział: - Towarzysza Stalina nie ma i wątpię, czy będzie. - Może pojechał na front? - Przestań mnie męczyć! Powiedziałem: nie ma i nie będzie! Istniało wiele legend o tym tajemniczym zniknięciu Stalina z Kremla w pierwszych dniach wojny. Oto jednak relacja naocznego świadka. Czadajew: Wieczorem znów wstąpiłem do Poskriebyszewa. Stalin się nie pojawił. Miałem mnóstwo papierów do podpisania. Zwróciłem się z tym do Wozniesieńskiego, który był pierwszym zastępcą. Wozniesieński zadzwonił do Mołotowa, a później powiedział: „Mołotow prosi, żebyście zaczekali jeden dzień". Po tej rozmowie zatelefonował do daczy, chwilę czekał przy aparacie i stwierdził: „Nikt tam nie odpowiada. To dziwne, widocznie coś się z nim stało i to w takim trudnym momencie". Późnym wieczorem Czadajew jeszcze raz idzie do sekretariatu Stalina. - Gospodarza nie ma i dziś nie będzie - powiedział Poskriebyszew. - Wczoraj też go nie było. - Tak, wczoraj też go nie było - nieco ironicznie przytaknął Poskriebyszew. Myślałem, że Stalin zachorował, ale nie zdecydowałem się spytać. Tajemnicze dni odosobnienia Cóż się naprawdę wydarzyło? Ulubioną postacią Stalina był Iwan Groźny. W prywatnej bibliotece Gospodarza znajdowała się ciekawa książka - sztuka Aleksego Tołstoja Iwan Groźny. Opublikowana w Moskwie w 1942 roku. Została wydana w najtrudniejszym roku wojny. Gospodarz czytał ją, gdy ze wszystkich frontów napływały wiadomości o klęskach. Czytał uważnie - zamaszystym pismem nanosi swoje uwagi, poprawia styl, wykreśla ozdobniki typu „Ach, ach" z mowy cara itd. Chce, żeby ukochany władca mówił tak jak on - sucho i zwięźle. Szczególnie interesująca jest okładka książki - najwidoczniej Gospodarz gryzmolił po niej w chwilach zadumy. Napisał dwa słowa - „nauczyciel" i „wytrzymamy". „Wytrzymamy" - o tym zapewne myślał. Zapamiętajmy też jednak słowo „nauczyciel" napisane na książce o straszliwym carze. Ten żelazny człowiek nie zachował się jak rozhisteryzowana panienka. Podczas scysji z Żukowem zdał sobie sprawę z nastrojów
i wyciągnął odpowiednie wnioski. Wiedział, że lada dzień padnie Mińsk i niemiecka lawina runie na Moskwę. Wtedy jego żałosni pachołkowie mogą się zbuntować. Postąpił więc jak „nauczyciel". Iwan Groźny z lubością stosował pewien chwyt: udawał umierającego i obserwował, jak reagują wrodzy mu bojarzy. Następnie wstawał z łoża boleści i okrutnie karał. Żeby inni zapamiętali. Czasami znikał ze stolicy. Uświadamiał w ten sposób bojarom ich bezradność. Robi więc to samo, co ukochany nauczyciel. Oczywiście Poskriebyszew - jego „oko państwowe" i szef NKWD, Beria, wiedzą o wszystkim. I bacznie śledzą poczynania podwładnych pod nieobecność wodza. Doświadczony dworak Mołotow natychmiast zorientował się w tej grze - i nie chce podpisywać ważnych dokumentów. Nie podpisać - to dowód lojalności. Gospodarz świetnie ich dobrał: bez niego są „ślepymi kociętami", jak później określi swoich współpracowników. Opuścił ich, żeby to zrozumieli. I to, że bez niego zmiotą ich wojskowi. Mołotow pospiesznie organizuje procesję do daczy. W daczy wielki aktor odegrał znany już spektakl - zabawę w dymisję. Czadajew opisuje to wydarzenie na podstawie relacji marszałka Nikołaja Bułganina: Wszystkich nas przeraził wygląd Stalina. Był wychudły i osowiały. (...) Miał ziemistą cerę. Powiedział: - Tak, nie ma wielkiego Lenina. (...) Mógłby na nas popatrzeć. Zobaczyć, komu powierzył losy kraju. Ludzie radzieccy przysyłają tysiące listów i słusznie zadają nam pytanie: czy naprawdę nie można powstrzymać wroga, odeprzeć go? Z pewnością są wśród nas tacy, którzy chętnie zwaliliby winę oczywiście na mnie. (Wyobrażam sobie spojrzenie jego żółtych oczu i gorliwe protesty gości - przyp. aut.) Mołotow: - Dzięki za szczerość, ale oświadczam: gdyby ktoś spróbował nastawić mnie przeciwko tobie, posłałbym durnia do diabła. Prosimy cię, żebyś wrócił do pracy, a my będziemy ci pomagać. - Pomyślcie jednak: czy nie zawiodę pokładanych we mnie nadziei, czy doprowadzę kraj do zwycięskiego końca? Może są godniejsze kandydatury? Woroszyłow: - Sądzę, że wyrażam zdanie nas wszystkich: nie ma nikogo godniejszego. I rozlega się zgodny chór „Słusznie!" Błagają gorliwie. Wiedzą, że kto nie będzie dość gorliwy - zginie. Zabawa skończona: teraz, gdy sami ubłagali go, by nadal był wodzem, otrzymał władzę z ich nadania. Sprawdzam w „Rejestrze odwiedzających": Czadajew pomylił
się tylko o jeden dzień. 28 czerwca Stalin urzędował w swoim gabinecie. Jednakże 29 i 30 czerwca rejestr jest czysty. W tych dniach Stalina rzeczywiście nie było na Kremlu. Wrócił dopiero l lipca. Krótki powrót Soso 3 lipca Stalin wygłosił przez radio tak długo oczekiwane orędzie do narodu. „Towarzysze! Obywatele! Bracia i siostry! Żołnierze naszej armii i floty! Do was się zwracam, przyjaciele moi!" Tak zaczął. Obok rewolucyjnego „towarzysza" pojawił się religijny, wydobyty z zakamarków seminaryjnej pamięci zwrot „bracia i siostry". Bracia i siostry - naród - powinni obronić ojczyznę-matkę. Od tej chwili w filmach rozbrzmiewają cerkiewne dzwony. Miał czas, żeby wszystko przemyśleć. Ogłosił wojnę ojczyźnianą - świętą wojnę narodu z najeźdźcą. Jak ongiś car Aleksander I po napaści Napoleona. Jak gdyby podsuwając mu pomysł, Hitler zaatakował tego samego dnia co Napoleon - 22 czerwca. Analogia powinna natchnąć kraj nadzieją. W 1812 roku Rosjanie też się cofali, nawet oddali Moskwę, lecz zwyciężyli. Oczywiście partia figurowała w jego przemówieniu, był też apel o „zespolenie się wokół partii Lenina i Stalina". Nikogo nie zdziwiły te słowa w ustach samego Stalina. Nic nie znaczyły - ot, taki frazes jak „błękitne niebo". Od tej chwili codziennie karmiono naród czerwonym patriotyzmem. „W gazetach dziwaczny galimatias marksizmu i carskiego policyjnego prawosławia, nieodłącznego towarzysza każdej rosyjskiej władzy, uosabianej przez jej nierosyjskich włodarzy" - pisała w pamiętniku jedna ze współczesnych. Sprawa była jednak o wiele poważniejsza. Miała też ogromne znaczenie. Podczas dwudniowej samotności były seminarzysta postanowił wezwać na pomoc odrzuconego przezeń Boga. Dowiedział się, że patriarcha Antiochii zaapelował do wszystkich chrześcijan o pomoc dla Rosji. Na książce o Iwanie Groźnym widnieje notatka: „Porozmawiać z Szaposzn.". To Borys Szaposznikow - ówczesny szef Sztabu Generalnego. „Stalin zwracał się do niego per »Borysie Michajłowiczu«, a w rozmowach z nim nigdy nie podnosił głosu. (...) Szaposznikow był jedynym człowiekiem, który mógł palić w jego gabinecie" - wspominał Żukow. Szaposznikow, były carski generał, był człowiekiem wierzącym
i nie ukrywał tego. Drugi członek Sztabu Generalnego, Wasilewski, urodził się jako syn duchownego. W pierwszych dniach wojny obaj stali się szczególnie bliscy Gospodarzowi. Widocznie od nich dowiedział się o wydarzeniu, które wstrząsnęło całym światem chrześcijańskim. Metropolita Libanu Uja zamknął się w kamiennym podziemiu, gdzie klęcząc, bez snu i jedzenia, modlił się do Matki Boskiej za Rosję. Miał cudowne widzenie (o którym napisał do hierarchów Kościoła rosyjskiego): trzeciego dnia modłów ukazała mu się Matka Boska. Przekazała mu wolę Bożą: „W całym kraju muszą zostać otwarte świątynie i klasztory. Duchowni muszą wyjść z więzień. Nie wolno poddawać Leningradu. Trzeba obnieść wokół miasta świętą ikonę Matki Boskiej Kazańskiej. Następnie przewieźć obraz do Moskwy i odprawić tam nabożeństwo, a potem wysłać go do Stalingradu". Co musiał czuć, słuchając tych słów, brzmiących niczym echo zapomnianego dzieciństwa? On, który tak niedawno ogłosił „pięciolatkę antyreligijną": w 1943 roku miała zniknąć z powierzchni Rosji ostatnia świątynia i ostatni duchowny. Gospodarz postanowił urzeczywistnić widzenie Ilji. Tak zaczął się jego zdumiewający i krótkotrwały powrót do Boga. Powrót? Nawrócenie? Czy po prostu strach, przed którym uciekał do Pana? A może marksistowski bogoczłowiek chciał wykorzystać wiarę do własnych celów? A może wszystko naraz? W każdym razie od tamtego tajemniczego zniknięcia Gospodarz pozornie zawiera zgodę z Bogiem. I zaczyna się coś, o czym nigdy nie pisali jego historycy. Na rozkaz Stalina z łagrów wypuszczono bardzo wielu duchownych. W konającym, oblężonym Leningradzie, ku zdumieniu i wzruszeniu mieszkańców, kapłani wynieśli cudowną ikonę Matki Boskiej Kazańskiej. Procesja okrążyła miasto. Z Leningradu ikona przybyła do Moskwy, a później do Stalingradu. Trzy miasta, których nie oddano wrogowi. Otwarto dwadzieścia tysięcy cerkwi, Trojco-Siergijewską i Kijewo-Pieczorską Ławrę. Przed każdą bitwą on i jego sztabowcy kończyli rozkaz błogosławieństwem: „Z Bogiem". Po raz pierwszy od 1917 roku „Prawda" zamieszcza informację o spotkaniu przywódcy bolszewików z metropolitą Siergiejem. Podczas spotkania Stalin „ze zrozumieniem odniósł się do propozycji wyboru patriarchy i zapewnił, że nie będzie żadnych przeszkód ze strony rządu". Po powrocie do pracy niezmordowanie koncentruje władzę w swoich rękach. l lipca tworzy Państwowy Komitet Obrony, mający pełną władzę w kraju. Sam staje na jego czele. Po dziesięciu dniach mianuje się naczelnikiem Kwatery. Wkrótce jest już naczelnym dowódcą, przewodniczącym Komitetu Obrony, ludowym komisarzem obrony, przewodniczącym Rady Ministrów i wodzem partii.
