Sofista. Polityk [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

PLATON

SOFISTA POLITYK Przełożył WŁADYSŁAW WITWICKI

Kęty 2 0 0 2 Wydawnictwo A N T Y K

Wydanie na podstawie: Platon, Dialogi, Wydawnictwo A N T Y K , Kęty 1999

Przekład: Władysław Witwicki Skład i łamanie tekstu: Dariusz Loranc Redakcja: Edyta Kubikowska Korekta: Zespół Korekta techniczna: Piotr Derewiecki Projekt obwoluty: „Grafikon", Bielsko-Biała Druk i oprawa: Drukarnia Narodowa S.A. ul. Marszałka J . Piłsudskiego 19 31-110 Kraków

ISBN

83-88524-47-6

Wydawnictwo A N T Y K - Marek Derewiecki ul. Szkotnia 29a, 32-650 Kęty Tel./fax (033) 8454149, (033) 8455077, 0602434217 E-mail: [email protected] www.antyk.kety.prv.pl Dystrybucja: Firma Dystrybucyjna A N T Y K , tel. (033) 8561584, 0502637305

OD WYDAWCY W 1999 roku, w pięćdziesiątą rocznicę śmierci Władysława Witwickiego, tłumacza Platona, wydaliśmy dwa tomy Dialogów. Natomiast Państwo i Prawa opublikowaliśmy w 1997 roku (wznowienia w 1999 r. i w 2001 r.). Obie książki zawierają wszystkie pisma Platońskie prze­ łożone przez Witwickiego. Wznawiamy obecnie niektóre z dialogów w mniejszych tomach, zawierających jeden lub więcej dialogów związanych tematycznie lub chronologicznie. Czytelnik zyskuje możliwość zapoznania się z poszcze­ gólnymi dialogami bez konieczności kupowania dwóch opasłych to­ mów. Tłumaczone dialogi Witwicki poprzedzał wstępem i opatrywał komentarzami. Wyjątek stanowią, publikowane w tym tomie, Sofista i Polityk. Tłumaczone były w czasie wojny, niesprzyjającym pracy naukowej. Po wojnie, inne zajęcia i choroba oczu nie pozwoliły pro­ fesorowi na dokończenie pracy nad dialogami. Redaktorka niniejszego wydania uzupełniła teksty o niezbędne przypisy, które niewątpliwie ułatwią ich lekturę.

SOFISTA

OSOBY DIALOGU: 1

TEODOR SOKRATES GOŚĆ Z ELEI TEAJTET

2

Teodor: Zgodnie z wczorajszą umową Sokratesie, przychodzimy i sami, jak się należy, i przyprowadzamy kogoś jeszcze: tego oto Gościa. 216 O n pochodzi z Elei; bliskie mu są koła związane z Parmenidesem i Z e n o n e m i to jest wielki miłośnik wiedzy. Sokrates: A może ty sam nie wiesz Teodorze, że nie gościa, tylko jakiegoś boga prowadzisz, jak to H o m e r powiada? O n mówi, że nie- B jeden bóg ludziom towarzyszy, którzy mają w sobie wstyd i uczciwość, a nie najmniej bóg-opiekun gości. Z góry patrzy na dobre szelmostwa i dobre postępki. Więc kto tam wie — może tak i z tobą ktoś taki z wyższych sfer chodzi, żeby z góry patrzeć, jak my tu nic myśleć nie umiemy, i żeby nas kłaść w dyskusjach — jakiś taki bóg pogromca w dysputach? 3

4

5

6

Teodor: T o nie jest charakter naszego Gościa, Sokratesie. O n zna miarę we wszystkim, lepiej niż ci, co się zawodowo zajmują sporami. 1

Teodor z Cyreny (gr. Kyrene) to sławny matematyk grecki, który na starość mieszkał w Atenach i żył w przyjaźni z Sokratesem. 2

Teodor nawiązuje do dialogu z poprzedniego dnia, czyli do Platonowego Teajteta (210D), który kończy się słowami Sokratesa „Jutro rano, Teodorze, spotkamy się tutaj znowu". 3

Parmenides z Elei (ok. 540 — po 480 p.n.e.), grecki filozof, twórca szkoły eleackiej. Autor poematu filozoficznego O naturze. Przyjmował wyłącznie istnienie bytu — jednego, wiecznego, niezmiennego, nieruchomego. Przeczył możliwości istnienia nie­ bytu, dowodził, że nie ma stawania się i zmiany. Utożsamiając byt z myśleniem kwe­ stionował samą możliwość myślenia o niebycie. I właśnie wokół tego zagadnienia bę­ dzie się toczyć najważniejsza w tym dialogu część dyskusji. Zob. Wstęp tłumacza do dia­ logu Parmenides, w: Platon Dialogi, Wydawnictwo ANTYK, Kęty 1999 t. II ss.245-248. 4

Zenon z Elei (ur. ok. 490 p.n.e.), grecki filozof, uczeń Parmenidesa. Autor prawdopodobnie jednego tylko dzieła O naturze. Zajmował się głównie dialektycznym zbijaniem twierdzeń przeciwników szkoły eleackiej. Wykazywał, że niemożliwa jest wielość, ruch, stawanie się i przemijanie. 5

Kim jest Gość z Elei, bliżej nie wiadomo. Zwykle poprzestaje się na podanej tu cha­ rakterystyce. Jedynie Marsilio Ficino w swoim komentarzu do Sofisty doszukał się w Gościu filozofa Melissosa, o którym wspomina Sokrates w Teajtecie (180E i 183E—184A), zestawia­ jąc go w parze z Parmenidesem. Pomysł Ficina nie wydaje się jednak uzasadniony. 6

Por. Odyseja XVII 4 8 5 - 7 ; IX 271.

Platon

8

216 B

I mam wrażenie, że bogiem ten człowiek nie jest w żadnym razie, ale C coś boskiego w nim jest. Bo ja to mówię o wszystkich filozofach. Sokrates: T o ładnie, przyjacielu. Ale ten rodzaj bodaj że jakoś nie łatwiej rozpoznać niż rodzaj boga, żeby tak powiedzieć, bo ci ludzie w przeróżnych postaciach grody przebiegają, korzystając z tego, że ich nikt nie zna. Nie tacy malowani, ale prawdziwi filozofowie, patrzą z góry, z wysoka, na to życie tutaj na dole i jednym ludziom się zdaje, D że nie są nic warci, a drugim, że są godni wszystkiego. I raz się zjawiają jako politycy, raz jako sofiści, a zdarza się też, że mogą się komuś przed­ stawiać jako skończeni obłąkańcy. Więc ja bym się chętnie od naszego 17 Gościa dowiedział, gdyby był taki łaskaw, co też to w tamtych stro­ nach o tym myślano i jak to nazywano. Teodor: Ale o czym właściwie? Sokrates: O sofiście, o polityku i o filozofie. Teodor: Ale co właściwie i czego takiego tyś o nich dobrze nie wie­ dział, więc chciałeś się zapytać? 7

8

Sokrates: Tego: czy oni tam to wszystko uważali za jedno, czy za dwie rzeczy, czy też tak jak nazwy są trzy, tak i trzy rodzaje rozróż­ niali i z każdą nazwą łączyli jeden rodzaj? Teodor: N o , ja myślę, że on nie będzie skąpił tej informacji. C z y też jak powiemy, Gościu? B Gość: Tak jest, Teodorze. O skąpstwie nie ma mowy i to nie trudna rzecz powiedzieć, że uważali to za trzy rzeczy. Ale jasno określić każdą z osobna, co to właściwie jest, to nie jest ani mała, ani łatwa robota. Teodor: Doprawdy, Sokratesie, przypadkiem zaczepiłeś o ten sam temat, o który myśmy go też pytali, zanimeśmy tu przyszli. I on się wtedy wobec nas zasłaniał tak samo jak teraz wobec ciebie. B o prze­ cież mówi, że nasłuchał się dość i pamięta dobrze. II Sokrates: W takim razie, Gościu, nie odmawiaj nam tej pierwszej łaski, o którąśmy poprosili. A tylko to nam powiedz: Czy wolisz zwy7

8

Por. Odyseja XVII 4 8 5 - 7 .

Na podstawie tego ustępu (zob. też 253E, 254B) przyjmuje się, że Platon zamie­ rzał napisać trylogię złożoną z dialogów Sofista, Polityk, Filozof. Powstały tylko dwa pierwsze. (Brak ostatniego uważa się niekiedy za nieprzypadkowy: nie mógł powstać, ponieważ filozof jest zbyt doskonały, żeby o nim pisać — „A filozof w swoich rozu­ mowaniach oddaje się zawsze oglądaniu postaci bytu wiecznego. Koło niego jest tak jasno, że w żaden sposób dojrzeć go niełatwo"). Ze względu na podobny zestaw osób dialogu i konsekwentny ciąg myślowy zestawia się też często tetralogię Teajtet, Sofi­ sta, Polityk, Filozof. Sofistę i Polityka łączy się też ze wcześniejszym Parmenidesem i Teajtetem w grupę tzw. dialogów eleackich. Krótkie zestawienie zawodów sofisty, polityka i filozofa zob. Timaios 19E i nast.

217 C

Sofista

9

kle sam, na własną rękę, dawać dłuższy wykład, mówiąc to, co byś chciał komuś wyłożyć, czy też wolisz metodę pytań? Tak jak to swojego czasu i Parmenides się nią posługiwał i bardzo piękne myśli rozwijał. Byłem przy tym jako młody człowiek, a on był już wtedy bardzo stary. Gość: Jeżeli ktoś, Sokratesie, pozwala się w dyskusji bez problemów prowadzić, to łatwiej tak, z kimś drugim. A jak nie, to już lepiej samemu. Sokrates: T o ż możesz sobie wybrać kogo bądź z obecnych; wszyscy ci będą powolni i łagodni. A gdybyś mojej rady posłuchał, tobyś sobie wybrał kogo z młodych; ot, tego, Teajteta, albo i z tych innych, jeżeli ci ktoś odpowiada. Gość: Sokratesie, ja się trochę wstydzę — bo teraz pierwszy raz się z wami zetknąłem — nie prowadzić rozmowy drobnymi krokami: ja słów­ ko, ktoś słówko, tylko samemu ciągnąć długą przemowę, choćby i do kogoś drugiego, jakby człowiek popis urządzał. Bo doprawdy to zagadnienie, rzucone w tej chwili, to nie jest taki drobiazg, jakby się to mogło komuś przedstawiać przy zadawaniu pytania, to wymaga bardzo długiego wywo­ du. A znowu nie spełnić twojej prośby i tych innych — tym bardziej, żeś to mi tak powiedział — wydaje mi się, że gościowi tak nie wypada i to byłoby nieprzyzwoicie. Teajteta przyjmuję jako partnera dyskusji, bo już i przedtem z nim rozmawiałem, i ty mi to w tej chwili doradzasz. Teajtet: T o zrób tak, Gościu, a jak mówi Sokrates, zrobisz przyjem­ ność wszystkim. Gość: Zdaje się, Teajtecie, że na to już nic nie można powiedzieć. Więc już teraz może niech do ciebie będzie skierowany wywód. A jeżeli ci się to sprzykrzy, kiedy się zmęczysz, bo to będzie długie, to nie miej o to pretensji do mnie, tylko do tych tutaj twoich towarzyszów. Teajtet: Ależ ja myślę, że w ten sposób jak teraz nie zbraknie mi sił. A gdyby coś takiego miało zajść, to weźmiemy do pomocy tego Sokra­ tesa. T o jest imiennik Sokratesa, a mój rówieśnik i kolega z gimnazjum, jemu to nie pierwszyzna znosić trudy razem ze mną. Nieraz to robił. Gość: Dobrze mówisz. Ale to już będzie twoje własne zmartwienie w dalszym toku rozmowy. A razem ze mną wypadnie ci rozpatrzyć, zaczynając — takie mam wrażenie — od sofisty, poszukać i ująć w słowa, czym też on jest. B o przecież w tej chwili ty i ja w odniesieniu do tej sprawy mamy tylko wspólną nazwę. A rzecz, którą tak nazywamy — bardzo być może, każdy z nas ma osobną dla siebie. A trzeba zawsze, o cokolwiek by szło, raczej rzecz samą z pomocą ścisłych ujęć wspól­ nie ustalić niż samą tylko nazwę przyjmować, bez ścisłego ujęcia. A to plemię, które teraz zamierzamy zbadać, nie jest najłatwiej ująć i dojść, co to właściwie jest: sofista. Ale kiedy trzeba ładnie opracować jakąś sprawę wielką w tym rodzaju, to wszyscy uważają, i to od dawna, że

D

E

218

B

III

C

10

Platon

218 C

D wypada najpierw zrobić to na przykładach małych i łatwych, zanim się kto weźmie do samych spraw największych. Więc teraz, Teajtecie, ja i nam samym tak radzę; uważamy, że rodzaj sofisty jest trud­ ny i uchwycić go niełatwo, więc przećwiczmy sobie naprzód drogę do tego na jakimś innym przykładzie, łatwiejszym — chyba że t y potrafisz skądś podać jakąś inną drogę, gładszą. Teajtet: Ależ nie potrafię.

E

219

Gość: Więc jeżeli chcesz, to zajmijmy się jakimś drobiazgiem i pró­ bujmy zrobić z niego przykład dla sprawy większej? Teajtet: T a k jest. Gość: Więc, co by to tak wziąć na pierwszy ogień, coś, co poznać łatwo, jakiś drobiazg, który by jednak dopuszczał ujęcie nie mniej ścisłe niż rzeczy większe. Ot, na przykład: wędkarz. Czyż to nie jest coś, co wszyscy znają, i rzecz nie taka znowu zbyt poważna? Teajtet: T a k jest. Gość: Ale ja się spodziewam, że będzie go dotyczyła jakaś metoda i że znajdzie się dla niego ujęcie słowne, które się nam może przydać do naszych c e l ó w . Teajtet: Pięknie by było. Gość: Więc proszę cię, tedy się do niego bierzmy. Powiedz mi: przyj­ miemy, że on ma pewną umiejętność, czy też nie ma żadnej, tylko jakąś inną zdolność? Teajtet: Nie jest przecież bez umiejętności. Gość: A prawda, że wszystkich umiejętności są mniej więcej dwa ro­ dzaje? Teajtet: J a k to? Gość: N o , rolnictwo i hodowla wszelkich ciał śmiertelnych, i produk­ cja ciał złożonych i wytworów plastycznych, które nazywamy sprzętami, i naśladownictwo, wszystko to powinno by najsłuszniej nosić jedną nazwę. Teajtet: Jaką i którą? Gość: Zawsze jeżeli ktoś to, co przedtem nie istniało, później do bytu powołuje, to mówimy chyba, że to, co przychodzi do bytu, jest two­ rem, a ten, kto to do bytu powołuje, jest t w ó r c ą . Teajtet: Słusznie. 9

IV

B

10

9

W Menonie (75A) Sokrates podobnie prosi Menona, który chce znaleźć definicję cnoty, żeby spróbował najpierw zdefiniować, czym jest kształt. W Państwie 368C-369A postępuje się odwrotnie: próbuje się zdefiniować sprawiedliwość najpierw w ogólnym wymiarze państwa, a dopiero później w wymiarze jednostkowym. Niemniej jest to ta sama metoda przechodzenia od rzeczy łatwiejszych do bardziej skomplikowanych. 1 0

Taka sama definicja twórczości i twórcy zob. Uczta 205B-C.

219 B

Sofista

11

Gość: A to wszystko, cośmy w tej chwili przeszli, czy miało swoją zdolność do tego? Teajtet: N o , miało. Gość: W takim razie uogólnijmy to i nazwijmy to twórczością. Teajtet: Niech będzie. Gość: A teraz cały zakres matematyki i nauk, i dochodzenie do pie­ niędzy, i walka, i polowanie — to przecież nie wykonywa niczego, tylko przedmioty już istniejące i powstałe bądź to zagarnia słowami i czynami, bądź też ich drugim zagarniać nie pozwala. Więc może by właśnie dlatego te wszystkie części najlepiej było nazwać jakąś umie­ jętnością nabywczą. Teajtet: Tak, wypadałoby. Gość: Więc ponieważ twórczość i nabywczość — to są wszystkie umiejętności razem wzięte, w której my, Teajtecie, pomieścimy umie­ jętność wędkarza? Teajtet: Chyba w nabywczości — to oczywiste. Gość: A nabywczości, czyż nie dwa są rodzaje? Jeden to wymiana, dobrowolna z obu stron, za pomocą darów i układów najmu i sprze­ daży; a reszta to wszelkie zagarnianie czynami albo słowami — to byłaby umiejętność zagarniania? Teajtet: N o tak, widać, wedle tego, co się powiedziało. Gość: N o cóż? A tego zagarniania — czyby nie rozciąć na dwoje? Teajtet: Jak? Gość: Wszelkie zagarnianie jawne to walka, a każde skryte to polowanie. Teajtet: Tak. Gość: A byłoby głupio nie rozciąć i polowania na dwoje. Teajtet: Powiedz, jak? Gość: Wyróżnić polowanie na to, co nie żyje, i na to, co żyje. Teajtet: N o cóż? Jeżeli rzeczywiście istnieją te dwa rodzaje. Gość: Jakże nie istnieją? T y l k o my dajmy pokój polowaniu na to, co nie żyje, ono nie ma nazwy osobnej, oprócz pewnych tam gałęzi w umiejętności nurków i innych drobiazgów, a łowy na istoty obda­ rzone duszą nazwijmy polowaniem na istoty żywe. Teajtet: Niech będzie. Gość: A polowania na istoty żywe czy nie można słusznie wymie­ nić dwóch rodzajów? Jeden to na czworonogi. Ten się dzieli na liczne gatunki i nosi różne nazwy. T o jest polowanie na to, co chodzi. A drugi rodzaj — na zwierzęta pływające — to wszystko jest polowanie wodne. Teajtet: T a k jest.

C

D V

E

220

Platon

12 B

220 B

Gość: A pośród pływaków widzimy jedno plemię: skrzydlate, a dru­ gie żyjące w wodzie? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A wszelkie polowanie na rodzaj skrzydlaty nazywa się u nas chyba polowaniem na ptaki. Teajtet: A nazywa się. Gość: A wszelkie polowanie na to, co żyje w wodzie, to rybołówstwo. Teajtet: Tak. Gość: N o cóż? A tego polowania czy nie moglibyśmy rozebrać na dwie części największe? Teajtet: N a jakie? Gość: Na takie. Jeden rodzaj po prostu poluje przy pomocy puła­ pek, a drugi przy pomocy uderzeń. Teajtet: J a k mówisz i w jaki sposób rozróżniasz jedno i drugie? Gość: W ten sposób, że wszystko, cokolwiek otacza i zamyka coś, aby stanowić dla niego przeszkodę, wypada nazywać pułapką. Teajtet: Tak jest. Gość: Zatem więcierze i sieci, i sidła, i saki, i tym podobne trzeba nazywać nie inaczej, tylko pułapkami. Teajtet: N i e inaczej. Gość: Więc tę część polowania nazwiemy polowaniem z pomocą pu­ łapek albo jakoś tak. Teajtet: Tak. Gość: A polowanie z pomocą ości albo trójzębów, przy czym się uderza, jest różne od tamtego i to musimy teraz jednym słowem na­ zwać — to będzie jakieś rybobicie. Albo jaki ładniejszy wyraz potra­ fiłby ktoś znaleźć, Teajtecie? Teajtet: Mniejsza o wyraz. Wystarczy i ten. Gość: O t ó ż mam wrażenie, że tego bicia jeden rodzaj jest nocny; od­ bywa się przy świetle ognia i zdaje mi się, sami łowcy mówią, że to połów ogniowy. Teajtet: T a k jest. Gość: A to dzienne, ponieważ także i trójzęby mają na końcach ha­ czyki, nazywa się w ogóle połów «na ość». Teajtet: N o , nazywa się. Gość: O t ó ż w tym rybobiciu na ość raz ość idzie z góry na dół — tak się przeważnie używa trójzębów i to się nazywa jakoś «na trójząb». 11

C

D

E VI

1 1

W Prawach (823D-824B) Ateńczyk odrzuca wszystkie rodzaje polowania, któ­ re nie wymagają dzielności. Tu jednak, w czysto naukowym podziale, nie bierze się pod uwagę takiego kryterium.

Sofista

220 E

13

Teajtet: Mówią tak niektórzy. Gość: A to, co zostaje, to jest jeszcze jeden tylko rodzaj, żeby tak powiedzieć. Teajtet: Jaki? Gość: Ten, w którym uderzenie idzie w przeciwnym kierunku. Tak idzie ość. I ryba ją dostaje nie byle gdzie, jak się trafi, jak to przy trójzębach, ale ość trafia zawsze w głowę i w pysk ofiary, idzie z dołu do góry, bo się ją na kijach i trzcinkach wyciąga na górę. C o powiemy, Teajtecie? J a k to wypadnie nazwać? Teajtet: Mam wrażenie, że cośmy sobie przed chwilą przedsięwzięli odszukać, to się teraz dokonało. Gość: Więc teraz, jeżeli chodzi o wędkarstwo to ty i ja zgodziliśmy się nie tylko na ten wyraz, ale i pojęcie rzeczy samej uchwyciliśmy n a l e ż y c i e . B o z umiejętności wszystkiej połowa jedna to jest nabywczość, połowa nabywczości to zagarnianie, zagarniania — polowanie, polowania połowa to polowanie na istoty żywe. Polowania na istoty żywe pół to polowanie wodne. Z tego wodnego cały odcinek dolny to rybołówstwo. Rybołówstwa pół to rybobicie, rybobicia pół: «na ość». A z tego — uderzanie ością z dołu do góry i wyciąganie na wierzch od samej tej roboty dostało nazwę podobną i to jest to wędkarstwo, któregośmy teraz s z u k a l i .

221

VII B

12

13

1 2

Szerzej o elementach składających się na poznanie rzeczy zob. List VII 342B-343D.

1 3

Mamy tu pierwszy z sześciu ciągów dychotomicznych podziałów. Tą metodą Platon z upodobaniem posługuje się w Sofiście i Polityku („Ja przepadam za podzia­ łami i uogólnieniami; inaczej nie umiałbym myśleć" — mówi Sokrates w Fajdrosie). Jej celem nie jest klasyfikacja, lecz definicja, do której dochodzi się eliminując stop­ niowo pokrewne kategorie. Każdy taki ciąg podziałów prowadzi do innych, ale coraz bliższych określanemu przedmiotowi, definicji sofisty. Pierwszy podział przedstawia się następująco: UMIEJĘTNOŚĆ 1

I 1 TWÓRCZOŚĆ NABYWCZOŚĆ 1

I 1 DOBROWOLNA ZAGARNIANIE WYMIANA , _l , JAWNE = WALKA SKRYTE=POLOWANIE I

1

.

NATO. CO NIE ŻYJE NA TO, CO ŻYJE r

'

NA LĄDZIE

1

W WODZIE

r— NA PTAKI

1

1

RYBOŁÓWSTWO

r—-

1

1

W PUŁAPKI

RYBOBICIE I

'

NOCNE

l

DZIENNE I * ' ' TRÓJZĘBEM | WĘDKĄ]

C

14

VIII

D

E

222

B

Platon

221 C

Teajtet: Więc to jest ze wszech miar należycie wyjaśnione. Gość: Więc proszę cię. Według tego przykładu spróbujmy i sofistę znaleźć, czym też on jest. Teajtet: Doskonale. Gość: O t ó ż tam było pierwsze pytanie, czy wędkarza przyjąć jako tego, co nic nie umie, czy też jako posiadającego pewną umiejętność. Teajtet: Tak. Gość: I czy teraz tego przyjmiemy jako nieuka, Teajtecie, czy też w każdym razie on ma naprawdę coś wspólnego z mądrością. Teajtet: Nigdy jako nieuka. J a rozumiem, co ty myślisz. Że w każ­ dym razie musi być taki ktoś, kto się tak nazywa. Gość: Więc wypadnie nam, zdaje się, przypisać mu jakąś umiejętność. Teajtet: Ale jaką właściwie? Gość: Dla bogów, czy my nie widzimy, że ten człowiek jest krew­ ny tamtego? Teajtet: K t ó r y którego? Gość: Wędkarz sofisty. Teajtet: W jaki sposób? Gość: Łowcami pewnego rodzaju wydają mi się jeden i drugi. Teajtet: Na co poluje ten drugi? B o na co tamten, tośmy powiedzieli. Gość: Na dwie części chyba przed chwilą rozdzieliliśmy łowy wszel­ kie; odcięliśmy łowy na istoty pływające i na to, co chodzi. Teajtet: Tak. Gość: I omówiliśmy łowy na istoty pływające, na istoty żyjące w wodzie. A polowanie na istoty chodzące zostawiliśmy nie podzielone. Powiedzieliśmy, że ono ma wiele postaci. Teajtet: T a k jest. Gość: Więc aż do tego punktu sofista i wędkarz, obaj razem, wy­ chodzą ze sztuki nabywczej. Teajtet: Zdaje się, że obaj. Gość: I teraz, od polowania na istoty żywe, ich drogi się rozchodzą. Jeden idzie na morze gdzieś tam i na rzeki, na bagna i będzie polował na zwierzęta, które tam żyją. Teajtet: N o cóż? Gość: A drugi idzie na ziemię i na rzeki znowu innego rodzaju: rzeki bogactwa i młodości, niby na łąki obfite, i będzie zagarniał to, co na nich żyje. Teajtet: J a k to rozumiesz? Gość: Polowania na lądzie są dwa największe chyba rodzaje. Teajtet: Jaki jest każdy z tych dwóch?

222 B

Sofista

15

Gość: Jedno na zwierzęta łaskawe, a drugie dzikie. Teajtet: N o , ale czyż istnieje jakieś polowanie na zwierzęta łaskawe? Gość: Jeżeli tylko człowiek jest zwierzęciem łaskawym. Załóż sobie jak ci się podoba: albo nie przyjmuj żadnego zwierzęcia łaskawego, albo przyjmij jakieś inne zwierzę łaskawe, a powiedz, że człowiek to dzikie, albo mówisz, że człowiek to łaskawe, ale uważasz, że nie istnieje żadne polowanie na ludzi. Którekolwiek z tych zdań miło ci jest wypowie­ dzieć, wyjaśnij je nam. Teajtet: Ja, Gościu, uważam, że my jesteśmy zwierzęta łaskawe, i mówię, że istnieje polowanie na ludzi. Gość: Więc powiedzmy, że polowanie na istoty łaskawe dzieli się też na dwa rodzaje. Teajtet: Według czego, powiemy? Gość: Jeden rodzaj — to rozbój i porywanie ludzi, i rządy despo­ tyczne, i w ogóle wojna. Wszystko to razem określamy jako jedno: po­ lowanie gwałtem. Teajtet: Pięknie. Gość: A wymowa sądowa i polityczna, i obcowanie osobiste to zno­ wu jedna całość. Nazwijmy ją może umiejętnością wywierania wpływu. Teajtet: Słusznie. Gość: I powiedzmy, że istnieją dwa rodzaje umiejętności wpływania. Teajtet: Jakie? Gość: Jeden w życiu prywatnym, a drugi w życiu publicznym. Teajtet: A są te oba rodzaje. Gość: I z tego polowania prywatnego jedno bierze za to pieniądze, a drugie daje prezenty. Teajtet: Nie rozumiem. Gość: Na łowy zakochanych, widać, jeszcze nie zwróciłeś uwagi. Teajtet: Ze co? Gość: Że tym, których upolowali, dają w dodatku prezenty. Teajtet: Świętą prawdę mówisz. Gość: Więc ten rodzaj — to niech będzie umiejętność erotyczna. Teajtet: T a k jest. Gość: A z tego rodzaju, który bierze pieniądze, jedna część zbliża się towarzysko i uprzejmie, i przyjemność wystawia jako przynętę, a za to dostaje dla siebie tylko utrzymanie. Mam wrażenie, że wszyscy byśmy to nazwali jakąś umiejętnością schlebiania albo robienia się przyjemnym. 14

!4 W Gorgiaszu (464B-466A, 501A-503A, 517B-522E) Platon wylicza cztery ro­ dzaje schlebiania: kucharstwo, kosmetykę, retorykę i sofistykę. Tu oddziela sofistykę

IX

C

D

E

223

16

B

Platon

223 A

Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A taki rodzaj, który się ogłasza, że dopuszcza do obcowania z sobą dla postępu w dzielności, a w nagrodę za to bierze pieniądze — czy tego rodzaju nie należałoby nazwać innym wyrazem? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A jakim by? Spróbuj powiedzieć. Teajtet: T o przecież jasna rzecz. Mam wrażenie, żeśmy odszukali so­ fistę. Więc jeżeli powiem to słowo, to myślę, że go nazwę właściwym imieniem. X Gość: Więc, Teajtecie, według obecnego toku myśli, zdaje się, że na­ leżące do umiejętności przywłaszczania sobie, zagarniania, polowania, i to na istoty żywe, na lądzie, na łaskawe, na istoty ludzkie, w życiu prywatnym, za pieniądze i dla pieniędzy, a niby to dla wychowywania ludzi młodych, bogatych i obiecujących — takie polowanie, jak nam z obecnego toku myśli wynika, powinno się nazywać s o f i s t y k ą . Teajtet: Ze wszech miar przecież. 15

Gość: A jeszcze i z tej strony popatrzmy. Bo to, czego teraz szukamy, C nie należy do umiejętności byle jakiej, tylko do bardzo wielostronnej. T o ż i w tym, co się poprzednio powiedziało, ono się nam ukazuje nie w tej postaci, jak to teraz mówimy, że jest, tylko w nieco innym rodzaju. Teajtet: J a k mianowicie? Gość: Były chyba dwa rodzaje umiejętności nabywczej. O n a miała część łowczą i część polegającą na wymianie. Teajtet: N o , tak było. Gość: Otóż, powiedzmy, że wymiana ma dwie postacie. Jedna po­ sługuje się prezentami, a druga sprzedaje. od schlebiania, ponieważ jej celem jest zysk. Bez wątpienia jednak Platon uważa opor­ tunizm za jej cechę istotną i godną pogardy. Por. Państwo 493A-C. 1 5

Drugi podział dychotomiczny: POLOWANIE

r

1



1

NA TO, CO NIE ŻYJE NA TO, CO ŻYJE I I W WODZIE NA LĄDZIE I DZIKIE

I OSWOJONE

I 1 POLOWANIE WPŁYWANIE GWAŁTEM , li, PUBLICZNE PRYWATNE I BEZINTERESOWNE

I DLA ZYSKU

SCHLEBIANIE NAUCZANIE DZIELNOŚCI DLA ZYSKU = SOFISTYKA!

223 C

Sofista

17

Teajtet: Powiedzmy. Gość: A powiemy też, że sprzedawanie dzieli się znowu na dwie części? Teajtet: Jak? Gość: Wyróżnimy część jedną, która sama sprzedaje własne wytwo­ ry, i drugą, która wymienia roboty cudze. T o wymiana. Teajtet: Tak jest. Gość: N o cóż? A tej wymiany część jedna, odbywająca się na mie­ ście — ta wymiana jest bodaj że połową całości — czy nie nazywa się kramarstwem? Teajtet: Tak. Gość: A wymiana międzymiastowa w drodze kupna i sprzedaży to handel? Teajtet: Czemu nie? Gość: A czyśmy nie zauważyli, że jedna część handlu wymienia za pie­ niądze to, czym się ciało żywi i czym się posługuje, a druga to, czym dusza. Teajtet: J a k to myślisz? Gość: Tej części, która duchowe wartości wymienia, może być że nie znamy, ale z tej drugiej chyba zdajemy sobie sprawę. Teajtet: Tak. Gość: Więc powiedzmy: cała służba m u z o m . Wciąż ją wożą z mia­ sta do miasta, tu kupili, gdzieś indziej zawożą i sprzedają. I malarstwo, i teatrzyki, i wiele innych wartości duchowych — jedne się wozi i sprze­ daje dla rozrywki, drugie na serio. Czy takiego kogoś, kto te rzeczy wozi i sprzedaje, nie należy z równą słusznością nazywać kupcem, jak gdyby sprzedawał pokarmy i napoje? Teajtet: Świętą prawdę mówisz. Gość: Nieprawdaż? I takiego, co sobie nakupił nauk i jeździ z miasta do miasta wymieniać je na pieniądze, i tego tą samą nazwą oznaczysz? Teajtet: Stanowczo. Gość: Tego handlowania wartościami duchowymi jedna część czy nie powinna by się najsłuszniej nazywać umiejętnością prelegentów popisowych? A druga, nie mniej zabawna od pierwszej, ponieważ to jest sprzedaż nauk — czy nie trzeba jej naznaczyć jakiejś nazwy pokrewnej tej robocie? Teajtet: T a k jest. Gość: Więc tego handlu naukami część jedną, która sprzedaje wie­ dzę z innych umiejętności, trzeba nazywać inaczej, a tę, która ma na sprzedaż dzielność, inaczej?

D

E

16

1 6

W oryginale słowo „musike", które oznacza szeroki zakres humanistycznych i artystycznych zatrudnień. Dla Platona „filozofia była najwyższą formą muzyki".

224

B

XI C

Platon

18

224 C

Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc handel umiejętnościami to by była nazwa stosowna dla tych innych. A dla tego tu staraj się ty podać nazwę. Teajtet: Jakąż by inną nazwę mógł ktoś podać i nie strzelić głupstwa, jeżeli nie sofistykę, rodzaj, którego właśnie w tej chwili s z u k a m y ? Gość: Nie ma innej. Więc proszę cię, zbierzmy to razem i powiedzmy, że częścią umiejętności nabywania, wymiany, sprzedaży, handlu, i to handlu wartościami duchowymi, myślami i naukami, tą częścią, która ma dzielność na sprzedaż, za drugim razem okazała się umiejęt­ ność sofisty. Teajtet: Zupełnie słusznie. Gość: A myślę, że trzeciego też nie nazwiesz inaczej, tylko tak samo jak teraz, gdyby ktoś osiadł na stałe tu w mieście i kupowałby sobie jedne nauki, a drugie by sam składał na te same tematy i sprzedawałby je, i zamierzałby się z tego utrzymywać. Teajtet: Czemuż bym nie miał tak nazwać? Gość: Zatem część umiejętności nabywania, wymiany, sprzedawania i kramarstwa, choćby ktoś nawet i własne wytwory sprzedawał, to w każdym razie, o jakikolwiek by tutaj szło rodzaj handlu naukami, ty to, zdaje się, zawsze nazwiesz sofistyką. Teajtet: Z konieczności. Trzeba przecież iść za tokiem myśli. Gość: A zastanówmy się jeszcze, czy może rodzaj, którego w tej chwili dochodzimy, nie jest podobny do czegoś takiego. Teajtet: D o czego tak? Gość: U nas walka była pewną częścią nabywania. Teajtet: A była. 17

D

E

XII 225

1 7

Trzeci podział dychotomiczny: NABYWCZOŚĆ I ZAGARNIANIE

I WYMIANA

DAWANIE

SPRZEDAŻ

r WŁASNYCH CUDZYCH WYTWORÓW WYTWORÓW , 1 , KRAMARSTWO HANDEL L

1

WYTWORAMI WYTWORAMI DLA DUCHA DLA CIAŁA , J , WYMOWĄ WIEDZĄ HANDEL DZIELN0SCIĄ= HANDEL INNYMI UMIEJĘTNOŚCIAMI SOFISTYKA

W podsumowaniu tego szeregu podziałów mówi się jednak ogólnie, że sofistyka jest właściwie wszelką formą sprzedaży.

225 A

Sofista

19

Gość: T o nie od rzeczy będzie rozdzielić ją na dwie części. Teajtet: Według czego, mów! Gość: Załóżmy, że jedna jej część to rywalizacja, a druga to bój. Teajtet: Zgoda. Gość: O t ó ż część boju, w której się walczy wręcz, można i wypada też nazwać. Przyjmijmy coś takiego, jak zmaganie. Teajtet: Dobrze. Gość: A tamtą, gdzie słowa padają przeciw słowom, jakby ktoś mógł nazwać inaczej, jeżeli nie sporem? B Teajtet: Niczym innym. Gość: A spory trzeba rozróżnić dwojakie. Teajtet: Jak? Gość: O ile się odbywają z pomocą długich przemów i dotyczą tego, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, a odbywają się publicznie — to będą spory sądowe. Teajtet: Tak. Gość: A odbywające się ha terenie prywatnym i posiekane na py­ tania i odpowiedzi, tych przecież nie zwykliśmy nazywać inaczej, jak tylko sprzeczkami. Teajtet: Nie inaczej. Gość: A ze sprzeczek jedna część obraca się około umów, kłóci się byle jak i nie trzyma się reguł umiejętnych — trzeba to też uważać za C pewien rodzaj, skoro to jako coś osobliwego tok naszej myśli wyróż­ nił, ale nazwy to nie dostało ani od naszych przodków, ani też nie warto, żeby ją teraz dostało od nas. Teajtet: Prawda. B o to się rozpada na bardzo małe i różne gatunki. Gość: Ale spory prowadzone umiejętnie o sprawiedliwość samą i o niesprawiedliwość, i o inne rzeczy w ogóle, czyż nie przywykliśmy ich nazywać dysputami? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A z dysput jedne służą do marnowania, a drugie do przyspa- D rzania pieniędzy. Teajtet: Ze wszech miar. Gość: T o spróbujmy powiedzieć, jak należy nazywać jedne i drugie z nich. Teajtet: N o tak, trzeba. Gość: J a uważam, że gdy zamiłowanie do tego zajęcia prowadzi do zaniedbywania domu i majątku, a styl tych rozpraw większości spośród słuchaczy nie sprawia przyjemności dla ucha, wtedy to się, według mego zdania, nazywa nie inaczej, jak tylko: niepotrzebne mielenie językiem.

Platon

20

225 D

Teajtet: A mówią tak jakoś. Gość: Więc jego przeciwieństwo, które zbija majątek na sporach pry­ watnych, z kolei ty próbuj teraz nazwać. Teajtet: Jakąż by można inną znowu podać nazwę i nie chybić? Nic, tylko znowu wraca, po raz czwarty, ten przedziwny sofista, za którym wciąż g o n i m y . 226 Gość: N o nic, tylko zdaje się, że sofista to właśnie jest rodzaj, który sobie przysparza pieniędzy, a zalicza się do umiejętności dysputowania, która należy do umiejętności sprzeczania się, do umiejętności pro­ wadzenia sporów, a więc jest pewnym bojem, rodzajem walki i umie­ jętności nabywania. T o k myśli znowu tak nam pokazał sofistę. Teajtet: N o całkowicie. XIII Gość: Widzisz, jaka to prawda, że ten okaz wielostronny mieni się w oczach i, jak to mówią, nie złapiesz go jedną ręką. Teajtet: T o brać go dwiema — nieprawdaż? B Gość: N o , trzeba to zrobić, i to co siły, śledząc jakiś jego ślad. Po­ wiedz mi, z takich wyrazów, co to przy gospodarstwie, używamy chyba niektórych? E

18

Teajtet: Nawet i niejednego. Ale o które ty się pytasz spośród tych wielu? Gość: O takie, jak to mówimy: cedzić, przesiewać i przewiewać, i przebierać. Teajtet: N o cóż? Gość: A do tego jeszcze rozczesywać, prząść, tkać, i bez końca zna­ m y takich innych wiele; wiemy, że są takie rzeczy wśród umiejętności. Czy nie? C Teajtet: A coś ty chciał o nich powiedzieć, bo podałeś je jako przy­ kłady i zapytałeś o wszystkie. 8

Czwarty podział dychotomiczny: NABYWCZOŚĆ I WYMIANA

1

. ZAGARNIANIE

r —•—i SKRYTE* JAWNE=WALKA POLOWANIE , -J, RYWALIZACJA BÓ, r FlZYCZNY=ZMAGANIE

SŁOWNY=SPÓR r

PUBLICZNY=SĄDOWY

1

1

PRYWATNY=SPRZECZKA

I ' 1 BEZ ZNAJOMOŚCI DYSPUTA REGUŁ , 1 , JAŁOWA, PRZYNOSZĄCA DOCHODOWA= SOFISTYKA STRATY

226 C

Sofista

21

Gość: W tych wszystkich słowach mówi się chyba o rozłączaniu. Teajtet: Tak. Gość: Otóż, według mego zdania, ponieważ w tym wszystkim jest jedna umiejętność, zaszczycimy ją jednym imieniem. Teajtet: I jak ją nazwiemy? Gość: Umiejętnością rozłączania. Teajtet: Niech będzie. Gość: A zobacz no. Tego rozłączania potrafimy chyba dojrzeć dwa rodzaje. Teajtet: Szybkiego, jak na moje siły, żądasz spostrzegania. Gość: N o tak. Przecież w wymienionych rozłączaniach raz szło o oddzielenie czegoś gorszego od lepszego, a drugi raz — czegoś podob­ nego od podobnego. Teajtet: Tak mniej więcej wygląda to, co się przytoczyło. Gość: O t ó ż dla tego drugiego nie mam nazwy używanej, ale dla ta­ kiego rozłączania, które zostawia to co lepsze, a to co gorsze odrzuca, mam. Teajtet: Powiedz, jaką? Gość: Wszelkie takie rozłączanie, o ile ja rozumiem, wszyscy nazy­ wają pewnym oczyszczaniem. Teajtet: A nazywają. Gość: Nieprawdaż? A że oczyszczanie bywa dwojakie, to chyba każdy potrafi dojrzeć? Teajtet: Tak — przy wolnym czasie, to może być, ale ja tego w tej chwili nie dostrzegam. Gość: O tak. Jednym wyrazem wypada objąć wiele rodzajów oczyszczeń cielesnych. Teajtet: Jakie i którym wyrazem? Gość: Oczyszczania ciał żywych wewnętrzne, w których umiejęt­ ność gimnastyczna i lekarska właściwych rozłączeń dokonywa i one się przez to oczyszczają. A zewnętrznych, o których niemiło mówić, dokonywa umiejętność służby kąpielowej. A oczyszczaniem ciał nieoży­ wionych zajmuje się umiejętność sukienników i wszelkie zdobnictwo. O n o się dzieli na wiele drobnych działów, które podostawały śmiesz­ nie brzmiące nazwy. Teajtet: Bardzo zabawne. Gość: Ze wszech miar, Teajtecie. Ale metodzie myślenia zgoła nie chodzi o umiejętność posługiwania się gąbką albo lekarstwami, ani też mniej ani więcej o to, czy jedna z nich mały, a druga wielki nam poży­ tek przynosi, kiedy nas czyści. Ta metoda stara się dojrzeć pokrewień-

D

E

XIV

227

22

B

C

Platon

227 A

stwo i brak pokrewieństwa wszystkich umiejętności chcąc zyskać pełne zrozumienie, i poza tym ona szanuje każdą zarówno i nie uważa, żeby jedne umiejętności przez jakieś podobieństwo były bardziej zabawne niż inne, i nie wydaje się jej ani o włos poważniejszy ktoś, kto jako przy­ kład objaśniający umiejętność łowiecką podaje strategikę, niż ten, kto podaje bicie wszy. Poważniejszy nie — tylko bardziej nadęty. Więc tak i teraz tyś zapytał, jak nazwiemy wszystkie czynniki, którym w udzia­ le przypada oczyszczanie ciała żywego lub nieożywionego, i dla metody to będzie zupełnie obojętne, który wyraz wyda się najprzyzwoitszy, byleby tylko odgraniczał od oczyszczeń duszy i wiązał razem wszyst­ ko, co oczyszcza cokolwiek innego. Bo tok myśli zaczął w tej chwili odgraniczać oczyszczenie duchowe od innych oczyszczeń, jeżeli dobrze rozumiemy do czego zmierza. Teajtet: J a rozumiem i zgadzam się, że istnieją dwa rodzaje oczysz­ czenia; jeden dotyczy duszy i jest różny od oczyszczenia cielesnego. Gość: Bardzo pięknie. Ale posłuchaj jeszcze tego, co potem, i próbuj znowu rozciąć na dwoje to, co powiem. Teajtet: Jakąkolwiek poprowadzisz drogą, będę próbował ciąć razem z tobą. Gość: M ó w i m y , że zły charakter to jest coś innego w duszy niż dzielność? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A prawda, że oczyszczenie polegało na tym, by jedno z dwoj­ ga zostawić, a wyrzucić drugie, o ile by było gdzieś coś lichego. Teajtet: N o , tak było. Gość: Zatem i w duszy, jeśli znajdujemy jakieś usuwanie tego, co złe, to jeśli je nazwiemy oczyszczaniem, będzie to brzmiało właściwie? Teajtet: I bardzo. Gość: Trzeba powiedzieć, że w duszy bywa dwojakie zło. Teajtet: Jakie? Gość: Jedno to tak jak choroba w ciele, a drugie to jak oszpecenie. Teajtet: Nie zrozumiałem. Gość: A może ty choroby i rozterki nie uważasz za jedno i to samo? Teajtet: Na to też nie wiem, co mam odpowiedzieć. Gość: C z y nie uważasz, że rozterka to nic innego, tylko skutkiem jakiegoś zepsucia poróżnienie się pierwiastków pokrewnych? Teajtet: Nic innego. Gość: A szpetność to nic innego, tylko to, że w środku jest jakiś brak miary. O n wszystko zawsze oszpeca. 19

D

XV

E

228

O tych dwu rodzajach oczyszczenia zob. Kratylos 405A-B.

