Megalomania narodowa
 9788305127479, 8305127478 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

ďan Stanislaw Bystroń

MEGALOMANIA NARODOWA

Na okładce portret Damiana Tyszkiewicza, pędzla nieznanego malarza z XVIII w.

Okładkę i strony tytułowe projektował: Jeizy Rozwadowski Redaktor: Barbara Tarasiewicz Korekta: Ewa Dmowska Teresa Steinhagen Redaktor techniczny: Krzysztof Krempa

Na podstawie edycji Towarzystwa Wydawniczego „Rój" z 1935 roku

© Copyright by Wydawnictwo „Książka i Wiedza", Warszawa 1995

Wydawnictwo „Książka i Wiedza" Warszawa 1995 Obj. ark. druk. 11,75 Skład: Computext - DTP, Pabianice, ul. Cisowa 15 Druk i oprawę wykonała Drukarnia Okręgowego Przedsiębiorstwa Geodezyjno-Kartograficznego „OPeGieKa" w Elblągu ul. Tysiąclecia 11

Trzynaście tysięcy dwieście pięćdziesiątą publikacja

„KiW"

PRZEDMOWA Słowo megalomania, czyli „przesadne i nieuzasadnione przekonanie o własnej wartości ze skłonnością do przeceniania swoich możliwości i swego znaczenia", wywodzi się z języka greckiego, gdzie znaczyło dosłownie „szaleństwo wielkości" (od megaleios „wielki, wspaniały" i mania „szaleństwo, pasja"). Profesor Jan Stanisław Bystroń wyprowadza megalomanią z pojęcia wiary we własne siły, jednakże wiary wypaczonej, patologicznej. We wstępie do prezentowanej książki pisze: „Wiara we własne siły jest koniecznym warunkiem powodzenia zarówno dla jednostek, jak i dla całych grup społecznych (...) Od realnej oceny łatwo jednak przejść do przeceniania samego siebie, do idealizacji grupy, a więc do megalomanii osobistej i społecznej". Prowadzi to do imperializmu. „W miarę coraz to większego zaślepienia stopniowo zaczyna upadać kultura, a państwo idzie ku kataklizmowi". I dalej: „Stąd też może nie od rzeczy będzie przypomnienie pewnej liczby faktów i zwrócenie uwagi na kilka zagadnień łączących się ze zjawiskiem megalomanii narodowej, zwłaszcza że w Polsce zjawia się ona w najrozmaitszych formach od czasów najdawniejszych aż po dziś dzień". Spostrzeżenia te są aktualne i w chwili obecnej, tj. po sześćdziesięciu latach od ukazania się Megalomanii narodowej. Zanim przedstawimy bardziej szczegółowo wznawianą książkę profesora, przypatrzmy się bliżej jej autorowi. Jan Stanisław Bystroń urodził się 20 grudnia 1892 roku w Krakowie, zmarł 18 listopada 1964 roku w Warszawie w wieku 72 lat. Studiował w Krakowie, Paryżu i Wiedniu, habilitował Się w roku 1918 na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w roku następnym objął katedrę etnologii na Uniwersytecie Poznańskim. W latach 1925—1934 wykładał w Uniwersytecie Jagiellońskim, także jako kierownik katedry etnologii; od roku 1934 (również po wojnie) kierował katedrą socjologii w Uniwersytecie Warszawskim. W roku 1938 otrzymał Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, a w 1952 roku — członkostwo tytularne PAN. W roku 1949 z powodu choroby wycofał się z czynnego życia naukowego.

Profesor Bystroń był światowej sławy naukowcem — etnologiem, etnografem, socjologiem, kulturoznawcą i lingwistą, bardzo płodnym naukowo autorem kilkuset prac, w tym kilkudziesięciu monografii książkowych, z których zdecydowana większość zachowała aktualność do chwili obecnej. Stąd liczne wznowienia jego dzieł. Proponuję przypomnieć tutaj najobszerniejsze (i najważniejsze) z jego książek: Słowiańskie obrzędy rodzinne (1916), Artyzm pieśni ludowej (1921), Polska pieśń ludowa. Antologia (1921, 1925), Pieśni ludu polskiego (1924), Historia pieśni ludu polskiego (1925), Wstęp do ludoznawstwa polskiego (1926, 1939), Pieśni ludowe z polskiego Śląska (1927—1934), Bibliografia etnografii polskiej (1929), Polacy w Ziemi Świętej, Syrii i Egipcie (1930), Socjologia. Wstęp informacyjny i bibliograficzny (1931), Nazwiska polskie (1927, 1936), Przysłowia polskie (1933), Megalomania narodowa (1935), Dzieje obyczajów w dawnej Polsce t. 1—2 (1933—34), Kultura ludowa (1936), Literatura ludowa (w Encyklopedii Polskiej, 1936), Księga imion w Polsce używanych (193 8), Łańcuch szczęścia i inne ciekawostki (1938), Komizm (1939), Literaci i grafomani z czasów Królestwa Kongresowego (1939), Paryż. Dwadzieścia wieków (1939), Etnografia Polski (1947), Warszawa (1949). Po wojnie wznowiono takie dzieła Jana Stanisława Bystronia jak: Kultura ludowa (1947), Komizm (1960, 1963), Dzieje obyczajów w dawnej Polsce (1976), Warszawa (1977), ä także wydane przez „Książkę i Wiedzę" Nazwiska polskie (1993). Megalomania narodowa Bystronia składa się z kilku odrębnych części, które przy gruntowniejszej lekturze układają się w pewną spójną choć bardzo urozmaiconąi różnorodną całość. Tytuł całej monografii został zaczerpnięty z podtytułu części wstępnej, w której zawarto podstawowe rozważania dotyczące teorii megalomanii narodowej na tle innych jej odmian, wraz z jej genezą i historią. Jest tu mowa o formowaniu się pojęcia megalomanii plemiennej, narodowej i językowej od najdawniejszych czasów do lat ostatnich, ściślej — do lat trzydziestych XX wieku. Mamy tutaj opis megalomanii hordy, dla której „cały świat jest jej światem", megalomanii plemienno-narodowej różnych ludów: Izraelitów, Rzymian czy Germanów, a także szczegółowy opis megalomanii polskiej z jej sarmackim rodowodem. W sposób proroczy przewidział Bystroń tragiczne skutki działania megalomanii narodowo-rasistowskiej w postaci hitleryzmu, wyprowadzając jego starogermańskie korzenie również z dzieł tak wybitnych naukowców jak W. Wundt. Jego spostrzeżenia odnieść też można do stalinizmu i megalomanii wielkorosyjskiej.

Bardzo szczegółowo omówił Bystroń ideę mesjanizmu i „przedmurza" — ściśle powiązaną z megalomanią narodową. „Mesjanizm — według niego — nie jest wyłączną własnością polską; jest to jedna z teoretycznych postaci megalomanii, która ma źródła te same co inne formy, lecz powstaje w innych warunkach". Ta licząca czterdzieści stron część wstępna była opublikowana już w roku 1924 w krakowskim „Przeglądzie Współczesnym" i wywołała uwagi polemiczne. Najostrzej wystąpił przeciw Bystroniowi Zygmunt Wasilewski w „Przeglądzie Wszechpolskim" (listopad 1924), pisząc m.in.: „Nigdy nie uczułem podobnego zażenowania, słuchając w dyskursie towarzyskim niedorzeczności, jak w tym wypadku. Pali mnie wstyd, że w naszym świecie naukowym może dochodzić do takich widowisk (...) Gdyby p. Bystroń wszystkim jednostkom w narodzie wybił z głowy i z serca miłość, która idealizuje i powiększa rzeczywistość, to oczywiście nie byłoby narodu. Szczęściem, że tego nie zdoła. Przyklaśnie mu paru Polaków zwyrodniałych i paru Żydków". I jeszcze ostrzej: „W zakusach rozbrajania Polski czy z sił obronnych, militarnych, czy duchowych (...) musimy widzieć zbrodniczy zamach na cywilizację polską". Była to krytyka właśnie z pozycji skrajnego polskiego narodowego megalomana, którego dzisiaj nazwalibyśmy „oszołomem". Niestety, do dziś spotykamy się z podobnymi megalomańsko-narodowymi poglądami, stąd aktualność książki Bystronia o rodzajach megalomanii narodowej i jej genezie oraz ewentualnych skutkach dla współżycia z innymi, zwłaszcza sąsiednimi narodami — jest wprost rewelacyjna. Część druga książki to przegląd tradycyjnych pojęć o „obcych", którzy bywają oceniani jako czarni, ślepi, brzydko pachnący, którzy mogą mieć niskie pochodzenie, są ludożercami itp. Jest to zgrabny historyczny, wielokulturowy i dobrze udokumentowany przegląd tych ocen. Bardzo interesująca, zresztą nie tylko dla językoznawców, jest analiza nazw i przezwisk grup plemiennych i lokalnych, określeń zebranych z całego niemal świata. Składająsię one również na szczegółowy obraz megalomanii plemiennej, regionalnej lub narodowej. Autor bardzo precyzyjnie klasyfikuje te mikroetnonimy; klasyfikację tę uznać należy za trwały wkład Bystronia do antroponimii i etnologii w ogóle. Interesujące są także, bardzo skrupulatnie zestawione, zabawne, satyryczne i najczęściej prześmiewczo-złośliwe opowieści o sąsiadach. Jest tych opowiadań sporo, bo aż pięćdziesiąt siedem. Wiemy nadto, że w każdym niemal kraju czy regionie istnieją także „sąsiednie" miejscowości, których mieszkańcy są

przedmiotem wiecznych kpin i bohaterami niewybrednych kawałów. W Polsce słynie z tego m.in. Wąchock czy Grójec. Specjalny rozdział poświęcił autor „przysłowiowym" Mazurom, a także Litwinom i Niemcom, które to ludy nie cieszyły się najlepszą opinią, choć była ona zróżnicowana; cieplej i z pewnym przymrużeniem oka traktowano np. Litwinów, nieco bardziej złośliwie Mazurów i Niemców. Lektura Megalomanii narodowej Bystronia jest wielce pouczająca i nienudna, czyta się j ą z wielkim zainteresowaniem, co więcej — dostrzega się jej stałą a k t u a l n o ś ć ! Przedstawione w niej sprawy opisane są w sposób barwny, żywy, urozmaicony, zrozumiały dla wielu i bardzo dobrze udokumentowany. Chciałbym się tutaj odwołać do słów dr Krystyny Długosz-Kurczabowej z jej przedmowy do wydanej przez „Książkę i Wiedzę" książki Bystronia Nazwiska polskie (1993); uwadze Czytelników poleca ona następujące cechy omawianej monografii: wieloaspektowe ujęcie tematu; zachowanie proporcji w naukowym i popularnym podejściu do tematu; bogactwo materiału i emocjonalne zaangażowanie się w jego przedstawianiu; talent autora, który o sprawach skomplikowanych pisze prosto i barwnie i zachowuje umiar w przedstawianiu danych naukowych. Słowa te w całej rozciągłości odnieść można do Megalomanii narodowej, a dodać do tego należy nadzwyczajną aktualność Megalomanii, którą winien przeczytać i przeanalizować każdy myślący obywatel Najjaśniejszej Rzeczypospolitej schyłku XX wieku. Gorąco zachęcam do wnikliwej lektury tej interesującej i mądrej książki!

Marian Jurkowski Warszawa 1995

OD AUTORA Pod ogólnym tytułem Me galomania narodowa zbieram w niniejszej książce kilka rozprawek poświęconych tworzeniu się popularnych wyobrażeń o swoich i obcych. Pierwszy rozdział, którego tytuł został przeniesiony na całą książkę, zajmuje się zagadnieniem powstawania pojęć o lepszości czy doskonałości własnej grupy; dalsze zestawiająmateriał dotyczący pojęć o innych, obcych grupach, które są uważane oczywiście za niebezpieczne, złe, nienormalne, a choćby tylko śmieszne. Oczywiście, objawem megalomanii społecznej jest nie tylko wywyższenie czy uwielbienie własnej grupy, ale w tej samej mierze lekceważenie czy wyśmiewanie obcych; stąd też ogólny tytuł zbioru wydaje się usprawiedliwiony. Rzeczy poważne i zabawne, nadziemskie i bardzo ziemskie, patos i groteska łączą się tutaj razem, jak zwykle w życiu, zarówno indywidualnym, jak i społecznym. Autor sądzi, że takie właśnie zestawienie, pozwalające przypatrzeć się nieco bliżej mechanizmowi powstawania i przeżywania się wyobrażeń zbiorowych, może być ciekawe i pouczające. J.S.B. W Warszawie, w styczniu 1935.

MEGALOMANIA NARODOWA

Wiara we własne siły jest koniecznym warunkiem powodzenia zarówno dla jednostek, jak i dla całych grup społecznych; podtrzymywanie tej wiary wśród społeczeństwa musi być zawsze wytrwałą troską jego kierowników. Od realnej oceny łatwo jednak przejść do przeceniania samego siebie, do idealizacji grupy, a więc do megalomanii osobistej i społecznej. Jeśli jednak w życiu jednostkowym zarozumiałość przechodząca normalne granice przestaje być szkodliwa, gdyż kwalifikuje się j ą jako chorobliwąi usuwa poza nawias życia zbiorowego, to megalomania plemienna, państwowa czy narodowa, rozwijająca się na tle mętnego mistycyzmu myślenia społecznego, zdaje się powszechna. Są ludzie, którzy uważają j ą za conditio sine qua non rozwoju społecznego, za jedyną sprężynę życia i postępu, i niewątpliwie jest w tym dużo prawdy: na podstawach tych wspierały się wielkie państwa, wyrastały bogate kultury. Z drugiej jednak strony z chwilą gdy ów rozpęd życiowy społeczeństwa, wyrażający się w nadmiernym poczuciu własnej wielkości i roli dziejowej, zaczęto ujmować teoretycznie, uzasadniać, rozszerzać, teorie te zaczęły podważać podstawy nauki, moralności, religii, a z drugiej strony rozpętały imperializm. W miarę coraz to większego zaślepienia stopniowo zaczyna upadać kultura, a państwo idzie ku kataklizmowi. Dzisiejszy stan Europy w znacznej mierze należy przypisać tym teoriom, które doprowadziły do upadku wielkie państwa, a grożą zagładą kulturze Zachodu. Stąd też może nie od rzeczy będzie przypomnienie pewnej liczby faktów i zwrócenie uwagi na kilka zagadnień łączących się ze zjawiskiem megalomanii narodowej, zwłaszcza że w Polsce zjawia się ona w najrozmaitszych formach od czasów najdawniejszych aż po dziś dzień: zestawienie pewnych pomysłów, które w Polsce uważamy za szczytny przejaw geniuszu narodowego, a spotykane gdzie indziej uważamy za szkodliwe zboczenie, może być pouczające. Przypatrzmy się więc formowaniu się tej teorii megalomanii plemiennej czy narodowej w różnych społeczeństwach, od czasów najdawniejszych aż do chwili obecnej.

Sięgamy myślą w daleką przeszłość, tak daleko, jak tylko iść możemy w badaniu życia społecznego. Albo też badamy te nieliczne już grupy etniczne, które do dziś dnia żyją życiem pierwotnym, nie tknięte zewnętrznymi wpływami. Widzimy nieliczne hordy czy zwarcie już zorganizowane klany, rozsiane skąpo na szerokiej przestrzeni, gdyż ziemia, bardzo mało lub też wcale nie wyzyskiwana, nie może utrzymać większej liczby osób na jednym miejscu. To ludzie, wśród których znajdujemy dopiero zawiązki późniejszego rozwoju; trzymająsię oni wciąż razem, z innymi grupami nie utrzymują żadnych związków, które dopiero w późniejszych stadiach zaczynają się z wolna wytwarzać; wykazują myślenie bardzo prymitywne i różne od dzisiejszego, logicznego (stąd też prelogicznym zwane). Jakież pojęcie może mieć ta grupa o sobie samej i o obcych, jeżeli w ogóle ich spotyka? Rzecz prosta, że mały światek ich społeczeństwa jest dla nich całym światem, że starająsię go w całości objąć i zrozumieć w formach swego prelogicznego myślenia, że uważają nawet, iż na ów świat zewnętrzny mogą oddziaływać za pomocą rozmaitych czynności obrzędowych: cały świat jest i c h światem. Na rubieżach tego świata mieścić się mogą inne lądy czy wyspy, mieszkać inni ludzie, ale zawsze środkiem tego wszystkiego, co istnieje, jest właśnie i c h grupa społeczna. Powszechnie też spotykamy się wśród najrozmaitszych ludów o różnych stopniach rozwoju kulturalnego, czasem nawet bardzo wysokich, z przekonaniem o ich ś r o d k o w o ś c i . Dziś oczywiście dla nas, którzy przywykliśmy myśleć o ziemi jako o kuli, zagadnienie środkowości nie ma wartości, ale dla tych, którzy ziemię wyobrażają sobie jako płaszczyznę, w miarę odległości od środka coraz bardziej dziką i niegościnną a zamieszkaną przez również dzikie ludy, zagadnienie środka było bardzo istotne: od środkowości położenia zależała największa wartość ludu, który został jakoby pierwszy stworzony i który ma z tego tytułu największe prawo do władztwa nad całą ziemią. Można by powiedzieć, że już tu mamy do czynienia z pierwszą teorią imperialistyczną niewątpliwie zaś jest to podstawa megalomanii plemiennej, później narodowej.

Przeglądając wydawnictwa etnograficzne, nietrudno znaleźć przykłady. Każde plemię australijskie — choćby najniżej pod względem kulturalnym stojące — patrzy na swój kraj jako na centrum świata. Mieszkańcy Haiti uważają że początkiem wszelkiego stworzenia była ich wyspa i że z jaskiń jej dopiero wyszły słońce i księżyc. Wedle pojęć japońskich wyspa Nippon była centrum świata i najpierw stworzona została; Chiny noszą oficjalną nazwę „kraj środka", Czung-kuo, a środek Chin, miasto Loyang, dziś Honanfu, uważane było tym samym za środek całego świata. W Persji władca nosi tytuł „środek świata" — tu więc na człowieka, związanego z miejscem, przeniesiono cechę miejscową; oczywiście i społeczeństwo w ten sposób jest środkowym, najbardziej wartościowym społeczeństwem świata. W religii żydowskiej środek świata odgrywał od dawna wielką rolę; było nim Jeruzalem. Powoływano się na Ezechiela V, 5; „Tak mówi panujący Pan: Toć jest Jeruzalem, którem postawił wpośród pogan, a zewsząd otoczył krainami". Środek ten wyznaczono dokładniej; była nim świątynia jerozolimska, a w niej Arka Przymierza, która była w ten sposób ośrodkiem całego systemu świata. Cała rabinistyczna i mistyczna literatura żydowska przepojona jest myślą o środku ziemi; spotykamy się z poglądami, że ów środek, a więc miejsce, gdzie niegdyś stała świątynia, był początkiem wszelkiego stworzenia. Z podobnymi pojęciami spotykamy się u Greków, gdzie środek ziemi, przez najrozmaitsze plemiona w różnych miejscach oznaczany, był zarazem jej początkiem, omfalos ges, pępkiem ziemi. Najbardziej znanym omfalem były Delfy, które tak wielkie miały znaczenie dla konsolidacji plemiennej Hellenów; okrągły kamień w świątyni Apollina przedstawiał ów środek. Obok niego były liczne omfale lokalne; wystarczy przeglądnąć uczone prace znanego filologa W. H. Roschera, aby zrozumieć, jak szeroko rozpowszechnione były te pojęcia u ludów starożytnych. Że pojmowanie takie było istotnie właściwe umysłowości człowieka w pierwotnych stadiach rozwoju, świadczyć może choćby to, że w odległym Peru miasto Cuzco oznacza również pępek, oczywiście ziemi. Świat chrześcijański nie przestał zajmować się zagadnieniem środka świata; w kontynuacji pojęć żydowskich widział go również w Jerozolimie, i to na Golgocie, jako miejscu męki Chrystusowej. Długie wieki przetrwały te poglądy i dziś jeszcze niewątpliwie znalazłyby się też z pojęciem Jerozolimy jako pępka ziemi (pup ziemli). W ten sposób utwierdzało się centralne stanowisko chrześcijaństwa. Nie brak było prób innych, plemiennych czy politycznych, oznaczeń. Celtowie w Irlandii środek ziemi widzieli i z wyrocznią go łączyli, podobnie jak Grecy w Delfach; miała go i dawna Galia. We Francji średnio-

wiecznej królewskie St. Denis, potem Paryż uważane były za środek świata, ale później światopogląd chrześcijański zwyciężył i Ziemia Święta, Jerozolima, uchodziła za środek i początek świata, dopóki nie rozpowszechniły się wśród szerokich warstw przekonania o kulistości ziemi, wobec czego zagadnienie środka straciło aktualność społeczną. Jako dalekie jeszcze echo tych pojęć spotykamy tu i ówdzie opowiadania żartobliwe o zapadłych parafianach, którzy środek świata w swoim chcą widzieć miasteczku. Pojęcia chrześcijańskie nie dozwalały widzieć środka świata poza Ziemią Świętą; duma narodowa, pragnienie uzasadnienia swego pierwszeństwa sprawiają że plemię chce się wywieść z kolebki świata. Niewątpliwie jednak z Palestyny wywodzą się Żydzi, których lekceważył świat chrześcijański, skoro pogardzili światłem nauki Chrystusowej, i pochodzenie od nich nie mogło być uważane za zaszczytne. Można było przecież znaleźć jakieś inne wyjście, a więc wywieść od dziesięciu plemion Izraela, o których słuch zaginął od czasu niewoli babilońskiej. Rodowodem takim szczycą się Anglicy, szukając analogii historycznych i językowych; trudno uwierzyć, gdy się słyszy, że do dziś dnia wielu poważnych i wybitne stanowiska zajmujących ludzi broni odważnie tej tezy. Istniejąprzecież dwa towarzystwa naukowe (w ich własnym pojęciu) Anglo-IsraelIdentity Society i British Ephraim Church Mission-, pierwsze z nich przedstawia siedemnaście dowodów identyczności, a drugie nawiązuje specjalnie do Deuteronomium, gdzie Mojżesz ma wskazywać wyraźnie Józefowi Brytanię: Błogosławiona od Pana ziemia jego z najlepszych rzeczy niebieskich, z rosy, i z źródeł ziemi wynikających. I dla rozkosznych urodzajów słonecznych, także dla rozkosznych dostałych urodzajów miesięcznych. I.dla rozkosznych gór starodawnych, i dla rozkosznych pagórków wiecznych...

Jeśli udowodnienie, że właśnie Anglia jest ziemią „rozkosznych urodzajów słonecznych", natrafiać musi na znaczne trudności, to przepowiednia, że , jako rogi jednorożcowe rogi jego, temi narody zbodzie na porząd aż do ostatnich granic ziemi; a teć są dziesięć tysięcy Efraimitów" — odpowiadać musiała dumie szczepowej Anglika i utwierdzać go w przekonaniu, że zapanuje nad narodami „aż do ostatnich granic ziemi". Nieprawdopodobnie prosta teoria imperializmu, a jednak znajduje ona wyznawców; historycy angielskich idei imperialistycznych uważają jąza jeden z ważnych czynników wytworzenia się pojęć o własnej wyższości i należnym władztwie nad innymi narodami.

Rzeczy to na ogół znane; kto ciekaw bliższych na ten temat informacji, znajdzie je w wybornej książce J. Bardoux,Essai d 'unepsychologie de l 'Angleterre contemporaine, Paris 1916, tom I, a zwłaszcza w systematycznym ujęciu w rozprawie Brie, Die imperialistischen Strömungen in der englischen Literatur, Halle 1916; materiał z czasów wielkiej wojny zestawia Rohrbach, Chauvinismus und Weltkrieg, Berlin 1919, tom I: Die Brandstifter der Entente. Oczywiście, takie teorie istnieć mogą tylko w społeczeństwie żyjącym w tak intensywnym kontakcie ze Starym Testamentem jak właśnie Anglicy; w krajach o wyraźniejszym antysemickim nastawieniu podobne genealogie nie mają warunków popularności. Można tu przy sposobności przypomnieć zabawny fakt, że w chwili gdy w naszym społeczeństwie wzrastała niechęć do Anglii Lloyda George'a, w krakowskim „Głosie Narodu" ukazał się artykuł W. W. Antoniewicza (oczywiście nie mającego nic wspólnego z tegoż nazwiska profesorem warszawskim), udowadniający, że Anglicy, jak w ogóle wszyscy Germanowie, są pochodzenia semickiego, i to właśnie od owych zaginionych dziesięciu pokoleń izraelskich, które w r. 723 przed narodzeniem Chrystusa zagnane do niewoli asyryjskiej, w r. 606 znikają zupełnie z widowni historycznej i przez Syberię przechodzą do Europy. Podobny biblijny rodowód windykują dla siebie również mormoni, jedna z najciekawszych sekt, w której badacz religii i socjolog tyle ciekawego, pierwotnego, przeżytkowego znaleźć może materiału; otóż tu spotykamy się z teorią że Amerykanie są następcami Izraela, a to za pośrednictwem czerwonoskórych, którzy są b e z p o ś r e d n i m i jego potomkami i następcami. W dziwny tu sposób pogodzono motywy religijne z dumą Amerykanina, który chcąc uchodzić za odwiecznego gospodarza swej ziemi, zmyśla swe indiańskie pochodzenie. Daleko jednak ważniejszą rolę odgrywają rodowody rzymskie. Ogromne znaczenie i urok wielkiej kultury, a więcej jeszcze tradycje światowego imperium i chęć uzyskania tytułu do spadku politycznego, tudzież przedłużenia i uświetnienia swej historii, prowadzi do częstego fingowania rodowodów rzymskich. Podobnie jak wzbogacony parweniusz stara się o dostojeństwa i zaszczyty, a potem i przodków zasłużonych się doszukuje, przerabiając i dorabiając drzewo genealogiczne niedawnego rodu, tak też narody, doszedłszy do znaczenia, szukają sławy nie tylko w prawdziwej, ale i sfałszowanej historii. Typowym przykładem był choćby sam Rzym, który u szczytu potęgi doszukiwał się przodków swych w Troi; znamy te dzieje z Eneidy. Podaniem tym zajmował się Mommsen, który stwierdził, że nie ma w nim słowa prawdy i że chodzi tu tylko o uświetnienie przeszłości ojczystej. Cała starsza poezja nic nie wie o mor-

skich wędrówkach Trojan; po upadku Ilionu pozostaje tamże Eneasz, który rządzi pozostałymi Trojanami. Dopiero Stesichoros w VI wieku przed Chrystusem prowadzi Eneasza na Zachód, aby wzbogacić historię legendarną swej sycylijskiej ojczyzny. Dokończyli opowieści historycy, uświetnił i uwieńczył Wergili. Dumni byli Rzymianie ze swej nowej historii i radzi, że Hellenom, ceniącym wielkość i starożytność swej kultury, mogli przeciwstawić również dawne rodowody. Skoro więc Rzymianie szczycili się pochodzeniem od Trojan, to rzecz prosta, że i ci, co za bezpośrednich spadkobierców rzymskich się uważali, również chętnie o trojańskim pochodzeniu wspominali; spotykamy się z tym przekonaniem u Franków, widzimy je też u Brytów, którzy od legendarnego Brutusa, prawnuka Eneasza, dumnie się wywodzili. Że wszystkie narody romańskie, rozwinięte na podłożu łacińskiej kultury, wywodziły się od Rzymian i w tym swoją wyższość nad innymi widziały, a czasem na tym i podstawy swego imperializmu zakładały, to rzecz zrozumiała, ale obok nich także Anglia występowała z pretensjami do spadku rzymskiego. Przecież jeszcze dewizą Palmerstona było dumne: „Civis Romanus sum" — a identyfikacja imperium angielskiego z dawnym rzymskim nie jest w literaturze angielskiej rzeczą rzadką (tu znów Brie w cytowanej powyżej książce przytacza przykłady). Można przypomnieć okres tworzenia książkowych legend o pierwotnych dziejach narodów, które stosunkowo późno wystąpiły na arenę dziejową przecież pierwszym władcą Litwy miał być rycerz rzymski Palemon (a i szlachta polska niejednokrotnie rzymskich sobie doszukiwała antenatów!). Polska miała również rodowody zaszczytne: w chwilach rozkwitu i potęgi miały one uzasadnić jej przewodnictwo, w chwilach upadku podtrzymywać ducha i krzepić wiarę w jej wartość i siły. Jednym z takich genealogów narodowych był choćby X. Wojciech Dębołęcki, „Franciszkan, Doktor Theologiey S. a Generał Społeczności wykupywania więźniów" — umysł odpowiadający potrzebom szerokich sfer szlacheckich. W dziele swym, w Warszawie w 1633 r. drukowanym, daje on „Wywód jedyno-własnego państwa świata... że najstarodawniejsze w Europie Królestwo Polskie lubo Scythyjskie samo tylko na świecie ma prawdziwe successory Jadama, Setha i Japheta; w panowaniu świata od Boga w Raju postanowionym; i że dla tego Polaki Sarmatami się zowią". W rozdziale czwartym tego zabawnego (dla nas dziś czytających) wywodu dowiadujemy się, że przeniesiono tron świata z Libanu do Korony Polskiej, że Polacy-Scytowie są najdawniejszym narodem i w prostej linii dziedziczą władzę politycznąnad całym światem; rozdział szósty rozsnuwa perspektywy świetnej przyszłości:

„Pewna rzecz jest, że biały orzeł niedługo znowu przez wszystek świat skrzydła swe rozciągnie, gdy któryśkolwiek król polski albo akwiloński Turki podbiwszy tron albo Majestat świata z Polski do Syrjej przeniesie i tamże na górze Libańskiej, gdzie się beł począł i skąd go tu do nas Polach, przodek nasz, przeniósł, postanowi. Na którym z następcami swemi aż do kończenia świata znowu jak przedtem Azjej, Afryce i Europie, jeżeli na szerzej, panować będzie". Mamy tu całą teorię światowego imperium polskiego, opartą na rodowodach. Jakże bliskie są one w istocie wywodom angielskim o identyczności anglo-izraelskiej i do jak identycznych prowadzą wniosków! Wywodom genealogicznym odpowiadająlingwistyczne; wszędzie tam, gdzie spotykamy się z ideą że plemię własne jest pierwsze na świecie, tam też język jego musi być uważany za pierwszy, jedynie prawdziwy, którym i bóstwo się posługuje; jeżeli wywodzi się długąi zaszczytną genealogię, to rzecz prosta, że i owym protoplastom przypisuje się język ich rzekomych potomków. W ogóle megalomania językowa zdaje się nieodłącznym składnikiem megalomanii plemiennej; tutaj nawet rozumowanie jest daleko prostsze i ściślejsze. Ponieważ Bóg stworzył język i nadał go pierwszym ludziom, tedy tylko jeden język może być prawdziwy; dopiero od czasów wieży Babel zaczęto mówić różnymi językami, ale są to już twory późniejsze, ludzkie. Uczeni byli oczywiście za prymatem hebrajszczyzny, ale szerokie rzesze były najgłębiej przekonane, że tak w niebie, jak też w raju mówiono ich narodowym językiem. Rozprawy na temat, jakim językiem mówiono w raju, nie należą do rzadkości, a miały one zawsze na celu dowód starożytności i pierwszeństwa języka ojczystego autora. Nie brak było i u nas podobnych pomysłów; lud oczywiście jest głęboko przekonany, że w raju tylko po polsku mówiono, a teoretyzowano na takie tematy niejednokrotnie. X. Dębołęcki w swym Wywodzie również i tym kwestiom poświęca nieco miejsca, stwierdzając, że „język słowieński jest pierwotnym językiem", że „pierwotny język syryjski, którym Jadam, Noe, Sem i Jafet gadali, nie inszy był niż słowieński", że „greczyzna, łacina i insze języki z Słowieńszczyzny są wyprowadzone". Przekładał uczenie (w guście swych czasów) wyższość języka słowiańskiego, „którego słów chrząszcz, chrzest, trzpień, trzmiel i tym podobnych żadna gęba niewarowna nie wymówi" (stąd też „tego języka ludzie zwali się Warwarami, jakoby Gwaru warownego"). Nie znaczy to, aby współcześni przyjmowali bez zastrzeżeń te wywody; wyśmiewa je przecież wybornie Andrzej Wiszowaty (w wierszu, który znaleźć można w Wirydarzu Jakóba Trembeckiego), a późniejsze wieki etymologie Dębołęckiego uczyniły przysłowiowymi; ale niewątpliwie rozgłos tych teorii był znaczny i szary gmin szlachecki utwierdzał się w ten sposób w wierze we własną wyższość, przez

samego Stwórcę ustanowioną. A przecież obok Dębołęckiego byli też inni. W tych czasach, gdy nauka historii była dopiero w zaczątkach, gdy dzieje pierwotne narodów były jedną wielką bajką kronikarską na starych wzorach opartą, uświetnianie przeszłości narodowej za pomocą takich wywodów było na porządku dziennym. Pojęcia takie nie były wyłączną własnością Polski sarmackiej i sięgają one nierównie głębiej. Jako charakterystyczny fakt przytoczyć można, że znany i zasłużony bibliograf Adam Jocher w połowie ubiegłego wieku z wielkim nakładem erudycji głosił pierwotność języka polskiego; dziełko jego pt. Harmonja mów, albo zlanie się w jedną, to jest polską, za pośrednictwem fenickiej, powróconej do familji mów słowiańskich, Wilno 1895, może tu być znamiennym przykładem. Zmieniły się czasy i metody naukowe uległy zmianie; teorie nacjonalistyczne i imperialistyczne musiały się ukazać w nowej szacie. Nie można było już wyprowadzać rodowodów hebrajskich czy rzymskich — trzeba było się zwrócić do idealizacji przeszłości pogańskiej; niechęć do świata klasycznego i kosmopolitycznego i zwrot ku poszukiwaniu pierwiastków rodzimych stwarzają wyborne po temu warunki. Widzimy to w nauce i literaturach słowiańskich: idealizacja, coraz to dalej idąca, pierwotnych Słowian stała się wkrótce (żywym do dziś dnia) źródłem dumy narodowej i rasowej. Słowianie byli ludem szlachetnym, poetycznym, spokojnym, pracy na roli i gęśli oddanym, charakteru łagodnego, o wymarzonym demokratycznym ustroju; można by rzec, cała poezja sielanki XVIII wieku, utopijny demokratyzm Russa i głęboko tkwiąca u Słowian chęć gloryfikacji własnej przeszłości złożyły się na ten świetlany obraz. Był on pociechą budzących się do nowego życia narodów, które w swej przeszłości historycznej nie mogły znaleźć wystarczających do rozbudzenia żarliwego patriotyzmu wspomnień i tradycji i które musiały tworzyć miraże szczęśliwej przeszłości, którą obcy zniszczyli, a która, w razie zwycięstwa Słowian, znów powrócić może. Wśród Polaków spotykamy także idealistów słowiańskich. Rakowiecki rozpływa się w pochwałach nad dawną kulturą pogańskich Słowian, którzy od dawien dawna byli monoteistami, a więc poznali najdoskonalszą formę religii, i w ogóle ze wszystkich narodów najbliższymi byli poznania prawd odwiecznych. W. A. Maciejowski w swej historii prawodawstw słowiańskich udowadniał, że każde łagodne prawodawstwo było dziełem Słowian. Obok tych teoretyków bibliotecznych staje Zorian Dołęga Chodakowski, fanatyk pogańszczyzny słowiańskiej, rozkopywacz stepowych kurhanów, który w powieściach i pieśniach ludu doszukuje się bogactw zamierzchłej kultury, a w wędrówkach bez-

ustannych od Wisły po Ural szuka w chłopie słowiańskim idealnych cech charakteru praojców, twierdząc, że nie ma ani jednego rolnika-chłopa, który by z własnego popędu dopuszczał się złego. W poezji sielankę słowiańską reprezentuje Brodziński; wyśmiewał go gorzko Mickiewicz (w III części Dziadów, w postaci literata warszawskiego: „Słowianie, my lubim sielanki"). Prawda, pożycie Słowian między sobą nie było sielankowe, ale od czegóż teoria, która może dostosować się do każdych warunków? Już Brodziński twierdzi, że Polacy są wśród Słowian najlepszym, najbardziej wartościowym narodem; mówi o dziewiczej czystości ludu polskiego, skoro Polacy żadnych nie doznali wstrząśnień, które by ród ich mogły zmienić lub skazić. Podobnie uczył ojciec słowianofilstwa rosyjskiego Chomiakow, że jedynie Słowianie wschodni, prawosławni, zachowali w czystości dawne idealne pierwiastki słowiańskie i że oni jedynie są prawdziwymi Słowianami. Spotykamy się i później z poglądami tego pokroju z tej i tamtej strony, a twierdzenia Duchińskiego, który odsądzał Rosjan od Słowiańszczyzny, uważając ich za konglomerat najrozmaitszych ras wschodnich, zewnętrznie tylko, językowo, zeslawizowany, odegrały znaczną rolę w teoretycznym utwierdzeniu supremacji polskiej w umysłach inteligencji polskiej w epoce powstania styczniowego. Dzisiaj niezliczeni są Polacy, którzy uważają że ze wszystkich Słowian Polacy są najwartościowszym narodem, i umiejąten pogląd w ten czy inny sposób udowodnić. Ostatecznie i teoria „środkowości" polszczyzny, głoszona przez Jana Karłowicza, jest dalekim echem podobnych poglądów; z pewną dumą podkreśla uczony filolog, że język polski, dzięki swemu centralnemu położeniu śród plemion słowiańskich, zachował jakoby najwięcej istotnych cech słowiańskich, jest więc najlepszym, par excellence słowiańskim językiem. Podobne przekonania żywiąteż inne narody, wywyższając się kosztem innych: jeżeli nie mają do tego tytułów w obecnej chwili, szukają ich w przeszłości, zazwyczaj bardzo odległej; jeżeli i przeszłością się chlubić nie mogą to zadowalająsię idealizowaniem charakteru narodowego i perspektywami wspaniałej przyszłości. Narody, które dotychczas nie odgrywały większej roli historycznej, nie ustępująbynajmniej w śmiałości swych teorii narodowych innym (np. Ukraińcy, uważający się za najczystszy rasowo naród słowiański, nie podległy wpływom obcym, lub Litwini, którzy podnoszą z dumą starożytność swej kultury pogańskiej, dawniejszej i wyższej od słowiańskich). Jest to zresztą zrozumiałe, gdyż poczucie narodowe, znajdujące się dopiero w zaczątkach, potrzebuje koniecznie argumentów w tym stylu. Przecież nawet akcja separatystyczna kaszubska, prowadzona swego czasu przez Cenowę, posługiwała się podobnymi teoriami.

Dyskusje na ten temat są ciągle żywe i aktualne; czasami przycichają w publikacjach naukowych, ale skoro tylko nadchodzi chwila sposobna, odżywają w całej pełni. Wojna niedawnych lat, poruszając ze wszech stron namiętności i fanatyzmy narodowe, wyzwoliła, okiełznane czasowo wędzidłem rozsądku, pomysły fantastycznych nacjonalistów; całe rzesze samochwalców, wśród których nie brak było najwybitniejszych uczonych, pracowały przez całe lata wojenne nad idealizacją własnego narodu i spotwarzaniem wrogów, przekraczając wszelką miarę, z zupełną pogardą dla prymitywnego choćby obiektywizmu i metody naukowej. Przecież uczony tej miary co W. Wundt napisał pod wpływem entuzjazmu wojennego broszurę Die Nationen und ihre Philosophie, która służyć miała doktrynie wyższości niemieckiej nad innymi narodami, a za nim długi szereg świetnych pisarzy i znanych powag naukowych — z tej i tamtej strony frontu — poświęcił się podobnym pracom. W Polsce fala megalomanii narodowej podniosła się ze wzmożoną siłą w pierwszych latach niepodległości, choć i przedtem nie należeliśmy do narodów skromnych. Zbyt długa byłaby lista nazwisk autorów, służących pochlebstwu zbiorowemu, ale trudno tu nie wspomnieć pisarza, który zatracił wszelkie poczucie granic, a mianowicie J. K. Kochanowskiego; jego książka Polska w świetle psychiki własnej i obcej jest czymś tak nieprawdopodobnym, że trudno o niej pisać spokojnie. Schlebianie zarozumiałości i pysze narodowej zawsze popłaca, toteż i Kochanowski na brak uznania skarżyć się nie może! Podobną wziętością cieszyły się swego czasu książki X. Wojciecha z Konojad Dębołęckiego, doktora św. teologii, również historyka i historiozofa; przytoczyliśmy powyżej parę wyjątków z jego pism, a wiązankę analogicznych pomysłów Kochanowskiego dałoby się ułożyć bez trudu. W Niemczech naukowo-polityczne teorie nacjonalistyczne od dawna już święciły triumfy, w coraz to nowej ukazując się szacie. Wbrew wszelkim postępom antropologii, coraz to krytyczniej posługującej się pojęciem rasy, szerokie koła zataczał germański Rassenschwindel. Udowadniano czystość typu germańskiego u dzisiejszych Niemców, przeciwstawiając go Francji, rasowo z różnych elementów złożonej, budowano teorię supremacji fizycznej i duchowej Germanów. Mówił o niej już stary Fichte w swych Reden an die deutsche Nation, którymi zagrzewał pokonane Niemcy do walki z najeźdźcą powtarzano to niejednokrotnie, ale do próby systematycznego, naukowego czy też raczej profesorskiego uzasadnienia przystąpiono daleko później. Rozwój imperializmu rasowego Niemiec współczesnych datuje się częściowo od wystąpienia hr. Gobineau (Essai sur 1'inégalité des races humaines, 1855) i w ogóle zwolenników wyższości rasy długogłowych blondynów (np. Vacher de La-

pouge, L'Atyen, son röle social, 1886), częścią pozostaje w związku z pomysłami Nietzschego. Szerokie pomysły historiozoficzne Gobineau, który konstatował wzrastające znaczenie ludów północnych, lepiej przystosowanych do walki o byt, skierowano na wąskie tory nacjonalistyczne; przyjąwszy wyższość rasy długogłowych blondynów i prawo jej do panowania nad innymi, rozciągnięto je na całe Niemcy (jak wiadomo, w wielkiej części zamieszkane przez wybitnie krótkogłowych brunetów alpejskich), z pominięciem innych narodów germańskich, z którymi — w myśl teorii — należałoby się podzielić władztwem świata. Publikacje „gobinistów" niemieckich, dalej Politisch-anthropologische Revue dostarczały argumentów naukowych, zaprzęgając antropologię (naukę o ryzykownej zresztą i tak metodzie) w triumfalny rydwan nacjonalizmu niemieckiego. Niezależnie od laboratoriów polityczno-antropologicznych rozwijała się doktryna wyższości niemieckiej w tradycyjnych formach pozanaukowych, podobnie jak przed wiekami u ludów pierwotnych. „Keine Affenverwandtschaft!" krzyczą jedni, uważając, że obcy mogli się rozwijać stopniowo z mniej doskonałych form i tym też tłumaczyć należy ich niższość — ale Niemcy byli zawsze ludźmi doskonałymi. Inni znów przypisują Niemcom pochodzenie boskie, występując przeciwko związkom z ludźmi innej rasy, gdyż w ten sposób traci się szlachetność typu. W najrozmaitszych pomysłach przejawiały się te teorie megalomanii plemiennej, będące echem prelogicznego, pierwotnego myślenia; kto ich ciekaw, znajdzie ciekawy zbiór w książce Rohrbacha o szowinizmie (Chauvinismus und Weltkrieg, t. II). Skoro przyjęto jako pewnik wyższość rasy germańskiej, należało konsekwentnie przypuścić, że udział Germanów w twórczej pracy kulturalnej był zawsze przeważający, że największe dzieła ludzkości są bezpośrednio czy pośrednio tworem germańskim. Jest to rzecz zrozumiała, że każdy naród przecenia swą rolę polityczną i kulturalną podobnie jak rzadko kiedy jednostka umie ocenić obiektywnie swe stanowisko; z tego punktu widzenia osądzać należy ogólne syntezy posłannictwa kulturalnego, roli dziejowej na Zachodzie czy Wschodzie, spory o pierwszeństwo takich czy innych urządzeń czy wynalazków albo o przynależność rasową lub miejsce urodzenia wybitnych osób. Pomysły jednak niemieckie idą jeszcze dalej. Nie wystarczyły twierdzenia o cywilizacyjnej misji na Słowiańszczyźnie, o znacznym wpływie na ukształtowanie się państwa i cywilizacji Francji, o roli kulturalnej na północy Włoch, trzeba było brnąć jeszcze głębiej i udowodnić, że w ogóle wybitniejsi ludzie cywilizacji włoskiej i francuskiej są krwi germańskiej. Próbę taką podjął L. Woltmann, jeden z najwybitniejszych reprezentantów wojującej antropologii nacjonalistycznej, który w pracach swych (Die Germanen

und die Renaissance in Italien, Lipsk 1904/05, Die Germanen in Frankreich, Jena 1908), opartych na bardzo rozległych i szczegółowych studiach, udowadnia, że wśród krótkogłowych brunetów romańskich naczelną rolę odgrywali długogłowi blondyni germańskiego pochodzenia. Germanie nie byli niszczycielami kultury łacińskiej, jak to się powszechnie dotąd twierdzi, lecz oni właśnie dali organiczne podstawy odrodzenia duchowego narodów łacińskich, tj. Włoch, Francji i Hiszpanii. Cały renesans włoski i francuski nie był niczym innym jak rozwojem germańskich plemion pod osłoną obcego języka i specyficznych wpływów nowego otoczenia czy antycznej tradycji. W książce o renesansie włoskim przeprowadza Woltmann statystykę antropologiczną najwybitniejszych twórców włoskich, stwierdzając, że najmniej osiemdziesiąt pięć do dziewięćdziesięciu procent jest pochodzenia całkowicie lub częściowo germańskiego. Stąd też płynie rasowa historiografia, proklamująca Germanów (czy właściwie Niemców) kierownikami świata: Die weltgeschichtliche Bedeutung der germanischen Rasse. Ciekawe te książki, pisane przez człowieka niewątpliwie inteligentnego i dobrze przygotowanego do pracy naukowej, mogą być wybornym przykładem fałszowania podświadomego (lub na pół świadomego) nauki przez tendencje nacjonalistyczne. Oczywiście miały one pełne powodzenie, a i na naśladownictwach nie zbywało: już literalnie wszędzie doszukiwano się krwi germańskiej, a Völkische Wissenschaft zyskiwał coraz to nowych zwolenników. Wśród tych ryzykownych pomysłów, o których na ogół mówić nie warto, trzeba jednak koniecznie wyróżnić genealogię Chrystusa, który miał być synem Germanina, urzędnika rzymskiego w Palestynie. (Wspomina o tym Rohrbach, 1. cit. II). Można by powiedzieć, że w tych pomysłach Niemcy, jeden z najczynniejszych i najbardziej w zakresie nauki twórczych narodów, stanęli na poziomie murzyńskim. Nie jest to bynajmniej przenośnia; popularny prorok negrów amerykańskich Marcus Garvey, który roznamiętnia obecnie tłumy murzyńskie, jest również entuzjastą krwi czarnej i wywodzi uczenie podstawowe znaczenie kultury murzyńskiej dla świata. Wedle zdania tego teoretyka Grecy, Egipcjanie i Fenicjanie zapożyczyli kulturę od Murzynów, a za rzecz pewną uważać należy, że Chrystus był z pochodzenia Murzynem. W tych agitacyjnych fantazjach nie ma oczywiście aparatu krytycznego, tablic wskaźników antropologicznych, skali barw włosów itd., ale ostatecznie wyniki są te same. Skala rozległości tych konstrukcji jest ogromna. Obok zupełnie prymitywnych, niewybrednych pomysłów, obok prac w formę naukową ujętych, spotykamy i wielkie systemy, wypracowane subtelnie i oryginalnie, a ożywione tymi samymi tendencjami i zdążające — w najrozmaitszy sposób — do tegoż celu.

Najwyższym wysiłkiem twórczym tego ducha są niewątpliwie dzieła Houstona Stewarta Chamberlaina, umysłu niepospolitego i wybornego pisarza, który cały swój wielki talent oddał na usługi mistyczno-naukowego nacjonalizmu przybranej ojczyzny niemieckiej; wpływ jego na utwierdzenie się megalomanii narodowej w Niemczech współczesnych był ogromny. Chamberlain jest zresztą pisarzem także w Polsce znanym, więc nie będziemy się bliżej przy nim zatrzymywali, zauważyć tylko można, że poglądy przesadne, idealizujące grupę własną patetyczne, zapalne, traktowane są przez ludzi o wyższej kulturze jako coś w rodzaju twórczości poetyckiej, których się na serio nie bierze, podczas gdy tłumy przejmują najbardziej jaskrawe (i najbardziej ryzykowne zarazem) teorie jako dogmaty; zabawa w kulturę staje się trucizną dla mas. Jeżeli mówimy dłużej o megalomanii niemieckiej, to bynajmniej nie dla celowego zohydzania Niemców. Być może, umysłowość niemiecka ma mniej poczucia miary, a więcej tendencji do teoretycznego uzasadniania przesadnych konstrukcji, przez co samo zjawisko manii wielkości występuje tam w formach wyraźniejszych. Te same przecież w istocie zjawiska spotykamy powszechnie u Francuzów, Anglików, Włochów; też same tu spotykamy dyskusje naukowe czy półnaukowe o rasie, o j e j wyższości, o łacińskiej czy celtyckiej podstawie, o wielkości kultury i misji cywilizacyjnej. Publikacje wojenne wzmogły patos tych teorii, gorliwy współudział najwybitniejszych umysłów, ożywionych chęcią służenia swemu narodowi, podniósł poziom dyskusji; szerokie masy konsumowały ogromną ilość tego odurzającego pokarmu. Jeżeli więc dzisiaj próby powrotu do pokojowego współżycia narodów natrafiają na tyle trudności, to niewątpliwie i tej wojnie intelektualnej przypisać należy dużą winę. Podobnie jak wyszkolenie wojskowe większej części ludności i ogromne zapasy materiałów wojennych w każdej chwili umożliwiają wojnę, tak i przygotowanie myślowe szerokich warstw stanowić będzie jeszcze przez długie lata stałe niebezpieczeństwo dla naszej kultury. Na tym też tle rodzą się coraz to częstsze przepowiednie upadku kultury zachodniej.

