Mosquito Raider
 83-60445-87-7 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

NASTĘPNY NUMER

Prolog

T

scan oloolo Tomasz Szlagor, Mosquito Raidcr Wydanie pierwsze 0

ak, już jesteśmy w rejonie wyznaczonego celu, gdzieś w środku mię­ dzy Bremą, Hamburgiem i Kilonią. Dywizjon ma za zadanie rozdzielić się na dwójki i przez pół godziny atakować i niszczyć komunikację i obiekty wojskowe na ziemi. Jak ogary spuszczone ze smyczy osiemnaście Moskitów rozbiega się po niebie. I już jak dobre psy gończe tropią, już nurkują aż do ziemi, bo tam coś znajdą. Nie minęła minuta, a już ogary dojrzały zwierzynę: oto na małej stacyjce ukrył się pociąg. Taki, jaki chce 'inteligent' na przesłuchaniu [oficer operacyjny na odprawie - przyp. aut.]. Lokomotywa pod parą, za nią ze czterdzieści wagonów. Już któryś z na­ szych samolotów dopadł go i chłoszcze ogniem z działek i karabinów ma­ szynowych. Nie namyślając się długo i my robimy rundę, by spuścić na loko­ motywę bombkę. Nasza bomba już leci, ale coś tam dostrzegam w dole. W pociąg walą świetlne pociski. I błyskawicznie przychodzi refleksja: my nie strzelamy, skądże więc te pociski? W tej samej chwili dostrzegam, jak w dole pod nami, z przeciwnego kierunku, jakiś Moskito, tuż nad ziemią, nadlatuje nad pociąg i siecze go ogniem. A nasza bombka już poszła. I już słyszymy w interkomie przekleństwa: 'Co za taki syn rzucił na nas bombę?' Dobrze, że wyszedł cało, siła wybuchu mogła zniszczyć samolot. Za wielki tłok nad pociągiem, lepiej się przenieść nieco dalej. Pędzimy nad szosą. Pełno na niej jakichś samochodów. Już lufy działek naszego Moskita prażą do nich pociskami zapalającymi. Obok chłop pędzi polem krowę, nie zwra­ ca na nas uwagi, pewnie jakiś głuchy. Teraz przelatujemy nad ulicami mia­ steczka. Żywego ducha nie widać. I znowu pędzimy nad szosą, na wysoko­ ści drzew. Odnoszę wrażenie, że siedzę w samochodzie, który z rozpędu unosi się do góry. Potem przelatujemy nad jakimś obozem. Widzimy ludzi w stalowych mundurach biegających po dziedzińcu. Pociski naszych działek walą w ściany baraków, w okna. Po chwili znów pod nami stacja, wagony

by Oficyna Wydawnicza KAGERO LUBLIN 2006

Wszystkie prawa zastrzeżone. Wykorzystywanie fragmentów tej książki do przedruków w gazetach i czasopismach, w audycjach radiowych i programach telewizyjnych bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabronione. Nazwa i znak serii zastrzeżone w UP RP Redakcja: Damian Majsak Fotografie: San Diego Aerospace Museum, M. Krzyżan, M. J. Murawski, T. Okraszewski Ilustracja na okładce, sylwetki barwne: Arkadiusz Wróbel Korekta: Karolina Żukowska DTP: KAGERO STUDIO, Tomasz Gąska ISBN 83-60445-87-7 Wydawca: Oficyna Wydawnicza KAGERO ul. Metgiewska 7-9 pok. 307-311, 20-952 Lublin telyfax: 081 749 11 8 1 , teł. 081 749 20 20 e-mail: [email protected], [email protected]

www.kagero.pl

,

Mosguito Raider

www.kagero.pl

3

i ludzie rozbiegający się na wszystkie strony. Wygląda to na niewinną zaba­ wę w gonionego na boisku, w jasny słoneczny dzień. Ten dom, który się pod naszą bombą zawalił, robi wrażenie domku z kart, co się przewrócił za jednym dmuchnięciem. Tylko że znad tego zburzonego domu unosi się kil­ kadziesiąt metrów w górę chmura czerwonego, ceglastego kurzu. Nawet mi do głowy nie przychodzi, że od tego naciskania palcem guzika mogą tam na ziemi umierać ludzie"1.

Latający fortepian ył listopad 1941 roku. Oczy całego świata zwróciły się na wschodnie rubieże Europy, gdzie szturm niemieckiej armii na Moskwę właśnie wchodził w decydującą fazę. Tymczasem po drugiej stronie Europy, nad kanałem La Manche, zalegająca nisko nad ziemią mgła i kłębiące się po niebie ciężkie deszczowe chmury jak co roku wymuszały znaczne ograni­ czenie aktywności w powietrzu. Zresztą Niemcy, którzy latem tego roku przenieśli gros swoich sił na Wschód, już nie kwapili się tak bardzo, by trwonić swoją Luftwaffe w potyczkach z Royal Air Force. Ponad rok wcześniej, w sławetnej Bitwie o Anglię, Brytyjczycy obronili swoją wyspę przed najazdem „Hunów" niemal u samych bram swojego kró­ lestwa. W 1941 roku to brytyjski RAF zaczął „wychylać się", jak wówczas określano te działania, na drugą stronę Kanału. Chociaż nękające wypady myśliwców na przybrzeżne rejony Francji z pewnością miały pozytywny wydźwięk propagandowy - Anglia już nie tylko broniła się, ale też atakowa­ ła! - prozaiczna prawda była taka, że Anglicy „wychylać się", zwłaszcza, za dnia, nie bardzo mieli czym. O ile angielskie ciężkie bombowce pod osłoną ciemności docierały daleko w głąb III Rzeszy, taka sama operacja za dnia byłaby samobójstwem, a ówczesne brytyjskie myśliwce Hurricane i Spitfire miały zbyt mały zasięg i zbyt skromne uzbrojenie, by poczynić przeciwniko­ wi znaczące szkody. Nikt bardziej od załóg Blenheimów nie odczuwał tego impasu. Ten lek­ ki angielski bombowiec zaprojektowano do taktycznego wsparcia wojsk lądowych. Chociaż później próbowano mu znaleźć wiele innych ról zastęp­ czych, m.in. samolotu szturmowego, rozpoznawczego czy nocnego myśliw­ ca, pod koniec 1941 roku jego przydatność w Królewskich Siłach Powietrz­ nych (RAF) stanęła pod znakiem zapytania. Dlatego też jednostki uzbrojone

B

1

4

M. Pruszyński, W Moskicie nad III Rzeszą, s. 268-269. www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

w ten typ samolotu, takie jak stacjonujący w Swanton Morley 105. dywi­ zjon (105. Sqn), którym dowodził kawaler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotni­ czego) W/Cdr (podpułkownik) Simmons, pokładały wielkie nadzieje w no­ wej, rewolucyjnej konstrukcji, która miała wkrótce zastąpić ich wysłużone Blenheimy. Samolot, który otrzymali, przerósł ich najśmielsze oczekiwania. 105. dywizjon był zaprawioną w bojach jednostką. W czasie Bitwy o Francję w 1940 roku wspierał działania Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyj­ nego, ponosząc przy tym wysokie straty z rąk niemieckich myśliwców. 4 lip­ ca 1941 roku dywizjon wziął udział w śmiałym dziennym nalocie na Bremę, za który ówczesny dowódca dywizjonu, Australijczyk W/Cdr Hughie Edwards, otrzymał najwyższe odznaczenie brytyjskie za odwagę - Krzyż Wiktorii. Następnie jednostkę przerzucono na Maltę, skąd jej Blenheimy atakowały statki wiozące zaopatrzenie dla Afrika Korps generała (przyszłe­ go feldmarszałka) Erwina Rommla. Jesienią 1941 roku resztki dywizjonu wróciły do Anglii, by przezbroić się na nowy typ samolotu - de Havilland Mosquito. Wydawało się, że Geoffrey de Havilland, projektując swój lekki dzienny bombowiec, nie bardzo rozumiał realiów współczesnego pola walki. Wiele wskazywało na to, że Mosquito jest krokiem wstecz z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, był samolotem dwusilnikowym i dwumiejscowym, który za dnia nie miał większych szans w starciu z „rasowymi" myśliwcami jednomiejscowymi. Przekonali się o tym na własnej skórze Niemcy, których Messerschmitty Bf 110 zostały zdeklasowane przez brytyjskie myśliwce w czasie Bitwy o Anglię i poniosły ciężkie straty. Lekki dwumiejscowy bom­ bowiec nie posiadał prędkości i zwrotności myśliwca jednomiejscowego, by móc się przed nim bronić, ani dużego udźwigu bomb i licznych stanowisk strzeleckich klasycznego bombowca. Oczywiście samolot dwusilnikowy miał większy zasięg niż myśliwiec jednosilnikowy, ale do czego miał być po­ trzebny samolot, który leciał daleko w głąb terytorium wroga, by zrzucić kilka niewielkich bomb, narażając się po drodze na zestrzelenie przez co­ raz silniejszą obronę przeciwlotniczą i coraz szybsze myśliwce wroga? Dwumiejscowe maszyny świetnie sprawdzały się w roli samolotów rozpo­ znawczych i myśliwców nocnych, gdzie oprócz pilota na pokładzie potrzeb­ ny był również nawigator lub operator radaru, ale po bolesnych doświad­ czeniach RAF-u z czasów Bitwy o Francję, o lekkim bombowcu nikt nie chciał nawet słyszeć. Po drugie, w dobie konstrukcji lotniczych z metali, Mosquito był samo­ lotem zbudowanym... z drewna. Miejsca przenoszące obciążenie, jak dźwiMosąuito Raider

www.kagero.pl

5

gary skrzydeł i szkielet kadłuba, były wykonane z drewna świerkowego, natomiast do pokrycia kadłuba użyto balsy obłożonej sklejką. Łączenia wy­ konywano za pomocą kleju, wzmacniając je po wyschnięciu metalowymi spinkami. Takie rozwiązanie stosowano wcześniej przy budowie dwupła­ towców poruszających się z prędkością niewiele większą od samochodów. To dość odważne rozwiązanie miało jednak swoje oczywiste zalety. Samo­ lot był lekki, a drewno użyte do jego budowy łatwo było modelować, by nadać konstrukcji jak najbardziej opływowe kształty, co wydatnie zwiększa­ ło jego prędkość. 1 tak, nieoczekiwanie, w branży lotniczej mogli wykazać się swoim kunsztem zakontraktowani przez de Havillanda stolarze z firm meblarskich oraz fachowcy od produkcji... fortepianów. Kiedy już Mosquito, przez załogi zwany zdrobniale Mossie, udowodnił swoją przydatność, bez cienia ironii nadano mu przydomek Wooden Wonder - „Cud z drewna". W tamtym czasie w Anglii niełatwo było zdobyć zamówienie rządowe na nowy samolot wojskowy. Trwała wojna, więc wszystkie zakłady lotnicze, również te de Havillanda, były zajęte bieżącą produkcją już sprawdzonych typów i podzespołów. Z tego powodu nad Mosquito aż trzykrotnie zawisła groźba zarzucenia projektu. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa, które mu­ siało z rozwagą racjonować skromne dostępne środki, potrzebowało my­ śliwców do obrony kraju i nie było zainteresowane lekkim bombowcem. Nie bez znaczenia dla przetrwania nowego projektu de Havillanda był fakt, że jego samolot miał być budowany z materiałów niestrategicznych. Wi­ dziano w nim jednak przede wszystkim kandydata na myśliwca nocnego, pilnie wówczas potrzebnego nad Wielką Brytanią, kiedy Luftwaffe po prze­ granej Bitwie o Anglię zaczęła wysyłać swoje bombowce nocą. "'; 3 października 1940 roku główna siedziba firmy de Havilland w Hatfield została zbombardowana przez pojedynczego Junkersaju 88 z niemiec­ kiej Kampfgruppe 77. Zginęło dwudziestu jeden pracowników, a kilkudzie­ sięciu odniosło rany; zniszczeniu uległa też większość urządzeń do produkcji Mosquito. Ta tragedia tylko bardziej zmobilizowała załogę de Havillanda do pracy nad nowym samolotem; teraz mieli osobiste porachunki z Luftwaffe. 25 listopada 1940 roku syn konstruktora, Geoffrey de Havilland Junior, wykonał pierwszy oblot Mosquito. Aby nie ryzykować zestrzelenia p'rzez własną artylerię przeciwlotniczą, samolot w całości pomalowano na jaskrawożółty kolor. W czasie testów prototyp, wyposażony w silniki Rolls-Royce Merlin 2 1 , osiągnął prędkość 255 mil na godzinę (410 km/h), a w styczniu następnego roku prześcignął w locie poziomym na pułapie 6000 stóp (oko­ ło 1800 m) legendarnego Spitfire'a. To wystarczyło, by ruszyła produkcja

6

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

samolotu z przeznaczeniem do zadań PR (photo-reconnaissance), czyli roz­ poznania fotograficznego. Na początku 1941 roku Ministerstwo Lotnictwa zdecydowało się przeznaczyć część już zamówionych u de Havillanda eg­ zemplarzy na wersję myśliwską do działań nocnych. W lipcu 1941 roku prototyp wyposażony w silniki Merlin 61 osiągnął na pułapie 28 500 stóp (blisko 8700 m) zawrotną wówczas prędkość 433 mil na godzinę (696 km/h). Mosquito okazał się najszybszym dwusilnikowym samolotem na świecie. Tak procentowało doświadczenie de Havillanda w bu­ dowaniu cywilnych samolotów wyścigowych, które konstruował w okresie międzywojennym. Tak duża prędkość nie była specjalnie potrzebna myśliw­ cowi nocnemu, który zwalczał i tak dużo wolniejsze od niego bombowce, ale z pewnością przypomniała wszystkim zainteresowanym, że przecież Mosquito zaprojektowano jako szybki lekki bombowiec. Pozostało więc tylko rozwiązanie kwestii niewielkiego udźwigu bomb. Pierwsze Mosquito mogły zabierać tylko cztery bomby o wadze 250 funtów (113 kg) z powodu niewielkiej pojemności wewnętrznej komory bombowej, ale po skróceniu lotek bomb 500-funtowych okazało się, że można nimi zastąpić lżejsze 250-funtówki, a całkowity ciężar przenoszo­ nego ładunku wzrósł aż do 2000 funtów (907 kg). Prototyp wersji bombo­ wej, zwanej Mosquito B Mk IV, został oblatany 8 września 1941 roku. W wersji bombowej samolot został wyposażony w przeszkloną kabinę w „nosie" samolotu, skąd pełniący rolę bombardiera nawigator celował i zrzucał bomby. 15 listopada w bazie 105. Sqn, który jako pierwszy miał zostać przezbrojony na nowy wariant Mosquito, pojawił się pierwszy oblatywacz firmy de Havilland, sam Geoffrey de Havilland Junior. Jeśli któryś z lotników 105. Sqn miał jeszcze jakieś wątpliwości co do nowego samolotu, to popis akro­ bacji, jaki dał nad lotniskiem młody de Havilland, musiał przekonać nawet największych sceptyków. Pilotowana przez niego maszyna wykonywała tak ciasne zwroty, że za końcówkami skrzydeł pojawiały się białe smugi kon­ densacyjne, niczym w rasowym myśliwcu. Tylko strzelcy pokładowi z Blenheimów nie przejawiali entuzjazmu - w nowych samolotach nie było dla nich miejsca. W grudniu 1941 roku 105. Sqn przeniósł się na leżące na południe od Londynu lotnisko w Horsham St. Faith. Typowa „angielska" pogoda znacznie utrudniała szkolenie załóg na nowym samolocie; ponadto priorytet w niewielkiej produkcji zakładów de Havillanda miał Mosquito w wersji nocnej. W efekcie, dopiero pod koniec maja 1942 roku 105. dywi­ zjon ponownie osiągnął pełną gotowość bojową. Mosąuito Raider

www.kagero.pl

7

Pierwsze bomby na III Rzeszę nocy z 30 na 31 maja 1942 roku Brytyjczycy, którzy pałali chęcią odwetu za wielomiesięczne niemieckie naloty na Londyn i szereg miast na południu Anglii, po raz pierwszy zebrali powietrzną armadę ponad tysiąca bombowców, które zaatakowały Kolonię. Na ziemi rozpętało się ist­ ne piekło. Niemców kompletnie zaskoczył tak potężny nalot; stare, zabyt­ kowe miasto zmieniło się w morze płomieni. Kiedy w mroku przed świtem ostatnie ciężkie bombowce przekraczały kanał La Manche w drodze do swych baz w Anglii, na lotnisku w Horsham St. Faith S/Ldr (major) Oakeshott i jego nawigator F/O (porucznik) Hayden zajmowali miejsca w kokpicie Mosquito W4072 o kodzie bocznym „GB-D". Silniki Rolls-Royce Merlin prychnęły niebieskawym dymem, w powietrzu zawirowały łopaty śmigieł, z rur wydechowych błysnęły płomienie i dokładnie o czwartej rano Mosquito wytoczył się na pas startowy do historycznego lotu, pierwszego lotu bojowego 105. Sqn na nowym typie samolotu.

W

Kiedy nad wciąż zasnutą dymami pożarów Kolonią nastał dzień, ku za­ skoczeniu i niedowierzaniu mieszkańców Kolonii ponownie zawyły syreny, obwieszczające kolejny nalot. Nad miastem pojawiły się jeden po drugim cztery Mosquito, by z wysokości 24 000 stóp (7300 m) sfotografować noc­ ne „dokonania" bombowców RAF i dołożyć swój ładunek bomb do ogólnej dewastacji. Pierwsza maszyna wróciła do bazy o godzinie szóstej i pół go­ dziny później wystartował kolejny Mosquito o kodzie bocznym „GB-C". P/O (podporucznik) Kennard i P/O Johnson nie powrócili jednak z tego lotu. W drodze powrotnej, dziesięć kilometrów na południowy zachód od An­ twerpii, ich samolot dostał się pod silny ostrzał niemieckiej artylerii prze­ ciwlotniczej i niedługo potem wpadł do morza. Ciała załogi fale wyrzuciły na brzeg.

Mosquito B IV (n/ser DZ313), który po przydzieleniu do 105. dywizjonu nosit oznaczenie „GB-E". Samolot nie powróci! z nalotu na Osnabriick 20 października 1942 roku. Załoga (F/Sgt Deeth i W/O Hicks) zginęła. (San Diego Aerospace Museum)

do obozu jenieckiego Stalag Luft III w Żaganiu. Utrata dwóch załóg w ciągu dwóch pierwszych dni działań bojowych była aż nadto dowodem, że nawet szybki Mosquito nie dawał gwarancji bezpiecznego powrotu znad „Twier­ dzy Europa".

W południe wystartowały kolejne dwa Mosquito; Brytyjczykom bardzo zależało na zdobyciu fotografii celu, by ocenić skuteczność pierwszego „na­ lotu tysiąca bombowców", jednak obie załogi miały problem z wykonaniem zdjęć - nad miastem wciąż zalegała potężna chmura dymu. Mosquito po­ zbyły się nad celem swoich pięćsetfuntówek i wróciły bezpiecznie do bazy. Również ostatni Mosquito, wysłany tego samego dnia wieczorem, nie przy­ wiózł zdjęć. Misję fotografowania Kolonii powtórzono wieczorem następ­ nego dnia, wysyłając dwa samoloty z 105. Sqn. Chociaż tym razem zadanie wykonano, z lotu powrócił tylko jeden samolot; drugi - „GB-B" - został zestrzelony, a jego załoga (pilot F/O Peerman i nawigator P/O Scott) trafiła

W miarę wciąż skromnych możliwości loty kontynuowano. Rankiem 2 czerwca 1942 roku trzy Mosquito fotografowały efekty kolejnego zmaso­ wanego nalotu nocnych bombowców RAF, tym razem wysłanych nad Essen. Chociaż w trakcie tych misji bombowe Mosquito zrzucały swój ładunek czterech pięćsetfuntówek niejako „przy okazji", a ich głównym zadaniem było wykonanie zdjęć zbombardowanego poprzedniej nocy celu, Minister­ stwo Lotnictwa uznało za słuszne rozbudowanie sił bombowych Mosquito o kolejny dywizjon. Z Dalekiego Wschodu sprowadzono 139. dywizjon RAF (139. Sqn), gdzie jednostka walczyła na lekkich bombowcach Hudson z Ja­ pończykami. Dowodził nim W/Cdr Peter Shand, kawaler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotniczego). Początkowo oba dywizjony stacjonowały razem w Hor­ sham St. Faith, gdzie 139. Sqn nie tylko przejął część doświadczonych za­ łóg 105. Sqn, ale również... pożyczał od drugiego dywizjonu samoloty, gdyż swoich nie miał. Niewielka wydajność zakładów de Havillanda wciąż tylko w części pokrywała zapotrzebowanie na Mosquito.