228 B

Sofista

23

Teajtet: N o , to nie może być nic innego. Gość: A cóż? Czy nie zauważyliśmy, że w duszach ludzi lichych prze­ konania kłócą się z żądzami i serce z przyjemnościami, i rozum ze smut­ kami, i wszystko to się sprzecza jedno z drugim? Teajtet: I bardzo. Gość: A to wszystko przecież z konieczności stanowi jedną rodzinę. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: "Więc jeżeli mówimy, że zły charakter to jest rozterka i cho­ roba, to powiemy słusznie? Teajtet: Najsłuszniej przecież. Gość: N o cóż? Jeżeli coś ma ruch w sobie, zakłada sobie jakiś cel i stara się w niego trafić, a co się zamierzy, zawsze chybia celu, wtedymy powiemy, że mu się to zdarza dzięki proporcjonalności wewnętrz­ nej, czy też na odwrót, dlatego, że w nim miary nie ma? Teajtet: Jasna rzecz, że to przez brak miary. Gość: Ale my wiemy też, że żadna dusza nie chce pozostawać w zu­ pełnej niewiedzy. Teajtet: Bardzo mocno przecież. Gość: A wobec tego, że dusza dąży do prawdy, to niewiedza nie jest niczym innym, jak chybianiem celu, kiedy rozum nie trafia gdzie trzeba. Teajtet: Tak jest. Gość: Więc trzeba przyjąć, że dusza nierozumna jest szpetna i nie ma miary w sobie. Teajtet: Zdaje się. Gość: Więc pokazuje się, że istnieją w duszy te dwa rodzaje zła. Jeden z nich szerokie koła nazywają złym charakterem, a to jest najoczywiściej choroba duszy. Teajtet: Tak. Gość: A drugi rodzaj nazywają niewiedzą, ale nie chcą się zgodzić, że to jest zło, które tylko w duszy powstaje. Teajtet: Całkowicie trzeba się na to zgodzić, chociaż ja w tej chwili w to wątpiłem, kiedyś ty to powiedział, że istnieją w duszy dwa ro­ dzaje zła. Jednakże i tchórzostwo, i rozpustę, i niesprawiedliwość — to wszystko trzeba uważać za chorobę tkwiącą w n a s , a stan niewiedzy obfitej i różnorodnej uważać za oszpecenie. 20

21

2 0

2 1

O ruchu poznającej duszy zob. Kratylos 412A.

Por. Timaios 86D-87B: zły charakter uważa się za zło niezawinione, za choro­ bę. Winny jest tu częściowo temperament, częściowo zaś złe wychowanie. I jak każdą chorobę, tak i tę należy traktować wyrozumiale i leczyć poprzez odpowiednie oczysz­ czanie ciała i ducha.

B

C

D

E

24 XVI

229

Platon

228 E

Gość: Nieprawdaż, jeśli o ciało chodzi, to w związku z tymi dwo­ ma stanami powstały dwie umiejętności? Teajtet: Które to? Gość: W związku ze szpetotą — gimnastyka, a w związku z choro­ bą — medycyna. Teajtet: T a k to wygląda. Gość: Nieprawdaż? I czy w związku z butą i z niesprawiedliwością, i z tchórzostwem nie istnieje umiejętność karania, najbardziej ze wszyst­ kich umiejętności związana z boginią sprawiedliwości? Teajtet: Tak wypada, żeby odpowiedzieć zgodnie z tym, co ludzie myślą. Gość: N o cóż? A przeciwko wszelkiej niewiedzy chyba nikt nie mógłby słuszniej wymienić niczego innego, jak tylko umiejętność na­ uczania? Teajtet: Żadnej innej. Gość: N o , proszę cię. A umiejętności nauczania trzeba przyjąć jeden tylko rodzaj, czy też więcej? Dwa z nich są największe, uważaj! Teajtet: Uważam. Gość: Mam wrażenie, że w ten sposób najprędzej znajdziemy. Teajtet: W jaki sposób? Gość: Zobaczmy niewiedzę, czy w niej nie ma jakiegoś rozcięcia przez środek. Bo jeżeli ona jest dwojaka, to musi też umiejętność na­ uczania mieć dwie części — jedną i drugą przyporządkowaną jednemu rodzajowi niewiedzy. Teajtet: Więc co? Jakoś ci się tam zjawia to, czego teraz szukamy? Gość: Zdaje mi się, że widzę pewien wielki i przykry, osobliwy rodzaj niewiedzy — równie ciężki jak wszystkie inne jej części, razem wzięte. Teajtet: Jakiż to rodzaj? Gość: Nie wiedząc czegoś, myśleć, że się wie. Bodaj że stąd się u nas wszystkich biorą wszelkie błędy naszego umysłu. Teajtet: Prawda. Gość: I zdaje mi się, że ten jeden rodzaj niewiedzy powinien się na­ zywać głupotą. Teajtet: Tak jest. Gość: A jak nazwać tę część nauczania, która ten rodzaj usuwa? Teajtet: J a mam wrażenie, Gościu, że poza tym są umiejętności spe­ cjalne, a to tutaj u nas się nazywa pracą nad kulturą umysłową. 2 2

B

C

2 3

D

2 2

2 3

Por. Gorgiasz 464B.

Por. Obrona 21C-D, 23A, 29A; Menon 84A-C; Uczta 204A; Fajdros 275B; Te­ ajtet 210E; Ksenofont Wspomnienia IV.2.

229 D

Sofista

25

Gość: I bodaj że u wszystkich Hellenów, Teajtecie. Ale my jeszcze musimy i na to popatrzeć, czy to już jest niepodzielne, czy też ma jakieś działy, godne nazwy. Teajtet: Nieprawdaż — trzeba zobaczyć. Gość: Więc mnie się wydaje, że i to jeszcze się jakoś rozdziela. Teajtet: Jak? Gość: Jeżeli chodzi o nauczanie słowem, to jedna droga wydaje mi się jakaś bardziej szorstka, a druga jego cząstka gładsza. Teajtet: A jak nazwiemy jedną z nich i drugą? Gość: Jedna cząstka — to starożytna raczej; posługiwali się nią nasi ojcowie w stosunku do swoich synów i wielu się jeszcze i dziś nią po­ sługuje, kiedy im synowie popełniają jakieś wykroczenie; wtedy się jeden ojciec gniewa, a drugi łagodniej syna strofuje. Ale to wszystko razem najsłuszniej mógłby ktoś nazwać upominaniem. Teajtet: Jest tak. Gość: A co do drugiej części, to niektórzy znowu zastanowili się nad tym i doszli, zdaje się, do przekonania, że wszelka głupota jest nieumyśl­ na i nauczyć się w ogóle niczego nie zechce ktoś, kto się uważa za mą­ drego w tej dziedzinie, którą — jak sądzi — opanował, i że wszelkie upominanie go kosztuje wiele trudu, a niedaleko prowadzi. Teajtet: O n i słusznie myślą. Gość: Więc, żeby to mniemanie usunąć, zabierają się do tego w inny sposób. Teajtet: W jaki sposób? Gość: Rozpytują takiego o te rzeczy, o których mu się wydaje, że mówi z sensem, a mówi ni to, ni owo. I potem z łatwością wykazują, że to są mniemania tych, co błądzą. Zbierają je w dyskusji razem i ze­ stawiają je obok siebie. Zestawiwszy je, pokazują, że one się same z sobą równocześnie sprzeczają, choć odnoszą się do tego samego i chodzi o ten sam stosunek i o ten sam wzgląd. Ci, kiedy to widzą, źli są sami na siebie i stają się łaskawsi w stosunku do innych. W ten sposób pozbywają się wielkich i upartych opinii o sobie samych. A z wszelkich pozbywań się najmilej słuchać o takim i ono najtrwalszy pożytek przynosi pacjentowi. B o ci, którzy takich przeczyszczają, sądzą, kocha­ ny chłopcze, podobnie jak sądzą lekarze, którzy ciała leczą, że ciało nie prędzej potrafi skorzystać z podawanych pokarmów, aż ktoś z niego wyrzuci to, co w nim w środku leży i przeszkadza; tak samo myślą tamci i o duszy, że ona nie prędzej będzie miała pożytek z podawanych 24

2 4

Por. Gorgiasz 504E-505A.

XVII

E

230

B

C

Platon

26

230 D

D

nauk, aż ktoś takiego wziętego na spytki pobije w dyskusji i wstydu mu napędzi; usunie z niego mniemania, które naukom na przeszkodzie stoją, i zrobi go czystym, bo przekonanym, że to tylko wie, co wie, a więcej nic. Teajtet: Najlepszy to stan i najrozsądniejszy ze wszystkich. Gość: Z tych wszystkich też powodów my, Teajtecie, musimy po­ wiedzieć, że zbijanie w dyskusji — to największe i najbardziej skutecz­ ne z wszystkich oczyszczeń, i musimy uważać, że kto nigdy nie padał E w dyskusji, ten, choćby był samym królem perskim, zostanie w nim nieczystość największa, zabraknie mu kultury umysłowej. O n będzie kaleką pod tym względem, pod którym najczystszy i najpiękniejszy po­ winien być ten, co ma być istotnie szczęśliwy. Teajtet: N o , ze wszech miar. XVIII Gość: N o cóż? Powiemy, że kto się posługuje tą umiejętnością? B o 231 ja się boję, że sofiści. Ze tak powiemy. Teajtet: A dlaczego? 2 5

2 6

2 7

Gość: Żebyśmy im nie przyznali odznaczenia zbyt wielkiego jak na nich. Teajtet: Ale jednak to, co się teraz powiedziało, to jest podobne do czego takiego. Gość: Wilk jest też podobny do psa; najdzikszy zwierz do najłagod­ niejszego. K t o jest ostrożny, ten musi zawsze najwięcej się mieć na baczności, kiedy chodzi o podobieństwa. T o są rzeczy najbardziej śli­ skie. Ale niech tam będą. Myślę, że nie będzie sporów o drobne rozB graniczenia, o ile się będziemy dostatecznie mieli na baczności. Teajtet: Nieprawdaż? Tak by powinno być. 2 5

To metoda sokratyczna znana dobrze ze wszystkich platońskich dialogów. Sze­ rzej omawia ją Ksenofont we Wspomnieniach IV Z. Por. Teajtet 168A, 210C; Obrona 23B-D. 2 6

Por. Gorgiasz 458A, 470C; Obrona 36B-C, 38A.

2 7

Piąty podział dychotomiczny: UMIEJĘTNOŚĆ ROZŁĄCZANIA r — -

1

1

PODOBNEGO LEPSZEGO OD G0RSZEG0= OD PODOBNEGO OCZYSZCZANIE I I 1 CIELESNE DUCHOWE I 1 KARANIE EDUKACJA !

I UCZENIE

1

1

PRACA NAD KULTURĄ UMYSŁOWĄ I

UPOMINANIE

|ZBIJANIE|

Sofista

231 B

27

Gość: Więc niech do umiejętności rozłączania należy umiejętność oczyszczania. A w niej niech będzie oddzielona część dotycząca duszy. D o niej należy umiejętność nauczania, a umiejętności nauczania częścią jest praca nad kulturą umysłową. A do tej pracy należy zbijanie w dys­ kusji, stosowane przeciwko głupiemu i wysokiemu mniemaniu o wła­ snej mądrości. Pokazało się ubocznie w obecnej rozmowie, że to nic innego, jak tylko umiejętność sofistów, ta w dobrym rodzaju i prawe­ go pochodzenia. I to my powiedzmy. Teajtet: A powiedzmy. Ale ponieważ pokazało się tyle rzeczy, więc ja już nie wiem, co właściwie trzeba powiedzieć, mówiąc prawdę, i czego się trzymać, że czym w istocie rzeczy jest sofista. Gość: T o naturalne, że ty jesteś w kłopocie. Ale trzeba myśleć, że on też jest w wielkim kłopocie i nie wie, jaką drogą potrafi się nam jeszcze wymknąć z rozważań. T o słuszne przysłowie, że wszystkich pułapek uniknąć nie jest łatwo. N o więc teraz bierzemy się do niego na dobre. Teajtet: Dobrze mówisz. Gość: Więc przede wszystkim zatrzymajmy się, żeby chwilę odetchnąć, i tak, odpoczywając, pomówmy, proszę cię, o tym, w ilu to postaciach zjawia się nam sofista. B o naprzód znaleźliśmy, że to jest płatny łowca młodych i bogatych ludzi. Teajtet: Tak. Gość: Po drugie: jakby jakiś kupiec handlujący naukami dla duszy. Teajtet: Tak jest. Gość: Po trzecie, czy nie okazał się kramarzem, odsprzedawcą w tej samej branży? Teajtet: Tak, i po czwarte: był dla nas sprzedawcą własnych wytwo­ rów w dziedzinie nauk. Gość: Słusznieś przypomniał. A to piąte ja spróbuję przypomnieć. B o to był jakiś zapaśnik w dziedzinie walki na słowa, wyróżniający się jako mistrz w dyspucie. Teajtet: A no był. Gość: A po szóste, i to był punkt sporny, a jednak przyznaliśmy mu to zgodnie, że on jest tym, który dusze oczyszcza od mniemań stojących na przeszkodzie naukom. 2 8

2 9

2 8

Zob. powyżej 225A-226A. Zestawienie mówcy z zapaśnikiem pojawia się na po­ czątku Eutydema, który to dialog jest chyba najwyrazistszą ilustracją erystycznej działalności sofistów. Zob. też Gorgiasz 456D; Fileb 416; Teajtet 167E. 2 9

Por. powyżej 23 IB. W Kratylosie 396E Sokrates zapowiada, że nazajutrz, jeśli będzie trzeba, oczyści duszę „szukając kogoś, kto by to umiejętnie uczynił, czy to któryś z kapłanów, czy sofistów".

C

XIX D

E

Platon

28

231 E

Teajtet: Ze wszech miar. Gość: A czy ty rozumiesz, że gdy się ktoś wydaje specjalistą w wielu umiejętnościach, a nazywa się go imieniem wziętym od jednej umiejęt­ ności, to jest w tym coś niezdrowego i ten, komu się tak wydaje, bierze pod uwagę jakąś umiejętność; a nie potrafi dostrzec tego jej rysu, do którego zmierzają te wszystkie nauki, i dlatego nazywa posiadacza ich wszystkich wieloma nazwami, a nie jedną tylko? Teajtet: Zdz]e się, że tu gotowo być jakoś tak właściwie. XX Gość: Więc my sobie na to nie pozwalajmy w naszym rozważa­ niu, tylko naprzód weźmy znowu pod uwagę coś z tego, co się po­ wiedziało o sofiście. B o jedno mi się wydało jego cechą najbardziej znamienną. Teajtet: C o takiego? Gość: Powiedzieliśmy tam gdzieś, że on jest mistrzem s p o r ó w ? Teajtet: Tak. Gość: N o cóż? A czy on też nie naucza innych tego samego? Teajtet: N o tak. Gość: A zobaczmy, na jaki to właściwie temat oni twierdzą, że do­ prowadzają uczniów do mistrzostwa w sporach. A rozważajmy to sobie jakoś tak na początek. Proszę cię, jeżeli chodzi o bogów, których szeC rokie koła nie widzą, czy sofiści kwalifikują do sporów na ten temat? Teajtet: N o , mówi się to przecież o nich. Gość: A co, jeżeli chodzi o rzeczy widzialne na ziemi i na niebie, i tym podobne? Teajtet: Czemu by nie? Gość: N o tak. A w prywatnych zebraniach, kiedy się coś mówi o powstawaniu i o istnieniu, a mówi się ogólnie, to wiemy, że oni kwa­ lifikują do sporów na te tematy i sami są do nich zdolni. Teajtet: Ze wszech miar. D Gość: A cóż, jeżeli chodzi o prawa i o wszelkie sprawy polityczne, czy nie obiecują zrobić każdego mistrzem w sporach z tego zakresu? Teajtet: Przecież by nikt z nimi nawet nie gadał, żeby się tak wy­ razić, gdyby tego nie przyrzekali. Gość: Chociaż jeżeli idzie o umiejętności wszelkie i każdą z osobna, to to, co powinien sam mistrz każdemu odpowiedzieć w sporze, to jest chyba wszystko ogłoszone, zebrane, spisane i dostępne dla każdego, kto się zecJhce nauczyć. 232

B

30

3 1

3 0

Zob. powyżej 225B.

3 1

O sile wymowy i obietnicach sofistów zob. Gorgiasz 456A-E.

Sofista

232 E

29

Teajtet: Mam wrażenie, że ty mówisz o pracy Protagorasa o zapasach i o innych umiejętnościach. Gość: I o wielu innych, dobra duszo. Ale umiejętność prowadzenia sporów czy nie wydaje się w ogóle jakąś kwalifikacją do sporów na wszelkie tematy? Teajtet: Wydaje się, że ona chyba żadnego tematu nie zostawia na boku. Gość: A ty, chłopcze, na bogów, czy ty myślisz, że to jest rzecz moż­ liwa? B o może być, że wy, młodzi, wyraźnie to widzicie, a my patrzy­ m y mętniej. Teajtet: Ale o co chodzi i co właściwie masz na myśli? B o jeszcze jakoś nie rozumiem tego pytania teraz. Gość: Czy to jest możliwe, żeby jakiś człowiek wiedział to wszystko. Teajtet: Szczęśliwy byłby wtedy, Gościu, nasz rodzaj. Gość: Więc w jaki sposób ktoś, co sam nic nie wie, może coś z sensem odpowiedzieć w sporze z kimś, co wie. Teajtet: W żaden sposób. Gość: Więc cóż by to był za cud w tej zdolności sofisty? Teajtet: Pod jakim względem cud? Gość: T o , jakim sposobem oni potrafią u młodych ludzi wyrobić sobie tę opinię, że sami są ze wszystkich ludzi najmądrzejsi pod każdym wzglę­ dem. Bo to jasna rzecz, że gdyby ani sporów nie prowadzili poprawnie, aniby się tak młodym ludziom nie wydawało, a gdyby nawet, to wcale by się przez to nie wydawali mądrzy — to wyszłoby przecież na twoje, że nikt by im pieniędzy nie dawał i nie chciałby zostawać ich uczniem. Teajtet: Trudno, żeby chciał. Gość: A tymczasem przecież chcą. Teajtet: I bardzo. Gość: B o mam wrażenie, że oni sami wyglądają na znawców przedmiotu, jeżeli się tylko o coś spierają. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: I oni to robią przy każdym temacie? Zgodzimy się? Teajtet: Tak. Gość: I dlatego uczniom wydają się mądrzy pod każdym względem. Teajtet: N o tak.

E

32

3 3

3 4

3 2

Pracę Protagorasa O zapaśnictwie wymienia Diogenes Laertios IX.8.55.

3 3

Porównaj technikę prowadzenia sporu przez Eutydema i Dionizodorosa w Euty demie. 3 4

Por. Gorgiasz 459A-C: Mówca nie musi znać się na rzeczy samej, musi tylko znać sposób przekonywania. Wówczas dla tych, którzy się nie znają na rzeczy, może być bardziej przekonujący, niż ten, który się zna na rzeczy.

233

B

C

Platon

30

XXI D

E

234

233 C

Gość: A przecież nie są. B o to się okazało niemożliwe. Teajtet: Jakżeby nie miało być niemożliwe? Gość: Więc nam się sofista objawia jako posiadacz pewnej umiejęt­ ności wywoływania mniemań, a nie jako posiadacz prawdy. Teajtet: Ależ ze wszech miar. I bodaj że to w tej chwili powiedzia­ ne słowo najsłuszniej ich charakteryzuje. Gość: Więc weźmy jakiś wyraźniejszy przykład na to. Teajtet: Jakiż? Gość: A no taki. Ale staraj się uważać i bardzo dobrze odpowiadać. Teajtet: Na jakie pytanie? Gość: Gdyby ktoś powiedział, że nie: mówić o czymś ani spierać się, ale zrobić i wykonać z pomocą jednej umiejętności potrafi wszystkie rzeczy. Teajtet: Jak ty rozumiesz: wszystkie? Gość: Zaraz z samego początku zdania nie wiesz, o co chodzi. B o zdaje się, że nie rozumiesz słowa «wszystkie». Teajtet: A nie rozumiem. Gość: Więc ja mam na myśli ciebie i siebie spośród wszystkich, a oprócz nas, inne istoty żywe i drzewa. Teajtet: Więc jak mówisz? Gość: Gdyby ktoś powiedział, że zrobi mnie i ciebie, i wszystko inne, co rośnie. Teajtet: O jakiej też ty mówisz robocie? Chyba nie powiesz, że chodzi o jakiegoś rolnika. Przecież nazwałeś go twórcą nawet zwierząt. Gość: Owszem. A oprócz tego — morza i ziemi, i nieba, i bogów, i wszystkiego innego. O n to wszystko prędko robi i sprzedaje za tanie pieniądze. Teajtet: T y mówisz chyba żartem. Gość: N o cóż? A jeśli ktoś mówi, że wszystko wie i kogoś drugiego tego nauczyć potrafi za małą zapłatą i w krótkim czasie, to czy tego nie wypada uważać za żart? Teajtet: Chyba ze wszech miar. Gość: A żartu czy masz postać bardziej umiejętną i wdzięczną niż naśladownictwo? Teajtet: Nigdy w świecie. Wymieniłeś rodzaj niezmiernie obfity, sprowadziłeś do jedności wszystko. T o jest rodzaj chyba najbardziej róż­ norodny. 3 5

B

3 5

Por. Państwo 596C: „Bo on — ten sam mistrz — nie tylko wszystkie sprzęty wykonać potrafi, on tworzy także wszystko, co z ziemi wyrasta, i żywe istoty wszystkie wyrabia (...) a oprócz tego ziemię i niebo, i bogów, i wszystko, co w niebie i co w Hadesie, pod ziemią, wszystko to wykonywa".

234 B

Sofista

31

Gość: Nieprawdaż? Przecież ten, co przyrzeka, że potrafi z pomocą jednej umiejętności wykonać wszystko — to chyba rozumiemy — że on z pomocą umiejętności malarskiej wykonywa imitacje, noszące te same nazwy, co i rzeczy istniejące, i potrafi w oczach niemądrych młodych chłopców, którym z daleka malowane obrazki pokazuje, ujść za takiego niesłychanie zdolnego, co to potrafi w rzeczywistości wy­ konać wszystko, cokolwiek by zechciał zrobić. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: N o cóż? A jeśli chodzi o słowa, to czy nie spodziewamy się, że istnieje pewna inna umiejętność, z pomocą której można młodych chłopców, stojących jeszcze z dala od faktów prawdziwych, przez uszy słowami czarować, pokazując im słowne wizerunki wszystkich rzeczy, tak żeby oni te słowa brali za prawdy, a mówiącego uważali za najmą­ drzejszego ze wszystkich w każdym zakresie? Teajtet: Czemużby nie miała istnieć jakaś inna tego rodzaju umiejętność? Gość: A czy ci liczni chłopcy, Teajtecie, którzy wtedy byli słucha­ czami, kiedy pewien czas, dla nich wystarczający, nadejdzie, kiedy się w lata posuną i zetkną się z bliska z rzeczywistością, a cierpienia ich zmuszą dotykać się jasno i wyraźnie tego, co jest, czy oni wtedy nie muszą zmienić nabytych niegdyś opinii tak, że się im wielkie rzeczy wydadzą małe i trudne się im wydadzą rzeczy łatwe, i wszystkie widziadła ze słów budowane pod każdym względem przewrócą się im do góry nogami pod wpływem faktów, z którymi się zetkną w działaniu? Teajtet: O ile ja mogę o tym sądzić w moim wieku. Mam wrażenie, że i ja należę do tych, którzy jeszcze stoją z daleka. Gość: Dlatego też my, ci tutaj wszyscy, będziemy próbowali i sta­ ramy się o to w tej chwili, żeby cię jak najbliżej, a bez przykrości pod­ prowadzić do tego, co jest. A co do sofisty, to powiedz mi taką rzecz. Czy to już jasne, że to jest pewnego rodzaju czarodziej, naśladowca rze­ czywistości, czy też różnimy się jeszcze co do tego, czy on naprawdę posiada wiedzę o wszystkim, czemu — jak się zdaje — potrafi się przeciwstawić? Teajtet: Ależ jakim by sposobem, Gościu? T o już chyba jasne na pod­ stawie tego, co się powiedziało, że to jest jeden z tych, którzy zawo­ dowo uprawiają żarty. Gość: Więc trzeba przyjąć, że to jest jakiś czarodziej i naśladowca? Teajtet: Jakże tego nie przyjąć? Gość: Więc dalej naprzód. Teraz nasza rzecz już nie wypuścić zwierza z ręki. Jużeśmy go prawie schwytali w takie narzędzie myślowe,

XXII

C

D

E

235

XXIII B

32

Platon

235 B

które jest jak sieć na takie rzeczy. J u ż się teraz nie wymknie. Z tego tu przynajmniej. Teajtet: Z czego? Gość: Z tego, żeby taki jak on nie należał do rodzaju kuglarzy. Teajtet: Mnie się co do niego też to samo wydaje — tak samo jak tobie. Gość: Więc uchwalamy, żeby jak najprędzej rozebrać umiejętność stwarzania wizerunków, zejść w jej głąb i jeżeli nam tam zaraz sofista C stawi czoło, to schwycić go podług rozkazu królewskiego, oddać go królowi i zgłosić, cośmy u p o l o w a l i . A jeżeliby się gdzieś zaszył w cząstki umiejętności naśladowczej, to iść za nim w tropy, rozdzielając zawsze tę cząstkę, która go przyjmie, aż się go schwyci. W ogóle ani on, ani żaden inny rodzaj nie będzie się mógł nigdy poszczycić, że umknął przed takim postępowaniem tych, którzy się umieją w ten spo­ sób brać do wszystkich razem rzeczy i do każdej z osobna. 36

Teajtet: Mówisz dobrze i tak to trzeba zrobić. Gość: Więc tak samo, jakeśmy przedtem dzielili, ja przynajmniej D i teraz mam wrażenie, że dostrzegam dwa rodzaje naśladownictwa (mimetyki), ale w którym z nich tkwi postać w tej chwili szukana, zdaje mi się, że jeszcze nie umiem dojść. Teajtet: Powiedz tylko, zrób ten podział, o jakich ty dwóch rodza­ jach mówisz? Gość: Widzę w nim jedną część — to umiejętność wykonywania po­ dobizn. Ona występuje wtedy, gdy ktoś, zgodnie z proporcjami mo­ dela w długości, szerokości i głębokości, wykonywa jego naśladownicE two i nadaje mu w dodatku barwy odpowiednie dla każdej części. Teajtet: Jak to? Czyż nie wszyscy naśladowcy usiłują robić coś takiego? Gość: Nie ci, którzy rzeźbią albo malują jakieś dzieło o wielkich roz­ miarach. B o gdyby zachowali prawdziwą proporcję pięknych modeli, to wiesz, że części wysokie wydawałyby się mniejsze niż potrzeba, a za 236 duże wydawałyby się części niskie, bo widzielibyśmy tamte z daleka, a te z bliska. Teajtet: Tak jest Gość: Więc czyż nie tak jest, że wykonawcy nie troszczą się o prawdę i nadają swoim wizerunkom nie te proporcje, które są, ale te, które się będą wydawały piękne? 3 6

W tym miejscu komentatorzy podają co najmniej dwa różne punkty odniesie­ nia. W Cyropediach 1.1. Ksenofont mówi o królu perskim, który osobiście przewodził polowaniom. W Prawach 698C-D opisuje się podbój Eretrii przez wojska króla Da­ riusza. Podobno nikt z Eretryjczyków nie wymknął się obławie, ponieważ „schwy­ ciwszy się za ręce żołnierze Datisa wszystko w Eretrii zgarnęli niby w sieć".

33

Sofista

236 A

Teajtet: Tak jest istotnie. Gość: Więc po pierwsze, skoro jest podobne, czy nie powinno się nazywać podobizną? Teajtet: Powinno. Gość: I część naśladownictwa, która się tym zajmuje powinna się na- B zywać, jakeśmy to przedtem powiedzieli: umiejętnością wykonywania podobizn. Teajtet: Niechże się nazywa. Gość: N o cóż? A to, co wygląda wprawdzie, dzięki oglądaniu z pew­ nego punktu, na coś podobnego do rzeczy pięknej, ale gdyby ktoś mógł te ogromy należycie obejrzeć, to nawet niepodobne są do pierwo­ wzorów — jak my to nazwiemy? Skoro to tak wygląda wprawdzie, ale podobne nie jest — więc czy tego nie nazwać złudnym wyglądem? Teajtet: N o czemu by nie? Gość: A tej umiejętności, która stwarza złudny wygląd, ale nie po- c dobiznę, czybyśmy nie powinni najsłuszniej nazywać umiejętnością stwarzania złudnych w y g l ą d ó w ? Teajtet: Najlepiej. Gość: Więc ja mówiłem o tych dwóch rodzajach stwarzania wize­ runków: o stwarzaniu podobizn i stwarzaniu złudnych wyglądów. Teajtet: Słusznie. Gość: A to, co do czegom się i przedtem wahał, w której z tych dwóch klas umieścić sofistę, tego jeszcze i w tej chwili nie umiem dojrzeć D jasno. T o jest doprawdy mąż przedziwny i dojrzeć go strasznie trud­ no. Przecież i w tej chwili dobrego nam spłatał figla. Schował się w taką klasę, którą trudno przetrząsnąć. Teajtet: Zdaje się. Gość: Ale czy ty się ze mną zgadzasz dlatego, że tak to widzisz, czy też to u ciebie taki rozpęd w dyskusji i nawyknienie cię poniosło, żeby się tak prędko ze mną zgodzić? 37

Szósty podział dychotomiczny: UMIEJĘTNOŚĆ UNIWERSALNA MÓWIENIA 0 WSZYSTKIM

WYKONYWANIA WSZYSTKIEGO

BEZINTERESOWNIE

NA SPRZEDAŻ

NA POWAŻNIE

DLA ŻARTU

INNE FORMY

NAŚLADOWNICTWO

WYKONYWANIE [STWARZANIE ZŁUDNYCH PODOBIZNY | WYGLĄDÓW

34

Platon

236 D

Teajtet: J a k to rozumiesz i do czego to odnosisz? Gość: Istotnie, dobra duszo, wpadliśmy w rozważanie trudne ze wszech miar. B o to, żeby coś mogło wyglądać i wydawać się czymś, a nie być, i żeby można mówić coś, ale prawdy nie — to wszystko jest pełne kłopotów zawsze, i dawniej, i teraz. B o jak się trzeba wyrazić, żeby przyznać istnienie fałszywym zdaniom albo fałszywym sądom i nie popaść w tym wyrażeniu w sprzeczność — to jest strasznie trudna rzecz, Teajtecie. Teajtet: N o cóż tam takiego? Gość: B o to wyrażenie ośmiela się zakładać, że istnieje to, co nie ist­ nieje. Przecież inaczej nie mógłby powstać f a ł s z . Wielki Parmenides, mój chłopcze, od czasu kiedyśmy byli dziećmi, do końca życia tego się zarzekał i zawsze prozą i wierszami tak mówił: 38

Bo nigdy to nie przeważy, że są też jakieś niebyty. Zawsze się od tej drogi w myśleniu trzymaj z daleka!^ Więc przemawia za tym jego świadectwo, a najlepiej potrafi to po­ kazać samo to twierdzenie, jeżeli mu się w miarę przypatrzymy. Więc zobaczmy naprzód właśnie to, jeżeli ci to nie zrobi różnicy. Teajtet: O moim zdaniu możesz sądzić co chcesz, a tę myśl rozważaj tak, żeby wyszła jak najlepiej. Sam tak idź i mnie tą drogą prowadź. Gość: Trzeba tak zrobić. Więc powiedz mi, czy my śmiemy jakoś wyrazić to, co w żaden sposób nie istnieje? Teajtet: Czemużby nie? Gość: Więc nie na to, żeby się spierać, ani dla żartu, tylko na serio, gdyby ktoś ze słuchaczy miał się nad tym zastanowić i odpowiedzieć, co to właściwie trzeba tak nazywać: «coś, czego nie ma». J a k się nam wydaje, do czego właściwie, do jakiego przedmiotu powinien by zapy­ tany sam tę nazwę stosować i pokazać to pytającemu? Teajtet: T o jest trudne pytanie i powiedziałbym, że ktoś taki jak ja zupełnie nie znajduje odpowiedzi. Gość: Ale to przecież jasne, że niczego, co jest czymś, nie można odnosić do niebytu? Teajtet: N o jakżeby? 3 8

3 9

Por. Eutydem 283E-284C; Kratylos 429D; Teajtet 188D.

Por. H. Diels Fragmente der Vorsokratiker, T.I, B 28, fr. 7. Arystoteles w Me­ tafizyce 1089A cytuje argument Parmenidesa: „Nigdy bowiem nie da się udowodnić, że to, co istnieje, nie istnieje".

237 C

Sofista

35

Gość: Nieprawdaż? Jeżeli do niczego, co jest czymś, to i do żadnego coś nikt nie może tej nazwy słusznie odnosić. Teajtet: N o jakże? Gość: I to nam chyba jasne, że i słówko «coś» zawsze do czegoś odnosimy, bo niepodobna wypowiedzieć go samego, żeby było niejako gołe i odosobnione od wszystkiego, co jest. Czy tak? Teajtet: Tak, to niemożliwe. Gość: A może, patrząc od tej strony, zgodzisz się, że kto mówi «coś», ten mówi o czymś jednym? Teajtet: Tak jest. Gość: B o powiesz, że to «coś» jest znakiem czegoś jednego, a «dwa cosie» dwóch, a «cosie» — wielu. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A kto mówi «nie coś», ten chyba z konieczności nic w ogóle nie mówi. Teajtet: N o , bezwzględnie tak musi być. Gość: Więc i tego nawet nie można dopuścić, że kto to mówi, ten wprawdzie mówi, ale mówi nic, tylko wypada powiedzieć, że taki, co by chciał wyrazić coś, czego nie ma, ten w ogóle nic nie mówi? Teajtet: N o , i byłby koniec kłopotu. Gość: Nie tryumfuj jeszcze. B o jeszcze zostaje, dobra duszo, kłopot największy i pierwszy. O n się wiąże ze sprawą najbardziej zasadniczą dla naszych rozważań. Teajtet: J a k mówisz? Powiedz bez wahania. Gość: Z czymś, co istnieje (z bytem), może chyba wiązać się coś innego (jakiś inny byt)? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A z czymś, co nie istnieje (z niebytem), czy może coś (jakiś byt) się wiązać? C o powiemy? Teajtet: Jakimże sposobem? Gość: A liczbę wszelką uważamy za coś, co jest (za byt)? Teajtet: Jeżeli i cokolwiek innego za byt uważać. Gość: Zatem nie próbujmy odnosić ani liczby mnogiej, ani pojedyn­ czej do czegoś, czego nie ma (do niebytu). Teajtet: Zdaje się, że takie próby nie byłyby z naszej strony słuszne — tak mówi tok myśli. Gość: Więc jakby ktoś mógł albo ustami wypowiedzieć, albo w ogóle myślą uchwycić to, co nie istnieje bez liczby? Teajtet: Powiedz, jak? Gość: Kiedy mówimy o rzeczach nie istniejących, czy nie próbujem y stosować tu liczby mnogiej?

D

E

XXVI

B

C

36

Platon

238 C

Teajtet: N o cóż? Gość: A gdy mówimy o czymś nie istniejącym (o niebycie), to czy nie stosujemy znowu liczby pojedynczej? Teajtet: Najwyraźniej przecież. Gość: A mówimy, że to ani sprawiedliwie, ani słusznie: dopasowy­ wać coś istniejącego do czegoś, czego nie ma (byt do niebytu). Teajtet: Świętą prawdę mówisz. Gość: Więc ty rozumiesz, że ani wypowiedzieć nie można słusznie, ani orzec, ani pomyśleć sobie tego, co nie istnieje (niebytu), samego dla siebie. T o jest coś nie do pomyślenia, coś nie do wypowiedzenia i nie do wyrażenia, coś bez sensu. Teajtet: Ze wszech miar. D Gość: Więc czy ja się pomyliłem przed chwilą, mówiąc, że podam w związku z niebytem największą trudność? Teajtet: A czy możemy podać inną, jeszcze większą od tego? Gość: Cóż to? Jakiś ty dziwny. Czy nie rozumiesz po tym już, co się powiedziało, że «to, czego nie ma» (niebyt) wprowadza swego prze­ ciwnika w taki kłopot, że ile razy ktoś to próbuje odrzucić, musi mówić 0 nim rzeczy sprzeczne? Teajtet: J a k mówisz? Powiedz jeszcze jaśniej. Gość: Nie ma co patrzeć we mnie tego «jaśniej». J a przecież załoE żyłem, że do «tego, czego nie ma», do niebytu, nie powinna mieć za­ stosowania ani liczba pojedyncza, ani mnoga, a tymczasem przed chwilą 1 teraz nazywam to czymś jednym. Przecież mówię: «niebyt», «to, czego nie ma». Rozumiesz? Teajtet: Tak. Gość: A znowu przed chwilką powiedziałem, że ono, ten niebyt, jest nie do wypowiedzenia i nie do wyrażenia, i jest bez sensu. C z y idziesz za mną? Teajtet: Idę za tobą. Jakżeby nie? Gość: Nieprawdaż? Bycie doczepić mu próbowałem i mówiłem rze239 czy sprzeczne z tym, co przedtem. Teajtet: Widocznie. Gość: N o cóż? Doczepiając to bycie, czy nie zwracałem się do niego jako do czegoś jednego? Teajtet: Tak. Gość: I mówiąc, że niebyt jest bez sensu i nie do wypowiedzenia, i nie do wyrażenia, mówiłem o nim jako o czymś jednym. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A mówimy, że jeśli się ktoś ma wyrażać poprawnie, to nie powinien niebytu ujmować ani pojedynczo, ani mnogo, ani go w ogó-

Sofista

239 A

37

le nazywać. Bo już by go i w tym wyrażeniu ujmował w postaci cze­ goś jednego. Teajtet: Ze wszech miar przecież. Gość: Jeżeli o mnie chodzi, to co tam już o mnie mówić? J u ż i dawno, i teraz też było widać, że mi się nie udaje odrzucić «tego, co nie istnieje*. "Więc kiedy ja sam mówię, to, jak powiedziałem, nie ma tam co szukać poprawności w wyrażaniu się o tym, czego nie ma (o nieby­ cie). Ale co tam ja — zobaczmy teraz, jak się to u ciebie przedstawia. Teajtet: J a k mówisz? Gość: N o , proszę cię; tak, śmiało i jak się należy — przecieżeś t y młody, więc staraj się skupić jak tylko potrafisz najbardziej i staraj się ani istnienia, ani jedności, ani mnogiej liczby nie doczepiać do «tego, czego nie ma», a powiedzieć o niebycie cokolwiek poprawnie. Teajtet: Doprawdy, że wielka i niepojęta musiałaby mnie do tego przedsięwzięcia skłaniać żądza, gdybym się sam do tego brał, widząc, co się z tobą dzieje. Gość: Więc może — tobie i mnie dajmy pokój, a dopóki nie natrafimy na kogoś, kto potrafi to zrobić, to tymczasem mówmy, że właściwie ten szelma, sofista, zaszył się w takie miejsce, gdzie ani w prawo, ani w lewo. Teajtet: T o zupełnie tak wygląda. Gość: Więc też jeżeli powiemy, że on posiada pewną umiejętność stwarzania złudnych wyglądów, to skutkiem takiego użycia wyrazów, on się nas z łatwością uczepi i odwróci nam kota ogonem. Kiedy go nazwiemy wytwórcą wizerunków, on nas zapyta, co też my w ogóle nazywamy wizerunkiem. Więc trzeba zobaczyć, Teajtecie, co ktoś temu śmiałkowi odpowie na takie pytanie. Teajtet: Jasna rzecz, że wymienimy wtedy odbicia w wodach i w lu­ strach i malowidła, i rzeźby, i inne takie, jakie tylko istnieją. Gość: Widać, Teajtecie, żeś ty nie oglądał sofisty. Teajtet: C ó ż znowu? Gość: Będzie ci się zdawało, że on ma zmrużone oczy albo że ich nie ma wcale. Teajtet: Jakim sposobem? Gość: Kiedy mu dasz taką odpowiedź, jak tylko wspomnisz o czymś w lustrach albo o dziełach plastyki, on się zacznie śmiać z twoich słów, gdy będziesz do niego mówił jak do kogoś, kto widzi. O n uda, że nie zna ani wód, ani luster, ani wzroku w ogóle, a będzie cię pytał wyłącznie o to, co wynika ze słów. 4 0

4 0

Por. Państwo 510A, 511 A, 598A, gdzie podobnie wylicza się cienie, odbicia w wodzie i lustrze, rzeźby w kamieniu i drewnie, malarstwo. Błąd Teajteta polega na

XXVII

C

D

XXVIII

240

Platon

38

240 A

Teajtet: O co takiego? Gość: O to, co dotyczy tego wszystkiego. Tyś tego dużo wymieniał i uważałeś za właściwe nazwać to wszystko wizerunkiem, jakby to było czymś jednym. Więc mów teraz i broń się, nie ustępuj na krok temu typowi. Teajtet: Gościu, czymże innym, moglibyśmy powiedzieć, jest wize­ runek, jak nie tym tylko, że to jest coś podobnego do tego, co praw­ dziwe, ale ono jest czymś innym takim. Gość: A «innym takim» nazywasz to prawdziwe, czy do czego to odnosisz? B Teajtet: W żadnym razie: to prawdziwe, tylko: to podobne. Gość: Czy to prawdziwe nazywasz czymś istniejącym istotnie? Teajtet: Tak. Gość: N o cóż? A to nieprawdziwe czy jest przeciwieństwem praw­ dziwego? Teajtet: N o tak. Gość: Zatem mówisz, że to podobne nie istnieje istotnie, skoro je nazwiesz czymś nieprawdziwym. Teajtet: Ale ono przecież istnieje jakoś. Gość: Ale nieprawdziwie istnieje, mówisz. Teajtet: N o nie przecież. T o tylko podobizna — w istocie rzeczy. Gość: Zatem, nie istniejąc istotnie, jest jednak istotnie tym, co na­ zywamy podobizną? C Teajtet: Bodaj że tak się jakoś poplątało to, co nie istnieje, z tym, co istnieje — niebyt z bytem — kłębek bardzo głupi. Gość: I jaki jeszcze głupi! Widzisz przecież, że i teraz przez to po­ plątanie ten wielogłowy sofista zmusił nas do przyznania mimo woli, że to, co nie istnieje, niebyt — jednak istnieje jakoś. Teajtet: Ja to widzę — nawet bardzo dobrze. Gość: N o więc co? J a k mamy określić jego umiejętność, żebyśmy potrafili pozostać w zgodzie sami z sobą? Teajtet: Jak to i czego właściwie ty się boisz, skoro tak mówisz? D Gość: Kiedy powiemy, że on w błąd wprowadza złudnym wyglą­ dem i że jego umiejętność jest pewnego rodzaju oszustwem, czy powie­ my, że wtedy nasza dusza wydaje fałszywe sądy pod wpływem jego umiejętności, czy co właściwie powiemy? 4 1

tym właśnie, że zamiast definiować wylicza przedmioty tej samej kategorii. Por. Teajtet 146E; Menon lik. 4 1

O szukaniu tego „czegoś jednego", czyli uchwyconej w definicji istocie rzeczy zob. Menon 74D-75A; Fajdros 265D-E; Teajtet 148D.

Sofista

240 D

39

Teajtet: N o — to. C ó ż byśmy mogli powiedzieć innego? Gość: A sąd fałszywy to będzie ten, który stwierdza coś przeciw­ nego niż to, co jest. C z y jak? Teajtet: Coś przeciwnego. Gość: Więc ty mówisz, że sąd fałszywy stwierdza to, czego nie ma? Stwierdza niebyty? Teajtet: Koniecznie. Gość: Czy on stwierdza, że nie istnieje to, czego nie ma, czy też, E że jakoś istnieje to, czego w żaden sposób nie ma? Teajtet: Istnieć jakoś muszą niebyty, jeżeli się czasem myli ktoś w czymś —• choćby i trochę. Gość: N o cóż? C z y nie twierdzi się też, że nie istnieje żaden sposób na to, co na wszelki sposób istnieje. Teajtet: Tak. Gość: Więc i to jest fałsz? Teajtet: I to. Gość: Więc i to twierdzenie, mam wrażenie, będziemy uważali za fałszywe, które mówi, że nie istnieje to, co istnieje, i to, które mówi, 241 że istnieje to, czego nie m a . Teajtet: Jakżeby inaczej mogło powstać twierdzenie tego rodzaju? Gość: Chyba w żaden inny sposób. Ale tego ci sofista nie przyzna. Albo jak może się na to zgodzić ktoś przy zdrowych zmysłach, kiedy nasza dodatkowa uchwała określa jako coś nie do wyrażenia i nie do wypowiedzenia, jako coś bez sensu i nie do pojęcia to, cośmy przed chwilą wspólnie przyjęli? Czy rozumiemy, Teajtecie, co on powie? Teajtet: Jakżebyśmy nie rozumieli? O n powie, że twierdzimy coś sprzecznego z tym, co przed chwilą. Bośmy się odważyli powiedzieć, że fałsz istnieje w sądach i w słowach. I tak musimy nieraz doczepiać B istnienie do tego, co nie istnieje, do niebytu, a zgodziliśmy się przed chwilą, że to jest rzecz ze wszystkich rzeczy niemożliwych najbardziej niemożliwa. Gość: Dobrześ to zapamiętał i powtórzył. Ale czas nam się zasta- X X I X nowić, co zrobić z sofistą. Bo jeżeli go odszukamy i umieścimy w za­ kresie umiejętności oszustów i czarodziejów, to sam widzisz, jak łatwo nas będzie można byle o co zaczepić i będą z tego kłopoty. Teajtet: I bardzo duże. 4 2

4 2

Por. Arystoteles Metafizyka 101 IB.25 i nast.: „Twierdzić o Bycie, że nie istnieje, albo o Nie-Bycie, że istnieje, jest fałszem; natomiast twierdzić, że Byt istnieje, a Nie-Byt nie istnieje, jest prawdą". Zob. Kratylos 385B. Temu ujęciu bliska jest scholastyczna definicja prawdy: adeąuatio rei et intellectus.

