163 50 22MB
Polish Pages 82 [85] Year 1898
jJ a n
Ś n ia d e c k i.
ŻYCIORYSY SŁAWNYCH POLAKÓW. N r. 0.
JAN
ŚNIADECKI
JEGO ŻYCIE I DZIAŁALNOŚĆ NAUKOWA. PRZEZ
Leona
Św/ieżawskiego.
Z PORTRETEM JANA ŚNIADECKIEGO.
C ena 30 kop.
PETERSBURG. NAKŁADEM KAZIMIERZA GRENDYSZYŃSKIMGO.
1898.
KRAKÓW .
D R U K IE M
W . L . A N C ZY C A I S P Ó Ł K I.
W dwudziestym trzecim roku panow ania A ugusta III. w Polsce, to je st w r. 1756 dnia 29 sierpnia urodził się Jan Śniadecki w Żminie mieście województwa gnieźnieńskiego, pow iatu K ryńskiego. Rodzice jego Jędrzej i Franciszka z Giszczyńskicli posiadali zaledwo dostateczny m ajątek w niewielkim folwarku i kilku domach miejskich, mogli jednakże dzieciom dać w ykształcenie szkolne. Najstarszy wiekiem Ja n w dzieciń stwie był słabowity i delikatny. Troskliwa m atka obwoziła go po odpustach, w Opatrzności Bożej szukając pociechy dla siebie, a błogosławieństwa dla syna. Dlatego formalne w ę drówki odbyw ał Śniadecki po Wielkopolsce, ale w pamięci została mu tylko Kruszwica, o której w starości nieraz wspo minał. W ósmym roku życia omal nie został igrzyskiem dzi wnego losu, bo został porw any przez kozaków, którzy w al cząc w tam tych okolicach z konfederatami, przejeżdżali przez Żmin. Szczęściem, oglądnięto się w domu za Janem , ojciec puścił się w pogoń za synem i po tysiącznych kłopotach zdo łał go odzyskać. T yle tylko wiemy o zaraniu jego długiego i żmudnego życia. Do roku 1 7 6 4 uczył się w dom u; w tym zaś roku oddano go do szkoły akademickiej Lubrańskiego w Poznaniu. I w tej szkole stosownie do ówczesnych pojęć, nauczył się doskonale mówić i pisać po łacinie, miał przytem pole do w praw y, gdyż mieszczanie poznańscy zapraszali uczniów na uroczystości rodzinne, celem w ygłaszania oracyi łacińskich, to bowiem należało do dobrego tonu. Śniadecki byw ał często zapraszany, naw et zyskał rozgłos jako przygodny mówca i tak w yrobił się we w ładaniu językiem , że wzbudzał podziw sta rych łacinników. Ale ju ż wówczas m arzył m łody uczeń o po dróży do K rakow a, do której nam awiał go nauczyciel Mu-
szyński widzący zdolności młodzieńca. „Polubiwszy m niea — pisze Śniadecki w swych pam iętnikach — „nam awiał mnie do akademii krakowskiej i przez dwa lata nadem ną pracując w y mógł na mnie słowo, że pojadę do K rakow a zaciągnąć się do stanu akademickiego, jeżeli otrzym am na to pozwolenie rodzicówu. Ale rodzice jego, jakkolw iek pozwolili, nie mogli mu nic dać na utrzym anie na uniwersytecie. I byłby może pozo stał, gdyby instynktow ne zdaje się zamiłowanie do nauk ścisłych nie poprowadziło go do znajomości z nauczycielami szkół jezuickich, którzy ułatwili mu dostanie się do krakowskiej wszechnicy. Nie wiadomo, czy kto go namówił do wpisania się n a w ykłady fizyki Ks. Rogalińskiego, wiemy to tylko, że między kolegami miał nieprzyjaźnych właśnie z powodu stosunków z Jezuitam i; m ożnaby więc powiedzieć że wrodzony popęd krokam i jego kierował. A wówczas w Polsce współzawodniczący na polu w y chowania z Pijaram i Jezuici, zostawszy za nimi w filozofii, prześci gnęli ich wkrótce w uprawie umiejętności ścisłych. W ykłady fizyki Ks. Rogalińskiego dały Śniadeckiemu pierwszą podw a linę i przygotow ały um ysł do owego ogromu wiedzy m ate matycznej, ja k ą odznaczył się w swych pracach, a przypusz czać należy, że te początki nauk ścisłych, ja k i filozofii ek lektycznej u Lubrańskiego, były najdzielniejszą obroną wobec scholastyki, która jeszcze w tedy w całej sile utrzym yw ała się w starodawnej szkole krakowskiej i z którą Śniadecki zazna jom ił się na studyach uniwersyteckich, umiejąc ju ż krytycznie wszystkie w ady metafizyki scholastycznej odrzucać. Lecz dlaczego Jezuici ułatwili Śniadeckiemu podróż do K rakow a? Ł atw a odpowiedź, poznali się na jego zdolnościach, przeczuli przyszłego uczonego astronoma, i dzielnego nieutrudzonego szermierza szczytnych idei, postanowili więc zaciągnąć go w szeregi swego tow arzystw a. Namawiali go ju ż w Po znaniu i w tym celu w r. 1772 zabrali go ze sobą do K ra kowa. T a więc znajomość z Jezuitam i możeby zmieniła drogę życia Śniadeckiego, gdyby nie list polecający ze szkoły L ub rańskiego do rektora akademii Ks. Marciszewskiego, który umieścił Śniadeckiego w bursie Jagiellońskiej i zabronił jakich kolwiek stosunków z opiekunami podróży. T ym sposobem los Śniadeckiego połączony został z akademią krakow ską, a zawsze pilny i zapobiegliwy młodzieniec wykształcił
się ju ż do pewnego stopnia w Poznaniu, że po zdaniu egza minu w uniwersytecie osiągnął stopień bakałarza filozofii (baccalaureus philosophiae). W tedy mógł ju ż słuchać swobodnie ulubionych swych przedmiotów t. j. fizyki i matem atyki. „Słuchałem dalej“ — pisze o sobie — „kursów filozofii i m a tem atyki z wielką usilnością, a odbywszy przepisane oracye i publiczne dysputy, chociaż mi jeszcze rok w ypadało czekać na egzamen do doktoryi, wszelako po dwóch latach podałem się na egzam en z tymi, którzy mnie rokiem lub więcej w po w ołaniu akademickiem wyprzedzili, odbyłem go pomyślnie, nastąpiła publiczna prom ocya na licencyaturę, a potem na doktora filozofii przez dziekana Śleczkowskiego, który był profesorem wymowy pod imieniem: „O rator Tylicianus“. T ak to w r. 1 7 7 5 a w dwudziestym pierwszym roku życia, zajął pierwsze stanowisko akademickie doktora filozofii. Przez ten czas studyów, prócz nauk ścisłych, nie zaniedbywał retoryki łacińskiej, ówczesny bowiem podział nauk w akademii kra kowskiej należał do przestarzałego systemu. W yłącznie w y kładowym językiem był języ k łaciński, a wszechnica krakow ska wierna Arystotelesowi, a opierająca się stale każdej refor mie, okazyw ała długi czas niechęć do wszystkich filozoficz nych nowości. J a k wszystkie nauki, tak samo i filozofia rozwija się, a filozofia jako skarbiec ostatecznych wyników nauki, zbiór zasad rządzących człowiekiem, daje świadectwo najlepsze o sta nie um ysłowym jednostki lub całej grupy wyznawców ja k ie goś systemu. W iadomo również, że rozwój nauk powoduje rozwój lub zmiany w zasadach filozofii. Otóż więc trzym anie się stałej filozofii A rystotelesa charakteryzuje dostatecznie kon serwatyzm i brak rozwoju na wszechnicy krakowskiej. Byli w szakże ju ż przed wiekopomnemi reformami komisyi eduka cyjnej ludzie usiłujący poziom nauk w K rakowie podnieść i pchnąć do rozwoju, naw et ks. Pułanowicz przybyw szy z za granicy, przedstawiwszy kolegom nieodzowną potrzebę popra w y nauk filozoficznych, otrzym ał katedrę, ale tylko filozofii eklektycznej. Jakkolw iek eklektycyzm nie je st i nie był nigdy dodatnią cechą filozofii, a powstanie jego dowodzi zwykle upadku filozoficznego ducha, to jednak w Polsce, a szczegól nie na wszechnicy krakowskiej wyobrażał on rzeczywisty po stęp. Z akademii filozofia eklektyczna (t. j. filozofia krytycznie
w ybrana z różnych systemów) zaczęła powoli przenosić się do szkół od akademii zależnych, a najpierw dostała się do szkoły Lubrańskiego w Poznaniu i tam, ja k wspomnieliśmy uczył się Śniadecki pierwszych filozofii początków. Trafnie bardzo określa on charakter tej filozofii eklektycznej, mówiąc, że wybierała ze wszystkich sekt to, co było dobrego, do ż a dnej się nie przywiązując, a raczej możemy dodać do żadnej się nie uprzedzając. Okoliczność ta nabiera w oczach naszych znaczenia, jeśli zważymy, ja k wielki zw ykle wpływ wywierają n a umysły bystre i wrażliwe pierwsze w pajane mu poglądy. Słuchając w ykładów filozofii eklektycznej nie przejął się Śnia decki narzuconą wówczas zwykle do nowszej filozofii niechę cią, przeciwnie m ógł naw et zapoznać się z nią przynajmniej ogólnie i próbować sił w samodzielnej krytyce. Mimo to może nie spodziewał się student uniwersytetu Śniadecki w ygłaszając przestarzałym obyczajem u Kapucynów w K rakowie długą oracyę scholastyczną o domku loretańskim (pro Domo Lauretana), że w kilka lat później wystąpi z Ks. H ugonem K ołłątajem przeciw omszałym pojęciom starych po większej części profesorów i zażąda badań oraz postępu wbrew dotychczasowym regułom i dogmatom naukow ym . Jako doktor filozofii odszczególniony przy egzaminach, w edług przyjętego zwyczaju, musiał rok przynajmniej uczyć publicznie w uniwersytecie. Więc w roku 1776 musiał ju ż rozpocząć głębsze studya w naukach ścisłych, gdyż w ybraw szy sobie za przedmiot do w ykładu nie znaną i niew ykładaną nigdy dotąd w Krakow ie algebrę, musiał sam pracowicie do wykładów przygotow yw ać się, lecz pod każdym względem zyskał na tej nowości, bo licznych miał słuchaczy i w rok później za popis swych uczni przyznano młodemu nauczycie lowi szczupłe wprawdzie, ale zaszczytne w ynagrodzenie t. z. margaritales. I takie było przygotow anie młodzieńca do pełnego trosk zawikłań i pełnego obowiązków życia. Indywidualizm i śmiała dążność do zdobycia wiedzy odznacza w ybitnie młodego uczo nego, te to zalety popchnęły go w krótce na pole pracy dla kraju i ziomków, w czem w ykazał taki ogrom rozumu, serca i wytrwałości, że doczekał się sławy, czci i zaliczony do boha terów nieszczęsnej doby upadku politycznego swego kraju,
żyje w pamięci naszej w świetności i blasku, na jak ie prawdziwie zasłużył.
sobie
II. W roku 1777 w ystępuje Ja n Śniadecki jako czynnik reform atorski w dziejach oświaty w Polsce i m ożnaby powie dzieć odrazu miesza się w wir w alk o odrodzenie chylącego się do upadku społeczeństwa. T en rok je st zwrotnym i decydującym w rozwoju um ysłowym Śniadeckiego, w tym roku przybył z ramienia Komisyi edukacyi narodowej z W arszawy sławny Ilu g o K ołłątaj, celem zreformowania w myśl nowych planów i pojęć gim nazyum Nowodworskiego (dziś św. Anny). B ył to krok pierwszy do zmian na szeroką skalę pomyślanych i w ystarczy rzucić okiem na nowy plan nauk w yprowadzony przez Komisyę edukacyjną i porównać go z dawniejszym, aby się przekonać, że reform a była odrazu skokiem z wieków średnich do nowożytnej oświaty. Kom isya zachowując religijny i chrześcijański charakter szkoły, zmieniła go najzupełniej tak pod względem sposobu uczenia, ja k i treści nauki. Dowodzą tego przepisy wydane dla nauczycieli na szkoły wojewódzkie, które dają wrażenie, że w Polsce po wiekowej bezczynności, naród w osobie kilku nastu światłycli ludzi rzucił się nagle naprzód, by dorównać sąsiadom: „Nie je st szkolnych instrukcyi końcem nauczyć dzie cię obcego zniszczonych narodów języka, oziębłego wierszopistwa, fałszywej retoryki i tym podobnych rzeczy. Ale ow szem całe staranie obrócić trzeba, aby uczeń zawczasu za czął być rozsądnym , czułym , cnotliwym i pożytecznym . Dlatego każdy nauczyciel powinieć być przekonanym , że od niego praw ie wszystko w edukacyi zawisło. Przym ioty jego rozum u i serca w płyną w rozum i serce uczniów. Trzeba nauczycielowi być filozofem, jaśnie widzieć rzeczy, znać grunt człowieka, skłonności, namiętności, pojętność każdem u wiekowi właściwą, związek umiejętności ludzkich, trzeba być czułym, nienaruszonym , sprawiedliwym, gorliwym o dobro uczniów i dobro pospolite narodu ludzkiego1'. Odpowiednio do tak nowego zupełnie o zadaniach szkoły pojęcia, w ykład łaciński zastąpiono wykładem w języku n a rodowym, głów ny zaś nacisk położono zamiast na język ła
ciń sk i, lub retorykę i dyalektykę, na nauki matematycznofizyczne i moralno-społeczne. Kołłątaj zaczął oglądać się za pomocnikiem w pracach reformatorskich i jak o mąż uczony i spostrzegawczy ocenił zdolności i zapał Śniadeckiego, zrozumiał odrazu, że poznał żołnierza ju ż uzbrojonego do postępowej walki, rozumnego i myślącego, przytem ja k lew odważnego, tam gdzie chodziło o naukę lub dobro publiczne. Po krótkiej więc znajomości pow ołał go na nauczyciela do VI. klasy gimnazyum N ow o dworskiego, gdzie uczył Śniadecki fizyki, logiki i nieznanej wówczas w Polsce ekonomii politycznej i to w myśl nowej ustaw y uczył po polsku. Do K ołłątaja i reform Komisyi edu kacyjnej przylgnął bowiem z zapałem młodości, wystąpił nie jak o nieprzyjacielsko przeciw starym profesorom akademii, zy skał względy i poważanie komisarza Kołłątaja. W tych czasach na karcie jego serca zapisała się pierw sza i ostatnia kobieta, którą się prawdziwie zajął. Ale była bogatą i piękną, dlatego mimo wzajemności nie dozwolono młodym pobrać się, czem Śniadecki zrażony, postanowił nie żenić się nigdy. Tymczasem uczy się dalej, uczy się ciągle. Rozwijający się u niego sposób myślenia charakteryzuje zajście z profeso ram i uniw ersytetu o kalendarze. Jako nauczyciel nauk fizycz nych b ył obowiązany do układania kalendarzy i na rok 1776 pozwolił sobie, on pierwszy w K rakowie, zwątpić w praw dzi wość przepowiedni astrologicznych i zmienił używ any napis „rozsądek astrologiczny11 na „dom ysł astrologiczny11. Ale sta rzy profesorowie zmianę tę przyjęli z oburzeniem i siłą wy musili, że daw ny ty tu ł został utrzym any. Ale ja k w drobnost kach o zasady zaczepiających był Śniadecki w ytrw ały, świad czy to, że w kalendarzu z r. 1778 ju ż ten swój sceptyczny ty tu ł wprowadził. W kalendarzach umieścił również rozpraw kę o „wodach mineralnych pomocnych zdrowiu ludzkiem u11, za pew ne zdobycz z nauki liygieny której udzielał w swej klasie. Widzimy przeto, że um ysł uczonego zm ierzał do usuwania naukow ych przesądów i praktycznego w yzyskania wyników nowszej nauki. D latego też ju ż w tym czasie ogarniać go po częła żądza gruntow nej nauki, której w kraju usłyszeć nie mógł, tylko za granicą. W rodzona skłonność do m atem atyki nie pozwoliła mu poprzestać na zdobytych ju ż wiadomościach,
radził się K ołłątaja i popierany przez niego otrzym ał świetne nadzieje na katedrę uniwersytecką, czem podniecony, wtajem niczony w nastąpić mające reformy akademii krakowskiej, poparty pieniądzmi częścią uskładanymi, częścią zasiłkami kilku ludzi ceniących pracowitość i zdolności młodego filozofa, w y jechał w r. 1778 do Niemiec, by zbadać ówczesny poziom nauki, posiąść ostatnie słowo wiedzy, i w przyszłości jak o profesor pracować dla kraju. A ja k rozumiał doskonale, że poziom nauk decyduje o sile i bogactwie narodu, dość czytać liczne jego listy, które służyć mogą za wzór literacki i wzór człowieka, co w dzielnym rozumie upatruje pomyślność wszyst kiego, co ludzi na ziemi spotkać może. Za staraniem K ołłątaja otrzym ał od księcia Michała Po niatowskiego biskupa płockiego i prezesa Komisyi edukacyjnej listy polecające do uczonych niemieckich i na rok w fundusze zaopatrzony dojechał do Gettyngi, gdzie uniwersytet połączony stosunkami z Anglią miał pewne cechy korzystnie wyróżnia jące się od innych szkół wyższych niemieckich. I przykra niespodzianka spotkała go na wstępie bo sądził, że w Niem czech w ykładają po łacinie. Atoli ku wielkiemu jego zdziwie niu wszędzie uczono w języku niemieckim. Przeląkł się zrazu Śniadecki, ale zgodnie z naturą śmiało naprzód kroczącą po radził sobie, pozornie bardzo łatwo — nauczył się w kilku miesiącach po niemiecku! Rozmaity sposób przywłaszczania sobie tej samej nauki bardzo dodatnio w pływ a na rozwój bogatych umysłów, to też pracując u kilku profesorów, niemal bez przerwy, gromadził Śniadecki olbrzymie wiadomości, czytał, a czego przeczytać już nie zdołał, zapisywał na późniejsze czasy, a to wszystko po chłonęło w kilku miesiącach cały zapas pieniędzy, ba nawet chwilowo i zdrowie. Nauczyciele języka niemieckiego, specyalni nauczyciele fizyki i m atem atyki bezpłatnie przecież nie uczyli, więc szczupłe fundusze wyczerpały się. Gdzież miał się udać żądny wiedzy ? Do Komisyi edukacyjnej opiekunki nauki. Atoli mimo zabiegów K ołłątaja nic nie dostał, aż K ołłątaj gorliwy zawsze, gdzie szło o dobro nauki i uczących się w y jednał Śniadeckiemu pryw atny kredyt na nowe pieniądze. Teraz z porady lekarskiej osłabiony nadm ierną pracą, jedzie dla chwilowego odpoczynku do Hollandyi, ale staje w mieście uniwersyteckiem w Leyden i znowu zaprzęga się
do matem atyki. Potem zaczepiwszy o Utrecht i H agę w sty czniu 1 7 8 0 r. stanął w P aryżu, gdzie umiejętności przyrod nicze stały najwyżej i wpisał się w poczet uczniów College de France. Jakoż w istocie przekonał się że Francuzi wyżej w tedy stali w nauce niż Niemcy, pisząc do kraju: „Przeko nałem się, że miałem w Niemczech mechanizm rachunkowy, ale nie głębokie myśli w tym rachunku zaw arte1'. Możemy więc twierdzić z całem prawdopodobieństwem, że niemiecka nauka, filozofia i poezya nie w yw arły na nim wrażenia. W Getyndze zapoznał się w prawdzie poraź pierw szy z wyższą m atem atyką i nabrał wielkiej łatwości w m e chanicznym rachunku, przykładał się także praktycznie do astronomii, ale nie w niknął w filozoficzne podstawy i w e w nętrzną treść tych nauk i niezadowolony Niemcy opuścił. A we Francyi wówczas jaśn iały w całym blasku świetności takie powagi naukow e ja k D ’Alembert, Laplace, Cousin i wie lu innych łączących swe siły, aby nauki matematyczno-astronomiczne na najwyższym szczeblu doskonałości postawić. Pod staw ą wszystkich tych usiłowań były badania i wielkie w y nalazki Newtona. W matem atyce zależało głównie wszystkim ówczesnym uczonym, aby rachunek różnicowania i całkowania (służący do obliczeń nieskończonych — wynaleziony przez N ew tona w X V II w Anglii, a nieco później przez Leibnitza w Niem czech) ostatecznie wydoskonalić, od wszystkich pozornych sprzeczności uwolnić i najściślejszą tę m atem atyczną analizę zastosować do badań astronomicznych. W szystkie zaś w tym duchu podejmowane prace, mające na celu coraz większe uogól nienie praw d umiejętnych, m usiały oddziałać i na charakter ruchu filozoficznego, tern bardziej, że najznakomitsi w naukach ścisłych badacze i filozofią się zajmowali. Znalazłszy się w P aryżu wśród takiego naukowego i umysłowego ruchu, „postanowiłem sobie" — pisze Śniaj decki: — „wydoskonalić się w wyższej m atem atyce osobliwie w jej przystosowaniu do astronomii i mechaniki, poznać prace i dzieła geometrów francuskich, 2-re uczyć się chemii, historyi naturalnej i trudniejszych traktatów fizyki, 3-cie poznać litera turę francuską, znakomitych w niej pisarzy, ćwiczyć się w mó wieniu i pisaniu językiem francuskim. Nareszcie znaleźć spo
soby przebrania się do Anglii, dla poznania nauki i pisarzy tego narodu“. W ykład profesora Cousin w astronomii fizycznej wpro wadził Śniadeckiego w dziedzinę najwyższej matem atyki. T u także szczęście do ludzi nie opuściło go. Profesor Cousin zajął się przybyłym z Polski, naw et zadawał sobie pracy i w ykłady osobno tłóm aczył Śniadeckiemu nie umiejącemu jeszcze dobrze po francusku. Bo ja k ju ż wiemy, ten sam los co w Niemczech spotkał go w Paryżu — wykładano w j ę zyku francuskim, którego musiał się bardzo szybko i z wiel kim nakładem pracy wyuczyć, aby rychło korzystać nie z nie długiego czasu pobytu w stolicy nauk. W ykształcenie zatem, jakie starał się pozyskać, nosi na sobie wszystkie cechy wszechstronnego i prawdziwie filozoficz nego wykształcenia. Nie zasadzało się ono jednak na przyję ciu z góry jakiegokolwiek filozoficznego systemu. Porzuciw szy metafizykę w której mimo całego eklektycyzmu wychował się w Krakowie, która ja k sam później napisał, wobec pra wdziwych umiejętności w umyśle jego ostać się nie mogła, pracował usilnie nad opanowaniem ja k najszerszego zakresu wiedzy, a górując zawsze nad pytaniam i naukow em i, usiło wał wniknąć w wewnętrzną treść i wzajemny związek. W chwilach wolnych od n a u k , z natury towarzyski i przyjacielski zawierał bliższe znajomości z literatami i uczo nymi i wszędzie zyskiwał życzliwość i rozgłos. T a zaszczytna opinia przysłużyła mu się dobrze, ponieważ ks. Grzegorz Pi ramowicz sekretarz Komisja edukacyjnej, bawiąc w Paryżu, dowiedział się o sławionych zdolnościach Śniadeckiego i ja k to zwykle b j7wa, po powrocie ks. Piramowicza, Komisya edu kacyjna od obcych nauczyła się cenić Śniadeckiego, czego skutkiem było przysłanie mu w dziewięć miesięcy później 3 0 0 czerw. złot. na opędzenie kosztów podróżj7 i nominacyę na profesora m atem atyki w akademii krakowskiej, z w arun kiem aby w październiku 1781 r. zajął stanowisko. W tym samym czasie wyłonił się stosunek, w którym Śniadecki zajaśniał miłością kraju rodzinnego. Astronom D A lem bert w ystarał się Śniadeckiemu o bardzo korzystną posadę astronoma w Madrycie, tymczasem Śniadecki tak po stanaw ia: „Rozczulony byłem tak prawdziwie szlachetną opie ką D ’Alemberta, podziękowałem za nią z wdzięcznością, ale