Jesteśmy, jak dotychczas, na ziemi. Jakiekolwiek będzie uzasadnienie supremacji własnego narodu nad innymi narodami, pozostaje ono zawsze w granicach rzeczywistości, w obrębie tego świata. Twierdzenia o centralnym położeniu, o pierwszeństwie w stworzeniu, o wyborowej rasie, największej kulturze są przekształceniem dowolnym istniejących wartości, ale nie sięgają dalej, nie wprowadzają elementów nowych, transcendentalnych. A jednakjest to rzeczą zupełnie naturalną że człowiek w uzasadnieniu wielkości swego narodu wyolbrzymia go w twór nadludzki, nie znajduje dlań miary w stosunkach ziemskich i nie waha się miscere sacra profanis. Że myśli tak człowiek pierwotny, dziwić się nie możemy. Smutne natomiast refleksje przyjść muszą gdy widzimy, jak jeszcze przeżytki tych dawnych epok tkwią głęboko we współczesnym myśleniu! Człowiek pierwotny żył — powiedzieć można — w zupełności w atmosferze religijnej. Cała jego wiedza, cała twórczość pozostawały w najściślejszym związku z tym systemem transcendentalnych pojęć, który nazywać możemy religią terytorium, które zamieszkiwał, w ponadnaturalny sposób związane było ze światem bogów, a całe jego życie społeczne było spełnianiem obowiązków religijnych: święta doroczne, obrzędy plemienne, stosunki z sąsiadami, wojna czy polowanie, wszystko to stanowiło czynność religijną przewidzianą i przepisanąw systemie wierzeń. Człowiek taki, zamykający świat w wąskich granicach plemiennego doświadczenia, pojmujący przyrodę jako odbicie zewnętrzne kompleksu czynności obrzędowych, w ścisłym związku z grupą społeczną musiał również bóstwa swe wyobrażać sobie na obraz i podobieństwo swoje. Świat ziemski i świat niebieski odpowiadały sobie najściślej; ich istnienie i racja bytu były wzajemnie uwarunkowane. Istniały więc — odrębne dla każdej grupy — światy społeczne ziemskie i niebiańskie; bóg plemienia nie istniał sam przez się i dla siebie, lecz jedynie w związku ze swym społeczeństwem, którym się opiekował, kierował jego losem i bronił go przed wrogami. Walce plemion na ziemi odpowiadały walki bogów.

Na tym stopniu rozwoju pozostaje jeszcze plemienny Bóg Starego Testamentu, który opiekuje się tylko swoim ludem. Dopiero chrystianizm wnosi tu zasadniczy, ogromny przełom, wynosząc Boga ponad stosunki ludzi. Jeżeli Jehowa mówi Mojżeszowi: „Nie będziesz miał innych bogów przede mną", to stwierdza jedynie swą wyższość, nie negując istnienia innych bogów plemiennych. Chrystianizm staje na nie znanym dotychczas stanowisku, nie uznając innych bóstw poza Bogiem w Trójcy Świętej jedynym, którego nie ogranicza do jednego tylko plemienia, ale oddaje mu rządy całego świata. Stara moralność plemienna Starego Zakonu: oko za oko, ząb za ząb, musiała ustępować przed nową która głosiła równość ludzi i braterstwo narodów; szlachetny, w wielkim stylu, utopijny idealizm kosmopolityczny pierwszych gmin chrześcijańskich przeciwstawia się doktrynom plemiennym, czyli (w myśl dzisiejszych pojęć) nacjonalistycznym. Walka dwóch diametralnie odmiennych poglądów jest treścią dziej ów chrześcijańskiego świata. Doktryna chrześcijańska jest zbyt idealna, zbyt abstrakcyjna, aby mogła zapanować w zupełności; wymaga ona już wysokiego stopnia rozwoju intelektualnego, aby jąpojąć, cóż dopiero, aby przejąć się niąi stosować w życiu; dlatego też traktować j ą należy raczej jako ideał, jako cel, wskazujący ogólnie kierunek drogi, ale nie dający się łatwo osiągnąć. Stąd też u samych podstaw religii chrześcijańskiej spotykamy elementy obce, przeżytkowe, które prowadzić mogą łatwo do osłabienia ponadplemiennego i ponadludzkiego znaczenia nauki chrześcijańskiej. Elementem takim, koniecznym, ale niebezpiecznym, jest antropomorfizm. Człowiek stwarza bogów na obraz i podobieństwo swego społeczeństwa; prócz najwyższych form religii ezoterycznych, dostępnych jedynie nielicznym wybranym (a posługujących się przeważnie i tak personifikacjami abstrakcyjnych pojęć), nie mamy systemów, które by w mniejszym lub większym stopniu nie opierały się na antropomorficznym ujęciu bóstwa i świata niebieskiego. W tym leży znaczenie bogów plemiennych; bogowie, wyobrażeni na wzór ludzi danego plemienia, stają się tylko ich bóstwem, z istoty rzeczy nie mogą rozciągnąć swego niebiańskiego władztwa na ludzi inaczej wyglądających. Chrystianizm stanął ponad bogami plemiennymi i zakładając istnienie jedynego Boga, starał się uzasadnić jedność całego świata ludzkiego, ale antropomorfizmu wyzbyć się w zupełności nie chciał, gdyż był on koniecznym warunkiem przystępności nowej nauki. Oczywiście, antropomorfizm ten z konieczności prowadził do nadużywania chrystianizmu dla celów walki rasowej czy narodowej. Przede wszystkim więc rasowej. Czyż to nie miało być dumą człowieka rasy białej, że Bóg wyobrażany był zawsze jako starzec białej rasy, że Chrystus

i Matka Boska do tejże rasy należeli, że ogromna większość świętych również do panującej rasy się zaliczała? Duma człowieka białego w stosunku do innych w znacznej mierze na tym się właśnie zasadzała; z drugiej zaś strony plemiona kolorowe przyjmowały chrystianizm dopiero wówczas, gdy po utracie wolności doszły do przekonania, że Bóg świata musi być Bogiem zwycięzców. W związku z tym przypomnieć można, że ilekroć nawrócone na wiarę Chrystusa szczepy próbowały wystąpić przeciwko białym, tylekroć ożywały wierzenia pogańskie i dawni bogowie plemienni wracali do władzy: powstańcy nie mogli przecież przypuszczać, że biały Bóg mógłby im pomóc w walce przeciwko białym. Jeżeli też dzisiaj prorok Murzynów amerykańskich Marcus Garvey występuje z programem walki rasowej, to celem wyzwolenia Murzynów spod sugestii prymatu rasy białej głosi, że Bóg chrześcijański jest czarny, podobnie jak Chrystus, który z pochodzenia jest Murzynem, Matka Boska i aniołowie. Ludzie biali odczuwają takie twierdzenia jako świętokradczą parodię, a jednak w istocie swej są one tak samo usprawiedliwione jak i nasze „białe" wyobrażenia; owszem, z punktu widzenia rozwoju chrześcijaństwa uważać należy za rzecz korzystną że nauka chrześcijańska przestaje być dla negrów religią zwycięskiej rasy. Co więcej, Bóg w pojęciu ogromnej większości chrześcijan jest nie tylko przynależny do rasy białej, ale dla wielu jest on również związany ściśle z tym czy innym narodem. Im głębiej schodzimy do warstw ludowych, tym bardziej zakorzenione są podobne zapatrywania. Człowiek inteligentny ma na ogół potrzebę konkretnego wyobrażenia osobowego Boga, ale poza tym nie przypisuje mu cech ludzkich, z życia zaczerpniętych, nie myśli, jakoby Bóg przemawiał jakimś określonym językiem, zajmował czynne stanowisko wobec każdej sprawy ziemskiej. Tymczasem człowiek mało wykształcony nie może wyobrazić sobie Boga inaczej jak przez podniesienie do niebiańskich wyżyn stosunków ziemskich. Stąd też oczywiście chłop polski wyobraża sobie cały świat ponadziemski na wzór wiejski; w głowie jego przecież nie powstanie nigdy wątpliwość, że w niebie mówią innym językiem niż polskim, który przecież jest każdemu zrozumiały, jak również jest głęboko przekonany, że całe niebo opiekuje się przede wszystkim jego rodzinną wsią i krajem: gdzieżby tam Pan Bóg czy Pan Jezus myśleli tak dobrze o innych (którzy ich nawet odpowiednio uczcić nie umieją o lutrach i kacapach np.); a już co do Matki Boskiej, to jest nasz włościanin najgłębiej przeświadczony, że tylko Polakami zajęta. Jest to nieuniknione racjonalizowanie Boga w umysłach ludzi, nie umiejących sięgnąć myśląnieco głębiej czy szerzej; wśród sfer wykształconych myślenie takie jest oczywiście rzadkie, a przynajmniej rzadko uświadomione. Przypatrując się jednak ikonografii chrześcijań-

skiej wśród różnych narodów, nie sposób nie spostrzec wyraźnych różnic, spowodowanych świadomą czy nieświadomąnacjonalizacją wyobrażanych postaci (zwłaszcza Matki Boskiej), dostosowaną do upodobań danego narodu. Jeżeli jednak chodzi o podkreślenie specjalnej opieki Boga (Matki Boskiej czy świętych) nad jakąś grupą społeczną czy nad jakimś jej przedsięwzięciem, zwłaszcza nad wojną to tutaj nie ma żadnych trudności; tego rodzaju nacjonalizacja bóstwa jest czymś niezmiernie powszechnym, zjawia się na wszystkich stopniach rozwoju społecznego, w najrozmaitszych formach i, zdaje się, niknie dopiero z zanikiem wiary. Podobnie jak w epoce bojów plemiennych czy w czasach homeryckich postaci nadludzkie opiekują się narodami czy wojskami walczącymi, cudownymi sposobami im pomagając. Nie było chyba ważniejszej akcji, której by nie umiano uzasadnić wolą Bożą Przecież z łaski Bożej panowali królowie, w imię Boże zaczynano wojny i prowadzono je pod kierownictwem Bożym; tyle na ten temat teoretyzowano, tyle tu rozsnuło się legend, które historię każdego chyba narodu otoczyły nimbem ponadnaturalnym. Próbowano nawet pozyskać na stałe łaskę niebios za pomocą dóbr doczesnych; Joanna d'Arc królem Francji obwołuje Chrystusa, Karola ustanawiając Jego namiestnikiem, a w Polsce Matka Boska nosi od czasów Jana Kazimierza tytuł Królowej Korony Polskiej. Jako ciekawy przyczynek obrać można, że w przeddzień powstania państwa polskiego w dyskusji o przyszłym jego ustroju jeden ze znanych publicystów podniósł (zdaje się, zupełnie serio) projekt, aby za królową uznać zgodnie z poglądami szerokich mas Matkę Boską a regencję powierzyć papieżowi jako namiestnikowi Chrystusowemu. Podobnie Kingsley, poeta angielski z ubiegłego wieku, uczył, że Bóg w jakiś tajemniczy sposób jest zawsze żyjącym królem Anglii — a twierdzeń analogicznych w literaturze pięknej czy patriotycznej rozmaitych narodów znalazłoby się więcej. Częściej spotykamy się z zapewnieniami, że Bóg sam prowadzi hufce swego narodu do wojny, że w decydującej chwili przechyla cudem zwycięstwo na stronę wiernego sobie ludu. Przecież nawet grabieżcze wyprawy Lisowczyków oddał Dębołęcki pod bezpośrednie kierownictwo Boga. Czytamy więc w Przewagach Elearów polskich (1619—1623): „Sam Pan Bóg zaciągnął na obronę pomazańca swego, cesarza chrześcijańskiego, kozactwo polskie, które pospolicie Lisowczykami zwano... w którym zaciągu boskim tego ludu z narodu polskiego... zważyć potrzeba osobliwą łaskę Boskąprzeciw Koronie polskiej. Lisowczycy Boga za hetmana otrzymawszy, nowo przezwani być muszą... mogło się te niegdyś Lisowczyki innemi przezwiskami nazwać: Izraelczykami lub Machabejczykami Nowego Testa-

mentu, bo każdy widzi, jak dawno, pilno i statecznie szukają na świecie ziemi obiecanej, a Pan Bóg sam chodzi przed nimi jako niegdyś przed Żydami w obłoku". Twierdzenie Dębołęckiego, że Bóg chodzi przez Lisowczykami w obłoku, zjawia się dziś w nowej formie w literaturze homiletycznej: Bóg walczy czynnie po stronie tych, którzy bronią słusznej sprawy. Ostatecznie w taki mniej więcej sposób argumentowali kaznodzieje z obu stron frontu ostatniej wojny, mniej lub więcej uczenie pokrywając istotną treść kazania. Czasami i w samym tytule wyraźnie już zaznaczono, o co chodzi; zob. np. takie kazanie jak Mgr. Latty, Le Dieu des armées, Avignon 1916, i Westphala kazanie pod tymże tytułem, Lausanne 1915. Przypomina się wyborny wiersz Bérangera, w którym le bon Dieu narzeka na ludzi, przypisujących mu czynną ingerencję w ludzkie spory i wojny: Quoi! des pygmées, M'appellant le Dieu des armées, Osent, en invoquant mon nom, Vous tirer des coups de canon! Si j ' a i jamais conduit une cohorte, Je veux, mes enfants, que le diable m'emporte, Je veux bien que le diable m'emporte.

Nie jest to bardzo pobożny wiersz, ale jakże trafna to satyra! Dodać jeszcze można, że czasami i sami władcy wierzyli, iż są mandatariuszami Boga na ziemi; nie są to nawet czasy tak bardzo odległe, gdy królowie Dei gratia byli istotnie przeświadczeni o swym boskim posłannictwie! Jeden z ostatnich takich władców z Bożej łaski, cesarz Wilhelm II, wyraźnie o tym wspominał; w kiłkutomowej publikacji Die Reden Kaiser Wilhelms II spotykamy takie znamienne wyrażenia: „Ich stehe in Gottes Hand"; „Als Instrument des Herrn mich betrachtend ohne Rücksicht auf Tagesansichten und Meinungen gehe Ich meinen Weg". Obłędna była ta droga cesarza z łaski Bożej! Cóż dopiero mówić o świętych, którzy patronują takim czy innym miastom, krajom czy narodom! Święci narodowi w wierzeniach szerokich warstw sąprzecież jakby bogami plemiennymi, którzy mają większą moc i znaczenie niż opiekunowie innych narodów. Bardzo łatwo też rozszerzyć ten Olimp chrześcijański, wprowadzając doń bohaterów narodowych; znaczną ich liczbę kanonizował w średnich wiekach Kościół, a inni per fas et nefas łączą się z nimi w wyobrażeniach ogółu. Przecież jeszcze w literaturze staropolskiej na równi z apostołami stawiano Jagiełłę,włączano niemal w hierarchię niebiańską Władysława War-

neńczyka, Jeremiego Wiśniowieckiego, Czarnieckiego, Sobieskiego jako wybrańców Bożych. W mistyce romantycznej odzywają się te poglądy ze wzmożoną siłą. „Przerwaliście nić tradycji religijnej — woła Mickiewicz w wykładach literatur słowiańskich (23 stycznia 1844) — i dziwicie się, że Polacy mają litanie, w których wołają do Władysława, poległego w obronie chrześcijaństwa pod Warną do Jana III, do Kościuszki, naczelnika kmiecia, i dziwicie się, że nad wszystkich wzywamy Napoleona, ducha mocarza, małżonka sprawy najnieszczęśliwszego z narodów!" Przypomnieć można, że kult Królowej Jadwigi, mający wielkie znaczenie dla uświadomienia narodowego warstw ludowych, nie ma bynajmniej oficjalnej aprobaty kościelnej; wskazać też można na „Kościół narodowy" ks. Hodura, który dla uzyskania większej popularności podnosi do godności świętych wielu bohaterów narodowych. Ostatecznie rozpowszechniona szeroko we francuskim czy polskim społeczeństwie wiara w „cud Marny" czy też „cud nad Wisłą" opiera się na podobnym myśleniu. Dla niektórych jest ona niewątpliwie tylko frazesem, służącym jako ornament patetycznego wywodu, dla innych jest tylko artystycznym obrazem, ale z wszelką pewnością bardzo wielu, oczywiście tylko Francuzów czy Polaków, wierzy w czynną ingerencję Boską na terenie wojennym. Kaznodziejstwo wojenne i publicystyka patriotyczna z okresu wojny dostarczyć by nam mogły bez liku materiału tego rodzaju. Widzimy więc, jak w formach chrześcijańskich rozwija się treść sprzeczna z duchem nauki Chrystusa. Wracamy do pogaństwa, do epoki bogów plemiennych. Konsekwentnie oczekiwać należy prób przezwyciężenia także samej formy chrześcijaństwa: już nie tylko będzie się pojmowało Boga jako związanego z tym czy innym narodem, lecz wprost zacznie się mówić o Bogu narodowym. „Russkij Boh wielik", mówią Rosjanie. „Russkim Bogom da russkim cariem światorusskaja ziemia stoit". W mistyczno-patriotycznej literaturze rosyjskiej spotykamy się również z postaciąrosyjskiego Boga, który ma świat cały podbić. Plemienny Bóg! Czyżby tylko w narodzie nieograniczonych możliwości mógł się zjawić? Istnieje także gdzie indziej, choćby u Niemców: „Der deutsche Gott, der alte Gott, Gott der Eisen wachsen Hess". Mówili o nim Wszechniemcy przed wojną mówili wszyscy Niemcy w czasie wojny, chętnie posługiwał się nim cesarz Wilhelm. Wystarczy przypomnieć jego mowy, tak np. w jednej z nich w r. 1902 opowiada: „Wie hat die prüfende Hand unseres Gottes zu Anfang des vorigen Jahrhunderts auf unserem Lande gelegen und mächtig hat der Arm der Vorsehung das Eisen geschmidet... bis die Waffe fertig wurde". Stary Bóg niemiecki kuje broń Niemcom niby Hefajstos starożytny. Jest stara,

szeroko znana anegdota niemiecka o szwabskim Zbawicielu. Szwabi z Überlingen (coś jak u nas mieszkańcy Ryczywołu czy Kiernozi) dowiedziawszy się o bohaterskich czynach jednego z legendarnych „siedmiu Szwabów", wybudowali jako pomnik wdzięczności kaplicę z napisem „Zbawicielowi świata". Z czasem jednak doszli do przekonania, że skoro Zbawiciel pomaga Szwabom, to jest to raczej „der schwäbische Heiland", szwabski Zbawiciel, i odpowiednio zmienili napis. Dziwnie trafną wymyślili starzy Niemcy satyrę na swych dalekich potomków; nie przypuszczali jednak zapewne, że szerokie koła inteligencji całych Niemiec przyswoją sobie sposób myślenia poczciwych mieszkańców Überlingen. Ale pomysły takie nie są wyłączną własnością Niemców. Na ich wzór mówił w czasie wojny hr. Tisza w parlamencie budapeszteńskim o węgierskim Bogu, który miał obronić kraje korony św. Szczepana przed rumuńskim najeźdźcą. Także u nas — również chyba na sposób niemiecki — o polskim Bogu pisywał w czasie wojny Kornel Makuszyński. Nie wszystkie te nowego, pseudochrześcijańskiego pochodzenia bogi plemienne są wytworem namiętnej fantazji ostatniej wojny! Angielski Bóg plemienny ma wcale dostojne rodowody; już w XVI wieku spotykamy się z zapewnieniami, że żyjącym Bogiem jest tylko angielski („The living God is only the English God"), a w ubiegłym wieku znany poeta Swinburne chętnie o nim opowiada; w jednym z jego utworów {The Armada, 1888) Bóg angielski występuje w otwartej walce z Bogiem hiszpańskim. Z wyżyn poezji zstępujemy do folkloru, do popularnych wyobrażeń, aby znaleźć tu zupełnie podobne pomysły. Lud małopolski wyładowuje swe sentymenty antysemickie w zabawnych piosenkach, wyśmiewających „żydowskiego Boga". Jedna z nich śpiewa, jak to ... biły się dwa bogi, Nasz Pan Jezus żydowskiemu chciał połamać nogi.

Poziom myślowy tych utworów stoi na równi z pomysłami Swinburne'a; różni jedynie poziom artystyczny. Nasuwa się zaraz uwaga, że ciemne tłumy, myślące za pomocą konkretnych obrazów i potrzebujące jaskrawych haseł, są na równi z poetami i rozpoetyzowaną (czy też myślowo zafałszowaną przez niewłaściwe wykształcenie) inteligencją najlepszymi rozsadnikami takich pomysłów. Są to niewątpliwie w wielu wypadkach pomysły poetyckie, barwne określenia artystów, dla efektu wygłaszane zwroty mówców patriotycznych, poza którymi w tych, co się nimi posługują trudno przypuszczać jakąś wiarę

w określonego Boga narodowego, ale pomysł, rzucony w tłumy, niewątpliwie znajduje echo i kształtuje wierzenia religijne szerokich mas w duchu nacjonalizmu, a przez to podtrzymuje skutecznie wiarę w wyższość narodu, uzasadnia imperialistyczne dążenia. W ten sposób jednak oddalamy się stanowczo od chrystianizmu; z chwilą gdy wracamy do bogów plemiennych, gdy proklamuje się głośno ideę supremacji narodu i walki zaborczej, wielkie idee nauki Chrystusa tracą swe uzasadnienie, boć trudno głosić równość ludzi i zarazem wyższość własnej rasy czy narodu, nienawiść obcego i miłość bliźniego. Można wynajdować rozmaite środki i półśrodki, można być w pewnych godzinach dnia nacjonalistą w innych chrześcijaninem, można, co najczęściej, nie zdawać sobie sprawy z istotnej treści tych nauk, ale nie można w żaden sposób pogodzić prawdziwego chrystianizmu z konsekwentnym, dokładnie przemyślanym imperializmem. Jeśli ktoś umie rzeczywiście wyciągnąć z imperializmu wszelkie logiczne konsekwencje, musi stać się poganinem. Przykłady powyższe przedstawiają powolne przechodzenie wierzeń chrześcijańskich w pogaństwo; mamy jednak jeszcze jaskrawsze przykłady w imperialistycznej, wszechniemieckiej Germanii, gdzie powrót do starych bogów niemieckich był popularnym hasłem. W tym renesansie pogańskich bóstw naczelną rolę odegrali artyści (zwłaszcza Wagner i cesarz Wilhelm, sui generis artysta) i cały ten ruch miał zrazu tylko artystyczne znaczenie, ale z czasem podjęto próbę przeszczepienia go na grunt realny i zastąpienia niewygodnej moralności ogólnoludzkiej plemienną moralnością bóstw Walhalli. Tworzą się „Odin-Vereine", które mają na celu wskrzesić dawne wierzenia, i powstaje „die Hammerlehre", religia młota, która ma być podstawą imperializmu niemieckiego. Chrześcijaństwo jest dla Niemiec nie do przyjęcia, zatraca ono germanizm i niszczy podstawy państwa; jest antyniemieckie w swojej istocie, skoro głosi miłość wroga, ustępliwość, pokorę. Daleko wyższe wartości ma poganizm; Chrystusa zastąpić winien germański syn boży Donar, a krzyż Chrystusowy, symbol poddania się i śmierci na krzyżu, winien ustąpić przed młotem, symbolem siły i potęgi narodu. Innymi znów drogami idzie rozwój teorii o narodzie wybranym i posłannictwie Bożym narodu; jeśli, krocząc poprzednio wytkniętymi szlakami, dochodzimy konsekwentnie do nacjonalizacji Boga, to tutaj końcowym etapem będzie deifikacja narodu czy państwa. Pewne podstawy po temu znajdujemy już w samym pojmowaniu grupy społecznej jako czegoś ponad ludźmi stojącego, od nich niezależnego, stworzonego przez Boga i stanowiącego byt odrębny w sensie metafizycznym. Jednym z podstawowych twierdzeń mistyki nacjonalistycznej jest nieśmiertelność narodu jako czegoś świętego; mówi się

o świętej ziemi ojczystej, o świętej Litwie, świętej Rusi; z czcią mówi się o państwie czy narodzie. Do ubóstwieniajednak grupy społecznej wiedzie droga przez ideę narodu wybranego i jego posłannictwa. Naród jest wybrany przez Boga spośród innych, ma swą mistyczną osobowość o wytkniętych celach i drogach; stopniowo coraz bardziej się to podkreśla, aż z czasem idea Boga osobowego blednie i schodzi na dalszy plan wobec zbiorowego bóstwa — narodu. Przekonanie, że Bóg wybrał dany naród jako wyróżniający się idealnym charakterem i doskonałością celem przeprowadzenia swych zamierzeń na ziemi, wydaje się powszechne; w tej czy innej formie spotykamy je chyba u wszystkich narodów, które, próbując ująć systematycznie swe dzieje i wytyczyć drogi na przyszłość, przedstawiają je jako pewną stałą tendencję o idealnym charakterze, którą następnie stopniowo idealizują coraz bardziej, widząc w niej owo przeznaczenie, misję, przez Boga włożoną na naród. Rzecz prosta, że wówczas idealizacja przeszłości i teraźniejszości wraz z wiarą w świetną ziemskąi nadziemską przyszłość znajduje swe uzasadnienie: duma narodowa, tworząc transcendentalną podstawę prymatu narodu wybranego, nie zna granic interpretacji idealistycznej przeszłości i wolą Bożą misją dziejową wszechludzką tłumaczy każdy akt gwałtu i przemocy; cel wielki, przez Boga wskazany, uświęca wszelkie środki, w których nie przebierają przywódcy. Najłatwiej rozwija się doktryna wybranego narodu wśród tych właśnie narodów, które odrębność językową i historyczną łączą z religijną wówczas rozwija się w formach bardzo podobnych. Mówi się powszechnie o mistycyzmie Rosjan, o trzeźwym, wyrachowanym realizmie Anglika — i niewątpliwie jest w tym dużo prawdy; ale nauka o wybranym narodzie i tu, i tam wygląda zupełnie podobnie. O Anglii jako narodzie wybranym przez Boga mówi Milton; epoka purytańska mówi wprost o Anglikach „the Lords people". Misją Anglii jest niesienie wolności ludom; całe rozległe państwo kolonialne (z szablą w jednej, z łokciem w drugiej ręce zdobyte) darował Chrystus Anglikom jako nagrodę za utworzenie prawdziwego kościoła; wierzyli przecież purytanie, że Anglia jest ucieleśnieniem królestwa Bożego na ziemi przeciwko katolickiej Francji i Hiszpanii. W związku z rodowodami anglo-izraelickimi, o których powyżej mówiliśmy, rozwija się aż do ostatnich czasów wiara w kontynuację misji dziejowej Izraela przez państwo angielskie, w czym utwierdza ich Biblia, będąca jak gdyby ewangelią narodową. W literaturze teologicznej i przemowach wybitnych mężów stanu spotykamy się często z uzasadnieniem imperializmu brytyjskiego jako misji Bożej; przecież lord Curzon dedykuje swąksiążkę o problemach Dalekiego Wschodu „tym, którzy

wierzą, że brytyjskie imperium jest wedle Opatrzności najpotężniejszym narzędziem boskim do czynienia dobra". Tymi samymi drogami idzie rozwój teorii imperializmu rosyjskiego; idee o misji dziejowej Rosji zjawiają się zrazu u marzycieli, aby następnie stać się hasłem tłumów i uzasadniać każdy akt przemocy wewnętrznej czy zewnętrznej. Chomiakow, idealista szlachetnego typu, przejęty myślami o wielkości Słowiańszczyzny, której podstawową rolę w przyszłości przeznaczał, głosił, że urzeczywistnienie idei chrześcijańskiej społeczności możliwe jest tylko na łonie Kościoła prawosławnego, który ma to wielkie posłannictwo. Uczniowie idealisty-słowianofila przeszli na coraz to bardziej skrajny panslawizm rusyfikatorski; formuje się doktryna jedynego prawdziwego chrześcijańskiego narodu, wybranego przez Boga do spełnienia wielkich celów i obdarzonego przezeń doskonałą religią i idealną formą rządu. Pod wpływem megalomanii nastąpiło ogólne przewartościowanie wszelkich wartości; profesorowie uniwersytetów gloryfikują Iwana Groźnego jako doskonałego przedstawiciela ducha narodu, a najwybitniejsi pisarze (Sołowiew) głoszą że Rosja Polsce dobrem za złe odpłaca. Aksakow w imię chrześcijańskiego posłannictwa głosi bezwzględną rusyfikację jako walkę z elementami niechrześcijańskimi: na chwałę Boga należy pogromić wrogów Rosji. Coraz szerzej i coraz brutalniej rozlegają się te głosy; w ten sposób utwierdza się w szerokich sferach społeczeństwa teoria imperializmu rosyjskiego, sięgającego nie tylko po Warszawę i Władywostok, ale i Konstantynopol, Persję, Indie, Mongolię. W wybornych studiach M. Zdziechowskiego o Rosji znaleźć można wielkie bogactwo odnośnych faktów i poglądów. Nie zginęły te poglądy i do dziś dnia; okazało się, że megalomania narodowa przeżyła carat i olbrzymie imperium i święci nadal triumfy w dniach upadku, w pożarze rewolucji, na gruzach dawnego dobrobytu, w rozszalałej furii bolszewickiej Rosji. Wystarczy przeglądnąć wydawnictwa i odezwy rządu sowietów, wczytać się we współczesną twórczość pisarzy rosyjskich, aby spostrzec natychmiast owo głęboko nurtujące przeświadczenie, że Rosja, ów najlepszy, wybrany naród, przez morze krwi, zniszczenie bezprzykładne i ogrom cierpień ludzkich prowadzi świat w lepszą przyszłość i że nowe formy społeczne, które z takim trudem powstają doprowadzą nas z czasem do idealnego stanu społeczeństwa. Nieszczęście i męka narodu służyć mają dobru ludzkości. Znamy dobrze podobne teorie, na których w znacznej mierze się wychowaliśmy i które niewątpliwie spowodowały w znacznej mierze brak krytycyzmu i trzeźwości w ocenianiu życia narodowego, a zwłaszcza państwowego: to m e s j a n i z m! Mesjanizm nie jest wyłączną własnością polską jest to jedna z

teoretycznych postaci megalomanii, która ma źródła te same co inne formy, lecz powstaje w innych warunkach. Dopóki teoriom wielkości narodu odpowiada faktyczna potęga państwa, dopóty idea posłannictwa wystarcza; naród wybrany jest narzędziem boskim, które zmusza do uległości tych, co od Boga się oddalają; jeżeli jednak naród jest w nieszczęściu, tedy zjawia się idea ofiary: wybrany naród spełnia swą misję, cierpiąc za zbawienie świata. Rosja, pogrążona w bezmiarze nieszczęścia, jest ową ofiarą jest Mesjaszem nadchodzącego dnia, „Messija griaduszczowo dnia". Swoją drogą dość osobliwie wyglądają na tle oficjalnego ateizmu czy raczej antyteizmu Rosji sowieckiej podobne religijne określenia. Co prawda, także we współczesnej poezji rosyjskiej zjawia się dość często Chrystus, ukazujący się tłumom rewolucyjnym jako ich patron, po części przywódca (przypomnieć można efektowne wspaniałe zakończenie najsławniejszego poematu wczesnych lat rewolucji, Dwienadcať A. Błoka). Dzieje mesjanizmu polskiego są na ogół dobrze nam znane; dziś jeszcze poglądy mesjaniczne nie należą do rzadkości. Można jednak zauważyć, że jeśli idea narodu wybranego, mającego swą misję Boską na ziemi, jest bardzo dawna i spotykamy j ą już u starych pisarzy, to sam mesjanizm, tj. idea ofiary narodu-Chrystusa za dobro wszech narodów, związany jest dopiero z upadkiem Polski. Przekonanie, że Polska jest narodem wybranym, który ma dziejową misję obrony świata chrześcijańskiego, owego przedmurza, „antemurale Christianitatis", było wśród szlachty polskiej powszechne; podobnie jak Anglicy, wierzyli i Polacy XVI—XVII wieku, że prowadzą dalej dziejową misję Izraela. U Długosza, u Ostroroga widzimy już pomysły posłannictwa; rozwija je Skarga, Potocki, Starowolski, Kochowski, zawsze łącząc obronę religii z obroną państwa. Dopiero Brodziński, a za nim wielcy poeci romantyczni przeprowadzają porównanie pomiędzy ofiarą Polski a śmiercią Chrystusa na Golgocie i tu też dopiero po raz pierwszy zjawia się twierdzenie, że Polska jest Chrystusem narodów. Analogiczne pomysły powstają wśród mistyków francuskich. Genneau nazywa Francję „le grad Christ-peuple", Waterloo uważając za wielki piątek narodu (co zresztą łącznie z kultem Napoleona, zaważyło tak silnie na towianizmie); „Christ-peuple" mówi o Francji Wiktor Hugo. W poezji francuskiej po klęsce 1871 r. spotkać można również niejednokrotnie echa mesjaniczne, próby gloryfikacji cierpienia i deifikacji narodu. Przykładów podobnych z dziejów narodów dałoby się znaleźć niewątpliwie bardzo dużo, gdyby historia nie ograniczała się wyłącznie do dat i liczb, a historia literatury do badania wpływów i zapożyczeń; już jednak na podstawie tych kilku faktów stwierdzić można, że coraz to bardziej traci się poczucie

granicy: naród wybrany staje się narodem Bożym, a z czasem narodem-Bogiem. Widzimy ten sam rozwój (bardziej uproszczony) u Niemców: wedle teorii teologiczno-nacjonalistycznych niemiecki naród, a zwłaszcza armia niemiecka, jest ucieleśnieniem Boga na ziemi; nie mówi się już o wybranym narodzie, lecz o narodzie-Bogu („Nicht das auserwählte Volk Gottes, sondern das Gottvolk"). Rozwijając konsekwentnie teorię megalomanii narodowej, musimy dojść do nacjonalizacji Boga lub do deifikacji narodu, a więc do zaniku tych podstawowych pojęć religijnych i etycznych, na których wspiera się kultura europejska.

Z głębokim smutkiem patrzymy na tak obfite, a tragiczne żniwo! Megalomania narodowa doprowadza do rozkładu nauki, moralności, religii; zatracamy wiarę we wszystko, co mogłoby być wielkim dla wszystkich ludzi. Wracamy do bogów plemiennych, moralności ważnej tylko dla własnego plemienia, umiejętności tendencyjnie stosowanej. W ciągu długich wieków rozwoju kultury naszej, ściślej mówiąc, kultury chrześcijańskiej, nie udało nam się w zupełności wyzbyć tych pierwotnych popędów, które głęboko tkwią w duszy ludzkiej prawami atawizmu. Ideały, które chrystianizm głosił, były zbyt doskonałe, zbyt odległe, aby mogły być urzeczywistnione na tej ziemi; ale wielkość kultury leżała właśnie w tej ciągłej, wytrwałej i trudnej pracy przezwyciężania siebie samego, w pielgrzymce doczesnej człowieka ku celom wiecznym. Można za poetą powtórzyć, że „cel światów — szlachetnienie". I chociaż stopniowo u wielu coraz to bardziej słabła wiara w dogmaty, a z nią uzasadnienie konieczności wyboru trudnej drogi postępu wewnętrznego, niemniej czy to siłą tradycji, czy przez zrozumienie niemożności wyboru innej drogi bez równoczesnego przekreślenia dotychczasowego dorobku kulturalnego, życie szło dawnymi szlakami. Nie było tu już tej głębokiej wiary, ale za to istotne przeświadczenie o wartości tego systemu kultury, który rozwinął się na gruncie etyki chrześcijańskiej. Z pewną słusznością można by nazwać dzisiejszych ludzi o takich poglądach epigonami chrystianizmu. Coraz to silniejsze jednak są pozycje przeciwników. Wyzwalają oni niskie namiętności ludzkie, hołdują pysze, samolubstwu, zaborczości; uczucia pierwotne, przez długie wieki kultury przygłuszone, odżywają zaczynają się uzewnętrzniać, potężnieją. Jest w tym rozpętaniu nacjonalizmu jakaś siła żywiołowa, jakiś wielki rozpęd, wiara czasy i formy pogańskie przypominająca. Czy ruch ten, niewątpliwie silny i żywy, zdoła stworzyć coś trwałego? Jeżeli kiedykolwiek bawić się mogliśmy przepowiadaniem przyszłości, to dziś chyba, po tylu doświadczeniach, zarzucić je musimy. Wypadki idą za

wypadkami i ocenić ich doniosłości niepodobna, cóż dopiero przewidzieć cały skomplikowany układ przyszłości! Być może, era zwycięskiego nacjonalizmu zdoła stworzyć nowe społeczeństwa, silniejsze i zdrowsze; może zdoła obudzić w ludziach jakieś drzemiące w nich dotychczas ukryte siły twórcze. Jesteśmy pełni głębokiego sceptycyzmu w tym względzie i w razie zwycięstwa tych pierwiastków przewidujemy najsmutniejsze następstwa dla ludzkości. A choćby nadchodząca epoka miała nam przynieść nowe społeczeństwo i nową kulturę, co oczywiście teoretycznie jest możliwe, to jednak dla tych pogrobowców chrystianizmu, którzy ukochali kulturę idealistyczną na gruncie pojęć chrześcijańskich wyrosłą będą te nowe twory zawsze dalekie, obce i niezrozumiałe. Stanowisko antynacjonalistyczne byłoby może proste i łatwe, gdyby nie pewne względy taktyczne: są ludzie, którzy czują bardzo żywo wewnętrzne kłamstwo i przesadę teorii nacjonalistycznych, ale jednak nimi posługiwać się muszą, gdyż są one cennym środkiem podtrzymywania oporu przeciwko zaborczości obcych. Nie można zamykać oczu na dobre strony, które mogą mieć owe teorie megalomanii narodowej: budzą poczucie przynależności do grupy, umacniają uczucia patriotyczne. W ich imieniu dokonano niejednego aktu bohaterstwa czy poświęcenia. Artyści uświetnili te teorie, które dać mogły żywy impuls twórczości w wielkim stylu i wzbogacić kulturę nowymi motywami. Są one najwidoczniej potrzebne i jakkolwiek z wysokich stanowisk patrząc, należałoby je bezwzględnie potępić, niemniej trzeba wejść w kompromis z życiem; podobnie z punktu widzenia praktycznego Kościół toleruje nieraz prymitywne sposoby podtrzymania wiary wśród ludu. Cała wielka sztuka życia polega tu na dużym poczuciu miary i taktu; trzeba owe rzeczy popularne, konieczne taktycznie, uważać za malum necessarium i żyć w kompromisie z rzeczywistością ale z drugiej strony nie należy zatracać nigdy z oczu wielkich ideałów. W przeciwnym razie grozi nam albo abnegacja życia, albo też jego zupełna barbaryzacja.

POST SCRIPTUM

Megalomania narodowa drukowana była przed laty w krakowskim „Przeglądzie Współczesnym" (1924). Wywołała podówczas nieco zainteresowania i trochę polemiki. Nie zestawiam tych głosów, które na ogół nie wniosły dużo nowego, muszę jednak wspomnieć artykuł p. Zygmunta Wasilewskiego Rozbrojenie duchowe narodu, który ukazał się w „Przeglądzie Wszechpolskim", listopad 1924. Nie podejmując polemiki, podaję kilka cytatów z tego artykułu, aby ułatwić czytelnikowi niniejszej książki wyrobienie sobie sądu o megalomanii narodowej. „Nigdy nie uczułem podobnego zażenowania, słuchając w dyskursie towarzyskim niedorzeczności, jak w tym wypadku. Pali mnie wstyd, że w naszym świecie naukowym może dochodzić do takich widowisk. Nie tego wstydzić się trzeba, że czegoś nie wiemy, że nie znamy jakiejś gałęzi nauki, że jesteśmy ubodzy w cywilizacji; ale to jest strasznym świadectwem upadku, gdy myśl zdewastowana jest niemoralnością. Bo i w myśleniu obowiązuje etyka. Cóż to się stało z umysłowościąpolską Śniadeckich, Stasziców, Kołłątajów, Ochorowiczów, Świętochowskich, że doszło do p. Bystronia! Nie brak mu przecież erudycji, ma metodę naukową ale nie umie, czy nie wolno mu myśleć. Co by zrobił p. Bystroń w położeniu księdza Kopernika, gdyby odkrył, że ziemia się obraca? Z tą swoją moralnością myślenia napisałby do Papieża: «Ona się obraca i to jest malum necessarium; nie będę jej utrzymywał, ale będę myślał o czym innym, żeby nie zgrzeszyć». Do takiego upadku doszła myśl w w. XX wskutek niesłychanego obskurantyzmu, krzewionego przez propagandę głupkowatych idei internacjonalnych. Gdyby p. Bystroń wszystkim jednostkom w narodzie wybił z głowy i z serca miłość, która idealizuje i powiększa rzeczywistość, to oczywiście nie byłoby narodu. Szczęściem, że tego nie zdoła. Przyklaśnie mu paru Polaków zwyrodniałych i paru Żydków.

Podziwiać należałoby słabą inteligencję pisarzy, którzy chcą na chorobie wieku coś budować, gdyby się nie wiedziało, że i oni są tej choroby ofiarami, że z tej chorej generacji pochodzą. Operujące w Polsce mafie «cywilizatorów» pragnęłyby rozkładem tych ofiar zatruć duszę narodu polskiego. Plany te, godne skrytobójców, rodzą się w głowach Żydów, zajmujących się podrabianiem dziejów narodów europejskich. Nie po to naród po wielkich cierpieniach wywalczył sobie byt państwowy, nie po to tworzy z wielkim nakładem szkoły, aby profesorowie bałamucili się po tajnych związkach międzynarodowych i demoralizowali młodzież. Mamy prawo domagać się, aby wychowanie było prowadzone w duchu narodowym, a przede wszystkim żeby profesorowie nie byli obskurantami i wiedzieli, co jest naród, który ich na wysokie stanowiska wynosi. W zakusach rozbrajania Polski czy z sił obronnych, militarnych, czy duchowych (co jednocześnie i na jedną komendę jest planowane) musimy widzieć zbrodniczy zamach na cywilizację polską".

TRADYCYJNE POJĘCIA O OBCYCH

Wiadomo od czasów biblijnych, że człowiek widzi źdźbło w oku bliźniego swego, ale belki we własnym oku nie spostrzega. Dotyczy to sądów jednostki o innych jednostkach, ale nie mniej, czy też może jeszcze bardziej prawdziwe jest w odniesieniu do sądów grupy społecznej o innych grupach. Sądy jednostki podlegająjeszcze kontroli rozumowej, spotykając się łatwo ze sprzeciwem ze strony innych, podczas gdy ustalone przez wieki wartości społeczne, korzystne pojęcia o własnej grupie, ujemne zdania o sąsiadach zazwyczaj nie natrafiają na opór. Zdumiewający jest ten konserwatyzm, z którym utrzymują się przez długie stulecia przeżytki myślenia pierwotnego. Dzisiaj oczywiście w sferach tzw. inteligencji, która przeszła przez jakie takie przeszkolenie przyrodnicze, pojęcia o obcych, choćby niechętnie widzianych, są mniej więcej obiektywne. Oczywiście, nie bez zastrzeżeń! W poglądach wielu niewątpliwie wykształconych osób wyobrażenia o obcych mogą być czasami wcale zabawne, ale ostatecznie mniejsza już o to. Jeżeli jednak cofniemy się o sto kilkadziesiąt lat, to ze zdumieniem stwierdzimy, że np. w Polsce w szerokich sferach społeczeństwa szlacheckiego, a więc warstwy bądź co bądź z książką nieco obytej, panowały zupełnie fantastyczne pojęcia o obcych. Jeszcze w najbliższym sąsiedztwie mieszkają jacy tacy ludzie, choć i o nich czasami jakąś zmyśloną wieść kolportowano, ale w dalekich krajach znajdują się ludzie nieludzie, zupełnie inni, widocznie coś gorszego. Oto przykłady takie w sławnej i osławionej encyklopedii ks. Benedykta Chmielowskiego, dziekana rohatyńskiego, firlejowskiego i podkamienieckiego pasterza: Nowe Ateny, albo Akademia wszelkiey scyencyi pełna, Lwów 1745. W IV tomie tego sporego dzieła znajduje sięSeries varia w świecie narodów. Astemi: ludzie bez ust w Indji oijentalnej, porośli, liściem się okrywający, samym odorem żyjący, alias nosząz sobą korzenia cytryny, balsamy, cynamon, ich wąchają. Azanaghowie: olim w murzyńskiej ziemi ludzie z wargami dolnymi na łokieć długimi, które sobie solili, od korrupcji prezerwując.

Pandorae: byli ludzie na równinach indyjskich, wedlug Plinjusza, którzy w dziecinnym wieku byli siwi, a w starym czarnego włosa. Żyli po lat 200. Psylli: byli ludzie przy Garamantach w Afryce, od urodzenia jadowitą trucizną napojeni i samym nią wężom szkodzili. Pegusiani i Sianitae: indyjskie nacje, rozmnożyli się z psa i niewiasty...

Podajemy tu kilka przypadkowo wypisanych przykładów; series jest długa, pracowicie skompilowana z rozmaitych źródeł. Dziekan rohatyński nie był bynajmniej twórcą tych osobliwych postaci; korzystał z obszernej literatury zoologicznej i geograficznej wielu wieków. Głównym źródłem jest tu chyba Pliniusza Historia naturalis, ale poza tym nie brak innych klasycznych i średniowiecznych dzieł, które zresztą najczęściej do Pliniusza nawiązują. W okresie rozszerzania się horyzontu geograficznego, w wiekach pierwszych wielkich podróży w dalekie kontynenty liczba tych wiadomości wzrastała szybko: podróżnicy patrzyli ze zdumieniem na obce światy, których nie umieli jeszcze obserwować, a z ich opowiadań tworzyły się potem legendy o dziwach zamorskich. Tak np. w XII wieku szerokie zainteresowanie wzbudził list tzw. popa Jana do Manuela Commenusa, cesarza konstantynopolskiego, opisujący swoje władztwo (zapewne w centralnej Azji) jako kraj pełen ludzi z rogami, jednookich, z oczyma z przodu i z tyłu, centaurów, faunów, satyrów, pigmejów, olbrzymów, cyklopów (o tym zob. ciekawą książkę S. Baringa Goulda, Curious myths of the Middle Ages, London 1897). Cała mitologia klasyczna odżywa tutaj, przerzucona w rzeczywisty, choć daleki i nieosiągalny kraj. Podobne pomysły bywały niejednokrotnie podejmowane w literaturze przez kaznodziejów, przedstawiających gorszące życie obcych ludzi, przez poetów moralizujących czy też tylko dla efektu artystycznego dających obrazy obcych i niesamowitych ludów. Weźmy np. Wacława Potockiego, który w Moraliach niejednokrotnie o tych dziwnych ludziach wspomina: Lecz co kraj, to obyczaj. Nic ich to nie szpeci, Że jawnie obcowali z swymi Masageci Jako psi i barani; ani im to szpetnie, Co inszy, choć z natury, działają sekretnie. Geloni córki swoje do wszetecznej żądze Pijani przedawali chłopom za pieniądze. Malowali na wojnach dla postrachu twarzy, Krew końską pili w głodzie, jako dziś Tatarzy. Tyberyni, wygnawszy z łóżka, skoro zlęże, Żonę, z zawinioną się głową kładą męże.

Sydoni rodzicielskie okrom giowy trupy, Bo te na czasze złocą, żrą, włożywszy w krupy. Płaczą, gdy się im rodzą, Heniochi, dziatki, Patrząc na śmiertelnego żywota przypadki; Skoro im śmierć w grób czyni z świata przenosiny, Dobra myśl z przyjacioły, jako u nas chrzciny. Bachirowie ten zwyczaj tak młodzi, jak starzy Mieli: Komu ozdrowieć z choroby się zdarzy, Że przestąpił o sobie wiecznych wrogów losy, Nie umarłszy w chorobie, psom rzną na bigosy. Siwo się na świat rodzą, czernieje kosmata Starym Pandorom głowa, kiedy idą z świata. Z jednym na tronie króla Nigryoci okiem Sadzali... ...Seleutyckie matki jajca niosły. Skąd wykluwszy się, skoro lat piąci dorosły, Wyrównawszy najwyższe w Europie chłopy, Do trzydziestu olbrzymy i srogie Cyklopy. Psylli wiatr południowy, wypadłszy z okrzykiem Ze wsi i z miast, szablami sieką w polu szykiem, Że im zboże opala, że owoce traci. Podobni tym błaznowie u mnie Andabaci, Którzy z nieprzyjacielem, gdy się bitwa zwłoczy, Idą do okazyej, zawiązawszy oczy.

W tej osobliwej mieszaninie, będącej zresztą książkowego, uczonego pochodzenia, wyróżnić możemy bez trudu elementy prawdziwe obok fantastycznych wiadomości. Tak np. dobrze znany etnologom jest praktykowany w niektórych grupach zwyczaj naśladowania przez mężczyzn porodu i skarżenie się na rzekome bóle (tzw. kuwada); znane są przykłady wyrabiania naczyń obrzędowych z czaszek ludzkich czy malowanie twarzy przez wojowników idących do boju, co zresztą ma zapewne magiczny początek; poglądy na stosunki seksualne bywająteż bardzo rozmaite. Ale obok tych szczegółów, które są oparte na wiernych sprawozdaniach, sporo tu materiału zupełnie fantastycznego. Ale to wszystko jest jeszcze książkową mądrością opis starożytnego autora przechodzi z rękopisu do rękopisu, z książki do książki. Obok tej erudycyjnej wiedzy płynęły wiadomości o obcych ludach także z bardziej żywego źródła: z relacji podróżników, których było coraz to więcej.

Podróżnicy przynosili bardzo rozmaite wiadomości, mniej lub bardziej wiarygodne. Jedni obserwowali wiernie, skrupulatnie, umiejętnie, inni zatracali poczucie rzeczywistości i przekształcali j ą w sensie karykaturalnym czy fantastycznym. Relacje przechodziły z ust do ust, zmieniały się, stawały się coraz mniej prawdopodobne, coraz bardziej niesamowite. Oczywiście, niejednokrotnie podróżnicy, chcąc podkreślić swe bohaterstwo, nie żałowali inwencji, aby kraje obce przedstawić w przesadnych i groźnych rozmiarach. Pielgrzym, wracający z Rzymu czy zwłaszcza z Ziemi Świętej i opowiadający niestworzone rzeczy, musiał być częstym zjawiskiem, skoro nawet znalazł się jako charakterystyczna postać w komedii staropolskiej; w utworze Mięsopust abo tragicomoedia z r. 1622 występuje taki pielgrzym opisujący dalekie kraje: Sofista: Ludzie, proszę, jak tam zmieszkają?

Pielgrzym: Ludzie tam, jako ptacy, bez skrzydeł latają.

Sofista: A w czym ci ludzie chodzą?

Pielgrzym: Panowie możniejszy Świetno i miękko we śkle, ciemniej gmin podlejszy.

