Adrianopol - Rzeka Frigidus 378-394 9788311107441, 8311107440 [PDF]


126 10 4MB

Polish Pages 185 s., [5] s., [16] s. tabl. : il. ; 20 cm [205] Year . 2007

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD PDF FILE

Papiere empfehlen

Adrianopol  - Rzeka Frigidus 378-394
 9788311107441, 8311107440 [PDF]

  • 0 0 0
  • Gefällt Ihnen dieses papier und der download? Sie können Ihre eigene PDF-Datei in wenigen Minuten kostenlos online veröffentlichen! Anmelden
Datei wird geladen, bitte warten...
Zitiervorschau

Bellona prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za za­ liczeniem pocztowym z rabatem do 20 procent od ceny detalicznej. Nasz adres: Bellona ul. Grzybowska 77 00-844 Warszawa Dział Wysyłki tel.: 022 45 70 306, 022 652 27 01 fax 022 620 42 71 Internet: www.bellona.pl e-mail: [email protected] www.ksiegarnia.bellona.pl

Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz Ilustracja na okładce: Daniel Rudnicki Redaktor merytoryczny: Joanna Zatorska Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska Korektor: Daniel Kołbuk

© Copyright by Daniel Gazda, Warszawa 2007 © Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2007

ISBN 978-83-11-10744-1

HISTORYCZNE BITWY DANIEL GAZDA

ADRIANOPOL 378 RZEKA FRIGIDUS 394

Bellona Warszawa

WSTĘP

Oddana do rąk czytelników książka opisuje jeden z ciekaw­ szych okresów w historii Europy, koncentrując się głównie na aspekcie polityczno-militarnym. Obejmuje lata historii Cesarstwa Rzymskiego od momentu objęcia tronu przez Walentyniana I w 364 roku, założyciela nowej dynastii rządzącej Rzymem przez kilkadziesiąt lat, do momentu śmierci Teodozjusza Wielkiego w 395 roku, ostatniego cesarza panującego nad całością Imperium1. Był to okres poważnych przemian w obyczajowości, jak i wierzeniach, czy też życiu społecznym. W tym czasie Imperium toczyło zacięte wojny z barbarzyńcami, ponosząc nieraz druzgocące klęski. Przegrane powodowały osiedlanie się całych wrogich grup w granicach Imperium, co było swoistym nowum w stosunku do poprzednich epok. Był to okres krwawych wojen domowych toczonych w imię ideologii, czy dla tak zwanego dobra państwa. Śmierć Teodozjusza, zwanego Wielkim, urosła do rangi symbolu i stanowiła wyraźny kazus czasowy dla nowej epoki. Może nie był on wybitnym władcą, ale jego szesnastoletnie rządy (od 379 roku) wraz z synami poprzedniego cesarza, 1

Lata 395-476 opisałem w książce z serii Historyczne Bitwy Pola Katalaunijskie 451, Warszawa 2005.

Gracjanem i Walentynianem II, uchodziły za poprawne. Udało mu się pokonać wszystkich wrogów zewnętrznych, jak i wewnętrznych, a czas panowania był jednocześnie przełomowy dla historii całego świata. Za jego panowania zakończona została chrystianizacja tak zwanej cywilizowanej Europy w całości pozostającej w granicach Imperium. Cesarz masowo rekrutował do armii rzymskiej wojska pochodzące z plemion barbarzyń­ skich, otwierając tym samym elementowi obcemu moż­ liwość dojścia do najwyższych urzędów w państwie. Za panowania Teodozjusza oraz jego współwładcy Gracjana w granicach Cesarstwa w 380 roku w Panonii i 382 roku w Tracji powstały pierwsze germańskie wasalne państewka barbarzyńskie Greutungów (Ostrogotów) oraz Terwingów (Wizygotów). Od tego czasu najeźdźcy nigdy już nie opuścili granic Imperium; wręcz przeciwnie, stopniowo poszerzali swoje terytoria. Nacisk plemion germańskich na Cesarstwo spowo­ dowany był pojawieniem się około roku 370 na stepach nadwołżańskich Hunów i ich gwałtownym parciem na zachód, podczas którego zmiatali po drodze wszelkie mieszkające tam ludy. Część Germanów uciekając przed Hunami, chroniła się na terytorium rzymskim, reszta stawała się im podległa. Co za tym idzie, w tym okresie rozpoczęło się przemieszczanie całych narodów nawet na przeciwległe krańce kontynentu. Był to początek okresu dziejów, zwany wielką wędrówką ludów. W 376 roku Terwingowie przekroczyli Dunaj i jak na ironię losu za zgodą władz rzymskich otrzymali pozwolenie na osiedlenie się w Tracji i od tamtego czasu już nigdy nie opuścili granic Imperium. W następnych latach dochodziło do wyniszczających Rzym wojen z Terwingami i ich sprzymierzeńcami. Jednym z momentów tych walk była pierwsza tytułowa bitwa pod Adrianopolem w 378 roku, kiedy to Rzymianie doznali druzgocącej klęski, i podczas

której poległ cesarz Walens, brat Walentyniana I. Klęska spowodowana była błędami taktycznymi dowództwa Rzy­ mian, a nie przewagą Gotów. Społeczność rzymska przeżyła istny szok na wieść o tej katastrofie, jednak wodzowie Imperium przygotowali kontruderzenie zakończone tylko w połowie sukcesem. Natomiast Goci nabrali pewności, że Imperium można podbić, ale na stwierdzenie, że można tego dokoać całkowicie, trzeba było poczekać zaledwie jedno pokolenie. Część współczesnych historyków wyraża pogląd, że w trakcie bitwy pod Adrianopolem narodził się model nowego wojownika protoplasty, ciężkozbrojnego zakutego w zbroje rycerza średniowiecznego. Przyjmują także tezę, że od momentu tej bitwy jazda zaczęła odgrywać kolosalne znaczenie na polach bitew, spychając tradycyjny legion piechoty rzymskiej na drugi plan. Jednak jest to pogląd nie do końca prawdziwy. Przykładowo piechota rzymska w póź­ niejszych okresach nieraz pokonywała właśnie Gotów, z którymi przegrała bitwę pod Adrianopolem. A na sukces nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia po klęsce, bezpośrednio pod murami Adrianopola, Rzymianie odparli zwycięsko barbarzyńców, z którymi przegrali bitwę po­ przedniego dnia. O tym fakcie mało kto wie. Wiadomo, że od tamtego czasu Rzymianie zwracali większą uwagę na formacje jazdy w swojej armii, stale zwiększając jej liczebność oraz przystosowując taktykę walki do swoich przeciwników. Zmiany zaszły na pewno w taktyce, jak i w ustawieniu szyku piechoty oraz w samej mentalności żołnierzy. Druga z tytułowych bitew nad rzeką Frigidus, rozegrana późnym latem 394 roku, zamyka omawianą epokę, jak i praktycznie okres panowania Teodozjusza Wielkiego. W bitwie tej, jak na ironię losu, niedawni wrogowie Imperium, czyli Goci, pomogli Teodozjuszowi pokonać uzurpatora, cesarza Zachodu Eugeniusza i jego wodza

Arbogastesa. Eugeniusz był ostatnim cesarzem Rzymu popierającym wiarę pogańską. Bitwa ta jest niedoceniana przez historyków wojskowości, a przecież była szkolnym przykładem przeprowadzenia w sposób przemyślany zasadz­ ki w górach. Jednak, jak to często w życiu bywa, nie wszystko da się przewidzieć. Poza tym na jej przebieg miały wpływ czynniki niezależne od dzielności, czy woli walczących. Była niezwykle krwawa oraz jedną z najważ­ niejszych w dziejach ludzkości o znaczeniu ideologicznym czy wręcz społecznym. Sukces Teodozjusza ostatecznie umożliwił pełne i szybkie zwycięstwo chrześcijaństwa nad starą antyczną religią mającą jeszcze w tamtych czasach dużo wyznawców. Wraz ze śmiercią Eugeniusza poganie stracili ostatecznie oparcie we władzach państwa i dość szybko, czy to pod przymusem, czy z własnej woli poddawali się chrystianizacji. O tych niezwykłych czasach historycy starożytni roz­ pisywali się dość powściągliwie. Do najlepszych prac należą dzieła: Kasjodora, Jordanesa, Klaudiana, Ammianusa Marcellinusa, Orozjusza, Zosimosa, biskupa Ambrożego, Sokratesa Scholastyka, Hermiasza Sozomena. Opis samej bitwy pod Adrianopolem, jak i całej kampanii wojennej, najlepiej przekazał nam bezcenny Ammianus Marcellinus. Natomiast druga bitwa, nad rzeką Frigidus, została opisana lakonicznie oraz ogólnikowo, a ściślej rzecz biorąc są to tylko krótkie wzmianki. W niniejszej pracy dość obficie cytowane są teksty źródłowe, dlatego warto coś więcej opowiedzieć o tych historykach. Ammian Marcellinus urodzony około 330 roku uważany jest za ostatniego wielkiego dziejopisarza rzymskiego. Był z pochodzenia Grekiem, ale pisał po łacinie. Służył w wojsku w latach 50. IV wieku. Po odejściu ze służby, a mieszkał w Grecji, udał się do Rzymu, aby tam zrobić karierę. Zamysł ten się nie powiódł. W końcu zajął się

pisarstwem, jak widać z pożytkiem dla potomności. Napisał Dzieje Rzymskie w 31 księgach od 96 do 378 roku. Można więc tę pracę uważać za kontynuację Tacyta. Do naszych czasów zachowały się jedynie księgi 14-31, które opisywały wydarzenia z lat 352-378. Był poganinem, a jego stosunek do chrześcijaństwa można określić jako pozytywny. Biskup Ambroży urodzony około 337 roku jest jednym z najwybitniejszych ojców Kościoła. Od 374 roku był biskupem Mediolanu. Często występował jako mediator w konfliktach między władcami. Udało mu się ukorzyć i zmusić do pokuty cesarza Teodozjusza. Był nauczycielem świętego Augustyna, autorem wielu traktatów teologicznych oraz pism politycznych. Zmarł w 397 roku. Klaudian, a właściwie Klaudiusz Klaudianus, pojawił się na dworze Honoriusza jako przybysz ze wschodniej części Imperium, z Aleksandrii. Był poetą władającym z wielkim kunsztem zarówno językiem łacińskim, jak i greckim. Pisał także dzieła epickie komentujące bieżące wydarzenia polityczne z końca IV i początków V wieku. Zmarł po 404 roku. Zosimos był historykiem łacińskim tworzącym w drugiej połowie V wieku. Jego dziełem była Nowa Historia składają­ ca się z VI ksiąg obejmujących czasy od Oktawiana Augusta do 410 roku. Jako poganin gloryfikował w niej panowanie Juliana Apostaty, a za wszelkie nieszczęścia spadające na Cesarstwo winił upadek dawnych religii. Orozjusz urodzony około 390 roku w Hiszpanii był biskupem i uczniem świętego Augustyna. Do historii przeszedł jako autor Historiarum libri VII adversus paganos. Zawarł w niej dzieje od biblijnego początku do 417 roku. Dzieło to było między innymi polemiką z poganami na temat przyczyn klęsk. Kasjodor (490-575) był sekretarzem i ministrem króla Ostrogotów, Teodoryka Wielkiego, i królowej Amalasunty.

Zasłynął jako historyk i literat. Do jego najwybitniejszych dzieł należą: Historia Gotów czy Historia ecclesiastica tripartita (Historia Kościoła). Był także inspiratorem prze­ pisywania dzieł starożytnych w klasztorach. Inny historyk, Jordanes, z jego Historii Gotów zrobił wyciąg. Rufin, urodzony około 345 roku, tłumaczył dzieła greckich ojców Kościoła m.in. Orygenesa czy Bazylego, przełożył oraz kontynuował Historię Kościoła Euzebiusza z Cezarei. Hermiasz Sozomen (Sozomenos) tworzył w latach 40. V wieku. Historyk Kościoła i prawnik, autor Historii Kościoła w 9 księgach, kontynuujący dzieło Euzebiusza z Cezarei. Sokrates Scholastyk tworzący w latach 40. V wieku był historykiem Kościoła i prawnikiem, autorem Historii Koś­ cioła w 7 księgach kontynuującym, jak Sozomen, dzieło Euzebiusza z Cezarei.

ROZDZIAŁ I DOWÓDCA TARCZOWNIKÓW

17 lutego 364 roku w miejscowości Dadastana w Azji Mniejszej zmarł w trakcie podróży do Konstantynopola cesarz Jowian panujący od niespełna roku. W Nicei w Azji Mniejszej zebrali się dygnitarze państ­ wowi oraz przedstawiciele armii w celu wyboru nowego władcy. Po dyskusji, kiedy prezentowano różnych kan­ dydatów, wybór padł na dowódcę średniej rangi, czyli drugiej formacji tarczowników — schola secunda scutatorum, Walentyniana. Decyzja była zaskakująca ze względu na niską rangę wybrańca w stosunku do innych kandydatów. Dlatego też należy się przyjrzeć dokładniej człowiekowi, który został obdarzony ogromnym zaufaniem przez zgro­ madzonych dygnitarzy. Walentynian był synem Gracjana, człowieka niskiego stanu, który urodził się jeszcze za panowania Dioklecjana w Panonii1. „Gracjan [...] Już we wczesnej młodości otrzymał przy­ domek Funarius [powroźnik], ponieważ jako całkiem doj­ rzały młodzieniec roznosił i sprzedawał powrozy. Kiedy 1 Dioklecjan był jednym z najwybitniejszych cesarzy w dziejach Rzymu. Zreformował administrację i armię, panował w latach 283-305.

pewnego razu pięciu żołnierzy bardzo energicznie usiłowało mu je wydrzeć, nie ustąpił im na krok [...] Z powodu tak znacznej siły fizycznej i doświadczenia w mocowaniu się na sposób wojskowy, był doskonale znany wielu ludziom. Otrzymał więc godność gwardzisty cesarskiego, następnie trybuna, a potem jako komes2 dowodził wojskiem w Afryce, skąd musiał odejść podejrzany o defraudację”3. Kariera ta zakończona w tak niechlubny sposób trwała w czasach zapewne Konstantyna Wielkiego (306-337). Do łask ponownie powrócił za rządów Konstantyna II (337-340) lub Konstansa (337-350), synów Konstantyna Wielkiego. Otrzymał wtedy naczelne dowództwo wojsk stacjonujących na Wyspach Brytyjskich. Kiedy zakończył służbę wojskową, osiadł w swoich panońskich posiadłoś­ ciach. Tam na swoje nieszczęście gościł uzurpatora Magnecjusza ciągnącego przez jego ziemie z armią na rozprawę z trzecim i jedynym już pozostającym przy życiu synem Konstantyna Wielkiego, Konstancjuszem II (337-360). Kiedy prawowity cesarz pokonał Magnecjusza, ukarał Gracjana jako potencjalnego zwolennika uzurpatora konfis­ katą majątku, mimo że gościna, jaką tamten udzielił wrogowi władcy, była wymuszona. Gracjan miał dwóch synów: starszego Walentyniana, który przyszedł na świat ok. 321 roku, oraz Walensa urodzonego ok. 328 roku. Starszy z nich odznaczał się znacznie większymi zaletami umysłu niż młodszy; poszedł on od razu w ślady ojca i wstąpił do wojska. W karierze pomagała mu pozycja zajmowana przez ojca. W 357 roku służył już jako trybun pod rozkazami Juliana Apostaty w Galii. Wówczas toczyła się mordercza wojna z Alamanami próbującymi wedrzeć się na terytorium Galii. Armia 2 Komes, łac. „towarzysz”, człowiek świty cesarskiej, dygnitarz w epoce późnego Cesarstwa. 3 A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , Dzieje Rzymskie, tłum. Ignacy Lewandowski, Warszawa 1998, tom II, ks. XXX, 7.2-3.

rzymska składała się z dwóch korpusów: północnego, dowodzonego przez Juliana, ówczesnego współwładcę w stopniu cezara Konstancjusza II, oraz południowego, pod dowództwem Barbacjona. W wyniku nieumiejętnego zablokowania drogi odwrotu spod Lugdunum (Lyon), Barbacjon przepuścił hordy Alamanów powracające z rajdu objuczone łupami. Przy tym korpusie znajdowało się dwóch obserwatorów z ramienia Juliana, a jednym z nich był właśnie Walentynian. Prawdopodobnie zarzucili Barbacjonowi niekompetencje. Wódz południowego korpusu mszcząc się, oskarżył tych oficerów o podburzanie wojska. To spowodowało, że Konstancjusz II uwierzył oskarżeniom i zwolnił ich ze służby. Po dwóch latach Walentynian został zrehabilitowany i powrócił do czynnej służby jako komes w Mezopotamii, a następnie jako trybun w straży przybocznej Konstan­ cjusza II. Kiedy Julian, władca kultywujący pogańskie obrządki, objął tron po Konstancjuszu II, usunął ze swojego otoczenia większość chrześcijan. Walentynian jako umiar­ kowany wyznawca tej religii musiał wycofać się z czynnej służby4. Był zwolennikiem tradycyjnego credo wiary, czyli wyznania nicejskiego. Po śmierci Juliana odzyskał swoją pozycję. Jowian wysłał go wraz z Lucylianem, swoim teściem, do Galii, aby sprawowali tam kontrolę nad niezadowolonymi jednostkami armii Renu. Jednak misja zakończyła się katastrofą — Lucylian został zamordowany podczas rozruchów w Durocortorum Remorum (Reims), a Walentynian ledwie się uratował, po czym udał się do Azji Mniejszej na dwór Jowiana. Tam za swoje zasługi otrzymał tytuł dowódcy drugiej formacji tarczowników. W dniu śmierci cesarza Walentynian przebywał w Ancyrze, w związku z tym nie brał udziału w naradzie dostojników zebranych w Nicei i chyba nie miał wpływu na toczące się 4

Część źródeł podaje, że został przeniesiony na rubieże Imperium do garnizonów egipskich.

tam obrady. O jego wyborze na władcę tak pisał Ammianus Marcellinus: „Zwierzchnicy urzędów cywilnych i wojskowych przejęci wielka troską o wspólne dobro, a niektórzy z nich ożywieni złudnymi nadziejami, poszukiwali dla państwa władcy od dawna wypróbowanego i cieszącego się autorytetem. Pogłoski przekazywane szeptem przez niewielką grupę ludzi wymieniały dość niepewnie imię Ekwicjusza, ów­ czesnego trybuna pierwszej scholi Skutiarów [pierwsza formacja tarczowników]. Ponieważ jako człowiek surowy i trochę prostacki nie podobał się osobom wpływowym, nieśmiałe poparcie przeniosło się na Januariusza, krewnego Jowiana; zajmował się on całością spraw wojskowych w Ilirykum. Z niego też zrezygnowano, bo przebywał za daleko. Wreszcie, bez żadnego głosu sprzeciwu, z nat­ chnienia niebiańskiego bóstwa został wybrany Walentynian, jako człowiek jak najbardziej odpowiedni do objęcia wakującego stanowiska [...]. Ponieważ wybór ten nie napotkał żadnego sprzeciwu i wydawał się korzystny dla państwa, wyruszyli posłańcy, aby przynaglić Walentyniana do szybkiego przybycia. Przez dziesięć dni nikt nie dzierżył steru władzy, co obwieścił wówczas haruspik Marek, który w Rzymie dokonał obserwacji wnętrzności zwierząt ofiar­ nych. Przez ten czas Ekwicjusz bacznie czuwał, aby nie uczyniono czegoś niezgodnie z postanowieniami i aby wiecznie zmienni w swojej postawie żołnierze nie prze­ chylili się na stronę któregoś z obecnych wśród nich na miejscu. Wspierał go w tym Leon, który w oddziałach Dagalajfa, dowódcy jazdy, zarządzał dotąd kasą formacji pomocniczych i został później złowrogim naczelnikiem urzędów cesarskich. Oni obaj, jako Panończycy i zwolen­ nicy desygnowanego cesarza, kształtowali poglądy całego wojska na tyle, na ile starczało im sił i determinacji. Kiedy Walentynian przybył na wezwanie [odstąpił ] od wypełnienia powinności, kierując się — jak dawano do

zrozumienia — przepowiedniami lub często powtarza­ jącymi się snami. Następnego dnia ani nie chciał z nikim się spotkać, ani występować publicznie, pragnął bowiem niejako uniknąć przypadającego właśnie wówczas prze­ stępnego dnia w miesiącu lutym, ponieważ zdawał sobie sprawę, że kilkakrotnie był on niepomyślny dla państwa rzymskiego [...]. Zbliżał się już wieczór i za radą prefekta Salutiusza postanowiono, przy jawnej zgodzie wszystkich, aby nikt, kto cieszy się wielkimi wpływami lub jest podejrzany o dążenie do wyższych stanowisk, nazajutrz rano nie występował publicznie, pod groźbą kary śmierci. Gdy — ku rozpaczy wielu, których życzenia pozostały nie­ spełnione — noc się skończyła i nastał jasny dzień, a całe wojsko znalazło się w jednym miejscu, Walentynian wysunął się do przodu na plac, gdzie pozwolono mu wejść na wznoszący się wysoko trybunał. Tak jakby odbywały się komicja5, w obecności najbardziej życz­ liwych ludzi, ten mąż pełen powagi został uroczyście ogłoszony władcą państwa. Wnet przystrojono go w ce­ sarski strój, włożono mu diadem na głowę i wśród pochwalnych okrzyków wywołanych euforią, jaką daje zmiana, ogłoszono augustem”6. Jak widzimy, był to człowiek przesądny, ale jedno­ cześnie przenikliwy, ambitny i bezwzględny, niebojący się sięgnąć po najwyższą władzę mimo solidnej opozycji. Wygląd zewnętrzny Walentyniana też predysponował go do objęcia rządów. „Jego ciało było muskularne i silne, włosy jasne, twarz o jasnej cerze z niebieskoszarymi oczyma, które zawsze patrzyły z ukosa i surowo. Piękna postać i re­ gularne kształty członków dopełniały blasku cesarskiego majestatu”7. 5 6

Komicja - zgromadzenie ludu rzymskiego. A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., ks. XXVI, 1.3-7, 2.1-3.

Jego osobowość była skomplikowana i łatwo wpadał w skrajności, oprócz negatywnych cech miał także wiele zalet. Wydaje się, że w miarę upływu czasu i zażywania luksusu władzy te gorsze cechy brały górę. „Walentynian, człowiek tak jawnie okrutny, na początku panowania starał się niekiedy trzymać w ryzach dzikie napady, aby załagodzić opinię na temat swej surowości, jednak owa pełzająca wada, choć powstrzymana, wybuchła przecież z tym większą siłą ku zagładzie wielu istnień ludzkich. [...] Jeżeli ktoś udał się do cesarza, aby uniknąć sytuacji, kiedy możny nieprzyjaciel zostałby sędzią w jego sprawie, i żądał w to miejsce kogoś innego, nie tylko nic nie wskórał, ale bywał odsyłany właśnie do tego sędziego, którego się obawiał, chociaż przytaczał wiele słusznych powodów owej zmiany. Opowiadano też inną, podobnie okropną rzecz: ilekroć Walen­ tynian dowiedział się, że jakiś dłużnik przyciśnięty biedą nie może niczego zwrócić, wydawał wyrok, na mocy którego należało nieszczęśnika zgładzić”8. „Nigdy nie był zadowolony z wymierzania kar lekkich, ale nakazywał raczej powtarzać krwawe tortury, a z tego powodu niektórzy ludzie po morderczych przesłuchaniach bywali udręczeni niemal do utraty życia. Tak był skłonny do wyrządzania krzywd, że żadnego skazańca nie uchronił przed śmiercią podpisaniem łagodniejszego wyroku. [...] Żądza, by posiadać więcej, bez oglądania się na to, co godziwe, a co nie, oraz szukanie wszelakich zysków kosztem życia innych ludzi rozpalały się w tym cesarzu coraz żarliwiej. [...] Oprócz tego wnętrze Walentyniana zawiść pożerała aż do szpiku kości. Wiedział, że wady przybierają zwykle pozory cnót, i dlatego nieustannie przypominał, iż niechęć wywołana surowością rządzącego jest nieodłączną towa­ rzyszką sprawiedliwej władzy. [...] Nienawidził ludzi dobrze 7 8

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s, op.cit., ks. XXX, 9.6. A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., ks. XXVII, 7.4, 8.

ubranych i wykształconych, by tylko on zdawał się jaśnieć wszelkimi zaletami [...]. Tenże władca często karcił ludzi bojaźliwych, nazywał ich splamionymi i brudnymi, których należy zepchnąć poniżej najskromniejszej warstwy społecznej. Niekiedy jednak sam szpetnie bladł na twarzy z powodu nieuzasad­ nionego lęku i do głębi przejmował go strach przed tym, co w rzeczywistości nie istniało”9. Po przedstawieniu negatywnych cech należy opisać jego jaśniejszą stronę osobowości: „Z wielkim umiarem postępował wobec mieszkańców prowincji i wszędzie łagodził ciężar podatków. Kiedy wymagały tego okoliczności, wznosił osiedla warowne i umocnienia graniczne. Doskonale znał się na sprawach wojskowych; błądził, ale w tym jedynie, iż o ile zwyk­ łych żołnierzy karał za lekkie przewinienia, tolerował mnożenie przestępstw dokonywanych przez wyższych dowódców i niejednokrotnie bywał głuchy na skargi, jakie przeciwko nim podnoszono. To było przyczyną niepokojów w Brytanii, klęsk w Afryce i spustoszenia Ilirykum. Tak w swoim pałacu, jak poza nim w pełni pielęgnował czystość obyczajów. Nie splamił sumienia żadnym obs­ cenicznym występkiem i nie popełnił nic nieczystego; dzięki temu niczym cuglami okiełznał rozwiązłość cesars­ kiego dworu. Mógł tego wszystkiego łatwo upilnować, gdyż nie pobłażał nawet własnym krewnym: utrzymywał ich jako ludzi prywatnych albo obdarzał jedynie przecięt­ nymi stanowiskami, z wyjątkiem brata [...]. Był skrupulatny w obsadzaniu wyższych stanowisk: za jego panowania nie kierował prowincją żaden bankier, żadnego urzędu nie sprzedano też za pieniądze, z wyjątkiem okresu początkowego [...]. 9Ammianus

M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXX, 8.3, 8-11.

Okazywał wielką biegłość i ostrożność w prowadzeniu wojen zaczepnych i obronnych. Zahartowany w bitewnym żarze i pyle, niezwykle roztropnie potrafił doradzić to, co dobre, a zarazem odradzić to, co złe. Pilnie przestrzegał porządku w nadawaniu stopni wojskowych. Umiał pięknie pisać, ładnie malować i modelować. Był wynalazcą nowych rodzajów broni. Miał wprawdzie dobrą pamięć i żywy sposób wysławiania się, lecz raczej rzadko zbliżał się do prawdziwej sztuki wymowy. Lubił wytwomość, a radość sprawiały mu uczty tyle wystawne, co urządzone ze smakiem. Zasłynął na koniec z umiarkowanego sprawowania rządów dzięki temu, że zachował neutralność w sporach religijnych. Nikogo nie prześladował i nikomu nie nakazywał, aby uprawiał taki czy inny kult. Groźnymi edyktami nie naginał karków swoich poddanych, aby czcili to, co on chciał, lecz dziedzinę tę pozostawił tak, jak zastał”10. Mimo kilku pozytywnych cech tego władcy wyłania się jednak obraz ponurej i bezwzględnej władzy cesarskiej. W trakcie ceremonii obwołania go cesarzem wojsko domagało się, aby wyznaczył współwładcę, argumentując to utrzymaniem stabilności władzy. Tym razem, jeszcze w płomiennej mowie, odrzucił te żądania. Jednak wkrótce zmienił zdanie po następującym wydarzeniu. W trakcie marszu z Bityni do Konstantynopola ciężko zachorował. „Ogarnęło go fałszywe podejrzenie, że zachorował na skutek czarów zgotowanych mu przez kogoś z przyjaciół Juliana. Skierowano oskarżenia przeciwko kilku znacznym osobom, zostały one jednak obalone dzięki bystrości umysłu i rozsądkowi prefekta pretorianów, a był nim jeszcze Salaustiusz. Kiedy choroba ustąpiła, Walentynian wyruszywszy z Ni­ cei, dotarł do Konstantynopola. Wojsko, a także bliscy przyjaciele zachęcali go do wybrania wspólnika władzy, 10

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXX, 9.1-5.

aby w razie nastania kryzysu w państwie mieli następcę i nie cierpieli tego samego, co po śmierci Juliana. Posłuchał tej rady i po zastanowieniu wybrał ze wszystkich, których wziął pod uwagę, brata Walensa, pewny, że będzie mu najwierniejszy”11. „28 marca na przedmieściu Konstantynopola ogłosił [...] Walensa augustem za zgodą wszystkich obecnych [...]. Po włożeniu nań ceremonialnych szat cesarskich i ozdobieniu jego skroni diademem, powiózł go z powrotem w swoim powozie, jako prawowitego wprawdzie uczestnika władzy, ale posłusznego mu niby funkcjonariusz”12. Walens był przeciwieństwem Walentyniana. Jego osobo­ wość, jak i przyszłe rządy tak scharakteryzował Ammianus Marcellinus: „Był człowiekiem opieszałym i leniwym; o ciemnej karnacji. Źrenica jednego oka została uszkodzona, jednak w taki sposób, że z daleka nie dało się tego zauważyć. Postać miał proporcjonalnie ukształtowaną: nie był ani wysokiego, ani niskiego wzrostu. Nogi miał nieco pałąko­ wate, a brzuch nieco wypięty”13. „Jako przyjaciel był wiemy i stały. Surowo karał nad­ użycia w ubieganiu się o urzędy, przestrzegał twardej dyscypliny w służbie wojskowej jak i cywilnej. [...] Był aż nadto powolny zarówno w wynoszeniu do wysokich god­ ności, jak w odbieraniu ich. Nadzwyczaj sprawiedliwie opiekował się prowincjami, [...] ciężary wszelakich danin umniejszał ze szczególną gorliwością i nie pozwalał powięk­ szać podatków.[...] Okazał się surowym i zdecydowanym wrogiem złodziei oraz urzędników przechwyconych na defraudacji państwo­ wych pieniędzy [...]. Walens był nieumiarkowany w dążeniu do wielkiego bogactwa. Nie potrafił wytrwale znosić trudów 11 12 13

Z o s i m o s , Nowa historia, Warszawa 1993, ks. IV, rozdz. I, 1-2. A m m i a n u s M a r c e 11 i n u s, op.cit., ks. XXVI, 4.3. A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s, op.cit., ks. XXXI, 14.7.

i raczej udawał ogromną twardość charakteru, niż ją posiadał. Był skłonny do okrucieństwa. Umysłowość miał prostacką; nie zdobył ani wojskowego, ani humanistycznego wykształcenia [...]. Wszystkie kwestie sporne odsyłał do tekstu ustaw, przeprowadzenie procesu zlecał jednak sę­ dziom wyznaczonym, a tylko rzekomo pochodzącym z wy­ boru. W rzeczywistości bowiem nie pozwalał, aby jakakol­ wiek decyzja zapadła wbrew jego woli. [...] Skłonny do gniewu. Oskarżycielom dawał łatwy do siebie dostęp, bez względu na to, czy przychodzili z prawdziwymi czy fałszywymi sprawami”14. Taka osobowość władcy nie rokowała na przyszłość w rządach. Na dodatek był gorliwym wyznawcą arianizmu, co dodatkowo skomplikowało sytuację w łonie Kościoła, stanowiąc doskonały grunt do wszelkich sporów teologicz­ nych czy administracyjnych. Pod koniec kwietnia bracia opuścili Konstantynopol i udali się najpierw do Naissus (Niszu), a następnie wczesnym latem do Sirmium, tam podzielili między siebie władzę, dwór cesarski, siły zbrojne oraz obszary, którymi mieli władać. Walentynian jako osoba ciesząca się więk­ szym autorytetem oraz dojrzalszym wiekiem zachował dla siebie zachodnią część państwa, łącznie z Półwyspem Bałkańskim (bez Tracji), Afrykę, czyli w sumie 2/3 terytorium państwa. Walens natomiast otrzymał Trację i azjatycką część Imperium oraz Egipt. Walentynian rezydował głównie w Mediolanie, nato­ miast jego brat w Konstantynopolu. Niedane było braciom rządzić Imperium w spokoju. W 365 roku doszło do poważnych niepokojów na granicach. Rozpoczęły się najazdy barbarzyńców na terytorium rzymskie. Do naj­ poważniejszych należały najazdy: Alamanów na Galię i Recję, Sarmatów i Kwadów na Panonię, Gotów na 14

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 14.2-6.

Trację. Poza tym Persowie dążyli do zajęcia Armenii. Walentynian późnym latem pospiesznie podążył do Galii, aby powstrzymać najazdy barbarzyńców. Pod koniec października dotarła do niego wiadomość o uzurpacji Prokopiusza, jednego ze współpracowników Juliana Apo­ staty. Bunt wybuchł w Azji Mniejszej, czyli na terytorium podległym Walensowi. Walentynian postanowił mimo tak dramatycznej sytuacji pozostać w Galii, tocząc boje z Alamanami. Tą decyzją postawił dobro państwa na pierwszym miejscu. Tym samym udzielenie pomocy bratu zeszło na drugi plan. Walens na razie musiał poradzić sobie z buntem sam. Uzurpatorem okazał się Prokopiusz, jeden z najwybitniejszych obywateli Imperium. Na początku wojen z barbarzyńcami Walentynian usta­ nowił Galię swoją główną siedzibą, w Lutecji Parisiorum (Paryżu). Pod koniec 365 roku przeniósł swoją kwaterę do Durocortorum Remorum (Reims), aby być bliżej frontu. W styczniu 366 roku Alamanowie przeszli zamarznięty Ren i rozlali się po wschodniej Galii. Dagalajf, naczelnik piechoty rzymskiej, działania zbrojne prowadził opieszale, co było powodem gniewu cesarza i odwołania go z zaj­ mowanego stanowiska. Mimo to Walentynian, aby nie drażnić tak wpływowego dostojnika, mianował go kon­ sulem. Naczelnym wodzem został Jowinus, naczelnik jazdy. W błyskotliwej kampanii wiosną tego roku udało mu się w trzech bitwach rozbić barbarzyńców, między innymi w pierwszej bitwie na Polach Katalaunijskich15. Za te czyny Walentynian ofiarował mu urząd konsula. Władca po ponownym pobycie w Lutecji zimę roku 366/367 spędził znowu w Durokortorum. Jego pobyt o mały włos nie zakończył się tragicznie, ponieważ ciężko zachorował i był bliski śmierci. Tak o tych dramatycznych wydarzeniach na dworze cesarskim pisał Ammianus Marcellinus: 15

Przypuszcza się, że mniej więcej w tym samym miejscu w 451 roku Attyla został pobity przez Aecjusza.

„W tym czasie Walentynian, dręczony chorobą, był już bliski śmierci. Na tajnym posiedzeniu Galowie, którzy pełnili służbę przy cesarzu, wysunęli żądanie, aby na imperatora powołać Rustyka Juliana, ówczesnego szefa kancelarii. Był to człowiek owładnięty jakimś zwierzęcym szałem i żądny ludzkiej krwi. [...] Wbrew tym Galom niektórzy okazywali wielką sympatię dla kandydatury ówczesnego dowódcy piechoty, Sewera, jako męża od­ powiedniego do objęcia takiej godności. Ten, chociaż był przykry i budził lęk, jednak wydawał się o wiele bardziej znośny i godny poparcia niż wyżej wymieniony. Na próżno jednak snuto te plany, bo cesarz dzięki zastosowaniu rozmaitych lekarstw powrócił do zdrowia. Skoro tylko poczuł, że ominęło go niebezpieczeństwo śmierci, zamierzał swego syna Gracjana, u progu dojrzało­ ści, przyozdobić insygniami władzy cesarskiej. Wszystko starannie przygotował do uroczystości, pozyskał również żołnierzy, tak iż wiadomość tę przyjęli nader życzliwie. Kiedy przybył Gracjan, cesarz udał się wraz z nim na plac i wstąpił na trybunę, otoczony wspaniałym orszakiem wysokich rangą dostojników. Tam ujął syna za rękę, wyprowadził na środek i w oficjalnej mowie polecał wojsku jako przyszłego cesarza. [...] Jeszcze nie zakończył mowy, która zyskała życzliwy poklask, a już wszyscy żołnierze, stosownie do rangi i zapału, spieszyli jeden przez drugiego, zupełnie jakby uczestniczyli w zyskach i radości, i ogłaszali Gracjana augustem; z niezwykle donośnym dźwiękiem trąb mieszał się łagodny szczęk oręża. Widząc to, Walentynian ucieszył się, z wielką ufnością przyozdobił syna wieńcem i ubrał w szaty najwyż­ szej godności, a następnie ucałował”16. Gracjan został obwołany augustem 24 sierpnia 367 roku w Samarobriva Ambianorum (Amiens) w północnej Galii. 16

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXVII, 6.1-5, 10.

Był zaledwie 10-letnim chłopcem o miłej aparycji. Wa­ lentynian obierając na augusta Walensa, a później Gracjana złamał odwieczny zwyczaj, ponieważ poprzedni cesarze zawsze powoływali swoich współwładców na stanowisko Cezara, czyli młodszego kolegi, a dopiero następnie mianowali augustami, zrównując ich w dostojeństwie z własną osobą. Wcześniej zdarzały się odstępstwa od tej reguły, ale rzadko17. Walentynian ze względu na najazdy Sasów i Franków musiał rezydować w tamtym okresie w północnym rejonie Galii. Na dowódcę sił rzymskich w Brytanii, także atakowanej przez Sasów od strony morza, jak i Piktów od gór szkockich, wyznaczył niedawnego pogromcę Alamanów, Jowinusa. Latem następnego roku cesarz postanowił ostatecznie rozprawić się z barbarzyńcami. Skoncentrował poważne siły, ściągając nawet posiłki z Ilirykum i Italii pod dowództwem komesa Sebastiana. Po moście pontonowym przeszedł Ren, przenosząc dzia­ łania zbrojne na terytorium wroga. Ojcu w wyprawie towarzyszył Gracjan. Rzymianie uformowali klasyczną kolumnę marszową dla poruszania się w terenie opano­ wanym przez wroga. Centrum wojsk wraz z cesarzem było osłaniane po bokach przez dwa lotne oddziały pod dowództwem Jowinusa i Sewera. Zapewne kolumna posiadała straż tylną, jak i oddziały rozpoznawcze. Tabory poruszały się prawdopodobnie w centralnej ko­ lumnie, w jej tylnej części. Rzymianie dokonywali licznych rajdów, pustosząc okolice. Na Alamanów padł blady strach, jednak nie zaprzestali oporu. W rejonie współczesnego Heidelbergu doszło do niezwykle krwawej bitwy, w wyniku której Walentynian pokonał barbarzyń­ ców, tym samym hamując na jakiś czas najazdy tego plemienia na Galię. Po zwycięstwie Rzymianie powrócili 17 Na przykład Marek Aureliusz od razu powołał swego brata Werusa na Augusta w 162 roku.

na swoje terytorium; jeszcze we wrześniu tego roku cesarz odparł ataki piratów na obszary położone nad Dolnym Renem. Kiedy nastał okres względnego spokoju na granicy reńskiej, Walentynian zarządził budowę wielu fortyfikacji wzdłuż tej rzeki. Tworzyły one skompliko­ wany system powiązanych ze sobą zapór, murów czy strażnic. Miały zatrzymać najazdy barbarzyńców na Galię. Trzeba tu przyznać, że fortyfikacje były ciągle modyfikowane i do końca panowania rzymskiego w Galii powstrzymywały, a później ograniczały najazdy bar­ barzyńców zza Renu. W 369 roku cesarz zawarł przy­ mierze z Burgundami zamieszkującymi tereny położone we współczesnej Turyngii i północnej Bawarii, przeciwko wrogim Imperium Alamanom, biorąc ich w kleszcze. W 370 roku pojawili się jednak na zaproszenie Rzymian, jako ich sojusznicy nad środkowym Renem, i od tamtego zaczęli stopniowo osiedlać się w tym rejonie. W latach 368-369 nieudolnie odpierającego ataki bar­ barzyńców w Brytanii Jowinusa zastąpił Flawiusz Teodozjusz, który otrzymał od cesarza tytuł dux. Teodozjusz pochodził z Hiszpanii i posiadał opinię doskonałego stratega. Dość sprawnie przywrócił w zdemoralizowanej armii dyscyplinę. Następnie w ciężkich bojach toczonych przez dwa lata zapewnił wyspie upragniony pokój. Walentynian, korzystając z względnego spokoju w pod­ ległych sobie włościach, w 370 roku poślubił po odsunięciu od siebie pierwszej żony Maryny Sewery, podobno z po­ wodu afery majątkowej, około trzydziestoletnią piękną kobietę o imieniu Justyna, wdowę po cesarzu Magnencjuszu (350-353). Za poprzedniego męża została wydana z woli rodziców już jako 10-letnia dziewczynka. Był to akt polityczny. Walentynian poślubiając kobietę niezwykle popularną w Galii, starał się zdobyć przychylność tamtejszej arystokracji oraz armii. W 371 roku przyszedł na świat ich

syn Walentynian II. Potem małżonkom urodziły się jeszcze trzy córki Justa, Grata i Galla. Spokój parze królewskiej, poza utarczkami na granicy reńskiej i dunajskiej z barbarzyńcami — notabene zakoń­ czonymi zwycięstwami za sprawą Teodozjusza — za­ kłóciło poważnie powstanie Firmusa w Afryce. Poderwał do boju liczne plemiona oraz przeciągnął na swoją stronę dwie pomocnicze rzymskie formacje. Przyczyną buntu, jak wielokrotnie wcześniej w historii się okazywało, były nadużycia podatkowe władz rzymskich. Poszkodowani przez urzędników państwa odwoływali się do cesarskiego sądu. Jednak tam, po wnikliwych śledztwach dzięki silnym poplecznikom na dworze, uniewinniano urzędników, a ska­ zywano na kary oskarżających. Oczywiście takie jawne niesprawiedliwe działanie władz musiało wcześniej czy później doprowadzić do buntu. Doszło do niego w 370/371 roku. Na jego czele stanął Firmus, syn Nubela, naczelnika plemienia Jubalenów, z siedzibami nad rzeką Sava (Ued Summam). Po śmierci naczelnika między braćmi doszło do wojny. Rzymski komes Romanus w walce tej poparł Zammaka, pana zamku „Fundus Patrensis”. Firmus jednak zamordował brata, tym samym naraził się Rzymianom; odpowiedni donos w tej sprawie został wysłany Walentynianowi I przez Romanusa. Wódz Maurów musiał dla ratowania życia podjąć kroki uprzedzające wypadki, czyli zorganizował powstanie przeciw władzy Rzymu w Afryce. Obwołał się królem Maurów, a następnie ogłosił się cesarzem. Firmusowi udało się opanować w krótkim czasie znaczne obszary prowincji Mauretanii Cezarejskiej oraz Numidii18. Uzurpator oparł się na ruchu donatystów19, 18

Tereny dzisiejszej północnej Algierii. Donatyści - schizmatycy Kościoła katolickiego potępiający wiernych, którzy zgodzili się w trakcie prześladowań chrześcijan za panowania Dioklecjana na traditio, czyli odstępstwo od wiary. Zostali potępieni przez Konstantyna Wielkiego w 317 roku. Na soborze nicejskim w 321 roku 19

który miał poparcie biedniejszych warstw społecznych. Dzięki temu doskonale wiedział, co dzieje się na obszarach podległych cesarstwu, a także dzięki dywersji mógł łatwiej zajmować miasta. Do końca 372 roku zostały zdobyte takie miasta jak Icosium (Algier) czy stolica prowincji Cezarea; Romanus ograniczył się tylko do działań defensywnych, notabene prowadzonych w sposób opieszały. Walentynian I nie mógł dłużej tolerować takiej sytuacji — Firmus zaczął zagrażać bezpośrednio sercu rzymskich afrykańskich posiad­ łości, czyli prowincjom Afryka i Byzacena. Cesarz wysłał wiosną 373 roku z korpusem ekspedycyjnym swego najlep­ szego wodza Teodozjusza. Ustanowił swoją główną bazę operacyjną w mieście Sitifis. Stamtąd prowadził bezwzględ­ ną walkę z powstańcami wszelkimi dostępnymi środkami, takimi jak walka zbrojna, przekupstwo, dyplomacja. Firmus zmienił taktykę i przeszedł do działań partyzanckich, opierając się na trudnym górskim i pustynnym terenie oraz organizując niespodziewane wypady na rzymskie kolumny marszowe czy mniejsze garnizony. W końcu po trzech latach walk, w 375 roku, Firmus został zdradzony przez swoich towarzyszy broni. Aby uniknąć wydania go żywym Rzymianom, powiesił się. Po jego śmierci rebelia została szybko stłumiona. Rok wcześniej nastąpił poważny najazd Sarmatów i Kwadów na Panonię i Mezję, podczas którego obroniły się tylko miasta. Brakowało wojsk, sytuacja więc była bardzo groźna. Podczas tych walk wykazał się odwagą syn Teodo­ zjusza wojującego w Afryce, także Teodozjusz dowodzący jednostkami stacjonującymi w Mezji. Walentynian I, czując powagę sytuacji, wiosną 375 roku opuścił Trewir i na czele głównych sił cesarskich udał się na naddunajski teatr działań zbrojnych. Najpierw staogłoszono w stosunku do nich tolerancję. Następnie przez cały IV i pierwszą połowę V wieku trwał konflikt z chrześcijanami wyznania nicejskiego.

cjonował w Sirmium, a następnie w Kamuntum (okolice Wiednia). Zastał w prowincji bardzo ciężką sytuację ze względu na nadużycia administracji państwowej, a w szcze­ gólności prefekta pretorianów, Probusa. Jednak cesarz potraktował winnych łagodnie. Natomiast stosował nie­ współmiernie wysokie kary za inne przewinienia. Aby lepiej śledzić działania zbrojne, Walentynian I udał się do Akwinkum (Buda). Tak następne wydarzenia opisuje Am­ mianus Marcellinus: „Szybko zbudował drewniany most i z innego kierunku przeprawił się do Kwadów, którzy wypatrywali jego nadejścia raczej od strony wysokich gór, gdzie większość z nich schroniła się razem z najbliższymi, ponieważ byli w najwyższym stopniu niepewni przebiegu nad­ chodzących wydarzeń. Lecz stanęli jak wryci, gdy do­ strzegli na swych ziemiach cesarskie znaki wojskowe w miejscu zupełnie innym od tego, w którym się ich spodziewali. Cesarz tak szybko, jak na to pozwalały warunki, ruszył naprzód. Wyrzynał wszystkich niezależnie od wieku, także tych, których nagły ów wypad zaskoczył w czasie wędrówki. Spaliwszy domostwa Kwadów, po­ wrócił, a wojsko, jakie ze sobą prowadził, nie doznało żadnego uszczerbku. Jako że jesień minęła niezwykle szybko, zatrzymał się w Akwinkum. [...] Szukał od­ powiedniego miejsca na leża zimowe, nie można było jednak znaleźć żadnego stosownego lokum, oprócz Sawarii (Szombathely), w owym czasie miasta słabego i udrę­ czonego ciągłymi nieszczęściami. Dlatego na krótko pozostawił na boku nawet to przed­ sięwzięcie, na którym tak mu zależało, i szybko wyruszył w drogę powrotną. Sforsował rzekę, obsadził obozowiska i twierdze wystarczająco silnymi załogami, po czym przybył do Brygetionu. Tutaj los, przez długi czas usposobiony tak, aby zapewnić cesarzowi spokój, wielu niezwykłymi znaka­ mi obwieszczał władcy śmierć.