zarazem oświadczyłem, że będąc Polakiem, winienem moje usługi ojczyźnie i gotów jestem dzielić z nią los ja k i j ą cze kać m oże“ . Wistocie po ukończeniu kursów w lipcu wspomnianego roku powrócił do K rakow a przez W iedeń, a w krótce potem wyjechał do W arszawy, do Komisyi edukaeyinej celem zdania spraw y z odbytej podróży. Tam przyjęty łaskawie otrzym ał dyplom na profesora wyższej m atem atyki i astronomii, został przedstawiony królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu i odjechał, aby zająć stanowisko w Krakowie. Akademia k ra kowska, ta stara świątynia nauk, m atka „alm a m a ter" tylu uczących się i uczonych Polaków, przedstaw iła m u się poraź w tóry w całej swej czci i powadze. N a wspomnienie tylu niedawno ubiegłych lat nauki, przejęty rozrzewniającem uczu ciem wdzięczności cały się oddał tej tylko jednej myśli, „że godnie będzie się starał odpowiedzieć nowemu przeznaczeniu". Miał też wcale sposobność ku temu. W czasie dwuletniej jego nieobecności zaszły wielkie zmiany. Kołłątaj ju ż wprowadził reformę akademii w r. 1780, a Śniadecki objąwszy swą k a tedrę, ja k zaczął on g i, tak dalej w ykładał po polsku. W y k łady rozpoczął mową, która drukow ana w W arszawie, na wszystkich i na królu silne w yw arła wrażenie. W niej znaj dujemy poraź pierwszy ogólnie narysow any pogląd młodego dwudziesto-sześcio-letniego profesora. Do zrozumienia więc pó źniejszej naukowej i filozoficznej działalności Śniadeckiego zaznaczmy, że rozpraw a rozpoczyna się ogólnymi uwagami nad wartością i pożytkiem nauki dla jednostki i całych naro dów i że tchnie w pływem francuskiej nauki i filozofii, przytem podkreśla znaczenie nauk ścisłych. „Człowiek w myśle niu używ ający sw obody“ — powiada w mowie — „powinien wydobywać z siebie wszystkie te zdatności, które natura w nim ukryła, nie znając żadnych praw prócz tych, które mu rozum i w łasna jego wolność nadaje, powinien sposobić przez naukę rozum swój do czystszego poznania własnego interesu. N ależy więc ludzi wolnych ja k najtroskliwiej doskonalić w naukach pewnych, oczywistych, odkopujących rozum i dających poznać rzetelne charaktery praw dy, potrzeba jeszcze, aby ich serce w swych czuciach trafiało zawsze na w łasny swój interes, należy więc oświecać rozum dla kierowania serca, które nie mogąc się zdradzić, może się nieraz omylić bez w odza11. N a
stępnie w yraża się: „wprowadzając umiejętności matematyczne, których jed y ne są skutki otwierać rozum w człowieku, wspie rać go w nałóg czucia praw dy i prowadzić go do poznania przypadków w naturze . . A więc to twierdzenie o dosko nałości rozumu i natury ludzkiej, ten nacisk położony na w łasny interes, który przez rozum dobrze pojęty być powi nien (tu przyda się uwaga, że ludzie częstokroć z powodu niewykształconej myśli zupełnie źle rozumieją w łasny interes, n. p. zamiast uczyć się lub zadowolenie w doskonałości znaj dować, wolą w ygrać los i wegetować, lub bogato się ożenić), dalej zasada aby rozum kierował uczuciem, a wreszcie to pod niesienie wysokiego znaczenia nauk ścisłych, wszystko to są cechy ówczesnego stanowiska filozoficznego naszego profesora. Mowa ta i zasady naukow e Śniadeckiego wyw ołały nieprzyjaźń i niezadowolenie starych profesorów krakowskich. Profesorowie matematyki, wykładający ją po łacinie, nie chcieli żadnym sposobem ustąpić młodemu mistrzowi, który przybyw szy z Paryża, śmiał w języ k u tak zwanym „pospolitym41 od kryw ać słuchaczom praw dy matematyczne. Niechęć wzrosła do tego stopnia, że Komisya musiała w tej sprawie interw e niować i zabezpieczyć katedrę Śniadeckiego, pozwalając profe sorom duchownym czas jakiś w ykładać m atem atykę dla księży, on zaś miał świeckich słuchaczy. Pracy miał wiele ponieważ z dzieł francuskich i niemieckich układał w ykłady w języ k u polskim, który mimo bogactw a słów, nie będąc nigdy do m a tem atyki stosowanym, przedstawiał znaczne trudności. Z tej cichej i mozolnej pracy oderwało go prześladowa nie jego orędownika i dobrodzieja ks. Kołłątaja. K apituła krakow ska dotychczas ster uniwersytetu dzierżąca, po utracie wpływów, w uporze swym i konserwatyzmie rzuciła się przedewszystkiem na bezpośredniego sprawcę reformy i pozwała go przed sąd biskupi. Ciekawe to za wikłanie, wówczas całą Polskę zajmujące, opisał Śniadecki w „Żywocie K ołłątaja44. Główną p r z y c z y n ą burzy były ścisło porządki administracyjne w pewnych dobrach kapitulnych przeznaczonych na dostarcza nie dochodów akademii krakowskiej, a ponieważ K ołłątaj tymi porządkami rzekomo krzyw dę Kapitule wyrządził, rzucono się na niego ze śmieszną, a naw et gorszącą zajadłością. Śniadecki pośpieszył z obroną i w ysłał kilka obszernych listów do Komisyi, ale ta obawiając się zatargów z w ładzą duchowną, bro
niąc akademii zapomniała o osobie zasłużonego Kołłątaja, skutkiem czego sąd biskupi z księciem biskupem K ajetanem Sołtykiem na czele, pozbawił go kanonii i dóbr duchownych. Śniadeckiego bolał bardzo ten niesprawiedliwy wyrok, bo K ołłątaj pozbawiony został chleba. Została na teraz tylko m oralna pociecha, albowiem w głośniejszej jeszcze niż poprze dnia walce z biskupem Sołtykiem, K apituła krakow ska skom prom itow ała się w sposób niebywały, tern więcej, że zawsze osią walki były olbrzymie bogactw a zupełnie bezużyteczne dla kraju, a służące członkom K apituły. Rozjątrzenie doszło do tego stopnia, że Sołtyk siłą porw any uwięziony został w celi u 0 0 . Misyonarzy, a cała Polska wzburzona na sejmie w r. 1 7 8 2 prawie wyłącznie tą spraw ą się zajmowała. D ało to Śniadeckiemu sposobność do rozmaitych bystrych uw ag w li cznych listach pisanych do K ołłątaja bawiącego wówczas w W arszawie. Podczas takiego poruszenia umysłów Śniadecki z dotkliwem uczuciem spoglądając na to, co się działo w Krakowie, ciągle pracował nad pierwszem swem dziełem „A lgebrą“, któ ra stanowiła pierwszą część zamierzonego dzieła o matematyce. D rugi tom miał zawierać zastosowanie algebry do geometryi linii krzyw ych, trzeci miał zam ykać rachunek setkow y i róż niczkowy, czwarty rachunek setkow y i różniczkowy w za stosowaniu do mechaniki i astronomi. Praca na szeroką skalę rozłożona napotykała jednak trudności z powodu znacznych kosztów nakładu i zupełnego ubóstw a drukarni uniw ersytec kiej w K rakowie. Śniadecki z energią jem u właściwą zajął się tą spraw ą i w niedługim czasie w ykołatał z dochodów akademii skrom ną k w o tę , postawił drukarnię na poziomie zadawalniąjącym, bo zaniedbana zupełnie przynosiła wstyd wszech nicy i dyskredytow ała nas u obcych. Spraw y K ołłątaja nie zaniedbywał ufny w słuszność swych poglądów i wiedząc że nikt inny nie potrafi prowadzić szczęśliwie rozpoczętego dzieła reform y akademii, nie bacząc, że młody wiek nie poprze skutecznie jego starań, nie ustaw ał w zabiegach i wreszcie znalazłszy w gronie kolegów profeso rów czterech rozsądnych ludzi, usposobił akademię do życzli wego przyjęcia zmian i nowości. Tymczasem w W arszawie Ignacy Potocki jeden z przyszłych twórców konstytucyi 3-go maja i miłośnik nauk podkanclerzy koronny Chreptowicz
przekonali opornego prezesa biskupa Poniatowskiego do zapom nianego K ołłątaja, w czem również Śniadecki listami zaważył. Koniec tej spraw y był taki, że K apituła krakow ska wreszcie zupełnie w pływ straciła, K ołłątaj uwolniony z w yroku sądu biskupiego napow rót do dochodów i kanonii przywrócony, zajął stanowisko komisarza Komisyi edukacyjnej w Krakowie. Atoli przerw ane dzieło zbawiennej reformy runęło, co łatwo zrozumieć wobec tylu wrogów. Rozprzęgła się ju ż była cała machina akademii przez to nieszczęsne zachwianie losu K ołłą taja, gdy jednak taki człowiek ja k Śniadecki pracował i my ślał za wielu, K ołłątaj mógł z otuchą spoglądać w ponowne powodzenie swego posłannictwa. Wspominaliśmy bowiem, że od pierwszego poznania jakkolw iek różni wiekiem, lecz zgodni ideami rozumieli się wzajemnie. W maju 1782 r. zjechał K ołłątaj powtórnie do K rako w a i przy b rał do pomocy Śniadeckiego jako sekretarza uni wersytetu. Akademia w myśl planów była prawdziwą m atką wszystkich szkół wojewódzkich w województwach zachodnich i południowych Polski. O ogromie sekretarskiej pracy Śnia decki wspomina w swych niedokończonych pam iętnikach: „Trzeba było szkoły w 13 województwach rządcami i nau czycielami zaopatrzyć, urządzić i rozesłać do nich wizyty, uła twić nauczycielom sposoby uczenia nauk, na które nie było krajow ych książek, wydobyć z nieładu kasę uniwersytetu, urządzić jeg o dobra, zapełnić wakujące katedry i plan cały uniw ersytetu sporządzić, a do tego planu domy, gabinety i inne zakłady naukow e obmyśleć i pozaprowadzać“. W innem miej scu mówi: „K ołłątaj, Jaśkiewicz (profesor historyi naturalnej) i j a roztrząsaliśmy w codziennych wieczornych schadzkach potrzeby akademii i szkóP . W szystkie te czynności o których wspomina Śniadecki, szczęśliwie przedsięwzięte, dokonane były z takiem poświęceniem i zapałem, jakie tylko może mieć czło wiek sprawie publicznej oddany, bez żadnego względu na w łasny interes. Równocześnie drukuje się algebra w drukarni uniwersyteckiej, a Śniadecki odznaczający się bystrością poj mowania, tak w żył się w tok porządków i planów, że nieba wem siłą rozumu dyktow ał lub tw orzył różne pom ysły i ule pszenia, a ja k świadczą liczne listy pisane do K ołłątaja znów pół roku bawiącego w W arszawie, krytykow ał naw et swego
przełożonego w sprawach, które jem u nie podobały się, a ton uwagi chętnie przyjm ow ał i bacznie nad niemi się zastanawiał. W szystkie te jednak spraw y akademii i trudy nauczy cielskie nie zaniedbywał przeplatać pracami literackimi. Dziwnie czynny um ysł tego człowieka szukał wszędzie zasiłków dla siebie. N ieraz dla zaspokojenia ciekawości swojej zanurzał się w odwiecznych skarbach biblioteki uniwersyteckiej szukając śladów nauki dawniejszych mistrzów tej szkoły. T ym sposo bem po odkryciu w bibliotece przeszło 4 0 tomów rachunków astronomicznych, przed i po K operniku, przez profesorów k ra kowskich robionych, pow stał w głowie Śniadeckiego pierwszy zawód myśli napisania owej pochw ały K opernika, która mu tyle później sław y zjednała. Przeczytaniem tej pochw ały roz począł we wrześniu 1 7 8 2 r. lekcye astronomii. Jan Śniadecki był towarzyski, rozm ow ny i wszędzie lubiony, więc i w krakow skiem znalazł gościnny dom margrabstw a Wielopolskich w Pińczowie, gdzie często święta i wakacye spędzał, bawiąc się ulubionem myśliwstwem. W r. 1783 zajął się stanem kasy i m ajątków uniwer sytetu, a że w księgach znalazł wiele m arnotraw stw a w w y datkach i niedokładności, z wrodzoną sobie żywością śmiało w ystąpił przeciw nadużyciom i podał m yśl wydzierżawienia wielu dóbr odleglejszych, w zamian za to wypłacanie płac profesorom z ra t dzierżawnych. Tern tak dalece zraził sobie niektórych poczuwających się do winy, lub mających swe p ry w atne widoki, że intrygam i spowodowano kontrolę dla samego Śniadeckiego w osobach dwóch kom isarzy przybyłych w tym celu z ram ienia Komisyi edukacyjnej. Tymczasem ulubiona jego astronom ia zwolna zyskiw ała praw o bytu na uniwersytecie krakowskim. W projekcie, bli skim urzeczywistnienia był gmach przeznaczony na obserwatoryum , a Śniadecki gromadził instrum enta. T o ułatwiło mu podróż do stron rodzinnych, do Poznania, gdzie z polecenia Komisyi edukacyjnej po astronomie Jezuicie Kogalińskim, ongi swym nauczycielu, miał zakupić przyrządy do obserwatoryum . Bardzo zabaw na przygoda spotkała go przy przeglądaniu in strumentów. W ybrał bowiem między innymi kw adrans astro nomiczny o 3 stopach promienia, ale w tym szkło przedmio towe było liche, a nie było szkła ocznego z „mikrometrem “ (śrubą przesuwającą szkło o dziesiątą część milimetra przy
całym obrocie). Dowiedziawszy się, że ten gabinet Jezuitów, po ich usunięciu, został wywieziony z Poznania do wsi o trzy mile odległej pojechał tam i znalazł w śmieciach szkło z mi krometrem! P rzy sposobności odwiedził swe rodzinne gniazdo i przez W arszawę, gdzie bliżej króla Stanisława poznał i zy skał jego względy, powrócił do Krakowa. W niniejszym, wcale niewyczerpującym opisie żywota tego zasłużonego męża widzi czytelnik, że tyle faktów jego żywotności gromadzi się, że ten człowiek pracuje bez wy tchnienia, a zawsze dla nauki i dla kraju. Niemal godziny nie uronił, bo w chwilach trochę wolniejszych prowadził nau kow ą korespondencyę, aby zawsze iść z postępem nauki, i zyskiw ał takie poważanie, że zagraniczni uczeni odpisywali mu obszernie i powoli wciągali go w roczniki i księgi nau kowe tak, że niewiele lat później był znany w całej Europie w kołach astronomów. Najczęściej pisywał do Paryża, tam bowiem w ciągu dwuletniego pobytu prawdziwie wykształcił się. Szczególnie korzystał listami z opieki swego mistrza pro fesora Cousin, a z kolegą ju ż wówczas astronomem w Paryżu, nazwiskiem Lefevre de Gineau utrzym yw ał stosunki niemal do końca życia. W wielu listach Cousin i inni członkowie aka demii francuskiej oświadczyli mu żyw ą chęć przysposobienia go na swego korespondenta. Śniadecki z zaniedbaniem najpo myślniejszych widoków wolał wyrzec się wysokiego wówczas w naukach dostojeństwa niż opuścić ważne spraw y swego kraju. Zamiast pisać rozpraw y dla akademii paryskiej wolał skorzystać z poszukiwań w krakowskiej bibliotece i wydać niedrukow aną pracę wyświetlającą dzieje Kazimierza Wielkiego. To też obok nieprzyjaciół w krakowskiej wszechnicy, zyski w ał poważanie i rozgłos między rozumnym i ludźmi w Polsce żyjącymi, a król Stanisław acz niedołężny w rządach, jednak św iatły i napraw dę ceniący nauki i sztuki, podczas pobytu Śniadeckiego w W arszawie, w powrocie z Poznania, zaprosił go na obiad czwartkowy, rozmawiał z nim i pozwolił mu w ybrać ja k i zechce duplikat ze zbioru narzędzi fizycznych i astronomicznych, z czego ten korzystając zabrał do obserwatoryum kosztow ną lunetę. W r. 1783 skończył się druk „A lgebry“ i świat naukow y polski otrzym ał dzieło elementar ne, jakiego dotąd żadna współczesna literatura nie posiadała. JAN ŚNIADECKI. 2
„Dzieło to “ — ja k sam powiada — „jest pierwszym traktatem logiki rachunku, czyli pierwszym zupełnym w ykła dem rozumowania, które winno towarzyszyć mechanizmowi rachunkow em u1'. N ie widzimy też tu nigdzie czysto mechani cznego rachunku, wszędzie rozumowanie, dla którego rachu nek je st tylko pomocą, tylko językiem wyrażającym w prostej formie praw idła i zasady nauki o wielkościach. Mamy tu nie tylko do wspólnego początku sprowadzone poszczególne działy m atem atyki, ale równocześnie w skazany grunt i węzeł, łączący metodę m atem atyczną z metodą badań umiejętnych w ogól ności. Prawdziwie filozoficznym je st wstęp, w którym opisuje Śniadecki pierwsze i zasadnicze początki myślenia, dowodzi, że metoda analityczna rachunku algebraicznego, jest metodą rozumowania i dochodzenia praw dy w ogólności, gdyż do świadczenie je st właściwie zrównaniem t. j. zestawieniem rze szy nowych nieznanych z wiadomymi. „W takiem porównaniu pokazuje się zawsze człowieko wi nowy związek między jego myślami, pozostaje w jego umyśle praw da świeżo odkryta". Po w ydaniu algebry Śniadecki ani na chwilę nie odpo czął lecz prowadził spraw y pieniężne wszechnicy wiedząc, że zapewniony b y t m ateryalny je st podstaw ą rozwoju szkoły i nauk. W tym czasie miłą rozryw kę sprawił krakowianom. W e Francyi urządzono po raz pierwszy balon, który wzbu dził podziw ludności. Śniadecki, wiedząc zawsze co się w świę cie naukow ym dzieje, zrobił doświadczenie z balonem w K ra kowie na Wesołej (dzielnica miasta) w kwietniu 1 7 8 4 roku, a wiadomość o tern rozeszła się po całej Polsce, naw et król zapytyw ał o szczegóły ciekawego w ynalazku. W tym czasie zachm urzyło się życie uczonego. Poróżnił się z K ołłątajem , który wiele pieniędzy potrzebow ał na swe wydatki. A że Śniadecki nie przepuszczał nikomu, surowy w sprawach publicznych, za potajem ne wyrobienie prezenty na probostwo, obiecane profesorowi emerytowi i za sprzedanie wsi akademickiej czynił K ołłątajowi w yrzuty, poróżnił się z nim i dopiero członkom komisyi udało się zwaśnionych p o godzić, bo w tedy czuli już wszyscy ja k ie nieocenione p rzy sługi sprawom oświaty obaj swym rozumem i zapałem oddają. W szystkie te przeciwności przypłacił zdrowiem i gdyby nie
szacunek i przychylność pewnej części kolegów, byłby może stracił tę gotowość do pracowania dla kraju. Pozostawał w stałych stosunkach z Wielopolskimi w Pińczowie, a w K ra kowie Jaśkiewicz i bawiący tu od kilku lat, młodszy brat J ę drzej, przyszły profesor wydziału lekarskiego w Wilnie, sta nowili jego codzienne towarzystwo. N auką zajmował się bez przerw y, a spraw a budowy obserwatoryum w ogrodzie bota nicznym postępowała. W tym czasie gdy oziębione stosunki z Kołłątajem na nowo dawną serdecznością ożyły, przeniesiono K ołłątaja na inny urząd do W arszawy, a jako jego następcę przysłano ju ż nie komisarza, ale rektora w osobie Feliksa Oraczewskiego, człowieka niezdolnego, protekcyą kobiet wyprowadzonego na tak trudne stanowisko ja k w izytatora szkół koronnych i re ktora akademii. Kzecz prosta, że Śniadecki jako sekretarz m u siał teraz robić i za siebie i za rektora. Atoli ważniejszy w y padek zmusił go wkrótce do złożenia tego urzędu. Budowa obserwatoryum astronomicznego została zatwierdzoną w r. 1 787. Mając więc wstąpić w ślady Bradzewskiego i K oper nika pragnął godnie przysposobiony wejść do świątyni nauki wzniesionej własnem staraniem. T o mu podało myśl zwiedze nia swym kosztem Anglii i tamtejszych słynnych obserwatoryów, a gdy od prym asa księcia prezesa Poniatowskiego otrzym ał urlop, zawiadomiwszy przyjaciół w Paryżu, że przy będzie w lutym 1787 wyjechał za granicę. Doświadczony w podróżach wyjechał ju ż ze znajomością języ k a angielskiego i przez P aryż jadąc w maju stanął na ziemi angielskiej. Pierwszym niemal krokiem było odwiedze nie astronom a Maskelyne w Greenwich, ale imię słynnego Herschla i ogromny jego teleskop wabiły go więcej nad wszystko, tak że niebawem udał się do jego obserwatoryum i zachwycał się uczonym i jego pracownią. Od Galileusza, co pierwszym teleskopem przejrzał głąb niebios i odsłonił lu dziom ukryte dotąd ich oczom światy, we dwa wieki dopiero zjawił się Herschel, który doskonalszem uzbrojony narzędziem, dalej jeszcze przeniknął i nowe cuda objawił. Herschel przyjął Śniadeckiego ja k przyjaciela, wszystkie tajemnice instrum entu mu opisywał, czem uradow any Śniadecki napisał do Paryża. List jego odczytany na posiedzeniu akademii nauk w ywołał pra gnienie, aby Śniadecki za powrotem z Anglii złożył szczegó2*
łow e sprawozdanie ze stanu astronomii w tamtejszym obserw atoryum . Ale tak zaszczytne polecenie wym agało dokładnej pracy, podał więc listownie o przedłużenie urlopu i prosił 0 w ybór nowego sekretarza, zajęty bowiem jedynie astrono mią i naukam i, sądził że ju ż dość zdrowia i czasu poświęcił interesom administracyjnym. Urlop otrzym ał łatwo, ale Komisya słusznie oceniając wartość Śniadeckiego, nowego sekretarza mianować nie chciała. Tymczasem podróż naukow a trw ała bez przerw y. B ył w Holandyi z powrotem znowu u Herschla, gdzie poznał się z królem Jerzym III., a później kilkakrotnie z nim rozmawiał i musiał szczegółowo zdawać spraw ę z celu 1 projektów Komisy! edukacyjnej, której pedagogiczne mstrukcye wszędzie w zbudzały podziw i otw ierały cudzoziemcom oczy na to, że w Polsce nietylko niedźwiedzie, ale często spotkać można ludzi, mądrzejszych od niejednej sław y zacho dniej Europy. Przy końcu roku zaw itał Śniadecki znowu do P aryża, w zamian za sprawozdanie o stanie astronomii w Anglii w y słał do profesora Ilornsby w (M ordzie dokładny opis obserw atoryum paryskiego, a wracając do kraju zaczepił o Mann heim, gdzie z polecenia księcia Prym asa, zbadał jed n ą z pierw szych stacyi meteorologicznych i wzbogacony nowymi planami nauki w sam dzień Bożego N arodzenia stanął w K ra kowie. III. Obecnie nastąpiło jedno z ważnych i przyjem nych za trudnień, mianowicie dopełnienie kilku poleceń naukow ych w szczególności do Ks. Poczobuta astronom a i rektora Szkoły Głównej w Wilnie, z którym Śniadecki jeszcze się nie znał, mimo że ta znajomość ze starszym kolegą była nieuniknioną; jakoż w rzeczywistości w dalszym ciągu życia istniała w for mie ścisłej przyjaźni. N apisał pierwszy bardzo długi list z w ia domościami fachowemi, a posyłając go na ręce podkanclerzego Chreptowicza zyskał po drodze uznanie, ponieważ list otw arty przeczytał Chreptowicz a zachwycony jasnością i dokładnością spraw ozdania— list nie był zw ykłym listem tylko rozpraw ą — dał go przeczytać królowi i odpisał Śniadeckiemu w nąjpochlebniejszych wyrazach. To wszystko w ywołało korespodencyę między K rakow em , W arszaw ą a W ilnem.