Sofista: Tfl Jakoż go oblecze, kiedy zechce, który?

Pielgrzym'. Tf! Są subtelne szróbki, gdzie się spaja zgóry.

Sofista: We śkle szróbki?

Tak to się kształtowały wyobrażenia szerokiego ogółu o obcych ludach: z jednej strony oddziaływała tu tradycja książkowa, erudycyjna, przekazywana przez uczonych encyklopedystów czy poetów, z drugiej zaś podtrzymywały j ą relacje coraz to nowe o dalekich krajach i ludach, szerzone przez podróżników. Można by tu jeszcze dodać, że również tradycyjne wierzenia i baśnie fantastyczne z wieloma nadzwyczajnymi istotami mogły tutaj współdziałać; niejedno zjawisko świata nadprzyrodzonego przenoszono w stosunki ludzkie i cechy groźnych postaci demonicznych przypadły żywym, choćby i dalekim. Ta osobliwa etnografia stopniowo zanika. Rozwój horyzontu geograficznego, większy kontakt między ludami całego świata, bardziej obiektywne wiadomości o obcych ludach, szerzone przez szkoły czy książki, podważa u podstaw

dawne wyobrażenia. Wiemy dziś dobrze, że nie ma ludów jednookich, siwych od urodzenia, żyjących jedynie zapachem ziół. Ale odwieczne treści nie giną tak szybko i bez śladu. Szkoła nie obejmuje wszystkich, książka nie wszędzie dociera; w szerokich kołach analfabetów dawne tradycje są jeszcze wcale silne. Ale nawet i ci, którzy posługują się książką nie zawsze wyrzekają się wszystkich dawnych tradycyjnych wiadomości; zdarza się, że obok informacji podanych w książce, uznaje się jeszcze wiele tradycyjnych wieści. Jak może wyglądać taki tradycyjny pogląd analfabety? Zaglądnijmy do materiałów etnograficznych; znajdujemy np. u nieocenionego Kolberga następujący obraz świata w oczach włościan podkrakowskich przed kilkudziesięciu laty. „Za Polską są różne kraje, Węgry, Prusacy, Szwedy, Luteriany i Niemce rozmaite, Talijany z Pigmontem królem, Francuzy, wreszcie nie ochrzczone Turki i Jameryka, bogata w złote góry. Za tymi krajami są jeszcze dzikie kraje i kraje cieplice, do zachodu słońca odwrócone. Za cieplicami są krańce świata: tam mieszkają dzikie ludy niedowiarki, co nie mówią tylko kwiczą. Mają one gospodarstwo swoje, lecz dopiero pod wieczór do roboty wstają bo ich słońce pali. Ci ludzie mają ogromne stopy u nóg; gdy jest bardzo gorąco, to się przewracają na ziemię i stopami jakby łopatami nakrywają głowy przed słońcem. Mają tylko jedno oko, ale na wylot głowy. Za tymi krajami widać już kominy piekielne, wyglądające jak straszne góry".

II

Opowiadania o deformacjach fizycznych ludzi obcych i dalekich muszą, rzecz prosta, ulec zmianie pod wpływem bliższego kontaktu z tymi obcymi: wówczas przekonać się nietrudno, że jednak fizyczne ich różnice nie są tak wielkie. Wtedy to tworzą się pojęcia o ukrytych cechach ludzi obcych; mają oni bardzo istotne wady, które ich czynią godnymi pogardy, ale nie są one widoczne. Czarni w Kongo utrzymują, że Europejczycy dlatego noszą ubrania, aby zakryć rany, którymi pokryte jest całe ich ciało.' Podobnie twierdzą mieszkańcy Ruandy, że człowiek biały nosi obuwie, chcąc ukryć kopyto ośle,2 którym jest napiętnowany jako gorszego, niż czarny, gatunku. Zarzutów takich jest bardzo dużo. Słysżymy, że obcy mają troski iwie ukrywane pod ubiorem ogony, że krew oddają pępkiem, że mają kopyta zamiast stóp, że mają anormalnie zbudowane organy płciowe itd. Zadaniem niniejszego szkicu jest zebrać nieco takich przykładów dla wskazania, jakie to są wyobrażenia, które przechodząc tradycyjnie z pokolenia na pokolenie przyczyniaj ą się do utwierdzenia niechęci czy też pogardy dla innych grup społecznych. Czarność

obcych

Do legendarnych wad, przypisywanych obcym, zaliczyć należy i czarność wewnętrzną (np. podniebienia) nielubianych sąsiadów. Trudno powiedzieć o kimś, że jest czarny, jeżeli na oko stwierdzić można, że to nieprawda; natomiast bez narażenia się na śmieszność można mówić o kimś, że ma np. czarne podniebienie. Otóż takich zarzutów słyszy się dość dużo. Przede wszystkim więc w województwach południowo-wschodnich często „czarnymi" nazywa się Rusinów;

twierdzi się, że mają czarne podniebienie. Znana jest tam osobliwa zabawa, polegająca na ustalaniu narodowości psa; zagląda się psu do pyska, mówiąc: „Pokaż, czyś Polak czy Rusin", i następnie orzeka z czarnego czy czerwonego podniebienia. Czarność przypisują też sąsiedzi niewielkiej grupce etnograficznej w północnej części powiatu mławskiego osiadłej, Poborzanom czy Pobożanom (nazwę tę wyprowadzono od boru, ale też i od herbu Pobóg); mówią więc o nich, że mają „czarno w pysku", i z tego wyprowadzają wnioski o ich gwałtowności i złośliwości, gdyż podług zdania ludu, ten pies jest najkąśliwszy, który ma czarno w pysku. Sami Pobożanie tłumaczą „czarność w pysku", w którą widocznie uwierzyli, tym, że w lecie jadajądużo czarnych jagód, obficie w okolicach rosnących.1 Także Adalberg w Księdze przysłów notuje powiedzenie: „To Poborzaniec z czarnym podniebieniem".2 Znane jest też określenie „ciemnych Mazurów" stosowane właśnie do Poborzan, które chyba też w związku z tą legendarną czarnością pozostaje. Na odwrót znów Mazurzy tę czarność przypisują sąsiadom ze wschodu; pod Tykocinem mówi się więc: „Czarny jak Żmudzin". 3 Litwini nie pozostają dłużni, śmiejąc się, że „u Mazura czarna rura", na co zresztą otrzymują odpowiedź: „Póty czarna, aż go Litwin pocałuje". 4 Mieszczanie krakowscy śmiali się z górali, że mają czarne podniebienie.5 Na Kaszubach mieszkańców Kiełpina nazywająsmokami (smoczy), gdyż mająoni czarno w ustach;6 wyzwisko „smoczypysk" znane jest także w Poznańskiem.7 Podobnie mówi się także o szlachcie. Włościanin, niechętnie odnoszący się do szlachty, przypisuje jej najrozmaitsze wady fizyczne i moralne, między innymi także ową czarność. Mówi więc lud na Podlasiu, drażniąc się w sprzeczce ze szlachtą zagonową, że „u szlachcica w zadku czarno".8 Jeszcze stary Gołębiowski przed stu laty z górą mówiąc o niechęci ludu do szlachty zagonowej wspomina o przysłowiowym zwrocie „czarny tył jak u szlachcica", co zresztą bardzo racjonalistycznie a naiwnie tłumaczył. W Poznańskiem znany jest na ten temat mało wybredny wierszyk, pouczający, jak to w pewnych okazjach można poznać szlachcica.

Ostatecznie możliwe jest, że przezwisko „czarny", stosowane do szlachty (a potem w ogóle do inteligencji miejskiej) w Krakowskiem1, można związać z powyższymi przykładami. Nie wykluczamy jednak możliwości, że przezwisko to oznacza po prostu diabła, którego też eufemicznie czarnym się nazywa. Określenia te stosuje się także do obcych, przychodzących z zewnątrz na terytorium polskie. Czarnymi nazywają więc Kaszubi obcych handlarzy (czy nie Słowaków?) sprzedających łapki na szczury itp. drobne przedmioty. Znany autor dialektyczny kaszubski Hieronim (Jarosz) Derdowski opisuje w ciekawym obyczajowo utworze O panu Czorlińscim, co do Pucka po sece jachoP, jak to w Warszawie nie chcieli uwierzyć szlachetce kaszubskiemu, panu Czorlińskiemu, że jest Polakiem: Nie chcele mnie tam wierzyć, że jem jech rodociem, Liczele mnie — niechże za to Pan Bog jech nie korze — Do ty rodzi, z chtorny weszle czorni łapiczkorze.

Brano go więc widocznie za Słowaka, których też czarnymi nazywano. Widocznie są to określenia, używane chętnie w stosunku do obcych — tych czy innych. Adalberg notuje jeszcze przysłowiowe powiedzenie: „Czarny jak Szwed". 3 Przypuszczać należy, że i w folklorze obcym dałoby się znaleźć podobne przykłady. Przytoczyć można przykład opisany przez Tylora, któremu opowiadał Francuz-protestant o przezwisku „Gorgeo negro", czarne gardło, stosowanym do hugonotów.4 Powiedzenie to brano tak dosłownie, że zmuszano niekiedy dzieci hugonockie, aby otwierały* usta i przekonywały wątpiących naocznie, że mają gardło normalnej barwy. Ślepo

urodzeni

Bardzo powszechne jest w całej chyba Polsce przekonanie, dziś już oczywiście pojmowane humorystycznie, że Mazurzy rodzą się ślepi i dopiero dziewiątego dnia zaczynają widzieć. W Księdze przysłów Adalberga spotykamy takie więc powiedzenia 5 : „Ślepy Mazur do dziewiątego dnia, ale jak przejrzy,

to wszystkich oszuka"; „Ślepy Mazur od ciemnej gwiazdy"; „Taka to prawda, jak że Mazury ślepo się rodzą". Znane są też wyzwiska: „Ślepy Mazur" lub też wprost: „Śleporód."1 „Psi narodzie, śleporodzie mazowiecki" —wyzywają Poznańczycy2, a piosnka popularna, wychwalająca Wielkopolskę, śpiewa: Może myślisz, że Mazury są od nas lepszymi? Jednak my się tak, jak oni, nie rodzim ślepymi. 3

Na Kujawach znów witają Mazurów: „A, jak się masz, bratku śleporodzie?"4 „A ty ślepy Mazurze, co żytniczki jadasz!" — wołają nań Rusini podlascy5. Nawet na Pokuciu spotykamy się z wierzeniem, że Mazur jest do dziewięciu dni po urodzeniu ślepy, stąd też częsta obelga: „Ty dewietdenyku!" (ty dziewięciodniowcze!)6. Są to opowiadania stare; w dawnej Polsce były one niejednokrotnie okazją do awantury. Jedną z takich awantur opisuje nam Pasek, który przeniósłszy się z pogranicza mazowieckiego do Małopolski, stał się pośmiewiskiem sąsiadów: „Przyjechali do mnie krewni żony mojej... przyprowadzili z sobąjakiegoś też swego krewnego niejakiego, wielkiego pijaka. Byłem im rad, ale mi wielce gniewno było na owego Kardowskiego, bo ustawicznie przymawiał Mazurom, jak się ślepo rodzą jako ciemną gwiazdę mają et varia. Oni się tem srodze delektowali i przyświadczali mu też, chcąc mię skonfudować, i na to go umyślnie zaciągnęli. Przyniesiono na stół główkę cielęcą powiedział na nią że to mazowiecki papież. Obaczył ciasto żółte, kładzione pod cielęcinę, powiedział, że to mazowieckie komunikanty. Zgoła, wielkie dawał okazje." 7 Pogląd to znany dość szeroko, nie tylko do Mazurów stosowany. Drażniono tak w niektórych okolicach szewców, np. w Bochni8: Gdy się szewczątko ulęgnie, patrzy na skórę jak pies, Siedem dni nie widzi, słońcem się brzydzi, Szkaradna bestyja szewc.

A ks. St. Witwicki, mało znany, a ciekawy obyczajowo pisarz z XVII wieku, w dziełach swych zwalcza popularne wierzenia, jakoby Żydzi rodzili się ślepi

i do przejrzenia krwi chrześcijańskiej i hostii potrzebowali1; przeświadczenie to pozostaje w związku z utrzymującymi się uporczywie wiadomościami o świętokradztwie i mordzie rytualnym. Beauplan, inżynier francuski, który kilkanaście lat spędził na Ukrainie w służbie Władysława IV i bardzo ciekawie te strony opisał, podaje, że Tatarzy krymscy przez kilka dni po urodzeniu nie mogą oczu otworzyć jak szczenięta.2 Z analogicznymi pojęciami spotykamy się w Niemczech, gdzie taką właśnie ślepotę przypisuje się mieszkańcom Hesji, Szwabii i Westfalii: „Blinde Hessen; die Hessen können vor neun nicht sehen; drauflos, wie ein blinder Hesse! blinde Schwaben" (Szwabi są celem pocisków satyrycznych, tak mniej więcej jak u nas Mazurzy); „Die Westfalen sind wie die Hunde neun Tage blind, sobald sie aber zu sehen angefangen haben, gucken sie durch ein eichenes Brett — wenn es ein Loch hat."3 Urodzeni

inaczej

Z historii obyczajowej scholarów krakowskich z XV wieku wiemy, że poszczególne nacje toczyły pomiędzy sobą boje, słowne i ręczne. Jeden z popularnych zarzutów przeciw Niemcom, który zwłaszcza Czesi podtrzymywali, to twierdzenie o ich pochodzeniu z tyłu Piłata: Teutonici sunt nati, venerunt de culo Piláti.

W Acta rectoralia znajdujemy pod r. 1474 notatkę, że Bernard z Lubiszowa, scholar, przed bursą Jerusalem wyprawiał awantury, powtarzając znaną piosenkę o Piłacie, rodzącym Niemców, a potem do obelg słownych dodał pociski kamienne. 4 Jest to jakieś stare przeświadczenie, którego historii nie umiemy odtworzyć ani też stwierdzić, jaką drogą właśnie z Niemcami się złączyło i kto po raz pierwszy o Piłacie wspomniał. W każdym razie przypomnieć można, że spotykamy już analogiczne wyobrażenie w Słowie Chrystolabca, zabytku cerkiewno-słowiańskiego piśmiennictwa: „O Ozirisie mówią księgi kłamliwe, saraceńskie Mahometa i Bachmeta przeklętego, że nie przyszedł (na świat) odpowiednim otworem przy urodzeniu, lecz śmierdzącym, i dlatego go bogiem nazwali."5

Przykry zapach

obcych

Niechęć do obcych wyraża się też w przekonaniu, że wydają oni specyficzny zapach, który uzasadnia ich unikanie. Niewątpliwie istnieją specjalne zapachy rasowe w związku z odmiennymi wydzielinami skóry; tak np. Europejczyk poznaje łatwo zapach murzyński, a Japończyk odczuwa przykro rasowy zapach człowieka białego. Ale nie o to nam tu chodzi, lecz o fikcyjne zapachy, przypisywane obcym dla ich zohydzenia czy też dla uzasadnienia ich odrębności. Bardzo powszechne jest przekonanie o specjalnie nieprzyjemnym zapachu ludności żydowskiej. Nie wykluczamy tu możliwości istnienia specjalnego zapachu pewnych osobników, związanego może z wkładem murzyńskim w populacji żydowskiej (pamiętać należy, że nie ma fizycznej rasy żydowskiej, lecz historycznie ukształtowana mieszanina różnych elementów rasowych); w bardzo wielu wypadkach będzie można skonstatować taką czy inną przykrą woń, powstałą wskutek nieczystości, nieprzewietrzania mieszkań, specjalnego zajęcia lub też spożywania pokarmów o ostrej woni, podobnie zresztą jak od innych grup ludności. Niewątpliwie jednak przekonanie, że „Żyd śmierdzi", ma charakter legendarny, wychodzący daleko poza realne fakty; jest jednym ze źródeł izolacji towarzyskiej ludności żydowskiej. Nie jest ono zresztą wyłącznie własnością ludności polskiej; spotykamy je często i na Zachodzie: np. częstym określeniem Żyda w Alzacji jest „Stinker". 1 Widzimy zresztą, że w wielu wypadkach określenie takie ma jedynie wartość słowną. Tak np. pisze Starowolski o handlu: „Porzuć smrodliwe rzemiosło Żydom smrodliwym." 2 W świetle porównawczym pojęcia te stają się jaśniejsze. Powszechne np. jest przekonanie, że nieprzyjemny zapach wydają francuscy kagoci, „cagots" 3 ; są to potomkowie ludności niegdyś izolowanej, najczęściej w leprosoriach, schroniskach dla trędowatych, którzy do dziś dnia są uważani za wyrzutków społeczeństwa i w pojęciach szerokich warstw odgrywają rolę podobną do Żydów u nas. Włosi mieli podobnie mówić o Lombardach; powszechne było w średniowieczu przekonanie, że Saraceni mają charakterystyczny zapach, który jednak tracąprzez chrzest 4 — tu więc związanie zarzutu z obcościąreligijną występ uje najwyraźniej, skoro ów zapach nie jest właściwością fizyczną, lecz religijną.

Obcy

ludożercy

W ciekawym z wielu względów dzienniku prowadzonym w czasie służby artyleryjskiej w armii księcia Józefa, ciągnącej na wiosnę i w lecie 1813 pod Lipsk, opowiada Kazimierz Brodziński o rozmowie z „szulmajstrem" we wsi saskiej Witgendorf: „Wpadłszy w rozmowę o naszym wojsku, dowiedziałem się (z łaski szczególnej otwartości), że była przed przyjściem tu naszym niektóra prostota, utrzymująca, że Polacy są ludożercami. Miarkując po jego mądrości, słusznie to utkwić musiało w sercu pana szulmajstra. Dowodziłem od Gotów, Sarmatów, że takimi nigdy nie byliśmy; grzeczny pan szulmajster mówił, że temu nigdy nie wierzył, a jeszcze tym bardziej teraz, gdy nas widzi tak uczciwymi ludźmi".1 Z przekonaniem, że obcy są ludożercami, specjalnie zaś, że jedzą dzieci, spotkać się można niejednokrotnie; jest to jedno z owych ciemnych wyobrażeń, rozpowszechnionych w szerokich masach, które nie tak łatwo dają się wyplenić. Znane jest także na ziemiach polskich. Niemiec K. B. Feyrabend, który podróżował po ziemiach polskich z końcem XVIII wieku i w swych Kosmopolitische Wanderungen dużo miejsca poświęcił Galicji, opowiada szeroko o rozruchach, jakie powstały wśród Żydów w Brodach na wieść o poborze starozákonných do wojska.2 Strach przed Francuzami, których sobie wyobrażano jako ludożerców, był głównym powodem oporu; miejscowa ludność, uzbrojona w koły i drągi, zwyciężyła garnizon; dopiero batalion sprowadzony ze Lwowa położył kres zamieszkom. Przekonanie, że Moskale są ludożercami, utrzymuje się bardzo uporczywie. W zbiorze pieśni ludowych z okolic Stanisławowa (wieś Uhorniki) znajdujemy utwór półliteracki, pieśń dziewczyny, która rozważa możliwości wyjścia za mąż i stanowczo odrzuca Rosjanina: Przeor w Tyśmienicy ślubu by mi nie dał, Bo Moskal niewiara czartu duszę sprzedał. Na naszym kościele Boże słońce świeci, Mówią, że Moskale j e d z ą żywcem dzieci. 3

Z paralel obcych przypominam, że wedle popularnych legend Ludwik XI miał pić krew dzieci, a Regent kąpał się we krwi ludzkiej, podobnie jak i Ma-

rat; echa to potwornych zarzutów, tak często kierowanych przeciwko znienawidzonym władcom.1 Jerzy von Frandsberg (zm. 1528), wódz wojsk Maksymiliana I i Karola V, zwany był przez Szwajcarów „Leutefresser". 2 Pojęcie o Rosjanach-ludożercach znane było również we Francji; w r. 1815 żadne dziecko nie miało odwagi pokazywać się poza domem, gdyż wierzono powszechnie, że kozacy jedzą dzieci.3 Niskie

pochodzenie

Obok zaszczytnych rodowodów, którymi chełpią się ludzie czy ludy, mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym: przypisywanie poszczególnym ludziom czy całym plemionom pochodzenia od przodków, ujemnie wartościowanych. Tak np. ludowe wierzenia francuskie mówią o pochodzeniu „cagots" od Żydów4, uzasadniając w ten sposób niechętne do nich stanowisko; papież Stefan w r. 770 miał twierdzić, że trędowaci muszą pochodzić od śmierdzącej rasy Lombardów. 5 Wiemy, z jak żywymi protestami spotykają się teorie antropologiczne, które takiej czy innej populacji przypisują związek z typem rasowym wartościowanym ujemnie; przypomnieć można choćby teorie o fińskim czy tatarskim podłożu ludności rosyjskiej, które uważane są przez teoretyków rasowej słowiańskości Rosjan za ubliżające (i nawiasem mówiąc, niezależnie od ich uzasadnienia naukowego, używane były jako argument w walce narodowościowej, że przypomnę tutaj znane pomysły Duchińskiego i ich znaczenie dla utrwalenia niechęci polsko-rosyjskiej). Osobno wspomnieć należy przypisywanie pochodzenia z nizin socjalnych. Z jaką pogardą bojarowie Księstwa Litewskiego, pyszni z tradycji rzymskiego pochodzenia, mówili o szlachcie polskiej, która wyszła z chłopów: „Lachowe ne była szlachta, ale byli ludy prostyi, ani meli herbów swoich — ale my szlachta staraja rymskaja"! 6 Do dziś dnia jeszcze jest dość powszechnie odczuwane przeciwstawienie narodów „lepszych" „gorszym", przy czym gorszym narodem jest ten, który nie może się wykazać socjalnym uwarstwowieniem i udzia-

łem warstw wyższych w tworzeniu kultury narodowej; pod tym względem znamienne jest przeciwstawienie Węgrów czy Turków jako narodów „lepszych" Rusinom czy nawet Czechom.1 Widzimy to zjawisko bardzo wyraźnie w odniesieniu do poszczególnych rodzin czy jednostek, którym się zarzuca (słusznie czy niesłusznie) pochodzenie z plemion obcych, nisko wartościowanych, czy też ze stanów niższych. Ostracyzm społeczny, który spotyka takąnp. Liber Chamorum, księgę w XVII wieku ułożoną, a zestawiającą osoby podszywające się pod szlachtę (do dziś nie odważono się księgi tej wydać drukiem, mimo że wymienieni tam łyki i chamy dziś są już istotnie starą szlachtą), czy też taką Semi-Gotha, almanach podający pracowicie wypracowane genealogie rodzin dynastycznych i szlacheckich żydowskiego pochodzenia, jest najlepszym dowodem, jak dalece stwierdzenia takie, chociażby nawet odpowiednio udowodnione, są uważane za społecznie niepożądane, wnoszące zaczyn niepokoju i niezgody. Przypomnieć można również zarzucanie komuś pochodzenia nieślubnego; jest to ulubiony temat wyzwisk polskich (i nie tylko polskich), a także wyśmiewanie zawodu ojcowskiego; stąd to w tradycjach rodzinnych tyle szczegółów się zataja czy fałszuje, aby uniknąć potępiającego wyroku wszechwładnej opinii. Obcy jako

czarownicy

Z wierzeniem tym spotykamy się bardzo powszechnie. Ludzie obcy, których życie społeczne, a zwłaszcza praktyki kultowe są niezrozumiałe, łatwo uchodzić mogą za czarowników, skoro czynności ich są tajemnicze; z drugiej zaś strony czarami często trudniąsię obcy, gdyż tubylcy obawiają się izolacji społecznej, w której czarownik żyć musi, a zarazem też nie mieliby tego niesamowitego uroku, który z natury rzeczy ma człowiek nieznany. Przypisywanie czarów obcym dotyczy zarówno grup niżej stojących, jak i przewyższających tubylców kulturą: w jednym wypadku mamy do czynienia z bardziej rozbudowanym systemem praktyk czarodziejskich, w drugim wyższość techniczną bierze się za dowód posiadania magicznych mocy nad przyrodą. Tak więc zarówno biały człowiek może uważać za czarownika człowieka pierwotnego, który wykonywa wiele praktyk niezrozumiałych dla obcych, ale często budzących w nich lęk i ożywiających podświadomie tkwiące w nich treści prelogiczne, jak

i na odwrót, biały człowiek może uchodzić za czarodzieja jako właściciel broni palnej, sposobów szybkiej lokomocji itp. O przykłady nietrudno. W Ruandzie, tak szczegółowo opisanej przez Czekanowskiego,1 widzimy obok rządzącej warstwy pasterskiej i zależnej warstwy rolników jeszcze grupę myśliwych błąkających się po lasach i pogardzanych przez obie warstwy społeczne; pariasi ci, Batwa, zajmują się garncarstwem i sprowadzaniem deszczu, a więc są faktycznie czarownikami. Przypomnieć można, że posiadanie pewnych umiejętności technicznych, jak w tym wypadku garncarstwa, w naszych wiejskich stosunkach młynarstwa czy zwłaszcza kowalstwa, łatwo łączy się z przypisywaniem danym ludziom zdolności czarowania. Inny przykład afrykański, notowany przez tego samego badacza, jest bardziej charakterystyczny2: wszystkie plemiona sąsiadujące z Pigmejami uważają ich za groźnych czarowników, choć wiara w czary nie jest bynajmniej wśród tej ludności specjalnie żywa; chodzi tu więc o podkreślenie niechęci czy też uzasadnienie obawy zarzutami o czary. Podobnie za groźnych czarowników, wtajemniczonych we wszystkie tajemne kunszta, uchodzą Albarambo, którzy mają używać tych sztuk dla szkodzenia sąsiadom.3 Pozostańmy jednak przy materiale polskim. Jest on również charakterystyczny i typowy, ponieważ zaś bliższy jest naszemu kręgowi zainteresowań, przeto też lepiej może służyć jako przykład. Stwierdzić tu możemy, że czarownikami normalnie są osoby obce. Może to być ktoś niedawno do wsi przybyły, może być mieszkaniec jakiejś bardziej od środka odległej sadyby, może zajmować się niezwykłym rzemiosłem, wymagającym znaczniejszej wprawy technicznej, np. młynarz. Najczęściej będzie to ktoś jeszcze bardziej etnicznie, językowo, religijnie obcy. A więc oczywiście, za czarowników bywają bardzo często uważani Żydzi i Cyganie. Ludzie, żyjący odrębnym życiem społecznym, posługujący się obcym językiem, nie biorący udziału w życiu społecznym i religijnym gromady wiejskiej, także zewnętrznie odmiennie wyglądający, do tego zazwyczaj jeszcze trudniący się innymi, nie znanymi przeciętnemu wieśniakowi zajęciami, muszą z natury rzeczy wywołać ze strony wsi reakcję niechętną. Jedną z form tej niechęci jest uznanie ich za czarowników. Zarzut czarów bywał bardzo często kierowany przeciw Żydom; niejeden też Żyd spłonął na stosie jako czarownik. Posądzenia o kradzież hostii czy też

zabijanie dzieci dla uzyskania chrześcijańskiej krwi łączą się najściślej z uznaniem Żydów za czarowników, którzy właśnie do swych praktyk świętości czy krwi niewinnej potrzebowali. Tajemniczość kultu i niedostępność ksiąg religijnych zdawała się usprawiedliwiać te poglądy. Nieszczęścia osobiste, klęski elementarne, zawieruchę wojenną często przypisywano czarom żydowskim. Podobnie ma się rzecz z Cyganami. Większość ich przyszła na ziemie polskie ze wschodu i istotnie przyniosła wiele rozmaitych praktyk magicznych, zwłaszcza wróżbiarskich; Cyganki do dziś dnia bardzo powszechnie trudnią się wróżbiarstwem. Lud obawia się tych przelotnych, a tajemniczych gości, uważa ich za groźnych czarowników, których należy się wystrzegać. Ale te poglądy są dobrze znane i do dziś jeszcze wcale powszechne. Zwróćmy raczej uwagę ku obcym narodom, którym przypisywano niegdyś sztuki czarodziejskie. Za czarowników uchodzili czasem Niemcy. Przewaga kultury technicznej czyniła z nich ludzi tajemniczych; sukcesy ich przypisywano więc bardzo powszechnie stosunkom ze złymi siłami lub też wprost czarom. Bano się więc Niemców jako czarowników, broniono się też przed nimi różnymi sposobami magicznymi. Wacław Potocki wspomina w wierszu Sposób na charaktery o takiej właśnie wierze: Niemiec z Polakiem, mając z sobą coś na pinku, Dali sobie nazajutrz termin pojedynku. Bojąc się charakterów, przy Niemcu zwyczajnie, W świeżem, chłopskiem, umazał szablę Polak łajnie.

Odwieczny to sposób przeciwko czarom. Charaktery są to znaki magiczne służące do wywołania pożądanych następstw lub też jako obrona przed nieszczęściem. Niemcy, biegli w tajemnych naukach, którzy zwłaszcza w zakresie magii wojskowej wytworzyli całą umiejętność, „Passauer Kunst", posługiwali się często takimi charakterami.1 Umiejętność czarowania przypisywano też Szwedom; ludzie obcy, w rzemiośle wojennym biegli, do tego protestanci, łatwo w przekonaniu szerokich sfer społeczeństwa polskiego mogli uchodzić za czarowników. „Tameczni incolae każdy strzelec, każdy żołnierz, a do tego i charakternik" — pisze o nich Pasek. Za znamienitego czarownika uchodził Karol XII.

Za większych jeszcze czarowników uchodzili Finowie; „Na charakterach, co się Finni sadzą" —pisze Kochowski. Mieli oni taką opinię także u Skandynawów; sami zaś za mistrzów w czarach uważali Lapończyków.1 Za biegłych w sztuce wojskowych czarów uchodzili ukraińscy hajdamacy; sukcesy w walce przeciwko wojskom Rzeczypospolitej próbowano tłumaczyć czarami. O tym wzmiankuje Kitowicz: „Nie mogę pominąć tego, lubo mam za bajki i gusła, że Polacy wierzyli mocno, iż między hajdamakami wielu znajdowało się charakterników, których się kule nie imały". W innym znów miejscu pisze: „Słyszałem od wielu towarzystwa bywalców w potyczkach z hajdamakami, że ci wystrzelone do siebie kule z sukien zmiatają jak pigułki śniegowe, że je wyjmują zza pazuchy, że je w ręce łapią i na urągowisko naszym odrzucają". Rzewuski w Pamiętnikach Soplicy podaje również, że sławnego kozaka Sawę uważano za takiego właśnie czarownika: „Między jego kozakami urosło przekonanie, że był charakternikiem, jak mówią na Ukrainie, to jest że umiał kule zamawiać, aby go żadna trafić nie mogła. Od nich i do nas ta pogłoska się rozeszła, co go bardzo obrażało, raz, że był katolikiem dobrym, po wtóre, że jako rycerz miał sobie za krzywdę, gdy o nim myślano, jakoby dlatego na niebezpieczeństwo się narażał, że wiedział, iż mu się nic nie stanie". Tradycje o czarach hajdamaków zachowały się jeszcze przez długie czasy wśród ludu ukraińskiego. Za czarowników uchodzili powszechnie Tatarzy; sukcesy ich wojenne przypisywano stale gusłom. Już Długosz na ten temat pisze (pod r. 1241, w związku z bitwą pod Legnicą): „Wiadomo, że Tatarzy od początku swego aż po dzisiejsze czasy w wojnach i wszelakich sprawach używali zawsze czarów, umieli wróżyć, uroki czynić i zaklinać; między narodami barbarzyńskimi nie ma żadnego, który by więcej nad nich pokładał ufności w swoich gusłach, przepowiedniach i czarach, kiedy poczynać mająjakie dzieło; tej też sztuki użyli podówczas w bitwie z Polakami". Oczywiście, także Tatarów litewskich miano za czarowników; posługiwali się oni przecież tajemniczymi znakami alfabetu arabskiego. Azulewicz, autor Apologii Tatarów z r. 1630, tak w tej mierze pisze:2 „Mają oni zaiste pieniądze, które ich bracia im przysyłają nie umieją ich czytać, ale dalibóg nie masz tam konterfektu diabelskiego. Mają te pieniądze jako znak błogosławieństwa rodziców, ale nikt nie wyczytał, aby tam Bogu bluźnili. Ej, i czyż za to palić trzeba, że kto ma sztuczki srebrne i złote? To czytać nie umiecie, a gadacie: to diabelskie pismo".

NAZWY I PRZEZWISKA GRUP PLEMIENNYCH I LOKALNYCH

Nazwy i przezwiska grup obcych, choćby i najdrobniejszych, są wcale pouczające. Jeżeli ma się określić obcego, to oczywiście najchętniej oznacza się go cechą najbardziej charakterystyczną zbiór takich określeń może być ciekawym przyczynkiem do naszego tematu, do psychologii niechęci czy nienawiści plemiennej. Materiał ten z tego jeszcze względu jest ważny, że na ogół jest dość konserwatywny; często zdarza się, że jakieś poglądy dawno zostały zarzucone i jedynie w terminie ślad po nich pozostał. Tak więc te drobiazgi i ciekawostki tradycyjnej kultury mogą służyć jako źródło do poznania zaginionych już poglądów i w tym też celuje tutaj zbieramy. Nie jest to pierwszy zbiór tego rodzaju. W r. 1882 zebrał nieco tych nazw Jan Karłowicz i wydał pod tytułem Imiona niektórych plemion i ziem dawnej Polski (w „Pamiętniku Fizjograficznym"). Materiał ten pomnożyłem wielokrotnie, wydając w r. 1924 pracę pt. Nazwy i przezwiska polskich grup plemiennych i lokalnych w zbiorze „Prace i materiały antropologiczno-archeologiczne i etnograficzne" t. IV. Od tego czasu zdołałem jeszcze niejeden szczegół dodać; materiał ruski zebrał sumiennie Wł. Markow, Słownik nazw i przezwisk grup plemiennych i lokalnych, w lwowskim „Ludzie", t. XXVI. Otóż pracę moją sprzed dziesięciu lat uzupełniam nowym materiałem, odrzucam balast cytatów i włączam w zbiór rozpraw poświęconych „megalomanii narodowej". Ograniczam się tutaj do materiału z ziem polskich, czasem tylko podając ciekawsze paralele z sąsiednich terytoriów. Oczywiście, można by znakomicie zbiór ten pomnożyć, uwzględniając w szerszej mierze materiał obcy, ale w ten sposób nie uzyskalibyśmy dużo nowego dla naszych celów: nazwy i przezwiska są bardzo typowe i powstają w analogiczny sposób w różnych krajach. Zbierano zresztą nazwy te niejednokrotnie; kto by chciał bliżej materiał ten poznać, znajdzie go, również w rzeczowym układzie, w książce R. Kleinpaula, Menschen- und Völkernamen, Lipsk 1885, lub też w krótszym ujęciu Länderund Völkernamen w znanym zbiorze Göschena, Lipsk 1910.

I. NAZWY I PRZEZWISKA TOPOGRAFICZNE

§ 1. Najprostszą wydaje się rzeczą określić mieszkańców pewnego terytorium przez samo terytorium, tworząc nazwy takie jak K o c i e w i a c y , mieszkańcy Kociewa, K r a k o w i a c y , mieszkańcy okolic Krakowa, N a d w i s i a n i e , mieszkający nad Wisłą obok nich również częste są określenia terytorium górskiego czy nizinnego, zalesionego czy bagnistego w nazwach takich jak g ó r a l e , d o l a k i , l a s o w i a k i , b o ł o t n i k i . W t e j kategorii spotykamy też najwięcej istotnych nazw, tj. terminów, którymi sama ludność się posługuje mówiąc o sobie, daleko zaś mniej przezwisk, podczas gdy inne rodzaje mają bezwzględną przewagę przezwisk, nadawanych przez sąsiadów od pewnych właściwości, które im się wydają z tego czy innego powodu śmieszne. § 2. Wiele nazw określa górzystość albo nizinność terenu; ponieważ zależnie od ukształtowania terenu zmienia się typ gospodarczy i kulturalny, przeto powstawanie takich właśnie nazw jest bardzo zrozumiałe. Należą więc tu przede wszystkim g ó r a l e karpaccy w najrozmaitszych rozgałęzieniach, którzy sami się tak z w ą górale ruscy, zwani przez sąsiadów Ł e m k a m i , sami nazywają się h i r n i a k a m i, mieszkańcami gór, a bardziej na wschód mieszkający w e r c h o w i ń c a m i . M a g u r c z a n i e i b a b i g ó r c y określająsię dokładniej wedle pasm górskich, które zajmują z a g ó r z a n i e mieszkają nad wyżyną Rabą. Na podgórzu krakowskim osiedli p o d g ó r z a n i e , którą to nazwą obejmuje się ludność krakowską na prawym brzegu Wisły aż po granice góralszczyzny. Drobniejsze grupki, noszące nazwę górali, spotykamy pod Międzyrzeczem podlaskim, gdzie wśród tzw. b o j a r ó w mieszkańcy wsi Łuby, Kożaryki i Łuniew noszą nazwę g ó r a l i , podobnie w powiatach sztumskim i suskim na prawym brzegu dolnej Wisły znajdujemy g ó r a l i . Przeciwieństwem górali są mieszkańcy równin i dolin. R ó w n i a k a m i nazywają górale mieszkańców sandeckich dolin, d o 1 a k a m i zaś zwą górale śląscy tzw. l a c h ó w śląskich, mieszkających na północ od Cieszyna na dolinach wzdłuż granicy pruskiej; podobnie górale podhalańscy d ó I s k i m i ludźmi zwą przybyszów z dolin, a więc każdego nie-górala. D o 1 i ń c a m i

nazywają Huculi mieszkańców Krasnego Łęku około Żabiego. D o ł y czy d o ł y n i a n i e to nazwa mieszkańców okolic Przemyśla i Jarosławia, nadana im przez górali ruskich. Nawet w obrębie jednej wsi może zjawić się ta nazwa w odniesieniu do mieszkańców niżej położonej dzielnicy, jak np. we wsi Biadolmy lub Osielca, gdzie d o 1 a n a m i nazywa się tych, co niżej mieszkają. § 3. Kilka nazw oznacza mieszkańców borów. Spotykamy ich w kilku miejscach: w puszczy tucholskiej, w borach kujawskich, w puszczy sandomierskiej. B o r o w i a k a m i zwie się szczep pomorski, osiadły w borach koło Tucholi i Chojnic; na Kociewiu spotykamy się też z formami b o r o w i e c , b o r o n i e c, na Chełmińsce b o r a k , b o r u s. Na Kujawach b o r o w i a k a m i zwie się ludność od Sompolna, Brdowa, Przedcza, czyli tzw. Kujaw borowych; szlachta i mieszczanie zwą znów b o r o w i a k a m i mieszkańców powiatu konińskiego. B o r o w c y to ludność pomiędzy Wisłą a dolnym Sanem w puszczy sandomierskiej po Leżajsk i Mielec; nazwę tę otrzymująrównież od sąsiadów ruskich polscy mieszkańcy Majdanu sieniawskiego w powiecie jarosławskim. W lasach w powiecie janowskim (gm. Modliborzyce) mieszkańców wsi Majdan, Ciechocin, Świnki i Gwizdów nazywają b o r o w i a k a m i ; j e s t to również ślad kolonizacji ogromnego kompleksu lasów sandomierskich. Ciekawą grupę stanowią tzw. p o b o r z a n i e , siedzący w lasach na północy powiatu mławskiego nad granicąpruską w parafii janowieckiej, grzebskiej, wieczwnińskiej. Jest to drobna szlachta „bez ukształcenia, przesądna, grubych obyczajów", jak mówi relacja z 1857 r.; są oni celem pośmiewiska sąsiadów, którzy mówią o nich, że mają „w pysku czarno" itd. Próbowano nazwę tę wyprowadzić od herbu Pobóg, prawdopodobnie jednak pochodzi ona, podobnie jak powyższe, od boru. Spotykamy oboczne formy p o b o c z a n i n , p o b o r z a n i e c. Obok mieszkańców borów spotykamy też mieszkańców lasów. Na Pomorzu mamy 1 a s a k ó w (kasz. 1 e s o c e). Nazwa ta jest niestała; Cenowa nazywa tak mieszkańców powiatu kartuskiego, drugi raz wejherowskiego. Nadmorski podaje, że północni Kaszubi nazywajątak mieszkańców powiatu kartuskiego i części wejherowskiego. Kociewiacy zaś nazywają 1 a s a k a m i mieszkańców okolic Czerska, którzy już nie kaszubią. Zasłużony badacz kaszubszczyzny Fr. Lorentz zna nazwę 1 a s a k ó w jeszcze na kępie puckiej w odniesieniu do lesistej parafii mechowskiej. Ks. Frydrychowicz, autor cennych opisów Pomorza w Słowniku geograficznym, wymienia wieś za wsią l a s a k ó w, mieszkających w południowej części powiatu starogardzkiego, w wykarczowanej już przeważnie, mało urodzajnej okolicy, stanowiącej kończyny borów tucholskich; ośrodkiem ich siedzib jest wieś parafialna Czarnylas.

Lud, osiadły w dawnej puszczy sandomierskiej między widłami Wisły a Sanu w pobliżu Sandomierza, sam nadaje sobie nazwę l a s o w i a k ó w , w odróżnieniu od c h ł o p ó w z p o 1 a, mieszkańców bezleśnych okolic. Pol ludność całego tego terytorium obejmował łączną nazwą l a s o w c ó w , b o r o w c ó w , l i s o w i a k ó w czy g r ę b o w i a n. P u s z c z a k a m i l u b p u s z c z a n a m i nazywają się sami mieszkańcy puszczy Zielonej nad Narwią przez sąsiadów przezywani K u r p i a m i ; przeciwstawiają oni puszczę krajowi polnemu, mówiąc np., że idą „z puszczy do Polski". Nazwę p u s z c z a k ó w noszą też mieszkańcy lasów w okolicy Rajgrodu i Augustowa. Polska to polny kraj, p o l a n i e , później Polacy, to mieszkańcy pól. Obok tej wielkiej nazwy plemiennej mamy kilka drobnych grupek, które również od pola biorą nazwę: p o l a n zna Cenowa w powiecie świeckim, p o l a n i c y to mieszkańcy stepowej części Pokucia w okolicy Tłumacza, Horodenki, Obertyna i Gwoźdźca, p o l a n i e to ludność białoruska w powiecie słonimskim w okolicy miasteczka Kosowa. § 4. Dużo nazw pochodzi od rzek. W czasach dawnych, gdy Polska była nie tylko polnym, ale i wodnym krajem, poszczególne plemiona osiadały w dorzeczach rzek i jeżeli utrzymywały bliższe stosunki z sąsiadami, to najczęściej na drodze wodnej; dookoła większych rzek skupiało się pierwotne osadnictwo i rzeki były jedynymi podówczas drogami handlowymi i kulturalnymi. Plemiona północnosłowiańskie brały też powszechnie nazwy od rzek, B o b r z a n i e od Bobrzy, H a w e l a n i e od Haweli, S p r o w i a n i e od Sprewy, B u ż a n i e od Bugu, P o ł o c z a n i e od Połoty; nie brak i drobniejszych grup. Wiele nazw odnosi się do osadnictwa brzegów Wisły. Należą tu przede wszystkim starzy W i ś l a n i e , jeden z podstawowych szczepów małopolskich; n a d w i ś 1 a n i e to mieszkańcy okolic nad Wisłąpołożonych w powiecie wadowickim, z a w i ś l a n i e to mieszkańcy przeciwległego brzegu Wisły na dół od Krakowa. Z a w i ś 1 a k i to ludność mazowiecka prawego brzegu Wisły, a lewego Bugu i Narwi, p o w i ś 1 a k i zaś mieszkają w powiecie garwolińskim w okolicach Garwolina, Żelechowa, Karczewa (nazwa to znana po obu brzegach rzeki). Mieszkańcy prawego brzegu Bugu, bez różnicy języka, to z a b u ż a k i. Od niewielkiej Mrogi w powiecie rawskim wzięli nazwę p o m r o ż a n i e , o których pisze jeden z najstarszych krajoznawców Święcicki, że „bezecne ich obyczaje i niesłychane zuchwalstwo napiętnowane zostało niesławą w pieśniach pospólstwa" (1624). P o s a n i a c y , koloniści leśni kilku osad w puszczy radomskiej w powiecie kozienickim, przybyli z początkiem ubiegłego wieku z puszcz nad Sanem. N a d r a b i a n i e osiedli brzegi dolnej Raby, nad górną żyją r a b c z a -

n i e . O d r a k i to (wedle Pola) plemię śląskie, k i s u c z a n i e to górale polscy w Czadeckiem nad górną Kisuczą. Kilka nazw stwierdza ogólnie, że grupa jakaś osiadła nad rzeką Nadwiślańskich mieszkańców powiatu garwolińskiego zwą też u r z e c z a n a m i ; urzeczem nazywa się wąski pas, po obu brzegach Wisły się ciągnący, zwłaszcza od ujścia Pilicy aż do ujścia Świdra i Jeziorny. N a d r z e c z a n i e to Kurpie, o p i e k i nad Pisą. P o r z e c z a n a m i nazywają mieszkańców lewego nadbrzeża Warty, poczynając od ujścia Prosny. G ó r a l e w o d n i osiedli nad Rabą i Skawą. W podobny sposób tworzą się też nazwy ruskie. Z a r i c z a n y to mieszkańcy wsi Rekszyn w powiecie brzeżańskim. Z a r i c z i e n y to ogólne określenie Hucułów, mieszkających w danej wsi po drugiej stronie rzeki. Z a b u ż a k i są to oczywiście mieszkańcy prawego brzegu Bugu. Ciekawą nazwą są W a s s e r p o l a c y ; używają jej Niemcy na oznaczenie Polaków śląskich, a w szerszym znaczeniu w ogóle mianują tak wszystkich Polaków na pograniczu niemieckim; nazwa to pogardliwa. Od Niemców przeszła ona i do nas; po raz pierwszy użył jej znany kaznodzieja X. Jadam Gdacius, „sługa słowa Bożego w Kluczborku": Drugie kazanie pokutne o ogniu gniewu Bożego (Toruń 1641). A zwłaszcza nássy Wásserpolowie nadęci Niech pierwey Polskie czytają Autory z chęci...

Przezwisko to spotykamy na oficjalnych mapach niemieckich, w podręcznikach szkolnych itd. Jest przypuszczenie, że to wielka liczba stawów na pograniczu śląsko-galicyjskim dała początek tej nazwie, raczej jednak należy próbować wyjaśnienia w inny sposób. Niemcy w wielu miastach pogranicznych, w takim np. Wrocławiu, mieli do czynienia z dwoma rodzajami Polaków: jedni to była szlachta polska, za interesami, dla studiów lub też dla przyjemności podróżująca, a więc Polacy par excellence, drudzy to byli flisacy polscy, którzy dochodzili niejednokrotnie wcale daleko na zachód; otóż ów lud wodny, jak go w Polsce nazywano, mógł bardzo łatwo otrzymać nazwę W a s s e r p o l e n , którą następnie przeniesiono na lud polski zachodnich dzielnic, zwłaszcza tam, gdzie nie było inteligencji polskiej, a więc na Śląsk; ojciec slawistyki Dobrovský mówi jednak (1814) o mowie polskiej w Prusiech książęcych: „Das Wasserpolnische in Preussisch-Littauen". Nazwę b o ł o t n i k ó w nadają okolice Kosowa w powiecie słonimskim, tzw. p o l a n i e , sąsiadom swym osiadłym za szosą moskiewsko-brzeską ku Berezie Kartuskiej. § 5. Wielka liczba nazw plemiennych tworzy się od nazw terytoriów; od każdego terytorium można taką nazwę na jego mieszkańców utworzyć, nie są

więc one ciekawe. Mamy więc k o c i e w i a k ó w od Kociewa, p o d 1 a s i a k ó w od Podlasia, p o l e s z u k ó w od Polesia, k r a j n i a k ó w od Krajny (tutaj przytoczyć można, że tak samo zwą się wedle Sembery osadnicy polscy w powiecie liptowskim). Podobnie i od miast, będących centrum pewnej okolicy, tworzy się łatwo nazwa na oznaczenie ludności całej okolicy, jak k r a kowiacy, sandomierzanie, rzeszowiacy, lubliniacy;znazw tych zaciekawić nas mogą tylko nazwy osadników niemieckich, pod Poznaniem w drugiej połowie ubiegłego wieku spolonizowanych, tzw. b a m b r ó w, pochodzących z okolic Bambergu; Kolberg znał jeszcze dziś już zapomnianą nazwę d u r 1 a k ó w, pochodzących z miasta Durlach. R a j c h a m i nazywa lud górnośląski osadników niemieckich żyjących we wsiach polskich (niem. Reichsländer). O l ę d r y , o l a n d r y , h o l e n d r y to również nazwa osadników, która wskazuje na dawną kolonizację holenderską. Wsie, które mająbyć zaludnione przez potomków jeńców szwedzkich, noszą nazwę s z w e d ó w , np. w okolicach Tarnowa i Dąbrowy, podobnie w Rzeszowskiem; także mieszkańcy Rudna w powiecie chrzanowskim sąnazywani s z w e d a m i i utrzymuje się tu tradycję pochodzenia szwedzkiego. T a t a r a m i nazywają sąsiedzi mieszkańców Sokołowa pod Rzeszowem; miejscowości, które mają tradycję pochodzenia tatarskiego, jest w Polsce dość dużo. W a ł a s i wreszcie, zamieszkujący podgórze śląskie w okolicach Cieszyna, to niegdyś ludność pasterska o kulturze pochodzenia wołoskiego. Jak wiadomo, cała kultura pasterska szła Karpatami od wschodu ku zachodowi, od Wołoszy; stąd też w o ł o c h , w a ł a s z y n oznaczał pasterza wysokogórskiego. § 6. Wreszcie wypisujemy jeszcze nieco nazw, które należy zaliczyć do topograficznych, a które nie dały się włączyć do powyżej zgrupowanych. Z a p a ś n i k a m i czy z a k o r d o n i a n a m i zwano w okolicach Krakowa mieszkańców Królestwa. Z a k o r d o ń c a m i zwali też Rusini galicyjscy sąsiadów zza kordonu rosyjskiego. Z a d z i e l a n a m i mieli wedle Pola nazywać górale ruscy, zamieszkujący północne stoki Karpat, swych współplemieńców na węgierskiej stronie; z a b i a l a n i e to ludność w powiecie żywieckim od Białej kuOświęcimowi. Z a m i s z a ń c y , z a m i s z a n y j n a r i d nazywająŁemki enklawę językową ruskąw powiecie jasielskim; p r z y j ę t y m i nazywają w okolicach Sącza spolonizowanych kolonistów niemieckich. P o d r u s i n i a k a m i nazywają Mazurzy pruscy mieszkańców okolic Augustowa. Od form osadnictwa pochodzi nazwa w s i a k ó w, nadawana na Podhalu mieszkańcom wsi (np. Rafałowa, Bystrego, Chochołowa, Cichego i in.) przez górali z polan i tych wiosek, które niedawno z polan powstały.