8

Mosguito Raider

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

www.kagero.pl

9

Od czasu do czasu bombowe Mosquito wykonywały samotne wypady nad lotniska Luftwaffe w Holandii i północnych Niemczech. W czasie jedne­ go z tych lotów F/Lt Bagguley z 139. Sqn zdemolował pożyczonego z 105. Sqn Mosquito „GB-D", na którym wykonano pierwszy, historyczny lot bojo­ wy nad Kolonię. Pędząc tuż nad ziemią wzdłuż niemieckiego wybrzeża Morza Północnego, Bagguley nie tylko pomylił cel, ale po zrzuceniu bomb pomylił dźwignie i zamiast zamknąć drzwi komory bombowej, opuścił kla­ py do lądowania; pęd powietrza natychmiast wyrwał je ze skrzydeł. W cza­ sie lądowania w Horsham St. Faith pilot nie zapanował nad rozpędzonym samolotem, który zjechał z pasa startowego, łamiąc prawą goleń podwozia. 26 czerwca 1942 roku Mosquito 105. Sqn zawitały nad Bremę, by udo­ kumentować na zdjęciach dzieło zniszczenia po kolejnym „nalocie tysiąca bombowców" RAF z poprzedniej nocy. Chociaż te działania były de facto pomocniczymi, pozwalały załogom Mosquito nabrać doświadczenia przed dużo trudniejszymi zadaniami, których wkrótce miały się podjąć.

Snappers

kowały stocznię i pochylnie w Flensburgu (w pobliżu granicy niemieckoduńskiej), gdzie wodowano U-Booty. Wybrzeże Morza Północnego wzdłuż granic Niemiec i Holandii znajdowało się w sektorze operacyjnym doświad­ czonego niemieckiego pułku myśliwskiego Jagdgeschwader 7 (JG 1), więc pierwsze starcie raiderów z Focke-Wulfami 190 było tylko kwestią czasu. Tego dnia, 2 lipca 1942 roku, pierwszą ofiarą niemieckich myśliwców, zwanych przez angielskie załogi snappers, padł W/Cdr Oakeshott, ten sam, który miesiąc wcześniej wykonał pierwszy rajd bombowy Mosquito na 111 Rzeszę. Lecąc ze swoim nawigatorem F/O Treheme na maszynie o kodzie bocznym „GB-H", został przechwycony i zestrzelony ponad Sónnebull; obaj lotnicy zginęli. W tej samej okolicy, ponad wyspą Pellworm, została zestrze­ lona kolejna załoga - G/Cpt (pułkownik) MacDonald i jego nawigator F/Lt Skelton - lecąca na Mosquito „GB-F". Obaj lotnicy trafili do obozu jeniec­ kiego w Żaganiu. Pozostałe trzy załogi oderwały się od zawziętych FockeWulfów, pędząc na pełnej mocy silników w stronę Anglii tuż ponad falami Morza Północnego. Strata dwóch załóg, w tym dwóch wysokich rangą oficerów, była cięż­ kim ciosem dla skromnych sił Mosquito. Wydawało się, że przeciwnicy uży­ wania dwusilnikowych maszyn do operacji dziennych mieli rację. Chociaż na poziomie morza Mosquito był faktycznie w stanie zostawić daleko w ty-

atem 1942 roku Brytyjczycy zintensyfikowali swoje wypady myśliwskobombowe nad północną Francję, wysyłając po kilka - kilkanaście lek­ kich bombowców w osłonie wielu myśliwców, w nadziei wciągnięcia Niem­ ców w wyniszczającą bitwę powietrzną. Te działania, pomimo zaangażowa­ nia olbrzymich środków, wciąż jednak przynosiły Anglikom niewiele pożytku, a Niemcom minimalne szkody. Tymczasem, niejako w cieniu tych zmasowa­ nych operacji, nieliczne bombowe Mosquito prowadziły swoją własną-wojnę z III Rzeszą. Do tej pory 105. Sqn nie miał jeszcze okazji zmierzyć się z nowym przeciwnikiem, który w pierwszej połowie 1942 roku zdeklasował brytyj­ skiego Spitfire'a Mk V - niemieckim myśliwcem Focke-Wulf Fw 190. Wkrót­ ce okazało się, że o ile Focke-Wulfy były na pułapie 20 000 stóp (6000 m) zdecydowanie szybsze od bombowych Mosquito Mk IV, na poziomie morza były od nich wolniejsze o kilkanaście kilometrów na godzinę. Niemniej jed­ nak, każda przewaga pułapu, która pozwalała niemieckim myśliwcbm na atak z lotu nurkowego, natychmiast niwelowała nawet tę niewielką przewa­ gę szybkości na korzyść Mosquito. 1 lipca samotny Mosquito z 105. Sqn zrzucił swoje cztery bomby z wy­ sokości 26 000 stóp (7900 m) na niemiecką stocznię w Kilonii. Następnego poranka kolejne pięć Mosquito, trzy z 105. Sqn i dwa z 139. Sqn, zaata-

Mosquito B IV (n/ser DZ313). {San Diego Aerospace Museum)

10

Mosąuito Raider

L

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

www.kagero.pl

\\

le niemieckie myśliwce, do starć z nimi dochodziło najczęściej, kiedy Focke-Wulfy, naprowadzane przez niemiecki radar, atakowały z przewagi wyso­ kości, bez trudu doganiając Mosquito w locie nurkowym. Jedna celna salwa z ich czterech działek kalibru 20 mm zwykle wystarczała, by rozerwać na strzępy samolot z drewna. Tymczasem wciąż nie było zgody co do optymal­ nej taktyki użycia bombowych Mosąuito. Dowództwo RAF skłaniało się do kontynuowania ataków z dużej wysokości, i to pomimo coraz częściej po­ wtarzających się przypadków przechwytywania Mosąuito przez Focke-Wulfy. Taktyka nalotów z dużego pułapu wymagała też specyficznych warun­ ków pogodowych - w przypadku pełnego zachmurzenia załogi mogły co najwyżej zrzucać bomby „na ślepo", natomiast w przypadku bezchmurnego nieba nad celem Mosąuito miały... zawrócić do bazy, gdyż w przypadku przechwycenia nie miałyby się gdzie skryć! Latanie po kilka godzin nad Morzem Północnym bez gwarancji, że w ogóle będzie okazja do zrzucenia bomb, było oczywiście bardzo frustrujące dla załóg Mosąuito. 11 lipca 1942 roku sześć samolotów 105. Sqn wzięło na siebie zadanie odciągnięcia uwagi niemieckich myśliwców od czterdziestu czterech cięż­ kich Lancasterów, które o zmierzchu miały zbombardować port w Gdańsku. I tym razem nie obyło się bez strat. Mosąuito „GB-S" z załogą F/Lt Hughes i F/O Gabe przepadł bez wieści nad Danią. Chociaż początkowo sądzono, że samolot uderzył w ziemię, gdy jego pilot wykonywał unik przed ostrzałem z ziemi, źródła niemieckie sugerują, że został on zestrzelony przez Uffz. Biermanna, pilota 2. Staffel (eskadry) 1. Pułku Myśliwskiego (2./JG 1). Kolej­ ny Mosąuito 105. Sqn powrócił z ogonem częściowo odstrzelonym przez Flak, jak potocznie określano niemiecką obronę przeciwlotniczą, jednak naj­ bardziej mrożącą krew w żyłach przygodę przeżyła załoga Sgt. (sierżanta) Rowlanda i Sgt. Carrecka. Nawigator Michael Carreck wspominał: „Mieliśmy do przelecenia jakieś 300 mil ponad pustym morzem, zanim znajdziemy się ponownie nad stałym lądem w okolicy wyspy Sylt. To znaczy, mieliśmy na­ dzieję, że morze będzie puste i że nie napatoczymy się na tzw. sąueakrs, czyli niemieckie kutry patrolowe. Mieliśmy szczęście i wkrótce niezauważe­ ni przeskoczyliśmy ponad wyspą Sylt. Dwie minuty później byliśmy już nad Danią, niedaleko granicy z Niemcami. Lecąc w ślad za załogami Hughes'a i Jima, obraliśmy kurs na Flensburg i wtedy, niemal bezgłośnie i jakby mi­ mochodem, walnęliśmy w jakąś chałupę. Poczułem tylko, jakby ktoś klepnął w kadłub naszego Mosąuito, który leciał dalej przed siebie jak gdyby nigdy nic. W kokpicie było mnóstwo kawałków pokruszonej cegły z komina, a ja na rozłożonej na kolanach mapie miałem grubą warstwę pyłu. Kiedy minął

12

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

pierwszy szok, rozejrzałem się i zdumiałem jeszcze bardziej - pod nogami widziałem migającą zieloną trawę; w boku kadłuba mieliśmy sporych roz­ miarów dziurę. Pamiętam dobrze, że ani Pete ani ja nie odezwaliśmy się ani słowem, zresztą nie było czasu na dyskusje, gdyż lewy silnik zaczął wyda­ wać z siebie podejrzane dźwięki. Patrząc na płaskie pola Danii przemykają­ ce pod nami, powiedziałem w końcu: - Gdzie lądujemy, stary druhu? - Wracamy do domu - odpowiedział Pete"2. Mosąuito „GB-G" szczęśliwie dowiózł obu sierżantów do Horsham St. Faith. Dopiero na lotnisku okazało się, że oprócz dziury w prawym boku po zderzeniu z kominem, na kołpaku lewego śmigła widnieje głęboka pręga po jakimś kablu, który ich Mosąuito zerwał, lecąc tuż nad ziemią. Nawet tym, którzy widzieli samolot po jego powrocie na własne oczy, trudno było uwie­ rzyć, że nie rozbił się on na miejscu i w dodatku przeleciał nad całym Mo­ rzem Północnym z powrotem do Anglii. Połatany przez stolarzy z zakładów de Havillanda za pomocą kawałka sklejki i żywicy, Mosąuito DK296 „GB-G" był po dwóch dniach gotów do dalszej służby. Nie wszyscy jednak radzili sobie równie dobrze ze stresem, jaki powo­ dowało latanie praktycznie bezbronnym samolotem daleko w głąb wrogie­ go terytorium. W tym czasie dowódca dywizjonu zdegradował i odesłał z jednostki jednego z nawigatorów, u którego zdiagnozowano tzw. syndrom LMF (Lack of Morał Fibrę). Ów nawigator notorycznie wpadał w panikę, ostrzegając pilota o nieistniejących myśliwcach, i uniemożliwiał wykonanie zadania. Mikę Carreck wspominał: „W czasie misji nie można było pozwolić sobie na refleksje. Strach jest jak tygrys w klatce. Liczby były przeciwko nam - 105. dywizjon tracił jedną załogę tygodniowo. Następna przepustka za sześć tygodni; marne szanse. Trzeba było pilnować, by drzwi do klatki z tygrysem nie uchyliły się niepostrzeżenie" 3 . Przez całe lato 1942 roku Mosąuito wykonywały naloty z dużego puła­ pu na Kilonię, Frankfurt, Bremę, Hannover i Wilhelmshaven, tracąc kolejne załogi. Chociaż siłą rzeczy.ich bomby wyrządzały minimalne szkody, do­ wództwo bombowe RAF stało na stanowisku, że sama dezorganizacja pracy niemieckich zakładów przemysłowych poprzez zmuszanie robotników do zejścia do schronów przeciwlotniczych jest warta tych ofiar. Inną metodą ograniczania wydajności fabryk w samej Rzeszy, jak również w krajach oku-

3

S.R. Scott, Mosquito Thunder, s. 27. S.R. Scott, op. cit., s. 22

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

13

powanych, pracujących na potrzeby Niemców, było atakowanie zasilających je elektrowni, m.in. w Kolonii, Stolberg, Knapsack, Brauweiler, Langerbrugge w Belgii czy Sluiskil w Holandii. Te ataki, wykonywane o zmierzchu, z mi­ nimalnego pułapu, niosły z sobą dodatkowe niebezpieczeństwo - kilka załóg zderzyło się z przeszkodami, o które nie trudno było na przemysłowych ob­ szarach. 25 sierpnia załoga F/Lt Costello-Bowen (pilot) i W/O Broom (nawiga­ tor) zawadziła prawym skrzydłem swojego Mosąuito „GB-O" o maszt linii wysokiego napięcia. Obaj lotnicy mieli niezwykłe szczęście, gdyż nie tylko przeżyli awaryjne lądowanie w pobliskim młodniku, ale zostali szybko odna­ lezieni przez członków belgijskiego ruchu oporu. Jak wielu innych zestrzelo­ nych alianckich lotników, trasą przerzutową przez Francję i Hiszpanię dotarli do Gibraltaru, a stamtąd z powrotem do Anglii i swojego dywizjonu. Na początku sierpnia w 105. dywizjonie pojawił się dwudziestoośmioletni W/Cdr (podpułkownik) Hughie Edwards, bohater rajdu Blenheimów na Bremę sprzed roku, by ponownie objąć dowodzenie dywizjonem. Chary­ zmatyczny i wymagający dowódca budził wśród swoich załóg respekt grani­ czący z lękiem. Nawigator P/O (podporucznik) Robin Thomas tak wspominał wspólny lot z Edwardsem z 29 sierpnia 1942 roku: „Nigdy wcześniej nie latałem z Edwardsem i dlatego nie wiedziałem o nim nic więcej niż to, że był żywą legendą RAF, co trochę mnie onieśmielało i najchętniej trzymał­ bym się od niego jak najdalej. Niedługo po starcie, kiedy zmierzaliśmy

w stronę wybrzeża, podpułkownik zaskoczył mnie nagle kategorycznym stwierdzeniem, że zeszliśmy z kursu. Byłem pewny, że lecimy dobrze, ale Edwards upierał się, że coraz bardziej oddalamy się od wyznaczonego kie­ runku. Podejrzewam, że spostrzegł na ziemi jakiś element krajobrazu, któ­ ry wydał się mu nieznajomy. Każdy z nas obstawał przy swoim zdaniu, mie­ liśmy więc w kokpicie mały impas, a przecież on był ważniejszy ode mnie. Wtedy zdobyłem się na najśmielszą rzecz w moim życiu; najgrzeczniej jak mogłem, tonem wyrażającym totalną pokorę, powiedziałem: - To może pan nas poprowadzi, pułkowniku? - i położyłem mu swoją mapę na kolanach. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale w każdym razie mapa natych­ miast wróciła do mnie, a kurs pozostał niezmieniony. Kiedy przekraczali­ śmy linię brzegową, nasz punkt kontrolny na wybrzeżu w pobliżu miejsco­ wości Aldeburgh pojawił się dokładnie tam, gdzie powinien i Edwards nigdy już więcej nie poddawał w wątpliwość moich umiejętności nawigatora. Przed nami rozpościerało się jakieś 80 mil [ok. 130 km - przyp. aut.] otwartego morza, zanim ponownie mieliśmy wlecieć nad stały ląd na wschód od Dunkierki. Pędziliśmy tuż ponad falami w stronę Francji; morze było spokojne, świeciło słońce. W połowie drogi wyprzedziliśmy dwa Bostony le­ cące w tym samym kierunku. Nagle wojna przybrała dla mnie bardzo osobisty obrót. Niczym na filmie puszczonym w zwolnionym tempie, zobaczyłem na plaży przed nami celujące w nas przeciwlotnicze działko Boforsa i jego obsłu­ gę w stalowych hełmach. Patrząc na nich, zdałem sobie sprawę, że jedynym pragnieniem tych ludzi w tym momencie jest zestrzelenie i zabicie mnie. Bycie czyimś celem nigdy nie jest przyjemne, ale spoglądanie w twarze ludzi, któ­ rzy próbują cię zabić, nadaje temu przeżyciu zupełnie inny wymiar" 4 . W/Cdr Edwards zręcznie wyminął ostrzał z plaży i przeskoczył nad sta­ nowiskiem Boforsa. W trakcie swojej pierwszej tury bojowej na powolnych Blenheimach z pewnością doświadczał groźniejszych sytuacji. Chwilę póź­ niej celnie umieścił w celu wszystkie cztery bomby, wyposażone jak zwykle w zapalnik ustawiony na jedenastosekundowe opóźnienie, by nie razić wła­ snego samolotu. Mosąuito ponownie przeleciał ponad silnie bronionym pasem wybrzeża, manewrując wśród słupów wody, wzbijanych przez strze­ lające z brzegu niemieckie ciężkie działa 88 mm. P/O Thomas kontynuował: „Wyglądało na to, że odwaliliśmy kawał do­ brej roboty, źli ludzie na plaży byli daleko za nami, a my lecieliśmy do

Fockc-Wulf Fw 190A z niemieckiego pułku myśliwskiego Jagdgeschwader 1 - najgroźniejszy przeciwnik Mosąuito. (Via Marek J. Murawski) 14

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

4

S.R. Scott, op. cit., s. 34-35.

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

15

Mosquito B IV. Dobrze widoczne przeszklone stanowisko bombardiera i charakterystyczne wlo­ ty powietrza do chłodnic po wewnętrznej stronie gondoli silników. /San Diego Aerospace Museum)

domu na herbatę. [...] Francuskie wybrzeże powoli rozmywało się na hory­ zoncie za nami, drugi Mossie dołączył do nas po prawej, 30 stóp pod nami migały wody kanału La Manche, a za jakieś pięć minut mieliśmy już być nad Anglią. Wtedy zobaczyłem rozbryzgi wody pod nami. - Tam - zawołałem - fontanny po pociskach na wodzie. - Może to stado morświnów? - odpowiedział Edwards. - Gdzie? - Jakie morświny, walą do nas z działek, mamy na ogonie myśliwce! W lewo, w lewo! Najlepszą taktyką na atak myśliwca z tyłu jest zwrócenie się w jego stronę, tak by zmusić go do odłożenia jak największej poprawki, przez co nie może mierzyć w punkt tuż przed nosem swojej ofiary, licząc na to, że wleci ona prosto w jego serię. Do tego nie można było dopuścić, więc kiedy wykonywało się ostry zwrot, wystrzelone przez wroga serie ukła­ dały się niegroźnie za ogonem. Edwards wiedział o tym lepiej ode mnie, a że to ja miałem lepsze pole widzenia do tyłu, robił to, co mu mówiłem. Gnaliśmy teraz na pełnej mocy silników. - W prawo, w prawo! - wrzasnąłem, po czym niemal natychmiast. W lewo! - To niemożliwe, żeby tak szybko zaszedł nas z drugiej strony - odparł Edwards, nagle znowu wątpiący w swojego nawigatora. - Sir - odrzekłem - ich jest sześć, sześć Focke-Wulfów. Koniec dyskusji; Edwards posłusznie rzucił naszego Mosquito w kolejny zwrot. Woda pod nami aż gotowała się od trafień i w końcu - ŁUP! - z le­ wego silnika wytrysnęła biała smuga. Ten, który nas trafił, mignął jak bły-

16

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

skawica nad nami i zniknął z tyłu. Zaatakował nas od czoła, zbliżając się z łączną prędkością 600 mil na godzinę [965 km/h - przyp. aut.] i zrobił nam dziurę w zbiorniku glikolu. Dwadzieścia sekund później trafiony silnik, pracujący na maksymalnych obrotach, po stracie całego chłodziwa zatarł się; pozostało nam tylko ustawić nieruchome śmigło 'w chorągiewkę'. W międzyczasie myśliwce znikły; może ich piloci uznali, że i tak jesteśmy już spisani na straty. Lecąc na jednym silniku, rozglądaliśmy się za drugim Mossie, ale nigdy więcej go nie ujrzeliśmy. Podpułkownik postanowił lądować przy pierwszej okazji - najbliżej było lotnisko w Lympne i tam się udaliśmy. Wieża kontrolna w Lympne była powiadomiona o naszej sytuacji; lądowanie na jednym silniku nie jest łatwe, ale nie miałem wątpliwości, że mój pilot potrafił nie takie rzeczy. Był jed­ nak pewien problem. System hydrauliczny opuszczający podwozie był zasi­ lany z lewego silnika, który wcześniej wyzionął ducha. - Trzeba ręcznie opuścić podwozie - zakomenderował Edwards. , Nigdy wcześniej tego nie robiłem i tylko mgliście pamiętałem z jakie­ goś szkolenia, że jest w ogóle taka możliwość. Rozpiąłem pasy, na wyczucie znalazłem uchwyt pompy, umieściłem go w gnieździe i zacząłem pompo­ wać. Można to było robić wyłącznie klęcząc na podłodze kokpitu i wcale nie szło tak łatwo. Klęczałem więc na podłodze, nic nie widząc i pompując jak oszalały; koła wyszły do połowy, kiedy nagle poczułem, że samolot prze­ chodzi w płytkie nurkowanie. - Co się dzieje, sir? - zawołałem, wstając z podłogi. Tuż przed nami było lotnisko. - Koła stawiają zbyt duży opór i nie mogę utrzymać maszyny w powie­ trzu, schodzę do lądowania na brzuchu - odpowiedział Edwards. - Cholera, mogłeś mnie uprzedzić - wyrwało mi się; zapomniałem na­ wet dodać 'Sir'. Lympne było małym trawiastym lotniskiem, na którym usiedliśmy bez większych perturbacji. Częściowo wysunięte koła, zanim zostały z powro­ tem wepchnięte do swoich komór ciężarem maszyny, zamortyzowały nasze spotkanie z ziemią"5. Zanim z Horsham St. Faith po załogę przyleciał kurierski Blenheim z 139. Sqn., W/Cdr Edwards zdążył postawić swojemu nawigatorowi duży kufel piwa. Niestety, druga załoga nie miała tyle szczęścia. Ich Mosquito „GB-V" został zestrzelony u samych brzegów Anglii, w pobliżu Hastings, 5

S.R. Scott, op. cit., s.36-37.