A w akademii krakowskiej działo się znowu gorzej, gdy brakło głównej sprężyny porządku. Śniadecki po powrocie zastał wzburzenia. Oraczewski dawał swe rozporządzenia, Komisya znowu odmienne, nowy sekretarz Czochron nie wiedział co robić. Śniadecki nie mógł obojętnem okiem patrzyć na za m achy dążące ku zepsuciu dzieła, do którego mozolnej roboty sam w znacznej części należał. T o też samowolnie wkroczył w sprawy, ostro i otwarcie naw et Prym asa zaczepiał, lecz gdy wreszcie z pojedynczych zarzutów profesorów wyłoniły się powszechne zażalenia przeciw rektorowi i jego poplecznikom, naw et skarga do sądu grodzkiego przeciw prezesowi kollegium fizycznego ks. Trzcińskiemu, Śniadecki stanął na czele poszko dowanych i uciskanych profesorów i nauczycieli, zredagował pismo i wysłany został do W arszawy, aby koniec położyć gorszącym kłótniom wpływającym niekorzystnie na postęp nauk w uniwersytecie i jem u podległych licznych szkół koron nych. I ja k zwykle mimo uprzedzenia Prym asa Komisya musiała uledz bezwzględnie praw ym uwagom Śniadeckiego i powołała dla pozoru obydwu rektorów, więc Oraczewskiego z K rakow a a Poczobuta z W ilna, aby z nimi omówić nie które niedokładności ustawy. Jako delegaci miało przyjechać po dwóch z każdej Szkoły Głównej. N ikt w Krakowie nie nam yślał się nad w y borem i Jan Śniadecki jednogłośnie w ybrany, ponownie przy był do W arszaw y i tam poznał osobiście zacnego Poczobuta. N a jednem polu służąc sprawie publicznej, tym że sa mym ogniem miłości kraju i nauki zagrzani, jednej wreszcie umiejętności mistrzowie, połączyli się odtąd nierozerwalnym węzłem wzajemnego szacunku i dozgonnej przyjaźni. I ten pobyt w W arszawie w r. 1 7 9 0 zalicza Śniadecki do w ybi tniejszych w swojem życiu. Przyjaźń z Kołłątajem obecnie referendarzem litewskim otworzyła (,mu dom jego. Kołłątaj przeszedł do życia politycznego i stał się w owej epoce duszą prawie całego praw odaw stw a w sejmie konstytucyjnym . A że w Śniadeckim cenił bystrość pojmowania* i obszerne wiado mości, przypuścił go do obrad domowych odbywanych niemal codziennie, względem projektów do praw a konstytucyjnego. Zbierali się w tym celu Naruszewicz, Piramowicz, Ks. Jezier ski, Działyński, D ekert i inni. Śniadecki z tymi znakomito
ściami poznał się zbliska i zwrócił uw agę szczególniej sławnego Naruszewicza. Mimo obfitości spraw szkolnych zagrzał się delegat k ra kowski do polityki tem więcej, że sejm tak zw any czteroletni usiłował ratować chwiejące się państw o i w ydał wiekopomne ustawy, to też i praca w tym kierunku musiała pociągnąć. N aw et Śniadeckiego podejrzywa jego głów ny dziejopis Baliń ski, widując m anuskrypt w tece Śniadeckiego, że on b ył auto rem satyrycznej broszurki komentowanej i rozchwytywanej: „Katechizm o tajemnicach Rządu Polskiego....44 W iadomo wszystkim ja k bawiono się w W arszawie w czasie panow ania Stanisława A ugusta. Śniadecki miał zaw sze tyle czasu, że po zajęciach pow ażnych brał udział w wi rze zabaw dworskich, byw ał częstym gościem na obiadach i wieczerzach u króla i tam poznał się z Ignacym Krasickim, który dziwnym powabem dowcipu i towarzyskości w yw arł nie zatarty urok na uczonym. Opowiadając w starości przygody życia swojego, nie m ógł nigdy zapomnieć tej chwili, kiedy pierwszy raz zobaczył zbliska Krasickiego. Po powrocie do K rakow a nowe mozoły czekały go w murach akademickich. Po skompromitowaniu się Trzcińskie go, jednogłośnym wyborem pow ołany został na prezesa Col legium fizycznego, a z tą godnością przyjął wiele obowiązków, prócz matem atycznych bowiem i fizycznych nauk, należały do tego w ydziału wszystkie katedry lekarskie, tak zw ana bursa cyrulików i szpital św. Ł azarza (dziś powszechny) na Wesołej. Załatwiając atoli spraw y w ydziału nie tracił z uwagi toku obrad sejmu czteroletniego odbywającego się w Warszawie. Pam iętne ustaw y przyw racały życie i porządek skołatanem u nierządem narodowi. Śniadecki przez bezustanną korespondencyę z K ołłątajem wiedział o wszystkiem, a gdy stany sejmu jące wezwały Komisyę edukacyjną o podanie osób stanu na uczycielskiego zasługujących na nobilitacyę, Śniadecki gorliwy 0 dobro wielu podw ładnych zaprojektow ał w myśl przywileju Z ygm unta I.: „aby każdem u publicznie uczącemu, gdy okaże świadectwo Szkoły Głównej i Komisyi edukacyjnej, iż lata przywilejem przepisane oduczył, dyploma bez opłaty były wydane 1 aby w ciągu aktualnego uczenia używ ał zaszczytów i ko rzyści rodowitej szlachty44. Dziś niejeden uśmiechnie się, że o tak m am ą formalność ubiegał się Śniadecki, lecz niesłusznie,
gdyż właśnie daje tem dowód pieczołowitości o pom yślność i roz wój nauczycielstwa. Ba, dziś inaczej, ale wiek temu, stopień szlachcica b ył dopiero stanowiskiem obywatelskiem, Śniadecki przeto wiedział co to znaczy zachęcić i dać pow ażne stano wisko nauczycielom , wychowawcom um ysłu narodow ego. W ogólności wszystkie ustaw y na Sejmie w owej pam iętnej epoce zapadłe z prawdziwym pożytkiem kraju, świadczące przytem o nadzw yczajnym rozw oju w sposobie m yślenia całe go marodu, zachw ycały m ożna powiedzieć i przejm ow ały ra dością szlachetne serce Ja n a Śniadeckiego. Podczas ostatniego pobytu w W arszawie Śniadecki za znajomił się także z Tadeuszem Czackim, komisarzem naówczas skarbow ym . Może nie przypuszczał Śniadecki ja k w przy szłości zespoli się z dzielnym założycielem gim nazyum krze mienieckiego. T eraz schodząc się z Czackim u K ołłątaja, mówiąc zawsze o wielu rzeczach mogących istotny pożytek przynieść krajowi, obaj wpadli na znakom itą m yśl sporządze nia m apy geograficznej kraju, której projektem zająć się miał Śniadecki, a Czacki dostarczeniem pieniędzy ze skarbu. Mapa m iała być dokładna, to też rozumiejąc w artość takiej przysługi dla kraju, za pow rotem do K rakow a, wespół z Radwańskim profesorem mechaniki, zabrał się do ułożenia planów, które niebawem złożył komisyi skarbowej. T en wielki i nader poży teczny dla kraju zamiar spełzł na niczem, podobnie ja k wiele innych, które wówczas w Polsce się pojaw iły, a które b ytu ju ż uratow ać nie mogły, ale w pełni utrzym ały cześć i go dność narodu. A życie czynne plotło się dalej bez wytchnienia. Jako prezes w ydziału urządził Śniadecki klinikę m edyczną przy szpitalu św. Łazarza, w szedł w spór z biskupem krakow skim w kw estyi funduszów szpitalnych, albowiem biskup z ustaw y b y ł opiekunem szpitali w dyecezyi i rządził nie tak, ja k w y m agał ścisły i bezwzględny w rachunkach Śniadecki. A że Śniadecki spraw ę każdą aż do końca przeprow adził, podobnie ja k to nieraz czynił, spraw ę przeprow adzał publicznie wobec Komisyi edukacyjnej i sprowadził do K rakow a aż dwóch k o misarzy Marcina Badeniego i ks. Sierakowskiego. P rzy tej sposobności, ja k o generalny delegat akadem ii załatw ił i p rze prowadził rew izyę ówczesnego stanu dóbr akademickich, czem
zyskał szacunek Badeniego, z którym później częstokroć znosił się listownie. T ak ważne jednak prace dążące do polepszenia i usta lenia administracyi szkolnej, przeplatane w ykładaniem matem a tyki, doskonaleniem obserwacyi astronomicznej, nakoniec oży wianie troskliwością o los młodszego brata w yprawionego na nauki do Włoch — nagle obrotem w ypadków zostały prze rwane. Nie je st zamiarem naszym zajmować się szczegółowem opowiadaniem w ypadków politycznych i wojennych, nie bę dziemy zatem zastanawiali się nad krótką i nieszczęśliwą woj ną roku 1792 i nad znajomymi aż nadto czynami konfederacyi Targowickiej 24 maja 1792 r. zawiązanej przez nie przyjaciół ustaw y 3 m aja 1791 r. T o tylko na wzmiankę zasługuje, że konfederacya zniosła wszystkie nowo zaprow a dzone urządzenia, wyw ołała przew rót w szkolnictwie, skutkiem czego Śniadecki na lato wyjechać musiał do Pińczowa i tra wiony temi smutnemi okolicznościami koił utrapienie nauką i znoszeniem się z Poczobutem w kraju i akademią paryską. A tu pensye profesorskie przez cały niemal rok 179 3 przez nową, przez Targowiczan urządzoną Komisyę edukacyjną, nie w ypłacane, w yw ołały w akademii dziwne trwogi, skupiające do obrony grono profesorów i młodzież, napełniające obawą o przyszłość, zwłaszcza wobec wieści, że ta prastara Główna Szkoła m a być przeniesioną lub zniesioną. Śniadecki nie upadł na duchu, do nowego prezesa, a potem do samego króla pisał w sprawie zwrotu dochodów na pensye przeznaczonych i może zwątpienie zadałoby akademii cios nie do uleczenia, gdyby nie sejm zw ołany do G rodna po którym spodziewano się b ar dzo wiele. Akademia postanowiła wysłać tam człowieka, któ ryby doświadczeniem, rozumem, znajomością języków i ludzi, biegłością w sprawach szkolnych m ógł czuwać nad ich spra wami. W szystkich oczy zwróciły się na Śniadeckiego, a jedno głośny w ybór wezwał go na przykre poselstwo. W ahał się z przyjęciem go, wiedząc na co się trzeba było odważyć, ale wreszcie miłość dobra publicznego skłoniła go i do tej ofiary. Bo w alka z now ą Komisyą edukacyjną utw orzoną przez K onfederacyę Targow icką, w alka w Grodnie z ludźmi którzy dla nasycenia chciwości swojej sprzysięgli się na byt i 'dobra akademii, nie należała do rzeczy ponętnych i bezpiecznych. W czerwcu 1793 roku był ju ż Śniadecki w niedawno
opuszczonej przez siebie W arszawie, ale w Komisyi nic zrobić nie zdołał. Prócz pochwały za dotychczasowe rządy i obietnicy wypłacania pensyi nic więcej profesorowie krakow scy nie otrzy mali. Śniadecki naw et zwątpił w wartość swego poselstwa, do piero podkanclerzy koronny Chreptowicz dał mu list zlecający do biskupa inflanckiego Kossakowskiego i namówił do wyjazdu n a sejm do Grodna. Za przybyciem wezwany został przez pry masa Poniatowskiego, który chociaż ju ż przestał być prezesem komisyi, jednak zajmował się jej losem i z błogosławieństwem areypasterskiem dał list do króla, prosząc aby nie szczędzić królowi pomocy i porady. T ym sposobem dostał się Śniadecki niebawem do Stanisława Augusta, nabrał otuchy, bo rzeczy wiście dość szczęściło się posłowi akademii. W Grodnie zeszedł się z Marcinem Badenim, z którym się w K rakowie poznał, a że był to człowiek otwartej głow y i słynny z nieskażonej uczciwości, wiele pomocy mógł był udzielić. Ten go, jeszcze nie znającego, ani osób z którymi będzie miał do czynienia, ani całego stanu rzeczy, zaczął oświecać we wszystkiem. Ma lując niegodziwy charakter wszystkich tych co składali zwią zek Targowicki, odkrywał niecne ich zamiary, zapewniając przytem Śniadeckiego, że nigdy niczego nie dopnie, nie pozyskawszy sobie króla i rosyjskiego am basadora Siewersa. Tym sposobem przygotow any, natychm iast wystarał się o audyencyę u króla i oddał list prymasa. Stanisław A ugust westchnął mocno prze czytawszy ten list i żałośnie zawołał: „pisze mi prym as abym W Panu pom agał w obronie funduszu edukacyjnego, a ja sam pomocy i rady p o trz e b u ję ... ale będziemy robić co tylko m ożna“. Pierwsza bytność u am basadora była tylko zw ykłą formą grzeczności, mimo tego postanowił Śniadecki bliżej go poznać, naw et zjednać sobie jego ufność, ośmielił się przeto prosić króla, aby go osobiście najmocniej polecił Siewersowi. Król przyjął dobrze tę prośbę i kazał mu być jednej niedzieli u sie bie n a obiedzie właśnie kiedy i am basador był zaproszony. Tam to Stanisław A ugust z największą uprzejmością, nie szczę dząc zasłużonych pochwał Śniadeckiemu, polecił go Siewersowi jako uczciwego i uczonego człowieka. Odtąd też ambasador zwrócił uw agę na niego i prosił często do siebie, a Śniadecki potrafił prędko zjednać sobie całe zaufanie Siewersa. W wigilię otwarcia Sejmu na sesyi Konfederacyi dzie
dziczne dobra akademii, opactwo Miechowskie gwałtem ode brane zostało dzierżawcom akademii i oddane ich stronnikowi. Śniadecki natychm iast w ygotow ał notę i podał ją ambasado rowi, który przyrzekł swą protekcyę. Ale wkrótce obliczył Śniadecki, że dwa miliony kapitałów z funduszu akademii k ra kowskiej przeszło w ręce wojewody W itebskiego i że jeszcze większe projekta układają się potajem nie na ostateczną zagładę całego funduszu edukacyjnego. W reszcie widząc, że litewski m ajątek szkolny tem u samemu losowi ulegnie, najrychlej znie wolił sędziwego Poczobuta, rektora akadem ii wileńskiej dla wspólnej obrony majątków. Poczobut przybył do Grodna i uło żono notę do stanów sejmujących. T ak ważne zatrudnienia Śniadeckiego w Grodnie, nie przeszkadzały mu do utrzym yw ania ciągłej korespondencyi z Krakowem. Z listów do sekretarza Januszewicza widać, że b y ł to jedyny prawie wówczas człowiek m ogący popierać interesa akademickie. A jeszcze pomimo naw ału iuteresów Śnia decki nie zaniedbywał nigdy astronomii. Pomocnik jego w obserw atoryum Józef Czech przyszły profesor i dyrektor liceum krzemienieckiego, musiał mu ciągle donosić o swoich obserwacyach. Tymczasem sejm w krótce zawiesił rozpoczęte zamachy na dobro publiczne, a Śniadecki osobiście mięszając się w k a żdą niemal spraw ę, pow ołany został do prac w gabinecie k ró lewskim. U kładały się wtenczas właśnie rokow ania o wojewódz tw a ju ż po pierwszym zaborze pod rosyjskiem berłem znajdu jące się, szczególnie o sumę 4 0 .0 0 0 złotych polskich zaległych n a dobrach Piotra Potockiego w województwie bracławskiem a akademii należnych. Ciężka praca przy królu znaczny mu jed n ak pożytek przyniosła. Zbliżając się do Marcina Badeniego sekretarza królewskiego zaw arł z nim ścisłą przyjaźń i stał się niemal domownikiem królewskim. Jednego dnia znajdując się w gabinecie czytał Stanisławowi Augustowi num er gazety lejdejskiej, najpoważniejszego wówczas pisma w Europie. Ale gdy w ciągu czytania natrafił na miejsce, w którem pow sta wano n a króla i nazwano go zdrajcą własnego kraju, opuścił to miejsce. Wówczas król spostrzegłszy to, kazał przeczytać, następnie rzekł w zruszony: „W całem mojem panowaniu nie mam sobie nic do wyrzucenia prócz tego tylko, żem do obozu
nie wyjechał. Lepiej było zginąć z bronią w ręku niż dożyć takiego poniżenia!“ Zdrowie zawsze wątłego delegata cierpieć zaczęło z prze ładowania pracą. N apisał tedy do Krakowa, aby akademia za stępcę lub innego posła sobie wybrała, ta jednak uroczystem pismem zaopatrzonem podpisami senatu i wszystkich profesorów uprosiła Śniadeckiego do wytrwałości, nie szczędząc mu wy razów uwielbienia. T e dowody uznania dodały mu sił, a za powrotem do zdrowia, korzystając z trwającej przerw y sejmu, zrobił wycieczkę do bliskiego W ilna do rozerwania się i oso bistego złożenia szacunku Poczobutowi. Pierwszy widok staro żytnej stolicy Gedyminów, zorza znów powstającej z gruzów tej kolebki nauk pod sterem uczonego ziomka, wypogodziły zachmurzone dotąd czoło Śniadeckiego i ja k b y nowych sił do dały do zniesienia dalszej przyszłości. Kto wie? Może naw et niezbadane przeczucie, przynęcało go mimowolnie do tego miej sca, gdzie on sam w kilkanaście lat potem, znaleść miał świetny wzrost swej sławy, a co więcej szczęście domowego życia wśród rodziny brata Jędrzeja, nakoniec niedaleko stamtąd m ogiłę, oto czoną powszechną czcią i wdzięcznością. Za powrotem do Grodna zajął się zbadaniem całkowi tego zaćmienia słońca dnia 5 września. Król również w złej ja k pomyślnej doli miłośnik nauk, sprowadził Śniadeckiemu po trzebne przyrządy, a w Augustowie pod Grodnem towarzyszył w obserwacyach. Zaćmienie to o tyle było ważne dla geografii kraju, że obliczył Śniadecki położenie Grodna, czem poprawił pom yłkę, która się w kradła w długość geograficzną W ilna. A tu zgromadzenie sejmowe powróciło do czynności. Delegacya osobna w ybrana do zbadania łupiestw członków T ar gowicy zwróciło szczególną i w ytężoną uw agę Śniadeckiego. N ie zaniedbał więc w ponownem przedłożeniu zwrócić uwagę delegacyi, na uszczuplone przez Konfederacyę dobra funduszowe akademickie. Jednakże owo podanie, była to raczej formalność potrzebna, lecz mało pomocna wśród chytrych zabiegów silnego stronnictwa. T rzeba było szukać dzielniejszych środków do otrzym ania pomyślnego skutku poselstwa, bo Targowiczanie skrycie układali między sobą, ja k się już ostatecznie całym funduszem akademii podzielić mieli. Ale opatrzność niespodzie wanie wsparła szlachetne zamiary Śniadeckiego. Niejaki Jezior kowski, szlachcic z okolic Częstochowy, niegdyś znajomy Śnia
deckiemu był sekretarzem Konfederacja Targowickiej. W idok prac i poświęcenia się Śniadeckiego i głębsza rozw aga nad tem co się działo, poruszyło jego sumienie. Jeziorkowski spo ty k a raz poźno wieczorem na ulicy Śniadeckiego i oświadcza, że wie dlaczego do Grodna przybył, oznajmia mu zatem, że uchwalony je st projekt, który na następnem posiedzeniu sejmu weźmie moc praw a, a którym znaczna część majątków aka demii krakowskiej przejdzie do rąk kilku stronników ostatniej konfederacyi. N astępnie po zaręczeniu słowem, że pozornie nie będą się znali, naznaczył Jeziorkowski dnie i godziny w którycliby mógł się schodzić potajem nie ze Śniadeckim i uprze dzać go o zamachach na fundusz edukacyjny. Śniadecki tak szczęśliwie uwiadomiony, choć było to ju ż późno w nocy, p o biegł natychm iast do Siewersa i czekał, bo am basador do domu jeszcze nie wrócił. Siewers przyjął Śniadeckiego, który mu 0 tylu bezprawiach szczegółowo opowiedział. W tedy zdumiony 1 gniewny zawołał: „Jakto więc ważyli się uwieść mnie tak haniebnie! W szak oni wszyscy zajfewnili mnie, że to są dobra pojezuickie, które się jeszcze zostały do rozdania! Potem dał bilet do Ankwicza i polecił adjutantowi dodanemu do boku Śnia deckiego, aby go natychm iast poszukał i oddał gdziekolwiek go znajdzie. Jakoż na wesołej biesiadzie u .jednego z naczel ników K onfederacja znalazł szukanego i wyw.olał kłopotliwe zmieszanie. Bilet Siewersa obiegł z rąk do rąk cały stół do koła, a wilcze spojrzenie skierowane ku Śniadeckiemu przeko nały go, że się łatwo domyślili, kto im się tak niespodziewanie przysłużył. Jakkolw iek cios to b y ł wielki dla spekulantów targowickich, nie zraził ich przecież do próbowania dalszego szczę ścia, ale' i Śniadeckiego czujność podwoiła się. Jeziorkowski zaprzestał schadzek, natom iast przez zaufanego krew nego uw ia damiał o wszystkich know aniach, a Śniadecki listy te palił. T ym sposobem uprzedzony o wszystkiem posiadając zupełne zaufanie Siewersa, wszystkie targowickie zam iary i układj7 ni weczył. Pracow ał też bardzo wiele w tym czasie razem z Poczobutem, każde pismo, każdą notę królowi lub ambasadorowi podaną, w podwójnej kopii u siebie zatrzymywali. Ale Siewers odrzucając wszystko co Targow ica do podpisu podaw ała wzglę dem zmniejszenia lub podkopania funduszu edukacyjnego, znu dzony wreszcie drobnymi środkami, zapytał Śniadeckiego, czyby
nie znał jakiego sposobu do zaradzenia tem u wszystkiemu raz na zawsze. W ówczas Śniadecki odpowiedział, że środkiem tym jest postanowienie sejmowe, kasujące wszystkie uchwały konfederackie dotąd wzglądem funduszu edukacyjnego zapadłe. J a koż za zgodą am basadora skreślił Śniadecki projektowaną uchwałę pod tytułem : „Całość funduszów Komisyi edukacyjnej“ . „Gdy wkrótce jednostajne i stałe praw idła dla Komisyi edukacyjnej mają nam być przez deputacyę do formy rządu wyznaczoną, do decyzyi podane: zatem, aby żadne czasowe zmiahy nie mięszały ustanowionego dotąd porządku Edukacyi publicznej, władzę i czynność obydwóch Komisyi edukacyjnych Koronnej i Litewskiej, przez Konfederacyę Generalną w yzna czonych, wstrzymane mieć chcemy, oraz wszystkie Sancita na krzywdę funduszu edukacyjnego, któreby przez Konfederacyę generalną wydane być mogły, uchylamy i za niebywałe dekla rujemy", nie uwalniając Komisyi od zdania rachunków i od w ykonania zleceń ekonomiczny cli sejmowych1'. > Pochwalając w zupełności ten projekt do praw a, Siewers zaprosił Grodzickiego drugiego posła krakowskiego do wniesie nia go na następną sesyę sejmową, wszyscy zaś inni posłowie, zostający pod wpływem am basadora odebrali rozkaz głosowa nia za tern co będzie wniesione przez ich kolegę. Jakież było zdziwienie króla, jakie oburzenie Targowiczan, kiedy 9 paździer nika n a sesyi sejmowej, poseł ów zabrawszy głos, projekt ów przeczytał. Szmer powszechny przeszedł po sali. Domyślano się kto je st autorem tego projektu. Król zaciekawiony dopytał się, a gdy z obozu przeciwnego nalegano nań, aby wym ógł na Śniadeckim odstąpienia od wniosku, Śniadecki na trzy dni zam knął się w mieszkaniu, uprosiwszy Poczobuta, by każdem u od powiadał, że w yjechał na wieś o mil kilkanaście. I ymczasem projekt według ustaw y po 24 godzinach stał się prawem. W kilka dni później na pokojach pani Branickiej zapytany przez króla dokąd się z Grodna wydalił, przyznał się Śniadecki otwarcie do wszystkiego, a naw et i tego nie taił, że się lękał, aby nie uproszono króla do nalegania nań o odstąpienie od wniosku. Targowiczanie przysięgli zemstę Śniadeckiemu, on atoli nie uląkł się i do końca sejmu strzegł swych poiuczeń i celów. . Skoro się sejm grodzieński zakończył 23 listopada, Śnia decki wracając na W arszawę, tow arzyszył królowi. Stanisław
A ugust przejęty całą wartością jego osobistych przymiotów i tylu zasług położonych dla dobra oświaty krajowej, a zarazem wdzię czny za pryw atne dla niego prace, chciał mu okazać dowód swej^ przychylności i nagrodzić trudy, ozdabiając orderem św. Stanisława. Lecz Śniadecki na posłuchaniu tak rzekł królowi: „Najpokorniej dziękuję W . K. Mości za order. Mnie potrzeba chleba, a nie gwiazdy Nąj. Panie; nie możesz mi go dać W. K . M. w dzisiejszem położeniu, odłóżmy więc to na lepsze czasy, a najmilszą dla mnie nagrodą, żem potrafił być u ży tecznym krajow i!“ T a k więc po tylu trudach i pracach pojechał Śniadecki w grudniu do K rakow a, wziąwszy ze sobą pew ną sumę z kasy jeneralnej funduszu edukacyjnego na pensye szkolne i wkrótce stanął w gronie akademii, ja k o jej prawdziwy zbawca, który nie uląkłszy się złości i zemsty przeciwników „w ydał11 ja k sam powiada w żyw ocie Poczobuta „otw artą wojnę nieprawości w łasnych rodaków 11 i odważnie ocalił w połowie ju ż rozszar p any fundusz edukacyi narodowej. Posypały się teraz pochw ały i dowody uznania dla posła, bo i z odległych krańców, w n a grodę zasług akadem ia wileńska mianowała go swym człon kiem honorowym i wystawiła dyplom podpisany przez Poczo buta rektora i Naruszewicza sekretarza.
IV. Spokój jednak był pozorny i cieszono się nim bardzo krótko. Śniadecki - na wszelkie przeciwności w ytrw ały, a na duchu nigdy nie upadający, oczekiwać postanowił w ciągu za trudnień naukow ych z czystem sumieniem i gotowem do ofiar sercem następnych wypadków, które niestety sroższymi były nad wszelkie^ spodziewanie. Chwilowo odetchnęła wprawdzie akademia, a Śniadecki w nowem obserwatoryum na Wesołej oddał się z rozkoszą pracom i badaniom, wymieniając listy z Poczobutem i z księdzem Bystrzyckim astronomem królew skim. Lecz owe zatrudnienia na łonie nauk i pokoju, nagle i zupełnie niespodziewanie przerw ane zostały wypadkiem w a żnym, a daleko większe niż dotąd następstw a za sobą pocią gającym. Zaćmiony horyzont polityczny Polski zapowiadał bli ską ja k ąś katastrofę. T ak m inęła zima.
W r. 1794, dnia 14 marca, uwiadomiono Śniadeckiego zajętego pracą w obserwatoryum (wówczas za obrębem miasta właściwego) że bram y murów krakowskich przez wojska za jęte i nikogo do miasta nie wpuszczają. Zdziwiony jedzie konno, rzeczywiście zastał bram y obsadzone zbrojnymi, a gdy go^ do miasta wpuszczono, widział tylko zbrojnych. Było to wojsko Kościuszki. Jakkolw iek cechą ludzi nauki jest właśnie pewne wyłączanie się od społeczeństwa, nasz astronom nie uląkł się nowej pracy i wyznaczony przez wodza na komisarza w komisyi porządku publicznego (boni ordinis) wziął na siebie obo wiązek przyjm owania ochotników i rekrutów wojskowych, do starczanie żywności i zbierania złota i srebra, celem odsyłania go do mennicy w Warszawie. Tern ostatniem zajął się skrzę tnie, tak, że udało mu się aż dwie paki zebranych koszto wności odesłać, dołożył naw et z własnej szkatuły 60 dukatów za ofiarowany przez akademię złoty łańcuch Anny Jagiellonki żony Batorego, dany akademii krakowskiej przez tę królowę z okazyi uczestniczenia jej na jednem z posiedzeń publicznych. Losy ostatniej w ysyłki były bardzo ciekawe. Gdy Prusacy zbli żali się do K rakow a, który później zajęli, w ysłał Śniadecki złoto i srebro do pobliskiego Podgórza, należącego ju ż wów czas do Austryi, stamtąd zaś dla bezpieczeństwa w K arpaty w okolice Żywca, poezem z Jaśkiewiczem topił metale w lasach. Ale górale zdradzili przygodnych hutników, ucieczką więc ratując się, napow rót paki do K rakow a sprowadzili i ukryli, lecz osta tecznie później Austryakom zdobywcom K rakow a musieli oddać. Z całą gorliw ością spełniał Śniadecki swe obowiązki jako komisarz, a gdy Prusacy po bitwie pod Szczekocinami w czer wcu miasto zajęli i to, ja k sąd w ojenny stwierdza, przez zdradę kom endanta W ieniawskiego, uciekł i zamieszkał w odległej o 5 mil K alw aryi i z goryczy oraz z zmartwień w jednej nocy posiwiał, upadł na duchu i pogrążył się w ponurych rozm y ślaniach. N ikt nie wiedział gdzieby się podział, dopiero po długich po szukiwaniach znaleziony przez przyjaciół, dał się namówić do w y jazdu do W arszawy, dokąd w październiku się udał objeżdża jąc przez Jarosław i Lublin. I w tej podróży miał przygodę, wjechał bowiem prawie na plac boju podczas nieszczęśliwej bi tw y pod Maciejowicami, w której Kościuszko dostał się do nie woli. Skutkiem tego w tych okolicach zatrzym any, zaniechał
dalszej podróży i tą samą drogą powrócił do Żywca, do p rzy jaciół swych Wielopolskich. Czuły i rozdrażniony, zbolały i „pła czący nad grobem ojczyzny1', znalazł uspokojenie w pracy i począł pisać „G eografię", dzieło zaszczyt ówczesnej nauce polskiej przy noszące. Nie należy rozumieć, że to podręcznik wyliczający góry, wody, kraje i miasta. Śniadecki pisał geografię astronom iczną, zamierzył sobie, ja k w przedmowie zaznacza „naprzód w szyst kie wynalazki, wiadomości i myśli, do poznania ziemi ściąga jące się, rozrzucone po matematyce, astronomii i fizyce ogólnęj, pod jeden widok zebrać i to w pewnym porządku, sto sunku i związku zestawić. Powtóre wszystkie początki geografii matematycznej wyciągnąć z fenomenów (objawów) prawdziwych t. j. z biegu dziennego i rocznego ziemi, które zazwyczaj we wszystkich dotąd książkacłi tłómaczyć się zw ykły przez feno m ena pozorne t. j. przebieg pozorny gwiazd i słońca; po trze cie wreszcie założyłem sobie tłóm aczenie wielu fenomenów p ra wie powszechnie rozsiew anych... a źle zafundow anych"... Myśli w ten sposób ułożone dzielnie rozwinął autor w piśmie i zo stawił nam dzieło, w którem inaczej ja k było dotychczas, mamy ju ż najwyraźniej wypowiedzianą i umiejętnie przeprow adzoną myśl, że praw idła ciężenia, kierujące ruchem ciał niebieskich i będące pierwszą przyczyną łączenia się m ateryi w bryły, są oraz ogólnemi prawidłami tak w układzie wszechświata, ja k w zjawiskach dotyczących każdego ciała niebieskiego z osobna, a więc. i ziemi naszej. T ak ą geografię, na podstawach ściśle naukow ych spoczyw ającą, możemy dopiero nazwać książką opisującą praw a właściwości i dzieje naszej ziemi, czy to gór, czy wód, czy pustyń, czy lodów, czy urodzajnych równin. Tern w yższą je st w artość tej pracy, że w żadnym języ k u nie była dotąd ogłoszoną nigdzie, pierwsza więc myśl i układ oryginalny do naszego autora należy. W kilka lat po tein wprawdzie Laplace w swoim „Exposition du systeme du m onde". (Układ świata) podobne myśli rozwinął, ale prace jego wydane zostały dopiero po wydrukow aniu geografii Ja n a Śniadeckiego, zatem ta geografia je st oryginalnym pomysłem i utworem geniuszu Śniadeckiego i on sam za życia uw ażał j ą za najlepszy płód swej głow y i najchlubniejszą dla siebie pracę. W tern pożytecznem dla społeczeństwa i nauki zatru dnieniu przepędził znękany ostatnimi w ypadkam i blisko rok
czasu w gościnnym domu Wielopolskich w Żywcu. Ale gdy dzieło w ykończył przeląkł się bezczynności, przyzwyczajony od pierwszych lat-ży cia do pracy i czynności i postanowił wrócić do K rakow a. Ale Prusacy wówczas posiadacze starożytnego miasta rozdzielając amnestye, Śniadeckiemu i kilku innym od mówili, tak, że dopiero po użyciu protekcyi poważnych i w pły wowych osobistości, naczelnik administracyi pruskiej zezwolił n a pow rót temu pozornie niebezpiecznemu człowiekowi. Późną jesienią roku 1795. Śniadecki stanął w Krakowie i zajął napow rót swe stanowisko na uniwersytecie. I tam przyjęto go z radością, profesorowie po tylokrotnych dowodach nauczyli się rozumieć, że jeden Śniadecki może przyprowadzić do pomyślnego porządku zaw ikłane spraw y akademii. Albowiem bez prawdzi wej opieki administracyjnej profesorowie od kilku miesięcy znowu bez pensyi pozostawali i dopiero potrzeba było takiego znawcy stosunków akademickich ja k Śniadecki, aby rozpatrzyć się w dochodach i gospodarstwie. Zabrał się też chętnie do pracy i dzięki rozgałęzionym stosunkom jakie zawsze posia dał, dzięki energii zdołał z rządem pruskim zawrzeć układy co do odebranych dóbr pojezuickich i przysłużył się kolegom naw et zwrotem zaległych pensyi. W styczniu 1796, starożytną stolicę Piastów objęli Austryacy w posiadanie. Dla odebrania hołdu od mieszkańców nowo nabytej prowincyi, przyjechał z W iednia książę Auersperg i wów czas trafiła się Janowi Śniadeckiemu głośna na całe miasto i zabaw na przygoda. Idąc na posłuchanie do tego księcia, czy też witając go w imieniu akademii, przypasał przez roztargnie nie szpadę do praw ego boku i tak nie spostrzegłszy się stanął przed nim. A uersperg przez cały ciąg rozmowy przypatryw ał się z podziwieniem i flegmą niemiecką temu niezwykłemu przy braniu, ale przez delikatność i z bojaźni, aby jakiej grubej po myłki nie popełnił na wstępie do kraju sobie nieznanego, nie śmiał spytać się samego Śniadeckiego, coby ta szpada przy twierdzona do praw ego boku znaczyć m iała? Skończyła się więc audyencya, lecz Austryakowi mocno ta szpada w pa mięci utkwiła, tak, że za pierwszą swą bytnością w jednym znakomitym domu polskim w Krakowie, pytał się dobrodusznie gospodarza czy akadem ia krakow ska cddaw na ma sobie n a dany przywilej noszenia szpady po praw ym boku? Gdy sprawę JAN Ś N IA D E C KI.