40

Platon

241 B

Gość: Myśmy ich przeszli małą cząstkę, a jest ich, żeby tak powieC dzieć, bez końca. Teajtet: W takim razie, zdaje się, że się nie uda uchwycić sofisty, jeżeli to tak jest. Gość: Więc co? Damy teraz pokój wszystkiemu, bo nam sił zabrakło? Teajtet: J a mówię, że nie trzeba — jeżeli potrafimy choć trochę jakoś przychwycić ten typ. Gość: Więc wybaczysz mi i, jakeś teraz powiedział, wystarczy ci, jeżeli sobie jakoś choć trochę skubniemy z tego wielkiego zagadnienia. Teajtet: Jakżebym nie miał wybaczyć? D Gość: Zatem ja cię jeszcze bardziej proszę o jedną rzecz. Teajtet: O co takiego? Gość: Żebyś sobie nie myślał, że ja jestem jakiś ojcobójca. Teajtet: C ó ż znowu? Gość: Myśl ojca Parmenidesa będziemy musieli we własnej obronie rozebrać krytycznie i z naciskiem bronić tezy, że z jednej strony to, co nie istnieje, istnieje jednak jakoś, i że to, co istnieje — jednak w pew­ nym sposobie nie istnieje. Teajtet: Widać, że coś takiego trzeba przeprowadzić w dyskusji. Gość: Jakżeby nie? T o nawet i ślepy zobaczy, jak to mówią. B o jeżeli E się tych rzeczy ani nie odrzuci, ani nie przyjmie, to będzie trudno, żeby ktoś potrafił mówić o słowach fałszywych albo o sądzie mylnym, czy to o wizerunkach, czy o podobiznach, czy o naśladownictwie, czy o złu­ dnych wyglądach samych, albo o umiejętnościach, które się nimi zajmu­ ją, i nie naraził się na śmieszność, kiedy będzie musiał być w sprzeczności sam z sobą. Teajtet: Święta prawda. 242 Gość: Dlatego miejmy teraz odwagę zaczepić zdanie ojcowskie albo w ogóle dajmy pokój wszystkiemu, jeżeli się w nas coś przed takim czynem wzdryga. Teajtet: Żaden taki skrupuł niech do nas nie ma przystępu z żadnej strony! Gość: Więc ja ciebie jeszcze o trzecią rzecz poproszę, ale to drobiazg. Teajtet: Powiedz tylko. Gość: Powiedziałem tu przed chwilą w rozmowie, że jeśli chodzi o zbijanie tego stanowiska, to zawsze mi jakoś sił nie staje i tak samo jest mi w tej chwili. Teajtet: Powiedziałeś. Gość: Boję się tego, com powiedział, aby ci się przez to nie zdawaB ło, że jestem narwany i dlatego tak z miejsca robię koziołki i odwra-

Sofista

242 B

41

cam swoje stanowisko. Doprawdy, że to tylko ze względu na ciebie będziemy próbowali tę myśl zwalczać, jeżeli tylko nam się to uda. Teajtet: C o do mnie, to żadną miarą nie będę miał tego wrażenia, że u ciebie jest coś nie w porządku, jeżeli przystąpisz do zwalczania tej myśli i zaczniesz dowodzić; więc jeżeli o to chodzi, to śmiało idź naprzód. Gość: Więc proszę cię, jakby to zacząć to roztrząsanie niebezpiecz- X X X ne? J a mam wrażenie, mój chłopcze, że na taką drogę musimy wejść bezwzględnie. Teajtet: Na jaką? Gość: Przede wszystkim rozpatrzyć to, co się nam w tej chwili wydaje jasne, abyśmy się w tym jakoś nie poplątali i nie zgadzali się C z sobą zbyt łatwo, jak gdybyśmy byli w zupełnym porządku. Teajtet: Powiedz no jaśniej to, co mówisz. Gość: J a mam wrażenie, że tak sobie, od niechcenia mówił z nami Parmenides i każdy, kto się kiedykolwiek zabierał do ustalenia i roz­ graniczenia tego, co istnieje, ile tego jest i jakie to jest. Teajtet: Jakże to? Gość: Zdaje mi się, że każdy z nich opowiadał pewną bajkę, jakby­ śmy dziećmi byli. Więc jeden mówił, że istnieją trzy rzeczy i niektóre D z nich niekiedy jakoś walczą z sobą, a czasem się zaczynają kochać i wtedy się tam zaczynają małżeństwa i narodziny, i chowanie dzieci. A inny powiedział, że istnieją dwie rzeczy: wilgotność i suchość, albo ciepło i zimno, więc on je ściąga do jednego domu i żeni. A nasza grupa, Eleatów, od czasów Ksenofanesa i jeszcze dawniej mówi, że jednym jest to, tak zwane wszystko, co istnieje, i takie bajki opowiada. A jońskie m u z y i później niektóre sycylijskie zauważyły, że naj­ bezpieczniej będzie powiązać jedno z drugim i powiedzieć, że tego, co istnieje, jest dużo i że to jest jednym, a nienawiść i miłość trzyma to E w kupie. B o wciąż się to rozpada i wiąże, jak mówią muzy surowsze. A te łagodniejsze zarzuciły myśl, żeby to zawsze tak było, i mówią, że to po kolei raz wszystko jest jednym i miłym pod wpływem Afrody­ ty, a raz tego jest dużo i to jedno z drugim walczy, bo tam jest jakiś 243 spór. A w tym wszystkim, czy ktoś z nich prawdę powiedział, czy 4 3

4 4

45

4 6

4 7

4 3

Prawdopodobnie dotyczy to Ferekydesa z Syros i wczesnych filozofów jońskich.

4 4

Heraklit i jego następcy.

4 5

Empedokles i jego uczniowie.

4 6

4 7

Zob. Heraklit, fr. 10, 51 i 91, w: H. Diels Fragmente der Vorsokratiker T'.I, B 22.

Zob. Empedokles, fr. 17, wers 7—8 w: H. Diels Fragmente der Yorsokratiker T.I, B 31.

42

Platon

243 A

nieprawdę bardzo to jest trudno powiedzieć i nieładnie podnosić tak wielkie zarzuty przeciw mężom sławnym z dawnych czasów. Jedno tylko można oświadczyć nie narażając się na zarzuty. Teajtet: C o takiego? Gość: Że oni sobie nas, których jest wielu, bardzo lekceważyli i nie dbali o nas zgoła. Zupełnie się nie troszczyli o to, czy nadążamy za nimi, kiedy mówią, czy też zostajemy w tyle, a oni ciągną dalej — każdy swoje. Teajtet: J a k mówisz? Gość: Kiedy się ktoś z nich odezwie i mówi, że jest albo powstało, albo powstaje rzeczy wiele albo jedna, albo dwie, i ciepło się miesza z zimnem, a gdzieś tam indziej przyjmuje rozkłady i syntezy — wtedy, na bogów, Teajtecie, czy ty wtedy rozumiesz coś z tego, co oni mó­ wią? B o ja, kiedym był młodszy, to zdawało mi się, że doskonale rozumiem to, z czym sobie dziś nie umiem dać rady, kiedy ktoś mówił 0 «tym, co nie istnieje» (niebycie). Dzisiaj widzisz, jaka z tym na nas przyszła nieporadna godzina. Teajtet: Widzę. Gość: A może być, że nie mniej i z bytem to samo na nas przyjdzie 1 będziemy mówili, że wiemy, o co chodzi, i rozumiemy, kiedy ktoś to słowo powie, tylko tamtego drugiego nie — a podobna bieda z jednym i z drugim. Teajtet: Może być. Gość: A o wszystkich innych rzeczach, o których się przedtem mó­ wiło, powiedzmy sobie to samo. Teajtet: Dobrze. Gość: Więc jeżeli idzie o wiele innych określeń, to sobie je później rozpatrzymy, jeżeli zechcemy. A teraz rozejrzyjmy się w tym, co jest największe i pierwsze — i stoi na czele wszystkiego. Teajtet: O czym ty mówisz? Oczywista, ty twierdzisz, że naprzód trzeba rozgrzebać byt: co też to sądzą o nim ci, którzy się tym wyra­ zem posługują. 4 8

B

49

C

5 0

XXXI D

4 8

We Wspomnieniach (1.1.14) Ksenofont w kilku zdaniach streszcza główne zasa­ dy różnych systemów filozoficznych. Podobne skróty doksograficzne robi Platon w Parmenidesie i Teajtecie. 4 9

W Metafizyce (1000A10) Arystoteles skarży się: „Uczniowie Hezjoda i wszyscy teologowie troszczyli się tylko o to, co mogło przekonać ich samych, a nie pamiętali o nas". 5 0

O rozbieżnych koncepcjach bytu mówi Arystoteles w Metafizyce 1028B.

Sofista

243 D

43

Gość: Z miejsca, Teajtecie, pochwyciłeś, o co mi chodzi. J a mówię, że powinniśmy tak iść w rozważaniach, jakby oni tu przy nas byli, a my byśmy ich pytali w ten sposób. Proszę was, wy, którzy mówicie, że wszystko jest ciepłem i zimnem, albo że to są jakieś takie dwa pier­ wiastki, co to wy mówicie o nich obu? Mówicie, że one oba i każdy E z osobna istnieją. Za cóż mamy uważać to wasze istnienie? Czy to jest coś trzeciego obok tamtych dwóch pierwiastków, za czym musieliby­ śmy założyć z wami, że wszystko, co jest, to są trzy rzeczy, a już nie dwie? Przecież jeśli o jednym z dwojga mówicie, że to pewien byt, to 244 nie mówicie, że oba również stanowią byt. Wtedy bowiem w obu wypadkach byłoby jedno, a nie dwa. Teajtet: Prawdę mówisz. Gość: Więc oba razem chcecie nazywać bytem. Teajtet: Może tak. Gość: Ależ, moi kochani, powiemy, nawet i tak mówilibyście najwy­ raźniej, że dwa to jeden. Teajtet: Zupełnie słusznieś powiedział. Gość: Więc ponieważ myśmy byli w kłopocie, to wy nam to wy­ jaśnijcie należycie, co wy chcecie oznaczyć, kiedy mówicie «byt». B o jasna rzecz, że wy to wiecie od dawna, a nam się przedtem zdawało, że to wiemy, a teraześmy wpadli w kłopot. Więc przede wszystkim nauczcie nas tego właśnie, aby się nam nie zdawało, że rozumiemy wasze słowa, kiedy jest wprost przeciwnie. Kiedy tak powiemy i zgłosimy tę B pretensję do nich i do innych, którzy mówią, że wszystko co jest, to jest coś więcej niż jedno, nie popełnimy chyba, chłopcze, żadnego fałszywego kroku? Teajtet: Zgoła nie. Gość: N o cóż? A od tych, którzy mówią, że wszystko jest j e d n y m , XXXII czy nie można się, o ile potrafimy, dowiedzieć, co też oni nazywają bytem? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc niech odpowiedzą na to pytanie. W y mówicie podobno, że istnieje tylko jedno? — No, mówimy tak — odpowiedzą. — Czy nie? Teajtet: Tak. Gość: Więc cóż? Bytem nazywacie coś? Teajtet: Tak. Gość: Czy to samo, co nazywacie jednym? Jedno i to samo nazy- C wacie dwiema nazwami, czy jak? 51

Zenon z Elei i jego szkoła.

44

Platon

244 C

Teajtet: A jakaż byłaby dalsza odpowiedź, zaraz po tej, Gościu? Gość: T o jasna rzecz, Teajtecie, że człowiekowi, który by zajmował to stanowisko, nie jest zbyt łatwo odpowiadać na obecne pytanie ani na jakiekolwiek inne. Teajtet: Jak to? Gość: B o przyjmować nazwy dwie, nie zakładając nic więcej oprócz jednego — to chyba śmiesznie. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A w ogóle: pozwolić komuś twierdzić, że sama nazwa jest D czymś, nie miałoby sensu. Teajtet: Jak to? Gość: Bo kto zakłada nazwę różną od rzeczy, ten chyba przyjmuje dwa «cosie». Teajtet: Tak. Gość: A jeżeli przyjmie, że nazwa i rzecz to jedno i to samo, to będzie musiał albo powiedzieć, że to jest nazwa niczego w ogóle, a jeżeli powie, że czegoś, to mu wyjdzie, że to tylko nazwa nazwy i niczego więcej. Teajtet: Tak. Gość: I że to jedno jest nazwą jednego i że znowu ten jeden byt to tylko nazwa. Teajtet: Koniecznie. Gość: N o cóż? A wszystko, powiedzą, jest czymś innym od jedne­ go bytu, czy tym samym co on? Teajtet: Jakże nie powiedzą? O n i to mówią. E Gość: Ale jeżeli wszechświat jest, jak to i Parmenides mówi: Zewsząd do kuli porządnie okrągłej podobna ta masa, W każdą stronę od środka jednaki ciężar zawiera, Tędy ani tamtędy nic więcej w niej nie ma i nic mniej

52



więc jeżeli wszechświat jest taki, to ma środek i krańce. A jeżeli to ma, to koniecznie musi mieć części. C z y jak? Teajtet: Tak. 245 Gość: Ale nic nie przeszkadza, żeby całość dzieląca się na części, z których każda jest czymś jednym, była i tak jedną całością, jak jest całym bytem. Teajtet: Czemu nie? Gość: Ale jeżeli ona jest taka, to czy nie jest rzeczą niemożliwą, żeby to była sama jedność? Por. H. Diels Fragmente der Yorsokratiker, T.I, B 8, fr. 4.

245 A

Sofista

45

Teajtet: J a k to? Gość: Przecież, na rozum powiedziawszy, to, co naprawdę jest jed­ nością, musi być bezwzględnie niepodzielne. Teajtet: N o , powinno być. Gość: A coś takiego składa się z wielu części, więc to się nie zgodzi z tym pojęciem. Teajtet: J a rozumiem. Gość: Więc czy byt ma cechę jedności i w ten sposób ma być czymś jednym i całością, czy też w ogóle nie mówmy, że byt stanowi całość? Teajtet: Przed trudnym mnie stawiasz wyborem. Gość: Świętą prawdę mówisz. Bo zdaje się, że jeżeli byt jakoś tam jest czymś jednym, to widocznie nie jest tym samym co jedność i wszech­ rzeczy będzie więcej niż jedna. Teajtet: Tak. Gość: Ale jeżeli byt nie jest całością dlatego, że nosi tamtą cechę: jedności, a istniałaby całość sama dla siebie, to wychodzi, że bytowi za­ brakłoby bytu. Teajtet: Tak jest. Gość: I z tej samej racji byt, pozbawiony siebie samego, nie będzie bytem. Teajtet: Tak. Gość: I znowu wszystkiego zaczyna się robić więcej niż jedno, je­ żeli i byt, i całość, a więc i jedno, i drugie przybiera każde swoją osob­ ną naturę. Teajtet: Tak. Gość: A jeżeli całość w ogóle nie istnieje, to ta sama cecha przysłu­ guje bytowi i byt nie tylko nie istnieje, ale nigdy nie mógłby był powstać. Teajtet: Jakże to? Gość: Cokolwiek powstaje, zawsze powstaje jako całość. Tak że ani istnienia, ani powstawania nie można przypisać całości, jeżeli się nie za­ łożyło, że całość należy do bytów. Teajtet: Ze wszech miar zdaje się, że to tak jest. Gość: O tak. I co nie jest całością, to nie może też być jakkolwiek bądź wielkie. B o mając jakąś wielkość, jakakolwiek by ona była, mu­ siałoby być odpowiedniej wielkości całością. Teajtet: Oczywiście. Gość: O t ó ż setki innych zagadnień — każde najeżone nieskończo­ nymi trudnościami — wynurzają się przed każdym, kto powie, że byt to są jakieś dwa pierwiastki czy też tylko jeden. Teajtet: T o widać i z tego, co się teraz już pokazało, bo to się cią­ gnie jedno za drugim i powoduje coraz większe i coraz cięższe błąka­ nie się w związku z tym, co się przedtem mówiło.

B

C

D

E

Platon

46 XXXIII

245 E

Gość: Myśmy nie przeszli wszystkich, którzy się wymądrzają na te­ mat bytu i niebytu, ale dość już i t e g o . Trzeba z kolei zobaczyć tych, którzy mówią inaczej, żebyśmy się od wszystkich dowiedzieli, że czy to chodzi o byt, czy o niebyt, wcale nie jest łatwiej powiedzieć, czym właściwie jest jedno lub drugie. Teajtet: Nieprawdaż, trzeba pójść i do tych. Gość: O tak. Tam między nimi, zdaje się, wre jakaś walka olbrzy­ mów; tak się kłócą jedni z drugimi o istnienie. Teajtet: J a k to? Gość: Jedni z nich z nieba i ze świata niewidzialnego wszystko na zie­ mię ściągają, po prostu rękami skały i drzewa obejmując. B o , dotykając wszystkich takich rzeczy, upierają się przy tym, że istnieje to tylko, co można uderzyć i czego można jakoś dotknąć, określają ciało i istnienie jako jedno i to samo, a jeżeli ktoś inny powie, że istnieje coś, co ciała nie ma, gardzą nim w ogóle i nie chcą już niczego dalej słuchać. Teajtet: Doprawdy straszne typy wymieniłeś. J a już niejednego ta­ kiego spotkałem. Gość: Toteż ci, co z nimi walczą, bardzo ostrożnie dla swej obrony, z góry, ze świata niewidzialnego, skądś tam ściągają jakieś tylko dla umysłu dostępne i bezcielesne idee (postacie) i twierdzą uparcie, że one są tym, co istnieje naprawdę. A tamte ich ciała i tę tak zwaną przez tamtych prawdę na drobne kawałki w dyskusjach kruszą i nazywają to dziedziną powstawania, która wciąż jest w ruchu, a nie: dziedziną istnie­ nia. 1 o to, Teajtecie, toczy się między nimi wiecznie niesłychana walka. Teajtet: T o prawda. Gość: Więc od obu stron po kolei weźmy sprawozdanie o tym, co one zakładają jako istnienie. Teajtet: Więc jak my je dostaniemy? Gość: O d tych, którzy je przyjmują w ideach, łatwiej je dostać. B o ci są łagodniejsi. Ale od tych, którzy wszystko gwałtem do ciała ścią­ gają, trudniej. A może nawet to będzie po prostu niemożliwe. J a jed­ nak myślę, że z nimi tak trzeba zrobić. Teajtet: Jak? 53

246

B

5 4

C

5 5

D

5 3

Filozofowie jonscy, Eleaci, Heraklit, Empedokles, Megaryjczycy, Gorgiasz, Protagoras, Antystenes — wszyscy oni zajmowali się problemem bytu i niebytu. 5 4

Atomiści — Leukippos, Demokryt i ich następcy. Uznawali tylko istnienie ato­ mów i próżni. Niektórzy dopatrują się w tym fragmencie aluzji do Arystypa, który, jak Platon, był uczniem Sokratesa. 5 5

Trudno powiedzieć jakich idealistów ma tu Platon na myśli. Być może będzie omawiał i weryfikował swoje własne wcześniej sformułowane poglądy.

246 D

Sofista

47

Gość: Przede wszystkim, gdyby to tylko było jakoś możliwe, zro­ bić ich rzeczywiście lepszymi. A jeżeli się nie da, to zróbmy ich takimi w myśli i załóżmy, że oni by chcieli odpowiadać poprawniej niż to robią teraz. B o więcej znaczy to, na co się zgodzą ludzie lepsi, niż to, na co gorsi. Ale my się o to nie troszczymy, tylko szukamy prawdy. Teajtet: Zupełnie słusznie. Gość: Więc ich poproś, skoro się poprawili, żeby ci odpowiadali, a ty tłumacz to, co oni powiedzą. Teajtet: Tak będzie. Gość: Więc niech powiedzą, czy twierdzą, że istnieje jakaś śmiertel­ na istota żywa. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A czy zgadzają się, że to jest ciało, w którym jest dusza? Teajtet: Tak jest. Gość: Przyjmują, że pewien byt jest duszą? Teajtet: Tak. Gość: N o cóż? A czy nie mówią, że jedna dusza jest sprawiedliwa, a druga niesprawiedliwa, i jedna rozumna, a druga głupia? Teajtet: N o tak. Gość: A czy to nie dzięki posiadaniu sprawiedliwości, przez to, że jest w niej sprawiedliwość, staje się taką każda dusza, a gdy w niej tkwi coś przeciwnego, robi się przeciwna? Teajtet: Tak. O n i się zgodzą i na to. Gość: A czy zgodzą się, że to, co może w czymś tkwić lub nie tkwić, jest czymś w każdym razie? Teajtet: N o , oni to przyznają. Gość: Więc jeśli istnieje sprawiedliwość i rozum, i inne dzielności, oraz ich przeciwieństwa, i jeśli istnieje dusza, w której te rzeczy tkwią, czy oni mówią, że coś z tego jest widzialne i dotykalne, czy też, że to wszystko jest niewidzialne? Teajtet: Bodaj że to wszystko jest niewidzialne. Gość: A jeżeli chodzi o takie rzeczy, to mówią, że coś z nich ma ciało? Teajtet: Na to pytanie oni w ogóle nigdy nie odpowiadają jednako­ wo. Uważają, że tylko dusza ma jakieś ciało, a jeżeli chodzi o rozum i te inne rzeczy, wymienione w twoim pytaniu, to wstydzą się; nie mają odwagi powiedzieć ani tego, że te rzeczy nie istnieją, ani się upierać przy tym, że to wszystko są ciała. Gość: T o dla nas już jasne, Teajtecie, że się ci ludzie poprawili, bo takie rodzime typy spośród nich, co to wyrosły z ziemi i ze smoczych

48

Platon

247 C

5 6

D

E

248 XXXV

B

zębów, ci by się nie wstydzili żadnego z tych twierdzeń, utrzymy­ waliby uparcie, że w ogóle nie istnieje nic, czego nie potrafią zdusić w rękach. Teajtet: Mówisz mniej więcej to, co oni myślą. Gość: Więc zapytajmy ich na nowo. Bo jeżeli zechcą się zgodzić na jakiś, choćby i niewielki, byt bezcielesny, to wystarczy. Niech powie­ dzą, co jest wspólne i tym rzeczom, i tym, które mają ciało z nimi od urodzenia zrosłe, i co oni pod uwagę biorą mówiąc, że jedne i drugie istnieją. Może być, że nie będą wiedzieli, co odpowiedzieć, to uważaj, kiedy im zaproponujemy, może by zechcieli przyjąć i zgodzić się, że byt jest czymś takim. Teajtet: Jakim? Powiedz! Zaraz będziemy wiedzieli. Gość: Więc mówię, że to, co posiada jakąkolwiek możność — czy to żeby zmienić cokolwiek dowolnej natury, czy też żeby doznać choćby czegoś najdrobniejszego pod wpływem czegoś najdrobniejsze­ go, i to choćby tylko raz jeden — że to wszystko istotnie istnieje. B o taką daję definicję określającą byt: to nie jest nic innego, jak tylko możność. Teajtet: N o , oni sami na razie nie umieją podać lepszej, więc przyj­ mą i tę. Gość: Pięknie. Może być, że kiedyś później i nam, i im rzecz się będzie przedstawiała inaczej. Więc jeżeli chodzi o tych, to zostańmy przy tym stanowisku, tutaj wspólnie przyjętym. Teajtet: Zostajemy. Gość: A do tych drugich pójdźmy, do przyjaciół idei. A ty nam tłu­ macz stanowisko także i tych. Teajtet: Tak będzie. Gość: W y rozróżniacie jako coś oddzielnego: powstawanie i istnie­ nie? Czy tak? Teajtet: T a k . Gość: I mówicie, że my ciałem za pośrednictwem wrażeń zmysło­ wych uczestniczymy w powstawaniu, a za pośrednictwem rozumu uczestniczymy duszą w istotnym bycie, o którym mówicie, że jest zawsze taki sam pod tym samym względem, a powstawanie jest raz takie, a raz inne. Teajtet: N o , mówimy tak. 5 6

Nawiązanie do mitu o Kadmosie, założycielu Teb, który zabiwszy smoka za­ siał, na polecenie Ateny, jego zęby. Z nich wyrośli zbrojni rycerze, którzy pozabijali się wzajemne. Zostało tylko pięciu — wiernych towarzyszy Kadmosa. Narodzić się z ziemi, ze smoczych zębów to znaczy być na wskroś ziemską czy przyziemną istotą.

248 B

Sofista

49

Gość: A to uczestniczenie, moi najlepsi, jak mamy to rozumieć? W y to mówicie o jednych i o drugich. C z y nie tak, jak użyliśmy przed chwilą tego wyrazu. Teajtet: Jak? Gość: T o jest stan bierny albo stan czynny, wynikający z jakiejś moż­ ności, kiedy się jedno zejdzie z drugim. Może być Teajtecie, że ty nie dosłyszysz ich odpowiedzi na to pytanie, a ja lepiej, bom przywykł. Teajtet: Więc jaką oni myśl wypowiadają? Gość: O n i się z nami nie zgadzają w tym, cośmy przed chwilą powiedzieli synom ziemi o istnieniu. Teajtet: W czym? Gość: Myśmy podali jako wystarczające określenie bytów, jeżeli cze­ muś przysługuje możność, żeby doznawać albo działać, choćby w naj­ drobniejszej mierze? Teajtet: Tak. Gość: O n i na to mówią, że w powstawaniu tkwi możność dozna­ wania i działania, a do istnienia nie pasuje możność ani jedna, ani druga. Teajtet: Czyż w ten sposób mówią coś do rzeczy? Gość: M y na to musimy powiedzieć, że pragniemy się od nich jesz­ cze dowiedzieć dokładniej, czy się oprócz tego nie zgodzą, że dusza poznaje, a byt jest poznawany. Teajtet: Przecież oni to mówią. Gość: N o cóż? A poznawać i być poznawanym wy to nazywacie stanem czynnym, czy biernym, czy jednym i drugim? C z y też jedno to stan bierny, a drugie — czynny? C z y też ani jedno, ani drugie nie uczestniczy w niczym takim? Teajtet: Jasna rzecz, że ani jedno, ani drugie w niczym takim. B o inaczej mówiliby coś sprzecznego z tym, co przed chwilą. Gość: J a rozumiem; tyle przynajmniej, że jeśli poznawanie będzie czynnością, to w stanie biernym zostawać musi to, co jest poznawane. Więc byt, według tego poglądu, ponieważ jest przedmiotem poznawania dla intelektu, musi, o ile jest poznawany, o tyle zostawać w ruchu, ponieważ doznaje czegoś, a twierdzimy, że to by się nigdy dziać nie mogło z czymś, co by zostawało w spokoju. Teajtet: Słusznie. Gość: N o cóż tam, na Zeusa? Czy my się naprawdę damy tak łatwo przekonać, że byt bezwzględny i doskonały nie ma w sobie ruchu i życia, i duszy, i rozumu, że ani nie żyje, ani nie myśli, tylko uroczysty i święty, bez rozumu i bez ruchu, trwa na miejscu? Teajtet: Tobyśmy się na straszny pogląd zgodzili. Doprawdy, Gościu.

C

D

E

249

Platon

50

B

C

D

Gość: Więc powiemy, że rozum ma, tylko życia nie? Teajtet: Jakże tak? Gość: Więc powiemy, że jest w nim i jedno, i drugie, tylko że on ich nie ma w duszy? Teajtet: A w jakiż inny sposób mógłby je mieć? Gość: Więc niby, że ma rozum i życie, i duszę, tylko że całkowicie nieruchomo stoi, choć ma duszę w sobie? Teajtet: T o mi się wszystko wydaje bez sensu. Gość: Więc trzeba przyznać, że i to, co się porusza, i ruch istnieje. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc wynika, Teajtecie, że jeśli ruch nie istnieje, to dla niko­ go nie ma nigdy nigdzie rozumnego poznania. Teajtet: Całkowicie. Gość: N o tak, ale jeżeli znowu przyznamy, że wszystko się rusza i lata, to tym poglądem również usuniemy z dziedziny bytu rozum. Teajtet: Jak? Gość: Czy ty myślisz, że tożsamość i niezmienność przedmiotu może kiedykolwiek powstać bez stanu spoczynku? Teajtet: Nigdy. Gość: N o cóż? I bez tego, czy widzisz gdziekolwiek, żeby rozum istniał lub powstawał? Teajtet: Bynajmniej. Gość: A z takim człowiekiem trzeba walczyć przy pomocy wszel­ kich argumentów, który ruguje wiedzę albo rozum, albo umysł, a upiera się przy jakimkolwiek twierdzeniu. Teajtet: Bardzo energicznie. Gość: Więc filozof, który te rzeczy ceni najwyżej, powinien, wobec tego, bezwzględnie nie zgadzać się ani z tymi, którzy przyjmują jedną albo więcej idei i pojmują wszechświat jako stojący, a wcale nie po­ winien słuchać tych, którzy byt na wszelki sposób w ruch wprowadzają, tylko powinien — tak jak się dzieci modlą: «wszystko, co się rusza i co się nie rusza» bytowi i wszem rzeczom przypisywać i ruch, i spo­ czynek. Teajtet: Święta prawda. Gość: Więc cóż? Czy już widać, żeśmy należycie myślą ogarnęli byt? Teajtet: Tak jest. Gość: Ach, doprawdy, Teajtecie, ja mam wrażenie, że my teraz do­ piero poznamy beznadziejność rozważań na ten temat. 5 7

XXXVI

249 A

5 7

Por. Arystoteles Metafizyka 1012B.23 i nast.

249 E

51

Sofista

Teajtet: Co znowu i co też ty mówisz? Gość: Poczciwa duszo! Czy nie widzisz, że teraz jesteśmy na dnie niewiedzy o bycie, a zdaje się nam, że coś o nim mówimy do rzeczy? N a m samym. Teajtet: N o , mnie się tak wydaje. Ale jak to się właściwie stało, że my o tym swoim stanie nie wiemy, w tym się nie bardzo orientuję. Gość: Przypatrzże się jaśniej i zobacz, czy przyjmując wspólnie to stanowisko teraz nie moglibyśmy się słusznie narazić na to samo pytanie, któreśmy wtedy zadali tym, co to mówią, że wszystko jest czymś ciepłym i czymś zimnym. Teajtet: Jakie pytanie? Przypomnij m i . Gość: T a k jest. J a spróbuję to zrobić i zapytam ciebie tak samo, jak ich wtedy, abyśmy się też trochę posunęli naprzód. Teajtet: Słusznie. Gość: N o niech tam. Czy ty nie uważasz, że ruch i spoczynek to największe przeciwieństwa wzajemne? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: N o tak. I m i m o to mówisz, że istnieją oba razem i każde z osobna? Teajtet: N o , mówię przecież. Gość: Czy ty mówisz, że porusza się jedno i drugie razem i każde z osobna, kiedy przyjmujesz, że istnieją? Teajtet: W żaden sposób. Gość: Więc mówisz, że oba stoją, twierdząc, że oba istnieją? Teajtet: Jakim sposobem? Gość: Więc byt uważasz w duszy za coś trzeciego, co obejmuje i spo­ czynek, i ruch; zbierasz je razem i zważywszy, że one uczestniczą w istnieniu, mówisz o nich obu, że istnieją? Teajtet: Kto wie, może być, że my naprawdę odgadujemy byt jako coś trzeciego, kiedy mówimy, że ruch i spoczynek istnieją. Gość: Zatem nie ruch i spoczynek, razem wzięte, stanowią byt, tylko byt to jest coś od nich różnego. Teajtet: Zdaje się. Gość: Więc jeżeli chodzi o jego własną naturę, to byt ani nie stoi, ani się nie rusza. Teajtet: Chyba tak. Gość: Więc dokąd jeszcze powinien swoją myśl obrócić ktoś, kto sobie chce coś jasnego ustalić o bycie?

E

250

5 8

5 8

Zob. powyżej 243D-E.

B

C

Platon

52

D

250 C

Teajtet: Rzeczywiście, dokąd? Gość: Mam wrażenie, że już w żadną stronę nie jest łatwo. B o jeżeli się coś nie rusza, to jakże nie ma zostawać w spoczynku? Albo to, co w żadnym sposobie nie stoi, jakże powiedzieć, że się nie rusza? A tu się nam byt pokazuje poza jednym i drugim. Czy to jest rzecz możliwa? Teajtet: Ależ to najbardziej niemożliwe ze wszystkich niemożliwości. Gość: Zatem to sobie warto przypomnieć w dodatku. Teajtet: C o takiego? Gość: Że kiedy nas zapytano, co właściwie należy oznaczać mianem niebytu, znaleźliśmy się w kłopocie niesłychanym. P a m i ę t a s z ? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A jesteśmy chyba w nie mniejszym, kiedy idzie o byt? Teajtet: Mnie się, Gościu, wydaje, że jeśli tak można powiedzieć, je­ steśmy w kłopocie jeszcze większym. Gość: Zatem ta sprawa niech tu leży nie rozwiązana. Ale ponieważ i byt, i niebyt zarówno w jednakich mętach toną, więc świta promyk nadziei, że o ile się jedno lub drugie z nich okaże bardziej mętne albo bardziej jasne, tak samo się przedstawi i drugie. A jeżeli ani jednego, ani drugiego dojrzeć nie potrafimy, to jednak tę rozmowę, jak tylko będziemy mogli najprzyzwoiciej dla nich obu, doprowadzimy do końca. Teajtet: Pięknie. Gość: Więc powiedzmy, jak też to się dzieje, że my zawsze jedno i to samo nazywamy wieloma nazwami. Teajtet: N a przykład co? Przykład podaj. Gość: Więc powiedzmy: człowiekowi nadajemy liczne tam nazwy, przypisując mu barwy i kształty, i wielkości, i wady, i zalety; w tych zwrotach i w setkach takich innych mówimy nie tylko to, że on jest człowiekiem, ale też, że jest dobry i jakiś tam inny. W ten sam sposób o każdym danym przedmiocie, zakładając, że jest jeden, mówimy wiele rzeczy z pomocą wielu orzeczników. Teajtet: T o prawda. Gość: I w ten sposób, mam wrażenie, zgotowaliśmy ucztę dla mło­ dych ludzi i dla starszych panów, tych, którzy się późno uczyć zaczęli. B o zaraz każdemu łatwo się uczepić, że to niemożliwe, żeby wiele było jednym, a jedno żeby było i tym i owym, więc się bawią i nie pozwa­ lają mówić, że człowiek jest dobry, tylko że dobry jest dobry, a czło­ wiek jest człowiek. Spotykasz, Teajtecie, nieraz, jak sądzę, takich, którzy tego rodzaju rzeczy serio biorą. Nieraz i starsi ludzie z powodu ubó59

E

251

XXXVII B

C

5 9

Zob. powyżej 237C.

Sofista

251 C

53

stwa umysłowego podziwiają takie koncepty i zdaje się im, że coś strasznie mądrego w tym pomyśle wynaleźli. Teajtet: T a k jest. Gość: Więc żeby się rozprawić ze wszystkimi, którzy kiedykolwiek D coś mówili o istnieniu, chociażby coś nieznacznego, niech to, co teraz powiemy w formie pytań, pójdzie pod ich adresem i tych innych, z którymiśmy przedtem rozmawiali. Teajtet: Więc co to takiego? Gość: Czy my nie mamy doczepiać istnienia ani do ruchu i spoczyn­ ku, ani też nic innego do niczego innego, ale mamy przyjmować, że byty nie mają się z sobą mieszać i jeden nie może w drugim uczestniczyć, czy E mamy ściągnąć wszystko — do tego samego, bo wszystko może uczest­ niczyć we wszystkim? Czy też jedne rzeczy tak, a drugie nie? Czy mogli­ byśmy powiedzieć, Teajtecie, którą z tych ewentualności oni wybiorą? 6 0

Teajtet: J a tam w ich imieniu nie mam na to żadnej odpowiedzi. Gość: A czemu byś nie miał na to odpowiadać po jednemu i patrzeć, co za każdym razem wyniknie. Teajtet: Dobrze mówisz. Gość: Więc przyjmijmy, jeżeli chcesz, naprzód, że oni mówią tak: nic nie może mieć żadnej wspólności z niczym. Nieprawda, że wtedy ruch i spoczynek w żaden sposób nie będą miały udziału w istnieniu? Teajtet: N o , nie będą. 252 Gość: N o cóż? A czy jeszcze będzie którekolwiek z nich, jeżeli nie będzie miało udziału w istnieniu? Teajtet: Nie będzie. Gość: I zaraz ta nasza uchwała przewróciła wszystko do góry no­ gami. Zdaje się, że obaliła i stanowisko tych, którzy wszystko w ruch puszczają, i tych, którzy wszystko jako jedność trzymają w spoczyn­ ku, i tych, co przyjmują idee i sądzą, że są niezmienne i wieczne. B o oni wszyscy przyczepiają to «istnieć, być». Jedni, mówiąc, że wszystko jest istotnie w ruchu, drudzy, że ono jest istotnie w spoczynku! Teajtet: N o , całkowicie tak. Gość: Ale i ci, co to raz zbierają wszystko do kupy, a raz rozdzie- B łają, czy to w jedną zbierają całość i jedną na nieskończoną ilość pier­ wiastków rozdzielają, czy też ją na skończoną ilość pierwiastków roz­ bierają i z tych ją znowu składają — wszystko jedno, czy zakładają, 61

6 0

Do tych ubogich umysłowo, którzy kwestionowali wszystko z wyjątkiem orze­ kania tożsamości, należeli Antystenes, Eutydem i Dionizodoros. Zob. dialog Eutydem. 6 1

Por. powyżej 242D-E.

54

Platon

252 B

że to się dzieje kolejno, czy stale tak — oni w tym wszystkim nie mówią nic do rzeczy, jeżeli nie istnieje żadne mieszanie się. Teajtet: Słusznie. Gość: Więc najzabawniejsze ze wszystkich stanowisko zajmowaliby ci, którzy niczego nie pozwalają nazywać inaczej, co uczestniczy w ja­ kimś innym stanie. Teajtet: J a k to? Gość: Przecież w odniesieniu do każdej rzeczy muszą się posługiwać słowem «być» i «osobno», i «od innych», i «samo dla siebie», i setkami innych. Nie mają siły powstrzymać się od nich i nie przyczepiać ich, kiedy mówią. Nie potrzeba im, żeby ich ktoś inny zbijał; mają, jak to się mówi, wroga we własnym domu. O n się z nich samych, im samym na przekór, odzywa i tak go wciąż w sobie noszą jak jakiegoś osobli­ wego Euryklesa. 6 2

Teajtet: T o zupełnie podobne, to, co mówisz, i to prawda. Gość: A co, gdybyśmy wszystkiemu zostawili możność uczestnicze­ nia w sobie nawzajem? Teajtet: T o już nawet i ja potrafię rozwiązać. Gość: Jak? Teajtet: Ze sam ruch stanąłby zaraz bezwarunkowo, a sam spo­ c z y n e k odwrotnie: zacząłby się ruszać, gdyby jedno wpadło na drugie. Gość: Ale to przecież najbardziej bezwzględna konieczność wyklu­ cza, żeby ruch stał i żeby się stan spoczynku poruszał. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc zostaje tylko to trzecie. Teajtet: Tak. Gość: Więc jedna z tych trzech ewentualności musi zachodzić: Albo wszystko się może mieszać ze wszystkim, albo nic z niczym, albo jedne rzeczy z drugimi tak, a inne nie. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A pokazało się, że dwie ewentualności są niemożliwe. Teajtet: Tak. Gość: Więc kto chce dać słuszną odpowiedź, przyjmie ewentualność pozostałą. Teajtet: Całkowicie. 6 3

6 2

Eurykles był brzuchomówcą i wróżbiarzem żyjącym w V w. p.n.e. Zob. Arystofanes Osy 1019. 6 3

Por. Plotyn Eneady VI.II.7 i nast.

252 E

Sofista

55

Gość: Więc kiedy jedne rzeczy chcą się łączyć, a drugie nie chcą, to z nimi jest mniej więcej tak, jak z literami. B o jedne z nich też jakoś nie pasują do siebie nawzajem, a inne pasują. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A samogłoski w odróżnieniu od innych liter, niby oś wiążą­ ca, między wszystkimi literami poruszają się tak, że bez jakiejś samo­ głoski żadna inna litera nie może pasować do drugiej. Teajtet: Z pewnością. Gość: Więc to każdy wie, jakie litery mogą się wiązać z jakimi, czy też potrzeba umiejętności, żeby to móc robić należycie? Teajtet: Umiejętności. Gość: Jakiej? Teajtet: Gramatyki. Gość: N o cóż? A z wysokimi i niskimi dźwiękami czy nie to samo? K o m u umiejętność pozwala rozpoznawać te, co się mieszają, i te, co nie, ten jest muzyk, a kto się na tym nie zna — ten niemuzykalny. Teajtet: Tak. Gość: I w innych umiejętnościach i nieumiejętnościach znajdziemy inne podobne stosunki. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: N o cóż? Skorośmy się zgodzili, że z mieszaniem się rodzajów jest tak samo, czy nie potrzebuje pewnej wiedzy, żeby się móc posu­ wać w dyskusji, ten, kto by miał słusznie pokazać, jakie rodzaje zga­ dzają się z jakimi, a jakie się nawzajem nie znoszą? I w ogóle, czy niektóre z nich nie obejmują innych tak, że te się mogą mieszać, i na odwrót, kiedy się rodzaje trzymają z daleka, czy inne nie są powodem tego rozdzielenia? Teajtet: Jakże się to może obejść bez wiedzy? D o tego potrzeba wie­ dzy, bodaj że największej. Gość: Jakże my ją nazwiemy, Teajtecie? A możeśmy, na Zeusa, nieświadomie wpadli na wiedzę ludzi wolnych i kto wie, czy szukając sofisty nie znaleźliśmy filozofa. Teajtet: J a k mówisz? Gość: Dzielić rzeczy na rodzaje i ani tego samego gatunku rzeczy nie brać za inny, ani innego za ten sam, czy nie powiemy, że to rzecz wiedzy dialektycznej? Teajtet: Tak jest. Powiemy.

253

6 4

6 4

Do przykładu liter Platon odwołuje się wielokrotnie, Por. Kratylos 393D-E, 424B-426D; Państwo 368D; Fileb 17A-18C.

B

C

XXXIX

D

56

E

254

B

XL

C

D

Platon

253 D

Gość: Nieprawdaż? Kto to robić potrafi, ten należycie dostrzega, jak się jedna postać ciągnie poprzez wiele rodzajów, chociaż każdy z nich leży osobno. I jak wiele różnych od siebie jedna postać z zewnątrz obejmuje i jak się jedna poprzez wiele rodzajów w jedno łączy, i jak się ich wiele wyróżnia, określonych z każdej strony. Na tym polega wiedza, która pozwala rozstrzygać o każdym rodzaju, czy i jak on się może wiązać z innym, czy też i jak nie. Teajtet: Ze wszech miar. Gość: A umiejętność dialektyczną, zdaje mi się, przyznasz nie komu innemu, tylko temu, kto się oddaje filozofii czysto i sprawiedliwie! Teajtet: Jakżeby ją ktoś mógł przyznać komuś innemu? Gość: Zatem filozofa i teraz, i później w jakimś takim miejscu od­ najdziemy, jeżelibyśmy go szukali. Jasno go zobaczyć też nie jest łatwo. Ale inna jest trudność z sofistą, a inna z nim. Teajtet: J a k to? Gość: Jeden ucieka w mroki niebytu, przystosowany do nich zawo­ dowo — tam jest tak ciemno, że rozpoznać go trudno. C z y nie? Teajtet: Zdaje się. Gość: A filozof w swoich rozumowaniach oddaje się zawsze oglą­ daniu postaci bytu wiecznego. K o ł o niego znowu jest tak jasno, że w żaden sposób dojrzeć go niełatwo. Duchowe oczy szerokich kół nie potrafią strzymać tego, co boskie, i słabną. Teajtet: Zdaje się, że i to tak jest. Nie mniej niż tamto. Gość: Nieprawdaż, o filozofie pogadamy sobie niezadługo jaśniej, jeżeli się nam jeszcze zechce. A jeżeli chodzi o sofistę, to chyba jasne, że nie trzeba ustawać, zanim go należycie nie obejrzymy. Teajtet: Dobrześ powiedział. Gość: Otóż, skorośmy się zgodzili, że jedne rodzaje chcą się wiązać z drugimi, a inne nie, i jedne mało co, a inne w wielu wypadkach, a innym jeszcze nawet nic nie przeszkadza doczepiać się do wszystkich rodzajów — to pójdźmy trochę naprzód w naszej rozmowie i popatrz­ m y w tę stronę; nie zajmujmy się wszystkimi postaciami, abyśmy się nie zgubili w tej ciżbie, tylko wybierzmy sobie naprzód niektóre z tych tak zwanych największych i popatrzmy naprzód, jaka jest każda z nich, a potem, jaką ma możność wiązania się z innymi, żebyśmy, jeśli już bytu i niebytu nie potrafimy uchwycić z zupełną jasnością, jednak nie byli pozbawieni wszelkiego ich ujęcia, o ile tylko na to pozwala sposób naszego obecnego rozważania; może się nam jakoś przecież uda ujść bezkarnie, jeżeli będziemy mówili, że niebyt jest istotnie niebytem. Teajtet: N o , trzeba.