Oto przed kilkoma dniami płonące na niebie komety [...] zapowiadały upadek wielkich fortun. Jeszcze wcześniej w Sirmium piorun, przy wtórze gwałtownego grzmotu dobywającego się z chmur, zapalił część pałacu, Kurii i Forum. W Sawarii zaś, właśnie podczas pobytu władcy, puchacz siedzący na dachu cesarskiej łaźni wydawał swoje żałobne odgłosy i nie dał się strącić ani strzałami, ani kamieniami ciskanymi wprawną ręką. [...] W nocy, zanim nastał dzień, kiedy zgasło światło jego życia, widział swoją nieobecną żonę, jak siedziała w żałobnym stroju”20. Cesarz był przygnębiony tymi proroczymi znakami. W końcu postanowił przyjąć poselstwo Kwadów, które przybyło, aby zawrzeć pokój. Podczas audiencji w swojej mowie dotyczącej przyczyn wojny Germanie rozsierdzili Walentynia I i „cesarz wybuchnął niepohamowanym gnie­ wem i na początku swej odpowiedzi, bardzo roznamiętniony, ganił w obelżywych słowach cały ten naród jako niewdzięczny i niepomny na wyświadczone mu dobrodziej­ stwa. Powoli jednak łagodniał i już skłaniał się ku większej wyrozumiałości, gdy nagle, jakby uderzył w niego grom z nieba, jednocześnie zablokowały się droga życia i głos. Widziano, jak nabrał ognistych rumieńców, jak krew przestała krążyć i wystąpił śmiertelny pot. Żeby zapobiec upadkowi cesarza na oczach obecnych, w tym także ludzi niskiego pochodzenia, nadbiegli zaufani słudzy i zaprowa­ dzili go do prywatnego apartamentu. Tam został położony na łożu. Jeszcze tliły się w nim resztki życia i nie malała jasność umysłu, gdyż rozpoznawał wszystkich, którzy stali obok, których pokojowcy zwołali z największym pośpie­ chem, by nikt nie mógł podejrzewać, że władcę zamor­ dowano. Ponieważ wnętrzności paliły go jak ogień, za­ chodziła konieczność upuszczenia krwi. Nie można było jednak znaleźć żadnego lekarza, [...] W końcu znalazł się 20

Amminus Marcellinus, op.cit., ks. XXX, 5.13-18.

jeden i wielekroć nakłuwał mu żyłę, lecz nie mógł z niej wycisnąć nawet kropli krwi. Wewnętrzne organy od nad­ miaru gorączki jakby się spaliły lub -— jak sądzili inni — wyschły do tego stopnia, że pewne arterie, które nazywamy hemoroidami, od lodowatego zimna zakrzepły i zamknęły się. Pod wpływem przygniatającej go ogromnej siły owych dolegliwości czuł, że zbliża się moment śmierci. Usiłował coś powiedzieć lub wydać jakieś polecenia, na co wskazywało rzężenie, często wstrząsające nim od wewnątrz, zgrzytanie zębów i ruchy rąk, jakby wykonywali je bok­ serzy, mający dłonie oplecione rzemieniami. Zmożony już i pokryty sinymi plamami wyzionął ducha, długo zmagając się ze śmiercią”21. Walentynian I był jednym z nielicznych cesarzy w całej historii Rzymu, którzy zmarli śmiercią naturalną. Po wstępnych uroczystościach pogrzebowych cesarza zwłoki zabezpieczono i przygotowano do wysłania do Konstantynopola. Ze względu na niebezpieczeństwo buntu odwołano wyprawę przeciwko barbarzyńcom za Dunaj. Dostojnicy dworscy postanowili działać szybko, ponieważ Gracjan, współwładca Walentyniana I, stacjonował w Trewirze i nie wiedział jeszcze nic o śmierci ojca. Poza tym, ze względu na dużą odległość, nie mógłby podjąć skutecz­ nych działań w celu zapobieżenia rebelii. Dostojnicy wezwali do powrotu Merobaudesa22, który przebywał w tym czasie na polu walki. „Po przybyciu Merobaudesa bardzo troskliwie podjęto sprawę sukcesji. Postanowiono, żeby Walentynian, syn zmarłego cesarza, wówczas czteroletni chłopczyk, został powołany do współuczestnictwa we władzy cesarskiej. Z matką Justyną przebywał w oddalonej stąd o 100 mil posiadłości noszącej nazwę Murocinkta. Kiedy wszyscy 21

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., ks. XXX, 6.3-6. Merobaudes został mianowany naczelnym dowódcą wojska (magister utriusąue militiae) przez Walentyniana prawdopodobnie w 375 roku. 22

jednomyślnie przystali na ten plan, szybko posłano po niego wuja, Cerialisa. Ten w lektyce sprowadził chłopca do obozu. Tak więc szóstego dnia po śmierci ojca został legalnie ogłoszony imperatorem i stosownie do uświęconego zwyczaju otrzymał imię Augustus. I chociaż sądzono, że Gracjan niełatwo zniesie fakt ustanowienia innego cesarza bez jego pozwolenia, to obawy okazały się płonne. Żyli oni w dobrej komitywie, ponieważ Gracjan, życzliwy i otwarty, pokochał brata z wielkim oddaniem i dbał o jego wy­ chowanie”23. Działo się to w listopadzie 375 roku. Następnie młodzi cesarze (a raczej sprawujący za nich rządy) podzielili między siebie obszar cesarstwa rządzonego uprzednio przez Walentyniana I. I tak Gracjan objął zarząd nad Galią, Hiszpanią i Brytanią, a Walentynian II nad Italią, Afryką Północną, Półwyspem Bałkańskim bez Tracji. Imperium znowu oficjalnie posiadało trzech cesarzy, przy czym Walentynian II znajdował się pod opieką szesnastoletniego Gracjana. Trzeba cofnąć się o 10 lat, aby zapoznać się z wydarze­ niami rozgrywającymi się we wschodniej części Imperium.

23

A m m i a n u s M a r c e 11 i n u s, op.cit. , ks. XXX, 10.4-6.

ROZDZIAŁ II WALENS, PROKOPIUSZ i GOCI

„Prokopiusz urodził się i wychował w znakomitej rodzinie w Cylicji. Już od swego pierwszego wystąpienia stał się sławny z tej racji, że był blisko spokrewniony z przy­ szłym cesarzem Julianem. Jego życie i charakter były nienaganne. Toteż mimo swej skrytości i małomówności przez długi czas umiejętnie pełnił w wojsku funkcje notariusza i trybuna, dzięki czemu stał blisko najwyższych osobistości. Po śmierci Konstancjusza i zmianach po­ litycznych został, jako krewny cesarza, włączony do grona komesów. Miał jednak większe aspiracje i już wówczas było widoczne, że gdy nadarzy się sposobność, będzie nosicielem publicznego spokoju. Julian, wkraczając do Persji, pozostawił go w Mezo­ potamii z silnym oddziałem wojska, lecz przydał mu Sebastiana jako towarzysza władzy na równych prawach. Polecił też — jak głosi szeptana wieść, niemająca przecież żadnego rzeczywistego autora — żeby działał zgodnie ze znanymi mu faktami. Jeśliby więc spostrzegł, iż osłabły podpory rzymskiej władzy, sam miał się postarać, aby szybko mianowano go cesarzem. Prokopiusz wykonywał polecenia lojalnie i przezornie. Dowiedział się o zgonie

śmiertelnie rannego Juliana i o wyniesieniu Jowiana na władcę całego państwa. Kiedy rozeszła się fałszywa po­ głoska, że tenże Julian w ostatnim tchnieniu miał wypowie­ dzieć życzenie, aby ster najwyższej władzy został powie­ rzony Prokopiuszowi, ten — w obawie, by z tego powodu nie zgładzono go bez sądu — usunął się z publicznego widoku. [...] Urodziwy, o wzroście więcej niż średnim i śniadej cerze, kiedy szedł, wzrok miał utkwiony w ziemię. Swoim skrytym i smutnym usposobieniem przypominał owego Krassusa, który — co potwierdzają Lucyliusz i Tulliusz — tylko raz w życiu się zaśmiał. Poza tym, co jest zdumiewające, dopóki żył, nigdy nie był winien przelanej krwi”1. Prokopiusz eskortował zwłoki cesarza Juliana aż do Cylicji, gdzie je pogrzebał zgodnie z ostatnią wolą władcy, następnie ukrył się, obawiając się represji ze strony nowej władzy. Po pewnym czasie przybył do Chalcedonu do swojego znajomego senatora Strategiusza. Z tego miasta leżącego naprzeciwko Konstantynopola, po drugiej stronie Bosforu, często przepływali cieśninę, aby dostać się do stolicy w celu prowadzenia działalności politycznej. Wtedy już od ponad roku panował Walens. Jego rządy wzbudzały powszechne niezadowolenie, głównie za sprawą postawy jego teścia Petroniusza słynącego ze chciwości, żądzy władzy i okrucieństwa. Zażądał zwrotu zaległych podatków od prawie 100 lat! Było to wręcz niewiarygodne. Rosła więc z dnia na dzień opozycja przeciwko legalnej władzy. W 365 roku późnym latem Walens wraz ze swoją armią wyprawił się przeciwko Persom. W drodze do Mezopotamii doszła do niego wiadomość o niebezpieczeństwie najazdu gockiego na Trację. Dla wzmocnienia sił strzegących Dunaju wydzielił ze swojej armii korpus jazdy składający 1

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXVI, 6.1-3, 9.11.

się głównie z weteranów Juliana. Po drodze jednostki te zatrzymały się w Konstantynopolu. Moment ten bezbłędnie wykorzystał Prokopiusz, dokonując 28 września 365 roku przewrotu. Pozyskał oficerów w tym korpusie obietnicami natury materialnej, jak i przyrzeczeniem wysokich stano­ wisk, a następnie przeciągnęli oni na stronę uzurpatora prostych żołnierzy. „Stanął przeto pobladły, zupełnie jakby został przywołany ze świata podziemnego. W ozdobnej złotem tunice (ponie­ waż nigdzie nie można było znaleźć płaszcza) wyglądał niczym cesarski sługa: od stóp aż do pasa przyodziany był niby chłopiec ze szkoły pałacowej — na nogach miał purpurowe buty, podobnie płat purpurowego płótna zwisał mu przez lewą rękę, w której trzymał włócznię. [...] W tak śmieszny sposób i z pohańbieniem wszelkich godności wyniesiony na stanowisko, przemówił ze służalczym po­ chlebstwem do sprawców swojego awansu. Obiecywał im z racji objęcia władzy ogromne bogactwa i zaszczyty, a następnie ukazał się publicznie. Wówczas już nieco pewniej postępował w otoczeniu zbrojnego tłumu i wśród wzniesionych sztandarów. Wokół szeroko rozbrzmiewał przeraźliwy dźwięk ponuro rezonujących tarcz, które żoł­ nierze — z obawy, aby nie spadały na nich z dachów kamienie lub kawałki dachówek — trzymali niezwykle ciasno tuż ponad samymi kitami hełmów. Kiedy tak bez większych obaw Prokopiusz odbywał swój pochód, mieszkańcy ani nie stawiali oporu, ani nie wyrażali poparcia. Podniecała ich jednak niespodziewana, choć wrodzona większości zwykłych ludzi, przyjemność, jaką niesie każda szykująca się zmiana”2. Następnie przemówił do mieszkańców stolicy na forum oraz udał się do gmachu posiedzeń senatu. Dzięki poparciu, jakie uzyskał, mógł rozwinąć intensywną działalność poli­ 2

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXVI, 6.15-17.

tyczną. Największy sukces to przejście na jego stronę wojsk stacjonujących w Tracji, a były to dość liczne i dobrze wyszkolone jednostki. Mianował dowódcami swoich głównych sił Agilona i Gomoariusza oraz uwięził prefekta Konstantynopola i prefekta pretorium. Walens został powiadomiony o rewolcie, jak już wiemy, w trakcie marszu na wschód, na terytorium Kapadocji. Błyskawicznie zawrócił, jednak marsz w kierunku Kon­ stantynopola prowadził opieszale i obawiał się zbrojnej konfrontacji z Prokopiuszem. Nawet w przypływie słabości próbował porzucić insygnia cesarskie i zbiec. Jego doradcy jednak powstrzymali go od tego haniebnego kroku. Walens wysłał jako straż przednią swoich wojsk dwa legiony. Im to zastąpił drogę Prokopiusz nad rzeką Sangarios, 22 km na wschód od Nicei. Miała to być pierwsza konfrontacja zbrojna między siłami obu cesarzy. Jednak faktycznie do niej nie doszło. „Mimo że z obu stron miotano pociski, sam Prokopiusz wybiegł na środek, jakby zachowaniem tym chciał rozdraż­ nić wroga. Szczęśliwym zrządzeniem losu rzekomo rozpo­ znał jakiegoś Witalina (choć nie wiadomo, czy znał go naprawdę), pozdrowił uprzejmie po łacinie i kazał wystąpić do przodu. Podał mu rękę i objął go ku powszechnemu zaskoczeniu jednej i drugiej strony. Następnie zawołał: «Oto dawna wierność rzymskiego wojska i jego przysięga utwierdzona obrzędami religijnymi! Czy godzi się, naj­ dzielniejsi mężowie, aby tyle mieczy podniosło się w obro­ nie nieznanych ludzi. Czy mamy jęczeć z powodu nawzajem zadanych sobie ran, aby ten zdegenerowany Panończyk, wywracając wszystko i niszcząc, osiągnął władzę, której nawet w marzeniach nie ośmielał się sobie wyobrazić? Idźcie raczej za potomkiem najwyższego rodu, nie po to, by grabił cudze dobra, lecz by prowadząc najbardziej słuszną walkę, w pełni przywrócił majestat odziedziczony po przodkach».

Wszyscy zmiękli pod wpływem tej spokojnej przemowy, mimo że przybyli z nastawieniem stoczenia zażartej bitwy. Opuścili na dół wysoko wzniesione sztandary i orły, dobrowolnie się do niego przyłączając. I zamiast podnieść przeraźliwy wrzask, który barbarzyńcy zwą barritus, ob­ wołali go cesarzem, a następnie, stosownie do przyjętego zwyczaju, sformowali orszak i w całkowitej zgodzie od­ prowadzili go do obozu. Tam, jak każe wojskowa reguła, wezwali Jowisza na świadka, że Prokopiusz pozostanie niezwyciężony”3. Nie był to jedyny sukces sił Prokopiusza. Jeden z jego wodzów — trybun Rumitalka, zarządca pałacu cesarskiego, zajął śmiałym atakiem Niceę, najważniejsze miasto Azji Mniejszej. Mimo tych klęsk Walens w dalszym ciągu dysponował liczniejszymi siłami zbrojnymi i rozpoczął ofensywę w celu odzyskania utraconych miast. Jego wódz pochodzenia alamańskiego, Wadomar, obiegł Niceę, a sam podszedł pod Chalcedon, uprzednio obsadzając załogą Nikodemię. „Z wielkimi siłami przystąpił do szturmu na Chalcedon. Z murów poleciały na niego obelżywe słowa i szydercze określenie sabarius, czyli piwosz; sabaia jest bowiem znanym w Iliryku napojem biedaków, uzyskiwanym z jęcz­ mienia lub innego zboża. W końcu brak żywności i zaciekły opór obrońców wyczerpały siły cesarza, który szykował się już do odwrotu. Wówczas żołnierze zam­ knięci w Nicei szybko otwarli bramy, wypadli z miasta, powalili znaczną część oblegających i pod wodzą odważ­ nego Rumi talki pośpieszyli z zapałem, aby zajść Walensa od tyłu, dopóki jeszcze nie oddalił się od przedmieść Chalcedonu. I z pewnością udałby się im ten manewr, gdyby do cesarza wcześniej nie dotarła pogłoska o grożącej mu zagładzie. Jak najszybciej więc wycofał się poprzez 3

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXVI, 7.15-17.

Jezioro Sunoneńskie i kręte zakola rzeki Gallus, kpiąc sobie z tego pościgu, choć nieprzyjaciel deptał mu po piętach”4. Walens wycofał się do Ancyry (Ankary), natomiast zwycięski Prokopiusz zajął Bitynię; w jego ręce wpadła wojenna kasa cesarza znajdująca się w mieście Kyzikos, a następnie jego wódz Gomoariusz opanował Licję. Mimo tych sukcesów sytuacja uzurpatora nie przed­ stawiała się najlepiej. Musiał podjąć niepopularne decyzje w celu opłacenia swojej armii. Z tego powodu rozdał zapasy zboża zgromadzone dla mieszkańców Konstan­ tynopola oraz obłożył senatorów podatkiem. Poza tym po zajęciu Kyzikos zapomniał, że fortuna kołem się toczy i wszystko może się zmienić. Początkiem końca buntu Prokopiusza była sprawa Arbitiona, starego naczel­ nika jazdy za czasów Konstancjusza II oraz opieszałość samego buntownika: „Pełen przedmiotów nieocenionej wprost wartości dom Arbitiona, który Prokopiusz dotąd oszczędzał, traktując jak własny, gdyż uważał, że Arbition stoi po jego stronie, kazał ogołocić ze wszystkiego. Oburzył go bowiem fakt, że ów kilkakroć zapraszany przekładał wizytę, tłumacząc się dolegliwościami podeszłego wieku i chorobą. I chociaż z tego powodu uzurpator obawiał się nadejścia ciężkich chwil, jednak — gdy nikt nie stawiał oporu i gdy mógł swobodnie, przy aprobacie wszystkich, sięgnąć po wschod­ nie prowincje (ludzie pragnęli tam pewnych zmian poli­ tycznych, gdyż odczuwali odrazę do surowych rządów, jakim wówczas podlegali) — działał zbyt leniwie, żeby pozyskać pewne miasta azjatyckie i zebrać ludzi doświad­ czonych w wydobywaniu złota, którzy mogli być mu pomocni w przyszłych, a jak się spodziewał, zaciętych i licznych walkach, stępiał więc, jak tępieje ostrze miecza”5. 4 5

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXVI, 8.2-3. A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXVI, 8.13-14.

Dzięki takiej postawie Arbition przeszedł do obozu Walensa, a sam cesarz wiosną 366 roku nieniepokojony rozpoczął ofensywę w Azji Mniejszej. Siły Walensa wzmoc­ niły oddziały posiłkowe jednostek pomocniczych pod dowództwem Lupicyna. Cesarz tym razem bardzo starannie opracował plan wiosennej kampanii, zabezpieczając sobie północną flankę i zaatakował pozycje Gomoariusza w Licji. Wódz Prokopiusza nie podjął walki i skapitulował. Do tego czynu skłoniła go agitacja Arbitiona. Po tym sukcesie Walens pomaszerował do Frygii i tam pod Nakolią natknął się na główne oddziały uzurpatora pod jego dowództwem oraz Agilona. W trakcie bitwy Agilon uciekł, a duża część armii przeszła do obozu prawowitego cesarza. „Na ten nieoczekiwany przez nikogo widok Prokopiusz, który nie mógł liczyć na żadną łaskę, rzucił się do ucieczki i skierował się do kryjówek w pobliskich lasach i w górach. Towarzyszyli mu Florencjusz i trybun Barbachala, który już od czasów Konstancjusza znany był z udziału w najokrutniej­ szych wojnach. Teraz pchała go do zbrodni nie własna wola, ale konieczność. Minęła już większa część nocy, podczas której od samego wieczoru aż do świtu świecił księżyc, co jedynie powiększało strach. Nigdzie bowiem nie mogli wymknąć się z matni. Prokopiusz, bezradny, jak to zwykle bywa w trudnych okolicznościach, żalił się na opłakany i ciężki los oraz pogrążył w różnorakich obawach. Niespo­ dziewanie towarzysze mocno związali go, a kiedy nastał dzień, zawiedli do obozu, gdzie milczącego i odrętwiałego oddali w ręce cesarza. Ten natychmiast kazał ściąć mu głowę, razem z nim złożył do grobu szalejące burze domowych niesnasek i wojen. [...] W tym samym szale oburzenia cesarz rozkazał natychmiast zgładzić Florencjusza i Barbachalę, którzy przyprowadzili do niego Prokopiusza, nie zastanawiał się nad motywami ich czynu”6. 6

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXVI, 9.8-10.

Prokopiusz zginął 27 maja 366 roku. Po jego śmierci rebelia szybko wygasła. Najdłużej stawiał opór w Chal­ cedonie krewny uzurpatora Marcellus, który nawet przyw­ dział purpurę cesarską. Pojmany zmarł w mękach, tor­ turowany przez oprawców Walensa. Teraz rozpoczęła się kilkumiesięczna nagonka na zwolenników uzurpatora; wy­ konano wiele wyroków śmierci. Konfiskowano majątki. Niszczono całe rody. Rodzina Prokopiusza straciła prak­ tycznie wszystko. Jego żona Artemizja kilkanaście lat później zmarła jako żebraczka. Po kilkudziesięciu latach ród się jednak odrodził i wydał na świat jednego z ostatnich cesarzy zachodniorzymskich, Antemiusza. Prokopiusz zaciągnął do swojego wojska najemników pochodzących z plemion gockich w sile około 3000 ludzi. Te jednostki stanowiły nie lada problem dla Imperium. Kim więc byli ci groźni wojownicy? Goci należeli do plemion germańskich i swoje pierwotne siedziby mieli w Skandynawii. Na przełomie tysiącleci zaczęli wędrówkę przez terytorium Polski i Ukrainy w kie­ runku Morza Czarnego. W początkach III wieku n.e. osiedleni już nad tym morzem, wkraczają dość niechlubnie na arenę dziejów, organizując najazdy na Cesarstwo Rzym­ skie i Królestwo Bosporańskie. Na początku lat 30. III wieku zniszczyli Olbię, a w 238 roku napadli na miasto Histros (Histria) znajdujące się na południe od ujścia Dunaju. Po otrzymaniu okupu, wycofali się z powrotem na północ, przy czym prawdopodobnie za wynegocjowane środki Goci byli zobligowani do służby w rzymskich oddziałach posiłkowych, czyli zawarli foedus. Zostali skierowani przez cesarza Gordiana III w 242 roku do walk z Persami. Sytuacja Gotów zmieniła się w 250 roku, gdy ich naczelnik Cniva wraz ze skonstruowaną przez siebie koalicją, złożoną jeszcze z Karpów, Tajfalów, Wandalów i Bastamów, sforsował rzekę Alutę. Wtedy siły inwazyjne rozdzieliły się, sam Cniva udał się w stronę Dunaju

i w okolicach współczesnego Celeiu przekroczył go; Karpowie natomiast udali się na północ w stronę Dacji. Następnie Cniva wkroczył do Mezji Dolnej. Inny oddział Gotów pod dowództwem Gunteryka i Argaitha sforsował Dunaj i zaatakował obszar współczesnej Dobrudży, a na­ stępnie podszedł pod Filipopol (Płowdiw). Cniva napotkał pod Swisztowem u ujścia Jantry skutecz­ ny opór legata mezyjskiego Treboniusza Gallusa. Jego główne siły były skoncentrowane w Oescus, w silnie ufortyfikowanym mieście leżącym na ważnym szlaku komunikacyjnym. Dlatego też, aby ominąć pozycję tego wodza, Cniva pomaszerował w górę Jantry, jednocześnie próbując się połączyć z armią oblegającą Filipopol. W tym samym czasie główne siły rzymskie pod osobistym dowódz­ twem cesarza Decjusza pokonały oddziały Karpów, które wkroczyły do Dacji, następnie wykonały zwrot na południe i forsownym marszem stanęły pod Nikopolis (Stary Nikub). To warowne miasto miało niezmiernie ważne znaczenie strategiczne, ponieważ zamykało szlaki prowadzące przez Góry Bałkańskie z Mezji do Tracji. Pod jego murami Decjusz pokonał siły Cnivy, zmuszając go do wycofania się w Góry Bałkańskie — gdzie połączył się ze swoimi siłami oblegającymi Filipopol. Decjusz postanowił oswo­ bodzić Filipopol od oblężenia i wkroczył w góry. Po przekroczeniu przełęczy Szipka, wojska rzymskie rozbiły obóz w Borea (Stara Zagora). Tam niespodziewanie zostały zaatakowane przez Cnivę. Uderzenie zmusiło tym razem Rzymian do wycofania się do Novae i Oescus, miejscowości leżących nad Dunajem, a Goci połączyli swoje siły pod Filipopol. W tym mieście oblężona armia rzymska obwołała Priscusa cesarzem. Uzurpator od razu zaczął układać się z Gotami: w zamian za oddanie miasta chciał swoje siły połączyć z armią barbarzyńców. Jednak Cniva nie dotrzymał warunków układu i podstępnie zajął miasto, wyrzynając Rzymian, a pozostałych pognał w niewolę. Następnie Goci

organizowali wyprawy łupieżcze, docierając nawet do Ilirii. Decjusz w tym czasie w obozach naddunajskich zreor­ ganizował swoje wojsko, tak że wiosną 251 roku było zdolne do podjęcia kolejnych działań. Goci natomiast obładowani wielkimi łupami postanowili wrócić do swoich siedzib. Poruszali się drogą przebytą wcześniej przez oddziały Gunteryka i Argaitha. Do głównej konfrontacji między wrogimi armiami doszło w czerwcu 251 roku pod Abrittus (Hisarlak). Cniva prze­ prowadził przed bojem rozpoznanie przyszłego miejsca batalii. Do bitwy Rzymianie ustawili się w szyku falangi bez obwodów, natomiast wojska Cnivy ustawiły się w trzy linie, przy czym ostatnia linia miała dokonać okrążenia sił Decjusza po uprzednim wciągnięciu ich na bagna. Rzymia­ nie natarli na całej długości swojego frontu. Udało im się przełamać dwie linie wroga; przy przełamywaniu pierwszej pozycji Gotów padł współwładca Decjusza, jego syn Hereniusz Etruskus. Plan Cnivy się powiódł — Rzymianie zostali wciągnięci na bagna, następnie wódz Gotów roz­ dzielił swoje wojska na kilka oddziałów i otoczył wroga. Zamknięci w kotle Rzymianie ponieśli klęskę. Cesarz Decjusz zginął z prawie całą swoją armią. Niedobitki legionów uratował Trebonian Gallus, który został obwołany przez nich augustem. Nowy cesarz, zdając sobie sprawę z bezsilności swoich wojsk, pozwolił barbarzyńcom wycofać się z łupami za Dunaj. Mało tego, wypłacił im jeszcze okup, który miał być przekazywany co roku w równej ustalonej kwocie tylko dlatego, aby przyśpieszyć ich decyzję o wycofaniu się z granic Imperium. Za cenę tego okupu Goci mieli się w przyszłości powstrzymać od dalszych najazdów. W 253 roku doszło do wznowienia walk. Namiestnik Dolnej Mezji, Emilian, odmówił wypłaty okupu. Rozsier­ dzeni Goci najechali ponownie Trację i Mezję. Nie znamy szczegółów kampanii, ale Emilian musiał skutecznie pro­

wadzić walkę z Gotami, ponieważ w tym roku armia dunajska obwołała go augustem. Następnie uzurpator udał się wraz ze swoimi oddziałami do Italii, aby ugruntować swoje panowanie. Rzymianie zaczęli odbudowywać stare umocnienia limesowe oraz mury obronne miast bałkańskich. Na przykład odnowiono systemy obronne Przesmyku Korynckiego czy Termopil. Następnych najazdów na Imperium Goci dokonywali w latach 255, 256 i 257, uderzając nawet od strony morza. Było to możliwe po zhołdowaniu przez nich Królestwa Bosporańskiego, lennika Rzymu (półwysep Krym) i po przejęciu floty tego państwa. Następnie udało się im zdobyć wiele miast, takich jak Olbia (Nikołajew), Tyras (Białogród) na Półwyspie Bałkańskim, Nikomedia, Nikea, Kios, Prusa w Bitynii czy Trapezunt w Poncie. Najazdy te były kontynuowane w latach 60. Znaleziska archeologiczne na Krymie z lat 266-268 świadczą o znisz­ czeniu wielu tamtejszych miast w wyniku najazdu Gotów i ich sprzymierzeńców. Wzmocnieni zdobyczami z tamtego terenu mogli podjąć nową ofensywę. W 268 roku doszło do najpotężniejszego ataku prze­ prowadzonego przez połączone floty Gotów i Herulów7. Oddziały inwazyjne wylądowały w okolicach miasta Tomi w Mezji, następnie wymaszerowały w kierunku Marcianopolis, jednak szybko zostały zmuszone do odwrotu. Po tym nieudanym wypadzie barbarzyńcy skierowali się do Wiel­ kich Cieśnin, jednak w Bosforze ponieśli straty i musieli wycofać się do miasta Hieron. Dopiero tam po reorganizacji floty udało im się w kolejnym ataku przedrzeć pod Kyzikos, jednak miasta nie udało im się zdobyć. Następnie flota, łupiąc po drodze wyspę Lemnos, udała się na półwysep Athos. Tam podzieliła się na trzy niezależne eskadry, które dosłownie rozlały się po Morzu Egejskim i Śródziemnym, 7

Herulowie przybyli na terytorium współczesnej południowej Ukrainy mniej więcej w tym samym okresie co Goci i osiedlili się nad Morzem Azowskim.

niemiłosiernie łupiąc wybrzeża. Pierwsza z tych grup wylądowała w Macedonii i złupiła okolice Salonik i Kassandrei. Druga eskadra ogołociła wyspę Skyros, a następnie Ateny, Korynt, Argos, Spartę, nawet Olimpię. Trzecia armia udała się na najdalej położone: Rodos, Kretę, Side w Pamfili i Cypr. Tysiące mieszkańców Imperium barbarzyńcy wymordo­ wali lub pognali w niewolę. Na szczęście wkrótce nastąpił koniec sukcesów najeźdźców. Ich flota poniosła bardzo duże straty w wyniku błędów żeglarskich, a na lądzie wzrósł opór Rzymian; sprzyjało temu znaczne rozproszenie się na dużych terenach barbarzyńców. Cesarz Galien rzucił do walki doborowe oddziały swojej słynnej dalmatyńskiej jazdy i rozgromił pierwszą grupę pustoszącą Macedonię pod Nessus (Nestos). Niedobitki Gotów i Herulów wraz z ich wodzem Naulobatesem przeszły na stronę Rzymian. Te sukcesy cesarza jednak nie zapobiegły buntowi przeciwko jego panowaniu. Został zamordowany. Jego miejsce zajął Klaudiusz II. Udało mu się w 269 roku pokonać Gotów pod Naissus, czyli Niszem, odnosząc druzgocące zwycięstwo. Następnie rozpoczął systematyczne oczyszczanie terenów Bałkanów z najeźdźców. Niedobitki Gotów skapitulowały okrążone pod Mons Gessax, prawdopodobnie w Rodopach. Po tym tryumfie cesarz przybrał tytuł Gothicus, czyli gocki. Nato­ miast barbarzyńcy zostali wcieleni jako wojska posiłkowe do armii rzymskiej lub osiedleni jako kolonowie na terenach bałkańskich Imperium. Rzymianom w dwuletniej kampanii udało się odeprzeć ataki barbarzyńców, zadać im poważne straty, tak że do ojczyzny wróciły tylko nieliczne oddziały. Mimo to, w 270 roku doszło do efemerycznego najazdu odwetowego. Został jednak odparty przez siły Rzymu. W 271 roku nowy cesarz Rzymu Aurelian operował wraz ze swoją armią na północ od Dunaju, odnosząc wiele zwycięstw nad Karpami i Gotami. Między innymi zginął

wódz barbarzyńców Cannabaudes wraz z 5000 swoich wojowników. Dzięki tej kampanii Aurelian przyjął tytuł Gothicus Maximus. Wkrótce podjął chyba słuszną decyzję o ewakuacji prowincji Dacja8 i wycofaniu się na pozycje obronne za Dunajem. Dzięki temu skrócił rzymskie linie obronne, które teraz znajdowały się całkowicie za szeroką przeszkodą wodną trudną do sforsowania. Na opuszczoną prowincję zaraz uderzyli barbarzyńcy, którzy, walcząc między sobą przez wiele lat, starali się opanować te ziemie. Od wschodu były to grupy Gotów, Tajfalów, Bastamów, odłam Wandalów i Karpów, a od zachodu Sarmatów i Jazygów. Tym samym dali wytchnienie rzymskim wojskom granicznym, mimo że sporadycznie dochodziło do walk z Gotami. W tych bataliach toczonych między barbarzyńcami o Dację przegrani chronili się na terytorium Rzymu, oczywiś­ cie za przyzwoleniem władz Imperium. I tak pierwsi poprosili o azyl w 280 i 295 roku Bastarnowie, w 295 i 303 roku Karpowie, tym samym znikając z kart historii. W 290/291 roku pojawili się na terytorium współczesnej Rumunii Gepidzi. Przeciwko nim oraz Wandalom sprzy­ mierzyli się Tajfalowie oraz Goci zamieszkujący tereny na zachód od Dniestru, zwani od tej chwili Terwingami — czyli „leśnymi ludźmi” (Wizygoci). Na wschód od tej rzeki mieszkający Goci zwani byli Greutungami — czyli „ludźmi stepu” (Ostrogoci). Podział na te dwie grupy Gotów okazał się trwały ze względu na sprzeczne interesy tych społeczności. Rzymianie od tej chwili mieli stały kontakt z Terwingami, natomiast z racji położenia stosunki z Greutungami prak­ tycznie się urwały. W końcu w 296 roku Terwingowie wraz ze swoimi sprzymierzeńcami zawarli pokój z Rzymem. Okazał się on jak na tamte czasy niezwykle trwały, bo utrzymał się aż do 323 roku. 8

Współczesny Siedmiogród i zachodnia Rumunia.

W latach 323-324 Goci wzięli udział w wojnie domowej w Rzymie po stronie Licyniusza przeciwko Konstantynowi. W tych zmaganiach jednak zwycięstwo odniósł ten ostatni. Konstantyn znacznie umocnił północną granicę na Dunaju, budując między innymi kamienny most na tej rzece w rejonie miasta Oescus oraz wznosząc na jej lewym brzegu twierdzę Daphne, usytuowaną u ujścia rzeki Marisca. Dzięki tym działaniom Terwingowie zniechęcili się ewen­ tualnym kierunkiem najazdów na Imperium i ostatecznie rozpoczęli podbój współczesnego Siedmiogrodu. Tam wal­ czyli o panowanie nad tym terenem z Sarmatami. W 332 roku postępy Gotów zostały powstrzymane przez syna Konstantyna Konstantyna II, który operował na północ od Dunaju. Wódz Terwingów Ariaryk, noszący po raz pierwszy w historii tytuł kindis, czyli sędzia, zawarł z Konstantynem foedus na mocy którego miał dostarczyć Rzymowi wojska pomocnicze, oczywiście sowicie opłacane. Goci otrzymali prawo swobodnego handlu na terenach granicznych z Rzymem. Przez następne lata pokój zasad­ niczo był przestrzegany. W 348 roku doszło do prze­ śladowań chrześcijan w społeczności Terwingów. Ich prowodyrem był sędzia Aoryk. Prześladowani schronili się na terytorium Rzymu wraz z Wulfilą9, duchowym przywód­ cą ludu. Wygnańcy osiedlili się w Nikopolis, tworząc społeczność ,Rzymskich” Gotów, uznających władzę cesarza 9 Wulfila urodził się ok. 311 roku, prawdopodobnie gdzieś w Dacji, wychowywał się w rodzinie chrześcijańskiej. W latach 30. IV wieku był lektorem w Kościele, więc był zaznajomiony z Pismem świętym. W trakcie jego wizyty w Konstantynopolu tuż przed śmiercią cesarza Konstantyna Wielkiego, ówczesny biskup Nikomedii Euzebiusz wyświęcił go na biskupa Gotów. W 348 roku doszło do prześladowań chrześcijan wśród Gotów. Wulfila jako ich przywódca duchowy postanowił schronić się wraz chrześcijanami na terytorium Rzymu. Osiedlili się za zgodą władz Rzymu w okolicach miasta Nikopolis, tworząc społeczność zwaną w przyszłości „Małymi Gotami”. Wulfila przetłumaczył Biblię na język Gotów. Zmarł ok. 381-383 roku.

Konstancjusza II. Około 365 roku do władzy wśród Ter­ wingów doszedł Atanaryk, syn Aoryka. Podobnie jak ojciec, na początku swego panowania prześladował chrześcijan. Na wezwanie Prokopiusza udzielił mu po krótkim wahaniu wsparcia, jednak oddziały posiłkowe Terwingów nie zdążyły wziąć udziału w wojnie domowej w Rzymie. Po klęsce Prokopiusza, Goci wycofali się za Dunaj. Cesarz wysłał Wiktora, dowódcę jazdy, aby dowiedział się, dlaczego wystąpili przeciwko legalnej władzy. „By więc solidnie i wiarygodnie oczyścić się z zarzutu, Goci okazali list tegoż Prokopiusza, w którym informował on, że sięgnął po należną mu władzę jako człowiek spokrewniony z rodem Konstantyna. Dlatego — twierdzili — błąd ich zasługuje na wybaczenie”10. Wiosną 367 roku Walens postanowił ukarać krnąbrny lud, nie przyjmując ich rzeczowych wyjaśnień. Zgromadził poważne siły zbrojne i wyprawił się za Dunaj do Dacji, który przekroczył po moście pontonowym. Jednak nie napotkał żadnego oporu; Goci (Terwingowie) zbiegli w góry i pozostali tam ukryci do końca kampanii. Walens zmuszony był pod koniec roku wycofać się na swoje terytorium, jednak nie poniósł strat z minimalnymi ilościami wziętych do niewoli Germanów. W roku następnym podjął kolejną wyprawę z takim samym skutkiem. Wycofał się na leża zimowe do Marcianopolis. W 369 roku niezniechęcony miernymi wynikami po­ przednich wypraw uderzył jeszcze raz. Przekroczył Dunaj po moście pontonowym w Nowiodunum i po wyczer­ pującym marszu przez terytorium Trewingów, uderzył na siedziby Greutungów. Tym razem doszło do walk z ich dostojnikiem (sędzia — iudeix) Atanarykiem, w których wyniku Goci przestraszyli się totalnej klęski. Cierpiąc na braki towarowe ze względu na zamarcie handlu z powodu 10

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXVII, 5.1.

wojny, po powrocie Rzymian do Marcianopolis Atanaryk zawarł pokój z najeźdźcami. Rozmowy toczyły się na okręcie na środku Dunaju, czyli na neutralnym gruncie, ponieważ wódz Gotów złożył przysięgę swojemu ojcu, że nie dotknie ziemi rzymskiej. Goci przyrzekli, że nie będą napadać na terytorium Imperium. Dla przypieczętowania traktatu wysłali zakładników. Po zawarciu tego pokoju zwiększyła się skala chrystianizacji Gotów w obrządku ariańskm ze względu na to, że taką działalność misyjną popierał sam cesarz Walens, zagorzały wyznawca tej wiary. Tak o tej chrystianizacji pisał Jordanes: „Cesarz Walens był zagorzałym wyznawcą błędów ariańskich. Stąd pozamykał wszystkie kościoły naszego stronnictwa [wyznanie wiary według credo nicejskiego], stąd też w roli kaznodziejów skierował nad rzekę Danubius [Dunaj] zwolenników swojego stronnictwa, którzy wsączali w dusze prostych i nieświadomych ludzi jad mylnej wiary. W ten sposób, za sprawą cesarza, Wizygotowie [Terwin­ gowie] przeszli raczej na arianizm niż na chrystianizm. Z kolei zaś, niosąc z miłości ewangelie swoim krewnym, nauczyli zasad mylnej wiary tak Ostrogotów, jak i Gepidów i nakłonili całe plemię, posługujące się językiem gockim, do opowiedzenia się po stronie sekty ariańskiej”11. Był to ostatni sukces na taką skalę oręża rzymskiego w działaniach zbrojnych na północ od Dunaju. Wkrótce po zawarciu traktatu wśród Terwingów doszło do rozłamu. Część wspólnoty niezadowolona z polityki Atanaryka opowiedziała się za Fritigemem. Doszło do walk między tymi wodzami, w których wyniku pokonany Fritigem uciekł do Rzymian, prosząc o pomoc. Oczywiście ci udzielili mu wsparcia. Teraz z kolei Atanaryk musiał uciekać. Jednak po pewnym czasie wodzowie zawarli ugodę kończącą waśnie. Wtedy to do Europy dotarli 11 E. Z w o 1 s k i, Kasjodor i Jordanes. Historia gocka, czyli scytyjska Europa, Lublin 1984, s. 113/114 (Jordanes, 132-133).

Hunowie, lud wzbudzający przerażenie wśród współczes­ nych im nacji. Od razu, z marszu, uderzyli na plemiona zamieszkujące stepy naddnieprzańskie. Rozpoczął się okres zwany w historiografii Wielką Wędrówką Ludów. Walens, jak i mieszkańcy Imperium czy Goci, nie zdawał sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa.