3
wyjaśniono cały K raków serdecznie nbaw ił się tera roztargnie niem wszystkim znanego i sym patycznego uczonego. Tymczasem z powodu ciągłych zmian rządu położenie Szkoły Głównej stawało się coraz krytyczniejsze i niepewne, postanowiło więc grono profesorów wysłać deputacyę do ce sarza austryackiego z prośbam i i słusznemi zażaleniami, celem wywalczenia stałego bytu akademii. Ma się rozumieć, że tylo k ro tn y zbawca interesów wszechnicy, Ja n Śniadecki został w y brany delegatem i przybrał sobie do pomocy księdza Bogucickiego profesora historyi kościelnej. Atoli przed wybraniem się do W iednia, pomyślał, może pierwszy raz o sobie. Z ro dziców ubogich, mimo pobierania dość wysokich pensyi, utrzy mując brata Jędrzeja, skupując bardzo wiele dzieł kosztownych, bardzo niewiele uskładał grosza na stare lata, a wobec nie pewności losów kraju, trapił się i w listach do Poczobuta uskarżał się na swe położenie m ateryalne i niepewne widoki na przyszłość, tem więcej, że zawsze był w ątłego zdrowia. Zasięgał rady sędziwego przyjaciela i w jednym z listów wprost wyraził, że za tyle trudów i pracy powinienby dostać jakieś świadectwa i dokumenty, na których m ógłby oprzeć jakiekol wiek żądania wobec nowych rządów. Poczobut, zam iast rady pokazał ten list królowi Stanisławowi, bawiącemu wówczas w Grodnie ju ż bez tronu i poddanych. Król wzruszył się li stem. Dług, rzecby można, wdzięczności dla Śniadeckiego, jaki od sejmu grodzińskiego ciążył na sercu niefortunnego monarchy wskazał mu drogę do uiszczenia się, więc nie szukając innych środków, w ydał uznanie dla znakomitych zasług uczonego męża, które tak cechuje i ocenia rzeczywistą wartość Śniade ckiego, iż zasługuje na przytoczenie w całości: „W pośród zmartwień, którym i serce moje napełnia po wszechna klęska narodu mego, nie znam innej prawdziwej pocie chy nad tę , którą czuję, sądząc, że jeszcze m ogę nieść jakąkolw iek ulgę w cierpieniach ziomkom moim. W . P an MPanie Śniadecki na leżysz do tych, którzy stale i nieprzerwanie zasługiwali na moją przychylność i na mój szczególniejszy szacunek. Im wię cej usiłowałem przez ciąg trzydziestoletniego panow ania mego, podnosić nauki i sztuki w naszej nieszczęśliwej ojczyźnie, tem oczywiściej z zadowoleniem i wdzięcznością przekonałem się o pomyślnych trudach W . P ana do pomnożenia ich postępu w akademii krakowskiej, w każdym względzie, a najbardziej
w oddziale umiejętności ścisłych. A gdy jeszcze z takimi za sługami w naukach umiałeś połączyć W P an wszystkie cnoty towarzyskie, poczytuję sobie za przyjemność i obowiązek wy dać na to najdowodniejsze świadectwo, w nadziei, że oświe cony i sprawiedliwy fiząd, pod którego władzę W P an teraz przechodzisz, zechce mi dać wiarę, kiedy go zapewniam, że w osobie W P ana nabyw a głęboko uczonego m atem atyka i bar dzo dobrego obywatela, który w najkrytyczniejszych okoliczno ściach okazał, ja k zawsze usilnie dalekim był od tego, coby mogło zmięszać spokojność jego ojczyzny, a który w teraźniej szej swej podróży do W iednia, niema innych widoków nad toż samo zamiłowanie nauk i przychylność do swych współ tow arzyszy w owej akademii krakowskiej, której byt utrzym ać je st jedynem teraz W P ana życzeniem. Ja łączę z tem moje śluby, ja k ojciec który błogosławi dzieci, zbliżając się do kresu dni swoich. W Grodnie, 3 lutego 1796. Stanisław August Król. List ten był bardzo pomocnym w poselstwie, ponieważ bardzo przychylnie usposobił cesarza Franciszka, tak względem akademii ja k i samego Śniadeckiego. Śniadecki prosił o usta lenie b ytu i em erytury dla ludzi, którzy wiek swój i zdrowie sterali w pracy profesorskiej, a prośby jego nieomal w zu pełności zostały wysłuchane, Atoli o swoje zabezpieczenie sta rać się musiał przez kilka lat z rzędu i kilka podróży odbył do Wiednia. Lecz i z tych podróży umiał umiejętnie korzy stać, zawierał bowiem znajomości ze światem naukow ym naddunajskim i ogłaszać począł swe spostrzeżenia i obserwacye astronomiczne w Efemerydach wiedeńskich (Ephemerides Yindobonenses) i te zwróciły oczy wszystkich uczonych na niego. I od chwili ogłaszania prac w tym piśmie, ju ż istniejąca sława jego, bardzo szybko rozszerzać się poczęła. Między innymi szczególnie baron Zach, dyrektor obserwatoryum w Seeberg pod Gota, uderzony dokładnością spostrzeżeń jego i obszernemi wiadomościami, nie znając naw et osobiście obserwatora krakow skiego, sam pierwszy rozpoczął z nim korespondencyę od tych słów: „Od daw na ju ż należę do liczby twoich zacny mężu wielbicieli, oddawna hołd oddawałem twoim astronomicznym i literackim pracom, a daleko dawniej miałem zaszczyt znać
cię z twej świetnej reputacyi, z którą spotykałem się wszędzie podczas moich podróży11 — a potem w zyw ał go do wspólnej pracy w Efemerydach geograficznych gotajskich redagowanych przez Zacha. W tych czasach przyjęty też został do liczby astronomów, którym paryskie biuro długości posyłało corocznie w ażne dla nich dzieło: „Connaissance des tem ps11 i został za proszony do tow arzystw a 24 astronomów w Europie, dzielą cych niebo na 24 części; każdy więc z członków tow arzy stw a miał baczniejszą uw agę zwracać na część swoją. Jednakże praca dla kraju i zamiary na przyszłość nie dozwoliły mu przyjąć tych chlubnych, ale uciążliwych obowiązków, jak k o l wiek brał udział w całym ruchu naukow ym w Europie, szcze gólnie około roku 1 800, gdy pow stały kw estye co do odkry cia nowego planety nazwiskiem „Ceres11, krzywdzące jeg o ko legę w podróży do Anglii i odkryw cę, Piazzi w Palermo. Dla sprawdzenia odkrycia śledził na spółkę z Zachem dwa lata strop nieba, aż do 8 lutego 1802 r. znalazł „Ceres11 i cały tok obserwacyi z obliczeniami umieścił w Efemerydach gotajskich. Ale praca dla ziomków była charakterystyczną cechą um ysłu Śniadeckiego, a w r. 1 8 0 0 zawiązane w W arszawie pod przewodnictwem historyka ks. Jan a Albertrandego „T o warzystwo przyjaciół n au k 11 pociągało pełnego uczuć dla ro dzinnej ziemi uczonego do pracy. Budził się wówczas szcze gólnie we Francyi pogląd, że nauka posiadająca swych k ap ła nów rozwijać się może swym torem, jednakże owoce i zdobycze nauki należy w przystępnej formie wszystkim podawać, aby realne korzyści społeczeństwo z nauk miało i obfitowało w um y sły skłonniejsze do poważnego myślenia. T o też gdy zawiązane w W arszaw ie Tow arzystwo, w y tknęło sobie za głów ny cel oprócz podtrzym yw ania ojczystego języka, także zachowanie i rozszerzenie nauk w narodzie, a pra wie wszystkie mowy prezesa A lbertrandego w treści b yły ta kimi orjentującymi dla nauk poglądam i, Śniadecki napisał i w pierwszym roczniku umieścił pracę pod tytułem : „O obserwacyach astronomicznych11, w której w sposób ja sn y i przy stępny, zostawiając na boku wszystkie pytania dotyczące szczegółów nauki, podaje praktyczne i teoretyczne znaczenie astronomii. Ale rozpraw a o obserwacyach astronomicznych miała być tylko przygotow aniem do zrozumienia umieszczonych w ro
cznikach T ow arzystw a przyjaciół nauk spostrzeżeń astronomi cznych, a nadew szystko do zrozumienia ważniejszej bez poró w nania pracy t. j. rozpraw y o Koperniku. Tow arzystw o bo wiem wezwało Śniadeckiego do opracowania pochw ały K oper nik a, a nim jeszcze ogłoszono zadanie konkursowe, ażeby „oddając hołd winnej pochw ały Mikołajowi Kopernikowi, po kazać ja k wiele mu winne by ły nauki matematyczne, miano wicie astronom ia w wieku, w którym żył, z których poprze dników ja k wiele i jakim sposobem korzystał i ja k wiele mu są winne nauki teraźniejsze ?“ Tow arzystwo wiedziało, że Śnia decki przed 2 0 laty zajmował się Kopernikiem, bo ju ż w y kład y w r. 1782 pochw ałą K opernika rozpoczął; wiedziało również, że do rozwiązania podobnego zadania, nikt tak zna komicie uzdolnionym nie był. Pobudki Tow arzystw a były bardzo proste. Obok ogólnie założonego celu rozszerzenia zdobyczy naukow ych, grały tu rolę i narodowe pobudki, gdyż K opernik był Polakiem, a w je dynej historyi astronomii przez F rancuza napisanej, K opernik niezrozumiany, zbyty był kilku słowami, a jego twórczy w no woczesnej nauce kierunek został innym przyznany. Skoro więc Śniadecki zabrał się do dzieła, zrozumiał intencye i cele takiej pracy i postanowił połączyć głęboką eradycyę i dowody, z j a snością treści, aby wszyscy mogli to czytać. Zamierzył sobie nie opisywać żyw ota Kopernika, zadaniem jego było, ju ż to przedstaw ić w artość teoryi wielkiego astronoma, ju ż to w ykazać o ile ona je st oryginalną, a wreszcie wytłumaczyć, ja k cały rozwój dalszej nauki opiera się na odkryciach Kopernika. Śnia decki dowodzi: „że K opernik nie był kopistą starożytnych filo zofów, ale prawdziwym swego systemu tw órcą, że on najtru dniejsze trygonom etryi kulistej zadania rozwiązał, że jego w ła sne, a głębokie myśli o porządku i podziale ciał niebieskich, o sile fizycznej ich biegu, a szczególnie o ruchu osi ziemskiej, w kilka potem wieków najdelikatniejszemi prawam i biegu i głę bokim geom etrycznym rachunkiem stwierdzone, prowadziły do nowych wielkich praw d o budowie świata i że stały się za sadą najchwalebniejszych w dzisiejszej astronomii w ynalazków 4'. Z życia K opernika wziął autor tylko te daty i wypadki, które służyły do wyjaśnienia: że nauka K opernika nie jest dziełem w ypadku, ale wynikiem badawczej pracy; że już w K ra kowie na studyach wiele błędów dotychczasowych dostrzegł;
ja k walczył z trudnościami, gdy chciał swoje teorye i rozu mowania „zgruntow ać i pogodzić z dziełami n atury i świa dectwem zmysłów"1. I w ykazał, że K opernik jeden z pierwszych uczonych spraw dzał na faktach swe rozumowe dociekania, tak jak to dzisiaj czynią uczeni popierając naukę na realnych fa ktach. Jako głów ną zaletę um ysłu Kopernika, zaznacza właśnie realizm pisząc o nim: „trafność w myśleniu i stosowaniu, a trzy manie pewnej wagi między władzą zmysłów i władzą rozu m ow ania... a wreszcie zbiera zasługi naukow e K opernika w n a stępujących słowach: „Słońce je st gwiazdą nieruchom ą otoczoną szeregiem planet około niego krążących, których je st i środkiem biegu i pochodnią oświecającą; że prócz planet głównych są planety drugiego rzędu, czyli księżyce, naprzód około swych planet, a potem wraz z nimi około słońca bieżące, że ziemia je st planetą głównym, bieg trojaki mającym ; że wszystkie wi dowiska biegu dziennego i rocznego, wszystkie pory roku i z nich wypadające odmiany w świetle i powietrzu, są rze telnymi skutkam i biegu ziemi wirowego około swej osi i peryodycznego około słońca, że wszystkie biegi gwiazd stałych są tylko złudzeniem oka naszego, a prawdziwym wypadkiem biegu ziemi; że nakoniec w biegu wszystkich planet, tak pierw szego, ja k drugiego rzędu, zachodzą dwojakie skutki bacznego rozróżnienia wymagające, t. j. jedne, które pochodzą od biegu ziemi, drugie, które w ypadają z ich własnego około słońca obrotu. T e są niewzruszone i wieczne w fizyce niebieskiej praw dy, które Kopernik pierwszy św iatu obiawił i wyłuszczył w swem nieśmiertelnem dziele o obrotach niebieskich11. Potem następuje polemika na źródłowych dociekaniach oparta, dowodząca narodowości i oryginalności Kopernika, wresz cie historya astronomii po jego śmierci, w ykazująca, że K oper nik b ył podstaw ą badań następnych i tę ostatnią część książki konkluduje zdaniem: „Skoro K opernik pokazał prawdziwy po rządek świata i bieg planet, wypadało po w ynalazkach Gali leusza dochodzić własności i praw tego biegu; tego dokonał Kepler. Skoro K opernik powiedział, że ziemia je st planetą głów nym , że ciężkość je st własnością powszechną m ateryi, więc Newton, oparty na tem, ogólne praw a swe rozwinął. T ak cały porządek prac i dociekań, snuł się i w ywinął z nauki K opernika dobrze rozważonej i zgłębionej11. W rozprawie o K operniku Śniadecki osiągnął najzupeł
niej cel zamierzony. Postać, zasługi, filozoficzne znaczenie pol skiego astronom a w liistoryi nauk, w ystąpiły tu w całej świe tności. D la Polaków była ona przypomnieniem ich chluby, dla uczonych oczyszczonym z błędnych zapatryw ań nowym dro gowskazem. A że ta praca m a wielką wartość, niech posłuży ten fakt, iż była trzy razy tłum aczoną, a to na języ k włoski, francuski i angielski. W W arszawie pochw ała K opernika w yw ołała olbrzymie wrażenie, ja k o rzecz now a sama z siebie i wyłuszczona wy kładem jasnym i świetnym. Z przybytku Tow . przyj, nauk rozeszły się w krótce głosy pochwalne po całej W arszawie. W szyscy ludzie m yślący i czytający w tem mieście, poznając się po raz pierwszy blizko z owym wielkim Kopernikiem, k tó rego dotąd z imienia praw ie tylko znali, widząc w nim teraz rodaka okrywającego niew ygasłą chwałą naród polski, nie mo gli się dosyć nachwalić Śniadeckiego, który swą rozpraw ą ja k b y odsłonił przed ich oczyma now ą tajemnicę. Molski głośny lite ra t przysłał mu powinszowanie, Czacki, z którym korespondo wał, z właściwym sobie zapałem odmalował uniesienie, z j a kiem Tow arzystwo przyjęło tę rozpraw ę, Staszyc poczytyw ał się za szczęśliwego, że jem u polecono donieść autorowi o przy jęciu pracy i uznaniu jej wartości. Słowem była to chwila najwyższej pomyślności w zawodzie uczonym Śniadeckiego i najświetniejszej nagrody, za trudy i przyw iązanie dla kraju, albowiem Śniadecki, jeszcze raz pow tarzam y, z uszczerbkiem swej sław y europejskiej przedewszystkiem popularyzow ał naukę dla pożytku ziomków i w całem życiu z przekonania praco wał dla przyszłości i rozwoju swych braci. A Poczobut więcej dbały o Śniadeckiego, niż on sam dla siebie, słuszny żal wyraził, że praca nie w yszła w języ k u łacińskim, lub francuskim i namówił do tłumaczenia, z czem było wiele kłopotów, ponieważ terminologia naukow a w ym aga tłum acza fachowego, a Śniadecki chciał uniknąć błędów, wobec tego, że książkę rzucał między krytyków całego uczonego świata. T a k pożyteczne i tak rozległe prace naukow e zjednały Śniadeckiemu chlubne wezwanie z różnych stron od swoich i cudzoziemców. Jeszcze w r. 1797, Poczobut złam any wiekiem i pracą chciał mu ustąpić miejsca w Szkole Głównej litewskiej
i zdać swem staraniem wzniesione w Wilnie obserwatoryum. Ale astronom krakow ski też spracowany, liczący około 4 5 lat wieku, przyw iązany do K rakow a, nie chciał początkowo ani myśleć o podobnej zmianie miejsca pobytu, tem więcej, że kw estyi swej em erytury jeszcze nie załatwił z rządem austryackim. W r. 1 801, Szkoła głów na wileńska przekształconą zo stała w uniw ersytet, a now y rektor Strojnowski, mąż postępu, doświadczony w swym zawodzie i świadom prac i zasług Śnia deckiego, wezwał go w r. 1802, za pośrednictwem brata Ję drzeja, ju ż profesora wileńskiego, a później sam listownie i to za usilnem naleganiem kuratora uniw ersytetu ks. Adama Czar toryskiego. Ale zaledwie m ógł Śniadecki obmyślić, co m a po stanowić, baron Zach z polecenia rzeczypospolitej włoskiej upo ważniony, ofiarował Śniadeckiemu posadę dyrektora obserwa toryum w Bononii. Ale nasz uczony potrzebow ał odpoczynku dla swego delikatnego zdrowia, natychm iast i stanowczo odrzucił propozycyę Zacha, bo gdyby chciał posady, przedewszystkiem uw ażałby za obowiązek do W ilna pojechać, lecz nie mógł i obe cnie nie miał sił dosyć przeczuwając, że now y posterunek w y m agać będzie tyle trudów i zabiegów, a on jak o nie zanie dbujący i ścisły nie podoła rozlicznym zajęciom. Atoli zwolen nicy Śniadeckiego nie zwątpili. Książe generał Ziem Podolskich Adam, ojciec kuratora Adama Czartoryskiego pisał kilkanaście listów z namowami. Czacki, największy wielbiciel Śniadeckiego, ściągał go na Litwę projektując naw et rektorstw o w ym arzo nego uniw ersytetu w Krzemieńcu. K ołłątaj chory i opuszczony mieszkający wówczas na W ołyniu, także namawiał, a Śniadecki czując, że obowiązków lekkomyślnie przyjm ować nie godzi się, znękany zbyt wysilającymi zajęciami i burzami politycznymi, postanowił złożyć wszystkie posady i żyć ubogo, ale dla nauki. I ju ż od r. 1802, nie pełnił obowiązków profesora uniw ersy tetu krakow skiego, troszczył się tylko losem lepszych profeso rów, których Austryacy pensyonowali obsadzając katedry N iem cami. Za jego zasługą kilku profesorów przeniosło się do gim nazyum krzemienieckiego organizowanego przez Tadeusza Czackiego, a sam zgryziony zmianami i upadkiem ukochanej wszechnicy, prócz zamiarów w yjazdu za granicę prawdziwie nie wiedział co m a począć. Z tego chwilowego opuszczenia energii i poświęceń w y rw ała go znajomość w W iedniu zaw arta, mająca cecłiy j a
kiegoś bratniego stosunku. Bogata, m łoda i bardzo w ykształ cona kobieta wdowa, pani Antonina z Morawskich Cliołoniewska, zajęła się zaletam i i wyższością Śniadeckiego nad przeciętnych ludzi. Mocą tej umysłowej sym patyi zawiązała z nim korespondencyę i głęboką przyjaźń i zdaje się, że ta przyjaźń była wszystkiem , chociaż wiele o tem mówiono i powszechnie że niono go z Chołoniewską. N iem a atoli powodów do w ym y ślania ściślejszych stosunków, gdyż niczem tegoby poprzeć nie można. Otóż pani Cliołoniewska na dwa lata w yjeżdżała za granicę i po rok trwającem nakłanianiu do przyjęcia jej tow a rzystw a, nam ówiła Śniadeckiego do wspólnej wędrówki. Może byłby i nie odważył się, dbając o jej opinię u ludzi, ale sam b rat tej pani usilnie nastaw a! na wspólny wyjazd. T ak więc w yjazd został ułożony, a Śniadecki czekając na umówiony ter min, bawił w Łańcucie u księżnej marszałkowej Lubomirskiej i w Sieniawie u księcia generała Ziem Podolskich, przynosząc wszędzie niewyczerpaną tow arzyskość i dworność dla płci pię knej, której przecież mógł się nauczyć w tylu podróżach, zwłasz cza, że miał dostęp do najwytworniejszych tow arzystw w W ar szawie i Krakowie. Przed podróżą przybył do W arszawy, aby uporządkować m anuskrypty drukującej się „Geografii11 i przy tej sposobności bliżej poznał Albertrandego, Staszyca i poetę Franciszka D m o chowskiego, k tóry tak pisze o Śniadeckim: „Od kilku dni bawi tu Jan Śniadecki. Dopiero teraz mam szczęście poznać z blizka tego człowieka, gdy dawniej znałem go tylko z jego talentów. Jestto mąż prawdziwie rzadki, bo do bystrości rozumu łączy moc charakteru. Powziąłem dla niego najżywsze przywiązanie i przy ja źń jego, jeżeli sobie na nią zasłużę, poczytam za zaszczyt11. K iedy nakoniec po powrocie do K rakow a we wrześniu r. 1 8 0 3 opuścić miał przybytek starożytny akademii i obserw atoryum wzniesione jego staraniem, nie mógł wstrzymać się od rozrzewnienia, które jego zacną duszę w tej chwili ogar nęło. Ze łzawem okiem i boleścią w sercu żegnał te miejsca, które przez trzydzieści lat były polem jego usiłowań i trudów w nauce i udzielaniu jej młodzieży i polem jego poświęceń. Już przestał być mieszkańcem K rakow a. W połowie września, w towarzystwie pani Chołoniewskiej, wyjechał przez Szląsk do Drezna.
y. Zdaw ałoby się, że po pracy i naukach zechce być Śnia decki swobodnym i będzie tylko, ja k dziś nazyw ają „tu ry stą11. Ale nie. Podróżując w towarzystwie wykształconej i myślącej kobiety, umiał po drodze korzystać bardzo wiele i dzielił się wrażeniami podróży ze swą tow arzyszką. On badał zakłady naukowe, ona przybytki sztuki, w czem jej również Śniadecki towarzyszył. Ma się rozumieć był u Zacha w Seeberg, a naj dłużej zabawił w Paryżu, chociaż po gw ałtownych przewrotach rewolucyi miasto to nie tak mu podobało się ja k przedtem. W ię cej skupiano się w domowem kółku, a na ulicach objawy rozkełznania rewolucyjnego jeszcze się widzieć dawały. Jeszcze now y rząd uosobiony w pierwszym konsulu Napoleonie Bona parte, nie był tyle ustalony i pew ny siebie, żeby mógł tak rychło podnieść m oralną stronę społeczeństwa, tylu gwałtownemi burzami niedawno nurtow anego. T eatr, literatura i sto sunki z tylu znanym i uczonymi w ypełniały czas bardzo do brze. K ilka domów polskich przyjęło gości bardzo serdecznie, a Chołoniewska i księżna Sapieżyna użyły Śniadeckiego do namówienia żyjącego w niedostatku Kościuszki, aby przyjął roczną pensyę. W prawdzie nie udało mu się uprosić generała, lecz zaprzyjaźnił się z nim i poznał niezw ykłe zalety wodza. Astronomowie paryzcy ju ż wiedzieli o dziele Śniadeckiego: „Pochw ała K opernika11, więc nalegali na polskiego uczonego, aby ja k najrychlej tłumaczenie przeprowadzono. Fr. Dmochowski po kilku nieudanych tłumaczeniach z b łę dami, ostatni zajął się przekładem, a że jeszcze nie skończył, Śniadecki korespondował w tej sprawie, przy tem ja k zawsze prosił życzliwych o wiadomości tak, że w P aryżu wiele sty czności z krajem utrzym yw ał. Doświadczenie i biegłość w spra wach wychowania publicznego ściągały mu i tu, chociaż odda lonemu z ziemi ojczystej mnogie zajęcia i zapytania. Między innemi żądano od niego, aby dla zwierzchności szkół w prowincyach, świeżo od Polski do Kosyi przyłączonych, napisał swoje uwagi nad organizacyą uniw ersytetu wileńskiego. Lecz Śniadecki uchylił się od tego, ze względu raz ju ż uczynionych przestróg, które źle przyjęte zostały przez ówczesnego rektora księdza Strojnowskiego i ze względu, iż nie chciał się w to mięszać, aby go znowu nam owami nie trapiono.