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

17

przez Ofw. (Oberfeldwebela - sierżanta sztabowego) Wilhelma Philippa, pilo­ ta 4. Staffel słynnego niemieckiego pułku myśliwskiego JG 26 „Schlageter". Pilot Mosquito, Sgt. Atkinson, zginął; jego nawigator, Sgt. Pomeroy, został wyłowiony przez wodnosamoloty ratownictwa morskiego Air Sea Rescue. Myśliwce Luftwaffe z dnia na dzień stawały się coraz skuteczniejsze w przechwytywaniu pojedynczych Mosquito. 6 września 1942 roku zmie­ rzający nad Frankfurt Mosquito „GB-P" Sgt. Picketta i Sgt. Evansa został zestrzelony w pobliżu Leuven w Belgii przez Fw. {Feldwebela - starszego sierżanta) Rodena z 12./JG 1. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli nie nastąpi diametralna zmiana taktyki, to przy takim tempie strat 105. Sqn niedługo przestanie istnieć. Sam Edwards nalegał na rezygnację z dziennych rajdów na dużym pułapie i przejście do ataków z minimalnych wysokości, wykony­ wanych o zmierzchu, tak by powracające samoloty mogły ukryć się przed swoimi prześladowcami w ciemnościach nocy. Oczywiście odszukanie swojej bazy po zmroku było dodatkowym wy­ zwaniem dla załóg. Przekonali się o tym 9 września P/O Lang i F/O Thomas, powracający w swoim Mosquito „GB-J" znad Munster. W pobliżu Londynu zgubili się wśród balonów zaporowych, które strzegły stolicy Wielkiej Bry­ tanii przed nocnymi intruzami. Na szczęście dla obu lotników, mogli oni odbierać na swoim radiu dźwiękowe sygnały ostrzegawcze, podwieszone pomiędzy niewidocznymi w ciemnościach stalowymi linami zapory. Te „bucz­ ki" wydawały dźwięk opisywany na kursach pilotażu jako „agonalne poryki­ wania zdychającej krowy" i właśnie to usłyszała w słuchawkach załoga „GB-J". Po wykonaniu pospiesznego zwrotu dźwięk zaczął zanikać, jednak po chwili nieoczekiwanie pojawił się znowu i szybko narastał. Przeganiani z miejsca na miejsce przez „porykującą krowę", P/O Lang i F/O Thomas spę­ dzili nerwowe chwile, zanim w końcu któraś z lokalnych radiostacji namie­ rzyła ich i sprowadziła bezpiecznie na zapasowe lotnisko. Tymczasem przed załogami Mosquito stawiano coraz ambitniejsze za­ dania. 19 września 1942 roku miały one wykonać pierwszy dzienny nalot RAF na stolicę III Rzeszy. Z powodu dużego zachmurzenia i wielokrotnych ataków ze strony Messerschmittów 109 i Focke-Wulfów 190 żadnej z sze­ ściu załóg Mosquito nie udało się zrzucić bomb na Berlin. W pobliżu Osnabruck S/Ldr Messevy, kawaler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotniczego), Australijczyk odbywający swoją trzecią turę bojową, oraz jego nawigator P/O Holland, właśnie wyprowadzili swojego „GB-M" ponad ławicę chmur na wysokości 6400 metrów, gdzie czekał na nich samotny Focke-Wulf. Niemiec zanurkował pod ich samolot i od dołu otworzył morderczy ogień z czterech

18

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

działek 20 mm w spód wspinającego się Mosquito. „GB-M" przewrócił się na lewe skrzydło i ciągnąc za sobą spiralę gęstniejącego dymu, znikł w chmurach poniżej. Obaj lotnicy zginęli; zestrzelenie zapisał na swoje kon­ to Fw. Anton-Rudolf Piffer, pilot 11 ./JG 1. Było to pierwsze zwycięstwo tego przyszłego asa Luftwaffe, który zginął w czerwcu 1944 roku w starciu z ame­ rykańskimi myśliwcami.

Oslo isje, które do tej pory wykonywały bombowe Mosquito, chociaż śmia­ łe i okupione wysokimi stratami, nie zaskarbiły im wielkiej popularno­ ści ani nawet specjalnego uznania w oczach sztabowców Królewskich Sił Powietrznych. W zasadzie, poza wąskim kręgiem wtajemniczonych, mało kto o nich wiedział. Ich kolejny rajd miał jednak przejść na trwałe do histo­ rii RAF.

M

Celem następnego ataku Mosquito był jeden człowiek - Vidkun Quisling, norweski nacjonalista i zdrajca własnego narodu. Po zajęciu Norwe­ gii przez Hitlera wiosną 1940 roku, Quisling stanął na czele kolaboracyjne­ go rządu współpracującego z III Rzeszą. Jesienią 1942 roku Norwedzy, których krajem rządzili twardą ręką Niemcy i lokalni faszyści, mieli powody, by czuć się zapomniani i pozostawieni na łasce okupantów. Na prośbę nor­ weskiego ruchu oporu RAF zaplanował więc spektakularny atak na najbar­ dziej znienawidzonego człowieka w ich kraju. Ten atak miał być dla wszyst­ kich Norwegów sygnałem, że w swej walce z okupantem nie są osamotnieni. Nie było samolotu w arsenale aliantów, który lepiej nadawałby się do prze­ prowadzenia takiej brawurowej akcji, jak Mosquito. Norweski ruch oporu donosił, że 25 września 1942 roku Quisling miał wygłosić przemówienie na zjeździe swojej faszyzującej partii Nasjonal Samling, zorganizowanym w siedzibie głównej Gestapo w Oslo. Przy okazji mia­ no nadzieję zniszczyć gromadzone w budynku akta na temat norweskiego ruchu oporu i oczywiście uśmiercić jak najwięcej gestapowców. Wieczorem 24 września 1942 roku sześć Mosquito z 105. Sqn pod dowództwem W/Cdr Hughie Edwardsa przeleciało ze swojej bazy w Horsham St. Faith na lotnisko w Leuchars w Szkocji, skąd wiodła najkrótsza droga do Norwegii. Odprawa przed lotem bojowym przypominała bardziej naradę komandosów, niż zwyczajowe zebranie załóg przed startem. Studiowano makietę centrum Oslo oraz zdjęcia budynku, wykonane z dachów innych domów przez norweskich bojowników. Operacja była również wielkim wyMosąuito Raider

www.kagero.pl

19

zwaniem dla nawigatorów. Trasa w obie strony liczyła 1068 mil (1718 km) i w dużej mierze biegła ponad Morzem Północnym, co oznaczało, że w trak­ cie lotu nie będzie okazji do ewentualnej korekty kursu. Ponadto, cel leżał na granicy zasięgu Mosquito i nie mogło być mowy o jakimkolwiek błędzie w nawigacji, gdyż w takim przypadku załogom po prostu zabrakłoby paliwa na powrót. Wysokość przelotu ustalono na 50 stóp (15 m), by uniknąć na­ mierzenia przez niemiecki radar. Co więcej, jeśli akcja miała się powieść, Mosquito musiały pojawić się nad celem punktualnie co do minuty. Wczesnym popołudniem na horyzoncie, z szarego bezkresu morza, wyłoniły się ośnieżone góry Norwegii. O godzinie 15.08 szóstka Mosquito z 105. Sqn pojawiła się nad wodami cieśniny Skagerrak; w oddali po prawej można było dostrzec północny fragment Danii. Pół godziny później samolo-

ty wleciały nad stały ląd na wschód od Fredrikstad i mknąc ponad czubkami świerków i skalnymi urwiskami, ruszyły prosto na północ, w głąb fiordu Oslo. Kiedy na kursie pojawił się południowy kraniec fiordu Bunne, forma­ cja Mosquito odbiła w prawo, by podejść do miasta od wschodu. Chwilę później pod kadłubami lecących nisko Mosquito zaczęły migać dachy domów na przedmieściach Oslo, a w oddali pojawiła się charaktery­ styczna kopuła dachu głównej kwatery Gestapo, ponad którą butnie powie­ wała wielka czerwona flaga ze swastyką. Samoloty kolejno otwierały drzwi komór bombowych; w każdej z nich znajdowały się po cztery 500-funtowe bomby z zapalnikiem czasowym, ustawionym na jedenastosekundowe opóź­ nienie. Sgt. Rowland, pilotujący Mosquito „GB-E", wspominał: „Lekko doci­ snąłem pedał orczyka... oto nasza kopuła. Wcisnąłem spust bomb tak moc­ no, że mój kciuk aż pobielał. Mosquito, uwolniony od ciężaru bomb, poderwał się do góry, a ja zawołałem: - Bomby poszły! Dick [nawigator P/O Richard Reily - przyp. aut.] wpatrywał się w cel za nami. Zacząłem odliczać sekundy: jedna, dwie, trzy... dziewięć, dziesięć, jedenaście. - Bingo! - ryknął Dick - bezpośrednie trafienie, prosto w... Jezu Chry­ ste, myśliwce! - i po chwili, już spokojniej. - Dwa Focke-Wulfy 190, na siódmej, wysoko, odległość 200 jardów. Pchnąłem manetkę aktywującą awaryjną moc silnika, na której samolot mógł lecieć tylko przez parę minut, gdyż inaczej silniki rozleciałyby się w ka­ wałki. Kilka stóp pod nami błyskała tafla jakiegoś jeziora. - Dwie stodziewięćdziesiątki atakują tylnego Mosquito - meldował Dick. - Strzelają. Oberwał, Mosquito oberwał; ciągnie dym za prawym silni­ kiem. Spada, spada... uderzył w jezioro! Tail-end Charlie, pomyślałem, zawsze biorą tego z tyłu. Kto następny?" 6 . Atakującym okazał się Unteroffizier (plutonowy) Fenten z 3. Staffel Pułku Myśliwskiego JG 5. Fenten próbował zmusić do lądowania ostatniego w szy­ ku „GB-S" z F/Sgt (starszym-sierżantem) Carterem i Sgt. Youngiem na pokła­ dzie, dziurawiąc skrzydło Mosquito i zapalając jego prawy silnik, co osta­ tecznie przypieczętowało los załogi. Ironią losu, Focke-Wulfy pojawiły się nad Oslo z tego samego powodu, co Mosquito. Cztery maszyny z pułku JG 5 „Eismeer" sprowadzono tego dnia z ich bazy w Stavanger-Sola, by swym

Trasa przelotu sześciu Mosquito ze 105. dywizjonu RAF w trakcie rajdu na siedzibę główną Gestapo w Oslo - 25 września 1942 roku. (Rys. Janusz Światłoń)

20

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

6

S.R. Scott, op. cit., s. 48. „Tail-end Charlie" to żargonowa nazwa samolotu zamykającego for­ mację.

Mosguito Raider

www.kagero.pl

21^

przelotem nad miastem uświetniły zjazd partii Quislinga. Kiedy nadeszła wiadomość, że do Oslo zbliżają się obce samoloty, tylko dwa były gotowe do startu i to one zaatakowały formację Mosquito. Tymczasem Sgt. Rowland próbował zrzucić z ogona swojego „GB-E" drugiego Focke-Wulfa, wykonując ostre wiraże wokół przeszkód terenowych i uchylając się przed migającymi, raz z lewej, raz z prawej, seriami poci­ sków smugowych. Pilot Focke-Wulfa najwyraźniej postanowił zakończyć ten nierówny pojedynek, wykonując równie gwałtowny manewr i trafiając Mosquito Rowlanda w prawe śmigło, jednak w tym momencie przerwał atak i zawrócił w stronę Oslo. Nawigator P/O Reily był przekonany, że widział w skrzydle myśliwca dziurę, co oznaczało, że Niemiec zahaczył o jakąś prze­ szkodę i uszkodził samolot. Wracając pojedynczo, kolejne Mosquito lądowały na resztkach paliwa na lotnisku Sumburgh, na południowym krańcu Wysp Szetlandzkich. Cały lot trwał około pięciu godzin. Efekt misji faktycznie okazał się w dużej mierze propagandowy, ale jako taki przerósł najśmielsze oczekiwania jej twórców. Wprawdzie Quisling zdążył zbiec do schronu (dopiero po wojnie wykonano na nim wyrok śmier­ ci), ale mieszkańcy Oslo przyjęli nalot euforycznie, otwarcie świętując na ulicach miasta. Na powierzchni jeziora, którego wody pochłonęły zestrzelo­ nego Mosquito razem z załogą, ułożyli dywan z kwiatów. Sztabowcy RAF mieli mniej powodu do entuzjazmu. Rajd na Oslo pokazał dobitnie, jak trud­ ne są tego typu operacje. Zburzeniu uległo kilka przypadkowych domów w centrum miasta. Tylko cztery bomby faktycznie trafiły w cel - trzy przebi­ ły ściany i zanim wybuchły, wyleciały drugą stroną budynku. Z kolei ta czwar­ ta, która pozostała we wnętrzu, zawiodła. Dziwnym zrządzeniem losu S/Ldr Parry, który tego dnia nad Oslo pilo­ tując Mosquito „GB-G", omal sam nie podzielił losu zestrzelonej załogi „GB-S", wiele lat po wojnie spotkał Rudolfa Fentena, a nawet miał okazję polatać z nim jego prywatną awionetką. Fenten, który walcząc na froncie wschodnim trafił do niewoli, spędził po wojnie wiele lat w sowieckich łagrach. Również Peter Rowland spotkał się po wojnie twarzą w twarz ze swoim dawnym przeciwnikiem znad Oslo. Okazał się nim Erich Klein, tak jak Fenten były pilot 3./JG 5, który w późniejszym okresie wojny został zestrzelony przez amerykańskiego Mustanga i stracił nogę.

22

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Elsa Esseberger i Eindhoven od koniec września Mosquito z Horsham St. Faith przeniosły się do Marham, w pobliże dawnej bazy 105. Sqn w Swanton Morley, by zrobić miejsce dla jednostki amerykańskich ciężkich bombowców B-24 Liberator. W nowym miejscu, z dala od Londynu, stacjonowały niemal nad samym brzegiem Morza Północnego. W tym czasie 139. Sqn zaczął w końcu odbie­ rać swoje pierwsze własne Mosquito, które nosiły oznaczenia boczne „XD". Z czasem lista potencjalnych celów Mosquito wydłużała się coraz bar­ dziej. 7 listopada 1942 roku sześć maszyn z 105. Sqn wykonało pierwszą operację dywizjonu na nowym typie samolotu przeciwko żegludze przeciw­ nika. W 1941 roku, stacjonując na Malcie, 105. Sqn specjalizował się w te­ go typu operacjach, wykonywanych wówczas na Blenheimach. 1 tym razem nie była to zwyczajna misja. Sześć załóg poderwano w trybie alarmowym i skierowano na zachód, w stronę otwartego oceanu. Następnie samoloty szerokim łukiem ominęły silnie bronione francuskie bazy Kriegsmarine w Breście i Lorient, by pojawić się nad wodami Zatoki Biskajskiej w pobliżu Bordeaux. Tam, kilkanaście kilometrów w głąb szerokiego ujścia rzeki Gironde, zakotwiczył niemiecki statek, pięciotysięcznik „Elsa Esseberger", wiozący z Dalekiego Wschodu bezcenny ładunek gumy. Zaskoczenie prze­ ciwnika było całkowite i Mosquito, które celnie ugodziły statek, nie napo­ tkały po drodze myśliwców. Ciężko uszkodzony „Elsa Esseberger" pozostał już na zawsze w ujściu Girondy; w sierpniu 1944 roku został ostatecznie osadzony na dnie przez wycofujących się z Francji Niemców. Jedyną stratą tego dnia był Mosquito „GB-V", zestrzelony przez Flak - F/Lt Bristow i P/O Marshall pozostali do końca wojny „gośćmi" obozu jenieckiego Stalag Luft III w Żaganiu. Pozostałe załogi po raz kolejny musiały zdać się na kunszt swoich nawigatorów, którzy w drodze powrotnej głowili się nad tym, jak w gęstnie­ jącym mroku nie przegapić zachodnich krańców angielskiej wyspy i nie pole­ cieć w głąb oceanu, jak również nie wylądować przez przypadek we Francji!

P

Sgt. Carreck, który w czasie tej misji leciał jako nawigator Mosquito „GB-Y", tak wspominał powrót z tego lotu: „[Na widok świateł lotniska] Jimmy opuścił podwozie i klapy, po czym gładko usiedliśmy na pasie i dotoczyliśmy się do stanowiska postojowego. Ktoś wspiął się na skrzydło i otwo­ rzył owiewkę naszej kabiny. - Gdzie jesteśmy? - zapytałem. Odpowiedź, Bogu dzięki, padła w języ­ ku angielskim. - St. Eval. Mosguito Raider

www.kagero.pl

23

Kornwalia! Przynajmniej wylądowaliśmy we właściwym kraju"7. Pozostałe załogi również lądowały na resztkach paliwa na różnych lot­ niskach w Kornwalii. Lot trwał około pięciu i pół godziny. Podobna operacja, wykonana nomen omen 13 listopada, nie była już tak udana. Tego dnia dwa Mosquito z 105. Sqn wysłano nad Vlissingen, by zatopiły zacumowany tam statek „Neumark". Wybrzeże Holandii było jed­ nak dużo silniej bronione lub też niemieccy artylerzyści byli tu czujniejsi. Oba Mosquito, „GB-C" i „GB-Y", zostały zestrzelone w pobliżu celu (cała czwórka lotników zginęła). W listopadzie bombowe Mosquito zaczęły rów­ nież regularnie atakować cele kolejowe w okupowanej Europie, zwłaszcza parowozownie, stacje rozrządowe i warsztaty naprawcze taboru kolejowe­ go, m.in. w Lingen, Emmerich i Zulich. Jakby misje bojowe były nie dość niebezpieczne dla załóg Mosquito, rów­ nież loty treningowe nad Anglią kończyły się tragicznie. W czasie jednego z nich, 28 listopada 1942 roku, W/O Williams próbował z powodu niedomagań silnika wylądować awaryjnie na lotnisku w Molesworth. Kiedy samolot z wypuszczonym podwoziem zbliżał się już do pasa startowego, nagle poja­ wiła się na nim ciężarówka, której kierowca na widok samolotu spanikował i uciekł! Rozpędzony Mosquito z impetem wbił się w porzucony na pasie samochód. Nawigator Sgt. Egan zmarł kilka minut po przewiezieniu do szpi­ tala z powodu pęknięcia czaszki; pilot W/O Williams, weteran 105. dywizjo­ nu z Malty, odniósł rozległe obrażenia (m.in. stracił prawą nogę). Więcej szczę­ ścia tego samego dnia miał P/O Rowland, którego Mosquito „GB-A", pędząc ponad polami i lasami hrabstwa Nottingham z prędkością 450 km/h, zderzył się z... gołębiem. Zabłąkany ptak niczym pocisk przebił wiatrochron, uderza­ jąc pilota w twarz i niemal nokautując go. Wstrząśnięty i poturbowany Row­ land bezpiecznie sprowadził samolot na ziemię w Bottesford.

W nalocie wzięło udział osiem Mosquito z 105. Sqn i dwa z 139. Sqn. Przeprowadzenie takiego kombinowanego nalotu było dość kłopotliwe dla załóg Mosquito, gdyż latały one na dużo szybszych samolotach niż Bostony i Ventury. Kiedy w czasie dolotu nad cel ponad Woensdrecht w Holandii w pobliżu angielskiej formacji pojawił się Focke-Wulf 190, załoga Mosquito „GB-Z" ofiarnie wzięła na siebie odwrócenie uwagi niemieckiego myśliwca. Jego pilot „połknął haczyk" i ruszył w pogoń za umykającym Mosquito. Chociaż angielskiej załodze nie udało się wyjść poza zasięg działek myśliw­ ca, Niemiec nie trafił Mosquito ani razu. Po kilkunastominutowej dzikiej gonitwie tuż nad ziemią oraz kilku rundach wokół kościelnej wieży, Nie­ miec wystrzelał całą amunicję i zniechęcony zawrócił. Chociaż zakłady Philipsa zostały poważnie uszkodzone w czasie tego śmiałego wypadu, RAF stracił czternaście lekkich bombowców (cztery Bo­ stony, dziewięć Ventur i jednego Mosquito z 139. Sqn). F/Lt Patterson, do­ świadczony pilot Mosquito „GB-O" z 105. Sqn, miał szczególny powód, by czuć się odpowiedzialnym za tę ostatnią stratę. W czasie drogi powrotnej dołączyła do niego załoga Mosquito „XD-A" w składzie F/O 0'Grady (pilot) i Sgt. Lewis (nawigator), która właśnie wykonywała swój pierwszy lot bojo­ wy. Patterson poprowadził ich „na skróty" ponad rozległą zatoką Zuider Zee na wybrzeżu Holandii. On sam relacjonował: „Zakręciłem w lewo, by przelecieć pomiędzy Den Helder i Texel [ostatnią z wysp zachodniego łańcu­ cha Wysp Fryzyjskich - przyp. aut.j. To był mój błąd, gdyż stanowiska baterii

Na 6 grudnia 1942 roku zaplanowano kolejny pokazowy, dzienny rajd bombowców RAF - operację „Oyster" („Ostryga") - w którym Mosquito miały odegrać istotną rolę. Celem zmasowanego ataku, w którym oprócz Mosquito z 105. i 139. Sqn wzięły udział lekkie bombowce typu Boston i Ventura (w sumie osiemdziesiąt cztery samoloty), osłaniane przez myśliw­ ce Spitfire i Typhoon, były zakłady Philipsa w Eindhoven. To tu Niemcy pro­ dukowali i doskonalili urządzenia do walki elektronicznej, która coraz bar­ dziej dominowała zmagania Luftwaffe i RAF-u o panowanie na nocnym niebie nad Europą. 7

Mosąuito B IV (n/ser DK287), jedna z maszyn przekazanych we wrześniu 1942 roku Kanadyjczy­ kom. (San Diego Aewspace Museum)

S.R. Scott, op. cit., s. 69.