ROZDZIAŁ III BURZA ZE WSCHODU

Tuż przed przybyciem Hunów do Europy zasadniczo w ten sposób przedstawiał się podział plemienny in­ teresujących nas terenów. Między Donem a Wołgą za­ mieszkiwali Alanowie, mniej więcej nad Morzem Azowskim Herulowie, a na stepach czarnomorskich na wschód od Dniestru Greutungowie i Skirowie. Na zachód od Dniestru, na terenach współczesnej Mołdawii, Woło­ szczyzny i Siedmiogrodu, Terwingowie, Tajfalowie wy­ mieszali się z dawną ludnością Dacji. Na północny zachód od nich siedziby swoje mieli Gepidzi. Nad Cisą Jazygowie, a we współczesnym Banacie inne plemiona Sarmatów, zwłaszcza Rokosolanie. Około 370 roku pojawił się na stepach nadwołżańskich groźny lud, mianowicie Hunowie, którzy od razu wzbudzili postrach i przerażenie wśród innych plemion zamiesz­ kujących tamte tereny. Hunowie należeli do nomadów z tureckiej grupy językowej. Ich pierwotnymi siedzibami były stepy i rejony współczesnej Mongolii. Stopniowo przesuwali się w kierunku zachodnim, docierając na obszary leżące między Kaukazem a Donem. Fantastyczną historię pochodzenia tego plemienia podaje Jordanes:

„Niczym grom z jasnego nieba spada na Gotów plemię Hunów, drapieżne nad wszelką dzikość. W sprawie ich pochodzenia zachował się starożytny przekaz następującej treści: Filimer, syn wielkiego Gadaryka, król Gotów, który po wyjściu z wyspy Skandii jako piąty z kolei piastował władzę nad Getami i który, jak mówiłem wyżej, wkroczył ze swoim szczepem do ziemi scytyjskiej, wykrywa w swoim narodzie kobiety czamoksiężniczki, które w rodzimym języku zwie Haliurunnami. Podejrzewane o magiczne sztuczki przepędza ze swego otoczenia i skazuje na tułaczkę w pustkowiach daleko od wojska. Błąkały się więc po bezludziu, aż zobaczone przez duchy nieczyste zespoliły się z nimi w miłosnych uściskach. Z plugawego związku wydały na świat dziki rodzaj, który początkowo pędził żywot wśród bagien; karłowaty, szpetny i wątły niby rodzaj ludzki, nieznany z innego głosu prócz kwilenia na podobień­ stwo ludzkiej mowy. Z takich więc przodków wywodzą się Hunowie”1. Jest to tylko legenda, ale świadczy o szukaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego lud ten wzbudzał takie przerażenie u współczesnych. Ten sam autor podaje drugą ciekawą legendę o tym, jak Hunowie przedostali się do Europy. „Jak podaje historyk Priskos, okrutny naród Hunów, siedząc po drugiej stronie błot Meockich, nie znał innego zajęcia prócz polowania — jeżeli pominąć fakt, że kiedy wzrósł do rozmiarów plemienia, mącił pokój sąsiednich szczepów podchodami i grabieżami. Pewnego razu myśliwi huńscy szperając, jak zwykle, za zwierzyną po swoim brzegu błot Meockich, spostrzegają nagle łanię, która wchodzi w bagno i już to posuwając się naprzód, już to przystając, najwyraźniej wskazuje drogę. Postępując za nią, myśliwi przekroczyli pieszo błota Meockie, które dotąd 1

E. Z w o l s k i , op.cit., s . 1 1 2 (Jordanes, 121-122)

uważali za morze nie do przebycia. Skoro ich oczom ukazała się nieznana ziemia scytyjska, łania natychmiast znikła. Przypuszczam, że sprawiły to z nienawiści do Scytów wspomniane wyżej duchy, prarodziciele Hunów. Myśliwi zaś, którzy w ogóle nie słyszeli o istnieniu innego świata za błotami Meockimi, na widok ziemi scytyjskiej wpadają w zachwyt, a że z natury są bystrzy, z miejsca wnoszą, że szlak, nieznany do tej pory nikomu, został odkryty przez siły nadprzyrodzone. Z tym na­ stawieniem wracają do domu, opowiadają o zdarzeniu, chwalą Scytię i z powodzeniem nakłaniają ziomków do wyprawy na drugi brzeg błot drogą, którą wskazała łania. Wszystkich Scytów, na których się natknęli u progu nowej ziemi, złożyli w ofierze zwycięstwu. Resztę ujarzmili i obrócili w poddanych”2. W następnej części swojego dzieła Historii Gockiej Jordanes opisuje pierwsze podboje Hunów, a następnie przedstawia doskonałą charakterystykę tego ludu: „Nawet bowiem wśród ludów, których w wojnie naj­ prawdopodobniej nie pokonali, samym swoim widokiem wzniecali paniczny lęk i popłoch. Grozę sieją przede wszystkim swym obliczem: przerażająco śniadzi, posiadają nie twarz lecz, za przeproszeniem, bezkształtny placek, z dziurkami zamiast oczu. Groźny wygląd zdradza butnego ducha. Srożą się nawet w stosunku do rodzonych dzieci od pierwszego dnia życia. Chłopcom nacinają żelazem policzki, by uczyli się znosić ból ran, nim zasmakują mleka matki. Dlatego starzeją się gołobrodymi i dojrzewają bez wdzięku, ponieważ twarz, rozorana żelazem, wskutek blizn nie pokrywa się w porę ozdobą młodości — zarostem. Są drobnego wzrostu, lecz w ruchach sprężyści i zwinni, w jeździe konnej niezrównani. Szerocy w barach, sprawnie władają lukiem i strzałami. Karki maja krzepkie i zawsze 2

E. Z w o l s k i , op.cit., s . 1 1 2 (Jordanes, 123-125).

hardo podniesione. Pod postacią ludzi żyją w dzikości zwierząt”3. O pojawieniu się Hunów w Europie pisali także inni autorzy starożytni, dając nam dobre świadectwo o tej społecz­ ności. Warto tu przytoczyć kilka obszernych, ale najciekaw­ szych fragmentów charakteryzujących to plemię. Wręcz bezcennym źródłem jest dzieło Ammianusa Marcellinusa: „Posiew totalnego zniszczenia i początek najrozmaitszych nieszczęść, jakie wzniecił wojenny szał, wprowadzający wraz z niezwykłą pożogą całkowity zamęt, miały — jak się dowiedzieliśmy — następującą przyczynę. Oto plemię Hunów, słabo znane starożytnym źródłom, zamieszkiwało tereny po drugiej stronie Meotydy aż po Ocean Lodowaty, i wyróżniało się dzikością przekraczającą wszelką miarę. U nich nowo narodzonym dzieciom żłobi się nożem głębokie bruzdy w policzkach, aby pomarszczone blizny mogły spowolnić szybki porost włosów, pojawiających się w stosownym czasie. Toteż starzeją się oni bez brody i bez wdzięku, podobni do eunuchów. Wszyscy mają silne i masywne kończyny oraz tęgie karki. Są niesamowicie szpetni i tak pochyleni, iż można ich uważać za dwunożne zwierzęta lub jakieś kloce, które — z grubsza ociosane na kształt figur — umieszcza się na barierach mostów. Mając jednak ludzką, chociaż brzydką postać, w kwestii jedzenia są do tego stopnia prymitywni, że gdy przygotowują pokarm, nie korzystają ani z ognia, ani z przypraw. Żywią się korzonkami dziko rosnących roślin i na wpół surowym mięsem wszelkiego rodzaju zwierząt; jego kawałki umiesz­ czając między udami a grzbietem końskim i w takim cieple ogrzewają przez krótki czas. Nigdzie nie budują domów, lecz raczej unikają ich niczym grobów, zgoła im zresztą nie znanych z powszechnej praktyk. Nie można u nich znaleźć nawet chaty krytej dachem z trzciny, gdyż przemierzają 3

E. Z w o l s k i , op.cit., s . 112-113 (Jordanes, 127-128).

bezładnie góry i lasy, przywykli od wczesnego dzieciństwa znosić chłód, głód i pragnienie. Pod dach wchodzą tylko na obcej ziemi, kiedy zmusi ich do tego twarda konieczność, w domach bowiem nie czują się bezpiecznie. Noszą odzież z lnu albo ze zszytych razem skórek sobolich. Nie wkładają innego ubrania w domu, a innego poza domem, lecz założywszy na grzbiet tunikę ciemnego koloru, nie zdejmą jej ani nie zmienią wcześniej, dopóki nie porwie się na strzępy od długotrwałego brudu i gnicia. Głowę nakrywają okrągłymi futrzanymi czapkami, a owłosione nogi owijają kozimi skórami. Zakładają obuwie wykonane bez wzięcia miary, które nie pozwala im chodzić swobodnie. Z tej racji nie nadają się do walk pieszych i są niemal przyrośnięci do swych koni, wytrzymałych wprawdzie, ale brzydkich. Na nich to, siedząc niekiedy na sposób kobiecy, załatwiają swoje codzienne sprawy, na nich każdy przedstawiciel tej nacji dniem i nocą kupuje i sprzedaje, je i pije, a także, pochylony na smukłej szyi konia, zapada w tak głęboki sen, że aż śnią mu się rozmaite obrazy. Gdy dostaną do rozpatrzenia jakieś ważne sprawy publicz­ ne, wszyscy odbywają naradę, nie zsiadając z koni. Nie poddają się żadnej surowej władzy królewskiej, lecz zadowa­ lają mało rygorystycznym przywództwem swej elity. Wniwecz obracają wszystko, co stanie im na drodze. Walkę podejmują wówczas, gdy zostaną sprowokowani, a bitwy rozgiywają w szyku klinowym, wydając przy tym wszelkiego rodzaju dzikie okrzyki. Podobnie jak z uwagi na prędkość działania są lekko wyposażeni i pojawiają się znienacka, tak też umieją nagle i umyślnie się rozpraszać w luźne gromady, a potem z jeszcze większą siłą uderzają w nieuporządkowa­ nym szyku w różnych miejscach, dokonując ogromnej rzezi. Z powodu owej niesłychanej szybkości omal nie da się zauważyć, ani jak wdzierają się na wały, ani jak ogałacają nieprzyjacielski obóz. Można więc powiedzieć, że są najgroź­ niejszymi wojownikami, jakich znamy.

Na odległość bowiem walczą, rażąc strzałami, które zamiast spiczastego bełtu mają ostro zakończone kości, połączone z pałeczką w bardzo przemyślny sposób, [...] a w walce wręcz posługują się mieczem i nie troszczą się zupełnie o własne życie. Gdy tylko zauważą, że ostrza mieczy wroga powodują wśród nich straty, wówczas zarzucają na niego mocno skręcone powrozy, tak że skrępowawszy członki stawiających opór, uniemożliwiają im jazdę konną czy też poruszanie się pieszo. Nikt tam nie orze pola ani w ogóle nie ima się sochy. Nie mają bowiem stałych siedzib, lecz wałęsają się bez ognisk domowych, bez praw i bez stałego trybu życia. Są podobni do ludzi wiecznie uciekających na swych wozach, na których zresztą mieszkają. Tam ich żony tkają prymitywne szaty, tam współżyją z mężami, rodzą dzieci oraz wychowują je aż do dojrzałego wieku. Nikt z nich nie może odpowiedzieć na pytanie, skąd pochodzi, ponieważ gdzie indziej się począł, w odległym od tego miejscu urodził, a jeszcze dalej — wychował. W trakcie zawieszenia broni są wiarołomni i niestali. Przy najlżejszym tchnieniu wstępującej w nich na nowo nadziei bardzo się ożywiają i w pełni dają ponieść nieokiełznanemu szaleństwu. Niczym bezrozumne zwierzęta nie widzą zgoła, co godziwe, a co niegodziwe. Mówią zawile i niejasno, nie krępują się żadnymi względami wobec religii czy choćby przesądów. Pałają niesamowitą żądzą złota. Są zmienni i łatwo wpadają w gniew, tak iż niejednokrotnie jednego i tego samego dnia, bez żadnej przyczyny, zrywają przymierze i znowu je zawierają, mimo że nikt ich nie ułagodził. Plemię to, skore do walki i nieujarzmione, pałające przemożną i niczym nieograni­ czoną żądzą łupienia obcych ludów, grasowało po ziemiach sąsiadów, rabując i mordując, aż dotarło do samych Halanów [Alanów]”4. 4

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit. , k s . XXXI, 2.1-7, 10-12.

Zosimos z kolei opowiada tak: „Gdy tam tak przedstawiała się sytuacja, jakieś dawniej nie znane plemię barbarzyńców właśnie wtedy nagle się pojawiło i zaatakowało scytyjskie ludy mieszkające za Istrem [Dunaj — przyp.aut.]. Nazywano tych barbarzyńców Hunnami; należało ich albo zwać królew­ skimi Scytami, albo identyfikować z płaskonosymi, słabymi ludźmi, którzy, według Herodota, mieszkali nad Istrem, lub też tymi, którzy przeszli z Azji do Europy. Znalazłem i takie świadectwo, że z powodu mułu nanoszonego przez rzekę Tanais, Bosfor Kimmeryjski zamienił się w ziemię, co pozwoliło im przejść z Azji do Europy. W każdym razie przybyli z końmi, żonami i dziećmi oraz z tym, co mieli ze sobą, po czym zaatakowali Scytów mieszkających za Istrem. Nie mogli jednak, bo też zupełnie nie potrafili, rozpocząć walki wręcz (nie byli w stanie postawić pewnie nóg na ziemi, ponieważ cały czas znajdowali się na koniach i tak spali). Jeździli dookoła, robili wypady i w odpowiednim momencie wycofywali się, strzelając z łuku z koni, powodując wielką rzeź wśród Scytów. Stosowali często taką taktykę i do­ prowadzali Scytów do tego, że ci, którzy pozostawali przy życiu, porzucali swe domostwa, pozwolili mieszkać w nich Hunnom, sami zaś uciekli, przeprawili się na drugi brzeg Istru i wyciągając błagalnie ręce, prosili, aby cesarz ich przyjął”5. Klaudiusz Klaudian zaś podaje — „Północ nie żywi bardziej okrutnego plemienia. Wygląd ich obrzydliwy i wstyd wzbudzające ciała, ale oni nigdy nie cofają się przed ciężkim wysiłkiem. Pożywieniem ich jest zwierzyna: unikają darów Cerery; zabawą ich jest ranić sobie twarze; uważają za chwalebne zaklinanie się na zabitych rodziców. Odznaczają się niezwykłą ruchliwością, ale bez jakiegokolwiek porządku. Napadają nieoczekiwanie, często ponawiając ataki”6. 5

Z o s i m o s , op.cit. , ks. XX, rozdz. 3-5. K. D ą b r o w s k i , T . N a g r o d z k a - M a j c h r z y k , E . T r y j a r s k i , Hunowie Europejscy, Protobulgarzy, Chazarowie, Pieczyngowie, Wrocław 1975, s. 40 (fragment pochodzący z dzieła „Opera”). 6

Podsumowując te opisy, można wywnioskować, że Huno­ wie pod koniec IV wieku stanowili pierwotny związek plemienny o ustroju rodowym. Władzę sprawowali znaczniej­ si członkowie plemienia, a decyzje zapadały na radzie starszyzny plemiennej. Głównymi źródłami utrzymania tej społeczności było myślistwo, hodowla oraz łupy wojenne. Wraz ze zdobywaniem nowych terytoriów pod pastwiska, a co za tym idzie ze wzrostem liczebności stad bydła, rosła zamożność społeczeństwa Hunów. Liczne wojny stwarzały okazje do pomnożenia majątku oraz wybicia się najzdolniej­ szych jednostek, które zaczęły narzucać swoją wolę pozosta­ łym członkom plemienia. Tak powstał zalążek władzy królewskiej. Pierwszym władcą Hunów znanym historiografii jest Balamber z okresu wojen Hunów z Alanami i Gotami z początku lat 70. IV wieku. Informacje o Hunach w dziełach wyżej wymienionych autorów są jednak przesadzone. Taki obraz wynikał w dużej mierze z ich nagłego i krwawego wtargnięcia do Europy oraz niezrozumienia stylu życia, jak i języka tej społeczności. Wraz z upływem czasu następowała transformacja Hunów i lud ten przyswajał sobie nowinki „cywilizacyjne”, tak że już podczas rządów Attyli nie raził tak współczesnych jemu Rzymian. Z drugiej jednak strony zachował w pełni swoje obyczaje. Ciekawostką jest także zjawisko deformacji czaszek u Hunów. W ich mniemaniu stanowiło to wyraz dostojeństwa i swoistej urody. Część ludów germańskich przejęła ten zwyczaj. Liczne tego dowody znajdujemy w zachowanych do naszych czasów cmentarzys­ kach. Głowę niemowlęcia ciasno bandażowano, nie pozwala­ jąc rosnąć kościom na boki, co dawało wygląd wydłużonej czaszki. Efekt takiej deformacji opisuje Sydoniusz Apollina­ ris, naoczny obserwator tego zwyczaju: „Gdy nozdrza są jeszcze miękkie, obwiązuje się je bandażem, aby zanadto nie wystawały i w ten sposób mogły zmieścić się pod hełmem. Te dzieci rodzą się do bitwy, a oszpecone są przez miłość rodzicielską, gdyż

policzki rozdymają się, jeśli nie natrafiają na przeszkodę w postaci nosa”7. Pierwszym napotkanym ludem w Europie przez Hunów byli Alanowie. Opis tego plemienia dostarcza nam ponownie bezcenny Ammianus Marcelinus: „Nie posiadają domostw ani nie troszczą się o lemiesze i uprawę roli, lecz spożywają wyłącznie mięso i duże ilości mleka. Siedzą na wozach pokrytych sklepionym dachem z kory i jadą w dal przez bezkresne stepy. Ilekroć dotrą na tereny porośnięte trawą, ustawiają wozy w kształt kolisty. Żywią się jak dzikie zwierzęta. Kiedy skończy się pasza, te swoje niby-miasta ładują na wozy i ruszają przed siebie. Na wozach mężczyźni współżyją z kobietami, tam rodzą się i tam wychowują dzieci; wóz pełni rolę stałego mieszkania. Dokądkolwiek dotrą, uważają, że to jest ich miejsce rodzinne. Przed sobą pędzą bydło i pasą je razem z trzodami, szczególnie troszczą się o hodowlę koni. Pola są tam zawsze pokryte trawą, a na nich gdzieniegdzie rosną także drzewa owocowe, dlatego dokądkolwiek przybędą, nie brakuje pożywienia, ani paszy; sprawia to ziemia nawadniana przez liczne koryta przepływających obok rzek. Wszyscy niezdolni do walki ze względu na wiek i płeć wiodą żywot w pobliżu wozów i zajmują się lekkimi pracami. Młodzież od najwcześniejszych lat wzrasta, nie­ ustannie uprawiając jazdę konną, a chodzenie piesze uważane jest za godne pogardy. Wszyscy dzięki różnego rodzaju ćwiczeniom stają się wytrawnymi wojownikami. Stąd także Persowie, którzy pochodzą od Scytów, wyróż­ niają się biegłością w sztuce wojennej. Niemal wszyscy Halanowie są wysmukli i piękni ze swymi jasnoblond włosami. Umiarkowaną dzikością w oczach wzbudzają grozę. Potrafią być ruchliwi z uwagi 1 M. M ą c /, y ń s k a. Wędrówki Ludów. Historia niespokojnej epoki IV i V wieku, Warszawa-Kraków 1996, s. 71 (S y d o n i u s z A p o l l i n a r i s , Panegiryk na cześć Antemiusza).

na lekkie uzbrojenie. Prawie we wszystkim dorównują Hunom, lecz w sposobie ubierania się i odżywiania są bardziej od nich cywilizowani [...] o tyle oni lubią niebezpie­ czeństwa i wojny. Za szczęśliwego uchodzi ten, kto stracił życie w walce, a dla tych, którzy zestarzeli się i zeszli ze świata śmiercią naturalną, mają jedynie ciężkie obelgi niczym dla ludzi zwyrodniałych i leniwych. Niczym nie chwalą się tak bardzo, jak tym, że zabiwszy jakiegoś wojownika, obcinają mu głowę i zdartą z niej skórę zawieszają w miejsce faler na piersiach swych koni bojowych, jako przynoszące chwałę trofeum. Nie ujrzysz u nich świątyni czy miejsca kultu ani nie zobaczysz nigdzie chaty pokrytej słomą. Zwyczajem barbarzyńców wbijają w ziemię nagi miecz i czczą go z wielkim szacunkiem jako boga Marsa, władcę terenów, które wokół zamieszkują. W podziwu godny sposób przewi­ dują przyszłość: zbierają mianowicie proste gałązki wiklino­ we, sortują je w oznaczonym czasie i wypowiadają przy tym tajemne zaklęcia; tak poznają jasno, co się wydarzy. Nie wiedzą, co to niewolnictwo, bo wszyscy są szlachetnie urodzeni. Jeszcze dzisiaj na swoich naczelników wybierają mężów, którzy wyróżniają się długą praktyką wojenną”8. Z powyższego opisu wynika, że Alanowie byli ludem o podobnej strukturze społecznej, ale innej rasy niż Hunowie, i niektóre informacje z tego fragmentu mogą być doskonałym uzupełnieniem wiadomości na temat życia najeźdźców. Zamieszkiwali tereny między Donem a Kaukazem. Jak już wiemy około 370 roku plemię Hunów nagle wtargnęło na tereny położone nad Donem oraz na północ od Kaukazu. Jeszcze raz oddajmy głos Ammianusowi Marcellinusowi: „Kiedy Hunowie wtargnęli na terytorium Halanów, sąsiadujących z Greutungami i potocznie nazywanych 8

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 2.18-25.

Tanaitami, wielu z nich wymordowali, wielu obrabowali, a pozostałych przyłączyli do siebie na mocy ugody poko­ jowej. Następnie razem z nimi nagłym wypadem wtargnęli śmiało na rozległe i żyzne tereny, na których władał niezwykle wojowniczy król Ermenryk [Hermanaryk, król Greutungów]; budził postrach wśród sąsiednich ludów z powodu wielu znakomitych czynów. Powalony siłą tej nagłej wojennej nawałnicy, przez długi czas twardo i nie­ wzruszenie starał się trwać na posterunku, kiedy jednak coraz szerzej rozchodząca się wieść wyolbrzymiała jeszcze okrucieństwo najeźdźców, dobrowolną śmiercią uciszył swój lęk przed tą straszną groźbą. Po jego zgonie król Witimir przez pewien czas opierał się Halanom, gdyż zaufał innym Hunom, pozyskanym pieniędzmi, lecz po wielu klęskach oddał ducha podczas bitwy, w której uległ sile nieprzyjacielskiego oręża. Opiekę nad jego małym synem Widerykiem roztoczyli Alateusz i Safraks, doświad­ czeni wodzowie, dobrze znani z odwagi serca. Z uwagi na szczupłość czasu porzucili wszakże myśl o walce, przezor­ nie wycofali się i przybyli nad rzekę Danaster [Dniestr]”9. Tak tamte wydarzenia opisuje Jordanes, przekazując nam nieco więcej informacji: „Ermenryk więc, król Gotów, z powodu nadejścia Hunów pogrąża się w tak głębokiej zadumie, że chociaż [...] odnosił dotąd triumfy nad wieloma szczepami, teraz daje się podejść wiarołomnemu ludowi Rosomonów, który, podobnie jak inne ludy, pokornie mu służył. Kiedy bowiem niewiasta rosomońska imieniem Sunilda, zdradziecko opuściła swojego męża, a król (Ermenryk) w porywie szalonego gniewu kazał ją przywiązać do dzikich koni i przez spięte do galopu rozerwać na strzępy, bracia straconej Sarus i Ammius, mszcząc śmierć siostry, pchnęli go mieczem w bok. Osłabiony raną Ermenryk wegetował jako chory człowiek. 9

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 3.1-3.

Wiadomość o lichym stanie jego zdrowia przecieka na zewnątrz. Król Hunów, Balamber, nie przepuszcza okazji. Rusza z wojskiem na polać ziem gockich w posiadaniu Ostrogotów [Geutungów]. [...] Ermenryk, nie mogąc znieść zarazem cierpienia spowodowanego raną i trosk w związku z najazdem huńskim, sędziwy i pełen dni w sto dziesiątym roku swego żywota wyzionął ducha. Jego śmierć dała Hunom sposobność zdobycia przewagi nad odłamem Go­ tów, którzy, jak mówiłem, siedzieli od strony wschodniej i nosili miano Ostrogotów”10. Alanowie zostali podporządkowani władzy Hunów, jed­ nak część z nich uciekła daleko na zachód, bo aż nad środkowy Dunaj. Następnie Hunowie wraz z pobitymi Alanami ruszyli na Greutungów. Jednak z powyższych fragmentów wynika, że wśród Hunów nie było jednomyśl­ ności i część z nich jako najemnicy walczyła po stronie gockiej. Greutungów osłabiła natomiast śmierć legendar­ nego władcy oraz bunty plemion wasalnych, w wyniku czego część tego plemienia uległa podbojowi huńskiemu, a reszta wycofała się za Dniestr. Latem 376 roku nad tę rzekę przybył ze swoimi woj­ skami sędzia Terwingów, Atanaryk. Wybudował warowny obóz na modłę rzymską, tworząc w ten sposób zaplecze dla przyszłej kampanii przeciwko Hunom. Wysłał na wschodni brzeg Dniestru straż przednią pod dowódz­ twem Munderyka i Lagarima w celu obserwacji ruchów wojsk Hunów. Jednak Terwingowie nie próbowali po­ łączyć swoich sił z Greutungami przebywającymi nad tą rzeką, co było ich wielkim błędem. Hunowie nocą ominęli stanowiska obserwacyjne Terwingów i natarli bezpośrednio na obóz Atanaryka, tym samym wykazali nie lada kunszt taktyczny. Atanaryk poniósł porażkę w bi­ twie, jednak dzięki swojemu doświadczeniu w walce 10

E. Z w o l s k i , op.cit., s.113 (Jordanes, 129-130).

defensywnej zdobytej na Rzymianach, udało mu się wy­ prowadzić z matni większość swoich sił na tereny leżące między rzekami Seret i Prut. Po tej bitwie Hunowie objuczeni łupami wrócili do swoich siedzib. Atanaryk próbował osłonić swoją pozycję w południowej Mołdawii wybudowanym w pośpiechu wałem obronnym. Jednak ta konstrukcja militarna nie uchroniła Terwingów przed ko­ lejnym najazdem Hunów. Do starcia doszło w południowej Mołdawii, jednak Hunowie nie wykazywali ochoty do zbytniej walki, ponieważ byli objuczeni łupami; praw­ dopodobnie wracali do swoich siedzib z rajdu z terenów współczesnej środkowej Rumunii. Dzięki temu Goci po raz kolejny uniknęli zagłady, jednak zostali pobici. Pokonanie Gotów spowodowało istną lawinę przemiesz­ czeń ludów, ponieważ wyparte ze swoich siedzib plemiona wkraczały na terytoria już zajmowane przez autochtonów, ci z kolei naciskani przemieszczali się dalej na zachód. Tak o tym zjawisku pisał Ambroży, biskup Mediolanu pod koniec IV wieku: „Hunowie rzucili się na Alanów, Alanowie na Gotów, a Goci na Tajfalów i Sarmatów”". W efekcie tych walk pierwsza faza ekspansji Hunów zakończyła się w 376 roku na rzece Dniestr. Wszystkie ludy, które nie uszły przed najazdem na zachód, a ściślej za rzekę Dniestr, wzmocniły siłę uderzeniową Hunów jako ich wasale.

" M. M ą c z y ń s k a , op.o(„ s. 76.

ROZDZIAŁ IV ARMIA RZYMSKA I GOCKA W IV WIEKU

RZYMIANIE

Poważnych nowych reform wojskowych armii rzymskiej dokonano podczas panowania Dioklecjana (284-305) oraz Konstantyna Wielkiego (306-337). Ci władcy gruntownie przebudowali strukturę armii. Dotychczasowa doktryna wojskowa, której głównym elementem było rozmieszczenie oddziałów na granicach i podział na legiony, okazała się niewystarczająca dla powstrzymania najazdów barbarzyń­ ców. Zwiększanie liczebności armii, jak i jej karności przez cesarzy końca III wieku także nie dało spodziewanych efektów. Mimo to znowu Rzymianie od panowania Klau­ diusza II Gockiego (268-270) i Aureliana (270-275) zaczęli odnosić sukcesy militarne. Dioklecjan po zorganizowaniu nowego podziału administracyjnego państwa oddzielił wła­ dzę cywilną od wojskowej. Zwiększył liczebność wojsk, podnosząc żołd. Aby zdobyć odpowiednie kwoty dla utrzymania potężnych sił zbrojnych dochodzących praw­ dopodobnie do 450 000 żołnierzy, składających się z 60 legionów1, ustanowił podatki w towarach, ze sprzedaży 1

Ta informacja nie jest do końca pewna.

których środki były przeznaczone na utrzymanie wojska. W celu stworzenia armii obwodowej, która byłaby zdolna w każdej chwili zostać przerzucona na zagrożony odcinek, siły zbrojne Cesarstwa zostały podzielone na dwie pod­ stawowe kategorie: — oddziały pograniczne — limitanei (rozmieszczone wzdłuż założeń limesowych) lub ripenses (rozmieszczone wzdłuż rzek), stanowiły około 2/3 wszystkich sił zbrojnych2, — oddziały comitatenses lub palatini, czyli ruchome jednostki wojsk polowych stacjonujących w głębi kraju zaczynające interwencję w momencie przełamania obrony granicznej, stanowiły 1/3 wszystkich sił zbrojnych. Żołnierze z tej formacji mieli przyznany większy żołd niż wojska limitanei oraz lepsze uzbrojenie. Ponadto musiały być mobilne, a co za tym idzie posiadały lżejsze wyposażenie od jednostek limitanei. Legion armii polowej, jak i oddziałów pogranicznych został zmniejszony do 1000-1200 ludzi3. Takie jednostki były bardziej mobilne i nie było konieczności dzielenia większych formacji, co przysparzało mimo wszystko kłopotów. Dodatkowo stworzono 500-osobowe oddziały vexillationes złożone z jazdy a wchodzące w skład armii polowej. Poza tym zredukowano do 500-osobowych jednostek od­ działy wojsk posiłkowych (jednostki auxiliares, numeri, cunei, pseudo-comitatenses).

Konstantyn Wielki w 312 roku zlikwidował gwardię pretoriańską i w jej miejsce utworzył formację scholae pełniącą funkcję gwardii cesarskiej w liczbie 4000 ludzi. 2

Niektórzy badacze przypuszczają, że stanowiły 1/2 sił cesarstwa Trwa ożywiona dyskusja co do liczby żołnierzy w legionie doby późnego cesarstwa. Na przykład A.H.M. J o n e s podaje w swojej pracy The later Roman Empire, A social, Economic and Administrative Survey, Oxford 1964, że legion limitanei liczył 3000 żołnierzy, a comitatenses lub palatini 1000 żołnierzy. Inni autorzy poruszają się w granicach między 3100 a 1000 żołnierzy w legionie. 3

✓ Źródła podają, że za jego panowania było 75 legionów. Wskazywałoby to, że za jego rządów liczebność armii wzrosła. Jednak może być to tylko czasowe zwiększenie sił zbrojnych podczas wojny domowej toczonej z Licyniuszem. Wprowadzono nowe stopnie dowódcze. I tak oddziałami pogranicznymi dowodzili comités lub duces, a armią połową magistri militum. Przy czym w razie konfliktu zbrojnego dowódcy wojsk pogranicznych podlegali au­ tomatycznie wodzom armii polowej. Konstantyn Wielki utworzył dwa dodatkowe stopnie wojskowe: magister peditum — naczelny dowódca piechoty, magister equitum — naczelny dowódca jazdy. Dla siebie jednak zachował tytuł naczelnego wodza. Synowie Konstantyna Wielkiego panujący w latach 337-361 powołali dla poszczególnych części Imperium (Orientis, Galliorum, Illyrici) stanowiska magistri militum praesentalis, czyli naczelnych dowódców przebywających przy dworze cesarskim. Walentynian I (364-375) powołał dwóch naczelnych dowódców dla wschodniej i zachodniej części Imperium. Pod koniec IV wieku dwie funkcje dowódcze magister peditum i magister equitum zaczęto łączyć w jedną magister peditum et equitum. Utworzono także nowe stopnie dla niższej kadry oficer­ skiej. I tak legionem dowodził tribunus (trybun), jego zastępcą był vicarius (wikariusz). Ponadto istniały inne ważne stanowiska jak campidoctor odpowiedzialny za szkolenie, jak i dyscyplinę w jednostce, drakonarius, czyli chorąży noszący godła legionowe Po pierwsze, przy takiej organizacji armii pojawiło się duże niebezpieczeństwo, że z czasem oddziały armii polowej przekształcały się w garnizony wewnętrzne, tracąc mobilność i kunszt bojowy, spełniając po prostu funkcję policji. Po drugie, wraz z rozbiciem Cesarstwa na poszczególne części następował podział jednostek armii polowej i po­ granicznej na wojska przydzielone tylko do danego

terytorium. Z tych powodów już w drugiej połowie IV wieku bardzo trudno było uruchomić większą armię do wykonania określonego zadania bojowego. Dlatego też cesarze końca IV wieku zaczęli tworzyć jednostki palatini będące wyborową armią podlegającą bezpośrednio cesa­ rzowi i stacjonującą w pobliżu jego kwatery lub w miejscu dogodnym do przerzucenia na zagrożony odcinek. Ponadto dochodziło w armii rzymskiej do konfliktów między oddziałami polowymi i granicznymi. Ci ostatni nie mogli pogodzić się z tym, że są traktowani jak żołnierze gorszej kategorii, a co za tym idzie słabiej wynagradzani. Teodozjusz Wielki rozpoczął „barbaryzację” armii rzyms­ kiej na masową skalę. Co prawda proces ten zaczął się już za panowania Konstantyna Wielkiego, a w armiach jego następców Konstancjusza II czy Juliana Apostaty stale się zwiększał, jednak nie przybrał tak pokaźnych rozmiarów, jak pod koniec IV wieku. Pojawiły się jednostki foederati złożone nieraz z całych plemion, głównie germańskich. Dowódcami tych wojsk byli naczelnicy plemienni. Dzięki kontaktom z Cesarstwem oddziały te były silnie zromanizowane, walcząc i posiadając uzbrojenie na modłę rzymską. Od czasów Teodozjusza Wielkiego rdzenne jednostki armii rzymskiej składały się w przeważającej części z barbarzyń­ ców. A poza tym zaczął się proces upadku dotychczasowej organizacji armii opartej na legionie, zwłaszcza w zachod­ niej części imperium. U plemion sąsiadujących z Imperium służba w armii rzymskiej była niezwykle popularna i intrat­ na. Teodozjusz .Wielki pozwalał ochotnikom barbarzyńskim odchodzić z armii na własne życzenie pod warunkiem dostarczenia na swoje miejsce innego zbrojnego. Także do najwyższych urzędów w państwie, czy stanowisk dowód­ czych w armii dochodzili barbarzyńcy, takimi przykładami są Richomeres, Merobaudes czy Argobastes. Tak zmiany w armii Rzymu podczas panowania Teodozjusza opisywał Zosimos:

Konfederacje ger­ mańskie i zdomino­ wane przez Germa­ nów w IV wieku (za H. Wolfram)

Wojownicy goccy (za S. Mac Dowell)

Jeździec germański (za J. Vogt)

Missorium Teodozjusza Wielkiego (za J. Vogt)

Fragment missorium Teodozjusza Wielkiego z popiersiem cesarza (za J. Vogt)

Basen Morza Czarnego i napór Hunów w latach 350-380 (za P. Heather)

Wojownik Ostrogotów, IV/V w. n.e. (za J. Warry)

Miecz kawalerii rzymskiej 102 cm długości oraz gladius 60 cm długości z II/III w. n.e. z Vimose

Broń używana przez Germanów, IV/V w. n.

e. (za Z. Żygulski jr)

„Dotychczas był jeden dowódca konnicy i jeden dowódca piechoty; cesarz rozdzielił te funkcje między więcej niż pięciu; tak więc obciążył państwo większymi kosztami (nie było już dwóch naczelnych dowódców, lecz pięciu lub więcej, którzy byli wynagradzani tak, jak dawniej tamci dwaj), żołnierzy zaś narażał na chciwość wielu dowodzą­ cych. Każdy z nich chciał gromadzić nie tylko część zysku z handlu żywnością dla wojska, lecz całość, tak jakby było tylko ich dwóch. Cesarz nie ograniczył się jednak do tego, lecz powiększył też liczbę dowódców oddziałów konnicy, centurionów oraz trybunów wojskowych do tego stopnia, że pozostawił ich dwa razy więcej, niż miał przedtem; żołnierze zaś nie otrzymywali nic z tego, co dawało im państwo”4. Te wszystkie czynniki wymienione wyżej powodowały obniżenie się dyscypliny, wyszkolenia, wytrzymałości czy lojalności wojsk rzymskich w IV wieku. Rekruci armii rzymskiej w IV wieku byli powoływani z trzech źródeł: — ochotników — w zasadzie mógł zostać przyjęty każdy, nawet barbarzyńca z wyjątkiem niepełnosprawnych, chorych, słabych fizycznie, przedstawicieli zawodów uzna­ nych za hańbiące, kolonów; — synów żołnierzy — zgodnie z obowiązującą dość powszechnie w Cesarstwie Rzymskim zasadą dziedzi­ czności zawodów; — poborowych — corocznie dokonywało się uzupełnie­ nie stanu armii na podstawie ustawowego poboru. Właści­ ciele ziemscy mieli obowiązek dostarczenia rekruta w zależ­ ności od wielkości dóbr, jakie posiadali, czyli praebitiotironum. Można było w zamian za poborowego wpłacić do kasy państwa aurum tiranicum, czyli wykup. Z tej ostatniej możliwości coraz częściej korzystali obywatele rzymscy. 4

Z o s i m o s , XXVII 2-3.

Na pierwszy rzut oka system ten powinien zapewnić stały i wystarczający przypływ rekrutów do armii. Niestety tak nie było. Rzymianie ze względu na trudy służby starali się jej unikać. Nieraz opuszczali miejsce zamieszkania, przenosząc się w inne rejony lub stosowali wykup. Z tych powodów cesarze zaczęli coraz częściej korzystać z usług wojsk najemnych złożonych z barbarzyńców. Wraz z upły­ wem czasu stale rósł ich udział procentowy. Żołnierze byli poddawani szkoleniom oraz surowej dyscyplinie, stając się zawodowcami. Otrzymywali za swoją służbę annonae, czyli świadczenie w naturze składające się' z przydziału mięsa, wina, oliwy i chleba lub żołd w wysokości adekwat­ nej do zajmowanego stanowiska. Żołnierz rzymski w fabricae5 zaopatrywany był w jednolitą broń oraz uzbrojenie ochronne czy nawet konie. WIV wieku w całym Cesarstwie istniało 40 takich miejsc, gdzie pracowali fabricenses lub barbaricarii, podlegając pod struktury wojs­ kowe. Taki system powodował, że żołnierz rzymski mógł prowadzić życie na dość przyzwoitym poziomie. Niektórzy z nich mieli nawet niewolników. Żołnierze korzystali z ulg podatkowych. Po dwudziestu latach służby otrzymywali honesta missio, a po dwudziestu czterech latach emerita missio. Były to świadczenia sensu stricte emerytalne, za którymi stały ulgi podatkowe, jak i odprawa, za którą można było nabyć przykładowo spory kawałek ziemi, ale zawsze tylko ugoru. Dochodził do tego stały zasiłek pieniężny, jak i dodatek w postaci ziarna siewnego czy bydła. Żołnierze z oddziałów pogranicznych mieszkali w castella. Były to wieże lub obozy warowne. Na początku V wieku w Imperium istniało 239 takich miejsc, z czego 57 na granicy wschodniej, 89 wzdłuż Dunaju, 46 w Afryce od Tingitany do Trypolitanii, 23 w Brytanii, 24 w Galii. W IV wieku ze względu na mniejsze zniszczenia terenów 5 Fabricae - warsztaty produkujące broń, także miejsce ich prze­ chowywania.

granicznych musiało ich być znacznie więcej. Armia połowa była skoszarowana w garnizonach w okolicach miast w głębi terytorium państwa. Niemałym wysiłkiem finansowym i logistycznym było utrzymanie takich obiektów, czy innych założeń jak łimesy, drogi, czy fortyfikacje miejskie. Jeszcze w IV wieku Imperium było stać na ich należyte utrzymanie, przynaj­ mniej w większości wypadków. Liczba wojska Imperium w IV wieku jest przedmiotem sporów naukowych. Według Agatiasza, historyka z VI wieku, armia Rzymu liczyła 645 000 żołnierzy. Jednak nie wiadomo dokładnie, do jakiego okresu odnosił się autor. Sama liczba wojska wydaje się fantastyczna. Jan Lidyjczyk piszący w VI wieku określił liczebność tej armii w czasach Dioklecjana na 389 704 żołnierzy oraz 45 562 marynarzy. Te liczby wydają się bliskie prawdy. Bezcennym dla nas źródłem określającym liczbę jedno­ stek ich rozlokowania jest Notitia Dignitatum. Została napisana dla przełożonego administracji państwowej zaraz po 395 roku. Dane ciągle były uzupełniane i tak dla zachodniej części Imperium do 423 roku, a dla wschodniej do 408 roku. Oczywiście zdarzały się w niej luki i błędy. Na podstawie tego dokumentu A.H.M. Jones stwierdził, że liczba żołnierzy na zachodzie wynosiła 250 500, a na wschodzie 350 500. Daje nam to zdumiewająco liczną armię. Jednak konfrontując to z operującymi armiami polowymi w IV wieku, jest to wręcz niemożliwe. Może Notitia na przykład podaje spis jednostek wszystkich zmobilizowanych oddziałów bez wykreślania zlikwidowa­ nych. Wydaje się że Cesarstwo Rzymskie pod koniec IV wieku dysponowało realnie około 150 000-200 000 żoł­ nierzami. Z czego 60 proc. stacjonowało na wschodzie. Mimo to porównując tę liczbę z liczbą wojsk inwazyjnych barbarzyńców, Rzymianie na pierwszy rzut oka mieli przygniatającą przewagę, lecz były to tylko pozory.

Armia rzymska w IV wieku była przywiązana ściśle do danego terytorium i bardzo rzadko przerzucana do innego rejonu. To znacznie ograniczało jej manewrowość i zdol­ ności obronne. Dzięki dokumentowi Notitia Dignitatum możemy odtworzyć rozmieszczenie i liczebność rzymskich jednostek na froncie dunajskim, w przededniu wielkiej wojny z Gotami, czyli około 375 roku. I tak jednostki limitami, czyli wojsk granicznych składały się w niżej wymienionych prowincjach z kilku legionów: Prowincja Moesia II Prowincja Dacia Ripensis Prowincja Moesia I Prowincja Scythia Regionalna Armia Polowa Tracji — około 20 000 piechoty i 3500 jazdy Regionalna Armia Polowa Illyricum — około 17 000 piechoty i 1000 jazdy Armia Imperialna Zachodu (Presentalis I) — około 15 000 piechoty i 6000 jazdy Armia Imperialna Wschodu (Presentalis II) — około 15 000 piechoty i 6000 jazdy Gwardia Cesarska (Scholae) — około 500 Wojsko rzymskie miało doskonały wygląd i jednolite uzbrojenie dzięki fabricae. Żołnierze piechoty, podobnie jak i jazdy, mieli dwa podstawowe ekwipunki: ciężki i lekki. Żołnierz z ekwipunkiem ciężkim posiadał pancerz chroniący górną część ciała, przeważnie łuskowy naszy­ wany na tunikę. Nieraz używano kolczugi. Głowę chronił żebrowy hełm z ochraniaczami na policzki. Spodnie w partii goleni były owijane rzemieniami lub paskami skóry dla ochrony tej partii ciała przed ciosami. Buty

skórzane, na grubej podeszwie, chroniące kostkę, wiązane na przodzie. Podstawową bronią był długi obosieczny miecz spatha oraz włócznia spiculum z grotem o wypukłym pośrodku ościeniu. Do ochrony ciała służyła owalna wklęsła tarcza o przeciętnej średnicy 100 cm. Żołnierze lekkozbrojni nie mieli pancerza, rzadko używali hełmów. Do ochrony głowy służyły czapy wełniano-futrzane. Zamiast włóczni mieli oszczepy do miotania z grotami z zadziorami utrudniającymi wyjęcie z ciała. Oszczepy długości od 80 do 120 cm ważyły od 300 do 600 g. Przedstawiam wojska z bronią miotającą, czyli łuczników, kuszników oraz procarzy. Łucznik czy kusznik nie miał tarczy czy pancerza, lecz był dodatkowo uzbrojony w miecz. Ciężkozbrojnego jeźdźca rzymskiego clibanarii lub catapharacti chronił pancerz naszywany na kolczugę, która pokrywała stawy i ręce, umożliwiając poruszanie się. Pancerzem był ochraniany także koń, głównie jego łeb, pierś i boki. Klęska pod Adrianopolem w 378 roku spowodowała zmianę organizacji jazdy. Na podstawie obserwacji Hunów, jak i innych plemion barbarzyńskich Rzymianie zaczęli tworzyć jednostki lekkozbrojnej kawalerii uzbrojonej w łuki zwane équités sagittańi. Ponadto tworzono oddziały sagittarii clibanarii, czyli łuczników osłaniających podczas ataku żołnierzy clibanarii. Byli lekko opancerzeni. W armii rzymskiej istniały dwa rodzaje ciężkiej jazdy: cataphracti (katafrakci) oraz clibanarii (klibariusze). Często w źródłach, jak i opracowaniach historyków te dwie formacje są mylone ze sobą. Formacje clibanarii służyły do walki z jazdą wroga. Posiadały lżejsze opancerzenie konia niż katafrakci. Walczyli długą włócznią, jednak mieli na wyposażeniu także okrągłą tarczę i miecz. Atakowali wroga w szyku klinowym. Formacje catapharacti natomiast

służyły do walki z piechotą wroga, a co za tym idzie mieli dobrze opancerzone konie, chronione przed ciosami zada­ wanymi z dołu. W trakcie walki posługiwali się długą włócznią, nie używali tarcz. Atakowali w szyku prostym złożonym z kilku szeregów żołnierzy. Praktycznie katafrakt mógł być na polu walki klibariuszem i na odwrót. Praw­ dopodobnie tak często bywało. Armia rzymska ewoluowała także pod względem taktyki. W IV wieku wytworzył się nowy szyk bojowy legionu. Ustawiano go w dwóch liniach po pięć kohort każda. Przy czym szyk stawał się coraz bardziej zwarty, upodabniając się do ustawienia falangi. Spowodowane to było ułat­ wieniem walki z konnicą coraz bardziej powszechną, jak i rozluźnieniem dyscypliny armii rzymskiej. Dzięki takiemu ustawieniu tworzyła się zapora z tarcz trudna do przełamania przez wroga. Zza tej zapory tylnie szeregi mogły razić wroga włóczniami oraz mogły być ostrzeliwane przez łuczników. Jednak w niektórych przypadkach w dalszym ciągu stosowany był szyk otwarty, czyli szachownicowy, bez zagęszczenia odstępów między żołnierzami, ale tylko wśród zdyscyplinowanego i dobrze wyszkolonego wojska. Jednak żołnierzy takich stopniowo ubywało. W pierwszej linii stawała piechota jednostek auxiliares lub foederati, a na skrzydłach jazda. W drugiej linii stawali legioniści, a za nimi łucznicy przypisani do legionu. Machiny ustawiano za łucznikami lub z boku ich stanowisk. Na flankach drugiej linii zajmowała stanowiska jazda rzymska oraz jednostki mieszane. Kolejną innowacją było ostatecz­ ne rozpowszechnienie się wśród piechoty włóczni do zadawania pchnięć6. Jednak żołnierze w trakcie bitwy pozbywali się tego, w ich mniemaniu dodatkowego cięża­ ru, miotając je w przeciwnika jak oszczepem. Następnie 6

Użycie pilum zanikło w IV wieku.

przystępowali do walki wręcz za pomocą mieczy, roz­ ciągając szyk, aby uzyskać możliwość swobodnego się nimi posłużenia. Świadczy to o rozluźnieniu dyscypliny i zmniejszeniu zdolności bojowej legionu. Poza tym wpływ na to miały liczne bunty i zdrady wojska, czego liczne przykłady podaje Ammianus Marcellinus. W momencie ataku Rzymianie przyjmowali ustawienie zwane cuneus. Prawdopodobnie były to wieloszeregowe zwarte kolumny żołnierzy poruszające się do przodu, w kierunku wroga. Przy czym centrum było wysunięte bardziej do przodu. W ten sposób całe ustawienie przypominało rozwarty trójkąt. W dalszym ciągu było stosowane, ale coraz rzadziej, ustawienie zwane żółwiem (testudo). W IV wieku coraz większą rolę odgrywała konnica, zwiększając stopniowo swój udział procentowy w armii rzymskiej. Na początku IV wieku wynosił 25 proc., na przełomie IV i V wieku 30 proc. Przy czym na terenach, gdzie walczono z koczownikami i nomadami, czy Persami, odsetek konnicy był znacznie wyższy. Nastąpił rozwój broni rażącej na odległość. Rzymianie starali się maksymalnie uzbroić swoje wojska w taką broń. Późne legiony były uzbrojone w co najmniej jedną balistę czy katapultę. Dioklecjan zlikwidował jednostki machin miotających w legionie. Stworzył natomiast osobne balistiari złożone z doświadczonych legionistów obsługujących machiny. Te jednostki brały udział w kampaniach w razie potrzeby. Z reguły w dalszym ciągu w IV wieku około 20 000 armia połowa miała do swojej dyspozycji blisko 100-200 machin. Wraz z upływem czasu malała liczba machin w armii rzymskiej, tak że cesarz Honoriusz dys­ ponował zaledwie 400. Należy jeszcze wspomnieć, że Rzymianie mieli w dalszym ciągu doskonale rozwinięte rodzaje wojsk inżynieryjnych używanych na przykład do budowy mostów, obozów, czy założeń limesowych. Jednak liczba inżynierów w drugiej

połowie IV wieku zaczęła drastycznie maleć. Mimo wszystko dzięki wykorzystaniu broni miotającej i rozbudowanym umocnieniom miast czy limesów Rzymianie nierzadko latami odpierali ataki barbarzyńców na poszczególnych punktach oporu. Wiązało się to oczywiście z bardzo słabą wiedzą oblężniczą barbarzyńców, czego przykładem były próby zdobycia miast trackich przez Gotów w latach 70. i 80. IV wieku. PLEMIONA GERMAŃSKIE

Armie ludów germańskich w przeciągu IV wieku ciągle ewoluowały, ulegając stopniowej romanizacji ze względu na styczność z kulturą Rzymu. Wiązało się to z po­ wstawaniem zalążku ich państwowości. WIV wieku wojska poszczególnych plemion nie były zbyt liczne, ich liczba wahała się od kilku tysięcy do około 20 000 żołnierzy. Organizacja armii gockiej opierała się na innych wzor­ cach niż rzymska. Nadrzędną jednostką był hajris liczący około 3000 wojowników i składał się z hansa o bliżej nieokreślonej liczbie żołnierzy. Następnie mniejsze jedno­ stki były wyznaczane według podziału dziesiętnego. Ze względu na brak rezerw luki w jej stanie były trudne do uzupełnienia, dlatego też starano się je wypełnić innymi barbarzyńcami lub podbitą ludnością rzymską. W armii barbarzyńców służyli mężczyźni od mniej więcej 15. roku życia do końca wieku sprawności fizycznej. Wojska barbarzyńców odznaczały się z reguły słabą dyscypliną. Jednak przy efektywnym dowodzeniu ich karność znacznie wzrastała. Na przykład Atanaryk okazał się mistrzem walki defensywnej, unikając latami starcia z głównymi siłami Rzymian, prowadząc skuteczną wojnę partyzancką w znanym sobie terenie. Stosowały prymitywną taktykę walki. Polegała ona na formowaniu klina i ataku frontalnym w celu przełamania

obrony wroga. Kiedy atak się nie powiódł, żołnierze wyco­ fywali się w nieładzie. Rozkładali się obozami taborowymi zwanymi carrago. Wozy ustawiano w krąg, a cały dobytek umieszczano w środku. Jak trudno było rozerwać taki krąg, wielokrotnie przekonali się o tym Rzymianie. Wozy przede wszystkim chroniły barbarzyńców przed bronią miotającą. Także Goci umieli stosować proste umocnienia ziemno-drewniane, nierzadko łącząc je z taborem. Nie posiadali umiejętności zdobywania miast, co było wynikiem ich braku zdolności do używania, czy kon­ struowania machin oblężniczych. Nie mieli intendentury, dlatego też w celu zdobycia żywności dzielili się na małe oddziały rabunkowe, które szybko się rozpadały. Poza tym wędrowali taborami z całymi rodzinami wraz z dobytkiem. Ograniczało to znacznie manewrowość grupy. Ludy germańskie używały podobnej broni, czy odzieży ochronnej różniących się detalami, czy skalą ich wykorzys­ tania u poszczególnych plemion. Ubiór żołnierza germańskiego składał się z: — tuniki z długimi lub krótkimi rękawami; — obcisłych długich spodni przytrzymywanych rzemie­ niami, z owiniętymi rzemieniami goleniami dla ich ochrony; — płaszcza w formie peleryny narzuconego na ramiona i spiętego fibulą lub broszą. W zimie nosili futra, więcej tunik oraz futrzane czapy. Buty mieli skórzane o prostym kroju, wiązane z przodu przy kostce. Pancerz (brunjo) oraz hełm (hilms) głównie typu se­ gmentowego, z doczepianymi do niego policzkami, był zarezerwowany dla elit wojska germańskiego. Tarczę gocką (skildus) robiono z klejonych desek o zarysie owalnym, z reguły o średnicy około 90 cm, lub wielobocznym (głównie sześciokątnym). Pośrodku tej pie­ rwszej znajdował się wypukły żelazny umb wykorzy­ stywany podczas zwarć w boju.