II. NAZWY I PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE NA WŁAŚCIWOŚCI JĘZYKOWE

§ 7. Ogromna liczba nazw i przezwisk pochodzi od właściwości językowych. Na podstawie języka, a więc pewnych właściwości fonetycznych, od używanych tych czy innych słów, zwłaszcza zaś nawoływań i przekleństw, często się powtarzających i głośno wymawianych, nietrudno natychmiast odróżnić kogoś, kto nie należy do danej grupy językowej, i podchwyciwszy najbardziej charakterystyczną cechę, utworzyć przezwisko na oznaczenie, a najczęściej wyśmianie obcych. Wyśmiewanie obcego języka, a nawet sąsiedniego dialektu jest rzeczą bardzo powszechną nawet wśród inteligencji zdarza się często słyszeć zdanie, że język np. czeski czy ruski jest bardzo śmieszny, a jeżeli się cofniemy nieco w ubiegłe lata lub też do niższych warstw ludu, nietrudno będzie spotkać się z twierdzeniem, że tylko własny język jest prawdziwy i dobry, a wszystkie inne są tylko przekręceniem i naśladownictwem. W niechęciach wzajemnych poszczególnych dzielnic polskich czy też miast niemałą rolę odgrywa twierdzenie, że tam a tam „nie umieją mówić po polsku"; ludzie przeszczepieni na inny grunt uważają za swój święty obowiązek występować w roli nauczycieli poprawności językowej, niejednokrotnie w najfatalniejszy sposób (np. w Poznaniu w ostatnich latach). Nietolerancja językowa wydaje się jednym z najpoważniejszych zjawisk. Ciekawy przykład daje nam St. Jabłonowski w ogłoszonym niedawno pamiętniku Złote czasy i wywczasy, gdzie opisuje, jak to wybiera się zza kordonu austriackiego do Kongresówki, aby walczyć w powstaniu 1830 r., i wiele rzeczy go tam dziwi i razi: „Z młodzieżą zrazu nie sympatyzowaliśmy wcale; bo czyż to było możliwe, gdy my mówili «dorzuć trzasek na kominek», a oni «ciśnijże tam wiórów na kominek» — co było śmiesznem, nieprawdaż?" § 8. Jak wiadomo, do określeń na tej podstawie powstałych należy prastara nazwa S ł o w i a n , czyli ludzi posługujących się zrozumiałym językiem, a więc słowem, i również stare przezwisko N i e m c ó w, tj. ludzi niemych, nie umie-

jących mówić. Na naszym terytorium etnograficznym spotykamy prócz tego dwie grupy kresowe, jedną północno-zachodnią, drugą południową a mianowicie S ł o w i ń c ó w pomorskich w powiecie stołpskim, ostatni szczątek potężnego niegdyś plemienia pomorskiego, dziś już prawie doszczętnie zgermanizowanego, którzy sami tą nazwą się określają tudzież na południowej stronie Tatr S ł o w i a k ó w, której to nazwy używa polska ludność tych stron w odróżnieniu od Słowaków i Rusinów. Nazwa N i e m c ó w nie oznaczała pierwotnie jednego szczepu czy też ludzi jednym językiem mówiących, lecz ogólnie każdego, kto mówił w sposób dla Słowianina niezrozumiały; z czasem dopiero naród ten, z którym najczęściej stykali się Słowianie zachodni, otrzymał wyłączną nazwę niemieckiego. Długo jednak musiało zachować się określanie obcych w ogóle jako Niemców, przede wszystkim oczywiście wśród ludzi mniej wykształconych; wśród ludu spotykamy się z nim do dziś dnia. Słowniki nasze nie znająco prawda wyrazu Niemiec w znaczeniu obcego w ogóle, ale nietrudno byłoby wynaleźć nieco przykładów. Tak więc w Listopadzie Rzewuskiego szlachta starej daty wyznaje zasadę, że „właściwiej dobremu szlachcicowi służyć panu z panów niż za górami świecić baki niemcom paryskim", a Sienkiewiczowski Bartek zwycięzca bije Francuzów dlatego, że to takie same Niemcy, tylko jeszcze gorsze. W Małopolsce znamy jeszcze określenie bardziej sprecyzowane, które obcym nie tylko niemotę, ale i głuchotę przypisuje, skoro nie rozumieją co się do nich mówi; tak więc cały obszar Podgórza od dołów Sanockich po Gorlice, Szymbark i Pilzno skolonizowany przez Sasów do dziś dnia nosi nazwę N a G ł u c h o n i e m c a c h , podobnie w Rzeszowskiem osadnicy z Saksonii i Holandii, w XIV wieku jeszcze przybyli, noszą nazwę g ł u c h o n i e m c ó w . Ludzi mówiących w obcym języku, a więc Niemców czy Żydów, nazywają Kaszubi j a m r o t a m i , ludźmi szwargoczącymi; podobnie Polacy na Litwie nazywali Koroniarzy b e ł k o t a m i „nie umiejącymi ni pisać, ni mówić po polsku". Podobnie „nieodstępny dodatek w potocznej mowie o Żmudzinach" k u k u t i s , k u k u ć , tłumaczy się czasem jako kukający, tj. mówiący ptasim językiem. Dosłownie jednak znaczy to „dudek"; bliżej o tym starym przezwisku później. Wreszcie mamy ciekawy przykład podziału całej grupy językowej wedle większej lub mniejszej liczby charakterystycznych cech; są to wśród Kaszubów tzw. F a j n k a s z e b i, na północ osiedli i zachowujący więcej istotnych znamion kaszubskich aniżeli południowi G r o b k a s z e b i , zbliżeni bardziej do sąsiednich polskich narzeczy. W żarnowskiej parafii mieszkają— wedle Cenowy — d r o b ó c é s z e czyli d r o b ó l o c e ; „ti barzo swojągodkądrobócąabo drobólą", mówią drobno, zapewne szybko.

§ 9. Od ogólnych określeń przechodzimy do szczegółowych, a więc zrazu do przezwisk od pewnych właściwości fonetycznych. Najbardziej znaną nazwą na tej podstawie utworzoną to kaszubscy B y 1 a c y (Beloce); mieszkańcy kęp swarzewskiej, oksywskiej, częściowo puckiej, mówiący / zamiast /, a więc belo (było). Wszystkie słowniki kaszubskie znają tę nazwę; Berka (Biskupski) zaznacza nawet (r. 1891), że liczba mówiących tak rośnie z dnia na dzień, że coraz częściej słychać nawet w Chojnicach belaczących Kaszubów i innych mieszkańców Pomorza. Innych nazw podobnego typu nie braknie, choć mają one charakter bardziej lokalny. W okolicach Grójca nazywają mieszkańców okolic pobliskiego Tarczyna b e n o k a m i , mówią oni bowiem „bene" jadł, „bene" pił, zamiast będę jadł, będę pił. Mieszkańcy podkarpackiego Iwonicza nazywają swych niedalekich sąsiadów Lubatowczan i Równian p e d a k a m i ; zamiast powiedział, mówią oni „pedział", zamiast powiadał: „pedał, „padał". W Małkowicach w powiecie gródeckim sąsiadów zwą b u ł a k a m i; podczas gdy Małkowiczanie mówią „byty", „był", cała okolica zna tylko formy „buty", „buł", stąd i przezwisko. Pod Tykocinem nazywają Grodnian t r e b a k a m i , gdyż mówią„treba" (trzeba). Dalej na wschód spotykamy się z kilku grupami białoruskimi, które zależnie od różnic fonetycznych nosząprzezwiska s a k a ł y , s i e k a ł y , s i a k a ł y , s i ó k a ł y ; orientacyjny szkic ich rozmieszczenia podaje Federowski. Ponadto w powiecie sokolskim mamy jeszcze d z i e k a ł ó w . Poleszucy zwą też Ukraińców s e k a ł a m i . Z kresów zachodnich znane mi jest tylko jedno takie przezwisko, a mianowicie h a ł e c z k a r z e , nadawane mieszkańcom wsi morawskich pod Raciborzem przez sąsiadującą ludność polską zamiast gałeczka (kluska) mówią oni „hałeczka". Mieszczan koprzywnickich, wymawiających o „w zabawny sposób", nazywają sąsiedzi w u j o s z k a m i lub g u l d u n a m i , g u l d o n a m i z naśladowaniem owego zabawnego dźwięku. Ze starych polskich przezwisk wspomnieć należy o s i b r e t k a c h , Mazurach, używających formy enklitycznej si i mówiących „bretku" (bratku). Żartobliwa kolęda mazowiecka z początku XVII wieku zaczyna się od słów: Perolmy sie sibretkowie tą gąsą.

Wyraz ten spotykamy też w „Sejmie piekielnym" z 1622 r. § 10. Wiele przezwisk pochodzi od wyrazów często używanych, a więc przysłówków, przyimków, wykrzykników itp. Mamy tu więc takie określenia jak k i e j c a k i, Mazurzy w powiecie łukowskim we wsi Górce kockiej, k i e j c u ny, jak w powiecie radzyńskim zwą przechodniów od Czemiernik w powiecie lubartowskim; używają oni wyrazu „kiej". T y 1 o s am i zwą Dobrzy-

niacy niektórych Mazurów pruskich, trudniących się spławem drzewa na Drwęcy, od wyrazu „tylo" (tylko). Na Kaszubach nazywają n i n i a k a m i mieszkańców powiatu słupskiego i lęborskiego od częstego używania wyrazu „ninia", ejże, no! Od właściwości językowych ma też pochodzić niejasna nazwa g o c h ó w, znana już Derdowskiemu i Hilferdingowi; oznacza ona mieszkańców parafii borzyskowskiej w powiecie głuchowskim; Lorentzowi powiedział jeden z mieszkańców Borzyskowa „jo jem richtich goch"; Nitschowi zaś wskazano terytorium gochów bardziej na północ (jak wiadomo, ludzie chętnie przerzucająprzezwisko im nadawane na sąsiadów). Nazwa ta pochodzić ma od częstego używania niemieckiego wyrazu „doch". Wyraz ten oznacza także Kaszubę, który stara się poprawnie mówić po polsku. Z Kaszub pochodzi też nazwa I s t k e r, w polskiej formie zapewne i s t k i , zanotowana przez Hakena w r. 1779 na oznaczenie nadmorskich Kaszubów, używających często partykuły „istka". Lorentz nie zna dziś już ani nazwy, ani samego wyrazu. Z innych okolic mamy żartobliwą nazwę b a j a k ó w, mieszkańców Turowy w powiecie radzyńskim używających często słowa „baju". Mieszkańcy polskich gromad należących do Sambora otrzymują od śródmieszczan pogardliwą nazwę n a n u c h ó w , bo ojca nazywaj ą„nano". J a c k o w i e jabłonkowscy, tworzący drobną ale wyraźnie odrębną grupę mieszczańską wśród górali śląskich, mają mieć nazwę od wyrazu ,jacy" w znaczeniu „tylko", choć są i inne próby etymologii. Podobnie j a c a k a m i l u b g i e c a k a m i zwą sąsiedzi mieszkańców wsi Jędrzejów, Batorz, Biała i Żyłowice w okolicach Janowa Ordynackiego z powodu używania tego wyrazu. Wielką grupę stanowią Ł e m ki, najbardziej na zachód wysunięci górale ruscy, którzy nazwę swą mają zawdzięczać wyrazowi „lem", tylko. Rusini węgierscy dzielą się na kilka odłamów, przezywanych od używania niektórych wyrazów, a więc c o t a k i mówiący „co", s o t a k i mówiący „so", 1 e m a k i mówiący „lem" podobnie jakŁemki, l i s z a k i mówiący „lisz", tylko. C o t a k a m i nazywają Rusini Słowaków, używających partykuły „co"; Spiszacy znów nazywają Łemków c o p a k a m i , najprawdopodobniej z analogicznego powodu. J u k a w c y to mieszkańcy okolic Przemyśla i Jarosławia, mówiący , ju", zamiast „uże", „wże". A b o k a n i e nazywają mieszczanie z Uhnowa wieśniaków z Butyn, mówiących „abo", zamiast używanego powszechnie „ąja". Nazwa B o j k ó w, górali ruskich z Beskidu wschodniego, ma pochodzić od częstego używania wyrazu „boje"; etymologię tę podtrzymuje Brückner w Słowniku etymologicznym języka polskiego (hasło Bojki). Na północ od grupy łemkowskiej mieszkają t a k o ż n i k i , mówiący „takoż".

S y h o t n i k i , używający słowa „sehodne", to mieszkańcy Mszańca w powiecie starosamborskim. Od używania odmiennych form czasownikowych pochodzi nazwa b e m k ó w, mieszkańców kilku wsi na północ od terytorium łemkowskiego, mówiących „bem", zamiast „budem" czy „budemo"; podobnie i k a u k i s i w e c k i e , mieszkańcy Siwek naddniestrzańskich, są tak nazywani od form „kae", „kau" zamiast powszechnej „każe", „każu". Od rzeczowników biorą nazwy b a t i u k i zajmujący większy obszar również na północ od Łemków (od słowa „batko") i k a r t o c h y, wieśniacy z Butyn pod Uhnowem, nazywający tak kartofle. Nazwy takie powstawać mogą bardzo łatwo; w taki sam zresztą sposób powstają przezwiska osobiste i w zbiorach nazwisk i przezwisk bez trudu będzie można je wyróżnić. Przy zetknięciu się ludzi, pochodzących z różnych grup, przezwisko takie tworzy się szybko; tak np. w obozach emigrantów polskich w Ameryce, które zwiedzał A. Janowski, Poznańczyków nazywano p y r k a m i (pyry — kartofle), a Królewiaków k o p i j k a m i od tych wyrazów, których inni nie znali. Podobnie służących w garnizonach wielkopolskich Białorusinów nazywa się c h a z i a j a m i, gdyż na pytanie, kim jest, żołnierz taki odpowiadał najczęściej, że jest chaziainem, gospodarzem. W ten sam sposób tworzą się nazwiska obcoplemieńców. Niemców nazywa się w Chełmińsce f a d r a m i, Niemki m u t r a m i ; d e r d y d a s a m i ich nazywano w Galicji w początku ubiegłego wieku. Niemcewicz opowiada w swych pamiętnikach, że gdy Wybicki w r. 1806 położył kres urzędowaniu władz pruskich, uczynił to krótkim wezwaniem: „Fort stąd, wy derdidasy!" Już stary Rej nazywa Niemca d a j c z m a n k i e m , wyśmiewając w Zwierciadle skąpstwo niemieckie: A co z grochu nie doje kawalca sloniny, To włoży do kalety dajczmanek nasz miły.

Autor Wojny chocimskiej nazywa znów Niemców wyrazem b r u d e r: Każdego by z pluder Wytrząsł; bo gdy ogrodu dopadł głodny bruder, Żarł bez względu jarzyny niewarzone póty, Że mu brzuch w twardy bęben, kiszki poszły w druty.

Zniemczonych Czechów czy też czeskich Niemców zwano w Galicji od czasów rozbiorów b ö h m a k a m i . Od wyrazu niemieckiego V e t t e r pochodzi zapewne nazwa F e t e r a k ó w ; wedle Cenowy miałaby to być grupa zamieszkała w powiecie starogardzkim na Pomorzu; Lorentz jej zupełnie nie zna, ks. Fr(ydrychowicz) w Słowniku geograficznym nazywa tak niemieckich

mieszkańców lewego brzegu Wisły między Gniewem a Subkowami na tzw. Fetrach; Fetraki są między sobą często spokrewnieni i wzajemnie nazywają się kuzynami, V e 11 e r. Z innych języków pochodzi określenie staropolskie k a t a n a — żołnierz węgierski i w ogóle Węgier; mówi więc Pasek o wielmożnych grafach katanach — węg. k a t o n a , żołnierz. Henryk Dembiński w pamiętnikach z czasów wyprawy na Moskwę podaje nazwę w o 1 i t ó w, którą oznaczano Włochów, służących w armii napoleońskiej. Z niedawnych czasów wojennych przypomnieć można zabawne, a ogromnie w wojsku niemieckim popularne określenie Polaków P o m j e, pochodzące od wyrazu „panie", które jest rzeczywiście chyba najczęściej powtarzanym wyrazem polskim. Niemiec, do którego zwracano się z przemową zaczynającą się od słowa p a n i e , nazywał każdego Polaka P o m j e, tworząc także złożone wyrazy jak P o m j e b a u e r , P o m j e h ä u s e r itd. Tak samo zresztą tworzono i nazwy Francuzów od poszczególnych zasłyszanych słów, a więc Bawarzy ich nazywali m u s s i é (od „monsieur"), t u l e m ó n (od rozkazu: „tout le monde en avant"), o l a ł a itp. §11. Osobno wyróżniamy te przezwiska, które nawiązują do powtarzanych głośno przekleństw lub nawoływań. Przekleństw nie udało się nam zebrać dużo: najcharakterystyczniejsze to chyba p i e r o n y na Górnoślązaków, od ulubionego ich przekleństwa. Tegoż pochodzenia jest określenie Niemca f a r f 1 u k t e r , używane na Litwie, a także f l u k , oznaczające również niedorostków; może i wyraz f 1 a k, używany na wschodnim Mazowszu i uchodzący u Niemców za ostrą obrazę, tu włączyć należy. Od wulgarnych wyzwisk włoskich pochodzi nazwa k a c o k u l o na określenie Włochów, używana w XVII wieku; spotykamy się z terminem tym w sławnej księdze samozwańczej szlachty, znanej pod nazwą Liber Chamorum. „Teliani zwał się Włoch z rodu: ten kacokulo przedawał na łokieć towary". B e ś t e f r a n t y to termin, który powstał z węgierskiego przekleństwa i niewątpliwie najpierw Węgrów oznaczał, zanim stał się określeniem człowieka z głupia chytrego. Stryjkowski w Kronice tak te różne zawołania opisuje: Włoch ö Dio! 6 Dio! każdy lamentował, Drudzy la Dona nostra! krzyczą, uciekając, A węgrowie beste freng biją, naganiając.

Z przykładów obcych przypomnieć można stare francuskie określenie Anglików g o u d o n s, powtarzające się np. stale w aktach procesu Joanny d'Are, a pochodzące od przekleństwa „goddam". Przekleństwo to było i jest bardzo

charakterystyczne dla Anglika, którego rządy purytańskie zmusiły do ograniczenia pomysłowości w tym zakresie; jest to przekleństwo typowe i właściwie jedyne. Wymownie na ten temat wykłada Figaro w komedii Beaumarchais (Le Mariage de Figaro)'. „Diable! c'est une belle langue que 1'anglais! il en faut peu pour aller loin. Avec Goddam, en Angleterre, on ne manque de rien, nulle part... Les Anglais, á la vérité, ajoutent, par-ci par-la, quelque autres mots en conversant, mais il est bien aisé de voir que Goddam est le fond de la langue..." Ciekawsze są przezwiska utworzone od nawoływań na zwierzęta, przede wszystkim na konie. Rzecz to zrozumiała, że w miasteczku, na jarmarku, w drodze, gdzie się spostrzega wiele osób, nie stykając się z nimi bliżej, można najłatwiej wyróżnić ich po ubiorze lub zaprzęgu, a nadto po jedynych słowach, które się słyszy, tj. nawoływaniu na konie; jeżeli wołanie to jest różne od powszechnie używanego w danej okolicy, łatwo poznać, że to obcy, i nadać mu nazwę od tego nawoływania. Tak np. w Poznańskiem ponad Wartą od Nowego Miasta aż do dawnej granicy (we wsiach Orzechowo, Czechowo, Pogorzelice) mieszkają t a ś t a k i, nazywani tak, gdyż jednym lejcem powożąi ściągając go ku sobie, wołają „taśta-taśta". Pomiędzy południkami Olkusza i wsi Godkowie, leżącej na zachód w stronę Ojcowa — j a k opisuje St. Ciszewski — mieści się pas ziemi piaszczystej i lichej, zamieszkanej przez lud jak ona ubogi. Lud ten po drugiej stronie Olkusza, ku Sławkowu, także koło Skały nazywają p i c h a c z a m i ; południową ich granicę stanowi dawna granica państwowa, północnej Ciszewski nie umiał dokładnie wyznaczyć. Nazwa ich pochodzi od wykrzyknika „picha", którym popędzają konie, co się wydaje sąsiadom nader zabawne. Grupa ta jest pośmiewiskiem całej okolicy; pichaczy uważająza niedołęgów i żebraków, śmieją się z ich gospodarstwa, ich sposobu mówienia — są oni dla okolicy tym, czym mieszkańcy Pacanowa i Ryczywołu dla całego kraju. Pichaczy tych nazywają również J ę d r k a m i — o czym nieco później. Dodać można, że Federowski zna w okolicach Żarek, Siewierza i Pilicy nawoływanie koni na lewo: „Piicha! iichesa!" Pichaczem nazywają też w kopalniach chłopca popychającego wózki — tutaj najwidoczniej pomieszano pogardliwą nazwę pichaczy z popychaczem. Dalej spotykamy się z nazwą h e c i a k ó w na oznaczenie mieszkańców wsi Czechowa, Wrotkowa i Dziesiątej w powiecie lubelskim: nazwa ta pochodzi od nawoływania na konie „hecia". Czy wyraz h e c i a k, używany w wielu okolicach w znaczeniu ujemnym, oznaczający człowieka nieokrzesanego, awanturnika, brudasa, pozostaje w związku z tym okrzykiem, nie umiem powiedzieć. H e s z t a k a m i nazywają Ukraińcy Poleszuków, wołających na konie „heta, heszta" (na prawo, na lewo), a znów tamci nazywają Ukraińców s e k a ł a m i

od częstego używania wyrazu „se", o czym powyżej. H e s z t a k a m i nazywają również z tego samego powodu Ukraińcy spod Białej Cerkwi mieszkańców okolic Tetyjowa (powiat taraszczański) i Pohrebyszcz (powiat berdyczowski). Przypuszczać należy, że zbadanie terytorialnego zasięgu różnych nawoływań na konie (i w ogóle na zwierzęta) pozwoliłoby nam określić dokładnie granice niektórych grup etnograficznych. Sądząc z szyderstw, jakimi się darzy tych, co odmiennych nawoływań używają można by wnosić, że w obrębie jednej grupy tylko jeden rodzaj jest uznawany; mielibyśmy więc do czynienia z cechą bardzo wyraźną i zapewne też raczej stałą niezmienną. Ciekawy ten temat należałoby polecić pamięci naszych geografów językowych. § 12. Liczne przezwiska pochodzą od imion chrzestnych. Zwyczaje nadawania imion są najrozmaitsze, zależnie od okolic. Czasami możemy wnioskować wedle imienia, z jakiej okolicy kto pochodzi, z dość znacznym stopniem prawdopodobieństwa; mówi się też, że w tych a tych okolicach są np. same Wojciechy czy Pawły, Marianny czy Rejny (Reginy). Przykładów powstawania określeń całych grup lokalnych wedle najczęściej powtarzających się imion mamy dość dużo. Tak np. Mazurzy w Prusach Książęcych zwą mieszkańców powiatu lubawskiego i brodnickiego F r a n k a m i , J ó z w a m i i A n t k a m i; imiona te, bardzo powszechne wśród katolickiej ludności tych powiatów, nie znane są Mazurom-protestantom, podobnie zresztą jak nieznane były jeszcze w XVI wieku. J o n a m i nazywa okoliczna ludność Kurpiów z parafii myszynieckiej; mają to być „natwardzijsy Kurpsie" i jako tacy uważani są przez mieszkańców sąsiedniej parafii kadzidlańskiej za prostaków. Używają oni najczęściej imienia chrzestnego Jan, a nadto nie skracają go (jak w sąsiedztwie) Janek czy Jasiek, lecz wszystkich od dziecka do starca wołają Jonami. Na pograniczu północnym góralszczyzny wzajemna niechęć górali i ludności podgórskiej, tzw. Lachów, wyraża się w wielu wyzwiskach i przezwiskach; J a ś k a m i g ó r a l s k i m i zwą dolińcy górali, którzy znów tamtych S t a ś k a m i nazywają Badana przez Ciszewskiego grupa etnograficzna p i c h a c z y , rozsiedlona w okolicach Olkusza i Skały, a będąca celem wyrafinowanego szyderstwa ze strony sąsiadów, zwana jest także J ę d r k a m i . Drobna grupa kilku wsi księżackich w Łowickiem (Złaków, Maszyca, Zduny, Bocheń) tworzy — jak opisuje M. Wawrzeniecki — utartą i odrębną całość; sąsiedzi nazywają ich J a n t k a m i lub J a ń t a k a m i , opowiadając o nich wiele śmieszności, ale uznając ich rzetelność i pracowitość; noszą oni białe sukmany, a mowę zawsze zaczynają od słów „a so". Przezwisko to po-

chodzi przypuszczalnie od licznych Antonich. Kilka wsi w parafii suchożebrskiej powiatu siedleckiego to W o c h y; „Wocha to zara poznać i z mowy, i z przyodziewy", mówią sąsiedzi. Ks. Pleszczyński, który o nich wiadomość podał, przypuszcza, że jakiś Wach, czyli Wawrzyniec, przybył kiedyś z głębokiego Mazowsza i dał początek tym wioskom — raczej jednak nazwę tę odnieść by należało do licznych w tych wsiach Wawrzyńców, czy może raczej Wojciechów. Wojciech zresztą jest bardzo częstym wśród ludu imieniem, że może nawet stać się określeniem rodzajowym; nazywają też Żydzi w Radomskiem chłopów po prostu Wojciechami, a w szopce Żyd mówi do Ambrożego: „Zejno, panie Wojciechu". Przykładów takich spotykamy sporo w literaturze staropolskiej; mówiąc o chłopach, często używają autorzy imion własnych. Chłop polski jest więc najczęściej Maćkiem lub Bartkiem, ruski zaś to Hryć lub Iwan. O M a ć k a c h z e w s i mówi Potocki w Moraliach\ w Wojnie okocimskiej mamy obraz szlachcica, zadowolonego „byle zbył takowemi Maćkami pańszczyznę". W Moraliach znajduje się także w tym samym znaczeniu Bartek: Kogo natura w domu potępiła Bartkiem, Jako się w matce począł, tak zginie zapartkiem.

Rusin to zazwyczaj Hryć. Mówi więc Demian w Sielankach Zimorowica: Nie tylko to, lecz prostym wylągłszy się frycem, I u następnych wieków mam być prostym Hrycem?

Potocki w Poczcie herbów, narzekając na zanik animuszu wojennego u szlachty, pisze: Mało w wojsku szlachty ojcowiców, Polowa cudzoziemców, druga Maćków, Hryców, Wilków chowanych.

Podobnie Rej, mówiąc o chłopach polskich i ruskich, przeciwstawia ich w imionach, zwąc G r z e g o r z a m i i W a s i ł k a m i. Zbigniew Morsztyn pisze znów, wychwalając waleczność porucznika chorągwi pancernej Aleksandra Mierzeńskiego: Oj, niejednego zbrojnego Iwana Posłała ręka twoja do Abrama.

Najłatwiej, oczywiście, powstają przezwiska podobne na pograniczu narodowościowym, gdzie wyraźnie występuje odrębność form imiennych. Tak np.

H a n y s e k na Górnym Śląsku oznacza Prusaka, od zdrobnienia „Hans, Hannes"; stąd też przysłowie: „Przyjdzie kryska na Matýska", występuje na Śląsku z przeznaczeniem dla Hanyska. Liber Chamorum (hasło Just) pisze o Juście Ślązaku, synu chłopskim, „za szlachcica h a n c p i z d e r udaje się"; jest to widocznie wulgarne przekręcenie tego samego Hansa. Ogólnym określeniem Niemca może być także F r y d r y c h , imię wśród ludności polskiej normalnie nie spotykane; Krasicki w Panu Podstolim jako radę gospodarczą głosi, że „lepsze nasze Maćki, Bartosze za kilka złotych i szczupłą ordynarją niż te Frydrychy, których złocić trzeba". Zwłaszcza w stosunku do Żydów powstawanie przezwisk imiennych jest bardzo łatwe; można Żyda nazwać Jankiem, Szmulem czy Chaimem, Żydówkę Ryfkączy Fajgą a każdy zrozumie, o kogo chodzi. Znany pisarz J. Korczak jest autorem książki dla dzieci Mośki, Jośki i Srule, domyślić się nietrudno, że chodzi tu o oznaczenie Żydów, podczas gdy w drugiej książeczce Józki, Jaśki i Franki mowa o chrześcijańskich dzieciach. Ze znanych bardziej przezwisk Żydów najczęstsze to M o ś k i (lp. Mosiek lub Mojsie) i l e k i ; górale Beskidów mówią o H e r s z l a c h . Za dawnych czasów austriackich, gdy to jeszcze napływowa ludność czeska dawała się dobrze we znaki całej Galicji, powszechna była pogardliwa nazwa W e n c 1 i c z k ó w; jest to zdrobniała forma często wśród Czechów do dziś dnia używanego imienia Wacław (św. Wacław jest patronem narodowym Czech). P e p i k czy P e p i c z e k, zdrobnienie Józefa, jest dziś najczęściej używanym przezwiskiem Czechów. Dla analogii przypomnieć można, że Bawarczycy nazywają Austriaków S c h a n i , żołnierze zaś bawarscy noszą nazwę popularną H a n n e s ; obie nazwy to formy zdrobniałe imienia Johannes, używanego w Austrii czy w Bawarii. Można dodać mimochodem, że Jan Andrzej Morsztyn określa pochodzenie win formą narodową imienia własnego w wierszu Do Stanisława Morsztyna, Rotmistrza JK Mości: Po prostu piłeś Janusze i Chwany, Hańce, Iwany, Dzioanny i Zany, I każdać była przyjazna kraina, Co rodzi grona albo śle po wina.

Rozumie w ten sposób wina węgierskie, hiszpańskie, niemieckie, ruskie, włoskie i francuskie. Imię spotykamy też czasami na oznaczenie stanu czy zawodu. W lwowskiej gwarze złodziejskiej policjant to j a ń c i o; gdzieniegdzie oznacza on w ogóle

żołnierza. W dawnej armii austriackiej odróżniano starych M i c h a ł ó w , służących trzeci rok, i z i e l o n y c h J a ś k ó w , rekrutów. M a ć k a m i nazywano czasami żołnierzy formacji polskich tworzonych w kraju, w odróżnieniu od h a 1 e r ó w z armii generała Hallera. Podobnie chłopów nazywa się niejednokrotnie M a ć k a m i czy B a r t k a m i ; równie łatwo dojść do uogólnienia K a ś k i czy M a r y s i w znaczeniu kobiety wiejskiej. Łobuzy podmiejskie w Krakowie noszą powszechnie nazwę a n t k ó w ; odróżnia się więc a n t k ó w zwierzynieckich, krowoderskich, podgórskich itp. Słownik warszawski zna również a n t k a w znaczeniu łobuza terminującego na złodzieja; nie spotykamy tam natomiast powszechnego a 1 f o n s a, sutenera. Podobnego pochodzenia jest również f r y c, powszechnie znany i używany w najrozmaitszych znaczeniach od kilku wieków. Klonowie używa wyrazu tego we Flisie: „Jeżeliś fryc abo szyper nowy"; Morsztyn mówi w najogólniejszym znaczeniu o frycu jako kimś początkującym, niedoświadczonym: „Będąc frycem w wojnie". Linde ma również formy pochodne f r y c a s z e k i f r y c y s k o (np. „Biedne fryczysko bywa pospolicie w gospodarskim domu celem szyderstwa czeladzi" — z końca XVIII wieku); f r y c o w a ć oznaczało naigrawać się z nowego kolegi, f r y c o w a n i e zaś było zabawą polegającą na bawieniu się kosztem nowicjusza, a także w ogóle początki jakiejś pracy (np. Minasowicz 1755: „Pyrrhusie, mord Pryama twoje frycowanie"). Dziś jeszcze powszechnie spotykamy wśród ludu i sam termin f r y c na oznaczenie chłopaka, zwłaszcza początkującego w zawodzie, np. młodego kosiarza, flisa, rybaka, górnika; f r y c o w a n i e , bicie, ćwiczenie kogoś, f r y c o w e , poczęstne, f r y c o w i n y , f r y c ó w k a , zabawa ludowa w związku z wyzwoleniem początkującego pracownika i jego kosztem. Fryc jest oczywiście pochodzenia niemieckiego; zapożyczenie to stare, przypuszczalnie z XVI wieku, wskutek ożywienia stosunków handlowych z Gdańskiem przyszło do Polski wraz z wielką liczbą żeglarskich terminów technicznych. Do dziś dnia w Niemczech jest jednak to skrócenie imienia „Friedrich" powszechne, np. K u c h e n f r i t z e , cukiernik (Berlin), K a r t u n f r i t z e , manufakturzysta (Berlin), V o g e l f r i t z e , sprzedający ptaki (Lipsk), Z i g a r r e n f r i t z e , handlarz cygar (Berlin), P i c k e l f r i t z e , żandarm (gwara wędrowców), Z a p p e l f r i t z e , żołnierz cyklista (gwara żołnierska); F r i e d r i c h oznacza w ogóle posługacza domowego. Podobnie mogą powstawać nazwy zawodowe także z innych imion, np. służący, J o h a n n lub H e i n r i c h, w złożeniach np. L e i c h e n h e i n r i c h , służący szpitalny (gwara żołnierska) czy A u j u s t e, służąca berlińska. Dodać by można, że imię może oznaczać również człowieka o pewnych właściwościach charakteru. G a b r y ś (zdrobnienie Gabriela) oznacza na Ko-

ciewiu człowieka nigdy z niczego niezadowolonego, H a w r y ł o na Rusi (również od Gabriela) oznacza człowieka nieokrzesanego, głupiego; podobnie w stosunku do ludności polskiej B a r t e k ; pisze przecież jeszcze Naruszewicz w sławnej Odzie do bizuna\ Ty w grzeczną młodzież Bartki zamienisz niezgrabne.

M a c i e k to obżartuch, M a r c i n e k u Mazurów pruskich to mrukliwy człowiek, o l s z o w y M a r c i n znaczy tyle co gamoń. J e w a oznacza złośnicę (pod Krakowem). K a ś k a to gaduła, plotkarz, mężczyzna czy kobieta, często K a ś k a - b a j a (okolice Krakowa, Bochni i Wadowic). R a s e j n i u M a g d i, Magda rosieńska oznacza głupiego Żmudzina z powiatu rosieńskiego. Bardzo ciekawą wiadomość zawdzięczamy relacji Kleina o stosunkach tatrzańskich w pierwszej połowie XIX wieku. Zbójnicy nie zachowywali imion chrzestnych, w ich miejsce każdy otrzymywał imię stosowne do budowy ciała i skłonności; tak więc silnego i grubego zwali K u b ą , słabego M a ć k i e m , wysokiego, wielkiego B ar t k i e m, małego J ę d r k i e m, bojaźliwego J a c k i e m , zdolnego i rozumnego J a n k i e m , które to imię zazwyczaj nosił ich przywódca, harnaś. Znane są również imiona na oznaczenie przedmiotów (np. „maciek" — gruba kiszka) czy zwierząt (zając — „filip" lub „maciej", wilk — Jakubek"; bociana już Klonowie każe zwać flisom „księdzem Wojciechem"). Ale to już do nas nie należy. Jeśli — jak widzimy — przezwiska powstałe z imion są bardzo częste, to nazwiskowe należą do zupełnych wyjątków. Przezwiskiem takim jest K a c z m a r e k , używany przez Niemców na określenie Polaków służących w wojsku pruskim; w rzeczywistości nazwisko to jest w Wielkopolsce bardzo częste. Spotykałem się również w Poznaniu z wyrazem k a c z m a r e k na oznaczenie żołnierza w ogóle. Poza tym przykładem nie znam innych; analogię pewną można by upatrywać w wiedeńskim, z początkiem bieżącego stulecia bardzo powszechnym określeniu B r z e z i n a na Czechów, które zawdzięcza swój początek popularnemu kupletowi antyczeskiemu: każda jego zwrotka kończyła się refrenem „Servus Brzezina"; kuplet ów wywołał wiele wrzawy, podobnie jak niedługo przed wojną powstała warszawska piosenka antyżydowska o Jakobsonie. Zabawny szczegół przekazuje nam Fredro w Trzy po trzy, jeden z dowódców francuskich nie mogąc sobie dać rady z nazwiskami polskimi, nauczył się wreszcie wymawiać nazwisko swego adiutanta Suchorzewskiego (które oczywiście wyszło jako Siukorowski), „a raz zrobiwszy ce tour de force, chrzcił nim potem wszystkich polskich oficerów, będących przy jego sztabie".

III. NAZWY I PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE NA WŁAŚCIWOŚCI UBIORU

Ubiór wyróżnia człowieka, pozwala często poznać jego pochodzenie, stan majątkowy, czasem zawód; zwłaszcza w czasach dawniejszych niwelacja społeczna nie zaznaczała się wyraźniej w ubiorze, zewnętrzny wygląd, kolor i krój ubioru określały człowieka wcale dokładnie. W zwyczaju starym to rozpoznanie człowieka po ubiorze zaznaczyło się wcale silnie; o przykłady nietrudno. Weźmy choćby starego Reja, który w Żywocie człowieka poczciwego tak określa ludzi różnych sytuacji społecznych wedle ich ubioru: „By też siedział napoćciwszy i nabaczniejszy człowiek, gdy przyjdzie chociajby najwiętszy nikczemnik, a łańcuchów zawiesza na sobie, już się ty pomkni szarasy, siądźże ty pozłocisty. Przyjdźże do jakiego prawa, do jakiego sądu, kędy chcesz: ano sprawuje swoją rzecz ubogi lisi kołnierz, a jako sobol przydzie, pomkni się wierę, lisie, siędzie tu sobol. A ubogi baran ten musi za piecem czekać, aż sie i tchórze pirwej odprawią". § 13. Najbardziej rzuca się w oczy kolor odmienny stroju; z daleka już go wyróżnić można, podczas gdy różnice kroju, nakrycia głowy, obuwia, zauważyć można dopiero z bliska. Stąd też grupy, którym zależy na utrzymaniu ścisłej łączności także na zewnątrz, obowiązkowo używajątych samych barw, jak np. mundury wojskowe poszczególnych rodzajów broni, habity zakonników, togi fakultetów uniwersyteckich, barwy klubów sportowych itp.; osobno jeszcze wyróżnia się odrębną barwą tych, którzy mają już to wybitne stanowisko (purpura kardynalska, fiolety biskupie, czerwień rektorska), już to spełniają funkcje pomocnicze i jako tacy powinni być łatwo dostrzegalni (służba pałacowa, hotelowa itd.). Nazwy, biorące początek w tych właśnie różnicach, są nieprzeliczone. W zakresie organizacji kościelnej mówi się o c z a r n y m i n t e r n a c j o n a l e , o p u r p u r a t a c h , generał społeczności jezuitów zwie się c z a r n y m p a p i e ż e m , kardynał przewodniczący kongregacji de propaganda fide c z e r w o n y m w odróżnieniu od b i a ł e g o („papa bianco, nero, rosso"); c z e r ń c a m i zwie się powszechnie zakonników prawosławnych,

b i e ł o r y ź c a m i sekciarzy rosyjskich, chodzących na biało, podobnie b i e ł a n a m i zwano u nas kamedułów, skąd nazwy miejscowe Bielan pod Warszawą i Krakowem; s z a r a k a m i nazywa lud duchownych mariawickich, odzianych w szare sutanny. W ten sam sposób stworzono we Francji nazwę s o e u r s g r i s e s itd. Również w wojsku tworzenie podobnych nazw jest bardzo łatwe; w czasie wojny powstało ich niemało, np. 1 e s b 1 e u s, Francuzi, l e s g r i s, Niemcy; die Feldgrauen,Niemcy, die Hechtgrauen,Austriacy; les co 1 s b l e u s , d i e B l a u j a c k e n , marynarze; b ł ę k i t n y m i nazywano u nas halerczyków. Mówi się też o c z e r w o n y c h , białych, żółt y c h ułanach, o k a n a r k a c h , żandarmach wojskowych; n i e b i e s k i m nazywa się w Poznaniu policjanta, podobnie jak na Górnym Śląsku z i e 1 o n k ą (niemieckiego). Z zielonego koloru mundurów austriackiej straży skarbowej wyśmiewała się ich popularna nazwa S p i n a t w ä c h t e r , niby szpinakowy strażnik, często w Galicji używana. Wszędzie tam, gdzie widać uniform, przezwisko łatwo powstać może; przedsiębiorstwa posłańców miejskich w Poznaniu, messenger boyów, odróżniają się kolorami, możemy więc posługiwać się c z e r w o n y m i czy z i e l o n y m i k o ł o w n i k a m i (dawniej „rote", „grüne Radler"); w Poznaniu też spotkałem się z określeniem naczelnika ruchu na dworcu kolejowym jako c z e r w o n e g o c z a p k i . Kluby sportowe często biorą nazwy od kolorów, w których występują ( b i a ł o - c z e r w o n i , c z a r n i itd.). Dla nas jednak najciekawsze będą formacje przezwisk stanowych i plemiennych. Rzecz to zrozumiała, że w czasach, gdy stany wyraźnie odróżniały się od siebie także w zewnętrznym wyglądzie, powstały nazwy określające je kolorem ubioru. Najbardziej znaną taką nazwą jest k a r m a z y n ; nazywano tak szlachtę zamożną od karmazynowego koloru żupanów, a drobną szlachtę, której nie stać było na taki zbytek i która chodziła w szarych siermięgach, s z a r a k a m i lub też s z a r ą czy s z a r a c z k o w ą s z 1 a c h t ą. „Ojcowie nasi — pisze Starowolski — szarą szlachtą się zwali, iż nie używali bławatów i purpur świetnych, kontentowali się suknem, które w domu robiono". W jednym z pism politycznych z czasów rokoszu Zebrzydowskiego czytamy: „Ano pan s z k a r ł a t n y znowu mówi: milcz, s z a r a k u " . Szary koniec stołu ma również — zdaniem Glogera — od tego pochodzić, że tam właśnie, u końca, szaraczków sadzano. Od żółtych żupanów mieszczan wywieść należy pogardliwą nazwę ł y k ó w ; chodzili oni niegdyś w łyczakowo żółtych żupanach, wyrabianych z włókien konopnych. Podanie chłopskie woli jednak nazwę tę tłumaczyć dawnym jakoby zwyczajem wieszania mieszczan na łyku,

podczas gdy szlachtę na rzemieniu, a chłopów na powrozie wieszano. Przezwisko to jest do dziś dnia szeroko znane, zwłaszcza w Małopolsce (spod Krakowa), w okolicach Żarek i Siewierza, w Kieleckiem, ale również Poznańskiem, na Mazowszu i Podlasiu; Derdowski w swym poemacie kaszubskim o panu Czorlińscim przemawia do Żyda: „Ty piecielny leku" (ty piekielny łyku). Tutaj też można wspomnieć, że prastara nazwa kobiety, b i a ł o g ł o w a, do dziś dnia utrzymująca się wśród ludu już to w dawnej formie, już to jako kaszubska b i a ł k a , b i a ł e c z k a , b i a ł y s z c z e czy mazurska b i a 1 i c z k a, pochodzi od białego ubioru kobiecego. Na ogół niewiele mamy nazw plemiennych, które by od barw się wywodziły. Lud polski na Liptowie zwie się k r a ś n i k a m i , najprawdopodobniej od koloru czerwonego w ubiorze. Goszczyński w swym Dzienniku podróży do Tatrów odróżnia b i a ł y c h g ó r a l i we wsiach Kamienica, Ochotnica i Tylmanowa (powiat sądecki) i c z a r n y c h , mieszkających w głębszych górach. Podobnie lud w okolicach Tarnowa odróżnia białych i czarnych górali, zależnie od barwy guni; mieszkają więc górale c i s c i (czyści) w Tatrach, c z a r n i , czyli główni, na „górach", b i a l i bliżej ku Lachom. Na Pomorzu spotykamy się z nazwą ł y c z a k ó w , którą może odwieść należy, podobnie jak powyżej ł y k ó w, od żółtego koloru ubioru. Przezwisko c z a r n y , stosowane chętnie tu i ówdzie do inteligentów, nie musi mieć związku z ciemnym ubraniem surdutowca, choć i to możliwe; kto wie, czy nie należałoby tu widzieć terminu zastępczego za diabła, z którym często się obcego porównuje, albo też echa przeświadczeń, że ów obcy ma czarne podniebienie, o czym zresztą jeszcze później. C z a r n y m i w r o n a m i nazywają sąsiadki kobiety zachodniej i południowej części powiatu krakowskiego ze względu na ulubiony przez nie dawniej ciemny kolor chustek. Od barwy ubrania noszą też przezwiska biłgorajskie, znajdujące się w Warszawie, c z a r n o s z y j k i lub g ę s i . M o d r a l a m i przezywają sąsiadki dziewczęta z Bliżyc (w okolicach Żarek) od modrych zapasek i kiecek. S y n i i ł a t k y to w ustach ludu ruskiego w Chełmszczyźnie Mazurzy, noszący szafirowe sukmany. Nazwa b u r e k , b u r y , używana na oznaczenie Moskala (żołnierza rosyjskiego), niewątpliwie pochodzi od burego koloru płaszczy wojskowych; przezwisko to w czasie ostatniej wojny znane było w pułkach galicyjskich i na wsi, a sięga jeszcze czasów powstania styczniowego (a może jest starsze). Wł. L. Anczyc w Pieśniach zbudzonych kilkakrotnie mówi o b u rym Moskalu, o Burym, Burku. Na kresach wschodnich spotykamy podobne nazwy na oznaczenie wielkich grup. Przypuszczać należy, że nazwy B i a ł e j i C z a r n e j Rusi z różnicy

barw ubiorów powstały — może i Czerwoną Ruś tu włączyć należy? Nazwy to jednak tak dawne, że trudno tu twierdzić cokolwiek stanowczo, choć rzeczywiście ubiór białoruski do dziś dnia wykazuje przewagę barwy białej, a raczej szarej. Odnośnie do nazwy Czarnej Rusi, chce widzieć w niej Kulwieć dosłowne tłumaczenie przezwiska Jaćwieży, wywiedzionej z ,jodas vezis" — czarny łapeć; Jadźwingowie mieli chodzić w łapciach, stale błotem uczernionych, jak to dziś jeszcze na Polesiu widać. Bardziej na północ spotykamy się z nazwami Litwinów i Żmudzinów, biorącymi asumpt z barwy wierzchniego ubioru, a znaczącymi po polsku tyle co szarosiermiężny Żmudzin i rudosiermiężny Litwin. Dodać wreszcie można, że na Rusi koczownicze plemiona turskie zwano czarnymi kłobukami. § 14. Od ogólnej formy ubrania pochodzi parę przezwisk; najczęściej krótkość ubrania w odróżnieniu od długich sukman włościan polskich daje tu początek. Tak więc k u r t ą nazywa się w Siedleckiem Niemca, oczywiście z powodu krótkiego ubioru, także l u p ą lub l u p k ą od krótkiej jupki. Kurta to pies z oberwanym ogonem, potem człowiek mały, kusy, a także ubiór wierzchni nie sięgający kolan; u podstawy leży łacińskie curtus (cf. też pies „skurtyzowany", „curtus ludaeus"). Od czasów Pola pokutuje też w opisach krajoznawczych nazwa k u r t a k ó w , mająca oznaczać Łemków ruskich; pisze o nich Pol w Rzucie oka na północne stoki Karpat „K u r t a k i, czyli C z u c h o ń c e, dla kusego stroju tak nazwani, są rodem, który się stosownie do natury gór rozsiadł długim a wąskim pasem na przestrzeni niskiego Beskidu i ościennych jego łańcuchach, przyległych Beskidowi od północy". Kopernicki jest zdania, że to „od nazwy «kurtak» i «czychanie» stworzył Pol Kurtaków i Czuchańców". Sądzić by więc można, że nazwy te są wynalazkiem Pola—ale dobry znawca tych okolic ks. Sarna w monografii powiatu jasielskiego pisze wyraźnie, że „Rusini nazywająsię k u r t a c a m i lub c z u c h o ń c a m i , a to od kusego stroju" — czyżby i tu zaważył wpływ Pola? Niemca nazywa się też k u s y m , znów od kusego ubioru. Derdowski w Panu Czorłińscim mówi „kęsy mniemniec". W tymże samym zabawnym poemacie zjawia się i „tęsąc kęsych czartów", tysiąc kusych czartów; diabeł, w niemieckim stroju chodzący (diabeł zawsze chodzi w ubiorze znienawidzonej grupy: szlacheckim dla chłopów, niemieckim dla Polaków itd.), jest również k u s y m, w Poznańskiem także k u s a 1 e m czy k u s i e 1 c e m; dodać można, że k u s a j d a to człowiek krótko ubrany (Kujawy, Lublin). Do kroju odnosi się również przezwisko o z p ó r (rozpór), nadawane na Kujawach szlachcie czy też w ogóle każdemu ubranemu po miejsku z rozporem

z tyłu, którego nie ma sukmana; rozpór noszą tylko Niemcy i lud się niechętnie odnosi do ubiorów tego kroju. R o z p o r a j d a to człowiek chodzący w surducie. Ł o p a t ą nazywano w okolicach Wrześni włościan z powiatu babimojskiego od sukmany z połami w kształcie łopaty skrojonymi. Od lichego materiału, z którego ubodzy włościanie czy drobna szlachta kroili sobie ubranie, pochodzą przezwiska p a r c i a k ó w czy p a r c i a n c i a r z y w Lubelskiem: oznaczają one ludzi chodzących w „parciaku", tj. płótnie domowej, grubej roboty. Podobnie i Kaszubi nazywają zagonową szlachtę parcaną szlachtą. Ogólne określenie człowieka nieporządnie ubranego może być czasami stosowane do całej grupy: ł a c h u d r a m i nazywa lud w powiecie puławskim drobną szlachtę, ł a t ą czy ł a t k ą mianuje się surdutowców, określenie b r a t ł a t a oznacza nędzarza z pretensją do państwa. O b e r w u s a m i , a więc odartymi, łachmaniarzami, nazywa lud nadrabski mieszczan. § 15. Przechodzimy z kolei do nazw powstałych z określenia wierzchniego ubioru męskiego. Kilka nazw takich spotykamy na Kaszubach. Przede wszystkim sami K a s z u b i mają wedle etymologii pochodzić od ubioru; stary Bogufał około 1250 r. pisze: „Cassubitae... a longitudine et latitudine vestium, quas plicare ipsos propter earum latitudinem et longitudinem opportebat, sunt appellati. Nam huba in slavonico plica seu ruga vestium dicitur. Unde cass hubi, id est, plica rugas interpretatur"; wyjaśnienie to powtarza również Długosz, a w XVIII wieku Chmielowski w Nowych Atenach: „Cassubi, ludzie tak zwani od fałdów gęstych na sukni"; Mrongovius wywodzi ich od kożucha. Nie wspominam innych prób objaśnienia: jak zwykle przy starych nazwach plemiennych, etymologia jest niejasna. K a r w a t k a m i nazywa się ludność kaszubską w powiecie lęborskim, słupskim i bytowskim od długiej karwatki, rodzaju kaftana (wedle Hilferdinga karwatka jest jakby kamizelką noszoną pod kurtką); Lorentz nazwy tej nie zna. K i d 1 o n i czy k i d 1 a n i to mieszkańcy powiatu kościerskiego noszący „kidlony", tj. długie, szerokie płaszcze; także ta nazwa nie jest znana Lorentzowi. K a b a t k a m i nazywają mieszkańców parafii główczyckiej i cecenowskiej nad jeziorem Łebskiem od „kabatów"; nazwa ta została powszechnie przyjęta w literaturze naukowej, choć, jak Lorentz twierdzi, jest to przezwisko znane jedynie Słowińcom. Od „kabata" pochodzi również przezwisko k a b a c i a r z , stosowane na Śląsku Cieszyńskim do tych, co chcą uchodzić za lepszych od włościan i wkładają kabaty; zdaje się, że i wyrażenie „przekabacić się" pochodzi od zrzucenia

długiego stroju polskiego i włożenia krótszego niemieckiego. W odróżnieniu od kabaciarzy synowie chłopscy, uczący się w gimnazjum cieszyńskim w połowie XIX wieku, nosili nazwę k a m i z e l k a r z y ; podobnie w Poznańskiem nazywano tych, którzy pozostawali wierni dawnemu strojowi, długiej „kamzeli" płóciennej lub bawełnianej, k a m z e l a k a m i . K a f t a n i a k a m i nazywano mieszkańców podgórza karpackiego od Liska do Sanoka, s u k m a n i a r z a m i tych, co w sukmanach chodzili, k o p i e n i a k a m i czy k o p i j n i k a m i nazywano ludność od Słomnik ku Koszycom zapewne od „kopieniaka", opończy od deszczu bez rękawów. Wśród ludności góralskiej, wyróżniającej się odrębnym strojem, jest kilka podobnych nazw. G u ń k a r z a m i zwą na Śląsku Cieszyńskim górali chodzących w „guńkach"; s i e r c z a n a m i zwano górali tatrzańskich od „sieraka", opończy z kapturem; c z u h a ń c a m i od „czuhani", również opończy Łemków. Z nazw lokalnych przytaczam określenie b a r c h a n o w e s p e n c e r k i , nadawane przez sąsiadów mieszkańcom kolonii górniczej w Zagłębiu, Krążka, od ubioru, który noszą przy pracy. K o ż u c h a r z to przezwisko owczarzy: „Wy owczarze, wy czarne kożuchy" — śpiewa piosenka; k o ż u s z e k b a r a n i to przydomek brukowego wesołka warszawskiego z końca XVIII wieku itd. C h a ł a c i a r z a m i powszechnie nazywają Żydów od charakterystycznego długiego i czarnego chałatu. § 16. Od spodni dwie zaledwie nazwy pochodzą tutaj trudniej o większe różnice. Z historycznych nazw przypomnieć się godzi s a n k i u l o t ó w („sans-culotte"), których Wrotnowski w tłumaczeniu wykładów literatur słowiańskich Mickiewicza niesłusznie bezportkimi nazywa, skoro nie chodzili oni przecież dosłownie bez portek, lecz jedynie zamiast „culotte", krótkich spodenek szlacheckich, nosili długie pantalony. Dawniej jeszcze Rzymianie, którzy, jak wiadomo, nie uznawali tej części ubrania, nazywali dzisiejszą Francję „Gallia Bracata", niby Galia Spodniasta. U nas jedna z grup góralskich nosi nazwę od spodni, a mianowicie k l i s z c z a k i . „Czternaście tylko wsi należy do tego małego rodu, który dla różnicy w stroju przez szyderstwo nazywany bywa kliszczakami, nosi bowiem w «kliszcz» ściągłe spodnie; sam siebie nazywa góralem", pisze o nich Wincenty Pol. Nazwa ta natrafiała na zastrzeżenia, ostatecznie jednak przyjęła się w literaturze etnograficznej . Dodać można, że w analogiczny sposób utworzono nazwę k ł y n c i na określenie mieszkańców wsi Koniuchy w powiecie brzeżańskim, noszących spodnie szyte „w klin".