24

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Mosguito Raider

www.kagero.pl

25

przeciwlotniczych w Den Helder i na południowym krańcu Texel były wystar­ czająco blisko siebie, by jednocześnie wziąć na cel samolot, który próbował­ by prześlizgnąć się między nimi. Musieliśmy więc teraz przedrzeć się przez pierścień szybkostrzelnych działek. Wystrzeliwane przez nie serie pocisków smugowych krzyżowały się na niebie wokół nas. Jak zwykle wykonałem parę uników i przeleciałem pomiędzy nimi bez szwanku; lecący za nami Mosquito również trzymał się dzielnie. Byliśmy już dobre sześć minut nad Morzem Północnym, kiedy nagle Hill [nawigator F/O Hill - przyp. aut.] zawołał: - Wpadł do morza!

Początkowo nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę; byliśmy już jakieś 30 mil od brzegu, ale kiedy zawróciłem, okazało się to prawdą. Wszystko, co zostało z drugiego Mosquito, to krąg wzburzonej wody. 0'Grady był miłym, wesołym Kanadyjczykiem. Znałem go z czasów, kiedy służyłem w ośrodku treningowym w Upwood, gdzie ja byłem instruktorem, a on uczniem. Wy­ glądał na szesnaście lat - podejrzewam, że miał jakieś dwadzieścia. Poczu­ łem się winny, bo gdybym tak nie szarżował, a on nie leciał za mną tak ufnie, to wciąż by żył"8.

Kopenhaga rzez kolejne dni grudnia 1942 roku i stycznia 1943 roku załogi Mosquito wykonywały liczne operacje nękające, głównie przeciwko obiektom ko­ lejowym. Na 27 stycznia 1943 roku zaplanowano jednak kolejną „operację specjalną". Tym razem celem rajdu Mosquito miały być zakłady Burmeister & Wein w Kopenhadze, które produkowały silniki dieslowskie dla niemiec­ kich łodzi podwodnych. Od początku wojny jeszcze żaden aliancki samolot nie pojawił się za dnia nad stolicą Danii, więc te potężne zakłady, zatrud­ niające 10 000 pracowników, pracowały pełną parą na potrzeby niemieckiej Marynarki Wojennej. Do tej misji wybrano sześć najbardziej doświadczonych załóg z 105. Sqn i trzy z 139. Sqn. Prowadził je sam W/Cdr Edwards, pilotujący swojego ulu­ bionego Mosquito „GB-V". Atak na zakłady Burmeister & Wein miał nastąpić dokładnie dziesięć minut po zachodzie słońca, tak by powracające Mosquito mogły skryć się przez zaalarmowanymi myśliwcami w mrokach nocy. Warunki pogodowe w czasie wielogodzinnego lotu ponad Morzem Pół­ nocnym nie były dla nikogo zaskoczeniem - mroczne, lodowate pustkowie,

P

M. Bowman, Mosquito Bomber/Fighter-Bomber Units, 1942-45, s. 17-18.

26

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Dwa Mosquito B IV z oznaczeniami 105. dywizjonu RAF. Na pierwszym planie „GB-E" (n/ser DZ 353), który służył kolejno w 105., 139. i 627. dywizjonie. Samolot nie powrócił z lotu bojowego nad Rennes 9 czerwca 1944 roku. W tle „GB-J" (n/ser DZ367), który 30 stycznia 1943 roku padł ofiarą ognia zaporowego baterii przeciwlotniczych Berlina. Obaj lotnicy (S/Ldr Darling i F/O Wright z 139. Sqn) zginęli. (San Diego Aerospace Museum)

wzburzona, ciemna toń morza, gęsto poprzecinana białymi grzebieniami fal. Przelotne śnieżyce dodatkowo ograniczały i tak słabą widoczność. Już ponad Danią jeden z Mosquito zawadził skrzydłem o jakąś linię napo­ wietrzną i z uszkodzoną lotką zawrócił do Anglii. Tymczasem W/Cdr Edwards był coraz bardziej zaniepokojony faktem, że nieuchronnie zapadał krótki zimowy zmierzch, a oni wciąż mieli dość ogólne pojęcie o tym, gdzie się właściwie znajdują. On sam wspominał: „Mila za milą, przelatywaliśmy na zmianę raz nad lądem, raz nad wodą. Zerkałem na zegarek i zaczynałem się martwić. Zachodzące słońce mieliśmy gdzieś za plecami, chociaż właściwie w ogóle nie było go widać; o ile widoczność nie pogarszała się na razie, i tak była słaba. Próbowałem pilotować i jednocześnie zerkać na mapę Tubbiego Caimsa [F/O Caimsa, nawigatora Edwardsa - przyp. aut.], tak jakbym mu nie dowierzał. Nie mogliśmy dostrzec chociaż jednego charakterystycz­ nego punktu krajobrazu. Przez ostatnie piętnaście minut tylko na zmianę woda i ląd, nic więcej. Mój nawigator nie miał łatwego zadania. O 16.25 powinniśmy byli według planu wlecieć nad wyspę Sjaelland [na której leży Kopenhaga - przyp. aut.], skąd do celu pozostało dziesięć minut lotu. [...[ W końcu wlecieliśmy nad stały ląd. To musi być tu - przynajmniej taką Wosąuito Raider

www.kagero.pl

27

miałem nadzieję; mój nawigator był nad wyraz spokojny i pewny siebie. Chwilowo poprawiła się widoczność i przez przypadek, po lewej stronie, dojrzałem obok siebie dwa mosty, drogowy i kolejowy, długie na jakieś 4-5 mil, spinające szeroki pas wody. W kokpicie zawrzało: - Co to do cholery jest? Gdzie my jesteśmy?! Zakotłowało się od map. Jedyny most tej wielkości w okolicy łączył wyspy Falster i Sjaelland [ponad Cieśniną Stor Str0mmen]. Byliśmy jakieś 30-40 mil [50-60 km - przyp. aut.] za daleko na południe. Podczas gdy my spieraliśmy się, nagle ląd pod nami skończył się i znaleźliśmy się nad woda­ mi Morza Bałtyckiego. Zawróciłem na północ; powoli dochodząc do siebie. Przynajmniej wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy"9. Aby nie pogrążać swojego zestresowanego nawigatora, Edwards w koń­ cu wmówił mu, że specjalnie polecieli nad Bałtyk, żeby zmylić przeciwnika. Tę wersję podano również do oficjalnego raportu, chociaż część lecących z tyłu załóg zorientowała się, że prowadząca maszyna zgubiła drogę i że błądzą gdzieś pomiędzy Niemcami, Danią i Szwecją. Obrona przeciwlotnicza nad celem okazała się dość chaotyczna, zresztą formacja Mosquito, lecąc kilkadziesiąt metrów ponad dachami Kopenhagi, pojawiła się i znikła w mgnieniu oka, doszczętnie demolując zakłady Burmeister & Wein. Tym razem Mosquito zostawiły po sobie, głęboko zako­ paną w gruzach fabryki, paskudną niespodziankę. Oprócz typowych bomb z zapalnikiem jedenastosekundowym, które wybuchały jak tylko samoloty oddaliły się na bezpieczną odległość od miejsca zrzutu, na cel spadły rów­ nież bomby, które miały wybuchnąć pół godziny później, trzy godziny, sześć godzin, a nawet trzy doby później! W ten sposób fabryka została nie tylko zbombardowana, ale wręcz zaminowana. Kiedy w zapadającym zmierzchu Mosquito zeszły jeszcze niżej, by unik­ nąć ostrzału z ziemi, jedna z załóg, sierżanci Dawson i Cox w Mosquito „GBR", nie zauważyli na czas linii wysokiego napięcia na ich drodze; obaj zginęli na miejscu. Kolejna załoga (Sgt. Clare i F/O Doyle), tym razem z 139. Sqn, zginęła już nad Anglią. Najprawdopodobniej z braku paliwa zgasł prawy sil­ nik, a chwilę później, o godzinie 19.50, ich samolot uderzył w drzewo w po­ bliżu Shipdham, zaledwie kilkanaście kilometrów od swojej bazy w Marham. W kolejnych dniach wywiad potwierdził, że produkcja silników dieslowskich w zakładach Burmeister & Wein została wstrzymana; nie obyło się jednak bez ofiar wśród ludności cywilnej - ośmiu zabitych i siedemnastu rannych. 9

S.R. Scott, op. cit., s. 86.

28

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Berlin i Jena o nalocie na Kopenhagę załogi Mosquito miały nadzieję na parę dni solidnego odpoczynku, jednak już dwa dni później sztabowcy RAF mieli dla nich gotowy plan kolejnej „misji specjalnej". Wydaje się, że w przeci­ wieństwie do Amerykanów, którzy z beznamiętną i rzeczową kalkulacją wy­ bierali na cele swojej ofensywy bombowej obiekty o znaczeniu strategicz­ nym, Anglicy ze szczególnym upodobaniem przeprowadzali ataki, których celefn było podkopywanie morale i szarganie dumy narodowej Niemców. Na dzień 30 stycznia 1943 roku berlińska rozgłośnia radiowa hucznie zapowiedziała orędzie do narodu, które miał wygłosić dr Goebbels, mini­ ster propagandy Rzeszy. Przed nim miał przemawiać naczelny dowódca Luftwaffe, Reichsmarschall Herman Góring, który z pewnością miał zamiar zapewnić swoich rodaków, że już nigdy żadna angielska bomba nie spadnie im na głowy. Dowództwo RAF uznało, że „wizyta" kilku Mosquito z pewno­ ścią uświetni całą imprezę. Załogi 105. i 139. Sqn nie podzielały entuzjazmu swojego dowództwa i całej atmosfery radosnego knowania wśród sztabowców. W czasie odpra­ wy z niepokojem patrzyli na rozpiętą w poprzek mapy Europy kolorową wstążkę, którą zaznaczono trasę ich lotu; 1145 mil (1842 km) w obie strony - tak daleko jeszcze nigdy nie byli. W dodatku, po kilku godzinach lotu ponad zwartą masą ciężkich, śniegowych chmur, bez widoczności ziemi, mieli odnaleźć Berlin i zrzucić bomby punktualnie co do minuty! Jako pierwsze, o godzinie 08.49, wystartowały trzy załogi 105. Sqn. i po wspięciu się na wysokość 25 000 stóp (7600 m) ruszyły w głąb III Rze­ szy. Według prognozy pogody niż znad Morza Północnego nie sięgał wschod­ nich Niemiec. To oznaczało, że załogom Mosquito będzie łatwiej odnaleźć cel, ale również to, że niemieckim myśliwcom łatwiej będzie odnaleźć Mosquito. Faktycznie niebo nad środkowymi Niemcami zaczęło się przeja­ śniać i nawigatorzy bez trudu spostrzegli w dole charakterystyczne wielkie jezioro Steinhuder Meer w pobliżu Hannoweru. Załogi pierwszych trzech Mosquito, jakby z niedowierzaniem, rozglądały się po pustym niebie. Czyż­ by cała Luftwaffe miała dzisiaj wolne? W końcu na horyzoncie wyłoniła się majestatycznie stolica III Rzeszy; byli nad celem. Punktualnie o godzinie jedenastej spiker radia Berlin uroczyście zapo­ wiedział w studiu swojego gościa, marszałka Rzeszy Hermanna Góringa. Wtem w głośnikach radioodbiorników dało się słyszeć złowrogi pomruk, jakby w oddali przetoczył się grzmot nadciągającej burzy, następnie pod-

P

Mosguito Raider

www.kagero.pl

29

niesione głosy w studiu, a później już tylko wojskowe marsze. Słuchacze w całej Rzeszy z niedowierzaniem spoglądali po sobie; w środku dnia na Berlin spadały bomby! W tym czasie trzy Mosquito z 105. Sqn, które przybyły nad Berlin kom­ pletnie niezauważone, uwijały się wśród wybuchów ciężkiej artylerii prze­ ciwlotniczej, która w końcu otworzyła ogień do intruzów. Niemniej jednak cała trójka wymknęła się niepostrzeżenie i bezpiecznie wróciła do bazy; ostatni samolot wylądował w Marham o 13.52. Trudniejsze zadanie miały przed sobą trzy załogi 139. Sqn, które wy­ startowały do popołudniowego nalotu, by z kolei zakłócić orędzie dr. Goeb­ belsa. Hermann Góring musiał tego dnia najeść się sporo wstydu, gdyż i tym razem jego myśliwcom nie udało się przechwycić kolejnych trzech Mosquito, które punktualnie o godzinie 16.00 zrzuciły bomby na Berlin, przega­ niając Goebbelsa do schronu przeciwlotniczego. Jedyną stratą tego dnia był pożyczony z 105. Sqn Mosquito „GB-J", na którym leciała załoga S/Ldr Dar­ ling i F/O Wright z 139. Sqn. Samolot padł ofiarą zmasowanego ognia zapo­ rowego baterii dział kalibru 88 i 128 mm - Berlin posiadał najsilniejszą obronę przeciwlotniczą w tej części Europy. Obaj lotnicy zginęli. Na początku lutego 1943 roku swoją turę bojową z 105. Sqn zakończył jego charyzmatyczny dowódca, W/Cdr Hughie Edwards, którego przenie­ siono na stanowisko sztabowe. Zastąpił go W/Cdr Geoffrey Longfleld. Nie­ stety, brak doświadczenia nowego dowódcy w prowadzeniu tak precyzyj­ nych akcji, jakie wykonywały załogi Mosquito, zaledwie dwa tygodnie później doprowadził do katastrofy i jego śmierci. 26 lutego 1943 roku, w czasie ataku na magazyny Kriegsmarine w Rennes, załoga prowadzącego samolotu zgubiła z widoku cel tuż przed zrzutem bomb, powodując zamie­ szanie wśród lecących za nimi samolotów. Próbując rozpaczliwie naprawić swój błąd, W/Cdr Longfield wykonał swoim Mosquito gwałtowny zwrot, wpadając na lecącą obok maszynę, pilotowaną przez Kanadyjczyka F/O Kimmela; obie załogi zginęły. 10 marca 1943 roku dowodzenie 105. dywizjo­ nem przejął dwudziestopięcioletni W/Cdr John Wooldridge, dwukrotny ka­ waler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotniczego). Podpułkownik Wooldridge, jak wielu innych doświadczonych lotników przed nim, „uziemiony" za biur­ kiem na stanowisku sztabowym po wylataniu tury bojowej (na ciężkich bombowcach), usilnie szukał okazji, by powrócić do latania bojowego. 16 marca dziesięć Mosquito z 139. Sqn i sześć z 105. Sqn bombardo­ wało parowozownię w Paderborn. O ile sam atak przebiegł sprawnie, dolot nad cel omal nie zakończył się kolejną tragedią. Jeden z nawigatorów 139. 30

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Mosquito B IV (n/ser DK338), który po wcieleniu do 105. dywizjonu nosił oznaczenie „GB-O". Samolot rozbił się 1 maja 1943 roku w czasie startu do nalotu na zakłady Philipsa w Eindhoven. Kiedy zawiódł jeden z silników, pilotujący samolot nowozelandczyk F/O Thompson przez pomyłkę przestawił „w chorągiewkę" śmigło drugiego silnika. Samolot wywrócił się na plecy i runął na ziemię w pobliżu lotniska w Marham. Obaj-lotnicy - F/O Thompson i F/O Horne zginęli. /San Diego Aerospace Museumj

Sqn relacjonował: „Wszystko szło dobrze dopóki nie znaleźliśmy się nad Zuider Zee, gdzie zostaliśmy przechwyceni przez formację nisko lecących kaczek. Zaatakowały z wigorem, ale trafiły tylko jednego z naszych. Ich prowadzący przebił pleksiglasową owiewkę i wylądował - kula pierza i krwi - na kolanach nawigatora. Dwóch innych napastników uderzyło w gondolę prawego silnika. W kokpicie zrobił się przeciąg (i niezły bałagan), więc sa­ molot zawrócił do bazy. Reszcie z nas udało się wyminąć niebezpieczeń­ stwo serią gwałtownych manewrów. Byliśmy coraz lepsi w robieniu uników przed ptakami"10. Wiosną 1943 roku przybierająca na sile aliancka ofensywa lotnicza nad Europą, do której w międzyczasie dołączył USAAF (Amerykańskie Siły Po­ wietrzne), oznaczała, że niemieckie pułki myśliwskie miały coraz więcej zajęcia. Korzystały na tym Mosquito, które niemal codziennie nękały oku­ pantów we Francji, niszcząc to tu, to tam jakąś parowozownię, wiadukt, magazyn, fabrykę, elektrownię itp. Niebezpieczeństwo napotkania FockeWulfów z osławionego pułku JG 26, który stacjonował wzdłuż wybrzeża 10

H.L Thompson, W/Cdr. New Zealanders with the Royal Air Force, vol. II: European Theatre, January 1943-May 1945, s. 152.

Mosquito Raider

www.kagero.pl

31

kanału La Manche, było jednak zawsze obecne; jak realne, miało się okazać 28 marca. Tego dnia sześć Mosquito z 105. Sqn, bombardujących zakłady przemysłowe na południe od Lille, zostało przechwyconych przez myśliwce z 4. Staffel pułku JG 26. W ciągu dwóch minut (o godzinie 18.41 i o 18.42) dwa z nich zestrzelił Oberfeldwebel (sierżant sztabowy) Adolf Glunz, jeden z najskuteczniejszych pilotów Luftwaffe na froncie zachodnim; żaden z czte­ rech angielskich lotników nie przeżył. Z kolei wieczorem 3 kwietnia kolej­ nego Mosquito, tym razem z 139. Sqn, dogonił i zestrzelił pilot 6./JG 26, Ofw. Willi Mackenstedt. Tymczasem sztabowcy Bomber Command, grupującego bombowce RAF, uznali, że również urodziny Hitlera, przypadające na dzień 20 kwietnia, nie mogą się obejść bez wizyty Mosquito nad Berlinem. Co więcej, miały one pojawić się z „życzeniami" jako pierwsze, zaraz po północy. Dziewięć Mosquito z 105. Sqn i dwa z 139. Sqn miały również za zadanie odwrócić uwagę niemieckich myśliwców nocnych od formacji ciężkich bombowców RAF, które tej samej nocy zmierzały nad Szczecin i Rostock. Nalot miał się odbyć w jasną, księżycową noc, a dotarcie nad Berlin wymagało ponad czterech godzin lotu, z czego trzy nad terytorium prze­ ciwnika. Niemniej jednak załogi Mosquito czuły się bezpiecznie, wiedząc, że nie napotkają po drodze jednosilnikowych myśliwców dziennych. Jak się miało okazać, to poczucie bezpieczeństwa było bardzo zwodnicze. Sam Berlin nie trudno było odnaleźć w bezchmurną noc; z wysokości 22 000 stóp zaciemnione miasto wyglądało jak czarna dziura pośród oko­ licznych jezior, które pobłyskiwały srebrzyście odbitym światłem księżyca. Pierwsze dwa Mosquito, które pojawiły się nad stolicą Rzeszy pół god-ziny po północy, nie napotkały żadnej reakcji, ale zrzucone przez nie bomby postawiły na nogi całą potężną obronę przeciwlotniczą Berlina. Kolejne sa­ moloty musiały już gwałtownie manewrować wśród przeczesujących niebo licznych reflektorów, które próbowały uchwycić je w stożek światła i wysta­ wić na cel artylerzystom. Przez kolejne dwie godziny docierające pojedyn­ czo nad cel Mosquito dręczyły mieszkańców Berlina i grały na nerwach nie­ mieckich artylerzystów, którzy bezskutecznie usiłowali trafić któregoś z nocnych intruzów. Tymczasem z bazy niemieckich nocnych myśliwców w Leeuwarden w Holandii, na wybrzeżu Morza Północnego, poderwano w powietrze dwu­ silnikowe Messerschmitty 110 z NJG 1(1. Nocnego Pułku Myśliwskiego). Jeden z nich pilotował doświadczony myśliwiec, Oberleutnant (porucznik) Lothar Linke, dowódca 12. Staffel. Linke, który przed wojną był instrukto-

rem pilotażu, miał już mocno zaawansowany wiek jak na pilota myśliwskie­ go - trzydzieści cztery lata. Swoje pierwsze zwycięstwo odniósł w kwietniu 1940 roku, kiedy w pobliżu Stavanger w Norwegii zestrzelił brytyjskiego Blenheima. Krążąc w ciemnościach ponad zatoką Zuider Zee, Oblt. Linke spostrzegł powracającego znad Berlina Mosquito „XD-H" dowódcy 139. Sqn. Zaskoczona przez niemieckiego myśliwca załoga Mosquito, W/Cdr Shand i jego nawigator P/O Handley, nie zdołała opuścić płonącego samolotu, któ­ ry uderzył w wody zatoki o godzinie 02.10. Dowodzenie 139. dywizjonem przejął W/Cdr Reggie Reynolds. Sam Oblt. Linke zginął miesiąc później, kie­ dy po nieudanym ataku na ciężki bombowiec, przy próbie skoku ze spado­ chronem, uderzył w usterzenie swojego Messerschmitta. Cztery dni później, 24 kwietnia 1943 roku, również 105. Sqn omal nie stracił swojego dowódcy, którego Mosquito został przechwycony przez Focke-Wulfy w drodze nad Tours we Francji, gdzie dywizjon miał zbombardo­ wać zakłady naprawcze taboru kolejowego. W/Cdr Wooldridge zdołał wy­ mknąć się napastnikom i po skryciu się w chmurach zawrócić do bazy. Pod koniec kwietnia samoloty z obu dywizjonów bombowych Mosquito wykonywały zadanie, które wkrótce miało wejść na stałe do ich „repertu­ aru", zrzucając bomby i kolorowe flary nad stocznią i bazą Kriegsmarine w Wilhelmshaven. Ta akcja miała na celu odwrócenie uwagi Niemców od operacji minowania wód przybrzeżnych przez samoloty RAF. W maju 1943 roku bombowe Mosquito coraz częściej kierowano do ata­ ków nocnych z dużego pułapu na największe miasta III Rzeszy: Berlin, Kolo­ nię, DUsseldorf, Munster czy Monachium. Gary Herbert, jeden z lotników 105. Sqn, tak wspominał nocny wypad z 17 na 18 maja: „Nad Monachium poleciały trzy maszyny. Bez problemów dotarliśmy na cel, lecąc na pułapie 25 000 stóp; tylko nad Mannheim zebraliśmy trochę ciężkiego ognia z ziemi. Zanurkowaliśmy na 20 000 stóp i zrzuciliśmy bomby. Z ziemi trochę strzela­ no i po niebie błądziło parę snopów światła, ale żadnemu z reflektorów nie udało się nas złapać. W drodze powrotnej nic się nie działo. Dopiero nad Londynem reflektory złapały nas w stożek światła. Potem oskarżono nas, że zbombardowaliśmy Zurych w Szwajcarii, ale nikt nam nie mógł niczego udo­ 11 wodnić. Z drugiej strony, my też nie mogliśmy udowodnić, że tak nie było" . Ostatnim spektakularnym dziennym rajdem, który 27 maja 1943 roku wykonały razem Mosquito 105. i 139. Sqn, był atak na leżącą daleko w po­ łudniowo-wschodnich Niemczech Jenę. To tu znajdowały się słynne zakłady