Jest - wszystkim... Skupiwszy całą władzę postanowił podjąć tajne pertraktacje z Niemcami. Jak twierdzi historyk, Nikołaj Pawlenko, w oparciu o informacje uzyskane od Żukowa, Stalin polecił Berii rozpocząć rozmowy pokojowe przez ambasadę Bułgarii w Berlinie. Wspomina o tym również marszałek Kiriłł Moskalenko, powołując się na wiadomości od Berii. Najprawdopodobniej po prostu chciał w ten sposób przyhamować tempo natarcia Niemców i dać wojskom chwilę wytchnienia. Precedens Brześcia usprawiedliwiłby ten krok w oczach narodu. Hitler naturalnie nie chciał rozmawiać. I właśnie wtedy, w dniach katastrofy wojennej, było mu sądzone przeżyć najstraszliwsze nieszczęście i upokorzenie. 19 lipca 1941 roku radio niemieckie podało, że starszy syn Stalina, Jakow, dostał się do niewoli. „Jakow - poinformowano - oświadczył, że zrozumiał bezcelowość oporu i sam przeszedł na stronę Niemców". Starszy syn W prywatnym archiwum Stalin przechowywał meldunek: Faszystowskie samoloty zrzucały ulotki (...) Przedstawiały niemieckich oficerów w rozmowie z Jakowem. Jakow był w bluzie bez pasa. I podpis: „Syn Stalina, Jakow Dźugaszwili - porucznik, dowódca baterii poddał się do niewoli. Jeśli tak ważny oficer radziecki wybrał niewolę, to jest to oczywisty dowód, że wszelki opór jest bezcelowy. Dlatego kończcie wojnę i przechodźcie na naszą stronę!". 7 sierpnia dostarczono mu kolejną ulotkę. Niemcy zasypywali nimi jego armię. Ulotka zawierała tekst listu od Jakowa: Drogi ojcze, jestem zdrów, wkrótce zostanę wysłany do oflagu w Niemczech. Traktowanie - dobre. Życzę zdrowia, pozdrowienia dla wszystkich. Jasza. To był charakter pisma Jakowa. Nie ulegało wątpliwości: Jakow jest zdrajcą. W tym samym archiwum zachował się życiorys Jakowa pisany jego ręką: (...) Żona Julia Isakowna Melcer (...) Do 1935 roku byłem na utrzymaniu ojca i studiowałem. W 1935 roku ukończyłem Instytut Transportu. (...) W 1937 roku wstąpiłem do Akademii Artyleryjskiej. Wstąpienie do akademii oznaczało ugodę z ojcem, który zawsze chciał, by jego synowie byli wojskowymi. Jakow ukończył uczelnię 9 maja 1941 roku. Na czterdzieści dwa dni przed wybuchem wojny. Poszedł na front pierwszego dnia. Ojciec nie miał czasu go zobaczyć. Syn zadzwonił z daczy młodszego brata, Wasilija. Trwała tam zabawa pożegnalna.
Podczas przesłuchania w niewoli Jakow zeznał: 22 czerwca ojciec powiedział przez telefon: „Idź i walcz". Idź i walcz W tym czasie wielu żołnierzy dostawało się do niewoli lub uciekało do rodzinnych wsi, gdzie rodzice ukrywali ich w piwnicach. Większość jednak wpadała w ręce Niemców na polu walki, broniąc się do ostatka. Gospodarz nie brał pod uwagę tych różnic. Właśnie przygotowywał dekret: Żołnierze, którzy trafili do niewoli, będą wyjęci spod prawa, a ich rodziny represjonowane. Zostawił więc swoim frontowcom tylko dwie możliwości: walczyć i zwyciężyć albo zginąć. Właśnie w dniach, gdy pracował nad dekretem, niemieckie samoloty zaczęły zrzucać ulotki o Jakowie. Nigdy go nie kochał. Uznał, że wilczek postanowił się zemścić. Za ciągłe upokorzenia, za oschłość ojca, za uwięzienie krewnych matki. Teraz Gospodarz znienawidził wszystko, co było związane ze zdrajcą. Rodzinę Swanidze też. Nic dziwnego, że już w następnym miesiącu, 20 sierpnia 1941 roku, rozstrzelano Aloszę Swanidze - wujka zdrajcy. Natomiast Maria Swanidze popełniła straszliwy błąd. Allilujewa-Politkowska: Mama dostała list od Marii Anisimowny. Pisała, że jest w łagrze, że jest jej tam bardzo źle i umiera. Gdy Stalin był w dobrym nastroju, mama pokazała mu ten list. Przeczytał i powiedział: „Żeniu, nigdy więcej tego nie róbcie". Zdążył już przestudiować Dziennik Marii. Myśl, że „obserwująca" go krewna postanowiła wykorzystać swoje odkrycie i poprosić Żenię o wstawiennictwo, wprawiła go we wściekłość. To wieczne i groźne: „Chcieli oszukać Stalina!" Tylko on miał prawo knuć intrygi. Rozstrzygnął problem tradycyjnie: znienawidzeni Swanidze muszą zginąć. Maria i Manko Swanidze, siostra Aloszy, zostały rozstrzelane na początku 1942 roku. Tak, uwierzył w zdradę syna. I kiedy Niemcy za pośrednictwem Czerwonego Krzyża zaproponowali wymianę, po prostu nie odpowiedział. W wojsku rozpowszechniano plotkę, że ponoć Niemcy chcieli wymienić Jakowa na feldmarszałka Paulusa, lecz Stalin odparł: „Nie wymieniamy żołnierzy na feldmarszałków". Niech wiedzą, że dla Stalina wszyscy są równi, jego rodzony syn jest tylko zwykłym żołnierzem. I wszyscy żołnierze są jego synami. W tym czasie
wysłano kilka grup dywersyjnych, które miały odbić Jakowa albo zabić, żeby Niemcy nie mogli go wykorzystywać do celów propagandowych. Nie udało się. Zgodnie z dekretem żołnierze w okrążeniu powinni „walczyć do ostatka lub przebijać się do swoich. Kapitulanci mają być likwidowani w każdy możliwy sposób, zaś rodziny wziętych do niewoli czerwonoarmistów - pozbawione wszelkich świadczeń i pomocy ze strony państwa". Do więzienia na Łubiance trafiła Julia Melcer, żona jego syna-zdrajcy, matka jego wnuczki. Wyjdzie na wolność po dwóch latach. Gdy Gospodarz przekona się, że syn nie zdradził. To jednak nastąpi później. Na razie szef Głównego Zarządu Politycznego Armii rozpowszechnił wersję, że syn Stalina bohatersko walczył jako zwykły żołnierz, został ranny i wtedy złapali go Niemcy. Ulotki to tylko propaganda. W prywatnym archiwum przechowywał dokumenty, świadczące o niewinności jego nieszczęsnego syna. Był wśród nich list, który dostał Wasilij i niezwłocznie przekazał ojcu. Drogi Wasiliju Josifowiczu! Jestem pułkownikiem, byłem u Was w daczy z Jakowem Josifowiczem w dniu jego wyjazdu na front. 12 lipca przy wsparciu garstki piechoty rzucono nasz pułk do natarcia na dziesięciokrotnie silniejszego przeciwnika. Nie mieliśmy już amunicji. (...) Dowódca dywizji zostawił nas i uciekł z pola walki czołgiem. Przejeżdżając obok Jakowa Josifowicza nawet nie zainteresował się jego losem. (...) Iwan Sapiegin, dowódca 303 Pułku Artylerii Lekkiej. Przekonał się, że wymyślona przez niego wersja propagandowa okazała się... prawdą! Niesłusznie podejrzewał Jakowa. Syn pozostał mu wiemy. Ze wspomnień Żukowa: Spytałem: „Towarzyszu Stalin, już dawno chciałem spytać was o syna. Czy są jakieś wiadomości o jego losie?" Długo czekałem na odpowiedź. Przeszedł po gabinecie dobrą setkę kroków, zanim powiedział dziwnie zdławionym głosem: „Jakow nie wydostanie się z niewoli. Rozstrzelają go. Zbrodniarze. Trzymają Jakowa w odosobnieniu i agitują, żeby zdradził ojczyznę". Zamilkł, a po chwili dodał stanowczo: „Jakow wybierze raczej śmierć, niż zdradę ojczyzny". Przy stole Stalin długo się nie odzywał i nie tknął obiadu. Dopiero po zwycięstwie dowiedział się wszystkiego. Z Niemiec dostarczono mu protokół przesłuchania Jakowa w sztabie dowództwa Luftwaffe w dniu 18 lipca 1941 roku: - Poddaliście się dobrowolnie, czy wzięto was do niewoli na polu walki? - Byłem zmuszony. Dostaliśmy się w okrążenie. Panika, wszyscy pouciekali. Byłem w tym czasie u dowódcy dywizji (...) Pobiegłem do swoich, ale natknąłem się na grupę żołnierzy, którzy chcieli przebijać się do naszych wojsk
i prosili, żebym objął dowództwo i poprowadził atak na wasze pozycje. Zrobiłem to, lecz żołnierze przestraszyli się i uciekli. Gdybym zobaczył, że moi podwładni się wycofują, gdybym zobaczył, że moja dywizja jest w odwrocie, zastrzeliłbym się, bo nie wolno się cofać. Ale to nie byli moi, tylko piechota. Chciałem dotrzeć do swoich. (...) We wsi wymieniłem mundur na cywilne ubranie. Wszedłem do chaty, a chłop powiada: „Idź stąd natychmiast albo na ciebie doniesiemy". Jego żona płakała, mówiła, że zabiją i ich, i dzieci, spalą dom. (...) Nie miałem wyjścia. Zobaczyłem, że jestem otoczony, nie mam dokąd uciekać, więc przyszedłem i powiedziałem, że się poddaję. - Czy to prawda, że czerwony rząd składa się głównie z Żydów? - Wszystko to bzdura, idiotyzm. Nie mają u nas żadnych wpływów. Przeciwnie, jeśli chcecie wiedzieć, to moim zdaniem naród rosyjski zawsze żywił nienawiść do Żydów. O Żydach mogę tylko powiedzieć, że nie umieją pracować. (...) Ich zajęcie to handel. - Czy wiecie, że druga żona waszego ojca też była Żydówką? Przecież Kaganowicz to Żyd. - Nic podobnego. Była Rosjanką. Co wy opowiadacie?! Jego pierwsza żona była Gruzinką, druga Rosjanką i tyle. - Panieńskie nazwisko drugiej żony brzmi Kaganowicz. - Ależ skąd, to brednie! (...) Jego żona zmarła (...) Allilujewa. Była Rosjanką. Człowiek ma teraz sześćdziesiąt dwa lata. Był żonaty. Teraz nie jest. - Sprawa palenia zapasów w trakcie odwrotu. Przecież to potworne nieszczęście dla całej ludności cywilnej. (...) Czy Stalin uważa to za słuszne? - Powiem wprost: ja tak uważam. - Czy wiecie, że znaleźliśmy list rosyjskiego oficera? Jest tam taki fragment: „Przechodzę szkolenie jako podporucznik rezerwy. Chciałbym przyjechać jesienią do domu, ale będzie to możliwe tylko wtedy, jeśli tej jesieni nie wybierzemy się na spacer do Berlina. 11 czerwca 1941 roku. Wiktor". (Protokolant zapisuje jego pierwszą reakcję: Czyta list i mruczy do siebie: - „Niech to diabli".) - Czy istniały takie zamiary? - Nie, nie sądzę. (Odpowiada ostrożnie - przyp. aut.) Jakow kończy zeznania słowami: „Wstyd mi przed ojcem, że nie zginąłem". Nie mógł ujawnić tego zapisu przesłuchania syna. Protokół