Ciekawe natomiast dzieje mają p 1 u d r y: jest to powszechne dziś jeszcze przezwisko Niemców. Wyraz sam oznacza pierwotnie szerokie spodnie obcego kroju (niem. Pluderhose). Stryjkowski w Kronice opowiada o klęsce niemieckiej pod Grunwaldem: A oni uciekali, pludry z nóg zrzucając, Drugi też w nie napocił...

Walczono przeciw pludrom od dawna; w literaturze moralizatorskiej i satyrycznej XVI i XVII wieku, skierowanej przeciwko prądom nowatorskim, pludry niepoślednią odgrywają rolę. Kasztelan smoleński Mieleszko w mowie swej w 1589 r. przeciwko strojom nowomodnym domaga się, by „z niemiecka pluder nie używać"; Starowolski w Reformacji obyczajów polskich żali się, że „w pludry się ubieramy, żebyśmy się wyrzekli ojczystych obyczajów"; Wacław Potocki występuje również przeciw pludrom w wierszu Do jednego Starokończyka: Żeś Polakiem, zrzuć pludry, przodków swych zwyczajem, A wdziej portki.

W Wojnie chocimskiej z pludrami spotykamy się kilkakrotnie: Pyszny Niemiec krwią zaszargał pludry.

Gdzie indziej znów mamy do czynienia z przeciwstawieniem Węgrów i Pludrów, a więc Niemców. Zaznaczyć jednak należy, że wyraz ten może mieć nieraz szersze znaczenie i odnosić się w ogóle do sąsiadów z zachodu, chodzących w niemieckim stroju, jak choćby w tejże Wojnie chocimskiej: Dziewięć tysięcy ludzi; nie pociągam pióra: Niemców, Francuzów, Finów, Belgów i co pluder Rodzaju, których przywiódł sam Karol Man-Suder.

Pasek używa formy pludrak na oznaczenie Szwedów: „Idźże, złodzieju pludraku, do domu". § 17. Kilka zaledwie nazw pochodzi od nakrycia głowy. M a g i e r a m i nazywa się chłopów z okolic Tarnobrzega, noszących czapkę magierkę z brązowego sukna z czerwonymi kutasami; podobnie nazywa się oryli z okolic Ulanowa, a następnie w ogóle wszystkich flisaków z byłego zaboru austriackiego, zwanych też g a l i c j a k a m i lub a u s t r i a k a m i . C z a p k a m i zwą sąsiedzi mieszkańców Czatkowic w powiecie chrzanowskim, zapewne od osobliwej formy czapek lub też może od wyrobu czapek. R o g a c z a m i na-

zywano wr. 1919 i 1920 żołnierzy formacji wielkopolskich, noszących wysokie rogatywki; zdarzało się słyszeć również żartobliwą nazwę i n f u ł a t ó w . Od kobiecego nakrycia głowy pochodzi wiele rozmaitych nazw, jak c z a p a r a g a , c z e p c z a r k a , c z e p c u l a ; c z e p c u l a m i zwie się w Zakopanem wychowanice zakładu Zamoyskich w Kuźnicach. B i a ł o g ł o w y i analogicznie utworzone nazwy pochodzą od białego nakrycia głowy. Mieszkanki Krzczonowa w powiecie lubelskim noszą wśród sąsiadów nazwę s i t a r e k z powodu osobliwego stroju głowy, podobnego do sita (czyżby to była kimbałka?). W miarę rozpowszechniania się miejskich strojów tworzy się nazwy na poczekaniu: k a p e l u ś n i c a , kobieta chodząca w kapeluszu, nie przykrywająca już głowy chustką c y l i n d e r na oznaczenie osób, używających tej formy kapelusza itp. § 18. Stosunkowo dużo przezwisk pochodzi od obuwia. Obuwie jest wyrazem zamożności i kultury; ci, co nauczyli się już chodzić w skórzanych butach, śmieją się z biedaków, którzy muszą chodzić w drewnianych czy też prymitywnych skórzanych chodakach, z mieszkańców gór, używających specjalnego obuwia, czy też z tych, co jeszcze noszą łapcie plecione z łyka. Tutaj należy wymienić przede wszystkim k u r p i k a m i zwanych mieszkańców puszcz nadnarwiańskich; dziś używamy powszechnie tego określenia, chociaż właściwie jest ono przezwiskiem. Sami Kurpie zwą się p u s z c z a k a m i i obrażają się o nazwę Kurpiów. „Kurpie" czy też „kurpiele" to łapcie plecione z łyka lipowego, przytwierdzone do nóg również łykiem, okręconym po kolana, używane przede wszystkim na Podlasiu, jak stwierdza Gołębiowski. Tenże autor dodaje, że w ziemi ciechanowskiej i łomżyńskiej są całe osady zwane k u r p i k a m i. Pierwotne to obuwie zanika coraz bardziej. Wasilewski, autor cennej monografii wsi podlaskiej Jagodne, stwierdził, że dawniej wszyscy owe lipowe łapcie nosili, a już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku jedynie ci, co ciągle z lasem byli w styczności, zachowali te kurpie, i to zwykle w lesie je nakładając i zdejmując. Jagodzianie wstydzili się kurpiów, zwłaszcza że sąsiedzi, śmiejąc się z ich konserwatyzmu, nazywają ich k u r p i a r z a m i . K u r p i a r z a m i nazywali też mieszkańcy Kozienic włościan z Jedlni w puszczy radomskiej. Kurpiami nazywano w powiecie puławskim mieszczan. Nawet na samym terytorium Kurpiów, w puszczy Zielonej, wsi, które już buty obuły, śmieją się z tych, co jeszcze po dawnemu chodzą nazywając ich s z l a c h c i c a m i w c h o d a k a c h . W odróżnieniu od nich noszący skórzane obuwie nazywają się s k ó r z n i a k a m i .

Znane jest szeroko określenie szlachty zagonowej jako c h o d a c z k o w e j ; zwie się ich też wprost c h o d a k a m i . Chodak jest to również obuwie bardzo prymitywne. Gołębiowski podaje, że na Rusi jest to obuwie ze skór bydlęcych wraz z sierścią odartych z wołu, bywały jednak i chodaki z łyka; w ogóle terminów kurpie, chodaki, postoły, łapcie używa się w różnych okolicach dość jednoznacznie, choć typy obuwia są najrozmaitsze. C h o d a c z n i a k a m i przezywająw Lubelskiem chłopów spod Janowa, używających jeszcze chodaków; w okolicy Kraśnika mówi się o c h o d a c z a r z a c h . Do nich to odnosi się, śpiewana w okolicach Bychawy, piosenka: Nie widać, nie widać Chłopa Zawiślaka, Za górą, za lasem, Oj, poprawia chodaka.

Na pograniczu ruskim spotykamy się z nazwą „postoły", która ma znaczyć tyle co chodaki czy kurpie: owija się nogę suknem lub szmatą a czworograniasty kawał skóry z dziurkami po brzegach służy za podeszwę; bywają też postoły z kory lipowej plecione. W postołach tych chodzą Rusini; ludność polska, tzw. Mazurzy, nigdy ich nie nosi; stąd też Rusinów p o s t o l n i k a m i nazwano. Od innego jeszcze terminu, a mianowicie „łapci", pochodzą przezwiska takie jak ł a p c i a r z e w powiecie janowskim, ł a p ci a s t a s z l a c h t a w powiecie puławskim na oznaczenie zagonowej szlachty, s z l a c h c i c ł a p c i o w y na Wołyniu, ł a p c i e jako pogardliwe określenie mieszczan; tu też może należy nazwa ł a p c a n ó w, nadana Białorusinom przez Małorusinów. Bardziej na zachód, a więc w Radomskiem, Kaliskiem, w okolicach Żywca, chodaki nazywa się „trepkami"; mamy więc t r e p c a r z y , ludzi chodzących w trepkach, którą to nazwą darzy się włościan przybyłych z ziemi kaliskiej. Na północy, zwłaszcza na Kaszubach, ale też np. w ziemi mławskiej, chodak nazywa się „korka", w zdrobniałej formie „koreczka"; jest on drewniany, z lekkiego drzewa z wierzchem skórzanym. K o r c z a k a m i nazywają sąsiedzi lud kaszubski południowo-zachodniej części powiatów kartuskiego i zachodniej kościerskiego, przede wszystkim zaś drobną szlachtę tych powiatów: Pobłocki zna ten termin w ogóle jako przezwisko ubogiego szlachcica. Odrębność stroju i obuwia górali i mieszkańców dolin w województwie krakowskim dała również powód do przezwisk; z charakterystycznych kierpców góralskich śmiano się dużo. Wiesław Brodzińskiego chwalony był przez rówieśników, że umiał wybornie:

Z karczmy rozpędzać cesarskie wojaki, Wyśmiać wędrownym góralom chodaki.

Pośmiewiska te do dziś dnia są żywe na pograniczu. Krakowiacy nazywają górali k i e r p c a r z a m i , a ci wzajem nazywają tamtych L a c h a m i p o d k ó w c z a r z a m i , wyśmiewając buty z obcasami i podkówkami, tak charakterystyczne dla stroju krakowskiego; lub też b a g a n c i a r z a m i („bogańcie" — stare, niezgrabne buty). Można by tu jeszcze dodać, że j u c h t a m i nazywa się w Poznaniu pospólstwo, używające butów ze skóry juchtowej. Może i wyraz k a p c a n, oznaczający człowieka do niczego, biedaka, niedołęgę podupadłego majątkowo, wywieść należy z „kapci", sukiennych chodaków, jak twierdzi Gloger. Także brak obuwia może dać początek przezwisku. Tak np. we wsi Brzeziny w powiecie ropczyckim, rozłożonej na dwu przeciwległych stokach doliny, mieszkańcy strony południowej nazywają sąsiadów swych z północnego stoku b o s a k a m i , dlatego że ci na wiosnę już boso chodzą podczas gdy oni sami jeszcze w butach po skorupie śnieżnej chodzić muszą stąd też s k o r u p a m i są zwani. Odróżniamy też zakonników t r z e w i c z k o w y c h i b o s y c h , także b o s a k a m i nazywanych; bezdomni rosyjscy włóczędzy noszą nazwę b o s i a k ó w itp. § 19. Od rozmaitych szczegółów ubioru mogą powstawać również nazwy lub przezwiska, nie będą to jednak już nazwy grup etnograficznych, lecz raczej grup zawodowych, noszących ściśle przepisany strój, celem wyraźnego odróżnienia się od innych. Nazw takich dużo powstaje w odniesieniu do księży, zwłaszcza zakonnych; nie mogą nas one tu interesować. Ciekawszym przezwiskiem tego rodzaju są m a n k i e t n i c y , mariawici. Nierównie ważniejszymi dla nas są te nazwy, które nawiązujądo pewnych stale przez ludzi pewnej grupy noszonych przedmiotów, jak torby, laski, fajki. K a l e c i a r z a m i nazywają w okolicach Lublina i Bychawy włościan z powiatu janowskiego i biłgorajskiego, chodzących stale z torbą skórzaną kaletą. Opowiadają o nich, że nie rozstają się oni nigdy z torbą i przysięgają „kobiecie i kalecie". W miarę częstszych przycinków na ten temat zaczęto zarzucać ów zwyczaj. Koło Turobina niegdyś w każdym domu była kaleta do podróży, z porządnego rzemienia, z różnymi dodatkami, co każdy miał sobie za chlubę i po czym można było poznać, że to jest chłop ze wsi; koło r. 1900 z powodu wyśmiewania tylko starzy ludzie jeszcze j ą nosili. T o r b i a r z a m i nazywano w Sandomierskiem podczas wojny ostatniej ludzi przybyłych zza Wisły w poszukiwaniu żywności; tak nazywano również żołnierzy austriackich.

K i j a k a m i zwano niegdyś mieszkańców podkrakowskiej wsi Piaski, trudniących się skupem bydła na rzeź. Byli to ludzie znani z uczciwości: bez pieniędzy, z kijem w ręce rozchodzili się we dwóch po województwie krakowskim i sandomierskim, zakupywali woły od obywateli na kredyt, dając im w zastaw swe kije, pędzili woły do Krakowa i sprzedawali je rzeźnikom, a wróciwszy, oddawali co do grosza dług, a kije z zastawu oswobadzali. Posiadali pełne zaufanie szlachty i nie było przykładu, by kijak nie dotrzymał słowa. Kolberg przytacza za Mączyńskim i Gołębiowskim inne tłumaczenie; mieli mianowicie kijacy roznosić po domach krakowskich mięso na kiju, wspartym na ramieniu, i od tego kijakami ich zwano; kije te były nabijane krzemieniami. Mieszkańcy Piasków opowiadają jeszcze żartobliwą legendę na ten temat. Kijaków spotykamy też w dawnym piśmiennictwie: utwór Jana Dzwonowskiego Niepospolite ruszenie abo gęsia wojna z r. 1621 mówi o nich jako o niesfornym oddziale wojskowym: ... owi kijacy, odarta piechota, Nie masz sam nic dobrego, każdy z nich niecnota.

Od używania fajki pochodzi przezwisko c y b u c h , którym określa się Niemców, a także czasem Żydów. Jedna z antyniemieckich pieśni z ziemi dobrzyńskiej kończy każdą zwrotkę refrenem: Niemcy, psy cybuchy.

Mieszkańców środkowego obszaru Rusi podkarpackiej zwą sąsiedzi b l a c h a m i — od charakterystycznych fajek, do połowy blachą obłożonych. W okolicach Nakla nazywają kolonistów niemieckich p i p s z t o b a m i od nieodstępnej fajki (niem. Pfeifenstab).

IV. CECHY FIZYCZNE LUB MORALNE

§ 20. Z wyglądu fizycznego człowieka oczywiście najłatwiej zauważyć i zapamiętać jego włosy i zarost, dlatego też, rzecz prosta, niektóre nazwy stąd swój początek biorą. U nas, zdaje się, najpowszechniejszą taką nazwąjest k o ł t u n, służący powszechnie na określenie człowieka ciasnego, małomieszczanina lub też drobnego szlachcica; wydawca ciekawego pod względem obyczajowym pamiętnika mieszczanina podlaskiego z początku XIX wieku K. Bartoszewicz w tytule Łyki i kołtuny przeciwstawia małomieszczan drobnej szlachcie. Określenie to zdaje się jest powszechne, nazywają więc tak mieszczan lwowskich, małomieszczan w Staszowie w Kieleckiem, w Urzędowie w Lubelskiem, mieszkańców miast w ogóle w Kaliskiem; w Łęczyckiem nazwa ta stosuje się nie tylko do mieszczan, ale i do szlachty na jednym dworku siedzącej. Wspomniany przed chwiląpamiętnikarz podlaski zna kołtuna jedynie jako określenie szlachcica. Kołtun, jak wiadomo, jest splotem włosów, nieczysto utrzymanych, co niegdyś w Polsce uważane bylo za chorobę; do dziś dnia jeszcze nie jest on na wsi zjawiskiem rzadkim, a niegdyś musiał być w wielu okolicach powszechny, skoro nosi łacińską nazwę plica polonica, niemiecką Weichselzopf. Wedle świadectwa Glogera z początkiem XIX wieku na Pińszczyźnie i w niektórych częściach Mazowsza pewna część ludności oboj ej płci nosiła zapuszczone kołtuny, a do dziś dnia jeszcze lud powszechnie boi się usunąć kołtun, uważając, że go „pokręci". Oczywiście, kołtun mógł występować także u mieszczan czy u drobnej szlachty, której poziom życia w zakresie higieny osobistej niewiele był wyższy, przede wszystkim jednak był powszechny na wsi, gdzie powstawaniu jego sprzyjało niechlujstwo, a utrzymaniu się głęboko zakorzenione przesądy. Trudno więc przypuszczać, by przezwisko kołtun mogło powstać na wsi; raczej jest ono własnością wyższych sfer, które w ten sposób manifestowały swą niechęć dla prostactwa małomiejskiego czy drobnoszlacheckiego. Z innych przezwisk podobnego typu przypomnieć można znanego powszechnie z Warszawy czy Krakowa g u d ł a j a; jest to określenie Żyda, a jeżeli ze-

stawimy je z innymi przezwiskami, jak k u d ł a c z lub k u d ł a j , również oznaczającymi Żyda, to związek z bujnym owłosieniem Semitów uznamy za niezaprzeczony. Przypomnieć też można, że często mówi się w ogóle o k u d ł a t y c h Żydach; A. Nowaczyński nazwał niedawno w zapale polemicznym jednego z publicystów krakowskich k u d ł a t y m s k o r p i o n e m , a to tylko dla jego żydowskiego pochodzenia, bo ani do skorpiona nie jest podobny, ani też kudłaty. Skoro mowa o Żydach, to częste jest określenie p e j s a t y Żyd albo też wprost p e j s a k, jak na Mazowszu pruskim. Brodaci i długowłosi Rusini również dostarczyli nieco materiału do podobnych przezwisk. W powiecie radzyńskim (wieś Turowa) Rusina unitę nazywa się k a ł a k u t e m; tę samą nazwę nosi również brodaty i długowłosy pop, a także kosmaty kogut, który dał początek przezwisku. Na Huculszczyźnie galicyjskiej nazywają Hucułów po bukowińskiej stronie b a r a n a m i , gdyż tam księża i niektórzy chłopi noszą brody. Powszechne przezwisko Małorusinów c h a c h o ł, znane w Rosji, a także nieraz i na pograniczu polskim (np. w Chełmszczyźnie) używane, jest również podobnego pochodzenia; tak samo zresztą c z u b y i c z u b a r y ki. Tutaj też, zdaje się, włączyć będzie można i staropolską nazwę k o z i n c ó w na określenie Tatarów, która być może przeprowadza porównanie obrosłego i rozczochranego Tatara do kozy, choć może nazwa ta odnosić się również do osiadłych Tatarów, hodujących kozy, co ludność polska czy ruska miała w pogardzie. § 21. Kilka nazw, a raczej przezwisk, pochodzi od wad fizycznych; jeżeli pewne wady czy choroby pojawiają się częściej wśród pewnej grupy, to i przezwisko łatwo powstać może. Do nich należy określenie g a r d ł a k ó w . Nazwę g a r d l a c z y zna Słownik geograficzny na oznaczenie mieszkańców okolic Muszyny w powiecie nowosądeckim, niskiego wzrostu, słabego zdrowia, z często występującymi wolami. Dodać można, że wyśmiewanie wola jest znane i na Śląsku Cieszyńskim, gdzie miasteczko Jabłonków, zamieszkane przez zdegenerowanych j a c k ó w , nosi żartobliwą nazwę wolatego Wiednia. Z innych takich przezwisk bardzo powszechne jest p a r c h , używane najczęściej w stosunku do Żydów, ale również do szlachty, zwłaszcza drobnej (np. w ziemi dobrzyńskiej, na Kujawach, w Mławskiem), i mieszczan; przezwisko to oznacza człowieka cierpiącego na parchy, chorobę skórną a więc zawiera zarzut niechlujstwa, podobnie jak kołtun. Liczne sąpochodne: p a r c h a c z , parchol, parchula, parszywy, parszywiec. Osobliwą jakoby formę głowy ma oznaczać przezwisko ś p i c z a k a, nadawane przez niemieckich mieszkańców powiśla płockiego ludności polskiej.

Do innego rodzaju przezwisk należy o b r z e z a n i e c , stosowany do Tatarów wschodnich dzielnic Polski; Tatar — j a k pisze Kolberg — staje się straszliwy, gdy usłyszy ten epitet. K r y m s k i m i o b r z e z a ń c a m i zwie Zimorowic Tatarów w Sielankach. Analogiczne przezwiska stosuje się do Żydów, i to od czasów bardzo dawnych (curtus Iudaeus); w Polsce spotykamy się z o b r z y n k i e m , który oznacza normalnie Żyda, choć bywa i do mieszczan stosowany. Kochowski w Psalmodii używa wyrazu r e k u t y t , z łacińskiego recutitus. Prócz przezwisk wyśmiewających istotne wady czy braki fizyczne znane są także jeszcze inne, powstałe na tle fantastycznych opowiadań o fizycznej odrębności obcych. Do takich przezwisk należy np. ś l e p y M a z u r czy ś l e p o r ó d; echo to odwiecznych wierzeń, że niektórzy obcy ludzie rodzą się ślepi jak zwierzęta i dopiero po kilku dniach zaczynają otwierać oczy. Nie będziemy tu zestawiali tych przezwisk, gdyż o tej legendarnej ślepocie obcych mówi szerzej jeden z poprzednich rozdziałów niniejszej książki. Podobnie legendarnym zarzutem jest również wewnętrzna czarność obcych, o której także już była mowa. § 22. Wiele przezwisk podchwytuje pewne cechy charakteru — nie są one zazwyczaj dodatnie! A więc obcy są niezgrabni, głupi, leniwi, brudni. Powszechne przezwisko mieszczanina k u l f o n oznacza człowieka dużego i niezgrabnego, próżniaka i obszarpańca; podobnie m u r g a, którą to nazwąmieszczanie darzą chłopów we Wschodniej Galicji. Mieszczan z Myślenic nazywają w okolicach Babiej Góry, nad Rabą i Skawą m u r g a m i, safandułami. T r ą b a m i olchowieckimi nazywają włościanie z Tarnowa w Chełmskiem mieszkańców najbliższej wsi Olchowic. T e l s z i a n p l u m p i s , przezwisko Żmudzinów z powiatu teleszewskiego, oznacza przypuszczalnie niezgrabiaszy teleszewskich. Mieszkańcy Starczynowa pod Olkuszem mają przezwisko ł e p a k ó w , zapewne od chytrości. Przychylne określenia należą do rzadkości; tak np. wieś polska Starorypińskich pod Kupinem w powiecie płoskirowskim, gdzie wszyscy umieli w pierwszej połowie ubiegłego wieku czytać, a niektórzy i pisać, zwana była od dawnych czasów przez Rusinów m u d r y h o ł o w y . Żydzi galicyjscy mają wiele przezwisk wyśmiewających głupotę sąsiadów, a więc t u r n e w e r h o i t i k to głupiec z Tarnowa, b r o d e r a k s t u r e m , uparty człowiek z Brodów, k r u k e r e r n a r u n e m , krakowscy głupcy. P r ó ż n i a k i to określenie drobnej szlachty w powiecie puławskim; p a r t a c z a m i nazywano tam mieszczan. D z i a d y , d z i a d o k i to powszechna nazwa żołnierzy austriackich na terenie byłego generał-gubernatorstwa lubelskiego. Niechlujstwo wyśmiewa nazwa k o p c i u c h y , nadawana w po-

wiecie pilzeńskim mieszkańcom wsi Czarnej, gdyż tam „izby wyglądają jak ciemnice, wszystko zaplugawione, niebielone". Od żarłoczności pochodzą nazwy p o d p a s i p ę p k i na mieszkańców Bolesławia w Zagłębiu Dąbrowskim, a także żydowskie l e m b e r g e r p i p i k , lwowski żołądek, czy r e j s z e r f r e s s e r , rzeszowski żarłok. Ogólnie potępiają sąsiadów nazwy takie jak s i u r e k, określenie nadawane mieszczanom w Pierzchnicy w Kieleckiem, co ma pochodzić z niem. „schurke", łotr, albo żargonowe s a m b o r e r g a n u w e m, samborskie łajdaki. Wreszcie p o g a n a m i lub n i e d o w i a r k a m i przezywa się Niemców, Żydów, a nawet Litwinów; niczym Mazur Litwina bardziej nie rozgniewa, jak nazywając go p o g a n i n e m .

V. NAZWY I PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE NA STAN GOSPODARCZY I SPOŁECZNY

§ 23. Różnice w stanowisku społecznym, które tak wyraźnie zaważyły na losach kultury włościańskiej, musiały pozostać w pamięci ludu i po nastaniu nowych stosunków; świadczy o tym wiele nazw, do dziś dnia powszechnych. Najbardziej z nich znana to k s i ę ż a c y, poddani dóbr duchownych klucza łowickiego; dzięki liberalniejszym warunkom życia mogli się oni rozwinąć w grupę stojącą pod licznymi względami daleko wyżej od otaczających ich dookoła s z l a c h e t c z a k ó w . B i s k u p c a m i zwie się ludność wsi Ozierczyn w powiecie ihumeńskim, niegdyś własności biskupów wileńskich; k s i ę s t w a n y to mieszkańcy księstwa Zatorskiego, które długi czas zachowało swą odrębność; s t a r o ś c i a n y to górale z dóbr dawnego starostwa nowotarskiego — za czasów Pola mieszkańcy Wróblówki i Starego Bystrego nigdy inaczej się nie określali. O r d y n a t a m i nazywa się włościan z ordynacji zamojskiej; „Wy ze szlachetczyzny, my z ordynacji" — mówią T o w a r z y s z e to chłopi osiedli we wsiach, wchodzących niegdyś w skład stworzonego przez Staszica Towarzystwa hrubieszowskiego. S z p i t a l n i k a m i nazywali sąsiedzi włościan ze Świątnik pod Sandomierzem, obowiązanych do służby przy katedrze. Daleko gorszy los przypadł w udziale poddanym dóbr szlacheckich, co widzimy nawet w nazwach. Mieszkańcy Małobądza noszą nazwę p o d d a ń c z u c h ó w ; włościanie wsi Grodkowie, Łysokań i Szarowa w Bocheńskiem są nazywani b a s i o r n i a k a m i , bitymi basiorem za czasów pańszczyzny, a także h a j d a m a k a m i ; b a t o ź n i k a m i nazywa lud w powiecie puławskim drobną szlachtę, która zajmowała wyższe stopnie w hierarchii folwarcznej. B o j a r y , grupa kilkunastu wsi w okolicach Międzyrzecza podlaskiego, w nazwie swej akcentuje odrębność stanową bojarzy byli niby drobną szlacht ą ale pod względem kulturalnym nie różnili się od okolicznej ludności włościańskiej.

Osobno wspominamy jeszcze o nazwie c e s a r z a k i na określenie mieszkańców byłego zaboru austriackiego, znanej np. na Górnym Śląsku; w powiecie chrzanowskim, należącym niegdyś do obszaru Wolnego Miasta Krakowa, odróżniano na prawym brzegu Wisły c e s a r z a k ó w , na lewym P o l a k ó w . K a j z e r l i k oznaczał żołnierza austriackiego; nazwa ta pochodzi zapewne jeszcze z czasów napoleońskich: używa jej Sienkiewicz w Legionach. Jabłonowski w pamiętniku opowiada, jak lekarz Niemiec, którego podczas rozruchów we Lwowie w r. 1848 rabują ruscy żołnierze, broni się: „Dobri ludie, ja kaiserlich, ja kein Polak". Nazwa ta odżyła w niedawnych czasach: stosuje się j ą czasami w Warszawie do byłych urzędników austriackich. § 24. Od rodzaju gospodarstwa, od hodowli takich czy innych zwierząt, od uprawy zbóż itd. pochodzi również nieco nazw. Z odcieniem pogardy mówi lud o tych, których nie stać na nabycie krowy i którzy muszą się zadowolić kozą „żydowskim nabytkiem". Niewątpliwie od hodowli kóz pochodzą takie nazwy jak k o z i a r y, grupa wsi drobnoszlacheckich w okolicach Siedlec i Łukowa, opisana przez ks. Pleszczyńskiego, k o z a n y, którą to nazwę daje się tzw. w o c h o m na północ od Siedlec; k o z i a r a m i zwie też lud mieszczan ze Stoczka w łukowskim powiecie. K o ź 1 a r z e to mieszkańcy miasteczka Skępe w powiecie lipnowskim, k o z i a r z e znów to szewcy w Dobczycach. Może należałoby tu włączyć za Karłowiczem i nazwy c h ó z i a k , k o z i a k, k ó z i e c używane nad Notecią w okolicach Czarnkowa na oznaczenie komorników i budników, a także c h a z a k ó w czy k o z a k ó w pod Rawiczem, choć inne próby wyjaśnienia wydają się bardziej prawdopodobne. K r o w i a r z e to mieszkańcy okolic Piotrkowa kujawskiego używający — wbrew powszechnemu zwyczajowi — krów do robót polnych. O w c z a r z a mi zwie się w Łęczyckiem szlachtę kaliską na jednym dworku siedzącą a także mieszczan. K a r p i a n y czy k a r p i ki, mieszkańcy księstwa Zatorskiego, noszą przezwisko od licznych stawów rybnych. Od uprawy owsa, który najczęściej sieją noszą nowotarżanie przezwisko O w s i a k ó w . Wieś Borowa w powiecie pilzeńskim dzieli się na dwie części o różnej glebie: mieszkańcy dzieląsię na ż y t n i a k ó w i o w s i a k ó w. Ś 1 i w i a n a m i l u b j a b ł c z a r z a m i zwą włościan sadowników w Biskupicach w powiecie wielickim. Mieszkańcy na Kurpiach noszą przezwisko w ł o c h u n i a r z y od jagód włochunów, których całe fury dostarczają do Warszawy. J a ł o w c z a k a m i nazywają dalsi sąsiedzi szlachtę ze Zdziar w powiecie płockim, która na opał używa jałowca.

§ 25. Dużo wreszcie nazw pochodzi od głównego zajęcia ludności. Jak wiadomo, miasteczka, a często także wsie, zajmują się pewnym tylko rodzajem wytwórczości; w niektórych miejscowościach siedzą sami szewcy, w innych garncarze, w innych znów siciarze itd., stąd też nietrudno o nazwy, określające całą grupę przez ich główny zawód. Tak więc s z e w c a m i zwą mieszczan z Siemiatycz na Podlasiu, k o p y c i a r z a m i mieszkańców Koprzywnicy w Sandomierskiem; ł u p i e r z a m i zwą nad Rabą i Skawą mieszkańców Zembrzyc, garbujących skóry końskie, o b ł u p y k o t i u h y , oprawcy, to przezwisko mieszczan z Kut na Pokuciu. S z e r g a, oprawca, to przezwisko mieszczanina w ogóle. K o ż e m i a k a m i zwą na Litwie tzw. Tatarów litewskich, trudniących się przeważnie garbarstwem. Mieszczanie z Wadowic noszą przezwisko f l a c z a r z y , gdyż w mieście jest dużo rzeźników; r z e ź n i k a m i z w ą w powiecie janowskim włościan przybyłych z Galicji; p ł u c z y f 1 a k a m i nazywa się obelżywie mieszkańców miast. O b w a r z a n c z a r z e to mieszkańcy Osieka w Sandomierskiem. Od zajęć leśnych pochodzą nazwy s m o l a r z y we wsi Gibałki na Kurpiach, którzy dawniej pędzili smołę, szeroko znana nazwa b u d n i k ó w, kolonistów leśnych na ziemiach wschodnich, a także w Puszczy Kampinoskiej i jaktorowskiej; koloniści ci mieszkali w stawianych naprędce budach i trudnili się rabunkową gospodarką leśną. P i l a r z a m i zwano w Lubelskiem włościan, przybyłych z zaboru austriackiego (czy od piłowania drzew?). T r y b a r z a m i zwą sąsiedzi ludność nadwiślańskich wsi od Piekar aż do Bobrka, trudniącą się holowaniem galarów w górę. G ó r n i ki lub g ó r n i a k i to lud w powiecie chrzanowskim, obfitującym w kopalnie; z w a r y c z e to do dziś dnia jeszcze pozostała nazwa włościan młodiatyńskich i kniaźdworskich w okolicach Peczeniżyna, gdzie niegdyś były żupy solne. R y b a k a m i nazywa się powszechnie nadmorskich Kaszubów. R y b u s y to przezwisko mieszkańców Wzdowa w okolicach Sanoka, gdzie prowadzi się gospodarkę rybną W. Potocki w Moraliach wspomina: Toż o Prusakach, Ślązakach i dziś między nami Mówią, że jako wydry prześmierdli rybami.

D z w o n i a r z e to mieszkańcy Kadzidła w puszczy kurpiowskiej obowiązani do posług kościelnych. K r ę c i b a t y to mieszczanie puławscy, trudniący się furmaństwem.

Od drobnego rękodzieła pochodzą nazwy p r z e t a c z a r z y z Budzowa na Pogórzu, k i j a n a r z y wyrabiających kijanki w Osielcu; g r z e b i e n i a r z y w Górnych Śleszowicach, o n u c a r z y w Dolnych Sleszowicach w powiecie wadowickim itd. Do obcych również stosuje się podobne określenia: d r u c i a r z e to częste określenie Słowaków, którzy jako domokrążcy obchodzili całą Polskę; Włochów nazywa się czasem k a t a r y n i a r z a m i .

VI. PRZEZWISKA, WSKAZUJĄCE NA ULUBIONE POTRAWY

§ 26. Również odmienne gusty kulinarne dają niejednokrotnie powód do wzajemnych docinków i przezwisk. Najbardziej z nich znane i najstarsze to chyba b o ć w i n a na określenie Litwinów, a także b o ć w i n i s k o lub b o t w i n i s k o , b o ć w i n i a r z . Nazwa ta pochodzi od litewskiego zwyczaju kwaszenia ogonków liściowych ćwikły i używania ich na zupę, której to boćwiny w Polsce nie używano, uważając, że nie jest to potrawa dla ludzi; tak więc np. odzywa się Pasek, wyładowując złość na Litwinów, którzy go nocą napadli: Za coś mnie, taki synu, kukuć, napastował? Wszakżem boćwiny w Wilnie nic nie zakosztował, Bo to świńska potrawa, jeść się jej nie godzi, Widzę, Litwin a świnia w jednej sforze chodzi.

Szyderstwa z boćwiny litewskiej po szlacheckich silvach rerum w wieku XVII są częste. Na odwieczny żart, zwrócony przeciwko Mazurom, że się ślepo rodzą odpowiadali zaczepieni Litwinom: „Czy u waszego Radziwiłła boćwina się obrodziła?" B a r s z c z a m i makowskimi nazywająsąsiedzi mieszkańców podgórskiego Makowa, od barszczu buraczanego, który chętnie spożywają b o b r a r z a m i („bóbr", „bób") mieszkańców Sławkowa, którzy sadzą dużo bobu, stanowiącego ich główne pożywienie. Śmiejąsię chłopi z mieszczan, że źle się odżywiają: „Mięsa nie jadł, a kłuje zęby na ulicy". B o r ó w c z a r z a m i zwą sąsiedzi mieszkańców Głogowa, c e b u l a r z a m i mieszczan z Ropczyc. K a r p i e l a r z e to mieszkańcy Byczyny w powiecie chrzanowskim. Ludność Nowogrodu nad Narwią nosi nazwę g r y c z a n, gdyż trudni się wypiekaniem i sprzedażą ulubionych w okolicy placków gryczanych; dziś jednak rzadko się już te placki spotyka i nie wszyscy umieją je wypiekać; Potkański zna

nazwę h r e c z a r y . R e j b a k a m i zwie się mieszkańców wsi Grali na Kurpiach od rejbaków, klusek kartoflanych, za co ci ogromnie się gniewają. S i t a r z a m i nazywano dawniej Mazurów; nazwa ta miała wziąć początek na elekcji Walezego od kaszy, którą żywiono liczne rzesze drobnej szlachty mazowieckiej. Ludność białoruską od Suchowoli nazywają Mazurzy k a p u śni akami. K i s z k a m i zwie się mieszkańców Nowej Góry w powiecie chrzanowskim; g ł u p i ą k i s z k ą ż m u d z k ą lub też ż m u d z k i m i s z u p i e n i a m i zwie Litwin Żmudzina; szupienie jest to narodowa żmudzka potrawa, pęczak z opiekanym wieprzowym, a wśród półmiska zakręconym i do góry nastrojonym ogonem - jak objaśnia W. Pol. Ż ó l t o b r z u c h y to przezwisko Sandomierzan, których ulubioną potrawą były flaki na żółto. Kilka nazw pochodzi od zup, właściwych różnym okolicom. Mieszkańcy Przebieczan w powiecie wielickim noszą nazwę ż u r a r z y od ulubionego żuru; ż u r o w n i a k a m i nazywa lud nadrabski mieszkańców wsi Grodkowie, Łysokań i Szarowa. G a l a s i a r z e to zwolennicy zupy owocowej lub jagodowej zwanej galas ze wsi Bodzanowa w powiecie wielickim. S e k u l a t c a r z a m i zwą sąsiedzi amatorów sekulatki w Sułowie, również w powiecie wielickim. Wreszcie Żydzi przemyscy otrzymują od swych współwyznawców przezwisko p r e m e s ł e r j a u e c h , zupa przemyska. B o c h e n i a r z a m i nazywa się robotników rolnych idących na lato do Prus; głównym ich pożywieniem jest chleb i mleko. M a ś l a n c a r z e w Tomaszkowicach w powiecie wielickim raczej od kuchni się wywodzą niż, jak podaje Cercha, od chodu poważnego kobiet, „że gdyby na ich głowie postawić maślnicę z maślniczką to by się nie wylała". Kilka przezwisk „kuchennych" stosuje się do obcych, z nich najczęstsze to k a r t o f l a r z e na określenie Niemców (na Mazowszu i Podlasiu) czy k a r t o f 1 a n n i k i na Litwie. „Jak Niemiec, z głodu zjadam kartofle, a buty podarte jak pantofle" — pisze Czajkowski w Dziwnych życiach Polaków, gdzie indziej znów życzy Niemcom, „żeby pludry szwaby tam zmykali, gdzie piwa nie warzą gdzie kartofel nie sadzą". W okolicach Nakła koloniści niemieccy, przybyli jeszcze za czasów Fryderyka II, noszą nazwę w r u k e f r e t e , pożeracze brukwi. Do Włochów stosuje się często określenie m a k a r o n i a r z y .

VII. PRZEZWISKA ZWIERZĘCE

§ 27. Liczne sąprzezwiska zwierzęce. Tak jak w życiu codziennym człowieka głupiego nazywamy osłem, a niezgrabnego koniem, tak też w stosunku do całej grupy nietrudno o taką nazwę. C i e l a k i to mieszkańcy Ościłowa w ciechanowskim powiecie; c i o ł k i to mieszkańcy Paczółtowic w powiecie chrzanowskim; c a b a n y to mieszczanie chrzanowscy i w ogóle mieszczanie; ź r ó b k a m i nazywają włościan mieszczanie w okolicach Ojcowa. S z i a u l i n b u l i s , byk szawelski, to określenie Żmudzinów z tamtych okolic. Tu też włączyć należy powszechne i stare określenie Niemców, s z o ł d r y, pochodzące od niem. „schulter"; w niektórych okolicach (np. w Cieszyńskiem) szołdra oznacza szynkę i tak też należałoby widzieć w Niemcu opasłą szynkę, świnię. R y s i a m i nazywająmieszczanie wieliccy okolicznych chłopów, s u k a to Żydówka na Mazowszu. Kilka nazw mamy ze świata ptaków, a więc przede wszystkim powszechny i stary k u k u ć, w litewskiej formie k u k u t i s, na oznaczenie Żmudzina. Litwini żalili się na Paska, że wyjeżdżając z gospody, napisał na ścianie „wiersze narodowi naszemu hańbę czyniące", zaczynające się od słów: Za coś mię, taki synu, kukuć, napastował?

K u k u t i s oznacza dudka czy kukułkę. Wedle objaśnień Kiborta, Ż e m a j t i s k u k u t i s znaczy: Żmudzin kukułka, mówiący językiem kukułki, która śmieje się i krzyczy, wydając dźwięki podobne do głosu ludzkiego, lecz niezrozumiałe. „Żemajti kukuti, kudiet ne kukuui?" Żmudzinie kukułko, czemu nie kukasz? — mówi przysłowie, określając tych, którzy ukrywają myśl. Także k u l o n czy g u 1 o n, bardzo powszechne przezwisko mieszczanina w Małopolsce, zwłaszcza w Kieleckiem, oznacza ptaka brodzącego (oedicnemus). Mieszkańcy Łośna pod Sławkowem to g a w r o n y . K w i c z o ł a m i nazywano w dolinach ludność góralską roznoszącą po miastach kwiczoły na sprzedaż.

Szeroko znanym przezwiskiem są p i s k o r z e czy p i s k o r k i łęczyckie; nazywano tak drobną szlachtę i mieszczan. Było to przezwisko obraźliwe: „biada temu, kto by się z tem odezwał wobec Łęczycanina lub smuknął tylko ustami, naśladując głos piskorka" — pisze Darowski. Nazwę tę mieli Łęczycaniejuż to od okolicy, obfitującej w bagna pełne piskorzy, już to od tego, że pili jak piskorze. Ł o s o s i a m i nazywano Sandeczan, mieszkających w dolinach, zapewne od połowu ryb. Z i e m s k i m i k r e t a m i przezywa się mieszkańców Psar w powiecie chrzanowskim, zapewne górników. J e ż e to Kurpie z Jeglijowca, gdzie pod jałowcami gnieździło się dużo jeżów, podobnie w i e w i ó r k a r z a m i nazywano mieszkańców Olszyn. Ś l i m a k i to przezwisko nadawane włościanom przez mieszkańców Skały w powiecie olkuskim; s z a r a n a m i , czyli szarańczą, zwie zaściankowa szlachta w Delejowie w powiecie stanisławowskim Rusinów. H a d i u g a, gadzina, to popularna nazwa włościan ruskich, częsta w okolicach Lwowa i na Podolu.

VIII. POCHODNE ZNACZENIE NAZW PLEMIENNYCH

§ 28. Widzieliśmy dotychczas, jak na podstawie pewnych cech charakterystycznych można utworzyć nazwę czy przezwisko na oznaczenie danej grupy; obecnie przyjrzyjmy się kilkudziesięciu przykładom rozwoju znaczenia w odwrotnym kierunku: nazwa plemienia, z którym łączy się powszechnie pewne określone właściwości, może stać się łatwo przezwiskiem ludzi, mających dane właściwości; jednym słowem, nomen proprium może się zmienić w nomen generis. O przykłady przezwisk, które w ten sposób powstały, nietrudno. Bardzo typowy będzie tu g ó r a l : nazywają tak ludzi niewychowanych, nie umiejących się zachować, głupich, niezgrabnych. „Ty góralu, ty góralskie nasienie", wymyślają w Krakowskiem. Podobnie nazwa górali ruskich, r u s n a k ó w, zaczęła z czasem oznaczać ludzi niezgrabnych, z gruba ociosanych; R u s i n jest również wyzwiskiem: „Ty rusinie, ty byku ruski", wymyślano sobie na Kleparzu pod Krakowem. H u c u ł e m żartobliwie nazywano w Kamieńcu Podolskim człowieka dobrze zbudowanego i tęgiego. Nazwa b o j k ó w jest również pogardliwa; nie ma większej obelgi dla Hucuła, jak go nazwać bojkiem. B u r ł a k , chłop Wielkorus, osiadły na Litwie lub Białorusi, oznacza również człowieka nieokrzesanego (w Łomżyńskiem). L i t w i n jest także wyzwiskiem i był nim już przed trzystu laty; czytamy przecież u Potockiego w Ogrodzie fraszek: A skoro jeden drugiemu przymówi, W gębę towarzysz da towarzyszowi. Gdy go w tym inszy żałuje terminie, Nic to, przeciem ja mu też rzekł: Litwinie.