IJw agi zaś i przestrogi dla Strojnowskiego powstały z tego powodu, że Strojnowski ściągał na katedry Niemców i Francuzów, zaniedbując wielu rodaków, zupełnie godnych togi i biretu profesorskiego. N aw et dość żywa wym iana listów w tym względzie pow stała, a prócz tego nasz podróżnik obaiczał się listami do Poczobuta, donosząc koledze o nowościach astronomii w Niemczech i we Francyi. Poczobut uszczęśliwiony listami swego przyjaciela, odwzajemniał m u się nowinami n a ukowymi z W ilna, ale zarazem troszczył się, kom u po sobie zostawi obserw atoryum wileńskie, tracąc ju ż nadzieję, podług wiadomości od niego dochodzących, żeby kiedykolwiek Śnia decki chciał być jego następcą. K iedy tak upływ ał czas pobytu w P aryżu, niespodziana okoliczność dotykając do żywego wszystkich tam obecnych Po laków, nastręczyła m u nowe i w ażne zatrudnienie. Insty tu t francuski przyznał nagrodę i uwieńczył dzieło K arola Villers a „O duchu i w pływie reform y L u trau. Liczne krytyki pojawiły się po w ydaniu tego dzieła, ale nikt nie ujął się za rozdzia łami, w których autor, mówiąc o Polsce, z goryczą i najgru bszą nieświadomością rzeczy rzucał n a rząd i naród polski nie zasłużone obelgi. Śniadecki umiał uczuc obelgę w yrządzoną narodowi nieszczęśliwemu wprawdzie, lecz dobrze zasłużonemu chrześcijaństwu i cywilizacyi. W ięc wziął się do obrony z ener gią i żywością i w przeciągu miesiąca napisał i w ydrukow ał pisemko w języ k u francuskim z tytułem : „U w agi nad pewnemi miejscami odnoszącymi się do liistoryi i spraw polskich, znajdującemi się w dziele pana Villers’a, które otrzym ało n a grodę od Instytutu narodow ego francuskiego, drugiego Germinal, roku X II, przez J. S.“ (23 m arca 1804). W dodatku posyłając instytutow i trzydzieści egzem plarzy wystosował odpowiednie pismo. Rozpraw a ta narobiła w P a ryżu hałasu, broszura bowiem była napisana mądrze, ze zna jom ością faktów i bardzo spokojnie. To też Yillers poniósł dotkliwą k arę za swą lekkomyślność, bo prócz tej rozpraw y rozrzuconej po wszystkich uczonych i w ybitnych literatach, dziennik polityczny: „le Oitoyen Franęais“, za inne znowu roz działy zgromił niepoczesnego laureata. Tymczasem po opuszczeniu P aryża, po podróży do IIolandyi, ju ż we W łoszech tęsknił nasz wędrownik do swojego kraju, nie widząc w obcych nic lepszego z wielu względów
i w owem zaburzeniu ówczesnem zachodniej Europy. Pocieszony jed n ak wiadomością o wyjściu nakoniec z druku swojej Geografii, którą zawsze uw ażał za najlepszy płód swej głowy, uspokojony, że jego w ażne obserwacye astronomiczne bez om y łek Tow arzystwo przyjaciół nauk w trzecim tomie swych ro czników ogłosiło, opuścił Medyolan po całomiesięcznym pobycie w tern mieście, udając się do Rzym u dla uzupełnienia podróży po W łoszech i poznania odwiecznej stolicy świata. Lecz wresz cie cieszył się, że do swoich pow raca i tak napisał z W iednia do F r. Dmochowskiego: „Jadę upatryw ać sobie między Pola kam i kącik cichy i spokojny, w którym bym , resztę życia pę dząc, m ógł jeszcze coś przydatnego dla ziomków, a miłego dla mnie zrobić!“ Aliści ju ż w K rakow ie zastał listy Czackiego i księcia Czartoryskiego usilnie i stanowczo nakłaniających go do obję cia posady astronom a i rektora uniw ersytetu wileńskiego. Re ktora! Ponieważ Strojnowski okazał się złym i nietaktownym przełożonym, protegow ał sprowadzonych cudzoziemców, daw ał im ulgi i wyższe dotacye, rozdzielił tym sposobem ciało pro fesorskie na dwa wrogie i intrygujące obozy, na czem obie strony i nauka cierpiała. Czacki, który wszędzie jeździł i wszę dzie był, gdzie tylko w ołały go spraw y wychowania młodzieży, umyślnie bawił we Wilnie, dla pogodzenia rozstrojonej harm o nii. Wreszcie kurator nie widział innej drogi; obaj z Czackim, który nadewszystko cenił i życzył sobie ściągnąć Śniadeckiego na Litw ę i W ołyń, postanowili bezustannie prosić głośnego profe sora i doświadczonego moralnego kierow nika akademii krakow skiej, ja k Czacki pisze w jednym z listów, żeby ratow ać chory i głupi uniwersytet, a książę generał Czartoryski, że: „akw izacya tej jasnej głow y skarbem byłaby wszędzie, a w W il nie na ziemi rodowitej będzie i chlubą“. W obec tak częstych listów, w których zręcznie natrącano o obowiązkach dla kraju, Śniadecki począł się wahać. „Co z sobą zrobić?“ pisze do K ołłątaja. „Jestto kw estya, którą sobie samemu co moment zadaję, a której jeszcze rozwiązać nie mogę. P rzyw ykły całem życiem do pracy, próżnowanie byłoby dla mnie cierpieniem i m ęką, przez chęć pracy nie uni kałbym jeszcze obowiązków publicznych, ale spokojność um y słu je st moją najpierwszą potrzebą, dla której wszystko gotów jestem poświęcić. Co tylko nazyw a się korpusem, robi mi nie-
przełam any w stręt i trw ogę, bom na sekaturacli akademii wszystko stracił, aż do mojej własnej reputacyi, którąbym mógł pożytecznemi w naukach pracami nabyć i rozszerzyć1*. W idzim y przeto, ja k dały mu się we znaki owe nieu stanne niepokoje, przewroty i walki, które z nieprzyjaciółmi oświaty prowadził Śniadecki od pierwszej chwili, kiedy przed trzydziestu laty zajął stanowisko profesora. Dziwić się też mu nie można, a owszem podziwiać należy owe głębokie poczucie, że człowiek niemal nad siły powinien pracować dla społeczeń stwa, że Śniadecki wreszcie uległ namowom, chociaż wiedział, że tak ja k w K rakow ie, w W ilnie spotka się znowu z nowemi ustaw am i, z nowym porządkiem i z zatargam i w łonie uniw ersytetu. I m ożnaby powiedzieć, że jednego dnia decydo w ał się, następnego odrzucał wszystkie myśli dotyczące no wego stanowiska, a wśród tej wewnętrznej rozterki po dwu letniej niebytności w kraju, po urządzeniu się tymczasem w K ra kow ie postanow ił, że nakoniec w ypada odwiedzić dawnych przyjaciół i znajomych na wsi mieszkających i znowu użyć dawno ju ż zaniechanego myśliwstwa. W ybrał się więc na po czątku sierpnia 1805 r. do Łańcuta, gdzie zastawszy księcia generała Ziem Podolskich, zaczął być przez niego natarczywie nam aw iany do objęcia ofiarowanych mu od daw na posad astro nom a i rektora uniw ersytetu wileńskiego, potem był w P u ła wach, wreszcie w Łące u p. Chołoniewskiej, a gdy wrócił do K rakow a zastał listy naw et od samego ks. Strój no wskiego, który sam wreszcie uznał, że jego zasady nie w ydały dobrych owoców. W idział się też z sędziwym Poczobutem , a po jego odjeździe ze wszech stron nam awiany, począł wreszcie myśleć, czyby nie w ypadało zamiast siedzieć w zaciszu, pojechać na jak ie trzy lata do utrzym ania obserwatoryum w Wilnie, za kładu ta k pożytecznego do spostrzeżeń astronomicznych w Euro pie i usposobienia godnego po sobie następcy. Lecz delika tność sumienia nakazyw ała mu wywiedzieć się wprzódy do kładnie, czy ksiądz Poczobut trw a zawsze ja k dawniej, w po stanowieniu opuszczenia obserwatoryum i czy teraz ja k kilka lat przedtem życzy sobie oddać je w ręce Śniadeckiego. A że nie mówił o tem z Poczobutem, przez kanclerza Chreptowicza w ysłał list z zapytaniem . „Niceśmy z sobą o tem w K rako wie nie mówili11 pisał do Chreptowicza, „bom naw et nie m y ślał, żeby propozycya imieniem rządu rosyjskiego przed trzema
laty mi zrobiona, m iała się teraz z taką natarczywością odno wić, i to po wyjeździe ju ż stąd Jks. Poczobuta. Za wszystkie korzyści św iata nie chciałbym zrobić przykrości tak godnemu człowiekowi, ile, że tego planu nie potrzebuję. Że zaś pod tu tejszym rządem nie mam co robić, a nie chciałbym jak o wło żony od młodości do pracy poświęcić się na starość próżno w aniu i nudom, jeśli to nie sprzeciwia się widokom i chęciom Jks. Poczobuta, przyjąłbym tę pracę, a przeto dogodziłbym ju ż przedkładaniom i nalegającym perswazyom astronomów za granicznych, którzy mnie do tego nie przestają zagrzew ać1'. Poczobut odpisał ucieszony, zachęcając go najgoręcej i zaraz potem otrzym ał Śniadecki półurzędow y list od K ura tora okręgu wileńskiego ks. Czartoryskiego i wezwany został do podjęcia obowiązków astronom a obserwatora i rektora uni w ersytetu. Ale dopiero wyproszono u Śniadeckiego przyjęcie jednego urzędu, więc czekały wszystkich przyjaciół te same trudności w nakłanianiu na urząd rektorski. Tymczasem i to pierwsze postanowienie nie mogło być zakontraktow ane z po wodu wojny szalejącej w Europie środkowej, dokąd rząd ro syjski z cesarzem Aleksandrem I, przeniósł się. K orzystając z tego Śniadecki podróżow ał po Sandomierskiem i Lubelskiem, a w Puław ach znowu był usilnie nam awiany, przez ks. Gene rała, ale jeszcze raz umiał się wymówić. Lecz w Łańcucie, gdzie znowu niespodziewanie u marszałkowej Lubomirskiej zastał ks. Generała, oblężono go ju ż podług wszelkich prawideł, bo za cząwszy od samej gospodyni domu, wszystkie osoby, składające zawsze liczne i znakomite tow arzystw o w Łańcucie, napadły n a niego z różnemi przemowami i argumentam i. N azajutrz ks. Generał zam knął się ze Śniadeckim w swoim pokoju i oświad czył, że byłoby wieczną plam ą w jego życiu publicznem, żeby ociągał się z przyjęciem urzędu, którego nikt inny z pow agą dla zgromadzenia i z pożytkiem dla oświecenia tak licznej młodzieży i tak rozległego kraju sprawować nie był w stanie. Schyliwszy nakoniec w zapale wymowy kolana, zaklinał na wszystko najświętsze, by zrobił ze siebie ofiarę dla ojczyzny. Poruszony do żywego — Śniadecki przyjął rektorstwo. VI. 2 czerwca 1 8 0 6 r. przybył Śniadecki do W ilna, gdzie w kole rodzinnem brata Jędrzeja, z którym dziesięć lat się
nie widział, przepędził kilka dni w objęciach braterstw a i ho żej ich dziatwy. Zdawał się zapominać o całym świecie, lecz nie długo cieszył się rodzinnem świętem, w kilka dni po przyjeździe, profesorowie uważając go ju ż za swego przełożonego, obarczali go różnemi prośbami i pretensyami. Atoli musiały nastąpić teraz nudne układy pensyjne, ponieważ Śniadecki prócz em erytury, której nie tracił, opusz czał w K rakowie różne fundacye i beneficya przysługujące profesorom akademii. To należało zastąpić równoważnymi w a runkam i, a Śniadecki nie chciał uszczuplać kasy uniw ersytetu, tylko żądał tego z innych funduszów. To też delegowani od K uratora h r. P later i Czacki dość długo łącznie z nowym re ktorem układali projekta kontraktu, wówczas gdy Czacki ba wił swego przyjaciela u siebie w Porycku, z uniesieniem naj wyższej radości trzym ając go w gościnie ja k najdłużej i twierdząc, że w rektoracie uniw ersytetu dość się napracuje. Przedewszystkiem chciał pokazać Śniadeckiemu ukochane swe dziecko t. j. gimnazyum krzemienieckie. Zawiózł go tam i zgotował uro czyste przyjęcie, podając adres na czele grona nauczycieli i mło dzieży, adres dokumentujący uczucia ziomków dla zasłużonego męża, który też w arto przytoczyć: „Szanow ny Mężu! Wdzięczność nasza w yrów nyw a usza nowaniu, do którego Szanowny Mężu masz prawo. Patrzysz z praw dziwą pociechą na nauczycielów, których uczyłeś, któ rzy ciebie jednogłośnie mistrzem nauk matematyczno-fizycznych nazyw ają. Młodzież naszych gubernii pragnęła cię widzieć, chciała ci oddać hołd czci, pragnęła cię mieć sędzią zdatności i szczęśliwej pracy. Przybycie twoje napełniło nas ukontento waniem. Dzielimy radość całego wydziału, że będziesz naszym zwierzchnikiem. Pozwól, aby my cię uprosili, byś dalsze lata raczył wśród nas przepędzić. W art je st W ołyń ciebie posiadać, bo gorliwością i oświeceniem cię wsławia, bo m y wszyscy sza nującą powolność twoim radom i ostrzeżeniom poświęcamy1'. Z pobytu w Porycku i Krzemieńcu skorzystał gość i zro bił wycieczkę, podyktow aną popędami serca i wdzięczności. Odwiedził Tetylkow ce, gdzie znalazł schronienie ów sław ny H ugo K ołłątaj, skołatany burzami życia politycznego, zużyty wieloletnią pracą i nakoniec znękany długą niewolą, która go pozbaw iła zdrowia i odarła z m ajątku. Rzewne było spotkanie się tych dwóch znakomitych mężów, z których każdy w swym
zawodzie tak pięknie w yw iązał się z obowiązków wzglę dem kraju. W gościnie u Czackiego bawił Śniadecki, aż do lutego 1807 r. a to z powodu tego, że ugoda z rządem, pełnomo cnictwo Platera, później pełnomocnictwo Czackiego, oddalenie od Petersburga, gdzie mieszkał K urator, brak formalności z rzą dem austryackim, który musiał zezwolić na przesiedlenie się, to wszystko opóźniło ostateczny w ybór w łonie grona profe sorów i nom inacyę na rektora uniwersytetu. Ale gw arny i za wsze pełen szlachty dom Czackiego nie pozwalał mu nudzić się lub bezczynnie czas marnotrawić. Czas schodził na dyspu tach, zagrzew aniu do postępu i oświaty, a gdy wreszcie pasz port Galicya wydała, rzeczy i książki z K rakow a do W ilna nadeszły i nominacya nastąpiła, pożegnał Śniadecki staropolski dom Czackiego i 24 lutego objął urzędowanie. Mnóstwo ludzi winszowało mu szczęśliwego objęcia tak znakomitej władzy, ustnie, listami a naw et rym am i drukowanym i. Jeden tylko re ktor czuł dobrze, że nie było mu jeszcze czego winszować, bo każdego dnia i każdej godziny przekonyw ał się o większej nad jego siły pracy i trudnościach, jakie na tej drodze będzie musiał przełamywać. Ale powinszowania tłum nie nadchodziły, ze wszystkich tych jednak powinszować najszczersze i najzaszczytniejsze zapewne było samego ministra oświaty lir. Zawa dowskiego, człowieka bardzo światłego i sprzyjającego Polakom, jak o oświadczenie zadowolenia z w yboru rektora od zwierz chnika. Atoli w net obarczyły Śniadeckiego rozliczne troski i tru dności, a były i takie, których naw et się nie spodziewał. Sto lica Litw y znajdow ała się wówczas w bardzo krytycznem po łożeniu. Niedaleko za Niemnem w rzała wojna, a do W ilna zwożono coraz większą ilość rannych, dla których w szpitalach brakło ju ż miejsca. Jenerał-gubernator K orsakow naglony po trzebą, lecz nieoglądający się na dalsze skutki rozporządzenia, postanowił zabrać wszystkie domy należące do uniw ersytetu, prócz głównego gmachu akademii N ow y rektor znalazł ju ż za przybyciem swoim duży dom zabrany na szpital, po w yrugo waniu stam tąd nauczycieli i kandydatów w raz z całym zarzą dem domu i kuchni, bo dom ten położony w ciasnej ulicy na ścieku wód, był wcale na szpital nie odpowiedni z powodu niebezpieczeństw epidemii, zdarzającej się w takich przypadkach.
Śniadecki znalazłszy ju ż rzecz dokonaną, pomimo próźb za stępcy rektora Mickiewicza i widząc, że jego przełożenia były niewczesne, a zagrożony prócz tego zaborem innych kamienic należących do uniwersytetu, podał myśl miejscowemu T ow a rzystw u lekarskiemu, by w ystąpiło z uwagami do rządu i wspo mniało o klęsce, jakiej miasto uledz może, jeżeli szpitale pośród m iasta będą zakładane. Tymczasem profesor F rank zbyt su rowe i ostre swe uw agi w ypisał i obok siebie podpisał profe sora Jędrzeja Śniadeckiego jak o prezesa Tow arzystw a i to po słał Korsakowi. G ubernator rozgniew any nie uznał słuszności lekarzy, nadto postanowił zemścić się na Jędrzeju i wysłać go do szpitali wojskowych do Rossyi. W obec więc tych nieporo zumień rektor wystąpił bardzo energicznie w obronie ju ż nie brata, ale profesora uniwersytetu. P oparty ustaw ą nakazującą udzielanie wskazówek tylko przez ministeryum oświaty i za jego sankcyą, jeszcze raz w m yśl ustaw y dowodził słuszność swej spraw y i dopiero ofiarowaniem do posługi lekarskiej profesorów m edy cyny i uczniów w ydziału lekarskiego, ułagodził zbyt popędliwe w ym agania gubernatora. T ak rozmaite trudy spotkały rektora na samym wstępie do urzędowania, przyczem tyfus, którem u brat Jędrzej uległ, zaraziwszy się w szpitalach wojskowych, zasępiły um ysł i serce drażliwego i uczuciowego Jana. Prócz tego podwójna korespondencya z księciem kuratorem i Czackim w naglących spra wach uniw ersytetu daw ała się we znaki, albowiem Czacki za zbyt serdeczną gościnność popadłszy w podejrzenie urządzenia w P orysku tajnych zgromadzeń zesłany do Charkowa, po w y jednaniu sprawiedliwości w Petersburgu, tam że bawił, a kura tor nad Niemnem w sztabie cesarza Aleksandra I, ja k o agent dyplomatyczny. A spraw było bez liku. Pierwsza była spraw a ks. Poczobuta o plebanię O niksztyńską, z której nadw yżki do chodów dla em eryta przeznaczonych, m iały w edług ustaw y wpływ ać do kasy uniw ersytetu. Tymczasem kanonik wileński Mirski pozw ał Poczobuta o ja k ąś urojoną pretensyę i w konsystorzu spraw ę w ygrał. Śniadecki tak tę spraw ę zastał, a wi dząc, że to wskazuje wszystkim pieniaczom drogę do szarpania funduszu edukacyjnego, rozmaitymi sposobami, gwałtownięjszemi podaniami do ministra, energicznem wznowieniem spraw y oddał sprawiedliwość Poczobutowi i dał pogróżkę wszystkim chciwcom, że malowanym stróżem uniw ersytetu nie będzie. JAN Ś N IA D E C KI.
^
D rugą spraw ą była spraw a em eryta ks. Bogusławskiego, k tóry dostał jedną z kanonii katedralnych przeznaczonych dla profesorów. Tymczasem kapituła zażądała od niego, ab y w y kazał się czterema herbami, czego nie mógł zaraz dokonać, gdyż pochodząc z ziemi krakowskiej m usiałby dłuższy czas aktów poszukiwać. Śniadecki zatem przykładem akademii k ra kowskiej i innych starych katolickich uniw ersytetów w E uro pie, dowiódłszy, że kanonie t. z. „doktoralne^, dla uczonych przeznaczone wszędzie w yjęte są z pod tego praw a i tu rzecz do porządku przyprowadził. Spraw y te atoli, dowodzące ja k niebezpieczne było mięszanie się jurysdykcyi państwowej i kościelnej do całości fun duszu edukacyjnego, przynagliły Śniadeckiego do bardzo w a żnych zabiegów, mianowicie do oddzielenia dochodów edukacyj nych od ogólnych dochodów państw a i kapituły lub klasztorów, a potem ustanowienie komitetu do obrachowania, wyjaśnienia i zapewnienia całości tego funduszu. Projekt ten z Czackim przerobiony zyskał aprobatę kuratora i ministra. W spomnieć w ypada, że Śniadecki z Czackim w kwestyach tak zasadniczych różnili się w wielu punktach, otwarcie wymieniali ze sobą myśli i spory toczyli, które naw et na pe wien przeciąg czasu oziębiły ich wzajemne stosunki, ale obaj przyjaciele jedynie dobru publicznemu poświęceni, szanując się wzajemnie, mimo różnicy zdań, dla idei nie wahali się trzym ać prostej drogi, otwartości i nie uwodzili się miłością własną. Oprócz tego musiał nowy rektor zająć się z równym pośpiechem i rozw agą ówczesnym stanem uniw ersytetu i wszyst kich szkół jem u podległych. U niw ersytet dzielił się na cztery wydziały, lecz w k a żdym były braki i niedostatki. Pierwszy, fakultet nauk fizycz nych i m atem atycznych obejmował ośm katedr, uczyło zaś sześciu profesorów, między którym i Jędrzej Śniadecki w ykła dem chemii, ksiądz Jundziłł wykładem botaniki i zoologii ce lowali nad innych. Fakultet lekarski miał siedmiu profesorów zwyczajnych, z których pięciu było cudzoziemców. F akultet nauk moralnych i politycznych był najuboższym w profesorów, a brakow ało tak ważnych katedr, ja k ekonomii politycznej, filozofii moralnej, historyi powszechnej i praw a k a nonicznego. F akultet nauk i sztuk wyzwolonych również był źle obsadzony, szczególnie nie było profesora literatury polskiej.
Śniadecki postanowił tedy braki sił nauczycielskich wy pełnić, bibliotekę dość szczupłą, powiększyć i znaleść dla niej oddzielne miejsce, gdyż dotychczas biblioteka służyła równo cześnie jak o sala posiedzeń senatu. Ustanowił komisyę admini stracyjną domów i zakładów uniwersyteckich, rozszerzył ogród botaniczny, mianował osobnego architekta uniwersytetu, p rzy gotow ał plan szkoły w eterynaryi tak potrzebnej w kraju, tru dniącym się rolnictwem i chowem bydła, zaczął budować teatr anatomii ludzkiej, przedłożył projekty do utworzenia seminaryum duchownego, wreszcie ustanow ił komisyę do prowadze nia kasy i dążył do utworzenia kom itetu funduszów szkolnych. Łatwo się tedy przekonać można, ja k prędko i opatrznie ogarniał Śniadecki wszystkie pod każdym względem obowiązki swego urzędu, ja k dzielnie umiał im zaradzać, a zarazem łatwo postrzeże się każdy, ja k m ylą się ci, którzy biorąc rzeczy po wierzchownie zarzucali jemu, że on tylko o jednej matem atyce m yślał i że o jej naukę dbał jedynie. Ale, że i na nią kolej przyjść musiała, za zasługę poczytać mu jedynie należy, że zachęcił Czecha ongi z profesora, teraz dyrektora gimnazyum wołyńskiego, do przełożenia na polskie geom etryi Euklidesa. Śniadecki książkę kazał wydrukow ać kosztem uniw ersytetu i jak o elem entarny podręcznik dla szkół przepisał. T ak to zamierzony na szeroką skalę plan zupełnego uni w ersytetu pod kierownictwem takich łudzi ja k kurator, Czacki i Śniadecki, pod orędownictwem cesarza sprzyjającego naukom i oświacie ogólnej, mógł snadnie najwyższe stanowisko zwolna uniwersytetowi wileńskiemu wywalczyć. Jednakże o ważniejszą rzecz rozchodziło się — o siły nauczycielskie. Gotowych na razie nie było wielu, a młodzi uczyli się. T o też to chmurzyło troski Śniadeckiego, ale zwąt pienia nie w ywołało. W ychow ując młodzież od najpierwszych lat swego stanowiska, całe życie młodzieży oddając wiedział, że po upadku politycznym rzucił się naród do książki i myśli. Różne umysłowe czynniki w pływ ały na rosnące pokolenie. W pływ nowej literatury i filozofii niemieckiej, którem u ułatwiło przystęp przyłączenie pewnych dzielnic Polski do Prus i spro wadzenie kilku profesorów Niemców do W ilna, dalej w pływ idei podniesionych przez rewolucyę francuską, urok bohaterskich jej walk, w których zastępy polskie tak żyw y w końcu ze4- *
szłego stulecia zaczęły brać udział, a wreszcie wrażenie świe żych przejść w łonie narodu. A gruntem , na którym zasiew tych wpływ ów mógł wydać plon obfity, była cicha i spokojna Litwa, wolna długi czas od zgiełku wojennego, posiadająca je dnolitą organizacyę szkolną, która była, można powiedzieć, poprawnem wydaniem organizacyi Koniisyi edukacyjnej, ta Litwa, w której dawny obyczaj najczyściej się dochował, tak czysto, że na tle tego obyczaju mógł później największy nasz poeta uwiecznić w homerowskiej epopei polską społeczną przeszłość i tradycyę. Podczas tego Galicya obum arła jęczała pod jarzm em biurokracyi, Poznańskie walczyło z germ anizacyą pruską, a W ar szawa, biorąc żywy udział w burzach politycznych, żyła jesz cze świetną przeszłością czasów stanisławowskich, skupiwszy wielkości z tych czasów pozostałe w Tow arzystwie przyja ciół nauk. Jakkolw iek nie wspominaliśmy o tern w yraźnie — Śnia decki kochał młodzież, bo przecież całe życie dla jej dobra pracował. P ytam y więc ja k i w pływ m ógł wywrzeć na życie umysłowe pokolenia, którego wychowaniem kierował ten mąż pełen energii, w ytrw ały, śmiały w mowie i piórze, nieskazi telny charakterem, w ytraw ny i doświadczony pedagog, a do tego głowa dziwnie jasno rzeczy ogarniająca. K arol Kaczkow ski w wspomnieniach z przeszłości pisze, że do utrw alenia zna czenia i pow agi tytułu akadem ika czyli ucznia uniw ersytetu najbardziej przyczynił się za swego rektorstw a Ja n Śniadecki. O 11 czuwał nad obyczajnością, moralnością i zasadami młodzieży i czynił to zawsze, gdyż ju ż w listach do księcia biskupa pło ckiego objawiał swe myśli o dziwnie wzniosłych obowiązkach nauczycielskich, uważając je za rodzaj narodowego kapłaństw a. Zapatryw aniu takiemu, które się w nim widocznie w najmłod szych latach już wyrobiło, pozostał wiernym przez całe życie, wiernym nietylko w słowach, ale i czynach. W mowach swych nazyw a nauczyciela lekarzem spo łecznym, nauczanie siłą twórczą mogącą przekształcić społe czeństwo, do uczniów w oła, że nauka bez postępów, bez moralności je st niczem, zachęca, by przez naukę „gotowano sobie godową szatę rozsądku, honoru i cnotyu. P oglądy takie mimowoli budziły poszanowanie pracy umysłowej, nau k a zaś, której żądał Śniadecki to nie była nauka ciasna, jednostronna, nie — to była nauka w szerokiem znaczeniu pojęta.