32

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

" S.R. Scott, op. cit., s. 112. www.kagero.pi

33

optyczne Zeissa, które produkowały m.in. peryskopy dla U-Bootów. Celem wypadu Mosquito były również pobliskie zakłady Schott, produkujące spe­ cjalistyczne wyroby ze szkła. Tym razem całą formację ośmiu Mosquito z 105. Sqn i sześciu z 139. Sqn prowadził nad cel nowy dowódca 139. Sqn, W/Cdr Reynolds. Dwie z czternastu maszyn były uzbrojone w bomby z za­ palnikiem ustawionym na sześciogodzinne opóźnienie, by uniemożliwić Niemcom próby ratowania tego, co nie zostało zniszczone w pierwszym podejściu. Załogi Mosquito miały nadzieję na pogodę podobną do tej z rajdu nad Berlin, tj. silne zachmurzenie w drodze nad cel i przejaśnienia nad wschodni­ mi Niemcami, tym razem jednak było odwrotnie. Im dalej zapuszczały się samoloty w głąb Rzeszy, tym gorsza była pogoda. Wiszące nisko ponad górzystyrn terenem Turyngii chmury zmuszały załogi do lotu „na instrumenty", bez widoczności ziemi. W pobliżu miejscowości Adorf przemykająca nisko formacja dostała się pod gwałtowny ostrzał z ziemi. Próbując wyrwać się z celowników szybkostrzelnych działek, dwa Mosquito z 139. Sqn zderzyły się ze sobą, grzebiąc w szczątkach maszyn obie załogi (polegli F/Lt Sutton i P/O Morris w „XD-W" oraz F/O Openshaw i Sgt. Stonestreet w „XD-R"). Część samolotów zgubiła się w chmurach i nie odnalazła celu. Co gor­ sza, wbrew zapewnieniom wywiadu okazało się, że nad Jena Niemcy usta­ wili zaporę balonową, a samych zakładów broniły liczne stanowiska baterii przeciwlotniczych. Część bomb została więc zrzucona na miasto. Jedna z za­ łóg 105. Sqn (P/O Massie i Sgt. Lister w Mosquito „GB-P"), została zestrze­ lona w drodze powrotnej, nad Diepholz. Pozostałe maszyny wróciły do Anglii tak ciężko uszkodzone, że kolejnym dwóm nie udało się wylądować. Parę minut przed północą F/Lt Sutherland z 139. Sqn i jego nawigator F/O Dean, lecący w Mosquito „XD-D", uderzyli w linię wysokiego napięcia przy próbie lądowania w bazie RAF w Coltishall. Z kolei porucznicy Rae i Bush z 105. Sqn w Mosquito „GB-R" rozbili się przy próbie lądowania na jednym silniku w swojej bazie w Marham. Rajd na Jenę kosztował więc życie aż pięciu z czternastu załóg.

połowie 1943 roku siły bombowe RAF przymierzały się do istotnej reorganizacji. Dotychczasowe Bomber Command, czyli Zgrupowanie Bombowe, któremu podlegały przede wszystkim ciężkie, czterosilnikowe bombowce, miało skoncentrować się na nocnej ofensywie bombowej prze-

ciwko III Rzeszy. Na ich potrzeby stworzono nowe zgrupowanie, tzw. Path Finder Force, do którego skierowano oba dywizjony raiderów: 105. i 139. Sqn. Od tej pory miały one latać wyłącznie nocą, odnajdując za pomocą urządzeń elektronicznych i oznaczając świetlnymi flarami cele dla bombow­ ców. Była to decyzja dość zaskakująca dla wszystkich, zwłaszcza samych załóg, gdyż w ten sposób marnowano olbrzymie doświadczenie nabyte w czasie precyzyjnych ataków dziennych z niewielkiego pułapu. Tym bar­ dziej, że RAF wcale nie zamierzał rezygnować z tego typu operacji. Wręcz przeciwnie - z myślą o inwazji na Europę, którą zaplanowano na lato 1944 roku, w czerwcu 1943 roku powołano do życia 2. Tactical Air Force (2. TAF), czyli 2. Taktyczną Armię Lotniczą, grupującą myśliwce bombardujące i lek­ kie bombowce. W skład 2. TAF miało wejść docelowo sześć dywizjonów Mosquito, które dopiero przezbrajały się na ten typ samolotu i wszystkiego musiały uczyć się od nowa! W pierwszej połowie 1943 roku aktywność nocnych bombowców Luftwaffe nad Wyspami Brytyjskimi spadła do tego stopnia, że broniące do tej pory nieba nad Anglią dywizjony Mosquito powoli stawały się „bezrobot­ ne". Ich załogom zezwolono więc na operacje ofensywne po drugiej stronie kanału La Manche, by tam same poszukały sobie przeciwnika do walki. W tym czasie zakłady de Havillanda opracowały nową wersję Mosquito spe­ cjalnie z myślą o misjach typu Intruder i Ranger. Były to zarówno dzienne, jak i nocne akcje zaczepne daleko na tyłach wroga, przypominające nieco wojnę partyzancką w wersji lotniczej. Mosquito FB VI (FB od Fighter-Bomber, czyli myśliwiec bombardujący) łączył w sobie zalety dwóch poprzed­ nich wariantów: bombowego B IV, na którym wcześniej latały 105. i 139. Sqn, oraz Mosquito NF II (NF od Night Fighter, czyli myśliwiec nocny). Wer­ sja FB VI, zamiast przeszklonej kabiny nawigatora-bombardiera w nosie sa­ molotu, posiadała potężne uzbrojenie strzeleckie: cztery działka kalibru 20 mm i cztery karabiny maszynowe. By pomieścić zamki i łoża działek, trzeba było zająć przednią część komory bombowej, tak że FB VI mógł przenosić w niej tylko dwie 500-funtowe bomby, ale dzięki wzmocnieniu skrzydeł można było pod nimi podwiesić dwie kolejne bomby 500-funtowe lub od­ rzucane zbiorniki z paliwem. Tak wyposażony Mosquito okazał się niezwy­ kle skuteczną bronią, siejąc dniem i nocą spustoszenie na lotniskach, dro­ gach i szlakach kolejowych okupowanej Europy. Pierwszym dywizjonem RAF, który wyposażono w „szturmową" wersję Mosquito (w maju 1943 roku), był kanadyjski 418. Sqn, który niedługo później zasłynął wieloma błyskotli­ wymi akcjami na tyłach wroga.

34

Mosąuito Raider

Myśliwiec bombardujący

W

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

www.kagero.pl

35

Wojna nad Zatoką owy Mosquito FB VI, wyposażony w silne uzbrojenie strzeleckie, ode­ grał również decydującą rolę w bitwie o panowanie nad Zatoką Bi­ skajską, wykonując misje typu „Instep". Wody Zatoki Biskajskiej często prze­ mierzały niemieckie U-Booty, wychodzące w morze lub właśnie powracają­ ce ze swoich atlantyckich patroli przeciwko zmierzającym do Anglii konwojom. Na nie polowały bombowce i wodnosamoloty brytyjskiego Co­ astal Command, czyli Lotnictwa Obrony Wybrzeża. W obronie swoich łodzi podwodnych Niemcy wysyłali nad Zatokę Junkersy Ju 88, ciężkie myśliwce dalekiego zasięgu. Przeciwko nim RAF skierował szybsze i zwrotniejsze Mosquito, które jednak musiały strzec się polujących na nie Focke-Wulfów 190!

N

Patrolujące nad Zatoką Biskajską Mosquito startowały z Predannack, leżącego na wysuniętym daleko w głąb oceanu krańcu Kornwalii. Wieczo­ rem 11 czerwca 1943 roku F/Lt Singleton, prowadzący mieszaną formację Mosquito z 25. i 264. Sqn, napotkał ponad Zatoką pięć Junkersów 88 z Kampfgruppe 40 i zestrzelił jednego z nich. Pilotujący go Fw. Hiebsch z 15./KG 40 zginął wraz z całą załogą. Jednak ponad wodami Zatoki Biskajskiej łatwo było z myśliwego stać się ofiarą. Dwa dni później formację Mosquito z 25. i 410. Sqn przechwyciły Focke-Wulfy 190 i w kilka minut zestrzeliły trzy z nich (dwa z 25. Sqn i jednego z 410. Sqn), z czego dwa dopisał do swo­ jego konta zwycięstw Ofw. May, a jednego Fw. Schnoll, obaj z 8. Staffel pułku JG 2 „Richthofen". W czerwcu 1943 roku morskie patrole „Instep" zaczął wykonywać rów­ nież jeden z dwóch polskich dywizjonów, które w czasie wojny użytkowały Mosquito - 307. Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy". 14 czerwca, w trakcie zaledwie drugiego patrolu nad Zatoką, cztery Mosquito dywizjonu napotkały grupę pięciu płynących w wynurzeniu U-Bootów. Po­ mimo huraganowego ognia przeciwlotniczego polskie Mosquito ruszyły do ataku, ostrzeliwując z działek pokłady okrętów. Trafiony w lewy silnik Mosquito „EW-B", samolot dowódcy S/Ldr Stanisława Szabłowskiego, przele­ ciał ponad 700 kilometrów na jednym sprawnym silniku i wylądował awa­ ryjnie ze schowanym podwoziem w Predannack. Dwa z niemieckich okrętów (U-68 i U-155), które dwa dni wcześniej wyszły w morze z Lorient, z powo­ du rannych na pokładach musiały zawrócić. Z kolei 19 czerwca trzy polskie Mosquito i jeden kanadyjski z 410. Sqn przechwyciły nad Zatoką Biskajską i zespołowo zestrzeliły niemiecką łódź latającą Blohm und Voss BV-138 każda z załóg dostała po jednej czwartej zwycięstwa!

36

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Tymczasem Niemcy, nie mogąc oddelegować do obrony U-Bootów żad­ nej ze swoich regularnych eskadr myśliwskich, częściowo przezbroili w Foc­ ke-Wulfy 190 jednostkę lotnictwa morskiego - Seeaufklarungsgruppe 128, która z racji posiadania tylko jednej eskadry nosiła miano l./SAGr 128. To właśnie na cztery myśliwce z tej jednostki natknęły się 120 km na zachód od Brestu, 22 sierpnia, powracające do bazy w Predannack cztery polskie Mosquito z 307. Sqn. Dowódca l./SAGr 128, Oberleutnant (porucznik) Heinz Wurm, zaatakował z przewagą wysokości i odstrzelił ogon samolotu F/Sgt Tadeusza Eckerta i F/O Konrada Matuszka, który runął do morza; obaj lotni­ cy zginęli. 10 września 1943 roku lotnicy „Lwowskich Puchaczy" obchodzili trze­ cią rocznicę powstania dywizjonu. Następnego dnia stoczyli nad Zatoką zaciekłą bitwę z Luftwaffe, odnosząc liczne sukcesy. W trakcie misji „In­ step" patrolujące Mosquito wspomagał brytyjski krążownik HMS „Sheffield", którego radar wykrywał niemieckie samoloty, po czym jego obsługa przeka­ zywała namiary załogom Mosquito. Służbę tzw. kontrolera naprowadzania GCI na krążowniku pełnili również polscy lotnicy z dywizjonu 307, dlatego w eterze nad Zatoką Biskajską można było usłyszeć następujące dialogi:

Mosquito Mk XXX z 307. Dywizjonu Myśliwskiego Nocnego, który również brał udział w dzien­ nych patrolach ofensywnych Instep nad Zatoką Biskajską. Po prawej F/O Jan Maliński. (Via Jacek Kutzner)

Mosguito Raider

www.kagero.pl

37

- Dyć, nie zostawicie nas w wodzie jakby co? - dopytywał po polsku, z lwowskim akcentem, jeden z młodych pilotów. - Nie bój nic - odpowiadał z pokładu HMS „Sheffield" F/O Jan Maliński. - Na to jesteśmy przygotowani, tylko strzelaj dobrze. Niemcy o was jeszcze nie wiedzą. Lecą prosto, jak drut. Skoncentruj uwagę, patrz w dół. Na razie nie mogę podać dokładnej wysokości, bo za mocno kiwa łajbą 12 . Radar na krążowniku właśnie wychwycił podejrzane echo. Chwilę póź­ niej F/Sgt Zbigniew Dunin, pilot jednego z czterech Mosquito prowadzo­ nych przez W/Cdr Jerzego Orzechowskiego, zameldował, że poniżej, rów­ nolegle do ich kursu, leci sześć samolotów. W/Cdr Orzechowski, wciąż obawiając się, że mogą to być Beaufightery sojuszników, wyprzedził forma­ cję lecących tuż nad wodą samolotów, a następnie zawrócił i minął ją od czoła. Teraz nie było wątpliwości - sześć dwusilnikowych Messerschmittów Bf 110. Na niebie zakotłowało się od manewrujących samolotów. Niemcy, zapewne licząc na swoją przewagę ilościową, podjęli walkę. W przeciwień­ stwie do Mosquito, każdy z Messerschmittów miał na pokładzie tylnego strzelca, obsługującego podwójnie sprzężony karabin maszynowy. Orze­ chowski złapał w celownik jednego z Bf 110 i wystrzelił dwie krótkie serie, po których z prawego silnika Messerschmitta buchnął czarny dym. Samolot przewalił się przez plecy, ale w tym momencie Orzechowski, ostrzeżony przez radio, musiał zrobić unik i przeciwnik znikł mu z pola widzenia. Pojedynek okazał się nader wyrównany. Pomimo gęsto krzyżujących się w powietrzu serii pocisków smugowych i licznych uszkodzeń po obu stro­ nach, tylko F/Sgt Dunin był pewien swojego zestrzelenia, chociaż bliżej było mu do zostania ofiarą niż zwycięzcą. Wijąc się pod ogniem trzech Messer­ schmittów, które uczepiły się jego ogona, Dunin stracił jeden silnik i radio. Uciekając spiralą nad samą wodę, umknął w końcu swoim prześladowcom. Kiedy jednak poderwał swoją maszynę do góry, nagle zobaczył nad sobą kadłub Messerschmitta; naciskając instynktownie spust działek, z odległo­ ści niecałych 200 metrów trafił w jego spód. Messerschmitt stanął w pło­ mieniach i runął pionowo do morza, pozostawiając na powierzchni plamę płonącej benzyny i słup dymu. Niemcy wycofali się w stronę Hiszpanii, eskor­ tując uszkodzone maszyny swoich towarzyszy, które wlokły za sobą smugi dymu z postrzelanych silników. Również samolot S/Ldr Jerzego Damsza wrócił do Predannack na jednym silniku. Nie był to jednak jeszcze koniec tego intensywnego dnia. 12

Na podstawie: A.R. Janczak, Przez ciemię nocy. Dzieje 307 Nocnego Dywizjonu Myśliwskiego, s. 203.

38

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Półtorej godziny później na patrol wyruszyły cztery maszyny z eska­ dry B; tym razem operator z HMS „Sheffield" naprowadził polskich my­ śliwców na sześć Junkersów Ju 88, lecących na wysokości 3000 metrów. Na widok wspinających się do nich Mosquito Niemcy rzucili się do uciecz­ ki w stronę chmur. Gdy już wydawało się, że umkną, na odległość strzału doszedł prowadzący S/Ldr Maksymilian Lewandowski. Ostatni w szyku Junkers wciąż był jakieś 100 metrów powyżej, kiedy Lewandowski poderwał nos maszyny i jedną serią zapalił prawy silnik Niemca. Junkers przewrócił się na prawe skrzydło i kiedy mijał ścigającego go Mosquito, otrzymał jeszcze jedną serię z działek i karabinów. Z urwanym ogonem, trawiony przez szybko rozprzestrzeniające się płomienie, Junkers opadał, wirując w stronę morza. W tym czasie W/O Lucjan Szempliński, pilot drugiego z dwóch Mosquito, którym udało się dogonić Niemców, ścigał swoją ofiarę w stronę morza. Po kolejnych trafieniach Junkersa spowiły dym i płomienie, jednak jego tyl­ ny strzelec, jakby nieświadom, że za chwilę samolot roztrzaska się o po­ wierzchnię morza, wciąż ostrzeliwał się rozpaczliwie. W końcu Junkersa pochłonęły jak zawsze zimne i obojętne wobec ludzkich dramatów fale północnego Atlantyku, a w górę wystrzeliła fontanna spienionej wody. Nie mając większego wyboru, pozostałe Junkersy podjęły walkę z dwo­ ma Mosquito. Szempliński właśnie wystrzelił dwie serie w stronę kolejnego przeciwnika, jednak zwrotnego Junkersa nie łatwo było trafić. W końcu trze­ cia salwa z czterech działek 20 mm przypieczętowała jego los. Szare, po­ chmurne niebo przeciął ognisty łuk, kiedy kolejny Junkers nieuchronnie zmierzał na miejsce swojego ostatecznego spoczynku na dnie Zatoki Bi­ skajskiej. Nie chcąc podzielić jego losu, kolejny Ju 88 zawrócił i zaszarżował w stronę nadlatującego Mosquito Szemplińskiego. Takich starć więk­ szość pilotów unikała, gdyż często kończyły się one czołowym zderzeniem obu samolotów i gwałtowną śmiercią obu przeciwników. Szempliński pierw­ szy otworzył ogień, wyrywając z poszycia Junkersa kawał blachy, który ude­ rzył w wiatrochron kabiny Mosquito i ranił nawigatora F/O Jana Mikę. Tym­ czasem zameldowały się załogi pozostałych dwóch Mosquito, które nie wzięły udziału w walce. Jeden z nich leciał na jednym silniku, więc S/Ldr Lewandowski polecił im wracać do Predannack. Pozostałe Junkersy pocho­ wały się w chmurach i niebo opustoszało. W efekcie tego niezwykle krótkiego i gwałtownego starcia lotnikom z dywizjonu 307 zaliczono zestrzelenia czterech Junkersów: dwa załodze S/Ldr Lewandowski i F/O Mika w Mosquito „EW-X" oraz kolejne dwa zało!^osquito Raidei

www.kagero.pl

39

Przygotowany do lotu Junkers Ju 88C-4 z V./KG 40. (Via Tomasz Okraszewski)

dze W/O Szempliński i F/Sgt Frank Tillman (Brytyjczyk) w Mosquito „EW-U"; wszystkie cztery zwycięstwa miały miejsce o godzinie 16.2713. Pomimo zaangażowania do operacji „Instep" radarów okrętów Royal Navy, napotkanie przeciwnika nad bezkresem Atlantyku było wciąż bardziej efektem szczęścia i przypadku. Wiele patroli ograniczało się do wielogo­ dzinnego wypatrywania na tle hipnotycznego korowodu spienionych fal nie­ uchwytnego przeciwnika. Jednak na kolejną „rundę" w wojnie polskich Mosquito z Junkersami z V./KG 40 nie trzeba było długo czekać. Wczesnym popołudniem 25 września 1943 roku cztery Mosquito z eska­ dry „A" wyleciały jak niemal codziennie na patrol ponad Zatoką Biskajską. Jak okiem sięgnąć, niebo pod zalegającymi piętrowo, od 600 do 1500 me­ trów, kłębiastymi chmurami było puste. Milczał również operator radaru z krążownika HMS „Sheffield". Prowadzący patrol S/Ldr Jerzy Damsz, kiero­ wany „szóstym zmysłem" pilota myśliwskiego, postanowił w pewnym mo­ mencie zajrzeć, jak wygląda sytuacja ponad chmurami. Nie mylił się - po­ wyżej, na wysokości 2500 metrów, dojrzał ciemne sylwetki czterech par Junkersów Ju 88. Obawiając się, że Niemcy spróbują ucieczki w chmury, Damsz skierował swoje załogi najkrótszą drogą w stronę przeciwnika. Jed­ nak niemieccy lotnicy, spoglądając z góry na doskonale widoczne na tle chmur Mosquito, uznali, że z przewagą dwóch na jednego i różnicą puła­ pów rzędu 1200 metrów na ich korzyść, to oni mają inicjatywę. 13

Dane za: R. Gretzyngier, 307 Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy", s. 64.