Do dziś dnia z odcieniem pogardy mówi Podlasiak o Litwinach; nazywa tak wszystkich mieszkańców z prawego brzegu Bugu. P o d l a s i a k jest również wyrazem obelżywym w ustach ludu mazowieckiego, choćby w samej War-

szawie. K a s z u b a ma też odcień lekceważący; nazywano tak szyderczo bambrów z Rataja pod Poznaniem. Natomiast aby Kaszubę obrazić do żywego, trzeba go nazwać p o m a r e ń k i e m (Pomorzaninem ewangelikiem). Nazwa b a m b r ó w również była używana w sensie ujemnym. Na Śląsku Cieszyńskim obraźliwa jest nazwa l a c h a . Z obcych narodowości bardzo szeroko znany jest c y g a n w znaczeniu oszusta, kłamcy; n i e m r a to kobieta brzydka i niezgrabna, s z w e d to człowiek brudny, nieporządny (Częstochowa), s z w e d b a b a — herod baba (powszechnie). Przypomnieć można, że nazwa Polaka była również używana w sensie obraźliwym: u Niemców albo też na pograniczu polsko-niemieckim, na Śląsku. W niedawnych latach czytaliśmy niejednokrotnie o takich procesach na Górnym Śląsku: ktoś, nazwany p o l a k i e m , choćby i Polak rodowity, skarżył o obrazę również rodowitego Polaka. Zjawiska to zresztą dość dawne; już Karpiński, bawiąc w Wiedniu w r. 1770, słyszał, jak „w magistracie tamtejszym jeden człowiek z pospólstwa z drugim kłócił się i majątek stracił, że go tamten polakiem nazwał, co u nich największym tam gatunkiem jest połajania". § 29. Nazwy plemienne przybierają też łatwo inne znaczenie, zamiast grupy plemiennej oznaczając wyznaniową zawodowąitp. Charakterystycznym przykładem jest n i e m i e c, który w Poznańskiem i na Pomorzu oznacza często ewangelika; niemiecka wiara to protestantyzm, a p o l s k i e n i e m c y to w ustach ludu poznańskiego Polacy ewangelicy. Nawet katolicy Niemcy na Pomorzu na ewangelika mówią n i m z, niemiec. Oczywiście niemiec może oznaczać także pochodzącego z państwa niemieckiego; tak więc chłopi z Łomżyńskiego osiedli w Ameryce tak opowiadali Al. Janowskiemu o sąsiedniej farmie poznaniaków: „Oni sądajczkatolisz, ale chociaż niemcy, mówią wszyscy tylko po polsku i twarde katoliki". Określenie d e u t s c h k a t o l i s c h bardzo częste w Poznańskiem stwierdza, jak powszechnie identyfikuje się Niemca z protestantem. Ciekawym trafem tam, gdzie cała ludność polska jest ewangelicka, jak w Wiśle w Cieszyńskiem, k a t o l i k jest Niemcem. M a z u r a m i nazywa się ewangelików polskich w Ostródzkiem, choć nie należą już do etnograficznego Mazowsza. S z w a b to niedowiarek, podobnie jak k a l w i n , który oznacza w ogóle bezbożnika. K o z a k oznacza chłopaka, zawadiakę, zuchwalca; pierwotna nazwa plemienia stała się określeniem charakteru, przypuszczalnie za pośrednictwem

dawnych kozaków dworskich, znanych z hardości. K o z a k a m i nazywają emigranci polscy w Nanticoke w Pensylwanii Irlandczyków, do których niechętnie się odnoszą. Nazwa stanowa s z l a c h c i c oznacza wśród ludu każdego ubranego po miejsku. Zawód oznacza się czasem nazwą plemienną S z w a j c a r to odźwierny. W ę g i e r jest przekupniem wędrownym najróżnorodniejszych drobiazgów, najczęściej Słowakiem. M o s k a l to żołnierz; mówi się więc na Podlasiu ruskim: „Mój syn paszoł w moskali, jaho brat buł moskalem". Wojsko polskie nosi również nazwę „polskich moskali". R u s e k oznacza w Poznańskiem pasterza wołów; niegdyś przypędzano tam woły z Rosji. W a ł a c h , W o ł o c h to pasterz wysokogórski; ponieważ cała kultura pasterska górska przyszła do nas od Rumunii, W o ł o s z y n stał się synonimem pasterza. H o 1 ę d r a m i zostali osadnicy nadwiślańscy bez względu na pochodzenie. Tutaj dodać można, że w powiecie radzymińskim g ó r a l k ą nazywa się koszenie zboża po dworach. Niegdyś pracowali tu górale, tzw. bandosi, bandami chodzący; z czasem miejscowi ludzie szli na kośbę, ale nazwa stara została. § 30. Wreszcie przenosi się czasem nazwę znienawidzonego plemienia na diabła, na zwierzęta, zwłaszcza na robactwo domowe itp. Co do diabła, to powszechnie lud wyobraża go sobie jako obcego, w cudzoziemskim stroju. Albo też wśród szczepu, którym się pogardza, ale który się posądza o rozmaite sztuczki czarodziejskie, szuka się właśnie złego. Powszechną nazwą diabła na Śląsku jest c z e c h m an. D i a b ł e m p i ń s k i m albo też p o l e s k i m zwą Litwini pińczuków siedzących w błocie, d i a b ł ó w od p i ń s k i e g o błota. Rozmaite nazwy plemienne otrzymuje robactwo domowe, karakony czy tarakany. Nazywa się je (zależnie od orientacji) f r a n c u z a m i lub p r u s a k a m i (także p e r s a k a m i ) , w Rudawie pod Krakowem k r a k o w i a k a m i; po niemiecku f r a n z o s e n lub r u s s e n . F r a n c u z a m i też nazywa się dość powszechnie nierogaciznę. M a z u r e k to świerszcz; t u r e k jest nazwą psa, w ę g i e r to wrzód u bydła; ż y d to czarna plama na ścianie po bieleniu lub plama atramentowa.

ZABAWNE OPOWIADANIA O SĄSIADACH

Wśród licznych opowiadań komicznych, utrzymujących się nieraz przez długie wieki w żywej tradycji, wyróżnia się grupa żartobliwych opowiadań wyśmiewających głupotę czy naiwność sąsiadów. Odwieczna to potrzeba czy zabawa ludzka wyśmiewać obcych, choćby i skądinąd bliskich; widocznie człowiek czuje się bardziej wartościowy i mądrzejszy, gdy stwierdzi, że sąsiedzi są śmieszni, niedołężni czy tępi. Oczywiście, opowiadania te nie są oparte na faktycznych obserwacjach; są to prawie wyłącznie karykaturalne, fantastyczne wieści, które mają na celu zlekceważenie i pognębienie sąsiadów. Umysłowość pierwotna wymaga ostrych, jaskrawych argumentów: nie wystarcza stwierdzić po prostu, że sąsiedzi są mniej inteligentni, że gospodarzą lekkomyślnie, że są mniej zręczni w posługiwaniu się bronią czy też mają uboższą tradycję, lecz trzeba niższość ich udowodnić, przypisując im jakieś wyjątkowe, nadzwyczajne cechy. Ludzi, mieszkających gdzieś daleko, za siódmą górą i siódmą rzeką można było przedstawiać jako fizycznie odmiennych, olbrzymów czy karłów, z takimi czy innymi deformacjami; w stosunku do bliskich sąsiadów należało stosować inne metody: wyśmiewać ich braki intelektualne. Otóż więc te nasze opowiadania dotyczą właśnie tych braków przypisywanych sąsiadom: jest to jakby dalekie echo przeszłości, przeżytki dawnych niechęci i nienawiści plemiennych, które w ciągu wieków zmieniły się w zabawne opowieści — tak jak dawna broń stała się z biegiem czasu zabawką dziecinną. Łuk i proca służą dziś dzieciom, niegdyś decydowały o losach dynastii i państw; opowiadania, które dziś służą zabawie, były dawniej encyklopedią wiadomości o szerokim świecie i podstawą społecznego myślenia. Opowiadania te powtarzają się bardzo często; to samo, co opowiada się o mieszkańcach najbliższych okolic np. na Mazowszu czy na Pomorzu, powtarzają Niemcy, Francuzi, Szkoci. Jeżeli jakaś grupa chce uzasadnić niechętne czy też lekceważące stanowisko wobec sąsiadów, to najczęściej posługuje się typowymi, odwiecznymi wątkami. Wątki te są powszechnie w całej chyba Europie znane, najlepiej może w Niemczech, gdzie obejmuje się je nazwą „Schildbürgerschwänke". W systematyce Ati Aarnego: Verzeichnis der Märchentypen, Helsinki 1910, mamy specjalny dział zestawiający te wątki (numery 1200—1330). Zadaniem naszym jest zestawienie dość szczupłego

materiału polskiego i złączenie go z wykazem Aarnego tam, gdzie to jest możliwe. Okazuje się, że blisko połowa internacjonalnych wątków znana jest także na ziemiach polskich. Wymieniamy parę ważniejszych pozycji bibliograficznych: Opowiadania żartobliwe z Płockiego zebrał L. Rutkowski, Gościccy Papaje w świetle podań szlacheckich, „Wisła" XV; materiał ten uzupełnił nieco I. Sadkowski, Wieś szlachecka Gościce, „Wisła" XV. Wersje o mieszkańcach Chojna, osady tzw. Mazurów wieleńskich nad Wartą w powiecie szamotulskim, podał Kolberg, „Poznańskie" I, potem K. Nitsch, Pojęcia ludu wielkopolskiego o Mazurach, „Wisła" XVI. Dużo materiału z Pomorza, polskiego i niemieckiego, zebrał G. Smólski, Drwinkowania i żarty Pomorzan, „Wisła" XVI; z Kaszub dorzucił coś niecoś Nadmorski, Kaszuby i Kociewie, Poznań 1892. Opowiadania o mieszkańcach niemieckiej osady Wilamowic z zachodniej Galicji zebrał J. F. Magiera, Papaje a Wilamowicanie, „Wisła" XV. Na związek polskich opowiadań z obcymi zwrócił uwagę St. Jantzen, Jeszcze z powodu anegdot o Papajach i Pobożanach, „Wisła" XV; nieco paraleli podał Fr. Krcek w „Ludzie" V. Sianie soli

(Aarne 1200)

Mieszkańcy Canowa na Pomorzu wydawali dużo pieniędzy na sól; by je oszczędzić, obsiali solą duży wzgórek piaszczysty i polecili pasterzowi gminnemu baczyć, aby bydło nie robiło szkody w zasiewie. Na wzgórku wyrosła obficie pokrzywa, którą Canowianie uważali za roślinę solną. Wynoszenie

b y k a (Aarne 1201)

Canowianie zasiali sól i uważali, by bydło nie robiło szkody w zasiewie; pewnego dnia byk wchodzi w szkodę. Pasterzowi nie pozwolono spędzić byka, by nie stratował roślin, nie odważono się też na spędzenie go kamieniami, by szkody nie zwiększać; rada miejska wysłała więc ośmiu ludzi, którzy związali bykowi nogi i usunęli go taczając. Mieszkańcy Żelaznej na Pomorzu w podobny sposób spędzali bociana z lnu: sporządzono nosze i jednego Żeleźniaka z batem poniesiono na nich, aby spędził bociana.1

Nieznane

zwierzę

s i e r p (Aarne 1202)

Gośeiecy Papaje, obchodząc swe włości, widzą jak w jednym miejscu trawa jest wyjedzona, a koło tego na kupie trawy leży sierp, który wygląda jak padalec, a żre trawę jak wół. Starsi orzekli, że trzeba go zabić, bo niedługo całą łąkę wyżre i nic dla bydla nie zostanie; ktoś odważny uderzył weń leszczynowym kijem, a nieznany zwierz wpił mu się w kark. Nikt nie miał odwagi wyjąć sierpa, dopiero z ostrożnością za pomocą narzędzi gospodarskich go wyciągnięto, po czym spalono, przysypano ziemią i przywalono kamieniami. „A widzisz! Takiś był hardy, a jednak ci się spaliło twe ogromne łbisko niby jakie drewno". Analogiczna opowieść dotyczy Wilamowic. Podobnie zachowali się Chojanie, którzy spostrzegłszy sierp, uznali, że to „robaczyca"; gdy zaś sierp, uderzony kijem, odskoczył, raniąc bijącego, postanowili robaczycę spalić na miejscu i przy tym cały łan żyta zniszczyli. Białorusini w okolicy Suchowoli opowiadają o Mazurach, że zobaczywszy sierp, uznali, że to „żmieja"; powtarza się wersja o skaleczeniu bijącego Maćka, paleniu i zakopaniu krwiożerczego sierpa. „Ot, jakije mazurě razčimnyje!'" K r o w a na d a c h u

(Aarne 1210)

Chałupy w Gościcach były stare, trzeba było je poszyć; jeden z Papajów przez pomyłkę poszył dach nie wymłóconymi dobrze snopami. Na wiosnę wyrosło na chałupie bujne żyto i oszczędny gospodarz przystawił do dachu drabinę, na niej położył deski i ciągnął tak związaną za golenie krowę, by zjadła rosnące na dachu żyto. Gdy j ą wciągnął do okapu, sąsiad zwrócił mu uwagę, że lepiej by było zżąć zboże i dać krowie na ziemi; gospodarz puścił więc krowę, która na miejscu się zabiła. Canowianie pomorscy widząc, jak trawa porasta na ratuszu, postanowili spaść j ą bykiem gromadzkim; założyli więc bykowi pętlę na szyję i wciągnęli na wieżę, udusiwszy w pół drogi. O Wilamowicach opowiadają że tam organista pasał krowę na dachu kościoła. Wariant czeski (w Kocourkowie), wraz z ciekawą ryciną z r. 1837 przedstawiającą wyciąganie krowy przez mieszczan pod wartą burmistrza, podał Ć. Zibirt, Stara wyobrażeni českých pověsti, Ćesky Lid XI. 1

Federowski, „Lud białoruski", III.

G r y k a j a k o w o d a (Aarne 1220?) Poszli Papaje gościccy na odpust w nie znane sobie strony; po drodze napotkali pole z kwitnącą gryką, a ponieważ to było wczas rano i nad polami wisiały opary, myśleli, że są nad wielką wodą którą trzeba przepłynąć. Pokładli się więc i czołgając się na brzuchach, przepłynęli rzekome jezioro. Toż samo opowiadają o Wilamowiczanach, którzy w pielgrzymce do Rzymu mieli tak płynąć przez pole lnu. Na Kaszubach (powiat kartuski) opowiadają o mieszkańcach jednej wsi, że pełzali oni przez pole modrego lnu, myśląc, że to jezioro, a potem liczyli się i doliczyć nie mogli; mamy tu do czynienia z połączeniem z innym kawałem, który osobno omawiamy (Aarne 1287). Motyw ten jest dobrze znany w literaturze ludowej; występuje on nie tylko jako kawał sąsiedzki, lecz łączy się z opowieścią o Żydach idących na wojnę, szeroko znaną i do dziś dnia w różnych wariantach opowiadaną. Na cykl ten zwrócił uwagę najpierw I. Franko: Wojna żydowska, „Wisła" VI, zestawiając opowiadanie zasłyszane w powiecie drohobyckim ze współczesnym drukiem i poematem komicznym z końca XVIII wieku pt. Żydoswaros, a potem próbując przedstawić dzieje literackie tych tekstów na podstawie obszernego materiału porównawczego; w następnym tomie „Wisły" VII mamy uzupełnienia Franki: Jeszcze wojna żydowska, z wieloma paralelami egzotycznymi, dalej R. Ł. (Łopaciński) dorzucił przyczynek: Do art. I. Franki, „Wisła" VII, wskazując na siedemnastowieczną broszurę: Wyprawa żydowska na wojną, która jest przypuszczalnym źródłem późniejszych tekstów Wojny żydowskiej. W kilkanaście lat później T. Dąbrowski ogłosił artykuł: Z dziejów poezji ludowej, „Lud" XV, uzupełniając materiał wersjami rękopiśmiennymi. K. Badecki Literatura mieszczańska w Polsce XVII wieku, Lwów 1925, omówił szczegółowo wydanie Wyprawy żydowskiej z r. 1606 i zestawił literaturę przedmiotu. Nie ulega wątpliwości, że te drukowane czy rękopiśmienne wersje są źródłem ludowych opowiadań o wojnie żydowskiej; scena z gryką powtarza się tu powszechnie, a nadto zgadzają się także imiona bohaterów. Oto ustęp z rękopisu Opisanie woyny żydowskiey:1 Tuż z wielkiem sercem wszystkich się rusili, Aż gdzie tul Rećków kwitnol natrafili. Tam się już ne mala Woyskiem sprzećków stala. Ay way mir. 1

„Wisla", VI.

Posyła Ureń po Arędarz tego, Co bul pomocnikiem potićków pierwsiego, By i tu poradził, Albo przeprowadził. Ay way mir. Arędarz przybiegł, skoro mu znać dali, Pyta, co chceci, oni tak wskazali, Jak tych wodziów plinąć, czy go można minąć. Ay way mir. Arędarz siwich pogłaskał swych brodziech, Tu Rećkiem kwitną, żadnych nie ma wodziech, Tu samego Chleba plinąć ne potrzeba. Ay way mir.

Żydoswaros zaś, biegłym wierszem przez dobrego poetę ułożony, tak rzecz ujmuje: 1 (hetman) Postrzegłszy hreczkę, co kwiatem bielała, Krzyknie: Czekajcie waleczni rycerze! Rzeka się jakaś szeroka rozlała. Niech każdy żywo do mostu się bierze! Wtem Herszko junak odezwał się głośnie: Alboż to woda? Wszak to hreczka rośnie!

Scena z hreczką pozostała tylko w niektórych tekstach ludowych; częste pieśni o Żydach idących na wojnę normalnie jej nie znają Z tekstów wierszowanych znane mi są dwa z Białej Rusi, zapisane przez Federowskiego2 w okolicach Suchowoli: Iszli dalej, abaczyli jeszcze bulszu wodu, Stali kryczać i płakać. Potym dawaj prasie taho Uryna, Żeb przyzwau na radu staraho rabina: „Oj rabinie, rabinie, ty jest rabin z rodu, Poradź, poradź, jak pierepluwać hetu wodu?" Pajechau rabin, pad im konik bryka, Aż to nie woda, a na polu hryka.

Jest rzeczą znamienną że tekst ten jest częściowo dosłownie zgodny z rękopiśmiennym tekstem, ogłoszonym przez Dąbrowskiego; także imię hetmana, Ureń czy Uryn, świadczy, że mamy tu do czynienia z tym samym tworem,

zdeformowanym przez sto kilkadziesiąt lat ustnej tradycji. Na Białorusi często utrzymują się treści, w etnograficznej Polsce już zaginione. Z tekstów prozaicznych znany jest ruski tekst z powiatu drohobyckiego, zapisany przez Frankę1; dwa dalsze teksty cytuje Bolte-Polivka.2 Oczywiście, dzisiejsze opowiadania o wojnie żydowskiej łączą się jedynie pośrednio z kawałami o Papajach i Wilamowiczanach. Kawały są odwieczne i ogólnoeuropejskie; opowiadania zaś powstały względnie późno na gruncie polskim. Geneza ich jest, zdaje się, dość prosta: na wzór rozmaitych wypraw, ulubionego tematu końca XVI i XVII wieku, Albertusów czy plebanów idących na wojnę, wyśmiewających protestanckie czy katolickie duchowieństwo, powstała także Wyprawa żydowska, w którą włączono motyw wędrowny o głupich sąsiadach, którzy grykę wzięli za wodę — i tak poprzez literaturę motyw ten, złączony z żydowską wyprawą na wojnę, przetrwał po dziś dzień w książeczkach ludowych i żywej tradycj i. Paralele obce kawału sąsiedzkiego omówił I. Franko3, sięgając w zestawieniach daleko, może nawet za daleko. Bolte-Polivka4 ze zwykłą drobiazgowościązestawia warianty niemieckie, francuskie, szwedzkie, bułgarskie, serbskie, polskie, białoruskie, łotewskie, estońskie. Chwytanie

wiewiórki

(Aarne 1227)

Drobna szlachta na Kowieńszczyźnie wyśmiewając Mazurów opowiada, jak to dwóch Mazurów postanowiło złapać wiewiórkę, by ją potem zjeść. Jeden wlazł więc na drzewo, drugi poszedł po garnek. Wiewiórka tymczasem przeskoczyła na sąsiednie drzewo, Mazur zaś myśląc, że jako większy lepiej potrafi skakać, skoczył za nią spadł i potłukł się mocno. Wrócił tymczasem towarzysz z garnkiem, a widząc leżącego, pomyślał, że zjadł już wiewiórkę i syty odpoczywa; zaczął go więc okładać kijem.5 Toż samo, krócej, opowiadająsąsiedzi o tzw. Mazurach wieleńskich w Chojnie: Mazur w pogoni za wiewiórką skoczył na sąsiednie drzewo i zabił się spadając. Ten sam tekst znany jest też Białorusinom w okolicy Mścibowa. 6

W y n o s z e n i e na górę k a m i e n i , a b y j e s t o c z y ć (Aarne 1243) Canowianie budowali młyn; ku temu celowi mieli sprowadzić na dół dwa kamienie młyńskie, sporządzone na górze. Jeden kamień znieśli z trudem, a drugi przypadkowo zaczął się toczyć i szybko spadł. Postanowiono więc wynieść pierwszy kamień, żeby go też stoczyć. Niesienie

belki (drabiny) w (Aarne 1244)

poprzek

Canowianie pomorscy budowali ratusz, nie mogli jednak przenieść długich belek przez bramę, gdyż nie wpadło im do głowy nieść je inaczej niż w poprzek. Dopiero gdy zobaczyli wróbla, który wciągnął źdźbło do gniazda jednym końcem, spróbowali tego sposobu. Chojanie wybrali się na połów wiewiórek do lasu i ścięli całe szeregi drzew, aby móc drabinę wnieść w poprzek. Opowiadanie to łączy się potem z motywem chwytania wiewiórki (Aarne 1227). Wilamowiczanie, budując kościół, chcieli ściąć najwyższe drzewo stojące w środku lasu; nie mogąc wnieść drabiny w poprzek, tak by wszyscy niosący równocześnie weszli do lasu, postanowili wyciąć wszystkie drzewa wokoło. Noszenie

światła workami

(Aarne 1245)

Gdy budowano kościół w Węgorzynie na Pomorzu, zapomniano o oknach; zaczęto więc nosić światło koszami, przetakami i nieckami, ale wciąż było ciemno, aż wreszcie ktoś z niecierpliwością rzucił nieckę i wybił w ścianie dziurę. Wilamowiczanie, budując ratusz, postanowili z oszczędności nie budować okien i oświetlać wnętrze światłem dziennym przynoszonym w workach. Burmistrz wraz z kamieniem s t a c z a s i ę n a d ó ł (Aarne 1247) Canowianie spuszczają z góry kamienie młyńskie i pierwszy kamień stacza się i wpada do jeziora. Postanawiają więc wraz z kamieniem stoczyć burmistrza, aby ten nadawał kamieniowi kierunek; kamień wraz z burmistrzem tonie.

Odwrócenie

kierunku

drogi

(Aarne 1275)

Papaje jadą po raz pierwszy do Płońska; przed miastem nocują i ustawiają wozy dyszlami w kierunku drogi; przypadkowy towarzysz z żartów odwrócił w nocy wozy, wskutek czego Papaje myśląc, że jadą do Płońska, wjechali do rodzinnych Gościc. Z n a c z e n i e na ł o d z i m i e j s c a z a t o p i e n i a d z w o n ó w (Aarne 1278) Podczas wojny Canowianie postanowili ukryć dzwony kościelne w jeziorze; zatapiają je i karbują na łodzi miejsce, gdzie je spuścili. Nie mogąc następnie dzwonów odnaleźć, uważają że ktoś je po kryjomu wydobył z jeziora. Nieznane

zwierzę

k o t (Aarne 1281)

Canowianie pomorscy nie widzieli nigdy kota; gdy więc trafiła się okazja, kupili go od przechodnia za tysiąc talarów. Na zapytanie, czym kota karmić należy, odpowiedział sprzedający, że najlepiej „dawać mięso świeże, podudzie", i poszedł. Burmistrz, przestraszony, że nieznany zwierz zjada „domowe zwierze i ludzie", mobilizuje całe miasto; obława dosięga kota na wieży kościelnej i w triumfie odbiera mu życie. Inną wersję opowiadająo Gościcach. Ponieważ myszy wyrządzały tam wielkie szkody, ktoś z sąsiadów darował Papajom kota, który miauczał przy jedzeniu; Papajom wydawało się, że mówi: „Mało, mało". Przerazili się, że ich wszystkich obje, a potem samych zeżre, i postanowili go zabić. Podpalili więc stodołę, na której dach kot się wdrapał, a skoro przeskoczył na sąsiednią spalili dalszą i tak cała wieś spłonęła; dziś na tym miejscu jest uroczysko, zwane „Pogorzel". Chojanie kupili kota od Niemca, który na zapytanie, co kot jeść będzie, mówi: „Was"; Chojanie zrozumieli, że kot ich jeść będzie, postanowili go zabić, podpalając chałupy; wieś zgorzała, a kot uciekł. Bolte-Polivka podaje wiele wariantów opowiadań o kocie, którego kupuje się jako nieznaną osobliwość1; tudzież o spaleniu budynków, w których mieszczą się niebezpieczne rzekomo zwierzęta.2

Nie m o g ą się d o l i c z y ć

(Aarne 1287)

Rada miasta Canowa zebrała się na posiedzenie; burmistrz liczy obecnych: „To ja, raz, dwa, trzy...", i nie może się doliczyć kompletu. Uchwalono zawezwać do pomocy pasterza gminnego, który policzył wszystkich wraz z burmistrzem. O tychże Canowianach powiadają że raz siedmiu mieszczan, wykąpawszy się w rzece, postanowiło się policzyć. Nie mogąc dojść do siedmiu, zaczęło lamentować, pątnik przechodzący radził im wetknąć nosy w piasek i policzyć dziurki. Papaje gościccy, w dwudziestu czterech najednej kobyle jeżdżący, nigdy nie mogli się doliczyć, gdyż zawsze jednego brakowało; sąsiedzi Płocczanie doradzili im, by palce wskazujące wtykali w ciepły krowieniec i dziurki liczyli. Wilamowiczanie w podróży do Rzymu liczyli się w podobny sposób: każdy z nich głowę wetknął do piasku, a przewodnik liczył wygniecione doły. Na paralele niemieckie i bretońskie wskazał Fr. Krcek.1 Nie z n a j d u j ą własnych

n ó g (Aarne 1288)

Mieszkańcy Żelaznej na Pomorzu postanawiają obciąć gałęzie dębu i ścinają je od dołu, wychodząc coraz wyżej tak, że potem nie mogą zejść. Tworzą więc żywy łańcuch z ludzi; trzymający ten łańcuch u góry plująw ręce, by lepiej trzymać, i wszyscy spadająna dół. Nie mogąc odnaleźć swych nóg, proszą przechodzącego księdza o pomoc i ten za pomocą bata wszystkich stawia na nogi.2 Wszyscy chcą spać w środku

(Aarne 1289)

Papaje nocują w drodze; żaden z nich nie chce w nieznanym miejscu spać od brzegu, więc kładą się kolo mrowiska, zwracając ku niemu głowy; mrówki ich kąsają. Rak j a k o k r a w i e c

(Aarne 1310)

W Darzekowie na Pomorzu zmarł krawiec; sołtys wynalazł w błotach raka, którego ze względu na szczypce wzięto za krawca. Gdy się okazało, że rak nie umie szyć, postanowiono go za karę utopić.

Toż samo opowiadają o Gościcach, z tym że rak, zostawiony na noc przy robocie, wywrócił świecę i spalił chałupę; za karę również został utopiony. Tęż wersję znająi w ziemi dobrzyńskiej, nie łączą jej jednak z jakąś określoną miejscowością mówiąc po prostu o Jednej wsi.'" Toż samo opowiadają o Wilamowicach, z tą jeszcze odmianą że rak uszczypnął mądrego Wilamowiczanina, który badał jego krawieckie zdolności; mieszczanie utwierdzili się w przekonaniu, że to jest istotnie krawiec. Opowiadanie zaczyna się od sceny ratowania krawca-raka z topieli. Posuwanie

kościoła

Canowianie zbudowali kościół w niewłaściwym miejscu, postanowili go więc przesunąć; burmistrz szubę swojąpołożył na miejscu, do którego należało kościół dosunąć. Zaczęto więc pchać kościół głowami; gdy po godzinach pracy szuby nie znaleziono, bo j ą tymczasem przechodzień skradł, uznano, że nasunięto kościół na nią; burmistrz poświęcił szubę dla dobra publicznego. Mieszkańcy Węgorzyna próbowali też przesunąć kościół, zbudowany w zbyt wilgotnym miejscu; kościół się zawalił i dużo ludzi poniosło rany. Wilamowiczanie przesunęli również kościół na kożuch, który ktoś ukradł, tak jak w Canowie. Paralelę bretońską podał Fr. Krcek. Kobyła dźwiga wielu

jeźdźców

Papaje jeździli do kościoła w dwudziestu czterech najednej wielkiej, kasztanowatej kobyle. Sławna ta kobyła miała być „siedem mil długa, a trzy mile łysa". Bicie koni

sąsiada

Wilamowiczanie wozili kamienie do budowy kościoła; zwózka szła powoli, gdyż żaden nie chciał bić koni batem. Postanowili więc zamienić konie, aby im nie było żal bić własnych koni. Komendant jeździ

na

kogucie

Krukówko na Pomorzu (niem. Kruckenberg) było twierdzą; komendant jej jeździł na kogucie. Kto nie był nigdy żołnierzem, o tym mówią że stał załogą w Krukówku.

Być może jest to ten sam motyw, który potem odnajdujemy w opowiadaniu o Twardowskim, jeżdżącym na kogucie. Waleczny

burmistrz

Burmistrza Węgorzyna na Pomorzu, jadącego na wojnę, bąk, lecąc, uderzył w czoło; burmistrz myśli, że jest ciężko ranny, spada z krowy, na której jechał; krowa załatwia przyrodzoną potrzebę, a burmistrz myśli, że broczy w krwi własnej. Posłaniec

szuka zgubionych

wyrazów

Canowianie, zbudowawszy ratusz bez drzwi i okien, posyłają po nie do Koszalina; posłaniec zapomina po drodze wyrazów wokna i dżwierze i szuka ich, kopiąc pod drzewem, o które się uderzył. Przechodzień przestrzega go, że w lesie może go pożreć jakie dzikie zwierzę; posłaniec przypomina sobie dżwierze i idzie dalej do Koszalina. Analogiczną opowieść stosuje się do mieszkańców Węgorzyna. W y p r a w a p o k s i ę ży c ś w i e c ąc y na d n i e

studni

Mieszkańcy Canowa, zbudowawszy ratusz bez okien, szukają światła; burmistrz, widząc w studni świecący księżyc, organizuje wyprawę, która kończy się wpadnięciem wszystkich do studni. Trzymający wiszący łańcuch puszcza ręce

ludzi

Mieszkańcy Żelaznej na Pomorzu spuszczali się w ten sposób z dębu; trzymający u góry plunął w ręce, aby lepiej trzymać, i wszyscy spadli na dół.1 Canowianie w ten sposób wyprawiali się po księżyc, świecący na dnie w studni; burmistrz, który ich trzymał, wezwał ich do silnego trzymania się i plunął sobie w ręce; w rezultacie wszyscy znaleźli się w studni. Zamykanie

bramy

burakiem

Canowianie, zakładając miasto, wystawili mur obronny, potem wstawili bramy, ale ponieważ nie mieli kłódek, wetknęli w skoble po buraku. Sąsiedzi drażnią dziś Canowian, mówiąc, że tam „zamykają bramy burakiem".

Spór z sąsiedztwem o granice Canów i Koszalin spierały się o granice; uchwalono, że pewnego dnia o wschodzie słońca z rynku każdego miasta ma wyjechać burmistrz, a gdzie się spotkają tam ma być granica. Canowianie postanowili wsadzić burmistrza na wołu, jako silniejszego od konia; ponieważ zaś burmistrz całą noc biesiadował, przeto wsiadłszy tyłem na wołu i ogon jego wziąwszy w ręce niby wodze, niedaleko dojechał. Sprzedawanie

much

W jesieni wszystkie muchy zgromadzają się na rynku canowskim i tam są sprzedawane; potem od razu znikają. Dzielenie

kiełbasy

Mieszkańcy Darzekowa na Pomorzu zabili wieprza i zrobili zeń jedną kiełbasę; nie wiedzieli, co z nią począć, dopiero gęganie gęsiora zrozumieli jako radę, by kiełbasę zgiętą w dwoje włożyć do kotła; dzielono j ą tak, że każdy Darzekowianin okręcił sobie niąszyję trzy razy i potem przegryzł, zachowując dla siebie odgryziony kawałek. Atrament

zamiast

wina

Burmistrz Mastowa (Massów, okręg nowogardzki) przez pomyłkę daje radnym atrament zamiast wina; wszyscy chwalą. Prośba o pożyczenie szubienicy Mieszkańcy Mastowa odmawiają pożyczenia Stargardowi szubienicy, gdyż wystawili j ą tylko dla siebie i dla swych dzieci. Wieszanie wody w worze Mieszkańcy Małego Pomejska (Klein Pomeiske, okręg bytowski) wieszają wodę w worze za drzwiami.

Szczur jako

diabeł

Mieszkańcy Wielkiego Gardna na Kaszubach, słysząc hałasy na wieży kościelnej, doszli do przekonania, że to czart; postanowili go złapać. Schwytano szczura, który umknął z koszyka. Jeden słowik na d w i e m i e j s c o w o ś c i Gdy kto chce podrażnić Bytowian lub Miastkowian (niem. Rummelsburg, okręg koszaliński), mówi, że mająoni razem tylko jednego słowika, który rano śpiewa w Bytowie, po południu w Miastku. Koń zdycha z głodu w

kościele

W Bąblicach (w rejencji koszalińskiej) kościelny zapomniał zamknąć drzwi do kościoła; wszedł tam przypadkowo koń, który powywracał ławki itd. W następną niedzielę ludzie, zobaczywszy nieład, uciekli z kościoła. Mądre

gęsi

W Przybysławiu na Pomorzu (niem. Pribslau) gęsi biegają boso, a są bardzo mądre, gdyż bez przewodnika lecą na jezioro i same wracają do domu. Psy s z c z e k a j ą

ogonem

W Czyżowie (Zizow, w okręgu sławińskim na Pomorzu) psy szczekająogonem. C z a r t na

plecach

Rybak z Łeby bierze koszyk, o który zaczepiła się patelnia; idąc, słyszy dźwięk patelni i myśli, że to czart, udaje się więc do księdza z prośbąo wygnanie złego. Rybaka wybrano potem burmistrzem w Łebie. Z a j ą c w y k l u w a się z j a j a Po śmierci canowskiego burmistrza znaleziono okrągły kamień i uznano, że jest to jajo, w którym znajduje się nowy burmistrz. Radni wysiadywali

przez wiele tygodni kamień-jajo, aż na koniec postanowili przyśpieszyć narodziny burmistrza i rozbili kamień, staczając z góry. Przestraszony zając wymknął się wtedy spod krzaka; uznano, że to jest właśnie oczekiwany burmistrz. W tym samym Canowie nabyli kiedyś dużą dynię, uważając j ą za jajo końskie. Posadzono na niej starą babę, aby je wysiedziała; babina, siedząc tak dłuższy czas, zdrzemnęła się i zbudziła w chwili, gdy koło niej przebiegał zając, wołała więc na rzekome źrebię jako na swoje dziecko, ale bezskutecznie. Analogiczna opowieść dotyczy sołtysa w Darzekowie, który na targu w Słupsku kupił dynię jako jajo końskie; następnie występuje ze skargą do sądu, gdy zamiast oczekiwanego źrebięcia pojawił się zając. Zabicie

gęsi

Sołtys Darzekowa zabija gęś, która go ciągłym gęganiem drażniła; bojąc się starej matki, włazi do beczki ze smołą potem do beczki z pierzem i siada na jajach, gęgając, niby przez czary w gęś zamieniony. Sołtys sprawia

wesele

Sołtys w Darzekowie, sprawiając wesele córce, robi w domu porządek; przywiązuje psa do czopka u beczki z piwem. Pies wyrwał czop, piwo zalało chatę; sołtys posypuje podłogę mąką chcąc osuszyć. Krowa w zielonych okularach Rybacy na Helu mają tylko jedną krowę, której nie mają czym żywić; przyprawiają jej więc zielone okulary i wyprowadzają na piasek; krowa myśli, że to jest trawa, i pożera piasek.1 Zaprzęganie

krowy i żagla

Rybacy helscy, gdy morze zamarznie, zaprzęgają do sanek krowę i żagiel koło siebie i jeżdżą po lodzie.

R y b a na

łańcuchu

Nadmorski Puck ma w herbie lwa i łososia; opowiadają, że węgorz chciał się dostać do herbu, ale lew i łosoś zdradą go opanowały i okuły w kajdany; odtąd Pucczanie trzymają go w przystani na łańcuchu. Pytają też czasem sąsiedzi Pucczan: „Jak się ma wasz węgorz na łańcuchu?", co jest powodem obrazy. Burmistrz Pucka miał swego czasu wytoczyć proces znanemu poecie kaszubskiemu Derdowskiemu, że w Panu Czorlińscim przedstawił żartobliwie bohatera, wyciągającego owego węgorza z wody, czemu przeszkadza burmistrz pucki.1 W okolicach Pucka opowiadająteż o mieszkańcach Gnieżdżewa, którzy złowiwszy węgorza, przykuli go na łańcuchu, specjalnie z Pucka przywiezionym, w rzeczce.2 Analogiczny motyw znany jest na Polesiu; tutaj króluje wielki wjun, piskorz, na łańcuchu przytwierdzony w Pińsku. Wspomina o tym już Józef Ignacy Kraszewski3; do dziś dnia tradycja ta jest żywa. Witanie księcia: mieszczanie

naśladują

burmistrza

Książę przyjeżdża do Canowa; mieszczanie wynosząklawicymbał na wieżę ratuszową a sami zajmują miejsca przed domami, na kupach mierzwy, aby górować wśród swych rodzin. Burmistrz, witając u bramy księcia, potyka się i pada; mieszczanie myśląc, że należy naśladować burmistrza, również kładą się plackiem na ziemi. Sprzedaż i kupno

lipy

Rozrośnięta lipa zabiera światło ratuszowi w Canowie; mieszczanie postanawiają j ą sprzedać. Kupuje j ą przyjezdny woźnica dla cienia; mieszczanie potem muszą za drogie pieniądze j ą odkupić, by móc ją ściąć. Próbowanie

piwa

W Pucku próbowano dobroci piwa w ten sposób, że rozlewano je na ławy i siadano; jeśli siedzący przylepili się do ław, to piwo uchodziło za dobre, mocne.4

Chwytanie

dzięcioła bez

drabiny

Chojanie stają pod drzewem jeden na drugim, ostatni wkłada rękę w dziuplę. Stojący na dole się usunął, wszyscy spadają jedynie ostatni zawisł, nie mogąc wyjąć ręki; towarzysze, chcąc wybawić wiszącego, ucinająmu rękę. W uchu

piszczy

Chojanin poszedł do boru i dziwi się, że coś piszczy, szuka więc ptaka; wychodzi za nim na drzewo, aby się przekonać, że to jemu w uchu piszczy.' Topienie

węgorza

(raka) za

karę

Canowianie wyrzucili śledzia do stawu; potem, gdy staw spuścili, znaleźli tylko dużego węgorza, który zjadł śledzia. Postanowiono ukarać winowajcę śmiercią przez utopienie; sam burmistrz wrzucił go do jeziora. Węgorz, zjadający śledzie, znany jest także w Gnieżdżewie, w związku z opowiadaniem o węgorzu na łańcuchu.2 Chojanie utopili w rzece raka, karząc go za to, że jednego z nich uszczypał. Kolorowe

spodnie oznaczają

święto

Papaje obrali sobie władcę, który dla odznaczenia chodził w żółtych portkach. Władca ten zawiadamiał o świętach, wychodząc na najwyższą górę okoliczną i zagiąwszy kapotę, pokazywał wszystkim żółte portki. Podobnie w Darzekowie na Pomorzu sołtys Jost wdziewał czerwone portki, by zawiadomić wszystkich, że jest święto. Wesz wybiera

burmistrza

W Czchowie w województwie krakowskim po wyborze rajców, z których każdy ma wole u szyi, dokonuje się w ten sposób wyboru burmistrza: koło stołu radzieckiego zasiadają wszyscy, oparłszy się wolami o stół, a wesz, uwiązana na żelaznym łańcuchu, wskazuje na najgodniejszego, wchodząc na jego wole.3

W Wilamowicach co sześć lat odbywały się wybory w ten sposób, że wszyscy radni zasiadali za stołem, a gminna wesz siadała na brodzie jednego z nich. Wyratowanie

księżyca

Dziewczyna w Wilamowicach, czerpiąc wodę, zobaczyła księżyc w wodzie; woła więc sąsiadów, którzy przerażeni, że księżyc nie będzie świecił na niebie, postanawiają go wyratować. W czasie tej akcji dźwignia uderzyła dziewczynę tak silnie, że zamigotały jej gwiazdy i księżyc; uradowana stwierdziła, że księżyc został uratowany. Przesuwanie

łąki

Wilamowiczanie posiadali wspólną łąkę, niedogodnie położoną powbijali więc w nią słupy i zaczęli ciągnąć; każdy z nich popędził w innym kierunku z palem za sobą. L i s t do

papieża

Poborzanie, kłótliwa i ciemna szlachta cząstkowa, chcą się poskarżyć na proboszcza, postanowili więc napisać do papieża, ale nie mogą zgodzić się na tytulaturę, gdyż nie wiadomo, czy papież jest szlachcicem. W rezultacie listu nie wysłano. Fr. Krcek ogłosił tekst takiego listu, znaleziony w rękopiśmiennym zbiorze facecji z połowy XVIII wieku; list pełen jest zabawnych przekręceń, a zastrzeżenie co do szlacheckości papieża i tu się znajduje. Kucie

kóz

Przysłowiowy Pacanów, w którym mają kuć kozy, jest powszechnie znany; mówi się też o człowieku bywałym: był w Pacanowie, wie, jak kozy kują. Drażniono mieszkańców Pacanowa, małego miasteczka (w powiecie stopnickim), tymi konceptami, na co zaczepieni mieszczanie odpowiadali, że „tam teraz nie kozy, ale pyski kują". Próbowano rozmaicie tłumaczyć ten kawał sąsiedzki; mówiono, że nawiązano tu do nazwiska kowali Kozów czy też do okuwania „kóz", czółen znanych pod tą nazwą. Ale to taki wędrowny motyw, który nie tylko w odniesieniu do Pacanowa spotkamy. Podobnie mówi się o Kurzętniku w powiecie lubawskim; tam także

kująkozy, a trawa na rynku rośnie.1 Tak też mówi się o Kozanowie i Bodzanowie, być może w nawiązaniu do nazwy, wreszcie w przysłowiowym Osieku. Rusini odsyłają głupich: „A do Miżybora kiz kowaty!"2 W rękopisie z XVII wieku odnalezionym przez Briicknera3 znajdujemy zwrot: „Żeśmy przecież w Polsce, nie w Burgundiej, kędy kozy kują". Widocznie więc i ten koncept jest międzynarodowy. Środek

świata

Mieszkańcy zapadłych kątów, którzy świata Bożego nie widzieli, są oczywiście skłonni uważać siebie za najlepszych, a osadę swą za najpiękniejszą najstarszą niemal za centrum świata. Otóż do tej właśnie parafiańskiej zarozumiałości nawiązuje żartobliwe opowiadanie o środku świata, który ma się znajdować właśnie na terytorium wyśmiewanych sąsiadów. Kilka takich środków ziemi znajduje się także na ziemiach polskich, i to oczywiście w miejscowościach, o których zazwyczaj tylko sąsiedzi wiedzą. Najbardziej jeszcze znaną osadą jest Kiernozia w powiecie gostyńskim, która, dzięki swej nazwie, poszła w przysłowie i stała się popularnym oznaczeniem prowincjonalnej osady. Żartobliwe stwierdzenie, że w Kiernozi jest środek świata, jest dość popularne; spotykamy je np. u Sienkiewicza, który kilka takich miejscowości zestawia: „Nie wiem, czy w Pacanowie, gdzie kozy k u j ą w Kiernozi, gdzie jest środek ziemi, i wŁysobykach, słynnych z jarmarków na gęsi, są teatra". Z ustnej tradycji znam powiedzenie, że środek świata jest w Kiernozi na plebanii, a wyznacza go żyrandol w pokoju stołowym. W podobnej sytuacji co Kiernozia znajduje się również Turobin, osada w powiecie krasnostawskim województwa lubelskiego4; i o nim mówiąokoliczni mieszkańcy, że znajduje się w środku świata. Zaznaczyć można, że obie te miejscowości mają za sobą długą i dostojną przeszłość i liczne zabytki architektoniczne; może więc duma małomieszczan podupadłych osad dała sąsiadom asumpt do drwin? W powiecie ropczyckim znana jest opowieść o Św. Jacku, który uciekając z Krakowa przed Tatarami, zatrzymał się w Będziemyślu pod Sędziszowem na

odpoczynek i powiedział, że tu jest środek świata.1 Nie mogłem dociec, dlaczego to właśnie Będziemyśl zasłużył sobie w opinii sąsiadów na taki zaszczyt. W Wielkopolsce w okolicach Leszna znane jest analogiczne powiedzenie o miasteczku Święciechowie (Schwetzkau); ma się tam słyszeć jeszcze szelest obracającej się ziemi, co oczywiście jest już późniejszym dodatkiem. Na Śląsku niemieckim środek świata ma być w Stroppen, w powiecie górskim (Guhrau): wieś ta zawdzięcza swą sławę, być może, położeniu na wzgórzu, tak że jest z daleka widoczna. Ale to już okolice niemieckie. Z innych stron Niemiec nieco materiału zbiera znany folklorysta O. Knoop;2 środek świata ma być więc w Einzingen koło Allstedt, w Poppau koło miasteczka Klötze (tamże znane jest opowiadanie o łańcuchu, którym świat wymierzono, a który ma być schowany pod kamieniem w stawie), w Neuenkirchen w Brunszwiku, wreszcie w wielu miejscowościach w okolicach Starogrodu (Stargard) na Pomorzu niemieckim. Być może mamy tu do czynienia z dalekim echem odwiecznych wyobrażeń o środku ziemi. Jeżeli uważa się ziemię za wielką płaszczyznę, to oczywiście można spekulować na temat środka tej powierzchni i do centrum tego przywiązywać specjalne, magiczno-religijne i polityczne znaczenie. Z czasem to wszystko blednie, pozostawiając jedynie nikły i niepozorny ślad w postaci powyższych zabawnych opowiadań sąsiedzkich.

MAZURZY W OPINII SĄSIEDZKIEJ

Stara Polska, a więc zarówno Wielka jak i Mała, odnosiła się z wyraźnym lekceważeniem i niechęcią do Mazowsza. W wiekach średnich był to kraj daleki, niełatwo dostępny, obcy; politycznie pozostawał pod władzą książąt mazowieckich, którzy wymarli dopiero z początkiem XVI wieku, kulturalnie był nierównie bardziej prymitywny niż zachodnie czy południowe ziemie, dużo miał w tradycyjnej kulturze odrębności; nie było tu większych miast, nie było zamożniejszego mieszczaństwa, nie było większych centrów kościelnych. Słowem, kraj był ubogi, pierwotny, niemal dziki; nie dziw więc, że patrzano nań z poczuciem własnej wyższości. Stosunki się z czasem zmieniły. Mazowsze zostało włączone w całość organizmu politycznego i kulturalnego Korony, zacierały się z wolna dawne odrębności, ale i tak w poczuciu szerokich warstw wielkopolskich czy małopolskich Mazowsze pozostało czymś gorszym, mniej ważnym, prostackim. „Kraina mazowiecka coś ma w sobie niewdzięcznego i grubego, tak iż z mowy ich i z postępków ich zwykliśmy się naśmiewać" — pisze Sebastian Petrycy z początkiem XVII wieku. Ostatecznie do dziś dnia jeszcze sporo pozostało z tego dziedzictwa niechęci; tyle się na ziemiach polskich zmieniło, tyle razy przesuwały się granice i nowe wytwarzały się podziały, a owe odwieczne nienawiści, przechodząc z wolna w łagodniejsze formy niechęci, szyderstwa czy żartu, trwają jeszcze wcale uporczywie. Otóż zadaniem naszym jest zebrać nieco materiału, staropolskiego czy współczesnego, i zestawić systematycznie, aby odtworzyć ów tradycyjny pogląd na Mazurów. Przed niespełna trzydziestu laty Władysław Smoleński, ogłaszając Szkice z dziejów szlachty mazowieckiej, Kraków 1908, poświęcił rozdział także „Mazurom w świetle cudzych opinii"; otóż tutaj nawiązujemy do tego szkicu zasłużonego historyka, pomnażając materiał obyczajowy. Zaraz jednak na samym początku stwierdzić musimy, że pojęcie Mazowsza czy Mazura jest w tradycji popularnej bardzo nieokreślone. Rzecz to zresztą zrozumiała; z chwilą gdy zaczyna się jakąś nazwę plemienną uważać za obraźliwą czy choćby tylko mało pochlebną bardzo szybko okolice pograniczne zaczynają się wypierać przynależności do danej grupy. Dopóki góral był nazwą lekceważącą wiele wsi na pograniczu góralskim, ale niewątpliwie etnograficznie już góralskich, obrażało się na tę nazwę, twierdząc, że górale są

nieco dalej; gdy znów wytworzyła się jakby moda góralska, czy też rozbudowany został separatyzm góralski, góralszczyzna stała się daleko większa. Tak samo też z Mazurami; jeśli niełatwo jest wyznaczyć etnograficzne granice Mazowsza, to tym bardziej trudną jest rzeczą ustalić owe granice w poczuciu samej ludności. Oczywiście, Wielkopolanin czy Małopolanin skłonny jest każdego na wschód czy też na północ mieszkańca nazywać Mazurem, co nie zawsze bywa słuszne. „Mazurami i Radomianów, i Podlasianów zwykliśmy zwać dla bliskości; jeśli się urażają tedy im powiadamy: nie Mazurzyście, ale gdy potrzeba wam ognia, idźcie po niego do Mazurów", pisze Sarnicki w drugiej połowie XVI wieku. Od tego czasu trzysta pięćdziesiąt lat minęło, a w odczuciu popularnym niedużo się zmieniło. Ale nie chodzi nam tu o granice Mazowsza; celem naszym jest odtworzenie popularnych pojęć o Mazurach jako przyczynku do tworzenia się pojęć o sąsiadach i o obcych. W tej tradycyjnej, utrzymującej się przez wieki niechęci do Mazowsza jest jednak coś więcej niż zwykłe sąsiedzkie porachunki i żarty z pogranicza; ó żadnej z dzielnic polskich nawet w przybliżeniu tyle złego nie powiedziano co o Mazowszu. Mamy tu jeszcze do czynienia z różnicami społecznymi, które potęgują normalną sąsiedzką niechęć. Mazowsze było —- i jest do dziś dnia dość wyraźnie — dzielnicą drobnej szlachty; otóż do regionalnych niechęci dołączała się jeszcze i przemożnie działała na kształtowanie się pojęć pogarda zamożnego czy choćby jako tako sytuowanego szlachcica-ziemianina z Wielkiej czy Małej Polski dla szlachetki, siedzącego na spłachciu roli, mieszkającego w wiejskiej chałupie, pracującego na roli, a mającego jednak wszelkie przywileje, wszystkie pretensje i ambicje szlachetnie urodzonego. Bezsilny gniew zamożniejszej szlachty z zachodniej i południowej Polski, majoryzowanej przez tłumy chodaczkowej szlachty, zmieniał się na szyderstwo. Można sobie było wyobrazić, z jaką głęboką istotną pogardą odnosić się musiał małopolski ziemianin, który i przez szkoły przeszedł, i za granicą czasami bawił, i o dwór królewski się ocierał, pan szerokich włości i setek czy tysięcy dusz oddanych, do szlachcica z dalekiego Mazowsza, który sam chłopską robotę wykonywał, a na święto dla parady szablę na sznurku przypasywał i nie mając pary butów, w jednym bucie i jednym łapciu paradował. Tysiące takiej to właśnie chodaczkowej szlachty awanturowało się na sejmikach, górowało na sejmach elekcyjnych, powtarzało zasłyszane gdzieś, a nie zrozumiane hasła czy nazwiska, potrząsało buńczucznie szabelkami lub choćby i sławnymi mazowieckimi kijami. Obywateli poważniej myślących przejmowała troska o

przyszłość państwa, w którym zaczyna rządzić ciemny i zawadiacki element drobnej szlachty; demokracja szlachecka zmieniła się w ochlokrację. Sceny elekcyjne są zarazem gorszące i zabawne. Bielski w Kronice wspomina o wyborze Henryka Walezego, że zawdzięcza on wybór rozagitowanym masom mazowieckiej szlachty: „Mazurowie... najwięcej głosami swymi na książę andegaweńskie zagęścili, acz go i wymówić dobrze nie umieli i zwali Gaweńskim książęciem, aErnest inaczej unich nie był, jedno Rdest". „On eidiotae—pisze Bartosz Paprocki, sam zresztą Mazur — nie rozumiejąc żadnego pożytku stąd Rzeczypospolitej, tylko z uporu wołali na pana Gawędzkiego i także, jako go ochrzcili Gawędzkim, gawędę prawego mieli". Jeżeli tak działo się na sejmie elekcyjnym, wobec najwyższych dostojników państwowych i kościelnych, to jakże musiały wyglądać takie tłumy szlacheckie na sejmikach! O tym to tłumie szlachty mazowieckiej mówił z odrazą Kasper Miaskowski w wierszu Na schwal Mazurów, uderzając na „schłopiałą szlachtę" i porównując j ą z ordą tatarską: A rozrodzone szlacheckie ich plemię Jako szarańcza przykrywszy ich ziemię, Do czego kiedy Ojczyźnie się zgodzi? Do rady? Na targ rychlej z kijem godzi, Na wojnę? Żonkę zarazem on woli, Chocia nie orze trzech zagonów roli. Trąba do swarni woła? tam z oszczepy Bieżą, porwawszy abo z kołka cepy; Siermięga ubiór, a to więc mąż darski, Co mu w gęby miąższy wąs sitarski.