254 D

Sofista

57

Gość: Więc największe rodzaje to te, któreśmy właśnie teraz prze­ szli: byt sam i spoczynek, i ruch. Teajtet: Bez porównania największe. Gość: I powiedzieliśmy, prawda, że dwa z nich nie mogą się mie­ szać z sobą. Teajtet: Stanowczo tak. Gość: A byt może się mieszać z obydwoma. Istnieją przecież oba. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc to są trzy rzeczy? Teajtet: N o cóż? Gość: I prawda, że każda z nich jest czymś różnym od dwóch po­ zostałych, a sama z sobą identyczna? Teajtet: Tak. Gość: Ale co to jest to, co myśmy tak w tej chwili wypowiedzieli, to: identyczne i różne. Czy to są jakieś dwa rodzaje, inne od tamtych trzech, i one się z tamtymi zawsze z konieczności łączą i trzeba brać nie trzy, ale pięć klas bytów pod uwagę, czy też sami nie wiemy, że to identyczne i to różne — to jest jeden z tamtych trzech rodzajów? Teajtet: Może być. Gość: Ale chyba ruch i spoczynek to nie jest ani tym różnym, ani tym identycznym. Teajtet: J a k to? Gość: B o cokolwiek byśmy wspólnie orzekli o ruchu i spoczynku, to nie może być ani tym, ani tym drugim. Teajtet: N o czemu? Gość: B o ruch stanie, a spoczynek się zacznie ruszać. Bo jak na jedno czy drugie z nich przyjdzie to różne, to zmusi jedno i drugie do tego, żeby swoją naturę zmieniło na coś przeciwnego, bo ono brałoby udział w swym przeciwieństwie. Teajtet: Zupełnie tak. Gość: A jedno i drugie bierze udział i w tożsamości, i w różności. Teajtet: Tak. Gość: Więc nie mówmy, że ruch jest tym samym lub różnym ani też spoczynek. Teajtet: N o nie. Gość: A może byt i tożsamość wypadnie nam brać za coś jednego? Teajtet: Może. Gość: Ależ jeżeli byt i tożsamość nie oznaczają niczego różnego, to kiedy przypisujemy byt ruchowi i spoczynkowi zarówno, to je będzie­ m y uważali za toż samo, uważając je oba za coś istniejącego.

E

255

B

C

58

D

E

XLI

256

Platon

255 C

Teajtet: Ależ to niemożliwe. Gość: Zatem byt i tożsamość nie może być jednym i tym samym. Teajtet: N o chyba. Gość: Zatem jako czwarty rodzaj do tamtych trzech mamy dodać tożsamość? Teajtet: T a k jest. Gość: N o cóż? A czy mamy powiedzieć, że różność to rodzaj pią­ ty? Czy też to i byt trzeba uważać za dwie nazwy dla jednego rodzaju? Teajtet: A może by? Gość: J a jednak myślę, że — ty się zgodzisz — spośród bytów o jed­ nych się mówi zawsze jako o samych dla siebie, a o drugich w stosun­ ku do innych. Teajtet: Czemu nie? Gość: A różne to zawsze w stosunku do czegoś różnego. C z y nie? Teajtet: Tak. Gość: Tak by nie było, gdyby się przecież byt i różność nie różniły gwałtownie. Gdyby i drugie z nich mogło uczestniczyć w obu ideach tak jak byt, toby i z dwóch rzeczy różnych jedna mogła być różna nie w stosunku do drugiej. A tymczasem wychodzi nam całkiem po pro­ stu, że cokolwiek byłoby różne, to z konieczności jest tym, czym jest, w stosunku do czegoś drugiego. Teajtet: Mówisz tak, jak jest. Gość: Zatem mamy powiedzieć, że natura różności to piąta postać z tych, które sobie wybieramy. Teajtet: Tak. Gość: I powiemy, że ona przenika je wszystkie. B o każda z nich jest czymś różnym — nie dzięki swojej własnej naturze, tylko dlatego, że bierze udział w idei różności. Teajtet: Stanowczo tak. Gość: A teraz tak powiedzmy o tych pięciu, biorąc je po jednej pod uwagę. Teajtet: Jak? Gość: Naprzód o ruchu, że jest ze wszech miar czymś różnym od spoczynku. C z y jak powiemy? Teajtet: Tak. Gość: Zatem to nie jest spoczynek. Teajtet: Żadną miarą. Gość: A istnieje dlatego, że ma w sobie byt. Teajtet: Istnieje. Gość: A dalej, ruch to jest coś różnego od tożsamości. Teajtet: N o chyba.

Sofista

256 A

59

Gość: Więc on nie jest ten sam. Teajtet: N o nie. Gość: Ale jest ten sam, bo tożsamość mają w sobie wszystkie rzeczy. Teajtet: I bardzo. Gość: Więc trzeba się zgodzić, że ruch jest ten sam i nie ten sam, i nie ma się co o to martwić. B o kiedyśmy powiedzieli, że on jest ten sam i nie ten sam, to nie w tym samym znaczeniu, tylko gdyśmy go nazwali tym samym, to dlatego, że ma tożsamość w sobie, a gdy nie tym samym, to dlatego, że ma w sobie różność, dzięki czemu odgra- B niczał się od tożsamości i zrobił się nie tym samym, co ona, tylko czymś różnym. Tak, że słusznie się znowu nazywa nie ten sam. Teajtet: T a k jest. Gość: Nieprawdaż? I gdyby w jakiś sposób ruch uczestniczył w spo­ czynku, to nic by w tym nie było dziwnego, żeby go nazywać spoczyn­ kowym? Teajtet: Zupełnie słusznie, skorośmy się zgodzili, że spośród rodza­ jów jedne chcą się z sobą mieszać, a drugie nie. Gość: I tak wróciliśmy do poprzedniego dowodu, że tak jest. D o - C wiedliśmy, że tak jest, zgodnie z naturą rzeczy. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc powtórzmy sobie. Ruch jest czymś różnym od czegoś różnego, tak jak był czymś innym niż tożsamość i czymś innym niż spoczynek? Teajtet: T o konieczne. Gość: Więc w pewnym sposobie nie jest czymś różnym i jest czymś różnym — według obecnego stanowiska. Teajtet: Prawda. Gość: N o , a jak będzie z następnym punktem? Czy nie powiemy, że ruch jest czymś różnym od trzech rodzajów, ale nie od czwartego, bośmy się zgodzili, że jest ich pięć, któreśmy sobie wzięli pod uwagę, D by je rozpatrzyć? Teajtet: I jakże? Przecież nie można przyjąć ich liczby mniejszej niż ta, która się pokazała. Gość: Zatem bez żadnej obawy powiemy, że ruch jest czymś róż­ nym od bytu i gotowiśmy o to walczyć? Teajtet: Bez najmniejszej obawy. Gość: Nieprawdaż, jasna rzecz, że ruch istotnie, nie będąc bytem, jest też i bytem, skoro ma byt w sobie? 6 5

6 5

Por. powyżej 249C-D.

60

E

257

B

C

XLII

Platon

256 D

Teajtet: Najjaśniejsza. Gość: Zatem z konieczności niebyt jest i w ruchu, i we wszystkich rodzajach. Bo ze wszystkimi natura różności robi to, że są czymś róż­ nym od bytu, i robi każdy rodzaj niebytem; i w ten sposób możemy je wszystkie razem nazwać niebytem, a z drugiej strony, ponieważ one mają byt w sobie, więc istnieją i są bytami. Teajtet: Bodaj że tak. Gość: Więc dla każdej postaci byt stanowi wiele, ale niebytu jest ilość nieskończona. Teajtet: Zdaje się. Gość: Nieprawdaż? Trzeba też powiedzieć, że byt sam jest czymś innym niż wszystko inne. Teajtet: Koniecznie. Gość: I dla nas byt o tyle nie istnieje, ile jest innych rodzajów. B o on nie jest żadnym z nich, on jest jeden sam dla siebie, a tych innych znowu jest nieskończona ilość, tych niebytów. Teajtet: Jakoś niby tak. Gość: Nieprawdaż? I tym się też martwić nie trzeba, skoro w na­ turze rodzajów tkwi to, że się z sobą mieszają. A jeżeli się ktoś z tym nie zgadza, to niech obali nasze poprzednie stanowisko, a potem to, co z niego wynika. Teajtet: Bardzo słusznieś powiedział. Gość: Więc zobaczmy jeszcze i to. Teajtet: C o takiego? Gość: Kiedy mówimy «niebyt», to zdaje się, że wymieniamy nie prze­ ciwieństwo bytu, tylko coś różnego od bytu. Teajtet: J a k to? Gość: Tak na przykład, gdybyśmy powiedzieli: «niewielkie», to czy ci się zdaje, że wtedy raczej wypowiadamy tym wyrazem to, co małe, niż to, co równe? Teajtet: Ależ skąd? Gość: Zatem nie zgodzimy się, gdyby mówiono, że taki wyraz ozna­ cza przeciwieństwo; powiemy tyle tylko, że nazwy przybierające na po­ czątku «nie» lub «bez» oznaczają coś z rzeczy innych niż wyrazy, które po tym «nie» lub «bez» następują, a raczej: z innych niż te rzeczy, któ­ rych dotyczą nazwy następujące po przeczeniu. Teajtet: Ze wszech miar. Gość: A zastanówmy się nad tym też — czy i ty jesteś tego samego zdania. Teajtet: C ó ż to takiego?

257 C

Sofista

61

Gość: Natura tego różnego wydaje mi się tak samo pokrajana na ka­ wałki, jak wiedza. Teajtet: J a k to? Gość: B o chyba ona też jest jedna, a każda jej cząstka, dotycząca cze­ gokolwiek, jest oddzielna i posiada jakąś swoją własny nazwę. Dlatego mówi się o wielu umiejętnościach i o wielu naukach. Teajtet: T a k jest. Gość: Prawda, że z cząstkami natury czegoś różnego ta sama spra­ wa, choć ona jest jedna. Teajtet: Może być, ale od której strony to bierzemy? Gość: Czy istnieje w tym, co różne, jakaś jego cząstka przeciwsta­ wiona pięknu? Teajtet: Istnieje. Gość: A powiemy, że ona jest bez nazwy, czy też ona ma jakąś nazwę? Teajtet: Ma nazwę. B o to, co w każdym wypadku nazywamy niepięknym, to nic jest różne od czegoś innego, lecz tylko od natury piękna. Gość: A proszę cię, powiedz mi taką rzecz. Teajtet: Jaką? Gość: Czy nie prawda, że to niepiękne, to jest coś odgraniczonego w jednym rodzaju bytów i przeciwstawionego czemuś też spośród bytów? Teajtet: Tak. Gość: Więc zdaje się, że to niepiękne, to jest przeciwstawienie jed­ nego bytu innemu bytowi. Teajtet: Zupełnie słusznie. • Gość: Więc cóż? Według tego toku myśli, czy piękno bardziej na­ leży do bytów, a niepiękno mniej? Teajtet: Wcale nie. Gość: Więc podobnie też trzeba powiedzieć, że i to, co niewielkie, i samo to, co wielkie, istnieje? Teajtet: Jednakowo. Gość: Nieprawdaż? I tak samo trzeba przyjąć, że to, co niesprawiedli­ we w stosunku do tego, co sprawiedliwe, zgoła nie więcej istnieje jed­ no od drugiego? Teajtet: N o tak. Gość: I tak samo powiemy w innych wypadkach. Skoro się poka­ zało, że natura tego, co różne, należy do bytów, więc skoro ona istnieje, to w nie mniejszym stopniu i jej cząstki trzeba traktować jako byty. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Nieprawdaż? Zdaje się, że przeciwieństwo wzajemne bytu i natury pewnej cząstki tego, co różne, kiedy się jedno drugiemu

D

E

258

B

Platon

62

258 B

przeciwstawia, jest zgoła nie mniej niż sam byt czymś istniejącym, jeżeli tak powiedzieć wolno, i nie oznacza żadnego przeciwieństwa bytu, tylko coś inne niż byt, i nic więcej. Teajtet: T o bardzo jasne. Goić: A jak my to nazwiemy? Teajtet: Jasna rzecz, że to niebyt. T o jest właśnie to, czego szuka­ liśmy przez tego sofistę. Gość: Więc czy to, jakeś powiedział, jest wcale nie bardziej pozba­ wione istnienia niż cokolwiek innego i trzeba już śmiało powiedzieć, że niebyt na pewno istnieje i ma swoją naturę; podobnie jak to, co C wielkie, jest wielkie, a to, co piękne, jest piękne, tak samo i niebyt jest i zostanie niebytem, jednym rodzajem pośród wielu? C z y też mamy, Teajtecie, jeszcze pewne niedowierzanie co do tego? Teajtet: Żadnego. XLIII Gość: A wiesz ty, że myśmy Parmenidesa nie posłuchali i przekro­ czyliśmy granice jego zakazu. Teajtet: J a k to? Gość: O n zabronił pewnych rozważań, a myśmy tą drogą poszli na­ przód i dowiedliśmy mu więcej, niż na to jego zakaz pozwala. Teajtet: Jak? D Gość: B o on przecież mówi: 6 6

Bo nigdy to nie przeważy, że są też jakieś niebyty. Zawsze się od tej drogi w myśleniu trzymaj z daleka!

67

Teajtet: N o , on tak mówi. Gość: A myśmy nie tylko dowiedli, że niebyty istnieją, aleśmy po­ kazali postać niebytu, co to właściwie jest. Bośmy wykazali, że natura tego, co różne, jest rozdrobniona na wszystkie byty w ich stosunkach E wzajemnych, i każdą jej cząstkę przeciwstawioną bytowi ośmieliliśmy się nazwać niebytem. Właśnie to jest niebyt. Teajtet: Ależ, ze wszech miar, Gościu. Zdaje mi się, że to najzupełniejsza prawda, cośmy powiedzieli. Gość: Więc niech nikt o nas nie mówi, żeśmy niebyt podali za prze­ ciwieństwo bytu i mamy odwagę twierdzić, że on istnieje. B o myśmy 6 6

Wykazuje się więc, że niebyt nie jest czystą negacją — przeciwieństwem bytu. Treść słowa „niebyt" jest określona i wyraża pozytywną różnicę: coś innego niż byt. Platon przyjmuje więc relatywne istnienie niebytu. W każdym poszczególnym przy­ padku słowo „niebyt" denotuje różnicę czy też możliwość istnienia bytu innego niż ten właśnie istniejący. 6 7

Por. powyżej 237A i przyp. 28.

258 E

Sofista

63

się dawno przestali bawić jakimś tam przeciwieństwem bytu i patrzeć, czy coś takiego istnieje, czy nie, czy da się ująć ściśle, czy też w ogóle sensu nie ma. A kiedy teraz mówimy, co to jest niebyt, to albo niech nas ktoś przekona, że niedobrze mówimy, niech tego dowiedzie, albo dopóki nam tego dowieść nie potrafi, to niech i sam mówi tak jak my, że rodzaje mieszają się z sobą i byt oraz to, co różne, przenikają wszyst­ k o oraz siebie nawzajem, i że to, co różne, ponieważ ma byt w sobie, istnieje dzięki temu, ale nie jest tym, co ma w sobie, tylko czymś róż­ nym, a będąc czymś różnym od bytu jest z konieczności niebytem. T o zupełnie jasne. A znowu byt, ponieważ ma w sobie to, co różne, musi być czymś różnym od innych rodzajów, a będąc czymś od nich róż­ nym, nie jest żadnym z nich z osobna ani wszystkimi razem, tylko jest sobą. T a k że byt niewątpliwie nie istnieje w niezliczonych wypadkach, a z wszystkich innych rodzajów znowu każdy z osobna i wszystkie razem w wielu wypadkach istnieją, a w wielu nie istnieją. Teajtet: Prawda. Gość: Jeżeli kogoś nie przekonują te nasze przeciwstawienia, to niech sobie rozważa i mówi coś lepszego niż się powiedziało teraz. Jeżeli mu się zdaje, że dostrzegł jakąś trudność i miło mu upierać się raz przy tym, raz przy tamtym naciąganym stanowisku, to poważnie traktuje rzeczy, których nie warto brać zbyt serio, jak to obecne rozważania pokazują. B o to ani dowcip nie jest, ani wielka sztuka wpaść na to, a tamto jest i trudne, i ładne. Teajtet: Które? Gość: T o , co się i przedtem powiedziało. Żeby dać pokój temu, bo to każdy potrafi, a umieć iść za naszą myślą krok za krokiem i umieć to zbić, kiedy ktoś mówi, że to, co różne, jest w pewnym sposobie iden­ tyczne, i kiedy to, co identyczne, nazywa czymś różnym i to z tego względu i od tej właśnie strony, która jest właściwa — jego zdaniem — jednemu i drugiemu. A pokazywać, że to samo jest nie to samo, byle jak, i że nie to samo jest to samo, i że wielkie jest małe, i podobne nie­ podobne, i bawić się w ten sposób, wciąż wysuwając sprzeczności w dyskusjach, to nie jest żadne zbijanie prawdziwe i tak robi tylko no­ wicjusz, który bardzo od niedawna zaczął się stykać z tym, co istnieje. Teajtet: Zupełnie tak przecież. Gość: T a k jest, przyjacielu; próbować wszystko oddzielić od wszystkiego, to nie tylko niewłaściwe, ale to świadczy, że ktoś jest z gruntu niewykształcony i nie ma nic wspólnego z filozofią. Teajtet: N o czemu? Gość: Rozdzierać związek każdej rzeczy z wszystkimi innymi to zna­ czy uniemożliwiać całkowicie wszelkie formułowanie myśli w słowach.

259

B

C

D

XLIV E

64

260

B

C

D

Platon

259 E

Przecież u nas słowne ujęcie myśli powstaje dzięki wzajemnemu po­ wiązaniu pojęć. Teajtet: Prawda. Gość: Więc zauważ, jak to w sam czas dzisiaj myśmy się rozprawili z tymi ludźmi i wymusiliśmy na nich to, żeby się jedno mogło wiązać z drugim. Teajtet: Żeby co? Gość: Żeby u nas słowne ujęcie myśli zostało jako jeden z rodzajów bytów. Gdyby nam to zabrano, to zabrano by nam filozofię i to byłaby klęska największa. W tej chwili wypada nam ustalić, co to jest ujęcie słowne. Gdyby go nam zabrakło, to nie byłoby go w ogóle, nie bylibyśmy już w stanie mówić o niczym. A zabrakłoby go nam, gdyby­ śmy się zgodzili, że nie istnieje żadne mieszanie się niczego z niczym. Teajtet: T o słuszne. Ale dlaczego mamy teraz wspólnie ustalić, co to jest ujęcie słowne, tego nie zrozumiałem. Gość: A może, idąc za mną tędy, najłatwiej to zrozumiesz. Teajtet: Którędy? Gość: Pokazało się nam, że niebyt jest rodzajem jednym z wielu in­ nych i jest rozsiany po wszystkich bytach. Teajtet: T a k . Gość: Nieprawdaż? Wypada teraz zobaczyć, czy on się miesza z sądem i ze zdaniem. Teajtet: Czemu nie? Gość: Jeżeli on się z nimi nie miesza, to one wszystkie muszą być prawdziwe, a jeżeli się miesza, to robi się sąd fałszywy i zdanie mylne. B o przyjmowanie niebytu, w sądzie albo w zdaniu — to jest fałsz, two­ rzący się w myśli i w słowach. Teajtet: Tak. Gość: A jeśli istnieje fałsz, to istnieje wprowadzanie w błąd. Teajtet: Tak. Gość: A jeśli istnieje wprowadzanie w błąd, to już wszędzie musi być pełno wizerunków i podobizn, i wyglądów złudnych. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A mówiliśmy, że sofista schronił się gdzieś tu w te okolice, a zaprzeczył, żeby w ogóle miał istnieć fałsz. Bo niebytu nikt nie może mieć na myśli ani on być nie może w niczyich słowach. B o żaden niebyt w żadnym sposobie w istnieniu nie uczestniczy. Teajtet: Było tak. Gość: N o , a teraz się pokazało, że niebyt uczestniczy w bycie. Tak, że on by się już może tą bronią nie zasłaniał. Ale mógłby może powie-

260 D

Sofista

65

dzieć, że jedne idee mają w sobie niebyt, a drugie nie, a zdanie i sąd należą do tych, co niebytu w sobie nie mają, za czym co do umiejęt­ ności stwarzania wizerunków i złudnych wyglądów, w której mówi­ liśmy, że on tkwi — on by się znowu spierał, że ich w ogóle nie ma, skoro sąd i zdanie nie uczestniczą w niebycie. Fałszu w ogóle nie ma, jeżeli nie ma tego uczestniczenia. Dlatego trzeba naprzód rozgrzebać, co to jest zdanie i sąd, i wydawanie się, abyśmy, jak się to zrobi jasne, mogli dostrzec także ich uczestniczenie w niebycie. A jak dojrzymy, dowiedziemy, że fałsz istnieje, a jak tego dowiedziemy, to złapiemy sofistę, jeżeli on tam siedzieć powinien. A jak nie, to puśćmy go i szukajmy go gdzie indziej. Teajtet: Zdaje się, Gościu, że to była najzupełniej sza prawda, to, co się o sofiście na samym początku powiedziało, że ten rodzaj upolować — strasznie trudno. Widać przecież, że pełno przy nim pocisków obron­ nych, a kiedy rzuci przed siebie który z tych pocisków, trzeba się na­ przód z nim uporać, nim się człowiek do samego sofisty dostanie. Przed chwilą rzucił ten niebyt, że niby to nie istnieje, i ledwieśmy się przez to przegrzebali, a oto już coś innego leży pod nogami i trzeba znowu dowodzić, że istnieje fałsz w zdaniu i w sądzie, a potem może znowu coś innego przyjdzie i znowu co innego, a końca gotowiśmy nigdy nie zobaczyć. Gość: Człowiek powinien być dobrej myśli", Teajtecie, jeżeli się choć trochę potrafi posunąć naprzód. Bo kto traci otuchę w tych warunkach, to co by zrobił w innych? Alboby w nich i kroku naprzód nie posta­ wił, alboby go z powrotem wstecz odepchnięto. Długo by taki, jak to przysłowie mówi, warowne miasto zdobywał. Tymczasem teraz, dobra duszo, kiedyśmy przebiegli to, co mówisz, mielibyśmy największy mur już za sobą. T e inne już są łatwiejsze i mniejsze. Teajtet: Pięknieś powiedział. Gość: Więc weźmy naprzód zdanie i sąd, jak się to w tej chwili mówiło, abyśmy sobie jaśniej zdali sprawę, czy się ich niebyt chwyta, czy też jedno i drugie jest zawsze prawdziwe i żadne z nich nie jest nigdy fałszem. Teajtet: Słusznie. Gość: Więc, proszę cię, tak jakeśmy mówili o ideach i o literach, zastanówmy się znowu tak samo nad słowami, bo gdzieś tutaj pokaże się to, czego teraz szukamy. Teajtet: Więc czego to wypadnie posłuchać o nazwach? Gość: Czy wszystkie pasują jedna do drugiej, czy żadna, czy też jedne chcą pasować, a drugie nie? Teajtet: T o przecież jasne, że jedne chcą, a drugie nie.

E

261

B

C

XLV

D

66

Platon

261 D

Gość: T y może mówisz to, że słowa, które są ułożone w szereg i coś mówią, trzymają się kupy, a te, które swym zestawieniem obok siebie nic nie oznaczają, nie trzymają się kupy. Teajtet: Jak to, coś to ty powiedział? Gość: T o , co, zdawało mi się, miałeś na myśli, kiedyś się zgodził. B o mamy chyba dwa rodzaje sposobów wyrażania tego, co istnieje. Teajtet: J a k to? 262 Gość: Jedne się nazywają rzeczownikami, a drugie czasownikami. Teajtet: Wyjaśnij jedno i drugie. Gość: N o , wyraz oznaczający czynności nazywamy chyba czasow­ nikiem. Teajtet: Tak. Gość: A znak słowny na oznaczenie tych, którzy te czynności wy­ konują, to rzeczownik. Teajtet: Zupełnie tak. Gość: Nieprawdaż? Z samych tylko rzeczowników wymawianych jeden po drugim, nigdy się nie zrobi zdanie, ani z czasowników, wy­ mawianych bez użycia rzeczowników. Teajtet: Tego nie zrozumiałem. B Gość: T o widać, że co innego miałeś na myśli, kiedyś się przed chwilą zgodził. Bo ja to samo chciałem powiedzieć, że jak w ten sposób mówić jednym ciągiem, to jeszcze nie jest zdanie. Teajtet: Jak? Gość: Na przykład chodzi, biegnie, śpi i inne czasowniki, które ozna­ czają czynności — choćby je ktoś wszystkie po kolei wypowiedział, to jeszcze zdania nie zrobi. Teajtet: N o bo jak? Gość: Nieprawdaż? I znowu, gdyby mówił: lew, jeleń, koń i inne C rzeczowniki wymieniał, tych, co czynności spełniają, to i z takiego ze­ stawienia w żaden sposób żadne się zdanie nie zbuduje. B o te słowa ani w ten sposób zestawione, ani w tamten, żadnej czynności ani bezczyn­ ności, ani istnienia bytu ani niebytu nie wyrażają, zanim ktoś do rze­ czowników nie domiesza czasowników. Wtedy to się zaczyna trzymać kupy i robi się zdanie — chociażby pierwsze i najmniejsze zdanie. Teajtet: Jak ty to mówisz? Gość: Kiedy ktoś powie: «cziowiek się uczy», to ty powiesz, że to jest zdanie — najmniejsze — i pierwsze? E

6 8

6 9

Por. Kratylos 425A; Arystoteles Hermeneutyka

rozdz. 2-3.

Por. Arystoteles Kategorie IA, 16-19; Hermeneutyka,

rozdz. 4-5.

262 D

Sofista

67

Teajtet: T a k jest. Gość: B o to już coś wypowiada o tym, co istnieje albo staje się, albo się stało, albo się ma stać, i ono nie tylko wymienia, ale coś określa, splatając czasowniki z rzeczownikami. Dlategośmy powiedzieli, że już coś mówi, a nie tylko wymienia, i nazwaliśmy ten splot zdaniem. Teajtet: Słusznie. Gość: Więc tak samo, jak rzeczy jedne pasowały do siebie, a drugie nie, tak i znaki słowne jedne nie przystają do siebie, a drugie pasują i tworzą zdanie. Teajtet: Ze wszech miar. Gość: A jeszcze taki drobiazg. Teajtet: Jaki? Gość: Zdanie, jeżeli już jest, to musi czegoś dotyczyć, a nie może dotyczyć niczego. Teajtet: Tak. Gość: Nieprawdaż? I musi mieć pewną jakość? Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc uważajmy jeden na drugiego. Teajtet: N o , trzeba. Gość: Więc ja ci powiem zdanie, zestawię rzecz z czynnością za po­ mocą rzeczownika i czasownika. A czego by to zdanie dotyczyło, to mi powiedz. Teajtet: Będzie tak, ile możności. Gość: Teajtet siedzi. Chyba to niedługie zdanie? Teajtet: Nie. Takie w sam raz. Gość: Więc twoja rzecz powiedzieć, o czym ono jest i czego dotyczy. Teajtet: Jasna rzecz, że o mnie i mnie dotyczy. Gość: A co będzie z takim zdaniem? Teajtet: Z jakim? Gość: Teajtet, z którym ja teraz rozmawiam, lata. Teajtet: I o tym zdaniu nikt nie może powiedzieć inaczej, jak tylko to, że ono dotyczy mnie i mówi o mnie. Gość: A mówimy, że każde zdanie musi mieć pewną jakość. Teajtet: Tak. Gość: A z tych dwóch zdań jaką każdemu trzeba przyznać jakość? Teajtet: Jedno z nich chyba fałszywe, a drugie prawdziwe. Gość: T o prawdziwe z nich mówi o tobie coś tak, jak jest. Teajtet: N o tak. Gość: A to fałszywe mówi coś innego, niż jest. Teajtet: Tak.

D

XLVI E

263

B

Platon

68

C

D

XLVII

E

263 B

Gość: Więc o czymś, czego nie ma, mówi tak, jakby to istniało. Teajtet: Jakoś tak. Gość: Zatem, mówi o tobie coś innego, niż jest. B o mówiliśmy, że każdego dotyczy jakoś wiele z tego, co jest, i wiele z tego, czego nie ma. Teajtet: Całkowicie. Gość: T o drugie zdanie, które powiedziałem o tobie, to według na­ szego określenia, co to jest zdanie, z konieczności musi być jednym z najkrótszych zdań. Teajtet: W tej chwili przecież zgodziliśmy się co do tego. Gość: A potem, że dotyczy czegoś. Teajtet: Tak. Gość: A jeżeli nie dotyczy ciebie, to i nikogo innego. Teajtet: Jakżeby? Gość: Gdyby nie dotyczyło niczego, to w ogóle nie byłoby zdaniem. Bośmy pokazali, że niemożliwością jest, żeby coś było zdaniem, a nie dotyczyło niczego. Teajtet: Zupełnie słusznie. Gość: Więc to, co mówi o tobie, ale podaje coś innego jako to samo i coś nie istniejącego jako coś istniejącego — taka grupa słów, zbudo­ wana z czasowników i z rzeczowników, to będzie, zdaje się, istotnie i naprawdę zdanie fałszywe. Teajtet: Najzupełniejsza prawda. Gość: N o cóż tedy? C z y nie jest już rzeczą jasną, że myśl i sąd, i wydawanie się, że te wszystkie trzy rodzaje rodzą się w naszych du­ szach fałszywe i prawdziwe? Teajtet: Jak? Gość: Łatwiej to zrozumiesz w ten sposób, jeżeli naprzód pojmiesz, co to jest każde z nich i czym się każde z nich różni od innych. Teajtet: Dawaj tylko. Gość: Nieprawdaż, myśl i zdanie to jedno i to samo. T y l k o że we­ wnętrzna rozmowa duszy samej z sobą, odbywająca się bez głosu — to się u nas nazywa myślą. Teajtet: T a k jest. Gość: A ten strumień, który od niej idzie przez usta i brzmi, nazy­ wa się zdaniem? Teajtet: Prawda. Gość: A pośród zdań wiemy, że jest... Teajtet: Co takiego? 7 0

Taka definicja myśli i zdania zob. Teajtet 189E-190A.

Sofista

263 E

69

Gość: Twierdzenie i przeczenie. Teajtet: Wiemy. Gość: Więc kiedy się to w duszy robi w milczeniu i w myśli, czy umiesz to wtedy nazwać inaczej niż sądem? Teajtet: Jakżeby? Gość: A co, jeśli znowu na kogoś przyjdzie taki stan, nie sam z siebie, ale za pośrednictwem wrażeń zmysłowych, czy można to słusznie na­ zwać czymś innym, a nie wydawaniem się? Teajtet: Niczym innym. Gość: Nieprawdaż, skoro zdanie jest prawdziwe i fałszywe, a myśl okazała się rozmową duszy samej z sobą, a sąd wykończeniem myśli, i to, co to mówimy «wydaje się», to jest połączenie wrażenia zmysło­ wego i sądu — to z konieczności, ponieważ i te rzeczy są spokrewnione ze zdaniem, więc muszą niektóre z nich niekiedy być fałszywe. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: Więc widzisz, że fałszywy sąd i zdanie fałszywe znalazły się prędzej, niżeśmy się spodziewali. Baliśmy się przed chwilą, czy może nie podejmujemy się daremnej roboty, szukając tego. Teajtet: Widzę. Gość: Więc nie traćmy otuchy i co do reszty. Skoro się to pokazało, to przypomnijmy sobie poprzednie podziały na rodzaje. Teajtet: Jakie podziały? Gość: Rozróżniliśmy dwa rodzaje tworzenia wizerunków: tworze­ nie podobizn i tworzenie złudnych wyglądów. Teajtet: Tak. Gość: I powiedzieliśmy, że nie wiemy, w której z tych dwóch klas pomieścić sofistę. Teajtet: Było tak. Gość: I kiedyśmy nie wiedzieli, co z tym począć, jeszcze większa padła na nas ciemność i zawrót głowy, gdy się ukazało stanowisko, które się przeciwstawia wszystkim: że w ogóle nie istnieje żadna podobizna, ani wizerunek, ani wygląd złudny, ponieważ fałsz nie istnieje w żaden sposób nigdy i nigdzie. Teajtet: T y mówisz prawdę. Gość: A teraz, skoro widać, że istnieje zdanie fałszywe i sąd fałszy­ wy, to już mogą istnieć imitacje bytów i może się z takiego stanu rzeczy rodzić umiejętność oszukańcza. Teajtet: Może.

264

B

.

XLVIII C

7 1

Zob. powyżej 236C i nast.

D

Platon

70

264 D

Gość: I że sofista jest w jednej z tych dwóch klas, to u nas zostało przedtem ustalone. Teajtet: Tak. Gość: Więc próbujmy znowu rozciąć na dwoje rodzaj, który mamy E przed sobą, i iść wciąż prawą stroną części rozciętej, trzymając się to­ warzystwa sofisty, aż z niego zdejmiemy wszystkie cechy wspólne, a zostawimy mu jego własną naturę i wystawimy go na pokaz, najbar265 dziej dla nas samych, a potem dla tych, którym ten rodzaj metody jest z natury najbliższy. Teajtet: Słusznie. Gość: Nieprawdaż? Wtedy zaczęliśmy od rozróżnienia umiejętności twórczej i n a b y w c z e j ? Teajtet: Tak. Gość: I on się nam majaczył w części nabywczej, w łowach, w wal­ kach, w sprzedawaniu i w jakichś takich postaciach. Teajtet: T a k jest. Gość: A teraz, skoro go ogarnęła umiejętność naśladowcza, jasna rzecz, że naprzód trzeba rozciąć na dwoje umiejętność twórczą. B o naB śladowanie to jest pewna twórczość, a mianowicie tworzenie wizerun­ ków — to przyznamy — a nie przedmiotów samych każdego rodzaju. Czy tak? Teajtet: Ze wszech miar. Gość: A twórczości niech będą dwie części. Teajtet: Jakie dwie? Gość: Jedna boska, a druga ludzka. Teajtet: Jeszcze nie rozumiem. XLIX Gość: Twórczość wszelka — jeżeli tylko pamiętamy, co się na po­ czątku powiedziało — mówiliśmy, jest to siła, która staje się przy­ czyną powstawania rzeczy nie istniejących poprzednio. Teajtet: Pamiętamy. C Gość: O t ó ż wszystkie żywe istoty śmiertelne i rośliny, które na zie­ mi z nasion i z korzeni rosną, i te ciała nieożywione, które się w ziemi tworzą — topliwe i nietopliwe — czyż one, powiemy, powstają pod wpływem kogoś innego, a nie Boga, który je robi, i one powstają, a przedtem ich nie było? C z y też mamy stanąć na stanowisku, które zajmuje wielu, i powiedzieć. 72

7 3

Teajtet: C o takiego? 7 2

Zob. powyżej 219D.

7 3

Zob. powyżej 219B.

Sofista

265 C

71

Gość: T o , że je natura rodzi z pewnej przyczyny samorodnej bez żadnej myśli? Czy też stwarza je Bóg rozumem i boską wiedzą, która od niego pochodzi? Teajtet: Ja tam — może to sprawa mojego wieku — często zmie- D niam zdanie na tym punkcie. W tej chwili patrzę na ciebie i przypusz­ czam, że ty powstawanie tych rzeczy odnosisz do Boga, więc i ja tak uważam. Gość: T o ładnie, Teajtecie. I jakkolwiek sądzę, że ty należysz do tych, którzy w przyszłości będą jakoś inaczej myśleli, to jednak teraz pró­ bowałem cię racjonalnie, przy pomocy nieodpartego wpływu nakłonić do wspólnego stanowiska. J a się orientuję w twojej naturze, ona i bez moich słów podchodzi sama do tego, do czego mówisz, że cię teraz E ciągnie. Więc ja ci dam pokój. Bo to by była strata czasu. Ja tylko założę, że to, co rzekomo natura wytwarza, tworzy się pod wpływem umie­ jętności boskiej, a to, co z tego materiału ludzie zestawiają, powstaje pod wpływem ludzkiej, i w tym sensie istnieją dwa rodzaje twórczości: jeden to twórczość ludzka, a drugi — boska. 7 4

Teajtet: Słusznie. Gość: Więc skoro one są dwie, to tnij każdą z nich znowu na dwoje. Teajtet: Jak? Gość: Tak jak przedtem przeciąłeś całą twórczość wszerz, tak ją teraz 266 przetnij wzdłuż. Teajtet: Niech będzie rozcięta. Gość: W ten sposób tworzą się jej cztery części. I to są jej części wszystkie. Dwie od naszej strony: ludzkie. A dwie od strony bogów: boskie. Teajtet: Tak. Gość: Ale gdy się je rozetnie inaczej, to jedna część każdej z dwóch połów będzie tworzeniem rzeczy samych, a te dwie części, które zo­ stają, może by najlepiej nazwać tworzeniem wizerunków. W ten spo­ sób na nowo się twórczość rozpada na dwie części. Teajtet: Powiedz no, jak to właściwie jest z każdą z dwóch połów. B Jeszcze raz. Gość: Nas więc i inne istoty żywe, i to, z czego istoty żywe się skła- L dają, więc ogień i wodę, i im pokrewne — wiemy, że to Bóg zrodził i wykonał wszystko. Czy tak? Teajtet: Tak. 7 4

Por. Fileb 28D; Prawa 887C-888D. Myśl o tym, że nie ma bogów, a światem rządzi bezrozumna i przypadkowa siła, odrzuca się tu jako nieprawą i w ogóle trudną do wyobrażenia.

Platon

72

C

266 B

Gość: A za każdą z tych rzeczy chodzą ich wizerunki — nie one same. Ale wizerunki też powstają boskim przemysłem. Teajtet: Jakie to? Gość: Zjawy senne i te, co w dzień powstają rzekomo same z siebie: cień, kiedy światło ciemny przedmiot napotka albo jak się dwojakie światło, własne i cudze, w sąsiedztwie przedmiotów świecących i gład­ kich w jedno zejdzie i zrobi postać, która daje widok odwrócony w stosunku do zwykłych widoków. Teajtet: Więc to są dwa dzieła twórczości boskiej: przedmiot sam i wizerunek, który każdemu przedmiotowi towarzyszy. Gość: A jak jest z naszą umiejętnością? Czy nie powiemy, że ona z pomocą architektury stwarza dom, a z pomocą malarstwa pewien dom inny — niby widziadło senne, ludzką ręką wykonane dla tych, którzy nie śpią? Teajtet: Tak jest. Gość: Nieprawdaż? I poza tym, powiemy, tak samo dwojakie istnieją wytwory działalności twórczej. T u sam przedmiot; dzieło twórczości au­ tentycznej — tam wizerunek, wytwór umiejętności stwarzania wizerunków. Teajtet: Teraz lepiej zrozumiałem i przyjmuję po dwóch stronach dwie postacie twórczości: boską i ludzką, według jednego podziału. A według drugiego: z jednej strony wytwarzanie samych rzeczy, a z drugiej jakichś tam do nich podobieństw. Gość: O t ó ż przypomnijmy sobie, że umiejętność stwarzania wize­ runków miała mieć dwa rodzaje: stwarzanie podobizn i stwarzanie złudnych wyglądów, jeżeliby fałsz był istotnie fałszem i miałby uchodzić za jeden z bytów. Teajtet: Tak było. Gość: Nieprawdaż, pokazało się, że tak jest i dlatego teraz wylicza­ m y bezspornie te dwa rodzaje. Teajtet: T a k . Gość: Otóż tworzenie złudnych wyglądów rozdzielmy znowu na dwoje. Teajtet: Jak? Gość: Jedno się odbywa bez pomocy narzędzi, a w drugim człowiek się sam oddaje za narzędzie dla twórcy wyglądu. Teajtet: J a k mówisz? 7 5

D

LI E

267

7 5

Była to wówczas powszechnie uznawana teoria wyjaśniająca zjawisko odbicia. Uważano, że lustra i gładkie przedmioty mają w sobie pierwiastek świetlny, który na ich gładkiej powierzchni napotyka światło pochodzące z przedmiotu odbijanego. Podobnie w akcie widzenia ogień w oku łączy się z ogniem pochodzącym z zewnętrzne­ go źródła. Por. Timaios 45B-46C.

267 A

Sofista

73

Gość: Kiedy, myślę sobie, ktoś twoją postać z pomocą własnego ciała skopiuje albo swoim głosem twój głos podrobi, to ta część stwarzania złudnych wyglądów nazywa się może imitatorstwem. Teajtet: Tak. Gość: Więc nazwijmy tę część imitatorstwem i oddzielmy ją. A całą resztę zostawmy, bo już mamy dość — niech to sobie ktoś inny sprowadzą do jedności i niech temu nada jakąś nazwę odpowiednią. Teajtet: T o niech będzie oddzielone, a tamto niech sobie idzie precz. Gość: T a k jest. Ale i to jeszcze, Teajtecie, należy uważać za dwo­ jakie. A dlaczego, zobacz? Teajtet: M ó w . Gość: Spośród imitatorów jedni robią to, wiedząc, co imitują, a dru­ dzy nie wiedzą. Jakąż mamy przyjąć większą różnicę niż świadomość i nieświadomość? Teajtet: Żadnej. Gość: T e imitacje wymienione przed chwilą to byty i imitacje świa­ dome. Bo ten ktoś musiał twoją postać i ciebie znać, kiedy cię imitował. Teajtet: Jakżeby nie? Gość: A co, jeżeli chodzi o postać sprawiedliwości i wszelkiej w ogóle dzielności? C z y nie ma takich, którzy nie wiedzą, co to jest, a tylko im się coś tam na ten temat zdaje i niejeden stara się bardzo mocno po­ kazywać jako swoje znamię wewnętrzne to, co mu się tym być wyda­ je, i stara się jak może imitować to słowem i czynem? Teajtet: Nawet bardzo wielu jest takich. Gość: I czy nikomu się nie udaje uchodzić za sprawiedliwego, choć wcale taki nie jest? C z y też wprost przeciwnie? Teajtet: Wprost przeciwnie. Gość: Więc myślę, że takiego trzeba nazwać imitatorem innego rodząju niż tamten. T o jest imitator nieświadomy, a tamten był świadomy. Teajtet: Tak. Gość: A skądby tu wziąć jakąś odpowiednią nazwę dla jednego i drugiego? Jasna rzecz, że to nie łatwo. B o zdaje się, że nasi przodkowie odznaczali się jakimś zadawnionym i bezmyślnym lenistwem, jeżeli cho­ dzi o podział rodzajów na gatunki, tak że nikt nawet nie próbował takich podziałów. Dlatego też i nazw z konieczności nie ma zbyt wiele pod ręką. Jednakże, choć to może wyraz zbyt śmiały, tak, dla orien­ tacji, nazwijmy imitatorstwo oparte na mniemaniu — imitacją bezwiedną, a tamto, oparte na wiedzy, jakąś imitacją świadomą. 7 6

O tym rodzaju naśladowania zob. Kratylos 423A-B.

B

C

D

LII

E

Platon

74

268

B

C

D

267 E

Teajtet: Niech będzie. Gość: Więc musimy wziąć tę pierwszą. B o sofisty nie było między tymi, co mają wiedzę, ale był pośród tych, co imitują. Teajtet: Na pewno. Gość: Więc zobaczmy tego imitatora nieświadomego. Obejrzyjmy go jak kawałek żelaza, czy zdrów, czy też jeszcze ma jakieś pęknięcie w sobie. Teajtet: Zobaczmy. Gość: Więc ma, i to bardzo wyraźne. B o jeden z nich jest naiwny. Myśli, że wie to, co mu się tylko zdaje. A postać i mina drugiego, który się otarł w dyskusjach, wyraża liczne podejrzenia i obawę, że nie wie tego, co przed innymi jako znawca rzeczy miną nadrabia. Teajtet: Na pewno są te oba rodzaje, o których mówisz. Gość: Nieprawdaż? Więc przyjmiemy, że jeden to jest imitator pro­ sty, a drugi — dwulicowy? Teajtet: T a k wypada. Gość: A ten ostatni znowu, powiemy, że to jeden rodzaj, czy dwa? Teajtet: Zobacz ty. Gość: Patrzę. I jacyś mi się dwaj zjawiają. Jeden na forum publicz­ nym w długich mowach wobec tłumów potrafi chytrze role odgrywać, a drugi na terenie prywatnym, z pomocą krótkich słów zmusza tych, co z nim dyskutują, do tego, żeby sami z sobą popadali w sprzeczność. Teajtet: Mówisz zupełnie słusznie. Gość: Więc my oświadczymy, że ten, co dłużej mówi, to jest kto: polityk — czy mówca ludowy? Teajtet: Mówca ludowy. Gość: A ten drugi, powiemy, że to kto: mędrzec czy sofista? Teajtet: Mędrzec to być nie może, skorośmy przyjęli, że wiedzy nie ma. Ale ponieważ to jest imitator mędrca, więc jasna rzecz, że od niego po trochu zarwie nazwę, i ja już mniej więcej rozumiem, że tego trzeba nazywać prawdziwym sofistą. T o właśnie jest sofista ze wszech miar i w istocie rzeczy. Gość: A może byśmy, tak jak przedtem, ujęli w całość jego nazwę, splatając ją od końca do początku? Teajtet: Owszem. Gość: Zatem to jest imitatorstwo doprowadzające do sprzeczności, a należące do części dwulicowej wywoływania mniemania, która nale­ ży do stwarzania złudnych wyglądów, wyróżnionego w stwarzaniu wizerunków, w umiejętności nie boskiej, lecz ludzkiej, rodzaj twórczości wyróżniony w dziedzinie słów jako jej cząstka kuglarska. Jeżeli ktoś powie, że z tego pokolenia i z tej krwi pochodzi sofista prawdziwy, ten zdaje się, powie prawdę największą. Teajtet: Ze wszech miar.