Używali mieczy spatha (meki) o długości około 90 cm oraz jednosiecznych noży, zwanych saksem, o długości około 60 cm. Włócznie (contus) mieli dłuższe od rzym­ skich, o długości dochodzącej nawet do 300 cm. Grot lancetowaty z wypukłą ością pośrodku oraz długą tuleją do nasadzania na drzewcu. Natomiast oszczepy zwane angon były mniej więcej od IV wieku wzorowane na rzymskim pilum i używane do walki wręcz. Ich długość nie przekraczała 210 cm. Bardzo skuteczną bronią były drewniane maczugi, dodatkowo hartowane w ogniu, służące zarówno do walki wręcz, jak i do miotania. W późniejszym okresie królowie germańscy zakazali walki nimi ze względu na brak szlachetności w ich użyciu. Germanie mieli dobrych łuczników posługujących się lukami warstwo­ wymi wykonanymi z cisu lub jodły. Dzięki specyficznej konstrukcji posiadały podwójny opór, a co za tym idzie podwójną moc wystrzału. Długość łęczyska wahała się od około 170 cm do 200 cm. Groty strzał były często wzmacniane w celu umożliwienia przebijania pancerza wroga. Kołczan na strzały miał formę pudełkowatą lub rurową i był przytraczany do pasa. Poszczególne plemiona używały nieco innego uzbrojenia oraz składały się z różnych formacji zbrojnych. Dla przykładu Terwingowie ze względu na to, że tworzyli oddziały piechoty, posługiwali się głównie włócznią, osz­ czepami, mieczem spatha oraz saksem, do ochrony służyła im owalna lub wieloboczna tarcza. Poza tym mieli formacje dobrych łuczników. Wojsko Greutungów składało się głównie z konnicy. Żołnierze posługiwali się włócznią, mieczem spatha, do

ochrony ciała służyła owalna tarcza. Mieli formacje lekkozbrojnej piechoty — łuczników. Dzięki przejęciu od Sar­ matów ulepszonego rzędu końskiego oraz upowszechnieniu

siodła z wysokimi łękami i strzemionami, przez pewien czas Germanie posiadali przewagę nad jazdą rzymską. Nie używali ciężkiej konnicy. Germanie w wieku IV mimo gorszego wyposażenia i organizacji walki, co jest zdumiewające, odnosili sukcesy na polach bitew z Rzymianami. Wiązało się to ściśle z rozkładem wewnętrznym armii Imperium. Jednak przy dobrym rzymskim dowodzeniu Goci w starciu z armią imperialną nie mieli żadnych szans. Warto tu przytoczyć dwa krótkie opisy wojsk germańskich, najpierw Sydoniusza Apolanarisa, a potem Jordanesa: „Jazda Wandalów walczy włócznią i mieczem, prawie zupełnie nie używa zbroi. Wandalowie nie są dobrymi piechurami, łucznikami, oszczepnikami. Ich armia mało się różni od wojsk Ostrogotów, jakkolwiek ci ostatni mają znacznie więcej piechoty”. „Gota potrząsa włóczniami, Gepida szaleje z mieczem w dłoni (...), jako piechur popisuje się Sweb, jako strzelec Hun, swoje oddziały sposobi do boju ciężkozbrojny Alan i lekkozbrojny Herul”.

ROZDZIAŁ V BAŁKANY W OGNIU

Przegrana wojna Atanaryka z Hunami spowodowała upadek jego autorytetu wśród współplemieńców. Dzięki tym oko­ licznościom doszła do głosu opozycja skupiona wokół chrześcijan odłamu ariańskiego i przyjaciół Rzymian. Przywódcami tej grupy Terwingów byli Fritigem oraz Alawiw. Fritigem w tym czasie nosił tytuł dux, czyli przywódca wojska, natomiast nie znamy tytułu Alawiwa, który pochodził prawdopodobnie z arystokracji gockiej. Fritigem otrzymał od swoich ziomków pełnomocnictwa do negocjacji, jak i zawierania sojuszów czy umów z Imperium Rzymskim oraz z innymi plemionami. Z tych uprawnień wkrótce skorzystał. Następnie przedstawiciele tego odłamu Terwingów wysłali do Walensa przebywającego w Antiochii posels­ two z prośbą oraz błaganiem o udzielenie ich ludowi schronienia na terytorium Imperium przed hordami Hunów. Walens pod wpływem pochlebców z dworu wyraził na to zgodę, myśląc, że tym samym uda mu się uzupełnić nowymi rekrutami braki w armii oraz że doprowadzi do zasiedlenia obszarów Tracji i Mezji

wyniszczonych poprzednimi wojnami. Ufając sile swoich legionów, nie brał w ogóle pod uwagę możliwości buntu ze strony Gotów, czy trudności logistycznych tego przedsięwzięcia. Nie zatroszczył się o zgromadzenie odpowiednich zapasów żywności czy zabezpieczenie innych środków niezbędnych do prawidłowej realizacji tego planu. „W nadziei na to wysłano rozmaitych urzędników, którzy mieli przetransportować tę groźną rzeszę razem z wozami. Dołożyli oni wszelkich starań, by nikt spośród tych, którzy w przyszłości będą niszczyć państwo rzymskie, nie pozostał na miejscu, nawet gdyby był dotknięty śmiertelną chorobą. W taki zatem sposób, za przyzwoleniem cesarza, Goci mogli przekroczyć Dunaj i osiedlić się na części terytorium Tracji. Stłoczonych na statkach, tratwach i wydrążonych pniach drzew przewożono dniem i nocą przez rzekę, i tak najbardziej ze wszystkich niebezpieczną, a wówczas wez­ braną jeszcze od nadmiaru ulewnych deszczów. Toteż z powodu zbytniego natłoku ludzi woda pochłonęła wielu spośród tych, którzy opierali się uderzeniom fal i usiłowali przepłynąć rzekę wpław”1. Urzędnicy rzymscy od samego początku tej operacji spostrzegli możliwość łatwego i szybkiego zbicia fortuny, wykorzystując sytuację, wykonując przy tym swoje obowią­ zki niedbale, koncentrując się na chęci zysku, dopuszczając na przykład do przekroczenia przez Gotów granicy z ukrytą bronią, mimo wyraźnego zakazu cesarskiego. Oddajmy głos Zosimosowi: „Walens polecił przyjąć ich po uprzednim złożeniu broni. Trybuni wojskowi oraz wszyscy sprawujący władzę nad żołnierzami przeszli rzekę, aby eskortować barba­ rzyńców. Bez broni do rzymskich granic. Zajęli się jednak tylko wybieraniem ładnych kobiet i dojrzałych 1

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . X X I , 4.5.

chłopców dla bezecnych celów oraz zabieraniem sług i rolników”2. Był to zły prognostyk na przyszłość i zapowiedź krwa­ wych konfliktów, jakie miały wkrótce nadejść. Oddziały Fritigerna i Alawiwa zostały przetranspor­ towane na rzymski brzeg Dunaju, prawdopodobnie w okolice Durostorum (Silistria). Dla przeprowadzenia tej operacji dowódca wojsk rzymskich w Tracji, Lupicjan, oddelegował część żołnierzy chroniących granicę wzdłuż Dunaju, tym samym osłabiając walory obronne placówek położonych wzdłuż tej rzeki. Wykorzystały to inne grupy barbarzyńców, które przekroczyły Dunaj, mimo iż nie uzyskały na to zgody ze strony władz Imperium. Najpierw do współczesnej Dobrudży przeniknął związek kilku plemion z przewagą Greutungów, pod dowództwem Alatheusa i Safraksa, następnie grupa prawdopodobnie także Greutungów pod dowództwem Farnobiusa oraz Tajfalowie. Przy czym te dwie ostatnie grupy wkrótce się połączyły. Jak podają historycy rzymscy grupa Fritigerna oraz Alaviva liczyła około 200 000 ludzi (łącznie z kobietami i dziećmi). Jak się wydaje, jest to liczba znacznie przesadzona. Współcześni badacze oce­ niają, że było to około 80 000 ludzi. Pozostałe grupy były znacznie mniej liczne. Atanaryk z pozostałymi Terwingami, którzy pozostali mu wierni, wkrótce ruszył śladem grupy Fritigerna i Alawiwa. Jednak, kiedy do­ wiedział się o kłopotach Gotów podczas przeprawy i nadużyciach Rzymian, zmienił kierunek marszu i osta­ tecznie założył swoją bazę w niedostępnych rejonach Karpat, na pograniczu Siedmiogrodu. Wkrótce po prze­ kroczeniu Dunaju w obozach Gotów zapanował głód3. Rzymianie nie stanęli na wysokości zadania i nie dopo­ mogli Gotom w tym nieszczęściu, wręcz przeciwnie 2 3

Z o s i m o s , op.cit., ks. XX, rozdz. 6. Prawdopodobnie pod koniec 376 roku.

— starali się, jak napisałem wcześniej, zbić na nich fortunę. Tak te wydarzenia opisuje barwnie Jordanes: „Lecz do jakich nadużyć nie popchnie «przeklęty głód złota»? Powodowani chciwością wodzowie za duże pienią­ dze posyłają głodującym nie tylko mięso owiec i wołów, lecz także padlinę psów i nieczystych zwierząt. Doszło do tego, że za bochenek chleba lub za dziesięć funtów mięsa oddawano niewolnika. Kiedy zabrakło niewolników i dro­ gich sprzętów, a głód nadal doskwierał, chciwy kupiec żąda synów. Rodzice odmawiają w trosce o ratunek dla dzieci. Przekładają życie nad wolność. Sądzą, że lepiej za cenę sprzedaży iść tam, gdzie czeka strawa z litości niż bez jadła marnieć wśród swoich”4. Oczywiście ta relacja jest mocno przekolorowana, ale oddaje znakomicie sytuację, w jakiej znajdowali się wtedy Goci. Na początku 377 roku lub pod koniec 376 Goci, pod dowództwem Fritigerna i Alawiwa, posłuszni rozkazom cesarskim udali się do Marcianopolis5 (Devny) położonego we współczesnej Dobrudży. W okolicach tego miasta także rozbili swój obóz Geutrungowie pod dowództwem Alatheusa i Safraksa. W Marcianopolis doszło do tragicznych w skut­ kach wydarzeń, które ostatecznie rozwiały mrzonki Rzymian 0 możliwości pełnego wykorzystania Gotów do swoich celów. Lupicjan chciał załagodzić napiętą sytuację i zaprosił starszyznę Terwingów na ucztę. Oddajmy teraz głos Ammianusowi Marcellinusowi, który zrelacjonował te wydarzenia: „Tam wydarzyło się coś strasznego, co ku powszechnej zagładzie rozpaliło tlące się żagwie wojennych furii. Lupicynus [Lupicjan] mianowicie zaprosił na ucztę Alawiwa 1 Fritigerna, lecz cały plebs barbarzyńców trzymał z pomocą wojska z dala od murów miasta, a ludzie ci, posłuszni przecież naszej władzy i przystający na nią, uparcie błagali, 4 5

E. Z w o l s k i , op.cit., s. 114 (Jordanes, 134-135). W tym mieście znajdowały się znane warsztaty zbrojeniowe.

by pozwolono im wejść w celu zaopatrzenia się w niezbędną żywność. Wywiązały się stąd ostre kłótnie między mieszkań­ cami a tymi, którym pozwolono wejść, i w końcu doszło do nieuchronnego starcia. Kiedy barbarzyńcy pojęli, że ich krewnych ograbia się jak nieprzyjaciół, rozwścieczeni jeszcze bardziej wymordowali duży oddział wojska i zdarli z żołnierzy ekwipunek. O tych zajściach poufnie dowiedział się wspo­ mniany Lupicynus, kiedy długo już spoczywał przy zbytkow­ nie zastawionym stole wśród dźwięków muzyki, oszołomiony winem i snem. Domyślając się, jaki będzie finał wydarzeń, rozkazał wymordować wszystkich członków straży przybocz­ nej, którzy ze względu na honor i bezpieczeństwo swych wodzów oczekiwali przed pretorium. Lud, który przesiadywał pod murami, z bólem przyjął tę wiadomość i powoli, lecz coraz liczniej gromadził się, by pomścić — jak sądzono — uwięzionych królów. Rzucano przy tym wiele wściekłych gróźb. Fritigemus, człowiek szybkiej decyzji, w obawie, że i on razem z innymi zostanie zatrzymany jako zakładnik, głośno zawołał, iż dojdzie do walki i większych strat, jeśli Rzymianie nie pozwolą mu wyjść wraz z przyjaciółmi i uspokoić wzburzonego tłumu. Ten bowiem palił się do rebelii, gdyż sądził że przywódcy, których potraktowano z pozorną uprzejmością, zostali zamordowani. Spełniono więc żądanie Fritigerna. Wszyscy wyszli na zewnątrz, gdzie przyjęto ich z radosnym aplauzem. Następnie dosiedli koni i popędzili z szybkością ptaków, by na rozmaite sposoby pobudzić swoich do boju”6. Wodzowie Terwingów po opuszczeniu miasta stanęli na czele rewolty. Goci plądrowali okolice, straszliwie niszcząc kraj. Lupic­ jan skoncentrował wszystkie swoje wojska7 w Marcianopo­ lis i wyruszył na spotkanie Gotów. 6

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., ks. XXI, 5.4-5.7. Lupicjan dysponował podczas bitwy pod Marcianopolis siłami około 5000-7000 żołnierzy. 7

Do bitwy doszło 13-14 km od tego miasta. Rzymianie doznali druzgocącej klęski. Następnie w ręce Gotów wpadły warsztaty oraz magazyny broni znajdujące się w tym mieście. Wodzowie goccy zastanawiali się, co robić po takim zwycięstwie. Postanowili udać się w głąb Tracji. Ich marszru­ ta prowadziła przez Dibaltum (koło Burgas), Cabyle do Adrianopola. Po tym sukcesie na ich stronę masowo zaczęli przechodzić barbarzyńscy niewolnicy, traccy górnicy czy nawet dezerterzy z armii rzymskiej. Do najsłynniejszej takiej formacji należały oddziały gockie w służbie Rzymian, dowodzone przez Coliasa i Sueridusa. Formacja ta stacjono­ wała na leżach zimowych pod Adrianopolem. Po bitwie pod Marcianopolis w wyniku rozkazu Walensa dołączyła do innych jednostek gockich w służbie Rzymu stacjonujących w Azji Mniejszej. „Bez żadnej arogancji zażądali wówczas dla siebie na drogę pieniędzy i pożywienia8 oraz prosili o przesunięcie terminu o dwa dni. Naczelnik miasta9 uznał to za oburzające (rozgniewany był bowiem także za to, że zdewastowali jego podmiejską posiadłość). Wyprowadził więc i uzbroił przeciwko nim cały plebs miejski razem z pracownikami warsztatów zbrojeniowych, których jest tam wielu. [...] To nieszczęsne i niespodziewane zdarzenie mocno wstrząsnęło Gotami, a ów spontaniczny niż przemyślany atak miesz­ kańców przeraził ich tak bardzo, że stanęli jak wryci. Kiedy ponadto zostali wręcz zasypani przekleństwami i obelgami oraz rażeni — niezbyt gęsto zresztą wypusz­ czanymi — strzałami, podnieśli otwarty bunt. Zabili wielu mieszkańców zaskoczonych energicznym atakiem, pozo­ stałych zmusili do odwrotu, przeszywając wszelkiego rodzaju pociskami, a potem przywdziali rynsztunek rzymski ściągnięty z trupów poległych”10. 8 9 10

Chodzi o zwyczajowe viaticum przysługujące w takich wypadkach. Civitatis magistratus. A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., ks. XXXI, 6.2-3.

Po tych wypadkach Colias i Sueridas połączyli się z siłami Fritigerna i wspólnie bezskutecznie próbowali zdobyć Adrianopol. Podczas oblężenia Goci ponieśli duże straty i uwidocznił się ich brak umiejętności ob­ legania miast. Za radą Fritigerna rozpoczęli plądrowanie prowincji, co było zadaniem znacznie łatwiejszym niż szturmowanie twierdz. „Na obszarach, przez które przechodzili, nic nie pozostało nietknięte, chyba że w miejscach całkowicie niedostępnych i na bezdrożach. Bez względu na wiek i płeć wyrzynali wszystkich i wszystko palili, wzniecając jeden ogromny pożar. Niemowlęta odrywali od piersi i zabijali, porywali matki i dopiero co owdowiałe żony, wcześniej na ich oczach pomordowawszy mężów. Po zwłokach rodziców wlekli dojrzałych chłopców i mło­ dzieńców. Wreszcie wielu starych ludzi, głośno wołają­ cych, iż żyli już dostatecznie długo, pędzili na tułaczkę, a oni po utracie bogactw, wraz z pięknymi kobietami, mając skrępowane z tyłu ręce, płakali nad popiołami rodzinnych domów”11. Na wieść o szalejącym terrorze w Tracji Walens, opierając się na swoich doświadczeniach z kampanii gockiej z lat 367-369, oddelegował do stłumienia rewolty zbyt szczupłe siły, ponieważ nie przypuszczał, że Goci mogli przedstawiać większą wartość bojową, jak podczas właśnie tej kampanii. Były to formacje stacjonujące do tej pory w Armenii i przygotowujące się do wojny z Persją. Na ich czele postawił doświadczonych dowód­ ców: piechoty Trajana, jazdy Profuturusa. Siły te liczyły zaledwie 3 legiony, czyli około 3,5-4 tysięcy żołnierzy. Dodatkowo poprosił swojego współwładcę Gracjana o pomoc. Cesarz Zachodu wysłał do Tracji na czele swoich oddziałów zbrojnych najpierw Frigeridusa (dux 11

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 6.7-8.

panońskiej prowincji Valeria), a następnie dodatkowo Richomeresa na czele kilku kohort. Jeszcze przed przy­ byciem sił pod dowództwem Frigeridusa, Rzymianom udało się wyprzeć Gotów i ich sprzymierzeńców z tere­ nów nizinnych w góry Hermus (Góry Bałkańskie) oraz ich główne siły do Mezji Dolnej12, gdzie ich zablokowały. Natomiast Safrax i Alatheus udali się w górę Dunaju. „Ponieważ Frigerida [Frigeridusa] unieruchomiła poda­ gra — lub przynajmniej, jak utrzymywali złośliwi osz­ czercy, był to pretekst, pozwalający nie brać udziału w tak gwałtownych starciach — dowództwo nad całością sił za powszechną zgodą przejął Richomeres. Połączył się z Profuturem i Trajanem, obozującymi w pobliżu miasta Salices. Niedaleko od tego miejsca nieprzebrany tłum barbarzyńców ustawił ze swoich wozów koło. Przebywali wewnątrz tej przestrzeni jakby za murami i tam cieszyli się wypoczynkiem i mnogością zagarniętych łupów. [...] Barbarzyńców przeraził lęk przed stojącym naprzeciw wojskiem, przypuszczali też, że mogą dołączyć kolejni żołnierze, toteż w charakterystyczny dla siebie sposób dali hasło i wezwali do powrotu swoje łupieżcze bandy, które rozproszyły się po okolicy. Na rozkaz naczelników [...] powróciły one natychmiast do obronnego taboru, jak go sami nazywają, i dodały rodakom bodźca do ważenia się na jeszcze zuchwalsze czyny. Po tym wszystkim między obiema stronami nie nastąpiła żadna przerwa w działaniach, a jedynie krótkie zawieszenie broni. Kiedy bowiem powrócili ci, których odwołała konieczność, cały lud stłoczony wewnątrz ogrodzenia podniósł ogłuszającą wrzawę i w dzikim zapale zapragnął doświadczyć naj­ większych niebezpieczeństw, a obecni tam naczelnicy nie sprzeciwiali się owym dążeniom do krwawej rozprawy. [...] Skoro tylko zaświtał dzień, po obu stronach trąby 12

Ściślej do współczesnej Dobrudży.

zagrały sygnał do broni. Barbarzyńcy jak u nich w zwy­ czaju, najpierw złożyli przysięgę, a następnie starali się zająć wyżej usytuowane pozycje, aby stamtąd, po po­ chyłości, stoczyć się na przeciwnika gwałtownie niczym rozpędzone wozy. Na ten widok wszyscy nasi żołnierze pośpieszyli do swoich oddziałów i pewnie trzymali się wyznaczonych miejsc: nikt się nie wałęsał ani nie opusz­ czał szeregów, by wybiec do przodu. Szyki po jednej i drugiej stronie ostrożnie posuwały się naprzód, aż stanęły bez ruchu. Wojownicy dzikim wzrokiem przy­ glądali się z ukosa. Rzymianie wszędzie docierającym głosem intonowali pieśń wojenną, która zwykle zaczynała się cicho, a następnie przybierała na sile; zwali ją barbarzyńskim terminem barritus. W ten sposób śmiało dodawali sobie ducha. Barbarzyńcy zaś zgrzytliwymi pokrzykiwaniami opiewali sławę przodków i wśród roz­ maitych wrzasków odmiennie brzmiącej mowy próbowali lekkich utarczek. Już nawzajem prowokowano się z daleka ciskaniem oszczepów i innych pocisków, zanim nie doszło do groź­ nego starcia wręcz. [...] Barbarzyńcy —jak zwykle ruchliwi i szybcy — miotali na naszych żołnierzy ogromne maczugi osmolone w ogniu i topili miecze w piersiach tych, którzy stawiali zacięty opór. Tak przerwali nasze lewe skrzydło. Gdy ono zaczęło się cofać, energicznie przesunięto z pobliskiej strefy bardzo silny oddział rezerwowy — to jemu udało się powstrzymać śmierć wiszącą już nad głowami żołnierzy. W ferworze walki trup padał gęsto. [...] Ciała poległych zapełniły cały teren wokół. [...] W zażartej walce długo jeszcze nie ustawała żadna ze stron, lecz obie z równym powodzeniem zmagały się ze sobą. [...] Jednak dzień ustępujący miejsca nocy przerwał mordercze zmagania. Wycofywano się bezładnie, gdzie kto mógł, a wszyscy, którzy pozostali przy życiu, przygnębieni spieszyli do namiotów. Wreszcie spo­

śród poległych można było — stosownie do miejsca i okoliczności — pochować tylko nielicznych, a mianowicie znakomite osobowości. Zwłoki pozostałych zabitych roz­ dziobały drapieżne ptaki, które w owych czasach przywykły do karmienia się trupami”13. Bitwa pod Ad Salices rozegrana jesienią 377 roku, na co wskazuje powyższy fragment, została nierozstrzygnięta, a strony poniosły dotkliwe straty. Goci wycofali się do swego obozu, natomiast Rzymianie udali się do Mar­ cianopolis. Obsadzili przełęcze górskie, uniemożliwiając barbarzyńcom przedostanie się na południe przez Góry Bałkańskie, chcąc głodem zmusić ich do posłuchu. Sytuacja, jaka się aktualnie wytworzyła, dała Rzymianom złudne poczucie bezpieczeństwa. Frigeridus udał się do Ilirii i oczekiwał tam na nowe rozkazy cesarza Gracjana. Richomeres podążył do Galii, aby ściągnąć dodatkowe jednostki wojska. Walens oddelegował na front bałkański kolejnego wodza konnicy Satuminusa, który faktycznie przejął komendę nad oddziałami Trajana i Profundusa. Odpowiadał on za blokady przełęczy. Jednak ponownie doszło do współdziałania grupy Frtigema z oddziałami Safraxa i Aletheusa oraz nowo przybyłymi do Mezji oddziałami Hunów i Alanów. Połączenie sił umożliwiło przełamanie blokady przełęczy. Satuminus został zmuszony do wycofania się na południe, tym samym oddając bar­ barzyńcom tereny położone między Rodopami i Górami Bałkańskimi. Obszary te były niemiłosiernie łupione. Rzy­ mianie chronili się za murami miast, których barbarzyńcy nie byli w stanie zdobyć. „Barbarzyńcy niczym dzikie zwierzęta, które połamały swoje klatki, rozlali się szeroko na dużych przestrzeniach i podążyli do miasta Dibaltum. Tam napotkali i zaatakowali Barzimeresa, trybuna Skutiarów, który ze swoimi ludźmi, 13

A m m i a n u s M a r c e 11 i n u s, op.cit., ks. XXXI, 7.5-16.

Komutami oraz innymi oddziałami piechoty zakładał obóz, a był to przecież dowódca uformowany w pyle bitewnym. Natychmiast, jak tego wymagała groźna sytuacja, nakazał odtrąbić hasło do boju. Zabezpieczył flanki i ruszył ze swoimi, rwącymi się do walki w pełnym ekwipunku bojowym. Dzielnie stawiał opór i uszedłby cało z nieroz­ strzygniętej bitwy, gdyby w chwili, kiedy już ledwie łapał oddech ze zmęczenia, nie otoczyła go gromada przeważa­ jących sił konnicy. I tak poległ ów mąż, zgładziwszy niemałą liczbę barbarzyńców — ich straty były jednak niezauważalne ze względu na nieprzebrane masy owych wojowników”14. Na wieść o nowych klęskach Gracjan ponownie wysłał do Tracji Frigeridusa, świeżo mianowanego naczelnego dowódcę wojsk w Ilirii. Pod Beroa (Stara Zagora) zajął pozycję obronną, próbując wznieść instalacje obronne. W ten sposób chciał zabezpieczyć szlak prowadzący do Filipopola (Płowdiw), czyli w głąb Półwyspu Bałkańskiego. Na to nie mogli pozwolić Goci, dlatego też podjęli próbę otoczenia jego pozycji. Frigeridus umiejętnie wymknął się barbarzyńcom szlakiem wzdłuż rzeki Maritsa (Marica) i przez przełęcz Succi wydostał się do Ilirii. W trakcie tego marszu zniszczył oddział Tajfalów i Greutungów dowodzo­ ny przez Famobiusa. Wódz barbarzyńców poległ, a niedobit­ ki jego grupy, które dostały się do niewoli, głównie Tajfalowie zostały osiedlone w Akwitanii i północnej Italii. Zimą 377-378 roku Frigeridus umocnił strategiczną przełęcz Succi, zamykając tym samym skutecznie Gotom drogę do Serdici (Sofia), czyli do Ilirii, podlegającą wtedy władztwu Gracjana. Cesarz Zachodu postanowił interweniować osobiście w Tracji, jednak o tym fakcie dowiedzieli się Alamanowie ze szczepu Lentiensów i postanowili, wykorzystując tę 14

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXI, 8.9-10.

informację, najechać Cesarstwo, forsując w lutym 378 roku w kilku miejscach górny Ren. Zdrajcą, który dostarczył barbarzyńcom tę wiadomość, był żołnierz skutiarów przebywający na urlopie u swoich ziomków. Gracjan na wieść o tym najeździe musiał odłożyć plan udzielenia pomocy Walensowi, ściągnął wojska z Galii i Panonii. Na ich czele postawił doświadczonego wodza Nannienusa. „Na jego kolegę, dysponującego tym samym zakresem władzy, wyznaczył Mallobaudesa, komesa gwardii cesars­ kiej i króla Franków, męża walecznego i dzielnego. Nannienus więc, zastanawiając się nad tym, jak znamienny bywa los, uważał, że nie należy się spieszyć. Mallobaudes zaś, którego — jak zwykle — ponosiła nieprzeparta chęć walki, zniecierpliwiony zwlekaniem robił wszystko, aby ruszyć na wroga. Toteż gdy u przeciwnika podniósł się przerażający wrzask i skoro tylko pod miejscowością Argentaria trębacze dali sygnał do boju, rozpoczęły się zmagania. Od strzał i pocisków zginęło wielu żołnierzy po jednej, jak i drugiej stronie. Lecz gdy w największym ferworze bitwy nasi żołnierze dostrzegli owe nieprzeliczone masy wroga, aby uniknąć jawnego niebezpieczeństwa, rozproszyli się, gdzie kto mógł po wąskich ścieżkach. Mimo to wkrótce odważnie stanęli do walki. Rzucającym się w oczy przepychem oraz blaskiem mieniącego się w oddali oręża przestraszyli barbarzyńców, bo wydawało się, że oto nadchodzi sam cesarz. Ci więc rzucili się do ucieczki i tylko sporadycznie stawiali opór, nie chcąc stracić ostatniej szansy. Zostali jednak tak zmasakrowani, że z podanej wyżej liczby [40 000] dzięki osłonie gęstych lasów uszło z życiem, jak oceniano, nie więcej jak 5000. Wśród wielu odważnych i dzielnych barbarzyńców zginął także król Priariusz, podżegający do tych zgubnych walk”15. 15

A m m i a n u s M a r c e l 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 10.6-10.

Sukces ten wzmocnił autorytet Gracjana jako władcy. Trzeba pamiętać, że miał wtedy dopiero 19 lat. Za radą doświadczonych wodzów postanowił ukarać Alamanów, najeżdżając ich siedziby po drugiej, wschodniej stronie Renu. Alamanowie nie byli w stanie stawić mu czoła, przezornie wycofali się w niedostępne góry. Gracjan jednak nie dał za wygraną i uporczywie ich tropił. W końcu późną wiosną 378 roku Rzymianie zmusili Alamanów do kapitulacji. Po tej udanej kampanii cesarz powrócił do Galii i po krótkim pobycie, w trakcie którego uporząd­ kował wszystkie wojskowe, jak i cywilne sprawy, ruszył z odsieczą swojemu wujowi do Tracji. A czas ku temu był już najwyższy. Cofnijmy się do początków 378 roku, aby prześledzić wydarzenia rozgrywające się w Tracji. Kampania wojenna roku 378 rozegrana na terenie Półwyspu Bałkańskiego w różnych źródłach starożytnych jest przedstawiana nieraz sprzecznie; wręcz są opisywane wydarzenia mało praw­ dopodobne. Niektórzy współcześni badacze pisząc o tych działaniach zbrojnych, nie poddają krytyce tych źródeł, dlatego istnieją w historiografii różne opisy tej kampanii, nieraz wzajemnie się wykluczające. Wydaje się, że z auto­ rów starożytnych najbardziej wiarygodny jest Ammianus Marcellinus, żyjący przecież w tamtych czasach i piszący na podstawie relacji świadków tamtych wydarzeń. Jego relacja jest także najbardziej szczegółowa i obfita w infor­ macje. Dlatego właśnie za podstawę przyjąłem opisy wydarzeń zaczerpniętych z jego dzieła. „Gracjan podjął bowiem kontrowersyjną decyzję, mia­ nowicie zdymisjonował Frigeridusa, a jako jego następcę wysłał komesa Maura, wodza sprzedajnego i tylko z pozoru odważnego, w rzeczywistości zaś odznaczającego się cha­ rakterem ze wszech miar chwiejnym i niepewnym. Był to ten sam człowiek, który [...] — służąc w straży cezara Juliana [Julian Apostata], gdy ten wahał się, czy należy

nałożyć wieniec na głowę, z przebiegłą chytrością ochoczo podsunął mu naszyjnik zdjęty z własnej szyi”16. Wódz ten był odpowiedzialny między innymi za blokadę przełęczy Succi. Następne wydarzenia potwierdziły niestety złą opinię o tym dygnitarzu. Przez pierwsze miesiące 378 roku Goci i ich sprzymie­ rzeńcy, podzieleni na luźne watahy, łupili Trację, docierając nawet w pobliże Konstantynopola. Mniej więcej na przełomie maja i czerwca 378 roku zaszły zmiany także w dowództwie na froncie wschodnim. Wreszcie do Konstantynopola przybył cesarz Walens wraz z większością swoich przybocznych wojsk. Jego podróż na zachód została opóźniona rokowaniami z Persami oraz buntem obywateli Antiochii. Jednak ze względu na rozruchy na tle religijnym i niechęć mieszkańców miasta po 12 dniach opuścił Konstantynopol, udając się do wiejskiej rezydencji — Melanytias17. Zarzucano mu także, że za późno przybył na teatr działań zbrojnych, przez co wojna trwała już dwa lata. „Zastanawiał się on, w jaki sposób trzeba prowadzić wojnę, gdyż napierał wielki tłum barbarzyńców; jedno­ cześnie trapił się korupcją dowódców, ale zwlekał ze zwolnieniem ich z powodu wstrząsów ogarniających pań­ stwo. Kiedy pozostawał w niepewności, komu należy przekazać dowództwo, a nie widać było nikogo godnego zaufania, do Konstantynopola przybył opuściwszy Zachód, Sebastian; przebywający tam cesarze, z powodu młodego wieku nie byli dopuszczani do samodzielnych decyzji i byli narażeni na oszczerstwa ze strony eunuchów opiekujących się sypialnią. Gdy dowiedział się o tym Walens, znając zalety tego męża w wojnach oraz działalności politycznej, 16 17

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., ks. XXXI, 10.21. Miejscowość położona 25 km od Konstantynopola nad Propontydą.

wybrał go naczelnym wodzem i powierzył dowodzenie w całej wojnie”18. Sebastian zastąpił na stanowisku dowódcy piechoty Trajana, który pozostał jednak dalej w armii. Zdając sobie sprawę z trudności prowadzenia wojny z luźnymi, mobil­ nymi oddziałami barbarzyńców oraz widząc rozprężenie w armii rzymskiej, postanowił stworzyć elitarny oddział w armii Walensa. „On zaś widząc nieregularny i całkiem nieuporząd­ kowany tryb życia trybunów wojskowych i żołnierzy, którzy mieli wprawę jedynie w uciekaniu, w niewieścieniu i w żałosnych modlitwach, poprosił o przyznanie mu dwóch tysięcy żołnierzy, których sam by mógł wybrać. Niełatwo jest dowodzić tłumem ludzi zachowujących się lekkomyślnie, ale nie jest bardzo trudno wyszkolić małą liczbę i zmienić ze zniewieściałych — w mężów; poza tym jest korzystniej przeciwstawiać się niebezpieczeństwu w małej grupie niż w wielkim tłumie. Tymi słowami przekonał cesarza i rozpoczął wybierać, bynajmniej nie spośród wychowanych w tchórzostwie i zaprawionych w ucieczkach; wybrał takich, o których prosił, a miano­ wicie dopiero co wcielonych do armii; wyróżniali się dorodną sylwetką [...]. Z miejsca sprawdził możliwości fizyczne każdego i uzupełnił braki dzięki ciągłym ćwicze­ niom; rewanżował się posłusznym pochwałami i podarun­ kami, wobec nieposłusznych zaś okazywał się twardym i nieprzebłaganym”19. Powyższy fragment świadczy o bardzo niskim morale armii rzymskiej. Cesarz próbował podnieść je, schlebiając żołnierzom, wypłacając żołd, jak i zaopatrując wojsko w odpowiednią ilość żywności. Zapewne zabiegi te po­ prawiły nastrój w armii, ale nie udało mu się nadrobić braków szkoleniowych. 18 19

Z o s i m o s , op.cit., ks. XXII, rozdz. 4, ks. XXIII, rozdz. 1. Z o s i m o s , op.cit., ks. XXXIII, rozdz. 2-4.