tchnie atmosferą 1941 roku, kiedy Niemcy byli jeszcze niedawnymi sojusznikami. W czasie wojny stworzył nowy obraz Niemca-bestii, już sama rozmowa z Niemcem oznaczała zdradę. Syn miał rację: to wstyd, że pozostał przy życiu. Zdał sobie z tego sprawę, gdy dotarł do niego dekret o jeńcach, podpisany przez ojca, a który rozkazywał mu umrzeć. Jakow wykonał ten rozkaz. Stalin przechowywał w swoim archiwum dokumenty dotyczące śmierci Jakowa. Była to relacja Gustawa Wegnera, dowódcy batalionu S S, komendanta obozu koncentracyjnego. W końcu 1943 roku jeńcy byli na spacerze. O godzinie 7 rozkazano im udać się do baraków. Dźugaszwili nie poszedł i zażądał widzenia z komendantem (...) Esesman poszedł zadzwonić po komendanta. W tym czasie Dźugaszwili przekroczył zakazaną strefę i skierował się w stronę drutów (pod napięciem). Wartownik zawołał: „Stój!" Dźugaszwili szedł dalej. Wartownik krzyknął: „Będę strzelać!" Dźugaszwili zaczął kląć, rozerwał bluzę na piersi i zawołał: „Strzelaj!" Wartownik strzelił i zabił go (...) Dźugaszwili równocześnie z wystrzałem chwycił za druty pod wysokim napięciem i upadł na dwa dolne rzędy. Wisiał w tej pozycji przez dwadzieścia cztery godziny, po czym jego zwłoki zabrano do krematorium. Koszmarny lipiec trwał, wojska cofały się ku Moskwie. Marszałek Koniew wspominał, jak w tamtych dniach Stalin zadzwonił do niego. To był namiętny monolog: „Towarzysz Stalin nie jest zdrajcą, towarzysz Stalin jest uczciwym człowiekiem. (...) Zrobi wszystko co w jego mocy, żeby opanować zaistniałą sytuację". I rzeczywiście opanował. Najpierw przywrócił atmosferę dawnego strachu, żeby nie być więcej zmuszonym do wygłaszania takich żałosnych monologów przed swoimi dowódcami. Wydał „Rozkaz o dezerterach". Rozstrzeliwano żołnierzy i oficerów. Potem przyszła kolej na generałów. 22 lipca odbył się sąd nad byłym dowództwem Frontu Zachodniego. Generałowie prosili, by wysłano ich na front jako szeregowców i pozwolono odkupić własną krwią klęski wojsk. Musieli jednak pomóc w przywróceniu bezwzględnego posłuszeństwa naczelnemu dowódcy. Wydał rozkaz: Byłego dowódcę Frontu Zachodniego generała armii Dmitrija Pawłowa, byłego szefa sztabu Frontu Zachodniego W. Klimowskiego, byłego szefa łączności Frontu Zachodniego A. Grigorijewa uznać winnymi tchórzostwa, bezczynności, nieposłuszeństwa i świadomie nieudolnego dowodzenia (...) rozstrzelać. Generałowie przypomnieli sobie 1937 rok i kto tu rządzi. W połowie lipca niemieckie wojska „Grupy Centrum" dotarły pod Smoleńsk - zaledwie 200 kilometrów od Moskwy. Front rozciągał się od Morza Czarnego po Bałtyk. Na pozór wszystko wyglądało jak podczas agresji na Polskę: setki tysięcy jeńców, okrążenie całych armii, chaos odwrotu. Od początku jednak było inaczej: „Wojska rosyjskie zachowywały się w odwrocie zupełnie inaczej niż Polacy i zachodni alianci. Nawet w okrążeniu nie opuszczały
zajętych pozycji" - pisał niemiecki generał. Tak, to było męstwo żołnierzy. Lecz działał też straszliwy rozkaz Stalina! Ciekawe spostrzeżenia zanotował generał Halder: Nie doceniliśmy kolosa - Rosji, która świadomie szykowała się do wojny. (...) Na początku kampanii mieliśmy przeciwko sobie dwieście dywizji. Teraz (l l sierpnia 1941 roku, po krwawych stratach Armii Czerwonej - przyp. aut.) jest ich już trzysta sześćdziesiąt. Jeśli nawet rozbijemy dziesięć takich dywizji, Rosjanie natychmiast wystawią nową dziesiątkę. Tak, Stalin mógł szafować milionami ludzi. Miał wiele tych milionów. Poza tym Hitler wierzył, że Stalin zostanie obalony przez naród po pierwszych klęskach: „Wystarczy kopnąć w drzwi, a cała ta przegniła konstrukcja runie". Tymczasem naród radziecki nie ośmielił się nawet zadać pytania, dlaczego wódz tak pokpił sprawę. Dlaczego zawsze zwycięska armia nie była przygotowana do obrony? Żołnierze cofali się w pokorze, umierając z okrzykiem „Za ojczyznę! Za Stalina!" Z tym okrzykiem, wymyślonym przez jego propagandzistów, dowódcy prowadzili oddziały do beznadziejnych ataków. Jego nazwisko było często ostatnim słowem, jakie ludzie wypowiadali przed śmiercią. „Gdybyście przyszli dwadzieścia lat wcześniej..." - mówili Niemcom dawni biali oficerowie, którzy cudem przeżyli czystki. Terror zabił w psychice narodu zdolność samodzielnego myślenia. Stalin stworzył całkowicie nowe społeczeństwo, scementowane przez ideologię i strach - niezawodny motor despotyzmu. Naród nie ośmielił się zwątpić w Bogostalina. Pomógł też sam Hitler. Bestialstwo jego ludzi wzmogło opór. W tym czasie zaczęło się coś, co Gospodarz przewidywał od samego początku: Hitler wyczerpał rezerwy. Postanowił wstrzymać natarcie na Moskwę i uderzyć na Ukrainę i Kaukaz. Do prowadzenia wojny potrzebne są dwie rzeczy: ropa i chleb. Hitler liczył na tradycyjną niechęć Ukrainy do Rosji - na Ukrainie żyli Kozacy, nienawidzący bolszewików. Te nadzieje zawiodły. Okrucieństwa „wyzwolicieli" sprawiły, że wystąpili przeciwko nim nawet potencjalni sympatycy. Okupacja Ukrainy, gwałty i grabieże spowodowały powstanie partyzantki, sprawnie organizowanej przez Gospodarza. Zagłada Żydów zmobilizowała do działania najbardziej rzutką grupę społeczną. Wczorajsi nieśmiali inteligenci stawali się nieustraszonymi bohaterami. Przez cały ten czas zdarzył się tylko jeden poważny incydent. Latem 1942 roku okrążona armia generała Własowa przeszła na stronę Niemców. Andriej Własow był zastępcą dowódcy Frontu Wołchowskiego.
Znakomicie walczył pod Moskwą. Bardzo skromny udział w wojnie domowej, brak zasług w czasach dowództwa Trockiego i kontaktów z gwardią Lenina pozwoliły mu zrobić karierę w latach terroru. Czy przeszedł na stronę Hitlera, bo trafiwszy do niewoli nie miał już nic do stracenia? Czy też, jak sam twierdził, nienawidził Stalina i marzył o nowej Rosji? Jak jednak mógł budować nową Rosję z Hitlerem, który chciał zlikwidować Słowian? Pozostało to tajemnicą tego dziwnego człowieka o końskiej twarzy. Swoje formacje nazwał Rosyjską Armią Wyzwoleńczą (ROA). Do Własowa przyłączyli się starzy znajomi Stalina z okresu walk pod Carycynem, biali generałowie: ataman Piotr Krasnow i generał Andriej Szkuro. Po zwycięstwie odnajdzie Własowa, Krasnowa i Szkurę i policzy się z nimi. NKWD będzie wyłapywać żołnierzy RÓW w całej Europie. Później zginą - od kuli, częściej na szubienicy. To wspomnienie z dzieciństwa - szubienica w Gori - na zawsze będzie dla niego symbolem najbardziej haniebnej śmierci. Oprócz RÓW Niemcy utworzyli legiony: Turkiestański, Kaukaski, Nadbałtycki, Gruziński i Ormiański. Były to jednak niewielkie oddziały, wykorzystywane głównie do celów propagandowych. Jedynie na północnym Kaukazie, w Czeczenii i Republice Kabardyjsko-Bałkarskiej Hitler znalazł kolaborantów wśród muzułmanów, którzy tradycyjnie nienawidzili Rosjan. Gospodarz mógł więc powiedzieć, że imperium wytrzymało. Pod murami Moskwy Na początku października 1941 roku Niemcy wznowili ofensywę na Moskwę. „Wróg został pokonany - obwieścił Hitler. - Za naszymi wojskami zostały terytoria dwukrotnie większe niż Rzesza w 1933 roku". Gospodarz jednak wiedział, że przed wojskami Hitlera były jeszcze większe terytoria. I zima. Mimo to Niemcy nacierali. Z trudem: po rozmiękłych od deszczu, strasznych rosyjskich drogach, z grzęznącymi w błocie pojazdami... Wtedy nastąpił cud. Metropolita Uja powiedział prawdę: Matka Boska nie opuściła kraju. Śnieg spadł wyjątkowo wcześnie - już w pierwszych dniach października, kiedy zazwyczaj w rejonie Moskwy jest jeszcze bardzo ciepło. Nastała wczesna i bardzo ostra zima. Już 12 października chwycił mróz. 3 listopada temperatura spadła do minus 8 stopni. W czołgach zaczęło zamarzać paliwo. Niemcy rozpalali pod nimi ogniska. Generał Guderian rozpaczliwie żądał ciepłej odzieży. W tych dniach w kotle pod Wiaźmą i Briańskiem dogorywało pięć radzieckich armii. Okrążone, walczyły do końca, wykonywały rozkaz Stalina. Miały powstrzymać siły niemieckie. Niemcy dotarli
pod Moskwę wykrwawieni i osłabieni. W połowie października byli o dwadzieścia kilometrów od stolicy. Hitler szykował się do parady zwycięstwa w Moskwie. 15 października Gospodarz zarządził ewakuację. Urzędy i ambasady przeniesiono na tyły - do Kujbyszewa. Wyjazd świętego ciała W dniach, gdy wszystko waliło się w gruzy, gdy w okrążeniu ginęły setki tysięcy żołnierzy, na Kreml wezwano Zbarskiego - strażnika ciała Lenina. W gabinecie oczekiwali go Mołotow, Kaganowicz, Beria i Mikojan. Ich obecność podkreślała wagę sprawy. Poinformowano Zbarskiego o decyzji Biura Politycznego - postanowiło ewakuować bezcenne ciało na dalekie tyły, do Tłumieni. - Co będzie wam potrzebne? - spytano. - Trumna - odpowiedział Zbarski. - Rozmiar? - Jesteśmy jednego wzrostu. - Zmierzyć go - rozkazał Mikojan. Podczas pomiarów strażnik wyliczał, co będzie potrzebne. Przede wszystkim należało przygotować specjalny wagon z aparaturą do utrzymywania właściwego mikroklimatu, z dodatkowych resorami, żeby ciało nie podskakiwało na rozjazdach. Mimo paniki i chaosu Gospodarz polecił, by ciału niczego nie brakowało. Już 3 lipca pociąg specjalnego przeznaczenia w najgłębszej tajemnicy opuścił Moskwę. Ciało przybyło do Tłumieni i zostało umieszczone w budynku byłego gimnazjum realnego. Wszyscy naukowcy obsługujący ciało ze względu na tajemnicę zamieszkali w gimnazjum. W Moskwie przed pustym Mauzoleum, jak zawsze stała warta. Wszyscy musieli wierzyć, że Bogolenin jest z nimi. Gospodarz też miał opuścić Moskwę. Dawni funkcjonariusze ochrony wspominają, jak jego córka Swietłana pakowała rzeczy. Do Kujbyszewa ewakuowano bibliotekę i osobiste archiwum Stalina. Wśród dokumentów znajdował się Dziennik Marii Swanidze. „Najbliższą daczę" zaminowano. Na tajnej bocznicy stał specjalny pociąg. Na lotnisku czekały cztery samoloty i jego osobisty duglas. I właśnie wtedy Gospodarz podjął spektakularną decyzję. Nowe spektakle wielkiego reżysera „Generał Mróz" pomagał Rosji. Wywiad meldował o gasnących silnikach niemieckich czołgów, odnotowano pierwsze przypadki odmrożeń. Gospodarz skoncentrował pod Moskwą potężną grupę uderzeniową. Mieszkanka podmoskiewskiej Nikolinej Góry opowiadała: „W naszym lesie stały jednostki syberyjskie. Rumiani, barczyści chłopcy w nowiutkich białych kożuszkach opierali się