POLITYK

OSOBY DIALOGU: SOKRATES TEODOR GOŚĆ Z ELEI MŁODSZY SOKRATES 1

2

Sokrates: Rzeczywiście; wielką ci winien jestem wdzięczność, Teodorze, za to, żeś mnie zapoznał z Teajtetem, a równocześnie i z Gościem. Teodor: Może być, Sokratesie, że trzy razy tak wielką będziesz winien wdzięczność, kiedy oni ci polityka wypracują i filozofa. Sokrates: N o dobrze. Ale czy mnie uszy nie mylą, kochany Teodo­ rze, żem to usłyszał od największego rachmistrza i geometry? Teodor: J a k to, Sokratesie? Sokrates: Taki mistrz zakłada, że każdy z tych typów jest równej wartości, a między nimi przecież są odstępy — co do godności — większe niż według proporcji waszej sztuki. Teodor: Dobrześ powiedział, na naszego boga, na A m m o n a , Sokra­ tesie, i słusznie — ty masz dobrą pamięć — wytknąłeś mi błąd w ra­ chunku. J a za to kiedyś z tobą pogadam. Ale ty nam, Gościu, nie usta­ waj na siłach, kiedy nam taką robisz przyjemność, tylko się po kolei albo do typu polityka zabieraj najpierw, albo do filozofa. Wybierz sobie i omawiaj. Gość: Trzeba to zrobić, Teodorze. Skorośmy się raz do tego wzięli, to nie należy odstępować, aż z nimi do końca dojdziemy. A tylko co mam zrobić z tym Teajtetem? Teodor: B o o co chodzi? Gość: Damy mu odetchnąć, a weźmiemy za to jego kolegę z gimna­ styki, tego tu Sokratesa? Czy jak radzisz? Teodor: Tak, jakeś powiedział, weź go. T o młodzi chłopcy, łatwiej zniosą wszelki trud, mając pauzy dla wytchnienia. Sokrates: T a k jest. Może być, że oni obaj, Gościu, mają jakieś pokrewieństwo ze mną. Przecież wy mówicie, że Teajtet z rysów twarzy

I

3

B

4

C

D

1

Teodor z Cyreny (gr. Kyrene) zob. Sofista, przyp. 1.

2

O postaci Gościa z Elei, zob. Sofista, przyp. 5.

3

Na temat związku między dialogami Sofista, Polityk i Filozof, zob. Sofista, przyp. 8.

4

O ojczyźnie Teodora — Cyrenie (gr. Kyrene) w Libii wspomina Sokrates w Te­ ajtecie (143D). Na pustyni libijskiej, w oazie Siwa była wyrocznia egipskiego boga Amona — głównego bóstwa państwowego za czasów Nowego Państwa. Sława wyroczni rywalizowała ze sławą Delf i Dodony. Herodot powiada, że Krezus zasięgał jej rady {Dzieje I, 46).

Platon

78

257 E

wygląda podobnie jak ja, a drugi ma to samo imię co i ja, więc to, że 258 się do niego mówi tak samo jak do mnie, to stwarza pewne pokrewień­ stwo. A trzeba zawsze swoich krewnych chętnie bliżej poznawać w roz­ mowach. Z Teajtetem i sam wczoraj rozmawiałem, i teraz słyszałem, jak odpowiadał, a Sokratesa nie słyszałem ani wczoraj, ani d z i ś . A trze­ ba się i jemu przypatrzyć. Więc on mnie innym razem, a tobie niech teraz odpowiada. Gość: Tak będzie. Sokratesie, czy ty słyszysz Sokratesa? Młodszy Sokrates: Tak. B Gość: Więc zgadzasz się na to, co on mówi? Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: Widać, że z twojej strony nie ma przeszkody. A z mojej tym bardziej żadna nie może zachodzić. Więc po sofiście musimy, jak mi się wydaje, rozgrzebać typ polityka. Więc powiedz mi, czy i jego mamy przyjąć jako posiadacza pewnej wiedzy, czy jak? Młodszy Sokrates: Tak. II Gość: Więc czy mamy rodzaje wiedzy rozgraniczyć tak, jak kiedy­ śmy poprzedni typ rozpatrywali? Młodszy Sokrates: A może być. Gość: Ale to nie będzie to samo rozcięcie. Tak mi się wydaje, So­ kratesie. Młodszy Sokrates: N o cóż? C Gość: T y l k o inne. Młodszy Sokrates: Zdaje się. Gość: Więc gdzieżby tu znaleźć ścieżkę do polityki? Trzeba ją od­ szukać, oddzielić ją od innych i wypieczętować na niej jedną ideę, a inne drogi, u b o c z n e , inną jakąś jedną formą n a c e c h o w a ć i t a k zrobić, żeby nasza dusza pojęła, że wszelka wiedza rozpada się na dwa rodzaje. Młodszy Sokrates: T o już, mam wrażenie, twoja robota, Gościu. T o nie będzie moja rzecz. D Gość: T o musi być i twoja rzecz, Sokratesie, kiedy się nam to wyjaśni. Młodszy Sokrates: Dobrześ powiedział. 5

6

5

Teajtet był partnerem Sokratesa w dialogu Teajtet, gdzie mówi się o nim wiele dobrego i wspomina o jego podobieństwie do Sokratesa (143E-144B). Również z Teajtetem rozmawia Gość w Sofiście. 6

Gość przedstawia tu zasadę dychotomicznego podziału, którą Platon posługiwał się już wielokrotnie w Sofiście. W Polityku podziały są jednak przeprowadzone mniej konsekwentnie niż w poprzednim dialogu, a w końcu zaniechane na rzecz krótszych i mniej schematycznych podziałów na „jakąś liczbę najbliższą dwójki" (Zob. poniżej 287C).

258 D

Polityk

79

Gość: Więc arytmetyka i niektóre inne z nią spokrewnione umie­ jętności czy nie są wyzute z wszelkiej działalności, a dostarczają tylko poznania? Młodszy Sokrates: Jest tak. Gość: A znowu umiejętności związane z budownictwem i z wszel- E kim rękodziełem mają przyrodzoną sobie wiedzę, która tkwi w dzia­ łaniach, i wykonują wspólnie ciała powstające pod ich wpływem, któ­ rych przedtem nie było. Młodszy Sokrates: N o tak. Gość: Więc tak wszelką wiedzę rozgranicz. Jedną nazwij praktycz­ ną, a drugą tylko poznawczą. Młodszy Sokrates: Niechże ci tak będzie, że wiedza jest jedna, a dzieli się na dwa rodzaje. Gość: O t ó ż , czy przyjmiemy typ polityka i króla, i pana, a jeszcze i gospodarza, i to wszystko nazwiemy czymś jednym, czy też powie­ my, że w tym jest tyle różnych umiejętności, ileśmy nazw wypowie­ dzieli? A lepiej pójdź no za mną taką drogą. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: Taką. Gdyby ktoś, będąc osobą prywatną, potrafił dawać rady któremuś z lekarzy rządowych, czy nie należałoby go tytułować na- 259 zwą wziętą od umiejętności tego, któremu on daje rady? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: N o cóż? A jeżeli ktoś będąc sam człowiekiem prywatnym, potrafi udzielać rad komuś, kto panuje nad krajem, czy nie powiemy, że on sam posiada tę wiedzę, którą powinien był posiadać panujący? Młodszy Sokrates: Powiemy. Gość: A prawda, że umiejętność prawdziwego króla to umiejętność B królewska? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Więc jeżeli ją ktoś posiada, czyby panował czy byłby człowie­ kiem prywatnym, czy on się ze względu na umiejętność samą nie będzie słusznie nazywał typem królewskim? Młodszy Sokrates: T o przecież jest rzecz sprawiedliwa. Gość: B o cóż? Utrzymywać duży dom albo mieć na głowie małe państewko — czy to się czymś różni, jeżeli chodzi o rządzenie? Młodszy Sokrates: Wcale n i e . 7

7

We Wspomnieniach Ksenofonta (III.4.12) Sokrates mówi, że „zarządzanie gospo­ darstwem prywatnym różni się tylko zakresem od zarządzania gospodarstwem państwo­ wym, poza tym wszystko jest do siebie podobne". W Polityce (1.1.2) Arystoteles kwe­ stionuje ten pogląd, odwołując się bezpośrednio właśnie do powyższego ustępu z Polityka.

Platon

80 C

III

D

E

260

259 C

Gość: Nieprawdaż, z tego, cośmy w tej chwili rozważali, to już widać, że tego wszystkiego dotyczy jedna umiejętność. C z y ją ktoś nazywa umiejętnością królewską, czy polityczną, czy gospodarską, zgoła się z nim nie różnimy w zdaniu. Młodszy Sokrates: N o tak. Gość: A to jest rzecz jasna, prawda, że król każdy rękami i całym ciałem mało co poradzi na to, żeby się utrzymać przy władzy — w po­ równaniu do przytomności umysłu i siły ducha. Młodszy Sokrates: T o jasne. Gość: Zatem jeżeli chcesz, to powiedzmy, że król jest bliższy raczej wiedzy poznawczej niż rękodzielniczej i w ogóle praktycznej? Młodszy Sokrates: N o tak. Gość: Zatem my wiedzę polityczną i typ polityka, i wiedzę królew­ ską i typ królewski — wszystko to złożymy razem jako jedno i to samo? Młodszy Sokrates: Jasna rzecz. Gość: Nieprawdaż? Szlibyśmy po porządku, gdybyśmy teraz okre­ ślili wiedzę poznawczą? Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Więc uważaj, może m y w niej dojrzymy jakiś przedział. Młodszy Sokrates: Pokaż jaki. Gość: Taki oto. Była u nas chyba umiejętność rachowania. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: I należała ze wszech miar do umiejętności poznawczych. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Skoro umiejętność rachowania rozpoznaje różnice między liczbami, nie damy jej chyba żadnego innego zadania jak tylko: oceniać różnice rozpoznane. Młodszy Sokrates: N o tak. Gość: Ale architekt wszelki też sam nie pracuje tylko robotnikami rządzi. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Zatem słusznie można o nim powiedzieć, że ma w sobie wiedzę poznawczą. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: T y l k o że on, jak oceni, to nie skończył na tym i nie ma pra­ wa pójść sobie tak, jak sobie poszedł rachmistrz, tylko musi każdemu robotnikowi polecić co potrzeba, aż wszyscy wykonają zadanie. 8

8

Królowi odmawia się umiejętności manualnych (nie jest rękodzielnikiem ani nie pracuje fizycznie) podkreślając intelektualny charakter jego pracy. Nie znaczy to jednak, że jest to zajęcie wyłącznie teoretyczne. Warto zwrócić uwagę na ostrożne sformu­ łowanie: „jest bliższy raczej", podkreślające pewną prowizoryczność całego podziału.

Polityk

260 A

81

Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość Nieprawdaż więc, że wszystkie takie umiejętności są poznaw­ cze, jak i te, które idą za umiejętnością rachunków, a te dwa rodzaje różnią się od siebie ocenianiem i polecaniem? Młodszy Sokrates: Widocznie. Gość: Więc jeżeli w całej wiedzy poznawczej wyróżnimy część polecającą, a drugą część tego podziału nazwiemy oceniającą, to może­ my powiedzieć, że to podział do rzeczy? Młodszy Sokrates: Przynajmniej według mego zdania. Gość: Jeżeli ludzie coś wspólnie robią, to dobrze, żeby byli jednego zdania. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Więc dopóki jesteśmy sami co do tego jednej myśli, to mo­ żemy się nie oglądać na mniemania innych. Młodszy Sokrates: N o tak. Gość: Więc proszę cię, typ królewski powinniśmy włożyć do której z tych dwóch klas? Czy do oceniającej, jakby jakiegoś widza? Czy też do polecającej? O n panuje przecież. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Raczej do polecającej. Gość: A umiejętności polecającej znowu się trzeba przyjrzeć, czy się gdzieś jakoś nie rozpada. J a mam wrażenie, że jakoś tak. Tak jak się różni umiejętność kramarzy od umiejętności tych, co własne produkty sprzedają, tak się i rodzaj królewski odróżnia od rodzaju heroldów. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Przecież kramarze przyjmują cudze wytwory, które im po­ przednio sprzedano, i potem je znowu sprzedają dalej. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: A prawda, że grupa heroldów też przyjmuje myśli obce jako rozkazy i podaje te rozkazy innym. Młodszy Sokrates: Najzupełniejsza prawda. Gość: Więc cóż? C z y wrzucimy do jednego worka umiejętność królewską razem z umiejętnością tłumaczów, kierowników okrętów, wieszczków, heroldów i z wieloma innymi sztukami pokrewnymi? One wszystkie mają wydawanie poleceń. C z y też wolisz, żebyśmy, tak jak zestawiamy podobieństwa w tej chwili, także nazwę ukuli podobnie. W o b e c tego, że prawie bezimienny jest rodzaj umiejętności wydających polecenia od siebie, rozbierzmy je i z tego punktu widzenia, i umie­ śćmy rodzaj królów w zakresie umiejętności dającej polecenia od sie9

9

Sofista podobny do kramarza — sam nie tworzy tylko wykorzystuje cudze. Por. Protagoras 313C-314B, Sofista 223D-224C, Państwo 525C.

B

IV C

D

E

Platon

82

260 E

bie, a o całą resztę mniejsza — niech im ktoś inny nadaje nazwę jaką 261 chce. M y zmierzamy do tego, żeby znaleźć panującego, a nie jego prze­ ciwieństwo. Młodszy Sokrates: Tak jest. V Gość: Nieprawdaż, skoro to w samą miarę odbiega od tamtych umie­ jętności — różnica w tym, że tam cudze polecenia, a tutaj własne — to trzeba to znowu rozdzielić, jeżeli mamy jeszcze w tym jakąś szparę, która p u ś c i . Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: O tak. Pokazuje się, co mamy. Więc chodź razem ze mną i tnijmy. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Wszyscy, których pojmujemy jako władców, bo stosują polece­ nia, czy nie znajdziemy, że oni zawsze po to wydają polecenia, aby coś B powstało? Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: N o tak. A wszystko, cokolwiek powstaje, na dwoje rozdzie­ lić nie jest tak trudno. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Z nich wszystkich jedne rzeczy nie mają duszy, a drugie mają. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Więc właśnie według tych znamion część polecającą wiedzy poznawczej, jeżeli mamy ciąć, to rozcinajmy. Młodszy Sokrates: Według czego? Gość: Jednej części zostawmy powstawanie rzeczy nie mających C duszy, a drugiej oddajmy powstawanie tych, co mają duszę, i w ten sposób już się wszystko będzie dzieliło na dwie części. Młodszy Sokrates: Ze wszech miar. Gość: Więc jedną z tych części zostawmy, a zajmijmy się drugą i po­ dzielmy ją całą na dwoje. Młodszy Sokrates: A mówisz, żeby którą z nich wziąć? Gość: W każdym razie tę, która polecenia daje co do istot żywych. B o przecież to nie jest rzecz umiejętności królewskiej przewodzić nad tym, co nie ma duszy, jak przewodzi na przykład architekt. T o jest umiejętność szlachetniejsza. Jej polem są istoty żywe i ona ich dotyczy D i zawsze posiada moc nad nimi. 10

1 0

Ta „szpara, która puści" to linia naturalnego podziału rodzajów na gatunki. O ogólnej zasadzie takiego dzielenia mówi się w Fajdrosie (265E): „A znowu tak móc ciąć, dzielić na formy, na członki, jak urosły, i nie próbować łamać żadnej z nich, jak to lichy kucharz robi". (Por. 277B-C).

261 D

Polityk

83

Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Jeżeli zaś idzie o powstawanie i hodowlę istot żywych, to mógłby ktoś dojrzeć, że jedna z nich jest hodowlą jednostek, a druga pospołu w trzodach hoduje zwierzęta. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: A naprawdę, to polityka nie znajdziemy jako hodowcy jed­ nostek, niby poganiacza wołu albo parobka przy koniu — on jest ra­ czej podobny do tego, co pasie konie albo woły. Młodszy Sokrates: T o jest widoczne jak się to teraz powiedziało. Gość: Więc czy tę część hodowli istot żywych, która wiele zwierząt hoduje pospołu, nazwiemy hodowlą stad czy kojnotrofiką? Młodszy Sokrates: Którakolwiek z tych nazw nada się do rozważania. Gość: Pięknie, Sokratesie, doprawdy. Jeżeli się będziesz wystrzegał tego, żeby przywiązywać wagę do słów, okażesz się na starość bogat­ szy w rozum. A teraz to trzeba tak zrobić, jak radzisz. T ę hodowlę stadną, czy nie uważasz, w jaki sposób ktoś mógłby pokazać jako rzecz dwojakiego rodzaju, i wtedy byśmy mogli szukać w jednej połówce tego, czego w tej chwili szukamy w obu połowach? Młodszy Sokrates: Będę się starał i wydaje mi się, że hodowla ludzi to coś innego, a znowu hodowla zwierząt rzecz inna. Gość: Ze wszech miar bardzo ochoczo i bardzo odważnie podzieliłeś. Abyśmy tylko, ile możności, czegoś takiego na drugi raz nie doznali. Młodszy Sokrates: Czego takiego? Gość: Żebyśmy nie odrywali jednej cząstki małej w stosunku do wielu cząstek i wielkich, i żeby ta oderwana nie była bez gatunku. Cząstka niech będzie zarazem gatunkiem. T o bardzo ładnie od razu odciąć od innych rzeczy to, czego się szuka, jeżeli odcięcie słuszne. Tak, jak ty przed chwilą myślałeś, że masz przed sobą przedział i przyśpie­ szyłeś rozważanie, widząc, że ono zmierza do ludzi. Ale, mój przyja­ cielu, takie cienkie zrzynki są niebezpieczne; bezpieczniej iść przez środek, kiedy się tnie i łatwiej można natrafić na idee A o to tylko idzie w badaniach. Młodszy Sokrates: J a k ty to myślisz, Gościu? Gość: Trzeba próbować powiedzieć to jeszcze jaśniej z życzliwo­ ści dla twojej natury, Sokratesie. Ale na tym przykładzie, który w tej chwili mamy pod ręką, objaśnić to, co teraz, bez zarzutu nie sposób. T y l k o trzeba spróbować posunąć to naprzód jeszcze troszkę więcej, aby było jaśniej. Młodszy Sokrates: Więc pokaż, cośmy to przed chwilą zrobili złego przy podziale.

E

VI

262

B

C

Platon

84

262 C

Gość: Zrobiliśmy tak, jakby ktoś zamierzał rodzaj ludzki podzielić na dwie połowy i dzieliłby go tak, jak go dzieli wielu ludzi tutaj. R o ­ dzaj Hellenów odrywają jako jedno od wszystkich i kładą go osobno, a wszystkie inne rodzaje ludzi, których jest niezmiernie wiele i one się ze sobą nie mieszają i nie zgadzają, oznaczają jedną nazwą: barbarzyń­ ców. I dlatego, że jest to jedna nazwa, zdaje się im, że to i rodzaj jest jeden. Albo znowu ktoś by chciał liczbę podzielić na dwa rodzaje i odciąłby dziesięciotysiączkę od wszystkich liczb, jako jeden rodzaj E osobny, a całej reszcie nadałby jedną nazwę, i znowu dzięki tej nazwie myślałby, że ona stanowi drugą osobną jedność, drugi rodzaj liczby. Przecież ładniej chyba i raczej według rodzajów dzieliłby ktoś liczbę na dwoje, gdyby ją rozciął na parzystą i nieparzystą, a znowu rodzaj ludzki na płeć męską i żeńską. A Lidyjczyków albo Frygijczyków, albo jakichś tam innych przeciwstawiałby wszystkim innym i odszczepiał 263 wtedy, gdyby nie umiał znaleźć tego, co jest zarazem częścią i rodzajem D

tego, co rozszczepia. VII Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Ale to właśnie, Gościu, jakby to można jaśniej zrozumieć, że część i rodzaj to nie jest jedno i to samo, tylko że jedno jest czymś innym niż drugie? Gość: O mój najlepszy! T y nie byle drobiazg proponujesz, Sokra­ tesie. Ale myśmy już i teraz zbyt daleko odbiegli od przedsięwziętego toku myśli, a ty się nam każesz jeszcze bardziej błąkać. Więc teraz, jak się należy wracajmy znowu do poprzedniego. A tym się zajmiemy B innym razem, przy wolnym czasie, pójdziemy jakby za śladami. T a k jest; ale na to w każdym razie uważaj, żeby ci się kiedy nie zdawało, żeś ode mnie słyszał wyraźne rozgraniczenie tych rzeczy. Młodszy Sokrates: Jakie rozgraniczenie? Gość: Ze rodzaj i część to są rzeczy różne. Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: B o kiedy gdzieś jest rodzaj czegokolwiek, to on musi b y ć zarazem i częścią tego, czego się nazywa rodzajem. A część nie musi wcale być rodzajem. Zawsze, Sokratesie, mów, że ja powiadam raczej tak niż inaczej. 1 1

1 1

Platon wyraźnie rozdziela eidos i meros, czyli gatunek i część. Każdy gatunek jest częścią, ale nie wszystkie części są zawsze gatunkami. Podstawową zasadą podzia­ łu dychotomicznego jest to, żeby nie wyodrębniać części, które nie byłyby gatunka­ mi. Stąd rady Gościa, żeby a) nie dzielić na dwie nierówne części, arbitralnie wydzie­ lając jakąś małą grupę i przeciwstawiając ją całej reszcie (Grecy i barbarzyńcy, dziesięciotysiączka i reszta liczb, ludzie i zwierzęta); b) dzielić połowy, tj. logicznie rów-

Polityk

263 B

85

Młodszy Sokrates: T a k będzie. Gość: Więc powiedz mi to, co potem. Młodszy Sokrates: C o takiego? Gość: T o , odkądeśmy zaczęli błądzić i to nas aż tutaj zawiodło. J a mam na myśli ten punkt, kiedyś ty na pytanie o hodowlę stadną, jak ją należy przedzielić, powiedział ochoczo, że są dwa rodzaje istot żywych, jeden rodzaj ludzki, a drugi: wszystkich innych zwierząt. Też jeden. Młodszy Sokrates: T o prawda. Gość: Więc ja wtedy miałem wrażenie, że ty odrywasz cząstkę i zdaje ci się, że zostawiasz jako resztę znowu jeden rodzaj wszystkiego, bo mogłeś wszystko objąć tą samą nazwą. Nazwałeś resztę zwierzętami. Młodszy Sokrates: I to tak było. Gość: Bo to widzisz, mój arcydzielny chłopcze, kto wie, czy nie ma gdzieś jakiejś innej rozumnej istoty żywej, jak na przykład wydaje się rozumny rodzaj ż u r a w i albo jakiś inny taki, i ktoś by go może tak samo wyróżnił nazwą jak i ty, i żurawie, przeciwstawione jako jeden rodzaj innym istotom żywym, byłyby bardzo z tego dumne, a wszyst­ kie inne istoty żywe razem z ludźmi zebrałby ktoś w jedno i nie dałby im żadnej innej nazwy, jak tylko może tę: zwierzęta. Więc my próbuj­ my się ustrzec wszystkiego, co jest takie. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Nie rozdzielajmy całego rodzaju istot żywych, abyśmy się mniej na to narażali. Młodszy Sokrates: B o też nie trzeba. Gość: A i przedtem popełniło się też taki sam b ł ą d . Młodszy Sokrates: J a k to? Gość: T a część wiedzy poznawczej, która u nas była cząstką wyda­ jącą polecenia, wydawała je w odniesieniu do rodzaju, który jest ho­ dowlą istot żywych, i to żyjących stadami. Czy nie tak? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Zatem już i wtedy rozdzieliło się wszelką istotę żywą we­ dług tego, czy któreś zwierzę jest swojskie, czy dzikie. Bo te, których

C

D

12

E

13

noważne części, które w zestawieniu tworzą przeciwieństwa; c) nie przeskakiwać po­ szczególnych etapów i nie pomijać żadnego z koniecznych podpodziatów, aż dojdzie się do tego, co niepodzielne. Takie postępowanie nazywa Gość dłuższą drogą. Zob. poniżej 265A. 1 2

W Zoologii I.488A Arystoteles wymienia żurawie obok pszczół, os, mrówek i ludzi, jako stworzenia posiadające instynkt gromadny, to znaczy dążące w działaniach do wspólnego danej grupie celu. 1 3

Zob. powyżej 261D.

264

86

B

VIII

C

D

E

Platon

264 A

natura pozwala na oswajanie, nazywają się swojskie, a których nie, to dzikie. Młodszy Sokrates: Pięknie. Gość: Więc ta wiedza, na którą polujemy, była i jest między zwie­ rzętami swojskimi i trzeba jej szukać wśród tych, co żyją w trzodach. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Więc nie rozdzielajmy tak jak wtedy, biorąc pod uwagę wszystko na raz, i nie śpieszmy się, aby się czym prędzej dostać do polityki; bo to nas naraziło na przykrość, o której mówi przysłowie. Młodszy Sokrates: Na jaką? Gość: Kto dobrze dzieli, a nie ma spokoju, ten się wolniej posuwa. Młodszy Sokrates: A jednak dobrze się stało, Gościu. Gość: T o niech już tak będzie. Więc znowu od początku, próbujmy rozdzielić kojnotrofikę. Może być, że i to, do czego ty zmierzasz, dys­ kusja ci sama w dalszym toku lepiej pokaże. Więc powiedz mi... Młodszy Sokrates: Co takiego? Gość: Taką rzecz. Może być, żeś nieraz już od kogoś o tym słyszał. B o wiem, żeś sam nie oglądał hodowli ryb w Nilu ani w sadzawkach króla perskiego. Ale może być, żeś to widywał przy źródłach. Młodszy Sokrates: Tak jest. I to widziałem, i o tamtym słyszałem od niejednego. Gość: T a k jest. I o hodowlach gęsi i żurawi, chociażeś nie chodził po równinach tesalskich, musisz wiedzieć i wierzysz, że istnieją. Młodszy Sokrates: N o czemuż by nie? Gość: J a dlatego ciebie o to wszystko zapytałem, że hodowla trzód bywa wodna, a bywa i sucha. Młodszy Sokrates: Ano bywa. Gość: Więc czy i ty jesteś tego samego zdania, co i ja, że umiejęt­ ność hodowania trzód trzeba w ten sposób rozdzielić na dwoje i do każdego z tych dwóch działów przydzielić jedną z jej dwóch części. Jedną część nazwać hodowlą mokrą, a drugą hodowlą suchą? Młodszy Sokrates: Tak mi się zdaje. Gość: Tak jest. I w ten sposób nie będziemy szukali, do której części należy umiejętność królewska. B o to rzecz każdemu jasna. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: I każdy potrafi rozdzielić gałąź suchą hodowli trzód. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Granicę pociągnie między skrzydlatymi a chodzącymi. Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: N o cóż? Czy polityki nie trzeba szukać tam, gdzie się chodzi? Czy nie myślisz, że i najgłupszy, żeby tak powiedzieć, będzie tego zdania?

264 E

Polityk

87

Młodszy Sokrates: J a tak myślę. Gosa I trzeba pokazać, że hodowla zwierząt chodzących, tak jak przed chwilą liczba, dzieli się na dwoje. Młodszy Sokrates: T o jasne. Gość: Tak jest. W tej stronie, w którą poszła nasza dyskusja, tam widać, że ciągną się jakieś dwie drogi, jedna szybsza, jeżeli się przeciw­ stawi małą cząstkę wielkiej, a druga, o którejśmy poprzednio mówili, że trzeba ciąć jak najbardziej przez środek, ona ma raczej tę cechę, ale jest dłuższa. Więc możemy iść tą, którą zechcemy. Młodszy Sokrates: N o cóż? A obiema na raz nie można? Gość: Na raz w każdym razie nie, ty dziwny człowieku. Ale po kolei, jasna rzecz, że można. Młodszy Sokrates: Więc ja wybieram jedną i drugą po kolei. Gość: Łatwiej tak. B o już i mało co zostało. Na początku drogi albo i w połowie trudne by dla nas było to polecenie. Ale teraz, skoro się nam podoba iść tędy, to chodźmy najpierw drogą dłuższą. Młodzi jesteśmy, więc łatwiej nią pójdziemy. A bacz na podział. Młodszy Sokrates: Mów. Gość: Spośród zwierząt swojskich te, które chodzą a żyją w trzodach, dzielą się nam z natury na dwa rodzaje. Młodszy Sokrates: Według czego? Gość: Według tego, że jedne z natury są bezrogie, a drugie rogate. Młodszy Sokrates: T o jest widoczne. Gość: Hodowlę zwierząt chodzących rozdziel i przyporządkuj do jednej i drugiej części, posługując się określeniem, ale gdybyś je chciał nazywać, to ci się rzecz zrobi bardziej zawiła, niż potrzeba. Młodszy Sokrates: Więc jak trzeba mówić? Gość: W ten sposób. Wiedza dotycząca hodowli trzód chodzących dzieli się na dwie części: I jedna jej część jest przyporządkowana roga­ tej cząstce trzody, a druga jej części bezrogiej. Młodszy Sokrates: T o niech będzie powiedziane w ten sposób. T o jest dostatecznie wyjaśnione. Gość: I prawda, u nas widać, że król pasie pewną trzodę bez rogów. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie było widać? Gość: Zatem przełamiemy tę grupę i spróbujemy oddać królowi to, co mu się należy. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Więc czy wolisz ją rozdzielić według rozciętego kopyta i nie rozciętego, czy też według pochodzenia mieszanego. Rozumiesz chy­ ba, o co chodzi?

265

B

IX

C

D

88

Platon

265 D

Młodszy Sokrates: Nie, co to takiego? Gość: Ze rodzaj koni i osłów może z natury pochodzić jeden od drugiego. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: A cała reszta bezrogiej trzody zwierząt swojskich nie może się z sobą mieszać pochodzeniem. Młodszy Sokrates: Jakżeby mogła? Gość: Więc cóż? Widać, że polityk ma troskę o twory, które się krzyżują, czy też o pewne nie mogące się krzyżować? Młodszy Sokrates: Jasna rzecz, że o te, co się nie mieszają. Gość: A te musimy, tak jak tamte przedtem, podzielić na dwa ro­ dzaje. Młodszy Sokrates: N o , trzeba. Gość: O t ó ż tak zwierzę swojskie i stadne, z wyjątkiem dwóch ro­ dzajów, jest już całe podzielone. B o rodzaju psów nie warto liczyć do zwierząt stadnych. Młodszy Sokrates: O nie. Ale według czego rozróżniamy te dwa działy? Gość: Według czegoś, czymeście się, Teajtet i ty, powinni kierować przy dzieleniu, skoro się geometrią zajmujecie obaj. Młodszy Sokrates: A o co to chodzi? Gość: O przekątnie przecież i znowu o przekątnie kwadratu na przekątni. Młodszy Sokrates: Jak powiedziałeś? Gość: Czyż natura, którą nasz rodzaj ludzki posiada, nie jest tak samo urządzona, jeżeli idzie o chodzenie, jak przekątnia, dająca kwadrat dwustopowy? Młodszy Sokrates: Nie inaczej. Gość: A znowu natura pozostałych rodzajów jest jak kwadrat na przekątni naszego kwadratu, przecież ma dwa razy po dwie s t o p y . Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? J a już prawie rozumiem, co chcesz powiedzieć. Gość: A oprócz tego, czy nie widzimy, Sokratesie, że nam jesz­ cze wypadło przy tych podziałach coś, co by mogło uchodzić za dobry żart? 14

1 4

Chodzi o przekątną kwadratu, którego bok równa się jednej stopie, i o prze­ kątną kwadratu na niej zbudowanego. Pierwszą (równą J2 ) nazywano dwustopową, ponieważ zbudowany na niej kwadrat mial dwie stopy kw. powierzchni. Druga (rów­ na JĄ ) miała dwie stopy długości, a kwadrat na niej zbudowany miał powierzchnię czterech stóp kw.

Polityk

266 C

89

Młodszy Sokrates: C o takiego? Gość: Że nasz rodzaj ludzki dostał wspólny udział i zbiegł się z ro­ dzajem istot najszlachetniejszym, a zarazem i najlżejszym. Młodszy Sokrates: J a to widzę i to bardzo dziwacznie wypada. Gość: N o cóż? C z y to nie naturalne, że na końcu przychodzą istoty najpowolniejsze? Młodszy Sokrates: Tak. T o naturalne. Gość: A tego czy nie dostrzegamy, że jeszcze zabawniejszy wydaje się ten król, który biega razem z trzodą i dotrzymuje kroku typowi najlepiej wyćwiczonemu do życia lekkiego? D Młodszy Sokrates: Ze wszech miar przecież. Gość: Teraz, Sokratesie, widać jaśniej to, co się powiedziało wtedy, kiedyśmy szukali sofisty. Młodszy Sokrates: C o takiego? Gość: Że metodzie dyskusji takiej jak nasza wcale nie zależy więcej na tym, co jest bardziej poważne czy mniej poważne, ona nie gardzi tym, co lichsze, na rzecz tego, co większe; ona zawsze swoją własną drogą dąży do tego, co najprawdziwsze. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że tak. Gość: Nieprawdaż? Teraz, żebyś mnie nie uprzedził pytaniem o tę krótszą drogę, która przedtem prowadziła do określenia króla, pójdę E ja naprzód przed tobą. Młodszy Sokrates: Bardzo dobrze. Gość: Więc mówię, że trzeba było wtedy zaraz to, co chodzi, roz­ dzielić na dwunogie i czworonogie, a widząc, że rodzaj ludzki stoi w jednej klasie już tylko z ptakami, rozdzielić znowu trzodę dwunogą na to, co nagie, i to, co wypuszcza pióra, a po dokonaniu tego podzia­ łu, kiedy by się nareszcie objawiła umiejętność wypasania ludzi, trzeba by wziąć typ polityka i króla, i wstawić go do tej umiejętności jakby woźnicę i dać mu cugle państwa do r ę k i , bo on i w tej umiejętności jest u siebie. 1 5

16

1 7

18

1 5

Nigdzie nie jest powiedziane wyraźnie, z jakim to rodzajem zbiega się rodzaj ludzki. Na ogół przyznaje się rację Paulowi Shorey'owi, który przekonywał, że cho­ dzi o świnię. (Zob. A lost Platonie Joke, w: «Classical Philology» 1917 nr 12. Warto może wspomnieć, że w Państwie (II.327C-D), planując ludzkie państwo wspomina się też o idealnym państwie świń. 6

1 Por. Sofista 227A-C. 1 7

Por. powyżej 264E.

1 8

Por. Państwo 655 — przywódca „stający na rydwanie państwa" jako dyktator.

Platon

90

267

267 A

Młodszy Sokrates: Pięknie. Oddałeś mi ten wywód jakby dług, a dy­ gresję dodałeś niby procent i wypłaciłeś się całkowicie. Gość: Więc proszę cię, wróćmy i zbierzmy od początku do końca określenie nazwy umiejętności właściwej typowi polityka. Młodszy Sokrates: Dobrze. Gość: Zatem naprzód to u nas była część polecająca wiedzy poznaw­ czej. W niej została przez analogię odróżniona cząstka, która daje polecenia od siebie. W niej znowu, jako rodzaj nienajmniejszy, została 1 9

X

1 9

Z tych długich, dygresyjnych wywodów wylania się pierwszy schemat dychotomicznych podziałów: WIEDZA 1

I

1

PRAKTYCZNA

POZNAWCZA 1

I

OCENIAJĄCA

1 POLECAJĄCA 1

I 1 PRZEKAZUJĄCA WYDAJĄCA POLECENIA POLECENIA , L POLECENIA DOTYCZĄCE POLECENIA DOTYCZĄCE TWORÓW NIEOŻYWIONYCH ISTOT ŻYWYCH (

1

I

JEDNOSTEK

1

TRZÓD (KOJNOTROFIKA) I

1

HODOWLA MOKRA I

1 HODOWLA SUCHA '

1

ZW. SKRZYDLATE ZW. CHODZĄCE 1

r-

1.

(DROGA DŁUŻSZA) I

ROGATE

1

1

BEZROGIE 1

I 1 KRZYŻUJĄCE SIĘ NIEKRZYŻUJĄCE SIĘ I I I CZTERONOŻNE DWUNOŻNE

(DROGA KRÓTSZA) |

CZWORONOŻNE

1

1

DWUNOŻNE

I OPIERZONE

1

1 NIEOPIERZONE

W podziale pojawia się niekonsekwencja: na drodze krótszej dwukrotnie dochodzi się do grupy ptaków (skrzydlate i opierzone), a przecież coś raz wyodrębnione jako gatunek, nie może wracać jako podgatunek. Ptaki okazują się najwyraźniej gatunkiem kłopotliwym w klasyfikacji zarówno tu, jak w Sofiście. W obydwu dialogach rozróż­ nia się zwierzęta lądowe i wodne. W Sofiście ptaki zalicza się do zwierząt wodnych (220B), w Polityku do zwierząt lądowych. Mamy więc ptactwo lądowe i wodne, ale nie mamy nigdzie gatunku jako takiego. Wyodrębniona klasa jest albo za szeroka (zwierzęta), albo za wąska (ptaki lądowe lub ptaki wodne). Niektórzy rekonstruując krótszą drogę omijają po prostu rozróżnienie na istoty skrzydlate i chodzące. Niekonsekwencje podziałów dychotomicznych w Polityku próbuje się tłumaczyć rozmaicie. Przyczyna jest być może taka, że Platon powoli odchodzi od zbyt ciasnej, sztywnej i głównie w celach dydaktycznych tu wykorzystywanej formy dochodzenia do definicji, na rzecz tzw. drogi krótszej, czyli rozróżniania od razu pewnej ilości gatunków, które się następnie omawia. Odnotujmy jeszcze, że Arystoteles wziął od Platona tę krótszą definicję człowieka — zwierzę dwunogie. Zob. Polityka 1.2. 1253A2-3.

Polityk

267 B

91

odszczepiona hodowla zwierząt. Pewną postacią hodowli zwierząt była hodowla trzód, hodowli trzód rodzajem — hodowla trzód chodzących. O d niej odcięliśmy umiejętność hodowania zwierząt bezrogich. Tej znowu część trzeba spleść nie mniej niż trzykrotnie, gdyby ją ktoś chciał oznaczyć jedną nazwą i powiedzieć, że to jest umiejętność wypasania zwierząt, które się nie krzyżują. A jej odcinek, pasący trzodę dwunoż­ ną, to jest ta cząstka, która pasie ludzi. Ona tylko jedna pozostała i to jest właśnie to, czego szukamy, to się nazywa umiejętnością królewską, a zarazem polityczną. Młodszy Sokrates: Ze wszech miar. Gość: Słuchaj, Sokratesie, czy my naprawdę mamy to zrobione, tak jak ty to w tej chwili powiedziałeś? Młodszy Sokrates: Ale co takiego? Gość: Czyśmy ze wszech miar dostatecznie odpowiedzieli na zada­ ne pytanie? Czy też to właśnie jest największy niedostatek w naszym badaniu, że ono jakoś tam dało określenie, ale to określenie nie jest ze wszech miar doskonale wypracowane? Młodszy Sokrates: J a k powiedziałeś? Gość: J a spróbuję to, co mam na myśli, zrobić dla nas jeszcze ja­ śniejszym. Młodszy Sokrates: M ó w tylko. Gość: Nieprawdaż? Ukazało się nam przed chwilą wiele umiejętno­ ści zajmujących się wypasaniem i jedną z nich była umiejętność poli­ tyczna, to było dbanie o jakąś jedną trzodę. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: I tę określało powiedzenie, że to nie jest hodowla koni ani innych zwierząt, tylko wiedza dotycząca hodowania ludzi stadami. Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: A zobaczmy cechę wyróżniającą wszystkich pasterzy od królów. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: C z y ktoś inny, noszący nazwę wziętą od innej umiejętności, nie mówi i nie ma do tego pretensji, że on też razem z królem pasie tę trzodę. Młodszy Sokrates: J a k mówisz? Gość: J a k na przykład kupcy i rolnicy, i chleboroby wszystkie, a oprócz nich gimnastycy i plemię lekarzy; czy wiesz, że oni wszyscy 2 0

2 0

Ksenofont kilkakrotnie wraca do porównania pasterza z władcą. Por. Wspomnie­ nia 1.2.32, III.2.1. oraz Cyropedia 1.1.1-3, YIII.2.14.

B

C

D

XI E

92

Platon

267 E

gotowi są ze wszech miar spierać się z pasterzami ludzi — tak nazwa268 liśmy polityków — że to oni dbają o wypasanie ludzi, i to nie tylko o ludzi należących do stada, ale także o tych, którzy nad stadem panują? Młodszy Sokrates: A czy niesłusznie by to mówili? Gość: Może być. I nad tym się zastanowimy. Ale to wiemy, że z pasterzem bydła nikt się nie będzie o żadną z tych rzeczy spierał, on sam jest trzody bydła pasterzem, sam jest jej lekarzem, sam j a k b y swatem, a jeżeli chodzi o narodziny potomstwa, on sam jeden tylko B zna się na akuszerii. A jeżeli idzie o zabawy i o muzykę, o ile tylko jego wychowankowie mają w tym udział z natury, to nikt inny nie potrafi lepiej niż on kierować nimi łagodnie, czarować ich i uspokajać, przy p o m o c y instrumentów i samymi ustami, wykonując najlepiej muzykę potrzebną jego trzodzie. I taka sama sprawa z innymi paste­ rzami. Czy nie? Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: Więc jak się nam ma wydawać słusznym i bez zarzutu okre­ ślenie dotyczące króla, kiedy my go przyjmiemy jako wyłącznego paC sterza i hodowcę trzody ludzkiej, wyłączywszy go spośród mnóstwa innych, którzy się z nim o to spierają? Młodszy Sokrates: W żaden sposób. Gość: Więc prawda, że słusznie baliśmy się przed chwilą i podejrze­ wali, że może tam i trafimy w coś na kształt króla, ale nie wypracu­ jemy chyba wyraźnie i dokładnie typu polityka, zanim nie odsuniemy od niego tych, którzy się naokoło niego roją i rywalizują z nim o to, że pasą z nim wspólnie. Trzeba go od nich oddzielić i pokazać go samego, na czysto. D Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie przecież. Gość: Więc to musimy zrobić, Sokratesie, jeżeli nie mamy się na końcu zawstydzić tego określenia. Młodszy Sokrates: O nie. D o tego żadną miarą dopuścić nie trzeba. XII Gość: Więc na powrót, od innego punktu wyjścia, trzeba iść jakąś inną drogą. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: Może tak, dolejemy trochę zabawy. Bo trzeba będzie użyć w dodatku znacznej części wielkiego podania, a poza tym, to tak jak E przedtem odrywać wciąż cząstkę od cząstki, aż dojdziemy na końcu tego, czego szukamy. Trzeba, nieprawdaż? Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Ale na to moje podanie bardzo uważaj. Tak jak dzieci. I tak niedalekoś odbiegł od lat igraszek dziecięcych.

Polityk

268 E

93

Młodszy Sokrates: N o , mów tylko. Gosa Otóż było i będzie wiele podań z dawnych czasów, a między in­ nymi i podanie o tym, co się stało w związku ze sporem Atreusa i Tyestesa. Słyszałeś z pewnością i pamiętasz, co to się miało wtedy stać, jak mówią. Młodszy Sokrates: T y może mówisz o tym znaku ze złotą owieczką? Gość: Nic podobnego. Tylko o zmianie zachodu i wschodu słońca i innych gwiazd, że tam, skąd dzisiaj słońce wschodzi, tam dawniej zachodziło, a wschodziło po stronie przeciwnej. Wtedy zaś bóg, dając świadectwo Atreusowi, przemienił to na stan dzisiejszy. Młodszy Sokrates: A mówią też i tak. Gość: T a k jest. A o panowaniu Kronosa, jak to on królował, sły­ szeliśmy też od niejednego. Młodszy Sokrates: O d bardzo wielu. Gość: N o cóż? I o tym, że się dawniej ludzie rodzili z ziemi, a nie jedni z drugich. Młodszy Sokrates: Tak; i to należało do starych podań. Gość: Tak; otóż to wszystko ma wspólne tło. A oprócz tego mnó­ stwo innych rzeczy jeszcze dziwniejszych niż te. Ale że to było strasz­ nie dawno, więc jedne z tych podań wygasły, a inne tu i tam ludzie opowiadają, każde z osobna i bez związku z innymi. A jaki stan rze­ czy był tego wszystkiego przyczyną, tego nikt nie powiedział, a trzeba to powiedzieć teraz. T o się nada do okazania typu króla. Młodszy Sokrates: Doskonaleś powiedział. Więc mów, ale nic nie opuszczaj. Gość: N o , to posłuchaj! Cały ten wszechświat raz sam Bóg prowa­ dzi w biegu i sam go obraca, a raz go zostawia, kiedy jego obroty już osiągną miarę czasu jemu właściwego. Wtedy się wszechświat zaczyna sam kręcić w stronę przeciwną, bo on jest istotą żywą i dostał rozum od tego, który wprowadził weń harmonię na początku. A to cofanie się wstecz w biegu jest mu nieuchronnie wrodzone z tego powodu.

269

21

B

2 2

2 1

Narodzona w stadach Atreuszowych owieczka o złotym runie miała jako znak bożej łaski przesądzić o wyborze Atreusza na tron Mykeński, o który Atreusz rywa­ lizował z bratem Tyestesem. Tymczasem żona Atreusza, Ajrope, zakochana w Tyestesie, wykradła owieczkę dla kochanka. I byłby Atreusz przegrał, gdyby nie jeszcze wspa­ nialszy znak względów Zeusa, który odwrócił kierunek słońca i gwiazd: „Zmienił niezmienne prawa przyrody. Helios będący już w połowie drogi, zawrócił konie i ruszył na swym rydwanie w kierunku świtu. Siedem plejad i wszystkie inne gwiazdy odpowiednio zmieniły swe drogi i tego wieczora po raz pierwszy i po raz ostatni słońce zaszło na wschodzie". (Robert Graves Mity greckie 111E). 2 2

Nawiązanie do mitu o tytanach, tzn. narodzonych z ziemi. Por. starą opowieść fenicką z Państwa 414C-E.