40

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

W jednej chwili obie formacje zwróciły się ku sobie, a po pierwszych seriach walka rozpadła się na szereg indywidualnych pojedynków. Manew­ rując pośród chmur, samoloty wpadały na siebie, strzelały i w mgnieniu oka ponownie gubiły się nawzajem. S/Ldr Damsz utrzymał się na ogonie swoje­ go przeciwnika dzięki wijącej się za Junkersem długiej smudze czarnego dymu z rozbitego silnika, która zdradzała pozycję samolotu nawet w chmu­ rach. Również F/O Ludwik Steinke sprowadził „swojego" Junkersa nad samą wodę, a moment jego uderzenia w fale uwiecznił zsynchronizowany z bro­ nią pokładową fotokarabin. Kiedy S/Ldr Damsz próbował pozbierać z powrotem do szyku rozpro­ szone samoloty, zameldowały się wszystkie załogi z wyjątkiem F/O Steinkego, którego radio uległo awarii. Również brytyjska załoga, F/Sgt Lowndes i F/Sgt Cotton, która wykonywała swój zaledwie drugi lot bojowy, zameldo­ wała, że wszystko OK, jednak do bazy w Predannack już nie powróciła. Być może ich samotnie lecący Mosquito padł ofiarą kręcących się często u wy­ brzeży Kornwalii i Wysp Scilly Focke-Wulfów 190; ich losu nigdy nie udało się wyjaśnić. Oficerowie analizujący po walce raporty załóg i krótkie mi­ gawki, które rejestrowały fotokarabiny w momencie otwarcia ognia, mieli przed sobą nie lada łamigłówkę. Czy ten widziany przez dwie załogi Jun­ kers, który spadał pionowo wlokąc za sobą kitę dymu, był tym samym sa­ molotem, czy dwoma różnymi? W końcu uznano, że załoga F/Sgt Steinke i P/O Sadowski, zestrzeliła na pewno jednego Ju 88, jednego prawdopodob­ nie i jednego uszkodziła. Z kolei załoga S/Ldr Damsz i F/Lt Szponarowicz, lecąca na Mosquito „EW-O", zestrzeliła jednego Junkersa, a następnego uszkodziła. Załodze W/O Jankowiak i F/Sgt Karais zaliczono tylko uszkodze­ nie jednegoJu 88. Było to ostatnie starcie polskich Mosquito z Luftwaffe nad Zatoką Bi­ skajską. Na początku listopada 1943 roku dywizjon 307 przeniósł się do Szkocji, by powrócić do swojej podstawowej roli myśliwców nocnych.

Tsetse kontra U-Booty perujące ponad Zatoką Biskajską Mosquito nie ograniczały się do zwal­ czania samolotów - odpowiednio dozbrojony Mosquito był sam w sta­ nie zatapiać U-Booty. Wkrótce po wejściu do służby myśliwsko-bombowej wersji FB VI (w maju 1943 roku), w arsenale Mosquito pojawiły się pociski rakietowe, wystrzeliwane z podskrzydłowych wyrzutni. Mosquito mógł ich zabierać maksymalnie osiem; stosowano sześćdziesięciofuntowe (27,2 kg)

O

Mosguito Raider

www.kagero.pl

41

rakiety typu „high explosive", o znacznej sile wybuchu, lub lżejsze, ale dużo skuteczniejsze przeciwko statkom i okrętom, dwudziestopięciofuntowe (11,3 kg) rakiety z głowicą przeciwpancerną, które bez trudu przebijały sta­ lowe burty. Przeciwpancerne rakiety, stosowane z takim powodzeniem przez bry­ tyjskie myśliwce Typhoon przeciwko czołgom, okazały się równie skutecz­ ne przeciwko celom nawodnym i były stosowane z powodzeniem do końca wojny m.in. przez Mosquito i starsze Beaufightery. Jednak do zwalczania niemieckich okrętów podwodnych Mosauito wyposażono w nową broń, której obecność w samolocie z drewna i sklejki z pozoru przeczyła zasa­ dom zdrowego rozsądku - samopowtarzalną haubicę kalibru 57 mm. W czerwcu 1943 roku pierwsze testy udowodniły, że strzelający poci­ skami 57 mm Mosauito, wbrew obawom, nie rozpada się w powietrzu od samego odrzutu haubicy, zwanej potocznie od nazwy producenta „Molins Gun", czyli działko Molinsa. Wkrótce do produkcji skierowano wersję Mosquito FB XVIII, lepiej znaną jako „Tsetse", od nazwy lubiącego krew tropi­ kalnego owada, który Brytyjczykom przysparzał tyle problemów w ich za­ morskich koloniach. Aby pomieścić haubicę i magazynek na dwadzieścia cztery pociski, zrezygnowano z czterech działek 20 mm, w które uzbrojona była wersja FB VI, a później również z dwóch z czterech karabinów maszy­ nowych. Dzięki nowej broni Mosquito mogły atakować U-Booty spoza sku­ tecznego zasięgu ich broni przeciwlotniczej (ok. 1400-1600 metrów). Z po­ wodu częstych starć z lotnictwem niemieckie okręty podwodne były coraz silniej uzbrojone i nierzadko wygrywały pojedynki z powolnymi łodziami latającymi i bombowcami brytyjskiego Coastal Command. •; Pierwszy atak Mosquito „Tsetse" z 248. Sqn na niemieckiego U-Boota miał miejsce 7 listopada 1943 roku. Ostrzelany na powierzchni, w drodze do Brestu, U-123 zdołał umknąć pod wodę, gdy w samolocie F/O Bonetta po pierwszym ataku zaciął się podajnik pocisków 57 mm. Zacinanie się haubicy, której podajnik był bardzo wrażliwy na gwałtowne manewry samo­ lotu, był największym mankamentem nowej broni. Niemcy szybko docenili nowego przeciwnika i od tego czasu zaczęli wysyłać powracającym z Atlan­ tyku okrętom osłonę jednostek nawodnych. 10 marca 1944 roku samoloty stacjonującego w Portreath w Kornwalii dywizjonu 248, cztery FB VI eskortujące dwa Mosquito XVIII, stoczyły u wy­ brzeży Hiszpanii, pięćdziesiąt kilometrów na północ od Gijon, regularną bitwę z dziesięcioma Junkersami Ju 88 i czterema niszczycielami, które osła­ niały jednego U-Boota. W czasie potyczki uszkodzono jeden niszczyciel;

42

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

eskortujące Mosquito zestrzeliły dwa Ju 88, trzeciego strącił czterema strza­ łami z działka Molinsa S/L Philips. Dla niemieckich podwodniaków pojawienie się Mosquito „Tsetse" było przysłowiowym gwoździem do trumny. W połowie marca 1944 roku do­ wódca Kriegsmarine Karl Dónitz musiał ostatecznie pogodzić się z faktem, że wojna, którą jego U-Booty prowadziły, ze zmiennym szczęściem, przez wiele lat na Atlantyku, jest przegrana. Z powodu koncentracji jego floty podwodnej w portach południowej Norwegii i Francji, w oczekiwaniu na inwazję aliantów na Europę, rozkazał zawrócić wszystkie wychodzące na Atlantyk łodzie podwodne. Swój największy sukces na wodach Zatoki Biskajskiej „Tsetse" odniosły 25 marca 1944 roku. U-976 wypłynął z portu St. Nazaire 20 marca. Po otrzy­ maniu rozkazu powrotu, ruszył w asyście niszczyciela i dwóch stawiaczy min poprzez niebezpieczne wody Zatoki Biskajskiej w stronę Francji. W po­ bliżu St. Nazaire Niemców zaskoczyły dwa „Tsetse" z 618. Sqn, pilotowane przez poruczników Turnera i Hillarda, lecące w asyście czterech Mosquito FB VI z 248. Sqn. Cztery ataki Turnera i jeden Hillarda zatopiły U-976. Jego załoga miała wszakże dużo szczęścia: uratowało się aż czterdziestu dzie­ więciu marynarzy (czterech zginęło). Ten sukces omal nie został powtórzony dwa dni później, kiedy w tej samej okolicy Mosquito z 618 Sqn. ostrzelały z działek Molinsa U-769 i U-960, płynące w stronę swojej bazy w La Pallice. Niemiecka eskorta cztery stawiacze min i dwa przerobione ze statków handlowych okręty tra­ łujące, zwane przez Niemców Sperrbrecher - na widok nadlatujących Mosquito otworzyły potężny ogień zaporowy. Samolot F/O Hillarda został trafiony w kabinę pociskiem kalibru 37 mm, ale załogę uratowała płyta pancerna, wstawiona specjalnie na takie okazje pod pulpitem z zegarami. Ciężko uszkodzony U-960, z trudem utrzymując się na powierzchni, jeszcze tego samego dnia zawinął do La Pallice. Wśród 14 rannych był m.in. dowódca okrętu, Gunther Heinrich. Po rozpoczęciu lądowania wojsk sprzymierzonych we Francji Niemcy skierowali wszystkie dostępne U-Booty przeciwko stojącej na kanale La Manche flocie inwazyjnej. Pomimo wyposażenia części z nich w tzw. chra­ py, umożliwiające U-Bootowi płynięcie na silnikach dieslowskich bez ko­ nieczności wynurzania się, wobec kompletnej dominacji aliantów w powie­ trzu i na wodzie, były one bezlitośnie tropione i zatapiane. Stacjonująca we Francji Luftwaffe, zaangażowana w Normandii, nie mogła im już pomóc. 6 czerwca z portu La Pallice wyszedł w morze U-212, weteran atlantycMosguito Raider

www.kagero.pl

43

kich szlaków, kierując się przez Zatokę Biskajską na północ. Wczesnym ran­ kiem następnego dnia, lecące na wysokości 250 metrów dwa Mosąuito XVIII z 248. Sqn, spostrzegły w dole, na powierzchni morza, charakterystyczny klin spienionej wody i ruszyły do ataku. F/O Bonnett wystrzelił w stronę okrętu dwanaście pocisków kalibru 57 mm, uzyskując kilka trafień, jednak przy drugim podejściu nad cel podajnik zaciął się. Pomimo tego Bonnett raz za razem nurkował w stronę U-212, by ściągnąć na siebie ogień broni przeciwlotniczej. W tym czasie drugi Mosquito, pilotowany przez F/O Tur­ nera, wykonał kilka udanych ataków. Na nieszczęście dla załóg Mosquito, niski pułap chmur uniemożliwiał atak z większej wysokości; kilka pocisków z haubicy Turnera, trafiając w obły kadłub okrętu pod płaskim kątem, zry­ koszetowało. U-212 zanurzył się, pozostawiając na powierzchni morza pla­ mę ropy i pechowego członka swojej załogi, który nie zdążył wskoczyć do środka przed zamknięciem włazów, po czym z trudem dowlókł się do St. Nazaire.

urwanego kawałka skrzydła, zdołał wylądować; samolot Bonnetta i jego nawigatora F/O McNicola runął do morza, obaj lotnicy zginęli na miejscu. W południe 10 czerwca 1944 roku, u wybrzeży wyspy Ushant na za­ chód od Brestu, cztery Mosquito FB VI z 248. Sqn zaskoczyły na powierzch­ ni morza U-821. Ostrzeliwując go ogniem pokładowych działek 20 mm i ka­ rabinów maszynowych wyrządziły na pokładzie okrętu na tyle duże szkody, że uniemożliwiły mu zanurzenie się. Wezwany na pomoc Liberator z 206. dywizjonu „dobił" U-Boota bombami głębinowymi. Kolejny patrol czterech Mosquito wysłany w to samo miejsce odkrył dużą motorówkę, którą Niem­ cy wysłali na ratunek załodze U-821. Na widok Mosquito załoga motorówki otworzyła ogień, trafiając maszynę F/Lt Jeffreys'a; samolot zawrócił w stro­ nę brzegu, jednak po chwili uderzył w wodę, grzebiąc w szczątkach obu lotników. W międzyczasie do pozostałych trzech Mosquito dołączyły dwa „Tsetse", które ogniem swoich haubic 57 mm rozerwały motorówkę na strzę­ py. Z całej załogi U-821 ocalał tylko jeden ranny starszy bosman.

Szczęścia zabrakło samemu porucznikowi Bonnettowi już trzy dni póź­ niej. Tego dnia Mosquito 248. Sqn brały udział w poszukiwaniu rozbitków z zatopionego na kanale La Manche niemieckiego niszczyciela. W czasie powrotu, w pobliżu lotniska, zderzyły się dwie maszyny - W/Cdr Philipsa, wówczas już dowódcy 248. dywizjonu, i F/O Bonnetta. Philips, pomimo

W maju i czerwcu 1944 roku do polowania na U-Booty, tym razem na wodach przybrzeżnych Norwegii, włączyły się Mosquito z norweskiego dy­ wizjonu 333. 26 maja dwa samoloty, pilotowane przez poruczników Jacobsena i Engebrightsena, ostrzelały w pobliżu Trondheim U-958, zmuszając go do powrotu do bazy w celu naprawy uszkodzeń. I tym razem więcej szczęścia mieli Niemcy, których okręt po remoncie został przeniesiony do służby na wschodnim Bałtyku niż jego niedoszli zwycięzcy. 11 czerwca sa­ molot Engebrightsena omyłkowo zestrzeliły Spitfire'y RAF; w czasie tego ataku zginął jego nawigator, porucznik Jonassen.

Plaga Atlantyku: jeden z niemieckich U-Bootów na patrolu. Do walki z nimi Brytyjczycy rzucili wszystkie dostępne środki, w tym myśliwsko-boirtbowe Mosąuito. (Via Marian Krzyian)

44

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Szczęście do U-Bootów miała inna załoga z 333. Sqn, porucznik Johansen i podporucznik Humlen. 14 czerwca 1944 roku ich Mosquito ostrzelał U-290, raniąc część załogi, co zmusiło okręt do przerwania patrolu. Z kolei 16 czerw­ ca ta sama załoga natrafiła na U-998, który ostrzelała i obrzuciła bombami głębinowymi. Do wzywającego pomocy okrętu wieczorem tego samego dnia dotarł U-804, ale wówczas został zaatakowany przez innego Mosquito z 333. Sqn, porucznika Jacobsona i.podporucznika Hansena. Doświadczony dowód­ ca U-Boota, trzydziestotrzyletni Herbert Meyer, podjął walkę i po chwili jego załoga zestrzeliła norweskiego Mosquito. Mając jednak na pokładzie kilku ciężko rannych marynarzy, Meyer zawrócił okręt do Bergen. Tymczasem ze­ strzelonych Jacobsona i Hansena podjął z wody... kolejny niemiecki okręt podwodny, U-1000, dowodzony przez zaledwie dwudziestodwuletniego Williego Mullera. Tymczasem ciężko uszkodzony U-998, sprawca całego zamie­ szania, dociągnął do Bergen, gdzie ostatecznie został złomowany. Mosąuito Raider

www.kagero.pl

45

Kiedy po wyzwoleniu Francji z Zatoki Biskajskiej zniknęły U-Booty i to­ warzyszące im jednostki nawodne, ostatnim polem bitwy Mosąuito i Kriegsmarine stały się wody przybrzeżne Skandynawii. Jesienią 1944 roku, wo­ bec katastrofalnych klęsk na froncie wschodnim i zachodnim, Niemcy zaczęli sprowadzać do obrony Rzeszy jednostki i garnizony do tej pory stacjonują­ ce jako wojska okupacyjne w Norwegii. Również tu operowały ostatnie, wyparte z Europy zachodniej niemieckie okręty podwodne. Wyspecjalizo­ wane w „mokrej robocie" jednostki Mosquito przeniesiono więc do bazy w Banff, leżącej daleko na północy Szkocji, skąd wiodła najkrótsza droga do Norwegii. Tam, na początku września 1944 roku, utworzono z nich wyspe­ cjalizowaną jednostkę do zwalczania żeglugi przeciwnika, nazwaną Banff Strike Wing, czyli Skrzydło Uderzeniowe z Banff. Jednak ich historia to te­ mat na osobną książkę.

wymuszona brakiem uzupełnień wśród personelu latającego - problem, z którym z czasem borykały się wszystkie polskie dywizjony walczące na Zachodzie. Dotyczyło to w szczególności dywizjonów bombowych, które w przypadku zestrzelenia samolotu traciły kilkuosobowe załogi. Po dwumiesięcznym okresie intensywnych lotów treningowych 305. dywizjon ponownie osiągnął gotowość bojową pod koniec lutego 1944 roku. Pierwszy udany atak Mosquito z 305. Sqn wykonały 28 lutego, bombardu­ jąc wyrzutnie latających bomb V-l, które Niemcy zaczęli konstruować w oko­ licach Pas de Calais, nad kanałem La Manche. W marcu operacje tego typu zintensyfikowano, wykonując piętnaście udanych nalotów na „rakietowe wybrzeże", jak z czasem zaczęto nazywać nazywano te okolice. I tu nie obyło się bez strat - 28 marca 1944 roku ogień przeciwlotniczy zestrzelił załogę w składzie F/O Sochacki i F/Lt Eckhardt, lecącą na Mosquito „SM-S"; obaj lotnicy zginęli.

Crossbow

Wykonywane przez Mosquito, w ramach operacji „Crossbow" („Kusza"), ataki na instalacje V-l okazały się bardzo skuteczne. Dla porównania, ame­ rykańskie ciężkie bombowce B-17 musiały średnio zużyć 165,4 ton bomb, by zniszczyć jedną wyrzutnię, a lżejsze bombowce B-26 aż 219 ton, pod­ czas gdy w przypadku Mosquito było to zaledwie 39,8 ton, co świadczy o precyzji ich ataków.

L

ato 1944 roku było równie gorącym okresem dla myśliwsko-bombowych *Mosquito z 2. TAF, które z powodu konieczności przezbrojenia większo­ ści dywizjonów na nowy typ samolotu weszły do walki z wielomiesięcznym opóźnieniem. Priorytet w dostawach Mosquito otrzymały trzy dywizjony latające dotychczas na mocno już przestarzałych Venturach: australijski 464. Sqn i nowozelandzki 487. Sqn, które odebrały nowe samoloty w sierpniu 1943 roku, oraz angielski 2 1 . Sqn, który przezbroił się na Mosquito FB VI miesiąc później.