Podobnie ja k sam za miodu najróżnorodniejszych uczył się przedmiotów, a nie ograniczał się tylko do umiejętności przyrodniczych, tak samo żądał od młodzieży, aby starała się 0 w ykształcenie wszechstronne, rozwijające wszystkie władze um ysłu. N auka w ten sposób pokierow ana przez naczelnika, m usiała nadawać umysłom młodzieży polot wyższy, prowadziła ich z natury rzeczy do szerokich, prawdziwie filozoficznych na świat poglądów. Poniżej określimy bliżej, że Śniadecki dla przeszłości, tradycyi i języ k a narodowego, przy każdej sposobności zami łowanie i cześć objawiał, a czyż to nie prowadziło młodych um ysłów do ukochania tej przeszłości do jej głębszego i gruntownięjszego poznania? Napominając by pierwej długo myśleli 1 sumiennie pracowali, a potem dopiero pisali, gdzież każe szu kać wzorów — oto w K ochanowskim , Górnickim, Skardze. Pisząc „o logice i retoryce najwyraźniej powiada „nie czytamy ksiąg dawnych szczerą polszczyzną pisanych i nie uczym y się z nich właściwych w yrazów i sposobów mówienia11. Lecz idźmy dalej. Nie podobna tu szeroko rozwijać wszystkich spraw uniw ersytetu załatw ianych przez Ja n a Śnia deckiego, bo to ju ż należy do wyłącznej historyi tego zakładu. D otkniem y tylko spraw wyświetlających zasady i znakomite kierownictwo doświadczonego starego człowieka, a młodego rektora uniwersytetu. W ażną taką spraw ą było znalezienie ju ż wyrobionej siły t. j. już dojrzałego i zupełnie odpowiedniego człowieka dla obsadzenia katedry języ k a i historyi literatury polskiej. Pisał w tym celu do W arszaw y próbując, czyby nie n a kłonił ks. W oronicza do objęcia katedry, ale gdy Woronicz nie przyjął propozycyi, dłuższy czas nie m ożna było znaleść kandydata. A że Śniadeckiemu ta myśl ustawicznie odnawiała się, rozumiejąc, że prócz uszczerbku w nauce brak profesora literatury polskiej na uniwersytecie z językiem wykładow ym polskim, je st co najmniej ubliżającym, w grudniu 1 8 1 0 roku ogłosił konkurs, tą drogą spodziewając się znaleść profesora. Jakoż niebawem nadszedł z Krzemieńca rękopis pracy kon k u r sowej pod ty t.: „O sztuce dobrego pisania w języ k u polskim11. Praca ta została oddaną wydziałowi literackiemu, a że tam prawdziwie umiał po polsku tylko prof. Groddek i pracę
tę uznał za m ierną, więc na jego wniosek uznano ją za nie dostateczną i nie przyjęto. Tymczasem Śniadecki przeglądnął bacznie nadesłane pismo i na posiedzeniu rady uniw ersytetu, mającej ostatecznie stanowić o konkursie, gorąco przemówił za pracą odpowiadaiącą zupełnie warunkom, jakich sam Śniadecki w ym agał i mimo to, że zyskiwał nieprzyjaźń Groddka, żąda jącego od kandydata specyalnej filozoficznej rozpraw y, oświad czył się za rozpraw ą i przyjęciem kandydata, którym ja k okazało się był Euzubiusz Słowacki, nauczyciel literatury polskiej w gimnazyum krzemienieckiem, ojciec Juliusza Sło wackiego. N astępstwem tego konkursu było obsadzenie katedry, ale i spór G roddka ze Śniadeckim. Śniadecki zagrzany myślami o literaturze i ję zy k u , żywo zawsze zajmując się literaturą polską, korzystając ze sporu napisał kilka rozpraw w kierunku estetyczno-krytycznym , a pierwszą b yła praca pod tyt.: „U w agi nad pismem konkursowem i jego k ry ty k a". Śniadecki życzył sobie, aby autor okazał w swem piśmie zalety, jakie mieć po winien profesor wymowy i poezyi rodzimej, patrzył więc nie tyle na ilość szczegółów i wiadomości, ale miał na względzie piękny styl, jasność i szerokość poglądów, a wrzeszcie rozwi nięte zasady i prawidła. Z uw ag jego nad pismem konkurso wem widać, że mu najwięcej odpowiadają zasady przez E. Sło wackiego wygłaszane. Chwaląc piękny styl i języki, chwali również zamiłowanie autora do autorów klasycznych, dalej zna jom ość ojczystej literatury, jego poglądy na charakter i dosko nalenie języka. W jasności i porządnym układzie widzi głó wne zalety. T e okolicznościowe poglądy rozw inął Śniadecki w pracy pod tyt.: „O literaturze11, a to z powodu nowego dzieła B ent kowskiego. Z radością witając ukazanie się popraw nej historyi literatury, pod adresem G roddka określił własne swoje zapa tryw ania, tak na znaczenie historyi literatury, jako też na cha rakterystyczne cechy tego, co literaturą narodu nazyw am y. Przedewszystkiem w ykazuje tu Śniadecki różnicę między lite ratu rą a bibliografią, nazywając tę ostatnią składem i źródłem z którego się pierwsza w yszukuje i w ydobywa. Opisując dalej rozmaite znaczenie słowa „literatura1', powiada, że chronolo giczne i biograficzne wyliczenie ksiąg, że daty, gdzie się autor urodził, jak ie i kiedy dzieło napisał, to nie je st jeszcze historya
literatury. „U m ysł ludzki upraw ia się, doskonali i rośnie, albo przez nowe myśli i wynalazki, albo przez prostsze i głębsze znanych ju ż myśli widoki, albo przez ich rozszerzenie i przy stosowanie, albo wreszcie „przez nowe tryby i sposoby ich wystaw iania“. Otóż poznanie autora, a dalej poznanie literatury je st poznaniem tego, eo on zrobił pod dopiero wymienionymi względami i w czem się do upraw y ludzkiego um ysłu przyłożył. Zastanawiając się dalej nad istotnemi cechami literatury tak pojętej, w ygłasza zasady zbliżone całkiem do pojęć estety cznych francuskich, w jasnem i porządnem rozłożeniu rzeczy, w gładkiem i potoczystem pisaniu, w zadowoleniu rozumu i ćwi czeniu imaginacyi, widzi największe zalety literatury, zaliczając ją do sztuk pięknych „bo dobra poezya je st piękna, prawdziwa w ym owa je st pięknaa. W zorów szuka Śniadecki głównie w kla sykach łacińskich i u pisarzy polskich z epoki Stanisława Augusta. Jestto rzeczą bardzo charakterystyczną, że wielki w pływ n a literaturę przypisuje naukom ścisłym. „U m ysł przyw ykły do ścisłego ważenia myśli i w yra zów, do związłości i oczywistości, obeznany z fenomenami p rzy rodzenia, więcej m a do dobrego pisania pomocy, niż obrany z tych wszystkich zapasów. N auka przyrodzenia je st skarbem najpiękniejszych przenośni, obrazów, porównań a naw et grun tow nych zdań i dowodów, ona je st jeszcze najpożywniejszą paszą dla imaginacyi. E rudycya nie może tych wszystkich po trzeb um ysłowych zaspokoić, bo to je st zdobycz pamięci, a nie owoc dowcipu i myśli. N auka więc prawdziwa, a nie koniecznie drobiazgowa erudycya potrzebna je st pisarzowi. Prędzej jeszcze poeta mógłby obejść się bez takiej wszechstronnej, rzeczy ogarniającej nauki, ale nigdy pisarz prozą i mówca. Z takim poglądem łączy Śnia decki w ażną uw agę, którą moglibyśmy nazwać ogólną jego estetyczną zasadą: „Nie chcąc więc ani całkiem uzwierzęcać ludzi, prowadząc ich samą siłą poruszenia i namiętności, ani ich uważać za aniołów, przemawiając tylko do ich rozumu, potrzeba, zdaje mi się, złączyć siłę uczucia z siłą przekonyw ania“ . N a podstawie takiego poglądu wypowiedział Śniadecki później wojnę rom antykom , zarzucając im, że przem awiają tylko do namiętności. Ale w tej samej rozpraw ie zaraz na następnej stronnicy wygłosił znowu zdanie, które w oczach czytającego
musi się wydać ja k b y usprawiedliwieniem i zachętą dla szuka jących nowych dróg pisarzy, powiada bowiem, że „talent przez nadzwyczajną siłę, może w złam aniu praw idła pokazać się świetnym i całą naszą teoryę metafizyczną wywrócić". W idzimy pizeto, że Śniadecki wykształcony pierwotnie n a gruncie klassyków łacińskich, których wyuczał się n a p a mięć w Poznaniu, nie lubiąc Niemców, których nowego życia me poznał, a to co poznał nie uczyniło na nim wrażenia, pod wpływ em umysłowości francuskiej, bo Paryżow i zawdzięczał całą swoją w szechstronną wiedzę, skłaniał się zawsze ku za sadom estetycznym francuskiego klasycyzmu. Gdyśm y zaszli w kwestye, podobnie ja k ongiś polityka, chwilowo tylko zajmujące uczonego m atem atyka i astronoma, określm y na tem miejscu całą jego działalność, chociaż od biegniemy na razie od chronologicznego porządku i przedsta wimy walkę z rom antykam i po 1818 roku. , Około teg°_ czasu zaczęły się pojawiać między młodem polskiem pokoleniem pierwsze owoce wpływ u tych czynników, 0 których poprzednio mówiliśmy, a Jan Śniadecki przyczynił się wielce swą działalnością do tego, iż te w pływ y przyjm o w ały się bardzo skoro, zagrzew ał bowiem do nauki, zachęcał 1 w skazyw ał na sm utne p rz y k ła d y ' zaniedbania nauki i lekce ważenia ideałów chrześcijańskich lub ogólno ludzkich. Jedna kowoż gdy pokazały się pierwsze prób}' romantycznej muzy, konserw atyzm i dawne skłonności i zasady odezwały się w nim w całej sile, więc wystąpił z groźną filipiką przeciwko nowym literackim i poetycznym próbom. Filipika ta napisana pod tytyłem : „O pismach klasycznych i rom antycznych u je st bezw ątpienia najsłabszą ze wszystkich jego rozpraw . W zapale swoim konserw atyw nym ,_ posunął się tak daleko, że naw et sta nął w sprzeczności z niejednymi w ygłaszanym i dawniej po glądami. Musimy jednak wyznać otwarcie, iż ze stanowiska psy chologicznego, rozpraw a o pismach klasycznych i romantycznych, najzupełniej się tłum aczy. Pam iętajm y, że najtrudniej je st w y zbyć się nabytych w młodości zasad i przekonań. Nieraz zdalza się, że w praktyce odstępujemy od tych zasad, że idziemy dalej, ale teorya w umyśle pozostaje teoryą. Gdy zaś pa trzym y na dążenia i kierunki, z których nie możemy zdać so bie jasnej sprawy, bo brak nam po temu warunków, w takim
razie dawne zasady odzyw ają się w całej mocy i z młodzień czą nieraz zapam iętałością w ystępujem y w ich obronie. Otóż tak w ydarzyło się Śniadeckiemu. P rzyw ykły do jasno okre ślonych pojęć, do prawidłowego używ ania rozumu, do utrzy m yw ania m iary między rozumem, a w yobraźnią, konserw a tysta, bo patrzał na straszne burze i nadużycia rewolucyi, zapomniał, że natchnienie, że przyw iązanie do kraju, do j ę zyka, do religii, poryw ały go nieraz ze sobą za granicę w y muskanego klasycyzm u francuskiego, a nie mogąc odrazu zro zumieć nowych kierunków , zląkł się ich i na gorąco potępił. Powód do napisania rozpraw y o pismach klasycznych i rom antycznych dał mu artykuł Kazimierza Brodzińskiego, drukow any w „Pam iętniku warszawskim*1 w r. 1 818. Jak k o l wiek Brodziński w yraża się tam bardzo nieśmiało i ostrożnie, to jed n ak dostrzegł Śniadecki u niego pew ne ustępstw a na rzecz m uzy romantycznej} pismo Brodzińskiego, pomimo wiel kich zalet, w ydało mu się za słabem, za bladem, postanowił więc poprzeć energiczniej te uwagi, które uważał za trafne, a zbić w pływ tych, które podejrzyw ał o ustępstw a na rzecz romantyczności. N ic go to nie obchodzi, że cechą romantyczności je st „żałosna tęsknota do rzeczy przeszłych, albo wzno wienie zdarzeń, jak ie baw iły ludzi w wiekach rycerskich**, do syć, że się ona odznaczała nie słuchaniem praw ideł sztuki i że szuka zalet w swobodnem bujaniu w yobraźni i ja k b y nowych dróg „baw ienia i nauczania** a więc je st niebezpieczną i dla młodych głów szkodliwą „gdyż kocha się raczej w dzikiej niż przyozdobionej sztuką naturze**. W przeciwieństwie do takiej poezyi nazyw a Śniadecki klasyczną tę , która je st zgodną z prawidłami poezyi „jakie dla Francuzów Boileau, dla Polaków Dmochowski, a dla w szyst kich wypolerow anych ludów przepisał Horacy**. T en sam więc k rytyk, który niedawno napisał, że wszyst kie naciągane teorye sm aku nikomu nie dodadzą, który smaku tego kazał szukać w sobie i towarzystwie ludzkiem, który przypuszczał, że talent może okazać się świetnym naw et w zła maniu prawidła, teraz, ja k b y się przeląkł w przeczuciu czegoś, czego nie rozumiał, cofa się na stanowisko, które sam bez wiednie nieraz opuszczał. K rytykuje tedy Śniadecki rom an tyczną poezyę, wychodząc z założenia, że ja k i prawda, tak i początki rozumu są od wieków i będą zawsze te same,
wolno więc praw dę rozmaicie stroić i ubierać, ale nie wolno jej fałszować lub burzyć. Poniew aż ju ż H oracy ustalił pewne zasady sztuki i piękna, można je więc ja k prawdziwe dosko nalić, ale nie wolno całkowicie burzyć i fałszować. Zdaje się tutaj Śniadeckiemu, że w estetyce tak ja k w naukach ści słych możliwy jest tylko sposób doskonalący i rozwijający znane ju ż praw dy. W łasna jego metoda naukow a i za daleko posunięte przyw iązanie do przeszłości w błąd go tutaj w pro w adziły; w ziął więc rzeczywiste rozszerzanie zakresu poezyi za burzenie. Gani zatem w prowadzenie na scenę „czarownic, guseł, duchów nieokrzesanego pospólstw a“, większą swobodę w układzie scen dram atycznych w wierszu, a nadewszystko uderza na Szekspira, jako protoplastę dzisiejszych rom antyków. Czytając cały ten ustęp, zaiste dziwić się tylko trzeba, ja k daleko nieraz zapał może porwać pisarza. Popisał tu rzeczy, 0 których pojąć nie podobna, ja k m ogły wyjść z pod pióra tak w ytraw nego uczonego, on, który przedewszystkiem uznaw ał rze czywistość, który był tak wielkim znawcą natury ludzkiej, a grę uczuć i namiętności, tak trafnie nieraz pojmował, on nie pojął tego, że nie zrozumiał Szekspira, tego największego poetę psychologa, poetę rzeczywistości. Jakżeż dziwnie w ygląda dziś to zapytanie: „czyby Szekspir był tak pisał, gdyby był znał Kasyna i Moliera!“ Rom antyczność zatem zdaniem Śniadeckiego je st rzeczą dlatego niebezpieczną, że unikając rozsądku, a nie krępując imaginacyi, może zaprowadzić literaturę na najfałszywsze drogi, albowiem w szystkie w ym ysły i dziwactwa zabobonu tak w religii, ja k i w filozofii i literaturze, są to tylko dzieła rozpasanej wyobraźni. „Zdaje mi się więc“ powiada, „że radzić lu dziom na sztukę pisania im aginacyę rozpasaną bez wodzy 1 prawidła, prawie na jedno wychodzi co przepisać rozpusz czone namiętności za prawidło życia moralnego i zrobić świat tak um ysłow y ja k tow arzyski, polem gwałtów i spustoszenia14. Radzi więc w końcu Polakom, aby byli skromniejsi w zamiarach swych i trzym ali się rozsądku: „Słuchajm y nauki Lokka we filozofii, w literaturze przepisów Aristotelesa i H o racego, a praw ideł Bakona w naukach obserwacyi i doświad czenia. Uciekajmy od romantyczności, ja k od szkoły zdrady i zarazy. Rom antyczność radzi porzucić wszystkie praw idła sztuki, odrzuca doświadczenie, burzy im aginacyę przeciwko
rozumowi i zapala jak wojnę domową między władzami czło wieka, podczas gdy najpiękniejsze tw ory ludzkiego umysłu, są to dzieci pokoju, zgody i harmonii między wszystkimi si łami duszy u. — Dodać tu atoli należałoby — są to dzieci i tw ory samodzielnego, niekrępow anego polotu i myśli. Tym czasem powróćmy do dalszych losów Śniadeckiego jak o rektora uniw ersytetu wileńskiego. Po wejrzeniu w ówczesny stan uniw ersytetu, przystąpił on do urządzenia szkół gubernialnych powiatowych świeckich i zakonnych pijarskicli i bazyliańskich i to w gubernii wileń skiej, grodzieńskiej, mińskiej i witebskiej, mohilewskiej, kijow skiej, na W ołyniu i na Litwie, ponieważ te szkoły należały do okręgu naukow ego wileńskiego. Najnaglejszej reform y wy m agały szkoły świeckie, przez kilkoletni bowiem przeciąg czasu po upadku kraju, gubernatorow ie mieli w ładzę mianowania do szkół nauczycieli i zatwierdzania program ów szkolnych, a jako ludzie z pedagogią niewiele obeznani, nie mogli żadną miarą korzystnie dla ośw iaty i wychowania urzędów tych sprawować. W śród tych rozlicznych zajęć zwolna dojrzewał projekt z Czackim ułożony, ustanaw iający Komisyę sądowo-edukacyjną, która miałaby czuwać nad całością funduszów szkolnych. Ze wszystkich tedy czynności Jana Śniadeckiego w pierwszym roku jego urzędowania, łatwo można się przekonać, że rektor nie miał żadnego podobieństwa z rektoram i innych uniw ersy tetów w Europie. B ył on nie tylko przewodnikiem uczonego i uczącego zgromadzenia, nie tylko trzym ającym ster licznych szkół w bardzo rozległym kraju pod dozorem uniw ersytetu zostających, ale jeszcze naczelnikiem rozgałęzionej jego administracyi, szafarzem dochodów i strażnikiem funduszów, a nakoniec w wielu przypadkach radą i pomocą kuratora i mini stra oświecenia. U rząd więc ten rektorski był raczej pewnym rodzajem ministerstwa, do którego nie tak łatwo było znaleść uzdolnioną osobę, bo tu ani nauka bez znajomości administracyi, ani talent adm inistracyjny bez dostatecznej nauki w ystar czyć by nie zdołały. G dyby nie Śniadecki, trudno byłoby nieskończenie po Strojnowskim znaleść kogokolwiek stosownego do objęcia i w ykonania pom yślnego wszelkich obowiązków trudnego urzędu. Śniadecki jeden, jako w ytraw ny kierow nik spraw akademii krakowskiej, przez tyloletnie doświadczenie nabyw szy wpraw y do rozw ikłania największych nieraz tru
dności w interesach, mógł odpowiedzieć ufności położonej w nim przez księcia kuratora. Ależ zato praca i kłopoty b yły nie małe, zwłaszcza dla ciężkich okoliczności w jakich się kraj wówczas znajdował. Cały spoczynek i rozryw kę znajdował w domu braterskim , wśród jego drobnej dziatwy, z drugiej strony przyjaciel jego W incenty Szaster, em eryt akadem ii k ra kowskiej, częstymi i poufałymi listami swymi, ożywiał zmę czony jego um ysł, to załatwieniem niektórych jego domowych interesów, to przypom nieniem tylu sprzyjających mu osób w K rakow ie i okolicach tam tejszych. Marcin Badeni zawsze jeg o niezmienny przyjaciel, ciągłym był korespondentem zwłasz cza, że łączyły ich oprócz przyjaźni i interesa. Plan i projekt komisyi sądow o-edukacyjnej, należycie sform ułow any wysłano ju ż do Petersburga do zatwierdzenia, a cesarz Aleksander I, dopełniając licznych swoich dobrodziejstw dla tego uniw ersytetu w ydał dnia 21 grudnia 1807 roku p a miętny ukaz ustanaw iający dwie komisye sądowo-edukacyjne: je d n ą w W ilnie na gubernie litewskie, białoruskie i obwód białostocki, drugą w Krzem ieńcu na W ołyń, Podole i gubernią kijowską — których obowiązkiem było wyświecenie i upo rządkow anie wszelkich funduszów edukacyjnych, oraz rozsą dzenie sporów i spraw na przyszłość w yniknąć mogących. Rektor jednak i tu miał nie mało zajęcia przy usuwaniu wielu przeszkód utrudniających otwarcie takiej komisyi w W il nie. W ybór najprzód członków bardzo go obchodził, bo było to stanowisko trudne, a żadna pensya do niego nie była p rzy wiązaną. Lecz i tu wreszcie wszystko urządził, w ynalazł lokal i w yznaczył dzień 27 kw ietnia na publiczne otwarcie komisyi. O dbyła się ona z w ielką w ystaw nością, a Śniadecki w ypow ie dział m ow ę, która była wyrażeniem wdzięczności dla odnowi ciela uniw ersytetu cesarza Aleksandra I, który nie tylko usza now ał ustaw y polskiego rządu, przeznaczające m ajątek Jezui tów na utrzym anie wychowania publicznego, ale go jeszcze z innych źródeł hojnie pom nożył. N ie opuścił też winnej po chwały sejmowi z r. 1775, który słuchając mądrej rady Joa chima Ohreptowicza, m yśl jego o utw orzeniu Komisyi eduka cyjnej, m yśl do owego czasu nieznaną w Europie, jednogło śnie przyjął, a m ajątek zniesionego zakonu, dozór i opiekę nad wychowaniem młodzi jej pow ierzył. Dalej Śniadecki w y
powiedział w szystkie zalety i pożytki nauki publicznej i w yż szość jej nad pryw atne, domowe wychowanie w ykazał. Łatwo wywnioskować, że z takimi zamiarami, w miarę w ykonyw ania poprzednio ju ż przez nas poznanych przedsię wzięć i w miarę doboru wzorowych sił nauczycielskich, u ni w ersytet wileński coraz więcej rósł w powagę i znaczenie u obcych. W idziano ju ż na jego ławkach ziomków z innych prowincyi dawnej Rzeczypospolitej, ale nie spodziewano się ujrzeć w gronie uczącej się tu młodzieży i pobratym ców ró żnym językiem mówiących, a rodzina rosyjska książąt Galicynów postanowiła w ysłać do W ilna na naukę jednego z mło dych ludzi swego imienia. Chociaż w rzeczywistości do tego nie przyszło, dla podniesienia zaś powagi uniw ersytetu i po robienia stosunków z zagranicznymi zakładami, za poradą Śnia deckiego mianowano kilku honorowych członków z grona zna kom itych cudzoziemców, ja k astronom a Delambre, m atem atyka Biota, archeologa Millina i innych. Poniew aż książę G enerał Czartoryski zajmował się lo sem Joachim a Lelewela słynnego później historyka, w ypada wspomnieć, że i on był uczniem uniw ersytetu wileńskiego, podczas rządów Jana Śniadeckiego, a że jako kandydat stanu nauczycielskiego po napisaniu rozpraw y: „R zut oka na dawność narodów litewskich i związki ich z H erulam i14 zwrócił uw agę Śniadeckiego i Czackiego, tak, że ten ostatni chciał go przyjąć na nauczyciela historyi do Krzemieńca, ezego Śnia decki właśnie z życzliwości dla Lelewela nie doradzał, gdyż ja k twierdził, nic tak nie niszczy talentów naukow ych, jak wczesne mniemanie, że się ju ż w szystkie rozum y pojadło. Do roku 1811 tysiączne spraw y i kłopoty uniw ersytetu i szkół jem u podległych zajęły czas tak doszczętnie, że oprócz zw ykłych obserwacyi astronom icznych bardzo nie wiele było sposobności do pracy naukowej w ścisłem tego słowa znacze niu. I ta nie wielka ilość posad naukowych, na każdym kroku w y suwające się potrzeby społeczne, by ły zawsze i są dotychczas w Polsce przeszkodą rozwoju polskiej nauki. W zachodniej Europie liczne posady, wysokie pensye, bogato uposażone pra cownie składają się na to, że wielu ludzi poświęcających się naukom ma czas i pieniądze, to też nie dziw, że m ogą i m u szą oni dochodzić do odkryć i postępu nauki, a wschodnia E uropa zostaje w tyle i lekceważoną je st w świecie nauko
wym nie z powodu braku zdolnych i naukę miłujących je dnostek, ale dla tego samego, dlaczego Śniadecki mimo olbrzy miej pracowitości i przy bystrym umyśle, nie dokonał nic ta kiego, coby nowe światło na jakieś prawo przyrody rzuciło. Ale to je st skutkiem niższego poziomu ogólnej cywilizacyi, którą dotychczas jeszcze trzeba dźwigać i podnosić i za miast czerpać ju ż z niej dochody, trzeba wkładać czas, zdol ności, a kołatać wszelkimi siłami o pieniądze, które nikt nie wie dlaczego, są uważane jako dla nauki nie potrzebne. T o też działalnością rektora były reform y, urządzenia i porządki. Zaiste sm utne to zajęcie dla wielkiego umysłu! Ze wszystkich jednak spraw i potrzeb co do szkół, głó w ną uw agę zajęły szkoły zakonne. Pokazało się, że większa ich część przez oziębłość przełożonych i przez obarczanie kla sztornym i obowiązkami osób uczących, zawiodła ufność uni w ersytetu w nich położoną i więcej niemal szkody, niż po żytku krajowi przynosiła. U dał się więc Śniadecki do biskupów, pobudzając ich do współdziałania i wizytatorom zalecił ja k naj mocniej, pilnie wglądać w cały tok nauki szkolnej u zakon ników. T o przedsięwzięcie dość szczęśliwie się wiodło, ale inna zawada czekała go jeszcze trudniejsza do usunięcia. Jezuici utrzym yw ali swe szkoły na Białej Rusi, ale chociaż podlegali z tego względu uniwersytetowi, nie chcieli żadnym sposobem skłonić się do zaprowadzenia jednostajnego system u nauki. T radycyjne, a duchowi czasu i pedagogii zupełnie wro gie przyw iązanie do odwiecznego trybu instrukcyi szkolnej, im tylko właściwej i owa od zakonu ich nieodłączna duma, niedozwalająca im nikomu nie ulegać, prócz Stolicy Apostol skiej, pobudzała ich do stanowczego odpychania wszelkich re formatorskich usiłowań Śniadeckiego. Rektor znał ich dobrze i wiedział o ich uporze, ale czując całą ważność jednostajnego system u szkolnego, postanowił próbować wszelkimi sposobami, czy mu się nie uda Jezuitów przekonać, albo przynajmniej zyskać w tej rzeczy, ile m ożna najwięcej i toczył formalny proces i dysputę listowną z jenerałem zakonu, mieszkającym w Petersburgu, jeździł w tym celu tam i używ ał pomocy ks. Poczobuta, który lata swej podeszłej starości traw ił u Jezu itów w D ynaburgu. Potem nastąpiła spraw a szkół i klasztorów Bazylianów, nie mogących dotychczas ustalić swego stanowiska w państw ie
rosyjskiem. Po usiłowaniach Śniadeckiego i Czackiego minister Zawadowski podał cesarzowi do podpisu tymczasowy regula min zakonów, na mocy którego, rząd będzie uw ażał Bazylia nów jak o zgromadzenie zakonne edukacyjne i dlatego tam ich tylko klasztory będą zachowane, gdzie są szkoły lub now icyat i rezydencya zwierzchności zakonnej, lub nakoniec dom po praw y, albo przytułek starców. Młodzież zakonna w wyższych naukach ma się kształcić w W ilnie, lub Krzem ieńcu i taka tylko może zajmować posady nauczycieli w szkołach bazyliańskich. W tym czasie poróżnił się z Czackim. Ale z tego sporu i chwilowego oziębienia stosunków poznać, ja k obu zasłużo nym mężom bezwzględnie o dobro rodaków chodziło, ja k każdy z nich, wierząc w gorącą i nieskazitelną słuszność swych za patryw ań, wolał z uszczerbkiem towarzyskiej przyjaźni walczyć dla dobra ogólnego. Czacki był entuzyastą, chciał uczyć, oświe cać, może za mało bacząc na fundusze i środki, przyszłość tak pięknie poczętym instytucyom naukow ym zapewniające, Śnia decki natomiast, wiedząc z doświadczenia ja k chwiejnym je st b y t szkolnictw a w Polsce, wolał na mniejszą skalę zakłady urządzać i opatrywać, ale z tą ścisłą pew nością, że utrzym a nie zakładu niejedną burzę polityczną w ytrzym a. Obaj w je dnym kierunku, dążąc innemi drogami, do ukochanego celu zmierzali, lecz Czacki w ydaw ał pieniądze bez miary i strony administracyjnej nie pilnował, zadłużył swe dobra z uszczerb kiem swej żony i dzieci, a Śniadecki odzyw ał się zrazu deli katnie, potem surowo, a wreszcie wmięszał się w księgi ra chunkowe gimnazyum krzemienieckiego i zarzucił nierząd i wa dliwą gospodarkę. Atoli rozum ni ludzie doszli wreszcie do porozumienia, urządzania gimnazyum w Kijowie, do czego Czacki z zapałem i energią dążył, zaniechano, a całą troskliwość i gorliwość zwrócono ku Krzemieńcowi i gimnazyum wołyńskiemu. To było ustępstwem Czackiego, zaś zadośćuczynieniem Śniade ckiego, było to, że kiedy zazdrośni sławie Czackiego ludzie tego dokazali, że w r. 1 8 1 0 w yznaczoną została komisya w Żytomierzu dla w ysłuchania rachunków rozchodu ze skła dek obywatelskich na gimnazyum krzemienieckie, Śniadecki ze skwapliwością pośpieszył na pomoc Czackiemu pisząc kil kakrotnie do niego i do wypływowych obywateli, wystawiając
że tylko szlachetny zapał Czackiego i brak doświadczenia, a nie nieuczciwość w yw ołały adm inistracyjne nieporządki; n a stępnie listownie działał tak samo w Petersburgu. W styczniu r. 1 8 1 0 kończyło się trzyletnie urzędowanie Jan a Śniadeckiego, jako rektora uniw ersytetu wileńskiego. Książe kurator napisał ju ż do niego we w rześniu 1 8 0 9 r. w zyw ając i usilnie zachęcając do dłuższego spraw ow ania tegoż urzędu, bez w zględu na to, że niezawrsze zdanie księcia było zgodne z pomysłami i czynami rektora. Śniadecki wówczas prosił o czas do nam ysłu, albowiem pięćdziesięciopięcio-letniemu człowiekowi wiek nakazyw ał umiarkowanie w pracy, oglę dność na zdrowie i zachowanie sił do użytecznego spełniania obowiązków. Przytem m usiałby odnowić swe um ow y z rządem austryackim, który em eryturę wypłacał mu z warunkiem , że tylko trzy lata zabawi za granicami Galicyi. G dy atoli nawyknienie do pracy, chęć służenia ziomkom, wreszcie przyw iąza nie do brata Jędrzeja i jego rodziny skłoniły go do zgodzenia się na następne trzechlecie, po zawarciu umowy i po zakoń czeniu roku szkolnego, w lipcu wyjechał do Galicyi i przez Puław y dojechał do Krakowa. W ciągu pierwszego trzechlecia rektorstw a Jan a Śnia deckiego, uniw ersytet wileński szybko posunął się naprzód na drodze udoskonalenia swego. Przypisać to należy prócz ży czliwości m inistra i pieczołowitości kuratora, rzadkiej pracy i niezmordowanej gorliwości rektora, tak w w ykonyw aniu za miarów zwierzchności, ja k w rozwijaniu w łasnych pomysłów. Oprócz ważnych dzieł, o których ju ż wzmiankowaliśmy, pierw sze miejsce zajmuje ustanowienie szkół parafialnych dla ludu przy probostwach, należących do m ajątku edukacyjnego. Przez to dany był przykład wszystkim proboszczom, a rektor bole ją c nad wyłączeniem ludu wiejskiego od dobrodziejstwa instrukcyi publicznej, chciał rozkrzewieniem szkółek parafialnych, choć w części krzyw dę tę ludowi wynagrodzić. W szkołach powiatowych i gim nazyaeh zaprowadzono dozór nad religijnem i moralnem prowadzeniem się młodzieży, przy uniwersytecie zaś powiększono czujność nad wykształceniem kandydatów do stanu nauczycielskiego, a nowy instytut na trzydziestu uczniów na koszcie rządow ym m edycyny i chirurgii urządzono. Ogród botaniczny rozszerzono i w ybudowano cieplarnie, gabinet fi zyczny zbogacono narzędziami sprowadzonemi z Paryża. Po
wszystkich gimnazyach zaprowadzono lekcye ję zy k a greckiego, na uniw ersytecie przy b y ły dwie nowe katedry, jedna chiru r gii, druga teologii moralnej, nakoniec założono gimnazyum w W itebsku i Mohilewie. Do w szystkich nabytków dodać n a leży, co rek tor zdziałał w następnem trzechleciu, by na tem miejscu spraw ę dostatecznie ju ż zaznaczyć. Otóż z kolei p rzy były nowe katedry, ja k teologii pasterskiej, farmacyi, sztycbarstwa, lekcye ekonomii poiitecznej, filozofii moralnej, fizyologii, języka hebrajskiego, włoskiego i angielskiego, szkoła rysunków pod przewodnictwem Rustema, następcy Smuglewicza zastąpiła tymczasowo szkołę malarstwa, wreszcie urządzono kliniki chi rurgiczną i położniczą. Zbudowano prawdziwie piękną salę chemiczną, auditoryum dla historyi naturalnej, wybudow ano teatr anatom iczny i piękny obszerny zakład w eterynaryi. Pracow ite to jednakow oż urzędowanie, które wszystkie niemal godziny dnia zajmowało, mało czasu zostawiało Śnia deckiemu do oddania się naukom. Pomimo tych przeszkód obserwacye astronom iczne szły bez przerw y, piękny zbiór tych obserwacyi, a szczególnie kom ety w r. 1807 i planety „V esta“ przesiany b ył akademii w P etersburgu do astronom a W iszniew skiego, a do P aryża do p. Delambre. W r. 1809 wyszło pod kierownictwem autora nowe w ydanie „Geografii m atem atycznej“, a prócz tego Śniadecki nie spuszczał z oka całego ruchu na ukowego w Polsce, świadczy zaś o tem gorliwie zajęcie się słynnym „Słownikiem języ k a polskiego14, w ydanym przez Lin dego Samuela w Warszawie. Śniadecki, rozum ując ową głęboką wartość pom nikow ego dzieła, z niezrażoną niczem gorliwością zbierał w Litw ie składki i prenum eratorów.