C XIII

D

94

Platon

269 D

Młodszy Sokrates: Z jakiegoż powodu? Gość: T o , żeby zawsze być niezmiennym pod tym samym wzglę­ dem i zawsze być tym samym, to przysługuje tylko istotom najbardziej boskim. A natura ciała nie taki ma porządek. Istota, którą nazywamy niebem i wszechświatem, dostała od swego rodziciela wiele rysów szczęśliwych, ale dostała też i ciało w udziale. Stąd nie jest jej dane to, żeby w ogóle wolna była od przemiany, tyle tylko, że ile możności E porusza się w tym samym miejscu jak najbardziej jednostajnie i jednym i tym samym ruchem. Dlatego dostała w udziale to krążenie w stronę przeciwną jako najmniejszą odmianę ruchu własnego. A samo siebie obracać nie potrafi nic — to potrafi jedynie tylko to, co prowadzi wszystko, co się porusza. A jemu się nie godzi ruszać się raz w tę stronę, a raz w stronę przeciwną. Więc z tego wszystkiego nie trzeba mówić, ani że świat się zawsze sam obraca, ani też że Bóg zawsze go obraca 270 i w dwóch przeciwnych kręci go kierunkach, ani też że go kręcą jacyś dwaj bogowie, sobie nawzajem przeciwni, tylko, tak jak się przed chwilą powiedziało, to jedno pozostaje, że raz go prowadzi przyczyna inna, boska, i on wtedy znowu nabiera życia i dostaje nieśmiertelność naby­ tą od swego wykonawcy, a raz, kiedy go Bóg opuści, on wtedy idzie sam przez się, jak długo jest zostawiony sam sobie. Tak, że z powro­ tem odbywa niezliczone obroty, bo jest czymś największym i najlepiej zrównoważonym, i biegnie, oparty na osi najcieńszej. B

Młodszy Sokrates: Widocznie. I to brzmi bardzo prawdopodobnie, to wszystko coś opisał. XIV Gość: Więc rozważmy sobie to i stan, który wynika z tego, co się w tej chwili powiedziało, a o którym myśmy mówili, że on jest przy­ czyną wszystkich dziwów. B o to jest właśnie to. Młodszy Sokrates: C o takiego? Gość: T o , że ruch obrotowy świata odbywa się raz w tym kierun­ ku, co teraz, a raz w stronę przeciwną. Młodszy Sokrates: Jakże to się dzieje? Gość: T ę przemianę trzeba uważać za największą ze wszystkich C przemian, jakie się odbywają, i najbardziej zasadniczą we wszechświecie. Młodszy Sokrates: N o , zdaje się. Gość: Zatem trzeba uważać, że wtedy się dzieją przemiany najważ­ niejsze dla nas, którzy mieszkamy wewnątrz świata. Młodszy Sokrates: I to oczywiste. Gość: A przemiany wielkie i liczne, i różnorodne kiedy się zbiegną, czyż nie wiemy, że natura istot żywych znosi to ciężko? Młodszy Sokrates: Jakżeby nie?

270 C

Polityk

95

Gość Więc z konieczności nadchodzi wtedy zagłada największa istot żywych innych, a z rodzaju ludzkiego zostają tylko resztki. Na tych ludzi spadają różne inne liczne i przedziwne, i nowe klęski, a najdonio­ ślejsze jest to zjawisko, które wtedy wynika z odwrócenia się biegu wszechświata, kiedy się zaczyna obrót przeciwny temu, który się teraz odbywa. Młodszy Sokrates: Jakie zjawisko? Gość Jakikolwiek wiek miałaby każda istota żywa, ten się przede wszystkim zatrzymuje i co tylko jest śmiertelnego, to wszystko prze­ staje starzeć się w oczach, a przemienia się w kierunku przeciwnym, staje się młodsze i delikatniejsze. I starszych osób włosy czernieją, wygładzają się policzki brodaczów i każdy odzyskuje miniony urok młodości, a ciała młodzieńców wygładzają się i maleją z każdym dniem i z każdą nocą, i wracają do natury noworodka. Upodobniają się do nich duchowo i fizycznie. A zanikając potem coraz bardziej, znikają zupełnie. A jeżeli ktoś wtedy ginie śmiercią gwałtowną, z jego zwło­ kami dzieje się to samo, i to tak prędko, że one się psują i znikają w ciągu paru dni. Młodszy Sokrates: A jakże to było wtedy, Gościu, z powstawaniem zwierząt? W jaki sposób one się rodziły jedne z drugich? Gość Jasna rzecz, Sokratesie, że w ówczesnej naturze nie było rodzenia się jednych istot z drugich, tylko ten tak zwany ród dzieci ziemi wracał w owym czasie na ziemię, a o nim zachowali wspomnie­ nie nasi przodkowie, ci pierwsi, którzy po skończeniu się poprzedniej epoki sąsiadowali z nią w czasie bezpośrednio; a porodzili się na po­ czątku epoki obecnej. O n i się stali dla nas heroldami tych podań, w które dziś wielu nie wierzy. Niesłusznie. Bo trzeba wziąć pod uwagę, co z tego wynikło. J a k starcy wracali do natury dziecka, tak znowu umarli, leżący w ziemi, znowu się tam organizowali i wracali do życia, bo pod wpływem przemiany powstawanie też biegło ruchem obroto­ wym wstecz i w ten sposób dzieci ziemi z konieczności rosły, i tak dostały swoją nazwę, i tak powstało podanie o nich. Niektórym z nich Bóg przeznaczył inny los.

D

E

271 XV

B

C

Młodszy Sokrates: T o całkowicie wynika z tego, co przedtem. Ale to życie pod rządami Kronosa, jak mówisz, czy to było w tamtej epo­ ce, czy w teraźniejszej? Bo przemiany gwiazd i słońca, jasna rzecz, że musiały zachodzić w jednej i drugiej epoce. Gość Pięknie idziesz za tokiem myśli. A to, o coś się zapytał, to że się ludziom wszystko rodziło samo z siebie, to bynajmniej nie jest D cechą obecnej epoki, ale i to należało do poprzedniej. B o wtedy naprzód,

Platon

96

E

271 D

nad całym obrotem panował Bóg i o cały obrót dbał, a jeżeli chodzi 0 poszczególne okolice, to tak samo bogowie panowali nad każdą, bo wszystkie części świata rozebrali pomiędzy siebie. I tak samo istoty żywe według rodzajów i trzód bogowie niby pasterze boscy między siebie byli rozdzielili. Każdy był niezależnym panem nad tymi zwierzętami, któ­ re sam pasał. Tak, że nie było ani żadnego zwierzęcia dzikiego, ani żadne zwierzę nie było pastwą drugiego, ani wojny między nimi nie było, ani w ogóle rozterki. Bez końca można by opowiadać o tym, co wynikało z takiego porządku rzeczy. A o tym, czemu życie ludzi było takie łatwe, opowiadają co następuje. Bóg ich pasał i czuwał nad nimi sam. T a k jak dzisiaj ludzie — to są istoty bardziej boskie od innych — pasą inne rodzaje, lichsze od n i c h . Pod laską pasterską Boga ani państw nie było, ani posiadania kobiet i dzieci. B o z ziemi wracali do życia wszyscy 1 nie pamiętali nic z tego, co przedtem. Więc tego rodzaju rzeczy nie było wcale, a owoców mieli pod dostatkiem z drzew i z wielu innych roślin; one nie rosły z pracy rolników, tylko ziemia wydawała je sama z siebie. Bez ubrania i bez pościeli paśli się pod gołym niebem prze­ ważnie, bo klimat mieli łagodny, a posłania mieli miękkie, bo z ziemi szło trawy dość. T a k oto, Sokratesie, żyli ludzie pod rządami Kronosa. A życie dzisiejsze, jak mówią pod rządami Zeusa, postrzegasz sam, bo jesteś przy tym. Więc osądzić, które z nich jest szczęśliwsze, czybyś potrafił i czybyś chciał? Młodszy Sokrates: W żaden sposób. Gość A chcesz, żebym ja ci to w pewien sposób rozstrzygnął? Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: Więc jeżeli wychowankowie Kronosa, skoro mieli tak dużo wolnego czasu i umieli się porozumiewać słowem nie tylko z ludźmi, ale i ze zwierzętami, korzystali z tych wszystkich darów dla postępu filozofii i rozprawiali ze zwierzętami i z sobą nawzajem, i dowiadywa­ li się od wszystkich tworów przyrody, czy który z nich, mając jakąś sobie tylko właściwą zdolność, nie dostrzegł czegoś osobliwego, czego by nikt inny nie dostrzegł, a przez co by rozumu przybywało, to łatwo rozstrzygnąć, że ówcześni ludzie stali bez porównania wyżej od dzisiej­ szych, jeżeli chodzi o szczęście. Ale jeżeli, napchawszy się do sytości pokarmem i napojem, opowiadali sobie nawzajem i zwierzętom takie bajki, jakie sobie ludzie i dziś o nich opowiadają, to i wtedy łatwo to 23

272

B

XVI C

D

rozstrzygnąć, według mojego zdania przynajmniej. Ale i tak, dajmy temu pokój, pokąd się jakiś dobry informator nie zjawi i nie powie, 2 3

Por. Prawa IV. 713C-D.

272 D

Polityk

97

jak się przedstawiały pragnienia ówczesnych ludzi, jeżeli chodzi o wie­ dzę i o używanie daru słowa. Ale trzeba powiedzieć to, po cośmy zbudzili ze snu tę bajkę, abyśmy przeszli do tego co dalej i poszli naprzód. Więc kiedy się dokonał czas tego wszystkiego i miała się odbyć przemiana, i zużyty był cały ród ziemski, bo już wszelka dusza odbyła wszystkie swoje odrodzenia — ile każdej było przeznaczone, tyle na­ sion upadło do ziemi — wtedy sternik wszechświata jakby ster z ręki wypuścił i odszedł rozglądać się naokoło, a światem zaczęło w przeciwną stronę kręcić przeznaczenie i wrodzona żądza. Więc wszyscy bogowie dzielący z duchem najwyższym rządy tu i tam, widząc już co się dzie­ je, wypuścili każdy swoją część świata spod swej opieki. Świat zaś zaczął się obracać wstecz i nastąpiły zderzenia, kiedy początek i koniec w przeciwnym kierunku ruszyły, zrobiło się wielkie wstrząśnienie we­ wnętrzne w świecie i stąd inna znowu zagłada wielorakich istot żywych. A potem, kiedy dość czasu upłynęło, ustały w nim te hałasy i niepo­ koje i przyszła cisza na miejsce wstrząsów, świat wrócił do porządku i do swego zwyczajnego biegu, i sam zaczął mieć troskę i moc nad tym, co w nim i co do niego należy — pamiętając ile mógł o tym, czego się nauczył od swego wykonawcy i ojca. Z początku trzymał się tego dokładniej, a pod koniec coraz gorzej. A przyczyną tego to, że świat ma w swoim składzie cielesność i pierwiastek tkwiący w jego dawnej naturze. W nim było wiele nieporządku, zanim jeszcze wszedł w skład dzisiejszego świata. B o od swego organizatora świat dostał wszystko dobre. A co się tylko w świecie dzieje przykrego i niesprawiedliwego, to wszystko pochodzi z poprzedniego stanu, stamtąd świat ma to sam i wraża to istotom żywym. Więc dopóki pod rządami sternika żywe istoty w sobie żywił, wpajał w nie mało wad, a wiele wrodzonego dobra. A kiedy sternik od niego odchodzi, to świat zrazu bardzo pięknie wszystko prowadzi, a z czasem, kiedy się w nim niepamięć zagnieżdża, coraz bardziej w nim do głosu przychodzi jego stara dysharmonia, a na koniec rozpanoszą się tak, że tego, co dobre, mało, a mieszaniny różnego zła coraz więcej i zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo, że świat się zepsuje ze szczętem i zginie to, co w nim. Dlatego też i wtedy już Bóg, który świat porządnie zbudował, widząc go w tych tarapatach i bojąc się, żeby się świat w tej zawierusze i bezładzie nie rozpadł i nie utonął w nieokreślonym morzu tego, co odmienne, zasiada znowu u swojego steru, odwraca to, co schorzało i co się rozpadło w poprzednim okresie, robi porządek i stawia na nogi wszystko, robi świat nie­ śmiertelnym i niepodległym starości.

E

273

B

C

D

E

Platon

98

273 E

T o jest koniec całej baśni. A jeżeli chodzi o okazanie typu króla, to wystarczy nam nawiązać do poprzedniego ustępu. B o kiedy świat wrócił znowu na dzisiejszą drogę powstawania, wtedy się wiek istot żywych na nowo zatrzymał i nowe istoty zaczęły przejawiać cechy przeciwne niż poprzednio. Bo te, które z powodu małych rozmiarów omal że nie zanikły zupełnie, zaczęły rosnąć, a ciała nowo narodzone z ziemi, a już siwe, umierały znowu i schodziły pod ziemię. I wszyst274 kie inne rzeczy zaczęły się zmieniać, naśladując i stosując się do stanu wszechświata, a więc i ciąża, i narodziny, i żywienie się przystosowało się też z konieczności do zmiany ogólnej. J u ż teraz nie mogły istoty żywe rodzić się w ziemi z zespolenia się części różnych, ale tak samo jak świat dostał polecenie, żeby sam panował nad swoim biegiem, tak samo i jego części dostały rozkaz od podobnej władzy, żeby ile moż­ ności rosły i rodziły się, i żywiły same przez się. B

A po co się zaczęło to całe opowiadanie, do tego teraz już docho­ dzimy. B o o innych zwierzętach można by długo i szeroko opowiadać, jakie były przedtem i z jakich się przyczyn przemieniły, a o ludziach to będą rzeczy krótsze i stosowniejsze. Ludzie zostali pozbawieni opie­ ki tego ducha, który nas posiadał i pasł, a wiele zwierząt, mających C natury niebezpieczne, zdziczało, więc ludzie byli słabi i niestrzeżeni, zwierzęta rozszarpywały ich, a oni w pierwszych czasach byli bezrad­ ni i nie umieli się bronić i dawać sobie rady, kiedy im zabrakło poży­ wienia samorodnego, a zdobywać go sobie nie umieli, bo ich przedtem żadna bieda do tego nie zmuszała. Przez to wszystko w ciężkim byli położeniu. Stąd te dary bogów dla nas, o których mówią dawne po­ dania, razem z potrzebną do nich nauką i wychowaniem: ogień od D

Prometeusza, rzemiosło od Hefajsta i od tej, która się wspólnie z nim rzemiosłem opiekuje, a nasiona znowu i rośliny od innych bóstw. Stąd poszło też wszystko to, co stanowi urządzenie życia ludzkiego, odkąd, jak powiedziałem przed chwilą, opuściła ludzi opieka boska i musieli sami jakoś życie pędzić i sami dbać o siebie, podobnie jak i cały świat. Jesteśmy do niego podobni i zawsze od niego zależni, więc żyjemy i rodzimy się raz tak, raz inaczej. Więc niech się na tym baśń skoń2 4

E

2 5

czy. Skorzystamy z niej. O n a nam pomoże dojrzeć, jak bardzośmy zbłądzili określając typ króla i polityka w słowach poprzednich. 2 6

2 4

Wspólniczka Hefajstosa to Atena; nasiona i rośliny są darem Demeter i Dionizosa.

2 5

Ten mit opowiedziany w Protagorasie 322B i nast.

2 6

Idzie o definicję polityka jako pasterza ludzkiego stada, proponowaną we fragm. 268A-D.

Polityk

274 E

99

Młodszy Sokrates: Ale jak to i jak wielki błąd, powiadasz, że się nam przydarzył? Gość: Błąd z jednej strony mały, a z drugiej doniosły i o wiele większy i pełniejszy niż przedtem. Młodszy Sokrates: Jakże to? Gość: Dlatego że, zapytani o króla i polityka z obecnej epoki i z obecnego toku powstawania, myśmy powiedzieli, że to pasterz daw­ nej trzody ludzkiej, z epoki poprzedniej, i to bóg a nie człowiek, i tuśmy grubo pobłądzili. A żeśmy go podali jako panującego nad całym państwem, ale w jaki sposób on panuje, tegośmy nie rozwi­ nęli, pod tym względem nasze słowa są prawdziwe, tylko że to nie jest wszystko i nie zostało jasno powiedziane, dlatego też to jest błąd mniejszy niż tamten. Młodszy Sokrates: T o prawda. Gość: Więc musimy, zdaje się, określić sposób jego panowania nad państwem i mieć nadzieję, że w ten sposób wystarczająco określimy typ polityka. Młodszy Sokrates: Pięknie. Gość: Dlatego dołożyliśmy i baśń, aby pokazała nie tylko to, że o wypasanie trzody wszyscy rywalizują z tym, którego teraz szukamy, ale żebyśmy i jego samego wyraźniej dojrzeli, że jemu jednemu, po­ dobnie jak tym, co pasą woły i konie, wypada dbać o hodowlę trzody ludzkiej i jemu jednemu należy się ten zaszczytny tytuł. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: J a uważam, Sokratesie, że taki pasterz-bóg to jest postać jesz­ cze większa niż król, a ci, którzy tutaj dziś państwami rządzą, są do rządzonych o wiele bardziej podobni naturą i bliżsi im kulturą i za­ chowaniem. Młodszy Sokrates: Chyba ze wszech miar. Gość: Ale szukać ich musimy zgoła nie mniej ani więcej i wszystko jedno, czy mają tę naturę, czy tamtą. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Zatem wracajmy tą drogą. Myśmy powiedzieli, że jest taka umiejętność, która daje polecenia od siebie, dotyczące istot żywych, ale ona się troszczy nie o jednostki, tylko o całe gromady, i nazwaliśmy ją zaraz wtedy hodowlą trzód. Pamiętasz przecież? Młodszy Sokrates: Tak jest. 2 7

27 w/ p fj rawac

IX. 853C mówi się o starożytnych prawodawcach, „o k t ó r y c h wieść

głosi, że i sami pochodzili od bogów, i dla p o t o m k ó w bogów ustanawiali swe prawa".

XVII

275

B

C

D

100

E

276 XVM

B

C

Platon

275 D

Gość: Więc gdzieś tam w związku z nią popełniliśmy błąd. Bośmy nigdzie nie włączyli i nie nazwali typu polityka, jego nazwa się nam po cichu wymknęła. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: T o , żeby każdą trzodę żywić, to chyba przysługuje wszystkim innym pasterzom; ale typowi polityka nie — a myśmy mu taką nazwę nadali zamiast nadać im wszystkim jakąś nazwę wspólną. Młodszy Sokrates: Prawdę mówisz, gdyby tylko była taka nazwa w sam raz. Gość: Jakże to, czyż obsługiwanie nie było cechą wszystkim wspól­ ną, przy czym się nie wyróżniało w żaden sposób żywienia ani jakiej­ kolwiek innej roboty? A moglibyśmy byli przecież użyć nazwy paster­ stwo stadne albo służba około stad, albo troska o stada — dla oznacze­ nia tej umiejętności razem z innymi pasterskimi; można było nią objąć i typ polityka razem z innymi, skoro tok myśli pokazywał, że tego potrzeba. Młodszy Sokrates: Słusznie. Ale jakby się potem przedstawiał podział dalszy? Gość: T a k samo jak przedtem rozdzieliliśmy hodowlę stad, biorąc pod uwagę nogi i brak piór, i niemożność krzyżowania się, i brak ro­ gów. T y m i samymi znamionami można się było kierować przy podziale i nazwą hodowli trzód objąć w dyskusji zarówno i królestwo dzisiej­ sze, jak i królestwo z czasów Kronosa. Młodszy Sokrates: Zdaje się. Ale ja znowu jestem ciekaw co dalej. Gość: Jasna rzecz, że gdyby się było użyło tej nazwy pasterstwo stadne, to nie byłyby nas doszły pewne zarzuty, że o hodowaniu ludzi w ogóle nie ma mowy, bo słusznie się tam spierano o to, że w odnie­ sieniu do nas nie istnieje żadna umiejętność godna tego, aby się nazy­ wała hodowlą. A gdyby i była jakaś taka, to wielu miałoby do niej więk­ szą i bardziej słuszną pretensję niż któryś z królów. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: A jednak hodowlą wszelkiej wspólnoty ludzkiej nie chciało­ by się nazywać żadnej innej umiejętności raczej niż umiejętność królewską — to przecież umiejętność panowania nad ludźmi w ogóle. Młodszy Sokrates: Mówisz słusznie. Gość: A potem, Sokratesie, czy nie uważasz, że pod sam koniec popełniło się gruby błąd? Młodszy Sokrates: Jaki błąd? Gość: T e n , że choćbyśmy uważali, iż istnieje jakaś umiejętność hodowania trzody dwunogiej, to jednak nie trzeba jej było zaraz na-

276 C

Polityk

101

zywać umiejętnością królewską ani polityczną, jakby określenie było już gotowe. Młodszy Sokrates: Dlaczego nie? Gość: Przede wszystkim trzeba było przerobić tę nazwę, którąśmy podali, i raczej ją odnieść do troski o trzodę niż do jej żywienia, a potem ją rozcinać. B o ona gotowa mieć jeszcze niemało działów. Młodszy Sokrates: Jakie? Gość: Przede wszystkim należało rozróżnić pasterza boskiego i opie­ kuna ludzkiego. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Następnie trzeba było rozciąć na dwoje tę wyróżnioną umie­ jętność opiekuńczą. Młodszy Sokrates: Biorąc pod uwagę co? Gość: Gwałt i dobrą wolę. Młodszy Sokrates: C o ty mówisz? Gość: I pod tym względem pobłądziliśmy przedtem. Bardziej naiw­ nie, niżby wypadało, złożyliśmy razem króla i tyrana, a oni są prze­ cież jak najbardziej niepodobni jeden do drugiego, a tak samo i sposo­ by ich panowania. Młodszy Sokrates: T o prawda. Gość: Więc teraz poprawmy to i, jak powiedziałem, rozdzielmy umiejętność opiekuńczą ludzką na dwie części według tego, czy się opiera na gwałcie, czy na dobrej woli. Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: I tę, która stoi na gwałcie, nazwiemy tyranią, a tę umiejętność wypasania trzód, która po dobrej woli chętnymi dwunogami rządzi, nazwiemy umiejętnością polityczną. Kto tę umiejętność posiada i tę opiekę wykonywa, ten jest istotnie królem i politykiem. T o oświadczamy. Młodszy Sokrates: Wiesz, Gościu, że w ten sposób nasz wywód, dotyczący typu polityka gotów być skończony i zupełny. Gość: Pięknie byśmy wyglądali, Sokratesie! Ale trzeba, żeby się nie tylko tobie samemu tak wydawało, ale żebym i ja wspólnie z tobą był tego zdania. Tymczasem w tej chwili, według mnie przynajmniej, król jeszcze nie ma u nas postaci skończonej. M y tak jak rzeźbiarze, którzy nieraz w niewczesnym pośpiechu narzucają materiału więcej i grubszy niż potrzeba, i opóźniają ukończenie robót, tak i my, teraz, aby co prędzej i świetniej pokazać błąd naszego postępowania poprzedniego i myśląc, że króla wypada pokazać na okazach w wielkim stylu, dźwi­ gnęliśmy dziwnie wielki ciężar baśni i teraz musimy korzystać z jego części większej niż potrzeba. Dlatego się nasz wywód zrobił trochę

Platon

102

277 C

rozwlekły i w ogóle nie daliśmy baśni zakończenia. Po prostu nasz opis C wygląda jak zaczęte malowidło. Kontur wydaje się dobry, ale figura nie ma jeszcze plastyki i wyrazistości, brak jej kolorów żywych z barw mieszanych. A lepiej niż sztuką malarską i wszelkim dziełem rąk wypada każdą istotę żywą stawiać słowem i mową przed oczy tych, którzy umieją iść za słowami. Dla innych — przez prace ręczne. Młodszy Sokrates: T o słuszne. Ale na jakim punkcie myśmy nie powiedzieli jeszcze wszystkiego, co trzeba? Pokaż! D Gość: Trudno jest, mój drogi, nie używać przykładów i wyświetlać coś w większym stylu. Bo może wtedy być z każdym z nas tak, jak to we śnie bywa, wtedy człowiek wszystko wie, a jak się obudzi, to znowu nie wie nic. Młodszy Sokrates: Jak to myślisz? Gość: Zdaje się, że całkiem nie na miejscu poruszyłem w tej chwili zagadnienie wiedzy, co to jest ten stan w nas. Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: Przykładu, dobra duszo, wymaga i ten mój przykład. E Młodszy Sokrates: N o więc cóż? Mów, nie cofaj się wcale ze wzglę­ du na moją osobę. XX Gość: Więc trzeba powiedzieć, skoro i ty gotów jesteś iść za mną. W i e m y chyba, że dzieci, kiedy się dopiero zapoznają z literami... Młodszy Sokrates: T o co wtedy? Gość: Ze dostatecznie rozróżniają każdy pierwiastek w najkrótszych i najłatwiejszych zgłoskach i powoli uczą się mówić o nich prawdę. 278 Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Ale nie mają pewności co do tych samych liter w innych głoskach i wtedy się mylą w swej opinii i w słowie. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Więc czy nie w ten sposób najłatwiej i najpiękniej prowadzić je do tego, czego jeszcze nie znają? Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Podprowadzać je naprzód do tych zgłosek, w których te same litery trafnie rozpoznawały, a gdy się je podprowadzi, stawiać je przed B zgłoskami, których jeszcze nie znają, i zestawiając zgłoski różne pokazy­ wać, że w jednych i w drugich jest to samo, podobieństwo — że ta sama natura występuje w jednym związku i w drugim, aż się im we wszyst2 8

2 8

Porównanie ze snem przywołuje na myśl Platońską anamnezę. Przykład ma więc charakter maieutyczny: umożliwia przejście od wiedzy ukrytej do wiedzy jasno sfor­ mułowanej. Poniżej Gość szerzej, niż to ma miejsce w innych dialogach, omawia naturę przykładu.

278 B

Polityk

103

kich nieznanych zgłoskach prawdziwie ocenione litery przedłoży i po­ każe; a jak się je pokazało, one się stają przykładami i robią to, że różne litery we wszystkich zgłoskach noszą nazwy różne od innych, a te same, jako identyczne z sobą — nazwy zawsze te same. Młodszy Sokrates: Ze wszech miar. Gość: Nieprawdaż? Tośmy należycie uchwycili, że przykład powstaje wtedy, kiedy coś, co jest jednym i tym samym, zostaje słusznie ocenio­ ne w czymś innym, odrębnym i po zestawieniu jednego i drugiego wy­ tworzy jedną prawdziwą opinię o jednym i drugim zarazem. Młodszy Sokrates: Widocznie. Gość: Więc czybyśmy się dziwili, jeżeliby się nasza dusza tak samo zachowywała z natury w stosunku do pierwiastków wszystkiego co jest. Raz pod wpływem prawdy o każdym z osobna na niektórych punktach stoi ona mocno, a raz na innych punktach chwieje się co do wszystkich, i jedne związki, wszystko jedno jak, ocenia słusznie, a kiedy te same pierwiastki wystąpią w innych, wielkich i niełatwych związkach faktów, dusza znowu się przestaje orientować w tych sa­ mych składnikach. Młodszy Sokrates: I w tym nie ma nic dziwnego. Gość: B o jakim sposobem, przyjacielu, mógłby ktoś, jeśli zacznie od mniemania fałszywego, dojść do choćby małej cząstki prawdy i osiągnąć wiedzę? Młodszy Sokrates: Chyba w żaden sposób. Gość: Nieprawdaż? Jeżeli się te rzeczy tak mają z natury, to może nie chybimy wcale, ja i ty, jeżeli naprzód spróbujemy dojrzeć naturę przykładu w ogóle na małym innym, cząstkowym przykładzie, a po­ tem, chcąc od rzeczy mniejszej wagi przejść do potężnej postaci króla, będziemy się z pomocą przykładu starali umiejętnie zapoznać ze służ­ bą dla państwa, aby się to stało dla nas jawą, a nie snem. Młodszy Sokrates: Więc to bardzo słusznie. Gość: O t ó ż trzeba znowu wziąć pod uwagę myśl poprzednią, że skoro się z rodzajem królewskim tysiące ludzi spierają o to, że to oni właśnie mają troskę o państwa, to trzeba ich przecież wszystkich od­ dzielić, a króla zostawić samego. I mówiliśmy, że do tego nam potrze­ ba jakiegoś przykładu. Młodszy Sokrates: I bardzo. Gość: Więc jaki by to przykład można wziąć tej samej roboty, co praca polityka, zupełnie drobny przykład położyć obok dla porówna­ nia i znaleźć to, czego szukamy? Czy chcesz, na Zeusa, Sokratesie, skoro nie mamy pod ręką jakiegoś innego przykładu, więc żebyśmy wzięli

C

D

E

279

XXI B

Platon

104

279 B

29

C

D

E

280

t k a c t w o ? I to, jeżeliś łaskaw, niecałe. B o może wystarczy tkactwo produkujące tkaniny wełniane. Już i ta cząstka wybrana tkactwa może nam potrafi dostarczyć świadectwa, którego chcemy. Młodszy Sokrates: Czemużby nie? Gość: Więc czemuby nie zrobić tak jak przedtem, kiedyśmy odcinali części od każdej części i rozbieraliśmy je, może by to samo zrobić z tkactwem, ile możności jak najkrócej przejść jego wszystkie części i wrócić znowu do tego, co się nam teraz przyda. Młodszy Sokrates: J a k mówisz? Gość: Zamiast odpowiedzi sam odbędę tę drogę. Młodszy Sokrates: Bardzo pięknieś powiedział. Gość: O t ó ż wszystko, cokolwiek pracą rąk wyrabiamy i nabywa­ my, to albo służy do robienia czegoś, albo do ochrony przed jakimś cierpieniem. Z tych ochron jedne to są środki przeciwdziałające truciznom, boskie i ludzkie, a drugie to osłony. Spośród osłon jedne to zbroje wojenne, a drugie to zasłony. Jedne zasłony to kotary, a drugie to ochrony przed mrozem i upałami. Z tych ochron jedne to przykrycia od góry, jak dachy, a drugie to okrywki. A spośród okrywek podściółki to coś innego, a ubrania też co innego. Spośród ubrań jedne są z jednej sztuki, a drugie złożone z części. Spośród tych złożonych jedne mają dziurki, drugie są spajane bez dziurek. Z tych — bez dziu­ rek — jedne są zrobione z włókien roślinnych, a drugie z włosów. Z tych włosiennych jedne są sklejane wodami i ziemią, a drugie wią­ zane tym samym materiałem. O t ó ż tym ochronom i o k r y w k o m zro­ bionym z materiału, który jest tym samym materiałem powiązany, nadaliśmy nazwę odzieży. A tę umiejętność, która się najbardziej zajmuje odzieżą — tak jak przedtem umiejętność, która się zajmuje państwem, nazwaliśmy polityką, tak teraz tę nazwijmy w związku z jej robotą przemysłem odzieżowym. C z y nie tak? Powiedzmy też, że tkactwo, ponieważ ono stanowi największą część produkcji odzieżo­ wej, niczym się właściwie, jak tylko nazwą, nie różni od tego prze­ mysłu o d z i e ż o w e g o , podobnie jak i tam wtedy umiejętność królew­ ska od p o l i t y c z n e j . C z y nie tak? 30

31

2 9

W Sofiście rozpatruje się przykład wędkarstwa.

3 0

Trudno się zgodzić z takim utożsamieniem tkactwa z produkcją odzieży. Wy­ daje się, że zakresy obydwu rzemiosł tylko częściowo na siebie zachodzą. Być może niewyszukany krój starożytnej greckiej odzieży dawał jednak powód do takiego uprosz­ czenia? 3 1

Zob. powyżej 259B-C, 274E.

Polityk

280 A

105 32

Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: Więc zważmy dalej, że mógłby ktoś myśleć, iż tkactwo odzie­ żowe, omówione w ten sposób, jest omówione wystarczająco, a nie umiałby zmiarkować, że ono jeszcze nie jest odróżnione od umiejęt­ ności bliskich mu, które z nim współdziałają, a zostało oddzielone od wielu innych umiejętności pokrewnych. Młodszy Sokrates: Jakich pokrewnych? Powiedz. Gość: N i e szedłeś widać za moimi słowami. Więc muszę znowu wrócić, zaczynając od końca. Może zauważysz pokrewieństwo. Myśmy przed chwilą odcięli od tkactwa odzieżowego robienie podściółek, biorąc pod uwagę przy podziale to, czy się coś podściela, czy też się tym człowiek przyodziewa. Młodszy Sokrates: Rozumiem. Gość: I oddzieliliśmy wszelkie wyroby z lnu, z konopi i ze wszystkich włókien roślinnych, któreśmy wymienili. Odgraniczyliśmy też roboty z filcu i spajane przy pomocy dziurkowania i szycia, czego naj­ więcej mamy w szewstwie. Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: I tak samo wyrabianie okryć z jednej sztuki — to robota gar­ barska — i robienie pokryć, które w budownictwie domowym i w ogóle w architekturze i w innych umiejętnościach służą do ochrony przed 3 2

Schemat drugiego podziału: RZECZY WYRABIANE LUB N A B Y W A N E

r—

J

1 DO OCHRONY

DO WYROBU CZEGOŚ

1

I PRZECIW TRUCIZNOM J I BOSKIE

1 DO OSŁONY

, I LUDZKIE

i ZBROJE

ZASŁONY

WOJENNE

,

r

KOTARY

1 P R Z E D MROZEM LUB UPAŁEM

. I ODGÓRNE

'

1 OKRYWKI I

I

I

PODŚCIÓLKI

UBRANIA

r~

1

Z J E D N E J SZTUKI

ZŁOŻONE 1

I Z DZIURKAMI

1 B E Z DZIUREK

Z WŁÓKIEN ROŚLINNYCH

WŁOSIENNE I

ŁĄCZONE KLEJEM

I Ł Ą C Z O N E TYM S A M Y M MATERIAŁEM = WYTWARZANIE UBRAŃ

Rzeczy wyrabiane i nabywane, od których zaczyna się cały podział, są tu połączone w jedną kategorię. W Sofiście natomiast wyraźnie rozdziela się twórczość i nabywczość.

B

XXII

C

D

Platon

106

280 D

opadami, teśmy wszystkie oddzielili. I wyrabianie urządzeń utrudnia­ jących kradzieże i czyny gwałtowne — sztukę ogrodzeń i pokryw i umacnianie drzwi. T o są oddzielne cząstki umiejętności, która się posługuje gwoździem. I odcięliśmy płatnerstwo, ten wielki i różnorodE ny dział opancerzania. A tak samo magię, która się zajmuje środkami przeciwdziałającymi truciznom, zaraz na samym początku odgraniczy­ liśmy całą i zostawiliśmy, jak się nam mogło wydawać, samą tylko tę szukaną umiejętność, która chroni przed zimnem wykonując ochrony wełniane, a dostała nazwę tkactwa. Młodszy Sokrates: Zdaje się. 3 3

Gość: Ale to, mój chłopcze, rzecz nie dokończona. Bo ten, co na samym początku przykłada rękę do wyrobu odzieży, najwidoczniej robi 281 coś wprost przeciwnego niż tkanie. Młodszy Sokrates: J a k to? Gość: D o tkania należy chyba splatanie. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: A tamto jest rozdzielaniem tego, co splątane i zbite. Młodszy Sokrates: Co takiego? Gość: Robota tego, co czesze wełnę. Czy też ośmielimy się czesanie nazwać tkaniem i tego, co czesze, nazwać tkaczem? Młodszy Sokrates: W żaden sposób. Gość: N o , tak samo gdyby ktoś robienie osnowy i wątku nazywał B tkaniem, używałby nazwy dziwacznej i m y l n e j . Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: N o cóż? A cała robota folusznicza i naprawianie, czy przyj­ miemy, że to się wszystko nie zajmuje odzieniem i nie służy mu, czy też i te wszystkie umiejętności nazwiemy tkactwem? Młodszy Sokrates: W żaden sposób. Gość: N o tak, ale one wszystkie będą się spierały z umiejętnością tkactwa o to, że służą i przyczyniają się do powstawania odzieży, odstąpią tkactwu większą część, ale i sobie samym przydzielą duże udziały w zasłudze. C Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Więc, oprócz tych, trzeba się spodziewać, że jeszcze i te umiejętności, które wykonują narzędzia niezbędne przy robocie tkac­ kiej, zgłoszą swoją pretensję do tego, że są współczynnikami wszelkie­ go wyrobu tkackiego. 34

3 3

Tak jak w poprzednich podziałach, również w tym pomijało się wszystko, co pozostaje po lewej stronie. Teraz Gość omawia krótko właśnie te pozostałe człony. 3 4

Robienie osnowy i wątku to przędzenie, nie tkanie.

281 C

Polityk

107

Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: Więc czy nasze określenie tej części sztuki tkackiej, którąśmy sobie obrali, będzie dostatecznie ścisłe, jeżeli ją przyjmiemy jako naj­ piękniejszą i największą spośród umiejętności troszczących się o odzież wełnianą? Czy też byłoby to pewne powiedzenie prawdziwe, ale niejasne i niedoskonałe, zanim i tych wszystkich umiejętności nie oddzie­ limy od niej? Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Więc teraz zróbmy to, co mówimy, aby się nam tok myśli posunął o dalszy krok naprzód. Nieprawdaż? Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Więc naprzód zobaczymy dwie umiejętności w związku ze wszystkim, co się robi. Młodszy Sokrates: Które? Gość: Jedna jest współczynnikiem powstawania, a druga samą przy­ czyną. Młodszy Sokrates: J a k to? Gość: T e , które same nie wykonują dzieła, a tylko przygotowują dla wykonujących narzędzia, bez których jednak nigdy by się nie dało wykonać zadania wyznaczonego każdej umiejętności, te nazwiemy współczynnikami, a te, które samo dzieło wykonują przyczynami. Młodszy Sokrates: T o ma sens. Gość: Zatem te umiejętności, które wyrabiają wrzeciona i czółenka, i jakie tam inne narzędzia biorą udział w powstawaniu odzieży — te wszystkie nazwijmy współczynnikami, a te, które samą odzież obsłu­ gują i wykonują, przyczynami. C z y tak? Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: D o przyczyn zaliczymy pranie i naprawianie, i całą tę robotę koło tego, w tym jest wiele zdobnictwa, więc dlatego dobrze będzie objąć tę jego cząstkę jednym wyrazem i nazwać to wszystko umiejęt­ nością sukienniczą. Młodszy Sokrates: Pięknie. Gość: A znowu czesanie i przędzenie, i te wszystkie zabiegi cząst­ kowe przy samym wyrabianiu odzieży, o której mówimy — to wszyst­ ko jest jedna, powszechnie znana umiejętność obrabiania wełny. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: A obrabianie wełny ma znowu dwa działy, a jeden i drugi z nich jest równocześnie częścią dwóch umiejętności. Młodszy Sokrates: Jakim sposobem? Gość: Czesanie i połowa roboty na warsztacie tkackim, jakie tam inne zabiegi sąsiednie można odróżnić, wszystko to, można powiedzieć,

D

XXIII

E

282

B

108

C

D

E

283

Platon

282 B

należy do obrabiania wełny i to są dla nas dwie wielkie umiejętności: wiązania i rozłączania. Młodszy Sokrates: Tak. Gość O t ó ż do rozłączania należy czesanie i te wszystkie inne zabiegi wymienione w tej chwili. B o rozłączanie wełny i rozłączanie osnowy inaczej się odbywa czółenkiem, a inaczej rękami, ale nazywa się tak, jak się w tej chwili powiedziało. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość Więc weźmy znowu cząstkę wiązania, a zarazem obrabiania wełny, która w nim tkwi. A zostawmy na boku to wszystko, co w nim było z rozłączania, i rozetnijmy na dwoje obrabianie wełny. Cięcie roz­ dzieli w nim rozłączanie i wiązanie. Młodszy Sokrates: Niechże będzie przedzielone. Gość Znowu tę cząstkę zarazem wiązania i obrabiania wełny trzeba rozdzielić, Sokratesie, jeżeli mamy należycie ująć tkactwo poprzed­ nio wymienione. Młodszy Sokrates: N o , to trzeba. Gość A trzeba. I powiedzmy, że jedna jej część to skręcanie, a druga to splatanie. Młodszy Sokrates: Ale czy ja to dobrze rozumiem? B o mam wraże­ nie, że ty robienie osnowy nazywasz skręcaniem. Gość Nie tylko osnowy, wątku też. Czyż znajdziemy gdzieś, żeby to robiono bez skręcania? Młodszy Sokrates: W żaden sposób. Gość A określ jedno i drugie z nich. Może być, że ci się w sam czas przyda to rozgraniczenie. Młodszy Sokrates: W jaki sposób? Gość W taki: Wełna wyczesana wzdłuż i mająca pewną szerokość nazywa się u nas przędziwem? Młodszy Sokrates: Tak. Gość A przędziwo, skręcone wrzecionem, robi się twardą nicią. Nazwij tę nić osnową, a ta umiejętność, która ją prostuje i wygładza, to jest przędzenie osnowy. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość A drugie nici dają skręcenia luźne, wplatają się między nici osno­ wy i pod grzebieniem sukiennika nabierają miernej miękkości. Tę nić nazwijmy wątkiem, a umiejętność, która jej dotyczy, przędzeniem wątku. Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość I tak ta część tkactwa, którąśmy się zajęli, jest chyba już dla każdego jasna. B o kiedy cząstka umiejętności wiązania, zawarta

Polityk

283 A

109

w obrabianiu wełny, splecie na krzyż osnowę i wątek, i zrobi wyplot, to całą plecionkę nazywamy tkaniną wełnianą, a umiejętność, która tym rządzi, nazywamy t k a c t w e m . Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: N o dobrze. Ale czemu też myśmy natychmiast nie odpowiedzieli, że tkanie to jest przeplatanie osnowy i wątku, tylkośmy chodzili naokoło i określali tyle rzeczy niepotrzebnie? Młodszy Sokrates: O nie, Gościu, mnie przynajmniej żadne słowo z tych, które padły, nie wydawało się niepotrzebne. Gość: T o i nic dziwnego. Ale może być, dobra duszo, że ci się to tak niezadługo przedstawi. Przeciwko takiej przypadłości, gdyby cię później nieraz nachodziła — bo nie dziwiłbym się temu wcale — po­ słuchaj pewnej myśli, którą można wypowiedzieć w związku z wszystki­ mi wypadkami tego rodzaju. Młodszy Sokrates: M ó w tylko. Gość: Więc naprzód zobaczmy wszystko, czego za dużo i czego za mało, abyśmy z sensem mogli chwalić i ganić, jeżeli ktoś kiedyś mówi dłużej niż potrzeba, albo wprost przeciwnie postępuje w tego rodzaju dyskusjach. Młodszy Sokrates: Nieprawdaż? Trzeba. Gość: Zatem mam wrażenie, że przede wszystkim powinnibyśmy pomówić o tym właśnie. Młodszy Sokrates: O czym? Gość: O rozwlekłości i o zwięzłości, i w ogóle o przesadzaniu i niedociąganiu, bo tego wszystkiego dotyczy umiejętność zachowywania miary. 35

36

3 5

Mamy tu kolejny ciąg rozróżnień, który jest kontynuacją poprzedniego podziału. Coraz trudniej rozpisywać go w schemat z powodu komplikacji pojawiających się, gdy mowa o rozłączaniu i wiązaniu: TKACTWO I

1

1

WSPÓŁCZYNNIK POWSTAWANIA

PRZYCZYNA ,

L

SUKIENNICTWO

, OBRABIANIE WEŁNY

I

1

ROZŁĄCZANIE

WIĄZANIE I

I

SPLATANIE

SKRĘCANIE I

3 6

1

1

PRZĘDZENIE

PRZĘDZENIE

OSNOWY

WĄTKU

Tkactwo, które wiąże to, co rozdzielone — to przykład przygotowujący do de­ finicji władzy jako „królewskiego splatania". Znajomość właściwej miary, o której teraz zaczyna się mówić, jest podstawą i celem sztuki królewskiej mającej zespalać wszyst­ kich ludzi w państwie.

XXIV B

C

D

110

Platon

283 D

Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Więc rozdzielmy ją na dwie części. B o to potrzebne do na­ szego celu w tej chwili. Młodszy Sokrates: A tylko powiedz, jak ją przedzielić. Gość: T a k oto. Jedna część dotyczy wzajemnego stosunku wielko­ ści i małości, a druga czegoś, co jest niezbędne do powstawania. Młodszy Sokrates: Jak mówisz? Gość: C z y tobie się nie wydaje, że z natury rzeczy to, co większe, musi być nazywane większym w stosunku do niczego innego, jak tyl­ k o w stosunku do tego, co mniejsze, a znowu to, co mniejsze, musi E być mniejsze tylko od tego, co większe, i od niczego innego? Młodszy Sokrates: Mnie się tak wydaje. Gość: N o cóż? A przewyższanie właściwej miary i niedorastanie jej w słowach i w czynach, czy nie powiemy, że zdarza się istotnie? T y m się najbardziej różnią pośród nas ludzie źli i ludzie dobrzy. Czy nie tak? Młodszy Sokrates: T o się widzi. Gość: W i ę c trzeba przyjąć te dwie istoty i dwie oceny tego, co wielkie, i tego, co małe. Ale nie tak, jakeśmy przed chwilą mówili, że tu chodzi tylko o stosunek wzajemny, tylko raczej tak, jak się mówi teraz, że raz chodzi o stosunek wzajemny, a raz o stosunek do miary właściwej. A czemu to tak, czy chcemy się dowiedzieć? Młodszy Sokrates: N o czemu nie? 284 Gość: Jeżeli ktoś nie dopuści natury tego, co większe, w stosunku do niczego innego, jak tylko w stosunku do tego, co mniejsze, to jej nie będzie nigdy w stosunku do tego, co w miarę. C z y nie tak? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Nieprawdaż? I umiejętności same i dzieła ich unicestwimy tą myślą, i tą politykę, której teraz szukamy, i to tkactwo, o którymeśmy mówili, wniwecz obrócimy. B o przecież one wszystkie traktują to, co przewyższa miarę, i to, co jej nie dochodzi, nie: jako coś nie istniejącego, tylko jako coś przykrego w robocie, wystrzegają się tego B i zachowując miarę, wykonują wszystkie dobre i piękne rzeczy. Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: Nieprawdaż, jeżeli umiejętność polityczną obrócimy wniwecz, to potem nie damy rady, nie będzie jak szukać wiedzy królewskiej? Młodszy Sokrates: Ani mowy. Gość: Więc czy, tak jak w Sofiście zmusiliśmy niebyt do bytu, kiedy rozumowanie nas do tego niechybnie prowadziło, czy tak i teraz zno3 7

3 7

Zob. Sofista 241C-E: trzeba albo zrezygnować z definicji sofisty jako kłamcy, albo odrzucić doktrynę Parmenidesa i przystać na istnienie niebytu.