o drzewa i spali na stojąco. Cały las koszmarnie chrapał". Mołotow wspominał: W tym okresie wszystkie oddziały prosiły o uzupełnienie. Operacjami pod Moskwą dowodził Żukow. Mimo błagań Stalin nie dał mu ani jednego batalionu. Powiedział, żeby się trzymał za wszelką cenę. W tym czasie Stalin dysponował pięcioma świetnie wyposażonymi armiami (również w nowe czołgi T-34). Wtedy uważaliśmy, że Stalin popełnia błąd. On jednak rzucił te armie do walki, gdy Niemcy dostatecznie się wykrwawili. Zginęły już miliony jego żołnierzy. Nasycił boga wojny. Starożytna wschodnia strategia triumfowała. Jak w wojnach starożytnych imperiów wprowadził do walki świeże siły dopiero po wyniszczeniu przeciwnika. Zrobił to pod murami stolicy. Rodzina jego syna Wasilija, córka Jakowa i Swietłana przebywały już w Kujbyszewie. On sam miał zamieszkać w specjalnym tajnym bunkrze. Do Kujbyszewa przeniesiono wszystkie komisariaty ludowe i Sztab Generalny. Moskwa przygotowywała się do nadejścia Niemców. W niebo biły słupy dymu - płonęły archiwa. W podziemiach Łubianki pospiesznie rozstrzeliwano więźniów. 16 października Beria zwołał kierownictwo partii i rozkazał: „Ewakuować wszystkich niezdolnych do obrony miasta. Zapasy rozdać ludności, żeby nie wpadły w ręce wroga". Szosy były zatłoczone uciekinierami. Specjalne pociągi wywoziły na tyły kobiety i dzieci. W opustoszałych domach buszowali złodzieje. Często sami administratorzy wskazywali im najbogatsze mieszkania. Za bezcen wyprzedawano obrazy, kosztowności. Wtedy Stalin zadecydował, że nadszedł już czas. Po kolejnym dniu w sztabie pojechał do zaminowanej „najbliższej daczy". Ochrona zdumiała się na jego widok. Wszystko było gotowe do wysadzenia w powietrze. Odegrał znakomitą scenę. Spytał: „Dlaczego światło jest wyłączone?" Wytłumaczono mu. Wzruszył ramionami i rozkazał krótko: „Natychmiast rozminujcie i napalcie w piecach, a ja popracuję". Po czym wyjaśnił zdziwionym ochroniarzom: „Nigdzie nie wyjeżdżam, wy też zostajecie. Nie oddamy Moskwy". Tak opisywał tę scenę jeden z członków jego ochrony A. Rybin. Tej samej nocy u administratorów budynków zjawili się ludzie w znajomych mundurach NKWD. Co dziesiąty zarządca został rozstrzelany. Rankiem rozstrzelano moskwian, którzy próbowali ograbiać sklepy. Wszyscy zrozumieli, że Gospodarz pozostał w stolicy. Do Kujbyszewa pojechał jedynie Mołotow i zwołał posiedzenie rządu. Córka pisywała do Stalina z Kujbyszewa: 19 października 1941. Mój Najdroższy Tatusiu, moja ty radości. Witaj, jak tam żyjesz, moja kochana sekretareczko? Jest mi tu dobrze. Tatuśku, jak bym się
chciała wyrwać do Moskwy choć na jeden dzień! Tatku, dlaczego Niemcy wciąż idą naprzód? Kiedy wreszcie dostaną w kość jak należy? Przecież nie wolno im oddawać przemysłowych miast (...) Kochany Tatusiu, tak bym chciała Cię zobaczyć. Czekam na Twoją zgodę, żeby przylecieć do Moskwy chociaż na dwa dni. Za pytania, które zadawała, też rozstrzeliwano. Nazywało się to „wroga propaganda". Wierzył jednak, że wkrótce zdoła odpowiedzieć córce. Zaczynała się bitwa pod Moskwą. Moskwa to symbol. Postanowił obronić miasto. Pozwolił Swietłanie przylecieć na dwa dni. Był 28 października 1941 roku. Niemcy widzieli już Moskwę przez lornetki. Stalin spotkał się z córką w niedawno ukończonym schronie. Była uszczęśliwiona, ciągle chciała z nim rozmawiać, ale on gniewał się i niecierpliwił - odrywała go od pracy. Nadchodziły rozstrzygające dni. Cały świat uwierzył, że Niemcy pobili Rosjan. Już po wyjeździe Świetlany odbył się jego genialny show propagandowy. Jak gdyby dalszy ciąg spektaklu w daczy. Hitler obwieścił światu, że Moskwa padła. Gospodarz wymyślił więc... uroczyste obchody rocznicy Rewolucji Październikowej z tradycyjną paradą wojskową na placu Czerwonym i akademią w Teatrze Wielkim. Świat i kraj powinny zobaczyć coroczne święto w j e g o stolicy. Na trzy dni przed uroczystością zaprosił władze Moskwy. Ustalono szczegóły. W podłodze sali Teatru Wielkiego ział olbrzymi lej po bombie. Akademia została więc przeniesiona na stację metra „Majakowska", która udawała Teatr Wielki. Zbudowano identyczną scenę, przeniesiono trybunę, fotele, kwiaty. Dwa tysiące funkcjonariuszy NKWD udawało publiczność. Wzdłuż peronu stały pociągi - pełniły rolę szatni i bufetu. O godz. 19.30 Gospodarz wygłosił referat. Później zaczęła się część artystyczna. Tej nocy lotnictwo niemieckie przez pięć godzin bezskutecznie usiłowało przedrzeć się do miasta. W tym samym czasie w najgłębszej tajemnicy trwały przygotowania do defilady. Miała się rozpocząć o dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj. W pobliskim gmachu GUM-u (Głównego Domu Towarowego) urządzono lazaret. Gospodarz rozkazał, by nie przerywać parady nawet w przypadku nalotu. O pomyśle nie wiedzieli nawet jego uczestnicy - myśleli, że ćwiczą musztrę przed pójściem na front. Defiladą dowodził komendant Kremla, Pawieł Artemiew, a przyjmował ją najpopularniejszy bohater wojny domowej, marszałek Siemion Budionny. O 5 rano kolumny wojsk stały już na placu Czerwonym, wiał lodowaty wiatr. I znów Bóg pomógł: rankiem zaczęła się zadymka, samoloty nie mogły latać. Z bramy Kremla wyjechał Budionny na białym koniu. Mimo tuszy wciąż świetnie trzymał się w siodle i z gracją galopował po śliskim bruku. Gospodarz z Mauzoleum wygłosił przemówienie do oddziałów. Mówił o zwycięskich wodzach z czasów carów moskiewskich i imperium Romanowów. Wprost z placu Czerwonego wyprawił żołnierzy na front. Czy rzeczywiście wygłosił mowę? Przeglądając film dokumentalny z defilady historycy zauważyli,
że Stalinowi nie idzie para z ust! Wysunęli więc tezę, iż Stalin w ogóle nie wystąpił, a przemówienie było mistyfikacją. Dopiero niedawno wyjaśniono tę zagadkę. Defilada miała być nakręcona przez kronikę filmową. Zapewne ze względu na tajemnicę podano filmowcom inną godzinę rozpoczęcia uroczystości. „Wiedzieliśmy, że defilada ma się zacząć jak zawsze o dziesiątej. Zaczęła się o ósmej. Radio transmitowało już mowę Stalina. Popędziliśmy na plac Czerwony, ale zdążyliśmy sfilmować jedynie ogólną panoramę defilady" - wspominał operator dźwięku Kotów. Gospodarz musiał jednak utrwalić uroczystość na filmie, żeby pokazać światu, że potęga Rosji nie została złamana. Postanowiono więc dokręcić jego przemówienie w... sali na Kremlu. Stalin jak zawsze zadbał, żeby nie wziąć udziału w choćby najbardziej niewinnym oszustwie. Biuro Polityczne musiało więc podjąć specjalną uchwałę: „Zobowiązać towarzysza Stalina do powtórzenia mowy przed kamerą". „Otworzyliśmy okna, żeby z ust unosiło się choć troszeczkę pary. Stalin powtórzył przemówienie" - wspominał Kotów. Bitwa Stanowisko narkoma obrony Stalin powierzył Żukowowi. Żukow jest odważny i co najważniejsze bezlitosny jak on sam. Rozumie, co znaczy: „nie szczędzić ofiar dla zwycięstwa". Umie zwyciężać. l grudnia Hitler zaczyna ofensywę na Moskwę. Jego żołnierze przeszli już ponad pięćset mil - cóż to dla nich przejść jeszcze dwadzieścia! Został ostatni skok. Rosjanie z trudem odepchnęli niemiecki batalion rozpoznawczy od mostu Chimkińskiego - to już była Moskwa! Po mieście krążyły plotki o motocyklistach, którzy przedarli się do parku w Sokolnikach - dwadzieścia minut jazdy od Kremla. W rzeczywistości natarcie dreptało w miejscu. Armie Żukowa walczyły do upadłego. Ofensywa załamała się. Mróz unieruchomił czołgi Guderiana. Wtedy Żukow rzucił do boju świeże rezerwy. To był początek bitwy pod Moskwą. Wzięło w niej udział ponad sto dywizji. Niemcy nie wytrzymali uderzenia. Klęska oznaczała koniec „Blitzkriegu". Niemcy musieli teraz stawić czoło zimie, do której nie byli przygotowani. Wojna osiągnęła punkt zwrotny. Hitler miał jeszcze odnosić sukcesy, ale po tym ciosie już nie doszedł do siebie. Naczelny dowódca W przeciwieństwie do swych współtowarzyszy z czasów wojny domowej - Woroszyłowa i Budionnego - Stalin umiał być nowoczesnym dowódcą.
„Uczymy się pomalutku, uczymy się". Za jego naukę zapłaciły życiem miliony ludzi. Kwatera, jego gabinet, to serce armii. Marszałkowie sporządzili portret Gospodarza z tamtych dni: Koniew: „Prawie żadnej mimiki, z jego twarzy nie sposób było odczytać myśli. Ani jednego zbędnego gestu. Wyćwiczony sposób bycia, który wszedł mu w krew. Na zwycięstwa i sukcesy reagował równie powściągliwie". Żukow: „Zazwyczaj był spokojny i opanowany, ale czasem wpadał w złość, wtedy jego spojrzenie stawało się ciężkie i twarde. Niewielu znam śmiałków, którzy mogli wytrzymać ten gniew". W Kwaterze spędzali niekiedy całe dni i noce. Żukow: „Podczas rozmowy wywierał silne wrażenie. (...) Zdolność precyzyjnego formułowania myśli, wrodzona inteligencja, wyjątkowa pamięć. (...) Zdumiewająca pracowitość i zdolność błyskawicznego wychwytywania sedna sprawy pozwalały mu pracować w ciągu jednego dnia nad tyloma rzeczami, że mógł to robić jedynie człowiek o nieprzeciętnym umyśle. (...) Mogę stwierdzić z całym przekonaniem, iż znał podstawowe zasady organizacji działań frontowych i grup operacyjnych. Kierował nimi ze znajomością rzeczy, orientował się w kwestiach strategii. Był dobrym naczelnym dowódcą". Dzięki tym zdolnościom opracuje wraz z marszałkami nową strategię i wygra największe bitwy wielkiej wojny. Strategia ta polegała na równoczesnych operacjach całych frontów. Szerokość natarcia wynosiła czasami siedemset kilometrów. Były to gigantyczne przedsięwzięcia z udziałem tysięcy samolotów, tysięcy czołgów, setek tysięcy żołnierzy na polu walki i tysięcy w grobach - po bitwie. Następną decydującą batalię stoczył pod miastem noszącym jego imię - pod Stalingradem. Kiedyś bronił go przed białymi. Teraz, na przedpolach dawnego Carycyna, decydowały się losy wojny. Nie pozwolił poddać miasta. Zamknął w potężnych kleszczach 6. Armię feldmarszałka Friedricha von Paulusa. Bezradny Paulus siedział po ciemku w piwnicach domu towarowego, gdzie mieścił się jego sztab. 2 lutego 1943 roku 6. Armia przestała istnieć. Gospodarz dostarczał teraz swoim moskwianom nowej rozrywki. Do dziś pamiętam ulubiony okrzyk dzieciństwa: „Prowadzą ich!" Zapominając o wszystkim my, dzieci wojny, wybiegamy na ulicę: kolumny jeńców niemieckich. Idą obdarci, ponurzy, zarośnięci, w brudnych płaszczach. A my, jego wychowankowie, radośnie rzucamy w nich kamieniami. Wzdłuż ulicy Gorkiego stoją szpalery milicji, milicjanci odganiają nas z dobrodusznym uśmiechem. Czując ich ciche poparcie, ciskamy kamieniami w jeńców. Miasto widmo Trzy miasta stały się symbolami tej wojny: Moskwa, Stalingrad i noszący imię poprzedniego bogoczłowieka - Leningrad, dawna