Ten doborowy oddział składał się z jazdy i piechoty w sile około 2000-3000 ludzi. Przy czym do jego utworze­ nia oddelegowano po 300 elitarnych żołnierzy z poszczegól­ nych legionów. Sebastian mógł wreszcie wykazać swój kunszt do­ wódczy. Otrzymał od Walensa zadanie zniszczenia grupy barbarzyńców maszerujących z Rodopów, obładowanych łupami, przez okolice Adrianopola, aby połączyć się ze swoimi ziomkami operującymi w okolicach Beroea i Nikopolis. „Szybko pokonawszy drogę, pojawił się pod Hadrianopolem [Adrianopolemj. Bramy miasta zostały jednak szczelnie zamknięte i nie mógł podejść blisko, gdyż obrońcy [Rzymianie] obawiali się, żeby czasem nie dostał się do środka jako jeniec podstawiony przez wroga i nie spowodował w jakiś sposób zagłady miasta. [...] W końcu jednak, chociaż późno, rozpoznano Sebastiana i pozwolono mu wejść do środka. Tam rozdzielił żołnierzom, na ile to tylko było możliwe, żywność i pozwolił im wytchnąć. Kiedy nastał dzień, potajemnie urządził wypad, a pod wieczór blisko rzeki Hebrus nagle dostrzegł łupieżcze oddziały Gotów ustawione w szyku klinowym. Poczekał nieco za wzniesieniami, na których rosły krzewy, a potem podszedł cicho podczas ciemnej nocy i uderzył na wrogów pogrążonych we śnie. Zadał im klęskę tak wielką, że oprócz kilkunastu barbarzyńców, którzy tylko dzięki szybkości wyrwali się śmierci, wszyscy pozostali zginęli. Odzyskał tak nieprzebrane łupy, że miasto, ani szerokie równiny pól nie mogły ich pomieścić”20. Na wieść o tej klęsce oraz o marszu armii Gracjana, Fritigem odwołał grupy rabunkowe i rozkazał koncentrację wszystkich podległych sobie wojsk w miejscowości Cabyle, położonej 120 km na północ od Adrianopola. Miasto to 20

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . X X X I , 11.3—4.

było ważnym punktem strategicznym położonym nad rzeką Tundża, w okolicach współczesnego miasta Jamboł. Tutaj krzyżowały się drogi prowadzące z Novae położonego nad Dunajem oraz znad Morza Czarnego do Adrianopola. Dzięki takiej dyslokacji swoich wojsk, w zależności od sytuacji, mógł wybrać dowolny wariant marszu. W końcu zdecydował się na przemieszczenie w kierunku Adrianopo­ la, w celu opanowania tej ważnej strategicznie twierdzy, przed przybyciem głównych sił obu cesarzy. Jego sytuacja z pozoru wyglądała na groźną: od zachodu powoli zbliżał się Gracjan, co prawda był schorowany, ponieważ cierpiał na malarię, ale miał w swoim otoczeniu zdolnych wodzów. Dotarł już do Castra Martis (Kula na południowy zachód od Widimia). Walens na wieść o marszu Gracjana, w obawie przed odebraniem sobie splendoru zwycięzcy Gotów, rozpoczął ofensywę, docierając na początku sierpnia do Adrianopola. „Wiódł ze sobą różnorakie formacje i silne, i chętne do walki, zwłaszcza że dołączył także wielu weteranów, [...] ponieważ dzięki solidnemu rozpoznaniu Rzymianie wie­ dzieli, że wróg ma zamiar silnymi załogami zaryglować te drogi, przez które dostarczać się będzie zaopatrzenie, odpowiednio zapobiegli tym planom. W celu utrzymania dogodnego przejścia przez leżące w pobliżu przełęcze szybko skierowali tam pieszych łuczników i oddziały konnicy”21. Pod Adrianopolem Walens założył obóz wojskowy, silnie go fortyfikując. Jak do tej pory mógł być dobrej myśli, ponieważ zbliżały się od zachodu posiłki Gracjana. Jego wojska bowiem odniosły kilka lokalnych sukcesów, ale ostatnia wiadomość była najbardziej interesująca. Poseł Sebastiana na przełomie lipca i sierpnia udał się do obozu Fritigerna 21

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 12.1-2.

aby zaproponować mu rozejm. Jednak był to tylko pretekst, by zorientować się o sile wojska barbarzyńców. Lustracja obozu Gotów utwierdziła go w błędnym mniemaniu o szczupłych siłach barbarzyńców, ocenionych przez niego na 10 000 ludzi. Stało się tak, ponieważ nie zauważył Greutungów, Hunów i Alanów. Prawdopodobnie w tym czasie udali się na poszukiwanie furażu, wypas koni, czy też rabunek okolicy, a część Terwingów na polowanie. Oczywiście negocjacje nic nie dały i poseł powrócił do swojego obozu. Bezzwłocznie o wynikach tej wizyty został poinformowany cesarz, ponadto zwiadowcy donieśli mu, że Goci zbliżają się od północy do osiedla Nike leżącego w pobliżu Adrianopola22. Minęli miasto w od­ ległości zaledwie 22,5 kilometra. Walens postanowił szybko działać i przy aprobacie większości dowódców chciał zaatakować barbarzyńców, którzy rozbili obóz na północny wschód od Nike. Jednak najpóźniej 7 sierpnia 378 roku do jego obozu dotarł Richomeres, przywożąc list Gracjana do Walensa, w którym młody władca zapowiadał, że wkrótce sam również przybędzie. Prosił także, aby Walens nieco poczekał na niego i dzielił z nim niebez­ pieczeństwa oraz by w pojedynkę nie podejmował zbyt śmiało śmiertelnego ryzyka. Cesarz zwołał naradę wyż­ szych dowódców i zastanawiał się z nimi, co należy uczynić. Kiedy niektórzy za namową Sebastiana nalegali na natychmiastowe stoczenie bitwy, Sarmata Wiktor, dowódca jazdy, człowiek lubiący zwlekać, a przy tym rozważny, przy wtórze wielu innych osób myślących podobnie, uważał, iż należy czekać na współuczestnika cesarskiej władzy. Jeśli wzmocnią ich zawezwane posiłki galijskie, łatwiej zduszą rozpaloną butę barbarzyńców. Jednak górę wzięły zarówno tragiczne przeznaczenie 22 Lokalizacja tego osiedla jest niepewna; część badaczy podaje, że znajdowało się na wschód od Andrianopola, a część, że na zachód od tego miasta.

cesarza, jak i pochlebcze sądy części dworskich dostoj­ ników, którzy radzili jak najśpieszniej maszerować na wroga, aby Gracjan nie stał się wspólnikiem niemal już odniesionego — j a k sądzili — zwycięstwa”23. Z powyższego fragmentu można wywnioskować, że Rzymianie byli pewni zwycięstwa i zwykła ludzka próżność i chęć sławy Walensa, jak i części jego sztabu, doprowadziła do nieprzemyślanej decyzji ataku na Gotów. U Zosimosa, drugiego historyka opisującego te wydarzenia, możemy przeczytać, że Sebastian radził Walensowi, aby nie rozpo­ czynał bitwy przed przybyciem Gracjana. Większość współ­ czesnych historyków przyjmuje wersję Ammianusa za bardziej wiarygodną. 8 sierpnia do obozu Rzymian przybył poseł Fritigerna. „Kiedy przygotowywano wszystko, co niezbędne w ob­ liczu mającej nastąpić rozprawy, do obozu cesarza przybył prezbiter chrześcijańskiego obrzędu — jak sami go nazywają — jako poseł Fritigerna, a razem z nim inni wysłannicy niższej rangi. Został przyjęty uprzejmie. Wręczył pismo od wspomnianego wodza, w którym ten otwarcie prosił, by jemu i jego rodakom, wypędzonym z ojczystych domostw przez niszczycielskie najazdy dzikich plemion, władca pozwolił zamieszkać na trackiej ziemi i korzystać z obfitości jej trzód i plonów; jeśli to uzyska — przyrzeka wieczny pokój. Ponadto tenże chrześcijanin, człowiek znający tajemne plany króla i cieszący się jego zaufaniem, przekazał cesarzowi inny, tajny list. W nim z kolei ów chytry i biegły w sztuce zwodzenia władca informował, jako przyszły przyjaciel i sprzymierzeniec, że nie potrafi inaczej ułagodzić wściekłości rodaków ani zachęcić ich do przyjęcia warunków korzystnych dla państwa rzymskiego, jak tylko w ten sposób, że Walens niekiedy ukaże im 23

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit. , k s . XXXI, 12.4-7.

z bliska zbrojne szeregi, napędzi strachu swoim cesarskim imieniem i tak uśmierzy ich zgubny zapał wojenny. Posłowie jednak, jako że nie budzili zaufania, odeszli niczego nie wskórawszy”24. Walens uznał to poselstwo za przesłankę słabości Gotów i rozkazał 9 sierpnia rano wymaszerować całej swojej armii w kierunku obozu Fritigerna. Wódz Gotów, kiedy dowie­ dział się o tym fakcie, postanowił pozostać w obozie, oczekując na Rzymian ze względu na trudności w porusza­ niu się z całym taborem. Jednocześnie wysłał kurierów wzywających inne oddziały przebywające w terenie do natychmiastowego powrotu; chodziło tu głównie o grupę Alatheusa i Safraksa. W tym miejscu trzeba się zastanowić, jakimi siłami dysponowały obie armie. Z opracowania Ammianusa Marcellinusa wynika, że armia barbarzyńców składała się z: — Terwingów, dowódca Fritigem; — piechoty ok. 8000 ludzi; — łuczników ok. 1000-2000 ludzi; — ciężkiej jazdy ok. 1000 ludzi; — oddziałów Coliasa oraz Sueridasa ok. 800 ludzi; razem ok. 10 800-11 800. — Greutungów, dowódcy Alatheus i Safraks; — łuczników (lekka jazda) 500-1000 ludzi; — ciężka jazda 3000-4000 ludzi. Poza tym z oddziałów Alanów, Hunów i Tajfalów w liczbie ok. 1500-2500 ludzi; razem około 5000-7500. Całość sił barbarzyńców wynosiła więc ok. 15 800-19 300 wojowników. Siły rzymskie w świetle opracowań współczesnych historyków wahają się od 30 000 (L. Schmid) do 60 000 (T. Burns) żołnierzy. Wydaje się, że Rzymianie mieli 24

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 12.8-9.

przewagę nad siłami barbarzyńców. Wskazują na to prze­ słanki w tekstach źródłowych, lecz nie tak dużą, jak podają wyżej wymienieni historycy. Walens przyprowadził do Adrianopola część swoich przybocznych oddziałów wraz z gwardią, siły te można ocenić na około 15 000-17 000 żołnierzy. Poza tym dołą­ czyła do niego grupa operacyjna Sebastiana licząca około 2000-3000 ludzi, część armii polowej Tracji, o nieokreś­ lonej dokładnie liczbie żołnierzy, oraz oddział Batawów (możliwe, że przybyły wraz z Richomeresem). Całość tych sił można ocenić na maksimum 30 000 ludzi, czyli ok. 20 proc. wszystkich wojsk wschodniej części Imperium. Walens wraz z armią wymaszerował z Adrianopola wcześnie rano. Skarbiec cesarski, jak i insygnia władzy25 umieścił w twierdzy, natomiast tabor z bagażami wojska pozostawił pod Adrianopolem pod odpowiednią strażą. Rada cesarska także pozostała w mieście. Żołnierze rzymscy rozciągnięci w kilkukilometrową kolumnę ma­ szerowali kilka godzin wyboistą drogą, mniej więcej wzdłuż rzeki Tundży, przechodząc ok. 18 km26, kiedy około godziny 13-14 dojrzeli tabor gocki. Byli już przemęczeni, głodni i spragnieni. Nad maszerującymi wojskami unosiły się tumany kurzu, tym samym kolumna rzymska musiała być już z daleka widoczna dla Gotów. Fritigem jeszcze nie dysponował wszystkimi siłami; w dalszym ciągu spodziewał się przybycia oddziałów Alatheusa i Safima, reszty jazdy Geutrungów oraz Ala­ nów. Prawdopodobnie w pobliżu szlaku, na wzgórzu między nim a Tundżą, ustawił swój tabor. Składał się on 25 Principałis fortunae insignia - należały do nich: berło, kula, rydwan, diadem oraz purpurowy płaszcz. 26 Niektórzy autorzy podają, że 13 km, a nawet 30, przy czym ta ostatnia odległość w ciężkich warunkach jest mało prawdopodobna do przejścia przez żołnierzy w czasie kilku godzin.

z kilku tysięcy wozów ustawionych w ogromny potrójny krąg o średnicy około 2 km, po którego bokach oraz od tyłu ustawił barykady z wozów, utrudniając tym samym ewentualny manewr okrążenia jego pozycji. W środku taboru zlokalizowano obóz z całym dobytkiem oraz umieszczono tam kobiety i dzieci. Jego żołnierze wypoczywali całe przedpołudnie. Na widok zbliżających się Rzymian rozkazał im zająć pozycje bojowe, ustawił przed frontem taboru harcowników, a swoje główne siły za wozami barykad oraz taboru. Fritigem osobiście zajął pozycje z tyłu w centralnej części swoich szyków27. Rzymianie, kiedy dostrzegli tabor, zaczęli przegrupo­ wanie z szyku marszowego w szyk bojowy. Najpierw przybyła na przyszłe pole bitwy jazda, która z początku utworzyła front, zabezpieczając rozwinięcie się piechoty w centralnej części szyków, a następnie przesunęła się na skrzydła pozycji rzymskich. I tak na prawym skrzydle stanęła jazda pod dowództwem Wiktora. W centrum w pierwszej linii stanęła prawdopodobnie piechota z od­ działów cesarskich Auxilia Palatina, w drugiej linii na prawym skrzydle piechoty legiony Palatina Lanciari, dalej Matiarii oraz na lewym skrzydle piechoty oddziały połowę Tracji pod dowództwem Trajana. Z tyłu, za jednostkami Lanciari i Matiarii, byli ustawieni Batawowie jako rezerwa. Jednak do momentu rozpoczęcia bitwy Rzymianie w pełni nie zdążyli ustawić swoich szyków. Jazda na ich lewym skrzydle była dość liczna, ale jeszcze w fazie przegrupowania. Fritigem, widząc usta­ wianie się rzymskiego szyku bojowego i obawiając się o wynik starcia bez oddziałów Greutungów, chciał jeszcze zyskać na czasie i wysłał do Walensa poselstwo z propozycją zawarcia pokoju. Walens widząc, że jego wojska są zmęczone długim marszem oraz że się jeszcze 27

Niewykluczone, że Goci rozwinęli swoje szyki złożone z głównych sił przed taborem zanim przybyli jeszcze Greutungowie.

przegrupowują, prawdopodobnie przystał chętnie na te rokowania. „Lecz cesarz wzgardził tym poselstwem z powodu jego niskiej rangi i zażądał, celem oparcia paktu na silnej podstawie, aby delegowano osobistości odpowiednio wy­ soko postawione. Barbarzyńcy jednak umyślnie odwlekali sprawę, by podczas tego pozorowanego zawieszenia broni mogli powrócić jeźdźcy; ich nadejścia spodziewano się w każdej chwili. Tymczasem nasz żołnierz, udręczony letnią spiekotą, z wyschniętym gardłem opadał z sił, zwłaszcza że pola na szerokiej przestrzeni ogarnął pożar. Wzniecali go wrogowie, dorzucając drewno i suchy, łatwo palny materiał, aby osiągnąć taki właśnie rezultat. Do tego nieszczęścia należy dodać jeszcze i tę zgubną okoliczność, że naszych ludzi i zwierzęta dręczył doj­ mujący głód. Tymczasem Fritigernus, który bystro oceniał przy­ szłość i lękał się zmiennych kolei bitwy, z własnej inicjatywy posłał zwykłego żołnierza jako herolda. Prosił, aby wkrótce przysłano do niego kilka znakomitych osobistości jako zakładników, a wtedy on bez obawy zniesie pogróżki żołnierskie i zrobi wszystko, co koniecz­ ne. Propozycja lękliwego wodza spotkała się z pochwałą i aprobatą. Krewny cesarza Walensa, trybun Ekwicjusz, sprawujący wówczas pieczę nad dworem, za zgodą wszystkich został wytypowany jako ten, kto ma szybko wyruszyć w charakterze rękojmi pokoju. Opierał się, bo już raz był w niewoli u tych właśnie wrogów i uciekł z miejscowości Dibaltum, a ponadto lękał się ich nie­ przewidywalnych reakcji. Dlatego z własnej woli ofiaro­ wał się Richomeres; obiecał, że chętnie się tam uda w przekonaniu, że poselstwo — ów piękny czyn — przy­ stoi dzielnemu mężowi”28. 28

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 12.13-15.

Jednak nie zdążył udać się do Gotów, ponieważ jednostki znajdujące się na lewym skrzydle pod dowództwem Bacuriusa29 i Kassio uderzyły nagle, bez żadnego rozkazu na Gotów w kierunku taboru. Prawdopodobnie żołnierze rzym­ scy nie wytrzymali napięcia wywołanego przedłużającą się chwilą starcia. W ten nieoczekiwany sposób rozpoczęła się bitwa — całe lewe skrzydło Rzymian natarło w kierunku taboru. Mniej więcej w tym czasie na pole bitwy przybyli Greutungowie i po połączeniu się z jazdą Alanów zaatako­ wali lewe skrzydło Rzymian, wysunięte znacznie przed czoło piechoty. Sytuacja strategiczna wojsk barbarzyńców zmieniła się diametralnie na ich korzyść. Oddziały rzymskie znajdujące się na lewym skrzydle nie widziały tego, co działo się na ich prawym skrzydle i dlatego parły dalej naprzód. Niewykluczone, że do przodu posunęło się także centrum wojsk Walensa, zbliżając się do taborów i łamiąc opór napotkanych oddziałów wroga. Uderzenie wojsk Safraksa i Aletheusa było tak silne, że w bardzo krótkim czasie została rozbita jazda lewego skrzydła Rzymian, którzy zaczęli w popłochu opuszczać pole bitwy. Dzięki rozbiciu tego skrzydła jazda Greutungów wyszła prawdo­ podobnie na lewą flankę piechoty, wśród której znajdował się wraz ze sztabem Walens, a następnie część jazdy Greutungów wycofała się z pola walki i okrążyła pozycje Rzymian, uderzając na ich prawe skrzydło, zmuszając tym samym jazdę do ucieczki. Niewykluczone, że część konnicy rzymskiej złożonej z barbarzyńców przeszła na stronę Gotów. Stopniowo była otaczana stojąca w cen­ trum piechota Rzymian. „Następnie, niby okręty wojenne o spiżowych dziobach, zderzyły się ze sobą szyki bojowe i spychały na przemian: raz w jedną, raz w drugą stronę. Zdawało się, że miotają 29 Bacurius w późniejszym czasie piastował urząd duxa Palestyny, a następnie komesa gwardii cesarskiej podczas panowania Teodozjusza Wielkiego. Brał udział w bitwie nad rzeką Frigidus.

nimi przypływające i odpływające fale. Nasze lewe skrzydło zbliżyło się niemal do taborów nieprzyjacielskich i posunęło by się jeszcze dalej, gdyby ktoś przyszedł mu z pomocą. Skoro jednak odbiegła reszta konnicy, pod naporem wielkiej liczby wrogów żołnierze stłoczyli się i zostali rozgromieni, zupełnie jakby ich przywalił wielki szaniec. Nieosłonięta piechota stanęła tak w zbitych manipułach, że z trudem można wydobyć miecz lub cofnąć rękę. Z powodu unoszącego się pyłu niebo, od którego odbijała się straszna wrzawa, przestało być widoczne dla oczu i dlatego pociski niosły śmierć ze wszystkich stron — zawsze osiągały cel, zawsze wy­ rządzały szkodę, gdyż nikt nie mógł przewidzieć ich lotu, ani się przed nimi zabezpieczyć. Barbarzyńcy rozlali się wokół w niezliczonych gromadach i kładli pokotem nasze konie i ludzi. Nigdzie nie było wolnej przestrzeni, by wycofać się w zwartych szeregach, a niewiarygodny natłok odbierał wszelką możliwość wydostania się z matni. Wówczas nasi żołnierze, wzgardziwszy śmiercią, po­ chwycili miecze i zabijali atakujących. Nawzajem wymie­ rzane siekierami ciosy rozbijały hełmy i zbroje”30. Z fragmentu tego wynika, że po pokonaniu konnicy Rzymian na polu walki pozostało centrum wojsk Walensa, jednak otoczone i stłoczone, bez możliwości wykonania manewrów. Na ich czoło musiała przypuścić atak piechota Fritigerna, a na skrzydła konnica Greutungów i Alanów. Niewykluczone, że piechotę Terwingów wspierały także pododdziały konnicy. „W tak olbrzymim nieładzie i totalnym zamęcie nasi piechurzy [Rzymianie], wyczerpani znojem i stale za­ grażającym niebezpieczeństwem, nie mieli dostatecznie dużo ani sił, ani ducha, by jeszcze zdobyć się na jakieś taktyczne posunięcie. W nieustannych starciach prze­ 30

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 13.2-3.

ważnie połamali już włócznie i musiały wystarczyć im miecze, gdy rzucali się w środek zwartych oddziałów nieprzyjacielskich. Nie zwracali uwagi na własne ocalenie, gdyż rozglądając się dookoła, widzieli, iż nie ma naj­ mniejszej nadziei na wydostanie się stamtąd. Po ziemi spływającej strumieniami krwi nogi ciągle się ślizgały, czynili jednak wszystko, żeby ich zgon nie został niepomszczony. Tak mężnie stawiali opór napierającym wrogom, iż niektórzy ginęli od włóczni rzucanych nawet przez własnych ludzi. W końcu czarna posoka zbryzgała wszystko. Gdziekolwiek zwróciło się oczy, tam wznosiły się stosy poległych; bezlitośnie deptano po martwych ciałach. [...] Wreszcie pod naporem masy barbarzyńców załamały się nasze szeregi, a jedynym ratunkiem w tym ostatecznym zagrożeniu okazała się bezładna ucieczka, gdzie tylko kto mógł”31. Było jasne, że pod wieczór Rzymianie byli pobici. Cesarz ze względu na panujące zamieszanie i brak rozeznania tego, co się dzieje praktycznie nie koor­ dynował działań swojej armii. Poszczególne oddziały walczyły na własną rękę, a ich dowódcy podejmowali samodzielne decyzje, nieraz przynoszące więcej szkody niż pożytku. Zupełnie inaczej musiała wyglądać sytuacja u barbarzyńców. Znajdujący się na tyłach swoich wojsk Fritygern, stojący prawdopodobnie na wzgórzu, mógł obserwować, co dzieje się na polu bitwy i po konsulta­ cjach z Alatheusem i Safraxem wydawać rozkazy, koor­ dynując działania swojej armii. Prawdopodobnie o zmierz­ chu masy wojska Imperium zaczęły w popłochu i nieładzie opuszczać pole bitwy. Walens wraz ze sztabem szukał ratunku u stawiających jeszcze opór swoich elitarnych jednostek w centrum drugiego szyku piechoty, u jednostek Lanciari i Matiari. Niewykluczone, że gwardia cesarska 31

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 13.5-7.

w tym czasie została już rozbita lub uciekła z pola bitwy. Jednak opór tych oddziałów zaczął stopniowo słabnąć i w tej sytuacji Wiktor, który znajdował się w tym czasie obok cesarza, pospieszył do Batawów, aby wydać im rozkaz ataku w kierunku pozycji zaj­ mowanych jeszcze przez walczącego w dalszym ciągu cesarza. Manewr ten, gdyby doszedł do skutku, mógł rozerwać pierścień wojsk gockich wokół pozycji rzy­ mskich i przynajmniej umożliwiłby wydostanie się z matni większej części armii. Jednak nie napotkał już oddziałów rezerwy, ponieważ wcześniej już zbiegły z pola bitwy. Wiktor, nie widząc dalszego sensu walki, salwował się ucieczką. Tak samo jak on postąpili Richomeres i Saturninus. Za uciekającymi wodzami podążyli prości żołnierze. Teraz śmierć zaczęła zbierać obfite żniwo. Wiadomo przecież, że największe straty armie osiągają podczas ucieczek z pola walki. „Barbarzyńcy więc z błyskiem wojennego szału w oczach ścigali naszych, całkiem już otępiałych, jakby krew zastygła im w żyłach. Niektórzy padali z rąk nieznanych zabójców, innych przygniatała do ziemi masa napierających wojowników, jeszcze inni ginęli od ciosów swoich kolegów. Rzadko bowiem ktoś cofał się przed stawiającymi opór lub oszczędzał tych, którzy się cofali. Ponadto drogi zatarasowane były leżącymi na nich na pół żywymi żołnierzami, którzy nie mogli znieść męczarni, jakie sprawiały im odniesione rany. Razem z nimi pole walki zapełniały również stosy martwych koni. Kres tym stratom [...] położyła dopiero noc, zupełnie poz­ bawiona księżycowego blasku”32. Ciemności uniemożliwiły pościg za zbiegłymi z pola walki żołnierzami rzymskimi. Na pobojowisku słychać było jęki konających, rozpacz opuszczonych i krzyki 32

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 13.10-11.

dobijanych przez Gotów żołnierzy. O świcie następnego dnia większość uciekinierów dotarła do Adrianopola, przy­ nosząc hiobową wieść o klęsce. Istnieją natomiast dwie wersje losów cesarza. W pierw­ szej z nich, walczył do końca wśród swoich legionów, prawdopodobnie wśród jednostek Lanciari i Matiari, ginąc wraz ze swoimi żołnierzami. „Zaraz z nastaniem ciemności cesarz padł — jak się przypuszcza — wśród zwykłych żołnierzy, śmiertelnie przeszyty strzałą (nikt jednak nie potwierdził, że to widział lub że był przy tym obecny), i nie mogąc oddychać, rozstał się z życiem; nigdy go już nie odnaleziono. Ponieważ niektórzy wrogowie długo przebywali w tej okolicy, aby okradać martwe ciała, żaden uciekinier czy mieszkaniec nie miał odwagi tam się zapuszczać”33. Druga wersja jest nieco inna. „Cesarz uciekł wraz z kilkoma ludźmi do jakiejś wsi, która nie była ufortyfikowana; wokół wsi obłożono drewno i zapalono ogień — tak spalono uciekinierów wraz z miesz­ kańcami; nikt nie zdołał nawet podejść do ciała cesarza”34. Inny starożytny autor przedstawia ten epizod w sposób nieco odmienny i bardziej szczegółowy. „Inni podają, że Walens nie oddał ducha natychmiast, lecz z kilkoma z białej straży i eunuchami dotarł do znajdującej się w pobliżu wieśniaczej chaty, która miała dobrze zabezpieczoną drugą kondygnację. W czasie, gdy tam pielęgnowały go niewprawne ręce, został otoczony przez wrogów, którzy nie wiedzieli, kim jest, i dlatego uniknął hańby niewoli. Kiedy ścigający tę grupę bar­ barzyńcy usiłowali rozbić zaryglowane drzwi, zostali obrzuceni strzałami z balkonu. W odpowiedzi, ażeby nie stracić czasu i możliwości grabieży, zebrali wiązki słomy i gałęzie, podłożyli ogień i spalili budynek wraz z ludźmi. 33 34

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s, op.cit., ks. XXXI, 13.12. Z o s i m o s , op.cit., ks. XXIV, rozdz. 1.2.

Tymczasem jeden z owych przybocznych strażników wymknął się przez okno, lecz wpadł w ręce barbarzyńców i przekazał im, co się tam wydarzyło. Bardzo posmutnieli, gdyż przez to, że nie wzięli żywcem do niewoli cesarza państwa rzymskiego, ominęła ich wielka chwała. Tenże młodzieniec wrócił później potajemnie do naszych i opo­ wiedział im, że wypadki miały taki właśnie przebieg”35. Trudno powiedzieć, która wersja wydarzeń jest praw­ dziwa. Sam Ammianus Marcellinus nie komentuje tego, a przecież żył w tamtych czasach. Zresztą, jak podaje Hermiasz Sozomen, cesarz był jak gdyby naznaczony śmiercią, ponieważ był wyznania ariańskiego, czyli he­ retykiem. „Kiedy cesarz wyruszył z Konstantynopola, podszedł do niego mnich Izaakios, mąż pod każdym względem wspa­ niały, a nade wszystko niezwracający uwagi na żadne niebezpieczeństwa, jeśli w grę wchodziła sprawa Boża. «Oddaj — powiedział — o cesarzu, tym, którzy właściwie pojmują prawdy wiary i strzegą przekazu soboru nicejs­ kiego, odebrane im kościoły, a wygrasz wojnę!». Roz­ gniewany cesarz nakazał go aresztować i trzymać pod strażą w więzieniu do czasu, aż po swoim powrocie będzie mógł wymierzyć mu karę za to zuchwalstwo. «Ależ nie wrócisz — rzecze zakonnik — jeśli nie oddasz najpierw kościołów». Tak się też w końcu stało”36. Rzymianie ponieśli bardzo duże straty wynoszące 2/3 stanu. Zginęli wodzowie: Sebastian, Trajan czy Walerian zarządca stajen cesarskich, Ekwicjusz zarządca pałacu cesarskiego oraz 35 trybunów. Straty barbarzyńców nie były znane, prawdopodobnie można je oszacować na 1/4 stanu. 35

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s, op.cit., ks. XXXI, 13.14-16. H e r m i a s z S o z o m e n , Historia Kościoła, Warszawa s. 449-450. 36

1989,

Bitwa pod Adrianopolem została uznana przez wielu historyków jako przełom w sposobie prowadzenia wojny. Dominujące znaczenie zdobył jeździec okuty w pancerz, pierwowzór późniejszego rycerza średniowiecznego. Po tej klęsce jednak niejednokrotnie wodzowie Rzymian, operujący głównie wojskiem złożonym z piechoty, zada­ wali liczne klęski tym właśnie Gotom, z którymi przegrali bitwę pod Adrianopolem, czy też innym barbarzyńcom. Zresztą na zwycięstwo nie trzeba było długo czekać, ponieważ Rzymianie następnego dnia po klęsce wygrali bitwę bezpośrednio pod murami Adrianopola. Jeszcze przez prawie 30 lat utrzymywali pozycje obronne na Dunaju czy Renie. Ludzie żyjący w latach 70. czy 80. IV wieku nie zauważyli w tamtym wydarzeniu przełomu, dopiero z perspektywy lat można zaobserwować, że był to początek zmiany polityki Rzymu w stosunku do bar­ barzyńców. Nie można tej bitwy uznać za początek klęsk, ponieważ te zaczęły się dopiero po kilkudziesięciu latach od opisywanych wydarzeń. Walens przegrał bitwę nie ze względu na wyższość jazdy nad piechotą, ale z powodu popełnionych ewidentnych błędów strategicznych. Walens nie przeprowadził praktycznie żadnego rozpoznania pozy­ cji Gotów. Rzymianie rozpoczęli bitwę, nie mając do końca rozwiniętych szyków i nie zabezpieczyli należycie swoich skrzydeł. Byli zmęczeni długim marszem. Atako­ wali także pod górę pozycje taboru Gotów, co rokowało małą skuteczność tego manewru. Do klęski przyczyniła się rejterada rezerw i ogólny popłoch części wojsk rzymskich, czy wręcz zdrada gwardii cesarskiej, czy lewego skrzydła konnicy. Czynniki te świadczyły o niskim morale i rozkładzie wojsk. Te elementy od tamtego czasu zagościły na stałe na tak wielką skalę w armii Rzymu. Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt tej bitwy — utorowała bowiem drogę do objęcia rządów przez Teodozjusza Wielkiego, a co za tym idzie do ostatecznego zwycięstwa

wiary chrześcijańskiej nad kultami antycznymi. Militarnym odzwierciedleniem tego była bitwa nad rzeką Frigidus rozegrana w 394 roku. Poza tym umocniła wiarę bar­ barzyńców w swoje siły i dała podstawę do wytworzenia się nowych narodów: Terwingów, czyli Wizygotów i Greu­ tungów, czyli Ostrogotów.

ROZDZIAŁ VI MĄŻ OPATRZNOŚCI

Kiedy nastał świt 10 września, Goci postanowili uderzyć na Adrianopol, ponieważ dowiedzieli się od wziętych do niewoli legionistów, że w mieście ukryto skarbiec cesarski oraz że schronili się tam dostojnicy. Ze względu na powolność poruszania się taboru podążali z tyłu za wojs­ kami Fritigerna. Przez całą noc do Adrianopola przybywali uciekinierzy z pola bitwy, zdemoralizowani, zmęczeni, z brakiem wiary w dalszy opór. Jednak mimo wszystko w mieście, jak i jego okolicach zebrało się prawdopodobnie kilkanaście tysięcy żołnierzy. Mniej więcej o dziesiątej rano pod mury Adrianopola przybyły oddziały Gotów, otaczając je pierścieniem wojowników i od razu z marszu przystępując do szturmu. „Wywiązała się nadzwyczaj zacięta walka, ponieważ oblegający z wrodzoną dzikością na łeb i szyję pędzili ku zagładzie, a z drugiej strony obrońcom dodawały energii znaczne siły. A ponieważ od wejścia do miasta powstrzy­ mano wielką liczbę żołnierzy i pachołków wraz z końmi, ci, przywarłszy do murów i przyległych budynków, jak na swoją nisko zajmowana pozycję, walczyli dzielnie. Wściek­ łość napierających wrogów przeważała jednak aż do

dziewiątej godziny dnia [3 po południu]. Wówczas to niespodziewanie trzystu naszych piechurów, spośród tych, którzy stanęli tuż koło przedmurza, ustawiło się w szyku klinowym i przeszło na stronę barbarzyńców. Ci przyjęli ich z wielką ochotą, a następnie, nie wiadomo dlaczego, natychmiast wymordowali. Odtąd — jak zauważono — nikt więcej nie myślał o tego rodzaju postępku, nawet kiedy znalazł się w najbar­ dziej beznadziejnym położeniu”1. Po południu pod miasto w końcu dotarł tabor gocki, który ustawiono tradycyjnie w krąg. Kiedy z powodu ulewnego deszczu walki o Adrianopol zostały przerwane, barbarzyńcy schronili się do swojego obozu. Praktycznie tego dnia bitwę o miasto wygrali Rzymianie. Dodało im to wiary w końcowy sukces i postanowili stawiać opór za wszelką cenę. „Dając upust swojej monstrualnej pysze, barbarzyńcy zredagowali i przysłali przez wysłannika pełen gróźb list, w którym nakazywali poddać miasto, a naszym gwaran­ towali zachowanie życia. Jednak poseł nie odważył się wejść do środka, wobec czego pismo zaniósł i odczytał pewien chrześcijanin. Odrzuciwszy z pogardą jego treść, mieszkańcy resztę dnia i całą noc poświęcili na przygoto­ wanie obrony. Ogromnymi głazami zatarasowali od we­ wnątrz bramy i wzmocnili słabe odcinki murów. W dogod­ nych miejscach ustawili machiny, aby mogły na wszelkie strony miotać pociski i kamienie. Zgromadzili dostateczną ilość wody, ponieważ poprzedniego dnia pragnienie za­ dręczyło część walczących niemalże na śmierć. Goci przeciwnie — zastanawiając się nad niepewnym wynikiem wojny, pełni byli niepokoju, gdyż widzieli, jak giną lub padają ranni co dzielniejsi wojownicy i jak stopniowo kruszą się ich siły. Powzięli więc chytry plan 1

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 15.3—4.

[...]. Pewnych naszych żołnierzy z osobistej eskorty cesar­ skiej, którzy poprzedniego dnia przeszli na stronę bar­ barzyńców, namówili do tego, by pozorując ucieczkę, niby to powrócili do swoich i w ten sposób starali się dostać do wnętrza miasta. Po wejściu mieli ukradkiem podpalić jakąś część Adria­ nopola, co byłoby zarazem tajnym znakiem rozpoczęcia akcji. W chwili, kiedy zamknięta wewnątrz ludność zaj­ mowałaby się gaszeniem ognia, można by zaatakować bezbronnych mieszkańców. Gwardziści wyruszyli zgodnie z postanowieniem, a gdy podeszli w pobliże fosy, wznieśli do góry ręce, prosząc, by ich —jako Rzymian — wpusz­ czono do środka. I zostali przyjęci, ponieważ nie padło żadne podejrzenie, które pozwoliłoby tego nie uczynić. Kiedy jednak pytano ich o plany wroga, odpowiadali rozmaicie, dlatego wzięto ich na tortury, a wówczas przyznali się otwarcie, z jakim zamiarem przybyli. Wobec tego wszyscy zginęli przez ścięcie. Barbarzyńcy tymczasem poczynili już wszelkie przygo­ towania do walki. Gdy zbliżała się trzecia straż nocna, [północ] wyzbywszy się lęku, jaki wzbudzały odniesione w przeszłości rany, i posłuszni wodzom, których desperacki upór jeszcze się nasilił, w zwielokrotnionych szeregach ruszyli jak mrowie w kierunku zablokowanych dojść do miasta. Napotkali jednak twardy opór obrońców. Oto razem z żołnierzami ochoczo stawali do odparcia ataku także ludzie z prowincji i dworzanie, a wszelkiego rodzaju pociski, miotane przez nich nawet na oślep, ilekroć spadały na tak wielki i gęsty tłum, nie mogły nie powodować strat. Nasi zauważyli, że barbarzyńcy wykorzystują te same pociski, którymi byli atakowani, wydali więc polecenie ażeby tuż przed wystrzeleniem, zanim jeszcze strzały zostaną wypuszczone z łuku, naciąć wiązadła łączące żelazo z drzewcem. W locie zachowywały one w pełni siłę rażenia, również kiedy wbijały się w ciało, nadal nie traciły

nic ze swej skuteczności, lecz jeśli trafiły w puste miejsce, tamże się rozpadały. W tej gorączce wojennej wielkiego znaczenia nabrał całkiem nieoczekiwany przypadek. Oto skorpion — rodzaj machiny wojennej, która w języku potocznym zwie się «dziki osioł» — umieszczony na­ przeciw zwartego szyku wroga, wystrzelił ogromny głaz. I choć pocisk ten uderzył tylko w ziemię, nie powodując strat, jednak sam jego widok wzbudził tak wielki przestrach, że oszołomieni nieznanym zjawiskiem barbarzyńcy zaczęli ustępować placu, a nawet uchodzić z pola walki. Kiedy z rozkazu przywódców zagrały surmy bojowe, wznowili walkę, ale także i teraz górą byli Rzymianie, ponieważ niemal żaden pocisk, nawet wystrzelony z procy, nie trafiał w pustkę. Oto sunęły do przodu grupy złożone z samych dowódców, których opaliła żądza zagarnięcia skarbu, jaki Walens zgromadził z niegodziwych zysków. Tak za nimi podążyła reszta, dumna z tego, że w narażaniu się na niebezpieczeństwo dorównywała swoim elitom. Niektórzy, na wpół żywi, zmiażdżeni ciężkimi pociskami lub z piersią przeszytą strzałą, staczali się na ziemię, inni, dźwigając drabiny i przygotowując dostęp na mury ze wszystkich stron, padali pod ciężarem spychanych z góry odłamków skalnych oraz fragmentów i bębnów kolumn. Okropny ten i krwawy widok nie osłabiał energii i męstwa żadnego spośród zaciekle, aż do późnego wieczoru wal­ czących barbarzyńców. Podniecało ich i sprawiało im radość to, co widzieli z daleka, a mianowicie, że od wszelkich ciosów często ginęli także obrońcy. Bez najlżej­ szego zatem wytchnienia czy umiaru z ogromnym zaan­ gażowaniem walczyli zarówno ci, którzy chcieli wedrzeć się na mury, jak też ci, którzy ich bronili. Walka nie toczyła się już według ustalonego porządku, lecz przy użyciu małych, szybkich grup, co było oznaką najwyższej desperacji. Kiedy zapadła noc, wszyscy się wycofali i w ponurym nastroju odeszli do namiotów, przy czym

jeden oskarżał drugiego o nieprzemyślane szaleństwo, ponieważ wbrew wcześniejszej radzie Fritigerna nie unik­ nięto nieszczęść związanych z oblężeniem”2. Przytoczony powyżej fragment dzieła słynnego anty­ cznego historyka daje najlepszy obraz zaciętych walk o miasto. Goci mimo rad Fritigerna, którzy zaatakowali Adrianopol, nie byli przygotowani do szturmu, nawet nie posiadali żadnych machin oblężniczych. Rzymianie nato­ miast dysponowali doskonałą artylerią połową. Poza tym mieli liczną załogę, która była w stanie obsadzić całość murów miejskich. Goci, jak i obrońcy Adrianopola musieli ponieść duże straty w trakcie szturmu. Nie wiadomo, kto dowodził obroną miasta, może dowódcy zbiegli z pola bitwy pod Adrianopolem, czy członkowie rady cesarskiej, a może dowódcy garnizonu miasta. W nocy we wrogich sobie obozach opatrywano ran­ nych i sposobiono się do dalszej walki. Jednak na­ stępnego dnia na bardzo burzliwej naradzie wodzów, kiedy praktycznie każdy miał inne zdanie, Goci podjęli decyzję o opuszczeniu okolic Adrianopola i udaniu się pod Perynt, bogatego miasta położonego nad Morzem Marmara. Wymaszerowali tego samego dnia, niszcząc i rabując okolicę, po której przechodzili. Tabor bar­ barzyńców poruszał się powoli, na wszystkie strony wysyłano z niego grupy rabunkowe. Rzymianie mogli w końcu odetchnąć. W nocy, kiedy ostatecznie sprawdzili informację o wycofaniu się Gotów, opuścili Adrianopol, udając się do Macedonii, albo w kierunku zachodnim do Serdiki. Barbarzyńcy, gdy podeszli pod Perynt, nawet nie próbowali go zdobywać ze względu na potężne fortyfikacje. Z wściek­ łości spustoszyli doszczętnie całą okolicę, a ludność pognali w niewolę. Następnie udali się pod Konstantynopol. Ogrom 2

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 15.5-13.

miasta zdumiał barbarzyńców, jednak mimo to spróbowali się do niego wedrzeć. Rzymianom pomógł przypadek w pozbyciu się najeźdźców. „Niebiańskie bóstwo odparło ich w zupełnie przypad­ kowy sposób. Oto oddział Saracenów [...], zdolnych raczej do grabież­ czych wypraw wojennych niż do udziału w regularnych bitwach, sprowadzony niedawno do miasta, ujrzawszy niespodziewanie gromadę barbarzyńców, odważnie dokonał wypadu, aby się z nią zmierzyć. Zacięta walka trwała długo, a strony rozeszły się bez rozstrzygnięcia. Lecz nasz szwadron ze Wschodu osiągnął zwycięstwo dzięki nowemu i dotąd zgoła niewidzianemu zdarzeniu. Pewien wojownik saraceński, z długimi włosami i nagi do pasa, zakrzyknął głosem ochrypłym i ponurym, wyciągnął sztylet, rzucił się w środek szyku Gotów, zabił wroga i przyłożywszy usta do jego szyi, wysysał płynącą w niej krew. To potworne i niezwykłe widowisko napełniło przerażeniem barbarzyń­ ców, którzy później, kiedy przystępowali do jakiejś akcji, już nie zachowywali się tak szaleńczo, jak to było u nich w zwyczaju, ale posuwali się naprzód krokiem niepewnym. Niebawem ich zuchwałość zaczęła się załamywać, zwłasz­ cza gdy wzięli pod uwagę obwód murów otaczających rozległe dzielnice mieszkalne, co nadaje im podłużny kształt, a dalej — niedostępne dla nich piękno, nie­ przeliczoną rzeszę mieszkańców, a ponadto cieśninę, która oddziela Morze Czarne od Egejskiego”3. W końcu oddziały Gotów i ich sprzymierzeńców za­ wróciły w głąb Tracji. Ich wyprawa nad Morze Marmara zakończyła się, poza aspektem rabunkowym, dużym niepo­ wodzeniem — nie zdobyli żadnego miasta. Pod wpływem niekorzystnej sytuacja Fritigem stracił kontrolę nad częścią swoich sił. Poszczególni wodzowie zdobyli samodzielność 3

A m m i a n u s M a r c e 1 1 i n u s , op.cit., k s . XXXI, 15.4-7.

i koalicja Terwingów, Greutungów, Alanów i Tajfalów się rozpadła. Barbarzyńcy jesienią 378 roku podzieleni na małe grupy, rozlali się po terytorium Tracji i Mezji, grabiąc tereny wiejskie. Rzymianie utrzymali się praktycznie we wszystkich miastach, zbierając siły do kontrofensywy. Sytuacja taka panowała do wiosny 379 roku. Greutungowie z częścią Alanów i Hunów dotarli nawet przez tereny Ilirii do Alp Julijskich, skąd wrócili do Tracji. Świadczy to o mizernej blokadzie przełęczy przez Rzymian pod dowódz­ twem Maura, między innymi Succi. Po śmierci Walensa Cesarstwo Rzymskie posiadało dwóch władców, 19-letniego Gracjana oraz 7-letniego Walentyniana II. Jak już wiemy, Gracjan wraz ze swoją przyboczną armią liczącą prawdopodobnie około 15 000 ludzi dotarł do granic Tracji i Mezji, do obozu w Castra Martis4. Tam na początku sierpnia 378 roku został zaatakowany przez watahy Hunów i Alanów. Udało mu się odeprzeć barbarzyńców, ale kiedy zbierał się do dalszej drogi na wschód, Wiktor przywiózł mu wieść o klęsce pod Adrianopolem. Od razu wycofał się do Simnium (okolice Sremskiej Mitrowicy), kwatery Walentyniana II. Jego młodszy kolega we władzy cesarskiej opuścił miasto i udał się do Mediolanu, który od tego czasu stał się jego główna kwaterą. Po klęsce pod Adrianopolem Gracjan zrozumiał, że nie jest w stanie samodzielnie powstrzymać barbarzyńców, dlatego też odwołał z dobrowolnego wygnania Teodozjusza i powierzył mu zadanie wyparcia Gotów z granic Imperium. Decyzja ta zaskoczyła większość dygnitarzy państwa. Teodozjusz „pochodził [...] z Kallegii w Hiszpanii, z miasta Kauka; nie był pozbawiony doświadczenia wojennego ani umiejętności dowodzenia wojskiem”5. Jego ojcem był świetny wódz Flawiusz Teodozjusz, o którym wspominałem 4 W tej miejscowości przebywał z oddziałami czołowymi, reszta armii posuwała się wolniej. 5 Z o s i m o s , op.cit., ks. XXIV, rozdz. 4.

w poprzednich rozdziałach. Spotkała go swoista nagroda za usługi dla Imperium. W 376 roku został skazany na śmierć wskutek pomówień części dworzan. Ścięto go w Kartaginie. Całej pikanterii sytuacji, w jakiej znalazł się młody Teodoz­ jusz dodaje fakt, że wyrok ten musiał podpisać Gracjan, który mimowolnie stał się mordercą jego ojca. Świadczy to pozytywnie o tych dwóch postaciach: dla dobra państwa skryli swoje wzajemne urazy i podjęli wspólnie trud ratowania kraju. Jesienią 378 roku Gracjan powierzył Teodozjuszowi dowództwo wojsk stacjonujących w Ilirii. Wiedział, że sława jego ojca jest znana barbarzyńcom i samo pojawienie się jego syna może ostudzić ich zapędy. Poza tym Teodozjusz trzy lata wcześniej walczył już na terenie Mezji, Panoni i Dacji. Młody wódz ruszył natych­ miast powstrzymać Sarmatów, których pobił nad dolną Cisą oraz jakieś bliżej nieokreślone watahy Gotów. Sukcesy te podbudowały nadwątlone ostatnimi wydarzeniami morale wojsk rzymskich. Dlatego też Gracjan poszedł dalej i do­ konał następnego aktu. W dniu 19 stycznia 379 roku w Sirmium obwołał Teodozjusza augustem. Od tej chwili Imperium miało trzech cesarzy. Teodozjusz władał we wschodniej części Imperium i na Półwyspie Bałkańskim w diecezji Tracji i Macedonii. Gracjan nadal rządził zachodnią częścią państwa, rezydując głównie w Trewirze, a środkową (Italia, tereny nad górnym Dunajem, Afryka Płn., część prefektury Ilirii) pod kuratelą Gracjana władał Walentynian II. Po wyborze nowego władcy Gracjan po­ wrócił do Galii. Teodozjusz na wiosnę 379 roku obrał za swoją siedzibę Tessaloniki (Saloniki), stolicę diecezji Macedonia. Jego najpilniejszym zadaniem było sformowa­ nie nowej armii zdolnej do odparcia ataków barbarzyńców. Dlatego też dokonywano nowych zaciągów, przyjmując do armii chłopów, górali, azjatyckich sojuszników czy bar­ barzyńców nawet werbowanych spośród najeźdźców. Była to istna mozaika ludów i ras, nad którą trudno było

zapanować. Cesarz, zdając sobie sprawę, że oddziały Gotów mogą być nielojalne, częściowo wymienił je z wojskami stacjonującymi w Egipcie. W trakcie tej wymiany do­ chodziło do różnego rodzaju ekscesów. „Barbarzyńcy przemieszczali się w całkowitym nieładzie i załatwiali sprawy na rynku, jak chcieli. Gdy dotarli do Filadelfii, jednego z miast Lidii, Egipcjanie, o wiele mniej liczni od barbarzyńców, respektowali wojskową dyscy­ plinę, barbarzyńcy zaś, przewyższający ich liczebnie, uważali, że muszą mieć coś więcej. I tak, kiedy ktoś na rynku domagał się zapłaty za sprzedany towar, bar­ barzyńca ranił go mieczem, a kiedy ten krzyknął, uderzył także innego, który chciał mu pomóc. Egipcjan ogarnęła z tego powodu litość i łagodnie zachęcali barbarzyńców, aby powstrzymali się od tego rodzaju niedorzecznych działań. Nie jest to bowiem sposób postępowania od­ powiedni dla ludzi, którzy pragną żyć zgodnie z rzymskimi prawami. Lecz barbarzyńcy zwrócili przeciw nim miecze. Na to Egipcjanie stracili cierpliwość, przeszli do ataku i zabili ponad dwustu z nich; jednych poranili, innych zmusili do ucieczki do kanałów, gdzie ci wyginęli. Egipcjanie postąpili tak w Filadelfii z barbarzyńcami i przekonawszy ich, aby zachowywali się rozsądnie — nie zabraknie bowiem ludzi, którzy będą w stanie się przeciwstawić — sami kontynuowali swój marsz. Barbarzyńcy natomiast odeszli do Egiptu, dokąd polecono im się udać”6. Jedną z najcenniejszych osób pozyskanych przez Teodozjusza był Modares, niewykluczone, że był krewnym samego Atanaryka. W bardzo krótkim czasie osiągnął stanowisko wodza. Udało mu się rozbić bliżej nieokreśloną silną grupę Gotów. Stopniowo Teodozjuszowi i jego wodzom udało się do jesieni zepchnąć ponownie barbarzyńców do 6

Z o s i m o s , op.cit., k s . XXX, rozdz. 3-5.

Mezji, na obszar położony między Górami Bałkańskimi a Dunajem. Jednak taka sytuacja nie trwała długo. W szeregach Rzymian w dalszym ciągu panowała anarchia i bałagan. Wojska najemne złożone z barbarzyńców były nielojalne. Taka sytuacja wkrótce mogła doprowadzić do tragedii. Dlatego też Rzymianie podejmowali akcje prewencyjne nieraz niezwykle krwawe, aby oddalić niebezpieczeństwo od swojego państwa. „W tym czasie swą pożyteczną i energiczną działalnością zasłynął Juliusz, naczelny dowódca wojsk za górami Taurus. W momencie kiedy dowiedział się o tragicznym przebiegu wydarzeń w Tracji, skierował tajny list do wszystkich dowódców, ale wyłącznie Rzymian, co w tych czasach zdarzało się rzadko. W nim — tak jakby wzniesiono sztandar do boju — wszystkich Gotów, których przyjęto wcześniej i rozmieszczono po różnych miastach i obozach, tego samego dnia rozkazał wyprowadzić na przedmieścia, gdzie rzekomo bezpiecznie mieli oczekiwać wypłaty obiecanego żołdu, a następnie wymordować. Dzięki temu mądremu posunięciu, wykonanemu bez zbędnej wrzawy czy zwłoki, uratowano wschodnie prowincje od wielkich niebezpieczeństw”7. Co gorsza, na początku 380 roku ciężko zachorował cesarz wschodniej części Imperium. Teodozjusz licząc się ze śmiercią, przyjął chrzest. Następnie 28 lutego wydał słynny edykt nakazujący, aby jego obywatele żyli według nicejskiego wyznania wiary. Wiosną 380 roku Fritigemowi udało się ponownie zjednoczyć pod swoimi rozkazami Terwingów i ruszył w kierunku Macedonii. Natomiast Safrax i Alatheus z Greutungami, Alanami i Hunami ruszyli w górę Dunaju do Panonii. Gracjan zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie pokonać barbarzyńców i że zawsze będą z nimi kłopoty. 1

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 16.8.