Polityk

284 B

111

wu to, czego za dużo i za mało, mamy zmusić, żeby było wymierne, żeby się odnosiło nie tylko do siebie nawzajem, ale do powstawania tego, C co w sam raz? B o przecież nie sposób, by polityk czy ktokolwiek inny z tych, co zajmują się działaniem, okazał się znawcą bezspornie, jeżeli na to nie będzie zgody. Młodszy Sokrates: Zatem i teraz jak najbardziej trzeba zrobić to samo. Gość: T o jeszcze ważniejsza sprawa, Sokratesie, niż tamto. Chociaż X X V i tamtą pamiętamy, jaka była długa. Ale zakładać coś takiego o tych rzeczach jest czymś bardzo właściwym. Młodszy Sokrates: C o takiego? Gość: Ze będzie kiedyś potrzeba tego, co się w tej chwili powiedzia­ ło, do wykazania ścisłej i jasnej prawdy. A że w dzisiejszym zagadnie- D niu dowodzimy pięknie i należycie, o tym nas, uważam, znakomicie upewnia ta myśl, że trzeba przyjąć zarówno istnienie wszystkich umiejętności, jak też mierzyć to, co większe, i to, co mniejsze, nie tylko w stosunku do siebie nawzajem, ale też w stosunku do powstawania tego, co jest utrzymane w mierze. B o jeżeli to istnieje, to istnieją też i tamte umiejętności, a jeżeli one istnieją, to istnieje i to, a jeżeli tego lub tamtego nie ma, to żadne z nich istnieć nigdy nie będzie. Młodszy Sokrates: T o słuszne, ale co dalej? E Gość: Jasna rzecz, że możemy umiejętność posługiwania się miarą rozdzielić na dwie części, jak się mówiło, tnąc ją w ten sposób. Za jedną jej część przyjmiemy wszystkie te umiejętności, które mierzą liczbę i długości, i głębokości, i szerokości, i grubości w stosunku do ich prze­ ciwieństwa. D o drugiej części należą te, które oceniają to, co umiarko­ wane i stosowne, i w samą porę, i należyte, i wszystko, co mieści się pośrodku między ostatecznościami. Młodszy Sokrates: Doniosły wymieniłeś odcinek, jeden i drugi, i one się bardzo różnią od siebie. Gość: Widzisz, Sokratesie, to, co wielu inteligentnych ludzi nieraz mówi i sądzi, że to jest mądre słowo, że umiejętność posługiwania się 285 miarą dotyczy wszystkiego, co istnieje — to jest właśnie to, co się teraz powiedziało. Mierzeniu bowiem podlega w jakiś sposób każdy przed­ miot każdej umiejętności. Ale że ludzie nie nawykli do podziałów i do rozpatrywania rzeczy według rodzajów, więc zrzucają razem, jako jedno i to samo, rzeczy bardzo się różniące, uważając, że są podobne. A robią też wprost przeciwnie, kiedy inne rzeczy rozdzielają nie według ich c z ę ś c i . A to trzeba, kiedy ktoś dostrzega naprzód wspólną cechę wielu B 38

3 8

Por. Państwo 454A, Sofista 267D, Fajdros 265E, 273D-E.

112

C

XXVI

D

E

286

B

Platon

285 B

rzeczy, nie odstępować prędzej, zanim się w niej nie dojrzy wszystkich różnic, jakie tylko tkwią w jej rodzajach, a znowu różnorodne niepo­ dobieństwa, kiedy masami biją w oczy, nie można wtedy zamykać oczu ani ustawać, zanim człowiek wszystkich cech charakterystycznych wewnątrz jednej cechy wspólnej nie skupi i nie zamknie jej w istocie pewnego rodzaju. Więc już dość tych słów o tej sprawie i o niedoborach i o nadmiarach. Pamiętajmy tylko to, że znalazły się tutaj dwa rodzaje umiejętności stosowania miary, i zapamiętajmy, które to rodzaje. Młodszy Sokrates: Będziemy pamiętali. Gość: O t ó ż po tym rozważaniu przejdziemy do innego już w związ­ ku z tym, czego szukamy, i w ogóle z metodą traktowania tego rodza­ ju zagadnień. Młodszy Sokrates: Jakież to rozważanie? Gość: Gdyby nas ktoś zapytał o grupę ludzi uczących się liter, to kiedy w niej uczeń dostaje pytanie, z jakich liter składa się którekolwiek słowo, czy powiemy, że wtedy to jego poszukiwanie ma na celu raczej ten jeden wyraz zadany, czy też chodzi o to, żeby się uczeń lepiej orientował w literach wszystkich wyrazów, jakie miewa przed sobą? Młodszy Sokrates: Jasna rzecz, że chodzi o orientację we wszystkich wyrazach. Gość: A jak to jest z tym naszym poszukiwaniem polityka? C z y w tym zadaniu chodzi raczej o niego samego, czy też o to, żeby się wpra­ wić w dialektyce na wszystkie tematy? Młodszy Sokrates: I to jasna rzecz, że chodzi o wszystkie tematy. Gość: Albo tam teorię tkactwa przechodzić dla samego tkactwa nie chciałoby się przecież żadnemu rozsądnemu człowiekowi. Ale mam wrażenie, że ludzie po większej części nie wiedzą, że niektóre przedmioty mają z natury łatwo dostrzegalne cechy wspólne, które poznać łatwo i nietrudno je pokazać, kiedy się ktoś pyta o określenie czegoś, a zapytany zechce to bez wysiłku pokazać, ale bez dokładnego określenia. A rzeczy największe i najczcigodniejsze nie mają wizerunków żadnych ręką ludzką wykonanych wyraźnie, które by człowiek pyta­ jącemu mógł pokazać i stosując je do któregoś zmysłu, duszę pytają­ cego mógł zaspokoić należycie, tak jak ją zaspokoić pragnie. Dlatego trzeba się starać dawać i przyjmować określenie każdej rzeczy. Bo rzeczy bezcielesne, które są najpiękniejsze i największe, pokazywać jasno można tylko z pomocą określeń i w żaden inny sposób. Dlatego mówiło się teraz to wszystko. Z rzeczami małej wagi łatwiejsza robota w każdej sprawie, raczej niż kiedy chodzi o rzeczy większe. Młodszy Sokrates: Bardzo pięknieś powiedział.

Polityk

286 B

113

Gość: Zatem pamiętajmy sobie, dlaczego właściwie i po co mówi­ liśmy o tym wszystkim. Młodszy Sokrates: Więc dlaczego? Gość: Zgoła nie najmniej z powodu właśnie tej nieznośnej nudy, nie mogliśmy wytrzymać tego rozwlekłego opowiadania o umiejętności tkackiej i o tym obracaniu się świata w stronę przeciwną, i, w Sofiście, 0 tym istnieniu niebytu. Widzieliśmy, że to było strasznie długie, 1 oprócz tego robiliśmy sobie wyrzuty, bojąc się, czy nie mówimy rzeczy zarazem niepotrzebnych i r o z w l e k ł y c h . Więc żeby się na przy­ szłość uwolnić od wszelkich takich myśli — dla tego wszystkiego po­ wiedzieliśmy to, co przedtem. Tak sobie mów. Młodszy Sokrates: T o się stanie. M ó w tylko, co dalej. Gość: Więc mówię, że ja i ty powinniśmy pamiętać o tym, co się teraz powiedziało i zawsze naganę i pochwałę za zwięzłość, względnie za rozwlekłość jakiejkolwiek dyskusji uzależniać nie od wzajemnego sto­ sunku długości ustępów, ale brać przy tej ocenie pod uwagę tę część umiejętności posługiwania się miarą, o której mówiliśmy w t e d y , że o niej pamiętać potrzeba, musimy mianowicie mieć wzgląd na to, co odpowiednie i co przystoi. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Ale i od tego nie wszystko zależy. B o nie będziemy wymagali długości odpowiedniej do tego, żeby była przyjemna, chyba tylko ubocznie. Rozum dyktuje jako drugi, choć nie pierwszy warunek to, żeby odpowiedź na dane zagadnienie znaleźć jak najłatwiej i jak naj­ prędzej, ale najbardziej i przede wszystkim trzeba szanować samą me­ todę, która człowiekowi pozwala dzielić rzeczy na rodzaje. I jeżeli jakieś przemówienie, c h o ć b y nawet i bardzo rozwlekłe, robi słuchającego bardziej wynalazczym, to brać je poważnie i nie oburzać się wcale na rozwlekłość, a gdyby taki ustęp był zbyt krótki, to tak samo. A oprócz tego jeszcze, jeżeli ktoś gani rozwlekłość wywodów w takich dysku­ sjach i nie znosi chodzenia naokoło, to nie powinien ich zbyt prędko ani tak zaraz odrzucać, zganiwszy to tylko, że się mówiło zbyt długo, ale niechby w dodatku uważał za potrzebne wykazać, że gdyby te słowa skrócić, to uczestnicy dyskusji nabraliby większej wprawy w dialektyce i nauczyliby się lepiej określać rzeczy. A o nagany i pochwały innych ludzi, jakiejkolwiek treści, wcale się troszczyć nie trzeba, ani w ogóle takich uwag słuchać. Więc już dość o tym, jeżeli i ty jesteś tego samego

c

39

40

39 Zob. Sofista 261A-B. 4 0

Por. powyżej 284E, 285C.

D

E

287

Platon

114

287 A

zdania. Zatem wróćmy do polityka i odnieśmy do niego jako przykład B tkactwo, któreśmy naprzód omówili. Młodszy Sokrates: Pięknieś powiedział, więc zróbmy to, co mówisz. XXVII Gość: Nieprawdaż? Król został i jest oddzielony od wielu umiejęt­ ności, które wraz z nim pasą ludzi, a raczej od wszystkich, które mają do czynienia z trzodami. Zostają nam, powiedzmy, umiejętności związa­ ne z państwem samym. Jedne należą do jego współczynników, drugie do przyczyn, i te trzeba przede wszystkim oddzielić jedne od drugich. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: A czy widzisz, że trudno jest podzielić je na dwie części? C Z jakiego powodu, to myślę, będzie nie mniej jasne, jak pójdziemy dalej. Młodszy Sokrates: Nieprawdaż? Trzeba tak zrobić. Gość: Więc rozbierzmy je na części, jak zwierzę ofiarne, skoro na dwoje nie potrafimy. B o trzeba zawsze dzielić na jakąś liczbę najbliż­ szą dwójki. Młodszy Sokrates: Więc jak zrobimy teraz? Gość: T a k samo jak przedtem. T e umiejętności, które dostarczały narzędzi potrzebnych do tkactwa, wszystkie przecież przyjęliśmy w t e d y jako współczynniki. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Więc i teraz, a nawet jeszcze bardziej niż wtedy, musimy to D samo zrobić. B o które tylko wykonują w państwie jakieś narzędzie — małe czy wielkie, te wszystkie trzeba przyjąć jako współczynniki, gdyż bez nich w żaden sposób nie mogłoby powstać państwo ani polityka, ale żadnej z nich nie będziemy uważali za zadanie umiejętności królewskiej. Młodszy Sokrates: N o nie. Gość: M y się zabieramy do trudnej roboty, oddzielając ten rodzaj od innych. B o cokolwiek tylko istnieje, o tym można powiedzieć z sen­ sem, że może być narzędziem do czegoś. A jednak w związku z tym, E co ludzie posiadają w państwie, powiedzmy taką rzecz. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: Ze te rzeczy posiadane nie odgrywają roli narzędzi. B o się ich nie robi na to, żeby były przyczynami powstawania czegoś, jak się robi narzędzie, tylko na to, żeby zachować to, co się wykonało. Młodszy Sokrates: C o takiego, na przykład? Gość: Ten rodzaj różnorodny, który się wyrabia z materiałów su­ chych i wilgotnych, i z wypalanych i z niewypalanych, oznaczamy go 4 1

42

4 1

Por. Fileb 16D.

4 2

Por. powyżej 281C-E.

287 E

Polityk

115

jedną nazwą «naczynia». T o rodzaj bardzo liczny i mam wrażenie, że po prostu wcale nie należy do tej wiedzy, której szukamy. Młodszy Sokrates: Jakżeby miał? Gość: D o tego się dołącza trzeci, inny rodzaj własności, bardzo liczny, lądowy i wodny, i ruchomy i stały, i zaszczytny i niezaszczytny, a ma jedną nazwę, bo zawsze służy komuś do siedzenia i zawsze ktoś na tym siedzi. Młodszy Sokrates: A cóż to takiego? Gość: T o się nazywa wehikułem i to niekoniecznie jest wytwór polityka — o wiele bardziej cieśli, garncarza i brązownika. Młodszy Sokrates: Rozumiem. Gość: N o , a cóż będzie czwarte? C z y powiedzieć, że jest czymś różnym od tych rzeczy i że do niego należy po większej części to, o czym się mówiło poprzednio, jak odzienie wszelkie i wielka część zbroi, i mury, i wszelkie wały ziemne i kamienne, i niezliczone inne rzeczy? Ponieważ wszystko to robi się dla osłony, to może by najsłuszniej było nazwać to wszystko osłoną i należałoby to uważać o wiele bardziej za dzieła umiejętności architektów i tkaczów po największej części, a nie polityków. Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: A jako piąty rodzaj może byśmy zechcieli przyjąć wszelkiego rodzaju zdobnictwo i malarstwo, i naśladownictwa, które się malar­ stwem posługują i muzyką, a robi się je wyłącznie dla naszej przyjem­ ności. Sprawiedliwie można by je objąć jedną nazwą. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: T o jest pewnego rodzaju zabawka. Mówi się tak. Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: Więc ta jedna nazwa będzie odpowiednia dla wszystkich ta­ kich rzeczy. Przecież żadna z nich nie powstaje dla celu poważnego, tylko dla zabawy. Młodszy Sokrates: I to może jeszcze rozumiem. Gość: N o , a to, co tym wszystkim dostarcza materiałów, z pomocą których i w których pracują wszystkie teraz wymienione umiejętności — rodzaj różnorodny, pochodzący od wielu innych umiejętności — czy by go nie położyć na miejscu szóstym? Młodszy Sokrates: A co ty takiego masz na myśli? Gość: Złoto i srebro, i wszystkie metale, i to wszystko, co topór drwala i siekiera ścinają i dostarczają cieśli i temu, co wyplata. A jesz­ cze zdzieranie łyka z roślin i skóry ze zwierząt dla szewstwa, i jakie tam inne umiejętności tym się zajmują, i wyrób korków i papirusów,

288

XXVIII B

C

D

E

Platon

116

288 E

i sznurów, co umożliwia wykonywanie rzeczy złożonych ze składni­ ków prostych. M y to wszystko nazywamy jednym, to jest pierwotny przyrodzony majątek ludzi, niezłożony, a w żadnym sposobie nie jest dziełem wiedzy królewskiej. Młodszy Sokrates: Pięknie. Gość: A znowu nabywanie pożywienia i tych rzeczy, które wmie­ szane w ciało człowieka, umieją swymi częściami służyć częściom ciała 289 — to trzeba położyć jako siódme i nazwać to wszystko naszym pokar­ mem, jeżeli nie mamy jakiejś innej nazwy, ładniejszej. Podciągniemy to pod umiejętność rolniczą i myśliwską, i gimnastyczną, i lekarską, i kucharską, i lepiej tak zrobimy, niż gdybyśmy to oddawali polityce. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? XXIX Gość: Otóż chyba i wszystko, co bywa własnością, z wyjątkiem zwierząt swojskich, wymieniło się to w tych siedmiu rodzajach. I zo­ bacz. Najsprawiedliwiej byłoby na początku postawić rodzaj pierwoB rodny, potem narzędzie, naczynie, wehikuł, osłonę, zabawkę, pokarm. T o , co opuszczamy, jeżeli coś doniosłego nie uszło naszej uwagi, moż­ na włączyć w którąś z tych klas, jak np. rodzaj pieniądza i pieczęci, i każdej odznaki. T e rzeczy nie mają żadnej doniosłej cechy wspólnej, takiej żeby stanowiły jeden rodzaj, ale jedne z nich można zaliczyć do ozdób, drugie do narzędzi. Wprawdzie gwałtem trzeba by naciągać, ale to się zgodzi. A jeżeli chodzi o posiadanie istot żywych swojskich, nie C mówiąc o niewolnikach, to wszystko to obejmuje umiejętność hodo­ wania trzód podzielona poprzednio. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Zostaje rodzaj niewolników i wszelkich sług, między który­ mi, przeczuwam, pokażą się i tacy, którzy się z królem będą spierać o samą tkaninę, tak jak się z tkaczami spierali ci, co przędą i czeszą przedtem wełnę, i takie tam inne rzeczy robią, o których się mówiło. A wszyscy inni, zwani współczynnikami, razem ze swymi robotami, które się w tej chwili wymieniło, odpadają i zostali oddzieleni od dziaD łalności królewskiej i politycznej. 4 3

Młodszy Sokrates: Zdaje się, że tak. Gość: Więc, proszę cię, zobaczymy tych, co zostali, a podejdźmy bliżej, abyśmy nabrali co do nich większej pewności. Młodszy Sokrates: Trzeba, nieprawdaż? Gość: Więc ci najwłaściwsi służący, jeżeli patrzeć z bliska, to widzimy w nich i w ich zajęciach coś wprost przeciwnego niżeśmy przypuszczali. 4 3

Por. powyżej 287B.

289 D

Polityk

117

Młodszy Sokrates:. W których to? Gość: J a mówię o ludziach kupionych i nabytych w ten sposób. Tych możemy bezspornie nazywać i niewolnikami, i powiedzieć, że nie mają żadnej pretensji do umiejętności królewskiej. Młodszy Sokrates: Jakżeby mogli? Gość: A cóż z tymi wolnymi, co dobrowolnie wstępują w szeregi służby razem ze wspomnianymi w tej chwili i wymieniają między sobą produkty agronomii i innych umiejętności, i wyrównują jedni na ryn­ kach, a drudzy jeżdżą z miasta do miasta przez morza i chodzą piecho­ tą, i wymieniają pieniądze na towar albo pieniądz na pieniądz? Nazwa­ liśmy ich wekslarzami i kupcami; przedsiębiorcami okrętowymi i kramarżami. Chyba ci nie pretendują do polityki! Młodszy Sokrates: A może być, ale do kupieckiej. Gość: N o nie, a ci najemnicy, których widzimy, i zarobnicy, któ­ rzy wszystkim najchętniej oddają posługi służebne, u tych chyba nie znajdziemy pretensji do umiejętności królewskiej. Młodszy Sokrates: Jakżeby? Gość: A cóż u tych, którzy nam na każdym kroku oddają takie usługi? Młodszy Sokrates: Jakie ty myślisz i u których? Gość: Całe plemię woźnych i tych, którzy się zapoznali z konstytucją, bo często byli w służbie, i wielu innych, którzy doskonale po­ trafią nieraz trudne usługi oddawać rządzącym — jak my znowu tych nazwiemy? Młodszy Sokrates: T o są, jak powiedziałeś teraz, służący, a nie sami panujący w państwach. Gość: N o nie, zaprawdę przecież mi się to nie przyśniło, kiedym powiedział, że gdzieś tutaj się pokażą ci, co mają szczególne pretensje do polityki. A przecież mogłoby się to wydawać grubą niedorzeczno­ ścią szukać takich ludzi gdzieś pomiędzy służbą. Młodszy Sokrates: Najzupełniejszą. Gość: A podejdźmy tak bliżej do tych jeszcze nie przebadanych. T o są ci od wieszczbiarstwa. O n i posiadają cząstkę pewnej wiedzy służeb­ nej. Uważa się przecież, że tłumaczą ludziom wolę bogów. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Tak jest. A znowu plemię kapłanów. Tradycja mówi, że oni się znają na ludzkich darach ofiarnych i wiedzą, jak je składać bogom po myśli i jak się do bogów modlić, żeby z pomocą modlitw dostawać od nich dobre rzeczy. Jedno i drugie to chyba cząstki umiejętności służebnej.

E

290

B

C

D

Platon

118

290 D

Młodszy Sokrates: T o przecież widać. Gość: O t ó ż ja mam wrażenie, że jużeśmy natrafili jakby na ślad tego, do czego zmierzamy. B o postawa kapłanów i wieszczków tchnie rze­ czywiście dumą i zyskuje sobie opinię poważną ze względu na donio­ słość ich funkcji. Tak że w Egipcie nawet nie wolno królowi panować, E jeżeli nie posiada wiedzy kapłańskiej. A jeżeli się nawet kiedyś król z innego stanu gwałtem na tron narzuci, to musi być później wta­ jemniczony i wpisany do stanu kapłańskiego. Także pośród Hellenów często można zauważyć, że najwyższym urzędnikom poleca się skła­ danie najważniejszych ofiar i oni je składają. I u was też nie najgorzej widać to, o czym mówię. Bo kogo tutaj los wyznaczy na króla, ten musi składać spośród starych ofiar najuroczystsze i najbardziej tradycją oj-

XXX

'



44

czystą uświęcone. ^ Młodszy Sokrates: O tak. Z pewnością. 291 Gość: "Więc tych losem wybieranych królów, a zarazem kapłanów i ich służących, i jakiś tam inny bardzo liczny tłum rozpatrzyć trzeba. O n się nam dopiero teraz pokazał, kiedyśmy oddzielili poprzednich. Młodszy Sokrates: O których też ty mówisz? Gość: T o są ludzie z nieprawdziwego zdarzenia. Młodszy Sokrates: N o cóż tam takiego? Gość: T o bardzo różnorodny rodzaj, ja to widzę, kiedy teraz na nich B patrzę. Wiele z tych panów przypomina lwy i centaury, i inne takie stwory, a bardzo wielu przypomina satyrów i słabsze, ale bardzo obrotne zwierzątka. Łatwo wymieniają pomiędzy sobą postać i uspo­ sobienie. Doprawdy, Sokratesie, mam wrażenie, żem w tej chwili przejrzał tych ludzi na wskroś. Młodszy Sokrates: N o to mów, bo zdaje się, żeś dojrzał coś bardzo niesamowitego. Gość: Tak. Niesamowitości rodzą się u wszystkich z niewiedzy. Mnie się samemu to przytrafiło w tej chwili. Bo nagle zgłupiałem, kiedym C zobaczył ten chór pretendentów do spraw państwowych. Młodszy Sokrates: Jaki chór? Gość: Ten chór to większy magik i czarodziej niż wszyscy sofiści razem i najlepiej się zna na tej właśnie umiejętności. Oderwać go od tych, którzy w istocie są politykami i typami królów, jest niezmiernie trudno, ale go od nich oderwać musimy, jeżeli mamy wyraźnie dojrzeć to, czego szukamy. 4 4

W Atenach drugi spośród dziewięciu archontów, tzw. archont-król, był jedno­ cześnie najwyższym kapłanem.

Polityk

291 C

119

Młodszy Sokrates: N o więc, nie zaniedbujmy tego. Gość: N o nie; przynajmniej według mego zdania. A powiedz mi taką rzecz. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: C z y nie prawda, że monarchia to jedna z form rządzenia państwem? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: A po monarchii, mógłby ktoś powiedzieć, tak mi się wydaje, rządy małej garstki. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: A trzecia postać ustroju, czy to nie będą rządu tłumu, czyli tak zwana demokracja? Młodszy Sokrates: T a k jest. Gość: Więc one są trzy, ale czy się ich nie robi pięć w pewnym sposobie, bo dwie z nich rodzą jeszcze dwie inne nazwy oprócz siebie? Młodszy Sokrates: Jakie nazwy? Gość: Teraz ludzie biorą pod uwagę gwałt i dobrą wolę, ubóstwo i bogactwo, prawo i bezprawie w ustrojach państwowych i rozdzielają dwie spośród wymienionych form — każdą na dwie części, i mówią, że monarchia daje dwie postacie, które noszą dwie nazwy: tyrania jedna, a królestwo druga. Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: A kiedy nad państwem panuje mała garstka, to wtedy nazy­ wa się to zawsze arystokracją lub oligarchią. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: A jeżeli chodzi o demokrację, to czy tłum panuje nad ludź­ mi majętnymi przy pomocy gwałtu, czy po dobrej woli, i czy prawa są ściśle przestrzegane, czy nie, nikt nie zwykł, mimo to, zmieniać jej nazwy. Młodszy Sokrates: T o prawda. Gość: Więc cóż? Uważamy, że któryś z tych ustrojów jest słusznie określony z pomocą tych terminów: jeden i mała garstka, i wielu, i bogactwo i ubóstwo, i gwałt i dobra wola, i na podstawie praw pi­ sanych i bez praw? Młodszy Sokrates: A cóż przeszkadza? Gość: A zobacz no wyraźniej. Chodź za mną tędy. Młodszy Sokrates: Którędy?

XXXI D

E

292

4 5

4 5

Podział na pięć form rządów był w owym czasie obiegowy. Podobnie jak kry­ teria tego podziału. Por. Herodot Dzieje III. 80-82, Ksenofanes Wspomnienia IV, 6, 12, Cyropedia 1,1.

B

Platon

120

292 B

Gość: Przy tym, co się powiedziało pierwotnie, zostaniemy, czy przejdziemy na stanowisko przeciwne? Młodszy Sokrates: Ale przy czym myślisz? Gość: Mówiliśmy zdaje mi się, że rząd królewski jest jedną umiejętnoscią. ™ Młodszy Sokrates: Tak. Gość: I to nie jedną spośród wszystkich, tylko myśmy tę umiejęt­ ność wyróżnili przed innymi jako tę, która sądzi i rozkazuje. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: I jedna część rozkazywania dotyczy tworów nieożywionych, C a druga istot żywych. Trzymając się wciąż tego podziału, doszliśmy aż tutaj i nie zapominamy, że chodzi o wiedzę, a tylko co to ta wiedza, nie możemy dokładnie rozeznać. Młodszy Sokrates: Mówisz słusznie. Gość: Więc to właśnie czy rozumiemy, że ustrojów państwa nie należy określać z pomocą terminu: garstka ani wielu, ani dobra wola ani wbrew woli, ani ubóstwo ani bogactwo, tylko pojąć trzeba każdy jako pewną wiedzę, jeżeli mamy zostać na tym samym torze co przedtem? D XXXII Młodszy Sokrates: Ależ tak. Niepodobna tego nie zrobić. Gość: Zatem z konieczności trzeba to teraz tak rozpatrywać, w któ­ rej też z tych form występuje wiedza o rządzeniu ludźmi, wiedza chyba najbardziej doniosła i zdobyć ją najtrudniej. Trzeba ją zobaczyć, aby­ śmy dojrzeli, których ludzi odsunąć od rozsądnego króla, bo udają polityków i poddają tę opinię niejednemu, a nie są mężami stanu w żadnym sposobie. Młodszy Sokrates: Trzeba to zrobić. T a k jak nam to sam tok myśli E zapowiedział. Gość: Więc chyba nie wygląda na to, żeby tłum w państwie mógł osiągnąć tę wiedzę. Młodszy Sokrates: N o jakże? Gość: A czy to możliwe, żeby w państwie, które ma tysiąc obywa­ teli, posiadło ją stu ludzi albo choćby pięćdziesięciu? Młodszy Sokrates: Wtedy b y to była najłatwiejsza ze wszystkich umiejętności. B o wiemy, że pośród tysiąca ludzi nie znajdzie się tylu mistrzów gry w warcaby górujących nad innymi w Helladzie, a cóż do­ piero tylu królów! K t o posiada umiejętność królewską, tego, czyby 4 7

4 6

Zob. powyżej 258E.

4 7

Zob. powyżej 260B.

Polityk

292 E

121

panował czy nie, musimy jednak według poprzedniego toku myśli na­ zywać typem królewskim. 293 Gość: Pięknieś przypomniał. J a mam wrażenie, że zgodnie z tym tokiem myśli, słusznego rządzenia trzeba szukać u kogoś jednego albo u dwóch, i w ogóle u niewielu, jeżeli się trafia słuszny rząd. Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: Ci ludzie, czyby panowali nad chętnymi czy nad niechętny­ mi, czy według konstytucji czy bez konstytucji, czyby byli bogaci czy ubodzy, oni zawsze — trzeba tak uważać, jak sądzimy teraz — panują umiejętnie, jakkolwiek by panowali. T a k samo uważamy, że lekarze, czy tam nas chętnych, czy niechętnych leczą, krają, palą, czy inne nam B boleści zadają, i czy według przepisów, czy niezależnie od przepisów, i czy są ubodzy, czy bogaci — zawsze jednak lekarzami ich nazywamy, dopóki kierują nami umiejętnie, przeczyszczając czy inaczej nas odchu­ dzając, albo i powiększając nam wagę, aby tylko dla dobra ciał, byle tylko z gorszych robili lepsze i ocalili swą obsługą to, co obsługują. Będziemy się trzymali tej zasady, mam wrażenie, a nie innej. Jedynie C to jest słuszne pojęcie umiejętności i władzy lekarskiej, i wszelkiej w ogóle władzy. Młodszy Sokrates: Całkowicie słuszne przecież. Gość: 2 konieczności więc i spośród ustrojów państwowych, zdaje XXXIII się, że ten będzie osobliwie słuszny i to będzie ustrój jedyny, w któ­ rym mógłby ktoś stwierdzić, że rządzący posiadają wiedzę, a nie tylko jej pozory, wszystko jedno, czy według praw, czy bez praw rządzą, i czy panują nad chętnymi, czy nad niechętnymi, czy są ubodzy, czy D bogaci. Żadnego takiego względu nie należy nigdy brać w rachubę według żadnej słusznej zasady. Młodszy Sokrates: Pięknie, Gość: I gdyby nawet zabijali niektórych albo wyganiali z granic państwa, aby je oczyścić dla jego dobra, alboby ludzi przesiedlali, wysyłając ich gdzieś za granicę, niby roje pszczół, i przez to b y pomniejszali państwo, alboby skądsiś tam, zza granicy sprowadzali ludzi i robili ich obywatelami, i tak b y państwo powiększali — do­ póki kierują się wiedzą i sprawiedliwością, i ocalają państwo, i popra­ wiają je według sił, to powinniśmy mówić, że wtedy ten ustrój o tych cechach charakterystycznych jest dla nas jedynym słusznym ustrojem E p a ń s t w o w y m , a jeżeli mówimy o innych, trzeba powiedzieć, że one nie są prawowite ani istotnie oryginalne, tylko naśladują ustrój ten. 48

O oczyszczaniu państwa zob. Państwo 500E-501B, 541A; Prawa 735D-736A.

122

Platon

293 E

I te ustroje, o których mówimy, że się dobrymi prawami rządzą, robią to lepiej, a inne gorzej. Młodszy Sokrates: Te inne rzeczy, Gościu, wydają się powiedziane w sam raz, ale to, że trzeba rządzić także i bez praw, tych słów było trochę przykro słuchać. Gość: Uprzedziłeś mnie nieco swoim pytaniem, Sokratesie. B o wła294 śnie miałem cię o to zapytać, czy przyjmujesz wszystko, czy też cię coś razi w moich słowach. A teraz to już jasne, że musimy się naradzić nad słusznością rządów bez prawa. Musimy to rozważyć. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: W pewnym sposobie to jest rzecz jasna, że umiejętność nada­ wania praw należy do umiejętności królewskiej. Ale najlepiej jest, je­ żeli nie prawa mają moc, tylko ten typ, który jest królem i ma rozum. A wiesz dlaczego? Młodszy Sokrates: Więc dlaczego twoim zdaniem? Gość: Dlatego, że prawo w żaden sposób nie może objąć jasno B i dokładnie tego, co jest najlepsze i najsprawiedliwsze równocześnie dla wszystkich, i dlatego nie może nakazywać tego, co najlepsze. B o ludzie są jedni do drugich niepodobni i niepodobne do siebie są ich czyny, i w sprawach ludzkich, żeby tak powiedzieć, nic nigdy nie stoi spokoj­ nie, dlatego żadna prosta ustawa w żadnej sprawie nie może pozwolić żadnej umiejętności ustanawiać czegokolwiek we wszystkich wypadkach i na zawsze. Na to się chyba z g o d z i m y ? Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: A widzimy, że prawo mniej więcej właśnie do tego zmierza, C jakby jakiś człowiek uparty a tępy nikomu nie pozwalał nic robić wbrew jego zarządzeniu ani nikomu się pytać, nawet gdyby się komuś trafiło coś nowego i lepszego, wbrew zasadzie, którą by on sam był ustanowił. Młodszy Sokrates: T o prawda. Prawo po prostu robi to z każdym z nas, to, coś w tej chwili powiedział. Gość: Nieprawdaż? Nie może się dobrze zgadzać z rzeczami, które nigdy nie są proste, coś, co samo jest proste i nie zna wyjątków? 49

5 0

4 9

Doskonały król obywa się bez praw, „żadne bowiem prawo ani żaden nakaz nie jest potężniejszy od wiedzy i rozum nigdy podlegać i służyć nie może niczemu, ale rządzić musi wszystkim, jeżeli jest prawdziwym rozumem i zgodnie ze swą naturą wolnym istotnie" (Prawa 875C-D). To zestawienie sztywnej litery prawa z rozumnym rozeznaniem władcy przywo­ dzi na myśl Platońską krytykę pisma w porównaniu z nauczaniem ustnym. Por. Fajdros 276A-E. 5 0

Por. Arystoteles Polityka III.2.4.

Polityk

294 C

123

Młodszy Sokrates: Gotowo tak być. Goić: Więc dlaczego właściwie potrzeba stanowić prawa, skoro prawo nie jest instytucją najsłuszniejszą? Trzeba znaleźć przyczynę, czemu to tak j e s t . Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: Nieprawdaż? U was też istnieją jakie gromadne ćwiczenia, jak i w innych państwach, albo w bieganiu, albo w czymś innym, gdzie chodzi o współzawodnictwa? Młodszy Sokrates: Nawet i bardzo liczne. Gość: A proszę cię, przypomnijmy sobie polecenia tych, którzy umiejętnie prowadzą gimnastykę w takich instytucjach. Młodszy Sokrates: Jakież? Gość: O n i uważają, że nie można bawić się w drobiazgi z każdym z osobna i zalecać każdemu z osobna tego, co odpowiada jego ciału. Uważają, że trzeba rzeczy brać z grubsza i na ogół i dostosować do więk­ szości porządek ćwiczeń pożytecznych dla ciał. Młodszy Sokrates: Pięknie. Gość: Dlatego też i równe trudy zadają wielu uczniom na raz, rów­ nocześnie każą im zaczynać i równocześnie kończyć bieg i zapasy, i wszelkie ćwiczenia cielesne. Młodszy Sokrates: Jest tak. Gość: Więc uważajmy, że prawodawca, który stoi na czele i prowa­ dzi trzody w zakresie tego, co sprawiedliwe i w sprawach umów wzajemnych, nigdy nie potrafi każdemu z osobna oddać tego, co mu się należy, kiedy wydaje polecenie dla wszystkich naraz. Młodszy Sokrates: T o przecież naturalna rzecz. Gość: T y l k o dla wielu, mam wrażenie, i tylko na ogół, i jakoś tak z grubsza dla każdego ustawę ułoży i w pisanym prawie ją zostawi, albo i w niepisanym, tylko w tradycji i w obyczaju ojców ją ustali. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Słusznie naprawdę. B o jakżeby to, Sokratesie, ktoś potrafił kiedykolwiek siedzieć całe życie przy każdym z osobna i zalecać mu dokładnie i szczegółowo to, co przystoi. Mam wrażenie, że gdyby to potrafił zrobić ktokolwiek z tych, co istotnie posiadają wiedzę królew­ ską, to na pewno by sam sobie nie rzucał kłód pod nogi, spisując te tak zwane prawa.

XXXIV D

5 1

Młodszy Sokrates:

5 1

T o wynika, Gościu, z tego, co się powiedziało.

Zob. Prawa 874E-875A: „Ludzie muszą stanowić dla siebie prawa i do tych praw stosować się w życiu, bo inaczej różnić się nie będą od najdzikszych zwierząt".

E

295

B

Platon

124

C

D

E

295 B

Gość: A jeszcze bardziej z tego, najmilszy mój, co się dopiero powie. Młodszy Sokrates: Z czego więc? Gość: Z czegoś takiego. Powiedzmy sobie, że lekarz albo jakiś nauczyciel gimnastyki miałby zamiar wyjechać za granicę i myślałby, że go długi czas nie będzie koło pacjentów, więc uważałby, że ucznio­ wie albo pacjenci nie będą pamiętali jego poleceń. Wtedy by im chciał zostawić polecenia spisane dla pamięci. Czy jak? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: A co, gdyby wbrew oczekiwaniu bawił za granicą krócej i wrócił prędzej niż przypuszczał? Czyby już nie śmiał, wbrew tamtym poleceniom pisanym, dawać poleceń innych wobec tego, że już coś innego byłoby teraz lepsze dla chorych, bo zmieniły się wiatry albo i inne jakieś niż zazwyczaj, wbrew oczekiwaniu, zjawiska niebieskie wystąpiły? Czy z uporem uważałby, że nie wolno przekraczać dawnych ustaw ani samemu ustawodawcy, ani nawet choremu nie wolno robić nic wbrew temu, co przepisane, bo to są przepisy lekarskie i zdrowot­ ne, a wszystko, co by się działo inaczej, jest niezdrowe i nie według umiejętności? Czy też wszelki taki wypadek na tle wiedzy i umiejęt­ ności prawdziwej byłby śmieszny i czy nie największy śmiech budzi­ łyby ze wszech miar takie ustawy na każdy wypadek? Młodszy Sokrates: Ze wszech miar. Gość: A ten, co sam w przepisach ujął to, co sprawiedliwe i niespra­ wiedliwe, i piękne i haniebne, i dobre i złe, i ujął to w niepisanych ustawach dla trzód ludzkich, które się w państwach pasie według praw spisanych przez ustawodawców? Więc kiedy przyjdzie ten sam ustawo­ dawca, posiadający umiejętność, albo ktoś inny podobny do niego, to ma mu nie być wolno wydawać żadnych poleceń innych, wbrew tamtym prawom? C z y też i taki zakaz musiałby się wydawać naprawdę nie mniej śmieszny od tamtego? 5 2

296

XXXV

Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: A wiesz ty, co ludzie mówią w związku z tą sprawą? Młodszy Sokrates: Nie przychodzi mi to na myśl tak w tej chwili. Gość: N o , to jest myśl bardzo przyzwoita. Powiadają, że jeśli ktoś zna ustawy lepsze niż przekazane prawa przodków, niech nadaje pra­ wa swemu państwu, ale wtedy, gdy państwo przekona, a inaczej n i e . Młodszy Sokrates: Więc cóż? Niesłusznie? 5 3

5 2

W Polityce Arystoteles przytacza to rozumowanie (III. 10.4) i je krytykuje (III. 11.4-5).

53 Por. Kriton 51B-C, Prawa 772C-D.

296 B

Polityk

125

Gość: Może być. Ale gdyby ktoś i bez przekonywania wymusił gwałtem to, co lepsze, odpowiedz, jak się ten gwałt będzie nazywał? Albo nie jeszcze; naprzód powiedzmy coś o tym, co przedtem. Młodszy Sokrates: C o ty masz na myśli? Gość: Gdyby ktoś, nie przekonując pacjenta, ale posiadając umiejęt­ ność należycie, zmuszał jakiegoś chłopca albo mężczyznę, albo i kobie­ tę do robienia tego, co lepsze, wbrew wcześniejszym przepisom, to jak się będzie nazywał taki gwałt? Czy nie każda inna nazwa będzie raczej na miejscu niż ta, którą się oznacza błędy przeciw umiejętności i mówi się, że to jest niezdrowe? I kto takiego gwałtu doznał, ten może słusznie mówić raczej wszystko inne, tylko nie to, że go spotkały zabiegi niezdrowe i nieumiejętne tych lekarzy, którzy mu gwałt zadali. Młodszy Sokrates: Świętą prawdę mówisz. Gość: A jak się u nas nazywa błąd przeciw umiejętności politycz­ nej? Czy to nie jest czyn haniebny i zły, i niesprawiedliwy? Młodszy Sokrates: Ze wszech miar. Gość: A kiedy się ludzi wbrew pisanym ustawom i wbrew tradycji zmusza gwałtem, żeby postępowali inaczej, sprawiedliwiej i lepiej, i piękniej, niż się postępowało dawniej; to proszę cię: kiedy tacy ludzie ganią taki gwałt, czy ta nagana, jeśli nie ma być najśmieszniejsza ze wszystkich, nie powinna mówić wszystkiego innego raczej, tylko nie to, że ci zgwałceni znoszą od gwałcicieli czyny haniebne i niesprawie­ dliwe, i złe? Młodszy Sokrates: Świętą prawdę mówisz. Gość: A może, jeśli gwałciciel jest bogaty, to gwałt jest sprawiedli­ wy, a jeśli ubogi, to nie? Czy też wszystko jedno, czy ktoś państwo przekonał, czy go nie przekonał, czy jest bogaty czy ubogi; czy zgod­ nie z konstytucją czy wbrew konstytucji działa pożytecznie — tylko ten jeden wzgląd jest najprawdziwszy i decyduje o słuszności gospodarki państwowej, którą mądry i dobry człowiek stosuje do rządzenia pod­ danymi. T a k jak sternik zawsze pilnuje tego, co pożyteczne dla okrętu i dla tych, co na okręcie, nie nadając ustaw pisanych — umiejętność jest dla niego prawem i tak ocala tych, co z nim płyną — tak samo pod rządami ludzi, którzy tak rządzić potrafią, czy nie powstałby słuszny ustrój, gdyby dbali o to, żeby umiejętność miała siły więcej, niżby jej miały prawa? Cokolwiek by robili panujący rozumni, nie ma w tym grzechu, dopóki przestrzegają jednej ważnej zasady, żeby zawsze w stosunku do obywateli postępować najsprawiedliwiej — tak jak to rozum dyktuje i umiejętność, i przez to ich móc ocalać i poprawiać, o ile można.

B

C

D

E

297

B

Platon

126

XXXVI

C

D

E

297 B

Młodszy Sokrates: Nic nie można powiedzieć przeciw temu, co się w tej chwili mówi. Gość: Przeciw temu, co przedtem, też nie można. Młodszy Sokrates: Przeciw czemu — powiedziałeś? Gość: Że nigdy tłum, z jakichkolwiek by się ludzi składał, takiej wiedzy nie osiągnie i nie potrafi w państwie gospodarować rozumnie; tego ustroju słusznego trzeba szukać u mało kogo, u niewielu, u jed­ nostki, inne zaś ustroje uważać za naśladownictwa, a jak się i przed chwilą powiedziało, jedne go naśladują lepiej, a drugie gorzej. Młodszy Sokrates: Jak i co to ty powiedziałeś? B o ja już i przed chwilą, doprawdy, nie rozumiałem tego zwrotu o naśladownictwach. Gość: O tak. T o by nie była zła rzecz, gdyby ktoś poruszył tę myśl i porzucił ją znowu, i nie rozwijając jej wykazywał dzisiejszy błąd pod tym względem. Młodszy Sokrates: Jakiż błąd? Gość: Taki jakiś, trzeba go zbadać, choć to nie jest rzecz codzienna ani nie jest łatwo ją dojrzeć. Jednak spróbujmy go uchwycić. B o , proszę cię, skoro uznajemy za słuszny jedynie tylko ten ustrój państwa, o któ­ rym mówimy, to rozumiesz, że inne ustroje muszą się posługiwać jego konstytucją i w ten sposób dbać o swoją całość, robiąc to, co się dzisiaj chwali, chociaż to nie jest najsłuszniejsze. Młodszy Sokrates: Co takiego? Gość: T o , że spośród obywateli państwa nikt nie śmie robić niczego wbrew prawom, a kto by śmiał, na tego spada kara śmierci i wszel­ kie ostateczności. I to jest rzecz bardzo słuszna i bardzo piękna, ale na drugim miejscu, jeżeli ktoś odstąpi od tego pierwszego, które się w tej chwili omówiło. A jak się tworzy to, cośmy położyli na drugim miej­ scu, o tym ciągnijmy dalej. C z y nie tak? Młodszy Sokrates: T a k jest.

XXXVII

Gość: W r ó ć m y znowu do podobizn, z pomocą których trzeba opi­ sywać zawsze tych, co panują po królewsku. Młodszy Sokrates: D o jakich podobizn? Gość: D o szlachetnego sternika i do tego lekarza, który «wart tyle, co moc ludzi i n n y c h » . I zobaczmy pewien model, który sobie z nich zbudujemy. Młodszy Sokrates: Jakiż to model? 298 Gość: Taki oto. C o by to było, gdybyśmy wszyscy uważali, że strasz­ ne rzeczy przez nich znosimy. B o kogo z nas zechcą ci jedni z drugimi 54

5 4

Zob. Iliada XI, 514.