stolica dawnego imperium. Pod Leningradem toczyły się zaciekłe boje. Idąc do ataku, Niemcy gnali przed sobą zakładników - kobiety, dzieci i starców. Żołnierze nie chcieli do nich strzelać. Stalin natychmiast wydał rozkaz: Strzelajcie do Niemców i ich zakładników, kimkolwiek by byli, zabijajcie wrogów bez względu na to, czy są wrogami z własnej woli czy z przymusu. Dzieci, kobiety, ludzkie życie - nie mają dla niego znaczenia. Liczy się tylko cel i zwycięstwo. Niemcy podeszli pod Leningrad już w lipcu 1941 roku. Miasto zostało odcięte. Nikły strumyczek zaopatrzenia docierał jedynie przez zamarznięte jezioro Ładoga. Zaczęło się dziewięćset dni blokady. Mimo to nie poddał miasta... Olga Frejdenberg, znana uczona, pisała wówczas w pamiętnikach: Ludzie stoją w kolejkach po dziesięć godzin na potwornym mrozie, żeby dostać kawalątko okropnego, mokrego i surowego chleba. Od dawna nie ma prądu, nie kursują tramwaje. Mieszkania, apteki, biura pogrążone są w ciemnościach. Wchodzisz do sklepu i po omacku szukasz ostatniego w kolejce albo kierujesz się na słuch. Pod osłoną ciemności złodzieje okradają konających. (...) W całym mieście nie ma zapałek, nie działa wodociąg i kanalizacja. Bez przerwy trwają bombardowania, przez całą dobę, dzień i noc. Ludzie wariują od bezustannych wybuchów bomb. Głodujący mieszkańcy umierali tysiącami wprost na ulicach. Przychodzili w gości na pół godziny, siadali i umierali. Wchodzili do sklepu i umierali. Wychodzili rano z domu i umierali w drodze. Nie mieli siły wstać i zamarzali. Milicja natychmiast kradła im kartki żywnościowe. Te słaniające się cienie musiały ochotniczo wstępować do batalionów pospolitego ruszenia. Wzywano ich i proponowano wstąpienie na ochotnika. Strach był silniejszy niż słabość. Maszerowali więc, padali w kolumnach i umierali. Człowiek radziecki był niezwykle wytrzymały, mógł się rozciągać jak guma. Żadne ludzkie męczarnie, nic i nigdy nie zmusiłyby władz do poddania miasta. Była to przyjęta zasada zniewalania i niszczenia ludzi, zwana patriotyzmem i bohaterstwem oblężonych. Ten monolog rozpaczy nie był sprawiedliwy. Gdyby Gospodarz poddał miasto, mieszkańcy i tak byliby skazani na zagładę. Fiihrer postanowił zetrzeć Sankt Petersburg z powierzchni ziemi. „Propozycje kapitulacji będą odrzucane. Nie jesteśmy zainteresowani zachowaniem przy życiu chociażby części mieszkańców tego miasta" - głosiła dyrektywa Hitlera z 29 sierpnia 1941 roku. Czy Gospodarz mógł wcześniej przerwać blokadę? Mógł. Wolał jednak przez dziewięćset dni i nocy wykorzystywać
do celów taktycznych pokorny patriotyzm pokornie umierających ludzi. Takich udręk nie wytrzymałby chyba żaden inny naród na świecie. Jedynie ten nieszczęsny, przyuczony przez niego do ponoszenia najstraszliwszych ofiar. Czy tylko totalitaryzm mógł skruszyć inny totalitaryzm? I uratować ludzkość? Wasilij Wasiljewkz Front pochłaniał wciąż nowe ofiary z mężczyzn. Powinno to w końcu doprowadzić do zatrzymania przemysłu. Produkcja jednak stale rosła - niemal z godziny na godzinę. Kto więc pracował w fabrykach? W tamtych latach radio często nadawało piosenkę o przodowniku pracy Wasiliju Wasiljewiczu. Kończyła się słowami: „Wasilija Wasyljewicza pozdrawia dziś Kraj Rad, Wasilij Wasiljewicz ma jedenaście lat". Przy produkcji pracowały kobiety i dzieci. Zahartowane w kolejkach, przyzwyczajone do dźwigania ciężarów kobiety zaprzęgały się do pługów zamiast koni lub stały przy maszynach po dwadzieścia cztery godziny na dobę - bez odpoczynku i często bez jedzenia. Pracowały też dzieci. Po dziesięć godzin na dobę. Stawały na skrzynkach, żeby dosięgnąć dźwigni maszyn. Czasem nie wytrzymywały i zwyczajnie uciekały do domów - do swoich mam. Albo szły do kina. Albo zasypiały z przemęczenia. Nie znały prawa: spóźnienie do pracy i bumelanctwo traktowano jak ciężkie przestępstwo kryminalne. Dzieci aresztowano, sądzono. Żeby dać przykład innym, dostawały po pięć lat. Transporty dzieci zaczęły docierać do łagrów w 1942 roku. Wcześniej mali więźniowie przechodzili wszystkie kręgi piekła: aresztowanie, więzienie, śledztwo, koszmar przewożenia do łagrów. U celu podróży nie miały już w sobie nic ludzkiego, były jak zwierzątka, oszalałe z głodu i przerażenia. W obozie lgnęły do silnych. Kryminalistki często sprzedawały dziewczynki kierowcom i brygadzistom za puszkę konserw lub za najcenniejszą rzecz - łyk wódki. Ich łzy, ich męczarnie... Stalin czytał Dostojewskiego i oczywiście miał w pamięci pytanie, które zadał pisarz ustami Aloszy Karamazowa: „Jeśli dla wzniesienia gmachu szczęśliwej ludzkości trzeba będzie poświęcić choćby dziecko, czy zgodzisz się zbudować ten gmach na jego łzach?" Wielokrotnie odpowiedział na to pytanie. On i rewolucja, która go stworzyła. 24 RODZINA i WOJNA Straszne odkrycie córki
Już przed wojną córka napisała z Soczi: „Nie będę już wydawać Ci rozkazów. Jestem za duża, żeby się w to bawić". Gruzińskie dziewczęta wcześnie dojrzewają. Przed wybuchem wojny skończyła piętnaście lat. Dostrzegał z bólem, że dorosła. Swietłana opisuje, jak się złościł na widok jej obnażonych ramion i kolan. Krzyczał, kazał podłużyć sukienkę, chciał, żeby nosiła szarawary. Nie rozumiała, że jest zazdrosny, że nie chce się nią dzielić z tym przyszłym. Przecież siostra Lenina poświęciła bratu całe życie! Znał jednak temperament córki. Dlatego przydzielił jej ochroniarza z NKWD. Nie odstępował Swietłany na krok - odprowadzał ją do szkoły, na koncerty, do teatru. Ojciec wyjaśnił, że to ze względów bezpieczeństwa. W Kujbyszewie tęskniła za nim, pisała: „Miasto mi się nie podoba. (...) Bardzo dużo tu (...) kulawych, ślepych i innych ułomnych. Co piąty przechodzień to kaleka". Zdrowi mężczyźni walczyli w jego armii. Pozwolił jej wrócić latem 1942 roku, gdy tylko Niemcy zostali odepchnięci od Moskwy. Nie wiedział, że się zmieniła. „Tej zimy dokonałam strasznego odkrycia" - napisała później. Ktoś lekkomyślnie dał jej angielskie czasopismo (ile głów by poleciało, gdyby się o tym dowiedział). Przeczytała tam o samobójstwie matki. Z tekstu wynikało, że jest to powszechnie znany fakt. „Byłam wstrząśnięta, nie wierzyłam własnym oczom" - pisała Swietłana. Jesienią odbudowano zburzoną daczę w Zubałowie. W tych dniach gościł tam jej brat Wasilij. W Zubałowie mieszkała jego żona z dzieckiem i córka Jaszy z niańką. Do Wasilija stale przyjeżdżali przyjaciele - lotnicy, sportowcy, aktorzy. Pili. Pili na umór, dudniła muzyka, tańczyli. „Jak gdyby w ogóle nie było wojny" - wspomina Swietłana. Ksiąźę Wasil Miał pięć lat, gdy matka po kolejnej awanturze z ojcem zabrała go wraz ze Świetlaną do Leningradu. Wasia pamiętał nieudane samobójstwo Jaszy i przestrach ojca, ukrywany pod maską wściekłości. Na stole zawsze stało gruzińskie wino. Wino uchodziło w Gruzji za wodę z sokiem. Ojciec palił fajkę. Drażnił matkę specjalnie dmuchając dymem w buzię niemowlęcia. Od dziecka Wasia znał smak wina i tytoniu. Mając jedenaście lat przeżył śmierć matki. Od tej chwili zajmowali się nim opiekunowie z NKWD. Głównym łącznikiem między wychowawcami a ojcem był półanalfabeta Własik, szef ochrony Stalina. Wasia źle się uczył, ojciec stale groził mu karami. Po ukończeniu dziesięciolatki chłopak został wysłany do szkoły lotniczej.
Stalin przechowywał listy o jego „osiągnięciach" w tej placówce. Oto raport o przybyciu Wasi: „Już w drodze do szkoły - pisze Beria - Wasia powiedział do komendanta: »W tym roku tato chce przyjechać na urlop do Sewastopola, pewnie mnie odwiedzi«". Przerażone dowództwo bardzo się starało. „Nie zakwaterowano go w koszarach, lecz w internacie dla gości - donosi Beria. - Przyrządza mu się osobne posiłki. (...) Jeździ samochodem komendantury szkoły". Ojciec daje twarde wskazówki, jak postępować z „cwanym parszywcem": „Troska o kadeta nie powinna się przejawiać w tworzeniu jakichś szczególnych warunków". Postarajmy się zrozumieć nieszczęsnego syna dyktatora, wychowywanego praktycznie bez rodziców. Samobójstwo matki, uwięzieni krewni, rozstrzelani przyjaciele domu, którzy tak go lubili - w tym koszmarze upłynęło dzieciństwo Wasi. Zawsze brakowało mu czułości - i zapewne dlatego tak wcześnie się ożenił. Żonę, Galę Burdońską, poznał na elitarnej ślizgawce. Na Pietrowkę 38 przychodziły najpiękniejsze dziewczyny. Rozmawiam z Nadią Stalina. Nadia - wnuczka Gospodarza i córka Wasilija - opowiada: „Mama mieszkała w pobliżu stacji metra i ojciec często przelatywał tamtędy lotem koszącym. Mama miała niski, jak gdyby ochrypły od papierosów głos, ale była bardzo ładna i zgrabna. Pobrali się, kiedy mieli po dziewiętnaście lat. Ojciec napisał o tym do dziadka, mama bardzo się denerwowała i ciągle pytała, czy jest już odpowiedź. Któregoś dnia znalazła w koszu na śmieci podartą kartkę. Dziadek napisał czerwonym ołówkiem: »0źeniłeś się - czort z tobą! Jeśli to dobra dziewczyna, wszyscy będziemy ją kochać. Żal mi jej tylko, że wyszła za takiego idiotę jak ty«". Ojciec przechowywał dyplom ukończenia szkoły lotniczej przez podchorążego Wasilija Stalina. „Lata znakomicie, lubi latać, nadaje mu się stopień porucznika". Znał jednak wartość takich papierków. W marcu 1941 roku wysyła Wąsie na kursy pilotażu do Luberc. W Lubercach stacjonuje tak zwana gwardia pałacowa - elitarny pułk lotnictwa, uczestniczący w paradach powietrznych. Na oczach widzów i wodza piloci demonstrowali tam swój kunszt. Pułk składał się z samych asów. Na prośbę Gospodarza instruktorem Wasi został W. Cukanow - dowódca znakomitego pułku. „Wasia jest utalentowanym pilotem
- uczciwie oceniał Cukanow. - Jednak zawsze będzie miał kłopoty z powodu pijaństwa". Nieszczęsny Wasia już wtedy pił. Później wybuchła wojna. Jasza trafił do niewoli. Gospodarz nie mógł utracić drugiego syna. Wasia został inspektorem Sił Powietrznych. Siedział w gabinecie przy ulicy Pirogowa i nie miał nic do roboty. Pił. Na froncie szybko robiło się karierę. Gospodarz zadbał, żeby próżność syna nie ucierpiała. Wasia został naczelnikiem Inspektoratu Sił Powietrznych. Grzeszny upadek W Zubałowie było coraz weselej. Wasia zaprzyjaźnił się z wesołą kompanią filmowców. Jest wśród nich scenarzysta, Aleksiej Kapler - legendarna postać, największy pożeracz serc niewieścich w stolicy. Gdy jeden ze zdradzonych mężów dowiedział się o romansie żony z Kaplerem, wygłosił słynny aforyzm: „Do Kaplera mężowie nie miewają pretensji". Dobrze go znałem - Kapler przyjaźnił się z moim ojcem. Był tęgi, brzydki i kiepsko pisał. Za to genialnie opowiadał. Potrafił oczarować słuchaczy. Do kompanii dołączył drugi playboy - znany reżyser, Roman Kamień. Wasia ochoczo oddał się zabawie. Po pijanemu strzelał do żyrandoli w restauracjach - bawił się w „kryształowy dzwon". Miał też mnóstwo romansów. Wielkie nazwisko natychmiast otwierało dziewczęce serca. Jeden z jego ówczesnych kompanów, pisarz Wojtiechow, zeznał później w śledztwie przeciwko Wasilijowi Stalinowi: „Pewnego razu zastałem u mojej żony Celikowskiej (radziecka gwiazda filmowa lat trzydziestych) jej przyjaciółkę. Sterową (również znana aktorka) i nie znanego mi oficera lotnictwa. Zaczął namawiać nas do wyjazdu do daczy. Po drodze Sierowa powiedziała, że to Wasilij Stalin. W daczy próbował bezpardonowo dobierać się do mojej żony i wyciągnąć ją w jakieś ustronne miejsce. Zareagowałem w ostrej formie, przeprosił i reszta wieczoru upłynęła bez incydentów, jeśli nie liczyć tego, że wyjął z kominka osmalony patyk i wysmarował nim twarze Słuckiego i Karmena". Obaj filmowcy znieśli to bez protestu. Musieli znosić gorsze rzeczy. Po jakimś czasie Własik zameldował ojcu: „Naczelnik ISP Wasilij Stalin spotkał się z żoną reżysera, towarzysza Karmena, i po dojściu do porozumienia pojechali do daczy Wasilija Stalina". Własik czuł, że przy całej surowości wódz patrzy pobłażliwie na takie wyskoki syna. W końcu sam był synem szewca, a ten szałaput jest synem nowego cara. Tym razem Gospodarz musiał być groźny i sprawiedliwy. Roz-