W związku z tym zaproponował im układy, w wyniku których nadał im status sojuszników z pozwoleniem na osiedlenie się w prowincji Panonia II oraz prawdopodobnie w Valerii i Savii. W ten sposób powstał zalążek państwa Greutungów, czyli Ostrogotów. Barbarzyńcy zobowiązali się do służby wojskowej na rzecz Rzymian i ochrony granic nad Dunajem na odcinku tych prowincji. Teodozjusz natomiast wybrał inne rozwiązanie. Postano­ wił zgnieść Fritigerna zbrojnie. Jednak sytuacja w jego armii nie była najlepsza. „Wśród żołnierzy nie było żadnego porządku, nie było można odróżnić Rzymianina od barbarzyńcy; wszyscy przebywali razem; nie było też wykazu osób włączonych do wojska. Pozwalano uciekinierom już wciągniętym do oddziałów powracać do domu i na ich miejsce przysyłać innych, a kiedy zechcą, znowu wyruszać pod dowództwem rzymskim. Barbarzyńcy widząc zamieszanie panujące w od­ działach wojska (zbiegowie o wszystkim im powiedzieli, było przecież łatwo nawiązywać kontakty) uznali, że nadszedł odpowiedni moment, by zaatakować imperium pogrążone w takim nieładzie. [...] i dotarli aż do Macedonii (nikt im nie przeszkodził, a zbiegowie ułatwili im bardzo przejście dokąd chcieli). Dowiedzieli się, że cesarz idzie im naprzeciw z całą armią. Gdy była już głęboka noc, zobaczyli zapalony wielki ogień. Założyli, że rozniecono go koło namiotu cesarza i jego ludzi, a kiedy tylko dowiedzieli się od nadchodzących zbiegów, iż rzeczywiście tak jest, rzucili się biegiem ku temu miejscu, kierując się widokiem ognia. Przyłączyli się do nich zbiego­ wie; jedynie Rzymianie i Egipcjanie, którzy się tam znajdo­ wali, stawili opór. Ta mała grupa nie wystarczyła przeciw o wiele liczniejszym napastnikom, obrońcy dali więc cesarzo­ wi możność ucieczki, a sami polegli dzielnie walcząc”8. 8

Z o s i m o s , op.cit., k s . XXXI, rozdz. 1-4.

Fragment ten świadczy o zupełnym rozkładzie armii rzymskiej, kiedy to oddziały nowo zwerbowane, złożone zapewne z Gotów, dopuszczały się zdrady i działały wspólnie ze swoimi ziomkami na szkodę Rzymu. Bar­ barzyńcy nie wykorzystali tego zwycięstwa, ponieważ nie ruszyli w pościg za cesarzem, zadowalając się pląd­ rowaniem Macedonii i Tesalii. Teodozjuszowi udało się zaopatrzyć miasta tych krain w odpowiednie załogi i zapasy tak, aby barbarzyńcy nie mogli ich opanować. Zresztą Fritigem pomny nauczek z lat poprzednich nawet nie próbował zdobywać tamtejszych miast. Teodozjusz, widząc słabość swojej armii, poprosił Gracjana o pomoc. Niewykluczone, że do spotkania obu cesarzy doszło we wrześniu w Sirmium. Tam ustalono, że na front bałkański Gracjan wyśle doborowe jednostki pod dowództwem Bauta i Arbogastesa. Połączona armia rzymska wkrótce wyparła barbarzyńców do Mezji. Dzięki temu sukcesowi Teodozjusz mógł wkroczyć 24 listopada 380 roku jako zwycięzca do Konstantynopola. Przez następne półtora roku panowała sytuacja patowa. Wojna przerywana nego­ cjacjami pokojowymi trwała nadal, nie dochodziło w tym czasie do jakichś wielkich spektakularnych akcji militar­ nych. W tym okresie po raz kolejny wszedł na arenę wielkiej polityki Atanaryk. Prawdopodobnie za sprawą intryg Fritigerna, Goci wygnali go ze swoich zadunajskich siedzib. Atanaryk prawdopodobnie zaoferował swoje usłu­ gi Teodozjuszowi w walce z Fritigemem, dzięki czemu mógł w styczniu 381 roku uroczyście wkroczyć do stolicy Imperium. „Cesarz przyjął go i towarzyszących mu barbarzyńców serdecznie, wychodząc mu nawet nieco naprzeciw z Kon­ stantynopola, a natychmiast po jego śmierci9 pochował go w królewskim grobie. Tak wielka wystawność towarzyszyła 9

Zmarł po 15-dniowym pobycie w Konstantynopolu.

pogrzebowi, że wszyscy barbarzyńcy byli zadziwieni takim zbytkiem”10. Dzięki takiemu poszanowaniu pamięci wodza Gotów, Teodozjusz stworzył podstawy do nawiązania poważnych rokowań pokojowych z Gotami, mimo że odłam Terwingów pod przywództwem Fritigerna był śmiertelnym wrogiem Atanaryka. Ich owocem było zawarcie 3 października 382 roku traktatu pokojowego. W źródłach znajdują się infor­ macje, że rokowania toczyły się między dwoma grupami warstw rządzących Gotów a delegacją rzymską pod prze­ wodnictwem Saturnina. Nie wspomina się o udziale w nich Fritigerna. Możliwe, że on już wtedy nie żył. Wydaje się, że podstawowe postanowienia tego foedus (przymierza) były następujące: — Goci otrzymali część terytoriów prowincji Mezja II oraz Dacia Ripensis do osiedlenia, gdzie mieli posiadać autonomię; na tych obszarach byli zwolnieni od podatków i innych materialnych świadczeń na rzecz Rzymu; byli zakwaterowani wśród Rzymian, a co za tym idzie musieli współżyć z nimi pokojowo; — terytorium to było suwerenną częścią Imperium; — Goci otrzymali obywatelstwo Rzymu, jednak jako obcy nie mogli zawierać związków rodzinnych z Rzy­ mianami; — Goci byli zobligowani do wystawiania wojsk pomoc­ niczych na każde wezwanie cesarza lub jego wodzów; — Goci otrzymywali od Rzymian bliżej nieokreślone kwoty wypłacane każdego roku, poza tym dostali ziemie pod uprawy jako zabezpieczenie wyżywienia. Pokój z Gotami okazał się na tyle trwały, że mimo kilku incydentów przetrwał do 391 roku, dając Imperium wy­ tchnienie od niszczących wojen. Goci natomiast niejedno­ krotnie stawali w obronie Cesarstwa. 10

Z o s i m o s , op.cit., k s . XXXIV, rozdz. 4-5.

W ten sposób Teodozjusz rozwiązał jeden z najważniej­ szych problemów Imperium i mógł się uważać za zbawcę kraju. Jednak nie należy zapominać, że proces ten zapocząt­ kował Gracjan. A ocena pierwszych kilku lat rządów Teodozjusza przez potomnych jest druzgocąca. „Cesarz Teodozjusz [...] rozpoczął panowanie zbytkownie i niedbale; dokonał zmian w najwyższych urzędach i wpro­ wadził więcej wojskowych dowódców niż wcześniej”11. „Wydawał tak znaczne sumy na stół cesarski, że z po­ wodu wielkiej liczby oraz wystawności posiłków trzeba było zorganizować wieloosobowe zastępy kucharzy, pod­ czaszych i jeszcze innych; jeśli ktoś chciałby ich zliczyć, musiałby zestawić długą listę. Eunuchów służących cesa­ rzowi był wielki tłum, zwłaszcza tych, którzy najbardziej wyróżniali się spośród innych młodzieńczym wiekiem; zwracali oni uwagę cesarzowi na tych wysokich funk­ cjonariuszy, na których chcieli, i sprawowali władzę nad całym imperium, kształtując opinie panującego, jak chcieli; [...] ponieważ Teodozjusz wydawał państwowe pieniądze jak popadło, także na tych, którzy nie zasługiwali na nie, w sposób oczywisty potrzebował większej ilości środków finansowych. Sprzedawał zarząd prowincjami tym, którzy się zgłaszali, nie zwracając zupełnie uwagi na reputację ani uczciwość; uważał, że istotnie jest tylko to, kto więcej zapłaci. I tak można było oglądać bankierów, lichwiarzy oraz inne osoby, które trudniły się na rynku najbardziej hańbiącymi zajęciami, noszących insygnia urzędów i od­ dających prowincje tym, którzy oferują więcej pieniędzy. Taka była zmiana na gorsze spraw państwowych; w krót­ kim czasie wojsko stopniało i prawie przestało istnieć; miasta zaś były pozbawione pieniędzy — częściowo z powodu podatków nałożonych ponad zwykłą miarę, a częściowo ogałacane przez chciwość urzędników. Tych, 11

Z o s i m o s , op.cit., k s . XXVII, rozdz. 1.

którzy nie popierali ich zachłanności, wplątywano w kłopot­ liwe sytuacje związane z donosicielstwem, nie wołając jedynie głośno, że urzędnicy muszą odzyskać wszystko, co zapłacili za urząd”12. Ponury jest obraz państwa, targanego chciwością z pa­ nującą wszędzie korupcją i przerośniętą biurokracją. Zosi­ mos trochę przebarwił rzeczywistość, jednak mimo wszyst­ ko sprawy Imperium stały znacznie gorzej niż za poprzed­ nich cesarzy. Ucisk fiskalny spowodowany był głównie zwiększonymi wydatkami na cele militarne, w szczególności na opłatę armii, nieraz najemnej, złożonej z barbarzyńców. Sam Teodozjusz miał skłonności „do wyprawiania kosz­ townych uczt, do wszelkich przyjemności i do szukania rozrywki w teatrach i hipodromach. Aż budzi we mnie podziw skłonność tego człowieka do dwóch tak różnych rodzajów życia. Z natury był rozwiązły, podatny na wszelką gnuśność i pełen wspomnianych już wad; kiedy nie opano­ wywał go smutek czy strach, poddawał się naturze; gdy jednak okoliczności zmuszały go do przeciwstawiania się wypadkom, pozbywał się nonszalancji, żegnał się ze zbytkiem i powracał do męskiej odwagi, a także odporności na trudy i cierpienia. Doświadczenie pokazało, jaki był, kiedy wyzbył się wszelkich trosk, zaczął znów ulegać wrodzonym mu, naturalnym słabościom”13. Poza tym lubił gimnastykę i ćwiczenia fizyczne, dużo poruszał się pieszo, niewiele jadał. Był dobrym wodzem i strategiem, ale nieraz popełniał błędy mogące doprowadzić do klęski jego armie. Jednocześnie był porywczy i łatwo wpadał w gniew. Jednak zdawał sobie sprawę z tej wady. Był rozrzutny, jego dwór tonął w zbytku. Miał syna z Elią Flacyllą, Arkadiusza urodzonego w 377 roku. Na domiar złego państwo, a zwłaszcza jego wschodnia część, pogrążało się w sporach chrystologicznych. W latach 12 13

Z o s i m o s , op.cit., ks. XXVIII, rozdz. 1-4, ks. XXIX, rozdz. 1. Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. 50.1-2.

382 i 383 odbyły się dwa synody w Konstantynopolu. Uchwały z tych obrad porządkowały kościelny podział na diecezje, dostosowując je do podziału administracyjnego Imperium, potępiały różnorakie herezje oraz kulty pogańs­ kie. Teodozjusz, w przeciwieństwie do swoich poprzed­ ników, gorąco interesował się sporami ideologicznymi w łonie Kościoła i niejednokrotnie dość brutalnie inter­ weniował. W roku 383 Cesarstwo Rzymskie przeżyło poważny wstrząs, który zachwiał stabilnością państwa.

ROZDZIAŁ VII TRON WE KRWI

Wydawało się że sytuacja Imperium w 382 roku uległa poprawie. Jednak było to tylko złudzenie. Konflikty wewnętrzne na tle religijnym stale narastały. Jesienią tego roku na rozkaz Gracjana usunięto w Rzymie ołtarz przed posągiem bogini Wiktorii (Zwycięstwa), stojący w gmachu posiedzeń senatu. Na nim przed obradami senatu zawsze zapalano kadzidło. Tym świętym ogniem opiekowały się westalki. W następnej kolejności westalkom odebrano dochody oraz przywileje. Był to poważny cios w kulty pogańskie. Niezadowoleni senatorzy, wy­ znawcy starych bogów, próbowali się przeciwstawić takiej decyzji i wysłali do Mediolanu, w którym stacjonował w tym czasie Gracjan, delegację pod przewodnictwem Symmachusa. Jednak w ogóle nie została ona dopuszczona przed oblicze cesarza. Grupa tych senatorów wyrażała myśl, że usunięcie ołtarza stojącego praktycznie od począt­ ków państwowości rzymskiej spowoduje rychły upadek Imperium. Jak pokazała historia, mieli rację. Senatorzy chrześcijanie zaszantażowali resztę, że w momencie

powrotu ołtarza do senatu, po prostu nie będą brali udziału w jego posiedzeniach. W 383 roku, jak na ironię losu, przepowiednia zaczęła się spełniać — najpierw na skutek nieurodzaju w Afryce Rzym zaczął głodować. Zastosowano najłatwiejszy spo­ sób zaradzenia tej sytuacji, czyli represje. Wypędzono z miasta wszystkie osoby, które nie miały prawa pobytu. Jednak pozwolono pozostać ludziom związanym z wy­ stępami scenicznymi, natomiast kazano je opuścić na przykład intelektualistom. Następnie zmarł mały synek Gracjana — następca tronu, oraz jego żona Konstancja, córka Konstancjusza II. Jednak władca nie nosił żałoby zbyt długo i wkrótce pocieszył się, biorąc ślub z Letą. Wiosną tego roku sytuacja na granicy dunajskiej była na tyle groźna, że postanowił udać się w tamte rejony osobiście, aby poskromić Alamanów. Tam też, wiosną 383 roku, dowiedział się o buncie, jaki wybuchł w Bry­ tanii. Jego przyczyny i przebieg tak przedstawia Zosimos: „Nakłoniony przez dworaków, którzy zazwyczaj de­ prawują charakter władców, przyjął jakichś zbiegłych Alanów; włączył ich do wojska za pomocą bogatych darów, uznał także za słuszne, aby mieć do nich zaufanie w bardzo trudnych sprawach, nie licząc się z żołnierzami. Wzbudziło to w wojsku nienawiść do cesarza, która pomału rozbudziła się i rosła i popchnęła żołnierzy ku rebeliom; dotyczyło to wszystkich, a szczególnie stacjonujących na wyspie brytyjskiej, ponieważ tych bardziej od wszystkich innych opanowała zuchwałość i gniew. Ponadto podburzał ich do tego Maksymus, z pochodzenia Hiszpan, który z Teodozjuszem brał udział w wyprawie przeciw Brytanii. Nie mógł znieść myśli, że tamten został uznany godnym władzy cesarskiej, on sam zaś nie miał szans na otrzymanie ważnego stanowiska wojskowego; rozbudzał więc jeszcze bardziej nienawiść żołnierzy do cesarza. Oni zaś z łatwością

się zbuntowali i obwołali cesarzem Maksymusa; włożyli na niego purpurową szatę i diadem, po czym natychmiast przeprawili się na okrętach przez Ocean i przybyli do ujścia Renu. Legiony w Germanii i w dalszych okolicach okazywały zadowolenie z tej proklamacji. Gracjan przygo­ towywał się do walki przeciw Maksymusowi mając przy sobie niemałą jeszcze część wojska. Obie armie się spotkały. Walka trwała tylko przez pięć dni. Kiedy Gracjan zorien­ tował się, że cała konnica mauretańska już wcześniej odeszła i obwołała augustem Maksymusa, a także inni pomału przyłączali się do jego stronnictwa, stracił nadzieję, wziął trzystu konnych i uciekł z nimi w pośpiechu w kierun­ ku Alp. Gdy zobaczył, że nie są one strzeżone, oddalił się w kierunku Recji, Norykum, i Panonii oraz północnej Mezji. Maksymus nie zlekceważył jego ucieczki; wysłał w pościg z najsilniejszymi końmi dowódcę konnicy Andragacjusza pochodzącego znad Morza Czarnego, który robił wrażenie wdemego. Ten zaś rzucił się w pościg najkrótszą drogą: schwytał Gracjana, gdy ten chciał prze­ kroczyć most w Sygidunum i zabił go; w ten sposób umocnił władzę Maksymusa”1. Do wyżej wymienionego fragmentu można dodać jeszcze, że do spotkania obu armii doszło pod Lutecją (Paryż) i w wyniku zdrady cesarz musiał uciekać. Siepacze dogonili go w okolicach Lugdunum (Lyon) i 25 sierpnia zabili. Maksymus liczył na łatwy sukces swojego buntu ze względu na brak popularności prawowitego cesarza w armii oraz że jego krewny Teodozjusz prawdopodobnie nie będzie zbyt gorliwie interweniował w obronie Gracjana. Jak się okazało miał całkowitą rację. Gracjan przeszedł do historii jako przeciętny władca, mający okresy dobrych oraz wręcz fatalnych rządów; jego niepowodzenia można usprawiedliwić młodym wiekiem, 1

Z o s i m o s , op.cit., k s . I V , rozdz. XXXV, 2-6.

w chwili śmierci miał bowiem 24 lata, z czego 16 lat spędził na tronie. Tak scharakteryzował go Ammianus Marcellinus: ✓ „Ow wybitnie zdolny młodzieniec, wymowny i pełen umiaru, waleczny i łagodny, starał się naśladować najlep­ szych cesarzy, i to już wtedy, gdy jego twarz ledwie zaczynał pokrywać nieco okazalszy zarost. Szkoda, że jego charakter, już sam z siebie skłonny do swawolnych czynów, pod wpływem lekkomyślnego otoczenia zwrócił się ku próżniaczym pasjom cesarza Kommondusa, chociaż niepołączonym z przelewem krwi. Kommondus na oczach widzów zwykł zabijać oszczepem mnóstwo dzikich zwie­ rząt i potrafił wszelkiego typu pociskami uśmiercić sto lwów, jednocześnie wypuszczonych na arenę amfiteatru, zadając każdemu tylko jeden cios, a cieszył się z tego nadzwyczajnie; tak i Gracjan, gęsto miotając strzały, zabijał dzikie zwierzęta, które trzymano na dużej, ogro­ dzonej przestrzeni zwanej vivarium. Lekceważył przy tym wiele poważnych spraw w sytuacji, w której z trudem dałoby się załagodzić godne ubolewania nieszczęścia państwa”2. A kim był pośredni sprawca zabójstwa? Maksymus a raczej Magnus Maksymus, urodził się około 340 roku w Hiszpanii. Twierdził, że jest krewnym samego Teodozjusza. Był doświadczonym wodzem. Brał udział w kam­ paniach Teodozjusza seniora w Brytanii, a następnie w Afryce przeciwko Firmusowi. Po śmierci swego wodza w 376 roku zniknął z wojska, prawdopodobnie został z niego usunięty. Kiedy Teodozjusz został obwołany cesarzem, powrócił do łask i został mianowany przez Gracjana dowódcą wojsk w Brytanii. Tam doszedł do wniosku, że należy usunąć Gracjana, w późniejszym okresie rozgłaszał nawet wiadomości, że to 2

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , op.cit., k s . XXXI, 10.18-19.

sam Teodozjusz nakłaniał go do buntu. Jest to chyba mało prawdopodobne. Był gorącym katolikiem, niestety miało to negatywny wpływ na jego panowanie. Miał nieletniego syna Wiktora. Maksymus po usunięciu Gracjana starał się objąć kuratelę nad małoletnim Walentynianem II. Młodociany cesarz rezy­ dował w Mediolanie pod opieką swojej matki Justyny, która praktycznie rządziła tą częścią Imperium. Maksymus słusznie rozumował, że ta kuratela spowoduje objęcie przez niego rządów nad środkowymi prowincjami, a to pozwoli zdobyć mu ewentualną przewagę nad Teodozjuszem. Rozpoczęto negocjacje, wymieniając się na czas ich trwania zakładnika­ mi. W tych rolach wystąpili, udając się do Mediolanu, syn Maksymusa Wiktor, a do Trewiru siedziby Maksymusa, biskup Mediolanu Ambroży. Rokowania przeciągały się i ze względu na późną porę w końcu zostały przerwane i odłożone do przyszłego roku. Zakładnicy wrócili do siebie. Jednocześ­ nie Maksymus wysłał poselstwo do Teodozjusza — „nie prosił o wybaczenie tego, czego dopuścił się wobec Gracjana, lecz proponował dość ciężkie warunki. W tym celu został wysłany przełożony cesarskich sypialni; nie był to jednak eunuch (Maksymus nie znosił, by dworu strzegli eunucho­ wie), lecz starszy człowiek należący do tych, którzy służyli mu od młodości. Poselstwo prosiło Teodozjusza o zawarcie układów oraz o zgodną współpracę i przymierze wojskowe przeciwko każdemu wrogowi Rzymian; w razie odmowy groziło nieprzyjaźnią i wojną”3. Teodozjusz praktycznie został zmuszony do rozpo­ częcia negocjacji, ponieważ nie był jeszcze gotowy do wielkiej wojny domowej. Dopiero co zakończyła się wojna z Gotami, a jego prowincje były wyczerpane uciskiem fiskalnym, jak i zniszczone działaniami zbroj­ nymi. Latem 384 roku doszło do ugody w Weronie, do 3

Z o s i m o s , op.cit., k s . I V , rozdz. XXXVII, 1-2.

której Teodozjusz i niewykluczone, że Walentynian II przybyli osobiście, natomiast Maksymus wysłał swojego delegata. Uznano Maksymusa za prawowitego cesarza, powierzając mu zarząd nad prowincjami, którymi władał wcześniej Gracjan. I znowu cesarstwo miało trzech dorosłych uznawanych przez wszystkich cesarzy. Władcy wzajemnie mieli się wspierać w walce z barbarzyńcami. Posągi Maksymusa miały być czczone w taki sam sposób, jak jego współwładców, w każdym zakątku Imperium. Podobizny tego władcy wkrótce pojawiły się nawet w dalekim Egipcie. Świadczy to dobitnie* o trwałości jego panowania. Maksymus w polityce wewnętrznej musiał stosować ucisk podatkowy, jednak ze względu na okres urodzaju i brak poważniejszych wojen z bar­ barzyńcami w zachodniej części Imperium był znośny dla ogółu obywateli. Jednak jako władcy trzeba mu wystawić raczej złą ocenę, ponieważ ogołocił z wojska Brytanię i w późniejszym okresie swojego panowania nie uzupełnił dostatecznie tych braków oraz rozluźnił kordon obronny wojsk na Renie. Poza tym tą częścią Imperium zaczęły targać spory w łonie Kościoła. Niestety skutki tej polityki odczuli wkrótce Rzymianie. W 385 roku wydano po raz pierwszy w historii wyrok za herezję. Jego ofiarą był biskup Avili w Hi­ szpanii, Pryscylian. Wyrok wydany przez synod w Burdigali (Bordeaux) zatwierdził Maksymus, tym samym rozpoczynając korowód prześladowań chrześcijan przez chrześcijan. Teodozjusz natomiast w latach 384-386 borykał się z najazdami barbarzyńców zza Dunaju. W odparciu najaz­ dów pomagali mu lojalnie jego nowi goccy sprzymierzeńcy. Zimą 384/385 jakieś bliżej nieokreślone grupy barbarzyń­ ców przeszły zamarznięty Dunaj do prowincji Scytia II, ale zostały pokonane. Znacznie poważniejsza sytuacja wy­ tworzyła się w 386 roku. Wódz Greutungów, Odotheus,

Wojny gockie od bitwy pod Ad Salices (377 r.) do zawarcia pokoju w 382 r. (za P. Heather)

Hełmy wojowników germańskich, IV/V w. n.e. (za S. Mac Dowell)

Broń Germanów, V w. p.n.e. (za S. Mac Dowell)

Żołnierze rzymscy z jednostek auxilia palatina, IV w. p.n.e. (za S. Mac Dowell)

Rzymski żołnierz jazdy z końca IV w. p.n.e. (za J. Warry)

Żołnierze rzymscy, IV/ Vw. n.e. (za P. Connolly)

Rekonstrukcja rzędujtońskiego i Gepidów (za S. Mac Dowell)

m.in.

używanego

przez

Ostrogotów

stworzył koalicję plemion zamieszkujących tereny części południowych Karpat oraz współczesnej Wołoszczyzny i Mołdawii. Naczelny wódz wojsk rzymskich w Tracji Promotus, wiedział od szpiegów o koncentracji sił bar­ barzyńców na północ od Dunaju. Przygotował więc na nich zasadzkę na Dunaju. „Ustawił okręty rufami do siebie w trzech szeregach i tak zajął dwadzieścia stadiów brzegu rzeki, rozmieściw­ szy okręty na jak największej długości; w ten sposób zablokował przeciwnikom przejście. Z pozostałymi okrę­ tami ruszył na spotkanie tych, którzy starali się przeprawić na czółnach, i zatopił napotkanych. [...] Czółna, które wymknęły się pływającym wokół okrętom, wpadły na te ustawione w linii prostej; atakowane ze wszystkich stron zostały zniszczone wraz z załogą, nikt nie mógł przejść przez zaporę utworzoną przez rzymskie okręty. Rozpoczęła się wielka rzeź, jak w żadnej innej wcześniejszej bitwie okrętów; rzeka napełniła się ciałami i bronią, która w sposób naturalny unosiła się na powierzchni wody. Jeśli ktokolwiek zdołał przeprawić się wpław w jakimś miejscu, ginął na brzegu rzeki, wpadając na piechotę. Kiedy najlepsze zastępy barbarzyńców wyginęły, żołnierze ru­ szyli, by zdobyć łupy; uprowadzali dzieci i kobiety, zabierali także wszelki sprzęt. Wtedy wódz Promotus posłał po cesarza Teodozjusza, który był niedaleko, i uczynił go świadkiem zwycięstwa. On zaś, gdy ujrzał tłum jeńców i masę łupów, odesłał wolno jeńców i ob­ darował ich podarunkami; przez taką życzliwość zachęcał ich do przejścia na swą stronę”4. Teodozjusz osiedlił tych, co zgodzili się służyć Rzymowi we Frygii w Azji Mniejszej, tym samym udaremnił moż­ liwość wzmocnienia się plemienia Terwingów, pozostają­ cych w przymierzu z Rzymem, a poza tym pozyskał 4

Z o s i m o s , op.cit., k s . I V , rozdz. XXXIX, 1.3-5.

cennych sojuszników przed zbliżającym się nowym kon­ fliktem wewnętrznym. Jednak nie wszyscy barbarzyńcy pozostający w służbie Rzymu byli lojalni. Oto przykład takiej historii z tego samego roku: „Jest miasto w Scytyjskiej Tracji [prowincja Scytia II] zwane Tomi. Stacjonującymi tam żołnierzami do­ wodził Geroncjusz, mąż wystarczająco — dzięki sile ciała oraz ćwiczeniom — przygotowany do każdej wojennej sytuacji. W pobliżu tego miasta znajdowali się barbarzyńcy umieszczeni tam przez cesarza za zasługi; zwracali uwagę dorodnością ciał i wyróżniali się bardzo spośród innych męstwem. Zostali wyróżnieni spośród innych żołnierzy racjami żywności oraz innymi darami, nie odwzajemniali się jednak życzliwością za zaszczyty, jakich doznali, lecz pogardą wobec wodza i lekceważeniem wobec żołnierzy. Postępo­ wanie to zauważył Geroncjusz, a ponieważ barbarzyńcy zamierzali zawładnąć miastem i zmienić dotychczasowe porządki, sprzymierzył się z najbardziej wyróżniającymi się rozsądkiem żołnierzami, zamierzając ukarać zuchwałość i pychę barbarzyńców. Gdy spostrzegł, że żołnierze zwlekają ze strachu i obawiają się najmniejszego ruchu barbarzyń­ ców, wziął oręż i wraz z niewielką liczbą zbrojnych przeciwstawił się całemu tłumowi barbarzyńców. Otworzył bramy i ruszył do ataku, podczas gdy żołnierze albo jeszcze spali, albo byli sparaliżowani strachem, albo uciekali na mur i patrzyli, co się dzieje. Barbarzyńcy zaczęli się śmiać z nierozwagi Geroncjusza i myśląc, że człowiek ten chce umrzeć, wysłali przeciw niemu wyróżniających się spośród nich siłą. Zmierzył się z pierwszym atakującym go, trzymając mocno tarczę i walczył dzielnie, dopóki jakiś giermek, widząc splecionych w walce, nie obciął ramienia barbarzyńcy i nie zwalił go z konia. Barbarzyńcy byli zaskoczeni męstwem i odwagą Geroncjusza; tymczasem on

atakował innych wrogów. Ci, którzy oglądali czyny swego dowódcy, przypomnieli sobie sławę rzymskiego imienia i w ataku zabijali przerażonych przeciwników. Uciekinierzy znaleźli schronienie w budowli czczonej przez chrześcijan i uważanej za azyl”5. Wydawałoby się, że za te zasługi Geroncjusza powinna spotkać nagroda z rąk cesarza. Ale tak się nie stało; Teodozjusz bowiem chciał za wszelką cenę zachować dobre stosunki ze swoimi barbarzyńskimi sojusznikami. Za zgładzonymi wojownikami mogli się ująć ich ziom­ kowie osiedleni w innych rejonach Imperium — to by groziło nową wojną i nieszczęściem dla kraju. Poza tym akcja Geroncjusza została podjęta bez konsultacji z dworem, dlatego też cesarz wpadł w wielki gniew i rozkazał aresztować wodza. Oskarżył go, mimo jego rzeczowych argumentów, o bunt i rabunek mieszkańców okolic Tomi oraz o próbę zagarnięcia darów, jakimi cesarz obdarował tych sprzymierzeńców. Cesarz okazał łaskę Geroncjuszowi dopiero wtedy, kiedy dowiedział się, że te dary zostały zaraz po bitwie odesłane do skarbu państwa. Maksymus nigdy nie pogodził się z tym, że nie udało mu się opanować wcześniej terenów zarządzanych przez Walentyniana II. Przez cały rok 385 i 386 trwały twarde negocjacje, aby Maksymus objął kuratelę nad Walentynianem II. Jednak sytuacja stawała się coraz bardziej napięta ze względu na fiasko rozmów, wojna wisiała na włosku. Maksymus zdawał sobie sprawę z trud­ ności logistycznych związanych z inwazją na Italię, głównie ze względu na przymus forsowania przełęczy alpejskich obsadzonych przez wojsko Walentyniana II, dlatego też na razie zarzucił ten pomysł. W końcu w 387 roku nadarzyła się okazja, aby wreszcie ziściły 5

Z o s i m o s, op.cit., ks. IV, rozdz. XL, 1-5.

się jego pragnienia. Wiosną tego roku nastąpił najazd barbarzyńców na Panonię. Walentynian II poprosił Maksymusa o pomoc. Ten oczywiście skorzystał z okazji i wysłał za Alpy swoje wojska. Tak te wydarzenia opisał Zosimos: „Walentynian wysłał poselstwo z Akwilei, prosząc o pew­ niejszy i bezpieczniejszy pokój; Maksymus przystał na prośby, podkreślając, że i on sam bardzo tego potrzebuje. Walentynian wysyła więc do niego w celu zawarcia pokoju Domninusa, pochodzącego z Syrii, jednego ze swych najbardziej zaufanych ludzi. Miał na niego duży wpływ i, jak się wydawało, wyróżniał się spośród innych wier­ nością i doświadczeniem w działaniu; poza tym szcze­ gólnie jemu mógł cesarz powierzyć to, co chciał czynić bez wiedzy kogokolwiek innego. Kiedy Domninus przybył do Maksymusa i określił przedmiot swego poselstwa [pomoc w walce z barbarzyńcami], został przyjęty z ho­ norami i wszelką życzliwością. Maksymus okazał mu wyjątkowy szacunek i obdarował tak licznymi darami, aż Domninus pomyślał, że nikt inny nie jest tak wielkim przyjacielem Walentyniana. Maksymus tak bardzo starał się zwieść Domninusa, że wysłał z nim nawet część swego wojska, aby dać cesarzowi posiłki przeciwko barbarzyńcom zagrażającym podlegającej mu Panonii. W takiej sytuacji Domninus odjechał zachwycony liczbą i wielkością darów oraz eskortą przyznanych mu sprzy­ mierzeńców. Nie wiedział jednak, że utorował Maksymusowi drogę od Alp do Italii. Liczył na to Maksymus; uczynił wszystkie przygotowania i ruszył za nim wraz z całym wojskiem, dla bezpieczeństwa wysłał wzdłuż drogi straże, które dokładały wszelkich starań, aby nikt nie wyprzedził ich i nie doniósł ludziom towarzyszącym Domninusowi o przeprawie Maksymusa do Italii. Pil­ nowanie okazało się bardzo łatwe; nie mogli bowiem pozostać niezauważeni ci, którzy szli przez bardzo wąskie

przejścia w Alpach. Kiedy zorientował się, że towarzyszą­ cy Domninusowi ludzie przeszli przez najwęższe miejsca dróg alpejskich oraz niedostępne rejony gór, a także tereny za Alpami, które były bagniste i stwarzały prze­ szkody dla wojska obawiającego się spotkania wrogich zastępów na tak trudnym terenie, wtedy z wielkim pośpiechem dotarł bez żadnych przeszkód do Italii i wkroczył do Akwilei”6. Fragment ten świadczy o przebiegłości i sprycie Ma­ ksymusa, który pod pretekstem udzielenia pomocy Walentynianowi II praktycznie rozpoczął wojnę domową. Z dru­ giej strony dla przeprowadzenia inwazji musiał ściągnąć siły znad granicy reńskiej, tym samym osłabiając walory obronne Imperium. Walentynian II został zaskoczony takim obrotem spra­ wy; jego dwór ogarnęła panika, spodziewano się rychłej śmierci władcy. W pośpiechu młody cesarz wraz z naj­ bliższym otoczeniem zbiegł do portu i udał się pod opiekuńcze skrzydła Teodozjusza. Statek dopłynął do Tesalonik. Natychmiast wysłano poselstwo do Teodo­ zjusza, zawiadamiając go o zaistniałej sytuacji. Cesarz zdecydował się wyruszyć na spotkanie z Walentynianem II do Tesalonik. Matka Walentyniana II, Justyna, użyła podstępu, aby nakłonić Teodozjusza do podjęcia decyzji o wojnie — po prostu podsunęła mu za żonę swoją córkę Galię. Można sobie wyobrazić napięcie panujące na dworze w Tesalonikach. W końcu po naradach zawarto przymierze między tymi dwoma wład­ cami. Aby je przypieczętować, Teodozjusz pojął za żonę siostrę Walentyniana II Galię. Tymczasem Maksymus opanował Italię. Postanowiono zbrojnie wystąpić prze­ ciwko Maksymusowi, który, najeżdżając włości Walen­ tyniana II, tym samym złamał pokój. 6

Z o s i m o s, op.cit., ks. IV, rozdz. XLII, 3-7.

„Teodozjusz był niezadowolony z tej decyzji; z powodu wrodzonej mu słabości oraz niedbałego trybu życia we wcześniejszym okresie zwlekał z wojną, zwracając uwagę na nieszczęścia płynące z domowych walk i podkreślając, że na pewno państwo dozna śmiertelnych ran z obu stron. Dlatego też utrzymywał, że trzeba najpierw rozmawiać przez posłów i jeśli Maksymus zdecyduje się oddać część imperium Walentynianowi oraz zachować pokój, należy podzielić władzę między nich obu, według wcześniejszych ustaleń; jeśli zaś pokieruje nim chciwość, należy bez wahania podjąć walkę. Żaden z senatorów nie odważył się temu przeciwstawić i uznano, że w jakiś sposób jest to plan korzystny dla państwa. Justyna miała pewne do­ świadczenie w sprawach politycznych i nie sprawiło jej trudności wynalezienie pożytecznej rady. Ponieważ zaś wiedziała, że Teodozjusz jest skłonny do uciech miłos­ nych, umieściła blisko niego swą córkę Galię, wyróż­ niającą się nadzwyczajną urodą, i ująwszy cesarza za kolana, błagała, aby nie pozostawił bez kary śmierci Gracjana, który dał mu imperium, ani aby nie pozwolił jego bliskim pozbawionym wszelkiej nadziei pozostawać w poniżeniu. Mówiąc to, pokazała lamentującą dziewczynę i opłakiwała jej los. Gdy Teodozjusz wysłuchiwał tego, został ujęty urodą dziewczyny i nie tylko wzrokiem wyjawił, że jest uderzony jej pięknem; odłożył jednak decyzję, pozwalając im żywić dobre nadzieje. Tymczasem trawiło go pożądanie dziewczyny; udał się do Justyny i poprosił o rękę córki, gdyż nie żyła Flacilla, jego poprzednia żona. Justyna odrzekła, że mogłaby mu ją oddać, gdyby podjął wojnę przeciw Maksymusowi, pom­ ścił śmierć Gracjana i oddał Walentynianowi władzę cesarską jego ojca. Pod tym warunkiem otrzymał żonę i pod jej wpływem poświęcił się bez reszty przygotowa­ niom do wojny. Zyskiwał życzliwość wojska poprzez przydziały żywności, zmuszony koniecznością naprawiał

także inne zaniedbania; postanowił uporządkować wszyst­ ko to, co będzie wymagać uwagi po jego odjeździe”7. Maksymus, jak i Teodozjusz postanowili rozpocząć działania zbrojne wiosną 388 roku. Maksymus przekroczył wschodni łuk Alp i wkroczył do Ilirii. Teodozjusz natomiast borykał się z trudnościami w szeregach swojej armii. Część jego żołnierzy najemnych skuszona obietnicami Maksymusa zdradziła go i w momencie, kiedy sprawa wyszła na jaw, zbiegli w niedostępne rejony Macedonii. Ukryli się w górach wśród gęstych lasów. Za zbiegami wysłano pościg, w wy­ niku którego część z nich zabito, lecz nie udało się wszystkich zlikwidować. Teodozjusz postanowił uderzyć na Maksymusa z dwóch kierunków: od strony Ilirii oraz od tyłu, wysadzając desant morski w okolicach Rzymu. W czerwcu 388 roku armia lądowa pod jego osobistym dowództwem ruszyła na zachód. Druga grupa z Walentynianem II i jego matką Justyną, wyruszyła drogą morską do Italii. Mimo blokady Morza Jońskiego, zorganizowanej przez flotę Maksymusa pod dowództwem Andragacjusza, zapewne małej eskadrze cesarskiej udało się przemknąć na Sycylię, a następnie do ujścia Tybru. Maksymus tymczasem wkroczył na tereny środkowej Ilirii, czy też udało mu się zająć Sirmium, nie wiadomo. Gdzieś, prawdopodobnie w okolicy tego miasta, doszło latem 388 roku do krwawej bitwy nad rzeką Sawą. Wojskom Teodozjusza pod dowództwem Arbogastesa, Richomeresa, Tymazjusza i Promotusa udało się pokonać Maksymusa. Prawdopodobnie wycofując się w kierunku Italii, Maksymus po raz drugi zastąpił drogę Teodozjuszowi przy przeprawie przez rzekę Drawę i po raz drugi został pobity. Maksymus wycofał się do Italii i obwarował w Akwilei. Prawdopodobnie nie zabezpieczył odpowiednio przejścia przez Alpy, tak że w sierpniu 388 roku armia 7

Z o s i mo s, op.cit., ks. IV, rozdz. XLIV, 1-4.

Teodozjusza bez problemów podeszła pod to miasto. Maksymus został zaskoczony tak szybkim marszem wojsk cesarza wschodniej części Imperium. Teodozjusz zaatako­ wał Maksymusa wraz z jego ludźmi, którzy nie spodziewa­ li się tego i byli bezbronni. Jedna część wojska rzuciła się z wielkim impetem na mury Akwilei i sforsowała bramy (nieliczna straż nie była w stanie się im przeciwstawić). Maksymus został zwleczony z cesarskiego tronu w mo­ mencie, gdy zaczynał rozdzielać pieniądze swym żoł­ nierzom; zdarto z niego cesarską szatę i przyprowadzono do Teodozjusza. On zaś wspomniał Maksymusowi krótko, w formie zarzutu, przestępstwa popełnione wobec państwa, po czym wydał go katu, aby ten wymierzył należną sprawiedliwość”8. Istnieje także inna wersja śmierci Maksymusa, gdzie uzurpator poddał miasto bez walki, a sam oddał się w ręce zwycięskiego cesarza, licząc na jego łaskę, jednak srodze się zawiódł. Został bowiem wydany żołnierzom na straszną męczeńską śmierć. Jednak jeszcze nie był to koniec wojny. Za Alpami w Galii urzędował mianowany cezarem mało­ letni syn Maksymusa Wiktor. Misję jego zgładzenia Teodo­ zjusz powierzył Arbogastesowi, który wykonał zadanie błyskawicznie, prawie bez rozlewu krwi. Wódz Maksymusa Andragacjusz na wieść o klęsce swojego cesarza popełnił samobójstwo. W ten sposób zakończyła się wojna domowa, która pochłonęła niemałe środki materialne oraz zasoby ludzkie Imperium. Od końca sierpnia 388 roku cesarstwo znów miało trzech cesarzy: Walentyniana II rządzącego na zachodzie, a rezydującego w Galii w Trewirze, a potem w Wiennie nad Rodanem, Teodozjusza panującego wraz ze swoim synem Arkadiuszem nad resztą Imperium. Siedzibą tego cesarza, aż do wiosny 391 roku, pozostawał 8

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. XLVI, 2-3.

Mediolan, natomiast Arkadiusz rezydował w Konstan­ tynopolu. Wiosną 389 roku Teodozjusz tryumfalnie wkro­ czył do Rzymu. Senatorom przedstawił swojego młodszego syna Honoriusza. Nie wiadomo, czy już wtedy ta demons­ tracja nie była pierwszym krokiem do osadzenia Honoriu­ sza na tronie, w środkowej części Imperium (Iliria, Italia, Afryka Północna). Cesarz nie prześladował dawnych zwolenników Maksymusa, co zaskarbiło mu dodatkową sympatię. Wczesnym latem 389 roku Teodozjusz powrócił do Mediolanu. W 390 roku wybuchły w państwie rzymskim wielkie konflikty na tle religijnym, obyczajowym i społecznym, które stały się podłożem kolejnej krwawej wojny domowej.

ROZDZIAŁ VIII TRYUMF NOWEJ WIARY I GOCI

Wiosną 390 roku Teodozjusz wydał ustawę potępiającą występki erotyczne przeciw naturze. Karą za nie było publiczne spalenie winnego żywcem. Uchwalenie tak drastycznej kary musi wskazywać na powszechność tego zjawiska. W wyniku tej ustawy między innymi aresz­ towano jednego z najlepszych woźniców cyrkowych w Tesalonikach. Był to jednak kochanek i uwodziciel służącego Buterycha, tamtejszego dowódcy wojsk. W mo­ mencie, kiedy zbliżały się lokalne igrzyska, tłum zażądał jego uwolnienia, argumentując to tym, że zawody bez udziału tego woźnicy tracą na atrakcyjności. Buterych nie zgodził się na to. Doszło do rozruchów; Buterycha zaatakował tłum i ukamienował, a wraz z nim zginęło kilku dygnitarzy. Cesarz na wieść o tych zajściach wydał wojsku nieludzki rozkaz. Kiedy trybuny widowni w trak­ cie igrzysk zostaną wypełnione widzami, żołnierze mieli otoczyć stadion, a następnie wkroczyć na widownię, mordując wszystkich obywateli jak popadnie. Rozkaz został wypełniony — podczas trzygodzinnej rzezi padło około pięciu tysięcy mieszkańców Tesalonik. Był to

wyjątkowy akt zbrodni popełniony przez władzę, rzadko spotykany tak w przeszłości, jak i w przyszłości. Cesarz w obawie przed krytyką na miesiąc opuścił Mediolan, zaszywając się w zaciszu swoich prowincjonalnych posiadłości. Później pojawiały się plotki, według których próbowano zrzucić odpowiedzialność za mord na Rufina, ówczesnego naczelnika urzędów pałacowych. Pojawiły się przekazy, które mówiły, że cesarz odwołał rozkaz i że ta informacja za późno dotarła do Tesalonik. Oczywiście są to tylko próby zrehabilitowania nadszar­ pniętej reputacji Teodozjusza. Zbrodnia ta wywołała szok u opinii publicznej i odbiła się szerokim echem w całym Imperium. W momencie, kiedy nastroje się trochę uspokoiły, cesarz w czerwcu 390 roku powrócił do Mediolanu. Wtedy miasto opuścił biskup Ambroży, podając za powód zły stan zdrowia. Było oczywiste, że największy autorytet moralny Kościoła katolickiego na zachodzie nie ma ochoty na spotkanie z władcą. Ambroży wysłał do cesarza list pełen potępienia tej zbrodni oraz po raz pierwszy w historii biskup ekskomunikował władcę. Teodozjuszowi nie wolno było uczestniczyć w nabożeństwach, póki nie odbędzie pokuty za zbrodnie. W średniowieczu bardzo często w sporach między Kościołem a władzą świecką podawano za przykład tę historię jako tryumf Kościoła. Bo cóż mógł zrobić w takiej sytuacji cesarz? Początkowo postawa biskupa Mediolanu wzbudziła w nim gniew. Przeniósł swoją siedzibę do Werony i tam w lipcu 390 roku wydał kilka ustaw ograniczających samowolę chrześcijan. Były to między innymi następujące ustawy: — wydano zakaz zapisywania przez diakonisy swych majątków na rzecz Kościoła, osób duchownych czy ubogich; — kobieta mogła sprawować kościelny urząd diakonisy po ukończeniu sześćdziesiątego roku życia; — wydano zakaz pobytu mnichów w miastach.