Otóż na takim to tle powstawały liczne powiedzenia, anegdoty, żarty zwracające się przeciwko Mazurom. Zbieramy tu nieco odnośnego materiału, zarówno staropolskiego jak i współczesnego; jest to przyczynek do obyczajowości polskiej i przykład powstawania i utrwalania się niechęci między grupami społecznymi. Ubóstwo

mazowieckie

Ubóstwo szlachty zaściankowej drażniło i śmieszyło ziemian, którzy zmuszeni byli traktować na równi społecznej szlachetków, stylem życia i zamożnością niewiele różniących się od włościan. Śmiano się z tych miniaturowych dziedzin, czasem i od włościańskich gospodarstw mniejszych: „Fortuna choć

nieszeroka, ale długa i głęboka". Dodawano też: „Długa jak bicz, szeroka jak nóż, a głęboka aż do środka ziemi"; „Gdy pies na jednej fortunie siądzie, na drugiej ogon trzyma"; „Fortun sześć, a nie ma co jeść" — oto jeszcze znamienne przysłowia. Nie było na tych posiadłościach dużo poddanych, którzy by na owych zagonowych panów pracować mogli: „Gdzie częsty pan, tam rzadki sukman"; „Sam pan, sam furman"; „Sam pan, sam sługa". Fortuny nie były wielkie, ale tytuły dobierano nieraz bardzo dostojnie. „Comes de Wątory, gdzie jeden kmieć, a trzy dwory" — mówi przysłowie zapisane u Rysińskiego z początkiem XVII wieku. Intermedium chełmińskie z tegoż czasu wprowadza zabawną postać drobnego szlachetki, który w podobny sposób podnosi swe tytuły do sławy: Ojciec mój był pan Dzbański Comes de Wątory, Gdzie jeden tylko kmiotek, a trzy wielkie dwory.

Kochowski w Epigramach jeszcze ten panegir rozszerzył: Jako się pan zowie? On rzecze: Hyperbolski, haeres w Nieznanowie, Marchio z Janczarychy, comes de Wątory, Baro de Gulbrych, kędy dwie chałup, trzy dwory.

Spotykamy się też z tym tytułem u Syrokomli. Mówiono też o „hrabi de Golis", o „grafie de Socha". Arystokratom tym przypisywano takie sentencje, jak: „Panie Boże, ja sługa Twój, a do tego jeszcze szlachcic"; „Nie umiem czytać ani pisać, ale królem mogę zostać". Albo też owo tak szeroko znane: „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Na temat ubóstwa szlachty mazowieckiej ułożył Wacław Potocki fraszkę Me nadana ceremonia. Król Kazimierz w czasie polowania wstąpił do dworu mazowieckiego szlachcica, aby się nieco ochłodzić. Szlachcic, rad królowi, scedził z bębna ostatek piwa i podaje królowi, a król: Pijcież, mówi. Wszak zawsze kredensować należy królowi. Skosztowawszy ów, znowu z ukłonem mu poda. Wypijcież do dna, rzecze, tak niesie ta moda. Wypił ów do kropelki. Każcież nalać teraz. Szlachcic, złożywszy ręce: przysiągłbym i nie raz, Choćby pod sercem było, choćby szczerozłote, Dałbym, gdybym miał, widzisz wszak m o j ą ochotę. Śmieją się wszyscy, a król zostawszy na koszu: Nie trzebaż ceremonii zażywać w Mazoszu.

Coś niecoś zostało także w pieśni ludowej, dla której również Mazowsze jest krajem odległym i ubogim, a Mazur zabawną postacią: Przyszedł Mazur do Mazura chodaka pożyczać, Pożyczże mi, miły bracie, pójdę się zalecać. Nie pożyczę, bo kosztuje, Jak uderzysz nogą w nogę, chodak się zepsuje.

Zamożność Mazowsza wyśmiewa pieśń, śpiewana chętnie na pograniczu (tekst z ziemi dobrzyńskiej): Ożeniłem się na Mazowszu, Wziąłem w posagu trzy ćwierci owsu. Trzy ćwierci owsu, dwie beczki sieczki, Trzeba się cieszyć z takiej dzieweczki. Ani poduszki, ani pierzyny, Bodaj poszukać takiej dziewczyny.

Kuchnia

mazowiecka

Potrawy ubogiej szlachty były oczywiście bardzo proste; szlachcic zagonowy, majątkowo i umysłowo równy włościaninowi, odżywiał się po wiejsku, po chłopsku, z czego oczywiście śmiali się szlachta-ziemianie, przywykli do obfitego, czasami i wymyślnego stołu. „Roześmiał się by Mazur na Żemłę" — mówi stare przysłowie; Żemła to bułka, która na Mazowszu za rzadkość uchodziła. Wyśmiewano żur mazowiecki, typową potrawę ubóstwa. I j a Mazur, i ty Mazur, Pożyczże mi garczka na żur, Ja ci garczka nie zepsuję, Tylko barszczu ugotuję.

Mięso było na mazowieckim stole rzadkością: zjawiało się w niedzielę, w święto, na uroczystości. W braku mięsa wątroba za przysmak uchodziła, jak zresztą w ogóle wśród ludu, skąd i przysłowiowe powiedzenie: „Dziwna chłopu wątroba, kiedy mięsa nie jada". Jadano też gawrony, zwane stąd żartobliwie mazowieckimi kurami. Rano trafunkiem idę po warszawskim trecie, Aż baba gawronięta przedaje kobiecie

opowiada w Ogrodzie fraszek Potocki. „Gawronięta żartem mazowieckie kury zowią" — pisze Potocki w Jovialitates. Pijaństwo i zawadiactwo „Pić, bić pomogą radzi" — pisze o swych rodakach mazowieckich heraldyk Bartosz Paprocki. Pijaństwo, zmieniające się łatwo w orgię i bijatykę, karcił surowo Miastkowski w znanym wierszu Na schwal Mazurów. Barda na ścienie, prze gościa potrawa. Kto tam bezpiecznie na ich siędzie ławie, Przy gospodarskiej za pasem buławie? Takieć miewali uczty Centaurowie, Takie Lapithae, biorąc gościom zdrowie! A przecie chwali piwo z ich biesiady; O bodaj nie tak między tu sąsiady!

Pijaństwo i zawadiactwo Mazurów były również wdzięcznym tematem do drwin ze strony sąsiadów. Mazur, który pije podłe piwo i potem z lada okazji wyciąga szablę lub też po prostu pałką walczy, jest bardzo typową postacią. Niemało na ten temat było konceptów, anegdot, pieśni. Charakterystyczny obrazek daje nam Pasek w pamiętnikach, pisząc pod r. 1699, jak na przyjęciu towarzyskim w Krakowie dokuczano mu od Mazurów. Jeden z gości, niejaki Kardowski, wypominał mu całą litanię tradycyjnych zarzutów przeciwko Mazurom: o ich ślepocie, o ciemnej gwieździe, o mazowieckim papieżu itd. u „Zgoła, wielkie dawał okazje. Ja widać, że to na mnie te przymówki, mówię mu: Panie bracie, nie trzeba by ku nocy Mazurów wypominać, żeby się nie przyśnili, a do tego nie masz ich tu, jam jest mazowiecki sąsiad, muszę Waści za nich odpowiadać. On po staremu perstitit. Po wieczerzy poszedł w taniec Szembek, Żelecki mówi do mnie: pódźwa mu służyć. Odpowiadam: dobrze. Tańcuje tedy, a on, stojąc na trakcie, począł śpiewać: Mazurowie naszy po jaglanej kaszy Słone wąsy mają, w piwie je maczają

i tak ową piosenkę kilka razy powtarza, mnie też już gniewno się uczyniło; wezmę tego Żeleckiego na ręce tak jako dzieci noszą bo chłopak był mały — rozumieli oni, że ja to czynię z kochania — i idę z nim, a pomijając Kardowskiego, śpiewającego tę piosenkę, uderzę go w piersi Żeleckim; padł wznak,

srogi chłop jak dąb, dosiągł jakoś ławy głową, uderzył się w tył, zemdlał. Żelecki też, bom nim o drugiego z wszystkich sił uderzył, nie mógł wstać. Potem do szabel". Oto przykład awantury z mazowieckich prześmiewek, niewątpliwie bardzo typowy. Pieśń, o którą się pobito, jest do dziś dnia znana; kończy się ona na tym, że owi Mazurowie: Gdy sobie podpiją, wnet chłopa zabiją.

Wierszyk ten, wraz z wieloma podobnymi antymazurskimi pomysłami, spotykamy już w zbiorze pt. Kiermasz wieśniacki z początku XVII wieku. Oto kilka: Mazurowie mili, gdzieście się popili? W Warce na gorzałce, w Czersku na złem piwsku, Szarszan zardzewiały, z poszew opadały, Jechali przez pole, złamali dwie kole. Kijec granowity, harkabuz nabity, Tak j a d ą na roki, podeprą swe boki. Zstępuj mu z gościńca, rzuci się do kijca: Potem z harkabuza wnet poprawi guza. Chocia w piasku brodzą, lecz ostrożnie chodzą.

Z tematów pijackich niejeden koncept dotyczy Warki i Czerska; piwo wareckie i czerskie było mazowieckim napojem, a szlachta okoliczna słynęła z zawadiactw, no i z pijaństwa. Piwo wareckie miało szeroką sławę, zresztą bynajmniej niejednolitą. „Wystałą Warkę, co Warszawę żywi", wspomina Andrzej Morsztyn. Do anegdot sąsiedzkich należy chyba zaliczyć opowiadanie o papieżu Klemensie, który za czasów pobytu w Polsce jako nuncjusz miał zasmakować w wareckim piwie tak dalece, że na łożu śmiertelnym wołał o nie: „O santa piva di Polonia! O santa biera di Warka!" Śmiano się z przywiązania Mazurów do wareckiego piwa; wymyślono, że marzeniem było Mazurów zamiast wina mszalnego używać tego właśnie piwa. Myślą wybrać posły Do papieża rzymskiego, bo ich wieści doszły Z Węgier, że wino drogie; chcąc go o to żądać, Żeby do komuniej raczył dyspensę dać N a ich wareckie piwo; sporzej by go pili, Gdyby k'stołu Pańskiemu kiedy przystąpili

opowiada Kiermasz

wieśniacki.

Zawadiactwo Mazurów było dobrze znane w całej Polsce: Bo tam nigdy bez zwady, kto wiadom Mazosza

pisze Potocki. „Mazur niewiele wierzy, śmiejąc się uderzy"; „Niechaj go, bo to Mazur"; „Pewno jedzie Mazur, bo psy na wsi hur, hur" — mówią stare zwroty. W sowizdrzalskim utworze Synod klechów podgórskich z r. 1607 przemawia stary klecha: Z trudnością, by nam przyszło stąd wygnać Mazury, Pozabijalić by nas, rzadko dobry który. Wtedy Mazur wesół żyje, Gdy tańcuje i gdy bije

mówi piosenka. Inna rzecz, że to zawadiactwo nie zawsze było odwagą. Kochowski w Epigramach taką nam odtwarza scenę: Zjechał się Mazur z Niemcem w ciasnej bardzo drodze: Wara z drogi! ofuknie Niemca Mazur srodze. Ustępujże pludraku, bo poznasz potkanie, I co wczora drugiemu, wnet się tobie stanie, Pyta Niemiec, zstąpiwszy, bo o sobie zwątpił, Co takiego? — Byś nie tchórz, jabym ci był stąpił.

L i s t do

papieża

Prostactwo i zarozumiałość Mazurów charakteryzuje zabawna opowieść o liście do papieża. Opowiadają j ą do dziś dnia o mazowieckich Poborzanach, drobnej i kłótliwej szlachcie z okolic Mławy. Otóż Poborzanie, niełaskawi na proboszcza z Janowca, postanowili napisać list do papieża z prośbą aby odwołał znienawidzonego księdza. List był już gotów, nawet i pieczęcie doń przytwierdzono, nie było tylko zgody co do adresu. Jeden z Poborzan doradzał tytuł: „Duchowny Ojcze", na co jednak znalazł się argument, że tak zwie się każdego księdza, nawet proboszcza z Janowca; ktoś inny radził, by położyć adres: „Przenajświętszemu Ojcu", na co znów któryś z teologów poborzańskich stwierdził, że tak mówi się tylko do Pana Boga. Ktoś inny radził znów, aby napisać „po naszemu, po szlachecku: Panie Bracie", ale i tu zaprotestowano: „A kto go tam wie, czy on aby szlachcic!" Ostatecznie listu nie wysłano i proboszcz z Janowca dalej gnębił Poborzan.

Otóż taką to opowieść zanotował z początkiem naszego wieku L. Rutkowski; utrzymała się więc w tradycji ustnej anegdota szlachecka. List taki, z analogicznym zastrzeżeniem co do szlacheckiego tytułu, dochował się w facecjach jednego z rękopisów Zakładu Ossolińskich z połowy XVIII wieku. Tak więc pisze mazowiecka szlachta do papieża: „Mnie wielce Mości Ojce — nie pisemy do Was: i Bracie, bo nie wiemy cyście Slachcic cyli nie, boscie nie z nasej ziemi. Ale oraz wykładamy nase rzecy przed Wascią Waspanem, ze nas bracisek po ojcu stryjecny, po stryju ujecny i nasa siestrzycka po stryju ujecna, po uju stryjecna bardzo się ku sobie onacą W tym nam Xsiądz Wiokary (wikary) radzić nie chciał, Xsiądz Wiokary odesłał nas do Xsiędza Klobona (plebana), Xsiądz Kloban do Xsiędza Opicygała (oficjała), Xsiądz Opicygał do Xsiędza Łopata, a Xsiądz Łopat do Xsiędza Wyskupa, a Xsiądz Wyskup do samego Waspana po jakiś ingult czyli po fakultasa. Zacym prosiemy, muj sumny Ojce Święty, wydajcie nam tego fakultasa, a pozwólcie tej to nasej rodzinie się oswinić (ożenić), bo się bojemy, zeby w nasem pokrewięstwie Cart Carta nie skusił; a my za tę ucynosc (uczynność) deklarujemy Wasmościom parę prosniaków półkarmnych i sadełko czwartoletnie. Strawi to wasa celadka. Dla samego Wasmości zdałoby się Cerwunce (czerwieńce), ale poprzysięgamy, ze ich i nie znamy. Więcej się namnożyło bzdęków ode skarbu cara moskiewskiego, ale i tę powybierali Sasi, Szwedzi, Moskwicini, tak ze i nasi Ojce Święty, bardzo siebie się drą. Bóg to racej wiedzieć i Matka Piaskowa, jeżeli się ostoi i nasa chudzina przy swojej koncypacji. A przed ocy Wasmości to wszystko postawiwszy, piszemy się Wasmości, Ojce Święty, Psyjacielami, ale nie bratem." Mowa

mazurska

Najstarszą chyba wiadomość o przedrwiwaniu mowy Mazurów znajdujemy w Acta Rectoralia uniwersytetu krakowskiego z r. 1513. Studenci mazurscy, mieszkający w bursie pauperum, skarżą kilku współmieszkańców, że ich wyśmiewają w rozmaity sposób. Pytają się więc: „Czy Judasz czy inny apostoł nauczał Mazurów?" Potem: „Ile samogłosek u Mazurów?" Jedni odpowiadali: Pięć, a więc „stęk", „pęk", „mięk", „pok", „tutka". Drudzy uważali jeszcze dwa: „Sieno" i „topka". Wszystkie te rozważania przeprowadzano głośno, aby doszły do uszu mazurskich. Rektor skazał zaczepnych studentów, potem darował im karę. Dzięki temu drobnemu incydentowi z dziejów Akademii Krakowskiej wiemy, jak się śmiano z Mazurów przed pięciu wiekami.

Przykładem takiego przedrwiwania mowy mazurskiej jest wcale ciekawa Kolęda mazowiecka z początku XVII wieku, ułożona tak, by podkreślić odrębność wymowy słownictwa mazurskiego: Perolmy się sibretkowie tągasą, Dajżeli nas jakierzami napasą, Oworędy do owego panose, Niechaj si tes usłysy nase glose, Tędurędu, do tej to wyskulichy, Niech rozedrgnie na nase pienie słuchy. Przetomy sie tutka przywąkrolili, Dajżebyśmy kolędzacy głuszeli.

Osobliwa ta kolęda nie jest tak łatwo zrozumiała; Brückner, który j ą w jednym z rękopisów petersburskich znalazł i ogłosił w „Wiśle", musiał dodać obszerny komentarz filologiczny. W tymże artykule podaje Brückner innąjeszcze próbę wyśmiewania dialektu mazowieckiego, psalm (również z XVII wieku): W kazdziornej tarapacie wrzescałem do Pana, A septa moja nawse była wysłuchana. Kiedy na ras wciornastkich dybała pocwara Lub kreską lub ręcnikiem płosał mę ktos wara, A j a wnet ku niebecku wytrzesciwsy ocy, Sczebietałem jak ptasecek, żądając pomocy. A Pan w n e t j a k ogankąposamotal muchy, Do scętu zdredy skaził bez żadnej otuchy. Iześ mię tak chędogo Panie wyczwikował, Pókim zyw, poki łazę, będęc odsługował. Tym ze cię łez trzęsiackim prosę Duski mego, Wybawze mię z niewoli oscerka strednego.

Z innych parodii religijnych można przytoczyć jeszcze fragment dziesięciorga przykazań mazowieckich, również z XVII wieku: „Nie chapaj cudzych rzeczy, bo w cię diaboł wleci. Czwarte — w piątek mięsa nie żryj. Od ojca, matki, nie kpiej. Nie pożądaj cudzych białek, bo pozbędziesz swoich gałek. Siódme: nie zabijaj cłeku cłeka ani kaźnią ani radą maszli go zabić, wbij w ruśnicę cztery kule, niech się zdrajca nie morduje." I jeszcze jeden taki przykład przytoczyć możemy: dystyngowany list wdowca Mazura do damy serca (z osiemnastowiecznego rękopisu, „Lud" VI): „Mnie wielce serdecznie kochana Damulenku. Dojszło mię słyszeć, ze mię WPanna bajczysz, aleby to nie było do rzeczy, bo gdybyśmy swoje rzeczy do kupy stulili, byłoby na co pojrzec. Gospodarstwo moje, które się ostało po pierw-

szej Niebosce, jako to: potacka, w której Nieboska odzoliwszy chusty, sama szlacheckie piwo robiła; krosna, z któremi siedząc, rąk i nóg nie słyszała; półtora jarzma wolików, jako ogórków; świnka na omnozeniu — inszych rzeczy nie wyrażam, jaki mom swój własny porządek, z którego WPanna wiem, ze będziesz kontenta. Wolno się spytać, jak wodziłem pierwszą Nieboskę. Ale niezal tego było cłeku, bo jej w garści wszystko rosło: jak się wedle cłeka, bywało, położy z grosem, to z dwoma wstanie. Więc j a z miłosnym moim przedsięwzięciem biorę się ku WPannie. Tylko mię prosę uwiadomić, abym się wcesnie wygotował, jak i do pierwsy Nieboski. Czekam tedy z wielkądrączkąod WPanny delikatnego słowecka, a teraz jezdem scerze zycliwy i najnisy słuzecka". Zewnętrzna

pobożność

Prawowierność katolicka, bardzo zresztąprymitywna i powierzchowna, była również tematem żartów. Mazur nienawidził protestantów; jest rzeczą znamienn ą że na Mazowszu nowinki religijne nigdy nie miały większego powodzenia. Działo się to zarówno dlatego, że mało tu było zamożniejszej i bardziej wykształconej szlachty, która by mogła samodzielnie myśleć na tematy religijne lub też choćby w znaczniejszej mierze ulegać wpływom modnych zagranicznych prądów, jak i dlatego, że nienawistny Mazurom Niemiec czy też Szwed był zazwyczaj protestantem, przez co wytwarzała się zrozumiała niechęć do „niemieckiej wiary". Zresztą Mazurzy na tematy teologiczne nie rozprawiali; zawzięci i ciemni, trzymali się tradycyjnie i uporczywie zewnętrznych form katolicyzmu, o protestantyzmie zaś mieli bardzo fantastyczne pojęcia. „Hej! Hej! — mówi Mazur w Colloquium charitativum z r. 1652. — By tez kiedy tego lutra obacyć: cłowiek ci to cy co dziwnego". Śmiano się, że „Mazur woli zabić niźli post złamać"; istotnie, posty mazowieckie były daleko bardziej rygorystyczne niż w innych dzielnicach Korony. Na ten temat fraszkę ułożył Wacław Potocki: Szlachcic jeden stary Zostawszy katolikiem z luterańskiej wiary Żeni się na Mazowszu, kędy, jako słychać, W o l ą człowieka zabić, wolą z głodu zdychać, Niż post zgwałcić.

Szlachcic ten w piątek, zamknąwszy się w komorze, jadł ser, ale żona Mazurka poznała zbrodnię po okruszynach na brodzie i wraz z kucharkami „ocielą mu zatyłek". Nie jest to tylko anegdota: Ulryk van Werdum, który za czasów

Jana Kazimierza w tajnej misji dyplomatycznej jeździł po Polsce i ciekawe obyczajowo pamiętniki z tej podróży spisał, miał właśnie z powodu sera wcale poważne zajście: „W Łowiczu wyklinali nas straszliwie ludzie domowi, kiedy widzieli, żeśmy w piątek jedli ser, tak że pan mój, abbé de Paulmiers, nie wiedział, jak tę burzę zażegnać". Tenże pamiętnikarz wspomina, że kalwin Radziwiłł wraz ze swymi dworzanami jadł mięso w piątek i „przez to rozsierdził Mazurów, którzy tak sąreligijni, że za mniejszy grzech uważaliby sobie zamordować go wraz z jego towarzyszem niż patrzeć na to, że jedzą mięso". Niechętnie też jeździli protestanci na Mazowsze! Anonim — protestant, autor ciekawego zbioru erotyków i fraszek (który z rękopisu wydał I. Chrzanowski w „Bibliotece pisarzów polskich"), piszący w drugiej połowie XVI wieku, w wierszu Do dobrego towarzysza nie tai się z tą niechęcią: Teraz u Czerska muszę przewóz minąć, Jachać ku Warce; przydzie się ochynąć. Acz się tam, styszę, twarde kijce rodzą, Mazurowie swe święta tam obchodzą; Musi tam zbywać ostatka milczeniem, Swoją gębusię zasznurować spieniem.

Genealogie

Mazurów

Układano żartobliwe genealogie Mazurów. Oto taki rodowód (z rękopisu osiemnastowiecznego z Ossolineum, przedrukowany w „Ludzie" VI): „Jednego czasu z niewy wczasowania od ptaszków wyleciawszy sowa z lasu, zniosła jaje w bróździe i siadła na niem. Przyleciała sroka i spędziła z tego jaja sowę, a sama usiadła na niem. Idąc wół bruzdą spędził z tego jaja srokę, a sam siadł na jaju. Idąc wilk głodny napadł tego wołu i zjadł go, a sam usiadł na temże jaju. Przyleciawszy diabeł spędził z tego jaja wilka, a sam siadł na niem i wylągł Mazura. Z tych tedy pięciu ojców urodzony jest Mazur: dowodów na to żadnych nie potrzeba. Sam rozum pokazuje, że to jest prawda, bo każdy Mazur szpetny jest jak sowa, szczebietliwy albo pietliwy jak sroka, leniwy jak wół, obżarty jak wilk, a zły jak diabeł. U tego Mazura mamką był gąsior i świnia i dlatego Mazurowie gdy mówią jak gęsi kszykają a uparci jak świnie". Inne znów opowiadanie o powstaniu Mazurów wiąże ich z diabłem. W tymże samym rękopisie z Ossolineum taką znajdujemy wersję:

„Nosił raz diabeł po świecie mantykę (worek) Mazurów, chcąc ich zbyć. Za lada bisa przedawał; ludzie tylko dla oglądania worek po różnych miejscach pruli, że owemi dziurkami po trochu wypadali Mazurowie, czasem jeden, czasem dwa, to na Wołyniu, to na Podolu, to na Ukrainie, to w Podlasiu, to w Litwie. Lecz diabeł swej szkody nie postrzegł, aż pod Ciechanowem, a tam rozgniewawszy się, uderzył wór o ziemię, z którego Mazurowie wyskoczywszy już tam wcale osiedli". Opowiadano też, że Mazur słysząc, jak ksiądz w kościele czyta z Biblii: „A Azor zrodził Natana", przekręcił to: „Mazur zrodził szatana", i dowodził, że był pierwej na świecie aniżeli szatan. W jednym z rękopisów (z r. 1762) takie znajdujemy mazowieckie credo: „Nie wierz w Mazura, takiego syna, który się zjawił ze psa ojca, z suki macierze. Diabeł swąciotkę wodził, z Mazowsza do Polski kobyły wodzili. Jeden z nich, obwieszon, diabłów w piekle pogromił, powojował; potem wyszedł stamtąd, trawą się stał. Koń trawę zjadł, wilk konia zjadł, psi wilka zjedli, a tak Mazur przeszedł przez trzy rzeczy, jak przez najlepszy alembik". Spod ciemnej

gwiazdy

O legendarnej ślepocie Mazurów mówiliśmy już poprzednio, zestawiając fantastyczne wyobrażenia o obcych ludach; podobnie przedstawia się również zarzut „czarności". Może w pewnym związku z tą „czarnością" jest także i określenie Mazurów „spod ciemnej gwiazdy". Małopolanin Kardowski, który docinał Janowi Chryzostomowi Paskowi od Mazurów, takich właśnie używał argumentów: „Ustawicznie przymawiał Mazurom, jako się ślepo rodzą jak ciemną gwiazdę m a j ą et varia... zgoła wszelkie dawał okazje". Owa osobliwa ciemna gwiazda ma chyba dość skomplikowane pochodzenie. Przede wszystkim łatwo tę wewnętrzną czarność Mazurów przenieść na zewnątrz i od czarnego Mazura przejść do ciemnej gwiazdy. Następnie oddziałują tu odwieczne wyobrażenia o gwiazdach, złączonych z ludźmi; każdy człowiek ma na niebie swą gwiazdę, która błyszczy silniejszym światłem w razie szczęścia, słabnie zaś przy niepowodzeniach czy chorobie, gaśnie wraz ze śmiercią. Równocześnie ukazują się tu także spekulacje uczonej astrologii na temat związku człowieka z gwiazdą która świeciła w dniu jego urodzenia. Każdy człowiek rodzi się pod jakąś, taką czy inną szczęśliwą czy nieszczęśliwą gwiazdą Mazur, podlejszy gatunek człowieka, rodzi się „pod ciemną gwiazdą". Ulryk Werdum, który za cza-

sów Jana Kazimierza po Polsce jeździł, wspomina o Mazurach z okolic Mławy: „Mława... należy do województwa płockiego, którego mieszkańców nazywają powszechnie dzikimi Mazurami, bo są przeważnie barbarzyńscy i rozhukani, zwłaszcza ci, którzy mieszkają w okolicach Mławy, Ciechanowa i Janowa. Tych uważająza najgorszych, a inni Polacy zwąich urodzonymi pod ciemną gwiazdą. Mieszkają tu całe szlacheckie rodziny, które z klientami żyły z rozbojów na gościńcach". Zarzut to oczywiście wyłącznie słowny, bez istotnej treści, najczęściej chyba humorystycznie pojmowany. Człowiek urodzony pod „ciemną gwiazdą", a więc w każdym razie niezwykłą czy niebezpieczną musiał być jakiś inny; próbowano i ten pomysł rozwijać. Jedna z fraszek Wespazjana Kochowskiego podobny ryzykuje koncept na temat tej odrębności Mazurów jako ludzi innej, gorszej kategorii: Kto tu lepszy i która wolniejsza natura? Złego od ciemnej gwiazdy ukąsił Mazura Wąż w nogę; z niej łakomie gdy się krwi opije, Wąż zdycha od posoki, Mazur przecie żyje.

Nawiasem mówiąc, ten pomysł utrzymał się do dziś dnia w żywej tradycji. Przestrzegał mnie kiedyś przez posły pewien dość wpływowy Żmudzin, abym z nim nie zadzierał, bo „Żmudzina raz ugryzła gadzina, nic Żmudzinowi, a zdycha gadzina". To ja właśnie miałem być tą gadziną na dowód, że jeszcze żyję, piszę niniejsze słowa. Pieśni

o

Mazurach

Szeroko znana jest pieśń ludowa o Mazurze, który do Warsęgi—Warszawy na elekcję jedzie i swojąrodzinę wysławia. Pieśń ta zapewne jest dość dawnego pochodzenia: najwidoczniej powstała w tych czasach, gdy ciemna szlachta szaraczkowa z bliskiego Mazowsza gromadziła się na sejmach elekcyjnych w Warszawie. Oto tekst wielkopolski z okolic Kościana: Jechał Kuba do Warsęgi na welekcyję, Najął sobie na przedmieściu w karczmie stancyją. Pocęli go przyjaciele na piwsko prosić,

A on im jął familiję w górę wynosić. Dziaduś mój był senatorem, miał siwą brodę, A tatuś był wojewodą, bo woził wodę. Stryjo byli wielgim panem i wyświeconym, Bo nosywał papierecki za wyuconym. Starszy brat był chorążym nad kompaniją, Bo nosywał chorągiewkę za procesyją. Młodszego też i braciszka Bóg szczęściem darzył, Bo dobrze, nie ladąjako dla psów żreć warzył. Starsza siostra wielka pani, chodziła w szubie, U naszego dobrodzieja była w poślubię. Przestał Kuba; wszyscy capką od arendarza, Boć go mieli za lepszego od kołtuniarza. Potem pili od północka, pili do rana, Bo miał Kuba rychle zjechać na Króla Jana.

Pieśń ta znana jest dość powszechnie w rozmaitych wariantach, które wszystkie głoszą sławę mazowieckiego familianta. Np. z okolic Płocka: Wujaszek był gopitanem, był pod Polesiem, W niemcowatych butach chodził, boć był forysiem. Matula tez nie umerli, ale ne żyją, Tak się dobrze sprawowali, zdziergli im syją. Ciotula tez wieldzy byli, cuda cynili, Swoją śmiercią nie umarli, bo ich spalili.

Albo jeszcze kilka zwrotek od Garwolina: Mój tatusiek nieboraczek byl kaśtelanem, Miał cuprynę jak na skapsku kaś tano wato. Moja babka straśni byli, bo cięci w pysku, Żaden jej chłop nie przegadał w starem karczmisku. Jeden wujo był stolnikiem, stoły nakrywał, Drugi wujo był podstolim, fartuchy zmywał. Jeden stryjo był starostą, wie o tym wielu, Starostował nie na jednem w karczmie weselu. Drugi stryj był podstarości wiedzą to wszyscy, Pod starostą kornie kładł się po gorzałcysku. A braciszek w swych godnościach sekretarz tajny, Po Warsędze a do Wisły wywoził łajna. A drugi też i braciszek był pułkownikiem, Po Lublinie po ułicy psy łapał łykiem.

Nie mamy tekstu wierszowanego z dawniejszych czasów ponad sto kilkanaście lat, ale koncepty te niewątpliwie są bardzo stare. W zbiorze anegdot z r. 1650 Co nowego czytamy: „Jeden żartobliwy, rzekomo chwaląc się, tak w sobie pokorę wzbudzał, wyliczając swoją genealogię, że był człowiek domu dobrego, bo powiada, że kiedy się dom ojca mego w Rawie obalił, wszystką ulicę w poprzek zawalił; że ojciec jego był sługą Rzeczypospolitej, bo każdego woził, każdemu furmanił, kto mu jedno zapłacił; a na ostatek, że był urzędnikiem wielkim, to jest chorążym, bo w każdą niedzielę, kiedy był doma, chorągiew wkoło kościoła nosił". Ten sam temat mamy j eszcze w innym opracowaniu, j uż nie tak popularnym (Kolberg, „Krakowskie", II.)

Mazurowie, bracia mili, A gdzieżeście to wy byli? W Czersku na ziem piwsku, W Warce na gorzałce, A cóżeście tam słyszeli, Byście nam też powiedzieli. Wszystko wam powiemy, Nic nie zatajemy. Już nam ojca na pal wbili I to dobrze uczynili. Wysoko on stoi, Wody się nie boi. I matkę nam już spalili, I to dobrze uczynili, Szła z dymem do nieba, Czegóż jej potrzeba? Ciotkę też nam utopili I to dobrze uczynili. Bo pragnienie miała, Często: pić! wołała. Brata nam też powieszono I to dobrze uczyniono. W górę poszedł, w górę, Za jałówkę burą. Wuja z stryjem ćwiartowali I to dobrze udziałali. Wesoła to nowina, Krzewi się rodzina.

Szerszą popularnością cieszy się pieśń wyśmiewająca bogactwo Mazurów, oczywiście również przeciwko szlachcie zagonowej zwrócona. Oto tekst z okolic Krakowa, zapisany przed stu laty przez ks. Mioduszewskiego: Oto j a Mazur tęgo bogaty, Świecą się na mnie prześliczne szaty. Kosulecka dreliskowa, Na kształt niby muślinowa, Dratwami syta.

Żółtogorący zupan od święta, W którym mój pradziad pasoł cielęta. Z materji samolitej, Jeżową skórką podsyty Dla proporcyi. Drugi podróżny, co mam na grzbiecie, Można go zazyć zimie i lecie. A co tego doma wisi, Niejeden już zjadły mysy, Scury popruły. Kontus wilczasty pstro nakrapiany, A snurek przy nim jest konopiany. Sklanne guzy z pętlicami I z długiemi łapicami Wisą rękawy. Pas łycakowy kstaltu ślicnego, Z jęcmiennej słomy kutas u niego. Juz to temu dawne casy Jak bywały takie pasy U nas w Koronie. Świeże portasy od karmazynu Po nieboscyku najstarsym synu, Co pojechał na wojackę I wpadł w strasnązabijackę, W łeb postrzelony. I capka po nim kućma lisiasta, Cudnego kunstu, cterograniasta, I chodaki z ostrogami, Jakich między Mazurami Jesce nie było. Sabla tez po nim ostro tocona, W tylu potyckach j u ż doświadcona. O jakże on nią wywijał, Gdy sie z chłopakami bijoł W Cersku na piwsku.

Chytrość

Mazura

Ale ów ubogi szlachcic mazurski dochodził nieraz do fortuny, wpływów, urzędów. Zaciął czasami zęby, czapką i szablą wojował, korzystał z koniunktury. „Mądrzejszy Mazur niż diabeł" — mówiono. Ślepy Mazur po dziesięciu dniach przejrzawszy, mógł wszystkich oszukać. Śmiano się, że gdy Mazura oddadzą do dworu, to pierwszego roku wszyscy drwią z niego, drugiego roku on drwi z innych, a trzeciego i z samego pana. Potocki w

Jovialitates opisuje, jak to Mazur, do Włoeh po rozum pojechawszy, przechytrzył Włocha, a ten na to: Kiedy mnie ty, rzecze, Dziś odrwił, więcej ci go nie trzeba, człowiecze. Na co potrzebniejszego obrócisz te grosze; Po chwili będą Włoszy chodzić na Mazosze.

Pomimo tych wszystkich szyderstw Mazurzy utrzymali się, rozrodzili, ogromnie rozszerzyli granice ziemi polskiej, szeroką lawą kolonizował i kresy, przechodzili do miast, dorabiali się majątków. „Ślepy Mazur" pomimo tylu rozmaitych braków i wad okazał się wartościowym elementem społecznym.

KORONIARZE O LITWINACH

Jeżeli opinia sąsiedzka tak nieżyczliwie sądziła Mazurów, to nie dziwota, że nie miano życzliwości także dla dalszej, bardziej obcej językiem i kulturą Litwy. Unia była zrazu arcydziełem politycznym i dopiero znacznie później zaczęła oddziaływać także na polu kulturalnym. Litwa, bardzo długo w pogaństwie zostająca, nawet po oficjalnym przyjęciu chrztu jeszcze w niektórych okolicach faktycznie bałwochwalcza aż do XVII wieku, pozostająca pod silnym wpływem kultury wschodniej, przechodzi w zakres oddziaływania kultury zachodniej, polsko-łacińskiej. Proces ten polszczenia Litwy trwa przez wieki i do dziś dnia jeszcze jest wcale silny, pomimo wzbudzonych w ostatnich kilkudziesięciu latach ruchów narodowych litewskiego i białoruskiego. Jeżeli więc do dziś jeszcze odrębność kulturalna ziem dawnego Wielkiego Księstwa, choćby i znajdujących się obecnie w obrębie granic Rzeczypospolitej, jest wcale wyraźna, to przecież przed wiekami była to całość o bardzo silnie zarysowanej odrębności. Wzajemna nieufność, niechęć, lekceważenie czy nawet pogarda sątu więc zupełnie zrozumiałe, naturalne; przy zetknięciu się bliższym dwóch tak odrębnych całości etnicznych, dwóch „narodów", aby użyć dawnego określenia (o innym zresztą niż dziś znaczeniu), musiały powstać te tarcia i nieporozumienia. Odrębność Korony i Litwy, nawet już po kilkuset latach wspólnego życia, była tak znaczna, że zawsze o nich osobno mówiono. Nie należy zresztąprzypuszczać, że tylko Korona w poczuciu swej wyższości lekceważyła Litwę; w analogiczny sposób Litwa odnosiła się do Korony. Potomkowie książąt i bojarów dawnej Litwy, panujący na ogromnych włościach niemal niepodzielnie, z wyraźnym lekceważeniem mówili o szlachcie polskiej. Dalairac, który za czasów Sobieskiego dłuższy czas bawił w Polsce i opisywał j ą dość powierzchownie, ale ciekawie w swych Anecdotes de Pologne, podnosi tę dumę Litwy: „La Lithuanie conserve toutes ses prerogatives avec une fierté et une hauteur extraordinaires; l'humeur méme de la noblesse et de plus altiere, plus rude et plus fanfaronne que Celle des Polonais". Przecież w okresie pertraktacji o unię wielmożowie litewscy wyraźnie podkreślali swoją wyższość: „Lachowe ne była szlachta, ale byli ludy prostyi, ani meli herbów swoich — ale my szlachta staraja rymskąja". Uczona legenda historyczna łączy powstanie Litwy z rycerstwem rzymskim pod wodząPalemona przybyłym nad brze-

gi Bałtyku; stąd też utwierdzała się duma i samopoczucie litewskiej szlachty. Dodać jeszcze można, że lekceważenie Koroniarzy przez litewską szlachtę było o tyle ułatwione, że na pograniczu litewskim, czasem także w rozproszonych na ziemiach Wielkiego Księstwa zaściankach, osiadła drobna szlachta mazowiecka. Ale na razie nie o to nam chodzi; zbieramy tu jedynie nieco materiału dotyczącego wyobrażeń Korony o Litwie. Tchórze,

chytrzy

i niechlujni

Litwini uchodzili powszechnie za tchórzów, chytrych i zdradliwych. „Litwinów wyprawy były swawoląłotrowską— pisze Długosz pod r. 1324. — Porwawszy zdobycz, kryli się po lasach, puszczach, miejscach bagnistych i bezdrożach, a ustępując przed hufcami polskimi, rzadko odważyli się stanąć do bitwy... Więcej ośmielała ich i umacniała niedbałość Polaków i rozdzielająca naród niezgoda niżeli własna odwaga". Liczne przysłowia mówią o chytrości i skrytości litewskiej. „Litwin głupi jak świnia, a chytry jak wąż"; „Jeszcze się ten nie narodził, co by zbadał Litwina"; „Litwin z każdym pięknie, z nikim szczerze"; „Szczerość Litwina, starość kobiety, poczciwość Żyda na nic się nie przyda"; „Skryty jak Litwin"; „Mocne jak litewska wiara". „Napaść z Litwy" to napaść niespodziewana, zdradziecka. O Żmudzinach mówiono, że „Niemiec cały świat okpił, Żmudzina nie potrafił". Niechlujstwo Litwy znalazło oddźwięk w przysłowiach. „Litwa tutaj popasała", a więc jest brudno i nieporządnie; „Czy tu świnie jadły, czy Litwini popasali?" Porównanie ze świniami było dość ulubionym tematem szlacheckich konceptów. „Widzę, Litwin a świnia w jednej sforze chodzi" — pisze Pasek. Wacław Potocki w fraszce Skąd kniaziowie na Litwie każe Litwinowi przemawiać do świni jako do Litwinki: Szlachcic jeden litewski, jadąc na romaku Słyszy, że świnia w płocie, uwiąższy przy krzaku kwiczy; a ten do swego: Dzi, bracie, Litwinka, Patrz, jako nas po rodzie poznała ta świnka. Na mnieć to woła Litwin; tedy zsiadszy z koni, Obadwaj j ą z tak ciasnej oswobodzą toni. Świnia potem: Kniaź, kniaź, kniaź. W takiejci gonitwie Nąjpierwszy tytuł kniaziów miał początek w Litwie.

Nędza

litewska

Ubóstwo Litwy było ulubionym tematem, który w różnych wersjach omawiali Koroniarze, ciesząc się swą wyższością Już Długosz pisze o Litwinach, że lud to „przywykły do łotrostwa, a dla ubóstwa swego kraju i zaspokojenia głodu przymuszony najeżdżać sąsiednie ziemie, starannie zawsze unikał walki". Wyśmiewano ubóstwo Litwy w znanych powszechnie rymach, jakby zagadce: W Litwie Wiele Wiele Wiele Wiele

cztery

dziwy

pościeli bez piór (materace) trzewików bez skór (łapcie) miast bez murów (Ejszyszki etc.) panów bez gburów (bez poddanych).

W tej formie zapisano tą wyśmiewkę w facecyjnym zbiorze Co nowego, przez Mauricyusza Trztyprztyckiego w r. 1650; podobną wersję spotkamy w Wirydarzu Jakuba Trembeckiego. Ubóstwo Litwy zabawnie przedstawia w makaronicznym wierszu In Lituanicam peregrinationem Royzius Maureus, „doktor Hiszpan" z fraszki Kochanowskiego, dworzanin Zygmunta Starego: Si quis jeździabit Lituana per oppida gościus, Seu Vilnam perget, seu fors wyjeżdżaverit inde, Ille niechaj secum rżanum chlebům atque bialum In curru portret; sine curru tendere błąd est. Illud iter te ferre opus est, quodcunque potrzebat, Atque salem, fatuas nisi vis jadare potrawas. Niech wyborna tuum repleat cervisia bęben, Seu quam dat Piątek, albo quam Sobota mittit. Miód quoque non desit młodus, starusve, żolądko Utilior, gravis at głowie gratusque pijanis. Et si placent, curru sunt wina vehenda; Non etenim najdziesz drogám venale per omnem, Vel ladajakum, quamvis sis ipse gotowus Pro totidem kroplis totidem numerare szelągos. Quod si szklanica deest, kuflo dzbankowe plugawo Aut okopciała musisz potare konewka, Ex qua smerdowie modo potavere mużyki. Czapka tibi pro lichtarzo persaepe locanda est, Aut opus est nożum tales defigere in usus. In ściana menasave solent quoque ponere quidam

Ex rżano chlebo szukam w pośrodku foratam. Si deerit pościel, praebebit słoma grabatum; Pro lecto tibi ława dabit distendere corpus. Quod si frigus erit, czarna recubabis in izba, Inque dies cernes noctem undique et undique dymum. Stertentique inter krowas tenerosque cielątkos Non tibi zegar opus; parvi cum matre prosiątko Excutient somnum, quamvis sis ipse kamienius. Non tibi pluskwa ciałum noctem śmierdząca per omnem Rodere cessabit... undique angusta bieda.

Boćwina i brzozowik Tematem pośmiewiska były też potrawy litewskie. Dziś jeszcze na Litwie ciekawią przybyłego z innych stron potrawy regionalne i żartów na ten temat dosyć; tym bardziej było ich dużo dawniej, gdy ta odrębność kuchni była daleko większa, a wyrozumiałość dla zwyczajów i gustów sąsiedzkich daleko mniejsza. Weźmy np. wiersz Wacława Potockiego Na sejm grodzieński. Dla podkreślenia równorzędności Litwy z Koroną ustalono, że co pewien czas sejm będzie obradował w Grodnie, co oczywiście nie podobało się Koroniarzom czy to ze względów ogólnych, czy też po prostu z powodu niewygód w niewielkim i ubogim mieście, nie dającym posłom nawet w drobnej części tylu atrakcji co stołeczna Warszawa. Otóż więc oburza się Potocki, że Litwa sejm z Warszawy przeniosła do Grodna, Gdzie dotąd z wilki dzikie sejmowały świnie, Trudno też o inakszy dowcip na boćwinie. Wyglądają Litewki jako z czyśćca dusze; Darmo, zimny Kupido o brzozowej jusze.

Wypomniano tu Litwinom dwa regionalne specjały: boćwinę i „brozową juchę". Boćwina, zupa z zakwaszonych ogonków liściowych ćwikły, nie znana w Koronie, dała początek niejednemu szyderstwu i była okazją do niejednej bójki; o przezwiskach, które na tym tle powstały, mówimy w innym rozdziale. Czego się Litwie nie chce, to my za przysmaki, Mamy poście, na stole niewdzięczne boraki. Wszystkiego nam dostawa, jednej rzeczy mało, Boćwiny jeszcze w polskiej kuchni nie dostało

czytamy w ciekawym obyczajowo, poza tym bardzo prymitywnym utworze Postny obiad abo zabaweczka z r. 1653. „U Litwina zrodziła się boćwina, cóż, kiedy chleba nie ma", mówiono przysłowiowo. „Świńskąpotrawą" nazywał boćwinę Chryzostom Pasek; J e ś ć się jej nie godzi". Jeden z zabawnych utworów siedemnastowiecznej popularnej literatury, Prawdziwa jazda Bartosa Mazura, jadącego do Litwy, opisuje kłopoty Mazura i narzekania jego na litewskie obyczaje: „Polazłem do moich towarzyszów i przed Litwą ich przestrzegałem, bo tamci to nędza tam! bo tam sami panowie jadają na co nasze świnie nie patrzą niescęsną plugawą boćwinę! U nas nalejąpyrów miskę, śnies drugąi trzecią le si zmozes, a u niescęsnej Litwy tylko boćwinę chlip, chlip leją w się, a po staremu w końcu grzbieta pustki... Zarwona kaźni Litwa, dała mi się znać..." Dodać tu jeszcze można, iż wywodzono żartobliwie ową boćwinę z sałaty włoskiej, a to w związku ze znaną tradycją o pochodzeniu szlachty litewskiej z Rzymu. Spotykamy więc w księgach Rzeczypospolitej Babińskiej pod r. 1642 opowieść pana Jerzego Włyńskiego, jak to Curtius „propter conservationem Imperii Romani, aliter non salvandam, in speluncam wskoczył, opatrzywszy się wprzód na drogę podzienną prowiantem, sałatą która w tak dalekiej drodze, przyszedłszy na teraźniejszą osiadłość narodu litewskiego, w boćwinę się obróciła". Za tak znamienity wywód został pan Włyński historykiem babińskim. „Brzozowa jucha" to sok brzozowy, który pijano najczęściej, gdy już skwaśniał; do dziś dnia używa się czasem na kresach tego naturalnego napoju, często jako dodatku do herbaty lub alkoholu. Z pełnym uznaniem wspomina ten „brozowik" Artur Bartels, zamiłowany w kresowym obyczaju, w Tygodniu poleskim (r. 1883): Zamiast wody użyliśmy soku, Który przedziwny bywa do groku, Gdy prosto z drzewa, czysty i świeży. Niechaj spróbuje, kto mnie nie wierzy.

Koroniarze może i próbowali, ale nadal nie wierzyli i wyśmiewali się z „brzozowej juchy", po której zimny Kupido musi szukać koadiutorów, aby zadowolić namiętność kobiecą. „Miód kowieński przy brzozowej jusze" wyśmiewa Potocki w Moraliach.