kazał: „Pułkownika osadzić w areszcie, żonę odwieźć do domu". Spełniło się marzenie Wasi: wśród lotników krążyły legendy o jego podbojach. Małżonka na razie jakoś to znosiła. I właśnie wtedy, w dniach szalonych zabaw i miłosnych igraszek, Wasia przywiózł do Zubałowa Aleksieja Kaplera i przedstawił go Swietłanie. Kapler, jak wielu pisarzy, był korespondentem wojennym. Dopiero wrócił z frontu. Przerzucono go na tyły Niemców, brał udział w akcjach partyzanckich na Białorusi. Niebawem miał wyjechać do Stalingradu, gdzie ważyły się losy krwawej bitwy. Wasia przywiózł go w święto. Był 8 listopada 1942 roku - rocznica zwycięstwa rewolucji. W Zubałowie Kapler ujrzał tę czarującą dziewczynę - inteligentną i najwyraźniej utalentowaną. Poprosił ją do tańca. Umierając z nieśmiałości, ubrana według życzenia ojca, w dziecięcych półbucikach, tańczyła z nim fokstrota. Taniec przyniósł jej zgubę: Kapler zaczął mówić. Po wulgarnych odżywkach brata, skąpych słowach ojca i ubogim języku jego współpracowników, wymowny Kapler oczarował Świetlane bez reszty. Nie była już samotna. Znalazła człowieka, który ją rozumiał. Opowiedziała mu wszystko: o rocznicy śmierci matki (właśnie mijało dziesięć lat), o tym, że wszyscy o niej zapomnieli. Zaczęli się spotykać. Były to niebezpieczne randki. Kapler dał jej do przeczytania nie opublikowaną powieść Hemingwaya, chwalił represjonowanych poetów - rozstrzelanego Gumilowa, na poły zakazaną Achmatową. Mówiąc językiem tamtych czasów, demoralizował ideologicznie córkę wodza. Już za to należałoby go rozstrzelać. Swietłana zakochała się. Była jeszcze niemal dzieckiem i nie rozumiała świata, w którym żyła, nie rozumiała człowieka, który był jej ojcem. Kapler miał jednak prawie czterdziestkę i doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Dlaczego więc odważył się na ten szaleńczy krok? No cóż - miłość. Tak mu się podobał zachwyt tego dziewczątka. Zakochany Kapler zapomniał o całym świecie. Czterdziestoletni mężczyzna czekał na uczennicę pod szkołą. Spacerowali po nie ogrzewanej Galerii Tretiakowskiej, słuchali Damy Pikowej... Po zaciemnionych ulicach wojennej Moskwy smętnie wlókł się za nimi enkawudzista. Kapler częstował go papierosami, żeby człowiekowi nie było tak nudno. Oczywiście Gospodarz natychmiast dowiedział się o wszystkim. Nie miał jednak czasu - przygotowywał swoje największe zwycięstwo. Poza tym jeszcze nie doceniał powagi sytuacji. Kapler wyjechał do Stalingradu, po czym napisał stamtąd szkic dla „Prawdy". I oto w „Prawdzie" - w „Prawdzie", którą kiedyś sam redago-
wał, Gospodarz przeczytał szkic Kaplera: „List porucznika L. ze Stalingradu". Rzekomy porucznik pisał do ukochanej o wydarzeniach w Stalingradzie, a równocześnie wspominał niedawne wędrówki we dwoje po Galerii Tretiakowskiej i spacery po nocnej Moskwie. Opisywał wszystko, o czym donoszono Gospodarzowi! W końcu listu wyraźnie oszalały amant dodał: „w Moskwie pewnie pada już śnieg. Z okna patrzysz na zębate wieże Kremla". Żeby nikt nie miał wątpliwości. Można sobie wyobrazić wściekłość Stalina. Opanował się jednak. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co robić. Niebawem jeden z szefów ochrony zadzwonił do Kaplera i uprzejmie go poprosił, żeby korespondent wyjechał zbierać nowe materiały - im dalej od Moskwy, tym lepiej. Kapler posłał rozmówcę do diabła. Usłyszawszy odpowiedź Kaplera, Stalin pomyślał pewnie: Jak wojna odmienia ludzi. Stale obcując ze śmiercią, przestali się bać. Niektórzy w ogóle nie czuli już strachu. Dużo pracy czeka go po wojnie. Przez cały luty Swietłana chodziła z Kaplerem do teatrów, spacerowała po nocnej Moskwie. W dniu jej siedemnastych urodzin przyszli do mieszkania Wasilija. Całowali się w pustym pokoju. A za ścianą siedział biedny enkawudzista i starał się cokolwiek podsłuchać. Przecież musiał pisać raporty z tych randek. Kaplera aresztowano po trzech dniach. Ojciec miał żółte, rozwścieczone oczy. Swietłana nigdy go takim nie widziała. Dusił się ze złości. Powiedział jej: „Wszystko wiem. Tu są twoje rozmowy przez telefon - klepnął się po kieszeni. - Kapler to angielski szpieg, został aresztowany". Była jednak córką swojej matki i jego córką. Nie przestraszyła się. „A ja go kocham" - powiedziała i dwukrotnie dostała w twarz. Pierwszy raz w życiu. Rozumiał jednak, że ból jej nie złamie. Sięgnął więc po upokorzenie: „Popatrz na siebie! Komu tu jesteś potrzebna? On ma bab na pęczki, idiotko!" Nie rozmawiała z nim przez kilka miesięcy. Dla niego też wszystko było skończone. Zdradziła. Jak kiedyś jej matka samobójczyni. Nawet carowie w bajkach ścinali głowy adoratorom swoich córek. Musiał jednak zachować zimną krew. Pamiętał śmierć jej matki. Wiedział, co to znaczy doprowadzić Allilujewów do ostateczności. Nieobliczalnych Allilujewów. „Szpiega" Kaplera zesłano do Workuty na pięć lat. Tylko na pięć. Był też wściekły na Wąsie. To Wąska przyprowadził tego Kaplera, to w mieszkaniu Wąski, w jego burdelu, spotkali się sam na sam. Czy ten spryciarz nie zaaranżował całej afery, żeby wygnać z jego serca ukochaną córkę?
W tym czasie Wasia został ranny. Wcale nie na froncie: po pijanemu głuszył z koleżkami ryby rakietami lotniczymi. Oberwał w nogę i w szczękę. Ludowy komisarz obrony Józef Stalin wydał więc rozkaz: „Za pijaństwo, samowolę i demoralizację pułku jego dowódca pułkownik Wasilij Stalin zostaje odwołany ze stanowiska". Wasia pojechał na front. Jednak po historii z Jakowem bardzo rzadko pozwalano mu na udział w walkach powietrznych i zawsze pod silną osłoną. Doprowadzało to Wąsie do furii. Był odważnym lotnikiem i chciał się wykazać. Gospodarz dbał jednak o karierę syna. Wasia zaczynał wojnę jako dwudziestoletni kapitan, zakończy ją jako dwudziestoczteroletni generał. No cóż, syn Stalina powinien być generałem. Drugi front O losach wojny i historii utworzenia drugiego frontu napisano całe tomy. Dlatego też tylko muśniemy ten temat. Po napaści Hitlera na Rosję Churchill stał się sojusznikiem Gospodarza - sojusznikiem z konieczności. Gospodarz był świadom, jak tamten ocenia sytuację: dla Churchilla była to idealna wojna. Dwaj wrogowie poprzegryzają sobie gardła. Anglia pomoże jednak jemu, a nie Hitlerowi. Churchill sam powiedział: „Jeśli Hitler zajmie piekło, poproszę Izbę Gmin o pomoc diabłu". W grudniu 1941 roku Japończycy zaatakowali Peari Harbour, dzięki czemu przybył jeszcze jeden sojusznik - prezydent Roosevelt. Teraz przydał się Litwinow. Odtrącony Żyd został ambasadorem w USA. Żeby mu pomóc. Gospodarz tworzy ŻKA - Żydowski Komitet Antyfaszystowski. Żydowski teatr w Moskwie, żydowscy poeci - wszyscy muszą należeć do ŻKA. Na czele komitetu staje wielki aktor Salomon Michoels, kierujący Teatrem Żydowskim. Członkowie komitetu mają jeździć do Ameryki i zbierać pieniądze wśród bogatych Żydów, a także (co najważniejsze) urabiać opinię publiczną, zabiegać o drugi front. Zapomniano o antysemityzmie. Litwinow podpisuje umowę z USA. Amerykanie dostarczą aluminium na samoloty, benzynę, działa przeciwlotnicze, broń maszynową i ręczną i... żywność, dużo żywności. Do dziś pamiętam smak amerykańskiej czekolady - wtedy, w głodującej, zziębniętej, nie ogrzewanej Moskwie... Najważniejszy był jednak drugi front. Jak Stalin potrzebował go w tych strasznych latach 1941-1942! Churchillowi jednak się nie spieszyło. Czekał, aż Armia Czerwona się wykrwawi. No cóż, rozumiał go. Na jego miejscu postępowałby tak samo. Sojusznicy nie utworzyli drugiego frontu ani w 1942, ani w 1943
roku. Zamiast tego Churchill osobiście przyleciał do Moskwy - „do tego ponurego państwa bolszewickiego, które próbowałem zniszczyć w zarodku i które aż do chwili pojawienia się Hitlera uważałem za najgorszego wroga cywilizowanej wolności". Powitał Churchilla jak starego przyjaciela. Na swój sposób byli do siebie podobni. Churchill wiedział o planach ataku Japończyków, ale nie zawiadomił o tym Amerykanów - żeby ich wciągnąć w wojnę. Gospodarz zrobiłby to samo. Churchill odwiedził go w domu, poznał rudą Swietłanę. Powiedział, że też kiedyś był rudy, ale... odmówił utworzenia drugiego frontu. Sojusznicy nie są jeszcze gotowi. Znów wielkie marzenie Patrząc z perspektywy czasu, musiał się uśmiechać pod wąsem. Sprytny Churchill popełnił nadzwyczajne głupstwo. Pozwolił, aby Gospodarz walczył sam. Efekty? Dzięki pomocy sojuszników jego armia osiągnęła fantastyczną sprawność bojową. Pobierała nauki u generałów Hitlera. W końcu 1943 roku dysponował więc najlepszą i najpotężniejszą machiną wojenną, jaka kiedykolwiek istniała na świecie. Był gotów do gigantycznych uderzeń, które przeniosą działania wojenne poza granice Rosji - do Europy. A to znaczyło, że... wielkie marzenie znowu odżyło. Co więcej, stało się całkiem realne. Właśnie w tym czasie, wiosną 1943 roku, rozwiązuje Komintern. Żeby „zdemaskować kłamstwa Hitlera, iż Moskwa ma zamiar ingerować w sprawy innych krajów i bolszewizować te kraje". Tak powiedział w wywiadzie dla Agencji Reutera. W „dogłębnym języku" oznaczało to, że „Moskwa ingeruje w sprawy innych krajów i bolszewizuje te kraje". Kadrowi członkowie rozwiązanego Komintemu będą przywódcami Europy Wschodniej. Likwidacja Kominternu, wybór patriarchy Rosji, powrót carskich pagonów do armii - wszystko to pozornie miało zwiastować koniec bolszewizmu. Tę ideę powoli sączył w uszy i umysły sojuszników przed decydującym atakiem na Europę. Miesiąc miodowy W 1943 roku zwołano konferencję sojuszników w Teheranie. Teraz sami spieszyli się z utworzeniem drugiego frontu - chcieli zdążyć, zanim Stalin zajmie cały kontynent. On zaś zachował dziecinny nawyk Koby - spóźnił się o jeden dzień. Niech czekają, niech wiedzą, kto tu jest Gospodarzem. W Teheranie po raz pierwszy zobaczył Roosevelta. Prezydent USA zamieszkał w budynku ambasady radzieckiej. Para Churchill -Roosevelt wydała się Gospodarzowi zabawna. Który mu bardziej