V II. N adszedł wreszcie ów pam iętny rok 1 812. Wilno dotąd spokojne siedlisko nauk, zawrzało surmami wojennemi i zgieł kiem przeciągających i obozujących armii. R ektor nie spodziewając się, by taka najwyższa nau kowa instytucya ja k uniw ersytet m ogła cośkolwiek ucierpieć od wojsk, których wodzowie byli ludźmi cywilizowanymi, działał dalej w imię rozwoju iustytucyi i poczynał budowę dla po mieszczenia obszernej ju ż i powiększonej biblioteki, szczególnie JAN Ś N IA D E C K '.
K
wzbogaconej ostatnimi czasy nabyciem rękopisów po Albertrandym i biblioteki po Ohreptowiczu. Atoli ju ż w lutym 1812 r. zaczął się ruch wojsk z tej strony Niemna, w różący posuwanie się hufców Napoleona z tam tej strony litewskiej rzeki ku granicom cesarstwa rosyjskiego. Zaraz też stan w ojenny dał się ciężko uczuć całemu W ilnu; zabrano w kw ietniu ja k w r. 1807 dom gim nazyalny, kon w ikt kandydatów nauczycielskich, nadto salę posiedzeń komisyi sądowo-edukacyjnej z jej kancelaryą i archiwum. Nieco później zajęto gmachy, gdzie się znajdowały kliniki i dom sem inaryjny alumnów. A że to wszystko działo się bez niezbędnej potrzeby nieraz li tylko z poduszczenia złych ludzi, Śniadecki z gw ał tow nym protestem w ystąpił do rządu i dopiero generał K or saków, ten który dawniej pierw szy gmachy' uniw ersyteckie za bierał, teraz w dał się w te spraw y i jako naczelnik wojsk bawiących we W ilnie poczynił wielkie ustępstw a. N iepokojąc się jednak o los uniw ersytetu podał Śniadecki obszerny mem oryał do m inistra Kazumowskiego, a ten polecił Korsakowowi, by przedew szystkiem gmachy uniw ersyteckie oszczędzał. W śród tych trosk znajdował pew ną pociechę w uznaniu swej gorliwości. Cesarz Aleksander I, przybyw szy w kwietniu do Wilna, udzielając posłuchania, przyjął i uniw ersytet z re ktorem na czele. Monarcha okazując szczególniejszy swój sza cunek dla Śniadeckiego, mówił z nim o stanie uniw ersytetu, a potem wezwawszy go na obiad do siebie wchodził w obszer niejsze szczegóły o publicznem wychow aniu w okręgu nauko wym wileńskim. K ilka razy jeszcze pow tarzały się takie ro zmowy w gabinecie cesarskim. U derzyło to tak dalece pewnego generała w orszaku cesarza przybyłego, że zapytał się Śnia deckiego pół żartem, a pół zazdroszcząc takiego zaszczytu, czy nie układa on czasem z cesarzem systemu politycznego E uropy, że tak często i na długo w zyw any byw a do jego g a binetu? — Z powodu takiego odznaczenia okazyw anego dla rektora przez cesarza A leksandra, w szyscy jenerałow ie i do stojnicy znajdujący się wówczas w Wilnie, ubiegali się, można powiedzieć, o jego znajomość. W krótce też nadszedł czas cięższy nad inne. 28 czerwca około godziny dziesiątej rano weszły wojska francuskie do W ilna. N apoleon zbliżył się do miasta z przednią strażą armii i p rzy ją ł deputacyę miasta i między zapytaniam i o szam belana Ogiń-
skiego, o W awrzeckiego, który był na krótko naczelnikiem wojsk po Kościuszce, zapytał o uniw ersytet: „Posiadacie sław ny uni w ersytet i znakom itych profesorów i tu znajduje się ów sła w ny astronom “ . . . i szukał w myśli nazwiska. G dy mu pod powiedziano, że Śniadecki, rektor uniw ersytetu, z zadowoleniem odrzekł: „Śniadecki, Śniadecki, to człowiek bardzo w ykształ cony, przypom inam sobie jego odpowiedź na pam flet o Polsce przez Villers’a “. T ak to b y ł wszędzie znany nasz bohater nie mieczem, ani rodem znaczący, ale nauką i ukochaniem wiel kich ideałów. Ale z przybyciem wojsk nowe troski obarczyły Śnia deckiego. Zarząd miasta, gdzie zasiadali ludzie częstokroć bez żadnej przyczyny nie bardzo uniw ersytetow i sprzyjający, n a słał całe pułki do gmachów uniw ersytetu, a żołnierze rozbiegł szy się po salach i muzeach wzbudzili wielki niepokój o ca łość zbiorów. Śniadecki więc sam udaw ał się do dowódców i strzegł całości wszechnicy, a naw et w trzy dni później, sam doglądający gabinetów, obchodzący bez przerw y wszystkie domy uniwersyteckie, nagle w ezwany do Napoleona musiał pójść ze swego posterunku zbłocony i nieubrany. Pierw sze posłuchanie trw ało prawie godzinę, Napoleon otaczany przez pochlebców w tejchwili poznał, że rozmawia z niepoślednim człowiekiem i od tej chwili Śniadecki byw ał bardzo częstym gościem u zdobyw cy świata. Po oddaleniu się Napoleona z W ilna do armii swojej ku Dźwinie, coraz większe biedy spadały na uniw ersytet i coraz większe troski uciskały jego rektora. Potrafił on wprawdzie ocalić od zniszczenia różne zbiory i gabinety jego, ale ro zmaite budowle i zakłady będące za murami głównego K ole gium św. Jana, b y ły w ystawione na zupełną ruinę. I trudno było tem u zapobiedz, pomimo wszelkich usiłowań, mając zwłasz cza do czynienia z niektórym i francuskimi urzędnikam i upar tym i i despotycznym i. Prócz w ładz francuskich dokuczał nie mniej uniw ersytetow i zarząd miasta, nie tylko kw apiąc się z zaj mowaniem jeg o domów na lazarety i kw atery, ale jeszcze po ciągając profesorów i oficyalistów jego do opłaty podatków i składek miejskich. Członkowie tego zarządu nie zważając na to, że istnie nie uniw ersytetu w W ilnie nie ubytek, ale wielkie korzyści miastu przynosiło, ośmielili się nakładać samowolnie kontry-
bucye na w szystkie osoby należące do uniw ersytetu tak, ja k b y one były właścicielami domów. O burzony taką napaścią od współziomków doznaną, rektor wymówił bez ogródki posłu szeństwo, a gdy naczelnik szpitali wojskowych w Wilnie Boilleau chciał wejść do samego gmachu głównego, Śniadecki udał się do gubernatora barona Ivan i przedstaw iw szy rządy Boilleau’a przypom niał, że cesarz oddalając się z W ilna za kazał naruszać całości uniw ersytetu. W lipcu przełożeni szkół powiatowych donieśli rekto row i, że intendenci francuzcy pozabierali ju ż w niektórych miejscach kasy szkolne, a w innych grozili zabraniem. W obec tego Śniadecki zagroził cesarskiemu komisarzowi tymczasowego rządu W . Ks. Litewskiego, że jeśli nie rozkaże łupieżcom zwró cić zagrabionych pieniędzy, natychm iast zaniesie skargę do sa mego Napoleona. I podobne niebezpieczeństwo zawisło nad kasą uniw ersytetu. G ubernator L itw y zaprosiwszy do siebie Jan a Śniadeckiego, oświadczył, że m sjąc doniesienie od za rządu miejskiego, że w kasie uniwersyteckiej znajduje się 6 0 .0 0 0 rs. musi wziąć te pieniądze na potrzeby 'woj ska. N a to Śniadecki odpowiedział, że zarząd miejski niema żadnego związku z uniw ersytetem , a zatem nie zna stanu jego kasy, a gdy gubernator coraz bardziej nalegał o te pieniądze i naw et wspomniał o środkach przymusowych, Śniadecki za powiedział mu bez ceremonii, że skoro on się ośmieli dotknąć kasy uniw ersytetu, natychm iast weźmie extrapocztę i pojedzie do głównej kw atery cesarza, bo ma w yraźny rozkaz od niego na taki przypadek. Kasa została uratow aną, ale trzeba było takiej energii, takiej odwagi cywilnej, takiej powszechnej wziętości, jakiej używ ał Śniadecki, aby hardość zdobywców na w odzy utrzym ać. Tymczasem władze francuskie w W ilnie zaufane w cią giem dotąd powodzeniu ich wojsk i w szczęściu gwiazdy N a poleona, we w szystkich gałęziach adm inistracyi zasięgały naj dokładniejszych wiadomości i rad od krajowców i urzędników przyszłego rządu, do ułożenia i utrw alenia zamierzonego na przyszłość porządku rzeczy. T ak zażądano ju ż w listopadzie od rektora dokładnej wiadomości o funduszach, dochodach i roz chodach szkolnictwa w Litwie i napisania planu urządzenia na przyszłość edukacyi w tym kraju. W ym agania rektor spełnił, ale napróżno, bo wkrótce, ja k wiadomo, armię francuską spot
kała owa straszliwa i mało przykładów w dziejach mająca k a tastrofa pam iętnego odwrotu. Z W ilna uciekano powszechnie w obawie wojny w tych okolicach, Śniadecki pozostał jak o stróż uniw ersytetu i bronił jeg o murów przed grabieżą chmar zgłodniałych i rozbestwio nych żołnierzy, a za to wszystko doczekał się takiej nagrody, że nieprzychylni mu ludzie rozszerzali w P etersburgu plotki, jakoby Śniadecki rad przyjm ow ał Francuzów i jaw nie stał po ich stronie. Plotki te doszły do uszu ministra Eazumowskiego i tak ju ż Śniadeckiemu nieprzychylnego i do cesarza i tak obwiniały rektora, że zmieniły zupełnie usposobienie Ale ksandra I. Skutkiem tego przy układaniu am nestyi dla W ilna i L i tw y długo nam yślano się nad losem Śniadeckiego, dopiero na przedstaw ienie senatora Ogińskiego włączono go do am ne styi. Cesarz zm ienił swe zdanie znacznie później, mianowicie za przybyciem do W ilna, będąc wieczorem na herbacie u panny Zofii ly z e n h a u z , która przez cały czas wojny w W ilnie mie szkając, była świadkiem każdego kroku rektora, żalił się, iż nie spodziewał się, żeby Śniadecki miotał na niego publiczne potw arze, nazyw ając go K aligulą, taką bowiem plotkę roz szerzono. Zdziwiona panna Tyzenhauzówna, dopiero słowem honoru zaręczyć musiała, że plotka je st potw arzą i dostarczyła cesarzowi tekstu mowy, którą Śniadecki z urzędu witał N a poleona, ostrzegając by tak, ja k cesarz A leksander I, szano w ał polską naukę i polski uniw ersytet. T o cesarza rozbroiło, nazajutrz wezwał rektora na audyencyę, i gdy najuprzejmiej z nim się przyw itał, zdumienie dworaków, wiedzących o nie łasce nie miało granic. Rok ten taką burzliwością i tylu klęskam i pam iętny zakończył Śniadecki szczegółowym raportem o pięciomiesię cznych dziejach uniw ersytetu do ministra oświaty, wyjaśniając z pełną godności praw dą, wszystkie trudne okoliczności w ja kich się ten zakład i on sam znajdował i ja k je usiłował zwalczać i co mu powierzono ocalić. A że dowiedział się o plotkach i kłam stw ach na niego rzucanych, prosił ministra, żeby pomimo am nestyi postępki jego wzięto pod ścisły roz biór. Tymczasem kłopoty nie ustaw ały, stan w ojenny trw ał jeszcze w całej sile w W ilnie i na prowincyi, żadne dochody od posiadanych dóbr pojezuickich, ani od kapitałów nie do
chodziły, profesorowie nie byli płatni od kilku miesięcy, a uni w ersytet nie miał należytej opieki, ponieważ kurator b ył za granicą. V III. Początek roku 1813 nie b y ł świetniejszy. Liczba stu dentów z 5 0 0 zmalała do 160, a kilku profesorów w czasie w ojennym wyjechawszy, opóźniali swój pow rót. Tymczasem stosunki z ministrem Razumowskim rojącym jakieś nowe plany celem przekształcenia szkolnictwa w Litwie, szły coraz opaczniej i w yglądały ta k , ja k b y minister chciał rektora od urzędu usunąć. Cały ten rok i następny schodził na w ypełnianiu przed sięwzięć i celów rektora o tyle utrudnionych, że przeszkody, zamiast znikać, piętrzyły się. Rektor mimo iż tyle budowli i urządzeń prowadził, mimo w ew nętrznej pociechy, że w ypeł nia swe obowiązki, mimo przyjaciół i uznania tracił siły, nie wesoło w przyszłość spoglądał i starzał się. Ju ż częściej w y jeżdżał do Świsłoczy, gdzie mieszkał oryginał i dobroczynny fundator gim nazyum w Świsłoczy W incenty Tyszkiewicz, zna jo m y z dawnych czasów warszawskich, częściej zwracał się do książek i obserwatoryum , rozżalił się śmiercią Tadeusza Czackiego, druha i spólnika w pracy około narodowej oświaty, śmiercią ks. Poczobuta, ojca wileńskiego obserwatoryum , śmier cią wielkiego ks. K ołłątaja. Około tego czasu zajął się Śniadecki wydaniem dwóch pierwszych tomów swoich „Pism rozm aitych44. Pierw szy tom objął żyw oty uczonych Polaków, m iędzy innym i H ugona K ołłątaja, zawierający znakom ity opis i charakterystykę staro żytnej akadem ii krakowskiej. Obok niego umieszczona rozprawa o K operniku znana ju ż całemu uczonem u światu i biografia Poczobuta. D rugi tom zawiera naprzód mowy na publicznych posiedzeniach, przy otwarciu i zamknięciu kursów w ypow ia dane, życiorys ministra Zawadowskiego, obserwacye astrono miczne, kilka głębokich rozpraw m atem atycznych. D rugi ten tom „pism rozm aitych44 zam yka dość krótka rozprawa o m e tafizyce, w której po raz pierwszy Jan Śniadecki wyjawił zda nie swe o filozofii K anta. Tym czasem ziarno niezgody między rektorem a m ini
strem, rzucone przez plotkarzy i intrygantów coraz większe nieporozumienia w ytw arzało. Minister Razumowski kocliał spra wiedliwość i naukę, ale jako człowiek dał się uwieść podsze ptom intrygantów , przytem jako m łody i niedoświadczony w y dawał nieraz rozporządzenia bez celu, albo nie dające się uskutecznić, kurator zaś oddalony od uniw ersytetu, a także stosunków najdokładniej nieświadom , częstokroć miasto po średniczyć, w ywołał większe zamięszanie i nieporozumienia. G dy po Czackim, zamiast w ybranego przez uniw ersytet w izy tatora szkół na W ołyń i Podole w osobie ks. Czertwertyńskiego, mianował minister człowieka bez w ykształcenia i zn a jomości rzeczy, gdy poza plecami Śniadeckiego z prof. Lobenweinera toczył układy o rektorstw o po Śniadeckim, gdy na w łasną rękę mianował profesora anatomii porównawczej, dając tę posadę stronnikowi swemu Bojanusowi prof. w eterynaryi jak o trzecią ju ż z rzędu katedrę, gdy chciał Francuzowi oddać katedrę historyi powszechnej, gdy lekceważył to, że na rok 1 814, kasa uniw ersytecka zamiast 130.0 0 0 rubli odebrała zaledwo 2 0 .0 0 0 rs. — Śniadecki widział, że mimo największych jego wysiłków, uniw ersytet tak pięknie przed r. 1812, rozwijający się upada, że zagrożony am bicyą niektórych ludzi żądnych zaszczytów i znacznych dochodów, że nastąpią nowe reformy całości i odrębności szkolnictwa litewskiego nieprzychylne, więc napisał ostatni bardzo grzeczny, ale wszystko jasno omawia jący list do ministra, ale, że nie spodziewał się pomyślnego skutku swych uwag, że znał i przewidywał stosunki, świadczą o tem jeg o słowa w liście do kuratora: „będzie się on zape w ne na list gniewał i może wydać ja k ą gw ałtow ną rezolucyę, ale ja wolę w szystko stracić, ja k żeby uniw ersytet pod moim naczelnictwem miał postradać swoje praw a i stać się ofiarą kabalistów!'" T ak tedy zwolna wycofywał się; namawiano go, on za słaniał się zbliżającym się sześćdziesiątym rokiem życia, a prze cież m ożeby dłużej jeszcze z takim pożytkiem dla publicznej oświaty pracował, gdyby nie zwątpienie, gdyby nie bolesne uczucie, iż cale życie walczył z upadkiem i niepowodzeniami. Przecież sumienie swoje chciał uspokoić na odchodnem; tak ważne katedry, ja k katedrę historyi powszechnej i poezyi, w y mowy i literatury polskiej obsadzić i nie narażać tych katedr na lekceważenie. N a miejsce Euzebiusza Słowackiego, który
tak rychło um arł po objęciu katedry w W ilnie, w ybrał Bo rowskiego, a w utarczce z ministrem zwyciężywszy, zamiast Francuza, na profesora historyi powszechnej za jego w pływami w ybrano jednogłośnie Lelewela. W szystkie swe um artwienia przypłacił Śniadecki dość długą chorobą, w czasie której nadeszła dym isya z P etersburga i tak ośmioletnie urzędowanie zakończył rektor przekazaniem całego stanu wszechnicy Lobenweinowi w marcu 1 8 1 5 . Ża łowano powszechnie, młodzież odczuwająca tendencye przewo dnika, niezadowolona z rządów i intryg grona cudzoziemskich profesorów podnoszących teraz głow ę pod przewodnictwem Lobenw eina i Groddka, chciała dać w yraz swym uczuciom, że gnała rektora owacyjnie, a za m łodzieżą starsi, całe Wilno i najwybitniejsze domy staro-szlacheckie z prowincyi żegnały go ucztami i uroczystościami. Po uwolnieniu się od mozolnego urzędu, życie literackie Jana Śniadeckiego rozw inęło się na nowo bujnie i z wielkim pożytkiem dla nauk i uczących się. Pracowitość jeg o rosła w miarę chylącego się wieku. Pracując nad niemiecką filozofią której był przeciwnikiem, a która w Polsce wówczas bardzo podatny grunt znalazła, utrzym ując korespondencye astrono miczne z Besselem w Królewcu, Bodem w Berlinie i Fussem w P etersburgu, a Triesneckerem w W iedniu, w ychow yw ał so bie następcę w osobie Piotra Sławińskiego, młodzieńca wielkiej pracy i zdolności, który też w rzeczywistości po nim objął katedrę astronomii. N astępnie żywo zakrzątnął się po Litwie i zdobył pie niądze na w ydanie V I tomu „słow nika polskiego14 i posłał to Lindemu, który też nieskończenie wdzięczny kilkakrotnie na zyw ał Śniadeckiego swym dobrodziejem. Potem w „D zienniku W ileńskim 44 i „Pam iętniku w W ar szawie44 umieszczał wiele swych pism, któreśm y ju ż po części wymienili, mówiąc o sporze z Groddkiem w kw estyi rozpraw y Słowackiego. A pisma te były na czasie i by ły ożywione za wsze m yślą — dla swoich szczególnie języ k polski narażony na zepsucie przez zrodzoną wówczas w W arszawie chęć tw o rzenia nowych w yrazów, nie zawsze szczęśliwie wynalezionych, dał mu powód do kilku pism w tym przedmiocie, w których w prawdzie nie zaprzeczał potrzebie w ynajdyw ania w yrazów ze źródeł polskich i słowiańskich dla zastąpienia cudzoziemskich,
a zwłaszcza technicznych w nieznanych w pierw umiejętnościach, ale też zwracał uw agę na jasność ję zy k a i na gładkość tych nowych wyrazów. Prawda, że utyskiwania Śniadeckiego nad nowymi wyrazam i potrzebują dziś ju ż pewnej modytikacyi, że długie „ ju którego użycie po raz pierw szy wyrzucał Feliń skiemu, przyjęte nakoniec przez pisarzy, weszło w powszechne użycie, w artoby jednak każdem u chcącemu dziś tw orzyć nowe u nas w yrazy, przeczytać te wielkie praw dy tak jędrnie w y rażone w owych rozpraw ach Śniadeckiego, bo istotnie m ożnaby bardzo wiele skorzystać. W iec teraz m yślą i piórem pracował Śniadecki, atoli k u rator bał się go stracić i nie chciał z maszyny szkolnej w y puścić. Mając na dłuższy czas wyjechać za granicę, nie mogąc zwiedzić ani uniw ersytetu, ani szkół do niego należących, upro sił Śniadeckiego do wizytowania tych szkół i tak tym sposo bem nie pozwolił mu zupełnie usunąć się do pracowni — do której przecież w calem swem życiu uciec pragnął. Za w pływem więc ks. Czartoryskiego stał przy uniw er sytecie ja k opiekun, został w ybrany do komisyi sądowo-edukacyjnej, w płynął na w ybór prof. Malewskiego, długoletniego sekretarza uniw ersytetu na rektora, a w r. 1820, po ukończe niu trzechlecia rektoratu Malewskiego, znów przyczynił się do jego ponow nego w yboru. W tym czasie nowym zaszczytem został obdarzony, mianowicie prezes senatu Rzeczypospolitej krakowskiej kasztelan Wodzicki kilkom a odezwami prosił go na rektora znowu odradzającej się wszechnicy7 jagiellońskiej. Jan Śniadecki nie przyjął zaszczytu, ale proszony o rady, w obszernych pismach wypowiadał uwagi. Z uwag tych też akadem ia skorzystała, ponieważ potrzebow ała porady, nowe i własne bowiem ustawy7, oddające senatowi w yłączną niemal władzę w rządzeniu uniw ersytetem obarczyły równocześnie od powiedzialnością za nauki licznej młodzieży z Królestwa, Galicyi, Szląska i Rzeczypospolitej krakowskiej. Tymczasem Śniadecki coraz pilniej w czytyw ał się w filo zofię niemiecką i w to, co o niej w Polsce, szczególnie w P o znaniu i we Lwowie pisano. Najwybitniejszym i najgłośniej szym filozofem niemieckim był wówczas K ant i ten uczony miał tylu zwolenników, że niemal sekty wyznawców K anta pow stały. Jednakow oż Śniadecki niechętnie spoglądał na ten zapał do spekulatywrnej filozofii. Przedewszystkiem nie mógł
on pogodzić swej filozofii z filozofią K anta, następnie z dru giej strony jako Polak stał na gruncie umysłowej przeszłości własnego narodu, znaczenie i zadanie nauki pojmował patryotycznie i praktycznie, stawiał na pierwszem miejscu moralność, w ystawiał sobie reformę tylko jako ulepszenie tego co prze szłość wydała, a z uszanowaniem dla narodowej przeszłości, łączył cześć dla religii, kładąc silny nacisk na jej potrzebę, musiał więc koniecznie szukać sposobu pogodzenia filozoficznego stanowiska nauki z religijną i um ysłową przeszłością swego narodu. Z takiego założenia w ychodząc przedewszystkiem chciał w ytw orzyć w łasną, Polsce odpowiadającą filozofię i odrzu cał tak filozofię K anta, ja k sceptyczną filozofię H um e’go i D ’Alemberta. Stanowisko ich i p unkt wyjścia z nauki i faktów do świadczenia m ógł z nimi podzielać, ale polskiemu jeg o roz sądkowi nie w ystarczyły wszystko krytykujące teorye zagra nicznych filozofów. Do zrozumienia stanowiska Jana Śniadeckiego, jakie zajął wobec filozofii K anta, posłuży krótki rys, rzecby m ożna szkic filozofii K anta, mianowicie jakie zasadnicze rozum ow anie K anta nie godziło się z rozumowaniem polskiego przyrodnika. A więc — filozofia K anta opiera się na zasadzie, że tylko przedm ioty leżące w obrębie doświadczenia, mogą być poznane i zbadane z wszelką dokładnością, podczas gdy rzeczy znajdujące się poza granicami doświadczenia są zarazem i poza granicami naszego um ysłu. K ant oparł się na badaniu nie sa mego „poznaw ania11, ale „zdolności poznaw ania11, która jest niejako organem samego poznaw ania i od której własności te goż zależeć muszą. Budow a i własności naszego ucha jako organu słuchu są tego rodzaju, że tylko pew ne czynniki mogą w nim wywoływać zmiany, których dalszem następstwem je st wrażenie słuchu. Podobnie więc ja k ucho może przyjmować tylko pew ne wrażenia, które są uw arunkow ane jego budow ą, tak też i „zdolność poznaw ania11 poznaje tylko to i w taki sposób, naco i w ja k i sposób jej organizacya pozwala. Ponie waż przedmioty, których zmysłami objąć nie można, nie leżą w obszarze naszej „zdolności poznaw ania11 przeto też nie mo żna ich pojąć. T akie przedm ioty nazyw a K ant „transcedental-