Język i styl Dużo było — i jest — pośmiewisk na temat językowy. Oczywiście, dotyczy to języka polskiego na Litwie; nikt nie interesował się litewszczyznączy zwłaszcza białoruszczyzną które uchodziły za języki chłopskie, niewarte wspomnienia. Ale ostatecznie w stosunkach z ludem musiano mówić po litewsku czy białorusku; uboższa szlachta, bardziej oddalona od centrów szkolnych, często także między sobą mówiła tymi językami, starając się jednak w wystąpieniach publicznych mówić po polsku, i to możliwie najpoprawniej. Łatwo zrozumieć, że nie zawsze się to udawało; stąd też owa polszczyzna litewska z charakterystycznym „śpiewaniem" czy „przeciąganiem", z osobliwościami składni czy zwłaszcza słownictwa stała się wdzięcznym tematem do żartów sąsiedzkich. Cóż dopiero, gdy polszczyzną tą posługiwał się ktoś, kto jej nie rozumiał! Ostatecznie ambicją każdego katolika było mówić pacierz po polsku i śpiewać po polsku w kościele, choćby poza tym w ogóle nie miał możliwości mówienia po polsku; zdarzały się tu oczywiście zabawne nieporozumienia. Michał Römer, autor znanej książki o odrodzeniu narodu litewskiego, opowiada, że był świadkiem egzaminu parobka litewskiego z powiatu jezioroskiego przez proboszcza; parobek ów mechanicznie recytował: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, truciciela nieba i ziemi..." Można łatwo pojąć, że taki teren był dla humorystów bardzo wdzięczny; niejeden też raz spotykamy się w literaturze z postacią zabawnego Litwina, wyrażającego się w osobliwy sposób (przypominamy choćby pana Longina Podbipiętę z Sienkiewicza!). Szkoły dawne starały się usilnie o to, by uczniowie przemawiali możliwie poprawną polszczyzną: tępiono więc dialektyzmy, wyśmiewano się z prowincjonalizmów litewskich. Znane były podręczniki poprawnej polszczyzny, przeznaczone specjalnie dla szlacheckiej młodzieży. Poprawna polszczyzna literacka obowiązywała też na dworach bardziej kulturalnych czy bardziej ambitnych panów. Znany przyrodnik ks. Jundziłł w pamiętniku swym wspomina, że (koło r. 1785) bawił w domu Scipiów w Szczuczynie litewskim: „W ich szlachetnym towarzystwie odwykłem zupełnie od wymowy i wyrazów prowincjonalnych, które powszechnie i znakomicie ziomków moich Litwinów odznaczają". Śmiano się z wymowy i prowincjonalizmów, śmiano się także z prymitywizmu wyrażania swych myśli; tam, gdzie Koroniarz zwykł był przemawiać uczonym, czasem sztucznym językiem, Litwin silił się na koncepty rodzimego chowu. Ot np. Komplement litewski nieznanego autora z Wirydarza Jakuba Trembeckiego:

Cudna panno, wiesz, żem sługa twój, Kocham się w tobie serdecznie, oj! Gdyż tęsknię do ciebie jak cielę do krowy Abo ptaszeczek na gnieździe goły, Którego maciora odbieży. Kisnę jak ciasto w dzieży I więdnę jak kwiat abo porzucony Wiecheć, tak ja od ciebie wzgardzony. Bowiemeś cudna jak jaka róża Abo też jak rajska koza. Amen, niechże już będzie tak, Wijmy się wespół jak złoty kłak.

Zabawne

nazwiska

W związku z wyśmiewaniem językowych właściwości Litwinów wspomnieć także należy o żartach z nazwisk. Nazwiska szlacheckie w Koronie kończyły się przeważnie na -ski; stare rody niejednokrotnie dodawały tę końcówkę do nazwiska, aby się nie wyróżniać wśród ogółu. Na Litwie było inaczej; tutaj także bywały nazwiska z końcówką-ski, utworzone przez Polaków czy też na wzór polski, ale w znacznej większości były albo nazwy odojcowskie (z końcówką -wicz), albo też po prostu przezwiskowe. Można sobie wyobrazić radość szlachty w Koronie, gdy trafiono na takiego litewskiego brata-szlachcica z nazwiskiem nadającym się do żartów. Oto kilka takich pomysłów, powstałych przez zestawienie autentycznych nazwisk szlachty litewskiej: „Szczuka Cielicę zabiła, Żuk i Żaba sprawę sądziła"; „Szukszta, Pukszta, Łopatta, Puciata, zebrali się kpy z całego świata". Na temat Kopcia i Skuminy żartował Kochanowski: Daje za pana Kopcia córkę Skumina; Bez dyspensy nie może, bo to jest rodzina.

Układano dłuższe zestawienia tych nazwisk; tak np. mamy w księgach Rzeczypospolitej Babińskiej tego rodzaju spis, jakby formalnie oblatowany w urzędzie babińskim, w którym nazwiska ułożone są wedle końcowej litery: „Komput Towarzystwa Wojska Litewskiego nowego zaciągu, będącego na konsistencjej w powiecie i starostwie upickim: A. Orneta, Szukszta, Dukszta, Pukszta, Puciata, Kluciata, Odnata, Szumiata, Gobiata, Malata, Bezpiata, Bukata, Żaba, Burka, Huba, Złoba, Złaba, Bukraba... B. Hołub, Zub, Kodłub, Kołb, Szczoub, Sołohub...

C. Koc, Szorc, Rehuc, Szykuć, Kukuć, Giedroić..." Zestawiano też zabawne genealogie litewskiej szlachty, grupując nazwiska wedle zewnętrznego podobieństwa lub znaczenia. Oto fragment takiego rodowodu, który jeszcze w polowie ubiegłego wieku powtarzali hutornicy, wędrowni śpiewacy na Wileńszczyźnie: „Bojka radziu Haciuka, Haciuk radziu Karaśku, Karaśka Trasitu, a Trasita Husaka i Płastuna. Ad Husaka paszli: Huszczy, Pliszki i Kisieli. Płastun radziu Wouka, Wouk Kołyszku, Kołyszko Sewruka, Sewruk że Lurku i Glinku. Ad Skrypoczka paszli Szwedy, Ciaciery, Tołoczki i Szmurly. Suczok że radziu Czujku, Czujko Wisłoucha, Wisłouch Dudka, Dudko że Tuptału i Kramziela. Kraska radziu Leszcza, Leszcz Rybku, Rybka Toporika, a Toporik Ryndu. Ad Kościuka paszli Piątki i Kułaki, a ad Orluka Żaby i Rabki. Ad odnaha że Żaby wyszli Kiszki". Rozwiązłość

Litwinów

Bardzo powszechnym zarzutem wobec Litwinów była ich faktyczna czy zmyślona rozwiązłość. Opowiadano, że tam pożycie z cudzą żoną należy do zjawisk powszechnych, że na skutek oziębłości mężów żony trzymająsobie za wiedzą i zezwoleniem mężów osobnych amantów, których jeszcze czasem opłacają. Jeden z nuncjuszów papieskich uwierzył tym opowieściom i w urzędowej relacji przesłanej kurii papieskiej opisując Litwę nie zapomniał dodać, że Litwinki mają jakby oficjalnych kochanków, występujących jako coadiutores mężów za ich wiedzą. O takich właśnie amantach wspomina Opaliński w Satyrach: W Litwie Ktoś napisał, że sobie żoneczki chowają Poteszytelów, których Jeburones vocant,

i później jeszcze kilkakrotnie: W Litwie, gdzie sobie adiutores alunt, Jako jeden napisał. Idź tylko do Litwy, A przykładów aż nazbyt znajdziesz w takich razach. Przyjdziesz do cudzej żony, jeszcze podziękuje Mąż, czasem udaruje...

Na temat zmysłowości Litwinek dość konceptów czytamy u Wacława Potockiego: Rodzaj białogłowski, krewki, Po matce im to idzie, dopieroż Litewki.

W jednej z fraszek w Ogrodzie... czytamy, jak to przez pomyłkę Radziwiłł dostał się do pokoju pani Dębowskiej i wobec tego noc z nią spędził; w Koronie byłoby to oczywiście skandalem, lecz że to w Litwie m a j ą za poczciwe żarty, Częściej było tej myłki.

W tymże zbiorze znajdujemy także osobliwy komentarz do Starego Testamentu; Białogłowa piśmienna (taki jest tytuł fraszki) czyta Biblię i prosi o objaśnienia: Pyta mnie jedna pani o Jebuzejczyki, Co z Amorejczykami żyli sobie brzydko, Walcząc ze Żydy, skąd tak wszeteczne nazwisko? ...Sąli jeszcze? Nie wiem chyba w Litwie.

Temuż autorowi, zawziętemu Koroniarzowi, zawdzięczamy również kapitalną w swoim rodzaju sarmackim Suplikę dam litewskich do Jowisza Anno 1686: Przed sejmem, który się miał odprawować w Grodnie, Co najprzedniejsze damy uradziły zgodnie, Żeby przez posła całej imieniem swej Litwy Do Jowisza spisane wyprawić modlitwy.

Treścią tych modlitw miała być prośba, by mogły rodzić bez boleści: Wielkiemu to nieszczęściu przypisując, że im Osobnym od kreatur wszystkich przywilejem Dziatki rodzić przychodzi daleko boleśniej Niźli bydło domowe i niż zwierze leśni. Proszą, żeby i z nich zniósł to prawo nieznośne, Któremu ani owce, ani świnie prośne, Ani w ostatku marne podlegają suki: Niech tak złożyć, jako brać, miło będzie juki.

Jowisz prośbę rozpatrzył, ale uznał, że jednak jakieś wędzidło na zmysłowość niewieścią jest konieczne; ostatecznie przychyla się do prośby Litwinek, ale z kondycją:

Raz tylko, trzy najwięcej, jak łani, jak klacza, Mężem się kontentować, to natury miara, Jak bydłu, jak leśnym zwierzom; dalej wara.

Zgromadzają się więc Litwinki w Wilnie, aby wysłuchać odpowiedzi Jowisza, którą przynosi poseł: Wszystek rodzaj do Wilna zgarnie się niewieści; Obiegły ratusz w koło, czekając, rychłoli Przyjdzie nowina, że ich w połogu nie boli. A ż skoro kondycją usłyszą niebogi, Wolą dwa razy cięższe wylęgać połogi Niż dla krótkiego bólu uciech przez cały rok Stradać, jako Jowiszów on opiewał wyrok.

Słowem, nic nie było świętego dla Litwina: był on łotrem, tchórzem, rozpustnikiem, barbarzyńcą. Wacław Potocki w Ogrodzie fraszek, nawiązując do nazwy rzeki Świętej, tak żartuje: Pytałem chłopa w Litwie, co dawno pamięta, Jako t ą rzekę zowią. Odpowie mi Święta. Może być co świętego w Litwie, skąd jej to?

NIEMCY W TRADYCJI POPULARNEJ

Niemiec był zawsze w Polsce kimś obcym, tak dalece, że nawet termin ten, Niemiec, rozciągano czasami na obcych w ogóle, zwłaszcza pochodzących z północno-zachodniej Europy; w tym sensie był Niemcem Holender, Szwed czy Duńczyk, czasem nawet Anglik czy Francuz. Było Niemców w Polsce zawsze dość, oczywiście przede wszystkim w zachodniej połaci kraju; tworzyli oni zasobną i wcale pokaźną warstwę mieszczańską osiadali często gęsto po wsiach jako koloniści. Od średniowiecza począwszy aż do niedawnych czasów coraz to nowe fale imigrantów niemieckich osiadają na ziemiach polskich; poza tym bywało tu także dość kupców niemieckich, w zaciągu cudzoziemskim zawsze sporo było Niemców (tak, że i komenda była niemiecka), a na dworach magnackich też nietrudno było o Niemca, najczęściej kwalifikowanego rzemieślnika, budowniczego czy lekarza. Otóż wobec tych ludzi, obcych pochodzeniem, językiem, kulturą światopoglądem, często także religią wytwarza się w ciągu wieków dość jednolita opinia ludności polskiej, częściowo do dziś dnia jeszcze się tradycyjnie utrzymująca, mimo że stosunki polsko-niemieckie uległy istotnym zmianom. Opinia ta jest niechętna, czasem wprost lekceważąca czy pogardliwa, w najlepszym razie wyczekująco neutralna lub też bezinteresownie satyryczna. Nie należy zapominać, że opinię tę tworzył szlachcic, który się za kandydata do tronu uważał i lekceważył kolonistę czy mieszczanina Niemca, a nawet szlachcica niemieckiego, służącego w cudzoziemskim autoramencie; podtrzymywał tę opinię polski mieszczanin czy chłop, z nienawiścią patrzący na sukcesy pracowitego i oszczędnego Niemca. Nikt dotychczas nie próbował odtworzyć popularnych wyobrażeń o Niemcach; byłby to temat niewątpliwie ciekawy, a dla kształtowania się stosunków polsko-niemieckich chyba ważniejszy aniżeli dzieje takiego czy innego traktatu. Próbujemy tutaj w całkiem szkicowym zarysie podać nieco typowych poglądów na Niemców; znamienną jest rzeczą że te same zarzuty, analogiczne przezwiska czy powiedzenia utrzymują się wytrwale przez całe wieki. Wygląd

zewnętrzny

Ludzie żyjący w innych warunkach gospodarczych i społecznych wytwarzaj ą odrębny habitus, własny styl życia, który przejawia się także w zewnętrz-

nym ich wystąpieniu. Sposób odżywiania się, rodzaj zajęcia, dyscyplina społeczna wpływa na wygląd jednostki; otóż ci Niemcy, którzy na ziemie polskie przychodzili, byli najczęściej wytworami zupełnie odmiennego środowiska narodowego, zawodowego, często także religijnego i oczywiście stawali tym samym w silnym kontraście do ludności polskiej. Co więcej, Niemcy ci, osiedli już na ziemiach Rzeczypospolitej, zajmując się nadal pracą zawodową i żyjąc najczęściej w dość zwartym, czasem bardzo zamkniętym środowisku społecznym i religijnym, podtrzymywali ten odrębny typ także w pokoleniach; istotnie, daleki potomek kolonisty, który przed dawnymi laty przybył do Polski, może w wyglądzie zewnętrznym być bardzo typowym Niemcem. Satyra, słowna czy plastyczna, daje nam pewien konwencjonalny obraz typowego Niemca: korpulentnego, często opasłego, o powolnych ruchach, jakby schematycznie na komendę wykonywanych. O przykład nietrudno; wystarczy zaglądać do któregoś z pism humorystycznych, polskich, francuskich czy nawet poludniowoniemieckich. Dodać można, że obraz to wcale dawny: już Andrzej Morsztyn w wierszu Do Imcipana Jana Szumowskiego wyśmiewa niemieckie surowe postawy, Nasztychowane brody i powagę, Oczy na szrubach i słowa na wagę, Rady z zegarka...

Do tego zewnętrznego wyglądu przyczynił się przede wszystkim ubiór. Niemiec odróżniał się ubiorem od Polaka; łatwo było poznać Niemca, skoro kuso chodził. Śmiano się też z tego kusego stroju, wobec którego długi, poważny ubiór szlachecki wydawał się niemal hieratyczny. Na ten temat żartów i docinków było dość, zwłaszcza gdy moda wśród żołnierzy, dworaków i wytwornej młodzieży zaczęła faworyzować niemiecki strój; walczono o modę jakby o zasadę i nieraz krew się polała o strój cudzoziemski. Pisze o tym Kitowicz: „Młodzież, osobliwie powracająca z zagranicy, upatrywała dla siebie w stroju cudzoziemskim jakąś dystynkcję i choć nie w jednej kompanii, mianowicie na sejmikach, tym polskim Niemcom fałdy przetrzepano jedynie z przyczyny stroju, na który krzywo patrzyli długo sektatorowie polskiej sukni, jednak takowe momentalne przypadki nie truły gustu paniczom do niemczyzny, gdy w nagrodę od białej płci pierwsze względy odbierali". Śmiano się ze spodenek niemieckich, owych pludrów, które dały początek popularnemu i do dziś dnia znanemu przezwisku Niemców. Śmiano się z ka-

peluszy, zwłaszcza w mróz, gdy Polak ciepłą futrzaną czapkę zaciskał na uszy, a Niemiec z gołą troskliwie fryzowaną głową marzł, trzymając stosowny kapelusz w ręce. „Było tedy śmieszno Polakowi — pisze Kitowicz — ciepłączapką głowę nakrytą mającemu, widzieć Niemca w najtęższy mróz z gołą głową po ulicy biegającego, a w futrze ciężkim, wilczym albo niedźwiedzim, albo innym, lecz moda wszystko wytrzyma". Kapelusza nie mógł taki elegant włożyć, gdyż sztucznie wypracowana i gęsto pudrem obsypana fryzura psuła się pod nakryciem. Śmiano się z harcapów, przypinanych warkoczy {Haarzopf), wsuwanych w harbejtle {Haarbeutel). Kusy fraczek, kusy, Harcapek po uszy, Polak szablą ruszy, Już Niemiec bez duszy

śpiewano w Warszawie w r. 1806. Do niemieckiego stroju należało zapuścić długie włosy, spadające na ramiona, lub też nosić perukę. Każdy włosy zapuści, po niemiecku gada. ...głowa Niemiecka, bo kudłata...

pisze Wacław Potocki w wierszuPoJ obraz Jmp. Łąckiego, pułkownika; gdzie indziej znów stwierdza: Niemcowi goła głowa, Lachowi kosmata, Jakby z trzeciego szydził. Golić Polakowi, Niemcom kudlić należy, postrzygać Żydowi.

Ostatecznie Niemiec, ukazujący się w tak niezwykłym stroju, musiał wywoływać sensację i zgorszenie. Przypomina się tu zabawny obrazek z Pana Tadeusza, przedstawiający pana Podczaszyca, który po raz pierwszy zjawia się na Litwie w obcym ubiorze, w wytwornej karyjulce: A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się mówiąc: że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.

Wyśmiewanie

języka

Obcy, niezrozumiały język jest zawsze jednym z najważniejszych czynników niechęci czy nienawiści plemiennej i tematem do nieżyczliwych czy szyderczych pomysłów. Bardzo to zrozumiałe zjawisko, że ludzie, spotykający się rzadko z obcą mową dziwią się, dlaczego ci obcy nie mogą mówić prawdziwym, zrozumiałym językiem, lecz używają jakiejś gwary, niezrozumiałej i śmiesznej. W najdawniejszych przecież czasach zetknięcia się świata słowiańskiego z niemieckim powstała nazwa Niemców, ludzi nie mówiących zrozumiałą mową. Chociaż pojęcie narodu, związane z obszarem językowym, jest względnie niedawnego pochodzenia, to jednak niechęci na tle językowym są odwieczne. Człowiek mówiący obcym językiem nie jest nasz, jest tajemniczy, chytry, głupi czy śmieszny, ale w każdym razie obcy. Przykładów takich dałoby się dość znaleźć; jednym z najdawniejszych jest chyba tradycja historyczna o powstaniu pospólstwa krakowskiego przeciwko patrycjatowi niemieckiemu za czasów wójta Alberta w pierwszej połowie XIV wieku: otóż Niemcy, „qui nesciebant dicere soczewica, kolo, miele młyn, decollati sunt omnes". Język niemiecki nie cieszył się popularnością nawet w okresie humanizmu, a więc w czasie wzmożonych wpływów zagranicy. Pisze o nim Klonowie w Żalach nagrobnych po śmierci Kochanowskiego'. Szkandować posmycznym Niemcom jest rzecz przyzwoita, Ale się oleju w setnym wierszu nie dopyta. Bo jest mowa przyrodzona tamtego narodu, Jakby głośnie pudło spuścił z wysokiego wschodu.

Znane też były przysłowiowe zestawienia języków, próbujące ich ogólnej charakterystyki, zresztą na wzór obcy powstałe; otóż ta niemczyzna jest językiem nadającym się do groźby czy wymyślań. Najstarszy paremiograf polski, Rysiński, notuje z początkiem XVII wieku powiedzenie: „Diabeł Ewę po włosku zwodził, Ewa Adama po czesku, Bóg ich po niemiecku gromił, anioł zaś po węgiersku z raju wygnał". Inna zaś wersja podaje: „Anioł ich gromił halt po niemiecku". Zaznaczyć można, że jeszcze w XVI wieku język czeski uważany był za wyrobiony, wyżej od polskiego pod względem literackim stojący, a węgierski był przede wszystkim w niektórych oddziałach wojskowych znany. Bardzo często spotykaną w piśmiennictwie postacią jest Niemiec źle mówiący po polsku; do dziś dnia figuruje on w popularnej komedii i farsie, do dziś dnia kursująna ten temat rozmaite koncepty. Pomysły to zresztą stare.

Tak np. w facecyjnym dialogu Potkanie Jannasa z Gregoriasem Klechą z r. 1598 Niemiec kłóci się z Polakiem o to, do kogo należy znaleziony skarb: Slisiś ty Polaku, Ja go tobie twój prawa nie chciem przysnąć snaku. Boby go j a tak bil mial, jak ty cali nogi, Ich woltę auch wol skocić, mein Polaku drogi. Ich hab aber ein kurtzen unum, et caetera, Kan nicht so schnell wie du sein, mein Polak...

Innym przykładem wyśmiewania Niemców mówiących po polsku jest utwór nieznanego autora, zamieszczony w Wirydarzu Jakuba Trembeckiego, pt. Carmen laureati poetae Wiązek. Na zdien świenta Dorotea nabożna matrona. Jejmości paniej Dorotea Olinska od życzliwego i kochanki sługa przypiesana. Święta Dorotea, męczenniczka prawa, Nie dał się odstrażyć poganina sroga. Od wiara chrześcijańska, przy nim mocno stała, Korona nieśmiertelna za to otrzymała. Boże, daj, ażeby każdego nabożna matrona Z świętą Doroteą odnoszyła niebieska korona. I jak ona z Theopilusem siedzą sobie w niebie, Tak żebym j a z W M c i ą siedział podle siebie. Co ja, życząc WMci z sierca czyrego, Daj Boże, WMci doczekać roka drugiego. WMci życzliwie i kochanie Z sierca i czyre sługa Augustia Zimmerman.

Takie utwory są dość częste, i to aż do dziś dnia. Oto np. pieśń o kobyle doktorskiej, pochodząca zapewne z jakiejś komedio-opery czy wodewilu z pierwszej połowy ubiegłego wieku: Szego leżysz na kobyli, Mego piękny, mego mili, Ty tak pięknie bryki fala, Na cwaj nóżki skakifala. Teraz leży głupi sobie, Jaki diable stal sie tobie, Ani fiber ni gorąszki, Ani od pijaństwa drząszki.

W tradycji ludu pozostała jeszcze gdzieniegdzie pieśń Niemca z komplementami do Anusi, zapewne też z jakiegoś wodewilu:

Nenne luba, Nenne mila, Jam się w sobie polubiła. Ich bin rodem fon Austryja, Ja mieć grafa mego stryja. On jak jakal na fyzyte, Drej par koni mial karete. I z aksamit suknia nofa, Paruk mit puder na glofa.

Na temat zabawnych nieporozumień z polszczyzną niemiecką krąży dość dużo popularnych opowiadań. Jest anegdota o Niemcu, który dziwi się, że Polacy używają tych samych słów na oznaczenie zupełnie innych treści, jak np. „szlofik", co oznacza i słowika, i człowieka. Znana jest również opowieść o Niemcu, który wszedł do kościoła po mszy i słysząc, jak wierni śpiewają suplikacje: „Od powietrza, głodu, ognia wybaw nas, Panie!", wtóruje im: „Otpólfleprza, glofa, nogi i ogon, pif paf nas Panie!" Pomysłów tego rodzaju jest dużo; nie mamy potrzeby ich tutaj mnożyć. Skąpcy Oszczędność niemiecka, ich zapobiegliwość, ich wyrachowanie raziły szlachtę polską a za jej przykładem także inne warstwy społeczne dawnej Polski. Łatwo sobie wyobrazić, że przy zetknięciu się tak zasadniczo różnych postaw życiowych musiał wytworzyć się głęboki przedział, lekceważenie i nienawiść. Szlachcic, dla którego używanie dóbr doczesnych niczym nie krępowane było czymś zupełnie naturalnym, który był fruges consumere natus i z pewną pogardą patrzył na ludzi pracujących, musiał, rzecz prosta, niechętnie patrzeć na Niemca, który był rękodzielnikiem w mieście, kolonistą na wsi lub też lekarzem czy budowniczym w służbie pańskiej; i na odwrót, Niemiec, który najczęściej ciężką pracą dorabiał się ziemi polskiej, lekceważył od środka tego, który mu dawał pracę i zarobek. Mieszczanin czy włościanin polski, niżej od przybysza niemieckiego stojący, usuwany przezeń z ziemi czy z warsztatu, mścił się wyzwiskiem czy też pogardą zapożyczoną od szlachty. Wyśmiewano więc bardzo powszechnie skąpstwo niemieckie. Przysłowia mówią że: „Przy Polaku i Niemiec się pożywi, a przy Niemcu ani pies"; „U Niemców ani mucha się nie pożywi"; „Niemiec lepszy od Żyda, bo i wody na gorąco nie da się darmo napić". W ziemi dobrzyńskiej taką powtarzają rozmowę:

Niemiec, będziesz jadł kluski? Ja. A z twojej mąki? Nein.

Popularna pieśń warszawska z r. 1806 (podana przez Kolberga w II tomie „Krakowskiego") śmieje się w ten sam sposób: Stali Niemcy, stali W redutowej sali, Gdy Polak pił trunek, Gęby nadstawiali. Sto Niemców festyna, Wyszła kwarta wina; Ta niemiecka zgraja Zjadła po pół jaja.

Z tych czasów pochodzi szeroko niegdyś znana pieśń, zwrócona przeciw okupantom pruskim, której fragmenty jeszcze tu i ówdzie w pamięci ludu zostały: Przyszli Niemcy do kraju Podług swego zwyczaju, Z cielęcemi torbami, A teraz są panami. Oj biadaż nam Mazury, Jakiej nigdy nie było, Prusy drą nas ze skóry, O czem nam się nie śniło. Założyli rogatki, K a ż ą płacić podatki. Drogi tytoń, tabaka, Każdy Niemiec sobaka.

Kuchnia

niemiecka

Śmiano się, jak zwykle w stosunkach sąsiedzkich, z niemieckiego jadła: Więc chłop k'temu plugawy, słoninami śmierdzi. A co z grochu nie doje kawalca słoniny, To włoży do kalety Dajczmanek nasz miły, Chociaż śmierdzi, jako chce, nic tego nie czuje. A pijanice wieldzy prawie z przyrodzenia, Że tam mało zostanie dobrego baczenia

pisze Rej w Zwierciadle.

Mało wytworny, ale wcale charakterystyczny koncept na temat niemieckiego „szpeku" czytamy w Albertusie z wojny z r. 1596: Ksiądz Przetoć fortelnie Niemcy, a dobrze, działają, Swych koni wszystkich w puzdrach ogony chowają. Wszakeś widział podobno, gdyś mieszkał w Krakowie, Kiedy więc z niemieckich stron bywają posłowie.

Albertus I mniemacie wy, patre, że to dla samego Ogona tylko czynią, jest tam coś inszego. Jam słyszał raz w Krakowie, gdy Niemcy wjeżdżali, Że chłopięta jakiś szpek tam być powiadali.

Ksiądz Co to za szpek?

Albertus Jać nie wiem; jakaś ich potrawa, Bez której żadna nie jest niemiecka wyprawa. Więc ten szpek nad cepuchem dla ciepła wieszają, To czynią dla żołądków, które słabe mają.

Ksiądz Toć to sztuczne potrawy ci ludzie wnaszają...

Albertus Przecie się ich Polacy naszy nie chwytają. Już oni po staremu w dymie mięso wędzą.

Jeszcze u Kraszewskiego spotykamy przeciwstawienie Niemca i Litwina w ich potrawach: „Myślisz, że po szpeku tego Niemca moja boćwina ci będzie nie do smaku?" Za typowo niemiecką potrawę uchodziła też kiełbasa. Śmiano się z nich, że także z psiego mięsa mogą robić kiełbasy: Wędrowali Niemcy przez bory i lasy, Napotkali sukę, wzięli na kiełbasy, Oj, juchy Niemcy.

Albo znów w innej pieśni: A wy Niemcy za górami Jedli sukę z pazurami,

Jeszcze jednej nie pożarli, Już po drugą polecieli.

Przedmiotem pośmiewiska były też kartofle. Rzecz ciekawa: ziemniaki zjawiły się w Polsce, istotnie przez kolonistów niemieckich zaprowadzone, w połowie XVIII wieku; zrazu niechętnie na nie patrzono, ale stopniowo uprawa ich stała się powszechna i kartofle weszły jako jeden z najbardziej podstawowych pokarmów do kuchni polskiej. Choć już niewątpliwie od dawnych lat ziemniaki są w Polsce bardzo powszechnie spożywane, to w tradycji ludowej „kartoflarzem" pozostał Niemiec. O początkach uprawy kartofli w Polsce mówi, jak zwykle plastycznie, Kitowicz. Kartofle więc „zjawiły się najprzód za Augusta III w ekonomiach królewskich, które samymi Niemcami Sasami ekonomistami osadzone były, a ci dla wygody ten owoc z Saksonii przynieśli i w Polsce rozmnożyli. Długo Polacy brzydzili się kartoflami, mieli je za szkodliwe zdrowiu, a nawet niektórzy księża wmawiali w lud prosty takową opinię, nie żeby jej sami dawali wiarę, ale żeby ludzie, przywyknąwszy niemieckim smakiem do kartofli, mąki z nich jak tamci nie robili i za pszenną nie sprzedawali, przez co by potrzebującym mąki przez się pszennej do ofiary ołtarzowej, mąką kartoflową choćby i z pszenną zmieszaną zawód świętokradzki czynili". Pieśń ludowa nieraz o tych niemieckich kartoflach wspomina: Pamiętacie, Niemcy, coście wy robili, Gdyście pod Berlinem kartofle sadzili? Oj, juchy Niemcy, juchy, juchy, juchy, Niemcy, psy, cybuchy

śpiewa jedna ze zwrotek dłuższego antyniemieckiego utworu; inna znów piosnka tak Niemców wyśmiewa: Ach, ty Szwabie kartoflarzu, Gonisz panny po cmentarzu, Pana Boga nie znasz, Kopytem się żegnasz.

Niemiecka

wiara

Niechęć do Niemców jako grupy obcej językiem i obyczajem łączy się najczęściej z pogardą czy nienawiścią dla ludzi innej wiary. „Niemiecka wiara, psia wiara" — stała się częstym określeniem. Chodzi tu oczywiście o prote-

stantów; cały impet nienawiści do ewangelików, wzrastający w toku dyskusji religijnych XVI i XVII wieku, a dochodzący do szczytu w czasie zwycięstwa reakcji katolickiej, zwrócił się przeciwko Niemcom. Sąco prawda także Niemcy katolicy, i to w bardzo poważnej liczbie, ale popularna opinia uprościła sobie, jak zwykle, to zagadnienie i nawet katolika Niemca skłonna jest uważać za coś gorszego, za niewiernego, nie spełniającego obowiązków religijnych, nie szanującego kościołów i świąt. „Co Niemiec to heretyk" — mówi przysłowie, zresztą najniezgodniej z faktycznym stanem rzeczy. Tych heretyków wyobrażano sobie najrozmaiciej, przeważnie w dość nieokreślonej, choć potwornej postaci. Ów Mazur, który chciał (w XVII wieku) lutra zobaczyć, aby się przekonać, czy to człowiek czy coś innego, żyje do dziś dnia: „Ty luter jesteś, nie człowiek" — wymyślają na Podlasiu. „Pół Niemca, pół kozy, niedowiarek Boży" — mówi się przysłowiowo. Uważa się powszechnie, że lutry mają po sześć palców u nóg. W każdym zaś razie, choćby heretyk nie był jakimś niezwykłym straszydłem, to jest z natury kimś złym, nieżyczliwym, nie umiejącym się odpowiednio zachować: „Tyś jeszcze gorszy niż luter" — orzeka wyzwisko. Oczywiście, jest on także bezbożnikiem; niedowiarek i luter jest mniej więcej tym samym. Lutry, kalwiny, Bezbożne syny, Z ojczyzny matki Chcą szarpać płatki

mówi bardzo niegdyś popularna pieśń konfederatów barskich. Pieśń, półludowego, zdaje się, pochodzenia, zapisana w okolicach Rabki, podobnie przedstawia Niemca jako niedowiarka, dla którego nie ma nic świętego: Nie dowierzaj Niemcom, Mówi Bartos stary, Bo to miemiec jest odmieniec, Nie dotrzyma wiary. Bo to miemiec jest odmieniec, Nie ma nic świętego, Bo on strzela! do kościoła, Do Maryjackiego.

Byłoby rzeczą interesującą zebrać z dawnej literatury polemicznej zarzuty przeciwko heretykom (i Niemcom) i zbadać, ile tych dawnych wyobrażeń pozostało jeszcze do dziś dnia w tradycji ustnej; niewątpliwie znalazłoby się dość

ciekawego materiału do porównań. Nie możemy tutaj tej pracy przeprowadzać; zestawiamy tylko trochę dość przypadkowych przykładów. Skąd się wziął Luter i kim był? Opowiadają o tym górale babiogórscy. Otóż, była kiedyś starzejąca się dziewczyna, która daremnie modliła się o męża; w rozpaczy mówi raz: „Kiedy już nima parobka, cobyk za niego sła, to niekze juz debał (diabeł) psidzie i weźmie mie niescęśliwą. Kie sobie tak mówi i ze sobom rozprawia, nadchodzi pan carno ubrany, z wąsem pod nosem, brodzisko trochę uostrzizone, a w ręce laga. Jak sie macie piękna panięnecko, a dobrze sie wam też tutok uodpocywa? A dobrze, dobrze, prawi ta dziewka. Tak se usiad i nuże dali sie uopytuje, jaz się psigadał uo zęniacce. Dziewka uciesyła sie bardzo i uobiecała, ze pójdzie. Uozenili sie i mieli chłopca Marcina, pół człowieka a pół debła, ale kśtałt miał tak, jak cłowiek. Uociec nie był psi matce, jęno niekiedy psichodził, a uona dobrze wiedziała, ze jej chłop debał, bo nie kcioł do ślubu psistąpić, a niekiedy widać mu było końskie nogi". Otóż, ten Marcinek wstąpił do szkół, uczył się na księdza i potem podstępnie podszedł papieża, który luterską książkę, „diabelską naukę" zatwierdził. „Marcin Luter posed i ucył s nij, bo wsędy pokazywał podpis Ojca Świętego, ze mu tak kazał uczyć". Białorusini w okolicy Suchowoli i Korycina opowiadają że Niemcy byli niegdyś takimi ludźmi jak inni, ale kiedyś jeden z naszych (tj. katolickich) biskupów z wielkiej nauki zwariował („zdurieł"), ustanowił niemiecką wiarę i sporo ludzi na Niemców zmienił. Sam Luter wiedział, że wiara ta nic niewarta, bo gdy własna matkajego chciała Niemką zostać, rzekł jej: „Nie wolno! bo to wiara dobra do życia, ale nie do zbawienia". Tamże mówią też, że wiara ta dlatego tak w życiu lekka, a najcięższa do zbawienia, bo u Niemców post wtedy, kiedy nie ma mięsa, a święto, gdy nie ma co robić. Gdzieniegdzie stał się ten legendarny Luter, przeciwko któremu tyle kierowano zarzutów, jakąś humorystyczno-mityczną postacią. A wy Niemcy, wy nie wiecie, Luter Marcin siedzi w życie. Jak Polacy żyto zeżną, To was Niemcy diabli wezmą

śpiewa lud pod Łęczycą. Oczywista rzecz, że wyśmiewano pastorów, kościoły („kirchy") protestanckie, obrzędy religijne i kazania. W dawniejszej literaturze sowizdrzalskiej czy satyrycznej niejednokrotnie występuje postać zabawnego „ministra", pastora, zazwyczaj nieporadnego i głupiego, nieraz mówiącego łamanym, niby niemieckim narzeczem.

Jako przykład takiego utworu, wyśmiewającego pastorów niemieckich, przytaczamy niewielki, czterokartkowy List o Lisowczykach do D. Martyn Luter od Śląskich y Czeskich Efangelików przez Xiądz Nikiel Habspert Minister ferbi Dei Zboru Wrocławskiego z Niemieckiego na Polskiego przełożony, Roku Pańskiego 1620. Niewybredny to druk; opisuje on znęcanie się Lisowczyków nad pastorem we Wrocławiu. Oto fragment przedmowy: „Mego łaskafemu Panu, Xiędzfi Kasper Mydlarzofi, Ministrofi Lubelskiemu. Moy parzo ukakany y łaskafy Xiądz Kasper... nie baczni Lisafczykofie ne tafno z iednego Ministrem naszego rozigrali sze y w pludra mu prochu nasypali, naszy co przy tego byli, zrozumiawszy, co chciał ropić Lisowczy z naszego Xiędzem, fnet list do Doktor nasz Her Martyn Luter napisali, y w pludra mu za tym okazyem przesłania listu włożyli: Lisofczykowie potym procha zapalili, nasz prost z listem do nieba jak Heliasz na ognistego woza wleciał..." Układano też zabawne teksty pastorskich kazań; niektóre z nich pozostały w żywej tradycji. Oto przykład (zapisany u Federowskiego, „Lud białoruski" Ilł): „Szanofni parafianie, pofiem fam przykładne kazanie! Oto słuchajcie i uszy nadstawiajcie; Ofiec przynosi lepszy pożytek jak szlofiek; jak ostrzygo ofiec i wyprzędo wełna i zrobio sukman, czyż nie ciepła? Jak sie zarżnie ofiec, zedro skóra i uszyj o kożuch, czyż nie fygoda? Też śtuka mięsa od ofiec i upiecz na różan, a czyż nie smaczno? Obedrzeć lój i zrobić świeca, zapaliwszy fieczorem, a czyż nie fidno? A teraz wziąć kiszki i firobić na struna, naciągnąć na skrzypce i zahrać, a czyż nie fesolo? Takie to pożytki ofiec przynosi, moje szanofne kreścjanie, a szlofiek jak umrę, to co? — zakopio do ziemi i nic niema!" Albo inne jeszcze kazanie, tym razem pogrzebowe: „Byla jedna fdofa poczcifa, co wszystkim dawała, ale nie to, co fy rozumiecie! Ona dawała jałmużna ubogim: Kaczki pieczone i kapusta tuszona, a dopiero leży do stolu glofa, a do progu giegami bez ducha! Niemało ona trudów poniosła, jeszcze ostafila syna osia, ale on nie jest głupi i za kazanie pifa nam kupi!" Diabeł w niemieckim

stroju

Diabeł, jeśli w ogóle chodzi w ludzkim ubiorze, to już najczęściej w obcym. Rzecz to zupełnie zrozumiała: grupa własna jest dobra, tradycyjny ubiór narodowy jest piękny, właściwy, dobry, trudno więc wyobrazić sobie złego ducha w takim stroju; natomiast już za granicą zaczynają się wpływy diabelskie, obcy pozostają z nim w związku, pochodzą odeń, są jego sługami itd., nic więc dziwnego, że diabeł ukazuje się w obcym ubiorze. Spotykamy się z

tym zjawiskiem dość powszechnie: w Holandii diabeł chadzał w hiszpańskim stroju, a więc w stroju najeźdźcy, dawni Prusacy wyobrażali sobie diabła w polskim ubiorze, w Polsce zaś diabeł w kusym niemieckim ubraniu jest bardzo powszechnie spotykany. „Zakochał się jak diabeł w niemieckim stroju" — mówi przysłowie. O przykłady nietrudno. Przypominamy najbardziej może znany: diabeł w Pani Twardowskiej zjawia się w stroju niemieckim: „Istny Niemiec, sztuczka kusa". W takimże stroju ukazuje się diabeł np. w Zaczarowanym kole Rydla i w wielu innych utworach literackich, tudzież w plastycznych wyobrażeniach. W Sieradzkiem zjawia się diabeł we fraczku i zielonym strzeleckim kapeluszu. W Lubelskiem, wedle relacji Gluzińskiego z początku ubiegłego wieku, występuje on najczęściej jako Niemczyk z harcapem, w starodawnym trójgraniastym kapeluszu, w czerwonych spodniach i czarnym kusym fraku. W Krakowskiem, wedle opisów Seweryna Udzieli, diabeł ukazuje się najczęściej w kusym czarnym fraku i trójgraniastym kapeluszu, spod którego wyglądająrogi, spod fraka zaś widać ogon; frak ów bywa także czerwony. Podobną relację mamy także z okolic Chrzanowa (Polaczek, Powiat chrzanowski, Kraków 1914): „Diabła wyobraża sobie lud jako szczupłego, wysokiego Niemca, ubranego w kusy frak; ma on ręce i nogi zakończone pazurami, na głowie dwa czerwone różki, a z tyłu długi ogon". Wyobrażenie to, które nam dzisiaj jest najbliższe, diabła w niemieckim stroju z końca XVIII wieku, nie może być oczywiście dawniejsze aniżeli ów „strój niemiecki", uważany za typowy. Ale i przedtem widywano diabła w niemieckim, oczywiście innego już kroju, ubiorze; tak np. w aktach procesu o czary spod Szawel na Żmudzi w r. 1691 czarownice mają „mistrza swego Niemca kudłatego", oczywiście diabła. Bywały na ten temat rozmaite nieporozumienia, zabawne, czasem i tragiczne. Kolberg (w II tomie „Krakowskiego") podaje popularny utwór, wyśmiewający Niemców, w którym wraca motyw diabła w niemieckim ubiorze: Klopa szpicbub na drin ze mnie zwozi, Sze szart przeklęta po niemieska chodzi. Krak mego serca z cholerem poszelo, A klopa prosta bodaj licho wzielo. Das ist nicht prafda, ja jemu dowoził, Ze nigdy djabel po niemiesku chodził. Aber ten klopa stara znofu gada I palsem na mnie: djabel ty, pofiada.

Dochodzi do awantury; Niemiec wymyśla chłopu, ale ten go:

Zaraz szturknol w brzucha mego, Szicho być tobie Niemsa przeklętego. Szicho być tobie Niemsa fransowata, Abyś na frisztik nie kosztofal bata. N a karczma klopa fszystko folno jemu, A tobie są drzwi szarta nemeskiemu.

Ostatecznie Niemiec wyciągnął szablę, a chłop złożył się kijem: I jak nalozyl na pieca mojego Półtora kija, klopa nietobrego, Tak zaraz krzyża mego śfankowala I cala fekta szfafego ustala. I w tego sposób ja uboga Niemsa Stala się głupia i ostatnia szelmsa. Nie będzie z Polak fojować cuzamen, Besser go nieznać in ewigkajt, amen.

Nie kończyło się na żartach. Kolberg w „Łęczyckiem" opowiada o autentycznym wypadku, który się tragicznie skończył. Było to za czasów rządów pruskich po trzecim zaborze. Parobek ze wsi Topoli pod Łęczycą jadąc nocą przez sławne łęczyckie błota, zobaczył przed sobą osobliwe zjawisko: był to czarny od stóp do głów potwór, z wywiędłą żółtawą twarzą; w szerokich ustach, z których wystawało kilka dwucalowych zębów, miał krótką fajeczkę, a na głowie, zamiast czapki, dużego nietoperza; ubrany był w aksamitny kaftan z wielkimi białymi guzami, w takież spodnie, u kolan białymi sprzączkami spięte; cieniutkie komarze nóżki miał odziane w czarne jedwabne pończochy i pantofle, zdobne białymi sprzączkami; na koniec już nie jeden, jak zwykle u biesów, ale dwa ogony: jeden jastrzębi spadał od stanu kaftana, drugi, jakby bawoli, wychodząc spod pirożystego kapelusza, wałęsał się na plecach. Parobek się przeżegnał: „W imię Ojca i Syna, czy ty bies Boruta?" „Ja, ja", odpowiedział potwór. Chłop porwał kłonicę z wozu i silnym uderzeniem w czerep biesa strącił go do błota, po czym, nie oglądając się, pojechał do Topoli. Na drugi dzień znaleziono utopionego w błocie niemieckiego Regierungsratha. Władze pruskie miały potem cyrkularzami ogłaszać po wsiach, że osoby w obcym stroju, w pończochach i pantoflach, w trzyrożnych, płaskich kapeluszach są urzędnikami niemieckimi, nie zaś czartami, i że należy im się wszelki szacunek i poważanie. Mniejsza o autentyczność wypadku, której dowieść nie można, ale niewątpliwie lud Niemców, chodzących w diabelskim stroju, mógł często za prawdziwych diabłów wziąć.

Taka przygoda zdarzyła się np. znanemu naturaliście Schultesowi, profesorowi Akademii Krakowskiej, który herboryzując w lasach babiogórskich w r. 1808 zabłądził i straszył górali swym wyglądem: czarnym i kusym ubiorem, okularami, kapeluszem i parasolem. Każdy spotkany góral żegnał się znakiem krzyża i z przerażeniem uciekał od rzekomego diabła, aż na koniec urzędnicy leśni, słysząc opowieści o czarcie, odszukali po dwóch dniach ledwie żywego profesora. Opowiada o tym L. Delaveaux w dziełku Górale beskidowi, Kraków 1851. Zemścił się za to Schultes i w jednej ze swych prac złośliwie opisał Bogu ducha winnych, ale diabła się bojących górali. Przypomnieć jeszcze można, że Mickiewicz w Panu Tadeuszu wspomina o chudym lokaju niemieckim na sławnej kariulce, na którego widok chłopi żegnali się, myśląc, że to diabeł po świecie jeździ w niemieckiej karecie. Nie będzie Niemiec

Polakowi

bratem

Stare to przysłowie, że „póki świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem". Nie wiadomo, w jakich czasach powstało; w każdym razie już Wacław Potocki we wstępie do Wojny chocimskiej, mówiąc o królu Zygmuncie, powołuje się na ten zwrot jako z dawna już znany: „W którym się rzetelnie owa staropolska ziściła przypowieść". Czytamy także w tekście poematu: Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem, Nigdy Niemiec nie będzie Polakowi bratem

a potem jeszcze w Moraliach: Nigdy w szczerej nie żyli Polak z Niemcem zgodzie, Polaka pycha, Niemca wolność w oczy bodzie. Stąd przypowieści miejsce, że póki świat światem, Nie będzie nigdy Niemiec Polakowi bratem.

Przypomniano sobie to przysłowie pod koniec XVIII wieku, gdy po krótkiej erze sentymentu polsko-pruskiego nastały surowe rządy pruskie w Warszawie. Mazurek z r. 1798 tak śpiewa: Nie może być, parobcy, Żeby się tak zostało;

W naszej ziemi człek obcy, By mu się dobrze działo. Wszak przysłowie to wiecie, Póki tylko świat światem, Póty Polak Niemcowi Nie mógł i nie był bratem.

Do dziś dnia przysłowie to jest żywo i szeroko znane.

Spis rzeczy Marian Jurkowski — P R Z E D M O W A

5

OD A U T O R A

9

MEGALOMANIA NARODOWA Post scriptum

11 41

T R A D Y C Y J N E POJĘCIA O OBCYCH Czarność obcych Ślepo urodzeni Urodzeni inaczej Przykry zapach obcych Obcy ludożercy Niskie pochodzenie Obcy jako czarownicy

43 50 52 54 55 56 57 58

N A Z W Y I PRZEZWISKA GRUP PLEMIENNYCH I L O K A L N Y C H I. N a z w y i p r z e z w i s k a t o p o g r a f i c z n e . § 1. Uwagi ogólne. § 2. Górzystość i nizinność terenu. § 3. Bór, las, puszcza, pole. § 4. Rzeki i błota. § 5. Dzielnice, miasta, obcy. § 6. Varia

63

II. N a z w y i p r z e z w i s k a , w s k a z u j ą c e n a w ł a ś c i w o ś c i j ę z y k o w e . § 7. Uwagi ogólne. § 8. Mowa zrozumiała i niezrozumiała. § 9. Właściwości fonetyczne. § 10. Odrębności słownictwa. § 11. Przekleństwa i nawoływania. § 12. Imiona I I I . N a z w y i p r z e z w i s k a, w s k a z u j ą c e n a w ł a ś c i w o ś c i ubioru. § 13. Barwa. § 14. Krój ubioru, materiał. § 15. Wierzchni ubiór męski. § 16. Spodnie. § 17. Nakrycie głowy. § 18. Obuwie. § 19. Varia IV. C e c h y f i z y c z n e l u b m o r a 1 n e . § 20. Włosy i zarost. § 21. Wady fizyczne. § 22. Wady moralne V. N a z w y i p r z e z w i s k a , w s k a z u j ą c e n a s t a n g o s p o d a r c z y i s p o ł e c z n y . § 23. Dawne stosunki poddańcze. § 24. Gospodarstwo. § 25. Zawody VI. P r z e z w i s k a , w s k a z u j ą c e n a u l u b i o n e p o t r a w y . § 2 6 VII. P r z e z w i s k a 1 z w i e r z ę c e . § 2 7 VIII. P o c h o d n e z n a c z e n i e n a z w p 1 e m i e n n y c h . §28. Wyzwiska. § 2 9 . G r u py wyznaniowe i zawodowe. § 30. Varia

66

71

83 94 98 102 104 106

Z A B A W N E OPOWIADANIA O SĄSIADACH Sianie soli Wynoszenie byka Nieznane zwierzę sierp Krowa na dachu Gryka jako woda Chwytanie wiewiórki Wynoszenie na górę kamieni Niesienie belki w poprzek Noszenie światła workami Burmistrz stacza się na dól Odwrócenie kierunku drogi Znaczenie miejsca zatopienia dzwonów Nieznane zwierzę kot Nie mogą się doliczyć Nie znajdują własnych nóg Wszyscy chcą spać w środku Rak jako krawiec Posuwanie kościoła Kobyła dźwiga jeźdźców Bicie koni sąsiada Komendant jeździ na kogucie Waleczny burmistrz Posłaniec szuka zgubionych wyrazów Wyprawa po księżyc Trzymający łańcuch ludzi puszcza ręce Zamykanie bramy burakiem Spór z sąsiedztwem o granice Sprzedawanie much Dzielenie kiełbasy Atrament zamiast wina Prośba o pożyczenie szubienicy Wieszanie wody w worze Szczur jako diabeł Jeden słowik na dwie miejscowości Koń zdycha z głodu w kościele Mądre gęsi Psy szczekająogonem Czart na plecach Zając wykłuwa się z j a j a Zabicie gęsi Sołtys sprawia wesele Krowa w zielonych okularach Zaprzęganie krowy i żagla Ryba na łańcuchu

109 '12 " 3 '' ^ 116 "7 117 117 "7 118 118 118 11 ^

'19 120 120 120 120 121 121 121 121 121 122 122 122 122 122 122 123 123 123 123 123 123 123 124 124 124 124 125

Witanie księcia Sprzedaż i kupno lipy Próbowanie piwa Chwytanie dzięcioła bez drabiny W uchu piszczy Topienie węgorza za karę Kolorowe spodnie oznaczają święto Wesz wybiera burmistrza Wyratowanie księżyca Przesuwanie łąki List do papieża Kucie kóz Środek świata

' '26 '^6 ' ^6 126

1

1

-u

' ' 127

MAZURZY W OPINII SĄSIEDZKIEJ Ubóstwo mazowieckie Kuchnia mazowiecka Pijaństwo i zawadiactwo List do papieża Mowa mazurska Zewnętrzna pobożność Genealogie Mazurów Spod ciemnej gwiazdy Pieśni o Mazurach Chytrość Mazura

' 31 '35 '37 '38 ' 4" ' 4' 143 '44 '45 '46 '50

KORONIARZE O LITWINACH Tchórze, chytrzy i niechlujni Nędza litewska Boćwina i brzozowik Język i styl Zabawne nazwiska Rozwiązłość Litwinów

' 53 '56 '57 '58

NIEMCY W TRADYCJI POPULARNEJ Wygląd zewnętrzny Wyśmiewanie języka Skąpcy Kuchnia niemiecka Niemiecka wiara Diabeł w niemieckim stroju Nie będzie Niemiec Polakowi bratem

' 65 ' 67 '70 '72 ' 73 '75 '78 181

160

' 6' '62