Polityk

298 A

127

ocalić, tego ocalają, a kogo sponiewierać, tego poniewierają — krają go i palą, i każą mu przynosić sobie pieniądze, niby podatki, z których małą cząstkę albo i nic nie wydają na pacjenta, a resztę zużywają sami oraz ich rodziny. A w końcu od krewnych albo tu od jakichś nieprzy­ jaciół chorego pieniądze jako honorarium biorą, a jego zabijają. A znowu sternicy robią tysiączne inne sprawki w tym rodzaju. Zostawiają pod­ różnych podstępnie samych na brzegu, kiedy odbijają, robią wypadki na morzach i wyrzucają za burtę do wody i dopuszczają się innych z b r o d n i . Więc gdybyśmy tak myśleli i naradzalibyśmy się nad nimi na jakiejś naradzie, i uchwalili, żeby żadnej z tych umiejętności nigdy już nie było wolno panować samowolnie ani nad niewolnikami, ani nad wolnymi, tylko byśmy postanowili zebrać zgromadzenie spośród nas samych: albo cały lud, albo tylko bogatych, i tam wolno by było każdemu z niefachowców, albo z zajętych w innym fachu, wypowia­ dać swoje zdanie o żeglowaniu i o chorobach, i jak mamy się posłu­ giwać lekarstwami i przyrządami lekarskimi w stosunku do chorych, a także okrętami samymi i sprzętem marynarskim jak się posługiwać na okręcie, i o niebezpieczeństwach żeglugi ze strony wiatrów i mo­ rza, i o spotkaniach z piratami, i czy należy bitwy morskie staczać wiel­ kimi statkami przeciw innym takim. I cokolwiek by w tych sprawach uchwalił większością tłum złożony czy to z jakichś lekarzy i sterników, czy też z niefachowców biorących udział w naradzie, to byśmy kazali wypisać na jakieś słupach stałych i do obracania, albo też przejęliby­ śmy je jako niepisane zasady obyczaju ojców, i według nich musiałoby się już potem zawsze żeglować i chodzić koło chorych. 55

5 6

5 7

Młodszy Sokrates: Całkowicie bez sensu to, coś opowiedział. Gość: I co roku panujących nad tłumem ustanawiać, czy to spośród bogatych, czy też spośród ludu całego — na kogokolwiek los wypad­ nie. I ci ustanowieni panujący mieliby rządzić prowadząc statki i lecząc chorych według praw spisanych. Młodszy Sokrates: T o jeszcze gorsze. Gość: A zobacz no i to, co za tym idzie. Kiedy się dla każdego z rządzących skończy rok urzędowania, trzeba będzie ustanowić sądy, 5 5

Okrutni sternicy to częsty motyw literacki w starożytnej Grecji. Zob. Odyseja III, 270, Herodot Dzieje 1,24. Por. Państwo 488B-D. 5 6

Te słupy do obracania, nazywane po grecku kurbeis, były to obrotowe trójścienne ostrosłupy, kamienne lub drewniane, na których spisywano prawa ateńskie. 5 7

Arystoteles omawia i krytykuje ten „model", twierdząc, że tylko tyrania jest niezgodna z naturą. Zob. Polityka III. 11.9-10.

Platon

128

299 A

299 w których by zasiadali albo ludzie bogaci według list, albo wybrani lo­ sem spośród całego ludu, i przed nimi stawiać tych, co rządzić skoń­ czyli. Niech się tam usprawiedliwiają. Oskarżać może kto zechce, że rządzący w ciągu roku nie według pisanego prawa okrętami kierował i nie według dawnego obyczaju przodków. T o samo będzie i z tymi, którzy chorych leczyli. Kto zostanie skazany, sąd oceni, jaką będzie miał odcierpieć karę albo zapłacić grzywnę. Młodszy Sokrates: Naprawdę, kto by chciał, i to po dobremu brać B udział w takich rządach, ten by najsłuszniej ponosił każdą karę albo grzywnę. Gos'ć: A oprócz tego jeszcze trzeba będzie w dodatku ustanowić prawo, że jeśliby się pokazało, że się ktoś zajmuje badaniami z zakresu sztuki sterniczej albo budowy okrętów, albo się interesuje higieną albo prawami medycyny o wiatrach i o ciałach gorących i zimnych — wbrew temu, co napisane, czy jakkolwiek bądź pracuje umysłowo nad takimi rzeczami, wtedy przede wszystkim nie nazywać go ani lekarzem, ani sternikiem, tylko planetnikiem, i mówić, że to jakiś sofista, k t ó r y niepotrzebnie miele językiem, albo że psuje innych młodszych i nakłaC nia ich, żeby się brali do umiejętności sterniczej i lekarskiej nie według praw, tylko żeby samowładczo rządzili okrętami i ludźmi chorymi. Takiego może kto tylko zechce zaskarżyć i pociągnąć go do pierwsze­ go lepszego sądu, gdzie należy. A gdyby sąd uznał, że on wbrew pra­ wom i temu, co napisane, działa na młodych albo na starych, wtedy czeka go kara najwyższa. B o nic nie powinno być mądrzejsze niż prawa. Nie ma takich, którzy by się nie znali na medycynie albo na higienie, albo na sterowaniu i na flocie. Bo przecież wolno każdemu D nauczyć się tego, co leży zapisane jako obyczaj ojców. Gdyby się z tymi umiejętnościami rzecz miała tak, jak mówimy, Sokratesie, to co by się pokazało i co by się stało ze strategiką i z wszelką umiejętnością po­ lowania na cokolwiek bądź, i z malarstwem, i z jakąkolwiek częścią wszelkiego naśladownictwa i architektury i z wszelkim sprzętarstwem jakiegokolwiek rodzaju albo i z rolnictwem, i z wszelką umiejętnością dotyczącą roślin albo i z hodowlą koni — zobaczylibyśmy, j a k b y wyglądała, oparta na starych przepisach; albo całe pasterstwo stadne, albo wieszczbiarstwo, albo jakakolwiek część objęta umiejętnością słuE żebną, albo gra w warcaby, albo cała arytmetyka czysta, albo zastoso­ wana do figur płaskich, albo do głębokości, albo do prędkości. Na tych 58

5 8

Jest to wyraźna aluzja do procesu Sokratesa. Zob. Wstęp tłumacza do Obrony Sokratesa, w: Platon Dialogi, Wydawnictwo ANTYK, Kęty 1999, t. I s. 541, Ksenofont Wspomnienia 1,2,9.

299 E

Polityk

129

wszystkich polach co by się pokazało, gdyby je uprawiano tak, według przepisów dawnych, a nie według umiejętności? Młodszy Sokrates: Jasna rzecz, że przepadłyby nam wszystkie umie­ jętności i już by się nawet nigdy odrodzić nie mogły, bo to prawo zabraniałoby badań. Życie, już i teraz ciężkie, zrobiłoby się wtedy w ogóle nie do wytrzymania. Gość: A cóż znowu taka rzecz? Gdybyśmy byli zmuszeni uprawiać każdą z wymienionych dziedzin według starych przepisów i z pomocą starych przepisów rządziłby nami taki ktoś, wybrany większością gło­ sów albo wyznaczony losem, albo gdyby on się wcale nie troszczył o stare przepisy, tylko by dla zysku jakiegoś albo dla jakiegoś osobi­ stego względu próbował postępować inaczej, a nie znałby się na niczym, to czyby to nie było jeszcze większe nieszczęście niźli zło poprzednie? Młodszy Sokrates: Święta prawda. Gość: B o mam wrażenie, że działając wbrew prawom, które się na obfitym doświadczeniu opierają i na zdaniach pewnych subtelnych do­ radców, którzy tłumowi doradzali wprowadzenie tej czy innej ustawy, taki ktoś, kto by się ośmielił działać wbrew tym prawom, popełniałby grzech wielokrotnie większy od tamtego i wywracałby wszelką dzia­ łalność ludzką jeszcze bardziej niż spisane prawa. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie miał wywracać? Gość: Dlatego najbliższą z kolei troską tych, którzy w jakiejkolwiek dziedzinie prawa i pisane ustawy układają, byłoby, żeby wbrew tym prawom nigdy nikt, ani jednostka ani żaden tłum, w najmniejszym drobiazgu postąpić nie śmiał. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Nieprawdaż? Ustawy spisane w miarę sił przez każdego z tych, co posiadają wiedzę, są naśladowaniem prawdy? Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: A mówiliśmy, że ten, co posiada wiedzę, taki rzeczywisty polityk, jeżeli pamiętamy, będzie w praktyce robił wiele rzeczy, nie troszcząc się wcale o prawa spisane, ile razy coś innego wyda mu się lepsze niż prawo, które sam napisał, i nie to, co zalecał na czas swej nieobecności. Młodszy Sokrates: Mówiliśmy tak. Gość: Nieprawdaż? Jakakolwiek jednostka albo tłum jakikolwiek, który posiada prawa pisane, jeżeli przedsiębiorą coś innego, jako że to jest lepsze od praw spisanych, robią w miarę możliwości to samo, co tamten król prawdziwy? Młodszy Sokrates: T a k jest.

Platon

130

E

300 D

Gość: A czy gdyby to samo robili nie posiadając wiedzy, to próbo­ waliby naśladować prawdę, ale by ją naśladowali w każdym wypadku źle? A jeśli mają wiedzę, to już to nie jest naśladowanie, tylko to już jest sama ta najprawdziwsza prawda? Młodszy Sokrates: Chyba ze wszech miar. Gość: A prawda, że leży u nas nasza dawna uchwała, że żaden tłum nie potrafi osiągnąć żadnej umiejętności. Młodszy Sokrates: Ano leży. Gość: Nieprawdaż? Jeśli istnieje jakaś umiejętność królewska, to tłum ludzi bogatych i cały lud razem nigdy nie potrafi osiągnąć tej wiedzy politycznej. Młodszy Sokrates: B o jakżeby? Gość: Więc zdaje się, że takie ustroje, jeżeli mają w miarę sił pięknie naśladować tamten ustrój prawdziwy, w którym jeden człowiek panu­ je umiejętnie, nie powinny — z chwilą gdy prawa zostały nadane — nigdy nic robić wbrew pisanym prawom i ojczystemu obyczajowi. Młodszy Sokrates: Bardzo pięknieś powiedział. Gość: A kiedy ten ustrój naśladują bogaci, wtedy my taki ustrój nazywamy arystokracją, a gdyby się o prawa nie troszczyli — oligarchią. Młodszy Sokrates: G o t o w o tak być. Gość: A kiedy znowu panuje jeden i rządzi się prawami naśladując tego, co posiada wiedzę, my go nazywamy królem i nie rozróżniamy tego nazwą, czy ktoś sam jeden panuje według praw na podstawie wiedzy, czy na podstawie mniemania. Młodszy Sokrates: Bodaj że m y tak robimy. Gość: Nieprawdaż? I gdyby ktoś posiadający istotnie wiedzę, pano­ wał sam jeden, to zawsze ta sama nazwa mu przypada: «król» i nie doda mu się żadnej innej. I tak się z pięciu nazw ustrojów, teraz wymie­ nionych, zrobiła tylko jedna. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że tak. Gość: N o cóż? A gdyby się ani praw, ani obyczaju nie trzymał jakiś panujący sam jeden, a udawałby, że on musi, tak jak posiadający wie­ dzę, wbrew prawom pisanym robić to, co najlepsze, a kierowałaby tym naśladowaniem jakaś żądza i głupota — czy wtedy każdego takiego nie należy nazywać tyranem? Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: I tak się rodzi tyran, powiemy, i król, i oligarchia, i arysto­ kracja, i demokracja, bo ludzie nie znoszą tego jednego monarchy i nie 5 9

301

B

C

XL

5 9

Zob. powyżej 292E.

301 C

Polityk

131

wierzą, żeby kiedykolwiek mógł przyjść ktoś godny takiej władzy, ktoś, kto by chciał i potrafił panować przy dzielności i wiedzy, i słusznie D oddawać wszystkim to, co sprawiedliwe i zbożne; są przekonani, że poniewierałby i zabijał, i krzywdził kogo by tylko i kiedy chciał spo­ śród nas. Chociaż gdyby się znalazł ktoś taki, jak mówimy, to byliby zadowoleni i mógłby między nimi mieszkać i szczęśliwie trzymać w rę­ ku ster jedynego ściśle słusznego ustroju. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Tymczasem teraz, dopóki się nie rodzi, jak mówimy, w żad­ nym państwie taki król, jak to jest u pszczół z natury, różniący się zaraz E od początku fizycznie i duchowo od wszystkich innych ludzi, trzeba się schodzi i spisywać prawa, jak się patrzy, wstępując w ślady ustroju naj p rawdziwszego. Młodszy Sokrates: Chyba tak. Gość: Więc czemu my się temu dziwimy, Sokratesie, ile to się nie­ szczęść zdarza w takich ustrojach i ile ich się jeszcze będzie zdarzało, skoro one spoczywają na takim fundamencie: o biegu spraw decydują u nich prawa pisane i obyczaj, a nie wiedza. Każda inna umiejętność oparta na takiej podstawie — to zobaczy każdy — musiałaby zmarno­ wać wszystko, co przy jej pomocy powstaje. Czy też bardziej powin- 302 niśmy się dziwić temu, jak bardzo wytrzymałe jest państwo z natury? B o dzisiaj państwa znoszą taki stan od niepamiętnych czasów, a jednak niektóre wytrzymują i nie upadają. Niejedno i nieraz, tak jak okręt tonie i ginie, i niejedno już zginęło, a inne jeszcze będą ginęły dlatego, że podłych mają sterników i marynarzy. O n i są pogrążeni w najgłębszej B niewiedzy o rzeczach najbardziej doniosłych, nie mają żadnego pojęcia o sprawach państwa, a zdaje się im, że pod każdym względem posiedli tę wiedzę najjaśniej ze wszystkich umiejętności. Młodszy Sokrates: Święta prawda. Gość: Więc który z tych niesłusznych ustrojów jest najmniej przy- X L I kry, żeby w nim żyć zbiorowo, chociaż wszystkie są przykre, a który jest najbardziej nieznośny? Musimy to jakoś dojrzeć, choć to rzecz małej wagi w stosunku do tego, co teraz mamy przed sobą. Jednakże na ogół wszyscy czynimy może wszystko ze względu na to właśnie. Młodszy Sokrates: N o , trzeba. Jakżeby nie? C Gość: Zatem powiedz, że spośród trzech form ustroju jedna jest osobliwie przykra, a zarazem najłatwiejsza. Młodszy Sokrates: J a k mówisz? Gość: Nic innego, tylko to mówię, że monarchia, rządy małej garst­ ki i rządy wielu to są te trzy formy ustroju, wymienione na początku tego toku myśli, nad którym się w tej chwili szeroko rozwodzimy.

Platon

132

D

E

303

B

302 C

Młodszy Sokrates: A były wymienione. Gość: Więc każdy z nich rozetnijmy na dwoje i zróbmy ich sześć, a ustrój słuszny oddzielmy od nich — on będzie siódmy. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Z monarchii zrobi się królestwo i tyrania. A z rządów małej garstki ten, co się tak ładnie nazywa, mówiliśmy, że to arystokracja, a drugi to oligarchia. A rząd wielu nazwaliśmy przedtem jedną tylko nazwą i przyjęliśmy go jako demokrację, a teraz przyjmijmy, że i de­ mokracja bywa dwojaka. Młodszy Sokrates: Jakże to i według czego ją rozdzielimy? Gość: Według tego samego, co i te inne, o ile sama już nazwa demokracji nie jest dwuznaczna. Ale rządzenie zgodne z prawami i wbrew prawom to jest coś, co przysługiwać może i demokracji, i tym innym. Młodszy Sokrates: Jest tak. Gość: Przedtem, kiedyśmy szukali ustroju słusznego, ten podział nie był nam przydatny, jakeśmy to pierwej wykazali. Ale kiedyśmy tam­ ten ustrój wyłączyli, a inne przyjęliśmy jako konieczne, to pośród nich wzgląd na prawo i na bezprawie dzieli każdy rodzaj ustroju na dwoje. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że tak, według tej myśli, teraz wypowie­ dzianej. Gość: Zatem monarchia związana dobrymi prawami pisanymi, któ­ re nazywamy ustawami, jest najlepszą ze wszystkich sześciu form ustro­ ju, ale bez praw jest przykra i najciężej jest w niej żyć zbiorowo. Młodszy Sokrates: Chyba że tak. Gość: A rząd niewielu — tak jak «niewiele» leży pomiędzy jednym a wieloma — tak i ten rząd będziemy uważali za pośredni między tamtymi oboma. A znowu rząd tłumu jest pod każdym względem słaby i niezdolny do żadnego wielkiego dobra ani zła, w porównaniu do innych ustrojów. Dlatego że w demokracji rządy są podzielone między wiele małych cząstek, toteż ona jest spośród tych wszystkich prawo­ rządnych ustrojów najgorsza, a spośród wszystkich nierządnych najleps z a . Jeśli we wszystkich panuje nierząd i swawola, to nie ma, jak tylko żyć w demokracji, a jeżeli panuje porządek, to żyć w demokracji nie­ znośnie. W tym pierwszym ustroju jest wtedy bez porównania lepiej i życie w nim jest pierwszej klasy — z wyjątkiem ustroju siódmego, to ten stoi ponad wszystkimi ustrojami — niby bóg nad ludźmi. 60

Młodszy Sokrates: T o widać, że to tak jest i tak bywa, i trzeba tak zrobić, jak mówisz. W Polityce IV.2.2-5 Arystoteles powtarza i krytykuje ten sąd.

Polityk

303 B

133

Gość: Nieprawdaż? I tych, którzy biorą udział w tych wszystkich rządach, z wyjątkiem ustroju opartego na wiedzy, trzeba oddzielić, bo to nie są politycy, tylko partyjnicy, którzy stoją na czele największych złudzeń i sami są złudzeniami. T o są najwięksi imitatorzy i czarodzie­ je, i spośród wszystkich sofistów najwięksi sofiści. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że ta nazwa najsłuszniej w świecie prze­ suwa się na tak zwanych polityków. Gość: N o dość już. T o rozegrało się przed nami po prostu jak dra­ mat. I jak się m ó w i ł o , widać było jakiś pochód centaurów i satyrów, który by trzeba oddzielić od umiejętności królewskiej. A teraz go, choć z trudnością, oddzieliliśmy. Młodszy Sokrates: T o widać. Gość: Zostaje jeszcze jeden, jeszcze przykrzejszy od tamtego. B o i spokrewniony z typem królewskim, i trudniej go rozpoznać. J a mam wrażenie, że z nami jest tak jak z tymi, co oczyszczają złoto. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: O n i tam ziemię i kamienie, i wiele innych rzeczy oddzielają naprzód, ci robotnicy. A potem zostają domieszki, spokrewnione ze złotem i cenne, które tylko przy pomocy ognia można wydobyć, jak miedź i srebro, a czasem i stal. T e trzeba z pomocą prób i zagotowywania z trudem oddzielać, aż się nam ukaże to tak zwane szczere złoto — samo jedno i samo w sobie. Młodszy Sokrates: A mówią, że to się tak robi. Gość: O t ó ż w tym samym sensie wypada i nam teraz oddzielić od wiedzy politycznej wszystko, co inne i co obce, i dalekie od niej, a zostawić to, co jej pokrewne i cenne. A do tych należy chyba strategika i wiedza sędziowska, i umiejętność mówców, tak bliska wiedzy królewskiej, bo nakłania do tego, co sprawiedliwe, i razem z nim ste­ ruje biegiem spraw w państwach. W jaki by to sposób najłatwiej je odłączyć i pokazać nagim i odosobnionym tego, którego szukamy sa­ mego w sobie?

C

61

D

E

XLII

304

Młodszy Sokrates: Jasna rzecz, że trzeba spróbować jakoś to zrobić. Gość: Więc on się pokaże na próbę. Przy pomocy muzyki starajmy się go objawić. Powiedz mi... Młodszy Sokrates: C o takiego? Gość: Jest chyba u nas pewne studium muzyki i w ogóle tych umie- B jętności, które wymagają ręki człowieka? Młodszy Sokrates: N o , jest. 6 1

Zob. powyżej 271A.

134

C

D

E

XLIII

Platon

304 B

Gość: A znowu taka sprawa: czy mamy się uczyć którejś z tych umiejętności, czy nie — o tym, powiemy decyduje też pewna wiedza, 0 tych samych rzeczach, czy jak? Młodszy Sokrates: Tak, powiemy, że jest taka wiedza. Gość: Nieprawdaż? Zgodzimy się, że to jest wiedza inna niż tamte? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: A czy żadna z tamtych umiejętności nie powinna decydować o drugiej, czy tamte powinny rządzić tą, czy też ta powinna panować 1 mieć kierownictwo nad wszystkimi innymi? Młodszy Sokrates: Ta powinna stać nad tamtymi. Gość: Więc ty oświadczasz, że wiedza o tym, czy się czegoś należy uczyć, czy nie, powinna u nas panować nad tą, której się jeden uczy, a drugi ją wykłada? Młodszy Sokrates: Stanowczo. Gość: I wiedza o tym, czy należy nakłaniać czy nie, powinna pa­ nować nad tą, która potrafi nakłaniać? Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: N o dobrze. A której umiejętności przyznamy zdolność nakłaniania mas i tłumów z pomocą opowiadania baśni, ale nie z pomocą nauczania? Młodszy Sokrates: T o też jest rzecz jasna — jak myślę — że trzeba to przyznać retoryce. Gość: A to, czy w stosunku do pewnych ludzi w jakiejkolwiek sprawie należy działać, używając namowy, czy też jakiegoś gwałtu, czy też w ogóle zachować spokój, to znowu przyznamy jakiejś wie­ dzy? Młodszy Sokrates: T e j , która panuje nad umiejętnością nakłaniania i przemawiania. Gość: A to by była nie jakaś inna, mam wrażenie, tylko ta, co sta­ nowi umiejętność polityka. Młodszy Sokrates: Bardzo pięknieś to powiedział. Gość: Zdaje się, że prędko się ta retoryka oddzieliła od polityki, jako postać inna i poddana polityce. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: A co mamy myśleć znowu o takiej władzy? Młodszy Sokrates: O jakiej? Gość: Decydowania o tym, że należy w każdym wypadku prowa­ dzić wojnę z tymi, z którymiśmy ją prowadzić postanowili. C z y po­ wiemy, że ona nie ma nic wspólnego z umiejętnością, czy też, że się opiera na umiejętności?

Polityk

304 E

135

Młodszy Sokrates: Jakżebyśmy mogli myśleć, że ona nie ma nic wspólnego z umiejętnością, skoro ją stosuje strategika i cała działalność wojskowa? Gość: A ta, która potrafi i wie, jak rozważać i rozstrzygać to, czy prowadzić wojnę, czy też rozprawić się po przyjaźni, przyjmiemy, że to jest jakaś umiejętność inna niż wojskowa, czy też ta sama? Młodszy Sokrates: Jeżeli mamy iść za tym, co poprzednio, to musi być inna. Gość: Nieprawdaż? Pokażemy, że to umiejętność panująca nad woj- 305 skową, jeżeli będziemy rozumowali podobnie jak przedtem? Młodszy Sokrates: T a k twierdzę. Gość: A którąż to wiedzę spróbujemy ogłosić panią tak strasznej i wielkiej całej umiejętności wojskowej, jeżeli nie tę, która jest istotnie umiejętnością królewską? Młodszy Sokrates: Żadnej innej. Gość: Zatem nie nazwiemy polityką umiejętności strategów, bo to jest wiedza służebna. Młodszy Sokrates: N o , nie wypada. Gość: A proszę cię, zobaczmy też władzę sędziów, którzy sądzą B słusznie. Młodszy Sokrates: Dobrze. Gość: C z y ich umiejętność potrafi coś więcej niż rozstrzygać o umowach na podstawie istniejących ustaw, które pochodzą od króla prawodawcy? Przy sądzeniu zagląda się do ustaw, bo w nich jest przepi­ sane to, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, a swoją własną wartość objawia sędzia w tym, żeby ani pod wpływem jakichś darów, ani pod wpływem obaw, ani lamentów, ani jakiejś innej niechęci czy przyjaźni nie dać się skusić i nie chcieć rozstrzygać wzajemnych oskarżeń wbrew C zarządzeniom ustawodawcy. Czy nie tak? 62

Młodszy Sokrates: N o tak, mniej więcej to, co powiedziałeś, to jest robota tej władzy. Gość: Zatem znajdujemy, że siła sędziów nie jest umiejętnością królewską, ona tylko stoi na straży praw i służy wiedzy królewskiej. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że tak. Gość: Więc tak sobie należy pomyśleć, zobaczywszy te wszystkie wymienione umiejętności, że żadna z nich nie okazała się polityką. B o ta wiedza, w swojej istocie królewska, nie ma nic robić sama, ma tylko D panować nad tymi, które potrafią działać, ona zna początek i punkt

6 2

O cnocie bezstronności zob. Obrona 35C. Por. Prawa 876B-C.

Platon

136

E

XLIV

306

305 D

wyjścia spraw najdonioślejszych w państwach, zna pory odpowiednie i nieodpowiednie, a inne umiejętności robią to, co im ona poleci. Młodszy Sokrates: Słusznie. Gość: Dlatego z tych umiejętności, któreśmy w tej chwili przeszli, żadna ani nad drugą nie panuje, ani sama nad sobą. Każda się zajmuje jakąś sobie tylko właściwą działalnością i słusznie posiada swoją nazwę własną w związku ze swoistym charakterem swojego działania. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że to tak będzie. Gość: A tę umiejętność, która nad nimi wszystkimi panuje i nad prawami, i troszczy się o wszystko w państwie, i najwłaściwiej robi ze wszystkiego jedną tkaninę, oznaczamy nazwą wziętą od wspólnoty i najsprawiedliwiej, zdaje się, nazywamy ją polityką, czyli umiejętno­ ścią państwową. Młodszy Sokrates: Ze wszech miar. Gość: Nieprawdaż? A teraz może byśmy zechcieli opisać tę umie­ jętność według modelu sztuki tkackiej, skoro się nam pokazały jasno wszystkie rodzaje wchodzące w grę w państwie? Młodszy Sokrates: Stanowczo tak. Gość: Zatem trzeba, zdaje się, mówić o splataniu królewskim, jaka to robota, jak splata i jaką nam daje tkaninę. Młodszy Sokrates: Jasna rzecz. Gość: T o jest trudna sprawa pokazać tę rzecz, ale zdaje się, że ona się zrobiła niezbędna. Młodszy Sokrates: W każdym razie trzeba o niej mówić. Gość: B o żeby jakaś część dzielności mogła się w pewien sposób przeciwstawiać jej innej postaci, to stanowisko bardzo łatwo zaczepić potrafią ci, co się lubią spierać w dyskusjach; oprą się na opiniach kursujących u większości. Młodszy Sokrates: Nie zrozumiałem. Gość: Więc w ten sposób na nowo. Mam wrażenie, że męstwo ty uważasz za jedną część dzielności. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: A rozwaga to przecież coś innego niż męstwo, ale i to jest jedna cząstka tego samego, co i tamto? Młodszy Sokrates: Tak. Gość: Otóż ośmielmy się wypowiedzieć o nich pewnie dziwne zdanie. Młodszy Sokrates: Jakie? 6 3

B

6 3

O podziale dzielności (gr. arete) na przeciwstawne sobie części: męstwo i rozwa­ gę (gr. andreia i sofrozyne) zob. Protagoras 329C i nast., 349B-350C, Prawa 963A-964B.

306 B

Polityk

137

Gość: Że męstwo i rozwaga są w pewnym sposobie bardzo przeciw­ ne jedno drugiemu, zwalczają się i rozchodzą — w dwie przeciwne strony w wielu istotach. Młodszy Sokrates: Jak mówisz? Gość: Mówię danie zgoła niecodzienne. Bo mówi się przecież, że wszystkie cząstki dzielności są dla siebie nawzajem przyjazne. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: N o , rozpatrzmy to, ale uważajmy bardzo, czy to jest taka prosta rzecz, czy też raczej tam jest między nimi pewne przeciwień­ stwo, choć one są ze sobą krewne. Młodszy Sokrates: Tak, ale powiedz, jak to rozpatrzyć. Gość: W e wszystkim trzeba szukać tego, co nazywamy pięknem, ale m y to kładziemy w dwa przeciwne sobie rodzaje. Młodszy Sokrates: Powiedz no jeszcze jaśniej. Gość: Ostrość i szybkość czy to w ciałach, czy w duszach, czy w ruchu głosu występująca albo w nich samych, albo w ich wizerun­ kach, jakie muzyka i malarstwo przynosi, kiedy naśladują, musiałeś kiedyś albo też sam chwalić, alboś zauważył, że to ktoś inny chwalił w twojej obecności. Młodszy Sokrates: N o i cóż? Gość: A czy też ty pamiętasz, w jaki sposób to ludzie robią w każ­ dym z tych wypadków? Młodszy Sokrates: Nie pamiętam. Gość: C z y też ja potrafię pokazać ci słowami to, co mam na myśli? Młodszy Sokrates: Czemuż by nie? Gość: Zdaje się, że ci się to wydaje czymś łatwym. Więc rozpatruj­ m y to w rodzajach prawie że przeciwnych sobie nawzajem. Bo w wielu wypadkach działania podoba się nam nieraz szybkość i energia, i ostrość dowcipu i ciała, i głosu, więc chwalimy ją i używamy wtedy jednej na­ zwy, męstwa. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Naprzód mówimy tak np.: «to jest ostre, mężne*, albo: «tak prędko i po męsku, i gwałtownie* — i tak dalej. I w ogóle nadając nazwę, o której mówię, wszystkim takim osobom i rzeczom, chwalimy je. Młodszy Sokrates: Tak. Gość: N o cóż? A znowu spokojny rodzaj powstawania, czy my go też często nie chwalimy w wielu działaniach? Młodszy Sokrates: O, stanowczo tak. Gość: A kiedy tak mówimy, czy to nie są powiedzenia przeciwne tamtym. Młodszy Sokrates: Jak?

Platon

138

307 A

Gość: M ó w i m y przecież nieraz, «jakże to spokojnie, jak rozważn i e » , kiedy się nam podoba postępowanie rozumne albo działanie po­ wolne i łagodne, albo głos miękki i niski, albo ruch rytmiczny i w ogóle muzyka, kiedy we właściwym czasie zwalnia tempa. Wtedy nie mówi­ m y o męstwie, tylko o przyzwoitości i tę znowu nazwę nadajemy tym wszystkim objawom. Młodszy Sokrates: Święta prawda. Gość: A kiedy nam znowu jedno i drugie z tych znamion wypada nie w porę, to zmieniamy postawę i ganimy jedno i drugie, przydając im te same nazwy w przeciwnym znaczeniu. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Mówimy, że coś wypada zbyt ostro, jak na dane okoliczno­ ści, i zbyt prędko, i wygląda zbyt szorstko i zuchwale, i po wariacku, a tamto znowu, co jest zbyt ciężkie i zbyt powolne, i zbyt miękkie nazywamy tchórzostwem i lenistwem. I mniej więcej zawsze znajdu­ jemy, że te cechy: natura rozważna i męstwo u typów przeciwnych są jak dwie idee wrogie, którym los narzucił walkę, więc się ze sobą nie mieszają w działaniach tego rodzaju; a oprócz tego zobaczymy, że ci, co je mają w duszach, stale gotowi się różnić ze sobą, jeżeli tylko będziemy to śledzili. Młodszy Sokrates: Gdzie na przykład -— mówisz? Gość: We wszystkich tych wypadkach, któreśmy właśnie wymienili, i naturalnie w wielu innych. B o mam wrażenie, że zależnie od tego, czy ktoś jest sam bliski jednemu lub drugiemu, chwali jedno jako swoje własne, a gani to, co znamionuje typy od niego różne, jako coś obce­ go, i stąd liczne niechęci między ludźmi pod wielu względami. Młodszy Sokrates: Może być, że to tak będzie. Gość: Więc to przeciwstawienie tych postaci jest zabawne, ale jeśli chodzi o rzeczy najdonioślejsze, z tego choroba najniebezpieczniejsza ze wszystkich bywa dla państw. Młodszy Sokrates: Jeżeli chodzi o jakie rzeczy — mówisz? Gość: O całe, rzecz naturalna, urządzenie życia. B o , ci ludzie oso­ bliwie przyzwoici, gotowi są zawsze pędzić żywot spokojny, sami u sie64

B

C

6 5

XLV D

E

6 4

„Rozwaga to jest to, żeby porządnie i ładnie wszystko robić a spokojnie [...] to jest pewien spokój" (Charmides 159B), por. Państwo 503C. 6 5

Porównanie dwóch typów charakteru zob. Państwo 503. W Wojniepeloponeskiej (I, 69-70) Tukidydes porównuje niezdecydowanych i grających na zwłokę Lacedemończyków z Ateńczykami, którzy „po to istnieją na świecie, żeby ani sami nie zaznali spokoju, ani innym nie pozwolili go zaznać". W dialogu Teajtet (144) młodego Teajteta podziwia się właśnie za piękne połączenie łagodności i odwagi.

307 E

Polityk

139

bie w odosobnieniu siedzą własnymi sprawami zajęci i w domu też ze wszystkimi tak obcują, a w stosunku do obcych państw tak samo gotowi są zawsze jakoś żyć w pokoju. I dzięki temu zamiłowaniu do spokoju, które bywa nie na czasie i większe niż potrzeba, o ile mogą robić co się im podoba, sami nie wiedzą kiedy, stają się niezdolni do wojny i młodych tak samo chowają, i popadają w zależność od napastników. Stąd w ciągu wielu lat i oni sami, i ich dzieci, i całe państwo traci wolność i nieraz, samo nie wie kiedy, popada w n i e w o l ę . Młodszy Sokrates: Bardzo przykra i straszna rzecz to, co mówisz. Gość: A cóż ci, którzy się bardziej skłaniają do męstwa? Czyż nie ciągną zawsze swoich państw do jakiejś wojny, bo pragną takiego życia mocniej, niż potrzeba, popadają w nieprzyjaźń z wieloma, i to z ludź­ mi potężnymi, i gubią całkowicie swoje ojczyzny albo je oddają w nie­ wolę i w zależność od wrogów. Młodszy Sokrates: Bywa i tak. Gość: Więc jak nie mamy powiedzieć wobec tego, że oba te rodzaje ludzi stale dzieli największa nienawiść i że się zawsze rozchodzą w dwie przeciwne strony? Młodszy Sokrates: W żaden sposób nie możemy tego nie powiedzieć. Gość: Nieprawdaż? T o , za czym patrzyliśmy na początku, znaleź­ liśmy teraz. Ze dwie niemałe cząstki dzielności są sobie przeciwstawio­ ne z natury i takie same przeciwieństwa rodzą między tymi, którzy je posiadają. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że to tak będzie. Gość: Więc znowu weźmy taką rzecz. Młodszy Sokrates: Jaką? Gość: C z y którakolwiek z umiejętności syntetyzujących zestawia jakiekolwiek ze swoich dzieł, choćby i najlichsze, dobrowolnie z jakichś materiałów złych i dobrych, czy też każda umiejętność zawsze i wszę­ dzie odrzuca, ile możności, materiał zły, a bierze ten, co się nadaje i może się przydać, i takie składniki, podobne i niepodobne, wiąże w jedności i wykonywa z nich jakąś jedną rzecz i postać? Młodszy Sokrates: N o cóż? Gość: Zatem i ta nasza z natury prawdziwie istotna umiejętność państwowa nigdy nie będzie dobrowolnie budowała żadnego państwa z ludzi dobrych i złych; jasna rzecz, że będzie ich naprzód badała w zabawach, a po zbadaniu odda ich ludziom, którzy potrafią ich wy­ chowywać i służyć im do tego celu, będzie zalecała i czuwała nad tym

308

66

O tworzeniu się obywateli i państw „w stylu timokracji" zob. Państwo 549C-E.

B

XLVI C

D

Platon

140

308 D

6 7

sama. Podobnie jak umiejętność tkacka wydaje polecenia tym, co cze­ szą wełnę i przygotowują inny materiał, niezbędny do tkania, i czuwa E nad wykonaniem tych poleceń, każe wszystkim dokonywać takich dzieł, jakie uważa za potrzebne dla własnej roboty: splatania. Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: T a k samo też przedstawia mi się umiejętność królewska. O n a sama posiada władzę nadzorczą, a żadnemu z uprawnionych wychowaw­ ców i nauczycieli nie pozwoli ćwiczyć młodzieży w niczym innym, jak tylko w tym, co może wyrabiać charakter nadający się dla niej do zmieszania z innymi, i jedynie tylko w tym kierunku każe młodzież wychowywać. A tych, którzy nie potrafią mieć w sobie charakteru mężnego i rozważnego, i jakie tam inne skłonności wyrabiają dzielność człowieka, tylko podły charakter i natura gwałtem ich spycha do 309 bezbożności i szelmostwa, i niesprawiedliwości — tych się pozbywa przy pomocy wyroków śmierci i wygnania, i największą ich okrywa hańbą. 6 8

Młodszy Sokrates: Mówi się jakoś tak, w każdym razie. Gość: A którzy znowu grzęzną w głupocie i w pokorze wielkiej, tych wprzęga w jarzmo niewolników. Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: Natura pozostałych pozwala na wyrobienie szlachetnego chaB rakteru, jeżeli odbiorą wychowanie i nadają się do umiejętnego zmie­ szania z innymi typami. Więc te natury, co więcej ciągną do męstwa, umiejętność państwowa traktuje ze względu na ich silny charakter jakby rodzaj osnowy. Inne znowu, skłonne do przyzwoitości, milsze są i bogatsze, i żeby zostać przy porównaniu, podobne są do nitek wąt­ ku. Jedne i drugie napięte w kierunkach przeciwnych. Umiejętność pań­ stwowa stara się je związać i spleść jakoś w ten sposób. Młodszy Sokrates: W jaki sposób? C Gość: Najpierw nieśmiertelną cząstkę ich duszy, ze względu na pokrewieństwo, boską obręczą wiąże i zestraja, a potem część zwierzę­ cą wiąże obręczami ludzkimi. Młodszy Sokrates: Jakżeś ty znowu to powiedział? Gość: Mniemanie istotnie prawdziwe i związane z pewnością — XLVII o tym, co piękne i sprawiedliwe, i dobre, i o tym, co temu wszystkie­ mu przeciwne, ile razy się w duszach rodzi, ja nazywam je boskim i mówię, że ono się rodzi w rodzaju boskim. 6 7

6 8

O sprawdzaniu charakteru w zabawie zob. Prawa 646-650, Państwo 558B.

Por. Prawa 519E-520A, gdzie w podobnych słowach mówi się nie o umiejęt­ ności władcy, lecz o samym prawie.

309 C

Polityk

141

Młodszy Sokrates: Tak wypada. Gość: A czy wiemy, że jedynie tylko polityk i dobry prawodawca potrafi przy pomocy muzy umiejętności królewskiej — wpajać to mniemanie, jak przystoi, tym, którzy odbierają właściwe wychowanie? Mówiliśmy o nich w tej chwili. Młodszy Sokrates: T o naturalna rzecz. Gość: A kto tego robić nie potrafi, nigdy go, Sokratesie, nie nazy­ wajmy tymi imionami, których teraz szukamy. Młodszy Sokrates: Zupełnie słusznie. Gość: N o cóż? Mężna dusza, kiedy ją prawda taka przeniknie, czyż nie złagodnieje i nie zapragnie jak największego uczestnictwa w spra­ wiedliwości, a nie doznawszy tego wpływu, czyż nie będzie się skłaniała do zwierzęcej jakiejś dzikości? Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: N o cóż? A czy jednostka przyzwoitej natury, jeżeli nabierze takich poglądów, nie będzie słusznie uchodziła za istotnie rozważną i rozumną, jak to w państwie bywa, a ta, która nie wzięła w siebie tego, 0 czym mówimy, czy nie najsłuszniej ją ściga przezwisko prostaka? Młodszy Sokrates: Tak jest. Gość: Nieprawdaż? Splot i to powiązanie złych ze złymi i dobrych ze złymi nigdy nie będą trwałe — przyznajmy to — ani żadna umie­ jętność takich typów poważnie wiązać nie będzie? Młodszy Sokrates: Jakżeby też? Gość: Prawa wpajają te rzeczy tylko w dusze z urodzenia szlachetne, których charakter wyrobiło wychowanie zgodne z naturą. Dla nich jest to umiejętnie przyrządzone lekarstwo i, jakeśmy powiedzieli, to jest ta bardziej boska obręcz, która potrafi wiązać cząstki dzielności, z natury niepodobne i ciągnące w strony przeciwne. Młodszy Sokrates: Święta prawda. Gość: Pozostałe obręcze są ludzkie. Kiedy już jest ta obręcz boska, te już nietrudno obmyślać ani, obmyśliwszy, wykonać. Młodszy Sokrates: Jakże to i jakie obręcze? Gość: Zawieranie małżeństw między obywatelami różnych gmin 1 adoptowanie dzieci z gmin innych, i wydawanie za mąż własnych có­ rek, i żenienie synów. B o pod tym względem u większości tworzą się związki niełaściwe, jeżeli idzie o potomstwo. Młodszy Sokrates: A cóż to takiego?

D

6 9

6 9

Por. Państwo 419C-D, gdzie męstwo jest „zachowaniem pewnego przekonania, które prawo z pomocą wychowania wywołało".

E

310

B

Platon

142

310 B

Gość: Szukanie majątku i wpływów przy sposobności takich spraw — o tym i mówić nie warto — więc któż by się bawił w poważne ganienie tych r z e c z y ? Młodszy Sokrates: Nie warto. Gość: Raczej godzi się pomówić o tych, którzy się troszczą o ród, jeżeli robią coś nie tak jak potrzeba. Młodszy Sokrates: Wypada. Gość: T o , co oni robią, nie opiera się na żadnej słusznej zasadzie. Szukają tylko ułatwienia sytuacji życiowej na razie i kierują się tym, że lubią typy podobne do nich samych, a niepodobnych nie lubią i największy głos oddają swojej niechęci. Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Ci przyzwoici szukają przecież charakterów własnych i jeśli tylko mogą, biorą sobie żony z takiego środowiska i wydają za mąż córki znowu za ludzi takiego typu. T a k samo postępują ludzie o cha­ rakterze mężnym, ci też szukają natur we własnym rodzaju. A jeden i drugi rodzaj powinien postępować wprost przeciwnie. Młodszy Sokrates: J a k i dlaczego? Gość: Dlatego, że z natury rzeczy męstwo, które w szeregu poko­ leń nie dostaje domieszki natury rozważnej, zrazu zakwita siłą charak­ teru, ale jego ostatni wykwit to całkowite obłąkanie. Młodszy Sokrates: Może być. Gość: A znowu dusza zbyt pełna wstydu i nie mająca w sobie domieszki męskiej zuchwałości, i w wielu pokoleniach tak płodzona, robi się nieraz zbyt leniwa, a w końcu niedołężnieje całkowicie. Młodszy Sokrates: I to rzecz naturalna, że tak bywa. Gość: Więc mówiłem, że nie jest trudno powiązać to tymi obręcza­ mi, jeżeli oba rodzaje ludzi będą miały jedno mniemanie o tym, co piękne i dobre. B o to jedno jest w zupełności zadaniem królewskiej umiejętności splatania tkaniny: nie pozwolić nigdy, żeby się charakte­ ry rozważne oddzielały od mężnych. Trzeba je jak czółenkiem spleść razem z pomocą wspólnych opinii i zaszczytów, i hańb, i mniemań, i przez mieszanie się w związkach małżeńskich. T a k , żeby się z nich robiła tkanina miękka i, jak to mówią, subtelnie u t k a n a , a stanowiska rządowe w państwach zawsze powierzać zarówno jednym, jak i drugim. 70

XLVIII C

D

E

311

71

70 w/ p h (773D-E) podkreśla się, że żaden nakaz prawny nie odwiedzie ludzi od zawierania małżeństw w celach majątkowych, jedynie „trafianie do serca i siła namowy" może tego dokonać. rawac

7 1

To samo porównanie zob. Prawa 734E-735A; we fragm. 773C-D pojawia się porównanie inne: państwo „powinno być przemieszane na kształt zawartości dzbana,

311 A

Polityk

143

Młodszy Sokrates: Jak? Gość: Tam gdzie trzeba jednego urzędnika, wybierać i stawiać na czele takiego, który ma te obie cechy. A gdzie ich potrzeba więcej, tam brać częściowo jednych, a częściowo drugich. B o charaktery ludzi rozważnych są bardzo ostrożne i sprawiedliwe, i zachowawcze, ale brak im bystrego spojrzenia i pewnej śmiałości, i ciętości w działaniu. Młodszy Sokrates: Zdaje się, że i to tak jest. Gość: A znowu te mężne, jeżeli chodzi o sprawiedliwość i ostroż- B ność, to ustępują tamtym, ale objawiają osobliwą ciętość w działaniu. A żeby w państwach wszystko mogło iść pięknie, w życiu prywatnym i w publicznym, to jest bez tych obu cech niemożliwe. Młodszy Sokrates: Jakżeby nie? Gość: Więc to jest, powiedzmy, ukończenie tkaniny, którą działal­ ność państwowa tka; po prostu przeplatanie charakterów mężnych i rozważnych. Umiejętność królewska zaprzyjaźnia je, harmonizuje c i doprowadza do współżycia, a wytworzywszy tkaninę najwspanialszą i najlepszą ze wszystkich tkanin, obejmuje tą swoją plecionką i zespala wszystkich ludzi w państwach: niewolników i wolnych, i o ile państwo może być szczęśliwe, ona niczego pod tym względem w żadnym spo­ sobie nie zaniedbuje, tylko panuje nad wszystkim i czuwa. Sokrates: Bardzo pięknie i wyczerpująco skreśliłeś nam z kolei typ królewski, Gościu, i typ polityka.

do którego nalane szalejące wino burzy się i pieni, gdy uśmierzy je zaś drugie, trzeź­ we bóstwo, w pięknej z nim wspólnocie dostarcza dobrego i w miarę mocnego na­ poju".

XLVII] C

SPIS TREŚCI

OD WYDAWCY SOFISTA POLITYK

311

3 5 75