nym i" i do nich zalicza tego rodzaju pojęcia ja k : dusza, świat, Bóg. Poznanie w yraża się sądami. Sąd jest to określenie pod miotu za pomocą orzeczenia i takie sądy nazw ał K ant sądami syntetycznym i. Sądy te podzielił na dwie kategorye, na sądy syntetyczne „a priori11 i sądy syntetyczne „a posteriori11. Sądy syntetyczne „a priori11 tkw ią w naszym rozumie i są nam w rodzone; sądy syntetyczne „a posteriori11 pow stają zaś, gdy za pomocą wrodzonej zdolności poznaw ania docho dzimy przez doświadczenie do określenia rozmaitemi nowemi orzeczeniami własności tego samego podmiotu. Doświadczenie odgryw a zatem w ielką rolę w nauce i poznaw aniu i właśnie doświadczenie w ytw arza w edług K anta sądy syntetyczne „a po steriori11, ale te sądy w tedy tylko mają ja k ąś wartość, kiedy w doświadczeniu znajdujemy element „a priori11 czyli element wrodzony, czysto rozumowy, określony przez niego, jako zdol ność poznaw ania. Doświadczenie je st zatem iloczynem dwóch czynników „a priori11 i „a posteriori11. Dodać należy, że czy n niki w rodzone nazw ał „form ą11, a czynniki zmysłom podpada jące „m ateryą11. Z tego w ynika, że wszystkich praw d szuka K ant w czy stym rozumie ludzkim, będąc przekonany, że one muszą być ugruntow ane „a priori11 w naturze um ysłu ludzkiego, znajduje tym sposobem określenie pojęcia czasu i przestrzeni i innych pojęć t. z. „abstrakcyjnych11 o ile nie wchodzą w zakres przed miotów transcedentalnych. Rozumie się samo przez się, że te zasadnicze pojęcia w yw ołują cały szereg konsekwencyi, na które Śniadecki nie mógł się zgodzić, uważając je za spekulatyw ne i szkodliwe dla ziomków. Opieranie się na czystym rozumie, na pewnych z góry przyjętych pojęciach nie zadowoliło go. Od filozoficznej metafizyki żąda Śniadecki, aby opierała się na szczegółowych i praw dziwych wiadomościach i w ynikach naukow ych, aby wzięła sobie za zadanie połączenie szczegółów w system ogól nych praw d i poglądów. Zaczepiając więc o postawione przez się pojęcie m eta fizyki, rozbiera krytycznie rozumowania K anta i przyczyny tych rozumowań. K ant chcąc w ykryć praw dy ogólne, któreby metafizykę wiedzy postawić m ogły niezależnie od wiedzy na doświadczę-
niu opartej i pow odując się przekonaniem , że praw dy te są „a priori 11 w duchu ludzkim, zabrał się przede wszy stkiem do k ry ty k i umysłu, aby zbadać początek i fundam enta wiedzy (Kritik der reinen Y ernunft). Otóż to właśnie poczytuje Śniadecki za największy błąd tak zwanej filozoficznej metafizyki, w której „założono sobie dochodzić początków i rodzenia się w yobrażeń, odkryć funda menta, znamiona i stopień pewności, ja k i mieć m ogą działania um ysłu i poznaw ania ludzkie, a z tego ustanowić teoryę ogólną m yślenia1'. W tych poszukiwaniach za pierwiastkiem wszechrzeczy podzielili się filozofowie na rozmaite grupy, m ożnaby powie dzieć stronnictwa. Śniadecki sprowadza je do czterech głównych pisząc, że „dwa są początki poznaw ania ludzkiego — wrażenia zm ysłowe i działanie rozumu, z których pierwszy pochodzi od rzeczy, a drugi je st w nas. Iiz e to metafizyka oparłszy się głównie na tym drugim początku, w padła w jednostronność i w ydała mnóstwo sekt a se k ty te dzieli Śniadecki w ten sposób: Em pirycy, którzy wszystko przypisują zmysłom, idealiści, którzy nic nie przyznają zm y słom twierdząc, że te nas zwodzą; skeptycy, którzy w niczem rozumowi nie dowierzają i dogmatycy, którzy wszystko znowu czystemu rozumowi przypisują. Określiwszy ta k stronnictwa filozoficzne, rzecz prosta, że K an ta nazyw a „dogm atykiem 11, który w yzw ał um ysł ludzki do zbadania się przed samym sobą, czy zawsze myli się, lub czi\ tylko mylić się może i postanow ił w ytłum aczyć tajemnicę myślenia. I uczynił to w ten sposób, że charakteryzow ał rozum w dwojakim stanie, raz pośród działania zmysłów, jak o czyn nik doświadczeniem kierujący, drugi raz jak o oderw any i czy sty rozum posiadający z natury pew ne praw dy i praw a, a „na rozwiązanie tego walnego pytania wskrzesił K an t daw ną cie m ną i bałam utną naukę perypatetyków o m ateryi i formie11. W ątpiąc we w rażenia zmysłowe wpada nieraz w idealizm, a za wsze w dogmatyzm — powiada Śniadecki —- z czego poka zuje się, że^ cała jego nauka to nie innego, tylko „dawne szkolne dziwactwa i przesadzone spekulaeye, ubrane w języ k ciemny, kto zaś ciemno się tłum aczy, ten albo się nie rozumie, albo sili się n a zrozumienie tego, co je st do pojęcia niepodobne. „Zwolennicy K an ta11 — rozumuje dalej — ,je d n i zmor
dowani rozmyślaniem tych wygórow anych spekulacyi, stracili siły na rozstrząsanie całej nauki, drudzy zaś biorąc nowe słowa, za nowe rzeczy, rozumieli się za usposobionych na praw odaw ców wszystkich umiejętności. Tymczasem z tego wszystkiego dla nauki żadne nie w ynikły korzyści, gdyż krytycyzm nie w ydobył ani jednej nowej, a przez wszystkich uznanej praw dy, nau k a o formach myślenia bowiem je st prawdziwem w ykrzy wieniem rozumu, którą ułożył Arystoteles na pokonanie sofi stów greckich, a wskrzesił i przerobił K ant, aby sofistami świat uczony zapełnić1'. Śniadecki natom iast inaczej mówi o myśleniu, myślenie bowiem „nie zależy na formie, ani jej nie potrzebuje, ale n a poznaniu gruntow nych przyczyn i dowodów, na widze niu jednej praw dy w drugiej prawdzie i na ocenianiu odległo ści w jakiej się znajduje myśl względem praw dy niewątpliwej. W praw dzie zdawaćby się mogło, że system dogm atyzm u, czyli czystego rozumu, przyznając rozumowi jakieś wrodzone myśli i starając się rozciągnąć takowe do wszystkich dociekań ludz kich, naśladuje w tern mechanikę i analityczne rachunki, gdzie z myśli ogólnych w ydobyw am y praw dy niby od doświadczenia nie zawisłe, a służące za fundam ent fizyce do tłum aczenia fe nomenów (objawów) doświadczenia, ale tam w fizyce myśli ogólne są niezaprzeczoną własnością ilości i nie są rozumowi wlane, ale siłą refleksyi nabyte, wzięte zaś w kluby rachunku nie dającego w ykroczyć myślom z drogi pewności, prowadzą do innych praw d równie niewątpliwych". Słowa te świadczą najlepiej, że Śniadecki w metodzie K anta widział zasadnicze ze swą metodą przeciwieństwa. Nie będziemy dociekali czy Śniadecki miał słuszność, czy zgłębił dostatecznie naukę K anta zanim tak surowo system jego obalił, to tylko zaznaczymy, że w swej rozprawie „o metafizyce" i ob szerniejszej książce pod tyt. „Filozofia um ysłu ludzkiego" za wsze rasę polską miał na względzie i nie życzył sobie, by ziomkowie wpadali w m atnię abstrukcyi, lub w zwątpienie, lub też w niewiarę i fatalność. Jakkolw iek rad dociekał słuszności i naw oływ ał rodaków do poważnej i ścisłej pracy, myśli i nauki to przecież z prze konania walczył przeciw kantyzmowi w Polsce, zapatryw ania swe konkludując w ten sposób: „Rozum czysty z własnemi od przyrodzenia myślami, bez doświadczenia, bez w rażeń zm y słowych jestto chimera, której nie masz na świecie, bo gdzie
wszystko daje się wyprowadzić z w rażeń zmysłowych, tam wro dzone myśli nie potrzebne. Rozum oparty na doświadczeniu, na postrzeżeniacli i wrażeniach zmysłowych, wyciągający z nich siłą refleksyi praw dy ogólne i z nich znowu wydobywający fenomena, je st rzetelną i dobroczynną władzą człowieka, daną mu od przyrodzenia za wodza w myśleniu i postępowaniu. Odjąć temu rozumowi naukę doświadczenia, albo podać ją pod wątpliwość jako empiryzm, jestto zburzyć wszystkie fun dam enta rozsądku, gdyż kto uw aża byt rzeczy i świadectwo zmysłów za pozory, ten wszystko podaje w niepewność, a gdzie nie masz praw dy ani pewności, tam nie masz ani obowiązków, ani cnoty “. A o metafizyce pisze, iż „zajęta upowszechnianiem m y śli, otoczonem tylom a niebezpieczeństwy bez granic i wędzidła, bez pomocy innych nauk gruntow nych, zaciemniająca um ysły, odrywająca je od nauk rzeczy do m arzeń i opinii ludzkich, wystawiona na w pływ zdań fałszyw ych i t. d. je st nauką naj niebezpieczniejszą dla kraju poczynającego się porządnie uczyć". T ak tedy Śniadecki usiłując obalić naukę K anta i mło dzież polską od szkoły filozoficznej niemieckiej i jej zawiłych abstrakcyi ochronić, musiał koniecznie i za obowiązek sobie poczytał, coś takiego dla niej zbudować, gdzieby ciekawość młodych umysłów i chęć nabyw ania coraz większej wiedzy św iata duchowego, m ogła znaleść przytułek i zaspokojenie. Nie widząc zaś na to sposobu w szkole filozoficznej francuskiej przesadzającej w zaufaniu do siły zmysłów, obrócił się do ówczesnej szkoły angielskiej czyli raczej szkockiej idącej po średnią drogą. Przypatrzyw szy się dobrze usposobieniu i natu rze spółziomków widział, że dla Polaków snadniej i pożyte czniej b y łoby zająć się praktyczną filozofią unikając abstrakcyi, do której Słowianie nie okazyw ali nigdy wielkiego zapału. A czyż to nie je st chlubą um ysłu Śniadeckiego, że tak trafnie dojrzał drogę dla nas, drogę postępu po praktycznych torach? I to w owych czasach! Słowem, te zapatryw ania Śniadeckiego doskonale uw y datniają się we wstępie do dzieła pod ty t.: „Filozofia um ysłu ludzkiego, czyli rozw ażny w ykład sił i działań um ysłow ych1'. W przedmowie tej tak przedstawia stosunki ówczesnej filozofii: „W kilku moich pismach broniąc młódź polską prze ciwko fałszywej filozofii, pomyślałem sobie, że nie dosyć jest
ganić i zbijać ja k ą naukę, ale trzeba jeszcze pokazać młodzi krajowej czego się m a w niej trzymać. T o mię wciągnęło w czytanie i rozw agę znakomitych dzieł zagranicznych o metafizyce i filozofii, jako o rzeczy, na której poznaw aniu straciłem znaczną część mojej młodości, nimem się całkiem do nauk m atem atycznych i fizycznych przy wiązał. Pilna rozw aga dzisiejszej filozofii niemieckiej i francu skiej wskazała ml egzageracyę czyli przesadę obydwóch, bo szkoła niemiecka przebrała miarę w zasadach Leibnitza (któ rego następcą duchowym był K ant właśnie) szkoła zaś fran cuska przebrała ją w zasadach Lokka. W ysilone szperania pierw szej, ubrane w niepojętą a do niczego nie służącą frazeologię, zrobiły z filozofii ja k ąś niezrozumiałą tajem nicę, prowadzącą um ysł ludzki do mistycyzmu, to je st do przyw ary i naukom szkodliwej i prawdziwemu oświeceniu przeciwnej i poddającej nie tylko przytułek, ale broń wszystkim naukow ym oszustwom i kuglarstwom , które się w Niemczech pod opieką tej filozofii, tak swobodnie od jakiegoś czasu zaczęły rozpościerać i szerzyć. Z bytnie znowu ulgnienie w zmysłach szkoły francuskiej, otwo rzyło drogę do materyalizm u, który je st prawdziwem zabój stwem obyczajów, religii i porządku tow arzyskiego. T ych dwóch ostateczności uniknęła szczęśliwie szkoła angielska. I naród ten ja k b ył pierwszym założycielem zdrowej filozofii w dziełach B akona (rzekomego tw órcy dzieł Szekspira) Boyle’a, Newtona, tak dziś doskonaląc tę naukę utrzym uje jej prawowierność i chwrałę w pismach Huma, Reida, Dugald-Stewarta, Campbella i innych “. A więc toż w końcu je st tą rzeczywistą zasługą naukow ą Ja n a Śniadeckiego, choćby i słuszności nie miał w niejednem zapatryw aniu. Przedewszystkiem nie w ahał się myśleć samo dzielnie, powtóre przeczuł, że każdy naród innej drogi um y słowej potrzebuje, tak ja k inne w każdym narodzie obyczaje, stosunki społeczne i cechy przyrodzone. W końcu w oczy uderzyć musi to, że na kilkadziesiąt lat przed rozwinięciem się filozofii pozytywistycznej (Spencer) może nie zawsze szczęśliwie, ale walczył w imię zapatryw ań naturalnych, z potrzebam i ludzi zgodnych, zapatryw ań opiera jących się na znajomości i uwzględnianiu praw przyrody, które bardzo słusznie nazyw ał praw am i Bożemi. N atura moralna Śnia deckiego odznaczała się zdrowiem, zdrowia więc wszędzie szu
kał, a że b y ł m atem atykiem , ścisłości wszędzie pragnął, a gdy nie miał w arunków do ścisłego postępow ania zam vkał księgę rozmyślań i żył wiarą.
IX . Prace swe naukow e i literackie zakończył Ja n Śniadecki W wydaniem IV tomu „Pism rozmaitych “ w którym umieścił wszystkie swe rozpraw y i polemiki filozoficzne. W tym czasie rozpoczyna się okres czczonej i głębokim szacunkiem otaczanej starości. Osłabienie praw ego oka przez częste od tylu lat^ obserwacye, ubytek sił, pew ne niegodzenie się z młodymi, którzy wyrósłszy w murach starego uniwersytetu, ja k o nastę pne pokolenie ju ż inaczej na św iat patrzali niż starzy i odwiecznem ^prawem, nowe zdania, nowe zapatryw ania g ło sili__ coraz częściej zdarzające się pogrzeby przyjaciół, kolegów, zna jom ych, których miał w każdym zakątku Polski, to wszystko zwolna usposabiało sędziwego uczonego do spokoju, ciszy i od poczynku po znojnem życiu. Zwolna w ytw arzało się w nim pragnienie usunięcia się od wszystkich zajęć obowiązkowych, ks. Czartoryski w strzym yw ał go ja k mógł, ale gdy uczeń jego bławm ski powrócił z zagranicy i objął kierownictwo obserwatoryum wileńskiego, dnia 15 marca 1 8 2 4 r. podał prośbę do kuratora o uwolnienie go od wszystkich urzędów i służby rzą dowej. " Ale nie w yrzekał się bynajm niej życia i pracy. Zamie rzał odwiedzić K raków , do czego go usilnie przyjaciele k ra kowscy namawiali, chciał do Rzym u pojechać i przypomnieć sobie podróże i włoskie niebo, zamyślał czuwać nad uniw ersy tetami, których katedry po większej części zajęli jego ucznio wie, prowadził rozległą jak zawsze korespondencyę, ale jak to zwykle byw a w starości, zdrowie coraz częściej nie domagało. N a natarczyw e nalegania Badeniego, Łubieńskiego byłego mi nistra sprawiedliwości księstwa warszawskiego, profesora Szopowicza do podróży do K rakow a i W arszawy, odpowiadał z pew nym smutkiem i uczuciem opuszczenia i niezdarności na starość: „W szystko mię odpycha od Krakowa, jako w ypró żnionego przez śmierć ludzi, których tyle doświadczyłem p rzy chylności i przyjaźni. Nowe pokolenia nie mogą starem u tych
strat nagrodzić. P rzykra jest w moim w ieku samotność, choć tę staram się łagodzić pracami, do których przyw ykłem w mło dości, ale przy stępionych zmysłach, osobliwie wzroku, nie mo żna tyle i tak pomyślnie pracować, jak przy rzeźwiejszych si łach. T u przynajm niej familia mego brata słodzi mi próżne m om enta“... W tym czasie kiedy się tak gotow ał Śniadecki opuścić uniw ersytet wileński, dzieła jego nie przestaw ały odbijać się głośnem echem nie tylko we własnym kraju, ale naw et i w od ległych stronach E uropy. Istotnie był to jeden z uczonych pols kich, który osobiście i przez pisma swoje znanym był za gra nicą w swoim czasie więcej od innych. W P aryżu wyszło tłu maczenie jego rozpraw y o języku polskim, w Anglii tłumaczenie rozpraw y o K operniku, aż wreszcie niespodziewane uwieńczenie prac naukow ych spotkało go na kilka lat przed końcem tego chwalebnego żywota. A co osobliwsze, że właśnie otrzym ał je od narodu do którego nigdy nie miał skłonności. Domyślić się łatwo, że od Niemców. Ci sami Niemcy, niechcący uznać narodowości polskiej K opernika, mimo tego, że wszystkie narody posiadające tłum a czenia tej pracy, a więc Włosi, Francuzi, Anglicy i Kosyanie uznali słuszność wywodów Śniadeckiego, ci Niemcy dopiero w innych dziełach wartość prac polskiego uczonego zrozumieli, a okazali to w pochwałach ksiąg na niemieckie tłumaczonych, przedewszystkiem uznaw szy za dzieło znakomite, drugie w yda nie „Trygonom etryi kulistej“. W śród takich tedy pociech przeplatanych dolegliwościami naciskającej coraz bardziej starości, przepędził lat kilka w W il nie n a ustroniu, zamierzając jeszcze szukać spokojności i po ciechy w wiejskiej zaciszy na łonie rodziny, którą kochał całą czułością swego zacnego serca, a zaczem nie tracąc nadziei, że rzeźwość um ysłu pozwoli mu w pracy naukowej znaleść roz ryw kę i naw et 'przynieść pożytek uczącej się młodzieży. To więc przywiązanie rodzinne poddało Śniadeckiemu m yśl osiedle nia się n a wsi w Jaszunacli cztery mile od W ilna odległych przy pani Balińskiej synowicy, a córce Jędrzeja Śniadeckiego. Umówił się z Balińskimi, przyczynił się swym majątkiem do wybudow ania pięknego murowanego domu i w r. 1828 n a św. Ja n a przeprow adził do Jaszun swą bibliotekę, za nią sam podążył i zamienił się w wieśniaka. A zatem nie w ychylał się JAN Ś NIA DE C KI.
6
już z zagrody; do niego przyjeżdżano i tak często dwór w Jaszunach przyjm ow ał gości, jak profesora Jundziłła, biskupa Kłągiewicza, Jędrzejów Śniadeckich, Brzostowskiego archidyakona wileńskiego, częstym gościem b y ł W aw rzyniec Puttkam er, mąż Maryli wsławionej nieśmiertelną pieśnią Adama Mickiewicza, a gdy gości nie było, pisma czasowe i codzienne, listy ze wszech stron urozmaicały czas przeszło siedemdziesięcioletniemu starcowi. T ak przeszedł rok następny 1829, w zimie zaś r. 1 830, zjawiła się słabość grożąca niebezpieczeństwem, mianowicie do stał duszności i miewał często gorączkę; osłabienie przytem wzmagało się. T en niepokojący stan zdrowia spowodował wi leńskich lekarzy, że zabrali starca do W ilna; tam czuwając nad nim z wiosną napow rót na wsi go ulokowali. Jaszuny znowu za ludniły się życzliwymi i przyjaciółmi, jednakow oż w niedługi czas później, bo 9 listopada, nagle niemal bez żadnych cier pień oddał Śniadecki Bogu zasłużonego ducha. Śliczna to postać, w najsmutniejszych czasach posągowa wielka i niepokalana. Skłonić potrzeba głow ę przed nią i cześć oddać należną!
KONIE C.
SPIS PRAC NAUKOWYCH I LITERACKICH J a n a Ś n ia d e c k ie g o . Filozofia umysłu ludzkiego czyli rozważny wywód sił i dzia łań umysłowych. (Wilno r. 1822). O filozofii. (W yjątek z Dziennika Wileńskiego r. 1819). Przydatek do pisma o filozofii. (W yjątek z Dziennika W i leńskiego r. 1820). Geografia czyli opisanie matematyczne i fizyczne ziemi. (I wyd. W arszawa 1804. — II. wyd. Wilno 1809). Mowa o religii. (Warszawa 1811). O obserwacyach astronomicznych. (Warszawa r. 1802). Ciąg dalszy obserwacyi astronomicznych. (Warszawa r. 1804). Obserwacye o nowym planecie Cererze położonym między Marsem i Jowiszem. (Warszawa r. 1804). Pisma o filozofii Kanta. (Kraków r. 1821). Pisma rozmaite. — Tom. I. Żywoty uczonych Polaków. — Tom II. Zagajenia i rozprawy w naukach. (Wilno i Warszawa r. 1814). Pisma rozmaite. — Tom III. Listy i rozprawy w naukach. (Wilno r. 1818). Pisma rozmaite. — Tom. IV. Rozprawy filozoficzne i filo zofia umysłu ludzkiego. (Wilno r. 1822). O rachunku losów. (Wilno r. 1822). Rozprawa o Koperniku. (Warszawa r. 1807). Trygonom etrya kulista analitycznie wyłożona. (Wilno r. 1817). Trygonom etrya kulista, dzieło przystosowane do rozmiaru ziemi i do zadań astronomicznych. (Wilno r. 1820). Uwagi dotyczące dziejów polskich nad dziełem p. Villers. (Tłum. z fracuskiego. W arszawa r. 1823). Żywot literacki Hugona Kołłątaja. (Wilno r. 1814). Żywot uczony i publiczny Marcina Odlanickiego Poczobuta. (Wilno r. 1810). Żywot Piotra hr. Zawadowskiego. (Wilno r. 1814).
8P 13 PRAC POŚW IECONYCH DZIEŁOM I OSOBIE J a n a Ś n ia d e c k ie g o .
Dr. Teofil Ziemba Jan Śniadecki na polu filozofii. (Roei b. tow. nauk. Kraków r. 1877). Aleksander Skórski. Filozofia Jana Śniadeckiego. (Poz r. 1873). Dr. Maurycy Straszewski. Jan Śniadecki, jego stanów: w dziejach oświaty i filozofii w Polsce. (Kraków r. 1875). Michał Baliński. Pamiętniki o Janie Śniadeckim, jego i prywatnem i publicznem i dziełach jego. Tom I. i II. (Wilno r. 16 J. I. Kraszewski. Listy Jana Śniadeckiego w sprawach blicznych od r. 1788 do r. 1830. Opatrzył wstępem i przypisk (Poznań r. 1878).
--