3 października 1943 roku miał miejsce debiut bojowy dywizjonów Z. TAF wyposażonych w Mosquito FB VI, którym wyznaczono za cel m.in. elektrow­ nie w Pont Chateau i Mur de Bretagne. Czy to z powodu braku doświadcze­ nia, czy też braku bombardiera, zamiast którego bomby teraz zrzucał pilot, debiut okazał się dość rozczarowujący - załogi po prostu nie mogły trafić w cel. Podobnie było w czasie nalotu na rafinerię w pobliżu St. Nazaire. W tym nalocie brał udział F/O Patterson, weteran 105. Sqn, lecący na Mosquito wy­ posażonym w kamerę filmową, która miała rejestrować dokonania innych załóg. Jedyne trafienia w cel, jakie nagrał Patterson, to jego własne. W drugiej połowie 1943 roku do 2. TAF skierowano kolejne jednostki, przezbrajając je na myśliwsko-bombową wersję Mosquito. W październiku 1943 roku 613. Sqn wymienił Mustangi Mk 1 na Mosquito FB VI; w grudniu, po krótkim okresie użytkowania, swoich lekkich bombowców Mitchell po­ zbył się polski dywizjon 305. W tym wypadku wymiana sprzętu była niemal

46

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

W kwietniu 305. Sqn został skierowany do nocnych działań zaczep­ nych, przede wszystkim ataków na lotniska niemieckich myśliwców noc­ nych. Jedyną misją dzienną, jaką dywizjon wykonał w kwietniu 1944 roku, był nalot na baterie ciężkich dział w Dieppe, na wybrzeżu kanału La Man­ che. Nawigator kapitan Tomasz Kasprzyk tak wspominał ten lot: „Nagle ar­ tyleria otworzyła ogień. Wokoło naszych maszyn wybuchały szrapnele. Mosquita chwiały się od podmuchów. Między samolotami przechodziły wiązki świetlnych pocisków. Robiliśmy uniki w nadziei ominięcia serii. Nagle ogłu­ szający huk w samolocie. Maszyna zwala się bezwładnie. W parę sekund jesteśmy poniżej 3000 stóp. Pełno dymu w kabinie, jakieś strzępy, śrubki, kawałki drzewa fruwają dookoła. - Przygrzali nam - krzyknąłem odruchowo i złapałem za spadochron, zaczepiając go jednym ruchem na hakach szelek. W ułamkach sekund przez umysł przewijają się z nieopisaną szybkością całe obrazy minionego życia. Zadziwiająca jest ostrość obrazów rodzinnych. - Co robić? Skakać? - krzyczę do mikrofonu. - Czekaj. Maszyna zaczyna reagować na stery. Gdzie dostaliśmy? - ner­ wowo pyta pilot kpt. Adam Rayski. Mosguito Raider

www.kagero.pl

47

- Nie wiem, gdzie oberwaliśmy - odpowiadam i rozglądając się we wszystkich kierunkach, widzę w lewym skrzydle z boku silnika dziurę o śred­ nicy około trzech stóp, z której odlatują kawałki sklejki. Pokazuję to Ada­ mowi. Pociski w dalszym ciągu walą dookoła, słychać rozrywające się szrapnele. Nie możemy wydostać się z tego ognistego piekła; zdaje się, że jeste­ śmy w nim przez wieki. Adam robiąc uniki, wijąc się w lewo i prawo jak wąż, wreszcie wypro­ wadza maszynę z ognia. - Co robić? Wracać? - zapytuje Adam. .. - Wariacie, mało ci było - mówię. - Szwaby tam na dole tylko czekają na takich frajerów"14. W międzyczasie do sił Mosquito 2. TAF dołączył kolejny dywizjon, 107. Sqn, który w lutym 1944 roku wymienił swoje Bostony na Mosquito FB VI.

celu, z leżącego w pobliżu Amiens lotniska w Grevillers poderwali na prze­ chwycenie Focke-Wulfy z 7. Staffel pułku JG 26. Dokładnie o godzinie 12.01, pędząc z rykiem silników ponad dachami Amiens, nad więzieniem pojawiły się Mosquito. Już pierwsza bomba wybiła dziurę w murze i otworzyła większość cel. Pomimo krzyżowego ognia kara­ binów maszynowych z wież strażniczych, które zabiły trzydziestu siedmiu więźniów, aż 258 z nich udało przedrzeć się do dwóch wyłomów w murze (po jednym w północnym i południowym odcinku) i uciec. Mosquito „SB-F" pułkownika Pickarda właśnie zataczał krąg nad więzieniem, by ocenić sku­ teczność nalotu swoich wycofujących się już załóg, gdy nad Amiens pojawi­ ły się Focke-Wulfy z JG 26. Feldwebel Wilhelm Mayer szybko złapał w celow­ nik Mosquito Pickarda i zestrzelił; samolot rozbił się nieopodal więzienia; obaj lotnicy zginęli. Pozostałe Mosquito zostały obronione przez eskortują­ ce je Typhoony.

Amiens i Haga rawdziwym sprawdzianem skuteczności nowych jednostek Mosquito z 2. TAF miała okazać się operacja „Jericho" - atak na więzienie w Amiens, gdzie wśród 700 więźniów przetrzymywano około pięćdziesię­ ciu członków Resistance - francuskiego ruchu oporu. Wywiad donosił, że na dzień 19 lutego 1944 roku Niemcy zaplanowali egzekucję dwunastu z nich. Jak sugerowała sama nazwa operacji, celem ataku Mosquito było zburzenie, niczym w biblijnym Jerycho, wysokich na ponad sześć metrów i grubych na metr murów więzienia. Liczono na to, że wstrząsy i fala ude­ rzeniowa, wywołane detonacjami bomb, wyrwą z zawiasów drzwi do celi i pozwolą na ucieczkę więźniów. Do tej misji, zaplanowanej na 18 lutego 1944 roku, wyznaczono jedenaście załóg z dwóch dywizjonów: 487. i 464. Sqn, które prowadził G/Cpt (pułkownik) Percy Pickard. Gdyby pierwszy atak zawiódł, w rezerwie pozostawał 21. Sqn. Formacja Mosquito, lecąca w eskorcie ośmiu myśliwców typu Typhoon, została namierzona przez niemiecki radar już w czasie przekraczania kana­ łu La Manche. Jako że z powodu przelotnych opadów śniegu nad północną Francją panowały fatalne warunki do latania, Niemcy szybko zorientowali się, że Brytyjczycy zmierzają z jakąś „misją specjalną". Chociaż nie znali jej

P

14

J. Zieliński, 305 Dywizjon Bombowy Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, s. 40-41.

48

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

Oprócz około pięćdziesięciu strażników, którzy akurat zgromadzili się na obiad, bomby uśmierciły również ponad stu więźniów. Aż 182 z tych, którym udało się zbiec, zostało w krótkim czasie ponownie schwytanych przez Niemców (większość z nich było pospolitymi przestępcami). Niemniej jednak nalot uznano za wielki sukces i prawdziwy test sprawności Mosquito 2. TAR Nic więc dziwnego, że w przyszłości miały one wykonać jeszcze wiele podobnych misji.

les Scherf, Australijczyk służący w 418. Sqn, i jego kolega z dywizjonu F/Lt Howard Cleveland, napotkali w okolicy francuskiego lotniska w Dole, nieda­ leko granicy ze Szwajcarią, dwukadłubowego Heinkla He 111Z, holującego dwa szybowce Gotha Go 242. Oba Mosquito na zmianę atakowały ten nie­ codzienny cel, niszcząc kolejno oba szybowce, a następnie podpalając je­ den po drugim wszystkie pięć silników Heinkla, który w końcu wpadł w kor­ kociąg i roztrzaskał się o ziemię.

Podczas gdy ciężkie bombowce RAF niemal co noc równały z ziemią całe miasta, Mosquito z 2. TAF czekała kolejna misja, która wymagała chi­ rurgicznej precyzji. 11 kwietnia 1944 roku sześć maszyn z 613 Sqn. pod dowództwem W/Cdr Batesona wzięło na cel masywny, pięciopiętrowy budy­ nek galerii sztuki Kunstzaal Kleizkamp w Hadze. Tu mieścił się centralny rejestr ludności całej Holandii, który miejscowe Gestapo używało do swo­ ich zbrodniczych celów. Atak, jeśli wziąć pod uwagę, że przeprowadzono go w zatłoczonym centrum miasta, był prawdziwym majstersztykiem - dwie 500-funtowe bomby, zrzucone z pierwszego Mosquito, który pilotował sam W/Cdr Bateson, wpadły do budynku Kunstzaal Kleizkamp frontowymi drzwia­ mi! Kolejne dwie pary Mosquito zrzuciły bomby zapalające, podpalając chmurę papieru z tysięcy akt, które pierwsze eksplozje wyrzuciły w powie­ trze. Zniszczeniu uległy m.in. wykazy osób wytypowanych do deportacji lub wywózki do obozów koncentracyjnych. Nie obyło się jednak bez ofiar wśród ludności cywilnej: sześćdziesięciu jeden zabitych i dwudziestu czte­ rech ciężko rannych. Za ten atak podpułkownik Bateson został wyróżniony wysokim odznaczeniem Distinguished Service Order (Zaszczytny Order Zasługi). "1

Inny pilot z 418. Sqn, przyszły as dywizjonu P/O Clarence Murl Jasper, tak wspominał jedną z misji Ranger, którą wykonał na swoim Mosquito „TH-K" 12 marca 1944 roku: „Leciałem jako skrzydłowy Johnny'ego Caine'a. Planowaliśmy uderzyć na lotnisko w okolicy Toulouse/Clermond-Ferrand we Francji. W trakcie takich misji trzymaliśmy duży odstęp między sobą, żeby trudniej nas było wypatrzyć i żeby móc swobodnie rozglądać się dookoła, a nie uważać na siebie nawzajem. [...] Całą trasę lecieliśmy tuż nad ziemią. Oczywiście nasze Mosquito były pomalowane od dołu na czarno; żadnych oznaczeń na spodach skrzydeł. Nagle przed nami pojawiła się otoczona workami z piaskiem bateria przeciwlotnicza z działkiem 40 mm, a dookoła niej kupa Niemców. Było niedzielne popołudnie. Powiedziałem do siebie: 'O nie, tylko nie to!' Byliśmy tak nisko, że mogłem dojrzeć emblematy jed­ nostki na hełmach żołnierzy. I oto nadlatuje stary Johnny Caine, i wszyscy na dole machają do niego! Mosquito bardzo przypominał wyglądem Messerschmitta Me 210 albo Me 410. Mnie też żołnierze pomachali, ja w odpo­ wiedzi zakołysałem skrzydłami, przelecieliśmy im nad głowami i popędzili­ śmy dalej.

Ranger hociaż bombardowanie i ostrzeliwanie celów na ziemi było niewątpli­ wie skuteczną taktyką nękania wroga, piloci Mosquito, jak wszyscy pi­ loci myśliwców, najchętniej strącali samoloty przeciwnika. Najlepszą ku temu okazją były misje typu Ranger, w czasie których latające pojedynczo lub parami Mosquito kręciły się w pobliżu lotnisk Luftwaffe, czekając na łatwą zdobycz. Jednym z nocnych dywizjonów myśliwskich, który zasłynął w tego typu dziennych rajdach na teren wroga, był kanadyjski 418. Sqn. Załogi często wykonywały te loty z własnej inicjatywy, w dniach wolnych od służby. Wyprawiając się nad lotniska leżące na głębokich tyłach frontu, Mosquito trafiały czasem na niezwykłą „zdobycz". 24 lutego 1944 roku F/Lt Char-

C

50

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Kiedy uderzyliśmy na lotnisko, Johnny zapalił zaparkowany samolot. Mnie udało się uszkodzić jednego - dwusilnikowego Ju-86P. Zrobiliśmy tyl­ ko jedno podejście nad cel i polecieliśmy dalej. Nagle Archie spojrzał w tył i zobaczył Focke-Wulfa 190 zjeżdżającego nam z góry na ogon. Niemiec miał nad nami przewagę pułapu i prędkości. Przez radio ostrzegłem Johnny'ego. Kiedy Focke-Wulf zbliżył się do nas na odległość 400-500 jardów, Johnny krzyknął do mnie 'Unik w prawo!', a ja rzuciłem samolot na prawe skrzydło. On sam odbił w lewo i wykonał zwrot, próbując wejść Niemcowi na ogon. Pilot Focke-Wulfa zorientował się, że sam może zaraz oberwać i umknął stromą świecą w górę. My też daliśmy drapaka do domu" 1 5 . Kolejna załoga wytrawnych myśliwców z 418. Sqn, S/Ldr Robert Kipp i F/Lt Peter Huletsky, która 14 kwietnia 1944 roku wykonywała daleki patrol 15

Cytat za: J.H. Farmer, Mosquito Ace, „Flight Journal". June 2004.

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

51

ponad cieśniną Kattegat (oddzielającą Danię od Szwecji), natrafiła na lecące powoli tuż nad wodą cztery Junkersy Ju52/3m ze specjalnej jednostki Minensuchgruppe. Zadaniem tych samolotów, wyposażonych w pokaźnych roz­ miarów duralowe obręcze, było detonowanie dryfujących tuż pod po­ wierzchnią morza min magnetycznych (wytwarzane przez obręcze pole magnetyczne imitowało zbliżanie się statku, co aktywowało miny). Dwa Junkersy szybko zostały dopisane do imponującej listy zestrzeleń Kippa, który do końca wojny miał ich na swoim koncie dziesięć i pół. Pozostałe dwa zestrzelił jego skrzydłowy, F/O Johnny Caine. Wspólne wyprawy Scherfa i Clevelanda - w międzyczasie awansowa­ nych do stopnia Squadron Leader (major) - którzy w lutym zestrzelili Heinkla z dwoma szybowcami na holu, miały swój wielki i dramatyczny finał 16 maja 1944 roku. W tym czasie S/Ldr Scherf został już przeniesiony do pracy sztabowej, ale jak wielu podobnych mu byłych myśliwców, nie mógł żyć bez latania i od czasu do czasu wybierał się na „występy gościnne" ze swo­ im starym dywizjonem 418. Tego dnia dwa Mosquito, pilotowane przez Scherfa i Clevelanda, patro­ lowały niemieckie i duńskie wybrzeże Morza Bałtyckiego. W pobliżu Kilonii Scherf wypatrzył Heinkla 111 i po krótkim pościgu zestrzelił go do morza. Lecąc dalej na wschód, w okolicy Zingst dwa Mosquito natrafiły na samot­ nego Focke-Wulfa 190, przeprowadzającego właśnie próbne strzelanie z podskrzydłowych rakiet, których Niemcy używali do rozbijania formacji ciężkich bombowców - i on szybko uległ Australijczykowi. Niedługo po­ tem, w pobliżu lotniska w Parów, leżącego nad zatoką Kubitzer Bodden, Scherf zaatakował od czoła zbliżającego się Heinkla 177, bezbłędnie trafia­ jąc go w kokpit i zapalając oba silniki. Niemiecki bombowiec runął do mo­ rza, płonąc jak pochodnia. Kiedy w polu widzenia pojawił się podchodzący do lądowania Heinkel 111, tym razem do ataku ruszył S/Ldr Cleveland i zestrzelił go w pierwszym podejściu; kolejnego zniszczył na ziemi. Nad lotniskiem panował spory ruch, więc po chwili Scherf wypatrzył Henschela Hs 123. Ten stary dwupłatowiec, którego Niemcy na początku wojny używali do ataków naziemnych, nie^miał szans w starciu z potężnie uzbrojonym Mosquito - Scherf „zmiótł" go z nie­ ba jedną salwą. W międzyczasie obrona przeciwlotnicza otworzyła gwał­ towny ogień, próbując przepędzić obu intruzów znad lotniska. Niezrażony tym S/Ldr Cleveland zanurkował w stronę zaparkowanych na płycie lotniska samolotów, niszcząc kolejny bombowiec, tym razem Dorniera Do 217. Wówczas jednak szczęście go opuściło; w kokpit jego Mosquito trafił po52

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

cisk z małokalibrowego działka, raniąc obu lotników. Cleveland skierował uszkodzony samolot w stronę neutralnej Szwecji, jednak zanim doleciał nad stały ląd, musiał wodować w morzu. Chociaż udało mu się wydostać z kokpitu ciężko rannego nawigatora, sam ranny, nie zdołał już wciągnąć go do pontonu i zanim nadeszła pomoc, F/Sgt. Day utonął. Tymczasem w drugim Mosquito S/Ldr Scherf, pomimo utraty skrzydło­ wego, atakował kolejne cele. Najpierw ostrzelał przycumowaną przy brze­ gu wielką łódź latającą Dornier Do 18, a po chwili, nad Stralsund, prze­ chwycił przestarzały niemiecki bombowiec Junkers Ju 86, który po celnej salwie z czterech działek Mosquito eksplodował w powietrzu. Ta misja, w czasie której S/Ldr Scherf zestrzelił pięć samolotów wroga (z czego cztery w ciągu pięciu minut), była jego ostatnim lotem bojowym. Na swoim koncie zestrzeleń zgromadził trzynaście i pół zwycięstwa, wszyst­ kie odniesione na Mosquito. Za swoje dokonania w kwietniu 1944 roku Charles Scherf otrzymał pierwszy Zaszczytny Krzyż Lotniczy (DFC), w maju drugi, a w czerwcu Zaszczytny Order Zasługi (DSO) - w Królewskich Siłach Powietrznych rzadko kiedy nadawano w takim tempie tak wysokie odzna­ czenia. S/Ldr Howard Cleveland, który po miesiącu internowania w Szwecji powrócił do Anglii, latał dalej z dywizjonem 418; wojnę zakończył z wyni­ kiem 4,5 zestrzelenia. Misje typu Ranger są również nierozerwalnie związane z niezwykłą karierą W/Cdr Roberta Brahama. Z dwudziestoma dziewięcioma zestrzele­ niami na koncie Braham był czołowym asem dwusilnikowych myśliwców RAF i najbardziej udekorowanym lotnikiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów w czasie drugiej wojny światowej (m.in. trzykrotnie nadawano mu Zaszczyt­ ny Krzyż Lotniczy i również trzykrotnie Zaszczytny Order Zasługi). Służąc w 29. Sqn, a później jako dowódca 141. Sqn, pilotował nocne myśliwce od października 1939 roku, początkowo Blenheimy, później Beaufightery, na których uzyskał dwadzieścia zestrzeleń. W październiku 1943 roku, pomi­ mo protestów samego zainteresowanego, dowództwo RAF skierowało Bra­ hama do pracy sztabowej. Braham nie potrafił jednak walczyć „zza biurka". Kiedy w lutym 1944 roku trafił do sztabu 2. TAF, wkrótce zaczął pożyczać samoloty z różnych podległych dywizjonów Mosquito i razem ze swym wie­ loletnim nawigatorem, S/Ldr Gregorym, wykonywać dalekie wypady w oko­ lice niemieckich lotnisk. 5 marca 1944 roku, lecąc na Mosquito „SY-E" z 613. Sqn, Braham za­ skoczył ponad Chateaudun we Francji Heinkla 177 z 3./ KG 100. On sam wspominał: „(Niemiec) krążył ponad lotniskiem na wysokości 1000 stóp. Mosąuito Raider

www.kagero.pl

53

Podkradaliśmy się tuż nad ziemią do ostatniej chwili. Z odległości około ćwierć mili zacząłem powoli wznosić się po łuku, zachodząc go od tyłu; przed nami widzieliśmy masywny kadłub bombowca - mierzyłem w sam środek. W ostatniej chwili przeciwnik zorientował się z kim ma do czynie­ nia, i próbował umknąć, ale było już na to za późno. Zacieśniłem skręt, przesuwając środek podziałki celownika przed bombowiec, by odłożyć od­ powiednią poprawkę, i nacisnąłem spust. Musiałem położyć samolot w jesz­ cze ciaśniejszy zakręt, by utrzymać w celowniku nasz cel, który teraz gwał­ townie rósł w oczach. Zacząłem strzelać z odległości 400 jardów; na 100 jardach z He 177, teraz wielkiego jak stodoła, w okolicy nosa wytrysnął strumień ognia i dymu. Bombowiec stanął dęba jak zranione zwierzę, przewrócił się przez skrzydło na plecy i runął pionowo w dół. Kiedy uderzył w ziemię, eksplodował jak wielka beczka z paliwem - w niebo wzniosła się olbrzymia kula czerwo­ nych płomieni i czarnego, gęstego dymu. 'Mój Boże!', powiedziałem tyl­ ko" 1 6 . Było to dwudzieste pierwsze zwycięstwo Brahama i pierwsze na Mosquito. W czasie podobnego wypadu 24 marca Braham i Gregory zestrzelili dwa niemieckie samoloty transportowe: Junkersy Ju 52/3m i W 34, a 4 kwietnia treningowy dwupłatowiec Bucker Bu 131. Braham również chętnie pożyczał Mosquito z polskiego 305. dywizjonu. 13 kwietnia, lecąc za sterami polskie­ go „SM-B", ponownie wyprawił się na daleki, samotny patrol w okolice Aalborg w Danii. Tym razem zestrzelił Heinkla He 111 i dwusilnikowego FockeWulfa Fw 58, który w Luftwaffe służył m.in. jako samolot transportowy i treningowy. Z kolei 29 kwietnia, lecąc na Mosquito „SM-H", również z dywi­ zjonu 305, zestrzelił Focke-Wulfa 190. Wyczyny Brahama zainspirowały inne­ go oficera sztabowego 2. TAF, S/Ldr Herricka, który również zaczął organizo­ wać podobne wypady na Mosquito pożyczanych z różnych dywizjonów. Herrick kontynuował ten zwyczaj również po objęciu stanowiska dowódcy eskadry „B" (składającej się z załóg brytyjskich) polskiego dywizjonu 305. Dobra passa W/Cdr Brahama skończyła się 12 maja 1944 roku. Po ze­ strzeleniu nad Danią kolejnego Focke-Wulfa 190 (ostatnie, dwudzieste dzie­ wiąte zwycięstwo Brahama), przelatując w drodze powrotnej nad silnie*bronionym pasem wybrzeża, jego Mosquito z 107. Sqn został trafiony przez ogień przeciwlotniczy i Braham musiał wodować w Morzu Północnym, sto kilometrów od brzegów Anglii. Obaj lotnicy zostali szczęśliwie wyłowieni 16

A. Thomas, Mosquito Aces of World War 2, s. 44.

54

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

przez brytyjski stawiacz min, jednak w związku z tym, że Braham był ofice­ rem sztabowym, z przyczyn bezpieczeństwa został „uziemiony" do czasu rozpoczęcia inwazji na Europę. Wkrótce po rozpoczęciu bitwy o Normandię, zarówno W/Cdr Braham, jak i S/L Mikę Herrick, ponownie zaczęli wyprawiać się nad Danię w poszu­ kiwaniu łupu, jednak tym razem Focke-Wulfy 190 z niemieckiego pułku JG 1 - Nemezis wszystkich Mosquito - szybko położyły kres tym wypadom. 16 czerwca, na południe od Aalborga, Feldwebel Robert Spreckels, jeden z asów Luftwaffe, zestrzelił Mosquito „SM-W" z polskiego dywizjonu 305; jego załoga, S/L Herrick i F/O Turski, poległa. Zaledwie dziewięć dni później, 25 czerwca, ten sam Fw. Spreckels natrafił nad Danią na Mosquito Brahama, którego po zaciekłej walce kołowej zapalił celną serią i zmusił do awaryjne­ go lądowania na plaży. Obaj lotnicy - W/Cdr Braham i jego nawigator F/Lt Don Walsh - zdążyli opuścić rozbity samolot, zanim ten eksplodował, i do­ stali się do niewoli. Do czasu zestrzelenia Braham wykonał dwanaście dłu­ godystansowych wypadów typu Ranger nad terytorium wroga.