Oczywiście przeciwko tym ustawom głośno protestowali chrześcijanie. Także latem tego roku powołał na stanowiska konsulów zagorzałych wyznawców kultów pogańskich: Tatiana i Symmachusa, tym samym dając do zrozumienia Ambrożemu, że może posunąć się znacznie dalej, jeśli biskup nie ustąpi. Mimo wszystko przez cały czas trwania konfliktu prowadzono negocjacje, które w końcu do­ prowadziły do ugody. Obie strony musiały pójść na kompromis. Cesarz pod koniec sierpnia odwołał dwie pierwsze ustawy. Następnie wydał ukaz nakazujący, aby od ogłoszenia wyroku śmierci do jego wykonania minęło co najmniej trzydzieści dni. Było to swego rodzaju przyznanie się władcy do tego, że decyzja o mordzie w Tesalonikach była podjęta zbyt szybko i bez odpowied­ nich przemyśleń. Całą jesień i początek zimy cesarz odprawiał pokutę. Pojawiał się w kościele bez oznak władzy i prawdopodobnie musiał publicznie piętnować swój występek. W dniu 25 grudnia 390 roku podczas świąt Bożego Narodzenia mógł w końcu wystąpić w całym majestacie władzy. Pokuta dobiegła końca. Cesarz w tym czasie zmienił się całkowicie. Teraz chciał się z kolei pokazać opinii publicznej jako gorący chrześ­ cijanin. 24 lutego 391 roku wydał jedną z najważniejszych ustaw, za którą stał także Rufin: „Niech nikt się nie kala składaniem ofiar! Niech nikt nie zabija zwierzęcia niewinnego, niech nikt nie wchodzi do przybytków pogańskich, aby oglądać świątynie i patrzeć na podobizny ukształtowane ręką człowieka! Kto bowiem popełniłby te przestępstwa, ma wiedzieć, że ściągnie na siebie kary boże i ludzkie. Także dostojników niech obowiązuje ten przepis: jeśli którykolwiek z nich, oddany kultowi pogańskiemu, wejdzie do świątyni — czy to w czasie podróży, czy też w samym mieście — by cześć okazać, musi natychmiast wpłacić 15 funtów złota. Także

cały urząd, jeśli nie da wyrazu swemu sprzeciwowi i nie poświadczy tego bezzwłocznie i publicznie, ma złożyć na rzecz skarbu sumę w tejże wysokości”1. Oczywiście zakaz obejmował innych urzędników niższej rangi. Ustawa ta była bardzo poważnym ciosem w wy­ znawców starych bogów. W administracji państwowej w tamtych czasach większość urzędników jeszcze była poganami, na czele z konsulami roku 391 Tatianem i Symmachusem. Ówczesnym urzędnikom pogańskim usta­ wa ta, poza oczywistymi szkodami moralnymi, zamykała drogę do kariery, jeżeli nie przejdą na chrześcijaństwo. Poza tym narażali się na oskarżenia, czy wręcz szantaże. Donosicielstwo rozpleniło się w całym państwie. 16 czerwca tego roku ustawę tę powtórzono w Egipcie: „Nikomu nie wolno składać bogom ofiar, chodzić po świątyniach, oglądać ich przybytków. Niech wiedzą wszyscy, że rygiel naszej ustawy zamyka dostęp do każdej sprawy pogańskiej. A kto by usiłował wbrew niniejszemu zakazowi czynić cokolwiek związanego z bo­ gami i kultem, nie spotka się z żadną pobłażliwością. Gdyby zaś urzędujący dostojnik, ufny w przywileje swej władzy, wszedł jako lekkomyślny bluźnierca do owych miejsc nieczystych, będzie musiał wnieść do skarbu naszego 15 funtów złota; tyleż samo wpłacą jego podwładni, jeśli nie przeszkodzą temu wspólnymi siłami”2. Ustawa ta była prawdopodobnie przyczyną wielkich rozruchów i walk na tle religijnym, jakie wybuchły w Alek­ sandrii, stolicy Egiptu. Jest to doskonały przykład, jednak najbardziej drastyczny, napięć religijnych panujących w tamtych czasach. Warto w tym miejscu chociaż pokrótce omówić te wydarzenia, których najobszerniejszy opis zamieścił w swojej Historii Kościoła Sokrates. 1 2

Codex Theodosianus, XVI, 10.10; tłum. Aleksander Krawczuk. Codex Theodosianus, XVI, 10.11; tłum. Aleksander Krawczuk.

Biskup Aleksandrii Teofil postanowił zniszczyć szelkie kulty pogańskie w mieście i z tym w zasadzie żądaniem zwrócił się do Teodozjusza. A trzeba przyznać, że co najmniej połowa mieszkańców miasta wyznawała religię starych bogów. Cesarz wydał rozkaz zniszczenia wszystkich przybytków pogańskich w mieście. Wykonaniem tego rozka­ zu miał się zająć Teofil. Biskup z wielką żarliwością zaczął wypełniać wolę władcy. Część świątyń została zamieniona na kościoły, a część zniszczona. Teofil nie ograniczył się do zamykania miejsc kultu, ale wyszydzał, czy wręcz ośmieszał dawne kulty. Było to najbardziej przykre dla wyznawców starych bogów. Poganie oczywiście wystąpili zbrojnie w obronie swoich miejsc modlitw. Zaatakowali chrześcijan, mordując wszystkich, którzy wpadli im w ręce. W końcu zainterweniowało wojsko. Walki trwały długo i dopiero ogrom przelanej krwi je zakończył. Głównym miejscem oporu pogan była świątynia Serapisa. Serapis uosabiał jedność wszystkich mieszkańców Egiptu, stawiając ich poza podziała­ mi narodowymi i społecznymi. Był ojcem bogów, stworzycie­ lem ludzi, uzdrowicielem, panem krainy umarłych, bogiem urodzaju i radości. Jego świątynia znajdowała się w dzielnicy Aleksandrii, Rakotis. W niej, w głównym przybytku, stał majestatyczny posąg boga wykonany ręką samego mistrza Briaksisa, rzeźbiarza tworzącego w okresie panowania pierwszych królów hellenistycznych. Bóg siedział na tronie, prawą rękę wspierał na łbie Cerbera. Był wykonany z drewna, pokryty złoconą blachą z ozdobami z klejnotów. Motłoch i siepacze Teofila wpadli do świątyni i w długiej morderczej walce opanowali przybytek, a samo przedstawienie bóstwa porąbali. Wkrótce w całym Egipcie pozamykano wszystkie świątynie, niszcząc posągi starych bogów, poza miejscem kultu Izydy na wyspie File3. Tak te wydarzenia opisuje Sokrates Scholastyk: 3 Świątynię tę zamknięto dopiero na rozkaz Justyniana Wielkiego w I poł. VI wieku, jako ostatnią świątynię w Egipcie.

„W wyniku starań podjętych przez biskupa Teofila cesarz wydał rozporządzenie nakazujące zburzenie pogań­ skich świątyń na terenie Aleksandrii, nad realizacją edyktu miał czuwać Teofil. Mając w ręku takie upraw­ nienia, Teofil na wszelki sposób starał się okryć hańbą pogańskie misteria. Tak więc kazał oczyścić Mitreum, a Serapejon zburzyć. Urządził publiczną wystawę obra­ zującą krwawe misteria, jakie odbywały się w Mitrejon, a obrzędy ku czci Serapisa i innych bóstw pogańskich ośmieszył do cna, bo polecił, aby środkiem rynku niesio­ no fallusy. Widząc, że sprawy taki przybrały obrót, aleksandryjscy poganie, a zwłaszcza ci, co uprawiali filozofię, nie znieśli udręki, lecz do przebrzmiałych dramatów dołączyli jeszcze bardziej wstrząsające. Na czyjeś hasło jak jeden mąż runęli na chrześcijan i mor­ dowali jak popadło. Bronili się chrześcijanie i szły zbrodnie za zbrodniami. I tak długo przeciągała się walka, póki dosyt rzezi nie położył kresu temu, co się działo. W starciu niewielu padło pogan, ale chrześcijan całe mnóstwo. A rannych było po obu stronach bez liku. Strach zdjął pogan za to wszystko; bali się gniewu cesarza. Dokonawszy więc czynów, które ich zadowoliły i ugasiwszy gniew potokami krwi, poukrywali się każdy w innym miejscu, a wielu zbiegło z Aleksandrii, roz­ praszając się grupkami po różnych miastach. [...] Kiedy nieszczęsne wypadki w ten sposób ustały i sytuacja została opanowana, w burzeniu świątyń dopomógł Teofilowi zarówno prefekt Aleksandrii, jak i naczelny wódz oddziałów wojskowych Egiptu. Świątynie zatem poobalano, a posągi bóstw przetopiono na kotły i inne sprzęty i obrócono to na potrzeby Kościoła aleksandryjskiego, ponieważ cesarz podarował statuy na zaopatrzenie żebraków. Zniszczywszy przeto wszystkie posągi, jedną tylko statuę owego bóstwa [Boga Thota z głową pawiana] rozkazał zachować Teofil i nie przetapiając jej, wystawiać na widok publiczny: po to,

jak mówił, by z biegiem czasu poganie nie mogli zaprze­ czyć, że czcili tego rodzaju bogów”4. Głównie fala prześladowań pogan przelała się przez wschodnią, bardziej chrześcijańską część Imperium. Zachód natomiast jeszcze drzemał, lecz wkrótce się przebudził. Tymczasem cesarz zaalarmowany napiętą sytuacją panu­ jącą na dworze w Konstantynopolu ruszył latem 391 roku z powrotem na wschód. Doszło bowiem do konfliktu między Arkadiuszem a Galią, żoną Teodozjusza i siostrą Walentyniana II, którego skutki mogły być katastrofalne dla Imperium. Poza tym Goci, którzy w latach konfliktu z Maksymusem uciekli w niedostępne rejony Macedonii, zaczęli ponownie pustoszyć tę prowincję. Teodozjusz obrał za swoją kwaterę Tesaloniki i od razu rozpoczął walki z barbarzyńcami. Tak je w ciekawy sposób scharakteryzo­ wał Zosimos: „Skoro tylko dowiedzieli się [Goci] o zwycięstwie i powrocie cesarza, znowu ukryli się w bagnach i stamtąd po kryjomu robili wypady, porywając wszystko, co znaleźli; z nastaniem dnia powracali do znanych im miejsc; nie pozostawało więc Teodozjuszowi nic innego niż sądzić, że to raczej zjawy, a nie ludzie są napastnikami. Choć znajdował się w kłopotliwej sytuacji, nie wtajemniczał jednak nikogo w swoje plany. Wziął ze sobą aż pięciu konnych i każdemu polecił prowadzić w cuglach trzy czy cztery konie, aby gdy koń niosący jeźdźca nie będzie miał już sił, przesiąść się na innego; w ten sposób miało wystarczyć koni na wszystkie trudy przedsięwzięcia, które planował. Nie dając nikomu z patrzących podstaw do podejrzeń, że jest cesarzem, przemierzał pola i jeśli gdzieś brakowało żywności jego towarzyszom, zwracał się z prośbą do wieśniaków. Napotkał skromne domostwo zamiesz­ kiwane przez staruszkę i poprosił ją o schronienie i picie. 4 S o k r a t e s S c h o l a s t y k , Historia Kościoła, Warszawa 1986, ks. V, rozdz. 16, s. 415-416.

Staruszka przyjęła go gościnie, poczęstowała winem i tym, co akurat miała. Kiedy nastała noc, zapytał, czy może u niej spać. Staruszka zezwoliła mu na to. Cesarz położyw­ szy się w kącie chaty zobaczył mężczyznę, który wcale się nie odzywał i robił wrażenie ukrywającego się. Zdziwiony tym zachowaniem, przywołał do siebie staruszkę i zapytał, kto to jest i skąd przyszedł. Ona zaś odrzekła, że nie wie i nie zna powodu jego przybycia. Wiedziała tylko to: od kiedy oznajmiono, że cesarz Teodozjusz powrócił z wojs­ kiem, przebywał u niej, codziennie płacił za pożywienie, cały dzień spędzał poza domem i chodził, dokąd chciał. Z nastaniem nocy wracał jak po ciężkiej pracy, jadł i kładł się, tak jak to teraz widać. Gdy cesarz to usłyszał, uznał, że nie należy zostawić słów staruszki bez wyjaśnienia; przytrzymał więc tego człowieka i zażądał wyjaśnienia, kim jest. Ponieważ ów nie dawał żadnej odpowiedzi, został poddany chłoście. Gdy i pod tym przymusem nie ustąpił, cesarz rozkazał konnym rozdzierać jego ciało mieczami, dodając, że on właśnie jest Teodozjuszem. Kiedy człowiek to usłyszał, wyjawił, kim jest; powiedział, że jest wywia­ dowcą barbarzyńców ukrywających się na bagnach. Donosił im, gdzie jest wojsko i jakie należy atakować pozycje lub jakich ludzi. Cesarz natychmiast rozkazał ściąć mu głowę i pośpieszył do wojska, które stacjonowało niedaleko”5. Następnie uderzył na barbarzyńców stacjonujących na bagnach u ujścia rzeki Axios (Wardar) i odniósł zwycięstwo. Jednak walki trwały dalej. Opisane powyżej zdarzenie było epizodem w ciężkiej kampanii toczonej z barbarzyńcami w drugiej połowie 391 roku. Mniej więcej pod koniec lata do Tracji i Mezji wtargnęły watahy wieloetnicznych bar­ barzyńców zza Dunaju. Połączyli się z częścią Gotów osiedlonych na mocy traktatu z 382 roku w Mezji i następnie przedarły się na południe. Do tej grupy dołączyły jednostki 5

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. XLVIII, 2-7.

Gotów znad rzeki Axios. Wodzem całego ugrupowania był Alaryk, który pojawia się tutaj po raz pierwszy. Praw­ dopodobnie do walk z tymi połączonymi siłami nawiązuje Zosimos w następnym fragmencie swojej historii: „Wódz Tymazjusz, pełen podziwu dla męstwa cesarza, uznał, że trzeba zdobyć pożywienie dla wygłodzonych żołnierzy, którzy nie mają już siły wytrzymywać trudnych walk w trzęsawiskach. Cesarz wyraził zgodę; na wezwanie trąby żołnierze odstąpili od swojego zajęcia — atakowania wrogów — i poszli się pożywić; nasyceni, zmożeni winem i zmęczeni zasnęli głębokim snem. Dostrzegli to pozostali przy życiu barbarzyńcy; chwycili za broń i zaatakowali pijanych żołnierzy ogarniętych snem; poprzeszywali ich włóczniami i mieczami, a także wszyst­ kim, co może służyć do zabijania. Wraz z całym wojskiem zostałby zgładzony i cesarz, gdyby kilku ludzi, którzy jeszcze nie przystąpili do uczty, nie pobiegło do namiotu cesarza i nie doniosło o tym, co się stało. Cesarz i jego otoczenie, przerażeni, postanowili uniknąć zagrażającego niebezpieczeństwa, ratując się ucieczką. Uciekających spotkał Promotus (cesarz dopiero co posłał po niego), który uznał za słuszne, by cesarz ratował samego siebie i towa­ rzyszących mu żołnierzy, on sam zaś zajął się barbarzyń­ cami oraz wymierzył słuszną karę za ich szaleńczy pomysł. Ledwo wypowiedział te słowa, popędził naprzód, i zastał jeszcze barbarzyńców napadających na śpiących; rzucił się na nich z całą zawziętością i tylu wymordował, że nikt albo niewielu ocaliło się ucieczką na bagna”6. Powyższy fragment wystawia bardzo niedobre świadec­ two dowództwu Rzymian, które zostało całkowicie za­ skoczone niespodziewanym atakiem. Jedynie przybycie zawezwanych wcześniej jednostek pod dowództwem Promotusa uchroniło cesarza od całkowitej klęski jego armii, 6

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. XLIX

a jego samego prawdopodobnie od śmierci. Możliwe, że pod wrażeniem sukcesu Promotusa wodzowi temu powie­ rzono naczelne dowództwo w walce z najazdem Bar­ barzyńców. Natomiast cesarz mógł w końcu 10 listopada 391 roku uroczyście wkroczyć do Konstantynopola, owacyj­ nie witany przez mieszkańców. Na domiar złego na dworze cesarskim i w łonie warstw rządzących wschodnią częścią Imperium zaczęły się konflikty, które doprowadziły do tragicznych wydarzeń. „Wśród piastujących ważne urzędy szczególnie poważany był Rufin pochodzenia galijskiego, który został wyznaczony przełożonym dworskiej administracji; jemu cesarz zwierzał się ze wszystkiego, nie zwracając uwagi na innych. Iryto­ wało to Tymazjusza i Promotusa, którzy znajdowali się na drugim planie, choć wystawili się na tyle niebezpieczeństw w obronie państwa. Rufin, zarozumiały i wyniosły, w czasie wspólnej narady rzucił aroganckie słowa pod adresem Promotusa. On zaś nie wytrzymał tego, podniósł rękę i uderzył go w twarz. Rufin poszedł do cesarza, pokazał mu policzek, czym wprawił go w wielki gniew. Teodozjusz oznajmił, że jeśli nie pozbędą się nienawiści wobec Rufina, to jego właśnie zobaczą wkrótce cesarzem. Kiedy Rufin to usłyszał, a był zresztą i wobec innych pełen złości z powodu swego przesadnego dążenia do bycia pierwszym, nakłonił cesarza, aby rozkazał Promotusowi mieszkać gdzieś poza pałacem cesarskim i zaprawiać żołnierzy w sztuce wojennej. Gdy dopiął tego i Promotus zmierzał do Tracji, zor­ ganizował na niego zasadzkę przy pomocy barbarzyńców. Ci na dany znak rzucili się na nic niepodejrzewającego Promotusa i zabili męża, który był silniejszy od bogactwa oraz zachowywał się bez zarzutu wobec państwa i cesarzy”7. Cesarz na nowego wodza wyznaczył Stylichona, który przez najbliższe kilkanaście lat będzie jedną z głównych 7

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. LI, 1-3.

postaci Imperium. Wkrótce udało mu się uwięzić samego Alaryka w trakcie bitwy nad rzeką Marica. Musiał go jednak zwolnić po podpisaniu nowego pokoju z Gotami. Nowy foedus nie odbiegał zbytnio w swoich ustaleniach od tego sprzed dziesięciu lat. Natomiast Rufina za mord na Promotusie spotkała swoista kara — został wybrany wraz z Arkadiuszem na konsula roku 392. Cesarz tym samym dał Rufinowi sygnał do przeprowadzenia dalszych czystek wśród dostojników, zwłaszcza pogan. Spodziewając się ewentualnych represji, odszedł na „emeryturę” najpierw prefekt Afryki, Italii i Illirikum — Nikomach Flawianus. Następnie zostali zdymisjonowani prefekt wschodu Tatian oraz jego syn Prokulus, prefekt Konstantynopola. Bezzwłocznie miejsce tego pierwszego zajął Rufin, a Tatian został oskarżony o nadużycia. „Dla zachowania pozorów także inni brali udział w proce­ sie, ale Rufin miał decydujący wpływ na wyrok. Kiedy Prokulus dostrzegł spisek, postanowił zniknąć. Rufin zaś nie ufając mu, obawiał się, żeby nie wzniecił jakiegoś buntu i podstępem nie pokrzyżował jego planów. Osaczył więc ojca kłamliwymi przyrzeczeniami i namówił cesarza, aby rozto­ czył przed ojcem i synem wielkie nadzieje. W ten sposób zmienił uzasadnione podejrzenie w zwodnicze marzenia i nakłonił Tatiana, by listownie przywołał syna. Gdy tylko Prokulus zjawił się, został pojmany i wtrącony do więzienia. Tatiana zaś odesłano do ojczystych stron. W procesie Prokulusa odbyły się liczne przesłuchania; w końcu sędziowie idąc za zdaniem Rufina zdecydowali, żeby go wyprowadzić na przedmieście Sykaj i tam zabić. Kiedy dowiedział się o tym cesarz, natychmiast wysłał człowieka, aby odwołał egzekucję; ten jednak, posłuszny poleceniu Rufina, ruszył powoli i przybył, gdy głowa już spadła”8. 8

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. LII, 2-4.

Poza intrygami pałacowymi mieszkańcy Konstanty­ nopola mogli na przykład ekscytować się jeszcze spro­ wadzeniem do tego miasta relikwii Jana Chrzciciela, a mianowicie jego głowy. Złożono ją uroczyście w kościele pod wezwaniem Jana Chrzciciela w dzielnicy Hebdomon na przedmieściach miasta. Na wiosnę 392 roku cesarz znowu wydał kilka ustaw godzących w pogan. Między innymi odwołał ustawę zabraniającą mnichom przeby­ wania w miastach. W innej zabronił odbywania igrzysk, czyli rozrywek publicznych w niedzielę, aby nie prze­ szkadzać w nabożeństwach kościelnych. Jednak nastrój pewnej stabilizacji został nagle przerwany dramatycznymi wiadomościami napływającymi z Galii.

ROZDZIAŁ IX W OBRONIE STARYCH BOGÓW — RZEKA FRIGIDUS

15 maja 392 roku w Wiennie nad Rodanem zginął w nie­ wyjaśnionych do końca okolicznościach cesarz Walen­ tynian II, mając wówczas 21 lat. Istnieje kilka relacji opisujących przyczyny śmierci władcy. Według jednej z nich cesarza znaleziono rano powieszonego. Mogło to sugerować, że młody władca popełnił samobójstwo, jednak z drugiej strony mogło zostać ono upozorowane. W innej wersji czytamy: „Gdy cesarz przebywał w galijskim mieście Wiennie, nie spodziewając się niczego złego, zajęty był w pobliżu jego murów wraz z żołnierzami jakimiś grami, Arbogastes rzucił się na niego, zadał mu śmiertelny cios i zabił. Wszyscy w milczeniu znieśli zuchwały czyn ze względu na poważanie, jakim się ten mąż cieszył, na męstwo wykazy­ wane w wojnach i ponadto dlatego, że żołnierze okazywali mu wielką życzliwość, ponieważ pogardzał bogactwami”1. Faktem pozostaje, że za śmiercią Walentyniana II stał konflikt z Arbogastem, dowódcą wojsk zachodniej części Imperium, który narastał od kilku lat. 1

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. LIV, 3-4.

„Arbogastestowi, wywodzącemu się z plemienia Fran­ ków, cesarz Gracjan nakazał walczyć pod rozkazami Baudona, po którego śmierci bez pozwolenia cesarza, a dzięki swej przedsiębiorczości przejął on władzę woj­ skową. Uznany przez podległych mu żołnierzy za odpowied­ niego z powodu męstwa i doświadczenia wojennego oraz pogardy dla pieniędzy doszedł do wielkiego znaczenia i zdobył taką pozycję, że rozmawiał otwarcie z cesarzem i oponował przeciwko niemu, co nie wydawało mu się dobre lub stosowne. Walentynian nie mógł tego znieść, często mu się przeciwstawiał, ale bez skutku. Arbogastes był chroniony życzliwością wszystkich żołnierzy. Cesarz nie wytrzymał jednak dłużej tej sytuacji i kiedy siedząc na tronie, zobaczył zbliżającego się Arbogastesa, spojrzał na niego srogo i wręczył mu pismo pozbawiające go władzy. Ten zaś przeczytał je i rzekł: «Nie dałeś mi władzy i nie będziesz mógł jej zabrać». To powiedziawszy podarł pismo, rzucił je na ziemię i pośpiesznie się oddalił. Od tego czasu ich wzajemna niechęć i nieufność nie pozostawały w ukryciu, lecz stały się dla wszystkich oczywiste. Walentynian pisywał często do cesarza Teodo­ zjusza, donosząc o zuchwalstwie Arbogastesa wobec władzy cesarskiej i wzywał go do pomocy, zarzekając się, że przybędzie do niego śpiesznie, jeśli on sam nie uczyni tego jak najszybciej”2. Z tego fragmentu jasno wynika, że Walentynian II został sprowadzony przez wodza armii do roli marionetki. Ar­ bogastes rozpoczyna w historii Rzymu korowód wodzów pochodzenia barbarzyńskiego, którzy praktycznie rządzili Imperium mając poparcie armii i posługując się marionet­ kowymi cesarzami3. 2 3

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. LIII. W przyszłości byli to Stylichon, Ricimer oraz Orestes.

Walentynian II nie chciał się pogodzić z taką rolą narzuconą mu przez Arbogastesa. Był synem silnego cesarza Walentyniana I wzbudzającego respekt wśród poddanych. Znał doskonale swoje prawa i swoje poczucie wartości. Był człowiekiem inteligentnym, interesował się poli­ tyką, na wszelkich zebraniach politycznych czy sądowych głos zabierał roztropnie, co wróżyło, że w przyszłości może być dobrym władcą. Natomiast jego rzeczywista sytuacja nie była do pozazdroszczenia. Za sprawą Ar­ bogastesa był lekceważony, począwszy od dostojników, a skończywszy na zwykłej służbie. Praktycznie można powiedzieć, że był więziony w Wiennie. Nie dostał pozwolenia na wyjazd od dowódcy wojsk do Italii. Słusznie Arbogastes obawiał się, że tam cesarz uzyska odpowiednie poparcie, aby mu się przeciwstawić. W koń­ cu jego konflikt z Arbogastesem przybrał dramatyczne oblicze. Podczas zebrania konsystorza cesarskiego Ar­ bogastes zabił urzędnika cesarskiego, mimo wyraźnego sprzeciwu Walentyniana II, który własnoręcznie chciał go ochronić płaszczem. Następnie doszło do sytuacji opisanej przez Zosimosa, a przytoczonej przeze mnie powyżej. Jednak niektóre relacje dają inne świadectwo co do cech charakteru Walentyniana II, które mogły spowodować usunięcie tego władcy przez otoczenie. Był nadpobudliwy i porywczy, nie znosił krytyki. Raz, kiedy ktoś mu zarzucił, że ma upodobanie do polowań, rozkazał zabić wszystkie zwierzęta w swoim parku-ogrodzie. Kiedy indziej ktoś zwrócił uwagę, że za wcześnie jada śniadania. Cesarz zareagował w sposób gwałtowny, przestał w ogóle jadać rano śniadania. Był gorliwym katolikiem, postanowił w ogóle nie chodzić na imprezy publiczne. Poza tym bardzo rzadko wyruszał w pole wraz ze swoją armią, a to z kolei nie wróżyło zbyt dobrze na przyszłość. Może o tych cechach charakteru

wiedzieli Teodozjusz i biskup Ambroży, dlatego zbytnio nie śpieszyli się z interwencją, tym samym dając Arbogastesowi czas na działanie. W mowie pogrzebowej Walentyniana II, będącej jednocześnie jego gloryfikacją ze zrozumiałych względów, tak przemawiał biskup Ambroży: „Otrzymałem twoje pismo zalecające, bym uznał za wskazane wyjechać bezzwłocznie; a to dlatego, że chciałbyś mieć mnie za ręczyciela swej lojalności wobec komesa. Czy się sprzeciwiłem? Dodano też w liście, bym śpieszył się najrychlej; i bym sądził, że przyczyną podróży jest synod biskupów galijskich (a z powodu licznych ich sporów często się wymawiałam!), chodzi bowiem o to, że on sam, cesarz, pragnie chrzest otrzymać. Już przekraczałem szczyty Alp, gdy oto przyszła gorzka dla mnie i dla wszystkich wieść o śmierci tak wielkiego cesarza. Zawróciłem, a drogę obmywałem łzami swymi. Wśród jakichże życzeń wszystkich mieszkańców wyrusza­ łem z Mediolanu! Wśród jakichże jęków przybyłem tam z powrotem! Uważano powszechnie, że to nie władcę zabrano, lecz nadzieję ratunku. Jakiż ogromny ból odczuwałem, że zginął taki władca, umiłowany przeze mnie i tak bardzo pragnący mnie ujrzeć! Dowiedziałem się później, jaką okazywał gorączkową niecierpliwość w ciągu owych dni, które minęły pomiędzy wysłaniem ostatniego do mnie listu a jego śmiercią. Oficer do specjalnych poruczeń opuścił Wiennę z listem wieczorem, a trzeciego dnia rankiem on już wypytywał, czy przyjechał z powrotem, czy ja przybywam. Wierzył, że wraz ze mną zjawi się jakieś jego zbawienie. O młodzieńcze najlepszy, oby dane mi było zastać cię przy życiu! Oby jakaś zwłoka zachowała cię aż do dnia mego przyjazdu! Nie obiecuję sobie, że coś by można osiągnąć dzięki mojej cnocie, dzięki rozumowi

i roztropności. Ale z jaką troską i z jakim oddaniem starałbym się doprowadzać do zgody i pojednania pomię­ dzy tobą a twym komesem! A gdyby nawet on okazał się nieustępliwy, a ja na pewno pozostałbym przy tobie”4. Zwłoki cesarza Walentyniana II zostały przewiezione do Mediolanu, gdzie złożone je w pałacu w oczekiwaniu na decyzję Teodozjusza co do miejsca ich pochówku. Dopiero pod koniec sierpnia Teodozjusz rozkazał po­ chować młodego cesarza obok grobowca Gracjana w Me­ diolanie. Walentynian spoczął w pięknym porfirowym sarkofagu. Tak długa zwłoka była spowodowana zapewne przemyśleniami samego Teodozjusza co do losów Im­ perium. Cesarz musiał postępować bardzo ostrożnie, aby nie doprowadzić do otwartego konfliktu z Arbogastesem, co mogłoby sprowadzić na Imperium nieszczęście. Dla­ tego też uznał relację posłów Arbogastesa o samobójstwie Walentyniana II za autentyczną. Teodozjusza do zemsty gorąco namawiała jego żona Galla, siostra Walentynia­ na II, która nie wierzyła w ani jedno słowo Arbogastesa, oraz wszechwładny Rufin. Należy jeszcze zwrócić uwagę na jeden aspekt sprawy; mianowicie śmierć Walen­ tyniana II w pewnym sensie ułatwiła Teodozjuszowi podjęcie decyzji co do dalszych losów Imperium. Teraz Cesarstwo Rzymskie miało dwóch potencjalnych następ­ ców, a nie jak dotychczas trzech, czyli jego synów, Arkadiusza i Honoriusza. Na pierwszy wrogi krok w stosunku do drugiej strony zdecydował się Arbogastes. 22 sierpnia 392 roku podległe mu wojska okrzyknęły cesarzem Eugeniusza. Praktycznie nie miał innego wyboru. Sam jako barbarzyńca nie mógł zostać cesarzem, dlatego zdecydował się na wyniesienie człowieka, który mógł z nim zgodnie współpracować. 4 A m b r o ż y , D e obitu Yalentiniani consolatio, 25-27, tłum. Aleksan­ der Krawczuk. Ostatnia Olimpiada, Wrocław-Warszawa-KrakówGdańsk-Łódź 1988, s. 185-186.

Eugeniusz był profesorem retoryki i wykładał na uczelni będąc jednocześnie jej kierownikiem. W 389 roku podczas pobytu Teodozjusza w Rzymie Rychomeres za pośrednict­ wem Symmachusa zapoznał go z dworem cesarskim i z Arbogastesem. Kiedy ten ostatni wyjeżdżał do Galii u boku Walentyniana II jako komes, naczelny dowódca armii zaproponował Eugeniuszowi stanowisko kierownika sekretariatu cesarskiego. Co ten skwapliwie przyjął. „Kiedy Rychomeres odjechał do cesarza Teodozjusza, ciągłe kontakty uczyniły Eugeniusza przyjacielem Arbogas­ tesa i nie było niczego ważnego, z czego ten by się mu nie zwierzał. Arbogastes zdawał sobie sprawę z tego, że Eugeniusz ze względu na wyjątkowe wykształcenie i swe pełne godności życie będzie najwłaściwszym kandydatem na dobrego cesarza, opowiedział mu więc o swoich zamie­ rzeniach”5. Eugeniusz był umiarkowanym chrześcijaninem, cał­ kowitym przeciwieństwem usuniętego Walentyniana II. Rozumiał potrzeby duchowe pogan, przez co ta warstwa społeczeństwa rzymskiego widziała w nim człowieka neutralnego, który powstrzyma ich prześladowania ze strony chrześcijan. Ze względu na niepewną sytuację nie podejmował w kwestiach religijnych na razie żadnych decyzji. Nowy cesarz starał się od samego początku swego panowania o uznanie jego władzy przez Teodozjusza. Od razu wysłał poselstwo do Konstantynopola. Zaproponował zatrzymanie aktualnego stanu posiadania, czyli Italia pozo­ stawała w sferze wpływów Teodozjusza. Konsulami na 393 rok mieli zostać Teodozjusz oraz Eugeniusz. Oczekując na odpowiedź, nowy władca Zachodu wraz z Arbogastesem udali się nad granicę reńską, gdzie stoczyli zwycięskie walki z Frankami i prawdopodobnie z Alamanami. Wojsko 5

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. LIV, 2.

rzymskie sforsowało Ren w okolicach Kolonii, a następnie spustoszyło duży obszar osadniczy tych plemion. W końcu pobici barbarzyńcy poprosili cesarza o pokój, który został szybko zawarty i był korzystny dla Rzymu. Teodozjusz, jak to miał ostatnio w zwyczaju, nie podej­ mował zbyt szybko decyzji, posłowie zostali ugoszczeni z honorami. Dopiero zimą 392/393 roku zostali sowicie wynagrodzeni i odprawieni bez konkretnej odpowiedzi. Było jasne, że Teodozjusz już podjął decyzję, i nie uzna władzy Eugeniusza, a co za tym idzie wkrótce rozpocznie się wojna domowa. Jego następne posunięcia potwierdzały ten fakt. Konsulami na 393 rok zostali wyznaczeni Teodo­ zjusz oraz Abudancjusz, naczelnik wojsk cesarskich. Na­ stępnie w styczniu 393 roku w Konstantynopolu został wyniesiony na tron jego ośmioletni syn Honoriusz, z prze­ znaczeniem na władcę zachodniej części Imperium. Ponadto nieco wcześniej, bo 8 listopada 392 roku, Teodozjusz wydał jedną z najważniejszych swoich ustaw. Przytoczę poniżej jej początkowy fragment: „Nikomu absolutnie z ludzi, jakiegokolwiek rodzaju i stanu; nikomu spośród urzędników, czy to tych, co spełniają swe funkcje, czy też tych, co już je złożyli; nikomu, kto możny dzięki swemu urodzeniu, i nikomu, kto niski stanem, kondycją, majątkiem — nikomu w żad­ nym w ogóle miejscu i w żadnym mieście — nie wolno zabijać niewinnego zwierzęcia w ofierze martwym posą­ gom; nie wolno też czcić sekretną ofiarą przebłagalną lara ogniem, ducha opiekuńczego winem, penatów wonnoś­ ciami; nie wolno zapalać im światła, kłaść kadzidła, zawieszać wieńce. Jeśli zaś ktoś ośmieli się złożyć zwierzę w ofierze i badać wnętrzności jeszcze dymiące, zostanie oskarżony jak ten, kto dopuścił się obrazy majestatu. Oskarżać może każdy, a winny otrzyma wyrok odpowiedni; nawet jeśli nie wywiadywał się o nic, co było przeciwne zdrowiu cesarzy

lub co by ich zdrowia dotyczyło. Wystarcza bowiem jako ogrom zbrodni, że pragnie się poznać prawa samej natury; poszukiwać tego, co niedozwolone; odsłaniać, co zakryte; badać, co zabronione; dochodzić, jaki jest kres czyjegoś życia; obiecywać nadzieję cudzego zgonu”6. Edykt ten konsolidował wszystkie dotychczas wydane ustawy wymierzone w dawne pogańskie kulty. Zakazuje on wykonywania jakichkolwiek pogańskich obrządków religij­ nych. Nieprzestrzeganie tej ustawy groziło więzieniem, konfiskatą majątków, a za cięższe przewinienia nawet śmiercią. Prawdopodobnie igrzyska w Olimpii planowane na rok 393 w ogóle się nie odbyły. Edykt nie został wprowadzony, ze zrozumiałych względów, na teren opano­ wany przez Eugeniusza. Po tych krokach na ofensywę zdecydował się Eugeniusz i Arbogastes. Wiosną 393 roku przekroczyli Alpy i bez walki opanowali całą Italię. Biskup Ambroży na wieść o zbliżającej się armii Eugeniusza udał się na prowincję, aby się z nim nie spotkać. Jednak musiał uznać jego władzę. Następnie Eugeniusz wkroczył tryumfalnie do Rzymu serdecznie witany przez senatorów, zwłaszcza pogan. Pierwszym jego posunięciem w starej stolicy Im­ perium nad Tybrem było oddanie skonfiskowanych wcześ­ niej majątków świątyniom pogańskim, ale niebezpośrednio lecz pośrednio7, aby nie zrazić sobie kleru. W ten sposób zaskarbił sobie lojalność tej warstwy dostojników. Nowym prefektem pretorium został poganin Flawian starszy, jeden z największych popleczników nowego cesarza. Jego syn Flawian Młodszy został prefektem Rzymu. Od razu nowe 6 Codex Theodosianus, XVI, 10.12, tłum. Aleksander Krawczuk, Ostatnia Olimpiada, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1988, s. 203. 7 Majątki otrzymali senatorzy, którzy aktualnie sprawowali pogańskie urzędy kapłańskie, ale dochody z nich miały być przekazywane na pokrycie wydatków związanych z kultem oraz na konserwację świątyń.

władze umożliwiły wskrzeszenie dawnych kultów i ob­ rzędów. Zniszczono pewną liczbę kościołów. Część chrześ­ cijan odstąpiła od swej wiary. Jednak koła historii nie można było odwrócić, mimo że Eugeniusz i Arbogastes byli bliscy zwycięstwa. Kiedy zawiodła ostatecznie dyplomacja, doszło do wojny domowej w 394 roku. Do tego czasu obie strony starannie przygotowywały się do działań zbrojnych. Teodozjusz wy­ znaczył koncentrację swojej armii w Konstantynopolu. Ściągnął jednostki z odległych rejonów Cesarstwa, a także sprzymierzeńców i najemników. W jej skład poza cesarskimi oddziałami obwodowymi Palatina (Presentalis) wchodzili: gwardia cesarska, najemnicy medyjscy, arabscy, oddziały armeńskie. Kiedy wojsko już było w drodze, prawdopodobnie dołączyli do niego foederaci goccy. Naczelnym wodzem całej armii był początkowo Richomeres, jednak zmarł w początkowej fazie operacji. Teodozjusz wyznaczył wtedy trzech dowódców: Stylichona nad wojskami rzymskimi, Bakuriusa nad kontyngentami bliskowschodnimi oraz Gainasa nad Gotami osiedlonymi w granicach cesarstwa. Sobie oczywiście powierzył stanowisko naczelnego wodza. Trzeba się zastanowić, ile liczyła ta armia. Dane oczywiście są hipotetyczne. Wiemy z wiarygodnych źródeł, że jednostki podległe Gainasowi Uczyły prawdopodobnie 15-20 tysięcy. Rzymian Stylichona musiało być mniej więcej tyle samo. Natomiast oddziały wschodnie liczyły zapewne znacznie mniej żołnierzy, ich stan można ocenić na 5-10 tysięcy żołnierzy. Do tego należy doliczyć osobistą gwardię cesarską. Zatem całość sił Teodozjusza wynosiła prawdopodobnie 36-51 tysięcy żołnierzy. Jak widać była to jedna z najwięk­ szych armii polowych zmobilizowanych w II poł. IV wieku. Zresztą fakt ten podkreślają nawet bardzo skąpe źródła na temat tej kampanii. Jakie siły mógł przeciwstawić Teodozjuszowi Eugeniusz i Arbogastes?

Z taktyki defensywnej, jaką przyjęli, można się domyś­ lać, że mieli prawdopodobnie mniej liczną armię, lecz bardziej jednolitą. Składała się z jednostek obwodowych Cesarstwa Zachodniego Palatina (Presantalis) w sile około 15-20 tysięcy żołnierzy, częściowo ściągniętych jednostek comitatensis oraz nawet limitanei z Galii, i nowo zaciągniętych w sile około 10-15 tysięcy. Do tego dochodziła gwardia cesarza. Zatem całość sił za­ chodniej części Imperium użytych w tej kampanii wyno­ siła prawdopodobnie 25-35 tysięcy żołnierzy. Większość sił obu cesarzy stanowiła piechota. Wymarsz armii Teodozjusza został opóźniony śmiercią jego żony Galii, która zmarła w trakcie porodu, w czasie gorączkowych przygotowań męża do wojny. Dziecko urodziło się martwe. Była to osobista tragedia cesarza, która jednak nie zaciążyła na kampanii wojennej. Wojsko Teodozjusza wyruszyło w maju z Konstantynopola i posuwało się głównym szlakiem na zachód przez Adrianopol, Serdikę do Sirmium nad Sawą. W tym mieście zatrzymano się na dłużej, oczekując na maruderów oraz na doniesienia o ruchach przeciwnika. Wojsko zachodniorzymskie po koncentracji w okolicach Mediolanu opuściło miasto w lipcu i posuwało się na wschód doliną rzeki Pad. Następnie przez Akwileję dotarło do podnóża Alp i Gór Dynarskich, obsadzając tamtejsze przełęcze. Teodozjusz zmartwił się tym, że wróg nie posunął się dalej na wschód, schodząc do dolin rzek Drawa i Sawa. Na tym terenie można byłoby go łatwiej pokonać, tak jak po­ przednich władców Zachodu Magnecjusza i Magnusa Maksymusa. Teraz jemu pozostawało forsowanie trud­ nych górskich przełęczy. Świadczy to o kunszcie strate­ gicznym Arbogastesa, który postanowił bronić trudnego do sforsowania terenu górskiego, a nie wdawać się w niepewną strategicznie ofensywę w kierunku wschod­ nim. Teodozjusz chcąc nie chcąc musiał opuścić Sirmum

i wzdłuż doliny rzeki Sawa posunął się na zachód do Emony (Ljubljana). Z Emony do Italii prowadziły trzy szlaki; jeden do doliny rzeki Idrijica, dopływu Izonco (Soca) przez przełęcz oddzielającą Alpy Julijskie od pasma Gór Dynarskich Trnovskiego Gozda. Dwa nato­ miast kolejne prowadziły z górnej części doliny rzeki Ljubjanica do doliny rzeki Frigidus (Wipawa), przez pasma Gór Dynarskich: Trnovski Gozd, Nanos-Hrusica, Javomiki. Teodozjusz wybrał do sforsowania gór te dwa ostatnie szlaki uchodzące za wygodniejsze i łatwiejsze do przejścia. Przy czym wydaje się, że przemaszerował przez przełęcz Piro (867 m) oddzielającą Nanos-Hrusica od Trnovskiego Gozda8. Była to stara droga, stanowiąca początek szlaku bursztynowego prowadzącego z Akwilei nad Morze Bałtyckie. W swych początkach droga ta wiodła z Akwilei do miasta Gradisca, dalej przez most na rzece Izonco do doliny rzeki Wipawa i nią do współczesnego miasta Ajdovśćina, dalej wzdłuż potoku Besouglia przez miejscowości Trillek i Col na przełęcz, a następnie przez miejscowości Kalce, Logatec i wreszcie wzdłuż rzeki Ljublianjca do Emony. Powyżej miejs­ cowości Ajdovśćina istniał obóz warowny wymieniany w źródłach9, zwany po prostu Castra, a utożsamiany przez badaczy z Fluvio Frigido, ze stacją przy drodze. Obóz ten został prawdopodobnie założony już w I wieku 8 Do dnia dzisiejszego pokutuje w opracowaniach historycznych bezkrytyczne podawanie, że ten szlak biegł przez Alpy Julijskie. Pasma górskie Tmovski Gozd jak Hrusica czy Nanos należą do najdalej na północ wysuniętych masywów Gór Dynarskich. Południowa granica Alp Julijskich na terenie współczesnej Słowenii jest trudna do identyfikacji, ale zasadniczo biegnie na północ od rzek Sawa oraz Idrjica. Historyków myli informacja podawana przez starożytnych autorów, którzy nazywali Alpami Julijskimi cały obszar górski znajdujący się na zachód od miejscowości Cividale di Friuli (Cedad), założonej przez Juliusza Cezara. 9 Intinerarium Burdigalense, Jerzy W i e l o w i e j s k i , Na drogach i szlakach Rzymian, Warszawa 1984, s. 34.

p.n.e. w celu ochrony Italii przed najazdami ludów iliryjskich. Sama przełęcz Piro była umocniona wałem dającym schronienie obrońcom i utrudniając tym samym sforsowanie jej przez napastników. Ze strzępów informacji znajdujących się w opracowa­ niach historyków starożytnych dotyczącej tej bitwy można przedstawić następujący przebieg wydarzeń. Nie jest on jednoznaczny, mogą bowiem istnieć inne interpretacje zdarzeń u innych współczesnych wydarzeniom historyków. Do bitwy, opierając się na informacji zawartej w Historii Kościoła Sokratesa Scholastyka, doszło w odległości 36 000 kroków (54 km) od Akwilei, czyli powyżej współczesnej miejscowości Ajdovśćina10. Gdzieś na przełomie sierpnia i września 394 roku armia Teodozjusza podeszła od strony zachodniej pod przełęcz Piro. Zastała tam wał obsadzony przez wojska Arbogastesa i Eugeniusza. Aby zablokować drogę Teodozjuszowi oraz aby stworzyć odpowiednią bazę operacyjną, Eugeniusz i Arbogastes w górnej części doliny rzeki Frigidus na w miarę równym terenie rozbili warowny obóz. Możliwe, że był to po prostu rozbudowany obóz, zwany Castra, wspomniany przeze mnie wcześniej. Był otoczony palisadą, murem drewniano-ziemnym z wieżami i fosą. Prawdopo­ dobnie mieli zamiar wciągnąć wojska Teodozjusza w pułap­ kę. Postanowili, że przepuszczą jego armię przez przełęcze górskie tak, aby mogła zejść do wąskiej doliny rzeki Frigidus. Wtedy dolina zostałaby zablokowana od czoła linią obronną wojska opartego o obóz. Następnie ustawione oddziały na zboczach gór miały zaatakować skrzydła rozciągniętej kolumny wojsk Teodozjusza, a dzieła znisz­ czenia dokonać grupa ukryta w górach, która miała zamknąć drogę odwrotu. Zgodnie z planem w partii szczytowej doliny Teodozjusz umieścił oddział pod dowództwem 10

S o k r a t e s S c h o 1 a s t y k, op.cit., ks. V, rozdz. 25, s. 439.