przypadł do gustu? Odpowiedział Mołotowowi: „Obaj to imperialiści". Była to odpowiedź na poziomie „kamiennej dupy". Nie, wtedy obaj mu się podobali. Od razu zrozumiał, jak łatwo będzie ich skłócić: Roosevelt żywił wstręt do wszelkich intryg, Churchill zaś uważał je za jedyny skuteczny sposób na strasznego „wujaszka Joe". „Gdybym dobierał zespół do negocjacji, Stalin byłby moim pierwszym kandydatem" - Anthony Eden, angielski minister spraw zagranicznych. Podczas miodowego miesiąca w Teheranie wyznawali sobie miłość. Churchill wręczył Stalinowi miecz Stalingradu. „Marszałek Stalin może stanąć obok największych postaci w historii Rosji i w pełni zasługuje na tytuł Wielkiego Stalina". Odpowiedział skromnie: „Łatwo być bohaterem, kiedy ma się do czynienia z takimi ludźmi jak Rosjanie". Najważniejszym tematem był drugi front. Churchill jednak nie wytrzymał i spytał o roszczenia terytorialne Rosji po wojnie. Gospodarz odpowiedział: „Teraz nie ma potrzeby o tym mówić, ale w odpowiednim czasie powiemy swoje słowo". Już wtedy wiedział, że Churchill nie zdzierży i zaproponuje grę. Tak się też stało. W 1944 roku sojusznicy lądują w Normandii. Wojska Stalina przekraczają granicę Rosji i błyskawicznie zaczynają zajmować Polskę, Węgry, Rumunię, Jugosławię, Czechosłowację. Bułgaria i Finlandia wycofują się z wojny. Bałkany są w jego władzy. W Grecji komuniści i znajdująca się pod ich wpływem armia narodowowyzwoleńcza zajęli całe terytorium kraju oprócz wysp. W Jugosławii zwyciężają wojska komunisty Tity i Armia Czerwona. Churchill dłużej nie czekał. 9 października 1944 przybył z Edenem do Moskwy. W nocy spotkali się na Kremlu. Już bez Amerykanów. Targi trwały do rana. Churchill zapisał na kartce, że Rosja ma w Rumunii 90 procent wpływów, Anglia w Grecji - tyle samo. Jugosławia - pół na pół. Przeszli do Włoch. Gospodarz odstąpił mu Włochy. Najważniejsze były wpływy w Europie Wschodniej. Ministrowie spraw zagranicznych zajęli się procentami. Mołotow zaproponował: Węgry - 75 procent na korzyść Rosjan, Bułgaria - 75 procent, Jugosławia 60 procent. Takiej ceny zażądał Gospodarz za Włochy i Grecję. Eden się targował: Węgry 75 na 25 procent, Bułgaria 80 na 20 procent, Jugosławia 50 na 50 procent. Po zawziętej licytacji ustalono: Bułgaria i Węgry - 80/20, a Jugosławia - 50/50. Dopiero po zakończeniu targów poinformowano o ich wynikach ambasadora Stanów Zjednoczonych, Harrimana. Dżentelmeńską umowę przypieczętowano uściskiem dłoni. Procenty były śmieszną fikcją. Tam, dokąd tylko dotrze, będzie
Gospodarzem na 100 procent. Wielkie marzenie stawało się rzeczywistością. Churchill wiedział, że Stalinowi nie można ufać. Próbował więc działać metodami „wujaszka Joe". Stalin był jednak spokojny - uważał Roosevelta za idealistę i był pewien, iż prezydent USA nie dopuści się wiarołomstwa. Toteż gdy Churchill podjął tajne rozmowy z Hitlerem, Gospodarz natychmiast powiadomił o tym Roosevelta. Rozmowy przerwano. Rzesza dogorywała. W lutym 1945 roku sojusznicy zebrali się w Jałcie. Na konferencji podjęto wiele szlachetnych decyzji - o przyszłej pokojowej Europie, o utworzeniu ONZ, o demilitaryzacji Niemiec. Równocześnie podzielono kontynent. Wielkie marzenie stawało się rzeczywistością. Teraz zdołał włączyć do niego Polskę. Miał tylko kłopoty ze sprawą Katynia. Po agresji na Polskę do niewoli trafiło ponad dwadzieścia tysięcy polskich oficerów. Rozmieszczono ich w obozach, w pobliżu granicy. Planując atak na Niemców, bał się trzymać w kraju tylu potencjalnych wrogów. Pamiętał bunt Korpusu Czechosłowackiego w 1918 roku. Rozstrzygnął problem tradycyjną metodą: jeńcy zostali zlikwidowani. Podczas wojny, gdy formowała się armia Andersa, zwolnił z łagrów około dwóch tysięcy Polaków. Rząd londyński pytał jednak o tysiące oficerów. Odpowiedziano, że pouciekali z obozów po agresji Hitlera. Polacy nie uwierzyli. Trzeba było odegrać małe przedstawienie. W obecności przedstawiciela rządu polskiego dzwoni do Mołotowa i Berii: „Czy zwolniono wszystkich Polaków?" Obaj odpowiadają: „Wszystkich". Tymczasem Niemcy po zajęciu Smoleńska odkrywają w lesie katyńskim setki trupów z przestrzelonymi potylicami - zwłoki polskich oficerów. Gospodarz oczywiście oskarża hitlerowców o prowokację. Powstaje nowa wersja: Polacy nie uciekli z obozów. Pracowali pod Smoleńskiem, wpadli w ręce Niemców i zostali przez nich wymordowani, po czym Hitler zrzucił winę na ZSRR. Powołano specjalną komisję. W jej skład weszli jego pisarze, naukowcy i duchowni. Komisja oczywiście potwierdziła wersję Gospodarza. Roosevelt i Churchill musieli uwierzyć sojusznikowi. Churchill udawał. Roosevelt prawdopodobnie uwierzył. Czyż poczciwy „wujaszek Joe" mógł rozstrzelać bezbronnych oficerów?! Dopiero niedawno wyszły na jaw rozmiary tej tragedii. Krajuszkin, szef jednego z Zarządów Federalnej Służby Bezpieczeństwa (tak się teraz nazywa dawne KGB) w kwietniu 1995 roku poinformował na konferencji prasowej w Smoleńsku, że w obozach radzieckich rozstrzelano 21 857 polskich jeńców. Akta rozstrzelanych zlikwidowano w 1959 roku. Zachował się jednak list ówczesnego szefa KGB Aleksandra Szelepina do Chruszczowa. Szelepin informuje: „Decyzją NKWD rozstrzelano 21 857
ludzi, z czego w Katyniu - 4421, w Ostaszkowie - 6311, w Starobielsku - 3820". Dalej Szelepin prosi Chruszczowa o zgodę na likwidację akt „jako nie mających żadnej wartości operacyjnej i historycznej". Dziś w lesie katyńskim, na męczeńskich mogiłach, stoi dacza „nowego Rosjanina" - bogatego biznesmena... W sierpniu 1944 roku w Warszawie wybuchło powstanie, przygotowane przez polski rząd emigracyjny. Wojska Gospodarza stały za Wisłą, ale nie pozwolił im nacierać - stały więc i patrzyły, jak Niemcy niszczą miasto. Musiał się pozbyć rządu londyńskiego. Sojusznicy nieraz próbowali rozmawiać z „dobrym wujaszkiem Joe" o demokratycznej Polsce. Zawsze słyszeli zdecydowane „Nie". Kierował się prostą logiką: wygrał wojnę, żeby mieć dobrych sąsiadów. Zgodził się jedynie, by Zachód oddawał mu Polskę stopniowo. Rozumiał, że Roosevelt musi myśleć o głosach Polonii. Myślał też o Azji. W Jałcie uzgodniono jego udział w wojnie z Japonią. Przystał nań. Dzięki temu Armia Czerwona mogła wkroczyć do Chin. A wraz z nią - wielkie marzenie. Roosevelt nie zobaczył nowej Europy „wujaszka Joe". Zmarł 12 kwietnia 1945 roku. Gospodarz napisał szczerze do Churchilla: „Bardzo boleśnie odczuwam ciężar utraty tego wielkiego człowieka - naszego wspólnego przyjaciela". Pod koniec 1944 roku przybył do Moskwy jeszcze jeden sojusznik, legendarny generał Charies de Gaulle, szef rządu wyzwolonej Francji. W hotelu zainstalowano podsłuch i Gospodarz znał treść wszystkich rozmów o krwawym Stalinie. Na Kremlu odbył się bankiet. Wysoki de Gaulle i niziutki Gospodarz tworzyli zabawną parę. Gospodarz zaproponował toast za Kaganowicza: „To odważny człowiek. Wie, że jeśli pociągi nie będą kursowały punktualnie - tu zrobił pauzę, po czym zakończył dobrotliwie: - rozstrzelamy go". Po chwili wskazał marszałka lotnictwa Aleksandra Nowikowa: „Dobry marszałek. Wypijmy za niego. Jeśli nie będzie dobrze wykonywał swoich obowiązków - uśmiechnął się promiennie - to go powiesimy". Już nie wydawał się Francuzom taki zabawny. Po chwili dodał z uśmiechem: „Mówi się o mnie, że jestem potworem, ale sami widzicie, że potrafię z tego żartować. Może więc nie jestem taki okropny?" W pociągu de Gaulle powiedział w zadumie: „Z tymi ludźmi będziemy mieć do czynienia jeszcze przez sto lat!" Francuzi odnieśli też inne wrażenie: „W jego zachowaniu dostrzegało się rozpacz człowieka, który osiągnął takie wyżyny władzy, że nie może już iść dalej". Podczas tego samego bankietu zwycięzca Hitlera powiedział nagle do de Gaulle'a: „W ostatecznym rozrachunku zwycięża tylko śmierć". Był grudzień. Nadchodziły jego sześćdziesiąte piąte urodziny.
Przygotowanie kraju do zwycięstwa. Likwidacja narodów Miał prawo nazwać się „potworem". Gdyby de Gaulle wiedział, co się właśnie działo w kraju dowcipnego dyktatora... Nawet żołnierze zwycięskiej armii radzieckiej nie wiedzieli, co się działo na tyłach, z ich rodzinami... Tak, w 1944 roku postanowił przywrócić strach. Najbardziej go niepokoiły rozbudzone uczucia i ambicje narodowe. Na początku wojny jego komisarze mówili o walce za Ukrainę, Gruzję, Mołdawię, Armenię, Azerbejdżan i inne ojczyzny. Kraj stał na skraju przepaści i Gospodarz popierał tę argumentację. Będą lepiej walczyć. Teraz trzeba było wykorzenić pędy nacjonalizmów, wypalić ze świadomości. Zawsze uważał nacjonalizm za najniebezpieczniejszy dynamit. Upłynie pół wieku i to właśnie nacjonalizm rozsadzi jego imperium. Właśnie dlatego - już w końcu 1943 roku - mimo toczącej się wojny, zwołał Biuro Polityczne i ponad godzinę mówił o scenariuszu ukraińskiego reżysera Aleksandra Dowźenki. Dowżenko był znakomitym filmowcem. Jego Ziemię zaliczono do dziesiątki najlepszych filmów wszech czasów. Przed wojną Gospodarz przespacerował się z reżyserem po Moskwie. Byli jedynymi przechodniami, na Arbacie stały tylko szpalery agentów i samochody NKWD. Dowżenko, jak każdy artysta, mówił i mówił, a on jedynie słuchał. Tego wieczoru dobrze zrozumiał reżysera. Od tej chwili bacznie go obserwował. I oto dowiedział się, że Dowżenko napisał nowy scenariusz i przeczytał go Chruszczowowi - przywódcy Ukrainy. Było to w daczy. Chruszczow musiał sobie wypić, bo scenariusz bardzo mu się spodobał. Gospodarz natychmiast zażądał dzieła Dowźenki. Po lekturze zrozumiał, że się nie pomylił. Sprytny reżyser zastosował chwyt, którym z lubością będzie się posługiwała literatura poststalinowska. Wszystkie ostre i celne myśli wygłaszają bohaterowie negatywni. Na przykład oficer niemiecki mówi: „Wasz naród ma swoją piętę achillesową - ludzie nie umieją wybaczać innym różnic poglądów, od dwudziestu pięciu lat żyją negacją Boga, własności, rodziny, przyjaźni". I tak dalej. Oczywiście padały ortodoksyjne riposty. Chruszczow dał się na nie nabrać. Lecz jakże żałosne były te odpowiedzi w porównaniu z demoralizującymi wywodami wrogów! Gospodarz uchwycił też najważniejszą myśl: „Gdziekolwiek byśmy walczyli - pisał Dowżenko - bijemy się o Ukrainę. Za czterdziestomilionowy naród, który od stuleci nie żył po ludzku. Za naród umęczony, podzielony". Przeczytawszy te słowa na posiedzeniu Politbiura powiedział: „Nie ma odrębnej Ukrainy. Nie istnieje. Walczyć za ZSRR - to walczyć za Ukrainę!"