Normandia

W

okresie inwazji w Normandii, która rozpoczęła się 6 czerwca 1944 roku, Mosquito 2. TAF latały głównie nocą. Niemcy, którzy nie mogli nic poradzić na dominację alianckiego lotnictwa w powietrzu za dnia, prze­ mieszczali swoje transporty drogowe i kolejowe po zmroku. Jednak rów­ nież latem 1944 roku wykonano serię brawurowych nalotów dziennych na wybrane obiekty, by wesprzeć oddziały francuskich „Maquis" i brytyjskich komandosów z SAS (Special Air Service), prowadzących na zapleczu frontu krwawą i brutalną wojnę z lokalnymi oddziałami SS. 14 lipca osiemnaście Mosquito z 2 1 . , 487. i 464. Sqn zrzuciło dziewięć ton bomb na niemieckie koszary w Bonneuil Matours, zabijając co najmniej 150 żołnierzy, a 1 sierpnia dwadzieścia cztery Mosquito z 2 1 . i 407. Sqn, osłaniane przez Mustangi,..zrównało z ziemią kolejne koszary w okolicy Poitiers. Następnego dnia, tuż przed zmierzchem, sześć Mosquito z pol­ skiego dywizjonu 305 wzięło na cel ośrodek szkolenia szpiegów i sabotażystów SS w chateau Maulny koło Le Mans. W tym samym czasie 613. Sqn zbombardował inny dworek w Normandii, gdzie wypoczywały załogi nie­ mieckich łodzi podwodnych. 31 sierpnia 1944 roku sześć Mosquito dywizjonu 305, prowadzonych przez jego dowódcę W/Cdr Bolesława Orlińskiego, zadało Niemcom ciężki Mosguito Raider

www.kagero.pl

55

cios, niszcząc w miejscowości Nomexy koło Epinal cztery wielkie zbiorniki z trzynastoma milionami litrów bezcennego paliwa. Porucznik nawigator Adam Szajdzicki, uczestnik tej misji, tak ją wspominał: „Staszek [pilot mjr Stanisław Grodzicki - przyp. aut.] podciąga maszynę, aby nie czesać winni­ cy znajdującej się na pagórku. Jesteśmy tuż przy ziemi. Staszek jeszcze raz podciąga samolot. Dolatujemy do szczytu. Jesteśmy nad nim. I co za widok! Wprost przed nami ujrzeliśmy zbiorniki znikające nam pod dziobem samo­ lotu. Stały trochę skośnie do naszego kursu. Stasio oddał stery mocno do przodu. Mosquito zadarł ogon do góry. Ja uderzyłem głową w sufit. - Uwaga! Poszły, patrz za nimi, gdzie trafią - powiedział Staszek, po­ chylając jednocześnie prawe skrzydło i wyciągając do góry. Zobaczyłem bomby, zdały się być takie małe z tej wysokości. Serce mi zamarło, kiedy zobaczyłem, że jedna przelatuje lukę między zbiornikami. Ta druga leciała prosto w środkowy zbiornik. Już, już dochodzi do zbiornika - trafi? O Boże! Przeleciała ponad nim. Obie wybuchły poza rzeką. Opanowało mnie strasz­ ne rozgoryczenie, a w środku poczułem niesamowitą pustkę. - Nie trafiły - powiedziałem. - Patrz za naszymi Mosquitami - powiedział Staszek, podciągając ma­ szynę do góry i rozpoczynając ostry skręt w lewo. [...] Staszek próbuje naprowadzić na zbiorniki. Jesteśmy ciągle w lewym skręcie. Samolot pochy­ la się mocno w dół. Staszek otwiera ogień z działek. Samolot zaczyna drżeć z powodu masywnego odrzutu broni maszyno­ wej. Początkowo smugi pocisków idą w ziemię przed zbiornikami i obok nich. Potem powoli podnoszą się ukosem w prawo w górę. W tym momen­ cie nisko z lewego zbiornika wyskakuje czerwony jęzor. Chwilę później talki sam czerwony jęzor ukazuje się w połowie wysokości środkowego. Stasio strzela; samolot jakby ślizgiem idzie w prawo. Wydawało się, że tego trze­ ciego pociski nie sięgną. Obserwując smugi pocisków, myślałem, że polecą ponad nim. Myliłem się, bo w tym momencie zobaczyłem, jak pokrywa trze­ ciego podskoczyła do góry, a ze środka zaczęły wydobywać się kłęby czar­ nego dymu" 1 7 . W czasie ataku zniszczeniu uległy wszystkie cztery zbiorni­ ki. Wypad sześciu Mosąuito 305. dywizjonu został uznany przez dowództwo RAF za olbrzymi sukces.

17

J. Zieliński, op. cit., s. 55.

56

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

Aarhus, „Clarion" i „Carthage"

L

iczne sukcesy armii sprzymierzonych, które do jesieni 1944 roku wyzwo­ l i ł y większość okupowanych krajów zachodniej Europy, znacznie akty­ wowały ruch oporu wszędzie tam, gdzie Niemcy wciąż się bronili. Akty sabo­ tażu i zbrojne ataki na okupantów nieodmiennie prowadziły do eskalacji nie­ mieckich represji przeciwko ludności cywilnej. W październiku 1944 roku ponownie więc wysłano siły Mosquito, by uderzyły w aparat terroru III Rzeszy. 31 października dwadzieścia cztery Mosquito FB VI z trzech dywizjo­ nów 2. TAF (21., 464. i 487. Sqn), osłanianych przez osiem Mustangów z polskiego dywizjonu 315, zaatakowało kompleks budynków uniwersytetu w Aarhus w Danii, gdzie mieściła się główna siedziba Gestapo na teren całej Jutlandii. Cześć budynków zajmowało również SD (Sicherheitsdienst), czyli służby bezpieczeństwa, wywiadu i kontrwywiadu SS, które miały na sumie­ niu wiele zbrodni popełnionych w okupowanej Europie. Podobnie jak w przypadku poprzednich akcji tego typu, nalot poprzedziły wielodniowe przygotowania, studiowanie zdjęć lotniczych i makiety obiektu. Najmniej­ szy błąd w nawigacji mógł przynieść więcej szkody niż pożytku - niecałe sto metrów od uniwersyteckiego kampusu mieścił się szpital. Rajd na Aarhus poprowadził były as Hurricane'ów, G/Cpt Peter Wykeham-Barnes. Atak jak zwykle przeprowadzono dosłownie przeskakując po­ nad dachami budynków. Jedna z załóg ze zdumieniem zobaczyła, jak zrzu­ cona z samolotu przed nimi 500-funtowa bomba z opóźnionym zapłonem uderzyła we fronton budynku, by po chwili, rykoszetując, wystrzelić piono­ wo w górę przed dach! Kiedy w oknie jednego z budynków pojawił się esesman z pistoletem maszynowym, S/Ldr Denton z 487. Sqn nie mógł oprzeć się pokusie, by nie odpowiedzieć ogniem ze swej baterii czterech działek 20 mm; w efekcie, podrywając maszynę do góry, zahaczył o dach budynku, urywając kółko ogonowe i lewy statecznik. Nalot, przeprowadzo­ ny w czterech falach po sześć maszyn, trwał zaledwie dziesięć minut i był dla przeciwnika kompletnym zaskoczeniem. Wszystkie dwadzieścia cztery Mosquito wróciły bezpiecznie do bazy. W zrujnowanym kompleksie uni­ wersytetu w Aarhus zginęło około 150 funkcjonariuszy Gestapo i SD, w tym niejaki Schwitzgiebel, szef Gestapo na terenie Półwyspu Jutlandzkiego. W listopadzie 1944 roku front przesunął się już tak daleko w głąb Euro­ py, że do Francji, na lotnisko w Epinoy w pobliżu Cambrai (niedaleko granicy z Belgią), przeniosły się trzy dywizjony Mosquito 2. TAF: 107., 305. (polski) i 613. Na początku 1945 roku braki kadrowe dywizjonu 305, spowodowane Mosąuito Raider

www.kagero.pl

57

zarówno stratami bojowymi, jak i odejściami z powodu ukończenia tury bo­ jowej, były tak znaczne, że przy braku uzupełnień polskimi załogami dywi­ zjon 305 stawał się coraz bardziej „międzynarodowy". W tym okresie służyli w nim, oprócz Anglików i Szkotów, lotnicy z Indii Zachodnich, Czech, Nor­ weg i Estończyk. W styczniu 1945 roku polskie załogi były w dywizjonie w mniejszości. W lutym 1945 roku na lotnisko w Rosićres-en-Santerre we Fran­ cji przeniosły się pozostałe jednostki Mosquito z 2. TAF: 21., 464, i 487. Sqn. 22 lutego 1945 roku operujące teraz niemal wyłącznie nocą Mosquito z 2. TAF zaangażowano do operacji „Clarion" - największej dziennej opera­ cji lotnictwa sprzymierzonych w drugiej wojnie światowej, w której wzięło udział ponad 6000 samolotów różnych typów. Jej celem była ostateczna dezintegracja systemu transportowego III Rzeszy, co miało umożliwić od­ cięcie od posiłków i zaopatrzenia wciąż silnych zgrupowań niemieckiej ar­ mii na Zachodzie, ich unieruchomienie, otoczenie i zmuszenie do poddania. Osiemnaście Mosquito dywizjonu 305 operowało w pobliżu Hamburga, zadając wrogowi znaczne straty, m.in. niszcząc dwadzieścia dwa pojazdy, trzy pociągi, jedenaście holowników, dwadzieścia cztery barki rzeczne oraz atakując liczne obiekty kolejowe, wieże ciśnień, radiostacje, zbiorniki gazu, kwatery wojska itp. Z powodu silnego ognia przeciwlotniczego aż osiem maszyn dywizjonu odniosło uszkodzenia. Utracono jedną, brytyjską załogę: W/O Smith (pilot) i F/Sgt Robertson (nawigator), lecący na Mosquito „SM-J", rozbili się w. pobliżu Bremy 18 . Smith zginął w trakcie awaryjnego lądowania; Robertsona przed linczem ze strony ludności cywilnej ocalił niemiecki ofi­ cer. Trzy Mosquito 305. dywizjonu wróciły do Epinoy na jednym silniku. Wspomnienia z tej operacji jednego z nawigatorów 305. Sqn, ppor. Mieczy­ sława Pruszyńskiego, znalazły się we wstępie niniejszej książki. W tym czasie 613. Sqn patrolował okolice pogranicza niemiecko-duńskiego. P.D. Morris, jeden z pilotów 613. Sqn, tak wspominał ten dzień: „Naszym zadaniem było patrolowanie rozległego obszaru oraz bombardo­ wanie i ostrzeliwanie środków transportu i 'siły żywej' przeciwnika. W kilku miejscach udało nam się spowodować niemałe zamieszanie na ziemi, po czym przyszedł czas powrotu. Lecieliśmy nisko nad polami poprzedzielany­ mi groblami, których szczyt znajdował się mniej więcej na naszej wysbkości. Na jednej z nich, jakieś 300 metrów przed nami, nagle pojawił się nie­ miecki żołnierz i zaczął do nas strzelać. Ja miałem do dyspozycji po cztery karabiny maszynowe i działka, więc przymierzyłem i nacisnąłem oba spusty. 18

Na podstawie: J.B. Cynk, Polskie Sity Powietrzne w wojnie, tom II 1943-1945, s. 461.

58

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

I nic! Byłem jednak zdecydowany chociaż porządnie wystraszyć szkopa; zobaczyłem, jak pada plackiem na twarz, kiedy przeleciałem nad nim nie wyżej jak metr. Kiedy już go minęliśmy, ponownie wypróbowałem moją broń pokładową, która tym razem zadziałała, jak należy!" 19 . W trakcie operacji „Clarion" 2. TAF utracił w sumie dziewięć Mosquito. Jedną z ostatnich „misji specjalnych", jaką wykonały Mosquito w tej wojnie, był rajd na siedzibę Gestapo w Kopenhadze. 21 Marca 1945 roku ponownie G/Cpt Bateson poprowadził osiemnaście Mosquito, w trzech fa­ lach po sześć samolotów. Osłonę zapewniało dwadzieścia osiem brytyjskich Mustangów Mk III. Po wcześniejszych doświadczeniach Niemcy zaczęli uży­ wać więzionych członków ruchu oporu jako „żywej tarczy", umieszczając ich cele na ostatnich piętrach budynków Gestapo, jednak ci woleli zginąć od alianckich bomb, niż dać się zakatować gestapowcom. Operacja „Carthage" okazała się jedną z najtrudniejszych i najbardziej kosztownych w karierze jednostek Mosquito 2. TAF. Tuż przed dotarciem nad cel zginął dowódca 2 1 . Sqn, W/Cdr Peter Kleboe i jego nawigator, Kana­ dyjczyk F/O Hall. W czasie przelatywania nad stacją rozrządową ich samolot zahaczył o maszt z reflektorami; pilot stracił panowanie nad maszyną, która uderzyła w szkołę pełną dzieci, eksplodując z całym ładunkiem bomb. Pozostałe Mosquito pierwszej fali zrzuciły celnie bomby na Shellhaus, siedzibę kopenhaskiego Gestapo, ale dym z płonącej szkoły Jeanne d'Arc, znacznie intensywniejszy niż ten z Shellhaus, zdezorientował lecących w dru­ giej fali Australijczyków z 464. Sqn. Część załóg prawidłowo zlokalizowała cel i zrzuciła bomby, część przerwała atak, jednak najprawdopodobniej jeden z Mosquito zbombardował budynek szkoły. Zamieszanie potęgował intensyw­ ny ostrzał niemieckich baterii przeciwlotniczych. F/Lt Shrimpton, pilot jedne­ go z Mosquito z 464. Sqn, który nadleciał w drugiej fali, relacjonował drama­ tyczny rozwój wydarzeń: „Uzbroiłem bomby i otworzyłem drzwi komory bombowej. Zbliżaliśmy się do celu. Z prawej strzelał Flak, którego serie łukiem przelatywały nad celem, nie zostawiając nam wiele miejsca ponad Shellhausem. To co nastąpiło potem,.było dla mnie kompletnym szokiem. - Nie zrzucaj bomb! - krzyknął Peter [F/O Lakę, nawigator - przyp. aut.]. - Dym po lewej! Coś było nie tak. Gdzie my jesteśmy? Budynek, który wzięliśmy za cel, był najwyraźniej nie uszkodzony, ale mieliśmy za mało czasu, by ocenić całą sytuację. Przerwałem atak, przeskoczyłem nad budynkiem i zamknąłem 19

M. Bowman, op. cit., s. 62.

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

59

drzwi komory bombowej. Przymknąłem przepustnicę i trzymając się nisko, zatoczyliśmy łuk w lewo. Po chwili wyszliśmy z zasięgu artylerii przeciwlot­ niczej, a ja wyrównałem. Oceniliśmy sytuację i przygotowaliśmy plan dzia­ łania. Ponad budynkiem, który - jak byliśmy przekonani - był naszym ce­ lem, nie było widać dymu ani ognia. Doszliśmy do wniosku, że samoloty przed nami zbombardowały niewłaściwe miejsce. Czy ten słup dymu po lewej miał celowo nas zmylić?" 2 0 . Krążąc nad centrum miasta, załoga Shrimptona i Lake'a zaczęła się gu­ bić. F/Lt Shrimpton kontynuował: „W końcu ustaliliśmy, że Shellhaus fak­ tycznie został trafiony; teraz widzieliśmy kłęby kurzu i dymu. Nawróciłem w jego stronę, ale kiedy podeszliśmy do celu, obaj doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu zrzucać więcej bomb. Podstawa budynku była już silnie uszkodzona i spowita dymem. Kolejne bomby mogłyby tylko narazić Duń­ czyków w budynku, więc przerwaliśmy atak. Kiedy jednak lecieliśmy z po­ wrotem w stronę bazy, mieliśmy poczucie klęski, a przynajmniej rozczaro­ wania, że wciąż mamy bomby na pokładzie" 2 1 . W tym czasie dwa inne Mosquito z drugiej fali zostały trafione przez ogień przeciwlotniczy i oba wodowały w morzu; żaden z czterech lotników nie przeżył. Załogi z trzeciej fali sześciu Mosquito z nowozelandzkiego 487. Sqn też miały problemy z lokalizacją celu i oprócz dowódcy W/Cdr Dentona, który przerwał atak, wszystkie zrzuciły bomby na okolice trafionej wcze­ śniej szkoły. W zburzonym budynku szkoły Jeanne d'Arc zginęło osiemdzie­ siąt sześć z 482 przebywających w środku dzieci, a sześćdziesiąt siedem odniosło rany. Również wśród dorosłych były ofiary: szesnastu zabitych i trzydziestu pięciu rannych. Także W/Cdr Denton doszedł do wniosku, że cel został zniszczony przez samoloty poprzedniej fali i wyrzucił swoje bomby do morza. Trafiony przez ostrzał z ziemi, doleciał na jednym silniku do Anglii, gdzie lądował awaryj­ nie. Kolejny Mosquito z jego grupy dostał się pod zmasowany ogień prze­ ciwlotniczy z niemieckiego krążownika „Niirnberg", który stał na kotwicy w porcie. Ciągnąc za sobą gęstniejący warkocz dymu z prawego silnika, załoga F/Lt Pattison i F/Sgt Pygram, eskortowana przez innego Mośquito, skierowała się w stronę leżącej po drugiej stronie zatoki Szwecji. Samolot wodował w pobliżu szwedzkiej wysepki Hveen; chociaż lotników widziano 20 21

M. Bowman, op. cit., s. 66. Tamże.

60

www.kagero.pl

Kroniki Wojenne

stojących na skrzydle unoszącego się na wodzie samolotu, później okazało się, że obaj utonęli. Również Amerykanin F/O Kirpatrick wrócił na uszko­ dzonym samolocie. W czasie nalotu na Shellhaus pilotował on wersję bom­ bową Mosquito B Mk IV, z której jego nawigator-operator miał rejestrować na kamerze rezultaty ataku. Chociaż jego samolot, zamiast działek i karabi­ nów maszynowych, miał z przodu przeszkloną kabinę, ostrzelany przez baterię przeciwlotniczą Kirpatrick zanurkował w jej stronę, otwierając drzwi komory bombowej. To wystarczyło, żeby wystraszyć niemieckich artylerzystów, którzy przerwali ogień i rozbiegli się na wszystkie strony. Rajd na siedzibę kopenhaskiego Gestapo, oprócz ofiar wśród ludności cywilnej, kosztował życie dziewięciu lotników; nie powróciły cztery Mosquito i dwa Mustangi. Niemniej jednak, cel ataku został osiągnięty - groma­ dzone w Shellhausie akta zostały zniszczone, a z dwudziestu sześciu wię­ zionych tam członków duńskiego ruchu oporu, osiemnastu udało się zbiec. W budynku zginęło również dwudziestu sześciu gestapowców i trzydziestu duńskich kolaborantów. Ostatnim atakiem na duńskie Gestapo był rajd wykonany 17 kwietnia 1945 roku przez Mosquito 2. TAF, ponownie prowadzonych przez W/Cdr Batesona, które zbombardowały siedzibę lokalnego Gestapo leżącą na przed­ mieściach Odense. Trzy tygodnie później Dania była wolna.

Bibliografia Blair Clay, Hitlera wojna U-Bootów, ścigani 1942-1945, Warszawa 1999. Bowman Martin, Mosąuito Bomber/Fighter-Bomber Units, 1942-45, Oxford 1997. Bowman Martin, Mosąuito FighterlFighter-Bomber Units of World War 2, Oxford 1998. Cynk jerzy B., Polskie Siły Powietrzne w wojnie, tom II 1943-1945, Gdańsk 2002. Farmer James H., Mosąuito Ace, „Flight Journal", June 2004. Gretzyngier Robert, 307 Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy", Warszawa 2005. Janczak Andrzej R., Przez ciemię nocy. Dzieje 307 Nocnego Dywizjonu Myśliwskiego Lwowskiego, Re­ dakcja „Przeglądu Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej", Poznań 1997. Pruszyński Mieczysław, W Moskicie nad III Rzeszą, Warszawa 1984. Scott Stuart R., Mosąuito Thunder, Stroud 1999. Scutts Jerry, Mosąuito in Action Part I, Carrollton 1992. Scutts Jerry, Mosąuito in Action Parł 2, Carrollton 1993. Thomas Andrew. Mosąuito Aces of World War 2, Oxford 2005. Thompson H.L., W/Cdr, New Zealanders with the Royal Air Force, vol. II: European Theatre, January 1943 - May 1945, War History Branch, Department of lnternal Affairs, Wellington 1956. Wooldridge John de Lacy, W/Cdr, Low Attack, Manchester 1996. Zieliński Józef, 305 Dywizjon Bombowy Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszalka Józefa Piłsudskie­ go, Warszawa 2004.

Mosąuito Raider

www.kagero.pl

61