Arbitiona w celu odcięcia odwrotu, a po bokach doliny grupy uderzeniowe na skrzydła wroga. Oczywiście wojska te były wyposażone ze zrozumiałych względów w dużą ilość broni miotającej. Na zboczach gór ustawiono posągi boga Jowisza ze złotymi piorunami w rękach dla pod­ niesienia ducha żołnierzy oraz jako symbol przyszłego zwycięstwa starych bogów. 5 września 394 roku rozciągnięta na kilka kilometrów kolumna marszowa wojsk Teodozjusza sforsowała prze­ łęcz, przepędzając oddziały patrolowe wroga, i zaczęła schodzić do doliny rzeki Frigidus. Teodozjusz, praw­ dopodobnie spodziewając się zasadzki lub poinformowa­ ny przez zdrajców, na czele armii umieścił swoich sprzymierzeńców, natomiast sam ze Stylichonem i Rzy­ mianami znajdował się z tyłu kolumny. Zgodnie z pla­ nem, na schodzących doliną żołnierzy uderzyły od czoła wojska oparte o obóz, a na ich boki oddziały ukryte na zboczach gór. Uderzenie wojsk Eugeniusza było strasz­ liwe: czołowe jednostki armii Teodozjusza złożone głównie z żołnierzy podległych Gainasowi oraz Bakuriusowi uległy rozbiciu. Armia Teodozjusza nie miała miejsca na rozciągnięcie szyku ze względu na ciasnotę panującą w dolinie. Prawdopodobnie na równinę przed obozem wroga dotarły jej nieliczne jednostki, co było zaskoczeniem dla sztabu armii Teodozjusza. Można sobie wyobrazić wijący się w dole wąż żołnierzy, a wokół niego kłębiących się wrogów strzelających z łuków, katapult, balist miotających kamienie i włócznie. Wszę­ dzie w całej dolinie rozlegały się krzyki umierających i rannych. Bakurius wraz z większością swoich żołnierzy padł, reszta czoła oraz centrum zaczęły się cofać w górę doliny. Jak podaje Sokrates Scholastyk doszło w trakcie bitwy do zaćmienia Słońca, co jeszcze bardziej musiało napawać grozą walczących żołnierzy obu armii. Teodo­ zjusz, widząc, co się dzieje, zarządził odwrót wszystkich

jednostek. Wtedy drogę zastąpił mu oddział Arbitiona, do tej pory ukryty, który miał dokończyć dzieła znisz­ czenia, jednak wódz ten zdradził i przeszedł na stronę cesarza wschodniej części Imperium. Tak te wydarzenie opisuje Hermiasz Sozomen: „W momencie kiedy wojsko wychodziło jeszcze naprzód, cesarz spostrzegłszy, że zdani na ludzkie siły jego żołnierze, choćby nawet bardzo chcieli, ocalić się nie zdołają, jeśli rozpoczną atakować ci, którzy od tyłu zajęli grzbiet górski, upadłszy twarzą na ziemię modlił się wśród łez. I bóg natychmiast go wysłuchał, jak to wykazał rozwój sytuacji. Albowiem dowódcy owych żołnierzy, którzy obsadzili okoliczne szczyty, przez jakichś wysłańców oznajmili, że wystąpią do boju jako sprzymierzeńcy, jeśli zostaną wynagrodzeni zaszczytnymi stopniami. Ponieważ cesarz daremnie szukał karty papirusu i atramentu, wziąw­ szy przeto tabliczkę do pisania, którą przypadkowo trzymał ktoś z jego otoczenia, wypisał im na niej odpowiednią dla każdego znaczną szarżę, zapewnioną z jego strony, jeśli tylko dotrzymają słowa. Na tych też warunkach wspomniani dowódcy przeszli do obozu cesarza”11. Dzięki zdradzie Teodozjusz wyprowadził z potrzasku większość swoich ludzi. Jednak straty jego armii były ogromne, ale głównie dotyczyło to sprzymierzeńców, natomiast wydaje się, że Rzymian stanowiących trzon jego armii padło niewielu. Eugeniusz oraz Arbogastes ponieśli także duże straty. Bitwa bowiem była niezwykle krwawa. Prawdopodobnie to było przyczyną, że nie podjęto natychmiast pościgu za wrogiem oraz że skiero­ wano żołnierzy na odpoczynek. Ucztowano i rozdawano żołnierzom nagrody za męstwo i oddanie, przez co w armii Eugeniusza popełniono błąd, zaniedbując wystawienie odpowiednich straży, czy patroli rozpoznawczych. II

H e r m i a s z S o z o m e n, op.cit., rozdz. 24, s. 506.

Poza tym sztab Eugeniusza nie spodziewał się, aby Teodozjusz kontynuował walkę po poniesieniu tak wiel­ kich strat; że raczej wycofa się w głąb Półwyspu Bałkańskiego. Zupełnie inna atmosfera panowała w armii Teodozjusza. Żołnierze byli przygnębieni i rozgoryczeni porażką. Podczas burzliwej nocnej narady w namiocie cesarza starły się dwie koncepcje dalszej kampanii. Jedni wodzowie dążyli do dalszego odwrotu już na leża zimowe, inni chcieli podjąć jeszcze raz próbę ofensywy. Za tą koncepcją przemawiało rozluźnienie czujności i dyscypliny w armii Eugeniusza. W końcu cesarz zadecydował o kontynuacji dalszej walki. Praktycznie nie wiemy, jak przebiegała walka w dniu następnym. Jednak ze strzępów informacji można wysnuć następujące wnioski. O świcie 6 września ponownie zaczęto schodzić do doliny rzeki Frigidus. Widok dla maszerujących żołnierzy musiał być przygnębiający. Na ich drodze ponow­ nego marszu leżały ciała poległych w boju poprzedniego dnia. Tym razem udało się zaskoczyć wojska Eugeniusza, tak że armii Teodozjusza udało się przynajmniej częściowo rozwinąć szyki. Po prostu zwycięscy wodzowie z dnia poprzedniego nie wystawili czujek w górnej partii doliny. Kiedy dowiedzieli się o schodzących w dół doliny żoł­ nierzach Teodozjusza, było już za późno na zorganizowanie obrony powyżej równiny. Dlatego też armie Arbogastesa i Eugeniusza ustawiły się do boju przed obozem. W godzi­ nach rannych doszło do starcia obu armii. W początkowej fazie walka polegała prawdopodobnie na silnej wymianie ognia z machin miotających. Nastąpiło załamanie pogody, zerwała się potworna wichura występująca dość często w tych okolicach, a zwana współcześnie bora. Wiatr wiał od strony przełęczy w dół doliny, dzięki czemu impet pocisków wystrzelanych przez żołnierzy Teodozjusza był wielokrotnie wzmocniony, natomiast pociski wystrzeliwane przez żołnierzy Eugeniusza nawet nie były w stanie dolecieć

do celu osłabione huraganem. Tak to zjawisko opisuje Hermiasz Sozomen: „Tymczasem kiedy jedna, ani druga z walczących ze sobą armii nie ustępowała, lecz przeciwnie — bitwa na równinie z jednakowym ze stron obu prowadzona była szczęściem, nagle wiatr gwałtowny w twarze wprost nieprzyjaciołom uderzywszy, i to z siłą, o jakiej nigdy jeszcze dotąd nie słyszano, porozrywał szyki przeciwnika. Strzały zaś i oszczepy skierowane przeciw Rzymianom, zupełnie jak gdyby zatrzymywane na materii o właściwoś­ ciach odbijających, zawracał ów wicher wstecz, prosto w ciała tych, którzy je miotali. Także i tarcze z rąk im wywracając, wraz ze śmieciem i kurzawą toczył je wprost na nich”12. Następnie żołnierzom Teodozjusza, zapewne za po­ mocą pocisków zapalających, udało się podpalić obóz Arbogastesa i Eugeniusza, zapanował chwilowy chaos i panika w szeregach armii Eugeniusza. Niewykluczone że wtedy został wzięty do niewoli Eugeniusz. Jednak jego armia nie wiedząc o tym fakcie, walczyła dalej, w końcu szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę Teodozjusza. Wtedy Eugeniusza ścięto, podobno wbrew "Woli cesarza. W innych wersjach ścięto go w momencie, kiedy błagał Teodozjusza o łaskę. Jego głowę zatknięto na długiej włóczni i zaczęto obnosić tryumfalnie po całym polu bitwy, pokazując ją wal­ czącym wojskom Eugeniusza. Jednocześnie obiecywano im, że jeśli złożą broń, to będą mieli darowane życie. Świadczy to o tym, że bitwa w chwili śmierci Eugeniusza trwała nadal i jej losy jeszcze mogły się zmienić. Wielu żołnierzy posłuchało wezwania i złożyło broń, jednak część z nich wraz z Arbogastesem zbiegła z pola bitwy. Dumny wódz po dwudniowej tułaczce po górach, nie 12

H e m i a s z S o z o m e n , op.cit., rozdz. 24, s. 507.

widząc w końcu żadnej szansy dla siebie, popełnił samobójstwo. W jego ślady poszedł także prefekt i konsul Flawian Starszy, mimo że cesarz chciał mu okazać łaskę. Jego syn natomiast, prefekt Rzymu Flawian Młodszy, schronił się w kościele, prosząc o azyl. Cesarz Teodozjusz okazał mu łaskę, jednak w zamian musiał przejść na chrześcijaństwo, co też uczynił. W przyszłości był podporą tronu cesarskiego Honoriusza oraz Walentyniana III. Dwudniowa bitwa nad rzeką Frigidus była niezwykle krwawa. Można przyjąć tezę, że Teodozjusz stracił 1/3 swoich sił, a Eugeniusz połowę swojej armii. Jednocześnie był to koniec ostatniego zrywu pogaństwa w Imperium Rzymskim, teraz wszech­ władnie zaczęła panować jedyna słuszna wiara w Jezusa Chrystusa. Bitwa nad rzeką Frigidus była także jedną z największych z całej plejady wojen domowych toczonych między władcami wschodniej a zachodniej części Imperium. Miała niesamowity wydźwięk ideologiczny — cesarz Teodozjusz mógł teraz głosić tezę, że w pokonaniu Euge­ niusza i Arbogastesa pomogła mu interwencja boska, zsyłając na wojska zachodniorzymskie, walczące w imieniu starych bogów, huragan uniemożliwiając im tym samym walkę. W wyniku tej wojny Imperium zostało po raz ostatni ponownie zjednoczone i miało jednego poważnego cesarza panującego od gór Szkocji aż po Eufrat. Ostatnim takim władcą był Jowian (363-364). W połowie września 394 roku cesarz Teodozjusz spotkał się w Akwilei z biskupem Ambrożym. Między tymi dostojnikami doszło do konfliktu. Cesarz zarzucał duchow­ nemu, że uznał władztwo Eugeniusza. Ambroży, wyznając starą maksymę, że najlepszą formą obrony jest atak, zabronił uczestniczyć cesarzowi we mszy ze względu na to, że jeszcze nie odbył pokuty za przelaną krew w wojnie domowej. W końcu obaj obrażeni na siebie dostojnicy musieli się wzajemnie ukorzyć. W październiku 394 roku

Teodozjusz wjechał do Rzymu, aby osobiście rozwiązać napiętą sytuacje panującą między jeszcze silnymi w tym mieście poganami a chrześcijanami. Doszło do konfliktu cesarza z senatem, który popierał wcześniej Eugeniusza. Teodozjusz bowiem zażądał od senatorów, aby dobrowolnie odstąpili od starej wiary i przyjęli chrześcijaństwo. Dostoj­ nicy odrzucili to żądanie. Teodozjusz wprowadził więc edykt z 8 listopada 392 roku na ziemiach podległych dotąd Eugeniuszowi, czyli zakazywał składania pogańskich ofiar. Oczywiście senat zaprotestował, ale bezskutecznie. Tak ten konflikt opisał Zosimos: „Zwołał [Teodozjusz] senat, który trzymał się dawnych tradycji ojców i nie zdecydował się jeszcze przyłączyć do tych, którzy skłaniali się ku wzgardzie dla bogów. Wygłosił mowę, w której wzywał do odstąpienia od tego, jak mówił, kultywowanego dawniej błędu i do wybrania wiary chrześci­ jańskiej, która obiecuje uwolnienie się od każdego występku i każdej bezbożności. Nikt jednak nie posłuchał wezwania, ani nie wybrał odejścia od przekazanych im tradycji sięgają­ cych założenia miasta, aby zamiast nich przyjąć nierozumną zgodę (strzegąc tamtych tradycji, od już prawie tysiąca dwustu lat mieszkali w mieście, które nigdy nie zostało zdobyte, nie wiedzieli, co by się stało, gdyby owe tradycje zamienili na inne). Wtedy Teodozjusz powiedział, że skarb państwa jest obciążony wydatkami na religijne ceremonie oraz ofiary; chce je znieść, gdyż nie pochwala tego, co się dzieje, a ponadto utrzymanie wojska wymaga coraz więcej pieniędzy. Członkowie senatu utrzymali, że jeśli ofiary są składane nie na koszt państwa, to nie mają mocy, dlatego ustał zwyczaj składania ofiar i pozostałe kulty odziedziczone po przodkach zostały zaniedbane”13. Cesarz, zrażony do tego szanowanego gremium, nakazał przyjmować tylko chrześcijan. Wkrótce jedynie wyznawcy 13

Z o s i m o s , op.cit., ks. IV, rozdz. LIX, 1-3.

nowej wiary zasiadali w senacie. W grudniu tego roku cesarz powrócił do Mediolanu. Cierpiał na tajemniczą chorobę, która znacznie osłabiła jego siły. Objawy wska­ zywały na to, że cierpiał na cukrzycę lub chroniczną niewydolność nerek, wątroby i układu krążenia, co przy ówczesnym stanie medycyny równało się wyrokowi śmier­ ci. Zdając sobie sprawę z ciężkiego stanu zdrowia, wezwał z Konstantynopola swojego 11-letniego młodszego syna Honoriusza. Kiedy syn przybył w początkach stycznia 395 roku, Teodozjusz poczuł się na tyle dobrze, że postanowił uczcić igrzyskami swoje zwycięstwo nad Eugeniuszem. Rozpoczęły się one 17 stycznia. Cesarz pojawił się w godzinach porannych na stadionie wraz ze świtą. Po spożyciu prawdopodobnie drugiego śniadania cesarz zasłabł i poprosił, aby odniesiono go do pałacu, a w jego imieniu syn sprawował przewodnictwo nad zawodami. Nie chciał, aby zostały przerwane. W go­ dzinach popołudniowych cesarz poczuł się źle i do swojego łoża przywołał dostojników. Między innymi przy umierającym był Stylichon, biskup Ambroży oraz syn Honoriusz. Jego ostatnim słowem było „dilexi” — umiłowałem. Nie wiadomo, do jakiej sprawy się ono odnosiło. Istnieje dużo interpretacji, ale są to tylko spekulacje i nie ma potrzeby ich przytaczać. Zgodnie z ostatnią wolą cesarza, Imperium zostało podzielone na dwie części: nad zachodnią częścią panowanie objął Honoriusz, a nad wschodnią częścią 18-letni Arkadiusz. Swoich synów Teodozjusz powierzył opiece Stylichona, który sprawował jednocześnie komendę nad wojskami zachodu. Sam Teodozjusz okazał się dla współczesnych mężem opatrzności, który uratował Imperium od zagłady po śmierci Walensa i dlatego dano mu, trochę na wyrost, przydomek Wielki.

ANEKS

Zosimos Historia Nowa, ks. IV, 58; fragment opisujący bitwę nad rzeką Frigidus 58.1 Po wydaniu takich dyspozycji, Teodozjusz zabrał ze sobą młodszego z synów — Honoriusza, przemierzył w pośpiechu wszystkie prowincje, pokonał przejście przez Alpy i wbrew wszelkim oczekiwaniom zaatakował wroga. 2. Eugeniusz ruszył naprzeciwko z całym wojskiem i obie armie się starły. Właśnie podczas walki nastąpiło takie zaćmienie Słońca, że przez dłuższy czas zdawało się, iż to raczej noc niż dzień. Wojska walczyły więc nocą i dokonały takiej rzezi, że w ciągu tego dnia padła znaczna część sprzymierzeńców cesarza Teodozjusza, a spośród jego dowódców Bakuriusz, który najdzielniej przeciwstawiał się niebezpieczeństwom; pozostali zaś niespodziewanie uciekli wraz z tymi, którzy utrzymali się przy życiu. 3. Kiedy nastała noc i wojska uległy przegrupowaniu, Eugeniusz podniecony zwycięstwem rozdzielił dary pomię­ dzy tych, którzy wyróżnili się odwagą, i pozwolił im ucztować; uważał, że po takiej porażce wrogów walka nie będzie kontynuowana. Podczas gdy ci byli zajęci ucztowa­ niem, cesarz Teodozjusz, widząc, że nastaje już świt, ruszył wraz z całym wojskiem na odpoczywających jeszcze nieprzyjaciół i powybijał wszystkich, zanim zdali sobie sprawę z tego, co się stało. 4. Dotarł do namiotu Eugeniusza, zaatakował otaczają­ cych go ludzi i większość z nich zabił. Niektórzy nagle obudzeni, rzucili się do ucieczki, ale zostali schwytani. Był wśród nich i sam Eugeniusz, którego zatrzymali, obcięli mu głowę, wbili na bardzo wysoką włócznię i obnosili po całym obozie. Pokazali tym, którzy jeszcze

mu sprzyjali, że Rzymianie powinni przejść z powrotem na stronę cesarza, gdyż uzurpator został definitywnie zgładzony. 5. Wszyscy ci, którzy pozostali przy życiu po zwycięst­ wie, pobiegli do cesarza, okrzyknęli go głośno augustem i prosili, aby wybaczył im przewinienia; cesarz z łatwością na to przystał. Arbogastes nie zamierzał korzystać z dobroci Teodozjusza; uciekł w najbardziej niedostępne rejony gór, a kiedy zorientował się, że szukający go byli wszędzie, rzucił się na miecz, przedkładając dobrowolną śmierć nad pojmanie przez wrogów.

Sokrates Scholastyk Historia Kościoła, ks. V, rozdz. 25 Uzurpacja Eugeniusza i śmierć Walentyniana Młod­ szego; zwycięstwo cesarza Teodozjusza odniesione nad samozwańcem. Pewien retor imieniem Eugeniusz, nauczyciel wymowy rzymskiej wykładający na Zachodzie, porzuciwszy szkol­ nictwo przyjął stanowisko w pałacu cesarskim i został szefem kancelarii na dworze. Kiedy zaś jako wybitny mówca spotkał się z większym szacunkiem niż inni, nie potrafił z umiarem korzystać z łaskawości losu, lecz dobrawszy sobie do pomocy Arbogasta, który pochodził z Galacji Mniejszej i wtedy właśnie stał na czele sił zbrojnych państwa (a był to człowiek okrutny i skory do rozlewu krwi), zszedł na śliską drogę wiodącą do uzurpatorstwa najwyższej władzy w państwie. Obaj zatem obmyślili plan zamordowania cesarza Walentyniana, chytrze podszedłszy eunuchów sprawujących nadzór nad cesarską sypialnią: ci zaś za cenę obietnicy większych, aniżeli posiadali, godności udusili cesarza w czasie snu. Nie­ zwłocznie więc zagarnął Eugeniusz władzę na zachodzie i postępował tak, jak tego można się było spodziewać po samozwańcu. Skoro o tym usłyszał cesarz Teodozjusz, ponownie pogrążył się w pełnych troski rozmyślaniach, bo ujrzał przed sobą drogę, na której nowe — po obaleniu Maksyma — czekały go zmagania. Zebrawszy zatem siły wojskowe i ogłosiwszy swojego syna, Honoriusza, cesa­ rzem, w roku trzeciego swego konsulatu oraz konsulatu Abundacjusza, w dniu 10 miesiąca stycznia znów wyruszył z armią na zachód, pozostawiwszy w Konstantynopolu obu synów sprawujących władzę cesarską. A gdy szedł na wojnę przeciwko Eugeniuszowi, towarzyszyły mu liczne

rzesze barbarzyńców zza Dunaju, dobrowolnie postanawia­ jąc pomagać w zwalczaniu uzurpatora. Niewiele zdążyło upłynąć czasu, jak na czele wielkiej potęgi wkroczył do Galii. Tam bowiem szykował się do rozprawy przeciwnik dysponujący ze swej strony również niezliczonym mnóstwem wojska. Do starcia dochodzi nad rzeką zwaną Frigidus, w odległości trzydziestu sześciu tysięcy kroków od miasta Akwilei. I tak w miejscu, gdzie Rzymianie zwarli się w boju z Rzymianami, walka była wyrównana, a gdzie uderzyli sprzymierzeni z cesarzem Teodozjuszem barbarzyńcy, tam brali górę wojownicy Eugeniusza. Widząc tedy cesarz, jak giną barbarzyńcy, targany strasznym niepokojem, rzucił się na ziemię i wzywał Boga na pomoc; i prośba jego nie pozostała daremną. Oto bowiem Bakurius, jego wódz naczelny, na tyle poczuł się na siłach, że z doborowym hufcem wpadł na odcinek, na którym barbarzyńcy się cofali. I rozbił falangi, po czym zmusił do ucieczki tych, co do niedawna gnali w pościgu. Wydarzyła się przy tym inna jeszcze rzecz godna podziwu. Zerwał się bowiem wicher gwałtowny i wyrzucane przez żołnierzy Eugeniusza pociski zaczął zawracać prze­ ciwko nim samym: a co więcej, pociski rzucane ze strony przeciwnej z tym większą siłą niósł im prosto w pierś, do tego stopnia skuteczna była modlitwa cesarza. A kiedy w ten sposób w przebiegu wojny nastąpił stanowczy zwrot, uzurpator przypadłszy do stóp cesarzowi, prosił o łaskę zachowania życia: u stóp cesarza jednakże żołnierze ucięli mu głowę. Stało się to w dniu 6 miesiąca września, za konsulatu Arkadiusza po raz trzeci oraz Honoriusza po raz drugi. Arbogast zaś, sprawca tak niesłychanych zbrodni, uciekając na trzeci dzień od rozpoczęcia bitwy, skoro doszedł do wniosku, że nie ma dla niego ratunku, swym własnym mieczem pozbawił się życia.

Hermiasz Sozomen Historia Kościoła, ks. VII, rozdz. II O tym, że Gracjan przybrał sobie za współcesarza Teodozjusza z Hiszpanii; z kolei o tym, że cały wschód z wyjątkiem Jerozolimy opanowany był przez arian; dalej o synodzie w Antiochii i o postanowieniu, jakie na nim zapadło w sprawie pierwszeństwa poszczególnych Kościołów. Cesarz Gracjan, wziąwszy w rachubę okoliczności, że skoro barbarzyńcy znad Dunaju nękają Illyricum i Trację, trzeba przeto mieszkańcom tych ziem przychodzić z pomo­ cą, a jednocześnie nieodzowna jest jego obecność wśród poddanych na zachodzie — zwłaszcza że Alammanowie dają się we znaki terytorium galijskim — za wspólnika władzy przybrał sobie w Sirmium Teodozjusza, rodowitego Hiszpana, jednego z tych, którzy mieszkają u podnóży Pirenejów, przedstawiciela znakomitego rodu, zarazem wojownika najlepszej reputacji, wielokrotnie poświadczonej na niejednej wojnie, tak że jeszcze przed wyniesieniem go do godności cesarskiej zgodna opinia podwładnych wska­ zywała na niego jako na właściwego kandydata do najwyż­ szej władzy i dowództwa. W tym okresie na wschodzie, z wyjątkiem Jerozolimy, Kościołami władali jeszcze arianie. Macedonianie zaś, zwłaszcza w Konstantynopolu po układzie z Liberiuszem, w zasadniczych sprawach nie odcinali się od zwolenników nauki soboru w Nicei; łączyli się z nimi w poszczególnych miastach jako wyznawcami jednej i tej samej wiary i podtrzymywali wzajemne kontakty wspólnoty kościelnej. Jednakże po ogłoszeniu przez Gracjana wspomnianej usta­ wy, niektórzy z biskupów tej sekty, wyzbyci już teraz wszelkich obaw, zajęli kościoły, odebrane im za rządów

Walensa. Następnie zebrawszy się w Antiochii Karyjskiej, podjęli uchwałę orzekającą, że nie należy nazywać Syna Bożego współistotnym Bogu ojcu, lecz „podobnym co do istoty”, tak jak to głosili przedtem. Od tego przeto czasu jedni z Macedonian oderwawszy się od powszechnego Kościoła osobno zbierali się na nabożeństwa; drudzy zaś, potępiwszy pieniactwo i fałszywą ambicję autorów tej uchwały, odsunęli się od nich i jeszcze bardziej umocnili więź zgody z wyznawcami wiernymi zasadom ustalonym na soborze w Nicei. Spośród tych biskupów, którzy zgodnie z ustawą Gracjana powrócili wtedy z wygnania, jakie stało się ich udziałem za panowania Walensa, niektórzy zupełnie nie troszczyli się o sprawę prymatu, lecz więcej sobie ceniąc jednomyśl­ ność u ogółu wiernych, prosili przywódców sekty ariańskiej, aby ich nie opuszczali i aktem niezgody nie rozdzielali Kościoła: Bóg i apostołowie przekazali im ten Kościół jako jedną całość, a oni przez swoje kłótnie i ambicje co do pierwszeństwa podzieli go na wiele odrębnych obozów. Gorliwość, o jakiej tu mowa, okazał między innymi Eulaliusz, biskup Amasei w Poncie. Otóż jak mówią, po powrocie z wygnania zastał on u steru swojego Kościoła jednego z biskupów ariańskich, który w mieście nie miał nawet całej pięćdziesiątki posłusznych mu wiernych. Mimo to Eulaliusz w trosce o jedność ogółu prosił go, by zajął pierwsze miejsce i wspólnie z nim kierował Kościołem, w nagrodę za jednomyślność, mając przywilej pierwszeń­ stwa. Ten jednakże nie dał się przekonać; ale i tak niedługo miał być głową nawet tej nielicznej garstki swoich wier­ nych, ponieważ ci niebawem przyłączyli się do nich.

Kalendarium wydarzeń 337

342 343 350-351 357 360-361 361 361-363 363-364 364-375 364-378 365-366 366 367-369 ok. 372 373-377 374-375 375/376 375 375-383 375-392 376

Podział Cesarstwa Rzymskiego na 3 części mię­ dzy synów Konstantyna Wielkiego: Konstancjusza, Konstantyna II, Konstansa Śmierć Konstantyna II Śmierć Konstansa; Magnecjusz cesarzem za­ chodniej części Imperium Wojna domowa między Magnecjuszem a Konstancjuszem Julian cesarzem zachodu; bitwa pod Strasbur­ giem Wojna domowa między Julianem a Konstancjuszem Konstancjusz umiera śmiercią naturalną Julian Apostata cesarzem, nawrót pogaństwa Jowian cesarzem Walentynian I cesarzem Walens cesarzem Walentynian I toczy wojny z Alemanami Bunt Prokopiusza Wojna Rzymu z Gotami Pojawienie się Hunów na stepach nad Dnieprem i Donem Konflikt Rzymu z Persją o Armenię Kampania Walentyniana I przeciwko Quadom i Sarmatom Zniszczenie czarnomorskiego państwa Greutungów (Ostrogotów) przez Hunów Śmierć Walentyniana I Gracjan cesarzem zachodniej części Imperium Walentynian II cesarzem w środkowej części Imperium (od 388 roku nad całym zachodem) Wojna Terwingów z Hunami

Terwingowie oraz część Tajfalów, Greutungów i Alanów osiedla się w Mezji za zgodą Rzymu Wojna Rzymu z Gotami Bitwa pod Marcianopolem Bitwa pod Ad Salices Bitwa pod Andrianopolem; śmierć Walensa Teodozjusz cesarzem rzymskim we wschodniej części Imperium, a od 394 roku nad całością Imperium Osiedlenie się na mocy pokoju części Greutun­ gów w Panonii i Valerii Osiedlenie się Terwingów i ich sprzymierzeńców w Mezji na mocy pokoju z Rzymem Zabójstwo Gracjana -388 Magnus Maksymus cesarzem rzymskim na za­ chodzie — uzurpator uznany za prawowitego cesarza w 384 roku Wojna domowa Maksymusa z Teodozjuszem Bitwy nad rzeką Sawa, następnie nad rzeką Drawa Śmierć Walentyniana II Eugeniusz cesarzem w zachodniej części Im­ perium — uzurpator 395 Trwały podział Cesarstwa Rzymskiego 24.08.410 Zajęcie Rzymu przez Wizygotów Bitwa na Polach Katalaunijskich Zamordowanie Walentyniana III Wandalowie zajmują Rzym Koniec Cesarstwa Zachodniorzymskiego Odoaker władcą Italii

Cesarze rzymscy Dioklecjan Maksymian Herkuliusz Galeriusz Konstancjusz I Clorus Konstantyn I Wielki Flawiusz Sewer Maksencjusz Licyniusz Konstantyn II Konstans Konstancjusz II Julian Apostata Jowian Walentynian I Prokopiusz Walens Gracjan Walentynian II Magnus Maksymus Eugeniusz Teodozjusz I Wielki

284—305 286-305 307-308 309 293-311 305-306 306-337 od 324 nad całością Imperium 306-307 307-312 308-324 337-342 337-350 337-361 361-363 363-364 364—375 na zachodzie 365-366 na wschodzie, uzurpa­ tor 364—378 na wschodzie 375-383 na zachodzie 375-392 na zachodzie 383-388 na zachodzie, uzurpator 392-394 na zachodzie, uzurpator 379-395 na wschodzie, od 394 nad całością Imperium

Cesarze wschodniorzymscy Arkadiusz Teodozjusz II

395-408 408-450

Cesarze zachodniorzymscy Honoriusz

395-423

Marek Gracjan Konstantyn III Attalus Maksym Jowin Sebastian Heraklian

406 w Brytanii 406 w Brytanii 407-411 w Brytanii, Galii i Hi­ szpanii 409-410 oraz 414-415 w Italii 411 w Hiszpanii 411—413 w Galii 411-412 w Galii 413 w Afryce

Uzurpatorzy: Konstancjusz III Jan Walentynian III

421 423^25 425-455

BIBLIOGRAFIA

TEKSTY ŹRÓDŁOWE

A m m i a n u s M a r c e l l i n u s , Dzieje rzymskie, tom II, przekład Ignacy Lewandowski, Warszawa 2002. Edward Z w o 1 s k i, Kasjodor i Jordanes. Historia Gocka, czyli Scytyjska Europa, Lublin 1984. H e r m i a s z S o z o m e n , Historia Kościoła, Warszawa 1989. S o k r a t e s S c h o l a s t y k , Historia Kościoła, Warszawa 1986. Z o s i m o s, Nowa historia, Warszawa 1993. Korzystałem z tłumaczeń tekstów źródłowych zamiesz­ czonych w innych opracowaniach. Dotyczy to w szczegól­ ności tekstów biskupa Ambrożego i ustaw Teodozjusza Wielkiego. OPRACOWANIA

A v e r i 1 Cameron, Późne cesarstwo rzymskie, Poznań 2005. B u r c k h a r d Jacob, Czasy Konstantyna Wielkiego, War­ szawa 1992.

C o n n o l l y Peter, Greece and Rome at War, London 1981. C o n t a m i n e Philippe, Wojna w Średniowieczu, Gdańsk, Warszawa 1993. D a n i e 1 o u Jean, M a r r o u Henri Irenee, Historia Koś­ cioła, tom I: od początków do roku 600, Warszawa 1984. Dąbrowski K., Nagrodzka-Maj chrzyk T., T r y j a r s k i E., Hunowie europejscy Proto-Bułgarzy, Chazarowie, Pieczyngowie, Wrocław 1975. F u l l e r J.F.C., The Decisive Batles of the Western World, vol.l, London 1954. D u s c h m i e d Erik, Od Armagedonu do upadku Rzymu, Warszawa 2002. G a z d a Daniel, Pola Katalaunijskie, Warszawa 2005. H e a t h e r Peter, Upadek Cesarstwa Rzymskiego, Poznań 2006. K i n d e r Herman, H i l g e m a n n Werner, Atlas historii świata, tom I, Warszawa 1999. K r a w c z u k Aleksander, Poczet cesarzy rzymskich, War­ szawa 1991. K r a w c z u k Aleksander, Ostatnia Olimpiada, Wrocław-W arszawa-Gdańsk-Kraków-Łódź 1988. M ą c z y ń s k a Magdalena, Wędrówki ludów. Historia niespokojnej epoki IV i V wieku, Warszawa-Kraków 1996. N o w i c k i Piotr, Alpy Julijskie, Warszawa 1998. Mac D o w e l l Simon, Germanie Warrior AD 236-568, Oxford 1996. Mac D o w e l l Simon, Late Roman Infantryman AD 236-565, Oxford 1994. Mac D o w e l l Simon, Late Roman Cavalryman AD236-565, Oxford 1995. Mac D o w e l l Simon, Adrianople 378, Oxford 2001. S i m k i n s Michael, The Roman Army from Hadrian to Constantine, Oxford 1979. S u 1 i m i r s k i Tadeusz, Sarmaci, Warszawa 1979.

S t r z e l c z y k Jerzy, Goci — Rzeczywistość i legenda, Warszawa 1984. T r e a d g o l d Warren, Byzantium and Its Army, Stanford 1995. V o g t Joseph, Upadek Rzymu, Warszawa 1993. W a r r y John, Armie świata antycznego, Warszawa 1995. W e i r William, 50 Bitew, które zmieniły świat, Warszawa 2001. W i e l o w i e j s k i Jerzy, Na drogach i szlakach Rzymian, Warszawa 1984. W o l f r a m Herwig, Historia Gotów, Warszawa 2003. Ż y g u 1 s k i Zdzisław jr., Broń starożytna, Warszawa 1998.

WYKAZ ILUSTRACJI

Konfederacje germańskie zdominowane przez Germanów w IV wieku Wojownicy goccy Jeździec germański Missorium Teodozjusza Wielkiego Fragment missorium Teodozjusza Wielkiego z popiersiem cesarza Basen Morza Czarnego i napór Hunów w latach 350-380 Wojownik Ostrogotów, IV/V w. n.e. Miecz kawalerii rzymskiej 102 cm długości oraz gladius 60 cm długości z II/III w. n.e. z Vimose Broń używana przez Germanów, IV/V w. n.e. Wojny gockie od bitwy pod Ad Salices (377 r.) do zawarcia pokoju w 382 r. Hełmy wojowników germańskich, IV/V w. n.e. Broń Germanów, V w. p.n.e. Miecz spatha Żołnierz rzymskich oddziałów limitanei Żołnierze rzymscy z jednostek auxilia palatina, IV w. p.n.e. Rzymski żołnierz jazdy z końca IV w. p.n.e. Żołnierze rzymscy, IV/V w. n.e. Rekonstrukcja rzędu końskiego m.in. używanego przez Ostrogotów i Gepidów

MAPY

SPIS TREŚCI

Wstęp ...................................................................................... 5 Rozdział I Dowódca tarczowników ..................................... 11 Rozdział II Walens, Prokopiusz i Goci ................................ 31 Rozdział III Burza ze Wschodu ............................................ 48 Rozdział IV Armia rzymska i gocka .................................... 61 Rozdział V Bałkany w ogniu ............................................... 76 Rozdział VI Mąż opatrzności ............................................. 107 Rozdział VII Tron we krwi ................................................ 123 Rozdział VIII Tryumf nowej wiary .................................... 138 Rozdział IX W obronie starych bogów — rzeka Frigidus .......................................................................... 150 Aneks .................................................................................. 169 Kalendarium wydarzeń ...................................................... 175 Tablice cesarzy rzymskich ................................................. 177 Bibliografia ......................................................................... 179 Spis ilustracji ...................................................................... 182 Mapy ................................................................................... 183

W popularnonaukowej serii pt. „Historyczne bitwy” ukazały się dotychczas: Z. Stąpor, BERLIN 1945 • L. Podhorodecki, WIEDEŃ 1683 • W. Majewski, GROCHÓW 1831 • K. Kaczmarek, BUDZISZYN 1945 • W. A. Serczyk, POŁTAWA 1709 • A. Wolny, OKINAWA 1945 • A. Karpiński, KURSK 1943 • K. Sobczak, LENINO 1943 • T. Malarski, WATERLOO 1815 • T. Jurga, BZURA 1939 • I, Rusinowa, SARATOGA-YORKTOWN 1777-1781 • J. Sikorski, KANNY 216 p.n.e. • R. Tomicki, TENOCHTITLAN 1521 • R. Dzieszyński, LENINGRAD 1941-1944 • E. Potkowski, CRECY-ORLEAN 1346-1429 • K. Kaczmarek, STALINGRAD 1942-1943« L. Podhorode­ cki, KULIKOWE POLE 1380 • B. Brodecki, SZYPKA I PLEWNA 1877 • A. Murawski, AKCJUM 31 p.n.e. • L. Wyszczelski, MADRYT 1936-1937 • J. W. Dyskant, ZATOKA ŚWIEŻA 1463 • H. Wisner, KIRCHOLM 1605 • W. Biegański, BOLO­ NIA 1945 • W. Wróblewski, MOSKWA 1941 • T. Konecki, SEWASTOPOL 1941-1942, 1944 • A. Toczewski, KOST­ RZYN 1945 • L. Podhorodecki, CHOCIM 1621 • E. Dąbrowa, GAUGAMELA 331 p.n.e. • J. Odziemkowski, NARWIK 1940 • R. Bielecki, SOMOSIERRA 1808 • B. Brodecki, DIEN BIEN PHU 1954 • J. W. Dyskant, CUSZIMA 1905 • J. Nadzieja, LIPSK 1813 • R. Bielecki, BEREZYNA 1812 • M. Nagielski, WARSZAWA 1656 • S. Leśniewski, MARENGO 1800 • J. Wojtasik, PODHAJCE 1698 • B. Borucki, VALMY 1792 • W. Mikuła, MACIEJOWICE 1794 • E. Potkowski, WARNA 1444 • W. Król, WIELKA BRYTANIA 1940 • G. Swoboda, GETTYSBURG 1863 • R. Bielecki, BASTYLIA 1789 • R. Bielecki, NORMANDIA 1944 • L. Wyszczelski, NIEMEN 1920 • M. Klimecki, GORLICE 1915 • M. Borkowski, MIDWAY 1942 • P. Olender, LISSA 1866 • L. Podhorodecki, LEPANTO 1571 • A. Nadolski, GRUNWALD 1410 • R. Bielecki, AUSTERLITZ 1805 • Z. Kwiecień, TOBRUK 1941-1942 • S. Leśniewski, WAGRAM 1809 • Z. Flisowski, BITWA JUTLANDZKA 1916 • R. Romański, BERESTECZKO 1651 • J. Nadzieja, ZAMOŚĆ 1813 • M. Wagner, KLISZÓW 1702 • Z. Flisowski, LEYTE

1944 • M. Plewczyński, OBERTYN 1531 • R. Kulesza, MARATON 490 p.n.e. • W. J. Długołęcki, BATOH 1652 • T. M. Gelewski, JALU 1894 • J. Naziębło, SYCYLIA 1943 • L. Wyszczelski, WARSZAWA 1920 • S. Leśniewski, JERO­ ZOLIMA 1099 • M. Winid, SANTIAGO 1898 • R. Romański, CUDNÓW 1660 • J. Maroń, LEGNICA 1241 • J. W. Dyskant, PORT ARTUR 1905 • J. Wojtczak, ALAMO-SAN JACINTO 1836 • S. Czmur, EL ALAMEIN 1942 • M. G. Przeździecki, KUNERSDORF 1759 • R. Romański, RASZYN 1809 • R. Kulesza, ATENY-SPARTA 431^04 p.n.e. • G. Swoboda, LITTLE BIG HORN 1876 • M. Klimecki, LWÓW 1918-1919 • J. Wojtczak, MEKSYK 1847 • T. Strzeżek, WARSZAWA 1831 • J. W. Dyskant, KO CHANG 1941 • L. Wyszczelski, KIJÓW 1920 • T. Rogacki, EGIPT 1798-1801 • K. Olejnik, GŁOGÓW 1109 • T. Strzeżek, IGANIE 1831 • P. Szabó, ŁUK DONU 1942-1943 • J. Wojtczak, NASEBY 1645 • P. Derdej, ZIELEŃCE, MIR, DUBIENKA 1792 • P. Drożdż, ORSZA 1514 • M. Klimecki, CZORTKÓW 1919 • J. Wojtczak, QUEBEC 1759 • R. Kłosowicz, NOWY ORLEAN 1815 • W. Włodarkiewicz PRZEDMOŚCIE RUMUŃSKIE 1939 • D. Kupisz, SMOLEŃSK 1632-1634» S. Augusiewicz, PROSTKI 1656 • C. Grzelak, SZACK-WYTYCZNO 1939 • R. Kisiel, STRZEGOM, DOBROMIERZ 1745 • K. Kęciek, BENEWENT 275 p.n.e. • M. Sowa, BUDAPESZT 1944-1945 • E. Koczorowski, OLIWA 1627 • C. Grzelak, WILNO-GRODNO-KODZIOWCE 1939 • K. Kęciek, KYNOSKEFALAJ 197 p.n.e. • J. Wojtczak, BIG HOLE 1877 • S. Czerep, ŁUCK 1916 • P. Rochala, CEDYNIA 972 • J. W. Dyskant, TRAFAL­ GAR 1805 • P. Drożdż, BORODINO 1812 • J. Wojtczak, BANNOCKBURN 1314 • W. Włodarkiewicz, LWÓW 1939 • R. Romański, FARSALOS 48 p.n.e. • K. Kęciek, MAGNEZJA 190 p.n.e. • G. Swoboda, BATOCHE 1885 • A. Dmochowski, WIETNAM 1962-1975 • J. Soszyński, HASTINGS 1066 • J. Nadzieja, FALAISE 1944 • R. Kisiel, PRAGA 1757 . D. Kupisz, POŁOCK 1579 • P. Skworoda, WARKA-GNIEZNO 1656 • R. Szczęśniak, KŁUSZYN 1610 • P. Biziuk, HATTIN 1187 • W. Biernacki, ŻÓŁTE WODY-KORSUŃ 1648 • T. Rogacki, PRUSKA IŁAWA 1807 • N. Bączyk, ARDENY

1944-1945 • P. Rochala, NIEMCZA 1017 • A. Dusiewicz, TARUTINO 1812 • D. Gazda, POWSTANIE MAHDIEGO 1881-1899 • P. Derdej, KORONOWO 1410 • J. Wojtczak, VICKSBURG 1862-1863 • A. Zieliński, MALTA 1565 • T. Bohun, MOSKWA 1612 • M. Klimecki, GALICJA WSCHODNIA 1920 • R. Kłosowicz, INCZHON-SEUL 1950 • P. Biziuk, BABILON 729-648 p.n.e. • D. Gazda, POLA KATALAUNIJSKIE 451 • P. Rochala, LAS TEUTOBURSKI 9 r. n.e. • R. Dzieszyński, MAGENTA I SOLFERINO 1859 • M. Gawęda, POLONKA-BASIA 1660 • M. Sowa, SIED­ MIOGRÓD 1944 K. • Śledziński, ZBARAŻ 1649 • P. Szlanta, TANNENBERG 1914 • A. Sudak, DETROIT 1757 • P. Skworoda, HAMMERSTEIN 1627 • G. Swoboda, DUBLIN 1916 • A. Tarczyński, CAJAMARCA 1532 • J. Szkudliński, CHANCELLORSVILLE 1863 • A. Borcz, PRZEMYŚL 1656-1657 • P. Rozwadowski, WARSZAWA 1944-1945 • M. Klimecki, KRYM 1854-1855 • T. Ro­ manowski, ALEZJA 52 p.n.e. • A. A. Majewski, MOSKWA 1617-1618» D. Kupisz, PSKÓW 1581-1582» M. Witasek, CIVITA CASTELLANA 1798 • K. Kubiak, FALKLANDY-PORT STANLEY 1982 • A. Dusiewicz, SMOLEŃSK 1812 • A. Bojarski, NAVARINO 1827 • J. Wojtasik, SAND CREEK 1864 • K.Śledziński, CECORA 1620 W przygotowaniu: 415-413 p.n.e.

G.

Lach,

WYPRAWA

SYCYLIJSKA

HISTORYCZNE BITWY

Wiosną 367 roku Walens postanowił ukarać krnąbrny lud, nie przyjmując ich rze­ czowych wyjaśnień. Zgroma­ dził poważne siły zbrojne i wyprawił się za Dunaj do Dacji, który przekroczył po moście pontonowym. Jednak nie napotkał żadnego oporu; Goci (Terwingowie) zbiegli w góry i pozostali tam ukryci do końca kampanii. Walens zmuszony był pod koniec ro­ ku wycofać się na swoje tery­ torium, jednak nie poniósł strat z minimalnymi ilościami wziętych do niewoli Germa­ nów. W roku następnym pod­ jął kolejną wyprawę z takim samym skutkiem. Wycofał się na leża zimowe do Marcianopolis. W 369 roku niezniechęcony miernymi wynikami po­ przednich wypraw uderzył je­ szcze raz. Przekroczył Dunaj po moście pontonowym w Nowiodunum i po wyczer­ pującym marszu przez tery­ torium Trewingów, uderzył na siedziby Greutungów. Patronat medialny