Rozstrzelał setki tysięcy ludzi, żeby inni raz na zawsze wbili sobie do głów tę lekcję. I potem znowu ten sam chwyt. Zaczyna bezlitośnie niszczyć Dowżenkę: ,,Usiłuje krytykować naszą partię. Kimże jest, żeby krytykować naszą partię? Wystarczyłoby wydać ten tekst, a ludzie radzieccy roznieśliby Dowżenkę, tak że zostałaby tylko mokra plama". Dowżenko milczał - blady, rozdygotany. Gospodarz pozwolił, by Chruszczow sam naprawił swój błąd. Chruszczow naprawiał go bardzo gorliwie: Dowżenkę potępiono na niezliczonych zebraniach, wyrzucono z kijowskiego studia filmowego. „Rozsiekali mnie, a zakrwawione członki rzucili ciżbie na pożarcie" - zanotował Dowżenko w pamiętniku. W 1944 roku, gdy zwycięstwo było już pewne, Stalin postanowił mocno uderzyć w nacjonalizm. Mocno, czyli krwawo. Żeby wszyscy zapamiętali: istnieje tylko i wyłącznie ZSRR. Beria zrozumiał, o co chodzi. Bardzo szybko znalazł przykłady, na których można było przeprowadzić pokazową lekcję. Podczas okupacji Kaukazu Niemcy obiecali niepodległość Czeczeńcom, Inguszom, Kałmukom i Bałkarom. Zdarzały się przypadki kolaboracji. To samo dotyczyło Tatarów na Krymie. Beria znał reguły gry: Gospodarz nie może być pomysłodawcą rozprawy. Sam występuje więc z inicjatywą. Przeglądam „Specjalną teczkę towarzysza Stalina". Pod nagłówkiem „Absolutnie tajne" pozostały ślady tamtej strasznej rzezi, o której nikt nie wiedział - ani świat, ani kraj, ani żołnierze na froncie. Z listu Berii do Stalina: „Bałkarzy życzliwie odnieśli się do okupacji Kaukazu. Niemcy podczas odwrotu tworzyli specjalne oddziały bałkarskie". Nacjonalizm prowadzi do zdrady - taki powinien być wniosek ideologiczny. A skoro Bałkarzy zdradzili, to czy są godni mieszkać na Kaukazie, w tym raju na ziemi? Tam, gdzie urodził się on, żywy bóg komunizmu? Załatwił sprawę rutynowymi metodami rewolucji. 11 marca 1944 roku. Beria melduje: „Załadowano do pociągów i wywieziono do nowych miejsc osiedlenia w Kazachskiej i Kirgiskiej SSR 37 103 Bałkarów. Operacja przebiegła bez incydentów godnych uwagi". Przez całą wiosnę i lato zwycięskiego 1944 roku karał winne narody - tępił nacjonalizm. Gdy sojusznicy wynosili go pod niebiosa i odkrywali oblicze nowego Stalina, w zasypanych lutowym śniegiem górskich wioskach Kaukazu pojawiły się tysiące żołnierzy w mundurach NKWD. Mieszkańców zwoływano na wiece - w lutym przypadała rocznica utworzenia Armii Czerwonej. Kiedy ludzie się zebrali, otaczało ich
wojsko. „23 lutego spadł obfity śnieg, w związku z czym zaistniały pewne trudności z wywozem przesiedleńców, zwłaszcza z wyżej położonych miejscowości" - raportował Beria. Mimo tych kłopotów do 25 lutego opustoszały wioski, w których ludzie mieszkali od całych tysiącleci. Mieszkańców pędzono pod strażą na nizinę. Tam czekały bydlęce wagony. Po załadunku ruszały na Syberię. „Operacja wysiedlania Czeczeńców i Inguszów przebiega bez przeszkód. 25 lutego załadowano 342647 osób, 29 lutego 1944 - 478479 osób, z czego 91 250 Inguszów i 387229 Czeczeńców. Operacja przebiegła sprawnie, bez przypadków oporu i innych incydentów. Odnotowano tylko pojedyncze próby ucieczki Beria". „Bez incydentów" - tak pisano na jego użytek. W rzeczywistości NKWD musiało się ciężko napracować. Opowiada Rusłan G. dyrektor banku: „Przeczesywali chaty, żeby nikt nie został. Było zimno, podłogę pokrywał szron. Żołnierzowi, który wszedł do chaty, nie chciało się schylać. Pociągnął serią z automatu po izbie, a pod ławą schowało się dziecko. Spod ławy zaczęła płynąć krew. Matka z przeraźliwym krzykiem rzuciła się na żołnierza. Zastrzelił ją. A potem męża, który wbiegł usłyszawszy krzyk (...) Brakowało wagonów. Nadwyżkę ludzi rozstrzelali. Zasypali piaskiem, ziemią, byle jak. Strzelali też byle jak. I ci ludzie zaczęli wypełzać z piasku jak robaki. Enkawudziści dobijali ich całą noc". Tak, incydenty się zdarzały. NKWD nie napotkało jednak oporu - Beria pisał prawdę. Strach wracał bardzo szybko. Gospodarz wypędzał z Krymu kolejne narody. Operacja przesiedlenia osób narodowości kałmuckiej do wschodnich rejonów kraju (Ałtaj, Kraj Krasnojarski, obwody: Amurski, Nowosybirski i Omski) zakończyła się sukcesem. Przewieziono 93 139 ludzi. Nie zanotowano żadnych ekscesów. Narkom Beria. Beria popracował też na Krymie. Do towarzysza Stalina. Na nasz rozkaz w okresie od kwietnia do lipca przeprowadzono akcję oczyszczania Krymu z elementów antyradzieckich, a także wysiedlono do wschodnich rejonów ZSRR Tatarów krymskich, Bułgarów, Greków, Ormian i obywateli innych państw. Ogółem wysiedlono 225 009 osób. W operacji wzięły udział 23 000 żołnierzy i oficerów NKWD. NKWD wnioskuje o odznaczenie wyróżniających się w akcji. Pod koniec wojny zaczął przygotowywać kartę antyżydowską. Do utworzonego przezeń Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego weszli prawie wszyscy najznakomitsi Żydzi radzieccy: Solomon Michoels, poeci Icyk Fefer, Icchak Perec, Perec Markisz, profesor Lina Sztem - dyrektor Instytutu Fizjologii. Szef Sowinform-
biura (Sowieckie Biuro Informacyjne), Solomon Łozowski, pełnił w komitecie rolę politruka. Patronat nad ŻKA objęła żona Mołotowa, Żydówka Polina Żemczuźina. Gospodarz wykorzystał nawet tę fanatyczną bolszewiczkę. W 1944 roku ŻKA kieruje do Gospodarza list w imieniu wszystkich Żydów ZSRR. List zawiera propozycję utworzenia na Krymie Żydowskiej SSR. Na ziemiach wygnanych Tatarów. Autorem pomysłu był oczywiście Łozowski. Czy mógłby się na to odważyć bez uzgodnienia z Gospodarzem? Wśród inicjatorów znalazła się też Żemczuźina. Czy żona Mołotowa poszłaby na to, gdyby nie znała opinii wodza? Nie ulega wątpliwości, że za kulisami był on sam. Koncepcja żydowskiej republiki była mu wtedy bardzo potrzebna. Obietnica „Kalifornii na Krymie" powinna podbić serca Żydów amerykańskich i oczywiście otworzyć ich portfele. I jeszcze jedno: pogłoski, że „dobry wujaszek Joe" odda Krym Żydom odwracały uwagę świata od losu deportowanych narodów. Pomysł był jednak koniem trojańskim. Biedni członkowie ŻKA nie mieli pojęcia, w jakim niebezpieczeństwie się znaleźli. A raczej, w jakie niebezpieczeństwo wciągnął ich Gospodarz. Myślał bowiem o przyszłości. „Krymska republika żydowska" bardzo pomoże w przywróceniu strachu. Te jego długie partie szachowe... Przez wszystkie lata wojny Stalin musi jednak dbać o wizerunek kraju w oczach cudzoziemców. W 1944 roku musiał wpuścić misję amerykańską do straszliwych łagrów na Kołymie. Przyjęto gości jak należy. Przed ich przyjazdem urządzono specjalną „żonę" w łagrze: wyremontowane baraki, łóżka z czystą pościelą i poduszkami, kobiety dostały wolnościowe sukienki, przyjechali fryzjerzy... Amerykanie obejrzeli szklarnie, w których rosły pomidory, ogórki, a nawet dynie. Pokazano im wzorcową hodowlę świń. Rolę świniarek odgrywały funkcjonariuszki NKWD. Na zakończenie członkowie misji zachwycili się obozowym teatrem i najprawdziwszym baletem. Teatr był prawdziwy. W wielu łagrach rzeczywiście istniały teatry. Występowali w nich znani do niedawna aktorzy, a dziś wrogowie narodu. Występowali pod numerami. Konferansjer zapowiadał: „Arię z opery Carmen zaśpiewa numer taki to a taki". Komendanci łagrów prześcigali się w wystawności spektakli. Zwycięstwo Na Elbie jego wojska spotkały się z sojusznikami. Nie było końca uściskom, wiwatom i popijawom. On jednak dobrze znał historię. Po zwycięstwie nad Napoleonem rosyjscy oficerowie przywlekli do Rosji ducha wolności. I zaczęli zakładać tajne stowarzyszenia.
Szczególnie drażnił go Żukow. Marszałek udzielał wywiadów zachodnim agencjom i coraz częściej zapominał o obowiązkowej formułce o „największym wodzu wszystkich czasów, towarzyszu Stalinie". Nadszedł dzień zwycięstwa. Powierzył Żukowowi największy zaszczyt - pozwolił mu podpisać akt bezwarunkowej kapitulacji Rzeszy. A także przyjmować defiladę zwycięstwa. Niebezpieczne są oznaki jego łaskawości. Cienie wymordowanych marszałków mogły to potwierdzić. Lecz Żukowa upajało zwycięstwo. Podczas defilady, w ten deszczowy dzień, kiedy „nawet niebo opłakiwało poległych", jak pisali jego poeci, myślał już o dniu jutrzejszym. O dniu po zwycięstwie. Minęło 1418 dni wojny. 1418 dni śmierci. Kraj leżał w gruzach. Pokryty był grobami jego żołnierzy. Pół Europy było nimi pokryte. Później poda oficjalną liczbę zabitych. Taką, żeby nie była zbyt przerażająca. Siedem milionów. Po jego śmierci liczba ta będzie rosła z każdym rokiem. Bezlitośnie. W 1994 roku na konferencji w rosyjskiej Akademii Nauk eksperci ustalili, że zginęło około 8 milionów 668 tysięcy żołnierzy i 18 milionów cywilów. Razem 26 milionów zabitych. Na razie ci, którzy przeżyli kataklizm, maszerowali przez plac Czerwony i rzucali hitlerowskie sztandary u stóp Mauzoleum. Pod jego nogi. On musiał jednak myśleć, jak ci żołnierze będą żyć po demobilizacji - oni, którzy nauczyli się łatwo i sprawnie zabijać. Słyszał już o bandach, jakie pojawiły się w stolicy. Jacyś bandyci grabią i mordują mieszkańców Moskwy. Dochodzi do tego, że nawet w centrum ludzie boją się wychodzić po zmroku na ulicę... - pisała do niego córka na początku 1945 roku. Na wojnie ludzie oduczyli się pracować i odczuwać strach. Dokładniej: oduczyli się pracować, bo przestali się bać. Mówiono mi dzisiaj - pisała córka - że ponoć Stalin wrócił do Moskwy i rozkazał zlikwidować bandytyzm do końca roku. Ludzie zawsze przypisują Ci coś dobrego. Nie zawiódł tych nadziei. Wydał ulubiony rozkaz: rozstrzeliwać. Nie tylko grabieżców. Również tych, którzy nie potrafią poradzić sobie z przestępczością. Do band przyłączały się setki tysięcy bezdomnych i nędzarzy, a wśród nich mnóstwo kalek i inwalidów wojennych. Bez rąk, bez nóg, bali się lub nie chcieli wracać do rodzin. Często zresztą w